kosmiczne - gandalf.com.pl · informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:...

22

Upload: others

Post on 13-Jul-2020

1 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)
Page 2: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

KKOSMICZNE

ZIARNAYGGDRASILL. CZNォĆ DRUGA

Page 3: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

DDoottyycchhcczzaass uukkaazzaałłyy ssiięę::1. Ewa Białołęcka – Kamień na szczycie

(Kroniki Drugiego Kręgu. Księga II)2. Iwona Surmik – Talizman złotego smoka3. Tomasz Pacyński – Wrzesień4. Anna Brzezińska – Opowieści z Wilżyńskiej Doliny5. Maja Lidia Kossakowska – Obrońcy Królestwa6. Tomasz Pacyński – Sherwood7. Iwona Surmik – Smoczy Pakt8. Tomasz Pacyński – Maskarada9. Wawrzyniec Podrzucki – Uśpione archiwum

10. Ewa Białołęcka – Piołun i miód(Kroniki Drugiego Kręgu. Księga III)

11. Marcin Mortka – Ostatnia saga12. Romuald Pawlak – Inne okręty13. Tomasz Piątek – Żmije i krety14. Wit Szostak – Wichry Smoczogór15. Anna Brzezińska – Letni deszcz. Kielich16. Tomasz Piątek – Szczury i rekiny17. Tomasz Pacyński – Wrota światów. Zła piosenka18. Michał Studniarek – Herbata z kwiatem paproci19. Romuald Pawlak – Rycerz bezkonny20. Izabela Szolc – Jehannette21. Wit Szostak – Poszarpane granie22. Tomasz Piątek – Elfy i ludzie

WW pprrzzyyggoottoowwaanniiuu::” Marcin Mortka – Wojna runów” Tomasz Pacyński – Wrota światów. Garść popiołu” Anna Brzezińska – Wody głębokie jak niebo

Page 4: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

W A W R Z Y N I E C

P O D R Z U C K I

KKOSMICZNE

ZIARNAYGGDRASILL. CZNォĆ DRUGA

Agencja WydawniczaRRUUNNAA

Page 5: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

KOSMICZNE ZIARNA

Copyright © by Wawrzyniec Podrzucki, Warszawa 2004Copyright © for the cover illustration by Przemysław TruścińskiCopyright © 2004 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2004

Wszelkie prawa zastrzeżoneAll rights reserved

Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentu książki możliwe sątylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.

Projekt okładki: Fabryka WyobraźniOpracowanie graficzne okładki: Antonina LiedtkeRedakcja: Maria KaniewskaKorekta: Jadwiga Piller, Anna KaniewskaSkład: Tomek Laisar FruńDruk: Drukarnia GS Sp. z o.o.ul. Zabłocie 43, 30-701 Kraków

Wydanie IWarszawa 2004ISBN: 83-89595-10-9

Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNAA. Brzezińska, E. Szulc sp. j.Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:Agencja Wydawnicza RUNAul. Grzybowska 77 lok. 40800-844 Warszawatel./fax: (0-22) 45 70 385e-mail: [email protected]

Zapraszamy na naszą stronę internetową:wwwwww..rruunnaa..ppll

Page 6: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

ROZDZIAŁ 1

Bystry potoczek u stóp pękniętej przypory nie sprawdził się ja-ko zwierciadło. Dla Hannibale Remmuerisha była to pierwszaokazja od wielu lat, by ujrzeć własną twarz, lecz w wartkim nurciedostrzegł jedynie jej zniekształcony zarys. Potok dostarczył mujednak drobnej chwili rozkoszy, gdy zanurzył dłonie w krystalicz-nie czystej wodzie i poczuł jej chłód. Zaledwie dzień wcześniejNoel Kreuff wraz z przyjaciółmi uwolnili go z koszmarnego czyść-ca i w akcie poetyckiej sprawiedliwości oddali mu we władanieneuromotor jego wieloletniego oprawcy Petra Durqvartza. TerazHannibale obawiał się najbardziej, że kontroli nad własnym cia-łem będzie się musiał uczyć równie długo i mozolnie, jak nowo-rodek. Możliwe, że upłyną długie miesiące, nim okiełzna swojenowe zmysły i uczyni je w pełni podległymi swej woli.

Zaczerpnął wody w złożone dłonie i wychlusnął na twarz, de-lektując się zimną świeżością i smakiem kropli nieosiągalnym dlazwykłego człowieka z krwi i kości. Tak, niewątpliwie w sferze zmy-słowej świat oferował mu teraz znacznie więcej. Czy jednak będzieto dla Hannibale błogosławieństwem, czy też ciężarem, czas poka-że. Na razie musi się w tym świecie na nowo odnaleźć i określićcele, a przede wszystkim nauczyć się żyć z samym sobą i z okrut-nymi zmorami przeszłości.

Wstał z klęczek i ruszył w drogę. Kierunek marszruty pod-porządkował swej ogólnej wiedzy o topografii megastruktury,a także mglistym wspomnieniom z okresu, kiedy był jedynie

5

Page 7: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

bezwolnym obserwatorem poczynań Ramireza – diabolicznej ka-rykatury, w jaką niegdyś zamienił go sadystyczny Petro. Dzikai bogata w niespodzianki okolica okazała się dla niego sporymwyzwaniem i zarazem poligonem testowym dla zdolności jegoobecnej fizycznej powłoki.

Paradoksalnie, najtrudniej mu było przyzwyczaić się do tempaswoich reakcji. Zaskoczyło go ono już wtedy, gdy wydostał sięz mroków tracheoduktu kilka godzin po pożegnaniu swoich wy-bawców i uprzejmej, acz stanowczej odmowie gościny zapropono-wanej przez serdecznych autochtonów. Od razu stanął przedkoniecznością pokonania przeszkody w postaci pionowej ściany,która nawet dla gibkiego ciała akrobaty stanowiłaby nie lada pro-blem. Determinacja i pragnienie jak najszybszego uporania się zewszystkimi niedokończonymi sprawami dodały mu jednak odwa-gi. Ostrożnie, usiłując ze wszystkich sił skoordynować swoje ruchy,Hannibale zaczął zsuwać się po nieregularnych występach ściany –stopa, ręka, druga stopa. Graw, jakaż to męczarnia, gdy nie możnapozostawić żadnego ruchu instynktowej pamięci mięśni! W pew-nej chwili uświadomił sobie, że spada, i minęła cała przerażającodługa sekunda, nim dotarło do niego, że palce trzymają się chwytupewnie jak imadło. To był pierwszy z praktycznych przykładówwyższości nerwów fotonowych nad organicznymi. Będzie się mu-siał do tego przyzwyczaić i nauczyć wykorzystywać, tak samo jakkażde inne nowe narzędzie.

Stworzone przez neuromotor faksymile ludzkiego organizmunie potrzebowało ani snu, ani odpoczynku, nie wymagało rów-nież faszerowania organicznymi szczątkami, by funkcjonować.Niemniej Hannibale odczuwał autentyczny głód, a kiedy odciś-nięty w jego świadomości ślad biologicznego zegara odezwał sięswoim cichym sygnałem, wbrew rozumowi zabrał się do szukaniajakiegoś ustronnego miejsca, gdzie mógłby się zdrzemnąć. Zna-lazł je w niewielkim bambusowym gaju, który wyglądał na ofiarętrąby powietrznej. „Thomas!” – Hannibale uśmiechnął się w du-chu na wspomnienie wrzącego energią rudowłosego młodzieńca.Po jego żniwiarskim szale pozostał cały stos obeschniętych liści,z których Remmuerish umościł sobie prowizoryczne posłanie.Natychmiast zapadł w sen, lecz po kilkunastu minutach zerwałsię, przejęty niewypowiedzianą grozą.

6

Page 8: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Nie – wyszeptał, wciskając pięść między drżące wargi. – To Dur-qvartz nie żyje, to jego piekło pochłonęło, a ja jestem, JESTEM!!!

Spłoszone nagłym hałasem stadko dzikich gryzoni czmychnę-ło w dół parowu, pozostawiając zdezorientowanego Remmueri-sha sam na sam z jego koszmarami i z głuchą ciszą wewnątrz. Tonie majaki zbudziły go tak brutalnie, lecz właśnie owa akustycz-na pustka odarta z rytmicznego stukotu w klatce piersiowej, mur-muranda płynącej w żyłach krwi oraz poszumu wdychanegoi wydychanego regularnie powietrza. Nieludzka martwota me-chanicznej skrzynki, ruchomego pudełka na gedank...

– Muszę coś z tym zrobić albo zwariuję – oznajmił wyniosłymbambusom, po czym z niesmakiem spojrzał po sobie. – Tak samojak z tą idiotyczną anielskością.

W tej czy innej postaci Hannibale nadal był mężczyzną, jednakto, co od kilkunastu godzin miał „na sobie”, było aseksualną ku-kłą pozbawioną jakichkolwiek męskich atrybutów. Nieważne, czyprzez jakieś konstrukcyjne niedopatrzenie, czy też dlatego, żeneuromotor tworzył zaledwie surowy półprodukt do wymodelo-wania podług gustu użytkownika. Fakt pozostawał faktem –Remmuerish czuł się jak rzezaniec i bardziej zawstydzał go brakwidocznych genitaliów niż jakiegokolwiek przyodziewku. Pochwili namysłu uplótł naprędce przepaskę z uschniętych liścibambusa i owinął nią biodra.

Przez resztę dnia błąkał się w otępiająco monotonnym labiryn-cie pni, raz po raz gubiąc obrany instynktownie zachodni kieru-nek marszu. Wiedział, że aby dotrzeć do celu, powinien podążaćzawsze w stronę, ku której opadał żywogrunt, a mimo to co chwi-lę łapał się na tym, że wdrapuje się pod górę. Żywoskłon zaczynałjuż przygasać, kiedy zwarty masyw Lasu niespodziewanie otwo-rzył się przed nim na płynącą leniwie wodę. Strwożony, błyska-wicznie cofnął uniesioną ponad nurtem stopę i kolejny razpobłogosławił zdumiewający refleks. Przez długi moment wpa-trywał się w hipnotyzujące fale, oparty nagimi plecami o najbliż-sze drzewo. W każdym centymetrze sześciennym swego jestestwaczuł potworne zmęczenie, którego przecież jako manneken niepowinien doznawać. A jednak... To musi być coś takiego jak bólfantomowy w amputowanej kończynie, pomyślał z ironią. I cze-mu ja się dziwię? W końcu cały jestem teraz protezą!

7

Page 9: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

Coś mignęło srebrzyście w wodzie pomiędzy korzeniami, możejakaś żerująca ryba. Hannibale poczuł naraz potworne ssaniew dołku i bezwiednie oblizał wargi. Kiedy migotliwy kształt prze-mknął znowu w zielonkawej toni, chwycił go błyskawicznie, leczniewielka, lśniąca jak rtęć rybka zdołała wyślizgnąć się z ręki.Zanim jednak przeleciała w powietrzu kilka centymetrów, Rem-muerish chwycił ją ponownie bez trudu, ściskając przy tym niecomocniej – ot, na tyle, by nie wyrwała się po raz drugi. Lecz gdy roz-warł palce, miał na nich już tylko krwawą miazgę. Przekleństwo!– westchnął w duchu, zmywając resztki niedoszłej kolacji. Za szyb-ko, za mocno i w ogóle zupełnie niepotrzebnie! Wszak jego głódbył całkowicie iluzoryczny, tak samo jak uczucie wyczerpania al-bo chęć snu. Wszystkie potrzeby prymitywnego i ułomnego ciałazrodzonego z łona kobiety zaczynały teraz przypominać nałóg.Prędzej czy później będzie musiał się z niego wyleczyć albo przy-najmniej nauczyć się kontrolować.

Ponownie rozejrzał się po okolicy, starając się przegnać natar-czywe pragnienia i skupić na konkretnych problemach. Na przy-kład, którędy powinien teraz pójść? Ze śladów wspomnień, jakiepozostały mu po Ramirezie, wynikała północ, co oznaczało poru-szanie się w kierunku przeciwnym do przepływu wody w akwe-dukcie. A zatem, tędy... Remmuerish wyprostował plecy i zacząłmaszerować po chodniku z korzeni, chybotliwym jak nieskończe-nie długa tratwa przycumowana do krawędzi Lasu. Trotuar dlacyrkowców, pomyślał, niemniej szedł przed siebie szybko i pew-nie, gdyż coraz bardziej nabierał zaufania do swoich nowych fi-zycznych możliwości.

Neuromotor musiał być wyposażony w coś w rodzaju drogo-mierza, kiedy bowiem żywoskłon zgasł ostatecznie, Hannibalewiedział, że przebył dokładnie siedem i pół kilometra. Siedemi pół kilometra w niecałe dziesięć minut! Imponujący wynik, aletym może pozachwycać się później, kiedy już znajdzie w tychkniejach jakieś odpowiednie miejsce do przeczekania nocy.Zapewne mógłby wędrować także i teraz, bo ani chybi ciemnośćnie stanowiła dla jego obecnych zmysłów żadnej przeszkody,ale wolał nie ryzykować. Poza tym, lęk przed mrokiem był rów-nież atawistyczny i pozbycie się go będzie wymagało odrobinyczasu.

8

Page 10: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

Przecisnął się z trudem pomiędzy chropowatymi pniami stoją-cymi ciasno jak sztachety, wszedł ponownie do smrodliwego La-su, zrobił kilka kroków i zniechęcony ciągłym wpadaniem nadrzewa spoczął pod jednym z nich. Potem przypomniał sobieo zjawisku regularnego przyboru wód w akwedukcie. Mamroczącinwektywy pod adresem przeklętej puszczy, podniósł się znowui podjął marsz ku górze, by w końcu ułożyć się w miejscu, któ-re, jak miał nadzieję, znajdowało się wystarczająco daleko od za-grożenia.

* * *

Ranek przyniósł potwierdzenie starej prawdy, że życie to nic in-nego jak nieustające pasmo niespodzianek. Tym razem niespo-dzianka miała postać wielkiego, hałaśliwego nosa, który przezmoment przesłaniał Hannibale cały świat. Zaraz jednak nos od-dalił się nieco i dołączył do pary ślepi wpatrzonych nieprzyjaźniew Remmuerisha oraz zaślinionej paszczy ziejącej odorem zgniłe-go mięsa.

– Noga, Halse! – rzucił ktoś ostrym, rozkazującym tonem i wy-szczerzone złowrogo zęby natychmiast odsunęły się na przyzwoi-tą odległość.

Hannibale ogarnął nagły lęk i jednocześnie irytacja na samegosiebie. Za to, że nie do końca uwierzył i, co tu kryć, zbagatelizowałsłowa Kreuffa o tropicielach, których jakoby całe zastępy miaływyruszyć na poszukiwanie między innymi jego skromnej osoby.Zbagatelizował, nie przedsięwziął praktycznie żadnych środkówostrożności, a teraz...

– Ejże, nic ci nie jest? – spytał ten sam głos już o wiele łagodniej.Hannibale usiadł powoli i popatrzył przed siebie. Ogromny, ru-

dy jak płomień pies wciąż bacznie go obserwował, dla większegoefektu powarkując groźnie przez na wpół obnażone kły. Na szczę-ście nie ruszał się z miejsca. Wzrok Remmuerisha powędrowałwyżej, na człowieka, którego niepozorna postura zdecydowaniekontrastowała z potężną bestią warującą u jego stóp. Mężczyznabył w podeszłym wieku i raczej skromnie, by nie powiedzieć nędz-nie odziany, trzymał się jednak prosto i spoglądał na Hannibalerównie uważnie, jak jego czworonożny towarzysz.

9

Page 11: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Niemowa, hę? – Nieznajomy nachylił się ponownie ku Hanni-bale.

– Bynajmniej – odparł Remmuerish równie lakonicznie. Opie-kun rudego psa wyglądał raczej na kogoś, kto wyszedł poszukaćchrustu na rozpałkę, niż na profesjonalnego łowcę głów, ale prze-cież mogła to być celowa maskarada.

– No, chociaż tyle. – Staruszek uśmiechnął się półgębkiem. –Halse cię znalazła. Ja tylko usłyszałem te okropne jęki. To tyś takkrzyczał, biedaku?

– Nie wiem – rzekł Hannibale najzupełniej szczerze. Być możewe śnie znów nawiedziły go koszmary, niczego jednak sobie nieprzypominał.

– Napadli cię jacyś, co? Obili i odarli ze wszystkiego?– Nie wiem – powtórzył Remmuerish, choć tym razem udał głu-

piego z większym rozmysłem. Dopiero teraz uświadomił sobie,jak karygodną beztroską się popisywał, odkąd opuścił tracheo-dukt. Jakby zapomniał, że na świecie są jeszcze inni ludzie, któ-rym prędzej czy później będzie musiał odpowiedzieć na różneniewygodne pytania. A on nawet nie zadał sobie trudu, żeby wy-myślić jakąś przekonywającą historyjkę.

– Toś musiał na dokładkę i w łeb nieźle oberwać, skoro tak nica nic nie wiesz. – Mężczyzna pokręcił frasobliwie głową. – Pamię-tasz chociaż, jak cię zwą?

– Na imię mam... Astilbeo. – Remmuerish podał pierwsze imię,jakie mu przyszło do głowy, i podniósł się z wilgotnej ściółki.Spróbował okrasić swoje słowa przyjaznym uśmiechem, ale pominie rozmówcy wywnioskował, że udało mu się jedynie wykrzy-wić twarz w niezbyt pięknym grymasie.

– Astilbeo? Nigdy takiego nie słyszałem. Ale też – dodał po-śpiesznie staruszek – niewiele się ostatnio ruszam po świecie, boi nie ma za bardzo po co. Ja jestem Kristof, a Halse już poznałeś.No, pokaż ten swój czerep, przyjacielu. Rany na takiej wilgociw mig się ślimaczą i robaczywieją...

– Nie! – Remmuerish cofnął się przestraszony.– Hola, człowieku. – Kristof wyprostował plecy, a Halse posta-

wiła uszy i znów zawarczała ostrzegawczo. – Czego się lękasz?Toż przecież ja chcę ci pomóc, a nie pogłębiać jeszcze twoją mi-zerię!

10

Page 12: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Dzięki, wielkie dzięki, ale mnie naprawdę nic nie jest – zapew-nił go Hannibale. – Ja tylko... Ja tylko od trzech czy czterech dnibłądzę w tej okropnej dziczy i z wolna zaczynam tracić rozum.

– Aaa... Trzeba tak było od razu. Nic dziwnego, żeś cały w dy-gotkach. Las to diabelskie miejsce, a jeżeli się jeszcze go nie zna...Ale gdzieś ty zgubił swój przyodziewek?

– E, nigdzie – bąknął Remmuerish, szperając gorączkowo wewspomnieniach. – Ja... Szliśmy z pielgrzymką do... do...

– Do Oikosgardu?– Właśnie – podchwycił skwapliwie Hannibale. – Każdy panwi-

rysta przynajmniej raz na wcielenie powinien odbyć wędrówkę dojakiegoś odległego, uświęconego miejsca. Niestety, kilka dni te-mu nieopatrznie oddaliłem się od grupy, i oto, czym skończyła sięmoja lekkomyślność.

W uszach samego Remmuerisha wymyślona na poczekaniu ba-jeczka brzmiała okropnie naiwnie, ale najwyraźniej dla prosto-dusznego Kristofa okazała się zupełnie wystarczająca.

– No to masz szczęście, przyjacielu – rozpromienił się – żem aku-rat w pobliżu przechodził, to raz, a dwa, bo właśnie idę do jednegoz waszych. Widzę, że stary Anhawar przyda się nam obydwu; tobiewskaże drogę, a mnie może da coś na paskudne boleści brzucha.A skoro już o brzuchu mowa, to pewnieś głodny jak wilk!

* * *

Ponowny marsz wśród kolumnady pni wymęczył Hannibalenie dlatego, że staruszek gnał przez swój Las jak oszalały, ale właś-nie z powodu jego opieszałości. Ani Kristof, ani jego ruda Halsenie należeli do istot opętanych demonem pośpiechu. Żeby im do-trzymać kroku, Remmuerish musiał włożyć wiele wysiłku w pil-nowanie swych nóg, które jak na złość bez przerwy wyrywały siędo przodu, chcąc pokazać, co potrafią. Jego przewodnik już i takzadawał sporo pytań, ale na razie wszystkie szczęśliwie omijałykwestie osobiste. Kristof objawił się raczej jako domorosły filozofi szybko wciągnął swego nowego towarzysza w dysputę na tematsensu wiary w życiu, często przeplatając swe logicznie sprzecz-ne wywody pytaniami o szczegóły z codziennego życia wyznanio-wej gminy. Hannibale był mu nawet na swój sposób wdzięczny.

11

Page 13: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

Artykulacja dźwięków, zwłaszcza gdy trafił się jakiś bardziejskomplikowany wyraz, wciąż sprawiała mu trochę kłopotów, po-traktował więc rozmowę z ciekawskim staruszkiem jak okazję dotreningu. A że dawno temu poznał nieco obyczaje panwirystów,materiału na odpowiedzi mu nie brakowało.

Właśnie przechodził do wyjaśniania zafascynowanemu Kristo-fowi subtelnych różnic pomiędzy doktrynami eksteriorykówi syntetyków, kiedy idąca dotąd spokojnie Halse niespodziewaniepostawiła uszy. Staruszek natychmiast się zatrzymał.

– Co jest, malutka?Suka spojrzała na niego i odszczeknęła cicho w odpowiedzi,

a potem pognała w Las. Wkrótce gdzieś spomiędzy drzew dobie-gło jej niespokojne ujadanie. Kristof rozejrzał się wokół i rzekł doHannibale:

– I proszę, jak to czas szybko schodzi na ciekawej dyspucie. Ju-żeśmy prawie na miejscu.

– Doprawdy? – Remmuerish rozejrzał się wokół ze zdziwie-niem. Ten sam monotonny gąszcz pni i ani śladu ludzkiego byto-wania.

– Mhm – mruknął staruszek, drapiąc się za uchem. – Tylko cze-mu ten pies tak się wścieka? Jakbyśmy to nigdy Calaghana nieodwiedzali.

Hannibale drgnął i coś na kształt mrocznej zjawy przemknęłomu błyskawicznie przed oczami duszy.

– Jak powiedziałeś? – szepnął.– Ale co?– Calaghan? To do niego idziemy?– Ha, no toś jednak wcale nie taki obcy, skoroś słyszał o An-

dre. – Kristof rozpromienił się nie wiedzieć czemu.– Ja... – zaczął Hannibale i umilkł zdezorientowany. Nigdy nie

spotkał nikogo o tym nazwisku, a jednak było ono niepokojącoznajome i na dodatek otoczone aurą jakichś ponurych skoja-rzeń. – Możliwe, że wspominał o nim któryś z braci. Wszak dlaniejednego z nich była to już trzecia albo czwarta pielgrzymkaw życiu.

Ruda sierść Halse zamigotała ponownie między pniami. Fleg-matyczny spokój, jaki wielkie psisko demonstrowało podczas ca-łego marszu przez Las, przepadł ze szczętem. Suka była czymś

12

Page 14: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

wyraźnie podekscytowana. Machała zamaszyście ogonem i niemogła usiedzieć w miejscu.

– No i czego tak skamlesz, czego? – Kristof zagadał do niej oj-cowskim tonem, tarmosząc za uszy.

Ale Halse potrząsnęła tylko niecierpliwie łbem i szczeknąwszynerwowo, rzuciła się w gęstwinę, by natychmiast zawrócić i po-wtórzyć swoją natarczywą pantomimę, która w psim języku ge-stów niewątpliwie oznaczała: „no, ruszcie się w końcu!”.

– Nie mam rozumu, co w nią dzisiaj wstąpiło – westchnął sta-ruszek. – Może Andre ma jeszcze jakichś innych gości z daleka?

Zadowolona, że jej pan podjął wreszcie właściwą decyzję, Halsepobiegła przodem, ujadając na całego. Hannibale wciąż nie mógłdostrzec żadnych oznak zbliżania się do ludzkich siedzib, ba, Laswydawał się tu nawet bardziej gęsty i trudniejszy do przebycia niżwcześniej. W pewnej chwili pnie zwarły się tak ciasno, jak przybrzegu akweduktu, lecz Kristof szedł dalej, ignorując ten para-doks. Remmuerishowi nie pozostało nic innego, jak zdać się nastaruszka i jego czworonoga. Od jakiegoś czasu nie dawał murównież spokoju zapach, który wisiał w nieruchomym powietrzu.

– Tam się chyba coś pali – powiedział półgłosem zza plecówKristofa. Staruszek jednak zamiast odrzec cokolwiek, po prostuwniknął nagle w zwartą ścianę drzew.

Hannibale podążył za nim przez wyłom w palisadzie pni i sta-nął na skraju szerokiej polany. W oczy uderzyło go pełne światłodnia, w nozdrza przytłaczający odór spalenizny, a w uszy martwacisza, którą podkreślało niespokojne poszczekiwanie Halse.

Kristof wyprzedził go o kilkanaście kroków i teraz zmierzałprosto do największej z prymitywnych chałup, które stały w rów-nym rzędzie na środku polany. Wyglądały na trochę zaniedba-ne i zniszczone. Jednej praktycznie w ogóle nie było, pozostałapo niej tylko kupa poczerniałych zgliszczy. Ani chybi to onebyły głównym źródłem drażniącej woni. Głównym, lecz nie jedy-nym, a im bliżej Remmuerish podchodził do zabudowań, tymbardziej ów drugi komponent przeważał nad zapachem spalone-go drzewa.

– Kristof? To miejsce nie wydaje się... – zaczął, ale pełen przera-żenia okrzyk przerwał mu w pół słowa:

– O, Matko miłosierna, Remus!

13

Page 15: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

To, co tak wstrząsnęło staruszkiem, znajdowało się po prze-ciwnej stronie chałup. Remmuerish obszedł je szybko i zobaczyłKristofa stojącego z rozdziawioną gębą na wprost wejścia dogłównego domostwa tej niewielkiej osady. Na jednej z kolumn,które podpierały okap, wisiało coś, a raczej...

– Rany macierzy – wyszeptał Hannibale ze zgrozą i aż cofnął sięo pół kroku.

Pionową kolumnę przecinała na wysokości dwóch trzecich bel-ka wspornikowa, co ktoś wykorzystał z okrutną pomysłowością,krzyżując swą ofiarę za pomocą drewnianych kołków. Rozpiętena belkach zwłoki nosiły ślady długotrwałych tortur, dłoniombrakowało większości palców, a pierś ozdabiał makabryczny fularz zakrzepłej krwi, która wypłynęła przez szeroko rozcięte gardło.Nieszczęsny chłopak musiał zatem żyć w chwili, gdy oprawcaprzygważdżał go u wejścia. Przerażającego dzieła dokonano nietak dawno temu, bo choć muchy kłębiły się już wokół licznychran, czerwień tu i ówdzie lśniła jeszcze świeżo.

Roztrzęsiony Kristof wbiegł do chaty, zaraz jednak wypadłz niej w jeszcze gorszym stanie ducha. Hannibale podszedł nasztywnych nogach do zmaltretowanego ciała i sam nie wiedząc,dlaczego to robi, dotknął poharatanego boku. Potem roztarł bez-wiednie w palcach lepki karmazyn, wspiął się po skrzypiącychschodach i potoczył wzrokiem po wnętrzu izby. Kapiąca z pryczypod ścianą krew nie zdążyła jeszcze stężeć, tyle jej uszło z człowie-ka przywiązanego do prymitywnego łoża. Miał twarz osoby po-grążonej w głębokim, spokojnym śnie. Nie ukołysała go jednakdo tego snu żadna łagodna melodia, tylko ostrze, którym rozpła-tano go niczym bydło od mostka do pachwiny. Tak samo jak Han-nibale... jak jego ubezwłasnowolnione ręce rozpłatały kiedyśrodzonego syna... Tak samo.

– Och, ludzie, nie...Remmuerish zatoczył się na wielki stół, przewrócił się razem

z nim, w hurkocie spadających z blatu naczyń uderzył plecamiw przeciwległą ścianę i osunął się po niej bezwładnie. W chaciepanował półmrok, lecz w duszy Hannibale zapadła nagle praw-dziwa noc.

– Dlaczego? – wymamrotał drżącymi wargami. – Dlaczego niechcą mi dać spokoju?!

14

Page 16: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

Pokuta, nieprawdopodobny zbieg okoliczności, klątwa zza gro-bu przeklętego Petra Durqvartza? Czymże to było, na wszystkierany Ziemi? Kałuże krwi i sadystyczne tortury to jakby podpis Ra-mireza na frontonie domu. Kruchy i dopiero co odzyskany spo-kój pękł pod naporem powracających wspomnień z seansu,w którym przez sześć lat Hannibale odgrywał rolę widza z oczamiotwartymi na siłę. Kościelny zbór, w którym demoniczne alter egoRemmuerisha znalazło azyl, wściekłość i żądza mordu tak potęż-ne, że przedzierały się nawet przez mentalne bariery Hannibale.Jakaś wędrówka przez ostępy, niespodziewany zwierzęcy strachRamireza przed ciemnością, którym Hannibale pozostanie jużchyba skażony do końca swoich dni, wreszcie feeria piekielnychświateł siejących śmierć i zniszczenie w chutorze Calaghana. Więcto dlatego nazwisko było znajome... Potem coś się stało i Hanni-bale zapadł w niebyt, tracąc ostatni kontakt z Ramirezem. Możemieszkańcy osady stawili temu dewiantowi krótkotrwały opóri unieszkodliwili go na jakiś czas, za co potwór Durqvartza ze-mścił się na nich bezlitośnie?

– Przecież nie mogłem temu zapobiec, nie mogłem... – jęknął,ogarnięty przytłaczającym poczuciem winy. Remmuerish nie po-trafił się oprzeć wrażeniu, że martwy mężczyzna na pryczy słuchago i dołącza swe bezapelacyjne „tak” do skazującego werdyktuupiornej ławy przysięgłych złożonej z tych wszystkich, których ma-china zagłady zwana Ramirezem zamęczyła i pozbawiła życia.A spośród chóru ofiar najgłośniej oskarżał go nieszczęsny Enrike...

– Nie! – ryknął Remmuerish i potykając się o przewrócone sprzę-ty, wybiegł z chaty. – Ja tego nie zrobiłem! Ja tego nie zrobiłem, sły-szycie? Nie zabiłem was, to nie były moje ręce, to nie byłem ja!

Gdzieś z daleka dochodziło ujadanie psa, a obok ktoś rzucałw powietrze słowa o wiele za ciepłe i zbyt słabe, by przedarły sięprzez czarną mgłę. Hannibale runął na kolana przed ukrzyżowa-nymi zwłokami i przytulił czoło do poranionych stóp. Wiedział,że ułomna pamięć człowiecza tępi się z czasem i wykrusza, pod-czas gdy bank danych jego neuromotoru przechowa najdrobniej-sze szczegóły i nigdy nie pozwoli mu uciec od tych przerażającychobrazów. Remmuerish nie mógł nawet zapłakać nad własnym lo-sem i losem tych skatowanych nieszczęśników. Jego nowe, sztucz-ne ciało nie znało łez.

15

Page 17: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Chciałem wam jedynie pomóc, przynieść światło, a nie cier-pienie, uwierzcie mi – szeptał błagalnie. – Ale byłem głupi, takbardzo głupi i ślepy!

– Straszna rzecz. – Wreszcie dotarł do niego cichy, wyraźnie ła-miący się głos Kristofa. – Taki był z niego porządny chłopak.I Anhawar... Co tu się wydarzyło, do kroćset chochlików? I kto imto zrobił?

– Ja – wydusił Hannibale.– Przestańże bredzić, człowieku!– To wszystko z mojego powodu, to ja ich uśmierciłem.– Przestań, powiadam! – zdenerwował się staruszek. – Całkiem

już odebrało ci zmysły? Spójrz na te rany. Krew jeszcze dobrze niezakrzepła, a ty szedłeś ze mną od samego rana. Ja wiem, że wyświątobliwi obwiniacie się za wszystko, co złe na tym świecie, ale,na rany Matki, tego już chyba za wiele! Weź się do kupy, przyjacie-lu, i pomóż mi raczej dojść do tego, co tu się stało.

W trzeźwych słowach Kristofa, choć pełnych pasji i nieskrywa-nego bólu, była logika i Remmuerish dostrzegł ją od razu. Nieumniejszyło to jednak wcale jego goryczy.

– Nie wiesz, kim naprawdę jestem, i nie pojmujesz, o czym mó-wię, ale to nawet lepiej – rzekł drewnianym głosem, wstając z klę-czek. – Bo gdybyś wiedział... A zresztą w czym ja ci mogę pomóc?

– Nim osiadłem w tej dziczy, byłem obermajstrem w pewnejmieścinie ładny kawałek drogi stąd. Na kilometr rozpoznam łeb-skiego gościa – nadspodziewanie twardo odparł staruszek. – An-dre był mi bliski jak brat i za żadne skarby świata tak tego niezostawię. Nie proszę o wiele, tylko żebyśmy rozejrzeli się razem pochutorze i poszukali jakichś śladów.

– Po co? – spytał Hannibale obojętnym tonem.– Ci dranie nie mogli ujść daleko. Niech no tylko trafię na co-

kolwiek, co mógłbym podsunąć Halse pod nos, kawałek szmatyalbo choćby ich plwociny, a ona już...

– Co, chcesz ich może gonić? – przerwał mu cierpko Remmue-rish. – I kto tu jest bliższy postradania zmysłów, ty czy ja? Nie damsię znowu namówić na nic podobnego. Raz już popełniłem tenbłąd i do dzisiejszego dnia gorzko żałuję. Rób, co uważasz za sto-sowne, bracie, mścij swych przyjaciół i goń za ich mordercami, alemnie zostaw w spokoju. Ja mam własną pielgrzymkę do odbycia.

16

Page 18: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Zatem niczego po tobie nie mogę oczekiwać? – Kristof popa-trzył na niego głęboko zawiedziony. – Nikt mnie jeszcze nie nazwałczłekiem małodusznym, ale było nie było, ja pomogłem ci dzisiajw potrzebie, a ty, choć jeszcze przed chwilą takeś lamentował...

Hannibale spojrzał ponownie na zmasakrowane zwłoki. Sta-ruszkowi nie sposób było odmówić trafności spostrzeżeń, a onsam w pierwszym szoku zbyt łatwo dał się oszukać koszmaromprzeszłości. Jeśli jednak nie Ramirez dokonał tej rzezi, to kto?W tej chwili przychodził Hannibale na myśl jedynie jakiś lokalnyodłam Kościoła Ostatecznego Rozgrzeszenia, bandziory tutejsze-go chowu albo... albo tropiciele.

– No dobrze, możemy się rozejrzeć. – Remmuerish pośpiesznieuciął wyrzekania staruszka. – Tylko powtarzam, bez względu nato, co odkryjemy, nie pójdę z tobą dalej. No, chyba że...

Kristof czekał na dokończenie, Remmuerish jednak rzucił tylko:– Chodźmy.Pół godziny później wiedzieli właściwie tyle samo co przedtem,

czyli praktycznie nic. Ktoś zamordował brutalnie dwóch miesz-kańców chutoru, dwóch pozostałych, być może porwanych przeztajemniczych napastników, nigdzie nie znaleźli, chociaż zajrzelinawet pod spalone bierwiona ostatniej z chałup i nawoływaligłośno przez blisko kwadrans. Halse też niczego nie wywęszyłapomimo wciskania nosa w każdą możliwą szparę i ganiania odzabudowań do Lasu i z powrotem.

– Nic z tego nie będzie. – Hannibale usiadł na stopniu obokmilczącego ponuro Kristofa. – Jeśli moje przypuszczenia są słu-szne, rzecz jasna.

– Jakie przypuszczenia?– Że to wszystko jednak robota trakerów.Staruszek odwrócił ku niemu zdziwioną twarz.– Trakerów – powtórzył Remmuerish. – Tropicieli, łowców

głów. Słyszałeś kiedyś o takich?– A i owszem – mruknął Kristof. – Ale skąd ty możesz o nich wie-

dzieć? Myślałem, że wasz kult nigdy nie wszedł Cechowi w paradę.– Nie wyznaję żadnego kultu – odparł Hannibale półgłosem. –

Coś ci wtedy musiałem odpowiedzieć i skleciłem na poczekaniutę historyjkę o panwirystach. Nic mnie z nimi nie łączy.

– Nie? No to kimże ty naprawdę jesteś, hm?

17

Page 19: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

– Już ci mówiłem: lepiej, żebyś nie wiedział.– Nie do takich odpowiedzi jestem nawykły... – zaczął Kristof

z lekka urażonym tonem, lecz Hannibale wskazał zwłoki Remusai z emocją, ale już bez poprzedniej emfazy powiedział:

– Widzisz go? To moje dzieło, mimo że nie poderżnąłem chło-pakowi gardła własnoręcznie. Tak samo jak ten biedny Anhawari Matka Ziemia wie, ilu przed nimi. Jeśli nie chcesz skończyćw podobny sposób, przestań już pytać mnie o cokolwiek.

– Człowieku, tyś naprawdę oszalał. – Kristof mimowolnie od-sunął się od Remmuerisha. – Ciarki przechodzą, kiedy się ciebiesłucha!

– Być może – skwitował Hannibale z posępną miną. – Jestemistotą przeklętą i do tego ściganą przez sforę sprzedajnych kana-lii. Chcesz usłyszeć przyjacielską radę? Rozstań się ze mną natych-miast i jak najszybciej o mnie zapomnij. Dość mam na sumieniu,żeby dodawać kolejne...

Halse, podczas całej tej rozmowy przycupnięta u stóp swegopana i wodząca ślepiami od twarzy do twarzy, skoczyła naraz jakoparzona i z wściekłym ujadaniem pognała gdzieś w bok.

– A ta czego? – Zaalarmowany Kristof poderwał się ze stopnia. –Halse? Halse! Hej, może to Andre? Halse, czekajże, do diabła!

Ale psisko pędziło już z całych sił przed siebie, jakby chciało po-wetować sobie wcześniejsze niepowodzenia w szukaniu tropu.Kristof ruszył za nią bez zastanowienia, Hannibale zawahał sięjednak. To był dobry moment, żeby oddalić się wreszcie od tegomakabrycznego miejsca i jednocześnie od zagrożenia ze stronydomniemanych tropicieli. Niewykluczone, że wciąż kręcą sięgdzieś w pobliżu. A ten poczciwy człowieczek być może pędzi imwłaśnie na spotkanie. Z drugiej strony, odwrócić się plecami jakostatni tchórz i pozostawić towarzysza na pastwę czyjegoś bez-względnego okrucieństwa...

– Graw, co ja wyprawiam – westchnął i powlókł się za Kristo-fem, który zniknął właśnie za rogiem sąsiedniej chaty.

Szczekanie Halse straciło jakby na sile i kiedy Remmuerishokrążył domostwo, ujrzał sukę w konfrontacji z jakimś mocnoprzestraszonym nastolatkiem. Chłopak nieporadnie próbowałzasłonić się rękami przed paszczą, która mogła przepołowić gojednym kłapnięciem. Halse nie miała jednak zamiaru atakować.

18

Page 20: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

Wystarczyło jej, że go pilnuje i nie pozwala zawrócić do Lasu, skądtamten najwidoczniej przybył.

– Nie rusz, Halse! – Kristof rozkazał jej na wszelki wypadek,a potem zbliżył się do dzieciaka. – Spokojnie, chłopcze, spokoj-nie, ona ci nic nie zrobi. Ani ja, więc przestań się trząść... Ejże,przecież ty ledwie stoisz na nogach! Daj no, pomogę ci.

Kiedy jednak Kristof objął chłopaka, ten aż zawył z bólu.– A tobie co?– Przedarłem sobie... W suczy ryj, ojca mi zabili! – wybełkotał

niedorostek bez większego ładu i uczynił wysiłek, by stanąć pro-sto. Ręka Kristofa ześlizgnęła się po jego plecach, cała umazanakrwią.

– Matko miłosierna, to już trzeci! Smród i licho, co tu się wy-prawia?! Astilbeo?

– Jestem. – Remmuerish podszedł do balansującego na granicyprzytomności chłopca. – Pokażcie to... graw, ależ okropna rana!Trzeba go jak najprędzej przenieść do chaty i zrobić opatrunek.Zaraz, zaraz, ale ja chyba...

...gdzieś już spotkałem tego dzieciaka, dokończył w myślach.Gdzie to było? Gdzieś w New Cheshire, bez wątpienia, ale gdziedokładnie? Chyba na przedmieściach. Ramirez zachowywał siętamtego dnia jak kompletny szaleniec, gnając przez miasto za jed-ną ze swych ofiar. Dopadł ją w jakimś spokojnym domu na pery-feriach, ale ofiara – tak, to był właśnie ten mały – wymknęła musię zwinnie jak małpka.

Oczy chłopca także rozszerzyły się na widok Hannibale, nie by-ło w nich jednak radości z niespodziewanego spotkania, tylkoniedowierzanie i paniczny strach.

– Ra... Ram... aaa! – wyjąkał, i zapominając o psich kłach orazswych rozharatanych plecach, rzucił się na oślep do tyłu, twarząprosto na sękaty pień drzewa. Gdyby nie Remmuerish, który bły-skawicznie znalazł się między przerażonym nastolatkiem a kiku-tem gałęzi, chłopak niechybnie wbiłby go sobie w czoło.

– A niech mnie...! – Staruszek aż się zatchnął. – Kim ty jesteś, nawszystkie duchy Lasu?

– Skończonym idiotą – odrzekł Hannibale z goryczą, a potemwziął na ramiona nieprzytomnego Kevina Kudlischkę i w milcze-niu ruszył ku zabudowaniom.

Page 21: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

ROZDZIAŁ 2

Ostrożnie i czule, jakby to był jego własny syn, Remmuerishzłożył chłopca na barłogu w jednej z mniejszych chałup, nie dba-jąc o to, że plami krwią czyjeś posłanie. Rana nie była specjalniegłęboka, ale za to duża i paskudnie poszarpana na brzegach. Wy-glądała na dzieło zwierzęcych zębów albo pazurów.

– I jak? – spytał zafrasowany Kristof.– Niedobrze – westchnął Hannibale. – A będzie znacznie gorzej,

jeśli natychmiast nie powstrzymamy krwawienia. Tylko czym,u licha? Zwykły bandaż mało co tu da, obrażenia są zbyt rozległe.Gdybym miał igłę i jakieś nici, a choćby i kawałek drutu, spróbo-wałbym to zszyć.

– Nici, powiadasz? Poszukam – zaoferował się bezzwłoczniestaruszek. – Anhawar co prawda wiele więcej ponad dotyki szczyptę ziół nie używał, ale a nuż...

– Tylko szybko. I rozejrzyj się jeszcze za jakąś wodą. Trzeba toprzemyć.

Kristof zakrzątnął się po obejściu, podczas gdy Hanniba-le przewrócił Kevina na brzuch, rozerwał poszarpaną koszulędo końca i delikatnie podwinął przesiąknięty krwią materiałtak wysoko, jak się dało. Plecy chłopca były rozorane od szyi dopasa, zupełnie jakby ktoś przeciągnął go po haku. Albo po zła-manej gałęzi, w ranie pełno było bowiem okruchów kory i drob-nych kawałków drewna. Jeszcze tylko tego brakowało, żebywdała się jakaś infekcja! Podarł prześcieradło na kilka pasów,

20

Page 22: KOSMICZNE - gandalf.com.pl · Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej: Agencja Wydawnicza RUNA ul. Grzybowska 77 lok. 408 00-844 Warszawa tel./fax: (0-22)

zwinął jeden z nich w luźny gałgan, i z wielką delikatnością za-czął przecierać ranę.

– Ha, tu są żuki! – zakrzyknął Kristof tryumfalnie.– Słucham?– Kopagusy lekarskie, na oko będzie z kilkadziesiąt. Wystarczy,

aż nadto. Zaraz, co jeszcze mówiłeś? Aha, woda, woda... jest, i tonawet dwa wiadra. W każdym razie wygląda na wodę i niczym niezalatuje. O, to też się przyda.

– Kristof!– Już idę, już – zmitygował się staruszek. Postawił pełny cebrzyk

przy łóżku, a na zydlu przy wezgłowiu niedużą gęstą klatkęz ogniodębowych żerdek oraz bardzo stary, lecz całkiem jeszczesprawny luminar. Hannibale odrzucił przesiąknięte krwią płótnoi kątem oka zerknął na klatkę, w której roiło się od ciemnobrązo-wych chrząszczy, wielkich jak palec.

– I po co je tu przyniosłeś? – rzekł, spoglądając na Kristofa z za-skoczeniem.

– Jak to po co? Żeby małego zacerować. Nie patrz tak na mnie,mówię zupełnie poważnie.

To rzekłszy, potrząsnął klatką, otworzył wieko i ostrożnie wy-ciągnął jedną sztukę.

– Widzisz? – Przysunął chrząszcza bliżej światła. Chwycony tużza głową owad natychmiast otworzył w reakcji obronnej potęż-ne żuwaczki, płaskie jak łopaty i drobniutko piłkowane na brze-gach. – Kilka razy miałem sposobność oglądać, jak to się robi,chwała Matce. Trzeba się tylko pilnować, bo jak drań chwyci ty-mi swoimi cęgami, to już go nie oderwiesz, chyba że z kawałkiemmięsa.

– Aa, takie żywe klamry chirurgiczne? – zaciekawił się Hanni-bale.

– Otóż to – przytaknął staruszek i wrzucił chrząszcza z powro-tem do klatki. – Na dodatek mają coś takiego w ślinie, że rany sięnie paskudzą i szybciej goją.

– Założę się, że sama natura im tego nie dała – mruknął Rem-muerish pod nosem. – Chodź, podnieś małego z tamtej strony,muszę wymyć mu te wszystkie świństwa.

Zanurzył kolejny zwitek płótna w cebrzyku i nie wyciskając go,zaczął czyścić ranę.

21