za wszelką cenę

Post on 17-Mar-2016

224 Views

Category:

Documents

2 Downloads

Preview:

Click to see full reader

DESCRIPTION

Candace Bushnell Za wszelką cenę

TRANSCRIPT

Bushnell_Za wszelka cene_KOREKTA.indd 1 2010-04-13 13:20:14

W Y D A W N I C T W O Z N A K . K R A K Ó W 2010

przełożył Michał Juszkiewicz

Mojej mamie Camille, kobiecie o wielkiej urodzie

A także moim babciom:

Elsie Salonie, która była miłośniczką książek od zawszeŚwiętej pamięci Lucy i LenieOraz mojej nowej babci Jane

Dziękuję także w szczególny sposób kochanejAnne Shearman za jej tytuł

Część pierwsza

11

1

Działo się to w pierwszych dniach lata roku 2000 w Nowym Jorku, gdzie na ulicach zalega złoty pył, produkt uboczny miliar-da przedsięwzięć napędzających świetnie prosperującą gospodar-kę. Życie i interesy toczyły się zwykłym tempem. Świat bezboleś-nie przeszedł w nowe tysiąclecie, prezydent ponownie uniknął odsunięcia od władzy, a milenijna bomba, zamiast wybuchnąć z hukiem, narobiła tylko słabego szumu, jak butelka zwietrzałego francuskiego szampana. Miasto stało w pełni swej chwały, pyszne, wulgarne, bezwzględne.

Na ustach wszystkich był obecnie Peter Cannon, prawnik gwiazd przemysłu rozrywkowego, który oszukał kilkoro swoich klientów na przybliżoną sumę trzydziestu pięciu milionów do-larów. Najbliższe miesiące i lata miały przynieść kolejne skan-dale i kolejne miliony zdarte z amerykańskiego obywatela, ale dotąd w „sprawę Cannona” było zamieszanych dość znanych osób, aby choć na chwilę zaspokoić głodnych sensacji nowo-jorczyków. Kto chciał być kimś, musiał osobiście znać prawni-ka szalbierza, a przynajmniej którąś z ofi ar jego błyskotliwego przekrętu. Zapytywano się nawzajem: „Jak jego klienci mogli się na nim nie poznać?”.

Jedną z osób poszkodowanych przez Cannona był Digger, trzydziestojednoletni muzyk rockowy. Nazwiska nie miał albo

12

nie używał i jak niejeden wielki artysta zaczynał dość skromnie, i nosił się trochę dziwacznie. Pochodził z Des Moines w Iowa, miał blond włosy i przeraźliwie bladą, przezroczystą skórę, przez którą prześwitywały sine żyły. Jego znakiem rozpoznawczym by-ły kapelusze z szerokim rondem.

W piątek poprzedzający ostatni poniedziałek maja, czyli dzień pamięci poległych na polu chwały, Digger spędzał popołudnie w wynajętej za sto tysięcy dolarów letniej rezydencji w Sagapo-nack w nowojorskiej dzielnicy Hamptons. Siedział spokojnie nad brzegiem basenu, palił papierosa bez fi ltra i przyglądał się swojej żonie Patty, z ożywieniem rozmawiającej przez telefon.

Digger zgasił papierosa w donicy z chryzantemami (na ogrodnika czekała tam już niewielka grządka niedopałków) i wyciągnął się na tekowym leżaku. Nie mógł zrozumieć, dla-czego w taki piękny dzień ludzie mogą do tego stopnia podnie-cać się tym całym Peterem Cannonem. Digger należał do osób, które mają w życiu szlachetniejsze cele niż nabijanie kieszeni, w związku z czym kompletnie nie był świadomy wartości pie-niądza. Jego menedżer ocenił stratę na blisko milion dolarów, ale dla Diggera milion dolarów stanowił niejasny abstrakt, prze-liczalny tylko na muzykę. Wytłumaczył więc sobie, że aby odzy-skać swój milion, musi napisać jeden przebój, i dalej rozkoszo-wał się pięknym popołudniem w luksusowej rezydencji.

Jego ukochana żona Patty nie podzielała jednak mężowskiej beztroski. Od pół godziny wisiała na telefonie, prowadząc ner-wową rozmowę ze swoją siostrą, Janey Wilcox, słynną modelką Victoria’s Secret.

Digger rzucił okiem w stronę altanki po drugiej stronie ba-senu, gdzie siedziała Patty, zgarbiona nad telefonem. Jej pełne kształty opinał jednoczęściowy biały kostium kąpielowy. Spojrza-ła na niego i zrozumieli się bez słów. Wstała i ruszyła w jego stro-nę, a jemu jak zwykle zabrakło słów zachwytu dla jej urody, będą-

13

cej ideałem amerykańskiego kanonu piękna. Jej okrągłe oczy mia-ły kolor błękitu, blond włosy, wpadające w rudawy odcień, sięgały połowy pleców, a zgrabny, lekko zadarty nosek był usiany piega-mi. Digger nigdy nie podzielał opinii tych, którzy uznawali Ja-ney, starszą siostrę Patty, za „wielką piękność”. Cechą wspólną obu sióstr był ów zadarty nos, ale rysy Janey cechowała przebie-głość i dzikość, w których on nie gustował, a poza tym z powo-du jej chorej obsesji na punkcie pieniędzy i statusu, lekceważące-go, aroganckiego sposobu bycia i obłędnej wręcz miłości własnej uważał ją za egocentryczną idiotkę.

Patty stanęła nad nim i wyciągnęła do niego słuchawkę. – Janey chce z tobą rozmawiać – powiedziała. Krzywiąc usta w grymasie niesmaku, który odsłonił jego krótkie,

pożółkłe, nierówne zęby, Digger przyłożył słuchawkę do ucha. – Co tam? – zapytał. – Digger, ojej. – Wystarczyło, że usłyszał głos Janey, melodyj-

ny, z lekkim akcentem, a momentalnie poczuł irytację. – Tak mi przykro. Wiedziałam, że Peter w końcu wykręci jakiś głupi nu-mer. Żałuję, że cię nie ostrzegłam.

– Wiedziałaś? Skąd? – Digger wydłubał z zębów kawałek tytoniu.

– Spotykałam się z nim w zeszłym roku – przyznała się – ale tylko przez kilka tygodni. Wyzywał każdego od pieprzonych Po-laczków…

Digger milczał. Nazwisko, którego nie używał, brzmiało Wa-chanski. Zastanawiał się, czy Janey celowo chciała go obrazić.

– No i co? – przerwał ciszę. – Zawsze wiedziałam, że to łajza. Kochany, nawet nie wiesz,

jak strasznie mnie to dołuje. Co teraz zrobisz? Digger spojrzał na Patty i wyszczerzył zęby. – Skoro aż tak mu potrzebna moja kasa, to niech ją sobie za-

trzyma.

14

Usłyszał sapnięcie, zapadła cisza, aż w końcu w słuchawce rozległ się perlisty śmiech.

– Postawa godna… buddysty. – W głosie Janey brzmiało źle maskowane szyderstwo. Ale widocznie na tym jej koncept się wy-czerpał, bo dodała: – Zobaczymy się dziś u Mimi Kilroy?

– U kogo? – zapytał Digger znudzonym tonem, którego zwy-kle używał, kiedy ktoś pytał go o Britney Spears. Doskonale wie-dział, kim była Mimi Kilroy, ale ponieważ pochodziła z warstwy społecznej, której on, jak wielu z jego pokolenia, nie tolerował, czyli z republikańskiej anglosaskiej elity, nie zamierzał dać Ja-ney tej satysfakcji.

– U Mimi Kilroy – odparła Janey, ukrywając zniecierpliwie-nie. – Wiesz, to córka senatora Kilroya…

– Aha, tak. – Digger już jej nie słuchał, bo obok niego usiad-ła Patty. Zmienił pozycję, żeby móc położyć kościstą łydkę na jej kolanach. Spojrzała mu w twarz i dotknęła jego ramienia, a on jak zawsze poczuł nieodpartą ochotę na seks. – Muszę kończyć – rzucił, wyłączając telefon. Pociągnął Patty na siebie, okrywając jej twarz pocałunkami. Był w niej zakochany po uszy, a w jego mał-żeńskich uczuciach nie było za grosz cynizmu. Kochał Patty głę-boką, romantyczną miłością, poza którą nic się dla niego nie li-czyło. A Peter i Janey niech się pierdzielą, pomyślał. Jeśli jeszcze tego nie zrobili.

No nie, pomyślała Janey Wilcox. Skoro Digger nie dba o pie-niądze, to niech odpali mi jakąś sumkę.

Jej srebrny porsche boxter z opuszczanym dachem tkwił w niekończącej się rzece pojazdów, które toczyły się rozpaczli-wie wolno po autostradzie Long Island. Stanie w korkach jest już passé, szczególnie dla supermodelek, pomyślała. Gdybym miała milion na zbyciu, poleciałabym na Long Island hydropla-nem, a na miejscu odebrałby mnie samochodem osobisty asy-

15

stent. Tak robią wszyscy bogaci ludzie, których znam. Ale to jest właśnie Nowy Jork: może ci się wydawać, że odniosłaś sukces, ale i tak zawsze znajdzie się ktoś bogatszy, lepszy, sławniejszy… Czasami aż wszystkiego się odechciewa. Wystarczyło jednak jed-no spojrzenie na srebrzystą maskę samochodu, aby Janey odżyła i przypomniała sobie, że w obecnej sytuacji nie ma powodów do zniechęcenia, wręcz przeciwnie. Trochę dyscypliny, a zdobędzie wszystko, o czym zawsze marzyła.

Różowe okulary przeciwsłoneczne Chanel zsunęły się jej z nosa. Janey poprawiła je, czując drobną satysfakcję z powodu posiadania obowiązkowego gadżetu na tegoroczne lato. Należa-ła do tych osób, których efektowna powierzchowność skutecznie maskuje wewnętrzną pustkę, a jednak gdyby ktoś jej zarzucił, że ma płytką osobowość, byłaby szczerze zdziwiona. Janey Wilcox należała do tej klasy pięknych kobiet, które, choć uwielbiane tyl-ko za urodę, są święcie przekonane, że drzemią w nich nieprze-brane pokłady uśpionych talentów. Wierzyła, że jej przepiękne, niemal idealne ciało skrywa genialnego ducha, który pewnego dnia zadziwi świat, wydając nań jakieś wybitne dzieło – przy-puszczalnie raczej dzieło sztuki niż na przykład strategii han-dlowej. Tej pewności nie zdołał zachwiać nawet całkowity do-tychczasowy brak dowodów domniemanego geniuszu. Janey Wil-cox, spotkawszy Tołstoja, oczekiwałaby, że natychmiast ujrzy on w niej bratnią duszę.

Ruch na autostradzie zwolnił do trzydziestu kilometrów na go-dzinę. Janey zabębniła w kierownicę. Osiemnastokaratowe złoto zegarka Bulgari błysnęło w słońcu. Jej palce były długie i szczup-łe – usłyszała kiedyś od wróżki, że ma palce artystki. Szpeciły je tylko kwadratowe opuszki i obgryzione do mięsa paznokcie. Od-kąd dziewięć miesięcy temu, niby Kopciuszka na balu, wybrano Janey na główną modelkę nowej kampanii reklamowej Victoria’s Secret, każdy pedikiurzysta w mieście zdążył już wygłosić do niej

16

płomienną mowę wzywającą do zaprzestania obgryzania paznok-ci. Nie potrafi ła jednak zerwać z tym nawykiem jeszcze z czasów dzieciństwa. Ból fi zyczny, który sama sobie zadawała, w perwer-syjny sposób pomagał jej uporać się z bólem emocjonalnym, któ-ry zadawał jej otaczający świat.

Także teraz, stojąc w korku, sfrustrowana myślą o hydropla-nach, przewożących sprytniejszych członków nowojorskiej socje-ty, odruchowo uniosła palce do ust, lecz po raz pierwszy się opa-nowała. Przypomniała sobie, że przecież jest u szczytu, a jeszcze rok temu była kompletnie spłukana. Miała trzydzieści dwa lata, była modelką i aktorką, lecz nagle jej kariera się załamała. Nie zo-stało jej nic – żeby opłacić mieszkanie, musiała pożyczać od swo-ich bogatych kochanków. Targnęło nią żenujące wspomnienie tych najgorszych trzech tygodni, kiedy doprowadzona do osta-teczności postanowiła zostać agentką handlu nieruchomościami i była nawet na czterech zajęciach kursu przygotowawczego. Ale przecież w końcu los musiał się do niej uśmiechnąć – i czy tak się nie stało? Spojrzała we wsteczne lusterko. Pamiętaj, upomniała się, że z taką urodą nie można przegrać.

Zadzwonił telefon. Nacisnęła zielony przycisk, sądząc, że to Tommy, jej agent. W zeszłym roku nawet nie chciał z nią roz-mawiać, ale kiedy wzięła udział w kampanii Victoria’s Secret, a jej twarz trafi ła na billboardy i okładki wszystkich magazynów w kraju, Tommy momentalnie objawił się jako jej najlepszy przy-jaciel. Od tej pory dzwonił kilka razy dziennie i przekazywał naj-świeższe plotki. To właśnie od niego usłyszała dziś rano, że Pe-ter Cannon został aresztowany we własnym biurze. Ucięli sobie rozkoszną pogawędkę na temat jego wad i doszli do wniosku, że największą z nich było to, że pracując z gwiazdami, stracił gło-wę i ubzdurało mu się, że sam też jest gwiazdą. W Nowym Jor-ku wszystko jest możliwe, ale wiadomo przecież, że istnieje nie-przekraczalna bariera oddzielająca sektor gwiazd od sektora ich

17

„obsługi”. Miejsce prawnika, choćby najlepszego i najbardziej do-świadczonego, znajduje się w tym drugim sektorze. Historię Pe-tera opowiadano sobie teraz jako przestrogę: kto próbuje złamać naturalne prawa świata sławnych i bogatych, może łatwo skoń-czyć w areszcie, a później w więzieniu.

Ale to nie był Tommy. Zamiast nadskakującego „cześć, boska” Janey usłyszała kobiecy głos ze starannym angielskim akcentem:

– Czy pani Janey Wilcox? – Przy telefonie. – Janey już wiedziała, że dzwoni sekretarka

jakiejś szychy z przemysłu fi lmowego. Ostatnim wymogiem mo-dy w tym biznesie było posiadanie angielskiej sekretarki.

– Pan Comstock Dibble chce z panią rozmawiać. Czy może pani odebrać? – Zanim Janey zdążyła odpowiedzieć, Comstock sam się włączył.

– Janey… – zaczął szorstko, dając do zrozumienia, że od ra-zu chce przejść do rzeczy. To była ich pierwsza rozmowa od bli-sko roku. Dźwięk jego głosu spowodował u Janey natłok niemi-łych wspomnień. Zeszłego lata Comstock Dibble był jej kochan-kiem. Janey nawet już myślała, że go kocha, gdy nagle on zaręczył się z Mauve Binchely, wysoką, wiotką bywalczynią sfer towarzy-skich. Gorycz bycia porzuconą dla innej kobiety (i to, według oce-ny Janey, zupełnie brzydkiej) potęgował fakt, że stało się to nie po raz pierwszy. Mężczyźni bardzo chętnie spotykali się z Janey, ale do stałego związku wybierali sobie bardziej „odpowiednie” kan-dydatki, a ją puszczali kantem.

Z drugiej strony, Comstock Dibble, szef Parador Pictures, był jednym z najpotężniejszych ludzi w przemyśle fi lmowym. Nie-wykluczone, że chciał zaproponować jej rolę w nowym fi lmie. Z tego powodu, choć bardzo chciała dać mu nauczkę – a przynaj-mniej pokazać, że się go nie boi – Janey postanowiła grać ostroż-nie. Sztuka przetrwania w Nowym Jorku opiera się na umiejęt-ności chowania uraz, aby dzięki temu móc wspiąć się wyżej na

18

drabinie społecznej. Narzuciła więc sobie chłodny ton (chciała go wyziębić jeszcze bardziej, ale się nie udało) i odparła:

– Comstock? Słucham. To, co usłyszała potem, nieco ją przestraszyło. – Janey – powiedział Comstock – zawsze byliśmy przyjaciółmi. Nie chodziło o to, że mówiąc o przyjaźni, kłamał w żywe oczy;

żaden normalny człowiek nie nazwałby ich relacji w ten sposób. Haczyk polegał na tym, że kiedy potężny i wpływowy nowojor-czyk zaczyna rozmowę od „zawsze byliśmy przyjaciółmi”, ozna-cza to, że najprawdopodobniej ma coś nieprzyjemnego do powie-dzenia. Tego hasła używa się zwykle w sytuacji, gdy jedna osoba z winy drugiej odniosła jakąś szkodę, ale ponieważ obie należą do nowojorskiej elity, chce najpierw porozmawiać, zanim sprawą zajmą się prawnicy i prasa brukowa. Janey zastanowiła się chwi-lę i jej początkowy strach przerodził się w oburzenie. Jaką szko-dę mogła wyrządzić komuś takiemu jak Comstock Dibble? Prze-cież to on ją rzucił i to on był jej coś winien. Chciała jednak, że-by odkrył karty, więc powstrzymała słowa cisnące się jej na usta i rzuciła zalotnie:

– Jesteśmy przyjaciółmi? Aha… A cały rok siedziałeś cicho. Myślałam, że dzwonisz, bo masz dla mnie rolę.

– Nie wiedziałem, że jesteś aktorką, Janey. To był cios poniżej pasa. Comstock doskonale wiedział, że

osiem lat temu wystąpiła w fi lmie akcji, ale kino jej nie pokochało. – Wielu rzeczy o mnie teraz nie wiesz – odparła – bo w ogó-

le nie dzwonisz. Zdawała sobie sprawę, że absolutnie nie musi do niej dzwonić,

ale równie dobrze wiedziała, że nic tak nie dopiecze mężczyźnie jak poczucie winy z powodu zerwania kontaktów z dziewczyną, którą się kiedyś obracało.

– Przecież dzwonię – mruknął. – To kiedy się zobaczymy?

19

– Właśnie o tym chcę pogadać. – Tylko mi nie mów, że zerwałeś z Mauve. – Mauve jest kochana. – To miało sugerować, że Janey wprost

przeciwnie. Poczuła się obrażona i odpowiedziała drwiąco: – No pewnie. Przecież jej praca polega na tym, że posiada

odziedziczone miliony. – Janey… – przerwał jej Comstock ostrzegawczym tonem, ale

nie dała się uciszyć. – To szczera prawda. Sam wiesz, jak jest. – Janey odnalazła

swobodny styl rozmowy, który w zeszłym roku był jej wielkim atutem w związku z Comstockiem. Miała do niego wielki żal, że ją rzucił, ale z drugiej strony pochlebiała jej poufałość z wpływo-wym człowiekiem należącym do elity rządzącej Nowym Jorkiem. Ciągnęła gładko dalej: – Nietrudno być miłą osobą, kiedy pienią-dze same wpadają do kieszeni.

Comstock westchnął, jakby chciał powiedzieć, że jest żałos-na, ale rzekł tylko:

– Nie bądź zazdrosna. – Nie jestem – parsknęła Janey. Nie znosiła, gdy ktoś wytykał

jej wady. – O Mauve Binchely? Żartujesz chyba! W jej pojęciu Mauve była już praktycznie zabytkiem – miała

czterdzieści pięć lat – a jedyną rzeczą, która mogła się w niej po-dobać, były ciemne, długie i falujące włosy.

Comstock najwidoczniej miał już dość tego tematu, bo nag-le powtórzył:

– Janey, zawsze byliśmy przyjaciółmi. Wiem, że nie będziesz robić mi kłopotów.

– Z jakiego powodu? – zapytała. – Nie zgrywaj się – warknął. Jego głos nagle przycichł, a ton

stał się niemal konspiratorski. – Jesteś niebezpieczną kobietą. W pierwszej chwili Janey poczuła się mile połechtana tym

przytykiem, bo miewała napady narcyzmu, kiedy to wyobrażała

20

sobie, że faktycznie jest niebezpieczną kobietą, która chce za-władnąć całym światem. Jednak w słowach Comstocka wyczuła ukrytą groźbę. W zeszłym roku, kiedy była bez grosza, za jej ple-cami szeptano, że jest kurwą. W tym roku odbiła się od dna, ra-dziła sobie sama, ale szepty nie ustały, zmieniły tylko charakter. Teraz mówiono o niej, że jest niebezpieczna. Ale taki jest Nowy Jork. Nadała głosowi zmysłowe brzmienie, żeby ukryć narastają-cą konsternację:

– Kiepsko ci wychodzi ta rozmowa z przyjaciółką, Comstock. Jego śmiech trwał dokładnie sekundę. – Nie próbuj mi robić koło pióra… – powiedział tonem

groźby. Przez chwilę Janey spodziewała się, że zaraz nastąpi jeden

z jego osławionych wybuchów. Comstock Dibble, geniusz fi l-mowego biznesu, był także znany z niepohamowanego tem-peramentu. Wiele kobiet usłyszało od niego skierowane pod swoim adresem wyzwisko „cipa”. Większość dostała potem ko-sze kwiatów na przeprosiny. W mieście było kilkunastu takich ludzi jak Comstock – w jednej chwili ujmująco grzecznych, w następnej miotających przekleństwami. Dopóki jednak Dib-ble kierował Paradorem, a Parador pozostawał pupilkiem pra-sy, nie było na to siły – i to także jest charakterystyczne dla No-wego Jorku.

Gdyby Janey Wilcox miała mniej pewności siebie, na pew-no dałaby się zastraszyć, ale ona zawsze szczyciła się tym, że nie pozwala wodzić się za nos nawet najpotężniejszym męż-czyznom. Odparła zatem głosikiem pełnym najszczerszej nie-winności:

– Grozisz mi? – Wybierasz się dziś do Mimi Kilroy? – Wypluł z siebie to

pytanie. Janey była tak zaskoczona, że wybuchnęła śmiechem.

21

– No wiesz? Nie masz lepszych rzeczy do roboty, niż dzwonić do mnie i pytać, czy idę na przyjęcie?

– Skoro już o to pytasz, to mam – odpowiedział, przedrzeź-niając jej swobodny ton – i dlatego jestem taki wkurzony. Do jas-nej cholery, nie możesz posiedzieć w domu?

– A ty nie możesz? – Mauve jest przyjaciółką Mimi. – No to co? – Głos Janey był zimny jak stal. – Posłuchaj mnie, Janey – powiedział Comstock. – Ostrze-

gam cię jak przyjaciel. Lepiej dla nas obojga, żeby nikt się nie do-wiedział, że się znamy.

Janey nie mogła się powstrzymać, żeby nie przypomnieć mu o ich dawnym związku.

– Nie, Comstock – odparła ze słodkim uśmiechem. – To dla ciebie będzie lepiej, jeśli nikt się nie dowie, że zeszłego lata pie-przyłeś się ze mną.

I doczekała się. Comstock stracił panowanie nad sobą. – Zamkniesz się wreszcie i posłuchasz, cipo jebana?! – ryknął. Wrzasnął tak głośno, że Janey pomyślała, że słyszą go wszyscy

kierowcy dookoła, cały ten długi korek na autostradzie Long Is-land. Ale jeśli myślał, że z nią to przejdzie, to grubo się mylił. Już nie była tą zagubioną dziewczynką, którą w zeszłym roku brał, jak chciał. Nadszedł czas, żeby mu to pokazać.

– To ty posłuchaj – rzekła z lodowatym spokojem. – Chcesz mi powiedzieć, że w zeszłym roku byłam dobra do łóżka, ale w tym roku lepiej mnie nie znać? To ja też ci coś powiem: nie je-stem taka.

– Wszyscy wiemy, jaka jesteś – odparł złowrogo. – I tym się różnimy: ja nie wstydzę się swojej przeszłości. –

To nie była do końca prawda, ale trzeba przyznać, że zabrzmia-ło nieźle.

Na Comstocku nie zrobiło to żadnego wrażenia.

22

– Trzymaj się ode mnie z daleka – powiedział. – Ostrzegam cię. W razie czego oboje pójdziemy na dno.

I rozłączył się. A niech go szlag trafi , pomyślała Janey, wciskając pedał ha-

mulca. Wszystkie samochody stały. Zmrużyła oczy, patrząc przed siebie na długi sznur pojazdów.

To miało być lato mojego triumfu, przypomniała sobie ze złością. Od trzech dni w telewizji puszczano nową reklamów-kę, w której Janey wystąpiła ubrana tylko w białą jedwabną bie-liznę i z rekwizytem w postaci białej gitary elektrycznej. Sukces był wielki, a jej status jako supermodelki wydawał się niezachwia-ny. Tego lata należało uderzyć. Jej plan był prosty: zdobyć wpływy wśród grubych ryb napływających co roku latem do Hamptons. Marzyła o prowadzeniu „salonu”, który byłby miejscem spotkań artystów, fi lmowców, pisarzy, świątynią intelektualnej dyskusji… Gdyby ktoś ją mocno indagował, wyznałaby, że marzy o tym, żeby kiedyś stanąć za kamerą. Lecz najbardziej ze wszystkiego pragnę-ła osiągnąć taką pozycję – i w tym miała jej pomóc kariera super-modelki – żeby już nigdy więcej nie musiała użerać się z debila-mi pokroju Comstocka Dibble’a. Naturalnie, marzyła o miłości, ale czy nawet w najlepiej dobranym związku nie ma choć odro-biny cynizmu? A dla publiki nie ma nic lepszego niż skojarzenie dwojga sławnych ludzi…

Ale rozmowa z Comstockiem, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba, zachwiała jej pewnością siebie i zmusiła do za-stanowienia się, czy aby na pewno zaszła tak wysoko, jak jej się wydawało. Odkąd tylko pamiętała, musiała oddawać się bogatym facetom, aby przeżyć – łysym kurduplom z brzuszkiem, włosami w uszach i grzybem między palcami u nóg, z popsutymi zębami i futrem na plecach, patałachom z niedowładem członka, krótko mówiąc: mężczyznom, z którymi żadna szanująca się kobieta nie poszłaby do łóżka, gdyby nie mieli pieniędzy. Obiecała sobie, że

23

to lato, pierwsze ze wszystkich, będzie inne. Tymczasem wystar-czyło kilka kpiących słów Comstocka Dibble’a – „wszyscy wiemy, jaka jesteś” – i nagle straciła cały rezon…

Chwyciła mocniej kierownicę i zauważyła, że znów ma obgry-zione paznokcie. Szybko wsunęła dłoń między nogi, żeby nie my-śleć o palcach, i zaczęła sobie wmawiać, że Comstock nie powie-dział prawdy. Na pewno był po prostu zły, że dziewczyna, którą mógł mieć, została supermodelką… Niestety, jego słowa dobitnie charakteryzowały mentalność nowojorczyków: jeśli chodzi o męż-czyzn, to mogli oni mieć tyle kobiet, ile dusza zapragnie, a jedno-cześnie wciąż pokutował staroświecki pogląd, że kobiety nie po-winny mieć zbyt wielu partnerów. Oczywiście nikt nie zabraniał im seksu; wprost przeciwnie, oczekiwano tego od nich. Niemniej istniał jakiś niepisany limit łóżkowy, po którego przekroczeniu ko-bieta nie była już „odpowiednia na żonę”.

Co za niesprawiedliwość, pomyślała gniewnie Janey. To praw-da, że miała więcej facetów niż którakolwiek z jej znajomych. Wiedziała też, że za plecami ludzie mówią o niej, iż jest dziwką. Nikt jednak nie rozumiał, że każdy facet, z którym to robiła, na-wet jeśli tylko zrobiła mu dobrze w toalecie w restauracji, był dla niej kandydatem na „tego jedynego”.

Tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Telefon znów zadzwonił. Sięgnęła po niego z nadzieją, że to

może Comstock chce ją przeprosić. Usłyszała mgliście znajomy kobiecy głos:

– Janey? – Właścicielka głosu sprawiała kulturalne wrażenie i miała akcent ze wschodniego wybrzeża. Nagle wykrzyknęła, jak ktoś, kto po latach dzwoni do starego przyjaciela: – Mówi Mimi Kilroy! Jak się miewasz, kochana?

Janey była tak zaskoczona, że na moment aż ją zatkało. Mimi z całą pewnością nie była jej dobrą znajomą. Choć znały się już od ładnych paru lat, to, prawdę mówiąc, przez ten czas spotkały

24

się zaledwie kilka razy, przypadkiem, na imprezach. Ale i tak Ja-ney zaniemówiła z wrażenia. Mimi Kilroy zajmowała miejsce na samym szczycie nowojorskiej drabiny społecznej. Jej ojciec był sławnym senatorem, o którym krążyły pogłoski, że jeżeli republi-kanie wygrają najbliższe wybory, to może zostać komisarzem do spraw fi nansów. Mimi była na świeczniku od piętnastego roku ży-cia, kiedy to zaczęła bywać w Studiu 54. Mówiono o niej, że jest szarą eminencją nowojorskiej socjety. Przez dziesięć lat Janey nie zamieniła z nią więcej niż trzy słowa. Aż do tej chwili Mimi z po-wodzeniem ją ignorowała albo udawała, że nie wie, kim jest Ja-ney Wilcox – niemniej Janey nie była zdziwiona, że Mimi dzwo-ni do niej. W końcu taki jest Nowy Jork. Gdy ktoś odniesie tutaj sukces, o jego przyjaźń zabiegają ludzie, którzy dotąd nie zauwa-żali jego istnienia.

Janey przybrała zatem ton starej dobrej znajomej, sugerujący, że nie zdarzyło się nawet raz, żeby Mimi zlekceważyła ją w towa-rzystwie. Zamruczała ciepło:

– Cześć, Mimi. Pewnie masz urwanie głowy z tym dzisiej-szym przyjęciem? – Po czym rozsiadła się wygodnie, łowiąc włas-ne pełne satysfakcji spojrzenie w lusterku wstecznym.

Janey wiedziała, że to nie w porządku nagle udawać przed Mimi wielką przyjaźń tylko dlatego, że Mimi równie nagle za-częło na tym zależeć, ale nigdy nie przejmowała się takimi dro-biazgami, zwłaszcza w sytuacji, z której mogła wyciągnąć jakieś korzyści. Mimi odparła z nutką zawstydzenia w głosie:

– Nawet palcem nie ruszyłam. Wszystko robi fi rma organizu-jąca bankiety… Ja muszę tylko próbować przystawek!

Nagle Janey poczuła się nieswojo. Wydała w życiu dwa przy-jęcia, żadne się nie udało (jedzenie było żałośnie ubogie, a do te-go za każdym razem zabrakło trunków), a fakt, że Mimi stać było na wynajęcie fi rmy cateringowej do organizacji swoich sławnych bankietów, tylko pogłębiał dzielącą je przepaść. Ludziom, którzy

25

wytykali jej niższą pozycję, Janey zwykle odpowiadała jakąś ką-śliwą uwagą. Tym razem jednak, choć miała już na końcu języka sarkastyczne: „A nikt nie może cię wyręczyć?”, zaśmiała się tyl-ko kurtuazyjnie.

– Kochana – zaszczebiotała Mimi – dzwonię, żeby zapytać, czy na pewno przyjdziesz. Chcę cię przedstawić komuś wyjątko-wemu. Nazywa się Selden Rose, pochodzi z Kalifornii i niedaw-no się tutaj sprowadził… Znasz go? Jest nowym szefem Movie-Time, tego kanału kablowego… Ty pewnie nie oglądasz telewizji, ja zresztą tak samo, ale wychodzi na to, że taki dyrektor kablów-ki to jest ktoś. Ma czterdzieści pięć lat, jest zabójczy, po rozwo-dzie, dzięki Bogu nie ma dzieci, więc nie jest jeszcze kompletnie zdziadziały… Ale najważniejsze, moja droga, że to taki… szcze-ry człowiek. Szczery… to dobre określenie. Ani trochę nie przy-pomina nas. – Mimi zaśmiała się znacząco. – Nie oczekuję, że zakochasz się w nim od pierwszego wejrzenia, ale on tu nikogo nie zna, a poza tym to stary przyjaciel George’a, więc gdybyś by-ła taka dobra i nieco się nim zajęła…

– Z wielką przyjemnością – przerwała jej Janey słodziutkim tonem. – Wygląda na ideał…

– Nie zawiedziesz się na nim – zapewniła ją Mimi. – A ja ni-gdy nie zapominam o przysłudze…

Przez kilka chwil rozmawiały o niczym, aż w końcu Mimi rzuciła: „Całuję, pa!”, i rozłączyła się. Zupełnie niespodziewanie dla siebie samej Janey znów była w siódmym niebie. Nie obiecy-wała sobie wiele po panu Seldenie Rosie – sądząc z opisu, mógł to równie dobrze być drugi Comstock Dibble – ale sam fakt, że Mi-mi zadzwoniła, żeby go z nią umówić, utwierdził ją w przekona-niu, że zaszła bardzo wysoko. Pokaże teraz Dibble’owi, że z nią nie warto zadzierać. Nie do końca wiedziała, co Mimi rozumie przez „zajęcie się” Rose’em (jeżeli myśli, że zrobię mu laskę w ła-zience, pomyślała, to bardzo się myli), ale z pewnością poświęci

26

mu trochę czasu, a kiedy Comstock zobaczy, że Janey jest tak bli-sko z Mimi, dostanie szału.

Samochody znów stanęły, tym razem przed samym zjazdem z autostrady. Janey, uskrzydlona poczuciem władzy, opuściła da-szek przeciwsłoneczny, w którym było zamontowane duże pod-świetlane lusterko. Jej odbicie nigdy jej nie zawiodło; oddała się kontemplacji własnej urody.

Miała długie, grube włosy koloru śmietany i twarz o dosko-nałych proporcjach, z wysokim czołem i niewielkim, kształtnym podbródkiem. Kąciki niebieskich oczu leciutko się unosiły, co na-dawało im zagadkowy i zarazem inteligentny wyraz, a pełne us-ta (dopełnione niedawno zastrzykami u dermatologa) sugerowały niemal dziecięcą niewinność. Jedyną techniczną usterką tej twa-rzy był nos, z lekko zaokrąglonym i zadartym koniuszkiem, lecz przecież gdyby nie on, Janey byłaby tylko zimną, klasyczną pięk-nością. Dzięki niemu nie sprawiała wrażenia absolutnie niedo-stępnej; przeciętny zjadacz chleba mógł myśleć, że może ją mieć, jeśli tylko uda mu się zbliżyć do jej sfery.

Janey wpadła w taki zachwyt nad swoją urodą, że nie zauważy-ła, kiedy korek wreszcie ruszył. Z sielanki wyrwał ją dopiero ostry dźwięk klaksonu samochodu stojącego za nią. Spojrzała w luster-ko, zdenerwowana, lecz także trochę zażenowana. Zobaczyła, że trąbiący na nią kierowca zielonego ferrari jest młody i nieludzko przystojny. Janey poczuła lekkie ukłucie na widok tego samocho-du – od dawna o takim marzyła – ale kiedy spostrzegła, kto siedzi obok kierowcy, skręciła się z zazdrości: Pippi Maus!

Pippi i jej młodsza siostra Nancy tworzyły duet aktorski. Po-chodziły z Charlestonu w Karolinie Południowej. Miały faktycz-nie mysie twarze, ale ich fi gury były godne pozazdroszczenia: po-łączenie szczupłej sylwetki i naturalnie dużego biustu to rzadkość. Obie – totalne beztalencia; patrząc na nie, Janey dokładnie wie-działa, co jest nie tak z tym światem. A jednak udało im się zro-

bić karierę, grając kontrowersyjne rólki w niezależnych produk-cjach. Janey nie mogła zgadnąć, po co Pippi Maus wybiera się do Hamptons – z jej punktu widzenia ktoś taki nie miał tam cze-go szukać – ale jeszcze bardziej frapowało ją, jak też udało jej się ustrzelić takiego przystojniaka. Nawet za kierownicą niewielkiego ferrari było widać, że jest wysoki – może nawet metr dziewięćdzie-siąt – i szczupły. Miał pełne usta i marmurowe rysy modela. Mógł być gejem – Pippi była typem dziewczyny, u której nie dziwi na-wet partner homoseksualista – ale jego image prawdziwego macho, jak również zachowanie na drodze przeczyły temu.

Nagle, nic sobie nie robiąc z Janey, ferrari skręciło na pobocze i w jednej chwili minęło jej porsche. Pippi zapiała z radości, a Ja-ney wbiła wzrok w kierowcę. Na krótką chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały. Janey uderzył wyraz jego twarzy. Parzył na nią, jak-by zobaczył anioła…

W następnej chwili zielony wóz zniknął na zjeździe z autostra-dy, pozostawiając Janey z poczuciem, że znów coś w życiu jej nie wyszło. Skoro już nie stać jej było na hydroplan, to powinna jechać do Hamptons takim właśnie samochodem, z takim właśnie face-tem u boku… Odruchowo włożyła palec do ust, odgryzając nie-istniejącą skórkę. Na pocieszenie powiedziała sobie, że kierowca ferrari, który przecież pokochał ją od pierwszego wejrzenia, mo-że być tym jedynym, którego ona szuka. Wprawnie wrzuciła trzeci bieg, przewidując wielką frajdę, jaką sprawi jej odbicie Pippi Maus tego przystojniaka.

Cena detal. 34,90 zł

URODA, KARIERA, SŁAWA I PIENIĄDZE – CZEGO MOŻNA CHCIEĆ WIĘCEJ?

Poznajcie Janey: pięknąmodelkę, która postano-wiła podbić świat i serca wszystkich nowojorczyków. Początki bywają trudne, aledla kobiety, która czegośpragnie, nie ma rzeczy nie-możliwych. Bogaci mężczyźni, szybkie samochody, oszała-miający sukces.Na Piątej Alei spełniają się sny, jednak płaci się za nie wielką cenę.Czy dla marzeń można poświęcić miłość? Ile warta jest prawdziwa przyjaźń?Na te pytania musi odpowiedzieć sama Janey i zdecydować, co jest dla niej najważ-niejsze.

Candace Bushnell z właściwym sobie humorem odsłania tajemnice Nowego Jorku. Z przymrużeniem oka pokazuje, jak Piąta Aleja rozprawia się z marzeniami młodej dziewczyny.

Bushnell_Za wszelka cene_KOREKTA.indd 1 2010-04-13 13:20:14

top related