herbasencja - maj 2016

32

Upload: herbatka-u-heleny

Post on 30-Jul-2016

239 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Ze wstępu: (...)I mogę śmiało powiedzieć, że edycją majową rządzi poezja. Szczególnie zaś dwójka autorów: Iwona Niedopytalska, której aż trzy wiersze znalazły się w kwietniowej top dziesiątce najwyżej ocenionej poezji oraz Krystian Stefanowski, którego wiersze mamy dwa, ale za to jeden z nich, „łąknienie” jest jednym z najwyżej ocenionych wierszy tego roku (a nawet był najwyżej ocenionym, dopóki w maju nie zdetronizowało go fascynujące „okopcenie” tego samego autora, ale o tym za miesiąc). Proza tym razem raczej mocno stąpająca po ziemi. Ponad „obyczajowość” delikatnie wysuwa się jedynie postapokaliptyczna wizja Wrocławia w opowiadaniu Magdaleny Lisieckiej – „Co nas nie zabije”. Fantastyczność nadrabia natomiast Radosław Dąbrowski. W zwycięskim tekście konkursu „Grande Valse Brillante” mamy i realizm i magię i… mambo!(...)

TRANSCRIPT

2 Herbasencja

Marudzenie HelliMarudzenie Helli 3PoezjaAdAm LAdziński

Urząd 5izAbeLA TrojAnowskA

ty który nie śpisz 6mArcin sobiecki

Grawitacja 7mArcin szTeLAk

Święte 8iwonA niedopyTALskA

już nie ma dzikich wielbłądów 9Lou Lou 10a wiatr rozchmurzy niebo 10

doroTA czerwińskAsi vis pacem 11

krysTiAn sTefAnowskikardioepigrafika 12łąknienie 13

ProzakAsiA LAnkof

każda dobra myśl zaczyna się od kawy, a kończy na wódce 14

kUbA ŁAszkiewiczrutyna 15

mirosŁAw sądejToksykologia fal elektromagnetycznych 16

mAGdALenA LisieckAco nas nie zabije 22

AGATA sienkiewiczprzedstawienie 27

KonKurs grande valse brillante - ZwycięZcarAdosŁAw dąbrowski

brutalne mambo 28

StoPka redakcyjna 31

spis treści

3Maj 2016

Marudzenie Helliz numeru na numer coraz więcej pytań i wątpliwości. długo nie byłam pewna czy i w jakiej

formie majowa Herbasencja się ukaże. Że zmiany są konieczne, to nie ulega wątpliwościom. Tyl-ko jak znaleźć na te zmiany czas i siłę?

numer krótki i może właśnie dzięki temu zdążył się ukazać jeszcze w tym miesiącu. i mogę śmiało powiedzieć, że edycją majową rządzi poezja. szczególnie zaś dwójka autorów: iwona nie-dopytalska, której aż trzy wiersze znalazły się w kwietniowej top dziesiątce najwyżej ocenionej poezji oraz krystian stefanowski, którego wiersze mamy dwa, ale za to jeden z nich, „łąknienie” jest jednym z najwyżej ocenionych wierszy tego roku (a nawet był najwyżej ocenionym, dopóki w maju nie zdetronizowało go fascynujące „okopcenie” tego samego autora, ale o tym za miesiąc).

proza tym razem raczej mocno stąpająca po ziemi. ponad „obyczajowość” delikatnie wysuwa się jedynie postapokaliptyczna wizja wrocławia w opowiadaniu magdaleny Lisieckiej – „co nas nie zabije”. fantastyczność nadrabia natomiast radosław dąbrowski. w zwycięskim tekście kon-kursu „Grande Valse brillante” mamy i realizm i magię i… mambo!

na koniec jeszcze o okładce, która z całą pewnością rzuciła się wam w oczy. Grafika nosi tytuł „bad manners - subtlety”. jej autorką jest młoda belgijska rysowniczka –yasmine, podpisująca się jako eissay, której prace możecie podziwiać na portalu deviantArt: http://eissay.deviantart.com/ oraz na facebooku: www.facebook.com/yassiedrawsstuff. serdecznie polecam, szczególnie w cięższych chwilach, bo, jak widzicie, grafiki yasmine kipią pozytywną energią i radościa.

zapraszam do lektury i obyśmy za miesiąc spotkali się w co najmniej podwojonej objętości!

Helena chaos

5Maj 2016

urządze braniebiurko biurkonara daspoko nie pochwadecy zja decy bel the billkierowanie w słusznej sprawieprawie prawiejak władzausta woda w czapetent utoniew nadmiarze wrażeńi prawa

a wieczoremspocone dłonieodłożą pieczęćna swoje miejsce

na poduszeczceodsapną wreszcieudo mówionenielotneulotneorzełki w koronie

ich pióra

31.08.2007

adam ladziński(abi-syn)

Urodzony w zeszłym wieku, w mieście książęcym Żagań, w rodzinie Ladzińskich jako pierwszy syn, stąd imię Adam. poeźować zaczął późno, w nader dziwnych okolicznościach, aczkolwiek od zawsze zafascynowany Gałczyńskim i Leśmianem. biolog z zamiłowania, takoweż wykształcenie. obecnie dzieli czas na pracę jako nieludzki doktor oraz na zamieszkanie w mieście biskupim, pułtusku. Lubi robić zdjęcia.

6 Herbasencja

ty który nie śpiszwalcz o mnie każdego dniaza mało mam z piotrabym mogła być kamieniemdla samej siebie

potrzeba mi takiej dłonipod którą cichnie sztorm truchleje biały szkwała ja ręce mam pełne niemocyjak połamane wiosładziurawe żagle

wciąż zbyt łatwo przestaję wierzyćże kiedy dotykam palcamiczoła ramion sercakolejny raz wypływasz w otwarte morze

za mało mam z P io t r abym mogła być kamien iem

d la samej s i eb ie

izabela trojanowska (iza t)

od urodzenia mieszkam na wsi, na południu kraju, w wojewódz-twie podkarpackim. Unikam wielkomiejskiego zgiełku, bo cenię ciszę i bliskość przyrody. z wykształcenia jestem prawnikiem i pracuję w swoim zawodzie. piszę od niedawna, więc cały czas szukam swojej ścieżki poetyckiej i właściwego sposobu na wyrażenie siebie. poza poezją najbar-dziej zajmuje mnie muzyka, która jest ze mną prawie zawsze i wszędzie.

7Maj 2016

grawitacjailekroć próbuję oszukać czas,wiszę na trzepaku z wiśniowym czupaczupsem,a lekkość rozniebia śródstopia

- lecz zanim zrozumiem po co -

znów mam chmury nad głową i piekło, które przyciąga.

Marcin sobiecki(gryzak_uspokajajacy)

białostoczanin od urodzenia. jestem aktywnym zawodowo farmaceutą, a hobbistycznie tatuchem dwójki rozkoszniaków. pisa-nie to czas na powrót do samego siebie, z jednej strony relaks, z dru-giej pewna summa przemyśleń z mijających dni. nie silę się na nie, czasem wybucha samo, a co mnie łączy z poezją to jeszcze nie wiem. dla przyjaciół - soviet.

I l ekroć próbuję oszukać czas ,wiszę na trzepaku z wiśniowym czupaczupsem,

a lekkość rozniebia śródstopia

8 Herbasencja

ŚwięteKobietom mojego życia, szczególnie tym,których nie poznałem.

spluwam pod wiatr, to niebezpiecznezajęcie. szczególnie gdy zaschnie w ustachi ciężko wykrzyczeć:

Kurwa, czy ten świat zawszebył taki piękny.

co prawda miałem pisać o twoich wargach,ale, wybacz, są takie trywialne.pomijając pocałunki i uśmiech,gdy znowu buduję dla nas dom.

począwszy od dachówki.zresztą w połowie drogi zapomnęwyszeptać imię,jak zawsze w najmniej odpowiedniej chwili.

oczywiście odejdziesz, a ja będę klął w żywyfundament. później splunę,nie raz, raczej do utraty śliny.Tak że nie usłyszysz kiedy wycharczę spierzchnięte:

Kurwa, czy ten świat zawszebył taki pusty.

Marcin sztelak(Marcin sz)

Urodzony w 1975 roku, obecnie mieszka we wrocławiu.interesuje się poezją i ogólnie literaturą, historią, szczególnie starożytną.pisze od zamierzchłych czasów podstawówki, ale na ujawnienie

zdecydował się około pięć lat temu. członek Grupy poetyckiej wars, uczestnik ii warsztatów poetyckich salonu Literackiego w Turowie oraz XViii warsztatów Literackich biura Literackiego we wrocławiu.

jak na razie najpoważniejszym osiągnięciami są: wyróżnienie w XVii konkursie poetyckim im. marii pawlikowskiej – jasnorzewskiej i Vi ogólnopolskim konkursie „o wawr-zyn sądecczyzny“, oraz wyróżnienie w iii ogólnopolskim konkursie poetyc-kim „o granitową strzałę”, wyróżnienie w Viii ogólnopolskim konkursie Literackim „o kwiat Azalii”, wyróżnienie w Vii ogólno-polskim konkursie poetyckim im. zdzisława morawskiego, wyróżnienie w Vii ogólnopolskim konkursie poetyckim im. władysława sebyły. wyróżnienie w V ogólnopolskim konkursie poetyckim „o granitową strzałę”, wyróżnienie w XiV ogólnopolskim konkursie poetyckim „o Lampę ignacego Łukasiewicza” oraz iX ogólnopolskim konkursie poetyckim „czarno na biały”, iii nagroda w Viii ogólnopolskim kon-kursie na prozę poetycką im. witolda sułkowskiego. zwycięzca XXi otwartego konkursu Literackiego „krajobrazy słowa“. jego wiersze drukowano w tomikach pokonkursowych oraz almanachach.

w grudniu 2012 roku został wydany jego debiutancki tomik pt. „ nieunikniona zmiana smaku” (nakładem krakowskiego wydawnictwa miniatura).

9Maj 2016

już nie ma dzikich wielbłądówświat kurczy się dla nas niczym skóra dromaderasuszona w słońcu przez potomków zielonookich berberów.

tęsknię za powietrzem mieszającym sięze śpiewem muezina, oblepiającym płuca ciepłem, wirującym jak derwisze.

siedzimy tu nafaszerowani lękiem,a tam koty odstraszają skorpiony.pachnące słońcem daktyle wpadają słodko do ust.

zachwycona prostotą patrzyłam wolności w oczy,a ty zamknąłeś mnie w domu, w którym gubię klucze.

tęsknię za powietrzem mieszającym s ięze śpiewem muezina, oblepiającym płuca ciepłem,

wirującym jak derwisze .

iwona niedopytalska(ajw)

Urodzona w zeszłym wieku w puławach, ukochanym miejs-cu izabeli czartoryskiej. swoją podróż w głąb siebie zaczęła na jednej z ławeczek w puławskim parku, gdzie przyroda sprzyja twórczym zamyśleniom.

kocha naturę i poznawanie innych kultur. z licznych podróży przywozi smaki, zapachy, klimat i widoki pięknych miejsc, które przechowuje w wierszach. wydała trzy tomiki: „szafirową magię“ (2012), „biały dogon“ (2013) i „na południe od chmur“ (2015). obecnie pracuje nad kolejnym. jej wiersze pojawiły się w kilku antolo-giach, z których dwie przeznaczone były dla najmłodszych czytelników. publikowała w magazynach literackich takich jak: „poezja dzisiaj“ i „ e=sztuka do kwadratu“. ostatnio nieśmiało uśmiecha się do prozy, a efekty tych zabiegów coraz bardziej procentują i dają nadzieję na pomyślną finalizację.

10 Herbasencja

lou loukiedy szła ulicą, cienie latarni ustępowały jej miejsca,w chodnik wsiąkał smutek z tęsknoty za śladami,a kroki współgrały bez fałszywych tonów.

omiatała spojrzeniem wystawy, które prosiłyo więcej. wiatr chłodził za nią rozgrzane powietrze,wdychając zapach ekstazy i nostalgii w jednym uścisku.

i te usta - pikantne niczym harissa, malowanena czerwoną modłę, przyprawiały o niepohamowany apetytna wszystkie grzechy świata. stawali w kolejce do niej jak do konfesjonału.

a ona - dzika droga - wodziła na manowce łagodniezaokrąglonymi pagórkami, z uczuciem ulgi w podbrzuszu.

harissa (tun.) - ostra pasta podawana często na zaostrzenie apetytu.

a wiatr rozchmurzy niebojuż nie wpadamy na siebieprzypadkiem. potykamy się tylko o spojrzenia rzucane pod nogi.

wysychają w ustach niewypowiedziane roszczenia.gorycz absyntu miesza się z absurdem.co ja tu robię?

może po prostu zniknąćjak chmura. spaść z nieba.otworzyć przestrzeń z widokiem na nieskończoność.

11Maj 2016

si vis pacemzbuduję pokójz widokiemna wojnęprzez dźwiękoszczelne szyby

będziesz miał muszkęniewyszczerbionąbiały jak kośćgarnitur

czy mury puszcząbluszcze?

będziesz miał muszkęniewyszczerbioną

dorota czerwińska(szara)

mieszkam i pracuję w warszawie, moje miasto jest dla mnie ważne. wiersze piszę od dziecka, ale kontakt z innymi twórcami nawiązałam całkiem niedawno, w necie. Tu też wypracowałam własny styl. spełniam się w utworach zwięzłych, krótkich, wielo-znacznych. Uwielbiam bawić się słowami. mam duży szacunek do ojczyzny, jestem zaciętym kibicem sportowym. interesuje mnie każda dyscyplina, w której spełniają się nasi.

12 Herbasencja

kardioepigrafikatzwieram cieśninę gardła, kiedy szyja pokrywa sięz palcami. wtedy łamiesz sobie głowę, jak puścićwody międzykorpusalne, by znów wymieniały płyny.

naukowcy powinni odpuścić badanie antycznych płyt,a zająć się sercem: starożytne pismo, zoohieroglifów, z którego mieliśmy wziąć po jednymi hodować w domowym akwarium, w stawie

łokciowym nosić jak kaligraficzne znamię. zginamchropowate brzegi jezior; po gładkiej powierzchniłatwiej sunąć ku nocy, gdzie majaczy hostia.

połknąłbym, gdyby nie zwężone przesmyki mięśni.

cykl: tamponada

chropowate brzegi jezior; po gładkiej powierzchniłatwiej sunąć ku nocy, gdzie majaczy hostia.

Krystian stefanowski (ks_hp)

znany w internetowym świecie literackim pod pseudonimem ks_hp. Urodzony w 1992 roku w pyskowicach, obecnie zamieszkały w krakowie w związku z rozpoczęciem studiów na kierunku infor-macja naukowa i bibliotekoznawstwo na Uj. wiązał się z różnymi portalami literackimi. pisze od paru lat, wyłącznie poezję. słucha muzyki klasycznej oraz alternatywnej. czyta powieści filozoficzno-psychologiczne bezpośrednio dotykające natury człowieka. Ulubioną prozatorką jest jeanette winterson, poetką - sylvia plath. nie uznając żadnych barier, marzy o nagrodzie nobla w kategorii literatury.

13Maj 2016

łąknieniew słońcu siwieje włos. niedługo sianokosy:należy żąć i odpuścić. brać, ile się da.Łuskać groch, choć o ścianę. początki są

najłatwiejsze, po tym zgrzyt trybów, szczękw pustym polu. odgadnij wiatr, może bryźniezawieje, a daleko nam od wody.

było blisko. samozwańcza utopia, rozbełtanenoce, skopana pościel. Gdybym nie znał słów,czułbym się leżyskiem dla czegokolwiek.

było blisko. jutro pługi wyjadą, zobaczyszłysinę po pierwszym urodzaju.

Było blisko. Samozwańcza utopia, rozbełtanenoce, skopana pościel. Gdybym nie znał słów,

czułbym się leżyskiem dla czegokolwiek.

14 Herbasencja

miniaturaKażda dobra myśl zaczyna się od kawy, a kończy na wódce

zawsze w końcu coś się dzieje.nadawanie znaczeń dalekie jest od nadawania imion. jestem zuzia, magda, Agnieszka.

zaznaczam - nie znaczy to nic.w beztłocznych barach i pustawych pubach jedyną wiadomą jest bezkształtny dym. czerwona

końcówka filtra. jak krew, która od dawna szybciej nie płynie. zobacz - jest we mnie cały wszechświat - składam się głównie z pustki. planetoidy, które nigdy

nie uderzą w ziemię, tak przecież są niedaleko.z zachwytem pochylam się nad faktami - atom to głównie przestrzenie, tak mało w nim

czegokolwiek innego. jak próżnie byłoby myśleć, że jesteśmy czymś więcej niż niczym. patrzysz z pobłażliwym uśmiechem, dotykasz mojej dłoni. jak to możliwe, że nie przenikasz jej

na wylot? kręcę powoli głową, zupełnie niedowierzam.Tajemnica zawsze tkwi w braku.ktoś zapala papierosa.myśli unoszą się w próżni.Tak naprawdę liczy się tylko to, co jest pomiĘdzy nami. przestrzeń wypełniona dymem.To, co da się zdefiniować, zdaje się, nie jest warte definiowania.

Kasia lankof(kasialan)

Urodzona w krakowie, obecnie mieszka w katowicach, gdzie studiuje medycynę na Śląskim Uniwesytecie medycznym.

Z zachwytem pochylam się nad faktami - atom to głównie przestrzenie, tak mało w nim czegokolwiek innego.

15Maj 2016

miniatura

Kuba Łaszkiewicz(lennon)

zasadniczo to ja chyba najmłodszy tu jestem. rocznik 2001, uczę się w gimnazjum i jestem wybitnie gnębiony we wszelakich przed- miotach ścisłych, więc jak ktoś się pyta, to mówię, że jestem humanistą. Gram na gitarze, xboksie i nerwach, czytam książki i je recenzuję. Gry komputerowe również. w zasadzie to od niecałych dwóch lat zajmuję się pisaniem recenzji i felietonów, czego efekty można zobaczyć na zkamerawsrodksiazek.pl i bezlagow.pl. Uwielbiam klasycznego rocka i uważam się za wielkiego fana pink floyd oraz kultu. jeśli chodzi o dziewczyny, to lubię starsze i najlepiej rude.

rutynaobudziła się i spojrzała na zegarek. była czwarta rano.znowu miała sen. Śniła, że lata. Że jest pierdolonym ptakiem, że z góry patrzy na łąki, lasy

i miasta. no i na ludzi, a w szczególności na tego jednego człowieka. chciałaby mieć nad nim przewagę; górować nad nim. i wysrać się na niego. poniżyć go.

mogłaby być też, na przykład, jadowitym wężem. zakradłaby się pod osłoną nocy do jego sy-pialni. Ukąsiła go. nie raz, nie dwa, tylko kilkanaście razy, tak, aby rany były widoczne na całym ciele. A potem obserwowałaby, jak umiera pod wpływem powolnego działania trucizny.

Uśmiechnęła się na samą myśl.

przyszedł, jak zwykle zresztą, parę minut przed siódmą. nie spała; nerwowo czekała na to, co miało się wydarzyć. jak każdego ranka.

nawet na niego nie patrzyła. jej puste spojrzenie było skierowane na brudny, zgrzybiały sufit. jak zawsze, gdy to robił. czuła go w sobie. chciało jej się wymiotować, ale nie miała czym. następny posiłek zje pewnie dopiero wieczorem.

nie był delikatny. nigdy nie był.skończył po piętnastu minutach, wydając z siebie cichy jęk przyjemności. z jej ust nie wydobył

się jakikolwiek dźwięk; na koniec tylko westchnęła z ulgą, zamykając oczy.

pojawił się ponownie jakieś pół godziny później, ubrany w gustowny garnitur. miał ładnie uczesane włosy i był ogolony.

Kochanie, wychodzę do pracy. Kocham cię - powiedział, jak każdego ranka, po czym delikatnie się nad nią pochylił i cmoknął w czoło.

A ona znowu zasnęła. i śniła o byciu ptakiem. i marzyła, by znów zacząć chodzić.

miniatura

16 Herbasencja

Mirosław sądej(mirek13)- rocznik 64, to będzie dobry rocznik – mówili starzy winiarze, dopóki nie zobaczyli grona z dnia trzynastego, z godziny trzyna-stej, objawionego w piątek. i skwaśniało to dobrze rokujące wino. Lubi pisać i mówić prostym, współczesnym językiem, z nutą humoru, zabarwionego goryczą, zrozumiałym dla zwykłego od-biorcy. z wykształcenia jest historykiem (histerykiem) typu sien-kiewiczowskiego, toteż szabelkę wołodyjowskiego przedkłada nad sztylet Gombrowicza. Ukończył również Awf, aby naukowo i sprawnie uciekać przed wielbicielami jego talentu. jak na razie to potencjalni wielbiciele (i wielbicielki) uciekają przed nim. pe-symistyczny optymista lub odwrotnie – już nie pamięta. ma na-dzieję, że jaszcze kiedyś wszystkim pokaże...

miniaturatoksykologia fal elektromagnetycznych

Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń jest przypadkowe.

susan kirkpatrick zakochała się. w sumie informacja niezbyt rzucająca na kolana i warta wzmianki. Tysiące ludzi codziennie zostaje odstrzelonych przez to uczucie, które wywraca trafionemu świat do góry nogami, a z poglądów i zasad robi krwawą marmoladę. Ale jakie to miało mieć znaczenie dla susan, która absolutnie nie przewidywała rozwoju batalii?

A powinna była, bo ta miłość była zaprzeczeniem wszystkiego, co stanowiło jej moralny kręgosłup. To był niespodziewany strzał i trafienie, jak pocisku niemieckiego „Tygrysa” wchodzącego jak w masło w „shermana”. na nic pancerz i dobra załoga. doskonała osiemdziesiątka ósemka germańskiego wozu zabawiła się z osobowością kobiety jak nóż z ciastem świątecznym ciotki Anny. wbił się, pociachał na kawałki, podając na talerzyku sporą część makowca, nieznajomemu.

więc miało to dla niej znaczenie, bowiem czuła teraz, że ma przewalone jak reszta załogi „shermana”, czyli dwoje dzieci i mąż. Ale oni na szczęście jeszcze nie wiedzieli, że dostali i może wybuchnąć amunicja. może nie wybuchnie, a pancerz da się po kryjomu, załatać?

dowódcą „Tygrysa” okazał się mark weber. bezrobotny dziennikarz z Londynu. załogę stanowiła żona i trzy córki (w końcu „Tygrys” jest większy). ci z kolei też nic nie wiedzieli o triumfie swojego szefa, więc nie miał mu kto udzielić pochwały i wystosować wniosku o medal. np. „za zasługi w rozwalaniu życiorysów”.

jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek, polem walki był wirtualny świat internetu i telefonii komorkowej.

pasją susan były portale społecznościowe. jako osoba inteligentna i oczytana, zabierała głos na forach dyskusyjnych w przeróżnych sprawach. A to o religii, a to o sztuce, literaturze czy polityce. robiła to świetnie. mądrze i z wyczuciem. forumowicze uwielbiali ją za takt, subtelny dowcip i mediatorskie talenty, wykazane wobec zbyt krewkich dyskutantów.

17Maj 2016

prowadziła własną działalność polegającą na projektowaniu stron internetowych, więc mnóstwo czasu spędzała przed laptopem. robiła swoją ulubioną herbatę „earl Gray” (bez cukru), siadała na łóżku z podwiniętymi nogami i pracowała, przerywając czasami na chwilę w celu obecności na forum.

jej ulubionym było „pogaduchy w krainie Trolli”. kretyńska nazwa, ale ludzie rozsądni i nie kretyńscy. znali się od lat i świetnie im się dyskutowało.

i nagle zobaczyła nick świeżego użytkownika. „Live64”. niby nic wielkiego. nowi użytkownicy poja- wiali się od czasu do czasu. niektórzy zostawali, większość pokazywała się i znikała w odmętach sieci.

„Live64” został. podobał jej się sposób w jaki pisał. ostry, ale inteligentny. widać było, że to człowiek z temperamentem i pasją. najczęściej mieli podobne poglądy w poruszanych kwestiach, czasami dochodzili, ale w sympatyczny i dowcipny sposób. było jej miło, kiedy tak się przekomarzali.

po jakimś czasie stwierdziła, że czeka na jego pojawienie na portalu. i cieszy, kiedy widzi nick „Live64”. patrzyła, gdzie zabrał głos i natychmiast włączała się do dyskusji. i nawet nie zauważała, kiedy zostawali sami w rozmowie, przerzucając się dowcipami, ciekawymi sformułowaniami i subtelną grą słów. Świetnie im było w wirtualnym świecie.

A życie na realnym świecie płynęło sobie spokojnie. dzieci trzeba wysłać do szkoły i przedszkola. mąż, pracujący w dużej, londyńskiej firmie consultigowej, często wyjeżdżał w delegacje. susan wyprawiała go rano w drogę kanapkami i pocałunkiem, bo dobry był z niego człowiek. opiekuńczy i zaradny. kochał ją, a ona jego i fajnie im było na tym świecie i w domu na przedmieściach peterborugh.

A potem przyszedł mail. niby nic wielkiego, a jej zrobiło się gorąco, bo to była wiadomość od niego. nie wiedziała, czemu tak zaraagowało jej ciało.

Witaj, Susan. Bardzo lubię nasze rozmowy portalowe. Jestem pod wrażeniem twojej wiedzy i inteligencji. Nie sądź, że jestem tylko miły i dobrze wychowany. Ja naprawdę tak uważam. Sorry, za podjęcie rozmowy na prywatnym mailu, ale chyba chciałbym z tobą kontaktować się poza oczami czytelników. Fascynujesz mnie.

odetchnęła głęboko parę razy. zapaliła jakiegoś pomiętoszonego papierosa, znalezionego w szufladzie biurka (walczyła z nałogiem, ale czasami przegrywała) i wystukała na klawiaturze:

Cześć, Mark. Miło, że napisałeś. Ja też lubię nasze spotkania w sieci. Chętnie pogadam z tobą na mailu. Napisz coś o sobie.

napisał i się zaczęło. Licznik zaczął przyśpieszać. sto maili, tysiąc maili, dziesięć tysięcy maili. wiedziała już chyba wszystko o jego rodzinie, pracy i kłopotach. sama pisała mniej o tych sprawach. zawsze była skryta i unikała wywnętrznień, ale on przebijał się przez jej pancerz i nie wiedziała czemu, pisze obcemu facetowi o sprawach, o których nie rozmawiała z najbliższą przyjaciółką. nawet chyba nad tym nie myślała. pozwoliła wirować prądowi. rzeka okazała się dzika i zdradziecka.

potem przysłał zdjęcie. Taki chyba jej się śnił. bo czasami się śnił.swoje wysłała niechętnie. nie lubiła pokazywania się gdziekolwiek i komukolwiek. prywatność

i skrytość była jej immanentną cechą.drążyła i pytała. dowiedziała się na przykład, że był dziennikarzem piszącym w „daily expres”.

susan, jako osoba metodyczna i dociekliwa, dotarła w necie do starych wydań i była w szoku. on świetnie pisał! zajmował się tematyką sztuki i jego artykuły były rewelacyjne. kompetentne, a jednocześnie pisane specyficznym językiem. Trochę żartobliwym, pełnym ciekawych dygresji i z nutą jakiejś romantyczności, uduchowienia - no, sama nie wiedziała, czego. A opinie czytelników gazety o jego artykułach były równie entuzjastyczne.

czemu już tam nie pisze? dlaczego jest bezrobotny?Trochę mętnie tłumaczył. konflikt z szefostwem, wyjazd do Australii, bo lepszy kontrakt

i pieniądze, ale coś jej nie grało. czuła podskórnie, że są sprawy zasłonięte kurtyną milczenia.nie pamiętała, kiedy padło po raz pierwszy słowo „kocham”. Użyte pewnie dowcipnie, w jakimś

żartobliwym kontekście - tak niby nic nie znaczące. Ale padło. i zaczęło padać coraz częściej. i już w poważnym kontekście.

Droga Susan. Tyle wiemy już o sobie. Czuję jakbym chodził z Tobą za rękę po Richmod Parku. Tam jest taka aleja, gdzie wiosną kwitną bzy. Ich zapach dusi i upaja. Chciałbym się upajać w tym miejscu Tobą i z Tobą. Taką dziewczynę się kocha do szaleństwa wśród bzów.

miniatura

18 Herbasencja

To była noc majowa. susan wyszła na balkon, zaczerpnęła rześkiego powietrza i zapaliła cholernego papierosa. Uwielbiała bzy. i odpisała:

Mark. Nie wiem co nam jest. Mamy rodziny i własne życie. Wszystko poukładane, toczy się wyznaczonym torem i nie powinno się zdarzyć nic, co by zakłóciło ten porządek rzeczy. A zdarzyło się. Nie wiem dlaczego. Nie wiem po co. Nie wiem, co to przyniesie. Boję się i kocham.

chciał przyjechać do peterborough, ale kategorycznie odrzuciła ten pomysł. czemu? chyba bała się otworzenia kolejnych wrót, czyli realnego świata. rozwoju tego związku, który niesie tyle zagrożeń dla jej życia. sieć jest niecieleśnie bezpieczna.

czasami prawie znikał. na kilka dni albo tydzień. nie wiedziała co się dzieje i bardzo to przeżywała. okazjonalnie dochodziły jakieś maile od niego. mroczne, dziwne i straszne. jakieś okropne wspomnienia przeplatały się z dywagacjami o śmierci i upadku. susan odpisywała na nie w panice i otrzymywała dalszy ciąg ciemnej strony mocy bez ładu i składu. nic nie rozumiała. pisała gorączkowo prosząc o wyjaśnienie. A potem wracał dawny mark i zbywał wszystko śmiechem i żartem. nienawidziła tego sposobu załatwiania sprawy, ale co mogła zrobić?

Aż przyszedł mail. jeden z cyklu straszno – mrocznych.Susan. Jestem już na skraju. Nie wiem, jak to się skończy więc piszę. Jestem narkomanem.

Kokainistą. Mam teraz straszny ciąg i chyba się wykończę. Przepraszam za oszustwo. Nie pisz już więcej. Kocham Cię.

Ubrała się i wyszła. chodziła pustymi o tej porze ulicami peterorough. Łzy czasami same płynęły po policzkach, a ona nawet ich nie wycierała. mój boże – myślała – czemu mnie to spotkało? czemu jego poznałam? czego mi w życiu brakowało, że podjęłam tę grę?

wiedziała co powinna teraz zrobić. Trzasnąć pięścią w laptop i wyrzucić z pamięci poczty adres: [email protected].

prawie biegiem zawróciła. Usiadła przed kompem.Mark, jak Ci mogę pomóc? Napisz. Błagam.w tamtej chwili susan zrozumiała, że to nie jest zauroczenie, fascynacja czy flirt z bezrobotnym

dziennikarzem z Londynu. ona rzeczywiście zakochała się w nigdy niewidzianym mężczyźnie. i w przebłysku oświecenia była pewna, że on też ją kocha. najbardziej jak umie swoim słabym sercem. rozpoczęła się druga odsłona romansu klasy „b”.

dokonała nadludzkiego wysiłku. za pomocą maili i telefonów – czasami groźbą, a czasami prosząc – zmobilizowała wszystkie służby ( policję, pogotowie, fundacje, opiekę społeczną, streetwokerów), które wyciągnęły go z jakiejś meliny narkomanów i umieściła marka w ośrodku odwykowym. pisał stamtąd do niej. jak dawniej. Ale nic już nie było jak dawniej. pomiędzy nimi, obozem rozłożył się lęk.

Jestem na rynku w Peterborouh. Przyjedź.Ten sms postawił jej umysł w pionie. co robić?!był taki, jak sobie wyobrażała na podstawie zdjęć. wyglądał jak sobie imaginowała, a tembr

głosu przyprawiał o dreszcz.pojechali do lasu za miasto i spacerowali leśnym duktami, trzymając się za ręce. jak nastolatki.

jakby znali się od lat.wszystko, absolutnie wszystko, pasowało do jej ukrytych marzeń i pozamykanych w zakamarkach

psychiki, potrzeb. Ale wiedziała co mu jest. i na obrzeżach świadomości pałętał się strach.po jego wyznaniu przestudiowała treść tysięcy maili. i teraz wyłapała okresy jego jazd. Te

milczenia i czarne myśli... . jak każda, kochająca kobieta, mówiła sobie: Teraz już skończył. przeszedł terapię. zrozumiał.

A zaraz potem wypełzała gdzieś z głębi jej inteligencji i wiedzy, myśl: okłamujesz się. nałogowcy kochają inaczej. zawsze masz konkurentkę. wyjątkowo silną i perfidną. i najczęściej ona wygrywa.

19Maj 2016

mark zatrzymał się w petrborough na kilka dni. był w drodze do szkocji, gdzie otrzymał etat w jakiejś lokalnej gazecie. cieszył się, że coś w końcu drgnęło. snuł plany. był ożywiony i pełen optymizmu na przyszłość. opowiadał o terapii i dostrzegał w sobie jej pozytywny wpływ.

wieczorami spotykali się w cichej uliczce i jechali do lasu lub do odległej knajpy. w końcu peterborugh to niewielkie miasto. i znowu złączone ręce, długie spojrzenia w oczy i rozmowy o wszystkim. susan widziała w jego wzroku to, co chce widzieć każda kobieta w oczach mężczyzny. płomień, zachwyt, pożądanie. w jej chyba było to samo, ale pożądanie trzymała na wodzy. co innego w mailach. Te czasami ociekały seksem jak plaster z ula - miodem. bała się postawić kropkę nad „i”, bo co byłoby dalej? obawiała się sama siebie.

on nie naciskał. i susan była mu za to wdzięczna.To były cudowne kilka dni.

pojechał, a ona strasznie tęskniła. jak bardzo zmieniło jej życie kilkanaście godzin! sama nie mogła w to uwierzyć – jak można tak zgłupieć? funkcjonowała niby normalnie - mąż, dzieci, dom, praca, a myślami była zupełnie gdzie indziej. z nim. przy nim. Trzymała w dłoniach tę zdolną, schorowaną, biedną głowę i całowała oczy. Tak, jak to robiła w lesie. nie mogła się uwolnić od tych wizji nawet śpiąc. Śniły się natrętnie.

pozostał znów wirtualny świat. kolejne setki maili, wizyty na portalu, rozmowy o ludziach, czasach, wydarzeniach, przeplatane wyznaniami i wirtualnym kochaniem się. Ale powoli coś się zmieniało.

Jestem na rynku w Peterborough. Ratuj.dobrze, że siedziała po swojemu na łóżku, bo pewnie by padła. wiedziała.rany boskie, mark!!!. muszę zaraz jechać z córką do lekarza. poczekaj na mnie dwie godziny.

kocham cię. będę.w poczekalni siedziała jak na szpilkach, nerwowo stukając w klawisze telefonu. czasem

odpowiedział, czasem – nie. nic nie rozumiała ze słów lekarza, prosiła o powtarzanie, aż zapytał ją, czy się dobrze czuje. strasznie się czuła.

nie było go. obiegła rynek wkoło i stała teraz z opuszczonymi rękami ciężko dysząc. nie było. Gdzie jest?

błysnęła jej myśl: zaplecze kina „echo”. wszyscy wiedzieli, że tam, w starej ruderze, urzędują różne męty; narkomani, alkoholicy, bezdomni. nie zważała, że jest ciemno. poszła.

Śmierdziało strasznie. stęchlizną, odchodami, zgnilizną. na piętrze usłyszała jakieś głosy. zadrżała. ona w takim miejscu! co mogą jej zrobić?

siedział z jakimiś dwoma facetami na swojej torbie. na skrzynce stała butelka podłego łyskacza, obok talerzyk z resztką białego proszku i słomkami.

A właściwie siedziało tam coś, co tylko w zarysie przypominało przystojnego marka. jakieś zwłoki z gorejącymi oczami i rozlaną twarzą – brudną i od dawna nie goloną.

na jej widok wstał i bez słowa wziął torbę. szli w milczeniu wąskimi uliczkami starego miasta. susan weszła do pierwszego z brzegu hoteliku. wynajęła pokój i dopiero w ostrym świetle żyrandola ujrzała cały obraz klęski. wychudzony, drżał na całym ciele. Ledwie stał. A kiedy przytuliła się, dając w końcu upust łzom, a on bezmyślnie głaskał ją po włosach, stwierdziła, że strasznie śmierdzi. wygoniła marka pod prysznic, a sama przejrzała jego torbę. parę brudnych, skarpetek i majtek, wymięte i nieświeże podkoszulki, jakiś sweter, laptop i tyle. załamała się.

klęczał przy siedzącej susan i trzymał głowę na jej kolanach. nie ma nic. samochód zastawił za dwadzieścia funtów, żeby tu dojechać autobusem. Żona zapowiedziała, że ma dość i nie ma powrotu, dzieci wyrzekły się, to dojechał tylko do niej. nie wie co robić.

mówił i mówił, aż usnął. ostrożnie ułożyła jego głowę na podłodze, podsunęła poduszkę, nakryła kocem i cicho zamknęła drzwi.

panie, pozwól mu spać do rana.

20 Herbasencja

Gdzie jesteś?było dwadzieścia po siódmej.Gorączkowo napisała:A Ty?…W pokoju. Strasznie się czuję.…Wytrzymaj. Proszę Cię. Będę u Ciebie o dziewiątej.…Dobrze.

o ósmej pobiegła do pobliskiego centrum handlowego. kupiła szybko jakieś rzeczy – kurtkę, bieliznę, buty, koszule. w macdonaldzie trzy hamburgery i pojechała do hotelu.

Leżał zwinięty na łóżku, trzęsąc się jak w szczytowym momencie ataku febry. z kącika ust do mokrej poduszki ciągnęło się pasmo śliny. oczy miał błędne.

zmusiła go żeby usiadł i zjadł hamburgery. pierwszego zwymiotował, ale drugi został w pustym żołądku.rano zdążyła zadzwonić do ośrodka odwykowego w nottingham. zgodzili się przyjąć go na detoks.nie protestował. wsadziła zmaltretowane zwłoki do taryfy, parę groszy w kieszeń, zapłaciła za

kurs i kazała wieźć pod wskazany adres. pięćdziesiąt kilometrów stąd.po dwóch godzinach napisał, że go przyjęli.

wrócił po dziesięciu dniach. nie zgodził się na terapię. Tyle ich już miał.wynajęła dla marka jakiś tani pokój w sąsiednim miasteczku. wypożyczyła samochód , którym

codziennie przyjeżdżał do peterborugh. znowu chodzili do lasu i spacerowali trzymając się za ręce.powoli dochodził do siebie, ale już nie snuł planów. wiedziała, że okropnie się czuje, będąc na

jej utrzymaniu, mimo że pomagała w miarę dyskretnie i delikatnie. zaczął szukać pracy i znalazł ją na budowie w sheffeld.

Teraz pracował i przyjeżdżał do niej raz w tygodniu.powoli wszystko się uspokoiło i susan trochę odetchnęła.

koniec przyszedł po roku. koniec na nich, otoczony chmurą radości otoczenia i nagłych zmian w życiorysie.

pewnego dnia George, jej mąż, wpadł jak burza do domu o dwunastej w południe. była niezmiernie zaskoczona. złapał ją w pasie i zakręcił parę razy. promieniał radością i podnieceniem.

docenili go w pracy! docenili! dostał propozycję przeprowadzki do centrali firmy. nowy york! „cieszysz się, kochanie?!”. dzieciaki, które zostały dziś w domu, zapiszczały z radości i zaczęły tańczyć. A ona...? co miała powiedzieć? zaczęła przygotowania do wyjazdu ze szczęśliwą twarzą i mrokiem wewnątrz. w pokojach mózgu wiły się demony, tańcząc „dance macabre” w konwulsyjnych splotach z marzeniami, które nigdy nie miały być zrealizowane i lękiem, stałym towarzyszem jej drugiego życia. może po prostu kochała własne kochanie? Uzupełniało dziwną duszę susan, która czuła, że ukryty mark jest, jakże cenną, częścią jej jejestwa. wrósł w nią ze swoim bólem, słabością i uczuciem. stał się częścią kobiety.

współczesna medycyna może amputować, robić resekcje prawie wszystkiego. Ale nie wytnie tej części susan, gdzie mieszkał mark.

szarówka już ogarniała leśny dukt po którym spacerowali. nie widziała jego oczu, kiedy powiedziała mu nowinę. zresztą odwrócił głowę i tylko ścisnął jej dłoń, tak że zabolało.

„mark, przecież jest net, forum i telefony. Tak długo kochaliśmy się tylko w tym świecie i było dobrze. będę przyjeżdżać parę razy w roku...”. „Ale teraz jest inny świat. damy radę, susan”. Ścierpła. w jego głosie słychać było ciemną stronę mocy.

21Maj 2016

Tak bardzo teraz chciała się z nim kochać. całowała namiętnie, ale on nic nie powiedział i niczego nie zaproponował.

nie miała racji z tą medycyną. zapomniała o jakże przydatnym mechanizmie zabliźniania ran. nowy york i nowe życie wciągnęło ją bez reszty. Urządzanie pięknego apartamentu na brooklynie, nowa szkoła dzieci, nowi znajomi. jej projekty były świetnie oceniane i powoli zdobywała miejsce w światku zawodowym. bo była w tym naprawdę dobra.

rzadko miała czas zaglądać na „pogaduchy w krainie Trolli”. pochłonął ją wir szalonego życia w tym mieście, z jego nigdy nie zamierającym pulsem, galeriami, teatrami, ciekawymi ludźmi i nowymi doznaniami.

pisali, czasem dzwonili do siebie, ale jakoś tak inaczej. coraz mniej było w tym osobistych treści, coraz więcej ogólnych rozważań, jakiś dywagacji o pierdołach i ludziach z forum. bo przecież nie mieli wspólnych znajomych, wspomnień, dzieci i życia. o czym tu gadać?

zmieniał prace, pomieszkiwał gdzieś kątem u nowych znajomych lub w domach dla bezdomnych, czasem pisał z ośrodków odwykowych. oczywiście rozpoznawała teraz fazy mroku i wiedziała co się wtedy z nim dzieje, ale już nie mogła pomóc. obok lęku, pomiędzy nimi rozlała się wielka woda.

Aż zamilkł. zadzwoniła parę razy, wysłała kilka maili. cisza. Ale przyszedł syn, który zaczął opowiadać o szkole i kolegach. przyszedł George z nowinami o kolejnym awansie. potem było rewelacyjne przedstawienie na brodwayu, o którym długo dyskutowali z przyjaciółmi. potem było tysiące spraw, które powoli zabliźniły dziwną duszę susane.

jednakże czasami przychodzi wiosna. wtedy susan kirkpatrick - kobieta sukcesu, matka dwojga dorastających dzieci, żona wicedyrektora w firmie „Geofry&co.” - brała piękny laptop za pięć tysięcy dolarów, intrasowany macicą perłową (prezent od męża na dwudziestą rocznicę ślubu) i wychodziła do swojego ogrodu otaczającego dom w ekskluzywnej dzielnicy Upper east side , siadała pod krzakiem bzu ze swoją herbatą „earl Gray” i wchodziła na „pogaduchy w krainie Troli”. przeglądała tematy i szukała znajomego nicku „Live64”. sprawdzała aktywność forumowiczów.

i wtedy uśmiechała się trochę melancholijnie i trochę smutno.pisała więc maila na stary adres [email protected]: Kocham Cię, mając świadomość, że nie

będzie odpowiedzi.zapalała cholernego papierosa.była bowiem mądrą kobietą i wiedziała, że nawet najpiękniejszy i najdroższy sprzęt nie

wygeneruje na ekranie tego, co nie istnieje.

Nie pamiętała, kiedy padło po raz pierwszy słowo „kocham”. Użyte pewnie dowcipnie, w jakimś żartobliwym kontekście - tak niby nic nie znaczące. Ale padło. I zaczęło padać coraz częściej. I już w poważnym kontekście.

22 Herbasencja

Magdalena lisiecka(lycoris)

pisać zaczęłam w podstawówce i mimo nalegań środowiska, bym w końcu dorosła i zajęła się czymś poważnym, wciąż nie dałam się namówić na porzucenie fantastyki. długouche elfy, brodate krasnoludy, piloci rdzewiejących statków kosmicznych i nowoczesne androidy - są przecież znacznie ciekawszym towarzystwem niż to, które dwudziestodwuletniej studentce oferuje rzeczywistość.

szukając miejsca jak z bajki, trafiłam w końcu na Uniwersytet wrocławski, któremu Hogwart do pięt nie dorasta. obiecuję sobie i światu, że już niedługo opanuję wykładaną tam sztukę zaginania czasoprzestrzeni, by móc pogodzić wszystkie pasje i obowiązki - oraz się wyspać. Tak, spanie przede wszystkim.

post apoco nas nie zabije

karol nigdy nie przypuszczał, że życie w mieście opanowanym przez zombie, może być tak nudne. właściwie, gdy tylko przez wrocław przetoczyły się kolejno fale paniki, szaleństwa i rozpaczy, dość szybko nadeszła akceptacja. Apokalipsa czy nie – życie toczyło się dalej.

stał w oknie z lornetką i pilnował, aby żadne żwawe zwłoki nie podkradły się do wandy. Ulice, niegdyś zatłoczone, teraz przedstawiały się makabrycznie, a entuzjazm dziewczyny, palącej rozczłonkowane ciała zarażonych, w niczym nie pomagał. A może jednak? wiele jej działań karol z góry uznawał za absurdalne i bezcelowe, ale czy bez niej i damiana w ogóle by przeżył? nie, raczej nie.

posłał krzywy uśmiech wandzie, która wytrząsała resztki benzyny z kanistra, śpiewając przy tym jeden z hitów Taylor swift.

– dalej, Lolek, śpiewaj ze mną! – zawołała z radością nieadekwatną do sytuacji.– wolałbym jednak nie.– Te cholerstwa nienawidzą hałasu, więc twoje zawodzenie na pewno odstraszy je na wiele godzin.– smrodu i ognia też nienawidzą. oszczędź mi wstydu i po prostu podpal jeszcze jeden stosik.wanda z niezadowoleniem wygięła usta w podkówkę i wróciła do przerwanego refrenu:– And the haters gonna hate, hate, hate, hate, hate, baby, i’m just gonna shake, shake, shake,

shake, shake, i shake it off, i shake it off!zapach palonych zwłok był wyjątkowo słodki, mdlący i nieprzyjemny. jakby tego było mało,

same zombie też nie pachniały zbyt ładnie. swoją drogą to niesamowicie ciekawe, jak liczne są sposoby rozkładu ludzkiego ciała. niektóre puchły od nagromadzonych gazów, inne zaczynały gnić i odpadać od kości, a jeszcze inne przechodziły błyskawiczny proces mumifikacji.

– kilka stoi przy zamkowej – zawołał karol po chwili patrzenia przez lornetkę.– bystrzaki?– chyba nie. są zbyt rozłożone. To na pewno śmierdziele. możesz już wracać.karol nie miał pojęcia, kto wymyślił tę klasyfikację zombie, ale jak tylko o niej usłyszał, wydała

mu się bardzo sensowna. wszystko zależało od stadium infekcji i stanu, w jakim znajdowały się zwłoki. zaraza stopniowo niszczyła układ nerwowy ofiar, dlatego początkowo potwory miały

23Maj 2016

w zwyczaju popisywać się resztkami ludzkiej inteligencji. Takich właśnie spryciarzy wanda nazywała bystrzakami. na szczęście jednak, pomimo całej swojej przebiegłości, nie były specjalnie agresywne.

niebezpieczeństwo pojawiało się dopiero przy stadium drugim, gdy w żywych zwłokach zaczynał wzbierać głód. damian uważał, że głodomory polują na ludzi jedynie po to, by przekazać dalej zarazę i karol musiał przyznać, że z biologicznego punktu widzenia miałoby to nawet sens.

ostatnie stadium, śmierdziele, napawało chłopaka największym optymizmem. na tym etapie zombie nie stanowiły już żadnego zagrożenia. po prostu czekały, aż ich ciała do reszty opanuje martwica. istniała zatem szansa, że jeśli nikt nowy się nie zarazi, epidemia zatrzyma się bez niczyjej pomocy.

– co na obiad? – zapytała wanda, zatrzaskując za sobą drzwi.– Gulasz.– znowu?– To jedyne, co mogłem zrobić!– przyznaj się, robisz te warzywne papki, bo damian powiedział, że mu smakują.– robię te warzywne papki, bo są proste do zrobienia.– jasne.– nie musisz jeść, jeśli nie chcesz.– oj, nie obrażaj się. mnie też smakują te twoje breje.w uśmiechu wandy było coś takiego, że karol nie potrafił się na nią długo gniewać. na korzyść

dziewczyny działało zapewne również to, że przez niski wzrost, kilka rozmiarów za duży sweter i złote włosy związane w warkoczyki, wyglądała jak zwykła gimnazjalistka. chłopak musiał się naprawdę bardzo starać, żeby pamiętać, że jego nowi znajomi są najprawdopodobniej dobrze po trzydziestce.

– nie czekamy na damiana? – zapytał karol. z niepokojem zerknął na wiszący w maleńkiej jadalni zegar. dochodziła szesnasta i powoli zaczynało robić się ciemno. – zaraz powinien wrócić.

wanda zmarszczyła brwi i potrząsnęła głową. choć wciąż wyglądała tak, jakby niewiele obchodziły ją sprawy tego świata, karol wiedział, że również martwiła się o swojego towarzysza. Trudno powiedzieć, jakie właściwie łączyły ich relacje, ale wszystko wskazywało na to, że byli ze sobą bardzo blisko.

– jak wróci, to wróci. nie przejmuj się nim.– Ale…– Żadnych ale. nakładaj. jestem głodna.karol nie chciał kłócić się z jej brzuchem, w którym właśnie zaczęło burczeć. przez cały czas,

gdy nakładał im obiad, gdy jedli w milczeniu i gdy zmywał naczynia, zerkał na zegar i wyczekiwał odgłosu ciężkich kroków na klatce schodowej. im dłużej o tym myślał, tym bardziej przypominał sobie dzień, w którym damian uratował mu życie.

cóż, tamtego dnia karol myślał coś zupełnie innego. Ale nie powinno to nikogo dziwić, biorąc pod uwagę, że damian najpierw omal nie rozjechał go na przejściu dla pieszych, potem na siłę wciągnął do samochodu jedynie po to, by zamknąć go pod kluczem w mieszkaniu na kazimierza wielkiego. dopiero, kiedy cały wrocław pogrążył się w chaosie, karol zrozumiał, jak niewiele dzieliło go od zarażenia. wiele godzin przesiedział w kącie, niezdolny by się ruszyć, wsłuchany w rozpaczliwe krzyki ludzi, którzy nie mieli tyle szczęścia.

stopniowo zaczął pojmować, że damian i wanda nie byli zwykłymi ludźmi, ale częścią jakiejś organizacji, która próbowała zapanować nad sytuacją. służby rządowe? wojsko? nie miało to dla karola większego znaczenia dopóty, dopóki pomagali innym znaleźć schronienie przed szalejącymi na zewnątrz potworami. sam też chciał być przydatny, ale poza gotowaniem i praniem niewiele potrafił robić, a i to jakoś specjalnie mu nie wychodziło.

Teoretycznie mógłby spróbować zapewnić im wsparcie lekarskie, ale, nie oszukujmy się, nie bez powodu porzucił studia medyczne. po prostu się do tego nie nadawał i tyle.

– damian, mendo ty jedna, kiedy zamierzasz wrócić? – ryknęła wanda do krótkofalówki. karol podskoczył, zaskoczony tym nagłym wybuchem gniewu i omal nie stłukł szklanki, którą właśnie mył. – no, odezwij się, dupku!

post apo

24 Herbasencja

odpowiedziała jej cisza. zegar pokazywał piętnaście po siedemnastej.– idę po niego.– powiedziałaś, żeby się nie przejmować.– powiedziałam, że ty nie musisz się przejmować. Twoje przejmowanie i tak nikomu nie pomoże.zamaszystym krokiem wyszła z jadalni i po chwili wróciła z pistoletem i garścią pełną nabojów.– mówiłam też, że nie warto cię uczyć strzelać, bo szkoda na to nabojów. i wiesz co? właśnie

zmieniłam zdanie. – przywołała go skinieniem głowy i rozłożyła broń na stole. – patrz uważnie, bo nie będę pokazywać dwa razy. Tak wyciągasz magazynek, tak ładujesz amunicję, potem magazynek musi się zatrzasnąć. słyszałeś kliknięcie? dobra, tak odbezpieczasz, tak celujesz. czerwona kropka między czarne widełki, łokcie sztywno, uważaj na łuski. za spust ciągniesz do końca, do drugiego oporu.

dziewczyna wyrzucała z siebie informacje, pokazując jednocześnie karolowi, co robić. wprawa, z jaką manewrowała pistoletem, jedynie potwierdziła przypuszczenia chłopaka, co do wojskowych koneksji dziwnego duetu.

– zapamiętałeś?– nie jestem pewien. chyba tak.– nie strzelaj, jeśli nie będzie takiej potrzeby. po prostu czekaj na pomoc.chwilę potem już jej nie było. zupełnie jakby postanowiła wybiec, zanim karol pojmie sens jej słów.„czekaj na pomoc”?boże, czy to oznaczało, że mogli nie wrócić? przecież to będzie jak wyrok śmierci dla wszystkich,

których postanowili wziąć pod skrzydła! A co, jeśli damian już nie żył? kto wtedy zajmie się uzupełnianiem zapasów? wanda na pewno sama nie da rady, poza tym ktoś musiałby w tym czasie pilnować kamienicy, a karol się do tego po prostu nie nadawał.

chłopak powoli osunął się na podłogę. starał się oddychać równo i głęboko, aby zapanować nad przyspieszonym tętnem.

jeśli nie wrócą…nie, nie wolno mu tak myśleć. musiał się skupić na czymś innym. doczołgał się do regału

z książkami, wyciągnął przypadkowy tom „Anatomii” bochenka i zaczął przewracać strony, nie potrafiąc jednak skupić wzroku na literach. no dalej! kości, więzadła, mięśnie – jeszcze niedawno to wszystko tak bardzo go odprężało!

zacisnął powieki. nie miał pojęcia, jak długo tak siedział. nogi zdążyły mu jednak zdrętwieć do momentu, w którym nareszcie odezwała się jego krótkofalówka.

– Hej, Lolek, weź ogarnij stół, co? najlepiej tak do zera. i coś co szycia przygotuj. będziesz wiedział co, nie?

– bo akurat mam wybór – jęknął karol pod nosem.rzeczy do szycia? no pięknie. jakby tego było mało, głos wandy brzmiał po prostu strasznie. zupełnie

jakby przez dłuższy czas musiała krzykiem odstraszać zombie. kto wie, może właśnie tak było.stół do zera. igły i nici. Lateksowe rękawiczki. Środek dezynfekcyjny? nie ma, pewnie, że nie

ma. spirytus? pomarzyć można. Ale za to wódka jest, oczywiście. no, chociaż tyle. ze skrzynki z narzędziami wygrzebał obcęgi i zaczął nimi naginać igły, które potem wrzucił do kieliszka z alkoholem. do drugiego wepchnął nici. wyglądały na jedwabne, ale zapewne dał się tylko zwieść poliestrowym podróbkom. Trudno. jak się nie ma, co się lubi…

drzwi otworzyły się z hukiem i do mieszkania wparowała wanda z damianem na plecach. w innej sytuacji karol uznałby ten widok za komiczny, bo maleńka dziewczyna ledwie wystawała spod swojego towarzysza. Teraz jednak nie było mu do śmiechu.

wspólnym wysiłkiem położyli damiana na stole i ściągnęli z niego zakrwawione ubranie. karol podał butelkę wódki wandzie i kazał jej polać mu ciecz na ręce. szybko założył rękawiczki, po czym jeszcze raz opłukał dłonie alkoholem.

– będziesz musiała go trzymać. – Ton własnego głosu przeraził karola niemal równie mocno, co widok długiej rany ciętej na nodze damiana, ciągnącej się od kolana aż po kostkę. jak na złość,

25Maj 2016

mężczyzna wciąż był przytomny; oczy zamroczone miał bólem, czarne włosy posklejane od potu, mięśnie drżały mu od nadmiernego napięcia.

– może jemu też trzeba polać? – zaproponowała wanda z krzywym uśmiechem.– nie, ma za mocno zaciśnięte szczęki. jeszcze tego nam brakuje, żeby się zaczął krztusić.– Lolek, ja tylko żartowałam.na te słowa karol uświadomił sobie, że zaczął płakać. ile krwi damian stracił? jak długo był

narażony na zakażenie? jak bardzo uszkodzone były mięśnie?– kurwa, weź się w garść – warknął sam na siebie. smarknął z całej siły, wytarł oczy o rękaw

i zabrał się do roboty.

***

ręce drżały karolowi z wysiłku jeszcze następnego dnia. wciąż czuł pod palcami opór skóry, którą tak trudno było przebić zwykłą igłą. dołożyło się do tego również zmęczenie, bo przez całą noc nie mógł zasnąć. damiana położyli w sypialni wandy. karol przyniósł tam sobie krzesło, żeby mieć oko na rannego. może i rzucił medycynę, zanim zdążył drugi raz powtórzyć trzeci rok, ale i tak nie zamierzał zrezygnować ze zdobytego właśnie stanowiska sanitariusza.

zbyt dobrze się czuł ze świadomością, że naprawdę był potrzebny.szare niebo rozjaśniło się ospale. damian powoli otworzył oczy. nie byłoby niczym zaskakującym,

gdyby zaczął narzekać, jęczeć z bólu czy złościć się na samego siebie. nie zrobił jednak żadnej z tych rzeczy. zamiast tego spojrzał najpierw na karola, potem na leżącą w nogach łóżka kurtkę, w której zawsze chodził na łowy.

chłopakowi nie trzeba było tego dwa razy tłumaczyć. mimo to z niepokojem zaczął przeszukiwać kieszenie.– nasiona? – jęknął, patrząc z niedowierzaniem na saszetki z różnego rozmiaru pestkami.– jak widać.istniała tylko jedna zasada rządząca wypadami po zapasy: żadnych zamówień. damian

miał po prostu brać wszystko, co mogło się przydać i co akurat leżało na wierzchu. Żadnych heroicznych wyczynów, żadnego niepotrzebnego ryzyka. mężczyzna doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, na jakie naraziliby swoich podopiecznych, jeśli zacząłby się bawić w szukanie rarytasów.

A mimo to karol trzymał właśnie w rękach nasiona. dzień po tym, jak w ramach żartów rzucił przy obiedzie, że powinni poważnie zastanowić się nad szklarnią, bo byłoby bardzo głupio, gdyby chroniąc się przed zarazą, poumierali z niedoboru witamin i niedożywienia.

poczuł, jak w przełyku narasta mu wielka gula. bał się, że może zacząć jednocześnie płakać i wymiotować, a to z pewnością nie wpłynęłoby korzystnie na jego samoocenę.

– To przeze mnie, prawda?– nie.– kłamiesz.– oj, daj spokój.– A jeśli się zaraziłeś?damian usiadł z wysiłkiem, chwycił karola za ramię i potrząsnął nim lekko. zrobiłby to zapewne

mocniej, ale nie starczyło mu siły.– słuchałeś radia? słyszałeś komunikaty rządowe z ostatnich kilku dni?karol pokiwał głową.– wszystkie brzmią podobnie, ale…– one nie brzmią podobnie. To są dokładnie te same nagrania. od niemal tygodnia. – na chwilę

zawiesił głos, jakby zastanawiał się, co wolno mu powiedzieć, a co lepiej zachować w tajemnicy. – mieliśmy czekać na wsparcie, ale od kilku dni nie możemy nawet skontaktować się z dowództwem. w tej sytuacji wolałem wziąć pod uwagę wszystkie najgorsze scenariusze.

– To znaczy?

26 Herbasencja26 Herbasencja

– To znaczy, że po prostu miałeś rację. Teraz jeszcze głód nam nie doskwiera. mamy pod nosem dominikańską i kilka Żabek. Ale co potem? co będzie za miesiąc? za pół roku?

karol potrząsnął głową, żeby odpędzić czarne myśli.– za pół roku na pewno będzie po wszystkim. zombie zgniją do reszty a ja będę mógł skończyć

medycynę.– no, no! Lolek! czyżbyś właśnie podjął pierwszą w życiu męską decyzję? – zapytała wanda, bez

pukania wbijając do sypialni. z rozczuleniem poklepała karola po policzku. – To jak? kim chcesz zostać? pielęgniarzem? pediatrą?

– Lekarzem wojskowym.zaskoczenie na twarzy wandy było bezcennym widokiem. dziewczyna nie potrafiła nawet

wymyślić żadnej riposty, na co damian zareagował stłumionym śmiechem. ich reakcja niewiele obchodziła karola. dawno już nie czuł się tak potrzebny, tak zadowolony z siebie, tak pełen życia. nie zamierzał pozwolić nikomu zniszczyć tego uczucia.

– Lolek, ale przecież ty dupa wołowa jesteś. nie ma szans żebyś dał radę!– Haters gonna hate – prychnął, zmuszając tym samym wandę do szerokiego uśmiechu. chyba

po raz pierwszy była z niego naprawdę dumna, choć nie miał pewności, czy chodziło o jego postanowienie, czy raczej o Taylor swift.

Zaraza stopniowo niszczyła układ nerwowy ofiar, dlatego początkowo potwory miały w zwyczaju popisywać się resztkami ludzkiej inteligencji. Takich właśnie spryciarzy Wanda nazywała bystrzakami. Na szczęście jednak, pomimo całej swojej przebiegłości, nie były specjalnie agresywne.

27Maj 2016

agata sienkiewicz(Helena chaos)

bibliotekarka z wścieklizną mózgu, objawiającą się ciągłą potrzebą „robienia czegoś“. inicjatorka portalu i wydawnictwa „Herbatka u Heleny“ oraz miesięcznika „Herbasencja“. zamie-szana w kilka innych intrenetowych projektów literackich i sta-le poszukująca nowych pól do działania. w sieci osiagalna pod pseudonimami oke mani, suzuki m. i Helena chaos.

wielbicielka literatury klasycznej, fantastyki, kreskówek, mang i anime. właścicielka ponadprzeciętnego stada zwierząt poto-mek dżyngis-chana. ze wsi pochodzi i po trzynastu latach we wrocławiu postanowiła na wieś wrócić.

Przedstawienie- pani krystyno, pani krystyno!desperackie walenie do drzwi oderwało mnie od obiadu. wyjrzałam przez okno. widok grupki

dzieci był wysoce zastanawiający, zazwyczaj mój dom omijały szerokim łukiem.- co się stało? – zapytałam oschle, otwierając drzwi.- musi nam pani szybko pomóc! niech pani idzie z nami! – krzyczały dzieci, jedno przez drugie.- Ale gdzie? ja niewyszykowana jestem, obiad robię…- nie ma czasu, chodźmy!Tuzin małych rączek ciągnął mnie w stronę wsi, ledwo zdążyłam drzwi zamknąć.- bo my robimy przedstawienie… i brakuje jednej roli… pani zagra!- Ale przecież ja nie znam tekstu!- nie szkodzi!Gówniarze szczebiotały w podnieceniu, a ja czułam się nawet zaintrygowana. co to za przedsta-

wienie i rola, której nie muszę znać? zgodnie z moimi podejrzeniami, przedstawienie odbywało się na placu przed kościołem.

krzesła ustawiono w półokręgu wokół zaimprowizowanej sceny. nie dziwota, że dzieciakom grunt palił się pod stopami, bo wszyscy goście już przybyli. na oko cała wieś, a i sąsiadów sporo.

na środku sceny stało jakieś wielkie gniazdo z gałęzi i desek, z którego wystawał wysoki słup. nie miałam czasu się wszystkiemu przyjrzeć, bo dzieciaki ciągle poganiały. smarkula od rydzyków poprowadziła mnie właśnie w tę stertę i postawiła plecami do pala. ktoś z tyłu związał mi ręce, a potem dla pewności przysznurował mnie całą. moim zdaniem trochę za mocno, jak na wioskowy teatrzyk.

- pani się nie martwi, my się wszystkim zajmiemy! pani musi tylko stać! – krzyknął jakiś chłopiec z tyłu.po chwili zostałam na scenie sama, choć ktoś jeszcze majstrował z drewnem za moimi pleca-

mi. na widowni panowała cisza. wszyscy patrzyli na mnie w skupieniu. kątem oka dostrzegłam księdza i sołtysa, niosących płonące radośnie pochodnie. próbowałam odwrócić głowę, rozluźnić trochę więzy, ale okazały się całkiem fachowe.

- synku, a co wy właściwie dzisiaj gracie? – szepnęłam z nadzieją, że chłopiec jest gdzieś w pobliżu.- spalenie wiedźmy! – odkrzyknęło radośnie dziecko.A to mnie sukinsyny podeszły…

miniatura

28 Herbasencja

radosław dąbrowski(Ferdinand Bardamu)rocznik 1977. mieszka w szczecinie, chronicznie nadużywa literatury, popkultury, rowerów szosowych, sarkazmu i litery „b”.

Grande Valse BrillanteZwycięzca

Brutalne mambosklepy są już zamknięte. cumują galery barów szybkiej obsługi, gasną reklamy zestawów

powiększonych. marek żegna kończących pracę kolegów z firmy ochroniarskiej. bezskutecznie próbuje dodzwonić się do spóźnionego wacka. opuszczając na wejście żaluzję antywłamaniową, odprowadza wzrokiem sprzątaczki biegnące ku przystankowi.

idzie do dyżurki i parzy kawę. kto by pomyślał, że błędy młodości mogą tyle kosztować. nawet pracując na dwóch posadach, ledwo wiąże koniec z końcem. pogodzony ze swoim losem obserwuje panoramiczny ekran wypełniony mozaiką obrazków z kamer. rozświetlana przez lampki dróg ewakuacyjnych pustka, odsłania prowizoryczność dekoracji, odpoczywających po dwunastogodzinnym spektaklu. nie jest to teatr, prędzej tunel miłości połączony z kasynem, kolejką górską, gabinetem krzywych luster oraz strzelnicą. witryna kafejki udaje paryskie bistro. nieczynna fontanna ma przywoływać atmosferę placyków pośrodku toskańskich miasteczek. sobą mogą być jedynie myszkujący wśród trocin, pozamykani w klatkach więźniowie sklepu zoologicznego.

wśród czterdziestu ośmiu kwadratów zajmujących ekran, marek odnajduje swój ulubiony. powiększa widok sprzed sklepu z damską bielizną. za ażurową kratą stoją trzy kobiece manekiny. nie interesuje go wyniosła blondynka o kręconych włosach, ani stojąca obok niej, równie szczupła, arogancka posiadaczka rudej peruki. wzdycha do brunetki, nieco niższej, a przez to mniej posągowej od koleżanek. stoi zwykle za nimi lub z boku, zdystansowana i tajemnicza. pewnie byłaby zadowolona, gdyby mogła wiedzieć, że cichy adorator zauważa każdą zmianę jej stroju lub fryzury. jeszcze przedwczoraj miała na sobie błękitne body i włosy związane w koński ogon. Teraz prezentuje koronkowe majtki oraz biustonosz – najodważniejsze modele kolekcji wiosna-lato, upozowana z prawą dłonią na biodrze, rozpuszczone włosy spływają czarną falą. fascynacja manekinem to dla marka wygłup, sposób na zabicie nudy podczas nocnej zmiany.

29Maj 2016

wacek dzwoni tuż przed drugim obchodem. oznajmia, że jest przeziębiony, ma trzydzieści dziewięć stopni gorączki. marek szybko kończy rozmowę, życząc mu zdrowia. nie przepada za nadużywającym białkowych odżywek kolegą, którego świat ogranicza się do wizyt na siłowni i przeglądania kulturystycznych pism. już dawno zaprzestał daremnych prób prowadzenia z nim poważniejszych dyskusji. wacek gardził rozważaniami o tym, co dzieje się po zamknięciu w świątyni konsumpcji. o pozostawianych przez wiernych marzeniach, miłościach, poświęceniach oraz ich paskudnym towarzystwie: niskim żądzom, złośliwości, zawiści, kłębiącym się dookoła niczym niewidzialna, toksyczna chmura.

marek opuszcza dyżurkę. wyobraża sobie, że jest archeologiem odkrywającym podziemny pałac cesarzy Atlantydy. snop światła latarki prześlizguje się po kratach, słupach, blaszanych dżdżownicach rur wiszących pod sufitem. parking, parter, pierwsze piętro, potem drugie. mija szklaną gablotę w której nad stertą maskotek wisi czteropalczasty chwytak. pieszczotliwie drapie za uchem różowego słonia – kolejną zarobkową zabawkę ustawioną przed wejściem do księgarni. nie dostrzega mrugnięcia plastikowych powiek, drżenia pociesznych nóżek, trąby i ogonka. oświetla latarką manekiny uwięzione za kratą sklepu sportowego, niespiesznie wędruje dalej. chwilę później jeden z nich pochyla się ku swemu towarzyszowi, szepcze mu coś do ucha, tamten gorliwie potakuje.

***

bach! Głośny huk długo wybrzmiewa wśród pustych alejek. marek biegnie w stronę źródła hałasu. ma nadzieję, że to pęknięta szyba, rura, albo odklejony kafelek – drobna awaria, którą zgłosi po zakończeniu dyżuru. skóra cierpnie, gdy przez zdyszany oddech oraz stukot ciężkich butów, zaczyna słyszeć narastający harmider. jest na najwyższym, drugim piętrze, nieopodal otoczonego wianuszkiem punktów gastronomicznych podestu pełnego stolików, krzeseł, kanap.

z salonu gier wychodzi komitet powitalny: czerwony helikopterek, słonik, westernowy konik z beczką u siodła, lokomotywka oraz sportowe autko. marek staje naprzeciw zarobkowych zabawek. co jest?! zachorował i ma zwidy? ktoś go czymś naćpał, albo się zatruł? dlaczego ożyły? czego chcą? myśli się plączą. Atmosfera gęstnieje. pierwszy raz tęskni za muskularnym, zawsze gotowym do interwencji wackiem.

zza ławki, chrzęszcząc plastikowymi gąsienicami, wyjeżdża znienacka miniaturowy spychacz. chcąc przed nim uskoczyć, potyka się i pada jak długi. próbuje wstać, ale helikopterek kłuje go płozami, konik kopie, słonik usiłuje tratować. osłaniając głowę, sycząc z bólu, marek pełznie w stronę podestu. chwyta dłonią pierwsze z brzegu krzesło, podciąga się i wstaje. kuśtykając, umyka między stoliki. osaczony, oparty plecami o śmietnik z napisem „prosimy nie wrzucać tacek do środka”, próbuje uspokoić oddech. sięga po radiotelefon, lecz słonik wprawnie odbiera mu go trąbą i rzuca na posadzkę. musi jak najszybciej wrócić do dyżurki, znajdującej się na parterze po drugiej stronie rozległego budynku. podziwia spryt prześladowców. zasadzkę przygotowali w najbardziej oddalonym od jego azylu punkcie. skąd wiedzieli, że zostanie sam? czy to roboty? Ufo? diabelskie sztuczki? nie ma ani chwili do stracenia. chcąc przestraszyć zwierzaki i wehikuły, podnosi stolik nad głowę. celnie rzuca. odtąd lokomotywka ściga go z meblem wbitym w walcowaty kocioł.

dociera do klatek schodowych dla personelu, ale wszystkie wejścia są zastawione barykadami z ławek oraz reklamowych potykaczy. zbiegając nieczynnymi, ruchomymi schodami na pierwsze piętro, obserwuje sportowy wozik i złotego smoka, próbujące wejść do sklepu z młodzieżowymi ubraniami. manekiny w modnych czapeczkach przytrzymują kratę. marek daremnie próbuje odgadnąć dlaczego zabawki polują na niego oraz imitujące ludzi manekiny. czemu ma służyć ta obława?

przed jego twarzą znienacka zawisa helikopterek. marek ogląda swoje odbicie, wykrzywione przez wielki bąbel przedniej szyby. przekrwione oczy, zaciśnięte usta, skaleczony policzek. z całej siły uderza czołem w pleksi, chwyta śmigłowiec za płozę i brutalnie ściąga na podłogę. zabawka obraca się wokół własnej osi, a potem roztrzaskuje o filar. marek ucieka. na parterze drogę zagradzają mu kolejne pstrokate bestie. warczą, trąbią, parskają i grają wesołe melodyjki, filuternie mrugając kolorowymi lampkami. przystaje. oddycha szybko. choć sytuacja wygląda groteskowo,

30 Herbasencja

nie jest mu do śmiechu. część napastników szturmuje butiki, wypędza z wystaw manekiny, ściga je i przewraca na płyty posadzki. marek porzuca płonne nadzieje, iż lada moment strażacy rozetną szczypcami kraty, a koledzy z firmy rozpędzą sztuczny tłum. piekące otarcia oraz tępy ból stłuczeń jasno dają do zrozumienia, że to nie sen.

zabiera z kawiarnianego ogródka stołek o stalowych nogach. ociera pot z czoła. kątem oka dostrzega zwierzaki wywlekające brunetkę spod podważonej kraty sklepu bieliźniarskiego. dlaczego właśnie ją?! blondynka i ruda próbują jej pomóc. Trwa szarpanina. rozwścieczony, ranny parowozik, wykorzystuje chwilę nieuwagi, by zaatakować. marek kończy jego męki. widzi, że nie zdoła uratować bezimiennej bogini. choć w głębi czaszki uspokajający głos szepcze, że to jedynie lalka, nogi uginają się pod nim, gdy widzi zabawki rozszarpujące i tratujące śniady korpus, szarpiące za czarne włosy. zgrzyta zębami. jest na siebie wściekły. mocniej zaciska palce na stalowej nodze stołka. metodycznie likwiduje napastników. koń stracił łeb. marek bez litości dobija spychacz, wykonuje efektowny obrót i rozcina słonika niemal na pół. pozostali atakujący cofają się poza zasięg stołka, odwracają, zaczynają uciekać. Goni ich, dopada i roztrzaskuje. ostatni ginie złoty smok, kryjący się w damskiej toalecie.

marek dokładnie przeczesuje obiekt. ostrożnie przekracza próg salonu gier z którego wyszli prześladowcy. na jego cześć uroczyście

dzwonią elektryczne bilardy, wyją symulatory wyścigowych emocji. plastikowe dłonie okrywają mu ramiona purpurowym szlafrokiem, nakładają na głowę rowerowy kask. przyklęknąwszy, bezgłowa postać w garniturze z powiewającą przy mankiecie metką, wręcza szykowny kapelusz. manekiny prowadzą go ku drzwiom z napisem „magazyn”. rozpylają nad nim perfumy, sypią garściami zdrapek i bonów towarowych, filmują telefonami. Ściska dziesiątki sztywnych, zimnych rąk. otwierają drzwi.

***

nad betonowym parkietem błyszczą sznury choinkowych lampek, nie sprzedane betlejemskie gwiazdy oraz tandetne kinkiety. przy ścianach piętrzą się po sufit zafoliowane kartony. manekin w garniturze włącza ogromny zestaw głośników, wzmacniaczy oraz odtwarzaczy. odwraca się ku orkiestrze i zastyga z dramatycznie uniesioną łapką na muchy.

– Uno! dos! Tres! Aaaaaa! – mambo wybucha znienacka, plastikowy elegant zaczyna dyrygować, zamaszyście wymachując zaimprowizowaną batutą.

To pedro sintetico i jego zdumiewający el poliestros! sekcja dęta dmie w lejki, konewki oraz rowerowe pompki. konstrukcja z czarnych kartonów udaje fortepian. siedzący za nią manekin w plażowym stroju, zdaje się nie zauważać różnicy. identycznie zachowuje się perkusista, szalejący wśród sterty misek, garnków, pokrywek i patelni. wtórują mu bębniarze, uderzający w denka koszy na bieliznę. kolejny sztuczny mężczyzna zaciekle dźga palcami przewiązany wpół sznurkiem ponton, namiastkę kontrabasu. manekiny tańczą w parach, posłuszne gorączkowemu rytmowi. pochłonięte zabawą, zapominają o marku. oparty o ścianę, przygląda się im z uśmiechem. To zdecydowanie najdziwniejszy dyżur w jego ochroniarskiej karierze. nikt mu nie uwierzy, zwłaszcza wacek. nie dba o to. nawet jeśli śni, albo ma halucynacje, to nareszcie przekonał sam siebie, że wciąż potrafi dokonywać bohaterskich czynów. rangi zwycięstwa nie umniejsza fakt, że zlikwidowani drapieżcy wyglądali jak bezbronne zabaweczki. ocalone manekiny mają powody do świętowania. Uśmiech marka gaśnie, gdy przypomina sobie smutny koniec czarnowłosej bogini. daremnie wypatruje jej w roztańczonym tłumie.

blondynka i ruda podrygują, otoczone wianuszkiem zachwyconych absztyfikantów z polakierowanej żywicy epoksydowej. migają garnitury, narciarskie kombinezony, dresy, legginsy. szeleszczą suknie, gorsety, pończochy, zwiewne haleczki. Utwór dobiega końca, lecz el poliestros nie zamierzają odpoczywać. czując na ramieniu dotyk tworzywa sztucznego, marek odwraca głowę. To nic, że brunetka w skąpej, koronkowej bieliźnie nie wygląda już tak pięknie jak wcześniej, naprawiona taśmą oraz klejem, którego nitki ciągną się za nią niczym chemiczne babie lato. marek uśmiecha się do niej, a potem prowadzi na parkiet, delikatnie trzymając jej dłoń. nagle wszystko rozumie. Liczy się tylko tu i teraz. wszystko, co pozostało, to mambo. Tańczą ile sił, by spowolnić czas, nim przyjdzie ranek i ich rozdzieli.

31Maj 2016

ProFile autorów:Abi-syn http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=39

Ajw http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=731ferdinAnd bArdAmU http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=122

GryzAk_UspokAjAjAcy http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=624HeLenA cHAos http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=2

izA T http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=610kAsiALAn http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=274

ks_Hp http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=95Lennon http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=650Lycoris http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=722

mArcin sz http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=70mirek13 http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=560

szArA http://www.herbatkauheleny.pl/profile.php?lookup=602

sKŁad:Agata sienkiewicz

grafiKa na oKŁadce:eissay

http://eissay.deviantart.com/www.facebook.com/yassiedrawsstuff

wszystkie teksty zamieszczone w „Herbasencji“ są własnością ich autorów i podlegają ustawie o pra-wie autorskim. jeśli chcesz je w jakiś sposób wykorzystać, musisz najpierw poprosić autora o zgodę.

„Herbasencja“ jest darmowym magazynem portalu www.herbatkauheleny.pl, możesz go ściągać, rozprowadzać i czytać bez żadnych obaw ;)

w w w . H e r Bat k au H e l e n y . P l

stopka redakcyjna

Eksploracja kosmosu, obce formy życia, podstępy, zdrada, wyścig zbrojeń.

Darmowy e-book do pobrania z:http://www.beezar.pl/ksiazki/metastaza

http://www.rw2010.pl/

Herbatka u Heleny gorąco poleca!

Marianna Szygoń METASTAZA