icz - doktor honoris causa skiego: N isko się wam kłaniam zym jest dla mnie to wyróżnienie...
W numerze m.in.:
Gutorow
Grabowski
Hanuszkiewicz
Nicieja
Smolińska
Suchoński
^WieczorekBO BG UO i
Wierciński
Syty
PISMO UNIWERSYTETU OPOLSKIEGOiR 2 (24) luty - marzec 2001SSN 1427-7506 cena 3 zł
INDEKS nr 2 (
W tym numerze „Indeksu"Kronika uniwersytecka.............................................................3Posiedzenie Senatu U O ............................................................ 7„Nisko się wam kłaniam...” ..................................................... 8Laudacja................................................................................... 11Pilnujcie szczęścia, pilnujcie światłości.................................. 13Potrzebuję akceptacji............................................................. 14Nieduże miasta - duże szanse............................................. 16UMK w pigułce..................................................................... 16Uniwersytet tożsamy z miejscem........................................ 17Certyfikat akredytacyjny dla Instytutu H istorii................18Nominacje profesorskie..........................................................18Nowe władze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju U O 19Nowości przydać patyny........................................................19Bliżej Słońca............................................................................ 20Nowoczesny podgląd n ieba...................................................21Collegium po raz drugi o tw arte ............................................21Salon profesora D u d k a .......................................................... 22Wydawnictwo UO: sukcesy i k łopoty................................. 24Laury za prace o Śląsku......................................................... 24Sprawniej i nowocześniej....................................................... 24Wygnany z E g ip tu ..................................................................25Kędzierzyńscy bankowcy - naszej uczelni.......................... 28Stypendium dla młodego naukow ca.....................................28W mojej pracowni - Zrozumieć R osję.................................29Przyszedł Słowianin do M cDonalda.....................................30Prof. Adam Suchoński o „przygłupich bohaterach” 33Sensy chicha ............................................................................ 31Małe jest piękne.......................................................................35Była kiedyś „Fama” ........................ 39„Świętości szargać, czyli paszkwil na profesorów! ” ...........40„Opolski Akropol” ................................................................ 43Z cyklu: Głowy opolskie....................................................... 44Odeszła dr Antonina Sawicka...............................................45Medal z O paw y...................................................................... 45Zaproszenie na konferencję................................................... 45Fizyka filozofią naszych czasów........................................... 46Absolwentka naszej fizyki..................................................... 46Kość policzkowa kością niezgody........................................ 48„MOST” - nic chciana szansa?............................................. 49Zatruta wrażliwość................................................................. 49Mistrz - idea w tradycji..........................................................50Trzecie tysiąclecie....................................................................51Idea uniwersytetu ( I I I ) ...........................................................52Jak prostować cudze ścieżki?................................................ 53
Wydawca: Uniwersytet Opolski, ul. Oleska 48, Opole, gmach główny U O , pok. 149, tel. 454-58-41 w. 2406
Zespół redakcyjny:
Barbara Stankiewicz-Buchowska (red. naczelna), Beata Zaremba-Lekki.
Zdjęcia: Jerzy Mokrzycki.
Skład: Dariusz Olczyk, 0-602 876121.
Druk: Drukarnia św. Krzyża.
Reklama: tel. 0-606 723307, 0-602 816827.
e-mail: [email protected]: www.indeks.uni.opole.pl
„W mojej drodze z Profesorem-materią, po każdym prze stawieniu (tak się złożyło, że były one spontanicznie przyjm wane przez publiczność i agresywnie przez krytyków, bo ka da nowa forma drażni ludzi, którzy nie wiedzą, na czym p lega teatr), starałem się wyciągnąć wiadomości teoretyczne : zrobionego spektaklu. Sumowałem to, czego się nauczyłe. przy okazji robienia spektaklu i o czym natychmiast - robi: kolejny sjaektakl - z całą świadomością zapominałem.
Wystąpienie Adama Hanuszkiewicza w trakcie urc czystości nadania mu tytułu doktora honoris causa Un wersytetu Opolskiego - na str. 13.
„Unika się tu mentorstwa i jakiegokolwiek doktryner stwa. Nie tworzy się żadnych syntez, nie zamyka tematów nie przyjmuje stanowisk. Nie należy tutaj nawoływać i agito wać za czymkolwiek. Nad dyskusją unosi się aura życzliwo ści, szacunku bądź uprzejmości w stosunku do polemistj i kontrowersyjnych opinii.”
O słynnym wrocławskim salonie prof. Józefa Dudka - czytaj na str. 22.
„Nie jest to książka wprost o Lwowie, mimo że tam są jej prawdziwe korzenie. Jest to zanotowanych 35 migawek pamięci o tym, jak historia przerzucała ludzi z kąta w kąt, jak okoliczności powodowały, że oni rośli, stawali się bohaterami, zadziwiali swymi czynami i swą postawą. Ale też o tym, jak niektórzy z nich karleli i ocierając się o nikczemność, a nawet podłość, zapadli się w ludzką niepamięć albo bolesne wsjaomnienie.”
O najnowszej książce Jerzego Janickiego pt. „Czkawka” pisze na str. 25 prof. Stanisław Sławomir Nicieja w tekście „Wygnany z Egiptu”.
„Rosjanie są w stadium poszukiwania własnej tożsamości, własnej drogi. Od lat dziewięćdziesiątych trwa w Rosji wielka dyskusja nad przyszłością Rosji właśnie. Sołżenicyn wydał broszurę, w której pytał i próbował odpowiedzieć, jak odbudować Rosję. Na to pytanie do dziś nie ma jednej odpowiedzi. Dużo jest natomiast w nastrojach Rosjan pesymizmu, powodowanego refleksją na temat utraconej wielkości imperium. Tęsknota za imperium mocno tkwi w tej nacji, bo Rosjanin zawsze miał świadomość tego, że mieszka w ogromnym kraju. Przestrzeń to część duszy Rosjanina.”
Rozmowa z prof. Aleksansandrą Wieczorek z Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskie-j U O - na str. 29.
„Przestrzegamy dzieci, żeby w dniu wigilijnym zachowywały się grzecznie - bo »jaka Wigilia, taki cały rok« - i nie zdajemy sobie sprawy, że tak samo postępowali nasi praprzodkowie, ale dla nich był to wyraz szacunku, jakim obdarzali przybywające w tym dniu na ziemię dusze. Dalej - sianko kładzione pod obrusem, według wykładni Kościoła, »na pamiątkę żłóbka małego Jezuska«. I ten zwyczaj ma swoje korzenie w czasach słowiańskich. W tym dniu Słowianie nieśli na groby swoich bliskich - pokryte o tej porze roku suchą trawą, czyli takim siankiem - pokarm.”
O tym, że folklorystyka jest pasjonującą dziedziną nauki przekonuje dr hab. Teresa Smolińska, kierownik Katedry Folklorystyki Instytutu Filologii Polskiej U O - na str. 30.
„Chory na śląskość, chorował na nią i wtedy, kiedy było tylu odwróconych. Od czasu do czasu - raz gorzko, kiedy indziej prześmiewczo - mówi o ogłupiaczach ludu śląskiego. O tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Z tylu różnych parafii. Sam do własnej śląskości dookreśleń me potrzebuje. Czasem tylko zgrzeszy silesiocentryzmem. Żartuje z innych, pokpiwa i z siebie. Wie dużo. Z wielu dziedzin.”
Czyj portret kreśli tym razem dr Adam Wierciński w swoich „Głowach opolskich”? Czytaj na str. 44.
luty - marzec 2001 3
KRONIKA UNIWERSYTECKA19 stycznia. Prorektor U O prof.
Józef Musielok wziął udział w spotkaniu zorganizowanym przez Uniwersytet Śląski, poświęconym zagadnieniom zakupu aparatury naukowej w sytuacji zmieniających się przepisów podatkowych VAT.
Rektor U O prof. Stanisław S. Ni- cieja był gościem „Salonu profesora Dudka” (o salonie prof. Dudka czytaj na stronie 22).
23 stycznia. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja wziął udział w uroczystości wręczenia dyplomów, przyznawanych osobom i instytucjom zaangażowanym w ratowanie zabytków. Uroczystość - z udziałem zastępcy generalnego konserwatora zabytków dra Marka Rubnikowicza - odbyła się w Villi Académica - nagrodzonym obiekcie (rozmowa z dr. Markiem Rubnikowiczem - na stronie 17).
24 stycznia. Odbyło się Walne Zebranie Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju UO. Wybrano nowy Zarząd oraz Komisję Rewizyjną Stowarzyszenia. Przewodniczącym Stowarzyszenia został Norbert Kwaśniok, wiceprzewodniczącą - dr Janina Haj- duk-Nijakowska.
Władze Uniwersytetu podziękowały ustępującym członkom Zarządu - przewodniczącemu Stowarzyszenia mgr. inż. Stanisławowi Podwińskie-
mu i wiceprzewodniczącej mgr Alinie Jakubowskiej-Kieler. (Rozmowaz Norbertem Kwaśniokiem - na stronie 19).
25 stycznia. Odbyło się posiedzenie Senatu Uniwersytetu Opolskiego - gościem specjalnym był JM Rektor
Uniwersytetu Mikołaja Kopernika prof. Jan Kopcewicz (o wizycie prof. Jana Kopcewicza czytaj na stronie 16).
26 stycznia. Prorektor U O prof. Leszek Kuberski oraz pełnomocnik rektora ds. rekrutacji dr Jerzy Wie- chuła uczestniczyli w konferencji zorganizowanej przez UŚ, poświęconej problemowi „Matury 2002”.
29 stycznia. Gośćmi prorektora U O prof. Józefa Musieloka byli: Olivier Jacquot, attache ds. współpracy uniwersyteckiej Ambasady Francji w Polsce oraz Elizabeth de Pont- briand-Leżańska, delegat generalny ds. Alliance Française w Polsce. Goście wizytowali opolski Ośrodek Aliance Française, którym opiekuje się dr hab. Krystyna Modrzejewska z Instytutu Filologii Polskiej UO.
1 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja wspólnie z kwestor mgr Marią Najdą spotkał się z Małgorzatą Miszkiewicz - dyrektor Banku Pekao SA Oddział w C>polu. Omawiano zasady współpracy i sponsoringu.
7 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prof. Andrzejem Gawdzikiem - dyrektorem Instytutu Ciężkiej Syntezy Organicznej w Kędzierzynie-Koźlu. Omawiano sprawy dot. współpracy między obu placówkami naukowymi.
8 lutego. Prorektor U O prof. Józef Musielok wziął udział w posiedzeniu Sekcji Uniwersyteckiej Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego w Warszawie.
12 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z Krystyną i Andrzejem Szczepańskimi - projektantami przebudowy klasztoru podo- minikańskiego. Omówiono ostateczny kształt rozwiązania architektonicznego wieży rektorskiej oraz sztukaterii na elewacjach: frontowej i na dziedzińcu wewnętrznym.
Prof. Jan Kopcewicz, rektor UMK w Toruniu, gościem Senatu UO.
Uroczystość wręczenia dyplomu - wyróżnienia w konkursie „Zabytek zadbany". Na zdjęciu od lewej: wicewojewoda opolski Jacek Suski, dr Marek Rubnikowicz - zastępca generalnego konserwatora zabytków, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.
4 INDEKS nr 2 (
Zjazd Rektorów Uczelni Technicznych w Kamieniu Śląskim. Na zdjęciu prof. Edmund Wittbrodt. minister edukacji narodowej (w środku) w rozmowie z rektorem Politechniki Wrocławskiej prof. Andrzejem Mulakiem i rektorem UO prof. Stanisławem S. Nicieją.
13 lutego. Odbyła się uroczystość przekazania teleskopu Meade 12 z kamerą CCD, daru Fundacji Alexandra von Humboldta, Instytutowi Fizyki UO. W imieniu Fundacji teleskop przekazał Rolf Papenberg, konsul RFN w Opolu (o uroczystości czytaj na stronie 20).
14 lutego. JM Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja - na zaproszenie JM Rektora Demetera Krupki - wziął udział w uroczystościach 10-lecia Uniwersytetu Śląskiego w Opawie. W trakcie uroczystości został uhonorowany pamiątkowym medalem Uniwersytetu Opawskiego - w uznaniu
zasług na rzecz współpracy między uczonymi polskimi i czeskimi.
15 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja wziął udział w spotkaniu podsumowującym obrady Konferencji Rektorów Polskich Uczelni Technicznych, gdzie spotkał się z ministrem edukacji narodowej prof. Edmundem Wittbrodtem. Obrady odbywały się w Centrum Kultury i N auki Wydziału Teologicznego w Kamieniu Śląskim.
Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prezesem Zarządu Wojewódzkiego N O T w Opolu Janem Broniewiczem oraz
z zastępcą szefa Komendy Wojewóc kiej Policji w Opolu Janem Kuleszą
W Klubie Akademickim odbył : jubileusz 70-lecia doc. dra Zygmur Łomnego, zorganizowany przez śr dowisko opolskich pedagogów.
Prorektor U O prof. Józef Musi lok wziął udział w posiedzeniu Rac Głównej Szkolnictwa Wyższeg w Warszawie.
15-17 lutego. Prorektorzy UC prof. Leszek Kuberski oraz prof. Józe Musielok wzięli udział w podsumo waniu projektu TEMPUS. Semina rium, które odbyło się w Jeleniej Gó rze, dotyczyło tematu: „Zapewnienk jakości uczelni jako narzędzie zmian”.
16 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z redaktorem naczelnym „Trybuny Śląskiej” Maciejem Siembiedą, absolwentem naszej uczelni. Omawiano sprawy współpracy między Uniwersytetem Opolskim a redakcją tej największej na Śląsku gazety.
Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z Włodzimierzem Czarzastym - sekretarzem Krajowej Rady ds. Radia i Telewizji oraz z posłanką Aleksandrą Jakubowską.
Rada Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej rozstrzygnęła Konkurs o Stypendia Krajowe dla Młodych Naukowców na rok 2001. Jednym z laureatów konkursu został dr Maciej Bujak, pracownik Instytutu Chemii U O (szczegóły - na stronie 28).
17 lutego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja gościł prof. Andrzeja Pelczara - przewodniczącego Rady
Na zdjęciu, od lewej: prorektor UO prof. Leszek Kuberski, zastępca komendanta wojewódzkiego Policji w Opolu Jan Kulesza, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja oraz Jan Broniewicz, prezes ZW NOT w Opolu.
Od lewej: Włodzimierz Czarzasty - sekretarz Krajowej Rady ds. Radia i Telewizji, posłanka Aleksandra Jakubowska, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.
luty - marzec 2001 5
Od lewej: prof. Władysław Hendzel, prof. Tadeusz Bujnicki, dziekan Wydz. Filologicznego prof. Stanisław Kochman, prof. Andrzej Pelczar - przewodniczący Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.
Głównej Szkolnictwa Wyższego (byłego rektora UJ). Podczas spotkania przedstawił stan obecny i perspektywy rozwoju naszego Uniwersytetu. Po spotkaniu prof. Andrzej Pelczar i prof. Stanisław S. Nicieja wyjechali wspólnie do Torunia.
18-19 lutego. JM Rektor U O prof. S. Nicieja wziął udział w posiedzeniu Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich, połączonym z jubileuszem 55-lecia Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu - z okazji jubileuszu rektor U O przekazał na ręce JM Rektora UMK prof. Jana Kopcewicza specjalny adres gratulacyjny od opolskiego środowiska uniwersyteckiego.
19 lutego. Rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prof. Karlem Dedeciusem - dyrektorem Instytutu Polskiego w Darmstadt oraz z drem Eugeniuszem Gorczycą - sekretarzem Fundacji na Rzecz Współpracy Polsko-Niemieckiej.
W Uniwersytecie Opolskim odbyła się debata pt. „Mniejszość niemiecka na Śląsku Opolskim w świetle integracji Polski z Unią Europejską”. Zorganizował ją Instytut Nauk Społecznych oraz Niezależne Zrzeszenie Studentów UO.
21 lutego. Rektor U O prof. Stanisław Sławomir Nicieja oraz prof. Leszek Kuberski, prorektor U O gościli Zespół Oceniający Uniwersyteckiej Komisji Akredytacyjnej, której przewodniczył ks. prof. Piotr Wąsowicz
Spotkanie rektora UO prof. Stanisława S. Nicieji z Karlem Dedeciusem, dyrektorem Instytutu Polskiego w Darmstadt.
z KUL-u. W komisji byli m.in. prof. Wiesław Kaczanowicz (UŚ) i prof. Wojciech Wrzosek (UMK) (szczegóły - na stronie 18).
Rektor U O prof. Stanisław S. N icieja spotkał się z dyrektorem „Ener- gobudowy”, Andrzejem Susło. Omawiano sprawy finalizacji prac przy budowie akademika „Niechcic”.
22 lutego. Obradował Senat U O (czytaj na stronie 7).
Rektor U O prof. Stanisław S. N icieja spotkał się w Villi Académica z architektem Andrzejem Krzyżań- skim. Omawiano sprawy stworzenia lapidarium na cmentarzu przy ul. Wrocławskiej w Opolu.
23 lutego. Podczas wyjazdowego posiedzenia Parlamentu Studenckiego U O w Pokrzywnej Leszek Kuberski, prorektor U O ds. dydaktyki i spraw studenckich przedstawił bieżącą sytuację uczelni i możliwości rozdziału środków z funduszu pomocy materialnej dla studentów.
26 lutego. W Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego w Kamieniu Śląskim odbyło się uroczyste posiedzenie Rady Wydziału Teologicznego związane z uzyskaniem uprawnień do nadawania stopnia naukowego doktora habilitowanego oraz jubileuszem 65. urodzin ks. prof. Janusza Czerskiego. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja przekazał na ręce ks. prof. Alfonsa Nossola - Wielkiego Kanclerza Wydziału Teologicznego i ks. prof. Helmuta Sobeczki - dzieka-
Narada dotycząca przebudowy wzgórza klasztornego. Od lewej: rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja, wiceprezydent Opola Władysław Brudziński, prezydent Opola Leszek Pogan, Zdzisław Sworowski - zastępca dyr. administracyjnego UO ds. inwestycji.
na Wydziału Teologicznego specjalny adres gratulacyjny. W adresie tym napisano m.in.: „Wydarzenie to zostanie zapisane złotymi zgłoskami w annałach Uniwersytetu Opolskiego. Jest to bowiem nie tylko pełna emancypacja jednego z głównych
wydziałów naszej Uczelni, ale jednocześnie najpoważniejszy czynnik na drodze do pełnej autonomii, którą dzięki tem u faktowi Uniwersytet Opolski otrzymał.
Dziś bowiem nasza Uczelnia liczy 69 profesorów tytularnych (do praw autonomicznych potrzeba 60) i połowa wydziałów uniwersyteckich posiada prawa habilitowania. A takie wymagania stawia przed nami Rada Główna Szkolnictwa Wyższego i Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jesteśmy dziś więc U niwersytetem w pełni autonom icznym, z wszelkimi prawami przysługującymi m u z racji tej pozycji.
W dziele dochodzenia do autonomii Uniwersytetu Opolskiego rola Wydziału Teologicznego, kierownictwa i całej kadry naukowo- dydaktycznej jest trudna do przecenienia. Proszę więc przyjąć wyrazy jak najserdeczniejszych podziękowań oraz wielkiego uznania, które kieruję przede wszystkim na ręce współtwórców naszego Uniwersyte tu - ks. arcybiskupa prof. Alfonsa Nossola i ks. dziekana prof. H elm uta Sobeczki oraz wszystkich członków społeczności Wydziału Teologicznego: wielkich budowniczych kampusu teologicznego w naszym mieście i wspaniałych organizatorów stru k tu r wydziałowych oraz
seminaryjnych, które w tak świetny sposób sprawdzają się na co dzień w norm alnym rytmie pracy U niwersytetu.
Jestem osobiście zaszczycony, że przyszło mi kierować Uniwersytetem w latach jego wielkiej rozbudowy i że
mogę współpracować na co dzień z tak znakomitymi uczonymi, duszpasterzami, kreatorami opolskiej teologii i bliskimi mi bardzo ludźmi, przez ich wrażliwość, poczucie obowiązku oraz piękne cechy lojalności, k o l e ż e ń s t w a i przyjaźni, które zawsze znajdowałem i znajduję
na tym najprężniej rozwijającym się na Uniwersytecie Opolskim Wydziale, jakim jest Teologia”.
26-27 lutego. Odbyła się XI Zimowa Giełda Piosenki zorganizowana przez Samorząd Studencki UO. Zespół Natalia Grosik Band otrzymał z rąk Leszka Kuberskiego, prorektora UO, nagrodę Rektora U O i Złoty Wiatraczek.
28 lutego. Prorektor U O Leszek Kuberski uczestniczył w uroczystości
nadania tytułu Doktora Honor; Causa Uniwersytetu Wrocławskieg profesorom: Adamowi Bielańskierm i Romanowi Wapińskiemu.
1 marca. Rektor U O prof. Stani sław S. Nicieja spotkał się z ordyna riuszem opolskim ks. abp. prof. Al fonsem Nossolem. Omawiano sprawy ważkie dla przyszłości nasze uczelni i regionu.
2 marca. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prezydentem Opola Leszkiem Poganem. Omawiano warunki przejęcia przez naszą uczelnię budynku tzw. Sierocińca Po- rscha na Opolskim Akropolu. Dyskutowano o niejasnościach prawnych i zabiegach Urzędu Marszałkowskiego, pragnącego przejąć ten obiekt dla swoich potrzeb.
5 marca. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja - na zaproszenie Prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego - uczestniczył w spotkaniu przedstawicieli środowisk naukowych z kraju i zagranicy z okazji 10-lecia miesięcznika „Nauka i Przyszłość”. Spotkaniu, które odbyło się w Sali Obrazowej Pałacu Prezydenckiego, przewodniczył prof. Janusz Tazbir, wiceprezes Polskiej Akademii Nauk.
Tego samego dnia rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja spotkał się z prof. Henrykiem Ratajczakiem - dyrektorem Stacji Naukowej PAN w Paryżu (byłym rektorem Uniwersytetu W rocławskiego), wybitnym polskim che
Jubileusz Kazimierza Górskiego. Na zdjęciu: Jubilat z żoną (z prawej), od lewej - rektor UO Stanisław S. Nicieja, Jerzy Janicki i Karol Soroczko, lekarz drużyny Górskiego.
B L . * -is■«¡¡1WĘ' ’ f v 1' |$( w
L- ik -jm :- Hik. 1 ̂ ̂ K.V **
.i
Spotkanie rektora UO prof. Stanisława S. Nicieji z Jolantą Szymanek-Deresz, szefową Kancelarii Prezydenta RP.
luty - m arzec 2001 7
mikiem, członkiem rzeczywistym PAN. Omawiano szczegóły przyjazdu prof. Henryka Ratajczaka do Opola oraz prezentacji opolskiego środowiska w Paryżu (dyrektor Stacji Naukowej PA N w Paryżu bardzo mocno angażuje się w promocję polskich uniwersytetów we Francji).
Rektor U O prof. Stanisław S. N icie ja spotkał się z szefową Kancelarii Prezydenta RP minister Jolantą Szy- manek-Deresz.
Rektor U O prof. Stanisław S. Ni- cieja uczestniczył w jubileuszu 80-le- cia urodzin Kazimierza Górskiego.
6 marca. Rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja i prorektor U O prof. Leszek Kuberski wręczyli 18 wyróżniającym się studentom Uniwersytetu Opolskiego Nagrody Rektora za bardzo dobre wyniki w nauce i aktywną pracę na rzecz środowiska akademickiego w roku 1999/2000.
7 marca Prorektor UO prof. Leszek Kuberski wziął udział w naradzie prorektorów uczelni państwowych z udziałem ministra Edmunda Wittbrodta. Narada poświęcona była zasadom rekrutacji na studia w roku akademickim 2002/2003 i aktualnej
sytuacji w zakresie pomocy materialnej dla studentów.
Koło Naukowe Teologów zorganizowało spotkanie z redakcją „Tygodnika Powszechnego” pt. Zatruta wrażliwość. Wykład wiodący wygłosił rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek (o sesji czytaj na stronie 49).
8-9 marca. Jubileusz powołania Uniwersytetu Opolskiego połączony z nadaniem tytułu doktora honorowego Adamowi Hanuszkiewiczowi (o uroczystości i honorowym doktorze czytaj na stronie 8).
Posiedzenie Senatu UO22 lutego 2001 r.
• Przewodniczący Senatu prof. Stanisław Nicieja poinformował0 posiedzeniu Konferencji Rektorów Uniwersytetów Polskich, które odbyło się w dniach 17-19 lutego br. w Toruniu i połączone było z obchodami 55-lecia Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Konferencja poświęcona była kondycji szkolnictwa wyższego, coraz trudniejszej sytuacji finansowej niektórych polskich uczelni - m.in. Uniwersytetu Białostockiego, Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie.
Rektor poinformował, że Ministerstwo Edukacji Narodowej złożyło obietnicę podniesienia w bieżącym roku wynagrodzeń asystentom1 adiunktom, a w najbliższej perspektywie zrównania tych zarobków ze średnią krajową.
Kilka słów poświęcił prof. St. S. Nicieja zorganizowanemu przez Politechnikę Opolską Zjazdowi Rektorów Uczelni Technicznych, w którym wzięli udział minister edukacji narodowej prof. Edmund W ittbrodt oraz przewodniczący Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego prof. Andrzej Pelczar. Obrady odbyły się w Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego U O w Kamieniu Śląskim.
N a koniec rektor poinformował o uzyskaniu przez Instytut Historii U O akredytacji na najbliższych 3 lat oraz o prowadzonych działaniach na
rzecz pozyskania budynku po byłym szpitalu dziecięcym przy placu Kopernika.
• Przewodniczący Senatu prof. Stanisław Nicieja pogratulował prof. dr. hab. Joachimowi Glenskowi mianowania na stanowisko profesora zwyczajnego. Pogratulował również dr hab. Aleksandrze Wieczorek uzyskania tytułu naukowego profesora nauk humanistycznych.
• Decyzją JM Rektora U O stypendia naukowe z funduszu stypendialnego przeznaczonego na zakończenie prac naukowo-badawczych (związanych ze złożeniem wniosków o nadanie tytułu naukowego profesora) otrzymali: dr hab. Krystyna Czaja, ks. dr hab. Piotr Ja- skóła, dr hab. Bronisław Kodzis, ks. dr hab. Józef Król, dr hab. Janusz Kyzioł, dr hab. Wanda Lasz- czak, dr hab. Krystian Ledwoń, dr hab. Józef Musielok, dr hab. Roman Nowacki, dr hab. Wiesław Olkusz, dr hab. Ryszard Pietrzak, dr hab. Teresa Smolińska, dr hab. Krzysztof Tarka, dr hab. Bogusław Wyderka, dr hab. Jacek Zaleski, dr hab. Marek Zybura.
Za przyznanie stypendiów w imieniu wszystkich wyróżnionych podziękowała dr hab. (prof. UO) Teresa Smolińska.
• Dziekan Wydziału Filologicznego prof. dr hab. Stanisław Koch-man poinformował o przebiegu prac związanych z nadaniem Adamowi
Hanuszkiewiczowi tytułu doktora honoris causa UO.
Na wniosek dziekana prof. Stanisława Kochmana Senat Uniwersytetu Opolskiego podjął następującą uchwałę:
Senat Uniwersytetu Opolskiego na swym posiedzeniu w dniu 22 lutego 2001 r. jednomyślnie podjął uchwałę o nadaniu Adam owi Hanuszkiewiczowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego.
• Dr Wanda Matwiejczuk, dyrektor Biblioteki Głównej Uniwersytetu Opolskiego przedstawiła działalność biblioteki w 2000 r.
Sprawozdanie dyrektor Wandy Matwiejczuk uzupełnił przewodniczący Rady Bibliotecznej, prof. Stanisław Kochman. Zaznaczył, że w 2001 roku trzeba wygospodarować ok. 300 tys. złotych w związku z koniecznością opracowania projektu nowego obiektu bibliotecznego. Bibliotece potrzebne są także nowe pomieszczenia magazynowe, fundusze na zakup nowych książek i modernizację pomieszczeń bibliotecznych.
• Zbigniew Zuchewicz, przewodniczący Samorządu Studenckiego, przedstawił sprawozdanie z działalności organizacji w 2000 roku.
• Protokół z poprzedniego posiedzenia Senatu przyjęty został bez uwag.
Przygotowała: Lucyna Kusyk
8 INDEKS nr 2 (2 ‘
Adam Hanuszkiewicz - doktorem honorowym Uniwersytetu Opolskiego
„Nisko się wam kłaniam..."Na wniosek Rady Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Opolskiego Senat UO podjął uchwałę o uho
norowaniu Adama Hanuszkiewicza tytułem doktora honoris causa. Wolę Senatu UO wypełnił rektor UO prof. Stanisław Sławomir Nicieja, nadając Hanuszkiewiczowi tę najwyższą akademicką godność.
Uroczystość odbyła się 9 marca 2001 roku, w przeddzień siódmej rocznicy powstania Uniwersytetu Opolskiego, w auli Wydziału Teologicznego UO. Przybyli na nią m.in. przedstawiciele wielu polskich uczelni wyższych, władz wojewódzkich i miasta Opola, parlamentarzyści, ludzie kultury, szefowie placówek kulturalnych i oświatowych, a także firm, które od lat wspomagają naszą uczelnię. W uroczystości wziął również udział ks. abp Alfons Nossol, pierwszy - w siedmioletniej historii Uniwersytetu Opolskiego - doktor honoris causa U O , Wielki Kanclerz Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego.
Po odśpiewaniu przez chór akademicki Drammma per Musica hymnu narodowego, głos zabrał rektor U O prof. Stanisław Sławomir Nicieja, który pokrótce scharakteryzował dotychczasowe osiągnięcia i pozycję Uniwersytetu Opolskiego wśród polskich uczelni wyższych. Postać Adama Hanuszkiewicza przybliżył w swoim wystąpieniu prof. Stanisław Kochman, dziekan Wydziału Filologicznego UO, uzasadniając przyznanie mu tego zaszczytnego tytułu słowami: Kandydatura Adama Hanuszkiewicza, wybitnego współczesnego artysty i reżysera, do tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego jest,
moim zdaniem, ze wszech miar uzasadniona, a wszczęcie postępowania w tej sprawie przynosi zaszczyt Wydziałowi Filologicznemu. Opowiadając się za tą kandydaturą dajemy wyraz temu, jak humanistyka opolska wysoko ceni twórców i artystów tej miary co Kazimierz Kutz, Wojciech Kilar, Tadeusz Różewicz i Adam H anuszkiewicz. O ileż uboższe byłoby nasze życie duchowe, nasze człowieczeństwo, nasz świat wyobraźni, system wartości, gdyby nie był nieustannie przez ponad pół wieku karmiony ich propozycjami artystycznymi. Adam Hanuszkiewicz jest szczególnie bliski mojemu pokoleniu. Niekonformistyczna postawa artystyczna, intelektualna i życiowa Adama Hanuszkiewicza była dla nas w trudnych czasach w zlotów i upadków wielką ostoją i wsparciem duchowym.
Laudację, którą co chwila przerywały oklaski (Hanuszkiewicza szczególnie rozbawiła wzmianka o jego walorach osobistych: m.in. urodzie i głosie), wygłosił prof. dr hab. Piotr Obrączka (tekst laudacji - na str. 11), po czym rektor U O prof. Stanisław Sławomir Nicieja wręczył Adamowi Hanuszkiewiczowi dyplom doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. Odczytywanie treści dyplomu zbiegło się w czasie z biciem kościelnych dzwonów na
Na zdjęciu od lewej: prorektor UO prof. Leszek Kuberski, prorektor UO prof. Józef Musielok, rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja, prorektor UO prof. Krystyna Borecka, dziekan Wydziału Filologicznego UO prof. Stanisław Kochman, dziekan Wydziału Teologicznego UO ks. prof. Helmut Sobeczko, Adam Hanuszkiewicz.
luty - m arzec 2001 9
Jj}
Hanuszkiewicza szczególnie rozbawiła wzmianka o jego walorach osobistych...
Anioł Pański - wykorzystał to składający Hanuszkiewiczowi gratulacje wicewojewoda opolski Jacek Suski, utrzymując, że jest to dowód przychylności niebios dla nowego doktora honoris causa naszej uczelni. Oprócz gratulacji (także od nieobecnych na uroczystości - pisemne gratulacje i życzenia przysłali Hanuszkiewiczowi m.in.: minister kultury i dziedzictwa narodowego Kazimierz Michał Ujazdowski, minister edukacji narodowej prof. Edmund Wittbrodt, prof. Jan Bratkowski, Jan Englert oraz rektorzy największych polskich uczelni wyższych) dostał Adam Hanuszkiewicz i dwa oryginalne prezenty: statuetkę opolskiej Karolinki (wręczyła ją wiceprezydent Opola, Halina Żyła, z dedykacją: Dla znawcy piękna i pięknych kobiet) oraz laskę z odkręcaną rączką, w której wnętrzu kryła się... buteleczka. Ten ostatni prezent wręczył Hanuszkiewiczowi Norbert Kwaśniok, prezes Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, który przybył na tę uroczystość z delegacją Towarzystwa Miłośników Rybnika, a zwracając się do bohatera uroczystości powiedział: Trzy dni temu stuknęła m i siedemdziesiątka. I tak oto przekroczyłem półmetek. Już dawno powiedziałem Panu Bogu: szach! Czekam teraz na Jego nieuchronne: M AT! Lecz cieszę się ju ż teraz, że spotkam Tam: Pana Boga i Piotra, i Wszystkich Świętych, przyjaciół szczerych, wrogów zawziętych... Schillera, Goethego, Puszkina, Dantego, Słowackiego na Hondzie, Mickiewicza przy rondzie... A pierwsze co uczynię tam wśród chmurek w Agencji - na rogu Lwowskiej i Halicza - wykupię sobie abonament na wszystkie spektakle Hanuszkiewicza!
Wystąpienie doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego Adama Hanuszkiewicza poprzedził występ Chóru Akademickiego „Dramma per Musica” pod dyrekcją Elżbiety Trylnik - w wiązance melodii dedykowanych Hanuszkiewiczowi. Po raz pierwszy w dziejach chóru chórzystów zawiodły nerwy (rektor Nicieja uznał to później za wpływ zniewalającego wdzięku bohatera uroczystości)
i do pierwszej z pieśni „podchodzili” dwukrotnie... Co nie zmienia faktu, że chór wzruszył Hanuszkiewicza do łez, śpiewając: Gdybym ja była słoneczkiem na niebie, świeciłabym ja, Adasiu, dla ciebie...
W absolutnej ciszy sala wysłuchała bardzo osobistego wystąpienia nowego doktora honorowego Uniwersytetu Opolskiego. Adam Hanuszkiewicz (pełny tekst - str. 13) podkreślił, że ten doktorat opolskiej uczelni ma dla niego wielkie znaczenie: - Jest wydobyciem z samotności. N isko się w am kłaniam, bo nie wiecie, czym to jest dla mnie.
Niemal w ostatniej chwili do auli Wydziału Teologicznego wpadł Kazimierz Kutz, też doktor honorowy Uniwersytetu Opolskiego (1997 rok), który „wywołany do odpowiedzi” przez rektora U O prof. Stanisława S. Nicieję, wygłosił zaimprowizowaną naprędce, a przyjętą burzliwymi oklaskami mowę: - Magnificencjo, szanowni państwo i ty, Adamie, świeżo upieczony... Rektor zawsze mnie wyrywa do odpowiedzi i ja zawsze, robiąc te trzy kroki, jakie mnie dzielą od mównicy,, muszę wy myśleć, co powiedzieć. Powiem tak: sądząc po tym, że tu jesteś, specjalnością tej uczelni są doktorzy wielożenni. Ale to ma wielki sens. Bo tu żyje i króluje największy humanista między biskupami, arcybiskup Alfons Nossol, który tolerancję ma w każdej swojej komórce.
Adam Hanuszkiewicz, mimo swego słusznego wieku, enfant terrible polskiego teatru, chłopiec, ma maniakalny stosunek do polskiej tradycji literackiej. Jako aktor, reżyser, dyrektor - tym się wyróżnia wśród polskich reżyserów i ju ż za to należy mu się doktorat.
Adasiu, kocham cię od dziecka! Jedna z twoich żon jest moją bliską krewną. Łączy mnie z tobą i to, że obaj swoje żony staraliśmy się dobierać z branży. Bo obca żona - to dodatkowe nieszczęście.
Ten doktorat to prawdziwa omasta twojego życia. Hej, Adasiu!
10 INDEKS nr 2 (24)
* * *
Uroczystości związane z nadaniem Adamowi H anuszkiewiczowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego zaczęły się już 8 marca. W tym dniu, w holu budynku głównego Uniwersytetu, otwarta została wystawa monograficzna, poświęcona honorowemu doktorowi - znalazły się na niej fotografie, dokumenty (m.in. recenzje krytyków), a także karty do gry, z Hanuszkiewiczem w roli figur. Wystawę przygotowali pracowni-
Nadanie tytułu doktora h.c. Adamowi Hanuszkiewiczowi.
cy Biblioteki Głównej U niwersytetu Opolskiego.
Przez dwa kolejne wieczory (8 i 9 marca) w opolskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego aktorzy Adama Hanuszkiewicza z warszawskiego Teatru Nowego wystąpili w reżyserowanej przez niego sztuce „Chopin”. Spektakl ten został zbudowany w oparciu o listy, dokumenty i wspomnienia kompozytora.
Barbara Stankiewicz współpraca:
Katarzyna Jezierska, studentka Wydz. Politologii
i Nauk Społecznych UO
Adam H anuszkiew icz (aktor, reżyser, pedagog) urodził się 16 czerwca 1924 roku we Lwowie. Karierę zawodową rozpoczął w 1945 roku jako aktor teatrów Rzeszowa, Jeleniej Góry, Krakowa i Poznania. W 1955 roku osiadł w Warszawie. Uznanie i popularność zyskał jako pionier Teatru Telewizji Polskiej (w latach 1956-1963 był dyrektorem artystycznym Teatru TVP), realizując programowo - jako jedyny w Europie - setki nowatorskich przedstawień dramaturgii klasycznej. Przez kolejnych dwadzieścia lat grał, reżyserował i był dyrektorem najpierw w Teatrze Powszechnym (1963-1970), potem w Teatrze Narodowym (1968- 1982), gdzie prowadził dwie sceny. Zrealizował trzysta premier (klasyka polska i europejska), poszukując ciągle nowych środków wyrazu, starając się dotrzeć także do młodej widowni - stąd w wielu spektaklach pojawiała się jazzowa ilustracja muzyczna Andrzeja Kurylewicza, stąd Goplana na motocyklu w „Balladynie” czy „Antygona” grana przez aktorów ubranych we współczesne stroje. Jego działalność spotyka się z żywym zainteresowaniem także za granicą - w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Francji, Szwecji. Odwołany ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego w stanie wojennym, przez kilka lat pracował w teatrach za granicą i w Łodzi. Po powrocie do Warszawy objął dyrekcję Teatru Narodowego, którym kieruje do dziś.
Uniwersytet Opolski ma kolejnego doktora honorowego.
luty - marzec 2001 11
L A U D A C J Az okazji nadania tytułu doktora honoris causa
Uniwersytetu Opolskiego Adamowi Hanuszkiewiczowi (wygłoszona przez prof. dra hab. Piotra Obrączkę)
...Uniwersytety milczą dziś i ciągle Hanuszkiewiczowi Honońs Causa nie dają, bo jakże dać Honońs komuś, kto tylko powtarza tę Causę, czyli rzecz przez mądrzejszego od niego, bo przez dramaturga napisaną! - stwierdzał przód laty przekornie Adam Hanuszkiewicz. Cytat, dodajmy gwoli ścisłości, nieco spreparowałem, w oryginale nie znalazło się bowiem - zapewne przez skromność - nazwisko Hanuszkiewicza.
Łacińskie pojęcie doctor wykładamy jako „nauczyciel, mistrz”, honoris causa oznacza dosłownie „dla zaszczytu”(w sensie: za zasługi). Jakie są przeto zasługi Mistrza Adama Hanuszkiewicza, które stały się podstawą nadania Mu najwyższej godności uniwersyteckiej?Odpowiedź - pozornie prosta i oczywista - nie należy jednak do łatwych, co wynika przede wszystkim z delikatnej materii sztuki, jaką uprawia nowy Doktor. W przypadku pisarza czy uczonego oceniamy ich dzieła, utrwalone za pomocą tworzywa słownego. Podobnie z artystami - malarzami, rzeźbiarzami, architektami czy kompozytorami, o wielkości których świadczą zmaterializowane wytwory ich ducha.
Adam Hanuszkiewicz jest wybitną indywidualnością twórczą, jest artystą autonomicznej sztuki teatru, sztuki potężnej i wspaniałej, będącej syntezą wszystkich niemal sztuk: słowa, muzyki, plastyki, rzeźby, tańca, a jednocześnie ulotnej i niemożliwej do zaklęcia w trwałą formę. Teatr - przywołajmy raz jeszcze słowa Doktora - rodzi się i umiera tegoż wieczoru.
Adam Hanuszkiewicz jest integralnym artystą teatru: aktorem, reżyserem, pionierskim twórcą widowisk telewizyjnych, autorem scenariuszy teatralnych, organizatorem życia teatralnego, a także teoretykiem teatru.
Żywot artysty rozpoczął jako aktor, występując na scenach Rzeszowa, Jeleniej Góry (w inaugurującej działalność sceny „Zemście” grał rolę Wacława), Krakowa, Poznania, w końcu Warszawy. Doskonałe warunki zewnętrzne - wzrost, postawa, uroda, głos (wspaniałe mówienie wiersza!) - predysponowały Go do wielkich ról bohaterskich, zwłaszcza romantycznych i neoromantycznych, takie też znalazły się w Jego repertuarze. Z ogromnej ilości Jego wybitnych kreacji aktorskich wymieńmy przykładowo Hamleta, Konrada (w „Wyzwoleniu”), Fantazego, Pirabiego Henryka (w „Nie-Boskiej komedii”), Poetę (w „Weselu”), Cezarego Barykę (w „Przedwiośniu”), Kreona (w „Antygonie”), Molierowskiego Don Juana czy Raskolnikowa (w „Zbrodni i karze”).
W 1952 roku Hanuszkiewicz-aktor debiutuje w roli reżysera teatralnego, kilka lat później zostaje głównym reżyserem Telewizji Polskiej (1957-1963). Telewizja uczyniła Go wielkim i na odwrót: telewizja, w szczególności Teatr Telewizji, zawdzięcza swą sławę właśnie Hanuszkiewiczowi, który stał się prekursorem i głównym twórcą sztuki widowiskowej, nie będącej ani teatrem, ani kinem, lecz widowiskiem telewizyjnym typu teatralnego. W pionierskim okresie dojrzewania artystycznego Teatru Telewizji stał się Hanuszkiewicz twórcą indywidualnego stylu inscenizacji, twórcą estetyki telewizyjnej, współautorem podstawowych zasad technologii procesu produkcji telewizyjnej oraz - co bodaj najistotniejsze - twórcą ciekawych eksperymentów formalnych i repertuarowych. Warsztatem owych eksperymentów było przede wszystkim stworzone przez Niego Studio 63. Tu objawił się jako autor oryginalnych scenariuszy. Na szczególną uwagę zasługuje szereg wieczorów poezji romantycznej - Mickiewicza, Norwida, Słowackiego, Krasińskiego (z cyklu Szkice do portretu), a zwłaszcza adaptacja „Pana Tadeusza”, pokazanego prawie w całości jako cykl godzinnych widowisk. Przedmiotem eksperymentów Studia 63 były też osobliwe kolaże Hanuszkiewicza, zbudowane z poezji, dokumentu, zapisu pamiętnikarskiego, felietonu dziennikarskiego, publicystyki. Do najcenniejszych widowisk tego typu należały inscenizacje publicystyki Bolesława Prusa („Telepatrzydło Pana Prusa”) i Tadeusza Boya-Żeleńskiego („Obrachunki Boyowskie”). Telewizja stała się bezspornym źródłem inspiracji wielu poczynań artystycznych Hanuszkiewicza. Doświadczenia telewizyjne przeniósł potem do teatru dramatycznego, teatru żywego planu, i choć odszedł z telewizji pozostanie na zawsze w jej dziejach jako pionier, który wywarł ogromny wpływ na
12 INDEKS nr 2 (24)
późniejszy kształt i na wielkość Teatru Telewizji, zjawiska wyjątkowego na tle telewizji europejskiej.
Wspomniałem już o Hanuszkiewiczu-autorze oryginalnych scenariuszy teatralnych. Rozpoczęte w tym kierunku działania artystyczne w telewizji kontynuował następnie w kierowanych przez siebie teatrach warszawskich - Powszechnym i Narodowym. W zrealizowanym w Teatrze Powszechnym „Przedwiośniu” korzystał jeszcze z adaptacji dramaturgicznej Jerzego Adamskiego, adaptacji „Zbrodni i kary” dokonał wspólnie z Zygmuntem Htibne- rem, pozostałe realizacje były już samodzielnym dziełem Hanuszkiewicza. Wymieńmy niektóre: „Kolumbowie, rocznik 20”, „Pan Wokulski” (wg „Lalki”), „Pani Latter” (wg „Emancypantek”). (Na marginesie: Hanuszkiewicz dostrzegł w owych tekstach epickich istotne wartości dramaturgiczne, co zauważyli później i wykorzystali twórcy dzieł filmowych, opartych o niektóre z wymienionych powieści). W Teatrze Narodowym dojdą później m.in. „Norwid”, „Beniowski”, „Proces”, „Trzy po trzy”. Na szczególną uwagę zasługują widowiska „Norwid” i „Trzy po trzy”, pokazują one bowiem w sposób najdoskonalszy maestrię Hanuszkiewicza-autora scenariuszy teatralnych.
Istnieją reżyserzy, zdolni z najbardziej teatrocentryczne- go tekstu literackiego uczynić w teatrze rzecz martwą, nie- sceniczną czy wręcz antysceniczną. Hanuszkiewicz natomiast wybiera tu programowo teksty niesceniczne: z N orwida - poematy, prozę artystyczną, fragmenty listów, liryków, pism i satyr poety. Ant fragmentu z jego komedii czy tragedii! Podobnie w widowisku „Trzy po trzy”, w którym wykorzystał - prócz fragmentów komedyj - pamiętniki, wiersze i prozę Aleksandra Fredry. W efekcie powstały znakomite przedstawienia, pełne werwy dramatycznej i teatralności. Mówiono wówczas o Hanuszkiewiczu, że potrafi udramatyzować nawet książkę kucharską czy telefoniczną!
U XIX-wiecznego dramatopisarza austriackiego Eduarda von Bauernfelda czytamy:
„Schwer ist's einen Staat regieren,Zehnmal schwerer ein Theater! ”,
co można spolszczyć jako: Trudno rządzić państwem, dziesięciokrotnie trudniej - teatrem. Mógłby coś o tym powiedzieć nasz Doktor! Kiedy objął dyrekcję warszawskiego Teatru Powszechnego (1963), była to niezbyt atrakcyjna, przedmiejska (w dodatku praska, a więc w dzielnicy nie cieszącej się najlepszą opinią) scena bez większych ambicji. Hanuszkiewicz uczynił z niej wkrótce głośny, modny t liczący się ośrodek teatralny stolicy. W całej pełni objawiły się tu zdolności dyrektora-reżysera-organizatora życia teatralnego. Pracę tę kontynuował potem, począwszy od trudnych, późnych lat sześćdziesiątych, w Teatrze Narodowym (1968-1982), który stał się za Jego dyrekcji jedną z najważniejszych scen kraju. Wkrótce doszło jeszcze kierowanie Teatrem Małym, a po latach - Teatrem Nowym.
Hanuszkiewicz prowadzi oryginalną i konsekwentną politykę repertuarową. Imponujący i konsekwentny repertuar swego teatru buduje przede wszystkim w oparciu o utwory polskiego romantyzmu (m.in. „Nie-Boska komedia”, „Norwid”, „Balladyna”, „Beniowski”, „Samuel Zborowski”, „Sen srebrny Salomei”, prapremiera „Wacława dziejów” Stefana Garczyńskiego) i klasyki światowej („Antygona”, „Hamlet”, „Makbet”, „Trzy siostry”). Do
konuje przewartościowania tradycji teatralnych, nowego odczytania klasyków, zwłaszcza romantyków. Wybitny znawca polskiego romantyzmu, Wacław Kubacki, stwierdzał na przykład, że „Nie-Boska komedia” Hanuszkiewicza przywróciła dramatowi Krasińskiego należne miejsce w teatrze polskim.
Wokół niektórych inscenizacji powstają ostre kontrowersje (słynna „Balladyna” na hondach; drabina jako główny element scenograficzny w „Kordianie”, itp.), Hanuszkiewicz nie jest jednak fanatykiem swych idei. Kiedy część krytyki osądziła surowo realizację „Wesela” z 1963 roku, w której - wbrew intencji Wyspiańskiego - zabrakło osób dramatu, odegranych tu przez Chochoła (kreacja Wojciecha Siemiona), Hanuszkiewicz wraca po latach do tej sztuki, koryguje pierwotną koncepcję, stwarzając tym razem wizję bliższą nakreślonej przez poetę.
Po każdej niemal premierze pojawiają się głosy oburzenia i potępienia, a jednocześnie entuzjazmu. Stworzony przez Hanuszkiewicza oryginalny, z niczym nieporównywalny, z Jego tylko nazwiskiem i metodą związany model teatru, teatru naprawdę współczesnego, zmusza do zajęcia zdecydowanego stanowiska: Jego twórca jest zawsze albo zimny, albo gorący, nigdy letni, a Jego przedstawienia - żywe, atrakcyjne, nigdy zaś nudne czy nijakie.
Hanuszkiewicza-reżysera cechuje niezmiernie bujna wyobraźnia teatralna, szczególną wagę przywiązuje do plastycznych i muzycznych walorów spektaklu (stąd np. wykorzystanie jazzowej muzyki Andrzeja Kurylewicza i projektów scenograficznych Mariana Kołodzieja, Xymeny Zaniewskiej i in.). Jego stosunek do tekstu literackiego jest zawsze swobodny, co wywołuje często sprzeciwy, trzeba jednak dodać, że odrzucając programowo postulat tzw. wierności autorowi stara się uszanować ducha (nie literę!) utworu.
Jego teatr zdobywa szeroką sławę w Polsce a także podczas występów zagranicznych, propagując w świecie polską kulturę i sztukę. Funkcję taką pełni też Hanuszkiewicz jako reżyser pracujący w wielu teatrach Europy (szczególnie w Finlandii, Niemczech i w Norwegii).
Jest Hanuszkiewicz również teoretykiem teatru. Jego teoria teatru nie została wprawdzie w pełni uporządkowana i zwerbalizowana, można ją jednak zrekonstruować z Jego uwag rozproszonych w wywiadach prasowych, radiowych i telewizyjnych, z reżyserskich egzemplarzy inscenizowanych przez Niego sztuk, z opracowanych przez Niego scenariuszy teatralnych, wreszcie z; Jego praktyki teatralnej. Sporo materiału dostarcza też w tej mierze wspomnieniowa książka „Psy, hondy i drabina”.
Istotę laudacji (z łac. laudatio - pochwała) z okazji przyznania doktoratu honoris causa stanowi chwalenie. Adam Hanuszkiewicz, nowy Doktor naszego uniwersytetu, w pełni na to zasłużył jako jeden z najwybitniejszych twórców nowoczesnego teatru: aktor, reżyser, pionierski twórca widowisk telewizyjnych, autor scenariuszy teatralnych, dyrektor teatrów, organizator życia teatralnego i teoretyk teatru. Z pełnym przekonaniem można stwierdzić, iż dzieło Hanuszkiewicza wywarło bardzo wyraźny wpływ na współczesny teatr polski, a Jego osobowość artystyczna i stworzony przez Niego model teatru zapisały się trwale w dziejach polskiego teatru i polskiej kultury.
luty - m arzec 2001 13
Pilnujcie szczęścia, pilnujcie światłości...
Wystąpienie doktora honoris causa UO Adama HanuszkiewiczaMagnificencjo, drodzy Państwo, i ty, cholerny
chórze, któryś mnie doprowadził do łez... To, co mnie tu spotkało, przekracza możliwości spokojnej reakcji. Sądzę, że wymaga ode mnie czegoś w rodzaju spowiedzi - zasłużyli na nią ci, którzy mnie tu zaprosili.
Istnieje oczywista samotność. Samotność człowieka, który wchodzi w zawód reżysera, toruje sobie drogę w materii, zostawiając z tyłu gładkie, piękne formy. To jest także samotność każdego z was, młodych. Nie ma wielkiej różnicy między samotnością aktora i samotnością naukowca. Ale jest jeszcze inna samotność, której jeszcze nie poznaliście. Samotność człowieka, który stracił przyjaciół - myślę tu o swoich lwowskich kumplach, którzy rozlecieli się w czterdziestym pierwszym roku po świecie. I to jest samotność druga, bardziej bolesna. Trzecia samotność to samotność braku Profesora. To dotkliwa samotność samouka, który zaczyna swoją pracę odwrotnie, niż to Pan Bóg przykazał. Droga samouka jest drogą bez teorii, bez Profesora. Zaczyna się ta droga od materii i ta materia właśnie jest czymś w rodzaju Profesora. Dopiero taka sytuacja jest kreatywna, wówczas dopiero nabiera się wiedzy i fachu. Materia nie zna litości, jest bezwzględna, nie można liczyć na czułość i dobroć profesora uniwersytetu, na wyrozumiałość. Materia jest jak kamień.
W mojej drodze z Profesorem-materią, po każdym przedstawieniu (tak się złożyło, że były one spontanicznie przyjmowane przez publiczność i agresywnie przez krytyków, bo każda nowa forma drażni ludzi, którzy nie wiedzą, na czym polega teatr), starałem się wyciągnąć wiadomości teoretyczne ze zrobionego spektaklu. Sumowałem to, czego się nauczyłem przy okazji robienia spektaklu i o czym natychmiast - robiąc kolejny spektakl - z całą świadomością zapominałem. Bo w sztuce, w przeciwieństwie do produkcji samochodów, trzeba zapomnieć o tym, czego się człowiek nauczył, bo z tej nauki nie wolno mu korzystać przy następnej robocie reżyserskiej. Nie wolno produkować własnych kopii. Każde przedstawienie, które jest kreatywne, powinno być prototypem. Dobre przedstawienie to takie, które atakuje naszą zmysłowość, zmusza do myślenia, jest piętnem czasu. Praca z klasyką jest pracą polegającą na przekładaniu jej na naszą epokę. Teatr musi udowodnić wielkość klasyków.
Praca samouka, autodydaktyką jest pracą i nauką która nigdy się nie kończy. Ja nigdy nie dostałem pieczątki potwierdzającej, że coś wiem.
Całe życie, do dzisiaj, zdawałem sobie sprawę, że będę zdawał egzamin przed Panem Bogiem, że to Pan Bóg powie: „dobrze zrobiłeś”. Ta rozmowa może być bardzo interesującą bo tu na ziemi niektórzy powołując się na Pana Boga krzyczeli, że ja nie po bożemu reżyseruję. Nie wiedzą głupcy, że właśnie nie po bożemu - to jest po bożemu.
I oto w tej samotności wyciągacie do mnie rękę. Oto samotność outsidera ze Lwową idącego przez życie bez profesorów, wsparcią kolegów w Warszawie... Ta moja samotność podważała istnienie szkoły reżyserskiej - to przecież sam Erwin Axer powiedział, że obecność Hanuszkiewicza podważa istnienie szkoły reżyserskiej. Efekty takiego do mnie stosunku odczuwałem na własnej skórze, pogłębiły one moją samotność. A teraz Uniwersytet Opolski wyciągnął do mnie ciepłą rękę. Podpisała się pod moim nazwiskiem i moją działalnością teatralną z całym majestatem i autorytetem uniwersytetu i w dodatku jeszcze ten chór... Jestem serdecznie zobowiązany, nisko się Wam kłaniam, nie wiecie, czym jest dla mnie to wyróżnienie, bo nie przeszliście tej drogi, którą ja przeszedłem. A teoretycznie to się nie da tego wiedzieć.
Chcę przy okazji powiedzieć Panu Profesorowi Nicieji, bo w Warszawie nie ma komu, że mam swoją filozofię teatru. Brzmi ona tak: trzeba zachowywać wierność strukturze utworu dramatycznego, a ta wierność z kolei zmusza do zbudowania odpowiedniej struktury czasowo- przestrzennej na scenie. Dlatego mnie, jako reży- serą nie można złapać. A teraz Profesorze, jeszcze ważniejsza sprawa: Adam Mickiewicz mówił, że literatura sensu stricte powstała w schyłkowej epoce augustiańskiej, kiedy po raz pierwszy zaczęto pisać... do czytania. Dotąd - jak wiemy -
[...] w sztuce, w przeciwieństwie do produkcji samochodów, trzeba zapomnieć o tym, czego się człowiek nauczył, bo z tej nauki nie wolno mu korzystać przy następnej robocie reżyserskiej. Nie wolno produkować w ła snych kopii. Każde przedstawienie, które jest kreatywne, powinno być prototypem. Dobre przedstawienie to takie, które atakuje naszą zmysłowość, zmusza do myślenia, jest piętnem czasu.
14 INDEKS nr 2 (24)
cała nasza literatura była wykreowana w mowie żywej. Myśmy o tym zapomnieli. Kiedy Platon przeczytał, co mu scriptores napisali o jego lektorskim wykładzie, to stwierdził, że jest to połowa tego, co istotnie powiedział. Po prostu nie wszystko da się zapisać.
Młodzi studenci, uświadomcie sobie: wielka klasyka przez wielkich pisarzy pisana jest partyturą dźwiękową mowy żywej. Wartość semantyczna jest wewnątrz partytury dźwiękowe) żywego słowa, a nie w semantyce tekstu. Badano, że tylko w siedmiu procentach o znaczeniu tekstu decyduje zawartość semantyczna tekstu, w dziewięćdziesięciu trzech procentach decyduje intonacja, która kreuje myśl. Każda zmiana intonacji zmienia myśl. Dowiedziono tego w oparciu o utwory Szekspira. Ale o tym się nie wie.
Wybitny aktor rosyjski Smoktunowski, któremu na rok przed śmiercią powiedziałem: „ty spójrz widzowi w oczy”, odparł, że widza nie ma.
„No to po cholerę ty grasz przy pustej sali?” - zapytałem.O n na to: „Widz jest, no jewo niet.”Wtedy ja nie wytrzymałem: „Taki mistyk socjalistyczny
to ja nie jestem. Smatri w mai głaza”.Smoktunowski zbladł i rzucił do mnie: „Ty czort. Zna-
czitsa, ja pieriejebał karieru”.„Nie. Ty w durnym systemie wybiłeś się na pierwszego
aktora Rosji” - powiedziałem.Jeszcze jedno, Panie Profesorze, chciałbym zaznaczyć.
Stało się z naszym słuchem coś zabawnego. W epoce średniowiecza czytano głośno teksty, dlatego że wówczas nie rozumiano tekstu czytanego po cichu. Augustyn pisał, że był jeden arcybiskup, który czyta po cichu i dlatego wzbudza powszechny podziw. Spróbujcie dziś czytać książkę głośno - nic nie będziecie rozumieli. Zmieniło się ucho. I ta zmiana ucha od czasów greckich trwała pięćset, sześćset lat.
I jeszcze jedno, Panie Profesorze. Co jest treścią przekazu dzieła sztuki? Treść przekazu jest kreacją odbiorcy. Stąd tyle jest treści przedstawienia, ilu jest odbiorców. Jak był
jubileusz Becketta i stu najsłynniejszych beckettowców się zjechało, by ustalić o co chodzi w Becketcie, to każdy mówił co innego i każdy miał rację.
I jeszcze jedno, można głęboko przeżyć przedstawienie i nie mieć nic do powiedzenia, ale można też napisać inteligentną recenzję, a niczego nie przeżyć. Nie żądajcie od młodych ludzi, żeby wam powiedzieli, co zrozumieli z przestawienia. Siła obcowania z teatrem polega na obcowaniu z siłą przeżycia reżysera, aktorów, scenografa, oświetleniowca... Obcując z wyobraźnią tych ludzi człowiek staje się bogatszy. Nie zawsze człowiek wie, że jest bogatszy, bo to bogactwo nie jest związane z pieniądzem, jest związane z wartościami ważniejszymi. Obyście wy, młodzi, tych wartości nie zagubili, dlatego że pieniądze naprawdę szczęścia nie dają. Daję wam na to moje słowo honoru.
„Mieć” jest ważne, ale „być” jest ważniejsze. Życzę wam, żebyście wybrali zawód, który was będzie rozwijał. Trafić na swój zawód jest to niezwykle ważne. A właściwy zawód to taki, który człowiek i za darmo by wykonywał. Nie wybierajcie zawodu, który daje tylko pieniądze. Pilnujcie szczęścia, pilnujcie światłości! Bądźcie szczęśliwi!
A Księdzu Arcybiskupowi chciałem powiedzieć, że to, co usłyszałem w dzisiejszej homilii - bardzo mnie poruszyło. Wszystko, co zrobiłem w teatrze, było wypełnione miłością. Czytałem pierwszy tekst jak troglodyta, jeszcze nie wiedziałem, co to jest, ale jak zobaczyłem tam Światło i Miłość, to natychmiast chciałem się tym odkryciem podzielić z ludźmi. Tak się złożyło, że polska sztuka jest apollińska, jest jasna, a sztuka germańska jest dionizyjska. W polskiej sztuce zawsze jest uśmiech, a pod uśmiechem jest łza. I w tym jest duch boży. Polski język stworzył dla Pana Boga kategorię „S”. W innych językach świata słowo „twórca” znaczy - i Bóg, i artysta. W języku polskim słowo „twórca” odnosi się tylko do artysty. Pana Boga nazywamy Stwórcą.
Dziękuję za wzruszenia, jakich w życiu nie miałem!
Potrzebuję akceptacjiTuż po uroczystości doktor honoris causa Uniwersytetu Opolskiego Adam Hanuszkiewicz został oblężony przez dziennikarzy. Oto efekt tej zaimprowizowanej konferencji prasowej.
- Czy Pan, twórca teatru polskiego, odkrył sposób na to, jak sprawić, aby teatr się nie zinstytucjonalizował? Jak nie popaść w rutynę? Czy to kwestia buntu?
- To nie jest kwestia buntu. Chodzi o to, żeby robić żywe przedstawienia. Żeby nie osiąść na laurach i nie kopiować samego siebie. Za każdym razem trzeba zaczynać od nowa, trzeba mieć świadomość, że jest się nikim, że się nic nie umie, że się po raz pierwszy w życiu robi przedstawienie. Jedna z debiutujących aktorek - było to w Niemczech, reżyserowałem tam sztukę - rozstając się z moim teatrem, poprosiła mnie o wskazówkę: „Co mam zapamiętać na całe życie?” Powiedziałem jej: „Za każdym razem, gdy wyjdziesz na scenę, masz mieć poczucie, że grasz po raz pierwszy, że nic nie umiesz”. Jak się okazało, zupełnie podobne przesłanie przekazał jej ojciec - pułkownik lotnictwa, którego dowódca zawsze powtarzał swoim podwładnym
przed lotem: „Pamiętajcie, każdy wasz lot jest pierwszy. Jeśli polecicie choć raz z przeświadczeniem, że już wszystko umiecie, zabijecie się”. Rutyna usypia, osłabia, zabija.
- Czy w życiu również unika Pan rutyny?- W moim życiu decydują moje żony. Bo to przecież
kobiety nas, mężczyzn wybierają, a nie odwrotnie. Ja się do tego przyznaję, w przeciwieństwie do innych mężczyzn. I to jest dobrze, że tak jest - bo kobiety mają silniejszy instynkt, większą wrażliwość na feremony... Nie śmiejcie się, przecież my ciągle jesteśmy ssakami! Cywilizacja jest anty- naturalna. To kobiety są bardziej związane z materią, bo one rodzą dzieci, muszą więc zapewnić im gniazdo... I dlatego naprawdę nie mam nic przeciwko temu, że kobiety biegają za materią, za facetami z forsą - one po prostu zabezpieczają swoje gniazdo. Moje kolejne, małżeńskie gniazda były także i artystyczną inspiracją.
luty - m arzec 2001 15
- Marta Fik powiedziała o Panu, że prezentuje Pan „myślenie licealisty”. Czy tak się Pan czuje?
- Tak, niestety, to bardzo miła osoba, tylko że zacietrzewiona marksistka. Ona zawsze twierdziła, że to, co ja robię, jest niesłuszne. A Dejmek - robi słuszne. Tylko że nikt nie chciał jego teatru oglądać... Biedna dziewczyna.
- Pana dokonania w dziedzinie teatru są bezsporne. Tymczasem dziś dużo mówił Pan o swojej samotności. Czy Pan potrzebuje akceptacji?
- Tak. To jest moja słabość. Nie wszyscy akceptacji potrzebują, bo ludzie - ja nie wiem, czy pyszni, ale gdzieś tak koło pychy - tym na pewno jest ona niepotrzebna. Może geniusze WIEDZĄ na pewno... Ja muszę czuć, że mnie akceptują. Może to jakaś ułomność genetyczna, nie wiem... Ja się przejmuję na przykład złymi recenzjami. Potem mi to przechodzi, na dragi dzień mogę z takim krytykiem kawę pić. Kiedyś, na jednym ze spotkań, wstał pewien profesor i mówi do mnie: „Panie Adamie, przyszło tu tysiąc ludzi w panu zakochanych, ja się bałem, żeby się panu we łbie nie przewróciło, a pan tu się jakimś idiotą przejmuje... Co on pana obchodzi, i co nas obchodzi?!” I miał ten człowiek rację. Tylko że to jest tak: wychodzisz z domu, bierzesz do ręki gazetę i dostajesz w łeb! Czytasz na przykład: „gdyby losy Polski potoczyły się tak, jak to Hanuszkiewicz przedstawił w »Kordianie«, to by nie było teatru narodowego, a Hanuszkiewicz nie mówiłby po polsku”. A co ja takiego zrobiłem: pokazałem tragiczny konflikt, pokazałem, że nie tylko Kordian miał rację...
- Ale historia przecież Panu przyznała rację. Bo jak się ogląda współczesne inscenizacje klasyki...
- Tylko że jak ja waliłem stary teatr, to mnie walili po łbie! A ich chwalą - i to ci, co mojego teatru nie widzieli - przypisując im „nowatorskie spojrzenie”.
- Co Pan sądzi o „nowatorskim” programie TVN „Big Brother”?
- To samo, co i wy. To jest chamstwo. To straszne, nawet Orwell tak się nie sprawdził - w PRL-u to w ogóle nie, nawet za komunizmu wojennego... To jest deprecjacja człowieka. Jak
Wśród wielu telegramów gratulacyjnych, jakie otrzymał Adam Hanuszkiewicz w związku z nadaniem mu godności doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego, był i telegram od Jerzego Janickiego, następującej treści:
„Dla społeczności lwowskiej, dziś w diasporze, nie mogło być większej satysfakcji od tej, jaką jest nadanie Adam owi H anuszkiewiczowi tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego. Wszak Lwów, miasto - ja k p isa ł Hemar - talentów i błyskawic, zawsze był kolebką wielkich ludzi teatru. To tu się narodził i Papkin, i pan i Dulska, i Cześnik z Rejentem, to stamtąd i Heller z Siemaszkową, Feldman, Zapolska... Adasiu, je steś jednym z nich, w ięcej - masz nad nim i tę przewagę, że do żadnego z nich nie mówiono: »panie doktorze«. A my od dziś do Ciebie m ówim y po Iwowsku: Pani doktorze, Adaśku, daj C i Boże zdrowia, a Matka Boska pieniędzy. Jerzy Janicki. ”
Boga kocham, jak jestem przeciwko cenzurze, tak bym zabronił emitowania tego programu. Nie można ulegać presji: „bo ludzie chcą to oglądać”. A jak zechcą zobaczyć na żywo, jak jeden drugiego morduje, to będziemy specjalnie dla telewidzów mordować? To nieprawda, że większość ma rację! Prawie nigdy nie ma racji - tak było i za Hitlera, i za Stalina... Racja zwykle jest po stronie mniejszości, tej milczącej mniejszości.
- Mówił Pan o telewizji, a jak się dziś miewa teatr?- Też ma się kiepsko. Teatr utracił komfort wynikający
z dawnej sytuacji politycznej, kiedy był tylko teatr i koniec. Bo w telewizji były tylko dwa programy, bo nie można było jeździć za granicę, bo nie było możliwości zarabiania pieniędzy... Był teatr - spotkanie ludzi inteligentnych, wrażliwych. Teraz cała nasza widownia poszła w kariery, robi pieniądze. A młodzi ludzie, dzięki internetowi, w ciągu dwóch godzin są w stanie zobaczyć cały świat. Po co im teatr - zwłaszcza taki, w którym po odsiedzeniu dwóch godzin usłyszą, że „ojczyznę trzeba kochać”? Takie teatry są skazane na wymarcie. I same sobie są winne, bo nie szukają nowych środków przekazu. Przy realizacji tej sztuki o Chopinie, z którą przyjechaliśmy do Opola, sięgnąłem po prawdziwe listy, dokumenty, na scenę wprowadziłem prawdziwego pianistę - tego nigdy w teatrze nie było... Przy okazji pokazałem, że gejostwo nie jest żadnym zboczeniem, to przesłanie też przy okazji po cichu sprzedaję...
- Żaden z dotychczasowych doktorów honoris causa Uniwersytetu Opolskiego nie wygłosił tak osobistej mowy, jak Pan...
- Kiedyś marzyłem o tym, żeby dostać doktorat honoris causa... Ale nie dostałem. I nagle przyszło to do mnie z Opola. Ja wiem, że to Lwów się o mnie upomniał, moje miasto. Bo gdyby Nicieja nie pojechał do Lwowa, nie zakochał się w tym mieście tak mocno, że stał się lwowianinem... Bo to było MIASTO! Sześć katedr, sześć religii, a wszystkie żyły ze sobą w zgodzie. Nadzwyczajne miasto, świetni ludzie. W encyklopedii z trzydziestego ósmego roku na dwieście wymienionych osób, które stanowiły o potędze II Rzeczpospolitej, aż sto pięćdziesiąt pochodziło ze Lwowa. Wilno, Lwów, Kraków, Poznań - kultura polska, jak w tym obwarzanku Piłsudskiego, taki właśnie miała kształt. Warszawa tylko te osiągnięcia sprzedawała na zewnątrz. Sama była jedynie autorem nieudanych jaowstań, to wszystko. Pytały i notowały: Barbara Stankiewicz i Beata Zaremba
Zdjęcie: Tadeusz Parcej
16 INDEKS nr 2 (24)
Nieduże miasta - duże szanse
Rektor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu prof. Jan Kopcewicz.
W Polsce pokutuje fałszywy pogląd, że uniwersytet jest tym lepszy, im większe jest miasto, w którym funkcjonuje - tym wstępem rektor UMK prof. dr hab. Jan Kopcewicz rozpoczął omawianie strategii rozwoju Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - A to nieprawda, uczelnia w mniejszym mieście zajmuje wyraźne miejsce, nie gubi się w gęstwinie innych instytucji, nadaje miastu charakter miasta akademickiego. Dowodem na to jest i Toruń, i Opole.
W Toruniu, w przeciwieństwie do Opola, nie ma żadnej innej wyższej uczelni, dlatego władze UMK planują w przyszłości poszerzenie oferty m.in. o farmację (być może we współpracy z bydgoską Akademią Medyczną) i inne kierunki z zakresu nauk medycznych i technicznych, bo - jak powiedział rektor Jan Kopcewicz - siłą UM K są wydziały przyrodnicze.
Plany toruńskiego Uniwersytetu przewidują także możliwość studiowania na tej uczelni studentów z zagranicy - kadra UMK już dziś przygotowuje się do tego: po kilka osób z każdego wydziału uczy się języków kongresowych, korzystając ze specjalnych stypendiów rektorskich.
Jako jedyna w kraju wyższa uczelnia UMK prowadzi Gimnazjum Akademickie - państwowe, pięcioletnie, zakończone maturą gimnazjum dla szczególnie uzdolnionej młodzieży. Uczniowie gimnazjum już od trzeciej klasy mają swoich opiekunów naukowych, a od czwartej klasy mogą równolegle uczęszczać - jako wolni słuchacze - na wykłady uniwersyteckie.
Toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika współpracuje ze szkołami wyższymi Bydgoszczy, co - jak podkreślił rektor Kopcewicz - przeczy obiegowym opiniom o konflikcie
UMK w pigułceUniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu został
powołany - decyzją centralnych władz państwowych - 24 sierpnia 1945 roku i jeszcze w tym samym roku rozpoczął pracę na czterech wydziałach: humanistycznym, matematyczno-przyrodniczym, prawno-ekonomicznym i sztuk pięknych. Stało się to możliwe dzięki pozyskaniu profesorów ze zlikwidowanych uniwersytetów polskich w Wilnie (Uniwersytet Stefana Batorego) i Lwowie (Uniwersytet Jana Kazimierza) oraz z uczelni w Krakowie, Warszawie i Poznaniu. Organizatorem i pierwszym rektorem tej wyższej uczelni był historyk prof. Ludwik Kolankowski.
Dziś toruński Uniwersytet Mikołaja Kopernika jest największą uczelnią na terenie Polski północnej - na 10 wydziałach oferuje 31 kierunków studiów i prawie 70 specjalności, a także ok. 50 rodzajów studiów podyplomowych i 11 doktoranckich. Kształci się tam ponad 31 tys. studentów, pracuje - 1250 nauczycieli akademickich (ponad 380 to samodzielni pracownicy naukowi, z czego prawie 300 zajmuje stanowisko profesora). Społeczność uniwersytecka stanowi ponad 10 proc.
liczby mieszkańców Torunia. Wszystkie wydziały UMK posiadają uprawnienia do nadawania stopni naukowych doktora i doktora habilitowanego oraz występowania o tytuł naukowy profesora.
UMK - jako jedyny uniwersytet w Polsce - prowadzi Gimnazjum Akademickie. Prace badawcze w UMK prowadzone są nie tylko w kraju, ale i za granicą, np. na Spitsbergenie i Antarktyce. Przed kilku laty do prac obserwacyjnych został włączony 32-metrowy radioteleskop w Piwnicach, trzeci pod względem wielkości w Europie (dyrektorem Centrum Astronomicznego UMK jest profesor Aleksander Wolszczan, odkrywca pierwszego pozasłonecznego układu planetarnego).
Co roku w UMK odbywa się ok. 50 konferencji, sympozjów i sesji naukowych z udziałem kilku tysięcy uczonych z kraju i zagranicy, co nadaje Toruniowi charakter miasta kongresowego. Uczelnia posiada 56 budynków, w tym 11 domów akademickich (ponad i (2 tys. miejsc) - 40 proc. tych obiektów znajduje się na terenie miasteczka akademickiego na Bielanach, pozostałe zlokalizowane są w centrum Torunia, a także poza miastem. Właśnie trwa budowa nowego gmachu Wydziału Prawa i Administracji, Wydziału Nauk Ekonomicznych i Zarządzania, a także rozbudowa Biblioteki Uniwersyteckiej.
luty - marzec 2001 17
między Toruniem a Bydgoszczą. Jedną z form tej współpracy jest działająca Konferencja Publicznych Szkół Torunia i Bydgoszczy. Bardzo ważne znaczenie dla rozwoju toruńskiego Uniwersytetu ma także współpraca z władzami miasta i województwa: Regularnie, co miesiąc spotykamy się z prezydentem Torunia, nieco rzadziej z wojewodą, omawiamy na bieżąco problemy naszej uczelni. Te relacje między naszym Uniwersytetem a zarządami miasta i regionu są naprawdę bardzo dobre, świadczą o zrozumieniu ważnej roli, także tej miastotwórczej, wyższej uczelni w życiu całego regionu. Miastu zależy na naszym Uniwersytecie - prestiż miasta zależy przecież od prestiżu Uniwersytetu.
W przeciwieństwie do opolskiego Uniwersytetu toruński UMK „wychodzi z miasta”, proponuje swoje położone w centrum obiekty firmom, które w zamian wybudują uczelni nowe budynki na terenach położonych poza miastem.
Korzystając ze swej obecności w Opolu rektor UMK prof. Jan Kopcewicz, który - jak powiedział - „z wielką sympatią obserwuje naszą uczelnię”, zaproponował nawiązanie bliskiej współpracy między toruńskim Uniwersytetem a Uniwersytetem Opolskim.
Warto przypomnieć, że Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu - jako pierwsza uczelnia w Polsce - przysłał tuż po powodzi 1997 roku zalanej Bibliotece Uniwersyteckiej transport książek. bs
7 listopada 2000 roku rozstrzygnięto ogólnopolski konkurs „Zabytek zadbany", do którego - wśród wielu obiektów z całej Polski - została zgłoszona Villa Académica, wyremontowana przez Uniwersytet Opolski. Uniwersytecki obiekt otrzymał w tym konkursie wyróżnienie.23 stycznia 2001 roku Marek Rubnikowicz, zastępca generalnego konserwatora zabytków wręczył je prof. Stanisławowi S. Nicieji, rektorowi Uniwersytetu Opolskiego.
Uniwersytet tożsamy z miejscem
Z Markiem Rubnikowiczem, zastępcą generalnego konserwatora zabytków rozmawia Beata Zaremba
- Jakie kryteria decydowały o wyborze najciekawszych obiektów architektonicznych w ramach konkursu „Zabytek zadbany”?
- Chodziło o to, by wyremontowany obiekt zachował swój zabytkowy charakter, braliśmy też pod uwagę zainwestowane środki i znaczenie obiektu dla regionu. W przypadku Villi Akademica doceniliśmy wysiłek władz uczelni, które sprawiły, że obiekt tak bardzo zniszczony przez powódź powrócił do dawnej świetności.
- Jak Pan ocenia fakt, że Uniwersytet Opolski restauruje zabytki?
- Postrzegam to jako rzecz oczywistą i normalną. Choć nie mam złudzeń, że powodzenie tego przedsięwzięcia zawdzięczać należy rektorowi Nicieji, któremu dobro zabytków szczególnie leży na sercu. Rektor pokazał, że uniwersytet to nie tylko dydaktyka, nie tylko wiedza, że uniwersytet to także budowanie odpowiedniego otoczenia, kształtowanie świadomości kulturowej. Utożsamianie się z miejscem to, moim zdaniem, niezwykle ważna sprawa.
- Powiedział Pan, że każdy region ma coś innego do zaproponowania. Jak Pan ocenia „zabytkowy” potencjał Opolszczyzny?
- Opolszczyzna jest jednym z niewielu regionów w Polsce, w którym zachowana jest ciągłość kulturowa, etniczna. I jeżeli spojrzymy szerzej na architekturę, na urbanistykę,
to zobaczymy tutaj takie walory, jakich nie ma nigdzie indziej. Wystarczy popatrzeć na Opole - jakże piękny krajobraz rozpościera się wzdłuż rzeki. Zachwycająca jest także opolska wieś. Do służb konserwatorskich należy między innymi pilnowanie, aby nie zniszczyć tych walorów, by wchodząca nowoczesna architektura nie stanowiła dysonansu dla starej.
- Pozwoli Pan na sugestię, że gdyby nie powódź, to prawdopodobnie budynek Villi nie wyglądałby tak pięknie. Czy koniecznie coś musi zostać zniszczone, by mogło zostać odbudowane? Jak to właściwie jest: są pieniądze na konserwację zabytków czy ich nie ma?
- Jeżeli patrzymy na środki finansowe, pochodzące ze skarbu państwa, bo o tych środkach pani zapewne mówi, to pamiętajmy, że są to środki wspomagające. Czas skończyć z takim myśleniem, że państwo daje pieniądze. Państwo tylko wspomaga. Zasada jest taka, że społeczeństwo, które jest świadome własnej tożsamości kulturowej, dba o swoje otoczenie. Często mówimy, że nie ma pieniędzy na konserwację, ale przecież niejednokrotnie w ramach konserwacji wystarczy po prostu chwycić za miotłę i posprzątać. Wystarczy np. naprawić rynnę, która cieknie, ale ważne, by zrobić to w porę, a nie czekać aż odpadnie.
- Czy prawo o ochronie zabytków rzeczywiście sprzyja ratowaniu zabytków? Gdy np. spojrzymy na ulegające de-
18 INDEKS n r 2 (24)
Dr Marek Rubnikowicz, zastępca generalnego konserwatora zabytków.
gradacji zabytkowe obiekty, to wydaje się, że nie. Teoretycznie należą one do gminy, ale gmina się nimi nie zajmuje.
- Z prawnego punktu widzenia zabytkiem powinien zajmować się jego właściciel, a więc gminy. Prawda jest jednak taka, że jesteśmy społeczeństwem biednym, które nie zawsze stać na prowadzenie drogich zabiegów konserwatorskich. Powinniśmy natomiast - jako społeczeństwo - zrozumieć, że dopuszczanie do niszczenia pięknych obiektów architektury, to nic innego, jak świadome zgadzanie się na przekreślanie własnej kultury. Mam taki pomysł, by w ramach lekcji wychowania obywatelskiego czy w ramach zajęć z kultury angażować młodzież w prace porządkowe, dzięki którym niejeden zabytek może odzyskać swój blask.
- Jak pan ocenia partnerów we współfinansowaniu restauracji zabytków, czyli wojewodów, burmistrzów, prezydentów, wójtów? Czy oni już wiedzą, że należy ratować zabytki?
- Myślę, że samorządy zaczynają dostrzegać wartości kulturowe swojego miejsca. Coraz częściej dominuje myślenie, że jeżeli zabytki będą w dobrym stanie, to i szanse na ożywienie ruchu turystycznego będą większe.
Certyfikat akredytacyjny dla Instytutu Historii
Instytut Historii Uniwersytetu Opolskiego jest trzecim kierunkiem po filologii polskiej i teologii, który niebawem uzyska certyfikat akredytacyjny, przyznawany przez Uniwersytecką Komisję Akredytacyjną. Decyzję o przyznaniu akredytacji poprzedziła wizyta Komisji w składzie: prof. dr hab. Henryk Wąsowicz z KUL-u, prof. dr hab. Julian Janczarek z Uniwersytetu Łódzkiego, prof. dr hab. Wojciech Wrzosek z Uniwersytetu Poznańskiego.
Aby uzyskać akredytację, należało spełnić rygorystyczne warunki. W przypadku Instytutu Historii atutami okazała się samodzielna kadra naukowa, współpraca z ośrodkami naukowymi w kraju i za granicą, najnowocześniejsza w kraju - wśród instytutów historii - pracownia komputerowa. Komisja pozytywnie oceniła poziom kształcenia, aktywność naukową studentów i pracowników oraz dobrze wyposażoną bibliotekę uniwersytecką.
BEZ
NOMINACJE PROFESORSKIE
Prof. Aleksandra WieczorekProf. Aleksandra Wieczorek - literaturoznawca, pra
cownik Instytutu Filologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Opolskiego. Autorka monografii Lew Tołstoj a realizm w literaturze rosyjskiej końca X I X i początku X X wieku, rozprawy habilitacyjnej Krótka forma narracyjna w literaturze rosyjskiej początku X X wieku (1905-1917), współautorka antologii M uza na wygnaniu. Rosyjska poezja emigracyjna, t. I, autorka książki pt. W kręgu tradycji kulturowych. Annienski. Wołoszyn. Gumilow oraz wielu artykułów poświęconych literaturze rosyjskiej przełomu XIX i XX wieku. Redaktor naukowy pokonferencyjnej książki pt. Rosyjskie ślady Andrzeja Drawicza.
Uczestniczyła w wielu ważnych konferencjach naukowych w Polsce i za granicą; współpracuje m.in. z Uniwersytetem Ostrawskim, Uniwersytetem w Ołomuńcu, Uniwersytetem w Poczdamie, Uniwersytetem Pedagogicznym w Sankt-Petersburgu, Uniwersytetem Biełgo- rodzkim. W latach 1994-1998 członek Zarządu Opolskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, redaktor naczelny czasopisma „Studia Slavica”, wydawanego wspólnie przez Uniwersytet Opolski i Uniwersytet Ostrawski. Od 1996 roku prodziekan Wydziału Filologicznego UO.
(rozmowa z prof. Aleksandrą Wieczorek na str 29)
BEZ
luty - m arzec 2001 19
Nowe władze Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju UO
Na Walnym Zebraniu członków Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, które odbyło się 24 stycznia 2001 roku, wybrano nowe władze Stowarzyszenia - na kolejną, czteroletnią kadencję.
Przewodniczącym Zarządu Stowarzyszenia został N orbert Kwaśniok, właściciel rybnickiej firmy „Partner” (fundator pomnika księcia Jana Dobrego, stojącego przed gmachem głównym UO). Zastępcą przewodniczącego wybrano dr Janinę Hajduk-Nija- kowską. W skład Zarządu weszli także: prorektor U O prof. Krystyna Borecka, Alina Jakubowska-
Kieler z Banku Śląskiego, Adam Kasprzyk, rektor U O prof. Stanisław S. Nicieja, Norbert Lysek - wiceprzewodniczący Rady Nadzorczej „Opolw apu” i ks. prof. H elm ut Sobeczko - dziekan Wydz. Teologicznego UO.
W skład Komisji Rewizyjnej Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju U O weszli: dr Dymitr Slezion (Instytut Matematyki UO), Halina Nicieja (Instytut Pedagogiki Wczesnoszkołnej U O ) i Janusz Koczur (prezes Zarządu „Polmozbytu” sp. z o.o., Opole).
bs
Nowości przydać patynyZ Norbertem Kwaśniokiem, prezesem Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu Opolskiego, rozmawia Barbara Stankiewicz
- Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju U O istnieje już kilka lat - powstało w czasach, gdy trwała walka o powołanie uniwersytetu w Opolu. Niedawno wybrano nowe władze Stowarzyszenia, zmieniły się zapewne i jego zadania, walka o powołanie uniwersytetu już się przecież zakończyła...
- Tak, Uniwersytet Opolski nie tylko istnieje, ale i rozwija się, muszę przyznać, że w imponującym tempie i z imponującym rozmachem, także inwestycyjnym. I właśnie te inwestycje są przedmiotem największego zainteresowania naszego Stowarzyszenia - na początek chcemy zainteresować się zwłaszcza jedną z nich, a mianowicie trwającą odbudową i rozbudową dawnego klasztoru ojców Dominikanów, który już niedługo będzie główną siedzibą Uniwersytetu.
- W jaki sposób Stowarzyszenie ma zamiar włączyć się w prace trwające na tej budowie?
- Jest to piękny, zabytkowy i pełen niepowtarzalnej atmosfery budynek. Na razie są to jednak tylko mury - i to mury historyczne, wymagające odpowiedniej oprawy. Mam na myśli wyposażenie gabinetów, korytarzy... Nietrudno sobie wyobrazić, jakim zgrzytem byłyby umieszczone w takim otoczeniu współczesne biurowe meble, obrazy, cała ta nowoczesna sztampa. Dlatego postanowiliśmy, że naszym celem nadrzędnym będzie wyposażenie tego obiektu w godne jego historycznej wartości meble, obrazy, posągi...
- . . . które mają jeden feler: są bardzo kosztowne. Czy członkowie Stowarzyszenia są na tyle majętni, że będą w stanie wyposażyć tych kilkadziesiąt pomieszczeń i korytarzy?
- Członkami Stowarzyszenia są i osoby fizyczne, i firmy. Łączy nas jedno - i wcale nie jest to zawartość portfela - nazwałbym to pasją, potrzebą działania na rzecz środowiska, a w tym przypadku na rzecz Uniwersytetu. Naszym zadaniem jest pozyskiwanie dla tej idei sojuszników wśród ludzi biznesu, kultury, wśród absolwentów opolskich uczelni... Wierzę w to, że kogoś uda się namówić na zakup stylowego biurka, ktoś inny zgodzi się oddać w depozyt jakąś rodzinną pamiątkę, być może któreś muzeum zgodzi się wypożyczyć Uniwersytetowi mniej wartościowy z muzealnego punktu widzenia mebel, obraz... Tu trzeba dodać, że my nie odkrywamy Ameryki - w taki sposób budowały swój wizerunek i najstarsze europejskie, i nie tylko, uniwersytety. Przecież one też kiedyś startowały od zera. W taki sposób powstawał Instytut Sikorskiego w Londynie, który miałem przyjemność zwiedzać: na wyposażenie Instytutu składają się głównie depozyty i darowizny. Oczywiście, każdy darowany czy też przekazany Uniwersytetowi w depozyt mebel, każdy obraz, posąg i inny element dekoracji wnętrza
20 INDEKS nr 2 (24)
będzie wyposażony w tabliczkę informującą o jego pochodzeniu, o osobie, która w ten sposób wspiera rozwój uczelni. Celowo nie używam sformułowania: sponsor, bo nie o zwykły sponsoring nam chodzi. Zależy nam na pozyskiwaniu prawdziwych przyjaciół Uniwersytetu, tym bardziej, że pomysłów - jako Stowarzyszenie - mamy wiele. Jest wśród nich i pomysł utworzenia, już w nowej siedzibie Uniwersytetu, muzeum Uniwersytetu Opolskiego, w którym - w stosownej oprawie - złożona zostanie cała dokumentacja dotycząca powstania i działalności uczelni, także z okresu WSP, tam też trafią darowizny (meble, pamiątkowe przedmioty), które, mam nadzieję, już wkrótce będą przekazywane na rzecz Uniwersytetu. Wierzę, że w tym zalewie byleja- kości, w jakim się na co dzień poruszamy, to miejsce będzie takim zatrzymanym kadrem z naszej przeszłości, kwintesencją owej patyny, o którą tak nam wszystkim, związanym z młodziutkim Uniwersytetem Opolskim, chodzi.
- Wspomniał Pan o absolwentach - WSP i Uniwersytetu. Na czym polegać ma ich wkład w rozwój Uniwersytetu? W jaki sposób macie zamiar zachęcić absolwentów WSP i U O do włączenia się w prace Stowarzyszenia?
- Przede wszystkim to my - jako Stowarzyszenie - mamy pewne zobowiązania wobec absolwentów, tak postanowiliśmy. Bo celem działalności Stowarzyszenia jest także promocja Uniwersytetu Opolskiego, kształtowanie jego wizerunku. A jednym z elementów tej promocji jest dbałość o to, aby ludzie, którzy kończą tę uczelnię, bądź już ją ukończyli - nadal się z nią identyfikowali, co więcej: byli dumni z faktu jej ukończenia. Chcemy ich odszukać, organizować
zjazdy absolwentów kolejnych roczników, wydziałów... Oni są dziś rozproszeni w kraju i za granicą, wielu z nich to osoby znane, cenione w swoim środowisku czy branży - każda uczelnia chwali się takimi absolwentami, czemu więc nie miałby tego robić i Uniwersytet Opolski? I odwrotnie: dlaczego oni nie mieliby się pochwalić ukończeniem opolskiej uczelni, nadal identyfikować się z nią? Przypominać o tym może choćby przypięty do klapy marynarki znaczek- symbol Uniwersytetu Opolskiego czy stojący na biurku pamiątkowy posążek, opatrzony nazwą uczelni... Pomysłów mamy wiele, a wszystkie zmierzają do jednego - do promocji Uniwersytetu, do budowania jego wizerunku. Trzeba to zrobić właśnie teraz - bo Uniwersytet Opolski to jeszcze młodziutki uniwersytet, który nie ma naturalnej, historycznej patyny, nie ma jeszcze tak bogatej tradycji, jaką mają stare uniwersytety. Oczywiście, można wyjść z założenia, że historia, tradycja sama się tworzy, ale czemu jej nie pomóc?
- Czy lista członków Stowarzyszenia na Rzecz Rozwoju Uniwersytetu jest już zamknięta?
- Absolutnie nie. I nie mamy zamiaru biernie czekać, aż ktoś o Stowarzyszeniu przypadkiem usłyszy i być może zechce włączyć się w jego prace. W najbliższym czasie planujemy szereg spotkań z szefami opolskich firm, z ludźmi, którzy mogliby wesprzeć nasze działania - wiem z doświadczenia, bo sam jestem szefem firmy, że takie osobiste kontakty są skuteczniejsze od standardowych, pisemnych próśb o wsparcie. I choć nie ma złudzeń, że będzie to mozolna praca - jestem dobrej myśli.
- Życzę powodzenia i dziękuję za rozmowę.
13 lutego odbyło się uroczyste przekazanie Instytutowi Fizyki Uniwersytetu Opolskiego daru Fundacji Aleksandra von Humboldta - teleskopu Meade 12 i kamery CCD
Bliżej Słońca
Przekazanie teleskopu Instytutowi Fizyki UO. Rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja z Rolfem Papenbergiem, konsulem RFN w Opolu.
Wśród zaproszonych gości znaleźli się m.in. Rolf Papenberg, konsul Republiki Federalnej Niemiec, przedstawiciele mniejszości niemieckiej na Opolszczyźnie, Jerzy Skubis, prorektor ds. nauki na Politechnice Opolskiej. Z powodu choroby nie pojawił się Andrzej Woszczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Astronomicznego, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Do Opola przesłał jednak list, w którym opolskiej fizyce życzył sukcesów badawczych.
Rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Stanisław Sławomir Nicieja dziękując Fundacji Aleksandra von Humboldta za dar powiedział, że przekazywanie darów uczelniom to piękny zwyczaj, z którym zetknął się m.in. na Uniwersytecie w Cambridge. To tam właśnie w kilkunastu budynkach zgromadzone są dary absolwentów uczelni.
- Na Uniwersytet Opolski powoli wkracza tradycja obdarowywania. Otrzymaliśmy ju ż dary w postaci rzeźb i obrazów, a teraz będziemy mieć teleskop, za który gorąco dziękuję Fundacji Humboldta.
luty - m arzec 2001 2 1
Rolf Papenberg podkreślił, że miejsce Opola na mapie świata będzie jeszcze bardziej wyraziste dzięki obecności teleskopu na Uniwersytecie Opolskim.
- Dar ten będzie łączył przyjaciół z Opola z przyjaciółmi z Niemiec - powiedział.
Rolf Papenberg przypomniał, że Fundacja Aleksandra von Humboldta jest fundacją rządu niemieckiego, która rocznie finansuje 600 stypendiów badawczych dla doktorantów. 8 osób z województwa opolskiego prowadziło badania naukowe w ramach stypendiów Fundacji.
Prof. Tadeusz Górecki, dyrektor Instytutu Fizyki U O podziękował prof. Józefowi Musielokowi, prorektorowi
ds. nauki i współpracy z zagranicą za starania związane z pozyskiwaniem daru i zapowiedział, że dołoży starań, by teleskop jak najszybciej znalazł się w użyciu. Docelowo stanie on na szczycie nowego akademika, a do tego czasu znajdować się będzie na tarasie Instytutu Fizyki.
W trakcie uroczystości prof. Bolesław Grabowski z Instytutu Fizyki przedstawił historię teleskopów, począwszy od czasów Galileusza. Goście zapoznani zostali także z działaniem teleskopu - mgr Andrzej Czaiński nakiero- wywał teleskop na Słońce i inne obiekty astronomiczne. Obraz widoczny był na ekranie komputera.
BEZ
Nowoczesny podgląd niebaTakiego nowoczesnego teleskopu do obserwowa
nia nieba nasza uczelnia jak dotąd nie posiadała. Teleskop MEADE 12 LX 200 typ Schmidta-Casegraina oraz sprzężona z nim kamera CCD to dar Fundacji im. Humboldta dla Uniwersytetu Opolskiego.
Jak mówi Andrzej Czaiński, pracownik Instytutu Fizyki, który sprawuje nad teleskopem pieczę, dar ów jest bardzo nowoczesny:
- W taki sprzęt wyposażane są średniej w ielkości uniwersytety amerykańskie i na ogół ich zastosowanie dobrze sprawdza się w dydaktyce. Takie też będzie głów ne zastosowanie naszego teleskopu.
Na razie teleskop nie jest używany, bo w dawnym obserwatorium trwa remont, docelowo urządzenie stanie w nowym obserwatorium, które mieścić się będzie na szczycie budowanego akademika.
Tymczasem więc wypada „zaocznie” cieszyć się walorami teleskopu MEADE 12 LX 200.
- N ie wychodząc z pom ieszczenia można kom puterow o nakierować teleskop na dowolny obiekt znajdujący się poza horyzontem - mówi Andrzej Czaiński. - W ten sposób można np. prow adzić przeglądy nieba w poszukiwaniu supernowych albo też prow adzić obserwacje fotom etryczne lub
spektroskopowe wielu gw iazd, co stanie się m ożliw e p o zakupieniu spektroskopu i fotometru.
Inną ciekawą właściwością teleskopu jest możliwość śledzenia przelatujących satelitów z jednoczesnym wykonywaniem zdjęć.
- Stacje kosmiczne ISS i MIR są w idoczne z zie m i i mają wielkość kątową taką ja k planety.
Komputer sterujący teleskopem będzie podłączony do Internetu - dzięki temu możliwe będzie umieszczenie wykonywanych zdjęć natychmiast na stronie WWW. Kamera CCD, umieszczona w ognisku teleskopu, pozwoli z kolei na wykonywanie zdjęć przy czasie naświetlania od kilku sekund do godziny. Dzięki swoim cechom kamera CCD pozwala na „odjęcie” tła nieba (co jest ważne w środowisku miejskim), a istniejące oprogramowanie umożliwia m.in. pomiar jasności gwiazd, wyznaczenie ich położenia.
Jak mówi Andrzej Czaiński, posiadanie tak nowoczesnego sprzętu pozwoli na współpracę z innymi obserwatoriami.
- Istnieje ju ż bowiem sieć małych teleskopów pracujących wspólnie i połączonych przez Internet. W przyszłości chcielibyśmy do tej sieci się pod łą czyć - mówi Andrzej Czaiński. Beata Zaremba
Collegium po raz drugi otwarteNa początku roku akademickiego uroczyście prze
kazano do użytku budynek Collegium Pedagogicum. 24 stycznia 2001 roku otwarto go po raz drugi - tym razem prof. Władysław Puślecki, dyrektor Instytutu Studiów Edukacyjnych U O zaprezentował gościom urządzone wnętrza.
Dyrektor Władysław Puślecki dziękował przy tej okazji osobom, które były zaangażowanie w powstanie Collegium Pedagogicum, m.in.: kwestor Marii Najdzie, prorektor U O prof. Krystynie Boreckiej, dyrektorowi administracyjnemu Andrzejowi Kimli, pracownikom ISE, Romanowi Kaczorowskiemu - kierownikowi budowy oraz rektorowi U O prof. Stanisławowi S. Nicieji, dzięki któremu na naszej uczelni prowadzone są inwestycje.
- Nie sztuka przebrać się w gronostaje, trzeba tak jak nasz rektor pracować na rzecz uczelni - powiedział prof. Puślecki.
Rektor Stanisław Sławomir Nicieja doceniając trud pracowników ISE podkreślił, że Uniwersytet jest jedną wielką rodziną i ważną sprawą w budowaniu więzi jest identyfikowanie się ze swoim miejscem pracy.
- Czujcie się gospodarzami! - zwrócił się do pracowników Instytutu.
Z okazji otwarcia budynku pedagodzy zaprezentowali wystawę fotograficzną, a działający przy ISE zespół muzyczno-wokalny „Enigmatic” pod dyrekcją Mariana Bilińskiego wystąpił z minirecitalem.
BEZ
22 INDEKS nr 2 (24)
Bywają tu pragmatycy i romantycy, politycy i artyści, księża i naukowcy... Łączy ich jedno: PASJA.
Salon profesora DudkaW jednym z największych w kraju, wrocławskim środo
wisku akademickim (11 wyższych uczelni państwowych, 160 tys. studentów, 10 tys. pracowników naukowych), od pięciu lat coraz wyraźniej zaznacza swą obecność salon profesora Dudka. Na mapie intelektualnej Polski jest to zjawisko bardzo rzadkie i nad wyraz oryginalne. Gdyby szukać jakichś paraleli historycznych, to można by tu wymienić słynny „Klub Krzywego Koła”, który działał w Warszawie w połowie lat pięćdziesiątych na fali październikowej odwilży. Ideą tamtego klubu, podobnie jak salonu profesora Dudka, było organizowanie spotkań, w których uczestniczyli ludzie świata kultury, nauki, polityki, o różnych poglądach i przekonaniach. W XIX wieku istniały w Polsce liczne salony literackie, w tym bodaj najsłynniejszy - Deotymy (Jadwigi Łuszczewskiej), poetki i powieściopisarki, m.in. autorki znanej, również z ekranu, powieści „Panienka z okienka”. W okresie międzywojennym znany był salon Tadeusza Boya-Żeleńskiego (spotykano się w soboty). Po II wojnie światowej w latach 1955-1962 istniał w Warszawie obrosły legendą salon, który prowadziła Irena Krzywicka - pisarka i publicystka, ekscytująca sufrażystka. „ Salon Krzywickiej - wspominał Jan Garewicz (filozof) - miał charakter intelektualny. N ik t tam nie wygłaszał referatów, ale dobór gości gwarantował wymianę myśli”. Bywali tam Iwaszkiewicz, Słonimski, Brandysowie, prof. Kołakowski, prof. Jerzy Toeplitz, Holoubek, Łapicki.
Prof. Józef Dudek (rocznik 1939), urodzony w Zwo- nowicach koło Rybnika, jest profesorem matematyki
w Katedrze Algebry i Teorii Liczb Uniwersytetu Wrocławskiego. O genezie swego salonu mówi niechętnie. Unika dziennikarzy i stroni od rozgłosu. Zdaniem bywalca salonu, hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego, prof. Dudek broni się przed prasą, „żeby jakaś klątwa na jego salon nie padła”. Marii Pasert-Kisielewicz („Forum Akademickie”, styczeń 2000 r.) udało się jednak ustalić, że początkowo profesor miał zamiar stworzyć salon matematyczny, w którym spotykaliby się wybitni uczeni z najważniejszych ośrodków krajowych i zagranicznych. Salon miał w jakimś sensie nawiązywać do słynnych konwentykli naukowych, jakie odbywały się we Lwowie w latach 1930-1939 w kawiarni „Szkockiej”, na rogu ulic Akademickiej i Fredry, w których uczestniczyli najsłynniejsi wówczas matematycy, twórcy lwowskiej - a niektórzy też później kalifornijskiej - szkoły matematycznej: Banach, Steinhaus, Ułam, Stożek, Presburger, Sierpiński, Ruff.
Styczeń 1996 r., kiedy to doszło do pierwszych spotkań stanowiących początek salonu profesora Dudka, sprzyjał jednak dyskusjom politycznym i kulturowym. I ten kierunek stał się dominantą. Warunki ku temu były odpowiednie. Profesor Dudek bowiem przeznaczył na ten cel swoje prywatne mieszkanie w centrum Wrocławia. W kilku połączonych pokojach wstawił około 80 krzeseł i tylu uczestników może jednorazowo zgromadzić się w salonie. W oczy rzuca się surowy wystrój wnętrza: białe ściany pokrywają fotografie znamienitych gości. Całe mieszkanie wypełniają ciasno ustawione krzesła. Swoistą scenerię salonu tworzą
pełne łuków i wykuszy poszczególne pokoje i łączące je korytarze. Na dyskusję może przybyć tylko osoba, która została osobiście zaproszona przez gospodarza. Spotkania odbywają się z reguły w piątkowy wieczór. Rozpoczynają się o godzinie 19. Mają swój stały rytuał i zapisany w regulaminie przebieg.
Pierwsza część spotkania trwa około półtorej godziny. Po dzwonku (dar od wojewody), którym gospodarz daje znak do rozpoczęcia - zabiera głos prowadzący spotkanie. W 10 minut przedstawia temat i gościa specjalnego, który w ciąguW salonie prof. Józefa Dudka. Od lewej stoją: prof. Romuald Gelles - rektor Uniwersy
tetu Wrocławskiego, prof. Józef Dudek, prof. Stanisław S. Nicieja.
luty - marzec 2001 23
Prof. Józef Dudek w rozmowie z prof. Stanisławem S. Nicieją i Haliną Nicieją.
30 - 40 min. ma przedłożyć zgromadzonym tezy do dyskusji. Tezy powinny być tak sformułowane, aby sprowokowały uczestników do dłuższych wypowiedzi i zadawania pytań. Dyskusja w tej fazie nie może przekroczyć 60 minut. Po czym następuje antrakt również godzinny. Wypełnia go poczęstunek — głównie owoce, napoje i słynny w salonie profesora Dudka świeży, dobrze wypieczony biały chleb ze smalcem. Ogromny bochen chleba przywozi zazwyczaj Franciszek Oborski, filozof, właściciel zamku w podwrocławskich Wojnowicach. W czasie antraktu dyskusja toczy się w kuluarach w małych grupach. Angażują się w nią bardziej dociekliwi uczestnicy, zmieniając co pewien czas towarzystwo.
Następnie wszyscy wracają na swoje miejsca w salonie odczytowym i zaczyna się kolejna debata. Teraz już bardziej swobodna, bardziej dygresyjna i wielowątkowa. Ta część niejednokrotnie (zwłaszcza gdy gość specjalny salonu wyróżnia się temperamentem bądź porusza wyjątkowo atrakcyjny, aktualny albo kontrowersyjny temat) trwa do północy. Dyskusje są nagrywane i dokumentowane.
W salonie profesora Dudka obowiązuje elegancki ubiór i szarmanckie zachowanie. Dotychczas przez salon przewinęło się około 1500 osób (niektórzy wielokrotnie). W ciągu pięciu lat odbyło się już 165 spotkań. Rdzeń salonu stanowi profesura wszystkich wrocławskich uczelni (głównie Uniwersytetu, Politechniki i Akademii Ekonomicznej i Medycznej). Bywają tu wybitni przedstawiciele różnych dziedzin i specjalności, entuzjaści i hobbyści, pragmatycy i romantycy. Spotkać tu można też studentów i młodych pracowników naukowych, artystów, polityków z lewa i z prawa, księży, samorządowców, publicystów i parlamentarzystów, architektów, lekarzy, gości z kraju i z zagranicy.
Ideą salonu jest integracja elit intelektualnych, politycznych i kulturalnych, tworzenie przestrzeni do swobodnego krążenia myśli i poglądów. Unika się tu mentorstwa i jakiegokolwiek doktrynerstwa. Nie tworzy się żadnych syntez, nie zamyka tematów, nie przyjmuje stanowisk. Nie należy tutaj nawoływać i agitować za czymkolwiek. Nad dyskusją unosi się aura życz
liwości, szacunku bądź uprzejmości w stosunku do polemisty i kontrowersyjnych opinii.
Profesor Dudek sam stanowi radę programową. Ustala z kilkutygodniowym wyprzedzeniem tematykę i dobiera według swoich kryteriów pary - prowadzącego i gościa specjalnego spotkania. Salon jest niezależny finansowo, wspierany jedynie przez skarbonkę znajdującą się przy drzwiach wejściowych, którą może zasilić dobrowolnie każdy uczestnik spotkania.
Przed dwoma laty liczące 13 osób Kolegium
Rektorów Uczelni Wrocławia i Opola przyznało prof. Dudkowi swą doroczną nagrodę za integrację środowiska naukowego. Był to prezent oryginalny i bardzo praktyczny- duży, stylowy, obity jasnobrązową skórą fotel, będący obecnie głównym meblem salonu, w którym podczas spotkań z reguły zasiada gość specjalny. Wręczenie nagrody odbyło się w Auli Leopoldina w obecności ministra edukacji narodowej, marszałka i wojewody dolnośląskiego.
Imponująco przedstawia się po pięciu latach galeria gości specjalnych. Byli wśród nich: Lech Wałęsa (który na widok prof. J ana Miodka wykrzyknął: „ Boże, panie profesorze, pan też tutaj?”), Władysław Bartoszewski, Radek Sikorski, Anna Radziwiłł, Andrzej Zoll, Jan Nowak-Jeziorański, Wojciech Fibak, reżyserzy - Jan J akub Kolski i Wiesław Saniew- ski, kardynał Henryk Gulbinowicz, bp Tadeusz Pieronek, Janina Ochojska, Urszula Kozioł, Juliusz Braun, ks. Adam Boniecki, Bogdan Zdrojewski - prezydent Wrocławia, Leon Kieres, Paweł Śpiewak, Waldemar Frydrych - twórca happeningów Pomarańczowej Alternatywy.
Z opolan gościem specjalnym salonu prof. Dudka był dotąd ordynariusz diecezji opolskiej, Wielki Kanclerz Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego ks. prof. Alfons Nossol (5 maja 2000 r.). Tematem spotkania były „Problemy ekumeniczne III tysiąclecia”. Prowadzącym dyskusję w czasie tego spotkania był prof. Roman Duda- matematyk, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego.
18 stycznia 2001 r. gościem specjalnym salonu prof. Dudka był rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Stanisław Sławomir Nicieją. Tematem spotkania, które prowadził rektor Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Romuald Gelles, był „Lwów w kulturze europejskiej”. Dyskusja trwała do północy. Wzięło w niej udział 28 osób. Wśród nich profesorowie, głównie lwowiacy: Olgierd Czerner, Janusz Degler, Mieczysław Inglot, Tadeusz Zipser, Jan Łopuszański, ks. Ignacy Dec, Jan Harasimowicz, Teresa Kulak.
Stankomir Nicieją Zdjęcia autora
24 INDEKS nr 2 (24)
Wydawnictwo UO: sukcesy i kłopotyJak już informowaliśmy, Wydawnictwo Uniwersytetu
Opolskiego otrzymało na listopadowych Targach Książki Akademickiej Atena 2000 pierwszą nagrodę Ministerstwa Edukacji Narodowej za podręcznik akademicki „Logopedia”, przygotowany pod redakcją naukową Grażyny Jastrzębowskiej i Tadeusza Gałkowskiego. Warto dodać, że podręcznik ten już zaistniał w dydaktyce akademickiej w kraju - od listopada ubiegłego roku sprzedano kolejny tysiąc egzemplarzy, a obecnie Wydawnictwo U O przygotowuje dodruk następnych dwóch tysięcy.
Jest to jeszcze jeden dowód na to, jak ważną funkcję promocyjną pełni Wydawnictwo UO. A promocja naszego Uniwersytetu, realizowana przez Wydawnictwo, to również aktywny udział w wystawach polskiej książki naukowej. Dyrektor Wydawnictwa dr Janina Hajduk-Nija- kowska: - Po wystawach w Paryżu, Londynie i Lwowie, nasze książki byty wystawiane w Rzymie oraz Wilnie. Po zakończeniu wystaw trafiły one jako dar od Uniwersytetu Opolskiego do Instytutu Kultury Polskiej w Rzym ie i do Uniwersytetu Wileńskiego. Stale jesteśmy też obecni na krajowych targach książki akademickiej - wiosną we Wrocławiu, jesienią w Warszawie. D zięki nawiązanym tam kontaktom handlowym podpisaliśmy ju ż ponad trzydzieści umów z księgarniami w kraju, na sprzedaż prac naukowych naszego Uniwersytetu.
W ubiegłym roku nakładem Wydawnictwa Opolskiego ukazało się 46 pozycji, w tym 5 prac habilitacyjnych, dwie tzw. książki profesorskie, 7 monografii, 7 tomów materiałów pokonferencyjnych, 5 skryptów, 3 prace zbiorowe, 3 Zeszyty Naukowe, wydawnictwa seryjne, dwa tomy nowej serii „Prace Studium Doktoranckiego” (Historia i Pedagogika), informatory i katalogi. Niestety, w związku z wprowadzeniem 22-procen- towego podatku VAT od druku książek (od stycznia 2001 r.) koszty wydawnicze znacznie wzrosły.
Nie jest to jedyny problem, z jakim boryka się Wydawnictwo U O - problemem są bowiem i niskie płace pracowników Wydawnictwa (niewspółmierne - jak podkreśla dyr. Janina Hajduk-Nijakowska - do ich udziału w przygotowaniu książki do druku), i sprzęt: - W listopadzie ubiegłego roku ukradziono nam wszystkie komputery, wartości 32 tysięcy złotych. Z pomocą finansową przyszły nam władze Wydziału Ekonomicznego, dzięki czemu już po trzech tygodniach mieliśmy nowe, pełne stanowisko komputerowe. N a zakup sprzętu przeznaczyliśmy też nagrodę z „Ateny 2000”.
O d stycznia tego roku drukiem książek Wydawnictwa U O zajmuje się - wyłoniona drogą przetargu - drukarnia Wydawnictwa Sw. Krzyża w Opolu.
Barbara Stankiewicz
Laury za prace o ŚląskuDwie równorzędne główne nagrody przyznawane
rokrocznie przez Kapitułę Nagrody im. Wojciecha Wawrzynka otrzymały studentki Uniwersytetu Opolskiego, absolwentki historii na Uniwersytecie Opolskim - Magdalena Górniak i Joanna Lis.
Była to już dziesiąta edycja konkursu na najlepszą pracę magisterską o Śląsku. Magdalena Górniak poświęciła ją
Głuchołazom w pierwszych latach po II wojnie światowej (promotor dr hab. Marek Masnyk), natomiast Joanna Zięba zbadała działalność Związku Górnośląskiego w Katowicach w latach 1989 - 1998 (promotor prof. Michał Lis). Laureatkom gratulował Roman Wawrzynek, przewodniczący Kapituły Nagrody.
BEZ
Sprawniej i nowocześniejPodczas ostatniego posiedzenia Senatu Uniwersyte
tu Opolskiego Wanda Matwiejczuk, dyrektor Biblioteki Głównej UO, przedstawiła działalność biblioteki w roku 2000.
W ubiegłym roku Biblioteka Główna Uniwersytetu Opolskiego zadbała m.in. o bezpieczeństwo starodruków, rękopisów i druków XIX-wiecznych (zakupiono żaluzje antywłamaniowe, zainstalowano system elektroniczny szybkiego reagowania, zatrudniono służbę ochraniającą Bibliotekę Główną).
Biblioteka wyposażona została w nowy sprzęt komputerowy, a jej pracownicy opracowali założenia do projektu systemu połączonych bibliotek Uniwersytetu Opolskiego. Rozbudowano komputerową sieć, która umożliwia połączenia międzybiblioteczne na terenie Opola. W czytelni Bi-
bhoteki Głównej zorganizowano stanowisko multimedialne umożliwiające czytelnikom korzystanie z baz CD ROM, DVD, kaset i filmów video.
W 2000 roku Bibliotece Głównej przybyło 25.766 tytułów. Z usług biblioteki skorzystało 4.332 nowych czytelników. Ogółem wszystkich kont czytelniczych, prowadzonych w systemie komputerowym jest 21 501.
Biblioteka organizowała promocje działalności Uniwersytetu Opolskiego, a także wybitnych ludzi nauki, m.in. prof. Janusza Tazbira, prof. Józefa Kokota, prof. Jerzego Szackiego i prof. Jana Kułakowskiego.
Pracownicy biblioteki są autorami licznych wystaw organizowanych na U O - w tym ostatniej, poświęconej Adamowi Hanuszkiewiczowi. BEZ
luty - m arzec 2001 25
Wygnany z EgiptuWystąpienie JM rektora Uniwersytetu Opolskiego prof. Stanisława Sławomira Nicieji podczas uroczystości przyznania Jerzemu Janickiemu w Klubie Księgarza na warszawskiej Starówce, 23 lutego 20001 r.f nagrody literackiej za książkę „Czkawka' (Wydawnictwo Iskry). Fragmenty nagrodzonej książki czytał Zdzisław Wardejn.
„Czkawka” Jerzego Janickiego znajduje się na rynku księgarskim od kilku miesięcy, wpisując się coraz bardziej wyraziście we współczesny krajobraz literatury polskiej. Jest książką czytaną, wznawianą i komentowaną. Znajdujemy na to dowody choćby w licznych recenzjach, podnoszących walory literackie tej książki, a opublikowanych m.in. w tak prestiżowych pismach, jak „Polityka” (24 II 2001 r., rec. Janusza Wróblewskiego), „Rzeczpospolita” (7 II 2001, rec. Andrzeja Ziennlskiego), „Trybuna” (22 XII 2000 r., rec. Leszka Żulińskiego).
Wchodząc w sedno i materię tej książki Leszek Żu- liński napisał: K ażdy ma swój Egipt, z którego został
wypędzony. Czasami bywają to całe ludy. W tedy m it raju utraconego przekazyw any jest z pokolenia na pokolenie i chroniony jak relikwia. Bo m it ten jest pieczęcią tożsamości i łącznikiem diaspory. Wszyscy banici i wędrowcy szukają wspólnoty w kulturze. Bo tak naprawdę tylko ona jest naszym domem. D om ten m oże być ogromny jak kraj, niew ielki jak region, czasami mały - jak miasto. Miasto! C zy Joyce m iał coś droższego ponad D u b lin? Mann - ponad Lubekę? A Grass - ponad Gdańsk?
Przywołaną przez Żulińskiego egzemplifikację miasta uruchamiającego najczulsze struny pamięci, wypeł-
Cmentarz Łyczakowski, 1989 rok. Od lewej stoją: Jarema Stępowski, aktor; Zbigniew Bil, prezes Związku Polaków we Lwowie; Mieczysław Voit, aktor; Zbigniew Kurtycz, piosenkarz; Jerzy Janicki, scenarzysta, pisarz; Stanisław Auguścik, reporter TV (autor cyklu „Wyprawa na kresy"); Włodzimierz Woskowski, ówczesny konsul RP we Lwowie; rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja; Grażyna Brodzińska, śpiewaczka operowa; Andrzej Szczepkowski, aktor, ówczesny senator RP; Zbigniew Rymarz, kompozytor.
26 INDEKS nr 2 (24)
Ale w tej ogromnej, imponującej twórczo
ści cały czas widać jeden wyraźny wątek, wątek
Lwowa - dla Janickiego owego raju utraconego.
Czasem pisze o tym wprost,
czasem aluzyjnie, czasem dotyka
go daleką asocjacją. Ale Lwów
jest przy nim ciągle. Magnety- zuje, zapładnia,
infekuje, inspiruje, a czasem paraliżuje jego wy
obraźnię. Swej miłości do
miasta rodzinnego dawał publicznie wyraz
już w latach 60., kiedy
w kraju ze względów poli
tycznych nie można było gło
śno mówić o Lwowie.
nionego miłością, jakże często raju utraconego, do którego wyobraźnia częstokroć pow raca i wędruje po ścieżkach młodzieńczych wspomnień, można by mnożyć. Dla Alberta Camusa był to Algier. Dla Emanuela Kanta był to Królewiec. Dla Juliana Tuwima Łódź. Dla Horsta Bieńka Gliwice, dla Johanna G oethego maleńki Weimar, dla Krzysztofa Buckiego Pińczów, a dla Josepha Eichendorffa niewielka śląska Nysa.
Jest zadziwiającą rzeczą, jak dla wielu tw órców, i to ludzi różnych zawodów i zdolności, tym magicznym miejscem jest Lwów - miasto, które w swych dziejach bodaj najczęściej zmieniało swą nazwę, wtłaczane w różnorakie organizmy państwowe i narodowe. Norman Davies w swej świetnej książce „Europa” poświęcił temu miastu specjalną kapsułkę, zastanawiając się nad fenomenem pulsującej nazwy: Lwów, Lwiw, Lemberg, Lówenberg, Leopolis, Lwów, a Jurij Andruchowycz użył nawet sanskryckiej nazwy Singapur i romańskiej Peugeot.
Jeszcze większym fenomenem tego miasta jest to, że miało ono niezwykle liczne grono utalentowanych, a częstokroć genialnych piewców jego piękna i wielkości, którzy nie byli w stanie uwolnić się od nostalgicznych nawrotów do utraconego raju młodości. Najwięcej spośród nich było Polaków, jak choćby Hemar, Herbert, Sliwiak, Zagajewski, Lem, Makuszyński, ale nie brakowało też Żydów, Ormian, Rusinów, Niemców, Francuzów czy Ukraińców, jakim był jeden z najwybitniejszych talentów współczesnego Lwowa, wspomniany już Jurij Andruchowycz.
Do grona tych wspaniałych piewców należy także Jerzy Janicki, a jego piękna, literacka wyprawa w krainę swej młodości, którą Andrzej Ziemilski w „Rzeczpospolitej” nazwał „poematem romantyczno-dygresyjnym”, dowodzi, jak magnetyzujące wyobraźnię twórcy jest miejsce, skąd wziął swój początek i jak z czasem mito- logizuje się kraj swego dzieciństwa. Tym mocniej, gdy z winy okrutnej historii staje się on rajem utraconym, do którego nie ma już powrotu. Który - mimo że jest materialnie w tym samym miejscu, na tym samym południku - jest już zupełnie inny. Ma zmieniony rytm ulicy, obce brzmienie języka, zniekształconą architekturę. W parkach i świątyniach, w muzeach i uczelniach przebywają dziś ludzie o innej mentalności i innych obyczajach.
Tego faktu nie jest w stanie odrzucić pamięć poety, pisarza, artysty i on sam definiuje to wprost bardzo dobitnie pisząc, że myśli o mieście, które wciąż jest, a którego tak naprawdę dla wielu ju ż nie ma, i które też jak czkawką odbija m i się bez przerw y każdego dnia i o każdej godzinie.
Jerzy Janicki jest twórcą bardzo płodnym. Przypomnijmy, że jest autorem scenariuszy do 18 filmów fabularnych (m.in. „Człowieka z M- 3”, „Tragarza puchu”, „Przerwanego lotu”, „Trzech kroków po ziemi”, „Wolnej soboty”), autorem głośnych i ważnych dla kultury polskiej seriali telewizyjnych: „Polskie drogi”, „Ballada o Januszku”, „Dom” - ten ostatni wspólnie z Andrzejem Mularczykiem; jest autorem kilkudziesięciu słuchowisk radiowych i tomów opowiadań, by wymienić tylko takie książki, jak: „Kłaniaj się drzewom”, „Nieludzki doktor”, „Biografia w walizce”. Jest współautorem powieści radiowej „Matysiakowie”, która od czterdziestu pięciu lat bije wszelkie rekordy popularności na antenie. Jego reportaże publikowane były w najbardziej prestiżowych pismach, m.in. w „Polityce”, „Kulturze”, „Swiecie”, „Współczesności”. Wywiady z nim emitowane były w radiu i telewizji w najbardziej atrakcyjnych godzinach.
Ale w tej ogromnej, imponującej twórczości cały czas widać jeden wyraźny wątek, wątek Lwowa - dla Janickiego owego raju utraconego. Czasem pisze o tym wprost, czasem aluzyjnie, czasem dotyka go daleką asocjacją. Ale Lwów jest przy nim ciągle. Magnetyzuje, zapładnia, infekuje, inspiruje, a czasem paraliżuje jego wyobraźnię.
Swej miłości do miasta rodzinnego dawał publicznie wyraz już w latach 60., kiedy w kraju ze względów politycznych nie można było głośno mówić o Lwowie. Już wówczas - w jakże popularnej w tym czasie radiowej powieści „Matysiakowie” — zaczął dyskretnie wprowadzać co pewien czas dialogi pisane lwowskim bałakiem (postać wuja Feliksa). Tą samą metodą posłużył się w serialu „Dom” (piękna, tragiczna postać akordeonisty Tolka Pocięgły - grana również przez lwowiaka, pieśniarza i poetę Jerzego Michotka).
Jednak wątek lwowski w twórczości Jerzego Janickiego z całą siłą wypłynął dopiero po roku 1986, kiedy wyraźnie zelżały kleszcze cenzury. Wtedy też wspólnie z Marianem Bekajłą zrealizował film dokumentalny i opublikował w formie książkowej reportaż pt. „4 lipca o świcie we Lwowie” - o kulisach wymordowania przez Niemców profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich w 1941 r.
Nieco później zrealizował film „Tońko, czyli ballada o ostatnim batiarze”, którego bohaterem był jeden ze słynnych komików Wesołej Lwowskiej Fali - Henryk Vogelfänger. Film ten, wyświetlany w wieczór wigilijny 1988 r., miał wielomilionową widownię i poruszył nie tylko całą lwowską diasporę rozsianą po kraju, a skupiającą się w tym czasie w dziesiątkach nowo tworzonych kół miłośników Lwowa. Po
luty - m arzec 2001 27
Jerzy Janicki w gronie przyjaciół. Od lewej: Emil Karewicz, aktor; Tadeusz Syryjczyk, poseł Unii Wolności; Zdzisław War- dejn, aktor; Jerzy Janicki; Roman Kłosowski, aktor; rektor UO prof. Stanisław S. Ni- cieja; Małgorzata Pritulak, aktorka; Ewa Petelska, reżyser; Irena Kareł, aktorka; Henryk Bielski, reżyser; Wojciech Siemon, aktor.
tej projekcji w Polsce na nowo stała się przebojem piosenka lwowskich batiarów „Bo gdybym się jeszcze urodzić miał znów - to tylko we Lwowie”.
U schyłku lat 80. Jerzy Janicki był pomysłodawcą i uczestnikiem wielu audycji telewizyjnych o Lwowie, jego kulturze i historii, m.in. głośnych reportaży Stanisława Auguścika pt. „Podróże na kresy”. Dla nielicznych Polaków, którzy zostali w pojałtańskim Lwowie, organizował różnego rodzaju imprezy artystyczne z udziałem czołowych polskich artystów. Wspólnie z dyrektorem lwowskiego oddziału Energopolu Józefem Bobrowskim był inspiratorem renowacji Cmentarza Orląt. Miałem okazję te działania oglądać z bliska jako mono- grafista łyczakowskiej nekropolii i członek komisji do spraw renowacji cmentarza Łyczakowskiego.
W tym czasie Jerzy Janicki zaczął też realizować filmy biograficzne o tematyce lwowskiej, m.in. „Tylko dla O rłów - o lotnikach lwowskich” z udziałem obrońcy Lwowa, lekarza osobistego gen. Andersa, dra Emila Niedźwirskiego; „A do Lwowa daleko aż strach” - z udziałem Włady Majewskiej - m uzy Hemara; „Lwów tam i u mnie”, „Kwadrans z Hem arem ” i świetnego cyklu wywiadów ze sławnymi członkami lwowskiej diaspory pt. „Salon lwowski”, emitowanego do dziś w TV Polonia.
Po książce eseistycznej „Ni ma jak Lwów” (1991), będącej poetycką monografią Lwowa, nawiązującą do podobnie błyskotliwej przedwojennej książki Stanisława Wasylewskiego „Lwów” (z cyklu Cuda Polski), Jerzy Janicki wydał w połowie lat 90. swą lwowską trylogię:
„Cały Lwów na mój głów” (1993), „Towarzystwo weteranów... znam tych panów” (1994), „A do Lwowa daleko aż strach” (1995) - znakomicie ilustrowaną i dowcipną, co jest rzadkością we współczesnej polskiej literaturze memu- arystycznej.
W tych trzech uroczych książkach, buchających urodą życia, ale też inkrustowanych czernią dramatu depolonizowanego miasta, mieszają się konwencje: gawędy, reportażu, felietonu, zapisu faktu biograficznego, antologii, anegdot, dowcipów, powiedzonek oraz notek encyklopedycznych.
Najnowsza książka Jerzego Janickiego „Czkawka”, która za sprawą jury pod przewodnictwem prof. Andrzeja Lama została laureatką Warszawskiej Premiery Literackiej, w wielkiej lwowskiej sadze Janickiego jest książką najbardziej epicką. Nie jest to książka wprost o Lwowie, mimo że tam są jej prawdziwe korzenie. Jest to zanotowanych 35 migawek pamięci o tym, jak historia przerzucała ludzi z kąta w kąt, jak okoliczności powodowały, że oni rośli, stawali się bohaterami, zadziwiali swymi czynami i swą postawą. Ale też o tym, jak niektórzy z nich karleli i ocierając się o nikczemność, a nawet podłość, zapadli się w ludzką niepamięć albo bolesne wspomnienie.
Znajdujemy tam literacki zapis losów premiera Bartla, wojewody lwowskiego Biłyka, kupca Ozjasza Hahna (ojca Ryszardy Hanin) i jego zięcia Leona Pasternaka, kompozytora Alfreda Schiitza - tego od „Czerwonych maków na Monte Casino”, Szymona Wiesenthala - tropiciela nazistów, Józefa Czaczkesa - dziś plantatora awokado w Izraelu, Henryka Zbierzchowskiego - lwowskiego Cygana, Jasia
Po książce eseistycznej „Ni ma jak Lwów” (1991), będącej poetycką monografią Lwowa, nawiązującą do podobnie błyskotliwej przedwojennej książki Stanisława Wasylewskiego „Lwów” (z cyklu Cuda Polski), Jerzy Janicki wydał w połowie lat 90. swą lwowską trylogię: „Cały Lwów na mój głów”(1993), „Towarzystwo weteranów... znam tych panów”(1994), „A do Lwowa daleko aż strach” (1995).
28 INDEKS nr 2 (24)
Rippera, który w swym sportowym bugatti ścigał się z przesławnym wówczas Caracciolą, Szczepka i Tońka - czyłi Henryka Vogelfangera i Kazimierza Wajdę (o tym ostatnim warto dodać, że wygnany ze Lwowa i tęskniący za nim w Warszawie - już po wojnie razem z Władysławem Szpilmanem napisali przebój „Autobus czerwony”). A wszystko to dzieje się na tle historycznej tragedii: wyniszczenia 100 tysięcy Żydów lwowskich i wypędzenia na zachód 200 tysięcy Polaków).
Książka wywołuje różnorakie asocjacje. Przypomina o sprawcach i obrońcach zagłady, o ludziach, którzy przeszli przez krematoria Bełżca, stepy Kazachstanu, lodownie Kołymy, stali przed plutonami egzekucyjnymi na Wzgórzach Wuleckich i wypełniali piwnice więzień na Łąckiego i w Brygidkach. Książka Janickiego jest ilustrowana - na pozór marginalnymi -dokumentami epoki: jakimś lwowskim biletem tramwajowym, reklamówką Domu Bankowego Chajesa, wyciętym ze starej „Gazety Lwowskiej” repertuarem kina „Świteź”, zapisem na serwetce kawiarnianej z „Atlasa”, spisem lwowskich abonentów telefonicznych, podkładką reklamową pod kufel piwa z Podzamcza, legitymacją gimnazjalną, kartką z indeksu Uniwersytetu Jana Kazimierza, plakatem któregoś z kabaretów lwowskich... I właśnie to wszystko dodaje książce magicznej siły autentyku. Bo oto nakładają się na siebie: jawa i sen, marzenie i zimny autentyk, prawda, domysł, domniemanie, podejrzenie, skojarzenie, błysk przypomnienia...
Jerzy Janicki to nie tylko pisarz, to jednocześnie świadek historii, interpretator, historyk swego miasta i swego pokolenia, ale przede wszystkim artysta: czuły, wrażliwy, życzliwy ludziom i pragnący zachować w pamięci nawet najdrobniejszy ślad, najbledszy cień czyjejś bytności w tamtym raju utraconym, w tamtej Arkadii. Ślad po tych, którzy już bezpowrotnie odeszli. I jeśli - jak chce Wisława Szymborska - nie będzie im się płacić naszą pamięcią, naszym wspomnieniem, to rozpłyną się we wszechświecie anonimowości.
Wydaje się, że cała twórczość Janickiego zmierza do wyrywania ludzi z anonimowości. Janicki kreśli ich artystyczne portrety, zaludnia naszą historię postaciami barwnymi, pięknymi, ważnymi, niezbędnymi, potrzebnymi.
Artysta tak niezwykle żywotny jak Jerzy Janicki, w tej najnowszej książce, we wstępie wpada w jakąś nokturnową koleinę i pisze, że książka ta jest pożegnaniem raz na zawsze z pomysłem napisania serialu o Lwowie i o ludziach kresów, czegom na własną zgubę nie zrealizow ał i zrealizować ju ż nie zdążę. A te trzydzieści i pięć zanotowanych migawek pamięci miało być tylko brulionem scenariusza.
Nie chcę w to wierzyć i nie przyjmuję tego do wiadomości. A znając Twoją witalność, Jurku, wiem, że mój sprzeciw i bunt ma podstawy.
Stanisław Sławomir Nicieja
Kędzierzyńscy bankowcy - naszej uczelniDo grona sponsorów Uniwersy
tetu Opolskiego dołączyli bankowcy z Banku Spółdzielczego w Kędzierzynie-Koźlu, dzięki którym na konto naszej uczełni wpłynęła suma 10 tysięcy złotych. W podziękowaniu, jakie rektor UO prof. Stanisław St. Nicieja przesłał na ręce prezesa BS w Kę- dzierzynie-Koźlu, Stanisława Mroczko, czytamy;
W imieniu całej wspólnoty uniwersyteckiej pragnę złożyć Panu jak najserdeczniejsze podziękowa
nia za wspaniały dar w postaci 10 tysięcy złotych, który przekazał Pan na konto naszego Uniwersytetu. Za pieniądze te zakupimy piękną neo- renesansową bibliotekę, która zdobić będzie wnętrza przyszłego gmachu głównego Uniwersytetu Opolskiego, usytuowanego w zabytkowym klasztorze podominikańskim, w centrum miasta. Dar Banku Spółdzielczego w Kędzierzynie- Koźlu nawiązuje do pięknej tradycji mecenatu artystycznego, który w kulturze polskiej ma bardzo głę
bokie korzenie. To właśnie dzięki mecenatowi instytucje takie jak Uniwersytet mogą stawać się swoistymi świątyniami nauki i sztuki.
Przy tej zabytkowej szafie umieszczone zostaną informacje dla wszystkich przyszłych użytkowników, iż jest to dar Pańskiego Banku. Będzie to również zapisane w annałach naszego Uniwersytetu.
Z wyrazam i serdeczności i wdzięczności
prof. dr hab. Stanisław S. N icieja
Stypendium dla młodego naukowcaDr Maciej Bujak z Instytutu
Chemii otrzymał stypendium krajowe dla młodych naukowców (20 tys. złotych). Przyznała je Fundacja na Rzecz Nauki Polskiej, która działa od dziewięciu lat. Do tej pory stypendium to otrzymało tylko ośmiu
naukowców. Maciej Bujak od 1997 roku jest asystentem w Instytucie Chemii UO. Badania prowadzi w Zakładzie Krystalografii, kierowanym przez prof. Jacka Zaleskiego. W 1995 roku Maciej Bujak ukończył studia magisterskie na
Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii UO. Jako pracownik naukowy trzykrotnie wyróżniony został nagrodami rektorskimi. W 1995 roku otrzymał stypendium Ministra Edukacji Narodowej.
BEZ
luty - m arzec 2001 29
W MOJEJ P R A C O W N I
Zrozumieć RosjęZ profesor Aleksandrą Wieczorek z InstytutuFilologii Wschodniosłowiańskiej Uniwersytetu Opolskiegorozmawia Beata Zaremba
- Czy tak jak Andrzej Drawicz może Pani powiedzieć o sobie: „Rosja to mój zawód”?
- Myślę, że tak. Literaturze rosyjskiej poświęciłam 30 lat swojej pracy naukowej.
-J a k zaczęło się Pani zainteresowanie Rosją?- U początków leżała przekora. W momencie wybuchu II
wojny światowej mój ojciec był żołnierzem wojska polskiego, przeżył moment wkroczenia armii radzieckiej do Polski, potem wstąpił do AK. Opowiadał mi więc o Rosji bardzo niepochlebne rzeczy, w szkole natomiast słyszałam zupełnie coś innego. Uczono mnie tam pięknych rosyjskich wierszy, które do dzisiaj znam na pamięć. Z ojcem sporo rozmawiałam o Rosji, kłóciłam się, powoływałam się na rozmaite książki, co do których ojciec miał zastrzeżenia. Przekazywał mi informacje, których w tych książkach nie było. Myślę, że dlatego poszłam na studia rusycystyczne, bo chciałam zbudować sobie pełniejszy, obiektywny obraz Rosji i Rosjan.
- Podczas Pani studiów miały miejsce wydarzenia 1968 roku, kiedy Rosjanie w brutalny sposób wpływali na scenę polityczną państw należących do bloku komunistycznego. Czy fakt, że studiowała Pani rusycystykę, jakoś nie ciążył?
- Zaciążył w momencie wkroczenia wojsk radzieckich do Czechosłowacji. Ale języka rosyjskiego uczono wówczas w szkole i istniało zapotrzebowanie na nauczycieli języka rosyjskiego i w związku z tym nie czułam się jakoś szczególnie dyskryminowana. Dopiero później, w latach osiemdziesiątych, dotarło do mnie wyraźnie, jak groźnym sąsiadem jest Związek Radziecki. To 1981 rok był dla mnie tym momentem przejścia na drugi brzeg. Wtedy powtórnie z całą mocą przypomniałam sobie wszystko, co słyszałam od ojca. Wtedy przyznałam mu rację. Wówczas zrozumiałam, że moje zagłębianie się w literaturze rosyjskiej było w pewnym sensie ucieczką od rzeczywistości. Inna rzecz, że literatura rosyjska - Dostojewski, Tołstoj, autorzy przełomu wieków, którymi zajmuję się od dawna - naprawdę mnie fascynowała. Intrygowała mnie przysłowiowa już rosyjska dusza.
- Czy zbudowany w oparciu o lektury wizerunek Rosji i Rosjan legł w gruzach po ostatecznym zaakceptowaniu przez Panią prawdy historycznej?
- W gruzach nie legł, ale jego blask zmatowiał. Zmieniło się coś w moim patrzeniu na literaturę rosyjską - prócz piękna nauczyłam się w niej odnajdywać człowieka z jego mrocznymi zakamarkami duszy, w której jest nihilizm, inklinacja do przemocy, pogarda dla człowieka. W inny sposób zaczęłam czytać znane mi lektury, sięgnęłam też po nowości... Dla mnie takim kluczem do rozumienia Rosji i Rosjan stał się okres przełomu wieków; nie tylko literatura, ale
i inne rodzaje sztuk.Na pewno w rosyjskiej kulturze tego czasu jest wyrafinowanie, estetyzm, arystokratyzm ducha. Z drugiej strony jest i fascynacja ciemnymi siłami, barbarzyństwem, „scytyjstwo” widoczne w utworach Błoka czy w muzyce Prokofiewa. Lecz mistyka, apokaliptyka, eschatologia, utopijna nadzieja na duchowe odrodzenie, „soborność” prawosławna - to także Rosja.
- W jakim kierunku zmierza Rosja dziś? W końcu imperium ZSRR legło w gruzach, słabnie pozycja Cerkwi prawosławnej, o czym rok temu na Uniwersytecie Opolskim mówił profesor Arżanuchin. Co się w tej sytuacji dzieje z duszą Rosjanina?
- Rosjanie są w stadium poszukiwania własnej tożsamości, własnej drogi. Od lat dziewięćdziesiątych trwa w Rosji wielka dyskusja nad przyszłością Rosji właśnie. Sołżenicyn wydał broszurę, w której pytał i próbował odpowiedzieć, jak odbudować Rosję. Na to pytanie do dziś nie ma jednej odpowiedzi. Dużo jest natomiast w nastrojach Rosjan pesymizmu, powodowanego refleksją na temat utraconej wielkości imperium. Tęsknota za imperium mocno tkwi w tej nacji, bo Rosjanin zawsze miał świadomość tego, że mieszka w ogromnym kraju. Przestrzeń to część duszy Rosjanina. Dziś w Rosji obserwuje się powrót do korzeni, wielu ludzi wraca do prawosławia - „wraca do domu”, choć z drugiej strony - i o tym mówił prof. Arżanuchin - Rosjanie otwierają się na inne kościoły, na inne związki wyznaniowe, na sekty, których w ostatnich czasach pojawiło się w Rosji sjaoro. Generalnie, współcześni Rosjanie uczą się swojego kraju, swojej historii, kultury, na nowo chcą wrócić do Rosji sprzed 1917 roku - poprzez zwrot ku źródłom prawosławnym.
- Był taki czas, kiedy polscy badacze bardziej zajmowali się literaturą rosyjską niż sami Rosjanie. Czym w tej chwili to zainteresowanie owocuje?
- Rzeczywiście niektóre sylwetki twórców, niektóre problemy literackie, motywy, idee czy nawet kształt artystyczny ich utworów były dla nas bardziej pociągające niż dla nich. Korzystając z osiągnięć polskiego literaturoznawstwa i metodologii w Polsce stosowanych, interpretowaliśmy utwory Dostojewskiego, Mandclsztama, Brodskiego, Pasternaka, autorów znajdujących się w ZSRR na indeksie. W nowoczesny sposób patrzyliśmy na twórczość tych pisarzy i myślę, że wykonywaliśmy bardzo dobrą robotę. Rosyjscy badacze doceniają i korzystają z naszych osią
30 INDEKS nr 2 (24)
gnięć, ale trzeba też powiedzieć, że sami w ostatnich latach, po upadku komunizmu, zaczęli wiele robić dla poszerzenia wiedzy o swojej literaturze. Wydają książki twórców dawniej zakazanych, emigracyjnych czy po prostu „źle widzianych” w czasach Związku Radzieckiego, sięgają po nowoczesne metodologie. Do nas, od lat sześćdziesiątych, wpływała cała literatura zachodnia, zetknęliśmy się z wielkimi szkołami filozoficznymi i metodologicznymi, które Rosjanie dopiero dzisiaj mogą poznawać. Dziś np. czytają Nietzschego, który w Rosji został wydany na przełomie wieków, a potem w ogóle nie był obecny w świadomości literaturoznawczej. Dopiero dziś zaczytują się Freudem, Camusem, Heideggerem, Sartrem.
- Wielkie zasługi w odkrywaniu rosyjskiej literatury ma Andrzej Drawicz, któremu swego czasu poświęcona została sesja naukowa, zorganizowana przez Panią na Uniwersytecie Opolskim. Ukazała się pokonferencyjna książka, w której jeden z badaczy pisze o „kuchennym” sposobie zdobywania informacji o literaturze rosyjskiej przez Drawicza. Siadało się np. z Natalią Mandelsztam w kuchni i szczerze się rozmawiało. Czy i Pani miała okazję prowadzić takie szczere, kuchenne rozmowy?
- Takie nieoficjalne rozmowy mogły się odbywać tylko wtedy, gdy wchodziło się w bliższe kontakty z Rosjanami. Rosjanie ze swoimi prawdziwymi poglądami nie afiszowali się przed obcymi. Nie przebywałam w Rosji zbyt często i długo, ale udało mi się poznać osobę, która przede mną otworzyła drzwi swojej kuchni - to była pani profesor Lidia Gromowa-Opulska z Rosyjskiej Akademii Nauk. Wraz ze swoim mężem dużo mi opowiedziała o Rosji, o lu
dziach w Związku Radzieckim. Ale takie osoby w swoich wędrówkach po Rosji spotykałam rzadko.
- Zgodzi się Pani chyba z tym, że literatura rosyjska jest wielopoziomowa, polifoniczna. Choć mocno osadzona jest w rzeczywistości, jednak zawsze istnieje w niej odniesienie do uniwersaliów. Z kolei literatura polska nadmiernie bywa obciążona doraźnością, najczęściej do- raźnością polityczną. Z czego wynika ta różnica?
- Rosjanie zawsze mieli własne państwo, rzadko wisiało nad ich państwowością zagrożenie z zewnątrz. Wręcz przeciwnie, to Rosja była groźna dla innych państw. Ale z drugiej strony istniało zniewolenie wewnętrzne, w psychice Rosjanina są obecne cierpienie i pokora niewolnika, które - moim zdaniem - wyzwalają w Rosjanach anarchię, wewnętrzny chaos. Zderzenie tych elementów owocowało taką, a nie inną literaturą. Jeśli przyjąć, że literatura jest odsłonięciem psychiki człowieka, jest „duszoznawstwem”, to nic dziwnego, że w rosyjskiej literaturze nie znajdziemy wiele doraźności politycznej. Rosjanie nie byli zdeterminowani myślą o zdobyciu wolności państwowej, tylko wolności od państwa, wolności wewnętrznej. W Polsce było odwrotnie.
- Jakie będą konsekwencje tego, że obecnie kultura rosyjska - rosyjskie filmy, literatura - jest w Polsce nieobecna?
- Niedobre. W Rosji dzieje się wiele ciekawych rzeczy, także w kulturze, a my o tym nie wiemy. To nas od Rosjan oddala. Europa Zachodnia jest zainteresowana Rosją, a i sami Rosjanie szukają kontaktu z zachodnimi krajami, również ze względów komercyjnych. Moim zdaniem, Rosjanie i Polacy powinni się sobą wzajemnie interesować, choćby ze względu na słowiańskie korzenie i sąsiedztwo.
W MOJEJ P R AC O W N I
Przyszedł Słowianin do McDonaldaZ dr hab. Teresą Smolińską, kierownikiem Katedry Folklorystyki Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Opolskiego rozmawia Barbara Stankiewicz
- Zacznę przewrotnie: folklorystyka kojarzy mi się z dawną, nie istniejącą już wsią, współczesnym skansenem, cepeliowską pseudoludowo- ścią... N ie brzmi to zbyt zachęcająco, zwłaszcza dla młodych ludzi, którym folklorystykę właśnie Uniwersytet Opolski proponuje jako jedną ze specjalności.
- Nie brzmi. Na szczęście są to tylko stereotypowe skojarzenią a me pełna definicja folklorystyki jako dyscypliny naukowej, która zajmuje się badaniem wielu zjawisk kulturowych, nie tylko historycznych, ale i współczesnych. Dodajmy - zjawisk pasjonujących, ciekawych także dlatego, że tak wiele z nich dotyczy przeciętnego człowieką jego korzeni, zachowań... Teraz ja zapytam: zostawia pani wolne miejsce przy stole podczas wieczerzy wigilijnej?
- Oczywiście. Dla niespodziewanego gościa, wędrowca...
- No właśnie. Tymczasem ten prastary, słowiański zwyczaj dotyczył obrzędów zaduszkowych, ponieważ pierwotnie w tym dniu właśnie nasi praprzodkowie świętowali Zaduszki. Dopiero później Kościół katolicki ustano-
luty - m arzec 2001 31
wił 24 grudnia Wigilię i w to święto wplotły się dawne zachowania zwyczajowe. Dziś mówimy, że wolne krzesło zostawiamy dla zbłąkanego wędrowca, nasi praprzodkowie przeznaczali je dla przybywających wówczas z zaświatów dusz swoich zmarłych. Przestrzegamy dzieci, żeby w dniu wigilijnym zachowywały się grzecznie - bo „jaka Wigilia, taki cały rok” - i nie zdajemy sobie sprawy, że tak samo postępowali nasi praprzodkowie, ale dla nich był to wyraz szacunku, jakim obdarzali przybywające w tym dniu na ziemię dusze. Dalej - sianko kładzione pod obrusem, według wykładni Kościoła, „na pamiątkę żłóbka małego Jezuska”. I ten zwyczaj ma swoje korzenie w czasach słowiańskich. W tym dniu Słowianie nieśli na groby swoich bliskich - pokryte o tej porze roku suchą trawą, czyli takim siankiem - pokarm. Na kresach wschodnich do dziś przetrwał zwyczaj stawiania w rogu izby snopka zboża, symbolu urodzaju - tymczasem ten snopek to nic innego, jak dawny dziad zaduszkowy...
- Dlaczego właśnie Górny Śląsk jest miejscem, gdzie folklor bywa wciąż tak żywy, a zainteresowanie nim tak duże, że jako jedyny uniwersytet w kraju posiadamy oddzielną Katedrę Folklorystyki, co więcej - jako jedyny w kraju właśnie Uniwersytet Opolski uruchomił specjalność: folklorystykę?
- Ślązacy są rzeczywiście niesłychanie mocno przywiązani do swojej kultury ludowej, i jest to więź autentyczna, me mająca nic wspólnego z komercją, jaką obserwujemy na przykład na Podhalu. Ta wierność swojej kulturze ma związek i z położeniem geograficznym Górnego Śląska, który zawsze był terenem pogranicza, i z historią tych ziem. To właśnie poczucie zagrożenia, sprzeciw wobec zaborcy były powodem determinacji, z jaką Ślązacy pielęgnowali swoją mowę, tradycje, obrzędowość, słowem — własne dziedzictwo kulturowe. I są mu wierni do dziś, choć oczywiście znaczenie wielu obrzędów z upływem lat znacząco się zmieniło - nie pełnią one już, jak dawniej, funkcji magicznej, służą raczej wspólnej zabawie. Byłam ostatnio w Tarnowie Opolskim na wodzeniu niedźwiedzia. Schemat tego tradycyjnego obrzędu, a dziś właściwie zabawy w wodzenie niedźwiedzia, jest stały, wszyscy dokładnie wiedzą, co będzie się działo za chwilę, tak jak wiedzą, że wystąpi lekarz, niedźwiedź pielęgniarka, fałszywa panna młoda... Wszystko jest znane, oklepane, a widzowie tak to przeżywają, tak wspaniale się bawią, widać, że jest im to bardzo bliskie, że się z tym identyfikują. Tak więc to nie przypadek, że w Uniwersytecie Opolskim, w Instytucie Filologii Polskiej, istnieje Katedra Folklorystyki, a jej uruchomienie zawdzięczamy staraniom prof. Doroty Simonides, której jestem uczennicą. Dwa lata temu wypromowałam pierwszych doktorów, nasza koncepcja specjalności została zatwierdzona, a prowadzone badania
i program dydaktyczny są znane w całej „folklorystycznej” i „etnologicznej” Polsce. Stąd wśród badaczy funkcjonuje termin: „opolska szkoła folklorystyczna”. Mamy więc powody do satysfakcji, tym bardziej, że zainteresowanie naszą specjalnością wśród studentów wcale nie słabnie.
- Czy student pochodzący na przykład z Kielecczyzny dowie się na opolskiej folklorystyce czegoś o folklorze swojego regionu?
- Ten student sam, w ramach zajęć, będzie musiał zainteresować się nie tylko zapomnianymi już zwyczajami własnego regionu, będzie więc np. przepytywał babcie o to, jak to „drzewiej bywało”, ale i powinien być bacznym obserwatorem współczesnej kultury. Przecież tu chodzi o coś więcej niż tylko poznanie iluś tam obrzędów i przyśpiewek, chodzi o to, żebyśmy poznali swoje korzenie, swoją kulturę, przodków - bo w ten sposób poznajemy naszą tożsamość, znajdujemy swoje miejsce na ziemi. Skąd jesteśmy, kim byli nasi przodkowie? - te pytania przeżywają teraz swój renesans, i bardzo dobrze. Zwłaszcza że dzisiejszy świat tak się zunifikował, przejmujemy coraz więcej obcych nam kulturowo zwyczajów... Dla folklorysty jest to niezwykle ciekawy proces: gdy to „obce” zderza się z naszą obyczajowością. Czasem bywa to zaskakujące zderzenie. Bo na przykład święty Walenty - w kulturze amerykańskiej patron ludzi zakochanych - w naszej, słowiańskiej, był i jest patronem ludzi chorych, upośledzonych umysłowo. Chociaż jak tak głębiej pomyśleć: czyż zakochani nie tracą rozumu?
- Usystematyzujmy: przedmiotem badań folklorystów jest kultura ludowa. Co się na nią składa?
- Zjawiska historyczne, a więc i wierzenia, obrzędy, których przykład podałam, i ludowe podania, bajki... To także folkloryzm, czyli folklor stylizowany, którego przykładem jest choćby współczesne, a więc pozbawione elementów magii wodzenie niedźwiedzia, przegląd zespołów kolędniczych „Flerody”, to śpiewające zespoły ludowe, to nasza „Cepelia”... To także śląskie biesiady, podczas których śpiewa się „śląskie disco-polo” o ołmie, ołpie, wyjeździe do Niemiec... I w końcu - folklor żywotny, czyli współczesny, przejawem którego jest na przykład grafitti, Walentynki czy też niezupełnie spontanicznie przenoszony na nasz grunt amerykański Halloween. Ten ostatni obyczaj propagują wśród młodzieży zwłaszcza szkoły z poszerzonym językiem angielskim, ale z niewielkim skutkiem. Polska jest specyficznym obszarem kulturowym, my - jak pierwsi Słowianie - ogromnym szacunkiem darzymy zmarłych, czujemy z nimi silną więź zwłaszcza 1 listopada, we Wszystkich Świętych. Stąd dla wielu z nas propozycja zabawy w tym szczególnym dniu, w którym od tylu lat odwiedzamy groby bliskich, w dodatku w przebraniach
Dziś mówimy, że wolne krzesło zostawiamy dla zbłąkanego wędrowca, nasi praprzodkowie przeznaczali je dla przybywających wówczas z zaświatów dusz swoich zmarłych. Przestrzegamy dzieci, żeby w dniu wigilijnym zachowywały się grzecznie - bo „jaka Wigilia, taki cały rok” - i nie zdajemy sobie sprawy, ze tak samo postępowali nasi praprzodkowie, ale dla nich był to wyraz szacunku, jakim obdarzali przybywające w tym dniu na ziemię dusze.
32 INDEKS nr 2 (24)
W ostatnich latach prowadzone są np.
badania nad współczesnymi le
gendami miejskimi. A tak, są takie,
tyle że miejsce dawnych zmór
i utopców zajęły w nich „czarne
wołgi” , porywające dzieci z ulic miast, kosmici i niezidentyfikowane obiekty latające, przeklęte
domy...
duchów i zjaw - wydaje się nie do przyjęcia. Ale musi interesować folklorystów.
- Co jeszcze składa się na współczesny folklor?
- Na przykład - współczesne legendy. W ostatnich latach prowadzone są np. badania nad współczesnymi legendami miejskimi. A tak, są takie, tyle że miejsce dawnych zmór i utopców zajęły w nich „czarne wołgi”, porywające dzieci z ulic miast, kosmici i niezidentyfikowane obiekty latające, przeklęte domy... Pewne teksty umierają śmiercią naturalną, inne - trwają całe wieki, jak choćby ta znana zagadka o człowieku: „Co to za zwierzę, które rano stoi na czterech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na trzech?” Okazuje się, że była popularna już w starożytności! Przy czym - co interesujące - te same legendy funkcjonują równocześnie w różnych stronach świata, na przykład w Anglii i w Mongolii. Oczywiście funkcjonują jako „święta prawda”. Niedawno w całej niemal Europie duże emocje budziła powtarzana legenda o synu, który za obcięcie mu włosów ukarał matkę, wlewając jej wrzątek do ust. I oto słyszę, jak na kazaniu w kościele ksiądz przytacza tę opowieść jako zdarzenie autentyczne. Na współczesny folklor składa się i folklor robotników, górników, studentów czy innych grup zawodowych, społecznych i wiekowych. To także wciąż żywe wierzenia dotyczące np. kobiet w ciąży, znaki za
powiadające śmierć, to nasze reakcje na widok czarnych kotów, zakonnic, kominiarzy...
- Proszę powiedzieć, ale tak z ręką na sercu: kiedy czegoś Pani z domu zapomni, wraca Pani po ten przedmiot?
- Nigdy. Nie kopię w ziemi przed nastaniem wiosny i nie wieszam prania w Wigilię - bo ktoś umrze; wolę, jak w Nowy Rok pierwszy złoży nam wizytę mężczyzna... Ale seno: to prawda, ja jestem przesądną folklorystką, co nie znaczy, że nie mam do tych przesądów, i do siebie samej, dystansu.
- Nie boi się Pani - jako folklorystką - że za kilkadziesiąt lat folklorystyka będzie dziedziną martwą? Że postępująca mcdonaldyzacja świata zepchnie do lamusa wszystko, co jest inne, typowe dla kultury regionu, kraju?
- J u ż w dziewiętnastym wieku ludoznawcy bill na alarm: folklor ginie! Nawoływali, żeby rejestrować, opisywać zanikające zwyczaje, obrzędy. No i co? Część zwyczajów zanikła, inne przetrwały, jeszcze inne - zmieniły swoją funkcję, pojawiły się też nowe. Dlatego jestem spokojna: tematów do badań folklorystom nie zabraknie, także w tym coraz bardziej zunifikowanym świecie. Myślę, że takie zderzenie słowiańskiej duszy z McDonaldem może być bardzo interesującym, z folklorystycznego punktu widzenia, zjawiskiem.
- Dziękuję za rozmowę.
D r hab. Teresa Smolińska, prof. UO, kierownik Katedry Folklorystyki Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Opolskiego.
Studia magisterskie ukończyła w WSP w Opolu, tu także doktoryzowała się (Wydział Filologiczno-Histo- ryczny) i uzyskała habilitację w zakresie literaturoznawstwa - folklorystyki (1993 r.). Od 1994 r. - profesor nadzwyczajny UO, od 1996 r. - kierownik Katedry Folklorystyki. Senator UO.
Autorka wielu publikacji, w tym książek: Jo wóm trocha połospra- wiom... 'Współcześni gawędziarze ludowi na Śląska (1986 r.), Z wybranych problemów dawnej i współczesnej sztuki opowiadania (1987 r.), Rodzina o sobie. Folklorystyczny aspekt rodzinnej tradycji kulturowej (1992 r.), Jak starka swojego Zeflika na powstanie wysłała - ludowe opowieści powstańcze (opracowane wspólnie z dr Janiną Hajduk-Nija- kowską), Tradycyjne zwyczaje i obrzędy śląskie. Wypisy (1994 r.).
Dr hab. Teresa Smolińska zajmuje się współczesnym folklorem śląskim, polskim i słowiańskim, folklorem historycznym, historią folklorystyki,
folklorem scenicznym, środowiskowym, obrzędowym, kulturą regionalną i procesami tożsamości narodowej na pograniczach etniczno-kulturo- wych. Uczestniczy w wielu regionalnych, ogólnopolskich i międzynarodowych badaniach, m.in. w pracach Międzynarodowej Komisji do Badań Kultury Ludowej w Karpatach i na Bałkanach, pracach Centrum Badań Śląskoznawczych i Bohemistycznych przy Uniwersytecie Wrocławskim. Od lat współpracuje i i aktywnie uczestniczy w przygotowaniu wielu imprez kulturalnych i konkursów w regionie - m.in. Regionalnego Turnieju Historycznego „Przeszłość oraz zwyczaje ludowe Śląska Opolskiego”, Wojewódzkiego Przeglądu Zespołów Kolędniczych „Herody”, Wojewódzkiego Konkursu Gawędziarskiego „Śląskie Beranie”, Opolskiego Święta Pieśni Ludowej w Gogolinie, Wojewódzkiego Przeglądu Zespołów Amatorskich „Wiatraki”.
Wypromowała trzech doktorów (aktualnie obejmuje merytoryczną opieką kolejnych pięciu doktorantów). Wspólnie z prof. Piotrem Kowalskim opracowała program specjal
ności - folklorystyki oraz wiedzy o kulturze.
Jest członkiem wielu organizacji naukowych i społeczno-kulturalnych, m.in. Komisji ds. Folklorystyki KNoLP PAN w Warszawie, Międzynarodowej Komisji Słowiańskiego Folkloru przy Międzynarodowym Komitecie Slawistów, członkiem ZG Polskiego Towarzystwa Ludoznawczego we Wrocławiu, Rady Głównej Stowarzyszenia Twórców Ludowych w Lublinie, przewodniczącą Komisji Kultury Ludowej Opolskiego Towarzystwa Kulturalno- Oświatowego, członkiem Rady Muzeum przy Muzeum Wsi Opolskiej.
W maju ub. roku dr hab. Teresa Smolińska otrzymała prestiżowy medal im. Wojciecha Korfantego, za „szczególne osiągnięcia naukowe w dziedzinie utrwalania wartości kulturowych i obyczajowych Śląska”. Jest także laureatką Nagrody im. K. Miarki (1998 r.) oraz Nagrody i Medalu Zygmunta Glogera (1999 r.).
Tematem przygotowywanej właśnie książki dr hab. Teresy Smolińskiej jest współczesne kolędowanie.
luty - m arzec 2001 33
CYTATY Z IM PO R TU
Prof. Adam Suchoński o „przygłupich bohaterach
F ra g m en ty r o z m o w y z p ro f . A d a m e m Su- ch o ń sk im , k tó rą d la „P r z e g lą d u ” p r z e p r o w a d z i ła Iw o n a K o n arska .
l l
- Kiedy Polska ma szanse znaleźć się na kartach światowych podręczników?
- Gdy wydarzenia rangi światowej, gdy nasze dzieje łączą się ściśle z powszechnymi. Dlatego wszędzie jest Polska i początek II wojny światowej. Drugi pewniak, o którym wiedziałem, że jest wszędzie, to Oświęcim. Do niedawna trzecim pewniakiem były przeobrażenia w Europie Środkowo-Wschodniej na przełomie lat 80. i 90. Ale już pięć lat temu zauważyłem, że to wcale nie jest taki pewniak, że lepszym, podręcznikowym przykładem stają się Czesi. A w tym roku umocniłem się w przekonaniu, że jest to tendencja postępująca. N a temat wydarzeń sierpniowych, „Solidarności”, Wałęsy, Okrągłego Stołu pisze się coraz rzadziej. Nasze miejsce zajęli Czesi. Kiedyś standardowy tekst to strona o Polsce, na końcu dwa zdania o Czechach i Węgrzech. Teraz jest odw rotnie. Czesi są głównym wątkiem, pojawiają się zdjęcia Havla, Vaclavskic Namesti, aksamitna rewolucja. (...)
- Dlaczego dla autorów nagle atrakcyjniejsze stało się opisywanie Czechów? Przecież poza prawdą historyczną opowieść o polskim Sierpniu czyta się jak powieść sensacyjną.
- Przyczyn jest wiele. Pytałem o nie wydawców i autorów podręczników. Odpowiadali, podając inny przykład - miałeś pretensje, że tak mało lub wcale piszemy o Powstaniu Warszawskim, natomiast o tragedii Lidie, czeskiej wioski wymordowanej po zamachu na Heydri- cha w 1942, sporo. Ale Czesi zasypali nas materiałami pt. Tragedia Lidie. To jest gotowiec. A o Powstaniu Warszawskim musielibyśmy rozpocząć własne poszukiwania. Wy nie dostarczacie nam informacji. Podobnie Czesi zrobili i teraz. Zasypali autorów podręczników broszurką „Praska Wiosna”. Natomiast my organizujemy uroczystości i inscenizacje - i te o Powstaniu, i te o rocznicy „Solidarności”, jakby dla samych siebie i tyle pójdzie w świat, co napisze korespondent zagranicznej prasy. (...)
- Tak więc czekamy, aż świat odkryje, jacy jesteśmy wspaniali. Ale to chyba nie jedyna przyczyna rezerwy autorów...
- Autorzy mówią tak: „ Podręcznik ma funkcjonować pięć lat. Ja nie będę pisał o „Solidarności”, o Wałęsie, bo ja nie wiem, jak to się u was potoczy. Nagle powiecie, że Okrągły Stół to była machinacja, a Wałęsa to agent służb specjalnych. A przecież ode mnie w ydawca wymaga, żeby w podręczniku były informacje
Fot. Roman Kwaśniewski
stabilne i sprawdzone. Tymczasem u was sytuacja jest niepewna. Co innego w Czechach i dlatego przerzuciłem się na ten kraj. Czesi lepiej nadają się na ilustrację tych procesów. Te wasze kłótnie wewnętrzne, podrywanie sobie autorytetu, powodują, że wybieram kraj, w którym treści się nie zdezaktualizu ją”. To powiedziała mi autorka z Japonii, a muszę powiedzieć, że od 1982 r. byliśmy w sposób widoczny eksponowani w podręcznikach japońskich. (...)
W ogólnopolskim tygodniku „Przegląd” (nr 3 z 15 stycznia 2001 r.) ukazała się rozmowa z prof. Adamem Suchońskim, dyrektorem Instytutu Historii Uniwersytetu Opolskiego, zatytułowana „Przygłupi bohaterowie”, a dotycząca obrazu Polski i Polaków w zagranicznych podręcznikach historii oraz podręcznikach wiedzy o społeczeństwie. W arto przypomnieć, że prof. Adam Suchoński od dziesięciu lat zajmuje się analizą tych podręczników - każdego roku co najmniej miesiąc spędza w Brunszwiku, w Międzynarodowym Instytucie Badań nad Podręcznikiem Szkolnym (do niedawna na własny koszt, po siedmiu latach zabiegania o granty profesor dostał wsparcie z Komitetu Badań Naukowych). Przeanalizował już podręczniki z 68 krajów świata.
" i
34 INDEKS nr 2 (24)
- Rozumiem, że w podręcznikach nie ma miejsca na portret Polaka. Ale opis wydarzenia historycznego może wiele powiedzieć o charakterze ludzi, którzy je tworzyli.
- Wszędzie bardzo obiektywnie podkreśla się heroizm Polaków. (...) Przeżyłem szok w fińskim mieście Tampere, gdzie przygotowano lekcję na moją cześć. Temat - kampania wrześniowa. Nauczyciel pięknie opowiadał o bohaterstwie Polaków, wyświetlał przeźrocza, pokazywał zdjęcie: polski kawalerzysta atakuje niemiecki czołg, płazuje pancerz tego czołgu. Nauczyciel był w zruszony, a potem przywitał mnie jako przedstawiciela tego bohaterskiego narodu. Wtedy wstał jakiś uczeń i powiedział, że dla niego to nie jest żadne bohaterstwo. Przypomina mu to Forresta Gumpa, przygłupa, któremu, gdy powiedziano - leć, to leciał. Ten Polak, jak mu kazano, poszedł z szablą na czołgi, a ja na jego miejscu bym się okopał, strzelał zza drzewa, u ży ł granatów przeciwpancernych, tłumaczył uczeń. Polacy walczyli bohatersko, ale cóż mogły zrobić szwadrony kawalerii, szable przeciwko czołgom - taki jest obraz kampanii wrześniowej w podręcznikach. (...) Nigdzie nie ma wątku Enigmy. Mam podręcznik angielski, który dostałem od mojego przyjaciela, prof. Broka w Oxfordzie, i tam jest siedem stron o technice na usługach aliantów. O nas nic. Nie ma tego wątku także w innych zachodnich podręcznikach. Nie ma Monte Cassino, Narwiku. Polacy poza Wrześniem nie istnieją. (...)
- Czy ma pan jakąś receptę na to, co powinniśmy zrobić, by wrócić do światowych podręczników?
- Jeśli politycy nadal będą nawzajem podrywać sobie autorytet, ośmieszać się, kompromitować, to ten obraz poprzez prasę dotrze do autora podręcznika. I będzie to obraz wiecznie niezadowolonych wichrzycieli, u których zawsze się kotłuje, nie ma stabilizacji. To kształtuje nie najlepszy nasz obraz. Tragedia w tym, że jak mi się wydaje, do ludzi, którzy decydują o takim kształcie sceny politycznej, to nie dociera. Uważają oni, że mamy tak ugruntowaną pozycję w historii, że możemy sobie pozwolić nawet na niedopuszczalne zachowania. Tymczasem tak nie jest. Gdyby udało się uzyskać u nas taki consensus, jaki jest w Hiszpanii... Tam były podziały o wiele ostrzejsze, w wojnie domowej zginęło o wiele więcej ludzi niż u nas, gdy trwała walka o władzę. A potrafiono przejść do porządku dziennego, porozumiano się dla dobra kraju, uznano, że ocenę wojny domowej należy zostawić historykom. A u nas najpierw każdemu zagląda się do metryki, kim był kiedyś, co robił, gdzie należał. I wyrokuje się, czy może być państwu przydatny. W Hiszpanii nawet nie wolno nikomu wypominać, po czyjej stronie był w czasie wojny domowej. Uznano, że gdy będą spory, energia społeczna, cała para pójdzie w gwizdek i wszyscy na tym stracą. Jeśli Hiszpania rozwija się dobrze, to także dzięki temu consensusowi. Życzyłbym tego Polsce.
CYTATY Z IM PO R TU
POLITYKA fPolityka", nr 3/2001 r. Recenzje. Wieczne pióra.
Sensy chlebaPiotr Kowalski: Chleb nasz powszedni. 0 pieczywie w obrzędach, magii,
literackich obrazach i opiniach dietetyków - Ossolineum. W roc ław 2000, s. 251
Wedle podziałów utrwalonych w tradycji nauk humanistycznych różnica między socjologiem a antropologiem kultury polega na tym, iż ten pierwszy uwagę swoją skupia głównie na ludzkich zachowaniach, ten drugi zaś na wytworach pracy. A jednak każdy, kto czyta na przykład studia o magii ogrodów koralowych Bronisława Malinowskiego, wie, że nawet ten klasyk antropologii nie poprzestawał na analizie ogrodów uprawianych przez Trobriandczyków, lecz z podobnym zapałem drążył kwestie zwyczajów, obrzędów i rytuałów. N ie inaczej postępuje autor arcyciekawej i pięknie wydanej książki „Chleb nasz powszedni” Piotr Kowalski. Tematem i ośrodkiem rozważań jest w tym wypadku pieczywo, czyli, jak się wszystkim może wydawać, rzecz oczywista i żadnych objaśnień nie wymagająca. A jednak okazuje się, że „chleb powszedni” nie tylko różnie może wyglądać, ale też, w zależności od czasu
i kultury, jego produkowaniu, eksponowaniu i spożywaniu towarzyszyć mogą rozmaite czynności, dzięki którym nabiera on znaczeń szczególnych. Chlebem bywa bochenek kupiony w supermarkecie, ale i hostia. Żydowska maca, słowiański podpłomyk, arabska pida ewokują specyfikę ich kulturowego otoczenia, przez co mogą być znakomitą okazją do wglądu nie tylko w sferę kulinarną, lecz nawet magiczną. Chleb się spożywa, chlebem się wita, łamie się chlebem i chleba się nie wyrzuca. Chleb bywa motywem magicznych formuł i ludowych pieśni. Bywa też, co najważniejsze, znakiem kulturowej tożsamości. Przykład chleba pokazuje wreszcie niezwykły związek między zróżnicowaniem i podobieństwem kultur, związek nieustannie i wciąż na nowo odkrywany przez wnikliwych antropologów.
Mirosław Pęczak
luty - marzec 2001 35
Un iwersytet w t rybach prasyPod tą winietą kontynuujemy - rozpoczęty w 21. numerze „Indeksu" - cykl publikacji o naszej uczelni, jakie ukazywały się przed laty na łamach prasy. Szczególnie ożywioną dyskusję wywołała idea powołania w Opolu uniwersytetu - dziś prezentujemy reportaż Mariusza Urbanka pt. „M ałe jest piękne?", opublikowany w „ITD" w 1986 roku. Przypominamy też postać Zdzisława Kowalczyka, współtwórcy „Famy", pisma wydawanego przez studentów WSP.
„ITD " nr 11, 16 marca 1986 r.
Małe jest piękneUniwersytet Wrocławski od uniwersyteckich Kato
wic dzielą 184 kilometry. Pomiędzy nimi, 84 kilometry od Wrocławia i 100 kilometrów od Katowic, leży O pole. Opole uważa, że nie stanie się nic złego, jeśli między uniwersytetami: wrocławskim i śląskim, w środku, powstanie jeszcze jeden - piastowski.
Najbardziej do wyliczeń kilometrowych przywiązany jest docent doktor habilitowany Jan Korbel. W lokalnej prasie i okolicznościowych wydawnictwach dowodzi, że przez uniwersytet w Opolu wcale nie będzie uniwersytetów za dużo. Za przykład posłużyła docentowi Korbelo- wi RFN. W Północnej Nadrenii-Westfalii - oblicza - na 34 tys. km kwadratowych i przy 17 milionach mieszkańców jest 9 uniwersytetów, a 5 z nich mieści się na linii 150 km. Dortmund od Bochum dzieli 17 km, Kolonię i Bonn - 28, a Düsseldorf i Kolonię - 40 kilometrów. Zaś w Badenii-Wirtembergii 9 milionów mieszkańców ma także 9 uniwersytetów. A więc jeden uniwersytet na milion ludzi.
Opolszczyzna także liczy milion mieszkańców, a uniwersytetu me ma.
Docent Jan Korbel, na co dzień politolog, liczy jeszcze i w inny sposób. Południe Polski, najliczniejsze i najbardziej uprzemysłowione, ma tylko trzy uniwersytety (w Krakowie, Wrocławiu, Katowicach), a reszta Polski ma ich aż osiem.
Profesor Stanisław Kochman, rektor WSP i pierwszy w historii nauki polskiej rektor rusycysta, przede wszystkim chce podkreślić, że nie ma kompleksów.
- Myślimy tu wszyscy o uniwersytecie - mówi - to prawda, i nie jest to żaden pow ód do wstydu. Wytyczanie sobie dużych celów nie może kompromitować. Ta
uczelnia - opowiada - rosła wraz ze swoimi absolwentami. Dzisiaj profesorami są tutaj ci, którzy trzydzieści lat temu startowali jako asystenci. Sami się rozwijali, kształcili warsztat, uczniów, i w pew nym momencie formuła zawodowej tylko szkoły pedagogicznej stała się za ciasna. Do jej rozszerzenia zmusza czas.
Rektor Kochman sam jest wychowankiem opolskiej WSP, później przeniósł się na 6 lat na Uniwersytet Gdański i po sprawdzeniu się tam i zdobyciu profesury wrócił do Opola.
- Proszę zrozumieć jedno - mówi - nie chodzi tu przecież wyłącznie o zmianę szyldu na bardziej nobilitujący, a o coś dużo poważniejszego.
Profesor Kochman uważa, że perspektywa dla uczelni wyższych jest tylko jedna. Ta perspektywa to uniwersytet XXI wieku.
Nadanie pierwszego doktoratu honorowego W SP w Opolu prof. Bogdanowi Suchodolskiemu. Od lewej: promotor prof. Teodor Musioł, w głębi - prof. Henryk Borek, w środku - red. Janusz Maćkowiak z PR w Opolu; prof. Bogdan Suchodolski. 3 października 1985 r.
36 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)
Od lewej: prof. Feliks Pluta, dziekan Wydziału Filologiczno-Histo- rycznego WSP; prof. Henryk Borek; prof. Marian Kaczmarek, prorektor W SP; prof. Leon Komincz.
Nie można od tego uciec. Trzeba stworzyć warunki dla kształcenia wszechstronnego, uniwersalnego w całym tego słowa znaczeniu. Przecież każdy, także ten nauczyciel XXI wieku musi posiadać wiedzę obudowaną informatyką, prawem, ekologią, a tego - proszę darować - na zawodowych kursach, w formułę których chce się włączyć WSP, zrobić się nie da. Rektor Stanisław Kochman zdaje sobie sprawę, choć mówi to po trosze z goryczą, że szkoły pedagogiczne są najzwyczajniej wygodne dla uniwersy
tetów. Zwalniają je z odpowiedzialności za poziom wykształcenia nauczycieli i, w dalszej kolejności, za poziom wykształcenia ogółu Polaków. Po prostu jest winny. I tak jakoś wszyscy na to się zgadzają. A przecież 60 procent nauczycieli wykształciły właśnie uniwersytety.
A Opole wcale nie chce być chłopcem do bicia za darmo. Opole chce mieć własny Uniwersytet Piastowski i Opole porównuje. Wyższa Szkoła Pedagogiczna ma w tym roku akademickim 70 samodzielnych pracowników naukowych, a wśród nich 22 profesorów. Pośród 8 istniejących w Polsce WSP tylko krakowska może się równać z opolską. Pozostałe, także te w Kielcach i Rzeszowie, o uniwersyteckich aspiracjach, są daleko w tyle. A Opole porównuje dalej. Gdy przekształcano w uniwersytet WSP w Katowicach, miała ona tylko 38 profesorów i docentów, a WSP gdańska miała ich 63, wliczając w to uczonych zatrudnionych na pól etatu lub dojeżdżających na drugi etat. A Opole ma
70 własnych, a do tego jeszcze 150 adiunktów na drodze do habilitacji. Ale Opole nie chce zostać uniwersytetem już dziś, chce sięgnąć po prawa uniwersyteckie najwcześniej w 1990 roku. Bo na rok 1990 rok Opole zaplanowało sobie posiadanie już 140 własnych samodzielnych pracowników naukowych. Wtedy nikt już nie będzie mógł zarzucić mu naukowej niedorosłości. A w roku 2000 - ponieważ to także Opole zaplanowało - będzie już w Opolu 220 profesorów i docentów.
Inauguracja roku akademickiego 1985-86. Od lewej: doc. Adam Suchoński, doc. Bolesław Grabowski, doc. Mieczysław Piróg, doc. Zygmunt Łomny - prorektor WSP, prof. Witold Wacławek - prorektor WSP, rektor W SP Stanisław Kochman, prof. Jerzy Pośpiech - prorektor WSP, doc. Zbigniew Romanowicz.
luty - m arzec 2001 Uniwersytet w trybach prasy 37
Od lewej: doc. Jan Korbel, doc. Adam Suchoński, doc. Bolesław Grabowski.
I to tylko - marzy Opole - na uniwersytecie.Docent Stanisław Nicieja, historyk, autor monografii
opolskiej WSP, uważa, że Opole jako miasto spełnia wszelkie wymogi niewielkiego, bo niewielkiego, ale właśnie miasta uniwersyteckiego.
- Ma ducha, atmosferę uniwersytecką - mówi - w Opolu coś pozostało z tego, że zawsze było miastem stołecznym, stolicą regionu, księstwa, rejencji. Ale uczelni z prawdziwego zdarzenia nie było tu nigdy.
Docent Nicieja, jeden z najmłodszych w kraju docentów w naukach humanistycznych, sporo podróżuje po Europie. Pracuje właśnie nad dziejami łyczakowskiej nekropolii i utrzymuje kontakt z żyjącymi poza Polską lwo- wiakami. I - powiada - widzi tam, jak znakomicie funkcjonują uniwersytety w małych miastach, we Fryburgu, Heidelbergu. Uniwersytety, które służą jednej tylko ziemi. A przecież tutaj - Stanisław Nicieja należy do ludzi łatwo zarażających innych swoim entuzjazmem - jest
M IEJSC E UNIKALNE.Tylko w tym jednym miejscu, na Śląsku Opolskim, po
został milion rdzennych mieszkańców. I do tego miliona nie domieszano nowej wartości, takiej, jak choćby lwowska, która stworzyła przecież uniwersytecki Wrocław. Ta śląska ziemia, przecież nie hołubiona przed wojną, dalej jest uboga. Indywidualności uciekają. Przecież gdy chce studiować ktoś naprawdę zdolny - wybiera uniwersytet. Szyld ściąga. A gdy wyjedzie - nie wraca. Na Śląsku po
zostają ci po selekcji negatywnej. Może dlatego właśnie wyjeżdżają z kraju? Może wcale nie czują się tu potrzebni? Na Opolszczyźnie najmniej sprzedaje się „Polityki”, najmniej czyta pism kulturalnych. I właściwie nikomu nie zależy na zmianie tego. Tak, jakby nic się nie zmieniło tu od powojnia i zachód Polski był ziemią, w którą me warto inwestować.
Nie można przecież - jest w tym, co mówi docent N icieja i inni w Opolu, coś z żalu - traktować Opolszczyzny wyłącznie jako regionu, który da masło, chleb i mięso, a inteligencję to podeślą z Warszawy. I tak województwo opolskie zajmuje w produkcji przemysłowej i rolnej 7 miejsce w kraju, a pod względem kadry z wyższym wykształceniem - 22.
Opole z rozrzewnieniem wspomina czasy, gdy I sekretarzem KW był tu Andrzej Żabiński. Jaki był, taki był - wspomina Opole - ale myślał nie na jutro, tylko z rozmachem, na następny wiek. Jak Żabiński postawił w Opolu teatr, to wstydzić się go nie trzeba będzie jeszcze długo. Jak zaplanował dom handlowy, to taki, że zgubić się można. I pewnie gdyby nic się nie wydarzyło - mówi Opole - byłby uniwersytet. Taki, jaki Gierek załatwił Katowicom. Bo Opole wie, że najważniejsze, żeby ktoś ważny, tam w Warszawie, się przekonał. Inaczej szanse są niewielkie. Opole pamięta, że minister Miśkiewicz, obejmując resort, powiedział, iż będzie starał się zmniejszyć liczbę małych ośrodków naukowych. Opole nie liczy więc na ministerstwo. Ale Opole starannie przechowuje wszystkie dowody poparcia. I to, kiedy mówił o uniwersytecie w Opolu prof. Kotarbiń
38 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)
Autor reportażu pt. „Małe jest piękne?" Mariusz Urbanek w towarzystwie rektora UO prof. Stanisława S. Nicieji.
ski. I całkiem niedawny wywiad prof. Suchodolskiego. I nawet to „Zycie Warszawy”, w którym ktoś napisał, że najlepszą drogę do uniwersytetu wybrało właśnie Opole.
— Bo - mówi docent Nicieja - nawet jeśli nie miałyby jeszcze długo spełniać się nadzieje opolan, to nie wolno kategorycznie odbierać im wiary. Bo kiedy nadzieja zginie, to cała ta naprawdę dobra robota na opolskiej WSP przepadnie. Ci, którzy tu są, bo mają cel, rozjadą się za miedzę. Choćby po to, by wyjeżdżając za granicę nie musieć tłumaczyć, że WSP to nie taka większa szkoła średnia, ale normalna uczelnia.
Docent Nicieja jest pewien, że gdy tylko ogłosi pracę o łyczakowskim cmentarzu i doda ją do książek, jakie już wydrukował, to na pracę na uniwersytecie na pewno nie będzie musiał czekać.
- Trzeba zdać sobie sprawę - mówi - że nie uda się tu stworzyć patriotyzm u ogólnopaństwowego, polskiego, bez patriotyzm u lokalnego, śląskiego. A bez dowartościowania tej ziemi, ugoru się nie użyźni.
Czesław Miłosz - powiada Stanisław Nicieja, który sam opolaninem nie jest, urodził się w Strzegomiu - napisał w którymś z esejów, że tylko na styku polsko-litewskim, polsko-ukraińskim powstawały indywidualności, a graniczna grusza polsko-niemiecka była i jest jałowa. Tak dalej myśleć nic można.
Profesor Janusz Kroszel, dyrektor Instytutu Śląskiego w Opolu, placówki naukowej niezależnej od WSP, uważa - czemu dał wyraz w prasowych wypowiedziach - że w Opolu praktycznie
UN IW ERSYTET JUŻ ISTNIEJE,tyle tylko, że brak mu jeszcze odpowiedniej nazwy.
Przecież - argumentuje profesor Kroszel - uczelnia, w której plany nauczania są identyczne jak na uniwersytetach, pracownicy muszą spełniać te same ustawowe wymogi i parać się nie tylko dydaktyką, ale i badaniami naukowymi, jak każdy pracownik uniwersytetu, me jest już tylko szkołą zawodową.
A niesprawiedliwe jest - wywodzi profesor Kroszel - że ranga uczelni kształcących nauczycieli przedmiotów przecież nie najważniejszych, bo wychowania fizycznego, m uzycznego, plastycznego, jest wyższa, bo nadano im status akademii. A nauczycieli przedmiotów podstawowych uczy się w szkołach.
Dlatego właśnie - prof. Kroszel podkreśla to wyraźnie - jest on nie za „utworzeniem” w Opolu uniwersytetu, ale za nadaniem tej nazwy WSP w Opolu, która otwierając już kilka kierunków niepedagogicznych, przestała mieścić się w ciasnej formule.
Opole chce uniwersytetu. Nie chce uczelni wielkiej, chce dobrego, małego uniwersytetu, rzetelnego w kształceniu i wybitnego w kilku dziedzinach. Opole nie twierdzi, że małe w wydaniu opolskim będzie piękne. Opole chce, żeby małe było dość ładne. I żeby było dla Opola. Żeby opolscy plastycy, jak zmarły niedawno Jan Borowczak, nie
musieli uczyć młodzieży na wydziale plastycznym Uniwersytetu Toruńskiego.
Opole obiecuje, że nikogo nie wyrzuci, jak wyrzucano w Szczecinie szkoły średnie, aby przejąć dla uniwersytetu potrzebne budynki. To, co istnieje i to, co już jest zatwierdzone w planie i budżecie do wybudowania w ciągu najbliższych 5 lat, wystarczy. Najgorzej jest z akademikami. Do trzech istniejących, za cztery lata dobuduje się czwarty. Piąty będzie dom asystenta. Ale to dla uniwersytetu za mało, choć Opole ma wystarczająco dużo miejsca dla studentów. Ale dysponuje nim Wyższa Szkoła Inżynierska.
ALE OPÓLE NIE POWIEDZIAŁO JESZCZE WSZYSTKIEGO. OPOEE CHCE NIE TYLKO WŁASNEGO UNIWERSYTETU. CHCE TAKŻE, ABY WSI STAŁA SIĘ NIEDŁUGO POLITECHNIKĄ PIASTOWSKĄ.
Mariusz Urbanek
Reportaż „ Małe jest piękne?” należy do wczesnych tekstów znanego dziś reportażysty, publicysty i komentatora, początkowo „Wprost”, a obecnie „Polityki” i „Odry” - Mariusza Urbanka, autora interesujących książek, m.in. o Bolesławie Wieniawie-Długo- szowskim pt. „Szwoleżer na Pegazie”, o Leopoldzie Tyrmandzie pt. „Zły Tyrmand” i Stefanie Kisielewskim pt. „Kisiel”
Mariusz Urbanek pochodzi z Namysłowa. Jest absolwentem Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego. W czasie gdy pisał przypominany na łamach „Indeksu” tekst, miał 26 lat i był dziennikarzem bardzo popularnego w środowiskach akademickich tygodnika studenckiego „ITD”. Ponieważ aktualna była wówczas sprawa powołania nowych uniwersytetów w Rzeszowie, Kielcach, Zielonej Górze i Opolu, redakcja „ITD” zasugerowała swoim współpracownikom, aby przedwczesne ambicje tych środowisk ośmieszyć w stosownych reportażach. Mariusz Urbanek tego nie zrobił, chociaż w swoim tekście zastosował elementy persyflażu.
luty m arzec2001 Uniwersytet w trybach prasy 39
Andrzej Rosiewicz na Zimowej Giełdzie Piosenki Studenckiej w Opolu (1969 r.) debiutuje piosenką „Student żebrak, ale pan".
Była kiedyś „Fama"...Zdzisław Kowalczyk, autor zamieszczonego niżej felie
tonu zatytułowanego „Świętości szargać, czyli paszkw il na profesorów” był bez wątpienia wielką indywidualnością opolskiego środowiska studenckiego lat sześćdziesiątych.Urodzony w Kotwasicach, do Opola przyjechał studiować polonistykę. O d początku, odziany w wytarty płaszcz-suk- manę firmy „Uroda” i wyrzekający na idiotów, szokował profesorów i studentów. Nieformalny „kierownik” holu w akademiku „Mrowisko”, rychło dał się w Opolu poznać jako zdolny i drapieżny publicysta, najpierw w „Naszych Sprawach” (deBill), a potem w „Famie". Nie znał autorytetów i świętości - krytykował profesurę (cytowany niżej „...paszkwil na profesorów”), macierzystą uczelnię (pisał o niej: Wyższa Szkoła Podstawowa), Warszawę („Spotkanie z pluskw ą”), Zrzeszenie Studentów Polskich („Konfrontacje”), kpił także z rówieśników („Matrymonialne”).Studia ukończył w roku 1967, pisząc pracę magisterską o twórczości Józefa Mortona. Po studiach przez chwilę był nauczycielem, potem wziętym reporterem i felietonistą we „Współczesności”, „Literaturze”, „Życiu Literackim”,„ IT D ”. Książkowy debiut miał późno (rok 1979), ale za to wydał od razu dwie pozycje („Nie chodź dziewczyno do miasta" i „Byłaś moim światem”). Potem wydał jeszcze w roku 1981 tom reportaży „Kara za życie”. Odszedł o wiele za wcześnie - 6 września 1984 roku - w wieku zaledwie 42 lat. Została po nim legenda.
Do legendy przeszło także pismo ówczesnych studentów WSP „Fama”.
Szokowało i denerwowało mottem: „ / m ity mają n ity”, Teatr Studencki „Feniks" (WSP, 1974 r.) i jego twór-wziętym z Leca, ogromną niekonwencjonalną graficznie pie- ca - Stanisław Budziak.
40 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)
„Chrzciny" akademika „Kmicic"(1975 r.) Daniel Olbrychski - u szczytu popularności - i obecny rektor UO prof. Stanisław S. Nicieja.
czątką, okładką numeru ze stycznia-lutego 1967 roku (o treści: „Dlaczego tak bardzo chcesz żyć, skoro za niewielką opłatą przygotujemy ci trumnę, która na długo pozostanie w pamięci twoich najbliższych. Do ciebie należy tylko umrzeć. My załatwimy resztę. Wyrób trumien Opole, Sienkiewicza 7”) i przede wszystkim zawartością kolejnych numerów. Zdzisław Kowalczyk chlastał polemicznie wszystkich i wszystko, Harry Duda publikował słynny „Spis debilów Panam Buco”, za co go odsądzi, porą „po- marcową”, od czci i wiary partyjny publicysta. A Jerzy Wróblewski obrażał śmiertelnie najnudniejszego z opolskich satyryków, który ponoć z „ciepłym” jeszcze numerem „Fam y” biegł rączo po ratunek do Komitetu Wojewódzkiego PZPR na ulicę Ozimską. Swoje pierwsze wiersze publiko
wali w „Famie” Marian Buchowski, Jan Ch. Feusette, Stanisław Nyczaj i Rena Marciniak, a artykuły i felietony - dzisiejsi profesorowie: Bartłomiej Kozera (jako KO-BA), Wiesław Lesiuk i Janusz Sawczuk.
Twórcy „Famy” pochodzili w większości z miasteczek i wsi (vide Kotwasice Kowalczyka) i nierzadko byli pierwszymi w rodzinach, którzy poszli na studia. Prowincjonalnych kompleksów w nich jednak nie było, a jeśli się ujawniały, to raczej jako próba epatowania otoczenia. „Fama” trafiła na dobry czas opolskiego środowiska studenckiego, gdy uczelnią kierowali rektorzy rozumiejący środowisko studenckie, a nie skamieniali za biurkami administratorzy. W tych młodych ludziach były rozliczne talenty, twórczy ferment i ochota do pracy, której tak bardzo brakuje dzisiejszym rocznikom studenckim. Wydawali pismo, przygotowywali „Piastonalia” (a były one wtedy czasem wesołej i twórczej zaba
wy), organizowali renomowaną giełdę piosenki studenckiej, na której debiutował m.in. Andrzej Rosiewicz. Można chyba zaryzykować tezę, że tamto pokolenie studenckie, pokolenie „Famy”, było najbardziej twórczym pokoleniem, jakie zaistniało w dziejach opolskiej uczelni.
„Fama” nie przetrwała, bo nie mogła przetrwać, wydarzeń marca roku 1968. Niesławnej pamięci dziennikarz Stanisław Galos opisał wówczas „rzetelnie” w „Trybunie Opolskiej” prawdziwe oblicza redaktorów „Famy”, posługując się określeniami: bananowa młodzież, podejrzani politycznie, bez moralnego kręgosłupa, grafomani...
I to już był koniec najciekawszego studenckiego pisma w Opolu. Maciej Borkowski
(Instytut Śląski w Opolu)
„Fama", miesięcznik studentów WSP w Opolu, nr 3 (10), kwiecień-maj 1966 r. felieton Zdzisława Kowalcżyka
„Świętości szargać, czyli paszkwil na profesorów!"
Leżałem sobie na łożu i nagle spłynęło na mnie natchnienie. Nie żadna tam mizerna, zdychająca poetycka chabeta, która nawiedza poetów z KKMP, nie żaden tam poetycki wałach ze skrzydełkami, którego zowią Pegazem, ale jurny, ognisty, felietonowy ogier. Zarżał niecierpliwie, wierzgnął kopytami, aż skry się posypały z mego drewnianego wyra, potężnym kopnięciem zrzucił mnie z niego i pióro do ręki mi wcisnął. Atrament do pióra napłynął jak krew do twarzy, pióro się niecierpliwi, denerwuje, wścieka, z ręki wyrywa, papieru na gwałt szuka, papier znalazło i tańczy po nim wściekle. Mózg gorączkowo pracuje, tematu szuka, tematu szuka...
- Żadnych banałów! - rży mi ogier wprost do ucha - i żadnych pionków. Żadnych tam studentów, dzia
łaczy, prezesów i żadnych dziewcząt. A ni m i się waż! Świętości szargaj! N a świętości - huzia! Kop! Drap! W ierzgaj! K w icz! Gryź!...
- Dobrze, dobrze, m ój ogierze kochany, ale kogo, na miłość boską, K O G O Ś
- Ja ci pokaże, ty wstrętny tchórzu! I ty śmiesz fe lietonistę udawaćś O byś do KKM P w stąpił! W „Trybunie O polskiej” wiersz wydrukow ał! Tomik w „Śląsku ” w ydał! O by cię Pegaz nawiedził.
- Oszczędź m i tych straszliwych przekleństw, ogierze najdroższy. N ie zabijaj. W olałbym samobójstwo popełnić, niż poetą zostać, do KKM P wstąpić, wiersz w „ Trybunie” wydrukować, tom ik w „Śląsku ” wydać, Pegaza w dom przyjąć. Błagam, pow iedz K O G O Ś
luty - marzec 2001 Uniwersytet w trybach prasy 41
Budowa boiska przed akademikiem „Mrowisko", 1968 r.
- Profesorów, durniu, profesorów! Asystentów, magistrów, doktorów, docentów, rektorów, dziekanów, profesorów zwyczajnych i nadzwyczajnych... Paszk w il na nich pisz!
- Zm iłu j się nade mną, Boże felietonistów i paszkwilantów. Stypendium m i nie odbieraj, ze studiów mnie nie w ywalaj, kariery życiow ej m i nie łam, p rzed wysoką komisją dyscyplinarną nie stawiaj, egzaminy pozw ó l zdać.
- Ja ci pokażę karierę życiow ą! Nauczycielem chciałbyś być - coś Profesorem gim nazjalnym - co?!! A masz! (Tu Bóg kopnął mnie tak delikatnie w mój biedny, pusty łeb, ugryzł mnie tak pieszczotliw ie w odstające ucho, aż zaw yłem z bólu i szczęścia.) Do redakcji - w cwał! N a wyboistą i błotnistą drogę dziennikarstwa - galopem! W kierat publicystyki - do końca życia!
A teraz - p isz! Wszystko ci osobiście podyktuję. (Bóg zaczął ju ż m i dyktować pierwsze zdanie niebezpiecznego paszkwilu, ubłagałem go jednak o chwilę przerwy na osobiste refleksje, które czym prędzej notuję).
Wybaczcie mi, panowie profesorowie, asystenci, doktorowie, docenci, rektorowie, dziekani, adiunkci, zw y czajni i nadzwyczajni profesorowie, nauki bogowie, że ja, m izerny student, patentowany leń, dyletant i ignorant, ośmielam się pióro swoje na was podnieść, paszkw il na was pisać, świętości szargać, niby pchła słonia atakować. To nie ja. To on. Mój koń. Ogier. Bóg. On mnie szanta... - Milcz, zdrajco! A n i słowa! Kwicz i rżyj, jak ci każę.
* * *
Z daleka wydawaliście się potężni i groźni. Patrzyłem na was jak na bogów z Olimpu. Czytałem wasze księgi, wasze uczone rozprawy. Imponowaliście mi. Podziwiałem was i bałem się was.
Z bliska okazaliście się przede wszystkim ludźmi. Staliście się bogami jedynie na egzaminach. Ale egzaminy zdaje się tylko dwa razy do roku, N iektórzy z was są
sławni, znani w całym kraju i na świecie. Nie wszyscy jednak jesteście dobrymi wykładowcami. Wasze wykłady są często nieciekawe, potwornie nudne. Czy zdajecie sobie zawsze sprawę z tego, gdy macie pretensje, że nie chodzimy na wasze wykłady ? Zawsze sądziłem, że jesteście nie tylko mądrzy, ale i sprawiedliwi. Musicie sami jednak przyznać, że na egzaminach nie wszyscy umiecie stwarzać właściwą, kulturalną atmosferę, nie zawsze jest to ocenianie naszych wiadomości, nie zawsze kierujecie się li tylko obiektywizmem, czasem dołącza do niego wasz aktualny humor i widzimisię. Jest wśród was paru ludzi, którzy na egzaminach są wręcz patologicznie groźni. Tak się jakoś dziwnie składa na ogół, że im ktoś z was ma niższy stopień naukowy, tym więcej studentów oblewa. Żądacie przykładów. Proszę bardzo.
Pan magister X oblewa co roku w pierwszym, terminie 70 % studentów, w drugim 40 %, a w trzecim 20 %.
Pani doktor Y w pierwszym terminie - 65 %, w drugim - 30 %, a w trzecim - 7 %
Pan doktor W w pierwszym terminie 70 %, w drugim 25 %, w trzecim 5,5%
Pan profesor 2 w pierwszym terminie nikogo nie oblewa.Pewnie myślicie, że chcielibyśmy, aby wszyscy egzami
natorzy byli tacy, jak profesor 2. To nieprawda. Nie prosimy was o taryfę ulgową. Domagamy się jednak obiektywizmu. Egzaminatorzy wręcz patologicznie groźni zapominają często o tym, że ich przedmiot nie jest kierunkowy, ale drugorzędny, drugoplanowy, uzupełniający i dodatkowy.
Przed niektórymi egzaminami i na niektórych egzaminach wytwarza się zbiorowa histeria, a czasem wręcz niezdrowa psychoza. Kto jest winien tego stanu rzeczy? Czy tylko studenci mało odporni nerwowo i psychicznie?
Pewien egzaminator z tytułem doktora zadawał na egzaminie takie mniej więcej pytania:
- Jak się Pani wabi?- C zy Pani zechciałaby takiego starego byka, jak ja?
42 Uniwersytet w trybach prasy INDEKS nr 2 (24)
Zimowa Giełda Piosenki Studenckiej (Opole, 1969 r.). Wokalista zespołu „Żacy" - Wiesław Błażejewski.
- Jak by Pani napisała pew ien znany wyraz: przez h, czy przez ch ł (Egzamin nie miał nic wspólnego z gramatyką historyczną).
- Dlaczego Pan jest taki łysy fŻądacie, abyśmy doskonale opanowali materiał. Żąda
cie, abyśmy recytowali z pamięci gotowe formułki, definicje, prawdy do wierzenia podane. Dlaczego nie zwracacie uwagi na nasze myślenie i na naszą inteligencję.
Wstyd się do tego przyznać, ale są wśród nas, nawet na starszych latach, ludzie mało inteligentni, ograniczeni intelektualnie, nieco przytępawi, debile w potocznym tego słowa znaczeniu.. Dlaczego pozwalacie, aby tacy studenci zdawali egzaminy na piątki i kończyli studia.
Mówicie, że takich ludzi nie m ał Gotów jestem podać ich nazwiska.
W niektórych naszych referatach pseudonaukowych nie ma ani jednego własnego zdania, ani jednej własnej myśli. Wszystko jest umiejętnie zerżnięte z różnych materiałów naukowych, odpowiednio powiązane ze sobą i nawet nie opatrzone cudzysłowem. Przywłaszczamy sobie czyjeś gotowe zdania, poglądy i sądy, dokonujemy zwykłej ordynarnej, intelektualnej kradzieży i zupełnie zgrabnej kompilacji, a w y nawet nie raczycie tego zauważyć. Bójcie się boga, panowie i panie. N ie mojego - felietonowego, ale swojego
- naukowego.
* * *
Uf... Mój felietonowy Bóg, nie żadna tam poetycka kobyła, i nie żaden poetycki wałach - opuścił mnie. Atrament odpłynął z pióra jak krew z twarzy, pióro się uspokoiło. Pora wracać na łoże.
Z.F-K.
O t A U C 2 C Z S N I A il&lOWiSKOWYCK ZMAGAJ*
-omcmNY;
Nadanie W SP w Opolu imienia Powstańców Śląskich (1971 r.). Studencka warta honorowa. Pierwszy od lewej - ówczesny przewodniczący ZSP Stanisław Szuba, trzecia od lewej - Halina Kamińska-Nabrdalik, wówczas studentka polonistyki, dziś dziennikarka Polskiego Radia w Opolu.
luty - m arzec 2001 43
Z REDAKCYJNEJ PO CZTY
„Opolski Akropol"Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem opublikowa
ny na łamach „Indeksu” (nr 23) ze stycznia bieżącego roku wywiad z JM Rektorem prof. St. S. Nicieją pt. „Opolski Akropol. Historia, dzień dzisiejszy, wizje przyszłości”. Temat ten interesuje mnie szczególnie, gdyż od kilku lat prowadzę badania nad dziejami klasztoru Dominikanów w Opolu oraz szpitala św. Wojciecha.
Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to, co robi obecnie rektor Nicieja, wkładając ogromny wysiłek i determinację, aby dawne historyczne zabudowania klasztoru dominikańskiego i szpitala św. Wojciecha przekształcić w główny budynek Uniwersytetu, jest rzeczą imponującą. Ze wszech miar popieram ideę, aby historię naszego młodego opolskiego Uniwersytetu wpleść w głęboką tradycję tej pięknej budowli wzniesionej przez naszych przodków w najwyższym punkcie Opola, na - jak to oryginalnie rektor nazywa - opolskim Akropolu.
Rzeczy ważne muszą ulegać mitologizacji i muszą budzić szerokie skojarzenia. Bardzo podoba mi się też idea, aby w cyklu obrazów odtworzyć, jak zmieniał się kształt w ciągu wieków budynku klasztornego i szpitalnego. Znając niektóre obrazy Edwarda Szczapowa myślę, że jest on zdolny udźwignąć to niezwykłe zamówienie stworzenia tryptyku malarskiego o budynku przyszłego rektoratu.
Zaangażowanie rektora Nicieji w przebudowę budynku poklasztornego, jego niemal codzienna obecność na budowie przypomina mi zachowanie Carla Aloisa Gaertha, który przed 150. laty w tym miejscu przebudowywał klasztor w szpital - w Sankt Adalbert Hospital. Z tym, że obecna przebudowa prowadzona jest z większym rozmachem, robi się to za większe pieniądze i na pewno bardziej gruntownie, bo - jak wyczytałem w wywiadzie - projekt przebudowy autorstwa Krystyny i Andrzeja Szczepańskich zwiększa kubaturowo cały gmach i dodaje mu 1/3 powierzchni.
Do informacji zawartych w wywiadzie pragnę dołączyć pewne uzupełnienia. O tóż Kruger, którego rycina z roku 1835 jest wykorzystana dla zilustrowania wywiadu, miał na imię Josef i był w Opolu miejskim inspektorem budowlanym. Myślę również, że warto dodać, iż obok proboszcza Carla Aloisa Gaertha duże zasługi w przebudowie opolskiego Akropolu miał jeden z jego następców na probostwie św. Krzyża - Wilhelm Porsch, który zbudował u schyłku XIX w. czerwony neogotycki budynek, znany nam jako szpital dziecięcy. Jak wiem, Uniwersytet wystąpił do władz miasta o przyznanie tego budynku, traktując go jako integralną część w zabudowie opolskiego Akropolu. Budynek ten nazywał się w tamtych czasach „Sierocińcem Porscha”, gdyż znajdował się w nim właśnie sierociniec.
Warto przypomnieć zupełnie dziś zapomnianą postać Wilhelma Porscha, który nosił niegdyś godność zasłużonego obywatela miasta Opola. Otóż urodził się on 7 listopada 1820 r. w Krapkowicach, w rodzinie sędziego miejskiego. Po ukończeniu gimnazjum w Głubczycach studiował teologię na Uniwersytecie Wrocławskim. W sierpniu 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Rok później został informatorem dóbr rodziny Schmakowskich w Radawie koło Olesna. W grudniu 1846 r.
rozpoczął pracę duszpasterską w Opolu, początkowo jako kapelan, a później jako wikary. Od 1853 r. był kuratorem interesującego nas tu szczególnie kościoła „Na Górce”, czyli kościoła dominikańskiego. 3 marca 1862 r. został proboszczem parafii św. Krzyża w Opolu. Był również dziekanem opolskim oraz pełnił funkcję kuratora szpitala św. Wojciecha w Opolu.
Pełnił również obowiązki spowiednika sióstr III zakonu św. Franciszka, a potem spowiednika nadzwyczajnego (od 1865 r.). W 1884 r. Porsch otrzymał nominację na komisarza biskupiego i radcę duchownego. Wtedy to wybudował klasztor i sierociniec dla dzieci w Szczepanowicach. Ale wszystkie swoje oszczędności i wielką pasję włożył w nowo budowany sierociniec dla dzieci, wchodzący w fundację św. Wojciecha w C)po- lu. W sierocińcu tym mogło znaleźć opiekę 80 dzieci. Poświęcenie budynku sierocińca na opolskim Akropolu nastąpiło 15 października 1894 r. Został on wybudowany w miejscu wyburzonego w 1893 r. domu dla nieuleczalnie chorych.
Sierociniec ten - jak już wspominałem - nazwany imieniem Porscha, według ówczesnych opinii był ozdobą placu Wilhelma. Tak w czasach pruskich nazywał się dzisiejszy plac Kopernika, jeszcze przed dziesięciu laty znany pod nazwą plac Armii Czerwonej.
W pomieszczeniach „Sierocińca Porscha” znajdował się obraz - portret fundatora z następującą dedykacją: Na wieczną pamięć o fundatorze sierocińca, kanoniku Po- rschu, z czcią poświęcony. Mistrz budowlany Paul Buffa.
Wilhelm Porsch zamierzał również rozpocząć budowę nowego szpitala, tego, który dzisiaj stoi przy ulicy Katowickiej. Zdążył jedynie wykupić działkę budowlaną w tym rejonie Opola. Dlatego też aż do roku 1945 obecna ulica Kośnego, prowadząca od placu Kopernika do ulicy Plebiscytowej, nazywała się Porschstrasse.
Porsch był działaczem centrowym. W 1884 r. został wybrany z okręgu opolskiego posłem do Landtagu w Berlinie, pełniąc tę funkcję do 1887 r. Należał też do osób, które usiłowały przeszkodzić w wydawaniu „Gazety Opolskiej” Bronisława Koraszewskiego. Był autorem odezwy wydanej w Opolu 5 listopada 1890 r., wzywającej księży do bojkotu „Gazety Opolskiej”, której celem - zdaniem Porscha - nie była ochrona interesów ludu, ani zaspokojenie jego moralnych i materialnych potrzeb, lecz „polska propaganda, która za polskie pieniądze usiłuje budzić w naszych gminach nastroje, które są im całkowicie obce. Nasz lud - oświadczał Porsch - nie jaoczuwa się do żadnej przynależności do dawnego państwa polskiego”.
W 1894 r. za swoją wierną służbę kapłańską Porsch został kanonikiem honorowym kapituły wrocławskiej. Odznaczony był krzyżem kawalerskim Orderu Czerwonego Orła IV klasy. W 1887 r. został honorowym obywatelem miasta Opola. Zmarł 20 stycznia 1895 r. w Opolu. Uroczystości pogrzebowe w języku niemieckim odbyły się w kościele św. Krzyża, a w języku polskim w kościele „Na Górce”. Wilhelm Porsch pochowany został na cmentarzu przy ulicy Wrocławskiej. Jego nagrobek został zdewastowany po 1945 r.
Prof. Włodzimierz Kaczorowski Katedra Historii Śląska Uniwersytetu Opolskiego
44 INDEKS nr 2 (24)
Z cyklu: Głowy opolskieChory na śląskość,
chorował na nią i wtedy, kiedy by
ło tylu odwróconych. Od czasu do czasu - raz gorz
ko, kiedy indziej prześmiewczo -
mówi o ogłupia- czach ludu śląskie
go. 0 tych wczorajszych i tych
dzisiejszych. Z tylu różnych parafii.
Sam do własnej śląskości dookre-
śleń nie potrzebuje. Czasem tylko
zgrzeszy silesiocen- tryzmem. Żartuje
z innych, pokpiwa i z siebie. Wie
dużo. Z wielu dziedzin.
JO A C H IM (dla bliskich znajomych - Achim) GLENSK - historyk, filolog, kulturo- znawca, bibliograf, niemcoznawca, śląskoznaw- ca, prasoznawca (taki tytuł widnieje na profesorskiej wizytówce), zbieracz aforyzmów. Eru- dyta w dawnym dobrym stylu (chociaż kiedyś okazało się, że nie przeczytał dokładnie „ Rodu Zoilów ”, rozprawy Tadeusza Mikulskiego, jednego ze swoich mistrzów akademickich). Polemista. Facecjonista. Dyskutant uparty. Między dialogiem a monologiem; czasem skłonność do monologu bierze w nim górę. Po trosze żartow- niś, po trosze prześmiewca. Zawistnicy nie mogą się nadziwić: jak to możliwe, żeby jeden człowiek mógł tyle zrobić (tyle książek przeczytać, kilkadziesiąt książek napisać, ułożyć, wydać). A on tylko robi swoje. Cnoty śląskie pielęgnuje naprawdę, nie tylko o nich rozprawia. A przywary zwalcza. Czasem z dobrym skutkiem. Zajmuje się historią prasy nie tylko na Śląsku, próbuje zrozumieć to, co się nawarstwiło na szerokim pograniczu polsko-niemieckim w ciągu wieków, wydaje niezliczone bibliografie, układa antologie aforyzmów (tylko znawcy z prawdziwego zdarzenia wiedzą, ile tych antologii już się ukazało), ułożył nawet tom - „Aforyzmy o aforyzmach” (Opole 1991). Znaleźć się w antologiach Glenska... Marzenie tylu autorów aforyzmów. I nobilitacja. Bawi się ten uczony mąż, niczym mędrcy sprzed wieków, również astrologią (Przez pó ł drwiąco, przez pó ł serio...), układa czasem i horoskopy, przyznaje przy tym
Rys. Bolesław Polnar
skromnie, że robiłby to częściej i lepiej, gdyby nie ta matematyka...
Chory na śląskość, chorował na nią i wtedy, kiedy było tylu odwróconych. O d czasu do czasu - raz gorzko, kiedy indziej prześmiewczo - mówi o ogłupiaczach ludu śląskiego. O tych wczorajszych i tych dzisiejszych. Z tylu różnych parafii. Sam do własnej śląskości dookre- śleń nie potrzebuje. Czasem tylko zgrzeszy sile- siocentryzmem. Żartuje z innych, pokpiwa i z siebie. Wie dużo. Z wielu dziedzin. Wie nawet, o czym rzadko wspominają rozmnożeni ostatnio niby-znawcy twórczości Josepha von Eichendorffa, że wybitny poeta spychany dziś, nie wiedzieć po co, w stronę regionalizmu, napisał też taką sobie tragedię „Der letzte Held von Marienburg” (1830) i rozprawę na zamówienie rządowe - „Die Wiederherstellung des Schlosses der deutschen Ordensritter zu Marienburg” (1844). Miłośnik i znawca pisarstwa Witolda Gombrowicza, kiedy słyszy bezkrytyczne i nie zawsze szczere zachwyty nad wszystkim, co wyszło spod pióra poety z Łubowic rodem, podobno powtarza po cichu za bohaterem „Ferdydurke”: Jak to: zachwyca, kiedy nie zachwyca?
Między Tacytem a Sowizdrzałem. Powaga i skłonność do ironii. Do autoironii też. I do persyflażu. Erudycja i skrywane pasje literackie (ujawniły się chyba najpełniej w znakomitej próbie portretu Zbyszka Bednorza). Przekora. Podnosił podczas tylu głosowań rękę zazwyczaj nie tak jak się spodziewano. Inaczej niż większość. Czasem robił to z przekory, dla zabawy, z niechęci do występowania w chórze, częściej dla zwyczajnej przyzwoitości. Szacunek dla wiedzy, praca nieustająca, poczucie humoru, stwarzanie sytuacji komicznych. Ponoć kiedy rozdawano ordery i odznaczenia (sam ma ich trochę też, ma nawet i bardzo ceni, choć to tylko brąz, odznakę „Za zasługi dla straży pożarnej”, otrzymał ją za napisanie broszury poświęconej dziejom straży ogniowej w rodzinnej, podopolskiej wsi), z udaną powagą cytował kąśliwe aforyzmy0 odznaczanych. Humor broni go przed patosem, żart pomaga w zachowaniu dystansu do wielu spraw tego świata. O Śląsku rozprawia ze znawstwem, bez względu na koniunkturę, racje serca i racje rozumu zestawia. Stara się robić sine ira et studio. Osobny i oddzielny. Ścichapęk. Z wielu stron rzecz ogląda. I kilka razy. Uprawia gry i prowokacje intelektualne. Odbywa swoje ciągłe, imaginacyjne podróże w czasie1 przestrzeni.
Adam Wierciński
luty - marzec 2001 45
Odeszła d18 stycznia 2001 roku zmarła -
przeżywszy 83 lata - dr nauk humanistycznych w zakresie pedagogiki Antonina Sawicka.
Po drugiej wojnie światowej, w ramach repatriacji z Kresów Wschodnich, osiedliła się w Opolu i tutaj spędziła całe swoje dorosłe życie. Od pierwszych lat powojennych do końca życia poświęciła się wychowaniu przedszkolnemu. Tutaj, na Opolszczyźnie, zakładała pierwsze placówki wychowania przedszkolnego, a potem sprawowała nad nimi nadzór pedagogiczny ze szczebla powiatowego i wojewódzkiego.
Pracę zawodową łączyła z zainteresowaniami naukowymi i metodycznymi. Swoje doświadczenia i refleksje pedagogiczne opisywała i upowszechniała w specjalistycznych czasopismach pedagogicznych. Jej zasługi na tym polu szybko dostrzeżono w Warszawie, dokąd przeniesiono Ją w 1961 roku. Tam wpierw kierowała przedszkolem, a później powierzono Jej funkcję redaktora w czasopiśmie „Wychowanie w Przedszkolu”. Po dwudziestu
Wiesław Lesiuk, dyrektor P IN Instytutu Śląskiego oraz profesor zwyczajny Uniwersytetu Opolskiego, otrzym ał Złoty Medal Uniwersytetu Śląskiego w Opawie za za-
Medal z Opawysługi w stymulowaniu współpracy naukowej między Czechami i Polską. Prof. Lesiuk, historyk i politolog, ma w dorobku ponad 360 publikacji naukowych, w tym 11 ksią
żek autorskich i współautorskich. Jest on jednym z czterech obcokrajowców, którzy otrzymali to wyróżn ien ie .
BEZ
Zaproszenie na konferencjęuczycieli, zastosowanie technologii informacyjnej w edukacji, aktualne problemy dydaktyk przedmiotowych.
Zgłoszenia udziału w konferencji należy przesłać do dnia 30. 03. 2001 r. na adres przewodniczącego Komitetu Organizacyjnego Konferencji: dr hab. Ryszard Gmoch, prof. UO, Uniwersytet Opolski, Instytut Nauk Pedagogicznych, Zakład Podstaw Kształcenia i Pomiaru Dydaktycznego, ul. Oleska 48, 45-052 Opole, tel. (0 77) 454 58 41 wew. 2353, faks: (077) 454 10 05. e-mail: [email protected]
Szczegóły dotyczące konferencji - pod wyżej podanymi adresami.
Organizatorzy konferencji Prof. dr hab. Ryszard Gmoch
Prof. dr hab. Aleksander Sztejnberg
Instytut Nauk Pedagogicznych i Instytut Chemii Uniwersytetu Opolskiego organizują w dniach 29-30 czerwca 2001 r., w Centrum Kultury i Nauki Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Opolskiego w Kamieniu Śląskim, X Międzynarodową Interdyscyplinarną Konferencję na temat: JAKOŚĆ KSZTAŁCENIA - KOMPETENCJE NAUCZYCIELA.
Konferencja ta poświęcona będzie aktualnym problemom edukacji na różnych szczeblach kształcenia. W trakcie konferencji przewiduje się zorganizowanie między innymi sesji poświęconych następującym zagadnieniom: reforma systemu edukacji, programy nauczania i podręczniki szkolne, pomiar jakości pracy szkoły - sprawdzanie i ocenianie osiągnięć uczących się, kształcenie i doskonalenie na-
r Antonina Sawickalatach wróciła do Opola, pełniąc nadal funkcję redaktora naczelnego „Wychowania w Przedszkolu”.
W roku 1982 została zatrudniona w WSP w Opolu i na tej uczelni się doktoryzowała. Dorobek publikacyjny zmarłej dr Antoniny Sawickiej jest olbrzymi - obejmuje m.in. kilka książek oraz ponad dwieście artykułów, drukowanych w czasopismach ogólnopolskich i zagranicznych. Swoje główne zainteresowania koncentrowała wokół współpracy przedszkola z rodzicami. Tej tematyce poświęciła jedną z pierwszych swoich książek.
W Instytucie Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Opolskiego (dawnym Instytucie Pedagogiki Wczesnoszkolnej) prowadziła wykłady z pedagogiki przedszkolnej.
Dr Antonina Sawicka w interakcjach społecznych wyróżniała się wspaniałymi cechami osobowościowymi. Była nadzwyczaj uczynna, koleżeńska, empatyczna i opiekuńcza. Szczególną pomoc okazywała młodszym nauczycielom akademickim. Każdego zachęcała do pozytywnego myślenia.
Odejście dr Antoniny Sawickiej wywołało wielki żal wśród grona nauczycieli akademickich Instytutu Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Opolskiego. Dla uczczenia pamięci i zasług Zmarłej jedna z sal dydaktycznych Collegium Pedago- gicum otrzyma wkrótce imię Antoniny Sawickiej.
Tosiu! Pozostaniesz na zawsze w naszej pamięci!
Prof. zw. dr hab. Władysław Puślecki Dyrektor Instytutu
Studiów Edukacyjnych UO
46 INDEKS nr 2 (24)
Fizyka filozofią naszych czasówPraca laureatki ma z konieczności tytuł hermetyczny -
jest pracą z fizyki i trafiła pod osąd znakomitości w tej dziedzinie wiedzy w Polsce - ale w istocie dotyka tematyki otwartej i ostatnio zaprzątającej uwagę specjalistów z bardzo rozległego kręgu dyscyplin, najżywiej zainteresowanych w dotarciu do samych źródeł poznania i zrozumienia naszego świata.
Takie uprawnienia zawsze były rezerwowane dla filozofii. W czasach antycznych „umiłowanie mądrości” - filozofia właśnie - wyznaczało drogi poznawania i granice całej ówczesnej ludzkiej wiedzy. U Arystotelesa „Physica” - jej późną wnuczką jest dzisiejsza fizyka - oznaczała znawstwo przyrody. (Ciągle jednak była częścią filozofii!) Poeci wolą jej bardziej ulotną postać pod imieniem wywiedzionym z łaciny - Natura, która oznacza prawie wszystko, co nas otacza, a nawet to, co jest od nas nieskończenie odległe: kosmiczne „zaświaty”. Fizyka zaś, z czasem zmatematyzowana i stechnicyzowana, nie tylko nie pociąga poetów - jest otoczona niechęcią i odepchnięta przez szeroki ogół, bo jest dla niego za trudną, niezrozumiałą „czarną magią”, swojego rodzaju oficjalnym okultyzmem, dostępnym tylko dla garstki wtajemniczonych i tylko dla nich ważnym. Tymczasem fizyka jest wszechobecna wokół nas, dosłownie towarzyszy nam z każdym naszym krokiem; ona wyznacza
warunki naszego codziennego życia, wręcz współstanowi nas samych! Ktoś może się obruszyć wobec tak zuchwale zakreślonych granic dla uprawnień fizyki: Fizyka współo- kreśla nas samych...?
Sprowadzenie nas, istot rozumnych - naszej psychiki i doznań lub choćby naszego istnienia w tym starym, dobrym świecie - do jednej, niechby najbardziej fundamentalnej nauki, jest oczywistą przesadą i grubym uproszczeniem. Błąka się jeszcze z przeszłości echo tak odważnego pomysłu - pomysłu o imieniu: redukcjonizm. Nawet najdrobniejsza żywa bakteria jest już wielkim lokalnym wszechświatem - iście gordyjskim splotem skomplikowanych procesów biologicznych, chemicznych i fizycznych. Fizyka stoi tu u samego skraju „krynicy mądrości” - na styku z tajemniczą pierwszą przyczyną i pierwszą zasadą. Z tej wszakże tajemniczej wiedzy, jaką posiada fizyka, nie jesteśmy zdolni wyprowadzić wniosków o zachowaniu się wielkich zbiorowisk: wyczulone „szkiełko i oko” fizyki nie dostrzeże szczegółów w natłoku masowości. Na pierwszym piętrze tej „masowości” rozpościera się królestwo chemii (molekularnej), wyżej - biologii (molekularnej) i na samym szczycie tej swoistej wieży Babel - świat życia, a więc i ducha, za jaki chyba możemy uważać naszą świadomość i rozum. Sama zaś wieża Babel jest od stóp aż po szczyty owiana mgłą
Absolwentka naszej fizyki - laureatką głównej nagrody PTF
Pod koniec ubiegłego roku do naszej Uczelni nadeszła wiadomość, że Komisja Nagród i Odznaczeń Zarządu Głównego Polskiego Towarzystwa Fizycznego przyznała nagrodę PTF I stopnia im. Prof. Arkadiusza Piekary za rok 2000 ubiegłorocznej absolwentce kierunku fizyka Uniwersytetu Opolskiego, pani Agnieszce Jazgarze. Pani Agnieszka Jazgara została uznana za zwycięzcę w ogólnopolskim konkursie na najlepszą pracę magisterską z fizyki w roku 2000. Pracę pt. „Wybrane własności w skali atomowej i subatomowej światów o zmienionych stałych przyrody” wykonała w Katedrze Astrofizyki i Fizyki Teoretycznej tutejszego Instytutu Fizyki pod kierunkiem piszącego te słowa.
13 stycznia tego roku odbyło się uroczyste wręczenie nagrody. W tym dniu w gmachu Instytutu Fizyki PAN przy Al. Lotników
w Warszawie zebrał się na dorocznych plenarnych obradach Zarząd Główny Polskiego Towarzystwa Fizycznego - z udziałem sekretarza Wydziału III PA N i przedstawicieli wszystkich okręgów PTF w kraju. Wręczenie nagród i odznaczeń było prawdziwą okrasą obrad tego uczonego gremium. Najwyższe odznaczenie przyznawane dorocznie przez reprezentację polskiej fizyki największym tego świata za osiągnięcia w dziedzinie fizyki - Medal Mariana Smoluchowskiego - za rok 2000 otrzymał światowej sławy polski uczony, od czasu stanu wojennego w 1981 roku stale pracujący w Uniwersytecie Princeton w USA, profesor Bohdan Paczyński, astrofizyk. W pięknej laudacji, wygłoszonej przez prezesa Zarządu Głównego PTF, profesora Ireneusza Strzałkowskiego, zostały przybliżone słuchaczom nowatorskie pomysły laureata. Dwa spośród nich: teoretyczne przepowiedzenie
i późniejsze współodkrycie mikro- soczewkowania grawitacyjnego, związanego z Ogólną Teorią Względności Einsteina, oraz udowodnienie kosmologicznego charakteru błysków gamma - już od kilku lat ocierają się o Nagrodę N obla z fizyki.
Tuż po wręczeniu Medalu Smo- luchowskicgo nastąpiło wręczenie nagród i wyróżnień PTF za rok 2000 - kolejno: Nagrody im. Arkadiusza Piekary za najlepsze prace magisterskie z fizyki, Nagrody im. Grzegorza Białkowskiego za popularyzację fizyki, wreszcie wyróżnienia dla najlepszego nauczyciela fizyki w Polsce.
Najbardziej zaszczytna spośród tych nagród przypadła ubiegłorocznej absolwentce Uniwersytetu Opolskiego. Mimo ubóstwa materialnego i sprzętowego tutejszego środowiska fizycznego, niedługiej jeszcze tradycji uniwersyteckiej, wreszcie skromnej liczebności kadry o najwyższych kwalifikacjach naukowych - można, jak widać, ważyć się na skuteczne konkurowanie o najwyższe laury w kraju.
Bolesław Grabowski
luty - marzec 2001 47
W środku - laureatka nagrody PTF I stopnia im. Arkadiusza Piekary za rok 2000, mgr Agnieszka Jazgara. W głębi - prezes ZG PTF prof. dr hab. Ireneusz Strzałkowski, z prawej - przewodniczący Komisji Nagród i Odznaczeń prof. dr hab. Flenryk Szymczak.
prawdziwej magii, jaką jest matematyka. Nie wiemy, jak to się dzieje, ale tak jest, że matematyka jest dobra na wszystko! Jeden z największych matematyków minionego wieku, lwowianin, a potem wrocławianin, Hugo Steinhaus mawiał: „Między duchem a materią pośredniczy matematyka”. Reszta jest milczeniem, bo jest... wielką niewiadomą.
Nauki przyrodnicze, o których wspomnieliśmy, posługują się w istocie metodami badawczymi fizyki, choć z coraz mniejszą rozpoznawalnością detali. Są więc spowinowacone z fizyką. Fizyka, która we własnym obejściu - u źródeł wiedzy - ma swoje znaki zapytania i nie ułożone puzzle, nie potrafi wytłumaczyć ich problemów, ale też wytłumaczenie tych problemów nie jest możliwe bez udziału fizyki. Szukając odpowiedzi na jakiekolwiek pytanie „dlaczego?”, tyczące się najogólniej pojętej Natury, prędzej czy później, ale nieuchronnie - jeśli tylko nie omami nas płytka półprawda - wejdziemy w krainę fizyki. Największe teorie przyrodoznawstwa są w istocie teoriami fizyki. Są nimi: fizyka kwantowa światów w małej skali - mikrokosmosu, Ogólna Teoria Względności opisująca - jak się nam dziś wydaje - makrokosmos. Obie one są tak bardzo nieintuicyjne, wręcz sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, że mało kto na świecie, nawet spośród samej elity znawców - profesorów fizyki - może z przekonaniem głosić, że je w pełni rozumie. Jeden z największych uczonych XX wieku, noblista Niels Bohr, podobno powiedział: jeżeli ktoś nie jest wstrząśnięty wizją, jaką niesie z sobą teoria kwantów, to znaczy, że tej teorii nie zrozumiał.
Im więc lepiej rozumiemy Naturę, tym dramatyczniej zmienia się nasze dotychczasowe o niej wyobrażenie i tym bardziej staje się ona tajemnicza. Czym (kim?) ona jest w istocie? Poszukiwaczom jej najbardziej pierwotnych, „osobistych” tajemnic - a wszystko to dzieje się na terenie mikro- świata, grubo poniżej rozmiarów pojedynczego atomu - odpowiada bez związku (przynajmniej tak to dziś odbieramy),
niejasno i zagadkowo. Dla historyka starożytności zagadką jest przesłanie sprzed tysiącleci, jakie znajduje na skałach i w jaskiniach w kształtach klinów i hieroglifów. Czym jednak jest ta zagadka wobec pierwotnej i dosłownie odwiecznej tajemnicy „źródłosłowu” języka i mowy Natury!? Nie wiemy, z jakiego są one nadania, ani dlaczego jej język i mowa są takie, a nie inne, i czy inne w ogóle być mogą. A nade wszystko: C O one głoszą!
Teraz spójrzmy na świat w jego całym ogromie, aż po dzisiejszy horyzont. Pięć wieków temu wielcy żeglarze odkrywali nieznane kontynenty i tworzyli mapy ostatnich białych plam ówczesnego świata. Dzisiejsza „żegluga” przenosi nas na tak odlegle horyzonty Wszechświata, że zawodzi wyobraźnia. Wszechświat jest przeogromny, a mimo to już dostatecznie dokładnie znamy jego „mapę” - dzisiejszy odpowiednik średniowiecznej kartografii. Więcej: znamy w zarysach stare i nowe dzieje poszczególnych składowych i całości Wszechświata. „Żeglując” bowiem
w coraz dalszych przestrzeniach, coraz bardziej też cofamy się w czasie. I tu — w makroświecie — odjaowiedzi Natury są nie mniej zaskakujące (a niekiedy równie niejasne), jak w mikro- świecie. Także tu najświeższa wiedza o Wszechświecie wprawia nas w stan zdumienia wobec... naszego w mm istnienia!
Wiemy już, że Wszechświat wypełniony jest materią w takiej ilości, jaka odpowiada siłom rządzącym makro- światem - grawitacji. A może inaczej: stała grawitacji jest dopasowana do ilości materii we Wszechświecie. Gdyby ta delikatna równowaga została zachwiana już na samym starcie, czyli w chwili Wielkiego Wybuchu, który dał początek wszystkiemu - Wszechświat nie miałby przed sobą przyszłości. Większa stała grawitacji zbyt szybko doprowadziłaby Wszechświat do zapaści i ostatecznego wykasowania wszystkiego. Historia byłaby zbyt krótka i zbyt - dosłownie - gorąca, aby mogły powstać bardziej złożone układy, w tym jakiekolwiek życie. Przy mniejszej stałej grawitacji - czas by się dłużył, gwiazdy i galaktyki tworzyłyby się z dużym ociąganiem lub nie powstałyby w ogóle. Wiałoby mroźną pustką. I jedynie w naszym starym, dobrym Wszechświecie mamy jak u Pana Boga za piecem.
Podobnie aptekarsko wyskalowane są siły mikroświata - elektrostatyczne i jądrowe. W naszym życiu codziennym absolutnie dominujące znaczenie mają siły elektrostatyczne. Dzięki nim wszelkie „indywidua” - kamienie, drzewa, my sami... - są sobą, a nie rozpadają się w proch, co stałoby się w okamgnieniu, gdyby naraz przestały działać. Gdyby zaś były choć trochę inne niż te, jakie znamy - inna byłaby fizyka, a więc i chemia, i biologia, inne wreszcie byłyby perspektywy życia lub tych perspektyw by nie było w ogóle.
A jak ważna jest sprawa wyskakiwania sił jądrowych? Może ważna jest tylko dla gwiazd, które dzięki tym siłom świecą, ale nie dla nas - Ziemian? Otóż nasze Słońce jest jedną z gwiazd właśnie, a cała bujność ziemskiego życia jest dziecięciem światła i ciepła słonecznego!
48 INDEKS nr 2 (24)
Jedno z najbardziej lotnych „skrzydlatych zdań” codziennej mowy głosi: „Są dziwne rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się filozofom”. Dziś ten słynny hamletowski motyw powinniśmy odczytać na nowo: „Są dziwne rzeczy na ziemi i niebie, o których nie śniło się fizykom.” Prawdziwą filozofią naszych czasów jest fizyka, a filozofami są fizycy właśnie.
Widzimy wokół siebie przebogaty i z każdą chwilą zmieniający się kalejdoskop zjawisk i kalejdoskop ten w zasadzie rozumiemy; możemy wytłumaczyć wielkoska- lowe zmiany w historii i geologicznej prehistorii całego globu ziemskiego, choć prehistoria ta ginie w majakach setek milionów lat przed nami. Zdumiewające, ale naprawdę rozumiemy „ewolucję” Słońca i gwiazd, a nawet całego Wszechświata, choć ten spektakl rozpisany jest na dziesiątki miliardów lat! W tym umiemy naśladować przyrodę rachunkowo, wychodząc z kilku zaledwie podstawowych praw fizyki. W języku matematyki można ten stan przedstawić w taki sposób: znamy całkę szczególną jakiegoś tajemniczego superrównania różniczkowego, która to całka szczególna z góry wytycza koleiny i tory przeszłego, dzisiejszego i przyszłego biegu całego naszego świata materialnego. Umiemy być prorokami tego świata! Ale ta właśnie całka szczególna jest jedną z nieskończenie wielu możliwości, jakie oferuje rozwiązanie tajemniczego superrównania różniczkowego. To zaś - znane nam - szczególne rozwiązanie (całka szczególna) jest wynikiem wyboru takich, a me jakichkolwiek innych warunków początkowych. W języku fizyki: właśnie takich, a nie jakichkolwiek innych stałych fundamentalnych przyrody, jak znana nam stała grawitacji, znany ładunek elementarny czy masa elektronu.
Prokurując miksturę czarnoksiężnika, w której była materia o nieznacznie tylko zmienionych stałych
Kość policzkowa9 stycznia 2001 r. jedna z sal Instytutu Historii U O sta
ła się placem „bitwy słownej” pomiędzy członkami Koła Naukowego Historii Średniowiecza a Kołem Archeologów. Dyskusja panelowa zatytułowana O d plemienia do państwa, czyli o wyższości źródeł pisanych nad archeologicznymi przyciągnęła w głównej mierze studentów historii I i III roku. Nad jej przebiegiem i bezpieczeństwem wygłaszanych uwag pieczę sprawowali pani prof. Anna Po- bóg-Lenartowicz i pan dr Sławomir Moździoch. Trwająca ponad półtorej godziny potyczka słowna rozpoczęła się przywitaniem śmiałków, przybyłych bronić swych racji, przez przewodniczących obu kół naukowych. Dyskusja pełna była interesujących wypowiedzi.
Szczególnym zainteresowaniem cieszyła się „kość policzkowa”, która stała się prawdziwą „kością niezgody” pomiędzy zwolennikami archeologii, przypisującymi jej możliwość dokładnej rekonstrukcji całej twarzy, a studentami opowiadającymi się za wyższością źródeł pisanych, którzy uważali to za jawną nadinterpretację. Dyskusja umożliwiła obu grupom wyrzucenie swojego żalu i pretensji z powodu
fundamentalnych, stworzyliśmy warunki dla... zagłady naszego świata! Ledwie dziesięcioprocentowe zmniejszenie ładunku elementarnego elektronu i takież zwiększenie stałej Plancka (najmniejszej jednostki przy „porcjowaniu” energii światła) daje taki skutek, że ozon w atmosferze ziemskiej - nasza osłona przed zabójczym promieniowaniem ultrafioletowym Słońca - staje się tak słabo związaną molekułą, że wsiąka w nią połowa naszego światła dziennego. W tym święcie nieznany byłby kolor niebieski, nie wiedzielibyśmy, co to jest zieleń, a niebo dzienne nad nami byłoby nieustanną łuną pożarów; łososiowe lub wprost czerwone. Ustałaby wszelka fotosynteza, nastąpiłaby epoka zlodowacenia, jakiej na naszej planecie nigdy nie było. Wkrótce mielibyśmy krajobraz i los iście marsjański: czerwone, wyjałowione cmentarzysko. Zmiana obu tych stałych w przeciwnych kierunkach sprowadziłaby na Ziemię katastrofę biegunowo odmienną: obok znanego nam dziś światła białego, zlewałby się nam na głowy potok silnie jonizującego promieniowania ultrafioletowego, jakie znamy z kwarcówek w gabinetach piękności. Dla dopełnienia nieszczęścia, gwałtownie ostygłoby nasze Słońce, stając się pięciokrotnie mniej wydajnym generatorem, a średnia temperatura na powierzchni Ziemi spadłaby do minus 75° C. Skutek - choć osiągnięty na innej drodze - byłby ten sam; milczenie cmentarzy.
Już te dwa wybrane - choć spektakularne - przykłady wyników, jakie w swojej pracy magisterskiej osiągnęła pani Agnieszka Jazgara, budzą fascynację i respekt względem mocy fizyki, ale i głębszą refleksję: o przypadkowość^?), celowości( ?), konieczności(P) istnienia w nim życia i - nas samych.
Bolesław Grabowski
kością niezgodyignorancji i braku należytego zainteresowania strony przeciwnej. Studenci na przemian wyliczali sobie błędy i niedopatrzenia występujące w procesie badawczym swoich kontrpartnerów. Nie zabrakło oczywiście momentów krytycznych, w których interwencja pani prof. Lenartowicz lub pana dra Moździocha stała się koniecznością. Na szczęście dla wszystkich wymiana poglądów ograniczyła się wyłącznie do wypowiadanych słów. Od samego początku w dyskusji pojawiły się głosy umiarkowane: „źródła pisane powinny być uzupełniane badaniami archeologicznymi, a archeolodzy powinni szukać pomocy w zapisanych kartach” - przekonywali studenci.
Krytyczne podejście obu stron do źródeł oraz wzajemny kompromis to najlepsza wskazówka dla nas - młodych historyków, którym zapał i brak doświadczenia zaciemniają ową prawdę.
Monika Kopka, III rok historiiPrzy okazji informujemy, że Koło Naukowe Historii
Średniowiecza ma nowego przewodniczącego - jest nim Wojciech Dominiak, student III roku historii.
luty - marzec 2001 49
„MOST" - nie chciana szansa?Jesteś studentem Uniwersytetu Opolskiego, masz wy
soką średnią ocen. Czy wiesz, że masz możliwość studiowania przez semestr swojego kierunku na innym polskim uniwersytecie?
Pod koniec 1999 roku jedenaście polskich uniwersytetów podpisało porozumienie „MOST”. Program ten jest nową ofertą kształcenia w uniwersytetach polskich na różnych kierunkach. Jest skierowany do studentów jednolitych oraz dwustopniowych studiów magisterskich, którzy mają wysoką średnią ocen. Cały program opiera się na systemie ECTS - Europejskim Systemie Transferu Punktów. Poszczególne przedmioty mają określoną wartość punktową, którą w czasie semestru musi zdobyć student uczący się na innej uczelni. Zanim powstał „MOST”, transfer studentów był już możliwy dzięki systemowi ECTS.
W organizacji programu uczestniczą następujące uniwersytety; Uniwersytet Śląski, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Uniwersytet Łódzki, Uniwersytet Wrocławski, Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Uniwersytet Szczeciński, Uniwersytet Gdański, Uniwersytet Opolski, Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. System ten funkcjonuje już drugi rok, ale nie cieszy się du
żym zainteresowaniem studentów, bo są problemy z miejscami w akademikach.
- Ostatnio dostaliśmy cztery miejsca dla politologów: dwa na Uniwersytecie Wrocławskim, dwa na uniwersytecie w Poznaniu. Jednak wyjechało tylko dwóch studentów. Pozostałe miejsca nie zostały obsadzone - mówi dr Lech Rubisz, wicedyrektor Instytutu Nauk Społecznych UO.
Organem, który decyduje o rozdziale miejsc dla studentów pragnących uczyć się na innych uczelniach, jest Uniwersytecka Komisja Akredytacyjna.
Studenci zainteresowani programem MOST mogą kontaktować się z dr. hab., prof. U O Leszkiem Kuberskim, prorektorem ds. dydaktyki i studentów U O oraz dr. Jerzym Wiechułą.
Obecnie na zaprzyjaźnionych uczelniach studiują: Błażej Choroś (III rok politologii UO) - Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Adam Dorosik (III rok politologii UO) - Uniwersytet Wrocławski i Radosław Jaźwiec (III rok politologii UO) - Uniwersytet im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Krystyna Waniak (V rok historii UO) studiowała na Uniwersytecie Wrocławskim.
Katarzyna Jezierska, studentka III roku Wydziału Politologii i Nauk Społecznych UO
„Zatruta wrażliwość"7 marca br. na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu
Opolskiego odbyła się debata dotycząca współczesnej wrażliwości młodego pokolenia w Polsce. Stroną organizacyjną zajęło się Koło Naukowe Teologów (opiekun - ks. dr hab. Stanisław Rabiej).
Debata zatytułowana „Zatruta wrażliwość” zgromadziła w nowej auli liczne grono nie tylko słuchaczy-studentów różnych kierunków studiów, ale także młodzież opolskich szkół średnich (np. uczniów klas III Zespołu Szkół Technicznych i Ogólnokształcących im. K. Gzowskiego).
Na spotkaniu obecni byli zaproszeni przedstawiciele redakcji „Tygodnika Powszechnego” z redaktorem naczelnym ks. Adamem Bonieckim i jego z-cą Tomaszem Fiałkowskim. Obecna była również Janina Ochojska - szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej - oraz rektor Uniwersytetu Śląskiego prof. Tadeusz Sławek.
Powitał wszystkich gospodarz miejsca ks. dziekan Helmut Sobeczko. Następnie głos zabrał Wielki Kanclerz Wydziału Teologicznego ks. abp Alfons Nossol. Rektor Uniwersytetu Opolskiego prof. Stanisław Nicieja stwierdził w swoim wystąpieniu, że już samo miejsce debaty jest bardzo wymowne: „W miejscu, w którym kiedyś była zatruta wszelka wrażliwość, powstaje silny ośrodek wrażliwyr na ważne współczesne problemy” (opolska Teologia częściowo mieści się w budynkach byłych koszar wojskowych).
Właściwe wprowadzenie do dyskusji przedstawił w bardzo ciekawy sjx>sób (często odwołując się do aktualnych wydarzeń i podając je jako przykłady) prof. Tadeusz Sławek. Powiedział m.in., że powszechnie mówi się dzisiaj o braku wrażliwości. Jego zdaniem „wrażliwość” ewoluuje na przestrzeni wieków i mówienie w ogóle o mewrażliwości jest nadużyciem. Prele
gent zwrócił także uwagę na wiele innych aspektów rozumienia wrażliwości. Mówił o wrażliwości na „dosłowność”, „lo- kalność” i „wstrząs”. Wyróżnił historyczną już wrażliwość „onielsko-fronciszkańską ”, którą dobrze odzwierciedla mistycyzm Angelusa Silesiusa i twierdzenie, że „im mniej człowieka, tym więcej człowieka” i jego obecną odwrotność. Dalej mówił0 wrażliwości jako krytycznej refleksji nad rzeczywistością1 o namiastkach tej wrażliwości, rozróżniał to, co etyczne i estetyczne, analizował relacje zachodzące między nimi. Całość wprowadzenia kończyła refleksja nad rolą kształcenia akademickiego i tendencjami panującymi wśród młodych - dochodzenia do wszystkiego na skróty: „Młodzi chcą poznać tylko techniki dochodzenia do czegoś, a nie kształtować swoje osobowości” - mówił rektor UŚ. Ponadto współczesna wrażliwość jest w dużym stopniu kształtowana przez mass media i cechuje ją przerost poczucia szczęścia nad poczuciem np. obowiązku. Po tym wystąpieniu rozpoczęła się dyskusja „młodszych przyjaciół” (wybrani przedstawiciele studentów psychologii, politologii, teologii i III LO) ze „starszymi przyjaciółmi ” (rektor Sławek jtostulował, aby ich nazywać „młodszymi inaczej”) na zasygnalizowane problemy.
W części drugiej głos zabrał redaktor Tomasz Fiałkowski. Natomiast o „praktycznej” wrażliwości na krzywdę ludności zamieszkującej byłą Jugosławię i Czeczenię oraz sposobach prezentowania tej tematyki (akcentowaniu lub zupełnym pomijaniu) przez media wypowiadała się Janina Ochojska.
Całość poszerzona została o pytania zadawane z sali na karteczkach, które odczytywał, prowadzący sprawnie i żartobliwie całość, ks. Adam Boniecki.
Henryk Czech (absolwent Wydziału Teologicznego UO)
50 INDEKS nr 2 (24)
Mistrz - idea w tradycji
E. Syty, rysunek z czasów studiów.
Pisząc o idei w sztuce, różnych jej dziejach i formach, należałoby powiedzieć słów kilka o definicji samej sztuki. Co to jest sztuka i jaka jest ostateczna racja istnienia sztuki? Jaki był i jest jej związek z realną rzeczywistością? Sztuka - łac. ars, gr. techne - oznacza coś wytworzonego, powstałego z natury, w oparciu o nią. Równocześnie oznacza to coś, co zostało po mistrzowsku wykonane, co jest niepowtarzalnym dziełem. Sztuka od zarania była ściśle związana z rzemiosłem, poprzez funkcję, uwarunkowania warsztatowe, narzędzia i osobę samego mistrza. Z biegiem lat ulegało to zmianie. Ostatecznie wyzwalając się, sztuka ukierunkowała się ku wolności i radości tworzenia. Gdy rzemiosło nadal trwa w przywiązaniu do świata materii, przedmiotu, sztuka dotyka ideałów, świata zmysłów i sacrum.
Arystoteles twierdził, że sztuka jest zmaterializowaną formą intelektu twórcy, jest cnotą opartą na trafnym procesie tworzenia, a co za tym idzie, sztukę cechuje rozwój i różnorodność, dążność ku ideałom.
Twórca uprzedmiotawiając swą myśl bazuje na tworzywie sztuki, wszystkim tym, co się da przetworzyć, na ludzkiej myśli, poglądach i uczuciach. Sztuka to wzajemna zależność logicznego myślenia opartego na doświadczeniu i obserwacji, uczuć oraz wrażliwości. Współcześnie popularnym jest określenie, że sztuka to ekspresja (wyrażanie) postaw, myśli i uczuć przeżywanych przez człowieka. Niektóre ze sztuk dokonują się i spełniają na poziomie operacji czysto myślowych - poprzez manifesty, deklaracje i tezy. Teoretycy sztuki zajęli się dziś formowaniem pojęć, tworzeniem nowych definicji sztuki, które mają odróżnić sztukę od nie sztuki, określaniem kryteriów dzieła sztuki, jego funkcji i działania. Różnorodność teorii i sądów do
wodzi, że w każdej sztuce i formie jej wyrażania różne są tylko zasady działania, lecz cel pozostaje taki sam. To cel stanowi o sensie sztuki i sensie tworzenia, cel wyraża się poprzez określone zasady, reguły. Trudno i wręcz nie można dziś tworzyć jednoznacznej definicji sztuki czy definicji piękna i estetyki.
Nie znaczy to jednak, że dla artysty, malarza pracującego właśnie przy sztaludze, dociekania te są najważniejsze, dla niego ważny jest fakt, że maluje i dąży do własnego celu. Lecz posiada świadomość własnego „Ja”.
Sztuka u swoich źródeł miała charakter magiczny, była formą religijnego wyrazu, modlitwy do natury, bóstw i bogów.
Prehistoryczny twórca nie rozwiązywał zagadek natury i nie dla jej urody tworzył, traktował ją jako mistrza i sacrum zarazem. Ryjąc, malując, rzeźbiąc - pragnął ją ubłagać, prosić o patronat. Pytanie o mistrza w kontekście ówczesnym dotyka pojęcia absolutu, o naturę i więcej - ideę - główną myśl konstruującą porządek bytu wszystkiego i nas także. Mistrzem od zarania dziejów był ktoś, kto rozumiał, wiedział więcej niż przeciętny człowiek. Był przekazicielem, łącznikiem między światem materii i ducha, był przewodnikiem i kapłanem. Dlatego wiedza mistrza - często uważana za tajemną - zajmowała poczesne miejsce w wielu kulturach dawnych, a także współczesnych. Słowo Mistrz znaczyło: wybrany, wtajemniczony, nauczyciel i przewodnik. Często stawał się przywódcą i władcą, guru. Podobnie jest dziś, działalność wielu polityków, aktorów, idoli tłumu, obdarzonych wielką charyzmą - pociąga naśladowców i wyznawców.
Wielu wychowanków zachowuje w pamięci swoich nauczycieli. Zaistniała więź utrzymuje się przez wiele lat, a często przez całe życie twórcze ucznia. Dawny nauczyciel bywa nierzadko budującym wspomnieniem, bywa także spowiednikiem, drogowskazem, który ukierunkował życie, zaszczepił określone wartości. Mistrz dla ucznia to człowiek przewyższający innych biegłością, umiejętnością, to człowiek, którego obiera się za wzór. Każde czasy mają swoich mistrzów. Żyjemy w wieku, w którym kształtuje się nowy język wartości i pojęć. Formowanie to dotyczy także profesji nauczyciela - mistrza, jako bardzo ważny etap w życiu, tym zwykłym i twórczym. Jak trudno dziś wznieść się ponad rzeczywistość, łatwiej w niej żyć. Wielka część współczesnych Polaków bezkrytycznie przyjmuje inną kulturę, poprzez dobra materialne, wzorce kulturo- wo-estetyczne. Łatwo popadamy w zaślepienie, fascynację grożącą utratą własnej osobowości.
Jeśli idzie o sztukę i jej nauczanie, rola nauczyciela, przewodnika jest tu nader ważna, bowiem ucząc się i chroniąc wartości, równocześnie przyswajamy nowe pozytywy. Wielkie przemiany, pęd życia codziennego, agresja wcale nie sprzyjają dziś pracy nad sobą, nad ideą. Mistrza zastąpić może komputer lub zespół ludzi wyspecjalizowanych w ściśle określonych zadaniach. (O ironio - dostrzegamy tu analogię do czasów dawnych). Z tych i innych powodów bardzo trudno dziś odnaleźć prawdziwego mistrza, nie myląc go z wykreowanym przez media idolem. Nader łatwo dziś
luty - marzec 2001 51
oferuje się w różnych dziedzinach życia płytkie, błyszczące wzorce odwracające uwagę od prawdziwych ideałów.
Nie ma mistrza bez ucznia, a sytuacja jest idealna, gdy uczeń jest godny mistrza.
Dzisiaj uczeń, poszukujący najlepszego wzorca osobowego, kieruje się wnioskami z oceny twórczości wszystkich profesorów na uczelni. W obecnych czasach każdy uczeń ma wielu mistrzów. Duża dawka informacji, dostępność źródeł ułatwia zdobywanie wiedzy. Pęd za modą i nowinkami sprzyja wyłanianiu się fałszywych proroków, podczas gdy prawdziwy profesjonalizm bywa skromny i cichy. Początek nauki jest bardzo ważny dla ucznia - rozbudzenie pasji, wiary w siebie i w swoje cele, tego dostarczał mistrz na początku drogi. Dobrze, gdy uczeń swym zapałem prze
konał mistrza do pracy z nim. Nauka zaczyna się od kształtowania pewnej postawy, solidności w pracy. Kiedyś narzucano uczniowi określone zasady i zależności wobec mistrza, dziś pozwala się na duży indywidualizm i wolność decyzji. Dobry pedagog uczy pokory wobec natury, jej praw, cierpliwości w dążeniu do celu, pomaga w odnalezieniu własnej prawdy w atmosferze obopólnego szacunku. Pozostawia jednocześnie dużą swobodę w działaniu, wypowiedzi i prowokuje do częstego korzystania z niej. Po latach stwierdzam, że dzięki mistrzowi, tradycji i temu, co od nich uzyskałem, łatwiej jest żyć, przeżywać, budować.
Edward SytyDr hab. Edward Syty jest pracownikiem naukowym
Instytutu Sztuki Uniwersytetu Opolskiego.
TRZECIE TYSIĄCLECIE - OKIEM FILOZOFA <8>
W kwestii zbędnościTo, że egzaminy są sporą niedogodnością dla studentów,
wszyscy rozumieją. Łączą się ze stresem, trzeba się bowiem poddać kontroli, i utrudniają studia, można wszak nie zdać. Rok akademicki bez tej dolegliwości byłby dla studentów światlejszy. Ale egzamin jest również niedogodnością dla egzaminatorów. Dla jednych wynika to stąd, że studenci źle robią to, co oni potrafią dobrze robić. Im mniej ktoś potrafi, tym ostrzej przeżywa błędy studentów. Dla innych ta niedogodność łączy się z tym, że egzaminowanie studentów jest sprawdzianem swojej pracy w ciągu semestru. Źle przygotowani studenci sugerują coś wykładowcy.
Nowe tysiąclecie rodzi nowe wyzwania. Pierwsze i podstawowe jest takie: nie może być teraz tak, jak było dotychczas. Proponuję w związku z tym zniesienie egzaminów. Uważam, że egzaminy są obecnie niepotrzebne, że stały się przeżytkiem, ich obecności nic nie usprawiedliwia. Racje mam silne i uważam je za nie do odparcia.
W poprzednim wieku szkoły wyższe kształciły studentów po to, aby ci albo zmieniali świat, albo czynili go lepszym. Nasza poprzedniczka, szkoła pedagogiczna, tak jak wszystkie szkoły zawodowe, pełniła tę drugą funkcję, kształciła studentów po to, by ci naprawiali świat. Misja uniwersytetów była ważniejsza, przygotowywały one młodych ludzi do zmiany świata, stąd uniwersytety cieszyły się większym uznaniem. W takiej sytuacji egzaminy były potrzebne. Zmiany musiały mieć jakiś kierunek, poprawa spełniać jakieś standardy.
Obecnie w uniwersytetach kształcimy studentów w zupełnie innym celu. Nasi studenci mają obowiązek zmieniać i naprawiać siebie w czasie studiów. Kanony poszczególnych dyscyplin, relikt poprzedniego tysiąclecia, który służył celom zewnętrznym wobec studenta, zmniejszają się gwałtownie. Większość przedmiotów na studiach jest do wyboru po to, aby student robił to, co lubi, likwidował swoje niedostatki, rozwijał swoje zainteresowania. Można by go ewentualnie przepytać na okoliczność samego pomysłu wyboru, jeśli tutor pozwoli, ale w żadnym razie nie z powodu tego, jak ten pomysł realizuje. Jeżeli owo
egzaminówzmienianie siebie prowadzi przy okazji do zdobycia zawodu, to uniwersytet nie bierze za to odpowiedzialności.
Ta zmiana misji szkoły wyższej wynika stąd, że kiedyś służyła ona jakimś wartościom, choćby prawdzie czy dobru. Dzisiaj student jest prawdą i dobrem, o czym zaświadcza program ECTS. A czy taką wartością pozostaje zastra- chany student, że pozwolę sobie na odrobinę demagogii?
Druga kwestia jest taka. Niegdyś szkoły wyższe uczyły treści. Wówczas, rzecz prosta, egzaminy były konieczne. Trzeba było przepytać z tego, jakie treści młody człowiek sobie przyswoił i zmusić do maksymalizacji wysiłku. Obecnie obowiązkiem uniwersytetu jest uczenie rozumienia treści, uczenie posługiwania się już zgromadzoną wiedzą, a nie zdobywanie jej czy rozszerzanie. Pracownicy są z tego obowiązku zwolnieni, wszak wszelka wiedza jest na dyskietkach, twardych dyskach, płytach. A ze zrozumienia egzamin nie jest możliwy, bo rozumienie ma charakter subiektywny, dotyka subiektu, podmiotu. Dowiadywanie się o podmiocie jest chyba zabronione przez ustawę o ochronie danych. Nadto zdolność do posługiwania się dyskietką, twardym dyskiem jest umiejętnością, do której się nawyka. Egzamin praktyczny na uniwersytecie byłby niedorzecznością.
Uniwersytet uległ instrumentalizacji. O n służy czemuś, jemu nikt nie jest nic winien. To trzeci powód likwidacji egzaminów. Na studia przychodzi się po to, aby zmienić swój status społeczny, stać się członkiem klasy średniej. Uczelni, świadomej swej misji, winno zależeć na pomnażaniu ilościowym tej klasy. Egzaminy są przeszkodą w realizacji tej nowej misji, zatem należy je zlikwidować.
Ostatni powód me jest ostatni, ale tylko na końcu. Za egzaminowanie mi nie płacą. Co prawda płacą za egzaminy na studiach zaocznych, ale tam studenci przychodzą na uczelnię po towar, to znaczy dyplomy, a nie po zmianę siebie, a towar ma wartość wymienną, więc słusznie, że trzeba płacić. Egzaminowanie zabiera mi sporo czasu, co odbywa się kosztem obowiązków na drugim czy trzecim moim etacie. Bartłomiej Kozera
5 2 INDEKS nr 2 (24)
Idea uniwersytetu (|l1) Jacek Gutorow
PrzestrzeńW najprostszym sensie „przestrzeń uniwersytetu” to
przestrzeń lokalowa, związana z budynkami i przyległymi do nich terenami. Przyjęło się nazywać tę przestrzeń słowem campus. Czym jest campus? Obejmuje on nie tylko pomieszczenia dydaktyczne, akademiki czy budynki administracji, ale również takie miejsca, jak na przykład kantyna uniwersytecka, kawiarnia, księgarnie... Jest to zatem przestrzeń specjalna, w jakiś sposób odróżniająca się od przestrzeni miasta, mająca być w zamierzeniu przestrzenią samowystarczalną. Wzorcowym modelem „miasteczka uniwersyteckiego” jest campus amerykański, który można nazwać „miastem w mieście” - jego przestrzeń została zaprojektowana w taki sposób, że wydaje się on tworzyć oddzielny świat. Towarzyszy temu cała odrębna kultura, którą często określa się mianem kultury studenckiej bądź alternatywnej. Myślę o takich zjawiskach, jak studenckie radiostacje, kluby filmowe czy niskonakładowe pisma promujące kulturę studencką. W literaturze anglosaskiej wytworzył się nawet nurt „powieści akademickiej”, gdzie świat uniwersytetów jest ukazany jako świat zamknięty, rządzący się własnymi prawami.
„Przestrzeń uniwersytetu” można też rozumieć trochę inaczej. Nie dosłownie, lecz w sposób symboliczny, jako swego rodzaju „przestrzeń dialogu”. A zatem przestrzeń, w której odbywa się komunikacja - zarówno ta związana z nauczaniem, jak i ta związana z badaniami naukowymi. „Przestrzeń dialogu” jest w pewnym stopniu uzależniona od powierzchni lokalowej, ilości miejsc w akademikach, etc. Ale nie jest to uzależnienie nazbyt silne. Można oczywiście powiedzieć, że wyniki badań naukowych zależą od wyposażenia laboratoriów czy zasobności biblioteki uniwersyteckiej. Ale rzeczy te nie mają większego wpływu na sam dialog, który może się odbywać w dowolnie małej przestrzeni. Nie od rzeczy będzie przypomnieć sobie tutaj, że pierwsze uniwersytety - Akadem ia Platona i Liceum Arystotelesa - obejmowały zaledwie kilka budynków. Znany jest obraz Arystotelesa spacerującego ze studentami po ogrodzie i wykładającego w trakcie takich przechadzek. Trudno byłoby sobie dzisiaj wyobrazić podobne sceny. Ogrodu z uniwersytetem raczej już nie kojarzymy, obecne tempo życia przyzwyczaja nas raczej do truchtu niż spaceru, no a poza tym jak tu rozkoszować się spacerem w przestrzeni wypełnionej hałasem komercyjnych radiostacji i spalinami?
Nie chcę tutaj kwestionować potrzeby powiększania „powierzchni” uniwersytetu. Zawsze przyjemniej pracuje się w dużej, dobrze oświetlonej czytelni niż w wąskiej salce, która nie może pomieścić wszystkich zainteresowanych. Kawa smakuje lepiej w kawiarni niż w barze szybkiej obsługi. Nie mówię już o problemie akademików czy sal do zajęć; sprawy te są dobrze znane. Chodzi mi raczej o świadomość faktu, że zwiększenie przestrzeni lokalo
wej nie oznacza powiększenia przestrzeni dialogu i odpowiedzialności.
Wielu współczesnych filozofów, socjologów i psychologów zastanawiało się i zastanawia nad przemianą, jaka zachodzi w naszym stosunku do otaczającej nas przestrzeni. Walter Benjamin odkrył, iż w dziewiętnastowiecznym Paryżu przestrzeń nabrała nowego wymiaru - w nowo powstałych paryskich pasażach pojawił się nowy rodzaj człowieka: klient-włóczęga snujący się pośród wystaw i spacerujący bez bliżej określonego celu. N a pozór obraz ten ma niewiele wspólnego z „ideą uniwersytetu”. Jednak podstawowa intuicja Benjamina jest ważna także w kontekście dyskusji nad przyszłością uniwersytetu. A chodzi po prostu o to, że w świecie współczesnym, a nowoczesny uniwersytet jest jego częścią, przestrzeń postrzegana jest inaczej - inaczej się w przestrzeni poruszamy, inaczej stawiamy kroki.
Myśl Benjamina twórczo rozwinął polski socjolog Zygmunt Bauman. Bauman interesuje się jednak nie tyle genealogią współczesnej świadomości, co jej obecnym stanem i przemianami, jakim świadomość ta podlega. Autor Globalizacji używa słowa „ponowoczesność” i w swoich analizach często odwołuje się do pojęcia „społeczeństwa ponowoczesnego”. Definicja „ponowoczesności” nie jest nam tutaj potrzebna, ale warto zauważyć, że w dyskusjach nad przyszłością uniwersytetu padają argumenty i kontrargumenty znane z opisów „ponowoczesności” - chodzi na przykład o kategorie „samokrytycyzmu”, „liberalizacji” czy nawet „globalizacji”. Istotną częścią pisarstwa Baumana jest analiza sposobu, w jaki w społeczeństwie ponowoczesnym zmienia się przestrzeń. O ile wiem, Bauman nie podjął tematyki „przestrzeni uniwersyteckiej”, ale bardzo łatwo wydedukować ją z jego książek.
Analizując sposoby poruszania się w świecie ponowoczesnym, Bauman wyróżnia dwa główne typy człowieka ponowoczesnego: „włóczęgę” i „turystę”. O włóczędze Bauman pisze tak: „utrzymuje go w ruchu rozczarowanie poprzednim miejscem postoju i tląca się wciąż, wszystkiemu na przekór, nadzieja, że miejsce następne, którego jeszcze nie zwiedził, będzie wolne od wad, czyniących pobyt w miejscach, w których już był, nie do wytrzymania. Ciągnie włóczęgę do przodu marzenie na próbę jeszcze nie wystawione, popycha go od tyłu nadzieja już sfrustrowana... Jest więc włóczęga pielgrzymem bez celu pielgrzymki; lub koczownikiem bez trasy”. Myślę, że wielu czytelników doceni trafność tego opisu. Tak jak i opisu drugiej charakterystycznej persony - turysty. Turysta traktuje świat jako źródło przyjemności: „świat istnieje po to, by czerpać zeń przyjemność; możliwość czerpania przyjemności nadaje światu sens. Gdy o turystę idzie, ów walor estetyczny jest jedynym, jakiego świat potrzebuje i jaki może udźwignąć”.
Bauman podkreśla, że zarówno włóczęga, jak i turysta poruszają się w przestrzeni, która jest im obojętna. To
luty - marzec 2001 53
ważna cecha ponowoczesności. Wydawać by się mogło, że globalizacja czyni z całego świata nasz dom, że nie ma już przestrzeni, w której czulibyśmy się obco. Jednak tak nie jest. Iluzja liberalnej globalizacji przypomina iluzję komunistyczną. Wbrew marzeniom i programom przestrzeń bezdomności i wyobcowania gwałtownie się powiększa. Jest tak zapewne dlatego, że globalizację pojmuje się w kategoriach popytu i przyjemności, nie zaś w kategoriach odpowiedzialności. „Globalizacja odpowiedzialności” to zresztą sformułowanie wewnętrznie sprzeczne - odpowiedzialność nie ma charakteru zbiorowego, zachodzi w przestrzeni pomiędzy indywidualnymi ludźmi. Dlatego człowiek ponowoczesny przypomina trochę człowieka wspólnoty pierwotnej - obaj podporządkowują odpowiedzialność wobec drugiego zasadzie przyjemności. Bauman pisze o tym tak: „winno się być turystą zawsze i wszędzie. Nie należeć do miejsca, w którym się jest. Utrzymywać dystans duchowy wbrew fizycznej bliskości. Zachowywać się z rezerwą. Nie udzielać się. Być wolnym - płacić z góry za zwolnienie od wszystkich obowiązków innych niż kontraktowe”.
Jak analizy te mają się do interesującej nas tutaj kwestii „przestrzeni uniwersytetu”? Wydaje mi się, że pewne intuicje Benjamina i Baumana dają się odnieść do dyskusji nad stanem polskiego, i nie tylko polskiego, uniwersytetu. Idea uniwersytetu to nie tylko hasła i postulaty. Idea ta dotyczy także sposobu, w jaki poruszamy się w przestrzeni uniwersytetu; to z kolei może przekładać się na jakość „uniwersyteckiej przestrzeni duchowej”: przestrzeni komunikacji, dialogu, postępu świadomości, wysiłku intelektualnego. Warto może zatem spojrzeć na problem z tej - chyba dość zaskakującej - perspektywy.
Czy w „uniwersytecie ponowoczesnym” (że sparafrazuję słowa Baumana) da się wyróżnić typy włóczęgi i turysty? Moim zdaniem, tak. Wynika to przede wszystkim ze zmieniającej się roli uniwersytetu w dzisiejszym święcie. Uniwersytet przestaje być celem samym w sobie. Staje się miejscem pośrednim. Jego obecna funkcja to albo służenie nauce, albo dostarczanie kwalifikacji niezbędnych studentowi w dalszej karierze. Zadania te były zawsze związane z edukacją uniwersytecką, jednak obecnie tzw. kształcenie wyższe coraz częściej ogranicza się do li tylko jednej z tych dwu funkcji. Podobnym przekształceniom podlega przestrzeń uniwersytetu. W coraz mniejszym stopniu jest to przestrzeń wspólnoty czy korporacji. Dotyczy to nie tylko studentów, ale i pracowników naukowych.
Chciałbym odwołać się do dwóch konkretnych przykładów, które znakomicie obrazują przekształcenia „uczelnianej przestrzeni”. Chodzi o sytuacje zauważalne dla każdego, kto jest jakoś związany z życiem przeciętnego polskiego uniwersytetu, i będące efektem podziału studiów na dzienne i zaoczne. Dokonująca się pod koniec tygodnia wymiana studentów dziennych na studentów zaocznych pozostaje dla mnie dość osobliwym fenomenem. Mogłoby się wydawać, że weekend to wymarzony czas dla wszelakich działań związanych z tzw. „kulturą studencką”. Nie trzeba jednak jakiejś specjalnej przenikliwości, aby zauważyć, iż kultura ta zamiera na czas soboty i niedzieli. W idok studentów obwieszonych
plecakami może nam więcej powiedzieć niż badania czy ankiety statystyczne - uniwersytet stał się miejscem „chwilowego postoju”, „popasu” (terminu tego używa Bauman). Często można usłyszeć argument, iż uniwersytet nie proponuje studentom ciekawej oferty spędzania wolnego czasu, że nie stwarza „przestrzeni” dla rozwoju zainteresowań. Jest w tym sporo racji, choć z drugiej strony wydaje mi się, że to właśnie studenci powinni współtworzyć kulturę studencką. Żyjemy przecież w społeczeństwie obywatelskim, w którym o życiu członków społeczności decydują oni sami, a nie władza, rząd czy inne instancje nadrzędne. Przestrzeni uniwersytetu nie da się sztucznie zaprojektować i wypełnić. Czymś bezsensownym byłoby chyba nakłanianie studentów i pracowników do wzięcia czynnego udziału w życiu uczelni. Dopóki przestrzeń uniwersytetu nie stanie się miejscem dialogu i „oddolnej” inicjatywy, dopóty będzie to przestrzeń wyobcowania.
Z drugiej strony - studenci zaoczni. Tryb studiów zaocznych dobrze ilustruje niebezpieczeństwa, jakie stoją przed studiami dziennymi. Doraźność, tymczasowość, marginalizacja zasady Universitas może stać się zabójcza dla samej „idei uniwersytetu”. Chcę być dobrze zrozumiany. Nie chodzi mi ani o poziom studiów zaocznych, ani tym bardziej o sensowność kształcenia się w tym systemie. Moje doświadczenia ze studentami zaocznymi są jak najbardziej pozytywne; można tylko żałować, iż studenci ci nie są jakoś bliżej związani z życiem uniwersytetu. Ale nie ma co ukrywać - studia zaoczne to, już nieomal w założeniu, zwycięstwo ilości nad jakością.
Znamienny jest choćby sam fakt, że studenci zaoczni odwiedzają uniwersytet kilka razy w miesiącu, i że zazwyczaj nie mają czasu na wizytę w bibliotece czy czytelni. Przestrzeń uniwersytetu przestaje być przestrzenią znaczącą czy specjalną. Uczelniane korytarze coraz bardziej przypominają wielkomiejskie pasaże. Nauczyciele spieszą na kolejne zajęcia ze świadomością, że wykorzystują właśnie czas, który powinien być przeznaczony na pracę naukową. Studenci są często zmęczeni całotygodniową pracą w szkole lub firmie, z trudnością skupiają się na kolejnych ćwiczeniach i wykładach. Bywa, że brakuje sal. N ikt tutaj nie jest u siebie. Na korytarzach i w kantynie jest tłoczno, ale chyba nie ma złudzeń - te tłumy nie są wspólnotą dążącą do jakiegoś celu; byłoby to zresztą niemożliwe w sytuacji, gdy studia mają ex defini- tione charakter doraźny.
Jak odnaleźć się w uniwersytecie? I drugie pytanie: jakiej przestrzeni potrzebuje dzisiejszy, „ponowoczesny” uniwersytet? Być może odpowiedź na te pytania jest bardziej skomplikowana, niż nam się wydaje. Być może problem tkwi nie w uniwersytecie, lecz - jak pokazują Benjamin i Bauman - w samej zasadzie „ponowoczesnego” podejścia do przestrzeni. Przykład studiów zaocznych jest o tyle dobry, że ukazuje, do jakiego stopnia stan polskiego uniwersytetu zależy od czynników ekonomicznych i społecznych. Jeżeli w późnym średniowieczu czy renesansie uniwersytet był instytucją niezależną, potężną i posiadającą ogromny autorytet, o tyle obecnie uczelnie stają się instytucjami usługowymi, zależnymi od wahań koniunktury, podległymi prawom ekonomii. Sądzę, że
54 INDEKS nr 2 (24)
nie należy z tego powodu lamentować. Warto jednak podejmować próby zmiany obecnej sytuacji.
Uniwersytet jest zbyt cenną zdobyczą naszej cywilizacji, abyśmy teraz mieli z niego rezygnować w imię jakichś praktycznych postulatów. Jak już stwierdzałem w poprzednich szkicach, powrót do starych modeli uniwersytetu wydaje się niemożliwy, a przede wszystkim niepotrzebny. Nie zrekonstruujemy przestrzeni greckiego czy średniowiecznego uniwersytetu. Jednak przestrzeń to nie tylko trzy wymiary, mierzy się ją nie tylko
Jak prostować
Jedną z najważniejszych konsekwencji życia w święcie podzielonym jest fenomen ujmowany najczęściej: „my” i „oni”.
„Oni” - to nie tylko ci, wobec których wysuwa się społeczne roszczenia; to po prostu ci wszyscy, których nie można zaliczyć do „nas”, a więc - zgodnie z osobistym doświadczeniem - nie tyle rodzina królewska czy wielka burżuazja, ile urzędnik, policjant, lekarz, proboszcz, jeśli nie umie żyć z parafianami. To także wszyscy twórcy, politycy, dziennikarze, artyści. I - oczywiście - nauczyciele akademiccy.
Postawy wobec „nich” są dosyć różnorodne: uniżone, aroganckie, kpiące, cyniczne czy spychające odpowiedzialność („ oni powinni coś z tym zrobić”). Wspólne jest tu jednak umieszczenie „ich” poza granicami owego prawdziwego, rzeczywistego świata, w którym istnieje własny dom i własna rodzina. A skoro tak - również poza granicami prawdziwego świata znajdują się trudności w pogodzeniu obowiązków jednostki z obowiązkami społeczności akademickiej.
Poziom zorganizowania tejże stał się dzisiaj tak wysoki, że abstrahować od niego nie można: choćby dla kogoś jedyną prawdziwą rzeczywistością była własna rodzina czy dzielnica, trudno mu nie dostrzec, że jest także wyborcą albo podatnikiem. Musi więc uczestniczyć w czymś, co z jego punktu widzenia jest niezrozumiałe i nierzeczywiste. „Oni” zaś - organizatorzy tego uczestnictwa - wszelkimi środkami domagają się od niego, by uczestniczył świadomie. Jest to przykład „rozciągania sprężyny” szczególnie drastyczny: gdyż konsekwentne stawianie oporu prowadzi do... choroby. Jednym ze sposobów przełamywania baner staje się w tej sytuacji pochlebstwo. Bo oczywiście nie jest tak, by nawet przy wskazanej dwutorowości myślenia - z przekazywanych komunikatów nic do odbiorców nie docierało. Odbiór jednak jest selektywny: co można zaadaptować, przełożyć na własny język, adaptuje się i przekłada; czego się nie da, ignoruje się i załatwia sprawę wygodną maksymą.
Otóż do adaptacji szczególnie łatwo nadaje się wszystko to, co schlebia „zwykłemu człowiekowi”; samopoczucie owego zwykłego człowieka podnosi jeszcze fakt, że powtarza mu się, iż jego pogląd jest poglądem przeważającej większości. Od „nie jesteś gorszy od innych” bardzo blisko do „nikt nie jest lepszy od ciebie” - równie blisko też do odrzucenia wszystkich sądów, które zdają się zbyt trudne lub niezrozumiałe. Rośnie w ten sposób potworny tłum zadufanych i choć niewielu zadaje sobie trud dokładnego zgłębienia określonego problemu,
metrami kwadratowymi czy sześciennymi. „Stworzyć przestrzeń uniwersytetu” - hasło to nie wiąże się w yłącznie z rozbudową bazy lokalowej czy jej unowocześnianiem. Chodzi o coś jeszcze. Choćby o świadomość, że uniwersytet to nie tyle konkretne miejsce (sala wykładowa, czytelnia, dziekanat, sekretariat, etc.), lecz konkretny człowiek. A właściwie nie tyle człowiek, co wspólnota. Taki jest, jak sądzę, prawdziwy początek przestrzeni uniwersytetu.
Jacek Gutorow
cudze ścieżki?„Co ci ludzie z poczciwości słowa zrob ili!”
N o r w idwielu uważa, że liczy się ich zdanie na temat danej kwestii - i że większość tychże jest albo powinna być prosta i zrozumiała.
Jeśli nie jest, pojawia się potępienie „dziwactw” i pewna agresywność. Jest to szczególnie niebezpieczny rodzaj pochwały głupoty, gdyż zadufanie połączone z nierealnym światem abstrakcji ma wyraźne konsekwencje. Efektem bywa cynizm - jeśli nie rzeczywisty, to przynajmniej werbalny: nawet gdy ktoś jest w praktyce uczciwy, deklaruje się z cwaniactwem na dowód, że zna życie i wie, co jest grane. Rodzi się też nastroszony opór: „i co z tego”, niewiara w czyjąkolwiek bezinteresowność. Źródło akceptacji wysycha więc całkowicie.
To prawda, że podstawową cechą społeczności akademickiej jest zmienność i przejściowość - wszyscy jesteśmy uczestnikami wieku przemijania. Nasze relacje akademickie mają charakter co najwyżej funkcjonalny i... przelotny, bo nawet sztuka, niegdyś ostoja wartości, kończy się jednorazowym z założenia happeningiem. Co nie znaczy, by było się tak znowu z czego cieszyć. Ale czy nie jest tak, że działa mechanizm typu: ile możliwości - tyle decyzji, im więcej możliwości - tym większa wolność, a czy przynależność do grupy jest ograniczeniem wyboru? I aż wstyd tłumaczyć, że to wszystko nie tak.
Dlatego bunt stanowi broń przeciw absurdowi, ale czy sam w sobie jest zjawiskiem absurdalnym? W teorii zapewne go nie ma. W życiu zaś funkcjonuje potwierdzony cierpieniem, niegodziwością, cezaryzmem, poniżeniem itp.
I jeśli przez to spojrzenie rozumieć należy próby przedstawienia idei, postaw, wartości i wyobrażeń, jakimi od czasu do czasu żyje społeczność akademicka, która ów „teatr” stwarza i która zapełnia jego widownię - zapewne niewiele się stąd o samym „teatrze” zdołamy dowiedzieć.
Możemy się natomiast - przynajmniej czasem - czegoś dowiedzieć o „aktorach”. Myślę, że to niekiedy bywa ciekawsze. Stąd pragnienie, by znajdować wyjścia racjonalne (wykluczam awaryjne!).
Józef Podgórecki
PS. T w ierdzi się, że k ryzys słow a trw a . C z y jest o n w ynik iem przesilenia w ieku , czy zjaw iskiem trw ały m - n ie w iadom o. W iad o m y m jest jedno: trzeba by w rócić d o filozofii, k tó rą p o jm o w an o jako m iłość m ądrości, i d o a u to ry te tu jedynego - rozum u . W ted y b łędy logiczne polegające n a u tożsam ian iu re la tyw izm u k u ltu ro w eg o z etycznym , nie dostrzegane na poziom ie m yślenia kolokw ialnego, zn ik n ą same.
luty - marzec 2001 55
C3co
<33r '
mH
s OQ O
Uli iiiiii lililí
Doctores Honoris Causa
18 maja 1995 Ks. abp Alfons NossolP ro m o to r: prof, d r hab. Jerzy Pośpiech
22 października 1996 G erhard NickelP rom oto r: prof, d r hab. Franciszek M arek
10 marca 1997 Kazimierz KutzP rom oto r: prof, d r hab. M arian M arek D rozdow ski
8 grudnia 1997 Stanisław LemP rom oto r: prof, d r hab. W iesław Łukaszew ski
«
10 marca 1998 Ryszard KaczorowskiP ro m o to r: prof, d r hab. Stanisław Sławomir N icieja
v,
10 marca 1999 Wojciech KilarP rom oto r: prof, d r hab. Stanisław Sławomir N icieja
W
10 marca 1999 Tadeusz RóżewiczP rom oto r: prof, d r hab. D oro ta Sim onides
W
10 marca 2000 Janusz TazbirP rom oto r: prof, d r hab. Stanisław G ajda
9 marca 2001 Adam HanuszkiewiczP rom oto r: prof. d r hab. P io tr O brączka
v,
9 marca 2
I oto w tej mojej samotności wyciągacie do mnie rękę...
Arcybiskup Alfons Nossol. pierwszy doktor honorowy UO i Adam Hanuszkiewicz, nowy, dziewiąty z kolei doktor honoris causa naszej uczelni.
Magnificencjo, drodzy państwo i ty, cholerny chórze, któryś mnie doprowadził do łez.
W lasce - podarunku od Norberta Kwaśnioka - kryła się niespodzianka... (zdjęcie Tadeusz Parcej)
„Trafić na swój zawód jest to niezwykle ważne..." (aktorzy Hanuszkiewicza w spektaklu „Chopin").
Zdjęcia: Stankomir Nicieja