janka: jedno serce a dwie ojczyzny
DESCRIPTION
Rozpoczęło się zatem szczegółowe i dokładne poszukiwanie pochodzenia przodków. A w poszukiwaniu naszych początków, fragmenty historii są jak kawałki łamigłówki, której kształt ukazuje niespodziewanie dlaczego jesteśmy tym, kim jesteśmy. W poszukiwaniu informacji zostały rozesłane listy i maile do krewnych i organizacji. Na ziemi i na morzu rozwinęła się prawdziwa kampania, która nadała naszemu życiu nowy kolor i nowy posmak. Zostały podjęte podróże do Polski, zarówno żeby poznać tę „Odległą Ojczyznę”, jak i aby znaleźć pozostałości, ślady historii. Pomysł na książkę nabierał kształtów przez lata, bo wiele szczegółów musiało zostać przeanalizowanych i potwierdzonych. Mimo to, niektóre fakty są zaledwie nikłymi śladami, które w końcu trzeba było nieco podkoloryzować. Inne na różny sposób są interpretowane przez ich bohaterów. Trzeba było robić liczne przerwy, potrzebne na tłumaczenie tak artykułów, jak i dokumentów. Wreszcie kończy się pracę, ze świadomością spełnionego zadania. Historia jest czasem opowiedziana z humorem, chociaż powojenna sytuacja pełna była trudnych momentów. Jednak poczucie humoru jest cechą charakterystyczną niektórych bohaterów. Starałam się w ten sposób pozostać wierną opowieściom i wydarzeniom, mając na celu pozostawić zapisane chwile, sytuacje i fakty historyczne związane z tyloma ludźmi, którzy żyli na skrawku tego świata, niosąc wkład w rozwój zarówno regionu, jak i swój własny.TRANSCRIPT
1 | S t r o n a
Ellen Crista da Silva
J a n k a
Jedno serce, a dwie Ojczyzny
Przekład Urszula Bilińska Agata Filipowicz
Aleksandra Gniwek Karolina Grula Agnieszka Kruk
2 | S t r o n a
Dla babci Heleny i dziadka Rudolfa: in memorian
Dla Janki, mojej matki, z miłością
Dla polskich imigrantów, za to że nie zwątpili w Raj, obecny w każdym człowieku i że
uwierzyli w Brazylię
3 | S t r o n a
Podziękowania
Mojej matce, która nie wzbraniała się opowiadać swoje przeżycia, i z którą zawsze miło było dzielić opowiadane radości i smutki;
Specjalne podziękowanie dla mojego brata, Harry’ego Edmara, za to, że od początku wniósł wkład do opowieści i opisów wieli szczegółów i faktów historycznych. Momentami redagowaliśmy fragmenty „na cztery ręce”.
Selvie, mojej bratowej, która zapuściła się w głąb miast, szukając w historycznych archiwach i notariatach informacji i dokumentów dotyczących pochodzenia naszych przodków i związanych z nimi historii.
Mojemu mężowi Getúlio i moim dzieciom, na których zawsze mogłam liczyć przez lata, kiedy zapisywałam te strony.
Cioci Zofii i krewnym od strony rodziny Neuwiem, za ich wkład. Poznałam ciocię Zofię w 1994 roku, w Nowym Jorku, przez zbieg okoliczności, i chociaż miałyśmy problemy z porozumieniem się po niemiecku i po angielsku, to dostarczyła mi ona informacji potrzebnych do stworzenia drzewa genealogicznego.
Przyjaciołom, którzy przeczytali książkę przed jej wydaniem, pomagając swoimi obserwacjami i sugestiami.
Bardzo dziękuję!
4 | S t r o n a
Wprowadzenie
Opowieści i tajemnice: życie ludzkie jest otoczone przez opowieści i tajemnice.
W „Jance” nie jest inaczej. Pytania intrygują, rozbudzają ciekawość i nasuwają podejrzenia,
jak choćby fakt, że Rudolf pojawia się na zdjęciach nosząc mundur ze znakiem Gestapo,
chociaż nie ma zapisów potwierdzających, że służył w niemieckiej armii. Więc kim tak
naprawdę był jej ojciec? Czy to sprawiedliwe, że człowiek przeżywa całe swoje dzieciństwo
pośród wojny, jak miało to miejsce z Janką? Co się stało z ciocią Wandą? Człowiek żyje
otoczony przez opowieści. I tajemnice.
Wspominam dni, kiedy słuchałam matki, opowiadającej historie ze swojego
dzieciństwa i młodości. Słuchając, robiłam też notatki. Odkąd mój brat Harry zainteresował
się dokumentacją, żeby ubiegać się o obywatelstwo europejskie, natknęliśmy się na opowieści
i fakty, których nie można było zignorować i pozostawić na łasce upływającego czasu.
Przemierzamy oboje nasze życie, zbudowane na ziemiach południa Brazylii. W tym
poszukiwaniu dokumentów tak naprawdę wyruszyliśmy, aby odkryć brakujące ogniwa
w historii naszego życia. Więzy rodzinne, zerwane niegdyś i odnowione od roku 1985,
ujawnione, łączą ludzi w przygodzie życie, która rozegrała się w meandrach Drugiej Wojny
Światowej i w latach, które po niej nastąpiły. W tych poszukiwaniach natrafiliśmy na
znaczące wydarzenia z historii starej Europy, z historii Blumenau i sąsiednich miast.
„Janka” opowiada przeżycia prostych ludzi, którzy porzucają swoje domy i swoje
ziemie na Starym Kontynencie, w poszukiwaniu lepszych warunków życia. Jednak
wydarzenia powracają w więziach, które nie zostały zerwane mimo nieuniknionego biegu lat,
mimo niezwykłego rozwoju nauki, wynalazków, które pozwalają bez wysiłku walić w gruzy
to, co się budowało w przeszłości, w czasie wojen, reżimów politycznych, kryzysów
finansowych, epidemii i chorób.
Na brazylijskiej ziemi, Blumenau było niemiecką kolonią, gdzie rozwijała się muzyka
i kultura. W Blumenau nasza rodzina poznała i pokochała to, co rodzice przekazali nam
z kultury swoich ziem. Od strony ojca, kulturę niemiecką, a od strony matki, kulturę polską.
Gry i zabawy przeszły z rodziców na dzieci, a baśnie Braci Grimm opowiadano nocą, przy
łóżkach, aby ukołysać do snu. Od czasu do czasu, nasz domek wzdycha między innymi
budynkami.
W mieście dzieci wzrastały w tej atmosferze, żyjąc wśród potomków Niemców,
Polaków, Francuzów i Włochów. Byliśmy włączeni w tą rzeczywistość, a w domu
rozmawialiśmy po niemiecku, w języku dziadków od strony ojca i matki; słyszało się też
5 | S t r o n a
polski, język, którym mówiła matka i krewni z jej strony. Tak więc żyjemy wśród ludzi
z różnych kultur, różnych języków i zdolności, na brazylijskiej ziemi, która kocha
różnorodność, połączenie zwyczajów i tradycji, połączenie różnych ras ludzkich. Być może
właśnie to jest wspólną podstawą, na której można oprzeć koncepcję „brazylijskości”.
Pochodzenie nie jest istotne, jeśli chce się stać Brazylijczykiem.
Rozpoczęło się zatem szczegółowe i dokładne poszukiwanie pochodzenia przodków.
A w poszukiwaniu naszych początków, fragmenty historii są jak kawałki łamigłówki, której
kształt ukazuje niespodziewanie dlaczego jesteśmy tym, kim jesteśmy. W poszukiwaniu
informacji zostały rozesłane listy i maile do krewnych i organizacji. Na ziemi i na morzu
rozwinęła się prawdziwa kampania, która nadała naszemu życiu nowy kolor i nowy posmak.
Zostały podjęte podróże do Polski, zarówno żeby poznać tę „Odległą Ojczyznę”, jak i aby
znaleźć pozostałości, ślady historii.
Pomysł na książkę nabierał kształtów przez lata, bo wiele szczegółów musiało zostać
przeanalizowanych i potwierdzonych. Mimo to, niektóre fakty są zaledwie nikłymi śladami,
które w końcu trzeba było nieco podkoloryzować. Inne na różny sposób są interpretowane
przez ich bohaterów. Trzeba było robić liczne przerwy, potrzebne na tłumaczenie tak
artykułów, jak i dokumentów.
Wreszcie kończy się pracę, ze świadomością spełnionego zadania. Historia jest
czasem opowiedziana z humorem, chociaż powojenna sytuacja pełna była trudnych
momentów. Jednak poczucie humoru jest cechą charakterystyczną niektórych bohaterów.
Starałam się w ten sposób pozostać wierną opowieściom i wydarzeniom, mając na celu
pozostawić zapisane chwile, sytuacje i fakty historyczne związane z tyloma ludźmi, którzy
żyli na skrawku tego świata, niosąc wkład w rozwój zarówno regionu, jak i swój własny.
Ellen Crista da Silva
Rozdział I – Z portu do portu
„General Muir”
Kwiecień 1949 roku we Włoszech przebudził się przepiękną wiosną! Kwiaty, które
zdążyły się już odrodzić, obsypane pąkami rozkwitały spektakularnie, zabarwiając pola
i napełniając pięknem oczy tego ludu, który wyszedł właśnie z najgorszej wojny na kuli
ziemskiej. Przynajmniej przyroda dodawała mu otuchy.
6 | S t r o n a
„General Muir” wyludniał się w porcie Neapolu, w łagodnym kołysaniu morza,
prawie nieodczuwalnym dla emigrantów ze zniszczonej Europy. Hordy bez dachu nad głową.
Wielu z tych, którzy pozostali, uważało uciekinierów za szczęśliwców. Dla innych byli
pewnego rodzaju zdrajcami, jako że porzucali zdewastowaną ziemię w poszukiwaniu
lepszych miejsc.
Uciekinierzy mieli mieszane uczucia: miłości i nienawiści pozostały pogrzebane
w gruzach ich miast i ich życia.
W tej mieszance uczuć, w tym wyjeździe z Neapolu do nowego kraju, nowego życia,
do snu o miejscu bez wojen, można było dostrzec cień małej Janiny, zwanej Janką, starającej
się nie zgubić rodzicom i młodszemu rodzeństwu, którym się zajmowała. Jej bracia to:
osiemnastoletni Jerzy, jedenastoletni Marek, ośmioletni Adolf i najmłodszy Franz. Języki
mieszały się w porcie między nowymi imigrantami, ale kto był Polakiem starał się trzymać
blisko swoich, kto Rosjaninem, Słowakiem, Turkiem czy Rumunem - blisko swoich. Być
może robili to w ostatniej próbie ochronienia tego, co było ich wspólnym dobrem: języka.
I skoro nie mogli zabrać ze sobą fizycznie swoich pól, koni czy zabawek, zabierali to
przenośnie w historiach opowiadanych w swoich językach. Snuły się opowieści, piosenki,
lamenty i kolejne opowieści, podczas gdy oczekiwali w porcie. Szukano radości w tej
niepewnej przeprawie przez ocean do świata zupełnie nowego, zupełnie innego, zupełnie
nieznanego. Oczywiście lęk przed nieznanym wzbierał czasem w ich sercach, ale
wspomnienia koszmarów wojny i przeżytej nędzy dodawały sił i stanowiły nowe źródła
entuzjazmu dla tych mężczyzn, kobiet i dzieci, którzy znajdowali się na początku podróży
tylko w jedną stronę.
Okręt przycumowany w porcie Neapolu oznaczał dla nich nowe życie, z dala od
wojny i śmierci niewinnych ludzi w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Część ich
duszy przestała istnieć. Część ich rozsądku ulegała załamaniu w porcie Neapolu. Ta, która
pozostała, starała się wytyczyć plany nowego życia. Niektórzy mieli powrócić. Inni już nigdy
nie ujrzą ziemi przodków. Kim byli? Być może nie da się tego określić, bo wszyscy mieli coś
do ukrycia, jakąś winę do odkupienia, jakiś epizod, którego nie chcieli aby ujawniano przed
innymi w Europie, która szukała winnych. Świat szukał winnych. W pewnym sensie wojna
się jeszcze nie skończyła, ponieważ szukano sprawiedliwości polując na tych, którzy
wspierali dawny porządek. Hitler umarł. Goebbels umarł. Goering umarł. Tylu innych
umarło. A mimo to różne widma patrzyły z nieufnością na mężczyzn, kobiety i dzieci, którzy
szukali bezpiecznego schronienia.
7 | S t r o n a
W zakątku portu jakaś kobieta o twardym spojrzeniu płakała z przedwczesnej tęsknoty
za swoją ziemią: zmarli rodzice, syn zaginiony na wojnie, nowy początek dla kogoś, kto tyle
już razy zaczynał na nowo. Mąż pocieszał ją, starając się dodać jej poczucia bezpieczeństwa
i otuchy. Ale wznosząc oczy, on także zagubił się w wizji horyzontu, którą oferowało mu
morze. Nawet sobie nie potrafił odpowiedzieć, jaki będzie ten nowy świat, na który postawili.
Wiedział tylko, że musieli spróbować. Musieli podążać dalej. Musieli się przenieść, odnaleźć
„nowy port”, spokojny kraj, który zaoferowałby im godziwe zarobki, dostatek pożywienia
i bezpieczeństwo.
Mała Janka, wtedy prawie trzynastoletnia, dotarła do portu ze swoimi rodzicami, nie
okazując wątpliwości. Była ruchliwa, dumna, rezolutna i kręciła się wśród ludzi, którzy mieli
wejść na Muir. Dla niej wszystko, co się działo było całkowicie słuszne, bo tak postanowili
jej rodzice. Nie miała powodów do sporów, nie miała powodów do tęsknoty, skoro wszyscy
jej bliscy zdołali wydostać się z Polski, byli razem. Jej starsza siostra Teresa, wtedy w wieku
piętnastu lat, zdecydowała się zostać, ale jako że nie chciała płynąć do Brazylii wyszła za mąż
i w ten sposób miała zapewnioną bezpieczną przyszłość. Dla Janki pewnym było, że ona
sama nie wróci już do Polski. Gdy mieszkała w Niemczech wiedziała, że wcześniej czy
później będzie musiała wyjechać.
– „Europa jest jak baryłka prochu, która w każdej chwili może wybuchnąć” –twierdził
Rudolf, jej ojciec.
W ten sposób wszystko toczyło się w granicach względnej normalności. Jej życie
w ciągu ostatnich siedmiu lat było naznaczone podróżami i niekończącymi się ucieczkami
rodziny Neuwiem, w rozpaczliwej walce o przetrwanie.
Dni na południu Niemiec
Tam, w porcie, siedząc na jednej z walizek, Janka wspominała Niederrimsingen.
Prefekt tego miasta był przykładem poprawności. Kochał swoją żonę i to, że był tak samo
kochany przez nią. Brakowało mu jednej nogi, ale silna budowa ciała pozwoliła mu żyć
normalnie z tą, która mu pozostała. Niederrimsingen znajduje się na kilka godzin drogi od
Freiburga, w kierunku granicy z Francją. Drogą tą chadzały dzieci Neuwiemów, obok
długiego kamiennego muru, który biegł wzdłuż szosy. Niedaleko znajdowało się jezioro.
Mówiło się, że było nawiedzone, co sprawiało że dzieci przyspieszały kroku przechodząc
obok niego, zwłaszcza nocą. Stała tam też wieża. W końcu można było przeciąć wzgórze,
porośnięte niskimi krzakami, aby skrócić drogę i po chwili dotrzeć do domu. Dochodząc do
8 | S t r o n a
miasta wystarczyło skręcić w pierwszą uliczkę po prawej, aby znaleźć się na miejscu. Na tej
ulicy mieszkał też prefekt. Miał on domek, który wynajęła rodzina Neuwiem.
Niederrimsingen było ich domowym ogniskiem.
Być może właśnie dlatego Jance tak bardzo spodobała się nowa przygoda, jaką była
podróż poza Niederrimsingen. Jej rodzina podróżowała z tego miasta do Rastatt wojskowymi
ciężarówkami, a z Rastatt do Freiburga pociągiem. W Freiburgu zostały podpisane
dokumenty związane z imigracją, łącznie z Wizami Stałego Pobytu w Brazylii. Dźwigali ze
sobą cały swój dobytek: po walizce dla każdego i materiałowe torby dla dzieci. Nie mieli nic
więcej. W kwaterach, czekając na wyjazd do Neapolu, spędzało się dni na kontaktach
z innymi Polakami. Kwatery, które wcześniej służyły za schronienie dla żołnierzy,
kombatantów wojennych, zmieniły się w miejsca pobytu uchodźców. 18 stycznia 1949 roku
pociąg Schnellzug wyjechał z Freiburga, gwiżdżąc długo i nieprzerwanie na znak pożegnania
z tymi, którzy pozostali na stacji, powiewając chusteczkami, płacząc już teraz z tęsknoty za
przyjaciółmi i pragnąc z niecierpliwością tej przyszłości pełnej obietnic, w kierunku której
z taką odwagą odjeżdżał! Teraz celem był Neapol.
Freiburg znajduje się nieomal na zachodniej granicy, niedaleko alpejskich dolin.
Drzewa szybko przesuwały się za oknami. Miasta, widziane przelotem, nie przywodziły na
myśl zniszczenia. Rytmiczny stukot pociągu po szynach komponował się w muzykę z biciem
serc tych, którzy wyjeżdżali. Lata ucieczek w pociągach, które wystukiwały tę samą melodię
i zawsze obiecywały bezpieczną przystań.
Jednak bezpieczeństwo jest jeszcze jedynie urojeniem na tym kontynencie, w tych
Niemczech: trochę bardziej na północ Sowieci okupowali Berlin. W 1949 tworzono
powietrzny most, aby zapewnić zaopatrzenie „ludziom zachodu”, którzy mieszkali na
terytorium komunistycznym. Niepewność i lęk podążały w ślad za uchodźcami.
Pociąg przejechał przez równiny na południu Niemiec, potem skierował się w Alpy,
gdzie topniejące śniegi pozwalały obserwować, jak między dolinami tworzą się strumyki.
Góry wznosiły się po obu stronach pociągu. Tunele przecinały je z nieomal zapierającą dech
łatwością dla pociągu, który podążał naprzód, wypełniony niespokojnymi sercami. Dzieci
przekrzykiwały się i biegały z jednej strony na drugą, starając się dostrzec najwyższą górę.
Helena, wyczerpana całą tą tułaczką do której zmusiła ją wojna, oczekiwała końca podróży.
Franz spał na jej kolanach, jako czterolatek nie będąc do końca świadom tego, co się działo.
Rudolf wyglądał na zewnątrz, nie aby zachwycać się Alpami, które miał przed oczyma, ale
koncentrując się na wizji nowej przyszłości. W końcu się rozluźnił. Rozejrzał się wokół,
sprawdzając, czy wszystkie jego dzieci mają się dobrze, złożył pocałunek na czole Heleny
9 | S t r o n a
i zwrócił swój wzrok na okno, nie patrząc na nic szczególnego. W tym samym czasie,
w jednej sekundzie, niewyraźnie dostrzegł całą przyszłość. Zasnął. Był to zdrowy sen
człowieka prostego i zmęczonego.
W powietrzu zapach starej skóry. Kto spał wsparty na oparciu foteli czuł tę woń
z bliska. Domowy nastrój przenikał pociąg, kobiety zbierały się w małe grupki, aby
opowiadać o swoich szczęściach i nieszczęściach. Janka podziwiała widoki. Widziała Alpy
w Schweigmatt, nad Lörach. Zachwycała się ośnieżonymi szczytami, które nawet na wiosnę
uparcie pozostawały białe.
Zbliżała się noc i dzieci zaczynały się nudzić, ogarnięte naturalnym dla tej pory dnia
zmęczeniem. Wszystkie chciały jeść. Matki udały się do wagonu restauracyjnego
w poszukiwaniu żywności. Kiedy wreszcie zapadła noc, wśród dzieci zapanowała cisza
i nadszedł czas, aby młodzież i dorośli nawiązali rozmowy i wymienili się doświadczeniami.
Ukradkowy flirt między dwójką młodych obcokrajowców przebiegał zupełnie
niedostrzeżony. W innym wagonie jakaś młoda dziewczyna nie traciła czasu i poszła
porozmawiać z mężczyzną, który wydawał się starszy i atrakcyjny. Lepiej nie tracić okazji do
rozmowy. Kto wie czy nie zadecyduje ona o jej przyszłości? W końcu oboje dobrze się
prezentowali.
W tym czasie dorośli gawędzili o wszystkim, co usłyszeli o obu Amerykach.
W zdewastowanej Europie wiadomości z Ameryki były jak sny, ślepo tułały się po umysłach
cierpiących i zdesperowanych. Dość zniekształcone i bez większych podstaw, wieści
przybywały zza morza naładowane iluzjami. I tak były kołysane przez rytm pociągu, który
przecinał Alpy.
Włochy
Nagle Włochy! Włochy! W pewnym momencie podróży świat, którym były Niemcy,
przeistoczył się we Włochy. Świat się zmienił! Dla Janki nagle Włochy zmieniły się
w morze. Dla niej Włochy już na zawsze będą kojarzyły się z morzem. Widząc je pierwszy
raz, przestraszyła się. Bała się. Przeraziła ją taka ilość wody, nie potrafiła zrozumieć,
dlaczego woda ich nie zalewała. Pomimo strachu, nadal dzielnie znosiła podróż. Podczas
zejścia na ląd w Neapolu wojskowa ciężarówka oczekiwała na uchodźców. Zostali zabrani do
Kwatery Głównej w Bagniolli, usytuowanej na szczycie wzniesienia. Pomimo strachu, który
paraliżował Jankę, tego dnia Neapol był piękny!
10 | S t r o n a
Neapol jest kwiatem w ogrodzie Europy. Chociaż nosił ślady wojny, nie były one tak
widoczne jak na reszcie kontynentu, którą zostawiali za sobą. Budynki były stare i o bardzo
bogatej architekturze. Wszystko pachniało sztuką, sztuką związaną z człowiekiem i jego
piękną stroną, z zachwytem nad ludzkimi zaletami. Ktoś skorzystał z okazji, żeby napomknąć
o dziełach Petrarki, Boccaccia i Caravaggia. Jeśli chodzi o historię, inna osoba wspomniała
o panowaniu Burbonów w 1734, którzy to wskrzesili życie kulturalne w Neapolu i wsparli
przebudzenie intelektualne. W 1860 Garibaldi zajął Neapol i niemalże doprowadził do
upadku sztuki, która wtedy kwitła. Wielu obecnych było zainteresowanych i zadawało
pytania. Ci ciekawi słuchali uważnie. Lecz niektóre dzieci, które nie były tym zaciekawione,
biegały po ulicy, zmuszając tym samym swoje matki do biegania za nimi i utraty tak
interesującego wykładu.
Po niedługim czasie, podczas dni odpoczynku i snów, każdy rozlokował się
w Kwaterze Głównej, i jak tylko to było możliwe, starał się okazać swój paszport
brazylijskiemu autorytetowi w konsulacie w Neapolu. Paszporty rodziny Neuwiem zostały
wydane już w Baden – Baden, 18 stycznia. Pobyt w Neapolu trwał kilka miesięcy i był
wystarczający, żeby zagnieździła się na głowach przerażająca „wesz”, „produkt”
importowany z Niemiec: dużo czasu w pociągu, bez utrzymania większej higieny
i w warunkach raczej niegodziwych, ze wszystkimi na kupie, ułatwiało zarażenie się tym
niesympatycznym insektem. Niepożądany gość, chociaż mały, stał się kłopotem, który
rozpowszechnił się w mieszkaniach. Chcąc nie chcąc, wesoła Janka również nabawiła się
wszy. Miała falowane i ciemne włosy. Bujne kosmyki okalały jej młodzieńczą twarz. Wojna
nie odebrała jej oczom piękna ani życia. Wręcz przeciwnie, ofiarowała jej wygląd, który
sprawiał, że ją zauważano, gdziekolwiek by się nie znajdowała, mimo iż wątła i chudziutka.
Aby wyleczyć wszawicę, rozdawano leki.
W tamtych dniach, kiedy oczekiwali na wejście na pokład, odbyła się wycieczka do
Wulkanu Etna i druga na Capri. Jance nie umknął żaden szczegół dotyczący wyprawy na
Wulkan. Nie pozwolono jej zwiedzić Capri, bo była za młoda. Jej brat Jerzy, który miał
wystarczająco dużo lat, pojechał tam i nie przestawał opowiadać o tym, co zobaczył, i jak
zachwycił się tak pięknymi pejzażami. Nowość: świat oddychał nowością i pięknem.
Przeprawa przez Atlantyk
W końcu nadszedł moment, gdy ucichły wspomnienia o Niederrimsingen,
Schwenningen, Freiburgu, o pociągu i miesiącach w Neapolu. W końcu nadeszła godzina
11 | S t r o n a
odjazdu! Znowu dzień był wspaniały, a niepokój i oczekiwanie na „lepsze wiatry”
z pewnością czyniły go jeszcze piękniejszym! Janka nie bała się już, patrząc na morze: było
bardzo, bardzo rozległe! Wreszcie przezwyciężyła strach. Morze Śródziemne obudziło się
tamtego dnia z całym swoim wdziękiem, jakby odgadując marzenie każdego pasażera
General Muir. Blask intensywnego błękitu tworzył wodne lustro, gdzie ta czy inna mewa
chwytała ryby, a stary pelikan gderał na czubku pala, znajdującego się na nabrzeżu.
Mężczyźni wchodzili na pokład niczym zwycięzcy jakiejś bitwy, podczas gdy kobiety
próbowały zebrać dzieci. Kapitan, dawniej wojownik na ogarniętych wojną morzach, teraz
dowodził kompanią cywili podczas podróży w poszukiwaniu nowych ziem, lecz nie nowych
wojen. Uczucie satysfakcji nachodziło załogę, która wiedziała, że jest to podróż ze
szczęśliwym zakończeniem, z zakończeniem przyjaznym. Bez strzałów. Dlatego też
Kapitanowi zależało na przywitaniu każdego pasażera, życząc każdemu z osobna, by podróż
była udana. Było ciepło, co zapowiadało nadejście wiosny. Jako że nie musiał walczyć,
Kapitan nie miał nic przeciwko odpoczynkowi od upału w swoim nowym ubraniu dowódcy
cywili, a nie żołnierzy. Powoli, każdy odnajdywał swoją kajutę. Dla kobiet zarezerwowane
były kajuty od strony korytarza, a dla mężczyzn te z drugiej strony. Kobiety miały koje
i wentylatory.
Janka na pokładzie miała inną wizję świata. Teraz patrzyła na niego z góry. Morze też
wyglądało inaczej, oglądane z góry, ze statku.
„Co może być z drugiej strony morza?” „Ile wody!”, myślała Janka, spacerując po
pokładzie, obserwując tych, którzy pozostali i machali. Rytuał, który choć nieznany, pozwalał
przewidzieć pompę wyjazdu i zdominował wydarzenia na nabrzeżu: statek został
odcumowany. Liny były rozwiązane i przerwało się w ten sposób niemal pępowinowe
połączenie z tym kawałkiem ziemi, z Europą. Janka nigdy nie wyjeżdżała z Europy. Żyć na
ziemi, na gruncie starego kontynentu, to było wszystko, czego ona i większość tych, którzy
rozpychali się łokciami na pokładzie, doświadczyli aż do teraz. Statek zagwizdał tego dnia po
raz pierwszy. Nadszedł moment wyjazdu! Kolejny gwizd. Wszyscy zgromadzili się na
brzegu, dorzucając swoje „do widzenia”. Rodzina Neuwiem nie miała na nabrzeżu nikogo,
z kim mogłaby się pożegnać. Teresa została w Rastatt, skąd miała pojechać do USA, ze
swoim mężem, we wrześniu 1951 roku, na statku imienia Generała Taylora. Janka pamiętała
jeszcze długi, beżowy płaszcz, który nosiła w dniu, gdy się żegnali.
"Może się odnajdą pewnego dnia? Czy będzie szczęśliwa?"
Mieszanka smutku i tęsknoty niespodziewanie ogarnęła jej serce. W niepewności całej
tej przyszłości i wobec tej rozłąki, z której zdawała sobie sprawę przy każdym zakołysaniu
12 | S t r o n a
statku, zapłakała. Nikt nie widział płaczu, ale płakała. Nie będzie więcej zabaw z Teresą. Nie
będzie więcej rozmów z innymi koleżankami w klasie. Nie będzie już nauczycieli. Nie będzie
już kolegów z kwater, kobiet besztających dzieci. Nie będzie już zabaw, kościołów. Nawet
tego nie spostrzegłszy, Janka wkroczyła w świat tych, którzy uczą się żyć pożegnaniami.
Kolejny gwizd. Statek powoli oddalał się od portu. Kołysał się delikatnie i miarowo.
Morze Śródziemne nadal było wspaniałe. Europa, wcześniej widziana jedynie z lądu, była
teraz obserwowana z dala, z morza. Łańcuchy górskie wyznaczały wybrzeże. Plaże
wyznaczały wybrzeże. Złociste piaski wyznaczały wybrzeże Starego Kontynentu, wybrzeże
rzymskich konkwist, konkwist Eneasza i Karola Wielkiego. Ziemie, na których łacina była
językiem dnia codziennego. Ziemie barbarzyńców i zdobywców nowych lądów.
Byli poza kontynentem europejskim i obserwowali go z daleka. Widok był
niesamowity.
„Ach, jakie piękne jest morze!” – pomyślała Janka.
„I jakie dziwne zarazem!” Jak coś może unosić się na wodzie?
Jak tak wielki statek może tak po prostu unosić się na falach?
Rzeczy, które widziała jedynie w zeszytach szkolnych, teraz zaczęły mieć sens
i tworzyć część jej życiowego doświadczenia. Dla tego, kto zawsze stąpał po pewnym
gruncie, znaleźć się na wodzie i podróżować do innego świata było czymś naprawdę
fascynującym, niemal magicznym! I podczas gdy zatapiała się w marzeniach, ryby
wyskakiwały to z jednej, to z drugiej strony. Inni pasażerowie zbierali się na pokładzie, żeby
też obserwować rybi taniec.
„Czyżby były jadalne?” Ach! Ileż pytań! Ilu marynarzy! Ile dzieci! I podczas gdy
kobiety zabawiały się wzajemnie rozmowami, jeden z drugim dzieciakiem próbowały
przemknąć się niezauważone przez marynarzy nieskazitelnie ubranych w biel. Wojownikom,
kombatantom z innych epok, nic nie umknęło niedostrzeżone. Wszystko przebiegało dobrze
na śródziemnomorskich wodach, na morzu wbitym między dwa kontynenty, którego
przepływ przez Cieśninę Gibraltarską prowadzi do Oceanu Atlantyckiego. Przepływając
przez Cieśninę Gibraltarską, Ocean Atlantycki nie był już taki spokojny! Wpłynięcie w kanał
Gibraltarski dało się rozpoznać po wzburzeniu wód i dolegliwościach, jakie to wzburzenie
powodowało w ludziach, także w małej Jance. Wielu biegało od burty do burty statku. Tak
było przez pewien czas. Niektórzy dłużej musieli się przyzwyczajać do wzburzonego morza.
Na wypadek złego samopoczucia czy jakiejkolwiek choroby była pielęgniarka dyżurna. To co
wszystkich zaskoczyło, to fakt, że była ona czarna. Może była Afrykanką lub potomkiem
Afrykanów. Dla wielu była to pierwsza osoba o ciemnej karnacji jaką znali. Ale ona nie
13 | S t r o n a
pozwalała się onieśmielić zaskoczeniem tak wielu osób i kontynuowała swoją pracę z uwagą
i grzecznością. Już się przyzwyczaiła do ludzi i zdołała ich zrozumieć. Nie mogła jedynie
pojąć, dlaczego ktoś ukradł niebieskie spodnie marynarza, które zostały uprane i rozwieszone
do wyschnięcia na pokładzie. Czyżby wpadły do morza? Próbując je znaleźć, wychyliła się
z pokładu, wypatrując ich w wodzie, ale nie udało się. Wróciła do izby chorych, dociekając
gdzie też się podziały.
Mężczyźni pozostawali w kajutach z drugiej strony korytarza. Nawet żonaci.
Wszystkie kajuty były dobrze uporządkowane i czyszczone codziennie przez marynarzy.
Niektóre małżeństwa martwiły się, że nie mogą spędzać razem nocy, ale cały nudny
i wypełniony rutyną dzień na statku ułatwiał im rozmowy i bycie razem w którejś z kajut,
pokonując tę nudę.
Jednej z tych nocy Helena źle się poczuła. Obudziła towarzyszkę, leżącą po stronie jej
koi, a ta dotykając jej czoła poczuła, że jest ono mokre od potu. Wybiegła na zewnątrz, aby
zawołać Kapitana. Marynarz dyżurny próbował go wezwać, ten z kolei wezwał lekarza
pokładowego. Janka obudziła się w samym środku zgiełku, gdy do kajuty wtargnęło więcej
osób, co skończyło się też wyrwaniem ze snu innych kobiet i dzieci. Niektóre z nich nie
mogły się powstrzymać i rozmawiały głośniej, chcąc wiedzieć, co się wydarzyło. Helena
jęczała z bólu. Lekarz dotknął jej nogi i wrzasnęła. Diagnoza: zapalenie wyrostka
robaczkowego. Parę dni później Helena wróciła do swojego łóżka w kajucie, po tym jak
odzyskała siły w okrętowym szpitalu, po operacji wyrostka. Kobiety zorganizowały jej
przyjęcie, w końcu jakakolwiek nowość na tych kilku marnych metrach kwadratowych na
morzu była powodem do świętowania. Rudolf był tym, który najbardziej cieszył się z powrotu
swej małżonki do kajuty: ze znaku, że było lepiej, dużo lepiej. Innego dnia lekarz odwiedził
Halinę w kajucie i po rutynowych badaniach na osobności wyjawił jej pewien sekret. Helena
poczuła się skrępowana tym, co usłyszała, a jednocześnie poczuła to wzruszenie, które tylko
kobiety mogą wytłumaczyć: była w ciąży!
To było już praktycznie piętnaście dni żeglugi. Zdarzały się monotonne godziny, ale
były też momenty rozrywki i entuzjazmu. Dni wojny pozostały w tyle. Przyszłość była przed
nimi, dosłownie. I to wystarczało, by przypomnieć stare piosenki i historie i podzielić się nimi
z innymi pasażerami. Nie było innych zobowiązań i terminów. Tylko jedno zmartwienie: jak
wypełnić wolny czas. Droga minęła bez większych incydentów i nawałnic. Janka miała
nasilenie choroby pasożytniczej, z której szybko się wyleczyła. Pejzaż na pełnym morzu jest
dość dziwny i niekiedy Janka nie rozumiała, jak linia horyzontu może był całkowicie
nachylona. Podziwiała tę odchylającą się od poziomu linię, jakby pojedynkującą się
14 | S t r o n a
z geometrią. Janka spostrzegła na trasie wyspy bez drzew ani żadnego rodzaju roślinności:
jedynie bardzo brązową ziemię. Z niektórych wysp na barkach lub wpław wypływali
w kierunku statku tubylcy. Pasażerowie rzucali do morza owoce, takie jak jabłka
i pomarańcze, które tubylcy wyławiali. Pierwszym dniom, których zażywano na pełnym
morzu, towarzyszyła łagodna temperatura, potem nadeszło kilka gorętszych dni, Kajuty,
zwłaszcza damskie, zaopatrzone były w wentylatory i kobiety gromadziły się tam na
pogaduszki. Sam Kapitan skorzystał z luksusu zdjęcia czapki i rozpięcia guzików swojej
marynarki. Marynarze zmienili mundury na lekkie koszule, ale nikt nie rozstawał się
z kapeluszem. Konieczne było schodzenie na pokład z nakrytą głową. Zauważało się
bogactwo rodzajów kapeluszy, rolnik wyjął z walizki swój stary model, cały pomięty
i sfatygowany od pracy. Nie dawał się onieśmielić niedyskretnymi komentarzami co
niektórych, szczęśliwy, że może z niego korzystać na pokładzie. Dama miała swój, który nie
pamiętał już przyjęć, przechowywany w szafie, kto wie od jak dawna. Kwiaty nie miały już
oryginalnego kształtu ani koloru. Ale był cenny, chronił od upału. Nagle jakiś urwis złapał
czapkę kolegi i wyrzucił ją do morza!
– Kapitanie! Kapitanie! Proszę zawrócić statek, muszę wyciągnąć moją czapkę!
Kapitan nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, a matka palona wstydem przywołała
go do porządku. Rozmawiało się po polsku i w innych językach. W końcu był to statek pełen
cudzoziemców.
Brazylijskie wody
Po przekroczeniu równika upał się zmniejszał. Wiały lekkie i ciepłe jesienne wiatry.
Kwiecień chyli się ku końcowi. Dzień pierwszego maja pojawia się na horyzoncie razem
z pierwszymi promykami słońca. Ale już nie tak gorącego. Widać ziemię! Widać Brazylię,
widać Rio de Janeiro! Tak wiele nadziei na nowy świat, na możliwość rozpoczęcia nowego
życia. Wiele lat wcześniej przodek Heleny Neuwiem, o nazwisku Ziental, mieszkał już na
ziemiach brazylijskich. Być może Helena znała tą historię, ale nigdy nikomu nic nie
opowiedziała. Przodek ten, Ziental, przyjechał wraz ze swoją żoną i otrzymał ziemie od rządu
w centralnym regionie Brazylii. Zbudował tam swój dom i rozpoczął pracę jako rolnik. Jego
żona zaszła w ciążę na owych ziemiach, ale była zmuszona powrócić do Polski krótko po
śmierci swego męża, ofiary ukąszenia jadowitego pająka. Sprzedała wszystko co posiadała
w Brazylii i, po powrocie do Polski, otrzymała pomoc od braci, którzy zbudowali jej dom
15 | S t r o n a
z polepą zamiast podłogi, gdzie urodził się Jacek. Ten ostatni miał syna o imieniu Antoni
Ziental, który ze swej strony miał córkę Helenę, która później stała się matką Janki.
Jako że był to dzień pierwszego maja, niedziela, dzień wolny od pracy w Brazylii,
pasażerowie nie mogli opuścić statku. Musieli czekać do dnia drugiego maja – poniedziałku.
Kiedy czekali, na pokładzie wszystko toczyło się swoim rytmem. Nadeszła pierwsza noc na
ziemiach i wodach Brazylii. Janka zachwyciła się widząc światła migoczące na wybrzeżu, na
plażach Rio de Janeiro. Co za ogrom świateł! Co za widok! Co za przepiękne miasto! Janka
nigdy nie zapomniała tych scen. Od bardzo dawna nie widziała świateł, ponieważ w Europie
podczas wojny miasta pogrążone były w ciemnościach, z zaledwie dyskretnym oświetleniem,
aby nie być celem dla wroga. Szyby w oknach domów przysłonięte były czarnym papierem,
aby nie wzbudzać podejrzeń co do ludzkiej obecności. Światła! Rzecz tak prosta, która
nabiera innego wymiaru, teraz bez strachu że zostaną znalezieni.
Tam, w kącie statku, jakaś dziewczyna łkała w ramionach marynarza przysięgając mu
wieczną miłość. Ten ze swej strony ślubował jej wierność, choć wiedział, że za parę dni jego
statek odpływa i będzie musiał ją zostawić. Na zawsze. Jak we wszystkich wcześniejszych
pożegnaniach, mieszanina niepokoju i szczęścia, atmosfera lęku i tęsknoty zagościła na statku
i każdy zaszywał się w jakimkolwiek zaułku, próbując przewidzieć jakie będą te najbliższe
chwile czy lata. Nikt nie zwracał uwagi na śmiech czy płacz. Każdy czuł swój własny ból czy
radość. Rano… Rano, na pewno wszystko się zmieni nieodwracalnie, prawie jak na wojnie;
ale przynajmniej ona już nie istniała. Wojna minęła, chociaż jeszcze wisiała w powietrzu,
pozostała w pamięci i duszach osób, i tak aż do następnego pokolenia doświadczenia wojny
nie zostaną wymazane.
Rio de Janeiro
Rodzina Neuwiem dostała zgodę na stały pobyt 10 maja 1949 roku. Ich rejestr został
sporządzony na Wyspie Kwiatów, w Rio de Janeiro, gdzie przybyli 3 maja i zostali
zakwaterowanie wraz z innymi cudzoziemcami. Kiedy przebywali na pokładzie
„General Muir”, rozkoszowali się widzianymi z daleka krajobrazami Rio. Za dnia rzucała się
w oczy zieleń drzew, za to nocą światła dawały swoje „show”. Przybyli cali i zdrowi. Helena
została zarejestrowana dopiero 13 maja, ponieważ jej badania lekarskie ciągle trwały
i ponieważ mężczyźni przechodzili przez Urząd Imigracyjny wcześniej niż kobiety. Trzy dni
po tym jak mężczyźni zostali zarejestrowani przez Urząd Imigracyjny przyszła kolej na
kobiety! Kiedy oczekiwali, imigranci zostali bezpłatnie rozlokowani w kwaterach, w których
16 | S t r o n a
zostało im dostarczone pożywienie, bielizna pościelowa i wszystko inne czego potrzebowali.
Janka obserwowała, jak dobrze wszystko zostało zorganizowane. Na stołówce powszechnym
było, podawanie bananów, zdziwiła się jednak widząc je po raz pierwszy! Próbowała zjeść
jednego ale nie była w stanie go przełknąć. Początkowo problemem było obieranie owocu.
Poza tym, chodziło o jego konsystencję i trudność w przełykaniu. Po kilku dniach prób
odniosła sukces, konsumując go na kromkach chleba!
Janka obchodziła swoje pierwsze urodziny na brazylijskiej ziemi: bez świętowania,
bez wspomnień, ale z największym prezentem jaki mogłaby otrzymać – włączeniem się do
nowej ojczyzny i zdobyciem swojej wolności! To wystarczało. To było wszystkim. Po kilku
miesiącach w Rio de Janeiro, po wyrobieniu dokumentów, rodzina była przygotowana do
przedsięwzięcia końcowej części swojej podróży, którą tym razem mieli odbyć na
„Maria Fumaça”, a kierunku Jaraguá do Sul, miasta w centrum stanu Santa Catarina. Nazwa
miasta powinna być wymawiana „Żaragá”, ale Polacy i Niemcy wymawiali je tak, jak się to
czyta w ich językach. Co więcej Jaraguá była tylko przejściowa. To Blumenau zostało przez
rodzinę Neuwiem wybrane miastem docelowym, kiedy byli jeszcze na terytorium Niemiec.
W tej podróży pociągiem rodzina Neuwem przecięła nocą centrum stanu Curitiba. Po raz
kolejny rozciągnął się przed zmęczonymi oczami widok wielu migoczących świateł!
Niektóre skazy ze Starego Kontynentu okazały się popularne również na Nowym.
Jedną z nich była plaga wszy, która była wspólną również dla nowego świata, ułatwiona przez
stłoczenie i brak higieny w pociągach. Po czterech lub pięciu dniach, wysiedli
w Jaraguá do Sul. Pobyt był krótki. Na stacji kolejowej, ciężarówka Prefektury Blumenau
czekała, żeby zabrać ich do owego miasta. Była to zamknięta ciężarówka, pełna Polaków.
Nikt z jadących nie pomyślał, żeby sprawdzić jej markę, typ, kolor, pokrycie płótnem
żaglowym bądź drewnem, krótko mówiąc, był to transport, którego szczegóły nie zakorzeniły
się w pamięci tych, którzy nim jechali.
Koniec pierwszego okresu
Dzień 22 lipca 1949 roku reprezentuje zakończenie wielkiej podróży, ucieczki od
wojny, od rozpaczy. Skończyły się dni konfliktu zbrojnego, dni ucieczki przez obszary
Niemiec, przez Strasbourg, przez Neapol. Cel, który sobie założyli, został osiągnięty:
Blumenau! W końcu dotarli do Blumenau.
Nowe dni, nowe czasy roztaczały się odtąd przed rodziną. Jak będą żyli? Jaka
przyszłość jest im pisana? Niepokój ucieczki nie dręczył więcej rodziny. Skupili się na
17 | S t r o n a
nowych perspektywach. W tych pierwszych momentach bariera językowa, którą tam
napotkali, była ewidentną trudnością. Nawet władający językiem niemieckim, jak niektórzy
z braci Janki, nie byli w nim dość biegli, żeby się porozumieć.
Rozdział II – W Polsce
Mieszkaniec Kielc
Wycieńczona po tylu zmianach, Janka usiadła na krawędzi zakurzonego chodnika,
naprzeciw Prefektury Blumenau, na ulicy XV de Novembro . Przez pewien czas przyglądała
się otaczającemu ją miastu. W powietrzu czuło się świeży i otulający powiew: był to
spokojny, lipcowy dzień. Kilka białych chmur z uporem przecinało niebo, o kolorze wprost
zadziwiającego błękitu! Spojrzała w górę, na wpół przerażona, starając się dostrzec jakiś
nieprzyjacielski samolot, ale zobaczyła jedynie ptaki. Popatrzyła na okoliczne domy, aby
sprawdzić, jak bardzo były zrujnowane, ale były one całe, a zasłony wyfruwały za okno
w niemal już zapomnianym tańcu. Ponownie przyjrzała się ulicom, próbując znaleźć ślady po
bombach czy granatach, lub jakąś resztkę munduru, ale zobaczyła ujadające szczeniaki
i chłopca biegnącego za swoją obręczą. Wtedy głęboko odetchnęła. Sięgnęła po swoją
torebkę, przewieszoną przez klatkę piersiową, i wyjęła niewielką pamiątkę po swojej Polsce:
odznakę z flagą Kielc. Popatrzyła na nią i przekręciła, uważnie się jej przyglądając. Zagubiła
wzrok na horyzoncie, jakby mierzyła odległość w jakiej znajdowały się Kielce. Ponownie
spojrzała na odznakę i dostrzegła koronę z inicjałami „MK”, co miało znaczyć
„mieszkaniec Kielc”.
Janka urodziła się w Kielcach w 1936, roku Igrzysk Olimpijskich w Berlinie; roku,
w którym Klaus Mann napisał na wygnaniu powieść „Mefisto”; roku, w którym Heinrich
Focke skonstruował pierwszy helikopter. Benito Mussolini, premier Włoch, stworzył pojęcie
„oś Berlin – Rzym”, rok, w którym królestwa Niemiec i Włoch uznają rządy Generała
Francisco Franco w Hiszpanii; rok, w którym Niemcy i Japonia podpisują Pakt
Antykomunistyczny; rok, w którym hitlerowska młodzież nabiera rozpędu i rośnie w siłę.
Janka urodziła się trzy lata przed wybuchem wojny. Przeżyła swoje dzieciństwo
uciekając przed wojną. Urosła na wojnie. Przeżyła wojnę. Miała świeżo skończone trzynaście
lat, a jej wspomnienia z dzieciństwa krążyły wokół wojny każdego dnia, przez cały dzień.
W Kielcach Janka uczęszczała do Kindergarten, a następnie do niemieckiej szkoły
podstawowej, bo jej ojciec pochodził z niemieckiej rodziny, a w Polsce okupujące ją Niemcy
18 | S t r o n a
zapewniały niemieckie wykształcenie swoim obywatelom. Gdy miała pięć lat, któreś
z rodzeństwa albo jej matka odprowadzało ją do Kindergarten. Ale pewnego dnia to Teresa,
jej siedmioletnia siostra, miała ją tam zostawić. Teresa chodziła do drugiej klasy w pobliskiej
szkole. Janka bała się. Dlatego zgodziła się wejść do budynku tylko, jeśli jej siostra
pozostanie w bramie. Otrzymawszy taką obietnicę weszła do sali Kindergarten. Naturalnie
Teresa musiała pójść do szkoły. Tak też zrobiła. Kiedy Janka ponownie wyjrzała przez okno
i nie zobaczyła siostry czekającej w bramie, wybuchła niepohamowanym płaczem. Nikt nie
potrafił jej uspokoić. Po krótkiej bieganinie, żeby załagodzić sytuację, nauczycielka poprosiła
dyrektorkę, żeby zaprowadzono małą do szkoły siostry. Tam inna nauczycielka rozmawiała
przez pewien czas z Janką, która zapytana, czy chciałaby chodzić do drugiej klasy,
odpowiedziała, że tak, bo wtedy mogłaby być razem z siostrą. I tak przez resztę roku
pozostała w tej szkole. W ramach egzaminu dopuszczającego ją do nauki w drugiej klasie
zaśpiewała bardzo popularną wśród dzieci piosenkę:
Es war eine Mutter
Die hatte vier Kinder:
Den Frühling, den Sommer
Den Herbst und den Winter.
Der Frühling bringt Blumen
Der Sommer den Klee
Der Herbst bringt die Trauben
Der Winter den Schnee”
Und wie sie sich schwingen
Im Jahresreihn,
So tanzen und singen
Wir fröhlich darein 1
1 Była sobie matka,
Co miała czworo dzieci: Wiosnę, Lato, Jesień i Zimę.
Wiosna przynosi kwiaty, Lato przynosi kończynę, Jesień przynosi winogrona A Zima przynosi śnieg.
19 | S t r o n a
Jako że była to szkoła niemiecka, zwyczajem było podnosić rękę i pozdrawiać się
słowami Heil Hitler!, gdy w klasie znajdowała się nauczycielka. W innych szkołach modlono
się przed lekcjami, ale w szkołach niemieckich nie było to stosowane. Zwykle nie popierały
one edukacji religijnej, i dlatego też nie było w nich lekcji religii.
Chłopcy, diabełki jak zawsze, lubili zaglądać dziewczynkom pod spódniczki.
Któregoś dnia próbowali podnieść spódniczkę Janki, kiedy nagle inne dzieciaki pojawiły się
na ulicy, udaremniając ich zamysł. Wchodząc do klasy, Janka poskarżyła się nauczycielce na
tych dwóch malców, opisując to na swój dziecinny sposób. Podeszła do nauczycielki
i powiedziała:
– Ci dwaj chcieli mi tak zrobić – i sama podniosła swoją spódniczkę. Nauczycielka zdołała
wtedy powstrzymać śmiech. Potem odesłała ich do domu z uwagami.
Podczas gdy większość dzieci chodziła do trzeciej klasy w wieku dziesięciu lat, Janka
trafiła tam mając zaledwie siedem. Było to dla dziecka dość okrutne, bo choć nadążała
z materiałem, to brakowało jej dojrzałości właściwej dziesięciolatkom. Wspomina zrobiony
przez siebie rysunek, który przedstawiał słońce, drogę i dziewczynkę, która prowadziła na
spacer swojego szczeniaczka. Zapomniała jednak podpisać rysunek i dlatego, gdy
nauczycielka oddawała prace, jej została na końcu. Wtedy nauczycielka spytała:
– Kto narysował to paskudztwo?
Usłyszawszy to, Janka nie kiwnęła palcem ani nie pisnęła słówka! Nigdy nie mogłaby
wydusić z siebie słowa wobec takiej eksplozji uczuć i wobec całej klasy! Pomyślała, że jeśli
nauczycielka nie potrafiła docenić tak „pięknego dzieła”, to już jej strata. Chociaż musiała
przyznać, że szczeniak był tak mały, że aż nierozpoznawalny, ale w końcu był to dopiero
szczeniak! A ona miała tylko siedem lat! O nie, nigdy by się nie przyznała kto był autorem
rysunku!
Jej Pierwsza Komunia też przebiegła w niecodzienny sposób: Teresa miała wtedy
dziewięć lat i regularnie chodziła na katechezę. Janka towarzyszyła jej i zawsze siadała za
biurkiem w kącie sali, słuchając z wielką uwagą tego, czego nauczali księża. Jej
jasnoniebieskie oczy odcinały się pośród ciemnych, kręconych włosów i błyszczały, gdy
w skupieniu słuchała tego, co mówili. Lubiła słuchać tych historii o Jezusie i prorokach.
Lubiła religię. Rodzina Neuwiem była rodziną katolicką. Większość Polski to byli katolicy,
a gotowość do przyjęcia Pierwszej Komunii oceniał biskup. Teresa miała już swoją długą
biała sukienkę i wianuszek, który zwykło się nosić przy tej okazji. A Janka miała białą
sukieneczkę i to właśnie ją włożyła, kiedy towarzyszyła Teresie w próbach do komunii
z Biskupem. Ten zadał wszystkim dzieciom pytania i miał już uznać swoją pracę za
20 | S t r o n a
zakończoną, kiedy ta osóbka, nazywana Janką, weszła do sali. Biskup przyjrzał się jej,
i ni stąd ni zowąd spytał ją z „Modlitwy Codziennej”. Wyrecytowała modlitwę bez
zająknięcia! Ale nie poprzestała na tym: od razu wyrecytowała też „Ojcze nasz”,
„Zdrowaś Maryjo”, „Wierzę w Boga” i wymieniała już trzecie przykazanie, kiedy Biskup
powiedział:
– Stop! Wystarczy! Już zdałaś!
Skąd mógł wiedzieć, że Janka już od jakiegoś czasu znała na pamięć wszystkie
modlitwy i zawsze recytowała je w tym właśnie porządku, bo taki był w jej rodzinie zwyczaj
i myślała, że tak właśnie powinno być, czyli kiedy już się zaczęło jedną modlitwę, to trzeba
było mówić wszystkie, aż do końca. Skoro dziewczynka sprostała wymaganiom Biskupa,
wyraził on zgodę, aby przystąpiła do Pierwszej Komunii wraz z siostrą. Pobiegły razem do
domu, kipiąc radością! Na miejscu Teresa oznajmiła, że Janka też pójdzie do Komunii. Ich
matka przeraziła się: miała przygotowaną tylko jedną sukienkę komunijną. Jak zdobyć
jeszcze jedną w ostatniej chwili? I chociaż Helena była dobrą krawcową, nie miała dość
czasu, żeby przygotować nowy strój i, jako że „szewc bez butów chodzi”, musieli pożyczyć
długą sukienkę dla nowej kandydatki do Pierwszej Komunii. W ten oto sposób kolejna
sukienka, welon, świeczka i wianuszek z zielonych gałązek domowej roboty, dołączyły do
przygotowań do wielkiej uroczystości. Obie siostry wzięły udział w tym wydarzeniu, mówiąc
krótko, z wielką radością.
Sosnowiec
Kiedy Janka miała siedem lat, w 1943 roku, rodzina przeniosła się z Kielc do
Sosnowca, również znajdującego się na terytorium Polski, jednak pod okupacją niemiecką.
Sosnowiec, miejsce urodzenia Rudolfa, jest jednym z miast, przez które kilka razy w historii
przebiegały granice mocarstw niemieckiego i rosyjskiego. Centralne położenie Polski między
Europą Zachodnią i Rosją sprawiało, że wielu rządzących sąsiadującymi krajami poświęcało
jej szczególną uwagę. Rodzina Neuwiem przeprowadziła się ze względu na niepokojące
wieści z frontu zachodniego. Jeśli owe wieści by się potwierdziły, wojska rosyjskie
zbliżyłyby się do Kielc i najprawdopodobniej zaatakowały miasto. Przeprowadzka
w 1943 była pierwszym z wielu przejawów „ucieczki przed wojną”, jakie były jeszcze przed
nimi. Dzieci jeszcze nie zdawały sobie sprawy, jak wiele znaczy wojna i usiłowały spędzać
dni na szkolnej rutynie i zabawach na świeżym powietrzu. W Sosnowcu Helena zaszła
w ciążę i w październiku, na początku jesieni, urodziła Franza. Tam Rudolf znalazł
21 | S t r o n a
zatrudnienie, a dzieci uczęszczały do niemieckiej szkoły. Szkoła znajdowała się w wielkim
budynku, w którym było podwórko, gdzie dzieci bawiły się i grały podczas przerw między
lekcjami. W niemieckiej szkole nadal witano nauczycielkę wchodzącą do klasy
pozdrowieniem:
– Heil Hitler!
Któregoś dnia w szkole Janka bawiła się swoim piórem atramentowym i ukłuła się
w palec. Aj! Jak to bardzo bolało! Przeraziła się, kiedy zobaczyła, że atrament dostał się pod
skórę. Ścisnęła więc tak mocno jak mogła, ale atrament nie wypłynął! Kilka dni później
pojawił się poważniejszy stan zapalny, który spowodował gorączkę i opuchliznę. Janka nie
chciała pokazać palca w szkole, ponieważ wiedziała, że robiono tam zastrzyki w klatkę
piersiową. Nie chciała pokazać go także mamie, ponieważ myślała, że zabiorą ją do lekarza,
a ten przetrze palec watą ze środkiem dezynfekującym, a następnie użyje ogromnej igły, żeby
zrobić zastrzyk. Infekcja rozwinęła się do tego stopnia, że Janka opuściła kilka dni lekcji
z powodu wysokiej gorączki. Ale mama nie podejrzewała nawet, co się stało: Janka chowała
palec za każdym razem kiedy mama przychodziła z nią porozmawiać. Jako że był to rejon
konfliktu, okupowany przez obce wojska, nieobecność ucznia na lekcjach była sytuacją
wyjątkową, która wymagała zweryfikowania. Tak więc ludzie z Gestapo zapukali do drzwi
rodziny Neuwiem, żeby dowiedzieć się, dlaczego uczennica opuszcza lekcje. Janka ocknęła
się z gorączki, kiedy zimna ręka mężczyzny spoczęła na jej czole. On jedynie sprawdził
gorączkę i odsunął się. Jako że najwidoczniej wszystko zostało wyjaśnione, mężczyźni
wyszli. Dziewczynka więc chwyciła poduszeczkę z igłami i kłuła skórę dookoła rany aż ją
przebiła. Nawet nic nie poczuła. Po naruszeniu chorego miejsca, Janka przystąpiła do
dezynfekcji. Wycisnęła wszystko. Minęło kilka dni i wróciła do szkoły wraz
z usprawiedliwieniem (Entschuldigungskarte). Jeszcze później mama wzięła ją na ręce
i niechcący dotknęła palca, co spowodowało, że dziewczynka odsunęła się i jęknęła z bólu.
Właśnie wtedy mama dowiedziała się, co się stało i powiedziała:
– Panienko Przenajświętsza! Mogłaś umrzeć!
I miała rację, gdyż atrament do piór zawierał substancje toksyczne. Ale tym razem
wszystko, co złe, już minęło i palec się zagoił.
Kiedy już wszystko wróciło do normy, Janka powróciła do dawnych zabaw.
Najbardziej lubiła bawić się piłką. Dzieci bawiły się na podwórkach albo na ulicy, gdyż nie
było wtedy ruchu, oprócz paru osób, które przechodziły z miejsca na miejsce i kilku furmanek
jakichś rolników. Bawiły się tak cały dzień. Dziewczynka, zaciekawiona, próbowała dociec
jak piłka mogła tyle razy i tak wysoko odbijać się od ziemi. Rzucano ją tam i z powrotem,
22 | S t r o n a
podskakiwała w jednym miejscu, to znów przeskakiwała w inne. Każdy mógł zmusić ją do
skakania. Dla małej Janki podskakiwanie piłki było tajemnicą, której nikt jej nie zdradził. Być
może nikt nie chciał jej zdradzić! Dorośli mają obsesję na punkcie trzymania różnych spraw
w tajemnicy przed dziećmi: i ona stanęła wobec jednej z nich! Nikt jej nie powiedział, co
takiego było w piłce, co sprawiało, że skakała. Tak więc któregoś dnia rozwikłała tę
tajemnicę: chwyciła swoją piłkę i nożyczki i wślizgnęła się pod łóżko. Przy pomocy nożyczek
przedziurawiła piłkę! Otworzyła szeroko oczy i rozdziawiła usta, kiedy zobaczyła to “nic”,
które było w środku piłki. Jeszcze gorsze było odkrycie, że po tym eksperymencie nie miała
już nawet piłki!
„Rosjanie nadchodzą!”
Dni budziły się bardziej ponure i chociaż niebo było niebieskie, unosił się w powietrzu
delikatny zapach prochu, ołowiu, czegoś ciężkiego. Wanda, siostra Heleny, trafiła do szpitala
przez to, że była niespokojna. W tamtych dniach jej mąż dostał zawiadomienie, że powinien
koniecznie odebrać ją do piątku. Mąż mieszkał daleko od miasta. Udało mu się załatwić
transport, by dotrzeć do szpitala, ale dopiero na niedzielę. Dotarłszy na miejsce, zastał
pomieszczenia zupełnie puste. Nie było już lekarzy, sanitariuszy, ani też chorych. Nie było
już nawet mebli. Nazistowscy żołnierze wynieśli wszystko. Jego żona też zniknęła i nigdy
więcej nie mieli informacji o miejscu jej pobytu.
U schyłku 1944 roku, jednego z tych pochmurnych dni, ojciec wrócił z pracy w porze
śniadania, wszedł do domu i rzekł do Heleny:
– O godzinie siódmej w nocy wyjeżdża wasz pociąg do Niemiec. Możecie zabrać jedynie
tyle, ile dacie radę udźwignąć.
Helena zaskoczona wypytywała go:
– Co się dzieje, Rudolf?
– Rosjanie się zbliżają. Musimy zostawić wszystko i uciekać, jeżeli nie chcemy być
pochłonięci przez wojnę.
Helena biegała po kuchni, nie wiedząc tak naprawdę, od czego zacząć. Marek jeszcze
nie wrócił ze szkoły, ale Janka karmiła już małego Franza, który bardziej mamrotał i machał
rączkami niż jadł. Helena odsłoniwszy na moment zasłonę wyjrzała przez okno, i wypytywała
o swoją przyjaciółkę Wandę, jej siostrę Elżbietę i o córkę Wandy, Bärbel. Już chciała biec do
mieszkania przyjaciółki, już rozwiązała swój fartuch, kiedy Rudolf przytrzymał jej ręce.
Helena pozbierała się z przerażenia, cisza ukoiła strach, powtórnie zawiązała swój fartuch
23 | S t r o n a
i zaczęła nakrywać do stołu. Rudolf i ona zerkali na siebie w przerwach między nielicznymi,
zamienionymi przy stole, słowami. Dni, począwszy od tamtego, miały być dla nich niepewne.
Wiedzieli tylko, że Rudolf pozostanie na polskiej ziemi, podczas gdy matka z dziećmi będą
kontynuowali podróż.
Uciekną. Gdzieś w środku Helena chciała krzyczeć. Buntowała się, że musiała jechać
sama do obcego kraju z sześciorgiem dzieci. Najbezpieczniejszym wyjściem było wtedy dla
Heleny wyjechać do Ronneburga w Niemczech. Tam zostaną ocaleni od inwazji rosyjskiej.
Rudolf pojedzie tam, jak będzie to tylko możliwe. Tamtego popołudnia przygotował się do
powrotu do pracy, próbując ukryć swój niepokój. Ucałował żonę i dzieci, które wróciły już ze
szkoły. Dał kilka rad dzieciom, ale dobrze wiedział jak ciężkich chwil doświadczą, nie była to
bowiem łatwa wyprawa: w myślach ojca czarna chmura, otulona zapachem gazów i prochu,
krwi i cierpienia, zbliżała się do wszystkich i nikt nie wiedział, kiedy i gdzie się odnajdą.
Wojna zapukała do drzwi ich domu i trzeba było walczyć o własne przeżycie i ideały, które
nie miały nic wspólnego z ideałami wojennymi. Trzeba było wybiegać z domu
w poszukiwaniu pierwszego pociągu, który jechałby jak najdalej i do możliwie
najbezpieczniejszego miejsca. Tak zaczęła się dla rodziny Neuwiem burzliwa ucieczka.
Helena miała być z sześciorgiem swoich dzieci, tułając się po obcych domach, po obcych
ziemiach, a obcymi ludźmi.
Rudolf nie wyobrażał sobie nawet, co czekało jego rodzinę, gdy przechodził przez
ulicę, zaraz po pożegnaniu z nią, próbując jeszcze skinąć im ręką z daleka. Skinienie, które
zaginęło gdzieś w absolutnej samotności jego desperacji. Serce miał ściśnięte. Nie dopuszczał
do siebie myśli, że mógłby nie zobaczyć już więcej rodziny, nie dopuszczał myśli, że ich
drogi mogłyby się rozejść, a jego rodzina zginąć z jakiegoś powodu. Doprowadzające do
obłędu myśli kołatały się w tym małym, prostym i odważnym człowieku. Zwaliły się na niego
całe męki świata: trwoga, strach, wewnętrzne rozterki.
– Jak życie może biec naprzód bez naszej kontroli? Jak może nie być wyjścia? Ale nie ma
wyjścia, kiedy wojna puka do drzwi.
Szedł automatycznie, czasami odwracając swój wzrok, badając przestrzeń, która
oddzieliła go od domowego ogniska… na zawsze... być może.
„Powrócą? Rozpozna twarze swoich dzieci? Czy dzieci będą go pamiętały? Kiedy
będzie mógł przytulić swoją małą Jankę i poczuć zapach jej kosmyków, całując ją
w czoło? A Helenę... a Helenę?”
Były to pytania, które zadawał sobie nieświadomie. Przebył długą drogę i jego
sylwetka zniknęła w pyle ulicy.
24 | S t r o n a
Helena przeszła przez ulicę i pobiegła do budynku, gdzie mieszkała Wanda,
w bramie w głębi. Podczas lat spędzonych w Sosnowcu, Wanda była jej przyjaciółką
i powierniczką. Mąż Wandy był żołnierzem i walczył o Niemcy. Przez to została sama
z córką i siostrą. Kiedy dowiedziały się o ucieczce, którą przedsięwzięła Helena, starały się
uporządkować jej rzeczy, by jakoś trzymały się kupy. Stacja roiła się od osób, które jechały
do Ronneburga. Byli uchodźcami (Fluchtlinger), ponieważ wojska z Rosji, według tego, co
mówiono, posuwały się w ich kierunku, niszcząc wszystko, co tylko znajdowało się przed
nimi. Pociąg całkowicie się zapełnił i każdy starał się jak mógł, załadować swoje rzeczy.
Marek dźwigał plecak i dwa czajniki ze stali nierdzewnej, po jednym w każdej dłoni, oba
wypełnione różnymi rzeczami. Janka dźwigała plecak, też wypełniony ubraniami i innymi
przedmiotami. Istotną rzeczą było wziąć ubrania, by okryć ciało, zwłaszcza przed zimnem,
a także jedzenie, w razie potrzeby podczas podróży. W małym mieszkaniu rodziny Neuwiem,
na ulicy Schuhgasse, książki, zeszyty szkolne, zabawki, kwiaty w ogrodzie, meble, dodatki
krawieckie i lalki musiały pozostać. Tylko Lala, mała lalka zostaje schowana w jednej
z kieszeni plecaka. Helena i dzieci z ogromnym smutkiem pozostawili zająca pod opieką
Rudolfa. Helena zadawała sobie później pytanie, czy Rudolf naprawdę karmi zwierzę.
Kobieta, mając nadzieję, że kiedyś tu wróci, zostawiła ubrania w koszyku i w podróżnym
kufrze. Inne rzeczy suszyły się jeszcze na sznurkach. Parę kur dziobało ziemię na podwórku,
chcąc odnaleźć jakieś resztki, ignorując zupełnie znaczenie słowa „wojna”.
W innym domu zrozpaczony szczeniak ujadał za swoją właścicielką, ale ona nie mogła zabrać
go ze sobą. Zdrowym łatwo było chodzić i pomagać dźwigać rzeczy aż na stację. Ale starsi
i chorzy musieli być często niesieni, chociaż na wóz, który następnie wiózł ich na stację.
Na stacji Helena wciąż powtarzała starszym dzieciom, by zajmowały się młodszymi
i by pilnowały bagaży. Teresa miała wtedy jedenaście lat, była najstarszym dzieckiem
w rodzinie. W Kielcach należała do grupy młodzieży zwanej BDM – Deutsches Bundes
Madchen. Potem byli: Janka, mająca osiem lat, sześcioletni Marek, czteroletni Adolf, Franz,
maluch noszony na rękach i czternastoletni Jerzy. Jerzy był najstarszy, ale był najmłodszym
dzieckiem z pierwszego małżeństwa Rudolfa z Marią Izabelą. Poród Jerzego był
skomplikowany, doprowadził matkę do śmierci. Rudolf pozostał wówczas sam, z trójką
dzieci z tego małżeństwa: Mirosławą, Witoldem i najmłodszym Jerzym. Kiedy Rudolf ożenił
się z Heleną, w 1932 roku, ona zgodziła się go wychować, bo pozostałe dzieci miały już
należytą opiekę w domach krewnych, a Jerzy był jeszcze bardzo mały.
Rozdział III – Niemcy: na terenie rosyjskiej okupacji
25 | S t r o n a
Ronneburg
Zgodnie z przewidzianym rozkładem jazdy, pociąg odjechał o siódmej wieczorem,
próbując pędzić z możliwie największą prędkością, jaką mógł osiągnąć przemierzając polskie
równiny. Gdy dotarli do Ronneburga, nie zagrzali tam miejsca na długo. Musieli kierować się
do miasta docelowego ich podróży: Wünschendorfu. Było ono usytuowane blisko
Ronneburga, w Türingen, we wschodnich Niemczech. Tam otrzymali mieszkanie na
najwyższym piętrze zakładu obróbki drewna własności wdowy Siewert. Na dole zakładu
mieściły się biura, a na górze było kilka mieszkań. Jedno z nich zostało zajęte przez Helenę
z dziećmi, Wandę, Elżbietę i Bärbel. Z drugiej strony korytarza inny apartament zajmowali
trzej młodzi Francuzi, którzy pracowali przymusowo w zakładzie obróbki drewna. Byli
pewnego rodzaju więźniami wojennymi. W tym okresie wojny, rodziny niemieckie miały
prawo do Lebensmittelkarte, czyli karnetu, który uprawniał do nabywania racji
żywnościowych w miejscach przyjęć rządu niemieckiego. Helena otrzymała również pomoc
dla każdego ze swoich dzieci, tak zwane Kindergeld. Jako że cała rodzina umiała mówić po
niemiecku, dzięki nauce w niemieckiej szkole w Polsce, z miejsca otrzymali prawo do tych
korzyści.
Mieszkanie miało kuchnię i korytarz, który prowadził do trzech pokoi: w jednym
zamieszkała znajoma Wanda z siostrą i córką; w innym chłopcy, a w trzecim pozostały
Helena, Teresa i Janka. Kiedy wszystko zamieniło się w pewną akceptowalną codzienność,
miłe uczucia zaczęły wywoływać tęsknotę. Janka będąc sama w swoim pokoju, padła na
kolana u stóp łóżka i modliła się. A modliła się z takim zapałem, z tak wielkim zaufaniem
i wiarą, że Bóg przyśle do nich ojca, że gdy wstawała była przekonana, że jej prośba zostanie
spełniona. Poczuła spokój. Był rok 1945 i krążyła zapowiedź końca wojny.
„Czy to możliwe?”
Wszyscy o to dopytywali. Jakaś pogłoska przebiegała ulice, korytarze, krążyła
w powietrzu. Lecz wszystko pozostawało niepewne. Jedyną pewną rzeczą była szkolna rutyna
dzieci. Janka zaczęła uczęszczać do niemieckiej szkoły w Wünschendorfie. Lubiła tę szkołę.
Lubiła także zabawy z rodzeństwem w domu. Ten okres powoli się kończył. Zbliżał się
koniec wojny. Chociaż nie wiadomo było jeszcze, czy siły niemieckie opuściły miasto,
w zakładzie, który mieścił się w tym samym budynku, w którym byli zakwaterowani
zapanowało dziwne poruszenie. Parę dni przed opuszczeniem miasta niemieccy żołnierze
wchodzili do fabryki i wspinali się po schodach, obładowani paczkami, które były
26 | S t r o n a
magazynowane na strychu. Trwało to około miesiąc przed okupacją rosyjską. Dzieci,
schowane, podpatrywały wszystko. Nic nie umknęło ich uwadze! Było wielu żołnierzy,
którzy wchodzili i wychodzili z fabryki. Pozdrawiali Frau Siewert przy wejściu i wyjściu.
Nikt nie śmiał się ani nie uśmiechał. W godzinach pracy niczego nie komentowano, co więcej
nawet nie dopytywano o pracę żołnierzy. Nie odmawiano im niczego. Gdyby zaszła taka
potrzeba, domy zostałyby opuszczone, aby na ich miejsce ustanowić Kwatery Główne.
Rosyjscy żołnierze w Wünchendorfie
Niemieccy żołnierze odeszli. Do miasta zaczęły wkraczać rosyjskie oddziały.
Pewnego dnia dzieci obserwowały żołnierzy, którzy bez przerwy przemieszczali się z jednej
części miasta do drugiej. Wówczas naród nie zdawał sobie sprawy z tego, że był pod
panowaniem rosyjskim i stał się częścią rosyjskiej strefy, ustalonej na konferencji w Jałcie.
Rosjanie ustanowili Kwaterę Główną w pobliskim Badenweiler, w tym samym miejscu, które
wcześniej zajmowali Niemcy. Serca młodzieży skłonne były do poszukiwań, ponieważ
zżerała ich ciekawość, co takiego niemieccy żołnierze zeskładowali na strychu. Podejrzewali,
że nic dobrego nie mogło się z tym wiązać! Puścili jednak wodze fantazji i pozwolili, by bez
zahamowań opanowała ona ich myśli. Jerzy i Teresa nie zdołali powstrzymać swej
ciekawości i weszli na strych! Nie było tam ani skarbów, ani biżuterii! Znaleźli tylko stertę
spakowanych spadochronów! Setki spadochronów! Były to spadochrony nie używane nigdy
przez żołnierzy, jedne koloru białego, a inne z tkaniny zadrukowanej dla kamuflażu. Jerzy
i Teresa wzięli dwa białe i dwa z nadrukiem i zanieśli je do matki. Ta, zamiast dać im
reprymendę, wręcz przeciwnie, ucieszyła się, ponieważ były one wytworzone z lepszego
materiału, niż ten, który widywała dotychczas. A co więcej były idealne, aby uszyć z nich
ubrania dla dzieci i bieliznę pościelową! Materiał był rzeczywiście bardzo wytrzymały.
Widząc zachwyt matki, która ani trochę się nie gniewała, dzieci zabrały się za kolejną paczkę
i wyciągnęły z niej kilka niemieckich flag, na których widniała hitlerowska swastyka.
Z owych flag, rok później, w Offenburgu miały zostać usunięte swastyki, a pasy białych
i czerwonych tkanin będą przerobione na sukienki dla obu dziewczynek. Niektóre ze
spadochronów, przerobione na bieliznę pościelową, dotarły nienaruszone do Brazylii, gdzie
były nawet używane jako ścianki działowe w domu.
Każdego dnia rosyjscy żołnierze nieprzerwanie przemierzali ulice Wünchendorfu
pieszo, samochodem czy też konno. Nie minęło dużo czasu zanim masowo wkroczyli do
miasta, czekali tylko na utworzenie Kwatery Głównej w Badenweiler. Nastąpiło to po
27 | S t r o n a
niespełna miesiącu i w tamtym czasie nie było już możliwości opuszczenia rosyjskiej strefy.
Helena i dzieci, prawie nie zdając sobie z tego sprawy, zostały uwięzione na rosyjskim
terenie. Tyle przeszli, by uwolnić się od Rosjan, a teraz znów czuli się niczym w ich
szponach. Panika zawładnęła myślami Heleny i Wandy. Próbowały się kontrolować, chociaż
w codziennym życiu wiele razy ciężko było im się opanować. Niepokoiły się o dzieci. Helena
traciła spokój z każdym przejawem zawziętości swoich pociech lub przy płaczu którejś
z nich, co by to nie było. W swej desperacji, Helena przywoływała zawsze Trójcę Świętą
i zaczynała modlić się… modlić się… modlić się… jedyna nadzieja na ocalenie, jedyna
nadzieja, żeby nie oszaleć. Tylko Bóg mógł ich zabrać z tego miejsca. Ach! Musiał istnieć!
W owych dniach pełnych zmian, Jerzy i Teresa przemierzali ulice, spacerując ze
swym przyjacielem, kiedy to dostrzegli trzech niemieckich żołnierzy, ukrytych w zaroślach.
Przybliżali się bardzo ostrożnie, wypowiedzieli kilka słów, wymienili szybkie spojrzenia
i dyskretnie wycofali się w stronę domu. Chwycili garść jedzenia i zanieśli je żołnierzom.
Następnie, znając dobrze zakątki dzielnicy, pomogli im uciec. Odczekali kilka minut,
spojrzeli na siebie i w geście zwycięstwa klasnęli w ręce!
W domu, kilka miesięcy przed końcem rosyjskiej inwazji, Wanda otrzymała telegram
z wojska, który zawiadamiał o śmierci jej męża. Była bardzo zrozpaczona. Tak wyglądał
scenariusz wojny: żona chroni się od inwazji, mąż ginie w walce. W tej plątaninie myśli,
klęsk, strachu i ucieczek, ludzkie losy są uwikłane w rzeczywistość, której wszyscy chcieliby
uniknąć. Nie ma świadomości narodowej. W taki sam sposób, jak niemiecki żołnierz, umiera
również żołnierz polski. Smutna trajektoria bez chwały. W kolejnych dniach Wanda błąkała
się smutna po korytarzach. Zupełnie straciła ochotę, by wykonywać jakąkolwiek pracę.
Realizowała ją mechanicznie, tylko dlatego, że musiała być wykonana. Nawet Bärbel to nie
irytowało i pozwalała Wandzie na robienie tego, co chciała. Być może Bärbel, będąc
w młodszym wieku i przyzwyczajona do nieobecności ojca, nie zdawała sobie sprawy ze
straty Wandy…
Gustaw, jeden z francuskich młodzieńców, solidaryzował się z Wandą, rozmawiał
z nią oraz dodawał jej otuchy w tych trudnych momentach. Po prostu był jej przyjacielem.
Poza Heleną i Gustawem, Wanda nie miała nikogo bliskiego. Każde z nich zmagało się
wewnętrznie ze swymi troskami, utratą bliskich i własnymi trudnościami. Jednak Gustaw
długo był obecny w życiu Wandy. Jego początkowy podziw jej osobą rozwinął się i zamienił
w miłość. W końcu zebrał się na odwagę i poprosił Wandę o rękę! Ta jednak delikatnie
odrzuciła jego zaręczyny mówiąc, że nie może się zgodzić. Na razie nie! Gustaw okazał się
28 | S t r o n a
wyrozumiały, ale nie dawał za wygraną, co więcej „na razie nie” było oczywistym znakiem
nadziei.
Ucieczka z terenów rosyjskiej okupacji
Wojna się skończyła! Wreszcie sprawdziła się zapowiedź końca wojny! Wiadomość
o tym krążyła wszędzie. Nareszcie! Helena poczuła się niemal upojona perspektywą
zobaczenia męża. Jednak z tą samą powściągliwością, z jaką się z nim rozstała, przyjęła też
radość z możliwego końca wojny. Tylko w głębi duszy pozwalała sobie na krzyki i podskoki
z radości. Wyszła na ulicę, gdzie natknęła się na pełnych entuzjazmu ludzi. Nie było ich
jednak wielu.
Opierając się o ścianę budynku, tam, na chodniku, Janka obserwowała matkę
pogrążoną w rozpaczy. Przyglądała się jej twarzy.
„Ale czy Rudolf jeszcze żyje?”
Takie wątpliwości ściskały serce Heleny do tego stopnia, że skryła się w pokoju,
wstrząsana rozpaczliwym płaczem.
„Co ja pocznę z tymi wszystkimi dziećmi, które potrzebują opieki? Co pocznę bez
głowy rodziny?”
Była zupełnie zagubiona tego dnia i tej nocy, być może najdłuższej w jej życiu.
Wspominała Rudolfa, mówiącego:
– Musimy wyjechać. Rosjanie nadchodzą. Rosjanie nadchodzą… nadchodzą…
Co jej pozostało? I znów zatopiła się w modlitwie, jak zawsze. Zamknęło się
okrążenie Wünschendorfu i coraz więcej rosyjskich żołnierzy wkraczało do miasta. Helena
poczuła dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa. Wieści krążyły z miejsca na miejsce,
a informacje często przeczyły sobie nawzajem. Ale jedno było pewne: Helena musiała
wyjechać ze swoimi bliskimi z obszaru rosyjskiej okupacji. Długo rozmawiała z Wandą i obie
stwierdziły, że nie mają najmniejszego zamiaru pozostać na terytorium okupowanym przez
komunistów. Komunizm był jak upiór, który przerażał w opowieściach powtarzanych przez
innych. Mówiło się o Ukrainie, mówiło się o barbarzyństwach, które mieszały się z nowymi
wiadomościami o faszystach i nazistach. Wszystkie te historie wprawiały w przerażenie. To
właśnie wtedy Wanda zdecydowała się wyjść za Gustawa. Wezwała go i we troje długo
jeszcze rozmawiali. Gustaw był uszczęśliwiony decyzją Wandy. Co prawda nie przyjmowała
ona oświadczyn z miłości, ale dla żołnierza, w tamtych warunkach, być może byłyby to zbyt
duże wymagania. Dla Wandy wyjść wtedy za Francuza było doskonałym rozwiązaniem,
29 | S t r o n a
ponieważ umożliwiało jej wydostanie się ze strefy wpływów rosyjskich. Jak zwykle w czasie
wojny, liczy się wszystko, co może zapewnić przeżycie. Gustaw też o tym wiedział i był
gotów ożenić się z nią choćby tylko po to, żeby pomóc jej się stamtąd wydostać. Gustaw miał
ułatwiony wyjazd, bo był francuskim żołnierzem, który został sprowadzony przez Niemców
na przymusowe roboty. Wraz z rosyjską dominacją nad tą częścią niemieckiego terytorium,
sprzymierzeni żołnierze, to jest Amerykanie, Anglicy i Francuzi, mieli prawo wrócić do
swojej Ojczyzny. Ci, którzy zdecydowaliby się zostać, zostaliby uznani za „pojmanych”, tyle
tylko, że tym razem przez Rosjan, przez widmo komunizmu. Dlatego kto mógł, starał się
wyjechać z okupowanego terytorium najszybciej jak to możliwe. Istniały też ułatwienia
wyjazdu dla tych, którzy mogli udowodnić, że są zaręczeni z obywatelem Francji. W ten
sposób plany wyjazdu z Niemiec stały się dla wszystkich bardzo realne. Gustaw zdobył akt
zgonu matki i „oświadczył się” Helenie w imieniu mieszkającego w Paryżu ojca. Układ
przewidywał wyjazd także dla Heleny i jej dzieci. Helena przyjęła propozycję, nie znając
nawet ojca Gustawa ani też nie będąc wdową, kłamiąc na ten temat okupującym władzom.
Kłamstwo nie jest przeszkodą, kiedy chodzi o ratunek od mglistego przeznaczenia. Poza tym,
na terytorium rosyjskim nie było gwarancji pomocy rodzinom, jak Lebensmittelkarte czy
Kindergeld. Tak też, opierając się na możliwościach, jakie dawały im normy wyjątkowe,
rozpoczęli działania prowadzące do wyjazdu z terytorium rosyjskiego na terytorium
francuskie.
Strach poprzedza ucieczkę
Kilka dni przed wyjazdem, pochłonięci swoimi zabawami, Teresa i Jerzy skakali
z dachu fabryki na górki piasku, usypane na podwórzu. Jeden ze skoków zakończył się
upadkiem na walizkę, która ukazała się ich oczom, kiedy pokrywający ją piasek osunął się
w wyniku ich skoków. Teresa podbiegła bliżej. Po otworzeniu walizki zobaczyli biżuterię,
mnóstwo biżuterii. Piękne, niepospolite przedmioty. Szybkim szeptem wymienili pomysły
i zabrali walizkę do środka, do Heleny. Ta wzięła biżuterię i ukryła ją między ubraniami
w spakowanych torbach podróżnych. Pusta walizka powinna z powrotem zostać przysypana
i to zadanie przypadło Teresie i Jance. Ale kiedy kopały i przysypywały walizkę ziemią na
podwórku przy fabryce, pewien mężczyzna obserwował je, po czym poszedł zawiadomić
Frau Siewert.
“Emigranci z obszaru rosyjskiej okupacji” w końcu otrzymali pozwolenie na wyjazd
z Wünschendorfu i udanie się do Paryża. Rząd francuski udostępnił im wojskowe ciężarówki,
30 | S t r o n a
aby wyjechali z Wünschendorfu do Drezna. Lecz w dniu wyjazdu wokół rodziny zebrało się
kilku niemieckich cywili wraz z Frau Siewert, którzy zastraszyli Helenę, każąc jej wejść do
dyspozytorni, i poprosili ją o zwrot biżuterii. Helena, której towarzyszyła Teresa, oddała
biżuterię. Zadali jej więcej pytań, ale odpowiadała po niemiecku tak jak umiała, to jest
z silnymi wpływami polskimi. Podejrzenia, że mogła sobie coś zatrzymać doprowadziły do
dalszych przesłuchań, za którymi trudno było Helenie nadążyć. Jeden mężczyzna,
niezadowolony, wyciągnął rewolwer i zagroził jej. Ona spojrzała oschle na broń, i pewna
swojej absolutnej uczciwości, przemówiła swoim silnie spolszczonym niemieckim:
– Ich nicht Ziege, keine Angst. Einmal geboren, einmal gestorben! (Nie jestem oszustką, nie
boję się. Raz matka rodziła, raz przyjdzie umierać.)
Mężczyzna z bronią powiedział:
– Siehst du? Das ist Pole! (Widzisz? To jest polski!)
„Pole” to termin pochodzący z greki i wywodzący się od Polan, osób uprawiających
ziemię. Szukali więc Teresy, która władała niemieckim i polskim, ale nie zdołali jej odnaleźć.
Rzeczywiście, kiedy Teresa zobaczyła broń, wyszła powolutku z pokoju i poszła szukać
pomocy. Kiedy zdali sobie sprawę z jej nieobecności, Frau Siewert ostrzegła mężczyzn przed
tą dziewczyną:
– Sie ist sehr raffiniert. (Ona jest bardzo sprytna.)
Mężczyźni poczuli się zaniepokojeni myślą, że Teresa mogła kogoś powiadomić.
Rozkazali więc, aby wszyscy weszli do ciężarówki, która miała ich zabrać do Drezna
i zarządzili wyjazd. Za Teresą wysłano mężczyzn na motocyklach. Ta zdecydowała się pójść
do Kwatery Głównej w Badenweiler, gdzie służbę sprawował Mikołaj, rosyjski żołnierz, jej
przyjaciel. Szła z daleka od drogi, chowając się za krzakami i innymi obiektami, ponieważ
wiedziała, że będzie śledzona. Nie zdziwiła się, kiedy zdała sobie sprawę ze zbliżających się
motocykli, wysłanych przez niemieckich cywili. A więc już zauważono jej nieobecność na
stacji. Kwatera Główna była oddalona o jakieś 6 kilometrów, ale Teresie odległość wydawała
się o wiele większa, jako że musiała przemieszczać się schylona i tylko w bezpiecznych
momentach.
– Mikołaj! Mikołaj! - krzyczała, kiedy dotarła do Kwatery Głównej.
Żołnierze, którzy byli na zewnątrz, szybko poznali jej głos i zawołał Mikołaja.
– Chcą zabić mamusię. Chcą zabić mamusię! – powiedziała wyczerpana.
Mikołaj szybko zamienił kilka słów z kolegami i , chwytając ją za rękę, zabrał na swój
motocykl. W mgnieniu oka wyruszyli w kierunku stacji. Widząc, że jej bliscy byli już
bezpieczni w ciężarówce, Teresa doniosła na Frau Siewert, informując Mikołaja o owocach
31 | S t r o n a
i artykułach żywnościowych, które ona i reszta osób chowali w bramie fabryki. Chodziło
o nielegalny skład pożywienia. W pewnym sensie Teresa się mściła. Jako że nie było więcej
nikogo z rodziny na stacji, a Mikołaj odbywał służbę w Kwaterze Głównej, jego przełożony
wyznaczył drugiego żołnierza, który miał odszukać rodzinę Teresy na drodze do Drezna.
Żołnierz ten i Teresa ruszyli więc na motocyklu w tamtym kierunku. Kiedy znaleźli francuską
wojskową ciężarówkę, rosyjski żołnierz wydał rozkaz zatrzymania i wyjaśnił sytuację.
Rzeczywiście była to ciężarówka, która przewoziła Wandę, Helenę i wszystkich jej
krewnych. Wszyscy drżeli z radości znowu widząc Teresę! Oddawszy dziewczynę w ręce
Heleny, zatrąbił po raz ostatni, jeszcze raz skinął im i powrócił do Kwatery Głównej
w Badenweiler. Rodzina modliła się z wdzięcznością za odwagę tego przyjacielskiego
żołnierza. Interesujące było to, że uratował ich Rosjanin. Rosyjski żołnierz obronił ich przed
Niemcami. Na wojnie wszystko jest możliwe. Absurdy, które wojna narzuca niewinnym.
Teresa pozwoliła, aby ukradkiem po jej policzku spłynęła łza. Jej przyjaciel został w tyle.
Zresztą, któregoś dnia Mikołaj poprosił Helenę o jej rękę, a ta odpowiedziała:
– Chyba żartujesz! Ona jest dopiero dwunastoletnim dzieckiem!
Na co Mikołaj odparł:
– Może dla pani tak, ale dla mnie ona nie jest dzieckiem.
Jednakże na tym rozmowa się zakończyła. Pozostało tylko pożegnać się. Powtórzyła
się znana historia: jedno wyjeżdża, drugie pozostaje.
Rozdział IV – Niemcy: na terenie francuskiej okupacji
Drezno i Strasbourg – kontrast.
Drezno było kompletnie zrujnowane. Mówiło się, że w Dreźnie ludzie ginęli jak
muchy. Tam rodzina Neuwiem i rodzina Wandy zostały umieszczone w lokalu wojskowym
oraz otrzymały jedzenie i pościel. Następnego dnia kontynuowały podróż przez Strasbourg do
Paryża w lepiej wyposażonej i bardziej komfortowej ciężarówce. To była najkrótsza droga.
Wysiadłszy w Strasbourgu, odetchnęli z ulgą i przespacerowali się przez miasto.
Towarzyszyło im uczucie wolności. Po prostu oddychali wolnością! Imponujący widok
Katedry w Strasbourgu, nietkniętej przez wojnę, przyciągał wzrok. Wchodząc głównymi
drzwiami i widząc ją oświetloną przez promienie słońca, wpadające przez kolorowe witraże,
Janka poczuła się otulona przez jakieś gościnne ciepło, niewidzialną dłoń. Jakieś święte
32 | S t r o n a
uczucie opanowało jej duszę. Mogła tylko dziękować. Dziękować za życie i bliskich. Zostali
ocaleni! Niech Bóg chroni jej ojca! Gdziekolwiek jest.
W tamtych dniach, Gustaw zaprowadził Helenę do koszar, gdzie zgromadziły się
osoby wywiezione kiedyś do pracy w Niemczech. Ten moment był niezwykle ważny dla
życia rodziny Neuwiem. A to dlatego, że Gustaw zarejestrował ich u władz francuskich jako
„Polaków szukających możliwości powrotu do Polski”. Jeden z Francuzów poświadczył
narodowość Polaków, z którymi mieszkał. Podróż Gustawa i Wandy do Paryża miała odbyć
się następnego dnia. Ponownie umieszczono ich w lokalach wojskowych, gwarantując im
wyżywienie. Stanowiło to jedyną praktyczną formę zakwaterowania uchodźców. Gustaw
odbył poważną rozmowę z Heleną, w końcu była już najwyższa pora, aby wyjechać z Wandą
oraz jej siostrą i córką do Paryża. Jako że istniała możliwość, że Rudolf żyje, Helena i Gustaw
zerwali „zaręczyny”, które odbyły się, by mogli przenieść się z terenu rosyjskiej okupacji. Nie
było już konieczności, by Helena kontynuowała całą tę farsę z planowanym małżeństwem.
Następnego dnia Wanda i Helena obejmowały się przez długi czas, śmiejąc się
i płacząc jednocześnie, szczęśliwe, że los tak długo był im życzliwy, ale smutne z powodu
rozstania. Może zobaczą się jeszcze pewnego dnia? Helena uścisnęła Gustawa, co było
znakiem wdzięczności za okazaną pomoc. Wszyscy się pożegnali. Elżbieta i Bärbel biegały,
ściskając każdego członka rodziny Neuwiem, który jeszcze pozostał. Wśród ich łkania
i uśmiechów, czworo przyjaciół wyjechało w kierunku Paryża, do swojego nowego
małżeństwa i nowego życia. Oni byli już uratowani!
Wracając do rutyny ucieczki, Helena bez przerwy przypominała swoim dzieciom,
żeby od tej pory mówiły już tylko po polsku, bo jeżeli żołnierze zorientowaliby się, że rodzina
mówi po niemiecku lub ma podwójne obywatelstwo, oraz że dysponują zarówno
dokumentami polskimi, jak i niemieckimi, na pewno zostaliby wzięci za Niemców i straciliby
możliwość zorganizowania sobie tam życia. Helena poświęcała dużo uwagi dokumentom.
A te były ukryte w butach Adolfa.
Kolejna ucieczka: Offenburg
W Strasbourgu pozostali z innymi obcokrajowcami jeszcze tylko kilka dni. Helena
wraz z dziećmi kontynuowała drogę ze Strasbourga do Offenburga, miasta położonego
niedaleko, jeszcze na terytorium Niemiec, choć należącego do części francuskiej.
W kwaterach wojskowych w Offenburgu uciekinierzy otrzymywali jedzenie i odzież. Po
wojnie niemieccy żołnierze zostawili te mieszkania puste, pozwalając by obcokrajowcy
33 | S t r o n a
uciekający przed wojną znaleźli tam schronienie. Podczas wojny kwatery te gościły więźniów
z innym państw, których nakłaniano do robót przymusowych, innymi słowy, prac
ochotniczych i nie płatnych.
Dzieci znów zaczęły uczęszczać do szkoły. Tym razem była to szkoła polska,
utworzona na terytorium niemieckim, lecz pod kontrolą Francji, ponieważ znajdowała się
w strefie jej okupacji. Taki był okres powojenny. Szkoły tworzono szybko w hotelach,
restauracjach czy kwaterach, a do nauczania dzieci zatrudniano nauczycieli różnych
narodowości. Janka nie traciła czasu i bezzwłocznie wróciła do szkoły. Pamięta z niej
podwórko w centrum budynku, gdzie grano w piłkę. Wszystkie dzieci, łącznie
z dziewczynkami, grały w piłkę na tym centralnym placu.
Rodzina mieszkała w Offenburgu do połowy roku 1946. Mieszkańcy pragnęli
pozostać tam dłużej, gdyż nie brakowało im ubrań ani jedzenia. Po wielu ucieczkach,
w końcu nadszedł czas spokoju i odprężenia dla Heleny i jej sześciorga dzieci.
Nie można powiedzieć, że Janka była dzieckiem, czy nastolatką źle się sprawującą.
Faktem jest, że ona i jej siostra były kimś w rodzaju „diabła w spódnicy”, ale ta cecha
zagwarantowała im spokojne życie i uczyła praktycznego myślenia. Tak więc któregoś dnia
obserwowały, jak wyprowadzano okupantów z innego mieszkania z tych samych kwater,
w których mieszkały. Kilka godzin później żołnierze rozpylili w opuszczonym mieszkaniu
środek owadobójczy DDT. Z detergentu utworzyła się gęsta chmura, która bezlitośnie
rozprzestrzeniała się po wszystkich zakamarkach i osadzała na każdym centymetrze
kwadratowym pokojów. Obie dziewczynki czekały ukradkiem aż żołnierze opuszczą
mieszkanie i sprytnie skorzystały z tego, wchodząc w chmurę DDT z nadzieją, że pozbędą się
w ten sposób znienawidzonych wszy. Ich zamiar się powiódł!
Przerażająca rzeczywistość
Koszary w Offenburgu składały się z kilku bloków, które pełniły funkcję kwater dla
wielu Polaków. Wśród nich była także liczna grupa osób więzionych wcześniej w obozach
koncentracyjnych. Te osoby były dla rodziny Neuwiem przykładem okrucieństwa i przemocy
stosowanej tam wobec ludzkości. Dowiedzieli się, że wszyscy więźniowie w tych obozach
musieli nosić oznaczenia identyfikujące ich pochodzenie. Symbolem, który identyfikował
Polaków była litera „P”, tym który oznaczał Żydów była sześcioramienna gwiazda Dawida,
zaś wyznacznikiem identyfikującym świadków Jehowy był fioletowy trójkąt. Zdjęcia obozów
koncentracyjnych przechodziły z rąk do rąk w trakcie rozmów. Zdjęcia zrobione przez
34 | S t r o n a
Amerykanów. Zdjęcia świadczyły o tym, co wydarzyło się w obozach. Współżycie z tymi,
którzy przeżyli pobyt tam, nie było łatwe dla uchodźców. Czasami nie wiedziano jak z nimi
postępować, gdyż byli bardzo wrażliwi i pełni urazów. Kiedy opowiadali swoje historie,
ludzie zatrzymywali się i słuchali z uwagą. Nie zadawali jednak pytań, ani nie prowokowali
rozmów dotyczących tego, czego się dowiedzieli. Emocje były silne, a ogólne wzruszenie
bardzo trudne do opanowania. Między uchodźcami z Offenburga a tymi, którzy przeżyli
pobyt w obozach dało się odczuć widocznego ducha solidarności, starano się nie
uzewnętrzniać swoich cierpień. W złagodzeniu bólu pomagały inscenizacje małych sztuk
teatralnych, drobne występy muzyczne i taneczne. Wszystko to było rodzajem terapii.
Pewnego dnia Janka obudziła się zaniepokojona. Usłyszała hałas, rozmowę, która
toczyła się pomiędzy kilkoma kobietami siedzącymi na łóżkach i czekającymi aż deszcz
przestanie padać. Czasem zmieniały one ton głosu, czasem któraś zapłakała. Janka została
w łóżku trochę dłużej ze względu na deszcz, przetarła oczy, przekręciła się pod narzutą i jako
że nie mogła już usnąć, skupiła się na ich paplaninie. W miarę jak rozmowa się rozwijała,
dziewczyna kuliła się coraz bardziej i bardziej pod przykryciem. Nie mogła uwierzyć w to, co
słyszała… nie chciała uwierzyć… Hitler był dobrym człowiekiem, nie był zepsuty… Ona
nigdy nie była pewna dlaczego wybuchła wojna, ale wiedziała, że Hitler był dobry. To, co
opowiadały kobiety nie mogło być prawdą! Świat był dobry, ludzie byli dobrzy! Janka
wierzyła w ten świat, ufała tym ludziom! Nie mogła w nich zwątpić! To te kobiety były
okrutne… Nagle mężczyzna, wchodząc do środka cały przemoczony od deszczu, przerwał tę
rozmowę i potwierdził Jance wszystko, co zostało powiedziane. Mężczyzna ograniczył się do
streszczenia swojej historii. Janka zbladła, poczuła ucisk w żołądku, skręciła się i wydała
z siebie zduszony krzyk. Nikt jej nie usłyszał. Podniosła się odrobinę by lepiej słyszeć historię
mężczyzny: był on jednym z polskich uchodźców, który, tak jak inni, przez długie lata
pracował w Niemczech, nie otrzymawszy za to ani grosza.
Po przeprowadzce na teren francuski otrzymał płatną pracę i nawet stać go było, aby
codziennie dojeżdżać do niej tramwajem. Pewnego dnia, w drodze do domu, w jednym z tych
tramwajów, pewna Niemka zgubiła Pfenninga, niemiecką monetę, i niezwłocznie zaczęła jej
szukać. Pfenning był setną częścią marki, tak więc nie miał większej wartości. Polak,
skruszony i pełen lęków związanych z latami spędzonymi w niewoli, wyciągnął z kieszeni
banknot dziesięciomarkowy i podpalił go zapałką. Zabezpieczył płomień na pewnej
wysokości nad ziemią, żeby pomóc Niemce w poszukiwaniach jej Pfenninga. Osobiście
dziewczyna nie miała nic wspólnego z nieszczęściem, jakie spotkało Polaka i nie wiedziała
nic o jego cierpieniu. Ale była Niemką. To mu wystarczało.
35 | S t r o n a
Janka słuchała tej historii z wytrzeszczonymi oczami. Nawet nie wiedziała, że od tego
momentu na zawsze zostanie zachwiane jej zaufanie do ludzi. Nie wiedziała też, że jej wizja
świata straci wszelkie kolory i złudzenia. Zostanie pozbawiona dziecięcej magii. Janka
niespodziewanie i brutalnie wkroczyła w dorosły świat, w świat rozczarowań, zepsucia,
ambicji i przestępczości. Dziewczyna czuła się zagubiona… opuszczona… Wybiegła
z mieszkania i schroniła się daleko w zaroślach. Tam płakała prawie do południa, nie
zważając na deszcz.
Müllheim – ponowna ucieczka
Jakiś czas później francuscy oficerowie dostali rozkazy, aby opróżnić kwatery
w Offenburgu. Miały być one przeznaczone dla francuskich żołnierzy. Dlatego też ogłoszono,
że szuka się chętnych do przeprowadzki do Müllheim. Jednak jako że dobrze im się tam żyło,
nikt się nie zgłosił, bo nikt nie chciał opuszczać Offenburga. Pewnego dnia, budząc się,
uchodźcy stanęli wobec faktu, że ich bloki mieszkaniowe zostały otoczone przez żołnierzy,
którzy kazali wszystkim ewakuować się z pomieszczeń i wsiąść do czekających na nich
ciężarówek. Byli bezradni i przerażeni. Helena, zagubiona, wyszła przed drzwi – chciała się
dowiedzieć dokąd ich zabierali. Jeden z jej przyjaciół, zwracając się do żołnierza z tym
pytaniem, został przez niego niemal zaatakowany i kazano mu się zamknąć. Mężczyzna
ucichł, obawiając się, że może dojść do czegoś gorszego.
Janka, widząc tę scenę, przypomniała sobie opowieść o pewnym więźniu obozu
koncentracyjnego, który tak długo znosił cięgi, aż zemdlał i zmarł. Takie wiadomości
i historie krążyły po mieszkaniach, po schroniskach, za sprawą rozdawanych tam broszurek.
Janka uwielbiała czytać, a opowieści i zeznania zawarte w broszurkach były dla niej
potwierdzeniem tego, co słyszała w mieszkaniach.
Tak więc rodzina Neuwiem została umieszczona w ciężarówce, która przejechała
następnie przez bramę wyjazdową. Znajdujący się w niej obcokrajowcy, wyglądając na
zewnątrz, widzieli jak uchodźcy, którzy pozostali jeszcze w mieszkaniach, rozwieszali na
zewnętrznych ścianach budynków szarfy z napisem Auschwitz, Dachau, Treblinka oraz
nazwami innych obozów koncentracyjnych! Robili to w akcie zemsty za to, że byli
ewakuowani w sposób barbarzyński, wbrew ich woli. Ciężarówki, obojętne na to, podążały
do koszar w Müllheim, które także znajdowało się na obszarze wpływów francuskich. Te
kwatery dysponowały zawsze świetnymi mieszkaniami i dobrym jedzeniem dla uchodźców.
Byleby to nie byli Niemcy. W żadnym wypadku.
36 | S t r o n a
Schwenningen
Kiedy ulokowali się w mieszkaniach w Müllheim, dzieci powróciły do polskiej
szkoły. Oprócz zajęć lekcyjnych, Janka, Teresa i Jerzy zapisali się również do harcerstwa.
W polskiej szkole ich imiona pisano w ten sposób: Jerzy, Teresa, Janina i Marek. Kiedy
uczęszczali do szkoły niemieckiej, mimo że było to na terytorium Polski, ich imiona pisano
tak: George (Jerzy), Therese (Teresa) i Johanne (Janka). W Niemczech Janka skończyła drugą
i trzecią klasę z dobrymi wynikami. Tak dobrymi, że nauczyciele uznali, iż powinna pójść
prosto do gimnazjum, omijając czwartą klasę. W Müllheim nie było gimnazjum.
Dziesięcioletnią Jankę skierowano do półinternatu w Schwenningen. Została zakwaterowana
razem z innymi dziewczętami w hoteliku o nazwie Neckarursprung. Polska szkoła mieściła
się w odnowionej restauracji całkiem niedaleko hotelu. Nazwa widniała dyskretnie na
przedniej ścianie, nad wielkimi drzwiami wejściowymi: Polskie Gimnazjum i Liceum
Ogólnokształcące w Schweningen – Neckar.
Posiłki były podawane w Hotelu Neckarursprung albo w Hotelu Walddorf, który
znajdował się w okolicy, i w którym mieszkali chłopcy. Z Müllheim przyjechało kilku
chłopców, aby uczyć się w Schwenningen, ale bracia Janki, Adolf i Marek, kontynuowali
naukę w niemieckiej szkole w Niederrimsingen. Dni nauki były wspaniałe i wesołe. W tej
szkole Janka miała lekcje francuskiego z profesor Martą Korczynką, która bardzo lubiła
odpytywać z odmiany czasowników. Dla młodej uczennicy ranne wstawanie
i przygotowywanie się do szkoły nie stanowiły żadnego problemu. Janka budziła się sama,
a czasem ze snu wyrywał ją okrzyki dziewcząt, które spały z nią w pokoju. Po obiedzie każda
szła do siebie, aby odpocząć. Wreszcie po południu wracały na stołówkę, gdzie odbywały się
lekcje gimnastyki. W Walddorf preferowano, aby chłopcy mieli gimnastykę, podczas gdy
w Neckarursprung dziewczęta miały zajęcia z „plastyki” lub tańca i wychowania fizycznego.
Po gimnastyce wracały do swoich pokoi, żeby odrobić lekcje. Chłopcy i dziewczęta od czasu
do czasu spotykali się w Hotelu Walddorf, aby pogawędzić.
Janka nie traciła czasu i od razu zaprzyjaźniła się z innymi dziewczętami, które były
trochę starsze, bo przeważnie miały nieco ponad piętnaście lat. Mimo, że chudziutka
i najmniejsza, bardzo dobrze się ze wszystkimi dogadywała. Koleżanki pochodziły ze
wszystkich stron Niemiec, chociaż łączyła je polska narodowość. Były w wieku
młodzieńczym – krytycznej fazie życia, w której młody człowiek z czasem staje się
buntownikiem, sprzeciwiającym się wszystkiemu i wszystkim. Niektóre ogarnęła żądza
37 | S t r o n a
przygód, w które wciągały resztę koleżanek. Jedną z nich było wyjście z Hotelu
Neckarursprung i kradzież garstki kwiatków ze skalniaków z okolicznych domów.
Powróciwszy do hotelu, ułożyły je w wazonie i stworzyły najpiękniejszy bukiet na świecie!
Postawiły go na środku stołu, kiedy ni stąd ni zowąd bukiet zaczął się ruszać i wypełzł
z niego… wąż! Podniósł się wielki krzyk! Przerażone tym stworzeniem, z wrzaskiem
rozbiegły się na wszystkie strony. Pewien pan, który był akurat w domu, chwycił kija
i szturchnął węża, unieruchamiając go. Awanturnicze łowczynie kwiatów uspokoiły się, ale
postanowiły nigdy więcej ich nie kraść!
Janka przeżyła jeszcze jeden horror związany z tym strasznym gadem, kiedy to
pewnego dnia, wracając ze szkoły, zerwała trzcinę z pobocza drogi i zaczęła przygryzać
łodygę, nie zdając sobie sprawy, że wąż wyślizgnął się z kępy trzcin i podążał za nią. Janka
usłyszała za sobą syk, odwróciła się i podskoczyła ze strachu. Chwyciła kij, który leżał na
poboczu drogi i przecięła węża na pół.
Czasem przyglądała się dziewczętom rozmawiającym o sprawach, których nie była
w stanie zrozumieć, i zadawała sobie pytanie, jak mogły tak dobrze się bawić, rozmawiając
o chłopcach z miasta albo o kinowych historiach. Tak w ogóle to one bardzo lubiły kino. Jako
że nie miały zezwolenia na wychodzenie w nocy, uciekały przez okno hotelowej stołówki, nie
zatrzaskując go. Drzwi także były do tego przystosowane, ponieważ w górnej części
posiadały okna, które się otwierały, więc czasami dziewczęta pozostawiały je uchylone,
ułatwiając sobie tym samym wejście do środka. Owszem, zdarzało się to od czasu do czasu,
ale nigdy nie zostały nakryte. Wystarczyło zachować ciszę podczas tej przygody, a to
dziewczęta potrafiły bardzo dobrze! Jako że zarówno parkiet jak i drabina były wykonane
z drewna, właściciele budynku najprawdopodobniej słyszeli nocne wypady frywolnych
dziewcząt, ale rozumieli ich młody wiek.
„Znowu idą”
„Oj, daj spokój”
Innym razem zdarzyło się, że nocą wpuściły dwóch chłopców, aby się uczyć.
Podniosła się wrzawa, najwidoczniej właściciele usłyszeli coś dziwnego w Neckarursprung
i ktoś wezwał dyrektora szkoły. Kiedy ten wkroczył do pokoi, chłopcy dobrze się ukryli i nie
znaleziono ich. W szkole nie wspomniano o tej sprawie. Kompletna cisza. Ale one już nigdy
nie zaprosiły chłopców do pokoi!
Kiedy więc zbierały się aby porozmawiać, w pokoju jednej czy drugiej, Janka
dołączała do nich, ale nigdy nie udzielała się zbytnio w dyskusjach. Wolała rozmawiać na
tematy szkolne i lekcyjne. Jako że nie uczyła się w czwartej klasie, jej pierwszy gimnazjalny
38 | S t r o n a
rok w nowej szkole był bardzo trudny. Ale przez ten czas dawała z siebie wszystko. Jednak
nie mogła nie słuchać o przygodach i nieszczęściach opowiadanych przez dziewczęta. Każda
z nich chciała opowiedzieć o jakiejś niespełnionej namiętności albo potajemnej miłostce.
Albo któraś otrzymała listy od kogoś z daleka, również zakochanego. Czasem coś ciekawego
działo się w klasie i nie można było o tym nie wspomnieć! Takie są właśnie sprawy
młodzieży, sprawy kogoś, kto właśnie poznaje życie, poznaje tajemnice miłości i namiętności.
Kiedy rozmowa stawała się zbyt nudna, Janka brała garść swoich brudnych ubrań
i szła uprać je do wielkich pomieszczeń służbowych hotelu. Każda z dziewcząt prała swoje
ubrania, a także zbierała je i prasowała żelazkiem, które było już wtedy elektryczne. Żelazko
na duszę poszło w odstawkę. Dziewczęta otrzymywały również mydło i wszystko to, co
niezbędne do czyszczenia ubrań. Te najstarsze dostawały również podpaski, w tamtych
czasach jeszcze wykonane z płótna. Wszystkie te rzeczy były rozdawane w szkole.
Otrzymywały również indywidualną zapomogę, tak zwane Kopfgeld. Dostawały wszystko,
czego było im trzeba.
Zarówno zakwaterowanie, jak jedzenie i szkoła były finansowane przez rząd
francuski. Istniało również YMCA (Young Men Christian Association) i YWKA
(Young Women Christian Association), organizacje północnoamerykańskie, które wysyłały
ubrania i inne formy pomocy dla potrzebujących. Helena otrzymała od nich odzież
w Müllheim. Co do służby zdrowia, to przewidywała opiekę szpitalną, lekarską
i dentystyczną. Wszystko było nieskazitelnie czyste i uporządkowane, systematyczne
i zorganizowane. Wszystko funkcjonowało bez zarzutu. Istota ludzka jest czymś niepojętym,
ponieważ bezlitośnie zabija, a potem, za pomocą środków materialnych, stara się
zrekompensować wyrządzone szkody.
Rada matki
Helena była matką świadomą swojego dramatu. Jej wiara w ludzi za bardzo została już
zachwiana. Denerwowały ją dzieci, czasem denerwowała nawet samą siebie. Próbowała
zachować zimną krew, zimno kalkulowała, ale kończyła potykając się o własne emocje.
Ciągle doświadczała kruchości życia. Dlatego nie przestawała powtarzać dzieciom, by
uważały na osoby, które się do nich zbliżają, żeby nie były głupie i nie dały się zwieść ich
pozornie uprzejmym i słodkim słowom. A tak naprawdę złośliwym! Ostrzegała swoje córki,
dwie nastolatki, by podwójnie uważały, zwłaszcza gdy próbował się do nich zbliżyć jakiś
mężczyzna.
39 | S t r o n a
– Nie bądźcie głuptasami, nie dajcie się zwieść milutkim nagabywaniom. Jeśli zajdzie taka
potrzeba to biegnijcie, uciekajcie… Dziś jestem z wami, ale nie wiem, czy nie umrę i nie
zostawię was, małych i samotnych. Dlatego musicie nauczyć się same na siebie uważać.
Każdy musi umieć o siebie zadbać…
Czasami męczące było słuchanie matki, poruszającej ciągle ten sam problem. Ale
Janka jej ufała. Wierzyła jej naukom i starała się wcielać je w życie. A sposobności do tego
jej nie brakowało. Pewnego razu starszy mężczyzna, wysoki i szczupły, będący w mieście
przejazdem, zakwaterował się w jednym z pokojów Neckaursprung.
Janka szybko zauważyła obecność tego dziwnego człowieka, w końcu znała
wszystkich gości. A ten mężczyzna także szybko zwrócił uwagę na małą Jankę. Nie zwlekał
długo z pytaniem, czy lubi czekoladę. Dziewczyna, która właśnie wróciła ze szkoły,
odpowiedziała twierdząco i była zaskoczona, gdy trochę później mężczyzna zagadnął ją na
korytarzu i zaprosił do swojego pokoju. Chciał dać jej czekoladę. Janka weszła i siadła na
wskazanym przez niego łóżku. Mężczyzna powiedział jej, że czekoladki są w szafce. Kiedy
dziewczyna usiadła, dotknął jej spódnicy i podniósł ją trochę. Janka zrozumiała jego intencje.
W ułamku sekundy przypomniała sobie matkę, chciała ją wezwać, chciała krzyczeć
najgłośniej jak mogła... ale spytała tylko:
– Proszę pana, czy nie miał mi pan dać czekolady?
– Ach tak! – mężczyzna wstał i podszedł do szafki.
Właśnie o to Jance chodziło: wykorzystała moment, gdy skierował się w stronę szafki,
wstała nagle i wybiegła z pokoju. Schroniła się w sypialni, blisko swoich koleżanek. Ale
milczała. Nie potrafiła opowiedzieć, co się jej przydarzyło. Była szczęśliwa, że udało jej się
wymknąć. Następnego ranka, bardzo wcześnie, mężczyzna wyjechał w dalszą podróż, i Janka
już nigdy więcej go nie zobaczyła.
Wieści o Rudolfie
Pewnego dnia 1947 roku, po lekcjach, gdy przygotowywano obiad, Janka otrzymała
od matki list z wiadomością, że jej ojciec żyje. Bardzo się ucieszyła, a jednocześnie
wydawało jej się całkiem naturalne, że tak się stało. W snach, z głębokim przekonaniem
wyobrażała sobie ten powrót. To o to modliła się tak gorliwie w Wünschendorfie. Od tej
wiadomości do spotkania z ojcem minęło jednak trochę czasu. Schwenningen, gdzie
mieszkała Janka i Müllheim, gdzie mieszkała jej matka, były dość odległe.
40 | S t r o n a
Jednak wyobrażała sobie to ponowne spotkanie za każdym razem, gdy pogrążała się
w marzeniach i kiedy zasypiała. Boże Narodzenie nadeszło dość szybko. Obiecała sobie, że
będzie się uczyć, zda wszystkie egzaminy i wróci do domu na Święta. I tak też było: w końcu
ponownie spotkała tatę w dzień Bożego Narodzenia! Wszystko odbyło się bardzo naturalnie,
z radością i w wielkiej euforii. Janka żyła na wojnie odkąd miała trzy lata i wchodziła
w dorosłe życie widząc, słysząc i czując na własnej skórze żar tej wojny. Nigdy nie dowie się,
jak to jest żyć bez wojny. Wojna była absurdalną częścią jej życia, a jej życie było przez tę
wojnę absurdalnie dyktowane. Mimo to mówiono jej, że gdy będzie się modlić z całego serca,
naprawdę, z siłą i wiarą, to jej modlitwy zostaną wysłuchane. I dlatego, chociaż modliła się
i śniła, każdy powód do szczęścia był bardzo prosty. Kto wie, ile potrwa.
Rudolf, gdy dotarł do Müllheim i spotkał swoją żonę i dzieci, podjął decyzję
o kolejnej zmianie. Zabrał całą rodzinę do Niederrimsingen, gdzie dzieci zaczęły uczęszczać
do szkoły niemieckiej, ponieważ gdyby mieli pozostać w Niemczech, wszyscy musieliby
porozumiewać się po niemiecku. Teresa i Jerzy, gdy jeszcze mieszkali w Müllheim z Heleną,
chodzili do szkoły handlowej we Freiburgu. Żeby móc studiować w tym mieście, wynajęli
dom i przyjęli jako lokatora Władka, ich znajomego, który miał pomóc w opłacaniu czynszu.
Nowe cele: Niederrimsingen
Czas studiów we Freiburgu był korzystny. Teresie, Jerzemu i Władkowi żyło się
dobrze, nie tylko w szkole, ale także w wynajętym mieszkaniu. W jeden z weekendów Janka
pojechała do Freiburga, by odwiedzić rodzeństwo i Władka. Wyszli na spacer po placu
miejskim. W pewnym momencie Władek nie mógł się już powstrzymać i wyznał, że zakochał
się w Teresie. Chciał się z nią ożenić. Ta wiadomość doszła do Rudolfa, który od razu się
temu sprzeciwił z powodu młodego wieku Teresy. Był to jeszcze jeden powód, żeby zabrać
dzieci do Niederrimsingen, razem z Teresą i Jerzym. Wprawdzie zalotów nie było, bo Teresa
była oburzona postawą Władka w stosunku do Jerzego, pewnego dnia, gdy tamten był głodny
a Teresy nie było w domu. Władek po prostu odmówił podania koledze jedzenia. Teresie nie
podobało się to, co zrobił i odrzuciła jego zaloty. To ona gotowała w domu we Freiburgu dla
ich trójki. W okresie, kiedy tam mieszkali, poza tym, że chodzili do szkoły handlowej, Teresa
i Jerzy pracowali. Po przeprowadzce do Niederrimsingen, rodzeństwo i Helena wracali do
Freiburga autobusem, aby dostać jedzenie w punktach, gdzie je rozdawano. Czasami
dostawali masło, które zaraz sprzedawali w restauracji we Freiburgu. W nowym mieście
Helena znalazła pracę w fabryce zabawek – Warestatt, i w taki sposób przyczyniała się do
41 | S t r o n a
utrzymania mieszkania. Kiedy była jeszcze panną i mieszkała z rodzicami w Polsce,
pracowała jako Hausfrau, czyli służąca u pewnej rodziny, ale nie spodobała jej się ta praca.
Szukała więc w Warszawie kogoś, kto nauczy ją szyć, aby nie być znów służącą. Dobrze się
tego nauczyła się i zajmowała się tym przez całe życie.
Rudolf i Helena próbowali zorganizować sobie życie w Niederrimsingen najlepiej jak
mogli. W mieście było wiele sklepów, które oferowały mnóstwo przedmiotów i rękodzieł
wykonywanych przez gospodynie. Helena potrafiła starannie i gustownie robić na drutach
i szydełkować. Zresztą, dom rodziny Neuwiem był jedynym, który miał zasłony, zrobione
właśnie na szydełku.
Jeśli chodzi o rodzinę, to część dzieci chodziło do szkoły niemieckiej, a część do
polskiej. Choć wiadomo było, że są Polakami, to osiedlili się na ziemiach niemieckich i teraz
płacili także za wynajem.
Wszystko szło dobrze, ale dało się słyszeć szepty o możliwości ponownego wybuchu
wojny. Podejrzewali, że nie będą mogli długo pozostać w tym mieście. Zresztą, w Niemczech
też nie mogli pozostać na długo. Powrót do Polski i znoszenie komunizm było nie do
pomyślenia. Rodzina Neuwiem potrzebowała jakiegoś stałego miejsca zamieszkania, by dalej
żyć. Byli już zmęczeni życiem w atmosferze wojny.
Tymczasem pewna grupa kobiet poprosiła Helenę, aby została nauczycielką śpiewu,
ponieważ miała w zwyczaju wplatać piosenki i melodie do swojej domowej pracy. Miała
doskonały słuch i śpiewała dobrze. Dzieci też ją do tego zachęcały, lecz ona odpowiedziała
tylko:
– Nie, ponieważ nie chcę, żeby moje dzieci się za mnie wstydziły.
Helena nie miała dobrego wykształcenia, nie pisała też sprawnie i uważała, że zawód
śpiewaczki czy nauczycielki śpiewu nie jest zbyt godnym zajęciem.
Rozłąka
Przed przeprowadzką rodziny Neuwiem z Müllheim do Niederrimsingen, Janka
jeździła pociągiem w odwiedziny do matki i rodzeństwa, aby spędzić z nimi święta wolne od
nauki. Zawsze samotnie odbywała swe podróże. Jechała pociągiem z Schweinningen do
Villlingen, gdzie przesiadała się do pociągu do Offenburga, a z Offenburga kontynuowała
podróż do Freiburga. W tym mieście nocowała, ponieważ miała tam darmowe
zakwaterowanie na stacji kolejowej (Bahnhof). Następnego dnia we Freiburgu wsiadała
w inny pociąg i jechała spotkać się z rodziną w Müllheim. W domu, w czasie owych świąt
42 | S t r o n a
i wakacji, odwiedzała swoją dawna koleżankę Lolę – niewielką lalkę, jedyną, którą schowaną
w plecaku przywiozła ze sobą z Polski.
Po przeprowadzce rodziny do Niederrimsingen podróże Janki zmieniły nieco
kierunek, gdyż do tego miasta jeździł tylko jeden pociąg osobowy rano i jeden wieczorem.
Jeśli zbyt późno docierała do Freiburga i spóźniała się na pociąg, musiała iść na piechotę
20 kilometrów, aż do Niederrimsingen, gdzie w małym mieszkanku w domu Prefekta Otto
Fishera, przebywała obecnie jej rodzina.
Schweinningen, Offenburg i Müllheim, patrząc na mapę, tworzyły pewnego rodzaju
dziwny trójkąt. Ale jej droga do domu musiała być właśnie taka, ze względu na
Hirschensprung i Teufelschlucht, geograficzne przeszkody, które nie pozwalały skrócić drogi.
Za podróże Janki płaciła matka. Na pozostałe wydatki dziewczyna otrzymywała pieniądze ze
szkoły.
Pod koniec roku Janka i dziewczęta ze szkoły w Schwenningen umówiły się, że
spotkają się by wspólnie uczcić Sylwestra. Miało się to odbyć w szkole. Janka wypełniła
swoją część umowy i pod koniec grudnia udała się do szkoły. Zabrała ze sobą na spotkanie
owoce: jabłka, czarne śliwki, krótko mówiąc pełen kosz. Wszystko skończyło się tym, że
wróciła do domu zawiedziona, gdyż zaledwie dwie młode sieroty w wieku osiemnastu
i dwudziestu lat dotrzymały umowy. Janka zostawiła im kilka owoców, resztę zjadła i wróciła
do domu.
„Niemcy to baryłka prochu”
Rudolf od czasu do czasu jeździł do Freiburga, gdzie otrzymywał informacje na temat
innych miast i krajów, aby obrać nowe miejsce zamieszkania. Niederrimisingen zostało
wybrane przez Rudolfa, aby oddalić się od innych obcokrajowców. Tym sposobem byli tam
jedynymi Polakami. Nikt nie naciskał, żeby wyjeżdżać, ale było wiadomo, że prędzej czy
później do tego dojdzie. Rudolf i Helena nie chcieli wracać do Polski. Nie chcieli również
zostać w Niemczech. Rudolf powtarzał niezłomnie: „Niemcy to baryłka prochu i w każdej
chwili mogą rozpocząć wojnę”. Nie było poczucia bezpieczeństwa. Nie było poczucia
zaufania. Nawet urzędnicy, którzy tworzyli podwaliny tego, co miało być początkiem nowych
Niemiec, nie wiedzieli, czy ich polityczne starania dadzą rezultat. W tym okresie, w czasie
intensywnych rozmów, małżeństwo zdecydowało przeprowadzić się do Brazylii. Pojawiło się
poruszenie wśród różnych grup ludzi, którzy popierali ideę kryjącą się za słowem „Brazylia”.
43 | S t r o n a
Również wiele innych krajów otworzyło drzwi dla uchodźców: Argentyna, Kanada, Australia
i Stany Zjednoczone.
Janka była w szkole, w Schwenningen, kiedy otrzymała z domu list, informujący, że
mają wyjechać do Brazylii. Nie stało się to jednak od razu. Miała jeszcze czas, żeby skończyć
naukę. Kiedy rok 1948 zbliżał się ku końcowi, przynosząc Święta Bożego Narodzenia, Janka
przygotowała swoją walizeczkę i bez wahania udała się w drogę na stację kolejową, żeby
odbyć swój zwykły maraton do domu rodziców. Tamtego roku było okropnie zimno i cały
wysiłek, by się ogrzać, pozostawał bezskuteczny. Nie mogła otulić się rękami, ponieważ
musiała pilnować walizki. Szła nie zastanawiając się, nie przejmując się innymi, kierując się
w stronę obranego celu krokami drobnymi, ale zdecydowanymi. Być może nikt by jej nie
zauważył, ale czasem ktoś ją pozdrawiał i wtedy ona automatycznie odpowiadała swym
nieśmiałym i radosnym uśmiechem. Na stacji ludzie wchodzili do sklepów, próbując uciec
przed zimnem. Janka dotarła do domu zmęczona, ale szczęśliwa z perspektywy podróży,
z perspektywy nowego życia! Nowego świata!
Zaręczyny
W tym czasie jej siostra była zakochana. Teresa miała piętnaście lat i było normalne,
że dziewczęta w tym wieku zakochiwały się, czy nawet wychodziły za mąż. Jej matka
wiedziała o uczuciu, jakim dziewczyna darzyła Mieczysława, czy raczej Mietka, jak go
nazywano. Dobrze też wiedziała, że Teresa nie chciała jechać z nimi do Brazylii.
Zdecydowanie protestowała przeciw tej przeprowadzce, czym złościła ojca. Helena bardzo się
martwiła całą tą sytuację i pewnego dnia skorzystała z tego, że Rudolf wyszedł, żeby zawołać
Jankę i przedstawić jej swój punkt widzenia. Helena powiedziała jej:
– Jeśli Mieczysław kocha Teresę to musi się jej oświadczyć i ożenić się z nią.
Janka zrozumiała, co matka chciała jej powiedzieć. Teresa, w okresie, kiedy Rudolfa
z nimi nie było, wzięła odpowiedzialność za wszystkich domowników. Matka nie
porozumiewała się dobrze po niemiecku, stąd też to Teresa musiała zajmować się wszystkimi
sprawami rodzeństwa. Od rejestrów, pożywienia, biletów, ubrań, mieszkań,
zdrowia – właściwie wszystkim, co mogło być potrzebne. Gdy ich ojciec, Rudolf, po latach
rozłąki powrócił na łono rodziny, Teresa miała już tak dość, że nawet z rodziną nie chciała
więcej podróżować. Jako że wzięła na siebie tak wiele odpowiedzialności w tak młodym
wieku, dorosła już do na tyle, aby pragnąć niezależności.
44 | S t r o n a
Teresa i Janka pojechały do domu Mietka w Villingen. W tych dniach było strasznie
zimno. Poszły na dworzec kolejowy w swoich płaszczach, rękawiczkach i czapkach. Co
prawda nie spadł jeszcze śnieg, ale z przy każdym oddechu tworzył się biały obłoczek pary.
Było zabawne widzieć kondensację własnego oddechu, a od czasu do czasu robiły małe
zawody. Liczyło się wszystko, co pozwalało urozmaicić drogę. Dotarłszy do Villingen
skierowały się do domu Mieczysława i opisały mu całą sytuację. Mężczyzna był o wiele
starszy niż Teresa (miał czterdzieści dwa lata), ale miał dobry charakter. Był od niej wyższy,
o przeciętnej budowie ciała, z blond włosami, które zaczynały się już przerzedzać. Mieszkał
sam, z dala od krewnych, i pracował w pobliskiej polskiej kancelarii. Janka przekazała
Mietkowi to, co powiedziała jej matka:
– Jeśli kochasz Teresę, musisz się z nią ożenić.
Zakłopotany całą tą sytuacją, a jednak szczęśliwy, bo właśnie to chciał usłyszeć, spytał Jankę:
– Jak mam się z nią ożenić?
Na co odpowiedziała:
– Żeby się ożenić, najpierw musisz się oświadczyć.
Następnie Mietek spytał:
– A jak się oświadcza?
A Janka odpowiedziała:
– Kupuje się pierścionek, klęka przed dziewczyną i wręcza go jej.
Jednak w tych czasach, żeby kupić coś ze złota lub srebra, poza pieniędzmi trzeba
było zapłacić także właśnie złotem lub srebrem. Ukochany przeszukał cały dom, aby znaleźć
coś z tego materiału, co w normalnej sytuacji nie byłoby zbyt trudne, bo przedmioty
codziennego użytku były wytwarzane z tych surowców, zwłaszcza ze srebra (sztućce, tace,
lampy, świeczniki, klucze, naczynia i naczynka, wszelkiego rodzaju dzbanki i inne
przedmioty ozdobne). Tyle tylko, że czasy nie były „normalne”, przez co długo trzeba było
szukać, żeby coś znaleźć. To srebrna łyżka, znaleziona w domu, posłużyła do zamiany na
srebrny pierścionek z niebieskim kamykiem w sklepie z biżuterią. Jak tylko dostali od
sprzedawczyni zawiniątko, wrócili do domu.
– A teraz?- spytał Jankę Mietek, z pudełeczkiem z pierścionkiem w ręku.
– Teraz musisz uklęknąć i poprosić ją o rękę.
Tak też zrobił: uklęknął na jedno kolano przed Teresą i poprosił ją o rękę. Następnie
włożył jej na palec srebrny pierścionek z niebieskim oczkiem. Byli zaręczeni! Teresa czuła
się jakby śniła na jawie. Ojciec będzie musiał uznać ten rytuał i nie przerwie ich miłości!
Poczuła chłód przebiegający wzdłuż kręgosłupa, kiedy Mieczysław wkładał jej pierścionek na
45 | S t r o n a
palec. Przypieczętowali to wspólne zobowiązanie szybkim pocałunkiem i mnóstwem
uśmiechów! Janka klaskała z radości i satysfakcji. Tak naprawdę cała ta ceremonia nie była
rutynowa, nie była zwyczajem. Janka nie wiedziała nawet na pewno jak się zaręcza, jak
powinno to przebiegać. Ale dużo czytała, dużo książek i dużo powieści. Czytała wszystko co
jej wpadło w ręce, czy to po niemiecku czy po polsku. I była z natury romantyczna!
Uwielbiała opowieści o książętach, księżniczkach, rycerzach i wszelkich ich przygodach.
Bardzo też lubiła śpiewać, pisać wiersze i wypracowania. Wobec pytania Mietka
przypomniała sobie jak się zaręcza w powieściach i kazała mu postąpić w ten sam sposób! Na
te tematy nie rozmawiało się jeszcze w domu, nie przykładało się do nich należytej wagi, jako
że wszystkie dzieci były jeszcze nieletnie i małżeństwo było dla rodziny Neuwiem czymś
odległym od rzeczywistości. Musiało więc wystarczyć to, co opowiadały książki. Kilka dni
później obie wróciły do domu.
Ojciec był zadowolony, bo narzeczony Teresy nieźle się prezentował, był dobrze
wychowany i miał dobrą pracę. Starali się więc doprowadzić do ślubu, bo mieli przed sobą
wielką podróż, a Teresa nie mogła zostać w Niemczech sama, nie będąc zamężną. Teresa
poszła z rodzicami do kościoła i podali księdzu fałszywą datę narodzin, jako że nie miała
jeszcze skończonych szesnastu lat. Ksiądz nie wymagał dokumentów, tak więc nie było
większych problemów ze zrealizowaniem ślubu. Został wyznaczony na kilka dni później
i Helena, zręczna krawcowa, uszyła córce suknię. Kobiecie zawsze udawało się znaleźć
maszynę do szycia do swoich ewentualnych prac. Przygotowali przyjęcie i w końcu nadszedł
ten wielki dzień! Teresa weszła do kościoła prowadzona przez ojca, jak to było w zwyczaju,
a ten przekazał córkę Mieczysławowi. Przyjęcie miało miejsce w pensjonacie i było bardzo
skromne, ale też bardzo ładne i zabawne! Cóż mogłoby być bardziej wzruszające niż ślub
córki, siostry, sąsiadki, przyjaciółki? Żona ówczesnego Prefekta Niederrimsingen zrobiła
kilka zdjęć. Widząc jak je robiła, Janka przypomniała sobie lekcje gry na pianinie, które miała
z jej siostrą. Jako że pan młody nie miał krewnych w okolicy, tylko rodzina Neuwiem
i Prefekt wraz z żoną brali udział w świętowaniu. Jedzenie zostało przygotowane przez samą
rodzinę.
Żegnajcie, Niemcy
Kilka dni później Janka znowu wyruszyła w drogę do Schwenningen, do szkoły.
Rok 1949 rozpoczynał się łagodną zimą, z małą ilością śniegu. Wydawało się, że wiosna
chciała nadejść wcześniej, ponieważ z każdym dniem było coraz więcej słońca. Zaledwie
46 | S t r o n a
zaczęła się nauka, a już nowe wieści czekały w szkole na Jankę. Wreszcie ogłoszono datę
wyjazdu: nauczyciele wezwali ją i powiedzieli, że musi wracać do domu, ponieważ rodzina
wyjeżdża z Niemiec. Janka opuściła szkołę, wróciła do Neckarursprung i najzwyczajniej
w świecie wzięła swoje rzeczy, włożyła je do torby i sobie poszła. Z nikim się nie pożegnała.
Nikt nie wyglądał przez okna Neckarursprung, budynku, w którym Janka tyle przeżyła.
Gdyby ktoś tam był, zobaczyłby małą osóbkę, prawie trzynastoletnią, śmiało idącą w stronę
stacji kolejowej. Gdyby zobaczył ją ktoś, z kim mieszkała, być może chciałby się pożegnać.
Tworzymy nasze drogi idąc nimi i nic nie pozostaje z tyłu, tylko nasze ślady. Są chwile, kiedy
zdecydowany krok pokazuje zaledwie, że przekroczono granicę, przestąpiono próg, że
zachodzi jakaś zmiana. Nie myśli się, tylko idzie się naprzód. Tak było i z Janką.
Rozdział V – Rudolf i Helena
Ostatnia pamiątka
Na deptaku w Blumenau Janka znowu wzięła do ręki odznakę. Kielce znajdowały się
tak daleko, ale nawet ta odległość wydawała się nieprawdziwa. Kiedy zmiany są gwałtowne
i na wielką skalę, aklimatyzacja staje się powolna. Kielce i wszystko inne było bliskie jej
sercu. Kielce były miastem jej narodzin. Teraz jej umysł zaczynał skupiać się na
teraźniejszości. Kielce zostały opanowane przez Rosjan. Zdominowane przez to, co wszyscy
nazywali komunizmem, pod przywództwem towarzysza Stalina. Czym tak naprawdę był
komunizm? Czy od tej pory będzie miał istotny wpływ na życie rodziny Neuwiem? A poza
tym, jakie życie czekało ich w Blumenau?
Rudolf, po załatwieniu wszystkich biurokratycznych spraw związanych z przyjazdem,
wyszedł powoli z budynku Prefektury. Podczas gdy jego córka bawiła się swoją odznaką,
wyjął papierosa z kieszonki koszuli, włożył go do ust, następnie wziął metalową zapalniczkę,
otworzył ją, dłońmi osłonił usta przed wiatrem i zapalił papierosa. Zaciągał się
z przyjemnością, którą tylko on mógł wyczuć w tej chwili “wolności”! W końcu moment
osobistego triumfu, który zapowiadał Wolność! Janka przyglądała się postarzałej twarzy ojca,
patrzącego w jakiś punkt w środku obłoku dymu, który rozmywał się w powietrzu.
Rudolf: wojownik bez ojczyzny
47 | S t r o n a
Rudolf urodził się 28 listopada 1893 roku, w Sosnowcu, będącym wtedy częścią
Imperium Rosyjskiego. Był Niemcem urodzony na terytorium Polski, pod panowaniem
Imperium Rosyjskiego.
W tymże roku Imperium Niemieckie stało w obliczu potencjalnego kryzysu, ponieważ
pojawiły się spekulacje w związku z monopolem na produkcję węgla mineralnego w Zagłębiu
Ruhry i ustanowiono reformę podatkową w Prusach. Rudolf Diesel wyprodukował silnik do
diesla, inżynier Eugen Langen wynalazł elektryczną kolej linową; Karl von Leibbrand
skonstruował pierwszy duży most z żelazobetonu nad Dunajem, w Mundakingen. Przez
Niemcy przetoczyły się liczne wystawy artystyczne. Żydzi założyli ligę, która miała na celu
uznanie ich niemieckiego obywatelstwa i wolności wyznania. Był to też rok narodzin
Hermanna Göeringa.
W 1893 roku w rodzinie pewnej pięknej Polki rodzi się dziecko: Rudolf rozpoczyna
życie, które ma nosić trzy narodowości, a każda z nich ma być jednakowo intensywna. Rudolf
urodził się w rosyjskiej części podzielonego terytorium. Dojrzewał w środowisku polskich
i rosyjskich dzieci, otoczony miłością swojej matki i swojego ojca. W młodości uczęszczał do
szkoły rosyjskiej. To człowiek wykształcony w rosyjskiej szkole. Zdolny człowiek. To
człowiek podzielony i żyjący według tego, czego się nauczył. To człowiek z entuzjazmem,
postępujący według regionalnych wzorców. To Rosjanin pochodzenia niemieckiego, lecz
zwalczający Niemców, na rzecz Rosjan. W latach 1914 i 1918 Rudolf Neuwiem walczy
w I Wojnie Światowej. Ale w roku 1917 Rosja przegrywa z Niemcami. Ponownie formują
się: Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Białoruś i Ukraina. W 1918 roku Niemcy
i Imperium Austr – Węgier przegrywają na rzecz innych narodów, biorących udział w wojnie.
Rudolf ma radosne wspomnienia z tego okresu. W czasie przemarszu wojsk, oddziały
były kwaterowane w pobliżu wiejskich posiadłości czy małych miast, które dostarczały im
żywność. Pewnego razu jakiś osadnik przyszedł do dowódcy i powiedział, że mimo iż
dostarczył wojskom żywność, niektórzy żołnierze poszli do jego gospodarstwa i ukradli mu
świnię. Dowódca zezwolił, by wszystkie namioty, skrzynie oraz pojemniki zostały
zrewidowane, ale żadnej świni nie znaleziono. Wojska szykowały się do kontynuowania
marszu, więc osadnik zakończył swoje poszukiwania. Przemieszczanie się oddziałów trwało
dotąd, aż wybrali nowe miejsce na nocleg. Kiedy został dany rozkaz poszukiwania żywności,
żołnierze otworzyli „bumbo”, bęben używany podczas marszu, i wyciągnęli z niego świnię.
W ten sposób, podczas gdy szukano nowego pożywienia, ta wieprzowina już była w trakcie
przygotowywania.. Wśród żołnierzy mówiło się, że kraść można, ale nie można dać się
złapać.
48 | S t r o n a
Z końcem I Wojny Światowej Polska odzyskała ziemie przodków od Rosji, Niemiec
i Austro – Węgier. Ze wszystkich narodów zamieszanych w pierwszą wojnę, Słowianie
okazują się absolutnymi zwycięzcami. Po wiekach niewoli powstają państwa utworzone przez
niepodległe narody. W tej sytuacji dobrze jest być Polakiem. Nie wyjeżdżając z Sosnowca,
Rudolf przyjmuje polską narodowość i zaczyna pracować w polskiej policji. To właśnie
wtedy, 12 czerwca 1919 roku, żeni się z Martą Izabelą Werecką i ma z nią potem troje dzieci:
Mirosławę, urodzoną w 1920 roku; Witolda, urodzonego w 1922 i Jerzego, urodzonego
w 1930 roku. Marta Izabela pracowała z pewnym krewnym, który był fotografem.
Dziewczyna była bardzo ładna, urodzona w 1897 roku, w rodzinie polskiego pochodzenia.
Nie wytrzymała jednak skomplikowanego porodu Jerzego i umarła kilka dni po jego
narodzinach, 25 grudnia 1930 roku, co sprawiło, że wszystkie późniejsze Święta Bożego
Narodzenia napawały Rudolfa ogromnym smutkiem. Po tragedii, Rudolf próbuje żyć dalej
z pomocą krewnych. Ciotki zajmowały się dziećmi, podczas gdy Rudolf pracował.
A wszystko to miało miejsce w Sosnowcu.
1932: Helena
Rudolf poznał Helenę podczas podróży do Kielc. Była to młoda i śliczna
dziewczyna, która „przybiła do jego portu i sprawiła, że jego serce zakochało się” ponownie.
Traktował ją bardzo dobrze, umiał z nią rozmawiać i mimo, że był od niej o 19 lat starszy,
sprawił, że i ona się w nim zakochała. Kiedy Helena zaprosiła go do domu, żeby przedstawić
rodzinie, został bardzo dobrze przyjęty. Z biegiem czasu rozmowa na temat ślubu została
naturalnie wpleciona między inne rodzinne tematy. Podczas jednej z takich okazji, ojciec
Heleny zaoferował jej posag na ślub. Słysząc to, Helena poczuła się sprzedana i wyszła na
dwór. Kilka chwil później Rudolf wyszedł za nią i znalazł ją bosą. Helena powiedziała:
– Rudolfie, jeśli podobam ci się taka, jaka jestem, choćby w tej sukience i bosa, to
w porządku. Nie chcę brać ślubu tylko ze względu na dobra, które mój ojciec Ci obiecał. Czy
Ci to wystarcza?
Rudolf odpowiedział wtedy:
– Naturalnie, że mi to wystarcza, podobasz mi się bosa i w tej sukience. Ale bez tej sukienki
podobasz mi się jeszcze bardziej!
Ślub wzięli 23 października 1932 roku, zamieszkali w Kielcach i żyli tam do roku
1943, kiedy to przeprowadzili się do Sosnowca.
49 | S t r o n a
1936: niemiecki żołnierz
Polityka międzynarodowa między Niemcami i Polską zaczęła się burzyć. Człowiek
o nazwisku Adolf Hitler stanął na czele dowództwa niemieckiego i niszczył ogólny spokój
publiczny swoimi przemówieniami i charyzmą. W końcu nadszedł rok 1939, a następnie
1 września. Gdańsk zbudził się wstrząsany grzmotami armat ze Szlezwiku – Holsztyna.
Mimo, że niemiecki atak został utrudniony przez hardych Polaków, to zachodnia granica
kurczyła się. Czołgi przesuwały się naprzód zdobywając Polskę. Połowa dla Niemiec Hitlera,
a połowa dla Rosji Stalina. Być Polakiem w tamtych czasach to znów być gorszym. Być
Słowianinem to być zbytecznym. Wytępienie to cel narzucony przez Hitlera i Stalina. Polska
jako kraj ginący. Naród jednak nie upadał. Naród wolał umrzeć niż się poddać. Ukraina
upadła. Tam naród mordował swoje dzieci. Naród żywił się swoimi dziećmi – jedyne wyjście
dla kraju bez żywności. Żydzi, Polacy, Słowianie według Hitlera i Stalina nie byli godni tego,
żeby żyć. Nie było możliwości ucieczki. Jedyna szansa, aby przeżyć ten terror odrobinę
dłużej, to podporządkować się regułom strony, która terroryzuje. Rudolf Neuwiem przeżył
schwytanie swojego syna Witolda, wywiezienie go do Niemiec i przydzielenie do prac
przymusowych. Więźniowie byli tam traktowani jak niewolnicy. Witold pracował w cukierni
i nie otrzymał żadnego rodzaju wynagrodzenia przez wszystkie lata pracy, aż do końca
II Wojny Światowej. Gdy wojna skończyła się, powrócił do Polski z Reginą, swoją
narzeczoną, która też była Polką. Wzięli ślub i spędzili resztę swojego życia
w komunistycznej Polsce. Nawet gdy wojna rujnuje cały porządek i wszystkie środki do
życia, szuka się przetrwania.
1944: inwazja rosyjska
Kiedy Rosjanie przybyli do Kielc, Rudolf oznajmił rodzinie:
– Zostałem powołany do Volksturm.
Polecił rodzinie, by udała się pociągiem do Renneburga. Kłamał jednak: nie został
powołany. Skłamał po to, aby rodzina nie zdradziła się w Niemczech. Rudolf miał inne plany.
Dla rodziny byłby skłonny walczyć w Volksturm. A jednak nie zachował się jak Niemiec, bo
nie ma rejestrów, nie ma dokumentów, które udowodniłyby, że walczył w Volksturm. Być
może planował pozostać, aby pomóc Witoldowi, synowi z pierwszego małżeństwa. Helena
nigdy by tego nie zaakceptowała. Musiał więc okłamać swoją żonę i rodzinę, żeby ocalić
ukochanego syna. Być może jego działanie było niezbędne, by sprowadzić syna z powrotem
50 | S t r o n a
do Polski. Przez dwa lata wędrował przez strefę rosyjskich Niemiec. Dwa lata
pielgrzymowania przez strefę rosyjskiej okupacji w Niemczech. Wydaje się logiczne. Wydaje
się jedyną szansą na przeżycie. Rudolf urodził się w Carskiej Rosji. Uczył się w Carskiej
Rosji. Walczył dla Carskiej Rosji. I jak inni, został później pokonany w Carskiej Rosji.
W roku 1945, kiedy skończyła się wojna, Rudolf starał się pojechać bezpośrednio do
Ronneburga w Niemieczech, miasta, do którego wysłał rodzinę, ale skończył pracując na Sali
nr 3 Prefektury (Rathaus). Spędził wiele dni na szukaniu rodziny, samodzielnie lub za
pośrednictwem departamentów policji, ale nie natrafił na żaden ślad. W każdym razie
należało być bardzo ostrożnym, wszak wszyscy po wojnie szukali czegoś w Niemczech,
czegoś, co mogłoby służyć jako dowód przeciwko komuś, w strefie okupacji rosyjskiej nie
było inaczej. W każdym miejscu próbowano kontrolować wszystko i wszystkich. Już
w geście desperacji, napisał do rodziców Heleny, do Polski, ale podpisując się w liście jako
„przyjaciółka” Heleny. Wiedział, że korespondencja była kontrolowana przez policję i musiał
zachować ostrożność, ponieważ mógłby zostać uznany za nieprzyjaciela, i w ten sposób
zaszkodzić rodzinie, która miała otrzymać list. Pytał w nim: „Gdzie jest Helena?”. Ojciec
Heleny czytając list i rozpoznając charakterystyczny dla Rudolfa charakter pisma, powiedział
do żony:
– Rudolf chce wiedzieć gdzie jest Helena!
Rudolf otrzymuje odpowiedź o miejscu pobytu Heleny, tak jakby to była wiadomość
dla „przyjaciółki”, napisał więc do Heleny, która w owym czasie przebywa w Müllheim.
Ojciec Heleny także wysyła do córki list z adresem Rudolfa i od tego czasu rozpoczyna się
wymiana korespondencyjna między małżeństwem. Listy, w strefie rosyjskiej okupacji, były
poddane cenzurze, czytane przez urzędników poczty i miały być zaklejane w ich obecności.
Ale jako że zawierały one adresy, nie obawiano się tak mocno. Nastał więc okres niepokoju
i niecierpliwości, ażeby mogli znów się spotkać. On przebywał w strefie rosyjskiej okupacji,
z której nie mógł wyjechać, a ona w strefie okupacji francuskiej, bez możliwości, bez chęci
powrotu do strefy rosyjskiej. By wyjechać z Ronneburga i dostać się do Müllheim, Rudolf
potrzebował „zezwolenia” od Prefekta Müllheim. Wiązało się to z dodatkowymi
upoważnieniami, żeby móc przejechać przez strefę wpływów amerykańskich i stąd dalej, do
strefy wpływów francuskich, gdzie znajdowała się cała rodzina. Rudolf napisał list do
Prefekta, tak jak poniżej:
Ronneburg, 28 lipca 1947.
51 | S t r o n a
Do Pana Prefekta miasta Müllheim, Baden:
Poprzez ten list zwracam się uprzejmie do Pana Prefekta, by móc starać się
o zezwolenie na przesiedlenie lub przynajmniej pozwolenie na odwiedzenie mojej rodziny,
żony i siedmiorga dzieci.
Od 17 stycznia 1945 roku nie widziałem swojej rodziny. Długo jej szukałem, aż
w końcu znalazłem ją, jednak niestety, nie mogę ich odwiedzić bez zezwolenia na wjazd.
Możliwość zobaczenia żony i dzieci wiele dla mnie znaczy.
Z góry serdecznie dziękuję
Z wyrazami szacunku
Rudolf Neuwiem
Prefekt dał mu pozwolenie. W 1947, chociaż Rudolf otrzymał już autoryzację wyjazdu
do strefy okupacji francuskiej, nie zdołał osiągnąć autoryzacji, żeby opuścić strefę okupacji
rosyjskiej. Przyjaciel zdobył dla niego glejt, który pozwalał mu dojechać aż do
przygranicznego miasta. Tam Rudolf spędził dużo czasu obserwując ludzi i policjantów.
Pewnego dnia, gdy przygotowywał się do próby wyjazdu, został zatrzymany i zabrany do
przygranicznej placówki. Przesłuchiwany, opowiedział całą historię komisarzowi policji.
Rudolf miał talent do opowiadania historii. Pokazał wszystkie swoje dokumenty i list
z autoryzacją od Prefekta Müllheim. Komisarz policji słysząc użalanie się Rudolfa
konsekwentnie nie zgadzał się na jego wyjazd. Po pewnym czasie wstał ze swojego krzesła
i powiedział:
– Wychodzę , wrócę za dwie godziny.
Oburzony Rudolf zaprotestował:
– I zostawi mnie pan bez możliwości zobaczenia rodziny? Uwięzi mnie pan?
Na co komisarz policji spokojnie odpowiedział:
– Wychodzę, wrócę za dwie godziny, zrozumiano?
W końcu Rudolf zrozumiał, co komisarz chciał mu powiedzieć. Zaczekał, aż ruch na
granicy się uspokoi, po czym ruszył powoli w kierunku przejścia granicznego i na jego drugą
stronę. Jego serce biło niczym oszalałe, a on szedł powoli. Po przekroczeniu granicy,
stopniowo zaczął maszerować coraz szybciej. Biegnąc słyszał za sobą kroki rosyjskich
żołnierzy, ale była to tylko jego wyobraźnia. Biegł przez krzaki, nie przejmując się cierniami,
gałęziami, które uderzały go po twarzy, ani roślinnymi wąsami, które czepiały się ciała. Miał
52 | S t r o n a
przeraźliwe wrażenie, że słyszy za sobą głosy, ale nie miał odwagi się obejrzeć. Nigdy się nie
dowiedział, ile czasu biegł. Jedynym zmartwieniem był kierunek, w którym zmierzał.
Człowiek, który chciał, przetrwać był w tym momencie zależny od szczegółów. To do tych
szczegółów należało współczucie celnika. Rodzina była polskiego pochodzenia. On był
Polakiem. On był Niemcem. Był to moment, w którym cała historia sprowadzała się do
jednego punktu. Od tego wszystkiego zależała jego klęska bądź wyzwolenie.
Kiedy w końcu myślał, że był poza wszelkim niebezpieczeństwem, już o zmierzchu,
dostrzegł domek z delikatnym światłem migającym w oknie. Zbliżył się w ciszy i próbował
usłyszeć w jakim języku mówiono w środku: po rosyjsku, niemiecku czy angielsku? Kiedy
zrozumiał, że mówiono po niemiecku, zapukał do drzwi. Starsza pani otworzyła. Rudolf
natychmiast zapytał:
– Jestem w strefie okupacji amerykańskiej?
Kobieta odpowiedziała:
– Tak.
Rudolf zemdlał. Pomogli mu ci, którzy byli w domu. Kiedy się obudził, leżał czysty
w łóżku. Zorientował się, że był zakrwawiony, a zewsząd ludzie opowiadali po trochu swoje
historie. Te osoby, które się nim zajęły, zorganizowały też jego przejazd ze strefy okupacji
amerykańskiej do strefy okupacji francuskiej. Tym razem poszło dużo łatwiej. On miał już
zezwolenie, a zarówno Francuzi, jak i Amerykanie byli sojusznikami na początku tej „zimnej
wojny” pomiędzy komunistyczną Rosją, a krajami kapitalistycznymi.
1947: Ponowne spotkanie
Po trzyletnim rozstaniu, Rudolf dotarł wreszcie do Müllheim i ponownie spotkał się
z rodziną. Wszyscy się zmienili. On być może o wiele bardziej niż ktokolwiek inny.
Franz, najmłodszy, w chwili rozstania miał zaledwie kilka miesięcy. Teraz skończył
już trzy lata! Jaka to radość, spotkać ich wszystkich. Żywych. Jaka to radość być z nimi. Na
bieżąco rozwiązywać wszystkie problemy. Móc decydować o swoim losie. Co prawda wojna
się skończyła, jednak według Rudolfa, Niemcy były beczułką prochu, a oni byli… niczym!
Wojna się skończyła, ale oni potrzebowali miejsca, gdzie ostatecznie mogliby się osiedlić.
Byli razem, ale wciąż walczyli o przetrwanie. Potrzebowali silnego kraju, gdzie wszystko jest
możliwe. Wydawało się, że w Niemczech wszelkie wartości straciły swoje znaczenie, cnoty
zostały odmienione. Jedynym celem było przeżycie.
53 | S t r o n a
Niederrimsingen, Oberrimsingen, Freiburg, Strasbourg, Müllheim, Schwenningen,
Villingen – to rzeczywistości, których przeznaczeniem było zostać w tyle. Wszędzie tworzyły
się nowe rzeczywistości. Wszędzie ludzie się żegnali. Wszystkie wyjazdy pozostawiały
znamiona. Nieuleczalne znamiona odbijały się na stałe w każdym sercu. Zmarli zabierali
swoje znamiona ze sobą. Żywi mieli je nosić do końca swoich dni. Łzy, tak dawno już
przelane, nigdy nie zostaną wymazane z ich pamięci. Nie znajdzie się psychiatra, duchowny,
przyjaciel ani żaden znachor, który mógłby wymazać gorzkie wspomnienia, które nabyli na
swojej drodze. Wspomnienia nie dotyczą jedynie nazw obozów koncentracyjnych, lecz cały
czas ich cierpienia. Dotyczą wszystkie dni ich życia. To tragiczne. To przygniatające. To
katastrofalne. Chociaż wyjechali i odbudowali swoje życie, to, przez co przeszli, było niczym
wypalone znamię, oparzenie trzeciego stopnia, które zabliźnia się, ale nigdy już nie znika.
Można się nauczyć współżyć z ludźmi, żyć z oparzeniem, ale ono ciągle tam jest. Chociaż
czasem się o nim zapomina, nagle znów się na nie natkną… i Rudolf o tym wiedział…
Rozdział VI – Trudne lata
Życie w Blumenau
Janka chowa odznakę do torebki, wstaje z chodnika, idzie w kierunku ojca i obejmuje
go. Wkrótce inni imigranci wychodzą z Prefektury Blumenau. Wspólnie oczekują na
ciężarówkę, która ma ich zabrać do dzielnicy Szkoły Rolniczej, gdzie zamieszkają
w kolejnych kwaterach, tyle tylko że tym razem nie wojskowych, ale należących do tej
właśnie szkoły. Szkoła Rolnicza, od której nazwę wzięła cała dzielnica, była niegdyś
placówką kształcącą rolników, ale zmieniła siedzibę, przez co budynek pozostał pusty.
Przeszedł przez nią pożar, niszcząc ją częściowo, jako że była zbudowana z drewna.
Odbudowany budynek zamienił się w Dom Imigrantów, którzy byli gorąco przyjmowani
przez Herr Moiss i pozostałych mieszkańców miasta, pomagających nawet przy różnych
pracach. Budynek miał kształt litery „L”, z sypialniami na pierwszym piętrze. Na parterze
znajdowała się jadalnia, kuchnia i kaplica. Jako że w podróży z Rio de Janeiro do Jaraguá,
w pociągowym ścisku, rodzina znowu nabawiła się wszy, musieli teraz powziąć środki, aby
się ich pozbyć. Odczuwali to jako znak końca cierpień w całej tej przygodzie. W następnych
dniach ich pobytu, Herr Moiss wszystkim się zajmowała i dostarczała wszelkich potrzebnych
rzeczy. W Domu Imigrantów Janka i jej starsi bracia otrzymali pierwsze lekcje języka
portugalskiego.
54 | S t r o n a
Dodatkowo w pierwszych dniach mogli liczyć na pomoc pana Aldo Pereira de
Andrade, pochodzącego z tego miasta polityka, który zabrał ich w kamionetce na spacer po
mieście. Jednak z ulic podnosiło się tyle kurzu, że na jakiś czas stracili ochotę na spacery!
Po kilku dniach przeprowadzili się do domu udostępnionego im przez Prefekturę, też
w dzielnicy Szkoły Rolniczej. W domu nie było ścianek działowych, więc gdy tylko Helena
znalazła na to czas, przedzieliła pomieszczenie spadochronami przywiezionymi
z Wünschendorfu. Zaczęli organizować swoją codzienność w tym nowym ognisku
rodzinnym, w tym nowym domu, w tym nowym życiu! Wreszcie mieli swój kąt, swój dom,
miejsce, gdzie mogli pozostać na stałe, skąd nikt już ich nie wyrzuci, skąd żołnierze nie
załadują ich już na ciężarówki, żeby przewieźć w nowe miejsca… Wreszcie osiedli gdzieś na
stałe. Wreszcie własny adres, własny dach, własny ogród. Wreszcie brama z przodu domu,
prowadząca każdego z nich do wszelkich ich snów i do wolności.
Zieleń lasów na tyłach domu była niesamowita…tworzyły je drzewa wszelkiego
rodzaju. Kilka motyli wciąż jeszcze latało nad kwiatami, typowymi dla tamtejszej zimy
i ogromna ilość ptaków śpiewała na gałęziach licznych drzew i na liniach energetycznych.
Słońce zachodziło, rozbłyskując żółtawo, pomarańczowo, a wreszcie czerwonawo, hojnie
rozlewając kolory na niebie, mimo że był to już przecież koniec zimy, a dni, które coraz
dłużej zwlekały z odejściem, zapowiadały wiosnę! Jakże dziwne, a jednocześnie cudowne
doznanie! Chłodny wiatr dmuchał lekko z wieczora, jaskółki gnały po zaczerwienionym
niebie w poszukiwaniu swoich gniazd. Być może pełnia księżyca zajaśnieje tej nocy na
niebie… przyroda oczarowywała i próbowała ukołysać te przepełnione nadzieją istoty.
Mieszkanie w Szkole Rolniczej
Rudolf znalazł zatrudnienie w Prefekturze, dzięki czemu mógł wprowadzić się do
jednego z domów należących do Szkoły Rolniczej, znajdującego się na małej skarpie, oraz
zapewnił całkiem dobry byt swojej rodzinie. Helena stała się znana jako “ta Polka” ze Szkoły
Rolniczej. Podczas mijających dni nie pozostawało jej wiele czasu na rozważania o tym
wszystkim, co minęło. Domowa rutyna musiała być utrzymana i każdy miał swoje obowiązki.
Franz już bawił się sam i tak bardzo nie marudził. Towarzyszył mu Adolf, bawili się razem.
Do czasu, aż któryś z nich się denerwował i zaczynali się poszturchiwać, a ten, który mocniej
oberwał biegł schować się za maminą spódnicę. Ta irytowała się upominaniem dzieci na
próżno i swoimi licznymi obowiązkami, i w końcu beształa dzieci. W międzyczasie Marek
i Jerzy już nieskończoną ilość razy wspięli się i zeszli z drzew gwajawy, i jako że nie został
55 | S t r o n a
ani jeden owoc, zaczęli się zapuszczać na coraz wyższe gałęzie... aż do momentu, w którym
jeden z chłopców spadł na ziemię jak worek kartofli. Halina znowu musiała przerwać swoje
zajęcia i wyszła wściekła, a za nią biegła Janka, uważając na ubrania, które właśnie
rozwieszała na sznurku. Ale na szczęście skończyło się na strachu i kilku zadrapaniach. Nikt
nie został poważnie ranny i Helena znowu skrzyczała dzieci, znużona opóźnianiem swojej
pracy przez dziecięce psoty. Teraz codzienna walka miała miejsce wokół piecyka drzewnego,
balii do prania, i stołu otoczonego głodnymi domownikami. Rudolf spędzał cały dzień
w pracy w Prefekturze, a w weekendy zabierał się wraz ze starszymi chłopcami za
naprawianie płotu, stawianie kurnika i sadzenie jarzyn i warzyw w ogródku. Wszystko, co
można było sadzić, wzbogacało jadłospis, ponieważ w tamtych czasach chodzenie na targ
żeby kupić owoce i warzywa nie było zbyt powszechne: każda gospodyni sadziła swój
ogródek warzywny, a podczas zbiorów sąsiadki wymieniały się odmianami. Nie było domu
bez drzewek owocowych i ogródków warzywnych. Wymieniano się również ziarnami
i rozsadami. Kiedy było trochę czasu wolnego, Rudolf wymyślał dla młodszych dzieci jakąś
nową zabawkę. Marek dostał pracę, dzięki czemu kupił krowę i kilka kóz. Krowę trzeba było
doić codziennie wieczorem. Pewnego dnia Marek wrócił z pracy bardzo zmęczony i poprosił
matkę o wydojenie krowy. Helena zgodziła się, ale krowa, która nie była do niej
przyzwyczajona, uciekła. Marek nie miał innego wyjścia jak pobiec za zwierzęciem.
W tym miejscu należy wspomnieć o ważnym wydarzeniu: Helena przybyła z Europy
w ciąży, co oznajmił jej lekarz na pokładzie, po usunięciu wyrostka robaczkowego. Niemowlę
to mogło stanowić przeszkodę w podróży rodziny z Europy, przeszkodę w dążeniu ku
wolności. Lecz Helena nie myślała o tej ciąży w taki sposób. Nie skarżąc się i wykonując
swoje codzienne obowiązki, czekała w nowym domu na przyjście na świat kolejnego dziecka,
tego boskiego podarunku. Dzień jego przybycia na świat to data symboliczna: 6 września,
w przeddzień rocznicy Święta Niepodległości Brazylii.
Urodził się Nikodem, albo Niko, jak go potem nazywano. Chłopiec był dla wszystkich
symbolem nowego życia. Poród odbył się bez komplikacji w Szpitalu Świętego Antoniego
w Blumenau. Oczywiście domowa rutyna zmieniła się wraz z przyjściem na świat nowego
członka rodziny: konieczne było zajęcie się najbardziej pilnymi sprawami, takimi jak kąpiel,
częsta zmiana pieluszek i ubrań oraz pranie ich. Jankę męczyło wtedy prasowanie ubrań,
ponieważ było ich dużo, a żelazko zbyt jej ciążyło. Żelazka parowe ważyły dużo więcej niż
te, których używali w Niemczech i w Polsce. Janka była teraz wierną pomocnicą swojej
mamy. Nie było czasu na dyskusje, czy coś wykonać, czy nie. Po prostu trzeba było to zrobić.
Stół miał być nakryty, a talerze czyste. Ktokolwiek, kto przeszedł tyle co oni, wykonywał
56 | S t r o n a
takie zadania z wielką przyjemnością. Helena i Janka nie zaniechały zwyczaju nucenia
polskich i niemieckich piosenek. Spędzały dzień śpiewając podczas wykonywania domowych
prac. Opowiadały również, już w czasie przeszłym, o swoich przygodach i nieszczęściach na
europejskiej ziemi. Między jedną piosenką a drugą uśmiech przywoływał wspomnienia
o jakiejś przeprawie, albo nieobecne spojrzenie przypominało o jakiejś tęsknocie!
Nastolatka w przemyśle
Pewnego dnia, kiedy prała pieluchy małego Niko, Janka zobaczyła nad płotem
podskakującego ptaszka z robakiem w dziobie, który z pewnością karmił swoje pisklę.
Rozczuliła się tym widokiem i rozmarzyła, lecz nagle przestraszyła się, słysząc swoje imię.
– Janka! Janka!
Była to tylko jej przyjaciółka Mietka, która mieszkała kilka domów dalej i przyszła ją
odwiedzić.
– Ale mnie przestraszyłaś! – powiedziała Janka.
Mietka była Polką i też przybyła niegdyś z rodzicami do Brazylii. Dobrze się
dogadywały i niejednokrotnie wychodziły razem pospacerować po centrum miasta.
W niedziele chodziły na południowe seanse do kina. Mietka miała siostrę , która nazywała się
tak samo jak przyjaciółka: Janka. Obie siostry szukały zatrudnienia i pewnego dnia przyszły
do Janki z nowiną:
– Janka, nie zgadniesz: znalazłyśmy pracę! W fabryce organków Hering – powiedziała
szczęśliwa Mietka.
Fabryka organków Hering mieściła się niedaleko ich domów i obie siostry pytały, czy
Janka nie chciałaby też pracować. Pomysł ją ucieszył, ale w przeciwieństwie do Mietki i jej
siostry, nie osiągnęła jeszcze odpowiedniego wieku, by pracować. Mimo to zaryzykowała
i poszła z nimi do biura fabryki. Sfałszowała datę urodzenia w legitymacji szkolnej, jedynym
dokumencie, jaki miała w danej chwili przy sobie, i którego zamierzała użyć, gdyby
poproszono o dokument tożsamości. Ale o nic jej nie prosili. Zresztą, w fabryce nigdy nie
pytano o żadne dokumenty. W ten sposób, przez dłuższy czas pracowała w tej fabryce, bez
żadnego problemu. Janka słyszała niegdyś różne utarte frazesy dotyczące Ameryki Północnej,
jako „ziemi niekończących się możliwości”. Teraz była pewna, że ci, którzy tak mówili,
pomylili kontynenty. Ziemią niekończących się możliwości był Nowy Kontynent, Brazylia.
Dla niej Brazylia była rajem.
57 | S t r o n a
Stulecie Blumenau
Rok 1950 był rokiem silnych kryzysów ekonomicznych i politycznych w Niemczech.
Rok wcześniej Berlin został ostatecznie podzielony między zwycięzców. Fala nienawiści
wciąż przybierała na sile i ciągle szukano winnych: angielsko-niemiecki fizyk Klaus Fuchs
został skazany na 14 lat więzienia za rzekome „szpiegostwo atomowe” dla Unii Sowieckiej.
Powstaje zamieszanie i nieporozumienia między partiami i zwycięskimi rządami, tak jak to
było przy tworzeniu nowego niemieckiego rządu centralnego. Ale ta Europa znajduje się
daleko. W Blumenau ciągle się świętuje: w dniu drugiego września tego samego roku
świętowano stulecie założenia miasta. Poza uroczystymi przemowami i tańcami,
zorganizowano pochody przez centrum miasta, wzdłuż ulicy XV de Novembro. Maszerują
kluby: łowiecki i strzelecki, maszerują szkoły, maszeruje grupa harcerzy i wojsko też ma
swoją defiladę. Wszystko jest świętem i uroczystością! Rodzina Neuwiem z entuzjazmem
uczestniczyła w uroczystościach, biorąc udział w defiladach i jednocząc się ze wszystkimi
ludźmi.
Janka nawet nie podejrzewała, że w innym miejscu, na ulicy XV de Novembro,
pewien młodzieniec pochodzenia niemieckiego, o imieniu Ingomar, także uczestniczył
w uroczystościach wraz ze swoimi przyjaciółmi. Ingomar przybył do miasta niedawno, po
odbyciu w Rio de Janeiro służby wojskowej.
Kształcenie w Zakonach i Seminariach
Rodzina Neuwiem miało głęboko katolickie wykształcenie religijne. Ogólnie Polacy
byli głownie katolikami, w dodatku bardzo religijnymi. W tych czasach powszechnym było,
że przynajmniej jedno z dzieci szło za powołaniem religijnym i wstępowało do seminarium
lub zakonu w wieku dziesięciu czy dwunastu lat. Helena nie była wyjątkiem pośród matek
i także pragnęła mieć syna uznanego za „świętego” lub córkę uznaną za „świętą”.
Umieszczenie dziecka w Seminarium świadczyło o prestiżu rodziny. Szczęśliwcy mieli
możliwość studiowania na wyższych uczelniach lub przynajmniej w szkołach prywatnych, dla
osób nie posiadających tyle szczęścia istniała szansa wstąpienia do Seminarium. Nauka tam
była, według obowiązujących wzorców, na najwyższym poziomie, porównywalna do nauki
w najlepszych szkołach prywatnych. Dyscyplina wymagana w tych internatach, chociaż dość
surowa, pozwalała zdobyć młodemu człowiekowi wiedzę na temat organizacji, czystości
58 | S t r o n a
i moralności. Te informacje czy też „cnoty”, jak i ich konsekwencje, nie zawsze sprawiały
młodzieży przyjemność, ale z pewnością dawały zadowolenie matkom!
Helena wiedziała, że w mieście Massaranduba, w okolicach Blumenau, było
Seminarium prowadzone przez polskich księży i Zakon. Rudolf i Helena pojechali tam
zapoznać się z warunkami i kilka dni później napisali list z prośbą, aby przyjęto tam Jankę.
Janka, wtedy piękna dorastająca dziewczyna, została przyjęta i w wieku zaledwie czternastu
lat skierowana do pracy w szpitalu. Po dwóch tygodniach pracy zaproponowano jej
wstąpienie do Zakonu, gdzie została przyjęta jako przyuczająca się do bożej posługi. Musiała
nosić czarny habit i czarny welon z białą woalką. Była dumna z habitu i sama czuła się już
świętą. Myślała o tym, by zostać „siostrą Jezusa”! Zawsze ceniła historie biblijne
i uzdrowienia czynione przez Jezusa Chrystusa. Wyobrażała sobie, że też będzie mogła
uzdrawiać, a teraz wszystko wskazywało na to, że to marzenie mogło się urzeczywistnić.
Każdego dnia wypełniała swoje zobowiązania, przestrzegała godzin modlitwy i wykonywała
wszystkie czynności w internacie. Nie opuszczała również zajęć. Otrzymała do przeczytania
grube książki o świętych i ich czynach. Gdy tylko miała okazję, wypytywała zakonnice jak
Jezus dokonywał uzdrowień. Odpowiedzi zawsze były wymijające. Nie potrafiły jej
wytłumaczyć, jak do tego dochodziło. Odpowiedź, która położyła kres pytaniom, była
następująca:
– To jest cud. Normalnie się nie zdarza. Tylko Jezus tak czynił.
Odpowiedź ta była jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Rozczarowała się.
Zawiodła się na zakonnicach i na tej pracy, która nie daje możliwości uzdrawiania. Lecz
pomimo tak wielkiego rozczarowania kontynuowała naukę. Kto wie, czy Bóg pewnego dnia
nie szepnie jej do ucha swojego sekretu? Być może do uzdrawiania potrzebna jest tylko
wiara!
Dalej pracowała i uczyła się. Początkowo pracowała na portierni w szpitalu, lecz
niedługo potem została wyznaczona do robienia zastrzyków. Pewnego razu zrobiła zastrzyk
jakiemuś chłopakowi, jednak nie wystarczająco wbiła igłę, przez co pod skórą utworzył się
bąbel z surowicą, dowodząc, że Janka nie pasowała do tego zawodu. Chodziło o pomaganie
chorym, a nie krzywdzenie ich jeszcze bardziej. Później została przeniesiona do pracy na
portierni na Wydziale Położniczym Darci Vargas w Joinville. Było to miasto dużo większe
i bardziej rozwinięte niż Massaranduba, lecz nie spędziła tam wiele czasu i powróciła do
Massaranduba. Po powrocie Matka Przełożona powiedziała jej, że nie musi czekać cały rok,
by złożyć przysięgę i mieć święcenia. Można było zrobić to wcześniej. Janka cała się
zatrzęsła. Jak to możliwe? Istniały pewne zasady, a nie dość, że nie nauczyła się uzdrawiać, to
59 | S t r o n a
jeszcze zasady te zostałyby naruszone. Co więcej, jeśli złożyłaby przysięgę, to tylko sam
Papież mógłby ją anulować. To zaczynało negatywnie oddziaływać na powołanie do służby
zakonnej, odczuwane przez dziewczynę. Normalne czynności, jak pójście do kina czy na
spacer, były zabronione. Jej pragnienie, by nauczyć się uzdrawiać zmieniało się w dziecięcą
fantazję, i w końcu zaczęła ją przerażać możliwość podpisania umowy, której nigdy nie
mogłaby rozwiązać. To było zbyt wiele dla tak młodego serca, które dopiero zaczynało swe
życie w dorosłym świecie. Nie! Zdecydowała nie podążać za tym. Potrzebowała przyjąć taką
postawę, która wyjaśniłaby jej decyzję Matce Przełożonej. Janka opowiedziała o tej sprawie
ojcu João, który rozmawiał z jej rodzicami przed jej przybyciem do Zakonu. Powiedział jej,
że powinna poszukać Matki Przełożonej. Mimo, że wydawało się to najprostszym
rozwiązaniem, to Matka Przełożona, która zawsze Jankę uczyła, teraz jej unikała. Nie można
było z nią porozmawiać. Janka była przekonana, że ojciec João powiadomił Matkę o jej
intencji, a ta, uważając, że Janka może zmieni jeszcze swoje zdanie, unikała definitywnej
rozmowy. To stało się dla Janki problemem. Jak miała opuścić Zakon, skoro Matka nie
rozmawiała z nią i nie miała jej oficjalnej zgody? Zakonnice prawdopodobnie sprzeciwiłyby
się jej decyzji o odejściu. Dowiedziała się wtedy o jakiejś kobiecie, która pracowała
w Zakonie jako służąca i miała malutką córeczkę. Kobieta zamierzała porzucić tą pracę,
ponieważ zbyt mało zarabiała. Odjeżdżała do Blumenau następnego dnia rankiem. Janka
powiadomiła ową kobietę, że chciałaby wyjechać razem z nią. Zanim powróciła do swojego
pokoju, poszła do konfesjonału i wyjawiła swój zamiar ojcu João. Później udała się do
pokoju, który dzieliła z inną zakonnicą, spakowała swoją walizkę i próbowała zasnąć. Wstała
dużo wcześniej niż cały Zakon, w ciszy zeszła po schodach z walizką w ręce i spotkała
kobietę ze swoją córeczką w bramie Zakonu. Woźnica już na nie czekał i zabrał je na
przystanek autobusowy. Kilka minut później na przystanku pojawiła się Matka Przełożona,
która towarzyszyła Jance do domu rodziców nie mówiąc ani słowa. Gdy dotarły na miejsce
powiedziała tylko, że mała „zawiodła Jezusa”. Oddała napisany przez rodziców list,
odwróciła się i odjechała.
Gdy Jance minęło zdziwienie wizytą Matki Przełożonej, a Helena przyzwyczaiła się
do myśli, że ma córkę z powrotem, i że nie zrobi już z niej „świętej”, w domu znów
zapanowała codzienna rutyna. Teraz rodzina Neuwiem stanęła wobec nowej rzeczywistości:
mama była po raz kolejny w ciąży! Ambroży Marian, nazywany pieszczotliwie Nuszi, urodził
się w grudniu 1951 roku. Helena była zadowolona powrotem córki, ponieważ ta pomagała jej
w codziennych obowiązkach.
60 | S t r o n a
I rzeczywiście, Janka wróciła do pracy, ale tym razem w handlu. Pragnienie bycia
niezależną i męcząca praca domowa nadwyrężyły jej cierpliwość. Początkowo pracowała
w „Casa Cinco”, później w „Casa Nova”. Była trochę sfrustrowana tymi zajęciami, bo
w fabryce organków zarabiała już 450 reali, a w sklepach początkowo płacili jej 200,
a później 250 reali. Pewnego dnia nie poszła do pracy i nawet rozbolała ją trochę głowa, tak
była poirytowana tą sytuacją. Po powrocie do domu ojciec zapytał żonę co się stało, a Helena
wyjaśniła mu, o co chodzi. Rudolf poszedł do córki i powiedział jej, że nie powinna się
martwić, ponieważ dopóki on żyje nie zabraknie jedzenia na stole i nie musi pracować.
Pomimo zapewnień ojca, Janka kontynuowała poszukiwania i w końcu znalazła dobrą pracę
w „Casa A Capital”, wielkim sklepie z tkaninami w Blumenau. Mieścił się on na
skrzyżowaniu ulicy XV de Novembro z ulicą Nereu Ramosa. Właściciel sklepu przyjaźnił się
z Janką, która spełniała swoje obowiązki z zadowoleniem i przez dłuższy czas. Była
sprzedawczynią materiałów. Praca dawała jej dużo satysfakcji. Sprawiało jej także
przyjemność obcowanie z tak pięknymi tkaninami, które pachniały fabryką i nowością. Sklep
był ogromny, okazały i zorganizowany. Lubiła przebywać w tym środowisku, wynagradzając
sobie tym samym godziny prania pieluch i mycia brudnych naczyń w domu. A do tego miało
to pewną istotną zaletę: w końcu podpisano z nią umowę o pracę. Jej wynagrodzenie
wynosiło 450 reali, poza prowizjami, które otrzymywała od ilości sprzedaży. Ta praca
gwarantowała jej utrzymanie aż do ślubu. Zagwarantowała również utrzymanie matce i jej
dzieciom po śmierci ojca.
Życie bez Rudolfa
Rudolf, który zaledwie przez trzy lata cieszył się powojenną „wolnością”, zachorował
nagle i trafił do szpitala. Pomimo opieki lekarzy, choroba nie dawała za wygraną i zmarł
w czerwcu, w wyniku zapalenia opon mózgowych.
Minęły już trzy lata nowego życia, ale świat rodziny Neuwiem walił się zupełnie
z powodu przedwczesnego odejścia „głowy rodziny”. Helena znów była samotna, tylko
z będącymi pod jej opieką dziećmi, na obcej jej ziemi, w obcym mieście, pośród obcych ludzi
i próbując walczyć o przetrwanie. Na szczęście niektóre rzeczy przetrwały na stałe: Janka
pracowała w „Casa A Capital”, a Marek pracował w aptece „Glória”, w dzielnicy Garcia.
Jerzy, gdy tylko skończył dwadzieścia jeden lat zamieszkał wraz z imigrantami w Domu
Imigranta, w Blumenau. Od kiedy osiągnął pełnoletniość, Helena nie musiała się już nim
opiekować. Po śmierci męża wybrała pieniądze z jego ubezpieczenia i kupiła murowany dom
61 | S t r o n a
w Massaranduba. Przeprowadziła się tam z Adolfem, Franzem, Niko i Nuszi, głównie ze
względu na znajdującą się tam polską kolonię, bo pomyślała, że łatwiej będzie się im
zaklimatyzować w polskiej społeczności. Janka i Marek zostali w Blumenau
i przeprowadzili się do wynajętych u pewnych rodzin pokoi. Kontynuowali swoją pracę.
Helena co miesiąc jeździła autobusem z Massaranduba do Blumenau, aby odebrać pensję
Janki i Marka oraz pieniądze z renty z Zakładu Ubezpieczeń, do której miała prawo po
śmierci męża. W Massaranduba Adolf i Franz uczyli się co rano w szkole publicznej.
Wieczorami pomagali w robotach rolnych i w hodowli bydła u pewnego drobnego
producenta, który mieszkał w okolicy. Kiedy Helena zajmowała się szyciem ubrań dla
klientów, oddawała małego Nuszi pod opiekę pewnej kobiety. Helena szyła u siebie w domu
i w domach klientów. Wszędzie brała ze sobą małego Niko, który był niecierpliwy i bardzo
rozbrykany, przez co potrzebował ciągłej uwagi matki. Helena próbowała wieść normalne
życie, ale pieniądze ledwie wystarczały na jej potrzeby, a do tego wiele razy klienci byli jej
dłużni. Adolf i Franz nie zarabiali wiele, zresztą, musieli też myśleć o nauce. Dla matki nauka
dzieci była na pierwszym miejscu, więc to na nią spadała walka o przetrwanie. Nie chciała, by
jej dzieci doświadczyły trudności tak wielkich jak te, przez które ona musiała przejść.
Uważała Brazylię za kraj bez wojen, kraj niekończących się możliwości i sposobności,
wystarczyło mieć odwagę z nich skorzystać. Jej synowie potrzebowali edukacji
i odpowiedniego doświadczenia, by później utrzymywać swoje własne rodziny, tak
przynajmniej rozumowała Helena. Według niej Massaranduba nie była miejscem, które
mogłoby zagwarantować jej dzieciom wystarczające wykształcenie. Gdy tylko Adolf i Franz
ukończyli czternaście lat, odnajęła dom w Massaranduba i wróciła do Blumenau. Helena
zamieszkała w dzielnicy Garcia, w drewnianym domu, wynajętym od rodziny Marquardt. Na
początku to Janka płaciła za wynajem, ale później podjęła się tego Helena. Kiedy pojawiła się
okazja, Helena sprzedała swój domek w Massaranduba i nabyła ziemię w dzielnicy Vila
Nova, w Blumenau. Adolf i Marek zbudowali dom, w którym Helena miała mieszkać już do
końca życia. Dom miał dwa piętra i był usytuowany na zboczu wzgórza. Był z drewna,
a najwyższe piętro było wsparte na murowanych filarach. Na wyższym piętrze znajdowały się
pokoje, a na dole mieściła się kuchnia, pralnia i łazienka. Chociaż najniższe piętro nie było
sutereną, rodzina Neuwiem tak je nazywała, być może był to spadek kulturowy przywieziony
z Europy, gdzie sutereny w domach były czymś powszechnym.
Podczas gdy Helena mieszkała wraz ze swymi dziećmi w Massaranduba, a potem
w domu wynajętym u rodziny Marquardt, Janka początkowo mieszkała w domu Frau Grahl,
w Itoupava Seca. Jakiś czas później przeprowadziła się do jednego z pokoi w domu
62 | S t r o n a
małżeństwa Waltraud i Heinz Schmidt, gdzie zawsze była mile widziana. Następnie
przeniosła się do domu rodziców Victora Fernando Sasse, na końcu Alei Rio Branco. Marek
mieszkał w mieszkaniu nad apteką „Glória”. Brat z okazji urodzin Janki posłał jej autobusem
prezent do domu rodziny Sasse. Kierowca był tak uprzejmy, że zatrzymał autobus przed
domem, wysiadł i dostarczył Jance prezent pod same drzwi! Był to flakonik perfum
„Imprèvu”, firmy Coty. Gdy dziewczyna otrzymała paczkę, była zaskoczona
i rozpromieniona, i nigdy więcej nie przestawała używać tych perfum. To sprawy serca,
sprawy, dla których wspomnienia są wystarczającym wytłumaczeniem. Z pewnością za
każdym razem, kiedy czuła zapach perfum, na nowo wzruszał ją gest czułości jej brata.
Niezapomniany karnawał
Młodość jest drugą znaczącą fazą w życiu każdego człowieka i przychodzi
przepełniona emocjami, „miłosnymi westchnieniami”, uniesieniami i marzeniami. Ale także
zaprzeczeniami, krytykami i milionem pytań. Nie inaczej było w przypadku Janki. Zdołała
wreszcie zrozumieć, co znaczyły namiętności, zazdrości i niespodziewane ataki miłosnej furii
jej współlokatorek z Neckarursprung. Zrozumiała też znaczenie ich przygnębienia,
związanego z cyklem miesiączkowym i lnianych podpasek, które trzeba było natychmiast
prać. Życie rozkwitało jak róża, życie otwierało się na oścież i jaśniało, jak nurt rzeki, która
nie może się zatrzymać zanim nie wpadnie do morza. Życie było cudowne, barwne, radosne.
A Janka była wesołą młodą dziewczyną, nieco „psotną”, ale za to ładną i elegancką. Miała
zgrabną sylwetkę, a jej sympatyczne usposobienie przyciągało uwagę mężczyzn. Janka często
bała się chłopców, bo nie było jej w głowie zakochiwać się, a tym bardziej wychodzić za mąż.
Nie tak wcześnie. Dopiero co odkryła smak życia, świata dorosłych, dopiero co miała szansę
poczuć przyjemność płynącą z tańca i chodzenia po ulicach bez lęku; wychodzenia do kina
i do teatru; spacerów do parku w niedzielne wieczory; uczestnictwa w karnawale! Brazylia
miała swój słynny karnawał. Nauczyła się czerpać przyjemność z typowych dla niego tańców.
Klub Żeglarski „Ameryka” w Blumenau zawsze organizował bale karnawałowe. Janka
umówiła się z koleżankami, żeby pójść na jeden z nich: na sali nie przestawała grać muzyka,
a młodzi nie przerywali tańca. Niektóre flirty zachęcały do bliższej znajomości. Inni
poprzestawali na flirtach. Janka tańczyła, robiąc „ciuchcię” z koleżankami, kiedy dostrzegła
Ingomara, siedzącego przy jednym ze stolików z niezwykle poważnym wyrazem twarzy.
Założyła się ze sobą, że sprawi iż „ten poważny osobnik” z nią zatańczy. Użyła swojego
rozpylacza do perfum i po pierwszym skropieniu Ingmar odwrócił się, aby zobaczyć, kto
63 | S t r o n a
ośmielił się go pokropić. Nikogo nie zauważył. Sytuacja się powtórzyła. Za trzecim razem
odwrócił się wściekły, co wywołało u Janki ogromny wybuch śmiechu!
– No proszę, więc to ta panienka!
Od tej chwili Ingo nie odstępował jej na krok. Przetańczyli całą noc, po czym młody
człowiek chciał odprowadzić ją do domu, ale Janka uznała, że lepiej będzie wrócić
z koleżankami, tak jak to zaplanowały. Przez kolejne dni Ingo, którego tak właśnie wszyscy
nazywali, czekał na nią o 18.00 naprzeciwko poczty, na Alei Rio Branco, którędy
przechodziła po wyjściu z pracy w „Casa A Capital”. Nie zawsze Janka wybierała tę drogę,
więc zaczął na nią czekać naprzeciwko sklepu. Przypadkowy flirt zmieniał się w coś trwałego
i poważnego, co wystraszyło Jankę i sprawiło, że przerwała ich zaloty. Nie chciała się
angażować. Jeszcze dwa razy kończyła z ich miłością, ale chociaż ze sobą zerwali, Ingo nadal
odprowadzał ją do domu po pracy. Byli wtedy jedynie przyjaciółmi. Jednak Janka zrozumiała
w końcu, że definitywne zerwanie było niemożliwe. On chciał się z nią ożenić, na co
dziewczyna w końcu się zgodziła. W 1954 Ingo podarował jej książkę
„Moje domowe przepisy” z miłosnym wyznaniem w dedykacji. W ten sposób ich
narzeczeństwo zostało przypieczętowane, a książka przez wiele lat służyła za przewodnik
w przygotowywaniu posiłków.
Nowe rozczarowanie
Wydawało się, że życie obrało naturalny i normalny kierunek. Czasy ucieczki
wreszcie odeszły w przeszłość. Młodość wzbijała się do lotu i wskazywała Jance nowe
perspektywy: pracę, miłość, przyjaciół, przetańczone noce i przede wszystkim
bezpieczeństwo. Janka zdawała się odzyskiwać wiarę w człowieka. Otchłanie, jakie
rozczarowanie stworzyło w jej duszy, wydawały się maleć.
Zakochana para wykorzystywała weekendy na spacery po znajdującym się
naprzeciwko budynku Prefektury parku miejskim, gdzie siadali i prowadzili długie rozmowy.
Niedzielne noce były zarezerwowane na wyjścia do kina. Janka lubiła filmy romantyczne.
Ingo wolał filmy wojenne, bo przypominały mu czasy, kiedy był żołnierzem Gwardii
Narodowej w Rio de Janeiro. Ale jaki by nie był film, nie rezygnowali z chodzenia do Kina
Blumenau lub Kina Bush. Przepych niedzielnych nocy był naznaczony przez ciężkie
welurowe kurtyny i przez zapach garbowanej skóry z odchylanych foteli.
Kiedy gasły światła, ale przed rozpoczęciem filmu, puszczano piętnastominutowe
wiadomości. Wojna dobiegła końca. Jednak nagrane w jej czasie obrazy zostały zebrane
64 | S t r o n a
i zmienione w krótkometrażowe produkcje, pokazywane w tych wiadomościach. To w tych
momentach, poprzedzających kinowe filmy, Janka widziała jak istniejąca w niej otchłań
między tym, co racjonalne i ludzkie, a tym, co niezrozumiałe i nieludzkie na nowo nabiera
formy i rośnie. Wiadomości, zdjęcia i nagrania z wojny były ciągle prezentowane, ukazując
okrucieństwa dokonane przez Hitlera i Stalina.
– Także przez Stalina! O mój Boże – wyszeptała Janka pogrążona w otchłani.
Ta wiadomość uderzyła w nią jak strzała i całe przygnębienie, jakie opanowało ją gdy
wyszły na jaw nieprawości Hitlera, na nowo ogarniało całe jej ciało i duszę. Powierciła się
w fotelu… Powierciła się ponownie… i poprosiła Ingo, żeby stamtąd wyszli. Tej nocy Janka
nie zdołała powstrzymać płaczu podczas drogi do domu. Nie pożegnała się nawet
z narzeczonym. Nie spała. Wszystkie okropieństwa wojny dręczyły ją, odbierając każdą
sekundę snu.
Uczta weselna
Rok 1955 wyznacza nowy etap w Niemczech: po kryzysie gospodarczym
w 1950, postęp techniczny zapewnia pojawienie się wielu innowacji. Adenauer przejmuje
władzę, jego rząd funkcjonuje bez zarzutu i powoli się rozwija. Lufthansa uruchamia
połączenie lotnicze do Paryża, Londynu, Madrytu i Nowego Jorku; podpisany zostaje Układ
Warszawski między NRD, Bułgarią, Albanią, Polską, Rumunią, Czechosłowacją, Rosją
i Węgrami; wyścigi samochodowe stają się prawdziwą światową pasją; w Stuttgarcie zostaje
wzniesiona najwyższa wieża telewizyjna, mająca 211 metrów wysokości; na wystawie
samochodowej pojawia się nowy model Forda, Ford Taunus z białym pasem na kołach; Romy
Schneider i Elvis Presley zaczynają się wyróżniać w świecie artystycznym; moda lansuje
szerokie i krótsze spódniczki, ale wciąż sięgające za kolana; w Princeton umiera Albert
Einstein; odchodzi pisarz Tomasz Mann, autor trylogii “Józef i jego bracia”
i “Doktor Faustus”, zdobywca nagrody Nobla w 1929 roku.
29 lipca odbyły się uroczystości ślubne Ingomara i Janiny Schulz, z domu Neuwiem,
znanej wszystkim jako “Janka”.
Janka bardzo cieszyła się z perspektyw, jakie niosło życie w małżeństwie.
Przypomniała sobie, jak parę lat wcześniej jej ojciec wszedł do domu i powiedział:
– Znam bardzo sympatycznego blondyna, który pracuje w Força e Luz (firma, która dostarcza
energię elektryczną). Chciałbym, aby nasza córka poznała go i wyszła za niego za mąż.
Na co rozwścieczona Helena odpowiedziała:
65 | S t r o n a
– Już jeden chłopak się za nią ugania. Chcesz jej sprawić jeszcze jednego?
Janka zobaczyła go po raz pierwszy w „Casa a Capital”, kiedy kupował prezenty dla
mamy i siostry. Ingo pracował wtedy jako inkasent w Klubie Tabajara. Potem nie widzieli się
przez pewien okres. Kiedy ze sobą chodzili, rozmowy o zatrudnieniu Ingo w Força e Luz
i o jego pogawędkach z pewnym “przybyszem z Niemiec”, o imieniu Rudolf dowodziły, że
ojciec Janki dokonał dla niej trafnego wyboru, jaki jego córka miała potem podjąć w sposób
naturalny, bez przymusu. Niestety, Rudolf nie zdążył zobaczyć rezultatów swojej intrygi.
Kiedy wyznaczyli datę ślubu, Ingo pracował w Banku Inco. Ślub był bardzo skromny. Po
uroczystości z udziałem Sędziego Pokoju w Trybunale Bragi, który mieścił się w starej
Prefekturze, udano się na ucztę do garażu przy domu rodziców, na ulicy Araranguá. Poza
rodzicami Ingo obecni byli przyjaciele: Fred Dressler, Jochen Nicolai, Christian Nicolai, Max
Krause, Heinz Nietzsche, Emilio da Silva z żoną Didą (przełożeni Janki), Gregório z żoną
Elguitą (krewni), Niko i Nuszi. Matka Janki nie pojawiła się.
W weselnym menu widniała kura po wiejsku i nadziewana kaczka. Wszystko
zakrapiane było piwem i towarzyszyła temu muzyka rozbrzmiewająca z gramofonu Ingo.
Sześć miesięcy później odbyła się ceremonia zaślubin, prowadzona przez Pastora Launa,
w kościele, w którym obecnie znajduje się filia firmy Eletro Aço Altona. W uroczystości tej
uczestniczyli także ich przyjaciel Adrian Curi i szwagier Fábio Magnani, obaj w charakterze
świadków.
Podczas uroczystości na ulicy Araranguá dwie istoty spełniły marzenia swoich
rodziców. Marzenia snute w odległej Europie. Marzenia budowane podczas nocy pełnych
zmęczenia i podczas nocnych bombardowań. Bicie młodych serc przepełnionych miłością
ukazywało przeznaczenie tych, którzy podążają śladami swoich rodziców. Tej nocy,
29 czerwca 1955, w garażu rodziców Ingo świat był taki mały.
Mimo, że była to uroczystość prostych ludzi, wszyscy przybyli rozkoszowali się
przyszłością. Przyszłością opartą na decyzjach przeszłości. Przyszłością, która ich własnym
dzieciom pozwoli zrozumieć jak wielkie zaszły zmiany. Radość na prostych twarzach
prostych kobiet i mężczyzn wiodących proste życie naznaczone codziennym wysiłkiem
i pracą. Jakie sny mogłyby rozpalić ich serca mimo życiowych trudności? Wszyscy wznoszą
swoje kufle z piwem i uderzają się nimi na znak jedności. Toast nie tylko czci związek
dwojga ludzi, ale symbolicznie wieńczy unię między Brazylią, Niemcami i Polską! Wieńczy
unię różnych mentalności, z różnych ziem, o odmiennych zwyczajach i duszach spragnionych
pokoju.
Każdy obecny na przyjęciu ma do opowiedzenia historię swojego życia i ma święte
66 | S t r o n a
prawo ją rozpamiętywać, wierzyć w przyszłość i cieszyć się z niej... Każdy z nich ma swoją
historię imigracji, ciągle żywą w pamięci i w geście, który mówi:
– Prosit
Śmieją się i snują opowieści, i cieszą się szczęściem młodej pary. Serwowane są
dania, a aromatyczne jedzenie wszystkim smakuje. Noc jest zimna, to dzień Świętego Piotra,
lecz w garażu wszyscy celebrują życie. Zewsząd słychać dźwięk toastów wznoszonych na
szczęście, a posiłki zaspokajają nie tylko głód fizyczny, ale również głód duszy każdego
z nich, przepełnionej nadzieją. Sztućce brzęczące na talerzach, dodają radości dźwiękom
z gramofonu. August Schulz, ojciec Ingo, śmieje się i wspomina. W jego pamięci to
brzęczenie sztućców brzmi znajomo. Sztućce brzęczały, w innych czasach, na odległych
morzach. Obserwuje Jankę, podekscytowaną zawarciem małżeństwa, z całą jej młodzieńczą
radością, i wyobraża ją sobie na pokładzie „General Muir”, docierającą do brazylijskich
portów. Próbuje zobaczyć, jak ucieka przed wojną. W myślach przytula ją i w jego oczach
pojawia się błysk. Wspomina też swojego ojca, widząc go, jak w wieku trzech lat płynie
statkiem, który przetransportował jego i jego rodzinę z Niemiec do brazylijskich portów dużo
lat wcześniej niż Jankę. Wszystko tak podobne; tak podobne decyzje, przyjęcia oraz posiłki,
które już odbyły się na tych ziemiach.
Pierwsze lata Ingo i Janki
Mieszkali w wynajmowanym domu, który August, ojciec Ingo, wybudował niegdyś
w Beco Murici. Był wynajmowany, ale kiedy Ingo i Janka wzięli ślub, lokatorzy się
wyprowadzili i małżeństwo mogło urządzić umeblowanie i wszystko, co nabyli, na swój
sposób.
W listopadzie 1956 roku urodziło się im pierwsze dziecko: Henry Elmar. Poród był
bardzo skomplikowany i długi. Niemowlę cierpiało na porażenie mózgowe. Pomimo starań
młodego małżeństwa, mały Henry był zawsze dzieckiem słabym i chorowitym. Janka
okazywała mu dużo troski i miłości, i cierpiała z powodu jego ułomności. Kilka miesięcy
później, mając nadzieję na jego uleczenie, polecieli samolotem do Porto Alegre. Na próżno.
W sierpniu 1957 roku Blumenau zostaje zalane przez jedną z największych powodzi,
która kiedykolwiek miała tam miejsce. Ingo i Janka przenieśli dziecko i wszystko, co tylko
mogli, do domu Augusta i Emilii, rodziców Ingo. Mieszkali oni niedaleko, ale powódź ich
oszczędziła, ponieważ ich dom znajdował się na wzgórzu. Ingo wrócił do domu, by uratować
i wynieść więcej rzeczy. Powódź ma swój naturalny bieg, zatapia powoli rowy, brzegi rzek,
67 | S t r o n a
aż w końcu ulice i domy. Minęło parę dni zanim poziom wody się obniżył. Nie dało się
pracować. Przemieszczenie się do centrum miasta było niemożliwe. Janka i Ingo spędzili dni
powodzi w Blumenau, w domu jego rodziców. Oboje wspominali pierwsze lata małżeństwa.
Janka zaszła w ciążę z drugim dzieckiem. Miała to być dziewczynka. Ciężko im się żyło
z chorym dzieckiem i kolejną ciążą. Helena nie zawsze mogła pomóc córce, tak więc Janka
sama zajmowała się domem i niemowlakiem. W pierwszych dniach maja 1958 roku, Henry,
ich pierwsze dziecko, zapadł na poważną chorobę i odszedł z tego świata.
Anioły to myśli, które ucieleśniają się wśród tych, którzy dają i dzielą się miłością.
Anioły są błogosławieństwem, zmierzają do obudzenia boskiego pierwiastka, który istnieje
w każdym, lecz nie do końca rozumieją swą doskonałość. Henry Elmar był jednym z tych
aniołów. I to miłość karmiła jego duszę. To ważne: duszę buduje miłość. Jedno ogniwo
zdawało się wyłamywać z tej zasady. Ale jest to ogniwo niezapomniane. Henry jest ważnym
ogniwem w rodzinnych więzach i chociaż jego życie było krótkie, pozostawił członkom
rodziny wiele czułych wspomnień. Nie był ogniwem zagubionym, lecz uratowanym. 13 dni
później urodziła się dziewczynka. Zdrowa. A następnego roku, 1 listopada, narodziło się
trzecie dziecko. Także zdrowe!
Więzi, które nie znikają wraz z upływem czasu
W 1949 roku Janka wyjechała z Neapolu w kierunku Rio de Janeiro: brazylijskiej
przystani, która ugościła ich rodzinę. Poznali to miasto, kiedy było w okresie swojego
największego rozkwitu. U szczytu swej świetności jako ówczesnej stolicy Brazylii,
egzotycznego schronienia artystów z całego świata. Znane było jako „Cudowne Miasto”.
Istniejący tam port sprzyjał zjednoczeniu serc i umysłów podróżujących z innych lądów,
innych mórz, innych krajów… Połączył ich w jednej wspólnej nadziei. Port ten połączył serca
w nową ojczyznę. Serca, które nigdy nie przestały kochać swoich wartości, swoich przodków,
swoich prastarych ziem… serca, które nauczyły się kochać nową ziemię, nową społeczność,
nowy naród, nowe idee. Przystań pozwalała imigrantom umacniać swe więzi w niewidzialny,
lecz niezniszczalny łańcuch. Łańcuch więzi wykutych z pracy, odwagi i zrozumienia. Więzi,
które wyruszyły na poszukiwania i znalazły.
Janka wiele lat szukała swej siostry Teresy. Nie było nikogo, kto mógłby udzielić jej
informacji lub dostarczyć adres. Pożegnały się jeszcze w Europie, gdy nie znały celu swej
podróży po Nowym Kontynencie. Ingo i bracia Janki zawiadomili Policję i w 1968 została
wymieniona pierwsza korespondencja między siostrami. Upominki kursowały w obie strony
68 | S t r o n a
dzięki usługom Brazylijskiej Firmy Pocztowej i Telegraficznej – Correio. Na bieżąco
wymieniano informacje i nowości. W latach 1968 i 1969 Nuszi i Niko wyjechali do Stanów
Zjednoczonych, już nie statkiem, lecz samolotem, by poznać siostrę, której nigdy nie widzieli.
Nuszi powrócił do Brazylii rok później. Niko nie wrócił: ożenił się i założył rodzinę w stanie
Delaware. Kilka lat później Helena również wybrała się do Stanów, by ponownie spotkać się
z córką. Mieszkała z nią kilka dobrych lat. Wróciła szczęśliwa i z marzeniami, że pewnego
dnia tam powróci. Ale nigdy więcej się tam nie udała.
Z Europy napływały do Janki na bieżąco listy od jej przyrodniego brata Witolda.
Pewnego razu chciał on wysłać jej znaczki pocztowe, co było zakazane przez policję
i uważane za przestępstwo dewizowe. Cała korespondencja, która wychodziła z Polski lub
która do niej docierała była otwierana i czytana przez policję.
W roku 1986, w pięćdziesiątą rocznicę urodzin, Janka otrzymała bukiet kwiatów od
swoich wnuków Winicjusza i Heloizy. Między kwiatami była koperta. Janka obchodziła
swoje święto w domu, ze znajomymi z Zakładu Zegarmistrzowskiego, sklepu, w którym
pracowała od września 1970 roku. Nie zauważyła tej koperty pośrodku kwiatów, na co
zwrócono jej uwagę. Gdy ją otworzyła nie mogła uwierzyć w to, co dostała: kilka miesięcy
później wyjeżdżała z mężem do Stanów Zjednoczonych, by odwiedzić swoją siostrę.
Dni spędzone z siostrą były pełne radości. Od tamtego czasu odwiedzały się czasami.
Teresa, mieszkająca w Stanach, miała czworo dzieci: dwóch chłopców i dwie dziewczynki.
W Brazylii, Marek ożenił się w Blumenau i też miał czwórkę dzieci: dwie
dziewczynki i dwóch chłopców. Adoptował jeszcze jednego chłopca. Adolf również wziął
ślub w Blumenau i został obdarowany parką pociech. Franz ożenił się w Lagos i miał trzech
synów i jedną córkę. Nikodem, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1969 roku
i założył tam rodzinę, miał pięcioro dzieci: trzy dziewczynki i dwóch chłopców. Zaadoptował
też jeszcze jedną dziewczynkę. Ambroży też wziął ślub w Lagos i miał dwóch synów i dwie
córki. Davis, jeden z jego synów, miał wypadek na motorze i odszedł przedwcześnie
w 1993 roku.
Janka szukała również swego drugiego przyrodniego brata – Jerzego, ponieważ odkąd
opuścił dom nie otrzymała od niego wielu wiadomości. Wiadomo było, że się ożenił
i podejrzewano, że mieszka w Curitiba. W roku 1970 Janka pojechała do tego miasta, lecz go
nie odnalazła.
Helena, głowa rodziny, opuściła swój dom w Vila Nova i podboje tego świata
15 listopada 1988 roku. Zaraz po jej śmierci zlokalizowano córkę Jerzego, lecz ten niestety
już nie żył.
69 | S t r o n a
W Massaranduba pewnego dnia 2003 roku, Janka w towarzystwie Ingo i brata Adolfa
spotkała kilku Polaków, którzy śpiewali starą polską piosenkę:
Zbiła mama zbiła mama
Zbiła mama
Bo ja chłopców, bo ja chłopców
Całuje
Widzi mama, widzi mama
Jak to źle
Wszystkie panny chłopców moją
A ja nie.
Przypomnieli sobie stare opowieści. Historie o Polsce, która od dawien dawna była tak
odległa. Te opowieści i tajemnice, które towarzyszą człowiekowi. Te stare opowieści…
Janka, gdyby mogła, chciałaby zapomnieć koszmary przeżyte na wojnie. Ale nie była
w stanie wymazać tego, co na zawsze zostało zapisane w jej pamięci. W ten sam sposób, jak
nie mogłaby nigdy zapomnieć tych wszystkich zabaw, szkół, nauczycieli, którzy traktowali ją
z takim uczuciem, tych wszystkich historii jej życia! Nie, jak okrutny nie byłby to czas, te
przeżycia są nie do wymazania.
Czas niesie możliwość zmian, odnowy, chociaż dawne wspomnienia pozostają
w pamięci. To czas zmienił historię Starej Europy wraz z upadkiem reżimu komunistycznego.
Kartki, nie tylko jedna, lecz wiele, przewracają się w księdze życia Janki: jeśli wcześniej nie
miała najmniejszej ochoty powrócić do swej Ojczyzny, strzeżonej przez żelazną kurtynę, to
teraz wszystko zaczęło się zmieniać. Janka, która przeżyła swoje dzieciństwo w okresie
wojny, przeżyła również upadek reżimu komunistycznego, a wraz z nim upadek zakazów
i przewrotnych wartości.
Jeśli wcześniej Janka nie czuła entuzjazmu, by zobaczyć ponownie Ojczyznę, teraz
była gotowa zobaczyć swój dom rodzinny i swoich krewnych, którzy pozostali w Starej
Europie. I tak w roku 1999, kiedy Janka odbyła podróż do korzeni, odwiedzając
Niederrimsingen w towarzystwie swojego syna Harry’ego, spotkała tam byłego prefekta
miasta. Jego żona już nie żyła. Odwiedziła Kielce, Kraków i krewnych z Polski. Granicę
przebyli samochodem: policjant spytał ich o paszport. Janka odpowiedziała po polsku, co
zaskoczyło mundurowego. Przeszli granicę. Już nie pociągiem i nie uciekając, ale
samochodem i w celu odwiedzin. Janka czuła, że całe jej ciało jest spięte: nie przestawała
słyszeć strzałów, krzyków i eksplozji. Ale te rozbrzmiewały tylko w jej wspomnieniach.
70 | S t r o n a
Droga naprzeciw była czysta, asfaltowa, otoczona sosnami. Zielonymi sosnami! Czuło się ich
zapach. Zapłakała po cichu. Wyszeptała słowa cierpień. Ale szybko poweselała: powracała!
Ciotka Zofia, siostra jej mamy, wtedy prawie już osiemdziesięcioletnia, była
przewodnikiem Janki i jej syna podczas dwudniowej podróży po ulicach miast, w których
niegdyś mieszkali. Janka znów poczuła radość. Przypomniała coś sobie, zapłakała
i uradowała się. Była spokojna. Wojna naprawdę się skończyła. Więzi, pozornie niewidoczne,
umocniły się na nowo wraz z jej wizytą w Polsce.
W latach, które nastąpiły po wojnie, długo pozostawali na tym kawałku ziemi,
nazywanym Brazylią. Podczas tej wyprawy krzyżowej, więzy ludzkie prawie zanikały
w ciemnościach, które skrywały drogi do domu znajdującego się na zboczach ulicy
Araranguá: Ingo pozostawił po sobie wspomnienia o Służbie Wojskowej w Gwardii
Narodowej w Rio de Janeiro, swoje przekonania i wątpliwości w czerwcu 2005 roku. Lata
poprzedzające jego śmierć, pełne były niepokoju, podróży w celu leczenia szpitalnego czy
rozpaczliwych poszukiwań uleczenia.
Pozostało wspomnienie Karnawału, podczas którego Janka i Ingo się poznali. Tych
popołudni, kiedy on czekał na nią po pracy by odprowadzić ją do domu. Wesołych godzin
w dniu ich ślubu. Pozostały wspomnienia dni u boku Henry’ego. Tęsknota za chwilami, gdy
przysięgali sobie wieczną miłości. Pozostały w pamięci dni spędzone razem. Ingo pozostał
tylko w pamięci.
2006: 57 lat po ucieczce od wojny
Pierwszy rok bez Ingo przebiega wśród nostalgii, wspomnień i smutków. Ale Janka
pracuje, starając się podołać domowym obowiązkom i pracom w ogrodzie, które podwoiły się
pod nieobecność tego, który dawniej utrzymywał go w porządku. Potrzebny jest żywopłot
i kilka zmian topograficznych. Janka zabrała się do nieznanych jej wcześniej spraw. Pewnego
dnia odebrała telefon:
– Przygotowuję się do podróży do Polski w sierpniu. Może pojedziemy razem?
– Polska? Nie, nie! Wykluczone! Mam dużo do zrobienia odkąd odszedł twój ojciec.
– To nic, zrobisz to jak wrócisz! Jedźmy!
– Ale co będziesz robić w Polsce? Oszalałaś? Ja nie mam czasu…
– Będę miała wykład. A czas można zorganizować. Pomyśl tylko: jesteś sama, po wojnie
nigdy nie wróciłaś do Polski, a teraz pojedziesz na jakiś czas, co najmniej na miesiąc….
71 | S t r o n a
Odwiedzisz krewnych, Kielce… Bardzo bym chciała żebyś pojechała! Pomyśl i później mi
odpowiesz! - w ten sposób córka zakończyła rozmowę.
Dni mijają, a odpowiedź dotycząca podróży nabiera dla Janki nowego znaczenia. Jest
przytłoczona śmiercią męża, utratą dzieciństwa, a czas, jaki upłynął od dni spędzonych
w Polsce, w głębi ducha również dawał się we znaki. Pamięta swojego ojca, swoja matkę,
takich młodych, pełnych nadziei! Pamięta domek, w którym mieszkała, na ulicy Herbskiej
nr 2…wie, że do niektórych rzeczy nie ma powrotu, ale ma świadomość, że są takie, które
można odnowić!
Sierpień 2006 zapowiada bardzo gorące lato w Polsce. Jego pierwsze dni straszą
wysokimi temperaturami. Janka dzwoni do swoich krewnych z Polski, aby dowiedzieć się
jaka pogoda panuje w lecie. Już pakuje walizki, zdecydowana na wyjazd, ale ma jeszcze
wątpliwości co zabrać.
– W zaszłym roku było zimno jak na polskie lato. Nie zapomnij zabrać żakietu, płaszcza. – to
córka podpowiada przez telefon, aby rozwiać jej wątpliwości.
Perspektywa wyjazdu wypełnia ją entuzjazmem i euforią, strachem i radością. Ma
trochę problemów z paszportem, przez zwłokę z wydaniem zgody na przejazd… ale fakt, że
jest już osobą siedemdziesięcioletnią, sprzyja sytuacji! W końcu, po zaangażowaniu
w przygotowania całej rodziny, aby o niczym nie zapomnieć, wsiada na pokład samolotu
w mieście Florianópolis. Jej lot skierowany jest do São Paulo, gdzie spotyka się ze swoją
córką, a potem innym samolotem wspólnie już kontynuują podróż do Polski.
Jedenaście godzin lotu dzieli je od tego kraju, od historii, które Janka przeżyła
w okresie wojny. Jedenaście godzin, które podczas lotu wydają się nie mieć końca! Po pięciu
godzinach, uśpione przez noc, czują jak samolot wpada w turbulencje. Janka, która spała,
budzi się niespodziewanie, przekręca się pod przykryciem i oznajmia córce:
– Wydaje mi się, że dolatujemy!
Córka jest przestraszona turbulencjami, ale informuje matkę, że pozostało jeszcze
sześć godzin lotu! Janka ciągle jest poruszona. Zastanawia się przez chwilę, próbuje
opanować myśli, przewraca się na bok i ponownie zapada w sen.
Dzień wstaje nad Amsterdamem, nad Europą… Wraz z nastaniem wieczoru dolatują
do Warszawy! Kuzynka Janki, Irena oraz jej syn już czekają na lotnisku. Córka zatrzymuje
się w hotelu w Warszawie, gdzie będzie prowadzić wykład, a Janka jedzie z kuzynami na
południe.
Korzysta z upalnego lata w swojej ukochanej Polsce. Wraca do Kielc, do Krakowa, do
Kędzierzyna Koźle miasta, gdzie zatrzymuje się w domu kuzynki Joanny. Odwiedza ciotkę
72 | S t r o n a
Zofię, kuzynostwo Irenę, Annę, Joannę i Juliana. Zwiedza zamki, przypomina sobie dawne
zabawy, dawne piosenki, przyjaciół i momenty z przeszłości. Odwiedza Auschwitz, i pozwala
sobie na chwilę płaczu za tymi, którzy zaginęli, zapomniani. Jednak tak naprawdę pamięta się
o nich i szanuje. Szanuje się ból. Szanuje się.
Janka wraca do swojego miasta, do Kielc. Przechadza się głównymi ulicami, odwiedza
dom swojego dzieciństwa, zwiedza muzeum. Szuka napisów „MK” (Mieszkaniec Kielc)
i znajduje je! Widnieją w herbie, na przybudówkach dzisiejszego muzeum, gdzie dawniej był
pałac biskupi. Rozpoznaje herb i napis w innych miejscach miasta. Uśmiecha się ukradkiem.
Wspomina swoją odznakę!
Przechodzi przez Bramę Krakowską i zmienia się w trzynastoletnią dziewczynkę, tak
jest oczarowana! Kartkuje foldery turystyczne, nabyte, aby na trwałe zabrać ze sobą trochę
z tych zamków i z Częstochowy. Urzeka ją śmiałość ludzi z dawnych czasów, którzy
konstruowali tak piękne pałace, kościoły, zabytki. Egzaltuje się, cieszy się tym, co widzi, tym
co zna i tym, co znów sobie przypomina. Janka jest w Polsce. Ale nie potrzebuje już uciekać.
Nie potrzebuje śpieszyć się na dworzec i wsiadać do pociągu, aby wyjechać za granicę.
Pociąg zabiera ją do kresu podróży, by poznała Warszawę.
– Nie znasz Warszawy? – pytali wszyscy.
– Nie, nigdy nie byłam w Warszawie.
– Ale jak to. Urodziłaś się i mieszkałaś tutaj.
– Ale nigdy nie byłam w Warszawie. Po pierwsze, bo byłam bardzo mała, a po drugie,
ponieważ naszym głównym zmartwieniem było uciec, aby przeżyć.
O ustalonej godzinie matka i córka wsiadają do pociągu, który zabiera je do stolicy.
Pożegnanie z krewnymi jest wzruszające. Nie chce się znów wyjeżdżać! Ale nie można
pozostać! Radość i smutek mieszają się i przeplatają , i przepełnia je miłość do tych, którzy są
tak daleko. Na zawsze pozostaną w ich pamięci. Być może pewnego dnia zobaczą się
ponownie. Być może…
Pociąg przejeżdża przez wsie, lasy i miasta od południa aż do centrum kraju. Maki
uginają się wzdłuż torów, po których przejeżdża pociąg. Z uporem kwitną pośród kamieni na
drodze kolejowej. Janka próbuje spać. To trzygodzinna podróż. Ale budzi ją każde wejście do
przedziału pasażera, sprzedawczyni kawy i posiłków czy konduktora.
Upał pierwszych dni ustał, ustępując miejsca deszczowi i zimnu. Był to zimny, bardzo
zimny miesiąc. Tamte dni w stolicy, chociaż naznaczone letnim deszczykiem, nie ujęły jej
piękna, gdy Janka zachwycona przechadzała się ulicami.
73 | S t r o n a
– Nigdy nie myślałam, że pewnego dnia wrócę do Polski, a tym bardziej, że poznam
Warszawę! Rzeczywiście jest bardzo piękna! Zobacz, ile starych budynków, ile konstrukcji
wykonanych przez ludzi zarówno wcześniej, jak i w okresie komunizmu …i przetrwały aż do
dzisiaj. Jakie solidne budowle!
Chętne do spacerów, żeby skorzystać z warszawskiego powietrza i nie tracić ani
jednego widoku, decydują przemieszczać się do centrum tylko tramwajem. Odwiedzają Stare
Miasto, którego rekonstrukcja, tak wierna tej z przeszłości, zachwyca turystów. Przechodzą
przez uliczki będące częścią Starego Miasta, w każdym zaułku i na każdym kroku odkrywając
coś nowego. Dochodzą do jednego z głównych placów, zaskoczone dźwiękiem pianina, na
którym ktoś gra w jednej z kawiarni. Turyści przechadzają się przez małe muzea, sklepy
z pamiątkami, restauracje i bary, gdzie się spotykają. Jedna fontanna zachwyca wszystkich: to
Syrena, symbol miasta. Ruiny Barbakanu są odwiedzane nawet przez pary młode i ich
fotografów, którzy robią tutaj swoje najlepsze zdjęcia! Młodych małżonków spotyka się
również w ogrodach Pałacu w Wilanowie, Pałacu w Łazienkach, nie wspominając już
o ogrodach przy domu Chopina w Żelazowej Woli. Uliczni muzycy podnoszą przechodniów
na duchu. To skrzypkowie, saksofoniści, fleciści i inne małe zespoły. Uliczni aktorzy
uzupełniają to artystyczne przedstawienie, tak w Warszawie, jak i w Krakowie.
Następny dzień jest zarezerwowany żeby odwiedzić Pałac Kultury i Nauki, którego
usytuowany na trzydziestym piętrze taras pozwala przejrzeć miasto na wylot! W każdym
zakątku oddycha się kulturą: wystawy sztuki i kina wypełniają korytarze Pałacu. Patrząc
z góry widać nowoczesne aleje, które są poprzecinane przez jeszcze nowocześniejsze
samochody i tramwaje. Wzdłuż alei znajdują się sklepy przemysłowe z ubraniami, książkami
i innymi artykułami najwyższej jakości. Janka dziwi się na każdym kroku, przy każdym
sklepie, przy każdym przypadku zastosowanej w mieście nowoczesności.
– Romantycznie stara, ale nowocześnie rozwinięta. Tak widzę Warszawę, w taki sposób
postrzegam Polskę! – to obserwacje jej córki.
W końcu nadszedł świt, kiedy trzeba było wracać do Brazylii. Z warszawskiego hotelu
wyruszają o czwartej rano. Poranek jest bezwietrzny, spokojny, cichy… Warszawa śpi
jeszcze, kiedy taksówka kieruje się w stronę lotniska. Opuszczany most zostaje w tyle. Pałac
Kultury i Nauki, cały oświetlony, zostaje w tyle. Aleja Nowy Świat zostaje we
wspomnieniach. Twarze ciotki Zofii i jej dzieci zostają w pamięci. Janka kurczy się
w uśmiechu, niemal płacząc. Tęskni jeszcze przed wyjazdem. Chce wrócić. Ale musi jechać.
Pociąg przecina linie, wioząc kogoś w jakieś miejsce. Być może ten „ktoś” uleczy tęsknotę za
„kimś ” innym! Być może.
74 | S t r o n a
Janka ukoiła tęsknoty za Polską. Nie sądziła nawet, że tyle przyjemności sprawi jej
ponowne zobaczenie tego wszystkiego. W końcu lot zostaje ogłoszony i usadawiają się
w fotelach. Można przelecieć nad Polska. Można przelecieć bez przeszkód. Przestrzeń
powietrzna jest wolna! Janka jest wolna! Janka jest wolna: wojna w końcu się skończyła.
– Wiesz, powiem Ci coś, to dobrze, naprawdę bardzo dobrze, że przyjechałyśmy do Polski!
Janka jest symbolem, żywym symbolem. Jest symbolem istoty, która wyjechała
w poszukiwaniu największego szczęścia: wolności słowa i wolności życia! W jej sercu tętni
jeszcze miłość do życia, do rodziny, do wolności. Ale jej tętniące życiem serce przemierzając
morza, wędrując przez rozległe ziemie, nie zapomina o czasach spędzonych niegdyś
w Polsce, pod okupacją Krajów Sprzymierzonych.
W głębi każdego z nas istnieje przekonanie o Raju, który chroni nas w każdej chwili,
abyśmy mogli żyć pełnią życia i wolności. Wspominając swoją walkę o przeżycie, wraz
z członkami rodziny, Janka nie zapomina jak dobrze została przyjęta na brazylijskiej ziemi.
„Brazylia” jest jej znakiem.
– „To właśnie jest Raj” – tymi słowami opisuje swoje przybycie i pobyt w Brazylii.
Tak naprawdę ten Raj w niewielkim stopniu zależy od miejsca i rzeczy, które nas
otaczają, jednak nigdy nie opuszcza on człowieka w jego wędrówce. Stanowi część każdego
i jest w każdym. Ta więź pomiędzy istotą ludzką i jej świadomością życia jest niezniszczalna,
nieodłączna, bezwarunkowa. Tak więc dla każdego Raj jest jego własnym wyborem!
Rozdział VII – Mapa europejskich miast, w których zatrzymała się rodzina Neuwiem
Polska: Niemcy:
1 – Kielce 4 – Drezno
2 – Kraków 5 – Ronneburg
3 – Sosnowiec 6 – Wünschendorf
7 – Offenburg
8 – Schwenningen
9 – Freiburg
10 – Müllheim
Francja: Włochy:
11 – Strasbourg 12 – Neapol
75 | S t r o n a
76 | S t r o n a
Rozdział VIII – Drzewo genealogiczne rodziny Neuwiem
77 | S t r o n a
O autorce:
Ellen Crista da Silva, której nazwiskiem rodowym jest Schulz, urodziła się i spędziła
dzieciństwo i młodość w Blumenau. Od strony ojca przejęła pochodzenie niemieckie, a od
strony matki polskie. Kiedy mieszkała w Blumenau, słyszała jak jej matka opowiada historie
przeżyte w czasie wojny. Opowieści te z pewną prostotą i naturalnością przesiąkły życie
autorki, jednak nabrały nowego znaczenia wraz z upadkiem reżimu komunistycznego
i zburzeniem Muru Berlińskiego. Od tamtej pory zaczęła szukać więcej informacji
o wydarzeniach tworzących matczyne opowieści i próbowała je spisywać, aż przybrały postać
książki.
W skład jej wykształcenia uniwersyteckiego wchodzą studia germanistyczne i tytuł magistra
w dziedzinie lingwistyki na Universidade Federal de Santa Catarina – UFCS. Wykładała
lingwistykę na UnB – Universidade de Brasilia.
Opublikowała artykuły w czasopismach brazylijskich i zagranicznych oraz uczestniczyła
w opracowaniu i wydaniu pism informacyjnych różnych instytucji.
Została nagrodzona w licznych konkursach, a swoją pierwszą nagrodę pisarską otrzymała
w 1969 roku, kiedy uczyła się w Colégio Sagrada Familia w Blumenau. Zamiłowanie do
pisarstwa jest jej cechą charakterystyczną.