kuhn droga po strukturze 57-85 ok
Post on 18-Jan-2016
4 Views
Preview:
DESCRIPTION
TRANSCRIPT
/ M)TnArr<?£±s(aS .45 rwanie koła hermeneutycznego), odkrycia historyka przynoszą z reguły nagłe
rozpoznanie nowych wzorów lub postaci (gestałt). Co znaczy, że przynajmniej historyk doświadcza rewolucji. To stanowiło sedno moich wcześniejszych propozycji, i tego będę nadal się trzymał.
To co dotąd powiedziałem, nie rozstrzyga kwestii, czy uczeni, posuwający się w czaaie w odwrotnym kierunku niż historycy, również doświadczają rewolucji. Jeśli tak, to dostrzegane zerwania są w ich przypadku mniejsze niż historyków, albowiem to co historyk doświadcza jako jedną rewolucyjna zmianę, rozkłada się w rozwoju nauki na cały szereg takich zmian. Co więcej, nie jest jasne, czy nawet te drobniejsze zmiany musiały mieć charakter rewolucji.
} A może holistyczne zmiany języka, które historyk doświadcza jako rewolucje, dokonywały się faktyczne w wyniku drobnych, stopniowych przesunięć lingwistycznych?
Nie jest to w zasadzie wykluczone, a w pewnych dziedzinach dyskursu -w życiu politycznym na przykład, ale nie w rozwiniętych dyscyplinach naukowych - rzeczywiście tak się dzieje. Tu zachodzące zmiany mają charakter holistyczny, przypominają zmiany widzenia postaci, do których kiedyś przyrównywałem rewolucje. Część świadectw na rzecz tego stanowiska ma charakter empiryczny. Istnieje jednak również argument teoretyczny ułatwiający zrozumienie tego, o co moim zdaniem chodzi.
Tak długo, jak członkowie wspólnoty językowej zgadzają się co do szeregu standardowych przykładów (paradygmatów), użyteczność takich terminów, jak „demokracja", „sprawiedliwość", „praworządność", nie jest zagrożona przez fakt, iż w niektórych okolicznościach członkowie wspólnoty różnią się co do stosowalności tych terminów. Słowa tego rodzaju nie muszą funkcjonować jednoznacznie. Nie oczekujemy, by granice ich stosowalności były ostre, a zgoda na tę nieostrość pozwala na stopniowe przesunięcia, na wypaczenia z biegiem czasu znaczeń zbioru wzajemnie powiązanych terminów. W naukach natomiast, trwała niezgoda co do tego, czy substancja x jest pierwiastkiem czy związkiem chemicznym, czy jakieś ciało niebieskie jest planetą czy gwiazdą, czy cząstka i jest protonem czy neutronem, rzuciłaby rychło cień na przydatność rzeczonych pojęć. W naukach tego rodzaju graniczne przypadki są źródłami kryzysów, a przesunięcia terminologiczne są odpowiednio hamowane. W zamian narasta napięcie, aż dochodzi do ukształtowania się nowego punktu widzenia wraz z nowym sposobem używania części języka. Gdybym pisał dziś na nowo Strukturę rewolucji naukowych, kładłbym większy nacisk na zmiany językowe, a mniejszy na odróżnianie normalnego rozwoju nauki od rewolucji. Ale nadal analizowałbym szczególne trudności, jakie ma nauka z holistycznymi zmianami języka i usiłowałbym wyjaśniać te kłopoty jako rezultat zapotrzebowania nauki na szczególnie ścisłe określanie denotacji pojęć.
i
D K * * ł (K> < W o u r a e
Rozdział trzeci
Możliwe światy w historii nauki
Jest to opublikowana wersja referatu wygłoszonego na 65. sympozjum Noblow-skim w 1986 roku. Komentatorami byli Arthur J. Miller i Tore Frangsmyr. Odpowiedź Kuhna na ich uwagi włączona jest jako posłowie do tego eseju. Materiały sympozjum zostały opublikowane w Humanities, Art, and Science, red. Sture Allen, Berlin, Walter de Gruyter, 1989''.
Zaproszenie2 do zagajenia dyskusji na tym sympozjum poświęconym możli-wxsL.s_wj.atQm w historii nauki przyjąłem z wielkim zadowoleniem, ponieważ szereg zagadnień związanych z jego tematem ma węzłowe znaczenie dla badań, które prowadzę. Okoliczność ta jest jednak zarazem źródłem kłopotów. W książce, którą piszę, kwestie te pojawiają się dopiero po licznych wcześniejszych analizach, natomiast tutaj wyniki tych analiz przyjąć muszę za przesłanki. Przedstawię, oczywiście, jakieś ich uzasadnienia, ale dopiero w dalszych partiach tekstu, gdy będę z nich korzystał.
Przyjęte przeze mnie założenia ilustruje następująca'teza: aby zrozumieć 1—*" • i i ' • ifi n'i -Mnii • ni r_-_i-riiŁJgii-rT~'MŁn——— fin—
jakiś fragment niegdysiejszych poglądów naukowych, historyk musi opanowy-,-wać słownictwo często rozmącę się od znajdującego się w obiegu za jego czasów. Tylko korzystając z tego starego słownictwa, jest on w stanie dokładnie zdać sprawę z pewnych twierdzeń o zasadniczym znaczeniu dla badanego przezeń fragmentu wiedzy. Do twierdzeń tych nie sposób jednak dotrzeć w drodze przekładu korzystającego z aktualnego słownictwa nawet wówczas, gdy zasób używanych w nim terminów zostanie uzupełniony przez występujące w dawnym słownictwie.
Tę moją tezę omawiam w pierwszych trzech paragrafach tekstu, a o jej znaczeniu dla dyskusji na temat semantyki możliwych światów mowa jest w paragrafie drugim. W trzecim z kolei przedstawiam rozwiniętą analizę nie-
'" Tekst ten (bez odpowiedzi Kuhna) ukazał się w 1991 roku w moim tłumaczeniu w „Literaturze na świecie" numer 5. Wykorzystuję go tu w mocno skorygowanej terminologicznie i stylistyczne postaci (przyp. tłum.).
" Od czasu, kiedy odbyto się to kolokwium, artykuł uległ znacznym zmianom. Za liczne trafne uwagi i rady w toku przeredagowywania winien jestem wdzięczność Barbarze Partee oraz moim kolegom z MIT - Nedowi Blockowi, Sylvainowi Brombergowi, Dickowi Cartwrightowi, Jimowi Higginbothamowi, Judy Thomson oraz Faulowi Horwichowi.
57
których wzajemnie powiązanych ze sobą terminów mechaniki Newtona.Ana-_liza ta wskazuje na uwikłania słownictwa w merytoryczne stwierdzenia teorii, uwikłania mogące sprawić, iż zmiana teorii staje się niemożliwa bez jednoczesnej, rewizji słownictwa. Ostatni wreszcie paragraf mówi o tym, jak tego rodzaju uwikłania ograniczają stosowanie koncepcji możliwych światów do opisu rozwoju nauki.
Historyk czytający stary tekst naukowy napotyka z reguły na zdawałoby się bezsensowne fragmenty. Doświadczałem tego wielokrotnie, czytając czy to Arystotelesa, czy Newtona, Volte, Bohra lub Plancka3. Zwyczajowo tego rodzaju fragmenty bądź pomijano, bądź traktowano jako rezultat pomyłki, niewiedzy, przesądu, co niekiedy okazuje się słuszne. Częściej jednak bardziej wnikliwe ich rozważenie skłania do innej diagnozy. Rzekome anomalie.w tekście, .okazują się artefaktami, wynikają z błędnego odczytania.
Wobec braku innej możliwości, historyk nauki rozumiał słowa i zdania występujące w tekście tak, jakby występowały one we współczesnym dyskvirsie. Tego rodzaju lektura pozwala zazwyczaj bez trudności odczytać przeważającą część tekstu, ponieważ znaczenia większości terminów używanych przez autora i pr2ez historyka są takie same. Nie dotyczy to jednak wszystkich terminów, i fakt, że niektóre okazują się niezrozumiałe, wynika właśnie stąd, iż nie zadano sobie trudu wyodrębnienia tych terminów i stwierdzenia, w jakim znaczeniu były używane. Pozorne anomalie świadczą więc zazwyczaj o potrzebie lokalnego uściślenia słownictwa, co często wskazuje zarazem, na czym owo uściślenie rria polegać. Tak na przykład ważnym kluczem do problemów, jakie nasuwa lektura Fizyki Arystotelesa jest stwierdzenie, iż w jego tekście termin tłumaczony jako „xnch" dotyczy nie tylko zmiany położenia, ale wszelkich
.zmian pomiędzy dwoma stanami krańcowymi. Podobne kłopoty lektury wczesnych prac Plancka znikają wraz ze stwierdzeniem,, że przed rokiem 1907 wyrażenie na energię hv oznaczało nie niepodzielną cząstkę energii (nazywaną później kwantem energii), lecz rezultat pojęciowego podziału continuum energii, którego każdy punkt mógł mieć fizyczną realizację.
We wszystkich tych przykładach zawiera się coś więcej niż tylko zmiana sposobu użycia terminów. Ilustrują one to, co dawniej miałem na myśli, mó-
rl Na temat Newtona por. mój artykuł Newton's „32st Querry" and the Degradation of Gold, Isis 42,(1051), ss. 296-9S. Na temat Bohra por. John L. Heilbron and Thomas 3. Kuhn, „The Genesis of Bohr's Atom" w Historical Studies in the Physical Sciences, 1969, as, 211-90. Fragmenty nonsensowne, na których oparte było badanie cytowane są na s. 271. Na temat innych przytaczanych przykładów patrz mój artykuł „What are the Scientific Revolutions", w L.J. Datson, M. Heidelberger i L, Kruger ( w y ł ) \v The Probabilistic revolutions?, t. 1, Idea in History, MIT Press (przedrukowany w niniejszym tomie jako rozdział 1),
58
wiąc o „niewspółmierności" kolejnych teorii naukowych4. W swym pierwot-I i y j S J ^ t £ £ l ä t y . c z ^ Z m . 2 n a c z e n i u , . t e r . m i n . niewspółmierność oznaczał „brak
jKspółnej. miary" - na przykład dla przeciwprostokątnej i boków równobocznego trójkąta prostokątnego. W zastosowaniu do. dwó.chJliatfjrycznie kolejnych teorii .naiirTOWVfh„.t.arjnii3—niewspótmierność" znarąŁbiaJŁjaaadfca^iuuktóry obie mogłyby zostać w pełni przetłumaczone5.
Tak więc niewspółmierność równa się nieprzekiadalności, ale to nie ona stoi na przeszkodzie działalności zawodowych tłumaczy Stoi zaś na przeszkodzie tłumaczeniu typu Quine'owskiego, czyli quasi-mechanicznej czynności w pełni podlegającej przepisom wskazującym, w jaki sposób, w zależności od kontekstu, jakieś wyrażenie jednego języka może zostać zastąpione, salva veritate, przez wyrażenie innego. Twierdzenie, do którego zmierzam, płynie z uwagi, iż prawie wszystkie argumenty Quine'a na rzecz niezdeterminowania przekładu mogą z równą siłą prowadzić do odwrotnego wniosku niż ten, jaki on sam wyciąga: wbrew opinii, 12 możliwa jest nieskończona ilość przekładów zgodnych z normalnymi dyspozycjami do zachowań językowych, często niemożliwy jest żaden.
"Quine mógłby z tym wszystkim, co dotąd powiedziałem, się zgodzić. Wysuwane przez niego argumenty każą dokonywać wyboru, ale nie narzucają jego wyniku. Zdaniem Quine'a trzeba albo radykalnie porzucić tradycyjne pojęcie znaczenia (intensji), albo zrezygnować z założenia, że język ma, czy też mo-
^żejmeć, charakter uniwersalny, że wszystko, co da się wyrazić w jednym języ-J.SAU czy też za pomocą jakiegoś słownictwa, da się wyrazić również w każdym i najmu Wniosek, który on akceptuje, iz trzeba zrezygnować ze znaczenia, jest zasadny tylko wówczas, gdy uznaje się, że uniwersalność języka jest czymś oczywistym. Jak będę się starał dalej okazać, nie ma po temu wystarczających podstaw. Posiadanie słownika, ustrukturowanego słownictwa, udostępnia rozmaite światy, które jest ono w stanie opisać. Rozmaite słownictwa, na przykład różnych kultur lub różnych okresów historycznych, udostępniają rozmaite zbiory światów możliwych, wprawdzie w znacznym stopniu pokrywających się, ale nigdy całkowicie. Aczkolwiek słownictwo może zostać wzbogacone i dzięki temu dać dostęp do światów uprzednio dostępnych jedynie za pośrednictwem innego słownictwa, to wynik - co okażę niżej - jest osobliwy. Aby to „wzbogacone" słownictwo spełniało nadal swe zasadnicze funkcje, terminy
4 Bardziej szczegółową i zniuansowaną analizę tej kwestii zawiera mój artykuł „Commensura-bility, Comparability and Comtnunicability" w PSA 1.982: Proceedings of the 19S2 Biennal Meeting of the Philosophy of Science Association, t. 2, rad. ED. Asquith i T Nickles, East Lansing, MI, Philosophy of Science Association 1983, ss. 669- 68S (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 2).
" Moja pierwotna analiza dotyczyła zarówno językowych, jak pozajęzykowych form niewspółmierności. Dziś uważam, iż to nadmierne rozszerzenie zakresu terminu wynikało z nie-uświadomienia sobie, jak znaczną część składnika pozornie poząjęzykowego niesie ze sobą język w toku procesu przyswajania go sobie. Przedstawiona w następnym paragrafie analiza wagi sprężynowej wskazuje, iż to, co uprzednio traktowałem jako niewspółmierność ze względu na oprzyrządowanie, przyswajane jest w toku nauki języka.
59
doń dodatkowo wprowadzone muszą być wyraźnie wyodrębnione i przeznaczone do szczególnego użytku.
Moim zdaniem założenie uniwersalnej przekładalności wydaje się tak nieuchronne tylko ze względu najego złudne podobieństwo do całkiem innego założenia, które - notabene - sam podzielam: wszystko, co da się wypowiedzieć w jednym języku, może - dzięki wyobraźni i wysiłkowi - zostać zrozumiane przez użytkownika innego języka. Warunkiem tego zrozumienia nie jest jednak przekład, lecz opanowanie nowego języka. Radykalny tłumacz Quine'auczy się w gruncie rzeczy języka. Jeśli osiągnie sukces, co w zasadzie jest zawsze możliwe, stanie się dwujęzyczny. Nie gwarantuje to jednak ani jemu, ani komukolwiek innemu, iż zdolny będzie przekładać z nowoopanowanego języka na język rodzimy. Aczkolwiek możliwość nauczenia się języka powinna w zasadzie zapewniać przekładalność, teza ta wymaga dodatkowego uzasadnienia. W większości rozważań filozoficznych przyjmuje sieją natomiast bez dowodu. Praca Quine'a Word and Object stanowi dobitny tego przykład6.
'Krótko mówiąc, twierdzę, iż problemy przekładu tekstu naukowego czy to na obcy język, czy też na późniejszą wersję tego samego języka, w którym tekst został napisany, przypominają, o wiele bardziej niż się to zazwyczaj sądzi, kłopoty przekładu literackiego, W obu przypadkach tłumacz nieustannie napotyka zdania dające się przełożyć na wiele sposobów, przy czym żaden nie oddaje oryginału bez reszty. Musi on wówczas decydować, jakie to aspekty oryginału powinny zostać bezwzględnie zachowane. Różni tłumacze mogą się w tym różnić, a nawet ten sam tłumacz może podejmować odmienne decyzje w rozmaitych okolicznościach, chociaż wchodzące w grę terminy bynajmniej nie są wieloznaczne. Dokonywanie tego rodzaju wyborów podlega regułom odpowiedzialności, ale nie jest przez nie bez reszty zdeterminowane. Podjęta decyzja nie podlega ocenie w kategoriach prawdy i fałszu. Zachowanie prawdziwości_w_th> maczeniu tekstów naukowych jest niemal równie trudnym zadaniem, co. z.acho-_ wanie emocjonalnego tonu w przekładach literackich. Nie sposób tego osiągnąć w pełni. Nawet odpowiedzialne przybliżenie wymaga najwyższego taktu i smaku. W przypadku przekładów naukowych uogólnienia te dotyczą nie tylko fragmentów odwołujących się explicite do teorii, lecz również, a nawet szczególnie tych, które zdaniem autora mają charakter wyłącznie opisowy.
W odróżnieniu od wielu osób, które podzielają moje strukturalistyczne skłonności, nie próbuję usunąć czy choćby zredukować dystans, jaki zgodnie z powszechną opinią dzieli literalne użycie języka od użytku figuratywnego. Przeciwnie, nie potrafię wyobrazić sobie teorii użycia figuratywnego - na p_rzykład teorii metafory czy innych tropów - która nie zakładałaby teorii znaczeń literalnych, Nie potrafię też - by przejść od teorii do praktyki - wyobra-"-
" WYO. Quine, Word and. Object, Cambridge, MA, Technology Press of the Massachusetts Institute of Technology, 1960, 5s. 47, 70 i n.
60
zić sobie, jak słowa mogłyby być skutecznie wykorzystywane w takich tropach jak metafora poza społecznością, której członkowie uprzednio przyswoili sobie ich znaczenia literalne7. Twierdzę po prostu, że literalny i figuratywny użytek terminów są do siebie podobne ze względu na ich zależność od wcześniej ustalonych asocjacji między słowami.
Powyższa uwaga stanowi wstęp do pewnej teorii znaczenia, choć tylko dwa aspekty tej teorii są w sposób istotny związane z argumentami, jakie przytoczę i do których muszę się tu ograniczyć. Pojjierwsze, wiedzieć, co słowo znacz- to tyle co wiedzieć, jak je użyć w toku komunikacji z innymi członkami
-społeczności językowej, w której jest ono używane. Zdolność ta jednak nie implikuje wiedzy o czymś, co związane jest z samym słowem, powiedzmy o jego .znaczeniu czy też wyznacznikach semantycznych. Poza okazjonalnymi przypadkami znaczenie nie przysługuje poszczególnym słowom; uzyskują je one poprzez asocjacje z innymi słowami wewnątrz pewnego pola semantycznego. Jeśli zmienia się sposób użycia poszczególnego terminu, to z reguły zmienia się również sposób użycia terminów z nim związanych.
Drugi aspjekt mojego rozwijającego się poglądu na znaczenie jest zarazem i mniej powszechnie uznawany, i ważniejszy. Dwie osoby używać mogą zespół powiązanych ze sobą terminów w ten sam sposób, ale czyniąc tak, mogą zarazem korzystać z różnych (w zasadzie całkowicie rozłącznych) zespołów współrzędnych. Przykłady tego rodzaju sytuacji podane zostaną w następnym paragrafie, tymczasem zaś ograniczę się do następującej sugestywnej metafory. Mapę Stanów Zjednoczonych wykreślić można w rozmaitych systemach współrzędnych. Osoby dysponujące rozmaitymi mapami określać będą położenie Chicago za pośrednictwem różnych par współrzędnych. Mimo to jednak wszyscy oni umiejscawiać będą na mapie to samo miasto, jeśli tylko jest ona tak wyskalowana, by zachowywać względne odległości między zaznaczonymi na niej obiektami. Metryka towarzysząca każdemu z rozmaitych zbiorów współrzędnych musi zatem zostać tak dobrana, by w przedstawianym na mapie obszarze zachowane zostały strukturalne stosunki geometryczne9.
Naszkicowane wyżej przesłanki pociągają pewne konsekwencje dla trwającej debaty na temat semantyki możliwych światów, tematu, o którym wspomnę tu tylko ogólnikowo, by w dalszych wywodach powiązać go z tym, co powiedziałem wyżej. O świej j^moż[iwyovji iówi się zazwyczaj jako o czymś, czym.
7 Por. mój artykut Metaphor in Science, w Metaphor and Thought, wyd. Andrew Ortony, Cambridge, Cambridge University Press, 1979, ss. 409-19 (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 3).
* Wstępne uwagi dotyczące intencji tych szkicowych uwag znaleźć można w moim artykule Commensurabiltty, Comparability, Communicability.
61
mógŁby być -nasz świat, i to-maio pr-ecyz.vjne.okresle.nie wystarczy m i tutaj dla moich cglpw3. Tak na przykład, w naszym świecie Ziemia ma jednego tylko, naturalnego satelitę (Księżyc), lecz są inne możliwe światy, prawie takie same jak nasz, z tym że Ziemia ma w nich dwa (lub więcej) satelity, ewentualnie nie ma żadnego. (Słowo „prawie" pozwala na dostosowanie takich zjawisk jak przypływy morskie, które zmieniać się będą w zależności od ilości satelitów, choć prawa przyrody będą we wszystkich tych światach takie same). Są-również światy możliwe mniej podobne do naszego, takie w których nie ma planet i jeszcze inne, w których nawet prawa przyrody byłyby odmienne.
\_Koncepcja możliwych światów zainteresowała wielu językoznawców i filo-,: zofów, ponieważ toruje ona drogę zarówno logice zdań modalnych, jak i inten-sjonalnej semantyce dla logiki i dla języków naturalnych. Tak na przykład, zdania koniecznie prawdziwe byłyby zdaniami prawdziwj'tni we wszystkich możliwych światach; zdania, których prawdziwość jest możliwa, były prawdziwe tylko w niektórych, natomiast zdania kontrfaktyczne byłyby prawdziwe, w niektórych światach, ale nie w tym, w którym przebywa ten, kto je wypo-wiadaJJeś l i dany jest przeliczalny zbiór światów możliwych, to logika zdań modamych wydaje się leżeć w zasięgu ręki. Przeliczanie możliwych światów prowadzić może również - choć w sposób bardziej zawiły - do semantyki in-tensionalnei. Ponieważ znaczenie, czyli intensja zdania, J e s t t y m , co wyróf;nigu możliwe światy, w których zdanie to jest prawdziwe, zatem każde, zdanie W\_ że być traktowane jako funkcja przyporządkowująca,możliwym światom wartości Jogi^gne^^pxajyjiejjib^atsz. Podobnie własność można traktować jako funkcję przyporządkowującą możliwym światom zbiory, których elementy posiadają tę własność w każdym z możliwych światów. W podobny sposób zrekonstruować można inne rodzaje terminów denotujących.
Nawet tak pobieżny zarys semantyki możliwych światów wskazuje na wa-' gę, jaką ma kwestia zakresu dających się wyróżniać możliwych światów. Poglądy w tej kwestii znacznie się od siebie różnią. David Lewis na przykład opowiada się za uwzględnieniem wszystkich światów, jakie można sobie wyobrazić. Z drugiej strony Saul Kripke ogranicza się do tych światów możliwych, które mogą być postulowane. Możliwe są i mają swych zwolenników również stanowiska pośrednie pomiędzy tymi skrajnymi10. Zwolennicy tych stanowisk rozważają wiele zagadnień, z których większość nie ma tu dla nas większego znacze-
" Rozprawa Barabary Partee zawiera eleganckie podsumowanie celów i metod semantyki możliwych światów tak, jak ją ujmują lingwiści i filozofowie, Czytelnik, któremu zagadnienie to jest nieznane, powinien uprzednio zapoznać się z tą rozprawą (.Humanities, Art and Science, red. Sture Allen, Berlin, Walter de Gruyter, 1989).
'" Partee podaje szersze omówienie tych stanowisk oraz bibliografię zagadnienia. Bardziej analityczne omówienie zawarte jest w pracy Roberta C. Stalnakera, Inquiry, MIT Press 1984. Dyskusja koncentruje się na kwestii ontologicznego statusu możliwych światów, czyli ich realności. Stąd wprost wynikają różnice co do zakresu kwantyfikacji właściwych teorii możliwych światów.
62
-i
nia. Jednakże wszyscy uczestnicy tej dyskusji zdają się za Quüie'em zakładać, że w każdym języku da się powiedzieć wszystko. Jeśli, jak powiedziałem, przekonanie to jest błędne, rzecz wymaga dodatkowego rozważenia.
[Kwestie dotyczące semantyki zdań modalnych albo intensji słów lub .wyrażeń z nich skonstruowanych są ipso facto pytaniami dotyczącymi zdań i słów w określonym językuj ls totne ze względu na nie mogą być tylko możliwe światy dające się postulować w danym języku. Rozszerzenie kwantyfikacji tak, by obejmowała światy dostępne jedynie przez odwołanie się do innych języków, wydaje się w najlepszym razie bezużyteczne, a w niektórych przypadkach może być źródłem błędów i nieporozumień. O jednym z istotnych rodzajów nieporozumień już była mowa - kiedy mianowicie historyk próbuje przedstawić wiedzę przeszłości w swym własnym języku; w kolejnych dwóch paragrafach mowa będzie o innych.\Przynajmniej w zastosowaniu.do zagadnień rozwoju historycznego przydatność rozważań o światach możliwych zdaje się wymagać ogra-
'niczenia do światów dostępnych w ramach danego słownictwa, światów, jakie mogą postulować uczestnicy danej społeczności językowej lub kultury11.\
Jak dotąd ograniczałem się do stwierdzeń ogólnych, a pomijałem zarówno przykłady, jak uzasadnienia. Przystąpię do tego obecnie, przypominając wszakże raz jeszcze, iż nie jestem tu w stanie dokonać tego w sposób wyczerpujący. Argumentacja moja będzie dwuczęściowa. W niniejszym paragrafie zbadam część słownictwa mechaniki Newtonowskiej, w pierwszym rzędzie powiązane ze sobą terminy „siła", „masa" i „ciężar". Chodzi mi o rozstrzygnięcie pytania: co trzeba i czego nie trzeba wiedzieć, aby być członkiem społeczności używającej tych terminów oraz jak owa wiedza ogranicza zakres światów, które członkowie tej społeczności mogą opisać, nie gwałcąc przy tyin języ-
" Partee podkreśla, że światy możliwe to nie tylko światy wyobrażalne. Powiada, że „potrafimy rozpatrywać możliwości, których nie potrafimy sobie wyobrazić" i sugeruje, że ograniczanie światów możliwych do wyobrażalnyeh może uniemożliwić rozpatrywanie takich przypadków. Rozmowy z nią po sympozjum uświadomiły mi potrzebę innego jeszcze odróżnienia. Nie wszystkie światy dostępne lub postulowane za pośrednictwem naszego słownictwa są światami wyobra-żalnymi. Świat zawierający kwadratu we kula może być postulowany, ale nie jest światem wy-obrażalnym. Do innych przykładów wrócę niżej. Przeliczając światy możliwe, wykluczam te tylko, do których dostęp wymaga restrukturalizacji słownictwa. Należy również zauważyć, iż mówienie o różnych słownictwach jako dających dostęp do różnych zbiorów światów możliwych nie sprowadza się do dodania jeszcze jednego rodzaju relacji dostępności omawianych na wstępie artykułu Partee. Nie istnieje rodzaj konieczności odpowiadający leksykalnej dostępności. Wyłączając zdania postulujące świat niewyobrażalny, żadne zdanie dające się sformułować w danym słownictwie nie jest prawdziwe lub fałszywe koniecznie z tego tylko powodu, iż jest dostępne w danym języku. Ogólniej mówiąc, kwestia leksykalnej dostępności pojawia się, jak się zdaje, w przypadku wszystkich zastosowań koncepcji światów możliwych krzyżujących się ze standardowym zbiorem relacji dostępności.
G3
ka. Niektóre ze światów, jakich nie mogą opisać, opisane zostaną oczywiście później, ale dopiero wówczas, gdy dojdzie do rewizji słownictwa stojącego, na przeszkodzie opisowi pewnych światów ni eopisy walnych uprzednio. O tego rodzaju zmianie mowa będzie w ostatnim paragrafie niniejszego tekstu. Koncentruje się on na tak zwanej przyczynowej teorii odniesienia polegającej na pewnym zastosowaniu koncepcji światów możliwych, o której twierdzi się, iż eliminuje znaczenie tego rodzaju przeobrażeń słownictwa.
^Słownictwo, za którego pośrednictwem opisywane i wyjaśniane są zjawiska takiej dziedziny jak mechanika, jest ukształtowanym stopniowo wytworem historii przekazywanym w jego aktualnym stanie z pokolenie na pokole-nieTjW przypadku mechaniki Newtonowskiej zbiór terminów pozostawał przez pewien czas niezmienny, a ich przekaz odbywał się w zasadzie standardowo, Analiza wskaże, co przyswaja sobie student w toku stawania się kompetentnym badaczem danej dziedziny zjawisk'3.
Aby mogło się rozpocząć skuteczne przyswajanie sobie terminologii Newtonowskiej, istnieć już musi znaczna część słownictwa. Tak na przykład, badacz musi już dysponować słownictwem zdatnym do desygnowania obiektów fizycznych i ich położenia w czasie i przestrzeni. Ponadto musi mieć przyswojone słownictwo matematyczne na tyle bogate, by pozwalało na ilościowy opis torów oraz analizę prędkości i przyśpieszeń, z którymi ciaia się po nich poruszają13. Przynajmniej implicite musi też dysponować pojęciem wielkości ekstensywnej, czyli wielkości, której wartość dla całego ciała stanowi sumę jej wartości dla poszczególnych jego części. Dobrym przykładem jest pojęcie ilości materii. Wszystkie te terminy można sobie przyswoić bez odwoływania się do mechaniki Newtonowskiej i badacz musi nimi dysponować, zanim przystąpi do jej opanowywania.!Inne jednostki leksykalne, jakich wymaga ta teoria — przede wszystkim „siła", „masa" i „ciężar" w ich Newtonowskim rozumieniu - mogą zostać przyswojone tylko wraz z teorią. Na szczególną uwagę i podkreślenie zasługuje pięć aspektów sposobu, w jaki przyswajane są te Newtonowskie terminy. ,Po pierwsze, jak już była mowa, przyswojenie ich wymaga uprzedniego istnienia rozbudowanego słownictwa. Po drugie., w procesie przy-
rl Omawiam przyswajanie sobie słownictwa, ponieważ płyną stąd wskazówki w kwestii, ca to znaczy, że ktoś je posiada. Końcowy produkt wszakże w niczym nie zależy od słownictwa uzyskanego w wyniku przekazu międzypokoleniowego. Wynik byłby identyczny, gdyby, na przykład, słownictwo należało do wyposażenia genetycznego albo gdyby zostało „wszczepione" przez wprawnego neurochirurga. Tak na przykład, podkreślam, że przekaz słownictwa wymaga stałego odwoływania się do przykładów. „Wszczepienie" tego samego słownictwa przez neurochirurga wymagałoby, jak twierdzę, wprowadzenia do pamięci śladów pozostawionych przez kontakt z owymi sytuacjami przykładowymi.
'" W praktyce metoda opisu prędkości i przyśpieszeń przyswajana jest zazwyczaj wraz z przyswajaniem sobie terminów, do których zaraz przejdę. Rzecz jednak w tym, że metoda ta może zostać uzyskana bez przyswojenia sobie owych terminów, natomiast terminów tych nie sposób sobie przyswoić bez niej.
64
swajania sobie nowych terminów definicje odgrywają rolę znikomą. Terminy są nietyle definiowane, co wprowadzane poprzez przypadki ich użycia, przy
p a d k i przedstawiane przez kogoś, kto już należy do społeczności, w której one "llinkcjonująjlch wprowadzenie polega często, na przykład w laboratorium
studenckim, na faktycznym pokazie przykładowych sytuacji, do których terminy te są stosowane przez kogoś, kto już umie ich używać. Rzeczywisty pokaz nie zawsze jednak jest niezbędny. Sytuację przykładową można wprowadzić za pośrednictwem opisu dokonanego głównie w terminach pochodzących z uprzednio posiadanego słownictwa, w którym jednak tu i ówdzie pojawiają się również i nowe terminy. Obie te metody stosowane są przemiennie i większość studentów ma do czynienia z obydwiema. Jedna i druga odwołuje się nieuchronnie do ostensji i do postulowania. Terminy są przyswajane bądź na mocy pokazu, bądź przez opis sytuacji, do których się stosująH. Wiedza uzyskana w ten sposób nie dotyczy jednak tylko słów, lecz również świata, w którym słowa te funkcjonują. Kiedy używam wyrażenia „opis postulujący", to postulaty, o które mi chodzi, dotyczą jednocześnie i przedmiotu, i słownictwa nauki, za-rówjio świata, jak języka.
i ..Trzeci istotny aspekt procesu uczenia się języka polega na tym, iż zapoznanie się z jedną przykładową sytuacją rzadko kiedy (jeśli w ogóle kiedykolwiek) dostarcza dość informacji, by pozwolić studentowi na używanie tego terminu. iNiezbgdny jest szereg przykładów rozmaitego rodzaju, a towarzyszyć im powinny również przykłady pozornie analogicznych sytuacji, do których jednak dany termin nie stosuje się. Ponadto, przyswajane terminy rzadko kiedy stosowane są do tych sytuacji w izolacji; występują one raczej w zdaniach i w-stwierdzeniach, których część uchodzi za prawa przyrody.
I J!2J2Ää&fce, wśród zdań uwikłanych w proces przyswajania sobie uprzednio nieznanego terminu są takie, które zawierają również inne nowe terminy, jakie muszą zostać przyswojone wraz z tamtym. Proces uczenia się wiąże więc wzajemnie szereg nowych terminów i nadaje tym samym strukturę zawierającemu je słownictwu. Wreszcie, choć zazwyczaj zachodzi znaczne pokrywanie się sytuacji (a zwłaszcza towarzyszących im zdań), z którymi mają do czynienia osoby uczące się języka, zdolne są one w zasadzie w pełni uczestniczyć w komunikacji, nawet jeśli przyswoiły je sobie w różny sposób.\ W tej mierze,
" Terminy „ostensja" i „ostensywny" mają, jak się zdaje, dwa różne, wymagające odróżnienia zastosowania. Raz implikować mają, że do przyswojenia sobie terminu nie trzeba niczego oprócz wskazania jego desygnatów. Kiedy indziej zaś - że dla przyswojenia sobie terminu niezbędne jest jakieś ich wskazanie, Ja używam tego terminu oczywiście w drugim ze wskazanych znaczeń. Rozciągnięcie ich na przypadki, kiedy opis w dawnym słownictwie zastępuje rzeczywiste wskazanie, zależy od uznania, czy opis ten nie zawiera wyrażeń równoznacznych ze zdaniami, w których występują terminy, jakie mają zostać przyswojone. Umożliwia raczej badaczom wyobrażenie sobie sytuacji, a następnie zastosowanie tych samych procesów myślowych (jakiekolwiek by one były), które byłyby zastosowane do sytuacji faktycznie obserwowanej.
65
w jakiej opisywany tu praeze mnie proces nie wyposaża uczących się w nic, co przypominałoby definicję, defmicjßmiß .są. tym, s.o. musi.być ws.po.ine.
Dla ilustracji rozpatrzmy najpierw termin „siła". Rozmaite są sytuacje egzemplifikujące występowanie siły. Należy do nich, na przykład, napięcie mięśni, naciągnięta struna lub sprężyna, ciało posiadające ciężar (kolejny termin wymagający przyswojenia) lub wreszcie pewne rodzaje ruchu. Ten ostatni przykład jest szczególnie ważny i nastręcza studentowi swoistych trudności. Zgodnie z tym, jak termin „siła" stosowany jest w fizyce Newtonowskiej, nie wszystkie ruchy świadczą o występowaniu jego desygnatów, a wobec tego niezbędne są przykłady pozwalające wskazać różnicę między ruchami wymuszonymi, a niewymuszonymi przez siłę. Uchwycenie tej różnicy wymaga ponadto odrzucenia mocno zakorzenionych przed-newtonowskich intuicji. Dla dzieci i dla arystotelików standardowym przykładem ruchu wymuszonego przez siłę ;
jest ciśnięty pocisk. Natomiast przykładem ruchu niewymuszonego jest dla nich swobodnie spadający kamień, wirujący bąk lub obracające się koło zamachowe, które to ruchy w fizyce Newtonowksiej uchodzą za wymuszone.uJedy-. nym przykładem ruchu przez siłę niewymuszonego jest w niej ruch po prostej ze stałą prędkością, który dokonywać się może jedynie w przestrzeni międzyplanetarnej. Mimo to nauczyciele starają się zademonstrować inne jego przykłady. (Pamiętam z lekcji fizyki pomysłowy pokaz kawałka lodu ślizgającego się po taili szkła; przykład ten pomógł mi wyzbyć się poprzednich intuicji i przyswoić sobie Newtonowskie pojęcie „siły"). Dla większości uczniów główną drogą do przyswojenia sobie kluczowego aspektujsposobu używania tego terminu jest jednak wyrażenie znane jako pierwsze-prawo ruchu Newtona: „ciało niepoddane działaniu sił zewnętrznych porusza się prostoliniowym ruchem jednostajnym"/Wyrażenie to wskazuje przez opis na ruchy niewymaga-jące przyłożenia siły l s.
Do pojęcia siły trzeba będzie jeszcze wrócić. Teraz jednak zajmiemy się dwoma innymi towarzyszącymi mu terminami - „cezarem" i „masą". Pierwszy dotyczy szczególnego rodzaju siły powodującej ciśnienie ciała na podtrzymującą je podporę lub jego spadanie, gdy podpora zostanie usunięta. W tej czysto jakościowej jeszcze postaci termin „ciężar" dostępny jest już przed przyswojeniem sobie Newtonowskiego terminu „siła" i używany jest w celu jego wprowadzenia\Termin masa natomiast wprowadzany jest zazwyczaj jako odpowiednik „ilości materii" rozumianej jako substrat ciał fizycznych, jako sub-
""' Pierwsze prawo Newtona jest logiczną konsekwencją jego drugiego prawa, toteż zagadką przez długi czas było, dlaczego Newton sformułował je niezależnie od tamtego. Otóż mógł on tak uczynić ze względów pedagogicznych. Gdyby przedstawi! pierwsze prawo jako konsekwencję drugiego, jego czytelnicy musieliby odróżniać jego sposób stosowania terminów „silą" i „masa", co jest zadaniem trudnym. Skomplikowanym dodatkowo przez fakt, że terminy te dotąd nie tylko rozmaicie stosowano, ale i różnie ujmowano ich W2ajemny związek. Rozerwanie tego związku na ile to możliwe wskazywało wyraźniej na charakter niezbędnej zmiany pojęciowej.
66
stancja, której ilość zachowuje się, gdy własności ciał materialnych zmieniają się. :Każda cecha, która - jak ciężar - wyróżnia ciało fizyczne, jest również wskaźnikiem obecności materii i masy. Podobnie jak w przypadku „ciężaru", a inaczej niż w przypadku „siły" jakościowe cechy, za których pomocą wyróżnia się desygnaty „masy", nie różnią się od sposobu używania tego terminu w czasach przed Newtonem.
Newton jednakże używa wszystkich tych trzech terminów w sposób ilościowy, a jego sposób ich kwantyfikacji zmienia zarówno sposób użycia każdego z nich z osobna, jak i stosunki między nimi16. W drodze konwencji wprowadzić można jedynie jednostki pomiaru, skale natomiast dobrane być muszą tak, by ciężar i masa były wielkościami addytywnymi, natomiast siły dodawały się wektorowo. (Porównajmy to z przypadkiem temperatury, w którym zarówno jednostki jak i skale mogą być wprowadzane konwencjonalnie). Raz jeszcze zatem: proces uczenia się wymaga zestawienia twierdzeń, w których występują terminy mające zostać przyswojone, z sytuacjami wziętymi bezpośrednio lub pośrednio z przyrody.
•Zacznijmy od kwantyfikacji „siły". Uczniowie przyswajają sobie to ilościowe pojęcie ucząc się mierzyć siły za pomocą wagi sprężynowej łub innych przyrządów. Urządzenia takie nie pojawiły się nigclzie - ani w nauce, ani w praktyce - przed czasami Newtonowskimi, odkąd to zaczęły spełniać rolę pojęciową, jaką uprzednio spełniała waga szalkowa. Odtąd jednak odgrywać miały rolę zasadniczą i to raczej ze względów pojęciowych niż pragmatycznych. Zastosowania wagi sprężynowej w celu ujawnienia właściwej miary siły wymaga jednak odwołania się do dwóch twierdzeń traktowanych zazwyczaj jako prawa przyrody. Jednym z nich jest trzecie prawo Newtona stwierdzające, że siła wywierana przez ciężar jest równa i odwrotnie skierowana do siły wywieranej przez sprężynę na ciężar. Twierdzenie drugie, to prawo Hooke'a, zgodnie z którym siła wywierana przez naciągniętą sprężynę jest proporcjonalna do przemieszczenia sprężyny. Są to, podobnie jak pierwsze prawo Newtona, prawa z jakimi spotykamy się w toku przyswajania sobie języka, gdy są one zestawiano z przykładami sytuacji, do których się stosują. Tego rodzaju zestawienia odgrywają dwojaką rolę: postulują, jak powinno być używane pojęcie siły, a zarazem wskazują, jak zachowuje się świat, w którym mamy cło czynienia z działaniem sił.
Przejdźmy do kwantyfikacji terminów „masa" i „ciężar". Ilustruje ona szczególnie dobitnie kluczowy aspekt procesu przyswajania sobie słownictwa,
'" Aczkolwiek moja analiza różni się od podanej przez J.D. Sneeda i WStegmullera, wiele dalszych rozważań oraz niektóre z przedstawionych wyżej zasugerowała mi ich metoda formali-zowania teorii fizycznych, a zwłaszcza ich sposób wprowadzania terminów teoretycznych. Pragnę podkreślić, iż uwagi te wskazują drogę do rozwiązania zasadniczego problemu zwia.zanego z ich podejściem, a mianowicie kwestii odróżnienia rdzenia teorii od jej obudowy. Pisałem na ten temat w Theory Change as Structure Change: Comments on the Sneed Formalism, Erkenntnis, 10, 1976, ss. 170-199 (przedruk w niniejszym tomie jako rozdział 7),
67
o którym jeszcze nie mówiłem. Jak dotąd moja analiza terminologii Newtonowskiej mogła sugerować, że o ile przyswojone było uprzednio słownictwo, uczniowie uczą się pozostałych terminów poprzez -kontakt z pewnym określonym zespołem sytuacji, w których znajdują one zastosowanie. Jak mogłoby się wydawać, kontakt z tymi właśnie szczególnymi sytuacjami stanowi warunek niezbędny przyswojenia sobie owych terminów. W praktyce jednak dzieje się tak rzadko. Przeważnie istnieją również inne zbiory przykładów służące przyswojeniu sobie tego samego terminu lub terminów. I chociaż zazwyczaj to, z jakimi przykładami dana osoba miała faktycznie do czynienia, nie odgrywa istotnej roli, to w szczególnych okolicznościach różnica ta może mieć nader istotne konsekwencje.
W przypadku „masy" i „ciężaru" jeden z tych alternatywnych zbiorów sytuacji ma charakter standardowy. Może mianowicie dostarczać zarówno brakujących elementów słownictwa jak i teorii i dlatego zapewne wykorzystywany jest zawsze w procesie przyswajania słownictwa. Nie ma jednak logicznych powodów, by nie można było tego samego uzyskać za pośrednictwem innych przykładów i w przypadku większości uczniów niektóre z nich również odgrywają swoją rolę. Zacznijmy od standardowego sposobu kwantyfikowania masy, czyli tego, co dziś nazywane jest „masą bezwładną". Uczniom podaje się drugie prawo Newtona- siła równa jest iloczynowi masy i przyspieszenia-jako opis rzeczywistego zachowania ciał w ruchu, ale opis ten korzysta już w sposób zasadniczy z nie w pełni jeszcze ustalonego terminu „masa". Tak więc termin ten przyswajany jest razem z drugim prawem, a prawo to może zostać później wykorzystane do dostarczenia brakującej miary: masa ciała jest proporcjonalna do jego przyśpieszenia pod wpływem określonej siły. Szczególnie skuteczne w procesie przyswajania sobie tego pojęcia są aparaty wytwarzające siłę odśrodkową.
Z chwilą gdy słownictwo Newtonowskie uzupełnione zostało w ten sposób przez pojecie masy i sformułowanie drugiego prawa, prawo ciążenia może zostać wprowadzone nie jako prawidłowość empiryczna. Teorie Newtona stosuje się do obserwacji niebios i występujące tam zjawiska przyciągania porównywane są z analogicznymi zjawiskami zachodzącymi między ziemią a spoczywającymi na niej ciałami. W ten sposób demonstruje się, iż wzajemne przyciąganie się ciał jest proporcjonalne do iloczynu ich mas; jest to prawidłowość empiryczna, którą można wykorzystywać do wprowadzenia wciąż jeszcze brakujących aspektów Newtonowskiego terminu „ciężar". Jak się teraz okazuje,'„ciężar" oznacza własność relacyjną zależną od obecności dwu lub więcej ciał. W odróżnieniu od masy może się więc on zmieniać w zależności od położenia ciała, na przykład inny będzie na powierzchni Ziemi, a inny na Księżycu. Różnicę tę daje się tylko uchwycić za pomocą wagi sprężynowej. Standardowo używana dotąd waga szalkowa daje wskazania niezależne od położenia. Tym, co mierzy waga szalkowa, jest masa, wielkość zależna wyłącznie od ciała i od wyboru jednostki pomiarowej.
68
Ponieważ zarysowana wyżej procedura wprowadza zarówno drugie prawo, jak i sposób używania terminu „masa", to stanowi ona najbardziej bezpośrednią drogę dla wielu zastosowań teorii Newtona'7. Dlatego też odgrywa ona zasadniczą rolę we wprowadzeniu słownictwa teorii. Jak już mówiłem, nie jest ona w tym celu niezbędna, a w każdym razie rzadko kiedy stosowana jest odrębnie. Rozpatrzmy obecnie drugą drogę przyswajania sobie terminów „masa" i „ciężar". Zaczyna się ona w tym samym punkcie co pierwsza, to jest od kwantyfikacji pojęcia siły za pośrednictwem wagi sprężynowej. Następnie wprowadzony zostaje termin „masa" na oznaczenie tego, co dziś określane jest mianem „masa grawitacyjna". Postulujący opis rzeczywistości zapoznaje uczniów z pojęciem grawitacji jako uniwersalnej siły przyciągania się ciał materialnych, której wielkość proporcjonalna jest do ich mas. Po czym można już wprowadzić ciężar jako własność relacyjną, siłę wynikająca z przyciągania grawitacyjnego.
Taka jest druga droga ustalania sposobu używania newtonowskich terminów „masa" i „ciężar". Dysponując zaś nimi można z kolei wprowadzić brakujący wciąż składnik teorii - drugie prawo -jako empiryczne potwierdzenie wynikające po prostu z obserwacji. W tym celu przydatny jest znów aparat wytwarzający siłę odśrodkową, tym razem jednak nie w celu pomiaru masy, jak to miało miejsce w poprzedniej procedurze, lecz raczej po to, by określić stosunek między przyłożoną siłą a przyśpieszeniem, obu zmierzonych uprzednio grawitacyjnie. Wskazane dwie drogi różnią się więc od siebie tym, co trzeba założyć o przyrodzie, aby przyswoić sobie terminologię Newtonowską, a co pozostawić badaniu empirycznemu. W przypadku pierwszej procedury drugie prawo wprowadzane jest postułatywnie, natomiast prawo grawitacji - empirycznie. W przypadku drugiej - ich status epistemologiczny zostaje odwrócony. W każdym z przypadków jedno, ale tylko jedno z tych praw zostaje, jeśli można tak powiedzieć, wbudowane do słownictwa. Nie całkiem odpowiada mi nazywanie tych praw twierdzeniami analitycznymi, albowiem do ich pierwotnego sformułowania niezbędne było doświadczenie. Jest w nich jednak coś z konieczności, jaką implikuje termin „analityczne". Lepszym może określeniem byłoby „syntetyczne a priori".
Istnieją oczywiście również inne drogi wprowadzania ilościowych terminów „masa" i „ciężar". Tak na przykład, gdy prawo Hooke'a zostaje wprowadzone wraz z terminem siła, postulowanym miernikiem ciężaru może być waga sprężynowa, a masę mierzyć można za pośrednictwem pomiaru okresu drgań ciężaru zawieszonego na sprężynie. W praktyce przyswajania i'ezv-_k^J»©Mr-N"ewtona udział bierze szereg jej zastosowań,, przy czym wszystkie one łącznie przekazują jednocześnie informacje o słownictwie i o świecie.
17 Wszystkie zastosowania teorii Newtona zależą od rozumienia terminu „masa" lu przypadkach niezbędny jest również „ciężar".
69
W tych okolicznościach ten lub inny przykład wykorzystywany w toku przyswajania może przy okazji zgodnie z dokonanymi obserwacjami zostać bądź uścis.łony, bądź zastąpiony przez inny. Kolejne przykłady zapewniać będą stabilność słownictwa i utrzymywać w mocy szereg quasi-konieczności odpowiadających tym, które zostały wprowadzone pierwotnie w toku uczenia się języka.
Tą drogą jednak, co oczywiste, zmianie ulec mogą tylko niektóre przykłady. Gdyby zbyt wiele z nich wymagało uściślenia, to zagrożone byłyby nie pra» wa i uogólnienia, lecz samo słownictwo, w którym są one sformułowane. Jednakże zagrożenie słownictwa jest zarazem zagrożeniem teorii i praw mających zasadnicze znaczenie w jej przyswajaniu i stosowaniu. Czy Newtonowska mechanika mogłaby przeżyć rewizję drugiego prawa albo trzeciego prawa bądź prawa Hooke'a czy prawa grawitacji? Czy mogłaby przetrwać rewizję dwóch z nich lub trzech? A wszystkich czterech? Na te pytania nie da się odpowiedzieć ani „tak", ani „nie". Podobnie jak Wittgensteinowskie pytanie „czy możliwa jest gra w szachy bez królowej", pytania te wskazują na zagrożenia słownictwa płynące z konieczności rozstrzygnięcia kwestii, których nie przewidział jego twórca, obojętne czy byt nim Bóg, czy rozwój poznania13. Co powiedzieli; b^ika^^d^hyśmy-aap^
J e ? Czy byłby.tQSsak.H-Cz.y.xiie?_Bywają okoliczności, w których -jak powiedział Austin - „nie wiemy co powiedzieć. Słowa nas zawodzą"1 0. Takie okoliczności, gdy trwają długo, wymagają lokalnie nowego słownictwa, pozwalającego odpowiedzieć, jednakże na nieco inne pytanie; „Tak, ta istota jest ssakiem" (ale być ssakiem znaczy obecnie coś innego niż znaczyło kiedyś). Nowe słownictwo otwiera nowe możliwości, których nie dopuszczało uprzednie.
Aby wyjaśnić, co mam na myśli, założę, że istnieją tylko dwie procedury przyswojenia sobie sposobu używania terminów „masa" i „ciężar": pierwsza zakładająca drugie prawo i empirycznie stwierdzająca zachodzenie prawa grawitacji, i druga, która zakłada prawo grawitacji, a empirycznie stwierdza zachodzenie drugiego prawa. Załóżmy dalej rozłączność tych dróg: uczeń przy-
'* Dwadzieścia pięć lat temu był to standardowy cytat, obecnie jednak stwierdzam, żeistniał tylko w ustnej tradycji. Aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że jest on „Wittgensteinowski", nie sposób go odnaleźć w żądnym opublikowanym tekście Wittgenstema. Przytaczam go tu, ponieważ odegrał on istotną rolę w moim rozwoju filozoficznym, a także dlatego, gdyż nie znalazłem żadnego innego, który wykluczałby argument, iż dodatkowa informacja umożliwiłaby odpowiedź na pytanie.
" J.L. Austin, „Other Minds", w: Collected Philosophical Papers. Oxford 1961, ss. 44-84. Cytowany fragment - s. 56, kursywa autora. Zaczerpnięte z literatury przykłady sytuacji, kiedy słowa nas zawodzą, podaje J. White, When Words Loose their Meaning: Constitution and Reconsti-tution of Language, Character and Community, Chicago, University Press of Chicago, 1984, Porównywałem przykład zaczerpnięty z dziejów nauki i z psychologii rozwojowej w: „A Function of Thought Experiments" w: Melanges Alexandre Koyre t. 2, L'Aventyre de la Science, red. LB. Cohen i R. Taon, Paryż, 1964 Herman , s. 307-334, przedruk w: Dwa bieguny.
70
swaja sobie terminy w jeden lub w drugi sposób tak, że w każdym przypadku konieczności słownictwa i przypadłości doświadczenia są wyraźnie od siebie oddzielone. Są to oczywiście dwie zupełnie różne drogi, ale różnice między nimi nie będą zazwyczaj zakłócać pełnej komunikacji między użytkownikami tych terminów. Jedni i drudzy wyróżniać będą te same obiekty i sytuacje jako desygnaty odpowiednich terminów i będą zgadzać się ze sobą w kwestii praw oraz innych uogólnień dotyczących owych obiektów i sytuacji. Jedni i drudzy będą więc w pełni członkami tej samej wspólnoty językowej. Różnić się zaś będą co do epistemologicznego statusu wspólnie uznawanych uogólnień, ale różnice te nie mają zazwyczaj większego znaczenia: w zwykłym dyskursie naukowym nie dadzą one w ogóle znać o sobie. Jak długo świat zachowywać się będzie w przewidywany przez słownictwo sposób, tak długo różnice między poszczególnymi użytkownikami języka pozostaną bez znaczenia.
Mogą one jednak mieć konsekwencje w przypadku, gdy okoliczności ulegną zmianie. Wyobraźmy sobie, że stwierdzono niezgodność między teorią Newtona a obserwacjami - dajmy na to obserwacjami peryhelium Księżyca. Badacze, którzy przyswoili sobie Newtonowskie terminy „masa" i „ciężar" na pierwszy z dwóch opisanych wyżej sposobów, będą mogli w celu uporania się z anomalią rozważać przeformułowanie prawa grawitacji, ale język, którym operują zmusi ich do utrzymania w mocy drugiego prawa. Natomiast ci uczeni, którzy przyswoili sobie te terminy w drugi ze wskazanych sposobów, będą mogli rozważać modyfikację drugiego prawa, ale język zmusi ich do utrzymania prawa grawitacji. Różnice w sposobie przyswojenia sobie języka nie miały
_ziiaczenia. póki świat.zachowywał się w przewidziany sposób. Powodują one natomiast rozbieżność opinii w sytuacji, gdy pojawi się anomalia.
Przypuśćmy z kolei, że ani rewizja prawa grawitacji, ani drugiego prawa nie okaże się skutecznym sposobem usunięcia anomalii. Kolejnym krokiem byłaby próba rewizji obu praw naraz, ale na taki krok nie pozwoli leksykon w jego aktualnym stanie20. Takie próby okazują się niekiedy skuteczne mimo wszystko; wymagają jednak odwołania się do środków zmieniających znaczenia samych jednostek językowych. Po takiej rewizji - powiedzmy po przejściu do słownictwa Einste ina- napisać można ciągi symboli wyglądające jak zrewidowane wersje drugiego prawai prawa grawitacji. Podobieństwo to jednak jest mylące ponieważ pewne symbole w tych ciągach odnoszą się do przyrody ina-
"" Może się wydawać, że wprowadzam w tym miejscu wypędzone uprzednio pojęcie analityczności, i być może tak jest istotnie. Gdy korzysta się z leksykonu Newtona, zdanie „drugie prawo Newtona i prawo grawitacji są fałszywe" samo jest zdaniem fałszywym. Co więcej, jest ono fałszywe na mocy znaczenia Newtonowskich terminów „siła" i „masa", Ale w odróżnieniu od zdania „niektórzy kawalerowi są ludźmi żonatymi" nie jest ono fałszywe na mocy definicji tych terminów. Znaczenie terminów „siła" i „masa" nie jest zawarte w definicjach, lecz raczej w ich stosunku do świata. Konieczność, do której się tu odwołuję, ma więc nie tyle charakter analityczny, co syntetyczny a priori.
71
czej niż odpowiednie stare symbole, a więc rozróżniają sytuacje, które w uprzednim słownictwie uchodziły za identyczne21. Są to symbole przyporządkowane terminom, których przyswojenie następowało za pośrednictwem praw, jakie wraz ze zmianą teorii same uległy zmianie: różnice między starymi, a nowymi prawami odzwierciedlają terminy przyswojone za ich pośrednictwem. Każdy z leksykonów daje dostęp do własnego zbioru możliwych światów, a te dwa zbiory są rozłączne. Przekład obejmujący terminy wprowadzone przez zmienione prawa jest niemożliwy.
• Niemożliwość przekładu nie wyklucza oczywiście tego, by użytkownicy danego słownictwa nauczyli się używać innego. Jeśli to uczynią, mogą połączyć ze sobą obydwa i tym samym wzbogacić swój pierwotny słownik przez wprowadzenie doń szeregu nowo przyswojonych terminów. Dla niektórych celów może to mieć istotne znaczenie. Tak na przykład, na początku mniejszego tekstu twierdziłem, ze historykom niezbędne jest częste wzbogacanie słownictwa w celu zrozumienia przeszłości i że muszą przekazywać je swym czytelnikom22. Takie wzbogacenie ma jednak szczególny charakter. Obydwa słowniki połączone ze sobą dla celów badania historycznego niosą jakąś wiedzę o świecie, ale wiedza niesiona przez jeden jest niespójna z wiedzą niesioną przez drugi, a więc nie mogą one spójnie opisywać tego samego świata. Pomijając nader szczególny przypadek pracy historyka, ceną, jaką się płaci za połączenie obu słowników, jest niekoherencja opisu zjawisk, do którego każdy z oddzielna mógł być stosowany23. Nawet historyk może uniknąć niespójności tylko pod warunkiem, iż będzie nieustannie świadom, jakiego słownictwa używa i dlaczego. Z tego powodu można zasadnie pytać, czy termin wzbogacenie należycie stosuje się do poszerzonego w ten sposób słownika.
Filozofowie dyskutowali ostatnio ściśle związany z tym problem koloru grueM '. Przedmiot, np. szmaragd, jest „grue", jeśli w czasie wcześniejszym od t stwierdzono, iż jest zielony, a w przeciwnym razie jest niebieski. Kiopofc polega na tym, iż ten sam zbiór obserwacji dokonanych przed czasem t poświadcza dwa niezgodne ze sobą uogólnienia: „wszystkie szmaragdy są zielone" i „wszystkie szmaragdy są niebieskie". (Szmaragd niebadany przed czasem t może być tylko niebieski). Również i w tym przypadku rozwiązanie zależy od oddzielenia słownictwa zawierającego normalne nazwy barw: niebieski, zielony, i nazwy inne odpowiadające różnym obszarom widma. Jeden zbiór termi-
i
'" W przypadku przejścia od teorii Newtona do teorii Einsteina najistotniejsza zmiana leksykalna dotyczy starych terminów kinematycznych - czasu i przestrzeni - i stąd przenika do mechaniki.
** Por. rozdział 2 w niniejszym tomie. " Opisując rozszerzony słownik, używać musimy raczej takich terminów jak niespójność lub
niezgodność, a nie sprzeczność czy fałsz. Te dwa ostatnie mogą być stosowane wówczas tylko, gdy możliwy jest przekład.
i ł ' Termin zbity z angielskiego „green" (zielony) i „blue" (niebieski) (przyp. tłum.).
72
nów umożliwia indukcję, drugi nie. Jeden przydatny jest do opisu świata, drugi - tylko do specjalistycznych rozważań filozoficznych. Kłopoty powstają tylko, gdy oba zbiory niosące niezgodne wzajemnie fragmenty wiedzy o świecie używane są łącznie, nie istnieje bowiem świat, do którego stosowałoby się tak rozszerzone słownictwo25.
Badacze literatury od dawna uznawali za pewnik, iż metafora i towarzyszące jej środki (zmieniające relacje między słowami) dają dostęp do nowych światów, a czyniąc to uniemożliwiają przekład. Podobne cechy przypisywano dość powszechnie językowi polityki, a czasem nawet wszystkim naukom społecznym. Jednakże nauki przyrodnicze obiektywnie dotyczące świata rzeczywistego (jak ma to miejsce) miały być na to uodpornione. Prawdziwość lub fałsz ich twierdzeń miały nie zależeć od przemian kulturowych lub lingwistycznych. Twierdzę, oczywiście, iż tak nie jest. Ani teoretyczny, ani opisowy język nauk przyrodniczych nie dostarcza podstaw, na których wspierać by się miała taka niezależność. Nie będę nawet próbował podejmować problemów filozoficznych, jakie implikuje ten punkt widzenia. Spróbuję natomiast wskazać ich wagę.
Głównym z nich problemem, który możemy potraktować jako przedstawiciela całej klasy, jest zagrożenie realizmu26. Słownictwo przyswojone za pośrednictwem metod omówionych w poprzednich paragrafach stwarza członkom społeczności, która się nim posługuje, pojęciowy dostęp do nieskończonego zbioru leksykalnie postulowanych światów dających się opisać za jego pomocą. Jedynie nieliczne z tych światów zgodne są z tym, co wiadomo im o ich świecie - świecie rzeczywistym. Pozostałe są wykluczone na mocy wymagania wewnętrznej spójności lub zgodności z doświadczeniem i obserwacją. W miarę
.upływu czasu dalsze badania wykluczają kolejne światy możliwe z grona kandydatów do roli świata rzeczywistego. Gdyby cały rozwój nauki odbywał się w ten sposób, postęp polegałby na coraz dokładniejszej konkretyzacji jednego świata - tego rzeczywistego.
*" O paradoksie tym pisał Nelson Goodman w: Fact, Fiction, and Forecast, wyd. 2, Nowy Jork 1977, rozdział 3 i 4. Należy dodać, iż wskazane podobieństwo zawodzi pod jednym istotnym względem. Zarówno omawiane wyżej terminy Newtonowskie, jak nazwy kolorów stanowią zbiory powiązane. W drugim jednak przypadku różnice między siownictwami nie dotyczą struktury, toteż możliwy jest przekład ze słownictwa zawierającego terminy „niebieski", „zielony" na słownictwo zawierające „bleen" i „grue".
2" Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu zarysowane tu stanowisko nie implikuje relatywizmu, przynajmniej jeśli termin ten rozumiany jest w sposób standardowy. Społeczność naukowa podziela niekoniecznie niezmienne, ale dojące się uzasadnić %vzorce, na mocy których dokonuje wyboru między teoriami. Na ten temat pisałem w artykule „Obiektywność, sądy wartościujące i wybór teorii" w: Dwa bieguny... (wyd. cyt., ss. 440-467) oraz w: „Racjonalność i wybór teorii", niniejszy torn, rozdział 9.
73
{ Tgzą stale powtarzaną w tym tekście jest natomiast twierdzenie, iż_słow-nictwo dające dostęp do jednego zbioru możliwych światów uniemożliwia zarazem dostęp do innego zbioru (przykład: niezdolność słownictwa Newtonowskiego do opisu świata, w którym niespełnione byłyby jednocześnie drugie prawo i prawo grawitacji). Rozwój nauki zależy, jak się okazuje, ni e_ tylko od eliminacji z szeregu światów możliwych kolejnych kandydatów do reprezentowania świata rzeczywistego, ale również od przechodzenia od czasu do czasu do innego zbioru, jaki udostępnia słownictwo o odmiennej strukturze. Z chwilą gdy takie przejście dokonało się, pewne poprzednie zdania opisoweaotyczące światów możliwych okazują się nieprzetłumaczalne w nowej terminologii. Są to właśnie te zdania, które jawią się historykowi j ako anomalie: nie sposób sobie wyobrazić co chcieli powiedzieć ci, którzy je wypowiedzieli lub napisali. Mogą zostać zrozumiane dopiero wówczas, gdy opanowane zostanie ich słownictwo, a zrozumienie to nie znaczy byśmy potrafili podać ich równoważniki. Każde z nich z oddzielna nie jest ani zgodne, ani niezgodne z twierdzeniami wyrażającymi późniejsze przekonania, a więc nie poddaje się ocenie w kategoriach pojęciowych czasu późmejszego.
O odporności tego rodzaju zdań orzekać można, rzecz jasna, tylko wtedy, gdy każdemu indywidualnie przyporządkowana jest wartość logiczna lub jakiś inny wskaźnik statusu epistemologicznego. Możliwy jest też jednak inny rodzaj ocen i coś takiego rzeczywiście zdarza się raz po raz w procesie rozwoju wiedzy naukowej. Mając do czynienia ze zdaniami nieprzekładalnymi, historyk staje się dwujęzyczny. Najpierw uczy się słownictwa niezbędnego do ujęcia zdań wątpliwych, a następnie, jeśli to potrzebne, porównuje cały stary sys teńT (słownictwo i wyrażoną w nim wiedzę) z systemem aktualnie używanym. Większość terminów występujących w każdym z nich jest wspólna, a przeważająca ich część odgrywa tę samą rolę w obu. Porównania dokonane w oparciu o te tylko terminy dostarczają zazwyczaj wystarczającej podstawy dla oceny. Ocena ta wszakże dotyczy względnego powodzenia obu systemów w całości w osiąganiu tych samych niemal celów naukowych, a nie poszczególnych zdań każdego systemu z oddzielna wziętych.
Krótko mówiąc, ocena prawdziwości zdań dokonywana być może tylko w oparciu o istniejące słownictwo i jej wynik od niego zależy. Jeśli - j a k to zakłada zwyczajowa postać realizmu - prawdziwość lub fałsz zdania zależy po prostu od tego, czy - niezależnie od czasu, języka lub kultury - odpowiada ono światu rzeczywistemu, to sam świat musi być jakoś 2ależny od leksykonu. Jakąkolwiek postać przybrałaby ta zależność, sprawia ona stanowisku realistycznemu kłopoty o zasadniczym, moim zdaniem, znaczeniu. Zamiast analizować je tutaj - co wymagałoby oddzielnego artykułu - ograniczę się do omówienia jednej ze standardowych prób ich usunięcia.
Zależność od słownictwa, o której wyżej mówiłem, traktowana jest często jako problem zmiany znaczenia. Aby umknąć tego problemu (a także wielu
74
związanych z nim kwestii) wielu filozofów w ostatnich latach podkreślało, iż prawdziwość zależy tylko od odniesienia przedmiotowego, czyli - j ak będę dalej mówił - od denotacji, i że żadna teoria denotacji terminów indywidualnych nie musi odwoływać się do tego, w jaki sposób wyróżniane są desygnaty poszczególnych terminów2 7. Najbardziej wpływową wersją takich teorii jest tak zwana przyczynowa teoria odniesienia opracowana przez Kripkego i Putna-raa. Ma ona swe korzenie w semantyce światów możliwych, a jej zwolennicy nieustannie odwołują się do przykładów z historii nauki. Analiza tej teorii powinna zarówno-rozszerzyć, jak i podeprzeć zarysowany wyżej punkt widzenia. W tym celu ograniczę się tu do omówienia wersji opracowanej praez Putnama, albowiem zajmuje się w sposób bardziej bezpośredni od innych rozwojem wiedzy naukowej28.
Zgodnie z teorią przyczynową desygnaty terminów oznaczających gatunki naturalne - np. „złoto", „tygrys", „elektryczność", „gen" czy „siła" wyznaczone są przez pewien pierwotny akt nadania okazom odnośnego gatunku nazwy, która odtąd będzie im przysługiwać. Akt ten, którym historycznie związani są późniejsi użytkownicy języka, jest „przyczyną" takiego, a nie innego przedmiotowego odniesienia terminu, Tak więc okazy występującego w przyrodzie żółtego, kowałnego metalu zostały kiedyś nazwane „zlotem" (albo odpowiednim terminem w innym języku) i odtąd termin ten denotuje wszystkie okazy tej substancji niezależnie od tego, czy odznaczają się tymi samymi obserwo-walnymi własnościami, jTak więc denotacje terminu ustalać ma pierwotny okaz wraz z pierwotną reracją gatunkowej tożsamości. Jeśli nie wszystkie oka-
" O poglądach tego rodzaju co moje, opartych na analizie, w jaki sposób słowa są faktycznie używane i w jakich sytuacjach są stosowane, powiada się nieustannie, iż odwołują się one do „weryfikacyjnej teorii znaczenia", co w dzisiejszych czasach jest wątpliwym komplementem. W moim jednak przypadku zarzut ten jest bezzasadny. Weryfikacyjna teoria znaczenia przypisuje znaczenie poszczególnym zdaniom, a za ich pośrednictwem - terminom jakie te zawierają. Każdy termin ma znaczenie zależne od sposobu weryfikacji zawierającego go zdania. Twierdzę natomiast, że, poza wyjątkowymi sytuacjami, indywidualnym terminom w ogóle nie przysługuje znaczenie. Co ważniejsze, zgodnie z zarysowanym wyżej poglądem ludzie mogą używać tego samego słownictwa i odnosić je do tych samych tworów, a jednocześnie wyróżniać je niejednakowo. Odniesienie (reference) jest funkcją struktury słownictwa, a nie rozmaitych przestrzeni właściwości, w której ramach indywidua reprezentują tę strukturę. Istnieje jednak również inny zarzut dotyczący weryfikacjonizmu, który rzeczywiście mnie się ima. Ci, którzy utrzymują niezależność referencji i znaczenia twierdzą zarazem, że metafizyka nie zależy od epistemologii. Żaden pogląd taki jak mój (a pod tym względem jest ich wiele) nie da się pogodzić z takim oddzieleniem. Do oddzielenia metafizyki od epistemologii dojść może jedynie po wypracowaniu stanowiska dającego wyraz i epistemologii, i metafizyce.
" S. Krtipke, Naming and Necessity, Cambridge, MA, Harvard University Press 1972; H. Putnam, „The Meaning of Meaning" w; Mind, Language andReality, Philosophical Papers, t. 2, Cambridge, Cambridge University Press 1975. f utnam, jak się zdaje, zrezygnował ostatnio z niektórych zasadniczych składników swej teorii i przeszedł na stanowisko „realizmu wewnętrznego", które w wielu punktach zgodne jest z moimi poglądami. Niewielu jednak filozofów poszło jego śladem, toteż omawiane niżej poglądy są nadal żywe.
•75
mi zy będą tego samego gatunku, to wówczas dany termin przestanie je denoto-wać.; Teorie dotyczące warunków identyczności okazów podobnie jak metody identyfikacji dalszych okazów są więc, zgodnie z tym poglądem, nieistotne dla denotacji terminów. Jedne i drugie zmieniać się mogą z czasem. Ale oryginalne okazy i relacja gatunkowej tożsamości pozostają stałe. Jeśli znaczenie jest czymś, co ludzie mają w głowie, to nie ono wyznacza denotację terminu.
Jeśli pominąć nazwy własne, to wydaje się rzeczą wątpliwą, czy istnieje jakikolwiek zbiór terminów, do których przyczynowa teoria odniesienia stosuje się.ściśle. Stosuje się ona jednak z dobrym przybliżeniem do takiego przypadku jak „złoto", a jej zadawalająca stosowalność do terminów oznaczających gatunki naturalne zależy właśnie od istnienia takich przypadków. Terminy zachowujące się jak „złoto" denotują zazwyczaj często występujące w przyrodzie, użytkowo istotne i łatwo rozpoznawalne substancje. Występują one w językach wszystkich lub niemal wszystkich kultur; sposób ich użycia pozostaje stały w czasie; denotują one te same rodzaje okazów. Przekład ich nie nastręcza trudności, albowiem zachowują analogiczne pozycje we wszystkich słow-nictwach. „Złoto" jest zapewne najlepszym przykładem neutralnego, niezależnego od umysłu terminu obserwacyjnego.
Gdy chodzi o termin tego rodzaju, naukę nowożytną można często wykorzystać nie tylko do wskazania wspólnej istoty jego desygnatów, ale i do wyróżnienia ich. Tak na przykład nowoczesna chemia określa złoto jako substancję o liczbie atomowej 79 i pozwala specjalistom na identyfikację okazów za pośrednictwem spektroskopii rentgenowskiej. Ani teoria ta, ani przyrządy służące do identyfikacji nie istniały 75 lat temu, nie mniej rozsądne jest twierdzenie, iż „desygnaty" „złota" są i zawsze były takie same jak desygnaty „substancji o liczbie atomowej 79". Wyjątków od tego twierdzenia jest niewiele, a biorą się one przede wszystkim z coraz skuteczniejszych metod wykrywania zanieczyszczeń i Fałszerstw. Toteż dla zwolennika teorii przyczynowej „posiadanie liczby atomowej 79" jest istotną własnością złota - pojedynczą własnością tego rodzaju, iż jeśli złoto faktycznie się nią odznacza, to jest ona jego własnością konieczną. Inne własności, dajmy na to barwa, kowalność, mają charakter fenomenalny i są akcydentalne. Kripke twierdzi (s. 118), że złoto mogłoby nawet być niebieskie, a jego pozornie żółta barwa wynikać ze złudzenia optycznego;'4 Aczkolwiek poszczególne osoby identyfikujące okazy .złota mogą odwoływać się""cło barwy i innych cech fenomenalnych, to praktyki te nie mówią niczego istotnego o desygnatach tego terminu.
„Złoto" stanowi jednak przypadek raczej szczególny, co zaciemnia zasadnicze ograniczenia wniosków, jakie z tego przypadku się wyciąga. Bardziej reprezentatywny jest rozpatrywany przez Putnama przykład „wody", a problemy, które przy tym się pojawiają występują w postaci jeszcze ostrzejszej, gdy prze-
Kxipke, op.cit., s. 118.
I
:
76
chodzimy do takich szeroko dyskutowanych przykładów jak „ciepło" czy „elektryczność"3"^ Gdy o „wodę" chodzi, przeprowadzona przez Putnama analiza dzieli się na<łwie części. W pierwszej każe on nam wyobrazić sobie możliwy świat zawierający bliźniaczkę Ziemi, planetę taką jak nasza, ale na której substancja zwana przez jej mieszkańców „wodą" to nie B^O, lecz jakaś inna ciecz o bardzo długim i skomplikowanym wzorze chemicznym, który można skrótowo zapisać XYZ. „W normalnych temperaturach i ciśnieniach nieodróżnialna od wody" XYZ jest substancją, która na bliźniaczce Ziemi, tak jak u nas, gasi pragnienie, spada deszczem z nieba i wypełnia morza i jeziora. Gdyby statek kosmiczny przywiózł kiedyś Ziemian na bliźniaczkę Ziemi, powiada Putnam, to
pierwsze przypuszczenie kazałoby sądzić, iz „woda" ma tu i tam takie samo znaczenie. Przypuszczenie to zostałoby zrewidowane gdy się okaże, że woda na bliźniaczce Ziemi to XYZ. Załoga statku kosmicznego doniosłaby coś takiego: „Na bliźniaczce Ziemi słowo «woda« znaczy XYZ". Tak jak w przypadku złota, jej akcydentalne cechy (np. zdolność gaszenia pragnienia) nie odgrywają żadnej roli przy określaniu, jaką to substancję oznacza „woda".\
Dwa aspekty bajeczki opowiedzianej przez Putnama wymagają komentarza. Po pierwsze, fakt, iż mieszkańcy bliźniaczki Ziemi nazywają XYZ „wodą" jest całkowicie bez znaczenia. Trudność jaką ilustruje ta historyjka ujawniłaby się w sposób jasny, gdyby przybysze z Ziemi używali przez cały czas swego języka. Po drugie, i to jest sprawa zasadnicza, jakkolwiek nazwaliby oni substancję wypełniającą morza i jeziora na bliźniaczce Ziemi, informacja jaką wysłaliby do domu, musiałaby mieć taką mniej więcej postać:
2 XJoj^otyJjQcjś4 e s t- z -gciiatu nig vŁ.pjax£ądku.z_Łę,orią chemiczną", • Terminy XYZ i H2O są terminami współczesnej teorii chemicznej, a teoria
ta jest niezgodna z faktem, by substancja o niemal identycznych własnościach co woda miała tak skomplikowany wzór. Substancja o takim wzorze byłaby między innymi zbyt ciężka, by parować w normalnej temperaturze ziemskiej. Jej odkrycie nastręczałoby takie same problemy, co jednoczesne pogwałcenie drugiego prawa Newtona i prawa grawitacji. (Por. poprzedni paragraf). Świadczyłoby to o jakimś zasadniczym błędzie w teorii chemicznej, która wyznacza znaczenie nazw takich związków jak H2O i pełnej wersji wzoru XYZ. W słownictwie współczesnej chemii leksykalnie możliwy jest świat zawierający i naszą Ziemię, i jej Putnamowską bliźniaczkę, ale złożone zdanie opisujące taki świat jest koniecznie fałszywe. Tylko w inaczej ustrukturowanym leksykonie,
™ Siła argumentów Putnama wynika częściowo z ekwiwokacji, której trzeba się pozbyć. Termin „woda".wjego codziennym użytku zachowywał się w toku historii mniej więcej jak „złoto". AJe rzecz ma się inaczej w przypadku spoteczności uczonych i filozofów, do której argumenty Putnama powinny się odnosić.
77
zdolnym do opisu zgoła odmiennego rodzaju świata możliwy byłby w ogóle opis zachowania XYZ, a nazwa H2O nie mogłaby w nim denotować substancji, którą nazywamy „woda".
Tyle o pierwszej części argumentacji Putnama. W drugiej stosuje on ją bardziej konkretnie do historii denotacji terminu „woda". Zakłada mianowicie, że cofamy się do roku 1750 i pisze:
W tym czasie nowożytna chemia nie istniała jeszcze ani na Ziemi, ani na jej bliźniaczce. Typowy ziemski użytkownik języka angielskiego nie wiedział, że woda składa się z wodoru i tlenu, a typowy użytkownik języka angielskiego na bliźniaczce nie wiedział, że składa się z XYZ. A jednak denotacja terminu „woda" zarówno w roku 1750, jak 1950 była na Ziemi H2O, a na jej bliźniaczce - XYZ.
J a k twierdzi Putnam, w podróżach w czasie jak w przestrzeni o tym czy dana substancja jest wodą decyduje jej wzór, a nie akcydentalne własności.
Dla naszych obecnych celów ograniczyć się możemy do ziemskiej historii terminu „woda". Dotycząca jej argumentacja Putnama jest identyczna jak w przypadku „złota". Denotację terminu woda wyznacza pierwotny okaz oraz relacja gatunkowej identyczności. Próbka ta pochodzi jeszcze sprzed 1750 roku i pozostaje niezmienna. Podobnie rzecz się ma z relacją gatunkowej identyczności, choć wyjaśnienia na czym ona polega w przypadku dwóch cia! znacznie się różniły. Ważne jednak są nie te wyjaśnienia, lecz to, co faktycznie zostaje wyróżnione, natomiast zgodnie z teorią przyczynową identyfikowanie próbek H2O jest najlepszym dotąd znanym sposobem wyróżniania okazów tego samego gatunku co pierwotna próbka. Termin H2O denotuje te same okazy, które oznaczał termin „woda" czy to w 1750, czy w 1950 roku. Wydawać by się mogło, że teoria przyczynowa gwarantuje niezmienność denotacji terminu „woda" niezależnie od zmian pojęcia wody, teorii wody i sposobu wyróżniania jej próbek. Analogia pomiędzy traktowaniem przez przyczynową teorię przypadku „złota" i „wody" wydaje się kompletna.
\ Ą jednak w przypadku wody powstają pewne trudności. H2O wyróżnia nie tylko próbki wody, lecz również lodu i pary wodnej. H2O istnieć może we wszystkich trzech stanach skupienia - stałym, ciekłym i gazowym - a więc nie jest tym samym co woda, zwłaszcza tym samym co „woda" oznaczała w 1750 roku. Co więcej, różnica między tymi trzema rodzajami desygnatów nie jest bynajmniej marginalna jak w przypadku zanieczyszczonych próbek złota. Dotyczy całych kategorii substancji i nie jest to bynajmniej tylko przypadek. W 1750 roku uważano, że stany skupienia decydują o zasadniczych różnicach między gatunkami chemicznymi. Woda, na przykład, uchodziła za elementarną substancję, której cechą istotną była płynność. Wedle niektórych chemików termin „woda" deno-tował elementarną ciecz, a kilka pokoleń wcześniej była to opinia niemal po-
73
I
::i
wszechna. Dopiero po roku 1780, w wyniku tak zwanej „rewolucji chemicznej" taksonomia chemiczna uległa takim zmianom, iż te same gatunki chemiczne istnieć mogły w różnych stanach skupienia. Odtąd różnice między ciałami stałymi, ciekłymi i lotnymi stały się różnicami fizycznymi, a nie chemicznymi. Odkrycie, iż ciekła woda jest związkiem dwóch gazów - tlenu i wodoru - stanowiło integralną część tych szerszych przeobrażeń i byłoby bez nich niemozliweA
Powyższe bynajmniej nie znaczy, by nauka nowożytna nie była w stanie wyróżnić substancji, którą ludzie w 1750 roku (a większość i dziś) nazywają „woda". Termin ten denotuje ciekłą H2O. Opisywać ją należałobyjako „ciasno upakowane" szybko poruszające się cząsteczki H2O. Abstrahując znów od marginalnych różnic, stwierdzimy, że okazy odpowiadające temu opisowi to właśnie okazy, jakie w 1750 roku i wcześniej oznaczał termin „woda". Ale ten nowożytny opis rodzi cały szereg nowych kłopotów, które ostatecznie mogą podważyć samą koncepcją gatunków naturalnych i tym samym zagrodzić drogę automatycznemu stosowaniu do nich przyczynowej teorii odniesienia.
Teorię przyczynową stworzono w celu zastosowania jej do nazw własnych i miała ona na tym polu sukcesy. Rozszerzenie jej na terminy oznaczające gatunki naturalne zostało ułatwione czy nawet umożliwione przez fakt, że gatunki naturalne, podobnie jak indywidua, oznaczane są przez krótkie i pozornie dowolne nazwy równozakresowe z tymi, które oznaczają odpowiednie pojedyncze własności istotne gatunków. W rozważanycłi powyżej przykładach były to pary terminów „złoto" i „posiadanie liczby atomowej 79" oraz „woda" i „bycie B ^ C . W odróżnieniu od pierwszego, drugi człon każdej pary oznacza własność. Tak długo jednak póki do wyróżnienia gatunku naturalnego niezbędna jest tylko jedna własność istotna, różnica ta nie pociąga za sobą konsekwencji. Kiedy jednak potrzebne są dwie nierównozakresowe nazwy - jak H2O i płynność w przypadku wody - wówczas każda nazwa użyta odrębnie wyróżnia szerszą klasę niż cała para łącznie, a okoliczność, że oznaczają one własności, staje się doniosła. Jeśli bowiem niezbędne są dwie własności, to dlaczego nie trzy albo cztery? Czyż nie powracamy tym samym do problemu, który teoria przyczynowa miała właśnie rozstrzygnąć, a mianowicie do kwestii jakie to własności są istotne, a jakie akcydentalne? Jakie własności określają gatunek ex definione, a jakie są tylko przypadłościami? Czy przejście do rozbudowanego słownictwa naukowego w ogóle na coś tu się zdało?
Myślę, że na nic. Słownictwo niezbędne do oznaczenia takich atrybutów jak „bycie-iŁjO" albo „bycie-ciasno-upakowanymi-szybko-względem-siebie--rjoruszającymi-się-cząsteczkarm" jest bogate i wysoce usystematyzowane. Nikt.nią jest w stanie używać któregoś z terminów, jakie ono. zawiera, nie umiejąc zarazem stosować wielu innych. Z chwilą zaś, gdy dysponujemy tym słownictwem, stajemy ponownie przed problemem odróżnienia własności istotnych, przy czym inne wchodzące w grę własności nie dadzą się już pominąć jako akcydentalne. Czy - na przykład - deuter to wodór, a ciężka woda -
79
to woda? A co mamy powiedzieć o próbce gęsto upakowanych, szybko względem siebie poruszających się cząsteczek H2O w warunkach krytycznych, w których nie da się rozróżniać poszczególnych stanów skupienia? Czy to rzeczywiście woda? Odwoływanie się do własności teoretycznych, a nie akcyden-talnych jest, oczywiście, niezwykle pomocne. Jest ich mniej, związki między nimi mają bardziej systematyczny charakter, a nadto pozwalają na dokonywanie precyzyjniejszych rozróżnień. Ale nie są one w większym stopniu własnościami istotnymi czy też koniecznymi od własności obserwowalnych, które miałyby zastąpić. Problem znaczenia i zmiany znaczenia pozostaje więc dokładnie tam, gdzie był.
Bardziej przekonywająca wydaje się nawet argumentacja biegnąca w kierunku odwrotnym. Tak zwane własności akcydentalne nie są mniej konieczne od swych pozornie bardziej istotnych sukcesorek. Powiedzieć: woda jest ciekłym H2O, to tyle co uplasować-to wyrażenie w rozbudowanym systemie lek-sykalno-teoretycznym. W ramach tego systemu można w zasadzie przewidzieć akcydentalne własności wody (podobnie jak XYZ), obliczyć jej temperaturę wrzenia, zamarzania, długość fali optycznej, jaką będzie emitować itd.31. Jeśli woda to ciekle H2O, to są to jej własności konieczne. Gdyby faktycznie ich nie miała, byłby to powód, by wątpić, czy woda to rzeczywiście HgO.
Powyższy argument stosuje się również do przykładu „złota", z którym teoria przyczynowa pozornie dawała sobie rade. „Liczba atomowa" jest terminem ze słownictwa teorii atomistyczno-molekularnej. Podobnie jak „siła" i „masa" musi on zostać przyswojony wraz z innymi terminami tej teorii, która sama też wpływa na proces uczenia się słownictwa. Kiedy proces ten już się dokona, można zastąpić termin „złoto" przez „substancja o liczbie atomowej 79", ale można również zastąpić wodór przez „substancję o liczbie atomowej 1", a tlen przez „substancję o liczbie atomowej 8" i tak dalej dla wszystkich ponad stu pierwiastków. Ale wówczas uczynić też można coś istotniejszego. Odwołując się do innych własności teoretycznych, takich jak ładunek czy masa elektronu, można w zasadzie, a w znacznym stopniu i faktycznie, przewidzieć owe własności akcydentalne - ciężar właściwy, kolor, kowalność, przewodnictwo itd., jakimi próbka odznaczać się będzie w normalnej temperaturze. Właściwości te nie są bardziej akcydentalne niż odznaczanie się liczbą atomową 79. Fakt, że barwa jest własnością obserwowal-ną, nie czyni jej akcydentalną. C_p więcej., porównanie własności.obsfirwqwal-
, nych, i teoretycznych-wskazuje na dwojaki priorytet tych pierwszych. Gdyby teoria zakładająca o,we własności teoretyczne nie była w stanie przewidzieć
:" Laicy mogą oczywiście powiedzieć, że woda to H2O, nie panując nad całym leksykonem cxy teorią. Ale ich zdolność komunikowania się zależy od obecności w ich społeczeństwie ekspertów. Laicy muszą umieć wyróżniać ekspertów i powiedzieć coś o charakterze wymaganej ekspertyzy Ekspert natomiast musi z kolei znać słownictwo, teorie i umieć przeprowadzać obliczenia.
SO
przynajmniej niektórych własności obserwowalnych, nie byłoby powodu, by__ 'traktować ją poważnie. Gdyby dla normalnego obserwatora, w normalnych warunkach oświetlenia złoto byłoby niebieskie, jego liczba atomowa nie mogłaby wynosić 79. Co więcej, to właśnie do własności obserwacyjnych odwołujemy się w owych trudnych, implikowanych przez teorię przypadkach .wy.-macających rozróżnienia przedmiotów, Czy deuter to rzeczywiście wodór? Czy wirusy są żywe?3 2
Przypadek „złota" jest szczególny, ponieważ w odróżnieniu od „wody" w celu wyróżnienia elementów zbioru który w toku dziejów oznaczało, odwołać się trzeba do jednej tylko z ukrytych własności stwierdzonych przez naukę nowożytną, a mianowicie do liczby atomowej 7933. „Złoto" nie jest jedynym terminem, który odznacza się, choćby w przybliżeniu, tą własnością. Podobnie rzecz się z ma wieloma podstawowymi terminami mowy codziennej, włącznie z potocznym użytkiem słowa „woda". Nie wszystkie jednak terminy języka potocznego są tego rodzaju. „Planeta" i „gwiazda" kategoryzują obecnie ciała niebieskie inaczej niż w czasach przed Kopernikiem i z różnicy tej nie zdaje sprawy określenie „marginalne uściślenie". Podobne przeobrażenia są typowe niemal dla wszystkich terminów denotujących w nauce, w tym dla najbardziej podstawowych - „siła", „gatunek", „ciepło", „pierwiastek", „temperatura" itd.
W toku dziejów te i inne terminy naukowe ulegały, czasem wielokrotnie, przeobrażeniom, jakie omówiłem skrótowo na przykładzie stosowania przez chemików terminu „woda" w latach 1750-1950. Tego rodzaju zmiany leksykalne przegrupowują na nowy sposób elementy zbiorów oznaczanych przez słownictwo. Terminy zazwyczaj pozostają te same, choć niekiedy są dodatko-
'-"- Problemem jest oczywiście kwestia, gdzie przeprowadzić linię graniczną wyznaczającą zakres terminu „woda", „istota żywa" itd. Problem ten zdaje się zagrażać koncepcji gatunków naturalnych. Modelem tej koncepcji jest pojęcie gatunku biologicznego; aby zilustrować stosunek mający ponoć zachodzić między gatunkiem naturalnym a jego istotą, między H2O a wodą, lub . między liczbą atomową 79 a złotem, dyskusje na temat teorii przyczynowej nieustannie przywołują stosunek między konkretnym genotypem a odpowiednim gatunkiem (często tygrysa). Jednakże nawet osobniki należące niewątpliwie do tego samego gatunku różnią się wyposażeniem genowym. Kwestia, jaki to zespól genów zgodny jest z przynależnością do danego gatunku, jest przedmiotem nieustających sporów teoretycznych i praktycznych, a argumentacja dotyczy zawsze kwestii, jakie to obserwowalne własności (np. zdolność krzyżowania się) muszą być wspólne osobnikom danego gatunku.
;" Uogólnienie to nie jest całkiem słuszne nawet dla złota. Jak wspomniano wyżej, postęp nauki prowadzi do marginalnych uściśleń oryginalnych próbek złota dzięki rosnących możliwości wykrywania zanieczyszczeń. O tym jednak, czy dana próbka nie jest zanieczyszczona decyduje wyłącznie teoria. Jeśli złoto jest substancją o liczbie atomowej 79, to nawet pojedynczy atora innego pierwiastka stanowi „zanieczyszczenie". Jeśli jednak, jak w starożytności, za złoto uchodzi metal, który w sposób naturalny dojrzewa w ziemi, przekształcając się z ołowiu kolejno w żelazo, następnie w srebro i złoto, to w ogóle nie ma takiej postaci materii, która byłaby tout court zlotem. Kredy starożytni stosowali termin „złoto" do próbek, z których można je stopniowo wyodrębnić, to nie koniecznie się mylili.
31
wo uściślane. Podobnie rzecz się ma z ich desygnatami, i dlatego właśnie terminy ostają się. Jednakże zmiany ich zakresu są często znaczne i mają wpływ nie tylko na desygnaty poszczególnych terminów, lecz również całego zestawu wzajemnie powiązanych terminów, względem których następuje przegrupowanie. Obiekty traktowane dotąd jako całkiem do siebie niepodobne zostają teraz zgrupowane razem, natomiast przedmioty podpadające uprzednio pod jedną nazwę ulegają terminologicznemu zróżnicowaniu.
Leksykalne zmiany tego rodzaju rodzą właśnie pozorne tekstualne anomalie wspomniane na początku tego artykułu. Gdy historyk natyka się na nie w dawnym tekście, opierają się one eliminacji za pomocą przekładu lub parafrazowania w wyjściowym słownictwie historyka. O zjawiskach, których dotyczą owe dziwaczne fragmenty, nie da się w języku historyka powiedzieć ani że są one możliwe, ani niemożliwe w żadnym ze światów, do których dostęp daje to słownictwo. W rezultacie historyk nie jest w stanie dokładnie zrozumieć, co autor tekstu chciał powiedzieć. Zjawiska te należą do innego zbioru możliwych światów. Zachodzi w nim wiele takich samych zjawisk, co w światach możliwych w jego [historyka] słownictwie, ale zachodzą też i takie, których nie potrafi on sobie wyobrazić, póki nie przyswoi sobie dawnego słownictwa i nie zbada zbioru światów, do którego ono dawałoby dostęp. Teoria przyczynowa me pozwala przerzucić pomostu nad tą przepaścią, albowiem podróże między światami, jakie ona uwzględnia, ograniczone są do światów jednego leksykalnie możliwego zbioru. A wobec braku takiego pomostu nie ma podstaw, by twierdzić, iż nauka stopniowo eliminuje wszystkie światy za wyjątkiem tego jednego - rzeczywistego. Ten sposób myślenia, jaki ilustruje analiza przykładu ze złotem (ale nie z wodą), doprowadził do zaproponowanego przez teorię przyczynową wyjaśnienia tego, co tradycyjnie ujmowane było jako stopniowe zbliżanie się do prawdy bądź jako bezpośredni strzał w dziesiątkę.
Takich opisów rozwoju nauki nie da się dłużej aprobować. Znam tylko jeden sposób ich obrony, ale wydaje mi się on straceńczy, zrodzony z rozpaczy. W przypadku wody przedstawiałby się następująco: Mniej więcej do połowy osiemnastego wieku chemików zwodziły, własności obserwowalne i wierzyli oni, że woda jest gatunkiem naturalnym, podczas gdy tak nie jest; To co nazywali wodą po prostu nie istnieje, tak jak nie istnieje flogiston. Były to chimery, a terminy je oznaczające nie denotowały w istocie rzeczy niczego3'1. Argumentacja taka nie może być jednak słuszna. Rzekomo niczego nie oznaczających terminów nie sposób ani wyodrębnić, ani zastąpić terminami bardziej pierwotnymi o statusie niewątpliwie referencyjnym. Jeśli „woda" nie oznaczała niczego, to podobnie nie oznaczały niczego takie terminy, jak „pierwiastek", „zasada", „ziemia", „związek" i wiele innych. Dotyczyłoby to oczywiście nie
" Taka byiaby, jak sądzę, odpowiedź Putnama, wówczas gdy pisałem ten tekst.
82
I.
tylko terminów chemicznych. Takie terminy jak „ciepło", „ruch", „ciężar" czy „siła" byłyby również puste. Zdania, w których one występowały, nie mówiłyby o niczym. W tym ujęciu historia nauki byłaby historią nicości, pustki. Osiągnięcia nauki wymagają jakiegoś innego wyjaśnienia.
Postscriptum: Odpowiedź referenta
jestem ogromnie wdzięczny profesorom Frängsmyrowi i Millerowi za ich uwagi o moim artykule. Odkładając na bok okazjonalne nieporozumienia (rozmaicie np. używamy terminu „możliwe światy), zgadzam się całkowicie z tym, co powiedzieli. Rozwój naukowy ma wiele różnych aspektów oprócz tych, o których mowa w moim tekście. Ich uwagi uzupełniają moje, wskazując na inne zagadnienia, o których mógłbym był mówić. Toteż tylko jedna kwestia wymaga mojej odpowiedzi.
Na początku swego komentarza profesor Miller pisze; „Sądzę, że zasadniczym problemem analizy przedstawionej przez Kuhna jest nacisk, jaki on kładzie na nieciągły.charakter przejść od jednej teorii do drugiej". Jednakże w moim tekście nie tylko nie kładłem nacisku na nieciągłość zmiany, ale w ogóle niczego na ten temat nie powiedziałem. Cały czas mowa byłą,q różnicach między słownictwami stosowanymi w odległych od siebie okresach czasu, nie powiedziałem zaś nic o procesie przejścia od jednego do drugiego. Kwestia ta warta jest omówienia; w moich dawniejszych pracach mówiłem często o nieciągłości, a niniejszy tekst wskazuje drogę do istotnych przeformułowań.
W ubiegłych latach coraz bardziej zdawałem sobie sprawę, iż moja koncepcja procesu, za pośrednictwem którego uczeni przechodzą od jednej teorii do następnej, oparta była zbyt mocno na wizji procesu, za którego pośrednictwem historyk bada przeszłość3 5. W przypadku historyków okres zmagania się z nonsensownymi fragmentami dawnych tekstów kończy się zazwyczaj epizodami, w których nagłe dojrzenie dawno zapomnianego sposobu używania jakiegoś dotąd stosowanego terminu pozwala na nowe spójne zrozumienie tekstu. W badaniach naukowych przeżycie takiego olśnienia kładzie kres poczuciu frustracji, jakie zazwyczaj poprzedza zasadniczą innowację, a także jej zrozumienie. Świadectwa wielu uczonych, a także moje osobiste doświadczenie historyka leżało u podstaw mego odwoływania się do koncepcji „zmiany postaci", nawróceń itp. W wielu miejscach, w których pojawiały się tego rodzaju wyrażenia, użyte one były w sensie dosłownym i dziś użyłbym je tam ponownie, choć być może z większą starannością o wydźwięk.
"s Pisalern o tym jasno w artykule „Czym są rewolucje naukowe" (przedrukowanym jako rozdział 1 w niniejszym tomie).
S3
W innych jednak miejscach szczególne cechy rozwoju naukowego skłaniały mnie do używania tych wyrażeń metaforycznie, często bez zdawania sobie sprawy z różnicy sposobu ich zastosowania. Nauka jest jedyną działalnością twórczą ze względu na to, jak sama się odcina od swej przeszłości za pośrednictwem jej racjonalnej rekonstrukcji. Nie wielu uczonych czyta dzieła naukowe przeszłości. Biblioteki naukowe zazwyczaj usuwają z półek książki i czasopisma zawierające takie prace. W nauce nie istnieje instytucja odpowiadająca muzeum w sztuce. Ważniejszy jest wszakże inny symptom. Kiedy w jakiejś dziedzinie nauki dochodzi do pojęciowej przebudowy, porzucone pojęcia znikają z zawodowego pola widzenia. Późniejsi badacze rekonstruują prace swych poprzedników we własnej aparaturze pojęciowej, a aparatura ta nie jest w stanie dokładnie zdać sprawy z tego, co owi poprzednicy rzeczywiście robili. Taka rekonstrukcja jest warunkiem wstępnym wizji kumulatywnego rozwoju wiedzy, wizji dobrze znanej z podręczników, ale fałszywie przedstawiającej przeszłość36. Trudno wątpić, że historyk, wnikając w przeszłość, doświadcza „zmiany postaci". A ponieważ historyk dociera nie do sposobu używania pojęć przez jakiegoś pojedynczego badacza, lecz całej, niegdyś'aktywnej społeczności, to rzeczą naturalną jest mówienie o analogicznej zmianie, jaką ona przeszła, zastępując stare słownictwo nowym. Pokusa do używania w ten sposób wyrażenia „zmiana postaci" i podobnych określeń jest szczególnie silna zarówno z tego powodu, że zazwyczaj zmiana słownictwa dokonywała się szybko oraz dlatego że w tym krótkim okresie wielu badaczy miało poczucie „zmiany postaci".
Przenoszenie jednak takiego psychologicznego pojęcia jak „zmiana postaci" z jednostki na grupę ma charakter metaforyczny, a w tym przypadku metafora okazuje się szkodliwa. W tej mierze w jakiej przeżycie „zmiany postaci" przez historyka traktowane jest jako model, to przemiana w procesie rozwoju wiedzy przedstawiona zostaje przesadnie. Historycy z reguły ujmują jako jedno gwałtowne przekształcenie to, co w rzeczywistości wymagało szeregu pojęciowych zmian. Co ważniejsze, traktowanie grupy lub społeczności niczym osobnika zniekształca proces zmiany pojęciowej. Społeczności niczego nie przeżywają, tym bardziej nie doświadczają „zmiany postaci". Gdy aparatura pojęciowa społeczności ulega zmianie, poszczególni badacze przeżywać mogą takie uczucie, ale indywidualnie i nie wszyscy jednocześnie. Ci, którzy doświadczenia tego nie przeżywają albo przestają .być członkami grupy, albo przezywają zmianę aparatury pojęciowej w mniej dramatyczny sposób. Komu-
'•'" Na ten temat por.: „Niedostrzegalność rewolucji", w; Struktura..,, rozdz. 5, s. 151-159; „Uwagi o stosunkach między nauką i sztuką", w: Dwa. bieguny...-. „Revisiting Planck", w: Historical Studies in the Physical Sciences 14, 1984, ss. 231-52, przedruk jako nowe posłowie do Black-Bndy Theory and the Quantum Discontinuity 1894^1912, Chicago, University Press of Chicago, ss. 349-70
8 4
nikacja wszakże, choć nie doskonała, trwa nadał, a metafory pełnią rolę pomostu nad przepaścią dzielącą stary i nowy dosłowny sposób wyrażania się. Mówienie o „zmianie postaci" przeżywanej przez grupę jest sprowadzeniem procesu do jednorazowego zdarzenia i nie pozwala na badanie mikroprocesów, za pośrednictwem których zmiana faktycznie się dokonuje.
Uznanie tych kłopotów otwiera dwie drogi dalszego rozwoju. Jedną z nich ilustruje i zaleca komentarz profesora Millera - a mianowicie badanie mikroprocesów zachodzących w społeczności badaczy w okresach zmiany pojęciowej. Pomijając powtarzające się odwołania do metafory, mój tekst nic na ten temat nie mówi, ale w odróżnieniu od wcześniejszych moich prac drogi tej nie zamyka37. Droga druga, która okazać się może donioślejsza, to systematyczne próby oddzielania pojęć od opisu postępowania grupy i jednostek. W tym właśnie kierunku idą moje obecne badania, a jeden z ich wyników odgrywa implicite zasadniczą rolę w moim tekście3 8. Badacze mogą, jak twierdzę, „stosować ten sam leksykon, denotować za jego pomocą te same obiekty, a mimo to wyróżniać owe obiekty w różny sposób. Denotowanie jest funkcją wspólnie podzielanej struktury leksykonu, a nie przestrzeni właściwości, w której jednostki odzwierciedlają s trukturę". Szereg klasycznych problemów dotyczących znaczenia traktować można, jak mniemam, jako wynik różnicy między - z jednej strony - nieumiejętnością odróżnienia leksykonu jako wspólnej własności wspólnoty, a leksykonem stosowanym przez każdego jej członka - z drugiej.
:" Inaczej rzecz się ma oczywiście w moicli dawnych pracach metahistorycznych. Jako historyk wszakże często zajmowałem szczegółami procesu przejścia. Por. zwłaszcza moją prace Black-Body Theory.
'" Por. mój artykuł pt. „Scientific Knowledge as Historical Product", w druku. (Artykuł ten nigdy nie ukazał się - przypis wydawców).
top related