84. zahn timothy - rozbitkowie z nirauan.pdf

151
Timothy Zahn 1 Rozbitkowie z Nirauan 2 ROZBITKOWIE Z NIRAUAN TIMOTHY ZAHN Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Upload: mateusz

Post on 31-Oct-2015

77 views

Category:

Documents


5 download

TRANSCRIPT

Timothy Zahn 1

Rozbitkowie z Nirauan 2

ROZBITKOWIE

Z NIRAUAN

TIMOTHY ZAHN

Przekład ALEKSANDRA JAGIEŁOWICZ

Timothy Zahn 3Tytuł oryginału

SURVIVOR’S QUEST

Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK

Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ

Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI

Korekta KATARZYNA KUCHARCZYK

RENATA KUK

Ilustracja na okładce STEVEN D. ANDERSON

Skład WYDAWNICTWO AMBER

Wydawnictwo AMBER zaprasza do własnej księgarni internetowej http://www.wydawnoctwoamber.pl

Copyright © & TM 2004 by Lucasfilm, Ltd Ali rights reserved. Used under authorization.

Published originally under the title Survivor’s Quest by Ballantine Books

Rozbitkowie z Nirauan 4

Dla Pięści Vadera, 501. jednostki bojowej

Timothy Zahn 5

Dreadnaughty i rdzeń - widok z przodu

Sześć dreadnaughtów wokół centralnego rdzenia

Rozbitkowie z Nirauan 6

R O Z D Z I A Ł

1 Imperialny niszczyciel gwiezdny płynął bezszelestnie przez mrok kosmosu. Miał

wygaszone światła, a potężne silniki podświetlne niecierpliwie pluły ogniem. Mężczyzna stojący na mostku dowodzenia wyczuwał przez podeszwy butów

cichy pomruk tych silników, ale jego uwagę zaprzątały stłumione szepty załogi w pomieszczeniu poniżej. Wyczuwał w nich niepokój - podobny do tego, jaki ogarniał i jego.

Przyczyny tego niepokoju były jednak całkiem odmienne. Dla niego była to sprawa osobista, niezadowolenie profesjonalisty, zmuszonego do współpracy z istotami omylnymi i kapryśnym wszechświatem, który nie zawsze spełniał pokładane w nim oczekiwania i nie zachowywał się zgodnie z wcześniejszymi założeniami, czyli tak, jak należało. Popełniono błąd, być może bardzo poważny błąd. I podobnie jak w przypadku większości błędów, z pewnością pociągnie on za sobą nieprzyjemne konsekwencje.

Z prawoburtowego pomieszczenia dla załogi dobiegło go stłumione przekleństwo. Skrzywił się z odrazą. Załogi niszczyciela nic nie obchodziło. Ich niepokój dotyczył wyłącznie własnej wydajności i tego, czy pod koniec dnia zarobią poklepanie po ramieniu, czy kopniaka w tylną część ciała.

A może tylko martwili się o to, czy silniki podświetlne nie eksplodują. Na tym statku nigdy nic nie było wiadomo do końca.

Przeniósł wzrok w dół, odrywając oczy od potęgi kosmosu i spoglądając na dziób niszczyciela, rozciągający się przed nim na ponad kilometr. Pamiętał jeszcze czasy, kiedy sam widok tego okrętu przyprawiał o dreszcze najdzielniejszych wojowników i najbezczelniejszych szmuglerów.

Te dni jednak minęły, miał nadzieję, że na zawsze. Imperium zostało zrehabilitowane, choć wiele osób w Nowej Republice wciąż nie dawało temu wiary. Pod silną ręką głównodowodzącego admirała Pellaeona Imperium podpisało traktat z Nową Republiką i nie było już większym zagrożeniem aniżeli Bothanie, mieszkańcy Wspólnego Sektora czy ktokolwiek inny.

Uśmiechnął się bezwiednie, wodząc wzrokiem wzdłuż smukłego dziobu okrętu. Oczywiście, nawet w czasach dawnego Imperium ten akurat statek wzbudziłby więcej

Timothy Zahn 7zdumienia niż lęku. Dość trudno traktować poważnie jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel.

Usłyszał za plecami odgłos ciężkich kroków, zagłuszający niemal pomruk silników.

- Dobra, Karrde - mruknął Booster Terrik, stając obok. - Łączność już naprawiona. Możesz przesyłać, kiedy chcesz.

- Dzięki - odrzekł Talon Karrde, odwracając się w kierunku pomieszczeń załogi. Z całego serca próbował nie obwiniać Boostera za stan, w jakim znajdował się sprzęt na tym statku. Imperialny gwiezdny niszczyciel to ogromna masa różnych rzeczy do konserwacji. A Booster nigdy nie miał dość ludzi, żeby zająć się tym porządnie. - H’sishi! -zawołał. - Możesz zaczynać.

- Tak, kapitanie! - zawołała Togorianka znad pulpitu łączności. Jej futro jeżyło się lekko, kiedy dotykała klawiszy pazurzastymi palcami. - Transmisja zakończona. Czy mam teraz przesłać alert do reszty sieci?

- Tak - odparł Karrde. - Dziękuję. H’sishi skinęła głową i wróciła do pracy. Karrde wiedział, że to właściwie wszystko, co mógł w tej chwili zrobić. Znów

zwrócił wzrok ku gwiazdom, skrzyżował ramiona na piersi i usilnie starał się zachować cierpliwość.

- Wszystko będzie dobrze - mruknął Booster zza jego pleców. -Za pół godziny wyminiemy tę gwiazdę i będziemy mogli przejść w nadświetlną. W systemie Domgrin będziemy najpóźniej za dwa standardowe dni.

- Jasne, jeżeli hipernapęd znowu nie nawali. - Karrde machnął ręką. - Przepraszam. Jestem... no cóż, sam rozumiesz.

- Rozumiem - odparł Booster. - Ale możemy być spokojni, co? Mówimy o Luke’u i Marze, a nie o jakichś świeżo wyklutych neimoidiańskich pisklakach. Cokolwiek się tam dzieje, nie dadzą się zaskoczyć.

- Może i nie - odparł Karrde. - Choć nawet Jedi można zaskoczyć. - Pokręcił głową. - Ale przecież nie o to chodzi, prawda? Chodzi o to, że zawaliłem sprawę. Nie lubię, kiedy mi się to zdarza.

Booster wzruszył masywnymi ramionami. - A kto z nas lubi? - zapytał znacząco. - Musisz przyjrzeć się faktom, Karrde, a

fakt numer jeden jest taki, że po prostu nie możesz znać wszystkich, którzy dla ciebie pracują.

Karrde spojrzał na absurdalny czerwony kadłub, który rozciągał się przed nim. Cóż, Booster miał rację. Wszystko po prostu wymknęło się spod kontroli.

Zaczął dość skromnie, oferując swoje usługi informatora przywódcom Nowej Republiki i Imperium, tak aby każda ze stron miała przekonanie, że druga nie spiskuje przeciwko niej. Przez kilka pierwszych lat wszystko szło jak z płatka.

Problemy zaczęły się wówczas, kiedy różne rządy planetarne i sektorowe w obrębie Nowej Republiki uznały, że taka usługa ma wymierne zalety, i zapragnęły z niej skorzystać. Po wojnie domowej, która omal nie rozpętała się po traktacie z

Rozbitkowie z Nirauan 8 Caamas, Karrde nie miał odwagi ani chęci odmawiać. Uzyskał więc zezwolenie od swoich klientów z Coruscant i Bastionu na rozszerzenie działalności.

A to oznaczało nieuchronnie zwiększenie zatrudnienia. Teraz, kiedy patrzył wstecz, rozumiał, że dojście do takiej sytuacji było jedynie kwestią czasu. Po prostu wolał, aby to nie przytrafiło się Luke’owi i Marze.

- Może i nie-odparł. -Ale jeśli nawet nie jestem w stanie wszystkiego załatwić osobiście, jestem za to odpowiedzialny.

- Właśnie - ze zrozumieniem powiedział Booster. - Ach, ta zraniona duma! Karrde spojrzał zezem na starego przyjaciela. - Słuchaj, Booster, czy ktoś już ci powiedział, że współczucie w twoim wykonaniu

może doprowadzić człowieka do szału? - Ta... wspominano mi o tym raz czy dwa! - Booster się zaśmiał i poklepał

Karrde’a po plecach. - Chodź, przejdziemy się do Korytarza Transis i postawię ci drinka.

- Pod warunkiem że automaty dzisiaj działają - mruknął Karrde, ruszając w kierunku wyjścia.

- No cóż... - zgodził się Booster. - Naturalnie. Mara Jade Skywalker, sącząc drinka, doszła do wniosku, że ta knajpa jest jednym

z najdziwniejszych miejsc, jakie zdarzyło jej się odwiedzić. Częściowo należało to przypisać lokalnemu kolorytowi. Tu, na Zewnętrznych

Rubieżach, kultura i moda nie nadążały za Coruscant i resztą światów centralnych. To mogło usprawiedliwiać pstrokate draperie na ścianach, oplatające stare rury i otulające nowoczesne automaty do drinków, oraz dyskretne dekoracje składające się głównie z polerowanych części robotów, pochodzących prawdopodobnie jeszcze sprzed Wojen Klonów.

Nietłukące kubki, ciężki stół z kamiennym blatem, przy którym siedziała, zaszpachlowane dziury po strzałach z miotaczy na ścianach i suficie mówiły same za siebie. Kiedy klienci nurkowali pod stoły w środku strzelaniny, z pewnością życzyli sobie, aby mebel oferował im choć tymczasową osłonę, i nie chcieli padać na podłogę zasłaną odłamkami potłuczonych naczyń.

Koloryt lokalny nie usprawiedliwiał wszakże bardzo głośnej i bardzo fałszywej muzyki.

Poczuła na ramieniu czyjś oddech. Zza jej pleców wysunął się krępy mężczyzna, który właśnie przedarł się przez tłum.

- Przepraszam - wydyszał, okrążając stół, aby usadowić się wreszcie na stołku naprzeciwko niej. - Biznes, biznes, biznes. Nie daje żyć ani przez chwilę.

- Ależ widzę - zgodziła się Mara. Nie oszukał jej, co to, to nie. Nawet bez wrażliwości na Moc natychmiast

zauważyłaby nerwowość ukrytą pod pozorami hałaśliwości i buty. Jerf Huxley, największy szmugler i postrach maluczkich na Zewnętrznych Rubieżach, kombinował coś nieprzyjemnego.

Pytanie brzmiało: jak bardzo nieprzyjemnego?

Timothy Zahn 9- Fakt, to po prostu szaleństwo - ciągnął Huxley, hałaśliwie pociągając łyk z

kubka, który czekał tu na niego od chwili, kiedy jakaś tajemnicza sprawa wyciągnęła go na zewnątrz. - Oczywiście, ty to znasz. A przynajmniej jesteś przyzwyczajona. - Łypnął znad krawędzi kubka. - Co w tym takiego śmiesznego?

- Och, nic - odparła Mara, nawet nie próbując ukryć uśmiechu, który zwrócił uwagę Jerfa. - Myślałam tylko o tym. jaki ufny z ciebie człowiek.

- Co masz na myśli? - zapytał, marszcząc brwi. - Twojego drinka - odrzekła, wskazując na jego kubek. - Wychodzisz, zostawiasz

go na stole, a potem wracasz i wypijasz, nie zastanawiając się nawet, czy czegoś tam nie dosypałam.

Huxley wydął wargi i Mara wychwyciła jego zdenerwowanie. Nie martwił się drinkiem, bo rzecz jasna, zostawił ją pod obserwacją na cały czas swojej nieobecności. I nie chciał, aby o tym wiedziała.

- Dobrze, niech będzie - odrzekł. - Koniec zabawy. Słucham. Dlaczego się tu pojawiłaś?

Mara wiedziała, że z takim rozmówcą nie ma co owijać w bawełnę. - Przysłał mnie Talon Karrde - wyjaśniła. - Chciał, abym ci podziękowała za

pomoc i zaangażowanie twojej organizacji przez ostatnie dziesięć lat oraz cię poinformowała, że twoje usługi nie będą już więcej potrzebne.

Twarz Huxleya nawet nie drgnęła. Widocznie się tego spodziewał. - Od kiedy? - zapytał. - Od zaraz - odpowiedziała Mara. - Dzięki za drinka, muszę się zbierać - Nie tak szybko - odparł Huxley, podnosząc dłoń. Mara zamarła w pół gestu. W rękach trzech mężczyzn za plecami Huxleya, którzy

do tej pory siedzieli przy barze z nosami w drinkach, nagle pojawiły się miotacze. Wycelowane w nią. Nic niezwykłego.

- Siadaj - rozkazał Huxley. Mara ostrożnie opadła na stołek. - Coś jeszcze?- zapytała łagodnie. Huxley znów uniósł dłoń, tym razem wyżej. Hałaśliwa muzyka zamilkła, a wraz z

nią również wszystkie rozmowy na sali. - Więc tak to wygląda? - zapytał. W nagłej ciszy nawet jego zniżony głos zdawał

się odbijać echem od podziurawionych ścian. - Karrde chce nas tak po prostu kopnąć w tyłek?

- Na pewno czytałeś wiadomości - odparła spokojnie. Wokół wyczuwała tylko stężoną wrogość tłumu. Widocznie Huxley zaprosił tu wszystkich swoich wspólników i przyjaciół. - Karrde kończy z przemytem. Od trzech lat zajmuje się czym innym. Nie potrzebuje już twoich usług.

- Jasne, on nie potrzebuje- odparł Huxley, pociągając nosem. -A co z naszymi potrzebami?

- Skąd mam wiedzieć? - Mara wzruszyła ramionami. - A czego potrzebujecie? - Może nie pamiętasz, jak jest na Zewnętrznych Rubieżach, Jade - rzekł Huxley,

pochylając się w jej kierunku ponad blatem. - Ale tutaj nie da się kombinować na trzy

Rozbitkowie z Nirauan 10sposoby. Współpracujesz z jedną grupą albo nie współpracujesz wcale. Spaliliśmy za sobą mosty wiele lat temu, kiedy zaczęliśmy pracować dla Karrde’a. Jeśli on odejdzie, co mamy zrobić?

- Chyba będziecie musieli wejść w nowe układy- podsunęła Mara. - Słuchaj, przecież wiedziałeś, że to się kiedyś stanie. Karrde nie robił tajemnicy ze swoich zamiarów.

- Tak, jasne - mruknął Huxley ze wzgardą. - Ale kto by uwierzył, że mówi uczciwie.

Wyprostował się. - Chcesz wiedzieć, czego potrzebujemy? Świetnie. Potrzebujemy środków do

życia, żeby przetrwać, dopóki nie uda nam się wejść w układy z kimś innym. O to chodziło. Zwykła, i prostacka, próba oskubania ich z pieniędzy. Ale czego

subtelniejszego można było się spodziewać po tej bandzie? - Ile? - rzuciła. - Pięćset tysięcy. - Zacisnął lekko usta. - W gotówce. Mara zachowała nieruchomą twarz. Przybyła tutaj przygotowana na taką

ewentualność, ale ta kwota zdecydowanie przekraczała wszelkie granice rozsądku. - A jak według ciebie mam zdobyć te skromne środki do życia? -rzuciła. - Nie

noszę przy sobie takich sum na drobne wydatki. - Nie bądź taka cwana - warknął Huxley. - Wiesz równie dobrze jak ja, że Karrde

ma tu na Gonmore sektorowy skład celny. Tam znajdzie się tyle kredytów, ile nam trzeba.

Wyciągnął z kieszeni ręczny miotacz. - Skontaktuj się z nimi i każ im przynieść kasę - rzekł, celując w jej twarz poprzez

stół. - Pół miliona. I to już. - Naprawdę? - Niedbale, trzymając ręce cały czas na widoku, odwróciła się i

spojrzała za siebie. Większość nie zainteresowanych szmuglem gości wyniosła się już dyskretnie z knajpy albo skupiła po obu stronach, jak najdalej od potencjalnej linii strzałów. Bardziej martwiła ją grupka ze dwudziestu ludzi i Obcych, którzy z wycelowaną bronią rozstawili się w półkole za jej plecami.

Zauważyła ze złośliwym rozbawieniem, że wszyscy, choć w różnym stopniu, okazywali zwiększoną czujność. Widocznie jej sława sięgała aż tutaj.

- Zorganizowałeś ciekawą imprezę, Huxley - zauważyła, zerkając znowu na przywódcę przemytników. - Chyba jednak nie jesteście odpowiednio wyposażeni, żeby walczyć z Jedi, co?

Huxley uśmiechnął się paskudnie. Nawet zaskakująco paskudnie, biorąc pod uwagę okoliczności.

- Właściwie to jesteśmy - wycedził i podniósł głos. - Bats? Nastąpiła chwila ciszy. Mara zagłębiła się w Moc, ale wyczuła jedynie narastające

oczekiwanie tłumu. Nagle z drugiego końca sali, nieco z prawej strony, rozległ się zgrzyt maszyny.

Fragment podłogi w słabo oświetlonym kącie uniósł się do góry, ukazując otwartą

Timothy Zahn 11windę towarową, wznoszącą się akurat z magazynu w piwnicy. Wraz z windą z czeluści wynurzał się metalicznie lśniący kształt o dziwnie archaicznym wyglądzie.

Mara zmarszczyła brwi, usiłując wzrokiem przebić półmrok. Była to wysmukła, wysoka konstrukcja z wystającą po bokach parą ramion, nadającą tej mechanicznej postaci mgliście ludzki wygląd. Sylwetka wydawała się znajoma, choć przez pierwsze kilka sekund nie wiedziała, skąd. Winda wznosiła się dalej, ukazując wystające mechanizmy, przypominające biodra na końcu długiego torsu oraz wyrastające z nich trzy krzywe nogi.

Nagle Marze wróciła pamięć. Maszyna była droideką sprzed Wojen Klonów - jednym z robotów-niszczycieli,

które kiedyś stanowiły dumę armii Federacji Handlowej. Mara spojrzała na Huxleya i stwierdziła, że jego uśmiech znacznie się poszerzył.

Teraz już było mu widać wszystkie zęby. - Właśnie, Jade. - Zachichotał. - Moja własna bojowa droideka, która wypruje

nadzienie nawet z Jedi. Pewnie nie spodziewałaś się jej zobaczyć, co? - Raczej nie - zgodziła się Mara, wprawnym spojrzeniem oceniając droidekę.

Winda dotarła do górnego położenia i zatrzymała się ze zgrzytem. Robot pojawił się już w pozycji bojowej. Droideki zwykle przemieszczały się zwinięte w kulę, co było bardziej ekonomiczne i praktyczne. Ta natomiast nie miała już żadnej możliwości manewru.

Czy to oznaczało, że działka droideki nie będą mogły śledzić celu? Mara eksperymentalnie odchyliła się w tył na siedzeniu.

Przez chwilę nic się nie działo. Potem lewe ramię droideki drgnęło i podwójne miotacze przesunęły się w ślad za jej ruchem.

A więc broń miała mechanizm śledzący, choć wydawało się, że jest raczej pod czyjąś kontrolą, że nie steruje nią komputer centralny lub jakikolwiek układ naprowadzający w samym robocie. W półmroku Mara nie mogła stwierdzić, czy wbudowana tarcza ochronna działa, czy też nie, ale to nie miało większego znaczenia. Robot był uzbrojony, osłonięty i celował prosto w nią.

Huxley miał rację. Nawet współcześni Jedi starali się unikać walki z tymi maszynami.

- Ale oczywiście, powinnam była się domyślić - ciągnęła Mara - wszędzie tu pełno części robotów, mogłam się spodziewać, że ktoś kiedyś stworzy z nich całkiem przyzwoitą kopię droideki, żeby straszyć ludzi.

Huxley spojrzał na nią ponuro. - Próbujesz być cwana. Zaraz zobaczysz, czy to kopia. - Powiódł wzrokiem po

grupie obserwatorów z prawej strony i jego oczy spoczęły na kimś w tłumie. - Ty... Sinker!

Z grupki starszych mężczyzn wysunął się młody chłopak, najwyżej szesnastoletni. - Tak, sir? Huxley wskazał palcem na Marę. - Zabierz jej miecz świetlny. Chłopiec wytrzeszczył oczy.

Rozbitkowie z Nirauan 12- Zabrać... co? - Ogłuchłeś? - syknął Huxley. - Czego się boisz? Sinker otworzył usta, spłoszony spojrzał na Marę, głośno przełknął ślinę i z

wahaniem zrobił krok naprzód. Mara czekała z nieruchomą twarzą. Czuła, jak z każdym krokiem w dzieciaku narasta nerwowość. Zanim przystanął przy niej, drżał już na całym ciele.

- Eee... przepraszam panią, ale... - Weź go! - ryknął Huxley. Jednym desperackim ruchem Sinker pochylił się, odpiął miecz świetlny od pasa

Mary i odskoczył w tył. - Otóż to - sarkastycznie mruknął Huxley. - Nie było to takie trudne, prawda? - Ani potrzebne - odparła Mara. - Myślisz, że to wystarczy, aby powstrzymać

Jedi? Zabrać mu miecz świetlny? - Dobry początek - stwierdził Huxley. Mara pokręciła głową. - Tak? No to uważaj. - Spojrzała na Sinkera i sięgnęła ku niemu poprzez Moc. Miecz świetlny w jego dłoni zapłonął nagle. Okrzyk przerażenia chłopca rozpłynął się w syku jaskrawoniebieskiej klingi, która

zapłonęła nagle przed jego nosem. Ku zdziwieniu Mary, Sinker nie rzucił miecza i nie uciekł z krzykiem; nadal niezgrabnie zaciskał palce na rękojeści.

- Sinker, co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Huxley. - To nie zabawka. - To nie ja - zaprotestował Sinker głosem o oktawę wyższym od normalnego. - On ma rację - potwierdziła Mara, widząc, że Huxley nabiera tchu w płuca do

następnego wrzasku. - I to też nie on. Wyciągnęła dłoń, sprawiając, że miecz zakołysał się na boki w dłoni Sinkera.

Chłopiec pozwolił sobą szarpać, kurczowo ściskając rękojeść z posępną miną śmiałka, który znalazł się na grzbiecie wściekłego acklaya i nie ma pojęcia, jak stamtąd zejść.

Reszta tłumu zdawała się podzielać jego uczucia. Przez pierwsze kilka sekund trwało zamieszanie, bo wszyscy chcieli jak najszybciej oddalić się z zasięgu broni, podskakującej w dłoniach młodzika jak pijany bosman. Teraz wszyscy jakby zamarli, choć paru mądrzejszych uznało, że najwyższy czas się wynieść; ci powoli kierowali się w stronę drzwi. Pozostali czujnie obserwowali Sinkera, gotowi w razie potrzeby znów odskoczyć.

- Wyłącz to, Jade - warknął Huxley. Już się nie uśmiechał. - Słyszysz? Wyłącz, ale już!

- A co mi zrobisz, jeśli nie wyłączę? - zripostowała, nie przestając wymachiwać mieczem świetlnym, a jednocześnie nie spuszczając oka z miotacza Huxieya. Wiedziała, że widzowie nie zaczną strzelać, dopóki zagrożenie nie stanie się realne, za to sam Huxley mógł zapomnieć, czego chciał na początku.

Warto było podjąć ryzyko. Wszystkie oczy w kantynie skierowane były na Sinkera i jego niesforny miecz świetlny, nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na droidekę stojącą na baczność po drugiej stronie sali.

Timothy Zahn 13Ani na droidekę, ani tym bardziej na ledwie widoczny jaskrawozielony punkt

świetlny, wycinający koło w podłodze windy wokół trzech krzywych nóg robota. - Rozwalę cię na milion mokrych strzępów i tyle - warknął Huxley. - Teraz go

puść, bo... Nie dokończył swojej groźby. Po drugiej stronie pomieszczenia rozległ się nagle

zgrzyt metalu poddanego wielkiemu naprężeniu, podłoga windy się zapadła, a droideka z brzękiem runęła z powrotem do piwnicy.

Huxley okręcił się na pięcie, cedząc przez zęby przekleństwa. Urwał w pół soczystego słowa. W miejscu, gdzie przed chwilą stała droideka, ze

świeżo wyciętej dziury w podłodze wyłoniła się postać ubrana na czarno. Przybysz uniósł trzymany w dłoni srebrzysty cylinder i zasalutował nim lekko. Zielona klinga wysunęła się z lekkim sykiem.

Huxley zareagował natychmiast i dokładnie tak, jak tego oczekiwała Mara. - Brać go! - wrzasnął, dźgając palcem w kierunku nowo przybyłego. Nie musiał powtarzać dwa razy. Z półkola strzelców za plecami Mary padły

pierwsze strzały z miotaczy - A ty … - syknął Huxley, przekrzykując hałas. Zwrócił miotacz w kierunku

Mary, zaciskając palec na spuście. Mara była już w akcji. Płynnym ruchem wstała z krzesła, chwyciła skraj

kamiennego blatu i poderwała go w górę. Sekundą później od kamiennej płyty odbił się pierwszy strzał Huxleya, przelatując nieszkodliwie nad głową Mary i wybijając w suficie kolejną dziurą. Mara uniosła stół nieco wyżej, a Huxley wytrzeszczył oczy, bo nagle pojął, że kobieta zamierza zrzucić mu na kolana cały ten ciężar, przygważdżając go do krzesła.

Mylił się. Zanim ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem zsunął się z siedziska i dał nurka na podłogę, uciekając przed opadającym blatem, Mara kopniakiem odrzuciła na bok własne krzesło. Wykorzystując miejsce uchwytu na krawędzi blatu jako oś obrotu, poderwała stopy i rzuciła się przed siebie.

Przy lżejszym stole taka sztuczka nie miała prawa się udać; Mara jak nie wylądowałaby na siedzeniu przed własnym krzesłem, ze stołem na kolanach. Ten blat był jednak dość masywny i miał dużą inercję, Mara zdołała więc prześliznąć się pod krawędzią spadającego na nią kamiennego bloku, wylądować pod nim na podłodze i uciec z rękami, zanim krawędź uderzyła w ziemię tuż za nią.

W ten sposób blat znalazł się dokładnie pomiędzy nią a co najmniej dwudziestką miotaczy wycelowanych w jej plecy.

Huxley, wciąż kompletnie zdezorientowany, zdążył krzyknąć tylko raz, zanim Mara rzuciła się do przodu, wytrąciła mu broń z ręki lewą dłonią, po czym chwyciła go pełną garścią za koszulę na piersi i zaciągnęła pod osłonę stołu. Prawą dłonią sięgnęła do lewego rękawa, wyjęła niewielki miotacz i wbiła Huxleyowi lufę pod podbródek.

- Znasz tekst - mruknęła. - Recytuj. Huxley z przerażeniem w oczach nabrał tchu. - Huxlingowie! Przerwać ogień! Przerwać ogień! Po chwili wyraźnego niezdecydowania wszystkie miotacze ucichły.

Rozbitkowie z Nirauan 14- Doskonale - mruknęła Mara. - A teraz drugi akt. Huxley zacisnął usta. - Rzucić broń! - warknął. Rozluźnił palce i jego własny miotacz upadł na podłogę.

- Słyszycie? Rzucić broń. Niebawem rozległ się stłumiony łoskot rzucanej na podłogę broni. Mara

rozpostarła zmysły Mocy, ale nie wyczuła podstępu. Huxley oklapł całkowicie, a jego gang wolał nie zastanawiać się nad słusznością jego rozkazów. Mara wstała, pomagając Huxleyowi ręką i wbitą w podbródek lufą. Powiodła szybkim spojrzeniem po urażonych i przestraszonych zarazem twarzach członków bandy, żeby przypomnieć im, ile może kosztować pochopna brawura, po czym zwróciła się do mężczyzny w czerni, który właśnie kierował się w jej stronę.

- Chcesz powiedzieć, że nie widziałeś tej droideki, zanim Huxley jej tu nie przyholował?

- Och, tak, widziałem - odparł Luke Skywalker. Wyłączył miecz świetlny, ale na wszelki wypadek trzymał go w ręku.

- I co? Luke wzruszył ramionami. - Ciekaw byłem, czy nadal działa. I jak. - No cóż, nie zrobiliśmy prób terenowych - mruknęła Mara. - Droideka nie

wydawała się szczególnie ruchliwa, podejrzewam też, że jest sterowana ręcznie, a nie automatycznie. Ale strzela prawdopodobnie całkiem dobrze.

- Strzelała - poprawił Luke. - Teraz wymaga drobnego remontu... - Nie szkodzi - zapewniła go, wsuwając miotacz do kabury ukrytej w rękawie. -

Ludzie Huxleya będą mieli dość czasu. Odepchnęła Huxleya od siebie, wypuszczając z garści jego koszulę. Zatoczył się z

lekka, ale zdołał zachować równowagę. - A oto moja propozycja. Zanim stąd wyjdę, przeleję na twoje konto dwanaście

tysięcy kredytów. Nie dlatego, że Karrde jest ci cokolwiek winien, ale jako podziękowanie za lata pracy dla organizacji.

- Karrde ma zdecydowanie za miękkie serce - dodał Luke. - Faktycznie - zgodziła się Mara. - Ja taka niestety nie jestem. Bierz, co dają, ciesz

się i niech ci nigdy więcej nawet nie przyjdzie do głowy, żeby nam sprawiać kłopoty. Jasne?

Huxley miał minę człowieka, którego nakarmiono sałatką z robota, ale skinął głową.

- Jasne - bąknął. - Doskonale. - Mara spojrzała na Sinkera. - Mogę prosić o mój miecz? Chłopiec zebrał się na odwagę i podszedł. Miecz w jego dłoni wciąż pulsował

energią. Podał jej broń, odsuwając się na odległość ramienia. Wzięła ją ostrożnie, wyłączyła i przywiesiła do pasa.

- Dziękuję - rzekła.

Timothy Zahn 15Drzwi po drugiej stronie sali otworzyły się nagle i wpadł przez nie młody

człowiek. Zdążył przebiec zaledwie dwa kroki, zanim dotarło do niego to, co zobaczył. Zatrzymał się z wahaniem.

- Eee... szefie? - Spojrzał na Huxleya. - Fisk, lepiej, żeby to było coś ważnego - ostrzegł go Huxley. - No... - Fisk rozejrzał się niepewnie. - Przynoszę, tylko wiadomość dla kogoś

imieniem Mara od... - Od Talona Karrde’a - wtrącił Luke. - Chciał, żeby Mara skontaktowała się z nim

na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, i to możliwie jak najszybciej. - Spojrzał na chłopca zmrużonymi oczami. - W systemie Domgrin, prawda?

Fisk lekko otworzył usta ze zdumienia. - Eee... tak - wymamrotał. - Właśnie. - A widzisz - powiedział Luke niedbale. - Aha, wiadomość przyszła zakodowana

jako Paspro-Pięć. Tym szyfrem, który zaczyna się od usk-herf-ent... sam zresztą wiesz, co dalej.

Szczęka chłopaka opadała coraz niżej i niżej. Zamrugał i przytaknął jeszcze raz. - Cóż, lepiej będzie, jeśli sobie teraz pójdziemy - zauważyła Mara. Zaczęła

okrążać stół, kiedy coś jej się przypomniało i przystanęła. -A tak przy okazji - dodała, spoglądając na Huxleya. - Już nie „Jade”, tylko „Jade Skywalker”. To mój mąż, Luke Skywalker. Mistrz Jedi. Jest w te klocki jeszcze lepszy niż ja.

- Aha - wymamrotał Huxley, zezując na Luke’a. - Zrozumiałem. - Świetnie! - Mara się ucieszyła. - Trzymaj się, Huxley. Oboje z Lukiem skierowali się w stronę wyjścia. Tłum jak za dotknięciem

magicznej różdżki rozstąpił się, czyniąc im szerokie przejście. Chwilę potem byli już na zewnątrz. Owionęło ich chłodne, wieczorne powietrze.

- Imponujące - zauważyła Mara, gdy ruszyli ulicą wiodącą do portu, gdzie czekał na nich „Miecz Jade”. - Odkąd to nauczyłeś się wyłuskiwać z ludzkich umysłów takie szczegóły?

- To łatwe, jeśli wiesz, jak się do tego zabrać - zapewnił Luke z poważną miną. - Akurat - mruknęła. - Niech zgadnę. Karrde przesłał ci tę samą wiadomość? Luke skinął głową. - Dostałem ją w przekazie ze statku, kiedy węszyłem po piwnicy. - Tak właśnie myślałam - odparła. - A kiedy się nadarzyła okazja, nie mogłeś się

oprzeć pokusie odegrania roli Wszystkowiedzącego Jedi. Luke wzruszył ramionami. - Tym typom z marginesu nie zaszkodzi napędzić odrobiny zdrowego strachu

przed Jedi. - Też tak sądzę - zgodziła się po chwili wahania. - Masz inne zdanie? - Spojrzał na nią z ukosa. - Nie wiem - odparta. - Coś mi w tym nie pasuje. Może dlatego, że to Palpatine

rządził strachem.

Rozbitkowie z Nirauan 16- Wiem, co masz na myśli - zapewnił Luke. - Ale to nie jest całkiem to samo.

Raczej próbuję zaszczepić w nich strach przed sprawiedliwością. No i oczywiście z normalnymi ludźmi nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.

- Wiem, - Skinęła głową. - Mam nadzieję, że to utrzyma Huxleya w ryzach i chyba właśnie to się liczy. - Niecierpliwie machnęła ręką. - Nieważne. Chyba znów zaczyna mi ciążyć przeszłość... tak mi się przynajmniej wydaje. Co właściwie było w tej wiadomości od Karrde’a?

- Głównie to, co powiedziałem. Mamy spotkać się z nim i Boosterem na Domgrinie. Możliwie jak najszybciej - powiedział Luke.

- Więc Karrde wysłał to i na „Miecz”, i do ludzi Huxleya? - Zdaje się, że tak, - Luke pokręcił głową. - Musiało go naprawdę przypilić, bo

nigdy dotąd tak nie dublował wiadomości. - To samo sobie właśnie pomyślałam - mruknęła. - To do niego niepodobne.

Chyba że... - dodała w zadumie - ...że szykuje się jakaś awantura. - A kiedy się nie szykuje? - Luke zaśmiał się sucho. - Chodź, przelejmy te kredyty

i wynośmy się stąd.

Timothy Zahn 17

R O Z D Z I A Ł

2 Jaskrawoczerwony gwiezdny niszczyciel czekał na „Miecz Jade”, kiedy Luke

wyprowadził stateczek z nadprzestrzeni. - Jest. - Skinął głową w kierunku wypukłej przedniej owiewki. -Co o tym myślisz? - Widzę, w okolicy kilka statków wydobywczych i transportowych - mruknęła,

zaglądając w skanery dalekiego zasiągu. - Podejdźmy nieco bliżej, jeśli nie mają nas podsłuchać.

- Ty dokujesz czy ja? - Ja to zrobię. - postanowiła. Rzuciła okiem na monitory, przejęła dźwignią i

pchnęła do przodu. Luke oparł się wygodnie, przeciągnął lekko, żeby rozprostować zastałe mięśnie, i obserwował żoną przy sterach.

Żona. Przez chwilą obracał w myśli to słowo, zachwycając się jego brzmieniem. Nawet teraz, po prawie trzech latach małżeństwa cała ta historia wydawała mu się niezwykła i zachwycająca.

Oczywiście, nie były to takie same trzy lata, jakie przeżywały normalne pary. Nawet Han i Leia, którzy od początku związku musieli stawiać czoło jednemu kryzysowi po drugim, mogli przynajmniej wspierać się wzajemnie. Za to obowiązki Luke’a w akademii Jedi i wysiłki Mary, aby legalnie uwolnić się ze skomplikowanej sieci organizacji Talona Karrde’a, sprawiły, że musieli pozostawać z dala od siebie przez większość czasu, niewiele rzadziej, niż to było przed ślubem. Wspólnie spędzone chwile były nieczęste i cenne. Tylko parę razy udało im się przeżyć wspólnie więcej czasu - w okresie, który Han po cichu nazywał wzajemnym poskramianiem.

Był to zresztą jeden z powodów, dla których Luke postanowił, że będzie Marze towarzyszył właśnie w tej wyprawie. Mara oczywiście wciąż będzie musiała spotykać się z obecnymi i wcześniejszymi wspólnikami Karrde’a, ale miał nadzieję, że uda im się ze sobą spędzać nieco więcej czasu.

Najpierw wszystko szło zgodnie z planem. Aż do tej pory. - Zapewne zauważyłeś to, co ja - wtrąciła się w jego rozmyślania Mara. - Nawet

gdybyśmy wycisnęli z „Miecza” wszystko, co się da, i tak znajdziemy się co najmniej tydzień drogi od Coruscant. Nie wiem, co to za nowy kryzys, ale z całą pewnością jest zbyt odległy, aby komuś zaszkodzić.

Rozbitkowie z Nirauan 18W dodatku od początku dałem Leii do zrozumienia, że nie chcemy, aby nam

przeszkadzano, jeśli nie będzie to normalna inwazja -przytaknął Luke. - A to zostawia tylko jedną możliwość.

- No, może dwie - poprawiła go Mara. Mam naprawdę nadzieję, że Karrde nie jest aż tak głupi, aby wlec nas tutaj z jakiegoś banalnego powodu.

- Leia i Karrde to dwie możliwości - rzekł Luke. - Jest jakaś trzecia? Zerknęła na niego z ukosa. - Spotykamy się z Karrde’em na pokładzie „Błędnej Wyprawy”, pamiętasz? Luke skrzywił się lekko. - A więc Booster. - Właśnie - odparła Mara. - A Booster mógł okazać się aż tak głupi. Cóż, jeśli

rzeczywiście... czy możemy już teraz się umówić, że go nauczymy dobrych manier, zanim opuścimy system?

- Załatwione. Rzuciła mężowi złośliwy uśmieszek i pochyliła się nad sterami. Luke odwrócił wzrok i uśmiechnął się do gwiazd. Choć tyle czasu spędzali

oddzielnie, mieli jedną wspólną cechę. Oboje byli Jedi. A to sprawiało, że łączyła ich niezwykła więź umysłowa i emocjonalna, znacznie głębsza niż inne pary zdołałyby sobie wypracować przez całe wspólne życic. Głębsza i silniejsza nawet od więzi, które Luke poznał w swoich nieszczęśliwych związkach z Gaeriel Captison albo dawno nieżyjącą Callistą.

Wciąż doskonale pamiętał chwilę, kiedy pojawiła się ta więź. Wdarła się w ich życie w chwili, kiedy oboje walczyli z robotami bojowymi głęboko w podziemiach fortecy, którą ich dawny przeciwnik, wielki admirał Thrawn, zbudował na planecie Nirauan. Wtedy Luke sądził, że to nic więcej, jak tylko chwilowe zespolenie umysłów, spowodowane sytuacją decydującą o życiu lub śmierci. Dopiero kiedy walka dobiegła końca, a więź pozostała, zrozumiał, że stała się ona nieodłączną częścią ich życia.

Nawet wówczas nie do końca to rozumiał. Uważał, że w ciągu tych kilku godzin więź połączyła ich tak głębokim zrozumieniem, jak to tylko możliwe. Jednak w ciągu trzech lat, które upłynęły od tego czasu, zrozumiał, że był to jedynie wierzchołek góry lodowej. Mara była istotą ludzką o wiele bardziej skomplikowaną, niż sądził. Bardziej nawet niż on sam.

Oznaczało to, że nieważne, czy są Jedi i czy łączy ich więź Mocy, będą się musieli o sobie nauczyć jeszcze niejednego. Mogło mu na to nie starczyć całego życia, ale bardzo chciał odbyć tę podróż.

A jednak, gdzieś w głębi serca, Luke czuł lekkie ukłucie niepewności. Małżeństwo z Marą wydawało mu się najwspanialszą rzeczą, jaka go spotkała... ale gdzieś w tle, poza wspólnym szczęściem i powodzeniem, snuło się odległe echo opowieści Yody o dawnym zakonie Jedi, zasłyszanych w czasie treningów na Dagobah.

Zwłaszcza zaś to, co mówił o nieangażowaniu się Jedi w miłosne związki. W tamtym okresie niezbyt uważnie przysłuchiwał się naukom Yody. Imperium

kontrolowało całą znaną część galaktyki. Rebelianci czuli na karkach oddech Dartha Vadera, a on sam koncentrował się wyłącznie na własnym przetrwaniu i życiu

Timothy Zahn 19przyjaciół. Kiedy Han i Leia się pobrali, umiejętność jego siostry władania Mocą nie wydawała się mieć wielkiego znaczenia. Z pewnością Leia była silna Mocą, ale brakowało jej wyszkolenia, aby mogła zostać Jedi.

Luke to co innego. Był już Jedi, kiedy poprosił Marę o rękę. To prawda, że w tamtej chwili ich szanse przeżycia prezentowały się mizernie, ale to nie wpłynęło na szczerość jego oświadczyn ani na żar uczuć, jakie do niej żywił. I choć zdarzały im się scysje, Luke znalazł spokój zarówno w swojej decyzji, jak i w samym małżeństwie.

Czyżby Yoda mylił się co do wpływu, jaki związek uczuciowy może mieć na Jedi? Byłaby to najprostsza odpowiedź, ale oznaczałaby, że cały zakon Jedi mylił się w tej kwestii. A to już nie wydawało się prawdopodobne, chyba że ktoś, w jakiejś chwili na przestrzeni wieków, stracił umiejętność jasnego widzenia w Mocy.

Czy to konkretne stwierdzenie umarło wraz z tymi, którzy je wprowadzili w życie? Yoda wspomniał coś o przywróceniu równowagi w Mocy choć nie wdawał się w szczegóły. Czy to mogło sprawić, że ta szczególna część kodeksu Jedi stała się nieprzydatna? Nie znał odpowiedzi. Nie wierzył też, że kiedykolwiek ją pozna.

- No dobrze, mają nas. - Mara oparła się o zagłówek fotela. - Pomogli sobie wąską wiązką. Zastanawiałam się, z jak daleka może nas namierzyć taki gwiezdny niszczyciel?

Luke zmusił się, aby skupić uwagę na otoczeniu. - W przypadku „Błędnej Wyprawy” zawsze musisz brać pod uwagę możliwość

awarii - przypomniał jej. - Racja - zgodziła się. - Czasem myślę o tym statku jak o jednej wielkiej flarze

ostrzegawczej. - Fakt, jest dość jaskrawy. - Luke pokręcił głową. - Nigdy, przenigdy nie

przyzwyczaję się do tego koloru. - A mnie się nawet podoba - odparła Mara. - Wiesz, że Nowa Republika kupiła

farbę od Karrde’a? Luke zamrugał zaskoczony. - Żartujesz? Czy Bel Iblis wie o tym? - Nie bądź niemądry. - Jego żona uśmiechnęła się kącikiem ust. - Znasz Bela

Iblisa. Przy swoich niezłomnych zasadach dostałby zawału, gdyby się dowiedział, że Karrde cokolwiek na tym interesie zarobił. Nie, Karrde rozegrał to inaczej: przez co najmniej trzech pośredników oraz jedną fałszywą korporację. Nie sądzę, żeby wiedział o tym nawet Booster.

- Jestem pewien, że nie wie - powiedział Luke. - Corran powiedział mi kiedyś, że jedną z największych życiowych radości Boostera jest opowiadanie, jak sobie świetnie poradził bez pomocy i wtrącania się wielkiego Talona Karrde’a. Zastanawiam się, co by powiedział, gdyby usłyszał, że farba na jego pancerzu pochodzi od Karrde’a.

- Za to ja wiem, co powiedziałby Karrde - westchnęła Mara. -Zarówno przed, jak i po przybiciu moich zwłok do pancerza. Jedną z największych radości jego życia jest obserwowanie, jak stary pirat pęcznieje z dumy, kompletnie nieświadom, ile razy Karrde pakował mu się w życie z buciorami.

Luke pokręcił głową.

Rozbitkowie z Nirauan 20- Dobrali się jak w korcu maku, co? - Tego też im nie mów - ostrzegła Mara. Nagle rozległ się brzęczyk komunikatora.

- O, proszę, szyfr Paspro-Dziewięć... Dotknęła kilku klawiszy. Rozległ się kolejny sygnał dźwiękowy i nagie ekran

komunikatora rozjarzył się, ukazując znajomą twarz Karrde’a. Twarz bez uśmiechu. - Mara, Luke - powitał ich głosem równie ponurym jak mina -Dziękuję, że

przybyliście tak szybko. Przepraszam, że musiałem was odciągnąć od pracy. Zwłaszcza ciebie. Luke... wiem, że długo się starałeś wygospodarować trochę czasu.

- Nie przejmuj się tym - odparła Mara za ich oboje. - Podróż i tak zrobiła się ciut nudna. Co się dzieje?

- Dzieje się to, że straciliśmy wiadomość - odparł Karrde bez wstępów. - Cztery dni temu mój sektorowy punkt przekaźnikowy na Comrze przejął transmisję, oznaczoną jako pilną, a zaadresowaną do ciebie, Luke.

Luke zmarszczył brwi. - Do mnie? - Tak twierdzi szef stacji - wyjaśnił Karrde. - Ale to wszystko, co wiemy. Zanim

on lub ktokolwiek inny zdołał przekazać wiadomość dalej, zniknęła. - Uważasz, że została skradziona? zapytał Luke. Karrde zacisnął wargi. - Wiem, że została skradziona - odparł. - Wiemy nawet, kto ją skradł... znamy

nazwisko złodzieja, bo kiedy wiadomość znikła ze stacji, po nim też nie zostało śladu. Słyszałeś kiedyś o człowieku nazwiskiem Dean Jinzler?

- Raczej nie - odparł Luke, grzebiąc w pamięci. - Maro? - Ja też nie - zaprzeczyła. - Kto to taki? Karrde pokręcił głową. - Niestety, ja też nie wiem. - Zaczekaj chwilkę - zdziwiła się Mara. - Przecież to jeden z twoich ludzi, a ty

chcesz powiedzieć, że nic nie wiesz na jego temat? Kącik ust Karrde’a zadrżał lekko. - Kiedy najmowałem ciebie, też nie wiedziałem o tobie wszystkiego. - Jasne, ale ja byłam szczególnym przypadkiem - zripostowała Mara. - Myślałam,

że w innych przypadkach byłeś mądrzejszy. Wiesz przynajmniej, skąd pochodziła wiadomość i kto ją wysłał?

- Wiemy i jedno, i drugie - rzekł Karrde jeszcze bardziej ponurym tonem. - Planetą, z której pochodziła wiadomość, była Nirauan. - Przerwał na moment. - Wysłał ją admirał Voss Parck.

Luke nieświadomie zmarszczył czoło; ogarnęło go dziwne uczucie. Nirauan to prywatna baza Thrawna, pełna ludzi Imperium i wojowników pochodzących z tej samej rasy co Thrawn: Chissów. Forteca, z której wraz z Marą uciekli trzy lata temu, omal nie zostawiając tam swojej skóry.

Admirał Voss Parck zaś, dawny kapitan imperialny, którego Thrawn postawił na czele bazy przed śmiercią... Spotkali się kiedyś w czasie pobytu na Nirauan, wkrótce potem, jak admirał próbował zwerbować Marą.

Timothy Zahn 21- Widzę, że to nazwisko znacie oboje - zauważył Karrde. - Zawsze miałem

wrażenie, że nie znam wszystkich szczegółów waszej wizyty w tamtych rejonach. Luke wyczuł nagłe zakłopotanie Mary. - To była moja wina - wyjaśnił. - Nalegałem, aby większość szczegółów

dotyczących tej sprawy znali jedynie najwyżsi urzędnicy Nowej Republiki. - Doskonale to rozumiem - spokojnie odparł Karrde. - Właściwie, dzięki nazwisku

Parcka, prawdopodobnie potrafię sam dojść do sedna sprawy. Był bliskim współpracownikiem admirała Thrawna, prawda?

- Był kapitanem niszczyciela klasy Victory, który znalazł Thrawna na skraju Nieznanych Rejonów, kiedy przed czterdziestu paru laty admirał powędrował na wygnanie - wyjaśniła Mara. - Takie wrażenie zrobiła na Parcku zręczność taktyczna Thrawna, że zaryzykował i przyprowadził go do Palpatine’a. A kiedy później Palpatine znowu wypędził Thrawna w Nieznane Rejony, Parck był jednym z oficerów, których zesłano wraz z nim.

- Wygnaniec - mruknął Karrde. Tak... Należy zatem przypuszczać, że niezależnie od tego, na czym polegała prawdziwa misja Thrawna, Parck został, żeby ją doprowadzić do końca.

- Właściwie tak - zgodził się I.uke. Tyle, jeśli chodzi o sprytną historyjkę, jaką wymyślił Palpatine, żeby wyjaśnić zniknięcie Thrawna z Imperium. Ale Karrde zawsze był dobry w czytaniu między wierszami. - Szkoda, że nie mogę podać więcej szczegółów.

- Nie ma problemu - odparł Karrde z uśmiechem. - Podejrzewam. że Nowa Republika musi mieć jakieś sekrety.

- Przed tobą i tak niewiele da się ukryć. - Mara się uśmiechnęła. - Co to za historia z tym Deanem Jinzlerem?

Karrde wzruszył ramionami. - Facet w średnim wieku, koło sześćdziesiątki. Dość inteligentny, choć chyba

nigdy nie dorobił się nazwiska w żadnym zawodzie ani systemie. Sporo podróżował w czasie Wojen Klonów, choć szczegóły jego działalności nie są zbyt jasne. Do organizacji dołączył rok temu, przedstawiając certyfikaty technika łączności, serwisu robotów i technika hipernapędu.

- Imponujące referencje - zauważyła Mara. - Nie wydaje się kimś, kogo zatrudnia się na stacji w Martwej Strefie Zewnętrznych Rubieży.

- No i tu sprawa zaczyna się robić interesująca - mruknął Karrde. - Kiedy wyciągnąłem dokumentację, odkryłem, że jakieś osiem tygodni temu sam poprosił o przeniesienie na to stanowisko.

Luke i Mara wymienili spojrzenia. - A to już brzmi interesująco - zauważyła Mara. - Mówisz, że osiem tygodni? - Tak - rzekł Karrde. - Nie wiem, czy to cokolwiek znaczy, ale właśnie wtedy moi

badacze skończyli zbierać materiały związane z Nirauan, Thrawncm i innymi tematami, o które prosiłem.

Rozbitkowie z Nirauan 22- Wygląda na to, że nasz czarujący Jinzler ma również uprawnienia do

kreatywnego podsłuchiwania - zauważyła Mara. - Mam nadzieją, że kazałeś już komuś dowiedzieć się na jego temat, ile się da?

- Jasne - zapewnił Karrde. - Niestety, to zajmie trochę czasu. Jedno jest pewne: admirał Parck wysłał wam prawdopodobnie wiadomość tak ważną, że Jinzler uznał ją za wartą kradzieży. Problem polega na tym, co właściwie mamy teraz zrobić.

- Chyba nie mamy wielkiego wyboru - zauważył Luke. - Dopóki się nie dowiemy, co było w wiadomości, nie możemy nawet próbować się domyślać, co chciał z nią zrobić Jinzler. - Wzruszył ramionami. -Zdaje się, że przyjdzie nam wyruszyć na Nirauan.

Mara niespokojnie poruszyła się w fotelu. Wyczuł w niej nagłe napięcie, choć zachowała milczenie.

- Obawiałem się, że to powiesz - westchnął ciężko Karrde. - Jeśli dobrze pamiętam relacje z waszej ostatniej wyprawy, zostaliście wygnani z tego systemu. Zgadza się?

- Nie całkiem „wygnani” - poprawił Luke. - Z drugiej strony, przyznaję, że raczej nie bylibyśmy specjalnie mile widziani, gdyby przyszło nam tam wrócić. Ale sytuacja się zmieniła. Jeśli Parek miał dla nas jakąś wiadomość, to przypuszczam, że zaczeka, aż zostanie dostarczona, a dopiero potem zacznie strzelać.

- Mało zabawne - mruknęła Mara. - Przepraszam - rzekł Luke. - Jestem otwarty na inne sugestie. - A nie możemy dać mu znać stąd? - zapytał Karrde. - Dzięki „Wyprawie” i

HoloNetowi będziemy w stanie przekazać sygnał nawet na taką odległość. Luke pokręcił głową. - Nie da rady. Przesłał sygnał przez twoją stację, a nie przez HoloNet. I

zaadresował ją do mnie, a nie do senatu czy kogokolwiek innego na Coruscant. Widocznie ta sprawa nie powinna się przedostać do wiadomości publicznej.

- Trochę jakby na to za późno - mruknął Karrde. - I tak nie możemy zaryzykować żadnego z normalnych kanałów

komunikacyjnych - dodał Luke. - A w tych okolicznościach chyba lepiej nie ufać również twojej sieci. Jinzler mógł zostawić na miejscu przyjaciół, na wypadek gdyby pojawiły się dalsze wiadomości.

- Myślę, że to ma sens - zdecydował Karrde niechętnie. - Maro, masz jakieś pomysły?

- Tylko jeden: jeśli mamy jechać, to im prędzej, tym lepiej - odparła starannie kontrolowanym głosem. - Dzięki za informacje.

W tej sytuacji to było jedyne, co mogłem zrobić - wyznał Karrde. -Przyszło mi też do głowy, że gdybyście chcieli tam lecieć, moglibyście skorzystać z tego obcego statku, który stamtąd przywieźliście. Posłałem po niego Shadę i „Szalonego Karrde’a”.

- Dobra myśl - zgodził się Luke. - Ale chyba nie mamy czasu na niego czekać. - Zdecydowanie nie - przytaknęła Mara. - Ale i tak dzięki. A przy okazji... Ilu

osobom powiedziałeś o tym statku? - Tylko Shadzie - zapewnił Karrde. - Nikomu innemu.

Timothy Zahn 23- Bardzo dobrze - pochwaliła go Mara. - Wolałabym utrzymać ten sekret jeszcze

przez chwilę, dopóki się da. - Nie ma problemu - oświadczył Karrde. Czy jeżeli uda nam się wygrzebać jakąś

informację na temat Jinzlera, mam ją wam wysłać? - Nie warto - rzekł Luke. - I tak chyba za kilka dni wrócimy na Coruscant. - I nie przejmuj się sprawą Jinzlera - dodała Mara. - Skup się na odnalezieniu jego

samego. Ostatnio, kiedy jakaś informacja przeciekła nam przez palce, omal nie skończyło się to wojną domową.

Karrde skrzywił się lekko. - Właśnie, układ z Caamas - przypomniał sobie. - Nie martwcie się, znajdziemy

go. - Doskonale odparł Luke. - Porozmawiamy o tym, kiedy wrócimy do cywilizacji. - Racja - przytaknął Karrde. - Powodzenia. - Pomyślnych łowów. - Luke się zaśmiał. Wyłączył komunikator i twarz Karrde’a

znikła. - No cóż, narzekałaś, że ta podróż zaczyna robić się nudna - zauważył. Mara nie odpowiedziała. - Zdaje się, że nie jesteś zadowolona - zauważył Luke, włączając komputer

nawigacyjny. - Mówisz o wyprawie na Nirauan? - zapytała głosem pełnym sarkazmu. - Nirauan,

gdzie sama jedna zniszczyłam cały pokład dokowy? Jestem pewna, że Parck nie marzy o niczym innym, tylko o spotkaniu ze mną.

- Oj, daj spokój - łagodził Luke. - Jestem pewien, że do tej pory już mu przeszło. Chyba najbardziej powinnaś się bać barona Fela. Prawdopodobnie to on był dowódcą myśliwców, które zniszczyłaś.

Wzrok Mary ciskał błyskawice. - Widzę, że aż kipisz dobrym humorem i radością - warknęła. - Ktoś musi - odparł, patrząc na nią z miną niewiniątka. Mara wytrzymała to spojrzenie przez chwilą. Wreszcie jej twarz złagodniała. - Martwisz się tak samo jak ja, prawda? - zapytała cicho. Luke westchnął. - Widzę tylko jeden powód, dla którego Parck nagle zażyczył sobie z nami

rozmawiać - przyznał. - Prawdopodobnie ten sam, który teraz i tobie przyszedł na myśl. Mara skinęła głową. - Niezidentyfikowany nieprzyjaciel, o którym mi mówił, kierował się właśnie w

lewą stronę - odparła. - Ten, którym tak martwili się i on, i Fel. - Chyba że kłamali - podsunął Luke. - Pamiętasz, próbowali cię namówić, abyś się

do nich przyłączyła. Mara odwróciła głowę i spojrzała przez owiewkę. - Nie - szepnęła. - Nie, oni wiedzieli, co mówią. Mogli się mylić, ale nie

świadomie. - Przypuszczalnie masz rację - zgodził się Luke. - Żałuję, że nie zabraliśmy ze

sobą Artoo. Ostatnio, kiedy tam byliśmy, bardzo się przydał.

Rozbitkowie z Nirauan 24- Nie będziemy lądować na planecie - stanowczo oznajmiła Mara. - Poza tym

wiem, że Jaina woli go mieć na pokładzie na tym etapie szkolenia. Komputer za plecami Luke’a zapiszczał, meldując zakończenie zadania. - Gotowe - rzekł, podając ustawienia kursu do układu sterowania. - Wiesz, to nawet zabawne - zauważyła w zadumie. - Piętnaście minut temu sam

się o to prosiłeś, pamiętasz? Luke skrzywił się tylko. Chyba dość jasno wytłumaczyłem Leii, pomyślał, że

może nam przeszkodzić tylko w przypadku inwazji. - Moc jest silna w mojej rodzinie - wymamrotał. - Tak słyszałam - odrzekła Mara. - Miejmy nadzieją, że to ty mówiłeś, a nie Moc.

Chodź, załatwmy to i miejmy z głowy. Dwa dni później znaleźli się w systemie Nirauan. - Wygląda dość spokojnie - zauważył Luke, kiedy zbliżyli się do pooranej śladami

bitwy planety. - Nie widzę żadnych patrol, myśliwców ani niczego podobnego. Mara przez chwilą milczała. Luke czuł, jak bada przestrzeń poprzez Moc. - Ja też nic nie wyczuwam - mruknęła. - Mam dziwne wrażenie, że Parck się nas

nie spodziewa. Luke zmarszczył brwi. - Myślałem, że nie chciałaś, aby na nas czekał. - Nie chciałam, aby czekały na nas jego myśliwce - poprawiła go. -Ale całkowity

brak komitetu powitalnego sugeruje, że wiadomość, którą wysłał, nie przewidywała żadnej odpowiedzi. Może być wkurzony, że ma gości.

- Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - odparł Luke, ustawiając komunikator na jedną z częstotliwości, których imperialni i Chissowie używali, kiedy tu był po raz ostatni. - Zastukamy i zobaczymy, czy ktoś jest w domu.

Wcisnął klawisz. - Mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa

Parcka. Powtarzam: mówi Luke Skywalker, mistrz Jedi z Nowej Republiki, do admirała Vossa Parcka. Proszę o odpowiedź.

Usiadł wygodniej w fotelu. - Teraz chyba przyjdzie nam czekać, aż... Nagle komunikator ożył, ukazując niebieską twarz i jarzące się, czerwone oczy

Chissa. - Cześć, Skywalker - rzekł Obcy. Jego oczy zdawały się przepalać twarz Luke’a. -

O, Jade też tu jest, jak widzę - dodał, zwracając twarz ku Marze. - Ja jestem Kres’ten’tarthi, dowódca falangi domu Mitth’raw’nuruodo Imperium Ręki. Z pewnością to dla nas niespodzianka.

- Niby dlaczego? - zdziwił się Luke. - A może nie wiesz, że admirał Parck wysłał mi wiadomość?

- Ależ wiem doskonale - odparł Kres’ten’tarthi. - Admirał będzie tutaj za chwilą. Tymczasem może wylądujecie i przyłączycie się do nas. - Jego twarz znieruchomiała

Timothy Zahn 25na moment. - Nie obawiajcie się, dok został całkowicie wyremontowany po waszej ostatniej wizycie.

- Dziękujemy za gościnność - odparta Mara, zanim Luke zdążył odpowiedzieć. - Chyba jednak pozostaniemy tułaj.

Chiss skłonił głową. - Wasza wola. Ekran zgasł. - Znasz go? - zapytał I.uke. - Tak, chociaż chyba słyszałam tylko jego imię rdzenia, Stent - wyjaśniła. - Był

jednym z Chissów, którzy stali na straży, kiedy Parck i Fel rozmawiali ze mną. Chyba bardzo się przejął, kiedy rzuciłeś mi się. na ratunek.

Luke pokręcił głową. - Mamy przyjaciół na całej planecie, prawda? - Mamy przyjaciół w całym regionie przestrzeni - poprawiła Mara. - Nie

zapominaj, że cała reszta ludzi Thrawna też gdzieś tu jest. Całe gwiezdne systemy pełne są Chissów, którzy chyba niechętnie zdradzają swoją obecność Nowej Republice.

- Może mają dość własnych problemów i nie bardzo obchodzą ich nasze - podsunął Luke.

- Może - odparła Mara. - Stent użył ciekawego określenia. Zauważyłeś? - Imperium Ręki. - Luke skinął głową. - Pewnie odnosi się to do Ręki Thrawna. - Prawdopodobnie - zgodziła się Mara. - Zastanawiałam się raczej nad słowem

„Imperium”. Ty i twoi przyjaciele rebelianci z pewnością mieliście dość problemów z Imperium Palpatine’a. Myślisz, że Chissowie mają podobny problem z Thrawnem?

- Może i tak - w zadumie odparł Luke. Wielki admirał Thrawn... a właściwie Mitth’raw’nuruodo, jeśli użyć jego

prawdziwego chissańskiego nazwiska, był przypuszczalnie największym geniuszem militarnym, jakiego znała galaktyka, z pewnością zaś największym, jakiego Imperium miało w swoich szeregach. Palpatine wysłał go wraz z siłami zadaniowymi w Nieznane Rejony, zanim jeszcze powstał Sojusz Rebeliantów, oficjalnie za karę za postępowanie wbrew polityce pałacowej, w istocie zaś w tajnej misji zbadania i podbicia nowych systemów, przygotowując je do przyszłej ekspansji Imperium.

Podczas ostatniej wizyty na Nirauan Luke i Mara dowiedzieli się, jak doskonale wypełnił to zadanie. W ciągu tych kilku krótkich lat otworzył przed Imperium ogromne pole do ekspansji, obejmując nad nim kontrolę za pomocą sił militarnych i garstki Chissów, takich jak Stent, którzy pozostali wobec niego lojalni. Początkowo poufny charakter projektu został zachowany, a dowódcy Szczątków Imperium na Bastionie do tej pory nie mieli o nim pojęcia.

Teraz, w trzy lata później, naczelny dowódca Pellaeon wraz z garstką zaufanych doradców nawiązał dość ograniczone kontakty z Parekiem i nirauańskim odłamem dawnego reżimu. Leia i niektórzy inni wysoko postawieni urzędnicy Nowej Republiki wiedzieli o tych kontaktach, choć Luke podejrzewał, że ani jeden, ani drugi rząd nie miał pojęcia o rzeczywistych rozmiarach nowego terytorium. Wiedzieli o tym tylko on i Mara, ale na razie postanowili zachować wszystko dla siebie.

Rozbitkowie z Nirauan 26Nazwanie tego regionu Imperium Ręki było jednak dla nich zupełną nowością. - Nie wierzę, że Thrawn mógł stać się takim tyranem - ciągnął Luke, wracając

wspomnieniami do walki, jaką Nowa Republika toczyła z wielkim admirałem. - Nigdy nie sprawił na mnie wrażenia osoby, która rządziłaby za pomocą terroru lub ucisku.

- Co nie znaczy, że nie mógł się tego nauczyć - zauważyła Mara. -Palpatine był doskonałym nauczycielem. A jeśli nie sam Thrawn, to może władzę przejęli ci, którzy po nim nastali.

- Niewykluczone - mruknął Luke. - Ale... Urwał, bo ekran komunikatora znów się włączył, ukazując tym razem twarz

siwowłosego mężczyzny o bystrych, przebiegłych oczach. - Witaj, Maro - rzekł. - O, i mistrz Skywalker. To niespodzianka, muszę przyznać.

Sądziłem, że już jesteście w drodze na Crustai. - Na Crustai? - Luke zmarszczył brwi. - W punkcie zbornym - wyjaśnił Parck, również marszcząc czoło w zadumie. -

Nie dostaliście mojej wiadomości? - Niestety, zboczyła z drogi - odrzekła Mara. - Ktoś nazwiskiem Dean Jinzler

skradł ją, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co zawiera. - Coś podobnego - mruknął Parck, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. -

Znacie go? - Nigdy wcześniej o nim nie słyszeliśmy - odparła. - A zatem wiadomość warta

była kradzieży? - Jeśli trafiła we właściwe ręce, to owszem - rzekł Parck, zaciskając na moment

usta. - To bardzo niedobrze. - Doszliśmy mniej więcej do tego samego wniosku - zgodziła się z nim Mara. -

Możesz nam wyjaśnić, o co chodziło? - Oczywiście - powiedział Parck, choć wciąż wydawał się myśleć o skradzionej

wiadomości. - Chociaż, jeśli Chissowie... Wreszcie się otrząsnął. - No cóż, stało się - stwierdził raźno. Trzeba sobie radzić z rzeczywistością, czy nam się podoba, czy nie. Powiedz, Skywalker, słyszałeś kiedyś o czymś, co się nazywa „Pozagalaktyczny Lot”?

- Chyba tak - odparł powoli Luke, myśląc gorączkowo. - Wpadłem na jakąś wzmiankę, o tym w czasie, gdy szukałem informacji na temat Jorusa C’baotha, kiedy jego klon pracował z... próbował porwać bliźniaki Leii - poprawił się szybko. Wcześniejszych powiązań C’baotha z Thrawnem, a zwłaszcza jego związku ze śmiercią Thrawna, nie należało raczej przypominać. - Czy nie był to jakiś wielki projekt sprzed Wojen Klonów... ekspedycja do innej galaktyki?

- Właśnie - ucieszył sit; Parck. - Zasadniczo masz racje. Chodziło o sześć nowych dreadnaughtów połączonych w sześciokąt wokół centralnego rdzenia. Personel składał się z sześciu mistrzów Jedi i tuzina rycerzy Jedi, w tym samego C’baotha, plus pięćdziesiąt tysięcy załogi i ich rodzin.

Luke zamrugał. - Rodziny też? - Podróż do innej galaktyki zajmuje czas - przypomniał mu Parck. -Zwłaszcza

przy niewielkich prędkościach, jakie mogą wyciągnąć dreadnaughty. Oprócz tego mieli

Timothy Zahn 27po drodze przejechać przez Nieznane Rejony i padła propozycja, aby założyć tam kolonie.

- Aha. - Luke skinął głową. - Stąd ta konstrukcja. - Właśnie - zgodził się Parck. - Gdyby kolonia faktycznie miała powstać, łatwo

byłoby odłączyć jednego dreadnaughta od konstrukcji, co dawałoby kolonistom zarówno ochronę, jak i mobilność.

- Tak - mruknął Luke. - Ale poza tym wiem tylko tyle, że ekspedycja nigdy nie powróciła. Udało im się dolecieć do innej galaktyki?

Mara poruszyła się w swoim fotelu. - O ile wiem, nawet nie opuścili naszej - mruknęła półgłosem. -Thrawn

przechwycił misję na skraju terytorium Chissów i zniszczył statek. - To prawda - rzekł Parck. - Reszta Chissów nie była tym zachwycona, mówiąc

oględnie. Thrawn natychmiast został wygnany, choć zdaje się, zdołał się w końcu jakoś z tego wywinąć.

- Tak, pamiętam lekcję historii z czasów, kiedy tu byłam ostatnio. Chissowie są fanatykami nieprzewidzianych ataków. Ale co ma z nami wspólnego tragedia sprzed pięćdziesięciu lat?

- Tylko tyle - Parck zwrócił na nią oczy - że Chissowie znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. I chcą je nam zwrócić.

Przez dłuższą chwilę Mara t«po gapiła się w ekran. W jej głowie kłębiły się setki różnych myśli i emocji.

- Nie - odezwała się wreszcie prawie nieświadomie. - To niemożliwe. To musi być jakaś sztuczka.

- Parek wzruszył ramionami. - Zgadzam się, że to brzmi dziwnie. Ale arystokra Formbi wydawał się szczery,

kiedy ze mną rozmawiał. - Nie wierzę - upierała się Mara. - Powiedziałeś sam, że to Thrawn zniszczył

„Pozagalaktyczny Lot”. A kiedy Thrawn coś niszczy, robi to bardzo dokładnie. - Wiem o tym chyba lepiej od ciebie - znacząco zauważył Parck. -Fakt pozostaje

faktem: Chissowie twierdzą, że znaleźli szczątki „Pozagalaktycznego Lotu”. Opis, który podał Formbi, nie pozostawia żadnych wątpliwości co do konstrukcji, a nie znam innego powodu, dla którego jakiś dreadnaught miałby się zapędzać tak daleko. - Uniósł brew. - A jak do tego doszło... cóż, na to pytanie żadne z nas nie jest w stanie teraz udzielić odpowiedzi. Musicie się jednak zastanowić, co zrobić z tym fantem.

- Co my mamy do tego? - zdziwił się Luke. - Wydaje mi się, że to sprawa dla całego przywództwa Nowej Republiki, a nie dla dwójki Jedi.

- Może tak - zgodził się Parck. - A może nie. „Pozagalaktyczny i Lot” był „dzieckiem” Jedi, a nie senatu Starej Republiki czy choćby Palpatine’a. Dlatego Formbi poprosił, abym się z tobą skontaktował i zaproponował udział w formalnej ekspedycji na miejsce, gdzie znaleziono szczątki.

- Poprosił o Luke’a? - zdziwiła się Mara. - Właśnie o niego - potwierdził Parck, spoglądając na ekran po swojej prawej

stronie. - A tu macie całą wiadomość: „Do Luke’a Skywalkera. mistrza Jedi, w

Rozbitkowie z Nirauan 28Akademii Jedi, Yavin Cztery, od Chaf’orm’bintrano, arystokry z Piątego Rodu Panującego, Savrchi. Patrol Chissańskiej Floty Ekspansyjnej w głębi terytorium chissańskiego natrafił na obiekt, który jak się wydaje, jest szczątkami misji badawczej znanej jako „Pozagalaktyczny Lot”. W dowód szacunku i z głębokim żalem spowodowanym udziałem Chissów w tym dziele zniszczenia, oferujemy panu możliwość dołączenia do oficjalnej wyprawy badawczej na statek. Będę oczekiwał pana na planecie Crustai - tu podał współrzędne - przez następne piętnaście dni, a potem wspólnie wyruszymy na miejsce znaleziska. Zachęcam do udziału w ekspedycji, abyśmy za pańskim pośrednictwem mogli omówić kwestię zwrotu szczątków”.

- I to przyszło od tego Chaf’orm’cośtama? - zdziwiła się Mara. -Znał adres i wszystko inne?

- Chaf’orm’bintrano - podpowiedział Parck.- Nazywajcie go Formbi. Oczywiście, to ja podałem mu współrzędne Akademii Jedi, ponieważ Chissowie nie wiedzą prawie nic o Nowej Republice, a z pewnością nie mają pojęcia ojej światach.

- Ale znał nazwisko Luke’a? - No nie, nie całkiem - odparł Parck. - Poprosił o nazwisko najsłynniejszego Jedi

w Nowej Republice. A to, oczywiście, mistrz Skywalker. - Więc jesteście z Formbim na dobrej stopie? - naciskała Mara. - Nie mogę powiedzieć, że na dobrej - powiedział ostrożnie. - Oficjalna polityka

Chissów wciąż utrzymuje, że Thrawn był renegatem, który przyniósł reszcie narodu jedynie dyshonor.

- Powiedz to Stentowi - mruknął Luke. Parek wzruszył ramionami. - Nie mówię, że wszyscy Chissowie są tego samego zdania. Powiedziałem tylko,

że takie jest oficjalne stanowisko. Ale rozmawiałem z Formbim przy jakiejś okazji i była to uprzejma rozmowa.

Spojrzał gdzieś poza ekran. - Przepuściłem dane na temat systemu Crustai przez komputer. Jeśli w tym statku

jesteście w stanie wyciągnąć zero trzy prędkości światła, powinniście zdążyć na miejsce, zanim upłynie te piętnaście dni.

- Dziękuję - rzekł Luke. - Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przedyskutujemy to i damy ci znać.

- Jak sobie życzycie - odparł Parck. - Mam nadzieję, że wkrótce się ze mną skontaktujecie.

Kiedy Luke wyłączał komunikator, Parek wciąż siedział przed ekranem i wbijał wzrok w rozmówców.

Mara cały czas patrzyła na planetę, czując w powietrzu niewypowiedziane pytanie Luke’a.

- Co o tym myślisz? - zapytała po chwili. - Intrygująca oferta - powiedział. - O ile wiem, cały projekt „Pozagalaktycznego

Lotu” był otoczony tajemnicą. Nawet w archiwach Coruscant nie mogłem wiele znaleźć.

Timothy Zahn 29- O całej tej epoce jeszcze niewiele wiemy - zauważyła Mara. -Palpatine ze swoją

czystką i Wojny Klonów zrobiły swoje. - Właśnie o to mi chodzi - rzekł Luke. - Jeśli przetrwała bodaj część

„Pozagalaktycznego Lotu”, istnieje szansa, że część zapisów ocalała wraz z nim. Może tym razem uda nam się zajrzeć w przeszłość, jak tego zawsze pragnęliśmy.

- Pragnęliśmy? - odparowała Mara, patrząc mu w oczy. - Czy ty pragnąłeś? - Niech ci będzie - odparł Luke, wyraźnie zaskoczony jej reakcją. -Przyznaję, że

chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o ówczesnych Jedi. A ty nie? - Wtedy też doszedł do władzy Palpatine - przypomniała mu posępnie, wracając

wzrokiem do widoku w iluminatorze. - Osobiście wolałabym nie wiedzieć za dużo o tamtych czasach.

- Rozumiem - łagodnie odparł Luke. - Ale z drugiej strony nie możemy zignorować możliwości, jakie daje nam ta oferta.

- Jakich możliwości? - prychnęła. - Uspokojenia wyrzutów sumienia Chissów, że tak długo pozwolili Thrawnowi bujać na wolności?

- Częściowo masz rację - zgodził się Luke. - Chissowie twierdzą, że są honorowym narodem. Nawet Thrawn zapewniał, że nie zabija i nie niszczy więcej niż to absolutnie konieczne. Ale mam wrażenie, że tu chodzi o coś całkiem innego niż akt skruchy.

- Na przykład? Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Może Chissowie próbują nawiązać stosunki dyplomatyczne z Nową

Republiką, a znalezienie „Pozagalaktycznego Lotu” daje im taką możliwość? - Doprawdy? - burknęła Mara. - W takim razie, mój drogi, biorą się do tego w

dość dziwny sposób. Ja też coś niecoś przepuściłam przez komputer i powiem ci tylko tyle, że jeśli nawet wiadomość została wysłana z tego miejsca, z którego twierdzą, że ją wysłano, mielibyśmy za mało czasu, aby uprzedzić Coruscant, bo zaraz musielibyśmy pędzić na to spotkanie w Nieznanych Rejonach. A oni nie zdążyliby zorganizować misji dyplomatycznej, a co dopiero wypuścić ją na czas w przestrzeń. Sam przyznaj, Luke. Formbi nie chce u siebie Nowej Republiki, a przynajmniej nie na oficjalnym poziomie.

- Nie mogę się z tym nie zgodzić - odparł Luke. - Ale jeśli Chissowie uważają „Pozagalaktyczny Lot” za projekt Jedi, to ma sens, że zapraszają mnie, a nie kogoś z senatu.

- Jeśli Parck mówi prawdę - mruknęła. - A co, jeżeli kłamie jak z nut? - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać - zauważył Luke. - Wątpię, aby

udało mu się ukryć tak wielką mistyfikację przed nami osobiście. - Ale ja nie zamierzam lądować - zapewniła stanowczo. - Ostatnim razem, kiedy

siedziałam w jednym pokoju z Parckiem, próbował mnie zwerbować, a potem omal mnie nie usmażył tym miotaczem ognia, jaki zwykle noszą przy sobie Chissowie. Dzięki, ale z tej odległości słyszę go całkiem dobrze.

- No no, nie denerwuj się tak. - Luke się uśmiechnął. - Mnie też się nie spieszy tam na dół. Pamiętaj tylko, że na razie mamy jedynie jego słowa.

Rozbitkowie z Nirauan 30- Wiem - mruknęła, - Po prostu mi się to nie podoba. Luke wzruszył ramionami. - To jest gra - odparł. - Ale chyba warto zaryzykować. Przechylił głowę na bok i Mara poczuła nacisk jego myśli. - Chyba że masz jakieś mocniejsze podstawy - dodał. - Chcesz powiedzieć, że czuję coś poprzez Moc? - Mara się skrzywiła. -

Chciałabym, aby tak było. Ale mam tylko moje własne, normalne podejrzenia. - Nie, to nie tylko to - poprawił ją Luke w zadumie. - Wyczuwam coś innego, coś

więcej niż tylko ostrożność i podejrzenia. Czuję się tak jak wówczas, kiedy Yoda powiedział mi, że będę musiał stanąć do konfrontacji z własnym ojcem, zanim naprawdę stanę się Jedi.

- Ale ja już to wszystko przerabiałam - zaprotestowała Mara. -Uprzedziłeś mnie, że to oznacza poświęcenie. Myślę, że dość się już poświęcałam. - Wskazała palcem na widniejącą przed nimi planetę. - Właśnie tam.

- Wiem - odparł Luke i Mara poczuła na sobie ciepłą falę jego współczucia. Jej poświęcenie było jednym z czynników, które scementowały ten związek. - Nie myślałem jednak o tym, raczej... sam nie wiem. Powiedzmy, o potrzebie spojrzenia w twarz własnej przeszłości.

Mara prychnęła. - Nigdy nie byłam w przestrzeni Chissów. Jak może tam być cokolwiek

związanego z moją przeszłością? - Nie wiem - przyznał Luke. - Powiedziałem tylko, co czuję, i tyle. Mara westchnęła. - Chcesz tam lecieć, prawda? Luke wyciągnął rękę i ujął jej dłoń. - Myślę, że nie mamy wyboru - rzekł. - Jeśli Parck miał rację, że zbliża się do nas

nieprzyjaciel, musimy zebrać wszystkich sprzymierzeńców, jakich mamy. A jeżeli istnieje szansa, aby Chissowie przeszli na naszą stronę, musimy jej spróbować.

- Wiem - odparła Mara, a dreszcz przeszedł jej po plecach. - Chyba że Parck kłamie również w tej sprawie. No cóż, jeśli mamy tam lecieć, to w drogę.

Lekko ścisnęła dłoń Luke’a, uwolniła palce i sięgnęła do wyłącznika komunikatora.

- Skontaktujmy się z Parckiem, niech nam poda te współrzędne.

Timothy Zahn 31

R O Z D Z I A Ł

3 „Miecz Jade” był w stanie wyciągnąć nawet więcej niż trzy dziesiąte prędkości

światła, dotarli więc do Crustai z zapasem jednego dnia. Tu, w przeciwieństwie do znacznie mniej oficjalnego przyjęcia na Nirauan, czekał na nich komitet powitalny: pięć obcych statków, wielkości gdzieś pomiędzy X-wingiem a kanonierką Skipray. Otoczyły „Miecz Jade”, zaledwie Luke wyprowadził statek z nadprzestrzeni.

- Podajcie swoją tożsamość - zażądał oschły głos w całkiem przyzwoitym basicu. - Mistrz Jedi Luke Skywalker i rycerz Jedi Mara Jade Skywalker -odparł Luke,

przyglądając się jednocześnie manewrom taktycznym Mary. Myśliwce zgrabnie ustawiły się na flankach wokół „Miecza Jade”. Szyk ten można było zinterpretować jako niewinną formację eskortującą, która jednak w razie potrzeby mogła doskonale posłużyć do ataku. - Jesteśmy tutaj na żądanie arystokry Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Władców.

- Witamy, mistrzu Skywalker - odparł głos. - Będziemy was eskortować na statek dyplomatyczny arystokry. Wylądujecie i wejdziecie na pokład.

- Dzięki - powiedział Luke. Jeden z myśliwców wyłamał się z formacji i przeleciał na czoło grupy, kierując się

na lewo, w kierunku planety. Luke pojął sygnał i ruszył w ślad za nim. - Jeśli nawet zapożyczyli sobie coś z naszej technologii, w ogóle tego nie widać -

mruknęła Mara, pochylając się nad skanem myśliwców który właśnie zrobiła. - Większość broni wydaje się nieznanego typu, sklasyfikowano ją głównie jako energetyczną i miotającą. Każdy ma kilka podczepionych pod spodem.

- Torpedy protonowe? - podsunął Luke, studiując schemat narysowany przez czujniki.

- Wydają się na to nieco za duże, ale nie mam pewności - odparła. - Z pewnością jednak nie chciałabym znaleźć się oko w oko z jedną taką zabawką, że nie wspomnę o pięciu.

- Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby tego uniknąć - zgodził się Luke. - Dziwne, że do tej pory jeszcze niczego nie użyli, biorąc pod uwagę powiązania Thrawna z Imperium.

- Słyszałeś Parcka - przypomniała mu Mara. - Niespecjalnie lubią tu Thrawna.

Rozbitkowie z Nirauan 32- Tak, ale należałoby sądzić, że schowają dumę do kieszeni, kiedy gra się toczy o

użyteczne technologie - odparł Luke. - Zasady większości istot nie sięgają aż tak daleko.

Mara wzruszyła ramionami. - Może wreszcie natrafiliśmy na społeczeństwo, gdzie jest inaczej. Statek dyplomatyczny, o którym wspomniał pilot, okazał się, podobnie jak

myśliwce, zupełną niespodzianką. Był większy, niż się Luke spodziewał; prawie o połowę większy od koreliańskich korwet, które Nowa Republika rutynowo wykorzystywała do takich zadań. Nie miał też gładkich i płynnych linii korwety; statek Chissów wydawał się składać z samych płaszczyzn, kantów i ostro zarysowanych narożników. Przypominał nieco kalmariański krążownik gwiezdny, wyrzeźbiony z kamienia, zanim jeszcze rzeźbiarz zaczął wygładzać jego kontury.

- Interesujący projekt- zauważyła Mara. - Nieźle by się maskował w polu asteroid. - Rzeczywiście, upodobniłby się do otoczenia. - Luke pokiwał głową. - Myślę, że

niełatwo go pomylić z czymkolwiek innym, zwłaszcza zaś wziąć za statek dyplomatyczny.

- Może i tak - odrzekła Mara. - A może Chissowie po prostu lubią takie kanciaste statki. Zaczynam się już zastanawiać, jak tu wyglądają doki.

Luke skrzywił się lekko. Kiedy podarował Marze „Miecz Jade”, podziękowała mu gorąco i natychmiast w niewybrednych słowach wyjaśniła, co zrobi z każdym, kto choćby zadrapie na nim farbę. Miało to oznaczać co najmniej kłopoty.

Na szczęście obyło się bez nich. Prawoburtowy dok, do którego ich eskortowano - raczej miejsce do lądowania niż normalny hangar - miał gładkie ściany, bez żadnych ostro ściętych narożników, utrudniających podejście. Miał też dość miejsca do manewrowania, więc Mara bez trudu ustawiła dziób statku na właściwym miejscu i trafiła w blokady za pierwszym razem.

- Jesteśmy - oznajmiła. - Co teraz? - Mam wrażenie, że tamci przemieszczają się tunelem transferowym do włazu na

lewej burcie - rzekł Luke, wyciągając szyję, żeby wyjrzeć spoza owiewki. - Cóż, chodźmy na spotkanie z gospodarzami.

Wyłączenie wszystkich systemów i pozostawienie statku w stanie gotowości zajęło im kilka minut. Zawrócili do włazu. Ktoś już tam na nich czekał, dyskretnie skrobiąc w powierzchnię metalu.

- No to idziemy - mruknął Luke i dotknął dźwigni zwalniającej właz. Pokrywa się odsunęła, ukazując młodą Chissankę, ubraną w przedziwnie skrojony

kombinezon w kilku odcieniach żółci. - Witamy na statku dyplomatycznym ,,Poseł Chaf” - rzekła. Jej basic był znacznie

lepszy niż pilota, z obcego akcentu pozostał jedynie ślad. - Jestem Chaf’ees’aklaio, adiutantka arystokry Chaf’orm’bintrano. Będę zaszczycona, jeśli zechcecie nazywać mnie moim imieniem rdzeniowym, Feesa.

- Bardzo chętnie - odrzekł Luke. - Jestem Luke Skywalker... możesz mówić mi Luke. A to Mara Jade Skywalker... Mara. Moja żona i również Jedi.

Timothy Zahn 33- Luke, Mara - Feesa powtórzyła te imiona z niskim pokłonem. - Jesteśmy

zaszczyceni waszą obecnością. Proszę, pójdźcie za mną. Odwróciła się i skierowała w stronę tunelu. - Dobrze mówisz naszym językiem - zauważył Luke, podążając za nią. - Czy to

popularny język wśród waszego ludu? - Raczej nie - odparła Feesa. - Został wprowadzony wiele lat temu przez

Przybyszów, ale tylko nieliczni zechcieli się go nauczyć. - Przybysze? - zdziwiła się Mara. - Mówisz o ludziach z pokładu

„Pozagalaktycznego Lotu”? - Nie, o Przybyszach - odparła Feesa. - Tych, którzy przybyli tu przed nimi. - Przed „Pozagalaktycznym Lotem”? - zapytała Mara ze zmarszczonymi brwiami.

- Kto mógłby tu być wcześniej? - Nie znam ich imion. - Feesa obejrzała się przez ramię. - Ale to nie miejsce na

takie rozmowy - dodała. - Nie możecie mnie o to więcej pytać. - Przepraszamy - odparł Luke, przesyłając w myśli ostrzeżenie swojej żonie. W

odpowiedzi wyczuł lekką irytację, że posłuchał i przerwał to interesujące dochodzenie. Wydobywanie informacji było specjalnością Mary.

Tunel kończył się szerokim włazem, za którym znajdowało się duże pomieszczenie. Feesa weszła pierwsza i przystanęła z boku, czekając, aż pójdą w jej ślady.

Luke był tuż za nią... Jedynym ostrzeżeniem było drgnienie w Mocy - krótkie, niesprecyzowane

poczucie zagrożenia. To jednak wystarczyło. Zanurkował odruchowo. Usłyszał świst dokładnie w miejscu, gdzie znajdowała się przed chwilą jego głowa.

Feesa jęknęła. Luke upadł na pokład i przetoczył się na plecy, odbijając się piętami od podłoża. Siła odbicia sprawiła, że znalazł się poza zasięgiem zagrożenia. Oderwał się od zimnego metalowego pokładu i po sekundzie znów był na nogach, w pozycji bojowej i z zapalonym mieczem świetlnym w dłoni.

Najpierw sprawdził, co z Marą. Z ulgą stwierdził, że wciąż pozostawała w tunelu, pod osłoną włazu, i trzymała w gotowości zapalony miecz świetlny. Ich oczy spotkały się na chwilę, wymieniając zapewnienia, że oboje mają się dobrze. Kątem oka zauważył, że Feesa leży na pokładzie - widocznie Mara użyła Mocy, aby zbić ją z nóg, aby oddalić od zagrożenia. Ostrzegając w myślach Marę, aby się nie ruszała, Luke rozejrzał się ostrożnie w poszukiwaniu źródła ataku.

Nietrudno było je znaleźć. Gruby, ciężki kabel podwieszony u wysokiego sklepienia zwisał ze ściany, kołysząc się jak wahadło. Widocznie obluzował się w chwili, kiedy Luke wchodził do sali. Jedi skrzywił się z ulgą zmieszaną z irytacją i wyłączył miecz.

- Wszystko w porządku! - zawołał do Mary, obserwując kabel. Miała jeszcze pięć sekund, żeby przejść bezpiecznie, później kabel znowu przetnie płaszczyznę włazu. - Chodź już.

Rozbitkowie z Nirauan 34Mara zareagowała w sobie tylko właściwy sposób. Odczekała cztery z pięciu

sekund, po czym nagle skoczyła, wykonała w powietrzu obrót o sto osiemdziesiąt stopni, a kiedy kabel przeleciał nad nią, cięła mieczem.

Luke przypuszczał, że chciała odciąć koniec kabla, aby okazać swój gniew. Lecz błękitne ostrze jedynie świsnęło w powietrzu, nie powodując żadnych widocznych skutków.

Wylądowała na pokładzie, a kabel przeleciał za jej plecami, łomocząc w ścianę. - Nic ci nie jest? - zapylała Luke’a. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa. - W porządku - odparł. - Przynajmniej trochę rozprostowałem kości. Jego wzrok przykuł krótki ruch po prawej i Luke obrócił się szybko. Ujrzał

stojących pod wysokim łukiem dwóch chissańskich mężczyzn, znacznie starszych od Feesy. Mieli na sobie ozdobne stroje, prawdopodobnie ceremonialne szaty państwowe. Niższy z nich, o bardzo czarnych włosach obficie przetykanych siwizną, nosił długą, powiewną szatę barwy stłumionej żółci z szarymi wykończeniami. Ubiór wyższego z Chissów był krótszy, przypominał raczej długą tunikę niż uroczystą szatę; czarną tkaninę ozdabiały na ramionach i rękawach niewielkie plamy ciemnej czerwieni.

- Witajcie, Jedi... - zaczął czarno ubrany Chiss. Urwał nagle i zmrużył oczy. Echo jego ostatnich słów jeszcze brzmiało pod

sklepieniem. - A to co? - zapytał, patrząc w górę. - Był wypadek, szlachetny panie - pospieszyła z odpowiedzią Feesa, zrywając się

na nogi. - Kabel się zerwał i omal nie uderzył mistrza Skywalkera. - Rozumiem - odparł Chiss już mniej groźnym tonem. - Proszę o wybaczenie,

mistrzu Skywalkerze. Czy nic się wam nie stało? - Nie - zapewnił go Luke, kiedy oboje z Marą podeszli przywitać się z

gospodarzami. - Arystokra Chaf’orm’bintrano, jak sądzę? Chiss pokręcił głową. - Jestem generał Prard’ras’kleoni z Floty Obronnej Chissów - rzekł sztywno. -

Dowódca wojskowy tej ekspedycji. Zwrócił się ku Chissowi w żółci. - A to - rzekł z naciskiem - jest arystokra. Luke spojrzał na drugiego Chissa. Wiek Obcych nigdy nie był łatwy do osądzenia,

ale coś w wyglądzie Chaf’orm’bintrana powiedziało mu, że arystokra jest znacznie starszy od generała. Nie był pewien, czy chodzi o twarz, czy o postawę.

- Proszę mi wybaczyć, arystokro Chaf’orm’bintrano. - Nie ma problemu - odparł tamten swobodnie. - Nikt nie oczekuje, że będzie pan

umiał odróżnić jednego Chissa od drugiego. Mam nadzieję, że mieliście dobrą podróż? - Bardzo spokojną, dziękuję - odparł Luke. Akcent Chaf’orm’bintrana był nieco

bardziej wyczuwalny niż Feesy, ale jego swoboda w posługiwaniu się basikiem świadczyła o dobrej znajomości języka.

- Jeśli nie liczyć ostatniego wydarzenia - wtrąciła Mara, wskazując ruchem głowy kabel, który wciąż jeszcze kołysał się przy ścianie. - Doskonale mówi pan naszym językiem, arystokro. Czy i jego nauczył się pan od Przybyszów?

Timothy Zahn 35- I od Przybyszów, i od innych - odparł Chiss. - Od przybycia waszych ludzi na

Nirauan znajomość ich języka nabrała znaczenia. Cały personel w tej misji potrafi się nim posługiwać, a mnie poinstruowano abym przez wzgląd na was używał go jak najczęściej.

- Dziękuję, arystokro Chaf’orm’bintrano - rzekł Luke, skłaniając głowę. - To nieoczekiwana, lecz mile widziana uprzejmość.

- Proszę bardzo - odparł Chaf’orm’bintrano. - Życzyłbym sobie, abyście zwracali się do mnie moim imieniem rdzeniowym, Formbi. Myślę, że to ułatwi nam rozmowę.

- W istocie - zgodził się Luke, czując ogromną ulgę z powodu decyzji Formbiego. Nie był tak wprawny w wymowie obcych nazwisk jak Leia czy Han, a Threepia nie było akurat pod ręką. - Jeszcze raz dziękuję.

- To jedynie rozsądnie pojmowana uprzejmość - ciągnął Fombi, jakby czuł się w obowiązku usprawiedliwić swoją decyzję. - Pełne nazwiska są zarezerwowane na szczególne okazje, dla nieznajomych i dla tych, którzy stoją społecznie niżej od nas. Wszystkich przedstawicieli Nowej Republiki z pewnością możemy uznać za osoby najwyższej rangi.

Luke spojrzał na Marę i pochwycił przelotny znak, że i ona zauważyła ten szczegół. Wszystkich? Czy nie powinien był powiedzieć „was dwoje”?

- Z pewnością można tak na to spojrzeć - zgodził się. - Doskonale - rzekł Formbi. - Możecie zatem zwracać się do generała

Prard’ras’kleoniego „generale Drask”. Luke zerknął na generała i raczej wyczuł niż zauważył niechętny grymas, który

zresztą natychmiast znikł. Widocznie Drask nie tak chętnie naruszał ustalony porządek społeczny jak Formbi.

Albo po prostu nie lubił ludzi. - Zapraszam - dodał Formbi, wskazując arkadę, spod której wyszli z Draskiem. -

Pozwólcie, że pokażę wam ogólne pomieszczenia statku, zanim Feesa zabierze was do kwatery.

Odwrócił się i poszedł przodem, kierując się w stronę arkady. - Spore, jak na hol wejściowy - zauważyła Mara, kiedy minęli łuk i weszli do

korytarza. W przeciwieństwie do zewnętrznej powłoki statku, tu królowały łagodne krzywizny. - Na naszych statkach nie możemy sobie raczej pozwolić na takie marnowanie przestrzeni.

- Czyżbyście uważali formalną uprzejmość za marnotrawstwo? - burknął Drask. - Czy to nie jest potrzebne, tak samo jak pozycje i klasy społeczne?

- Generale - odezwał się Formbi łagodnie, ale coś w jego głosie spowodowało, że zagadnięty natychmiast zamilkł. - Nasi goście nie wszystko robią tak samo jak my. Widać, że pewnych spraw nie rozumieją.

Spojrzał na Marę. - To statek dyplomatyczny Piątego Rodu Panującego, często gościmy tu wysoko

postawionych urzędników. Każda pozycja społeczna i zawodowa wymaga odpowiedniej przestrzeni, dekoracji i etykiety. Hol wejściowy może być automatycznie zmodyfikowany i ozdobiony przed przybyciem gościa, stosownie do sytuacji. Wzruszył

Rozbitkowie z Nirauan 36ramionami. - W tej chwili pomieszczenie jest przystosowane zaledwie do przyjęcia brata lub siostry jednego z Dziewięciu Rodów. Na szczęście niewielu z nich podróżuje i nieczęsto, a i wówczas własnymi statkami.

- Rozumiem - odparła Mara. Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami, a Luke wyczuł u niego nagły

przypływ niepewności. - Wy też oczekiwaliście takiego przyjęcia? - zapytał. - Admirał Parck twierdził, że

Jedi nie wymagają, ba, wręcz nie życzą sobie takich wyrazów uznania. Czyżby się mylił?

- Nie, wcale nie - pospiesznie zapewnił go Luke. - Osoby publiczne, takie jak my, nie wymagają żadnych oficjalnych rytuałów i ceremonii.

- Zwłaszcza na misji takiej jak ta - dodała Mara. - Jeśli kiedykolwiek zdarzy się, że konieczny będzie ceremoniał, nie omieszkamy was o tym poinformować, jak również wyjaśnić niezbędne procedury.

- Oczekujemy od was tego samego, jeśli sytuacja będzie odwrotna - dodał Luke. - Na razie uważajcie nas jedynie za współtowarzyszy podróży, pragnących obejrzeć szczątki statku Starej Republiki.

Formbi skinął głową, wyzbywając się niepewności. - Tak też będzie - oznajmił. - Teraz, kiedy wszyscy już są... Urwał, bo pomieszczenie wypełnił nagle wibrujący dźwięk. - Zbliża się statek - rozległ się łagodny głos nad ich głowami. - Klasy Paskla,

konfiguracja nieznana. Drask wymamrotał coś pod nosem. - Przygotować się do walki - rzucił polecenie w kierunku sufitu i biegiem ruszył

przed siebie, znikając za zakrętem. - Chodźcie - rzekł Formbi, gestem zapraszając ich, by podążyli za nim. - I tak

wybieraliśmy się do ogólnych pomieszczeń. Równie dobrze możemy zacząć od centrum sterowania.

Poprowadził ich krętym korytarzem na niewielką galerii; wychodzącą na pomieszczenie, które, według rozeznania Luke’a, znajdowało się w samym środku statku. Pokój był mniej więcej tej samej wielkości, co hol wejściowy, lecz o wiele niższy. Był też zatłoczony konsolami, ekranami, monitorami ściennymi i Chissami. Większość Obcych ubrana była w taką samą czerń jak generał Drask, choć ich stroje wydawały się bardziej dopasowane, mniej wytworne, za to zdecydowanie bardziej funkcjonalne. Luke natychmiast zauważył Draska, stojącego na okrągłym podium pośrodku pokoju, pogrążonego w rozmowie z innym Chissem, ubranym podobnie jak on, lecz z zielonymi detalami w miejscu, gdzie mundur generała miał czerwone.

- To jest centrum dowodzenia - wyjaśnił Formbi tak spokojny, jakby oprowadzał wycieczkę po wystawie malowanych skorupiaków. - Oficer z zielonymi naszywkami to kapitan Brast’alshi’barku, dowódca tego statku; możecie się do niego zwracać jako do kapitana Talshiba. A to - dodał, wskazując na największy z ekranów ściennych - to jest prawdopodobnie lecący na nas statek.

Timothy Zahn 37Luke skoncentrował się na obrazie. Obcy statek wyglądał jak lekko spłaszczona

jasna kula, pokryta drobniutkim deseniem ciemnych punkcików, które mogły być iluminatorami, otworami odpowietrzającymi albo nawet ozdobą. Nie widział na ekranie żadnej skali, aby móc określić wielkość jednostki, ale jeśli przyjąć, że rojące się wokół niej stateczki miały takie same gabaryty jak eskorta „Miecza Jade”, intruz był całkiem przyzwoitych rozmiarów.

- Nie wygląda na statek wojenny - zauważyła Mara zza jego ramienia. - One zwykle mają przynajmniej jeden wąski, ale mocno uzbrojony profil, którym obracają się do nieprzyjaciela. Ten tutaj stanowi doskonały cel, niezależnie od tego, jaką stroną się do ciebie odwróci.

- Zapominasz o „Gwieździe Śmierci” - zauważył Luke. - Ona miała właśnie mniej więcej taki kształt.

- To była potworna konstrukcja - odparła jego żona. - Gdyby nie była taka wielka i zła, nigdy by jej to nie uszło na sucho.

- I tak nie uszło - nie mógł się powstrzymać Luke. - Nieważne. - Machnęła ręką. - Ten statek nie jest nawet w połowie tak duży jak

normalny dreadnaught. Formbi spojrzał na Feesę. - Feeso, poproś pana ambasadora, aby do nas dołączył - rzekł. - Może go to

zainteresuje. - Tak jest -odparła Feesa, skłaniając głowę, i natychmiast pobiegła wykonać

rozkaz. - Ambasador? - zapytała Mara. - Tak - odparł Formbi. - Czy dobrze zrozumiałem, że znacie ten typ statków? - Widzieliśmy jedynie stację bojową podobnego kształtu - wyjaśnił Luke. - Została zniszczona wiele lat temu - dodała Mara. - O co chodzi z tym

ambasadorem? Przerwał jej kolejny przenikliwy dźwięk, ale w innej kombinacji tonów niż

słyszany poprzednio. - Zarządź alert - polecił Formbi. - Próbują się skontaktować. Jeden z mniejszych ekranów na bocznej ścianie przygasł, ale zaraz ukazał twarze

dwóch Obcych. Mieli wielkie fioletowe oczy, spłaszczone uszy wyrastające wysoko z czaszki i dodatkowe malutkie usta tuż nad linią podbródka. Odznaczali się dość ciemną karnacją, ze złocistym odcieniem na podbródku i policzkach.

- Kto to jest? - zapytał Luke. - Nigdy do tej pory nie widziałem takiej rasy - zdziwił się Formbi, pochylając się

nieco do przodu, jakby chciał się lepiej przyjrzeć. - Myślałam, że jesteście tu gatunkiem dominującym - mruknęła Mara. - Nie znacie

wszystkich swoich sąsiadów? - Posiadamy wiele gwiazd i systemów gwiezdnych, to prawda - odrzekł Formbi.

W jego głosie nie było ani pokory, ani arogancji; zwykłe stwierdzenie faktu. - Ale Dziewięć Rodów od dawna niechętnie patrzy na wyprawy naszych obywateli na inne terytoria. Flota Obronna zaś i cały personel urzędowy powinny pozostać w granicach

Rozbitkowie z Nirauan 38naszego panowania. - Wzruszył ramionami. - Poza tym nawet w naszej przestrzeni można znaleźć wiele małych populacji, które się uchowały po atakach piratów, albo uchodźców z rejonu masowej zagłady spowodowanej przez innych agresorów. Plus oczywiście samych piratów i agresorów. Nawet gdybyśmy bardzo chcieli, poznanie ich wszystkich byłoby nierealnym przedsięwzięciem.

- Tam można trafić na takie zagrożenia, o jakich wolelibyście nie wiedzieć - mruknęła Mara.

Formbi spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Słucham? - Przypomniało mi się coś, co powiedział mi pewien Chiss - wyjaśniła. -

Wojownik imieniem Stent. To było na Nirauan. - Aha - odrzekł Formbi dziwnym tonem. Może nie lubił, aby mu przypominano,

że Parck współpracował z wieloma chissańskimi renegatami. - W istocie mógł nawet nie powiedzieć wszystkiego. Galaktyka poza terytorium Chissów nie jest bezpiecznym miejscem.

Jeden z Obcych na ekranie otworzył dwoje ust i pomieszczenie wypełniło się nagle serią melodyjnych dźwięków. Luke sięgnął w Moc, zastanawiając się, czy zdoła odczytać sens słów, tak jak to kiedyś uczynił z Qoom Qae i Qoom Jha na Nirauan.

Sposób porozumiewania się tamtego gatunku zawierał jednak składnik Mocy. W tym przypadku składnik ten był nieobecny, a wysiłki Luke’a spełzły na niczym.

- No no - odezwał się Formbi. - Więc są w tych okolicach przynajmniej dość długo, aby nauczyć się minnisiat.

- A co to takiego, jakiś język handlowy? - zainteresowała się Mara. - Właśnie. - Formbi skinął głową, spoglądając na nią z aprobatą. - Minnisiat jest

głównym językiem handlowym pośród większości ludów tego obszaru. Chissowie znają go przynajmniej trochę, zwłaszcza ci, którzy mieszkają na przygranicznych światach, takich jak Crustai.

- Co on mówi? - zapytał Luke. Formbi wydął wargi. - Witamy szlachetny i współczujący lud chissańskiego pochodzenia -

przetłumaczył powoli. - Jestem Bearsh, pierwszy namiestnik Osady Geroon. Z podium odezwał się generał Drask. Wydawało się, że mówi tym samym

językiem, lecz jego głos był zdecydowanie mniej melodyjny niż zaśpiew Geroonianina. - Jestem generał Prard’ras’kleoni z Chissańskiej Ekspansywnej Floty Obronnej -

przetłumaczył Formbi. - Czego szukacie na terytorium Chissów? W uszach Luke’a pytanie Draska nie zabrzmiało szczególnie groźnie. Geroonianie

jednak odebrali to widocznie zupełnie inaczej. Głos Bearsha przybrał natychmiast odcień paniki, co zresztą potwierdziło tłumaczenie Formbiego.

- Nie chcieliśmy nikogo obrazić, proszę, nie róbcie krzywdy naszemu statkowi. Chcieliśmy jedynie uhonorować tych, którzy zginęli, uwalniając nasz naród.

Drask spojrzał w górę ze swojego podium, widocznie szukając spojrzeniem Formbiego na balkonie obserwacyjnym.

- Arystokro! - zawołał. - Czy wiesz coś o wydarzeniach, o których on mówi?

Timothy Zahn 39- Nie mam pojęcia - odpowiedział Formbi. Generał obejrzał się i znowu zaczął mówić. - Myślałam, że nie macie zwyczaju pomagać ludziom spoza waszego terytorium -

zauważyła Mara. - Bo tak jest - odrzekł Formbi. Geroon przemówił znowu i lśniące oczy Formbiego

zwęziły się lekko. - Coś takiego - rzekł. - To ciekawe. Słuchajcie: „Słyszeliśmy, że zlokalizowaliście szczątki statku Republiki, znanego jako „Pozagalaktyczny Lot”. Ludzie, którzy na nim podróżowali, poświęcili życie, aby uwolnić nas od okupantów”.

- Zaraz, zaraz - rzekł nagle Luke, zwracając się do Mary. - Mówiłaś, zdaje się, że Thrawn zniszczy! „Pozagalaktyczny Lot”.

- Tak mi powiedział Parck - odparła Mara. - Może się mylił. - A może to się stało, zanim Thrawn go dopadł? - podsunął Luke. Drask przemówił znowu. - Generał Drask pyta, kim byli ich okupanci - wyjaśnił Formbi z lekką zadumą. -

Ciekawe... Urwał. - Wiesz coś o tym? - zapytała Mara. - Mam pewien pomysł - odparł Formbi. - Zobaczmy, co odpowie Geroonianin. Bearsh zaczął mówić, odstępując w tył od holokamery i wymachując rękami. - Co tam jest za nim? - zapytał Luke, usiłując dostrzec coś w tle za twarzami

Obcych, które teraz tylko częściowo wypełniały ekran. Z tyłu widać było coś w rodzaju dużego pomieszczenia, może nawet większego niż hol wejściowy, w którym niedawno znalazł się wraz z Marą. Ściany i sufit były błękitne w białe wzorki, a nad głowami Obcych widać było jakieś otwarte konstrukcje.

W tym momencie spostrzegł dwie postaci, które pojawiły się na ekranie. Trzymając się za ręce, zaczęły włazić na jedną z konstrukcji.

- Co to jest...?- zdziwił się Luke. - To plac zabaw - odparła Mara szeptem. - Dziecięcy plac zabaw. - Chyba masz rację - odrzekł jej mąż. Jeden z małych Geroonian dotarł na szczyt

konstrukcji, zerwał z głowy czerwoną opaskę i zaczął nią radośnie machać. - Jakaś wersja Imperatora Szczytów.

- Włącznie z flagą i głośnym wyrażaniem zachwytu - zgodziła się Mara. - Ciekawe, co, u licha, robi plac zabaw na statku?

- Vagaari - mruknął Formbi. - Co powiedziałeś? - Luke zwrócił się ku niemu raptownie. Formbi wskazał na ekran. - Potwierdził tylko to, czego się spodziewałem - posępnie rzekł Chiss. -

Powiedział, że ich okupantami byli Vagaari. - Rozumiem, że jednak widzieliście już wcześniej tę rasę? - zapytała Mara. - Nie widzieliśmy, ale znamy ich aż za dobrze - odparł Formbi. - To wielka rasa

nomadów, zdobywców i handlarzy niewolników. Niegdyś swobodnie wędrowali po tych obszarach, biorąc i niszcząc, co chcieli, zwłaszcza wśród pomniejszych ras i światów.

Rozbitkowie z Nirauan 40- Wciąż jeszcze tu bywają? - chciał wiedzieć Luke. - Nie słyszano już od dawna ani o nich, ani o ich czynach - rzekł Formbi. -

Właściwie od czasu, kiedy zniszczono „Pozagalaktyczny Lot”. Luke i Mara wymienili zdziwione spojrzenia. - Brali udział w bitwie? - zapytał Luke. - I po czyjej stronie? - dodała Mara. - „Pozagalaktycznego Lotu” czy Chissów? - W tej bitwie nie było strony Chissów, Jedi Skywalkerze - odparował Formbi z

błyskiem w czerwonych oczach. - Byli tam tylko syndyk Mitth’raw’nuruodo i jego bardzo mały oddziałek. Nie reprezentowali oni ani Floty Obronnej Chissów, ani Dziewięciu Rodów Panujących, ani żadnej innej grupy ludu chissańskiego.

- Tak, rozumiemy to - pospiesznie zapewnił go Luke. - Mara po prostu zastanawiała się, jak były rozłożone siły w bitwie.

Formbi pokręcił głową. - Kiedy przybyłem, było już po walce, zniszczenie zostało dokonane. -

Odchrząknął głęboko. - Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie był szczególnie rozmowny i nie chciał mówić, co się naprawdę wydarzyło.

- Możliwe jest zatem, że Jedi na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” naprawdę pomogli Geroonianom w walce z Vagaarimi? - zapytał Luke.

Formbi wzruszył ramionami. - Ty znasz Jedi - powiedział. - I to ty musisz mi powiedzieć, czy to możliwe. Luke obejrzał się na ekran i na Geroonian. Co zrobiłby Jedi w obliczu

podwójnego zagrożenia: ze strony gangu piratów i sił Thrawna? - Z pewnością próbowaliby pomóc - odpowiedział powoli. - Ile jednak udałoby im

się zdziałać, nie wiem. - Geroonianie jednak najwyraźniej są przekonani, że zrobili coś ważnego -

zauważyła Mara. - Czy przypuszczasz, że „Pozagalaktyczny Lot” i Thrawn mogli połączyć siły na tak długo, by zniszczyć Vagaarich, zanim Thrawn zwrócił się przeciwko Jedi? Luke wzruszył ramionami.

- Sądzę, że to możliwe - rzekł. - Trudno uwierzyć, że zdołałby przechytrzyć sześciu mistrzów Jedi i skłonić ich do walki z piratami, kiedy przez cały czas wiedział, że ich zaatakuje.

- Chyba że i oni to wiedzieli, ale postanowili tak czy owak zaryzykować, żeby ocalić Geroonian - podsunęła Mara. - Wy, mistrzowie Jedi, robicie się niebywale szlachetni i skłonni do poświęceń w najdziwniejszych momentach.

- Dziękuję - oschle odpad Luke. - Pytanie jest następujące... - Ach! - zawołał Formbi. - Już jest! Luke obejrzał się i zobaczył zbliżającą się ku nim Feesę. Za nią podążał średniego

wzrostu człowiek o siwych włosach i krótko przyciętej brodzie. Twarz miał pooraną zmarszczkami i spaloną przez zbyt wiele lat spędzonych pod bezlitosnymi słońcami.

- Witamy, ambasadorze - powitał go Formbi. - Chyba mamy nowych gości. - Widzę - rzekł tamten, patrząc ponad głowami grupy na ekrany centrum

dowodzenia. Miał głęboki, aksamitny głos, świadczący o inteligencji i spokojnej

Timothy Zahn 41pewności siebie. Kiedy się zbliżył, Luke stwierdził, że jego oczy mają niespotykany szary kolor. - Interesujące. Znamy ich?

- Nazywają się Geroonianie - rzekł Formbi, odwracając się, kiedy ktoś wezwał go po imieniu. - Proszę mi wybaczyć, ale wołają mnie z dołu. Chodź, Feeso.

- Może by tak nas przedstawić? - wycedziła Mara, obserwując przybysza. - Przepraszam - odezwał się Formbi, zatrzymując się wraz z Feesą na szczycie

krótkich schodów, łączących balkon z głównym pokładem centrum dowodzenia. - Ambasadorze, czy mogę panu przedstawić mistrza Jedi Luke’a Skywalkera i rycerza Jedi Marę Jade Skywalker?

W oczach mężczyzny pojawił się przelotny błysk, ale uśmiech nie stracił nic z uprzejmości.

- Miło mi was poznać - rzekł. - Dużo o was słyszałem. - A to - zwrócił się Formbi do Luke’a i Mary - jest osoba, którą Coruscant i Nowa

Republika przysłały tutaj jako swego przedstawiciela. Ambasador Dean Jinzler.

Rozbitkowie z Nirauan 42

R O Z D Z I A Ł

4 Formbi zbiegł po schodach, aby porozmawiać z oczekującym go generałem

Draskiem. Feesa podążała tuż za nim. Pozostawili trójkę gości samym sobie. Jinzler pierwszy przerwał milczenie.

- Rozmawialiście z Talonem Karrde’em, prawda? - rzekł. - Dlaczego tak sądzisz? - rzucił Luke obojętnie.

- Po waszych twarzach - odparł Jinzler i uśmiechnął się blado. - Są zupełnie bez wyrazu. Prawdopodobnie chcielibyście wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.

- No to może nam powiesz? - zaproponował Luke spokojnym głosem. Zamierzał bodaj na chwilę zachwiać pewnością siebie rozmówcy.

Ale dla Mary trwało to o tę jedną chwilę za długo. Rzuciła szybkie spojrzenie na centrum dowodzenia, zastanawiając się, co by się stało, gdyby w tej chwili wezwała na górę Formbiego i od razu oskarżyła Jinzlera.

Formbi jednak prowadził na podium spokojną dyskusję z Draskiem i Talshibem. Przerywanie im w tej chwili mogło nie być rozsądnym posunięciem.

- Na początek zapewniam was, że nie jestem tu z powodów finansowych - odezwał się Jinzler. - Nie szukam też władzy ani wpływów, ani nie zamierzam nikogo szantażować.

- Hm, to rzeczywiście eliminuje ciekawsze możliwości - kwaśno zauważyła Mara. - Więc może wreszcie powiesz nam, po co tu jesteś?

- Mogę również obiecać, że nie będę sprawiał kłopotów - ciągnął Jinzler. - Nie będę próbował wpływać na Chissów ani w żaden sposób mieszać się do negocjacji czy innych planów dyplomatycznych.

- Już narobiłeś kłopotów... samą swoją obecnością - wyjaśniła Mara. - I grasz na zwłokę - dodał Luke. - Czego chcesz? Jinzler głęboko zaczerpnął tchu i powoli wypuścił powietrze z płuc. - Muszę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot” - powiedział cicho, wędrując wzrokiem

ku ekranowi i wizerunkowi statku Geroonian. - Muszę... Przymknął na chwilę oczy. - Przepraszam, to bardzo osobista sprawa.

Timothy Zahn 43- Wzruszające - warknęła Mara. - Chociaż niezrozumiałe. Spróbujmy z innej

beczki. Dlaczego udajesz przedstawiciela Nowej Republiki? Jinzler nerwowo przełknął ślinę. - Dlatego, że jestem nikim - rzekł z odcieniem goryczy w głosie. - I dlatego, że

jedynym sposobem, aby dostać się na „Pozagalaktyczny Lot”, jest dotarcie tam na pokładzie statku Chissów, na oficjalne zaproszenie chissańskiego rządu. Naprawdę sądzisz, że wpuszczą mnie na pokład, jeśli poznają prawdą?

- Nie wiem - odparł Luke. - A może spróbujemy się przekonać? Jinzler pokręcił głową. - Nie mogę ryzykować - odparł. - Muszę zobaczyć ten statek, mistrzu Skywalker.

Muszę... - Jeszcze raz potrząsnął głową. - Myślałeś, że ci to ujdzie na sucho? - zapytał Luke. - Że nie zauważymy, że nie

jesteś akredytowanym ambasadorem? - Miałem nadzieję, że nie dostaniecie w porę wiadomości i nie zdążycie w czasie

podanym przez Formbiego... A gdybyście jednak zdążyli - niepewnie wzruszył ramionami - miałem nadzieję, że zrozumiecie.

- Co mielibyśmy zrozumieć? - parsknęła Mara. - Nie powiedziałeś nam jeszcze niczego konkretnego.

- Prawda! - Jinzler uśmiechnął się blado. - Wiem, że zachowuję się głupio. Ale tylko to mi pozostało.

Mara spojrzała na Luke’a. W ustach miała nieprzyjemny smak. Wiedziała, że dobry aktor jest w stanie odegrać taką scenę. Podobnie jak większość co lepszych oszustów, jakich napotkała w życiu.

Ale same zdolności aktorskie i głębokie westchnienia nie mogły wystarczyć, aby zmylić Jedi. Próbowała przeczyć samej sobie, ale nie mogła ignorować faktu, że jej zmysły wyczuwały tę samą burzę emocji, która emanowała z twarzy i słów Jinzlera.

Ten człowiek nie kontrolował emocji, nie myślał rozsądnie, może nawet był wariatem. Ale był również absolutnie szczery.

Ale czyż... Mara też kiedyś była szczera, służąc jako Ręka Imperatora. Robiła wszystko, co jej kazano, zabijała skorumpowanych urzędników i Rebeliantów bez różnicy, i wierzyła w to, co robi.

Nie, sama szczerość się nie liczyła. Właściwie, jeśli się dobrze zastanowić, w ogóle nie miała znaczenia.

- Maro? - zagadnął ją Luke. - Dość tego - powiedziała stanowczo. - Jeśli nam nie powie... i to natychmiast... po

co chce się dostać na pokład, proponuję, żeby go wystrzelić w przestrzeń. Uniosła brwi i spojrzała na Jinzlera. - To jak będzie? Zmarszczki wokół jego oczu się pogłębiły; chyba się lekko przygarbił. - Nie mogę - wyszeptał. - To takie... Urwał i spojrzał ponad ramieniem Mary. - Arystokro Formbi - powiedział, a z jego głosu znikły nagle niepewność i

cierpienie. - Jak wygląda sytuacja z naszymi gośćmi?

Rozbitkowie z Nirauan 44Mara obejrzała się i zobaczyła Formbiego, który powoli wspinał się po schodach

na galerię. Wydawał się dziwnie spięty. - Lecą z nami - poinformował. - Jak to, wszyscy? - zdziwił się Luke. - Zdaje się, że właśnie tak to wygląda - odrzekł Formbi poważnie. - Osada

Geroon... wszystko, co zostało z ich ludu, zmieściło się na tym jednym statku. - Co się stało? - zapytał Jinzler. Formbi wzruszył ramionami. - Widocznie oswobodzenie z niewoli przez „Pozagalaktyczny Lot” przyszło zbyt

późno - rzekł. - Vagaari zadali ich światowi tyle ran, że życie nie mogło tam nadal istnieć.

- Jak Caamasi - mruknął Luke. - Albo Noghri. - Nie znam zbyt dobrze tych ras - powiedział Formbi. - W każdym razie, gdy

przyszła zaraza i głód, Geeroniame nie mieli innego wyjścia, jak tylko opuścić planetę. Jeszcze teraz szukają nowego świta, gdzie mogliby znowu żyć w spokoju.

- To straszne - odezwał się Jinzler. - Czy można im jakoś pomóc? - Być może - odparł Formbi. - Teraz na pokład wejdzie ich delegacja żeby

zapoznać się z naszymi mapami gwiezdnymi. Może znajdziemy jakiś niezamieszkany świat poza terytorium Chissów, gdzie mogliby się osiedlić.

- Generałowi Draskowi chyba się to nie podoba - zauważył Jinzler. - Wcale a wcale odparł Formbi ze smętnym uśmiechem. - Choć mówiąc szczerze,

nie jest również zadowolony z tego, że ma na pokładzie ludzi. Ostatecznie jednak posłuchał mojej rady.

- A co z ich żądaniem odwiedzenia „Pozagalaktycznego Lotu”? - zapytał Luke. - Pozwoliliśmy, aby ich statek towarzyszył nam do granicy gromady, gdzie

zlokalizowany jest wrak - odparł Formbi. - Wtedy odbędziemy jeszcze jedną rozmowę z generałem Draskiem. Pewien jestem, że przynajmniej kilkuosobowej delegacji wolno będzie się udać razem z nami.

- Czego oni właściwie tam szukają? - zapytał Jinzler. Formbi westchnął. - Chcą złożyć uszanowanie tym, którzy ich ocalili - wyjaśnił. - Ostatnie

pożegnanie. Mara z trudem się powstrzymała, żeby nie odskoczyć w tył. Nagła eksplozja

emocji z umysłu Jinzlera była niczym strzał z broni ogłuszającej. Spojrzała na niego ostro. Jego twarz jednak nie wyrażała nic, jeśli nie liczyć

pojedynczego mięśnia, który drgał mu na policzku. Ani śladu gwałtownej fali cierpienia i bólu, jaką wywołały słowa Formbiego.

Złożyć uszanowanie... Ostatnie pożegnanie... - W każdym razie wszyscy są już na miejscu i możemy wreszcie ruszać - ciągnął

Formbi. - Feesa zaprowadzi was do kwatery, mistrzu Skywalker. - Dziękuję - odparł Luke i pytająco spojrzał na Marę. Poczuła, jak w ustach wzbiera jej gorycz. Wybuch emocji Jinzlera poruszył w niej

strunę tak głęboką, że nawet sama o niej nie wiedziała.

Timothy Zahn 45A może jednak...? Może to jego obecność sprawiła, że upomniała się o nią jej

własna przeszłość, przeszłość Ręki Imperatora, choć tak niechętnie wspominała te czasy?

Odetchnęła głęboko, wychwyciła wyczekiwanie Luke’a i ciche przerażenie Jinzlera. Obaj wiedzieli, co za chwilę usłyszą z jej ust. I obaj się mylili.

- Ja również dziękuję, arystokro Formbi - rzekła. - Cieszymy się na myśl, że spędzimy z tobą więcej czasu.

Z lekką satysfakcją wyczuła zaskoczenie obu swoich towarzyszy jej słowami. - Ależ proszę bardzo - odparł Formbi w błogiej nieświadomości tego, co

rozgrywało się pod powierzchnią uprzejmej konwersacji. - Spotkajmy się za kilka godzin. Feesa zabierze was z kwatery i odprowadzi na miejsce przyjęcia, a wtedy przedstawię was pozostałym oficerom na statku i służbom dyplomatycznym.

- Dziękuję, arystokro - powtórzył Luke. - Cieszymy się na myśl o przyjęciu i spotkaniach.

- Tak- dodała Mara, znacząco spoglądając na Jinzlera. - Jestem pewna, że będziemy mieli okazję dłużej porozmawiać, ambasadorze. Podążając korytarzem za Feesą, obiecała sobie, że dowie się wszystkiego o tym człowieku. A zwłaszcza tego, po co właściwie się tu zjawił.

Kwatera, do której zaprowadziła ich Feesa, była niewielka, ale wygodna, z małym

salonikiem, normalną sypialnią i łazienką. - Nieźle - mruknął Luke, rozglądając się wokół siebie. - O wiele tu przestronniej

niż na okrętowych kojach, w których przyszło mi nocować. - Masz rację - szepnęła Mara, czekając, aż drzwi zasuną się za nią. Wciąż myślała o Jinzlerze i jego pełnej emocji, niepokojącej relacji. - Nawet nie spojrzałaś - zauważył Luke. Wszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. -

Niech zgadnę. Jinzler? - Odkąd to mistrz Jedi musi zgadywać? - oschle zapytała Mara. Aby odsunąć

dręczące ją pytania, rozejrzała się wokół. Pomieszczenie urządzone było skromnie, jak należało oczekiwać od kwatery na statku, ale jednocześnie drobne eleganckie elementy wskazywały na to, że ktoś włożył tu sporo troski i zainteresowania. Widocznie Chissowie rzeczywiście poważnie traktowali swoją rolę gospodarzy.

- Nawet mistrzowie Jedi mogą czasem mieć problemy z poukładaniem na talerzu makaronu prunchti - zauważył Luke równie oschle. -A ty w tej chwili właśnie tak wyglądasz.

- Co za apetyczny obraz - zauważyła. - A kolacja... - zerknęła na zegar ścienny - ...dopiero za trzy godziny. Może gdzieś tu jest jakiś bar, gdzie dałoby się coś zjeść?

- Chcesz pogadać o tym, co zaszło? - zapytał Luke. Wzruszyła ramionami. - Ten człowiek nie wygląda mi na oszusta - mruknęła. - Zbyt mocno jest

zaangażowany emocjonalnie. Nie widzę go również w roli niczyjego agenta, chyba z tego samego powodu.

- Chodziło mi o ciebie - odrzekł Luke. - O twoją reakcję.

Rozbitkowie z Nirauan 46Mara skrzywiła się. Jednym z minusów posiadania za męża mistrza Jedi było to,

że człowiek nigdy nie czuł się zupełnie sam. - Nie wiem - wyznała. - W słowach Formbiego, kiedy mówił o złożeniu

uszanowania, było coś, co mnie w jakiś sposób poruszyło. - Wiesz może dlaczego? - Nie bardzo. - Rozejrzała się po pokoju, czując lekki dreszcz. - Może chodzi o

to... o powrót na Nirauan... a teraz Chissowie... - I Thrawn? - Może i Thrawn - zgodziła się. - Choć nie wiem, dlaczego akurat tak mnie to

obeszło. Luke nie odpowiedział, ale wyczuła z jego strony zachętę. Podeszła do łóżka i

położyła się obok męża. Objął ją ramieniem i przez chwilę po prostu leżeli przytuleni. Ich umysły splatały się i obejmowały podobnie jak ciała.

- Może chodzi o Moc podsunął Luke. - Może jest coś, co powinnaś przemyśleć, coś, co od siebie odsuwasz, wypierasz. Może nadszedł czas, żeby temu stawić czoło. Mnie też to się zdarzyło raz czy dwa.

- Też tak myślę - westchnęła. - Wolałabym tylko, aby Moc wybrała sobie nieco spokojniejszy moment. Nie chciałabym w coś się z tego powodu wplątywać.

Poczuła uśmiech Luke’a. - Ja też bym wolał - rzekł. - Jeśli kiedykolwiek nauczysz się wszystko tak

planować, daj mi znać. - Będziesz pierwszy - zapewniła, wyciągnęła dłoń i poklepała go po ręce

spoczywającej na jej ramieniu. Chwycił ją i przytrzymał. - Ale na razie - rzekł cicho, gładząc jej dłoń końcami palców - staraj się pamiętać,

że jestem przy tobie. Zawsze, kiedy mnie potrzebujesz. Ścisnęła rękę męża. - Wiem - szepnęła, czując, jak przepływa w nią jego siła i zaangażowanie,

zalewając ciemne przestrzenie, które otworzyły w niej emocje Jinzlera. Jednym z plusów posiadania za męża mistrza Jedi było to, że człowiek nigdy nie

był zupełnie sam, pomyślała z zadowoleniem. Leżeli tak jeszcze przez kilka minut. Wreszcie Mara z westchnieniem zmusiła się,

aby wrócić do teraźniejszości. - W porządku - mruknęła. - A co myślisz o całej reszcie? - No cóż, na pewno nie jest tak wesoło, jakbyśmy chcieli - odrzekł Luke. -

Zauważyłaś minę Formbiego, kiedy wrócił po rozmowie z generałem Draskiem i kapitanem Talshibem?

Mara się zastanowiła. Akurat wtedy bardziej skupiała się na Jinzlerze, więc pamiętała jedynie wyraz twarzy Formbiego.

- Wydawał się znużony - powiedziała. - To było coś więcej - sprzeciwił się jej mąż. - Wydawało się, że właśnie stoczył

ciężką bitwę i nie był pewien, czy ją wygrał, czy przegrał.

Timothy Zahn 47- Może i tak - odparła, trochę na siebie zła. Zwykle lepiej wychwytywała takie

szczegóły. - Myślisz, że Drask i Talship nie są zadowoleni, że mają na pokładzie chissańskiego statku tylu Obcych, i dają to Formbiemu do zrozumienia? - dodała.

- Z pewnością nie są zachwyceni - zgodził się Luke. - Choć wydawało mi się, że arystokra jest wyższy rangą od generała.

- To jeszcze nigdy nie powstrzymało nikogo przed marudzeniem. - Uśmiechnęła się. - A na pewno nieraz widziałam, jak wyższy rangą ustępował tylko po to, żeby maruda się zamknął.

- Ja też - rzekł Luke. - Musimy mieć oko na wszystko i zobaczyć, jak Drask się zachowuje w czasie drogi.

- Jasne - powiedziała Mara. - Jak sądzisz, czy Drask może być dość wkurzony, żeby czegoś próbować?

- Na przykład? - Bo ja wiem... coś takiego jak mały wypadek z kablem w holu wejściowym -

odrzekła. - Za dobrze wymierzony w czasie, aby można go przypisać tylko przypadkowi.

Luke milczał przez kilka sekund. Mara wsłuchiwała się w ciszę, obserwując kalejdoskop myśli i emocji w jego umyśle, kiedy badał różne możliwości.

- Nie mam pojęcia - rzekł wreszcie. Nawet gdyby mnie uderzył, to raczej nie zdołałby zabić. Najwyżej wyłączyłby mnie z działań na jakiś czas, zanim się nie wyleczę.

- A ja zostałabym przez ten czas sama - zwróciła mu uwagę Mara. - A poza tym mogłoby to dać Draskowi podstawę, aby całkiem wyłączyć nas z misji.

- Bardzo trudno byłoby mu przekonać kogokolwiek - zauważył. - Widać, że Formbi bardzo chce nas tu widzieć.

- To prawda, ale przynajmniej miałby dodatkowy argument - odparła. Nagle podjęła decyzję. - Zaraz wracam - oznajmiła. Sprawdziła, czy jej miecz świetlny tkwi pewnie przy

pasku i ruszyła w stronę drzwi. - Dokąd idziesz?! - zawołał za nią, wspierając się na łokciu. - Wracam do holu - powiedziała. - Przyjrzę się temu kablowi. - Mam pójść z tobą? - zapytał, podnosząc się z łóżka. - Lepiej nie. - Mara potrząsnęła głową. - Jeden węszący Jedi to zwykłe wścibstwo,

dwoje to oficjalne śledztwo. Nie ma sensu lać wody na młyn Draska. - Też tak myślę. - Luke niechętnie usiadł z powrotem. - Gwizdnij, gdybyś

potrzebowała pomocy. - Oczywiście - rzuciła z niewinnym spojrzeniem. - Jak zawsze. Zdążyła wybiec z pokoju, zanim wymyślił wystarczająco jadowitą ripostę. Korytarze wiodące do holu były spokojne i pustawe. Mara zobaczyła po drodze

najwyżej tuzin Chissów w czarnych mundurach, ale większość zupełnie ją zignorowała. Jedna grupka wydawała się zainteresowana jej obcym wyglądem, ale nawet oni nie

Rozbitkowie z Nirauan 48odezwali się, kiedy ich mijała. Albo ta rasa była z natury uprzejma, albo Formbi wydał konkretne instrukcje, jak należy traktować gości.

Co ciekawe, bardzo łatwo przychodziło jej rozszyfrowanie emocjonalnych stanów ducha Chissów. Na Nirauan, w czasie pierwszych spotkań z członkami tej rasy, zaledwie wyczuwała ich obecność. Doświadczenie i praktyka zrobiły widocznie swoje.

Fakt, wtedy nie była jeszcze prawdziwym Jedi. Może to również stanowiło różnicę.

Hol był pusty, kiedy tam dotarła. Nic zaskakującego. Nieco bardziej zaskakujący był fakt, że kabel, który omal nie uderzył Luke’a, został już zamocowany.

Stała przez chwilę w przejściu, obserwując kabel, który tkwił w prowadnicy pomiędzy sufitem a ścianą, dobre sześć metrów od pokładu. Nie był to skok niemożliwy dla Jedi, lecz zwykły człowiek nie zdziałałby wiele. Musiałaby obejrzeć dokładnie koniec, gdzie kabel został odcięty lub zerwany, to zajęłoby trochę czasu, a o ile wiedziała, Jedi nie byli zdolni do zawisania w powietrzu.

Można było jednak spróbować czegoś innego. Formbi wspominał przecież, że hol mógł być automatycznie modyfikowany i dekorowany w zależności od potrzeb...

Potrzebowała zaledwie minuty, żeby odnaleźć panel sterowania, wpuszczony w ścianę tuż koło framugi i ukryty za płytą w tym samym neutralnym szarym kolorze co reszta ścian. Na układ kontrolny składało się dwanaście przycisków, każdy opisany znakiem w nieznanym jej alfabecie. Na próbę wcisnęła jeden i czekała.

Powoli, bezszelestnie pomieszczenie zaczęło zmieniać kształty. Kilkanaście różnych fragmentów ściany wysunęło się do przodu; potem przekręciły się na drugą stronę wymalowaną w skomplikowane wzory. Części sufitu opuszczały się w dół niczym flagi, a tu i ówdzie wyrastały prostokątne lub okrągłe kolumny rozmaitej wysokości, wyglądające jak stylizowane stalaktyty i stalagmity.

Sam pokład przeszedł najbardziej dramatyczne zmiany. Pojawiły się niewidoczne do tej pory maleńkie światełka, tworząc skomplikowane wzory i barwne plamy. Układ wzorów się zmieniał, co do złudzenia przypominało strumień wody płynący od włazu do miejsca, gdzie stała Mara.

W chwilę później wszystko było gotowe. Mara miała teraz przed sobą całkowicie odmienioną salę. Mimo wszystko była pod wrażeniem; zastanawiała się tylko, jaki chissański dostojnik zasługuje na takie przyjęcie.

Spróbowała jeszcze dwóch przycisków. Za każdym razem hol wracał do pierwotnego stanu, zanim przybrał kolejną formę.

Niestety, wszystkie te zabiegi nie spowodowały przemieszczenia się kabla, który chciała zbadać. Przez cały czas akurat ten fragment sufitu, który ją naprawdę interesował, pozostawał na swoim miejscu, a kabel wciąż znajdował się poza jej zasięgiem.

Musiała coś z tym zrobić. Wróciła do pierwszego przycisku. Obserwowała teraz pozycje zmieniających się

paneli ściennych i kolumn opuszczających się z sufitu, licząc w myślach sekundy. Uznała, że to możliwe, choć ledwo ledwo. A Mara zawsze uważała, że jeśli coś jest możliwe, należytego spróbować.

Timothy Zahn 49Przywróciła pomieszczeniu stan neutralny i przygotowała się do działania.

Powiedziała niedawno Luke’owi, że jeden węszący Jedi to tylko zwykłe wścibstwo. Ciekawe, czy Formbi też tak będzie uważał, jeśli ją przyłapie.

Odetchnęła głęboko, wcisnęła przycisk i pobiegła. Podbiegła do najniższego z paneli, zanim odchylił się na więcej niż kilka stopni,

skoczyła i chwyciła górną krawędź końcami palców. W pierwszej chwili zlękła się, że może się załamać pod jej ciężarem, a ona sama haniebnie runie na pokład, ale na szczęście nic takiego się nie stało. Mara nie pozwoliła panelowi zmienić zdania i szybko podciągnęła się w górę, a potem odepchnęła, rzucając się całym ciałem w kierunku panelu po prawej. Złapała go, znów się odepchnęła i skoczyła na kolejny. Zanim ostatni z paneli zdążył się zamknąć, była już tam, gdzie chciała się znaleźć. Odepchnęła się jeszcze raz, przeskoczyła półtorametrową otwartą przestrzeń, jaka dzieliła ją od najbliższej kolumny i mocno do niej przylgnęła.

Przez chwilę tak wisiała, oddychając ciężko i czerpiąc siłę z Mocy, aby odnowić energię zmęczonych mięśni. Powierzchnia kolumny była na tyle szorstka, że zapewniała dobry uchwyt i podobnie jak panele ścienne, wydawała się doskonale przystosowana do utrzymania jej ciężaru. Mara objęła kolanami dolną część kolumny i zaczęła się wspinać.

Nie było to łatwe zadanie, ale sił dodawała jej świadomość, że jakiś Chiss może wejść i zastać ją na tej kolumnie, zwisającą jak przerośnięty mynock. W połowic drogi przeniosła się na drugą kolumnę, aż sięgnęła do jednego ze zwisających pionowo fragmentów sufitu. Wykorzystując go jako oś obrotu, rozhuśtała się i skoczyła w kierunku kolumny w samym rogu.

Dopiero teraz mogła wreszcie z bliska przyjrzeć się kablowi... Zmrużyła oczy, żałując, że nie ma latarki. Hol był dobrze oświetlony, ale koniec,

którym kabel został zamocowany do złącza, znajdował się w cieniu kolumny, z której zwisała Mara.

Jedi nigdy jednak nie jest całkiem bezradny. Obejrzała się przez ramię, sięgnęła poprzez Moc do paska i odpięła miecz świetlny. Manewrując ostrożnie lewitującym mieczem, skierowała go do rogu i obróciła tak, żeby ostrze znajdowało się w bezpiecznej pozycji. Spojrzała na wyłącznik i uruchomiła miecz.

W cichym pomieszczeniu, blisko ściany, syk włączanego ostrza zabrzmiał dziwnie głośno. Miecz nie dawał zbyt mocnego światła, ale wystarczyło.

Kabel nie został przecięty, jak początkowo podejrzewała. Wydawało jej się jednak, że złącze było umocowane na wkręty, co praktycznie uniemożliwiało przypadkowe obluzowanie pod wpływem drgań lub naprężeń.

Więc jak się mogło rozłączyć? Przysunęła miecz tak blisko złącza, jak to było możliwe bez ryzyka uszkodzenia i

przyjrzała się lepiej. Z boku kabla, tuż ponad złączem, znajdowało się nieduże wgłębienie. Podniosła wzrok na sufit i ujrzała nad tym wgłębieniem niewielki, okrągły otwór.

Poprawiła uchwyt na kolumnie, uwolniła jedną rękę i ostrożnie wyciągnęła dłoń w kierunku otworu. Wsunęła w niego palec. Nic. Przeciągnęła po obwodzie otworu w

Rozbitkowie z Nirauan 50poszukiwaniu choćby łopatek wentylatora, które powinny znajdować się w tym miejscu na każdym normalnym statku.

Jeżeli ten otwór powstał przy budowie statku. Skoro był pusty, można było podejrzewać, że wykonano go dopiero później... i w jakimś celu.

Mara wciąż jeszcze rozważała różne możliwości, kiedy dziwne uczucie musnęło jej umysł.

Natychmiast wyłączyła miecz świetlny, ucinając łagodny szum. W nagłej ciszy usłyszała odgłos kroków zbliżających się w jej kierunku. Kolumna, na której wisiała, była jedyną kryjówką w zasięgu. Problem polegał na tym, że Mara przylgnęła do kolumny po niewłaściwej stronie, doskonale widoczna z dołu. Będzie musiała przesunąć się do ściany, jeśli ma liczyć na ukrycie. Sądząc jednak z tempa zbliżania się kroków, nie będzie na to czasu.

Wyciągnęła wolną rękę, chwyciła miecz świetlny i znów objęła kolumnę obydwoma ramionami i kolanami. A potem, tak szybko jak mogła, zaczęła się przemieszczać, żeby znaleźć się z drugiej strony.

Była w połowie drogi, kiedy nieproszeni goście weszli do holu. Znieruchomiała i spojrzała ostrożnie w dół.

I poczuła, że jej serce zamienia się w kamień. To nie byli chissańscy żołnierze, wysłani przez generała Draska, żeby ją znaleźć.

Nie był to nawet rutynowy patrol, sprawdzający wszystkie podejrzane sygnały. Na dole, tuż przy wejściu, zobaczyła pięć postaci. Pośrodku stał młodzieńczo

wyglądający mężczyzna, ubrany w szary mundur imperialny, ozdobiony czerwonymi obwódkami i czarnymi lamówkami na kołnierzu i mankietach.

Pozostali czterej byli imperialnymi szturmowcami.

Timothy Zahn 51

R O Z D Z I A Ł

5 Mara wytrzeszczyła oczy na ten widok. Nagły przypływ wspomnień ogarnął ją jak

huraganowy wiatr, ciskający kamieniami. Służąc u Palpatine’a jako Ręka Imperatora wielokrotnie współpracowała ze szturmowcami. Wydawała im rozkazy, a oni je wypełniali. Czasem prowadziła niewielkie grupki na misje specjalne.

A potem przyglądała się, jak zabijają. To niemożliwe, To nie może być prawda. Elita szturmowców już nie istniała,

zniszczona w długiej walce Imperium z Nową Republiką. Większość zbiorników do klonowania, stosowanych do produkcji tych żołnierzy przez wiele lat, również została odnaleziona i zniszczona, aby już nikt i nigdy nie zalał galaktyki tak przerażającą falą zniszczenia i śmierci.

A jednak stali przed nią. To nie była iluzja ani oszustwo, ani też figiel spłatany przez wspomnienia. Stali w pozie szturmowców, w zbrojach szturmowców, trzymając jak szturmowcy rusznice laserowe Blas-TechE-11.

A więc wrócili. Młody oficer imperialny rozglądał się po pomieszczeniu, nie zdejmując dłoni z

kolby pistoletu laserowego DH-17 spoczywającego w kaburze na biodrze. Jeden ze szturmowców powiedział coś i oficer podniósł wzrok.

- A, tu jesteś, Jedi Skywalker. Wszystko w porządku? Wydobycie głosu kosztowało Marę niemało wysiłku. - Jasne - odpowiedziała. - Nie ma problemu, a bo co? Wydawał się nieco zbity z tropu. - Słyszeliśmy dźwięk włączanego miecza świetlnego - rzekł. -W przypadku Jedi

zwykle oznacza to kłopoty. - Dla kogo? - znacząco spytała Mara. - W ogóle kłopoty. - Oficer odzyskał równowagę. - Potrzebujesz pomocy, żeby

stamtąd zejść? - A kto powiedział, że chcę schodzić? - odparowała. Prychnął cicho i Mara wyczuła cień jego irytacji. - No dobrze - zgodził się. - Niech będzie po twojemu. Myślałem, że po prostu

zechcesz pogadać... i tyle.

Rozbitkowie z Nirauan 52- Na temat...? - Na początek na temat tego. co tam robisz - odparł młodzik. - Może też przy

okazji porozmawiamy o tej całej zbzikowanej misji. Zmarszczyła brwi, sięgając ku niemu poprzez Moc. Trudno było jej czytać

Obcego, zwłaszcza z tej odległości. Jeśli jednak zdołała się zorientować, mówił szczerze.

Wprawdzie do tych samych wniosków doszła w przypadku Jinzlera, ale dobrze wiedziała, ile warta jest zwykła szczerość.

Jeśli jednak ci imperialni przybyli tu po to, aby ją zabić, stracili już najlepszą i oczywistą okazję. Jeśli zaś byli po tej samej stronie, porównanie kart mogło być niezłym pomysłem.

- W porządku, schodzę - zadecydowała. - I tak już właściwie skończyłam. - Potrzebujesz pomocy? - Nie, dzięki - odrzekła, zaciskając zęby, bo przyszło jej do głowy, że może oficer

czeka na dogodną okazję, zanim rozkaże szturmowcom otworzyć ogień. Czas na małe, wykalkulowane ryzyko. - Chociaż właściwie... możesz mi potrzymać miecz. Łap!

Rzuciła mu miecz. Młody człowiek zrobił krok do przodu i złapał go zręcznie. Nie wyglądał triumfująco, trzymając w dłoni jej jedyną broń. A co ważniejsze,

żaden ze szturmowców nie podniósł swojego blastecha i nie zaczął strzelać. Odetchnęła z ulgą. Naprawdę nie mieli nic złego na myśli. Przynajmniej na razie. - Dobrze! - zawołała. - Odsuńcie się. Zerknęła na pulpit sterowania w korytarzu za ich plecami i uruchomiła Mocą

jeden z przycisków. Pomieszczenie znowu zaczęło się zmieniać. Mara przeskoczyła na inną kolumnę,

bo ta, na której wisiała do tej pory. schowała się w sklepieniu. Odepchnęła się, by przechwycić w locie obracający się panel ścienny. Krótka pauza, żeby odzyskać równowagą - i skok na kolejny panel. Po trzech takich skokach wylądowała na pokładzie.

- Dzięki - powiedziała, wyciągając dłoń do oficera. Czujnie wytężyła zmysły w oczekiwaniu na nagłą zmianę frontu.

Ale on tylko oddał jej miecz, bardziej zwracając uwagę na nowy wygląd holu aniżeli na nią.

- Imponujące zauważył, kiedy ściany przyjęły znów zwykły wygląd, aby po chwili przybrać układ, który wybrała Mara. - Natychmiastowa zmiana dekoracji, zależna od nastroju.

- Wydaje mi się, że to ma więcej zastosowań - odparła. Z bliska oficerek wydawał się jeszcze młodszy. Nie więcej niż dwadzieścia pięć

lat. Jak dzieciak bawiący się w wojsko, przemknęło jej przez głowę. - Formbi ci tego nie wyjaśnił? A może nie przyjęli cię w żadnej z tych dekoracji,

kiedy tu przyjechałeś? - Nie rozmawialiśmy zbyt wiele z Frmbim - wyjaśnił młodzik. -Ani z innymi

Chissami. Staramy się raczej siedzieć cicho, odkąd przybyliśmy. - Uśmiechnął się z zażenowaniem. - Generał Drask nie jest zbyt zadowolony z naszej obecności.

Timothy Zahn 53- Generała Draska trudno zachwycić - mruknęła Mara. Minęła grupę wojskowych,

podeszła do panelu sterowania i przełączyła dekoracje na neutralne. - To jak, powiesz mi, kim jesteś? - zapytała, zwracając się znowu ku oficerowi. - Czy mam zgadywać?

- Och, przepraszam. - Zesztywniał i stanął na baczność. - Jestem dowódca Chak Fel, wojownik Ręki. Pewnie pamiętasz spotkanie z moim ojcem parę lat temu.

- Doskonale pamiętam - odparła, uśmiechając się lekko na to wspomnienie. - Jestem pewna, że generał Fel też mnie wspomina.

- Z wielkim szacunkiem i podziwem - zapewnił ją Fel. - Prosił, aby przekazać ci pozdrowienia i powiedzieć, że wciąż jeszcze żywi nadzieję, że pewnego dnia oddasz swoje talenty w służbę Imperium Ręki.

- Dzięki, ale miałam już dość służby dla Imperium - odrzekła. - Każdego imperium. Wiedziałeś zatem, że tu będę?

- Miałem taką nadzieję - przyznał. - Admirał Parck powiedział mi, że zostaliście zaproszeni wraz z mistrzem Skywalkerem, ale nie był pewien, czy chcecie i możecie się zjawić.

- Nie mówił ci, że skontaktowaliśmy się z nim kilka dni temu? - Nie - odrzekł. - Oczywiście, byliśmy już w drodze. Może nie przypuszczał, że

warto nas jeszcze odwoływać. - I tak doszliśmy do reszty grupy - rzekła, zerkając na szturmowców. - Ach, to... - Fel machnął ręką, wskazując na swoją eskortę. - To jednostka Aurek-

Siedem z imperialnego 501. Legionu Szturmowców. Mara poczuła ucisk w żołądku. Imperialny Pięćset Pierwszy. Osobista jednostka

szturmowców Vadera z czasu Rebelii. Nazywano ją Pięścią Vadera i samo jej przybycie do systemu gwiezdnego sprawiało najczęściej, że zarówno siły rebeliantów, jak i skorumpowani oficerowie imperialni kryli się, gdzie kto mógł. Nieludzie wszystkich ras szybko nauczyli się drżeć na widok białych masek. Uprzedzenie Imperatora do Obcych wycisnęło swoje niezatarte piętno na psychologii walki wszystkich legionów szturmowców, a zwłaszcza żołnierzy z Pięćset Pierwszego.

To oczywiście była ta sama jednostka, którą Parck reaktywował dla potrzeb Imperium Ręki. Mówiło to wiele o metodach rządzenia, stosowanych przez admirała.

- Cóż, dawne porzekadło chyba mówi prawdę - zauważyła sztywno. - Stara gwardia nigdy nie umiera.

Fel wzruszył ramionami. - A właściwie co robiłaś tam na górze? Mara rozejrzała się wokoło. W pobliżu nie było ani jednego Chissa, ale to nie

potrwa długo. - Nie tu - rzekła. - Chodź za mną. Odwróciła się plecami do żołnierzy i ruszyła przed siebie. W chwilę później, bez

słowa skargi czy pytania, sformowali szyk i ruszyli za nią. Więź Mocy między Marą a Lukiem nie była tak jasna i bezpośrednia, jak sądziła

większość ludności Nowej Republiki - nie wyglądało to jak myślowa rozmowa przez komunikator. Mąż uświadomił sobie jej obecność, kiedy była blisko kwatery, ale wtedy wiedział już też, że nie wraca sama.

Rozbitkowie z Nirauan 54Dopiero jednak kiedy otworzył drzwi, zorientował się, co to za towarzystwo. I jak zwykle szybko się opanował. - Witam - odezwał się spokojnie, skłaniając głowę na powitanie. -Jestem Luke

Skywalker. - Dowódca Chak Fel - rzekł przybyły, kłaniając się również. - A to moja straż

przyboczna, jednostka Aurek-Siedem z Pięćset Pierwszego. Mara zorientowała się, że Luke rozpoznał ten znak. Skinął ponownie głową. - Jestem zaszczycony, dowódco - rzekł. - Nie wejdzie pan? - Ale tylko dowódca - wtrąciła Mara, zanim Fel zdążył odpowiedzieć. - Nie ma

miejsca dla wszystkich... no i wolałabym, żeby ludzie Draska nie widzieli, jak wokół mojej kwatery kręcą się szturmowcy.

- Racja - zgodził się Fel, dając swoim żołnierzom sygnał do odejścia. - Wracajcie na statek.

- Tak jest - odparł jeden z nich bezbarwnym, mechanicznie przefiltrowanym głosem; taki głos był jedną z charakterystycznych cech szturmowca. Odwrócili się idealnie i odmaszerowali.

- A teraz - oznajmiła Mara, skinieniem zapraszając Fela do środka i zasuwając drzwi - zacznijmy od pana, dowódco. Co pan tu robi?

- Zdawało mi się, że już to wyjaśniłem - rzeki Fel, zagłębiając się w jednym z foteli. - Admirał Parck nie był pewien, czy przybędziecie, więc wysłał mnie jako swojego przedstawiciela.

- A Formbi się zgodził? - zdziwiła się Mara, siadając obok Luke’a, naprzeciwko Fela.

Młody dowódca wzruszył ramionami. - Właściwie Formbi nie zgłaszał protestów. Jak mówiłem, sprzeciwiał się głównie

generał Drask. - Naszą obecnością też nie wydawał się uszczęśliwiony - przypomniał Luke. - Z ambasadora Jinzlera również się nie cieszył - dodała Mara. Fel nie zareagował na wzmiankę o Jinzlerze. - Tak, zauważyłem - rzekł. - Właściwie nie wiem, czy Drask lubi kogokolwiek. A

już z pewnością nie Obcych. Może nawet nie cierpieć Formbiego. - Dlaczego zatem Parck wysłał ciebie i garść szturmowców, zamiast przyjechać

osobiście? - zapytała Mara. - Formbi mówi o tym w taki sposób, jakby „Pozagalaktyczny Lot” był wydarzeniem dyplomatycznym roku. A może Parck po prostu irytuje chissańskich generałów?

- Nie podoba mi się to- odparł Fel. Wyczuła w jego myślach coś... - Właściwie nie wiem, po co naprawdę tu jesteśmy.

Kłamie. Mara nie musiała patrzeć na Luke’a, żeby wiedzieć, że i on to zauważył. - W porządku - rzekł Luke, nie dając po sobie poznać, że zauważyli kłamstwo

Fela. - Spróbujmy inaczej. Dlaczego Parck nie wspomniał o tobie, kiedy z nami rozmawiał?

Fel pokręcił głową. - Nie mam pojęcia. Sądziłem, że wam powiedział.

Timothy Zahn 55Tym razem przynajmniej wydawał się mówić prawdę. - Ale skoro tak... - zaczęta Mara. - Chwileczkę - przerwał Fel, unosząc palec, aby ją uciszyć. - Odpowiedziałem na

całą serię pytań. Teraz wasza kolej. Co robiłaś pod sufitem holu wejściowego? Mara doszła do wniosku, że z tym partnerem nie ma co udawać. Jeśli Fel maczał

palce w incydencie z kablem, i tak wiedział, o co chodzi. Jeśli nie miał z tym nic wspólnego, nie widziała powodu, aby mu nie opowiedzieć.

- Kiedy przylecieliśmy, wydarzył się mały wypadek - wyjaśniła. - Ciężki kabel zamocowany pod sufitem odczepił się, opadł i omal nie uderzył mojego męża.

Oczy Fela skierowały się na Luke’a, szybko ogarniając go spojrzeniem. - Nie trafił - zapewnił go Luke. - Ale, jak mówi Mara, niewiele brakowało. - Chciałam sprawdzić, czy kabel mógł być umyślnie przecięty -ciągnęła Mara. -

Podwieszono go z powrotem, dlatego musiałam się wspinać. - I co znalazłaś? - zapytał Fel. - Brak dowodów, że został przecięty, ale widać również, że nie miał prawa sam

się poluzować - wyjaśniła. - Znalazłam na nim szczerby, które świadczą, że mógł być przez jakiś czas zaczepiony za pomocą zacisku sprężynowego.

- Hm - mruknął w zadumie Fel. - Mógł go ktoś odłączyć, przytrzymać zaciskiem i zwolnić w odpowiednim momencie. A może wymienili cały kabel?

Mara pokręciła głową. - Zanim wyszliśmy, oznaczyłam go moim mieczem świetlnym -wyjaśniła. Małe

nacięcie na izolacji, ale widoczne, jeśli się wie, czego szukać. Nie, to był ten sam kabel. - Uważasz, że to był umyślny atak, przygotowany tak, aby wyglądał na wypadek?

- zapytał Fel. - Równie dobrze... - urwał. - Równic dobrze co? - podchwyciła Mara. Fel się zaczerwienił. - Przepraszam. Miałem wam o tym nie mówić. Admirał Parck wysłał nas tutaj,

ponieważ uważał, że w tej drodze grozi wam niebezpieczeństwo. Uśmiechnął się z zażenowaniem. - Jesteśmy czymś w rodzaju waszej eskorty.

Mara spojrzała na Luke’a i zobaczyła na jego twarzy to samo zaskoczenie. - Bardzo to miłe ze strony admirała Parcka - zauważyła z przekąsem. - Możesz mu

podziękować, jak wrócisz. - Słuchaj, Jedi Skywalker... - Nie mów do mnie Jedi Skywalker - odparowała. - Nie mamy zamiaru pozwolić,

aby grupa szturmowców deptała nam po piętach, klekocząc zbrojami. Drask już i tak się irytuje bardziej, niżbym chciała. Wskakujcie w to, czym przylecieliście i fora ze dwora.

Fel wyglądał na zranionego. - Obawiam się, że to nie takie proste - odparł. - Owszem, jesteśmy tutaj po to, aby

was chronić... - ...co nie jest nam potrzebne. - Całkowicie się z tym zgadzam - odparł Fel. Pomysł, żeby chronić Jedi... ale nic

nie poradzę, jestem pod rozkazami Imperium, nie waszymi.

Rozbitkowie z Nirauan 56- Poza tym Formbi dał mu zezwolenie, aby dołączył do wyprawy -dodał Luke. - No to co? - zapytała zaczepnie Mara. Luke wzruszył ramionami. - Zastanawialiśmy się, czy Formbi nie wykorzystuje tej misji, aby nawiązać pełne

stosunki dyplomatyczne z Nową Republiką - przypomniał jej. - Może próbuje zrobić to samo z Imperium Ręki.

- A skąd ci przyszło do głowy że Parck w ogóle życzy sobie jakichś stosunków dyplomatycznych z Chissami? - odparowała Mara.

- Naprawdę tego chcemy - zapewnił Fel. - Bardzo. Mara zmierzyła go wzrokiem. Tam napotkasz setki zagrożeń, od których krew zakrzepłaby ci w żyłach, gdybyś o

nich wiedział... - W porządku - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - To nie mój statek. Chcesz się tu

kręcić, nie ma sprawy. Ale nie właź nam pod nogi. - Rozumiem - odparł Fel. - Czy mam rozpocząć śledztwo, żeby się dowiedzieć,

kto na pokładzie mógłby chcieć zranić mistrza Skywalkera? - Mowy nie ma - zaprotestowała Mara. - My się tym zajmiemy. Ty siedź cicho i

trzymaj się z tyłu. Fel się uśmiechnął. - Jak sobie życzysz - rzekł i wstał. - A teraz muszę was przeprosić. Chcę wrócić na

statek i przygotować się do kolacji. - Zobaczymy się później - powiedział Luke. - Miło się rozmawiało. - Fel podszedł do drzwi, otworzył je i opuścił pokój. - Świetnie - warknęła Mara. - Akurat tego nam było trzeba. Własna prywatna

obstawa. - No, nie wiem - próbował łagodzić Luke. - Chyba to nie gorsze niż łażąca za

nami grupa Noghrich. - O wiele gorsze - odparowała. - Noghri przynajmniej potrafią stać się

niewidzialni. A widziałeś kiedyś szturmowca, który nie byłby widoczny jak Wookie na oficjalnym przyjęciu?

- No cóż. skoro już są tutaj, to chyba musimy do nich przywyknąć - doszedł do wniosku Luke. - A co z tym kablem?

- Został zrzucony umyślnie - wyjaśniła, niechętnie zmieniając temat. Nie skończyła jeszcze swojej tyrady na temat Fela, ale miała dość rozsądku, żeby wiedzieć, że są ważniejsze sprawy do omówienia. -W suficie był otwór, przez który przeciągnięto zacisk do kabla.

- Czyli mógł być zwolniony na odległość? - Bez trudu - odrzekła. - Mógł to nawet zrobić sam Drask. - Albo Feesa - zauważył Luke. Ona miała najlepszą możliwość

zsynchronizowania wszystkiego. - Wydawało mi się, że to asystentka Formbiego - zdziwiła się Mara. - A Formbi

chce nas mieć na pokładzie.

Timothy Zahn 57- Czy aby na pewno? - zapytał Luke. - A może słucha rozkazów kogoś, z kim

niekoniecznie musi się zgadzać? - Racja - zgodziła się Mara. marszcząc brwi na wspomnienie swoich kolejnych

spotkań z arystokrą. - Ale tak naprawdę nie mam pojęcia, co on myśli. Wydawał się szczerze zadowolony z naszej obecności.

- Tak. ale jest tu jeszcze jakieś drugie dno - powiedział Luke. - Jakieś napięcie, które usiłuje ukryć. Oczywiście, może to być tylko zażenowanie, bo nigdy dotąd nie miał do czynienia z tyloma Obcymi.

- A może cała przyszłość chissańskiej struktury państwowej zależy od tego. jak sobie poradzi?

- Możliwe, że chodzi także o to - zgodził się Luke. - A jeśli skreślimy Formbiego z listy, to kto zostanie? Drask?

- Właściwie zostają wszyscy, z wyjątkiem Geroonian - podsumowała Mara. I tylko dlatego, że nie było ich tutaj w tym momencie. Za to nie można wykluczyć Draska, Jinzlera ani Fela i jego grupy. - Prychnęła lekko. Pięć-Zero-Jeden. Wyobrażasz sobie, że Parck reaktywował akurat tę formację? Zdaje się, że stara gwardia niełatwo umiera.

Luke wzruszył ramionami... dziwnie obojętnie. - Stara gwardia to nie wszystko - mruknął. - Co takiego? - podejrzliwie podchwyciła Mara. - Zauważyłem, jak łatwo parę minut temu weszłaś w rolą dowódcy imperialnego -

powiedział jej mąż. - Przyprowadziłaś ich tutaj, rozkazałaś szturmowcom odejść, a Felowi właściwie powiedziałaś, co ma robić.

- I co z tego? - Teraz Mara wzruszyła ramionami. - Czy kiedykolwiek miałam kłopoty z wydawaniem poleceń?

- W porządku - mruknął. - Chciałem tylko zauważyć, jak łatwo i szybko wcieliłaś się w tę rolę, nic poza tym.

- I bardzo dobrze - mruknęła ponuro. Nie musiał już nic mówić ale w jego słowach kryło się coś więcej. Wydawało się, że nie jest specjalnie zadowolony z zachowania żony.

W pierwszym odruchu chciała wyjaśnić to od razu, zmusić go, aby wyraził swoje wątpliwości i pozwolił jej obalić je jedną po drugiej.

Ale coś ją powstrzymało. Może wyczuła, że to nie czas ani miejsce na taką dyskusję.

A może nie była pewna, czy potrafi obalić wszystkie zastrzeżenia. W pewnym sensie Luke miał rację. Ona również stwierdziła, że niepokojąco łatwo

przyszło jej wejść w tę rolę. Cóż. za relaksujące uczucie - wydawać rozkazy żołnierzom, którzy nie będą ich kwestionować, zamiast grupie składającej się z ludzi, Devaronian, Bothan i Kalamarian, z których każdy ma własne przekonania i uprzedzenia, co sprawiało, że nawet jasne rozkazy rozumiano na różne sposoby.

Powiedziała Felowi, że miała już dość służby dla Imperium. Ale czy rzeczywiście? Naprawdę?

Rozbitkowie z Nirauan 58- Chyba musimy wrócić na „Miecz Jade” i sprawdzić, czy mamy cokolwiek, co

mogłoby uchodzić za strój galowy - dodał Luke. - Wkrótce rozpocznie się przyjęcie, a powinniśmy być gotowi, kiedy Feesa po nas przyjdzie.

Timothy Zahn 59

R O Z D Z I A Ł

6

Sądząc z wielkości holu wejściowego, Luke spodziewał się, że główny salon „Posła Chafa” będzie równie wielki i wspaniały. Ku jego zdumieniu okazało się, że pomieszczenie miało rozmiary standardowej mesy okrętowej, choć urządzonej z podobnym wyczuciem smaku, jakie zauważył już w kabinie. Widocznie kiedy wysokiej rangi dygnitarze znaleźli się już na pokładzie i odbyli powitanie, pompa i ceremoniał przestawały się liczyć.

Mogły to zrekompensować stroje dygnitarzy. Formbi i Drask ubrani byli jeszcze wytworniej niż w czasie lądowania „Miecza Jade”, choć obaj zachowali tę samą kolorystykę stroju. Fel przebrał się w mundur galowy, który zadziwiał królewskim przepychem - cała lewa strona tuniki pokryta była rzędami barwnych pasków, które prawdopodobnie oznaczały udział w kampaniach i zwycięstwach. Jinzler również się postarał; jego wielowarstwowa tunika wyglądałaby świetnie nawet na przyjęciu dyplomatycznym na Coruscant. Mara nie ustępowała mu wiele w powiewnym sari i haftowanym bolerku.

Luke czuł się bardzo nie na miejscu w prostym, ciemnym kombinezonie i długiej do kolan kamizelce. W następną podróż musi zabrać ze sobą kilka elegantszych strojów.

Nie był jednak najgorzej ubranym gościem na przyjęciu. Obaj Geroonianie ulokowani po drugiej stronie wielkiego, okrągłego stołu, wyglądali wręcz na obdartusów w porównaniu z chissańskimi oficerami siedzącymi obok nich. Obaj nosili proste, ciężkie szaty z grubego materiału, a pod nimi długie, płowe tuniki. Jeden z nich, ten, który rozmawiał z Formbim ze statku uchodźców, nosił na ramionach coś, co wyglądało jak martwe zwierzę. Długie, szponiaste łapy i wydłużony pysk zwierzęcia zwisały z przodu, reszta tułowia zaś i tylne nosi na plecach. Wokół szyi zwierzaka widniała dekoracyjna, błękimozłota obroża i był to bodaj jedyny ozdobny element w całym stroju przybysza.

- Mam nadzieję, że jedzenie wam smakuje? - zainteresowała się Feesa, siedząca po lewej stronie Luke’a.

- Doskonałe, dziękuje. - zapewnił ją. W istocie potrawy były zbyt mocno przyprawione, jak na jego upodobania, a dziwny nożo-widelec, który podano zamiast

Rozbitkowie z Nirauan 60innych sztućców, pozostawiał po każdym kęsie dziwny, metaliczny posmak. Widać jednak było, że gospodarze starali się dorównać przyjęciom wydawanym w Nowej Republice i doprawdy trudno było czepiać się szczegółów. Chwilami Luke zastanawiał się nawet, czy to nie Parck dostarczył przepisów kulinarnych.

- Namiestnik Bearsh nosi szczególne trofeum - zauważył Jinzler, siedzący z drugiej strony Feesy. - To nieżywe zwierzę?

- Tak, to wolvkil - odparła Feesa, kiwając głową. - Słyszałam, jak namiestnik Bearsh mówił, że to dzika odmiana drapieżnej istoty, którą Garoonianie niegdyś udomowili. To zaszczytna oznaka, pozostająca w jego rodzinie od czterech pokoleń.

- Zwierzątko domowe? - Jinzler pokręcił głową. - Szczerze mówiąc, nie chciałbym go spotkać w lesie, a co dopiero spać z nim w jednym łóżku.

- Wątpię, abyś szybko miał okazję - odparła Feesa ze smutkiem w głosie. - Wszystkie wolvkile wyginęły wraz ze światem Geroonian.

- Rozumiem - mruknął Jinzler i Luke znów wyczul cień wzruszenia. Mimo spokojnego wyrazu twarzy, widać było, że ten człowiek coś głęboko przeżywa. - To straszna tragedia. Czy arystokra Formbi pomógł im znaleźć nowy świat?

- Nasza wiedza o rejonach znajdujących się poza granicami naszej przestrzeni jest dość ograniczona - odparła Feesa. - Nie sądzę, aby znaleźli coś odpowiedniego.

- Mam nadzieję, że arystokra niełatwo się poddaje - rzekł Jinzler z nutą wyzwania w głosie. - Nie mieli zbyt dużo czasu na oglądanie map gwiezdnych.

- Być może zaplanowano dalsze poszukiwania - dyplomatycznie odparła Feesa. - Arystokra Chaj’orm’bintrano nie zwierza mi się ze swoich planów.

Bearsh, siedzący po drugiej stronie stołu, poruszył się nagle i spojrzał na Luke’a, składając palce i pochylając głowę jakby w pokłonie. Luke odpowiedział skinieniem głowy, a wtedy Gcroonianin wziął w palce wysmukły kieliszek i wstał z miejsca. Okrążył stół i podszedł do Jedi.

- Dobry wieczór - odezwał się obojgiem ust. - Czy mam racją, przypuszczając, że jesteś mistrzem Jedi Lukiem Skywalkerem?

Luke zamrugał, zaskoczony. W centrum sterowania był pewien, że Geroonianin mówi jedynie w języku handlowym Chissów.

- Tak. to ja - wykrztusił.-Proszę wybaczyć moje zaskoczenie. Nie wiedziałem, że mówicie basikiem.

Gcroonianin lekko rozchylił obie pary warg, ukazując w każdej podwójny rząd małych zębów. Chyba miał to być uśmiech.

- Czy nie powinniśmy znać języka naszych wybawców? - odparował. - To my byliśmy zaskoczeni, że Chissowie na statku go rozumieją.

- W istocie - odparł Luke, czując się jak ciemny wieśniak, którego wysadzono pod miastem z wozu ciągniętego przez banthy. Rozumiał około tuzina różnych języków, ale wszystkie były mocno zakorzenione w kulturach dominujących w Światach Jądra i Wewnętrznych Rubieżach. Nigdy mu nie przyszło do głowy, aby dodać do swojego repertuaru jakikolwiek język z Zewnętrznych Rubieży.

A teraz to oznaczało, że wszyscy wokół muszą wyłazić ze skóry, aby zniwelować skutki jego niedopatrzenia.

Timothy Zahn 61Z drugiej jednak strony, nieczęsto zdarzała mu się taka sytuacja, w dodatku bez C-

3PO lub innego robota protokolarnego, który pomógłby mu w kwestiach językowych. - Z pewnością to ich sposób wyrażenia szacunku dla załogi „Pozagalaktycznego

Lotu” - rzekł Bearsh z wyraźną nutą podziwu w głosie. - Jeśli mogę się wtrącić... słyszałem, jak rozmawiałeś z Feesą o poszukiwaniu świata dla naszego ludu.

- Tak - potwierdził Luke. - Mam nadzieję, że się wam uda. - My i wszyscy inni z Osady Geroon też mamy taką nadzieję - rzekł Bearsh ze

smutkiem. - Dlatego podszedłem do ciebie. Miałem nadzieję, że zechcesz pomóc. - W jaki sposób? Bearsh machnął ręką, omal przy okazji nie rozlewając drinka. - Powiedziano mi, że Nowa Republika ma wielkie zasoby i rozległe terytoria.

Kiedy skończysz posiłek, mógłbyś uprzejmie rzucić okiem na nasze zapisy, aby sprawdzić, czy któryś z. waszych światów w tym rejonie przestrzeni mógłby się dla nas nadać. Przekrzywił głowę. - Oczywiście jesteśmy gotowi zapłacić za planetę, którą zechcecie nam zaoferować. Nie mamy wiele zasobów, ale wszyscy Geroonianie będą gotowi służyć własnymi rękami, umysłami i ciałami do momentu, aż dług zostanie spłacony.

- Jeśli znajdziemy odpowiedni świat, z pewnością uda się wypracować jakieś porozumienie - zapewnił go Luke. - Właściwie już skończyłem, więc jeśli chcesz, możemy udać się na mój statek.

Geroonianin cofnął się lekko. - Chcesz mnie zabrać na pokład swojego statku? - wyjąkał. - To jakiś problem? - ostrożnie spytał Luke, zastanawiając się, czy nie popełnił

totalnego faux pas. Może Geroonianie boju się Obcych i ich statków? Ale przecież byli tutaj, na pokładzie statku Chissów, więc... - Jeśli masz się czuć zakłopotany...

- Ach, nie - szepnął Bearsh, przykląkł na jedno kolano i skłonił się nisko. Tym razem nie udało mu się uniknąć rozlania drinka. - To zbyt wiele. Dla jednego Geroonianina to zbyt wielki zaszczyt. Nie mogę tego przyjąć.

- To może dam ci po prostu karty danych - podsunął Luke. - Możesz jednak mieć problemy z ich odczytem - zreflektował się po chwili. - Będę musiał przynieść również czytnik.

- Czy pozwolisz, nam uczcić twoją obecność? - zapytał żarliwie Bearsh. - Mógłbyś wstąpić na pokład naszego nędznego statku?

- Z przyjemnością. - Luke dotknął ust rożkiem serwetki i wstał. - Idziemy? - Wielki to dla nas zaszczyt - powtarzał Bearsh, kłaniając się raz po raz. - Wielki

zaszczyt. - Ależ proszę bardzo - odparł Luke, czując się coraz bardziej niezręcznie. Im

szybciej wyniesie się stąd i zabierze ze sobą tego skamlącego Geroonianina, tym lepiej. Obejrzał się na Marę, której mina świadczyła, jak świetnie bawi się jego

zażenowaniem. - Zobaczymy się w kwaterze - rzekł, przesyłając jej wzrokiem milczące

ostrzeżenie, które zignorowała całkowicie. - Gdybyś mnie potrzebowała, będę w wahadłowcu Geroonian.

Rozbitkowie z Nirauan 62- Jasne - odparła beznamiętnie, ale przynajmniej uprzejmie. - Zobaczymy się

później. Baw się dobrze. - Dzięki - burknął Luke, odwracając się w kierunku nieustannie kłaniającego się

Geroonianina. W wykonaniu Leii te dyplomatyczne bzdury wydawały się takie proste. - Prowadź, namiestniku Bearsh.

Jak się okazało, wahadłowiec Geroonian zadokowany był w prawoburtowym

doku „Posła Chata”, o niecałe dwadzieścia metrów od „Miecza Jade”. Luke wskoczył na pokład „Miecza”, żeby zabrać komplet kart astronawigacyjnych i czytnik, po czym podążył za Bearshem na ich statek.

Dwadzieścia dwa lata temu, w porcie kosmicznym Mos Eisley spoglądał na „Sokoła Millenium” i zastanawiał się, jak statek w takim stanie może być w ogóle dopuszczony do ruchu po szlakach kosmicznych Imperium. Teraz, patrząc na wahadłowiec Geroonian, poczuł, że myśląc tak, niepotrzebnie obrażał „Sokoła”. Ten gruchot nie tylko nie powinien był latać, ale Luke nie wierzył, że w ogóle jest w stanie wystartować.

Całe wnętrze wypełniał połatany, poskładany i wiele razy przerabiany sprzęt, pospawane rury i kanały, kable zasilania, na widok których inspektor bezpieczeństwa Nowej Republiki rzuciłby się na oślep w poszukiwaniu odłączników awaryjnych. Dwie kajuty zamknięto na głucho, oklejając drzwi informacją o dehermetyzacji, połowa wyświetlaczy na panelu sterowania wydawała się martwa od dawna. Wszędzie unosił się slaby zapach, stanowiący mieszaninę smarów, płynu do akumulatorów, paliwa do silników manewrowych i cieczy hydraulicznej. Luke nie mógł się nadziwić, że taki wrak zdołał przebyć odległość dzielącą oba statki.

Cóż, chyba że „Poseł Chaf” miał naprawdę dobre wiązki ściągające. Na statku znajdowało się trzech innych Geroonian, szybko też stało się oczywiste,

że czołobitność namiestnika okazywana Luke’owi w salonie była jedynie drobną próbką. Pozostali Geroonianie oblepili Jedi już w chwilę po przekroczeniu zardzewiałego włazu, wymachując rękami z podniecenia i powtarzając co chwila, jaki to zaszczyt mieć go na pokładzie. Ostatecznie wprawili go w takie zakłopotanie, jakiego nie odczuwał jeszcze nigdy w życiu.

Kilka razy próbował spokojnie wyjaśnić, że naprawdę nie zasługuje na takie hołdy. Ale spowodowało to jedynie kolejne fale zachwytów, jeszcze gorętsze i bardziej natrętne niż poprzednie.

Wreszcie musiał się poddać. Cokolwiek ci z „Pozagalaktycznego Lotu” zrobili dla Geroonian, poczucie wdzięczności tak mocno wrosło w ich życie, że nie byli go w stanie pohamować. Luke mógł jedynie cierpliwie je znosić, nie dopuścić, aby hołdy uderzyły mu do głowy i mieć nadzieję, że chwalebne przymiotniki w końcu im się wyczerpią.

- Już dobrze - rzekł, kiedy wreszcie nieco się uspokoili. - Zebrałem wszystkie informacje, jakie znalazłem na temat systemów Zewnętrznych Rubieży. Pamiętajcie tylko, że wiele z tych systemów nie należy do Nowej Republiki, a spora grupa jest

Timothy Zahn 63tylko luźno stowarzyszona. Ale jeśli damy radę pomóc, pomożemy. A teraz do rzeczy: jakiego świata szukacie?

- Z innym powietrzem - rzekł Bearsh, machając ręką wokół. - Żeby było mniej gęste i nie tak pachnące jak u Chissów. Prawdopodobnie chodziło o mniejszą zawartość tlenu.

- Dobrze - rzekł Luke, wprowadzając parametr do czytnika. - Woda też raczej będzie wam potrzebna. Co z klimatem i terenem?

- Potrzebujemy placów zabaw dla dzieci - rzucił skwapliwie jeden z pozostałych Geroonian. - Dużo miejsca dla wielu dzieci.

- Spokojnie, młodziaku - powstrzymał go Bearsh z zębatym gerooniańskim uśmiechem. - Na całej planecie znajdzie się mnóstwo miejsca dla dzieci.

Spojrzał na Luke’a. - Musisz, wybaczyć Estoshowi - powiedział cicho. - Nie zna innego życia poza

statkiem. - Rozumiem - odparł Luke. - Widzę, że wasz lud pokłada wielkie nadzieje w

dzieciach. - Skąd wiesz? - zapytał Bearsh, dziwnie wydymając policzki. - Ach, oczywiście...

słynne zdolności Jedi. - Jeśli chodzi o to, nie potrzebowałem żadnych specjalnych zdolności - odparł

Luke. - Słyszałem waszą poprzednią rozmowę z Chissami. Każdy naród, który pozwala dzieciom bawić się w centrum sterowania, musi naprawdę się o nie troszczyć.

- Ach, o to chodzi - odetchnął Bearsh. - Nasz statek zbudowany był pierwotnie wyłącznie dla celów naukowych, a przestrzeń, którą widziałeś, była przeznaczona na centrum odczytów przyrządów. - Skrzywił się znowu. - Było to jedyne miejsce na tyle duże, aby można się było spokojnie bawić i ćwiczyć. Cała reszta statku składa się z bardzo małych pomieszczeń dla osób samotnych i rodzin. Nie potrzeba nam przyrządów, więc przenieśliśmy je, a miejsce podarowaliśmy dzieciom.

Wyprostował ramiona, a oczy zaszły mu mgłą, kiedy zaczął snuć wizje przyszłości.

- Pewnego dnia - rzekł stanowczo - nasze dzieci będą miały prawdziwe place zabaw. A wtedy zobaczysz, mistrzu Jedi, jakim narodem staną się Geroonianie.

- Bardzo się cieszę - odparł Luke. - A co z terenem? Bearsh jakby ocknął się ze snu. - Będziemy mieszkać tam, gdzie znajdziecie nam miejsce - rzekł. - Góry czy

jeziora, lasy czy równiny... to nie ma znaczenia. - W porządku - zgodził się Luke. Nie byli wybredni, to dobrze. - A zakresy

temperatur? Bearsh znów machnął ręką. - Temperatura na tym statku jest dla nas nieco zbyt wysoka - przyznał. - Ale

zaadaptujemy się i dopasujemy do każdych... Urwał, kiedy pokład pod ich stopami zakołysał się łagodnie. - Co to było? - z lękiem zapytał Estosh, rozglądając się szybko wokół siebie.

Rozbitkowie z Nirauan 64W chwilę później dostali odpowiedź w postaci odległego grzmotu, który odbił się

cichym echem, wpadając przez otwarty właz. - Coś wybuchło - powiedział Luke i zerwał się na równe nogi. Biegiem puścił się

w kierunku tunelu wejściowego, sięgając w Moc i jednocześnie wyciągając komunikator. Eksplozja musiała nastąpić po drugiej stronie statku, jeśli sądzić z nagłej konsternacji, jaką wyczuł z tamtego kierunku, od rufy.

- Mara?! - zawołał. - Mamy wybuch i pożar na rufie, z lewej burty usłyszał jej głos. - Wracam, żeby

sprawdzić, czy mogę pomóc. Idę do ciebie - zapowiedział Luke. Wybiegł z tunelu wejściowego i skierował się

do najbliższego korytarza głównego. - Wiesz, co się tam dzieje? - Wiemy o transporterze Fela, to na pewno - zameldowała. - Nie mam pojęcia, co

jeszcze jest uszkodzone, ale sądząc z miny Draska, może to być coś poważnego. Jakieś istotne urządzenia, a może nawet zbiornik paliwa.

Luke skrzywił się lekko. - W porządku. Idę. W powietrzu wyczuł swąd spalenizny, zanim jeszcze dotarł do połowy drogi.

Biegł dalej i nagle znalazł się w samym środku wydarzeń. Zahamował za plecami Chissów, biegnących z ręcznymi gaśnicami w kierunku półotwartych drzwi, przez które wydobywały się kłęby dymu. Zobaczył Marę stojącą z Felem nieco z boku i przepchnął się obok jeszcze jednego Chipsa, ubranego w galowy mundur i wykrzykującego rozkazy w ostrym, rytmicznym języku.

- Jak sytuacja?! - krzyknął pod adresem Mary. - Pożar jest tuż obok gniazda silników manewrowych i magazynu paliwa - odparła

posępnie. Zdjęła eleganckie bolerko i suknię; pod spodem miała szary bojowy kombinezon i miękkie buty.

- Szturmowcy są już tam z gaśnicami, starają się utrzymać ogień z dala od zbiorników.

Luke spojrzał na Fela. Młody oficer imperialny, z zestawem słuchawkowym szturmowca na głowie i z pełnym napięcia grymasem, zaglądał przez uchylone drzwi.

- Nie mają automatycznego systemu gaszenia? - zapytał. - Kiedyś mieli - odparła Mara. - Chyba właśnie awaria systemu spowodowała

wybuch. - Dobrze wiedzieć - mruknął Luke, mruganiem usiłując rozpędzić łzy, które

gryzący dym wyciskał mu z oczu. Kilku Chissów, którzy już od jakiegoś czasu przebywali w strefie pożaru, teraz chwiejnym krokiem, zataczając się, wyszło na korytarz, ciągnąc za sobą smugi dymu.

- Jakim cudem szturmowcy znaleźli się na miejscu? - zapytał Luke. - Byli pierwsi w strefie pożaru, ponieważ mieli samodzielne aparaty oddechowe -

rzeki Fel, uprzedzając odpowiedź Mary. - A skoro mowa o oddychaniu, jak się czują Jedi w atmosferze ubogiej w tlen?

- Wytrzymujemy kilka minut - odrzekł Luke. - Mniej, jeśli wymagany jest duży wysiłek fizyczny lub umysłowy. A o co ci chodzi?

Timothy Zahn 65- Potrzebujemy paru delikatnych operacji mieczem świetlnym. - Fel wskazał na

drzwi, przez, które ciągle wydobywały się kłęby dymu. - Na razie odizolowali zbiorniki paliwa, ale ogień zbyt mocno się rozpanoszył i zaczyna ich wypierać. Chyba zlokalizowali system gaśniczy...

- Chyba? - Dlatego mówię, że to delikatna operacja - wyjaśnił Fel. - Inaczej po prostu

rozwaliliby rury i po sprawie. Trzeba bardzo lekko naciąć przewody, żeby wyciekło tylko kilka kropli płynu, i sprawdzić, co to za ciecz. Lepiej, żeby to nie było paliwo ani inne łatwopalne świństwo.

- Bez żartów - otrząsnęła się Mara. - Ale załóżmy, że mają rację... co wtedy? - Wtedy trzeba je całkiem przeciąć - wyjaśnił Fel. - Wygląda na to, że wybuch

odkształcił jedynie obszar w okolicy głównych zaworów zraszaczy, więc jeśli dacie radę otworzyć rury za nimi, będziemy mogli zalać przedział i szybko ugasić ogień.

Luke spojrzał na Chissa w mundurze, który w tej chwili uzgadniał coś z członkami załogi, wkładającymi jednocześnie zbiorniki z powietrzem i maski tlenowe. Przypuszczał, że to protokół wymaga, aby przed rozpoczęciem działań uzgodnić takie rzeczy z oficerem.

Ten jednak wydawał się zbyt zajęty, aby słuchać pasażerów. A jeśli ogień istotnie zbliżał się do zbiorników z paliwem...

- Dobrze - rzekł Luke, podejmując decyzję. - Jak znajdę rurę? - Jak ją znajdziemy? - poprawiła go Mara, chwytając miecz w rękę. - Maro... - Nawet o tym nie myśl - ostrzegła go. - Poza tym delikatne operacje wychodzą mi

lepiej niż tobie. Niestety, miała racje.. Luke z trudem opanował instynktowną reakcję aby chronić

ją przed niebezpieczeństwem, kiedy tylko jest to możliwe. - Niech ci będzie - westchnął. - Jak znajdziemy rurę? - Zaprowadzą was - odparł Fel. - Szukajcie jasnych świateł. - W porządku. - Luke odczepił miecz od pasa, odetchnął głęboko i sięgnął w Moc.

Uniósł brew, spoglądając na Marę, która twierdząco skinęła głową, po czym wszedł do środka.

W pomieszczeniu dym był znacznie gęstszy, niż Luke oczekiwał. Kłębił się w szalonych wirach, wprawiany w ruch przez system wentylacyjny, który daremnie usiłował oczyścić powietrze. Przez kolejne na wpół uchylone drzwi widział szalejący pożar, a trzask płomieni mieszał się z sykiem gaśnic. Zmrużył oczy i wszedł do pomieszczenia, wymijając kręcących się bezradnie pracowników i usiłując uniknąć osmalenia. Wzrokiem szukał szturmowców.

Nie było ich widać, ale z prawej strony, gdzie pożar szalał jeszcze intensywniej, Luke zauważył kolejne drzwi. Zanim jeszcze zdołał posłać Marze pytającą myśl, z pomieszczenia wytrysnął słaby, ale skoncentrowany strumień światła, z trudem przedzierając się przez dym.

Mara też go zauważyła. Luke pochwycił jej sygnał bez słów, posłał równic milczące potwierdzenie i zaczął przemykać przez wyrwy w ścianie płomieni. Udało mu

Rozbitkowie z Nirauan 66się przejść kosztem kilku powierzchownych oparzeń i chwilą później znalazł się w kolejnym pomieszczeniu.

Czwórka szturmowców stała w kącie, rozstawiona w bojowej formacji półkola, plecami do sporego zespołu zbiorników paliwa. Wystrzeliwali pojedyncze strumienie środka gaszącego w kierunku każdego płomienia, który wychylił się zanadto. Ten, który świecił latarką przez drzwi, spojrzał na dwoje Jedi i wzniósł promień w górę, koncentrując światło na jednym z pięciu przewodów wiązki wijącej się po suficie. Luke skinął głową na znak, że zrozumiał i rozejrzał się za przejściem wśród płomieni.

Nie znalazł go. Rozejrzał się, wbijając wzrok w dym i wsłuchując się w bicie własnego serca

odmierzające sekundy. Nawet kontrola oddechu Jedi miała swoje granice, a on i Mara znajdowali się już niebezpiecznie blisko ich przekroczenia. Mógł oczywiście użyć Mocy, aby unieść miecz w kierunku rury, ale nie był pewien, czy zdola zachować wystarczającą kontrolę i ciąć tak delikatnie, jak tego potrzebował Fel. Mógł także podnieść Marę w górę i przytrzymać, aby sama wykonała to zadanie. To jednak było ryzykowne. Taki wysiłek bardzo nadweręży jego organizm, zwłaszcza w obecnym stanie głodu tlenowego; Luke szybciej straci kontroli; nad oddechem, co pozostawi go na pastwę, kłębiącego się w pomieszczeniu dymu. Jeśli w dodatku dym zawiera toksyczne gazy, może wpaść w poważne tarapaty.

Cóż, będzie musiał zaryzykować. Odwrócił się do Mary, przypiął miecz do pasa i wskazał gestem na rurę. Wyczuwał jej wątpliwości, ale nie było czasu na dyskusje. Skinęła głową na znak, że jest gotowa, a on sięgnął w Moc i uniósł ją z pokładu. Utrzymując żonę tak wysoko ponad płomieniami, jak tylko mógł, aby nie uderzyła głową o sklepienie, przesunął ją we wskazane miejsce. Włączyła miecz, zanim jeszcze znalazła się na właściwej pozycji i lekko, pozornie niedbale, cięła przewód końcem miecza.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. A potem poprzez dym Luke ujrzał, jak w miejscu cięcia zbiera się kilka kropel cieczy, które następnie połączyły się w jedną, dużą. Kropla spadła w ogień.

Jeden z płomieni zasyczał i zgasł ze skwierczeniem słyszalnym nawet poprzez ryk pożaru.

Mara nie czekała na dalsze instrukcje. Jej miecz ciął jeszcze raz i rozpłatał przewód wzdłuż. Pokój wypełnił się nagle szumem tryskającej cieczy, rozbryzgującej się na ścianach i suficie, zalewającej rozszalałe płomienie.

Jeszcze chwila, a byłoby za późno. Luke poczuł, że oczy zachodzą mu mgłą, a w piersi brakuje tchu; ostatkiem sił utrzymywał Marę ponad płomieniami, nie pozwalając jej upaść na dymiące zgliszcza i rozgrzany pokład.

Zacisnął zęby, usiłując wytrzymać. Jeszcze tylko kilka sekund, powtarzał sobie gniewnie. Kilka sekund, aż ogień zgaśnie, a przynajmniej trochę ucichnie. Wtedy będzie mógł postawić Marę na ziemi i oboje odetchną...

Chyba że... oprócz pary z cieczy gaśniczej i zalegającego dymu w powietrzu unosiły się jeszcze toksyczne produkty spalania, o które martwił się wcześniej. W takim wypadku musiał tylko wierzyć, że ogień zgaśnie, zanim on sam zemdleje, a

Timothy Zahn 67przynajmniej że szturmowcy zauważą go i wyniosą, zanim spłonie... Jeszcze tylko kilka sekund...

Drgnął, kiedy nagle poczuł coś obcego na twarzy. Zamrugał; jego oczy patrzyły teraz przez wzmacniające widzenie soczewki. Zarejestrował też coś znacznie ważniejszego - podmuch świeżego, chłodnego powietrza wiejący mu w nos.

Podniósł dłoń i końcami palców trafił na gorący, twardy, obły kształt. Ale i tak wiedział już, co się stało. Jeden ze szturmowców zauważył jego desperacką walkę o oddech, podszedł i włożył mu na głowę własny hełm.

Odetchnął głęboko i ostrożnie. Powietrze pachniało po prostu cudownie. Jeszcze jeden oddech, i jeszcze jeden, żeby napełnić płuca i uzupełnić tlen we krwi. Myślą powędrował ku Marze, ale zanim zdążył zapytać, wyczuł, że i ona otrzymała tę samą pomoc od szturmowca stojącego na gorącym, lecz już niepłonącym pokładzie. Zwolnił uchwyt Mocy i opuścił ją powoli w wyczekujące ramiona żołnierza. Teraz poczuł na barkach czyjeś dłonie, które popychały go lekko w kierunku wyjścia. W chwilę potem byli już za drzwiami.

- Nic mi nie jest! - zawołał Luke, jeszcze raz zaczerpnął powietrza i zdjął hełm. Jego właściciel chwycił go niemal w locie i Luke ujrzał na mgnienie oka wyrazistą, ciemnoskórą twarz, zanim skryła się pod hełmem. Obejrzał się przez ramię, aby się upewnić, że z Marą wszystko w porządku...

I zamarł, rozdziawiając usta ze zdumienia. Podobnie jak on, Mara odetchnęła kilkakrotnie czystym powietrzem, zanim wręczyła pożyczony hełm szturmowcowi.

Ale głowa żołnierza stercząca z białej zbroi nie była ludzka. Mistrz Jedi zobaczył zieloną skórę z plamami oranżu, wielkie, lśniące oczy i wąską smugę czarnych łusek na szczycie i bokach czaszki, zachodzącą prawie na nos. Obcy zauważył zdumienie Luke’a i otworzył paszczę, zapewne w uśmiechu.

Luke odpowiedział tępym spojrzeniem. Pięść Vadera... 501. Legion Szturmowców, uosabiający całą demonstracyjną nienawiść Palpatine’a do Obcych i pragnienie podporządkowania ich ludziom... A teraz jeden z jego żołnierzy był Obcym.

Luke musiał przyznać, że jak na zaistniałe okoliczności generał Drask był zaskakująco uprzejmy.

- Dziękujemy za pomoc - powiedział, stojąc niczym nieruchoma kolumna w czarnym od dymu korytarzu, otoczony niewielką grupką Chissów, którzy krzątali się przy pracach porządkowych. Doskonale kontrolował głos, ale w jego oczach błyszczał płomień. - W przyszłości jednak nie wolno wam podejmować żadnych działań na tym statku bez specjalnego upoważnienia ode mnie, od arystokry Chaf’orm’bintrano, kapitana Brast’alshi’barku lub jakiegokolwiek innego oficera dowodzenia. Czy to zrozumiałe?

- Całkowicie - odparł Fel, zanim Luke i Mara zdążyli powiedzieć cokolwiek. - Przepraszam za przekroczenie naszych kompetencji.

Drask skinął głową i wyminął ich, kierując się na rufę, w stroną uszkodzonego obszaru.

- Chodźmy - rzekł Fel do Luke’a, a usta drgały mu w ironicznym półuśmieszku. - Zdaje się, że tu już swoje zrobiliśmy.

Rozbitkowie z Nirauan 68Ruszyli przed siebie. - Wzorowa uprzejmość, nie ma co - mruknęła Mara z kwaśnym uśmieszkiem,

kiedy mijała ich kolejna grupka Chissów. - Musisz popatrzeć na to z ich punktu widzenia - przypomniał jej Fel. - Po

pierwsze, mieliśmy być szanowanymi gośćmi dyplomatycznymi, a nie ochotniczą strażą pożarną.

- To punkt widzenia Formbiego, a nie Draska - odparowała. - Przynajmniej w tej części dotyczącej szacunku.

- Nieważne, co Drask czuje osobiście - mówił dalej Fel. - Ma swoje rozkazy, a kiedy Chiss przyjmuje rozkaz, wykonuje go. Kropka. Mimo wszystko jednak - uśmiechnął się nagle - odnoszę wrażenie, że teraz gryzie się w pięty. Nic lubi niczego, co ma związek z Imperium Ręki, czy w ogóle z ludźmi, więc na pewno fakt, że uratowaliśmy mu statek, doprowadza go do pasji.

- Czyli pora na znacznie poważniejsze pytanie - odparł Luke. -A mianowicie: co się właściwie tam zdarzyło? Wypadek czy sabotaż?

- Jestem pewien, że właśnie to sprawdzają - rzekł Fel. - Ale jeśli to sabotaż, to wyjątkowo marny. Nawet gdyby te zbiorniki eksplodowały, uszkodziłyby tylko jeden, stosunkowo niewielki sektor statku. Z pewnością nikt na pokładzie nie poniósłby śmierci. Nie dramatycznego.

- Chyba że sabotażyście chodziło właśnie o uszkodzenia - podsunęła Mara. - Może chciał jedynie utrudnić misję albo opóźnić ją do czasu, aż dostarczą nam inny statek.

- Tak, ale kto chciałby opóźniać tę misję? - rozsądnie zaoponował Fel. - Wszyscy wydają się ogromnie zainteresowani jej kontynuacją.

- „Wydają się” to bardzo odpowiednie słowo - zauważyła Mara. -Ktoś może po prostu udawać.

- Doprawdy - zgorszył się Fel, marszcząc brwi. - Myślałem, że wy, Jedi, umiecie wychwytywać takie uczucia.

- Nie aż tak dobrze, jak czasem byśmy chcieli - rzekł Luke. - Potrafimy wyczuć silne emocje, ale niekoniecznie subtelne kłamstwa. Zwłaszcza jeśli kłamca ma wprawę.

- A może sabotażysta chce się dostać na „Pozagalaktyczny Lot”, ale nie życzy sobie, żeby cała reszta tam dotarła? - zastanowiła się Mara. - Jeśli zdoła załatwić dla siebie inny transport w czasie, kiedy my będziemy tu wisieć, może to w zupełności zaspokoić jego potrzeby.

- Ale co mu to da, nawet jeśli pierwszy wejdzie na pokład „Pozagalaktycznego Lotu”? - zapytał Luke. - Poza tym Chissowie chyba już tam byli. A może się mylię?

- Właściwie to tylko przelecieli obok statku - odparł Fel. - Zebrali dość odczytów, aby wiedzieć, z czym mają do czynienia, i wrócili czym prędzej do domu, aby przedstawić dane Dziewięciu Rodom Panującym i poprosić o instrukcje. Rody odbyły krótką debatę, stwierdziły, że obszar leży poza ich granicami, postawili Formbiego na czele całej operacji i polecili mu skontaktować się z nami.

- Spróbujmy zatem cofnąć się o krok - zasugerował Luke. - Co takiego może być na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, czego ktoś mógłby tak bardzo pożądać?

Timothy Zahn 69Mara wzruszyła ramionami. - To technologia Starej Republiki - zauważyła. - Przestarzała o dobre pięćdziesiąt

lat. Może mieć wartość wyłącznie historyczną. - Ale tylko dla nas trojga - sprzeciwił się Fel. - Większość kultur w tej części

przestrzeni to rasy technologicznie zacofane i prymitywne. Każda z nich mogłaby się czegoś dowiedzieć z dreadnaughta w dobrym stanie, powiedziałbym nawet, że całkiem niemało. Śmiem twierdzić, że nawet wojska Chissów nauczyłyby się coś niecoś, gdyby się zawzięli, rozebrali wszystko na części i zbadali.

- A może to Geroonianie uważają, że mogą wymienić to, co zostanie, na nową planetę? - Luke pokręcił głową. - Chciałbym mieć więcej informacji.

- Mamy więcej informacji - odrzekł Fel. - To znaczy... ja mam. Luke spojrzał na niego zaskoczony. - Naprawdę? - Oczywiście. - Fel skinął głową. - Zanim wylecieliśmy, admirał Parck kazał

przeszukać zapisy Thrawna pod kątem wszystkiego, co mogło mieć jakikolwiek związek z „Pozagalaktycznym Lotem”. Okazało się, że trafił na kompletny egzemplarz oficjalnej instrukcji obsługi projektu.

- Całego? - zdziwił się Luke i zmarszczył brwi. - Całego - potwierdził Fel. - Cztery karty danych obejmujące listę personelu,

zapisy inwentarzowe, odczyty techniczne, przewodniki serwisowe, listy kontrolne i procedury operacji startowych, schematy... wszystko. Chcecie zobaczyć?

- Myślałam, że nigdy nam tego nie zaproponujesz - warknęła Mara. - Idziemy. Transporter imperialny stał w takim samym małym doku jak ten, który zajmował

„Miecz Jade” po drugiej stronie statku, z identycznym holem wejściowym. Szturmowcy byli już wewnątrz i zdejmowali zbroje, sprawdzając uszkodzenia spowodowane przez ogień. Jednocześnie przyciszonymi głosami rozmawiali o wypadku.

- Wiesz, nigdy nie przypuszczałem, że kiedykolwiek zobaczę szturmowca bez zbroi - przyznał się Luke, kiedy Fel prowadził ich przez szatni do wąskiego korytarza. A przynajmniej przytomnego szturmowca.

- Czasem je zdejmują - zaśmiał się Fel - choć nigdy przy oficjalnych okazjach. - Dobrze, ale dlaczego akurat szturmowcy? - zapytała Mara. - Czemu nie

wymyśliłeś i nie stworzyłeś własnych elitarnych oddziałów, jeśli pragnąłeś ich tak bardzo?

Fel wzruszył ramionami. Być może chodziło mi o efekt psychologiczny, którego nie trzeba było budować

od nowa - rzekł. - Thrawn sprowadził kilka legionów szturmowców i wykorzystywał ich bardzo skutecznie w walce z rozrabiakami. A skoro potencjalni wrogowie nauczyli się odczuwać respekt wobec ludzi w zbrojach szturmowców, opłacało się korzystać z nich nadal.

- Nawet jeśli osoba wewnątrz zbroi niekoniecznie jest człowiekiem? - zapytał Luke.

Rozbitkowie z Nirauan 70Fel się uśmiechnął. - Tak. To Su-mil, zwany również Zapaśnikiem. - Twoi szturmowcy mają imiona? - zdziwiła się Mara. - Myślałam, że dostają

jedynie numery operacyjne. - Nawet niektórzy ze szturmowców Palpatine’a mieli imiona - wyjaśnił Fel. - Ci

tutaj wszyscy mają. Jeśli cię to interesuje, Aurek-Siedem składa się z Zapaśnika, Strażnika, Cienia i Chmury.

- Bardzo ładnie - zauważyła Mara. - Mam nadzieję, że nie każesz mi odróżniać ich w miejscach publicznych.

- Zwłaszcza że nie zadali sobie trudu, aby wymalować imiona na hełmach - dodał Luke.

- Nigdy tego nie zrobią - odparł Fel. - Nie umieszczamy także identyfikatorów na zbrojach szturmowców. W ten sposób nikt nie potraf odgadnąć, czy szturmowcy, których ma przed sobą, to absolutna elita Imperium Ręki, czy tylko grupka świeżo przyjętych rekrutów, po raz pierwszy w prawdziwej akcji. Dzięki temu nieprzyjaciel nie może liczyć na żadne fory.

- Czy lud Su-mila należał do tych nieprzyjaciół? - zapytała Mara. - Nie, skąd - zapewnił ją Fel. - Su-mil to Eickarie, przedstawiciel jednej z

ostatnich ras, jakie dołączyły do Nowej Republiki. To zdziesiątkowany lud plemienny, któremu pomogliśmy się oswobodzić spod dominacji bardzo sprawnego lorda ze sporą grupą zdyscyplinowanych wojsk.

- W jaki sposób im pomogliście? - zapytała Mara. - Wyrzuciliście go, a sami wprowadziliście się, na jego miejsce?

- Nic z tych rzeczy - zapewnił Fel. - Eickarie są doskonałymi wojownikami, którzy na przestrzeni lat przywykli do walk między sobą. Lord wykorzystał to do własnych celów, nastawiając ich przeciwko sobie. My tylko pomogliśmy im się zorganizować i daliśmy broń do ręki. Oni załatwili cała resztę.

- A kiedy byli wolni, po prostu postanowili do was dołączyć? -zapytał Luke. - Nie jesteśmy Imperium Palpatine’a, mistrzu Skywalker - obruszył się Fel. -

Jesteśmy raczej konfederacją aniżeli prawdziwym imperium, z sojusznikami zamiast podbitych ludów. Zachowujemy nazwę wyłącznie z powodów historycznych.

- Oraz wartości psychologicznej, naturalnie - mruknęła Mara. - Naturalnie - zgodził się Fel. - Jeśli ktoś od dawna wpajał ci przekonanie, że

Imperium Ręki jest niezwyciężone, poddasz się znacznie szybciej, kiedy nad twoją planetą pojawi się gwiezdny niszczyciel albo oddział szturmowców przebije się przez twoje linie obrony. Szczerze mówiąc, naszym zdaniem najlepsze bitwy to takie, kiedy nieprzyjaciel kapituluje jeszcze przed oddaniem pierwszych strzałów.

- Wciąż nie pasujesz mi na oficera szturmowców - zauważył Luke. - Co twój ojciec myśli o takim wyborze kariery?

Fel wzruszył ramionami. - Właściwie jestem we flocie wojennej Imperium - wyjaśnił. - Mój normalny

przydział to Eskadra Szponowców. - Zaśmiał się. - Ojciec jest ze mnie bardzo dumny. Wyszli z korytarza na pusty pokład dowodzenia.

Timothy Zahn 71- Nikogo nie ma na służbie? - zapytał Luke, rozglądając się wokoło. - A ty na swoim statku zostawiasz kogoś? - odparował Fel z dużą dozą rozsądku. Podeszli do urządzenia, które wyglądało na dużą stację czujników i Fel gestem

wskazał gościom krzesła przy sąsiednich konsolach. - Nie mamy właściwie specjalnej załogi pilotów. Ten typ transportera

zaprojektowany jest dla oddziału szturmowców, którzy pilotują go samodzielnie, przynajmniej w operacjach rutynowych. Trochę odciąża to naszą kadrę pilotów.

- Czy to znaczy, że macie mało wyszkolonego personelu? - zapytała Mara, kiedy oboje z Lukiem zajęli miejsca.

- Wszystkim zawsze brakuje dobrych pilotów - zauważył Fel. On również usiadł i obrócił swój fotel w kierunku kasety z kartami danych. - Wątpię, aby w Nowej Republice było inaczej. Na razie jest w porządku, dajemy sobie radę. W Imperium są przynajmniej dwie grupy Obcych, które wykazują znaczne zdolności w dziedzinie pilotażu ogólnego...

Urwał i Luke pochwycił dziwną, mroczną emanację. - Co się stało? - zapytał. Fel powoli obrócił fotel w jego stronę. - No cóż - rzeki, starając się utrzymać swobodny ton rozmowy. - Myślę, że już

wiem, po co byt ten pożar. Kimkolwiek był podpalacz, domyślił się, że imperialny Pięćset Pierwszy ruszy galopem na pomoc, nie bacząc na własne bezpieczeństwo.

- O czym mówisz? - zapytała Mara. Fel wskazał gestem kasetę z kartami. - Mówię o instrukcji eksploatacji „Pozagalaktycznego Lotu - powiedział. - Nie ma

jej.

Rozbitkowie z Nirauan 72

R O Z D Z I A Ł

7

Mara spojrzała na Luke’a i stwierdziła, że on także jej się przygląda. - No no - powiedziała, zerkając na Fela. - Bardzo wygodne. - Prawda? - odparł Fel. Jego głos wciąż był spokojny, ale twarz nagle wydała się

Marze twardsza i starsza. W każdym razie o wiele dojrzalsza, niż sądziła w pierwszej chwili, gdy odniosła wrażenie, że to dzieciak bawiący się w wojnę. - Tak, z pewnością można to w ten sposób ująć.

- Pewnie nie masz drugiej kopii? - zainteresował się Luke. - To była kopia - odparł Fel. - Oryginalne karty są na Nirauan. - Jasne - zgodził się Luke. - Chodziło mi... - Wiem, o co ci chodziło - wpadł mu w zdanie Fel, przecierając dłonią twarz.

Kiedy dłoń opadła, zabrała ze sobą część twardego wyrazu. - Przepraszam. Chyba... zawaliłem sprawę. Nienawidzę zawalać.

- Witaj w klubie odparła Mara, nieco zbita z tropu. Nie pamiętała, żeby przez cały okres jej służby dla Imperium choć raz spotkała oficera imperialnego, który przyznałby się do błędu. - Dobrze, skończmy już obwinianie się i pomyślmy, kto mógł je skraść. Wiesz, ilu ludzi jest na pokładzie?

- Nie tak wielu - odparł Fel, odzyskując równowagę. - Myślę, że statek tej wielkości może obsługiwać załoga trzydziesto-... no, trzydziestopięcioosobowa. Zdaje się, że kręcą się tu też straże honorowe... Powiedzmy, dwa oddziały po sześciu strażników. Typowa świta ambasadora to dwadzieścia osób, jeszcze sam Formbi... w sumie najwyżej sześćdziesięciu ośmiu Chissów.

- Plus pięciu Geroonian. ty, czterech szturmowców, Jinzler i my -podpowiedział Luke - Chyba że jest ktoś jeszcze, o kim nie wiemy.

- Racja - zgodził się Fel. - Zaraz, zaraz - mruknęła Mara, marszcząc brwi w skupieniu. -Mówisz, że Formbi

ma dwadzieścia osób świty? - Powiedziałem, że tyle powinien mieć ambasador - poprawił Fel. - Sam nigdy nie

sprawdzałem. - Przypuszczam też, że większość z nich jest z rodziny Formbiego - dodała Mara.

A to oznacza, że noszą żółte stroje, tak?

Timothy Zahn 73- Tak, to kolor rodu Chaf - potwierdził Fel. Dlaczego pytasz? - Ponieważ dzisiaj na kolacji było niewielu Chissów ubranych na żółto - odrzekła.

Formbi. Feesa i jeszcze dwoje innych. Pozostali mieli na sobie czarne stroje. - Ona ma rację - potwierdził Luke. Który ród nosi czerń? - Żaden - odparł Fel, marszcząc brwi. Tylko Flota Defensywna Chissów. Czerń to

połączenie wszystkich kolorów, a siły zbrojne pochodzą z wszystkich rodów. - A gwardia honorowa? - dopytywała się Mara. - Czy oni też są z rodu

Formbiego? Fel pokręcił głową. - Gwardia honorowa nosi wojskową czerń. Hm... Ciekawe, co zrobił z resztą

swojej świty. - Może musiał ich zostawić - podsunął Luke. - Przy tego rodzaju misjach

Dziewięć Rodów mogło sobie nie życzyć zbyt dużej reprezentacji jednej tylko rodziny. - To, co mówisz, ma sens. - Fel powoli skinął głową. - Pomiędzy rodami zawsze

istniał problem równowagi władzy. - Możemy ich wszystkich policzyć rano - odezwała się Mara. -Idźmy dalej. Ilu z

tych dobranych ludzi mogło wiedzieć, że masz te pliki? Fel skrzywił się lekko. - To wcale nie zawęzi kręgu podejrzanych tak bardzo, jak sądzisz. Mówiłem o

tym ambasadorowi Jinzlerowi, kiedy rozmawiałem z nim w korytarzu przed przyjęciem.

- Powiedziałeś Jinzlerowi? - syknęła Mara. - Tak - odrzekł Fel, marszcząc brwi. Był wyraźnie zdziwiony jej wybuchem. -

Chciałem wiedzieć, czy sam też przywiózł jakieś zapiski, żeby je porównać. Dlaczego miałbym tego nie robić?

Mara z rezygnacją machnęła ręką. Jasne, skąd Fel miał wiedzieć, że-ten człowiek to oszust?

- Zapomnij o tym - skwitowała. - A miał cos? - Mówisz o dokumentach? - Fel pokręcił głową. - Nie, powiedział, że w Nowej

Republice wszystko, co mogłoby się kiedyś przydać, został zniszczone lub zaginęło. - Prawdopodobnie miał rację - mruknął Luke. - Czy ktoś jeszcze mógł podsłuchać

tę rozmowę? Fel odetchnął głośno. - Chcesz chyba zapytać, czy wszyscy mogli to usłyszeć - poprawił. Tłum obecny

na przyjęciu kręcił się wokół nas, usiłując okazać sympatię. - Tak, ale cały ten tłum nie zwracał na was uwagi - odparowała Mara. - Powiedz,

kto się wam specjalnie przyglądał. Fel zapatrzył się w przestrzeń i zmarszczył brwi, grzebiąc w pamięci. - Cóż... oczywiście, było tam sporo Chissów - rzekł powoli. - Pamiętam, że

przechodziła obok nas Feesa... chyba wtedy, kiedy was przyprowadziła. Potem jeszcze...

- Zaczekaj chwilę - odezwał się nagle Luke, prostując się nieco w fotelu. - Więc my już wtedy tam byliśmy?

Rozbitkowie z Nirauan 74- Tak, ale po drugiej stronie korytarza - wyjaśnił Fel. - Chyba rozmawialiście z

Formbim. - Nie o to chodzi - mruknął Luke, zerkając na Marę. - Jak sądzisz? - Warto spróbować - zgodziła się. - Fel, pamiętaj, co chciałeś nam powiedzieć. Za

chwilę wrócimy. Odetchnęła głęboko, przymknęła oczy i otworzyła się na Moc. Technika

wspomagania pamięci, której nauczył ją Imperator, działała jedynie na pamięć krótkotrwałą, ale to, co się zdarzyło w korytarzu, było na tyle świeże, że mogło się jej udać. Pozwoliła, aby obrazy w jej mózgu przewijały się w tył: pożar, kolacja, szmer rozmów przed przyjęciem...

Zobaczyła, jak Feesa wprowadza ich w zgromadzony tłum, Formbi wychodzi im naprzeciw, wita się. Ona i Luke rozmawiają z nim, zapewniając, że kwatera jest doskonała i że nie, nie wiedzą zbyt wiele na temat „Pozagalaktycznego Lotu”, ale oczywiście są ogromnie uradowani perspektywą podróży.

A w tle, po drugiej stronie korytarza, pod ścianą, stoją pogrążeni w rozmowie Fel i Jinzler.

Zatrzymała ten obraz i przyjrzała mu się uważnie. A potem znów powolutku pozwoliła toczyć się zdarzeniom, obserwując wszystkich wokół tamtej pary.

Odpowiedź uzyskała aż za szybko. Westchnęła, wyszła z transu i spojrzała na Luke’a.

On też już skończył przegląd swojej pamięci. - I co o tym sądzisz? - zapytał. - On ma racją - powiedziała ze złością. - Łatwiej byłoby policzyć, kto się nie

dowiedział. Zobaczyłam co najmniej dwóch Geroonian, dwóch oficerów i kilku Chissów z załogi, wszyscy dość blisko, aby go usłyszeć.

- Nawet generał Drask - zgodził się Luke. - Chyba Formbi i my byliśmy jedynymi prawdopodobnymi podejrzanymi, którzy nic nie wiedzieli.

Machnął ręką z rezygnacją. - Czyli zostajemy tylko my dwoje. Ślepa uliczka. - Niekoniecznie - sprzeciwiła się Mara, poruszona nagłą myślą. - W porządku,

mają karty danych. Ale będą potrzebowali również czytnika, żeby je odczytać. Zostaje tylko Jinzler.

- I Geroonianie - dodał Luke. - Rozmawiałem z nimi, kiedy rozległa się eksplozja, i zostawiłem mój notatnik z czytnikiem w ich wahadłowcu.

- Wybaczcie, ale to też ślepy zaułek - wtrącił Fel, wskazując na drugą kasetę nad konsolą. - Ten, kto wziął sobie karty danych, poczęstował się również czytnikiem. A to oznacza - rozjaśnił się nagle - że to ani Jinzler, ani Geroonianie. Tak jak powiedziałeś, oni nie musieliby go kraść.

- Chyba że wzięli go umyślnie, aby zmylić trop - przypomniał Luke łagodnie. Fel posmutniał. - Racja - bąkną! pod nosem. - Wybaczcie, ale takie rzeczy wykraczają poza moją

specjalizację.

Timothy Zahn 75- Poza naszą też - zapewnił go Luke. - Nic martw się, poradzimy sobie. Jeśli

będzie trzeba, zawsze możemy poprosić Formbiego o przeszukanie statku. - Co to znaczy, jeśli będzie trzeba? - zapytał Fel, marszcząc brwi. - Myślałem, że

zrobimy to tak czy owak? Luke wzruszył ramionami. - Na statku takim jak ten istnieje całe mnóstwo miejsc, gdzie można ukryć

przedmiot tak mały jak karty danych - wyjaśnił. - Złodziej mógł zresztą skopiować je na inny nośnik, nawet do robota, i pozbyć się oryginałów.

- Chissowie nic mają robotów - odparł Fel - ale wiem, co masz na myśli. - Z drugiej strony - ciągnął Luke -jeśli nie narobimy zamieszania złodziej może

się nie zorientować, że zauważyliśmy brak. A to by otworzyło przed nami mnóstwo innych możliwości.

- Może i tak - zgodził się Fel, ale nie wyglądał na całkowicie przekonanego. - Zaufaj mi - poprosił Luke. - Każda wiedza to potęga, jak mawiał Talon Karrde. - A wielki admirał Thrawn udowadniał czynami - podsunął Fel. - Nawet nam nie przypominaj - żałośnie jęknął Luke. - Nie wiesz, czy ten statek

ma jakieś wahadłowce lub transportery rozwijające nadświetlną? - Ten typ statku zwykle ma choć jeden taki pojazd na pokładzie -odparł Fel,

marszcząc brwi. - To się nazywa ślizgacz dowódcy, choć na statku dyplomatycznym, jak ten, prawdopodobnie służy Formbiemu, a nie kapitanowi Talshibowi. Dlaczego pytasz?

- Cóż, możesz mieć jednak rację, że ktoś próbuje opóźnić nasz wylot i znaleźć się tam przed nami - wyjaśnił Luke. Zwłaszcza teraz, kiedy ma w ręku instrukcję eksploatacji. A jeśli tak, to skoro już unieruchomił statek, sam musi tam się znaleźć wcześniej. A ma w czym wybierać, skoro tu są co najmniej trzy pojazdy: twój, nasz i transporter Formbiego.

- Plus wahadłowiec Geroonian i pojazd Jinzlera - uzupełniła Mara. - O wahadłowcu Geroonian możecie zapomnieć. - Luke pokręcił głową. - Nie

odważyłbym się nim polecieć na drugą stronę „Posła Chafa”. - Aż tak źle? zapytała Mara. - Przy nim moja stara T-16 to luksusowy jacht - odparł Luke. -Poza tym nie sądzę,

aby miał hipernapęd. - W porządku, pozostaje zatem statek Jinzlera - podsumowała Mara. - Fel. wiesz,

co to za jednostka? - Właściwie nie jestem pewien, czy w ogóle ma jakiś statek - odparł Fel. Nie

widziałem, jak przylatywał. Był tu przed nami... ale Formbi chyba wspominał, że ktoś go podrzucił.

- Ktoś go podrzucił? z niedowierzaniem zapytał Luke. - Tutaj? Fel wzruszył ramionami. - Wiem tylko to, co powiedział mi Formbi. Może skontaktował się z Nirauan i

admirał Parck coś mu załatwił. - Może - powiedziała Mara. Nie wierzyła w to ani przez chwilę, ale nie miała

najmniejszego zamiaru wdawać się w dyskusję. - Więc jaki będzie nasz kolejny ruch?

Rozbitkowie z Nirauan 76- Nasz kolejny ruch to powrót do kwatery - stanowczo odparł Luke. - Nie wiem

jak ty, aleja mam parę bąbli, które dobrze by było opatrzyć. - Och, przepraszam! Fel błyskawicznie zerwał się z fotela i ruszył w kierunku

jednej z apteczek, wiszących na ścianie obok awaryjnych bulli tlenowych. Nie pomyślałem...

- Nie przejmuj się - pocieszył go Luke. - Nie potrzeba nam pomocy medycznej. Wystarczy jedna noc spędzona w uzdrawiającym transie Jedi.

- Naprawdę? - Fel znieruchomiał i Mara wyczuła jego zakłopotanie. - Przepraszam, po prostu nie wiem o Jedi aż tak dużo, jak mi się zdawało.

- A znałeś już kiedykolwiek Jedi? - zapytała Mara. - No cóż, nie - przyznał. Ale dużo o nich czytałem. To znaczy... o was. To

znaczy... - Wiemy, co masz na myśli przerwał mu Luke z lekkim uśmiechem i wstał. - Nie

przejmuj się, Maro? - Zobaczymy się jutro, dowódco - powiedziała Mara i również podniosła się z

miejsca. - Doskonale - ucieszył się Fel. - Odprowadzę was do wyjścia. - Nie rób sobie kłopotu - rzekł Luke. - Znajdziemy drogę. Lepiej zajmij się swoimi

ludźmi. - Moglibyście omówić nowe metody zwiększenia bezpieczeństwa - podsunęła

Mara. Fel skrzywił się lekko. - Pojąłem aluzję. Dobranoc. Szturmowcy zniknęli już z holu, pozostały po nich jedynie zbroje równo

umieszczone na wieszakach ściennych. - Wiesz, ten ostatni komentarz był dość niesprawiedliwy - zauważył Luke, kiedy

szli korytarzem w stronę swojej kwatery. - Jestem pewny, że Fel jakoś zabezpieczył swój statek.

- Dlatego powiedziałam „nowe metody” - odparowała. - Może stare nie były najlepsze.

- Jasne - mruknął. - Może. A może nie. Mara zerknęła na niego z ukosa. - Coś ci chodzi po głowie? Wzruszył ramionami, niedbale oglądając się za siebie. - Nie wiem, czy zauważyłaś, ale mamy tylko słowo Fela na to, że takie karty

danych kiedykolwiek istniały. - I że on rzeczywiście rozmawiał o tym z Jinzlerem przed przyjęciem - zgodziła

się Mara. - A on może sobie tylko to wykombinował, żebyśmy zaczęli podejrzliwie patrzeć na wszystkich poza nim. Myślisz, że zanim pójdziemy spać, powinniśmy złożyć małą wizytę Jinzlerowi?

Luke pokręcił głową. - Nie warto. Na pewno musimy z nim pogadać, zanim dotrzemy na

„Pozagalaktyczny Lot”, ale nie chcę tego robić, dopóki oparzenia rozpraszają moją

Timothy Zahn 77uwagę. Poza tym, nawetjeśli Fel rozmawiał z nim o „Pozagalaktycznym Locie”, to jeszcze nie dowodzi niczego. Sam Fel przyznał, że chciał wyciągnąć od Jinzlera, co ten wie o misji. Gdyby Jinzler nic nie miał, a chciał zobaczyć zapisy Fela...

- Zapisy, których Fel nie miał - mruknęła Mara. - Słusznie, zapisy, których nie miał - poprawił się Luke. - Wówczas Fel i tak

musiałby udawać, że go okradziono. Łatwiej byłoby oszukać nas niż czekać, aż zjawi się Jinzler.

- Tyle tylko, że my moglibyśmy go na tym przyłapać - zauważyła Mara. - Zapominasz, jak się toczyła rozmowa - przypomniał jej Luke. -Dopóki się nie

przyznaliśmy, że nie zawsze umiemy przyłapać ludzi na kłamstwie, nie wspomniał o kartach danych.

Mara przymknęła oczy, odtwarzając w pamięci kolejność zdarzeń. Cholera, jej mąż miał rację.

- Naprawdę przyprawiasz mnie dzisiaj o kompleksy - burknęła. -Myślałam, że z nas dwojga to ja jestem wyszkolona w prowadzeniu śledztwa.

- To dzięki temu, że przebywałem z Corranem Hornem - sucho odparł Luke. - Czasem się człowiek czymś takim zarazi. Poza tym ty masz jeszcze inne sprawy na głowie.

Mara poczuła, że sztywnieje. - Co masz na myśli? - zapytała ostrożnie. Wzruszył ramionami... zbyt niedbale. - Miałem nadzieję, że ty mi to powiesz - przyznał. - Wiem tylko, że za tymi

twoimi pięknymi, zielonymi oczami ciągle cos się dzieje. Mara parsknęła cicho. - Próbujesz mnie brać pod włos? Widać, że zabrakło ci logicznych argumentów i

umiejętności przekonywania. - Albo bierze się to z mojego zaangażowania i szczerości, i z pragnienia. aby moja

żona była ze mną zawsze szczęśliwa - odparował. - Ooo. to mi się podoba. - Uśmiechnęła się z aprobatą. - To miło, że pragniesz dla

mnie szczęścia. Nie zapomnij tej deklaracji, jeszcze może ci się kiedyś przydać. - Zapamiętam, na pewno - obiecał Luke. Uśmiech znikł mu z twarzy. - Wiesz, że

zawsze jestem gotów cię wysłuchać. Chwyciła go za rękę i ścisnęła ją lekko. - Wiem - zapewniła go. - To naprawdę nic wielkiego... naprawdę. Muszę sobie po

prostu przemyśleć parę spraw, zanim zacznę o nich rozmawiać. To wszystko. - W porządku - odpowiedział i wyczuła, że jego zatroskanie częściowo minęło.

Ale tylko częściowo. Jest jeszcze jedna sprawa, o której nie powinniśmy zapominać. Oddział Fela nie jest... jednorodny rasowo.

Mara zmarszczyła brwi. - Mówisz o tym Obcym, Sumilu? - Tak odparł Luke. - W końcu nie wiemy nic ani o nim, ani o jego rasie. Może

działa według własnych planów.

Rozbitkowie z Nirauan 78- Możliwe, ale mało prawdopodobne. - Mara pokręciła głową. - Pięćset Pierwszy

nigdy nie był jednostką oddziałów zebranych z gwiezdnych szlaków. Byli elitą elit i nie przypuszczam, aby Parck reaktywował ją, nie przestrzegając tych standardów.

- Wcale tak nie twierdziłem - łagodnie przypomniał jej Luke. - Mam tylko nadzieję, że Fel nie wybierał ludzi do tej misji metodą rzucania kośćmi. Po prostu uznałem, że powinniśmy o tym pamiętać.

Po drodze do kwatery wstąpili jeszcze na chwilę na pokład „Miecza Jade”, aby się

upewnić, że jest dobrze zabezpieczony przed intruzami. Po swoich nieprzyjemnych uwagach pod adresem Fela, Mara chyba by nie przeżyła, gdyby włamano się na jej własny statek. Przygotowywali się już do snu, kiedy przez głośniki rozległ się oficjalny komunikat przedstawiciela Formbiego, że uszkodzenia statku po pożarze zostały naprawione, a zatem podróż zostanie podjęta bez opóźnienia. Nie wspomniano ani słowem o pomocy, jaką Chissowie otrzymali podczas walki z pożarem, nie skomentowano również przyczyny eksplozji, która go spowodowała.

Później, leżąc w ciemności obok Luke’a, Mara wpatrywała się w sufit, zastanawiając się, co właściwie się z nią dzieje.

To przyszło tak szybko i nagle - skrywane poczucie winy, które ogarnęło ją bez reszty, niczym łagodna dłoń zaciskająca się na gardle. Nagle wszystkie czyny, które popełniła przez lata jako agentka Palpatine’a, wróciły i zaczęły ją prześladować. Brutalne przesłuchania, niedbałe lekceważenie nawet tych ograniczonych praw, które istniały w Imperium, masowe procesy.

Masowe zabójstwa. Przecież wszystko to pozostawiła za sobą. Ale czy na pewno? Przecież nigdy tak

naprawdę nie przeszła na ciemną stronę - Luke przypomniał jej o tym trzy lata temu. Stużyła Palpatine’owi i Imperium tak uczciwie i dobrze, jak umiała, opierając się na kompletnie fałszywych przesłankach, jakimi ją karmiono. Oczywiście, sam fakt, że była teraz Jedi, pozwalał przypuszczać, że odkupiła swoje czyny.

Dlaczego zatem wszystko to wracało teraz do niej? Czy to Fel i jego szturmowcy, najbardziej widoczny symbol imperialnej władzy i jej wybryków? Czy może sama misja, stanowiąca nieustanne przypomnienie, że zniszczenie „Pozagalaktycznego Lotu” było jedną z wcześniejszych zbrodni Palpatine’a?

A może to coś jeszcze innego, coś subtelniejszego? W końcu Palpatine za swoje czyny zapłacił życiem. Podobnie Darth Vader i Tarkin, i wszyscy inni Wielcy Moffowie. Nawet Thrawn, którego poniewczasie uznała za najszlachetniejszego z nich wszystkich, nie żył. Tylko ona. Mara Jade, Ręka Imperatora, przeżyła.

Dlaczego? Niespokojnie przekręciła się na bok, przenosząc wzrok z sufitu na ciemność

pokoju. Poczucie winy ocalonego, pomyślała. Ktoś tak to kiedyś nazwał. Czy to właśnie obudził w niej Fel i „Pozagalaktyczny Lot”? Cóż, jeśli tak, to doprawdy niemądre, zwłaszcza teraz, po tylu latach.

Chyba że Luke miał rację. Że wciąż istniały sprawy związane z Imperium, o których nie chciała pamiętać.

Timothy Zahn 79Odetchnęła głębiej, cicho wypuszczając powietrze z płuc. Luke też nie spał;

wiedziała, że obserwuje rozszalałą karuzelę uczuć żony, gotów stanąć u jej boku w tej walce, jeśli tylko zechce go dopuścić.

Wyciągnęła rękę i odszukała jego dłoń. - Podobno mieliśmy się znaleźć w uzdrawiającym transie Jedi, pamiętasz? -

mruknęła. Zrozumiał aluzję. - Racja - szepnął. - Kocham cię. - A ja ciebie - odpowiedziała. Dobranoc. - Dobranoc. Przymknęła oczy. wygodnie ułożyła się na poduszce i otworzyła na Moc. W

końcu Luke zaakceptował ją. bez reszty, razem z jej mroczną przeszłością. Jeśli on to może zrobić, ona też powinna.

Oddech Mary stał się równy i powolny; wyciszyła umysł i uczucia i zapadła w

uzdrawiający trans. Luke obserwował ją z czułością, kiedy nagle zamilkła, wysunęła palce z jego dłoni i odwróciła się twarzą do ściany. To był długi, trudny dzień, a on musiał się zająć własnymi oparzeniami. I lepiej, aby to zrobił jak najszybciej.

Ale spokój i koncentracja niezbędne do wejścia w trans jakoś nie nadchodziły. Coś działo się na statku, coś mrocznego, złowróżbnie celowego. Ktoś na pokładzie... może więcej niż jedna osoba... wybierał się na „Pozagalaktyczny Lot” z innego powodu, nie mającego nic wspólnego z szacunkiem i pokutą.

Niespokojnie wzruszył ramionami pod ciężarem koca. Tak zupełnie szczerze... czy i on nie miał swoich ukrytych motywów, aby udać się na tę wyprawę?

Oczywiście, że miał. „Pozagalaktyczny Lot” był reliktem przeszłości, ostatnich, burzliwych dni Starej Republiki, a jego istnienie i zapisy, które zawierał, stanowiły obietnicę wypełnienia niejednej luki w historii Nowej Republiki z tego okresu. A co ważniejsze, można będzie dzięki temu przedstawić bardziej szczegółowy obraz ostatniego pokolenia zakonu Jedi. Może znajdą się tam informacje, które dopełnią jego własne zrozumienie i wiedzę, i ukażą, co robi dobrze.

A także, co ważniejsze, w czym błądzi. Skrzywił się w ciemności. Luke Skywalker, mistrz Jedi. Jedyny mistrz Jedi,

przynajmniej w Nowej Republice. Założyciel, nauczyciel i przywódca odradzającego się zakonu.

Jakim cudem znalazł się na tym stanowisku? Jak to się stało, że spadła mu na barki odpowiedzialność za odbudowę czegoś, czego stworzenie zabrało całe stulecia wielu pokoleniom?

Cóż, dlatego, że zabrakło innych. Został tylko on. Mistrz Yoda w ostatnich swoich chwilach mówił: „Kiedy ja odejdę, ty jedynym Jedi pozostaniesz. Przekaż, czego się nauczyłeś”.

Zrobił wszystko, aby spełnić ostatnie życzenie Yody. Lecz często... zbyt często... czuł, że to za mało.

Rozbitkowie z Nirauan 80Szkolenie Yody pomagało, ale nie wystarczało. Holocron pomógł, ale nie

wystarczał. Pomoc i wsparcie ze strony Leii i Mary pomagały, ale nie wystarczały. Czy istniało coś jeszcze, co ocalało na pokładzie „Pozagalaktycznego Lolu” i

także mogłoby pomóc? Nie wiedział. Szczerze mówiąc, nawet bał się sprawdzać. Ale i tak będzie szukał, ponieważ musi. Oboje z Marą wyczuli łagodny, lecz

nieomylny nakaz Mocy, aby przyjąć zaproszenie Formbiego. Luke wiedział aż nadto dobrze, że zignorowanie tej zachęty pewnego dnia zemściłoby się na nim. Na dobre czy na złe, wybierze się zatem na pokład „Pozagalaktycznego Lotu”.

Któż zresztą może cokolwiek powiedzieć? Może na pokładzie znajdzie coś, co ostatecznie zaspokoi jego wątpliwości co do małżeństw Jedi? Nowe opinie mistrzów Jedi, a może nawet sugestie, że cały zakon się mylił, zabraniając takich związków?

Ale tego dowie się dopiero na miejscu. I chyba lepiej, żeby tam doleciał w dobrej formie. Odetchnął głęboko, odsuwając od siebie wątpliwości i troski, po czym otworzył się na Moc.

Zanim Dean Jinzler odłożył na bok notatnik i zaczął przygotowywać się do snu,

zgiełk na korytarzu ucichł. To był długi, dziwny dzień, pełen dziwacznych ludzi i zdumiewających wydarzeń, a on był już zmęczony - takim znużeniem, które prześladowało go przez całe dorosłe życie.

A jednak pod zmęczeniem czaiło się całkiem nowe podniecenie. A jeszcze głębiej mroczny, dławiący lęk.

„Pozagalaktyczny Lot”. Po pól wieku ujrzy wreszcie ten potężny, tajemniczy projekt, który odebrał Republice Loranę. Stanie tam. gdzie ona stała, ujrzy to, co widziały jej oczy. Może, jeśli będzie miał szczęście, uchwyci cień, echo idei czy celu, który tak zawładnął jej wyobraźnią, że poświęciła mu życie.

I może zobaczy, gdzie to zbyt krótkie życic dobiegło końca. Myjąc twarz, i zęby, spojrzał w swoje odbicie w lustrze odświeżacza. Pod

zmarszczkami i bruzdami wciąż widział zarys o wiele młodszej twarzy, twarzy człowieka, który szydził z Lorany i nienawidził jej przez tyle lat, który wygnał ją prawie bez pożegnania. Oczy patrzące na niego z lustra... czy jej oczy miały ten sam odcień szarości? Nie pamiętał. Wiedział tylko, że jej spojrzenie nie było tak groźne i zimne jak jego, ale ciepłe, żywe i współczujące. Nawet dla niego, choć on nie zasługiwał na żadne współczucie. Wtedy jego usta też nie krzywiły się w tak twardym, bezlitosnym grymasie.

A może jednak? Od tak dawna nosi w sobie tę cichą, dławiącą gorycz. Zupełnie jak ta kobieta, którą dzisiaj spotkał. Co za dziwne skojarzenie... Mara

Jade Skywalker. Ją też zdawały się spowijać słodko-gorzkie, stare wspomnienia. Choć jej twarz jaśniała teraz nowym szczęściem, widać było, że niektóre z. tych wspomnień niechętnie odejdą.

To prawda, niektóre wspomnienia nigdy nic odchodzą. Nieważne. jak mocno człowiek stara się je odegnać. On sam był tego żywym dowodem

Timothy Zahn 81Skończył toaletę i wszedł do sypialni. Pomimo śladów dawnego cynizmu i

twardości, jakie widział w jej twarzy, była to jednak ta sama Mara, która podjęła ostateczną decyzję, że nie zdradzi go przed Formbim.

A to go dręczyło. Od dawna nienawidził współczucia, a litość ze strony Jedi była jeszcze bardziej złowróżbna. Jeśli wierzyć we wszystkie dawne historie i w propagandę Nowej Republiki, Jedi potrafili czytać w ludzkiej psychice, a wystarczał im jeden raut oka. Czy potrafili równie dobrze czytać umysły, myśli i zamiary? A jeśli tak, co mogła wyczytać w nim Mara?

Prychnął. To kompletna bzdura. Jak, w imię wszystkich żebraków Odległych Rubieży, mogła odczytać jego uczucia, skoro on sam nie miał o nich pojęcia?

Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Może ona by umiała, gdyby zapytał. A może by po prostu uznała, że takie miłosierne danie drugiej szansy bardziej

przyda się komuś innemu, i wydałaby go jednak w ręce Formbiego. Nie. Kości zostały rzucone, a on mógł teraz tylko usiąść i czekać na zakończenie.

A co do Jedi, najlepiej dla niego, jeśli po prostu będzie trzymał się od nich z daleka. Wyłączył światła i położył się na łóżku. Próbował odepchnąć od siebie

wspomnienia choćby na chwilą, na tyle, by zasnąć.

Rozbitkowie z Nirauan 82

R O Z D Z I A Ł

8 Następne dwa dni minęły spokojnie. Luke spędzał większość czasu z

Geroonianami, przeglądając informacje o planetach Nowej Republiki i usiłując znosić ciągłe, męczące napady czci dla bohatera na przemian z chęcią przypodobania się. Pomiędzy jedną a drugą sesją poszukiwania światów usiłował wydobyć z Geroonian wspomnienia na temat spotkania z „Pozagalaktycznym Lotem”, ale ich opowieści wydawały się tak niejasne i nieprawdopodobne, że szybko zrezygnował. Widocznie żaden z obecnych Geroonian nie przeżył osobiście tych wydarzeń, a ci, którzy je przeżyli, nie mogli o nich opowiedzieć.

W tym okresie widywał Marę głównie podczas posiłków i wieczorami, kiedy szykowali się do snu. Widać byto, że Mara lepiej sobie radzi ze zbieraniem informacji. Korzystając z pomocy Feesy jako przewodniczki, prowadziła metodyczne śledztwo dotyczące „Posła Chafa” i jego załogi.

Jej pierwsze zadanie polegało na potwierdzeniu pewnych liczb. Okazało się, że Fel miał rację, jeśli chodzi o skład załogi: oprócz generała Draska było tam jeszcze czterech oficerów, trzydziestu członków załogi i dwunastu żołnierzy szeregowych, co dawało ogólną liczbę czterdziestu siedmiu osób noszących czarne mundury Floty Defensywnej. Świta Formbiego z kolei składała się jedynie z Feesy i dwóch innych członków rodu Chaf.

Nie dowiedziała się, czemu Formbi podróżuje w tak nielicznym towarzystwie, choć Feesa wspominała, że w normalnych okolicznościach cała załoga statku składałaby się z Chafów, bez członków Floty Defensywnej. Ostatecznie razem z Lukiem doszli do wniosku, że mieli rację, uważając, iż przedstawiciele Dziewięciu Rodów niechętnie wyraziliby zgodę na przewagę jednego z nich w tak ważnym przedsięwzięciu, jak ekspedycja na „Pozagalaktyczny Lot”. Wyprawa ta mogła przynieść nie tylko zaszczyt, lecz również inne, wymierne korzyści.

Chissowie przeważnie dość obojętnie przyjmowali obecność Mary i różne pytania, jakie zadawala im w trakcie swoich wędrówek. Drask przy okazji nieczęstych spotkań był nieodmiennie burkliwy, lecz uprzejmy. Trudno jednak było powiedzieć, ile z tej uprzejmości Mara zawdzięczała własnej pozycji, a ile faktowi, że nieustannie

Timothy Zahn 83towarzyszyła jej asystentka Formbiego, gotowa donieść o każdym przypadku odstępstwa od właściwego zachowania wobec gości arystokry.

Formbi z kolei był jeszcze bardziej zajęty niż generał, spędzał bowiem więcej czasu na konsultacjach ze swoimi przybocznymi, Draskiem lub Talshibem, oraz z innymi oficerami na statku. Mara widziała go kilkakrotnie, ale tylko z. daleka i zazwyczaj pogrążonego w ożywionej rozmowie. Po pierwszym wspólnym wieczornym posiłku on również zaczął jadać oddzielnie, pozostawiając obowiązki gospodarzy Feesie i oficerom Talshiba.

O ile mogła się zorientować, Fel i szturmowcy również zajmowali się własnymi sprawami z dala od innych. Od czasu do czasu wpadała na Fela przy różnych okazjach. Wtedy młody oficer traktował ją serdecznie, choć wyczuwało się w jego zachowaniu pewne zażenowanie. Ani jedno, ani drugie nie wspominało już o skradzionych kartach danych.

Choć Mara przyznawała, że nie może w żaden sposób tego udowodnić, miała nieodparte wrażenie, że Dean Jinzler stara się jej unikać.

A jeśli rzeczywiście, dumał Luke, to zwłaszcza w obecnych okolicznościach nie był to z jego strony najmądrzejszy ruch. Mara wprawdzie nie mówiła tego wprost, jednak nietrudno było mu czytać między wierszami i dostrzec, że w połowie drugiego dnia jego żona uparła się, żeby szukać Jinzlera wszędzie i zawsze, kiedy tylko mogła.

A jednak mężczyzna doskonale potrafił stać się niewidzialny, co tym bardziej irytowało Marę. Pewnej nocy, podczas późnej rozmowy, musiał znieść niejedno gorzkie słowo, kiedy zaproponował jej, żeby choć trochę sobie odpuściła.

Aż wreszcie - na szczęście - późnym wieczorem drugiego dnia Formbi wezwał wszystkich pasażerów na pokład obserwacyjny centrum sterowania.

Okazało się wszakże, że z innego powodu, niż wszyscy przypuszczali. - Witam was na stacji dowodzenia Brask Oto - ogłosił Formbi, wskazując stertę

lśniącego białego metalu w kształcie podwójnej piramidy, która unosiła się pośrodku ekranu. - Tu wszyscy musicie się zatrzymać i zastanowić.

Geroonianie zaczęli szemrać między sobą niczym rój miodogrotów wiszący nad obiecująco kwitnącym krzewem.

- Zatrzymać się i zastanowić? Nad czym? - zapytał Bearsh. - Czy jeszcze nie dotarliśmy do „Pozagalaktycznego Lotu”?

- Jeszcze nie - odparł Formbi. - Jak powiedziałem, zebrałem was tu po to, abyście się zastanowili.

- Ale powiedziano nam, że jesteśmy na miejscu - upierał się Bearsh tonem tak gniewnym, jakiego jeszcze Luke u niego nie słyszał. Nic dziwnego, pomyślał, widząc, jak Geroonianie wystroili się na tę okazję. Nie dość, że mieli na sobie ozdobne szaty pokryte metalicznymi wzorami, które wydawały się dwa razy cięższe od ich zwykłej odzieży; to w dodatku każdy z nich przybył na zgromadzenie z cielskiem wolvkila zarzuconym na ramiona. Przy wysokiej temperaturze panującej na statku Chissów musieli spływać potem pod tymi ciężarami.

- Przybyliśmy do miejsca, gdzie rozpoczyna się najtrudniejsza część naszej wędrówki - tłumaczył Formbi cierpliwie. - Wszyscy musicie się dowiedzieć o

Rozbitkowie z Nirauan 84niebezpieczeństwach, jakie na nas czyhają, aby każdy podjął ostateczną decyzję, czy chce podróżować dalej.

- Ale... - Cierpliwości, namiestniku Bearsh - uspokajał Geroonianina Jinzler. Luke

zauważył, że nawet tutaj Jinzler próbuje trzymać się jak najdalej od obojga Jedi. - Posłuchajmy, co Formbi ma nam do powiedzenia.

- Dziękuję, ambasadorze - rzekł Formbi, skłaniając głowę w kierunku Jinzlera. Dał znak ręką i podwójna piramida znikła z ekranu.

Luke gwałtownie wciągnął powietrze, wyczuwając falę zdumienia wśród zebranych. Pośrodku ekranu widniała teraz zaskakująco piękna, kulista gromada gwiezdna - setki gwiazd ułożone w spoistą sferę.

- To jest Reduta - wyjaśnił Formbi. - W tej gromadzie gwiezdnej znajduje się ostatnie schronienie ludu Chissów, które możemy wykorzystać, gdyby nasze siły kiedykolwiek zostały pokonane w walce. Jest nie do zdobycia nawet dla bardzo zdeterminowanego wroga, nie da się tam wejść szybko i łatwo, bo zarówno statki wojenne, jak i punkty ogniowe są rozmieszczone bardzo gęsto. Istnieją tu również niespodzianki, jakie dla nieostrożnych zgotowała sama natura.

- Począwszy od naprawdę skomplikowanej nawigacji - zauważył Fel. Te gwiazdy są położone bardzo blisko siebie.

- Zgadza się - przytaknął Formbi. - I to jest właśnie główne zagrożenie zarówno dla nas, jak i dla potencjalnego nieprzyjaciela.

Znów wskazał na ekran. - Jak powiedziałeś, gwiazdy leżą bardzo blisko siebie i trasy pomiędzy nimi nie

zostały jeszcze do końca nakreślone. Będziemy musieli podróżować powoli, zatrzymując się często po drodze, żeby zebrać odczyty nawigacyjne. Podróż potrwa około czterech dni.

- Myślałem, że twoje statki zlokalizowały już planetoidę, o którą rozbił się „Pozagalaktyczny Lot” - zwrócił mu uwagę Fel. - Nie możemy podążyć ich kursem?

- Istotnie, na początku będziemy korzystać z ich danych - potwierdził Formbi. Wewnątrz Reduty jednak nic nie jest ani stałe, ani stabilne. Istnieje tam wysokie promieniowanie, na które będziemy narażeni za każdym razem, kiedy zatrzymamy się w celu zebrania odczytów. Są tam planetoidy i komety, które wędrują po nieprzewidywalnych trasach, szarpane nieustannie zmieniającymi się siłami grawitacji. One też stanowią poważne zagrożenie.

- Tracimy czas - odezwał się Bearsh. Zdenerwowanie minęło i znów był spokojny. - Ci z „Pozagalaktycznego Lotu” oddali swoje życie za nas. Czy my, Geroonianie, mamy teraz przestraszyć się niebezpieczeństw, skoro chcemy uczcić ich pamięć?

- On ma rację - powiedział Fel. - Wchodzę w to. - Ja też - dodał Jinzler. - My także - odpowiedział Luke. Teraz zgoda była jednogłośna. - Dziękuję. - Formbi się skłonił. - Dziękuję wam wszystkim.

Timothy Zahn 85Luke poczuł dreszcz na plecach. Podziękowanie Formbiego adresowane były

oczywiście do wszystkich, ale jednocześnie mistrz Jedi miał przedziwne uczucie, że arystokra skierował swoje słowa przede wszystkim do niego i Mary.

Formbi zwrócił się teraz do Geroonian. - A teraz, namiestniku Bearsh, musicie pożegnać się z tymi, którzy pozostają na

pokładzie waszego statku. Nie mogą nam dalej towarzyszyć, muszą czekać tu na wasz powrót.

- Rozumiem - odparł Bearsh. - Jeśli przygotujecie częstotliwość sygnalizacyjną, przemówię do nich.

Formbi skinął głową i znowu dał znak. Przez kilka chwil gromada Reduta pozostawała jeszcze pośrodku ekranu, potem obraz znikł, aby ukazać Geroonianina stojącego przed dziecięcym placem zabaw, który widzieli już wcześniej.

- Możecie mówić - rzekł Formbi. Bearsh wyprostował się na całą wysokość i zaczął przemawiać w obcym języku,

którego śpiewne tony splatały się w dwuczęściową gamę. Takiego języka, zdaniem Luke’a, należało się spodziewać po rasie posiadającej dwoje ust.

Formbi odsunął się na bok i obserwował w milczeniu centrum sterowania. Luke nieznacznie przesunął się w jego kierunku.

- Mistrzu Skywalker- powitał go cicho Formbi. - Cieszę się, że będziecie nam dalej towarzyszyć.

- Po to tu przybyliśmy - przypomniał mu Luke. - Ciekaw byłem, czy nawigacja w tej podróży będzie rzeczywiście tak skomplikowana.

Formbi uśmiechnął się; jego gorejące oczy w półmroku pokładu obserwacyjnego świeciły jakby własnym światłem.

- To nie będzie łatwe, ale z pewnością nie niemożliwe - rzekł. - Czemu pytasz? - Istnieją pewne techniki Jedi, wspomagające nawigację nadprzestrzenną- wyjaśnił

Luke. - Zwłaszcza w tak skomplikowanym i zatłoczonym środowisku jak gromada Reduta. Czasem potrafimy znaleźć drogi łatwiejsze i bezpieczniejsze aniżeli komputer nawigacyjny.

- Interesująca propozycja - przyznał Formbi. - Żałuję, że nie wypożyczyłem sobie kilkorga z was, Jedi, kiedy po raz pierwszy badałem tę gromadę. Z pewnością ocalałoby wiele istnień.

Luke zmarszczył brwi. - Chcesz powiedzieć, że tę przystań budujecie dopiero od niedawna? - To był taki żart- przyznał Formbi. - Nie, zaczęliśmy badać tę gromadę ponad

dwieście lat temu, zanim jeszcze dowiedzieliśmy się o waszym istnieniu. - Spojrzał na Geroonian na ekranie. - Powiedziałbym jednak, że dopiero od jakichś pięćdziesięciu lat prace posuwają się w szybkim tempie - wyznał. - Na szczęście do zakończenia już blisko.

- Rozumiem - odparł Luke. Pięćdziesiąt lat, czyli mniej więcej od czasu, kiedy w tym obszarze pojawił się „Pozagalaktyczny Lot”. Czy to Stara Republika była tym „zdeterminowanym nieprzyjacielem”, który martwił Chissów tak bardzo, że zaczęli czym prędzej budować sobie kryjówkę? A może przewidzieli dojście do władzy

Rozbitkowie z Nirauan 86Palpatine’a i Imperium? Thrawn na pewno się domyślał, a może inni przywódcy gotowi byli go słuchać.

Prawdopodobnie zresztą byłoby to dobre schronienie. Nawet taki arogant jak Wielki Moff Tarkin zawahałby się przed wprowadzeniem „Gwiazdy Śmierci” w taki labirynt.

- Teraz rozumiem, czemu nie boicie się niespodziewanych ataków - mruknął. Przy takiej kryjówce możecie sobie pozwolić na to, aby nieprzyjaciel oddal pierwszy strzał.

Formbi odwrócił się ku niemu raptownie. - To nie ma nic wspólnego z Redutą - odrzekł sztywno. Chodzi tylko i wyłącznie o

honor i moralność. Chissowie nigdy nic będą agresorem. Nie możemy i nie chcemy walczyć z nikim, jeśli nie zostaniemy zaatakowani. Takie jest nasze prawo od tysiąca lat, mistrzu Skywalker i nie zamierzamy go zmieniać.

- Rozumiem pospiesznie odparł Luke, speszony gwałtownością reakcji Formbiego. Nic dziwnego, że Thrawn i jego agresywna polityka wojskowa zniechęciły tych ludzi. - Nie chciałem powiedzieć nic złego. Wybacz, że nie wyraziłem się dość jasno.

- Tak, oczywiście odparł Formbi, a ogień w jego oczach przygasł trochę. Opanował się natychmiast. A ty z kolei wybacz mi mój wybuch. Ten temat... powiedzmy, że ostatnimi czasy był szeroko i aż do bólu dyskutowany przez Dziewięć Rodów.

Luke uniósł brew. - Doprawdy? - Tak - odparł Formbi tonem sugerującym: „Skończ ten temat”. - W każdym razie

dziękuję za pomoc, ale nawigacyjne zdolności Jedi nie będą nam potrzebne. Luke skłonił głowę. - Jak sobie życzysz, arystokro. jeśli zechcesz przemyśleć sprawę, jesteśmy zawsze

gotowi do pomocy. - Odwrócił się i skierował z powrotem do miejsca, gdzie stała Mara. Swoją drogą, myślał, jakim cudem Leia zawsze sprawiała wrażenie, że dyplomacja jest prostą sprawą?

Zauważył, że Geroonianie zbliżają się do końca rozmowy. Obcy na ekranie buczał teraz melodię pośrednią między fanfarą wojskową a huttyjską operą, Bearsh zaś rozpoczął właśnie równie melodyjną odpowiedź.

- O co chodziło? - zapytała Mara, kiedy Luke stanął obok niej. - Oferowałem Formbiemu pomoc w nawigacji po Reducie - wyjaśnił jej mąż,

marszcząc brwi. W twarzy żony pojawiło się napięcie, którego jeszcze przed chwilą tam nie było. - Powiedział, że poradzą sobie sami. Co się dzieje?

- Nie wiem - odparła Mara, zwężonymi źrenicami obserwując zebranych. - Coś mnie uderzyło.

- Coś złego? - podsunął Luke, otwierając się na Moc, by odczytać jej tok myśli. - Czy to niebezpieczne?

- Nie wiem, ale coś jest nie tak - odparła. - Bardzo, bardzo nie tak. Nie sądzę, żeby to było niebezpieczne. A przynajmniej nie bezpośrednio. Ale... wyczuwam coś dziwnego. Po drogiej stronie pokładu dwutonowa muzyka dobiegła końca.

Timothy Zahn 87- Dziękuję, arystokro Formbi - rzekł Bearsh, przechodząc na wspólny. Po

melodyjnej mowie Geroonian zabrzmiało to dziwnie prymitywnie. - Mój lud wyraża żal, że nie wszyscy mogą złożyć hołd bohaterom z „Pozagalaktycznego Lotu”, ale rozumiem twoją troskę.

Jego usta poruszały się szybko, jakby coś przeżuwał. - W każdym razie nasz statek z pewnością nie przetrwałby tej podróży. A jeśli lud

Geroonian zginie, jaki sens będzie miało poświęcenie „Pozagalaktycznego Lotu”? - Istotnie, żadnego - zgodził się Formbi. Odwrócił się w kierunku pokładu

dowodzenia i podniósł głos. - Jesteśmy gotowi, kapitanie Talshib! - zawołał. - Zabierz nas na „Pozagalaktyczny Lot”.

Kiedy zwiedzali „Posła Chefa”, Feesa nazwała to miejsce przednim pokładem

widokowym, przypomniał sobie Jinzler, sącząc drinka, którego ze sobą przyniósł. Wodził wzrokiem po łukowatym iluminatorze, rozciągającym się na całą ścianę pomieszczenia, ukazującym wtedy imponujący widok gwiezdnej przestrzeni Chissów. Jinzler spojrzał na wspaniałą kolekcję wygodnych mebli i powiedział sobie, że musi tu wrócić, kiedy wszystko się uspokoi.

Teraz, wpół standardowej godziny po wyruszeniu na „Pozagalaktyczny Lot”, widok nie był aż tak interesujący. W końcu hiperprzestrzeń wygląda dokładnie tak samo, niezależnie od miejsca.

Kanapa jednak była bardzo wygodna, a Jinzler miał w ręku drinka i leciał w kierunku „Pozagalaktycznego Lotu”. W tej chwili było to wszystko, czego mógł żądać od życia.

Podniósł szklankę ku wirującym smugom śmigającej obok nadprzestrzeni. W milczeniu wzniósł toast: „Za Loranę”.

Usłyszał, że za jego plecami otwierają się drzwi. - Halo! - odezwał się głośno. Jinzler westchnął. To tyle, jeśli chodzi o samotność. - Halo! odpowiedział. Jestem Dean... ambasador Jinzler poprawił się szybko. - Aha odezwał się przybysz nieśmiało. Jinzler obejrzał się i ujrzał w mroku

ciemną sylwetkę. A ja jestem Estosh. Nie przeszkadzam? Jeden z Geroonian. Chyba ten młodszy, jeśli Jinzler dobrze zapamiętał

prezentację. - Nie, skądże - zapewnił. - Wejdź. - Dziękują - rzeki Estosh, po omacku szukając drogi w labiryncie mebli do kanapy

Jinzlera. - Co tu robisz? - Właściwie nic odparł Jinzler. - Po prostu obserwowałem mijające nas lata

świetlne i myślałem o „Pozagalaktycznym Locie”. - To byli wspaniali ludzie - powiedział cicho Estosh, siadając skwapliwie obok

Jinzlera. Co sprawia, że i ty jesteś wspaniałym człowiekiem - dodał szybko. Jinzler skrzywił się, zaglądając do szklanki. - Może - mruknął. - Jesteś wspaniały - upierał się Estosh - nawet jeśli o tym nie wiesz.

Rozbitkowie z Nirauan 88- Dziękuję - rzekł Jinzler. Powiedz mi, co wiesz o tym, co się wtedy stało? - Wtedy nie było mnie jeszcze na świecie, więc wiem tylko tyle, ile mi

powiedziano - wyjaśnił Estosh. Wiem, że na długo zanim przybył wasz lud, Vagaari najechali nasz świat, podbijając, niszcząc i zagarniając wszystko, co najcenniejsze. Wykorzystywali nas jako robotników i niewolników. Wysyłali do niebezpiecznych kopalni, w zabójcze góry, zmuszali nas, abyśmy byli mięsem armatnim w ich bitwach i umierali zamiast nich... - Geroonianin zadrżał, aż zatrzęsła się cała kanapa. - Zdeptali nas, zredukowali niemal do zera.

- A wtedy pojawił się „Pozagalaktyczny Lot”? Estosh westchnął głęboko, co przypominało gwizd wydany w bardzo głębokiej

jaskini. - Nie możesz sobie tego wyobrazić, ambasadorze Jinzler - rzekł. - Nagle znaleźli

się przed nami, strzały padały ze wszystkich stron, roztrzaskując statki naszych gnębicieli i je niszcząc.

Za iluminatorem kipiąca hiperprzestrzeń zmieniła się nagle w smugi gwiazd, a po chwili smugi rozsypały się w tysiące błyszczących punkcików.

- To chyba jeden z tych punktów nawigacyjnych, o których wspominał arystokra Formbi - zauważył Jinzler, podziwiając widok. - Imponujące, prawda?

- W istocie - rzekł Estosh. - Szkoda, że Chissowie nie mają tu światów, które mogliby nam zaoferować. Życie w tak wspaniałym miejscu...

Cicho - powstrzymał go Jinzler, w którego głowie rozległ się nagle sygnał alarmowy. Coś tu nie pasowało...

Nagle wszystko zaskoczyło na swoje miejsce. - Silniki - rzekł, zrywając się na równe nogi. - Czujesz? Czujesz, jak dygoczą? - Tak - wyszeptał Estosh. - Czuję. Co to znaczy? - To znaczy, że coś jest z nimi nie w porządku - odparł Jinzler. - Albo z układami

sterowania. Albo - dodał posępnie - z ludźmi w centrum sterowania. Mara akurat zdejmowała buty, szykując się do snu, kiedy poczuła, jak pokład drży

pod jej stopami. Znieruchomiała, otwierając się na Moc wszystkimi zmysłami. - Luke? - Właśnie - odparł jej mąż, marszcząc brwi w skupieniu. - Zdaje się, że coś

dziwnego dzieje się z silnikami. - Dostały drgawek! - zawołała, przerzucając nogi przez skraj łóżka i przetoczyła

się na stronę Luke’a, gdzie zamontowano panel kontrolny. Wyciągnęła rękę i wcisnęła przycisk. - Centrum sterowania, tu Jedi Skywalker! - zawołała. - Co się dzieje?

- Nie ma się czym martwić, Jedi Skywalker - rozległ się głos Chissa. - Jest pewien problem z układem sterowania na rufie statku.

- Jaki problem? - Nie wasza sprawa - odparł sucho głos. - To mały problem i poradzimy sobie.

Zostańcie w waszej kwaterze. Rozległo się kliknięcie, kiedy rozmówca przerwał połączenie.

Timothy Zahn 89- W tym poleceniu słyszę echa czułego głosu generała Draska - rzekł Luke, łapiąc

za koszulę i ubierając się pospiesznie. - Zdaje się, że opowiadał o nas swoim ludziom. - Ale my i tak sprawdzimy? - upewniła się Mara. przetaczając się z powrotem do

miejsca, gdzie zostawiła buty. - W gruncie rzeczy myślałem o zastosowaniu nieco innego podejścia - zastanowił

się Luke. Zapiął koszulę i sięgnął po miecz świetlny. - Widzieliśmy już jedną hałaśliwą dywersję na tym statku, a to mi wygląda całkiem podobnie.

- Zgadza się. - Mara skinęła głową, również przypinając miecz. - Powiedział, że problem jest na rufie, czyli idziemy na dziób, tak?

- Jasne - powiedział Luke. Zapoznałaś się ze statkiem. Co tam jest interesującego? - Różne rzeczy - odparła. - Przednie czujniki nawigacyjne, system ochrony przed

meteorami, kwatery załogi, magazyny. - Żywności też? - Owszem - przytaknęła. A co najlepsze, nie tak daleko od miejsca, gdzie na

dziobie przycumowany jest ślizgacz dowódcy. - Ten statek z hipernapędem. o którym mówił Fel? - Ten sam potwierdziła Mara. - Wybór celu należy do ciebie. - Nie można oczekiwać, że nam to ktoś ułatwi - mruknął Luke filozoficznie. -

Mam pewien plan. Pójdziesz na dziób głównym prawoburtowym korytarzem i będziesz uważać na wszelkie podejrzane zjawiska i osoby. Ja wrócę do wahadłowca Geroonian, zobaczę, czy nic niezwykłego tam się nie dzieje, potem przejdę na prawą burtę i sprawdzę wahadłowiec imperialnych. Jeśli wszystko będzie w porządku, pójdę na dziób korytarzem po lewej burcie i tam się spotkamy.

- Brzmi nieźle - zgodziła się Mara. - Zobaczymy się na miejscu. Uważaj na siebie. - Ty też. Prawoburtowy korytarz był właściwie pusty. Mara szła powoli, wszystkimi

zmysłami nastawiona na ewentualne kłopoty. Większość załogi była pewnie na rufie, naprawiając silniki, a reszta spała bezpiecznie w kojach lub oddawała się rozmaitym nocnym rozrywkom. Sam fakt, że nie postawiono w stan gotowości całej załogi, dowodził, że generał Drask istotnie uważa problem za drobny. Dokładnie takie marginalne wydarzenie, jakie mógłby wywołać tajemniczy złodziej kart danych, aby ukryć swoje kolejne posunięcie.

Dałaby wiele, aby się zorientować, jaki jest tym razem jego cel. Cóż, przy odrobinie szczęścia może sama go wkrótce zapyta.

Zamarła nagle, przyciskając się do ściany w plamie cienia rzucanej przez przekrzywione światło awaryjne. Wokół niej unosiły się pasemka emocji. Sięgnęła poprzez Moc, zauważając obecność myśli i uczuć gdzieś niedaleko, przed sobą. Ktoś z całą pewnością się tu kręcił. Może nawet dwie osoby.

A może trzy. Skrzywiła się, wbijając wzrok w ciemność i daremnie usiłując poskładać mgliste

wrażenia w coś solidniejszego. Chissowie, Geroonianie - otaczająca ją obecność tylu nieznanych umysłów mocno ograniczała jej zdolność koncentracji. Tam, z przodu i po prawej... Czy to jedna z tych istot, które wyczuwała?

Rozbitkowie z Nirauan 90Nagle z bocznego korytarza dobiegł ją ledwie słyszalny odgłos, jakby ktoś musnął

czymś twardym ścianę. Ujęła mocniej miecz i wśliznęła się w przejście wiodące do korytarza, starając się możliwie jak najdłużej pozostawać w cieniu.

Kiedy dotarła do drzwi, rozległ się kolejny dźwięk, tym razem nieco głośniejszy. Mocniej przylgnęła do ściany i położyła kciuk na wyłączniku miecza.

Przez chwilę stała nieruchomo, a potem jednym płynnym, szybkim ruchem obróciła się, w połowie obrotu włączyła miecz i stanęła w pozycji bojowej pośrodku przejścia...

...Stykając się nos w nos z imperialnym szturmowcem, który w tej samej chwili wyskoczył zza pompy chłodziwa i stanął w identycznej pozycji, celując ze swego blastecha E-11 prosto w jej pierś.

Pierwszy odruch Mary, który nagle wypłynął z najmroczniejszych zakamarków jej pamięci, nakazywał jej opuścić broń i jemu polecić to samo. Drugi impuls, ze znacznie nowszego układu odniesienia, sugerował jej, aby podniosła miecz i przecięła przeciwnika na pół. Wreszcie ostatni, kiedy jej mózg poradził już sobie ze sprzecznymi reakcjami, nakazał jej pozostać w bezruchu.

Szczęściem szturmowiec nie miał takich sprzecznych reakcji i uczuć. W chwili, kiedy Mara jeszcze zmagała się z żądzą zabijania, poderwał lufę broni i skierował w bok.

- Jedi Skywalker! - zawołał. - Przepraszam bardzo! - Nie szkodzi - odrzekła, z trudem wydobywając słowa ze ściśniętego gardła.

Wyłączyła miecz. Te powroty dawnych wzorców zachowań stawały się już kłopotliwe. - Co tu robisz?

- Dowódca Fel słyszał o problemie z silnikami statku i wysłał mnie, żebym zabezpieczył dziób przed potencjalnym zagrożeniem - wyjaśnił. - A ty?

- To samo - odparła, zerkając w ciemność korytarza ponad jego ramieniem. - Znalazłeś coś?

- Teren ślizgacza wydaje się bezpieczny - powiedział żołnierz. - Chciałem iść dalej na dziób i sprawdzić generatory tarcz.

- To dobrze - oceniła Mara. - Pójdziemy razem. - Tak jest - odparł. Bez pytania wyminął ją i ruszył przodem, po lewej stronie

Mary. Szli w milczeniu. Przeszli około dziesięciu metrów, kiedy Mara nagle wyczuła coś przed sobą. - Stój poleciła szeptem, jednocześnie przywołując techniki wzmacniania wzroku

Jedi. Ale nadal nie bardzo wiedziała, co właściwie widzi. Szturmowiec miał w hełmie noktowizor i pierwszy zidentyfikował to, co mieli

przed sobą. - Zaglądamy przez drzwi do maszynowni generatora tarczy wyjaśnił. - A to, co

widzieliśmy, było odbiciem światła od powłoki generatora. - Racja - zgodziła się Mara, usiłując nałożyć na to, co zobaczyła, przechowywany

w pamięci schemat statku. Odbicie w kołpaku generatora tarczy oznaczało, że ktoś jest w pomieszczeniu, w głębi po lewej stronie.

Timothy Zahn 91Niestety, z maszynowni w tym kierunku prowadziły aż trzy wyjścia: jedno do

tylu, wiodące do pomieszczenia monitorowania tarczy, jedno wychodzące na niewielkie skupisko kwater załogi i trzecie po drugiej stronie maszynowni, za którym znajdowało się lustrzane odbicie wejścia od strony lewej burty. Trzy możliwe drogi wyjścia, a ich było tylko dwoje.

Ale Luke też powinien już kierować się w stronę wyjścia na lewą burtę. Wystała mu myślowe wezwanie. Luke?

Idę, brzmiała odpowiedź, której towarzyszył obraz lewoburtowego korytarza. Było tam równie ciemno, jak po tej stronie statku. Mara czuła jednak, że Luke zbliża się szybko i jest już niedaleko.

Ale ona nie mogła czekać ani chwili dłużej. - Posłuchaj odezwała się do szturmowca. Ty pójdziesz prosto. Pilnuj, żeby ten

intruz nie zawrócił i nie uciekł przez wyjście po prawej burcie. Jeśli wyczujesz, że możesz to zrobić bez ryzyka, że cię zajdzie od tyłu. przegoń go na lewą burtę. Ja zawracam do ostatniego poprzecznego korytarza i spróbuję go tam odciąć, zanim zdoła zwiać przez pomieszczenie monitora.

Tak jest - odparł szturmowiec. Podniósł swojego blastecha i ostrożnie ruszył naprzód.

Mara nie czekała, żeby sprawdzić, jak on sobie poradzi. Odwróciła się i najciszej jak mogła, szybko ruszyła z powrotem. W przeciwieństwie do głównego korytarza, ten miał sporo zakrętów i odgałęzień, wiodących do pomieszczeń o różnych kształtach i przeznaczeniu. Oznaczało to wprawdzie lepszą osłoną, ale niestety także ryzyko, że nie zobaczy wyjścia, które ma osłaniać, dopóki na nie nie natrafi. Zacisnęła zęby, sięgnęła w Moc i ruszyła przed siebie.

Zrobiła może ze trzy kroki, kiedy wszystko wzięło w łeb. Gdzieś z przodu rozległ się głośny okrzyk i tupot biegnących nóg. Zaklęła, a gdy

wyjrzała zza kolejnego zakrętu, zobaczyła wyjście z maszynowni i ostatni błysk odbitego w nim strzału z chissańskiego miotacza promieni.

Gdzieś z przodu, wśród całego zamieszania, usłyszała charakterystyczny syk włączanego miecza świetlnego Luke’a. Pobiegła do przejścia i skoczyła.

Wyczuła ostrzegawcze drgnienie Mocy i włączyła miecz w ostatniej chwili, aby odbić kolejny promień, który spaliłby jej prawe ramię, gdyby dotarł do celu.

- Przerwać ogień - warknęła, odskakując w jako tako bezpieczny kąt przy drzwiach. Kolejne dwa rozpalone strumienie przemknęły jej obok twarzy.

- Stać! - rozległ się szorstki glos Chissa. - Kim jesteś? - A jak ci się zdaje? - warknęła Mara. - Ilu ludzi na tym statku ma miecze

świetlne? Przez dłuższą chwilę panowało milczenie, ale przynajmniej ustała też strzelanina. - Doskonale, Jedi Skywalker - powiedział Chiss trochę uprzejmiej. - Podejdź tutaj. Mara ostrożnie weszła do pomieszczenia. Przy prawoburtowym generatorze

tarczy stało dwóch uzbrojonych Chissów, niezbyt kompletnie ubranych, co świadczyło o tym, że wyciągnięto ich prosto z kwater załogi o kilka korytarzy dalej. Za nimi stał

Rozbitkowie z Nirauan 92szturmowiec, którego posłała do maszynowni, z blastechem w pozycji gotowości. Pewnie właśnie dlatego przestali do niej strzelać, pomyślała złośliwie.

Odwróciła głowę. W głębi maszynowni ujrzała Luke’a, który kierował się ku nim od strony lewoburtowego wejścia. Jego miecz świetlny w półmroku wydawał się jaśniejszy niż zwykle.

A pomiędzy Lukiem a Chissem, w sporej odległości od obu, stał wysoki, wyprostowany, a jednocześnie dziwnie zagubiony i bezbronny - Dean Jinzler.

Timothy Zahn 93

R O Z D Z I A Ł

9 - Właściwie nie mam wiele do powiedzenia - zaprotestował Jinzler, kiedy Mara

podprowadziła go do jednej z kanap w salonie i niezbyt uprzejmie pchnęła na poduszki. - Siedziałem sobie i obserwowałem gwiazdy, kiedy zgasły światła.

- Byłeś sam? - zapytał Luke, sięgając w Moc. Gość doskonale wiedział, że jest w tarapatach, ale zachowywał się wyjątkowo spokojnie. Taki spokój Luke widywał nie raz - tak się najczęściej zachowują osoby, które nie mają nic do stracenia.

Ale czasem także osoby, które miały w zanadrzu jakąś sztuczkę albo święcie wierzyły, że potrafią wyłgać się z każdej opresji. Luke na razie nie potrafił zakwalifikować Jinzlera do żadnej z tych kategorii.

- Wtedy już tak - zapewnił Jinzler. - Przedtem rozmawiałem z jednym Geroonianinem... Estoshem, tym młodym. Ale on wyszedł, kiedy silniki zaczęły szaleć. Powiedział, że się martwi, żeby nie wybuchnął kolejny pożar. Zostałem, aż zgasły światła. Jak powiedziałem, wtedy właśnie doszedłem do wniosku, że dzieje się coś dziwnego i ruszyłem do mojej kwatery.

Światła na suficie zapłonęły nagle. Widać przynajmniej tę część instalacji naprawiono.

- Dlaczego szedłeś przez kwatery Chissów? - zapytał Luke. - Czemu nie skorzystałeś z zewnętrznych korytarzy? Tam jest widniej.

- Wiem. - Jinzler wzruszył ramionami. - Jakoś o tym nie pomyślałem. W każdym razie usłyszałem, że ktoś porusza się w mroku i poszedłem sprawdzić.

- Zachowałeś się jak kompletny idiota - zauważyła Mara, stając za jego plecami. - A gdyby do ciebie strzelił?

Jinzler na moment zacisnął wargi. - Chyba o tym też nie pomyślałem. Mara posłała Luke’owi ponure spojrzenie znad jego głowy. Luke nieznacznie

wzruszył ramionami. On także nie wyczuwał żadnego kłamstwa. Tyle że to niestety nie był żaden dowód. Ani w jedną, ani w drugą stronę. - W porządku, usłyszałeś kogoś - rzekł. - A co zobaczyłeś? Jinzler pokręcił głową.

Rozbitkowie z Nirauan 94- Obawiam się, że nic. Ten ktoś musiał usłyszeć, że nadchodzę, ponieważ kiedy

znalazłem się w maszynowni, tam już nikogo nie było. Rozglądałem się i zastanawiałem, czy uda mi się dostrzec coś niezwykłego, kiedy wszyscy naraz na mnie wyskoczyliście.

Luke spojrzał na drzwi salonu, skąd szturmowiec i obaj Chissowie w milczeniu obserwowali przesłuchanie. Zauważył, że Chissowie starają się trzymać od uzbrojonego żołnierza imperialnego jak najdalej, choć jednocześnie nie chcieli odchodzić zbyt daleko od drzwi.

- Dziękuję wam za pomoc - rzekł. Od tej chwili Jedi Skywalker i ja zajmiemy się tym. Możecie odejść do swoich zajęć.

- Został przyłapany na terenie zabronionym sztywno - odezwał się jeden z Chissów. - Musi stanąć przed generałem Draskiem.

- Jest ambasadorem rządu Nowej Republiki - odparował Luke. Istnieją pewne prawa i przywileje związane z tym stanowiskiem. Poza tym nie przypominam sobie, aby generał Drask czy arystokra Formbi zastrzegał, że jakakolwiek część statku jest terenem zabronionym.

- A on? zapytał Chiss, pogardliwie wskazując palcem na szturmowca. - On chyba nie może powoływać się na przywileje ambasadora.

- On był ze mną - odparła Mara. - A może i mnie również odmówisz przywilejów ambasadora?

Chissowie spojrzeli po sobie i Luke wstrzymał oddech. W gruncie rzeczy, ani on, ani Mara nie mieli tu żadnej oficjalnej pozycji, poza faktem, że byli gośćmi Formbiego. Wciąż nie wiedział, co się stało ze światłami i silnikami „Posła Chafa”, ale podejrzewał, że Drask byłby całkowicie usprawiedliwiony, gdyby ogłosił teraz stan alarmu i zamknął wszystkich nie-Chissów w ich kwaterach.

W takim przypadku zachowanie Mary mogło wydawać się bardzo podejrzane, rzucając cień nie tylko na Jedi, lecz również na Formbiego.

W subtelnej wojnie o autorytet, jaka toczyła się pomiędzy chissańskimi przywódcami, takie zadrażnienia mogły mieć daleko idące konsekwencje.

Na razie jednak Chissowie nie próbowali protestować. - Zaczekamy w korytarzu - oznajmił jeden. Kiedy skończycie, odprowadzimy was

do ogólnie dostępnych obszarów statku. Spojrzał na szturmowca. - Żołnierz bez twarzy powinien już teraz wrócić na stosowne miejsce - dodał. Szturmowiec drgnął, jakby wybierał jedną spośród dziesiątków możliwych

reakcji. - Idź - zachęciła go Mara, zanim dokonał wyboru. - Podziękuj dowódcy Felowi za

pomoc. - Tak jest! - Szturmowiec wykonał klasyczny w tył zwrot i wyszedł. Dwaj

Chissowie skłonili się oszczędnie i również opuścili salon. Luke ostrożnie wypuścił powietrze z płuc. Szturmowcy mieli jedną

niezaprzeczalną zaletę - słuchali rozkazów natychmiast i bez dyskusji. Oczywiście, była to również ich niezaprzeczalna wada.

Timothy Zahn 95- Dobrze, Jinzler - rzekł, przyciągnął sobie fotel i usiadł naprzeciwko starszego

mężczyzny. - Do tej pory byliśmy cierpliwi. Ale zabawa się skończyła. Chcemy wiedzieć, kim jesteś i co tu robisz.

- Wiem, że byliście cierpliwi powiedział Jinzler, kiwając głową. - I bardzo to doceniam, naprawdę. Wiem, że nadstawialiście za mnie karku...

- Gra na zwłokę też już się skończyła - przerwała Mara, obchodząc kanapę, żeby znaleźć się z nim twarzą w twarz, ale nie usiadła, zadowalając się zimnym spojrzeniem z góry. - Słuchamy.

Jinzler westchnął i trochę się rozluźnił. Spuścił wzrok na podłogę. - Nazywam się Dean Jinzler, tak jak wam mówiłem - zaczął. - Pracuję niejako na

obrzeżach organizacji wywiadowczej Talona Karrde’a... - To wszystko wiemy - przerwała mu Mara. - Co tu robisz? - Jakieś osiem tygodni temu zjawił się u mnie pewien dżentelmen - ciągnął Jinzler.

- Starszy facet, latał statkiem dziwnego typu, jakiego dotąd nie widziałem. - Jak się nazywał? - spytał Luke. Jinzler się zawahał. - Powiedział, że nie chce, żeby to się rozniosło... ale myślę, że wam dwojgu mogę

to zdradzić. Powiedział, że nazywa się Car’das. - Car’das? - zdziwiła się Mara. - Jorj Car’das? - Właśnie on. - Jinder skinął głową. - Mówił, że kiedyś był wspólnikiem Kande’a.

Znasz go? - Nigdy go nie widziałam - odparła Mara, panując nad głosem. - Ale to nie znaczy,

że nie próbowałam. A ty skąd go znasz? - Nie znam go - rzekł Jinzler. - Przedtem nigdy go nie widziałem. Przyszedł do

mnie i zaproponował... to jakaś dziwna sprawa... żebym złożył podanie o przeniesienie na drugą stacją przekaźnikową na Comrze. Powiedział, że wkrótce pojawi się tam wiadomość, która może być dla mnie bardzo interesująca.

- A ty prostu się. zgodziłeś? - dopytywał się Luke. - Nie wiedząc nawet, kim jest? - Wiem, że to brzmi głupio - przyznał Jinzler. - Ale właściwie wtedy i tak nie

miałem się dokąd udać. Poza tym było w nim coś takiego...- urwał. - Dobrze, a więc przeniosłeś się na Comrę - podsumowała Mara. -Rozumiem, że

ta wiadomość, o której wspominał, adresowana była do Luke’a. a ty ją przechwyciłeś. Jinzler się skrzywił. - Tak - wyznał. - Pojawiła się... cóż. chyba jakiś tydzień temu. No i... - spojrzał na

Marę z lekkim, pełnym skrępowania uśmieszkiem - .. .rzeczywiście ją przechwyciłem, porwałem jeden z waszych statków kurierskich i ruszyłem do punktu zbornego, który podał Formbi.

- Ale statek nie wytrzymał - zauważył Luke. Jinzler zamrugał. - Skąd wiesz? - Jesteśmy Jedi. - Luke uśmiechną! się znacząco. - Co się siało?

Rozbitkowie z Nirauan 96- Hipernapęd zepsuł się w systemie Flacharia - poinformował Jinzler. - Żeby go

naprawić samodzielnie, potrzebowałbym tygodnia, a nie miałem dość pieniędzy, żeby komuś to zlecić. W tym momencie znowu pojawił się Car’das i podrzucił mnie tutaj.

- Doprawdy - mruknęła Mara - cóż za intrygujący zbieg okoliczności. Jinzler podniósł dłoń. - Mógł lecieć za mną. aby się upewnić, że dotrę na miejsce. Nie widziałem go

wprawdzie na czujnikach, ale w statku kurierskim to niewiele znaczy. Powiedział... urwał znowu.

- Co powiedział? zachęcił go Luke. - To nie miało dla mnie większego sensu - zastrzegł Jinzler. - Powiedział coś

takiego... że usiłuje wypełnić pewną obietnicę i że od dawna to zaniedbał. - A czy mówił, co to była za obietnica? - zapytała Mara. - Albo komu ją złożył? - Ani tego, ani tego - odrzekł Jinzler. - W ogóle brzmiało to tak, jakby mówił do

siebie, a nie do mnie, bo... - Dobra, dobra - przerwał mu Luke. - Do rzeczy. - Właściwie to już wszystko - odparł Jinzler. - Dotarliśmy do zewnętrznego

systemu Crustai i Car’das wysłał wiadomość. Formbi zjawił się w ślizgaczu „Posła Chafa” i zabrał mnie na statek.

- A co on myśli o Car’dasie? - dopytywała się Mara. - A może Car’dasa już wtedy nie było?

- Rozmawiali ze sobą. dość długo, podczas gdy ja przenosiłem się do ślizgacza - odpowiedział Jinzler. - Nie rozumiałem języka, ale brzmiał podobnie jak mowa Geroonian. Zakończyli rozmowę, przedstawiłem się jako ambasador Jinzler z Coruscant i Formbi przewiózł mnie na statek. To wszystko.

Luke skinął głową. Sprawa wydawała się dość czysta, a pewne szczegóły miał nadzieję potwierdzić u Formbiego. Oczywiście jeśli Formbi będzie chciał o tym rozmawiać.

- Doskonale, wiemy już. zatem, jak - rzekł. - A teraz dowiedzmy się, dlaczego. - Na pokładzie „Pozagalaklycznego Lotu” byli Jedi - wyjaśnił Jinzler. - Było ich

nawet sporo. Jedna z nich nazywała się Lorana Jinzler. Wydawało się, że zbiera siły, żeby wypowiedzieć kolejne zdanie. - Była moją siostrą. Zamilkł. Luke spojrzał na Marę; wychwycił jej podejrzliwość i zaskoczenie. - I co? - zachęcił. - Co masz na myśli? - zapytał Jinzler. - Więc twoja siostra zginęła razem z „Pozagalaktycznym Lotem”, a ty chciałeś

złożyć hołd jej pamięci - podsumował Luke. - Co w tym takiego tajemniczego i osobistego, że nie mogłeś nam powiedzieć wcześniej?

Jinzler spuścił oczy, zaciskając dłonie na kolanach. - Rozstaliśmy się... w niezbyt dobrych stosunkach - rzekł wreszcie. - Wolałbym

nic więcej nie mówić, jeśli nie macie nic przeciwko temu. Luke skrzywił się mimo woli. Jeszcze jeden unik, jakby uniki stanowiły integralną

część charakteru tego człowieka.

Timothy Zahn 97Jednocześnie wyczuwał jednak prawdziwość jego uczuć i emocji. Spojrzał

pytająco na Marę i pochwycił jej milczącą zgodę. - Dobrze - powiedział. - Zostawmy tę część w spokoju, przynajmniej na razie.

Ale... Przez chwilę pozwolił, aby to słowo wisiało w powietrzu niczym groźna, choć

odległa burza piaskowa. - Możemy potrzebować dalszych wyjaśnień, zanim tutaj skończymy - ciągnął. -

Kiedy przyjdzie na to czas, powiesz nam wszystko. Jasne? Jinzler się wyprostował. Jasne - rzekł. - I dziękuję. - Jeszcze nam nie dziękuj - ostrzegł go Luke, głową wskazując na drzwi. -

Chissowie czekają. Wracaj do kwatery. - A następnym razem, jak usłyszysz coś podejrzanego, wykorzystaj jeden z paneli

komunikacyjnych w korytarzu i daj znać - dodała Mara. - Gdybyś to zrobił, moglibyśmy go złapać.

- Rozumiem - rzekł Jinzler. Zobaczymy się rano. Przeszedł przez salon i znikł w korytarzu. - No i co? - spytał Luke, kiedy drzwi się za nim zamknęły. - Co o tym sądzisz? - Po pierwsze, mam już dość tego dawkowania opowieści kawałek po kawałku -

burknęła, podchodząc do iluminatora i opierając się o niego czołem. Wbiła wzrok w gwiazdy. - Marzę tylko o tym, żeby dostać go w swoje ręce i wyciągnąć z niego całą historię... kombinerkami, jeśli będzie trzeba.

- Naprawdę uważasz, że to najlepszy sposób? - zapytał, podchodząc do niej. - Jasne, że nie - odparła Mara z westchnieniem. - Po prostu miałabym na to

ochotę. - Przynajmniej mamy teraz parę klocków układanki, na których możemy

pracować podsumował jej mąż. - Zacznijmy od Jorja Car’dasa. Myślisz, że to ten sam człowiek, którego Karrde kazał śledzić tobie i Landowi dziesięć lat temu?

- A któżby inny? - zdziwiła się. - Skontaktował się z kimś z organizacji Karrde’a i latał statkiem zaprojektowanym poza Nową Republiką, prawda? To musi być on.

- Czemu sądzisz, że jego statek był zaprojektowany poza Nową Republiką? - Jinzler ma certyfikat technika hipernapęd - przypomniała mu. - Jeśli nie

rozpoznał typu, musiała to być naprawdę egzotyczna konstrukcja. Racja zgodził się Luke. - Nie przypuszczam, abyś kiedykolwiek dowiedziała się

od Karrde’a, co to za jeden. - Od Karrde’a nie - odrzekła. - Ale udało mi się wyciągnąć coś niecoś od Shady

kilka lal temu. Zdaje się, że gdzieś w czasach Wojen Klonów Car’das rozpoczął działalność przemytniczą, tworząc organizacje, która zagrażała nawet działalności Huttów. Kiedy w kilka lat później znikł, nagle i w tajemniczy sposób, interes przejął jeden z jego zastępców.

- Karrde?

Rozbitkowie z Nirauan 98- Właśnie - przytaknęła. - Nikt więcej podobno już o Car’dasie nie słyszał,

przynajmniej do czasu, kiedy znalazłeś to wezwanie na Dagobah po powrocie Thrawna, a Karrde wysłał Lando i mnie, żebyśmy go odszukali. Kiedy trzy lata temu rozpoczął się kryzys związany z traktatem z Caamas, a Nowa Republika rozpadała się, dyskutując nad tym, co zrobić z Bothanami, Karrde i Shada wzięli „Szalonego Karrde’a” i sami wyruszyli na jego poszukiwanie.

- Znaleźli? - Shada nie chciała powiedzieć wprost, ale wydaje mi się oczywiste, że tak -

odparła Mara. - Czytając między wierszami, domyśliłam się też, że Car’das maczał palce w dramatycznym wybuchu histerii na temat powrotu Thrawna, który miał miejsce, kiedy byliśmy na Nirauan. Shada wspomniała też o ogromnej bibliotece kart danych, która dorównywała archiwom Nowej Republiki na Coruscant.

- Pierwszy nauczyciel Karrde’a - w zadumie mruknął Luke. - I Karde ze swoją głęboką, nieustającą pasją do zbierania informacji. Pasuje, prawda?

- Co pasuje? - zapytała. - To, że Car’das wiedział dokładnie, co się dzieje i skierował Jinzlera na właściwe miejsce i we właściwym czasie, żeby przechwycić wiadomość?

- Nietrudno raczej było się domyślić właściwego miejsca - odparł Luke. - Comra to jedyny logiczny punkt do odbioru transmisji pochodzącej z przestrzeni Chissów lub Nirauan. Jeśli Car’das wiedział lub się domyślił, że Formbi zechce się z nami skontaktować, to było właściwe miejsce, aby przesłać wiadomość.

- A to oznacza, że wiedział, iż wiadomość jest w drodze - zauważyła Mara. - Zgadza się. - Skinął głową. - A to już wymaga pewnych umiejętności, choć i tym

razem widać, że trochę się pomylił co do czasu. Jinzler był na stacji od jakichś siedmiu tygodni, zanim wiadomość się pojawiła.

- Może Formbi musiał się wykłócać z Dziewięcioma Rodami o zezwolenie na kontakt z nami dłużej, niż. się spodziewał - podsunęła Mara. - Nie możesz deprecjonować zdolności Car’dasa z powodu czyjejś biurokracji.

- Chyba masz rację - zgodził się Luke. - Pozostaje pytanie, skąd wiedział o Jinzlerze i jego siostrze.

- Tak... siostra Jinzlera - mruknęła. - Przecież na pewno wiesz, iż jeszcze kilka dni temu istniała doskonała sposobność, żeby sprawdzić tę część jego opowieści.

Luke skinął głową. - Instrukcja eksploatacji „Pozagalaktycznego Lotu” i lista załogi. - Aleją skradziono - dodała Mara. - A teraz nagle pojawia się ta siostra. Doskonale

zgrane w czasie, nie sądzisz? - Możliwe - zgodził się. - Ale to nie dowód, że Jinzler skradł instrukcję. - Fakt, nie możemy powiedzieć, że mamy jakiekolwiek niezbite dowody -

zauważyła. - Ale jeśli to nie Jinzler ukradł karty, to kto? I poco? - Nie wiem - odrzekł Luke, odwracając się, aby rzucić okiem na drzwi salonu. - W

tej chwili bardziej intryguje mnie, co ten ktoś robił, czając się w ciemności. Chyba że Jinzler sam to wymyślił, aby odsunąć od siebie podejrzenia.

Timothy Zahn 99- Dziwne, ale o to akurat go nie podejrzewam - odrzekła. - Wydaje mi się zbyt

inteligentny, aby wciskać nam taką niezręczną historyjkę bez jej upiększenia. Luke zmarszczył brwi. - O jakim upiększeniu myślisz? - Załóżmy, że chciał coś zmajstrować w maszynowni generatora tarczy -

wyjaśniła. - Powiedzmy, gdzieś na prawej burcie. Prawdziwy zawodowiec najpierw poszedłby na lewą burtę i otworzył tam jedną z szaf. Nie za szeroko, ale tak, żeby było widać, jeśli ktoś się zechce przyjrzeć. Potem, złapany na gorącym uczynku, wyrecytowałby tę historyjkę o spłoszeniu intruza, ale i dodał, że widział kogoś przy lewoburtowej szafie.

- Prowadzący śledztwo idą tam i znajdują otwartą szafę - dokończył Luke, ze zrozumieniem kiwając głową.

- Właśnie - odparła. - Nie tylko jego historia brzmi wówczas bardziej prawdopodobnie, ale automatycznie odwraca uwagę od rzeczywistego celu.

- Proste, ale skuteczne - doszedł do wniosku. - Wszystkie najlepsze triki są takie - zgodziła się. - To dlatego od razu się

domyśliliśmy, że nasz sabotażysta ściąga uwagę na silniki, żeby rozrabiać na dziobie. - Właśnie. - Luke się uśmiechnął. - O ile awaria silników rzeczywiście była

dywersją. - Też prawda - przyznała Mara. - Równie dobrze mógł to być prawdziwy

wypadek, a Jinzler i ten drugi po prostu wykorzystali okazją, żeby sobie powęszyć po nocy.

- Zaczyna mi się mieszać w głowie - wyznał Luke. - Jeśli Jinzler wzniecił pożar, aby skraść dane „Pozagalaktycznego Lotu” Felowi, czy na tym nie powinno się było skończyć? Czego jeszcze tam szukał?

- Kto wie? - zastanowiła się Mara. - Może wykonuje jakąś specjalną misją, dla Car’dasa albo dla kogoś innego, i najpierw musiał skraść instrukcje, żeby nie można było podważyć jego opowieści?

- A skoro większość z tego, co wiemy, pochodzi wyłącznie od niego, nic jesteśmy w stanie nawet się domyślać, co kombinuje naprawdę.

- Właściwie wszystko, co wiemy, pochodzi wyłącznie od niego - poprawiła go Mara. - Karrde opowiedział nam o pochodzeniu Deana Jinzlera, ale mamy jedynie słowo naszego siwowłosego przyjaciela, że Dean Jinzler to naprawdę on.

Luke gwizdnął przez zęby. To mu nawet nie przyszło do głowy. - A to oznacza, że moje słowa o kolejnym kamyku układanki jakby tracą

znaczenie, nieprawdaż? - Te kamyki mogą istnieć tylko w naszej wyobraźni - zgodziła się Mara. - Mogły

być przecież dwie oddzielne grupy nocnych szperaczy, pracujących albo wspólnie, albo w sprzecznych celach. Nie zapominaj, że nie chodzi tu wyłącznie o Jinzlera, ale jeszcze o co najmniej dwóch członków chissańskiej załogi i jednego ze szturmowców Fela.

- A jeśli Jinzler mówi prawdę, również jednego Geroonianina - przypomniał jej Luke. - Brakuje nam na liście podejrzanych jedynie Formbiego i Draska.

Rozbitkowie z Nirauan 100- Zgadza się - odrzekła. - Z drugiej strony, Jinzler jest jedyną osobą, która została

przyłapana tam, gdzie jej być nie powinno. Jak ci się podoba ta historia o przypadkowej obecności w części statku mieszczącej kwatery Chissów?

- Właściwie nie jest aż tak nieprawdopodobna, jak się z pozoru wydaje - zastanowił się Luke. - Jeśli gość miał Jedi w rodzinie, może równie dobrze sam być wrażliwy na Moc i za jej sugestią znaleźć się we właściwym miejscu i czasie, nie do końca wiedząc, dlaczego. Niewielu tak dobrze się zna na rodzinnych powiązaniach Jedi, aby uczynić z tego subtelne kłamstwo.

- Car’das mógł wiedzieć - zauważyła. - A niezależnie od tego, coś wyczuwa, czy nie, Jinzler i tak potrzebował informacji Car’dasa, żeby w odpowiednim czasie przenieść się na Comrę. - Machnęła ręką. - Tak, tak, wiem, że to nie to samo.

- Ale i tak wszystkie drogi prowadzą do Car’dasa, czy może się mylę? - mruknął Luke. - Ciekawe, co oni mieli sobie do powiedzenia z Formbim.

- Nie mam pojęcia. - Mara pokręciła głową. - O ile wiem, Karrde nigdy nie miał żadnych interesów w Nieznanych Rejonach. Jeśli nawet Car’das zapędzał się tak daleko, było to z pewnością przed ich spotkaniem. Może powinniśmy spytać Formbiego? - podsunęła Mara.

- Jasne, czemu nie - zgodził się Luke. - Musimy i tak go ostrzec, żeby sprawdził generatory tarcz.

Mara pokręciła głową. - Nie sądzę, aby celem były generatory - mruknęła. - Myślę, że to coś całkiem

innego. - Masz jakiś pomysł? - Nie, właściwie nie - przyznała. - Ale gdybym miała wybierać, głosowałabym

raczej za umieszczeniem podsłuchu na liniach czujników. Pamiętasz, jak zostaliśmy wezwani do centrum sterowania dziś wieczorem, a Formbi wymieniał wszystkie zagrożenia, jakie możemy napotkać wewnątrz gromady?

- Tak - odrzekł, zastanawiając się, do czego zmierza jego żona. - Pośród różnych naturalnych niebezpieczeństw wspomniał o czymś, co się

nazywa punkty ogniowe. Miałam zamiar zapytać go, co to właściwie takiego, ale chyba sama się zorientowałam. - Wskazała palcem na iluminator. - Widzisz tę asteroidę? Taką z czarnymi kropkami?

Luke wyjrzał na rozjarzony gwiezdny krajobraz. Asteroida w czarne kropki... - No widzę - powiedział, kiedy wreszcie zobaczył ją w półcieniu. - Dziesięć do jednego, że to gniazdo wyrzutni rakiet albo baza myśliwców. Założę

się, że te ciemne punkty to wyloty wyrzutni. - Punkt ogniowy - mruknął Luke, obserwując asteroidę. Dużo było tych czarnych

punktów, bardzo dużo... - Dobra nazwa. - Bardzo dobra - zgodziła się jego żona. - Nieprzyjacielski statek, który się tu

zatrzyma na zebranie odczytów, znajdzie się w bardzo nieprzyjemnej i bolesnej sytuacji.

Spojrzała na Luke’a. Jej twarz w odbitym świetle gwiazd miała posępny wyraz.

Timothy Zahn 101- Każdy, komu przyjdzie na myśl, żeby dobrać się Chissom do skóry, będzie miał

interes w zlokalizowaniu możliwie jak największej liczby takich punktów. Luke poczuł, że żołądek ściska mu się boleśnie. - Fel? - Albo Geroonianie, którzy akurat mają zainteresowanego klienta z nieużywaną

planetą na wymianę - odparła. - Jinzler też może kogoś kryć. - Car’dasa? Wzruszyła ramionami. - Możliwe. Wiemy, że Car’das lubi zbierać informacje. A to z pewnością jest

informacja, i to bardzo cenna. - Masz racje - odparł Luke, rzucając jeszcze spojrzenie na iluminator. Formbi

nazwał to ostatnią kryjówką ludu chissańskiego. Kto byłby zainteresowany poznaniem jej sekretów? Chyba próbowaliśmy już wszystkich możliwych układów naszych kamyków. Chodź, zobaczymy, czy nie uda nam się znaleźć jeszcze paru.

Mara odepchnęła się od iluminatora. - Formbi? - Formbi. - Luke skinął głową. Znaleźli arystokre w korytarzu serwisowym pomiędzy centrum sterowania a

główną maszynownią. Obserwował w milczeniu, jak dwóch Chissów z załogi wprowadzało do otwartego wlotu kanału długie, podobne do kleszczy sondy. Trzeci stał obok ze szczelnie zamkniętym metalowym pojemnikiem.

- O, nasi szlachetni Jedi - przywitał ich Formbi, przeciskając się obok robotników w ciasnym korytarzyku, aby dostać się do gości. - Jak rozumiem, mieliście dzisiaj wieczorem trochę zajęć.

- Widzą, że podobnie jak ty, arystokro - zauważył Luke. - Znaleźliście problem? Formbi skinął głową. - Pełzaki kablowe, tak jak sądziłem. - Pełzaki kablowe? - Długie, cienkie stworzenia, które wgryzają się w systemy zasilania i sterowania,

żywiąc się generowaną tam energią elektryczną - wyjaśnił Formbi. - Robactwo, które dużym kosztem usiłujemy zniszczyć albo chociaż zredukować. Niestety daremnie.

- Jak robaki kanałowe - zauważyła Mara. - To robactwo, z którym my z kolei walczymy.

- Podejrzewam, że z nie lepszym powodzeniem niż my - rzekł Formbi. - Fakt - zgodził się Luke. - Nad czym pracowało to konkretne stadko? Kable

sterowania silników? - Tak - potwierdził Formbi. - To spowodowało wibracje, które na pewno

poczuliście. Właśnie je usuwamy. - A awaria świateł w przedniej części statku? - zapytała Mara. - Tam też dotarły? - Nie - powiedział Formbi. - Zdaje się, że ktoś je po prostu wyłączył. - Przypadkiem? - zapytała Mara. Jarzące się oczy Formbiego zajaśniały jeszcze mocniej, kiedy na nią spojrzał.

Rozbitkowie z Nirauan 102- A jak ci się zdaje? - odparował. - Myślimy, że „Poseł Chaf” ma spore problemy - rzekł Luke. - Nie jesteśmy

pewni, czy wszyscy na pokładzie tego statku pragną sukcesu misji. Sięgnął w Moc w nadziei na jakąś wyraźną reakcję. Ale Formbi jedynie pokręcił

głową. - Mylisz się, mistrzu Skywalker - powiedział cicho. - Wszyscy na pokładzie

bardzo chcą sukcesu tej misji. - Może i tak - zgodziła się Mara. - Ale może to być inna misja niż ta, którą sobie

zaplanowałeś. - Słyszałeś o incydencie na dziobie kilka minut temu? - zapytał Luke. - Tak - rzekł Formbi. - Kapitan Talshib właśnie sprawdza, czy nic w tej części

statku nie zostało skradzione albo uszkodzone. - To dobrze - uznała Mara. - O czym rozmawialiście z Jorjem Car’dasem? Luke’owi nie udało się wywołać u starszego Chissa jakiejkolwiek reakcji. Teraz

próba Mary okazała się równie daremna. - Jorj Car’das? - zapytał Formbi, unosząc brwi uprzejmie, ale bez zaskoczenia. - Człowiek, który przywiózł na Crustai ambasadora Jinzlera - wyjaśniła Mara. -

Ambasador mówił, że długo rozmawialiście. Formbi uśmiechnął się blado. - A wy na tej podstawie snujecie podejrzenia? - Pokręcił głową. - Nic z tego.

Przedstawił mi tylko ambasadora, wymienił jego tytuły i referencje. Ja też go powitałem i życzyłem mu miłego pobytu w imieniu Dynastii Chissów.

- A wszystko to w waszym języku handlowym. Minnisiat? - Wtedy nie wiedziałem nawet, że mogę mówić we wspólnym języku Nowej

Republiki - wyjaśnił Formbi. - I nigdy wcześniej nie znałeś Jorja Car’dasa? - dopytywała się Mara. - Jak mogłem znać kogokolwiek z Nowej Republiki? - spytał cierpliwie Formbi. -

Nigdy nie oddalałem się dalej niż na kilka lat świetlnych poza przestrzeń Chissów. Popatrzcie lepiej na to. Pokazał palcem ponad ramieniem Luke’a.

Jedi obejrzał się. Jeden z robotników wyciągał właśnie kleszczami z kanału długiego, segmentowanego robaka. Drugi Chiss stał z otwartym pojemnikiem, a pierwszy delikatnie włożył tam robaka.

- Pełzak kablowy - wyjaśnił Formbi. - Sądząc z wielkości, dość młody. Jeśli zbyt długo ich się nie likwiduje, rosną na długość dorosłego Chissa i są w stanie wypełnić cały przewód.

- Teraz rozumiem, czemu je tak tępicie - powiedział Luke. - Jak on mógł się tam dostać?

- Jeszcze nie wiemy - odrzekł arystokra. - Rano zaczniemy dokładnie przeszukiwać statek. - Wbił ostry wzrok w Luke’a. - Nasz i wszystkie inne, które tu stacjonują.

- To oczywiste - odparł Luke, wyczuwając nagłą ostrożność Mary. - Mogę zapytać, co będzie oznaczało takie przeszukanie?

Timothy Zahn 103- Dla was prawdopodobnie będzie ono bardzo proste - zapewnił go Formbi. -

Pełzaki kablowe wydzielają charakterystyczną mieszaninę gazów, którą bardzo łatwo wykryć. Jeśli w waszym statku nie znajdą żadnego z tych gazów, to będzie koniec całej procedury.

- A jeśli znajdą? - zapytała Mara. - Wtedy będziemy musieli dokładniej przyjrzeć się tym miejscom - wyjaśnił

Formbi. - Ale nie musicie się przejmować. Jeśli nie otwieraliście nigdy statku w tym obszarze przestrzeni, jest mało prawdopodobne, abyście podłapali jakieś robactwo. Niestety, musimy to sprawdzić.

- Rozumiemy - odparł Luke. - Jeśli takie stworzenie znajdzie się na pokładzie „Miecza”, to wierz mi, że chętnie się go pozbędziemy. Czy możemy w czymś pomóc?

- Nie, dziękuję - odparł Formbi. - Oczywiście uprzedzimy was przed wejściem na pokład statku.

- My też dziękujemy - rzekł Luke, domyślając się, że audiencja dobiegła końca. - Zobaczymy się rano.

- Jeszcze jedno - rzekł Formbi, kiedy odwracali się już, by odejść. - Poinformowano mnie, że oboje uruchamialiście w czasie poszukiwań swoje miecze świetlne.

- Tak, istotnie - odparła Mara. - Polowaliśmy na sabotażystę, jeśli pamiętasz. Nie wspomnę o tym, że broniliśmy się przed chissańskim wojownikiem zanadto skorym do strzelania.

- No... tak. wiem - mrukną! Formbi z wyraźnym zakłopotaniem. - Nieprzyjemne zdarzenie. Rozmawiano już z nim, to się więcej nie zdarzy. - W oku arystokry pojawił się nowy błysk, ale znikł zbyt szybko, aby Luke mógł zgadnąć, co to było. - W zamian jednak proszą, abyście nie włączali swoich mieczy tak długo, jak długo pozostajecie na pokładzie statku należącego do Rodu Chissów.

Luke zmarszczył brwi. - W ogóle? - W ogóle - bezbarwnym tonem potwierdził Formbi. - A jeśli będziemy w niebezpieczeństwie? - zapytała Mara. - Albo jeśli ktoś z

twoich podwładnych będzie w niebezpieczeństwie? - Oczywiście, w takim przypadku zrobicie, co uznacie za stosowne - zgodził się

Formbi. - Ale generał Drask nalegał, żeby ukrócić bezsensowne wymachiwanie nieznaną bronią.

- Bezsensowne? - z niedowierzaniem powtórzyła Mara. - Arystokro... - Rozumiemy - szybko wpadł jej w słowo Luke. - Zrobimy co w naszej mocy, aby

wykonać rozkaz generała. - Dziękuję - rzekł Formbi, lekko skłaniając głowę. - A zatem do rana. Wracali prawie pustymi korytarzami, ale Luke i tak zaczekał, aż znaleźli się w

zaciszu swojej kwatery, zanim przerwał milczenie. Oprócz oczywistych względów bezpieczeństwa, liczył na to, że jego milcząca i wściekła żona nieco ochłonie.

- Co o tym myślisz? - zapytał, kiedy drzwi za nimi zamknęły się szczelnie.

Rozbitkowie z Nirauan 104- Moja marna opinia o generale Drasku jeszcze się pogorszyła - odparła Mara

ponuro. - Ten infantylny idiota... - Spokojnie - łagodził Luke, siadając na łóżku, aby pozbyć się butów. - Nie wiń

Draska, a przynajmniej nie bezpośrednio. Nie sądzę, aby to on wydał ten rozkaz. Mara zmarszczyła czoło. - Nie on? W takim razie kto? Formbi? Luke skinął głową. - Takie odnoszę wrażenie. - Interesujące - mruknęła Mara w zadumie. - Ale dlaczego? - Nie mam pojęcia - odparł jej mąż. - Ale nie zapominaj, jaki wściekły był Drask.

kiedy pomogliśmy Pięćset Pierwszemu ugasić ogień. Formbi pewnie znów bawi się w politykę, starając się nie dawać Draskowi kolejnych powodów do skarg.

- Wspaniale - mruknęła Mara, po raz kolejny tego wieczoru szykując się do snu. - Jak miło spędzać czas z godnymi szacunku istotami w rodzaju Chipsów.

- Mogło być gorzej - zauważył Luke. - Mogliśmy mieć do czynienia z Bothanami. Co sądzisz o tej całej historii?

- O Car’dasie? - parsknęła Mara. - Teraz też łże bezczelnie. Nie ma powodu, aby Car’das wychwalał tak zwane referencje Jinzlera w egzotycznym języku handlowym, skoro rozumie wspólny. Mógł w dowolnym momencie zmienić język, kiedy tylko nadeszła jego kolej przemawiania.

- Też mi się tak zdawało - przytaknął Luke. - Ale oczywisty wniosek nasuwa się sam: nie chcieli, aby Jinzler wiedział, o czym rozmawiają.

- Właśnie - zgodziła się Mara. - Zauważyłeś też pewnie, że Formbi nigdy tak naprawdę nie odpowiedział na moje pytanie, czy znał Car’dasa już przedtem. I nie zapominaj, że odbyli swoje spotkanie w zewnętrznym systemie Crustai, gdzie Drask i reszta Chissów nie mogli ich podsłuchiwać. - Pokręciła głową. - Luke, oni coś kombinują - mruknęła ponuro. - Coś przewrotnego. A może nawet przewrotnego i paskudnego.

- Wiem - odrzekł Luke, przyciągając ją na łóżko i obejmując ramieniem. - Chcesz wracać?

- Oczywiście, że nie - oburzyła się. - Chcę zobaczyć „Pozagalaktyczny Lot”, oczywiście przyjmując, że i ta część historii też nie jest kłamstwem. Poza tym, jeśli kryje się w tym jakaś pułapka... na nas, na Fela, na Draska... to naprawdę jesteśmy jedynymi, którzy potrafią to powstrzymać.

Mocniej przytuliła się do piersi męża. - Chyba że chcesz pozostawić to Geroonianom - dodała. Uśmiechnął się na tę myśl. - To już lepiej my się tym zajmijmy - zdecydował. - Miłych snów, Maro. Zanim ogarnął go sen, ujrzał w myślach złowróżbny, ale jednocześnie zabawny

obraz Bearsha, Eslosha i innych Geroonian, ściśniętych w przerażony tłumek w jednym z korytarzy statku i drżących tak, że nie mogli utrzymać w ręku miotaczy.

Fel podniósł wzrok znad biurka, kiedy Zapaśnik przysiadł naprzeciwko niego.

Timothy Zahn 105- Włożyłem to na miejsce - powiedział podwładny, a jego ogromne oczy odbijały

światło lampy. - Podpiąłem do kabla powtarzacza nawigacyjnego. Fel odłożył notatnik, który przeglądał. - Szybko ci poszło - zauważył. - Czy Chissowie mogą go znaleźć? Pomarańczowe błyski w oczach Zapaśnika zmieniły barwę na żółtą. U Eickariech

oznaczało to przeczenie. - Nie, jeśli będą szukać bez konkretnego celu - odparł. - Jest w kablu za szafą, nie

za panelem dostępu. Fel skinął głową. - Nieźle - rzekł. - A co z naszymi Jedi? Podejrzewają coś? - Jasne, że podejrzewają - rzekł Zapaśnik, a błyski znów stały się pomarańczowe. -

Ale nic nie wiedzą. - Uśmiechnął się z przekąsem. - Jedi Skywalker poprosiła, aby ci podziękować za pomoc, jaką jej okazałem.

- Nie sądź ich zbyt pochopnie - ostrzegł Fel. - Słyszałem o tej parze niejedno, zarówno od ojca, jak i od admirała Parcka. Są sprytni, szybcy i bardzo, bardzo skuteczni.

- Nigdy bym nie pomyślał, że jest inaczej - zapewnił Zapaśnik swojego dowódcę. - Już się cieszę, że poznam ich prawdziwe umiejętności w walce.

Fel odetchnął głęboko. Czas odpocząć, a reszta niech się toczy sama. - Będziesz miał taką szansę - cicho obiecał Zapaśnikowi. - Gwarantuję ci.

Rozbitkowie z Nirauan 106

R O Z D Z I A Ł

10

Polowanie na robactwo rozpoczęło się następnego ranka. Cztery pary Chissów uzbrojonych w analizatory powietrza zaczęły od dziobu i rufy, posuwając się ku środkowi statku. Sprawdzali każdy pokój, przedział, magazynek, przewód, panel obsługi i każdą paczkę na pokładzie „Posła Chafa”. Do „Miecza Jade” dotarli około południa i Mara w grzecznym, ale wymownym milczeniu obserwowała ich poczynania, kiedy metodycznie przeszukiwali statek.

Na szczęście prognoza Formbiego okazała się prawdziwa. Nie znaleziono żadnych pełzaków i w ciągu pół standardowej godziny grupa poszukiwawcza wyniosła się w kierunku tunelu transferowego, pozostawiając po sobie jedynie lekki metaliczny odorek sprzętu.

Transporter imperialny Fela został przeszukany równie szybko i sprawnie. Wahadłowiec Geroonian przeciwnie - wymagał prawie trzykrotnie dłuższego czasu sprawdzania, głównie dlatego, że większość urządzeń, które na normalnym statku są hermetycznie zamknięte od chwili produkcji i nie wymagałyby kontroli, tu była naprawiana, modyfikowana lub wymieniana, i to tak niedbale, że trzeba było sprawdzać praktycznie wszystkie bez wyjątku. Przeszukanie trwałoby jeszcze dłużej, gdyby magazynek i zbiorniki, które Luke zauważył już pierwszego dnia, nie były ukryte za hermetycznymi drzwiami i otwarte na przestrzeń. Chissowie sprawdzili szczelność zamknięcia, zapewnili Luke’a, że pełzaki nie mogą żyć w próżni, i ruszyli dalej.

Cała procedura zajęła pół dnia. Nie znaleziono nic. - Mamy zatem dwie możliwości - odezwał się Luke do Mary, kiedy siedzieli

razem w przednim salonie, obserwując, jak hiperprzestrzeń kłębi się wokół statku. - Albo do statku dostało się jedno stado pełzaków i zignorowało wszystkie inne urządzenia, koncentrując się jedynie na centralnej części statku, albo też ktoś wniósł je na pokład i wypuścił umyślnie w tym miejscu...

- Wiesz, jaką opcję ja wybieram? - zagadnęła Mara. - Wiem, wiem - odparł. - Zastanawia mnie jednak, czy sabotażysta na pewno miał

tylko to jedno stadko. A jeśli nie udało mu się uzyskać pożądanego skutku za pierwszym razem i będzie próbował kolejnej dywersji?

Timothy Zahn 107- Może miał kilka zapasowych zwierzątek i umieścił je w przestrzeni przed

rozpoczęciem przeszukania? - podsunęła Mara. - A co to oznacza? - zapytał Luke. - Że stracił panowanie nad sobą i zniszczył

dowody, choć jeszcze nie skończył? - Raczej że udało mu się załatwić to, co miał w planie zeszłej nocy - odparła Mara.

- A to naprawdę mnie martwi. - Dlaczego? - Bo nie mogę sobie wyobrazić, co to może być. Drask sprawdził każde

urządzenie w dziobowej części statku i nic nie znalazł. Więc po co ta cała dywersja? Co ona komu dała?

Luke w zadumie poskrobał się po policzku. - Może Drask szuka nie tam, gdzie trzeba? - myślał głośno. - Może mamy do

czynienia z podwójną dywersją: pełzaki w kablach sterowania i wyłączone oświetlenie na dziobie? A rzeczywiste prace toczyły się całkiem gdzie indziej?

- Nieźle - pochwaliła Mara. - Ale gdzie? I co to było? Nie zapominaj, że Chissowie przeszukali każdy centymetr sześcienny statku.

- Szukając pełzaków kablowych. - Szukając wszystkiego - poprawiła go Mara. - Obserwowałam, jak przeszukiwali

„Miecz”, Luke. Zbierali próbki powietrza, ale rozglądali się na wszystkie strony. Gdyby cokolwiek było nie tak jak trzeba... uzbrojenie, materiały wybuchowe... na pewno by to zauważyli. A przy imperialnych i Geroonianach na pewno podwoili czujność.

- Przy imperialnych raczej potroili - zgodził się Luke. Kłębowisko świateł na zewnątrz przeszło w świetliste smugi, które rozsypały się w pojedyncze gwiazdy. Zapewne kolejny przystanek nawigacyjny. Leniwie zaczął się zastanawiać, jakie punkty ogniowe Chissowie ustawili tym razem.

- Jaki następny ruch? - zapytała Mara niezbyt radosnym tonem. - Inicjatywa zawsze leży po stronie atakującego. A my możemy jedynie być gotowi...

Urwała, bo ciszę w salonie rozdarł nagle przenikliwy jak wibroostrze dźwięk alarmu.

- Alert-T-Siedem! - rozległ się nagle w głośnikach twardy głos Chissa. - Łuk dwanaście-dwa. Powtarzam: Alert-T-Siedem, łuk dwanaście-dwa.

Najbliższy panel komunikacyjny znajdował się na końcu sąsiedniej sofy. Luke dopadł go pierwszy.

- Tu Skywalker - rzekł. - Co się dzieje? - To nie wasza... - Tu arystokra Formbi, mistrzu Skywalker - wdarł się w obwód głos Formbiego. -

Proszę przyjść jak najszybciej na statek Geroonian. - Już idziemy - obiecał Luke. - Co się stało? Z głośnika dobiegło ciche westchnienie. - Jeden z Geroonian został postrzelony. W korytarzyku przed wahadłowcem Geroonian kłębiło się ze dwunastu Chissów.

Dwoje z nich, Feesa i ktoś jeszcze w czerni Floty Defensywnej, klęczało obok wijącego

Rozbitkowie z Nirauan 108się konwulsyjnie i jęczącego Geroonianina, usiłując go opatrzyć za pomocą pakietów medycznych z wyposażenia statku. Formbi z ponurą minął stał z boku, starając się nie wchodzić nikomu w drogę.

- Co się stało? - zapytał Luke, kiedy minęli zewnętrzny krąg Chissów. - Został postrzelony z miotacza przy wyjściu ze statku - wyjaśnił Formbi. - W

ramię, a raczej lewy bark. Szukamy broni. Luke wyminął Feesę i przyjrzał się rannemu. Serce mu się ścisnęło, kiedy spojrzał

w twarz ofiary. To był Estosh, najmłodszy z Geroonian. Rysy miał wykrzywione bólem, skórę na lewym ramieniu zwęgloną i poczerniałą.

- Jesteś Jedi - odezwał się Formbi. - Podobno Jedi mają moc uzdrowicielską. - To prawda, niektórzy mają - rzeki Luke i przyklęknął przy Estoshu, uważnie

oglądając ranę. Za plecami czuł współczujące spojrzenie Mary. Ona też kiedyś została postrzelona chissańskim miotaczem płomieni i wiedziała dokładnie, co to znaczy. - Niestety, żadne z nas nie ma tym kierunku szczególnych uzdolnień.

- Czy nic nie można zrobić? - zapytała Feesa. Luke wydął wargi, próbując zebrać myśli. W przypadku jego samego lub innego

Jedi, trans uzdrawiający byłby oczywistym rozwiązaniem. Zaryzykowałby go nawet z Felem albo którymkolwiek z jego szturmowców, byle był człowiekiem.

Ale z Obcym, zwłaszcza o nieznanej fizjologii i strukturze umysłowej oraz emocjonalnej, byłoby to zbyt niebezpieczne. Chyba że nie istniała inna możliwość.

- Możesz mi powiedzieć, na ile poważna jest ta rana? - zapytał Feesę. - Czy groźna dla życia, czy tylko bardzo bolesna?

- Z pewnością bardzo bolesna - sztywno odparła Feesa. - A co do reszty, nie wiem. Czy to ma jakieś znaczenie?

- Zasadnicze - zapewnił Luke, rozglądając się po korytarzu. Ku jego zdumieniu nie dostrzegł ani śladu po pozostałych Geroonianach. - Gdzie Bearsh i cała reszta?

- Na statku - odparł Formbi. - Boją się o swoje życie. Luke skrzywił się, choć chyba nie powinien ich obwiniać. - Niech ktoś im powie, żeby stamtąd wyleźli - polecił. - Powiedzcie, że nie ma się

czego obawiać. - Nie przyjdą - z pogardą odezwał się jeden z Chissów. - Boją się, że teraz cała

Dynastia Chissów stanie przeciwko nim. - Mlasnął językiem. - Bardzo łatwo przerazić tę rasą.

- Mogą się bać, jak przyjdzie na to pora - ostro przerwał mu Luke. - W tej chwili muszę mieć kogoś, kto mi powie, jak poważne to są rany.

- Ja pójdę - zgłosiła się Mara, ruszając w kierunku wyjścia. - Jeśli nie ufają Chissom, może zaufają człowiekowi.

Nie wiadomo było, co im powiedziała, lecz osiągnęła zamierzony efekt. W dwie minuty później Bearsh i cała reszta z ociąganiem wychynęła z tunelu transferowego, wyglądając jak gromadka dzieci w pałacu strachów.

- Podejdź tu, Bearsh. - Luke skinął ręką. - Muszę wiedzieć, jak poważna jest ta rana.

Timothy Zahn 109- Jest potworna - wyszeptał Bearsh, przepychając się nerwowo pomiędzy

Chissami, aż ukląkł u boku Estosha. - Jak ktoś mógł mu to zrobić? - Wkrótce zapewne się tego dowiemy - zapewnił Formbi. - Na razie mistrz

Skywalker chce wiedzieć, czy ta rana stanowi zagrożenie dla życia. Bearsh skwapliwie zbadał palcami krawędzie rany. Estosh znieruchomiał, ale nic

nie powiedział. - Nie - zdecydował po chwili. - Ale on bardzo cierpi. - Wiem - niechętnie odparł Luke - ale obawiam się, że nie mogę z tym nie zrobić.

Uzdrowicielskie moce Jedi mogą być niebezpieczne. Nie mogę ryzykować, jeśli istnieje szansa, że sam wyzdrowieje.

- Jasne - powiedział Bearsh z goryczą. - W końcu to tylko Geroonianin. - Chodzi mi o to, że to niebezpieczne dla niego - wyjaśnił Luke, z trudem hamując

irytację. W końcu to nie jego wina. - Właściwie mogę tylko pomóc wam wnieść go do środka.

- To byłoby bardzo miłe - rzekł Bearsh, wyraźnie odzyskując humor. - Dziękuję. - Nie ma za co. - Luke sięgnął w Moc, ujmując Estosha w mentalny chwyt. - To nie będzie konieczne - odezwał się nagle Formbi, zanim jeszcze Luke

podniósł rannego. - Nosze są już w drodze. Moi ludzie wniosą go do środka. Bearsh wstał. - Wolelibyśmy pomoc ludzi - powiedział sztywno. - Lepiej, żeby Chissowie nie

wchodzili już na pokład naszego statku. - Nie masz wyboru - obojętnie odrzekł Formbi. - „Poseł Chaf” jest statkiem

Piątego Rodu Panującego Dynastii Chissów. Jako podróżujący na tym statku, podlegacie prawodawstwu i zwyczajom Chissów. Jeśli zechcemy wejść na wasz statek, zrobimy to.

Przez dłuższą chwilę obaj Obcy spoglądali na siebie w milczeniu. Bearsh wydawał się rozpaczliwie mały i drobny w obliczu wysokiego, potężnego Chissa. Wreszcie westchnął i opuścił ramiona.

- Oczywiście - mruknął. - Jak sobie życzycie. Luke już miał zrobić krok do przodu. Formbi zachowywał się okropnie

nierozsądnie... Nie! Znieruchomiał w pół myśli i pół kroku, gdy gorączkowe ostrzeżenie Mary objęło

jego umysł. Spojrzał na nią i pochwycił równie ostrzegawcze spojrzenie jej zielonych oczu.

Zrezygnował z protestu. To rzeczywiście był statek Formbiego. Jeśli arystokra postanowił właśnie w tej chwili to wszystkim udowodnić, Luke nie miał prawa mu się sprzeciwiać.

Z korytarza wyłoniło się dwóch Chissów, prowadzących repulsorowy wózek medyczny. Luke znów spojrzał na Marę, dostrzegł minimalny ruch jej głowy i posłusznie odstąpił od rannego, żeby zrobić im miejsce. Chwilę później Chissowie położyli Estosha na noszach i wnieśli do statku. Pozostali Geroonianie podążyli za nimi w kamiennym milczeniu.

Rozbitkowie z Nirauan 110- No cóż, to chyba wszystko - rzeki Formbi, zwracając swoje gorejące oczy na

Luke’a i Marę. Grupka znikła już w tunelu transferowym. - Dzięki za pomoc. Luke musiał stoczyć ze sobą prawdziwą walkę, aby odpowiedzieć jedynie

skinieniem głowy. - Proszę bardzo - rzekł. - Nie sądzę, aby Estosh widział, kto go postrzelił. Mam

rację? Formbi pokręcił głową. - Powiedział Feesie, że strzelono do niego, kiedy wszedł do korytarza. Nie był

nawet pewien, skąd padł strzał. Teraz szukamy broni. - Rozumiem - rzekł Luke. - Dajcie nam znać, jeśli coś znajdziecie. - To zrozumiałe - zapewnił Formbi. - Dobranoc. - Niczego nie znajdą - mruknął Luke do Mary, kiedy przeciskali się pomiędzy

tłumem Chissów, by dojść do swojej kwatery. - Dziesięć do jednego, że już jest z powrotem w kaburze, na stojaku czy skąd go tam wzięli.

- Myślisz, że tego właśnie szukał wczoraj w nocy nasz przyjaciel? - zapytała Mara. Broni?

- Może, ale nie wziął jej wtedy - odparł Luke. - Gdyby tak się stało, poszukiwacze robaków odkryliby jej brak. Nie, wczoraj chciał się pewnie tylko zorientować, gdzie znajduje się broń, aby dzisiaj ją ukraść, strzelić do pierwszego Geroonianina, który wyjdzie z wahadłowca, i bezpiecznie odłożyć na miejsce.

- Ale dlaczego akurat Geroonianina? - Nie mam pojęcia - z pretensją w głosie odparł Luke. - Może ktoś próbuje zasiać

niezgodę pomiędzy nimi a Chissami? A może po prostu między nimi a Formbim? Ktoś, kto nie chce, aby dostali swój własny świat?

- A może to ktoś. kto próbuje zasiać niezgodę pomiędzy Formbim a nami? - podsunęła Mara. - Byłeś o krok od wszczęcia z nim kłótni na oczach tych wszystkich ludzi. Myślisz, że uszłoby ci to na sucho?

- Był taki małostkowy - przypomniał Luke. - Ale masz rację. Jego statek, jego zasady. W każdym razie dobrzy goście nie kłócą się z gospodarzami.

- No to bądź dobrym gościem - zaproponowała Mara, czule ujmując go pod ramię. - A kiedy już będziemy grzeczni, nie powinniśmy zaniedbywać obserwowania go zza węgła.

Spojrzał na nią z ukosa. - Myślisz, że Formbi jest w niebezpieczeństwie? - Ktoś próbuje zasiać chaos na statku - przypomniała mu. - Zamach polityczny,

nawet nieudany, bez problemu zamknie całą sprawą, nie sądzisz? Luke pokręcił głową. - Chciałbym wiedzieć, co takiego ważnego znajduje się na „Pozagalaktycznym

Locie”. - Ja też - powiedziała Mara. - Myślę, że wkrótce się dowiemy. Poszukiwacze znaleźli miotacz w pół godziny później, we wlocie szybu

wentylacyjnego w korytarzu, o kilka metrów od miejsca, gdzie został postrzelony

Timothy Zahn 111Estosh. Dalsze śledztwo wykazało, że miotacz skradziono z szafy na rufie statku, w pobliżu głównych silników. Zamki w szafie spreparowano tak, żeby się szybko otwierały. Mara musiała przyznać, że domysły Luke’a sprawdziły się co do joty.

Rzecz jasna, nie było śladu wskazującego na to, kto rzeczywiście skradł broń i oddał strzał.

Przez następne dwa dni Mara prowadziła dyskretne śledztwo na własną rękę, badając miejsce ataku, dowiadując się wszystkiego, co można wiedzieć o miotaczach ognia i ich działaniu, oraz prowadząc swobodne rozmowy z każdym, kto chciał z nią rozmawiać.

Niestety, wszystkie te wywiady okazały się mało owocne. Większość załogi przestała reagować normalnie na jej pytania i odpowiadała albo półgębkiem, albo wcale. Pasażerowie nie-Chissowie byli bardziej przyjaźni, ale jeszcze mniej użyteczni. Większość z nich nie miała żadnego alibi na czas ataku; spędzali ten czas samotnie, więc nikt nie mógł potwierdzić tego faktu. Ostrożna indagacja pozwoliła Marze ustalić, że w krytycznym okresie nawet nie widzieli się wzajemnie.

Rozmawiała dwukrotnie z Estoshem, usiłując wydobyć z niego dokładniejszy opis zdarzenia. On jednak także niewiele pomógł. Stał tyłem do strzelającego, myślał o innych sprawach, a szok i ból sprawiły, że jego wspomnienia spowiła jakby dodatkowa warstwa mgły. Chyba jedynym pozytywnym aspektem tego wszystkiego było jego systematycznie polepszające się samopoczucie.

Te wszystkie ślepe uliczki były naprawdę frustrujące. A jednak, paradoksalnie, Mara stwierdziła, że to śledztwo sprawia jej prawdziwą przyjemność. W końcu do takich właśnie zadań została przyuczona, kiedy Palpatine przygotowywał ją do roli swojego milczącego agenta. Z pewnością był to jeden z bardziej stymulujących aspektów służby u niego.

Teraz było nawet lepiej. Nic czuła wokół siebie tego posępnego nastroju beznadziei, jaki powszechnie panował w Imperium Palpatine’a, beznadziei, która jak czarna chmura wisiała nad każdym jej zadaniem i każdą misją. Nikt na pokładzie „Posła Chafa” nie kulił się na jej widok, nie czuł strachu i nienawiści, nie witał jej z fałszywą kurtuazją kogoś, kto chciałby wykorzystać jej władzę na własny użytek.

To prawda, że większość Chissów zdawała się nadal szczerze nienawidzić imperialnych. Była to jednak nienawiść zmieszana z pogardą, wyrosła z przekonania o wyższości własnej kultury i celów, a nie ta pełna strachu, beznadziejna nienawiść, jaką uciśnieni okowami Imperium żywili do swoich panów. Fel chodził wprawdzie z głową uniesioną wysoko, lecz daleko mu było do arogancji właściwej wielkiemu moffowi lub generałowi imperialnemu; po prostu był dumny z siebie i z czynów, jakich dokonał on sam i Imperium Ręki. Był to ten sam rodzaj dumy, jaki widywała często u Hana i Leii, i u pilotów z Eskadry Łotrów, a czasem nawet u samego Luke’a.

A kiedy tak wszystko obserwowała i analizowała, nie mogła oprzeć się porównaniom z całkowicie innym rodzajem życia, jakie wiodła w Nowej Republice. Te wieczne utarczki w senacie, odzwierciedlające małostkowe kłótnie i swary pomiędzy sąsiednimi systemami gwiezdnymi, ośrodkami władzy i frakcjami dążącymi do zdobycia najkorzystniejszej pozycji i wpływów na Coruscant... to nieustanne

Rozbitkowie z Nirauan 112uszczuplanie sił i zasobów, które można było wykorzystać w inny, pożyteczniejszy sposób...

Palpatine był pełen nienawiści, złośliwy i destruktywny, zwłaszcza wobec setek plemion nieludzi znajdujących się pod jego dominacją. Musiała jednak przyznać, że przynajmniej na poziomie czysto praktycznym skuteczność i porządek w Imperium były zdecydowaną zmianą na lepsze w porównaniu z nadętą biurokracją i wszechobecną korupcją, jakie panowały w Starej Republice.

Mara nie mogła przestać się zastanawiać, jakie byłoby Imperium, gdyby zamiast Palpatine’a doszli do władzy ludzie tacy jak Parek i Fel. A ile pożytku mogłoby wyniknąć z tej sprawności i porządku, gdyby władza znalazła się w rękach Thrawna. który sam przecież nie był człowiekiem!

Nieraz, leżąc w ciemności obok Luke’a, zastanawiała się, jak by to było służyć wtedy takiemu Imperium.

I jak by to było służyć teraz takiemu Imperium. Na statku była już późna noc. Mara leżała pogrążona w takich myślach, kiedy

rozległ się brzęczyk panelu komunikacyjnego i wyrwał ich ze snu. Luke przewrócił się na bok i włączył rozmowę

- Tak? - rzucił. - Mówi arystokra Formbi - rozległ się głos w głośniku. - Może zechcecie wstać i

się ubrać. - Co się stało?! - zawołała Mara. - Nic złego - zapewnił ją Formbi. - Jesteśmy na miejscu. - To tam - rzekł Formbi, wskazując na sam środek ekranu w centrum sterowania. -

Tu, w środku. Widzicie? - Tak - powiedział Luke, spoglądając na obraz. Istotnie, był tam statek. Jego

niegdyś lśniąca powłoka poczerniała i popękała od licznych strzałów z lasera i trafień pocisków. Leżał w dziwnej, niepewnej pozycji na szczycie stromego wzgórza na powierzchni planetoidy, jakby zamarł w chwili, kiedy właśnie miał przeważyć przez krawędź urwiska.

„Poseł Chat” podchodził do planetoidy po kursie spiralnym i Luke wkrótce zrozumiał, co utrzymuje tamten statek, jakby zawieszony w powietrzu. Z punktów w okolicy rufy i dziobu spod dolnej części kadłuba sterczały smukłe rury, schodzące w dół pod ostrym kątem i łączące się z drugim statkiem, częściowo zagrzebanym w gruzie u podnóża góry. W połowie długości każdej z rur widać było sterczącą parę wygiętych prętów, biegnących w dół i do wewnątrz, by wreszcie się połączyć i zniknąć w kamienistym zboczu.

- Czy to jest „Pozagalaktyczny Lot”? - cicho zapytał Formbi. Luke przytaknął. To istotnie byt dreadnaught, długi na sześćset metrów, uzbrojony

w potężną baterię turbolaserów i inne rodzaje broni, gotów na przyjęcie i transport prawie dwunastu tysięcy osób załogi i pasażerów.

Timothy Zahn 113A raczej - niegdyś gotów. W tej chwili już nie. Patrząc na tę zniszczoną skorupę,

Luke poczuł drgnienie bólu na samą myśl o wszystkich, którzy znajdowali się na pokładzie, kiedy to się stało.

- Tak, to on - powiedział do Formbiego. - W każdym razie pasuje do opisu. - Silniki wyglądają na nietknięte - zauważyła Mara. Jej głos brzmiał chłodno,

niemal lodowato, ale Luke czuł cierpienie i zamęt kryjące się pod tym chłodem. - Kopuły turbolaserów i tarcze oberwały nieźle, ale reszta nie wydaje się w aż tak tragicznym stanie. Przy odrobinie pracy może byłby w stanie znowu polecieć.

- Pojazd na wierzchu wydaje się zdolny do przewozu istot żywych - zgodził się Formbi. - Czujniki wskazują, że ma powietrze i ciepło, a także korzysta z niskich poziomów mocy. Drugi statek, ten na wpół widoczny u stóp wzgórza, nie wykazuje żadnej z tych cech.

- I nic dziwnego - mruknął Luke. - W co najmniej kilkunastu miejscach widać, że przewody łączące go z górnym statkiem zostały przerwane.

- A co z resztą? - zapytał Jinzler. - Jeśli dobrze pamiętam, „Pozagalaktyczny Lot” składał się z sześciu dreadnaughtów.

- Reszta musi być pod ziemią - zauważył Fel. - A przynajmniej to, co z nich zostało.

- Pod ziemią?! - zawołał Bearsh. - Czy ten pojazd może również podróżować pod ziemią?

- Ależ skąd - odparł Formbi. - Może lepiej byłoby powiedzieć, że reszta znajduje się poniżej... - mruknął w zadumie - ...nie znam odpowiedniego słowa, ale w tych luźnych, drobnych kamieniach w dolinie pomiędzy wzgórzami.

- Piarg? - podpowiedział Luke. - Morena? - Chyba piarg - powoli odparł Formbi. - W każdym razie nasze przyrządy

odczytały, że luźna skała w tym miejscu jest bardzo głęboka, a pod nią z całą pewnością znajduje się metal.

- Czy macic choć pojęcie, w jakim jest stanie? - zapytał Jinzler. - Myślę o tych częściach, które znajdują się pod ziemią.

- Nasze przyrządy nie potrafią tego określić - odparł Formbi. - Musimy zaczekać, aż znajdziemy się na pokładzie, wtedy dowiemy się czegoś więcej.

- Przyjmując, że rury łączące statki pod warstwą skał są w lepszym stanie niż tamte - zauważył Luke. - Jeśli tak, może uda nam się obejść statek wzdłuż nich. Jeśli nie, będziemy musieli kopać.

- Oczywiście, aby to miało sens, musimy również przyjąć, że krąg zbudowany ze statków wciąż jeszcze pozostaje kręgiem - zauważył Fel.

- Ale jak on się tu znalazł? - zastanowiła się Mara. - Tego naprawdę chciałabym się dowiedzieć.

- To na razie pozostaje zagadką - zgodził się Formbi. - Widocznie Thrawn przyholował go tutaj, żeby później zbadać. Nie widać jednak, aby ktokolwiek tu wracał.

- Myślałam raczej o mechanicznej stronie takiej operacji - wyjaśniła Mara. - Mówiłeś, że Thrawn dowodził małą flotą statków pikietujących. Czy wtedy każdy młodszy oficer chissański wiedział, jak wejść i wyjść z Reduty?

Rozbitkowie z Nirauan 114- Z całą pewnością nie - odparł Formbi. - Musiałby szukać głęboko w archiwach

dostępnych tylko dla wyższych rangą oficerów, aby uzyskać takie informacje. - To mi bardzo pasuje do Thrawna - zauważy! Fel. - Zbieranie informacji było

jego namiętnością. - To prawda - odparła Mara posępnie. - Ale zabijanie było jego zawodem. Luke’owi przeszedł dreszcz po plecach. Według słów admirała Parcka, w

momencie zniszczenia „Pozagalaktycznego Lotu” na pokładach sześciu dreadnaughtów znajdowało się pięćdziesiąt tysięcy ludzi.

Czy ciała wciąż jeszcze są na pokładzie, tam gdzie upadły? Nieraz zdarzało mu się widzieć martwych ludzi, ale zwykle były to szczątki żołnierzy Rebelii lub Imperium poległych w boju. Tu ofiarami zapewne będą cywile, może nawet dzieci.

Z wielkim wysiłkiem otrząsnął się z tych myśli. Cokolwiek tam znajdą, będzie się musiał z tym pogodzić.

- Jaki macie plan? - zapytał. - Planetoida jest za mała, aby liczyć tam na atmosferę - rzekł Formbi, głową

wskazując ekran. - Wylądujemy „Posłem Chafem” na wzgórzu obok górnego statku i przygotujemy tunel transferowy do lewoburtowego portu dokowego od strony rufy. A wówczas wszyscy, którzy mają się udać na tamten statek, będą mogli to zrobić.

Spojrzał na ekran, gdzie obraz dreadnaughta rósł nieustannie w miarę, jak statek Chissów pokonywał dzielącą ich odległość.

- Kiedy znajdziemy się na pokładzie, odbędzie się krótka uroczystość, podczas której zrelacjonuję udział Chissów w zniszczeniu statku i wyrażę głębię naszego żalu - ciągnął. - Poproszę o przebaczenie w imieniu Dziewięciu Rodów Panujących i Dynastii Chipsów, po czym formalnie zwrócę szczątki statku ambasadorowi Jinzlerowi, przedstawicielowi Nowej Republiki, oraz mistrzowi Skywalkerowi i Jedi Jade Skywalker jako przedstawicielom Zakonu Jedi.

- A my? - niespokojnie zapytał Bearsh. - Czy znajdzie się miejsce dla dziękczynnego ceremoniału Geroonian, którzy chcą wyrazić swoją wdzięczność?

- Decyzja, czy udzielić wam pozwolenia na przemówienie, należy do ambasadora Jinzlera - sztywno odparł Formbi.

- Oczywiście, że możecie tam polecieć - zapewnił Jinzler Geroonianina, uśmiechając się do niego zachęcająco. - Podobnie jak i pan, dowódco Fel - dodał, skłaniając głowę w stronę Fela. - Choć w dalszym ciągu nie jestem pewien, dlaczego tak interesuje cię „Pozagalaktyczny Lot”.

- Pamiątki mają różne kształty i wielkość - wymijająco odparł Fel. - Załóżmy, że chodzi o akt żalu i skruchy za dawne błędy. Nieważne, tak czy inaczej, będziemy zaszczyceni uczestnictwem w ceremonii.

- Proponuję, aby wszyscy przeszli teraz do swoich kwater i statków. Aby się przygotować - rzekł Formbi. - Za godziną ruszamy.

Ustawienie „Posła Chafa” obok odsłoniętego dreadnaughta było dość prostą

operacją, choć obawiano się trochę, że luźne skały nie utrzymają jego ciężaru, zwłaszcza że pod nimi miał się znajdować pogrzebany uszkodzony statek. Szczęśliwie

Timothy Zahn 115wszystko wydawało się dość solidne. Ustawienie tunelu łączącego zostało przeprowadzone z równą sprawnością.

Ale teraz natrafili na nieoczekiwany problem. Właz doku, który wybrał Drask, a który wydawał się całkowicie sprawny, okazał się odkształcony - wprawdzie minimalnie, ale to wystarczyło, by nie mógł się otworzyć. Ostatecznie Chissowie musieli użyć palników, żeby wyciąć przejście.

Był to powolny proces. Stosunkowo cienka płyta włazu okrętu wojennego Starej Republiki okazała się niewiarygodnie twarda, ograniczona przestrzeń zaś i konieczność zachowania pewnego marginesu bezpieczeństwa sprawiły, że Chissowie nie mogli użyć pełnej mocy palników. Luke przyglądał się ich wysiłkom i kilka razy miał wielką ochotę podejść do Formbiego, aby zaproponować dokończenie dzieła mieczem świetlnym. Łatwiej, czyściej i zdecydowanie szybciej.

Za każdym razem jednak się powstrzymywał. Wciąż jeszcze miał w pamięci nocną przemowę arystokry na temat bezsensownego wymachiwania obcą bronią i nauczył się już, że dumni Chissowie raczej będą męczyć się po swojemu, niż przyjmą jego pomoc.

Czekał więc spokojnie, aż skończą. Gdy wreszcie włamali się przez właz, nastąpiła kolejna krótka przerwa, podczas której medyk okrętowy testował powietrze, potwierdzając, że żadne mikroorganizmy, śladowe ilości gazów i pyły nie są szkodliwe dla ludzi i Chissów. Mając do dyspozycji tylko kilka dni na poznanie fizjologii i biochemii Geroonian, jednak nie był równie przekonany, że nie doznają szkodliwych skutków tych substancji. Proponował nawet przystosowanie kombinezonów ochronnych dla czwórki, która miała wejść na pokład.

Bearsh jednak odmówił. Stwierdził, że odpowiedni strój rytualny nigdy nie zmieściłby się w takim kombinezonie, a on i jego ludzie są gotowi podjąć wszelkie ryzyko.

Po wszystkich opóźnieniach, przez które z jednej godziny zrobiły się trzy, grupa wreszcie była gotowa do wymarszu.

Dziwnie wyglądają razem, pomyślał Luke, kiedy stanęli w szeregu po chissańskiej stronie tunelu transferowego. Drask i Formbi mieli na sobie te same uroczyste stroje, które nosili na przyjęciu pierwszego dnia. Feesa i chissański wojownik w czarnym mundurze, trzymający sztandar na długim drzewcu, ubrani byli prosto i o wiele bardziej funkcjonalnie. Fel znowu włożył mundur galowy, a Luke mógłby przysiąc, że szturmowcy dokładniej niż zwykle wypolerowali zbroje. Jinzler zrezygnował z warstwowej szaty tuniki i włożył strój lżejszy i mniej krępujący ruchy, Luke zaś zaczął się szczerze zastanawiać, czy starszy człowiek spodziewa się na pokładzie dreadnaughla brudu i ciasnoty, czy może ma już dość zabawy w dyplomatę.

Cała czwórka Geroonian biorących udział w ceremonii narzuciła na ramiona ciała wolvkilów w złolobłękitnych obrożach, a pod nimi miała brunatne szaty. Towarzyszący im Estosh wyróżniał się obandażowanym ramieniem. Młody Geroonianin długo sprzeczał się z Bearshem w ich melodyjnym języku o prawo uczestnictwa w ceremonii i najwyraźniej było mu bardzo przykro, że tylko odprowadza pozostałych. Stał z. boku, trzymając się za ramię, i wyglądał jeszcze żałośniej niż zwykle.

Rozbitkowie z Nirauan 116Luke znów wystąpił w czarnym kombinezonie i kamizelce, ale Mara nie

zdecydowała się na suknię. Zamiast niej włożyła kombinezon podobny do stroju Luke’a, dzięki któremu mogła poruszać się z większą swobodą. Ale i tak, jej naturalna, dumna postawa i wdzięk sprawiały, że wyglądała znacznie bardziej elegancko niż mąż.

- Następnym razem - szepnął Luke do żony, kiedy chorąży Chissów ruszył tunelem jako pierwszy przypomnij mi, żebym zabrał ze sobą kilka oficjalnych strojów.

- Zawsze mówiłam, że ty i Han to najbardziej obdarci bohaterowie, jakich znam - mruknęła.

Spojrzał na nią z ukosa. Komentarz był typowy dla Mary - pełen sarkastycznego humoru, który w przeszłości tak bardzo się przydawał do odwracania uwagi nieprzyjaciela.

Tym razem jednak czuł, że odpowiedziała mu tylko odruchowo. W jej oczach dostrzegł coś dziwnego, jakąś niezwykłą koncentrację.

Odwrócił wzrok i otworzył się na Moc. Jeśli coś martwi Marę, lepiej, żeby i on miał się na baczności.

Wyłonili się z tunelu i znaleźli się w przejściu wiodącym do sporej przestrzeni magazynowej, mniej więcej dwa razy bardziej przestronnej niż największy z jej odpowiedników na „Pośle Chafie”. Pod ścianami wciąż, stało kilka skrzyń z wyblakłymi oznaczeniami, ale poza tym pomieszczenie było prawie puste. Wszystko wydawało się pokryte cieniutką warstewką kurzu.

- Dziwnie tu czysto - zauważył Jinzler, rozglądając się wokoło. Pozostali skupili się pośrodku pomieszczenia, więc jego głos odbijał się od pustych ścian. - Czy tu nie powinno być więcej kurzu?

- Pewnie jakieś roboty sprzątające nadal działają - doszedł do wniosku Fel. - A przynajmniej działały. Naprawcze też... widzieliście te połatane dziury w powłoce?

- Czy maszyny mogą wciąż funkcjonować po tylu latach? - zdziwił się Bearsh. - Nawet jeśli nikt ich nie naprawia i nie czyści?

- Wszystko na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” było zautomatyzowane - wyjaśnił Fel. - I miało zasięg raczej wewnętrzny, niepowiązany z innymi statkami. Inaczej musieliby mieć szesnaście tysięcy ludzi samej załogi na każdym dreadnaughcie.

- Tak mało? - zdziwił się Bearsh. - Nasz statek jest o połowę mniejszy, a mieszka na nim ponad sześćdziesiąt tysięcy Geroonian.

- Tak, ale to nie był zwykły, zatłoczony statek kolonistów - zauważył Fel. - Dreadnaughty były statkami wojennymi, największymi, jakimi dysponowała Stara Republika przed Wojnami Klonów, z uzbrojeniem i sprzętem...

Formbi odchrząknął. Fel pojął aluzję i zamilkł. - W imieniu Dziewięciu Rodów Panujących Dynastii Chissów, witam was

wszystkich przy tej poważnej, choć smutnej okazji - przemówił arystokra głębokim, dźwięcznym głosem. - Stoimy dzisiaj na pokładzie dawnego okrętu, który spoczywa tu jako symbol ludzkiej odwagi i błędu Chissów...

Luke błądził oczami po twarzach zgromadzonych, niezbyt uważnie słuchając przemowy Formbiego. Bearsh stał z boku i szeptał coś do potężnego komunikatora w melodyjnym języku Geroonian. Luke uznał, że prawdopodobnie zdaje Estoshowi na

Timothy Zahn 117bieżąco relację z ceremonii. Ciekaw był, dlaczego właściwie pozostawiono młodego Geroonianina na pokładzie „Posła Chafa”. Z pewnością tak krótka podróż, nie naraziłaby na szwank jego zdrowia. Jedynym sensownym wyjaśnieniem wydawało się to, że charakter ran i ich umiejscowienie uniemożliwiały Estoshowi przywdzianie rytualnego wolvkila.

Luke uważał to za niepoważny powód do pozostawienia Estosha na statku. Żył jednak już dość długo w Nowej Republice, aby wiedzieć, że obce kultury i obyczaje nie zawsze muszą mieć dla niego sens. Wystarczyło. że pewne zwyczaje były ważne dla ludzi, którzy się z nimi wychowali, a zatem warci byli jego szacunku, choć niekoniecznie aprobaty.

Nagle coś bez ostrzeżenia musnęło umysł Luke’a. Ostatnie uczucie, jakiego mógł się spodziewać.

Odwrócił głowę i spojrzał na Marę. Jeden rzut oka na jej rozszerzone źrenice wystarczył mu, aby się zorientować, że i ona to zauważyła.

- Luke? - wyszeptała zdławionym głosem. - Co się dzieje? - Formbi urwał przemowę w pól zdania. - Co się stało? Luke odetchnął głęboko. - Chodzi o „Pozagalaktyczny Lot” - rzekł, głębiej zanurzając się w Mocy. Nie, to

nie pomyłka. Byli tam. Umysły... Ludzkie umysły, nie chissańskie... Gdzieś głęboko pod ich stopami. Dużo, bardzo dużo. - Nie jesteśmy sami, arystokro Formbi. Na pokładzie są rozbitkowie.

Rozbitkowie z Nirauan 118

R O Z D Z I A Ł

11

Ktoś jęknął, ostro nabrał powietrza w płuca i równie szybko zamilkł. - Co ty mówisz? - zawołał Bearsh, opuszczając zapomniany komunikator. -

Powiedziałeś... rozbitkowie? - Chyba że Chissowie prowadzają tu turystyczne wycieczki - odparła Mara,

otwierając się na Moc i usiłując rozeznać się w wirującym kłębowisku uczuć i wrażeń. - Tam na dole są ludzie. Co najmniej setka, może więcej.

- Ale... przecież to niemożliwe - odezwał się Jinzler chrapliwym głosem. - Ten statek umarł pięćdziesiąt lat temu. Umarł.

Mara zmarszczyła brwi, przenosząc część swojej koncentracji ze skupiska odległych umysłów na Jinzlera. Jego poorana zmarszczkami twarz wyglądała na spiętą, jego umysł zaś kłębił się niczym burzowe chmury na wietrze... Wszystkie bariery mentalne opadły, załamane przez dziwaczną kombinację nadziei, lęku i poczucia winy.

W tym momencie zrozumiała, że nie kłamał, a przynajmniej w sprawie obecności jego siostry na pokładzie.

A może ona nadal żyje? Czy to dlatego jego umysł spowodował to emocjonalne trzęsienie ziemi?

- Być może statek umarł, ambasadorze - powiedziała. - Ale nie wszyscy na pokładzie umarli wraz z nim.

- Cóż - odezwał się Fel rzeczowym tonem - to z pewnością komplikuje sprawy. - W istocie - odrzekł Formbi, a jego świecące oczy zwęziły się w skupieniu. -

Komplikuje zdecydowanie. Mara pochwyciła spojrzenie Luke’a. - Jak myślisz? - zapytała. - Może zostawimy ich tutaj, aby przedyskutowali

między sobą dyplomatyczne implikacje, a my tymczasem pójdziemy odnaleźć rozbitków?

Gambit zadziałał. - Nie - zaprotestował Formbi, otrząsając się z zadumy, w której pogrążył się na

chwilę. Nie możecie pójść sami.

Timothy Zahn 119- Absolutnie - zgodził się Drask, wskazując na chorążego. Ty... Wracaj na „Posła

Chafa” i poinstruuj kapitana Brast’alshi’barku, aby wydał Alert Drace-Dwa. Ma przygotować trzy oddziały...

- Chwileczkę - przerwał mu Luke. - Nie możesz tu sprowadzić kontyngentu żołnierzy.

- Statek wciąż jeszcze jest własnością Dynastii Chissów - zaprotestował Drask, mierząc go ostrzegawczym spojrzeniem. - Zrobimy, co nam się podoba.

- Nie zamierzam się z tobą sprzeczać - odparł Luke. - Po prostu martwię się, co zrobią pasażerowie, jeśli wyskoczy na nich z korytarza grupa uzbrojonych Chissów.

- On ma rację - niechętnie przyznał Formbi. - Mogą pamiętać, że to oddział Chissańskiej Floty Defensywnej zniszczył ich statek.

- Przestaną się bać, kiedy do nich przemówimy i zapewnimy ich o naszych dobrych intencjach - niecierpliwie odparł Drask. - Nie sądzę, aby kilka minut strachu miało im zaszkodzić.

- Nie chodziło mi o to, jak oni się będą czuć - zaoponował Luke. - Martwi mnie raczej, co mogliby zrobić, gdyby ujrzeli korytarz pełen uzbrojonych Chissów... pamiętając, co się stało ostatnim razem, kiedy ujrzeli taką grupę.

- Syndyk Mitth’raw’nuruodo nie wysłał wojowników na pokład - zaoponował Drask. - Nie ma żadnych informacji, aby kiedykolwiek to uczynił.

- Ale na pewno widzieli kogoś o niebieskiej skórze i czerwonych oczach - zauważyła Mara. - Albo samego Thrawna, albo jego wysłannika. A co, sugerujesz, że zaatakował ich, nie dając nawet szansy na kapitulację?

Drask zgromił ją spojrzeniem. - Nie - warknął. - Nawet Mitth’raw’nuruodo by tego nie zrobił. - Słusznie - odparła Mara. - Więc musieli wiedzieć, kim jest nieprzyjaciel. I mieli

pięćdziesiąt lat, żeby się przygotować do ataku. - A jak słusznie zauważył dowódca Fel, dreadnaughty zostały zaprojektowane

jako okręty wojenne - dodał Luke. Zapadło milczenie. Wydawało się, że dopiero teraz zebrani wyciągnęli właściwe

wnioski z dyskusji. - Co proponujesz? - zapytał Formbi. - To, co mówi Mara - odrzekł Luke. - Pójdziemy razem i odnajdziemy ich. Sami. - Nie - zaprotestował Bearsh. - Nie możecie nas rozdzielać. Chcieliśmy złożyć

hołd tym dzielnym ludziom. Czy nie możemy złożyć hołdu żyjącym? - Sprowadzimy was na dół później - obiecała Mara. - Kiedy już wyjaśnimy

sytuację. - Nie - powtórzył Bearsh, tracąc spokój. - Nie możecie nas tak zostawić. - Dla nas też wasz plan jest nie do przyjęcia - wtrącił Drask. - Przyjmuję wasze

wyjaśnienie, dlaczego nie powinniśmy sprowadzać całego oddziału, ale arystokra Chaf’orm’bintrano i ja musimy być obecni przy pierwszym waszym kontakcie z rozbitkami. Arystokra zaś musi mieć straż.

- Będzie miał Pięćset Pierwszy, generale - wtrącił Fel. - Oni sobie poradzą ze wszystkim, co tamci mogą nam zafundować.

Rozbitkowie z Nirauan 120- Wasze zapewnienia są mile widziane, ale niewystarczające - sztywno odparł

Drask. - Sprowadzimy tu półoddział: trzech chissańskich wojowników i ani jednego mniej.

Spojrzał wyzywająco na Luke’a. - Masz coś przeciwko temu, Jedi? - Nie - odparł Luke, poddając się. - Trzech wojowników powinno wystarczyć.

Rozumiem, że idziesz z nami, ambasadorze? - Bez wątpienia - stanowczo odparł Jinzler. Jego napięcie opadło nieco i skryło się

w zakamarkach umysłu, ale wciąż istniało. - Sio... moi zwierzchnicy na Coruscant nalegaliby na to.

- Więc decyzję podjęto jednogłośnie - podsumował Fel. - Dobrze. Od tej chwili dalsza dyskusja to strata czasu.

- Po pięćdziesięciu latach nie sądzę, aby kilka minut sprawiło jakąkolwiek różnicę - kwaśno zauważył Drask. Odwrócił się w stronę chorążego, który przystanął w chwili rozpoczęcia dyskusji, a teraz czekał na rozkazy. - Wróć na „Posła Chafa” i ogłoście Alert Drace-Dwa. Wezwij 2. Oddział Gwardii Honorowej, aby się tu zameldował. Muszą być gotowi na wypadek, gdybyśmy potrzebowali natychmiastowej pomocy. Jego płonące spojrzenie rzucało wyzwanie każdemu, kto chciałby się z nim sprzeczać.

Ale nikt się do tego nie kwapił. - Doskonale - rzekł Formbi. - Wróćmy teraz na „Posła Chafa” i weźmy sprzęt,

który chcielibyśmy zabrać na tę podróż w przeszłość. - Spojrzał na swoje wytworne szaty. - I może przydałaby się też zmiana odzieży - dodał. - Spotkamy się tu znowu za trzydzieści standardowych minut i rozpoczniemy nasze poszukiwania.

Pierwsza część drogi minęła bez żadnych problemów. Statek sprawiał wrażenie

wielkiego grobowca, o nagich metalowych pokładach i ścianach lśniących matowo w mdłym blasku paneli permaświetlnych osadzonych w suficie; znacznie jaskrawiej świeciły pręty żarowe wyprawy. Przynajmniej jednak przejścia były otwarte i praktycznie wolne od gruzu. Z głównego korytarza prowadziły odnogi do licznych pomieszczeń. Niektóre z nich były tak duże, że światło prętów żarowych rozpływało się w ciemności; odległe ściany i sklepienia upiornie odbijały odgłos ich kroków, kiedy zaglądali do wnętrza. Większość pomieszczeń zastawiona była martwym sprzętem lub zakurzonymi skrzynkami. Od czasu do czasu trafiali na sypialnie z długimi rzędami pustych prycz i osobistymi przedmiotami rozrzuconymi na podłodze.

Mara szła obok Luke’a na czele grupy, usiłując odczytać informację, której nie dawało jej światło pręta żarowego. Zastanawiała się, dlaczego wędrują w takim, a nie innym porządku. Oczywiście, ona i Luke byli najbardziej oczywistym wyborem. Podążający tuż za nimi Formbi, Drask i Jinzler nie sprawiali problemu.

Dalej jednak szli Fel, Feesa oraz jeden ze szturmowców, a za nimi Geroonianie. Na samym końcu bezszelestnie, pomimo ciężkiego uzbrojenia, posuwali się pozostali szturmowcy.

Im dłużej o tym myślała, tym mniej podobał jej się ten układ. Według tego, co zapamiętała z własnego szkolenia, ustawiłaby Fela i wszystkich czterech szturmowców

Timothy Zahn 121na końcu, gdzie mogliby stanowić tylną straż w przypadku ataku od tamtej strony. Gdyby Fel w dalszym ciągu nalegał na odłączenie jednego ze swoich ludzi, wolny szturmowiec powinien znaleźć się bliżej czoła, prawdopodobnie tuż za nią i Lukiem, gdzie można by go wykorzystać bez narażenia na postrzelenie Jinzlera i obu starszych Chissów.

W ciągu tego pierwszego odcinka drogi dwukrotnie miała ochotę zatrzymać grupę i poprosić o zmianę szyku. Ale za każdym razem coś ją powstrzymywało, aż wreszcie zrezygnowała z pomysłu. Szkolenie wojskowe Fela z pewnością było świeższej daty, może też taktycy Imperium Ręki wymyślili jakąś skuteczniejszą doktrynę militarną niż ta, której uczono Marę.

Po pierwszych pięćdziesięciu metrach droga stała się nagle o wiele trudniejsza. Strzaskane płyty materiału izolacyjnego, powyginane ściany, powykręcane belki wspornikowe wydawały się wszechobecne, utrudniając przejście, a czasem całkowicie blokując pomieszczenia i mniejsze korytarzyki.

- Co tu się stało? - mruknęła Feesa, kiedy Luke ostrożnie odsuwał na bok wiązkę zwisających kabli zasilających z porozcinanym zbrojeniem.

- Dotarliśmy do tej części statku, gdzie zlokalizowane były główne turbolasery - wyjaśnił Fel. - Pamiętasz, jak Mara mówiła, że kopuły działek są poważnie uszkodzone? Z pewnością były głównym celem dla Thrawna.

- Widzę, że bardzo się postarał - dodał Formbi. - Dlaczego maszyny serwisowe tego nie posprzątały?

- Żaden z robotów na pokładzie nie był dość duży, aby poradzić sobie z tak rozległymi uszkodzeniami - odparł Fel. - Rozbitkowie zaś uznali widocznie, że nie warto tego robić własnoręcznie.

- Albo było zbyt niebezpiecznie - dodał Drask. - Przy tylu gwiazdach położonych tak blisko siebie, poziom radiacji w Reducie jest za wysoki dla ludzkich organizmów.

- Czy coś nam grozi? - wtrącił nerwowo Bearsh. - Nie będziemy tutaj dość długo, aby miało nam coś zaszkodzić - zapewnił go

Luke. - Zewnętrzna powłoka jest dość gruba, aby zatrzymać promieniowanie. Musiałbyś tu mieszkać przez wiele miesięcy, a nawet lat, żeby pojawiły się problemy.

- To chyba wyjaśnia, dlaczego zdecydowali się przebywać w jednym z dolnych dreadnaughtów - wtrąciła Mara. - To, czego nie zablokuje powłoka, rozproszy się w skale, która pokrywa statek.

- A może pozostałe dreadnaughty nie są aż tak bardzo zniszczone? - podsunął Fel. Luke wzruszył ramionami. - Zorientujemy się. - Czy tam właśnie teraz idziemy? - zapytał Jinzler. - Do niżej położonych

statków? - Mam wrażenie, że to tam znajdują się rozbitkowie - odparł Luke. - Zanim jednak

znajdziemy drogę w dół, chciałbym sprawdzić, czy uda nam się wspiąć nieco wyżej, na pokład dowodzenia. Jeśli jest w przyzwoitym stanie, może znajdziemy tam jakieś zapisy, które nam powiedzą, co się stało.

Bearsh gwizdnął cichutko z głębi obu gardeł.

Rozbitkowie z Nirauan 122- A jaka jest szansa, że rzeczywiście coś znajdziemy? - zapytał posępnie. -

Widzimy przecież, jak bardzo Thrawn chciał zniszczyć ten statek. - Thrawn nigdy nie niszczył więcej, niż to było absolutnie konieczne - odparł Fel.

- Nie miał najmniejszego powodu, aby rozwalać pokład dowodzenia, skoro wystarczyło mu jedynie zniszczenie generatorów pola i turbolaserów.

Jinzler odwrócił głowę. - O czym wy, na wszystkie światy, mówicie? - zapytał. - „Jeśli mu wystarczyło”...

A dlaczego w ogóle musiał niszczyć „Pozagalaktyczny Lot”? - Miał swoje powody - upierał się Fel. - Miał powody, aby zabijać cywilów? - odparował Jinzler. - Mężczyzn, kobiety i

dzieci, które nie wyrządziły mu żadnej krzywdy? Czyżby akurat potrzebował tarczy do ćwiczeń w strzelaniu, a oni nawinęli mu się pod lufę? A wy... - spiorunował wzrokiem Formbiego i Draska - wy, Chissowie... Co zrobiliście, aby go powstrzymać?

- Wystarczy, ambasadorze - wtrąciła się Mara z ostrzegawczym błyskiem w oku. - Formbi wyjaśnił już, jak bardzo Chissowie czują się winni z tego powodu. Nie ma potrzeby dodatkowo ich w tym utwierdzać. Ta sprawa jest już zamknięta i skończona.

- Doprawdy? - znacząco spytał Jinzler. - Na pewno? - Tak - stanowczo uciął Luke. - A podkreślanie błędów... czyichkolwiek błędów...

nie prowadzi do niczego. Skoncentrujmy się na odnalezieniu tych ludzi i zobaczmy, co można dla nich zrobić.

- Oczywiście - wymamrotał Jinzler. - Przepraszam. Po prostu... - Coś się zbliża - wtrącił szturmowiec idący obok Fela, kierując swojego blastecha

w stronę na wpół zmiażdżonej niszy sprzętowej odchodzącej w prawo od korytarza. Pozostali trzej szturmowcy w jednej chwili znaleźli się obok niego. Rozstawili się

w obronne półkole pomiędzy niszą a resztą grupy, kierując miotacze w stronę otworu. - Spokojnie - ostrzegł Fel. - Jeśli ma być strzelanina, nie chcemy zaczynać jej

pierwsi. Teraz już wyraźnie słychać było ciche, ale pewne kroki. Mara wyciągnęła miecz,

ale jeszcze go nie włączała, otwierając się tylko na Moc. Nie mogła jednak wykryć żadnej obecności.

- Prawdopodobnie robot - oceniła. - Jaki chodzący robot może się zmieścić w takim otworze? - zaoponował Fel. Kilka chwil później miał już odpowiedź: w pole widzenia wtoczyła się na

powyginanych gąsienicach nisko zawieszona, poobijana skrzynia, wysoka na jakieś pół metra.

- Chodzący robot który okropnie kuleje? - podsunął Luke, kiedy jedna z gąsienic uderzyła o podłoże z głuchym stuknięciem, które brzmiało dokładnie jak odgłos kroków. - Co to jest? Pucybut?

- Prawdopodobnie sprząta podłogi i zbiera małe przedmioty - zauważył Fel, odstępując w tył, kiedy robot, pozostawiając za sobą słabe odciski gąsienic w warstwie kurzu, przetoczył mu się pod stopami w kierunku sterty strzaskanej plastikowej izolacji. - Element głównego systemu sprzątającego, jak sądzę.

- Rozumiem - mruknął Luke, zezując na Marę.

Timothy Zahn 123Skinęła głową. Wnioskując z warstwy kurzu, która pokrywała tu wszystko,

wydawało się niemożliwe, żeby ich grupa pojawiła się akurat w chwili, kiedy sprzątacz rozpoczął swoją miesięczną lub roczną rundkę. O wiele bardziej prawdopodobne było, iż robota wyposażono w holokamerę i komunikator i wysłano na rekonensans.

Jako obserwatora lub jako zmyłkę. Odwróciła wzrok od robota, obserwując korytarz. Było tu zbyt wiele gruzu, aby

zobaczyć cokolwiek dokładniej, ale wydawało się, że nieco dalej przejście rozszerza się trochę. Doskonałe miejsce na pułapkę. Pochwyciła wzrok Luke’a i ruchem głowy wskazała mu podejrzane miejsce. Odpowiedział jej spojrzeniem, wyminął Marę i zagłębił się w korytarz.

- To naprawdę zdumiewające - odezwał się Bearsh, potrząsając głową ze zdumieniem, kiedy robot sprzątacz wysunął parę smukłych ramion i zaczął sortować kawałki izolacji. - Więc to jest robot! I do tego sam działa!

Jeden ze szturmowców obejrzał się za Lukiem, który znikł pod zwisającym kawałkiem pokrycia sufitu. Jego pokryta zbroją pierś uniosła się lekko, kiedy nabrał tchu, aby coś powiedzieć. Mara ostrzegawczo potrząsnęła głową. Lekkim skinieniem potwierdził, że rozumie, i zachował milczenie.

- Ten tutaj podłączony jest prawdopodobnie do centralnego komputera gospodarczego - wyjaśnił Jinzler Geroonianinowi. - Takie małe jednostki nie mają możliwości całkowicie samodzielnego działania.

- Rozumiem - rzekł Bearsh. - Ale są takie, które mają, prawda? - Wiele rodzajów - potwierdził Jinzler. - Właściwie wszystkie, począwszy od

robotów protokolarnych, poprzez roboty astromechaniczne i roboty medyczne. - A roboty bojowe i droideki? - zapytał jeden z Geroonian. - Czy one także

działają niezależnie? - Niektóre z późniejszych wersji mogą funkcjonować samodzielnie - odparł

Jinzler. - Ale i tu najczęściej sterowanie odbywa się z centralnego systemu komputerowego.

- Przerażająca broń - wymamrotał Bearsh. - Nieszczególnie - odrzekł Fel. - Cała koncepcja armii robotów jest dość

przestarzała, przynajmniej w Imperium Ręki. A jak jest w Nowej Republice, ambasadorze?

- Kilka systemów wciąż używa droidek - rzekł Jinzler. - Głównie mniejsze kolonie na słabo rozwiniętych światach w Dzikich Przestworzach, gdzie ludzie potrzebują w nocy strażników, aby chronić się przed drapieżnikami.

Bearsh zadrżał. - Macie w ręku tak ogromną potęgę. A jednak nie robicie z niej użytku. - Nie zajmujemy się już podbojami, namiestniku - przypomniał mu Jinzler. - Poza tym siła jest tylko częścią działania dobrego żołnierza - wyjaśnił Fel. -

Problem z robotami bojowymi polega na tym, że w gruncie rzeczy są one dość głupie... Mara poczuła nagle niecierpliwy dotyk umysłu męża. Pozostawiła Fela razem z

jego wykładem i wśliznęła się do korytarza. Luke stał na skraju szerszego odcinka, który zauważyła wcześniej.

Rozbitkowie z Nirauan 124- Co my tu mamy? - zapytała. Wskazał stos płaskich szarych pudełek, ustawionych wzdłuż lewej ściany. - Za porządne jak na szczątki - mruknął. - Pułapka? Mara użyła techniki Jedi wzmacniania zmysłów i odetchnęła głęboko, ostrożnie.

Nagle subtelne zapachy statku otoczyły ją ze zwielokrotnioną siłą: pył, plastik, rdza, stęchły zapach starości. Odetchnęła raz jeszcze, sortując je w myśli.

I tym razem wyczuła słaby, ale rozpoznawalny odór materiałów wybuchowych. - Jeśli się nie mylę, to ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby nas nabrać - stwierdziła,

pozwalając, aby zapachy znów się rozpłynęły. - Myślisz, że są zdalnie odpalane? - To ty jesteś rodzinnym ekspertem od takich rzeczy - przypomniał. - Nie mogą

raczej mieć zapalnika czasowego, a nie wyobrażam sobie, aby mieli ochotę tracić robota w celu ich odpalenia.

- Ja też nie - zgodziła się Mara. - Chyba nie jesteśmy aż tak głupi, żeby po prostu po tym przejść, prawda?

- Myślę, że nie jesteśmy nawet na tyle głupi, żeby przejść obok - odparł Luke. - Chodź, sprawdzimy, czy nie ma innej drogi.

- Bo ja wiem - mruknęła z powątpiewaniem, rozglądając się po krajobrazie zniszczeń. - Skoro w centralnym korytarzu jest taki bałagan, nie wyobrażam sobie, co będzie w bocznych.

- Musimy się przedostać tylko przez sekcję tarcz i uzbrojenia - rzekł Luke. - Reszta statku może być w lepszym stanie. Właściwie to tylko jeden z czterech centralnych korytarzy w tej części statku. Biegną równolegle do siebie po przeciwnych stronach osi, po czym zbiegają się po dwa w okolicy dziobu.

- Tak? - zdziwiła się Mara, marszcząc brwi. - Ciekawe, skąd tyle wiesz o dreadnaughtach.

- Dowiedziałem się, kiedy wraz z Hanem wpakowaliśmy się w potyczkę z gromadką imperialnych na pokładzie „Katany” - oschle odparł Luke. - Dużo się uczysz na temat budowy statku, kiedy uciekasz przed strzałami z lasera. Chodź, powiemy pozostałym.

Zanim dołączyli do grupy, Fel skończył już swój wykład. - A, jesteście - rzekł Drask, błyskając oczami. - Gdzie się podziewaliście? - Mały rekonesans, nic więcej - zapewnił go Luke. - Mam wrażenie, że będziemy

musieli przedostać się innymi korytarzami. Oczy Draska się zwęziły. - Dlaczego? Luke spojrzał na robota sprzątacza, który wciąż szukał czegoś w gruzach. - Trafiliśmy na pułapkę - rzekł. - Nie mamy wiele czasu, żeby ją rozbroić. Boczny

korytarz, którego możemy użyć, bo doprowadzi nas tu z powrotem, znajduje się jakieś dziesięć metrów stąd.

- Pułapka? - jąknął Bearsh. - A kto chciałby nas skrzywdzić? Przybyliśmy przecież, żeby ich uczcić.

- Tak, ale oni o tym nie wiedzą - odparł Luke. - A my możemy jedynie unikać kłopotów do momentu, aż uda nam się to wyjaśnić.

Timothy Zahn 125- A do tej pory musimy się starać, aby takie spotkanie nie doszło do skutku -

posępnie dodał Drask, wyjmując komunikator. - Zaczekaj - powstrzymał go Fel. - Co robisz? - Wzywam eskortę - odparł Drask. - Tob już nie sprawa dla dyplomatów. - Mamy eskortę - zaprotestował Fel. - Wierz mi. Pięćset Pierwszy doskonale

potrafi sobie poradzić. - Oni nie wystarczą - upierał się Drask. - Jeśli nawet są tak dobrzy, jak twierdzisz,

nie dadzą rady obronić nas wszystkich. Potrzebne nam będą większe sity. - To może nie być najlepszy pomysł, generale - ostrzegł Luke. - Jeśli mieszkańcy

monitorują nasze posunięcia, pokaz większej siły może zostać odczytany jako groźba. - On ma rację - dodał Formbi nieszczęśliwym głosem. - Pozostaw wojsko w

rezerwie, generale Drask. Cofniemy się i pójdziemy drogą, którą pokazał nam mistrz Skywalker.

- Nie powinienem się na to godzić - warknął Drask, ale już bez dalszych dyskusji odłożył komunikator. - Doskonale, mistrzu Skywalker, prowadź.

Boczne korytarze, które wybrał Luke, nie były ani trochę łatwiejsze do przebycia

aniżeli ten główny. Pod stopami leżało wprawdzie mniej gruzu, ale stan sufitu i ścian wyrównywał to z nawiązką. Większość przegród uległa odkształceniu, wypychając panele ścienne pod dziwacznymi kątami w kierunku korytarza. Wiele z nich było połamanych i szczerzyło ostre krawędzie. W czasie bitwy musiała tu mieć miejsce jakaś eksplozja, pomyślała Mara, przedzierając się wraz z grupą przez sterty gruzu.

Pierwsze sto pięćdziesiąt metrów zajęło im ponad dwie godziny. Przez ten czas natknęli się na jeszcze dwa roboty, oba typu gospodarczego; za każdym razem powodowały okrzyki podniecenia i radości u Geroonian. Stawało się jasne - przynajmniej dla Mary - że ktoś uważnie śledził ich postępy.

- Nie napotkali jednak kolejnych pułapek, a może po prostu ich nie zauważyli. Z pewnością nic po drodze nie wybuchało. Luke żywił cichą nadzieję, że roboty doniosły monitorującym je właścicielom, iż goście nie mają złych zamiarów.

A może po prostu miejscowi przygotowywali znacznie bardziej spektakularne przyjęcie?

Tak jak się spodziewali, wkrótce po wyminięciu rejonu baterii laserowych zniszczenia znacznie się zmniejszyły. Pięćdziesiąt metrów dalej został już tylko kurz.

- Co to za miejsce? - zapytał Bearsh, kiedy mijali ogromną salę pełną konsoli i ekranów.

- To centrum taktyczne floty - wyjaśnił Fel. - W czasie bitwy to tutaj statki koordynują poczynania z pozostałymi jednostkami.

- Vagaari na swoich statkach też musieli mieć takie pomieszczenia -rzekł jeden z Geroonian. - Może nawet większe. Mieli ogromną flotę.

- To prawda - przytaknął Bearsh i przeszedł go dreszcz. - Kiedy przelatywali przez atmosferę naszego świata, niebo ciemniało.

Rozbitkowie z Nirauan 126- Wygląda na to, że ta konsola mogłaby jeszcze działać - zauważył Drask,

podchodząc do jednego z pulpitów, żeby lepiej się przyjrzeć. - Czy Mitth’raw’nuruodo mógł umyślnie oszczędzić to miejsce?

- To możliwe - odparł Fel. - Sześć dreadnaughtów przypuszczalnie koordynowano z głównego centrum dowodzenia, bez potrzeby umieszczania tu choćby załogi.

- Chyba że to właśnie jest centrum dowodzenia - przypomniał mu Jinzler. - No i, rzecz jasna, nie wiemy, czy któraś z tych konsoli rzeczywiście działa -

dodała Mara, marszcząc czoło; znów zagłębiła się w Moc. Gdzieś w dali, przed nimi, wydawał się tlić przebłysk czyjejś myśli. Ale wrażenie przychodziło i znikało, jakby ta istota również na przemian pojawiała się i znikała. Może to ktoś nie całkiem przytomny?

- Czy nie warto spróbować je uruchomić? - podsunął Luke, zerkając na Marę. Więc i on uchwycił ten niepewny kontakt. - Co o tym sądzisz, dowódco?

Fel zmarszczył czoło, ale zaraz się rozpromienił, kiedy zrozumiał, o co chodzi. - Jasne, czemu nie? - zgodził się z fałszywym entuzjazmem. - Prawdopodobnie

łatwiej będzie znaleźć różne zapisy tutaj niż na pokładzie dowodzenia. Generale, co pan powie na to, żeby uruchomić tę konsolę, na którą właśnie pan patrzy?

Drask odsunął się i wskazał ręką pulpit. - Proszę bardzo. - Doskonale. - Fel się ucieszył, przyciągnął sobie krzesło i usiadł. - Zobaczmy... -

Ostrożnie wcisnął kilka przycisków. Konsola zapiszczała dwa razy, niektóre wskaźniki ożyły. - Dobrze, spróbujmy tego...

Mara zauważyła, że Luke się ulotnił. Zaczekała, aż cała grupa zainteresuje się tym, co robi Fel, i wyśliznęła się w ślad za nim.

Czekał na nią tuż za drzwiami. - Też ją wyczułaś? - zapytał cicho. Ją? Umysł Mary przywołał na moment historię Jinzlera i jego siostry. - Czułam coś, ale to ciągle przychodziło i odchodziło - powiedziała. - Myślisz, że

to kobieta? - Raczej dziewczyna - odrzekł. - Zbyt młoda, aby być Loraną. Przykro mi. - No cóż, to były tylko spekulacje - przyznała Mara, starając się nie okazywać

rozczarowania. - Zobaczmy, czy uda nam się ją znaleźć, zanim nas zaczną szukać. - Za późno - odezwał się zza jej pleców ponury głos. Spojrzała na Luke’a i zauważyła grymas na jego ustach. - Witaj, generale - rzekła, odwracając się. Drask stał sam w korytarzu, sztywny

jakby kij połknął. - Pewnie bierzecie nas za idiotów - wycedził. - I wy, i dowódca Fel. Naprawdę

sądzicie, że Chissów można tak łatwo oszukać dwa razy w ten sam sposób? - Wybacz - odparł Luke. - Obawialiśmy się jedynie o wasze bezpieczeństwo. - Nikt nie musi pilnować mojego bezpieczeństwa - warknął Drask. - Nie wiem, jak

to się odbywa u ludzi, ale dowódcy chissańscy nie chowają się za młodymi wojownikami, obserwując ich zmagania.

Timothy Zahn 127- Rozumiem - zgodził się Luke. - Może źle się wyraziłem. Chodziło mi o to, że

martwimy się o bezpieczeństwo arystokry. - To już lepiej - zagrzmiał Drask. - Ale pamiętajcie: to wciąż jeszcze jest statek

Chissów. Nie pozwolę wam więcej wychodzić na pierwszą linię. - Rozumiem - powtórzył Luke. - Jeszcze raz przepraszamy. - Bardzo dobrze - rzekł Drask, oglądając się przez ramię. - Kontynuujmy więc

patrol, dopóki inni nie zauważą naszej nieobecności. Przeszli może z dziesięć metrów, kiedy smużka wrażenia znów dotknęła umysłu

Mary. Luke miał rację - to zdecydowanie była kobieta. - Jest tuż przed nami - ostrzegła Luke’a, patrząc na góry sprzętu i rozrzucone

sterty gruzu. Próbowała zlokalizować dziewczynę. O pięć metrów dalej korytarz wychodził na duże pomieszczenie, widoczne za drzwiami, które zastygły w częściowo uchylonej pozycji. Wewnątrz widać było więcej konsoli tego typu, co te stojące w pomieszczeniu taktycznym.

- Musi być w pokoju czujników - rzekł Luke, wskazując w kierunku półotwartych drzwi. - Zaczekaj tutaj, a generał Drask i ja sprawdzimy.

Mara przełknęła nieuprzejmą odpowiedź. Luke wyraźnie usiłował zachowywać się dyplomatycznie.

- Może być - odparła. Odsunęła się na bok i oparła plecami o ścianę korytarza. Luke i Drask poszli dalej; generał nie opuszczał ręki z pistoletu na biodrze. Podeszli do drzwi wiodących do pomieszczenia czujników i Luke przykucnął, starając się przecisnąć przez szparę.

- Jesteś Jedi? - zapytał cichy głosik za plecami Mary. Obróciła się na pięcie. Zagrał stary bojowy refleks, nakazujący dłoni powędrować

prosto do miecza świetlnego. Dziewczynka stała spokojnie w korytarzu; mogła mieć najwyżej z dziesięć lat. Była ubrana skromnie, ale czysto, a jej ciemnozłote włosy lśniły w świetle. Spoglądała na Marę niebieskimi, nieruchomymi oczami.

Pojawiła się za Marą. Jak, do licha, jej się to udało? Mara odzyskała głos. - Tak, jesteśmy Jedi - rzekła. - Przybyliśmy tutaj, żeby wam pomóc. - Och! - westchnęła dziewczynka, przyglądając się Marze z niepewnym wyrazem

twarzy. Potem przeniosła wzrok na Draska i Luke’a, którzy także gapili się na nią, tkwiąc przy drzwiach.

- A ten Niebieski - powiedziała - czy jest tu po to, aby nas skrzywdzić? - Nikt cię nie skrzywdzi - zapewnił ją Drask. - Jak powiedzieli Jedi, jesteśmy tu po

to, żeby pomóc. - To dobrze - odpowiedziała dziewczynka bardzo rzeczowym tonem. - No cóż,

możecie mu to powiedzieć. - Wskazała wnękę tuż za swoimi plecami. - Czeka na was. - Bardzo chętnie się z nim zobaczymy - zapewnił ją Luke, zastanawiając się, o

kim mowa. Może o przywódcy rozbitków? - Jak masz na imię? - Jestem Evlyn - odparła. - Proszę iść za mną. - Musimy uprzedzić pozostałych członków grupy - zapowiedział Drask,

wyciągając komunikator.

Rozbitkowie z Nirauan 128- Nic im nie będzie - zapewniła go Evlyn i wkroczyła do wnęki. - Przyprowadzą

ich zaraz za nami. Dotknęła przycisku. Tylna ściana niszy uniosła się gładko w górę, odsłaniając

krótki korytarz z drzwiami na końcu. - Wejdźcie - zaprosiła, idąc pierwsza i kierując się ku drugim drzwiom. Mara zmarszczyła brwi. Poza drzwiami w drugim końcu i jeszcze jednymi w

połowie ściany, korytarz byt całkowicie pusty. Może to jakieś przejście bezpieczeństwa, pozwalające osobie za drzwiami obserwować gości przez ukryte czujniki?

A może to po prostu kolejna pułapka? Jeśli jednak reszta ocalonych nie zamierzała poświęcić dziewczynki, przejście

powinno być bezpieczne. Oczywiście, o ile Mara i reszta zdążą wejść do środka, zanim dziecko zniknie w drzwiach.

Stwierdziła, że myśli Luke’a podążają znowu tym samym torem co jej. - Maro, lepiej, abyście oboje z generałem pozostali tutaj - zarządził i wszedł do

korytarza w ślad za Evlyn. Starał się dotrzymać jej kroku, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń. - Będzie mógł ostrzec resztą w razie potrzeby.

- Mowy nie ma - uparł się Drask, przeciskając się obok Luke’a i wchodząc w przejście przed nim. - Nie pójdziesz tam sam.

Evlyn dotarła do końca korytarza i sięgnęła do niewielkiego panelu sterowania, umieszczonego na ścianie obok drzwi. Mara zawahała się i sięgnęła poprzez Moc, usiłując dotrzeć do grupy Formbiego. Nie wyczuła tam ani lęku, ani zaskoczenia.

Nagle podjęła decyzję. Jeśli wszystko miało być zgodne z zasadami, nic się nie stanie, kiedy zostaną na chwilę oddzieleni od reszty, zwłaszcza jeśli tamtych chroni Fel i jego oddział Pięćset Pierwszy. Jeśli to pułapka, dwoje Jedi zawsze ma większe szanse niż jeden.

- Możemy skontaktować się z nimi po drodze - zdecydowała, idąc za Draskiem. Zdążyła w samą porę. Ledwie przeszła pod płytą drzwi, ta zasunęła się za jej

plecami. - Szybko! - zawołała Evlyn, kiwając na nią ręką. Mara zrobiła dłuższy krok, aby

dogonić Luke’a... ... i pochwyciła ostrzeżenie na moment przedtem, zanim niebezpieczeństwo

nadeszło, ale i tak było już za późno. Zanim wraz z Lukiem chwycili za miecze świetlne, z sufitu opadły dwie płyty - jedna przed nosem Draska, druga za plecami Mary, przecinając korytarz na trzy części i zamykając ich w środkowej.

Podłoga pod ich stopami zapadła się w dół.

Timothy Zahn 129

R O Z D Z I A Ł

12

- Jedi! - wrzasnął Drask wściekłym głosem. - Zróbcie coś! Przez tę jedną przerażającą sekundą żadne z nich nie mogło nic zrobić. Luke

walczył o utrzymanie równowagi, czując, jak desperacja Mary miesza się z jego własną. Podłoga nadal opadała, szybciej aniżeli mogła pozwolić na to słaba grawitacja planetoidy. Zorientował się poniewczasie, że zostali zwabieni do zamaskowanego wagonika turbowindy.

Nagle wagonik zatrzymał się tak gwałtownie, że Luke o mało nie usiadł. - Witajcie, Jedi - rozległ się bezcielesny głos, dochodzący z panelu sterowania

obok bocznych drzwi. - Witaj, Niebieski. - Nazywają nas Chissami - z przekąsem poprawił Drask. - Niech będzie - odrzekł głos. - Witaj zatem, Chissie. Jestem Jorad Pressor,

Opiekun Ludu. - Interesujący sposób witania gości - zauważyła Mara. - Wyjdziesz chociaż do nas,

żebyśmy mogli pogadać twarzą w twarz? - Z kim zechcę rozmawiać, to moja decyzja, nie twoja - rzekł Pressor. - Na razie

nie będziesz to ty. - Ale bardzo krótko - odparła Mara. - A może naprawdę sądzisz, że uda ci się nas

na dłużej zatrzymać w tej trumnie? - Wystarczająco długo - zapewnił ją Pressor. - Pozwól, że wam coś wyjaśnię.

Przestaliście się poruszać, ponieważ turbowinda znajduje się w tej chwili w punkcie wiru grawitacyjnego, utrzymywanego w równowadze przez dwa równe i przeciwnie skierowane promienie repulsorowe. Jeśli jeden z nich odetniemy, zostaniecie wystrzeleni i pognacie przez rurę, rozbijając się o jeden z dreadnaughtów... Ten, który opuściliście, albo ten, do którego zdążacie. Tak czy owak, wynik będzie dość... nieprzyjemny.

- I niebezpieczny zarówno dla nas, jak i dla waszego statku - ostrzegł Drask. - Takie uderzenie może spowodować naruszenie integralności konstrukcyjnej.

- Nie sądzę - odparł Pressor. - Oczywiście, wy się już tego nie dowiecie. - To prawda - zgodził się Luke. - Ale to jeszcze nie koniec, mam rację?

Rozbitkowie z Nirauan 130- Wiem o mieczach świetlnych Jedi - ciągnął Pressor. - Wiem, że w normalnych

warunkach możecie sobie wyciąć drogę na zewnątrz bez problemu. Teraz jednak nie radziłbym tego próbować. Kable zasilające i sterujące obu promieni repulsorowych są w przypadkowym porządku owinięte wokół wagonika. Przetniecie którykolwiek z przewodów i będzie to ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu.

Luke spojrzał na Marę. - Długo musiałeś nad tym myśleć - rzekł. - Aż tylu gości Jedi mieliście w ciągu

ostatnich pięćdziesięciu lat? - Nie mieliśmy żadnych gości - odparł Pressom, a jego głos nagle nabrał goryczy i

chłodu. - Ale zawsze wiedziałem, że pewnego dnia Nowa Republika upomni się o nas. Podjęcie odpowiednich środków zaradczych było podyktowane rozsądkiem.

Luke pokręcił głową. - Wszystko pokręciliście - rzekł, wkładając w te słowa całą moc perswazji, do

jakiej był zdolny. - Nie przybyliśmy po odwet, nie chcemy się mścić. Jesteśmy... - Nie próbujcie skontaktować się z resztą waszych ludzi - przerwał mu Pressor. -

Wszystkie częstotliwości komunikatorów są blokowane. Usiądźcie wygodnie i okażcie tę słynną cierpliwość Jedi.

Rozległo się kliknięcie i głos ucichł. - Interesujące - zauważył Drask, odwracając się twarzą do Luke’a. - Arystokra

Chaf’orm’bintrano twierdził, że Jedi są przez wszystkich szanowani i podziwiani. Widać się pomylił.

- Bardzo się pomylił - zgodził się Luke, ostrożnie rozglądając się po wagoniku. Z bliska ściany wydawały się odlane z solidnego metalu, bez śladów czyjejkolwiek ingerencji. Jeśli istotnie ich obserwowano, holokamery i mikrofony musiały znajdować się gdzieś w panelu sterowania albo też były ukryte w miejscu, gdzie stykały się ściany i sufit, w pęknięciach, które po latach pojawiły się w metalu.

- Jest bardzo wielu ludzi, którzy nie cierpią Jedi - ciągnął Luke, unosząc brwi i zerkając na Marę. Skinęła głową w stronę panelu sterowania i złożyła dłonie pod kątem prostym.

Doszła zatem do tego samego wniosku, co on. Luke odpowiedział mrugnięciem, zdjął z pleców podręczny plecak i otworzył. Mara podjęła temat.

- Oczywiście, większość z nich to kryminaliści i najemnicy - wyjaśniła. Teraz i ona zdjęła plecak i zaczęła grzebać w jego zawartości. - Jedi mają strzec pokoju, więc to jasne, że te grupy nie mogą nas lubić.

- Skorumpowani politycy też nas nie lubią - dodał Luke, spośród batoników racji żywnościowych wyciągając pojemnik z ciekłą liną. Mara także była już gotowa: w dłoni trzymała tubkę syntciała z pakietu medycznego. - Zastanawiam się, do której kategorii należy Pressor.

- Być może do żadnej - odparła. Podeszła do rogu i zaczęła starannie, centymetr po centymetrze, wypełniać szczelinę pomiędzy ścianą a sufitem cienką warstewką syntciała. - Może on po prostu uważa, że rozmowa z nami nie doprowadzi go do niczego.

Timothy Zahn 131- To możliwe - zgodził się Luke, podchodząc do żony i nakładając równie cienką

warstwą ciekłego kabla na syntciało, zanim jeszcze zdążyło zastygnąć. - W każdym razie nie tutaj, w przestrzeni Chissów.

- Jeśli w ogóle wiedzą, gdzie się znajdują - podjęła Mara. - Może kiedy już im wytłumaczymy, że jesteśmy tu po to, aby pomóc, usiądziemy wszyscy razem i wtedy poznamy całą historię.

W wagoniku zapadła niezręczna cisza. Mara doszła do rogu i zaczęła uszczelnianie wzdłuż kolejnej ściany. Luke szedł tuż za nią. Ciekły kabel, który zestalał się natychmiast w kontakcie z powietrzem, był zaprojektowany tak, aby nie przyczepiał się do niczego w czasie układania. Syntciało z kolei było przeznaczone do szybkiego i mocnego przylegania do ran, żeby chronić je przed powietrzem i jątrzeniem. Razem stanowiły doskonałą substancję zamykającą szczeliny, a przy okazji wszystko, co się w nich kryło.

Gdy tylko skończyli ze ścianami, dopełnili dzieła i zablokowali widok z panelu kontrolnego, narzucając na niego płaszcz. Jeśli Pressor się nie wtrąci, skończą za kilka minut.

Pressor milczał, więc skończyli. - No, proszę - rzekł wreszcie Luke, odchodząc w tył, aby podziwiać swoje dzieło.

- Teraz przynajmniej nie będą mogli nas obserwować. - Nieźle, jak na początek - przyznał Drask obojętnym tonem. - Widać nie wywarło

to na nim szczególnego wrażenia. Ale wciąż jeszcze jesteśmy w środku. Co teraz? - Teraz - rzeki Luke, uśmiechając się do Mary trochę, nerwowo - zobaczysz, jak

Jedi zabierają się do rzeczy. Gdzieś z góry dobiegi nagle odległy, stłumiony stuk. - Co to takiego? - zapytał Fel, podnosząc głowę. - Maszyneria - rzucił Zapaśnik. Wycelował blastecha i zrobił krok w kierunku

przejścia, w którym znikli Luke i Mara. Chyba zamknęły się jakieś drzwi. - Skywalkerowie! - zawołał nagle Jinzler, rozglądając się wokoło. - Nie ma ich! - Spokojnie, ambasadorze - odparł Formbi. - Poszli na zwiady z generałem

Draskiem. - Spojrzał w tamtym kierunku. - Czas do nich dołączyć. Fel skrzywił się lekko. Liczył na to, że dwójka Jedi wróci, zanim ktoś zauważy ich

nieobecność, albo przynajmniej pojawi się, kiedy trzeba będzie ruszać dalej. Teraz będzie miał problemy z ustawieniem szyku kolumny.

- Szturmowcy do szeregu - rozkazał. - Po dwóch z przodu i tyłu. - Dowódco, wolałbym, aby wszyscy poszli w tylnej straży - zaoponował Formbi. -

Ty - wskazał na jednego z wojowników chissańskich - pójdziesz ze mną. Nie czekając na komentarze i argumenty, ruszył korytarzem. Jeden z chissańskich

wojowników szedł przodem, pozostali dwaj zajęli pozycje po obu bokach Formbiego. Fel syknął przez zęby, gdy Jinzler, Feesa i Geroonianie ustawili się na końcu

pochodu. - Formacja tylnej straży - rozkazał szturmowcom.

Rozbitkowie z Nirauan 132Dołączył do Berasha, kiedy nagle przed wojownikiem na czele kolumny stanęła

mała, złocistowłosa dziewczynka. - Witajcie - rzekła spokojnie, jakby na „Pozagalaktycznym Locie” goście zjawiali

się codziennie. - Przybyliście, aby spotkać się ze Strażnikiem? Formbi spojrzał na Jinzlera, potem znów na dziewczynkę. - Przybyliśmy, aby spotkać się z rozbitkami z „Pozagalaktycznego Lotu” i pomóc

im - powiedział. - Czy Strażnik to osoba, którą powinniśmy powitać? - Tak - odparła dziewczynka. - Chodźcie, zabiorę was do niego. Odwróciła się i ruszyła korytarzem w kierunku pomieszczenia czujników. - Kim jesteście? - zapytała przez ramię. - Jestem arystokra Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Panującego Dynastii

Chissów - przedstawił się Formbi. - To moja adiutantka, Chaf’ees’aklaio, a to - wskazał na Jinzlera - ambasador Dean Jinzler z Nowej Republiki. Nasza ekspedycja obejmuje również przedstawicieli Osady Geroon i Imperium Ręki.

- Tylu ludzi chce się z nami spotkać - zdumiała się dziewczynka, kierując się do wnęki po lewej stronie.

- To prawda - odrzekł Formbi. - Mogę zapytać, jak masz na imię? - Jestem Evlyn - odparła. - Tędy proszę. Dotknęła przycisku na ścianie i drzwi przed nią się rozsunęły. Weszła pierwsza i

gestem zaprosiła pozostałych do środka. Fel wszedł tuż za szturmowcem Chmurą, za nimi Formbi i pozostali.

- Zabierzecie gdzieś po drodze Draska i Jedi? - zapytał. - Nie mam kontaktu przez czujniki - zauważył szturmowiec. - Tu jest tyle

metalowych urządzeń, że prawdopodobnie je ekranują. - To możliwe - odparł Fel, wyjmując komunikator. Razem ze szturmowcem

właśnie dotarli do przejścia, które wiodło do krótkiego korytarzyka. Fel zauważył drugie drzwi w głębi i jeszcze jedne pośrodku ściany po prawej stronie. Formbi, wojownicy Chissów oraz dwaj Geroonianie znajdowali się tuż za dziewczynką, podczas gdy Jinzler, Feesa, Bearsh i czwarty Geroonianin pozostali nieco z tyłu za czołem grupy.

- Chmura, Zapaśnik... dołączcie do Formbiego - polecił cicho. W drugim końcu korytarza Evlyn dotykała właśnie jakiegoś przycisku i płyta drzwiowa przed nią uniosła się w górę. - My zostajemy tutaj, więc...

Nie dokończył zdania. Evlyn przeszła przez drzwi, które natychmiast zatrzasnęły się gwałtownie tuż przed nosem Formbiego. Zanim Fel wyciągnął miotacz, ze szczeliny w suficie nad Chmurą opadły drugie drzwi, odcinając imperialnych od reszty grupy. Obejrzał się i zdążył jeszcze zobaczyć, jak drzwi, przez które weszli, zatrzaskują się także, odcinając ich od reszty statku.

W chwilę potem doznali wrażenia, że podłoga ucieka im spod nóg. Więzienna cela zaczęła opadać w dół.

Zatrzymała się, zanim Fel zdążył choć raz zakląć. - Miłego dnia - rozległ się głos z głośnika na panelu sterowania. - Nazywam się

Strażnik Pressor. Znajdujecie się w wagoniku turbowindy, który utrzymywany jest w

Timothy Zahn 133zawieszeniu dzięki dwóm przeciwnie skierowanym promieniom repulsorów. Czy to rozumiecie?

- Doskonale - odparł Fel, usiłując zapanować nad głosem. - Jestem dowódca Chak Fel z Imperium Ręki. Ciekawe tu macie pułapki.

- Wykorzystujemy jedynie nasze ograniczone możliwości - wyjaśnił Pressor. Sześć wagoników turbowindy poruszających się wewnątrz tego słupa zaprojektowano tak, aby działały niezależnie, ale można je połączyć dla większych ładunków.

- Rozumiem - powiedział Fel. - Chodzi o słup, który jest jednocześnie rurą łączącą dwa dreadnaughty?

- Okablowanie, które zasila windę, jest w przypadkowy sposób owinięte wokół wagonika - mówił dalej Pressor, ignorując pytanie. - Dlatego zdecydowanie odradzam strzelanie i przecinanie ścian.

- Rozumiem - powtórzył Fel. Pressor najwyraźniej nie był zainteresowany dłuższą rozmową. - Czego od nas chcecie?

- Od ciebie nic - rzekł Pressor. - Porozmawiam z wami, kiedy podejmę decyzję co do waszej grupy.

- Doskonale - zgodził się Fel, dyskretnie rozglądając się dokoła. Wiedział, że musi tu być co najmniej jeden ukryty monitor. - Czy to pomoże, jeśli powiem, że przychodzimy w pokoju i nadziei, że pomożemy waszemu ludowi?

- Nie, raczej nie - odparł Pressor. Głośnik wyłączył się z cichym kliknięciem. - Ktoś chciałby zabrać głos? - zapytał kwaśno Fel. - Blokują nasze komunikatory - poskarżył się Cień. - Nie mogę wezwać posiłków. - Też mi niespodzianka - rzucił Fel. - A co z monitorami? - Jeden na pewno. - Zapaśnik wskazał blastechem w kierunku panelu sterowania. -

Zauważyłem zasilanie, które tu wchodzi. - Zgadza się - doda! Strażnik. Fel skinął głową. - No cóż, trudno - rzekł, grzebiąc w pakiecie awaryjnym. - Pozostali są jednak

zdani sami na siebie, a to niedopuszczalne. Jego palce natrafiły na koc izolacyjny i pastę jadalną, której szukał. Pressor był

taki dumny, że potrafi korzystać ze swoich ograniczonych możliwości? Niech mu będzie. Fel uważał, że to Imperium Ręki wymyśliło tę filozofię eksploatacji wszystkiego, co się da.

- Zapewnimy sobie nieco prywatności - zdecydował, podchodząc do ukrytego monitora. - A potem zobaczymy, co nam się uda dalej zrobić.

- ...zdecydowanie odradzam strzelanie, żeby utorować sobie drogę do wyjścia -

powiedział Pressor, ocierając pot z czoła i po raz kolejny recytując przygotowane ostrzeżenie. W pokoju było gorąco. - Czy to zrozumiałe?

- Oczywiście - rzekł Niebieski... Chiss, który przedstawił się jako arystokra coś tam. Znalazł się w turbowindzie numer 4, wraz z. parą innych Chissów i dwójką nieznanych obcych. - Będziemy czekać na twoją decyzję - ciągnął arystokra. -

Rozbitkowie z Nirauan 134Chciałem jedynie powiedzieć, że jesteśmy tu po to, aby wam pomóc, a nic po to, by was skrzywdzić.

- Rozumiem - rzekł Pressor. - Wkrótce z wami porozmawiam. Wyłączył głośnik i skrzywił się ponuro, patrząc na zamglony obraz, i tak

najlepszy, na jaki jeszcze było stać monitory turbowindy. Oczywiście, że nie przyjechali tu nikogo skrzywdzić. Tak samo jak ci dziwni żołnierze w białych zbrojach, którzy też nie przyjechali zrobić im krzywdy. I jak Jedi.

Jedi. Pressor przez długą chwilę wpatrywał się w obraz dwojga Jedi na ekranie numer

2. Trudno było cokolwiek powiedzieć przy tym przestarzałym i niszczejącym sprzęcie, ale wydawali się młodzi, pewnie młodsi od niego.

Oczywiście, wiek nie miał tu większego znaczenia. Jeśli wierzyć dyrektorowi Uliarowi, kultura i metody Jedi liczyły sobie całe stulecia; były przekazywane z pokolenia na pokolenie z całą siłą i niezmiennością systemu utrzymywanego przy życiu mocą inercji. Jeśli ta dwójka pozostała wierna swojej tradycji, będą dokładnie tacy sami jak Jedi, którzy wyruszyli z „Pozagalaktycznym Lotem” wiele lat temu.

Niepewnie poruszył się w fotelu. Oczywiście, miał zaledwie cztery lata, kiedy „Pozagalaktyczny Lot” zakończył życie i podobno nie miał okazji znaleźć się w centrum wydarzeń, ale wciąż pamiętał tych Jedi.

A przynajmniej jednego z nich. Drzwi sterowni otworzyły się, wpuszczając podmuch jeszcze gorętszego

powietrza, i do sali weszła Evlyn. - Mamy wszystkich? - zapytała. - Co do jednego - zapewnił Pressor, spoglądając w jej jasnoniebieskie oczy.

Wyglądały niewinnie, jak cała Evlyn, ale Pressor nie dał się zwieść. Było w niej coś dziwnego, coś, co wyczuwał, odkąd skończyła trzy lata. Inni też to wkrótce zauważą.

- Bardzo dobrze - odparła Evlyn, robiąc jeszcze jeden krok w stronę Pressora. aby drzwi mogły się zamknąć. - Tu jest o wiele chłodniej.

- Może troszkę - rzekł Pressor - ale generatory repulsorowe mocno się grzeją. - To chyba niedobrze, prawda? - zapytała Evlyn, zerkając przez jego ramię na

monitory. - Nie, dopóki któryś zupełnie się nie przegrzeje - odparł, okręcając się w jej stronę

na skrzypiącym fotelu obrotowym. Ale to przynajmniej szybka śmierć. Znów spojrzał na monitory i zmarszczył brwi. Jeden z nich przestał pokazywać

cokolwiek poza czarną plamą. Ten w wagoniku szóstym. Mamrocząc przekleństwa pod adresem przestarzałego sprzętu, sięgnął do regulatorów.

- To nie pomoże - zapewniła go Evlyn. - Mężczyzna w szarym mundurze zarzucił kawałek materiału na monitor. Widziałam, jak to zrobił, kiedy wchodziłam.

- I nic nie powiedziałaś? - A co by to dało? Pressor z urazą odwrócił się tyłem. Oczywiście miała rację. Ale nie o to przecież

chodziło.

Timothy Zahn 135- Następnym razem, kiedy zobaczysz coś ważnego, masz mi powiedzieć - burknął.

Odgłosy cichej rozmowy, które dochodziły z głośnika wagonika numer 6, także umilkły, zagłuszone słabym szumem. Podkręcenie regulatora nic nie dało.

- Czy zrobili też coś z mikrofonem? - zapytał Evlyn. - Nie widziałam - odparła z lekkim zdziwieniem. - Przecież to szum generatorów

repulsorowych. - Oczywiście, że tak - burknął Pressor, kiedy zrozumiał, co się właściwie stało.

Tkanina, którą zasłonili kamerę, była tak gruba, że przenosiła drgania ze ściany i wzmacniała je nad głośnikiem, za jednym zamachem ogłuszając go i oślepiając. Tak skończyły się próby śledzenia żołnierzy w zbrojach i ich oficera.

Sądząc po pozorach, oboje Jedi również próbowali się odizolować. - A niech ich piorun strzeli - westchnął w końcu Pressor. - Ty też byś mógł - przypomniała mu Evlyn. Pressor się skrzywił. Fakt, mógłby ich zniszczyć. Zniszczyć wszystkich, co do

jednego. Wystarczyłoby jedno dotknięcie przełącznika i polecieliby w dół szybu z taką prędkością, że zostałaby z nich galareta.

- Niech sobie tak siedzą na razie - powiedział. - W każdym razie, czy ich widzimy, czy nie, pozostają w pułapce.

Spojrzał na monitor wagonika numer 5. Zobaczył mężczyznę, którego arystokra przedstawił jako ambasadora, razem z młodo wyglądającą Chissanką i dwoma Obcymi o podwójnych ustach, z których jeden właśnie walił pięściami w panel sterowania, jakby chciał go rozbić.

Rozmowa z nimi stanowiłaby ryzyko, wiedział o tym, zwłaszcza jeśli Nowa Republika była choć trochę podobna do tej dawnej Republiki, jaką „Pozagalaktyczny Lot” pozostawił za sobą wiele lat temu. Musiał jednak porozmawiać z kimkolwiek. A z całej tej grupy abordażowej ci przynajmniej nie mieli broni.

- Zwolnij numer 5 - polecił Evlyn. - Właściwie... poczekaj, daj mi kilka minut na rozmową z nimi i potem zwolnij kabiną. Pamiętasz, jak się wyłącza pułapkę i przywraca normalną pracę windy?

- Jasne - odrzekła, sięgając do kieszeni. Wyjęła pręt sterujący, który od niego dostała. - Siedem-trzy-trzy-sześć.

- Dobrze - odparł. - Sprowadź ich tu z powrotem i zabierz do szatni pilotów. Będę tam na nich czekał.

- Załatwione - powiedziała i się cofnęła. Drzwi się rozsunęły i już jej nie było. Pressor sięgnął do komunikatora, sprawdzając raz jeszcze odczyty. Ambasador

Jinzler... powtarzał w myślach to nazwisko, upewniając się, że dobrze usłyszał. Jinzler... Jinzler...

Jego palce zamarły centymetr nad wyłącznikiem. Jinzler? Wciągnął w płuca gorące powietrze, spoglądając na mężczyznę na ekranie.

Ambasador Jinzler tutaj, na pokładzie tego statku... Pressor znał ją jako Jedi Loranę, ale wiedział, że jej prawdziwe nazwisko brzmiało Jedi Lorana Jinzler.

Z trudem zmusił palce, aby pokonały ten ostatni centymetr. - Witam, ambasadorze Jinzler.

Rozbitkowie z Nirauan 136 Ogromne płyty bez ostrzeżenia zatrzasnęły się przed i za nimi, z groźnym

łomotem uderzyły o podłogę, zagłuszając okrzyk przerażenia Feesy. - Nic się nie stało - rzekł odruchowo Jinzler, obejmując ją ramieniem, aby

uchronić przed upadkiem, kiedy osunęła się na niego. Na jego dotyk zareagowała spazmatycznym dreszczem, ale się nie wyrywała. - Nic złego się nie dzieje - powtarzał najłagodniej, jak umiał. Widać jednak niewystarczająco łagodnie, bo Feesa tuliła się do niego nadal, drżąc

na całym ciele, a jej jarzące się oczy zwęziły się w szparki. Jinzler wzmocnił uścisk i bezradnie obejrzał się na Bearsha i drugiego Geroonianina, którzy znaleźli się wraz z nimi w pułapce.

Ale żaden z nich nie zamierzał mu pomóc. Towarzysz Bearsha naciągnął sobie na głowę ciężką draperię ze skóry wolvkila, trzymając za złotoniebieską obrożę, jakby w każdej chwili gotów był zerwać z siebie ten dodatkowy ciężar i rzucić się do ucieczki albo jakby miał irracjonalną nadzieję, że zdoła się pod nim ukryć. Sam Bearsh siedział w kucki przy drzwiach, a jego podwójne usta mełły w kółko te same pełne niepokoju nuty. Jedną ręką trzymał się ramienia sąsiada, a drugą bezsensownie walił w małą tablicę sterowania obok drzwi.

Jinzler rozejrzał się, szukając jakiegoś pomysłu, co robić dalej. Z wyjątkiem jednak drzwi i panelu sterowania, w który bębnił Bearsh, pomieszczenie było całkowicie puste. Sam panel sterowania też nic nie da.

Było tylko pięć możliwości zatrzymania kabiny: D-4-1, D-4-2, D-5-1, D-5-2 i klawisz z literami CM, plus zwykłe przyciski awaryjne i gniazdo dla robota, bez robota całkowicie bezużyteczne. Jinzler nie był uzbrojony, choć nie miał pojęcia, co mógłby zrobić z miotaczem, nawet gdyby go miał. Miał natomiast komunikator, połączony z „Posłem Chafem”, ale ktokolwiek zastawił tę pułapkę, na pewno pomyślał też o blokadzie łączności.

Warto jednak było spróbować. Powoli, ostrożnie zanurzył dłoń w pakiecie podręcznym.

Nagle od strony panelu sterowania dobiegło głośne kliknięcie. Bearsh odskoczył, jakby go coś ukąsiło.

- Witaj, ambasadorze Jinzler - rozległ się męski głos. - Nazywam się Pressor, jestem Opiekunem tej kolonii.

- Witaj, Opiekunie - powiedział Jinzler, usiłując zachować spokój. - To była jednak spora niespodzianka.

- Z całą pewnością - odparł Pressor. - I za to przepraszam. Ale z pewnością rozumiecie, że musimy zachowywać ostrożność.

- Oczywiście - odparł Jinzler, choć tak naprawdę nic nie rozumiał. - Mógłbym się dowiedzieć, co się stało z resztą mojej grupy?

- Są całkowicie bezpieczni - zapewnił go Pressor. - Przynajmniej na razie. Naturalnie, jeszcze nie wiadomo, co ostatecznie z wami zrobimy. Chciałbym jednak zaprosić pana na rozmowę, jeśli można.

Timothy Zahn 137Po skórze Jinzlera przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Ambasador Jinzler... Zaczął tę

zabawę tylko po to, aby się dostać na pokład statku Formbiego. Całkiem nieumyślnie wplątał pozostałych w swoje manipulacje.

A przy tym, o ile dobrze interpretował ton głosu Pressora, właśnie zaproszono go do negocjacji, od których zależało życie całej ekspedycji.

Czuł, że dławi go panika. Nie był dyplomatą szkolonym w negocjacjach i mediach. Był tylko technikiem elektronikiem. I wcale nie był w tym dobry, podobnie jak we wszystkim innym, czego się tknął. To Luke i Mara powinni rozmawiać z Opiekunem Pressorem. Oni albo arystokra Formbi... w końcu to terytorium należało do Chissów, a nie do Nowej Republiki. Nawet dowódca Fel miał prawdopodobnie więcej doświadczenia z obcymi rasami niż on.

Ale to jego wybrał Pressor. Sprzeczanie się z nim zapewne nie byłoby najlepszym pomysłem, a przyznanie się do oszustwa chyba jeszcze gorszym. Czy podobało mu się to, czy nie, od tej chwili wszystko zależało od niego.

- Bardzo chętnie - odpowiedział bezcielesnemu głosowi. - Powiedz mi tylko, co mam robić.

- Kiedy drzwi się otworzą, wyjdziesz na zewnątrz - poinformował Pressor. - Dziewczynka, którą widzieliście już wcześniej, zaprowadzi cię do sąsiedniego pokoju. A tam ja już będę czekał.

- Rozumiem - rzekł Jinzler, spoglądając na czubek głowy Feesy. - A co z pozostałymi?

- Będą musieli zostać, aż skończymy. Feesa jęknęła. - Nie - wyszeptała. - Błagam, nie. - Nie możesz nas tutaj zostawić - cicho zaprotestował Bearsh. - Proszę,

ambasadorze Jinzler. Jinzler się skrzywił. To mogło przybrać bardzo niedobry obrót. - Rozumiem twoje obawy, Opiekunie - rzekł. - Ale moi towarzysze... nie

nazwałbym ich bohaterami. - Bohaterowie nie są nam tu potrzebni, ambasadorze - odparł Pressor ponurym

głosem. - Nie potrzebujemy ich, a nawet nie lubimy. - Oczywiście - pospiesznie odparł Jinzler. - Chodzi mi o to, że bardzo trudno im

będzie zostać tu samotnie. Poza tym - dodał, bo wreszcie poczuł natchnienie - pierwszy namiestnik Bearsh i Geroonianie przybyli tu z bardzo daleka, aby oddać ci hołd za uratowanie ich od niewoli Vagaarich wiele lat temu. Wiem, jak bardzo chcieliby być obecni przy naszej rozmowie.

Odpowiedzi nie było. Jinzler stał nieruchomo, obejmując Feesę i w duchu zaciskając kciuki.

- W porządku - odezwał się wreszcie Pressor. - Mogą ci towarzyszyć, o ile zachowają milczenie. Mam nadzieję, że ręczysz za ich zachowanie.

- Ręczę stanowczo - odparł Jinzler. - Nikt nie chce was skrzywdzić. Jesteśmy tu tylko po to, aby pomóc.

Pressor prychnął.

Rozbitkowie z Nirauan 138- Ależ oczywiście. Ostatnim, delikatnym ruchem miecza świetlnego Mara wycięła kwadrat o boku

dwudziestu centymetrów w ściance turbowindy, pozostawiając wszystko poza tym nietknięte. Kawałek metalu wpadł do środka, zatrzymując się w powietrzu, gdy Luke pochwycił go Mocą.

- Bardzo ładnie - rzekł, opuszczając go na podłogę. Przez otwór wleciał podmuch ciepłego powietrza. -Zobaczmy, co tam mamy.

- Głównie kable - powiedziała Mara, wyłączając miecz i podchodząc bliżej ściany. Luke zbliżył się do niej. Miała rację; nawet w tym małym wycinku, który

obnażyła, krzyżowało się co najmniej osiem przewodów w różnych kolorach. - Opiekun Pressor nie żartował, że kable zasilające są owinięte wokół wagonika -

zauważył. - Z pewnością nie żartował - zgodziła się Mara, na próbę pociągając za jeden z

nich. Ustąpił na centymetr i dalej ani rusz. - I to dość ciasno owinięte. Nie damy rady odsunąć ich na tyle daleko, aby się między nimi przecisnąć.

- A co to by nam dało? - zapytał Drask. Nawet jeśli opuścimy wagonik, wciąż będziemy zawieszeni w powietrzu.

- Tak, ale jak długo zostaniemy w polu działania repulsorów, nic nam się nie stanie - odrzekł Luke. - Musimy jedynie pokonać standardową grawitację statku, a dalej powinny być drabinki wbudowane w bok szybu. Może da się po nich zejść na dół.

- Ale przewody nie pozwolą nam do nich dotrzeć - sarkastycznie przypomniał Drask. - Macie jakieś inne pomysły?

- Jeszcze nie skończyliśmy z tym - odparła Mara równie zjadliwym tonem. - Jak sądzisz, Luke, czy mój miecz powinien być po drugiej stronie?

- Jasne - odrzekł jej mąż. - Plecy w plecy to zawsze najlepsza strategia. - Jasne. Mara przeszła na drugą stronę wagonika i włączyła miecz. Z delikatnością robota

chirurga zaczęła wycinać drugi otwór. - Co przez to chcecie osiągnąć? - zainteresował się Drask. - Jeśli zrobimy to dobrze, wyciągniemy nas stąd - rzekł Luke. - A jeśli nie - usłużnie dodała Mara - to przynajmniej szybko umrzemy. Drask nie odpowiedział. Strażnik przesunął miernikiem indukcji po dolnej krawędzi tylnej ściany i się

wyprostował. - I jak? - zapytał Fel. - Kabel górnego repulsora biegnie wokół rogu gdzieś tutaj - wyjaśnił szturmowiec,

zaznaczając miejsce kropką syntciała z pakietu medycznego. - Jest w nieco gorszym stanie niż ten w linii zasilającej dolny generator... Wyciek pola jest w nim zdecydowanie wyższy.

- Chyba masz rację. - Fel spojrzał na Zapaśnika, który także badał czujnikami obrzeże drzwi. - Jest tu coś?

Timothy Zahn 139- Jest, ale nic obiecującego - odparł tamten. - Jeśli Strażnik ma rację co do różnych

poziomów wycieku, to znaczy, że przeciwległe zestawy kabli zasilających zaraz po zamknięciu drzwi zostały opuszczone tak, aby się na nich krzyżowały.

- A więc jeśli je otworzymy na siłę, przerwiemy jeden z obwodów? - podsunął Fel.

- Właściwie przerwiemy oba - odparł Strażnik. - Przynajmniej teoretycznie. W praktyce prawdopodobnie rozbijemy się o coś twardego obojętne w którym kierunku, zanim przerwiemy drugi obwód.

- Postaramy się tego uniknąć - zapowiedział Fel, starając się, aby nie zabrzmiało to sarkastycznie. Pozornie spokojne zachowanie szturmowców w istocie kryło w sobie wrzenie. Zastanawiali się równie gorączkowo jak on, jakby tu oddzielić od siebie fakty i możliwości. - Czy ktoś ma mniej zabójczy pomysł?

Zapadła chwila milczenia. Chmura odchrząknął lekko. - Nie mam takiego doświadczenia technicznego jak Strażnik i Zapaśnik -

powiedział - ale jeśli spróbujemy przekierować moc jednego z repulsorów, to czy siła promienia się nie zmniejszy?

Fel w zadumie potarł policzek. Interesujący kierunek, który warto sprawdzić. - Strażniku? - Nie sądzę - odrzekł tamten powoli. - Nie za pomocą samych kabli zasilających. - Ale możemy też spróbować z kablami sterowania - przypomniał Zapaśnik. - Jeśli

uda nam się wyregulować je tak, aby zmniejszyć moc wyjściową, możemy spróbować opuścić wagonik do poziomu parteru.

- Zgadza się - przytaknął Strażnik. - Ale oczywiście możemy to zrobić jedynie wówczas, jeśli kable sterowania też zostały owinięte wokół wagonika. Myślisz, że byli dość nieostrożni, aby to zrobić?

- Nie wiem - odparł Fel. - Ale chyba warto sprawdzić. Miejsce, do którego Evelyn zaprowadziła Jinzlera, przypominało mu jadalnię w

stacji przekaźnikowej Comra: pusta, pozbawiona okien sala o ścianach z gładkiego metalu, wyposażona jedynie w długi, prosty stół i kilka równie prostych krzeseł.

W drugim końcu stołu siedział ciemnowłosy mężczyzna około pięćdziesiątki, o długiej, melancholijnej twarzy, ubrany równie skromnie jak dziewczynka.

- Witam - rzekł Jinzler z lekkim skinieniem głowy, usiłując sobie przypomnieć, jak się zachowują dyplomaci na holodramach, które chętnie oglądał dawno temu, w czasach kiedy takie rozrywki jeszcze go bawiły. - Czy mam zaszczyt rozmawiać z Opiekunem Pressorem?

- W istocie. - Pressor skinął głową. Przyjrzał się szybko Feesie i Geroonianom, przez moment zatrzymując spojrzenie na skórach wolvkilów, po czym znów spojrzał na Jinzlera. - Siadajcie.

- Dziękuję - rzekł Jinzler, wybierając krzesło w połowie stołu. Feesa usiadła obok, Bearsh wraz z towarzyszem, prawdopodobnie wyczuwając niechęć gospodarza, zajęli miejsca na drugim końcu stołu, możliwie jak najdalej od Pressora.

Rozbitkowie z Nirauan 140- Nie utrudniajmy sobie, ambasadorze - rzekł Pressor, kiedy wszyscy już siedzieli.

- Po pierwsze, nie ufam wam. Nikomu z was. Przybywacie nagle i bez ostrzeżenia, i wchodzicie na mój statek, nawet nie próbując wcześniej się z nami skomunikować.

- Rozumiem pańskie uczucia i troski - zapewnił Jinzler. - Ale prawda jest taka, że nie wiedzieliśmy, iż ktokolwiek tu mieszka, dopóki nie znaleźliśmy się na pokładzie. Zresztą gdyby nie Jedi, dalej nie mielibyśmy o tym pojęcia. Dopiero jak natknęliśmy się na Evlyn...

- Naprawdę? - powiedział Pressor. - No cóż, dajmy temu spokój na chwilę. Na razie chciałbym się dowiedzieć, dlaczego miałbym pozwolić komukolwiek z was włazić dalej w mój świat.

Jinzler uśmiechnął się blado. To zaczynało brzmieć i wyglądać całkiem znajomo. Może Pressor też uczył się swoich technik dyplomatycznych na holodramach?

- Może chodzi o to, dlaczego miałby pan pozwolić komukolwiek z nas żyć? - podsunął. - Bo chyba tak miało zabrzmieć to pytanie, prawda?

Pressor wreszcie okazał się na tyle uczciwy, że oblał się rumieńcem. - Prawdopodobnie - przyznał burkliwie. - Czy możecie mi zaproponować coś, co

warte jest ryzyka zdrady mojego ludu? Po drugiej stronie stołu Bearsh poruszył się niespokojnie. Jinzler rzucił mu

ostrzegawcze spojrzenie i Geroonianin opadł na siedzenie bez słowa. - Nie wiem dokładnie, co wam się przydarzyło - rzekł, zwracając się znów do

Pressora. - Widać, że przeżyliście straszliwe cierpienia. Ale przybyłem tutaj...wszyscy przybyliśmy... w nadziei, że położymy kres waszej męce.

- A co potem? - zapytał Pressor. - Chwalebny powrót do Republiki? Większość nas zgłosiła się do tej podróży, aby uciec od tego, co nam oferowano.

- Nie jesteśmy tą samą Republiką, którą pozostawiliście - odparł Jiznler. - Jesteśmy Nową Republiką.

- To jak, nie ma już u was walk pomiędzy frakcjami a członkami senatu? - odparował Pressor. - Biurokracja już nie istnieje? Przywódcy są mądrzy, dobrzy i sprawiedliwi?

Jinzler się zawahał. Co właściwie miał odpowiedzieć? - Oczywiście, że nadal mamy biurokrację - odparł ostrożnie. - Nie jest możliwe

rządzenie bez urzędników. Wciąż też są walki frakcyjne. Ale próbowaliśmy już innej opcji: władzy jednego, monolitycznego Imperium. Większość z nas woli tę drugą formę rządów.

- Imperium? - zdziwił się Pressor, marszcząc brwi. - Kiedy to było? - Zaczynało się już, kiedy „Pozagalaktyczny Lot” opuszczał Coruscant - odparł

Jinzler, zastanawiając się, ile może powiedzieć. Jego celem było przekonanie Pressora, że Nowa Republika daje wszystkim istotom nadzieję, nie relacjonowanie jednej z najbardziej spektakularnych porażek polityków. - Początkowo Palpatine wydawał się jedynie pragnąć pokoju...

- Palpatine? - wpadł mu w słowo Pressor. - Wielki kanclerz Palpatine?

Timothy Zahn 141- Właśnie on - potwierdził Pressor. - Jak powiedziałem, początkowo wydawało się

jedynie, że próbuje zjednoczyć Republikę. Teraz dopiero, patrząc wstecz, możemy stwierdzić, jak powoli i niedostrzegalnie zagarniał dla siebie całą władzę.

- Interesujące - rzekł Pressor. - Ale to przeszłość. A my jesteśmy w teraźniejszości i wciąż oczekuję na jakiś sensowny argument, aby wam zaufać.

Jinzler zaczerpnął tchu. - Cóż, jesteście tutaj sami - zaczął. - Na obcym terytorium, niebezpiecznym i

pełnym śmiercionośnego promieniowania, w ciasnym kulistym systemie gwiezdnym, na zniszczonym i bezużytecznym statku.

- Statek wcale nie jest bezużyteczny - zaprotestował Pressor. - Mój ojciec i roboty tyle się nad nim napracowali, że ten dreadnaught prawdopodobnie jest nawet zdolny do lotu.

- Więc dlaczego nie wsadziłeś wszystkich na pokład i nie odlecieliście? - odparował Jinzler. - Powiem ci dlaczego. Nie odlecieliście, bo nie macie pojęcia, jak to zrobić. - Wbił spojrzenie w drugiego mężczyznę. - Jedno z tego wynika, Opiekunie: jeśli nam nie zaufasz... jeśli nas zabijesz albo nawet tylko odeślesz, ty i twoi potomni zostaniecie tu na zawsze.

Pressor zacisnął zęby. - Znam gorsze możliwości. - Gdybym był na twoim miejscu, nie miałbym najmniejszych problemów z

decyzją - odparł Jinzler i obejrzał się na Evlyn, która stała w milczeniu tuż obok wejścia. - Ale przecież nie chodzi tylko o ciebie, prawda?

Pressor mruknął coś pod nosem. - No cóż, jedna rzecz nie zmieniła się w Nowej Republice - dodał. - Politycy i

dyplomaci wciąż stosują brudne zagrywki. Machnął ręką, gdy Jinzler próbował coś wtrącić. - Nieważne. Zdaje się, że to zupełnie normalne. - Nie chcę cię do niczego popychać - cicho powiedział Jinzler. - Nigdzie się nie

spieszymy, nie musisz już teraz podejmować decyzji. Powinieneś jednak mieć świadomość, że twoja decyzja będzie miała wpływ nie tylko na twoje własne życie.

Pressor nie odpowiedział. Jinzler wsłuchiwał się w ciszę i zastanawiał. co by jeszcze powiedzieć.

- Zanim się namyślisz - rzekł, kiedy uznał, że wpadł na dobre rozwiązanie - chcielibyśmy bardzo spotkać się z resztą twoich ludzi i obejrzeć statek. Uważamy go za świadectwo waszej pomysłowości i nieustępliwości i podziwiamy, że zdołaliście przeżyć tak długo, zwłaszcza że ponieśliście tak poważne szkody.

Przez dłuższą chwilę Pressor przyglądał mu się zmrużonymi oczami, jakby się zastanawiał, czy ta prośba była szczera, czy to tylko kolejna sztuczka dyplomaty. Wreszcie skinął głową.

- Dobrze - rzekł, odsuwając krzesło i wstając od stołu. - Chcesz zobaczyć nasz dom? Niech będzie, chodźmy go zwiedzić.

- A pozostali? - zapytał Jinzler, również wstając z miejsca. - Skywalkerowie, arystokra Formbi?

Rozbitkowie z Nirauan 142- Zatrzymam ich jeszcze na chwilę - odparł Pressor, okrążając stół w kierunku

wyjścia. - Jeśli zdecyduję, że zaczniemy z wami rozmawiać, wypuszczę ich. - Miłym gestem byłoby uwolnienie przynajmniej arystokry Formbiego - podsunął

Jinzler ostrożnie. - Jesteście w przestrzeni Chissów, a on jest wysoko postawionym członkiem chissańskiego rządu. Z pewnością będzie ci potrzebna jego pomoc, zanim to wszystko się skończy.

Pressor zacisnął usta. - Też tak sądzę - rzekł niechętnie. - W porządku. Arystokra i jego grupa mogą do

nas dołączyć. Ale Jedi zostaną tam, gdzie są. - Zamyślił się. - Tak samo jak żołnierze w zbrojach. Nie bardzo mi się podobają.

Jinzler skinął głową. - Dziękuję, Opiekunie - powiedział. Szczerze mówiąc on także nie przepadał za

szturmowcami. Fel mógł sobie twierdzić, że Imperium Ręki nie jest tym samym, czym była despotyczna tyrania Palpatine’a. Może nawet mówił prawdę. Ale Jinzler raz już żył w Imperium i świetnie wiedział, że słowa nic nie kosztują.

Pressor dotarł już do drzwi, gdy nagle się odwrócił. - Jeszcze jedno - rzekł sztucznie obojętnym tonem. - Nazywasz się Jinzler. Czy

coś cię łączy z rycerzem Jedi Loraną Jinzler? Jinzler poczuł, że twarda pięść zaciska się wokół jego serca. - Tak - rzekł, zmuszając się do zachowania takiej samej obojętności jak Pressor. -

To była moja siostra. - Ach, tak. - Pressor skinął głową. Odwrócił się do drzwi. - Tędy proszę.

Timothy Zahn 143

R O Z D Z I A Ł

13

- Co to było? - zapytał nagle Drask. - Słyszeliście coś? Mara, stojąca po drugiej stronie wagonika, wyłączyła miecz świetlny. Luke

otworzył się na Moc, usiłując coś usłyszeć. Odgłos zamykanych drzwi... szum wydawany przez jeden z generatorów, który wydawał się zmieniać ton...

- Jedna z wind się porusza - zauważyła Mara, przechylając głowę, aby lepiej słyszeć. - W dół, jak sądzę.

- Która? - dopytywał się Drask. - Możesz powiedzieć, która? Luke zmarszczył brwi w skupieniu. Nie wiedział, kto był w kabinie... ale tak

trudno było mu odróżnić Geroonian od Chissów, a wokół wyczuwał tyle obcości, że bardzo trudno mu było uzyskać dobry odczyt.

- Nie wiem - odrzekł w końcu. - Maro? - Myślę, że tam jest Jinzler - odparła, kręcąc głową. - Nic więcej nie potrafię

powiedzieć. - Musimy stąd wyjść - mruknął Drask. - Arystokra Chaf’orm’bintrano może być w

poważnym niebezpieczeństwie. - Pracujemy najszybciej, jak się da - zauważył Luke, usiłując ode-gnać złe

przeczucia, które go nagle ogarnęły. Jeśli Jinzler się stąd oddalał, czy oznaczało to, że właśnie z nim mają zamiar rozmawiać koloniści? Czy na tym polegał plan Jinzlera? Żeby być pierwszą osobą, z którą się skontaktują?

Pokręcił głową. Nie, to idiotyczne. Jak Jinzler mógł wcześniej wiedzieć, że ktokolwiek pozostał na pokładzie?

Jeśli jednak nawet ten człowiek nie był krętaczem, to i tak nie miał przeszkolenia dyplomatycznego.

- Jak tam, Maro? - mruknął. - Pracuje, najszybciej, jak mogę - przypomniała mu, delikatnie tnąc metal

końcówką miecza świetlnego. Luke skrzywił się lekko, ale wiedział równie dobrze jak ona, że nie wolno

przyspieszać. Jeśli przetnie zbyt głęboko metal i zarysuje jeden z kabli zasilających repulsora, to żadne z nich już nigdy nie pomoże ani Formbiemu, ani Jinzlerowi, ani

Rozbitkowie z Nirauan 144nikomu innemu. Musnął lekko palcami rękojeść własnego miecza, trenując cierpliwość Jedi.

Nagle kolejny kwadrat metalu wyskoczył ze ściany. Zaskoczony Luke byłby mu pozwolił opaść na podłogę, ale zdołał pochwycić go Mocą i łagodnie odłożyć na bok.

- W porządku - rzekła Mara, wyłączając miecz i odstępując na bok. - Twoja kolej. Luke podszedł do miejsca, które jego żona właśnie opuściła, i włączył własny

miecz świetlny. Otworzył się na Moc, po czym wsunął czubek miecza pomiędzy dwa przecinające się przewody za ścianą.

- Ostrożnie - ostrzegł go Drask, robiąc krok w jego stronę. - Jeśli przetniesz nie ten co trzeba...

- Nie obawiaj się. - Mara odpędziła go gestem dłoni. - Wie, co robi. Luke wydął wargi. Wiedział, co robi... przynajmniej teoretycznie. Ale czy zdoła to

zrealizować, to już całkowicie oddzielna kwestia. Tuż nad ostrzem miecza świetlnego biegł poziomo jaskrawoczerwony przewód.

Przygotował się i skierował ku niemu miecz. Nie na tyle blisko oczywiście, aby go dotknąć. Dość jednak blisko, by uruchomić

tę zdolność przewidywania na krótką metę, która dawała Jedi ten słynny błyskawiczny refleks.

Przez tę króciutką chwilę poczuł ciśnienie na podeszwy stóp. - Czerwony przewód zasila górny repulsor powiedział, wyłączając miecz i

odstępując od ściany. - A widzisz - ucieszyła się Mara, podeszła do otworu i zaznaczyła przewód

ciemnobrązową masą z batonika. - Jeden gotów. Luke skinął głową i odwrócił się w kierunku pierwszego otworu, który jego żona

wycięła w ścianie. Tym razem wybrał niebieski przewód, włączył miecz świetlny i przysunął koniec ostrza do przewodu.

Nic. Powtórzył próbę z zielonym, potem z drugim czerwonym i jeszcze jednym

niebieskim. Wynik był zawsze negatywny. Wreszcie machnął ostrzem w kierunku białego przewodu w czarne paski i znów doznał przelotnego wrażeniu, że podłoga usuwa mu się spod stop.

- To ten - rzekł do Mary, cofając się. - Czarno-białe paski. Mam potwierdziła, oznaczając go tak samo, jak przedtem czerwony przewód. - Doskonale. Jesteśmy gotowi?

- Bardziej nie można - odrzekł, stając w gotowości obok czarno-białego przewodu Mara ustawiła się za nim, plecy w plecy, wpatrzona w czerwony przewód, który zaznaczyła wcześniej.

- Zaraz, zaraz - wtrącił się Drask. - Co wy planujecie? - Generale, wydawałoby się, że to całkiem jasne - rzekła Mara. Zamierzamy

przeciąć kable zasilające - Ale... - Drask urwał. - Naprawdę możecie to zrobić. Luke poczuł na plecach rude pukle włosów żony, gdy na chwilę odwróciła głowę,

żeby spojrzeć na Chissa.

Timothy Zahn 145- Zaufaj nam - poprosiła. Włosy wróciły na swoje miejsce, gdy znów spojrzała na

cel i z sykiem uruchomiła miecz. Luke doznał znów wrażenia, które do tej pory nie przestawało go zdumiewać: jej

umysł wniknął w jego zmysły, otoczył je, omotał... Przez ten jeden, cudownie zawieszony w czasie moment byli naprawdę, jednym

umysłem, jednym duchem w dwóch oddzielnych ciałach. Myśleli jak jedno, czuli jak jedno, poruszali się, jak jedno.

Ich miecze świetlne także uderzyły jak jeden: każda ze świetlistych kling przecięła upatrzony kabel zasilania w doskonałej synchronizacji.

Nastąpił wstrząs, tak krótki, że niemal niezauważalny. Gdy minęło napięcie, turbowinda po prostu zaczęła powoli opadać w dół. Luke odetchnął głęboko...

Jedność znikła równie szybko, jak się pojawiła. Wrażenie wspólnoty minęło, pozostawiając po sobie jedynie ciepłe wspomnienie.

- Trafiliśmy - rzekła Mara. Luke słyszał w jej głosie napięcie, widocznie ona także z trudem odzyskiwała równowagę umysłową i emocjonalną po tej chwili zespolenia. - Widzisz? Udało się bez problemu.

- Jak to bez problemu? - zaprotestował Drask. - Przecież spadamy! - Nie martw się - pocieszyła go Mara. - Teraz lecimy z normalną prędkością, a w

windzie wbudowane są zabezpieczenia, które przechwycą nas na dole. Problem polegał na tym, że repulsory Pressora ściągnęłyby nas za szybko, aby te zabezpieczenia zdążyły zareagować.

- To było naprawdę niebezpieczne i ryzykowne - warknął Drask. - Chcesz stąd wyjść czy niekoniecznie? - odparowała Mara. Chiss syknął przez

zęby. - Wy, Jedi, jesteście jednak wyjątkowo aroganccy - palnął. - Pewnego dnia

zaryzykujecie o jeden raz za dużo i to was zniszczy. Nagle poczuli lekkie szarpnięcie z góry, jakby wagonik dostał przelotnego

dreszczu. - Co to było? - zapytał Luke, spoglądając na sufit. - Zmieniliśmy kierunek jazdy - odparł Drask, przechylając głową na bok. -

Jedziemy teraz bardziej pionowo niż przedtem. - Skąd wiesz? - zapytał Luke. W sztucznej grawitacji windy nie wyczuwał żadnej

różnicy kierunku. - Po prostu wiem - odparł Chiss. - Nie mam pojęcia skąd, ale wiem. - Dobrze, niech ci będzie. - Luke naprawdę, nie miał teraz zamiaru kłócić się z

nikim. - Ale w takim razie dokąd lecimy? - Może Opiekun Pressor zastawia pułapki w pułapkach? - podsunął Drask, kładąc

rękę na miotaczu. - Może teraz zmierzamy do specjalnego miejsca zarezerwowanego dla tych, którzy przedrą się przez pierwszą pułapką?

- Bo ja wiem - powiedziała Mara, rozglądając się wokoło. - Wydaje mi się, że to by była pewna przesada. Luke, pamiętasz może, jak to wyglądało z zewnątrz? Przypominasz sobie takie wygięte rury, odchodzące od głównych?

Rozbitkowie z Nirauan 146- Owszem - odparł Luke, przywołując obraz w pamięci. - Wyglądały tak, jakby

kierowały się jedna do drugiej, po czym znikały w zboczu. - I leżały po obu stronach głównej rury - zastanawiała się Mara. - Jak dwa

odgałęzienia drogi, żeby można było nimi podróżować z każdego z tych dwóch dreadnaughtów.

- Boczne drogi do jednego centralnego magazynu - podsumował Luke, kiedy nagle dotarło do niego wyjaśnienie. - Oczywiście, to ten przycisk CM na panelu sterowania.

- I tam pewnie się teraz udajemy - przytaknęła Mara. Zaledwie zdążyła to powiedzieć, kiedy wagonik znów szarpnął i podłoga zaczęła

łagodnie usuwać mi się spod nóg. Luke napiął mięśnie, ale nagle zrozumiał, co się dzieje. Wagonik właśnie opuścił główny szyb i został przechwycony przez normalny promień repulsorowy, który opuszczał go powoli w kierunku centralnego magazynu.

- Obracamy się - zauważył Drask, znowu przechylając głowę. - Widocznie ustawiamy się zgodnie z kierunkiem grawitacji rdzenia - zauważył

Luke. - Czy to dobrze? - Zdecydowanie tak - zapewnił go Luke. - Grawitacja statku zazwyczaj związana

jest z resztą systemu środowiskowego. Jeśli grawitacja działa, istnieją szanse, że w rdzeniu jest powietrze i ciepło.

Kilka sekund później wagonik stanął. Drzwi się rozsunęły, ukazując wielką, cuchnącą wilgocią grotę.

Luke wyszedł z wagonika z mieczem w dłoni. Pomieszczenie było słabo oświetlone; zaledwie jedna trzecia permalamp awaryjnych jeszcze działała. Najbliższa prawdziwa ściana znajdowała się o dziesięć metrów w kierunku przedniej części rdzenia, kolejna zaś w odległości dwudziestu metrów z tyłu. Przestrzeń przed turbowindą była podzielona na sieć kwadratów trzy na trzy metry ściankami z ażurowych paneli, sięgającymi od podłogi do sufitu. Kilka takich sekcji było pustych, ale w większości wciąż jeszcze leżały stosy skrzyń.

- Nie byli zbyt rozrzutni, prawda? - zauważył Luke, gdy jego towarzysze wyszli za nim.

- Ta instalacja miała żywić pięćdziesiąt tysięcy ludzi przez kilkanaście lat - przypomniała mu Mara. - Dziwię się, że zużyli aż tyle.

- Może te zapasy skonsumowano w czasie pierwszego okresu podróży, kiedy wszyscy jeszcze żyli - zastanowił się Drask, przesuwając promieniem pręta żarowego po etykietach skrzyń w jednym ze stosów. - Z pewnością wielu z pierwotnej załogi nie przeżyło.

- Nie mieści mi się w głowie, że ktokolwiek mógł przeżyć - odparł Luke, przesuwając światło w kierunku tylnej części pomieszczenia. Dostrzegł, ledwie widoczne na skraju zasięgu latarki, dwoje drzwi. Jedne wielkością przystosowane do ludzkiego wzrostu, drugie większe, najwidoczniej przewidziane na towary. - Chodźcie do tyłu, zobaczymy, co tam jest...

Timothy Zahn 147Urwał, bo nagle komunikator u jego pasa wydał dziwny, skrzekliwy odgłos.

Odpiął go i podniósł, na wpół świadomie zdając sobie sprawę, że Mara i Drask robią to samo. Włączył urządzenie.

Odpowiedział mu szum elektrostatyczny. Wyłączył się natychmiast. - Dziwne - powiedział, marszcząc brwi. - Wydawało mi się, że ktoś próbował się

przedrzeć... - Ja też to miałam - odezwała się Mara, obracając komunikator w palcach. - U

ciebie też, generale? - Tak - odparł Drask w zadumie. - Wyglądało to tak, jakby... - Urwał. - Jakby co?

- dopytywała się Mara. - Jakby ktoś użył... nie znam odpowiedniego słowa w waszym języku -

odpowiedział Chiss. - To sygnał, który obejmuje wszystkie pasma zakresu komunikacji i próbuje przerwać blokadę.

- Jakiś ogólny impuls - przytaknęła Mara. - Sami też czasem stosujemy te techniki, przeważnie między pojazdami i statkami, ale nigdy nie widziałam, żeby użyto go w urządzeniu tak małym jak komunikator.

- Czy komunikatory Chissów mają tę możliwość? - zapytał Luke. Drask się zawahał.

- Niektóre mają - przyznał wreszcie. - Ale nie te, w które wyposażyliśmy naszą wyprawę.

- Ujmijmy to inaczej - zaproponowała Mara. - Czy takie bardziej skomplikowane komunikatory znajdują się na pokładzie „Posła Chafa”?

Drask odwrócił wzrok. - Owszem - powiedział w końcu. Mara spojrzała na Luke’a. - Znakomicie - stwierdziła. - Więc ktoś jest w stanie komunikować się ze

statkiem. Tyle że ten ktoś to nie my. - Może to rozbitkowie rozmawiają między sobą? - podsunął Luke, szukając mniej

złowróżbnego wyjaśnienia. - Może Pressor musiał przesłać sygnał do innych dreadnaughtów?

Mara pokręciła głową. - Komunikatory wewnętrzne są ustawione na stałe. - Chyba że nie wszystkie. - Możliwe - odparła Mara. Widać było, że ani przez chwilę w to nie wierzyła. Niestety, chociaż żona uważała, że Luke odznacza się naiwnością młodego

farmera, on też w to nie wierzył. Ktoś na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” porozumiewał się poprzez blokadę

Pressora. Pytanie tylko - kto? I o czym rozmawiali? Spojrzał na Marę, ale ona tylko wzruszyła ramionami. - Teraz i tak nic z tym nie zrobimy - stwierdziła. - Chodź, zobaczymy, co tam jest.

Rozbitkowie z Nirauan 148- Patrząc na to wszystko, nie powinniśmy się właściwie dziwić, że przetrwaliście -

zauważył ambasador Jinzler, kiedy Pressor prowadził grupę w stronę turbowindy numer 5. - Ludzie zawsze znajdą sposób na przeżycie, nawet w najtrudniejszych sytuacjach.

- To prawda - odparł Pressor sztucznie obojętnym tonem i gestem zaprosił wszystkich do windy. Zauważył, że Geroonianie się zawahali, zanim weszli do środka. Jinzler nawet nie zmylił kroku. Albo ten człowiek był bardzo ufny, albo bardzo pewny siebie, albo bardzo głupi.

- Choć jeśli przeżyliśmy, to nie dlatego, że ktoś nie dołożył wszelkich starań, aby stało się inaczej.

- Istotnie - mruknął Jinzler pod nosem i stanął obok Feesy w głębi windy. - Mamy nadzieję, że uda nam się dowiedzieć, jak to się stało.

- Może będziecie mieli taką możliwość - rzekł Pressor, wyjmując swój pręt sterujący i wtykając go w gniazdo robota na panelu sterowania. - Niestety, większość zapisów została zniszczona w czasie ataku. - Wcisnął guzik i bariera dzieląca wagoniki numer 5 i 4 uniosła się w górę.

Trzech czarno ubranych Chissów zareagowało jak automaty, obracając się jednocześnie w kierunku znikającej ściany więzienia i chwytając za broń. Dwaj Gieroonianie przeciwnie rozpostarli ramiona i rzucili się w kierunku swoich ziomków, jakby nie widzieli się sto lat, a nie tylko kilka minut.

Jeden z Chissów, ten ubrany na żółto i szaro, obojętnie odwrócił się w kierunku Pressora i skinął głową.

- Witam - rzekł dziwnie akcentowanym, ale całkowicie zrozumiałym wspólnym. - Jestem arystokra Chaf’orm’bintrano z Piątego Rodu Panującego Dynastii Chissów. Możesz do mnie mówić „arystokro Formbi”. Czy mam zaszczyt rozmawiać z Opiekunem Pressorem?

- Tak - rzekł Pressor, skłaniając głowę. Przynajmniej tyle mógł zrobić - wykazać się uprzejmością i kulturą taką samą jak jego goście. - Witam na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, arystokro Formbi. Przepraszam za to nietypowe powitanie.

- Nie żądamy przeprosin - zapewnił go arystokra. Jarzące się oczy podążyły w kierunku chissańskiej kobiety, wciąż stojącej obok Jinzlera, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno nic jej nie jest. - Twoja ostrożność jest całkowicie zrozumiała.

- Opiekun Pressor zabierze nas na spotkanie ze swoim ludem - wyjaśnił Jinzler. - Moglibyśmy później przedyskutować możliwość ich powrotu do Nowej Republiki.

Arystokra zmarszczył brwi. - Możliwość? - On ma rację - odparł Pressor. - Nie jestem pewien, czy zechcemy wrócić z

powrotem do Republiki. A nawet, czy w ogóle chcemy gdziekolwiek się stąd ruszyć. - Wyregulował pręt sterujący.

- Nie powiedziałeś mu, gdzie się znajdują? - zapytał Formbi, patrząc karcąco na Jinzlera.

Pressor znieruchomiał z palcem na przycisku aktywacyjnym. - Co to znaczy, gdzie się znajdujemy? - zapytał.

Timothy Zahn 149- Obawiam się, że nasza rozmowa nie zaszła aż tak daleko - wyjaśnił Jinzler. Pressor spojrzał na Formbiego, czując dziwny ucisk w żołądku. - Może powiesz mi teraz? - zaproponował. Usta Formbiego drgnęły lekko. - Znajdujecie się głęboko wewnątrz chronionej pozycji defensywnej Dynastii

Chissów - poinformował. - Podróżowanie w tym rejonie bez specjalnego zezwolenia jest zabronione. Teraz, kiedy wiemy o was, obawiamy się, że nie możemy wam pozwolić tu zostać.

Żołądek Pressora ścisnął się jeszcze mocniej. - Rozumiem - rzekł, starając się zachować spokojny ton głosu. - A jeśli

odmówimy odjazdu? - Mam nadzieję, że tego nie zrobicie - rzekł Formbi niemal identycznym tonem. -

Oczywiście otrzymacie wszelką pomoc, jakiej będziecie potrzebować, jeśli zechcecie przenieść się w inne miejsce. To doprawdy niewielka rekompensata za to, co musieliście wycierpieć.

- Pewnie tak - odparł Pressor. - No cóż, możesz przedstawić tę propozycję dyrektorowi Uliarowi i Radzie Zarządzającej. To oni podejmą ostateczną decyzję.

Jinzler przechylił głowę. - Kim jest dyrektor Uliar? - To przywódca kolonii - wyjaśnił Pressor, przyciskając klawisz aktywacji na

pręcie sterującym. Drzwi wnęki za nim zasunęły się i podwójny wagonik zaczął opadać.

- Rozumiem - rzekł Formbi. - Przykro mi... myślałem, że to ty jesteś przywódcą. - Ja jestem tylko Opiekunem - odparł Pressor. - Moi Stróże Pokoju i ja pilnujemy

porządku w kolonii. Dyrektor Uliar i Rada Zarządzająca podejmują wszelkie decyzje polityczne.

- Wygląda mi to raczej na korporację - zauważył Jinzler. - A dlaczego nie? - odparował Pressor. - Korporacje działają o wiele lepiej niż ten

polityczny bałagan, jaki za sobą pozostawiliśmy. - Tak, wiem - pospieszył z odpowiedzią Jinzler. - Ilu was jest? - zapytał Formbi. Pressor odwrócił się twarzą do ściany. - Sądzę, że na dalsze pytania powinien wam odpowiedzieć dyrektor Uliar. W wagoniku zapanowała cisza, jeśli nie liczyć poskrzypywania i pomruków

urządzeń turbowindy oraz melodyjnego zawodzenia czterech Geroonian, ciasno skupionych w kącie. Pressor domyślił się, że upewniają się wzajemnie, czy są cali i zdrowi. Zerkał na martwe zwierzęta owinięte wokół ich ramion z mieszaniną niesmaku i fascynacji.

Wreszcie podwójny wagonik zatrzymał się z przeraźliwym zgrzytem i wibrującym wstrząsem, wyrywając Pressora z zadumy.

- Tędy - rzekł, dotykając przycisku zwalniającego drzwi na pręcie sterującym. - Zaraz znajdziemy dyrektora Uliara.

Wyszedł na zewnątrz...

Rozbitkowie z Nirauan 150...i stanął jak wryty. W głębi holu turbowindy, zgodnie z jego poprzednimi

rozkazami, stali trzej Stróże Pokoju. Ich miny oscylowały między niechęcią a zdenerwowaniem.

Obok nich w milczącej grupie ustawili się dyrektor Uliar i dwaj Ocaleni - członkowie Rady Zarządzającej. Obok Uliara stała instruktor Rosemari Tabory, siostra Pressora i matka Evlyn. Jej złociste włosy lśniły w świetle korytarza.

Takich rozkazów z pewnością nie wydawał. - Dyrektorze Uliar - odezwał się na powitanie, podchodząc do grupy. Z trudem

zachowywał spokój. - Radco Rarkosa, radco Keel - dodał, kłaniając się każdemu ze starszych mężczyzn po kolei. - Co was tu sprowadza?

- Nie udawaj niewiniątka, Opiekunie - polecił Uliar, a zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się, kiedy objął wzrokiem grupę wyłaniającą się z wagonika turbowindy. - To do ciebie nie pasuje. A więc to są nasi goście, tak?

- Część z nich - odparł Pressor, zerkając na siostrę. Rosemari miała poważną minę i wydawała się trochę blada. - To nie jest właściwe miejsce na historyczne spotkanie dyplomatyczne, chyba to rozumiecie - spojrzał znacząco na dwóch radców. - Ani na takie zgromadzenie.

- Cała rada zbierze się w odpowiednim momencie - poinformował Uliar. - Uważam jednak, że ci, którzy rzeczywiście przeżyli Katastrofę, mają prawo spojrzeć w twarz tym, którzy nas zniszczyli.

- To bardzo ważne wydarzenie, trzeba będzie podjąć niezwykle istotne decyzje - upierał się Pressor, zniżając głos. - Prawdopodobnie jedna z najważniejszych spraw, jakie się wydarzyły od dnia naszego przybycia tutaj. Statut wymaga wyraźnie, aby w takich przypadkach obecna była cała Rada Zarządzająca, członkowie Ocalonych i Kolonistów.

- I będzie obecna - obiecał Uliar, uśmiechając się kącikiem ust. - Do tej pory zaś... uważam, że instruktor Tabory może pełnić rolę obserwatora ze strony Kolonistów.

- Ale... - Którzy z nich to Jedi? - wtrącił Keely, nerwowo zerkając na członków grupy,

którzy niepewnie przystanęli przy drzwiach windy - Opiekunie? Który to Jedi? - Żaden z obecnych - odparł Pressor. - Jedi wciąż są trzymani w jednym z

wagoników turbowindy. - Nikt tutaj nie jest Jedi, powiadasz? - zagadnął Uliar. - Nawet... Popatrz tylko,

instruktor Tabory, to chyba twoja córka. Widział to kto? Pressor znów poczuł kamień w żołądku. Obejrzał się. Evlyn właśnie opuszczała

windę za ostatnim z Geroonian. Spokój widoczny na jej twarzy wyraźnie kontrastował z nerwowym spojrzeniem matki.

- Pomagała mi - powiedział Pressor, podnosząc wzrok na Uliara. - Naprawdę? - zdziwił się Uliar, jakby to była dla niego niespodzianka. -

Zabierasz siostrzenicę do Czwórki, wystawiając ją na promieniowanie? Nie wspomnę już, że naraziłeś ją na dodatkowe ryzyko związane z potencjalnie niebezpiecznymi intruzami. Wielki wyczyn, nie ma co.

Timothy Zahn 151- Lubi spędzać czas ze swoim wujkiem Joradem - wtrąciła Rosemari stanowczym

tonem, pomimo widocznego zdenerwowania. - Jak zawsze. - Nie wiedziałem. - Uliar spojrzał na Evlyn, która prześliznęła się między

Jinzlerem a Formbim i podeszła do matki. - Witaj, Evlyn, jak się miewasz? - Doskonale, dyrektorze Uliar - odparła Evlyn z powagą dziwną u tak małej

dziewczynki. Ale szybki uścisk, jaki wymieniła z matką, był już zupełnie dziecinny. - Nie musisz się o mnie martwić. Wujek Jorad świetnie sobie poradził. Nie byłam w niebezpieczeństwie.

- Jestem pewien, że nie - rzekł Uliar, znów gromiąc wzrokiem Pressora. - Podobnie jak dwa lata temu, co? Wtedy, kiedy Javriel zwariowała i próbowała wziąć za zakładników cały żłobek? Wtedy też bardzo pomogłaś wujkowi, jeśli dobrze pamiętam.

- Dobrze pamiętasz - potwierdził Pressor, czując, że pot zaczyna mu spływać za kołnierzyk. A więc Uliar też dostrzegł zdolności dziewczynki... Powinien był się domyślić, że stary Ocalony ich nie przeoczy. Ale żeby akurat teraz robić z tego aferę...

Poczuł ucisk w gardle. Czy Uliar umyślnie wybrał tę chwilę? Akurat, kiedy byli tu ludzie z zewnątrz, w tym również Jedi... po raz pierwszy na tym statku od pięćdziesięciu lat? A co, jeśli ci Obcy, którzy nie znając stosunków panujących na statku, zechcą potwierdzić jego podejrzenia co do Evlyn?

- Istotnie - rzekł Uliar. - Masz dziwny sposób wykorzystywania miłości siostrzenicy, Opiekunie.

- Potrzebowałem dzisiaj jej pomocy - przypomniał Pressor. - Takiej samej jak wtedy. Miała wystąpić jako przynęta. Nie jest to zadanie, którego mógłby się podjąć jeden z moich Stróżów.

- Ale dlaczego własna siostrzenica? - upierał się Uliar. - Czemu nie weźmiesz kogoś innego?

Uśmiechnął się krzywo, jakby chciał dać znak, że szczeki pułapki właśnie się zatrzaskują.

- A może - rzekł uprzejmie ona ma jakieś specjalne zdolności, które sprawiają, że doskonale nadaje się, do takich zadań?

- Moja córka ma wiele specjalnych talentów, dyrektorze - wtrąciła Rosemari, otaczając opiekuńczo ramieniem plecy córki. - Na przykład nie panikuje w chwilach napięcia. Jest szybka, inteligentna i zna Czwórkę równie dobrze jak każda inna osoba w kolonu. A już na pewno teraz, kiedy większość prac została już wykonana i mało kto tam chodzi.

- Czyżbym nie zauważył, że wstąpiła do Stróżów Pokoju? - odgryzł się Uliar, rzucając szybkie i groźne spojrzenie w jej stronę. Jego pułapka została zastawiona na Pressora; nie podobało mu się, że Rosemari się wtrąca i stępia jej ostrza. - Skoro już powołujemy się na Statut, Opiekunie, to chyba nie pamiętasz, że to ty i twoi Stróże Pokoju macie stać pomiędzy kolonią i potencjalnymi zagrożeniami.

- Powiedział przecież, że potrzebował kogoś, żeby ich zwabić - wtrąciła znów Rosemari tonem prawie tak samo zirytowanym jak Uliar. Wskazała na trzech Stróżów Pokoju, stojących niepewnie niedaleko debatującej grupy. - Myślisz, że za Trillim, Olietem lub Ronsonem poszliby prościutko do ukrytej windy?

Rozbitkowie z Nirauan 152Wycelowała palec wskazujący prosto w pierś Uliara. - A może powinien był wybrać kogoś innego? Którąś z twoich wnuczek na

przykład? - Przynęta nie była konieczna - cierpliwie wyjaśnił Uliar. - Opiekun Pressor

zapewniał nas nieraz, że dzięki pułapkom i nadzorowi robotów Czwórka jest całkowicie bezpieczna.

- A ty chciałeś użyć materiałów wybuchowych i zniszczyć ją całkowicie? - pogardliwie zapytała Rosemari. - Po tych wszystkich staraniach, jakie mój ojciec i inni włożyli w jej uporządkowanie?

Wyprostowała się na całą swoją wysokość - niewiele więcej niż półtora metra. - A może nie mówiłeś prawdy, twierdząc, że pewnego dnia nas stąd

wyprowadzisz? - zapytała ostro. - Tak ci wygodnie w tym prywatnym królestwie, że chcesz nas tu zatrzymać na zawsze?

- Zamilcz, kobieto - zagrzmiał Tarkosa, niebezpiecznie błyskając oczami spod krzaczastych brwi. - Nie masz pojęcia, o czym gadasz!

- Właśnie, zamilcz - burknął Uliar. - Nie sprowadziłem cię tutaj, żebyś usprawiedliwiała swojego brata.

- Wobec tego chyba nie znasz jej za dobrze - powiedział Pressor, który od jakiegoś czasu zaczął się nawet nieźle bawić. - A nasi goście czekają.

Uliar zacisnął wargi i spojrzał ponad ramieniem Pressora. - Przedstaw nas. - Z przyjemnością - rzekł Pressor, odwracając się i gestem zachęcając

przybyszów, żeby się zbliżyli. Wiedział, że Uliar się nie poddał. Na razie dał spokój, ale tylko na razie.

Ale wróci do tego. Zdecydowanie. Na czele grupy szedł Jinzler. Zatrzymał się obok Pressora i spojrzał wyczekująco. - Chciałbym przedstawić wysłannika Nowej Republiki - rzekł Pressor, uważnie

obserwując twarz Uliara. - Ambasador Dean Jinzler. Dyrektor był jednak świetnym graczem. Tylko kąciki ust zadrżały mu lekko na

dźwięk tego nazwiska. - Witam, ambasadorze - rzeki płynnie. - Jestem Chas Uliar, obecny dyrektor

kolonii „Pozagalaktyczny Lot”. Oto Radcy Tarkosa i Keely, dwaj z pierwszych Ocalonych z Katastrofy.

- Czuję się zaszczycony, dyrektorze - powiedział Jinzler, kłaniając się w pas jak dyplomata z bardzo starej holodramy. - Jesteśmy szczęśliwi, że pan żyje.

- Wierzę panu - odparł Uliar sucho. - A to arystokra Formbi z Dynastii Chissów - ciągnął Pressor. - Oraz pierwszy

namiestnik Bearsh z Osady Geroon i jego asystenci. - Co za zróżnicowana grupa - zauważył Uliar, wymieniając ukłony z Formbim i

Bearshem. - Rozumiem, że przywieźliście ze sobą również dwoje Jedi. - Tak - odparł Jinzler. - Opiekun Pressor poinformował nas, że wciąż znajdują się

w odosobnieniu, wraz z pozostałymi. - Pozostałymi? - Uliar spojrzał pytająco na Pressora.

Timothy Zahn 153- Jest jeszcze pięć osób w oddzielnym wagoniku - potwierdził Pressor. -

Przedstawiciele rządu nazywającego się Imperium Ręki. - Imperium Ręki - powtórzył Uliar jakby do siebie. - Interesujące. Rozumiem,

ambasadorze, że chciałbyś, aby obie grupy zostały natychmiast uwolnione i dołączyły do nas?

Pressor wstrzymał oddech. Pozornie proste i oczywiste pytanie, ale on już dawno przekonał się, że w stosunkach z Uliarem nic nie jest proste. Czy dyrektor nie zamierzał przypadkiem ustalić, kto naprawdę stoi na czele ekspedycji?

Jinzler zawahał się, może wyczuwając pułapką. - Jestem pewien, dyrektorze, że nie jest im źle tam, gdzie przebywają - rzekł

ostrożnie. - Oczywiście chcielibyśmy, żeby ich uwolniono, ale z pewnością możemy rozpocząć nasze rozmowy bez nich.

- To dobrze - mruknął Uliar. Jinzler domyślił się, że przeszedł próbę pomyślnie. - Doskonale. Sala Rady Zarządzającej znajduje się niedaleko stąd. Proszę iść za mną.

- Dziękuję - odparł Jinzler i ukłonił się znowu. Uliar odwrócił się i ruszył w głąb korytarza. Obaj radcy podążyli tuż za nim. Jinzler i Formbi szli kilka kroków w tyle. Pressor pochwycił spojrzenie trzech Stróżów Pokoju i ruchem głowy wskazał Uliara. Ronson i Oliet odpowiedzieli podobnym gestem i natychmiast znaleźli się po obu stronach trójki Ocalonych. Czarno ubrani Chissowie natychmiast ustawili się z wojskową precyzją w równej linii za Formbim, Geroonianie zaś ruszyli bezładną gromadą, nie równając do nikogo, nawet między sobą,

- Nieźle się zaczyna - zauważył Pressor, zwracając się do Rosemari, kiedy orszak oddalił się nieco. - Lepiej zabierz Evlyn i...

Urwał i spojrzał w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała dziewczynka. Już jej nie było.

- Cholerna smarkula! - warknął półgłosem, rozglądając się wokół. Ano tak, była już w połowie korytarza. Szła spokojnie między arystokrą Formbim a trzema Chissami w czerni, którzy maszerowali za nim. - Jak ona to robi?

- Nie wiem - wymamrotała Rosemari ponuro. - Ale jeśli nie przestanie, Uliar bez trudu domyśli się, co z nią jest.

- Nie żartuj. - Pressor znów poczuł ucisk w brzuchu. - Lepiej ją dogoń. - Mam się wpakować na spotkanie Rady? - odparowała Rosemari. - Nie jestem

upoważniona, aby tam przebywać. - Ależ jesteś - zapewnił Pressor. - Reprezentujesz w tych negocjacjach

Kolonistów, pamiętasz? Sam Uliar tak powiedział. - To było równie złośliwe, jak dopytywanie się, dlaczego wykorzystujesz Evlyn

do tych spraw - przycięła mu. - A przy okazji... - Daj sobie spokój - warknął Pressor. - Słuchaj, jeśli jej nie zawrócisz, Evlyn na

pewno narobi zamieszania. Jak sądzisz, co sobie pomyśli Uliar, kiedy wreszcie ją zauważy, a uświadomi sobie, że nie widział, jak wchodziła?

- Masz rację - przyznała wreszcie, choć niechętnie. - Ale lepiej, żebyś i ty tam był. - Zamierzam...

Rozbitkowie z Nirauan 154Urwał, bo usłyszał, że komunikator u jego pasa wydaje dziwny, świergotliwy ton.

Zmarszczył brwi, odpiął aparat i przyjrzał mu się uważnie. - To dziwne - zauważył Trilli, podchodząc do niego. Też trzymał w dłoni

komunikator. - Czy twój aparacik też się odezwał, szefie? - Tak mi się zdawało - mruknął Pressor, wciskając przełącznik. Na normalnym

kanale słychać było jedynie szumy zakłóceń, za to na specjalnym kanale dowodzenia o kodowanej częstotliwości panowała cisza. - Dziwne.

- A wiesz, co jest jeszcze dziwniejsze? - Trilli wskazał palcem na sunącą w głębi korytarza kolumnę. - Widziałem, że Jinzler i Formbi również sięgają po komunikatory.

Pressor zmarszczył brwi, a po plecach przebiegł mu nieprzyjemny dreszcz. Dopóki działała blokada, żadne połączenia nie miały szansy się przedrzeć. Do niczyich komunikatorów.

- Wracaj na górę i jeszcze raz dokładnie sprawdź blokadę - polecił Trillemu. - Nasi goście mogą znać pewne sztuczki, o których my nie mamy pojęcia.

- Tak jest. Trilli odwrócił się i chciał odejść, ale Pressor chwycił go za ramię. - A kiedy już tam będziesz - mruknął - zablokuj przy okazji sterowanie

repulsorami pierwszego wagonika. Tak, żeby nikt prócz nas nie mógł ich wyłączyć. - Dobrze - rzekł Trilli, nieco zdziwiony. - Boisz się, że ktoś mógłby je niechcący

przekręcić, czy coś w tym stylu? Pressor spojrzał na znikającą w korytarzu postać Uliara, który przeżył zniszczenie

„Pozagalaktycznego Lotu” i wciąż jeszcze nosił blizny po tym wydarzeniu. Uliara, który wiedział, gdzie teraz są przetrzymywani Jedi i imperialni.

Uliara, który prowadził grupę do sali konferencyjnej, znajdującej się bardzo daleko od turbowind i ich systemów sterowania. Pressor czy ktokolwiek inny nie będzie mógł stamtąd zauważyć, że ktoś przemknął do Czwartego i zaczął się bawić przełącznikami.

- No właśnie - powiedział półgłosem do Trillego. - Chyba coś w tym stylu... Wagonik ruszył z nieprzyjemnym szarpnięciem. - Powoli - ostrzegł Fel i oparł się dłonią o drgającą ścianę, żeby się nie

przewrócić. Obserwował, jak Strażnik i Zapaśnik regulują dzielniki mocy, które zmajstrowali. - Naprawdę, powoli. Nigdzie nam się nie spieszy.

- Staramy się, żeby było powoli - zapewnił go Strażnik. - Słowo daję, bardzo ładnie idzie.

- To dobrze - rzekł Fel, choć nie był pewien, czy naprawdę w to wierzy. Drgania wagonika zdawały się narastać, w dodatku pojawić się niski, wibrujący pomruk.

Z drugiej strony, jeśli nawet sztuczka się nie uda, i tak zginą, zanim to zauważą. Pocieszające.

- Wciąż chcesz, żebyśmy się kierowali do centralnego magazynu? - zapytał Zapaśnik.

- Jeśli dacie radę, to tak - potwierdził Fel. Ten drugi wagonik, który słyszeli, prawdopodobnie wiozący Jinzlera i Formbiego, wydawał się kierować prosto do

Timothy Zahn 155następnego dreadnaughta w pierścieniu. Nie wydawało mu się, aby pęd na oślep za nimi był dobrym pomysłem, zwłaszcza jeśli Pressor miał dodatkowe niespodzianki dla niechcianego towarzystwa. Lepiej było całkowicie ominąć ten statek i znaleźć do niego drogę od dołu.

Kątem oka zauważył, że Chmura lekko przechylił głowę i nasłuchuje. - Dowódco - mruknął szturmowiec - słyszałeś to? - Co? - zapytał Fel, usiłując usłyszeć coś poprzez pomruk maszynerii. - Mój komunikator się odezwał - zameldował Chmura. - Mój też - potwierdził Cień. - Jakby ktoś próbował przesłać impuls. Fel zmarszczył brwi. Nie słyszał, żeby i jego komunikator się odzywał, ale

przenikliwy warkot mógł go zagłuszyć. Szturmowcy mieli aparaty wbudowane w hełmy, a zatem mniej wrażliwe na zagłuszanie z zewnątrz.

- Czy można go jakoś zidentyfikować? - zapytał. - Kierunek, odległość? - Niestety - odparł Chmura. - Mój sprzęt nie jest na to przygotowany. - To przygotuj go teraz - polecił Fel, rozglądając się wokoło. Wagonik wydał mu

się nagle nieco mniejszy i jakby mniej bezpieczny. - I zaryzykujmy nieco większą prędkość. Jeśli to Pressor rozmawia ze swoimi przyjaciółmi, wolałbym wynieść się stąd najszybciej, jak się da.

- A jeśli to nie Pressor? - zapytał Cień. Fel spojrzał w sufit. - To jeszcze szybciej.

Rozbitkowie z Nirauan 156

R O Z D Z I A Ł

14 Drzwi otworzyły się na kolejne pomieszczenie magazynowe, identyczne z

poprzednim, tyle że tu nie było drzwi do turbowindy. Wydawało się także, że wszystkie skrzynie w boksach pozostawały nietknięte.

Podobnie jak skrzynie w następnym magazynie. I jeszcze w następnym. - Mówienie o zapasach na dziesięć lat dla tak wielkiego statku to jedno - mruknął

Luke, kiedy mijali kolejne stosy skrzyń w drodze do następnego przejścia - ale zobaczyć te ilości to całkiem co innego.

- A to tylko jeden poziom - przypomniała Mara. Na widok tych rzędów równo poukładanych pudeł ogarnęło ją dziwne uczucie. Wszyscy ci ludzie - prawie pięćdziesiąt tysięcy osób - nie żyli. Zniszczeni w ciągu kilku sekund, minut, a może godzin.

Zamordowani na rozkaz człowieka, któremu kiedyś z dumą służyła. - Hej, co się dzieje? Pokręciła głową, aby otrząsnąć się z tego nastroju. Luke przyglądał się jej z

troską. - Nic ci nie jest? - Nic, nic - zapewniła go. - Wszystko gra. Jakby mogła go oszukać! - Kolejne upiory z przeszłości? - zapytał cicho. Spojrzała na Draska, który właśnie oglądał stos skrzyń o kilka metrów dalej. - To dziwne - szepnęła do męża. - Myślałam, że mam to już za sobą. Ale tam, na

„Pośle Chafie”, zaczęłam się czuć... nic wiem, trudno to wyjaśnić. - Poczułaś się na swoim miejscu? - podsunął Luke. Mara przeanalizowała to zdanie i skinęła głową. - Tak. zdaje mi się, że właśnie tak - zgodziła się. - Fel i ten nowy legion Pięć-

Zero-Jeden wydawali się tak różni od tego, co stworzył Palpatine, że naprawdę zaczęło mi się to podobać.

Luke zmarszczył czoło. - Chyba nie myślisz na serio o przyjęciu oferty pracy u Parcka? O przejściu na

żołd Imperium Ręki?

Timothy Zahn 157- Oczywiście, że nie. - Pokręciła głową z wahaniem. - Tylko... to nie do końca tak

- wyznała. - Chodzi mi o to, że nigdzie bym nie poszła bez ciebie. Ale jednocześnie... - Wiem - odparł. - Nowa Republika nie prowadzi wzorowej polityki galaktycznej,

prawda? Mara prychnęła. - Eufemizm miesiąca - oceniła. Te wszystkie drobne wojenki i konflikty...

myślałam, że wszystko ucichnie, kiedy znaleźliśmy nietkniętą kopię traktatu z Caamas. Ale połowa z nich wciąż się toczy, a senat nie robi nic, żeby je powstrzymać.

- To nie całkiem prawda - zaprotestował Luke. - Ale częściowo masz rację. Pod rządami Imperium wszystko było spokojniejsze, prawda?

- A przynajmniej do momentu, kiedy Rebelia nie zaczęła swoich harców - przypomniała Mara. - Wtedy znowu zrobił się szum.

- Staraliśmy się. - Luke uśmiechnął się, ale po chwili uśmiech znikł z jego twardy. Lekko wzruszył ramionami. - Maro, nie możesz ciągle się zastanawiać, co by było, gdyby... Palpatine może i umiał zdławić konflikty regionalne, ale dławił również wolność i sprawiedliwość, zwłaszcza dla obcych ras. Gdyby rządził kto inny... nie wiem.

- Wszystko to doskonale rozumiem - odparła Mara. - Ale nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że myśląc o Imperium, zaczęłam się czuć dobrze, a nawet nostalgicznie.

Wskazała gestem otaczające ich zakurzone sterty skrzyń. - A teraz nagle staję twarzą w twarz z czymś takim: zapasy, starannie

przygotowane dla ludzi, których miał zamiar zamordować. - Opuściła rękę. - Jest w tym coś tak zbrodniczego i odrażającego, że odczułam to jak kopniak w zęby. I tyle.

- Rozumiem - odrzekł, ujmując ją łagodnie za rękę. - Nigdy dotąd tak naprawdę nie widziałaś skutków polityki Palpatine’a, prawda?

- Nie. raczej nie - westchnęła. - A już na pewno nie te duże katastrofy jak Alderaan. Najczęściej miałam do czynienia z. pojedynczymi osobami i niewielkimi grupkami, a i tak większość z nich stanowili imperialni oficerowie podejrzani o korupcję lub zdradę. Nigdy nie widziałam niczego na skalę „Pozagalaktycznego Lolu”

- To sensowne, że oszczędzał cię, jak tylko mógł - odparł Luke. - Mogłaś nabrać wątpliwości, a on by tego nie zaryzykował.

- Jedi! - zawołał nagle Drask. Mara się obejrzała. Generał przeszedł do kolejnego stosu skrzyń w pobliżu drzwi i

oświetlał go prętem mniej więcej w połowie wysokości. - Chodźcie tu. - Co jest - zapylał Luke i wraz z Marą podeszli do generała. - Te dwa stosy - wyjaśnił Drask, wskazując je promieniem światła. - Przeniesiono

je skądś. Mara zmarszczyła czoło i zerknęła na Luke’a. stwierdzając, że mąż jest nie mniej

zdziwiony. - Co masz na myśli? - spytała. - I skąd wiesz? - W poprzednich pomieszczeniach magazynowych skrzynie były poukładane

według specjalnego kodu - wyjaśnił Drask. - Żywność kilku rodzajów, odzież, części

Rozbitkowie z Nirauan 158zamienne, różne inne zapasy, sprzęt awaryjny i tak dalej. Ustawiono je w określonym porządku i zawsze w takich samych proporcjach każdego z asortymentów.

Luke spojrzał na Marę. - Rozumiesz coś z. tego? - zapytał. - Chyba tak - odrzekła. - Jeśli zaplanujesz odpowiednie zestawy produktów w

każdym magazynie, to biorąc pod uwagę orientacyjne zużycie, możesz opróżniać je stopniowo, po jednym, a nie krążyć po różnych halach, szukając tego, czego potrzebujesz. Łatwiej i szybciej jest też rozdzielać przydziały, jeśli zamierzasz utworzyć kolonię.

- No tak. - Luke skinął głową. - Rozumiem. Dajesz kolonistom dreadnaughta i, powiedzmy, dwa poziomy zapasów. Nie musisz nic sortować, po prostu wrzucasz po kolei do ładowni wszystko z tych dwóch poziomów.

- Właśnie - przytaknęła Mara. - A generał twierdzi, że te dwa stosy nie są stąd. - Na pewno. - Drask machnął ręką. - Ta sterta składa się z przyrządów

elektrycznych i do utrzymania cieczy hydraulicznych. A przynajmniej powinna. Tymczasem widzę tu żywność.

- Wierzę ci na słowo - odparł Luke, rozglądając się wokół. - No cóż, nie wygląda, żeby przeniesiono je z innej części tego pomieszczenia.

- Chyba że ktoś wszystko poprzestawiał - podsunęła Mara. - Nie, nie. - Drask pokręcił głową. - Inne stosy ustawiono prawidłowo. - No to może w drugim magazynie? - zastanawiał się Luke. - Zobaczmy. -

Skierował się w stronę mniejszych z dwojga drzwi w kącie hali i dotknął przycisku zwalniania zamka.

Nie zadziałał. - To dziwne - mruknął, marszcząc brwi i raz jeszcze przycisnął guzik. Drzwi nie

miały zamiaru się otworzyć. - Spróbujmy te duże - podsunęła Mara. One również ani drgnęły. - No proszę - w zadumie odezwał się Luke. - Czy to nie dziwne? Wszystkie inne drzwi działały normalnie. - Może jest tam coś, czego rozbitkowie nie chcą nam pokazać - podsunął Drask

złowróżbnym tonem. - Macie miecze świetlne. Rozetnijcie to. - Nie bądź taki pochopny - mruknął Luke, przesuwając dłoń wzdłuż szczeliny. -

Może zrobimy to prostszym sposobem, Maro? Mara odpięła miecz od paska i cofnęła się lekko, stając przy samych drzwiach. - Gotowa. - Ja też. - Luke odetchnął głęboko i Mara wyczuła, że sięga w Moc. W chwilę

później drzwi zaczęły sunąć w górę przy akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu metalu, który zbyt długo pozostawał w jednej pozycji.

Mara była przygotowana Szczelina sięgała jej zaledwie do pasa. kiedy schyliła się pod wznoszący się panel i przebiegła na drugą stronę.

Ale nie znalazła tam niczego, poza kolejnym magazynem, pustym. jeśli nie liczyć zwyczajnych stosów skrzynek, identycznych z tymi w poprzednich halach.

Timothy Zahn 159Zmarszczyła brwi i opuściła miecz. Nie, nie było tu całkiem tak samo. W pobliżu

środka hali kilka siatkowych boksów zostało opróżnionych. Ą wewnątrz nich... - Maro? - Droga wolna! - zawołała, wyłączając miecz świetlny i rozejrzała się wokoło. W

pobliżu, oparta o ścianę, stała lekko wygięta belka. Sięgnęła do niej poprzez Moc, uniosła i wstawiła ją pod drzwi, które Luke wciąż utrzymywał w górze. - Zobacz, czy utrzyma - poleciła.

Luke ostrożnie opuścił drzwi na belkę. Zaskrzypiała, ale wytrzymała. - Dziwne, że tak tu sobie leżała - zauważył, marszcząc brwi. Schylił się i przeszedł

na drugą stronę drzwi. - Nie widziałem niczego takiego w innych halach. - Czegoś takiego też nie widzieliście - powiedziała Mara, kiedy Drask dołączył do

Luke’a. - Zobaczcie sami. - Magazyn mebli? - zapylał Drask, zaglądając przez ramię Luke’a. - Nie. to coś ciekawszego - odparła Mara, kiedy cała trójka dotarła do

opróżnionych boksów. Nie było tu nic prócz kilku połamanych mebli i pomiętych tkanin. Dla niej jednak te oznaki były oczywiste. - Widzicie, tu w pierwszym boksie, trzy prycze? Są trochę połamane, ale jest ich na pewno trzy. W drugim chyba cztery. I w tym trzecim też cztery, jak mi się zdaje.

- A to okrągłe to chyba mały stolik - zgadł Luke, wskazując palcem. - Ale nie widzę, żadnych krzeseł.

- Pewnie mieli jedynie stołki - domyślił się Drask. - Te niskie pudełka. - Racja - odparła Mara. - Pewnie w tych szmatach znalazłoby się jeszcze niejedno.

A te wielkie skrzynie to chyba przenośnie stacje higieniczne. - Ale to przecież nie ma sensu - zaoponował Drask. - To, co opisujesz,

przypomina mieszkanie A przecież statki na górze są nienaruszone. Czemu ktoś miałby się tu gnieździć?

- A może wszystkie dreadnaughty po katastrofie były tak zniszczone, że roboty potrzebowały sporo czasu, żeby doprowadzić je do stanu używalności? - zastanawiał się Luke.

Mara pokręciła głową. - Obaj nie chwytacie sensu tego, co widzicie. Co musieliśmy zrobić, żeby się tu

dostać? - Musieliśmy podnieść... - Luke urwał. - Chcesz powiedzieć, że to więzienie? - A cóż. by innego? - zapytała Mara. - Małe pomieszczenia z minimum mebli, bez

prywatności, odizolowane od reszty statku, za drzwiami, które się nie otwierają. Co innego mogłoby to być?

- Interesujące - zastanowił się Drask. - Zatem ten wasz „Pozagalaktyczny Lot” od samego początku był klęską. Sam fakt, że potrzebowali więzienia, dowodzi, że nie dobrano kolonistów zbyt szczęśliwie.

- Albo że stało się coś drastycznego - zgadywała Mara. - Jakieś napady klaustrofobii czy coś w tym rodzaju...

Rozbitkowie z Nirauan 160- Czy możliwe, aby to było miejsce medycznej kwarantanny? - dopytywał się

Luke. - Nie bardzo - mruknął Drask. - Nie ma dość łóżek jak na dużą epidemię jakiejś

choroby. Lżejsze infekcje łatwiej byłoby opanować w części medycznej statku. - On ma rację - zgodziła się Mara. - Poza rym nie widzę żadnych śladów sprzętu

medycznego - Objęła gestem pomieszczenie. - A zauważyliście coś jeszcze? Czego tu nie ma?

Luke zmarszczył brwi. - Nie wiem. - A ja wiem - posępnie odparł Drask. - Nie ma tu trupów. - Ani nawet szczątków - zgodziła się Mara. - Oznacza to, że w ciągu ostatnich

pięćdziesięciu lat ktoś jednak czasem przechodził przez te drzwi i pozbył się nieboszczyków...

- ...albo więźniowie wydostali się sami - dokończył za nią Luke. - Właśnie tak mi się wydaje - poważnie przytaknęła Mara. - Zastanawiam się też,

czy ucieczka nie mogła mieć wpływu na wynik bitwy. - A to może być związane z niewyjaśnionym pojawieniem się tego statku w

przestrzeni Chissów - zauważył Drask. - Ta tajemnica do lej pory nie została rozwiązana.

- Nie, nie została - zgodziła się Mara. - Luke, czy wiesz, jaki system wymiaru sprawiedliwości działał w tamtym okresie? Nic domyślasz się, jakie istoty mogły więzić Jedi z „Pozagalaktycznego Lotu”?

- Nie wiem - odparł Luke, kręcąc głową. - Ale także nie rozumiem, kto, oprócz naprawdę psychotycznych i niebezpiecznych dla otoczenia osobników, miałby zostać w ten sposób odizolowany od reszty ekspedycji. Z pewnością na każdym dreadnaughcie mieli miejsce, gdzie można było zamknąć normalnych przestępców.

Mara poczuła w głowie delikatne muśnięcie Mocy. - Ktoś idzie - szepnęła, biorąc do ręki miecz. - Kto? - zapylał Drask, wyciągając miotacz. - Opiekun Pressor i jego siły? Mara skoncentrowała się, usiłując wyizolować i zidentyfikować zbliżające się

umysły. Wydawały się jakby znajome, ale wciąż zbyt odległe, aby je rozpoznać. Luke zrobił to pierwszy. - W porządku- rzekł, przypinając z powrotem miecz do pasa. - To Fel i jego

szturmowcy. - Czy arystokra Chaf’orm’bintrano jest z nimi? - zapytał Drask. - Nie - odparła Mara. - Feesy i Geroonian także nie ma. Tylko pięciu

imperialnych. - Zobowiązali się chronić arystokrę - złowróżbnie zauważył Drask. - Dlaczego nie

są przy nim? - Nie wiem - rzucił Luke, kierując się w stronę podpartych drzwi. - Możemy ich

sami zapytać. Spotkali się z imperialnymi w drugiej hali w kierunku turbowindy.

Timothy Zahn 161- Nieźle, nieźle - skomentował Fel, gdy obie grupy wyszły sobie na spotkanie. -

Nie spodziewałem się, że was tutaj zastanę. Nie żebym się skarżył, oczywiście. Co sądzicie o pułapce zastawionej przez naszych gospodarzy?

- Gdzie jest arystokra Chaf’orm’bintrano? - wtrącił Drask, zanim Luke lub Mara zdążyli się odezwać. - Dlaczego go nie chronicie?

Fel wydawał się zaskoczony. - Spokojnie, generale - rzekł. - Nie jest sam. Twoi trzej ludzie są z nim,

pamiętasz? - Poza tym, gdyby Pressor rzeczywiście chciał nas pozabijać, zrobiłby to już

dawno - dodała Mara. - Ona ma racje - zgodził się Fel -. Jestem pewien, że arystokra ma się dobrze. - Twój spokój naprawdę mnie pokrzepił - syknął Drask. - Może nawet wiesz,

gdzie on jest? - Niezupełnie - odparł Fel. - Sądząc jednak z odgłosów, jakie wydawał ich

wagonik turbowindy, jesteśmy prawie pewni, że znajduje się w D-Pięć, kolejnym dreadnaughcie zaraz za tym, z którego przy byliśmy.

- Dlaczego więc nie poszedłeś za nimi, kiedy sam uciekłeś? - zapylał Drask. - Pomyślałem, że z taktycznego punktu widzenia bardziej sensowne będzie

nadejście z kierunku, gdzie nas się nie spodziewają - odparł Fel. - Aby dotrzeć do D-Pięć, możemy użyć jeszcze trzech innych szybów turbowind: jedna biegnie prosto ku rufie, idąc wzdłuż tego pokładu, pozostałe znajdują się w kierunku dziobu i rufy z tej strony.

- Zaczekaj no - wtrąciła Mara. - Jeśli dreadnaughty są nadal połączone w pierścień, czy połączenia turbowind nie powinny znajdować się na dolnym pokładzie, zamiast tutaj?

Fel pokręcił głową. - To ma coś wspólnego z ustawieniem kierunków grawitacji - wyjaśnił. -

Wszystkie dreadnaughty zostały zorientowane podwoziami w kierunku rdzenia magazynowego, sam rdzeń zaś ma własną grawitację w kierunku swojej osi. To coś jak cylindryczna planeta z dolnymi pokładami „poniżej” górnych. Oznacza to, że na każdym z dreadnaughtów „dół” jest zawsze w kierunku rdzenia, a w rdzeniu „góra” jest zawsze w kierunku do najbliższego dreadnaughta.

- Dziwne rozwiązanie - zauważyła Mara. Fel wzruszył ramionami. - Domyślam się, że próbowali urządzić to inaczej, ale to by oznaczało ulokowanie

słupów łączących w różnych miejscach na każdym z dreadnaughtów. W ten zaś sposób wszystkie statki można było zaprojektować dokładnie tak samo, z dwoma szybami wind umieszczonymi na prawej burcie, po jednym na dziobie i na rufie oraz dwoma po lewej, również na dziobie i rufie. Załodze to i tak nie przeszkadzało, bo wszelkie zmiany grawitacji były regulowane automatycznie przy przemieszczaniu się z miejsca na miejsce, a wagoniki się obracały, aby dopasować się, do miejsca przeznaczenia, zanim tam dotrą.

- Więc gdzie dokładnie jest Formbi i reszta? - zapytał Luke.

Rozbitkowie z Nirauan 162- Dreadnaught-Pięć - odparł Fel. - W skrócie D-Pięć. Ten, na który dostaliśmy się

z „Posła Chafa”, miał oznaczenie D-Cztery. - Więc to nie był pierwotnie statek dowództwa? Fel pokręcił głową. - Też sądziłem, że tak jest. Ale oznaczenia na panelu sterowania windy wyraźnie

pokazywały, że znaleźliśmy się albo w D-Cztery, albo w D-Pięć. Jeśli brać pod uwagę orientację statków, ten, który jest na powierzchni, to D-Cztery.

- Czy te informacje zaczerpnąłeś z kart danych „Pozagalaktycznego Lotu”, które znajdują się w twoim posiadaniu?

- Znajdowały się w moim posiadaniu - poprawił Fel. - Na szczęście przyjrzeliśmy się konstrukcji, zanim zdążyli skraść te karty.

- Zostały skradzione? - zawołał Drask, mrużąc oczy. - Kiedy? - Wtedy, kiedy pomagaliśmy ugasić ogień tuż po wylocie z Crustai -

poinformował Fel. - Widocznie ktoś, kto go wzniecił, chciał się niepostrzeżenie dostać na pokład.

Drask spojrzał na Luke’a i Marę, a potem na Fela. - Dlaczego nikt mi o tym nie powiedział? Mara wyczuła wahanie Fela i zastanawiała się, czy będzie na tyle uczciwy lub

odważny, żeby powiedzieć Draskowi. że i on należał do grona podejrzanych. Miała nadzieję, że to zrobi; reakcja Draska mogłaby być całkiem interesująca.

Zawiodła się nieco, kiedy Fel odpowiedział bardzo dyplomatycznie: - I tak nie wydawało mi się prawdopodobne, aby złodziej się odnalazł - wyjaśnił. -

Pomyślałem więc, że może zdobędziemy pewną przewagę, jeśli winny nie będzie wiedział, że zauważyliśmy stratę.

- Niby jakiej przewagi się spodziewałeś? - Sam nie wiem - przyznał Fel. - Ale pomyślałem, że jest taka szansa. - Ach. więc tylko tak sobie pomyślałeś? - W ustach kogoś, kto miał mniej

wrodzonej godności, takie słowa i ton mogłyby, zdaniem Mary, zabrzmieć małostkowo albo wręcz dziecinnie. Jednak w wykonaniu Draska, dowódcy Chissów, wydawały się wybuchem słusznego gniewu. W przyszłości, dowódco Fel, przebywając na statku należącym do Dynastii Chipsów, nie powinien pan myśleć. Wszelkie lego typu sprawy należy niezwłocznie zgłaszać oficerowi dowodzącemu To on będzie decydował, kto i o czym ma myśleć. Czy to zrozumiałe?

- Całkowicie, generale - odparł Fel, starannie panując nad głosem. - Cieszę, się - powiedział Drask, bynajmniej nieułagodzony - A teraz

zaprowadzisz nas do tych alternatywnych tubowind, żebyśmy mogli spotkać się tam z. arystokrą Chaf’orm’bimrano.

- Chwileczkę - wtrącił Luke. - Czy statek dowodzenia został oznaczony jako D-Jeden?

- Tak - potwierdził Fel. - Więc przy sześciu dreadnaughtach, D-Cztery byłby dokładnie po przeciwnej

stronie kręgu niż on? - dopytywał się Luke. - Jeszcze raz tak - odparł Fel, marszcząc czoło.

Timothy Zahn 163- Czy to w tej chwili aż takie ważne? - niecierpliwie wtrącił Drask. - Może być ważne - odrzekł Luke. - Ponieważ, logicznie rzecz biorąc, D-Jeden to

miejsce, z którego pilotowany był cały „Pozagalaktyczny Lot”. Dlaczego zatem statek ten miałby się znaleźć najgłębiej pod ziemią, kiedy się rozbili?

- Interesujące pytanie - zgodził się Fel w zamyśleniu. - Widocznie przed katastrofą mieli poważne problemy ze sterowaniem.

- Może - zgodził się Luke. - Albo też mieli na pokładzie dowodzenia niepożądanych pomocników...

- Rzeczywiście! - irytacja w głosie Draska na moment ustąpiła miejsca zainteresowaniu. - Czyżby to ci przestępcy?

- Przestępcy? - zapytał Fel, mrugając ze zdziwieniem. - W tamtej hali trafiliśmy na zaimprowizowane więzienie - wyjaśnił Luke,

wskazując w stronę rufy. - Ale nie pozostały żadne szczątki, ani ludzi, ani Obcych. - Hm - mruknął Fel. - Jeśli pomyśleć, w jakim stanie dreadnaughty były po bitwie,

mogli faktycznie znaleźć sposobny moment, wedrzeć się na pokład dowodzenia i narobić problemów.

- Albo wyglądało to zupełnie odwrotnie - zasugerowała Mara. -Może to więźniowie byli przy sterach, a ktoś inny, próbując przejąć dowodzenie, spowodował odwrócenie się „Pozagalaktycznego Lotu”.

- Interesujący pomysł - odparł Drask. Moment zainteresowania już minął i generał znów zaczął się niecierpliwić. - Ale to bardzo dawna historia.

- Może - zgodził się Luke. - Ale przecież po to tu jesteśmy, aby tę dawną historię wyjaśnić, prawda?

- Musimy najpierw odnaleźć arystokrę Chaf’orm’bintrano - upierał się Drask. - Oczywiście - zapewnił go Luke. - Ale najpierw muszę spojrzeć na D-Jeden.

Pójdzie ktoś ze mną? Mara spojrzała na obecnych. Z wyrazu twarzy Fela odgadła, że chciałby

towarzyszyć Luke’owi; wyczuwała też zainteresowanie ze strony szturmowców. Niepokój Draska był jednak tak widoczny, że dyplomatyczne talenty Fela

zwyciężyły raz jeszcze. - Dzięki, zaczekamy na następną turę - rzekł, zwracając się do generała. - Kiedy

będziesz gotów, generale, odprowadzę cię do D-Pięć. Przez chwilę Drask wpatrywał się w twarz Luke’a, jakby oceniając, czy uda się go

w jakiś sposób nakłonić, by nie tracił czasu na to, co uważał za niepotrzebną wycieczkę. Uznał jednak widocznie, że nie warto nawet próbować.

- Dziękuję, dowódco - rzekł, odwracając się ku Felowi. - Powiedziałeś, że są jeszcze trzy dostępne turbowindy?

- Tak - odparł Fel. - Właściwie najlepiej byłoby okrążyć rdzeń i odprowadzić Luke’a i Marę do miejsca, z którego dostaną się turbowindą do D-Jeden. My dotrzemy nią do D-Sześć, skąd bez trudu przejedziemy do D-Pięć.

- Wydaje mi się, że to dłuższa droga, niż gdybyśmy udali się bezpośrednio do D-Pięć - zauważył Drask.

Rozbitkowie z Nirauan 164- Tak, ale niewiele - zgodził się Fel. - Przyszło mi jednak do głowy, że jeśli ludzie

Pressora mają dla nas jakieś niespodzianki, należy się ich spodziewać w D-Jeden, D-Dwa lub D-Sześć.

- Dlaczego? - Ponieważ te trzy statki są ukryte najgłębiej pod ziemią, a to oznacza, że jest tam

najlepsza osłona przed promieniowaniem - wyjaśnił Fel. - Luke i Mara sprawdzą D-Jeden. Jeśli przynajmniej zerkniemy na D-Sześć po drodze do D-Pięć, będziemy mieli sprawdzone przynajmniej dwa z trzech.

Drask zawahał się, ale skinął głową. - Doskonale - rzekł. - Mam tylko nadzieję, że nie zaproponujesz przeszukania

całego dreadnaughta w szóstkę. - Tylko zerkniemy - obiecał Fel. - Jeśli w ogóle używają innych dreadnaughtów,

zauważymy to od razu. - Doskonale - powtórzył Drask. - Prowadź. Fel skinął głową. - Szturmowcy, formacja eskortowa. Tędy, generale.

Timothy Zahn 165

R O Z D Z I A Ł

15 - To główny teren edukacyjny - oznajmił Uliard, wskazując po drugiej stronie

korytarza drzwi z niewielką plakietką, głoszącą: POMIESZCZENIE PRZECIWPOŻAROWE AA-7. Starannie wydrukowana tabliczka zamocowana do ściany powyżej plakietki, głosiła: POZIOM WSTĘPNY.

- Wszystkie dolne poziomy znajdują się w kompleksie tych pomieszczeń - ciągnął dyrektor. - Dwa pokłady wyżej ulokowaliśmy coś w rodzaju uniwersytetu. Kiedyś były tam główne sekcje naukowo-techniczne statku.

- Interesujące - zauważył Jinzler, przyglądając się drzwiom i zastanawiając, czy będzie miał odwagę zajrzeć do środka. - Czego tu uczycie?

- Wszystkiego, czego możemy, naturalnie - rzekł Uliar, zerkając kątem oka na Evlyn i jej matkę, w milczeniu wędrujące za Formbim. - To właściwie dziedzina instruktor Tabory. Instruktorze, czy możesz wyjaśnić to dokładniej?

- Wiele zapisów zostało zniszczonych w czasie Katastrofy, oczywiście - odparła Rosemari. - Część także została w zrujnowanym D-Jeden, skąd nie możemy ich wydostać.

Wskazała ręką drzwi klasy. - Ocaleni mieli jednak sporo wiedzy i umiejętności, a więc gdy tylko byli w stanie,

stworzyli szkołę dla dzieci, aby uczyć ich wszystkiego, czego mogą potrzebować. W niższych klasach nauczamy czytania, historii, języków galaktycznych, nauk politycznych i tak dalej... normalny program szkoły, jak w Republice, Na poziomie uniwersyteckim... choć oczywiście to nie jest prawdziwy uniwersytet... uczymy mechaniki i elektroniki, wyższej matematyki, podstaw astronawigacji, eksploatacji pojazdów międzygwiezdnych, a także różnych rzeczy, które będą nam potrzebne, jeśli uda nam się stąd wydostać i osiedlić na prawdziwym świecie.

- A więc zostałaś przeszkolona jako instruktor? - chciał wiedzieć Jinzler. Wzruszyła ramionami. - Teraz jestem instruktorem, ale kształciłam się w dziedzinie meteorologii i

muzyki. Nie jestem jednak najlepszym muzykiem. - Uśmiechnęła się do dziewczynki. - Evlyn jest w tym o wiele lepsza ode mnie. No i oczywiście mamy tu wiele lekcji na temat zaawansowanego serwisu.

Rozbitkowie z Nirauan 166- Jest to bowiem szczególnie ważne dla naszego przetrwania - dodał poważnie

radca Tarkosa, spoglądając przelotnie na Rosemari. Widać było, że jej uwaga na temat opuszczenia „Pozagalaktycznego Lotu” wcale mu się nie spodobała. - Nawet jeśli wiele starych robotów wciąż jeszcze działa, statek nieustannie potrzebuje niezliczonych roboczogodzin napraw i serwisu. A roboty też wymagają nieustannych napraw.

Jinzler skinął głową. - A co z podstawowymi potrzebami życiowymi? - zapytał. - Żywnością, wodą i

energią? - Na szczęście tego nam nie brakuje - odparł Uliar. - Centralny magazyn zapasów

został w Katastrofie jedynie lekko uszkodzony, udało się też doprowadzić generatory jądrowe D-Pięć i D-Sześć do sianu używalności, zanim zasilacze awaryjne przestały działać.

- Mówisz, jakbyś tam był - zauważył Formbi. Uliar obdarzył go uśmieszkiem pełnym wyższości. - Bo byłem - odparł. - Miałem dwadzieścia dwa lata, kiedy wasi ludzi zaatakowali

nas i zniszczyli z całym okrucieństwem. Jinzler musiał użyć całej siły woli, aby ukryć swoją reakcję. Przy uprzejmej

gościnności Uliara i prawie domowej atmosferze panującej na statku, urządzonym od nowa przez jego mieszkańców, udało mu się zapomnieć, co właściwie się tu wydarzyło. Teraz, kiedy usłyszał tak bezpośrednią wypowiedź Uliara, poczuł się jak uderzony obuchem. Dotknęło go to bardziej, niż mógł się spodziewać.

- Wiemy - mruknął Formbi. - Choć nie było to wolą żadnego z Dziewięciu Rodów Panujących chissańskiego ludu.

- No cóż, niewątpliwie - zawinił kłoś o niebieskiej skórze i czerwonych oczach - bez ogródek przypomniał Uliar. - W dodatku, dobrze wiedząc, co się tu wydarzyło, czekaliście aż do dzisiaj, aby sprawdzić, co się z nami stało.

Przyjrzał się Formbiemu. - A może tak naprawdę, nie jest to twoja pierwsza wizyta tutaj?’ Czy przypadkiem

nie obserwowaliście nas z daleka, dla własnej zabawy? - Ależ skąd - powiedział Formbi ze spokojem. - Jeszcze kilkanaście dni temu nie

wiedzieliśmy nawet, że statek ocalał. A nawet wtedy nie mieliśmy żadnych podstaw, aby sądzić, że ktokolwiek przeżył.

- Więc po co się tu zjawiliście? - zdziwił się Uliar. - Chcieliście odzyskać statek? Mieliście nadzieję zdobyć sekrety Republiki?

Zwrócił nieruchome spojrzenie na Jinzlera. - A może to ty i twoja tak zwana Nowa Republika? To wy chcieliście go sobie

zabrać? Jinzler pokręcił głową. - Przybyliśmy tutaj wyłącznie po to, żeby ujrzeć miejsce, gdzie poniosło śmierć

tak wielu naszych ludzi - rzekł, starając się naśladować spokojny, dyplomatyczny ton głosu Formbiego.

- Oraz uczcić tych, którzy oddali życie, broniąc naszego ludu - dorzucił Bearsh z tyłu grupy.

Timothy Zahn 167- To prawda - odparł Jinzler. - Nikt tutaj nie chce wam niczego odebrać. - Jasne - chłodno uśmiechnął się Uliar, ale jego uśmiech znikł nagle. - W każdym

razie jestem pewien, że nie spodziewaliście się spotkać tu nikogo, kto wciąż jeszcze pamięta - rzekł. - Widzisz, „ambasadorze” Jinzler, rozpoznałem twoje nazwisko. Znałem też tę drugą Jinzler, tę, która opuściła nas w chwili największej potrzeby. Kim ona była dla ciebie? Krewną? Siostrą? Kuzynką?

- Była moją siostrą - odrzekł Jinzler, patrząc na dyrektora z niedowierzaniem. Lorana opuściła tych ludzi w potrzebie? Nie... to musi być jakaś pomyłka...

- Ach tak, siostrą - powtórzył Uliar ponurym głosem. - Pewnie ukochaną... skoro przybyłeś tutaj, by uczcić jej pamięć. - Skrzyżował dumnie ramiona na piersi i spojrzał arogancko. - No cóż, ambasadorze, my tutaj nie czcimy jej pamięci. Czy dalej tak bardzo chcesz nam pomóc?

Jinzler ostrożnie zaczerpnął tchu. - Nie była ukochana - rzekł, usiłując opanować drżenie głosu. - Przynajmniej nie

przeze mnie. Uliar sceptycznie, choć uprzejmie uniósł brwi. - Naprawdę? - Naprawdę. - Jinzler spojrzał mu prosto w oczy. - Szczerze mówiąc,

nienawidziłem jej. Oświadczenie to całkowicie wytrąciło Uliara z równowagi. Zamrugał, zmarszczył

brwi, otworzył usta i zamknął je znowu. - Ach, tak? - odezwał się wreszcie, chyba tylko po to, żeby cokolwiek powiedzieć. Przyglądał się Jinzlerowi jeszcze przez chwilę, po czym odwrócił się do

Formbiego. - Fakt pozostaje faktem, że to wasz lud nas zaatakował - rzucił, usiłując widocznie

wrócić do tonu poprzedniej tyrady. - Co teraz te twoje Dziewięć Rodów Panujących zamierza z tym zrobić?

Formbi otworzył usta, żeby odpowiedzieć. - Chciałbym zobaczyć szkołę - wpadł mu w słowo Jinzler, znużony już gadaniną

Uliara. - Skoro już i tak tu jesteśmy. I znów Uliar wydawał się zupełnie zbity z tropu. Spojrzał na Jinzlera. zawahał się,

wreszcie skinął głową. - Proszę bardzo - rzekł. - Instruktor Tabory, będziesz tak uprzejma i oprowadzisz

ambasadora po szkole? - Eee... jasne - odparła Rosemari, krzywiąc się niepewnie. Komentarz Jinzlera na

temat jego siostry widocznie ją też wytrącił z równowagi. Tędy, ambasadorze. Odwróciła się i ruszyła szybko ku drzwiom z córką u boku. Jinzler poszedł za

nimi, walcząc po drodze z obrazami z przeszłości, które otoczyły go wirującym kręgiem.

- To klasa drugiego poziomu. Jinzler zamrugał, aby pozbyć się wspomnień i stwierdził, że znajduje się w niskim

pomieszczeniu wyposażonym w tuzin niewielkich biurek ustawionych w okrąg. Pośrodku stał holoprojektor, wyświetlający obraz drzewa, pod którym stały trzy

Rozbitkowie z Nirauan 168zwierzęta różnych gatunków. Dzieci przy biurkach, głównie trzy-, cztero- i pięciolatki, pilnie pisały coś w notatnikach, a młoda kobieta spacerowała pomiędzy nimi, w milczeniu obserwując ich pracę.

- Właśnie widzę - rzekł Jinzler, usiłując wydusić z siebie choć trochę szczerego zainteresowania. - Rysunek?

- Rysunek plus elementy zoologii i botaniki - wyjaśniła instruktor. - Łączymy przedmioty i lekcje tak dalece, jak to jest możliwe. Klasy trzeciego poziomu są tutaj.

Poprowadziła go przez arkadę do kolejnego pomieszczenia, gdzie biurka były większe, ale za to nie było ani nauczyciela, ani uczniów.

- Skończyli się wam trzecioklasiści? - zapylał Jinzler. - Chyba poszli na lekcji; w terenie - odpowiedziała, podchodząc do większego

biurka w kącie pokoju i zerkając na leżący tam notatnik. - Tak, są na dole w żłobku, uczą się właściwej opieki i karmienia niemowląt.

- Niezła zabawa - zauważył Jinzler. Pewnie lakże sztuki prawidłowego przewijania. Powiedziałaś „na dole”? Myślałem, że jesteśmy na najniższym pokładzie.

- Żłobek jest na szóstym, kolejnym dreadnaughcie od góry - rozległ się głos Pressora. Jinzler obejrzał się, lekko zdziwiony widokiem Opiekuna stojącego tuż za jego plecami. Zajęty wspomnieniami nawet nie zauważył jego wejścia. Ze względu na mniejsze promieniowanie. tam właśnie przebywają ciężarne kobiety i dzieci poniżej trzeciego roku życia.

- Oczywiście wraz z rodzinami - dodała Rosemari. - Wszyscy przeprowadzilibyśmy się na dół, ale akurat ten siatek bardzo ucierpiał w bitwie i nie ma tam wiele miejsca, gdzie mogliby żyć ludzie. Poza tym dyrektor Uliar nie chce, abyśmy mieszkali zbyt blisko...

- Rosemari! - przerwał jej ostro Pressor. - Przepraszam. - Zaczerwieniła się nagle. - Za co przepraszasz? - zapytał Jinzler. - Naprawdę chciałeś obejrzeć szkołę? - dopytywał się Pressor. -A może to tylko

wymówka, żeby uciec od Uliara i jego marudzenia? Jinzler zawahał się, obserwując uważnie twarz Pressora. Oczy mężczyzny były

surowe, twarz jak wykuta w białym kamieniu. Uznał nagle, że lepiej powiedzieć prawdę.

- Głównie to drugie - przyznał. - On się wydaje taki... wściekły. - A ty byś nie był? - odparował Pressor. - Kiedy wszechświat przewraca się do

góry nogami, a wszystko, co do tej pory zaplanowałeś w życiu, nagle zostaje obrócone wniwecz?

- Chyba tak - zgodził się Jinzler. - Czy on i ci dwaj starsi ludzie to jedyni Ocaleni? - Nie, jest ich dziesięcioro - odparł Pressor. - Ale pozostali są starzy, słabi i żyją

raczej samotnie. - Większość z pięćdziesięciu siedmiu Ocalonych została albo ranna w czasie

ataku, albo ciężko ucierpiała po przybyciu statku tutaj -dodała Rosemari. - Miało to wpływ na ich zdrowie i długość życia, dlatego zostało jedynie dziesięcioro.

Timothy Zahn 169- Oczywiście, mówimy o dorosłych - dodał Pressor. - Również sporo dzieci,

takich jak ja, przeżyło Katastrofę, ale były zbyt młode, aby wiedzieć, co się naprawdę dzieje. Jeszcze nie miały żadnych życiowych planów - dodał, świdrując wzrokiem Jinzlera. Choć to i tak nieważne, bo ich życie... i moje też... zostało zrujnowane.

- Powiedz to arystokrze Formbiemu - poradził Jinzler, spokojnie wytrzymując jego wzrok. - To on przyjmuje winę za wszystko, nie ja.

Ku jego lekkiemu zdziwieniu. Pressor się uśmiechnął. - Masz rację - powiedział. - Uliar na pewno nie zapomni o tym wspomnieć. - Czy naprawdę nienawidziłeś swojej siostry? - zapytała Evlyn. Jinzler spojrzał na dziewczynkę. Wlepiła w niego spokojne, czyste oczy w

pozbawionej wyrazu twarzy. - Tak - rzekł. Czy to cię przeraża? - A dlaczego miałoby mnie przerażać? - zapytała. - Może się zastanawiasz, czy nienawidzę wszystkich Jedi - podsunął Jinzler. - I

chciałabyś wiedzieć, czy nienawidzę również ciebie. - Dość! - wtrącił się Pressor, zanim Evlyn zdołała odpowiedzieć. - Cokolwiek

sobie myślisz, przestań natychmiast. Nie ma w niej nic specjalnego, zupełnie nic. Jinzler zmarszczył brwi. Niezwykle gwałtowna reakcja, jak na tak niewinny

komentarz. O wiele za gwałtowna. - Chciałem tylko powiedzieć... - zaczął. - Daj spokój - przerwał Pressor już cichszym i bardziej opanowanym tonem, lecz

nie mniej stanowczo. - Wyobrażasz sobie coś, czego nie ma. Proszę, żebyś przestał. Jinzler spojrzał na Evlyn. Przypomniał sobie, jak spokojnie prowadziła ich w

pułapkę turbowindy. Nie obawiała się uzbrojonych Obcych z kosmosu, jakby wiedziała, że nie zastrzelą jej, jak tylko odwróci się do nich plecami.

A potem wyszła z windy dokładnie w momencie, kiedy pułapka została uruchomiona.

Spojrzał na Rosemari. - Wyobrażam sobie to, czego nie ma? Naprawdę? - zapytał. Rosemari posłała bratu ponure spojrzenie. - Jorad martwi się różnymi rzeczami - odparła wymijająco. - Nie ma się czym martwić - zapewnił ją Jinzler. - Jeśli ma zdolności Jedi... - Powiedziałem, daj spokój - ostro rzucił Pressor. - Nie będzie miała takiego życia.

Nie dopuszczę do tego. Ani ona. ani Rosemari. Słyszysz? Jinzler przełknął ślinę. Dopiero teraz zauważył, że Opiekun zaciska palce wokół

kabury pistoletu, aż mu kostki zbielały. - Słyszę - rzekł spokojnie - ale popełniasz błąd. - Trzymaj gębę na kłódkę - ostrzegł Pressor. Głos wciąż jeszcze miał zdławiony,

ale wydawało się, że nieco poluzował uchwyt na broni. - Słyszałeś? Jinzler westchnął cicho. - Dobrze, nigdy już o tym nie wspomnę. - Dlaczego nienawidziłeś swojej siostry? - zapytała Evlyn.

Rozbitkowie z Nirauan 170Jinzler znów spojrzał na nią, czując się tak, jakby za chwilę serce miało mu

rozsadzić pierś. Przez ponad pół wieku przechowywał te myśli i uczucia głęboko ukryte w mrocznym zakątku własnego umysłu, nie mówiąc o nich ani rodzinie, ani przyjaciołom, ani znajomym. Do dziś tylko raz wspomniał o tym komuś obcemu: kiedy powiedział Luke’owi i Marze, że nie rozstali się z Loraną na dobrej stopie.

Może ukrywał to już zbyt długo. - Była moją starszą siostrą - zaczął. - Trzecią z czwórki dzieci, jeśli chcesz

wiedzieć. Ja byłem najmłodszy. Mieszkaliśmy na Coruscant, niemal w cieniu Świątyni Jedi. Moi rodzice pracowali tam jako serwisanci urządzeń elektrycznych.

Powędrował wzrokiem ku jednemu z pustych biurek, gdzie leżał pusty notatnik. - Moi rodzice uwielbiali Jedi - ciągnął, z trudem wydobywając słowa. - Uwielbiali

to mało... właściwie wręcz czcili. - Czy Jedi odwzajemniali te uczucia? - zapytał Pressor. Jinzler parsknął. - Skąd ci przyszło do głowy, że ci wielcy, egzaltowani strażnicy Republiki w

ogóle zauważali parę nędznych robotników, plączących im się pod nogami? - Pokręcił głową. - Oczywiście, że nie. Mieli lepsze pomysły na zabicie czasu.

Ale moim rodzicom to nie przeszkadzało. Uwielbiali Jedi i uważali, że gdyby ich dziecko miało zostać Jedi, byłaby to najwspanialsza rzecz we wszechświecie. Jak tylko kolejne dzieci dochodziły do właściwego wieku, zanosili je do Świątyni i pozwalali, żeby im robiono próby.

- I twoja siostra jako jedyna przeszła testy? - zapytała Rosemari. Jinzler skinął głową. - W dziesiątym miesiącu życia - rzekł, czując ogień w gardle. - To był

najpiękniejszy dzień w życiu moich rodziców. - Ile miałeś wtedy lat? - spytała Evlyn. - Jeszcze mnie nie było na świecie - odparł Jinzler. - Rodzice nie mogli oglądać

dzieci, które zostały zabrane do Świątyni, więc stracili pracę. Ale i tak kręcili się w pobliżu, aby ujrzeć choć na mgnienie oka jej twarz, kiedy przechodziła. Ja miałem cztery lata, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy.

- Miałem tyle samo, kiedy ją poznałem - mruknął Pressor. Jinzler zamrugał. - Pamiętasz ją? - Jasne - odparł Pressor. - Wydawał się zdziwiony, że ktoś w ogóle może o to

pytać. - Nazywaliśmy ją Jedi Loraną. - Co, wydaję ci się zbyt młody? - Nie, oczywiście że nie - odparł Jinzler. - Ale od tego czasu wydarzyło się tak

wiele rzeczy, że czasem myślę... sam wiesz. Co o niej sądziłeś? Pressor wzruszył ramionami obojętnie. Zbyt obojętnie. - Wydawała się dość miła - rzekł ostrożnie. - Jak na Jedi w każdym razie. Nie

znałem zresztą żadnego z nich zbyt dobrze. - Tak, sądzę, że przez ten czas mogła stać się miłą osobą - powiedział Jinzler i

natychmiast tego pożałował. - Nie, to nie w porządku -dodał. - Prawdopodobnie była

Timothy Zahn 171miła także wtedy, kiedy miałem sześć lat. Tyle że... że chyba nie umiałem tego dostrzec.

- Niech zgadnę - odparł Pressor. - Sam nie zaliczyłeś testu. - Brawo - kwaśno odparł Jinzler. - Moi rodzice nigdy nic o tym nie wspominali,

ale bez pytania wiedziałem, że byli rozczarowani. Miałem cztery lata, kiedy zabrali mnie do Świątyni. Jedi mieli wtedy jakieś święto. Czekaliśmy i czekaliśmy. - Odetchnął głęboko. - A potem zjawiła się ona.

Przymknął oczy, poddając się fali znienawidzonych wspomnień. Szelest szat Lorany, kiedy ich mijała; wysoki Jedi, czujnie idący u jej boku. Dłonie matki na jego ramionach, zaciśnięte nagle, konwulsyjnie, do bólu, kiedy pochyliła się do jego ucha, szepcząc imię Lorany.

- Byli z niej tacy dumni - ciągnął przyciszonym głosem. - Tacy dumni. - A ty nie byłeś pod wielkim wrażeniem, jak sądzę - zagadnął Pressor. - Ona miała sześć lat, ja cztery... dlaczego miałem być pod wrażeniem? - Co się stało? - zapytała Rosemari. - Rozmawialiście? - Nie - odparł Jinzler. - Jedi, który z nią był, zauważył nas i pochylił się do niej,

coś szepcząc. Spojrzała w naszą stronę, zawahała się na ułamek sekundy, po czym odeszła. Nigdy nie zbliżyła się do nas nawet na dziesięć metrów.

- To musiało być wielkie rozczarowanie - mruknęła Rosemari. - Tak by się zdawało, prawda? - rzekł Jinzler, słysząc gorycz we własnym głosie. -

Ale nie dla moich rodziców. Kiedy znikła w tłumie Jedi, czułem, jak pławią się w miłości, szacunku i adoracji. Oczywiście żadne z tych uczuć nie było skierowane pod moim adresem.

- Ale przecież ciebie też kochali, prawda? - dopytywała się. Evlyn cichym, żarliwym głosem. - To znaczy., musieli przecież cię kochać.

Nawet po tak wielu lalach gardło Jinzlera ścisnęło się na samo wspomnienie. - Nie wiem - rzekł cicho. - Jestem pewien... że próbowali. Ale przez cały czas,

kiedy dorastałem, czułem, że to Lorana jest ośrodkiem ich wszechświata. Nawet jej tam nie było. ale wciąż była dla nich najważniejsza. Mówili o niej przez cały czas, podawali za przykład, jak ludzie mogę przeżyć swoje życie, praktycznie stworzyli dla niej sanktuarium W kącie salonu. Nie potrafię zliczyć, ile razy karcili mnie słowami: „Twoja siostra Lorana nigdy by tego nie zrobiła”.

- Ustanowiła poziom, do którego żadne z was nie mogło dorosnąć - szepnęła ze zrozumieniem Rosemari.

- Nie mieliśmy na to najmniejszych szans - zgodził się ze znużeniem. - Próbowałem. Wszedłem w dziedzinę, mojego ojca, w elektronikę. Parłem do przodu, aż. zaszedłem dalej, niż on by zdołał kiedykolwiek. Dalej niż mógł się spodziewać w najśmielszych marzeniach. Naprawa robotów, projektowanie wzorców, serwis elektroniki statków gwiezdnych, konstrukcja i naprawa sprzętu komunikacyjnego...

- I polityka - mruknęła Evlyn. Jinzler spojrzał na nią zaskoczony. Patrzyła mu w oczy dziwnie świadomym

wzrokiem.

Rozbitkowie z Nirauan 172Nagle pojął. „Ambasador” Jinzler. Na fali cierpienia i zadawnionej goryczy

całkowicie zapomniał o roli, jaką tu odgrywał. - Próbowałem stać się kimś, kogo by pokochali tak samo jak ją. - Z trudem

oderwał się od gorzkich wspomnień, wracając do tematu. -Tak, mówili, -że są dumni ze mnie i z tego, czego dokonałem. Ale w ich oczach widziałem, że wciąż nie dorastam Loranie do pięt.

- Czy widziałeś ją jeszcze kiedykolwiek? - zapytała Rosemari - Loranę, oczywiście.

- Widziałem ją kilka razy w Świątyni - odrzekł Jinzler. - I naturalnie zawsze z daleka. A potem jeszcze raz. tuż przed odlotem „Pozagalaktycznego Lotu”. - Odwrócił wzrok. - Nie chcę o tym mówić.

Przez dłuższą chwilę wszyscy milczeli. Jinzler patrzył niewidzącym wzrokiem na pustą klasę, zastanawiając się, dlaczego właściwie obnażył swoją duszę przed trojgiem całkowicie mu obcych ludzi. Chyba to już starość.

Wreszcie Pressor przerwał milczenie. - Powinniśmy wrócić do reszty - rzekł dziwnym głosem. Umiar i tak podejrzewa

nas nie wiadomo o co. Nie chcę, żeby pomyślał, że planujemy jakiś spisek. Jinzler odetchnął głęboko, zmuszając duchy przeszłości, aby odeszły z powrotem

w niepamięć. Duchy zaś, jak zwykle, zignorowały jego żądanie. - Tak - rzekł. - Naturalnie. Chodźmy już. Zawrócili, idąc przez klasę po własnych śladach. Rosemari szła pierwsza z Evlyn

u boku... ale nie tak blisko jak przedtem, zauważył Pressom, który zamykał pochód, jak przystało na dobrego Stróża Pokoju. Widocznie jego siostra nie denerwowała się już tak bardzo obecnością ich gościa, jak kilka minut temu.

Sam Pressor nie bardzo wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Przygotowany był na to, aby nienawidzić Jinzlera i pozostałych, a przynajmniej okazywać skrajną nieufność im samym, ich słowom i motywom.

Teraz jednak całą tę wygodną ostrożność diabli wzięli. To prawda, historia Jinzlera mogła być od początku do końca kłamstwem, rolą odegraną wyłącznie po to, aby uśpić podejrzenia i wzbudzić współczucie. Pressor jednak tak nie uważał. Zawsze umiał czytać w ludziach, a w wyznaniu Jinzlera uderzyła go szczerość.

Nie oznaczało to jednak, że to zaufanie rozciągało się na całą grupę. Pochwycił subtelną aluzję Evlyn na temat polityki; zorientował się. że Jinzler wcale nie jest ambasadorem, a przynajmniej nie został oficjalnie przydzielony do pełnienia tej funkcji. Albo stanowiło to część jakiegoś wybitnie skomplikowanego spisku, co Pressorowi wydawało się coraz mniej prawdopodobne, albo też w taki właśnie sposób wkręcił się do tej ekspedycji. W każdym przypadku logiczny wniosek był tylko jeden: władzę sprawował tu szef Chipsów, Frombi. a jego jeszcze nie udało się Pressorowi rozgryźć. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Uliar poczyni jakieś postępy na tym froncie.

Zewnętrzne drzwi szkoły rozsunęły się. Rosemari wyszła na korytarz... i o mało nie zderzyła się z Trillim, który pędem przebiegi kolo niej.

Timothy Zahn 173- Przepraszam - mruknął Stróż Pokoju, z trudem unikając stratowania

wychodzących. Nagle zauważył Pressora i zahamował gwałtownie. - Jorad, muszę z. tobą porozmawiać - rzekł. Pressor spojrzał na Jinzlera. Wiedział, że puszczenie luzem tego

pseudoambasadora nie będzie najlepszym pomysłem. Ale to, co ujrzał w oczach Trillego, domagało się jego natychmiastowej uwagi, i to na osobności.

- Rosemari, odprowadzisz pana ambasadora do Sali konferencyjnej - poprosił siostrę. - Zaraz wrócę.

- Oczywiście - odparła Rosemari. - Tędy proszę, ambasadorze. Rosemari, Evlyn i Jinzler, ramię przy ramieniu, ruszyli korytarzem. - Co się dzieje? - zapytał Pressor, kiedy uznał, że oddalili się już poza zasięg

głosu. - Poszedłem zablokować sterowanie turbowind, jak kazałeś - odezwał się Trilli

zdławionym głosem. - Pozostałe dwie windy pułapki... Dwójka i Szóstka... cóż, nie ma ich już w środku szybu.

Pressor poczuł ucisk w żołądku. - Chcesz powiedzieć, że... Nie, to niemożliwe. Usłyszelibyśmy huk. - Też mi się tak wydaje - zgodził się Trilli. - Ale jeśli wagoników nie ma na

miejscu, a oni nie roztrzaskali się na miazgę, to znaczy, że Jedi i imperialni w jakiś sposób odblokowali je i uciekli.

Pressor gwizdnął cicho przez zęby. Niedobrze. Bardzo, bardzo niedobrze. - W porządku - rzekł powoli. - Tu na pewno nie zeszli... w końcu ktoś by ich

zauważył, kręci się tu mnóstwo łudzi. Dowiedzielibyśmy się o nich. Oznacza to, że albo wrócili do Czwórki, albo zeszli do centralnego magazynu. Możesz mi powiedzieć, gdzie się zatrzymały wagoniki?

Trilli pokręcił głową. - Kiedy przekablowaliśmy windy, przy okazji rozkalibrowaliśmy czujniki

pozycyjne. Musimy iść tam i sprawdzić. - Rozumiem - odparł Pressor. - Weź parę robotów serwisowych i przegoń je po

szybach, po jednym w każdym kierunku. Potem złap Belsa i Ambersona i niech zablokują wszystkie dostępy do Czwórki. Jeśli tamci poszli do góry, zapewne zechcą wrócić z posiłkami.

- A jeśli na dół? Pressor się skrzywił. Z magazynu intruzi mieliby dostęp do głównej kolonii, do

Piątki, do Szóstki, gdzie był żłobek, oraz oczywiście... - Myślisz, że wiedzą o Kwarantannie? - zapytał Trilli, wyrażając słowami myśli

Pressora. - Nie wiem, skąd mogliby się dowiedzieć - odpowiedział Pressor. -Ale to Jedi, nie

wiadomo, co wiedzą, a czego nie. - Tak czy owak, nie możemy ich tam dopuścić, to pewne jak próżnia - ostrzegł

Trilli. - Jeśli znajdą tamtych ludzi... lub, co gorsza, jeśli ich uwolnią... - Pokręcił głową. - Racja - odparł Pressor. - Kto ma straż w Kwarantannie? - Perry i Quinze - odparł Trill. - Mam im posłać posiłki?

Rozbitkowie z Nirauan 174- A niby kogo? - prychnął Presson. - No tak. - Trilli westchnął. - Nie mamy tu całej armii, szczerze mówiąc. - Ano właśnie - zgodził się Pressor, marszcząc brwi i spoglądając ponad

ramieniem Trillego, Wydawało mu się, że w oddali, w kierunku. gdzie znajdowały się. turbowindy, nagle przygasło kilka świateł. Dziwne. Możemy ich tylko ostrzec. Lepiej uprzedź ekipy serwisowe, żeby były czujne. I przydziel im komunikatory kablowe. Chcę, żeby blokada zwykłych komunikatorów trwała nadal.

- Tak jest - rzekł Trilli. - Joradzie, bardzo brzydko mi to wygląda. Pressor spojrzał w drugi koniec korytarza, gdzie pośród kolonistów wciąż jeszcze

można było dostrzec sylwetki jego siostry, siostrzenicy i Jinzlera. - Tak - mruknął. - Wiem.

Timothy Zahn 175

R O Z D Z I A Ł

16 Ostatnie dziesięć metrów szybu windy wiodącego do dreadnaughta dowodzenia

okazało się zmiażdżone i poskręcane. Dwa metry zostały dodatkowo zablokowane czymś, co przypominało szczątki wagonika, który znalazł się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Nawet przy użyciu mieczy świetlnych przebicie się przez tę przeszkodę było zadaniem bardzo skomplikowanym.

- Nareszcie - mruknęła Mara, przecinając ostatni fragment ściany wagonu, żeby odsłonić drzwi do szybu, równie pogięte i zniekształcone jak sam szyb. - Może powinniśmy iść na rufę i spróbować tamtego szybu?

- Wątpię, żeby poszło nam szybciej - odparł Luke, wychodząc z windy i ostrożnie wciągając powietrze wpadające przez uchylone drzwi. Było stęchłe i wilgotne, ale do wytrzymania. Zauważył, że oznakowania drzwi wisiały do góry nogami; wagonik nie wykonał więc ostatniego obrotu przed zatrzymaniem się, czyli grawitacja D-l nie działała. A jeśli grawitacja nie działa, to i reszta systemów podtrzymania życia nie jest pewnie w lepszym stanie; nawet powietrze cuchnie jak wyciek z kanalizacji reszty kompleksu „Pozagalaktycznego Lotu”.

Będą musieli uważać, żeby nie narazić się na niedobór tlenu. - Nie zapomnij o tych stertach śmieci, przez które musieliśmy przebrnąć na

początku D-Cztery - przypomniał jej, odstępując od drzwi i zapraszając ją gestem. - Thrawn prawdopodobnie zrobił tu jeszcze większą sieczkę z gniazd turbolaserów i tarcz niż tam.

- Też tak myślę. - Mara zręcznym ciosem miecza świetlnego wycięła otwór w drzwiach. - Idziemy?

Nie było tak źle, jak się obawiał Luke, przynajmniej jeśli chodzi o trudy drogi. Oczywiście, dziwnie się szło po suficie, mając nad głową pokład, a grawitacja planety była znacznie mniejsza niż ta, do której byli przyzwyczajeni, ale to nie stwarzało większych problemów. Ściany i podłogi były straszliwie powyginane i poskręcane, ale przynajmniej nie musieli się przedzierać przez sterty śmieci. Od czasu do czasu trzeba było użyć mieczy świetlnych, żeby usunąć belkę wspornikową blokującą przejście, a dwa razy Mocą usuwali z drogi ciężką konsolę, która wyrwała się ze złączy i zakurzona leżała na ich drodze. Większość przeszkód jednak dawała się łatwo pokonać, a z

Rozbitkowie z Nirauan 176katastrofy ocalało dość permalamp, aby uzupełnić skąpe światło dawane przez pręty żarowe.

Zresztą śmieci nie były najgorsze. Najgorsze były zwłoki. Właściwie nie całkiem zwłoki, a przynajmniej nie takie, jakie Luke widywał po

większości bitew, w których zdarzyło mu się uczestniczyć. Po pięciu dekadach niewiele z nich zostało - kupki kości, strzępy matriału znaczące miejsce, gdzie upadł człowiek. Czasem można było nawet stwierdzić, skąd nadeszła śmierć - pęknięcie czaszki po uderzeniu ciężkim sprzętem, zmiażdżona kość, wskazująca, gdzie strzał z miotacza lub uderzenie rakiety uczyniło z kawałka ściany śmiercionośny szrapnel.

W większości przypadków jednak szczątki nie zdradzały, co się wydarzyło. Ci członkowie załogi najprawdopodobniej umarli z braku tlenu lub od wstrząsu, kiedy dreadnaught wbił się w stertę żwiru, na której teraz spoczywał „Pozagalaktyczny Lot”.

- Widać, gdzie naprawiano powłokę - zauważyła Mara, kiedy torowali sobie drogę do pokładu dowodzenia. - Widzisz ślady spawania?

Luke spojrzał we wskazane czerwonym światłem miejsce. Szwy były zrobione bardzo profesjonalnie, dokładnie wzdłuż pęknięć powłoki.

- Roboty naprawcze? - Na pewno - zgodziła się Mara. - Atak musiał zmiażdżyć pancerz w tylu

miejscach, że zniszczył śluzy, a system przegród okazał się niewystarczający, dlatego wszyscy członkowie załogi i pasażerowie zginęli przez uduszenie. Nie spowodowało to jednak awarii robotów, które automatycznie rozpoczęły procedury naprawcze. Zanim ktokolwiek tu dotarł, statek znów był hermetyczny i można było nim latać.

Uszkodzenia stawały się coraz poważniejsze w miarę, jak posuwali się naprzód. Wzrosła też liczba kości.

- Załoga musiała próbować ucieczki, kiedy Thrawn zerwał kopułki turbolaserów i tarcz - szepnęła Mara, gdy Luke przeciął kolejną zablokowaną śluzę. - Zwykle nie zapuszczają się w tę część statku.

- Zwłaszcza że większość załogi pełniącej służbę znajdowała się dalej, na pokładzie dowodzenia - zgodził się Luke, uważnie przyglądając się żonie. - Jak się czujesz?

- Nieźle - odparła. - A co, nie powinnam? - Zastanawiałem się tylko - odparł. - Wiesz, tu na dole, gdzie jest więcej... - Więcej dowodów na to, co Thrawn i Paipatine zrobili tym ludziom? Luke się skrzywił. - No, coś w tym rodzaju. - Dziwne, ale czuję się całkiem dobrze - odrzekła, omiatając wzrokiem

pomieszczenie. Chyba już to sobie jakoś ułożyłam tam, na górze - wskazała palcem na odwrócony łuk wyrastający z podłogi, przejście do połowy zablokowane przez przymknięte drzwi śluzy. - Zdaje się, że docieramy powoli do celu.

- Pewnie masz rację. - Luke przeszedł przez otwór i rozejrzał się. Pomieszczenie było wielkie, pełne roztrzaskanych, porozrzucanych krzeseł i

konsoli, które pierwotnie musiały być ustawione w równych rzędach. Wszystko pokrywała jednolita, gruba warstwa kurzu, jak wszędzie w tej części statku.

Timothy Zahn 177- To przedsionek z monitorami - stwierdził, kiedy żona dołączyła do niego. - A to

oznacza, że mostek jest zaraz za nim, po drugiej stronie tych drzwi w głębi pośrodku ściany.

- A raczej po drugiej stronie tego, co z nich zostało - skomentowała Mara, rozglądając się wokół. - Może to moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że tu jest jakby mniej zniszczeń.

- Mnie się też tak wydaje - odparł Luke, marszcząc brwi. Mara miała rację: oprócz kilku naprawionych przez roboty pęknięć, większość zniszczeń wydawała się spowodowana uderzeniem. - Albo to się stało, kiedy „Pozagalaktyczny Lot” zarył w stertę żwiru, albo Thrawn w czasie bitwy zastosował samobójcze ataki myśliwców.

- Thrawn albo ktoś inny - podsunęła Mara. - Nie zapominaj, że zgodnie z relacją Bearsha, Vagaari również brali udział w bitwie.

- To prawda. - Luke przyglądał się ruinom, czując dziwną pustkę. - Miałem nadzieję, że znajdziemy tu jakieś nietknięte zapiski. Coś o Jedi z tamtych czasów, może o tym, jak byli zorganizowani. Ale nie widzę niczego, co mogłoby przetrwać.

- Nie wygląda to obiecująco, prawda? - mruknęła Mara. - Skoro jednak już tu jesteśmy, możemy przejść się do samego końca. Mówiłeś, że to jest droga na mostek, tak?

- Powinna być - odparł, uchylając się pod kawałkiem zwisającej podłogi i jednym cięciem miecza świetlnego przeciął poskręcane metalowe drzwi blokujące mu drogę.

Istotnie był to mostek, podobny do tego, jaki pamiętał z krótkiego pobytu na „Katanie” jakieś trzynaście lat temu. Z tą tylko różnicą, że ten mostek był usłany kośćmi i szczątkami konsoli, pokryty sięgającą kostek warstwą kurzu.

I mniej więcej o połowę krótszy niż tamten. - Popatrz, popatrz, imponujące - zdumiała się Mara. - Nie wiem, czy kiedykolwiek

słyszałam o statku tak dokładnie zmiażdżonym, nie mówiąc o zobaczeniu tego na własne oczy. Naprawdę musieli lecieć jak wariaci, zanim uderzyli.

- Tak - mruknął Luke. - Pytanie, czyj to był pomysł? - Wciąż myślisz o tych więźniach w magazynie? - Czasem tak, a czasem nie - odparł Luke, ze zmarszczonym czołem przyglądając

się zmiażdżonemu dziobowi. Pomiędzy szczątkami strzaskanej kopułki obserwacyjnej coś błyszczało; jakoś mu to nie pasowało do sceny zniszczenia, którą mieli przed oczami. - Wiemy, że jakoś uciekli - ciągnął, ostrożnie stąpając przez sterty odłamków. Skrzywił się, gdy coś pękło mu pod butem. - Wiemy też, że na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu’„ było osiemnaścioro Jedi, a mimo to Thrawm zdołał ich pokonać. Wciąż się zastanawiam, czy to ma jakiś związek.

- Może po prostu Thrawn miał większą flotę, niż ktokolwiek wiedział - podsunęła Mara, pochylając się nad jedną z konsoli, żeby przyjrzeć się lepiej.

- Formbi twierdzi, że to była zaledwie pikieta - przypomniał jej Luke. - Formbi obnosi się też z przytłaczającym poczuciem winy Chissów - odparowała,

przechodząc do drugiej konsoli. - A może Chissowie byli w to zaangażowani bardziej oficjalnie, niż on twierdzi?

Rozbitkowie z Nirauan 178- Niewykluczone - odparł, kucając wśród odłamków transparistali. Jest. Sięgnął

pomiędzy okruchy i zacisnął palce na przedmiocie. Zamarł nagle, bo zobaczył drugi przedmiot. W szczątkach pogrzebane były dwa

obiekty, oba archaicznej konstrukcji, ale doskonale rozpoznawalne, ponieważ każdy leżał w osobnej kupce kości.

Mara wychwyciła natychmiast jego pełną emocji reakcję. - Co tam masz? - zapytała, porzucając swoje badania. Podeszła szybko do męża. - Eksponat numer 1 - rzekł Luke, unosząc wyszczerbiony cylindryczny kształt,

który mógł być tylko rękojeścią miecza świetlnego. - A także - dodał ciszej, unosząc zmatowiały, pokancerowany ręczny miotacz - eksponat numer 2.

Mara westchnęła głośno. - Czy to jest to, co myślę? - Tak sądzę - odrzekł Luke i wstał, nie przestając obracać broni w palcach. - Ma

już parę dekad, ale styl jest nie do podrobienia. To miotacz płomieni Chissów. Przez chwilę nie odzywali się ani słowem. A potem, wciąż w milczeniu, Mara

wyciągnęła dłoń. Luke położył na niej nieznaną broń i teraz ona studiowała ją w ciszy przez kolejną minutę.

- Tak - rzekła wreszcie - widać na nim nawet chissańskie znaki. To rzeczywiście miotacz płomieni.

- Ale co on tu robi? - zapytał Luke. - Drask twierdził, że Thrawn nigdy nie wysłał na pokład desantu.

- A skąd właściwie Drask wie, co Thrawn zrobił, a czego nie? - zauważyła Mara. - Nie było go tam przecież. A może był?

- Nie słyszałem o tym - odrzekł Luke, biorąc od niej broń. W głębi jego umysłu zaczęła nabierać kształtu dziwna myśl.

- Ze szkieletu też niewiele da się wywnioskować - mruknęła Mara, kucając przy szczątkach i delikatnie dotykając kości, przy których leżał miotacz. - Humanoid, ale z całą pewnością nie człowiek. Niestety, to może oznaczać całe mnóstwo gatunków.

- Z Chissami włącznie - przypomniał Luke. - Maro, chciałbym się czegoś dowiedzieć. W czasie podróży spędziłaś wiele czasu na rozmowach z Chissami. Czy którykolwiek z nich wspomniał, że widział Vagaari? Albo choćby hologram Vagaarich? A może słyszał, jak oni wyglądają?

Mara zmarszczyła brwi i Luke wyczuł, że sięga w Moc, usiłując zgłębić wspomnienia.

- Nie - odparła. - Szczerze mówiąc, słyszałam, jak Formbi mówił, że nie widziano ich nigdzie w okolicy od czasu katastrofy „Pozagalaktycznego Lotu”. Ale ja sama nigdy nie zadałam nikomu tego pytania.

- Cóż, ja raz tylko spytałem Bearsha - powiedział Luke. - Stwierdził, że nikt z jego pokolenia Geroonian nigdy nie widział Vagaarich.

- To miałoby sens, gdyby faktycznie ślad po nich zaginął te pięćdziesiąt lat temu - zauważyła. - Zmierzasz do jakiegoś konkretnego wniosku?

Timothy Zahn 179- Na „Pozagalaktycznym Locie” byli Chissowie - odparł jej mąż. - Zgodnie z tym,

co mówili Bearsh i Formbi, byli tu również Vagaari. - Uniósł brwi. - A jeśli to jedne i te same istoty?

Mara zamrugała zdumiona. - Sugerujesz, że Chissowie to Vagaari? - A dlaczego nie? - zapytał. - A przynajmniej jedna ich grupa. Wiemy doskonale,

jak zły, ale twórczy był Thrawn. Uważasz, że tak bardzo trudno byłoby mu stworzyć fikcyjną rasę dla swoich własnych celów?

- Dla niego to zajęcie na jedno bezczynne popołudnie - zgodziła się. - Tylko po co miałby to robić?

- To jest właściwe pytanie, prawda? - stwierdził. - Nie wiem. Po prostu wydaje mi się podejrzane, że kiedy znikł „Pozagalaktyczny Lot”, zniknęli również Vagaari.

- Mhm - mruknęła Mara, wbijając wdał chmurne spojrzenie. - Może powinniśmy przyprzeć Formbiego do muru w jakimś zacisznym kąciku, kiedy już połączymy się z resztą grupy. Chyba już czas, aby był z nami szczery i powiedział, co się naprawdę dzieje.

- Powiedziałbym, że już dawno po czasie - poprawił ją Luke. - No i musimy koniecznie dopaść go samego. Nie chciałbym, aby Drask podsłuchiwał.

- To jest raczej oczywiste - odparła i gestem wskazała na oba znaleziska, które Luke wciąż trzymał w dłoniach. - Myślisz, że działają?

- Nie wiem - odparł. Wycelował miotacz w pusty kąt mostka i wcisnął spust. Nic się nie stało. - Martwy jak Honoghr - rzekł, zatykając go za pas. Odsunął miecz jak najdalej od

siebie i wcisnął aktywator. Syk włączanej broni był słaby i dość astmatyczny, ale zielone ostrze, które nagle

zabłysło, wydawało się całkiem w porządku. - Ktokolwiek go zbudował, zrobił to dobrze i trwale - zauważył, wyłączył broń i

przyjrzał jej się uważnie. - Ciekawe, czy to był C’baoth. - C’baoth? - To on był najwyższym rangą Jedi w składzie ekspedycji - przypomniał jej Luke.

- Dlatego mógł przebywać tutaj w czasie ataku. Popatrz. - Wskazał na przycisk uruchamiający broń. - Widzisz? To wygląda jak klejnot.

- Masz rację - odrzekła, pochylając się, żeby się lepiej przyjrzeć. - Chyba ametyst. - Wierzę ci na słowo - odparł, wsuwając miecz za pas obok miotacza. - Chodź,

kończymy tu i wracamy na górę. Rozmowa z Formbim wydaje mi się coraz bardziej interesująca.

Turbowinda, trzeszcząc i jęcząc, dotarła wreszcie do Dreadnaughta-6 i osiadła po

kilku drobnych wstrząsach. - Z całą pewnością ten wagonik jest w użyciu - skomentował Fel. - Już wcześniej doszliśmy do tego wniosku - złośliwie wytknął mu Drask. Fel wielkim wysiłkiem woli powstrzymał się od komentarza. Tak, to Drask

zauważył, że stos zapasów w pobliżu tej akurat windy był systematycznie uszczuplany,

Rozbitkowie z Nirauan 180a Fel zgodził się z wnioskiem generała, że prawdopodobnie przynajmniej część D-6 jest w użyciu. Ale to nie znaczy, żeby trzeba było szukać kolejnych dowodów, a potem jeszcze je komentować.

Drzwi zazgrzytały i się podniosły. Zapaśnik wyszedł na korytarz jako pierwszy, kręcąc hełmem na prawo i lewo i uważnie obserwując okolicę.

- Czysto - rzekł wreszcie i odsunął się na bok, aby zrobić miejsce pozostałym pasażerom. - Którędy, dowódco?

- Najprostszą drogą do D-Pięć, oczywiście - warknął Drask, zanim Fel zdążył odpowiedzieć. - W końcu to nasz główny cel.

I znów opanowanie gniewu kosztowało Fela sporo wysiłku. Od chwili, kiedy Drask odłączył się od Mary i Luke’a, żeby pójść z imperialnymi, wydawał się niebieskoskórym uosobieniem zniecierpliwienia i niezadowolenia. Fel pomyślał, że to pewnie dlatego Jedi tak chętnie udali się do D-l, żeby pozbyć się niepożądanego towarzysza.

- Generale, zaraz wybierzemy się do D-Pięć - rzekł z całą cierpliwością, na jaką go było stać - ale skoro już tu jesteśmy, nie zaszkodzi trochę się rozejrzeć.

Drask popatrzył z oburzeniem. - Nic nie rozumiesz - wycedził. Fel spojrzał w głąb korytarza, udając, że nie słyszy. Uznał, że zabawa w

dyplomację szybko traci nawet ten skąpy urok, jaki wydawała się niegdyś posiadać. Natychmiast, kiedy tylko będzie to możliwe, dołączy do swoich i przekaże Draska Formbiemu, żeby wreszcie mieć spokój.

Gdzieś w oddali, poza pokojem sztabowym dreadnaughta, zobaczył światło, które wydało mu się o wiele silniejsze od mdłego blasku permalamp.

- Zdaje się, że miejscowi znajdują się tam - rzekł, wskazując palcem. - Szturmowcy, jak to wygląda?

Nastąpiła krótka pauza, po której wszyscy skierowali swoje czujniki w tamtą stronę.

- Odczyty analizy w podczerwieni i widma gazów wskazują na trzydziestu do czterdziestu ludzi - zameldował Zapaśnik.

- Słyszę też głosy - dodał Chmura. - Ich amplituda sugeruje istoty płci żeńskiej i dzieci.

Fel zmarszczył brwi. Dzieci? - Zobaczmy. Drask odchrząknął znowu. - Fel... - Musimy sprawdzić, generale - oznajmił krótko Fel, rewanżując się Chissowi

równie gniewnym spojrzeniem. - Jeśli będzie się pan ze mną sprzeczał co parę kroków, to zajmie nam znacznie więcej czasu.

- Doskonale, dowódco - syknął Drask z płonącym wzrokiem. - Jak pan sobie życzy. To pan jest dowódcą tego oddziału.

Lepiej o tym nie zapominaj, pomyślał Fel, ale nic nie powiedział i gestem nakazał szturmowcom, żeby ruszyli.

Timothy Zahn 181Podążyli korytarzem w kierunku oświetlonych pomieszczeń. Pierwszy szedł

Zapaśnik, za nim Chmura i Cień, a Strażnik zamykał pochód za Felem i Draskiem. Generał zachowywał kamienne milczenie; nie bez wpływu na to był pewnie fakt, że po jakichś dziesięciu krokach zaczęły do nich dochodzić dźwięki dziecięcego śmiechu i gaworzenia oraz ciche rozmowy kobiet. Jeszcze kilka kroków i Fel ujrzał światło, którego odblask widział w korytarzu; wypływało łagodnie zza uchylonych drzwi pokoju, który wstępnie zidentyfikował jako dziobowy kompleks analizy odczytów czujników.

- Teraz proszę o spokój - mruknął, kiedy Zapaśnik podszedł do korytarzyka wiodącego do pokoju. - Nie chcecie ich chyba przerazić? Pozwólcie, że ja wejdę pierwszy.

Zapaśnik skinął głową. Trzej szturmowcy na czele pochodu zwolnili kroku i się rozstąpili. Fel przeszedł przez środek formacji. Drask nie odstępował go ani na krok.

- Generale... - Jeśli ma pan zamiar przystawać, żeby się sprzeczać, to będzie strata czasu -

odciął się Drask. - Skończmy z tym i przejdźmy do D-Pięć. Fel zacisnął dłoń w pięść. Wejście nieznajomego człowieka do sali pełnej dzieci i

kobiet może wywołać lekką panikę; przybycie dwóch nieznajomych, z których jeden jest Obcym o gorejących oczach, może spowodować coś znacznie gorszego.

Kiedy jednak zauważyli, że Draskowi nerwowo chodzą szczęki, uznał dalsze protesty za stratę czasu. Fel westchnął w duchu i wszedł do środka.

Na pierwszy rzut oka zorientował się, dlaczego Chmura usłyszał jedynie głosy kobiet i dzieci - pomieszczenie okazało się dużym i doskonale wyposażonym żłobkiem. W najbliższej sekcji widać było około dwudziestu kobiet, siedzących na wygodnych fotelach i kanapach. Niektóre były brzemienne, inne wydawały się po prostu nadzorować zabawę gromady leżących, raczkujących i drepczących w kółko maluchów. Było tam również kilkanaścioro dzieci w starszym wieku około siedmiu, ośmiu lat. Siedziały półkolem wokół jednej z kobiet, jakby słuchały bajki lub lekcji. Fel miał akurat tyle czasu, żeby dostrzec, że wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu i odnotować pełne zaskoczenia lub lęku miny niektórych kobiet.

Atak nadszedł niespodziewanie - staccato automatycznego ognia z miotaczy gdzieś z głębi sali i wyjące stada czerwonych promieni, przelatujących ze świstem i rozpryskujących się na zbrojach szturmowców. Fel instynktownie padł na podłogę, chwytając Draska za ramię tylko po to, aby stwierdzić, że widocznie generał miał doskonale wpojone pewne odruchy, bo już leżał płasko na pokładzie.

Reakcja szturmowców była równie szybka - Strażnik krzyknął coś, czego Fel nie zrozumiał, i natychmiast w kierunku napastników poleciała seria zielonych smug laserowych.

- Przerwać ogień! - wykrzyknął Fel. - Szturmowcy, przerwać ogień! - Nie! - warknął Drask. - Dać ogień osłonowy i wycofywać się do sztabu! Fel,

chodź tutaj.

Rozbitkowie z Nirauan 182Zanim Fel zdołał wyartykułować protest, Drask poderwał się na nogi. pociągając

go za sobą, i szybko się wycofał pod ruchomą osłoną zbroi szturmowców. Kiedy dotarli do sztabu, Drask obejrzał się szybko, wepchnął Fela do środka i sam skoczył za nim.

- Meldujcie - rozkazał swoim żołnierzom Fel, czując się jak idiota. Mógł mieć jedynie nadzieję, że jego zakłopotanie pójdzie na konto zmęczenia i zdenerwowania. Nie po raz pierwszy do niego strzelano, ale zwykle znajdował się wtedy w kabinie szponowca z kolekcją znajomych sobie czujników, tarcz i broni w zasięgu ręki. Zaatakowany w mundurze galowym, uległ zaskoczeniu bardziej, niż się mógł spodziewać. - Jakieś obrażenia?

- Żadnych uszkodzeń zbroi - zameldował Strażnik. - Te strzały były słabsze niż standardowe.

- Pewne dlatego, że używają tej samej rezerwy gazu z Tibanny od pięćdziesięciu lat. Zobaczmy, czy uda nam się dotrzeć do turbowindy i nie dać się zastrzelić.

- Nic z tego - oznajmił Drask. - Wracamy. Fel poczuł, że szczęka mu opada. - O czym ty mówisz? Jesteśmy tutaj, aby pomóc tym ludziom, a nie bawić się z

nimi w strzelanki. Drask spojrzał na niego z zainteresowaniem. - Ciekawe - rzekł. - Jesteś bardzo opanowany jak na kogoś wychowanego pod

rozkazami syndyka Mitth’raw’nuruodo. - Gestem wskazał korytarz. - Ale w tym przypadku takie opanowanie jest niewłaściwe. Ci żołnierze czegoś pilnują. Chcę się dowiedzieć, czego.

Fel odetchnął głęboko. Jego opinia na temat żołnierskich umiejętności Draska spadła o kilka punktów.

- Bronili żłobka - wyskandował takim tonem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. - Kobiety i dzieci. Pamiętasz?

- Wcale nie - odparł Drask. - Gdyby o to chodziło, znajdowaliby się pomiędzy turbowindą a tamtym pokojem.

- Może tak daleko z przodu nie mają żadnych dobrych pozycji defensywnych. - Minęliśmy co najmniej trzy - poinformował Drask. - Jestem żołnierzem wojsk

naziemnych, dowódco, to mój zawód. - On ma rację, dowódco - wtrącił Strażnik. - Jeśli chodzi o ścisłość, pozycja, z

której strzelali, nie była bardzo bezpieczna. Zgaduję, że skądś wracali, kiedy natknęli się na nas.

Fel podszedł do wyjścia i ostrożnie wyjrzał zza framugi. Za otwartymi drzwiami żłobka dostrzegł dwie postacie, zbliżające się ku nim zakosami od ściany do ściany.

- Wydaje mi się, że korzystając z chwili spokoju, będą teraz próbowali zająć lepsze pozycje względem nas - zauważył Drask.

- Rzeczywiście, podchodzą tutaj - potwierdził Fel, a jego szacunek do generała niechętnie wrócił na poprzedni poziom. - Zdaje się, że jest ich dwóch.

- Więc trzeba działać szybko - ponaglił Drask. - Jeśli zbyt długo będziemy się wahać przed rozpoczęciem kontrataku, walka może rozegrać się w żłobku, gdzie będą narażone kobiety i dzieci. To niedopuszczalne.

Timothy Zahn 183- Myślałem, że wszelkie ataki są dla Chissów niedopuszczalne - mruknął pod

nosem Fel i gestem nakazał szturmowcom ruszać przed siebie. - Oni strzelali pierwsi - chłodno przypomniał mu Drask. - Teraz są dla nas

normalnymi przeciwnikami. Idziemy? Fel zacisnął zęby. - Idziemy - potwierdził. - Strażnik? Pozbądź się tych snajperów, najlepiej bez

zabijania. - Rozumiem, dowódco - szybko odparł szturmowiec. - Zapaśnik, Cień, Chmura...

atak według wzorca trzeciego. Naprzód. Zapaśnik dotknął hełmu końcami palców na znak, że przyjmuje rozkaz, i

natychmiast pobiegł korytarzem. Opadł na jedno kolano i otworzył blastecha na pełny ogień automatyczny. Pozostali dwaj szturmowcy potrzebowali pół sekundy, aby odgadnąć strategię ataku. Wyskoczyli na korytarz, kierując się w stroną oczekującego nieprzyjaciela. Cień dołożył do tego własne salwy.

Fel wstrzymał oddech. Pięć sekund później dobiegło go charakterystyczne skwierczenie strzału ogłuszającego i strzelanina niespodziewanie ucichła.

- Wszystko czyste - stwierdził Zapaśnik, wstając i oddalając się korytarzem w kierunku swoich towarzyszy.

Fel powoli wypuścił powietrze z płuc. Pracował z Pięćset Pierwszym przy wielu okazjach, ale nigdy w prawdziwych warunkach bojowych. To będzie bardzo pouczające doświadczenie.

- Idziemy, generale. Przechodząc obok żłobka, zauważył, że kobiety i dzieci wycofały się do najdalszej

części pomieszczenia i stały ściśnięte w ciasną grupkę. Niektóre wyraźnie drżały. Zastanawiał się przez chwilę, czy warto się zatrzymać, żeby je uspokoić, ale uznał, że cokolwiek powie czy zrobi, tylko bardziej je przerazi, więc pobiegł dalej, nie zatrzymując się.

Kiedy dotarli do miejsca, gdzie na podłodze leżeli dwaj strzelcy, Cień klęczał już obok nich, sprawdzając, czy nie dostali zawału serca, co czasem zdarza się przy strzałach ogłuszających. Chmura stał z blastechem wycelowanym w głąb korytarza.

- Nic im nie będzie - orzekł Cień i wstał. - Mam im zostawić broń? Fel spojrzał na antyczne miotacze, leżące obok śpiących. Rozbrajanie wroga było

standardową procedurą. Ale oni nie przyszli tu walczyć z tymi ludźmi, więc istniała szansa, że to jakieś nieporozumienie.

- Po prostu połóżcie je tam - rzekł, wskazując na zaimprowizowaną półkę półtora metra nad pokładem, podtrzymującą jakieś połączenia kablowe. - Lepiej, żeby ich nie znalazł żaden dzieciak.

- Tak jest. Obserwował, jak szturmowiec wykonuje polecenie. Tylko czekał, aż Drask zaraz

podważy jego decyzję. Chiss jednak milczał. - Chmura, co jest?

Rozbitkowie z Nirauan 184- Nie wyczuwam w pobliżu nikogo innego - odparł szturmowiec - Jest tu mnóstwo

uszkodzeń strukturalnych, takich jak te, które znaleźliśmy w D-Cztery. Te ruiny mogą kogoś ukrywać.

- Nie mówiąc o dostarczeniu mnóstwa miejsc na zasadzki - uzupełnił Fel. - Tak jest - zgodził się Strażnik. - Czy mamy posprzątać? Fel bardzo by chciał potwierdzić. Nieważne, że broń, z której strzelano, była

zabytkowa; promienie laserowe mogły wyrządzić znaczne szkody nieosłoniętemu zbroją ciału. Z taktycznego punktu widzenia sensownie byłoby zaczekać, aż oddział wykona całą niebezpieczną robotę.

Ale nie mógł tego zrobić. Nie teraz, kiedy Drask stał i nasłuchiwał. - Pójdziemy razem - rzekł do Strażnika. Sala spotkań Rady była znacznie skromniejsza, niż Jinzler oczekiwał. Pośrodku

ustawiono wielki, prostokątny stół otoczony tuzinem wyściełanych krzeseł z metalowej siatki. Kolejne osiem czy dziewięć krzeseł stało w równym rzędzie pod ścianą. W każdym kącie pokoju tkwiły postumenty z dziwnymi rzeźbami, widocznie egzemplarze lokalnego rękodzieła. Inne przykłady miejscowej sztuki wisiały na ścianach.

Uliar zajął miejsce w najodleglejszym końcu stołu. Z jednej strony miał radcę Tarkosę, z drugiej radcę Keely’ego. Po drugiej stronie stołu, tej bliższej wejściu, naprzeciwko nich, zasiedli Formbi, Feesa i Bearsh, który garbił się i miał minę osoby, która przegrywa bitwę z rozczarowaniem. Pozostała trójka Geroonian, z równie smętnymi minami, siedziała obok siebie na krzesłach pod ścianą po lewej stronie, trzej wojownicy Chissów zaś sztywno zajęli miejsca po prawej. Każdej z tych dwóch ostatnich grup pilnował Stróż Pokoju Pressora.

Rozmowa, lub raczej konfrontacja, trwała już w najlepsze, kiedy drzwi otworzyły się ze zgrzytem i do pomieszczenia weszli gęsiego Jinzler. Rosemari i Evlyn.

- To nie wystarczy, arystokro Formbi - mówił właśnie Uliar. - Działania twojego ludu kosztowały nas pięćdziesiąt lat wygnania i nędzy, nie wspominając już o stracie prawie pięćdziesięciu tysięcy naszych towarzyszy. Jeśli naprawdę chcesz zrekompensować tę potworność, musisz dać więcej.

Spojrzał na Jinzlera. - Panie... ambasadorze... - powitał go poważnie, gestem wskazując miejsce obok

Feesy. - Czy wycieczka się podobała? - Tak, dziękuję - odrzekł Jinzler, niechętnie podchodząc do stołu. Dyskusja nie

wyglądała obiecująco; wolałby się do niej nie mieszać. Przez moment się zastanawiał, czy nie powinien wymyślić kolejnej wymówki, aby się wywikłać z sytuacji.

Drzwi jednak już się za nim zamknęły, a wszyscy zebrani spojrzeli na niego mniej lub bardziej wyczekująco. Wyglądało na to, że na razie nie ma wyjścia.

Podobnie jak Rosemari i Evlyn. Kątem oka zauważył, że jeden z Geroonian poderwał się ochoczo z miejsca i z uśmiechem poprowadził matkę i córkę do siedzeń obok wojowników chissańskich. Czoło Uliara zmarszczyło się groźnie, ale prawdopodobnie uznał, że nie warto kruszyć kopii o taką drobnostkę.

Timothy Zahn 185- Właśnie omawialiśmy wysokość odszkodowania, jakie rząd Chissów powinien

wypłacie w charakterze rekompensaty za Katastrofę - poinformował dyrektor. - A ja wyjaśniłem, że nie mam uprawnień, aby dokonywać takich uzgodnień, o

jakie wam chodzi - rzekł Formbi. - Nie mam ani instrukcji, ani mandatu uprawniającego do podejmowania jakichkolwiek czynności w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy. Mogę zaoferować pewną rekompensatę finansową z zasobów mojej rodziny i jest to kwota, którą już określiłem. Nie mogę jednak składać obietnic wiążących inne rody.

- Z drugiej strony, Dziewięć Rodów Panujących wyraziło zgodę na przekazanie szczątków „Pozagalaktycznego Lotu” Nowej Republice - zauważył Jinzler, siadając obok Feesy. - Nie sądzę, aby ujęcie w tej ofercie powrotu Kolonistów w jakiś sposób naruszyło jej warunki.

- A dlaczego sądzisz, że jesteśmy zainteresowani powrotem do tej części galaktyki? - zapytał Uliar. - Dlaczego uważasz, że chcemy czegokolwiek od ciebie czy od Nowej Republiki?

- Więc czego chcecie? - zapytał Jinzler. - W doskonałym świecie zażądalibyśmy powolnej egzekucji wszystkich, którzy

byli zaangażowani w to, co nam zrobiono - wycedził Tarkosa. - Ale arystokra Formbi poinformował nas, że większość z nich już niestety i tak nie żyje. Zadowolimy się zatem statkiem.

- Statkiem? - Zdumiony Jinzler zamrugał. - Oczywiście, nie byle jakim statkiem - ostrzegł Uliar. - Chcemy statku co

najmniej tak wielkiego jak jeden z dreadnaughtów... a raczej dwa razy takiego... wyposażonego w najlepszy i najnowocześniejszy sprzęt dostępny na rynku.

- I broń - mruknął Keely, wpatrując się posępnym wzrokiem w jakiś detal stołu, który tylko on dostrzegał. - Dużo broni.

Od pasa Jinzlera dobiegł znajomy dźwięk - to samo dziwne ćwierknięcie, które słyszał wcześniej w holu turbowindy tuż po przybyciu tutaj. Spojrzał na Bearsha po drugiej stronie stołu, ale jeśli nawet komunikator Geroonianina wydał podobny odgłos, jego właściciel nie dał nic po sobie poznać.

- Tak - zgodził się Uliar. - Dużo broni i systemów obronnych. - Większość z tej listy już macie - przypomniał mu Formbi. - Jeśli wierzyć

Opiekunowi Pressorowi, najwyższy z dreadnaughtów został naprawiony i może latać. - Może latać, to prawda - zgodził się Tarkosa. - Ale nie jest w stanie zaspokoić

naszych potrzeb. - A jakie są wasze potrzeby? - zapytał Formbi. - Co chcecie robić z nowym

statkiem? - Wypełnić naszą misję, oczywiście - odparł Tarkosa. - Pięćdziesiąt lat temu

wysłano nas w Nieznane Rejony, na skraj galaktyki i dalej, aby szukać nowego życia i nowych światów.

Łypnął na Formbiego spod krzaczastych brwi. - Chissowie odebrali nam tę możliwość, więc sami ją sobie stworzymy.

Rozbitkowie z Nirauan 186Jinzler spojrzał na Formbiego z zaskoczeniem. Twarz arystokry była

dyplomatycznie neutralną maską. - To bardzo ambitny projekt, dyrektorze - rzekł ostrożnie, zwracając się znowu do

Uliara. - Zwłaszcza dla tak małej grupki. - A jeśli twoi ludzie nie zechcą pójść? - zapytał Formbi. - Zechcą, zechcą - rzekł Keely ze wzrokiem wciąż utkwionym w blacie stołu. -

Jeśli ich poprowadzimy, pójdą za nami. Wszyscy. - Mam nadzieję - powiedział Jinzler, czując dreszcz na plecach. Czyżby radca

miał już starczą sklerozę? A może zbyt długie wygnanie sprawiło, że kompletnie stracił rozum? - Oczywiście, skonsultujemy się z naszymi rządami - dodał głośno, uznając, że najlepsza metoda w tej chwili to granie na zwłokę. Miał jedynie nadzieję, że nie zapędzi się w ślepą uliczkę. - Musimy ustalić, jak znaleźć i dostarczyć statek, który spełni wasze wymagania.

- Bardzo dobrze - rzeki Uliar, odchylając się w tył na krześle. - Proszę bardzo, poczekamy.

- To nie jest takie proste - wtrącił Formbi. - Po pierwsze... - Jasne, jasne. - Uliar władczym gestem uniósł dłoń i skinął nią w kierunku

młodego człowieka stojącego obok Chissów. Stróż Pokoju Oliet? Możesz, wyłączyć blokadę.

Stróż Pokoju sięgnął do zabytkowego komunikatora przy pasie, ale się zawahał. - Proszę mi wybaczyć, dyrektorze, ale nie sądzę, abym mógł to zrobić bez

pozwolenia Opiekuna Pressora. Twarz Uliara pociemniała. - Więc je zdobądź - rzekł złowróżbnie niskim głosem. Drzwi obok Jinzlera otworzyły się nagle i do sali wszedł Pressor - to się nazywa

idealne wyczucie czasu. - A, jesteś - zauważył Uliar oskarżycielskim tonem. - Zwolnij tę blokadę.

Ambasador Jinzler chce połączyć się ze swoim rządem. - To nie blokada jest problemem - wtrącił Formbi, zanim Pressor zdołał

odpowiedzieć. - Chodzi o to, że wszelka komunikacja wewnątrz Reduty jest niemożliwa. Gdybyśmy, ambasador Jinzler i ja, chcieli się skontaktować z naszymi rządami, będziemy musieli opuścić „Pozagalaktyczny Lot”.

Uliar zmrużył oczy. - Jasne, jasne - powtórzył słodkim, niemal jedwabistym głosem. - Jakie to

wygodne. Może uznacie, że to nie jest niezbędne, jeśli powiem, że jeden z was musi tu pozostać, podczas gdy drugi...

Urwał, bo skrzypiąc podeszwami, wszedł z korytarza do sali Stróż Pokoju, który wcześniej odprowadził Pressora na bok, a teraz zatrzymał się przed nim i stanął na baczność. Chwycił Opiekuna za ramię i zaczął coś mu gorączkowo szeptać do ucha.

- Opiekunie? - zaniepokoił się Uliar. - Opiekunie! - Proszę mi wybaczyć, dyrektorze, panowie radcy - rzekł Pressor, skoncentrowany

na słowach Stróża Pokoju, który stał przed nim. - Trzeba załatwić pewien drobiazg. Wkrótce będę z powrotem.

Timothy Zahn 187Dał znak ręką jednemu z dwóch Stróżów Pokoju, pilnujących Chissów i

Geroonian, i zaraz wraz z posłańcem wybiegli z sali. Drzwi zamknęły się za nimi ze świstem.

Jinzler spojrzał na drugą stronę sali, na młodego człowieka, który pilnował Geroonian. Stróż miał zdenerwowaną, spiętą minę, a jego dłoń spoczywała na rękojeści miotacza. Cokolwiek się działo, widać było, że to coś znacznie ważniejszego, niż twierdził Pressor.

Jinzler uznał, że w tej chwili są jedynie dwa punkty, z których mogą nadejść kłopoty. Jeden to Jedi. Drugi - imperialni.

Przełknął ślinę i spojrzał na Uliara. - No cóż - rzekł, byle coś powiedzieć. - Skoro mamy te kilka minut, dyrektorze,

dlaczego nie mielibyśmy omówić pewnych szczegółów? Chciałbym dowiedzieć się dokładnie, jaki statek jest ci potrzebny.

Rozbitkowie z Nirauan 188

R O Z D Z I A Ł

17 Mara klęczała wpatrzona w porozrzucane kości, usiłując wyobrazić sobie, jak

wyglądał właściciel miotacza płomieni. Nagle poczuła odległe, słabe wrażenie. Znieruchomiała, przymknęła oczy i zagłębiła się w Moc. Z drobnych strzępków

zaczął się układać obraz - lęk, zaskoczenie, gniew, przemoc - ale zaraz odpłynął i stopił się z mgłą. Skupiła się bardziej, usiłując przejść od szczegółów do szerszego obrazu.

Lecz szerszy obraz nie chciał nadejść. W chwilą później także to wrażenie znikło i wsiąkło w ciemność, pył i stare kości. Chwila jednak wystarczyła.

Gdzieś blisko ktoś zginął. Gwałtowną śmiercią. Otworzyła oczy i spojrzała na Luke’a. Miał jeszcze zamknięte powieki i zaciśnięte

usta, bo i on ścigał ostatnie skrawki tej wizji. Czekała, muskając palcami swój miecz świetlny i zmuszając się do cierpliwości, zanim i on stracił kontakt.

- Ilu? - spytała. - Kilku - odparł, gwałtownie zrywając się na nogi. - Żadnych obrażeń, tylko

śmierć. I to szybka, jakby ofiary znalazły się w pułapce. - Ty też sądzisz, że to zdarzyło się naprawdę? - zapytała Mara, kiedy wracali przez

mostek do przedsionka z monitorami. - Bo może to coś z przeszłości... - Chodzi ci o echo wydarzeń na „Pozagalaktycznym Locie” pięćdziesiąt lat temu?

- Luke pokręcił głową. - Nie. Ktoś może czasem coś takiego przechwycić, ale nie dwie osoby jednocześnie. Nie, to było coś bliskiego i zdarzyło się parę chwil temu.

Musieli wspiąć się po gruzie zalegającym dno turbowindy, aby dotrzeć do wagonika, ale ponieważ przezornie zostawili miejsce na uchwyty dla rąk i nóg, teraz w ciągu minuty byli z powrotem w windzie.

- Zdążyłeś stwierdzić, co się stało? - zapytała Mara, kiedy wagonik zaczął wspinać się w górę.

- Nie - odparł Luke. - Gdzieś nad nami, ale minęło zbyt szybko, żeby się zorientować, gdzie, co i jak. A ty?

Mara pokręciła głową. - Potrafiłam tylko stwierdzić, że chyba nie całkiem chodziło o śmierć człowieka...

Timothy Zahn 189- Naprawdę? - Luke spojrzał na nią w zadumie. - Interesujące. Ja też miałem takie

wrażenie, ale nie mogłem odróżnić, czy to realne, czy tylko chodzi o to, że mamy wokół tak wielu Chissów i Geroonian.

- A może i to, i to - podsunęła Mara. - Jeśli ktoś postanowi zacząć strzelać do Jinzlera lub do Pięćset Pierwszego, to na pewno nie pozwolą Formbiemu i Bearshowi po prostu odejść.

Wagonik zatrzymał się w centralnym magazynie. - Dokąd właściwie się wybieramy? - zapytała Mara, kiedy biegli przez milczące

magazyny. - Spróbujemy się dostać do windy, którą Fel i szturmowcy dotarli do D-Sześć -

rzekł Luke przez ramię. - Powinniśmy dotrzeć nią albo do szóstki, albo do piątki. - Tak, to już zdążyłam zauważyć - stwierdziła Mara. - Pytałam, od którego z obu

dreadnaughtów powinniśmy zacząć. - Właściwie to wiem - rzekł Luke. Dotarli już do tego samego holu turbowindy,

gdzie rozstali się z imperialnymi. - Fel poszedł do D-Sześć, Jinzler i Formbi prawdopodobnie do piątki. Sama wybieraj.

Drzwi turbowindy otworzyły się do połowy i zatrzymały. - Niech będzie D-Pięć - zdecydowała Mara, przeciskając się do środka. - Nawet w

towarzystwie trzech chissańskich wojowników cywile mogą być trudni do opanowania, jeśli sprawy źle się potoczą.

- Nieźle brzmi - odparł Luke. Użył Mocy, aby przynajmniej częściowo zamknąć drzwi, i przycisnął klawisz D-5.

Wagonik ani drgnął. - No no - mruknął, próbując drugi raz. Dalej nic. - Wspaniale - burknęła Mara, wyciągając komunikator. Szybkie włączenie i

wyłączenie wystarczyło, aby się przekonać, że blokada wciąż trwa. - No cóż, już po łatwym podejściu - zauważyła. - Zdaje się, że mamy do wyboru:

albo wspiąć się szybem, albo ruszać na tyły i mieć nadzieję, że tam turbowindy nadal działają.

- Albo pójść dalej, do windy, w której zamknął nas Pressor - zaproponował Luke. - Pamiętaj, że przecięliśmy niektóre układy sterowania repulsorami w tym słupie, więc nie byłoby mądrze bawić się we wspinaczkę, gdyby miały nagle się włączyć.

Mara zesztywniała. Nagle i niespodziewanie spadło na nią objawienie, niczym snop laserowych promieni przenikających całe ciało. Statek Geroonian... pożegnanie Bearsha z resztą swojego ludu, kiedy „Poseł Chaf” ruszał ku Reducie... niejasna łamigłówka, która tak ją wówczas kusiła... widok małego Geroonianina, tryumfalnie wymachującego czerwoną bandaną...

- Co się stało? - zapytał Luke, który aż się zachwiał pod nagłym zalewem wrażeń, jakie w niej wyczuł. - Maro?

- Przekleństwo! - syknęła i rzuciła się biegiem, wymijając go.- Szybko, nie ma czasu do stracenia. Przekleństwo na nich wszystkich!

- Co...?

Rozbitkowie z Nirauan 190Pobiegła dalej, pozostawiając za sobą Luke’a, jego oszołomienie i ciekawość.

Takie to proste, takie żenująco proste... A jednak Mara Skywalker, dawna Ręka Imperatora, niczego nie zauważyła.

Pogrążona we wspomnieniach o dawno nieistniejącym Imperium i swoim w nim miejscu, przegapiła najistotniejsze sprawy.

Była już niemal przy samej turbowindzie, kiedy przez własny konwulsyjny oddech usłyszała kroki Luke’a. Dotarła do niej jego pojedyncza myśl: Spokojnie - i fala łagodności, którą próbował ukoić jej zdenerwowanie.

Nawet jednak spokój Jedi nie mógł teraz nic pomóc. Z powodu jej beztroski zginęli już ludzie. Jeśli się nie pospieszą, innych spotka ten sam los.

Może nawet wszystkich. Pressor i Trilli dotarli do holu turbowind, gdzie było prawie całkiem ciemno. - To szaleństwo - stwierdził Pressor, rozglądając się z niedowierzaniem. Nawet

kilka permalamp awaryjnych zgasło, co właściwie nie miało prawa się zdarzyć. - Jak to się mogło stać?

- Żebym to ja wiedział - odparł Trilli. - Na zaciskach generatorów wszystko jest w porządku. Technicy sprawdzili to na samym początku. Ale gdzieś po drodze napięcie się gubi.

- No to co, zwarcia w kablach? - Trzeba by było niejednego zwarcia, żeby osiągnąć taki efekt - zauważył Trilli. -

Ale to i tak nie wyjaśnia permalamp. - Właśnie - zgodził się Pressor. - Sprowadziłeś już ekipę serwisową? - Są na miejscu, ale piętro wyżej - wyjaśnił Trilli. - Sprawdzają turbowindy. Zdaje

się, że to od nich się zaczęły problemy. Pressor podrapał się po policzku. - To te turbowindy, z których udało się uciec Jedi i imperialnym? - Też mi to najpierw przyszło do głowy - przyznał Trilli. - Ale jeszcze po ich

ucieczce wszystko było w porządku. - Może to jakaś opóźniona reakcja - zasugerował Pressor. - Coś, co zmajstrowali,

żeby zatrzeć ślady. - Nie wiem - odparł Trilli z powątpiewaniem. - To by była strata czasu. Zwłaszcza

w przypadku Jedi. Po drugiej stronic holu zamilkł wentylator. - Jeszcze jeden - mruknął Pressor, zezując w tamtym kierunku. -Wiesz, co mi to

przypomina? Inwazję robaków kanałowych, która nas dopadła w parę lat po lądowaniu. - Niemożliwe - upierał się Trilli. - Eksterminowaliśmy je trzydzieści lat temu. - A może właśnie zaimportowaliśmy nową partię? - mruknął Pressor, wskazując

ruchem głowy w kierunku końca korytarza. Trilli mruknął pod nosem coś niepochlebnego. - Uliarowi się to nie spodoba. - Nie żartuj. - Pressor sięgnął po komunikator, przypomniał sobie w samą porę o

blokadzie i ruszył w kierunku jednego z aparatów wbudowanych w ścianę. - Lepiej

Timothy Zahn 191sprowadźmy jeszcze kilka ekip. Jeśli to robaki kanałowe, trzeba się ich pozbyć, i to szybko.

- Racja - rzekł Trilli. - Na pewno chcesz, żebym zaczekał, aż przekażesz dobre nowiny Uliarowi?

Pressor skrzywił się lekko. - Niech obaj poczekają - rzekł. - Nie ma sensu rozpuszczać plotek, zanim się nie

dowiemy, co tu mamy. - Poza tym chyba nie chciałbyś tego przedstawić samemu Uliarowi - dodał Trilli. Pressor włączył komunikator ścienny sekcji technicznej. - Coś w tym stylu. Centralny korytarz lewoburtowy na D-6 był tak zapchany śmieciami i gruzem, jak

najgorsze odcinki na D-4. Centralny korytarz prawoburtowy, dla kontrastu, był niemal idealnie czysty i uporządkowany.

- Zdecydowanie chodzą tędy - zauważył Strażnik, kiedy grupa ostrożnie kierowała się w stronę rufy. - Niewielki tu ruch, ale równomierny.

- Skąd wiesz? - zainteresował się Fel. - Poznaję po śladach w kurzu na pokładzie - wyjaśnił Drask. - Są miejsca, gdzie

pojedynczy przechodzień albo go poruszył, albo podniósł. Codziennie przechodzi tu nie więcej niż dwadzieścia osób. Może nawet mniej.

- Może tylko dziesięć - zgodził się Strażnik. - Dwaj strażnicy, których zostawiliśmy ogłuszonych... trzy zmiany po dwóch dziennie plus jeszcze parę osób i to wszystko.

- Dowódco - odezwał się Zapaśnik. - Słyszę głosy z przodu. - Rozsunąć szyk - rozkazał Strażnik. - Nie za mocno, pozostać w kontakcie

wzrokowym. - Widzę światło - zauważył Zapaśnik. - Zdaje się, że dochodzi z sypialni załogi. - Uważać na problemy - ostrzegł Fel. - Mogli mieć czas na sprowadzenie

posiłków. Widocznie jednak nie mieli. W kilka chwil później grupa dotarła na miejsce. Czyli do więzienia. Fel nie przejął się specjalnie słowami Luke’a, twierdzącego, że w magazynie

kiedyś też było więzienie. Opis przedstawiony przez Draska również nie zmniejszył ich sceptycyzmu. To miejsce nie budziło jednak najmniejszych wątpliwości. Drzwi do dawnych pomieszczeń załogi miały dwie szpary - jedną na poziomie oczu, a drugą nisko nad podłogą, dość szeroką, aby przesunąć tamtędy tacę z posiłkiem. Oprócz normalnego zamka w drzwiach założono dziwną przystawkę z podwójnym dostępem: wyglądało na to, że będzie potrzebny podwójny kod, aby ją otworzyć.

- Hej? - rozległ się zza drzwi nieśmiały kobiecy głos. - Perry, czy to ty? Fel podszedł do drzwi i przycisnął twarz do górnej szczeliny. Pomieszczenie

podzielone było na co najmniej trzy sekcje, z których dwie zasłonięto szczelnymi, ręcznie zasuwanymi panelami. Sekcja centralna, widoczna przez szczelinę, została

Rozbitkowie z Nirauan 192urządzona jak pokój rekreacyjny - stoliki, fotele, gry i zabawki. Dwa fotele były zajęte przez kobiety - jedna miała ze dwadzieścia lat, druga znacznie więcej. Obie zajęte były obserwacją czwórki dzieci w wieku od sześciu do dziesięciu lat. Dzieci bawiły się i szczebiotały, młodsza kobieta nachylała się w kierunku drzwi, żeby przez wąski wziernik przyjrzeć się przybyszom.

Nagle zesztywniała. - Ty nie jesteś Perry! - zawołała, a głos zadrżał jej lekko. - Coś ty za jeden? - Jestem dowódca Chak Fel z Imperium Ręki - przedstawił się Fel. Dzieci

przerwały zabawę i odwróciły się wszystkie w ich stronę, żeby zobaczyć, co się dzieje. - Nie bójcie się, nie skrzywdzimy was.

- Czego chcecie? - zapytała starsza kobieta. - Przybyliśmy tutaj, żeby pomóc - zapewnił ją Fel, rozejrzał się wokoło ze

zmarszczonym czołem. Te kobiety z pewnością nie wyglądały na zatwardziałych kryminalistów, których trzeba trzymać w zamknięciu za drzwiami z podwójnie kodowanym zamkiem i karmić jak w zoo przez szparę pod drzwiami. Pod wieloma względami urządzenie sali przypomniało mu żłobek, który mijali wcześniej, albo klasę szkolną. - Kim jesteście?

- Jesteśmy niedobitkami misji Republiki o nazwie „Pozagalaktyczny Lot” - oznajmiła starsza kobieta.

- Tak, wiemy o tym - odrzekł Fel. - Chodzi mi o ciebie i dzieci. - Co tutaj robicie? - Jak to, przecież jesteśmy niebezpieczne - z goryczą odparła młodsza kobieta. -

Nie wiedziałeś? - Machnęła ręką, obejmując tym gestem dzieci. - A raczej to one są niebezpieczne. Dlatego przebywają tu, w Kwarantannie. My się tylko nimi opiekujemy, biedactwami.

- Niebezpieczne, tak? - zdziwił się Fel, obserwując gromadkę. O ile mógł stwierdzić, wszystkie maluchy wyglądały jak normalne dzieci, takie same jak wszystkie inne. - Co one właściwie zrobiły?

- Nic nie zrobiły - cicho odparła starsza z kobiet. Prawdopodobnie była tu już tak długo, że jej gorycz zmieniła się w rezygnację. - Są po prostu trochę inne niż wszystkie. Nic więcej. Wyobraźnia i nienawiść dyrektora Uliara dokonały reszty.

- A co takiego nakazały mu wyobraźnia i nienawiść? - zapytał Fel. - Myśli, że kim one są?

- Złem wcielonym, to chyba jasne? - powiedziała młodsza kobieta. - A właściwie boi się, że na takie zło wcielone wyrosną.

Fel znów spojrzał na dzieci. - Zło wcielone? - zapytał. - Tak - odpowiedziała kobieta, marszcząc czoło, jakby to powinno być dla

wszystkich oczywiste. - Sam chyba rozumiesz. Jedi.

Timothy Zahn 193

R O Z D Z I A Ł

18 Fel najpierw tylko gapił się na nią, bo mózg odmówił mu posłuszeństwa i nie

pozwalał sformułować słów. Zło wcielone? Jedi? - Kto wam powiedział, że Jedi są źli? - zapytał. - Owszem, miewają gorsze dni,

ale... Urwał. Obie kobiety patrzyły na niego tak, jakby powiedział, że białe jest czarne. - O niczym nie wiesz?! - zawołała młodsza kobieta. - To oni nas zniszczyli.

Zdradzili i zniszczyli. - Widziałaś na własne oczy, jak to się stało? - tłumaczył jej Fel. - Czy może

słyszałaś to od kogoś? - Dowódco... - przerwał mu Drask. Fel odwrócił się od szczeliny. - Co jest? - warknął. - W tej chwili to naprawdę nieważne - łagodnie wyjaśnił generał. - Dowiemy się

więcej o ich historii, kiedy arystokra i ambasador znajdą się znowu bezpieczni pod naszą ochroną.

Fel poczuł, że szczęki zaciskają mu się z frustracji. Chiss miał rację. - Zrozumiałem - rzekł niechętnie. - Więc po prostu je tu zostawimy? - A wolisz zabrać je ze sobą? - odparował Drask. - Nie, oczywiście, że nie - niechętnie ustąpił Fel. - Tylko... nie, skąd, pewnie, że

nie. Wracamy do turbowindy? - Tak - powiedział Drask, błyskając gniewnie oczami w stronę zamkniętego

pomieszczenia. - Widzieliśmy już to, co chcieliśmy zobaczyć. Fel skinął głową. Nie chciał zostawiać tutaj tych ludzi, więźniów jakiejś szalonej,

prawie zapomnianej legendy lub osobistej wendety. Ale Drask miał rację. Te sprawy musiały poczekać.

- Dobrze. Szturmowcy, przygotować się. Wracamy do przednich turbowind. Ruszył przed siebie, ale w tym samym momencie spostrzegł w Zapaśniku coś, co

go zastanowiło. - Co jest, Zapaśniku? - zapytał. Eickarie z widocznym ociąganiem stanął znowu na baczność.

Rozbitkowie z Nirauan 194- Przepraszam, dowódco - rzekł głosem brzmiącym jeszcze bardziej obco niż

zwykle. - To tylko wspomnienia... - Wspomnienia czego? - Mojego ludu. - Zapaśnik ledwie dostrzegalnym gestem lufy blastecha wskazał

drzwi Kwarantanny. - Lord porwał wiele takich niewinnych istot, które nie stanowiły żadnego zagrożenia, i poumieszczał je w miejscach podobnych do tego.

- Rozumiem - rzekł Fel, kierując wzrok na białą maskę. - Teraz jednak możemy zrobić tylko jedno: odnaleźć Formbiego i Jinzlera i powiadomić ich o tym. Zasada Pierwsza mówi, że dyplomaci mają pierwszeństwo w rozwiązywaniu tego typu problemów.

- A jeśli nie są w stanie lub nie chcą zrobić czegokolwiek? Fel znów spojrzał na zamknięte drzwi. - Następni w kolejce są żołnierze, i to jest Zasada Druga - rzekł ponuro. - Ruszaj. Projektanci „Pozagalaktycznego Lotu” raczej nie wzięli pod uwagę możliwości,

że ktoś chciałby podróżować szybami turbowind bez wagoników, a przynajmniej bez serwisowych plecaków repulsorowych. Pewnie dlatego wnętrze szybu było gładkie, bez drabinek i stopni. Nie było tu także żadnych wbudowanych uchwytów dla rąk, a całe okablowanie zostało ukryte pod panelami ochronnymi.

Na szczęście Jedi mieli swoje sposoby. - Jak leci? - zapytał Luke, wspinając się po kablu zasilającym. - Całkiem dobrze - odparła Mara z góry. - Pytanie, jak ty się trzymasz? - Ano, też nieźle - zapewnił ją Luke, przerywając na chwilę wspinaczkę, aby

spojrzeć na żonę siedzącą mu na ramionach. Dla postronnego obserwatora byłby to naprawdę zabawny widok: mężczyzna wspinający się po linie i dźwigający na barkach kobietę, usadowioną wygodnie niczym dziecko obserwujące paradę w Dzień Zwycięstwa.

Głupia metoda czy nie, była jednak ogromnie skuteczna i szybsza, niż się tego spodziewał Luke. Metalowe panele dawno już się zablokowały z powodu rdzy i upływu czasu, jedynym więc sposobem, aby się dostać do kabli, było usunięcie ich trzymanym w pewnych dłoniach mieczem laserowym. Każda inna metoda wymagałaby wycinania panelu po kawałku i podciągania się za każdym razem na świeżo odsłoniętych kablach, a następnie wycinania kolejnej sekcji. Natomiast teraz Mara mogła się skoncentrować na cięciu paneli, a Luke na wspinaniu się.

Tyle że nie wiedział, jak długo wytrzyma. Sięgając w Moc, pozwolił, aby przeniknęła ona jego mięśnie, i parł naprzód. Uznał za wyjątkowe szczęście, że nie musieli w taki sam sposób uciekać z windy-pułapki. Drask nie dałby rady.

- Uważaj - mruknęła nagle Mara. - Dochodzimy do kolejnego wiru. - Jasne - odparł. Teraz każdy kolejny uchwyt dłoni na kablu musiał być silniejszy i

pewniejszy. Konstrukcja sztucznej grawitacji, polegająca na tym, że w każdym z dreadnaughtów biegła ona w innym kierunku, wymusiła taką konstrukcję szybu, żeby ustawiał on wagoniki we właściwej pozycji, zanim dotrą na miejsce przeznaczenia.

Timothy Zahn 195Pola wirów grawitacyjnych, niezbędne do tego, nie były zbyt trudne do ominięcia - oboje z Marą minęli już dwa takie - ale osoba nieprzygotowana mogłaby mieć kłopoty.

- Czy one muszą być powiązane z systemem podtrzymania życia na statku? - mamrotał, czując, jak wir szarpie go, usiłując obrócić. Mara na chwilę przerwała pracę mieczem świetlnym, żeby przytrzymać się kołnierza Luke’a. - Bez grawitacji w szybie moglibyśmy sobie dopłynąć do D-Pięć.

- Stracilibyśmy pół dnia na znalezienie wszystkich namiarowych urządzeń i wyłączenie ich - zauważyła, wskazując palcem w górę. -Tu mamy górną powierzchnię wiru.

Luke przecisnął się wraz z nią przez wir i ruszyli dalej. - Powiesz mi wreszcie, o co chodzi? - spytał. Mara westchnęła tak głośno, że słychać ją było nawet przez szum miecza

świetlnego. - Chodzi o pewną scenę z pokładu obserwacyjnego „Posła Chafa” - wyjaśniła. -

Zanim weszliśmy do Reduty... kiedy Bearsh i Geroonianie żegnali się ze swoim statkiem.

- Pamiętam - przytaknął Luke. - Powiedziałaś wtedy, że coś jest nie całkiem w porządku.

- Żałuję, że nie połapałam się w tym wcześniej - odparła z poczuciem winy. - Powinnam była to zauważyć. Pamiętasz, kiedy po raz pierwszy zjawił się statek Geroonian? Wtedy podczas rozmowy na ekranie za plecami Bearsha zobaczyliśmy plac zabaw i dzieci bawiące się w Imperatora Szczytów.

- Pamiętam odparł Luke. - Dla mnie wyglądało to całkiem normalnie. - O tak, bardzo przyjemna scenka - odparła Mara zgryźliwie. - Problem w tym, że

kilka dni później, kiedy Geroonianie się żegnali, w tle rozgrywała się ta sama scena. Luke zmarszczył brwi.

- Co to znaczy, ta sama scena? Znowu dzieci bawiły się na konstrukcjach? - Owszem, a w dodatku były to te same dzieci - odparła. - Robiły to samo i

dokładnie w ten sam sposób. Luke mocniej zacisnął dłoń na kablu. - Więc to było nagranie? - Brawo - z goryczą odparła Mara. - Na statku nie ma dzieci. Bearsh łże jak z nut.

W wersji stereo. - A ja tego nie zauważyłem - jęknął Luke, czując się jak skończony dureń. -

Nawet się nie przyglądałem. - A po co miałbyś się przyglądać? - zauważyła. - Nie było powodu, aby ich o

cokolwiek podejrzewać. - Ale i tak powinienem był zachować większą czujność - upierał się - zwłaszcza

po tym wszystkim, co działo się na pokładzie „Posła Chafa”. A właściwie co z tego wynika?

- To oznacza, że Geroonianie oszukują - wytłumaczyła Mara. - I że ten ich statek nie jest wcale statkiem uchodźców. Poza tym... nic więcej nie przychodzi mi do głowy.

Rozbitkowie z Nirauan 196Bearsh mówił, że statek składa się głównie z małych pomieszczeń - przypomniał

sobie Luke, usiłując przeanalizować tę informację. - Taką strukturę nasze czujniki powinny bez trudu sprawdzić, więc można przyjąć, że nie kłamał w tej sprawie. Ale... jaki statek składa się z małych pomieszczeń?

- Statek więzienny? - podsunęła jego żona. - Albo statek-magazyn, taki, jak magazyn centralny na „Pozagalaktycznym Locie”? Ta seria małych pomieszczeń by się zgadzała...

- Wiele dałbym za to, aby wiedzieć, co to znaczy „małe pomieszczenia” - rzekł Luke. - Pytałaś kiedyś Draska, czy namierzał czujnikami ich statek?

- Nie ale czy nie uważasz, że i tak nic by nie powiedział, nawet gdyby mu się coś nie zgadzało? - powiedziała Mara.

- Może powiedział, ale nie nam - zasugerował Luke, wizualizując sobie statek Geroonian. Wielki, kulisty, o regularnym wzorze składającym się z czarnych kropek. Wtedy zidentyfikował je wstępnie jako iluminatory albo wentylację... albo dekorację...

Westchnął głęboko. - Albo wyrzutnie - dodał głośno. - Co? - Wyrzutnie - powtórzył. - Te ciemne punkty na powierzchni asteroidy wyglądają

tak samo, jak te na punktach ogniowych na asteroidzie w drodze do Reduty. - Wyrzutnie dla myśliwców - zgrzytnęła Mara. - A więc to lotniskowiec. - A my zostawiliśmy go tuż obok Stacji Dowodzenia Brask Oto - ponuro

przypomniał jej Luke. - Genialne - burknęła Mara. - To tyle, jeśli chodzi o umiłowanie pokoju wśród

Geroonian. Nad głową Luke’a rozległ się cichy świergot, zaledwie słyszalny przez szum

miecza Mary. - Słyszałaś? - zapytał. - Co miałam słyszeć? - Znów ćwierknął komunikator - wyjaśnił. - Drask mówił, że to brzmi tak, jakby

ktoś próbował porozumiewać się poprzez blokadę. Teraz pochodziło z twojego komunikatora.

- Nie zauważyłam - odparła. Dźwięk wydawany przez miecz świetlny zmieniał się za każdym razem, gdy broń trafiła na metal. - Myślisz, że to Geroonianie?

- Chyba nikt nam tyle nie nakłamał, co oni - przypomniał Luke z niesmakiem. - Nawet Formbi? - Nawet Jinzler - odrzekł. - Mam w związku z tym bardzo złe przeczucia. Daleko

jeszcze? Poczuł, jak Mara wierci się na jego ramionach, żeby spojrzeć w górę. - Przy tym tempie to nam zajmie kwadrans - odparła. - Może trochę więcej. Luke zacisnął zęby i sięgnął w Moc po dodatkowe siły. - A może trochę mniej?

Timothy Zahn 197- Nie! - Tarkosa ze wzgardą pchnął notatnik Jinzlera po blacie stołu w kierunku

właściciela. - Kompletnie nie do przyjęcia. - Co jest złego w statku „Rendili” klasy Battle Horn? - zapytał Jinzler, usiłując

zachować spokój. To powoli stawało się śmieszne. - Wielkość taka, jakiej chcesz, prędkość...

- To frachtowiec - beznamiętnie odparł Tarkosa. - To masowiec, nie frachtowiec - zaprotestował Jinzler. - Jest uzbrojony i

opancerzony, ma zasięg, moc... - Nie do przyjęcia - odparł Uliar. - Pokaż mi coś innego. Jinzler sięgnął po notatnik, przełykając odpowiedź, na którą miał ogromną ochotę.

Uliar i jego dwaj doradcy zbijali jak dotąd wszystkie jego propozycje i argumenty. Zaczynali go serdecznie irytować, wszyscy razem i każdy z osobna.

- Doskonale - rzekł, szukając danych o statkach. Może tu znajdzie się coś, co zadowoli marudnych starych Ocalonych.

Oczywiście, zawsze pozostaje jeszcze problem przekonania Chissów, żeby kupili statek od Nowej Republiki i oddali go dla sprawy. Ale to już zabawa na później.

Komunikator pisnął po raz kolejny. - Co wy robicie z tymi komunikatorami? - zapytał Jinzler. - O czym ty mówisz? - zapytał Uliar. - Chodzi o to ćwierkanie - odparł Jinzler. - Czy wasze wszystkie komunikatory

mają jakieś przebicia na innych częstotliwościach? - Nie wiem, o co ci chodzi - warknął Uliar. - Przecież to wy robicie, a nie my. Jinzler zmarszczył brwi. - Teraz ja nie rozumiem, o czym ty mówisz. My nic... - Ach, tak - mruknął Bearsh i wstał. - Jak było na początku, tak jest i na końcu. Jinzler spojrzał na Geroonianina. - Co ty gadasz? - Jak było na początku, tak jest i na końcu - powtórzył Bearsh. Pochylając głowę,

zrzucił z ramion bezwładne ciało wolvkila i pozwolił, aby upadło przed nim na stół. Jego trzej pobratymcy siedzący pod ścianą uczynili to samo, rzucając martwe wolvkile na podłogę. Jinzlerowi przyszła do głowy absurdalna myśl, że zamierzają złożyć Uliarowi martwe zwierzęta w darze, aby zapewnić sobie jego współpracę. - Niegdyś zwyciężeni - ciągnął Bearsh - teraz zwycięzcy.

Sięgnął do karku zwierzęcia i przełamał dekoracyjna niebiesko-złotą obrożę. Ciało zadrżało krótko i gwałtownie i wolvkil ożył. Ktoś krzyknął, kiedy stwór stanął na łapach - pewnie jeden z Ocalonych, pomyślał

oszołomiony Jinzler. Wolvkil otrząsnął się jak mokry karfler. A może to sam Jinzler zadygotał - jego umysł przez chwilę był całkowicie bezczynny, niezdolny do przetworzenia czegokolwiek poza widokiem zwierzęcia, które spoglądało mu w oczy znad długiego, wypełnionego zębami pyska. Jak przez mgłę uświadamiał sobie, że trzy pozostałe wolvkile pod ścianą również w niewytłumaczalny sposób ożyły.

Rozbitkowie z Nirauan 198Przez jedną, długą jak wiek sekundę nikt się nie odzywał. Bearsh mruczał jakieś

hołdownicze zaśpiewy w swoim melodyjnym, dwutonowym języku. Z końca stołu, przy którym siedzieli Ocaleni, dobiegł pojedynczy, cichy okrzyk.

- Nie- usłyszał Jinzler szept Uliara. - To nie... Cztery wolvkile skoczyły. Jinzler instynktownie odepchnął się od stołu, zanim najbliższe ze zwierząt go

dosięgło. Prawie oczekiwał ostrego bólu od szczęk zamykających się na jego karku, ale kosmaty pocisk przeleciał nad nim, nawet go nie dotykając rozcapierzonymi szponami. Jinzler odepchnął się tak mocno, że jego krzesło poleciało w tył, a on sam uderzył barkiem i plecami o podłogę z taką siłą, że zobaczył wszystkie gwiazdy. Przez szum krwi tętniącej mu w uszach słyszał krzyki, nawoływania i serie strzałów. Rozległ się zawodzący, przeraźliwy wrzask, potem jeszcze jeden krzyk i Jinzler poczuł, że ktoś stawia go na nogi.

Był to Tarkosa z obłędem w oczach i grymasem wściekłości na pooranej zmarszczkami twarzy.

- Cofnij się, durniu - warknął, jednym szarpnięciem za ramię kierując Jinzlera na tyły sali. Po sekundzie puścił go i sam też zaczął się wycofywać. Jinzler zamrugał, żeby widzieć wyraźniej, i rozejrzał się wokół.

Spokój sceny sprzed paru sekund ustąpił miejsca całkowitemu chaosowi. Trzej wojownicy Chissów, klęcząc lub leżąc, walczyli z atakującymi wolvkilami na śmierć i życie. Stróż Pokoju, który ich pilnował, leżał nieruchomo w rozszerzającej się z każdą chwilą kałuży krwi. Miotacz spoczywał na podłodze, obok jego bezwładnej dłoni. Jinzler obserwował z przerażeniem, jak jeden z Chissów, któremu udało się wyrwać swoją broń ze szczęk napastnika, strzela z odległości kilku centymetrów w korpus zwierzęcia. Wolvkil jednak tylko się otrząsnął i dalej szarpał ramię i pierś wojownika. Po drugiej stronie sali, pod ścianą, leżał drugi Stróż Pokoju, powalony na ziemię przez Geroonian, których pilnował. Dwóch przytrzymywało jego uzbrojone ramię, trzeci siedział mu na piersi i metodycznie walił głową nieszczęśnika o podłogę.

Zza pleców Jinzlera dobiegi nagle ostry syk i smuga niebieskiego ognia przeleciała nad jego ramieniem, trafiając w plecy trzeciego Geroonianina. Ten krzyknął coś, co zabrzmiało jak przekleństwo, i stoczył się z piersi Stróża, Drugi strzał trafił go w ramię, osmalając rękaw i wywołując kolejny wrzask.

Jinzler znów uchylił się odruchowo, kiedy jeden z wolvkilów porzucił Chissa, którego atakował, i skoczył w jego stronę. Zwierzę przeleciało obok niego. Jinzler obejrzał się...

...i zobaczył woivkila na piersi Formbiego. Potężne szczęki zwierzęcia zaciskały się na prawym ramieniu arystokry.

Impet uderzenia omal nie przewrócił Formbiego, ale Chiss zdołał utrzymać się na nogach. Ignorując krew, która zalewała mu ramię, jednym ruchem przerzucił miotacz do wolnej ręki. Przycisnął lufę do łba wolvkila i wystrzelił.

Ten strzał wydobył z gardła zwierzęcia przeraźliwe wycie, lecz rana najwyraźniej w żaden sposób nie wpłynęła na jego siłę czy determinację. Formbi strzelił jeszcze raz i

Timothy Zahn 199dopiero wtedy wolvkil się zorientował, że atakuje niewłaściwe ramię. Szarpnął je raz jeszcze i puścił, rzucając się na drugą rękę ofiary.

Nie zdążył. Zanim otworzył paszczę, nagle jakby znikąd pojawiła się Feesa i jak żółto-niebieski taran uderzyła w bok zwierzęcia, odrywając je od Formbiego i padając wraz z nim na pokład.

Wolvkil zawył wściekle, wijąc się jak wąż i usiłując strząsnąć ją z siebie. Feesa jednak była szybsza, otoczyła go ramionami i zanurzyła twarz w sierści na grzbiecie. Stworzenie znów zawyło, kręcąc łbem na wszystkie strony w daremnych próbach jej dosięgnięcia. Feesa jednak trzymała się mocno i wrzeszczała coś po chissańsku do Formbiego, który ładował w zwierzę serię za serią niebieskiego ognia.

Nagle minął paraliż, który do tej pory przykuwał Jinzlera do podłodłogi. Zobaczył, że Bearsh stoi na środku sali z dłońmi na biodrach i obserwuje zimnym

spojrzeniem jatkę, która się wokół niego rozgrywa. - Odwołaj je! - zawołał Jinzler, czując, że zalewa go ślepa furia. W jednej chwili

znalazł się przy Geroonianinie. - Odwołaj je! Słyszałeś? - Słyszałem, człowieku - rzekł Bearsh. Nerwowy, pokorny głos, do którego Jinzler

przywykł na statku, zmienił się teraz w ostry, arogancki ton. - Jesteś takim samym głupcem jak oni. Odstąp albo zginiesz teraz w cierpieniu, zamiast później w zimnie i mroku.

- To ty zaraz umrzesz - wycedził Jinzler, zaciskając pięści. Bearsh może i był młodszy, ale Jinzler był o dobrą głowę wyższy i co najmniej o piętnaście kilogramów cięższy. Geroonianin nie miał też przewagi zaskoczenia, tak jak ci, co zamordowali młodszego Stróża Pokoju. Jinzler zamierzał tłuc Geroonianina tak długo, aż tamten odwoła atak. Może go zatłuc na śmierć, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Bearsh chyba ujrzał to w jego oczach. Wyraz twarzy mu się zmienił; nagle z szybkością, o jaką Jinzler by go nie podejrzewał, poderwał w górę obie dłonie i złapał brzeg lewego rękawa. Jinzler drgnął i przyspieszył kroku; musiał znaleźć się przy Geroonianinie, zanim tamten sięgnie po broń...

Bearsh jednak, zamiast wyciągnąć broń, oderwał warstwę tkaniny. Jinzler zauważył, że jego ramię jest pokryte czymś, co wygląda jak sfilcowany materiał uszczelniający, czarno-żółty, a miejscami przezroczysty...

Nagle ramię eksplodowało chmarą wściekle brzęczących owadów. Jinzler zaledwie zdążył wyhamować. Przez sekundę lub dwie owady kłębiły się bez celu, po czym skupiły się w kulistą chmurę wokół głowy Bearsha.

- Spokojnie, człowieku - odezwał się Geroonianin. - Radzę uważać. Nie wiem, co robią z ludźmi ukąszenia schostri, ale dla większości innych form życia, wobec których je stosowaliśmy, okazywały się śmiertelne.

Wykrzywił usta w podwójnym sardonicznym uśmieszku. - Jeśli chcesz posłużyć jako zwierzę doświadczalne, nie krępuj się. Lekceważąco odwrócił się plecami do Jinzlera. Ruszył w stronę Geroonianina

postrzelonego przez Formbiego i tych dwóch, którzy nadal znęcali się nad Stróżem Pokoju. Rój ruszył za nim, jakby traktował go jak swój ul lub królową.

Rozbitkowie z Nirauan 200Jinzler ostrożnie zrobił krok naprzód, czujnym okiem zezując na owady. Jeszcze

parę metrów i Bearsh znajdzie się w zasięgu leżącego na podłodze miotacza Stróża Pokoju. Jeśli jednak pierwszy dotrze do broni, przepadnie wszelka nadzieja zatrzymania jego i wolvkilów.

Geroonianin jednak zapomniał chyba, że na pokładzie leży nieużywany miotacz, upuszczony przez drugiego Stróża. A może po prostu sądził, że to mało ważne, skoro jedyni obecni, którzy znajdowali się dość blisko, aby po niego sięgnąć, walczyli na śmierć i życie z wolvkilami.

Wszyscy, z wyjątkiem Deana Jinzlera. Powoli ruszył w kierunku pistoletu, starając się być możliwie niewidzialny.

Wiedział, że nawet jeśli zastrzeli Bearsha, rój może go opaść i zemścić się okrutnie, ale uznał, że warto zobaczyć, jak uśmiech na twarzy Bearsha zmienia się w grymas cierpienia, a potem śmierci.

Do tej pory jeszcze nikt go nie zauważył. Jeszcze kilka kroków... - Ambasadorze! - zawołał Formbi. Jinzler się obejrzał. Uliar i dwaj radcy przewrócili właśnie długi stół

konferencyjny i ciągnęli go teraz w jeden z kątów w głębi sali. Formbi i Feesa byli z nimi, choć arystokra lekko się zataczał, brocząc krwią z rozszarpanego ramienia. Wolvkil, z którym walczył, leżał nieruchomo na podłodze, z sierścią niemal czarną od licznych osmaleń promieniami lasera. Rosemari i Evlyn siedziały skulone w kąciku; ramiona kobiety, mocno oplecione wokół ciała córki, drżały wyraźnie.

- Ambasadorze! - zawołał znowu Formbi. - Chodź tutaj! Szybko! - Pssst! - syknął Jinzler. Czy nie widzieli, co stara się zrobić? - Właśnie, ambasadorze, idź do nich - zgodził się Bearsh. Jinzler się obejrzał.

Bearsh stał nad nieruchomym już ciałem Stróża Pokoju, z miotaczem niedbale wycelowanym w stronę Jinzlera.

- A może wolisz umrzeć już teraz? Jinzler się zawahał. Jeśli Geroonianie chcieli, aby zginął, nic i nikt ich nie

powstrzyma. Jeszcze raz zacisnął pięści w bezsilnej złości na myśl o porażce, po czym się wycofał.

- Krzesła! - krzyknął Uliar. - Szybko! Jinzler na oślep sięgnął w kierunku krzeseł i chwycił dwa, nie spuszczając oka z

miotacza w dłoni Bearsha. Wszyscy wojownicy chissańscy leżeli zakrwawieni i pokonani na pokładzie. Dla nich walka już się skończyła. Wolvkile, które ich pozabijały, stały nad ciałami, dysząc ciężko i obserwowały Jinzlera nieruchomymi ślepiami, oblizując krew z pysków i łap.

Zanim dotarł do Ocalonych, ci już ustawili stół na boku, tworząc niewielką zaporę w kącie sali. Wkrótce okazało się, po co potrzebne im były krzesła - Uliar i Tarkosa położyli je na szczycie trójkątnego schronienia jak dachówki, podpierając o ściany i wzmacniając cokołami rzeźb. Geroonianie stali teraz razem, obserwując ich w milczeniu.

- A teraz do środka - polecił Bearsh, kiedy ostami kawałek zadaszenia znalazł się na miejscu. - Szybko.

Timothy Zahn 201Więźniowie posłuchali w milczeniu, wpełzając przez szczelinę, która pozostała

pomiędzy stołem a ścianą. Uliar jako ostami zasunął krzesło i zamknął przejście. Jinzler pomyślał z goryczą, że znaleźli się tu jak zwierzęta w klatce, zbudowanej

własnymi rękami. Rozległy się kroki i znad krzeseł wychynęła twarz Bearsha. - No proszę, jak miło - ironicznie rzucił Geroonianin. Wyciągnął ramię, a owady

posłusznie usadowiły się na swoim miejscu. - Nawet ludzie potrafią słuchać rozkazów. Nikt nie odpowiedział. - W porządku, macie nas - odezwał się Jinzler, uznając, że ktoś jednak powinien

dowiedzieć się, o co chodzi. - Czego chcecie? Usta Bearsha wykrzywiły się wzgardliwie. - Waszej śmierci, naturalnie - rzekł. - Pozostaje jedynie kwestia metody. Gestem wskazał za siebie, gdzie pozostali Geroonianie nakładali jakąś maść na

ranę tego, którego postrzelił Formbi. - Purpsh na przykład chętnie rozstrzelałby was, żeby rozkoszować się waszymi

wrzaskami. Zwłaszcza twoimi, arystokro Formbi. Ale pozwoliłem, żebyście sami zdecydowali, w jaki sposób chcecie umrzeć.

- Nie ujdzie ci to na sucho - powiedział Uliar z dumnym spojrzeniem, lecz Jinzlerowi wydawało się, że w głosie dyrektora brzmi zmęczenie.

- O, z całą pewnością ujdzie - odparł Bearsh, owijając na nowo rękawem spokojne już owady. - Wasi drogocenni Jedi i imperialni szturmowcy zapewne już nie żyją... mały sabotaż w windach, w których byli uwięzieni, powinien był już dawno do tego doprowadzić. Kto jeszcze może nas powstrzymać?

- My - warknął Uliar. - Szybko się przekonacie, że nic z tego. Blokada łączności nie została zdjęta, więc

nie dasz rady pchnąć do ataku swojej żałosnej kolonii. Zanim się zorientują, co się stało, dawno nas już tutaj nie będzie. - Bearsh się uśmiechnął. - A wy powędrujecie w stronę lodowatej i ciemnej śmierci.

Potrząsnął lekko brzegiem swojej szaty. Rozległ się cichy brzęk i kilka małych przedmiotów upadło na pokład.

- Mały prezent dla Ocalonych z „Pozagalaktycznego Lotu” - rzekł. - Kilku takich już użyliśmy w turbowindach, te zajmą się wami.

Jinzler zmarszczył brwi, przechylił głowę na bok i przycisnął policzek do krzesła, aby zobaczyć cokolwiek ponad krawędzią stołu. Na podłodze leżało kilka nitkowatych kształtów, które zaczęły się przemieszczać w różne strony.

- Pełzaki kablowe - jęknął. - Doskonale, ambasadorze - z aprobatą rzekł Bearsh. - Przecież obiecałem, że

umrzecie w zimnie i w ciemnościach, prawda? - Co to są pełzaki kablowe? - To coś podobnego do robaków kanałowych - wyjaśnił Jinzler, czując ucisk w

żołądku. - Ale gorsze. Bearsh wsunął kilka do kabli sterowania na pokładzie „Posła Chata” i omal go nie zniszczył. - Zmarszczył brwi. - Bo to byłeś ty, prawda?

Rozbitkowie z Nirauan 202Pospacerujemy sobie po waszym statku i rozprowadzimy więcej naszych słodkich

zwierzątek, aby wzmocnić efekt wyjaśnił Bearsh Uliarowi, ignorując pytanie. A potem pozostawimy was na ich pastwę.

- Nie ma potrzeby niszczyć tych ludzi i ich domu, Bearsh - odezwał się Formbi. Głos miał śmiertelnie spokojny, z lekkim śladem cierpienia, jakie musiało mu sprawiać rozdarte ramię. - Jeśli chcecie „Posła Chata”, to go sobie bierzcie.

Bearsh prychnął. - Nie doceniasz nas, arystokro. Mamy w planach ważniejszą rozgrywkę niż

porwanie dyplomatycznej łajby Chissów. Machnął ręką w kierunku wolvkilów. - A skoro mowa o rozgrywkach, pozostawiamy tu naszych pupili, żebyście

siedzieli spokojnie, dopóki nie skończymy. Zapewne zauważyliście, jak trudno je zabić. Jeśli niektórzy z was uznają, że wolą szybszą śmierć niż tę, którą wam zgotowaliśmy, jestem pewien, że zwierzaki ucieszą się z dodatkowej rozrywki.

Bearsh... - zaczął znowu Formbi. Bearsh jednak tylko odwrócił się do niego plecami i odszedł. Jinzler znów wyjrzał

zza krzeseł i zauważył, że pozostali Geroonianie ruszyli za nim, podtrzymując rannego. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem i Bearsh wyjrzał na korytarz. W chwilę potem już ich nie było, a drzwi zasunęły się za nimi.

Jinzler spojrzał na trzy pozostałe wolvkile. Kręciły się w kółko, czyszcząc sobie futra i od czasu do czasu obwąchując martwe ofiary. Widać było jednak, że nieustannie obserwują ukrytych za barykadą więźniów.

- Nie rozumiem - wyszeptała Rosemari drżącym, ledwie słyszalnym głosem. - Czego oni od nas chcą?

Uliar westchnął. - To zemsta, pani instruktor - rzekł. - Zemsta za rzeczywiste i wyimaginowane

zbrodnie. - Jakie zbrodnie? - zapytała Rosemari. - Co my kiedykolwiek zrobiliśmy

Geroonianom? - Geroonianom? Nic - z goryczą odparł Uliar. - W tym cały problem. Jinzler obejrzał się na niego ze zdumieniem. - Co takiego? - Nie wiedział pan, ambasadorze? - wycedził Uliar, a jego spojrzenie stało się

jeszcze bardziej mroczne. - Bearsh i jego przyjaciele nie sąGeroonianami. To Vagaari.

Timothy Zahn 203

R O Z D Z I A Ł

19 Jinzler zamrugał ze zdumieniem, w pamięci przebiegając wszystkie sceny

podróży. Jak Uliar mógł uważać, że ci aż do przesady pokorni towarzysze podróży należą do rasy piratów i handlarzy niewolników?

Zanim jednak zdążył sformułować to pytanie bodaj w myślach, jeden wyraźny obraz Bearsha zastąpił wszystkie pozostałe: jego lodowaty spokój, kiedy wolvkile mordowały obecnych w sali konferencyjnej.

- Skąd wiedziałeś? - zapytał. - Poznałem po głosach - odparł Uliar, wbijając niewidzący wzrok w przestrzeń. -

A raczej po ich języku, kiedy rozmawiali tuż przed atakiem. Słyszałem go tylko raz, ale czegoś takiego się nie zapomina. - Jego spojrzenie znów nabrało twardości i ostrości. - Naprawdę nie wiedzieliście, kim są?

- Oczywiście, że nie - zapewnił Jinzler. - Myślisz, że wpuścilibyśmy ich tak po prostu na pokład „Pozagalaktycznego Lotu”?

- Sam nie wiem - posępnie odparł Uliar. - Niektórzy z was zapewne tak. - Zwrócił wzrok w kierunku Formbiego. - Na przykład potomkowie tych, którzy próbowali zniszczyć „Pozagalaktyczny Lot”.

- Idiotyzm - warknął Formbi, z trudem powstrzymując jęk bólu. Leżał na boku, wsparty o ścianę, z głową na kolanach Feesy. Plama krwi na jego rękawie rosła. - Mówiłem ci już: Dynastia Chissów nie miała nic wspólnego z waszym zniszczeniem. Thrawn działał całkowicie na własną rękę.

- Może i tak - zgodził się Uliar. - Ale co z tobą, arystokro? Z czyjego ramienia ty działasz?

- Czemu marnujecie czas na takie nieistotne sprawy? - wtrąciła się gniewnie Feesa. - Musimy znaleźć pomoc medyczną dla arystokry Chaf’orm’bintrana. Gdzie jest wasze centrum medyczne?

- A co to za różnica? - warknął Uliar. - Te bestie zabiją każdego, kto spróbuje wyjść.

- Nieprawda - odparła Feesa. - W czasie walki atakowały jedynie tych, którzy mieli przy sobie broń. Dopóki pozostaniemy bezbronni i nie będziemy wykonywać groźnych ruchów, myślę, że przejdziemy obok nich bezpiecznie.

Rozbitkowie z Nirauan 204- Interesująca teoria - ze wzgardą odparł Tarkosa. - Jesteś przygotowana, aby na

jej podstawie zaryzykować nasze życie? - Nie muszą ryzykować niczyim życiem oprócz własnego - odparowała Feesa,

próbując powoli wstać w ciasnym kącie. - Idę. - Nie, nie chodź - zaoponowała Evlyn. - Widziałam, jak jeden z nich rozmawiał ze

zwierzętami. Myślę, że powiedział im, żeby nas nie wypuszczały. - Doprawdy? - syknął Uliar, nagle zmieniając ton. - Ciekawe, skąd o tym wiesz? - Nie wiem - odrzekła. - Powiedziałam „myślę”. - Gotowa jestem podjąć ryzyko - upierała się Feesa. - A ja nie - powiedział Formbi. Delikatnie dotknął końcami palców jej ramienia. -

Zostaniesz tutaj. - Ale... - To rozkaz, Feeso. - Oddychał coraz, ciężej, widocznie strata krwi dawała o sobie

znać. Wszyscy tu zostaniemy. - Czy Niebiescy tak właśnie stawiają czoło trudnym sytuacjom? - z pogardą spytał

Tarkosa. Siedzą i nic nie robią, aż umrą? - Może oni właśnie na to liczą wtrącił Keely. - Może te pełzaki kablowe wcale nie

są takie groźne, jak nam wmawiają. Może mają nadzieję, że wyrwiemy się stąd i damy poszarpać na kawałki.

- To lepiej siedzieć tutaj i czekać na śmierć? - zaprotestował Tarkosa. - Nikt nigdzie nie pójdzie stanowczo odparł Jinzler. - Nie ma takiej potrzeby. Jedi

i imperialni są wolni. Znajdą nas. Keely zaśmiał się ironicznie. - Jedi - prychnął. Zabrzmiało to niemal jak przekleństwo. - Nie ma żadnych Jedi - wtrącił Uliar. - Słyszałeś Bearsha. Już nie żyją - Uwierzę, jak zobaczę - mruknął Jinzler, zaglądając pomiędzy krzesła. Wolvkile

skończyły już toaletę po jatce i teraz podeszły bliżej do zaimprowizowanego schronu, prawdopodobnie zwabione głosami. Teraz krążyły na odległość ramienia od barykady ze stołu, otwierając pyski.

- Potrzebna nam broń - mruknął Uliar. - Właśnie tego teraz potrzebujemy. Broni. - Ci ludzie i Chissowie też mieli broń - zauważył Jinzler, patrząc na martwe ciała

rozrzucone w drugiej części pokoju. - Naprawdę potrzebujemy pomocy... Urwał ze wzrokiem utkwionym w najbliższego z martwych Stróżów Pokoju, a

właściwie w komunikator zamocowany do jego pasa. Komunikator, do którego chłopak sięgnął, kiedy Uliar kazał mu wyłączyć

blokadę. - Dyrektorze - zaczął, usiłując ukryć nagłe podniecenie, które go ogarnęło. -

Gdybyśmy mieli jeden z komunikatorów Stróżów Pokoju, czy bylibyśmy w stanie wyłączyć blokadę?

- Tak, z pewnością - odparł Uliar. - W te komunikatory wbudowana jest linia dowodzenia na specjalnie modulowanym paśmie częstotliwości, pozwalająca na porozumiewanie się z innymi Stróżami Pokoju i z dowództwem.

- Wiesz, jak to działa? - Oczywiście - warknął dyrektor. - Sam też służyłem jako Stróż Pokoju.

Timothy Zahn 205- Szkoda, że najbliższy komunikator leży o dziesięć metrów od nas - zauważył

Tarkosa. - Czyżbyś miał nadzieją, że jedna z tych bestii go aportuje? - Nie - odparł Jinzler, zerkając na Evlyn. - Nie myślałem o zwierzętach. Dziewczynka spojrzała na niego uważnie i po raz pierwszy, odkąd się spotkali,

ujrzał w jej oczach cień przerażenia. - Nie - szepnęła. - Nie mogę. - Możesz - zapewnił ją Jinzler. - Musisz. - Nie - zaprotestowała ostro Rosemari. - Słyszałeś. Ona nie może. - Nie może czego? - zapytał Uliar, w którym nagle obudziła się czujność. - Ona nie ma żadnych szczególnych zdolności - upierała się Rosemari,

ostrzegawczo mierząc wzrokiem Jinzler. - Ależ ma - odparł równie stanowczo. - Wiesz o rym równie dobrze jak ja,

Rosemari, i wiesz, że to nasza jedyna szansa. - Nie! - wykrzyknęła, kurczowo przyciskając do siebie córką. - A więc miałem rację - cicho rzekł Uliar. Rosemari raptownie zwróciła się ku dyrektorowi. - Zostaw ją w spokoju! - napadła na niego, ale głos jej drżał. - Nie wyślesz jej do

Trójki na pewną śmierć. Nie zrobisz tego. - Śmiesz stawać przeciwko prawu? - zagrzmiał Uliar. - Nic nie zrobiła! - upierała się Rosemari. - Jak możesz ją skazywać, skoro nawet

nic nie zrobiła! - Ona jest Jedi! - syknął Tarkosa. - Prawu to wystarczy. - Wasze prawo jest głupie - zauważył uprzejmie Jinzler. Ocaleni spojrzeli na niego z wściekłością. - Trzymaj się od tego z daleka, cudzoziemcze - nakazał Tarkosa. - Co ty o nas

wiesz, co wiesz o tym, przez co przeszliśmy? - Czy to powód, aby odbierać dzieciom ich tożsamość? - zapytał Jinzler. -

Zabraniać im się rozwijać i wykorzystywać talenty, z którymi się urodziły? Co to za wymówka... coś, co zdarzyło się pięćdziesiąt lat temu? Zanim którekolwiek z nich się urodziło?

- Nie - jęknęła Evlyn błagalnie, z oczami pełnymi łez. - Ambasadorze, proszę. Ja nie chcę tego zrobić. Nie chcę być Jedi.

Jinzler pokręcił głową. - Nie masz wyboru - rzekł łagodnie. - Żadne z nas nie wybiera sobie talentów i

możliwości, z jakimi się rodzi. Jedyny wybór mamy wtedy, kiedy zaczynamy z nich korzystać, aby żyć, rosnąć i służyć, chyba że zagrzebiemy je w ziemi i udamy, że nigdy ich nie było.

Niezręcznie obrócił się w ciasnym schronie i ujął dłoń dziewczynki. Drżała, a jej skóra była zimna jak lód.

- Używaj Mocy, Evlyn - rzekł. - To jeden z największych i najrzadszych darów, jakie komukolwiek ofiarowano. Nie możesz go po prostu odrzucić.

Spojrzała na niego, mrugając szybko, aby strząsnąć łzy z rzęs. Wyglądała na wstrząśniętą, a jednocześnie dziwnie opanowaną.

Rozbitkowie z Nirauan 206Nagle poczuł się tak, jakby znów miał cztery lata i po raz pierwszy zajrzał z oddali

w oczy swojej siostry Lorany. Widział wtedy czujność i niepewność w jej twarzy, kiedy się odwróciła, a w duszy czuł kipiącą niechęć za miejsce, jakie zajmowała w sercach jego rodziców.

Czy rzeczywiście było tak, jak myślał? Zacisnął palce wokół dłoni Evlyn. Wspomnienia, które latami odpychał od siebie,

teraz napłynęły falą, porywając w nicość starannie zbudowany obraz minionego życia, jak górski strumień rozmywa luźne błoto. Obraz matki chwalącej go za prawie doskonałą ocenę na czwartym poziomie. Inny obraz, tym razem ojca, komplementującego jego pomysłowość, kiedy razem pracowali nad okablowaniem rodzinnego holoodtwarzacza. Kolejne obrazy... dziesiątki obrazów... dowodzących, że jego starannie pielęgnowane przekonanie o zaniedbywaniu przez rodziców nie miało nic wspólnego z prawdą.

Tak naprawdę było to jedno wielkie kłamstwo. Kłamstwo, które stworzył i wmawiał sobie raz za razem, aż wreszcie sam w nie szczerze uwierzył. Kłamstwo, które miało tylko jeden powód. Jeden jedyny.

Zazdrość. Teraz wiedział już, że nie czuł do Lorany nienawiści. Po prostu nienawidził tego,

czym się stała, ponieważ on chciał stać się tym samym, a nie mógł... Przymknął oczy. Jakie to proste... a jednak strawił większość życia, zanim doszedł

do prawdy. A może tylko aż do dziś nie potrafił przyznać się do tego przed sobą? Może w

głębi duszy wiedział o tym przez cały czas? Otworzył oczy. Twarz Lorany wróciła w krainę cieni, a on znów siedział we

wraku statku gwiezdnego, skulony za zaimprowizowaną barykadą, i trzymał w dłoni rękę małej dziewczynki.

Spojrzał na Uliara. - Ona ma Moc Jedi, dyrektorze Uliar - rzekł. - Zawsze ją będzie miała. Powinieneś

czuć się zaszczycony, że ją znasz. Oczy Uliara świdrowały go niczym para głodnych ślimaków durabetonowych. Ale

w wyrazie twarzy Jinzlera widocznie było coś, co nie dopuszczało dalszych sprzeciwów. Dyrektor prychnął tylko pogardliwie i odwrócił twarz w milczeniu.

Jinzler spojrzał na Tarkosę i Keely’ego, bez słów wyzywając ich, by zabrali głos. Cokolwiek jednak ujrzał w jego twarzy Uliar, musiało być tam nadal. Żaden nie odważył się przemówić.

Teraz Jinzler wreszcie spojrzał na Rosemari. - Coś ci powiem - rzekł. - Ona potrzebuje akceptacji osób, które kocha. A co

ważniejsze, zasługuje na nią. Rosemari przełknęła ślinę. Nie podobało jej się to wszystko i widać to było na jej

twarzy. Pod bólem i lękiem kryła się jednak taka sama macierzyńska siła, jaką pamiętał u swojej matki.

- Dobrze, Evlyn - rzekła cicho. - Dobrze. Dalej... użyj tego, co zostało ci dane.

Timothy Zahn 207Evlyn spojrzała na twarz matki, jakby próbowała zgłębić, czy mówi szczerze.

Przeniosła wzrok na Jinzlera. - Co mam zrobić? Jinzler odetchnął głęboko. - Ten Stróż Pokoju pod ścianą ma przy pasie komunikator - rzekł. - Widzisz go? Evlyn wierciła się przez chwilą w miejscu, zanim udało jej się spojrzeć przez

siatkę krzesła zasłaniającego szczelinę między stołem a ścianą. - Tak. Widzę. - To jedyna szansa, aby wyłączyć blokadę i umożliwić nam wezwanie przyjaciół

na pomoc - wyjaśnił Jinzler. - Chcę, żebyś go tu sprowadziła. - Twoi przyjaciele nie żyją - wtrącił Keely. - Nieprawda - odparł Jinzler. - Nie ci Jedi. Słyszałem o nich różne opowieści,

radco. Nie można ich zabić tak łatwo, jak się zdaje Bearshowi. - Na statku są jeszcze wojownicy Chissów - dodała Feesa. - Wielu wojowników.

Oni też nam pomogą. - Ale tylko wtedy, jeśli zdołamy ich wezwać - przypomniał Jinzler, patrząc w oczy

Evlyn. - Tylko wtedy, jeśli nam zdobędziesz komunikator. - Evlyn zacisnęła zęby.

- Dobrze - rzekła. - Spróbuję. Jinzler poczuł, jak gardo ściska mu stary, znajomy ból. Zrób to albo nie. Prób nie

będzie. Ojciec powtarzał mu te słowa Jedi raz po raz przez cały okres dorastania. Nigdy jednak do tej pory nie potrafił pokonać własnej urazy i wyczuć zachęty, ukrytej w tych słowach. Przycisnął policzek do kratki i skrzywił się, kiedy jeden z wolvkilów dmuchnął mu w twarz cuchnącym oddechem. Spojrzał na drugą stronę pokoju.

Komunikator przy boku Stróża Pokoju drgnął. Uliar burknął coś pod nosem. Komunikator drgnął znowu, tym razem mocniej, i

nagle wyskoczył z klipsa, upadając ze szczękiem na podłogę. Wolvkile stanęły jak wryte. Trzy kosmate łby zwróciły się w kierunku dźwięku. - Powoli mruknął Jinzler. Niech tam chwilę poleży. Evlyn w milczeniu skinęła głową. W kilka sekund później wolvkile stwierdziły, że

nie dzieje się nic ciekawego i wróciły do swojego krążenia. Dobrze - rzekł Jinzler. Teraz w naszym kierunku. Powoli, możliwie najłagodniej.

Powoli, ale bynajmniej nie łagodnie, komunikator ruszył po podłodze. Jeden z wolvkilów zatrzymał się, kiedy urządzenie podskoczyło o jakieś trzy metry od stołu. Ciemne oczy zwierzęcia obserwowały czarny cylinder z widocznym zainteresowaniem. Ale żaden z nieprzyjaciół nie wykonywał groźnych gestów, na które nauczono je reagować, a trenerzy widocznie nie przewidzieli takiej sytuacji. Wolvkil przyglądał się; aparatowi jeszcze przez chwilę, po czym stracił zainteresowanie i przeniósł swoją uwagę na istoty tłoczące się za barykadą. Jinzler znowu stwierdził, że wstrzymuje oddech.

I wtedy niemal bez wysiłku komunikator znalazł się, na krześle. Evlyn ostrożnie wysunęła ręką i chwyciła aparacik przez otwór w siatce.

Rozbitkowie z Nirauan 208W ułamek sekundy później odskoczyła z krzykiem, kiedy warczący wolvkil

uderzył pyskiem o siatkę, omal nie zrzucając krzesła. - Daj mi to krzyknął Jinzler, wyrywając komunikator z ręki zaskoczonej

dziewczynki. O ile aparat toczący się luzem po podłodze nie znajdował się na liście zagrożeń

wolvkila, o tyle przedmiot, który trzymała ręka nieprzyjaciela, wymagał całkowicie innego podejścia.

- Trzymaj. - Jinzler podał komunikator Uliarowi, sam zaś położył się na plecach i zaparł nogami o krzesło. Wolvkil uderzył znowu, ale Jinzler zdążył przytrzymać krzesło. - Wyłącz blokadę!

Jeśli nawet Uliar odpowiedział, to jego słowa zginęły w zamęcie, kiedy zębata paszcza i szponiasta łapa nagle spadły na siatkę krzesła dokładnie nad głową Jinzlera.

- Podeprzyjcie krzesła! - zawołał Formbi, z trudem siadając i jedną ręką chwytając najbliższe z nich. W samą porę - trzeci wolvkil skoczył na zadaszenie i wyjąc wściekle, zaczął wtykać pysk w szczeliny, usiłując się przecisnąć. Jedna z jego tylnych łap ześliznęła się pomiędzy dwa krzesła i zwierzą zawyło jeszcze głośniej, usiłując się uwolnić. Szponiasta łapa waliła na oślep po zamkniętej przestrzeni; Feesa jęknęła, kiedy ostry jak sztylet pazur przejechał jej po ramieniu, plamiąc żółtą tunikę wąską strugą krwi.

- Wyłączone! - krzyknął Uliar ponad ogólnym zamieszaniem. Jinzler jedną ręką trzymał oparcie krzesła, a drugą włączył komunikator,

wyszukując ogólne pasmo. - Luke... Maro... dowódco Fel - zawołał. Przecież oni muszą żyć. Muszą. -

Pomocy! Luke szarpnął kabel po raz ostatni, unosząc Marę na wysokość dolnej krawędzi

wagonika turbowindy. - Jak tam?! - zawołał. - Dobrze - odpowiedziała, przesuwając czubkami palców po skorodowanej

krawędzi drzwi. Właściwie przydałoby się, aby Luke podciągnął się jeszcze trochę, ale wspinał się już i tak dość długo, i nawet przy całej sile, jaką czerpał z Mocy, już od para minut czuła pod udami, jak mięsnie jego ramion drżą ze zmęczenia. Lepiej, aby to ona trochę się wysiliła, a jemu pozwoliła zachować siły na to, co ich jeszcze może czekać.

Jeśli bowiem mieli rację co do bezgłośnego krzyku, który oboje przed chwilą wyczuli, należało się spodziewać poważnych kłopotów.

O, właśnie. - Mam - oznajmiła. Ujęła dźwignię ręcznego zwalniania i delikatnie pociągnęła.

Rozległo się kliknięcie. Sięgnęła w Moc i pchnęła drzwi. Zamiast jednak krzepiącego, a przynajmniej wystarczającego oświetlenia

standardowego holu turbowind, powitała ją niemal całkowita ciemność. - Jak to się stało, że jest tak ciemno? - zapytał Luke. - Pewnie dlatego, że nie ma świateł - odparła, rozglądając się ostrożnie. Chwyciła

się krawędzi otworu i podciągnęła w górę. Dziwne, nawet permalampy, które powinny

Timothy Zahn 209stale świecić, wydawały się wyłączone. - Może się pomyliliśmy i to nie jest główna część mieszkalna. Zaczekaj chwilę dodała, wyglądając na korytarz. - Widzę jakieś światła w głębi. Może tam są wszyscy.

- A może nie rozległ się w ciemności głos. Dochodził z prawej strony. - Nie ruszać się.

Mara odwróciła się w kierunku dźwięku... ...i cofnęła, kiedy w twarz uderzył ją jaskrawy promień pręta żarowego. Zareagowała błyskawicznie, padając na ziemię i rzucając się na lewo w

półprzewrocie; wróciła do pozycji w półprzysiadzie już z mieczem w dłoni. Mężczyzna z prętem żarowym usiłować śledzić jej ruch. ale półprzewrót go zmylił i promień trafił w pustkę. Przez ułamek sekundy widziała cień postaci za plamą światła i broń. którą trzymała w drugiej ręce.

Po kolei. Sięgnęła poprzez Moc. chwyciła broń i skręciła lufę w przeciwnym kierunku.

Ku jej zaskoczeniu, zamiast walczyć z jej naciskiem, jak zrobiłaby to większość ludzi, postać przedłużyła ruch w tym samym kierunku. obracając ramię w łokciu i nadgarstku i tym samym uwalniając się z uchwytu Mocy. jak w normalnej walce uwalnia się z blokady nadgarstka.

- Powiedziałem, nie ruszać się warknął intruz. - Ładny chwyt skomplementowała go Mara, osłaniając oczy przed światłem. Tym

razem rozpoznała głos. Opiekun Pressor, jak mi się zdaje? - Odłóż miecz świetlny rozkazał Pressor. I cofnij się. Urwał z okrzykiem bólu. Pręt żarowy przez chwile, miotał się w jego dłoni jak

żywy, po czym skierował się w sufit. Mara zamrugała, żeby przepędzie spod powiek ostatnie powidoki, akurat w porę, aby ujrzeć, jak miotacz Pressora żegluje w powietrzu w kierunku turbowindy.

- Przepraszam - rzekł Luke. wyskakując z szybu i chwytając miotacz. Ale nie sądzę, żebyśmy mieli czas na pogawędki. Coś złego się tu dzieje.

- Chyba tak burknął Pressor, rozmasowując sobie nadgarstek. - Co zrobiliście z zasilaniem?

- To nie my - odrzekła Mara. - My tylko rozbroiliśmy windę, w której nas zamknąłeś.

Urwała, kiedy usłyszała pisk komunikatora przy pasku. - O, blokadę też zdaje się zdjęli... dodała, chwytając komunikator i wciskając

odbiór. -...aro... dowódco Fel... rozległ się niecierpliwy głos Jinzlera. - Pomocy! - Jesteśmy - odpowiedziała, rzucając Luke’owi znaczące spojrzenie. W tle słychać

było pełne paniki głosy. - Mów. - Jesteśmy w sali konferencyjnej rady - rzekł Jinzler, wyraźnie z trudem

utrzymując spokojny ton. - Bearsh zamknął nas w pułapce z tymi swoimi wolvkilami.... - Czekaj no - odezwał się Luke do własnego aparatu. - Jakie wolvkile? Co za

wolvkile?

Rozbitkowie z Nirauan 210- Te, które stale nosili na plecach - zgrzytnął Jinzler. - Nie były martwe, tylko

jakby uśpione... bardzo sprytne, bardzo inteligentne. I to nie są Geroonianie, to Vagaari. Pressor syknął cicho. - Vagaari? Z komunikatorów dobiegł ich stłumiony huk. - Co się dzieje? - spytał Luke. - Wolvkile próbują nas dopaść - wyjaśnił Jinzler. - Na razie je blokujemy, ale nie

wiemy, jak długo damy radę odpierać ataki. Mara spojrzała na Pressora. - Którędy? - Tam - odparł Pressor, wskazując palcem w kierunku światła, które Mara

zauważyła już wcześniej. - Zaprowadź nas - poprosił Luke, oddając mu miotacz. - Jinzler? Idziemy do ciebie. - Uważajcie na Bearsha i resztę - ostrzegł Jinzler, kiedy podążali za Pressorem w

dół korytarza. - Pozostawili z nami wolvkile, ale mają przy sobie jakieś niemile wyglądające i żądlące owady jako ochronę osobistą. Mogą mieć też inną broń.

- Rozumiem - rzekł Luke. - Wiesz może, dokąd się wybierają? - Powiedzieli, że pokręcą się po statku. Zabrali też ze sobą zapas pełzaków

kablowych. - Nieźle - mruknął Luke, zaglądając w ciemne przejście, które właśnie mijali. -

Fel? Jesteś tam? - Tu jestem, Luke - odezwał się Fel prawie natychmiast. - Mamy już jakie takie

pojęcie, co się dzieje. Co robić? - Jesteśmy w D-Pięć - rzekł Luke. - A wy? - D-Sześć, w połowie korytarza prawoburtowego - wyjaśnił Fel. - Mamy wracać

do turbowind i dołączyć do was? - Przedni zespół nie działa - rzekł Luke. - Sądząc z tego, jak wszystko gaśnie,

Bearsh był tu już ze swoimi pełzakami. Opiekunie, czy tylne turbowindy działają? - Powinny - odparł Pressor. - Pozamykałem wszystko pomiędzy Cztery a Pięć, ale

od Szóstki w górę powinny działać. - Słyszeliście? - zawołał Luke. - Tak - potwierdził Fel. - Generał Drask kontaktuje się z „Posłem Chafem”, żeby

przysłali posiłki. Jeśli się pospieszymy, może złapiemy Bearsha i jego przyjaciół w kleszcze.

- Tylko że Pressor odłączył wszystkie turbowindy od D-4 - wtrąciła Mara. - Tak powiedziałeś, prawda?

- Tak - potwierdził Pressor, wciskając przyciski na własnym komunikatorze. - Potwierdzę, czy to zostało wykonane. Trilli?

Ktoś odpowiedział zbyt cicho, żeby Mara mogła usłyszeć. Pressor sam również zniżył głos, odwrócił się bokiem i poinformował osobę na drugim końcu linii o tym, co się dzieje.

Luke pochwycił spojrzenie Mary.

Timothy Zahn 211- Co o tym myślisz7 zapytał. - Nie mamy czasu na zagadki odparła. Nie teraz, kiedy atakują Jinzlera i

pozostałych. Mamy właściwie jedną, jedyną możliwość: wchodzić wprost. - Zgadzam się - rzekł Luke. - O ile nie zamierzamy przypuszczać ataku stopniowo,

najpierw my, a potem kolejne fale: Pięćset Pierwszy, Chissowie, Stróże Pokoju Pressora.

- Możemy nie mieć wyboru - zauważyła Mara. Dotarli już do tej części statku, gdzie większość permalamp jeszcze działała, podobnie jak normalne światła. Widocznie pełzaki kablowe nie zdołały jeszcze załatwić tego obszaru. - Zwłaszcza Chissowie muszą zaczynać wszystko od etapu zero. Jak sądzisz, ile to może potrwać?

- Zobaczymy. - Podniósł komunikator do ust. - Fel, słyszałeś pytanie? - Tak, ale wydaje mi się, że to daremne rozważania - odparł Fel posępnie. - Drask

nie może nawiązać kontaktu ze statkiem. Brak odpowiedzi, na żadnym kanale. Nikogo...

Mara spojrzała na Luke’a, czując, że serce ściska jej się w piersi. On również patrzył na nią z przerażeniem. Ten powiew śmierci, który oboje wyczuwali jeszcze na D - 1...

- Luke? - Tak, słyszałem - rzekł Luke. - Lepiej sprowadź tam swoja. grupę. Istnieje spora

możliwość, że przejęli już „Posła Chafa”. - Rozumiem - mruknął Fel. - Idziemy. Luke wyłączył aparat, - Opiekunie? - Zdaje się, że możecie wykreślić również sporą część moich ludzi odparł Pressor.

- Sześciu ze Stróżów Pokoju nie zameldowało się. - Sześciu z ilu? - zapytała Mara. Pressor prychnął cicho. - Z jedenastu, włącznie ze mną. Nie byliśmy nigdy poważną siłą zbrojną - wyznał,

wymachując miotaczem. - Ale Geroonianie byli tutaj przez cały czas, albo w turbowindach, albo z moimi ludźmi. Kiedy któryś z nich zdołał się wymknąć i zawrócić na wasz statek, albo zająć się moimi ludźmi?

- Odpowiedź, brzmi: nie wszyscy byli z nami - odparł Luke. - Musieliśmy zostawić jednego z nich.

- Po obrażeniach, jakich doznał w czasie tajemniczego ataku - kwaśno dodała Mara. - Co sądzisz, Luke? Oni sami postrzelili Estosha?

- Zaczyna na to wyglądać - odparł Luke, zatrzymując się na chwilę, aby zajrzeć w boczny korytarz. - Przynajmniej nie dysponują już elementem zaskoczenia.

- Zdaje się, że i tak trwało to zbyt długo - gorzko odparł Pressor. - Nie martw się, dostaniemy ich pocieszyła go Mara. - Co powiedziałeś swoim

ludziom? - Tym, którzy pozostali, kazałem bronić swoich pozycji, obserwować i zachować

gotowość do obrony, gdyby zostali zaatakowani oświadczył, wojowniczo wysuwając podbródek. - Dwóch z nich było razem z tymi istotami w sali konferencyjnej i nie będę

Rozbitkowie z Nirauan 212ryzykował niczyjego życia w jakimś nieprzemyślanym ataku, dopóki nie zorientuję się lepiej, z czym mamy do czynienia.

Jeśli oczekiwał sprzeciwu, rozczarował się mocno. - Zgadzam się - rzekł Luke. - Właściwie w tej chwili bardziej nam są potrzebne ich

oczy i uszy na statku aniżeli dodatkowa siła zbrojna. - Zdecydowanie tak - zgodziła się Mara. - W końcu ile zamieszania może narobić

czterech czy nawet pięciu Vagaarich? Później aż za często przypominała sobie to retoryczne pytanie. Prowadzeni przez

Pressora pobiegli korytarzem i prawie natychmiast natknęli się na Vagaarich. Ale nie na czterech Vagaarich. Nawet nie na pięciu Vagaarich. Było ich ośmiu, Bearsh i siedmiu innych. Szli korytarzem o jakieś dziesięć

metrów od nich. Bearsh miał na sobie te same szatę i tunikę, ale bez wolvkila, natomiast reszta występowała w pełnych zbrojach bojowych i w hełmach. Uzbrojeni byli w dziwną zbieraninę: miotacze płomieni Chissów i pistolety oraz karabinki laserowe Starej Republiki. Dwa wolvkile szły powoli przed nimi niczym przednia straż, podczas gdy pozostałe kręciły się wokół formacji niczym eskadra myśliwców.

Obie grupy dostrzegły się nawzajem w tej samej chwili. - Stać! - rozkazał Pressor, celując w Bearsha z miotacza. Vagaari zatrzymał się oczywiście, dokładnie tak, jak Mara mogła oczekiwać po

wyszkolonych żołnierzach. Czwórka w pierwszej linii natychmiast opadła na kolano, dając tym samym towarzyszom za plecami możliwość oddania czystego strzału. Cała siódemka w milczeniu uniosła broń. Wolvkile zatrzymały się nieco mniej chętnie; ich oczy lśniły groźnie, a długie ogony niespokojnie chłostały powietrze.

- Spokojnie - mruknął Luke i wyciągnął rękę, aby łagodnie odepchnąć miotacz Pressora z linii strzału. Jednocześnie delikatnie wysunął się przed niego z mieczem świetlnym w gotowości, aby odbijać strzały, jeśli Vagaarim przyjdzie ochota otworzyć ogień. - Cześć, Bearsh - zawołał pod adresem Vagaarich. - Widzę, że sprowadziłeś paru kumpli.

- Ach... Jedi - mruknął Bearsh. Jeśli nawet zdenerwował się ich nagłym pojawieniem, nie okazał tego. - A więc mimo wszystko przeżyliście windy. Jakże mi was żal.

- Czemu? - zapytała Mara, wzrokiem i umysłem studiując żołnierzy i usiłując pojąć, skąd się ich tylu wzięło. Na „Posła Chafa” zaproszono jedynie pięciu Vagaarich; byta tego pewna. Więc skąd ta reszta? Gdzie się ukrywali?

- Cóż, dlatego że nie unikniecie bolesnej, powolnej śmierci - wyjaśnił Bearsh. Teraz będziecie cierpieć.

- A dlaczego ktoś ma zginąć? - spytała Mara rozsądnie. - Dlaczego nie powiecie nam, czego chcecie? Może coś razem wymyślimy.

Oczy Bearsha rozbłysły. - Głupia - syknął. - Myślisz, że Vagaari można przekupić jak sprzedawcę

błyskotek na jarmarku? - Wybraliście się na tę misję z jakiejś przyczyny - przypomniała Mara. - Ciekawe,

jakiej?

Timothy Zahn 213Bearsh prychnął. - Żeby pomścić pięćdziesiąt lat upokorzenia Vagaarich - rzekł. - Spełnić

pięćdziesiąt lat pragnień Vagaarich. Czy to ci coś mówi? - Więcej niż. sądzisz - zapewniła go. Mijała się z prawdą, to oczywiste. Jednak

pierwsza zasada techniki udanego przesłuchania, jakiej ją nauczono, brzmiała: każda informacja, jaką uda się wyciągnąć od nieostrożnego lub gadatliwego obiektu, może się przydać do ogólnej układanki. - I co, osiągnęliście już te szlachetne cele?

Podwójne usta Bearsha wykrzywiły się w gorzkim uśmiechu. - Nawet w najbardziej optymistycznych marzeniach nie wyobrażaliśmy sobie, że

tak nam się uda - rzekł. - Resztki ludzkiej załogi spędzą ostatnie godziny życia, przeklinając siebie za to, jak nieopatrznie nam się przysłużyli.

- Brzmi ciekawie - zauważyła Mara zachęcająco. - Może podzielisz się z nami tym sekretem? Przecież i tak niedługo umrzemy, prawda?

Wzrok Bearsha powędrował w kierunku Luke’a. - Czy to sławny heroizm Jedi? - zapytał wzgardliwie. - Pozwalać, aby samica

mówiła, podczas gdy ty tchórzliwie zasłaniasz się milczeniem? Luke drgnął. - Niczym się nie zasłaniam - zaczął spokojnie. - Pozwalam Marze prowadzić

rozmowy, ponieważ jest w tym lepsza ode mnie. Była szkolona w przesłuchiwaniu więźniów.

Vagaari uśmiechnął się z zadowoleniem. - Wszystko się wam pokręciło, Jedi - rzekł cicho. - A my straciliśmy dla was już

zbyt wiele czasu. Teraz umrzecie. Mruknął coś i nagle dwa wolvkile skoczyły. Mara przechwyciła mgnienie myśli

Luke’a, gdy przygotowywał się do walki. - Nie - powiedziała, muskając palcami jego pierś i jednym długim krokiem

przesunęła się do przodu, zasłaniając sobą Pressora i męża przed atakującymi zwierzętami. - Ty się już zmęczyłeś. Teraz moja kolej.

Zanim zdążył zaprotestować, zrobiła jeszcze jeden długi krok naprzód, sięgając w Moc i jednocześnie oceniając odległość i czas. Z uszami położonymi po sobie i szeroko otwartymi, zaślinionymi paszczami, wolvkile po raz ostatni odbiły się od pokładu i skoczyły jej do gardła.

Mara szybko odstąpiła na bok, zapaliła miecz świetlny i przecięła oba zwierzęta na pół.

Zanim szczątki bestii upadły na pokład z ohydnym, poczwórnym stukiem, spojrzała na Vagaarich.

- I to by było na tyle - zaczęła konwersacyjnym tonem, trzymając miecz w gotowości. - Czy ktoś tu coś mówił o umieraniu?

Bearsh wytrzeszczył oczy, twarz wykrzywiła mu się przerażeniem. Zadowolony z siebie uśmiech znikł na dobre. Przez chwilę dwoje ust poruszało się bezgłośnie, a potem stęknął cicho i wykrzyknął coś w swoim języku.

W odpowiedzi broń Obcych plunęła ogniem.

Rozbitkowie z Nirauan 214Mara była gotowa. Jej miecz błysnął, gdy otworzyła umysł na Moc, pozwalając jej

kierować swoimi rękami i odbijać niebieską klingą czerwone i błękitne smugi ognia. Koncentracja na zagrożeniu spowodowała, że patrzyła tylko na cel, więc nie mogła widzieć Luke’a. Czuła jednak, że stał u jej boku z mieczem, odbijając strzały w ściany i sklepienie. Jak przez mgłę zauważyła, że ktoś jeszcze strzelił i jeden z Vagaarich zachwiał się, bezsensownie ostrzeliwując sufit. Pressor, domyśliła się jak w transie, to Pressor strzelił poprzez barierę ochronną, jaką wraz z Lukiem stworzyli przed nim. Rozległ się jeszcze jeden krzyk w obcym języku, krzyk pełen wściekłości i desperacji.

Pozostałe wolvkile skoczyły do przodu, pozornie nie zwracając uwagi na deszcz promieni laserowych, i rzuciły się w kierunku obrońców. Mara zrobiła jeden krok do przodu, Luke w tył. Jej miecz nie przepuścił ani jednego strzału, podczas gdy Luke wyłączył broń i ukląkł. Mara była pewnie lepsza w precyzyjnym operowaniu mieczem świetlnym, ale nawet po długiej wspinaczce był o wiele, wiele lepszy w posługiwaniu się Mocą od niej i od wszystkich znanych jej Jedi. Jeśli Vagaari nie dość się jeszcze wystraszyli, myślała, odbijając kolejne strzały, to powinno ostatecznie załatwić sprawę. Wolvkile dotarły do miejsca, z którego mogły skoczyć wprost na nią...

...i zaskomlały jak młode dokriki, zatrzymując się jednocześnie i nagle, gdy Luke sięgnął poprzez Moc i na chwilę zaatakował ich układ nerwowy. Stały tak oszołomione, gdy posłał w ich nerwy kolejny wstrząs, aby wyszukać i uruchomić ośrodek snu w ich mózgach.

Zwierzęta wydały zbiorowy jęk i opadły na pokład bez przytomności. Luke wstał. - Co dalej? - rzucił wyzywająco. Poczciwy farmer, pomyślała czule Mara. Jej samej wpojono na szkoleniach, że dla

nieprzyjaciół nie ma litości, że nie wolno ryzykować własnego życia na rzecz tych, którzy jej zagrażali; i wrogowie, atakując, sami zrzekli się prawa do życia.

Ale Luke nie umiał tak myśleć. Choć teraz, po latach, zahartował się i zmężniał, serce, które przywiózł ze sobą z farmy na Tatooine, pozostało równie miękkie jak dawniej. Wiedziała, że inni czasem drwili z tego i dokuczali mu z powodu jego wiejskiego pochodzenia.

Dla niej jednak określenie „farmer” było wyrazem uznania dla nieugiętego pionu moralnego męża, który ceniła i kochała. A kiedy pod koniec dnia zasypiała u jego boku, sen przychodził łatwiej, jeśli wiedziała, że ich najgorsi wrogowie dostali więcej szans, niż mogli oczekiwać.

Tym razem jednak ta szansa nie została wykorzystana. Jedyną odpowiedzią Bearsha był kolejny wrzask; w odpowiedzi napastnicy zdwoili siłę ognia.

A że strzały zaczęły przelatywać niebezpiecznie blisko jej twarzy, Mara uznała, że najwyższy czas zakończyć tę potyczkę.

Pomoc przyszła w postaci drugiego miecza świetlnego, zwinnie manewrującego pomiędzy ciosami jej własnej klingi. Nowe ostrze przemknęło przez korytarz niczym świecąca tarcza kosiarki, tnąc zbroje, broń i ciała Vagaarich.

W dwie sekundy później było po wszystkim.

Timothy Zahn 215Mara wyprostowała się, oddychając ciężko, i przyjrzała się martwym żołnierzom,

poprzez Moc wypatrując dalszych, czających się być może w pobliżu zagrożeń. Ale Luke zrobił wszystko co trzeba, z właściwą sobie skutecznością.

Dopiero wtedy zauważyła, że Bearsha nie ma wśród zabitych. - Gdzie on się podział? - zapytała, rozglądając się raz jeszcze. - Kto? - zapytał Luke, podnosząc wzrok znad wolvkila, któremu właśnie się

przyglądał. - Bearsh - odrzekła Mara. - Nie ma go.

Obejrzała się na Pressora. - Opiekunie? - Pressor nie odpowiedział. Z niedowierzaniem gapił się na leżące posiekane ciała

Vagaarich. - Pressor! - spróbowała głośniej. Z trudem oderwał wzrok od jatki i spojrzał na nią. - Tak? - Nie wiemy gdzie jest Bearsh - powtórzyła, usiłując opanować zniecierpliwienie.

Po pięćdziesięciu latach ci ludzie widocznie zapomnieli, do czego są zdolni Jedi. - A tak - mruknął Pressor, opanowując się z wielkim trudem. - Eee... uciekł zaraz

potem, jak on... - Ukradkiem zerknął na Luke’a. - Jak je uśpiłeś... no, coś im zrobiłeś. Reszta zwiększyła intensywność ognia, a on zwiał tym korytarzem.

- Lepiej wybierzmy się za nim - z determinacją stwierdziła Mara. - Luke? - Proszę bardzo - rzekł, podchodząc do drugiego wolvkila. - Muszę się upewnić,

że pozostaną w tym stanie, dopóki nic będziemy gotowi zająć się nimi. Idźcie... dogonię was.

- Może być - odparła, spoglądając w głąb korytarza. - Chodź, Opiekunie pokażesz mi, gdzie jest ta sala - dodała, wyciągając komunikator. - Fel, masz mieć oczy dookoła głowy przypomniała jeszcze. Zdaje się, że mamy tu więcej Vagaarich, niż początkowo sądziliśmy. - Odpowiedziało jej milczenie.

- Fel? - zawołała znowu. Nic. - Powiedziałbym - spokojnie zauważył Pressor, że prawdopodobnie on już o tym

wie.

Rozbitkowie z Nirauan 216

R O Z D Z I A Ł

20 Rufowe sekcje D-6 nie były tak dobrze utrzymane jak korytarz pomiędzy

żłobkiem a Kwarantanną Jedi. Ale szyby turbowind nie znajdowały się daleko, przejście było dość wygodne .Pięćset Pierwszy zaś należał do oddziałów zwanych przez podręczniki szkoleniowe „pomysłowymi”. Dotarli więc do holu turbownd bez dalszych przeszkód i prawdopodobnie w rekordowym czasie.

Fel wcisnął przycisk przywołania. Czekali, jeszcze na wagonik. kiedy odebrali pierwsze ostrzeżenie o nadchodzących kłopotach.

- Ta winda nie pracuje tak jak trzeba, dowódco - upierał się Zapaśnik, przyciskając bok hełmu do drzwi turbowindy. - Brzmi... no, jakoś niewłaściwie.

- W jakim sensie niewłaściwie? - zapytał niecierpliwie Fel. Sam też uważał, że należy zachować ostrożność, ale bez przesady; nie ma sensu obawiać się głupiego dźwięku. Nie teraz kiedy Formbi i inni są w niebezpieczeństwie. - Co jest? Zardzewiała? Zacina się...? Co jeszcze?

- Jest za ciężka - powiedział nagle Strażnik, przyciskając swój hełm do ściany obok głowy Zapaśnika. - Za dużo waży, jak na pusty wagonik.

Fel spojrzał na Draska. - Czy to może być problem z generatorami repulsorowymi? - Nie - odparł Strażnik. - Może częściowo, ale to nie wszystko. Wagonik jest bez

wątpienia pełny - A my musimy przyjąć, że jest pełen nieprzyjaciół - podsumował Drask. -

Dowódco, proponuje się ukryć. Fel się skrzywił. Ucieczkę i ukrywanie się uważał za tchórzostwo, zwłaszcza że

nie był przekonany, czy ktoś jedzie wagonikiem turbowindy. Na pewno jednak nie pomoże to ani Jinzlerowi, ani Formbiemu, jeśli on i jego oddział dadzą się zastrzelić jak amatorzy. Zwłaszcza że zaproponował to Drask, a nie on sam, nie będzie więc musiał później znosić docinków generała.

- Zająć pozycje defensywne - rozkazał. Rozejrzał się wokoło, wyszukał odpowiednie drzwi o kilka metrów dalej w głąb korytarza i ruszył w ich stronę.

Pomieszczenie za nimi okazało się niewielką pakamerą do obsługi silników, zasłaną kawałkami pojemników na żywność i kurzem. Fel ustawił się w drzwiach,

Timothy Zahn 217częściowo ukryty, tak aby nie musiał wystawiać się na zagrożenie bardziej, niż jest to konieczne, a jednocześnie mógł obserwować windę. Oparł łokieć ręki trzymającej miotacz o skrzynkę sterowania i czekał. Szum turbowindy zmienił nieco ton, kiedy wagonik zatrzymał się na podeście...

...i eksplodował w oślepiającej kuli białego światła. Fel odruchowo cofnął się w głąb pakamery, unikając deszczu odłamków i

kawałków płonącego plastiku. Huk eksplozji ucichł, więc Fel znów wystawił poza drzwi jedno oko i rękę z miotaczem.

Przez wyrwany otwór wyskoczyły dwie uzbrojone sylwetki, strzelając na oślep czerwonymi smugami z miotaczy.

Fel wciągnął powietrze przez zęby. Po ostrzeżeniu Jinzlera spodziewał się, że napadną ich poprzebierane zbiry Vagaarich Bearsha. Oczekiwał więc raczej niskich, ubranych w ciężkie szaty i martwe zwierzęta istot, do kłutych widoku przyzwyczaił się już na pokładzie „Posła Chafa”, a nie w pełni wyekwipowanych oddziałów wojskowych. Za pierwszą dwójką Vagaarich wyskoczyła następna, a za nimi cztery warczące i z całą pewnością żywe wolvkile.

Do tej pory imperialni nie odpowiedzieli ogniem. Fel uznał, że najwyższy czas to zmienić. Skrzywił się lekko, gdy jeden z przypadkowych strzałów świsnął mu tuż koło nosa i odbił się od ściany, zaczerpnął tchu i ryknął:

- Stać! Nie oczekiwał żadnej innej reakcji, jak tylko lepiej wycelowane strzały i się nie

rozczarował. Wszystkie cztery hełmy zwróciły się w jego kierunku, a tuż za nimi plująca ogniem broń. Fel z zimną krwią wycelował w pierś najbliższego z napastników i nacisnął spust.

Obcy zachwiał się, gdy strzał wzbił chmurę pyłu i odłamków, dziurawiąc mu pancerz na piersi. W ułamek sekundy później Fel musiał na powrót ukryć się za drzwiami, gdy grad strzałów zasypał miejsce, gdzie znajdował się jeszcze przed chwilą. Pochylił się i znów wysunął ramię, by oddać kolejne strzały, kiedy usłyszał, że do odgłosów broni Vagaarich dołączył wysoki świst blastechów i jeszcze jeden dźwięk, który przypisał miotaczowi Draska. Nie przestając strzelać, ostrożnie wychylił się zza framugi, aby lepiej wycelować.

W sama porę, by zobaczyć, że jeden z wolvkilów skacze wprost na niego. Cofnął się do pakamery i zwierzę śmignęło mu przed nosem. Fel wycelował w

jego bok i wystrzelił. Ale wolvkil wylądował i wbił szpony w pokład, żeby się szybciej zatrzymać.

Niczym nie zdradzając, że przed chwilą otrzymał śmiertelny postrzał, odwrócił się w stronę Fela. Warknął, otworzył szeroko paszczę i skoczył.

Fel znów się cofnął, wystrzelił jeszcze kilka razy, nadal całkowicie bezskutecznie, po czym uskoczył w prawo, usiłując uniknąć ataku zwierzęcia. Wolvkil jednak nie dał się drugi raz zwieść tym samym manewrem. Wylądował i natychmiast zwrócił się w prawo. Zanim Fel zdążył wystrzelić po raz ostatni, zwierzę zaatakowało.

Bardziej szczęśliwym trafem niż dzięki umiejętnościom udało się Felowi odtrącić szponiaste łapy od swojej twarzy, kiedy desperackim gestem odrzucił miotacz i

Rozbitkowie z Nirauan 218usiłował chwycić zwierzę za gardło, zanim ono dosięgnie go kłami. Wolvkil skręcił łeb i mocno zacisnął szczęki na prawym przedramieniu przeciwnika.

Fel jęknął, gdy poczuł rozdzierający, ostry ból. Pod ciężarem zwierzęcia stracił równowagę i pozwolił przewrócić się na pokład. Bezładnie wymachując lewą dłonią, trafił na fałd kosmatej skóry na karku, chwycił mocno i szarpnął, jednocześnie skręcając ciało tak, że w efekcie wolvkil wylądował obok, a nie na nim.

Ostry ból od uderzenia o pokład przeszył ciało Fela, rozbijając się na dziesiątki skoncentrowanych ukłuć w miejscach, gdzie w skórę wbiły mu się kawałki potłuczonych naczyń, Wolvkil nadal jakby nie zauważał uderzenia.

Fel zacisnął mocniej palce na futrze bestii, desperacko usiłując wymyślić jakiś plan. Stopy i kolana miał przygniecione przez ciężkie zwierzę, więc nawet nie mógł próbować kopniaków, chociaż i tak nie wiedział, gdzie bestia ma wrażliwe miejsca. Prawe ramię miał unieruchomione i bezużyteczne, lewą ręką zaś usiłował wzmocnić chwyt na karku wolvkila.

Ale oczy potwora były w zasięgu ręki. Spojrzał w ciemne źrenice, próbując odepchnąć od siebie ból na tyle, aby jasno

myśleć. Jeśli wypuści z garści kark zwierzęcia, będzie po nim. Wydawało się jednak, że nie ma innej szansy. Jeśli nie zrobi czegoś bardzo szybko, może stracić ramię, a z jednym sprawnym ramieniem koniec będzie szybki. Zaparł się. zacisnął w duchu kciuki, puścił kark zwierzęcia i sięgnął mu do ślepiów.

Wydawało się, że wolvkil tylko czekał na ten gest. Z triumfalnym warknięciem natychmiast puścił prawe ramię Fela, cofnął łeb i otworzył zakrwawiony pysk, szykując się do zatopienia zębów w gardle ofiary. Fel miał zaledwie dość czasu, żeby cofnąć się trochę. Poszedł na całość i przegrał...

Nagle przed rozdziawioną paszczą pojawiła się ręka w białej zbroi. Wolvkil warknął wściekle, gdy poczuł, że zamiast na miękkiej ludzkiej szyi zamknął szczęki na twardym kompozycie plastoidowo-stopowym. Warczenie jednak szybko zmieniło się w pełen zaskoczenia pisk, kiedy ta sama ręka za szczęki i kark podniosła go z pokładu.

- Gotów? - zawołał szturmowiec, trzymając rzucające się zwierzę na odległość ramienia.

- Gotów - odezwał się drugi głos. Pierwszy szturmowiec z głębokim sieknięciem poderwał zwierzę nad głowę i rzucił w odległy kąt pokoju. Rozległ się ostry trzask ognia automatycznego i nastąpiła cisza.

- Dobra robota... - Fel. dysząc ciężko, usiłował dźwignąć się na nogi. Szturmowiec wciąż stał nad nim teraz dopiero mógł stwierdzić, że to Cień i podnosił go za zdrowe ramię, żeby pomóc mu wstać. - Doskonały czas. i tak dalej. Dzięki.

- Nie ma sprawy - odparł tamten. - Jak poważna jest pańska rana? - Przeżyję - zapewnił go Fel, oglądając zranione ramię. Musiał przyznać, że

wygląda fatalnie, ale nie czuł się źle. Można to było pewnie przypisać adrenalinie, która wciąż krążyła mu w żyłach, za minutę lub dwie zacznie naprawdę boleć. - Co się tam stało?

- Mamy wszystkich - zapewnił Chmura, podchodząc z bandażami i tubą syntciała z pakietu medycznego. - Zdaje się, że projektanci ich zbroi nie znali blastechów.

Timothy Zahn 219- A generał Drask? - zapytał Fel, usiłując zobaczyć cokolwiek poza dwójką

szturmowców w drzwiach. - Nic mi nie jest - odparł Drask, wchodząc w jego pole widzenia, obok Chmury. -

Przepraszam, że spóźniliśmy się z pomocą. - Ważne, że dotarła, zanim było za późno - odparł Fel, krzywiąc się gdy Cień

rozcinał mu rękaw. - Strzeliłem do bydlaka kilka razy, ale zdaje się, że to nic nie dało. Chmura, daj mi coś przeciwbólowego i zatamuj krwawienie, dobrze? Póki jestem w stanie go używać, reszta może poczekać. Wiecie przypadkiem, gdzie te stwory mają jakieś wrażliwe miejsca?

- Cóż, na pewno gdzieś tam mają - odrzekł Strażnik, gdy Chmura odłożył tubę z syntciałem i zajął się bandażem. - Wyglądają jak normalne zwierzęta, ale ich wewnętrzna struktura jest bardzo rozproszona. System nerwowy i najważniejsze organy są wielokrotnie zdublowane w całym ciele. Aby je zatrzymać, trzeba po prostu posiekać ciała na kawałki.

- Będę o tym pamiętał - rzekł Fel, zezując na świeże osmalenia na zbroi Strażnika. - Ktoś ranny?

- Klika skaleczeń - odparł Strażnik, pokazując fragment lewego przedramienia, gdzie zbroja została przebita na wylot. - Mogą poczekać, aż wrócimy na statek.

Fel spojrzał na Draska. - Jeśli jest jeszcze statek, na który można wrócić. - Będzie ponuro - zapewnił go Drask. - Na statku wciąż są wojownicy Chissów.

Będą czekać na nasz powrót. - Obyś miał rację - westchnął Fel. - Dobrze, wystarczy - dodał, kiedy Chmura

skończył nakładać pierwszą warstwę bandaża i zaczął kolejną. - Czy ten wagonik windy jeszcze działa, czy ich wyjście zniszczyło go kompletnie?

- Wydawał się nieuszkodzony - odparł Strażnik. - Zapaśnik sprawdza go teraz dokładniej.

- Aha, w czasie walki Jedi próbowali się z nami skontaktować - dodał Cień. Fel nawet nie usłyszał swojego komunikatora. - Czego chcieli? - Ostrzegali nas, że w okolicy może być więcej Vagaarich, niż się spodziewamy. - Chyba już to wiemy - mruknął Fel, kierując się ku wyjściu - Czy ktoś im

odpowiedział? - Nie sądzę - odrzekł Strażnik. - Wszyscy byliśmy wtedy mocno zajęci. - Rozumiem - powiedział Fel, podnosząc miotacz z podłogi, gdzie go porzucił. -

Skontaktujemy się z nimi po drodze na górę. Zapaśnik czekał przy wejściu do strzaskanej windy, kręcąc hełmem na prawo i

lewo w poszukiwaniu kolejnych niespodzianek, jakie Vagaari mogliby im zgotować w którymś z pobliskich korytarzy.

- Turbowinda działa - potwierdził. - Dobrze - rzekł Fel. - Idziemy. - Jaki jest plan? - zapytał Drask, kiedy wagonik zaczął cokolwiek niepewnie

wznosić się ku D-5.

Rozbitkowie z Nirauan 220Fel przełknął ślinę. To było sprzeczne ze wszystkim, czego go uczono; czuł się

okropnie zakłopotany. Ale doszedł do wniosku, że to jedyny sposób. - Plan, generale Drask, jest taki - rzekł cicho - że proszę pana o przejęcie

dowodzenia Pięćset Pierwszym na czas tej bitwy. Przynajmniej udało mu się całkowicie zaskoczyć Draska. - Prosisz... o przejęcie dowodzenia? - Jak sam pan powiedział, jest pan oficerem wojsk naziemnych -przypomniał mu

spokojnie Fel. - Ja jestem pilotem. Sytuacja bardziej pasuje do pańskiej specjalizacji niż do mojej.

- Ale to twoi ludzie - przypomniał Drask. - Tak łatwo ich zostawiasz? - Wcale niełatwo - przyznał Fel. - Ale szczytem arogancji i pychy byłoby

ryzykować ich życiem, że nie wspomnę o życiu naszych towarzyszy, upierając się przy amatorskim dowództwie, kiedy pod ręką jest zawodowiec. Nie sądzi pan?

Przez moment Drask po prostu gapił się na niego zwężonymi, świecącymi oczami, po czym. ku zaskoczeniu Fela, uśmiechnął się. Był to pierwszy szczery uśmiech, jakim jeden z Chissów obdarzył jednego z imperialnych od chwili ich przybycia na pokład „Posła Chafa”.

- Dobrze powiedziane, dowódco Fel - rzekł Drask. - Niniejszym przejmuję dowodzenie oddziałem.

Uniósł palec. - Ale - dodał - chociaż to ja znam się na walkach naziemnych, wy jesteście

znacznie bardziej doświadczeni w rodzaju terenu, na którym teraz przyszło nam staczać bój. Będzie to zatem wspólne dowództwo.

Fel skłonił głowę. Wiedział, że w praktyce współdowodzenie zawsze kończy się katastrofą - wydawaniem sprzecznych rozkazów, starciem osobowości i ogólnym chaosem. Czuł jednak, że dziś żaden z tych problemów się nie pojawi. On sam zadowoli się podawaniem Draskowi danych taktycznych i pozwoli, aby to generał kierował działaniami.

Drask widocznie też to przeczuwał. A to oznaczało, że propozycja współdowodzenia była gestem potrzebnym, by uratować twarz Fela, ochronić jego pozycję i status wśród ludzi.

W filozofii bojowej Draska wciąż jeszcze były elementy, które doprowadzały Fela do szału, ale powoli zaczynał też odkrywać nowe, z którymi miał szansę się pogodzić.

- Doskonale, generale - rzekł. - Przyjmuje.. - Cieszę się. - Oczy Draska zabłysły, gdy uniósł miotacz. - A teraz pokażmy

Vagaarim, co to znaczy wydać wojnę Dynastii Chissów i Imperium Ręki. Fel uśmiechnął się i spojrzał na swoich szturmowców. - Jasne - rzekł. - Pokażmy im. Wolvkile zaatakowały Marę wspólnie, cała trójką rzucając się z. drugiego końca

sali konferencyjnej w jej kierunku, niczym kosmate torpedy protonowe. Skoczyły, wyraźnie celując w rękę, trzymającą nieznaną im broń o błękitnym ostrzu.

Mara spokojnie odsunęła się na bok i ścięła je trzema krótkimi ciosami.

Timothy Zahn 221W kącie sali Jinzler i reszta ukrytych w zaimprowizowanym schronie osób zaczęli

rozbierać barykadę z krzeseł. - Szybciej, błagam - nalegała Feesa, odsuwając krzesła. Pochyliła się, żeby wziąć

arystokrę pod ramię. - Arystokra Chaf’orm’bintrano jest ciężko ranny. Mara wyłączyła miecz świetlny i podbiegła, obrzucając po drodze spojrzeniem

ciała trzech Chissów i dwóch młodych ludzi spoczywające na podłodze. Pressor klęczał już przy jednym ze swoich Stróżów Pokoju, ale jasne było, że żadnemu z piątki nie można już było pomóc.

Odsunęli stół, a Feesa pomogła wyjść dygoczącemu i zalanemu krwią Formbiemu. - Wszyscy poza tym w porządku? - zapytała Mara, przypinając miecz do pasa i

rozglądając się za dalszymi przypadkami. - Nikt więcej nie jest ranny - zapewniła Feesa, ignorując smugę krwi na własnym

ramieniu. - Proszę, pomóżcie mu. - Spokojnie - powiedziała cicho Mara i zajęła się trójką starszych mężczyzn,

którzy wygramolili się zza stołu i wycofali pod ścianę, jakby chcieli odsunąć się od niej jak najdalej. Prawdopodobnie byli to Ocaleni ze zniszczenia „Pozagalaktycznego Lotu”.

- Luke? Mara? - usłyszała. Uniosła ramię Formbiego jedną ręką, żeby się lepiej przyjrzeć ranie, a drugą

sięgnęła po komunikator. - Tak, Fel, to ja. Wszystko w porządku? - Mieliśmy małą przepychankę z Vagaarimi i ich futrzakami - poinformował. -

Uważajcie na te wolvkile, są strasznie trudne do zabicia. - Nie, jeśli się ma miecz świetlny - odparła Mara. - Chyba będę musiał uzbroić potem w coś takiego moje wojska - oschle odparł

Fel. - W każdym razie jesteśmy czyści i ruszamy do D-Pięć jedną z rufowych turbowind. Jakieś nowe instrukcje?

- Na razie wykańczajcie wszystkich Vagaarim, na których się natkniecie - powiedziała. - Wciąż nie wiemy, ilu ich naprawdę jest, dlatego uważajcie, żeby się nie dać schwytać w pułapkę. A jeśli traficie na jakichś kolonistów, postarajcie się przenieść ich w bezpiecznie miejsce.

- Rozumiem. Jesteśmy w drodze. - Wkrótce wyruszymy wam na spotkanie - obiecała Mara. - Luke? - Jestem - odezwał się Luke. - Uśpiłem wszystkie wolvkile i już do was dołączam.

Jak sytuacja? - Pod kontrolą - odpowiedziała Mara. - Możesz się tu nawet nie zatrzymywać.

Ruszaj dalej i zorientuj się czy uda ci się zepchnąć Vagaarich z powrotem w kierunku Fela i szturmowców. Skończę tutaj i zaraz do ciebie dołączę.

- Jasne. Mara schowała komunikator do torby i delikatnie opuściła ramię Formbiego. - Wygląda fatalnie, rzeczywiście - zgodziła się. - Będziesz chyba potrzebował

czegoś więcej, niż zawierają nasze apteczki. Pressor?

Rozbitkowie z Nirauan 222Opiekun podniósł wzrok znad ciała drugiego młodego Stróża Pokoju. Oczy

błyszczały mu groźnie. - O co chodzi? - Arystokra Formbi wymaga opieki medycznej - powiedziała, zaskoczona nagłą

zmianą jego zachowania. - Gdzie macie centrum? - Masz na myśli centrum medyczne? - warknął Pressor. - Takie dla rannych? Mara zmarszczyła brwi. Poniewczasie zrozumiała, w czym rzecz. Pressor klęczał

obok jednego ze swoich podwładnych... - Przykro mi z powodu twojego przyjaciela - rzekła łagodnie. - Ale nie możemy

już nic dla niego zrobić. - A więc mamy przekazać nasze zapasy Obcym? - zapytał z goryczą jeden ze

starszych mężczyzn pod ścianą. Tym samym Obcym, którzy są odpowiedzialni za sprowadzenie tych morderców na nasz statek?

Mara odwróciła się i spojrzała na niego. - Słuchaj - wycedziła, z trudem kontrolując gniew. - Rozumiem twoją złość. Ale

nie czas na analizy i oskarżenia. Straciłeś dwóch ludzi... - Sześciu - ostro skorygował Pressor. - Straciłeś sześciu ludzi - warknęła, z trudem opierając się pokusie żeby mu

przypomnieć, że nie zginąłby żaden z nich, gdyby Pressor w pewnym momencie nie zamknął jej i Luke’a w windzie. - Na wojnie jak na wojnie. Byli uzbrojeni, mieli szanse się obronić.

Skinęła głową w kierunku drzwi. - To więcej, niż można powiedzieć o reszcie ludzi na tym statku. Jeśli się nie

ruszymy i to szybko, wszyscy zginą. Tego chcesz? - No to idź im pomóc, Jedi - wycedził starzec. - Kto cię powstrzymuje? Mara pokręciła głową. - Nie będziemy tego robić po kawałku, biegając w kółko i wpadając sobie pod

nogi - odparła. - Albo robimy to razem, albo wcale. Naszą rolą jest walka. Pressor musi określić, gdzie jest wróg, i pomóc nam.

Podniosła palec i wycelowała w trzech starszych ludzi. - A waszą rolą jest trzymać się poza linią frontu, opatrywać rannych i chronić

cywilów, dopóki nie wrócimy. Jeśli wam się to nie podoba, już się zbieramy. - Więc nic się nie zmieniło - mruknął jeden ze starszych ludzi. - Najwidoczniej - z lekką goryczą w głosie zgodził się ten, który zaczął rozmowę.

- Doskonale, Jedi. Uleczymy waszych rannych. Jak każecie. - Wyprostował się. - Ale kiedy to się skończy, odejdziecie naprawdę. Zrozumiano?

- Doskonale - odparła zdegustowana Mara, odwracając się do niego plecami. - W porządku, Feeso, ty i arystokra możecie iść z nimi. Ty też, ambasadorze.

- Czy mogę zamienić z tobą słowo? - zapytał Jinzler, podchodząc do niej. - Chciałbym poprosić cię o grzeczność - rzekł, zniżając głos.

Mara spojrzała na niego ze zdumieniem. Grzeczność? - Jinzler, nie mamy na to czasu. - To drobiazg - zapewnił ją. - Chcę, żebyście zabrali ze sobą Evlyn.

Timothy Zahn 223Mara zmarszczyła czoło i spojrzała ponad jego ramieniem na kobietę i dziecko,

tulące się do siebie niepewnie za plecami Feesy. - Chyba żartujesz. - Wcale nie - odparł. - Ona ma podstawowe możliwości posługiwania się Mocą.

Widziałaś przecież, jak dyrektor Uliar i reszta Ocalonych traktuje Jedi. Myślę, że będzie bezpieczniejsza z wami niż z nimi.

- W strefie działań wojennych? - przypomniała. Nie spuszczał z niej spokojnego wzroku. - Proszę... Pokryła głową z rozpaczą, ale pomimo zdenerwowania zdawała sobie sprawę, że

Jinzler mówi śmiertelnie poważnie. Kiedy teraz skupiła myśli na kobiecie i dziewczynce, wyczuła w nich dławiący

strach. Strach, który wydawał się bardziej osobisty niż obawa, że po statku swobodnie krążą uzbrojeni Vagaari.

- Dobrze - odparła z westchnieniem. - Ale ma się trzymać za mną, z podwójnym marginesem bezpieczeństwa.

- Dziękuję - powiedział Jinzler i skinął na dziewczynkę. - Podejdź, Evlyn. Mara znów pokręciła głową, kiedy dziewczynka podbiegła do niej. To niczym z

książki, pomyślała. Jak uczynić trudną sytuacją jeszcze trudniejszą, w jednej prostej lekcji. Miała tylko nadzieję, że warto.

- Maro? Obejrzała się i zobaczyła nadchodzącego Pressora. - Tak? - zapytała tonem, który powinien go skutecznie przestrzec przed wszelkimi

dalszymi dyskusjami. Jednak, ku jej zdziwieniu, nie miał zamiaru się kłócić. - Masz - wymamrotał, wciskając jej w rękę dwa komunikatory. - Może wam się to

przydać. Jak powiedziałaś, pracujemy i działamy razem. Dzięki nim połączycie się bezpośrednio ze mną i z moimi Stróżami Pokoju.

- Jest tu też kanał, który omija blokadę - dodał Jinzler. - Na wypadek, gdyby Bearsh odnalazł sterowanie i znów ją włączył.

- Tutaj. - Pressor wskazał palcem odpowiedni przycisk. - Dzięki - odrzekła, wciskając komunikatory za pas. - Uważaj na siebie. - Pressor spojrzał na swoją siostrzenicę, a potem na trzech

starszych panów gromiących ich wzrokiem spod ściany. - I jeszcze coś - dodał, zniżając głos - niech Moc będzie z wami.

Kiedy Drask, Fel i oddział Pięćset Pierwszy przybyli na miejsce, w holu

turbowindy stali na straży trzej Vagaari w zbrojach. Nie postali długo. - Poziom zasilania wydaje się w porządku - rzekł Strażnik, rozglądając się

wokoło. - Te ich pełzaki widocznie tu jeszcze nie dotarły. - To byłoby ostatnie miejsce, gdzie by je wpuścili - wyjaśnił Drask. - Jedi

powiedzieli, że przednie turbowindy już nie działają, a Vagaari muszą być pewni, że choć jedne pozostaną czynne, jeśli chcą się wydostać na powierzchnię.

Rozbitkowie z Nirauan 224- To ma sens - zgodził się Fel, przywołując w pamięci schemat statku. - A

dokładniej: potrzebują turbowindy, która łączy się z prawą burtą. Jest to ostatnia, która przeniesie ich do D-Cztcry.

- A to oznacza, że musieli zaangażować do jej obrony sporą liczbą żołnierzy - rzekł w zadumie Drask. - Jak sądzisz, dowódco? Czy to dobre miejsce na pułapkę?

- Może i tak z powątpiewaniem - odparł Fel. - Jest to również najbardziej prawdopodobne miejsce, gdzie będą się spodziewać ataku.

- Nie mówiłem o ataku - odparł Drask, a oczy zabłysły mu złośliwie. - Mówiłem o pułapce. Grupa turbowind składa się z sześciu wagoników, prawda? Pracują w zespołach albo osobno.

- Powinny być tak samo ustawione jak dziobowe. - Fel skinął głową. - A szyb prawoburtowy łączy się z D-Cztery, D-Pięć i centralnym magazynem? Fel uśmiechnął się, bo wreszcie zrozumiał. - Tak, zgadza się - rzekł. - Jaki pan ma plan? Drask spojrzał na szturmowców. - Przydzielimy po dwóch do każdej misji - rzekł. - Właściwie wolałbym trzech lub

więcej na każdą zasadzkę, ale ta kompania okazała się zdolna do działań nawet przy nieprawdopodobnym stosunku sił.

- A jeśli nie będzie z nami co najmniej dwóch żołnierzy, Vagaari mogą to zauważyć i nabrać podejrzeń - zgodził się Fel. - Strażnik i Cień, macie ochotę na mały spacer?

- Jesteśmy gotowi i chętni - odparł Strażnik. - Ale co właściwe mamy robić, kiedy już dotrzemy na miejsce?

- Zajmiecie pozycją w miejscu, gdzie szyb z centralnego magazynu łączy się z szybem pomiędzy D-Cztery a D-Pięć - wyjaśnił Drask. - Będziemy próbowali zmusić Vagaarich, żeby zawrócili do wagoników. Kiedy skierują się do D-Cztery, uprzedzimy was, a wy ich załatwicie. Da się to zrobić?

- Myślę, że tak - odparł Strażnik. - Powinno być dość łatwo zablokować jeden z wagoników tuż przed punktem skrzyżowania i dotrzeć dalej piechotą.

- Jak długo będziecie mieli jeden wagonik poza linia ognia, możecie zestrzelić wszystkie inne, jeśli przyjdzie wam ochota - dodał Fel. -Ale upewnijcie się, że jeden wagonik zostanie, bo inaczej sami też nie będziemy się mogli wydostać na powierzchnię.

- I zwróćcie uwagę na tę pułapkę, którą Pressor zainstalował w wagonikach na dziobie - ostrzegł Zapaśnik. - Istnieje szansa, że okablowali i tę grupę.

- Nie ma problemu - zapewnił go Strażnik. - Teraz, kiedy już wiemy, jak to działa, będziemy w stanie wejść na dach wagonika i przełączyć albo obejść okablowanie.

- W porządku - powiedział Fel. - Wszyscy wiedzą, co mają robić? Cztery głowy skinęły jednocześnie. - Proszę wykonać rozkazy - rzekł Drask. - I zachowujcie ciszę w eterze, jeśli

łączność nie będzie absolutnie niezbędna... wróg może zlokalizować wasze transmisje i przewidzieć kolejne ruchy. Niech fortuna wojowników się do was uśmiechnie.

Strażnik i Cień na moment stanęli na baczność, po czym zawrócili do windy.

Timothy Zahn 225- A teraz mów - rzekł Fel, gdy skrzypienie wagonika ucichło. -Jakie masz plany

dla reszty z nas? - Najpierw pożyczymy sobie to. - Drask pochylił się i uwolnił jednego z martwych

Vagaarich od karabinka i hełmu. - Zbroje niestety są dla nas za małe. Cóż, broń musi wystarczyć. Wybierz sobie coś, dowódco, i zacznijmy się zastanawiać, jak najlepiej podejść wroga.

Luke ostrożnie wyjrzał zza węgła w korytarzu. Gdzieś niedaleko wyczuwał parę

niezbyt przyjaznych, obcych umysłów... Lekkie jak muśnięcie ostrzeżenie Mocy. Schylił się, zanim dwa czerwone

promienie lasera świsnęły zza rogu i przeleciały przed jego nosem. - Dobra - mruknął na głos. Byli bliżej, niż sądził i zdecydowanie mało przyjaźni.

Dobrze wiedzieć. - Czy ktoś ci już mówił, że głośne mówienie do siebie, kiedy jesteś sam. to zły

znak? - mruknęła Mara zza jego pleców. - Kiedy Moc jest twoim sprzymierzeńcem, nigdy nie jesteś naprawdę sam -

poważnie odparł Luke, odwrócił się i zamrugał ze zdumienia, kiedy spostrzegł dziewczynkę stojącą za plecami żony. - Mamy towarzystwo?

- Na to wygląda. - Mara wskazała dziecko. - Pamiętasz Evlyn, prawda? - Pewnie - odparł Luke. - Witaj, Evlyn. - Witaj - nieśmiało odparła dziewczynka. - Przepraszam za... za to, co było

wcześniej. - Nie szkodzi. - Luke spojrzał na Marę. pytająco unosząc brwi. - To długa historia - odpowiedziała - zresztą sama znam tylko część. Najkrótsza

wersja brzmi tak: Jinzler uważa, że mała teraz jest bezpieczniejsza z nami niż z własnym ludem.

- Dziwne - rzekł Luke, odsuwając od siebie ciekawość wobec pilniejszych spraw. - Odebrałaś wiadomość od Fela?

- Tę, w której mówił o zepchnięciu Vagaarich z powrotem do turbowind? - Skinęła głową. - Pressor też miał wieści od swoich ludzi w tamtych okolicach. Wydaje mi się, że jak długo koloniści będą się trzymać od nich z daleka. Vagaari nie zechcą sobie zawracać głowy strzelaniem do nich.

- Pozwolą im umrzeć powoli, tak? - warknął Luke. Mara skinęła głową. - Właśnie w tym celu rozrzucają pełzaki całymi garściami. - Zawahała się. - Nie

wiem. czy nam się uda uratować to miejsce, Luke. On także doszedł już do tego wniosku. - Zrobimy tyle, ile możemy - rzekł. - A im szybciej wykończymy Vagaarich, tym

mniej problemów będziemy mieli na głowie. Czy ktoś z. ludzi Pressora będzie mógł nam pomóc, kiedy zaczniemy ich spychać?

- Raczej nie - odparła Mara. - Czterej z nich znajdują się na obecnym terytorium Vagaarich, ale wątpię, aby ich przestarzałe miotacze miały dość mocy, by przebić się przez zbroję. Na szczęście okazało się, że dwaj brakujący Stróże Pokoju zostali po

Rozbitkowie z Nirauan 226prostu ogłuszeni przez szturmowców, kiedy przechodzili przez D-Sześć i znów są na nogach. To nieco poprawiło humor Pressorowi.

- Dobrze mieć szczęśliwych sprzymierzeńców - doszedł do wniosku Luke. - Powiedz mu tylko, żeby siedzieli cicho. Przewaga liczebna i zbrojna to fatalna kombinacja.

- Już to zrobiłam - odpowiedziała. - Jedyną jasną stroną całej sytuacji jest to, że Stróże chyba nie są aż tak bardzo źle uzbrojeni, jak się wydawało. Vagaari używają przeciwko nam miotaczy Chissów i pistoletów laserowych Starej Republiki, a to pozwala sądzić, że nie przywieźli ze sobą żadnej broni, ale obrabowali magazyny „Posła Chafa” i D-Cztery, żeby dostać to, czego potrzebują.

- To ma sens - rzekł Luke. - Nie mogli ryzykować, że Chissowie przechwycą dziwne odczyty emisji, kiedy skanowali ich statek w poszukiwaniu pełzaków. A to oznacza, że będą mieli ten sam problem z przestarzałym gazem Tibanna, co tutejsi Stróże Pokoju.

- Zgadza się - przytaknęła Mara. - Ale pozostaje nadal kwestia liczebności. - Ujęła w dłoń miecz świetlny. - To chyba teraz nasza sprawa.

- Oraz ludzi Fela. - Luke przystanął i zmarszczył brwi, bo jego uwagę przykuł jakiś odległy dźwięk. - Słyszałaś to?

- Coś jakby strzały z lasera - zastanowiła się, marszcząc czoło w skupieniu. - I to gęste.

- Może jednak stwierdzili, że część kolonistów powinna umrzeć tu i teraz - ponuro zauważył Luke

- A może to ktoś od Pressora zaczął się bawić w bohatera? - głośno myślała Mara. - Tak czy owak, sądzą, że to sygnał dla nas.

- Racja. - Luke włączył miecz świetlny. Wiedział, że dwaj Vagaari wciąż tam są, ale nie przypuszczał, aby spodziewali się bezpośredniego ataku. - Gotowa?

- Gotowa. - Jeszcze raz - rozkazał Drask. Fel skinął głową i strzelił znowu, wysyłając krótki impuls z pożyczonego karabinu

w ścianę korytarza o kilka metrów od niego. Wsłuchał się w lekko świszczący i bardzo wyraźny dźwięk starej broni.

- I co? - zapytał. - Wydają się zdenerwowani - rzekł generał, przyciskając do ucha przywłaszczony

hełm Vagaarich. - O, wydali jakiś rozkaz. Fel zmarszczył brwi. - Skąd ty to możesz wiedzieć? - zapytał. - Przecież nawet nie mówisz w ich

języku. - Ton rozkazujący jest taki sam we wszystkich językach - wyjaśnił Drask. - Teraz

musimy tylko czekać i sprawdzić, czy to ten rozkaz, na który czekaliśmy. - Nadchodzą - ostrzegł Zapaśnik, przechylając głowę w stronę narożnika, przy

którym czekali z Chmurą. - Przygotujcie się. - Drask skinął ręką na Fela. - Strzel jeszcze raz.

Timothy Zahn 227Fel wykonał polecenie, usiłując jednocześnie obserwować oba końce korytarza.

Pomiędzy kolejnymi strzałami słyszał zbliżające się odgłosy szybkich kroków. Nagle stanęło przed nimi z brzękiem zbroi pięciu Vagaarich, przekonanych, że

przychodzą z pomocą towarzyszom. Zdołali tylko raz wystrzelić, zanim szturmowcy powalili ich na pokład.

- Bardzo ładnie - pochwalił Drask, z satysfakcją przyglądając się ich dziełu. - To w pewnym stopniu redukuje liczebność wroga. Gdzie proponujecie pójść teraz?

- Tam jest kilka awaryjnych akumulatorowi - rzekł z powątpiewaniem Fel. - Nie zamierzasz chyba dwa razy zastosować tego samego triku?

- Wcale a wcale - zapewnił go Drask. - Najwyższy czas przenieść walkę na teren wroga. Inni szturmowcy powinni już znajdować się na swoich pozycjach. Zobaczmy, czy uda się nam sprowadzić Vagaarich w zasięg ich własnej broni.

- Mam nadzieję - rzeki Fel. - W takim przypadku na plac bitwy lepszy będzie korytarz serwisowy systemów hydraulicznych, a nie akumulatorownia. Są tam dwa panele dostępu, szczególnie przydatne do naszych celów. Jeden wychodzi na boczny korytarz po tej stronie holu prawoburtowych turbowind. Drugie przejście otwiera się na sam hol.

- Jaka jest szansa, że Vagaari ustawili pikiety przy wejściu do tego korytarza? - Niewielka - odparł Fel. - Jest wąski i zapewne nie najlepiej oznakowany. - Ale daje możliwość ucieczki? - Ma wyjście zarówno do głównej maszynowni, jak i do drugiego centrum

zarządzania - wyjaśnił Fel. - Można by w każdym z tych miejsc ulokować małą armię. - Doskonale - rzekł Drask. - Zabierz nas tam. Ostrożnie i rozglądając się za zabłąkanymi Vagaari, ruszyli galerią niewielkich

pomieszczeń serwisowych. Dotarli do wyjścia na korytarz służbowy i stwierdzili, że drzwi są zamknięte na głucho.

- Nie rozumiem, skąd oni wszyscy się biorą - mruknął Fel, niespokojnie dotykając obandażowanego ramienia i obserwując, jak Zapaśnik i Chmura dobierają się do drzwi. Przecież ich statek nie mógł się tu dostać za nami, prawda?

- Nie mógł i na pewno tego nie zrobił - odparł Drask. - Ale skoro już wiemy o istnieniu ich technologii hibernacyjnych, odpowiedź mamy jak na dłoni.

- Ale przecież... ojej! - wykrzyknął Fel. To było oczywiste. - Te trzy zamknięte pomieszczenia w ich wahadłowcu, podobno otwarte na przestrzeń...

- Tak - potwierdził Drask. - Z pewnością tylko niewielka część każdego z nich rzeczywiście była otwarta.

- Jasne, na pewno ta część wokół czujnika drzwi i portu dostępowego - uświadomił sobie Fel. - Inaczej drugi test przeprowadzony przez twoich ludzi wykazałby, że odczyty są trefne.

- Muszą mieć jakiś sposób, żeby na nowo uszczelniać pomieszczenia - rzekł Drask. - Dlatego udawali, że Estosh został zaatakowany. Żeby miał powód do pozostania na miejscu.

- Ale to nie było tylko udawanie, oni go rzeczywiście postrzelili - przypomniał mu Fel. - Vagaari naprawdę dyszą zemstą.

Rozbitkowie z Nirauan 228- Może i tak - mruknął Drask. - A może ich motywacje są znacznie bardziej

praktyczne. Od strony drzwi rozległo się ciche pikanie. - Mam - oznajmił Chmura. - Dobrze - rzekł Drask. - Dalej. Chmura poszedł jako pierwszy, a za nim Zapaśnik, Drask i Fel. Korytarz był

węższy, niż wydawał się na planach. Fel zauważył z pewną obawą, że szturmowcy z trudem przeciskają się pomiędzy rurami na ścianach. Było tu o wiele za wąsko, aby można się wyminąć.

A to oznaczało, że jeśli będą musieli się wycofywać, to Fel ze swoim zranionym ramieniem poprowadzi odwrót.

Wydawało się jednak, że Vagaari przeoczyli to wyjście. Nie było tu czujek ani innych śladów obecności nieprzyjaciela w korytarzu. Na oko wyglądało, że to miejsce nie było odwiedzane od wielu lat, i Fel co chwila musiał walczyć z własną reakcją na kurz wzbijany przez przemarsz swoich ludzi. Cóż za wstyd, włożyć tyle wysiłku w dyskretne podejście wroga, żeby oznajmić ostatecznie swoją obecność atakiem kaszlu.

Dotarli do upatrzonego panelu bez przeszkód. Drask skinął ręką na szturmowców, aby zajęli pozycje po obu jego stronach, z blastechami w gotowości. Potem sięgnął pomiędzy nich i przycisnął zwolnienie zamka.

Drzwi na szczęście otworzyły się bez żadnego problemu. Szturmowcy byli gotowi i rozpoczęli ogień w tej samej chwili, kiedy przesuwający się panel odblokował im lufy.

- Widzisz coś? - zawołał Fel do Draska, usiłując przekrzyczeć ostry trzask blastechów.

- Vagaari! - krzyknął w odpowiedzi Drask. Nadleciały pierwsze strzały kontrataku i Fel aż się skrzywił, kiedy zobaczył czarne ślady, jakie pozostawiały na nieskazitelnie białych zbrojach jego ludzi. Widać było, że celów nie brakowało karabinki szturmowców zwracały się na wszystkie strony ale jednocześnie wydawało się, że przeciwogień narastał, zamiast się zmniejszać. Nie wiadomo, ilu żołnierzy przywiózł ze sobą Bearsh, ale wyglądało na to, że większość pojawiła się właśnie tutaj.

A nawet legendarny Pięćset Pierwszy miał swoje ograniczenia. Drask potrzebował tylko kilku sekund więcej, aby dojść do tego samego wniosku.

Znów wsunął dłoń pomiędzy szturmowców i dotknął zamka. Drzwi zasunęły się wśród brzęku metalu pod spóźnionym ostrzałem Vagaarich.

- Zrobiliśmy, co się dało, żeby ich zmusić do powrotu - rzekł, popychając Fela w kierunku, z którego przyszli. - Teraz czas zrobić to samo.

- Racja - rzekł Fel i się odwrócił. I zamarł. Przed nimi czekał szereg wojowników Vagaari, którzy podeszli ich

bezszelestnie wąskim korytarzem. Widocznie wróg jednak nie przegapił tej szansy.

Timothy Zahn 229

R O Z D Z I A Ł

21 Luke ugiął nogi, odbił się od drzwi, za którymi się ukrywał i ruszył biegiem w dół

korytarza, do następnego pomieszczenia w szeregu. Promienie laserów ścigały go w pędzie, świszcząc w powietrzu i z trzaskiem odbijając się od ostrza jego miecza. Dobiegł do drzwi, szczęśliwie unikając postrzelenia, i wskoczył do pomieszczenia.

Była to kolejna sypialnia, przekształcona w pokój zabaw. W głębi, na podłodze, siedziały przytulone do siebie cztery młode pary. Strach emanował z nich jak światło z permalamp.

- Spokojnie - zapewnił ich. - Nie bójcie się, jesteście teraz bezpieczni. Żadne nie odpowiedziało. Z westchnieniem wyjrzał na korytarz i jeszcze raz

rozejrzał się ostrożnie. Miał nadzieję, że ta dziwna awersja do Jedi ograniczała się do grupy najstarszych Ocalonych „Pozagalaktycznego Lotu”. Jakikolwiek jednak był powód tej nienawiści, widać było, że bardzo się postarali, aby przeniknęła ona do kolejnych pokoleń.

Niestety, jeśli wierzyć Jinzlerowi, oznaczało to, że tutaj też niebezpiecznie byłoby pozostawić Evlyn. Wyglądało na to, że będą ją musieli wlec za sobą aż do samych turbowind.

Mara zasygnalizowała zza jego pleców, że są gotowe. Podniósł miecz i wyszedł na korytarz.

Vagaari znowu otworzyli ogień, ale tym razem strzały pochodziły z przejścia w głębi korytarza. Może razem z Marą nie zdołają w ten sposób zabić wielu nieprzyjaciół, pomyślał Luke, kierując się w ich stronę, ale z całą pewnością skutecznie spychają ich w tył.

Usłyszał za plecami tupot biegnących nóg; to Mara z Evlyn skryły się w pokoju, który właśnie opuścił.

- Czysto! - zawołała Mara. Luke jednym skokiem dołączył do nich. - Wszyscy dalej cali i zdrowi? - zapytał. - Tak - odparła Mara. Evlyn wydawała się nieco zmęczona ale poza tym w

porządku. - Zauważyłeś, że Vagaari maja. swój własny system blokad łączności, który teraz działa?

Rozbitkowie z Nirauan 230- Nie - mruknął Luke, marszcząc brwi. - Kiedy go włączyli? - W ciągu kilku ostatnich minut, jak mi się zdaje - odparła. - Próbowałam wezwać

Fela, kiedy ty oczyszczałeś ostatnią sekcją, i usłyszałam tylko szumy. - Wspaniale - mruknął Luke. - Nie tak wspaniale, jak im się zdaje - odrzekła, wyjmując jeden z, komunikatorów

Starej Republiki i podając mężowi. - Wciąż mamy kontakt z Pressorem i jego Stróżami Pokoju.

- To już coś - zgodził się i wsunął komunikator za pas obok własnego. - Jak sądzisz, co oni planują?

- Nie mam pojęcia - westchnęła. - Chyba nie może być nic gorszego niż pomysł Bearsha, który stwierdził, że ma dość skoordynowanych ataków.

- Jednak chyba może - stwierdził Luke. - A Fel i Pięćset Pierwszy wciąż tam są, zupełnie sami.

Wyczuł jej zdenerwowanie i troską. Zdaje się, że polubiła imperialnych. - Lepiej pospieszmy się trochę - rzekła. - Racja- odparł i znów skrył się w drzwiach - Nadchodzą.... Vagaari na początku szeregu cofnęli się gwałtownie, gdy strzał z miotacza

odnalazł szczelinę w zbroi jednego z nich. Trafiony upadł w tył, wywijając wściekle bronią i nie przestając strzelać. Jeden z promieni świsnął tuż przy skroni przycupniętego Fela, który skrzywił się tylko i wcisnął do miotacza świeży pojemnik z gazem Tibanna. Jeszcze jeden Vagaari zabity, a cały rządek czeka na swoją kolejką.

- Meldujcie! - wykrzyknął, ostrożnie cofając się o krok i usiłując jednocześnie schować głową przed nieprzyjacielskim ogniem.

- U nas dalej w porządku! - zawołał Zapaśnik. Mimo tego dumnego okrzyku nie dało się ukryć tego, że szturmowiec cierpiał, i to bardzo. Zbyt wielu wrogów, za dużo ognia z miotaczy, a kompozyt, z którego była wykonana zbroja szturmowca, zaczął się rozpadać pod zmasowanym atakiem. Chmura w ogóle przestał reagować na pytania i rozkazy, choć stał jeszcze na nogach, dalej strzelał i nawet wycofywał się w uporządkowany sposób. Fel podejrzewał, że Zapaśnik nie jest w o wiele lepszym stanie.

Fel i Drask nie zaliczyli nawet jednego draśnięcia; trwali przycupnięci nisko, aby dać szturmowcom możliwość czystych strzałów. Ale to też nie mogło długo trwać; żaden z nich nie miał zbroi i jeden dobrze wycelowany strzał mógł obu wyeliminować z akcji.

Byłoby dobrze, gdyby mogli użyć granatów. Szturmowcy mieli po pełnym komplecie, wraz z gazowymi wyrzutniami wbudowanymi w blastechy, działającymi przyspieszająco. Problem polegał na tym, że eksplozja wśród rur wypełnionych chłodziwem i innymi płynami technicznymi prawdopodobnie zabiłaby atakowanych, ale również atakujących i pół pozostałej populacji „Pozagalaktycznego Lotu”. Miotacze były już wystarczająco ryzykowne.

A na domiar złego Vagaari zaczęli blokować łączność. Zastanawiające było jedynie to, że nie zrobili tego wcześniej.

Timothy Zahn 231Fel otworzył ogień do kolejnego Vagaari w kolejce i przyszło mu nagle do głowy,

że prawdopodobnie zginie. Dziwne uczucie. Możliwość śmierci w walce była zawsze obecna w jego umyśle;

nieraz spoglądał zza owiewki szponowca na nieprzyjaciela wznoszącego mu się na spotkanie i zastanawiał się, czy to już teraz. Ale w walce w przestrzeni zawsze istniała szansa na ocalenie, nawet jeśli odstrzelili ci statek od fotela pilota.

Tu nie miał takiej szansy. Jeśli odnajdą go miotacze Vagaarich, zginie. Zginie. - Gdzie te drugie drzwi?! - krzyknął mu Drask do ucha. Fel rozejrzał się i wziął w garść. - Jeszcze dwa lub trzy metry - rzekł. - Po tej samej stronie korytarza, co

poprzednie. - Rozumiem. Fel znów zaczął strzelać, zastanawiając się nad spokojem Chissa. Wyjście do

maszynowni, o którym Fel mu powiedział, znajdowało się po drugiej stronie korytarza, o wiele za daleko dla nich. Nie mogli mieć nadziei, że dotrą tam, zanim przewaga liczebna Vagaarich ich pokona.

Jednak drzwi wychodzące na hol turbowindy były tylko o kilka metrów przed nimi. Dlatego Drask nakazał im podążać właśnie tam.

Hol oczywiście będzie pełny Vagaarich, ale ten problem prawdopodobnie napotkaliby wszędzie, gdzie mieli okazją dotrzeć. W holu będą przynajmniej mieli trochę miejsca do manewrów.

I może Jedi zdążą na czas. Może. Lekarka wyprostowała się i potrząsnęła głową. - Wybaczy pan, ambasadorze, ale to wszystko, co mogę zrobić. - Jinzler w milczeniu skinął głową, patrząc na stół operacyjny. Formbi leżał

nieruchomo, z przymkniętymi oczami, oddychając ciężko. Lekarka zdołała zatamować krwawienie, choć Jinzler wciąż widział przesiąkające przez bandaże plamy krwi. Chiss stracił jej po prostu zbyt wiele i nie było sposobu, aby ją zastąpić.

A przynajmniej nie teraz. Chyba że wrócą na pokład „Posła Chafa” i dostaną się do jego zapasów medycznych, albo znajdą członka załogi Chissów o tej samej grupie krwi.

Przyjmując naturalnie, że załoga na pokładzie „Posła Chafa” wciąż pozostawała przy życiu.

- A co z bactą? - zapytał, podnosząc wzrok na lekarkę. - Nie macie nic? - Spojrzała na niego ze zdumieniem. - Pan chyba żartuje - stwierdziła. - Większość bacty uległa zniszczeniu lub zepsuła

się w czasie bitwy i tuż po niej. To, co zostało, zużyliśmy jakieś dwadzieścia lat temu. - Ambasador nie żartuje - rozległ się z kąta posępny głos. - Mówi całkiem

poważnie. Jinzler się obejrzał. Siedział tam radca Keely, przytrzymując bandaż nasycony

maścią na łokciu, który w jakiś sposób otarł sobie do żywego mięsa.

Rozbitkowie z Nirauan 232- Ambasador Jinzler to przyjaciel wszystkich - ciągnął ze wzrokiem wbitym w

pokład. - Nie wiedziałaś? Jest przyjacielem Niebieskich, Jedi a nawet morderców Vagaarich. Tak, ambasador Jinzler lubi wszystkich.

Podniósł na Jinzlera pełen urazy wzrok. - Ten Niebieski tutaj to jedyny powód, dla którego twoi przyjaciele Jedi tak się

spieszyli do turbowind, prawda? - zapytał, ruchem głowy wskazując stół. - Żebyście mogli zabrać go na statek i połatać, tak? A kiedy tak się stanie, po prostu odlecicie i zostawicie nas tutaj na pewną śmierć.

- To nieprawda - zaprotestował Jinzler, starając się zachować spokój. Miał wątpliwości co do stabilności umysłu Keely’ego, zanim jeszcze Vagaari poszczuli na niego i resztę rady swoje wolvkile. Teraz był jeszcze mniej o tym przekonany. - Nu statku Chissów są ludzie, którzy potrafią wykryć pełzaki pozostawione tu przez Vagaarich. Im szybciej ich sprowadzimy, tym łatwiej uda nam się przywrócić pełną moc na całym statku.

Keely prychnął. - O tak, to brzmi naprawdę rozsądnie - rzekł i nagle zerwał się na nogi. - Ale

przecież cała wasza profesja opiera się na umiejętności okłamywania ludzi. - Siadaj, Keely. Jinzler spojrzał w kierunku poczekalni, gdzie Uliar i Tarkosa rozmawiali

przyciszonymi głosami. Właśnie przerwali i teraz obaj spoglądali na Keely’ego z nieodgadnionymi minami.

- Siadaj powtórzył Uliar. - Albo jeszcze lepiej: wracaj do swoich pokoi. - Kiedy to kłamca, Chas - upierał się Keely. - Po prostu nas okłamuje. - Bardzo możliwe - zimno zgodził się Uliar. - Ale ty i tak siadaj. Na moment obaj

mężczyźni starli się wzrokiem, po czym Keely stęknął ciężko i opadł na krzesło. - Kłamca - wymamrotał, znów wbijając wzrok w pokład. Lekarka spojrzała na

Jinzlera, a jemu wydało się nagle, że widzi na jej twarzy nowe napięcie. - Zrobię mu analizę krwi powiedziała. Może uda się zsyntetyzować co najmniej

podstawowe osocze. To nie będzie pełna krew, ale lepsze to niż nic. - Z całą pewnością to pomoże - potwierdził. - Dziękuję. Lekarka obdarzyła go bladym, przelotnym uśmiechem i odeszła. Feesa podeszła

do stołu i stanęła na jej miejscu. Popatrzyła na Formbiego z zatroskaną miną. - Wyjdzie z tego zapewnił ją Jinzler, mając świadomość, że prawdopodobnie

kłamie. Może Keely nie mylił się co do niego. Jest silny, a oni powstrzymali krwotok. Wyjdzie z tego.

- Wiem - odparła Feesa, a Jinzler usłyszał w jej głosie, że ona wie o jego kłamstwie. To tylko

- Jest twoim krewnym, prawda? - zapytał, szukając innego, mniej bolesnego tematu. - Wiesz, nawet nie mam pojęcia, jaka jest organizacja chissańskich rodzin. Zwłaszcza zaś tych należących do Rodów Panujących.

Spojrzała na niego pustym wzrokiem. - Dziewięć Rodów Panujących nie różni się niczym od innych rodzin - wyjaśniła.

- Krew i cnota płodzą rodzeństwo, kuzynów i dalszych krewnych. Jedni zostają

Timothy Zahn 233uwolnieni, inni poślubieni, jeszcze inni są przeznaczeni do ciężkiego życia. Jak to w rodzinie.

Znów popatrzyła na Formbiego. - To się nie miało zdarzyć. Nic z tych rzeczy nie powinno się zdarzyć. Leżący na stole Formbi z trudem uniósł powieki. - Feeso - rzekł. - Już dość. - Co masz na myśli? - spytał Jinzler. - Czego dość? Feesa odwróciła twarz. - Nic, nic - odparła dziwnie stłumionym głosem. Włoski na karku Jinzlera zjeżyły się lekko. - Feeso? - powtórzył. - Feeso, co się dzieje? - Spokojnie, ambasadorze - rzekł Formbi - później... ci wszystko... opowiem.

Ale... nie teraz. Odwrócił głowę na bok. W kierunku, gdzie siedział mamroczący coś pod nosem Keely, nieustannie

zapatrzony w pokład. Jinzler poczuł, że zapiera mu dech w piersi. Nagle przypomniała mu się rozmowa

za barykadą. „Naprawdę nie wiedzieliście, kim są?” - zapytał Uliar. „Oczywiście, że nie -

odparł wściekły, przerażony i oburzony Jinzler. - Myślisz, że wpuścilibyśmy ich tak po prostu na pokład „Pozagalaktycz-nego Lotu«?” „Niektórzy z was zapewne tak - odpowiedział wtedy Uliar. - Na przykład potomkowie tych, którzy próbowali zniszczyć »Pozagalaktyczny Lot«„.

A wtedy Feesa nagle wtrąciła się i zmieniła temat. „Naprawdę nie wiedzieliście, kim są? Naprawdę nie wiedzieliście, kim są?” - Tak, arystokro - odpowiedział. - Niech będzie później. - Tam! - krzyknął Drask wprost do ucha Fela. - Tam! Fel spojrzał na prawo z lekkim zaskoczeniem. Był tak zajęty obroną, że nawet nie

zauważył, kiedy doszli do drzwi. Wystrzelił jeszcze dwa razy w kierunku korytarza służbowego i zaryzykował jeszcze jedno spojrzenie, aby znaleźć zamek. Znalazł, o pół metra nad głową.

- Zapaśnik! - zawołał. - Granat ogłuszający! - Shak - mruknął szturmowiec niepewnym głosem. To słowo w języku Eickariech oznaczające „gotów”, przypomniał sobie Fel.

Widać Zapaśnik był już tak zmęczony, że nie miał nawet sił przekładać swoich myśli na wspólny. Fel mógł mieć jedynie nadzieję, że nie zapomni odbezpieczyć granatu, zanim go rzuci.

- Gotów... - Poderwał się i uderzył w przycisk. - Już! Drzwi otworzyły się z lekkim skrzypieniem. Fel przez powiększającą się szczelinę

spostrzegł zakutego w zbroję Vaagariego, który właśnie kierował broń w stronę hałasu. Zapaśnik wrzucił granat w otwór. Fel jeszcze raz uderzył w zamek, odwracając

Rozbitkowie z Nirauan 234kierunek przesuwania się drzwi. Na zewnątrz słychać było głosy świadczące o konsternacji. Panel się zasunął.

I wtedy przez moment wyglądało, jakby cała ściana wydęła się do środka, kiedy granat eksplodował.

- Teraz! - krzyknął Fel, raz jeszcze uderzając w zamek, przełączył miotacz na serię ognia i wypróżnił całą baterię na Vagaarich w drugim końcu korytarza. Drzwi uchyliły się znowu, tym razem na całą szerokość, a on bokiem się przez nie przetoczył.

Wylądował na pokładzie holu turbowind, pomiędzy dwoma oszołomionymi Vagaarimi, którzy leżeli w konwulsjach tam, gdzie rzuciła ich fala uderzeniowa. Pozbierał się i stanął na nogi, ignorując protest przykurczonych mięśni nóg, po czym odwrócił się i pomógł wstać Draskowi.

- Co to było? - zapytał Chiss, z trudem przełażąc przez bliższego z Vagaarich. - Granat udarowy - wyjaśnił Fel, rozglądając się wokół. Wsunął do miotacza

ostatni pojemnik z gazem Tibanna. - Zwala z nóg każdego na dobrych kilka minut. A potem pozwala się obudzić? - zapytał Drask, kiedy Zapaśnik chwiejnym

krokiem wszedł do holu. Fel złapał szturmowca za ramię, żeby go podtrzymać. Skrzywił się boleśnie na widok zagłębień i śladów spalenizny pokrywających jego zbroję.

- To taka broń, której wojownik używa, kiedy nie wie, czy nieprzyjaciel przypadkiem nie ma zakładników wyjaśnił z irytacją Fel. Wydawało się, że Chmura ma problemy ze znalezieniem przejścia, dowódca złapał go więc za rękę i przeciągnął przez otwór. Chodź, musimy się stąd wynosić.

Było jednak za późno. Zanim jeszcze skierował Chmurę do drzwi turbowindy i wiodącego do nich korytarza, ujrzał, że Vagaari zaczynają powoli się podnosić i niepewnie unoszą broń w kierunku intruzów. Przy tempie, do jakiego zdolni byli teraz Chmura i Zapaśnik, wróg pewnie całkiem odzyska siły, zanim w ogóle wyminą ten obszar. To samo dotyczyło korytarza wiodącego na rufą i trzeciego, poprzecznego, prowadzącego na lewą burtę.

A to pozostawiało właściwie jedną możliwość - zostać tu i zabić tylu Vagaarich, ilu się da, zanim sami zostaną zabici.

- Słuchaj! - zawołał nagle Drask. - Słyszę zbliżającą się windą. Fel się skrzywił. On także usłyszał ten charakterystyczny dźwięk. Z pewnością

była to winda pełna nieprzyjaciół, ale niestety, nie miał nic lepszego do zaoferowania. Jeśli uda im się opróżnić wagonik, zanim tamci się zorientują, co właściwie się dzieje, może w ten sposób uda im się ukryć na chwilę.

Gdyby Vagaari w holu pozostali jeszcze jakiś czas ogłuszeni, mogli mieć nawet szansę na ucieczkę windą.

- Chodź - rzekł Drask i pociągnął Chmurę za ramię, żeby go zmusić do ruszenia się z miejsca.

Lawirowali pomiędzy powracającymi do przytomności Vagaarimi. Szturmowcy zataczali się jak pijani, Fel robił, co mógł, żeby im pomóc. Drask, wolny od ciężaru rannych towarzyszy, pokonał trasę znacznie szybciej i teraz stał w gotowości przy

Timothy Zahn 235drzwiach windy, kiedy się otwierały. Zajrzał ostrożnie do środka, wychylił się i wystrzelił z miotacza zabójczą serię.

Seria skończyła się po jednym strzale. - Pusta! - oznajmił głośno i obejrzał się, żeby mieć na oku Vagaarich, którzy

gramolili się powoli na nogi. Nad głową świsnął mu strzał. Odwrócił się i skutecznie uciszył strzelca.

- Pospieszcie się! Chiss zastrzelił trzech kolejnych Vagaarich, a hol zaczął wypełniać się seriami

promieni laserowych, zanim Fel i jego szturmowcy dotarli do windy. - Jesteśmy! - zawołał Fel, podprowadzając swoich podwładnych do tylnej ściany.

Strzały nieprzyjaciela wciąż jeszcze były dość przypadkowe, ale Vagaari zbyt szybko odzyskiwali równowagę i celność. -Wciśnij przycisk... tam.

- Centrum magazynowe? - zapytał Drask i wciąż strzelając, wbiegł do środka. - Tak - rzekł Fel. Jeśli Bearsh ma posiłki, z pewnością znajdują się one na D-4, a

Fel nie miał w tej chwili wielkiej ochoty stawić im czoła. - No już, wciskaj. Drask wcisnął guzik. Nic się nie stało. Nacisnął jeszcze raz, i jeszcze, potem spróbował przycisk D-4. Nic. - Co się stało? - zapytał Fel, podchodząc do niego. - Nie działa - wycedził Drask. - Vagaari zablokowali windą. Strumień nieprzyjacielskiego ognia rozbił się o krawędź drzwi. - Chodź! - zawołał Fel, ciągnąc Draska za ramię na tyły wagonika. Więc tak to się

miało skończyć. Wróg przewidział ich ostatni ruch i teraz naprawdę i na dobre byli w pułapce. Fel zawiódł swoich ludzi, zawiódł admirała Parcka, arystokrę Formbiego i wszystkich Chissów.

Ale jeśli Vagaari sądzili, że Fel umrze cicho i pokornie, musieli się przygotować na spory wstrząs. Chmura i Zapaśnik, półprzytomni, osunęli się na podłogę. Blastechy zwisały im bezwładnie z rąk. Fel chwycił broń Chmury, sprawdził wskaźnik zasilania i wycelował w drzwi. Na zewnątrz Vagaari poruszali się już całkiem celowo i sprawnie, prawdopodobnie planując atak na wagonik. Opuścił blastecha w kierunku otworu i ustawił się do strzału.

Przednia część sufitu windy eksplodowała nagle w obłoku dymu i szczątków plastiku.

Fel instynktownie pochylił głowę, zaciskając oczy przed lecącymi szczątkami. Huk eksplozji ucichł wreszcie i teraz Fel mógł się już odwrócić i otworzyć oczy.

Przy drzwiach wagonika, ledwie widoczni przez unoszący się pył, stali dwaj imperialni szturmowcy.

Strażnik i Cień przybyli z odsieczą. W holu turbowindy według szacunków Fela znajdowało się około trzydziestu

Vagaarich. Nie mieli szans. Szturmowcy stali ramię przy ramieniu, cali i zdrowi i pełni energii, bez zmrużenia oka przyjmując atak i zasypując hol ogniem z miotaczy.

Fel opadł na podłogę obok Chmury i Zapaśnika, blastech wypadł mu z ręki. Tępo wsłuchiwał się w wymianę strzałów. Napięcie walki uchodziło z niego wraz z siłami.

Rozbitkowie z Nirauan 236Powoli przychodziła świadomość bólu, wgryzającego się w jego ciało z tuzina

różnych miejsc na ramionach, nogach i torsie. Widać nie był taki nienaruszony, jak mu się wydawało.

Zanim walka się skończy, będzie potrzebował pomocy Draska, żeby wstać. Dwaj Vagaari wystrzelili jeszcze jedną salwę, ale strumienie ognia odbiły się od

miecza Luke’a. Skywalker z ponurą miną parł naprzód, pozwalając, aby Moc kierowała jego obroną. Cały czas zmniejszał odległość pomiędzy nim a atakującymi. W dali odgłosy strzelaniny ucichły i zapadła złowróżbna cisza. Nie mogąc widzieć całej walki, nie wiedział, jaki jest jej wynik, ale odnosił wrażenie, że on i Mara już się spóźnili z pomocą.

Vagaari wzmocnili ostrzał. Zacisnął zęby i starał się nadążyć za atakiem. I nagle jazgot ich broni zagłuszył odgłos innych miotaczy nowocześniejszych i

bardziej rytmicznych. Przez ułamek sekundy oba te dźwięki grały w śmiercionośnym duecie, po czym wszystko nagle umilkło.

- Luke? Mara? Luke opuścił miecz świetlny, ale nadal trzymał go w gotowości. Ciężko oddychał,

powoli odzyskując koncentracje, i pozwalając sobie na normalne widzenie świata, Głos i wrażenie, jakie mu towarzyszyło, były mu bardzo dobrze znane...

- Jesteśmy tutaj, Fel! - zawołała Mara, wychodząc razem z Evlyn zza jego pleców. - Chodź, Luke, tu są ranni.

Luke zamrugał, strząsając z rzęs pot, wyłączył miecz i dogonił żonę. Teraz wreszcie poczuł ból, omywające go fale bólu. Obie grupy spotkały się przy następnym zakręcie korytarza, obok ciał trzech

Vagaarich, z którymi walczył Luke. - To są ostatni? - zapytał jeden ze szturmowców, wskazując na nich lufą blastecha. - O ile wiem, to tak - odrzekł Luke, wpatrując się w niego i jego towarzyszy ze

sporą dozą lęku i podziwu. Wszyscy czterej szturmowcy musieli już niejedno przejść, bo ich białe i gładkie

niegdyś zbroje były całe poznaczone plamami po strzałach z. miotaczy. U dwóch z nich zbroje w ogóle zatraciły swoją pierwotną barwę, a w niektórych miejscach uległy całkowitemu przepaleniu. Trudno było uwierzyć, że jeszcze żyją, a co dopiero że jakoś trzymają się na nogach. Fel też nie wyglądał na człowieka w idealnej formie, a choć szedł sam, Luke widział, że Drask stale kręci się w pobliżu, gotów mu pomóc w każdej chwili.

- Widzę, że byliście dość zajęci - powiedział spokojnie. Słowa zabrzmiały dość lekko, ale uznał, że dziwnie pasują do tej niedbałej godności i odwagi, jaką wyczuwał u nich wszystkich. - Przepraszam, że nie zdołaliśmy dotrzeć wcześniej.

- Daliśmy sobie radę - rzekł Fel zdławionym głosem, jakby jednocześnie starał się opanować ból i nie okazać go. - Zostawiliśmy pod turbowindą drobny bałagan, który ktoś będzie musiał posprzątać.

- Nie martw się tym - uspokoił go Luke. - A co z Bearshem? Widział go ktoś?

Timothy Zahn 237- Ja nie - odrzekł Fel, oglądając się na pozostałych, którzy chóralnie potwierdzili

jego słowa. - Musiał uciec do D-Cztery, zanim zdążyliśmy załatwić jego tylną straż. - Tylną straż? - zdziwiła się Mara. - Chcesz powiedzieć, że jest ich tam jeszcze

więcej? - Z całą pewnością - odezwał się jeden ze szturmowców. - Kiedy sprowadzaliśmy

wagonik, słyszeliśmy, jak coś kombinują w szybie windy. - Nie przypuszczam, żebyście zdołali ich policzyć - powiedział Luke. Szturmowiec pokręcił głową. - Byliśmy zbyt zajęci sprowadzaniem wagonika i układaniem plastiku, żeby

zwracać na nich uwagę. - Aleja spróbowałem dokonać obliczeń - wtrącił Drask. - Sądząc z wielkości

trzech niedostępnych pomieszczeń na statku Vagaarich, mogę szacować, że Bearsh przywiózł ze sobą jakieś trzy setki żołnierzy.

Luke gwizdnął. - Trzy setki! Musieli tam być poukładani jak karty danych. - Przy ich technice hibernacji to nie jest wcale takie niemożliwe - zgodził się

Drask. - Co oni robili w szybie? - zapytała Evlyn. Wszyscy spojrzeli na nią. - Słucham? - zdziwił się Fel. - Powiedzieliście, że pracowali w szybie turbowindy - przypomniała mu

dziewczynka. - Nie liczyliście ich, ale może chociaż sprawdziliście, co robią? Dwaj mniej pokiereszowani szturmowcy spojrzeli po sobie. - Właściwie nie - wyznał jeden. - Widzieliśmy światła i wiemy, że z całą

pewnością pracowali przy szybie, a nie przy wagonikach. Ale to wszystko, co wiemy. - Mieliśmy wtedy na głowie inne, pilniejsze sprawy - dodał drugi szturmowiec. - No cóż, to trzeba pomyśleć o tym teraz - odrzekł Luke. - Co Bearsh może

kombinować? - Może jest szybki sposób, żeby się przekonać - stwierdziła Mara. Podeszła do

jednego z zabitych Vagaarich i ściągnęła mu z głowy kask. - Zapytamy go sami. Przyjrzała się kontrolkom i wcisnęła przycisk wbudowanego komunikatora. - Cześć, Bearsh! - zawołała do mikrofonu. Tu Mara Jade Skywalker. Co tam

słychać na górze? Nastąpiła długa cisza. - Bearsh! - zawołała znowu. - No już, Vagaari, udowodnij, że żyjesz. - Przepraszam, ale generał Bearsh jest w tej chwili niedostępny rozległ się w

słuchawkach głuchy, dziwnie odległy i stłumiony głos. - Więc jeszcze żyjesz, Jedi? Luke się skrzywił. Generał Bearsh. Nieźle. Jasne, Estosh - odpowiedziała Mara. - Wciąż żyjemy. Ty też jesteś już zdrowy. Co

za szczęśliwy dzionek dla nas wszystkich. - Nie dla wszystkich, Jedi - odparł Estosh z odcieniem złośliwej satysfakcji w

głosie. - Ale dla Vagaarich to istotnie dzień satysfakcji. - Gdzie dokładnie jesteście?

Rozbitkowie z Nirauan 238- Stoimy na pokładzie wolnego od Vagaarich dreadnaughta - oznajmiła Mara. -

Jeszcze dokładniej? - Nie trzeba - odparł Estosh. Widzę was już, jesteście w korytarzu obok

pomieszczenia chłodnicy turbolasera numer 2. Luke spojrzał zaskoczony na oznaczenie na najbliższych drzwiach. Widocznie

Vagaari mieli wbudowane w kaskach bardzo precyzyjne lokalizatory. - Co masz na myśli, mówiąc „wolny od Vagaarich”? - zainteresował się Estosh. - O, nie wiedziałeś? - Mara się roześmiała. - Twoje straże nie żyją. Wszystkie. - Doprawdy?- odparł Estosh. - Interesujące. Jedi, jesteście skuteczniejszymi

wojownikami, niż sądziliśmy. Nasz błąd. - Błąd, za który zapłacili inni - zauważyła Mara. - Ale podejrzewam, że to typowe.

Wątpię, żeby starczyło ci odwagi na to, aby zjawić się tutaj i samemu nadstawić karku. Estosh zachichotał melodyjnie. - Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam. Najwyższy dowódca nigdy nie

podejmuje tego samego ryzyka, co zwykli żołnierze. Ja mam swoje obowiązki, a oni swoje.

- Najwyższy dowódca, powiadasz - mruknęła Mara. - Jestem pod wrażeniem. A skoro mowa o obowiązkach, to na pewno nie poświęcisz jakichś czterdziestu żołnierzy tylko po to, żeby zabić kilkuset ludzi i paru Chissów, co?

- Oczywiście, że nie - odparł Estosh. - Jest z tobą mistrz Skywalker? Luke zawahał się, węsząc pułapką zawartą w tym pytaniu. Estosh chciał

rozmawiać, ale tylko wtedy, jeśli pozbędzie się Jedi swobodnie chodzących na wolności.

Z drugiej strony, jeśli Luke potwierdzi, że słyszy, skończy się jego swoboda ruchów, przynajmniej na czas konwersacji. Biorąc pod uwagę, że Fel i szturmowcy na razie nie nadają się do użytku, byłoby kiepsko, gdyby Vagaari zdołali przyszpilić i jego i Marę w jednym miejscu.

Czuł, że Mara doszła do tego samego wniosku. Na szczęście udało jej się także wymyślić odpowiedź. Uśmiechnęła się przewrotnie do Luke’a, wyjęła komunikator, który dał jej Pressor i uniosła brwi.

Skinął głową na znak, że rozumie, cofnął się o kilka kroków w głąb korytarza i wyjął zza pasa drugi komunikator. Mara włączyła swój i przysunęła do słuchawek hełmu.

- Tak, jestem tutaj, Estosh - rzekł Luke przez swój komunikator. - Czego chcesz? - Właściwie niczego - odparł niedbale Estosh. Jego głos dochodzący z

komunikatora był o wiele słabszy. Luke przeszedł jeszcze parę metrów w stronę holu windy. Uznał, że najwyższy

czas sprawdzić, co się tam naprawdę dzieje. - Po prostu nie chcę tego powtarzać później po raz kolejny - ciągnął Estosh. -

Masz rację, przybyliśmy tu, aby się zemścić. Z pewnością jednak nie na tej grupie ludzkich wraków, które wkrótce zdechną wraz z wami. Nie, nasza zemsta dotyczy całej rasy Chissów.

Timothy Zahn 239Luke zauważył, że koloniści zaczynają wyłazić z zakamarków i nisz, w których

się pochowali. Większość na sam jego widok cofała się znowu. - Miło mieć cel w życiu stwierdziła Mara. Ale jakoś nie mogę uwierzyć, aby na

pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” znajdowało się cokolwiek, co mogłoby ci pomóc w zniszczeniu Dynastii Chissów. A może Vagaari lubią używać górnolotnych słów, które nie mają pokrycia w faktach?

- Drwij ze mnie ile chcesz, Jedi - warknął Estosh. - Ale ja jestem tu, na górze, a ty tam, na dole.

Luke dotarł do holu turbowindy. Za stertami ciał Vagaarich czekał tylko jeden wagonik. W jego dachu ziała poszarpana dziura. Wszedł do środka i spojrzał na panel sterowania.

Dopiero wtedy zauważył, że Evlyn poszła za nim. Zamrugał ze zdumienia i na wszelki wypadek wyłączył mikrofon komunikatora. - Po co tu przyszłaś? - zapytał. - Chcę pomóc - odpowiedziała. - Co mogą zrobić? W pierwszym odruchu chciał ją poprosić, żeby wróciła do Mary, gdzie będzie

bezpieczna. Znał tylko jeden sposób, aby się dowiedzieć, co kombinują Vagaari udać się samemu do D-4 i sprawdzić to osobiście. Jeśli będzie go odprowadzał komitet pożegnalny i paru obserwatorów, sprawy mogą się skomplikować.

W oczach dziewczynki było jednak coś szczególnego, co obudziło w nim dawne wspomnienia...

- I tam na górze zostaniesz - odezwał się z komunikatora głos Mary. Starannie dobierała słowa, żeby jeszcze bardziej zirytować Estosha. - A może zapomniałeś, że znajdujemy się wewnątrz Reduty Chissów?

- Chcę iść z. tobą - szepnęła Evlyn. - Proszę. Luke uśmiechnął się, kiedy wreszcie dotarło do niego, co to za wspomnienie.

„Chcę iść z tobą”. Wciąż pamiętał swój zapał i frustracją, kiedy powtarzał te same słowa Obi Wanowi Kenobiemu na pierwszej „Gwieździe Śmierci”. Ale Obi Wan wtedy mu odmówił. Samotnie poszedł wyłączyć wiązkę ściągającą, która więziła „Sokoła Millenium”.

Poszedł na śmierć. Czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdyby pozwolił wtedy Luke’owi pójść?

Oczywiście, że tak. Mogliby nigdy nie odnaleźć i nie uratować Leii. Han za żadne skarby nie poszedłby po nią z własnej woli, a przynajmniej na pewno nie sam.

A jednak od tamtej pory wiele razy zdarzało się, że leżał w ciemności, wyobrażając sobie, jak obaj z Benem pokonują, a przynajmniej unieszkodliwiają Vadera, potem uwalniają Leię i zabierają R2-D2 wraz z cennymi danymi na temat „Gwiazdy Śmierci” na Yavinie Cztery.

- Ach, więc istnieje jednak parę rzeczy, o których wielcy Jedi nie wiedzą - zrewanżował się Estosh. - Widocznie źle oceniłem tylko wasze elementarne umiejętności bojowe.

Rozbitkowie z Nirauan 240Luke nie miał żadnych wątpliwości, jaka powinna być logiczna, praktyczna

decyzja. Evlyn mogła być narażona na poważne ryzyko, mogła też stać się powodem dekoncentracji.

A jednak, mimo tak rozsądnego myślenia instynkt podpowiadał mu coś wręcz odwrotnego.

Ufaj swoim uczuciom, Luke... - Przygotuj się do zatrzymania windy - polecił. Ugiął kolana, czerpiąc siłę z Mocy,

i skoczył w górę. Wydostał się na dach windy przez nierówny otwór i dopiero wtedy zrozumiał, skąd ten dziwaczny kształt. Wszystko stało się jasne w chwili, kiedy ujrzał wielobarwne kable krzyżujące się na dachu. Podobnie jak przednie turbowindy, ta także została okablowana jako pułapka. Szturmowcy, którzy wyrwali otwór, poprzesuwali kable, a dopiero później założyli materiał wybuchowy tak, aby ich nie uszkodzić. - Pamiętaj: kiedy ci powiem, żebyś się stąd wynosiła, natychmiast sprowadzasz wagonik z powrotem na dół i idziesz po Marę i imperialnych, bez zadawania pytań. Jasne?

Skinęła głową. Luke znowu sięgnął w Moc i wysuwając rękę przez otwór, nacisnął wyłącznik.

Wagonik zaczął powoli pełznąć „w dół” w stosunku do obecnej pozycji Luke’a, w kierunku D-4. Wyjął pręt żarowy, ustawił promień na wąską wiązkę i czekał.

- To trochę nie w porządku, Estosh - odezwał się z komunikatora głos Fela. - Nawet Jedi nie muszą wiedzieć wszystkiego. Dlatego mają takich sprzymierzeńców jak my. Widzisz, wiemy wszystko na temat rejestratora, który wstawiłeś w kable powtarzacza nawigacyjnego.

Luke zmarszczył brwi. Rejestrator w kablach nawigacyjnych, o którym Fel i jego drużyna wiedzieli przez cały czas?

I nie powiedzieli nikomu? - Ach, więc po to była ta dywersja z pełzakami kablowymi - stwierdziła Mara.

Nawet z tej odległości Luke wyczuwał jej zaskoczenie i złość, że Fel nie dopuścił ich do tajemnicy. W jej głosie brzmiało jednak wyłącznie profesjonalne zainteresowanie. - Wiedziałeś, że możecie wcześniej wyjść z imprezki, więc musiałeś zarejestrować sobie trasę powrotną do stacji dowodzenia Brask Oto. A twoja pogawędka z Jinzlerem w dziobowym salonie obserwacyjnym odbyła się, ponieważ przypadkiem znalazł się on za blisko centrum działań?

- Właśnie. - Estosh niechętnie musiał przyznać, że jest pod wrażeniem szybkiego kojarzenia faktów przez Marę. Gdyby wyszedł w niewłaściwym momencie, musiałby się natknąć na Purpsha instalującego urządzenie. Mistrzu Skywalker, jesteś tam nadal?

Luke włączył z powrotem mikrofon komunikatora. - Jestem tutaj, Estosh - zapewnił go. - Nawet zarejestrowane dane nie wyprowadzą

cię z Reduty i dobrze o tym wiesz. Zanim go podłączyłeś, już od pół godziny byliśmy w drodze.

- Ostatnia część powinna być raczej łatwa wyjaśnił Estosh beztrosko. - Opuszczenie skraju gromady gwiezdnej nie jest aż tak trudne, jak wejście do środka.

Timothy Zahn 241Wagonik turbowindy wszedł właśnie w pole wiru grawitacyjnego i obracał się w

ciemności. Chwile, później zakończył obrót, dając Luke’owi doskonałą perspektywę w głąb szybu aż do miejsca, gdzie wchodził on do wnętrza D-4.

Zmarszczył brwi. Nie mógł zobaczyć drugiego końca rury, ale powinien już właściwie słyszeć wszystko, co się dzieje za zakrętem. Ale wokoło panowała cisza. Widocznie Vagaari już skończyli to, po co przyszli.

Prawdopodobnie to zły znak. Włączył pręt żarowy i poświecił w górę. I jęknął. Wokół rury, kilka metrów od zakrętu, upakowano gruby pierścień

szarych skrzynek. Takich samych jak te, na które natrafili z Marą w czasie pierwszej wyprawy przez

D-4. Skrzynek, które Mara zidentyfikowała jako materiały wybuchowe. Vagaari zaminowali szyb windy.

Rozbitkowie z Nirauan 242

R O Z D Z I A Ł

22 Luke podniósł wzrok w górę i poczuł, że coś ściska go w gardle. Niewątpliwie

istniała jakaś systematyczna i uporządkowana procedura odłączenia Dreadnaughta-4 od „Pozagalaktycznego Lotu”, ale Vagaari wyraźnie się nie kwapili, aby ją poznać.

Wagonik zbliżał się właśnie do pierścienia. - Zastanawia mnie jedna sprawa - rzucił Luke do komunikatora, wolną rękę

trzymając nad otworem w suficie, gdzie Evlyn mogła ją widzieć. - Kiedy wyruszaliśmy na tę wyprawę, nie mogłeś wiedzieć, że którykolwiek z dreadnaughtów będzie w jednym kawałku, a co dopiero zdolny do lotu. Z pewnością też nie potrzebowałeś tych wszystkich żołnierzy, żeby prześledzić drogę „Posła Chafa” do Reduty. - Wagonik dotarł do materiałów wybuchowych i Luke dźgnął powietrze palcem. Evlyn była przygotowana i wagonik zatrzymał się niepewnie w powietrzu.

- Właśnie - dorzuciła Mara. Luke wyczuł jej troskę, kiedy przechwyciła nagłe napięcie, które go ogarnęło, ale głos pozostał doskonale opanowany i spokojny. - Jaki był więc oryginalny plan? Pytam ze zwykłej ciekawości... oczywiście.

- Wy, ludzie, jesteście dziwnymi istotami - rzekł Estosh, a w jego melodyjnym głosie pojawił się cień podejrzliwości. - Wkrótce umrzecie, a jednak zamiast walczyć o zmianę losu, siedzicie spokojnie i dyskutujecie o sprawach, które nic wam nie pomogą.

Luke powoli przesunął snop światła wzdłuż pakietu materiałów wybuchowych. Okablowanie detonatora wydawało się całkiem proste, mniej więcej takie, jakiego używali technicy wyburzeń w czasach Rebelii. Teoretycznie nie powinno być problemów z wyjęciem przewodów z wszystkich pakietów w zasięgu ręki.

Problem polegał na tym, że sama skrzynka znajdowała się o ćwierć obwodu rury od niego.

Nie ma emocji: jest spokój. Luke bardzo ostrożnie zaczerpnął tchu i próbował zebrać myśli. Oczywiście, mógł bez trudu użyć Mocy, aby unieść miecz świetlny nad detonatorem i podciąć przewody, ale Vagaari mogli równie dobrze okablować szyb z zamkniętymi obwodami, żeby zapobiec manipulacjom w ostatniej chwili. Jeśli rzeczywiście tak był podłączony, odcięcie przewodów spowoduje natychmiastową eksplozję.

Timothy Zahn 243Oprócz tego pod skrzynkami znajdowało się coś jeszcze, jakiś przedmiot

przyciśnięty do metalu, a on nie mógł nic zobaczyć bez zdemontowania całej konstrukcji. Nieznane zawsze należy uważać za niebezpieczne, zwłaszcza przy materiałach wybuchowych.

- Widzisz, cały problem polega na tym, że Jedi nie umierają tak łatwo, jakbyście chcieli - tłumaczyła Mara Estoshowi. - Istnieje spora szansa, że się znowu zobaczymy, a im więcej będziemy o tobie wiedzieć, tym łatwiej będzie nam cię załatwić, kiedy już cię dopadniemy.

Luko uznał, że niezależnie od wszystkich niewiadomych czynników, na pewno potrafiłby się zorientować, jak rozbroić konstrukcję, gdyby się do niej dostał. Problem polegał na tym, że szyb windy był zupełnie gładki, bez najmniejszych występów, które mogłyby utrzymać jego ciężar. Wiązka krytych kabli, których z Marą używali do wspinania się w szybie dziobowym, również znajdowała się zbyt daleko od skrzynki. Zapewne dałby radę zaimprowizować jakieś rozwiązanie, na przykład posługując się kablem w płynie, ale wykorzystał większość swoich zapasów, kiedy Mara uszczelniała pierwszą turbowindę.

Skoro jednak ten wagonik był za daleko, obok powinien znajdować się drugi z grupy. Musiałby razem z Evlyn ruszyć dalej w kierunku D-4, gdzie Vagaari prawdopodobnie zablokowali resztę wagoników, przesiąść się na inny i ujechać z powrotem na dół. Nie będzie się nawet narażał na nieprzyjacielski ogień, wchodząc do holu - użyje miecza świetlnego, aby przebić się przez ścianki wagoników, aż dotrą do właściwego.

Zajrzał do wagonika i gestem wskazał w górę. Evlyn skinęła głową i dotknęła wyłącznika. Wagonik ruszył. Wyminęli ładunek, potem zakręt...

- Jesteś bardzo pewna siebie - rzekł Estosh jedwabistym głosem. - Żałuję, tylko, że nie będę świadkiem waszej śmierci. Żegnajcie, Jedi. - W komunikatorze Luke’a rozległo się klikniecie, gdy Vagaari przerwał połączenie.

I nagle szyb windy eksplodował na dole upiornym, migoczącym, zielonkawoniebieskim światłem i metalicznym sykiem.

- Luke! - zawołała Mara przez komunikator. - Co się dzieje? - Zdaje się, że zamierzają wysadzić szyb - odparł Luke ponuro, gestem nakazując

Evlyn zatrzymać wagonik. Pozostałe pięć wagonów grupy znajdowało się teraz bezpośrednio nad nim, włącznie ze szczeliną, w którą powinien wjechać wagonik, w którym siedzieli. - Znasz typ detonatora, który syczy i daje zielononiebieskie światło?

- Wygląda na wypalacz - mruknęła Mara. - Oparta na kwasach, wytwarzająca wysoką temperaturę, pasta stosowana do wypalania linii podziałowych w wysadzanym przedmiocie, co pozwala na łatwiejsze i czyściejsze rozbicie go na części.

- Ile potrwa, zanim wypali się wokół takiego szybu? - Pół minuty - wyjaśniła. - Może trochę więcej. Jeśli jesteście gdzieś w pobliżu,

wynoście się stamtąd. Luke wsłuchiwał się w rytm serca pulsującego mu w gardle i ważył możliwości.

Gdyby tylko dotarł do detonatora, zanim wypalacz skończy się palić...

Rozbitkowie z Nirauan 244Ale nie da rady tego zrobić w pół minuty. Nie z Evlyn, która będzie go

spowalniać. Nie powinien był jej zabierać. Po raz pierwszy od drugiego czasu instynkt zawiódł

go całkowicie. Nie czas jednak na dyskusje i wyrzuty. - Racja - rzekł, wskazując palcem w dół. - Już ruszamy. Evlyn nie trzeba tego było powtarzać dwa razy. Wgniotła przycisk i wagonik

znów ruszył w dół. Luke impulsywnie zerwał miecz świetlny z pasa i go włączył. Jeśli Vagaari ma to ujść na sucho, to przynajmniej nie do końca. Wykorzystując Moc, aby wyłącznik pozostał wciśnięty, rzucił broń w kierunku szczeliny w grupie wagoników. Miecz uderzył w sufit holu turbowindy i Luke zdążył jeszcze tylko zobaczyć, jak drgające ostrze wycina w metalu szeroki otwór. Po chwili zakręt rury ukrył broń przed oczami jej właściciela. Wagonik opadł poniżej poziomu materiałów wybuchowych.

Luke drgnął raptownie, bo dotarło do niego, że Mara przeceniła czas, jaki im pozostał. Wypalony odcinek rozciągał się już na ponad połowę koła, a pełgający ogieniek zdawał się z każdą chwilą coraz szybciej zdążać w kierunku detonatora.

Zostało im może z pięć sekund, zanim dojdzie. - Na podłogę! - krzyknął Luke do Evlyn, wskakując do środka przez dziurę w

dachu. Wagonik to nie jest skuteczna osłona przed eksplozją, która wkrótce nastąpi, ale nie mieli nic więcej. - Połóż się na podłodze - powtórzył.

Evlyn jednak zignorowała go zupełnie. Pozostała przy panelu sterowania i wciskała klawisze pręta sterującego, który wsunęła w gniazdo dla robota. Wyciągnął rękę, zastanawiając się, czy to do niej nie dotarło, czy może strach ją obezwładnił...

Gdy dotknął jej ramienia, poczuł w dziewczynce niesamowitą desperację. Próbował ją pociągnąć na podłogę, ale ona wcisnęła ostatni przycisk na pręcie.

Nagle Luke stwierdził, że oboje znajdują się w powietrzu, zawieszeni nad podłogą, która usunęła im się spod nóg. Wagonik dotarł do głównego wiru grawitacyjnego i zaczął się obracać, zasłaniając widok materiałów wybuchowych i błękitnozielonego ognia.

W chwilę później szyb eksplodował. Luke’owi wydawało się, że podłoga skoczyła ku niemu i walnęła go z całej siły.

Zderzenie wytłoczyło mu powietrze z płuc. Wciąż trzymał ramię Evlyn. Odruchowo przyciągnął małą do siebie i osłonił przed przetaczającą się falą uderzeniową.

W uszach dzwoniło mu od zmiany ciśnienia. Nie wypuszczał Evlyn z ramion, kiedy nagle boczna ściana rozpadła się na części.

Jęknął, gdy spadł na niego deszcz kawałków metalu i innych materiałów. Jedne waliły niczym pałki, inne wbijały się w jego plecy, ramiona i nogi jak ostrza noży, Evlyn krzyczała ze strachu i Luke sięgnął w Moc, aby choć częściowo uśmierzyć jej cierpienie. Wreszcie deszcz odłamków ustał, łomotanie o pokład ucichło i Luke zaryzykował spojrzenie w górę, w miejsce, gdzie powinien znajdować się sufit. Ponad nimi widoczna była dolna krzywizna szybu, a tuż za nią bezpieczne schronienie w turbowindzie D-5. Wagonik dygotał i drżał, ale podążał w górę.

I wtedy Luke stwierdził, że nie może oddychać.

Timothy Zahn 245Walczył rozpaczliwie, żeby zaczerpnąć tchu, ale nie mógł. Bo nie miał czym.

Rozsadzony koniec rury i rozbity wagonik nie zatrzymywały powietrza i Luke z Evlyn znaleźli się w rzadkiej atmosferze planety.

Spokojnie, powiedział do siebie, starając się odprężyć. Tlenu w organizmie powinno mu wystarczyć jeszcze na co najmniej pół minuty, techniki Jedi zaś były w stanie wydłużyć ten czas trzykrotnie. Przesunął dłoń na kark Evlyn, usiłując jej przekazać własne zaufanie do Mocy i spowolnić jej oddech. Kilka sekund później wagonik spokojnie zatrzymał się w holu turbowind.

Drzwi pozostały zamknięte. Luke zacisnął zęby, ale nie zrezygnował. Oczywiście, drzwi nie mogły otworzyć

się same, skoro po jednej stronie miały niemal próżnię. Trzeba będzie pokonać blokady i zabezpieczenia. Sięgnął w Moc, chwycił płytę i pociągnął.

Drzwi zadrżały, ale pozostały zamknięte. Luke zacisnął zęby, mierząc je spojrzeniem. Efekty uderzenia fali, pulsujący w

całym ciele ból od odłamków i brak tlenu nie pozwoliły mu na właściwą koncentrację do tak wielkiego wysiłku.

Ćmiło mu się w oczach. Jeszcze kilka sekund i straci przytomność. Po raz ostatni sięgnął w Moc i...

Drzwi otworzyły się z hukiem, który zatrząsł całym wagonikiem. Luke otworzył oczy i zmrużył je zaraz pod strumieniem powietrza, który dmuchnął mu w twarz.

Mara, ze wzrokiem pełnym lęku, troski i - tak - wściekłości, chwyciła go za ramiona i wywlokła z windy. Pressor znalazł się tuż obok niej i uniósł siostrzenicę w bezpieczne miejsce.

Drzwi się zatrzasnęły, kiedy Mara przestała je podtrzymywać. - Cześć, słoneczko - odezwał się Luke, zmuszając się do uśmiechu. - Jestem w

domu. Pokręciła głową. - Skywalker... - Wiem. - Luke uśmiechnął się i pozwolił, aby ogarnęła go ciemność. Drzwi sali w skrzydle medycznym rozsunęły się i do środka weszła Mara. - Jak oni się czują? - zapytał Jinzler, podnosząc głowę. Siedział w fotelu pod

ścianą. - Lekarze podobno twierdzą, że są w fatalnym stanie. - Wyglądało to gorzej, niż się okazało - zapewniła go Mara. Twarz Jinzlera

wydawała się dość spokojna, ale dłonie na kolanach zaciskały się i otwierały niespokojnie. - Większość ran Evlyn jest powierzchowna i szybko się zagoją - ciągnęła. - Luke miał kilka głębszych cięć, ale wszystkie się zasklepiły, zanim stracił za dużo krwi. Teraz wszedł w uzdrawiający trans Jedi, a oni kończą go łatać.

Fel aż stęknął. - To musi być pożyteczna umiejętność. - Czasem się przydaje - przyznała Mara, rozglądając się po pokoju. Musiała

przyznać, że dawno nie widziała tak żałosnej gromadki.

Rozbitkowie z Nirauan 246Formbi leżał na stole pooperacyjnym i tylko od czasu do czasu uchylał powieki.

Oddychał płytko i powoli. Obok, po obu stronach stołu siedzieli Drask i Feesa. Generał wydawał się kompletnie wykończony pod warstwą bandaży, kobieta tylko zmęczona i nieco przestraszona. Fel i szturmowcy skupili się w kącie obok leżących w bezładnym stosie szczątków zbroi i robili inwentarz własnych obrażeń. Mara zauważyła z zainteresowaniem, że obcy szturmowiec, Su-mil, ma jasnopomarańczową krew.

- Moi drodzy - zaczęła Mara, podnosząc głos - wydaje się, że mamy dla siebie troszkę czasu, więc czemu nie mielibyśmy spokojnie porozmawiać? - Spojrzała znacząco na Fela. - Może ty zaczniesz, dowódco? Czy dobrze słyszałam, że przyłapałeś Vagaarich na podłączaniu rejestratora do kabli nawigacyjnych „Posła Chafa”?

- Nie przyłapaliśmy ich na gorącym uczynku - sprostował Fel. - Su-mil znalazł rejestrator już po jego zainstalowaniu.

- Rozumiem i przyjmuję poprawkę - odparła Mara. - Ale dlaczego nikomu nic nie powiedziałeś?

- Jeśli mam być całkiem szczery, nie bardzo wiedziałem, komu to można bezpiecznie przekazać - wyznał Fel spokojnie. - Nie miałem pojęcia, czy umieścił go tam Bearsh, czy generał Drask, a może arystokra Formbi albo ambasador Jinzler, albo... - spojrzał jej w oczy -... jedno z was.

- Jasne - mruknęła Mara, wytrzymując jego spojrzenie. - Dobrze, spróbujmy zatem inaczej. Powiedziałeś nam kiedyś, że nie wiesz, po co Parck wysłał cię na tę misję. Skłamałeś. Potem zmieniłeś wersję i oznajmiłeś, że przysłano cię, abyś nas chronił. Uważam, że wtedy też skłaniałeś. Chcesz spróbować jeszcze raz?

Usta Fela drgnęły lekko. - Admirał Parck powiedział nam, że to bardzo niebezpieczna misja. Zostaliśmy

wysłani, aby zapewnić dodatkową ochronę arystokrze Formbiemu. I tyle nam powiedziano - dodał stanowczo. - Nie wiedzieliśmy nawet, z którego kierunku spodziewać się niebezpieczeństwa. - Skrzywił się. - Gdybyśmy to wiedzieli, gwarantuję, że Bearsh i jego kumple w tej chwili byliby już w kajdankach.

- Tak sądzisz? - mruknęła Mara, sięgając w Moc. Wydawało się, że tym razem to rzeczywiście prawda. A przynajmniej taka prawda, jaką znał Fel, co niekoniecznie musiało oznaczać to samo. - Myślę, że to wyjaśnia również sprawę skradzionej instrukcji.

Fel skinął głową. - Widocznie Vagaari chcieli dowiedzieć się jak najwięcej o „Pozagalaktycznym

Locie”, zanim wylądujemy. - Zgadza się - odrzekła Mara. - A to prowadzi do kolejnego interesującego punktu. Odwróciła się i stanęła przed trójką Chissów. - Jeśli sobie dobrze przypominam, arystokro Formbi, w tej wyprawie towarzyszyła

ci zdumiewająco silna ochrona. Najpierw skontaktowałeś się z Parckiem i poprosiłeś o Luke’a i o mnie, ale wiadomość zaginęła. Potem, kiedy wydawało się, że już nie przyjedziemy, skontaktowałeś się z nim znowu i poprosiłeś, aby przysłał ci oddział najlepszych szturmowców.

Timothy Zahn 247- Naprawdę, mieliśmy szczęście, że byliście z nami - powiedział Drask, poważnie

kiwając głową. - Jesteśmy wam winni życie. - Tak, to fakt - zgodziła się Mara. - Ale pytanie brzmi: skąd właściwie wiedziałeś,

że cała ta pomoc będzie ci potrzebna? - Nie rozumiem, o co pytasz - spokojnie odparł Drask. W jego oczach pojawiło się

jednak napięcie, którego przedtem nie było. - Zostaliście zaproszeni do przejęcia w posiadanie „Pozagalaktycznego Lotu”. To wszystko.

- Wybacz, generale, ale ta konstrukcja nie trzyma się kupy. Po incydencie z pełzakami arystokra dał wyraźny rozkaz, żebyśmy nie używali na statku mieczy świetlnych. Nawet kiedy nie mogliśmy wejść do doku dreadnaughta, żadne z was nie poprosiło, żebyśmy wycięli blachę, co zajęłoby ułamek tego czasu, jaki poświęcono na wypalenie dziury palnikami.

- No właśnie - wtrącił Jinzler z nagłym zaciekawieniem. - Pamiętam, wtedy też mi to przyszło do głowy. Zastanawiałem się, czy to nie jakaś zwariowana duma Chissów.

- Ja też tak sądziłam. - Mara się uśmiechnęła. - Właściwie myślałam tak aż do chwili, kiedy Bearsh powiedział, że mam umrzeć, i ostentacyjnie wysłał na mnie swoje wolvkile... a ja pocięłam je na połówki.

- Twój miecz świetlny. - Jinzlera olśniło. - On nigdy nie widział miecza świetlnego.

- To prawda, nie widział - zgodziła się Mara. - Formbi zrobił wszystko, żeby nikt nie zobaczył nas w akcji. To, plus inne zdolności Jedi, z którymi również nigdy się nie zetknięto, dało nam przewagę, na którą byli kompletnie nieprzygotowani.

Spojrzała znowu na trójkę Chissów. - Jeszcze raz: skąd wiedzieliście, że taka przewaga będzie nam potrzebna? - Nie podoba mi się ten ton - sztywno oznajmił Drask. - Nie wolno ci rzucać

bezpodstawnych oskarżeń na członka Piątego Rodu Panującego. - Feesa - mruknął nagle Jinzler. Mara spojrzała na niego. - Co? - Feesa - powtórzył Jinzler, kręcąc głową, jakby nagle znalazł miejsce dla kawałka

układanki, który do tej pory nigdzie nie pasował. - W turbowindzie, tuż po uruchomieniu pułapki przez Pressora, była przerażona o wiele bardziej, niżby nakazywał rozsądek. Czy to nie dlatego, że byliśmy sam na sam z Bearshem i pozostałymi Vagaari?

Feesa nie odpowiedziała. - Rozumiem - odezwała się Mara, uważnie obserwując Formbiego. - Więc to ja się

myliłam. To nie arystokra zorganizował to oszustwo. To Feesa. Przymknięte powieki arystokry drgnęły. - Ona jest za młoda, aby być członkiem starszyzny Rodu Panującego albo innego

zgromadzenia - ciągnęła Mara. - Uważam więc, że spokojnie mogę wobec niej wysuwać wszelkie możliwe oskarżenia...

- Dość - cicho przerwał Formbi.

Rozbitkowie z Nirauan 248- Proszę, arystokro Chaf’orm’bintrano - zaczęła Feesa, wyraźnie zdenerwowana. -

Wszystko w porządku. Nie obawiam się przyznać do mojego udziału. - Twoja lojalność to dla mnie zaszczyt, moja droga bratanico - rzekł Formbi,

wyciągając dłoń, aby dotknąć jej ręki. - Ale plan i decyzja były moje. Nie mogę i nie chcę pozwolić, aby ktoś inny brał odpowiedzialność za moje czyny.

Spróbował odwrócić głowę. - Jedi Skywalker, podejdź tu, żebym mógł cię widzieć, i pytaj, o co chcesz. Mara podeszła i stanęła obok Feesy. - Wiedziałeś, że to Vagaari, prawda? - zapytała, postanawiając sobie, że nie

zmiękczy jej ściągnięta twarz arystokry i krew przesiąkająca przez bandaże. - Wiedziałeś od samego początku.

- Tak. - Formbi skinął głową. - Ale twierdziłeś, że wcześniej nigdy ich nie widziałeś - wtrącił Jinzler. - To prawda - odrzekł Formbi. - Dostałem jednak szczegółowy ich opis od osoby,

która widziała. - Uśmiechnął się do Jinzlera. - Ty przynajmniej powinieneś to zrozumieć.

Mara spojrzała na Formbiego i nagle do niej dotarło. - Chcesz powiedzieć, że to był... Car’das? Arystokra znów skinął głową. - Rozmawialiśmy przez chwilę, kiedy sprowadził ambasadora na „Posła Chafa” -

wyjaśnił. - Kiedy więc pojawili się Vagaari, wiedziałem, że to rzeczywiście oni. - Car’das krąży wokół tej sprawy bardziej, niż sądziłam - zauważyła Mara. - Czy

to on także poinformował Vagaarich o znalezisku? - Nie - zaprzeczył Formbi. - Kiedy wysłałem wiadomość do admirała Parcka,

prosząc o przysłanie mistrza Skywalkera, upewniłem się, że transmisja będzie miała wystarczająco duże przecieki i że zostanie odebrana w rejonach, gdzie jak przypuszczałem, Vagaari mobilizowali swoje siły.

- A więc nawet wiedząc, kim są, wpuściłeś ich na pokład statku?! -zawołał Jinzler, bardziej zaskoczony niż wściekły.

Formbi przymknął oczy. - Vagaari to gwałtowny naród, ambasadorze - rzekł słabym głosem. - Wielu zabili,

wielu innych pojmali, a wszystkich, którzy ich znali, doprowadzili terrorem do rozpaczy. Co gorsza, zdołali zawrzeć sojusze z siłami jeszcze bardziej niebezpiecznymi niż oni sami. Jeśli Bearsh zdoła uciec z opisem choćby części drogi przez Redutę, nie wątpię, że ta wiedza zostanie wykorzystana przeciwko nam.

- A więc trzeba im zdrowo przyłożyć - uznała Mara, marszcząc brwi. - W czym problem?

Formbi uśmiechnął się blado. - Problemem jest doktryna militarna Chissów, Jedi Skywalker - wyjaśnił. - A

przede wszystkim dekret głoszący, że żaden potencjalny przeciwnik nie może zostać zaatakowany, dopóki nie rozpocznie pierwszy działań przeciwko Chissom i w ich przestrzeni.

Mara wytrzeszczyła oczy.

Timothy Zahn 249- Czyli chciałeś, żeby cię zaatakowali - wyszeptała, nie wierząc własnym uszom. -

Zaprosiłeś ich na pokład swojego statku i zawiozłeś w sam środek najbardziej ukrytej z waszych baz wojskowych w nadziei, że wywiną ci właśnie taki numer.

Drask prychnął. - Taki numer? Lepiej chyba, żeby tak się nie stało. - Oczywiście nie oczekiwałem tego, co się zdarzyło - zapewnił go Formbi, a jego

zmęczony głos zabrzmiał nagle znacznie mocniej. - Mój statek został specjalnie przygotowany do tej misji. Wszyscy członkowie załogi mieli kryjówki w pobliżu swoich stanowisk pracy, gdzie mogli się ukryć przed atakiem, czekając, aż Vagaari się zdradzą. Miałem oddział wojowników w doku dreadnaughta i oczekiwałem, że zdążą nas ostrzec, gdyby Bearsh i pozostali próbowali wrócić na siatek. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się przyłapać ich na kradzieży lub sabotażu, co spełniłoby wymagania dekretu.

Przymknął oczy. - Nie spodziewałem się tak zmasowanego ataku z innego kierunku - wyznał, a

jego energia nagle się ulotniła. - Wojownicy, którzy stacjonowali w dreadnaughcie, z pewnością już nie żyją. Prawdopodobnie ten sam los spotkał wszystkich pozostałych na pokładzie. Ich krew splamiła moje ręce.

- To nie twoja wina, że nie znałeś tej sztuczki z hibernacją - zauważył Jinzler. - Car’das musiał to przeoczyć.

- On ich tylko widział - przypomniał Formbi. - Nie miał pojęcia, jaką technologią dysponują.

- Będzie musiał się lepiej postarać następnym razem - rzekła Mara. - A pozostali? Feesa, generał Drask i inni?

- Feesa znała cały plan - rzekł Formbi. - Dlatego chciałem, żeby udała się z nami. Miała przejąć dowodzenie operacją, gdyby coś mi się stało. Nikt poza tym nic nie wiedział.

Uśmiechnął się blado. - Choć mam wrażenie, że generał Drask sporo się domyślał. - Sporo, ale nie wszystkiego - warknął Drask. - Wolałbym, abyś dopuścił mnie do

tajemnicy. - Gdybym to zrobił, byłbyś równie winny jak ja, manipulując zdarzeniami z takim

skutkiem. - Formbi pokręcił głową. - Nie, cała ta sprawa musi spaść na moją głowę. - Możecie to między sobą poukładać, kiedy dotrzecie do domu - powiedziała

Mara. - Czy można przyjąć, że zasady napaści zostały spełnione? - Bardziej niż spełnione, Jedi Skywalker - ponuro powiedział Drask. - Zostaliśmy

zaatakowani bez powodu i bez litości. Między Dynastią Chissów a Vagaarimi jest wojna!

- I bardzo dobrze - odparła Mara. - Nie miałabym ochoty przechodzić przez to jeszcze raz tylko dlatego, że nie zauważyliśmy warunku dopisanego drobnym druczkiem. W tym przypadku została tylko jedna niewyjaśniona sprawa: ten kabel, który omal nie uderzył Luke’a, kiedy po raz pierwszy weszliśmy na pokład „Posła Chafa”. Tego już nie zwalisz na Vagaarich, co?

Drask odchrząknął znacząco.

Rozbitkowie z Nirauan 250- Obawiam się, że to ja ponoszę winę za ten wypadek, Jedi Skywalker - wyznał. -

Kiedy arystokra Chaf’orm’bintrano zapytał admirała Parcka, kto z Nowej Republiki byłby najlepszym wojownikiem, gdyby przyszło walczyć z nieznanym zagrożeniem, polecił ciebie i mistrza Skywalkera.

- Wydawał się z pierwszej ręki znać wasze umiejętności bojowe - dodał Formbi. - Tak - rzekł Drask. - Jednak ja nie wierzyłem zbytnio w opowieści o zdolnościach

Jedi. - No i załatwiłeś sobie demonstracją - stwierdziła Mara. - Czy przynajmniej ci się

spodobało? - Powiedzmy po prostu, że mnie nie rozczarowaliście. - Drask uśmiechnął się

blado. - Demonstracja zaaranżowana dzisiaj przez Vagaarich dała wam znacznie lepszą okazją do zaprezentowania swoich możliwości.

- Mam nadzieję - zauważyła Mara. Drzwi za jej plecami się rozsunęły i do sali weszła Rosemari, trzymając Evlyn za

rękę. Pressor szedł tuż za nimi. - A, jesteście - powitała ich Mara. - Jak się czujecie? - Nic mi nie jest - powiedziała dziewczynka, rozglądając się po obecnych. Drzwi

zasunęły się z wolna. Mara z lekkim rozbawieniem pomyślała, że dziecko pewnie porównuje obfitość opatrunków. - Jak się ma Luke? - zapytała. - To znaczy mistrz Skywalker. Uratował mi życie, ściągając mnie na podłogę. Zasłonił mnie własnym ciałem, kiedy szyb eksplodował.

- Z nim wszystko w porządku - zapewniła Mara, gdy matka prowadziła dziewczynkę do kolejnego stołu. A jeśli chodzi o ratowanie życia, powiedziałabym, że jesteście co najmniej kwita.

- Co masz na myśli? - zapytała Rosemari z dziwnym napięciem w głosie. - Evlyn nic nie zrobiła.

- Wręcz przeciwnie - dowodziła Mara. - Evlyn uruchomiła pułapkę w turbowindzie dokładnie w odpowiedniej chwili, dzięki czemu wagonik poleciał szybem w dół i zaczął się obracać w wirze tuż przed eksplozją. Gdyby tego nie zrobiła, cały impet poszedłby w dziurawy sufit, a nie w ścianę. Wtedy ucierpieliby znacznie bardziej. Taki refleks, graniczący z jasnowidzeniem, może pochodzić jedynie od Mocy.

- Nie powiesz im o tym, prawda? - błagała Rosemari. - Proszę! - Maro, oni tutaj nie lubią Jedi - przypomniał Fel półgłosem. - Nie wiem dokładnie

dlaczego, ale nie lubią. - My nie tylko ich nie lubimy, dowódco - odezwał się posępnie Pressor. - Jeśli

rada uzna, że ktoś ma zadatki na Jedi, zostaje natychmiast odesłany do Trójki. - Mówisz o trzecim statku? - upewnił się Jinzler. - Dreadnaught numer 3? - Właśnie ten - rzekł Pressor. - Szyby pomiędzy nim a resztą „Pozagalaktycznego

Lotu” zostały zniszczone lub rozpadły się w czasie ataku, izolując go od innych. Wtedy Uliar i inni Ocaleni stworzyli tam miejsce, gdzie można bezpiecznie osadzić kogoś, kto wykazuje cechy Jedi.

- A ja myślałem, że po to właśnie jest Kwarantanna w Szóstce - mruknął Fel. Pressor pokręcił głową.

Timothy Zahn 251- Kwarantanna jest dla tych, którzy są podejrzani o używanie Mocy - rzekł. - A do

Trójki wysyła się ich dopiero, kiedy jesteśmy całkowicie pewni. - Całkowicie pewni, powiadacie? - zapytał cicho Su-mil. Twarz Obcego miała

dziwnie nieruchomy wyraz. Mara pomyślała, że w pewnym sensie wygląda groźniej bez zbroi. - A w jaki sposób się przekonujecie?

Pressor odwrócił wzrok. - Oni to potrafią - rzekł. - Oni, to znaczy Rada Zarządzająca. Nie mogę mówić w

imieniu innych. Spojrzał na Marę. - Naprawdę, to nie jest wyrok śmierci - wyjaśnił z żarliwością, ale i

zakłopotaniem. - Urządziliśmy to miejsce tak, aby było w nim dość żywności i zasilania. Można tam przeżyć całe życie w przyzwoitych warunkach.

- Ale w całkowitej izolacji - posępnie zauważył Su-mil. - Skazujesz tych ludzi na dożywocie w samotności.

Pressor westchnął. - Zrobiliśmy to tylko dwa razy - wyjaśnił. - Przynajmniej do tej pory. - Nie ześlą jej tam, Joradzie - zaprotestowała Rosemari. - Nie mogą. Nagle spojrzała na Marę. - Moglibyście ją zabrać ze sobą - powiedziała nagle. - Co wy na to? Zabierzecie

ją, wyjeżdżając. - Zamierzaliśmy zabrać ze sobą was wszystkich - odparła Mara. - Niestety, jeśli

nie wydostaniemy się stąd i nie dotrzemy na „Posła Chafa”, żadna z tych opcji nie ma wielkiej przyszłości.

- Kilka minut temu rozmawiałem z technikami - wtrącił Pressor. -Większość śluz przestała działać wieki temu, a te, które jeszcze funkcjonowały, zostały zniszczone przez to przeklęte robactwo. Jeśli nie zdołamy ich uruchomić, nie damy rady otworzyć drzwi turbowindy ani żadnego innego z zewnętrznych włazów, nie tracąc całego powietrza.

Spojrzał na Draska. - Rozumiem, że z waszego statku nie ma żadnych wieści? Generał pokręcił głową. - Zupełna cisza - odrzekł. - Nie wierzę, że się zjawią. - Myślisz, że wszyscy zginęli? - zapytał Pressor. Drask przymknął oczy. - Na pokładzie „Posła Chata” wraz z członkami załogi było trzydzieści siedem

osób - powiedział. - Vagaari mogą mieć nawet trzystu wojowników. - Otworzył oczy i zaraz zmrużył je w wąziutkie szparki rozjarzonej czerwieni. Nie byli przygotowani na taki zmasowany atak.

Mara poczuła ucisk w żołądku. Nagła, jednoczesna śmierć wielu osób, jaką Luke wyczuł na pokładzie D-1 - to mogli być wszyscy Chissowie, a przynajmniej spora ich część, albo na przykład oddział wojska, jaki Drask pozostawił w doku D-4. Wtedy nie było sposobu, aby to sprawdzić, teraz też nie.

Rozbitkowie z Nirauan 252Jeśli zresztą jacyś Chissowie przeżyli, to nie ma większego znaczenia. Nawet jeśli

Vagaari nie zawracali sobie głowy odławianiem i zabijaniem każdego po kolei, to z pewnością uszkodzili statek, zanim go opuścili.

- Innymi słowy, musimy przyjąć, że jesteśmy zdani sami na siebie - podsumowała Mara. - Pressor, mówiłeś, że Dreadnaught-3 jest izolowany od całej reszty „Pozagalaktycznego Lotu”. Oznacza to, że aby się tam dostać, musicie mieć kombinezony. Czy znajdziesz jakiś nadający się do użytku?

- Jest kilka tuzinów, o ile wiem - odparł. - Ale jak mówiłem, nie możemy otworzyć włazów.

- Nie będziemy musieli - odparła Mara. - Wystarczy, że obudujecie jedne drzwi turbowindy. Ja będę w środku. Mogę przebić się do szybu, wspiąć na słup i ruszyć w drogę na „Posła Chata”.

- A jak wejdziesz z powrotem? - zapytał Drask. - Zastanowię się później - odparła Mara. - Co o tym sądzisz? Światła na suficie zamigotały nagle. - Cudownie - mruknął Pressor. - Dobrali się właśnie do generatorów. - Co? - zdziwiła się Mara. - Jesteśmy już na awaryjnym? - Tak, w tej części statku - wyjaśnił Pressor. - Widocznie dostały się już do

głównych kanałów zasilających. - Zaraz, zaraz - zawołał Jinzler, marszcząc brwi. - Macie przenośne generatory? - Pewnie z dziesięć jeszcze działa - odparł Pressor. Światła zamigotały znowu. -

No, może dziewięć. - Nigdy nawet nie pomyślałem, żeby spytać - mruknął Jinzler, wyraźnie

zdegustowany własnym zaniedbaniem. - Zbierz je wszystkie razem możliwie jak najszybciej... wszystkie... i ustaw wzdłuż korytarzy.

- A do czego je podłączymy? - zapytał Pressor lekko speszony. - Do czego tylko zechcesz - odparł Jinzler. - Światła, grzejniki... wszystko. Trzeba

je tylko podkręcić na pełną moc, a wyłączyć główny reaktor. - To nie wyjdzie - zaoponował Drask. - Nawet jeśli generatory wywabią pełzaki,

jest ich zbyt wiele. Szybko przeciążą i zniszczą okablowanie generatorów, a potem i tak wrócą do mocniejszych źródeł zasilania.

- Jasne - rzekł Jinzler z cierpkim uśmiechem. - Jeśli do nich dotrą. - Spojrzał na Pressora. - Ale nie dotrą, ponieważ wokół każdego generatora utworzymy jeziorko słonej wody. Pełzaki wpełzną tam, dostaną zwarcia kondensatorów organicznych i zginą.

- Żartujesz - zdziwił się Pressor. - Nigdy nie słyszałem o takim sposobie. Jinzler wzruszył ramionami. - To sztuczka, którą wymyśliliśmy, kiedy krążyłem wokół sektora Hadar po

Wojnach Klonów. Paskudne, ale działa. - Zaraz wezwę techników - rzeki Pressor, wyciągając komunikator. - Z pewnością

wiele w życiu widziałeś, ambasadorze. Odpowiedź Jinzlera, jeśli nawet jej udzielił, utonęła w nagłym przypływie emocji,

który zwrócił uwagę Mary.

Timothy Zahn 253- Coś się dzieje złego! - zawołała, odczepiając miecz świetlny od pasa, i ruszyła w

kierunku drzwi. Pressor był tam pierwszy. Wcisnął mechanizm otwierający i rzucił się do przodu.

Wtedy dopiero usłyszeli w oddali okrzyki. - Chodźcie - warknął Pressor, wyciągając miotacz. Razem z Marą pobiegli

korytarzem. Minąwszy zakręt, omal nie zderzyli się z grupką techników i cywilów, biegnących

w przeciwnym kierunku. - Wrócili! - krzyknął jeden z techników, dźgając palcem powietrze i z trudem

wyminął Pressora. - Do turbowindy! Próbują się włamać. Pressor zaklął. - Wszyscy Stróże Pokoju do przedniego szybu prawoburtowego - rozkazał. -

Vagaari wrócili. - To nie ma sensu! -- sprzeciwiła się Mara, usiłując w biegu sięgnąć po Moc.

Dysonans, jaki stanowiły obce umysły, był jednak zbyt słaby v stosunku do paniki cywilów, jaką pulsowało powietrze wokół niej. - Po co mieliby wracać?

- Może uznali, że jednak lepiej będzie nas pozabijać - ponuro stwierdził Pressor. - Jeśli tak, drogo zapłacą za ten przywilej.

Jeden z. pozostałych Stróżów Pokoju przyczaił się w ciemności. Gdy weszli do holu turbowind, kręcił się niespokojnie w miejscu, a promień latarki drgał w rytm jego nerwowych gestów.

- Są już blisko - syknął, kierując promień pręta jarzeniowego na drzwi windy. - Słyszę, jak się przedzierają. Co mamy robić?

Pressor nie miał czasu na odpowiedź. Zanim jeszcze Stróż Pokoju skończył mówić, drzwi zgrzytnęły przeraźliwie i uchyliły się o centymetr. Zanim zatrzasnęły się znowu, w szparze znalazły się łomy i drzwi z głośnym protestem ustąpiły. Pressor i Stróż Pokoju opuścili miotacze, celując w otwór, kiedy nagle z półmroku wyskoczyły dwie uzbrojone po zęby postacie, wymachując prętami jarzeniowymi. Pod światło Mara dostrzegła lufy ręcznej broni, szukające celu...

- Nie! - zawołała, sięgając w Moc i odpychając wszystkie cztery lufy w przeciwne kąty holu. - Nie strzelać! To przyjaciele.

Stanęła pomiędzy dwiema grupami, kiedy do pomieszczenia weszła jeszcze jedna, równie ciężko uzbrojona osoba.

- Witamy na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, kapitanie Brast’alshi’barku - odezwała się Mara, składając przybyszowi lekki ukłon. - Myślałam, że pan tu nigdy nie dotrze.

Rozbitkowie z Nirauan 254

R O Z D Z I A Ł

23 - Nie słyszeliśmy, kiedy Vagaari się wynieśli - rzekł z niesmakiem kapitan

Talshib, błyskając czerwonymi oczami w mdłym blasku permalamp sali pooperacyjnej. - Siedzieliśmy jak idioci, ukryci w centrum sterowania, czekając na ich ruch. A oni po prostu opuścili własny statek, rozsypali po drodze pełzaki i poszli sobie. Uznali widocznie, że opanują statek Nowej Republiki, a na ten szkoda im czasu.

- Tak, Bearsh zapewne już wtedy poinformował Estosha o nowym planie - zgodził się Drask. - Byli na tyle przewidujący, żeby przywłaszczyć sobie zestaw komunikatorów do zadań specjalnych przed udaniem się na „Pozagalaktyczny Lot”, dzięki czemu mogli przesyłać impulsy poprzez blokadę założoną przez ludzi.

- Szkoda, że o tym nie wiedziałem - jęknął Talshib. - Mogliśmy ich przechwycić. - Lepiej, że tego nie zrobiliście - chłodno zauważyła Mara z drugiej strony stołu,

na którym spoczywał Formbi. - Widzieliście, co się stało z oddziałem, który pozostawiliśmy w doku dreadnaughta. Nie mieli żadnych szans.

- Może i tak - niechętnie zgodził się Talshib. Duma wojownika, pomyślał przysłuchujący się rozmowie Jinzler, opierając się o

ścianę obok otwartych drzwi. A może po prostu zwykła duma. Talshib z pewnością wolałby atak przeważających sił nieprzyjaciela, nawet gdyby to miało oznaczać śmierć w boju, aniżeli sytuację, w jakiej się właśnie znalazł.

Mara również musiała to wyczuć. - Nie ma żadnych „może”, kapitanie - rzekła stanowczo. - Gdyby cię nie było w

pobliżu, aby owinąć zniszczony szyb namiotem uszczelniającym, wciąż jeszcze byśmy się zastanawiali, jak się stamtąd wydostać.

Talshib prychnął. - A to pozwoli wam zaledwie przemieścić się od jednego martwego statku do

drugiego. - Żaden z nich nie będzie martwy na długo - stanowczo wtrącił Drask. - Jeśli

pomysł ambasadora Jinzlera zadziała, oba statki zaczną działać w ciągu kilku dni. Talshib prychnął znowu. Jinzler uznał, że kapitan ma chyba problemy decyzyjne.

Pełzaki Vagaarich zniszczyły łączność „Posła Chafa” z grupą desantową i

Timothy Zahn 255unieszkodliwiły statek, zanim jeszcze załoga, poukrywana w swoich norach, zauważyła, że zostali zaatakowani.

A teraz, jakby nie dość było jednego powodu do zakłopotania, statek zostanie oczyszczony dzięki pomysłowości człowieka, a nie Chissa. To już naprawdę musiało zirytować kapitana i Jinzler szczerze się zdziwił, kiedy Drask zrobił wszystko, aby ujawnić, kto jest autorem planu.

Może zresztą Drask zrobił to umyślnie, w ten niezbyt subtelny sposób przypominając podwładnemu, że nawet Chissowie mogą się czasami czegoś nauczyć od innych gatunków. Uprzejmy, ale nieprzyjazny stosunek generała do ludzi w ciągu ostatnich kilku godzin uległ zauważalnej zmianie. Jinzler mógł się jedynie zastanawiać, co spowodowało tę zmianę.

- Jeszcze jeden - szepnęła Evlyn, stojąca o kilka kroków dalej w korytarzu. - Nie, chyba nawet dwa... Nie... cały tłum.

Jinzler odsunął się od ściany i podszedł do dziewczynki. W jaśniejszym oświetleniu lamp zamocowanych do konstrukcji nad generatorem ujrzał stadko około dwudziestu pełzaków, które wiły się pracowicie w kierunku kuszącego zapachu prądu elektrycznego.

- Ostrożnie - ostrzegł, kiedy Evlyn chciała podejść bliżej. - Twoje własne pole bioelektryczne może je zdezorientować.

- Rozumiem - odrzekła, cofając się na miejsce. Wspólnie obserwowali pozornie słabiutkie i delikatne stworzonka, raźno przedzierające się przez krawędź, szerokiego, płaskiego basenu z wodą, na której wsparte były tęgie nogi generała. Jeden po drugim spadały w słoną wodę, przez chwilę jeszcze drgały i nieruchomiały. - Naprawdę fajne - skomentowała.

- I skuteczne - zgodził się Jinzler nieobecnym tonem, bo jego uwaga była skupiona na strzępach rozmowy toczącej się obok. Drask i Talshib właśnie omawiali wszystkie możliwości. Mara, Fel i Formbi od czasu do czasu wtrącali swoje komentarze i sugestie. Luke, wciąż pogrążony w transie Jedi, tkwił w sali pooperacyjnej po drugiej stronie korytarza, gdzie kończyli go opatrywać.

Niestety żadna z omawianych opcji nie rokowała szczególnych nadziei na powodzenie. Wypożyczenie generatorów z „Pozagalaktycznego Lotu” mogło usprawnić proces odrobaczania „Posła Chafa”, ale nawet najlepsze prognozy zakończenia tej czynności nie sięgały dalej niż trzy dni naprzód. Jeżeli Vagaari nie będą mieli czysto mechanicznych awarii w trasie, skradziony dreadnaught zdobędzie zbyt dużą przewagę nad „Posłem Chafem”, który nie zdąży doścignąć go przed stacją dowodzenia Brask Oto i ucieczką z sektora.

- Wkrótce wyjedziecie, prawda? Jinzler spojrzał na Evlyn. - Wszyscy wyjedziemy - sprostował. - Ty, twoja matka... wszyscy. - Chodzi mi oto, że kiedy statek nie... Chissów zostanie naprawiony, ty, Mara i

Luke wyjedziecie. - Ale wrócimy - obiecał Jinzler. - A przynajmniej wróci kilka transporterów

Chissów, które odwiozą was tam, gdzie zechcecie.

Rozbitkowie z Nirauan 256Pokręciła głową. - To żadna różnica - szepnęła. - Nieważne, dokąd się udamy, Uliar zawsze

znajdzie jakąś Trójkę, żeby mnie zamknąć. - Nie zrobią tego - upierał się Jinzler. - Chyba wyciągnęli z ostatnich wydarzeń

jakieś wnioski. Gdyby nie ty, wielu ludzi poniosłoby śmierć. - To żadna różnica - powtórzyła. - Nie dla nich. Westchnęła. - Żałuję, że tu przyjechaliście. Gdyby nic to... - urwała. - To co? - zachęcił ją. - Żyłabyś dalej w kłamstwie? - Mogłabym udawać - powiedziała. - Wielu ludzi udaje. - Spojrzała mu prosto w

oczy. - Nawet ty. Poczuł gwałtowny przypływ poczucia winy. - To co innego - odparł. - Gdybym im nie powiedział, że jestem ambasadorem,

Chissowie mogliby mnie nie zabrać ze sobą. - Ale teraz już tu jesteś - przypomniała mu. - Mógłbyś w każdej chwili przestać. - Tak, jasne... ale przecież, nie o mnie tu mowa, młodu damo - przypomniał jej

stanowczo. - Mówimy o tobie. A najważniejszy wniosek z rozmowy jest taki, że nie powinnaś się wstydzić tego, co potrafisz.

- Może i nie - rozległ się za ich plecami głos Pressora. - Ale to nie znaczy, że musi o tym trąbić z mostku, prawda?

Jinzler się obejrzał. Pressor i Rosemari nadeszli z drugiego końca korytarza. Pressor niósł pod pachą stos worków.

- Przyniosłem nowy worek - rzekł do Evlyn i podał jej jeden ze stosu. - Te mają powłokę, plastikową, nie powinny tak szybko przemakać.

- Dzięki - odpowiedziała, podając mu w zamian drugi, częściowo napełniony. - Chyba powinnaś dołączyć do reszty w Szóstce - zauważyła Rosernari.

obrzucając spojrzeniem bandaże córki. - Dyrektor Uliar prawdopodobnie już rozmawia z ludźmi.

- Z całą pewnością - odparł Pressor. - Ale przemyślałem to sobie i jest jeszcze sposób, żeby wszystko odkręcić.

- O czym ty mówisz? - zdziwiła się Rosemari. - Pomyślcie sami - rzekł Pressor. - Poza tym wyczynem w turbowindzie, którego

nikt nie widział, Evlyn tylko przyciągnęła komunikator w sali konferencyjnej. Łatwo możemy coś zachachmęcić, twierdząc, że to ambasador Jinzler.

- Tyle że ja nie jestem Jedi - wtrącił Jinzler. - Mogłeś skłamać - zauważył Pressor. - A może nawet sam nie wiedziałeś, że

masz taką moc. - A do tego jesteś bratem znanej Jedi - w zadumie dodała Rosemari. - To musi coś

znaczyć. Może twoje wyznania w sali konferencyjnej posłużyły jako stymulacja twoich własnych możliwości, a nie Evlyn.

- Proponujesz, abym skłamał dla twojej córki? - zapytał Jinzler. Rosemari wytrzymała jego spojrzenie bez zmrużenia oka.

Timothy Zahn 257- Czemu nie? - zapytała. - To przecież ty i twoi ludzie wpakowaliście nas w te

problemy. - To nie problemy - poprawił Jinzler. - To możliwości. Evlyn poruszyła się lekko. - Ambasador Jinzler twierdzi, że nie powinnam wstydzić się tego, kim jestem. - Ambasador Jinzler nie musi mieszkać wśród tych ludzi - odparł Pressor, gromiąc

wzrokiem Jinzler. - Niestety, chwilowo muszę - zauważył Jinzler. - A ta chwila może się

przeciągnąć, że tak powiem. Dopóki pełzaki nie zostaną całkowicie usunięte, nie będziemy wiedzieli, czy narobiły trwałych szkód, czy nie. Równie dobrze możemy stwierdzić, że „Poseł Chaf” nigdy już nie poleci.

- A to może być rzeczywiście problem - zgodził się Pressor niechętnie. - Nie sądzę, aby przyszło wam do głowy zabrać ze sobą inne siatki zdolne do lotu w nadprzestrzeni.

- Cóż, mieliśmy trzy - odparł Jinzler, krzywiąc się lekko. - Ślizgacz dowódcy, transporter, w którym przylecieli imperialni, i statek Luke’a i Mary. Vagaari załatwili wszystkie, zanim opuścili statek. Talshib twierdzi, że dokonali sabotażu nawet na swoim własnym wahadłowcu, chociaż on nawet nie był zdolny do lotu w nadprzestrzeni.

Pressor pokręcił głowa. - Są dokładni, to trzeba im przyznać. Ile czasu upłynie, zanim Chissowic zaczną

was szukać? - W tym właśnie problem - odparł Jinzler. - Formbi działał w takiej konspiracji, że

wcale nie jestem pewien, czy reszta Chissów wie, że tu jesteśmy. Oczywiście, wie o tym niewielka grupa na stacji dowodzenia, którą mijaliśmy po drodze, ale Vagaari mogą równie dobrzeją zniszczyć, opuszczając gromadę. A w takiej sytuacji miną miesiące, zanim ktokolwiek przyjedzie nas tu szukać.

- To by rozwiązało problem, prawda? - mruknęła Evlyn. Spojrzeli na nią. - Co takiego? - zapytał Pressor. - To by rozwiązało problem - powtórzyła Evlyn. - Bo gdyby Luke i Mara zostali,

będą musieli wylądować w Trójce, jeśli i ja mam tam trafić. A do tego przecież się nie posuną, prawda?

- Szczerze w to wątpię - odparł Jinzler z wahaniem. Nigdy mu to nawet nie przyszło do głowy.

- A wtedy oni będą mnie mogli nauczyć, jak być prawdziwym Jedi - ciągnęła Evlyn, zerkając na matkę. - Nie będziemy musiały się bać, że ktoś mi zrobi krzywdę, bo nikomu się to nie uda.

Rosemari pogłaskała córkę po głowie z dziwnie bolesnym wyrazem twarzy. - Evlyn... - wyszeptała. - Tego chcesz, prawda? - upierała się dziewczynka. Spojrzała na Jinzlera. - Ty też

tego chcesz, mam rację?

Rozbitkowie z Nirauan 258- Oczywiście, chciałbym, abyś rozwijała swój dar - zgodził się Jinzler. - Ale

jesteśmy jedynymi, którzy wiedzą o Vagaarich i o tym, czego dowiedzieli się o Reducie. Jeśli tu utkniemy, będzie to oznaczać śmierć wielu Chissów.

- Czy to ważne? - zapytała Evlyn z lekkim wyzwaniem w głosie. - Oczywiście, że ważne - odparła Rosemari. Wydawała się smutna i pełna

rezygnacji, a jednocześnie dziwnie spokojna. - Ambasadorze... myślę, że możemy znaleźć jeszcze jeden transport nadprzestrzenny. Mamy tu skysprite’a Delta-12. Stoi w jednym z doków w Trójce.

Pressor spojrzał na siostrę, otwierając usta ze zdumienia. - Co mamy? - Skysprite’a Delta-12 - powtórzyła cierpliwie. - Dwumiejscowy transporter

pasażerski na podświetlną z podłączonym pierścieniem nadprzestrzennym. Ojciec pokazywał mi go kiedyś, gdy pracowaliśmy tam razem.

- Nie wiedziałem, że na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” istnieje coś takiego - rzekł Pressor.

- Niewielu ludzi o tym wie - odparła Rosemari. - A już z pewnością nikt nie wie, po co statek był na pokładzie. Ojciec też nie wiedział.

Spojrzała na Jinzlera. - Problem polega na tym, że Rada Zarządzająca wydała polecenie, aby ojciec

zdemontował hipemapęd. Wiedzieli, że nigdy nie wydostaną się z gromady, nie chcieli też, aby ich wygnańcy Jedi zorientowali się, że mogą uciec.

Jinzler ostrożnie zaczerpnął tchu. Statek do lotów nadprzestrzennych... - Mówisz, że pierścień został zdemontowany, a nie zniszczony? I że wszystkie

części są w komplecie? - Jestem pewna, że tata niczego nie zniszczył - odparła Rosemari. - Bardzo

uważał. Kiedy skończył, wszystko schował do szafy. Jeśli zdołacie doprowadzić go do stanu używalności, ktoś może polecieć po pomoc.

- A wtedy pozwolicie nam po prostu odjechać? - zapytał Jinzler, obserwując ją uważnie. - Nawet jeśli moja obecność tutaj mogłaby pomóc twojej córce?

- Wbrew waszej woli? - łagodnie spytała Rosemari. - Kosztem życia tych wszystkich Chissów? - Pokręciła głową. - To nie dla mnie. Nawet nie dla mojej córki. Jedi nie rządzą, tylko służą innym dla dobra galaktyki.

Spojrzała na córkę z gorzkim uśmiechem na ustach. - Widzisz, znam nawet kodeks. Evlyn objęła matkę ramionami. - Wiem, że dobrze postępujesz - wyszeptała. Jinzler odetchnął głęboko. - Maro! - zawołał. Chwilę później w drzwiach sali pooperacyjnej pojawiła się Mara z kapitanem

Talshibem depczącym jej po piętach. - Co się siało? - spytała, rozglądając się w poszukiwaniu problemów. - Rosemari twierdzi, że w Trójce mają Deltę-12 - wyjaśnił Jinzler. - Słyszałaś o

takim modelu?

Timothy Zahn 259- Brzmi dość znajomo - mruknęła Mara, marszcząc brwi w skupieniu. -

Przypomnij mi. - Był produkowany w systemie Kuat - zaczął. - Oni wypuścili całą linię Delta,

włącznie z aethersprite’em Delta-7, których Jedi używali jako myśliwców w czasie Wojen Klonów. Żadna z delt nie miała wewnętrznego hipernapędu, ale TransGalMeg Industries wyprodukowały dla nich pierścień hipernapędowy, w którym mogą dokować. Dwunastka była właściwie większą, dwuosobową wersją Siódemki ze zdemontowanym uzbrojeniem, przeznaczoną na rynek cywilny.

- Wierzę ci na słowo - odparła Mara. - Jak brzmi pytanie? - Pytanie brzmi, czy ty lub Luke potraficie nią polecieć? - Ale hipernapęd nie działa - przypomniał Pressor. - Ja się zajmę hipernapędem - wtrącił Jinzler. - Polecicie? - Nie obawiaj się - zapewniła go ze złością. - Jeśli ty go naprawisz, my nim

polecimy. - Możesz to zrobić? - zapytała Evlyn z podziwem w głosie. Jinzler spojrzał na nią. Przyglądała mu się, wznosząc oczy pełne takiej samej

fascynacji, jaka brzmiała w jej głosie. Dziewczynka, która ma moc Jedi... a jednak pełna podziwu, zachwycona, że on potrafi naprawić hipernapęd.

I znów zobaczył swoją siostrę wiele lat temu. - Dość niezwykłe wyszkolenie, jak na ambasadora - mruknął Pressor. Jinzler zerknął na niego i wyprostował się z dumą. - Nie jestem ambasadorem. Opiekunie - rzucił dźwięcznym głosem, pełnym dumy

i szacunku dla samego siebie, jakie nagle poczuł. - Jestem technikiem elektronikiem. Spojrzał na Evlyn i się uśmiechnął. - Jak niegdyś mój ojciec. Znajomy głos jakby z głębi studni wypowiedział znane mu zdanie-hasło:

„Kocham cię”. Luke otworzył oczy, walcząc z falą dezorientacji. W sali operacyjnej było ciemno,

jedynie na bocznej ścianie mdłym blaskiem jarzyła się pojedyncza permalampa, ale bez trudu rozpoznał pochylającą się nad nim twarz.

- Cześć Maro - szepnął, usiłując zwilżyć zaschnięte wargi. - Jak leci? - Lepiej, niż mógłbyś przypuszczać, zapadając w trans - odparła. - Wszystko po

kolei. Jak się czujesz? Luke spróbował odetchnąć głębiej. - Chyba z grubsza mnie uleczyli odparł. - Mięśnie i skóra mają się nieźle.

Poruszył ramionami. - No, może z wyjątkiem lewej łopatki. - Miałeś tam spory odłamek wyjaśniła, przetaczając męża na prawy bok. żeby

końcami palców obmacać na wpół zagojoną ranę. - Tutaj trzeba będzie jeszcze popracować.

- Zdaje się że mamy czas - zauważył Luke, rozglądając się po mrocznym pokoju. Widocznie pełzaki Bearsha bardzo sumiennie zajęły się systemami elektrycznymi „Pozagalaktycznego Lotu”. - Twoja kolej.

Rozbitkowie z Nirauan 260- Vagaari nie zawracali sobie głowy zabijaniem Chissów, zanim nie opuścili

pokładu „Posła Chata”, jeśli nie liczyć oddziału, który pozostawiliśmy w doku dreadnaughta - wyjaśniła. - Prawdopodobnie właśnie tę pułapkę wyczuliśmy, kiedy węszyliśmy po D-l. Zostawili jednak cała. tonę pełzaków, w dużym stopniu obezwładniając każdy pojazd, który tam jeszcze mógłby latać. - Skrzywiła się. - Z „Mieczem Jade” włącznie, oczywiście.

- Oczywiście - powtórzył jak echo Luke, obserwując jej twarz. Skrzywił się na myśl o losie Estosha, jeśli przypadkiem Mara dostanie go w swoje ręce. Kombinowanie przy statku jego żony miewało zdecydowanie niekorzystny wpływ na zdrowie. - Czyli to tak jakbyśmy tu utknęli?

- Nie tak bardzo, jak miał nadzieję Bearsh - odparła. Jinzler nauczył nas małej sztuczki, jak wywabić pełzaki kablowe z kanałów i zabić. Jeszcze trzy lub cztery dni i wszystkie statki będą, czyste.

Uśmiechnęła się niepewnie. - A jeszcze ciekawsze jest to, że „Pozagalaktyczny Lot” ma w zanadrzu mały

statek międzygwiezdny skysprite Delta-12. - Nigdy o takim nie słyszałem przyznał się Luke. - Działa chociaż? - W tej chwili kończą diagnostykę wyjaśniła A tak przy okazji; Jinzler przestał

grać ambasadora i wrócił do nędznego zawodu technika hipernapędu. - Wydaje mi się. że to w lej chwili znacznie bardziej użyteczna profesja odparł

Luke. - A co z pozostałymi? Czy ktokolwiek wyszedł cało z bitwy? - Tak, choć nieprędko będą mogli przetańczyć całą noc - zapewniła go Mara. -

Największe szkody ponieśli szturmowcy, ale Fel twierdzi, że nic im nie będzie. Pytanie brzmi tylko, czy ty jesteś w stanie odbyć tę krótką podróż.

I.uke od razu wiedział, w jakim kierunku zmierza rozmowa. - Masz ochotę spaść Vagaarim na grzbiet, zanim wylecą poza przestrzeń

Chissów? - Najlepiej, gdyby jeszcze nie zdążyli opuścić Reduty - przytaknęła. - Pamiętaj,

że na stacji dowodzenia czeka na nich całe stado ukrytych myśliwców. - Racja. - Luke rzeczywiście o tym zapomniał. Uważasz, że po drodze będą

próbowali zniszczyć stację? - Gdybym to ja uciekała w skradzionym statku wojennym, spróbowałabym z

całą pewnością - powiedziała Mara. Ale na razie mają w stosunku do nas tylko sześć godzin przewagi. Lecą dreadnaughtem, a one nie słyną z szybkości nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach. A my znamy ich kurs. Jeśli uda nam się stąd wylecieć w ciągu godziny lub dwóch, istnieje szansa, że dogonimy ich przed stacją.

- Jasne - mruknął Luke. Mara lekko przekrzywiła głowę.. - Nie wydajesz się przekonany. - Jeszcze się zastanawiam - powiedział. - Co z żywnością i powietrzem?

Pamiętam, że delty nie miały imponującego zasięgu. - Wystarczy - zapewniła. - W końcu musimy tylko wylecieć z gromady.

Timothy Zahn 261- To prawda - rzekł Luke z namysłem. - A co z sygnałami rozpoznawczymi?

Myślisz, że Chissowie na stacji Braks Oto uwierzą nam po prostu na słowo? - Raczej nie - odrzekła. - Formbi dał mi już nagranie, które mamy im przekazać.

Nagranie nosi oznaczenia Draska i kapitana Talshiba. Drask dał mi również swój prywatny prefiks do sygnału alarmowego, a raczej ten, który będzie obowiązywał w dniu, kiedy dotrzemy do Brask Oto: dwa - przerwa - jeden - przerwa - dwa

- Brzmi rozsądnie - stęknął Luke, powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. - Mamy czas, aby coś zjeść przed odlotem?

- Spakowali nam lunch - odparła. - Musimy lecieć natychmiast, jak tylko Jinzler da nam zezwolenie.

- Czas już nadszedł. - Jinzler wszedł do sali. - Testy skysprite’a właśnie... Urwał. - Co się stało? - zapylał Luke. marszcząc brwi, bo wyczuł nagłą falą emocji,

która ogarnęła Jinzlera. - Ten miecz świetlny - powiedział Jinzler dziwnie martwym głosem. - Mogę go

zobaczyć? - Jasne - odparł Luke, odpinając go od pasa. - Znaleźliśmy go na pierwszym

dreadnaughcie, na tym, co zostało z mostka. - Myśleliśmy, że może należał do Jorusa C’baotha - dodała Mara. - Nie - odparł Jinzler cicho, ostrożnie obracając w dłoniach starą broń. - Należał

do Lorany. Luke poczuł, że serce mu się ściska. - Przykro mi - rzekł i to było wszystko, co umiał powiedzieć. Jinzler ledwie dostrzegalnie wzruszył ramionami. - Wiem, że sama go nie zrobiła - rzekł. - Cała tutejsza nienawiść i przesądy

mogłyby zniknąć wiele lat temu, gdyby mieli prawdziwych Jedi, pracujących i żyjących pośród siebie. Wiesz, jak umarła?

Luke pokręcił głową. - Mostek był cały zrujnowany, oczywiście. Wszelkie istniejące dowody mają pół

wieku. Nie potrafię powiedzieć, czy zginęła od zderzenia, czy przedtem. - Zawahał się. - Znaleźliśmy w tym samym miejscu kości Obcego. Mogą być powiązane z tym mieczem lub nie.

- Prawdopodobnie są - mruknął Jinzler. - Myślę, że zginęła, próbując chronić te istoty.

- Przykro mi - powtórzył Luke. - Chcesz go zatrzymać? Przez moment Jinzler przyglądał się mieczowi świetlnemu i Luke czuł, że

ambasador walczy ze sobą. Coś, co należało do jego siostry, być może ostatnia więź z jego własnym życiem...

Wreszcie westchnął głęboko. - Tak. chciałbym - rzeki, podając miecz Luke’owi. - Ale nie teraz. Możesz go

jeszcze potrzebować. A mnie podoba się pomysł, aby użyć miecza Lorany do walki z tymi, którzy przyłożyli rękę do jej śmierci. Możesz mi go oddać, kiedy to wszystko się skończy.

Rozbitkowie z Nirauan 262- Zrobię tak - obiecał Luke, biorąc od niego broń z nowym szacunkiem. - I lepiej już ruszajcie dodał Jinzler. - Statek wciąż jest w D-Trzy. Będziecie

potrzebować kombinezonów, żeby do niego dotrzeć. Zabiorę was tam, gdzie Pressor je przygotował.

Luke oczekiwał, że większość towarzyszy walk odprowadzi ich do wyjścia, co

pozwoli mu się pożegnać jak należy i ocenić ich obrażenia. Wyszło całkiem inaczej. Fel i szturmowcy przenieśli się; do D-6 z resztą kolonii,

gdzie będą mogli odzyskiwać siły po ranach odniesionych w bitwie. Drask i Formbi również zostali przeniesieni na „Posła Chafa”, aby przejść bardziej wyspecjalizowane leczenie niż to, które mogli im zaoferować medycy „Pozagalaktycznego Lotu”. Dyrektor Uliar i reszta rady również ilość ostentacyjnie wynieśli się na D-6, pozostawiając niesprecyzowane, ale wyraźne wrażenie, że nie wrócą na D-5, dopóki nie zostanie on całkowicie oczyszczony ze skazy Jedi i ich wpływu.

Oznaczało to, że poza grupą milczących techników i parą wojowników Chissów strzegących turbowindy odprowadzali ich jedynie Jinzler, Rosemari i Evlyn. I tylko Evlyn miałaby pewnie coś do powiedzenia, ale była zbyt nieśmiała lub zbyt zdenerwowana, żeby się w ogóle odezwać.

W innych okolicznościach Luke prawdopodobnie poświęciłby nieco czasu, aby coś wyciągnąć z. dziewczynki. Wiedział, że Mara też miała na to ochotę. Ale Vagaari mieli już nad nimi dużą przewagą. więc osobiste i społeczne względy muszą poczekać.

W dziesięć minut po przybyciu do holu turbowindy mieli na sobie kombinezony i byli gotowi do wyjścia. Jeden z Chissów powiódł ich przez, zniszczony szyb do namiotu uszczelniającego, który zamontowała ekipa z „Posła Chafa”, po czym odprowadził ich po nierównej powierzchni planety do doku, gdzie czekała Delta-12.

Już pół godziny później, po szybkim teście systemów sterowania i ostatecznej diagnostyce. Luke uniósł skysprite’a z doku i skierował go dziobem w górę.

- Leciałaś kiedyś czymś takim? - zapytał żonę, kiedy wznosili się w kierunku błyszczących gwiazd.

- Nigdy - odparła, rozpieczętowując jeden z samopodgrzewających się pakietów spożywczych, które Jinzler i technicy z „Pozagalaktycznego Lotu” dla nich przygotowali. - Jeśli wierzyć Jinzlerowi, Kuat sprzedał linię Delta mniej więcej czterdzieści lat temu Sienar Systems. W czasie panowania Palpatine’a dostali większość kontraktów na myśliwce i od tej pory wbudowywali hipernapęd w kadłub lub pomijali go całkowicie.

- Podobnie jak w starych myśliwcach TIE - mruknął Luke, a w brzuchu mu zaburczało, kiedy poczuł aromaty unoszące się z pakietu. Jego ulubione karkańskie ribenes z przyprawą tomo. Mara chyba maczała palce w doborze menu. - Nigdy nie uważałem, żeby konstrukcja TIE miała większy sens.

Mara wzruszyła ramionami. Ustawiła na tacy ribenes obok złocistego owocu warkoczowca i wyjęła dwie butelki aromatyzowanej wody.

- Były tanie w produkcji, a Palpatine nie miał oporów przed szastaniem życiem pilotów. Wsuwaj.

Timothy Zahn 263Luke z entuzjazmem zabrał się do jedzenia, odrywając ribenes po kawałku i

pożerając na przemian z kęsami warkoczowca. Nie jadł już od dawna, a trans uzdrawiający zawsze wymagał sporego wydatku energii. Mara wzięła kilka mniejszych kawałków, ale ze sposobu, w jaki je skubała, wnosił, że zjadła coś na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu” i po prostu chciała mu towarzyszyć przy posiłku.

W połowie posiłku tablica sterowania zabrzęczała nagle, oznajmiając, że skysprite dotarł do skraju studni grawitacyjnej planetoidy. Mara zaprogramowała hipernapęd i wystrzelili w pęku jaskrawych gwiezdnych smug.

Rozmawiali o drobiazgach, jedli i po prostu cieszyli się wspólnie spędzaną, spokojną chwilą. Luke skończył ribenes i owoc, a Mara wyciągnęła z paczki dwie czoklimowe roladki na deser.

- To jak? - zagadnęła, kiedy Luke zajął się swoim ciastkiem. - Kiedy opowiesz mi o tym głębokim oświeceniu w sali pooperacyjnej?

- To nie było nic głębokiego ani zaskakującego - odparł Luke, rozkoszując się deserem. - Taka luźna myśl.

- To znaczy? Teraz i ona ugryzła kawałek roladki. - Bo właściwie, dlaczego mielibyśmy poprzestać na ostrzeżeniu stacji Brask

Oto? - zapylał. Dreadnaughty nie słyną może z szybkości, ale znane są z mocnej konstrukcji. I wątpię, aby Thrawn po ataku usunął całe uzbrojenie. Nawet jeśli stacja zostanie zaalarmowana, będzie miała probierń, żeby sobie poradzić jednocześnie z dreadnaughtem i z transportowcem wojennym Vagaarich.

- Zgadzam się - odrzekła. - A więc druga opcja jest... Uśmiechnął się do niej. - Przechwytujemy dreadnaughta po drodze, wsiadamy na pokład i sami

odprowadzamy go na miejsce. - Rozumiem - mruknęła. - To znaczy... tylko ty i ja? Luke wzruszył ramionami. - Tego przynajmniej nie będą się spodziewać. - Pewnie, bo to czyste wariactwo, nawet jak na nas - zgodziła się Mara. - Masz

przynajmniej jakiś pomysł, jak się dostać na pokład, żeby nas nie zauważyli i nie ostrzelali?

- Już. się tym zająłem - przyznał się Luke. - Kiedy razem z Evlyn wycofywaliśmy się szybem, wrzuciłem mój mierz świetlny do jednych z drzwi turbowindy na Czwórce, otwierając ją w przestrzeń. Przyjmując, że lokalne śluzy działają, powinni już wyizolować cały hol od reszty statku. Wmanewrujemy nasz statek w resztki szybu, wejdziemy do środka, zamkniemy wycięty otwór, przywrócimy ciśnienie i już.

- Świetnie - pochwaliła. - A potem to już tylko przebić się przez dwie setki żołnierzy Vagaarich i przejąć statek.

- Coś w tym stylu - zgodził się. Wchodzisz? Mara wzruszyła ramionami. - Jasne, czemu nie. Nie zaplanowałam sobie nic po lunchu.

Rozbitkowie z Nirauan 264- No to w porządku. - Luke wytarł palce i usta serwetką i wrzucił ją do pustego

pojemnika. - Czyli musimy tylko zaplanować punkt przechwycenia, ewentualnie użyć pewnych technik nawigacyjnych Jedi, żeby wszystko przyspieszyć, i już jesteśmy w środku.

- Oczywiście - odparła, zawijając resztkę roladki w opakowanie. - Tyle że nie my, tylko ja. Ty na razie dokończysz leczenie.

Luke skrzywił się ale przyznał jej rację. - Niech ci będzie - rzekł z teatralnym westchnieniem i rozłożył fotel do pozycji

poziomej. - Ty zawsze bierzesz najlepszą część. - Wiem - odparła słodko. - Doceniam, że mnie tak rozpieszczasz A teraz spać. - Jasne. - Luke odetchnął głęboko i sięgnął w Moc. - Nie zapomnij mnie obudzić,

jak dotrzemy na miejsce. - Dowiesz się pierwszy - obiecała. - Miłych snów. Ostatnim obrazem w oczach Luke’a, zanim mrok uzdrawiającego transu spowił

go ciepłym całunem, była chmura rudozłotych włosów Mary lśniących w świetle, kiedy pochylała się nad konsolą nawigacyjną.

Timothy Zahn 265

R O Z D Z I A Ł

24 - Kocham cię. Luke drgnął lekko i wynurzył się z uzdrawiającego transu. - Jesteśmy na miejscu? - zapytał, zwilżając wargi. - Jesteśmy - potwierdziła. - A co ważniejsze, jest tu i nasz zbłąkany dreadnaught.

Wszedł w system jakieś piętnaście minut temu i właśnie zakręca wokół gwiazdy, żeby się ustawić do skoku. Powinien przelatywać nam przed dziobem za jakieś pół godziny.

Luke spojrzał na asteroidę, obok której Mara ustawiła ich stateczek. - Niezłe miejsce - pochwalił. - Jak ci się udało tu wśliznąć niezauważenie? - Właściwie dotarłam tu przed nimi - odparła. - Nie widziałam ich nigdzie, więc

uznałam, że przyczaili się gdzieś po drodze na godzinę lub dwie i usadowiłam się, żeby na nich zaczekać.

- Dobrze zrobiłaś - powiedział Luke, przeciągając się lekko, i ustawił fotel z powrotem w pozycji siedzącej. - Gdzie właściwie jesteśmy?

- Niestety, tu się zaczynają złe nowiny - przyznała. - Jesteśmy tylko o godzinę lub dwie od stacji Brask Oto. Jeśli pozwolimy Vagaarim wejść w nadprzestrzeń, będziemy musieli się spieszyć, żeby przejąć statek na czas.

- Tak, wiem, to będzie wyzwanie - zgodził się Luke ze spokojem. - Myślę, że sobie poradzimy.

Mara podejrzliwie zmarszczyła brwi. - Chyba nie zamierzasz grać przede mną super-Jedi? Luke spojrzał na nią niewinnie. - Ja? - Skywalker... - zaczęła ostrzegawczo. Zaśmiał się, ale zaraz spoważniał. - Nie, oczywiście, że nie - zapewnił ją. - Po prostu sądzę, że nie będą się za mocno

bronić, to wszystko. Pokazaliśmy już na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, że potrafimy sobie z nimi poradzić.

- Udowodniliśmy to tym, którzy nie przeżyli - zauważyła. - Nie jestem pewna, czy do Estosha i Bearsha to dotarło. Chyba się nie spodziewasz, że tak po prostu się poddadzą?

Rozbitkowie z Nirauan 266- Cóż, raczej nie - z żalem odparł Luke. - Wcale nie sądzę, że ich żołnierze będą

czekać spokojnie, aż ich posiekamy. Jeśli zdołamy zepchnąć ich na mostek, zaproponuję Estoshowi układ: pozwolimy jemu i jego ekipie opuścić dreadnaughta, wrócić na transportowiec i odejść w pokoju.

- Oczywiście pod eskortą Chissów - dodała jego żona. - A jeśli na to nie pójdzie? Luke się skrzywił. - Będziemy musieli ich się pozbyć. - Brzmi rozsądnie - zgodziła się. - Pospiesz się, masz czas akurat na szybką

przekąskę, zanim będziemy gotowi. Zanim dreadnaught wyłonił się z drugiej strony asteroidy, byli już w

kombinezonach próżniowych i siedzieli przy pulpitach. Luke stwierdził, że Mara pomyliła się tylko o pięć minut. Widocznie Estosh naprawdę próbował wycisnąć z antycznego statku, ile się da.

- Dobrze jest - mruknął, obserwując, jak ogromna masa metalu przesuwa się przed nimi. Chciał uchwycić najlepszy moment na wyjście z częściowego ukrycia. Masywne silniki podświetlne buchnęły płomieniem...

Wdusił napęd skysprite’a, odskakując od asteroidy po wektorze równoległym do kursu dreadnaughta. Trzymając się z dala od emisji jonowych okrętu, Luke zrobił zwrot na prawą burtę i zanurkował w dół. Kikuty czterech odłamanych słupów-szybów w świetle odległej gwiazdy wyglądały jak kawałki podstawki modelarskiej.

- Coś się dzieje? - zapytał, kierując się wprost ku lewej burcie i rufie. - Zupełny spokój, nikt nas nie śledzi - zameldowała. - Oczywiście, czujniki

rufowe zapewne byłyby ostatnią rzeczą, o której naprawie pomyśleliby koloniści, gdyby w ogóle chciało im się coś naprawiać.

- Równie dobrze mogli opuścić przednie działka - przypomniał jej Luke, zbliżając się do strzaskanego szybu, żeby przyjrzeć mu się dokładniej. Wyglądało na to, że nie będzie dość miejsca, aby podciągnąć skysprite’a prosto w górę, kopułką do przodu, jak w normalnym doku. Ale jeśli obróci statek o dziewięćdziesiąt stopni, stojąc na dyszach napędowych, i wejdzie dziobem naprzód, to...

- Mam nadzieję - mruknęła Mara - że nie myślisz o tym, o czym myślisz. - Właśnie o tym - zapewnił Luke. - Trzymaj się. Podał na silniki pojedynczy impuls, aż mały stateczek przeleciał kilka metrów pod

brzuchem dreadnaughta. Potem wyłączył główny napęd, przesunął zasilanie na dolne przednie silniki manewrowe i uniósł w górę dziób skysprite’a. Kikut szybu przesunął się obok nich. Jeszcze jeden impuls z głównego silnika i Luke wprowadził stateczek do szybu.

Przy akompaniamencie przeraźliwego zgrzytu rozdzieranego metalu. Luke skrzywił się lekko i uruchomił przedni szpon cumowniczy, wystrzeliwując

go poza wagoniki turbowind, ku solidniejszemu punktowi zaczepienia na ścianie. - Czy to poszedł pierścień nadprzestrzenny? - zapytał, wybierając luz kabla i

jednocześnie wciągając skysprite’a nieco dalej w głąb szybu. - Cóż, chyba lepiej, żebyśmy nie musieli szybko uciekać - odparła Mara. - Poza

tym to był manewr pierwsza klasa.

Timothy Zahn 267- Dzięki - rzekł Luke, przełączając systemy skysprite’a na czuwanie i sprawdzając

szczelność kombinezonu. - Przynajmniej nie musimy się zastanawiać, czy nas słyszeli. Łap zestaw uszczelniający i jazda.

Kopułka skysprite’a była na szczęście dość płaska i mogli ją otworzyć w ciasnym szybie bez konieczności wycinania sobie drogi. Wspinając się po kablu cumowniczym, Luke manewrował pomiędzy zaparkowanymi wagonikami turbowindy, aby dostać się do wykonanego w ostatniej sekundzie wycięcia, jakie zrobił rzuconym mieczem świetlnym. Ostrożnie wcisnął się w otwór.

Szkody okazały się nawet większe, niż się spodziewał. Rękojeść widocznie uderzyła w drzwi na ułamek sekundy przedtem, zanim ostrze się zamknęło, wypalając nim niewielką dziurę w suficie.

- Ładnie - mruknęła Mara, wskazując na dziurę. Podała Luke’owi zestaw uszczelniający i sama przecisnęła się przez otwór. - Pociąłeś nie tylko hol turbowindy, ale i część sąsiedniego pokładu. Ciekawe, czy jest tam coś, czego by im bardzo brakowało.

- To tylko kolejny hol turbowind - powiedział Luke, rozglądając się wokół siebie. Jego miecz świetlny leżał w kącie, obok trupów czterech Vagaarich, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze kiedy dreadnaught się oderwał i stracił atmosferą w szybie. Śluzy, które zareagowały na awaryjną sytuacją, umieszczono jakieś piąć metrów w głąb każdego z trzech korytarzy wiodących z holu. - Myślę, że jedna z siłowni rufowych znajduje się w nastąpnym korytarzu, a warsztat serwisowy robotów w drugim kierunku - dodał Luke, ruszając przed siebie. - Zależnie od tego, która śluza zareagowała, jedno albo drugie może być teraz odcięte.

Mara jęknęła cicho. - O wiele prościej by było, gdyby żadna nie zadziałała - zauważyła, odebrała od

męża zestaw uszczelniający i go otworzyła. - Wtedy cały statek straciłby atmosferą i wszyscy by poginęli w jednej chwili.

- Ale tak się nie stało, skoro statek wciąż jest w ruchu - zauważył Luke. Wziął do ręki miecz świetlny i obrzucił spojrzeniem ciała Obcych.

- Nie mówiłam, że w to wierzą - odparła. - Stwierdziłam, że tak byłoby prościej. Znamy tych tutaj?

- Nie. - Luke na próbą włączył miecz. Białoniebieskie ostrze ożyło z zadowalającą siłą. - W porządku. - Wyłączył go i znów przytroczył do paska. - Bałem się, że aktywator mógł się zaciąć i wyczerpać ogniwo. Potrzebujesz pomocy?

- Nie, mam wszystko - odrzekła, rozwinęła łatkę do właściwych rozmiarów i zaczęła uszczelniać otwór. - Stój tu, ale przygotuj się na kłopoty. Mogą spróbować jakiejś sprytnej sztuczki, jeszcze zanim uszczelnimy hol.

- Racja. - Luke podszedł do śluzy blokującej korytarz wiodący na wprost i sięgnął w Moc. Wyczuwał w tym kierunku umysły Obcych. Umysły pełne gniewu i złośliwości. Ale tylko tyle mógł odczytać. Trzymając miecz w gotowości, czekał.

Nikt ich nie zaatakował. Mara skończyła nakładać łatę i sprawdzała teraz jej szczelność.

- Gotowa? - spytał, gdy pakowała zestaw.

Rozbitkowie z Nirauan 268- Gotowa - potwierdziła. - Jesteś pewien, że nie chcesz skorzystać z awaryjnych

zbiorników powietrza, żeby przywrócić atmosferę? Moglibyśmy zdjąć te kombinezony, zanim zacznie się poważniejsza walka.

Luke spojrzał na szafę awaryjną z czerwonymi oznakowaniami, zamocowaną do bocznej ściany. Zawierała całą kolekcję zbiorników tlenu, zestawów uszczelniających i apteczek.

- Zostawmy to raczej w rezerwie - powiedział. - Zależnie od tego, jak długo będą się bronić Vagaari, możemy w pewnym momencie potrzebować dodatkowych butli z tlenem.

- Niech będzie. - Włączyła miecz świetlny i stanęła w gotowości o kilka metrów od śluzy. - Pamiętaj, tylko draśnięcie. Tyle, żeby wpuścić trochę powietrza, ale nie uruchomić niczego po drugiej stronie.

- Jasne. - Ustawił się z boku, tak daleko, jak tylko mógł, czując się dziwnie niezręcznie w kombinezonie próżniowym, i ostrożnie dźgnął narożnik drzwi błękitnym ostrzem.

Rozległ się głośny syk i przez otwór wdarł się strumień powietrza. Na krawędziach błyskawicznie zamieniał się w parę, kiedy woda zamarzała w próżni. Luke spojrzał na tester atmosfery w kombinezonie, zastanawiając się, czy Vagaari mogli zatruć powietrze na pokładzie. W chwilę później ciśnienia się wyrównały i świst ustał.

- Jak tam? - spytała Mara. - Wszystko czyste - odparł Luke i znów sprawdził tester. - Cieszę się. - Odłożyła miecz świetlny na pokład i zaczęła szybko pozbywać się

kombinezonu. - Nienawidzę chodzić w tym paskudztwie. A ty pilnuj, czy nie idą goście, dobrze?

Szybko skończyła i po następnej minucie oba kombinezony leżały ładnie złożone obok drzwi turbowindy.

- Gotowe - podsumował Luke, kiedy Mara z włączonym, mruczącym mieczem świetlnym stanęła w pozycji bojowej o kilka metrów od drzwi śluzy. - Zobaczmy, co wykombinowali Vagaari.

Sięgnął poprzez Moc i uruchomił drzwi, które powoli zaczęły zagłębiać się w ścianę.

Ze strony tuzina stojących i klęczących za nimi Vagaarich posypał się deszcz ognia z miotaczy.

Luke był na to przygotowany i natychmiast zamknął drzwi z powrotem. Mara tymczasem odbiła kilka strzałów, które zdążyły się przedostać.

- To załatwia sprawę - skomentowała. - Przynajmniej częściowo - poprawił Luke. - Czy zauważyłaś przypadkiem stosik

znajomych skrzynek pod ścianami? Pokręciła głową. - Obserwacja to twoje zadanie - przypomniała mu. - Ja miałam tylko pozostać

przy życiu. - Racja - zgodził się. - W końcu to były tylko takie same małe, szare skrzyneczki

jak te, którymi zaminowali turbowindę, tylko że białe.

Timothy Zahn 269- Białe? - Mara zmarszczyła brwi i nagle skinęła głową. - No jasne, pomalowali je

tak, żeby zlały się ze ścianami korytarza. Ile ich było? - Nie liczyłem dokładnie - odparł, przywołując obraz w pamięci - ale były ułożone

w odstępach co metr lub dwa i biegły przez całą długość korytarza aż do zakrętu w prawo.

- Ślicznie - mruknęła. - Następnym razem, kiedy otworzymy śluzę, zobaczymy prawdopodobnie, że Vagaari uciekli. Będziemy ich ścigać i pilnować się przed strzałami z miotaczy, a ten, kto obsługuje detonator, sam zadecyduje, kiedy nas rozwalić na strzępki.

- Coś w tym stylu - zgodził się Luke, spoglądając na sufit. - Jak myślisz, idziemy na górę?

- Na górze też pewnie coś mają - odparła Mara w zamyśleniu. - W końcu widzieli, co można zrobić mieczem świetlnym.

- Masz jakiś pomysł? - zapytał Luke. Uśmiechnęła się złośliwie. - Jasne. Tego to już nie widzieli - stwierdziła. Puściła miecz świetlny i pozwoliła,

żeby przez chwilę lewitował przed nią. - Nie widzieli - zgodził się Luke. - I co z tego? Mara w odpowiedzi skinęła głową w kierunku holu turbowind. Luke zmarszczył

brwi i ruszył za nią. Podeszła do trupów Vagaarich leżących w kącie, uniosła Mocą jednego z nich i postawiła pionowo. Koncentrując się, była w stanie poruszać ramionami i nogami nieboszczyka, unosząc go o kilka centymetrów nad ziemią. Zabity dość chwiejnie przeszedł przez hol, jakby wciąż jeszcze żył.

Albo raczej, jakby to Mara ubrała się w zbroję nieprzyjaciela. Uniosła pytająco brwi. - Czy to aby wygląda realistycznie? - spytał Luke powątpiewająco, unosząc

następne ciało. Posłał je w kierunku jego poprzednika. Nieboszczyk nie wyglądał ani trochę bardziej naturalnie, niż ten sterowany przez Marę. - Ale jeśli będą się cały czas ruszać, Vagaari może niczego nie zauważą.

- Myślę, że tak czy owak warto spróbować - zgodziła się Mara. - Zdecydowanie. - Jej mąż pokiwał głową. - Do roboty. Przesunęli swoje kukły w kierunku śluzy i postawili w pionie. - Teraz szybko - szepnęła Mara, przysiadając pod ścianą, żeby stać się jak

najmniej widoczna. - Lepiej, żeby nikt się dobrze nie przyglądał. Luke skinął głową. Sięgnął w Moc i otworzył drzwi. Przepowiednia Mary spełniła się co do joty. Vagaari, którzy przedtem do nich

strzelali zza drzwi, teraz znaleźli się w połowie korytarza, strzelając za siebie w dzikiej panice. Mara posłała za nimi swoją kukłę, wściekle wymachującą rękami i nogami. Kukła Luke’a podążała tuż za nią. Vagaari zniknęli za rogiem.

I w tej samej chwili z rozdzierającym uszy hukiem cały korytarz eksplodował ogniem i kłębami dymu.

Luke skrzywił się, czując, jak sterowana przez mego kukła, porwana przez fale uderzeniową, uderza w ścianę. W uszach mu dzwoniło, ale pochwycił wzrok Mary i

Rozbitkowie z Nirauan 270skinął głową. Odpowiedziała mu skinieniem i razem wbiegli w płonący, zadymiony korytarz.

Natknęli się na wracających Vagaarich tuż za zakrętem. Obcy zamierzali widocznie sprawdzić rezultaty swoich starań. Bitwa błyskawicznie dobiegła końca.

- Dwunastu załatwionych - stwierdził Luke, zaglądając w głąb korytarza. Nie było dalszych śladów niepokojów ani działań wroga, przynajmniej do kolejnego zakrętu. - Plus czterech z holu turbowindy, to razem szesnastu.

- A to może być całkiem sporo albo niewiele, skoro nie wiemy, ilu ich w końcu jest. - Mara trąciła jedno z ciał końcem stopy. - Rozpoznajesz kogoś?

Luke zmarszczył czoło. - Czy to przypadkiem nie Bearsh? - Faktycznie podobny - oceniła. - Ci chłopcy znacznie bardziej imponująco

wyglądają w zbrojach niż w tych głupich szatach, nie sądzisz? - Jak większość ras - zgodził się Luke. - Zdaje się, że ten atak Bearsh prowadził

osobiście. Dobry znak. - Dlaczego? - Estosh nazywał go generałem - przypomniał jej. - Jeśli już wysyła generałów do

walki, to może oznaczać, że nie zostało mu wielu żołnierzy. - Masz rację - zgodziła się Mara. - Po pierwsze, zrobiliśmy sporą wyrwę w ich

wojskach na pokładzie „Pozagalaktycznego Lotu”, a po drugie, teraz wszystkie stacje dyżurów na dreadnaughcie muszą być obsadzone, więc może naprawdę cierpieć na brak sił, którymi mógłby nas zaatakować.

- Racja - odparł Luke. - Chyba że Bearsh po prostu był zbyt pewien siebie. - Czasem potrafisz dodać otuchy - parsknęła, kręcąc głową w udanym gniewie. -

Dziwię się, że nie zająłeś się polityką. No to do roboty, zanim wpadną na coś nowego. Bez przeszkód dotarli do zakrętu korytarza, który Luke spostrzegł wcześniej, i

zatrzymali się, ostrożnie wyglądając zza węgła. Żadnego śladu wroga, ale w odległości około dwudziestu metrów drogę zagradzały im kolejne drzwi śluzy.

Wyglądają na czyste mruknął Luke. - Po każdej stronie korytarza widać troje drzwi - zauważyła. - Doskonałe miejsce,

żeby się ukryć, kiedy chcesz na kogoś wyskoczyć. Luke przymknął oczy i sięgnął w Moc. Czuł złowróżbną, posępną obecność

Vagaarich w całym dreadnaughcie, rozsypaną w jego umyśle niczym punkty żaru w zimnym pokoju. Żaden z nich jednak nie wydawał się dość bliski.

- Nie wyczuwam nikogo - ocenił. - Ja też nie - niechętnie przyznała Mara. - Ale i tak mi się to nie podoba. - Więc załatwmy to jak najszybciej. - Rzucił ostatnie spojrzenie na pusty korytarz

za plecami, skręcił i ruszył przed siebie. Właśnie mijał środkowe drzwi, kiedy po lewej stronie otworzyły się następne i na

korytarz wysypało się pięć warczących wolvkilów. Luke stanął jak wryty, ostrzegawczo unosząc miecz świetlny w kierunku zwierząt.

Tuż za Marą rozległ się syk otwieranych kolejnych drzwi. Obejrzał się za ich plecami stały cztery kolejne zwierzęta, blokując im drogę odwrotu.

Timothy Zahn 271- Nie ma co, ślicznie - mruknęła Mara. - Wiesz, co modny wolvkil nosi w tym

sezonie...? Luke nie wiedział, ale zacisnął zęby, kiedy dostrzegł pod brzuchem każdego ze

zwierząt podwieszony granat rozrywający. - Właśnie się zastanawiałem, co chcieli przez to osiągnąć - stwierdził, mocniej

chwytając miecz świetlny i myśląc gorączkowo. Na razie wolvkile nie wydawały się skłonne do ataku, zadowalając się warczeniem na odległość. Ale w każdej chwili mogło się to zmienić.

Mara doszła do tego samego wniosku. - Powinniśmy chyba spróbować strategicznego odwrotu, dopóki sobie tego nie

przemyślimy - zaproponowała, podchodząc do drzwi po prawej ręce Luke’a. Dotknęła zamka. Drzwi się otworzyły i Luke wyczuł koncentrację żony, kiedy badała wnętrze.

- Czysto - oznajmiła. - Chodź. Razem weszli do pomieszczenia, trzymając miecze w gotowości. Wolvkile nadal

nie zdradzały chęci ataku. Mara dotknęła wewnętrznego panelu zamykającego i drzwi zasunęły się za nimi. W poświacie rzucanej przez miecz świetlny Luke znalazł wyłącznik, włączył oświetlenie i zgasił miecz.

Znajdowali się w czymś w rodzaju pompowni - zapewne jednej z wielu niezbędnych na tej wielkości okręcie. Wysokie sklepienie i ściany pokrywały splątane wiązki rur i przewodów. Większość z nich wchodziła lub wychodziła z dwóch potężnych prostokątnych skrzyń o zaokrąglonych narożnikach, stojących przy ścianie przeciwległej do drzwi.

- Przytulnie tu - zauważył Luke, rozglądając się wokół. Pomieszczenie nie miało innych drzwi ale to oczywiście nie miało wielkiego znaczenia dla Jedi z mieczem świetlnym. - Zobaczmy, czy uda nam się wyciąć jakieś tylne wyjście - zaproponował. Podszedł do najbliższej ściany i włączył miecz.

- Zaczekaj - odezwała się nagle Mara. Przystanął i obejrzał się przez ramię. - Co jest? - zapytał. Patrzyła w napięciu i podejrzliwie na ścianę przed nim. - Luke... jaka jest procedura uszczelniania otworu w pancerzu? Zmarszczył brwi. - Wysyłasz kilka robotów naprawczych, zamykasz za nimi śluzy, wypompowujesz

powietrze, żeby wyrównać ciśnienie, a potem otwierasz wewnętrzne drzwi, żeby udostępnić im wyciek.

- Właśnie - przytaknęła Mara. - Vagaari mieli cztery dni, żeby uszczelnić otwór, który wyciąłeś w holu turbowindy. Wiemy, że jest tu wiele robotów sprzątających, całkiem sprawnych, a z całą pewnością kręciło się tu też mnóstwo robotów naprawczych, które mogły zaspawać otwór. Kiedyś było ich dość, aby naprawić szkody, które wyrządził pancerzowi Thrawn. A nawet jeśli żaden już nie działa, Estosh z pewnością miał ze sobą kombinezon ciśnieniowy, a może nawet kilka. Mogli ich użyć przy naprawie wyrwy...

- Ale tego nie zrobili - w zamyśleniu odparł Luke. - Dlaczego?

Rozbitkowie z Nirauan 272- Dlatego, że gdybyśmy weszli przez szyb i zastali wycięcie zaspawane,

moglibyśmy próbować dostać się na pokład inną drogą - ponuro podsumowała Mara. - W ten sposób mogą częściowo przewidzieć, którędy wejdziemy i skoncentrować się na zastawieniu tylu śmiertelnych pułapek, ile się w nim zmieści.

Wskazała brodą w stronę ściany. - Więc dlaczego tu miałoby być inaczej? - Dobre pytanie - zgodził się Luke i wyłączył miecz. Odsunął się na bok. - W

takim razie lepiej ty się tym zajmij. Trzema delikatnymi cięciami przebiła powłokę. Rzeczywiście, dobrze zrobił, że

powierzył jej to zadanie. - Wspaniale - mruknęła, wąchając ciecz, która zaczęła spływać po ścianie. -

Składnik paliwa wtórnego, w normalnych warunkach składowany w pobliżu pompowni. Estosh uprzejmie podsunął nam możliwość załatwienia się własnoręcznie.

- Cóż za wspaniałomyślność - rzekł Luke, wpatrując się w sufit. - Zastanawiam się, czy oni wiedzą, jak wysoko może skoczyć Jedi.

- Nie sądzę - odparta. - Zresztą nie trzeba być Jedi, żeby się wspiąć po tym labiryncie rur umocowanych do ścian. Jeśli byli dokładni, na pewno zaminowali również sufit.

- Pewnie tak - zgodził się Luke. - A podłoga? Masz jakiś pomysł, co może być pod nami?

- Jest jeszcze sprawa przecieku jednego składnika paliwa - przypomniała mu Mara. - Masz jakiś pomysł?

Wzrok Luke’a spoczął na dwóch szumiących pompach. Każda z nich miała wysokość dwóch metrów i szerokość metra. Korpusy wykonano z ciężkiego metalu, a przednia pokrywa miała kształt prostokątnej misy o płaskim dnie i zaokrąglonych krawędziach i narożnikach.

- Chyba tak - ocenił, otwierając zamek jednej z nich. Pokrywa była równie mocna jak cały korpus, z dziesięciocentymetrowym zapasem wokół obwodu. - Zdejmijmy te drzwi.

Włączył miecz i odciął zawiasy, chwytając poprzez Moc pokrywę, zanim go przygniotła.

- Mam nadzieję, że nie zamierzasz użyć tego jako tarczy - ostrzegła Mara, odcinając drugą pokrywę. - Tam jest całe mnóstwo granatów.

- Miałem na myśli coś innego - zapewnił ją Luke, opierając pokrywę o ścianę obok drzwi. Wyłączył miecz. - Czas się wybrać na górę.

Uczepił się dwóch rur zamocowanych do ściany i zaczął wspinaczkę. Mara w milczeniu podążyła za nim, wyraźnie zdumiona, ale gotowa mu zaufać. W

połowie wspinaczki wyczuł, że wreszcie zrozumiała, o co chodzi. - Wystarczy - rzekł, kiedy znaleźli się jakieś dwa metry nad pokładem. Spojrzał

przez ramię, sięgnął w Moc i podniósł obie pokrywy tak, aby zawisły w powietrzu tuż pod ich stopami. - Gotowa? - zapytał.

W odpowiedzi włączyła miecz świetlny, sięgnęła do przeciekającej ściany i cięła na wylot.

Timothy Zahn 273Zabulgotało i strumyczek nagle przekształcił się w kaskadę. Aromatyczne paliwo

zaczęło spływać po ścianie i rozlewać się po podłodze. - Pilnuj czasu -- ostrzegł Luke, kiedy chlupocące jeziorko wypełniło prawie całe

pomieszczenie. - Pamiętaj, że krawędzie pokryw są wysokie tylko na dziesięć centymetrów.

- Wiem - zapewniła go Mara. Wyłączyła miecz i przypięła do pasa, wyjęła z rękawa miotacz. - Przygotuj się... teraz!

Drzwi rozsunęły się nagle, dotknięte przez Moc. Paliwo chlusnęło na korytarz. Jeden z wolvkilów zawył z przerażenia. Mara wystrzeliła w jeziorko paliwa. Tylko raz.

Płyn zapalił się z potężnym hukiem, płomienie skoczyły na prawie metr od podłogi. Nawet pod osłoną wiszących w powietrzu pokryw Luke aż się skrzywił, kiedy owionęła go fala gorąca. Za drzwiami było słychać wycie pełne strachu i bólu, a za chwilę do głosów wolvkilów dołączyły zaniepokojone okrzyki Vagaarich. Wysokość płomieni opadła, kiedy płonący płyn rozlał się na korytarz i teraz nie sięgała nawet pół metra.

Czas się wynosić. - Weź prawą - polecił Marze, przekrzykując huk płomieni, i wskazał palcem na

pokrywę wiszącą bliżej niej. Potem, koncentrując uwagę na drugiej, wymanewrował nią tak, aby znalazła się pośrodku drzwi, i postawił na pokładzie. Napiął mięśnie i skoczył.

Wylądował dokładnie pośrodku, w półprzysiadzie, aby zamortyzować uderzenie. Płomienie trzeszczały wokół niego, podchodząc prawie do wysokości krawędzi pokrywy; poczuł się nagle jak w łodzi unoszącej się na ognistej rzece. Odzyskał równowagę, wyprostował się i rozejrzał.

Cały korytarz stał w płomieniach. Wypełniały go dym, krzyki i wycie rannych. Poprzez drgające od wysokiej temperatury powietrze po lewej Luke widział wijących się w płomieniach Vagaarich, którzy niczym żywe pochodnie usiłowali znaleźć wyjście z falującego morza ognia. Po prawej zauważył drzwi śluzy, w których odbijały się płomienie. Metal, rozszerzając się nierówno pod wpływem temperatury, wydawał ostre trzaski.

Zdziwił się trochę, że tylko parę ciał wolvkilów dopalało się w piekle płomieni. Widocznie zwierzęta potrafiły uciekać równie szybko, jak atakować.

Odwrócił się znowu w kierunku pompowni i sięgnął w Moc, przejmując drugą pokrywę z uchwytu Mary. Przesunął ją nad głową przez zablokowane drzwi i wymanewrował na korytarz, ustawiając w płomieniach dokładnie naprzeciwko śluzy.

- No to już - rzucił pod adresem Mary. - Naprzód. Zgiął kolana i przeskoczył nad płomieniami na drugą pokrywę. Obejrzał się - Mara właśnie bezpiecznie lądowała na tej, którą sam przed chwilą opuścił. Odwrócił głowę i uderzył w panel zwalniający zamek drzwi.

Po drugiej stronie nie czekali na nich Vagaari; zresztą nawet gdyby tam byli, płonąca struga paliwa płynąca w ich kierunku zmusiłaby ich do szybkiej ucieczki. Luke skoczył poza krawędź rozprzestrzeniającej się kałuży płomieni i obejrzał się, żeby sprawdzić, czy Mara nie potrzebuje pomocy.

Rozbitkowie z Nirauan 274Nie potrzebowała. Nie musiała czekać na otwarcie śluzy, tak jak Luke, więc

ostatnią część drogi przebyła dwoma szybkimi saltami, lądując na pokładzie obok męża. Zanim jeszcze wylądowała, Luke wyciągnął rękę i używając Mocy, zatrzasnął śluzę.

- To była czysta przyjemność - stwierdziła Mara, oddychając ciężko po przejściu przez dym. Teraz, kiedy źródło paliwa zostało zablokowane, ogień po tej stronie śluzy ograniczył się do niewielkiej kałuży, która szybko się wypalała. - Uliar dostanie zawału, jak zobaczy, co zrobiliśmy z jego dreadnaughtem.

- Może nam wystawić rachunek - zaproponował Luke, rozglądając się wokoło. - Głosuję, żeby wynieść się z tego korytarza. Pokład dowodzenia jest cztery poziomy nad nami.

- Popieram i zatwierdzam - odparła Mara. - Chciałbyś unikać turbowind? - Zdecydowanie - powiedział jej mąż, przyglądając się wysokiemu sklepieniu. -

Jak zauważyłaś, nie wiedzą, jak wysoko potrafimy skakać. Włączył miecz świetlny, zablokował wyłącznik i rzucił go w górę, wprawiając w

ruch wirowy. Miecz, wyciął zgrabny otwór, w sam raz, aby można było przez niego swobodnie przejść.

- Proszę uprzejmie - rzekł, chwytając broń w locie. Wyłączył ją, zanim jeszcze Mara zdążyła przechwycić Mocą krąg metalu, który poleciał w ich stronę. - Idziemy.

Na pokład dowodzenia i mostek dotarli bez większych problemów. Albo Vagaari

uciekli w rozsypce, przerażeni ognistą pułapką, którą sami na siebie zastawili, albo też Mara miała rację i ich obrona ograniczyła się do tego jednego korytarza.

Pozostało im jednak sporo drogi do przebycia, zanim dotrą do centrum dowodzenia, a Estosh cały czas miał do dyspozycji niewiadomą liczbę Vagaarich. Szli więc czujnie, z mieczami w gotowości.

Po chwili Luke zaczął się zastanawiać, czy Obcy rzeczywiście się poddali. Jak już wcześniej zauważyli na dolnych pokładach, największe szkody były w środkowej części dreadnaughta, gdzie atak Thrawna metodycznie zrównał z pokładem kopułki turbolaserów i projektory tarcz. Gruz i powyginane ściany stanowiły idealne miejsce na zasadzkę, a jednak Vagaari nawet nie próbowali ich użyć. Od czasu do czasu napotykali rzędy i stosy skrzynek materiałów wybuchowych, ale sposób ich ułożenia sugerował, że nie próbowano ich ukryć ani zakamuflować. Zupełnie jakby uciekający Vagaari pozostawili je w popłochu uciekając przed Jedi. Dwie sterty, których nie dało się obejść, Luke i Mara w okamgnieniu rozmontowali.

Dotarli do środkowej części i skierowali się dalej, gdzie mieściły się pomieszczenia załogi i dowódców. Tu opór był nieco lepiej zorganizowany: grupy od trzech do pięciu Vagaarich czaiły się po niszach i na zakrętach, zasypując Jedi skoncentrowanym ogniem z miotaczy, gdy tylko pojawiali się w ich polu widzenia. Zawsze jednak zmysły i refleks Jedi wystarczyły, aby uporać się z napaścią, Obcy zaś potrzebowali czasem aż kilku sekund, aby się zorientować, że stracili przewagę zaskoczenia, i rzucić się do ucieczki w głąb zrujnowanych korytarzy. Wedle wszelkich znaków Estosh był w ostatnim stadium bezradnej desperacji.

Timothy Zahn 275Mara jednak nie bardzo w to wierzyła. - On coś knuje - mruknęła, kiedy mijali kolejną nieudaną zasadzkę, przekraczając

ciała dwóch Vagaarich, którzy mieli pecha dostać rykoszetem z własnych miotaczy. - Oczywiście, że knuje - potwierdził Luke, rozglądając się na wszystkie strony,

kiedy dotarli do kolejnego skrzyżowania. Nikt na nich nie czyhał. - Pytanie brzmi: co? Co jeszcze mogła wnieść na pokład ekipa organizatorów „Pozagalaktycznego Lotu”, czego do tej pory przeciwko nam nie użyto?

- Chyba szybko się przekonamy - mruknęła Mara. - Jeszcze kilka skrzyżowań i będziemy na miejscu.

Układ był tu dokładnie taki sam jak na D-1, brakowało tylko zniszczeń, spowodowanych przez żwirowe rumowisko planetoidy. Tuż przed mostkiem biegł szeroki poprzeczny korytarz, z wysokim przejściem i zamkniętą śluzą naprzeciwko korytarza lewoburtowego. O trzydzieści metrów dalej, po prawej stronie, znajdowało się drugie, podobne wejście, tym razem umieszczone naprzeciwko głównego korytarza prawoburtowego. Za dwiema śluzami był zapewne przedsionek z monitorami i długimi rzędami konsol, z drugiej zaś strony przedsionka kolejne przejście i jeszcze solidniejsza śluza, wiodące na sam mostek.

- Są tam rzeczywiście - mruknął Luke, sięgając myślą przez ścianę. - Sporo ich. Mam wrażenie, że nas oczekują.

- I dobrze robią - orzekła Mara. - Jak chcesz to rozegrać? Luke zajrzał w poprzeczny korytarz, wiodący do prawoburtowego wejścia, i

rozważył możliwości. Sam fakt, że Vagaari zamknęli śluzę przedsionka, świadczył o tym, że nie mieli zamiaru oddać swojego terytorium bez walki.

- Wchodzimy - oznajmił. - Nie wiem, co zaplanowali, ale z pewnością albo zastawili identyczne pułapki za każdymi z dwojga drzwi, albo wszystko zachowali na sam mostek. Tak czy owak...

- Cicho! - szepnęła Mara, przekrzywiając głowę. - Słyszałeś coś? Luke zmarszczył brwi. Do szumu, jaki zawsze panuje na lecącym okręcie, doszedł

metaliczny grzmot, dochodzący najwyraźniej z prawej strony. Spojrzał raz jeszcze w kierunku korytarza wiodącego do drugich drzwi przedsionka...

Z prawoburtowego korytarza w pole widzenia wtoczyła się nagle ogromna maszyna w kształcie koła. Zatrzymała się i zaczęła otwierać niczym dziwaczny metalowy kwiat.

- O, nie jęknęła - Mara, przerzucając miecz świetlny do lewej ręki i chwytając miotacz.

Było już jednak za późno. Zanim wystrzeliła, maszyna zdążyła się rozwinąć i odrzuciła w tył wygięty łeb, balansując na trzech nogach. Przedramiona ustawiły się poziomo, a mglista kula tarczy deflektorowej ożyła nagle i strzał Mary odbił się, trafiając w sufit. Głowa zwróciła się ku nim, jakby dostrzegając ich po raz pierwszy, a ramiona z wbudowanymi na stałe miotaczami przesunęły się, biorąc ich na cel.

Droideka. W przeciwieństwie jednak do robota, którego niedawno widzieli w kantynie Jerfa Huxleya, ta wydawała się całkowicie sprawna.

I polowała właśnie na nich.

Rozbitkowie z Nirauan 276

R O Z D Z I A Ł

25 Mara wciąż trzymała miecz świetlny w lewej ręce, kiedy droideka otworzyła

ogień. Odwróciła się, usiłując sparować strzał, i w tej samej chwili śmignęło jej pod nosem błękitne ostrze miecza Luke’a, odbijając promienie skierowane w jej pierś.

- Uciekamy! - krzyknął. Nie musiał jej tego powtarzać dwa razy. Biegli najszybciej, jak mogli,

jednocześnie osłaniając się przed nagłym gradem strzałów. Uskoczyli wreszcie w ten sam lewoburtowy korytarz, z którego przed chwilą wybiegli.

- A niech to... - Później - warknął Luke. - Słyszę, że znowu się składa. Mara zaklęła pod nosem, wbijając miotacz do kabury, i popędziła korytarzem. - Czekaj no...! - zawołała, bo nagle przyszło jej coś do głowy. - Nie zatrzymuj się

- ostrzegła, wskakując w otwarte przejście po prawej. Luke przystanął na moment. - Co jest...? - Coś wymyśliłam - wyznała. - Rusz się, zanim zobaczy, że rozmawiasz z pustym

pokojem. Wiedziała, że jej mąż nic nie rozumie i do tego nie jest wcale uszczęśliwiony, że

musi ją zostawić. Jeśli jednak ona czuła jego wątpliwości, on bez trudu wyczuwał w niej przekonanie, że to gra warta świeczki. Szybko skinął głową i ruszył dalej w kierunku przeciwnym do mostka. Mara nadstawiła uszu. Jednostajny pomruk droideki zmienił nieco ton, kiedy robot zakręcał, aby dalej ścigać jej męża. Jeszcze raz uległ zmianie, kiedy droideka zauważyła uciekającego Luke’a i ruszyła w pościg. Mara cofnęła się o kilka kroków w głąb pomieszczenia, w nadziei, że uda jej się usunąć poza zasięg czujników droideki, wyjęła miotacz i wycelowała w otwór drzwiowy. Może mieć naprawdę jeden strzał. Tylko jeden.

Nagle w zasięgu jej wzroku pojawiła się plama lśniącego metalu. Mara pozwoliła, by Moc kierowała jej ruchami, i strzeliła.

Zanim zdążyła zarejestrować wzrokiem obecność droideki, tej już nie było. Z kierunku, w którym znikła, dobiegł ostry brzęk metalu o metal, kiedy robot zatrzymał się nagle, aby zająć się niespodziewanym zagrożeniem. Mara skoczyła na równe nogi i

Timothy Zahn 277rzuciła się ku wyjściu w nadziei, że zdoła strzelić jeszcze raz, nim droideka odzyska równowagę.

Maszyna była jednak za szybka. Zanim wyłoniła się z korytarza, zaczęła toczyć się w jej kierunku. Mara wzięła na cel pęk czujników na głowie robota i strzeliła.

Za późno. Droideka znów rozwinęła tarczę, odbijając strzał. Dokończyła się rozwijać i znów wstała, kierując broń na Marę. Mara rzuciła miotacz, włączyła miecz i ustawiła ostrze przed sobą jako osłonę. Miotacze droideki uniosły się lekko...

I nagle maszyna zachwiała się, gdy coś wielkiego i czarnego przeleciało przez korytarz i od tyłu uderzyło w jej tarczę, przez co pierwsza seria z obu miotaczy poszła w pokład. Mara cofnęła się, blokując strzały droideki, która niezgrabnie poczłapała za nią. W chwilę potem dotarła do korytarza obok mostka. W tym momencie w droidekę uderzył kolejny ciemny kształt i Mara skorzystała z chwilowego zamieszania, by uskoczyć w lewo i popędzić w stronę korytarza po prawej burcie. Z nadzieją w duszy, że bliźniaczka droideki nie czai się gdzieś w pobliżu, skręciła za róg.

Nikt na nią nie czekał - ani droideka, ani Vagaari. Cofnęła się o dwa poprzeczne korytarze, kiedy drogę zagrodził jej Luke, zatrzymując ją uniesioną dłonią.

- W porządku - rzekł. - Nie idzie za nami. - Lepiej, żebyś miał rację - mruknęła, dysząc ciężko. Zwolniła i przystanęła. -

Dzięki za pomoc. Czym w nią rzucałeś? - Czym popadło - odparł, rozglądając się wokół. Wskazał jej najbliższy warsztat

elektroniczny. - Pierwszy poszedł konwertor mocy, jak mi się zdaje, a potem dwumetrowy kawałek stężenia konstrukcyjnego, który się odłamał i poniewierał.

- Żaden z tych przedmiotów nie należy do lekkich - zauważyła z przekąsem, gdy weszli do sali. - Jeśli takie uderzenie najwyżej utrudnia jej celowanie, możemy zapomnieć o zniszczeniu tego potwora za pomocą ciężkich narzędzi.

- Chyba masz rację - zgodził się Luke. - A ty? Miałaś trochę szczęścia z tym strzałem?

Wzruszyła ramionami. - Chyba trafiłam w głowicę czujnikową, ale nie wiem, jakie szkody udało mi się

wyrządzić. Prawdopodobnie niewielkie... z pewnością nie miała problemów, żeby potem znowu wziąć mnie na cel.

- Ale chyba nie może utrzymywać tarcz, kiedy się turla. - Masz rację - odrzekła. - Z podniesionymi tarczami może najwyżej sobie

podreptać. Problem polega na tym, że turlając się, są za szybkie. żeby zrobić im krzywdę.

- Z pewnością nie z tak małego miotacza - zgodził się Luke. - Może zobaczymy, czy nie znajdzie się coś o większej mocy, i zrobimy drugie podejście?

Może - odparła z powątpiewaniem. - Ale wtedy pojawią się inne ograniczenia. Z miotaczem jest tak, że im więcej ma mocy, tym jest cięższy i większy. Nawet używając Mocy, miałam problem z trafieniem jej z mojego pistoletu. O wiele trudniej będzie poruszać choćby karabinem z taką szybkością, aby nadążyć za tempem i zwrotnością droideki.

Rozbitkowie z Nirauan 278- A gdyby się nie ruszała? - dopytywał się Luke. - Czy taki karabin przebiłby

tarczę? Mara pokręciła głową. - Nigdy nie czytałam instrukcji, ale z tego, co wiem, wygląda na to, że trzeba by

było czegoś znacznie większego. - W dalszym ciągu pozostaje więc kwestia zniszczenia jej w ruchu - stwierdził

Luke. - Może powinnaś była spróbować tej zasadzki z mieczem świetlnym, zamiast z miotaczem.

- Nic by z tego nie wyszło - odparła. - Musiałabym stanąć w samych drzwiach, żeby jej dosięgnąć, a ona zajęłaby się mną znacznie wcześniej, niż weszłabym w zasięg.

- A co teraz, kiedy ma uszkodzone czujniki? - Wolałabym nie próbować - przyznała się Mara z wahaniem. - W głowicy

znajduje się kilkanaście typów różnych czujników: promieniowanie złożone, drgania, a oprócz tego jeszcze ze dwa. Może celować i strzelać, używając dowolnej ich kombinacji.

- Niesamowite - rzekł Luke z lekką frustracją. - Nie możemy użyć miotaczy, nie możemy użyć mieczy świetlnych... więc jak sobie z nimi radzili tamci Jedi?

Mara zacisnęła usta. - Chyba głównie uciekali - odparła. - Nie pamiętam ani jednej historii o Jedi, który

by w pojedynkę zlikwidował taką droidekę z tarczą. Luke wydawał się nieco zmieszany. - Naprawdę? - Naprawdę, niestety. - Mara wychyliła się za drzwi, żeby wyjrzeć na korytarz. -

Ale powiedziałeś, że się zatrzymała, prawda? Luke skinął głową. - Słyszałem, jak się rozwija. Sądząc z odgłosów, tkwi gdzieś pośrodku między

dwojgiem drzwi. - Jak wielki metalowy vonskr na straży. - Właśnie - odparł Luke już odrobinę raźniej. - Przynajmniej wiemy już, co

ciekawego organizatorzy „Pozagalaktycznego Lotu” upakowali na pokładzie. A w ogóle skąd oni, na wszystkie światy, wytrzasnęli droidekę? Myślałem, że ma je tylko Federacja Handlowa.

- Tak było, ale zapominasz, że Federacja Handlowa została podobno zrehabilitowana po incydencie na Naboo - zauważyła Mara. - Trwała niechętna współpraca, dopóki separatyści nie spuścili pięści na Geonosis i nie zaczęły się Wojny Klonów. Ktoś prawdopodobnie przekonał ich, że powinni przekazać kilka robotów na „Pozagalaktyczny Lot”, biorąc pod uwagę ich zastosowanie jako strażników dla nowych kolonii. - Machnęła ręką. - Na szczęście odnoszę wrażenie, że Vagaari mają tylko jedną sprawną droidekę.

- Jedna mi w zupełności wystarczy - mruknął Luke ze złością. - Dziwi mnie, że posunęli się aż tak daleko.

Timothy Zahn 279- A ja nie - odparła jego żona. - A przynajmniej nie powinnam być zdziwiona. Im

więcej o tym myślę, tym bardziej jestem pewna, że Estosh przybył tu szukać przede wszystkim technologii robotyki.

- Dlaczego tak sądzisz? - Luke zmarszczył brwi. - To było zaraz potem, jak pierwszy robot sprzątający nawinął się nam pod nogi

na Czwórce, a ty poszedłeś sprawdzić, dokąd się wybiera - odpowiedziała, czując zakłopotanie i wstyd profesjonalisty. Powinna była natychmiast to skojarzyć, podobnie jak fałszywy statek uchodźców z Geroon. - Zaczęliśmy ogólnie rozmawiać o robotach, a jeden z Vagaarich spytał wtedy właśnie o droideki. Nie mógł znaleźć tego terminu nigdzie indziej, z wyjątkiem instrukcji obsługi Fela.

- No tak - powoli powiedział Luke. - Ale wiemy przecież, że to oni go skradli. - Zgadza się - przytaknęła. - Ale w tym zestawie były cztery gęsto zapisane karty

danych. Jaka jest szansa, że natknęliby się na droidekę w opisach robotów, gdyby jej nie szukali? Jeszcze mniejsza niż to, że trafią na procedury serwisowe i aktywacji - zauważyła. - Pamiętasz, co powiedział Fel na temat tego, że Chissowie nie mają robotów? Jeśli Chissowie ich nie mają, prawdopodobnie nie ma ich również nikt inny. A skoro tak, to gdyby Vagaari się nauczyli, jak budować i przygotować armię robotów, mieliby ogromna przewagę nad innymi kulturami, zwłaszcza mniej rozwiniętymi, które zdają się należeć do ulubionych przez nich ofiar.

- Chyba masz rację - zgodził się mąż. - A zatem pierwotny plan prawdopodobnie obejmował wymordowanie wszystkich na pokładzie „Posła Chaft”, zajęcie „Pozagalaktycznego Lotu” i zabranie wszelkich robotów, jakie uda im się znaleźć, a potem powrót po cichutku przez Redutę, zanim ktokolwiek zauważy naszą nieobecność.

- To by się zgadzało - rzekła Mara. - Mieli cholerne szczęście, że przy okazji trafił im się bonus w postaci działającego dreadnaughta.

- Ładny bonus. - Luke się skrzywił. - Naczelnik Vagaarich na pewno bardzo się ucieszy, kiedy mu coś takiego zaparkują przed domem.

- Po moim trupie - odparła. - To ty jesteś mistrzem Jedi. Musisz coś wymyślić. - Może nie musimy niszczyć tej droideki? - Luke się zadumał. - Przecież chcemy

tylko dostać się do centrum sterowania i przejąć kontrolę nad statkiem. - A droideka co? Przekonamy ją, żeby się na chwilkę odwróciła? Luke uśmiechnął się niewesoło. - Wiesz co? Chyba właśnie to zrobimy. Luke ostrożnie ruszył prawoburtowym korytarzem. Przed nim znajdowały się

drzwi na pokład dowodzenia, a gdzieś poza zasięgiem wzroku czekała czujna droideka. Sięgnął umysłem ku Marze i wyczuł ją w identycznej pozycji jak on, tylko o

trzydzieści metrów dalej w korytarzu po lewej burcie. Droideka była dokładnie pomiędzy nimi... a sposób zawieszenia jej ramion sprawiał, że mogła strzelać zawsze tylko w jednym kierunku. Zebrał się w sobie, chwycił miecz świetlny i ruszył w kierunku poprzecznego korytarza.

Rozbitkowie z Nirauan 280Tak jak wcześniej przypuszczał, droideka stała tyłem do pokładu sterowania,

dokładnie pośrodku pomiędzy dwojgiem drzwi. Kiedy jej czujniki wykryły obecność Luke’a, natychmiast podniosła tarczę i oba działka skierowały się w jego stronę.

- Tak, to ja! - zawołał Luke, podnosząc miecz do pozycji obronnej, i zrobił jeszcze dwa kroki w stronę maszyny. - No chodź, poczęstuj się.

Droideka usłużnie zasypała go ogniem z miotacza. Miecz świetlny Luke’a błyskał w różne strony, odbijając strzały, podczas gdy Jedi cofał się nieznacznie w kierunku, z którego przed chwilą nadszedł. Dotarł do narożnika i cofnął się poza zakręt, w bezpieczne miejsce. Wyłączył miecz świetlny, odwrócił się i pobiegł korytarzem, nasłuchując między jednym uderzeniem stóp o pokład a drugim znajomego odgłosu ścigającego go robota.

Odgłos się nie pojawił. Luke zmarszczył brwi i przystanął, nasłuchując uważnie. Wciąż żadnego pościgu. Znów zmienił kierunek i zawrócił do zakrętu. Ostrożnie wysunął głowę.

Droideka odpowiedziała kolejną serią z miotacza, która wyryła świeże ślady w metalowej ścianie. Ale tym jednym, krótkim spojrzeniem Luke przekonał się, że droideka nie ruszyła się z miejsca, w którym ją zostawił.

Wrócił do kryjówki, wyjął komunikator i go włączył. - Mara? - Nie ma ochoty się z tobą pobawić, zgadza się? odpowiedział głos żony. - Zdaje się, że tam gdzie jest, czuje się całkiem szczęśliwa - odparł Luke. - A

może ty chcesz spróbować? - Nie chce mi się, szkoda fatygi - stwierdziła Mara. - Już wie, że jest nas dwoje, a

wydaje się dość sprytna, żeby nie dać się nabrać na pościg za jednym, pozostawiając drugie na wolności. Obawiałam się, że będziemy mieli taki problem.

- I tak warto było spróbować - mruknął Luke. - Przechodzimy chyba do planu numer dwa. Gotowa?

- Gotowa - odparła. - Uważaj na siebie. - Jasne. - Luke wyłączył komunikator i zatknął za pas. Cofnął się do rogu,

podniósł miecz, przygotował się... ... i obrócił się na pięcie na ułamek sekundy przedtem, zanim dosięgnął go snop

ognia z miotacza wystrzelony z drugiego końca korytarza. Kolejny oddział bojowy Vagaarich przypuścił szturm - widocznie w nadziei, że podejdą Luke’a w chwili, kiedy on będzie skoncentrowany na walce z droideka.

Podobnie jak poprzednie ataki, ten też skończył się równie szybko, jak zaczął. Luke wyczuwał ból Vagaarich, kiedy wystrzelone strumienie energii wracały do źródła, a potem rozpoznał zwiększającą się odległość świadczącą o tym, że napastnicy wycofują się.

Odetchnął głęboko. Teraz, kiedy odzyskał normalne widzenie, wyczuł nagły niepokój Mary. Wysłał jej szybką, krzepiącą myśl oraz milczące ostrzeżenie, żeby się pilnowała. Znów schował się za róg i z podniesionym mieczem zaatakował najbliższe przejście.

Timothy Zahn 281Droideka musiała się spodziewać powtórzenia wcześniejszego, ostrożnego ataku

Luke’a. Pierwsze splunięcie ogniem, kiedy biegł przez korytarz i zatrzymał się nagle w drzwiach przedsionka, minęło go z daleka. nie czyniąc mu szkody. Druga salwa droideki była już celna i Luke mocno zacisnął zęby, odbijając kolejne strzały. Nie miał odwagi podzielić uwagi i spojrzeć dalej niż na robota, ale jeśli Mara trzymała się planu, powinna już skradać się ze swojej części korytarza do lewoburtowych drzwi przedsionka...

Nagle fala ognia skierowana na I.uke’a znikła, gdy droideka okręciła się wokół własnej osi. Luke miał zaledwie dość czasu, żeby zauważyć Marę, która dźgała mieczem drzwi śluzy. Droideka otworzyła do niej ogień. Zaparło mu dech w piersi, ale Mara spodziewała się takiego manewru i błyskawicznie uniosła miecz, w samą porę, aby się obronić.

Teraz, kiedy atak robota skierowany był w drugą stronę, przyszła pora na Luke’a. Nie spuszczając z droideki bacznego oka, uniósł miecz poziomo, a potem wbił go w śluzę obok.

Droideka zareagowała, odwracając się w jego stronę. Luke uniósł miecz i znów wszedł w trans bojowy, odbijając promienie poczwórnych laserów plujących niszczycielskim ogniem. Wiedział, że za droideką Mara kontynuuje samodzielny atak na centrum dowodzenia. Jeśli robot da się wciągnąć w tę grę, w końcu oboje się przebiją.

Droideka też to, zdaje się, zrozumiała. Oddała ostatnią salwę do Luke’a i opuściła tarczę, zwinęła się w kształt koła, po czym zaatakowała Marę. Luke rzucił się w pogoń...

... i z trudem zdążył wyjąć miecz, gdy droideka wystrzeliła w niego podwójny strumień energii z miotaczy.

Zdołał zablokować strzały, ale zwolnił kroku, tak nieoczekiwane było to zdarzenie. Nie miał pojęcia, że droideka może strzelać również wtedy, kiedy ma kształt kola. Maszyna wypaliła kolejną, potężną salwę w Marę, potem znów w Luke’a, gdy tylko pozwoliła jej na to pozycja miotaczy, które akurat znalazły się w odpowiednim punkcie obrotu. I następną w Marę ...

Luke jęknął, kiedy zdał sobie sprawę ze strategii droideki. Puścił się szalonym pędem. Robot kierował się prosto na Marę, w takim tempie, że nawet refleks Jedi nie byłby dość szybki, aby odeprzeć atak. Posłał żonie desperacką myśl „Uciekaj! Umykaj stąd! Natychmiast!”.

Ale Mara ani drgnęła. Ona także przejrzała już plan droideki. Wyczuwał to. Zamiast jednak próbować ucieczki czekała na robota z nadstawionym świetlnym mieczem, przygotowana na bezpośrednie starcie. Luke zaklął cicho, częściowo z gniewu, a częściowo ze strachu. Jeszcze przyspieszył kroku, desperacko pędząc ku żonie. Droideka była już prawie przy niej...

Robot wystrzelił po raz ostatni z pozycji kola i ze zgrzytem zatrzymał się o niecałe dwa metry od Mary, kiedy ta wreszcie drgnęła. Skoczyła do przodu i w bok. Usuwając się z linii ognia, i rzuciła się na robota z mieczem.

Rozbitkowie z Nirauan 282I znów mechaniczny refleks droideki był zbyt szybki. Podniosła tarcze, zanim

jeszcze całkiem się rozwinęła, odbijając mglistą powierzchnią ostrze miecza świetlnego. Teraz nadal się rozwijała, a jej miotacze wysunęły się w jednej chwili, całkowicie sprawne i zdolne do pełnych manewrów. Mara daremnie próbowała zasłonić się mieczem... Miotacze plunęły ogniem...

Luke desperackim rzutem ciała cisnął miecz wprost pod miotacze, blokując strzały.

- Uciekaj! - krzyknął. Mara nie potrzebowała zachęty. Przeskoczyła nad droideką, po drodze chwytając

w powietrzu miecz Luke’a i opadła na pokład, od razu zrywając się do biegu. Luke przyhamował, pochwycił broń w locie. W sekundę później biegli razem w kierunku względnie bezpiecznego schronienia korytarza po prawej burcie.

Okazało się jednak, że schronienie to nie było wcale tak bezpieczne, jak sądził Luke. Za plecami usłyszął znowu odgłos zwijającej się droideki. Widocznie uznała, że mając ich oboje na widoku, może przejść do ofensywy.

Dotarli do korytarza po prawej burcie i schowali się za róg. - Goni nas - wydyszała Mara. - Wiem - wysapał w odpowiedzi Luke. - Biegnij. Może spróbujemy jednak tej

pułapki na miecze świetlne. Mara nie odpowiedziała, choć chciała wspomnieć, że czujniki droideki wciąż

jeszcze działały dość dobrze, aby ten gest okazał się bezużyteczny. Szkoda jej było oddechu.

Luke znów w samą porę pochwycił podejrzane odgłosy za plecami. - Uważaj - warknął, zatrzymując się w miejscu i obrócił się na pięcie. Droideką

zatrzymała się o kilka metrów od nich i właśnie zaczynała się rozwijać. - Tam - rozkazał Luke i lekkim skinieniem głowy wskazał poprzeczny korytarz, przecinający im drogę o parę metrów dalej.

Droideką otworzyła ogień, kiedy wycofywali się w tamtym kierunku, ale z tej odległości refleks Jedi doskonale wystarczył, by odeprzeć atak. W kilka sekund później znaleźli się w korytarzu, poza zasiągiem jej widzenia.

Oparli się jedno obok drugiego o zimną metalową ścianę, dysząc ciężko. Gdzieś w oddali Luke słyszał, jak droideka znów zwija się w koło, i zaryzykował jedno spojrzenie zza rogu. Jeśli jej się zdaje, że zdoła ich zapędzić w ślepy zaułek...

Teraz, kiedy nieprzyjaciel pozornie znikł z jej pola widzenia, maszyna postanowiła widocznie wrócić na stanowisko. Luke obserwował, jak znów się przekształca i leniwie toczy na swoje miejsce za zakrętem, w korytarzu pokładu dowodzenia.

- Nie działa - zameldował. - Bez żartów - warknęła Mara. - Dzięki, że mnie wyciągnąłeś. Myślałam, że może

zdołam zadać zabójczy cios, zanim podniesie tarcze. - Chyba cię po prostu zobaczyła - rzekł Luke. - Wiedziałaś, że może strzelać,

kiedy się toczy?

Timothy Zahn 283- Nie - odparła. - Albo to był bardzo dokładnie ukrywany sekret, albo też nowa

cecha, którą ktoś wbudował konkretnie w ten model. Nie jest jednak aż tak skuteczna... widziałeś, że może strzelać wyłącznie po swojej trajektorii i tylko w takim punkcie obrotu, kiedy miotacze są odpowiednio skierowane?

- Jak dla mnie jest wystarczająco skuteczna - burknął Luke. - Tu się nie zamierzam sprzeczać. - Mara pokręciła głową. - Potrzebne nam nowe

podejście, Luke. Wciąż gramy w tę grę, ale wkrótce się zmęczymy. - I może oddział snajperów Vagaari zajmie się nami, kiedy będziemy myślami

gdzie indziej - zgodził się Luke. - Przemyślmy to sobie. Wiemy, że nie dobierzemy się do droideki. dopóki ma włączone tarcze. A to oznacza, że musimy zdążyć przed nimi... albo w czasie, kiedy jeszcze się toczy, albo kiedy się zatrzymuje i zaczyna rozwijać.

- Widzieliśmy, że może podnieść tarcze, zanim jeszcze skończy się rozwijać, jeśli czuje w pobliżu napastnika - zauważyła Mara.

- A to oznacza, że nie możemy pozwolić, aby zauważyła nadchodzący atak - zgodził się Luke. - To prowadzi nas znowu do próby zasadzki...

- Zgadza się - przytaknęła. - Problem w tym. że jedyne miejsce, gdzie można się tu schować, to jedno z pomieszczeń w korytarzach.

- Próbowaliśmy już tego. - Też się zgadza - odrzekła. - Musimy ją wyprowadzić w jakieś bardziej

obiecujące miejsce. Możemy się ulokować pośród gruzu, w kopułkach turbolaserów... Luke pokręcił głową. - Nie dopuści do tego - rzekł. - Widziałaś, co teraz zrobiła. Mając nas oboje na

widoku, i tak zdołała zatrzymać się o dwa metry od centrum dowodzenia, oddała kilka strzałów, po czym wróciła na posterunek.

- Rzeczywiście - skomentowała Mara, ale jej wyraz twarzy nagle nieco się zmienił, kiedy popatrzyła na ścianę naprzeciwko. - Myślisz, że mógłbyś odnaleźć dokładne miejsce, gdzie się zatrzymała?

Luke pogrzebał w pamięci. - Bez problemu - odparł. - Za każdym razem przystawała dwa metry w głębi

korytarza, dokładnie pośrodku, gdzie jest bezpieczna przed wszelkimi atakami. Oczywiście nie ma gwarancji, że zatrzyma się tam znowu następnym razem.

- O, sądzę, że jest - odparła z cichym śmieszkiem. - Nawet jeśli to model z autonomicznym mózgiem, Vagaari nie mogli go zaprogramować w żaden interesujący sposób. Sądzę, że dostała parametry patrolu i będzie ich przestrzegać co do centymetra.

- Doskonale - mruknął Luke, obserwując ją podejrzliwie. Znał to spojrzenie, wiedział, że zwykle oznacza kłopoty. - I tak nigdzie w pobliżu nie ma kryjówki na zasadzkę...

- Nie szkodzi - odrzekła. - W tym przypadku nie będziemy potrzebować kryjówki. Plan jest taki...

Luke mocniej zacisnął dłoń na mieczu świetlnym i znów wszedł w korytarz

wiodący do centrum sterowania.

Rozbitkowie z Nirauan 284Głowa droideki natychmiast zwróciła się ku niemu, jakby z niedowierzaniem, że

on naprawdę znów chce próbować. Luke zrobił jeszcze jeden krok. Droideka zareagowała natychmiast, śledząc go lufami miotaczy.

- Przygotuj się - mruknął i zrobił następny krok, kiedy wyczuł, że Mara wchodzi w korytarz dokładnie po jego śladach.

I nagle wszystkie inne wrażenia usunęły się w cień. Droideka otworzyła ogień. Miecz Luke’a błyskał raz po raz, odbijając promienie, podczas gdy on sam

dyskretnie kierował się w stronę prawrobunowych drzwi do przedsionka. Dotarł do niego i jak przez mgłę usłyszał syk broni Mary.

Droideka zareagowała natychmiast. Zaledwie Mara wbiła miecz w drzwi śluzy, robot przestał strzelać, zwinął się i ruszył ku nim z całą prędkością. Luke obserwował, jak się zbliża, usiłując wyliczyć czas.

- Teraz! - krzyknął do Mary. Odbił snop ognia, kiedy usłyszał, że żona wyłącza miecz i wycofuje się w stosunkowo bezpieczne miejsce w korytarzu. Wytrzymał jeszcze pół sekundy, po czym wyszedł z pozycji bojowej i rzucił się w ślad za nią.

Droideka nacierała. Luke słyszał subtelne zmiany szumu siłowników, kiedy zmieniała kierunek, aby prowadzić dalej polowanie, więc na wszelki wypadek przyspieszył. Jeśli nie miał racji co do ostatniej pozycji droideki, albo jeśli maszyna nie została zaprogramowana tak dokładnie, cały plan weźmie w łeb.

Odgłos toczącego się koła ucichł nagle. - Jest! - zawołała Mara, hamując tuż przed nim. Luke zatrzymał się i okręcił z zapalonym, gotowym do ataku mieczem. Droideka

stała pośrodku korytarza, dokładnie tam, gdzie ostatnio, kiedy goniła ich w tym kierunku. Jej tarcza ochronna uniosła się, gdy robot rozwinął się do pozycji ataku.

A pod nią, na pokładzie, obok jednej z trzech nóg, w miejscu gdzie Mara umieściła ją starannie, zanim jeszcze rozpoczęli swoją małą zmyłkę, leżała ich ostateczna, tajna broń.

Stary miecz świetlny Lorany Jinzler. Leżał wewnątrz tarczy droideki. Luke uniósł miecz, raczej w salucie niż w obronie. Zanim miotacze droideki

znalazły się w pozycji do strzału, wyczuł, jak Mara sięga w Moc, unosi miecz Lorany z pokładu i ustawia tak, by był skierowany w górę, w stronę potężnej gruszki z pancernego brązu, znajdującej się u podstawy odwłoku droideki. Zielone ostrze z astmatycznym syknięciem ożyło, wcinając się w ciężki stop wnętrzności robota.

Luke doznał nagle mglistego, przelotnego przeczucia. - Padnij! - krzyknął, chwycił Marę poprzez Moc i rzucił na pokład, plecami do

zniszczonej maszyny. Droideka eksplodowała z hukiem gromu. Luke zacisnął powieki, krzywiąc się, kiedy fala uderzeniowa przeleciała po nim

jak pustynna burza piaskowa, a żar opalił mu kark. Uderzenie uniosło go z pokładu i rzuciło nim o ścianę; maleńkie kawałki rozrywanego metalu cięły go po plecach, ramionach i nogach jak oszalałe, kąsające muchy. Za falą uderzeniową przyszedł obłok żrącego dymu, paraliżując oddychanie. W chwilę później owionęła go fala

Timothy Zahn 285chłodniejszego powietrza, płynącego w kierunku częściowej próżni spowodowanej krótką turbulencją.

A potem wszystko ucichło. Ostrożnie otworzył oczy i spojrzał przez ramię. Droideki nie było. Podobnie jak miecza Lorany, co wywołało u Luke’a lekkie

wyrzuty sumienia. Nie było też większej części drzwi śluzy po prawej burcie. - Idziemy - rzeki do Mary, zmuszając się, aby wsiać. Był nieco oszołomiony, ale

chyba bez obrażeń. - Chodźmy, zanim się pozbierają. - Co mówisz? - niepewnie spytała Mara, z trudem stając na nogi. Powoli, z trudem

obróciła się w miejscu. - A... tak, to może być konieczne. - Właśnie. - Luke rozejrzał się za swoim mieczem świetlnym, który jakimś cudem

znalazł się o trzy metry od niego, i sięgnął w Moc, żeby przyciągnąć go do siebie. - Podejrzewam, że ta gruszka wraz ze swoim pancerzem stanowiła minireaktor robota.

- Masz rację - odparła Mara, schylając się po swój miecz. - Chciałam ją tylko wyłączyć, ale nie aż tak gwałtownie.

- Chyba trafiłaś w jeden z regulatorów mocy - wyjaśnił, oddychając głęboko. Przyjrzał się żonie. Jej ubranie było paskudnie popalone, ale poza tym wydawała się w porządku, jeśli nie liczyć kilku niewielkich zadraśnięć i poparzeń. Wciąż jeszcze wyglądała na odrobinę oszołomioną eksplozją, podobnie jak on sam, ale szybko wracała do siebie. - Chodź, musimy tam wejść - powtórzył.

- Masz rację - odparła już nieco silniejszym głosem. Odetchnęła głęboko i zrobiła krok naprzód. - Do roboty.

Lewa strona drzwi śluzy zapadła się do wewnątrz, gruby metal był wygięty i odsłaniał otwór, przez który bez trudu mogło przejść dwoje ludzi. Luke i Mara uczynili to razem, z mieczami w pogotowiu.

Okazało się jednak, że ostrożność była zbędna. Na zewnątrz fala uderzeniowa eksplozji droideki miała do dyspozycji długi korytarz, gdzie mogła rozproszyć swoją energię. Tu jednak ściśnięto ją na stosunkowo niewielkiej przestrzeni przedsionka monitorowni. Sądząc po wyglądzie ponad dwudziestu Vagaarich, rozpłaszczonych na konsolach lub wijących się w konwulsjach na pokładzie, fala musiała bardzo dzielnie walczyć z zamknięciem.

- Niech sobie leżą - rzekł Luke, patrząc na rzędy krzeseł i konsoli monitorowych, a potem przeniósł wzrok na przejście i śluzę wiodące na mostek. - Zobaczmy, czy uda nam się wejść, zanim Estosh się zorientuje, że tu jesteśmy.

- Idź sam - odparła Mara i zerknęła w lewo, gdzie jedna z konsoli odezwała się nagle seria pisków. - Chcę zobaczyć, co tam się dzieje.

Luke skinął głową i ostrożnie lawirując pomiędzy konsolami, podążył w kierunku drzwi. Był już prawie przy nich, kiedy rozległ się potężny, metaliczny brzęk, a drzwi zaczęły się rozsuwać z głuchym hukiem.

- Pst! - syknął Luke ostrzegawczo do Mary i skoczył pomiędzy konsole stojące na prawo od drzwi. Wyłączył miecz i schował się za jedną z szaf, ostrożnie wyglądając na zewnątrz.

Rozbitkowie z Nirauan 286Za drzwiami stało dwóch Vagaarich, z karabinami laserowymi wycelowanymi na

przedsionek. U ich boku warczały dwa wolvkile. Luke wstrzymał oddech, rozumiejąc, jak wielką mają szansę. Odgrodzeni grubymi

ścianami od eksplozji, Vagaari na mostku musieli jednak zauważyć wybuch. Estosh uznał widocznie, że warto wysłać kogoś, by sprawdził, co się dzieje.

A to oznaczało, że mostek stoi przed nimi otworem, a na drodze mają tylko paru żołnierzy z wolvkilami.

Pytanie, jak najlepiej skorzystać z takiej szansy? Jeden z żołnierzy rzucił przez ramie, parę stów. Z mostka odpowiedział mu drugi

glos. Dwaj Vagaari z pewnym ociąganiem przeszli przez próg i ruszyli w kierunku zniszczonych drzwi, ściskając kurczowo karabiny.

I wtedy jeden z wolvkilów odwrócił łeb i spojrzał prosto na Luke’a. Luke odpowiedział spojrzeniem i sięgnął w Moc. Na „Pozagalaktycznym Locie”

miał okazję dotknąć splotów nerwowych tych zwierząt sprawdzić ścieżki, które nieszkodliwie je uśpią. Teraz potrzebował czegoś jeszcze subtelniejszego, co stłumi w nich ciekawość i agresją, nie powodując, że padną na pokład jak szmaciane kukły. Ostrożnie, choć szybko wniknął w system nerwowy wolvkila...

I w tym momencie rozległ się jęk. Dochodził z drugiej części pokoju. Dwaj Vagaari poderwali się jednocześnie,

unosząc broń. Jęk powtórzył się, tym razem dziwnie gulgoczący. Jeden z Obcych powiedział coś do wolvkilów i zwierzę szybko zapomniało o Luke’u, kierując się we wskazaną stronę. Vagaari poszli za nimi, nie opuszczając broni. Drzwi na mostek za ich plecami zaczęły się powoli zamykać.

Luke z uśmieszkiem pełnym satysfakcji wyszedł z ukrycia, zrobi dwa kroki za plecami niczego nieświadomych żołnierzy i prześliznął się przez przejście.

Timothy Zahn 287

R O Z D Z I A Ł

26 Poruszał się tak gładko i cicho, że przez pierwsze pół sekundy nikt na mostku nie

wydawał się zauważać intruza. Luke wykorzystał ten moment na szybką oceną sytuacji - dziesięciu Vagaarich w brązowych mundurach stało lub siedziało przy różnych konsolach sterowania, a ogromny transpastalowy iluminator przed nimi wciąż ukazywał mętne niebo hiperprzestrzeni. Wielka tablica zakrzywiona wokół ściany po prawej stronie pokazywała, że do wyjścia pozostały już trzy minuty.

W tym momencie Vagaari, który pilnował sterowania drzwiami śluzy, spostrzegł Luke’a i wydał zdławiony okrzyk.

Obcy przy konsolach zwrócili się w stronę intruza, wytrzeszczając oczy. Luke podniósł miecz świetlny i włączył go - w tym samym momencie wszyscy Vagaari jak jeden mąż skierowali na niego swoje miotacze i otworzyli ogień.

Większość tej spanikowanej salwy poleciała w sufit. Luke bez trudu zablokował trzy strzały, wycelowane nieco dokładniej, i pamiętając o tym, że pomieszczenie wypełnione jest niezbędnym do życia sprzętem, dopilnował, aby strzały wróciły dokładnie tam, skąd je wystrzelono. Następna salwa była jeszcze bardziej rozproszona, ponieważ ci z Vagaarich, którzy przeżyli, zrozumieli zagrożenie i zaczęli rozpaczliwie szukać schronienia. Luke wykorzystał tę niespodziewaną chwilę zamieszania i wysłał Vagaari obsługującego śluzę pod jego własną konsolę, po czym sięgnął w Moc i znów otworzył drzwi. Pozostali Yagaari, teraz ukryci za konsolami i fotelami, znów otworzyli ogień. W chwilę później większość z nich leżała na pokładzie. Za plecami Luke wyczuł Marę, która szła mu z pomocą.

- Amacrisier! Nagle strzelanina ucichła. Luke nie zmienił pozycji i zachował czujność. - Doprawdy, niezwykli z was wojownicy, Jedi - rzekł spokojnie jeden z Vagaarich

po drugiej stronie sali, wsuwając broń do kabury. - Gdybym sam tego nie widział, nigdy nie dałbym wiary.

- Każdy potrzebuje w życiu trochę zaskoczenia, Estosh - zauważył Luke. - Dobrze ci w tym mundurze.

- Teraz wyglądam tak jak zawsze - rzekł Estosh, prostując się dumnie. - Nie jestem już tym żałosnym, gorliwym nieudacznikiem, jakiego udawałem.

Rozbitkowie z Nirauan 288- Doskonale odegrana rola - zapewniła Mara, wślizgując się przez drzwi, by stanąć

obok Luke’a. - Ale wydaje mi się, że ciut przesadziłeś. - Nieważne - rzekł Estosh, niedbałym krokiem ruszając w ich stronę. - Wszyscy

daliście się nabrać na naszą nieszkodliwość. A to najważniejsze. - Właściwie to nikt nie dał się nabrać - poprawiła go Mara. - Arystokra Formbi

poznał się na was od razu. Estosh zatrzymał się w pół kroku. - Kłamiesz. Mara pokręciła głową. - Nie, ale proszę bardzo, wierz, w co chcesz. Masz swoje roboty, nawet udało ci

się dopaść dreadnaughta, żeby je przewieźć. A reszta planu? Oboje ust Estasha wygięło się lekko. - I znowu to twoja samica prowadzi przesłuchanie? - zadrwił i podjął swój spacer. - Nie, po prostu rozmawia - wyjaśnił Luke, czując, że coś jest nie tak. Estosh nie

spacerował bez celu, szedł w jakimś konkretnym kierunku. - Rozmowy są dla nieudaczników i ofiar - pogardliwie rzucił Estosh. - Rozmową

wojowników są ich czyny. - Chętnie przyznajemy, że dobrze nam wychodzi i jedno, i drugie - rzekł Luke,

zastanawiając się, co tamten knuje. Jeden z Vagaarich. zabity w pierwszej wymianie strzałów, leżał na konsoli znajdującej się na drodze Estosha. Luke uznał, że to prawdopodobnie ster. Czy martwy Vagaari miał jakąś szczególną broń, którą Estosh miał nadzieję odzyskać? A może będzie próbował dokonać zmiany kursu?

Dwaj żywi Vagaari łypali niechętnie na Jedi spoza swoich konsoli, znajdujących się nieco dalej na drodze Estosha. Czyżby przywódca miał zamiar skoczyć i zasłonić się nimi jak żywymi tarczami, w nadziei że wymyśli coś sprytniejszego?

W każdym razie najwyższy czas to zakończyć. Luke przestąpił z nogi na nogę, gotów przyblokować Estosha, zanim dojdzie tam, gdzie chce.

- Zostaw go - mruknęła Mara. Luke zmarszczył brwi i spojrzał na nią. W zielonych oczach lśniło coś

nieodgadnionego, ledwie widoczny uśmiech błąkał się w kącikach ust. Spojrzała na niego przelotnie i lekko zmarszczyła nos.

- Prawdziwi wojownicy nie troszczą się o to, jak mówią - pogardliwie rzucił Estosh.

Luke spojrzał na niego, jednocześnie uruchamiając technikę wzmacniania zmysłów Jedi. Bezsensowna tyrada Estosha była coraz głośniejsza, ale akurat teraz Luke’a nie interesowały dźwięki. Odetchnął głęboko - jedne po drugich analizował zapachy starości, kurzu, ludzi i Vagaarich, szukając tego, co Mara zdążyła już zauważyć.

Nagle poczuł odległy i bardzo słaby zapach. Odetchnął jeszcze raz, próbując go zidentyfikować.

I zesztywniał. Nie był to smród materiałów wybuchowych, jak się tego spodziewał, lecz coś znacznie bardziej jadowitego.

Trucizna.

Timothy Zahn 289I to nie jakaś tam zwykła trucizna. Kwaśny aromat zdradzał, że to żrąca

mieszanka, skomponowana tak, aby przepalić na wylot maskę z respiratorem lub filtr powietrza, a potem zrobić to samo z płucami ofiary. Była to broń ostatniej szansy, równie zabójcza dla atakującego, jak i dla jego przeciwnika, stosowana jedynie wówczas, gdy klęska była nieunikniona, a myśl o zwycięstwie przeciwnika wydawała się nie do zniesienia.

Rzucił szybkie, przelotne spojrzenie na pomieszczenie. Istniały techniki Jedi unieszkodliwiające trucizny, techniki, których używał już kiedyś z powodzeniem. Problem polegał na tym, że nie działały one na żrące trucizny. Użycie kwasu oznaczało, że Luke musiałby jednocześnie wykorzystywać techniki odtruwania i uzdrawiania, co nawet dla doświadczonego Jedi graniczyło z niemożliwością bez utraty kontroli nad jednym lub drugim.

A trucizna mogła być ukryta dokładnie w każdym miejscu mostka i zdalnie wyzwolona przez któregokolwiek z Vagaarich. Teraz, kiedy jej ślady znajdowały się już w powietrzu, nie było szansy, aby wykryć jej źródło.

Spojrzał pytająco na Marę. Skinęła głową z tym samym błyskiem w oku i na chwila ich umysły się zetknęły.

- ... którzy nie mają własnych sił i sprytu - ciągnął Estosh, wciąż krążąc po sali w pozornie przypadkowym spacerze.

- Och, nie wiem - odparła Mara. - Podejrzewam, że macie w sobie dużo brutalnej siły, ale wasz poziom sprytu jest żałosny. Arystokra Formbi wiedział o was od początku. Luke i ja zorientowaliśmy się po tym transportowcu bojowym, który zostawiliście w stacji Brask Oto.

- Problem polega na tym, że mamy przewagę zbrojną i strategiczną - odparł Luke, podejmując grę Mary. Jeśli zaczną prowadzić negocjacje, Estosh nie będzie podejrzewał, że poznali się na jego sztuczce z trucizną.

A gdyby rzeczywiście udałoby się go przekonać do kapitulacji, to jeszcze lepiej. - Możesz właściwie już się poddać - ciągnął Luke. - Jeśli to zrobisz, obiecujemy,

że ty i twój lud będziecie mogli bezpiecznie opuścić terytorium Chissów. - Jedynie ci, którzy ocaleją, oczywiście - dodała Mara. - Jeśli zbyt długo będziesz

się zastanawiał nad odpowiedzią, ta liczba jeszcze się skurczy. - Może i tak - odparł Estosh, przystając niby przypadkiem przy konsoli sterów. -

Ale może też być tak, że żadne z nas nie opuści tego statku. Pochylił się do przodu, opierając się przedramionami o konsolę. Jego dłonie

zwisały niedbale parę centymetrów nad kontrolkami. - Może przyszła chwała Imperium Vagaarich będzie wystarczającą zapłatą za

nasze wysiłki. - Nic z tego - odparł Luke. - Nawet tego nie dostaniesz. - Zobaczymy - odparł Estosh. Zaczerpnął tchu, wyprostował się na całą wysokość

i jednocześnie opuścił dłonie na przyciski. Rozległ się cichy pisk; w sekundę później niebo hiperprzestrzeni wirujące za iluminatorem zmieniło się w smugi gwiazd, a potem w świetliste punkty.

Rozbitkowie z Nirauan 290W dali Luke widział światła stacji dowodzenia Brask Oto i słabą poświatę setki

myśliwców krążących wokół niej. Poczuł ucisk w gardle, kiedy rozpoznał wymianę strzałów z działek laserowych.

- Zwycięstwo należy do nas - spokojnie rzeki Estosh i wyciągnął ręce w ich stronę. - A teraz - dodał - umrzecie.

Zacisnął dłonie w pięści i z każdego rękawa wysnuła się smużka zielonkawego dymu.

- Naprzód! - krzyknęła Mara, odskakując w bok, w kierunku pomalowanej na czerwono szafy ze sprzętem awaryjnym, zamocowanej do ściany obok drzwi.

Luke odetchnął głęboko i zatrzymał powietrze w płucach, rzucając się ku Estoshowi poprzez labirynt konsol. Dwaj Vagaari znajdujący się najbliżej dowódcy już upadli na biurka w niekontrolowanych drgawkach. Odskoczył w bok, a Estosh odpowiedział kolejną dozą trucizny rozpyloną niemal wprost w twarz L.uke’a. Widać było, że i on wstrzymuje oddech. Miał widocznie nadzieję, że pożyje dość długo, by ujrzeć śmierć swoich wrogów.

Miecz Mary rozbłysnął tak raptownie, że zaskoczyło to nawet Luke’a. Broń zawirowała i śmignęła poprzez mostek. Estosh schylił się instynktownie i śledził lot miecza.

W tym samym momencie, kiedy Vagaari odwrócił wzrok. Luke skoczył ku niemu w przysiadzie, aby jak najdłużej unikać strumienia trucizny. Dwoma cięciami miecza rozpłatał rękawy Estosha i kanistry z gazem, przymocowane do jego przedramion.

Skoncentrowany pod ciśnieniem strumień z cichym „puf!” rozmył się w zieloną, skłębioną chmurę, kiedy cała zawartość pojemników została wyrzucona jednorazowo. Mgła otoczyła głowę Estosha, kierując się w stronę Luke’a, który czym prędzej odskoczył w tył. Estosh obejrzał się, ale jego twarz była niemal niewidoczna pod kłębami zawiesiny. Nagle jego ciało ogarnęły drgawki, rysy się wykrzywiły, kiedy żrący kwas zaczął palić skórę i pomimo wszelkich wysiłków przedostawać się do dróg oddechowych. Na moment spojrzenia Luke”a i Estosha zwarły się...

Rzucony przez Marę miecz świetlny uderzył w iluminator i go przebił. W jednej chwili na mostku zapanowało prawdziwe tornado. Powietrze, wyrzucone

w przestrzeń, zostało zassane pod ogromnym ciśnieniem. Rozszerzająca się chmura trucizny wokół Estosha wypłynęła ze statku wraz z resztą powietrza i zielonymi mackami śmignęła w kierunku otworu. Za plecami Luke’a drzwi śluzy zamknęły się z hukiem, reagując na utratę atmosfery.

Wir zbił Estosha z nóg i rzucił nim o pokład. Vagaari podniósł głowę, żeby jeszcze raz spojrzeć na Luke’a; bezsilnie darł palcami metal podłogi. Jego twarz była maską cierpienia i nienawiści.

- Jedi! - prychnął chrapliwie. Jego ostatni oddech zmienił się w przekleństwo. Ale Luke’a już nie było. Zanim jeszcze sztorm rozpętał się w sterowni, Jedi rzucił

się najkrótszą drogą w kierunku iluminatora, przeskakując nad konsolami i wymijając je slalomem. Wiejący w plecy wiatr dodawał mu sił. Podbiegi do wyciętego otworu. Miecz Mary łomotał jak szalony na krawędzi dziury - Luke sięgnął w Moc, wyłączył broń i przechwycił ją. Przywiesił miecz do paska obok swojego. Płuca zaczynały mu

Timothy Zahn 291odmawiać posłuszeństwa w rozrzedzonej atmosferze, więc znów sięgnął w Moc, aby dodać sobie sił. Dotarł do iluminatora, zahamował ostro i się obejrzał.

Po drugiej stronie pomieszczenia Mara już otwierała szafę ze sprzętem awaryjnym, jedną ręką szarpiąc dźwignią tlenu, drugą chwytając zestaw do łatania. Na znak Luke’a pociągnęła dźwignią w dół i rzuciła zestaw wprost w jego wyczekującą dłoń.

Huragan, który zmienił się już w anemiczny powiew, wzmógł się znowu, kiedy zbiorniki tlenowe w szafie zaczęły pompować powietrze. Luke odczekał jeszcze kilka sekund, aby się upewnić, że cały trujący gaz został usunięty, po czym wyrwał łatkę, otworzył ją i rzucił na otwór.

Rozległ się świst, bardziej wyczuwalny niż słyszalny w boleśnie rozrzedzonym powietrzu. Łatka przylgnęła do otworu i tornado opadło, a ciśnienie zaczęło wracać do normy. Luke wypuścił z płuc resztkę powietrza, które trzymał jako rezerwą, i odetchnął ostrożnie. W powietrzu pozostała jeszcze szczątkowa ilość trucizny, jak paskudne wspomnienie unoszące się nad mostkiem, lecz była zbyt rozcieńczona, aby zaszkodzić komukolwiek.

Rozejrzał się wokół siebie. Vagaari, poskręcani w nienaturalne pozy, leżeli na swoich konsolach albo na podłodze. Wszyscy martwi. Westchnął. Jedi szanuje życie w każdej formie...

- Zbudź się, Luke! - zawołała Mara. - Mamy jeszcze mnóstwo roboty. Luke skoncentrował się na niej. Pochylała się nad konsolą sterów, tą samą, do

której Estosh przed śmiercią dążył z takim uporem. Jej dłonie szybko przebiegały po przyciskach.

- Jasne - rzekł, idąc w jej kierunku. - Co on tu narobił? - Dokładnie to, co sądziłam - odparła i się wyprostowała. Wyczuł w niej ponurą

satysfakcję. - Ale opanowałam sytuację na czas. Skinęła głową w kierunku iluminatora. - Teraz musimy tylko się zastanowić, co z tym zrobić. Luke się obejrzał. Już od kilku minut polecenie wydane układowi sterującemu

przez Estosha prowadziło ich wprost na stację dowodzenia Chissów. Teraz, z nowego punktu widzenia, można już było dostrzec, że obrońcy stacji są w

rozpaczliwej sytuacji. Myśliwce Vagaarich rojące się wokół nich były zwrotne jak X-wingi, ale dysponowały o wiele większa siłą ogniu i śmigały wokół bazy w skomplikowanym, tanecznym rytmie, który uniemożliwiał skuteczne trafienie. Do tej pory tarcze bazy trzymały, ale sądząc z metodycznego ostrzału, jaki prowadziły myśliwce, należało się spodziewać, że ta sytuacja nie utrzyma się długo, a po przełamaniu barier obronnych szkody będą znaczne. Z boku, z dala od strefy ataku, unosił się statek-kolonia Vagaarich. Teraz, kiedy opuściły go myśliwce, wyglądał jak dziwaczny szkielet.

- To dopiero kilka minut walki - szepnęła Mara. - Oni są rzeczywiście dobrzy. - Ta piszcząca konsola w przedsionku? - domyślił się Luke. Skinęła głową.

Rozbitkowie z Nirauan 292- To był monitor łączności, wskazujący na to, że z mostka wysłano sygnał -

potwierdziła. - To musiał być rozkaz ataku, wydany przez Estosha. - Pokręciła głową. - Nic dziwnego, że Formbi potrzebował pretekstu, żeby ich zaatakować.

- Nie sądzę, aby potrzebowali więcej pretekstów oprócz tych, które już mają - odrzekł, podchodząc do jednej ze stacji obsługi dział. - Myślisz, że ten wrak może jeszcze walczyć?

- Co? Z takimi małymi stateczkami? - odparowała. - Nie ma szans. Poza tym na pewno nie teraz, kiedy tylko my dwoje go prowadzimy. Nie mówiąc już o tym, że możemy liczyć jedynie na przeciwmeteorytowe działka laserowe i może jedno lub dwa gniazda defensywne. Thrawn zniszczył całe ciężkie uzbrojenie wiele lat temu.

Jedna z konsoli po drugiej stronie mostka zapiszczała i z głośników dobiegł cichy, niezbyt wyraźny głos Vagaarich.

- Zobaczyli nas - mruknęła, ruszając w tamtym kierunku. - Może chcesz im coś powiedzieć?

- Zaczekaj chwilę - poprosił Luke. Do głowy przyszła mu właśnie dziwna myśl. - Nie, nie odpowiadaj. Znajdź mi stację czujników i powiedz, co się dzieje z. transportowcem Vagaari.

Wyczuł zdumienie Mary, ale bez dyskusji skierowała się na drugą stronę mostka. Luke ruszył w przeciwnym kierunku, gdzie znajdowały się konsole uzbrojenia. Może atak Thrawna nie zniszczył wszystkiego.

Niestety. Wszystkie tablice statusu turbolasorów i dział jonowych świeciły na czerwono.

- Mam! - zawołała Mara. Luke wyjrzał i zobaczył, że jego żona pochyliła się nad drugą konsolą. - Transportowiec jest w rzeczywiście paskudnym stanie. Moc na poziomie minimum, systemy podtrzymania życia na minimum, poważne uszkodzenia biegunów północnego i południowego.

- Prawdopodobnie tam, gdzie trafiły ciężkie działa - odparł Luke z satysfakcją. - Miałem nadzieję, że Chissowie oddadzą parą dobrych strzałów, zanim zostaną otoczeni.

- Tak, ale wciąż pozostają myśliwce - zauważyła Mara. - A my nie mamy żadnej broni.

- Nie będziemy jej potrzebować - odparł Luke. - Wracaj do sterów... - Urwał, kiedy seria z broni laserowej przeszyła powłokę tuż poniżej mostka. - Co u...

- Myśliwce Chissów - wyjaśniła Mara, chwytając się konsoli, żeby nie stracić równowagi. - Co najmniej dwadzieścia, nadchodzą od rufy.

Luke mocno zagryzł wargą. Miał doskonały plan, szkoda że akurat nadlatują Chissowie, żeby go zrujnować.

I przy okazji zestrzelą ich razem z dreadnaughtem. - Prześlę komunikat Formbiego! - zawołała Mara, przekrzykując kolejną salwą. -

Jeśli uwierzą... - Nie! - zawołał Luke, rozglądając się gorączkowo. Przecież to musi gdzieś tu być.

- Żadnej łączności, z nikim. Idź do sterów i skieruj nas kursem unikowym w stroną stacji.

- Co? Luke...

Timothy Zahn 293- Nie sprzeczaj się - syknął, podchodząc do konsoli turbolaserów i oglądając

pozostałe pulpity. - Jeśli przekażemy cokolwiek Chissom, Vagaari będą wiedzieli, że możemy nadawać.

- A to jakiś problem? - Tak, to problem - zapewnił. Pokład pod jego stopami zakołysał się lekko, kiedy

Mara wprowadzała manewry unikowe. - Musimy wyglądać jak statek, który nie ma łączności, gdzie Estosh wciąż dowodzi... no, nareszcie. - Jest. Wciśnięta pomiędzy konsole działka jonowego i przednich tarcz znajdowała się konsola obsługi antymeteorytowego działa laserowego. - Rób uniki, jak długo możesz - polecił, wciskając przełączniki. Tablica szybko zmieniła kolor na zielony. - Dobrze. Jaki to był ten kod awaryjny Draska?

- Dwa-spacja-jeden-spacja-dwa - odpowiedziała Mara. - Całkiem mnie zdezorientowałeś.

- Trzymaj kciuki - poprosił. Myśliwce Chissów właśnie zawracały na kolejny nalot. Luke również w duchu zacisnął kciuki, skierował działko laserowe na koniec grupy i wystrzelił: impuls-impuls, impuls, impuls-impuls.

Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Myśliwce zamknęły pętlę i przegrupowały się, szykując do kolejnego nalotu. Luke wystrzelił kod po raz drugi, znów celując o włos od grupy. Nadlatywały. Wystrzelił znowu...

Były już nad nim, śmigając nad dreadnaughtem i zasypując kadłub salwami laserów.

Tyle że tym razem salwom nie towarzyszył łoskot eksplodujących kawałków kadłuba. Żadnych uderzeń, żadnych wstrząsów. Nic.

- Niech się zmienię w pieczonego nerfa! - szepnęła Mara. - Przełączyli lasery na minimalną moc. Zrozumieli nas!

- A jednocześnie okazali się dość sprytni, aby nie wydać nas Vagaarim - odparł, odchodząc od konsoli lasera i kierując się znów w stronę mostka w poszukiwaniu jeszcze czegoś. - Chyba mógłbym polubić pracę z nimi.

- Znowu nadlatują - zameldowała Mara. - Dalej mam robić uniki? - Właśnie - potwierdził Luke. Konsola, której szukał... jest. - Gdzie są myśliwce

Chissów? - rzucił. - Po lewej od rufy. - Dobrze. Zrób zwrot na lewą burtę, jakbyśmy chcieli osłonić przed nimi

Vagaarich. - Mam. Widok za iluminatorem zmienił się, kiedy ogromny statek rozpoczął powolny,

leniwy obrót w lewo i Luke zajął się znów atakującymi Vagaarimi. Jeśli zareagują w taki sposób, jak w takich okolicznościach zareagowałaby każda normalna eskadra, w której służył...

Wstrzymał oddech. Vagaari w dwójkach i trójkach odłączali się od grupy atakującej stację.

- Dalej - rozkazał, nie kryjąc podniecenia w głosie. - Utrzymuj nas pomiędzy Chissami i Vagaarimi.

Rozbitkowie z Nirauan 294- Chissowie znów strzelają - zameldowała Mara. - I znowu tylko na pokaz. - Doskonale - rzekł Luke, poświęcając całą swoją uwagę Vagaarim.

Zdecydowanie przerywali atak na stację, zawracając w uporządkowany sposób i formując się na nowo w odwrocie.

Wprost na dreadnaughta. Mara też zauważyła nowy manewr. - Eee... co jest, Luke? - zapytała z wahaniem. - Zaufaj mi - odrzekł. Wyciągnął rękę w kierunku konsoli i przestawił wyłącznik. Gdzieś w głębi statku pod ich stopami rozległ się słaby odgłos metalu trącego ze

zgrzytem o metal, kiedy przednia brama prawoburtowego doku niechętnie uniosła się w górę.

Usłyszał ciche westchnienie Mary. - Chyba nie myślisz poważnie - szepnęła. - Uważasz, że oni tak po prostu... O,

nie... - Ależ oczywiście, że tak - odparł. - Pamiętaj, że ich własny transportowiec jest

wrakiem. Co mają zrobić? Podniósł wzrok, kiedy stanęła obok niego. - Jesteś największym spryciarzem i kombinatorem, jakiego znam - stwierdziła,

kręcąc głową. - Lepszym od Hana? - zapytał niewinnie. - Wielkie dzięki. - No, to niekoniecznie miał być komplement - odparta Mara. - Naprawdę, podjąłeś

wielkie ryzyko. - Właściwie nie - odparł Luke. - Pamiętaj, że wiem, jak myślą piloci myśliwców.

Zasada brzmi tak: liczy się każdy przyjazny port w bitwie. - Uśmiechnął się kącikiem ust. - A według ich informacji, jesteśmy tak przyjaźni, jak sobie tylko można wyobrazić.

Stali obok siebie, obserwując, jak wszyscy Vagaari, co do jednego, wchodzą do doku.

- Proszę bardzo. - Luke zamknął masywne wrota. - Teraz dopiero możemy przestać na stację wiadomość do Formbiego. Jestem pewien, że zechcą wejść na pokład, żeby przekazać pilotom Vagaari złe wieści.

Dowódca stacji, Prard’enc’iflar, był wysokim Chissem o granatowoczarnych

włosach gęsto przetykanych bielą i surowym spojrzeniu czerwonych oczu. Jeśli Mara dobrze się zorientowała z rysów twarzy, był też krewnym generała Draska.

- Jesteśmy wdzięczni za pomoc w tej kwestii - rzekł dość sztywno, wodząc oczami za tymi, którzy kręcili się po mostku, oglądając nieznany sprzęt. - Pomogliście ochronić nasz lud i nasze tajemnice wojskowe. To wielka przysługa ze strony istot, które nie są Chissami. - Nagle przyjrzał się im baczniej. - Bo te tajemnice są bezpieczne, prawda?

- Prawie na pewno - odparł Luke. - Mieliśmy szanse, zajrzeć do dziennika łączności, zanim weszliście na pokład. Estosh przesłał tylko jedną transmisję i był to sygnał krótkiego zasięgu do ich transportowca przy Brask Oto.

Timothy Zahn 295- A wcześniej nie mógł nic wysłać - dodała Mara. - Nie w naturalnym polu

zakłóceń Reduty. - Rozumiem - mruknął Prard’enc’iflar. - Mam nadzieję, że dobrze odczytaliście

dane. Mara pochwyciła wzrok Luke’a, wyczuwając jego rozbawienie. Pomimo

oficjalnej wdzięczności widać było, te dowódca prywatnie nie był wcale pod wrażeniem ludzi i ich możliwości. Podobnie zresztą jak Drask na początku misji.

Najwyższy czas nieco zmodyfikować tę postawę. - No i co teraz? - zapytała. - To znaczy, chodzi mi o Vagaari. - Mają na sumieniu wiele czynów o charakterze zbrojnym przeciwko Dynastii

Chissów - odparł beznamiętnie. - W tej chwili, kiedy rozmawiamy, zbiera się siła uderzeniowa i statki zwiadowcze wybierają się na poszukiwanie gniazda nieprzyjaciela.

- To zajmie trochę czasu - zauważyła. - Tu jest sporo miejsca, gdzie Vagaari mogliby się ukryć. Zanim ich znajdziecie, istnieje szansa, że spiszą na straty grupę Estosha i stopią się z tłem.

- Czy macie jakąś alternatywę? - zapytał Prard’enc’iflar. - A może sztuczki, o których mówił arystokra Chaf’orm’bintrano, pozwolą wam odnaleźć ich kryjówkę w zakamarkach martwych umysłów?

- Prawdę mówiąc, nie umiemy tego robić nawet z żywymi umysłami - odparta Mara. - Ale wcale nie musimy.

Wskazała na konsolę sterów. - Lokalizacja znajduje się tutaj. - A więc to właśnie robił przy sterach - odezwał się Luke. Mara wyczuła, że

nareszcie zrozumiał. - Myślałem, że tylko wyprowadza statek z nadprzestrzeni. - Nie, wybierał się gdzieś znacznie dalej - odparła Mara, rozbawiona wyrazem

zdumienia na twarzy Prard’enc’iflara. - Widzisz, dowódco. Estosh doskonale wiedział, że wszystko skończone, jak tylko zobaczył nas na mostku. Miał jeszcze ostateczną broń, której chciał użyć. Wiedział, że zabije i nas, i jego, ale chciał przynajmniej być pewny, że nie zwyciężymy. Jednak żywy czy martwy, zamierzał dostarczyć statek swojemu ludowi.

- Pozwoliliśmy mu ustawić automatyczny kurs, który miał doprowadzić statek do punktu spotkania - dodał Luke.

- Gdzie zresztą prawdopodobnie czekają ich najcięższe okręty wojenne. - Mara wskazała konsolę steru. - Czy mam wyprowadzić dla was współrzędne?

Przez dłuższą chwilę Prard’enc’iflar stał tylko i przyglądał jej się uważnie. A potem usta lekko mu drgnęły i skłonił się uprzejmie.

- Dziękuję - rzekł. - Bardzo chętnie.

Rozbitkowie z Nirauan 296

R O Z D Z I A Ł

27 - Więc nic nie zostało? - zapytał Jinzler, właściwie tylko dla pewności. Luke pokręcił głową z grymasem bólu. - Nie - rzekł. - Bardzo dokładnie przeszukaliśmy później gruzy. Nie mogliśmy

znaleźć nawet tego kawałka ametystu, żeby ci go przywieźć na pamiątkę. Przykro mi. Wiem, ile to dla ciebie znaczyło.

- Nie szkodzi - odparł Jinzler. Był zdumiony, że mówi to szczerze. Przecież ten miecz świetlny był ostatnią pamiątką, jaka mu została po siostrze. Ostatnią więzią, łączącą go z jej życiem.

A jednak strata nie bolała aż tak bardzo, jak tego oczekiwał. Może dlatego, że już nie potrzebował przedmiotów, żeby o niej pamiętać. Może dlatego, że wszystkie te bolesne wspomnienia wreszcie zaczęły się goić.

I on także wracał do zdrowia. - Właściwie dobrze się stało - dodał. - Lorana przybyła na pokład

„Pozagalaktycznego Lotu”, aby poświęcić się obronie i wsparciu mieszkających tu ludzi. To słuszne i stosowne, że jej miecz świetlny został poświęcony właśnie dla nich, podobnie jak ona sama.

Luke i Mara wymienili spojrzenia. Z wyrazu ich twarzy wyczytał ostrożność. Oni wciąż jeszcze nie wiedzieli, jak zginęła Lorana ani co robiła w chwili śmierci.

Ale Jinzlera to już nie obchodziło. Wiedział, że zginęła, broniąc „Pozagalaktycznego Lotu” i to mu wystarczyło.

Z głębi korytarza dobiegły ich nagle łomot rzucanych skrzyń i zdławione przekleństwo.

- Przeprowadzka to niezła zabawa, prawda? - zauważyła Mara, spoglądając w kierunku, z którego dobiegi hałas.

- Zwłaszcza gdy połowa lokatorów jest przekonana, że zostają wysiedleni - ponuro dodał Jinzler.

- Uliar i Rada Zarządzająca wciąż nie chcą się wynosić? - Chissowie muszą ich praktycznie wywlekać za uszy - wyjaśnił Jinzler. - Wiem,

to szaleństwo.

Timothy Zahn 297- Nie aż takie - odparła Mara z zadumą w oku. - Nawet jeśli nic tam dla nich nie

zostało, zawsze był to ich dom przez ostatnie pięćdziesiąt lat. - Chodzi o znajome otoczenie - zgodził się Luke poważnie. - Nieważne, jak

nieprzyjemne i ponure jest miejsce, w którym mieszkaliśmy, ale zawsze trudno jest odejść z domu swego dzieciństwa, z miejsca, do którego przywykłeś.

- Coruscant. - Jinzler skinął głową, wspominając własne dziecięce lata. - Tatooine - dodał Luke. - Imperium - szepnęła Mara. Luke spojrzał na nią dziwnie, ale nie skomentował i znów zwrócił się do Jinzlera: - Skoro mowa o imperiach, rozumiem, że wybierasz, się wraz z nimi do Imperium

Ręki? - Jadę z Rosemari i Evlyn - poprawił tamten. - Skoro chcą pozostać z resztą

kolonistów, myślę, że i ja tam się udam. - Chciałbym, żebyś z nimi porozmawiał - rzekł Luke. - Nie mam nic przeciwko

Imperium Ręki, ale oni nie zapewnią tej małej właściwego szkolenia Jedi. Jinzler podniósł dłonie w obronnym geście. - Koloniści nie chcą wracać do Nowej Republiki - przypomniał Luke’owi. - Słowo

„Republika” brzmi dla nich tak samo, jak „Jedi”. Koniec dyskusji. - Rozumiem - odrzekł Luke. - Nie chciałbym jednak tak po prostu stracić kontaktu

z Evlyn, nie dając jej właściwego nauczyciela, to wszystko. Popracuj jeszcze nad nimi, dobrze?

- Nie wiem, czy to coś da. - Jinzler uśmiechnął się kącikiem ust. - Właściwie podejrzewam, że dowódca Fel będzie dążył do czegoś wręcz przeciwnego. On liczy na to, że obecność Evlyn skłoni was do przejścia na jego stronę i założenia tam akademii.

- Czy tak ci powiedział? - zapytał Luke, marszcząc brwi. - Nie dokładnie tymi słowami - odrzekł Jinzler. - Ale poprosił mnie, żebym ci

przekazał, że oferta pracy admirała Parcka wciąż jest aktualna. - Jasne - mruknął Luke, znów kątem oka zerkając na Marę. - Podziękuj mu przy

okazji, kiedy go zobaczysz. - To może chwilę potrwać - ostrzegł Jinzler. - O ile wiem. Pięćset Pierwszy już

odleciał wraz z generałem Draskiem. - Chyba dołączą do sił ścigających Vagaarich - domyślił się Luke. - Pewnie tak - zgodził się Jinzler. - Zarówno Drask, jak i Fel wydają mi się

osobami, które lubią doprowadzać sprawy do końca. - Tak samo jak ty - podpowiedziała Mara. - Raczej nie - przyznał Jinzler, rozglądając się po archaicznym metalowym

korytarzu. - Przybyłem tutaj, aby zobaczyć koniec „Pozagalaktycznego Lotu”, ale nie udało mi się być tu ani wcześniej, ani na początku.

- Myślałam raczej o twojej decyzji pozostania z Rosemari i Evlyn - podpowiedziała Mara.

Zamrugał speszony. - Och, no tak... może... No cóż, zobaczymy, jak mi pójdzie.

Rozbitkowie z Nirauan 298- Bądź w kontakcie - poprosił Luke, biorąc Marę pod ramię. - „Poseł Chaf”

zabiera Formbiego za jakąś godzinę, chcemy się szybko pożegnać ze wszystkimi, zanim odlecimy.

- Postaram się - z powątpiewaniem odparł Jinzler. - Nie wiem, jak będą kursować wiadomości.

- Będą, będą - zapewnił go Luke. - Znam Parcka i wiem, że miał ostatnio kontakty z Redutą, więc sądzę, że teraz Dziewięć Rodów Panujących może zechcieć nawiązać relacje dyplomatyczne z Coruscant. Powinniśmy dostawać wszystko, co nam prześlesz.

- O ile jakiś zapaleniec na stacji przekaźnikowej nie przechwyci ich po drodze - dogryzała mu Mara.

Jinzler poczuł, że się czerwieni. - No tak, naturalnie - zgodził się. - Jeszcze jeden powód, żeby przez jakiś czas

trzymać się z dala od Imperium Ręki. - Nie martw się, załatwimy sprawę z Karrde’em - obiecał Luke. - Zaopiekuj się

tylko Rosemari i Evlyn. - Jasne. - Jinzler wyciągnął dłoń. - Żegnajcie. I dziękuję. Za wszystko. Powrotna droga przez Redutę była na szczęście spokojna. Zanim „Poseł Chaf”

wyszedł z nadprzestrzeni przy stacji Brask Oto, czekały na nich wieści, że siły ofensywne Chissów z powodzeniem namierzyły i zaatakowały statki wojenne Vagaarich, oczekujące w przewidywanym punkcie spotkania z grupą Estosha. Generał Drask meldował, że wróg został wzięty z zaskoczenia i zniszczony.

Oczywiście, upomniał się w duchu Luke, prawdopodobnie tak samo meldował Thrawn pięćdziesiąt lat temu. Nie wiadomo jeszcze, czy Vagaari nie pozostaną, zagrożeniem w przyszłości.

On i Mara pożegnali się już z gospodarzami, przyjmując kolejną porcję podziękowań od wciąż przykutego do loża Formbiego. i ruszyli w kierunku domu.

„Miecz Jade” przemierzał nadprzestrzeń, a oni leżeli w łóżku w swojej kajucie. Luke wreszcie zadał pytanie, którego jak wiedział jego żona spodziewała się już od wielu dni.

- A zatem podjęłaś już decyzję? - Decyzję? - zapytała, widocznie próbując jeszcze grać na zwłokę. - Wiesz jaką - warknął. Nie był w nastroju do przekomarzania się. - Przyjmiesz,

ofertę Parcka i dołączysz do Imperium Ręki? - To z pewnością byłoby coś, prawda? - zauważyła w zadumie. - Ci wszyscy

ludzie na Coruscant, którzy tak naprawdę nigdy mi nie ufali i mnie nie lubili, mogliby zrobić z tego nowinę dnia na Święto Plonów.

- Mówię poważnie - zaoponował. - Hej, spokojnie. - Uśmiechnęła się. Żartuję przecież. Wiesz, że zostaję z tobą. - Wiem. - Zaczerpnął głęboko tchu. - Ale jeśli... jeśli naprawdę tego

potrzebujesz... to ja pojadę z tobą. - Wiem - odparła łagodnie, ujmując go za rękę. - Nawet nie masz pojęcia, ile to

dla mnie znaczy. - Zawahała się. - Nie przeczę, że pomysł jest interesujący i kuszący -

Timothy Zahn 299dodała. - Od samego początku miałam to dziwne poczucie winy jedynego ocalałego rozbitka po klęsce Imperium, której tylu ludzi nie przeżyło. Zastanawiałam się, czy to szczęście, czy jest w tym jakiś głębszy sens.

- Oczywiście, że jest - zapewnił ją mąż. Poczuł subtelne drgnienie jej policzków, kiedy się uśmiechnęła. - Chodziło mi o to, że jest w tym głębszy sens poza dopełnieniem twojego życia i

uczynieniem cię szczęśliwszym, niż możesz to sobie wyobrazić. - Ach, tak? - mruknął. - I do jakiego wniosku doszłaś? - Nie wiem - przyznała. - Wiem tylko, że dano mi jasny wybór, tak jasny, jakiego

chciałby każdy. Z jednej strony szansa na służbę następnemu imperium, tym razem takiemu, które ma wszelkie cechy, które zawsze podziwiałam, ale bez cienia zła. Szansa, aby oddać część mojego czasu i możliwości potomkom ludzi, którzy spędzili tyle czasu i energii na wpajaniu mi tych umiejętności.

- A z drugiej strony masz Nową Republiką - podsunął Luke. - Kłótnie, polityczne starcia, bothańskie podstępy oraz od czasu do czasu jakiś cwaniak, który nadal ci nie wierzy.

- Taki właśnie dostałam wybór - zgodziła się. - Ale nieważne, jak bardzo miłe, uporządkowane i wygodne jest życie w Imperium Ręki. Uznałam, że moje miejsce jest teraz w Nowej Republice.

- Jesteś pewna? - zapytał jeszcze raz Luke. - Całkowicie - odparła. - Poza tym, jak mogłabym odciągać cię od siostry i od

wszystkiego, o co tak walczyłeś? - To rzeczywiście byłoby trudne - przyznał. - Ale chybabym się przyzwyczaił.

Myślę, że po prostu jestem zaskoczony, iż po tak długim czasie wciąż jeszcze musisz podejmować takie decyzje.

- Sama się nad tym zastanawiałam - zgodziła się Mara. - Ale czuję, że jest w tym Moc, od samego początku. Może musiałam zwalczyć właśnie to utajone poczucie winy jedynego rozbitka. A może Nowa Republika właśnie przeżywa ciężki okres, a ja potrzebuję czystego sumienia i umysłu, żeby wiedzieć, na czym stoję. To całkiem dobre powody dla Mocy, aby nas tu przysłać.

- Nie wspominając o takim drobiazgu, że ocaliliśmy życie Formbiemu i wszystkim innym.

- To oczywiście też - zgodziła się. - Zawsze lubiłam załatwiać trzy rzeczy za jednym zamachem. Życie wydaje się wtedy o tyle bardziej efektywne!

- Jasne - mruknął Luke. - A ja będę pierwszą osobą, która ci powie, że właśnie w Nowej Republice jesteś potrzebna najbardziej. A zatem ustalone raz i na zawsze?

- Raz i na zawsze - potwierdziła. - Na razie siedzimy w tym oboje, skarbie. Ścisnęła męża za rękę. - Szkoda że twoja własna wyprawa nie powiodła się tak dobrze.

Wzruszył ramionami. - Właściwie jeszcze się nie skończyła. Nadal uważam, że gdzieś na pokładzie

„Pozagalaktycznego Lotu” mogą znajdować się istotne zapiski dotyczące Jedi. Po prostu muszę poczekać, aż przejmiemy całość i przejrzymy konsolę po konsoli.

Rozbitkowie z Nirauan 300- A to może chwilę potrwać - ostrzegła go. - Chissom całe lata może zająć

wykopanie statku z tej sterty gruzu, zwłaszcza w tym stanie, w jakim jest. - Nie szkodzi - odparł Luke. - Dość długo obywaliśmy się bez tego. Możemy

poczekać jeszcze parę lat, jeśli trzeba. Cierpliwość jest cnotą. - Sama nigdy się jakoś nie dałam do tego przekonać - odparła lekko. - Tak, zauważyłem. - Urwał na chwilę. - Może teraz opowiesz mi całą resztę? - Resztę czego? - Te wszystkie inne sprawy, które kazały ci krążyć jak dziecko po cmentarzu o

północy - odparł. - Te, które miałaś nadzieje, upchnąć tak głęboko, abym ich już nigdy nie zauważył.

Wyczuł w niej nagły niepokój. Chyba rzeczywiście liczyła na to, że nie zauważy. - To naprawdę nic takiego - zjeżyła się. - Po prostu dziwne myśli, które podsuwa

mi moja nazbyt podejrzliwa wyobraźnia. Jakoś nie umiem się od niej uwolnić. - W porządku, znamy już pochodzenie i przyczyny - odparł Luke. - Przestań

kręcić i mów. - No dobrze - rzekła niechętnie. - Czy przyszło ci kiedykolwiek do głowy... to

znaczy, czy kiedykolwiek zdarzyło ci się pomyśleć o tym naprawdę... jak bardzo przebiegły i skomplikowany był plan Formbiego?

- Zapomniałaś dodać „mało uczciwy”. - O, zdecydowanie nieuczciwy - odparła. - To machanie przed nosem Vagaarich

„Pozagalaktycznym Lotem” i Redutą tak, aby ci odrobinę za mocno zdenerwowali Chissów, jest najbardziej przewrotnym pomysłem, o jakim słyszałam. Zwłaszcza gdy dodasz do tego sprowadzenie nas w charakterze ostatniego asa w rękawie.

- Przewrotny i jeszcze raz przewrotny - zgodził się Luke. - I co z tego? Zaczerpnęła tchu. - Kto z naszych znajomych jest specjalistą od takich przewrotnych i pokrętnych

planów? - Nie wiem - odrzekł, marszcząc czoło. - Może Car’das? Mówiłaś, że kiedyś

pracował z Karrde’em, który sam również był doskonały w montowaniu przewrotnych spisków. Wiemy, że to właśnie on wprowadził na pokład Jinzlera.

- Myślę, że to mógł być on - zgodziła się Mara. - Choć z tego, co mówiła Shada, wydawałoby się, że trzyma się z dala od spraw galaktyki. Myślałam raczej o kimś, kto cieszy się już pewną sławą z powodu subtelności politycznych i taktycznych.

Luke drgnął, kiedy nagle pojął, dokąd zmierza jego żona. - Nie! - zawołał bez namysłu. - To niemożliwe! Przecież zniszczyliśmy tego

klona, pamiętasz? - Zniszczyliśmy jakiegoś klona - poprawiła go. - Ale kto powiedział, że nie miał

gdzieś schowanego innego? - Nie - stanowczo zaprotestował Luke. - To niemożliwe. Gdyby na wolności był

drugi klon Thrawna, już byśmy o tym usłyszeli. - Na pewno? - odparowała. - Pamiętaj, że według słów Parcka, jedynym

powodem, dla którego Thrawn w ogóle zaatakował Nową Republikę, była chęć przygotowania nas do walki z jakimś zagrożeniem, które czai się gdzieś na skraju

Timothy Zahn 301galaktyki. Może teraz uważa, że jesteśmy całkiem gotowi i postanowił skoncentrować się na oczyszczeniu własnego podwórka z lokalnych wichrzycieli.

- A może Vagaari to coś więcej niż lokalni wichrzyciele? - zastanowił się Luke, czując ciężar w żołądku. To miało więcej sensu, niżby sobie tego życzył. - Może już zetknęli się z zagrożeniem, o którym wspominali ci Parck i Fel.

- Może - zgodziła się Mara. - Oczywiście, to dałoby Chissom jeszcze jeden powód, żeby zniszczyć Vagaarich możliwie jak najszybciej i najskuteczniej. Nie tylko wyeliminowaliby w ten sposób część zagrożenia, ale grzebiąc w gruzach, mogliby się również dowiedzieć czegoś na temat nieprzyjaciół.

Luke pokręcił głową. - Szkoda, że nie wspomniałaś o tym, kiedy jeszcze byliśmy na pokładzie „Posła

Chafa” - rzekł. - Mogliśmy spytać Formbiego. - Właśnie dlatego nic nie powiedziałam - wyjaśniła. - Prawdopodobnie byśmy go

spytali, a właściwie ja wcale nie chcę wiedzieć. Jeśli Thrawn wrócił, to prawdopodobnie jest w mniejszym lub większym stopniu po naszej stronie. A jeśli nie wrócił, chyba musimy radzić sobie sami.

- Tak - szepnął. - Ale poradzimy sobie. - Wiem. - Przekręciła się na bok i przytuliła do męża, Luke czuł, jak ciepło jej

ciała i ducha przenika go na wskroś. - Bo cokolwiek spotkamy na swej drodze, sławimy temu czoło razem.

Wyciągnął rękę i pogładził Marę po policzku. Tak, właśnie tak. Jeśli nawet zakon Jedi nałożył na swych członków za czasów Starej Republiki jakieś ograniczenia i zakazy, teraz Luke był święcie przekonany, że ograniczenia te już nie obowiązują ani jego, ani innych Jedi. To Nowy Zakon Jedi, a on i Mara będą szli w nim ramię w ramię, w najdoskonalszej harmonii ze sobą i z Mocą.

- Moc zawsze będzie z tobą, Maro - szepnął jej do ucha. - I ja także. - Tak - odszepnęła. - Cokolwiek przyniesie przyszłość. Wciąż przytuleni do siebie zapadli w sen.