czarownica nanga
Post on 21-Mar-2016
225 Views
Preview:
DESCRIPTION
TRANSCRIPT
412
Czarownica Nanga
Mieszkańcy niewielkiej wioski leżącej
na skraju gęstego lasu żyli sobie spokojnie
i beztrosko. Świetlisty błękit horyzontu
zapowiadał właśnie pogodny i szczęśliwy dzień.
Śpiew wiatru w gałęziach drzew towarzyszył jaskółkom
śmigającym pod chmurami. Słowik siedzący w głębokim
gniazdku wyśpiewywał czyste tony, by pozdrowić wschodzące
słońce. Jakieś dziecko odpowiedziało tej radosnej muzyce
414
wesołą piosenką i pobiegło dalej, chcąc czym prędzej dołączyć
do rówieśników.
Przechodząc pod starym drzewem, Tambwe — bo tak miał na
imię ów chłopczyk — minął główny plac wioski i skierował się
w stronę lasu, który kusił go swoim cieniem. Mimowolnie zadrżał
i przyspieszył kroku, mijając stojący na uboczu
wioski niewielki dom powszechnie uważany za
przeklęty. Z okna obserwowała jego ruchy para małych
i złośliwych oczu.
Z nastaniem pory deszczowej, kiedy zakwitły pierwsze kwiaty,
zamieszkała w tym domu pewna młoda kobieta. Była nawet ładna,
ale zachowywała się na tyle dziwnie, że wkrótce zyskała sobie miano
czarownicy, a wokół szeptano o jej nadzwyczajnych zdolnościach.
Wszyscy obawiali się jej trochę i woleli omijać z daleka.
415
Ciekawski z natury chłopczyk miał jednak ochotę spotkać tę
nieznajomą, a nawet zamienić z nią kilka słów. Mijając dom
kobiety, podniósł głowę i wtedy napotkał jej wzrok. Spuścił
oczy i zaczerwienił się po uszy. Tego dnia nie miał jeszcze dość
odwagi, by porozmawiać z czarownicą, ale poczuł się nieswojo.
Już zamierzał uciec co
sił w nogach, kiedy
z wnętrza domu dobiegł
jego uszu przeciągły i ostry krzyk, a tuż po nim coś jakby skarga.
Instynktownie pośpieszył na pomoc. Stanąwszy na progu, zamarł:
czarownica Nanga leżała na ziemi, trzymając w zaciśniętych
palcach kawałki rozbitej fi gurki słonia, wykonanej z gliny
i skorupek strusiego jaja. Wielkie łzy spływały po jej zaczer-
wienionych policzkach, a na końcu kciuka perliła się kropelka
416
krwi. Chłopiec pochylił się nad nią, chcąc się upewnić, czy nie jest
poważnie ranna, po czym wstał, zapominając o strachu. Wiedziony
ciekawością rozglądał się wokół. Jego uwagę zwróciły trzy maleńkie,
elegancko przystrojone słoniki z hebanu, stojące w rzędzie na
brzegu kominka. Na ścianie wisiał obraz w złoconej ramie
przedstawiający słoniątko kąpiące się w rzece pod czułym okiem
mamy słonicy. Nieco dalej inny obrazek, na którym widać było
stado słoni idące przez dżunglę. Pośrodku izdebki, wokół stołu,
stały krzesła na słoniowych
nogach wyrzeźbionych
w błyszczącym drewnie.
Podłokietniki krzeseł w kształcie olbrzymich uszu zakończone
były uchwytami w kolorze kości słoniowej. Na tapecie, serwetkach
i abażurze — wszędzie pojawiał się motyw słonia.
417
— O, pani to naprawdę lubi słonie! — wyszeptał chłopczyk.
— Zmykaj stąd czym prędzej, ty mały nicponiu! Po co tu
przyszedłeś? Może chcesz, żebym zamieniła cię w drapieżnego
ptaka, który będzie dla mnie polował na zwierzynę?! — wrzasnęła
czarownica.
Tambwe podskoczył zdziwiony brutalnością jej słów.
— Chciałem tylko pani pomóc. Czy jest pani ranna? Proszę wziąć
mnie za rękę, jeśli chce pani wstać!
— Nie dotykaj mnie! W przeciwnym razie pożałujesz
tego!
— Nie mam żadnych złych zamiarów, a pani tak
strasznie na mnie krzyczy. Czy to prawda, co wszyscy o pani
mówią?
W tym momencie z oddali dobiegły dziecięce głosy:
418
— Tambwe, gdzie jesteś? Wszędzie cię szukamy!
— To moi przyjaciele. Muszę do nich dołączyć.
— Świetnie! Tylko tego brakowało, żebyś sprowadził
do mnie wszystkie dzieciaki z wioski! Nie cierpię tych nieznośnych
bachorów!
Zaskoczony i zakłopotany dziwnym zachowaniem młodej kobiety,
chłopczyk szybko ją pożegnał. Przechodząc przez próg, odwrócił
się ostatni raz i wtedy zauważył załzawione oczy czarownicy
wpatrujące się w rozsypane na podłodze kawałeczki fi gurki słonia.
Zdjęty jednocześnie litością i strachem, wyszedł, zamykając
ostrożnie drzwi.
Tego samego dnia po południu trzy dziewczynki znalazły się
przypadkiem w pobliżu domu młodej czarownicy. W wirze zabawy
śmiały się, krzyczały, biegały i skakały, nie zwracając na nic uwagi.
419
— O wy wstrętne dziewuszyska! Idźcie bawić się gdzie indziej!
— O, czarownica! Wstrętna czarownica! Nie boimy się ciebie! —
krzyknęły w jej stronę małe psotnice.
Ależ są paskudne! — pomyślała Nanga, zdecydowana więcej się
nimi nie zajmować.
Minęła godzina, a dziewczynki hałasowały
nadal. Bawiąc się w chowanego, podeptały
piękne kwiaty i warzywa w ogródku.
Następnie postanowiły stworzyć
wędrowną orkiestrę. W tym celu
zdjęły wiszące na płocie garnki
i pokrywki i uderzały nimi z całych sił jak wielkimi talerzami,
łyżkami stukały w naczynia i jak marakasami grzechotały
kubeczkami, do których wsypały kamyki. Jakby nie miały
dosyć tej ogłuszającej muzyki, zaczęły śpiewać piskliwymi
głosikami. Tego już było za wiele! Zmęczona hałasem Nanga
westchnęła ciężko.
— Te dziewuchy przypominają mi młode małpy. Ale byłyby
o wiele ładniejsze jako słoniątka! — rzekła sama
do siebie ze złośliwym błyskiem w oczach.
Uśmiechnęła się szyderczo i upewniwszy się,
że dziewczynki są same, zaproponowała:
— Wejdźcie do mojego domu. Mam dla
was pyszne łakocie!
421
Łakome dzieci szybko zapomniały o strachu i weszły za
czarownicą do jej salonu.
— O! Ma pani mnóstwo słoni!
— O, tak! Słoń jest bardzo miłym i inteligentnym
zwierzęciem. Lubię patrzeć na jego ciężki
i nonszalancki chód. Podziwiam siłę słoni i ich
niespotykaną odwagę. Wcale nie jesteście do nich
podobne! Nie cierpię dzieci! Robią same głupstwa i nie
dają nikomu spokoju!
Pijana z wściekłości Nanga chwyciła swoją magiczną pałeczkę,
wypowiedziała znaną tylko sobie formułę i czekając na wynik
swoich działań, wycedziła przez zęby:
— Teraz nie jesteście już takie sprytne!
422
Pośrodku salonu stały trzy słoniątka i spoglądały na siebie
zdziwione.
Nanga wyprowadziła je do ogrodu, przywiązała
mocno do drzewa i bardzo podekscytowana fi glem,
jaki spłatała nieznośnym dziewczynkom,
wróciła do domu. Musiała teraz przygotować swoim nowym
podopiecznym kąpiel, a potem dać im kolację. Tego wieczoru
zasnęła szczęśliwa i beztroska.
Za to w sąsiednim domu nieprzytomna ze strachu matka trzech
dziewczynek daremnie starała się przypomnieć sobie,
co robiły, zanim zaginęły. Nikt ich nie widział i nikt nie mógł
jej pomóc.
Nazajutrz rano czarownica jak zwykle została obudzona przez
małego chłopca, który przechodząc obok jej domu, rzucał
423
kamykami w drzwi. Ale tym razem ona była szybsza. Chwyciła
magiczną pałeczkę i nie wychodząc na zewnątrz, wypowiedziała
straszliwą formułkę. Potem, zaopatrzywszy się w sznur, wyszła
z domu, złapała swoją nową ofi arę i ją również przywiązała do
drzewa w ogrodzie. Następnie spokojnie zjadła śniadanie.
Przez cały dzień pieściła swoje słoniki, szorowała, czyściła je,
karmiła i prowadziła na spacer. Była z nich bardzo dumna.
Niczego nie mogło im zabraknąć. Odtąd będzie ich mamusią,
kochającą, obsypującą pieszczotami i dbającą, by czuły się
szczęśliwe.
424
W pewnej chwili usłyszała pod drzwiami domu dziecięce głosy.
Dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, zauważyło słoniątka
i chciało przyjrzeć się im z bliska. Ich przyjaciel Tambwe został jak
zwykle w tyle, bawiąc się w berka z wiatrem.
Usłyszał, jak Nanga zachęca dzieci, by podeszły bliżej,
jednocześnie wypowiadając swoją straszliwą magiczną formułę,
i nagle zobaczył dwa nowe słoniątka. Szybko schował się
za krzakami w nadziei, że nie zostanie
zauważony.
Więc to dlatego zniknęli jego przyjaciele!
Stali sobie teraz w ogrodzie czarownicy
przywiązani sznurem do drzewa,
wyposażeni w długie trąby, ogromne nogi
i maleńkie ogonki. O mało nie parsknął
425
śmiechem. Ryzyko, że Nanga go zauważy, wydawało się
niewielkie. Była zbyt zajęta doglądaniem swoich niezwykłych
podopiecznych.
— Zanurz trąbeczkę w tej wielkiej kadzi z wodą i polej się!
— zachęcała jedno ze słoniątek. — Zobaczysz, jakie to przyjemne!
Słonik zrobił, o co go prosiła, przy okazji ochlapując towarzyszy
i swoją nową panią. Stojąca najbliżej słoniczka uderzyła go trąbą
i zdziwiła się, słysząc dźwięki, jakie wydobyły się z jej gardła.
Słoniątka porozumiewały się z sobą za pomocą niezdarnych
gestów. Raptem stanęły na tylnych nogach, bo wydawało się
im, że zobaczyły przechodzącego obok małego muła.
Obserwujący je Tambwe czuł się jak w cyrku. Patrzył na ewolucje
zwierząt i po mimice i ruchach w każdym z nich rozpoznawał
swoich przyjaciół. Na szczęście zapadał już zmierzch,
426
bo chłopiec miał zamiar poczekać do wieczora, upewnić się,
że Nanga śpi, i dopiero wtedy oddalić się bezpiecznie. Niestety,
czekał bardzo długo. Księżyc wyszedł zza chmur i ukazał się
na niebie. Z miejsca, w którym ukrywał się Tambwe, docierał
jakiś dziwny odgłos. Ciemność wydawała się pełna koślawych
cieni, jakby wszyscy zmarli ożyli i wybrali się na nocną
wycieczkę.
Wiał lekki wiatr i poruszał gałęziami drzew, a szeleszczące liście
wywoływały dreszcze strachu.
W końcu przerażony chłopiec popędził do domu i położył się
spać. Przez cały wieczór matka niepokoiła się o niego, ale
gdy zajrzała do pokoju i zobaczyła go w łóżku,
przestała się martwić.
427
— To dziwne —
powiedziała do męża
— nie słyszałam, kiedy
wrócił i nawet nie przy-
szedł powiedzieć nam
dobranoc.
Tymczasem Tambwe
wcale nie spał. Dręczyły
go wątpliwości. Zastana-
wiał się: a więc Nanga zamieniła jego przyjaciół w słoniątka!
Niedobrze. A jednak wydawało się, że darzy je wielką czułością
i jest dla nich bardzo miła. Tylko kto w to uwierzy? On sam nigdy
się nie ośmieli opowiedzieć komukolwiek podobnej historii!
428
Rano wrócił pod dom czarownicy, schował się za krzakami
i obserwował towarzyszy swoich zabaw. Teraz już lepiej się z sobą
porozumiewali. Poruszali się, nie potykając się o własne trąby.
Ale na widok Nangi w ich oczach pojawiał się strach na przemian
z czułością. Tambwe upewnił się, że czarownica
nie zamierza robić im krzywdy oraz że
między nią a słoniątkami nawiązała się nić
porozumienia. Podobnie jak poprzedniego
wieczoru kobieta zajęła się ich toaletą i czule
do nich przemawiała.
— No, słoniki, teraz jesteście grzeczniejsze
i ładniej wyglądacie. Może nie mam racji?
Usiadła obok nich na ziemi i ciągnęła:
429
— Moje kochane biedactwa! Kiedyś bardzo lubiłam dzieci. Dzięki
moim czarodziejskim sztuczkom dobrze im się wiodło w mojej
wiosce. Uwielbiały, kiedy wieczorem opowiadałam im bajki,
zwłaszcza te o słoniach. A jak wspaniale bawiliśmy się, wystrzeli-
wując sztuczne ognie podczas pełni księżyca!
Postawiła przed słoniątkami wielki kosz bananów i mówiła
dalej:
— Ale dzieci mnie zdradziły, kiedy obok mojego domu
zamieszkał ich nowy przyjaciel. Opuściły mnie i wyśmiewały się
ze mnie. Dawały mi słodycze nafaszerowane pieprzem, stawiały
wiadra z wodą nad moimi drzwiami, rzucały we mnie kępkami
sierści wywołującej swędzenie. Ale najgorsze było to, że kradły
moje fi gurki słoni. Były takie złośliwe! Nie wiedziałam, co robić.
430
Myślałam, że oszaleję i bałam się, że dłużej nie wytrzymam
i któregoś razu użyję swoich tajemnych mocy, by
pozamieniać je w jakieś drapieżne ptaki. Wtedy
przeniosłam się tutaj.
Wstała i dokończyła:
— Wy wcale nie byłyście lepsze od nich, prawda?
Ale tym razem nie mogłam się oprzeć. Teraz zajmę się wami,
jakbym była waszą mamą. Bardzo was kocham i nigdy się
nie rozstaniemy. Chodźcie,
wykąpiemy się.
Te wynurzenia najwidoczniej przyniosły jej ulgę i Nanga
poprowadziła swoich podopiecznych na ścieżkę wiodącą ku
rzece. A Tambwe, który dowiedział się wystarczająco dużo,
431
skorzystał z tego, by uciec. Miał już gotowy plan działania
i w związku z tym odwiedził swojego wuja Kadimę, człowieka
uczonego i bardzo mądrego. Ale nie od razu opowiedział mu
o wszystkim, bo trochę obawiał się jego reakcji.
— Słyszałem, jak Nanga rozmawiała ze swoimi słoniątkami.
Skarżyła się bardzo na nasze zachowanie. Na to, że niedostatecz-
nie zwracamy na nią uwagę, że ją lekceważymy, a dzieci nie są
dla niej miłe. Dziś wieczorem urządzamy w wiosce święto.
Nie moglibyśmy jej zaprosić?
— Masz całkowitą rację. Nie powiadomiliśmy jej o święcie.
To wielki błąd i musimy go czym prędzej naprawić. Co
o tym sądzisz? A może ty poszedłbyś do niej i poprosił, by
zechciała do nas dołączyć?
432
— Świetny pomysł, ale nie wiem, czy starczy mi odwagi.
Wolałbym pójść tam z tobą, wuju.
Tambwe i Kadima ruszyli w drogę, a kiedy stanęli przed
domem Nangi, ona wracała właśnie z lasu ze swoim małym
stadkiem.
— Dzień dobry, pani — powitał ją wuj. — Ma pani przepiękne
słonie!
— Owszem, i bardzo je kocham. Są miłe, czułe i ogromnie
inteligentne. Nie to co ludzie z wioski.
Kadima, który był wytrawnym znawcą ludzkiej natury, nie dał się
sprowokować.
— Ma pani rację, popełniliśmy niewybaczalny błąd. Od kilku
tygodni mieszka pani w naszej wiosce, a my nie staraliśmy się nawet
pani poznać. Chcielibyśmy teraz to naprawić. Dzisiaj wieczorem
435
organizujemy uroczystość, na którą pragniemy panią zaprosić.
Będziemy zaszczyceni, jeśli zgodzi się pani w niej uczestniczyć.
Chłopiec zauważył, że spojrzenie młodej kobiety złagodniało,
a w kąciku jej oka błysnęła łza.
— Wasze zaproszenie bardzo mnie wzruszyło — odparła. —
Dołączę do was z największą radością.
— A może przyprowadziłaby pani swoich towarzyszy? Jestem
pewien, że dzieci bardzo się ucieszą, mogąc obserwować słoniątka
do woli.
— W takim razie zabiorę je z sobą — zgodziła się
czarownica.
Tambwe zaproponował, że przyjdzie po nią i wskaże jej drogę.
Zdziwił się, kiedy przyjęła jego propozycję, i poczuł się trochę
nieswojo.
436
— Czy dzieci z wioski będą miłe dla moich przyjaciół?
— Jest wśród nich kilkoro żartownisiów, którzy lubią każdemu
podokuczać, ale będę ich pilnował — odpowiedział ostrożnie
chłopiec.
Kiedy wieczorem pojawił się z Nangą i jej dziwnym stadkiem,
wszyscy od razu zwrócili na nich uwagę. Tambwe pozdrowił zgro-
madzonych, odprowadził słoniątka na pobliską łąkę, a sam usiadł
obok ich pani. Podczas kolacji nadal siedział obok niej
i kątem oka obserwował dzieci, które podchodziły
i chciały pytać o słoniki. Był spokojny, ale
ostrożny. Pilnował, by żadne z dzieci nie wyszło
za Nangą z sali. W pewnej chwili jakaś młoda
kobieta z zaczerwienionymi policzkami i zapuch-
niętymi oczami podeszła bliżej i usiadła.
437
— Dlaczego ona płakała? — spytała Nanga, nagle bardzo zain-
teresowana. — Nie przychodzi się na uroczystość, żeby płakać!
— dodała.
— To mama trzech małych dziewczynek, które zaginęły dwa dni
temu. Przyszła tu, żeby się czegoś dowiedzieć. Ciągle ich szuka.
Ma nadzieję, że może ktoś przekaże jej jakąś cenną wiadomość.
Ich ojciec siedzi po drugiej stronie stołu i rozmawia z moim
wujem, a tamten mężczyzna to ojciec chłopczyka, który również
zaginął.
Po chwili do Nangi podeszła inna kobieta, wyglądająca na bardzo
zasmuconą.
— Cieszę się, że mogę panią poznać. Dziękuję, że zechciała pani
spędzić ten wieczór z nami.
— Ja także się cieszę, że mogę panią poznać.
438
— Przepraszam za śmiałość, ale mój synek zaginął blisko pani
domu i zastanawiam się, czy przypadkiem pani go nie widziała.
Był sam czy może z kimś?
— Nie, nikogo ostatnio nie widziałam — odpowiedziała Nanga,
wyraźnie zdenerwowana.
Była zmuszona kłamać, a bardzo tego nie lubiła. W miarę upływu
czasu odczuwała coraz większe zakłopotanie. Wszyscy wokół
niej rozmawiali o zaginionych dzieciach i mówili o nich z taką
sympatią!
Może postąpiłam zbyt egoistycznie? Ci wszyscy rodzice są tacy
smutni — pomyślała.
Wtedy nagle uświadomiła sobie, że popełniła zbrodnię. Jak
mogła zamienić te dzieci w słoniątka? Zawstydziła się, patrząc
439
na sympatycznych ludzi, którzy okazywali jej tyle
względów, podczas gdy ona wyrządziła im taką krzywdę,
jeszcze zanim ich poznała. Mimo to nie miała ochoty roz-
stawać się ze swoimi małymi słonikami. Przecież bardzo je kochała.
Nagle wstała skruszona: postanowiła uwolnić niesforne dzieci.
Wyszła dyskretnie z sali i nic nikomu nie mówiąc, poszła na
łąkę po swoich podopiecznych. Zaprowadziła ich w bezpieczne
miejsce znajdujące się z dala od ciekawskich spojrzeń i tam
przywróciła im pierwotny wygląd, wymazując z ich pamięci to,
co dotychczas przeżyły. Po chwili wróciła na przyjęcie
i zajęła swoje miejsce przy stole. Oszołomione dzieci,
które nie bardzo rozumiały, co się stało, pobiegły do
swoich domów.
440
Po jakimś czasie wuj Kadima poprosił o ciszę, chcąc zabrać głos.
— Najwyższy czas, żebyście poznali nową mieszkankę naszej
wioski i jej słoniątka.
Nanga wstała. Kadima zaś zwrócił się do Tambwe
z prośbą, by poszedł po zwierzęta. Ale on wrócił po
chwili ze zwieszoną głową i oznajmił smutną nowinę:
nie zastał słoniątek na łące. Słysząc to, Nanga rozpłakała się
i wybiegła z sali. Pozostali goście rozeszli się do domów bardzo
zasmuceni.
Jakaż niespodzianka spotkała rodziców zaginionych dzieci, kiedy
po powrocie do domu zastali je śpiące w łóżeczkach! Zapanowała
radość tak wielka jak ogromne było ich zmartwienie w ostatnich
dniach.
Nazajutrz rano Tambwe przyszedł do swojego wuja i rzekł:
442
— Nanga jest bardzo smutna po stracie słoniątek. Gdzie one
mogły się podziać?
— Tak, szkoda, że zniknęły, ale czy wiesz, że tej nocy wszyscy
twoi przyjaciele wrócili do swoich domów? Nie wydaje ci się to
dziwne?
Chłopiec udał, że nic o tym nie wie.
— Ale nasza nowa sąsiadka nadal lamentuje nad swoją stratą.
Może wioska mogłaby podarować jej jakichś nowych towarzyszy?
Dowiedlibyśmy tym naszej solidarności i pomoglibyśmy sąsiadce
zaprzyjaźnić się z nami.
— Dlaczego nie?! To dobry pomysł. Idę z tobą — odparł
Kadima.
Kilka dni później Nanga siedziała przed domem i nuciła
jakąś smutną melodię. Z oddali słyszała zbliżające się głosy,
443
które po chwili umilkły. Nagle podskoczyła, kiedy do jej uszu
dotarł niespodziewanie donośny ryk. Zaniepokojona zaczęła
nasłuchiwać. Po pierwszym ryku rozległ się drugi i wtedy
zobaczyła trąbę wyłaniającą się z zarośli.
— Słonie?! Skąd się tu wzięły słonie?
Zamiast odpowiedzi usłyszała głośne oklaski. Z lasu
wyszli wszyscy mieszkańcy wioski, a na ich czele
Tambwe i jego wuj Kadima.
— Było nam smutno, że straciłaś swoich małych
przyjaciół, więc złożyliśmy się, by podarować ci te
dwa żwawe słoniątka.
Młoda czarownica nie wierzyła własnym oczom.
Po jakimś czasie Kadima, który często ją odwiedzał,
poprosił, by została jego żoną. Uważał, że jest nie tylko ładna,
444
ale również bardzo miła. Nanga ucieszyła się i przyjęła
te nieoczekiwane oświadczyny. Po roku wydała na świat
pierwszego syna i była z niego bardzo dumna. Zmieszana,
kilkakrotnie przepraszała młodego Tambwe, że kiedyś mówiła
mu, jak bardzo nie lubi dzieci. Dziękowała także mieszkańcom
wioski, którzy sprawili, że uwierzyła w miłość. Któregoś wieczoru
zaprosiła ich na wielkie przyjęcie z okazji narodzin syna. Przybyli
tłumnie do domu Kadimy, który od dnia ślubu był także domem
Nangi. Powitały ich słonie ubrane w paradne stroje, dając
wspaniały pokaz swoich umiejętności. Wszystkie dzieci śmiały się
do rozpuku.
Kiedy nastała noc, w niebo wystrzeliły wielobarwne race, którym
towarzyszyły okrzyki podziwu zebranych gości. Ale największa
niespodzianka czekała ich na końcu: wielki snop kolorowych
iskier wystrzelił w górę z ogłuszającym hukiem i rozpadł się
w powietrzu, tworząc dziesiątki złotych smug, które ułożyły się
w sylwetkę ogromnego świetlistego słonia.
top related