beniamin muszyński plaga -...

24

Upload: trannguyet

Post on 18-Jan-2019

213 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Beniamin Muszyński

Plaga

WYDAWNICTWO WIELOKROTNEGO WYBORU

2

Copyright © by Beniamin Muszyński, 2011.Copyright © for this edition by Beniamin Muszyński & Masz Wybór, 2013.

Autor: Beniamin Muszyński

Tytuł: Plaga

Korekta: Justyna Anna Maksoń

Grafika na okładce: Arkadiusz Arius Ostrycharz

Niniejsza publikacja nie może być modyfikowana ani odsprzedawana bez pisemnej zgody Wydawcy. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wydawca oficjalny:

Mikołaj Kołyszko

ul. Findera 3

89–600 Chojnice

Masz Wybór

ul. Findera 3

89–600 Chojnice

www.masz–wybor.com.pl

[email protected]

Wydawnictwo Wielokrotnego Wyboru (grupa nieformalna)

www.masz–wybor.com.pl

[email protected]

Wydanie II

3

Wstęp

Oto oddaję w Twoje ręce grę książkową. Co to oznacza? Otóż, przyjdzie Ci

dzielić na czas lektury podwójną rolę, bohatera i czytelnika zarazem. Opowieść, którą

dla Ciebie przygotowałem opowiesz sobie na różne sposoby, w zależności od podjętych

w jej trakcie decyzji. Abyś w pełni zrozumiał, jak grać czytając zapoznaj się

z poniższymi wytycznymi.

Zasady nie są trudne, ich pojęcie z pewnością nie sprawi Ci żadnego problemu.

Na początku uzbrój się w kawałek kartki i coś do pisania, to jedyne „wymagania

sprzętowe” (prócz chwili wolnego czasu rzecz jasna). Całość podzielona jest na

paragrafy. Jednak nie czytasz ich według kolejności numeracji! W każdym paragrafie

znajdziesz jeden (lub kilka do wyboru) odnośników do innych paragrafów. Podejmujesz

decyzję, którą z dróg chcesz obrać i udajesz się do wskazanego numeru.

Podczas lektury niejednokrotnie spotkasz się z następującym zapisem: (U#n),

gdzie „n” zastępować będą różne liczby. Skrót ten oznacza, że w danym paragrafie

właśnie uzyskałeś Informację oznaczoną stosownym numerem (#). Zapisuj je na

kartce, przydadzą Ci się podczas dalszej gry, bowiem dostęp do niektórych paragrafów

zależny będzie od numeru posiadanych Informacji. Nie jednak musisz zebrać

wszystkich numerów, jest to zresztą niemożliwe, ponieważ niektóre z nich przypisane

są do wzajemnie wykluczających się ścieżek fabularnych. W zależności od podjętych

przez Ciebie decyzji w pewnym momencie fabuły przyjdzie Ci z nich skorzystać, bądź

też ukończysz grę w ogóle nie zwracając uwagi na to oznaczenie.

To by było na tyle, jeśli chodzi o zasady. Jeśli uznasz, iż jesteś gotów do

podjęcia wyzwania przejdź do Paragrafu 1. Życzę powodzenia!

4

Entuzjaście gier książkowych i koledze,Michałowi Ślużyńskiemu.

5

117.07.1994Zaczynam spisywać te wspomnienia, żeby utrwalić zarówno fakty, jak i moje

uczucia. Nie wiem, czy ktokolwiek, poza kręgiem najbliższych znajomych, to przeczyta, lecz i tak piszę z myślą o Tobie, anonimowy Czytelniku. Nie chcę jedynie przedstawić minionych wydarzeń, a siebie, moją rolę w tym wszystkim. W chwili wybuchu tej Plagi (ciekawe czy jakiś pismak wpadnie na to, żeby tak świetnym i dźwięcznym określeniem nazwać ten „koszmar”) miałem dwadzieścia osiem lat. Właściwie nadal mam. Wszystko to zaczyna być nazbyt chaotyczne, przejdę już raczej do konkretów, w końcu moje życie nikogo by nie obchodziło, gdyby nie fakt uczestnictwa w kwarantannie.

Mieszkam na ostatnim, ósmym piętrze sześciu-klatkowego bloku starego budownictwa. Budynek ten stoi w pewnej odległości od innych. Pierwotnie miał należeć do osiedla, które ostatecznie nigdy nie powstało. Otaczająca go, rzadko koszona, łąka to miejsce przeciągające z równą siłą dzieci, młodocianych alkoholików, zakochane pary, wytworne paniusie z mniejszymi od kotów psami, tudzież inny motłoch. Tu właśnie żyję, tu zaczęła się historia, w której uczestniczę.

Cały dzień poprzedzający początek wszystkich tych wydarzeń spędziłem na samotnej rozrywce. Telewizja, książka, trochę ćwiczeń fizycznych. Pod wieczór zastanawiałem się, czy podziwiać zachód słońca z okien mojego mieszkania (38) czy raczej wyjść na krótki spacer (25).

2 (U#2)

Kiedy tylko opuściłem klatkę schodową natychmiast poczułem na sobie dziesiątki spojrzeń, ale tym razem nie przeszkadzały mi, przechadzałem się w nich jak w świetle reflektorów podczas gali. Jakiś podenerwowany, młody policjant, którego tu przysłali razem z, najwyraźniej równie niedoświadczonym, partnerem spytał mnie o szczegóły tego wypadku. Nie mogłem powiedzieć mu nic ważnego, ale rozmawialiśmy, aż do przyjazdu straży pożarnej i służb sprzątających, to chyba działało na niego kojąco. Później kazał wrócić do mieszkania, na koniec mówiąc, że nie zapomni o takim „dzielnym człowieku jak ja” . Dzielny człowiek! Ja! Do tej pory uśmiecham się na myśl o tamtym zdarzeniu (43).

3 (U#6)

Zaczęliśmy poszukiwacz kolejnych potencjalnych członków. Ostatecznie udało nam się zwerbować jeszcze trzech ludzi; Piotra, archeologa, Dominika, byłego studenta Akademii Sztuk Pięknych i podstarzałego kawalera Zbigniewa, który nadzwyczaj chętnie skorzystał z okazji wyrwania się ze szpon swojej apodyktycznej matki. Nikt więcej nie wyraził chęci uczestniczenia w tym przedsięwzięciu, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Policjant też wydawał się zadowolony, że i tak udało się kogokolwiek

6

zwerbować. Polecił nam zgłosić się rano do punktu kontrolnego, po czym odszedł, mianując mnie dowódcą „oddziału”. My również, po kilkunastu minutach niezobowiązującej rozmowy, rozeszliśmy się do swoich mieszkań. Spędziłem prawie godzinę krążąc w kółko po salonie, zachwycony moją nową funkcją. Dowódca! Ha ha ha (60)!

4 Szybko na myśl przyszedł mi staruszek, który niedawno poczęstował mnie tym

dziwnie wyglądającym cukierkiem. Chciałem powiedzieć o tym przeczuciu reszcie „brygady” (15), ale nie byłem pewien, czy powinienem rzucać tak poważne oskarżenie nie mając dowodów. Pomyślałem, że może raczej powinienem najpierw pójść do niego osobiście (58).

5 Przyznał, że kierowała nim tylko jedna myśl, chciał „użyźnić” okolicę. Rozumiał

przez to wywołanie wstrząsu w ludziach przebywających, jego zdaniem, w jakimś dziwacznym lunatycznym stanie. Wszystkie te dzieci – tłumaczył mi – są stracone, przeraźliwie przeciętne. Spędzają całe dnie wrzeszcząc, biegając, tarzając się w błocie, jak dzikie zwierzęta. To bydło, urośnie i zostanie użyte przez mądrzejszych od siebie . Staruszek nie krył trawiącej go nienawiści, wykazywał, że siedmiolatki są ubierane w kopie strojów dorosłych i „wyglądają jak małe dziwki”. Te przeklęte płodniaki powstały w wyniku czystego przypadku! – krzyczał. Tłumaczył mi, że zabijając to plugawe pokolenie przygotuje, użyźni, grunt pod następne. Rodzic po stracie dziecka szybko postara się o następne, ale tym razem wychowa je z większą uwagą i troską. Taka była jego teza, którą swoim czynem próbował udowodnić. #9 – 30 #10 – 39 Brak – 19

6 Z trudem uspokoiłem Piotra, który zarzucił mi zbytnią pobłażliwość, a nawet

niekompetencję. Tymczasem staruszek postanowił skorzystać z podarowanego mu czasu i zapewnić sobie, wieczny, spokój, skokiem z balkonu. Upadek z trzeciego piętra wprawdzie go nie zabił, ale naprawdę poważnie zranił. Piotr był nawet zadowolony z tego obrotu sytuacji, a w każdym razie nie zameldował o moim odstępstwie od procedury, chociaż zaczął wyraźnie unikać mojego towarzystwa. Dziwny człowiek (52).

7

7

Następnego dnia wszyscy Strażnicy, oprócz mnie, przyszli poubierani w koszule, lub bluzy z długimi rękawami, rękawiczki kuchenne i z zasłoniętymi twarzami. Zdziwił, a nawet nieco rozbawił, mnie ten strach przed zarazą. Wytłumaczyłem, że nie zamierzam robić z siebie cudaka, a i tak wczoraj działaliśmy bez żadnej ochrony, więc już możemy być chorzy. O dziwo nie wydawali się przekonani do moich argumentów, a przecież wszystko logicznie im wyjaśniłem!

#6 – 35 Brak – 66

8 Nim zasnąłem, nawałnica rozpętała się na dobre, wprawiając mnie tym w dobry

nastrój. Lubię deszcz, a szczególnie czas tuż po nim, a nawet w trakcie ulewy, kiedy nikt nie wychodzi jeszcze na ulice i mogę spokojnie spacerować po opustoszałym mieście. Zasnąłem szybko, ukołysany odległymi odgłosami błyskawic i szumem uderzających o dach kropel.

Rankiem mój dobry humor natychmiast uleciał, kiedy tuż po śniadaniu ktoś zapukał do moich drzwi. Z łomoczącym sercem ruszyłem, aby je otworzyć, podświadomie oczekując tłumu ludzi z, bliżej nieokreślonymi, pretensjami do mojego zachowania.

#2 – 64 #5 – 63 Brak – 42

9 Wieczorem sprawa się wyjaśniła, w czym pomogła moja sugestia dotycząca

staruszka. Wszystko wskazywało na to, że ten dziwny człowiek celowo skaził słodycze krwią martwych ptaków, a następnie wręczył kilku dzieciom łakocie prosząc by podzieliły się z innymi oraz nie mówiły o tym rodzicom. Żeby nie spłoszyć podejrzanego, wojsko zdecydowało się zlecić jego zatrzymanie Straży, a konkretnie mnie osobiście. Chętnie na to przystałem, rozważając tylko, czy lepiej iść pojedynkę (33), czy może zabrać za sobą kogoś zaufanego, na przykład mojego zastępcę Piotra (13).

10 (U#4)

Przyjąłem prezent, z trudem hamując rosnącą łapczywość i powstrzymując się przed natychmiastowym zjedzeniem słodkości. Wymieniłem ze starcem kilka grzecznościowych, pozbawionych sensu zwrotów i wróciłem do siebie. Zawładnęła mną bezsensowna myśl, że podarunek był celowy zabiegiem, mającym potwierdzić moją słabą wolę. Wyobrażałem sobie staruszka mamroczącego do siebie obelgi pod moim

8

adresem, albo opowiadającego sąsiadkom o mojej nieposkromionej pazerności. Postanowiłem definitywnie nie wychodzić już więcej tego dnia z domu (26).

11Stojąc na małym skrawku betonu, wsparty o nieco przerdzewiałe barierki,

pierwszy raz w życiu doznałem, co znaczy sen na jawie. To co widziałem było tak nierzeczywiste, że nie mogło należeć do świata szarej codzienności. A mimo to, te setki martwych gołębi leżących wszędzie wokół były realne, a jakaś postać gorączkowo zbierała ptaki do dużego worka, nerwowo rozglądając się wokół.

#1 – 21 Brak – 47

12 Rankiem część barykad została na pewien czas usunięta, a na parking przed

blokiem wjechało osiem ciężarówek. W każdej siedziało po kilku żołnierzy, którzy razem z nami zaczęli akcję wywożenia ludzi. Pukałem do kolejnych drzwi i obwieszczałem, że za godzinę wszyscy mają być gotowi do wyjazdu, recytując też rozporządzenie na temat objętości i zawartości bagażu podręcznego. Moi rozmówcy stali na progach, w ślepej złości patrząc to na mnie, to na dwóch uzbrojonych mężczyzn w mundurach za mną. Następnie, jak poszczute psami owce, zajęli się wypełnianiem rozkazu. To był najpiękniejszy dzień mojego życia! #11 – 46Brak – 29

13 (U#9)

Staruszek przyjął nas przyjaźnie, najwyraźniej spodziewał się, że prędzej, czy później ktoś go „odwiedzi”. Nie stawiał oporu, a nawet wyznał swoje winy, wyraźnie dumny z tego, czego dokonał. Chciał też wyjaśnić (5) dlaczego zatruwał dzieci, ale rozwścieczony Piotr nie miał zamiaru tego słuchać i namawiał mnie, żebyśmy natychmiast doprowadzili mężczyznę do wojskowych (22).

14 Wiedziony niejasnym przeczuciem, że starzec może przeszukać moje śmieci,

wrzuciłem słodką bryłę do sedesu, dokładnie spłukując wodą. Kiedyś podobnie postąpiłem z sporym stosem sreberek po czekoladkach, byłem bowiem pewien, że sąsiedzi przejrzą śmieci i będą szeptać między sobą o moim obżarstwie. Aby nie myśleć już więcej ani o staruszku, ani nikim innym szybko położyłem się spać (8).

9

15 Postanowiłem opowiedzieć o moich przypuszczeniach, przede wszystkim

z powodu strachu. Bałem się, że ktoś wykryje tą sprawę szybciej ode mnie i to na niego spadną, niesłusznie, pochwały. Wszyscy wysłuchali moich słów z żywym zainteresowaniem, postanowiliśmy też zgłosić wszystko wojsku. Wieczorem tego samego dnia starzec został aresztowany (52).

16 (U#1)

Nie wiem dlaczego postanowiłem zabrać ze sobą tą zabawkę, lecz miałem dziwne uczucie, że w najbliższej przyszłości może mi się na coś przydać. Z podobnych powodów naznosiłem już do domu mnóstwo innych, znalezionych na ulicy przedmiotów, które po pewnym czasie, z wielkim żalem, musiałem wyrzucać. W każdym razie natychmiast wróciłem do siebie, trzymając w ręku swoje znalezisko (50).

17 Minąłem tego mężczyznę, starając się nie spoglądać w jego kierunku. Niestety,

zacząłem w kółko myśleć tylko o tym czego mógłbym się od niego dowiedzieć i czy w ogóle wywiązałaby się jakakolwiek rozmowa. Poza tym miałem wrażenie, że wciąż mnie obserwuje. Natychmiast oblał mnie pot, okrążyłem niemal biegiem blok i wróciłem do siebie. Drzemiące we mnie lęki raz jeszcze dały o sobie znać (26).

18 Miałem rację i moje poszukiwania przyniosły pewien rezultat, schwytałem

dziesięcioletniego chłopca, który, chociaż wyglądał na zdrowego, przerażony w kółko powtarzał, że on też zachoruje, bo „zjadł cukierki”. Kiedy spytałem go o szczegóły mamrotał tylko coś o „wielkiej torbie słodyczy od dziadka”.

#4 – 41 Brak – 35

19 Na sam koniec mężczyzna spytał mnie, czy zamierzam zameldować o nim

żołnierzom. W pierwszej chwili chciałem potwierdzić (55) jego przypuszczenia, ale miałem też pewne wątpliwości (32). Rozumiałem, chociaż nie koniecznie akceptowałem, jego pobudki. Mnie też denerwowały te rozwrzeszczane bachory, nie miałem jednak odwagi by coś z nimi zrobić. On miał. Z drugiej strony, jeśli ktoś inny wpadnie na jego

10

trop, to staruszek może zdradzić władzom, że ze mną rozmawiał. Ta wizyta nastręczyła mi tylko niepotrzebnych kłopotów!

20 (U#11)

Przekazałem wieści Wojtkowi, jedynemu mieszkańcowi, któremu, do pewnego stopnia, ufałem i od dłuższego czasu utrzymywałem kontakty towarzyskie. Oczywiście zastrzegłem, żeby nie rozpowszechniał tej informacji, ale byłem pewien, że nie posłucha. Jego dziwaczne, naiwne poczucie sprawiedliwości nie raz dawało o sobie znać i mimo moich najszczerszych chęci, nie mógł, a raczej nie chciał, go z siebie wyplewić (12).

21 (U#3)

To był pierwszy raz, kiedy jakaś znaleziona przeze mnie rzecz naprawdę okazała się użyteczna. Pobiegłem po lunetę i z lubością wpatrywałem się w moją „ofiarę”, starca, mieszkańca mojej klatki, którego dotąd znałem tylko z widzenia. Zebrał jeszcze kilka ptaków i niemal biegiem wrócił do swojej klatki, a ja jeszcze przez chwilę wodziłem moim „okiem” po tym dziwacznym kobiercu zdechłych gołębi. Wtedy właśnie zacząłem się zastanawiać, co będzie dalej (54).

22 Również nie widziałem sensu w słuchaniu jakiś tam tłumaczeń staruszka.

Odprowadziliśmy go do żołnierzy, po drodze jeszcze kilkakrotnie uciszając. Wyglądało to tak, jakby miał już gotową „obronę”, która koniecznie chciał przed kimś wygłosić. Żołnierze zabrali go ze sobą, również uciszając, swoimi sposobami, rozgadanego starca (52).

23 Mieszkańcy zostali przewiezieni do ośrodka odosobnienia, ulokowanego w, do

niedawna opuszczonym, magazynie pod lasem, który teraz stał się sztabem grupy naukowców powołanej do rozwiązania problemu epidemii. My, Strażnicy, zostaliśmy ulokowani w części przeznaczonej dla wojska, otrzymaliśmy też mundury. Były chyba policyjne, ale pozbawione odznaczeń, za to z przyszytymi do obu ramion opaskami z emblematami SO (takimi samymi, jakie nosiliśmy dotąd). Otrzymaliśmy też uzbrojenie – długie, gumowe pałki.

Nie wiem co przyniesie przyszłość, ale ja widzę ją w jak najjaśniejszych kolorach. Teraz idę spać, cały dzień spędziłem na służbie, pilnując tych krnąbrnych głupców. Od rana czekają na mnie nowe obowiązki; muszę się starać, może wtedy dostanę prawdziwą broń, obiecali mi to przecież. Karabin. Prawdziwy karabin (70)!

11

24Przychyliłem się do tezy, że wszystko to wokół nas, niespodziewana epidemia,

kwarantanna, narastający strach, to wkroczenie do naszego świata cech charakterystycznych dla snu, czy raczej koszmaru. Wojtek poparł mnie, więc szybko zaczęliśmy wymieniać argumenty dla poparcia naszego stanowiska, zupełnie jakby w pokoju był ktoś trzeci, który nie zgadzał się z naszymi wnioskami. Niestety, tak szybkie dojście do porozumienie, szybko ostudziło w nas potrzebę dalszej rozmowy i mój gość po niedługim czasie odszedł. Zostałem sam i postanowiłem jakoś kreatywnie spędzić ten czas (26).

25 Ostatecznie wyszedłem przed blok z zamiarem przejścia kilku uliczek, a być może

zahaczenia o jakiś kiosk. Maszerując raźnie nowo położonym chodnikiem czułem się trochę zmieszany. Wcześniej musiałem bardziej uważać na wyboje, a teraz mogłem było po prostu iść, bez żadnych przeszkód. To było dla mnie zbyt proste i oczywiste. Nie lubię żadnych komplikacji, a jednak nie mogę obejść się bez nich, często samemu tworząc na swojej drodze coraz to nowe problemy. W każdym razie podczas tej przechadzki dostrzegłem zakleszczoną w chaszczach, porastających okolice garaży, dziecięcą lunetę. Coś tknęło mnie żebym podszedł i obejrzał tą zabawkę. Okazało się, że posiada całkiem niezłe przybliżenie, pomyślałem nawet, że powinienem ją zabrać (16), chociaż było to zupełnie niepoważne pragnienie, któremu nie powinienem ulegać (36).

26 Przez resztę dnia i wieczór oddawałem się lekturze powieści historycznej, która

szybko przeobraziła się w rasowy horror dość niskich lotów. Zajęcie to było świetną metoda na oderwanie mojego umysłu od spraw bieżących. Podczas, gdy zafascynowany poznawałem straszliwe tajemnice, które skrywał Czarny Zamek, ulokowany gdzieś w piętnastowiecznej Hiszpanii, na zewnątrz skłębiły się gęste, ciemne chmury. Nadciągała burza.

#4 – 49Brak – 8

27 Płomienie szybko objęły cały budynek, a ludzie ulegli jakiejś masowej psychozie,

jedni wrzeszczeli jak opętani, inni płakali, niektórzy wpadli nawet w stan podobny do transu. Na szczęście cała ta buntownicza grupka dała się wprowadzić do podstawionej ciężarówki i została wywieziona. Na miejscu zostali tylko żołnierze i my, Straż

12

Obywatelska. Rozkoszowałem się w ciszy tym cudownym widokiem. Wprawdzie straciłem swój dobytek, przynajmniej do czasu wypłacenia odszkodowania, ale wszyscy dookoła byli w takiej samej sytuacji, więc nie było mi żal. Ogień to piękny żywioł! Myślę, że najlepiej wyraża on wnętrze każdego człowieka. To przecież uniwersalny symbol, w każdej kulturze w jakiś sposób ma on szczególną rolę. Tylko to bydło wokół mnie płakało za spalonymi szafami. Żałosne (23).

28 Oznajmiłem mu, że nie mam najmniejszego zamiaru słuchać jego żałosnych

tłumaczeń oraz zagroziłem użyciem siły, jeśli będzie dalej stawał opór. Wtedy mnie posłuchał i dał się doprowadzić do żołnierzy, którzy powitali go z nieukrywaną wrogością. Nie wiem, co siedziało w głowi tego nieszczęśnika, ale podejrzewam strach. On przecież jest wszędzie, we wszystkich (52).

29 Cała akcja przebiegła nadzwyczaj sprawnie, wszyscy mieszkańcy opuścili swoje

ukochane, betonowe klatki, a ja w duchu śmiałem się, zapewniając ich lakonicznie, że „wszystko będzie dobrze”. Dwie godziny później blok płonął już jak gigantyczna pochodnia, nawet stojąc w pewnej odległości od niego czułem ten fenomenalny żar. Każdy w życiu ma, a przynajmniej powinien mieć, taka chwilę, w której myśli sobie „dla czegoś takiego warto było się urodzić”. Dla mnie nastał właśnie taki moment, wpatrzony w szalejący żywioł, po raz pierwszy od bardzo dawna poczułem się prawdziwie szczęśliwym człowiekiem (23).

30 Tłumaczenie staruszka było dla mnie dość przekonujące, chociaż nie mogłem

zrozumieć, dlaczego nie działał bardziej skrycie. Okazał się zupełnym głupcem, a dla takich nie mam taryfy ulgowej. Oczywiście nie powiedziałem Piotrowi o moich wnioskach, zresztą był on wystarczająco wściekły, zapewne z bardziej „normalnych” powodów, takich jak „moralność”. Truciciel dzieci poprosił nas jeszcze o kilka minut czasu (6), żeby mógł się „psychicznie przygotować”. Ja wprawdzie nie miałem nic przeciwko, ale Piotr sprawiał wrażenie jakby miał zaraz wybuchnąć i niemal żądał ode mnie żebyśmy natychmiast oddali winowajcę w ręce władz (48).

31 Dwóch szeregowych posłuchało mojej rady i po przetrząśnięciu piwnicy

wyprowadzili stamtąd jakiegoś chłopca, dziękując mi za podpowiedź. Kiedy wywieziono ostatnią „partię” ludzi, natychmiast zapanował spokój. Wszyscy zamknęli się w swoich mieszkaniach, nawet inni członkowie Straży wyglądali na przestraszonych. Doszedłem

13

do wniosku, iż chyba tylko mnie przypadła do gustu cała ta sytuacja, chociaż oczywiście nikomu nie zwierzyłem się z tych przemyśleń (7).

32Surowo zakazałem mówić mu o spotkaniu ze mną, jeśli kiedykolwiek zostanie

złapany. Przysiągł uroczyście, że tego nie zrobi i na koniec zaoferował mi skromny poczęstunek. Natychmiast odmówiłem, wprost sugerując, że nie jestem pewien, czy jego „kanapeczki” nie zawierają jakiegoś trującego dodatku. Chyba go tym uraziłem. Dziwny, bardzo dziwny człowiek (52).

33 (U#10)

Kiedy zapukałem do drzwi tego mężczyzny nie wydawał się zdziwiony, chyba spodziewał się tego, że prędzej, czy później zostanie złapany. Sprawiał wrażenie dumnego z tego, co zrobił i chciał nawet opowiedzieć mi o swoich pobudkach (5). Była to kusząca oferta, chociaż nie byłem pewien, czy powinienem wdawać się nim w rozmowę. W końcu przyszedłem tu, aby go aresztować (28), a nie słuchać zwierzeń.

34 (U#5)

Czasem myślę, że jestem zwyczajnie uzależniony od cukrów i pustych kalorii, chociaż wcale nie dysponuję nadmierną tuszą. W każdym razie pośpiesznie rozpakowałem cukierka, po kilku chwilach rozgryzając go na drobne kawałki. Kiedy tylko przestałem czuć go w ustach ogarnęło mnie poczucie winy. Postanowiłem jak najszybciej zakończyć ten dzień, więc udałem się do swojego łóżka (8).

35 Korzystając z nadanej mi władzy zakazałem używania tych kretyńskich

„zabezpieczeń”, obiecując, że załatwię dla nas maski ochronne od wojska albo policji. Natychmiast udałem się z tą sprawą (łączność telefoniczna została w trakcie akcji wywożenia chorych odcięta) do odpowiedzialnego za kontakt z nami żołnierza. Kazał zgłosić się nieco później.

Roznieśliśmy więc żywność, a następnie ponownie odwiedziłem mojego przełożonego, od którego dostałem sporą paczkę z maseczkami chirurgicznymi i jednorazowymi, gumowymi rękawiczkami. Moi podwładni byli bardzo zadowoleni z efektów moich starań, a ja myślałem nad tym, co powiedział mi ten mężczyzna, wspomniał bowiem, że wszystkie zarażone dzieci jadły wspólnie cukierki niewiadomego pochodzenia. Czyżby ktoś celował chciał zatruć tych małych krzykaczy?

#8 i #4 – 9

14

Brak – 61 #4 – 4

36Uznałem, że mam już u siebie dość zabranych z ulicy przedmiotów, które

w ostatecznym rozrachunku i tak trafiały później na śmietnik. Jednak myśl o porzuconej lunecie nie dawała mi spokoju, całkowicie psując pozytywne wrażenia ze spaceru, który szybko zakończyłem. Wróciłem okrężną drogą, aby nie przechodzić ponownie obok garaży (50).

37 Mój strach nie minął bezpowrotnie, przed wyjściem powstrzymało mnie

przeświadczenie, że na zewnątrz pełno będzie ludzi, którzy nagle zaczną zadawać mi setki pytań. Wiedziałem, iż to tylko kolejne, irracjonalne podszepty mojej podświadomości, lecz mimo wszystko wolałem zostać w bezpiecznym, własnym mieszkaniu. Zresztą niedługo odwiedził mnie mój dobry znajomy, Wojtek, z którym szybko wdałem się w ciekawa dysputę dotyczącą istoty rzeczywistości. Był ciekaw, czy uważam całą tę sytuację za coś w rodzaju spełnionego snu (24), czy raczej za zwyczajną sytuację, która jest po prostu zbyt nerwowo odbierana (56). Zawsze lubiłem prowadzić z nim takie dziwaczne, teoretyczne dysputy.

38 Mimo moich usilnych starań coraz częściej nie mogłem przemóc się do

„bezcelowego” opuszczania moich czterech ścian. Robiłem stanowczo za duże zakupy w okolicznym sklepiku, żeby tylko nie musieć wracać tam wcześniej niż za trzy dni. Raz mogłem przebywać cały dzień poza domem, kiedy indziej czułem się obserwowany natychmiast po opuszczeniu klatki. Ta dziwaczna huśtawka nastrojów sprawiła, że ostatecznie tego wieczora nie wyściubiłem nosa za próg (50).

39 Zaprowadziłem starca do żołnierzy, po drodze radząc, żeby nie powtarzał na

przesłuchaniu swoich poglądów. Oburzony, stwierdził, że nie wstydzi się tego kim jest i ma zamiar przekazać swoje idee jak największej ilości ludzi. Zignorowałem jego gorliwe zapewnienia o tym, że „właśnie przeszedł do historii” i przekazałem go władzom. Mam tylko nadzieję, iż nie zapomną o mnie jeśli sprawa nabierze rozgłosu i zostanę odpowiednio nagrodzony jako ten, który go schwytał (52).

40

15

Oczyma wyobraźni widziałem już zrozpaczonych ludzi, płaczących jak dzieci za swoimi wygodnymi kwaterami. Myśl o ich druzgoczącej klęsce napawała mnie otuchą, od kiedy tylko się tu wprowadziłem, podejrzewałem, że źle mi życzą. Te wszystkie dziwna spojrzenia, ciche uwagi, które i tak słyszałem. Tak, pozornie, zaradni w życiu i ułożeni sąsiedzi niedługo stracą swoje żałosne dobytki, staną się tacy jak ja – zawieszeni gdzieś w strumieniu życia. Ciekawe, czy sobie poradzą z tą nową sytuacją? Oby nie (12)!

41 (U#8)

Natychmiast skojarzyłem to ze staruszkiem, który niedawno częstował mnie tym dziwnie wyglądającym cukierkiem. Przekazując chłopca jakiemuś żołnierzowi, wspomniałem o tym, radząc, żeby powiedział komuś odpowiedzialnemu za badanie zarazy. Obiecał to zrobić, ale nie jestem pewien, czy dotrzyma słowa (7).

42 Na progu stał mój sąsiad, niejaki Piotr, w towarzystwie policjanta.

Najwidoczniej przybrałem bardzo przestraszony wyraz twarzy, bo obaj natychmiast zaczęli mnie zapewniać o swoich dobrych intencjach. Policjant poinformował mnie o właśnie utworzonej Straży Obywatelskiej, której mój sąsiad był, jak dotąd, jedynym członkiem. Z niewidomych powodów uznał, że ja również byłbym niezwykle przydatny w tej organizacji. Wtedy właśnie, sam nie wiedząc dlaczego, wyraziłem zgodę na przystąpienie do Straży (67).

43 Około południa wszystkich mieszkańców mojego bloku zabrano z miejsc pracy,

szkół czy zwyczajnych spacerów, nakazując pozostanie w mieszkaniach. Zabrzmiały syreny. Zawsze lubiłem ich dźwięk, gdy byłem mały dla zabawy spoglądałem w niebo, wypatrując wrogich samolotów. Mojej matce nie podobały się te „żarty z poważnych rzeczy” i zawsze strofowała mnie ostro, grożąc mniej lub bardziej dotkliwą karą.

Przez około godzinę wokół budynku ustawiono prawdziwe zasieki z drutu kolczastego rozpiętego pomiędzy drewnianymi, przenośnymi konstrukcjami. Powstała w ten sposób niewielka, zamknięta strefa, której granic zaczęli strzec uzbrojeni w karabiny żołnierze. Jakiś mężczyzna wykrzyczał przez megafon, że zostaliśmy objęci kwarantanną, ponieważ w martwych ptakach znaleźli mutację nieznanego wirusa. Po zapewnieniu nas, że nie zostaniemy pozbawieni podstawowych mediów, a ponadto otrzymywać będziemy regularne dostawy żywności, zezwolił na opuszczanie mieszkań i swobodne poruszanie się w strefie, byleby nikt nie podchodził bliżej niż trzy metry do zasieków. Zewsząd doszły mnie głośne lamenty i przekleństwa, ja natomiast pozwoliłem sobie na cichy, radosny śmiech, siedząc skulony na łóżku.

16

Tak właśnie zaczęła się ta historia, ciekawi mnie ile to wszystko jeszcze potrwa? Na wszelki wypadek zacząłem spisywać te wspomnienia teraz, żeby nie utracić szansy na przedstawienie rozgrywających się na moich oczach wydarzeń.

Po południu chciałem wyjść (45), chociaż nie byłem pewien, czy to dobry pomysł (37).

44 Żołnierzy bardzo zainteresowała moja teoria, natychmiast wysłano dwóch

szeregowców do mieszkania staruszka w celu „wybadania sprawy”. Wrócili razem z podejrzanym, który, wedle ich słów, przyznał się do wszystkiego, kiedy tylko ich zobaczył. Byłem naprawdę dumny! To dzięki mnie złapano truciciela dzieci. Ha (52)!

45 Spodziewałem się zastać na zewnątrz rozgorączkowane tłumy sąsiadów, ale

najwyraźniej strach przykuł ich do własnych mieszkań. Spotkałem tylko sympatycznego staruszka, który siedział na zdewastowanej ławce, pogodnie wpatrując się niebo. Przez moment miałem nawet ochotę usiąść obok niego (53), ignorując przy tym silne, wewnętrzne opory (17) przed kontaktem z ludźmi.

46 Opór mieszkańców był znacznie większy, niż można by się tego spodziewać.

Kiedy wojsko zrozumiało, że nastąpił przeciek informacji i ludzie wiedzą, co stanie się z ich mieszkaniami, zrezygnowali z łagodnych form perswazji. Kilku z nich wystrzeliło w powietrze ostrzegawcze serie z karabinów maszynowych, zawyły syreny. Przerażonych ludzi niema siła wyciągnięto z budynku i wsadzono na ciężarówki. Kilkanaście najbardziej upartych osób zostało na miejscu, kłócąc się z dowódcą oddziału. Tymczasem jego podwładni włamywali się już do mieszkań, polewając je obficie benzyną. Wkrótce wybuchnął pożar (27).

47Z moim kiepskim wzrokiem nie mogłem wtedy dostrzec, kim był ten człowiek,

ani dlaczego zbierał ptasie zwłoki. Zresztą mało mnie to wtedy obchodziło. Myślałem już tylko o jednym – co z tego wszystkiego wyniknie (54)?!

48 Widząc w jakim stanie jest mój towarzysz, wolałem nie prowokować żadnych

niepożądanych sytuacji. Przystałem na jego „prośbę” i zabraliśmy naszego „podopiecznego” do żołnierzy. Nie byli zainteresowani tym, co powiedział nam staruszek, wystarczył im fakt, ze przyznał się do winy. Chyba nikt, poza mną, nie

17

rozmyślał później nad motywacjami „bestii”. Cóż, już dawno zaakceptowałem fakt, iż większość ludzi z rozkoszą pływa w bezkresnych wodach ignorancji (52).

49 Wpatrzony w okno, wyjąłem z kieszeni feralnego cukierka od staruszka. Był

bladozielony, ale z lekkim, czerwonawym odcieniem. Wyglądał dość podejrzanie, zupełnie jakby ktoś polizał go i ponownie zawinął w papierek. Miałem zamiar wyrzucić łakocia (14), z drugiej strony próbując przekonać sam siebie, że wszystkie te podejrzenia są co najmniej śmieszne i powinienem skosztować prezentu (34).

50 Skłamałbym, pisząc, że tamtej nocy czułem niepokój, czy w jakiś inny sposób

przeczuwałem nadciągające wydarzenia. To był wieczór jak każdy inny, co najwyżej bardziej duszny. Jak zawsze miałem spore problemy z zaśnięciem, ale kiedy w końcu mi się to udało, naprawdę porządnie wypocząłem.

Dopiero rano, a zbudziłem się chyba niedługo po świcie, poczułem pewien rodzaj zdenerwowania. Poczułem silną potrzebę wyjrzenia na zewnątrz, chociaż nie byłem pewny, czy wystarczy mi do tego celu kuchenne okno (59), czy powinienem wyjść na balkon (11).

51 Nasze pierwsze zadanie przebiegło nadzwyczaj sprawnie, chociaż jego późniejsze

konsekwencje przysporzyły nam wielu wrogów. Okazało się bowiem, że sporo dzieci padło już ofiarą wczesnego stadium zarazy. Niedługo po tym, jak Piotr poinformował żołnierzy o tym fakcie, przekazując też listę „zainfekowanych” mieszkań, wszystkie te rodziny zostały zebrane do podstawionej ciężarówki i gdzieś wywiezione. Chociaż odizolowanie chorych było, moim zdaniem, całkiem naturalnym zachowaniem władz, to zwykli mieszkańcy byli oburzeni tym „bezprawiem”, do tego uznając nas za „kolaborantów”. Żałośni głupcy (66)!

52 Kolejny tydzień upłynął spokojnie. Roznosiliśmy racje żywnościowe, kilka razy

upominaliśmy nie przestrzegających ciszy nocnej studentów z feralnego mieszkania nr 10. Kontrolowaliśmy też stan zdrowia mieszkańców, ale nie zanotowaliśmy żadnych nowych przypadków zachorowań. Najwyraźniej z jakiegoś powodu epidemia przestała się rozprzestrzeniać, co oczywiście ucieszyło wielu ludzi, w tym, do pewnego stopnia rzecz jasna, mnie również.

18

Sytuacja zmieniła się diametralnie, kiedy wojskowi nakazali nam przygotować ewakuację wszystkich do tymczasowego ośrodka badawczego. Mieliśmy dopilnować, żeby mieli ze sobą tylko bagaż podręczny nie cięższy niż pięć kilogramów. Naukowcy badający wirusa nakazali bowiem oczyszczenie całej „strefy” w najbardziej z konwencjonalnych sposobów – poprzez spalenie. Naturalnie zostaliśmy zapewnieni, że wszyscy otrzymają odszkodowania, jednak, aby nie siać paniki, nie należy (40) informować o planowanej „akcji”. Zastanawiałem się, czy złamać (20) ten zakaz. Nie zależało mi specjalnie na sąsiadach, ale przecież później możemy być oskarżeni jako współwinni spisku, jeśli rząd będzie zwlekał z odszkodowaniami, albo zrzuci winę na wojsko.

53 Usiadłem obok staruszka i spojrzałem w jego pogodną twarz, odpowiadając,

chyba niezbyt szczerym, uśmiechem. Pomyślałem wtedy coś w rodzaju tego, iż jego rysy mają w sobie coś niepokojącego, chociaż nie potrafię sprecyzować co to dokładnie miałoby być.

#3 – 69 Brak – 68

54 Czułem się jakby ktoś rozwiązał dręczący mnie od dawna problem, zrzucił

przygniatające do ziemi brzemię. Przestałem się bać. Od tak dawna strach rzucał cień na całe moje życie, że prawie zapomniałem, jak właściwie wyglądało, zanim zacząłem otaczać się szczelnym kokonem codziennych rytuałów, uwalniających mnie od lęku. Chociaż nie wiedziałem jeszcze, że ten stos ciał był dopiero początkiem wszystkiego, to sam fakt wkroczenia do życia mieszkańców mojego bloku czegoś, co przeczyło ich poczuciu rzeczywistości napawał mnie radością. Słyszałem już krzykliwy dźwięk syreny nadciągającego radiowozu, naszła mnie wtedy ochota żeby wyjść (2) na zewnątrz i zobaczyć to wszystko z bliska, zamiast, jak zawsze, siedzieć z twarzą przyklejoną do szyby (65).

55 Wolałem nie ryzykować i prosto z jego mieszkania udałem się na posterunek,

zgłaszając całą sprawę. Zostałem pochwalony za okazaną czujność oraz nagrodzony dodatkową racją żywności zawierającą również alkohol. Miły gest. Natomiast staruszek został natychmiast aresztowany i gdzieś wywieziony. Biedny, stary głupiec. Skoro chciał zabić te dzieci dlaczego zostawił po sobie tak łatwe do wykrycia poszlaki? Gdzie tu logika?! Jego koncepcja była ciekawa, ale sposób wykonania iście amatorski, a wręcz prostacki. Cóż, przynajmniej będę go już miał z głowy (52).

19

56 Wbrew stanowisku Wojtka uznałem, że sprawa kwarantanny to nic

nadzwyczajnego. Udowodniłem mu, że postępowanie władz jest jak najbardziej usprawiedliwione i ci sami mieszkańcy, obecnie „uwięzieni”, pikietowaliby pod ratuszem, gdyby w innym miejscu wykryto zarazę, a nikt nie przedsięwziąłby natychmiast poważnych kroków mających na celu odizolowanie potencjalnie chorych od reszty społeczności. A zatem godząc się z logiką postępowania w takich wypadkach, wszyscy powinni zaakceptować fakt, wdrożenia odpowiednich procedur w życie. Wojtek spytał mnie, czy mi osobiście nie przeszkadza to nagłe ograniczenie swobody. Stwierdziłem, że cała ta sytuacja do pewnego stopnia jest dla mnie nawet zabawna. Nie był do końca przekonany i oświadczył, że musi zająć się kilkoma ważnymi sprawami, więc będzie się już zbierać. Nie wypytywałem go o nic więcej, a sam również postanowiłem czymś zabić czas (26).

57 Po obejściu zaledwie siedmiu, może ośmiu, mieszkań zanotowałem cztery

przypadki zachorowań, a co dziwniejsze wszystkie dotyczyły dzieci w wieku od pięciu do czternastu lat. Kiedy skończyliśmy obchód sporządziłem szybko raport i przekazałem go jednemu z żołnierzy przy bramie. Zebrane wyniki były jednoznaczne, zaczęły się, na masową skalę, zachorowania.

Po niecałej godzinie pojawiła się ciężarówka, a żołnierze, według sporządzonej przez nas listy, zaczęli zabierać rodziny, wśród których wykryto przypadki zakażenia. W akompaniamencie wrzasków, złorzeczeń, a nawet ostrzegawczych salw w powietrze z broni maszynowej zaczęła się wywózka. Pomyślałem wtedy, że biorąc pod uwagę cały ten chaos, ktoś mógłby łatwo „zniknąć”, na przykład w piwnicy. Nie byłem tylko do końca pewien, czy sam (18) powinienem poszukać ewentualnych zbiegów, czy raczej zasugerować to jednemu z żołnierzy (31).

58 Nie wiedziałem gdzie dokładnie mieszka ten mężczyzna, a nie chciałem

wypytywać o to ludzi, więc cierpliwie czekałem, aż wyjdzie przed blok. Moja wytrwałość przyniosła w końcu efekty, kiedy niedługo przed zachodem słońca w końcu zobaczyłem staruszka. Podszedłem do niego i bez żadnego wstępu opowiedziałem o swoich podejrzeniach. Mężczyźnie pokornie przyznał mi rację, jednocześnie prosząc, żebym poszedł z nim do jego mieszkania, gdzie spokojnie wytłumaczy swoje pobudki. Wiedziałem, że powinienem jak najszybciej zadenuncjować (44) truciciela dzieci, lecz naprawdę korciło mnie żeby wysłuchać jego historii (5).

59

20

Nie mogłem uwierzyć, że już nie śnię. Te setki ciał martwych gołębi rozsypane bezładnie po całym trawniku i dachach zaparkowanych przed blokiem samochodów nie mogłaby być przecież rzeczywiste. Przez moment nawet cieszyłem się, że znów mam te cudownie realne sny, które nie nawiedzały mnie od ponad pół roku. Ale to była rzeczywistość, nareszcie coś tak nieprawdopodobnego było prawdziwe (54)!

60 Pierwszym zadaniem Straży Obywatelskiej było rozprowadzenie, według listy,

pakietów żywnościowych oraz wypytanie ludzi o stan zdrowia ich bliskich. Otrzymaliśmy fioletowe opaski oznaczone białymi literami S. O. Te kolorowe kawałki materiału w jakiś niepojęty sposób napawały nas dumą – chyba właśnie tak działają na ludzi wszelkie mundury i inne odznaczenia. Naprawdę myślałem, że to będzie tylko rutynowe zadanie.

#6 – 57 Brak – 51

61 Następnego dnia sprawa rozwiązała się sama, gdy paru żołnierzy przyszło, aby

zaaresztować pewnego staruszka z sąsiedniej klatki. Niestety, mężczyzna zmarł w nocy, a właściwie popełnił samobójstwo łykając jakieś leki, jak mi to w sekrecie zdradził jeden z mundurowych. Nie ogłoszono wprawdzie oficjalnego komunikatu, czy to właśnie on był trucicielem, ale ludzie szybko uznali to za fakt i odetchnęli z ulgą. Ja natomiast zastanawiałem się, co mogło być powodem nienawiści tego człowieka do dzieci. Cóż, ludzie to fenomenalne, zagadkowe stworzenia (52).

62Grzecznie odmówiłem słodkości, natychmiast analizując każde wypowiedziane

słowo, zastanawiając się, czy któreś z ich mogło obrazić rozmówce, albo przedstawić mnie w złym świetle. W między czasie wymieniłem jeszcze kilka grzeczności, po czym wróciłem do siebie, zajęty już tylko roztrząsaniem tego, czy staruszek miał po prostu dobry humor, czy jego uśmieszek był wyrazem drwiny, a nawet pogardy w stosunku do mojej osoby. Mógł przecież zazdrościć mi mojego wieku, albo pogardzać niechlujnym wyglądem (26)!

63 Nie miałem siły podjeść do drzwi i ta niemoc wystraszyła mnie nie na żarty.

Zbierają resztkę wątłych sił niemal popełzłem do łazienki, gdzie spojrzałem w lustro. Moja twarz, a jak szybko odkryłem, niemal całe ciało, pokryta była drobnymi, czerwonymi bąblami, czułem, że ten obrzęk dotknął też śluzówek, zacząłem mieć

21

problemy z oddychaniem. Natychmiast przyszło mi do głowy najprostsze wytłumaczenie mojego obecnego stanu. Padłem ofiarą epidemii! Pisząc te słowa tracę resztki sił, może jeśli znów się prześpię, to zdołam napisać coś jeszcze...

64 Na progu stał policjant, z którym rozmawiałem poprzedniego ranka. Ucieszył się

na mój widok, po czym, rozgoryczony, stwierdził, że do tej pory nikt nie chciał go wysłuchać. Chodził od mieszkania do mieszkania poszukując mężczyzn chętny do zawiązania Straży Obywatelskiej. Wyjaśnił mi w skrócie rolę, jaką miałaby pełnić ta organizacja. Miała ona być, oficjalnie, oddolną inicjatywą mieszkańców, stworzoną aby odciążyć nieco miejskie służby porządkowe. Po zakończeniu kwarantanny członkowie tej grupy, jak gorliwie zapewniał mnie rozmówca, otrzymają stosowne wynagrodzenie. W pierwszej chwili chciałem naturalnie odmówić, ale myśl o zdobyciu, choćby iluzorycznej, władzy, niezwykle mnie pociągała (3).

65 Stanąłem pryz oknie, lecz szybko postanowiłem wyjrzeć przez nie, dołączając

przez to do grupy już wystających głów. Wkrótce niemal w każdym oknie można było zobaczyć ciekawskie twarze. Obserwowaliśmy, jak straż pożarna razem ze służbami oczyszczania miast sprawnie usuwają truchła. Pamiętam, że byłem w pewnym stopniu rozczarowany tym faktem, w końcu upragniona nierzeczywistość ustępowała miejsca szarej codzienności. Na szczęście, w moim odczuciu, niedługo sprawy przybrały zupełnie niespodziewany obrót (43).

66 Przystąpiliśmy do wykonywania naszych obowiązków pełni obaw, które niestety

szybko się potwierdziły. Mieszkańcy skwapliwie przyjmowali pakiety żywnościowe, by zaraz potem dać nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani. Gdyby to ode mnie zależało, wstrzymałbym wydawanie racji tym, którzy nie potrafią okazać należnego nam szacunku! Niestety, niewiele mogłem.

Popołudniu Piotr przekazał nam nowiny od żołnierzy – podobno większość dzieci, które zachorowały miały styczność z jakimiś podejrzanymi cukierkami. Zastanawialiśmy się wszyscy, czy to jedynie zbieg okoliczności, czy dowód na czyjeś wrogie działanie.

#4 – 4 Brak – 61

67

22

Razem z funkcjonariuszem i Piotrem, jak się okazało po krótkiej wymianie grzeczności, archeologiem, przystąpiłem do werbowania kolejnych członków. Do naszego grona dołączył jeszcze niejaki Dominik, były student Akademii Sztuk Pięknych, i czterdziestoletni Zbigniew, nieszczęsny stary kawaler wciąż jeszcze mieszkający z apodyktyczną matką. Nikt inny nie zamierzał uczestniczyć w, zdaniem większości odwiedzanych ludzi, „podejrzanej” sprawie. Policjant zostawił nas, prosząc jeszcze abyśmy jutro z samego rana wszyscy stawili się przy punkcie kontrolnym. Wracając do swojego mieszkania wciąż nie byłem pewien, czy postąpiłem słusznie, ale uznałem, że nie mam już odwrotu (60).

68 Mężczyzna okazał się całkiem interesującym rozmówcą. Podobnie jak ja, nie

uważał całej tej sytuacji za tragedię. A nawet, ku mojemu niezmiernemu zadowoleniu, użył jej jako punktu wyjścia do teoretycznych rozważana na temat społecznie akceptowanym wartości w okresie kryzysu. Szybko doszliśmy do wspólnego wniosku, iż ludzie wręcz poszukują coraz to nowych nieszczęść, aby zaadaptować się do nowej sytuacji i po zdobyciu stosownego, „tragicznego”, doświadczenia szczycić się nim przed „szczęśliwszymi”. Po ponad dwu godzinnej dyskusji pożegnałem staruszka i w doskonałym nastroju wróciłem do swojego mieszkania. Cóż za niezwykle interesujący człowiek (26)!

69 Uświadomiłem sobie wtedy, że to właśnie jego widziałem dzisiejszego poranka.

Spytałem o powód jego zachowania, czym wyraźnie wprawiłem go w zakłopotanie, a być może gniew. Odpowiedział coś w rodzaju tego, iż nie mógł patrzeć na to „okropieństwo”, ale bardzo szybko zrozumiał bezcelowość swoich wysiłków. Z uśmiechem na twarzy sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył stamtąd owiniętego w przezroczysta folię cukierka, proponując mi ten przysmak. Nie zwiedzał, jak wielkie szkody wyrządził mi tym uprzejmym gestem! W pierwszym odruchu chciałem naturalnie przyjąć podarunek (10), ale przypomniałem sobie o danym sobie przyrzeczeniu o nie spożywaniu (62) tym miesiącu żadnych słodkości. Zbyt często sięgałem bo słodycze jako środek zaradczy na zły nastrój, zupełnie jak przegraniec życiowy topiący swoje smutki w alkoholu. Z drugiej strony nie chciałem urazić uczuć staruszka. Jakże nienawidzę wszelkich tych, ludzkich, kontaktów!

70 Kończysz czytać niezgrabne, sporządzone ołówkiem notatki. Cienki zeszycik

znaleziony w szafce pacjenta potwierdza Twoje najgorsze obawy. Jego najnowsze urojenia znów przyniosły szpitalowi sporo problemów. Kilka osób uległo zatruciu, gdy nieszczęśnik czasowo pracował w kuchni; co gorsza wzniecił też pożar, a ostatni wybryk, tłuczenie innych pacjentów, a nawet sanitariuszy, wyrwaną z krzesła nogą

23

dopełniło czary goryczy. Utrzymujący się już od kilku lat stan urojeń, kończących się spisywaniem fałszywych wspomnień z kolejnych wyimaginowanych historii, nie może dłużej trwać. Leczenie nie przynosi rezultatów, a nie masz zamiaru płacić kroci za leki dla beznadziejnego przypadku. Lepiej wykorzystać te fundusze bardziej kreatywne. To będzie najlepsze wyjście, dla wszystkich – mówisz sobie. Z ciężkim sercem sięgasz po pusty blankiet, wypisując starannie skierowanie na lobotomię...

24