gaiman neil - ksiega cmentarna

Upload: dorota-michalska

Post on 11-Jul-2015

158 views

Category:

Documents


2 download

TRANSCRIPT

NEIL GAIMAN

KSIGA CMENTARNA

PRZEOYA PAULINA BRAITNER

WYDAWNICTWO MAG WARSZAWA 2009

Tytu oryginau: The Graveyard Book Copyright 2008 by Neil Gaiman Copyright for the Polish translation 2008 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Ilustracja i opracowanie graficzne okadki: Irek Konior Projekt typograficzny, skad i amanie: Tomek Laisar Fru ISBN 978-83-7480-109-6 Wydanie I Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel. /fax (0-22) 8134743 e-mail: [email protected] http://www.mag.com.pl Wyczny dystrybutor: Firma Ksigarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznaska 91, 05-850 Oarw Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: [email protected]

Rozrzucie koci Po caej woci, To tylko ndzarz, Nikt go nie ugoci. Tradycyjny wierszyk dziecicy

ROZDZIA PIERWSZYJak Nikt nie odszed z cmentarza

W ciemnoci przesuwaa si rka trzymajca n. N mia rkoje z polerowanej czarnej koci i kling gadsz i ostrzejsz ni jakakolwiek brzytwa. Gdyby ci skaleczy, pewnie nawet nie zauwayby tego. Nie natychmiast. N zrobi ju niemal wszystko, co mia do zaatwienia w tym domu. Zarwno klinga, jak i rkoje byy mokre. Drzwi wejciowe wci stay otworem, lekko uchylone, tak jak zostawi je n i czowiek, ktry go trzyma, gdy wliznli si do rodka. Biae smuki nocnej mgy wnikay przez szczelin do domu. w czowiek, Jack, zatrzyma si na podecie. Lew rk wycign z kieszeni czarnego paszcza wielk bia chustk i wytar ni starannie n wraz z okryt rkawiczk praw doni, ktra go dzierya; potem schowa chustk. Polowanie niemal dobiego koca. Kobiet zostawi w ku, mczyzn na pododze w sypialni. Starsze dziecko, dziewczynk, w jej kolorowym pokoju, otoczon zabawkami i na wp ukoczonymi modelami. Pozosta tylko chopczyk, waciwie niemowlak. Jeszcze tylko on i zadanie bdzie mona uzna za wykonane. Rozprostowa roboty. Wosy mia ciemne, oczy take. Na doniach nosi czarne rkawiczki z najcieszej jagnicej skrki. Pokj malucha mieci si na samej grze. Jack ruszy schodami, stpajc bezszelestnie po wykadzinie. Pchniciem otworzy drzwi na strych i przekroczy prg. Jego uszyte z czarnej skry buty byszczay tak bardzo, e wyglday jak ciemne zwierciada: byo w nich wida odbicie malekiego jasnego sierpa ksiyca. Prawdziwy ksiyc wieci za oknem, jego saby blask dodatkowo rozpraszaa mga. Lecz Jack nie potrzebowa zbyt wiele wiata. Ksiyc mu wystarcza. W palce. Jack by przede wszystkim profesjonalist, tak przynajmniej czsto powtarza i nie pozwoliby sobie na umiech przed kocem

zupenoci. Widzia ju sylwetk dziecka w eczku, gow, koczyny, tors. eczko miao wysokie cianki ze szczebli, niepozwalajce dziecku wyj. Mczyzna imieniem Jack pochyli si, unis praw do, t z noem, i wycelowa w pier... ... po czym opuci rk. Posta w eczku okazaa si pluszowym misiem. Dziecka w nim nie byo. Oczy Jacka przywyky do sabego blasku ksiyca, nie mia wic ochoty zapala elektrycznych lamp. Zreszt wiato nie byo takie wane. Dysponowa innymi zmysami. Zacz wszy w powietrzu. Nie zwraca uwagi na zapachy, ktre wtargny do pokoju wraz z nim, zlekceway te, ktre mg bezpiecznie zignorowa, i skupi si na woni tego, po ktrego przyszed. Czu dziecko: mleczny zapach podobny do ciasteczek w czekoladzie, poczony z kwan nut mokrej jednorazowej nocnej pieluchy. Czu w jego wosach szampon dla dzieci, a take co maego i gumowego - zabawka, pomyla, a potem: nie, co do ssania - co mia przy sobie chopczyk. By tu jeszcze niedawno, ale teraz ju nie. Jack pody za zapachem na d, schodami w samym sercu wysokiego wskiego domu. Sprawdzi azienk, kuchni, schowek na pranie i w kocu przedpokj. Nie znalaz w nim jednak nic, prcz rowerw caej rodziny, sterty pustych reklamwek, zuytej pieluchy i zbkanych pasemek mgy, ktre wnikny do domu przez otwarte drzwi wyjciowe. Wwczas Jack wyda cichy odgos, sapnicie nabrzmiae frustracj, ale te zadowoleniem. Wsun: n do pochwy w wewntrznej kieszeni dugiego paszcza i wyszed na ulic. wieci ksiyc, a take latarnie, lecz mga opatulaa wszystko, przymiewaa wiata, tumia dwiki, sprawiaa, e noc stawaa si mroczna i zdradziecka. Spojrza w d zbocza, w stron wiate zamknitych sklepw, a potem w gr, gdzie ostatnie wysokie kamienice ustpoway miejsca ciemnoci starego cmentarza. Mczyzna znw powszy. A potem bez popiechu ruszy na gr. *** Od dnia, gdy chopczyk nauczy si chodzi, budzi rozpacz i zarazem zachwyt rodzicw, bo nie mia sobie rwnych w wdrwkach, wspinaczce na wszystko co si dao, wchodzeniu i schodzeniu. Tej nocy obudzi go jaki dwik dobiegajcy z pitra niej, odgos upadku. Zbudzony, szybko si znudzi leeniem i zacz szuka wyjcia z

eczka. Owszem, miao wysokie cianki, tak jak kojec na dole, chopczyk by jednak przekonany, e da sobie rad. Potrzebowa tylko jednego stopnia... Podcign w kt eczka wielkiego, zotego pluszowego misia, a potem, przytrzymujc si szczebli maymi rczkami, postawi stop na jego brzuchu, drug na gowie, dwign si na nogi i czciowo wyszed, czciowo wypad na zewntrz. Wyldowa ze stumionym oskotem na stosiku puchatych, mikkich zabawek. Cz z nich stanowiy prezenty od krewnych na pierwsze urodziny niecae sze miesicy wczeniej, cz odziedziczy po starszej siostrze. Zdziwi si, ldujc na pododze, ale nie krzykn - kiedy krzycza, przychodzili i wkadali go z powrotem do ka. Na czworakach wypez z pokoju. Schody wiodce w gr byy grone i trudne, nie opanowa jeszcze do koca umiejtnoci wspinaczki. Ju dawno jednak odkry, e schody wiodce w d s proste. Pokonywa je, siadajc i zsuwajc si z kolejnych stopni na solidnie opatulonym tyeczku. Possa chwil gumowy smoczek, o ktrym matka zacza wanie wspomina, e chopiec jest ju na niego za duy. Podczas podry na d pampers rozpi si i gdy chopczyk dotar do ostatniego stopnia w niewielkim przedpokoju i wsta, pielucha odpada. Wyszed z niej. Mia na sobie jedynie dziecic koszulk. Schody wiodce do pokojw jego i rodziny byy strome i grone, lecz drzwi wyjciowe uchylay si zachcajco... Dziecko przekroczyo z lekkim wahaniem prg domu. Mga oplota si wok niego niczym dawno zaginiony przyjaciel. A potem, z pocztku niepewnie, a potem z rosncym zdecydowaniem i szybkoci chopczyk podrepta w gr zbocza. *** Kiedy dotar na szczyt wzgrza, mga zacza rzedn. Na niebie wieci pksiyc, nie tak jasno jak w dzie, bynajmniej, lecz dostatecznie jasno, by byo wida cmentarz, o tak. Spjrzcie. Oto opuszczona kaplica pogrzebowa, elazna brama zamknita na kdk, bluszcz pncy si po cianach wieyczki, mae drzewko wyrastajce z rynny na wysokoci dachu. Oto kamienie i grobowce, krypty i tablice. Oto przemykajce od czasu do czasu wrd poszycia i przez ciek krlik, kret bd asica.

Oto, co moglibycie zobaczy w blasku ksiyca, gdybycie tylko byli tam owej nocy. Zapewne nie zobaczylibycie jednak bladej pulchnej kobiety, ktra wdrowaa ciek w pobliu cmentarnej bramy, a gdybycie nawet j ujrzeli, drugie uwaniejsze spojrzenie upewnioby was, e to tylko promienie ksiyca, mga i cie. A jednak pulchna blada kobieta bya tam - sza ciek wiodc przez grupk pochylonych nagrobkw w stron bramy. Brama bya zamknita; zawsze zamykano j o czwartej po poudniu w zimie, o smej wieczr latem. Cz cmentarza okalao elazne ogrodzenie zwieczone szpikulcami, reszt wysoki ceglany mur. Prty bramy rozmieszczono gsto: nie przecisnby si przez nie dorosy, ani nawet dziesiciolatek... - Owens! - zawoaa blada kobieta gosem brzmicym jak szelest wiatru pord dugich traw. - Owens! Chod no i popatrz tylko. Przykucna, przygldajc si czemu na ziemi. Tymczasem plama cienia przesuna si na ciek i w blasku ksiyca zamienia w posiwiaego mczyzn po czterdziestce. Mczyzna spojrza z gry na sw on, potem na to, na co patrzya, i podrapa si po gowie. - Pani Owens? - spyta, pochodzi bowiem z bardziej formalnych czasw ni obecne. - Czy to jest to, o czym myl? W tym momencie przedmiot ich zainteresowania najwyraniej dostrzeg pani Owens, bo otworzy usta, upuszczajc na ziemi gumowy sutek, ktry dotd ssa, i wycign ma pulchn pistk, jakby ze wszystkich si prbowa chwyci blady palec pani Owens. - A niech mnie dunder winie - rzek pan Owens - jeli to nie dziecko. - Oczywicie, e to dziecko - odpara jego ona. - Pytanie, co mamy z nim pocz? - miem twierdzi, e to istotnie pytanie, pani Owens przytakn jej m. - Tyle e nie nasze, bo to dziecko bez wtpienia yje, a tym samym nie ma z nami nic wsplnego i nie naley do naszego wiata. - Popatrz, jak si umiecha - rzeka pani Owens. - Ma najsodszy umiech na wiecie. - I niematerialn rk pogadzia rzadkie jasne woski dziecka. Chopczyk zachichota z radoci. Chodny wiatr powia przez cmentarz, rozpraszajc mg w niszych partiach (cmentarz bowiem zajmowa cay szczyt wzgrza i jego cieki piy si w gr,

opaday w d i zaptlay). Grzechot: kto przy gwnej bramie cign j i szarpa, potrzsajc star krat, cik kdk i acuchem przytrzymujcym oba skrzyda. - No prosz - rzek Owens. - Oto rodzina malestwa przychodzi zabra je na stsknione ono. Zostaw maego doda, bo pani Owens obejmowaa chopczyka bezcielesnymi ramionami, gadzc go, tulc. - Ten tam nie wyglda mi na niczyj rodzin - odpara. Mczyzna w czarnym paszczu zrezygnowa z szarpania gwnej bramy i oglda teraz mniejsz boczn furtk. Ona take bya solidnie zamknita. Rok wczeniej na cmentarzu doszo do aktw wandalizmu i rada Podja Stosowne Kroki. - No dalej, pani Owens, zostaw go. No ju, ju - ponagla pan Owens, nagle jednak ujrza ducha. Opada mu szczka i odkry, e nie wie co powiedzie. Mylicie moe - a jeli tak, to macie racj - e pan Owens nie powinien zdziwi si widokiem ducha, biorc pod uwag fakt, e oboje z pani Owens nie yli ju od kilkuset lat i ich cae - czy niemal cae - ycie towarzyskie ograniczao si do innych martwych osb. Istniaa jednak rnica pomidzy mieszkacami cmentarza a tym: ostr, migotliw, zaskakujc zjaw szarej barwy telewizyjnego szumu, promieniujc panik i nagimi emocjami, ktre zalay Owensw jak ich wasne. Trzy postaci, dwie wiksze, jedna mniejsza, lecz tylko jedna wyraniejsza ni oglny zarys, bysk. I wanie ta posta powiedziaa: Moje dziecko! On prbuje skrzywdzi moje dziecko!". Hurgot. Mczyzna na zewntrz cign alejk ciki metalowy kube na mieci, zmierzajc w stron ceglanego muru, okalajcego t cz cmentarza. - Brocie mojego syna - powiedzia duch i pani Owens pomylaa, e to kobieta. Oczywicie: matka malestwa. - Co on wam zrobi? - spytaa, wtpia jednak, czy duch j usysza. Niedawno zmara, biedactwo, pomylaa. Zawsze atwiej jest umrze spokojnie, obudzi si w stosownym czasie w miejscu, gdzie ci pogrzebano, pogodzi si z wasn mierci i oswoi z pozostaymi mieszkacami. To stworzenie jednak przepenia wycznie strach i obawa o dziecko, a jej panika, ktr Owensowie odczuwali jako niski, przejmujcy krzyk, zacza przyciga uwag innych jasnych postaci, schodzcych si z caego cmentarza. - Kim jeste? - spyta Kajus Pompejusz. Jego nagrobek zamieni si ju dawno w kawaek zwietrzaego kamienia, lecz dwa tysice lat wczeniej Kajus poprosi, by pogrzebano go na tym wzgrzu obok marmurowej wityni, nie odsyajc ciaa do Rzymu. By jednym z najstarszych mieszkacw cmentarza. Niezwykle powanie

traktowa swoje obowizki. - Leysz tutaj? - Oczywicie, e nie! Sdzc z wygldu, dopiero co umara. - Pani Owens obja kobiec posta i przemwia do niej cichym, spokojnym, rozsdnym gosem. Zza wysokiego muru przy uliczce dobieg donony oskot i brzk: wywrci si kube na mieci. Mczyzna wgramoli si na szczyt muru - ciemna sylwetka na tle widocznych we mgle plam wiata ulicznych latarni. Waha si przez moment, po czym zsun na drug stron, spuszczajc nogi i zeskakujc na ziemi. - Ale moja droga - rzeka do postaci pani Owens. Z trzech sylwetek, ktre pojawiy si na cmentarzu, zostaa ju tylko jedna. - On yje. My nie. Wyobraasz sobie... Dziecko patrzyo na nie ze zdziwieniem. Signo ku jednej z nich, potem ku drugiej i pod rczk poczuo jedynie powietrze. Kobieca posta nika w oczach. - Tak - powiedziaa pani Owens w odpowiedzi na co, czego nie sysza nikt inny. - Jeli zdoamy, zrobimy to. Odwrcia si do mczyzny obok niej. - A ty, Owens? Czy zostaniesz ojcem tego maluszka? - Czy co? - Owens zmarszczy brwi. - Nigdy nie mielimy dziecka - oznajmia jego ona. A matka chce, ebymy si nim zaopiekowali. Zgodzisz si? Mczyzna w czarnym paszczu potkn si o kbowisko bluszczu i potrzaskanych nagrobkw. Podnis si szybko i ruszy naprzd ostroniej, poszc sow, ktra odleciaa bezszelestnie. Zobaczy dziecko i jego oczy zalniy triumfalnie. Owens wiedzia co myli ona, kiedy przemawia tym tonem, ostatecznie nie na darmo byli maestwem za ycia i po mierci przez ponad dwiecie pidziesit lat. - Jeste pewna? - spyta. - Absolutnie pewna? - Nigdy w yciu nie byam pewniejsza. - W takim razie tak. Jeeli ty bdziesz mu matk, ja bd ojcem. - Syszaa? - spytaa pani Owens, zwracajc si do migotliwej zjawy na cmentarzu, z ktrej pozosta ju jedynie zarys sylwetki, niczym odlega letnia byskawica w ksztacie kobiety. Powiedziaa do niej co, czego nie usysza nikt inny, i znikna. - Nie wrci tu wicej - oznajmi pan Owens. - Nastpnym razem ocknie si na swym wasnym cmentarzu czy te tam, dokd zmierza. Pani Owens pochylia si nad dzieckiem i wycigna rce. - Chod - rzeka ciepo. - Chod do mamy.

Mczynie, Jackowi, maszerujcemu ku nim ciek przez cmentarz z noem w doni, wydao si, e kb mgy spowi dziecko w blasku ksiyca, a potem dziecka ju nie byo: pozostaa tylko wilgotna mga, ksiycowe promienie i rozkoysana trawa. Zamruga, wszc. Co si stao, ale nie mia pojcia co. Warkn w gbi garda niczym drapiene zwierz, wcieke i sfrustrowane. - Halo?! - zawoa, zastanawiajc si, czy moe dziecko nie schowao si za czym. Gos mia mroczny i szorstki, osobliwie ostry, jakby sam dziwi si jego brzmieniem. Cmentarz nie zdradza swych tajemnic. - Halo?! - zawoa ponownie. Mia nadziej, e dziecko zapacze, co powie albo si poruszy. Nie oczekiwa tego, co usysza w odpowiedzi, gadkiego i liskiego jak jedwab gosu: - Mog w czym pomc? Jack by wysoki. Ten mczyzna wyszy. Jack nosi ciemne ubranie. Ubranie tego mczyzny byo ciemniejsze. Ludzie, ktrzy zauwaali Jacka - a nie lubi by zauwaany - czuli niepokj, poruszenie, a czasami niewytumaczalny lk. Jack spojrza na nieznajomego i to jego ogarn niepokj. - Szukaem kogo - owiadczy, wsuwajc praw do do kieszeni paszcza, by ukry n, ale mie go pod rk. - Na zamknitym cmentarzu noc? - spyta cierpko nieznajomy. - To tylko dziecko - wyjani Jack. - Przechodziem tdy, gdy usyszaem pacz dziecka, zajrzaem przez bram i zobaczyem je. Na moim miejscu kady postpiby podobnie. - Niezwykle doceniam paskie zaangaowanie - odrzek nieznajomy. - Gdyby jednak zdoa pan znale to dziecko, jak zamierza pan z nim std wyj? Z dzieckiem na rkach nie da si wspi na mur. - Zaczbym krzycze, dopki kto by mnie nie wypuci - odpar Jack. Zabrzczay klucze. - Ten kto to bybym ja - powiedzia nieznajomy. - Ja musiabym pana wypuci. - Wybra z pku jeden duy klucz. - Prosz za mn - poleci. Jack ruszy za nieznajomym. Wyj z kieszeni n. - Pan jest tu dozorc? - Czy jestem? W pewnym sensie.

Szli w stron bramy i - Jack by tego pewien - coraz bardziej oddalali si od dziecka. Ale dozorca mia klucze. N w ciemnoci, nie trzeba nic wicej, i bdzie mg szuka dzieciaka ca noc, jeli zajdzie taka konieczno. Unis ostrze. - Gdyby faktycznie byo jakie dziecko - dozorca mwi, nie ogldajc si za siebie - to nie tu, na cmentarzu. Moe si pan pomyli? W kocu to mao prawdopodobne, by dziecko dotaro a tutaj. Najpewniej usysza pan nocnego ptaka i ujrza kota, czy moe lisa. Wie pan chyba, e wadze trzydzieci lat temu, mniej wicej w czasach ostatniego pogrzebu, ogosiy to miejsce ostoj przyrody. Prosz przemyle to dobrze i odpowiedzie: czy jest pan pewien, e to wanie dziecko pan widzia? Mczyzna imieniem Jack zastanowi si. Nieznajomy otworzy furtk. - Lis - podj. - Te stworzenia wydaj najdziwniejsze odgosy, podobne do ludzkiego paczu. Nie, paska wizyta na cmentarzu to by bd. Dziecko, ktrego pan szuka, jest gdzie, ale nie tutaj. - Odczeka chwil, by ta myl rozgocia si w gowie Jacka. Potem otworzy zamaszystym gestem furtk. - Niezmiernie mio byo mi pana pozna doda. - Ufam, e za bram znajdzie pan wszystko, czego potrzebuje. Jack sta przed bram cmentarza. Nieznajomy, ktrego wzi za dozorc, przystan po drugiej stronie, zamkn kdk i zabra klucz. - Dokd pan idzie? - spyta Jack. - Na cmentarzu jest wicej wyj - oznajmi nieznajomy. - Zostawiem samochd po drugiej stronie wzgrza. Prosz si mn nie przejmowa. Nie musi pan nawet pamita tej rozmowy. - Nie - rzek pogodnie Jack - nie musz. - Przypomnia sobie wspinaczk na wzgrze i fakt, e to, co wzi - za dziecko, okazao si lisem. A take to, e sympatyczny dozorca odprowadzi go na ulic. Wsun n do ukrytej pochwy. - No c - doda - dobranoc. - Dobrej nocy ycz - odpar nieznajomy, ktrego Jack omykowo wzi za dozorc. Mczyzna imieniem Jack ruszy w d zbocza. Nieznajomy obserwowa go z cienia, dopki tamten nie znikn mu z oczu, nastpnie ruszy przez noc w gr, w miejsce niepodzielnie zdominowane przez obelisk i wkopany w ziemi paski kamie, powicony pamici Josiaha Worthingtona, miejscowego piwowara, polityka, a pniej baroneta, ktry niemal

trzysta lat wczeniej kupi stary cmentarz i ziemi wok niego i przekaza w wieczne uytkowanie miastu. Dla siebie przeznaczy najlepsze miejsce na wzgrzu - naturalny amfiteatr z widokiem na miasto w dole - i dopilnowa, by cmentarz przetrwa jako cmentarz. Jego mieszkacy byli mu wdziczni, cho moe nie a tak, jak tego oczekiwa Josiah Worthington, baronet. Na cmentarzu spoczywao okoo dziesiciu tysicy dusz, lecz wikszo spaa gboko albo nie interesowaa si conocnymi wydarzeniami, tote w blasku ksiyca w amfiteatrze zgromadziy si ich niecae trzy setki. Nieznajomy dotar do nich bezszelestnie niczym mga i w milczeniu obserwowa z cienia dyskusj. Przemawia wanie Josiah Worthington. - Ale dobrodziejko - rzek. - Twj upr jest... Czy nie widzisz sama, jaki jest mieszny? - Nie - odpara pani Owens. - Nie widz. Siedziaa na ziemi ze skrzyowanymi nogami, ywe dziecko spao jej na kolanach. Oplota jego gow bladymi domi. - Pani Owens, jeli wielmony pan pozwoli, prbuje rzec, e nie widzi tego w ten sposb - oznajmi pan Owens, stojcy obok niej. - Uwaa to za wypenienie obowizku. Pan Owens pozna Josiaha Worthingtona, kiedy obaj jeszcze yli. W swoim czasie wyszykowa kilka piknych mebli do jego dworu nieopodal Inglesham i wci ywi przed nim nabony lk. - Jej obowizek? - Josiah Worthington, baronet, potrzsn gow, jakby chcia si pozby pasma pajczyny. Obowizki, dobrodziejko, masz wobec cmentarza i dobra tych, ktrzy tworz wsplnot bezcielesnych duchw, zjaw i podobnych upiorw. I obowizek nakazuje ci jak najszybciej odda to stworzenie do jego naturalnego domu, czyli nie tutaj. - Matka chopczyka daa mi go - odpara pani Owens, jakby to wszystko wyjaniao. - Moja droga niewiasto... - Nie jestem twoj drog niewiast. - Pani Owens podniosa si z ziemi. - Po prawdzie w ogle nie wiem, czemu tu jestem i rozmawiam z ca wasz band patentowanych durniw, skoro chopiec wkrtce obudzi si godny. Chciaabym tylko wiedzie, gdzie znajd dla niego straw na tym cmentarzu.

- I - wtrci sztywno Kajus Pompejusz - dokadnie w tym rzecz. Czym bdziesz go karmi? Jak moesz si nim opiekowa? Oczy pani Owens pony. - Potrafi si nim zaj - rzucia - rwnie dobrze jak jego wasna mama. Ju mi go oddaa. Spjrzcie... Przecie go trzymam. Dotykam. - Bd rozsdna, Betsy - odezwaa si Mateczka Slaughter, drobne stworzenie w wielkim czepku i pelerynie, ktre nosia za ycia i w ktrych j pochowano. - Gdzie on bdzie mieszka? - Tutaj - ucia pani Owens. - Moemy obdarzy go Swobod Cmentarza. Usta mateczki Slaughter zamieniy si w mae o". - Ale - zacza - ale ja nigdy - dodaa. - A czemu by nie? W kocu to nie pierwszy raz obdarzylibymy przybysza z zewntrz Swobod Cmentarza. - To prawda - zgodzi si Kajus Pompejusz. - Ale on nie by ywy, Po tych sowach nieznajomy uwiadomi sobie, czy tego chce, czy nie, e on take zosta wcignity do rozmowy, i niechtnie wyoni si z cieni, odrywajc si od nich niczym plama ciemnoci. - Nie - zgodzi si - nie jestem ywy. Ale uznaj racje pani Owens. - Naprawd, Silasie? - spyta Josiah Worthington. - Naprawd. Na dobre czy na ze - a szczerze wierz, e na dobre - pani Owens i jej maonek przyjli to dziecko pod sw piecz. Lecz, by wychowa dziecko, trzeba czego wicej ni para poczciwych dusz. Trzeba caego cmentarza. - A co z jedzeniem i reszt? - Ja mog opuszcza cmentarz i wraca. Przynios mu jedzenie. - Dobrze ci to mwi - upieraa si Mateczka Slaughter. - Ale ty pojawiasz si i znikasz i nikt nie wie, gdzie si podziewasz. Gdyby nie wrci przez tydzie, chopiec mgby umrze. - Mdra z ciebie kobieta - rzek Silas. - Widz ju, czemu wszyscy mwi o tobie z szacunkiem. - Nie mg wpywa na umysy martwych tak jak na ywych, ale posugiwa si wszelkimi narzdziami pochlebstwa i perswazji, jakimi dysponowa, owszem. A umarli nie s na nie odporni. Nagle podj decyzj. - No dobrze, jeli pan i pani Owens zostan rodzicami, ja bd jego opiekunem. Pozostan tutaj, a gdybym musia odej, dopilnuj, by kto zaj moje miejsce, sprowadza dziecku jedzenie i zajmowa si nim. Moemy skorzysta z krypty w kaplicy.

- Ale - nie poddawa si Josiah Worthington. - Ale. Ludzkie dziecko. ywe dziecko. To znaczy. To znaczy, znaczy. To przecie cmentarz, nie pokj dziecinny, do diaska! - Wanie - przytakn Silas. - Dobrze powiedziane, sir Josiahu, sam lepiej bym tego nie uj. I z tej wanie przyczyny, jeli nie z innej, jest tak wane, by wychowa dziecko, jak najmniej zakcajc, jeli wybaczycie mi to sowo, ycie cmentarne. - To rzekszy, podszed lekkim krokiem do pani Owens i spojrza na niemowl pice w jej ramionach. Unis brew. - Czy on ma jakie imi, pani Owens? - Jego matka mi go nie podaa. - Rozumiem. Zreszt, stare imi i tak na niewiele by mu si zdao, a s tacy, ktrzy pragn go skrzywdzi. Moe zatem sami wybierzemy mu imi? - Kajus Pompejusz podszed bliej i przyjrza si dziecku. - Wyglda troch jak mj prokonsul, Marek. Moglibymy nazwa go Markiem. - Bardziej wyglda jak mj naczelny ogrodnik, Stebbins - nie zgodzi si Josiah Worthington. - Zreszt, wcale nie proponuj nazwa go Stebbins; nieborak, pi jak smok. - Wyglda jak mj siostrzeniec, Harry - wtrcia Mateczka Slaughter i wydawao si, e cay cmentarz doczy do dyskusji, a kady mieszkaniec zacznie porwnywa dziecko z kim dawno zapomnianym, gdy odezwaa si pani Owens. - Nie wyglda jak nikt poza nim samym - owiadczya stanowczo. - Nikt. - W takim razie nazwijmy go Nikt - zaproponowa Silas. - Nikt Owens. I wtedy, jakby reagujc na imi, dziecko otworzyo szeroko oczy i si ockno. Pokrcio gow, przygldajc si twarzom umarych, mgle i ksiycowi. W kocu spojrzao na Silasa. Nie odwrcio wzroku. Sprawiao wraenie dziwnie powanego. - A co to za imi Nikt? - oburzya si Mateczka Slaughter. - Jego imi. I dobre imi - odpar Silas. - Dziki niemu bdzie bezpieczny. - Nie chc adnych kopotw - zadeklarowa Josiah Worthington. Niemowl spojrzao w gr, na niego, a potem zmczone, godne czy moe stsknione za domem, rodzin i swoim wiatem wykrzywio twarzyczk i si rozpakao. - Zostaw nas - poleci pani Owens Kajus Pompejusz. Omwimy t spraw bez ciebie. *** Pani Owens czekaa przed cmentarn kaplic. Ponad czterdzieci lat temu

budynek przypominajcy may koci z wieyczk uznano za obiekt zabytkowy o znaczeniu historycznym. Rada miasta zdecydowaa, e odnowa maej kaplicy na zaronitym, od dawna niemodnym cmentarzu byaby zbyt kosztowna, tote zamkna drzwi na kdk i czekaa, a budowla si zawali. Mury pors bluszcz, lecz kaplic wzniesiono solidnie i nie miaa run w tym stuleciu. Dziecko zasno w objciach pani Owens, ktra koysaa je ostronie, piewajc mu star piosenk. Nauczya j jej matka, gdy ona sama bya dzieckiem, w czasach kiedy mczyni po raz pierwszy zaczli nosi pudrowane peruki. Piosenka brzmiaa tak: pij, maleki, sodko pij, popij jeszcze chwil, gdy doroniesz, ruszysz w wiat, jeli si nie myl. Poznasz mio, taca krzyn, znajdziesz skarb i swoje imi... I pani Owens odpiewaa j ca, nim odkrya, e zapomniaa jak si koczy. Miaa wraenie, e ostatnia linijka brzmiaa co jakby i olizge gile", ale by moe zakoczenie to pochodzio z zupenie innej koysanki. Urwaa zatem i zamiast tego zapiewaa t o dwch kotkach, szaroburych obydwch, a potem swym ciepym, mocnym gosem odpiewaa kolejn, nowsz, o chopczyku, na ktrego z popielnika mruga iskiereczka. Zacza wanie dug ballad o pewnym hrabim, ktrego ona, strapiona romansem ma, zmara ze zgryzoty, gdy Silas wyoni si zza naronika budynku. W doniach trzyma kartonowe pudeko. - Prosz bardzo, pani Owens - rzek. - Mnstwo dobrych rzeczy dla rosncego chopca. Moemy je schowa w krypcie, prawda? Kdka odpada mu w doni, pocign elazne drzwi. Pani Owens wesza do rodka, rozgldajc si z powtpiewaniem po pkach i starych drewnianych awkach ustawionych pod cian. W jednym kcie leay spleniae puda, pene starych ksig parafialnych, za otwartymi drzwiami w drugim dostrzega wiktoriask toalet i umywalni. Chopczyk otworzy oczy, patrzc ciekawie.

- Jedzenie moemy zostawi tutaj - oznajmi Silas. - Jest chodno, wic si nie zepsuje. - Sign do pudeka i wycign banana. - A c to takiego i z czego to zrobiono? - Pani Owens przyjrzaa si podejrzliwie to-brzowemu przedmiotowi. - To banan. Owoc z tropikw. O ile mi wiadomo, najpierw zdziera si upin rzek Silas. - O tak. Dziecko - Nikt - szarpno si w ramionach pani Owens, ktra postawia chopczyka na kamiennej posadzce. Maluch podrepta szybko do Silasa, chwyci go za nogawk i pocign. Silas poda mu banana. Pani Owens patrzya, jak chopiec je. - Ba-nan - powtrzya z powtpiewaniem. - Nigdy o nich nie syszaam. Nigdy. Jak to smakuje? - Nie mam bladego pojcia - przyzna Silas, ktry ywi si tylko jednym, i to nie byy banany. - Moglibymy przygotowa tu chopcu posanie. - Nie ma mowy. Owens i ja mamy przecie uroczy, przytulny grb przy grzdce onkili; mnstwo tam miejsca dla malucha. Poza tym - dodaa w obawie, e Silas mgby uzna, e odrzuca jego gocinno - nie chc, eby chopak ci przeszkadza. - Nie przeszkadzaby mi. Chopczyk skoczy je banana. Tym, co zostao, wysmarowa si cay. Umiechn si promiennie, umorusany i rumiany. - Nan - powiedzia radonie. - C za sprytne stworzenie. - Pani Owens zacmokaa. - I co za wintuszek! Zaraz si tob zajm, may wiercipito. - Zacza wydubywa kawaki banana z jego ubrania i wosw. - Jak mylisz, jak podejm decyzj? - Nie wiem. - Nie mog go odda. Nie po tym, co przyrzekam jego mamie. - Cho w swoim czasie bywaem rnymi rzeczami oznajmi Silas - to nigdy matk. I nie zamierzam nawet prbowa. Ale mog opuci to miejsce. - Ja nie mog - powiedziaa pani Owens. - Moje koci s tutaj. Podobnie Owensa. Nigdy std nie odejd. - Dobrze byoby mie jakie miejsce, do ktrego si przynaley - rzek Silas. Swj dom. W jego gosie nie zadwiczaa nawet najsabsza nutka alu, by suchszy ni

pustynia i sowa Silasa zabrzmiay jakby po prostu mwi co oczywistego. Pani Owens nie zaprzeczya. - Mylisz, e bdziemy musieli dugo czeka? - Niedugo - odpar Silas, ale tu si myli. W amfiteatrze na zboczu wzgrza kady czonek cmentarnej wsplnoty mia wasne zdanie i potrzeb jego wygoszenia. Fakt, e to Owensowie uczestniczyli w tym nonsensie, a nie jacy figo-fago nowicjusze, sporo znaczy, bo Owensowie byli szacowni i szanowani. To, e Silas zgosi si na opiekuna chopca, take miao swoje znaczenie - mieszkacy cmentarza podchodzili do niego z czujnym podziwem, istnia bowiem na granicy pomidzy ich wiatem i wiatem, ktry opucili. Ale jednak, ale jednak... Na cmentarzach zazwyczaj nie panuje demokracja, a przecie mier to najwiksza demokratka i kady z umarych mia wasne zdanie co do tego, czy ywe dziecko moe zosta. Tej nocy kady z nich chcia koniecznie, by go wysuchano. Dziao si to pod koniec jesieni, gdy wit przychodzi pno. Cho niebo wci byo ciemne, z dou zbocza dobiega szum samochodowych silnikw. To ywi wyruszali do pracy w mglistym mroku poranka. Tymczasem lud z cmentarza wci debatowa na temat dziecka, ktre do nich przyszo, i tego, co z nim pocz. Trzysta gosw. Trzysta pogldw. Nehemiah Trot, poeta ze zrujnowanej pnocnozachodniej czci cmentarza, zacz wanie deklamowa sw opini, cho nikt ze suchaczy nie potrafi okreli jak, gdy stao si co, co uciszyo wszystkich wygadanych mwcw, co bez precedensu w historii cmentarza. Wielki biay ko, z rodzaju tych, ktrych ludzie znajcy si na koniach nazywaj siwkami, zbliy si ku nim powoli. Przyszed z dou. Tupot kopyt byo sycha, nim jeszcze si pojawi, a take haas, ktry czyni, przedzierajc si przez kpy jeyn, kbowiska bluszczu i janowca porastajce zbocze. By wielkoci angielskich koni roboczych, pene pi okci w kbie, albo i wicej. Taki ko mg ponie do walki rycerza w penej zbroi, lecz na swym goym grzbiecie dwiga tylko kobiet odzian od stp do gw w szary strj. Jej duga spdnica i szal wyglday jak utkane ze starych pajczyn. Twarz miaa pogodn i spokojn. Mieszkacy cmentarza znali j, bo kady z nas spotyka Szar Dam pod koniec naszych dni, a nie da si o niej zapomnie. Ko przystan przy obelisku. Na wschodzie niebo zaczynao ju janie

perow powiat przedwitu, na widok ktrej lud cmentarny odczuwa niepokj i tskni za powrotem do wygodnych domw. Mimo to, nikt nawet nie drgn. Wszyscy przygldali si damie na siwku z mieszanin podniecenia i lku. Umarli nie s przesdni, zazwyczaj nie, lecz patrzyli na ni tak, jak rzymski augur patrzy na krce po niebie wite wrony, szukajc w nich mdroci i wskazwek. A ona przemwia. - Umarli winni okazywa lito - rzeka gosem przypominajcym dwik setki malekich srebrnych dzwoneczkw. I umiechna si. Ko, ktry dotd z zadowoleniem skuba i przeuwa kp bujnej trawy, zamar. Dama dotkna jego szyi i wierzchowiec zawrci. Zrobi kilkanacie dugich krokw, a potem zeskoczy ze zbocza i pomkn kusem po niebie. oskot jego kopyt zamieni si we wczesny oskot odlegego grzmotu; po chwili ko znikn im z oczu. Tak przynajmniej spotkanie to wygldao w opowieciach ludzi z cmentarza, ktrzy byli na wzgrzu owej nocy. Debata dobiega koca i nie trzeba byo nawet gosowa. Mieszkacy postanowili, e dziecko, Nikt Owens, zostanie obdarzone Swobod Cmentarza. Mateczka Slaughter i Josiah Wortinghton, baronet, odprowadzili pana Owensa do krypty w starej kaplicy i przekazali pani Owens wieci. Nie zdziwia si wcale, syszc o cudzie. - Susznie - rzeka. - Wielu z nich nie ma w epetynach ni krztyny oleju. Ale nie ona. Oczywicie, e nie. *** Nim w w burzowy, szary poranek wzeszo soce, dziecko zasno smacznie w wygodnym grobowcu Owensw (pan Owens zmar bowiem jako dobrze prosperujcy mistrz miejscowego cechu stolarzy i rzemielnicy zadbali o to, by stosownie go uczci). Przed wschodem soca Silas wyruszy w jeszcze jedn, ostatni podr. Znalaz wysoki dom na zboczu, zbada znalezione tam trzy ciaa i przyjrza si ukadowi ran od noa. Gdy w kocu zaspokoi ciekawo, wyszed w poranny mrok. W gowie wirowao mu od nieprzyjemnych myli. Powrci na cmentarz na szczyt wiey kaplicy, gdzie sypia i przeczekiwa dni. W miasteczku u stp wzgrza mczyzn imieniem Jack ogarniaa coraz wiksza zo. Ta noc, noc na ktr tak dugo czeka, kulminacja miesicy - a nawet lat - pracy zacza si wielce obiecujco: troje ludzi zgino, nim zdoao choby krzykn.

A potem... Potem wszystko poszo paskudnie nie tak. Czemu, u licha, poszed na szczyt wzgrza, skoro dziecko bez wtpienia ruszyo na d? Nim tam dotar, lad zdy ju ostygn. Kto musia znale malca, zabra go, ukry. Nie istniao inne wyjanienie. Nagle cisz przerwa grzmot, donony niczym strza z pistoletu, i deszcz rozpada si na dobre. Mczyzna imieniem Jack by wielce metodyczny, zacz ju planowa swj nastpny ruch - rozmowy, ktre musi przeprowadzi z pewnymi mieszkacami miasteczka, ludmi, ktrzy zostan jego oczami i uszami. Nie musia informowa synodu, e mu si nie powiodo. - Poza tym - rzek do siebie, przywierajc do witryny dajcej oson przed porannym deszczem, padajcym niczym zy - jeszcze nie ponis klski. Jeszcze nie. Nie przez najblisze lata. Mia mnstwo czasu. Do, by zaatwi ostatni niedokoczon spraw. Do, by przeci ostatni ni. Dopiero gdy rozlegy si policyjne syreny i najpierw radiowz, za nim karetka, a potem nieoznakowany wz policyjny przemkny na sygnale obok niego, kierujc si na wzgrze, Jack z niechci unis konierz paszcza, spuci gow i odszed w poranek. N spoczywa w kieszeni, bezpieczny i suchy w pochwie, chroniony przed rozpacz ywiow.

ROZDZIA DRUGINowa przyjacika

Nik by cichym dzieckiem o powanych szarych oczach i gstej szaroburej czuprynie. Zazwyczaj bywa raczej posuszny. Nauczy si mwi i kiedy ju opanowa t sztuk, zadrcza mieszkacw cmentarza pytaniami. - Po czemu nie wolno mi wychodzi z cmentarza? pyta. Albo: - Jak mam zrobi to, co on wanie zrobi? Albo: - Kto tu mieszka? Doroli starali si jak mogli odpowiada na te pytania, lecz ich odpowiedzi byway czsto mtne, mylce albo wewntrznie sprzeczne. Wwczas Nik maszerowa do starego kocioa i rozmawia z Silasem. Siada tam i czeka o zachodzie soca, tu przed por wstawania opiekuna. Mg zawsze liczy na Silasa, ktry tumaczy mu wszystko jasno, wyranie i tak prosto, e Nik w kocu rozumia. - Nie wolno ci wychodzi z cmentarza - a przy okazji, nie mwi si po czemu" tylko dlaczego", przynajmniej w dzisiejszych czasach - poniewa tylko na cmentarzu jeste bezpieczny. Tu wanie mieszkasz i tu moesz znale tych, ktrzy ci kochaj. Na zewntrz nie byoby bezpiecznie. Jeszcze nie. - Ale ty wychodzisz. Wychodzisz tam co noc. - Jestem nieskoczenie starszy od ciebie, chopcze, i pozostaj bezpieczny niezalenie od miejsca. - Ja te jestem tam bezpieczny. - Chciabym, eby tak byo. Ale tak naprawd jeste bezpieczny, dopki pozostajesz tutaj. Albo: - Jak ty mgby to zrobi? Pewne umiejtnoci da si naby dziki edukacji,

inne dziki wiczeniom, jeszcze inne z czasem. Zdobdziesz je, gdy si przyoysz do nauki. Wkrtce opanujesz Znikanie, Przemykanie i Wdrwk we nie. Niestety, ywi nie s w stanie przyswoi sobie niektrych umiejtnoci i na nie bdziesz musia zaczeka nieco duej. Nie wtpi jednak, e z czasem zdobdziesz take te. Obdarzono ci Swobod Cmentarza, tote cmentarz si tob opiekuje. Dopki tu jeste, moesz widzie w ciemnoci, wdrowa ciekami, ktrymi ywi nie powinni kroczy. Oczy ywych ci nie dostrzegaj. Mnie take obdarzono Swobod Cmentarza, cho w moim przypadku wie si z ni jedynie prawo zamieszkania. - Chciabym by taki jak ty. - Nik wyd doln warg. - Nie - rzek stanowczo Silas. - Nie chciaby. Albo: - Kto tu mieszka? Wiesz, Nik, w wielu przypadkach wypisano to na kamieniach. Umiesz ju czyta? Znasz alfabet? - Znam co? Silas pokrci gow, ale nic nie powiedzia. Pastwo Owens za ycia nie przykadali wagi do czytania, a na cmentarzu brakowao elementarza. Nastpnej nocy Silas pojawi si przed przytulnym grobowcem Owensw z trzema duymi ksikami w objciach. Dwie z nich okazay si elementarzami z kolorowymi obrazkami (A jak Ala, B jak baba), trzecia zbiorem wierszykw. Mia te papier i pudeko woskowych kredek. Zabra Nika na spacer po cmentarzu, podczas ktrego przykada paluszki chopca do najnowszych, i najwyraniejszych nagrobkw i tabliczek i uczy go odnajdywa litery alfabetu, poczwszy od stromej iglicy duego A. Silas da Nikowi zadanie - mia odnale na cmentarzu kad z dwudziestu szeciu liter - i Nik zakoczy je z dum dziki odkryciu tablicy Ezekiela Ulmseya, wmurowanej w cian starej kaplicy. Opiekun by z niego zadowolony. Co dzie Nik zabiera na cmentarz papier i kredki i, jak najlepiej umia, przepisywa imiona, sowa i liczby. I co noc, nim Silas wyrusza w wiat, Nik prosi, by opiekun wyjani mu, co napisa, i przetumaczy fragmenty aciny, ktre w wikszoci wykraczay poza wiedz Owensw. By soneczny dzie - trzmiele baday zaronite zaktki cmentarza, zawisajc nad kwiatami kolczolistu i dzwonkw i pobzykujc basem. Nik tymczasem lea w wiosennym socu i przyglda si brzowemu ukowi, maszerujcemu po nagrobku Geo Reedera, jego ony Dorcas i ich syna Sebastiana, Fidelis ad Mortem. Przepisa

ju ich inskrypcj i teraz myla tylko o uku, kiedy kto zapyta: - Hej, ty? Co robisz? Nik unis wzrok. Po drugiej stronie krzaka kolczolistu sta kto i patrzy na niego. - Nic - mrukn Nik i wystawi jzyk. Twarz po drugiej stronie krzaka wykrzywia si jak u gargulca, wywalajc jzyk, wybauszajc oczy, po czym znw zamienia si w dziewczynk. - To byo nieze - rzek ze szczerym uznaniem Nik. - Potrafi robi wietne miny - oznajmia dziewczynka. - Zobacz t. - Jednym palcem pchna nos w gr, wykrzywia usta w szerokim zadowolonym umiechu, zmruya oczy, wyda policzki. - Wiesz, co to? - Nie. - To bya winia, guptasie. - Ach. - Nikt zastanawia si chwil. - Chcesz powiedzie jak winia? - Oczywicie, e tak. Zaczekaj. Dziewczynka okrya krzak i stana obok Nika, ktry wsta z ziemi. Bya nieco starsza od niego, nieco wysza, ubrana w jaskrawe kolory - ty, rowy i pomaraczowy. Nik poczu si w swoim szarym caunie nagle strasznie nudny i nieciekawy. - Ile masz lat? - spytaa dziewczynka. - Co tu robisz? Mieszkasz tu? Jak masz na imi? - Nie wiem - odpar Nik. - Nie znasz wasnego imienia? - zdziwia si dziewczynka. - Oczywicie, e znasz, wszyscy wiedz jak si nazywaj. Gupek. - Wiem, jak si nazywam - wyjani Nik. - I wiem co tu robi. Ale nie wiem tego drugiego. - Ile masz lat? Nik przytakn. - No to... - Dziewczynka namylaa si chwil. - Ile miae w swoje ostatnie urodziny? - Nic - odpar Nik. - Nie miaem urodzin. - Wszyscy maj urodziny. Chcesz powiedzie, e nigdy nie dostajesz tortu ze wieczkami i prezentw? Nik pokrci gow. Dziewczynka spojrzaa na niego ze wspczuciem.

- Biedactwo. Ja mam pi lat. Zao si, e ty te. Przytakn entuzjastycznie. Nie zamierza si spiera z now przyjacik, jej obecno ogromnie go ucieszya. Dziewczynka oznajmia, e nazywa si Scarlett Amber Perkins. Mieszkaa w domu bez ogrodu. Jej matka siedziaa na awce u stp wzgrza i czytaa ilustrowane pismo. Kazaa Scarlett wrci za p godziny, porusza si troch i nie wpa w adne tarapaty ani nie rozmawia z obcymi ludmi. - Ja jestem obcy - przypomnia Nik. - Wcale nie - odpara z uporem. - Ty jeste maym chopcem. - Po czym dodaa: - I moim przyjacielem. Wic nie moesz by obcy. Nik rzadko si umiecha, ale w tym momencie to zrobi, szeroko, radonie. - Jestem twoim przyjacielem - powiedzia. - Jak masz na imi? - Nik. To skrt od Nikt. Syszc to, rozemiaa si. - Zabawne imi. Co teraz robisz? - Litery - wyjani Nik. - Z nagrobkw. Musz je przepisywa. - Mog to zrobi z tob? Przez chwil Nik mia ochot zaprotestowa - w kocu nagrobki naleay do niego, prawda? Potem jednak uwiadomi sobie, jakie to niemdre. Uzna te, e wypenianie obowizkw moe by zabawniejsze w socu i z przyjacik. - Tak - powiedzia. Zaczli przepisywa nazwiska z nagrobkw. Scarlett pomagaa Nikowi wymawia nieznane imiona i sowa, a on, jeli je zna, tumaczy znaczenie aciskich fraz. Mieli wraenie, e upyna zaledwie chwila, gdy usyszeli dobiegajcy z dou gos. - Scarlett! Dziewczynka popiesznie oddaa Nikowi kredki i papier. - Musz i - oznajmia. - Zobaczymy si jeszcze, prawda? - zapyta Nik. - A gdzie mieszkasz? - spytaa. - Tutaj. Odprowadza j wzrokiem, gdy zbiegaa po zboczu. W drodze do domu Scarlett opowiedziaa matce o chopcu imieniem Nikt, ktry

mieszka na cmentarzu i bawi si z ni. Tego wieczoru matka Scarlett wspomniaa o tym ojcu Scarlett, ktry odpar, e z tego, co mu wiadomo, wymyleni przyjaciele to czste zjawisko w tym wieku i nie ma si czym martwi, i doda, e maj szczcie, e w ssiedztwie znajduje si ostoja przyrody. Po tym pierwszym spotkaniu Scarlett nigdy pierwsza nie dostrzega Nika. Kiedy tylko nie padao, jedno z rodzicw przyprowadzao j na cmentarz. Rodzic siada na awce i czyta. Tymczasem Scarlett w swych neonowych zieleniach, rach bd pomaraczach schodzia ze cieki i zaczynaa zwiedza. I wtedy, zazwyczaj wczeniej ni pniej, zauwaaa drobn, powan twarzyczk i szare oczy patrzce na ni spod czupryny szaroburych wosw. Nik i ona zaczynali si bawi, choby w chowanego, albo wspina si na rne rzeczy, albo po cichu, ostronie oglda krliki za star kaplic. Nik przedstawia Scarlett swym innym przyjacioom. Fakt, e ich nie widziaa, nie mia znaczenia. Rodzice powiedzieli jej ju stanowczo, e Nik to wymylony chopiec i e nie ma w tym nic zego - przez kilka dni matka upieraa si nawet, by podczas kolacji przygotowa dla niego dodatkowe nakrycie - tote zupenie jej nie zdziwio, e Nik rwnie ma wymylonych przyjaci. Powtarza jej ich komentarze. - Bartelmy mwi, e liczko masz rumiane jakoby wiea liwka - rzek. - Naprawd? A czemu mwi tak miesznie? I chyba raczej pomidor. - Nie sdz, by w czasach, z ktrych pochodzi, mieli pomidory - odpar Nik. - I tak wanie wtedy mwili. Scarlett czua si szczliwa. Bya bystr, samotn dziewczynk, ktrej matka pracowaa na uniwersytecie w odlegym miecie: uczya ludzi, z ktrymi nigdy nie spotkaa si twarz w twarz, oceniaa eseje w komputerze i wysyaa ich autorom sowa porady i zachty. Ojciec uczy fizyki czsteczkowej, ale, jak powiedziaa Nikowi Scarlett, byo zbyt wielu ludzi uczcych fizyki czsteczkowej i za mao tych, ktrzy chcieliby si jej uczy, wic rodzina musiaa przeprowadza si do rnych miast uniwersyteckich. W kadym z nich jej ojciec liczy na sta posad profesorsk i w kadym jej nie dostawa. - Co to jest fizyka czsteczkowa? - zainteresowa si Nik. Scarlett wzruszya ramionami. - No wiesz - mrukna - masz atomy, takie drobinki, ktrych nie widzimy i z ktrych jestemy zbudowani. I s te drobinki mniejsze od atomw. To wanie fizyka czsteczkowa.

Nik przytakn i uzna, e ojciec Scarlett nie bez kozery interesuje si wymylonymi rzeczami. Kadego popoudnia Nik i Scarlett kryli po cmentarzu, wymacujc palcami litery, zapisujc je. Nik opowiada jej wszystko co wiedzia o mieszkacach danego grobu, mauzoleum czy grobowca, a ona powtarzaa mu zasyszane bd przeczytane historie. Czasami mwia take o wiecie zewntrznym, samochodach i autobusach, telewizji i samolotach (Nik widzia, jak przelatuj wysoko na niebie i bra je za gone srebrne ptaki, ale nigdy dotd nie zastanawia si, czym s naprawd). On z kolei snu opowieci o czasach, kiedy ludzie lecy teraz w grobach wci yli - o tym, jak Sebastian Reeder odwiedzi Londyn i widzia krlow, grub niewiast w futrzanej czapie, patrzc na wszystkich nieyczliwie i niemwic nawet sowa po angielsku. Sebastian Reeder nie pamita, ktra to bya krlowa, ale nie sdzi, by pozostaa ni zbyt dugo. - Kiedy to si dziao? - spytaa Scarlett. - Umar w tysic piset osiemdziesitym trzecim, tak stoi na jego nagrobku. Czyli wczeniej. - Kto tu jest najstarszy? Na caym cmentarzu? - zainteresowaa si Scarlett. Nik zmarszczy brwi. - Pewnie Kajus Pompejusz. Przyby sto lat po tym, jak Rzymianie pierwszy raz tu dotarli. Opowiada mi o tym. Podobay mu si drogi. - I on jest najstarszy? - Chyba tak. - Moemy pobawi si w dom w jednym z tych kamiennych budynkw? - Nie wejdziesz do rodka, s zamknite. Wszystkie. - A ty moesz tam wej? - Oczywicie. - To czemu ja nie? - Cmentarz - wyjani. - Obdarzyli mnie Swobod Cmentarza, tote pozwala mi wej w rne miejsca. - Chc pj do kamiennego domku i pobawi si w dom. - Nie moesz. - Jeste wredny. - Nie. - Wredniak.

- Nie. Scarlett schowaa rce do kieszeni bluzy i bez sowa poegnania pomaszerowaa w d zbocza. Uwaaa, e Nik si z ni droczy, a jednoczenie czua, e traktuje go niesprawiedliwie, co jeszcze bardziej j zocio. Tego wieczoru spytaa przy kolacji matk i ojca, czy w kraju mieszka kto przed przybyciem Rzymian. - Gdzie usyszaa o Rzymianach? - zdziwi si ojciec. - Wszyscy o tym wiedz. - W gosie Scarlett dwiczaa mordercza wzgarda. - I co? - Wczeniej byli Celtowie - wyjania matka. - Mieszkali tu jako pierwsi, jeszcze przed Rzymianami. To wanie ich podbili Rzymianie. Na awce obok starej kaplicy Nik prowadzi podobn rozmow. - Najstarszy? - rzek Silas. - Szczerze mwic, Niku, sam nie wiem. Najstarszy ze znanych mi mieszkacw cmentarza to Kajus Pompejusz. Ale w tym kraju yli ludzie jeszcze przed przybyciem Rzymian, mnstwo ludzi, przez bardzo dugi czas. Jak tam twoja znajomo liter? - Chyba dobrze. Kiedy naucz si je czy? Silas si zastanowi. - Nie wtpi - rzek po chwili - e pord wielu utalentowanych osb pogrzebanych tutaj znajdzie si przynajmniej garstka nauczycieli. Popytam. Te sowa zachwyciy Nika. Wyobrazi sobie przyszo, w ktrej umiaby czyta wszystko i samodzielnie poznawa i odkrywa nowe historie. Gdy Silas opuci cmentarz, zajmujc si wasnymi sprawami, Nik pomaszerowa pod wierzb obok kaplicy i zawoa Kajusa Pompejusza. Stary Rzymianin wyoni si z ziewniciem z grobu. - A tak. ywy chopiec. - Powiedzia. - Jak si miewasz, ywy chopcze? - Doskonale, prosz pana - odpar Nik. - To dobrze. Rad jestem, e to sysz. W promieniach ksiyca wosy starego Rzymianina poyskiway srebrem. Mia na sobie tog, w ktrej go pogrzebano, a pod ni grub wenian kamizel i nogawice, by to bowiem zimny kraj na kocu wiata, cieplejszy jedynie od Hiberni na pnocy, zamieszkanej przez ludzi bliskich zwierztom, poronitych pomaraczowym futrem, zbyt dzikich, by nawet Rzymianie prbowali ich podbi. Zreszt, wkrtce mieli zosta na zawsze odgrodzeni murem w swej wiecznej zimie.

- Czy pan jest najstarszy? - spyta Nik. - Najstarszy na cmentarzu? Tak. - I to pana pierwszego tu pochowano? Chwila wahania. - Niemal pierwszego - odpar Kajus Pompejusz. - Przed Celtami na tej wyspie mieszka inny lud. Kogo, kto do niego nalea, pogrzebano tutaj. - Och. - Nik si zastanowi. - Gdzie jest jego grb? Kajus wskaza wzgrze. - Na szczycie? Stary Rzymianin pokrci gow. - No to gdzie? Kajus poczochra wosy Nika. - We wzgrzu - powiedzia. - Wewntrz. Mnie przywieli tu jako pierwszego moi przyjaciele. Za nimi stpali miejscowi urzdnicy i mimowie, noszcy woskowe maski mojej ony, ktr odebraa mi gorczka w Camulodonum, i ojca, zabitego w przygranicznej potyczce w Galii. W trzysta lat po mojej mierci chop szukajcy nowego pastwiska dla owiec odkry gaz zasaniajcy wejcie, odturla go i zszed na d z nadziej, e trafi na skarb. Powrci nieco pniej, ciemne wosy mia biae jak moje... - Co tam zobaczy? Kajus przez chwil milcza. - Chopi pooyli gaz z powrotem i z czasem zapomnieli. A potem, dwiecie lat temu, gdy budowano krypt Frobisherw, znw go znaleziono. Modzieniec, ktry natrafi na tunel, marzc o bogactwach, nie powiedzia nikomu i ukry wejcie za sarkofagiem Ephraima Pettyfera. Pewnej nocy zszed tam, przez nikogo niewidziany, tak przynajmniej sdzi. - Czy kiedy wyszed, te mia biae wosy? - On nie wyszed. - Uhm. Och. To kto tam ley? Kajus pokrci gow. - Nie wiem, mody Owensie. Ale czuem go w czasach, gdy to miejsce byo puste. Nawet wtedy czuem, e co czeka gboko we wzgrzu. - Na co czeka? - Czuem tylko czekanie - odpar Kajus Pompejusz.

*** Scarlett trzymaa w doniach wielk ksik z literami. Siedziaa obok matki na zielonej awce przy bramie, czytajc ksik. Matka tymczasem przegldaa dodatek edukacyjny. Scarlett grzaa si w wiosennym socu, demonstracyjnie ignorujc drobnego chopca, ktry macha do niej najpierw zza poronitego bluszczem pomnika, a potem, gdy postanowia nie patrze w tamt stron, wyskoczy dosownie jak diabe z pudeka - zza nagrobka. Gorczkowo machn rk. Udaa, e go nie dostrzega. W kocu odoya ksik na awk. - Mamusiu? Pjd teraz na spacer. - Trzymaj si cieki, kochanie. Trzymaa si cieki, dopki nie skrcia i nie ujrzaa Nika, machajcego rozpaczliwie ze zbocza wzgrza. Zrobia paskudn min. - Dowiedziaam si czego - oznajmia Scarlett. - Ja te - odpar Nik. - Przed Rzymianami byli tu ludzie - cigna. - Bardzo dawno temu. To znaczy yli, a kiedy umierali, inni grzebali ich pod ziemi na tych wzgrzach, ze skarbami i tak dalej. I nazywali wzgrza kurhanami. - Aha. Jasne - przytakn Nik. - To wszystko wyjania. Chciaaby zobaczy jednego? - Teraz? - Scarlett spojrzaa na niego z powtpiewaniem. - Tak naprawd nie wiesz, gdzie mona go znale, prawda? I wiesz, e nie zawsze daj rad pj tam gdzie ty? Wczeniej widziaa, jak przenika przez ciany niczym duch. W odpowiedzi unis w doni wielki zardzewiay elazny klucz. - Wisia w kaplicy, powinien otworzy wikszo zamkw tutaj. Gdy zakadali bramy, uywali tego samego klucza, to im oszczdzio pracy. Scarlett ruszya za nim w gr zbocza. - Mwisz prawd? Przytakn z penym zadowolenia umiechem. - Chod - rzuci. By idealny wiosenny dzie, wok rozlega si piew ptakw i brzczenie pszcz. onkile koysay si w lekkich powiewach wiatru, tu i tam na zboczu rozkwitao kilka wczesnych tulipanw. Bkitne kropeczki niezapominajek i pyszne, krge te pierwiosnki podkrelay ziele trawy, po ktrej dwjka dzieci

maszerowaa w stron maego mauzoleum Frobisherw. Budowla bya stara i bardzo prosta: may, zapomniany, kamienny dom z metalow krat zamiast drzwi. Nik otworzy j kluczem. Weszli do rodka. - Tu jest dziura - rzek. - Albo drzwi. Za jedn z trumien. Znaleli j za trumn na najniszej pce - wylot zwykego tunelu. - W dole - powiedzia Nik. - Musimy tam zej. Scarlett nagle odkrya, e przygoda podoba jej si o wiele mniej. - Nic tam nie zobaczymy - zaprotestowaa. - Jest ciemno. - Ja nie potrzebuj wiata - wyjani Nik. - Nie, dopki jestem na cmentarzu. - Ale ja tak - ucia. - Jest ciemno. Nik szuka w mylach sw pociechy, na przykad: Na dole nie ma nic zego". Ale historie o siwiejcych wosach i niepowracajcych ludziach oznaczay, e nie mgby wypowiedzie ich z czystym sumieniem. - Pjd sam - rzek zatem. - Ty zaczekaj na mnie tutaj. Scarlett zmarszczya brwi. - Nie powiniene mnie zostawia. - Pjd na d - upiera si. - Zobacz, kto tam jest, wrc i opowiem ci o wszystkim. Odwrci si w stron otworu, schyli i wczoga do rodka. Znalaz si w tunelu do duym, by mg w nim stan. Przed sob ujrza stopnie wycite w kamieniu. - Schodz po schodach - zapowiedzia. - Czy cign si daleko? - Chyba tak. - Gdyby wzi mnie za rk i mwi, gdzie mam i, mogabym pj z tob. O ile dopilnujesz, eby nic mi si nie stao. - Oczywicie. - Zanim Nik skoczy mwi, dziewczynka zjawia si w tunelu, peznc na czworakach. Moesz wsta. - Wzi j za rk. - Stopnie s tutaj, jeli wysuniesz nog, znajdziesz je. O prosz. Ja pjd przodem. - Naprawd co widzisz? - Jest ciemno - rzek Nik - ale widz. Prowadzi Scarlett schodami w d, w gb wzgrza. Po drodze opisywa, co widzi. - To stopnie zrobione z kamienia. Wok nas te wszdzie jest kamie. Kto namalowa na cianie obraz.

- Jaki obraz? - zapytaa Scarlett. - Chyba to wielkie wochate K jak krowa. Z rogami. I co, co przypomina wzr, wielki wze. Jest nie tylko namalowane, ale wyryte w kamieniu. Widzisz? - Unis jej do i przyoy do paskorzeby. - Czuj to! - wykrzykna. - Teraz stopnie s wiksze. Wchodzimy do duego pomieszczenia, jakby pokoju, ale schody nadal wiod w d. Nie ruszaj si. Dobrze, teraz jestem midzy tob i pokojem. Przy lew rk do ciany. Nadal schodzili. - Jeszcze jeden stopie i znajdziemy si na paskim oznajmi Nik. - Ziemia jest troch nierwna. To pomieszczenie byo mae. Na posadzce leaa kamienna pyta. W kcie, na niskim wystpie uoono mae przedmioty. Na ziemi spoczyway koci, bardzo stare koci, a tu obok miejsca, gdzie koczyy si schody, Nik dostrzeg skulone zwoki, odziane w resztki dugiego brzowego paszcza - zapewne modzieca, ktry marzy o bogactwach. Musia si polizn i spa w ciemnoci. I wwczas zewszd wok nich zacz dobiega dziwny dwik, olizgy szelest, jakby wa pezncego pord suchych lici. Scarlett mocniej chwycia do Nika. - Co to? Widzisz cokolwiek? - Nie. W tym momencie wydaa z siebie dwik, co pomidzy sapniciem i jkiem. Nik ujrza co i zorientowa si bez pytania, e ona te to widzi. Na kocu pomieszczenia zajaniao wiato i z owego wiata wyoni si mczyzna przechodzcy przez ska. Scarlett z trudem powstrzymaa krzyk. Mczyzna wyglda na dobrze zakonserwowanego, ale jednak nieyjcego od bardzo, bardzo dawna. Skr mia pomalowan (wedug Nika) bd wytatuowan (wedug Scarlett) w sinoniebieskie linie i wzory. Szyj okala mu naszyjnik z dugich ostrych zbw. - Jestem panem tego miejsca! - oznajmi przybysz sowami tak pradawnymi i gardowymi, e niemal nie przypominay sw. - Strzeg tego miejsca przed wszystkimi, ktrzy chcieliby je zniszczy! Mia niebywale wielkie oczy. Nik uwiadomi sobie, e wydaj si due, bo okalaj je sine krgi, upodabniajce mczyzn do wielkiego puszczyka. - Kim jeste? - Mwic to, Nik ucisn do Scarlett.

Niebieski Czowiek jakby nie usysza pytania. Patrzy na nich gronie. - Opucie to miejsce! - Te sowa rozlegy si w gowie Nika. Byy jak gardowy warkot. - Czy on zrobi nam krzywd? - spytaa Scarlett. - Nie przypuszczam - odpar Nik. A potem zwrci si do Niebieskiego Czowieka: - Dysponuj Swobod tego cmentarza i mog chodzi tam, dokd zechc. Niebieski Czowiek nie zareagowa, co jeszcze bardziej zaskoczyo Nika, bo sowa, ktre wypowiedzia, uspokajay zazwyczaj nawet najbardziej draliwych mieszkacw cmentarza. - Scarlett, czy ty go widzisz? - spyta. - Oczywicie, e go widz. To wielki, straszliwy tatuowany czowiek, ktry chce nas zabi. Nik, zrb, eby sobie poszed! Nik przyjrza si szcztkom dentelmena w brzowym paszczu. Obok niego na kamiennej posadzce leaa strzaskana lampa. - On uciek - powiedzia gono. - Uciek, bo si przestraszy. Polizn si albo potkn na schodach. - Ale kto? - Czowiek na ziemi. Scarlett przeraonej. - Jaki czowiek na ziemi? Widz tylko tego z tautaami. I wtedy, jakby chcia si upewni, e wiedz o jego obecnoci, Niebieski Czowiek odchyli gow w ty i wyda z siebie seri jodujcych krzykw, oguszajcego zawodzenia, na dwik ktrego Scarlett tak mocno cisna do Nika, e wbia mu w skr paznokcie. Ale Nik ju si nie ba. - Przepraszam, e mwiam, e s wymyleni - powiedziaa Scarlett. - Teraz ci wierz. S prawdziwi. Niebieski Czowiek wznis co ponad gow - wygldao to jak ostra kamienna klinga. - Kady, kto wtargnie w to miejsce, zginie! - zagrzmia. Nik pomyla o czowieku, ktry posiwia po odkryciu komnaty, o tym jak nigdy tu ju nie wrci i nie chcia powiedzie, co widzia. - Nie - rzek. - Chyba masz racj. Bo ten taki jest. sprawiaa wraenie jednoczenie poirytowanej, zdumionej i

- Jaki? - Wymylony. - Nie bd gupi - rzucia Scarlett. - Ja go widz. - Wanie - rzek Nik. - A przecie ty nie widzisz umarych. - Rozejrza si po komnacie. - Moesz ju przesta doda. - Wiemy, e to nie jest prawdziwe. - Por twoj wtrob! - wrzasn Niebieski Czowiek. - Nie, nie poresz. - Scarlett westchna przecigle. Nik ma racj - dodaa. Moe to strach na wrble. - Co to jest strach na wrble? - spyta Nik. - To kuka, ktr rolnicy ustawiaj na polach, eby przeposzy wrble. - Czemu mieliby to robi? - Nik lubi wrble. Uwaa, e s zabawne, i podobao mu si, jak zbieray mieci z cmentarza. - Nie wiem dokadnie. Spytam mam. Ale widziaam jednego z pocigu i wyjania mi, co to. Wrble myl, e - to prawdziwy czowiek, ale nie, to tylko kuka podobna do czowieka, zwyky strach majcy wyposzy ptaki. Nik rozejrza si po komnacie. - Kimkolwiek jeste, to nie dziaa - rzek. - Nie boimy si go. Wiemy, e nie jest prawdziwy, wic przesta. Niebieski Czowiek przesta. Podszed do kamiennej pyty i pooy si na niej. A potem znikn. Dla Scarlett komnat raz jeszcze pochona ciemno. Usyszaa w niej znw w szurajcy dwik, coraz goniejszy i goniejszy, jakby co okrao pokj. JESTEMY SWIJ - powiedziao co w ciemnoci. Woski na karku Nika zaczy si unosi. Gos w jego gowie by bardzo stary i bardzo suchy, jak skrobanie martwej gazi o okno kaplicy. Wydao mu si, e jest ich wicej, e przemawiaj chrem. - Syszaa to? - zapyta Scarlett. - Niczego nie syszaam, tylko szuranie. Poczuam si troch dziwnie, cisno mnie w odku. Jakby miao si sta co strasznego. - Nie stanie si nic strasznego - obieca Nik, a potem odwrci si i zapyta: Czym wy jestecie? - JESTEMY SWIJ. STRZEEMY I CHRONIMY. - Czego strzeecie? - MIEJSCA SPOCZYNKU MISTRZA. TO NAJWITSZE ZE WSZYSTKICH WITYCH MIEJSC,

STRZEONE PRZEZ SWIJA.

- Nie moecie nas dotkn - powiedzia Nikt. - Moecie tylko straszy. W wijcych si gosach pojawi si nadsany ton. - STRACH TO BRO SWIJA. Nik spojrza na pk. - Czy to s skarby waszego mistrza? Stara brosza, kielich, may kamienny n? Nie wygldaj zbyt bogato. - SWIJSTRZEE SKARBW.

BROSZY, KIELICHA,

NOA.

STRZEEMY

ICH DLA MISTRZA,

DO CZASU, GDY POWRCI. SKARB WRACA. ZAWSZE WRACA.

- Ile was tu jest? Lecz Swij nie odpowiedzia. Nik mia wraenie, e gow wypeniaj mu pajczyny. Potrzsn ni, prbujc si ich pozby, potem ucisn do Scarlett. - Powinnimy ju i - rzek. Przeprowadzi j obok martwego mczyzny w brzowym paszczu. Nik pomyla, e, szczerze mwic, gdyby w nieszcznik si nie wystraszy i nie spad, zawidby si w swych poszukiwaniach. Skarby sprzed dziesiciu tysicy lat nie dorwnyway skarbom czasw dzisiejszych. Poprowadzi ostronie Scarlett po schodach, przez wzgrze, do sterczcej ze zbocza czarnej krypty Frobisherw. Pnowiosenne soce przewiecao przez szczeliny w murze i krat w drzwiach, szokujco jasne. Scarlett zamrugaa i zasonia oczy olepiona nagym blaskiem. W krzakach pieway ptaki, trzmiele kryy, bzyczc. Wszystko byo wrcz zaskakujce w swej normalnoci. Nik popchn zakratowane drzwi i zamkn je za nimi na klucz. Kolorowe ubranie Scarlett pokrywa brud i pajczyny, jej ciemna twarz i donie zbielay od kurzu. Niej na wzgrzu kto - kilku ktosiw - krzycza. Krzycza gono. Gorczkowo. - Scarlett?! - woa kto. - Scarlett Perkins?! A Scarlett odpowiedziaa. - Tak? Halo?! I nim zdyli z Nikiem pomwi o tym, co widzieli, i o Niebieskim Czowieku, tu przed ni zjawia si kobieta w odblaskowej tej kamizelce z napisemPOLICJA.

Kobieta dopytywaa si, czy nic jej si nie stao, gdzie bya, czy kto prbowa j porwa, i jednoczenie rozmawiaa przez radio, dajc zna innym, e znalaza dziecko. Nik przemyka obok, gdy maszeroway w d zbocza. Drzwi kaplicy stay

otworem, w rodku czekali rodzice Scarlett - zapakana matka, ojciec rozmawiajcy z kim nerwowo przez komrk - a obok nich kolejna policjantka. Nikt nie zauway przycupnitego w kcie Nika. Ludzie wypytywali Scarlett, co si z ni dziao, a ona odpowiadaa szczerze, mwic o chopcu imieniem Nikt, ktry zaprowadzi j w gb wzgrza, gdzie w ciemnoci pojawi si mczyzna z sinymi tautaami, tak naprawd bdcy strachem na wrble. Poczstowali j czekoladowym batonikiem, wytarli jej twarz i spytali, czy tatuowany czowiek przyjecha na motorze. Ojciec i matka Scarlett, teraz, gdy przestali si o ni ba, byli wciekli na samych siebie i na ni i powtarzali sobie, e to wina drugiego, e nie powinni pozwala maej bawi si na cmentarzu, nawet majcym status ostoi przyrody, i e wiat w dzisiejszych czasach to bardzo niebezpieczne miejsce i jeli cho na chwil spuci si dziecko z oka, nie wiadomo, co strasznego moe je spotka. Zwaszcza dziecko takie jak Scarlett. Matka Scarlett znw si rozpakaa, Scarlett te wybuchna paczem. Jedna z policjantek wdaa si w sprzeczk z ojcem Scarlett, ktry prbowa jej powiedzie, e on jako podatnik paci jej pensj, na co ona odpara, e te jest podatniczk i pewnie paci pensj jemu. Tymczasem Nik siedzia w cieniu w kcie kaplicy, niewidziany przez nikogo, nawet Scarlett, i patrzy i sucha, a wreszcie nie mg ju duej tego znie. Tymczasem na cmentarzu zapad zmierzch. Silas wyszed z wiey i znalaz Nika nieopodal amfiteatru, patrzcego na miasto. Stan obok chopca i milcza jak zawsze. - To nie bya jej wina - powiedzia Nik - tylko moja. A teraz s na ni li. - Dokd j zabrae? - spyta Silas. - Do wntrza wzgrza. Chcielimy zobaczy najstarszy grb. Tyle e tam nikogo nie ma. Tylko wowy stwr, ktry nazywa si Swij i straszy ludzi. - Fascynujce. Razem zeszli ze wzgrza. Patrzyli, jak policjanci znw zamykaj star kaplic i znikaj z cmentarza wraz ze Scarlett i jej rodzicami. - Pani Borrows nauczy ci poczonych liter - zapowiedzia Silas. - Czytae ju wierszyki? - Tak - odpar Nik. - Wieki temu. Mgby mi przynie wicej ksiek? - Chyba tak - odrzek Silas. - Mylisz, e zobacz j jeszcze? - Dziewczynk? Powanie wtpi.

Ale Silas si myli. Trzy tygodnie pniej, pewnego szarego popoudnia Scarlett zjawia si na cmentarzu w towarzystwie obojga rodzicw. Upierali si, by ani na moment nie znikaa im z oczu, cho pozostali nieco w tyle. Matka Scarlett od czasu do czasu wykrzykiwaa, jakie to upiorne miejsce i jak to dobrze, e wkrtce znikn std na zawsze. Kiedy rodzice zaczli rozmawia ze sob, Nik odezwa si cicho. - Witaj. - Cze - odpara bardzo cicho Scarlett. - Nie sdziem, e jeszcze ci zobacz. - Powiedziaam, e nie pojad z nimi, jeli nie przyprowadz mnie tu jeszcze raz. - Pojedziesz? Dokd? - Do Szkocji. Tam jest uniwersytet. Tato bdzie uczy fizyki czsteczkowej. Szli razem ciek - drobna dziewczynka w jaskrawopomaraczowej bluzie i drobny chopiec w szarym caunie. - Czy Szkocja jest daleko std? - Tak - odpara. - Aha. - Miaam nadziej, e tu bdziesz. eby si poegna. - Zawsze tu jestem. - Ale nie jeste martwy, prawda, Nikcie Owensie? - Jasne, e nie. - Nie moesz przecie zosta tu cae ycie, prawda? Pewnego dnia doroniesz, bdziesz musia std wyj i y w wiecie na zewntrz. Nik pokrci gow. - Tam nie jest dla mnie bezpiecznie. - Kto tak mwi? - Silas. Moja rodzina. Wszyscy. Milczaa. - Scarlett! - zawoa ojciec. - Chod, skarbie, ju czas. Odwiedzia ostatni raz cmentarz, teraz wracajmy do domu. - Jeste odwany - powiedziaa Scarlett do Nika. - Jeste najodwaniejszym czowiekiem, jakiego znam i moim przyjacielem. Nie obchodzi mnie, e jeste

wymylony. Potem umkna ciek w stron, z ktrej przyszli, do swych rodzicw i wiata.

ROZDZIA TRZECIGhulowa brama

Jeden grb na kadym cmentarzu naley do ghuli. Wystarczy pokry do dugo, a z pewnoci si go znajdzie - ociekajcy wod, wykrzywiony, z pknit bd strzaskan pyt, poronity knc traw bd cuchncymi chwastami i otoczony atmosfer opuszczenia. Moe by te zimniejszy ni inne nagrobki, a wyrytego na nim nazwiska czsto nie daje si odczyta. Jeli na grobie stoi posg, to bez gowy bd tak poronity grzybami i mchem, e sam wyglda jak wielki grzyb. Jeeli jeden grb na cmentarzu sprawia wraenie idealnego celu dla drobnych wandali, to jest to ghulowa brama. Jeli grb sprawia, e chciaby znale si gdzie indziej, to jest to ghulowa brama. Na cmentarzu Nika te bya taka. Jest taka na kadym cmentarzu. *** Silas wybiera si w podr. Gdy Nik dowiedzia si o tym, bardzo si zmartwi. Teraz ju si nie martwi. By wcieky. - Ale dlaczego? - spyta. - Ju mwiem. Musz zdoby pewne informacje. Aby to zrobi, musz podrowa. By podrowa, musz opuci ten cmentarz. Ju o tym rozmawialimy. - Co jest tak wanego, e musisz wyjeda? - Szecioletni umys Nika prbowa wyobrazi sobie co, przez co Silas miaby zechcie go opuci; nie zdoa. - To niesprawiedliwe. Jego opiekun sucha spokojnie. - Nie jest sprawiedliwe ani niesprawiedliwe, Nikcie Owensie. Po prostu jest. Nika to nie przekonao. - Masz si mn opiekowa. Sam tak powiedziae. - Jako twj opiekun mam pewne obowizki, owszem.

Na szczcie nie jestem jedyn istot na wiecie, gotow je podj. - Dokd si wybierasz? - Daleko std. Musz odkry pewne rzeczy i nie zdoam tego zrobi tutaj. Nik prychn i odszed, udajc, e kopie kamienie. Poudniowo-Zachodnia cz cmentarza tak bardzo zarosa, e ani ogrodnik, ani stowarzyszenie Przyjaciele Cmentarza nie zdoao sobie poradzi z gstwin. Nik skierowa si wanie tam. Obudzi grupk wiktoriaskich dzieci, ktre zmary przed dziesitymi urodzinami, i zaczli wsplnie bawi si w chowanego w skpanej w blasku ksiyca bluszczowej dungli. Nik stara si udawa, e Silas nie wyjeda, e nic si nie zmieni. Gdy jednak zabawa dobiega koca i wrci biegiem do starej kaplicy, ujrza dwie rzeczy, ktre sprawiy, e zmieni zdanie. Pierwsz z nich bya torba. W chwili, gdy Nik j zobaczy, zrozumia, e to torba Silasa. Miaa co najmniej sto pidziesit lat i bya pikna, zrobiona z czarnej skry z mosinymi okuciami i czarn rczk. Podobnej mg uywa wiktoriaski medyk bd przedsibiorca pogrzebowy, bo z pewnoci pomieciyby si w niej wszelkie niezbdne w tych fachach narzdzia. Nik nigdy wczeniej nie widzia torby Silasa, nie wiedzia nawet, e Silas ma torb. Ale ta niewtpliwie moga nalee tylko do niego. Chopiec prbowa zajrze do rodka, torba jednak bya zamknita na wielk mosin kdk i zbyt cika, by Nik zdoa j dwign. To bya pierwsza rzecz. Druga siedziaa na awce przy kaplicy. - Niku - powiedzia Silas. - Poznaj pann Lupescu. Panna Lupescu nie bya adna. Twarz miaa chud, min pen dezaprobaty, wosy siwe, cho oblicze kobiety wydawao si zbyt mode jak na siwe wosy. Jej przednie zby byy lekko krzywe. Miaa na sobie obszerny paszcz przeciwdeszczowy, a wok szyi zawizaa mski krawat. - Jak si pani miewa, panno Lupescu? - zagadn Nik. Panna Lupescu nie odpowiedziaa. Powszya w powietrzu. Potem spojrzaa na Silasa. - A zatem to jest chopiec. - Wstaa i okrya Nika, jej nozdrza rozdy si jakby go obwchiwaa. Po chwili powiedziaa: - Bdziesz si do mnie zgasza po przebudzeniu i przed snem. Wynajam pokj w domu, o tam. - Wskazaa dach, ledwie widoczny z miejsca, w ktrym stali. - Wikszo czasu bd jednak spdza na tym cmentarzu. Przybyam tu jako historyk, badam histori starych grobw.

Zrozumiae, chopcze? Da? - Nik - powiedzia Nik. - Nazywam si Nik. Nie chopiec. - To skrt od Nikt - odpara. - Niemdre imi. Poza tym Nik to zdrobnienie. Nie uznaj zdrobnie. Bd ci mwi chopcze", ty bdziesz mi mwi panno Lupescu". Nik spojrza bagalnie na Silasa, ale na jego twarzy dostrzeg tylko obojtno. Mczyzna podnis torb. - U panny Lupescu bdziesz w dobrych rkach. Z pewnoci si polubicie. - Nie polubimy! - rzuci Nik. - Ona jest okropna! - To byo bardzo niegrzeczne - upomnia go Silas. - Chyba powiniene przeprosi, nie sdzisz? Nik wcale tak nie uwaa. Lecz Silas patrzy na niego, w doni trzyma czarn torb i zaraz mia odej na nie wiadomo jak dugo. - Przepraszam, panno Lupescu - rzek zatem Nik. Z pocztku nie odpowiedziaa, jedynie pocigna nosem. - Przebyam dug drog, by si tob zaj, chopcze. Mam nadziej, e jeste tego wart - powiedziaa po namyle. Nik nie wyobraa sobie, e mgby ucisn Silasa, wic wycign rk. Opiekun pochyli si i ucisn j delikatnie, obejmujc wielk blad doni drobne i brudne palce chopca. A potem odszed, niosc sw czarn skrzan torb, jakby nic nie waya. Pomaszerowa ciek i znikn z cmentarza. Nik opowiedzia o tym rodzicom. - Silas odszed - rzek. - Wrci - stwierdzi pan Owens. - Nie zaprztaj tym sobie gowy, Niku. On jest jak zy szelg. Tak mwi. - Kiedy si urodzie - dodaa pani Owens - obieca nam, e gdyby musia odej, znajdzie kogo, kto bdzie ci przynosi jedzenie i mia na ciebie oko, i tak zrobi. Jest bardzo obowizkowy. To prawda, Silas przynosi Nikowi jedzenie i kadej nocy zostawia je w krypcie. Lecz, przynajmniej w ocenie Nika, bya to najmniej wana z rzeczy, ktre dla niego robi. Udziela mu rad, spokojnych, rozsdnych i nieodmiennie susznych; widzia wicej ni mieszkacy cmentarza, bo conocne wycieczki do wiata zewntrznego oznaczay, e potrafi opisa go takim, jakim by obecnie, a nie setki lat wczeniej. By stay i niezmienny, i towarzyszy Nikowi kadej nocy jego ycia, wic sama myl o maym kociku pozbawionym jedynego mieszkaca nie miecia si Nikowi w

gowie. Przede wszystkim, przy nim Nik czu si bezpieczny. Panna Lupescu uznaa, e jej praca nie ogranicza si wycznie do przynoszenia posikw Nikowi. Cho owszem, to te robia. - Co to jest? - spyta Nik ze zgroz. - Zdrowe jedzenie - odpara panna Lupescu. Siedzieli razem w krypcie. Postawia na stole dwa plastikowe pojemniki i zdja pokrywki; wskazaa pierwszy. To barszcz z burakw z kasz jczmienn. - Wskazaa drugi. - A to saatka. Zjedz jedno i drugie, zrobiam je dla ciebie. Nik przyglda jej si, zastanawiajc si, czy to jaki art. Jedzenie od Silasa wygldao zupenie inaczej. Byo zapakowane, pochodzio ze sklepw, w ktrych sprzedaj posiki pn noc i nie zadaj adnych pyta. Nigdy dotd nie da mu niczego w plastikowym pojemniku z pokrywk. - Pachnie okropnie - zaprotestowa. - Jeli wkrtce nie zjesz zupy - rzeka - bdzie jeszcze gorsza. Wystygnie. Jedz ju. Nik by godny. Wzi plastikow yeczk, zanurzy w czerwonofioletowej brei i zacz je. Jedzenie byo liskie i miao obcy smak i wygld, ale poyka je bez sprzeciwu. - A teraz saatka. - Panna Lupescu zsuna pokrywk z drugiego pojemnika. Na saatk skaday si due kawaki surowej cebuli, buraka i pomidora, skpane w gstym octowym sosie. Nik wsun do ust kawa buraka i zacz gry. Poczu napywajc lin i poj, e jeli przeknie, zwrci wszystko. - Nie mog tego zje. - To bardzo zdrowe. - Pochoruj si. Przygldali si sobie - may chopczyk o potarganej szaroburej czuprynie i chuda kobieta z nieskaziteln siw fryzur. - Zjedz jeszcze kawaek - powiedziaa panna Lupescu. - Nie mog. - Zjesz jeden kawaek albo zostaniesz tu, dopki nie zjesz wszystkiego. Nik wybra kawa octowego pomidora, pogryz go i przekn z trudem. Panna Lupescu zamkna oba pojemniki i schowaa do reklamwki. - A teraz lekcje.

By rodek lata, prawdziwy zmrok zapada koo pnocy. W rodku lata nie uczy si niczego - jeli nie spa, bawi si, wspina i bada zaktki cmentarza w ciepym, niekoczcym si zmierzchu. - Lekcje? - powtrzy. - Twj opiekun uzna, e dobrze bdzie, jeli czego ci naucz. - Ale ja mam nauczycieli. Letycja Borrows uczy mnie pisania i sw, a pan Pennyworth Caociowego Systemu Edukacyjnego Dla Modszych Dentelmentw z Dodatkowymi Materiaami Przeznaczonymi dla tych Post Mortem. Przerabiam geografi i w ogle. Nie potrzebuj wicej lekcji. - A zatem wiesz wszystko, chopcze. Sze lat i ju wiesz wszystko. - Tego nie powiedziaem. Panna Lupescu splota rce na piersi. - Opowiedz mi o ghulach - polecia. Nik prbowa sobie przypomnie, co Silas mwi mu o nich przez te lata. - Trzymaj si od nich z daleka - rzek. - I to wszystko, co wiesz? Da? Dlaczego masz si od nich trzyma z daleka? Skd pochodz? Dokd odchodz? Czemu nie stajesz w pobliu ghulowej bramy? Co, chopcze? Nik wzruszy ramionami i pokrci gow. - Wymie rne ludy - polecia panna Lupescu. - Ju. Zastanawia si chwilk. - ywi - rzek. - Eee. Umarli. - Umilk. - Koty? - doda niepewnie. - Jeste ignorantem, chopcze - oznajmia panna Lupescu. - To le. W dodatku odpowiada ci bycie ignorantem, - a to jeszcze gorzej. Powtarzaj za mn: ywi i umarli, plemiona dnia i plemiona nocy, ghule i wdrujcy we mgle, Lotni owcy i Ogary Boga. A take samotnicy. - A czym jest pani? - spyta Nik. - Ja? - odpara surowo. - Jestem panna Lupescu. - A Silas? Zawahaa si. - To samotnik - odpara w kocu. Od tej pory Nik musia znosi jej lekcje. Kiedy Silas uczy go czego, to byo ciekawe. Zazwyczaj Nik nie zdawa sobie nawet sprawy, e czegokolwiek si nauczy. Panna Lupescu stosowaa spisy i Nik nie widzia w tym sensu. Siedzia w krypcie,

pragnc jedynie pobiega w letnim mroku pod widmowym ksiycem. Gdy lekcja dobiega koca, umkn z kaplicy w paskudnym humorze. Szuka towarzyszy zabaw, ale nie znalaz nikogo. Zauway tylko wielkiego siwego psa, ktry kry wrd nagrobkw, utrzymujc niezmienny dystans i przemykajc pord grobw i cieni. Reszta tygodnia wygldaa jeszcze gorzej. Panna Lupescu nadal przynosia Nikowi potrawy, ktre sama mu przyrzdzia: pierogi pywajce w tuszczu; gst czerwonofioletow zup z solidn ych kwanej mietany; mae gotowane i wystudzone ziemniaki; zimne czosnkowe kiebasy; jajka na twardo w szarej paskudnej brei. Jad najmniej jak mg. Lekcje take trway dalej: przez dwa dni uczya go jedynie tego, jak wezwa pomoc we wszystkich jzykach wiata, a jeli si pomyli albo zapomnia, stukaa go po kostkach pirem. Trzeciego dnia zasypaa go pytaniami. - Francuski. - Au secours. - Jzyk Morse'a. - SOS. Trzy krtkie, trzy dugie i znw trzy krtkie. - Nocnoskrzydii. - To gupie. Nie wiem nawet, co to jest nocnoskrzydy. - Maj bezwose skrzyda, lataj nisko i szybko. Nie odwiedzaj tego wiata, kr jednak po czerwonym niebie nad szlakiem do Gholheimu. - Nigdy mi si to nie przyda. Mocniej zacisna wskie usta i powtrzya jedynie. - Nocnoskrzydii? Nik wyda odgos z gbi garda, ktrego go nauczya - gardowy krzyk przypominajcy zew ora. Pocigna nosem. - Wystarczy - rzeka. Nie mg si ju doczeka powrotu Silasa. - Czasami na cmentarzu pojawia si wielki szary pies oznajmi. - Przyby razem z pani. To pani pies? Panna Lupescu poprawia krawat. - Nie - odpara. - Skoczylimy ju? - Na dzisiaj. Pniej przeczytasz spisy, ktre ci dzi daam, i nauczysz si ich na

jutro. Wrczya mu listy, zapisane jasnofioletowym atramentem na biaym papierze, pachnce staroci. Nik wzi je ze sob na zbocze i prbowa odczyta sowa, lecz cay czas co odcigao jego uwag. W kocu zoy kartk i wsun pod kamie. Tej nocy nikt nie chcia si z nim bawi. Nikt nie chcia si bawi ani rozmawia, biega i wspina si pod wielkim letnim ksiycem. Poszed do grobowca Owensw poskary si rodzicom, lecz pani Owens nie chciaa sucha ani sowa narzekania na pann Lupescu, kierujc si w opinii Nika niesprawiedliw zasad, e Silas j wybra. Natomiast pan Owens tylko wzruszy ramionami i zacz opowiada Nikowi o tym, jak sam terminowa u stolarza i jake chtnie nauczyby si wwczas wszystkich uytecznych rzeczy, ktre poznaje Nik, co w jego opinii byo jeszcze gorsze. - Poza tym, czy nie powiniene si uczy? - spytaa pani Owens. Nik milcza, zaciskajc pici. Wcieky, wyszed na cmentarz. Czu si niekochany i niedoceniany. Rozmylajc nad niesprawiedliwoci tego, co go spotyka, wdrowa po cmentarzu, kopic kamienie. Wypatrzy ciemnoszarego psa i zawoa go, sprawdzajc, czy podejdzie i pobawi si z nim. Lecz zwierz zachowao bezpieczny dystans i zirytowany Nik rzuci w niego bryk zaschnitego bota, ktra roztrzaskaa si o najbliszy nagrobek, sypic dookoa ziemi. Wielki pies spojrza na niego z wyrzutem, po czym cofn si w cie i znikn. Chopiec pomaszerowa poudniowo-zachodnim zboczem wzgrza, omijajc szerokim ukiem star kaplic: nie chcia oglda miejsca, w ktrym nie byo Silasa. Zatrzyma si przy grobie wygldajcym tak, jak Nik si czu: ukrytym pod starym dbem, w ktry niegdy trafi piorun, pozostawiajc jedynie czarny zwglony pie, podobny do ostrego szponu sterczcego z ziemi. Grb pokryway plamy i pknicia, nad nim wznosi si nagrobek, z ktrego wyrasta bezgowy anio, ktrego szaty wyglday jak paskudne kdzierzawe grzyby. Nik usiad na kpie traw, ualajc si nad sob. Nienawidzi wszystkich. Nienawidzi nawet Silasa, za to, e odszed i go zostawi. A potem zamkn oczy, zwin si w kbek na trawie i osun w pozbawiony marze sen. *** Jedn z ulic wiodcych na wzgrze biegli ksi Westminsteru, czcigodny Archibald Fitzhugh i biskup Bath i Wells. Przemykali i przeskakiwali od cienia do

cienia, chudzi, skrzaci i ylaci, odziani w achmany. migali naprzd, przeskakujc nad kubami na mieci i trzymajc si mrocznej strony ywopotw. Byli mali, jak doroli ludzie, ktrzy skurczyli si w socu. Rozmawiali ze sob pgosem, wypowiadajc zdania takie jak: Gdyby wasza mio mia cho najbledsze pojcie, co waciwie winnimy pocz, bybym niewymownie wdziczny, gdyby si z nami podzieli. W przeciwnym razie winien trzyma sw wielk jadaczk na kdk" i Powiadam tylko, wasza czcigodno, e wiem, e w pobliu jest cmentarz, czuj jego zapach" i Skoro ty go czujesz, to i ja powinienem, bo mam lepszy wch ni ty, wasza mio". Przez cay ten czas lawirowali i przemykali przez podmiejskie ogrody. Jeden ominli - Pst", sykn czcigodny Archibald Fitzhugh. Psy!" - i przebiegli po murze niczym szczury rozmiaru dzieci, po czym popdzili dalej przez gwn ulic i drog wiodc na szczyt wzgrza. A potem znaleli si przy cmentarnym murze. Wbiegli na niego jak wiewirki na drzewo, wszc w powietrzu. - Uwaga na psa - rzek ksi Westminsteru. - Gdzie? - No nie wiem, gdzie tutaj. Zreszt nie pachnie jak prawdziwy pies - odpar biskup Bath i Wells. - Cmentarza te kto nie wyczu - wtrci czcigodny Archibald Fitzhugh. Pamitasz? To tylko pies. Caa trjka zeskoczya z muru na ziemi i pobiega, podpierajc si nie tylko nogami, ale i rkami, przez cmentarz do ghulowej bramy przy piorunowym drzewie. I tam, obok bramy, zatrzymali si w blasku ksiyca. - Co to ma niby by? - spyta biskup Bath i Wells. - Niech mnie licho, jeli wiem - odpar ksi Westminsteru. I wwczas Nik si obudzi. Trzy twarze, ktre ujrza, mogy nalee do zmumifikowanych ludzi pozbawionych ciaa, wysuszonych - tyle e poruszay si i wyraay zainteresowanie. Usta umiechay si, odsaniajc ostre poplamione zby. Mae paciorkowe oczy byszczay, szponiaste palce poruszay si i postukiway. - Kim wy jestecie? - spyta Nik. - My? - odpar jeden ze stworw; Nik uwiadomi sobie, e s tylko odrobin wiksze od niego. - Jestemy najwaniejsi ze wszystkich. Ten tutaj to ksi Westminsteru. - Najwikszy ze stworw skoni si mwic: Jake mi mio". - A ten

tutaj to biskup Bath i Wells. - Stwr szczerzcy ostre zby i poruszajcy midzy nimi niewiarygodnie dugim jzykiem wedug Nika zupenie nie wyglda jak biskup: skr mia aciat, a plama na oku sprawiaa, e przypomina pirata. - A ja mam zaszczyt by czcigodnym Harichibaldem Fitzhughiem. Do usug. Trzy stwory skoniy si. - A teraz rzeknij, chopcze - powiedzia biskup Bath i Wells - co z tob? Tylko nie kam, pamitaj, e rozmawiasz z biskupem. - Dobrze powiedziane, Wasza witobliwo - dodali pozostali dwaj. Nikt im opowiedzia. Poali si, e nikt go nie lubi i nie chce si z nim bawi, nikt go nie docenia i nawet opiekun go porzuci. - Tam do kata. - Ksi Westminsteru podrapa si po nosie (maym, zaschnitym i szpiczastym, zoonym gwnie z nozdrzy). - Wiesz, czego ci trzeba? Pj tam gdzie miejscowi ci doceni. - Nie ma takiego miejsca - odrzek Nik. - I nie wolno mi opuszcza cmentarza. - Potrzebny ci cay wiat peen przyjaci i towarzyszy zabaw - owiadczy biskup Bath i Wells, kiwajc dugim jzykiem. - Miasto dziww, zabawy i magii, gdzie byby doceniany, a nie ignorowany. - Pani, ktra si mn opiekuje - rzek Nik - przyrzdza straszne jedzenie. Zup z jajek ugotowanych na twardo i inne takie rzeczy. - Jedzenie - rzuci czcigodny Archibald Fitzhugh. - Tam, dokd idziemy, serwuj najlepsze jedzenie na caym wiecie. Na sam myl burczy mi w brzuchu i linka napywa do ust. - Czy mgbym pj z wami? - spyta Nik. - Ksi Westminsteru sprawia wraenie wstrznitego tym pomysem. - Nie bd taki, wasza mio - rzek biskup Bath i Wells - mieje serducho, spjrz na tego maego grzdyla. Od nie wiadomo jak dawna nie jad porzdnego posiku. - Gosuj za tym, eby go zabra - oznajmi czcigodny Archibald Fitzhugh. - W domu czeka na nas porzdne aro. - Poklepa si po brzuchu, demonstrujc, jakich przysmakw mona si spodziewa. - A zatem masz smak na przygod? - spyta ksi Westminsteru. - Czy wolisz zmarnowa reszt ycia tutaj? - Kocistymi palcami wskaza noc i cmentarz. Nik pomyla o pannie Lupescu, o jej paskudnych potrawach, spisach i zacinitych ustach.

- Mam - rzek. Trzej nowi przyjaciele moe i byli jego wzrostu, ale dysponowali znacznie wiksz si ni jakiekolwiek dziecko. Biskup Bath i Wells zapa Nika i unis wysoko nad gow, tymczasem ksi Westminsteru chwyci gar pokej kdzierzawej trawy, wykrzykn co, co brzmiao jak Skagh! Thegh! Khafavagah!" i szarpn. Kamienna pyta zamykajca bram otworzya si niczym klapa, ukazujc ciemno. - Teraz szybko - poleci ksi i biskup Bath i Wells cisn Nika w sam rodek mrocznego otworu, po czym wskoczy za nim. W jego lady pody czcigodny Archibald Fitzhugh, a potem zrczny ksi Westminsteru, ktry, gdy tylko znalaz si w rodku, wykrzykn: - Weght kharados! Kamienna pyta zatrzasna si nad nimi. Nik spada, koziokujc w ciemnoci niczym bryka marmuru, zbyt zaskoczony, by si ba. Zastanawia si wanie, jak gboka moe by dziura pod grobem, gdy dwie silne rce chwyciy go pod pachami i poczu, e zatacza uk. Od wielu lat nie dowiadczy takiej ciemnoci. Na cmentarzu widzia tak, jak umarli, i aden grb, grobowiec ani krypta nie kryy si przed jego oczami. Teraz znalaz si w cakowitej czerni. Czu, jak przerzucaj go midzy sob szybko i mocno, twarz omiata mu wiatr. Byo to przeraajce, ale te porywajce. A potem zabyso wiato i wszystko si zmienio. Niebo byo czerwone, ale nie ciep czerwieni zachodzcego soca. To bya gniewna, ognista czerwie zakaonej rany. Mae soce wydawao si stare i odlege w zimnym powietrzu. Schodzili po wysokim murze. Sterczay z niego nagrobki i posgi, jakby kto przechyli na bok olbrzymi cmentarz, a ksi Westminsteru, biskup Bath i Wells i czcigodny Archibald Fitzhugh niczym trzy pomarszczone szympansy w obszarpanych czarnych garniturach zawizanych na plecach przeskakiwali od posgu do posgu, podajc sobie Nika, przerzucajc go midzy sob i nigdy nie chybiajc, zawsze chwytajc z atwoci, bez patrzenia. Nik prbowa spojrze w gr, zobaczy grb, przez ktry wkroczyli do tego dziwnego wiata. Widzia jednak tylko setki nagrobkw. Zastanawia si, czy kady z nich to wejcie dla takich, jak ci, ktrzy go nieli. - Dokd idziemy? - spyta, lecz wiatr ponis w dal jego sowa. Schodzili coraz szybciej i szybciej. Przed nimi jeden z posgw unis si i kolejne dwa stwory wskoczyy do owego wiata o szkaratnym niebie. Byy podobne do tych, ktre niosy Nika. Jeden mia na sobie obdart jedwabn sukni,

wygldajc, jakby niegdy bya biaa, drugi - poplamiony szary garnitur, stanowczo za duy, z frdzlowatymi, obszarpanymi rkawami. Wypatrzyli Nika i jego trzech nowych przyjaci i pomknli ku nim, z atwoci przeskakujc siedem metrw. Ksi Westminsteru zapiszcza w gbi garda, udajc, e si boi, i Nik wraz z ca trjk pomknli jeszcze szybciej w d ogromnej ciany grobw. Nowa dwjka cigaa ich uporczywie. adnemu z nich nie brakowao tchu, adnego nie ogarniao zmczenie pod owym czerwonym niebem, z ktrego niczym martwe oko patrzyo na nich wypalone soce. W kocu przysiedli na brzuchu wielkiego posgu przedstawiajcego stwora, ktrego ca twarz pochon bezksztatny grzyb i Nik ucisn rce 33. prezydenta Stanw Zjednoczonych oraz cesarza Chin. - To jest moci Nik - oznajmi biskup Bath i Wells. Wkrtce zostanie jednym z nas. - Pragnie porzdnego posiku - doda czcigodny Archibald Fitzhugh. - Kiedy zostaniesz jednym z nas, moesz zawsze liczy na prawdziw uczt, mj chopcze - rzek cesarz Chin. - Ano - doda 33. prezydent Stanw Zjednoczonych. - Zostan jednym z was? - zdziwi si Nik. - To znaczy stan si taki jak wy? - Bystry jak strumie, ostry jak brzytwa. Doprawdy trudno byoby ukry co przed tym modzianem - rzuci biskup Bath i Wells. - W istocie. Jednym z nas. Rwnie silnym, szybkim, niepokonanym. - Zby tak mocne, e zmiad kad ko, jzyk do dugi i ostry, by wyliza szpik z nawet najgbszej szczeliny i zedrze ciao z twarzy najwikszego tuciocha doda cesarz Chin. - Zdolny przemyka z cienia w cie, nigdy niewidziany, niedostrzegany, wolny jak wiatr, szybki jak myl, zimny jak szron, twardy jak stal, niebezpieczny jak, jak... my - powiedzia ksi Westminsteru. Nik spojrza na otaczajce go stworzenia. - A co, jeli nie zechc by taki jak wy? - spyta. - Nie zechcesz? Oczywicie, e zechcesz! Czy jest co wspanialszego? Nie sdz, by w caym wszechwiecie istniaa cho jedna istota niepragnca sta si taka jak my. - Mamy najlepsze miasto... Gholheim - wtrci 33. prezydent Stanw Zjednoczonych. - Najlepsze ycie, najlepsze jado. - Wyobraasz sobie - przerwa biskup Bath i Wells - jak cudownie smakuje

czarna ma, zbierajca si w oowianej trumnie? I jakie to uczucie by waniejszym ni krlowie i krlowe, premierzy i bohaterowie, by tego pewnym, tak samo jak ludzie s waniejsi od zwykej brukselki? - Kim wy jestecie? - spyta Nik. - Ghulami - odpar biskup Bath i Wells. - A niech mnie, kto tu nie sucha uwanie. Jestemy ghulami. - Spjrzcie! Pod nimi cay oddzia maych stworze skaka, bieg i miga, zmierzajc w stron cieki w dole. I nim Nik zdy powiedzie cho sowo, pochwycia go para kocistych rk i zacz lecie w powietrzu w serii podskokw i szarpni, gdy stworzenia zmierzay w d, by doczy do swych pobratymcw. ciana grobw koczya si, teraz widzia ju drog i tylko drog, ubity gociniec przecinajcy jaow rwnin, pustyni pen kamieni i koci, wiodcy w stron miasta, wysoko na wyniosym, czerwonym skalistym wzgrzu wiele mil dalej. Nik przyjrza si miastu i poczu zgroz, poczenie odrazy i strachu, niesmaku i obrzydzenia, suto zaprawione szokiem. Ghule nie buduj. To pasoyty i zodzieje, poeracze trupw. Miasto, ktre nazywaj Gholheimem, znalazy dawno temu, lecz go nie stworzyy. Nik nie wie (i by moe aden czowiek nigdy nie wiedzia), jakie to istoty wzniosy owe budynki, wyryy w skaach sie tuneli, zbudoway wiee. Lecz z ca pewnoci nikt prcz plemienia ghuli nie chciaby tam zamieszka czy nawet zbliy si do tego miejsca. Nawet z traktu pod Gholheimem, nawet z odlegoci wielu mil Nik widzia, e wszystkie tamtejsze kty s nie takie, jak powinny - e mury pochylaj si szaleczo, e miasto jest niczym kady koszmar, ktry go nawiedza, wcielony w ycie, olbrzymia paszcza pena sterczcych zbw. Byo to miasto wzniesione po to, by je porzuci, w ktrego kamieniach odcisny si wszystkie lki, szalestwa i odrazy stworze, ktre je wzniosy. Plemi ghuli znalazo je, zachwycio si nim i nazwao domem. Ghule poruszaj si szybko. Wyroiy si na przecinajcy pustyni gociniec prdzej ni misoerne muchy, a Nik poda wraz z nimi, niesiony wysoko nad gow przez par silnych ghulowych rk, przerzucany od jednego do drugiego. Czu mdoci, strach i rozpacz, a take czu si strasznie gupio. Nad nimi, na ponurym czerwonym niebie jakie stwory kryy na rozoystych czarnych skrzydach. - Ostronie - rzek ksi Westminsteru. - Schowajcie go. Nie chcecie, eby

porwali go nocnoskrzydli. Cholerni zodzieje. - Tak, nie znosimy zodziei! - wykrzykn cesarz Chin. Nocnoskrzydli na czerwonym niebie nad Gholheimem. Nik odetchn gboko, po czym krzykn tak, jak go nauczya panna Lupescu. Wyda z siebie orli okrzyk, wydobywajcy si z gbi garda. Jedna ze skrzydlatych bestii opada ku nim, krc niej, i Nik powtrzy swj okrzyk, dopki nie stumiy go twarde rce przycinite do jego ust. - Niezy pomys tak je tu woa - rzek czcigodny Archibald Fitzhugh. - Ale wierz mi, nie s jadalne, dopki nie pognij co najmniej par tygodni, i zwiastuj tylko kopoty. Nasza strona za nimi nie przepada. Kumasz? Nocnoskrzydy wzlecia z powrotem w suchym pustynnym powietrzu, doczajc do pobratymcw i Nik straci wszelk nadziej. Ghule pdziy w stron miasta po skaach, niosc ze sob Nika, bezceremonialnie zarzuconego na cuchnce plecy ksicia Westminsteru. Martwe soce zaszo i na niebie pojawiy si dwa ksiyce: jeden wielki, kostropaty i biay - wydawao si, e w chwili wschodu przesania p horyzontu, cho potem, wznoszc si, zmala; i drugi, mniejszy, o barwie bkitnozielonych yek pleni w serze. Pojawienie si tego ksiyca ghule przywitay wybuchem radoci, przerway marsz i rozbiy obz przy drodze. Jeden z nowych czonkw grupy - Nikowi zdawao si, e to chyba ten, ktrego przedstawiono mu jako synnego pisarza Wiktora Hugo - wycign worek peen drew - przy kilku wci pozostay zawiasy bd mosine uchwyty - a take metalow zapalniczk i wkrtce rozpali ognisko, wok ktrego zasiady ghule. Wpatryway si w bkitnozielony ksiyc i przepychay, starajc si zaj najlepsze miejsca, obsypujc si wyzwiskami, a czasem szarpic i gryzc. - Wkrtce pjdziemy spa i o zachodzie ksiyca ruszymy do Ghelheimu oznajmi ksi Westminsteru. - Zostao jeszcze tylko dziewi, dziesi godzin biegu, powinnimy tam dotrze przed nastpnym wschodem ksiyca. Wwczas urzdzimy sobie zabaw, co? Uczcimy to, e zostaniesz jednym z nas! - To nie boli - doda czcigodny Archibald Fitzhugh. Nic nie poczujesz. A potem, pomyl, jaki bdziesz szczliwy! Przekrzykujc si, zebrani zaczli opowiada historie o tym, jak piknie i wspaniale jest by ghulem, o wszystkim, co poarli i zmiadyli swymi potnymi zbami. Wedle jednego z nich nie imay si ich adne choroby. Niewane, na co

zmara kolacja, i tak mogli j pore. Opowiadali o miejscach, ktre odwiedzali, zazwyczaj katakumbach i doach zarazy (Doy zarazy to wietne arcie" - rzek cesarz Chin i wszyscy si zgodzili). Opowiedzieli Nikowi, skd wzili imiona i e on take, kiedy ju stanie si bezimiennym ghulem, zostanie nazwany, jak oni. - Ale ja nie chc zosta jednym z was - zaprotestowa. - Tak czy inaczej - powiedzia wesoo biskup Bath i Wells - zostaniesz jednym z nas. Drugi sposb jest mniej przyjemny, wie si ze strawieniem i raczej ci si nie spodoba. - Ale nie warto o tym mwi - uci cesarz Chin. - Lepiej by ghulem. My nie boimy si niczego! I wszystkie ghule wok ogniska z trumiennego drewna rykny zgodnie, warczc, wypiewujc i wykrzykujc, jakie s mdre, potne i jak wspaniale jest nie ba si niczego. Wwczas z pustyni dobieg odlegy dwik, jakby wycie. Ghule zabekotay i skuliy si bliej ognia. - Co to byo? - spyta Nik. Ghule potrzsny gowami. - To tylko co na pustyni - rzek jeden z nich. - Cicho! Usyszy nas! I wszystkie ghule umilky. Po chwili jednak zapomniay o stworzeniu na pustyni i zaczy piewa ghulow piosenk pen brzydkich wyrazw i jeszcze brzydszych obrazw, z ktrych najpopularniejszymi byy dugie spisy gnijcych czci ciaa, przeznaczonych do zjedzenia - w odpowiedniej kolejnoci. - Chc wrci do domu - owiadczy Nik, gdy ostatnie szcztki w pieni zostay ju poarte. - Nie chc tu by. - Nie bd taki - odpar ksi Westminsteru. - Ty may grzdylu, obiecuj ci, e gdy tylko staniesz si jednym z nas, nie bdziesz nawet pamita, e kiedykolwiek miae dom. - Ja nie pamitam niczego z czasw, nim zostaem ghulem - oznajmi synny pisarz Wiktor Hugo. - Ani ja - doda z dum cesarz Chin. - Nic - zgodzi si 33. prezydent Stanw Zjednoczonych. Staniesz si jednym z wybracw, najmdrzejszych, najszybszych, najodwaniejszych stworze na wiecie przechwala si biskup Bath i Wells. Nikowi nie zaimponoway popisy ghuli. Rzeczywicie jednak byy silne i

nieludzko szybkie, a on znalaz si w samym rodku ich grupy, tote ucieczka bya niemoliwa: docignyby go, nim pokonaby dziesi krokw. Daleko w mroku znw co zawyo i ghule przysuny si bliej ognia. Nik sysza, jak wsz i przeklinaj. Zamkn oczy, nieszczliwy, stskniony za domem. Nie chcia sta si jednym z ghuli. Zastanawia si, jak zdoa zasn tak nieszczliwy i bezradny, po czym, niemal ku swemu zdumieniu przespa dwie, trzy godziny. Obudzi go haas - gony, niepokojcy, bliski. Kto mwi Gdzie oni s, co?". Otworzywszy oczy, ujrza biskupa Bath i Wells, wrzeszczcego do cesarza Chin. Wygldao na to, e paru czonkw grupy znikno w mroku. Po prostu znikno i nikt nie dysponowa wyjanieniem. Reszta ghuli krcia si nerwowo. Szybko zwinli obz, 33. prezydent Stanw Zjednoczonych dwign Nika i zarzuci go sobie na plecy. Ghule zsuny si ze ska na trakt pod niebem barwy zepsutej krwi i znw ruszyy w stron Gholheimu. Tego ranka wydaway si znacznie mniej radosne. Teraz - a przynajmniej Nik podskakujcy na plecach jednego z nich odnosi takie wraenie najwyraniej przed czym uciekay. Koo poudnia, gdy martwe oko soca wiecio wysoko nad gowami, ghule zatrzymay si i zbiy w ciasn grupk. Przed nimi, wysoko na niebie, unoszeni gorcymi prdami powietrza, szybowali nocnoskrzydli. Dziesitki nocnoskrzydych. Ghule podzieliy si na dwa obozy - te, ktre uwaay, e zniknicie ich przyjaci nie ma znaczenia, i te wierzce, e co, zapewne nocnoskrzydli, chce ich dopa. Nie doszy do porozumienia, zgodziy si jednak, e warto uzbroi si w kamienie, by obrzuci nimi skrzydlate stwory, gdyby zaatakoway. Napeniy zatem kieszenie swych garniturw i szat kamykami. Co zawyo na pustyni po lewej i ghule popatrzyy po sobie. Dwik by goniejszy ni zeszej nocy i bliszy, gboki, wilczy. - Syszelicie? - spyta lord burmistrz Londynu. - Nie - odpar 33. prezydent Stanw Zjednoczonych. - Ja te nie - doda czcigodny Archibald Fitzhugh. Co znw zawyo. - Musimy wraca do domu. - Ksi Westminsteru zway w doniach ciki kamie. Koszmarne miasto Gholheim wznosio si przed nimi na wysokich skaach. Stwory pomkny drog ku niemu. - Nocnoskrzydli nadlatuj! - zaskrzecza biskup Bath i Wells. - Rzucajcie w

drani kamieniami! W tym momencie Nik widzia wszystko do gry nogami, podskakujc na plecach 33. prezydenta Stanw Zjednoczonych. Jego gow otaczaa chmura brudnego piasku z drogi. Sysza jednak krzyki podobne do orlich i raz jeszcze wezwa pomocy w jzyku nocnoskrzydych. Tym razem nikt nie prbowa go uciszy, nie by jednak pewien, czy ktokolwiek go usysza pord krzykw nocnoskrzydych i przeklestw i wyzwisk ghuli, ciskajcych w powietrze kamieniami. Nagle znw usysza wycie; teraz dobiegao z prawej. - Paskudne szubrawce. S ich dziesitki! - rzek ponuro ksi Westminsteru. 33. prezydent Stanw Zjednoczonych odda Nika synnemu pisarzowi Wiktorowi Hugo, ktry wsadzi chopca do worka i zarzuci na rami. Nik by rad, e worek nie cuchnie niczym gorszym ni zakurzone drwa. - Wycofuj si! - wrzasn ghul. - Patrzcie, jak uciekaj! - Nie bj si - rzek kto gosem podobnym do biskupa Bath i Wells. - Kiedy dotrzemy do Gholheimu, nic takiego si nie powtrzy. Gholheim to nieprzenikniona twierdza. Nik nie potra