lan, czyli orchidea. niemożliwe miłości, modowe wybiegi i sztuka życia

28
C C C C C C C CZ Z ZY Y YL L LI I I O O O OR R R RC C C CH H H HI I I ID D D D D DE E E EA A A A „K „K „K „K si si siąż ąż ą ąż ążka ka ka ka P P P P Pan an an i i i i Ma Ma Ma Marz rz rz rz zen en en en e y y y y je je je jest st st st pr przy zyad adem em t teg ego, o, j jak ak o o s swo woim im ży życi ciu u mo możn żna a op opow owiadać pięknym zy zyki kiem em, , ni niez ezwy wykl kle e za zajm jmuj ując ąco, o be bez z uc ucie ieka kani nia a si się ę do do, , pr prze zepr pras asza z m m za za w wyr yren enie ie, , ta tabl bloi o dy dyza z cji tr trci ci i i f for ormy my”. ”. WO WOJC JCIE ECH MANN C „Cze zeka kała łam m na na t tę ę ks ksżk żkę, ę, bo bo w wie iedz d iałam, że dz dzie ie f fa f f fa fa fa fa a asc sc c s s s s y yn yn nuj uj ąc ąc a. a. M Mar arze zena na W Wil ilka kano nowi w cz cz po po poka k kaza zała ła ł , cz czym ym j j es st t sz szyk yk, , kl klas asa, a, e ele lega ganc ncja ja, , dr drć! ć!GO G GOSI S A BACZ CZSK SKA A „B „B „B „B B Bar ar ar arwn wn n wn wnie ie ie ie o o opi pi p sa sane b bar arwn wne e ży ży ży ży ży życi ci ci ci cie e e e ba ba ba ba b barw w w w rw r ne ne n j ko kobi biet ety y dz dz z z dz zis is is is is is is ie ie ie ie iejs js js js j j zy y y zy zy zych c ch ch ch ch cza aw” w” . KA KA KA A A KA A TA TA TA TA TA TA T A A T RZ RZ R YN N N Y A A A MI MI MI MI ILL L L L LLER ER Niemożliwe miłości, modowe wybiegi i sztuka życia

Upload: siw-znak

Post on 09-Mar-2016

218 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

Marzena Wilkanowicz, Ewa Maciąg: Lan, czyli Orchidea. Niemożliwe miłości, modowe wybiegi i sztuka życia Ta książka zabierze was w niezwykła podróż - z magicznego Krakowa poprzez wybrzeże wietnamskiej Rzeki Perfumowej, mediolański Fashion Week oraz najlepsze butiki i kawiarnie Paryża do góralskiego domu wśród Tatr. Na kartach tej książki spotkacie Grzegorza Turnaua, Wojciecha Manna, Tadeusza Mazowieckiego i Karola Wojtyłę. Odwiedzicie pracownię Gosi Baczyńskiej, będziecie towarzyszyć Jolancie Kwaśniewskiej w jej pierwszej ważnej sesji zdjęciowej i dowiecie się, jak Marcin Tyszka namawiał profesora Geremka, aby uśmiechnął się do obiektywu.

TRANSCRIPT

CCCCCCCCZZZYYYLLLIII OOOORRRRCCCCHHHHIIIIDDDDDDEEEEAAAA

LA

NC

ZYLI O

RCH

IDEA

Szalona miłość Rodziców, polsko-wietnamskie korzenie,cesarskie koneksje, środowisko krakowskie, trzynaście lat tworzenia

polskiej edycji „Elle”, a wszystko to na tle wyjątkowych wydarzeńi wielkich zmian w Polsce i na świecie.

Podobno mam w garści wszystkie składniki potrzebnedo dobrej historii.

W końcu zdecydowałam się ją opowiedzieć.

Marzena Wilkanowicz

Ta książka zabierze was w niezwykłą podróż – z magicznego Krakowa poprzez wybrzeże wietnamskiej Rzeki Perfumowej, mediolański Fashion Week oraz najlepsze butiki i kawiarnie Paryża do góralskiego domu w Tatrach. Na kar-tach tej książki spotkacie Grzegorza Turnaua, Wojciecha Manna, Tadeusza Mazowieckiego i Karola Wojtyłę. Odwiedzicie pracownię Gosi Baczyńskiej, będziecie towarzyszyć Jolancie Kwaśniewskiej w jej pierwszej ważnej sesji zdjęciowej i dowiecie się, jak Marcin Tyszka namawiał profesora Geremka, aby uśmiech-nął się do obiektywu.

To niezwykła opowieść o karierze i cenie, którą trzeba za nią zapłacić.

Marzena Wilkanowicz fascynuje i inspiruje do tego,aby podobnie jak ona odnaleźć swoje miejsce na ziemi.

„K„K„K„K„ sisisiążążąążążkakakaka PPPPPananana i i i i MaMaMaMarzrzrzrzzenenenene y y yy jejejejestststst prprzyzykłkładademem ttegego,o, jjakak oo sswowoimim

żyżyciciuu momożnżna a opopowowiadać pięknymjęjęzyzykikiemem, , niniezezwywyklkle e zazajmjmujującąco,o

bebez z ucucieiekakaniniaa sisię ę dodo, , prprzezeprprasaszaz mmzaza wwyryrażażenenieie, , tatablbloio dydyzaz cji

trtreśeścici ii fforormymy”.”.

WOWOJCJCIEECH MANN

C„Czezekakałałam m nana ttę ę ksksiąiążkżkę,ę,bobo wwieiedzd iałam, że bębędzdzieie

ffafffafafafafaascsccssss yynynnujujjącącą a.a. MMararzezenana WWililkakanonowiw czczpopopokakkazazałałał , czczymymy jjjesstt szszykyk,,

klklasasa,a, eelelegagancncjaja, , mąmądrdrośość!ć!””

GOGGOSIS A BACZCZYŃYŃSKSKAA

„B„B„B„„BB„Bararararwnwnnwnwnieieieie ooopipipp sasane bbararwnwneeżyżyżyżyżyżyciciciciciee ee bababababbarwwwwrwr nenen j j kokobibietetyy

dzdzzzdzzisisisisisisisssieieieieiejsjsjsjsjj zyyyzyzyzychcchchchch czaasósów”w”.

KAKAKAAAKAATATATATATATATAAT RZRZR YNNNY A AA MIMIMIMIILLLLLLLERER

Cena detal. 39,90 zł

© A

gnie

szka

Gas

t

Niemożliwe miłości, modowe wybiegi i sztuka życia

Wilson_Robokalipsa.indd 2Wilson_Robokalipsa.indd 2 2011-08-10 17:22:052011-08-10 17:22:05

LAN, CZYLI ORCHIDEA

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 1Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 1 2012-08-29 13:42:352012-08-29 13:42:35

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 2Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 2 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

KRAKÓW 2012

MARZENA WILKANOWICZEWA MACIĄG

LAN,CZYLI ORCHIDEANiemożliwe miłości, modowe wybiegi

i sztuka życia

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 3Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 3 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

Copyright © by Marzena Wilkanowicz-Devoud & S.I.W. Znak Sp. z o.o. 2012

Projekt okładkiMagda Kuc

Karykatura autorki na czwartej stronie okładkiAgnieszka Gast

Projekt wkładek fotografi cznychMaria Gromek

Fotografi e zamieszczone na wkładkach pochodzą z archiwum domowego autorki z wyjątkiem fotografi i:

Wkładka Sztuka życia w „Elle”s. 1, 2, 3 (dół po prawej), 6–8 – © Wojciech Wełnicki

s. 2 (dół – kobieta), 3 (góra) – © Polska Fundacja imienia Roberta Schumana s. 4 (dół), 5 – © FotoChannels

Wkładka My, Eurazjacis. 8 – © Wojciech Wełnicki

Opieka redakcyjnaJulita CisowskaEwa Polańska

Artur Wiśniewski

AdiustacjaKatarzyna Mach

KorektaBarbara Gąsiorowska

Projekt typografi cznyDaniel Malak

ŁamaniePiotr Poniedziałek

ISBN 978-83-240-2276-2

Książki z dobrej strony: www.znak.com.plSpołeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected] I, Kraków 2012

Druk: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca S.A., Kraków

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 4Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 4 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

7

CIOS

Wybieramy się do Th éâtre de l’Odéon na sztukę Krzysz-

tofa Warlikowskiego Koniec. Gdy kilka dni temu zoba-

czyłam afi sz, zamiast na spotkanie pobiegłam po bilety.

Po osiemnastu latach znów mieszkam w Paryżu. Tropię polskie ak-

centy, trochę tęsknię za przyjaciółmi i krakowskim środowiskiem.

Krzysztof Warlikowski jest dla paryżan prawdziwym chouchou,

dużo się o nim mówi. Dla jednych geniusz, dla innych tylko prowo-

kator. Nikt mu jednak nie odmawia talentu, zwłaszcza od czasu gdy

w Tramwaju zwanym pożądaniem w jego reżyserii wystąpiła Isabelle

Huppert, odtwórczyni tytułowej roli w ekranizacji Pianistki. Warli-

kowski nie musi przekonywać nikogo do swoich projektów, od ręki

podpisuje umowy na kolejne spektakle. W latach 90. taką gwiazdą

był tu Krystian Lupa, kiedyś Gombrowicz.

Jest z nami Gosia Baczyńska. Przyjechała na targi tkanin, by po-

szukać koronek, skór i jedwabi do swojej kolejnej kolekcji. To moja

ukochana polska projektantka. Poznałyśmy się dziewięć lat temu

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 7Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 7 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

8

przy okazji setnego numeru „Elle”. Był to czas, gdy Polska wchodziła

do Unii Europejskiej. Zorganizowałam w Belwederze pokaz kreacji

polskich projektantów – chciałam, żeby dziennikarze, dyplomaci

i politycy zobaczyli potencjał młodych, utalentowanych ludzi. Mie-

liśmy się kim pochwalić i podzielić z resztą Europy. Poprosiłam Go-

się, żeby zaprojektowała dla mnie na ten wieczór suknię, koniecznie

z oryginalnym polskim akcentem. Pierwsze spotkanie w jej pracowni

na Tamce było dość sztywne. Gosię, jak przyznała później, onie-

śmielała redaktor naczelna prestiżowego magazynu, a mnie z kolei

zawsze onieśmielali artyści. Od pełnej kurtuazji rozmowy o kreacji

(stanęło na czarnej asymetrycznej sukni z ramiączkiem z biało-czer-

wonych koralików) i pokazu w Belwederze zaczęła się nasza przy-

jaźń. Lubię, gdy Gosia przyjeżdża. Moje dość uporządkowane życie

w Paryżu wypełnia się wtedy dyskusjami do świtu o polskim świecie

(i światku) mody, o ostatnich premierach, o wyborach między pracą,

żeby przeżyć, a pracą, żeby tworzyć. No i tak po prostu: żarty i plotki,

dużo wina i francuskich serów.

Th éâtre de l’Odéon jest o piętnaście minut spacerem od naszego

domu, więc się nie spieszymy. W powietrzu już czuć wiosnę. Eseme-

sujemy do Magdy Cieleckiej, która gra w spektaklu, i umawiamy się

na wspólny wieczór. Gdy docieramy do teatru, sala wypełniona jest

do ostatniego miejsca. W rzędzie przede mną fi ligranowa Isabelle

Huppert, po mojej lewej stronie diabelsko przystojny aktor i model

Gaspard Ulliel. Rozpiera mnie duma, że Warlikowski przyciąga pa-

ryski zblazowany świat krytyków i aktorów. Koniec, oparty na Pro-

cesie Kafki, wciąga, drażni, męczy. Mnie hipnotyzuje. Widownia po

pierwszej części lekko się przerzedza – niektórzy są znużeni, inni nie

wytrzymują napięcia, jakie daje się odczuć ze sceny. Przez cztery i pół

godziny bohaterowie mierzą się ze swoimi demonami, poczuciem

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 8Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 8 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

9

winy, oskarżeniami. Sami się przesłuchują, sądzą i dokonują na sobie

egzekucji. Siedzimy do końca wśród najwierniejszych. Po spektaklu

idziemy na wino do pobliskiej kawiarni na bulwarze Saint-Germain.

Magda Cielecka, Maja Ostaszewska, Andrzej Chyra, Jacek Poniedzia-

łek, Wojciech Kalarus, Maciej Stuhr z żoną Samantą.

Jest pierwsza w nocy, siedzimy w ogrzewanym kawiarnianym

ogródku Le Relais Odéon. Jacek kupuje u przechodzącego sprzedawcy

po róży dla każdej z nas, zamawiamy wino. Gdy zjawia się Warlikowski,

przypominam mu, że razem studiowaliśmy romanistykę na Uniwer-

sytecie Jagiellońskim. Wtedy w połowie lat 80. trzymał się na uboczu,

chodził swoimi drogami. Nie uczestniczył w pogawędkach podczas

przerw pomiędzy zajęciami, zwykle stał oparty o ścianę i czytał naj-

nowsze książki. Mówił mało, ale gdy coś go zainteresowało, drążył,

pytał, nie odpuszczał. Pierwszy przyniósł świeżo wydane we Francji

Imię róży Umberto Eco i przejęty recenzował głośno książkę na kory-

tarzu. „Musicie to przeczytać!”

Maja i Magda mimo zmęczenia prawie pięciogodzinną grą wyglą-

dają zjawiskowo. Magda w prostych granatowych dżinsach i białym

T-shircie, Maja w szafi rowej sukience baby doll. Dziewczyny budzą

żywe zainteresowanie studentów przy sąsiednim stole. W rytm ko-

lejno przynoszonych karafek czerwonego wina żartujemy, wymieniamy

wrażenia. Czuję się tak, jakbyśmy znów spotkali się na party po rozda-

niu nagród „Elle”, a wręczałam je im kilka razy – za „styl, klasę i talent”.

Z Magdą, która kocha Paryż, dzielimy się tajnymi adresami skle-

pów, galerii, antykwariatów. Nagle coś sobie przypomina, wyjmuje

komórkę.

– Zobacz, nie uwierzysz! – pokazuje mi czarno-białe zdjęcie, jakie

zrobiła dziś w jednej z małych uliczek na przedmieściach. Witryna

niewielkiego salonu fryzjerskiego z fotosem przystojnego bruneta

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 9Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 9 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

10

w dżinsach. Dwadzieścia lat, koszula w stylu marynarskim, włosy

zaczesane „na żel i błysk” do tyłu. Esencja lat 80. Wybuchamy śmie-

chem i rzeczywiście – nie wierzę! Na zdjęciu jest Marek Straszewski.

Dziś to jeden z najbardziej rozchwytywanych polskich fotografów,

który zaczynał karierę jako model u paryskich mistrzów. Z nim zro-

biliśmy kilka okładek „Elle”.

Towarzyskie spotkanie zamienia się w wieczór wspomnień. Oni

wszyscy są mi bliscy nie tylko dzięki rozmowom bez zadęcia i konwe-

nansów, toczonym przy okazji wspólnych sesji zdjęciowych i wywia-

dów, ale też za sprawą nocy przetańczonych po zamknięciu części

ofi cjalnej wielu imprez „Elle”. Zaraz po tym jak grzecznie wypro-

szeni fotografowie znikali za drzwiami, zaczynały się szalone zabawy,

w których brali udział wszyscy bez względu na wiek, rozpoznawal-

ność i zajmowane stanowisko, a ja dbałam o tłok na parkiecie, sy-

cząc dyskretnie do ucha redaktorkom: „Proszę tańczyć, to polece-

nie służbowe!”.

Maja, która przyjechała do Paryża z dwójką małych dzieci, mar-

twi się, że nie wstanie rano – żegna się. Jest trzecia w nocy. Z resztą

towarzystwa idziemy pospacerować wzdłuż rozświetlonej Sekwany.

O świcie docieramy z Gosią do domu w szampańskich humorach.

Następnego dnia rano świat mi się wali.

Guillaume, jak co dzień od początku naszego małżeństwa (zawsze

będę mu wdzięczna za ten gest!), przynosi mi do łóżka dużą fi liżankę

kawy. Przyznaję się do uzależnienia od dwóch rzeczy: kofeiny i gazet.

Codziennie rano otwieram laptop, wstukuję adresy polskich i fran-

cuskich dzienników. Zaczynam zawsze od polityki, a potem kolejno:

społeczeństwo, kultura, media, styl życia i moje ulubione wiadomości

ekonomiczne. Następnie zaglądam na strony „Elle”, „Vogue” i „Ma-

dame Figaro” oraz do kilku branżowych blogów. Póki nie skończę

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 10Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 10 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

11

przeglądu prasy, nie wychodzę z łóżka. Do tego jeszcze wysyłam

całkiem sporą porcję mejli.

Tamtego dnia pierwszym tekstem, na jaki trafi am, jest wywiad

Roberta Mazurka z Romanem Graczykiem w „Rzeczpospolitej”. Czy-

tam i serce mi staje. „»Tygodnik Powszechny« był infi ltrowany przez

Służbę Bezpieczeństwa dużo bardziej, niż to się komukolwiek wyda-

wało, a zarejestrowani jako tajni współpracownicy byli także ludzie

ze szczytów Tygodnikowej hierarchii”. Oskarżeni? „Halina Bortnow-

ska, Stefan Wilkanowicz, Marek Skwarnicki i nieżyjący Mieczysław

Pszon”. Czytam jeszcze raz i nadal nie rozumiem. Szok. Uderza mnie

zarówno treść, jak i styl wywiadu. Wypowiedzi obu panów podszyte

są tymi samymi podejrzeniami, a pytający w żaden sposób nie do-

ciska pytanego. Mam wrażenie, że wciąż jestem na sztuce Warlikow-

skiego, w oparach Kafkowskiego absurdu. A może wino nie wywie-

trzało mi z głowy? Proszę Guillaume’a, by przeczytał i potwierdził.

Jest czarno na białym: w „Tygodniku Powszechnym” – twierdzi Gra-

czyk – byli ludzie, którzy się złamali, przeszli na stronę SB. Między

nimi – sugeruje – Stefan Wilkanowicz.

Stefan Wilkanowicz – mój Ojciec.

Ale Stefan Wilkanowicz to ktoś więcej niż tylko mój Ojciec. To

fi lar środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku”, którym jako

redaktor naczelny kierował szesnaście lat. Bliski współpracownik kar-

dynała Wojtyły, a potem papieża Jana Pawła II. Kolejny papież docenił

zaangażowanie Ojca w dialog chrześcijańsko-żydowski, wręczając

mu Oświęcimską Nagrodę Praw Człowieka. Mogłabym długo wy-

mieniać funkcje, które pełnił, i jego osiągnięcia. Kim jest Stefan Wil-

kanowicz, najlepiej jednak pokazuje rola, jaką odegrał przy pracy nad

konstytucją niepodległej Rzeczypospolitej. Spór o kształt preambuły

ciągnął się miesiącami i wydawał się nie do rozstrzygnięcia. Dopiero

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 11Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 11 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

12

tekst, który mój Tata opublikował w „Tygodniku Powszechnym”, prze-

łamał impas. W Sejmie zgodzili się na niego wszyscy: od wierzących

przez niewierzących po postkomunistów. To dzięki Stefanowi Wil-

kanowiczowi w preambule konstytucji znalazło się sformułowanie:

„My, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno

wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra

i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości

wywodzące się z innych źródeł...”.

Tylko raz w życiu czułam się podobnie. To było wtedy, gdy Mama

trafi ła do szpitala i usłyszałam od lekarki, że ma przed sobą jakieś pół

roku życia (pomyliła się, Mama jest znów w dobrej formie). To, co się

dzieje, boli tym bardziej, że cios przychodzi z najmniej oczekiwanej

strony. Autora tych oskarżeń znam z widzenia. Chodziliśmy w Kra-

kowie na „dziewiątkę” (mszę o godzinie dziewiątej dla studentów

u dominikanów), widywaliśmy się tam na rekolekcjach. Był wów-

czas zaangażowany w życie duszpasterstwa akademickiego Beczka.

Gdy w 2008 Benedykt XVI wręczał Ojcu Oświęcimską Nagrodę

Praw Człowieka im. Jana Pawła II, Graczyk sportretował go w „Ga-

zecie Wyborczej”. Pisał wtedy: „Wilkanowicz należy do tej generacji

środowiska »Znak«, która traktowała pracę bardziej jako misję niż

jako sposób zarabiania pieniędzy na życie. Ma rację redaktor Janusz

Poniewierski, gdy pisze, że Wilkanowicz jest zawsze w drugim (albo

i w trzecim) szeregu, kiedy rozdają ordery i posady – ale w pierw-

szym, gdy trzeba pracować. Czapki z głów, Panowie!”. Laurka! Teraz

zmienił się w egzekutora. Wiedzieliśmy od dwóch lat, że Graczyk

przygotowuje książkę o „Tygodniku”, jednak nie przewidziałam, ja-

kich „rewelacji” należy się spodziewać.

Boję się, że nieoczekiwany cios zabije Tatę. Ma osiemdziesiąt

osiem lat.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 12Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 12 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

13

Nie wiem, czy znajdzie siły na odpieranie ataków. Widział, jak jego

przyjaciel, arcybiskup Józef Życiński, przeżywał podobne oskarże-

nia. Był młodszy, pracowicie ripostował, ale kalumnie – tak myślę –

skróciły mu życie. Przez dwie godziny po prostu płaczę. Nie wiem,

czy bardziej ze smutku, czy wściekłości. „Calomniez, calomniez, il

en restera toujours quelque chose” – przypomina mi się przestroga

Beaumarchais’go. Okrutna jest bezsilność wobec insynuacji. Mu-

szę zadzwonić i powiedzieć Rodzicom, co znajdą dziś w „Rzepie”.

W Krakowie czas płynie wolniej, z pewnością jeszcze nic nie wiedzą.

– Czytałeś?

Nie czytał. Streszczam. Milczy. Nieznośnie długo.

– Cóż, tak to jest, nie da się przejść przez życie bez dramatów.

Zastanawiamy się z moją siostrą Kasią, co robić, jak go ochronić,

jak pomóc, kogo się poradzić. Na szczęście przyjaciele odzywają się

szybko. Tworzy się łańcuch dobrych ludzi. Pierwsza dzwoni Ania

Skowrońska. Chyba odgaduje moje myśli i za chwilę wysyła SMS:

„Nie martw się, bo dobro i tak zwycięży”. Znamy się z Anią od dzie-

ciństwa, razem spędzałyśmy rodzinne wakacje w górach, razem jeź-

dziłyśmy na obozy.

Następne dni mijają jakby obok mnie. Nie odchodzę od telefonu.

Sprawdzam co godzinę, w jakim stanie są Rodzice. Śni mi się strze-

lający w plecy Ojca snajper.

Ktoś z paryskich znajomych zaprasza nas na kolację. Bardzo to lu-

bię. Sztuka stołu zabrania rozmów o polityce, religii czy problemach

wychowawczych – mogłyby być niestrawne. Takie kolacje to zazwy-

czaj okazja, by w dobrym towarzystwie i z typowo francuską lekkoś-

cią wymienić myśli o ostatniej wystawie w Grand Palais czy pody-

skutować o Nagrodzie Goncourtów dla Houellebecqa. Gospodarze

dbają o dobry scenariusz wieczoru. Taki żeby każda z zaproszonych

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 13Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 13 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

14

osób nie tylko czuła się świetnie, ale mogła też poznać kogoś dla sie-

bie interesującego. Wśród gości są kolekcjoner sztuki, bankier, deko-

ratorka wnętrz, prawnik. Rozmawiamy o winach (gospodarz podaje

Château Latour apelacji Pauillac, rocznik 1978, a potem Saint-Émilion,

rocznik 1995), ktoś snuje opowieść o wyjątkowym roczniku Pauillac.

Tego wieczoru nie mogę jednak znieść przepaści między wyrafi no-

waną liturgią stołu na lewym brzegu Sekwany a pospolitym rusze-

niem lustratorów znad Wisły. W duchu drążę kwestię: czy zabójcze

moralnie wnioski wobec tygodnikowej starszyzny obrócą się prze-

ciwko ich autorowi? Czy wyniknie z tego jakieś dobro? Dlaczego

ubeckie dokumenty, oparte z defi nicji na kłamstwie, traktuje się jak

Pismo Święte?

Insynuacje pod adresem ludzi „Tygodnika” mną wstrząsnęły. Za-

częłam się zastanawiać, czy nie warto może opowiedzieć, jacy byli,

gdy miałam kilka czy kilkanaście lat i podsłuchiwałam ich zebrania

redakcyjne w naszym domu.

Jeszcze jeden powód, by zabrać się do spisywania wspomnień.

Dzwonię do Znaku, żeby powiedzieć: „Tak, napiszę”. Namawiano

mnie do tego kilka razy, twierdząc, że mam w garści wszystkie skład-

niki potrzebne do dobrej historii. Szalona miłość moich Rodziców,

polsko-wietnamskie korzenie, cesarskie koneksje, środowisko kra-

kowskie, trzynaście lat tworzenia polskiej edycji „Elle”, a wszystko to

na tle wyjątkowych wydarzeń politycznych i przemian społecznych.

Próbowałam się bronić, że nie mam przecież osiemdziesięciu lat, by

już teraz opowiadać historię mojego życia. Kiedy jednak propozy-

cja przyszła z „mojego” Znaku, pomyślałam, że są może dwa powo-

dy, dla których warto spróbować. Po pierwsze, przeprowadzka do

Paryża stworzyła naturalną cezurę i chęć uporządkowania „pol-

skich” wspomnień. Poza tym na nowo zbliżyła mnie do korzeni: część

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 14Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 14 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

CIOS

rodziny, która musiała uciec z komunistycznego Wietnamu, mieszka

we Francji. Każde spotkanie z nimi jest okazją do opowieści, których

nasze dzieci słuchają z zapartym tchem. Po drugie, burza wokół „Ty-

godnika” sprawiła, że ożyło mnóstwo wspomnień. Historia moich

Rodziców zaczęła mi się układać w opowieść, której częścią mam

szczęście być. Czuję, że powinnam ją opisać, także po to, by wyra-

zić wdzięczność za dziedzictwo, jakie teraz mogę przekazać moim

dzieciom, ich kuzynom i przyjaciołom. Po trzecie wreszcie: znając

dobrze wydawnictwo, mam gwarancję, że jeśli moje próby pisania

będą nieudane, Znak mi ich nie wyda, choćbym stanęła przed jego

redaktorem naczelnym na głowie. To mnie zupełnie uspokaja i po-

zwala skupić się na wzruszających spotkaniach, zaskakujących przy-

godach, nieprzewidzianych wyzwaniach i zabawnych przeżyciach,

które mi się przydarzyły.

Przypomniała mi się puenta jednego z felietonów Wojciecha

Manna: „Pewien żądny krwi znajomy, czytając moje teksty w »Elle«,

powiedział: Nawet niezłe, ale za ogólnie. Tu trzeba po nazwiskach,

mamy nowe czasy”.

No to po nazwiskach.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 15Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 15 2012-08-29 13:42:472012-08-29 13:42:47

Wilson_Robokalipsa.indd 2Wilson_Robokalipsa.indd 2 2011-08-10 17:22:052011-08-10 17:22:05

199

KOGO KOCHA „ELLE”

Od pierwszego numeru minęło już pięć udanych lat. Numer

na urodziny musiał być wyjątkowy. Każde pytanie o zawar-

tość (A co będzie w środku? Same nadzwyczajne mate-

riały! A kto na okładce? Wyjątkowa gwiazda!) było torturą. Wreszcie,

po niekończących się zebraniach przy dużej ilości zielonej herbaty

i czarnej kawy, wpadamy na pomysł, by zrobić bezprecedensową

okładkę – z Michałem Żebrowskim. Po raz pierwszy luksusowe

pismo dla kobiet ma otworzyć mężczyzna. Był wtedy największą

gwiazdą młodego pokolenia polskiego kina i bożyszczem młodych

czytelniczek. Zresztą nie tylko czytelniczek... Kiedy pojawił się któ-

regoś dnia w redakcji, znakomita większość dziennikarek przerwała

pracę. Były pod wrażeniem. Ja również!

W urodzinowym numerze chcemy ogłosić wyniki konkursu „Elle”

na najbardziej stylowe osoby. „Elle” nominuje, czytelniczki głosują.

Potem, jak co roku, uroczyście rozdajemy nagrody czytelniczek –

Trofea „Elle”.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 199Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 199 2012-08-29 13:42:522012-08-29 13:42:52

KOGO KOCHA „ELLE”

200

Gdy podliczamy głosy, okazuje się, że w tym roku Żebrowski wy-

grywa w kategorii specjalnej: Kogo kocha „Elle”. Zapraszamy wszyst-

kich laureatów na wspólną sesję zdjęciową na Zamku Ujazdowskim

w obiektywie Marka Straszewskiego. Wśród nich jest wicepremier

Leszek Balcerowicz (najbardziej stylowy polityk), Marek Kondrat

(najlepszy aktor), Joanna Klimas (najlepsza projektantka), Kayah (naj-

bardziej stylowa gwiazda) i Grażyna Torbicka (najbardziej stylowa

dziennikarka telewizyjna).

Pierwsza na Zamku zjawia się Joanna. Cieszy się, że pozna Bal-

cerowicza, bo „gdyby nie on, nie prowadziłabym dziś fi rmy i nie by-

łabym projektantką”. Wchodzi Marek Kondrat, rozgląda się i z szel-

mowskim spojrzeniem pyta: „Skoro wygrałem jako najlepszy aktor,

to co tu robi Michał Żebrowski?”. Wreszcie zjawia się sam wicepre-

mier w asyście doradców. Sławek Blaszewski proponuje mu do zdjęć

brązową koszulę, bo brąz to teraz kolor sezonu. „Postarza!” – na-

tychmiast protestują asystenci premiera, ale rozbawiony Balcerowicz

wkłada brązową koszulę.

Jako ostatnia pojawia się roześmiana i pełna energii Kayah. Gdy

laureaci ustawiają się do zbiorowego zdjęcia, wszyscy są trochę

sztywni, ale ona przychodzi z odsieczą i nagle woła: „Słuchajcie, na

raz dwa wszyscy mówimy »SEEEKS«. To ma być z uśmiechem!”. Nu-

mer z „seksem” fotografowie powtarzali wielokrotnie. Trzeba było

jednak widzieć minę profesora Bronisława Geremka, gdy kilka lat

później, na podobnej sesji jako laureat Trofeów „Elle”, stanął przed

obiektywem Marcina Tyszki i usłyszał zza aparatu: „Panie profeso-

rze, proszę powiedzieć »seks!«, głośno i szeroko!”. Profesor aż odłożył

nieodłączną fajkę! Nie dał się sterroryzować, a jego uśmiech pozostał

powściągliwy i tajemniczy.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 200Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 200 2012-08-29 13:42:522012-08-29 13:42:52

KOGO KOCHA „ELLE”

201

Po sesji premier długo rozmawia z modelką Ewą Witkowską, która

robi karierę w Paryżu. Dopytuje o jej pracę: „Na ilu okładkach pani

była? W jakich krajach?”. Jest konkretny i (mam wrażenie) autentycz-

nie zaciekawiony. Maria Barcz, nasza dziennikarka odpowiedzialna

za wywiady i reportaż z planu, pyta Balcerowicza:

– To pewnie najprzyjemniejszy punkt dnia, panie premierze?

– Nie, zaraz mam negocjacje z górnikami – odpowiada wice-

szef rządu.

Rzeczywiście, górnicy protestują przed Sejmem, za pół godziny

Balcerowicz musi być z powrotem w kancelarii. Na odchodnym

rzuca jeszcze, że bardzo się cieszy, iż spotkał Marka Kondrata, bo to

jego ulubiony aktor. Gdy Marysia powtarza komplement Kondra-

towi, ten mówi tajemniczo: „Nawzajem”.

Michał Żebrowski cały czas trzyma się na uboczu. Zawsze cho-

dzi swoimi drogami. Czeka nas z nim jeszcze sesja okładkowa w Pa-

ryżu i wywiad. Sesja udaje się znakomicie. Stylistki francuskie uznają,

że jest bardzo profesjonalny i tellement sexy. Michał w białej koszuli

i dżinsach, boso, siedzi na podłodze. Okładka jest świetna, za to

wywiad...

Są poważne komplikacje. Pierwsze spotkanie z Marysią Barcz nie

wróżyło kłopotów. Pojawił się w umówionym miejscu na czas i chęt-

nie odpowiadał na pytania, ale przy autoryzacji jednak zmienił się nie

do poznania. Napisał na nowo nie tylko swoje wypowiedzi, ale też py-

tania. Przez chwilę, wściekła, wahałam się, czy nie zrezygnować i nie

wyrzucić do kosza całego materiału. W końcu zdecydowałam, że za-

mieścimy rozmowę Michała Żebrowskiego z... Michałem Żebrow-

skim. Mimo to czytelniczki i tak były zadowolone. Przez następne

kilka tygodni po ukazaniu się numeru Marysia dostawała dziesiątki

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 201Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 201 2012-08-29 13:42:522012-08-29 13:42:52

KOGO KOCHA „ELLE”

telefonów z prośbą o numer do gwiazdora. Była nawet jedna próba

szantażu i trzy przekupstwa.

Generalnie nie mieliśmy specjalnych kłopotów na sesjach ze zna-

nymi osobami. Czasem może ktoś protestował. Na przykład pewna

prezenterka miała żal, że nie wyretuszowaliśmy na zdjęciu charakte-

rystycznej szpary między zębami i że w ogóle wygląda staro. Z Pho-

toshopem jednak jak z chirurgią estetyczną: nie można przesadzić.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 202Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 202 2012-08-29 13:42:522012-08-29 13:42:52

203

108 POKŁONÓW

Moją największą pasją zawsze było łączenie ludzi i świa-

tów. Odnalezienie się w różnych kulturach i odnalezie-

nie w nich przyjaciół, a potem podzielenie się z innymi

tym, co dla mnie bliskie, a dla nich odległe. Kiedy pytano mnie o wa-

runek sukcesu redaktora naczelnego pisma, odpowiadałam, że jest

nim umiejętność otaczania się odpowiednimi ludźmi.

Zawsze chciałam, by w „Elle” znalazły się osoby o różnym świa-

topoglądzie, zainteresowaniach i temperamentach, bo z tego wyni-

kała siła.

Mój Ojciec powtarzał, że dobry redaktor naczelny powinien ota-

czać się lepszymi od siebie i pracować nad tym, żeby w zespole po-

szczególne talenty mogły się rozwijać. Tak żeby móc od nich wyma-

gać. Chyba udało mi się stworzyć silny, a jak się po latach okazało,

zgrany zespół. Miałam bardzo zdolnych szefów działów, świetnych

zastępców. Gdy patrzę na to dziś, dochodzę do wniosku, że właści-

wie nigdy nie zawiodła mnie intuicja w ocenie ludzi.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 203Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 203 2012-08-29 13:42:522012-08-29 13:42:52

108 POKŁONÓW

204

Pamiętam, jak szukałam sekretarza redakcji. Przyszła na rozmowę

dziewczyna w dżinsach i szarozielonym swetrze. Długie jasne włosy

zaczesane do tyłu, styl sportowy; na pierwszy rzut oka widzę, że

chyba nie czyta „Elle”.

– Co pani robiła dotąd? – pytam.

– Krakowskie wydanie „Gazety Wyborczej”, pisałam reportaże.

– Interesują panią pisma kobiece?

– Szczerze? Nie bardzo – odpowiada.

Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę, ale jeszcze jej nie skreślam.

– Może ma pani jakichś ulubionych projektantów, interesuje pa-

nią moda?

– Nie, nigdy mnie to nie interesowało.

– Uroda? – nie daję za wygraną.

– Też nie.

– To w takim razie co panią interesuje?

– Polityka, społeczeństwo... – i zaczyna opowiadać o swoich re-

portażach. Błysk żywej inteligencji, energia, poczucie humoru i roz-

brajająca naturalność.

Tak dołączyła do zespołu Kamila Sypniewska. Przez jakiś czas

sekretarz redakcji, a potem moja wieloletnia zastępczyni (w opinii

wielu osób w zespole – niezastąpiona). Choć pewnie zarówno pierw-

sza, jak i druga odpowiedź niejedną naczelną by uprzedziła, ja jed-

nak wyczułam, że Kamila jest współpracownikiem, którego szukam.

W tym czasie chciałam wzmocnić redakcję od strony tekstów i po-

myślałam, że ktoś z doświadczeniem z zupełnie innej bajki (czyli

z „Gazety”) może być świetnym kontrapunktem w redakcji z prze-

chyłem w stronę mody i urody. Kamila okazała się fi larem magazynu,

a świat mody wciągnął ją błyskawicznie. Niebawem mój mąż dzwonił

do niej po radę, gdzie w Pradze znajdzie dobry adres „Elle”. Kamila

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 204Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 204 2012-08-29 13:42:532012-08-29 13:42:53

108 POKŁONÓW

205

już jako ta wtajemniczona doradziła mu mały antykwariat jubilerski,

skąd przywiózł mi moje ulubione kolczyki art déco.

Podobną outsiderką jak Kamila była też moja wcześniejsza za-

stępczyni Ania Moczulska. Siedziały razem z Ewą Siemieńską, sekre-

tarzem redakcji, w pokoju obok i zbierały historie, z których wyła-

niały się tematy. Pilnowały terminów, autorów, jakości tekstów. Ania

słynęła z pracowitości, śmiałyśmy się, że jeden tekst mogła popra-

wiać aż do wykończenia autora. „Na nazwanie sekretariatu komi-

sariatem pracowałyśmy ciężko. Autorów dręczymy nieustająco, ale

i same doznajemy udręczenia od naszej naczelniczki Marzeny, która

w materiałach uznanych za fantastyczne wytropi każdą nieścisłość” –

żartowała sobie Kamila w felietonie do jednego z urodzinowych

numerów. Cóż, perfekcjonizm kazał mi „tropić nieścisłości”. Nikt

nie jest doskonały! Poza tym dawałam im się we znaki też z innych

powodów.

Okropnie kopciły. Sekretariat był szary od dymu, a ich niemal

nie było widać zza stert papierów i porzuconych w nieładzie ga-

zet. Doprowadzało mnie to do rozpaczy, bo na tych niezwykle waż-

nych i potrzebnych do pracy dokumentach stało jeszcze co najmniej

kilka kubków z kawą i torebki z rodzynkami lub innymi zabijaczami

głodu. Kiedy patrzyłam na ich biurka, moje poczucie estetyki cier-

piało okrutnie.

Próbowałam jednak powstrzymywać się od jakichkolwiek komen-

tarzy. U mnie było odwrotnie: kiedy pisałam, nic wokół nie mogło

mi wizualnie przeszkadzać. W moim pokoju musiał panować asce-

tyczny minimalizm: biurko, szary macintosh, przy oknie czarna ka-

napa i czarny stolik, czarno-białe zdjęcie Toma Forda w obiektywie

Bensimona, lniana stora w oknie i szare półki z ustawionymi alfabe-

tycznie międzynarodowymi edycjami „Elle”.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 205Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 205 2012-08-29 13:42:532012-08-29 13:42:53

108 POKŁONÓW

206

Bożena Kiszczak, moja asystentka, pilnowała, żeby bałagan z se-

kretariatu nie przedzierał się do naszej przestrzeni. Była najbardziej

niezwykłą osobą w redakcji. Szczupła brunetka, piękny uśmiech

i mocne spojrzenie, a do tego wrodzona siła spokoju. Długo nie

mogłam rozgryźć jej opanowania. Nawet w chwilach największych

nerwów, awantur z Paryżem, zamykaniem numeru, katastrofami

w drukarni, roszczeń reklamodawców i gwiazd Bożena rozbrajała

wszystkich swoim opanowaniem i uśmiechem. Regułą było, że gdy

dzwoniła do sekretariatu jakaś wzburzona czytelniczka, moja asy-

stentka po dziesięciu minutach rozmowy odkładała z uśmiechem

słuchawkę, tak rozbroiwszy rozmówczynię, że ta zamiast złorzeczeń

prosiła o przekazanie redakcji serdecznych pozdrowień. Bożena po

mistrzowsku operowała grzecznościowymi trikami i pełnymi kurtua-

zji uprzejmościami. Dopiero po kilku latach wspólnej pracy udało

mi się odkryć jej tajemnicę: wstaje codziennie o szóstej rano i ćwiczy

przez dwie godziny jogę, poza tym robi tybetańskie pokłony (120).

A po pracy biegnie na zajęcia tai-chi i walki mieczem. „Z Bożenką

się nie dyskutuje, sama rozumiesz...” – żartowały inne dziennikarki.

Pod jej wpływem zaczęłam ćwiczyć jogę. Nie o szóstej rano, ale

wieczorami. Może naturalne byłoby, gdybym to ja, pół-Azjatka, wpro-

wadziła ją, Polkę, w tajniki medytacji i sztuk walki, ale było odwrotnie.

Jej spokój mobilizował mnie do pracy nad sobą. Zaczęłam ćwiczyć

jogę, a męża namówiłam na tai-chi. Asystowała mi osoba, która nie

tylko perfekcyjnie panowała nad moją agendą, ale także nad moim

rozwojem wewnętrznym. I kto tu był czyim mistrzem?

Muszę wspomnieć też o Marku Straszewskim, Marcinie Tyszce

i Robercie Wolańskim.

Marek pojawił się w redakcji na Świętojerskiej, kiedy jeszcze praco-

waliśmy głównie z fotografami z Paryża. Był pierwszym debiutującym

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 206Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 206 2012-08-29 13:42:532012-08-29 13:42:53

108 POKŁONÓW

207

na naszych łamach Polakiem. Od razu spodobał się Françoise. Może

właśnie przez swój styl pełen energii. Na jego zdjęciach dziewczyny

zawsze były młodzieńcze i radośnie sexy. Lubił fotografować out-

fi ty, które podkreślały ruch i zmysłowość. Fryzura modelki była dla

niego niezwykle istotna: najlepsze zawsze okazywały się włosy dłu-

gie, poskręcane tak, by mogły najpierw unosić się swobodnie w po-

wietrzu, a potem oczywiście opadać zmysłowo na twarz. Marek czę-

sto opowiadał za pomocą zdjęć jakąś historię. I chwytał ulotność

chwili. Błysk w oku kobiety, jej śmiech. Oczywiście ten „spontaniczny

uśmiech” często był zatrzymywany przed obiektywem na godziny...

Lubił sam podchodzić do modelki i tłumaczyć jej cicho i spokoj-

nie, o co w danym ujęciu chodzi i jaki klimat chce stworzyć. Miał

emocjonalny stosunek do pracy i takie były jego najlepsze zdjęcia:

emocjonalne i impresyjne.

Marcin Tyszka był światowcem, kosmopolitą, uroczym chłopcem.

Bardzo wcześnie zaczął fotografować. Wkroczył w świat „Elle” z pew-

nością kogoś, kto jest świadomy swojego talentu. Czuło się, że „Elle”

dla Marcina to tylko przystanek na drodze do kariery. Pracował dla

nas, myśląc o „Vogue”, i wcale tego nie ukrywał. Rzeczywiście, jego

wyrafi nowane zdjęcia wyraźnie i konsekwentnie zmierzały w tym

kierunku. Modelki przed jego obiektywem były bardziej intrygujące

i posągowe niż klasycznie piękne. Marcin nie do końca utożsamiał się

ze stylem „Elle”. Pismo czerpało bardziej ze zmysłowości życia, a jego

ulubiony „Vogue” sięgał do fi lmu, spektaklu, art-show. Marcin często

wyjeżdżał na Półwysep Iberyjski – myślę, że należąc do gatunku lu-

dzi światłolubnych, po prostu ładował tam akumulatory, a potem to

słońce i światło w zdjęciach, nawet w studio, przekazywał bezbłędnie.

Ubrania fotografował najchętniej markowe, więc w czasach, kiedy

na sesjach „Elle” mieliśmy rzeczy rodzimej proweniencji, widać było,

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 207Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 207 2012-08-29 13:42:532012-08-29 13:42:53

108 POKŁONÓW

że światowiec Marcin cierpiał. I to bardzo. Ale to, co robił dla nas,

nawet cierpiąc, było na bardzo wysokim poziomie. Niezależnie od

tego, czy były to modelki z agencji X, top modelki, znane postacie

ze śmietanki towarzyskiej czy nawet profesor Geremek – zagrzewał

zawsze do pozowania jakimś radosnym wykrzykiwaniem typu „Yes,

yes, yes! Seeeeks!”. Sam Marcin ma słynny w branży donośny śmiech,

używany jako ostateczna broń, gdy trzeba zmusić modelkę, by się

uśmiechnęła. Nie ma wtedy żadnych szans.

Lubiliśmy pracować także z  Robertem Wolańskim. Szybki,

sprawny, energiczny i bardzo zdecydowany. Beata Misiewicz wspo-

mina swoje pierwsze spotkanie z nim: przyjechał właśnie z Paryża,

w swoim portfolio miał portret Rossy de Palma! On sam i to, co robił,

wydawało się zawsze bardzo fi lmowe. Takie też było światło i ruch

na jego zdjęciach. Kadrowanie lekko przekrzywionym obiektywem

dodawało jego zdjęciom charakterystycznej dynamiki. Profesjonalny

i niezawodny w sesjach „fi lmowych”.

Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 208Wilkanowicz_Wspomnienia.indd 208 2012-08-29 13:42:532012-08-29 13:42:53

Wilson_Robokalipsa.indd 2Wilson_Robokalipsa.indd 2 2011-08-10 17:22:052011-08-10 17:22:05

CCCCCCCCZZZYYYLLLIII OOOORRRRCCCCHHHHIIIIDDDDDDEEEEAAAA

LA

NC

ZYLI O

RCH

IDEA

Szalona miłość Rodziców, polsko-wietnamskie korzenie,cesarskie koneksje, środowisko krakowskie, trzynaście lat tworzenia

polskiej edycji „Elle”, a wszystko to na tle wyjątkowych wydarzeńi wielkich zmian w Polsce i na świecie.

Podobno mam w garści wszystkie składniki potrzebnedo dobrej historii.

W końcu zdecydowałam się ją opowiedzieć.

Marzena Wilkanowicz

Ta książka zabierze was w niezwykłą podróż – z magicznego Krakowa poprzez wybrzeże wietnamskiej Rzeki Perfumowej, mediolański Fashion Week oraz najlepsze butiki i kawiarnie Paryża do góralskiego domu w Tatrach. Na kar-tach tej książki spotkacie Grzegorza Turnaua, Wojciecha Manna, Tadeusza Mazowieckiego i Karola Wojtyłę. Odwiedzicie pracownię Gosi Baczyńskiej, będziecie towarzyszyć Jolancie Kwaśniewskiej w jej pierwszej ważnej sesji zdjęciowej i dowiecie się, jak Marcin Tyszka namawiał profesora Geremka, aby uśmiech-nął się do obiektywu.

To niezwykła opowieść o karierze i cenie, którą trzeba za nią zapłacić.

Marzena Wilkanowicz fascynuje i inspiruje do tego,aby podobnie jak ona odnaleźć swoje miejsce na ziemi.

„K„K„K„K„ sisisiążążąążążkakakaka PPPPPananana i i i i MaMaMaMarzrzrzrzzenenenene y y yy jejejejestststst prprzyzykłkładademem ttegego,o, jjakak oo sswowoimim

żyżyciciuu momożnżna a opopowowiadać pięknymjęjęzyzykikiemem, , niniezezwywyklkle e zazajmjmujującąco,o

bebez z ucucieiekakaniniaa sisię ę dodo, , prprzezeprprasaszaz mmzaza wwyryrażażenenieie, , tatablbloio dydyzaz cji

trtreśeścici ii fforormymy”.”.

WOWOJCJCIEECH MANN

C„Czezekakałałam m nana ttę ę ksksiąiążkżkę,ę,bobo wwieiedzd iałam, że bębędzdzieie

ffafffafafafafaascsccssss yynynnujujjącącą a.a. MMararzezenana WWililkakanonowiw czczpopopokakkazazałałał , czczymymy jjjesstt szszykyk,,

klklasasa,a, eelelegagancncjaja, , mąmądrdrośość!ć!””

GOGGOSIS A BACZCZYŃYŃSKSKAA

„B„B„B„„BB„Bararararwnwnnwnwnieieieie ooopipipp sasane bbararwnwneeżyżyżyżyżyżyciciciciciee ee bababababbarwwwwrwr nenen j j kokobibietetyy

dzdzzzdzzisisisisisisisssieieieieiejsjsjsjsjj zyyyzyzyzychcchchchch czaasósów”w”.

KAKAKAAAKAATATATATATATATAAT RZRZR YNNNY A AA MIMIMIMIILLLLLLLERER

Cena detal. 39,90 zł

© A

gnie

szka

Gas

t

Niemożliwe miłości, modowe wybiegi i sztuka życia