zs123warszawa.edupage.org · web viewdr sarfraz zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu...

47
Artykuły pochodzą ze strony: akademiawitalnosci.pl. TAKIE TAM

Upload: dodan

Post on 27-Feb-2019

214 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Artykuły pochodzą ze strony: akademiawitalnosci.pl.

TAKIE TAM

Page 2: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Zdrowie drzemie w krzemie!

Obecnie uważa się, iż spośród poznanych do tej pory kilkudziesięciu składników odżywczych ok. 40 to takie, których nasz organizm nie potrafi sam produkować, dlatego określone zostały jako tzw. niezbędne. Wśród nich prym wiodą składniki mineralne: nasz organizm nie jest w stanie wyprodukować sobie żadnego pierwiastka, wszystkie muszą zostać dostarczone z zewnątrz. Choć podobno każdy z nas nosi w sobie bodajże całą tablicę Mendelejewa, za składniki mineralne niezbędne człowiekowi uważa się obecnie 22 pierwiastki, z czego 7 to makroelementy (wapń, potas, sód, magnez, chlor, siarka, fosfor – potrzebny dowóz ponad 100 mg na dobę) i 15 to mikroelementy (w kolejności alfabetycznej: bor, chrom, cynk, cyna, fluor, jod, kobalt, krzem, miedź, mangan, molibden, nikiel, selen, wanad, żelazo – potrzebny dowóz poniżej 100 mg na dobę).

Krzem należy do mikroelementów: ocenia się, że minimalne zapotrzebowanie dobowe zapewniające prawidłowy przebieg procesów metabolicznych wynosi 20-40 mg. Odżywiając się tradycyjną zachodnią dietą opartą na żywności przetworzonej, głównie odzwierzęcej – niezwykle trudnym zadaniem staje się dostarczenie sobie takiej ilości krzemu. Dla porównania w krajach takich jak Indie czy Chiny gdzie dieta jest oparta w dużej mierze na nieprzetworzonych produktach roślinnych, dobowe spożycie krzemu ocenia się na 140–200 mg na dobę. Większość populacji w krajach rozwiniętych (w tym w Polsce) cierpi na niedobory krzemu i związane z tym konsekwencje zdrowotne.

W konwencjonalnej literaturze medycznej i dietetycznej krzem jest tymczasem częstokroć traktowany po macoszemu, np. popularny wśród studentów podręcznik „Biochemia Harpera” podaje: „Do mikroelementów w diecie człowieka zalicza się: jod, żelazo, fluor, bor, kobalt, miedź, chrom, cynk, mangan, molibden, selen.” (cytuję za Wikipedią: https://pl.wikipedia.org/wiki/Mikroelementy) – o krzemie, nie wiedzieć czemu, nie ma ani słowa. Niesłusznie – bowiem krzemu mamy w ustroju 6-8 gramów, czyli więcej niż np. żelaza czy miedzi, czego dowiedziałam się z książki napisanej przez polskiego lekarza („Krzem pierwiastek życia”, autor dr n. med. Krzysztof Janusz Krupka), rzetelnie napisanej w oparciu o bogatą bibliografię. Popularnie krzem jest reklamowany i postrzegany jako „coś na zdrowe włosy i paznokcie”, ale czy faktycznie jego rola jest tak powierzchowna i ograniczona do działań urodowych? Jak przekonuje dr Krupka – wcale tak nie jest. Krzem to prawdziwy pierwiastek życia. Nie urody jedynie, ale wręcz życia. Przyjrzyjmy się bliżej dlaczego tak jest.

Krzem najbardziej jest potrzebny naszej tkance łącznej (najwięcej mamy go w takich narządach jak węzły chłonne, płuca, śledziona, paznokcie, kości, aorta, skóra, ścięgna, krew). W istocie nasza tkanka łączna bez krzemu nie byłaby w stanie funkcjonować: krew, limfa, naczynia krwionośne i limfatyczne, kości, chrząstki, ścięgna, błony śluzowe, zastawki serca, skóra wraz z przydatkami (paznokcie, włosy) oraz bardzo ważna macierz międzykomórkowa – to wszystko nie może zdrowo funkcjonować bez krzemu. Pal sześć piękne i zdrowe włosy czy paznokcie, bo i bez nich można żyć, ale bez zdrowych kości, krwi, limfy, błon śluzowych, zastawek serca czy też bez skóry? Zobaczcie więc jak szalenie ważny w naszym ustroju jest krzem. W ogóle życie jako takie nie rozwinęłoby się przypuszczalnie bez krzemu, podobnie jak nie jest ono możliwe bez węgla. Krzem jest drugim po tlenie najbardziej rozpowszechnionym pierwiastkiem na naszej planecie i z uwagi na zdolność do tworzenia łańcuchów, krzem jest proponowany jako alternatywna wobec węgla podstawa życia biologicznego. Istnieje też teoria mówiąca o tym, że krzem jest nośnikiem informacji i jako taki spełnia rolę komunikatora pomiędzy mózgiem a komórkami.

Krzem jest nam przede wszystkim niezbędny przede wszystkim do wytwarzania głównego białka naszej tkanki łącznej czyli kolagenu: wbrew temu, co się popularnie sądzi na ten temat, same aminokwasy oraz witamina C do jego produkcji nie wystarczą, niezbędny jest również między innymi krzem. Krzem jest obecny i potrzebny wszędzie tam, gdzie trwa wzrost lub regeneracja. Dlatego więcej potrzebują go kobiety w ciąży, dzieci czy też osoby po operacjach i urazach. Z wiekiem spada w

Page 3: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

naszym ustroju zawartość krzemu i co za tym idzie efektywność produkcji kolagenu maleje, a my stajemy się dosłownie „starymi wapniakami” – nie tylko pojawiają się zmarszczki i przedwcześnie siwieją i wypadają nam włosy, ale też dzieją się różne dziwne rzeczy wewnątrz: kruszeją owładnięte osteoporozą kości, stawy robią się mniej elastyczne i zaczynają szwankować, wapnieją naczynia krwionośne (choroba wieńcowa) i dopadają nas choroby otępienne. Zewnętrzne i wewnętrzne symptomy starzenia się wystąpią tym szybciej i będą tym wyraźniejsze, im mniejszym zapasem krzemu dysponujemy w naszych tkankach.Krzem kontra inne pierwiastki

Istotne jest też w tym miejscu zrozumienie wzajemnych oddziaływań pomiędzy krzemem, a innymi pierwiastkami. W stosunku do niektórych krzem wykazuje działanie synergistyczne (czyli umożliwia wchłanianie), są to: wapń, magnez, fosfor, miedź, cynk i siarka – gdy brakuje nam krzemu możliwy jest zatem niedobór tych pierwiastków z powodu zaburzonego ich wchłaniania. W stosunku do innych zaś pierwiastków krzem jest antagonistą (czyli konkuruje z nimi), a są to: glin (aluminium), rtęć, ołów, kadm, chrom, stront, potas – jak widać krzem szczególnie nie lubi szkodliwych dla nas metali: glin, rtęć, ołów, kadm. To bardzo cenna informacja w dobie silnego zanieczyszczenia środowiska czyli toksycznej zupy w jakiej przyszło nam żyć. Z kolei z wapniem, magnezem i fosforem krzem wykazuje działanie synergistyczno-antagonistyczne, a więc albo wspomaga je, albo z nimi konkuruje – w zależności od ilości tych minerałów.

Szczególną uwagę warto zwrócić na antagonizm Ca-Si (wapń-krzem), który ma charakter synergistyczno-antagonistyczny. Panuje dzisiaj jak wiemy usilny nacisk na to, aby pakować w siebie od kołyski aż po grób mnóstwo wapnia (za pomocą szeroko reklamowanych „niezbędnych dla mocnych kości” serków i innych nabiałów spożywanych masowo każdego dnia na śniadanie, obiad i kolację, w towarzystwie rzecz jasna ulubionych białych bułeczek), ale nikt nam nie mówi, że bez krzemu wapń nie będzie nam się prawidłowo wchłaniał by wzmacniać kości (niedobór krzemu spowoduje niedobór wapnia, ponadto krzem jest niezbędny do tworzenia glikozaminoglikanów i kolagenu, bez których nasze narządy ruchu mocne nie będą – choćbyśmy nie wiem ile wapnia w siebie wpakowali). Przegląd prac badawczych na temat niezbędności krzemu w profilaktyce i leczeniu osteoporozy opublikowany w 2013 r. w czasopiśmie „International Journal of Endocrinology” [6] nie pozostawia żadnych wątpliwości: dla zdrowych kości potrzebujemy również krzemu!

Dbać o to należy już od dziecka, a nie dopiero wtedy, gdy się zestarzejemy i rozchorujemy. Z wiekiem ilość krzemu w organizmie zmniejsza się: u seniorów zmniejsza się zdolność jego wchłaniania. Krzem przechodzi do mleka matki, ale pod warunkiem, że matka sama ma go dużo w swoim organizmie, bo z pustego to i Salomon nie naleje. Po przejściu na pokarmy stałe dziecko powinno pobierać krzem z tych pokarmów, co jest bardzo utrudnione w dzisiejszych czasach, gdy jest karmione jedynie oczyszczonymi kupnymi kaszkami na mleku, produktami z oczyszczonych ziaren zbóż, mięsem, „dziecięcymi” wyrobami nabiałowymi i dokładnie obranymi ze skórki jarzynami i owocami). W ten sposób od dzieciństwa hodujemy sobie krzemowy debet. Przez resztę życia ukształtowane w dzieciństwie preferencje kubków smakowych pieczołowicie pielęgnujemy, po czym (od rzemyczka do koniczka) dobiegając do czterdziestki (a często i przed) mamy już pierwsze oznaki starzenia lub co gorsza niedomagań tkanki łącznej – powiązanych z niedoborami krzemu.

Wapń jest bardziej aktywnym pierwiastkiem niż krzem. Zbyt duży dowóz wapnia przy zbyt małym dowozie krzemu spowodować może kłopoty z różnymi miejscami, w których mamy do czynienia z tkanką łączną. Poczynając od rzeczy widocznych gołym okiem jak np. problemy trądzikowe ze skórą (jakże często mijających jak ręką odjął po odstawieniu nabiału i włączeniu krzemu) aż po coś, czego gołym okiem nie widać, ale „zżera” nas od środka jak np. rozwój miażdżycy (u chorych na tę chorobę stwierdzono niezwykle niską zawartością krzemu w tkankach tworzących ścianki naczyń krwionośnych w porównaniu z osobami zdrowymi). Z drugiej strony obecność krzemu jest niezbędna do prawidłowego wchłaniania wapnia, magnezu i innych pierwiastków, w stosunku do których krzem działa synergistycznie. Jeśli więc kiedykolwiek zastanawiałeś się dlaczego, u licha, pomimo intensywnej suplementacji np. magnezu nadal cierpisz na symptomy jego niedoboru, to być może po prostu w tym momencie brakuje ci krzemu, dzięki któremu ten magnez czy wapń zostałby przyswojony (jest to tym bardziej prawdopodobne, im bardziej twoja dieta była standardową

Page 4: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

zachodnią dietą, ubogą zarówno w magnez jak i w krzem). Przypomnę w tym miejscu starą zasadę: nie jesteś tym, co wkładasz do buzi lecz tym, co przyswajasz. Dieta uboga w krzem to proszenie się o same kłopoty!

Drugim ciekawym antagonizmem jest Al-Si (glin-krzem). Krzem jest silnym antagonistą glinu. Krzem to nasz obrońca przed toksycznymi metalami jak glin, ale również rtęć, ołów czy kadm. Podejrzewa się, że choroby otępienne takie jak choroba Alzheimera mogą być w jakiejś mierze spowodowane gromadzeniem się glinu w tkance mózgu. Żyjemy w czasach nowoczesnych, czasach zalewu aluminium – mamy aluminiowe puszki i bidony na napoje, aluminiową folię do żywności, aluminiowe jednorazowe tacki do pieczenia i grillowania, aluminiowe patelnie i garnki, aluminiowe wieczka od serków i jogurtów, które tak chętnie oblizujemy, aluminium zawarte jest też w popularnych i dostępnych bez recepty lekach (np. na zgagę), w szczepionkach dla dzieci i dorosłych oraz w kosmetykach (np. dezodorantach, kremach z filtrem antysłonecznym itp.), jest go też niestety coraz więcej w glebie, więc może znaleźć się też w naturalnej żywności (zarówno roślinnej jak i mięsie zwierząt) i tym bardziej nie brakuje go w żywności przetworzonej (środki wybielające mąkę czy zapobiegające zbrylaniu się np. soli kuchennej są często związkami glinu), a nawet w powietrzu i wodzie pitnej. Praktycznie codziennie mamy szansę taplać się w aluminiowej zupie i być wręcz notorycznie bombardowani jonami glinu, które mogą się przez kolejne dekady naszego życia kumulować w naszym ustroju o ile nie będziemy dysponować wystarczającą ilością jego antagonisty – krzemu. Brytyjski naukowiec z Keele University, prof. Chris Exley, stwierdził w tym badaniu, że podawanie pacjentom cierpiącym na Alzheimera codziennie litra wody z wysoką zawartością krzemu powodowało u nich zwiększone wydalanie glinu wraz z moczem. Badanie trwało zaledwie 12 tygodni: niektórzy pacjenci odnotowali kliniczną poprawę stanu zdrowia już po tak krótkim czasie.Czy Polakom brakuje krzemu?

W tym względzie nie odstajemy od mieszkańców innych krajów zachodnich. W zależności od regionu kraju jak wynika z badań prowadzonych przez dra Krupkę mamy mniejsze lub większe niedobory krzemu. Najgorzej jest w województwach: dolnośląskim, lubuskim i opolskim. Tak przy okazji: najwyższą zachorowalność na nowotwory w Polsce notuje właśnie woj. dolnośląskie od 1994 roku nieprzerwanie do dziś. Najmniejsze niedobory krzemu mają z kolei mieszkańcy województw kujawsko-pomorskiego, podlaskiego i pomorskiego, co może być związane z faktem, że są to miejsca posiadające najwyższej klasy gleby. Nie odnotowano ani jednego województwa, którego mieszkańcy mogliby się pochwalić prawidłowym poziomem krzemu. Badania były prowadzone w laboratorium pierwiastków śladowych Biomol-med w latach 2008-2012, pobrano w tym celu do analizy próbki włosów od 50 tysięcy osób.

Od kilku dekad w Polsce tak jak i w innych krajach stosuje się traktowanie gleby wapnem i jego solami, co powoduje wiązanie krzemu w nierozpuszczalne sole, skutkiem czego rośliny oraz żywiące się nimi zwierzęta mają coraz mniej krzemu. Człowiek będący na końcu łańcucha pokarmowego ma go najmniej. Jednak nie tylko gleby są winne naszym niedoborom. Również sposób w jaki traktujemy nasze pożywienie oczyszczając je i poddając rafinacji (mąka, sól, cukier) i ogólnie nasz styl życia. Chroniczny stres, nadużywanie leków (szczególnie antybiotyków), spożywanie przetworzonej żywności – ubogiej w minerały, a bogatej w cukier, tłuszcz, sól i antybiotyki – to wszystko pociąga za sobą zmianę składu naszego mikrobiomu jelitowego, co sprzyja powstawaniu dysbiozy, o czym pisałam przy okazji omawiania książki „Dobre bakterie”. Dysbioza łączy się z zagrzybieniem jelit, co z kolei tworzy wymarzone środowisko do zasiedlenia dla rozmaitych pasożytów. A zarówno grzyby jak i pasożyty uwielbiają krzem. A gdy one zabiorą nam krzem, to nic z niego nie zostaje już dla nas – mamy niedobory i związane z tym kłopoty ze zdrowiem. Nie jesteśmy co prawda w stanie wyeliminować drobnoustrojów, grzybów czy pasożytów ze świata przyrody, możemy jednak tak dbać o środowisko naszego własnego organizmu, aby nie paść ich ofiarą i nie stać się żywicielem dla tych organizmów.Po czym poznać, że mamy za mało krzemu?

Doskonałym barometrem niedoboru krzemu jest tkanka łączna widoczna gołym okiem: skóra i jej przydatki, czyli paznokcie i włosy, a także dziąsła. Powinny być silne i zdrowe. Jeśli tak nie jest – można z dużą dozą prawdopodobieństwa podejrzewać niedobór krzemu. Wypadające, słabe,

Page 5: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

cienkie i przedwcześnie siwiejące włosy, rozdwojone końcówki, włosy i paznokcie łamliwe, rozdwajające się, krwawiące i osłabione dziąsła, trądzik pospolity i różowaty, rozmaite inne dermatozy jak łuszczyca, grzybica (skóry, paznokci), łupież, zmiany atopowe itd. Pamiętajmy, że skóra (i wyrastające z niej włosy i paznokcie) jest ostatnim w kolejce organem otrzymującym składniki odżywcze – jeśli skóra, włosy i paznokcie nie są w doskonałej kondycji, to możemy sobie tylko wyobrazić jak bardzo w tym momencie wygłodzone są nasze narządy wewnętrzne!

Niedobór krzemu pociąga za sobą wiele następstw również w stosunku do tej właśnie tkanki łącznej, której gołym okiem co prawda nie zobaczymy, ale prędzej czy później da nam ona znać o swojej dysfunkcji. Można przypuszczać, że niedobór krzemu ma długoterminowo wpływ na powstawanie dodatkowo takich chorób jak:– choroby układu kostno-stawowego (zwyrodnieniowe i reumatyczne)– choroby sercowo-naczyniowe– choroby nowotworowe– kamice (nerkowe, żółciowe)– zaburzenia metaboliczne (insulinooporność, cukrzyca)– choroby związane z osłabieniem układu immunologicznego (w tym alergie)

Lepiej jednak nie dopuścić do rozwoju tych groźnych chorób i mieć pod kontrolą swój krzem na bieżąco. Krzem stosowany zapobiegawczo wykazuje nawet większą skuteczność niż stosowany dopiero leczniczo – szczegóły można doczytać we wspomnianej książce „Krzem. Pierwiastek życia”. Z tego co się ponadto dowiedziałam z książki dra K. J. Krupki – najlepszą metodą na ustalenie niedoborów krzemu w ustroju jest wykonanie pierwiastkowej analizy włosów i przeanalizowanie jej pod kątem zawartości krzemu w stosunku do wapnia i fosforu (proporcje Ca-Si-P). Więc obserwujmy bacznie paznokcie, włosy, dziąsła, ale i od czasu do czasu sprawdźmy nasz krzem poprzez badanie. Jeśli potwierdzą się niedobory to znak, że najwyższy czas poprawić swoją dietę i uzupełnić swój krzem wszelkimi możliwymi sposobami (co może potrwać od kilku miesięcy do dwóch lat).Jak uzupełnić krzem w organizmie?

Krzem, choć jest bardzo rozpowszechnionym w przyrodzie pierwiastkiem, to nie występuje w stanie wolnym ani też nie jest łatwo wchłaniany przez nasz organizm w postaci krzemionki budującej skorupę ziemską (najczęstszą postacią krzemionki SiO2 jest kwarc, czyli piasek). Jedzenie piasku nie jest dobrym pomysłem. Dużo lepszym wyjściem jest zjadanie bogatych w krzem warzyw i owoców (tam krzem występuje w formie kwasu ortokrzemowego, dużo lepiej przyswajalnego dla człowieka niż SiO2), skuteczne jest również picie wody krzemionkowej, pomocne może być też stosowanie ziemi okrzemkowej jakości spożywczej (gdy okrzemki dostają się do przewodu pokarmowego, powstaje w drodze hydrolizy w żołądku kwas ortokrzemowy i w tej postaci jest on dalej wchłaniany przez organizm) lub gotowych suplementów zawierających krzem (choć niektóre z nich są bardzo drogie). Bardzo skuteczne jest też stosowanie kąpieli krzemionkowych.

Krzem można jednym słowem dostarczyć sobie na dwa sposoby:- doustnie (pokarmy, wody mineralne, suplementy diety)- transdermalnie czyli przez skórę (kąpiele krzemionkowe, płukanki, aplikacja żelu z krzemionką na skórę lub błony śluzowe itp.)Krzem w dużej ilości występuje w roślinach, w żywności odzwierzęcej jest go już dużo mniej. Najbogatszymi w związki krzemu roślinami są:- bambus – ma bodaj najwięcej krzemu ze wszystkim znanych nam roślin (więcej nawet niż słynny skrzyp), jadalne są młody pędy zwane kiełkami bambusa, popularne w kuchni azjatyckiej, można też kupić gotowe suplementy w postaci ekstraktów z bambusa;– zioła (najwięcej skrzyp polny, pokrzywa, podbiał, rdest ptasi, perz) – aby wyciągnąć z nich maksymalną ilość krzemu należy wykonać odwar (gotować zioła min. 10 minut), ponieważ napar w postaci ziołowej herbatki nie będzie miał tyle krzemu co odwar. Skrzyp przy tym zawiera tiaminazę czyli enzym unieczynniający witaminę B1, więc gdy regularnie pijemy odwar ze skrzypu polnego, warto wspomagać się suplementacją B1/B Complex. Można też zaopatrzyć się w gotowe suplementy z ekstraktem ze skrzypu;

Page 6: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

- trawy (rośliny wiechlinowate, w tym uprawne jak owies, jęczmień, pszenica, żyto, ryż), przy czym krzem zawarty jest zarówno w częściach zielonych jak i w łusce ich ziaren, dlatego należy zjadać pełne ziarno, a nie to oczyszczone z łuski, np. ryż biały zawiera ok. połowę krzemu w porównaniu z ryżem pełnoziarnistym. Z roślin wiechlinowatych uprawnych najbogatsze w krzem są pełne ziarna owsa (595 mg kwasu ortokrzemowego w każdych 100 g suchego produktu), prosa (500 mg/100 g) oraz jęczmienia (233 mg/100 g). Uznawana za „krzem na talerzu” kasza jaglana jest ziarnem już oczyszczonym z łusek, stąd w celu maksymalnych krzemowych korzyści należy zjadać ziarno prosa nieoczyszczone (proso pełnoziarniste), tak samo z jęczmieniem (kasza to ziarno oczyszczone z łuski). Krzemowym królem jest niezaprzeczalne owies – również musi być w postaci pełnoziarnistej: ziarno całe w postaci kaszy pełnoziarnistej lub mąki pełnoziarnistej albo też ziarno zgniecione jako płatki owsiane (te zwykłe, nie te błyskawiczne);- warzywa i owoce ze skórką (babcia miała rację, że należy tam, gdzie to możliwe zjadać je zawsze wraz ze skórką – to właśnie w skórce jarzyny i owoce gromadzą najwięcej krzemu) . Wszystkie one mają w sobie krzem, lecz największe ilości tego cennego pierwiastka znajdziemy w soczewicy i fasoli, fasolce szparagowej, skórce zielonego ogórka, ziemniakach (ze skórką), kukurydzy, szparagach, chrzanie, pietruszce zielonej, w szczypiorku i czosnku, bananach, mango, ananasach, warzywach korzeniowych jak pasternak, marchew, buraki czy rzepa, warzywach zielonolistnych jak szpinak, rukola, sałata oraz w owocach suszonych jak daktyle, morele czy rodzynki.Dobra wiadomość dla piwoszy: dobrej jakości piwo też zawiera krzem, przy czym więcej zawiera go piwo jęczmienne niż pszeniczne. Jednak o wiele bardziej niż piwo będzie dla nas zdrowsza woda mineralna zawierająca krzem. Spośród dostępnych w handlu krajowych wód zdrojowych obecność krzemu stwierdza się w wodach pochodzących z Krynicy Zdroju, a konkretnie w trzech z nich: „Jan” (zawartość kwasu krzemowego 29,15 mg/l), „Zuber” (24,7 mg/l) oraz „Słotwinka” (19,63 mg/l). Moje ulubione wody to „Jan” i „Słotwinka” – są niezwykle łagodne w smaku, nawet moje dziecko chętnie je pije. Półlitrową butelkę można kupić w cenie oscylującej wokół trzech złotych. Bardziej opłacalne są opakowania pięciolitrowe, kosztujące ok. 20 zł. Można zakupić je łatwo przez internet, natomiast małe opakowania (brązowe butelki chroniące zawartość przed światłem) są dostępne w większości marketów i wyglądają jak na obrazku poniżej:A co jeśli nie mamy dostępu do wód zdrojowych lub nasz budżet nie pozwala na ich regularny zakup? Możemy zrobić sobie sami wodę krzemionkową! W celu wzbogacenia wody w krzem należy zaopatrzyć się w minerały z gromady krzemianów. Dobre będą:– czarny krzemień – najczęściej używany (warto kupić surowy i taki, który wydobyto z pokładów kredowych, marglowych lub dolomitowych),– kryształ górski i kryształ różowy,– inne kolorowe kwarce (morion czyli kwarc dymny, prasiolit czyli zielona odmiana kwarcu, ametyst czyli fioletowy kwarc, topaz – różne kolory).

W warunkach naturalnych woda mineralna tworzy się w kontakcie wody ze skałami i to ze skał te minerały w siebie wchłania. W domu musimy ten proces odtworzyć: na każdy litr wody należy wziąć 10 g kwarcu/krzemienia, zalać kamienie wodą i postawić na kilka dób (3-4 dni) do naciągnięcia (woda może być kupna niskozmineralizowana lub zwyczajna kranowa przefiltrowana). Po tym czasie mamy gotową wodę krzemionkową.

Możemy używać jej do picia (również dla dzieci), robienia herbaty czy zupy, pojenia zwierząt domowych, mycia włosów, płukania dziąseł, kąpieli krzemionkowych itd. Kwiaty cięte i doniczkowe również uwielbiają taką wodę! Sprawdziłam to ostatnio empirycznie, dzieląc bukiet tulipanów na połowę: jedna połowa przebywała w zwykłej wodzie, a druga w wodzie krzemionkowej – ten drugi bukiecik utrzymał swoją świeżość zdecydowanie dłużej niż ten pierwszy (różnica ok. 2-3 dni). Wodą krzemionkową można też podlewać warzywa w ogródku, aby lepiej i zdrowiej rosły (pod wpływem krzemu stają się odporniejsze na choroby, grzyby i pasożyty – całkiem jak my, ludzie) i miały w sobie większą zawartość krzemu, przez co będą bardziej odżywcze jako pokarm.

Ile kosztuje woda mineralna własnej roboty? Kosztuje raczej niewiele: 100 g surowego kryształu górskiego lub czarnego krzemienia kupimy (np. w serwisie aukcyjnym Allegro) już w

Page 7: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

okolicach kilkunastu złotych, a starczy nam to na 10 litrów krzemionkowej wody, przy czym jeden zestaw kamyków możemy używać przez kilka miesięcy. Po każdym użyciu wystarczy je przepłukać, choć kamyczki i tak nie „ślimaczą” się nadmiernie, ponieważ krzem ma własności bakteriobójcze. Jeśli na dnie pokażą się osady to nie pijemy ich, należy osady wylać. Praktycznym rozwiązaniem jest mieć 2 szklane baniaki (takie jak do kiszenia ogórków) po 5 litrów każdy i nastawiać naprzemiennie. Ewentualnie mogą to być puste opakowania plastikowe po pięciolitrowej wodzie mineralnej, ale nie ukrywajmy – plastik tak bezpieczny jak szkło nie jest, niestety. Więc warto zaopatrzyć się mimo wszystko w baniaki szklane. Kąpiele krzemionkowe

Bardzo dobrym sposobem na dostarczanie krzemu do organizmu są kąpiele krzemionkowe, dzięki którym możemy wchłonąć krzem z pominięciem przewodu pokarmowego i zaoszczędzić mu w ten sposób wszystkich przygód związanych z przechodzeniem przez ten przewód. Jedząc pożywienie zawierające krzem musimy np. liczyć się z tym, że zawiera ono błonnik hamujący przyswajanie krzemu. Tego problemu nie mamy co prawda gdy pijemy wodę zawierającą krzem, ale też czasami samo picie tej wody może nie być wystarczające gdy mamy wieloletnie zaniedbania i chcemy krzem uzupełnić skutecznie i szybko. Tutaj z pomocą przychodzą właśnie kąpiele krzemionkowe, które warto dołączyć do diety bogatej w krzem.Do wykonania leczniczej kąpieli krzemionkowej można użyć roślin bogatych w krzem takich jak na przykład:– ziele owsa (tzw. słoma owsiana) pocięte– ziarno owsa (pełne ziarno)– ziele skrzypu polnego– ziele pokrzywy– liście bambusa

Aby wykonać odwar należy zioła (jednolite lub ich mieszankę) najpierw zalać wodą na ok. 8 godzin, a następnie wolno gotować przez ok. pół godziny. Na 2-3 litry wody bierzemy kilka garści ziół (np. 3 garście słomy owsianej i 3 garście skrzypu). Po zagotowaniu odcedzamy i wlewamy odwar do kąpieli. Podczas kąpieli nie używamy mydła – to jest kąpiel lecznicza – skórę należy oczyścić wodą z mydłem wcześniej. Woda do kąpieli nie może być za gorąca, a po kąpieli nie należy wycierać skóry, lecz zawinąć się w ręcznik i odpocząć przez ok. 30 minut w łóżku. Zaleca się kąpiel krzemionkową trwającą 20 minut 2-3 razy w tygodniu (można i częściej po konsultacji z lekarzem).Jak do tej pory nie odnotowano przypadków przedawkowania krzemu, ani przyjętego doustnie ani transdermalnie.P. S. I kto by to pomyślał, że owsiane ciasteczka są tak na marginesie szalenie korzystne dla ogólnej zdrowotności? Oczywiście przygotowane na pełnoziarnistej mące owsianej lub zmielonych całych płatkach (zwykłych, nie tych błyskawicznych) i bez białego cukru, margaryny i innych nowoczesnych produktów jedzeniopodobnych. Osłodźmy je pełnymi krzemu daktylami, dodajmy również bogatych w krzem rodzynek i jedzmy je na zdrowie!

Witamina D – kawałek układanki.

Czy wyobrażasz sobie nie kąpać się całymi miesiącami? A to jest właśnie to, co robi dzisiaj większość ludzi: ocenia się, że obecnie ponad 90% Polaków cierpi na niedobory witaminy D – nigdy nie zażywają kąpieli słonecznych. Podobno takie kąpiele są bardzo szkodliwe dla zdrowia.Ale jak tu budować zdrowie bez naturalnych czynników jakimi obdarzyła nas natura? Woda, powietrze i słońce są niezbędne do życia wszystkim, zarówno roślinom jak i zwierzętom, a także nam, ludziom. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza stało się jednak coś bardzo niepokojącego. O ile bowiem woda jest bardzo propagowana w mediach (pijcie dużo wody!), dotlenienie tkanek poprzez ruch na świeżym powietrzu też już jest powszechnie uznane jako czynnik sprzyjający zdrowiu, to słońce

Page 8: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

zostało postawione na cenzurowanym i jest obecnie przedstawiane jako najgorszy wróg całej ludzkości i przyczyna śmiertelnego raka, którego jak wiadomo wszyscy boją się jak zarazy.Efekt? Światowa pandemia niedoborów witaminy D. I związanych z tych chorób cywilizacyjnych, co się rozumie samo przez się. A dokładnie jakich chorób? Przyjrzyjmy się dzisiaj temu bliżej.

Przeciętny Kowalski (w tym i ja sama do niedawna) kojarzy powstającą wskutek kontaktu skóry ze słońcem witaminę D głównie z wpływem jaki ma ona na budowanie mocnych kości (wszyscy wiedzą, że brak witaminy D w ustroju powoduje u dzieci krzywicę, a u dorosłych jej odpowiednik czyli osteomalację), jako że jest to substancja mająca wpływ na wchłanianie wapnia i generalnie na całą gospodarkę wapniowo-fosforanową. Tymczasem jak się okazuje my mamy receptory witaminy D w bardzo wielu tkankach! Na co więc ma wpływ witamina D? Można śmiało powiedzieć, że… na wszystko! Na funkcjonowanie całego systemu.

To nawet wbrew swojej zwyczajowej nazwie wcale nie jest stricte witamina, ponieważ w gruncie rzeczy nieco przypomina hormon (choć też nie do końca) i ma jak wskazują naukowcy wpływ na ponad 200 naszych genów! Choć w świetle tego co wbijają nam od lat do głów dermatolodzy powinniśmy być wszyscy od słońca ciężko chorzy – jest wręcz odwrotnie: możemy się rozchorować od braku słońca równie poważnie jak od jego nadmiaru.

Zaraz, ale czy nie słyszymy cały czas, że mamy nie przejmować się witaminą D, bo już 5-15 minut ekspozycji na słońcu wystarczy do wyprodukowania „dziennej dawki” witaminy D? Jest to jeden z powszechnie powtarzanych zarówno przez media jak i wielu lekarzy mitów. Poczynając od określenia „dziennej dawki”, która jest śmiesznie mała i może co najwyżej zapobiec krzywicy, w Polsce RDA to raptem 5 mikrogramów czyli zaledwie 200 jednostek międzynarodowych oznaczanych jako IU (1 mcg=40 j.m.), a jako górną dawkę przyjęto oficjalnie 2000 j.m. czyli 50 mcg, choć toksyczność witaminy D w literaturze medycznej jest niezmiernie rzadka i została opisana dopiero przy dawkach wielokrotnie większych niże te marne 2000 j.m. na dobę). Przy obecnie panującej pandemii niedoborów witaminy D dawka 2000 j.m. może okazać się kroplą w morzu potrzeb.

Podobnie jak z „dzienną dawką” witaminy C (80mg), która może jedynie zapobiec szkorbutowi (ale już nie całej palecie innych chorób wywołanych niedoborami C) oraz górną granicą bezpiecznej dawki określoną na 1000mg. Takie rozumienie „dziennej dawki” jest bardzo popularnym błędem! Jeśli bowiem dana substancja uczestniczy w tak licznych przemianach biochemicznych, mając wpływ na nasze tak liczne geny, to znaczy, że jej niedobór może wywołać bardzo liczne schorzenia, a nie tylko jedno. I vice versa – uzupełnienie jej niedoboru do optymalnego poziomu może spowodować ustąpienie symptomów licznych chorób. Rzecz jasna aby osiągnąć ten optymalny poziom musi ona znajdować się w naszym ustroju w odpowiednio dużej ilości, a wtedy mają miejsce zdarzenia, które konwencjonalny lekarz mający o terapiach witaminowych mierne pojęcie określi jako „cud” (nie dziwmy się: jak ktoś wyliczył dzisiejsza medycyna potrafi efektywnie wyleczyć zaledwie 27 chorób, reszta to maskowanie objawów, nawet banalny katar medycznie jest „nieuleczalny”), a lekarz ortomolekularny jako spodziewany pozytywny wynik zastosowanej terapii. Ten drugi bowiem rozumie, że nie ma jednej określonej dawki witamin dobrej w każdej sytuacji dla wszystkich, ponieważ każdy z nas ma inne zapotrzebowanie na witaminy zdefiniowane wieloma różnymi czynnikami.

Czy warto bać się tak panicznie słońca? Jak obliczył ekspert od witaminy D, endokrynolog dr Michael Holick, na każdą osobę, która

umrze na raka skóry spowodowanego przedawkowaniem słońca przypada 55 kobiet, które umrą na raka piersi, którego rozwój związany jest m.in. z niedoborem witaminy D w ustroju. A mówimy jedynie o raku piersi, podczas gdy uczeni stwierdzili związek niedoboru witaminy D z aż 17 (słownie: siedemnastoma) rodzajami raka. I jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa w tej kwestii. Jak wielu lekarzy bada poziom witaminy D u swojego pacjenta? To badanie nie wchodzi w skład rutynowych badań. To jak pójść do włoskiej restauracji i liczyć na to, że podadzą Ci porcję sushi. Nie mają tego w menu – nikt Ci tego nie zasugeruje, nie licz na to.

Page 9: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Musimy zadbać o siebie sami. I przestać w końcu dawać się ogłupiać antysłonecznej propagandzie! Unikając za wszelką cenę kontaktu ze światłem słonecznym oznacza, że chcemy poświęcić zdrowie kilkunastu swoich różnych organów tylko po to, by dołączyć do grona tych, dla których największym zmartwieniem jest zapobiec rakowi skóry, co wiąże się nieodłącznie z histerycznym unikaniem kontaktu z promieniami słonecznymi. Niestety dla nich też nie ma dobrych wieści: rak skóry jest również na liście 17 rodzajów raka powiązanego z niedoborem witaminy D.

Liczba zachorowań na złośliwego raka skóry z roku na roku rośnie. Nie dlatego, że się przed słońcem nie chronimy (bo robimy to cały czas poprzez unikanie kąpieli słonecznych, kremy z filtrami, kosmetyki kolorowe z filtrami, okulary ochronne, odzież itd. ), ale właśnie dlatego, że chronimy się przed nim wręcz maniakalnie. A to nie wróży nic dobrego, chyba że dla producentów naszych przyszłych leków. I to nie tylko leków na raka, ale na wiele innych chorób do których brak odpowiedniego poziomu witaminy D się przyczynia. A jest ich cała litania!Dr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem do zdrowia” pan doktor przedstawia poparte niezwykle obszerną literaturą medyczną (mamy obecnie ponad 59 tysięcy wyników na hasło „vitamin D” na PubMedzie i każdego tygodnia ta liczba rośnie!) dowody na stwierdzone przez badaczy powiązania niedoboru witaminy D z licznymi zaburzeniami. Wtóruje mu dr Soram Khalsa w swojej książce ” The Vitamin D Revolution How the Power of This Amazing Vitamin Can Change Your Life” (niedostępna po polsku). Obie książki napisane przez lekarzy praktyków i znakomicie udokumentowane odniesieniami do literatury medycznej nie pozostawiają złudzeń.

Niedobory witaminy D jak wskazują badacze oraz praktycy mają wpływ na:– alergie (wszyscy alergicy mają bardzo niskie poziomy witaminy D, poprawa symptomów następuje po zoptymalizowaniu jej poziomów)– ADHD (podawanie dużych ilości witaminy D znacząco poprawiało stan pacjentów)– astma (astmatycy mają bardzo niskie poziomy witaminy D w organizmach)– cukrzyca (zarówno typu 1 jak i typu 2) – za mało witaminy D w dzieciństwie nie tylko sprzyja krzywicy ale i cukrzycy młodzieńczej (typ 1) i w późniejszych latach cukrzycy typu 2– depresja i inne zaburzenia psychiczne (zoptymalizowanie poziomu witaminy D miało lepszy efekt na polepszenie się stanu zdrowia pacjentów niż prochy na receptę)- infekcje (m.in. przeziębienie, grypa, stany zapalne zatok i górnych dróg oddechowych, zapalenie spojówek, grzybice, drożdżyce itp.) – witamina D ma potężny wpływ na cały nasz system immunologiczny: działa m.in. jak dopalacz na nasze makrofagi. Dopiero dostarczanie do ustroju codziennie i przez cały rok co najmniej 5000 IU (czyli 25 razy tyle ile wynosi RDA ledwo chroniące przed krzywicą) pozwala znacząco zwiększyć naszą odporność na infekcje– nadwaga i otyłość (podawanie brakującej w ustroju witaminy D prowadziło do zmniejszenia wybujałego apetytu i utraty zbędnej masy ciała: teraz już wiemy czemu zimą tyjemy – jesteśmy też zimą bardziej skłonni do podjadania niż latem, kiedy to dużo mniej chce nam się jeść!)– nowotwory (17 rodzajów, w tym najpopularniejsze jak piersi, prostata, układ pokarmowy, płuca, skóra, układ limfatyczny i krwionośny, tarczyca) – nic dziwnego skoro mamy dopominające się papu receptory witaminy D rozsiane po całym organizmie– choroby osłabiające stan kości i zębów (osteomalacja, osteoporoza – to powszechnie wiadomo, ale również w grę wchodzą próchnica i choroby dziąseł, więc powiedzmy sobie szczerze: choćby nie wiem jak szorować ząbki, to sama higiena niestety nie wystarczy, zęby i dziąsła są odżywiane przez krew tak samo jak reszta narządów i tak samo potrzebują dobrego odżywienia, witamin i minerałów)– choroby serca i układu krążenia (tak, serce też ma receptory witaminy D! Ale również mózg, przewód pokarmowy, trzustka, skóra, gonady itd.)– choroby związane ze skórą (różne rodzaje trądziku, łuszczyca, vitiligo czyli bielactwo nabyte, toczeń, łupież, łysienie itp.)– choroby związane z układem nerwowym: Alzheimera, Parkinsona, autyzm, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne, dystrofia miotoniczna itd.

Page 10: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

– choroby związane z układem pokarmowym (stany zapalne jelit, wrzody, choroba Crohna, drażliwe jelita itp.) – te choroby mają nie bez przyczyny tendencje do sezonowych zaostrzeń– choroby reumatologiczne (zapalenia i choroby zwyrodnieniowe stawów, toczeń, zespół cieśni nadgarstka, fibromialgia czyli reumatyzm mięśniowy, a nawet bardzo powszechne chrupanie i strzelanie w stawach i kościach)– choroby związane z tarczycą (zarówno niedoczynność, Hashimoto jak i nadczynność).– syndrom przewlekłego zmęczenia – objawy to bóle głowy, mięśni, brak koncentracji, kłopoty z pamięcią, snem, nawracające infekcje itd., wszystko ustępuje po zoptymalizowaniu poziomów witaminy D, po czym człowiek w końcu czuje się jakby go ktoś pod ładowarkę podłączył

Jak widać na liście mamy mnóstwo dolegliwości bardzo powszechnie obecnie występujących, niektóre wręcz przybrały rozmiary epidemii jak np. te o charakterze autoimmunologicznym. Popularne rozumienie witaminy D jako czynnika pomocnego jedynie w regulowaniu poziom wapnia (czyli „coś dla zdrowych kości”) jest zatem błędne. Ta substancja ma większy wpływ na funkcjonowanie całego systemu niż nam się do tej pory wydawało . Analizując przyczyny dolegliwości o podłożu autoimmunologicznym rzadko jednak który lekarz zleci badanie poziomu witaminy D u pacjenta. W zasadzie żaden.

Znajdujesz na tej liście zaburzeń coś co trapi Twoje ciało? Zrób badanie poziomu witaminy D w swoim ustroju, a zapewne dużo się rozjaśni w temacie. Tego badania co prawda (jeśli robione jest na życzenie) nie pokrywają z płaconych przez nas na NFZ składek, jest to badanie płatne w zależności od laboratorium 60-100 zł, lecz jeśli nie znajdujesz się w gronie szczęśliwców czyli 10% polskiej populacji, której witaminy D nie brakuje, to może się okazać, że będą to najlepiej zainwestowane pieniądze w Twoim życiu.

To ile w końcu potrzebuję mieć optymalnie witaminy D?Dr John Canell, badacz witaminy D opracował tabelkę (opublikował ją w czasopiśmie medycznym Expert Opinion Pharma-cotherapy) pomocną lekarzom i pacjentom w ustaleniu właściwych dla zapobiegania rozmaitym chorobom poziomów witaminy D (25OH) w ustroju. I tak:– aby zapobiec krzywicy lub osteomalacji wystarczy mieć raptem 15 ng/ml witaminy D w ustroju– aby wyciszyć poziom hormonu przytarczyc konieczne jest mieć 20-30 ng/ml witaminy D w ustroju– aby zoptymalizować wchłanianie wapnia z przewodu pokarmowego należy dysponować poziomem rzędu 34 ng/ml witaminy D– aby poprawić (malejącą z wiekiem) wydajność nerwowo-mięśniową należy mieć poziom witaminy D w ustroju 38 ng/ml – wszystkie bóle typu „korzonki”, mięśnie, kręgosłup itp. są bardziej prawdopodobne u osób mających zbyt niskie poziomy witaminy D we krwi– aby zredukować ryzyko nowotworu narządów wewnętrznych potrzebny jest również poziom co najmniej 38 ng/ml– zredukowanie o połowę ryzyka wystąpienia raka piersi wymaga jednak już posiadanie poziomu 52 ng/ml, tyleż samo mniej wymagane jest aby zapobiec wystąpieniu stwardnienia rozsianego lub aby zmniejszyć o 60% ryzyko zapadnięcia na cukrzycę typu 1 (młodzieńczą). Niestety młode mamy tego nie wiedzą i z lubością wcierają zarówno w siebie jak i w dziecko filtry antysłoneczne jeszcze przed wyjściem w domu. Bo w telewizji mówili i w babskiej gazecie pisali, że tak trzeba bo jak nie to rak.

Reasumując: możesz prowadzić zdrowy tryb życia, jadać same super zdrowe rzeczy, ruszać się itd., ale nie ustrzeżesz się przed popularnymi obecnie chorobami jeśli będziesz bać się słońca (np. maniakalnie smarować filtrami jeszcze przed wyjściem z domu) i nie dostarczysz swoim receptorom witaminy D odpowiedniego dla nich papu. Czyli witaminy D, bo nic innego nie jest w stanie je usatysfakcjonować. Za normę dla witaminy D we krwi w Polsce uważa się poziom 30-80 ng/ml. Jeśli jednak Twój poziom witaminy D w ustroju jest mniejszy niż 15 ng/ml, to masz szansę załapać się nie tylko na próchnicę, depresję, choroby układu kostnego, mięśniowego, stawowego, ale i na któryś z kilkunastu rodzajów nowotworu (skóry, trzustki, układu limfatycznego, krwionośnego, pokarmowego, oddechowego, rozrodczego itd.). Do wyboru do koloru. Dolne granice normy (30 ng/ml) też raczej przed wieloma chorobami nie chronią, pozwolą co najwyżej cieszyć się bardzo przeciętnym zdrowiem, nie pozwalają też na optymalne wchłanianie wapnia z przewodu pokarmowego.

Page 11: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Skąd czerpać witaminę D i jaka jest lepsza: D2 czy D3?Generalnie witaminy rozpuszczalne w tłuszczach nie są jednorodnymi molekułami (jak np.

witamina C, która jest prostą chemicznie substancją, rozpuszczalną w wodzie), lecz składają się z całej grupy związków. Nie inaczej jest z witaminą D. Rodzajów witaminy D z uwagi na jej pochodzenie mamy dwa: ergokalcyferol to witamina D2 syntetyzowana pod wpływem światła słonecznego przez organizmy roślinne (głównie grzyby, mchy, porosty, algi i drożdże), zaś cholekalcyferol to witamina D3 jaką syntetyzują pod wpływem słońca człowiek i zwierzęta. Z uwagi na to, że D3 jest dla nas naszą fizjologiczną formą witaminy D, to jej metabolizm jest inny (i również szybszy) niż witaminy D2. Stąd też szybciej i skuteczniej uzupełnimy nasze ewentualne niedobory gdy będziemy stosować witaminę D3.Mamy 3 źródła witaminy D:1. darmowe: czyli słońce – grzech nie skorzystać jak dają coś za darmo! 2. nasze jedzenie w którym znajdziemy D2 i D3 (głównie tłuste ryby, to co ryby jedzą aby wytworzyć witaminę D3 w swoich organizmach czyli algi, nabiał i jajka od zwierząt hodowanych w naturalnych warunkach oraz grzyby, które promieniowaniu UVB były poddane albo w czasie wzrostu albo tuż po zebraniu)3. suplementy (tran, kapsułki i kropelki z witaminą D).Nie sposób zapewnić sobie tylko samymi kąpielami słonecznymi albo tylko samą dietą dobrego poziomu witaminy D. Kąpiele słoneczne należy bowiem stosować z umiarkowaniem z uwagi na możliwość poparzeń i uszkodzenia skóry, a w pokarmach tej witaminy D jest zwyczajnie mało. Dlatego jeśli nie pracujemy cały rok jako ratownik na plaży w słonecznej Kalifornii, to by osiągnąć przyzwoity (czyli chroniący przed najgroźniejszymi chorobami) poziom witaminy D mogą nam być potrzebne suplementy, szczególnie w okresie pomiędzy październikiem a marcem, kiedy to kąt padania promieni słonecznych w Polsce nie pozwala na uzyskanie odpowiedniej do produkcji witaminy D długości fal UVB (290-320nm). Nasze zapotrzebowanie będzie też rosnąć wraz z wiekiem oraz z ilością tkanki tłuszczowej jakiej staliśmy się posiadaczami (większość witaminy zostanie uwięzione w tkance tłuszczowej zamiast krążyć w naszym krwiobiegu).

Tran jako dodatkowe źródło witaminy D jest dosyć popularny i nie jest złym wyjściem, jest całkiem przyzwoitym źródłem witaminy D3 (również kwasów Omega-3 i wit. E), oczywiście nie ma sensu kupowanie go w kapsułkach (wychodzi drogo i dostajemy gratis niechciany bonus w postaci substancji zawartych w otoczce), jak już to należy zakupić tran w butelce: już jedna łyżeczka (5 ml) tranu zawiera ok. 300-400 j.m. witaminy D, a czasem i więcej (np. tran w wersji dla seniorów „Möllers 50+” już 600 j.m. w łyżeczce). Należy jednak wziąć pod uwagę, że tran zawiera jednocześnie sporo witaminy A (nie zawsze tej naturalnej, czasem syntetycznej), dodawanej w procesie produkcji aby uniknąć jełczenia. Opijając się tranem bez umiaru przez dłuższy czas, powiedzmy wiele kolejnych tygodni (w sytuacji gdy mamy potrzebę dostarczenia kilku czy kilkunastu tysięcy j. m. witaminy D na dobę) możemy więc niechcący ją przedawkować, szczególnie gdy już tej witaminy mamy sporo w diecie (np. jadamy dużo warzyw i owoców bogatych w prowitaminę A czyli beta-karoten i inne karotenoidy). Dlatego tran należy stosować w ilościach zgodnych z zaleceniami lekarza lub podanymi na opakowaniu. Jest do dobry produkt, przydatny szczególnie zimą, ale nie nadaje się do ciągłego suplementowania w bardzo dużych ilościach w sytuacji gdy mamy znaczne niedobory i potrzebujemy dużych ilości witaminy D celem podniesienia jej poziomu w plazmie do wartości istotnie chroniących przed chorobami cywilizacyjnymi.

Jeśli nie tran to suplementy samej witaminy D. Jakie są najlepsze? W miarę możności warto zaopatrzyć się w preparat witaminy D3 w kroplach, który można wtedy stosować podjęzykowo, jak sugeruje dr Zaidi: tak zaaplikowana witamina D wchłaniana jest przez błony śluzowe w jamie ustnej i trafia szybko bezpośrednio do krwiobiegu, czyli podobnie jak dzieje się to fizjologicznie podczas opalania na słoneczku. Na polskim rynku dostępne są obecnie krople o pojemności 20 ml marki Dr Jacobs z dawką 800 j.m. w 1 kropli albo krople o pojemności 29,6 ml marki Swanson z dawką 400 j.m w 1 kropli. Cenowo bardzo zbliżone (ok. 40-45 zł za opakowanie). Mają też przyzwoity skład.

Page 12: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Skład preparatu dr Jacobs: olej MCT (średniołańcuchowe trójglicerydy oleju roślinnego), cholekalcyferol (witamina D3), przeciwutleniacz DL-alfa-tokoferol (witamina E).Skład preparatu Swanson: witamina D-3, olej z oliwy.Są jeszcze kropelki „D Drops” sprzedawanej w systemie MLM marki Calivita, ale oczywiście nieprzyzwoicie drogie: buteleczka zawierająca 30 ml (w jednej kropli 400 j.m.) kosztuje aż 80-100 zł, czyli dwa razy tyle co Swanson. Składu dokładnego nie znalazłam.Jednak dużo częściej spotkamy preparaty w kapsułkach, które muszą przejść przez przewód pokarmowy. Nie jest to złe wyjście, choć nie tak idealne jak wchłanianie przez błony śluzowe bezpośrednio do krwiobiegu. Kapsułki ponadto zawierają też rozmaite substancje dodatkowe, których dostarczanie do ustroju jest zbędnym balastem. Spotykane dawki to 1000-10000 j.m. na kapsułkę.Jak się badać i jak uzupełnić niedoboryNależy zbadać (poprzez badanie krwi) poziom 25-hydroksywitaminy D czyli w skrócie 25(OH) witaminy D. To jest forma witaminy D, która uległa hydroksylacji w wątrobie i stanowi główną formę witaminy D w naszym krwiobiegu.

Jeśli zrobione będą badania poziomu 1,25 (OH)2 witaminy D (jest to forma syntetyzowana dalej w naszych nerkach, gdzie zachodzi dalsza hydroksylacja), to nie będą one miarodajne: często pokażą, że poziomy są normalne podczas gdy możesz mieć tak naprawdę niedobór. Dlatego zawsze proś aby zbadano poziom 25(OH) witaminy D.Wyniki powinny być podane w nanogramach na mililitr (ng/ml), czasem (np. jeśli badanie robisz w Anglii) mogą być podane w nanomolach/L (nmol/L). Przelicznik jest następujący:1ng/ml = 2,5 nmol/L30 ng/ml = 75 nmol/L100 ng/ml = 250 nmol/LKiedy kupimy suplement to ilość witaminy D może być wyrażona albo w mikrogramach albo w jednostkach międzynarodowych (skrót po polsku j.m. lub skrót po angielsku I.U.).1 mcg = 40 j.m.zatem 200 j.m. = 5 mcg, 1000 j.m. = 25 mcg, 5000 j.m. = 125 mcg itd.

Polska norma dla poziomu witaminy D we krwi to jak już sobie powiedzieliśmy 30-80 ng/ml. Jak widać jest to duża rozpiętość. Mając zaledwie 30 ng/ml może nie udać nam się uniknąć np. nowotworów, Alzheimera, zapalenia stawów czy stwardnienia rozsianego. A to miłe choroby nie są, „tanie w utrzymaniu” też nie. Lepiej zabezpieczyć się przed nimi celując w wyższy poziom witaminy D w swojej plazmie. Dr Zaidi stara się utrzymywać poziomy witaminy D u swoich pacjentów w granicach 50-100 ng/ml. W tym celu przepisuje pacjentom witaminę D według następującego sprawdzonego schematu (uwaga – aktualizacja i wyjaśnienie: korzystałam z wersji oryginalnej w języku angielskim, tabelka znajduje się na str. 208 (wersja Kindle, zakupiłam w księgarni Amazon.com tutaj: http://www.amazon.com/Power-Vitamin-Scientific-Practical-Information-ebook/dp/B0037QH0C0/ref=tmm_kin_swatch_0?_encoding=UTF8&sr=1-2&qid=1415235057.

Na pewno dr Zaidi podał takie dawki jak napisałam poniżej, choć w polskiej wersji książki podane są mniejsze dawki. Być może błąd tłumacza lub ingerencja polskiego wydawcy – nie wiem. Należy też wziąć pod uwagę, że tłumaczona na język polski mogła być starsza wersja książki, gdzie pan doktor podał ostrożniejsze dawkowanie, natomiast wydania elektroniczne Kindle są zawsze najnowsze, uzupełnione, poprawione itd. i być może pan doktor dostosował dawki do najnowszych osiągnięć wiedzy w tym temacie lub własnych doświadczeń wynikających ze prowadzonej praktyki lekarskiej.)Oto schemat dawkowania:– przy poziomie mniejszym niż 10 ng/ml – dawka 15.000 j.m. /dobę– przy poziomie 10-20 ng/ml – dawka 12.500 j.m. /dobę– przy poziomie 20-30 ng/ml – dawka 10.000 j.m. /dobę– przy poziomie 30-40 ng/ml – dawka 7.500 j.m. / dobę

Page 13: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

– przy poziomie 41-50 ng/ml – dawka 5.000 j.m. /dobęSą to ilości dla przeciętnej osoby dorosłej ważącej ok. 70 kg. Ponieważ witamina D jest

witaminą rozpuszczalną w tłuszczach, to osoby mające dużo tkanki tłuszczowej kumulują witaminę w swojej tkance tłuszczowej zmniejszając jej ilość we krwi, zatem potrzebować będą więcej witaminy D (należy dodać 1000 j.m. więcej na każde 10 kg masy ciała powyżej 70 kg), a szczuplejsze odwrotnie mniej (należy odjąć 1000 j.m. mniej na każde 10 kg masy ciała poniżej 70 kg).

Zalecane jest najpierw zbadać swój wyjściowy poziom witaminy D, aby wiedzieć od czego zacząć. Jeśli jednak chwilowo nie masz możliwości wykonania takiego badania, to dr Zaidi sugeruje wykorzystać następujący przelicznik: 1000 j.m. na każde 10 kg masy ciała na dobę. Dotyczy to zalecenie także kobiet ciężarnych i karmiących. Co trzy miesiące zaleca też sprawdzać poziom witaminy D oraz wapnia. Gdyby poziom wapnia wzrósł ponad normę (norma 2,10-2,65 mmol/L) to należy ograniczyć jego dowóz w diecie: osoby mające poziomy witaminy D rzędu 50-100 ng/ml nie potrzebują tak naprawdę więcej niż 600-1000 mg wapnia na dobę (a nie 1500 mg jak osoby mające deficyt witaminy D). Można za to jednocześnie nieco zwiększyć dowóz magnezu.

Jak wiecie nie jestem zwolenniczką suplementacji, jestem przekonana, że najlepsze źródła witamin to te naturalne, jednak witamina D jest takim małym wyjątkiem. Może nam jej zabraknąć szczególnie zimą, ale i latem gdy będziemy przemykać pomiędzy biurem a domem w samochodzie, smarować się filtrami i zakrywać ciało ubraniem. Za mało słońca – niedobrze. Za dużo – też niedobrze. Dlatego najlepiej czerpać witaminę D ze wszystkich dostępnych nam źródeł, jeśli to konieczne to nawet i suplementów. To zbyt ważna sprawa dla naszego zdrowia i długowieczności. Są wyjątki, dla których należy czasem pójść na kompromis i skorzystać ze zdobyczy cywilizacji. W końcu po to są, aby z nich korzystać

Wapń w arteriach czy w kościach i zębach?Wraz ze wzrostem poziomu witaminy D będzie nam w organizmie wzrastać również poziom

wapnia. Z reguły to co nam przychodzi na myśl to: „Świetna sprawa! Jak już uzupełnię swoją witaminę D do chroniących mnie przed chorobami przyzwoitych poziomów, to jednocześnie będę miał też i dzięki wapniowi zdrowe ząbki i mocne kości!” Otóż odpowiedź brzmi: niekoniecznie. Równie dobrze możesz nadal być narażony na próchnicę i osteoporozę, a dodatkowo na kamicę organów lub stwardnienie tętnic, bo wapń zamiast w kości i zęby wbuduje się na przykład w naczynia krwionośne. Jak to możliwe?Otóż niewiele osób wie co oznacza zjawisko określane jako „paradoks wapnia”. Ja sama nic o nim nie wiedziałam, dopóki nie przeczytałam książki Kate Rhéaume-Bleue „Vitamin K2 & Calcium Paradox” (niedostępna w języku polskim). W dużym skrócie mówiąc polega to zjawisko na tym, że zamiast do kości i zębów wapń trafia do… tkanek miękkich, powodując zwapnienia narządów i płytki miażdżycowej.

Kiedy wapń może trafiać nie tam gdzie trzeba? Gdy zabraknie nam innej witaminy rozpuszczalnej w tłuszczach, a mianowicie witaminy K, której dziennie osoba dorosła potrzebuje ok. 4 miligramy (RDA= 75mcg). Ważne jest więc aby przy przyjmowaniu witaminy D zadbać o jednoczesne dostarczanie do ustroju wraz z pokarmem właśnie witaminy K. Nie sztuką bowiem jest posiadać w ustroju wapń i witaminę D3 pomagającą w jej przyswajaniu i liczyć na to, że nam się magicznie ten wapń wbuduje w zdrowe ząbki i silne kości, jeśli jednocześnie jemy pokarmy przetworzone przemysłowo, puszkowane, konserwowane czy inne śmieciowe, w których nie tylko nie ma witaminy K ale nawet nam tę którą mamy „wypłukują” z ustroju, albo też przyjmujemy leki podobnie kradnące nam witaminę K z ustroju i zwiększające szansę na niedobory witaminy K (głównie antybiotyki, leki przeciwzakrzepowe, salicylany oraz sulfonamidy). Sztuką jest więc sprawić, by wapń trafił tam gdzie ma trafić. Czyli do kości i zębów, a nie do innych organów tworząc zwapnienia lub płytkę miażdżycową. Niestety wapń sam z siebie nie wie, że my akurat go spożywamy w celu wzmocnienia uzębienia i kośćca. Gdy mamy za mało witaminy K może on odkładać się tam, gdzie potrzebny jest jak dziura w moście, czyli w tkankach miękkich: nerkach, płucach, sercu, tętnicach itd. W tym właśnie tkwi rola witaminy K, a ściślej K2. Bez niej wapń doskonale przyswojony dzięki witaminie D nie trafi tam gdzie ma trafić i mamy kolejny problem zdrowotny gotowy,

Page 14: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

oskarżając przyjmowanie „tej wstrętnej witaminy D” o jego spowodowanie, a to nie witamina D jest winna lecz Twój styl życia i Twoja dieta, która jest uboga w witaminę K. Za mało świeżych zielonych warzyw, za mało kiszonek, nieprawidłowa flora bakteryjna, używanie leków itd.

Co ciekawe uzupełnienie niedoborów witaminy K2 pozwala na rozpuszczenie uprzednio zdeponowanych w tkankach miękkich złogów wapnia. Z tego między innymi fenomenu korzystają np. dietetyczne terapie doradców żywieniowych cierpiącego ongiś na miażdżycę (lecz dziś zdrowego) prezydenta Billa Clintona: dra Ornisha i dra Esselstyna, autora książki „Chroń i lecz swoje serce. Naukowo udowodniona dieta, która wydłuży Twoje życie”. Nie tylko sam prezydent Bill Clinton, ale wielu innych ludzi cierpiących na choroby serca i układu krążenia (głównych zabójców współczesnych społeczeństw poza nowotworami) powrócili do zdrowia tylko dzięki pełnej warzyw diecie: płytka miażdżycowa bez użycia skalpela, bez operacji, bez angioplastyki, w „magiczny sposób” miesiąc po miesiącu topniała w oczach, znikając z obrazu diagnostycznego.

Gdzie znaleźć witaminę K? W roślinach, głównie warzywach zielonolistnych i krzyżowych jak kapusta, szpinak, botwinka, rukola, jarmuż, sałata, brokuły itp. (tam znajduje się witamina K1 czyli filochinon) . Witaminę K2 czyli menachinon (a konkretnie odmianę menachinonu, związek o nazwie MK-4) znajdziemy w produktach typu prawdziwe jajka czy sery ale pochodzące od zwierząt karmionych naturalnie czyli zieloną trawą (a zimą kiszonkami), zaś odmianę witaminy K2 oznaczoną MK-7 znajdziemy w rozmaitych produktach kiszonych. Jeśli więc nie jadamy nabiału albo nie mamy dostępu do serów z prawdziwego zdarzenia (nie mylić z tanim żółtym badziewiem ze sklepu) czyli wykonanych z mleka krów pasących się na łące to na ratunek przybędą nam znowu niezastąpione roślinne dary natury, tym razem w postaci naturalnie fermentowanej czyli kiszonki, z czego „super foodem” pod kątem zawartości K2 (MK-7) jest natto, japońska kiszonka wykonana z soi, glutowata i niezbyt przyjemnie waniająca masa będąca, delikatnie mówiąc, obrazą dla polskiego podniebienia. W wersji suszonej natto jest bardziej znośne (można zjeść np. z jogurtem, do kupienia suszone natto tutaj). Osobiście jednak i tak wolę krajowe kiszonki, najlepiej własnej roboty

Witaminę K2 wytwarzają również bakterie w naszym jelicie grubym (to jeszcze jeden powód dla którego warto dbać o zdrowe jelita), dlatego nie zabraknie Ci jej jeśli spożywasz w dużej ilości warzywa posiadają witaminę K1, która zostaje w naszym ustroju przez owe bakterie przetworzona w witaminę K2 (tak jak dzieje się to podczas kiszenia warzyw, kiedy zawarta w nich K1 zostaje zmieniona w K2, a konkretnie MK-7).

Nie znajdziesz wiele (o ile wcale) witaminy ani D ani K w mleku, jajkach i nabiale, które pochodzą od zwierząt hodowanych w przemysłowych warunkach: karmione opartymi na zbożu paszami w ciemnych oborach. Dlatego jeśli masz zamiar w ogóle spożywać nabiał i jajka w poszukiwaniu witaminy D lub K, to sięgaj jedynie po produkty pochodzące TYLKO od zwierząt hodowanych w warunkach naturalnych. Czyli „od rolnika” hodującego i karmiącego swoje zwierzęta zgodnie z naturą. W przypadku przemysłowo przetworzonego nabiału nie mamy niestety pewności co do zawartości w nim witaminy K – nie wiemy co krowy jadły. Natomiast na pewno ma on wapń, który przy niedoborze witaminy K nie trafi tam gdzie trzeba i tam gdzie my byśmy tego sobie życzyli.

Teraz rozumiesz dlaczego nie sposób jest być zdrowym na wyrywki? Dlaczego przyjmowanie jednej magicznej substancji czy nawet jednego choćby najdroższego suplementu nie zapewni Ci pełni zdrowia? I dlaczego jedzenie przemysłowo przetworzonej karmy od jakiej uginają się półki dzisiejszych sklepów jest nie tylko bezcelowe ale i szkodliwe, bo nie jest zgodne z tym, co dla nas przewidziała natura?

Jak bardzo toksyczna jest witamina D?Nie bardzo. Wbrew temu co znajdziesz na opakowaniach suplementów i wbrew temu co

głoszą mass media – witamina D nie jest bardzo toksyczna: w literaturze medycznej niewiele znajdziemy opisów przypadków toksyczności witaminy D wśród ludzi. Opisywane były jedynie sytuacje związane z przypadkowym przyjęciem ekstremalnie wielkich dawek (były to faktycznie gigantyczne dawki: rzędu od kilkuset tysięcy do kilku milionów j.m. na raz), najczęściej w postaci domięśniowej.

Page 15: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Z pewnością nie jest możliwe przedawkowanie witaminy D korzystając z uroków światła słonecznego. Mądra Matka Natura wbudowała w nasze genialnie zaprojektowane ciała rewelacyjny mechanizm: w skórze mamy oto pewien rodzaj cholesterolu (tak, cholesterol jest nam potrzebny!), 7-dehydrocholesterol (7DHC), który pod wpływem promieni słońca zostaje zamieniony w prowitaminę D3 (pre-D3), która następnie pod wpływem ciepła ciała zostaje przekształcona w witaminę D3, ale tylko w ilości na jaką mamy aktualnie zapotrzebowanie. Organizm bowiem jeśli dalej kontynuujemy opalanie – wstrzymuje syntezę witaminy D3 w momencie gdy już dalsza synteza staje się zbędna. Od tego momentu powstająca pod wpływem słońca pre-D3 zamienia się w nieaktywne biologicznie substancje: lumisterol i tachysterol. Przemiana ta jest jednak odwracalna: w momencie gdy poziom pre-D3 spadnie za mocno, lumisterol z powrotem zostaje zamieniony do pre-D3, aby potem pod wpływem ciepła naszego ciała przeistoczyć się w witaminę D3. Dlatego nigdy nie dojdzie do zatrucia organizmu nadmierną dawką witaminy D3 powstałą w wyniku działania promieni słonecznych na naszą skórę.

A co z suplementami? Wiadomo, że witaminy rozpuszczalne w tłuszczach kumulują się z czasem w ustroju. Czy przyjmowanie wysokich dawek nie jest niebezpieczne? I jak wysokich? Dr Zaidi przytacza przypadki z literatury medycznej: Pacjent zdrowy brał dziennie przez 3 lata 4.000 j.m witaminy D, a jego poziom witaminy D we krwi wynosił średnio w tym okresie 52ng/ml. Przez następne 3 lata brał 8.000 j.m. dziennie, a jego poziom wzrósł do 104 ng/l bez żadnych objawów zatrucia.

Drugi pacjent chory na SM (stwardnienie rozsiane) zaczął od dawki 8.000 j.m dziennie aby w ciągu 4 lat dojść do dawki 88.000 j.m. dziennie, kiedy to jego poziom we krwi wyniósł przy tej ekstremalnie wysokiej już dawce 450 ng/ml bez żadnych oznak zatrucia, a jego poziom wapnia jedynie nieznacznie przekroczył normę. Odstawił wtedy suplementację witaminy D na dwa miesiące, poziom witaminy D spadł do 262 ng/ml, a poziom wapnia wrócił do normy. Jak widać mamy taką samą sytuację jak przy witaminie C czy niacynie: im bardziej jesteś chory tym bardziej Twój organizm chłonie witaminę jak gąbka, robiąc z niej właściwy użytek!

Dr Zaidi podkreśla, że korzystając z opracowanego przez niego schematu dawkowania żaden z jego pacjentów podczas suplementacji nie doznał nigdy najmniejszych oznak zatrucia witaminą D. Monitowane były też poziomy wapnia raz na kwartał.

Bardzo ciekawie opisuje swoją suplementację cierpiący na wiele dolegliwości Jeff T. Bowles w książce „The Miracolous Results of Extremely High Doses of Vitamin D3″. Przez okres roku aby wyleczyć ciągnące się latami dolegliwości i stare kontuzje z młodości Jeff brał dawki dzienne witaminy D pomiędzy 25.000 – 100.000 j.m. (i rzecz jasna jednocześnie musiał zażywać suplement witaminy K2, który przy tak wysokich dawkach był konieczny w celu ochrony tkanek miękkich przed zwapnieniami, ponieważ wtedy już źródła pokarmowe witaminy K mogą nie być wystarczające). Nigdy nie doznał najmniejszych oznak związanych z zatruciem witaminą D. Na bieżąco monitorował poziom swojej witaminy D i wapnia. Wszystkie jego problemy zdrowotne na dzień dzisiejszy są rozwiązane, a Jeff żyje, ma się dobrze i napisał o swojej przygodzie z witaminą D książkę,

Witaminowa szczepionka na grypęJako informację praktyczną warto dodać, że wspomniany już wyżej ekspert od witaminy D, dr

J. Canell (będący nota bene szefem amerykańskiej Rady d/s Witaminy D czyli Vitamin D Council) zaleca przy pierwszych oznakach przeziębienia lub grypy wziąć uderzeniową dawkę 50.000 j.m. witaminy D dziennie – mija jak ręką odjął. Witaminę w tej dawce (obliczonej dla osoby dorosłej o wadze 70 kg) należy zażywać przez kolejne 3 dni aby zapobiec rozwojowi infekcji, nie dopuścić do ponownego wzmożenia się symptomów i wzmocnić system immunologiczny, który sam sobie poradzi z najeźdźcą.Należy też współczuć tym, co szczepią się na grypę. Te szczepionki nie są przecież obojętne dla organizmu, a jak wiadomo często też zawodzą. Nie miały robionych badań względem placebo, nie znamy też ich oddziaływania długoterminowego jeśli idzie o zwiększanie np. ryzyka nowotworów czy innych chorób. Ale jest za to coś, co nie zawodzi nigdy i jest dobroczynne dla organizmu na pewno: witamina D. Megadawki witaminy D wzięte na początku sezonu jesiennego np. we wrześniu (plus

Page 16: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

powtórka „przypominajka” w środku sezonu, powiedzmy w grudniu lub na początku stycznia) sprawdzają się jako witaminowa szczepionka na grypę: dla osób dorosłych oraz dzieci (z pomięciem niemowląt w wieku 0-1) obliczamy 2000 j.m. na każdy kilogram masy ciała przez pierwsze 3 dni i następnie połowa tej ilości czyli 1000 j.m. na każdy kilogram masy ciała przez kolejne 3 dni. Po sześciu dniach przerywamy. I co, to już? Tak, to wszystko. Grypa nie stanowi już od tej pory dla nas zagrożenia. Cenię sobie jak wiecie i to bardzo witaminę C, ale w obliczu potęgi witaminy D poddaję się. Tego nie potrafi nawet witamina C

Ale czy to nie będzie szkodliwe tyle witaminy D na raz? Nie, nie będzie. Nawet taka sześciodniowa megadawkowa kuracja słoneczną witaminą nie będzie skutkować żadnymi objawami toksyczności. W podręczniku diagnostyki i terapii (tzw. „Merck Manual”) z którego lekarze akademiccy na co dzień zobowiązani są korzystać napisano co następuje: „Witamina D w dawce dobowej 40.000 j.m powoduje u dzieci zatrucie w czasie 1-4 miesięcy. U osób dorosłych zażywanie 50.000 j.m. na dobę przez wiele miesięcy, może spowodować zatrucie” (zwróćmy uwagę na słowo „może” spowodować przy dawce pięćdziesięciu tysięcy j.m. na dobę, bo ono jest tutaj kluczem do zrozumienia istoty rzeczy: może spowodować, ale nie musi, bowiem zależy to od aktualnego stanu zdrowia pacjenta).

Reasumując: zdrowa ogólnie osoba musiałaby się naprawdę bardzo mocno postarać aby się witaminą D zatruć – zażywać olbrzymie dobowe dawki bez konsultacji z lekarzem i/lub sprawdzania poziomów swojej witaminy D i wapnia, przez bardzo długi czas (wiele tygodni czy miesięcy) aby doszło do wystąpienia symptomów zatrucia. Osoba chora natomiast bardziej prawdopodobnie nadal będzie pochłaniać witaminę D bez oznak zatrucia przez dużo dłuższy czas niż osoba zdrowa (przykład Jeffa albo pacjenta chorego na SM z przypadku opisanego przez dra Zaidi). Czyli sprawdza się reguła jaka została opisana w literaturze medycznej odnośnie stosowania choćby witaminy C czy niacyny: im bardziej ktoś jest chory tym bardziej chłonie witaminy jak gąbka, tym trudniej jest ją więc przedawkować.

Jak podkreśla dr Abram Hoffer witaminy to najbezpieczniejsze (a podane w odpowiednich dawkach również najskuteczniejsze) substancje mające wpływ na nasze zdrowie i witalność. W ciągu ostatnich 30 lat w tak dużym kraju jak USA (314 milionów mieszkańców, czyli niemal 9 razy więcej niż w Polsce) odnotowano w statystykach 23 przypadki śmierci przypisanej (lecz nie potwierdzonej z całą pewnością) prawdopodobnie nadużyciem witamin. To nie jest nawet 1 przypadek rocznie. Ile w czasie ostatnich 30 lat było przypadków śmierci bez cienia wątpliwości spowodowanych lekami, przepisanymi na receptę lub kupowanymi nawet bez? Jak się ma zatem szkodliwość witamin do szkodliwości środków farmaceutycznych? Odpowiedź jest oczywista.

Bezpieczne opalanie Czy jesteśmy faktycznie skazani na filtry, a jeśli tak to jakie są najlepsze? Jak określić

korzystną dla siebie dawkę słońca aby wyprodukować sobie witaminę D jednocześnie nie narażając się na uszkodzenia skóry? I jakie dary dla nas przygotowała natura, aby nam pomóc w bezpiecznym opalaniu i naprawianiu ewentualnych szkód w naszej skórze, jeśli niechcący do nich doszło? Jesteśmy na progu lata, zatem z pewnością jest to temat dla wielu czytelników na czasie: jak bezpiecznie korzystać ze słońca aby wyciągnąć z tego maksymalne korzyści przy minimum ryzyka – o tym napiszę w kolejnym artykule.A póki co wyjdźcie na słoneczko i cieszcie się nim, bo to samo zdrowie

Bezpieczne opalanie.

Ile minut mamy przebywać na słońcu aby się nie poparzyć i jednocześnie wytworzyć witaminę D? Nie ma co szukać odpowiedzi w encyklopedii ani w artykułach z prasy kobiecej. Wszędzie tam bowiem znajdziemy zalecenia wyrażone w minutach, gdy tymczasem prawidłowo wcale w minutach się tego nie określa. Jeśli chcesz naprawdę określić ten dobry akurat dla Ciebie

Page 17: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

czas, to najpierw musisz zaznajomić się z terminem „minimalna dawka rumieniowa” (Minimal Erythema Dose, MED). Cóż to takiego ten MED? To inaczej próg rumieniowy, czyli dawka słońca, która u Ciebie wywoła zaróżowienie skóry widoczne po 24 godzinach od ekspozycji na słońce (czy ogólnie na promieniowanie ultrafioletowe, bo może to być też np. lampa kwarcowa) oczywiście bez użycia żadnych filtrów. Chodzi o zaróżowienie, żeby była jasność, a nie o skórę czerwoną jak burak i piekącą. Takie zaróżowienie u jednych osób wystąpi po kilku godzinach ekspozycji na słońce, a u innych po kilku czy kilkunastu minutach, co zależy od wielu czynników. Większość z nas zna to uczucie, gdy skóra zrobiła się już pod wpływem promieni słońca mocno ciepła i mamy wrażenie, że właśnie zaczęliśmy się opalać. Najczęściej intuicja nas nie zawodzi: w tym momencie powinniśmy zejść ze słońca, popatrzeć na zegarek i obserwować skórę na drugi dzień: jeśli jest zaróżowiona, to właśnie tyle czasu trwa osiągnięcie naszego progu rumieniowego. W zależności od wielu czynników ten czas może być dla każdego z nas nieco inny.Zasada numer jeden: nigdy nie dopuść do oparzenia. Na początku sezonu dawkuj słońce stopniowo, aby skóra się przyzwyczaiła, bardziej poszaleć można dopiero później. Próg rumieniowy wyznacza przy tym pewną granicę, której nie przekraczamy i jest to czas wystarczający do wyprodukowania sobie naszej dawki witaminy D (jeśli całe ciało w samych w kąpielówkach lub bikini będzie wystawione na słońce to będzie to 10.000-25.000 j.m., średnio można przyjąć 20.000 j.m.). A jeśli masz wyjątkową słońcofobię zakodowaną w umyśle, to możesz przyjąć, że znając już swój próg rumieniowy (wynosi on w pewnym momencie sezonu dajmy na to 30 minut), Twój ultrabezpieczny czas ekspozycji będzie wynosił mniej więcej 50-75% tego czasu (czyli w tym wypadku 15-20 minut).

10 czynników od których zależy produkcja Twojej witaminy D1. Odległość od równika: najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny? Być może, ale z

pewnością nie witaminy D. Tej bowiem o wiele więcej mają dziewczyny mieszkające bliżej równika (i chłopaki rzecz jasna też). To właśnie tam kąt padania promieni słonecznych bardziej sprzyja syntezie witaminy D.

Minimalna dawka rumieniowa będzie więc dla Ciebie inna jeśli pojedziesz na wakacje do Kołobrzegu, a inna jeśli zdecydujesz się spędzić wakacje na Miami Beach na Florydzie.

2. Zachmurzenie i zanieczyszczenie powietrza: przez naturalne chmury promieniom słońca jest się trudno przebić i to wszyscy wiemy, ale do naturalnych chmur dochodzą jeszcze zjawiska związane z rozwojem cywilizacji, a więc względnie nowe. Smog mogą tworzyć zanieczyszczenia do których przyczyniają się wyziewy z samochodów, dymy z fabryk i z latających nad naszymi głowami samolotów. Szczególnie te ostatnie zmieniły swoje smugi kondensacyjne, niestety na niekorzyść dla chcących skorzystać ze słońca osób: pamiętam gdy byłam dzieckiem lubiliśmy z innymi dzieciakami

Page 18: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

wypatrywać przelatujących samolotów. Gdy tylko nadlatywał jakiś zadzieraliśmy głowy do głowy i darliśmy się jak opętani „Panie pilooocie, dziura w samoloooocie!” w nadziei, że pilot nas usłyszy i da się nabrać na dowcip. Doskonale pamiętam jak za czasów mojego dzieciństwa wyglądały smugi kondensacyjne: były na tle błękitnego nieba takim zabawnym cienkim śnieżnobiałym ogonkiem znikającym sukcesywnie za samolotem. Dzisiaj bardzo rzadko widuję takie znikające za samolotem ogonki, natomiast najczęściej zauważam samoloty zostawiające za sobą szerokie mleczne smugi „wiszące” na niebie godzinami, a następnie rozpływające się na boki, by utworzyć na niebie szaro-siną mleczną mgłę (takie pseudochmury), przybierające postać linii równoległych albo krzyżujących się i tworzących rodzaj szachownicy – w czasach mojego dzieciństwa takich wtedy nie było. Nie zwracałam na to zjawisko zbytniej uwagi w czasach gdy jeszcze pod wpływem medialnej antysłonecznej histerii jak wiele innych osób unikałam słońca jak zarazy i było mi obojętne jak też ono świeci.

Nie znalazłam nigdzie naukowego wyjaśnienia na zjawisko wiszących godzinami na niebie smug samolotowych. Być może za czasów mojego dzieciństwa latały inne samoloty i/lub też używały innego paliwa? Istnieją również teorie (z gatunku spisowych), że owe smugi (zwane czasem „chemtrails” czyli smugami chemicznymi) robione są za naszymi plecami specjalnie (geoinżynieria, rozpylanie substancji chemicznych w celu zapobieżenia globalnemu ociepleniu, znanego też pod bardziej swojską nazwą globalnego ocipienia od kiedy okazało się, że słynna dziura ozonowa zaczęła zarastać). Biorąc pod uwagę oficjalne informacje na temat tzw. projektu Solar Radation Management (SRM) taką możliwość trudno wykluczyć. Jak faktycznie jest tego nie wie nikt (oficjalnie te dziwne smugi to ślad po zwykłych samolotach, bo SRM jest jedynie „teoretycznym projektem”). Ponieważ teorie spiskowe to nie moja działka – ograniczę się tutaj jedynie do podkreślenia, że cokolwiek by to nie było i jak by na to nie patrzeć, to z pewnością owe zostawiane przez współczesne samoloty rozpływające się na boki „smugi kondensacyjne” stanowią dodatkowy przyczynek do powiększania zanieczyszczeń naszego błękitnego nieba, co sprawia, że zbawczym dla naszego zdrowia promieniom słońca ciężej jest przez te zanieczyszczenia się do nas przebić.

3. Pora roku: w miesiącach pomiędzy październikiem a marcem w miejscach będących na mapie na powyżej 35 stopni od równika (a więc również i w naszej szerokości geograficznej, ok. 52 stopnie) promienie słońca nie wyprodukują dla nas żadnej witaminy D. Witamina D może powstać pod wpływem działania promieni UVB o długości fal w wąskim zakresie 290-320 nm. Zimą słońce jest na horyzoncie w Polsce za nisko, promienie padają pod takim kątem, że nie osiągają wymaganej długości. Można się nimi co prawda np. będąc w górach poparzyć, ale nie wyprodukujemy dzięki nim żadnej witaminy D.

4. Wysokość: w górskim kurorcie słońce szybciej wywoła zaróżowienie skóry niż na terenie nizinnym. Jeśli mieszkasz w górach to masz większy dostęp do promieni UVB, Twój próg rumieniowy będzie mniejszy: zaróżowienie skóry wystąpi szybciej niż gdybyś mieszkał na morzem. Nieco szybciej opalisz się na dachu wieżowca niż na ławeczce pod blokiem.

5. Pora dnia: dostęp do produkującej witaminę D długości fal UVB jest związany z wysokością słońca na nieboskłonie. Wczesnym rankiem i po południu możemy wiosną i latem dłużej posiedzieć na słońcu bez oparzeń, ale i dużo witaminy D wtedy nie wytworzymy. Gdy słońce jest najwyżej na niebie wtedy promienie mają możliwość produkowania największych ilości witaminy D. Tak się nieszczęśliwie składa, że są to właśnie te godziny ( z reguły pomiędzy 10 a 14) w których najłatwiej jest doznać szkód od nadmiernej ekspozycji na słońce. Jak się przed oparzeniami zabezpieczyć w naturalny sposób o tym za chwilę.

6. Zawartość melaniny w skórze: nie bez przyczyny na największe niedobory witaminy D na naszej planecie cierpią czarnoskóre osoby mieszkające w miastach. Im bowiem skóra jest ciemniejsza tym jest bardziej chroniona przed słońcem, a więc i synteza witaminy D będzie tym wolniejsza, im ciemniejsza jest karnacja danej osoby. To właśnie melanina jest naszym najlepszym filtrem antysłonecznym, filtrem od początku do końca zaprojektowanym przez naturę, a nie syntetycznym kupionym w drogerii.

Jak podaje witryna Kliniki Mayo, gdy już staniemy się posiadaczami naturalnej opalenizny – nasza skóra będzie miała tyle melaniny, że naturalnie nabędzie faktor SPF 4 (SPF=Sun Protection

Page 19: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Factor czyli wskaźnik ochrony przed promieniami UVB, wyrażenie ukute pod koniec lat 60-tych na potrzeby przemysłu kosmetycznego). Tym samym pod koniec sezonu produkcja witaminy D będzie o ok. połowę wolniejsza niż na początku sezonu gdy mieliśmy jeszcze skórę nieopaloną, ale też i dłużej można bez ryzyka poparzenia przebywać na słońcu pod koniec sezonu niż na jego początku, gdy tej melaniny jeszcze nie mamy. Możemy nieco „oszukać” słońce, jeśli przed pierwszą ekspozycją gdy jeszcze po zimie jesteśmy bladzi jak ściana, przez parę dni będziemy pić sok z marchwi, dzięki czemu nabierze ona lekko złotawej karnacji.

Skłonność do wytwarzania melaniny jak również naturalna jej zawartość w skórze nie jest jednakowa u wszystkich ludzi: w roku 1975 dermatolog Thomas Fitzpatrick zaproponował podział na 6 fototypów:I typ celtycki: bardzo jasny, włosy jasny blond lub rude, często piegi, nigdy nie opala się na brązowo, bardzo łatwo ulega poparzeniomII typ północnoeuropejski: jasna skóra, włosy blond lub ciemny blond, czasem piegi, opala się przy ekspozycjach krótkich ale częstych na brązowo, przy długich ekspozycjach jednak ulega poparzeniuTypy I i II są bardziej niż inni narażone na niedobór witaminy D, ponieważ stosują filtry i unikają słońca o wiele częściej niż pozostałe.III typ środkowoeuropejski: lekko śniada skóra, włosy ciemny blond lub brązowe, rzadko piegi, opala się na brązowo stosunkowo łatwo, duża odporność na poparzeniaIV typ południowoeuropejski: śniada skóra, włosy ciemnobrązowe lub prawie czarne, brak skłonności do piegów, bardzo łatwo opala się na brązowo, bardzo duża odporność na poparzeniaV typ obejmuje osoby rasy azjatyckiej oraz ArabówVI typ obejmuje osoby rasy czarnejDwa ostatnie typy mają wbudowaną na stałe i od urodzenia sporą ilość pigmentu chroniącego przed słońcem, przez co będą wymagały 5-10 razy dłuższej ekspozycji aby wytworzyć witaminę D w takiej samej ilości jak w tym samym czasie osoba rasy białej. Jednocześnie osoby ciemnoskóre wskutek ochronnego działania melaniny będą bardziej chronione przed niemiłymi konsekwencjami wywołanymi działaniem słońca (np. oparzenia). Natura jak widać wszystko dokładnie przemyślała

7. Wiek: osoby młode łatwiej wytwarzają witaminę D niż osoby starsze, u których z wiekiem maleje ilość prekursorów witaminy D. Jeśli przez ten sam czas na słońcu będą przebywać dwie osoby o takiej samej karnacji: młodsza i starsza, to ta druga wytworzy średnio o około 25% mniej witaminy D od tej pierwszej. Paradoksalnie osoby starsze częściej unikają słońca, choć zapotrzebowanie na witaminę D wzrasta z wiekiem. Dlatego też niedobory obejmują niemal całą populację powyżej 70 roku życia, które nie pobierają dodatkowej porcji witaminy D z suplementów. Osoba 70-letnia wytworzy w tym samym czasie już jedynie ok. 30% witaminy D w porównaniu z osobą 20-letnią.

8. Waga: jeśli masz nadwagę, to możesz specjalnie nie unikać słońca w nadziei uzupełnienia niedoborów witaminy D, a po wakacjach stwierdzisz ze zdziwieniem odbierając wyniki badań, że wcale Ci jej tak dużo w plazmie nie przybyło. Jak to możliwe, gdzie podziała się moja witamina D, zapytasz? Otóż witamina D jest witaminą rozpuszczalną w tłuszczu. Dlatego też u osób mających sporo nadprogramowych kilogramów zostanie ona uwięziona w tkance tłuszczowej, zamiast krążyć w krwiobiegu i docierać tam gdzie jest potrzebna. Jest to jeszcze jedna z przyczyn dla których osoby z nadwagą lub otyłością są bardziej narażone na wszelkiego typu choroby cywilizacyjne: ich receptory witaminy D nie otrzymują jej, ponieważ zostaje ona uwięziona w tkance tłuszczowej. Pewne przemiany biochemiczne zostają więc spowolnione lub wręcz uniemożliwione, co prędzej czy później powoduje wystąpienie symptomów takiej czy innej choroby systemu skazanego na powolną degenerację. Dlatego im więcej masz nadprogramowych kilogramów, tym bardziej oprócz ekspozycji na słońce wskazana jest dodatkowa suplementacja, która jak stwierdzili badacze – ułatwia w naturalny sposób zrzucenie nadwagi. Potwierdza to też Jeff, o którym pisałam w poprzednim artykule: w miarę jak jego poziom witaminy D we krwi się zwiększał, jego tkanka tłuszczowa sama z siebie zaczęła się „wytapiać” ponieważ zasycały go mniejsze porcje jedzenia jak również stracił on ochotę na słodycze i potrawy ciężkostrawne.

9. Stosowanie kosmetyków i leków: przemysł kosmetyczny przed każdym sezonem zaciera ręce, bo słońcofobia została tak skutecznie wpojona w umysły współczesnych ludzi, że sprzedaż

Page 20: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

kosmetyków antysłonecznych strzela w górę już od pierwszych pogodnych dni wiosny. Eksperci z telewizji doradzają, że najlepiej stosować filtr o faktorze minimum 30, a jeszcze lepiej 50 albo 60 i w żadnym wypadku nie wychodzić na dwór bez ochrony, bo tam na dworze czyha na nas i na nasze dzieci straszny rak. Jest to co najmniej głupie i nie poparte faktami. To raczej z braku witaminy D mamy coraz więcej przypadków raka, w tym także skóry. Bo żaden z ekspertów straszących przed słońcem i nakazujących stosowanie filtrów już przed wyjściem z domu jakoś dziwnie nie napomina jednocześnie, aby przed wyjściem z domu razem z aplikacją kosmetyku wziąć zastępczo kapsułkę witaminy D, ponieważ aplikując filtr NIE będziemy mogli wytwarzać jej sobie przez skórę.

Jak podaje dr Zaidi już krem o SPF 8 hamuje produkcję witaminy D w skórze o więcej niż 90%, a krem o SPF 15 już o 99%. Czy więc tak naprawdę potrzebne nam są coraz to nowsze kosmetyczne wynalazki o absurdalnie wysokich „ochronnych” filtrach, czy też jest to jedynie zabieg marketingowy? Tak naprawdę to te wszystkie reklamowane cudeńka w kolorowych tubkach chronią nas przed czym? Zwróćmy uwagę: od ponad półwiecza miliony ludzi wciera w siebie coraz to nowocześniejsze kremy i nawet blokery UV, a odsetek przypadków raka skóry (i nie tylko zresztą skóry) dokładnie w tym samym czasie rośnie zamiast maleć. Coś robimy cholernie źle i chyba nie tędy droga! Dlaczego kremy z filtrami miały chronić, a nie bardzo chronią? Otóż raka skóry mogą wywołać obydwa rodzaje promieniowania: zarówno penetrujące głęboko naszą skórę UVA, jak i penetrujące jedynie naskórek UVB, ale tylko UVB ma wpływ na syntezę witaminy D w naszej skórze. Tymczasem większość kremów z filtrami chroni właśnie przed UVB (czyli zaburza nam wytwarzanie witaminy D), ale mało lub wcale przed UVA. Widniejący na opakowaniu faktor SPF odnosi się do promieni UVB, natomiast stopień ochrony przed promieniami UVA trudno zmierzyć, więc nie ma ujednoliconej skali wartości – musimy wierzyć producentowi na słowo.

Gdy posmarujemy się filtrem zyskujemy fałszywe poczucie bezpieczeństwa, gdy tymczasem podwójnie tracimy: nie możemy wytwarzać potrzebnej nam do przemian biochemicznych witaminy i jednocześnie bardzo często za długo wtedy przebywamy na słońcu (np. kupujemy bardzo wysoki filtr myśląc, że dzięki niemu możemy bardzo długo być na słońcu bez szkody dla zdrowia) pochłaniając nadmierne ilości UVA odpowiedzialnego za powstawanie raka skóry. Te ilości UVA zaszkodziłyby nam może mniej gdybyśmy byli chronieni przez między innymi witaminę D. Ale jej nie mamy, bo właśnie sobie zablokowaliśmy jej syntezę, a do opakowania żadnego kremu z filtrem nie są dołączane kapsułki z dawką 10.000-25.000 j.m. witaminy D do zastosowania zamiast słońca, bo firmy kosmetyczne mają gdzieś Twoją witaminę D, chcą po prostu sprzedać Ci swój produkt. Nasi przodkowie nie znający kremów z filtrem dużo rzadziej zapadali na raka skóry pomimo dłuższego kontaktu ze słońcem niż ma to miejsce dzisiaj.

Druga rzecz o jakiej mało osób wie, to stosowanie leków. Niektóre leki mogą nam nieźle namieszać. Do największych wrogów witaminy D należą leki sterydowe (steroidy): jedne z najchętniej dzisiaj przepisywanych przez lekarzy leków „na wszystko”. Sterydy wręcz pożerają nasze zasoby witaminy D, zaburzają też pracę naszych receptorów witaminy D. Dlatego dr Zaidi zwiększa dwa a nawet trzy razy dobową dawkę witaminy D wszystkim swoim pacjentom przyjmującym leki sterydowe z jakichkolwiek powodów.

10. Zasłanianie się od promieni słońca: nosimy ubrania, okulary przeciwsłoneczne, parasolki. To wszystko chroni nas przed promieniami UVB, podobnie jak szkło (szyby w domu, w aucie), ale nie przed UVA. Promienie UVA są w stanie penetrować przez szkło czy tkaninę. Promienie UVB tego nie potrafią. Dlatego korzystanie ze słońca przy zamkniętym oknie w domu nie jest dobrym pomysłem, docierają do nas wtedy jedynie promienie UVA, a witaminy D i tak nie wytworzymy.

W pewnych rejonach świata gdzie zakrywanie ciała ma podłoże kulturowe (ale i praktyczne z uwagi na bliską odległość od równika i palące tam słońce) np. Indie czy Arabia Saudyjska na niedobór witaminy D cierpi 80-100% społeczeństwa.

Jak się chronić przed szkodami?Ustalmy sobie jedną rzecz raz na zawsze: nie musimy histerycznie chronić się przed słońcem

jako takim, musimy jedynie wiedzieć jak nie dopuścić do tego, aby jego nadmiar wyrządził nam

Page 21: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

szkody i umieć nie dopuścić do tych szkód. Umiarkowane natomiast ilości słońca są nam zwyczajnie i po prostu potrzebne do życia, podobnie jak tlen i woda.1. Przede wszystkim nigdy nie dopuszczajmy do oparzenia skóry. Zdrowa ilość słońca to ta, która nie przekracza Twojego progu rumieniowego (tzw. MED)2. Dostosuj ochronę do sytuacji. Nie potrzebujesz filtra 50 gdy wychodzisz z dziećmi na półgodzinny spacer po parku po południu. Jednak gdy z jakichś powodów wiesz, że może czekać Cię spędzenie przekraczającego Twój próg rumieniowy czasu na słońcu bez odrobiny cienia, to zastosuj filtr, najlepiej gdy będzie to substancja naturalna (np. olej z pestek malin, z kiełków pszenicy lub własnoręcznie wykonany krem).

Przed zniszczeniami wywołanymi oparzeniem słonecznym doskonale chroni skórę witamina E stosowana zewnętrznie. Natknęłam się w książce „Orthomolecular Medicine For Everyone: Megavitamin Therapeutics for Families and Physicians” na historię z życia wziętą opowiedzianą przez dra Andrew Saul’a: pewnego razu posmarował się jak zazwyczaj witaminą E (400 j.m. na kapsułkę) na plaży, jednak skończyły mu się kapsułki i na prawą nogę nie starczyło. Niechcący zasnął pod prażącym jak ogień słońcem. Nazajutrz wyglądał jak arlekin: całe ciało ładnie i bez żadnej szkody dla skóry zmieniło prawidłowo kolor na przyjemny dla oka brąz, ale prawa noga czerwona i piekąca, doznała oparzenia. Ta właśnie część ciała nie była chroniona witaminą E! Jak widać jest to potężna broń przeciwko oparzeniom słonecznym, która nawet przy przedawkowaniu słońca nie zawodzi. Witamina E ma bowiem silne własności antyoksydacyjne. Nawet gdy operuje ostre słońce i teoretycznie powinno dojść do uszkodzeń – witamina E nie dopuści do ich powstania. Czy działa jak filtr? Nie, nie odbija promieni sama przez się. Ale gdy penetrują one skórę – witamina E nie dopuści do zniszczeń. Tak naprawdę nie ma powodu bać się słońca jako takiego i blokować sobie z tego strachu witaminodajne promienie UVB, natomiast to co zawsze ( i słusznie!) budzi nasze obawy to zniszczenia wywołane słońcem a raczej nadmiarem słońca. Można im łatwo zapobiec sposobami naturalnymi, które są tanie i skuteczne, a na dodatek nietoksyczne. Zamiast smarować się preparatami odbijającymi promienie (związki cynku czy tytanu) można przechytrzyć słońce częstując je antyoksydantami, czyli nie dopuścić do nadprodukcji wolnych rodników jaka normalnie mogłaby mieć miejsce. To nie słońce samo w sobie szkodzi, lecz procesy wywołane jego nadmiarem przy sprzyjających ku temu warunkach. Stosując codziennie antyoksydanty wewnętrznie (w pokarmach: witaminy, fitozwiązki, kwasy tłuszczowe głównie Omega-3, itd.) jak i zewnętrznie (naturalne oleje nałożone na skórę) stwarzamy warunki niesprzyjające dla „rodników-szkodników”, które mogłyby zniszczyć nam skórę.

Przypomnijmy, że na tej samej zasadzie działa ostropest plamisty o czym pisałam wcześniej, a konkretnie rzecz biorąc zawarta w nim substancja o nazwie sylibinina. To podobnie jak witamina E potężna broń przeciwko uszkodzeniom na jakie możemy być narażeni poprzez przedawkowanie słońca. Przypomnijmy co takiego robi dla nas sylibinina, która w badaniach wykazała potrójne działanie:a) powodowała apoptozę (śmierć) komórek zmutowanych promieniowaniem UVA,b) nie była jednocześnie w żaden sposób toksyczna dla komórek zdrowychc) przyspieszała naprawę uszkodzonych promieniami UVB komórek, w których nie było złośliwych zmian.

Obydwie metody nie są bardzo drogie w stosowaniu: ostropest kosztuje zaledwie parę zł za opakowanie, zaś naturalną witaminę E (d-alpha-tocopherol) w ilości 200 j.m. na kapsułkę można dostać bez recepty w aptece (Tokovit 200 firmy Hasco Lek) za ok. 8-10 zł/60 kapsułek. W sklepach z suplementami można dostać witaminę E jeszcze mocniejszą – 400 j.m. na kapsułkę i o bogatszym składzie (mieszanka naturalnych tokoferoli i tokotrienoli).

Zamiennie można też użyć czystego olejku z kiełków pszenicy – rekordzistę wśród olejów jeśli chodzi o zawartość witaminy E (255 mg / 100 g, to ok. 8 razy więcej niż oliwa z oliwek). Już sam w sobie olejek z kiełków pszenicy zapewnia ochronę jak krem z filtrem o faktorze SPF ok. 20 (oliwa z oliwek 2-8 w zależności od odmiany), właśnie z powodu rewelacyjnie wysokiej zawartości witaminy E.

Page 22: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Przeciwwskazaniem do jego stosowania jest jednak uczulenie na pszenicę (nie mylić z uczuleniem na gluten). Czysta witamina E w kapsułkach (200 lub 400 j.m. na kapsułkę) będzie mieć działanie ochronne jak środek o jeszcze wyższym faktorze niż olej z kiełków pszenicy (rzecz jasna mechanizm działania jest zupełnie inny niż kosmetyków z drogerii).

Jeśli przed rozpoczęciem kąpieli słonecznych połączymy kilka środków naturalnych: przed pierwszym wyjściem na słońce będziemy przez parę dni pić wystarczające ilości soku z marchwi nadające skórze złotawy odcień tym samym podnosząc jej naturalny faktor ochronny, będziemy regularnie dostarczać rozmaitych antyoksydantów w pożywieniu w tym sylibininy spożywając codziennie łyżkę świeżo zmielonego ostropestu dodanego np. do naszych porannych płatów musli, a dodatkowo przed samym wyjściem na słońce zaaplikujemy na skórę antyoksydant (np. witaminę E w kapsułkach lub olejku), to może się okazać, że nam słońce nie takie wcale groźne jak je malują. Możemy wtedy przy rozsądnym użytkowaniu słońca wypiąć się na chemiczne kosmetyki z drogerii tak naprawdę.

Czy promienie UVA/UVB nie będą na nas działały? Będą, bo taka ich natura. Ale nie spowodują szkód dla skóry i całego organizmu. Substancje ochronne pochodzące z natury nie będą przy tym blokować naturalnej syntezy witaminy D, która jest dla nas kluczowa, bo wszystkie praktycznie organy naszego ciała nie bez powodu są wyposażone w receptory tej witaminy. Natura, która nam dała promienie słońca dała nam również sposoby na ochronę przed ewentualnymi szkodami jakie mogłyby dla nas poczynić zastosowane w nadmiarze. Chrońmy się przed szkodami, a nie przed samym słońcem!

Najlepsza ochrona przeciwsłoneczna to żaden krem lecz po prostu cień. Gdy już wystawisz ciało na promienie słońca w ilości odpowiadającej Twojej 1 minimalnej dawce rumieniowej (jak podaje ekspert od witaminy D, dr Michael Holick powinno to wytworzyć dla nas dawkę średnio ok. 20.000 j.m. witaminy D zakładając, że byliśmy w stroju kąpielowym), to naprawdę wystarczy. Nie sposób sobie syntetyzować witaminy D na zapas, więc dalsze przebywanie na słońcu (z filtrem lub bez) jest bezużyteczne i nie opłaca się: nie przyniesie więcej korzyści, a może przynieść szkodę. Umiarkowana ilość słońca wzmacnia organizm, lecz jego nadmiar nasz system może osłabić. Jak nadmiar wszystkiego zresztą! Zakryj ciało przewiewnym odzieniem i szerokim plażowym kapeluszem, usiądź pod parasolem lub wejdź do środka domu. Najlepszy środek antykoncepcyjny to jak wiadomo nie pigułki, spirale czy prezerwatywy, lecz „szklanka wody zamiast” (czyli na 100% nie zajdziemy w ciążę JEDYNIE wtedy gdy zamiast oddać się rozkoszom upojnych nocy wypijemy szklankę wody, wszelkie inne bowiem metody mają skuteczność mniejszą niż 100%). Podobnie jest ze słońcem. Nie ma pewniejszej ochrony przed przedawkowaniem słońca jak po prostu cień! Jeśli nie masz szansy na cień patrz punkt powyżej: chroń się przed szkodami, bo przed samym słońcem nie będzie możliwości.

A co jeśli przesadzimy?Jeśli zdarzy nam się przekroczyć nasz próg rumieniowy i dojdzie do oparzenia skóry słońcem

to najlepszym lekarstwem jest (znowu!) witamina E. Zaaplikowanie kapsułek z witaminą E na dotknięte oparzeniem słonecznym części ciała bardzo szybko łagodzi wszelkie nieprzyjemne symptomy. Jeden warunek: musimy zaaplikować ją możliwie szybko. To tak jak z witaminą C w przypadku przeziębienia: im szybciej zaatakujemy przeciwnika witaminą, tym skuteczniej (szybciej) pozbędziemy się symptomów ataku. Nie ma co zwlekać. Jeśli przedobrzyliśmy ze słońcem i czujemy to – od razu sięgnijmy po kapsułki z witaminą E 200 j.m. a jeszcze lepiej 400 j.m./kaps. Należy przekłuć je szpileczką i aplikować witaminę co najmniej dwa razy dziennie, aż do ustąpienia symptomów.

Jeśli powierzchnia skóry jest bardzo duża – możemy wmieszać witaminę E do innego nierafinowanego oleju jaki mamy pod ręką: oliwa z oliwek powinna być w każdym domu. Olej z kiełków pszenicy będzie jeszcze lepszy jako nośnik dla witaminy E. Albo olej z czarnuszki. Po takim

Page 23: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

potraktowaniu skóry nawet przy dosyć poważnych oparzeniach słonecznych nie dojdzie do „schodzenia skóry” czyli pozbywania się martwego uszkodzonego naskórka przez organizm. Schodząca skóra po opalaniu nie musi być standardem gdy na ratunek przybędzie wszechmogąca witamina E!

Uczulenie na słońceA co z uczuleniem na słońce? Otóż tak zwane „uczulenie na słońce” czyli swędzenie, plamy i

wysypki jakich zaraz po wystawieniu skóry na działanie promieni słonecznych doświadczają czasami niektórzy ludzie (pozornie zdrowi i nie przyjmujący żadnych leków), jest w większości przypadków powiązane z głęboką awitaminozą witaminy D. Oczywiście zakładając, że nie opijaliśmy się przed wyjściem na słońce herbatką z dziurawca ani nie nałożyliśmy na skórę kosmetyków mających działanie fotouczulające. Suplementacja witaminą D (10-15 tys. j.m. na dobę) na kilka dni przed korzystaniem ze słońca w wielu wypadkach „uczulenia na słońce” może być pomocna. Ponadto fotowrażliwość występuje także gdy mamy za małe zapasy niacyny w ustroju. Ciało wysyła wtedy sygnał, który my odczytujemy jako „uczulenie na słońce”. W takim przypadku może być pomocne zalecenie dra Abrama Hoffera: 200 mg niacyny na dobę, jako że nadwrażliwość na słońce może być spowodowana właśnie niedoborem niacyny: jeden z objawów pelagry to dermatitis czyli stan zapalny skóry związany z nadwrażliwością na słońce i ulegający zaostrzeniu pod wpływem słońca. Teoretycznie pelagra w krajach rozwiniętych nie występuje, a praktycznie na jej rozmaitego typu subkliniczne objawy cierpi bardzo wiele osób.

Miejmy na uwadze, że to nie słońce samo w sobie jest szkodliwe, to nasz styl życia powoduje, że jest ono dla nas bardziej szkodliwe niż powinno. Gdy ustrój jest ograbiony z witamin, minerałów i ochronnych fitozwiązków, słaby, zanieczyszczony śmieciami, wtedy każdy czynnik może być wielokrotnie bardziej szkodliwy niż dla organizmu posiadającego pokaźne zapasy substancji ochronnych, silnego i czystego. Fotostarzenie przed którym tak się nas straszy (zmarszczki, utrata elastyczności skóry itd.) było również i moim problemem, gdzie nie pomagały za wiele drogie kremy, zabiegi ani kosmetyki, nic tak naprawdę nie pomagało i procesy degeneracyjne postępowały pomimo stosowania wszystkich tych dobrych rad zamieszczanych w babskich czasopismach, dopóki… nie zmieniłam stylu życia i diety. Eureka! Nie tylko najskuteczniejsza ale i najtańsza broń na zmarszczki i zmiany degeneracyjne związane z upływającym czasem.

Komercyjne środki przeciwsłoneczne: jak wybrać najmniej szkodliwy?Praktycznie rzecz biorąc – jest to niemożliwe. Zobaczmy co może się kryć w kupnym kremie z

filtrem. W przeciwieństwie do naturalnych środków jak oleje roślinne nie zostały one przetestowane na poprzednich pokoleniach bo nie było kiedy – są to wynalazki względnie nowe, pierwsze kremy z filtrami pojawiły się w sklepach w latach 60-tych. Oparte były dawniej na bazie tlenku cynku, który jest w zasadzie nieszkodliwy (chyba że go wdychamy lub połkniemy) w tym sensie, że nie wnika przez skórę do krwiobiegu ponieważ jego cząsteczki są za duże, ale to z kolei sprawia taką niedogodność, że na skórze zostaje biała poświata (tak jak w kremach pieluszkowych dla niemowląt, zawierających właśnie tlenek cynku). Aby jej uniknąć wymyślono mikronizowany tlenek cynku, który poświaty nie zostawia, ale za to może przenikać przez skórę. Jeśli Twój krem ma w składzie tlenek cynku a preparat nie zostawia białej warstwy, to będzie to najprawdopodobniej środek z mikronizowaną wersją tlenku cynku (lub dwutlenku tytanu), która wzbudza pewne kontrowersje. Nie ma długoterminowych badań potwierdzających jej nieszkodliwość, więc tak naprawdę nie wiemy co smarujemy.

Oprócz tego nowocześniejsze środki (nawet kremy dla dzieci, niestety!) mają w składzie inne składniki mogące częściowo wchłaniać się przez skórę i to z gatunku tych szkodliwych i/lub przyspieszających starzenie się skóry wbrew głoszonym reklamom o… ochronie przed starzeniem (przypomnijmy sobie przy okazji co zawiera guma do żucia dla dzieci, a będziemy mieć obraz jak bezpieczne są produkty z napisem „dla dzieci”). Te związki to np. palmitynian retinolu ( Retinyl Palmitate, zwiększa ryzyko nowotworu), oksybenzon (Oxybenzone, Benzophenone-3, może powodować oprócz zniszczenia skóry także zaburzenia hormonalne, endometriozę oraz niedorozwój płodu, niestety kumuluje się w ustroju), dwutlenek tytanu (Titanium Dioxide, pod wpływem

Page 24: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

promieni słonecznych zachowuje się jak półprzewodnik zwiększając produkcję wolnych rodników przez co drastycznie przyspiesza niszczenie skóry i jej błyskawiczne starzenie się) czy też oktokrylen (wiązany ze zwiększonym ryzykiem czerniaka złośliwego). Większość z kremów będzie miała też w składzie parabeny, powiązane ze zwiększonym ryzykiem zachorowania na raka piersi.

Niektóre etykiety ciężko będzie rozszyfrować, ponieważ taki np. oksybenzon może występować pod innym tajemniczym nazewnictwem (np. Escalol 567), bądź tu mądry i pisz wiersze, ponadto producenci mają prawo pominąć na opakowaniu składniki kombinacji zapachowych, nanomateriały czy związki objęte tajemnicą handlową. Więc tak naprawdę może w takim kremiku być dokładnie rzecz biorąc wszystko.

Dlatego jak już będziesz w sklepie, to poproś raczej o kapsułki witaminy E lub olejek z pestek malin lub z kiełków pszenicy, co Ci wyjdzie zdecydowanie bardziej na zdrowie (szerzej o niedocenianej i deficytowej w naszej diecie witaminie E oraz jej znaczeniu dla zachowania zdrowia napiszę w którymś z kolejnych artykułów).

Oleje naturalne chroniące przed słońcemOleje były od pokoleń stosowane dla ochrony przed słońcem, nawet w dawnych czasach gdy epidemii czerniaka jeszcze nie było. Nie blokują dostępu promieni słońca do naszej skóry jak czynią to komercyjne kosmetyki do opalania z filtrem. Ich „filtr” polega na tym, że procesy zachodzące pod wpływem słońca mogące normalnie szkodzić naszej skórze (jak np. produkcja wolnych rodników i związany z tym stan zapalny objawiający się jako oparzenie słoneczne) zostają powstrzymane, odwrócone lub bardzo mocno spowolnione. Wszystko dzieje się głównie za sprawą zawartych w nich substancji o silnym działaniu antyoksydacyjnym. Na tym polega ich działanie ochronne i zapobiegające fotostarzeniu, a nie na mechanicznym nie dopuszczaniu słońca do skóry. Jednocześnie bowiem skóra mając kontakt ze słońcem nadal jest w stanie syntetyzować witaminę D i melaninę będącą naszym naturalnym filtrem (czego nie zrobi mająca kontakt ze słońcem skóra pokryta komercyjnym filtrem, odbijającym światło). Nie sądzę aby natura chciała byśmy po filtr biegali do sklepu. Tak filtr mamy już wbudowany

Wszystkie oleje na skórę należy stosować jedynie tłoczone na zimno, nierafinowane. Tylko wtedy zachowują swoje własności antyzapalne i ochronne. Proces rafinacji niestety pozbawia oleje ich cennych związków.- olej z pestek malin: ładnie pachnie, jest lekki, dobrze się wchłania, ma dużo karotenoidów oraz witaminy E i kwas elagowy (silny antyoksydant), będzie chronić jak filtr o szerokim spektrum działania czyli zarówno przed UVB jak i UVA, badacze przyrównali jego skuteczność do kremu opartego na dwutlenku tytanu z SPF 28-50. Można nanosić na skórę bezpośrednio lub wmieszać np. w nasz balsam do ciała.- olej z pestek marchwi: dobrze się wchłania, doskonale nawilża, a dzięki dużej zawartości karotenoidów będzie chronić jak krem z SPF 38-40. Naniesiony na skórę może ją zabarwić na pomarańczowo, dlatego warto go wmieszać w inny krem lub balsam, dzięki czemu nada jedynie przyjemną dla oka złotawą poświatę.- olej z kiełków pszenicy: jest lekki, szybko się wchłania i ładnie pachnie zbożem, a dzięki dużej zawartości witaminy E będzie chronił jak krem z SPF ok. 20. Doskonale nawilża, zmiękcza i odżywia nawet najbardziej suchą skórę.- olej z orzechów laskowych: odpowiedni dla skóry mieszanej i suchej, chroni zarówno przez UVA jak i przed UVB, ma moc jak krem z SPF ok. 10-30 (w zależności od miejsca uprawy i odmiany orzeszków).- olej sojowy nierafinowany: zapach dosyć neutralny, wchłania się dosyć dobrze, nawilża i odżywia, chroni skórę dzięki zawartości witaminy E jak krem o SPF ok. 10. Jako ciekawostkę warto wiedzieć, że ten olej odstrasza także komary - oliwa z oliwek extravergine: chroni skórę dzięki zawartości karoteinoidów, polifenoli i witaminy E, ma moc jak krem z SPF 2-8 (zależnie od jakości oliwy). Zapach taki sobie.- olej kokosowy nierafinowany: ładnie pachnie, dosyć szybko się wchłania, ma moc jak krem z SPF ok. 4, głównie dzięki zawartości nie tylko witamin ale i specyficznych dla niego antyoksydantów (kwasy fenolowe: ferulowy i p-kumarowy).

Page 25: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Jeśli chcesz możesz wypróbować inne oleje: z orzechów macadamia, migdałowy, konopny, rokitnikowy, rycynowy, z awokado czy z pestek winogron – wszystkie mają działanie jak krem o SPF 3-6, wszystkie można też dodatkowo „podrasować” wciskając doń zawartość kilku czy kilkunastu kapsułek z witaminą E. Dlaczego mielibyśmy zaufać olejom?

A dlaczego mamy ufać producentom „kremów z filtrem”? Przeglądając fora internetowe łatwo można zauważyć, jak przemysł kosmetyczny na spółkę z telewizyjnymi „ekspertami” w białych fartuchach sprali nam mózgi: trwa nieustanne przerzucanie się wartościami SPF. Niekończące się dyskusje internautów czy wybrać na wakacje krem z filtrem 50 czy 60 (oczywiście nikt nie bierze niższej opcji, bo przecież słońce=rak). Zatroskane matki, które pytają jaki krem jest dla dziecka najlepszy. Przekrzykiwania się że krem z filtrem 10 (15,20, 25, niepotrzebne skreślić) „to nie jest żadna ochrona”. Głosy poważnej przestrogi nawołujące do wybierania kremów z jak największym możliwym filtrem bo mniejszy jest bezużyteczny. Czyżby?

Zastanówmy się teraz chwilkę: to co mówi nam przemysł kosmetyczny i wynajęci przez niego „eksperci” nie ma przecież żadnych naukowych podstaw! ŻADNYCH! Jesteśmy regularnie robieni w konia za nasze własne pieniądze, skoro już filtr 8 blokuje promienie UVB o ponad 90%, a pomiędzy np. kremem o faktorze 15 a kremem o faktorze 60 jest zaledwie 3-4% różnicy. O co więc ten cały krzyk? No cóż, jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Wypuszczenie na rynek każdego kolejnego produktu z magicznymi cyferkami na opakowaniach to kolejne źródło przychodów. W czasach mojego dzieciństwa nikt nie słyszał o masowej epidemii raka skóry podobnie jak o „kremach z filtrem”, a idąc na plażę kupowało się olejek do opalania w saszetkach: jedyny jaki był wtedy dostępny w kiosku czy drogerii. Zapach tego olejku pamiętam do dzisiaj, wszystkie polskie plaże tak pachniały. Dzisiaj mamy setki kremów do wyboru do koloru z coraz to większymi filtrami, lecz zapewnienia przemysłowców o ich „skutecznej ochronie” nie znajdują przełożenia na spadek w statystykach zachorowalności na choroby przed którymi używaniem tych cudeniek powinniśmy się podobno chronić.

Do chwili obecnej nie istnieją niezbite dowody naukowe, że stosowanie kremów z filtrami zapobiega czerniakowi. Na wszelki wypadek nie robiono badań aby potwierdzić stwierdzenie przeciwne: że to właśnie te nowoczesne kremy wywołując antysłoneczną histerię przyczyniły się w znacznej mierze do wzrostu zachorowań na raka odkąd zostały wdrożone do powszechnego użytku – zarówno dostarczając do ustroju substancje zaburzające homeostazę organizmu jak i zapobiegając wytwarzaniu antyrakowej witaminy D. Jak dotąd nie ma też badań jednoznacznie wskazujących na to, że słońce jest jedynym czy głównym czynnikiem powodującym czerniaka złośliwego. Potrafi on zaatakować obszary ciała nigdy (przez zdrowych na umyśle ludzi) nie wystawiane na słońce w celu opalania (np. odbytnicę).

Badań nie ma, ale za to mamy (smutne i z roku na rok coraz smutniejsze) statystyki. Czas zatem zrobić użytek z własnego rozumu i zmienić taktykę jeśli chodzi o ochronę przed szkodliwym działaniem nadmiaru słońca. Po dobroci zawsze osiąga się więcej korzyści, prawda? Więc potraktujmy naszą posiadaną w jednym egzemplarzu skórę po dobroci i dostarczmy jej ochrony przewidzianej przez naturę: naturalne oleje, pełna antyoksydantów dieta i nasza własna melanina.

Przyjemne z pożytecznymKorzyści z zastąpienia kupnego „kremu z filtrem” do naturalnych olejów można przyrównać

do oliwki magnezowej, która zastępuje nam nasz dotychczasowy kupny antyperspirant. Antyperspirant podobnie jak komercyjny krem z filtrem blokuje coś co jest dla nas dobre (antyperspirant wydzielanie się potu, a wraz z nim szkodliwych metabolitów, które tą naturalną drogą nasze ciało opuszczają, zaś kupny krem z filtrem promienie słoneczne, dzięki którym produkujemy nasz naturalny filtr w skórze oraz syntetyzujemy potrzebną nam do zdrowia witaminę D) i jednocześnie przez skórę wchłaniamy coś co jest dla nas niedobre (różne nowoczesne chemikalia zaburzające homeostazę organizmu).

Page 26: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

W przeciwieństwie do kupnych antyperspirantów oliwka magnezowa zamiast blokować rzecz dobrą czyli wydzielanie się naszego potu, neutralizuje szkody wywołane przez zawarte w bezwonnym z natury pocie bakterie (tą szkodą jest dla nas w tym przypadku brzydki zapach), a przy okazji jako bonus dostarcza nam też drogocennego magnezu. Podobnie naturalne oleje zamiast blokować nam rzecz dobrą czyli dostęp do witaminodajnych promieni słonecznych – neutralizują szkody jakie mogłyby nam owe promienie przyjęte w nadmiarze poczynić (stres oksydacyjny), a przy okazji jako bonus naszą skórę odżywiają witaminy i inne cenne fitozwiązki zawarte w olejkach, zapewniając jej elastyczność i chroniąc przed fotostarzeniem.

Z pewnością nasza skóra i cała reszta będzie bardziej nam wdzięczna za dostarczenie jej magnezu czy też antyoksydantów z naturalnego źródła (oliwki magnezowej, naturalnego oleju) niż za zalanie jej toksycznymi substancjami – nawet jeśli producent dla zamydlenia nam oczu doda ociupinkę jakiejś znajdującej się na końcu składu kosmetyku witaminki czy innego „wyciągu z”.

Korzystając ze słońca zawsze pamiętajmy o podstawowej zasadzie bezpieczeństwa: nigdy nie dopuść do oparzenia! Natomiast wcale w tym celu nie musimy korzystać z metod proponowanych przez przemysł kosmetyczny. Traktujmy te środki jako ostatnią deskę ratunku w wyjątkowych wypadkach i nie dajmy się zwariować reklamie.

Witamina „Z” – dlaczego warto mieć kontakt z ziemią.

Już wszyscy wiemy, że warto dbać o kontakt ze słońcem – bez słońca nie ma życia. Ale mało kto mówi o regularnym kontakcie z ziemią, bez której również nie byłoby życia (wyobrażasz sobie życie na powierzchni np. z plastiku albo ze szkła?). A przecież przez wiele tysięcy lat człowiek miał codziennie fizyczny kontakt z ziemią, spał na ziemi (ewentualnie przykrytej zwierzęcymi skórami) i chodził po terenie boso, potem zaś w mniej lub bardziej prymitywnym obuwiu w całości wykonanym ze skóry. Dzisiaj nie śpimy na ziemi jak nasi przodkowie i od lat 60-tych ubiegłego wieku ciągle chodzimy w butach z podeszwami wykonanymi z „nowoczesnego” tworzywa, a to duży błąd. Zachłysnąwszy się współczesną cywilizacją utraciliśmy połączenie z uzdrawiającą, antyzapalną siłą naszej Matki Ziemi.

Na czym ona polega?Otóż człowiek jest istotą nie tylko biochemiczną, ale i elektryczną (a także

elektromagnetyczną) – jesteśmy dosłownie „baterią”, pracującym układem elektronicznym tak naprawdę. Gdy lekarz robi nam badanie EKG (serce) lub EEG (mózg) to wykonuje nic innego jak pomiar elektrycznej czynności naszych narządów – serca lub mózgu. Procesy biologiczne są sterowane nie tylko biochemicznie ale i elektrycznie – bez przepływu prądu nie funkcjonowałby nasz organizm, aktywność elektryczna jest bowiem cechą wszystkiego co żyje. Każda komórka naszego ciała jest tak naprawdę malutką elektrownią. To potencjał elektryczny decyduje o pracy naszych narządów, o tym, że pracują nasze mięśnie, o tym, że nasz mózg myśli, że mamy zdolność przyswajania wiedzy itd. Podczas gdy czytasz ten tekst w twoim organizmie mają miejsce niezliczone reakcje elektryczne. Wytwarzane są też fizjologicznie przez cały czas wolne rodniki, które są niczym innym jak naładowanymi dodatnio jonami lub cząsteczkami, którym brakuje ujemnie naładowanego elektronu.

Przewlekłe zapalenie: przekleństwo współczesnych społeczeństwPo co nam są tak właściwie potrzebne te wolne elektrony? Ano po to, byśmy mogli być

zdrowsi, dłużej młodzi i sprawni (fizycznie i umysłowo) i wolni od chronicznego zapalenia, które gnębi współczesne społeczeństwa. Przewlekły stan zapalny jest powiązany z niedoborem wolnych elektronów. W naszym ustroju nieprzerwanie szaleją wolne rodniki czyli molekuły naładowane dodatnio, rozglądające się za wolnymi elektronami, by móc stać się stabilnymi. Wolne rodniki mają też co prawda do spełnienia pewną rolę pozytywną w reakcji zapalnej, jednak gdy rodników mamy za dużo, a ich wymiataczy (antyoksydantów) za mało, to zachwiana zostaje równowaga, a to nie wróży dla nas nic dobrego. Natura kocha harmonię

Page 27: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Samo zapalenie to pożądana, fizjologiczna reakcja adaptacyjna organizmu na czynnik uszkadzający (którym może być np. skaleczenie, ukąszenie, oparzenie, ale również trucizna lub patogen jak wirus, pasożyt czy bakteria). Reakcja zapalna ma na celu obronę organizmu i przywrócenie równowagi biologicznej. Zapaleniu towarzyszą: ból, podwyższenie temperatury, zaczerwienienie, obrzmienie oraz utrata funkcji (całkowita lub częściowa) danego narządu. Kiedy cała lecznicza robota zostanie wykonana nadmiar wolnych rodników wyprodukowanych podczas reakcji immunologicznej zostaje zneutralizowany przez antyutleniacze lub wolne elektrony w organizmie, a my zdrowiejemy (nasz organizm jest na tyle doskonale zaprojektowany, że niektóre antyutleniacze wytwarza sobie sam, np. glutation, koenzym Q10, dysmutaza ponadtlenkowa czyli SOD, itp.).

A co jeśli nie do końca wyzdrowiejemy (nadmiar wolnych rodników nie zostanie odpowiednio zneutralizowany)? Wtedy stan ostry przejść może w stan przewlekły (chroniczny) i ciągnąć się całymi latami, podczas gdy wolne rodniki kontynuują atak i poddają utlenianiu kolejne zdrowe komórki. Nie ma niby już gorączki, nie ma ostrego bólu itd. – a jednak wcale nie czujemy się dobrze. Wolne rodniki większość nowoczesnych ludzi z lubością dostarcza sobie również każdego dnia wraz z tym co wdycha (pali), je i pije oraz dostarcza sobie przez skórę i śluzówki, świetnym ich źródłem są: papierosy, alkohol, leki, szczepionki, konwencjonalne kosmetyki, wszelka przetworzona sklepowa karma – w szczególności cukier i słodycze, wyroby z białej mąki, przekąski, syntetyczne słodziki, tłuszcze trans (utwardzone lub rafinowane), smażeniny wszelkiego typu czy też przetworzone produkty mięsne. Źródłem wolnych rodników są też między innymi konserwanty i pestycydy, nadmierne promieniowanie UV, promieniowanie rentgenowskie, elektrosmog, zanieczyszczone środowisko, stres i niedobór snu, a także zbyt intensywna aktywność fizyczna. Procesy destrukcyjne rozwijają się w ukryciu, a my pewnego dnia wychodzimy z gabinetu lekarskiego z niemiłą diagnozą, oczekując od naszego lekarza cudów, których on nie jest w stanie dokonać. Jedyne czego MY SAMI możemy dokonać w takiej sytuacji jest zmiana całego naszego stylu życia na antyzapalny!

Oto kilka przykładów chorób, w których przewlekłe zapalenie gra pierwszoplanową rolę:- alergie: substancje zapalne stymulują uwalnianie histaminy, prowadząc do reakcji interpretowanych jako reakcje alergiczne- choroba Alzheimera: tkanka mózgowa jest w stanie zapalnym, rozwijają się twardniejące blaszki, można powiedzieć w skrócie, iż chroniczne zapalenie sukcesywnie zabija komórki mózgowe- choroby sercowo-naczyniowe: przewlekły stan zapalny zagęszcza krew, tworzą się twardniejące blaszki prowadzące do blokad w tętnicach, wzrasta możliwość tworzenia się skrzepów i uszkodzenia zastawek- anemia: substancje zapalne atakują procesy produkcyjne czerwonych krwinek- artretyzm: chroniczne zapalenie niszczy chrząstkę stawową i hamuje uwalnianie lubrykantu umożliwiającego ruchomość stawową- autyzm: stan zapalny mózgu jest obecny u większości dzieci autystycznych- astma: przewlekły stan zapalny prowadzi do zablokowania dróg oskrzelowych- powszechne choroby jelit (choroba Crohna, IBS, zapalenie uchyłków jelit): chroniczny stan zapalny powoduje ból, zaburzenia trawienia i przyswajania i powolne niszczenie delikatnej wyściółki jelit- cukrzyca: w typie 1 zapalenie pobudza układ odpornościowy do niszczenia komórek beta trzustki, w typie 2 natomiast komórki tłuszczowe uwalniają substancje zapalne prowadząc do odporności insulinowej- choroby autoimmunologiczne (np. toczeń, stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne, łuszczyca, egzemy itd.) – również i tutaj chroniczny stan zapalny indukuje uszkodzenia i zmiany chorobowe- choroby nowotworowe: stan zapalny wspiera wolne rodniki, rozrost guzów i hamuje reakcje obronne organizmu przeciwko anormalnym komórkom

Jak widać choroby o podłożu zapalnym stały się globalną epidemią. Podobnie zresztą jak nawaga i otyłość. Warto przy tym podkreślić, że komórki tłuszczowe naszego ciała kiedyś uważane za bierne metabolicznie zwykłe „magazyny energii” dziś uznawane są za wylęgarnie stanów zapalnych: to właśnie z tych komórek uwalniane są substancje zapalne (zwłaszcza z okolic brzusznych).

Page 28: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

Jak ugasić ten przewlekły ogień?Oczywiście zmiana diety na antyzapalną, rezygnacja z chemicznych kosmetyków i środków czystości, pozbycie się wyhodowanego nadmiaru tkanki tłuszczowej czy też dostarczanie codziennie mnogości antyutleniaczy to podstawa. Jest jednak jeszcze coś, co może nam pomóc w dostarczeniu wolnych elektronów i jest darmowe: to ziemia pod naszymi stopami. Ziemia jest naładowana ujemnie. Podczas kontaktu z ziemią, która jest źródłem ujemnie naładowanych elektronów dosłownie czerpiemy ową „witaminę Z”, która jest w stanie zneutralizować szkodliwe działanie wolnych rodników. Zupełnie tak, jakbyśmy dostarczali antyutleniaczy wraz z pokarmem czy suplementami.Nasze ciało składa się głównie z wody i jest doskonałym przewodnikiem elektronów. Nasza planeta Ziemia z kolei dzięki zachodzącym na niej cały czas naturalnym zjawiskom (atmosferycznym wyładowaniom elektrycznym podczas burz, promieniowaniu słonecznemu oraz energii wytwarzanej przez wewnętrzne jądro planety) jest wręcz rezerwuarem wypełnionym po brzegi wolnymi elektronami. To bank nieograniczonej energii! I to całkowicie darmowy bank (natura zawsze tworzy rzeczy darmowe!). Nie musisz nic płacić aby się podłączyć do tego „banku zdrowia” – wystarczy stanąć (lub chodzić) gołymi stopami na ziemi (trawie, piasku, żwirku, kamieniach, a nawet betonie czy cemencie – pod warunkiem, że nie jest malowany lub izolowany folią pod spodem) i czerpać wolne elektrony do woli. Jeśli powierzchnia jest wilgotna tym lepiej. Asfalt będący produktem przetwórstwa ropy naftowej nie ma niestety własności przewodzących. Podobnie suchy jak pieprz piasek na pustyni nie będzie ich miał (ale mokry na plaży już tak). Woda (wilgoć) jest niezbędna aby czerpać z elektrycznych zasobów ziemi, ponieważ to woda właśnie przewodzi elektrony. To stąd być może biorą się starożytne sugestie indyjskich joginów, aby spacerować po porannej rosie. Z ich obserwacji wynikało, że taki poranny spacerek wzmacnia ciało i ducha.

Dzisiaj mamy jednak nowoczesną aparaturę i nie musimy się czegokolwiek domyślać tak jak to robili wieki temu jogini, ponieważ wiele rzeczy można dzisiaj zmierzyć, zobaczyć i sprawdzić (ta nowoczesność jednak do czegoś się przydaje). Za pomocą mikroskopowego badania żywej kropli krwi w ciemnym polu można przekonać się na przykład jak bardzo (i czy w ogóle) witalne są nasze krwinki i co tam ciekawego porabiają zawieszone w osoczu. Parafrazując znane powiedzenie „w zdrowym ciele zdrowy duch” można bowiem z całą pewnością stwierdzić, że „w zdrowym ciele zdrowa krew”. Wszystkie nasze narządy skąpane są w niej i odżywiane przez nią, jeśli więc twoja krew nie jest zdrowa i czysta, to cały twój system ma problem, a samopoczucie jest zdecydowanie drugiego gatunku (o czym nie mamy rzecz jasna bladego pojęcia dopóki nie będziemy mieć skali porównawczej, czyli… dopóki nie będzie nam dane doświadczyć samopoczucia pierwszego gatunku, takiego ze znakiem jakości Q!).

Prawidłowo na przykład czerwone krwinki (erytrocyty) powinny odpychać się na zasadzie posiadania tego samego (ujemnego) potencjału elektrycznego. Tak dzieje się u człowieka przewlekle zdrowego: każda krwinka pływa sobie oddzielnie. W nieprawidłowym obrazie (niezmiernie często u współczesnych ludzi występującym) krwinki te jednak zamiast odpychać się – zlepiają się ze sobą, co nazywane jest rulonizacją lub agregacją – wygląda to jak stosik monet ułożonych jedna na drugiej. Krew robi się ciemna (jest mało natleniona), jest gęsta i z trudnością się przeciska przez naczynia (szczególnie te najmniejsze, naczynka włosowate). Odczyn pH płynów ustrojowych może ulec zmianie, a utrzymanie równowagi kwasowo-zasadowej staje się dla organizmu prawdziwym wyzwaniem. W takich warunkach krwinki nie mogą też wykonywać swoich zadań, czyli np. przenosić tlenu i odbierać dwutlenku węgla (może to zrobić jedynie pierwsza i ostatnia krwinka w ruloniku). Pod mikroskopem wygląda to jak na obrazku poniżej.

Czy można się zatem dziwić skąd się biorą takie zjawiska jak niski poziom energii, osłabienie, podatność na rozmaite choroby, przewlekłe uczucie zmęczenia – nawet tuż po wstaniu rano z łóżka (skąd ja to znam! A raczej znałam, bo teraz już wiem dlaczego mnie to spotkało – cieszę się, że to już przeszłość) i do tego ta nieznośna wieczna „mgła umysłowa”? To właśnie się dzieje, gdy krwinki tracą swój ujemny potencjał elektryczny i zaczynają tworzyć ruloniki, zamiast radośnie pływać każda z osobna. A co porabiają gdy np. pójdziemy na spacer boso po trawie czyli poddamy nasze ciało

Page 29: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

powiedzmy 40 minutom uziemienia? Odzyskują swój potencjał elektryczny, „rozklejają się”, a my czujemy się lepiej. Po lewej stronie na zdjęciu poniżej obraz krwi trzech różnych osób przed uziemieniem, a po prawej po 40 minutach uziemiania.Taki obraz krwi jak po prawej powinien mieć każdy z nas, aby utrzymać zdrowie i witalność na długie lata: szczęśliwe i żwawo poruszające się krwinki, z których każda jest niczym maleńka ciężaróweczka transportująca zbawczy tlen do każdego zakamarka naszego drogocennego (bo posiadanego w pojedynczym egzemplarzu) ciała.Czy nie sądzicie, że my żyjemy dzisiaj niczym cięte kwiaty w wazonie – odcięte od gruntu, który w założeniu miał je żywić swoją witalną siłą pełną wolnych elektronów? Wszak kwiaty rosnące w ogrodzie żyją znacznie dłużej niż kwiaty cięte, może właśnie dlatego, że te pierwsze mają kontakt cały czas z ziemią. A gdyby ktoś się zastanawiał czy uziemianie nie jest li tylko „efektem placebo”, to zobaczmy jak zachowują się poddane uziemianiu cięte kwiaty słonecznika, których raczej nie sposób podejrzewać o to, że „się zasugerowały” życiodajną siłą Matki Ziemi.Oto po prawej mamy kwiat słonecznika, który nie był poddany uziemianiu, a po lewej bliźniaczy kwiat słonecznika, który był podłączony do ziemi (za pomocą przewodzącego prąd kabelka, którego koniec został wetknięty w ziemię lub podłączony do uziemienia w gniazdku elektrycznym). Woda tego po prawej jest po kilku dniach mętna, a on sam zdechły, podczas gdy ten czerpiący przez cały ten czas elektrony z ziemi ma wodę przejrzystą i wygląda nadal po paru dniach względnie kwitnąco:

Różnica jest ewidentna. Cały filmik z którego pochodzi ten kadr jest do obejrzenia tutaj. Doświadczenia z roślinami wykonywała i filmowała dr Christy Weston, zafascynowana możliwościami jakie daje uziemienie.

A może rzecz tyczy się tylko kwiatów słonecznika, a innych nie? Zobaczmy jak zachowały się kwiaty jaśminu indyjskiego, które zostały umieszczone na uziemionej podkładce. Wszystkie pochodziły z jednego krzaka, przebywały przez kilka dni w metalowych (przewodzących prąd) miseczkach wypełnionych taką samą ilością wody, z czego jedna roślinka otrzymała plastikową podkładkę (nie przewodzi ładunków elektrycznych), druga została normalnie postawiona na uziemionej macie, a trzecia została umieszczona na klapku wyposażonym w przewodzącą prąd wkładkę (i postawionym na uziemionej macie).

Jak widać najgorzej poradziła sobie po ośmiu dniach pierwsza roślina (po lewej, na plastikowej podkładce) – ta odcięta od witalnej siły Matki Ziemi. Pozostałe – mające kontakt z ziemią za pośrednictwem dobrze przewodzących materiałów – nadal nieźle się trzymały po paru dniach. Któż z nas nie zna (lub nie ma wśród rodziny lub znajomych) takich przedwcześnie przywiędłych ludzi, steranych chorobami, zmęczonych życiem, z twarzą pooraną zmarszczkami… a wszystkiemu winien niedostatek wolnych elektronów. To samo zjawisko, które występuje u roślin dotyczy ludzi: będąc w tym samym wieku jeden może nadal świetnie czuć się i wyglądać, a drugi już o wiele gorzej. Były nawet swego czasu robione badania na bliźniętach jednojajowych (Twin Studies) – rzecz tyczyła się różnic ludzi palących (starzejących się szybciej) i niepalących (starzejących się wolniej). Wszystko wskazuje na to, że bez względu na posiadane geny – nasz los jest zdeterminowany przede wszystkim tym, ile wolnych rodników uda nam się uniknąć jak również zneutralizować. Każdy wolny elektron jest na wagę złota!

Co na to wszystko nauka?Póki co nie mamy zbyt wielu badań o wpływie uziemiania na ludzki organizm, (chociaż temat

ten był obserwowany i badany już od późnych lat 90-tych XX wieku), dysponujemy jednak pewnymi danymi – między innymi dzięki polskim badaczom (kardiolog i internista dr Karol Sokal oraz neurochirurg dr Paweł Sokal – lekarze z Bydgoszczy). Nie ma co moim zdaniem oczekiwać mimo wszystko badań robionych na dużych populacjach ani liczyć na to, żeby przy najbliższej wizycie nasz lekarz wraz z przepisaniem nam zwyczajowo jakichś prochów jednocześnie wygonił nas na pobliski trawnik czy na plażę, abyśmy pochodzili tam sobie dla zdrowotności na bosaka. W chodzeniu boso po ziemi nie ma wielkich pieniędzy do zarobienia, bo każdy może to robić za darmochę, toteż ciężko

Page 30: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

znaleźć sponsorów do (kosztownych) szerokich badań zjawiska, na którym zbytnio nie sposób raczej zarobić

Mimo to wyniki badań są jak do tej pory niezwykle obiecujące, a pozytywny wpływ uziemiania wydaje się być bezdyskusyjny, oprócz tego, że intrygujący. Gdy badano wpływ uziemiania na zdrowie, to stwierdzono mianowicie, że:– redukuje ono zapalenie i związane z nim bóle (działanie antyzapalne i przeciwbólowe)– skraca czas leczenia kontuzji u sportowców– ma pozytywny wpływ na jakość snu (nie tylko szybkość zasypiania i głębokość snu, ale też m.in. redukuje lub eliminuje chrapanie i bezdech nocny) oraz na doskonałe samopoczucie po przebudzeniu– podnosi poziom energii (nie potrzebujesz kofeiny do pobudzenia) – redukuje poziomy hormonów stresu (np. kortyzolu), przez co pomaga wyciszyć się i pozbyć się stresu– normalizuje biologiczny rytm snu i czuwania (dzień-noc)– łagodzi jet-lag (zespół nagłej zmiany strefy czasowej) u podróżnych– rozrzedza krew, normalizuje ciśnienie tętnicze, zmniejsza ryzyko zdarzeń sercowo-naczyniowych (zawał, udar) będących zabójcą numer jeden współczesnych społeczeństw– pomaga pozbyć się napięciowych bólów głowy i mięśni– wspomaga szybsze gojenie się urazów– zmniejsza symptomy zaburzeń hormonalnych u kobiet oraz PMS (zespół napięcia przedmiesiączkowego)– chroni ciało przed elektrosmogiem (produkowanym m.in. przez urządzenia domowe, telefony komórkowe, telekomunikacyjne stacje nadawcze, radary, linie energetyczne itp.)

Uziemianie może być naszym kołem ratunkowym w dzisiejszych plastikowych, zatrutych czasach, które codziennie wystawiają nas na rozmaite czyhające w otaczającym nas środowisku niebezpieczeństwa, o których naszym przodkom nawet się nie śniło. Nie mieli oni bowiem do czynienia z taką ilością toksyn, promieniowania, przetworzonej żywności i stresu jak my mamy dzisiaj. Mieli za to więcej kontaktu z naturą, dotykali ziemi uprawiając ogród, chodzili po niej boso lub w obuwiu wykonanym z naturalnych skór (aż do lat 60-tych XX w. nie były używane powszechnie buty na spodach z tworzywa). Oczywiście, że potrzebujemy dalszych badań ponieważ dotychczasowe wymagają rozszerzenia, potwierdzenia i replikacji uzyskanych wyników. Jednak póki co możemy się tym zbytnio nie przejmować, bo za wolne elektrony od Matki Ziemi płacić nie musimy – wystarczy wyjść na dwór boso choćby na pół godziny i samemu kontaktu z nią doświadczyć. Doświadczyć!

A jak już o doświadczaniu mowa: podczas pisania tego artykułu przypomniała mi się jedna ciekawa sytuacja z mojego „poprzedniego życia”. To było jakieś 7-8 lat temu, był to bardzo stresujący i intensywny okres w moim życiu, a moja wiedza na temat dbania o swoje zdrowie była żadna (jakby co, to przecież „od tego są lekarze”, prawda?) Pewnego letniego dnia kolega mojego męża zaproponował nam po pracy szybki wypad na plażę (ok. 45 minut jazdy samochodem od mojego miasta) aby obejrzeć zachód słońca. Nie bardzo miałam ochotę jechać, czułam się jak zwykle bardzo „klapnięta” (wieczne zmęczenie! Nie dam rady bez kawy!), ale w końcu dałam się namówić. Na plaży nie byliśmy jakoś wybitnie długo, ponieważ był to środek tygodnia i musieliśmy niebawem wracać do domu. W sumie spędziliśmy tam może jakieś 2-3 godziny (wliczając konsumpcję ryby w pobliskim barze). Siedzieliśmy na rozgrzanym słońcem piasku i podziwialiśmy widoki, chwilę przeszliśmy się po plaży brzegiem morza, potem zjedliśmy posiłek. Nic specjalnego. Jednak gdy wróciłam do domu czułam się tak, jakby ktoś podłączył mnie do jakiegoś magicznego „źródła zasilania” Byłam rześka i czułam się niezmiernie świeżo, byłam nawet dużo mniej zmęczona niż rano, gdy wstałam – dawno się tak lekko nie czułam i zasnęłam jak małe dziecko, wstając następnego ranka wypoczęta po raz pierwszy od niepamiętnych czasów. Znakomite samopoczucie nie opuszczało mnie jeszcze przez około dobę czy dwie.

Do dzisiaj pamiętam tamto fantastyczne uczucie – przypisaliśmy je wtedy „zdrowemu morskiemu powietrzu” i chwili relaksu, oderwania się od obowiązków, ale teraz jestem pewna, że to kontakt z ziemią grał tutaj pierwsze skrzypce. Po prostu siedząc na tej plaży „naćpałam się” upragnionych wolnych elektronów, a mój system zmęczony niszczycielskim działaniem wolnych

Page 31: zs123warszawa.edupage.org · Web viewDr Sarfraz Zaidi jest uznanym endokrynologiem i autorem wielu książek. W jednej z nich, wydanej również w języku polskim, „Witamina D kluczem

rodników – w ramach wdzięczności wysłał mi sygnał oznaczający „dziękuję!” Teraz oczywiście zawsze staram się chodzić boso na zewnątrz – kiedy tylko mam taką okazję i pogoda sprzyja.

Co robić poza sezonem?Jeśli nie mieszkamy w słonecznej Kalifornii ani upalnej Afryce to czy mamy możliwość

kontaktu z ziemią gdy jest zimno na zewnątrz? Jeśli ktoś nie ma zahartowanego organizmu, to kontakt z zimnym podłożem trwający nawet stosunkowo krótko może się dla niego skończyć niefajnie. Można jednak zacząć hartować się już od wczesnej jesieni, stając na ziemi lub trawie (jeśli na śniegu to zaczynajmy hartowanie od 15-30 sekund). Na zimne pory roku przychodzą też z pomocą substytuty chodzenia boso czyli rozmaite akcesoria uziemiające, które można nabyć przez internet (na razie jedynie w sklepach zagranicznych, np. tutaj) – są to m.in. prześcieradła, śpiwory, maty, podkładki pod mysz komputerową itd. Nie są to tanie rzeczy jak na polską kieszeń. Można jednak pokusić się o własnoręczne wykonanie niektórych uziemiających gadżetów.

Póki co uwolnijmy stopy od obuwia, wychodźmy na zewnątrz i dotykajmy ziemi czerpiąc z jej bogactwa wolnych elektronów!

Jeśli zaś chcecie dowiedzieć się jeszcze więcej szczegółów na temat dobrodziejstw płynących z uziemienia i zapoznać się również z relacjami lekarzy oraz ich pacjentów, którym poprawiło się dzięki uziemianiu zdrowie – polecam książkę dostępną już w języku polskim, którą napisali trzej autorzy: Clinton Ober, dr Stephen T. Sinatra (kardiolog) i Martin Zucker „Uziemienie. Jak czerpać zdrową energię z ziemi”