moje miasto- petronela pawłowska-wiersze i opwiadania
DESCRIPTION
Publikacja pt.Moje miasto- Petronela Pawłowska-wiersze i opowiadania prezentuje twórczość ostrowskiej, niesłyszącej pisarki Petroneli Pawłowskiej. Wydawcą książki jest Miejska Biblioteka Publiczna im. Marii Dąbrowskiej w Ostrowi Mazowieckiej.TRANSCRIPT
str. 1
MOJE MIASTO Petronela Pawłowska – wiersze i opowiadania
MIEJSKA BIBLIOTEKA PUBLICZNA IM. MARII DĄBROWSKIEJ
Ostrów Mazowiecka 2020
str. 2
Pozytywka
Wuj Zygmunt po raz pierwszy przyjechał do nas, gdy miałam osiem lat.
Odwiedziny te były w naszym domu od dawna oczekiwane i często omawiane
przez rodziców. Jeżeli zdarzyło się coś ciekawego w kręgu naszych przyjaciół,
mama mówiła - musimy to opowiedzieć Zygmuntowi, gdy przyjedzie.
Również i wtedy, gdy zdarzyło mi się coś przeskrobać, na przykład
zawędrować na strych, gdzie kusiły mnie skrzynie pełne starych książek,
wtedy mama straszyła mnie: jak wuj przyjedzie i zobaczy ciebie tak
umorusaną, pomyśli, że to kominiarczyk, a nie jego siostrzenica!
Na uroczysty dzień przyjazdu wyczekiwanego gościa zostałam wyszczotkowana,
wyszorowana i wystrojona, aż bałam się poruszyć, aby nie zniweczyć świeżości
różowej sukienki i pięknie ułożonych loków. W cichości ducha uważałam, że
lepiej czułabym się w skórze kominiarczyka pocieszałam się tym, że nie mam
większej ilości wujków, którzy narażaliby mnie częściej na takie wysiłki.
Ale, gdy tylko zobaczyłam wuja, zmieniłam zdanie. Wysoki, opalony,
z takimi samymi śmiejącymi się oczami, jakie miała mama, podniósł mnie
w górę jak piórko, wycałował i postawił na ziemi ze słowami:
– Dokładna fotografia Marty. Takie stworzenie może zachęcić do rozstania
się ze stanem kawalera.
– Co to jest kawaler? – spytałam, przyglądając się obiecująco wyglądającej
paczce, która pojawiła się w rękach wuja.
– To taki człowiek, który może robić co chce. – wyjaśnił wuj wesoło. –
A twój tatuś, na przykład, musi robić to, co chce twoja mama i ty.
– Ja też chcę być kawalerem. – oświadczyłam.
– A co chciałabyś robić? – zainteresował się wuj.
– Chcę pójść do ZOO i jeździć na słoniu. - odpowiedziałam bez namysłu.
– I chcę pójść do sklepu i wybrać sobie najładniejszą książkę.
– Dobrze – powiedział wuj. – Do ZOO pójdziemy razem, bo ja też lubię
jeździć na słoniu, a książkę kup sobie sama.
Wyjął z kieszeni trzy błyszczące, srebrne monety i wsunął mi do ręki.
Zacisnęłam w dłoni chłodne krążki i spojrzałam na mamę. Po raz pierwszy
otrzymałam tak dużo pieniędzy, aż trzydzieści złotych!
– Dziękuję powiedziałam nieśmiało. – Czy mogę kupić co zechcę?
– Naturalnie, Elu. – powiedziała mama. – To twoje pieniądze, kup sobie za
nie to, co pragniesz.
str. 3
Przez cały dzień trzy srebrne monety leżały ciężko w kieszeni mego
fartuszka. Raz po raz niespokojnie sięgałam ręką, aby się przekonać, czy nie
znikły, czy ich nie zgubiłam. Wieczorem ułożyłam je na stoliczku przy moim
łóżku i przyglądałam się im z zachwytem. Były nowe, błyszczące
i obiecywały mi tyle radości. Długo leżałam, myśląc o tym, jak jutro będę
wędrować od sklepu do sklepu, aby znaleźć coś równie pięknego
i obiecującego, jak te moje własne pieniądze.
Był to okres wakacji wielkanocnych, więc nie musiałam iść do szkoły.
W domu panował wesoły rozgardiasz przedświąteczny. Wysprzątane pokoje
lśniły czystością. W kuchni mama i Nastusia celebrowały wypiek babek,
a tatuś i wuj znikli gdzieś od samego rana. Nikt nie interesował się tym,
co robię. Postanowiłam wykorzystać tę chwilę, aby się wybrać po zakupy do
miasta. Długo i starannie lokowałam drogocenne monety w kieszeni płaszcza,
sprawdzając, czy nie ma jakiejś dziury, przez którą mogłyby wypaść.
Wreszcie znalazłam się na ulicy. Był słoneczny, pogodny ranek.
Powędrowałam przed siebie pełna uczucia jakiejś niezwykłej ważności
i dorosłości, jakiego jeszcze nie doznawałam. Jednocześnie odczuwałam
dziwną odpowiedzialność za to, co robię. Trzy srebrne monety ciążyły w mojej
kieszeni jak trzy znaki zapytania. To już nie były pieniądze. To był problem,
mój pierwszy problem życiowy, który musiałam rozwiązać całkiem sama.
Oczywiście mogłam sobie kupić to, czego pragnę. A tak wielu rzeczy
pragnęłam! Żadne jednak z moich pragnień nie wydawało mi się godne, aby
je zamienić na te pieniądze. Nie nęciły mnie dzisiaj bajki Andersena w pięknej
czerwonej okładce ze złotymi literami, które tylokrotnie podziwiałam na
wystawie księgarni, a od bezmyślnie uśmiechniętych twarzyczek lalek za
szybami odwracałam z niesmakiem wzrok.
Wreszcie znalazłam się w małej, bocznej uliczce, gdzie stare domy
schodziły się ciasno, tworząc wąski tunel, mroczny nawet w to pogodne
wiosenne popołudnie. Pełno tu było małych sklepików z jakimiś
nieatrakcyjnymi towarami. Przyspieszyłam kroku, aby prędzej wyjść z tej
ulicy. Mama byłaby niespokojna, gdyby wiedziała, że zawędrowałam tak
daleko. Nagle poczułam się osamotniona i zmęczona powagą problemu, który
musiałam rozwiązywać. Gdyby mama była ze mną, wszystko stałoby się
proste i jasne.
I właśnie wtedy zobaczyłam wystawę antykwariatu, małą, ciasną,
w starym, brudnym domu. Wyglądała ona jednak jak okno prowadzące do
innego świata. Na rozścielonej w fantazyjnych fałdach materii lśniącej
złotymi nitkami stała biała figurka z dziwnego przejrzystego kamienia. Obok
leżał owalny obrazek, nie większy od mojej dłoni. Ze złotej ramki uśmiechała
str. 4
się twarz jakiejś pięknej pani, której uśmiech podobny był do uśmiechu mamy.
Zacisnęłam mocno rękę na monetach w kieszeni. Teraz wiedziałam na pewno,
że muszę z nimi zrobić coś takiego, co będzie przyjemne nie tylko dla mnie.
Odczułam, że może być ważniejsze sprawienie radości komuś drogiemu. Tak,
właśnie, muszę za te pieniądze kupić coś dla mamy.
Nieśmiało wsunęłam się do sklepu. Stary pan za kontuarem pochylił się,
aby lepiej mi się przyjrzeć przez okulary o bardzo grubych, wypukłych
szkłach. Był inny niż sprzedawcy dotychczas widywani w sklepach. Jąkając
się, wytłumaczyłam mu, o co mi chodzi.
– Chciałam kupić coś naprawdę ładnego dla mojej mamy. Mam dużo
pieniędzy, aż trzydzieści złotych. Ile kosztuje ta figurka na wystawie?
Stary pan pokiwał głową. Figurka kosztowała przeszło trzysta złotych.
Może coś innego? Rozglądałam się po sklepie z zachwytem. W półmroku
lśniła stara porcelana, połyskiwały szable o złoconych rękojeściach, kołysały
się wahadła ozdobnych zegarów. Ale to wszystko było za drogie. Stary pan
był najwidoczniej zmartwiony. Może bym poszukała w innych sklepach, ale
ja chciałam kupić coś właśnie tu. Chciałam mieć jakiś przedmiot, w którym
byłoby to wszystko, co czułam w tej chwili.
Nagle stary pan rozpromienił się i z uśmiechem wyjął z szuflady niewielką
skrzyneczkę z ciemnego drzewa, na której wiły się małe żyłki. Z miną
czarodzieja otworzył wieczko i zakręcił korbką. Rozległy się dźwięki muzyki,
słodkiej, nowej melodii, która miała w sobie coś wiosennego, radosnego,
odpowiedniego do świątecznego nastroju w jakim się znajdowałam.
Zapewne ta zabłąkana w antykwariacie pozytywka miała większą wartość,
ale stary pan powiedział, że kosztuje właśnie trzydzieści złotych, i że melodia
nazywa się „Nad pięknym modrym Dunajem”. Skinęłam poważnie głową.
Podobała mi się nazwa melodii. Wizja błękitnej rzeki, wśród zielonych
wzgórz na pewno oczaruje i mamę. Na kawałku papieru wykaligrafowałam
starannie: „Dla mamusi” i włożyłam kartkę do skrzyneczki. Po chwili
wyszłam ze sklepu, trzymając w obu rękach paczkę owiniętą starannie
w papier. Szłam pełna radości przez ulice, skupiając całą uwagę, aby nie
upuścić dość ciężkiej dla mnie paczki.
I właśnie dlatego nie dosłyszałam w porę ostrego sygnału klaksonu
samochodowego. Przechodziłam na ukos jezdnię przed naszym domem, gdy
ogromny samochód wypadł zza zakrętu. Ciemna masa waliła się na mnie
potwornym ciężarem. Krzyknęłam i upadłam.
Nie pamiętam, co było po tym. Długo nie wiedziałam, co się ze mną
działo, dużo później dowiedziałam się, że upłynęły dwa tygodnie, zanim
odzyskałam przytomność. Gdy po raz pierwszy otworzyłam oczy, myślałam
str. 5
że budzę się z bardzo głębokiego snu. Pokój był cichy i prawie ciemny. Lampa
na stole była okryta chustą. Próbowałam usiąść i poczułam, że kręci mi się
w głowie. Teraz dopiero przypomniałam sobie ten straszny samochód.
– Mamo. – powiedziałam cicho.
Była tuż obok i pochyliła się nade mną.
– Czy jestem chora? – spytałam. – Co się stało?
W półmroku z trudem widziałam twarz mamy. Zdawało mi się, że coś
mówiła, ale nie mogłam zrozumieć.
– Co się stało, mamusiu? – powtórzyłam. – Nie słyszę, co mówisz.
Otaczająca mnie cisza nie rozpraszała się. Poczułam tylko, że mama
płacze. Jej łzy padały na moją twarz. Objęła mnie silnie. Poczułam znów
zawrót głowy i zamknęłam oczy.
– Ale gdzie jest pudełko? – spytałam jeszcze, zasypiając. – To dla ciebie, mamo.
Minęło parę dni zanim zrozumiałam, co się ze mną stało. Z trudem
wytłumaczono mi, że na skutek silnego uderzenia przy upadku i długiej
choroby straciłam słuch. Lekarze przychodzili i odchodzili, mama była coraz
bledsza i często płakała. Leczono mnie długo, ale bezskutecznie.
Któregoś dnia znalazłam w kącie moją paczkę, jakby nienaruszoną, taką
samą, jaką była, gdy ją niosłam do domu. Rozwiązałam sznurek i odwinęłam
papier. Ostrożnie próbowałam nakręcić pozytywkę. Ale maszynka była
niema. Uleciał na zawsze czar muzyki, który żył jeszcze w mojej pamięci.
I wtedy dopiero zrozumiałam, że część życia zamknęła się dla mnie na
zawsze, że melodia piosenki nie dotrze do mnie już nigdy.
Nie, nie byłam nieszczęśliwa w życiu, że utraciłam słuch. Zostało mi
przecież jeszcze bardzo dużo. Zachowałam miłość moich najbliższych,
widziałam piękno świata i poznałam urok książek. Ale już nigdy nie wróciło
do mnie to uczucie radości, utracone w tamten kwietniowy ranek, a widok
modrych rzek w słońcu przypominał mi zawsze ostatni, słodki,
niezapomniany dźwięk, który słyszałam w życiu.
Świat Głuchych