nasz dom spis treŚci:

14
1 Numer 9 WRZESIEŃ 2015 NASZ DOM Redagują: I. Fedorek M. Pakuła A. Rzodkiewicz SPIS TREŚCI: NA DOBRY POCZĄTEK TEMAT MIESIACA: Sensacyjny „złoty pociąg” URODZINY MIESIĄCA CIEKAWOSTKI GADKA „JAPISOWEGO DZIADKA”

Upload: hatuong

Post on 11-Jan-2017

223 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

1

Numer 9

WRZESIEŃ 2015

NASZ DOM

Redagują:

I. Fedorek

M. Pakuła

A. Rzodkiewicz

SPIS TREŚCI:

NA DOBRY POCZĄTEK

TEMAT MIESIACA: Sensacyjny „złoty pociąg”

URODZINY MIESIĄCA

CIEKAWOSTKI

GADKA „JAPISOWEGO DZIADKA”

z

z

2

Na DOBRY POCZĄTEK

„Nie należy przywiązywać się do pieniędzy, pozycji ani chwały. Kiedyś

spotkacie człowieka, któremu nie zależy na żadnej z tych rzeczy. Wtedy

przekonacie się, jacy jesteście ubodzy.”

Halford E. Luccock

TEMAT MIESIĄCA

Strażnicy Riese i demony, które obudził złoty pociąg - rozmowa z

Bartoszem Rdułtowskim

"Złoty pociąg obudził demony" – mówi Bartosz Rdułtowski, publicysta i autor

kilkunastu książek i kilkudziesięciu artykułów związanych głównie z

wojennymi tajemnicami Dolnego Śląska i badaniami nad tajnymi broniami,

m.in. "Tajne operacje PRL i UFO", "Tropem tajemnic Riese", "Podziemne

tajemnice Gór Sowich" i najnowszej "Zaginiony konwój do Riese". O

zagadkach i legendach Gór Sowich, ukrytych skarbach, pilnujących ich

strażnikach i złotym pociągu z Bartoszem Rdułtowskim rozmawia Albin

Marciniak.

Albin Marciniak: Czy to jeszcze pasja, czy już zawód?

Bartosz Rdułtowski: Zawód, który narodził się z ogromnej pasji i to jest

ukoronowanie moich marzeń. A za miesiąc – gdy powstanie biuro wydawnictwa

z archiwum związanym z tajemnicami II wojny światowej – będzie to podwójna

korona.Każda pasja ma swój początek. Jak było w twoim przypadku? Trzeba by

cofnąć się do wczesnego dzieciństwa. Jako pięciolatek usłyszałem od mamy

tzw. historię emilcińską, czyli zagadkę najsłynniejszego w Polsce spotkania z domniemanym UFO, które rzekomo miało miejsce 10 kwietnia

1978 roku w podlubelskiej wsi Emilcin. Stałem się człowiekiem, który wiecznie

zadaje pytania, ciągle chce wiedzieć więcej i drążyć, drążyć, drążyć. Im pytanie

było trudniejsze, tym bardziej mnie intrygowało i usilniej chciałem poznać

odpowiedź. I na pewnym etapie zadawanie pytań przerodziło się w

poszukiwania? Do 29 roku życia, czyli dosyć długo, byłem fascynatem teorii

spiskowych, niedopowiedzianych historii, zagadek o UFO, historii tajnych

podziemnych baz związanych z sekretnymi badaniami, bronią, tzw. czarnymi

projektami. W końcu nadszedł moment ostudzenia, gdy sam zacząłem to badać i

3

analizować. Weźmy na przykład historie o niemieckich latających talerzach.

Byłem przekonany, że takie konstrukcje powstały w czasie II wojny światowej

w tajnych niemieckich zakładach, ale gdy zacząłem zbierać materiały,

zauważyłem, że są niesystematyczne i chaotyczne. Jestem z wykształcenia

farmaceutą, a tym samym trochę pedantem – lubię porządek. Lubię mieć

wszystko poukładane z aptekarską dokładnością – zwłaszcza informacje!

Zacząłem studiować materiały, które wzbudzały coraz więcej wątpliwości.

Sięgałem do coraz wcześniejszych opracowań, gromadziłem artykuły z całego

świata i krok po kroku przekonywałem się, że jest to wyłącznie legenda. Po

dwóch latach badań opowieść o niemieckich latających talerzach uznałem za

zupełnie niewiarygodną. Wtedy zadałem sobie pytanie: a jeżeli podobnie jest z

innymi zagadkowymi historiami? I zabrałem się do dalszej pracy.

Wtedy zacząłeś pisać?

Tak. Pierwszą książkę zacząłem pisać jeszcze przed pracą magisterską. Był to

dzień po moim pierwszym ślubie, w kwietniu 1999 r., bo… w prezencie

ślubnym dostałem od przyjaciela komputer.

Mój promotor był przerażony, bo przychodziłem z kolejnymi stronami książki, a

on się martwił co z moją pracą magisterską. Oczywiście pracę magisterską

przygotowałem na czas.

Później, gdy byłem już na stażu w aptece, po powrocie z pracy siadałem do

pisania książki.

Włodarz - największy kompleks Riese w Górach Sowic

4

Na jaki temat?

Weryfikacji, czy za większością relacji o UFO, nie kryją się „ziemskie”

projekty. Tajne, ale nie tylko, bo przecież wiele niezwykłych projektów i

konstrukcji jest znanych tylko wybranym osobom, choć nie są to projekty tajne.

Historia awiacji od zawsze ma w sobie margines niezwykłych projektów,

których ujrzenie na niebie przez Jana Kowalskiego, będzie wydarzeniem

niezwykłym.

Czy poszedłeś w kierunku poszukiwacza-praktyka, chodzącego w terenie z

wykrywaczem?

Nie, nie można być człowiekiem od wszystkiego. Wychodzę z założenia, że

trzeba się w czymś specjalizować i wyznaczyłem sobie takie tematy. Zawsze są

nowości, dziedziny, które trzeba „liznąć”, doczytać, poszerzyć wiedzę, ale nigdy

nie będę się wypowiadał w sprawach, na których się nie znam.

Jednak do podziemi schodzisz.

Oczywiście.

Kiedy zaczęła się twoja przygoda z podziemiami na Dolnym Śląsku?

W 2007 roku.

6 lat po pierwszej książce. Co było impulsem?

To, co interesuje wiele osób w Polsce – zagadka Riese, podziemi w Górach

Sowich. Nabyłem kilka książek, które mnie zaintrygowały m.in. „Podziemny

świat Gór Sowich”, „Tajemnicę Riese” oraz książkę Lecha Kotarskiego o

poligonie w Łebie. Wówczas pomyślałem: a może by tak w moim

wydawnictwie zająć się właśnie różnymi tajemnicami...

Podziemia Dolnego Śląska to przecież nie wszystko. W Polsce podobnych

obiektów jest znacznie więcej, chociażby Międzyrzecki Rejon Umocniony,

Mamerki…

Tak, Polska jest pełna różnych podziemi i wiele z nich jest udostępnionych

turystom. Kilka lat temu wydałem trzytomowe opracowanie Tomasza

Rzeczyckiego „Podziemne trasy turystyczne Polski”, które omawia historie

wszystkich tras ze szczegółowością, datami, faktami, anegdotami i różnymi

nieznanymi informacjami. Nie oszukujmy się jednak – to, co wszystkich

najbardziej kręci, to podziemia, do których nie wchodzi się z przewodnikiem, te,

w których coś może być jeszcze schowane lub mogą mieć dłuższe, nieodkryte

5

korytarze…We Włodarzu, największym obiekcie kompleksu Riese, jak i w

Osówce, są duże pionowe szyby prowadzące na powierzchnię.

Tak. To wyraźnie świadczy, że te obiekty były na wstępnym etapie budowy, a te

proste, pionowe szyby są szybami roboczymi, technologicznymi, w które łatwo

zrzucić ładunek, żeby eksplodował na dole. Szyby właściwe, w gotowych

obiektach, biegną zakosami. Gdy trafi je bomba lotnicza, spowoduje

uszkodzenie tylko na początku szybu, a nie całych podziemi.

A sztolnie Rzeczka w Walimiu? Są najmniejsze w Riese.

Tak, ale idę o zakład – i podkreślam to w mojej najnowszej książce „Zaginiony

konwój do Riese” – że wchodzący z ogarkiem lub świecą do sztolni walimskich

np. w 1945 roku, gdzie nikt przed nimi nie był i nie wiedział, co tam jest,

musieli przeżywać ogromny stres. W ogromnym napięciu, gdy nie wiesz, co jest

dalej, czy są tam miny porcelanowe lub inne zabezpieczenia, pokonujesz każdy

metr i równa się on 30 metrom z przewodnikiem w oświetlonym tunelu. Inaczej

postrzegasz wielkość. Wówczas po wyjściu takie podziemia jak w Rzeczce

możesz opisać tak wielkie, jak Włodarz.

Co najbardziej zapadło ci w pamięci?

Chyba każdy, kto pierwszy raz wchodzi do dzikich podziemi, czuje po prostu

stres, że coś się może stać. Widzisz obsypujące się ze stropu kamienie i grożące

odpadnięciem głazy. Czujesz respekt i strach. W związku z pracą nad najnowszą

książką spędziłem dużo czasu na Gontowej (wzniesienie w Górach Sowich, w

którym podczas II wojny światowej powstał kompleks hal i sztolni – przyp. red.)

6

i pamiętam miejsce, gdzie był wyraźnie odstający od stropu ogromny głaz ok. 2

x 2 m, obok którego przechodziliśmy czy czołgaliśmy się wielokrotnie. Po

pewnym czasie, na szczęście już po naszym zwiedzaniu, ten głaz spadł.

Fascynująca w podziemiach jest też niesamowita cisza. Z przewodnikiem tego

nie doświadczysz, ale np. płynąc łódką w dwie osoby w dużej hali Włodarza,

usłyszysz każdą kroplę spadającej wody…

Sztolnie

Włodarz Foto: Albin Marciniak / Onet

Eksplorujesz podziemia od wielu lat. Czy twoim zdaniem są jeszcze na Dolnym

Śląsku duże, nieodkryte obiekty?

Myślę, że jest taka szansa i niewykluczone, że nieodkryte obiekty są również w

Górach Sowich. Nowoczesne technologie dają nieporównywalne możliwości z

tymi sprzed 10 lat. Mamy teraz Lidara, który umożliwia nam oglądanie

powierzchni terenu bez drzew i roślinności. To niesamowite ułatwienie, bo

widać wszelkie wypłaszczenia i nierówności terenu. Opowiem taką

ciekawostkę.

Kilka miesięcy temu udaliśmy się z Krzysztofem Krzyżanowskim i z mapą

wygenerowaną na Lidarze na Gontową, odwiedzić wszystkie wątpliwe miejsca i

upewnić się, czy nie ma tam czegoś, co by mogło prowadzić pod ziemię. Nic nie

znaleźliśmy.

7

Miesiąc później dotarłem do świadka, który od listopada 1945 roku mieszkał i

wychowywał się całkiem blisko Gontowej. Zaprowadził mnie w miejsce, gdzie

jest piąta sztolnia. Na miejsce, którego nie widać.

Tydzień później przyjeżdża Krzysiek Krzyżanowski i zaczynamy o tym

rozmawiać, wertując jednocześnie książkę Aniszewskiego. Konsternacja.

Według planu z książki, w tym miejscu kończy się kolejka wąskotorowa…

Kolejka mijała sztolnie nr I i II, biegła kilkaset metrów dalej i kończyła się

dokładnie w tym miejscu, które wskazał świadek. Użyliśmy wykrywaczy metalu

i znaleźliśmy dwie kotwy górnicze tuż przy wejściu do sztolni. Od tego

momentu rozpoczęła się procedura wysyłania pism i uzyskiwania pozwoleń, by

przeprowadzić badania. Więcej nie zdradzę, wszystko opisałem w książce

„Zaginiony konwój do Riese”.

Wejście do sztolni nr 3 na Gontowej Foto: Bartosz Rdułtowski

Czyli "złoty pociąg" może być w innym miejscu, niż obecnie informują media

na całym świecie?

Złoty pociąg wyzwolił w naszym społeczeństwie coś nieprawdopodobnego.

Obudził demony. Jestem bardzo sceptycznie nastawiony do tej historii z wielu

powodów.

Po pierwsze, nie mówimy o jednym miejscu. Złoty pociąg ma przynajmniej

dwie lokalizacje. Historia Tadeusza Słowikowskiego wskazuje na odcinek od 61

do 65 kilometra trasy Wrocław – Wałbrzych koło Zamku Książ. Jest też druga

historia związana z Władysławem Podsibirskim, która mówi o górze Sobiesz

8

pod Piechowicami. On podaje jednak rok 1944, a kto wtedy chowałby złoto na

Dolnym Śląsku? Nie było takiej potrzeby. Jeżeli złoto jechało w tamtym czasie,

to jechało do skarbca III Rzeszy w Berlinie.

Po drugie, pociąg ma mieć kilka wagonów. Ukrycie takiego składu wewnątrz

góry to gigantyczne przedsięwzięcie. Każdy, kto interesuje się schronami

kolejowymi, był zapewne w Strzyżowie i widział tunel, w który wjeżdżał

pociąg. Natomiast nie słyszałem, aby w rejonie Zamku Książ był kiedykolwiek

wykonany tunel, który mógł być później zaadoptowany na potrzeby ukrycia

pociągu. Wykonanie czegoś takiego od podstaw to nie jest robota na tydzień czy

miesiąc, nawet przy wykorzystaniu jeńców.

Rozum podpowiada, że ukrycie "złotego pociągu" było potrzebą chwili i

szybką decyzją. Nikt by nie chował całego pociągu, raczej przełożyłby

zawartość na ciężarówki, a te spokojnie dotarłyby np. do Riese, np. na Gontową.

Nie ukrywano by jednak całego składu. Ja w to nie wierzę i nie kupuję tej

historii, chociaż jest ona fascynująca dla każdego, kto interesuje się tajemnicami

II wojny światowej. Zobaczymy, jak się dalej rozwinie, czyje głowy polecą za

ten medialny bajzel.

Z wielu ust padają zapewnienia, że w Walimiu mieszkają legendarni strażnicy,

pilnujący sekretów i skarbów.

Jestem pewien, że takie sytuacje miały miejsce tuż po wojnie. Wśród ludności,

która została na Dolnym Śląsku, byli „strażnicy”, którzy mieli pilnować

różnych rzeczy. To była potrzeba chwili – „Rosjanie tuż, tuż, jesteśmy odcięci,

musimy to gdzieś schować, więc wykorzystamy podziemia, zamaskujemy je i

zostawimy człowieka, który będzie tego pilnował, a jeśli ktoś się pojawi, to

wysadzamy to miejsce”. Tak mogli myśleć Niemcy i zaufani mogli spełniać rolę

strażników. Wiemy, że w wyniku fali wysiedleń większość tych miejscowych

nie doczekała końca lat 50. XX w. na Dolnym Śląsku…

Nawet pojedyncze osoby?

Ciekawa jest sprawa z zamku Książ i pewnej rodziny, która tam nieprzerwanie

mieszka. To intrygująca historia nawet dla osoby nastawionej bardzo

sceptycznie.

Jakby nie patrzeć, całe zamieszanie ze "złotym pociągiem", przyczynia się do

niesamowitej promocji Dolnego Śląska.

Tak, byle się później nie odbiło czkawką.

9

W jaki sposób może się odbić negatywnie?

Wielu publicystów mówi niepotrzebnie i z aplauzem, wychodząc przed szereg:

"złoty pociąg" na pewno istnieje. Podsycił to Generalny Konserwator

Zabytków, którego konferencja prasowa była dla mnie wielkim

nieporozumieniem – dezinformacją albo pomyłką. Wypowiadanie się na podst.

zdjęcia z georadaru, choćby nie wiem jak nowoczesnego, że gdzieś na 99% pod

ziemią jest pociąg, to wróżenie z fusów. Chyba że Generalny Konserwator

Zabytków widział zdjęcia pociągu. Może ktoś wszedł przez szyb czy w

jakikolwiek inny sposób w miejsce, gdzie pociąg ma być ukryty, i zrobił zdjęcia

– na taką ewentualność daję jeden promil.

Cztery miesiące temu, tropiąc sprawę zagadki na Gontowej i ukrytego tam

depozytu, spotkałem się z Tadeuszem Słowikowskim. Dostałem cynk, że jest

osobą, która posiada jedne z najwcześniejszych planów podziemi na górze

Gontowej. Od słowa do słowa zaczęliśmy rozmawiać o "złotym pociągu".

Pomimo tego, że jestem bardzo sceptycznie nastawiony do tej historii, fascynuje

mnie ona, gdyż o dawna intryguje mnie jako taka ewolucja legend. Zadziwiające

jest, jak niczym kula śniegowa, dana historia może toczyć się przez kolejne

dekady, rosnąc, rosnąc i rosnąc, wchłaniając kolejne zagadki, tworząc

konglomeraty, w których dwie, trzy zagadki łączą się w całość. Gdy usłyszałem

historię o "złotym pociągu", pomyślałem, że trzeba napisać o tym książkę, która

w sposób obiektywny i rzetelny przedstawi sprawę. Taka książka już powstaje w

moim wydawnictwie.

Zaginiony konwój do Riese Foto: Materiały prasowe

10

Ja jednak mam nadzieję, że cały ten zgiełk okaże się dużą promocją dla Dolnego

Śląska i Gór Sowich bez względu na finał "pociągowej" afery.

Też mam taką nadzieję! Tymczasem w oczekiwaniu na książkę „Zaginiony

konwój do Riese”, którą napisałem wraz z Łukaszem Orlickim, zapraszam

turystów z całego świata na Dolny Śląsk. Skarbów i tajemnic wystarczy tu

jeszcze na długie lata.

Skopiowano z portalu Onet.pl

URODZINY SOLENIZANTÓW MIESIĄCA WRZEŚNIA

Ciura Amalia

Frączkowska Anna

Godlewska Krystyna

Karoń Rozalia

Przybycin Paweł

Stankiewicz Bronisław

Chudek Maria

11

Wszystkim Solenizantom,

długich lat życia w zdrowiu,

pogody ducha i spełnienia marzeń

życzą

Dyrektor, personel oraz mieszkańcy .

CIEKAWOSTKI PODRÓŻNICZE

-ZOSTAJEMY W CZECHACH …

Winobranie czyli nadchodzi jesień – rozsmakuj się w niej!

Winobranie – impreza, której nie możesz przegapić!

Jeśli lubisz wino, przynajmniej raz w życiu powinieneś zobaczyć tradycyjne

winobranie. To najważniejszy moment w roku każdego winiarza i towarzyszy

mu radość i ucztowanie. Nawet jeśli obchody są tylko symboliczne – późne

zbiory i selekcja nie zostały jeszcze ukończone, nie wspominając o winach

lodowych i słomianych.

12

Cud o nazwie burczak

Królem czeskich i morawskich winobrań jest nie młode wino, ale burczak –

sfermentowany moszcz winogronowy, półprodukt pomiędzy świeżo

wyciśniętym sokiem pozbawionym alkoholu a pełnowartościowym winem. Czas

jego istnienia jest krótki, liczy się go na godziny, a prawdziwa sztuka winiarska

tkwi w tym, by trafić w odpowiedni moment i burczak „wychwycić“. Jeśli się to

uda, sukces jest gwarantowany. Wysokiej jakości burczak ma jasno żółty kolor i

słodki smak białych winogron. Zazwyczaj jest gęstszy niż wino, ale nie

powinien zawierać osadu.

Najlepszego burczaka można spróbować u winiarza, w sprawdzonej winotece

albo właśnie na winobraniu. Właśnie tam można też spotkać burczak czerwony,

wyprodukowany z niebieskich winogron. Nie wahaj się go spróbować – oto

smak i zapach prawdziwego winobrania!

Barwne, głośne i okazałe obchody

Na winobranie można się wybrać do każdej większej wioski winiarskiej, a

obchody organizuje też wiele miast w słynnych regionach winiarskich.

Kilkudniowe obchody zazwyczaj odbywają się we wrześniu i często są

organizowane w stylu średniowiecznym. Towarzyszą im pochody postaci w

kostiumach historycznych, jarmarki tradycyjnego rzemiosła, pokazy

fajerwerków, turnieje rycerskie i oczywiście konkursy dla dzieci i dorosłych,

teatry uliczne, koncerty, wystawy oraz degustacja wina i wyczekiwanego

burczaka.

Największe obchody tego typu to organizowane co roku Pálawskie

Winobranie w Mikulovie oraz Znojemskie Winobranie Historyczne.

Na czele historycznego pochodu można zobaczyć czeskich władców, a często

nawet samego cesarza rzymskiego i króla czeskiego Karola IV. Można go

spotkać na przykład w trakcie Winobrania Mielnickiego i oczywiście na

Winobraniu Karlsztyńskim, w trakcie którego barwny pochód idzie od winnic aż

na gotycki zamek Karlštejn. W tyle nie zostaje również Praga, gdzie w Winnicy

Świętego Wacława na terenie Praskiego Zamku odbywa się Świętowacławskie

Winobranie, oraz Litoměřice. Największemu północno-czeskiemu winobraniu

towarzyszy słynny Ostrovní festival, gdzie występują najlepsze zespoły czeskie.

Inne imprezy jesienne z miodem, piwem i śliwowicą

Święto patrona ziem czeskich, piwowarów i winiarzy, św. Wacława, jest

obchodzone również w Czeskim Krumlovie! Uroczystościom

Świętowacławskim towarzyszą specjały gastronomiczne, noc muzeów i galerii

oraz przedstawienia teatralne bezpośrednio na ulicach miasta. Podobny

13

charakter mają Uroczystości na cześć królowej Elżbiety w Hradcu Králové –

można je połączyć z wizytą na atrakcyjnym międzynarodowym festiwalu

lotniczym CIAF – Czech International Air Fest, który organizowany jest na

hradeckim lotnisku.

Nie tylko burczak i wino, ale też miód oraz lokalny specjał o nazwie Žižkova

rána (Rana Žižka) to delikatesy, których można spróbować w Táborze na

tradycyjnych Spotkaniach Taborskich. I wreszcie, jeśli lubisz piwo, śliwowicę,

haluszki i kuchnię wołoską, wybierz się na festiwal minibrowarów Słońce w

szkle do Pilzna lub na Gastrofestiwal Karlowarski!

Skopiowała z internetu http://www.czechtourism.com/pl/t/carlsbad/ A.Rz.

GADKA „JASPISOWEGO DZIADKA”

Uzupełnienie „gadki” o A. Michniku - w podwójnym numerze naszej gazetki

Korzystając z możliwości zamieszczenia w Naszej Gazetce dodatkowych

informacji o działalności naczelnego Redaktora „Gazety Wyborczej”,

przedstawiam relację z listu interwencyjnego, jaki został wysłany w ręce

aktualnego Papieża Franciszka.

Nie tak dawno redaktor Michnik wespół z drugim autorem Mikołajewskim

napisali i wysłali do Watykanu list w sprawie „rehabilitacji” księdza W.

Lemańskiego, który za swe poglądy sprzeczne z nauką Kościoła oraz za

niesubordynację wobec swojego biskupa (prasko - warszawskiego) został

zasuspendowany w swoich funkcjach kapłańskich i duszpasterskich.

W liście tym jest także bardzo krytyczna mowa o zacofanej polskiej hierarchii

jak też o super konserwatywnym polskim Episkopacie, występującym nieraz

niezgodnie ze wskazaniami Papieża, zwłaszcza w sprawach moralno-

obyczajowych.

Pozorując wielką troskę o przyszłość Kościoła Michnik bawi się w jego

„naprawiacza” na wszystkich frontach, postulując jego gruntowną reformę -

otwarcie na liberalizm i tolerowanie relatywizmu w niedogmatycznej swerze

działalności.

Michnik walcząc o rząd dusz w Polsce sięga po Watykan, by i tam zostały

zaszczepione zmiany na modłę redaktora polskiej „Gazety Wyborczej”.

Pikanterii temu daje fakt, że jeden z autorów listu jest nieochrzczony, a

drugi jest niepraktykującym chrześcijaninem (sik!).

14

To co napisano na ten temat wystarczy do wytknięcia obłudy i dywersji

religijnej obu autorów listu.

„Jaspis” nie wie, jaka była odpowiedź Papieża na omawiany list, może

tylko się domyśleć, iż trudno jest stolicy Apostolskiej zgodzić się z taką

ingerencją osób agnostycznych w jej kompetencje.

Przy okazji stwierdzić należy, że Michnik uważając się za jakiegoś

rzecznika poprawności politycznej poczynań polityków krajowych próbuje

narzucić swoje „orzecznictwo” na działania papieża i hierarchii Kościoła

Powszechnego.

„Jaspis 90”