nasze sukcesy 2001/2012
DESCRIPTION
Sukcesy uczniów z SP114 w WarszawieTRANSCRIPT
Szkoła Podstawowa Nr 114
z Oddziałami Integracyjnymi
im. Jędrzeja Cierniaka
w Warszawie
Nasze sukcesy
Szkoła Podstawowa Nr 114
z Oddziałami Integracyjnymi
im. Jędrzeja Cierniaka
w Warszawie
Nasze sukcesy
Prace uczniów powstałe
w roku szkolnym 2010/11
Warszawa 2012
Po raz kolejny podjęliśmy próbę opublikowania prac naszych uczniów
powstałych na przestrzeni roku szkolnego. Pomysły na teksty literackie, jak
i prace graficzne rodziły się przy okazji ważnych wydarzeń, różnorodnych
konkursów, omawianych na zajęciach tematów, czy zwyczajnie z potrzeby
dziecięcych wyobrażeń i fantazji. Publikacja ta próbuje zebrać owe wytwory:
próby literackie, czy też kompozycje plastyczne, aby ukazać ich różnorodność
i ocalić od zapomnienia. Celem takiego działania nie jest ocenianie, ale nade
wszystko przybliżenie twórczości naszych dzieci wszystkim tym, którzy zechcą
się z nią zapoznać.
Książka „Nasze sukcesy” jest efektem całorocznej pracy uczniów
naszej szkoły, ich nauczycieli i rodziców oraz wszystkich, dla których
dziecięca twórczość stanowi niepodważalną wartość. Wraz z wychowawcami,
nauczycielami i rodzicami staraliśmy się systematycznie gromadzić wszelkie
prace dzieci w naszej placówce, by móc je utrwalić i rozpowszechnić. Nie jest
to łatwe zadanie, uważamy jednak, że warto dać dzieciom szansę wyrażania
siebie poprzez sztukę pisarską i twórczą.
Pragnęliśmy zachować autentyczność formy i treści publikowanych
prac, dlatego też pozostały one w oryginalnym zapisie. Pozwala to na wierne
oddanie ich charakteru oraz pewną skarbnicę wiedzy o ich autorach. Dzieci
chętnie dzielą się swoimi przemyśleniami i poglądami, ujawniają swoje uczucia
i pragnienia, powierzając nam – dorosłym – obraz własnego świata, oczekując
tym samym akceptacji i wsparcia. Chcąc wyjść naprzeciw potrzebom naszych
dzieci i wesprzeć ich twórcze działania oddajemy w ręce czytelników naszej
szkolnej społeczności niniejsza książkę, jako zbiór wszelkich, twórczych
działań naszych uczniów w roku szkolnym 2011/12.
Publikacja powstała z inicjatywy Rady Rodziców i Szkolnego Zespołu Wspierania
Uczniów Uzdolnionych i Rozwijających Zainteresowania.
Opracowanie: Agnieszka Szewczak
Prace powstałe na zajęciach koła literacko – ortograficznego z wykorzystaniem dowolnie
wybranych wyrazów z h i ch, które grupa zgromadziła pracując z obrazkiem i rozsypanką
oraz tworząc własne.
Uśmiechy dzieci
Dzieci w szkole są dzisiaj bardzo uśmiechnięte, bo jest zakończenie
roku. Każdy nie może doczekać się, kiedy przeczyta swoje świadectwo. Hanka
nie mogła niestety przyjść, bo musiała zaopiekować się młodszym bratem
Hubertem, a mama musiała iść do pracy. Obiecała Hance, że przyniesie jej
świadectwo. Na szczęście mama zdążyła wrócić i zabrać dzieci na zakończenie
roku. Hanka była bardzo szczęśliwa i reszta dzieci też.
Małgorzata Dobosiewicz, kl. III d
Uśmiechy dzieci
Hania, Hubert i Honorata są harcerzami. Właśnie mieli iść na zbiórkę,
gdy nagle usłyszeli huk, a potem hałas. Jakiś chłopiec ze słuchawkami na
uszach jechał hulajnogą przez pasy ulicy. Niespodziewanie zjechał na chodnik.
Dzieci szybko pobiegły i krzyczały: Hamuj! Na szczęście chłopiec zatrzymał
się i nie potrącił małej dziewczynki, która właśnie schodziła z huśtawki. Dzieci
dostały w nagrodę od pana policjanta, po dwa lizaki. Na zbiórce dziewczynki i
chłopiec zdobyli dwie odznaki wyżej. Wszystko dobrze się skończyło.
Aleksandra Pająk, kl. III d
Uśmiechy dzieci
Była sobie niezwykła, mała dziewczynka imieniem Hania, która
pięknie grała na harfie. Zawsze jak grała koleżankom i kolegom, oni uśmiechali
się. Babcia robiła im herbatę i zaczynała haftować chusteczkę. Pewnego dnia
dziewczynka poszła spać, obudziła się i zobaczyła wszystkie dzieci, które
uśmiechały się do niej.
Katarzyna Sierakowska, kl. III d
Helikopter wojenny
Był sobie mały helikopter. Miał 10 lat, lecz było mu źle. Przed nim
test latania bezszelestnego. O wiele bardziej wolał huśtać się w hamaku, albo
jeździć na hulajnodze. Gdy przyszedł dzień testu helikopter wystrzelił
w chmurki! Nagle przebił szkolną płachtę! Gdy tak latał utworzył piękny haft
na niebie. Zdał test na szóstkę z plusem.
Adam Słupek, kl. III d
Helikopter wojenny
Dziadek ze swoim kolegą hutnikiem opowiadali nam, że kiedyś Morze
Bałtyckie wylało i była powódź. Wtedy żołnierze zabrali ich z dachu huty
wojskowym helikopterem, lecz on zepsuł się w połowie drogi! Musieli
wyskoczyć. Nałowili tyle śledzi i makreli, że wystarczyło na rok.
Kacper Romańczuk, kl. III d
Historyjka
Pan Hubert pracuje w wielkim gmachu. Właśnie skończył pracę,
wsiadł do samochodu i wyruszył na spotkanie ze swoja rodziną. A w domu złe
wieści! Córka Hania dostała uwagę i złamała nogę! Wcześniej w czasie drogi
pomachał dzieciom stojącym przed filharmonią. Po dwóch minutach zawiała
wichura, dzieci szybko wsiadły na hulajnogi, a będący w pobliżu mechanik do
samochodu. Wstąpili do pewnej kawiarenki, wypili herbatę, zjedli orzechy
i postanowili wyruszyć dalej mimo pochmurnego dnia, aby pooddychać
świeżym powietrzem.
Kacper Romańczuk, kl. III d
Wakacje
Hubert pojechał z rodzicami nad morze. Podczas podróży rozpętała się
wielka wichura. Na miejscu spotkał dziewczynkę o imieniu Hania. Bawili się
razem, jedli orzechy i jeździli na hulajnogach. Po kilku godzinach zachciało im
się spać , więc poszli do domu. Rano z Hanią oddychali świeżym powietrzem,
ale potem zrobiło się pochmurno i musieli się schować. W nocy zepsuł się
samochód i mama zadzwoniła do mechanika. Tata pojechał oglądać gmach
filharmonii, która niedawno kupił. Ostatniego dnia pobytu dzieci wypiły
herbatę. To były najlepsze wakacje w życiu.
Iza Szczepańska, kl. III b
W lesie
Pewnego pochmurnego dnia jeż Hubert i króliczek Hania wyszli
z domu, gdy nagle zaczął padać deszcz. Schowali się w domku Hanki. Było im
przykro, bo spóźnią się do filharmonii na koncert ich przyjaciela słowika.
Wzięli wi ęc samochód i pojechali do filharmonii. Okazało się, że koncert
odwołano. Dwóch małych kolegów siedziało na ławce i nudziło się. Hania
i Hubert zabrali ich do domu, dali ciepłą herbatę i ciastka
z orzechami. Wichura ustała i postanowili pojechać do gmachu hulajnogami.
Niestety hulajnogi były popsute. Na szczęście niedaleko mieszkał mechanik,
który je naprawił. Na dowidzenia pomachali mu i w kilka minut dojechali na
miejsce oddychając świeżym powietrzem.
Klaudia Olszewska, kl. III d
Wyprawa
Mała Hania miała brata Huberta. Pewnego dnia Hania usłyszała z okna
piękny dźwięk. Hubert wyjrzał i po dwóch minutach zauważył filharmonię.
Dzieci za nim poszły do gmachu, zjadły parę orzechów i wypiły herbatę. Potem
wzięły hulajnogi i pojechały na wycieczkę. Niespodziewanie rozszalała się
wichura, więc schowały się w kawiarence, a gdy wichura się zmniejszyła, ze
swoimi hulajnogami ruszyły w dalszą trasę. Po drodze zobaczyły tęczę
i pomachały do taty – muzyka.
Małgorzata Dobosiewicz, kl. III d
Wycieczka
Było lato. Pewien chłopiec o imieniu Hubert siedział w domu, bo był
pochmurny dzień. Jego koleżanka Hania chodziła do szkoły na akcję „Lato
w mieście”. Razem z grupą miała pójść do filharmonii na występ pt. „Dziadek
do orzechów”. Hubert postanowił pojechać hulajnogą i pomachać jej. Gdy
występ się skończył zaprosił koleżankę na herbatę. Po chwili mijali mechanika,
który naprawiał samochód i schował się w garażu podobnym do starego
gmachu. Po dwóch minutach byli w domu. Gdy wichura ucichła, wyszło
słońce, więc poszli do parku i zaczęli oddychać świeżym powietrzem.
Aleksandra Pająk, kl. III d
Zbiory
Hania i Hubert zabrali ze sobą herbatę w termosie i pojechali na
swoich hulajnogach do drzewa z orzechami. Jadąc oddychali świeżym
powietrzem. Po kilku minutach spotkali mechanika, który jechał samochodem.
Pomachali mu. Zebrali orzechy i musieli je schować. Mieszkali w wielkim
gmachu. Gdy dotarli do domu zerwała się wichura. Kiedy przejaśniło się w
nagrodę poszli do filharmonii, a na scenie było dwóch muzyków.
Eryk Chaber, kl. III d
Historyjka o dzieciach
Pewnego pochmurnego dnia dwójka dzieci szła ulicami miasta
objadając się orzechami. Dziewczynka miała na imię Hania, a chłopiec Hubert.
Po dwóch minutach rozpętała się potężna wichura, a nawet niektóre
ciężkie narzędzia mechanika wylatywały mu z pudełka. Gdy dzieci szukały
schronienia zauważyły mechanika wsiadającego do samochodu i podbiegły do
niego. Mechanik podwiózł ich pod piekarnię i doprowadził na miejsce, a sam
pędem wrócił do samochodu.
Dzieci schowały się w pomieszczeniu piekarni i oddychały słodkim
zapachem ciast. Kierownik poczęstował ich herbatą i pysznym pączkiem,
a kiedy zjedli i wypili, podziękowali mu. Potem wsiedli na hulajnogi
i pomachali na pożegnanie, a sami wrócili do domu.
Kamil Malczyk, kl. III d
Historyjka
Hania i Hubert, oddychając świeżym powietrzem, pojechali
samochodem do filharmonii. Po drodze pomachali grupce dzieci, jeżdżących na
hulajnogach przed gmachem. Nagle zerwała się wichura i dzień stał się
pochmurny. Nawet mechanik po dwóch minutach zaczął uciekać! Na szczęście
zdążyli się schować. Po koncercie wypili herbatę i zjedli orzechy.
Adam Słupek, kl. III d
Moje marzenia
Nazywam się Karolina. Mam jedenaście lat i chodzę do piątej klasy.
Mieszkam w Warszawie, na Targówku.
Jak każde dziecko, mam marzenia. Jednym z nich jest mieszkanie
w cudownej rezydencji z basenem, kilkoma łazienkami, kinem domowym
i wielkim ogrodem z fontanną. Zapragnęłam tego, gdy kiedyś oglądałam
w telewizji program o siostrach Radwańskich i ich domu w Londynie. Mają
w nim basen, w którym mogą pływać i relaksować się. W ich domu jest także
piękny taras, na którym istnieje możliwość opalania się i przyjmowania gości.
Ten „pałacyk” mieści w sobie również olbrzymi salon, który może służyć jako
miejsce do urządzania np. urodzin, prywatek, dyskotek. Prywatna sala kinowa
pozwala na samotne lub wspólne oglądanie seansów. Kilka łazienek bardzo
udogadnia życie kilkuosobowej rodzinie. Ogród umożliwia wypoczynek, np.
z gazetą przy miłym szumie wody z fontanny. Dom sióstr Radwańskich zdobią
m.in. marmury, rzeźby i stylowe meble. Gdybym mieszkała w takiej
rezydencji, to nie musiałabym też wykonywać części obowiązków domowych,
ponieważ sprzątaniem oraz innymi pracami zajmowałaby się nasza gosposia.
Ja natomiast poświęcałabym wtedy wolny czas na swoje pasje, np. jazdę konną,
pielęgnowanie ogródka, zabawę z rodziną i psem. No, ale na dzień dzisiejszy,
takie marzenia to „bujanie w obłokach”. Przejdę zatem do mojego bardziej
realnego marzenia, którym jest posiadanie psa.
O psie myślę od dawna. Marzenie to nasiliło się jednak, kiedy
w czasie wakacji mogłam zaopiekować się pieskiem, a raczej suczką mojego
wujka. Doszło do tego, gdy wujek z rodziną miał wyjechać do Grecji na
wakacje. Nie miał co zrobić z rodzinnym pupilem – Bajką. Ciocia i wujek
zastanawiali się nad oddaniem pieska do hotelu dla psów, ale doszli do
wniosku, że nie jest to najlepszy pomysł. Bajka jest psem znalezionym i bardzo
źle znosi rozstania z rodziną. Zaproponowali więc mi, abym za zgodą rodziców
zajęła się ich pupilką. Wiedzieli, że obydwie się lubimy. Z chęcią się
zgodziłam. Byłam bardzo szczęśliwa, że chociaż przez chwilę będę mogła mieć
psa. Po niedługim czasie Bajka przybyła do naszego domu. Wychodziłam z nią
na spacery, czesałam jej bujną sierść, a także razem się bawiłyśmy. Bardzo
szybko minęły dwa tygodnie i Bajka wróciła do swoich właścicieli. Od tamtego
czasu jeszcze bardziej odczuwam brak psa i myślę o jego posiadaniu.
Chciałabym mieć czarną lub jasną samiczkę rasy labrador. Najlepiej pragnę,
żeby był to szczeniak. Oczywiście z czasem by urosła. Wabiłaby się Fiona.
Miałaby legowisko niedaleko mojego łóżka. Byłaby moją najlepszą psią
przyjaciółką. Powierzałabym jej swoje sekrety. Fiona witałaby mnie
w drzwiach i cieszyłaby się z mojego powrotu do domu. Zaraz
wychodziłybyśmy na spacer. Bardzo lubiłabym spędzać z nią czas i myślę, że
ona ze mną też.
Ciągle proszę rodziców o pieska. Mam nadzieję, że moje marzenie się
spełni. Po cichutku pragnę, aby moje to mniej realne marzenie o rezydencji,
choć w jakiejś części, też się spełniło.
Karolina Bińka, kl. V d
Moje magiczne miejsce
Moja „wyspa” to magiczny staw, który znajduje się w małej wsi
Szczeglacin na Podlasiu. Od kilku lat spędzam tam część wakacji. Pierwszy raz
zobaczyłem to miejsce, gdy miałem pięć albo sześć lat.
Nad staw, na spacer zabrał mnie mój dziadek, który uwielbia łowić
ryby. Od tamtej pory bardzo polubiłem to miejsce. Latem często chodzę tam na
łowisko albo tylko posiedzieć i popatrzeć na przyrodę.
Staw jest położony niedaleko wsi w bardzo uroczym miejscu. Z daleka
widać panoramę miasteczka Drohiczyn. Latem wokół stawu jest zielono,
kwitną drzewa, rosną trzciny i pałki wodne. Naokoło panuje cisza i spokój.
Słychać tylko śpiew ptaków, rechot żab i plusk ryb. Po stawie często pływają
dzikie kaczki. Czasami można zobaczyć spacerujące nad brzegiem wody
bociany. Gdy są sianokosy, w powietrzu wyczuwa się zapach świeżo skoszonej
trawy.
Jest to miejsce, z którego chętnie przeniósłbym się do krainy bajek,
czarów i magii. Spotkałbym się z bohaterami bajek, na przykład z Calineczką.
Może porozmawiałbym z żabami i rybami, które miałyby na dnie stawu swoje
królestwo... Wśród zieleni odnalazłbym chatkę pracowitych krasnoludków
i królewnę Śnieżkę, a na końcu zobaczyłbym bagno Shreka.
Staw kojarzy mi się z miejscem magii, z odpoczynkiem i wakacjami.
Bardzo lubię to miejsce, chciałbym tam teraz być, łowić ryby i rozmyślać
o świecie bajek.
Czuję się tu dobrze, bezpiecznie i zawsze wracam.
Piotr Stańczewski, kl. IV d
Mój przyjaciel pies W maju ubiegłego roku razem z rodzicami wybraliśmy się do
hodowcy psów niedaleko Otwocka. W hodowli, spośród trzech małych
piesków, wybrałem sobie szczeniaczka, którego nazwałem Nuka. Mój piesek
miał jeszcze dwie siostry. Ale Nuka była najbardziej żywa i radosna, jednego
szczeniaczka podgryzała, a drugiego przygniatała łapką.
Wybrany przeze mnie piesek wyglądał jak mała, włochata, czarna
kuleczka i był śliczny. Od razu go pokochałem.
Nuka jest długowłosym, czarnym, podpalanym owczarkiem
niemieckim. Obecnie ma dziesięć miesięcy i swoim wyglądem przypomina
małego, puchatego niedźwiadka. Moja sunia ma piękne, świecące jak perełki,
brązowe oczy, czarne, spiczaste i stojące uszy, czarny jak węgielek nosek oraz
długi i puszysty, jak u lisa, ogon. Zwraca uwagę swoim donośnym
szczekaniem.
Nuka głównie żywi się suchą karmą. Jej ulubionym przysmakiem są
kolorowe, psie ciasteczka w kształcie serduszek i kostek. Lubi obgryzać surowe
kości. Zwyczajem większości psów zakopuje je w ziemi, a później ich szuka.
Mój pies jest pełen życia, chętnie i szybko uczy się nowych rzeczy.
Potrafi podać łapę, siadać na komendę, aportuje, daje głos, umie stawać na
dwóch łapach i prosić o smakołyki.
Jego ulubioną zabawą jest gra w piłkę. Wykazuje przy tym dużo sprytu
i przebiegłości. Lubi również dużo biegać i psocić. Regularnie gryzie miski
oraz niszczy swoje zabawki i ukradzione rzeczy, na przykład rękawiczki.
Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z Nuką. Kiedy wracam do domu, mój
przyjaciel radośnie szczeka, merda ogonem, skacze i przynosi w zębach piłkę,
zapraszając mnie do zabawy.
Kocham moją Nukę i mam nadzieję, że zawsze będzie mi towarzyszyć
w zabawach.
Piotr Stańczewski, kl. IV d
Jesienny liść
Pewnego jesiennego dnia padał ulewny deszcz. Poczułem, że
zaczynam odrywać się od gałęzi rodzinnego drzewa. Wtedy pomyślałem
zaniepokojony: co mnie spotka na dole? W tym samym momencie zobaczyłem,
że moi koledzy z sąsiednich drzew także odlatują. Podjąłem decyzję, że polecę
z nimi, w grupie będzie raźniej.
Leciałem szybko, lekko i beztrosko. Byłem bardzo szczęśliwy i wesoły.
Po drodze widziałem domy i świeżo zaorane pola. Jednak zacząłem się
niepokoić, co będzie, kiedy gdzieś spadnę. Nagle w oddali usłyszałem znajomy
głos. Najstarszy liść krzyczał, że niedługo lądujemy. Pode mną zobaczyłem
jezioro. Spostrzegłem, że pływają na nim inne liście. Uświadomiłem sobie, że
mój lot za chwilę się skończy. W tej chwili poczułem silniejszy powiew wiatru.
Było rewelacyjnie! Leciałem jak ptak. Zanim zdążyłem się spostrzec, byłem
już w zimnej wodzie jeziora. Niebawem fala wyrzuciła mnie na brzeg. Nagle
zobaczyłem dziewczynkę z mamą. Krzyknęła: „Mamo, zobacz, jakie piękne
liście, zróbmy z nich bukiet!
Dziecko zabrało mnie do swojego domu. Teraz jestem szczęśliwy
i stoję dumnie w wazonie na półce.
Piotr Stańczewski, kl. IV d
Wakacyjna pamiątka
Jestem małym, czarnym kamykiem. Wiele lat spędziłem na dnie
oceanu. Dookoła mnie pływały różne kolorowe rybki. Widziałem rekiny,
meduzy, raz nawet otarła się o mnie ogromna płaszczka. Tak mijały moje dni.
Codziennie toczyłem się powolutku z ruchem fal. Jednak pewnego dnia
wzburzone fale wyrzuciły mnie na brzeg. Było tam dość dziwnie, czułem się
zaciekawiony, ponieważ nigdy nie widziałem takiego świata. Leżałem na
plaży, oglądałem niebo i wszystko, co mnie otaczało. Trochę się nudziłem
i chyba byłem samotny. Gdy pewnego dnia podniosła mnie dziewczynka, tak
bardzo się bałem, że zamknąłem oczy. Trwało to dość długo. Gdy je
otworzyłem, leżałem na półce wśród innych kamyków podobnych do mnie.
Zrozumiałem że stałem się wakacyjną pamiątką.
Agata Milewska kl. IV b
Wschód słońca
Moim zdaniem, najpiękniejszą rzeczą na świecie jest wschód słońca.
Na początku niebo jest czarne i posępne. Po pewnym czasie robi się coraz
jaśniejsze i lekko różowe. Widać już pierwsze promyki słońca. Nastaje nowy
dzień. Złocista kulo pnie się coraz wyżej i wyżej, a wokoło jest jasno
i promiennie. Z każdym wstającym dniem przed ludźmi pojawiają się nowe
możliwości. Czekają na nas niespodzianki, przygody i nowiny. Możemy
poznać nowych ludzi, zaprzyjaźnić się, dowiedzieć się czego. Wschód słońca to
nowy dzień, nowa szansa i nowa nadzieja. Wszystko znowu jest możliwe.
Krzysztof Jakubowski, kl. IV d
Szczęście muszelki
Jestem małą, brązową muszelką, do niedawna domkiem ślimaka. Jak
już wspomniałam, byłam brązowym i kruchym domkiem pana Ślimaka,
a obecnie jestem pustą, kruchą i brązową muszelką. Pan Ślimak mieszkał
u mnie długo, ale kiedy byłam już przetarta, opuścił moje wnętrze. Zostałam
sama, pływając po tafli jeziora. Pewnego dnia wiatr robiąc fale popchnął mnie
do brzegu i tam leżałam na piachu.
Jak już się domyślacie, jestem z jeziora, a dokładnie z Mazur. Leżąc
na piachu wśród innych muszelek miałam jedno, lecz bardzo dla mnie ważne
marzenie – być przez kogoś przygarnięta. Pewnego słonecznego dnia
przechodziła nad brzegiem dziewczynka, wzięła mnie i rzuciła do jeziora, a już
myślałam, że spełniło się me marzenie. Następnego dnia był wielki wiatr, który
znowu przywiał mnie do brzegu, do moich muszelkowych przyjaciół. Pewnego
dnia spacerował tamtędy kot, za którym szły dwie dziewczynki. Jedna z nich
uśmiechnęła się i powiedziała: „Ciebie dzisiaj wezmę”. Mimo że wokoło mnie
były inne i ładniejsze muszelki, ona wybrała właśnie mnie. Poczułam się taka
ważna, gdy dziewczynka zabrała mnie do pokoju i włożyła do pudełeczka
wyściełanego chusteczką. Kiedy moja nowa właścicielka i jej rodzice wracali
z wakacji razem ze mną do domu, byłam na honorowym miejscu
w pudełeczku.
Po dotarciu na miejsce okazało się, że nie byłam jedyną muszelką, ale
traktowano mnie jak prawdziwy skarb. Do tej pory dziewczynka patrząc na
mnie wspomina wakacje. Jest mi bardzo dobrze u mojej opiekunki i świetnie
rozumiemy się z innymi koleżankami muszelkami. Jestem szczęśliwą
muszelką.
Wiktoria Ludwig, kl. IV b
Historia muszelki
Jestem małą muszelką. Mieszkałam w Morzu Bałtyckim. Codziennie
porywały mnie fale i przenosiły w inne miejsce. Zwiedziłam prawie całą
Zatokę Gdańską. Z wody obserwowałam turystów wypoczywających nad
morzem. Bardzo chciałam zamieszkać na lądzie i poznać życie ludzi. Pewnego
dnia porwała mnie wielka fala i wyrzuciła daleko na plażę, w głąb lądu. Byłam
bardzo szczęśliwa, że będę wygrzewać się na słońcu. Niedługo po tym
zobaczyłam dziewczynkę zbierającą muszle. Moim marzeniem, które wkrótce
się spełniło, było by do nich dołączyć. Dziewczynka schowała mnie do
plastikowego kubeczka. Mieszkało w nim bardzo dużo innych muszelek.
Szybko się zapoznałyśmy. Nasza właścicielka zawiozła nas bezpiecznie do
swojego domu. Zamieszkałyśmy w czerwonej szkatułce na regale
z pamiątkami.
Dzisiaj jestem bardzo szczęśliwa. Dziewczynka traktuje nas tak, że
czujemy się wyjątkowo. Czasem jeszcze tęsknię za błękitnym morzem.
Julita Pietranik, kl. IV b
Muszelka
Jestem muszlą, która wiele lat pływała w morzu. Pewnego
słonecznego dnia duża fala wyrzuciła mnie na brzeg. Gdy na plaży zażywałam
słonecznej kąpieli, znalazła mnie dziewczynka o imieniu Zuzia i zaniosła do
rodziców. Mama dziewczynki obejrzała mnie dokładnie, przyłożyła do ucha i
usłyszała szum fal. Dziewczynka również chciała posłuchać tych dźwięków.
Następnie zabrała mnie do domu i położyła na półce w salonie, gdzie leżało
wiele innych muszli. Między muszlami czułam się bardzo bezpiecznie i szybko
przyzwyczaiłam się do nowego otoczenia.
Wieczorami Zuzia z rodzicami wspomina wakacje słuchając mojego
szumu i innych muszli.
Marta Jagielska, kl. IV b
Moja pamiątka z wakacji
Cześć, jestem podkową. Powstałam u kowala w kuźni. W wysokiej
temperaturze, z kawałka stali, ciężkim młotem wykuł mnie kowal.
Następnie przyjechałam do Sztutowa do stajni ,,U Bohuna”. Zostałam
przymocowana do końskiego kopyta. Moją właścicielką została srokata klacz
Elba. Przez dwa miesiące byłyśmy nierozłączne. Czas mijał szybko, aż
nadszedł dzień, kiedy trzeba było się rozstać. Pościerałam się i wykrzywiłam,
a końskie kopyto urosło. Przestałyśmy do siebie pasować i nie mogłam pełnić
swojej funkcji. Przy następnej wizycie kowal zdjął mnie z kopyta Elby, a moje
miejsce zajęła całkiem nowa podkowa.
Po pracowitych dniach spędzanych nas końskim kopycie, teraz mam
przynosić szczęście Krzysiowi.
Krzysztof Jakubowski, kl. IV d
Warszawa,18 kwietnia 3062 r.
Drogi pamiętniku!
W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień. Wiedziałam, że dziś
właśnie przyjedzie mój wspaniały wujek Zenek i, jak sam mówił, przywiezie
mi ekstra prezent!
Wujek Zenek jest nieco zwariowanym naukowcem i nigdy nie wiem
co przyjdzie mu do głowy. Kiedy weszłam do kuchni zastałam tam wujka
Zenka. Wujek przywitał się i wręczył mi zegarek. Zdziwiło mnie, że na tarczy
nie miał godzin tylko daty. Pomyślałam, że nastawię wskazówkę na jakąś inną.
Wybrałam 1856. Nagle wszystko zawirowało i znalazłam się na ulicy, po której
jeździły wozy zaprzężone w konie. Ku swemu zdziwieniu obok zobaczyłam też
wujka Zenka.
-Gdzie my jesteśmy? - zapytałam.
- Jak to gdzie? W 1856 roku. Sama wybrałaś - odparł wujek. Kazał mi zdjąć
zegarek i popatrzeć na jego odwrotną stronę. Była tam malutka mapa świata.
Niechcący dotknęłam napisu „Paryż” i o dziwo, nagle pojawiła się dorożka
która latała. Znaleźli śmy się w środku,
A po chwili wypadliśmy na drogę.
-Aaa.. Co to za stary gruchot z metaul? – wrzasnęłam.
- Nie gruchot, tylko wieża Eiffla – odparła wujek.
- Ale ona jest jakaś inna i w ogóle – zdziwiłam się.
- To prawda – zaczął znów wujek – ale oni ją dopiero budują.
- Wow! Gdzie teraz pójdziemy? – wysapałam.
- Na dzisiaj już wystarczy, no ale zegarek nie jest jednorazowy – roześmiał się
i po chwili znów byliśmy w domu. To była cudowna podróż!
Izabela Porowska, kl. III a
Cudowna podróż
W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień. Wiedziałem, że dziś
właśnie przyjedzie mój wspaniały wujek Zenek i wybierzemy się w daleką
podróż.
Postanowiliśmy odwiedzić ciotkę Konstancję w jej domu pod
Paryżem. Kupiliśmy bilety na dyliżans, spakowaliśmy się i czekaliśmy na
przyjazd naszego pojazdu. Spodziewając się długiej i ciężkiej podróży
wypiliśmy trochę uspokajającego miodu z ziołami. Szybko wsiedliśmy do
dyliżansu, wtuliliśmy się w kąt i zasnęliśmy. Trzęsło nami i obijało strasznie.
Bolały nas wszystkie kości. Po wielu godzinach nasz pojazd w końcu się
zatrzymał. Woźnica krzyknął-koniec trasy. Wydawało nam się dziwne, że
jesteśmy już na miejscu. Zaspani wyszliśmy z bagażami a nasz woźnica
pojechał tak szybko jakby go sam diabeł gonił. Rozejrzeliśmy się wokoło.
Wszędzie ciemno i las. Nie pozostało nam nic innego jak poszukać noclegu.
Ruszyliśmy szybkim marszem. W końcu stanęliśmy przed ogromnym
zamczyskiem. Było tam trochę, ale co mogliśmy zrobić o tak późnej porze.
Drzwi otworzył nam sztywny lokaj mówiący dziwnym językiem. Jakoś udało
nam się wytłumaczyć, że poszukujemy za gościnę i udaliśmy się w dalszą
drogę. Wszyscy napotkani ludzie dziwnie się nam przyglądali. Dopiero
woźnica z napotkanego przez nas dyliżansu uświadomił nas, że nie jesteśmy
pod Paryżem tylko w Rumuni. A noc spędziliśmy u najsłynniejszego na
świecie wampira Drakuli. Dziwił się, że jesteśmy cali i zdrowi.
Postanowiliśmy w takim razie zwiedzić Rumunię skoro pomyliliśmy
dyliżanse, a ciotkę odwiedzimy innym razem.
Mariusz Krysiak, kl. III a
Wehikuł czasu
Mam na imię Kacper – naukowiec, zbudowałem wehikuł czasu.
Myślałem, że nigdy go nie wykorzystam, a jednak... cofnę się o kilka dni.
Jestem uczniem III klasy. Właśnie minął stary rok, a w noc
sylwestrową powitaliśmy Nowy Rok. Były fajerwerki i petardy. Ja też z tatą
odpalałem małe petardy. W kieszeni została mi zapalniczka, którą niestety
zabrałem do szkoły. Chciałem zaimponować kolegom i wyjąłem ją na
przerwie. Niestety zobaczyła ją moja pani i zabrała. Było mi bardzo wstyd, gdy
musiałem powiedzieć o tym rodzicom.
Dlatego teraz wykorzystam wehikuł i cofam czas. Nigdy więcej nie
popełnię takiej głupoty.
Kacper Romańczuk, kl. III d
Wehikuł czasu
Jestem posiadaczem wehikułu czasu. Ten niezwykły pojazd umożliwi
mi odbycie podróży w czasie.
Pewnego dnia zapragnąłem dowiedzieć się jak stary jest węgiel, który
w postaci rozdrobnionej służy jako opał. Cofnąłem się kilkaset milionów lat w
przeszłość i zobaczyłem jak Ziemię porastały bagniste lasy pełne
gigantycznych roślin, a rośliny które już wyginęły, ich szczątki przykrywało
bagno.
Ponownie wsiadłem do pojazdu i posunąłem się o 150 lat
w przyszłość. Kiedy znalazłem się już na miejscu ujrzałem skały , które
powstały z twardniejącego bagna, a ciepło z wnętrza Ziemi ogrzewało je i po
upływie czasu przemieniły się w węgiel. Dzięki tej podróży moja ciekawość
została zaspokojona.
Kamil Malczyk, kl. III d
Niezwykły pojazd
Jak wiemy, wehikuł czasu to urządzenie pozwalające na
przemieszczanie się w czasie. Zawsze myślałem, że jest to coś nieistniejącego.
Aż do czasu...
Pewnego czerwcowego dnia szperałem w garażu dziadka, szukając
części potrzebnych mi do zbudowania gokarta. Nagle, w samym rogu
zauważyłem coś dużego, przykrytego zieloną plandeką. Byłem ciekaw co to
jest. Okazało się, że było to coś podobnego do niedużej łódki, pośrodku której
był fotel, a tuż przed nim kolorowe pokrętło. Usiadłem wygodnie
i pociągnąłem dźwignię w prawo. Ocknąłem się w pomieszczeniu pełnym
laboratoryjnych naczyń i różnych mechanicznych części. Gdy wyjrzałem przez
okno, zobaczyłem dziwny widok. Po ulicach miasta jeździły dyliżanse i inne
pojazdy ciągnięte przez konie. Z podsłuchanej rozmowy dowiedziałem się, że
naukowcy pracują nad wynalezieniem paliwa do napędu samochodów. Nagle
przypomniałem sobie współczesne czasy: mnóstwo samochodów pędzących po
ulicach wielkiego miasta i jeszcze więcej spalin. Za wszelką cenę chciałem
zapobiec wynalezieniu paliwa, które zanieczyszczałoby środowisko naturalne.
Korzystając z nieuwagi naukowców wylałem ich roztwór, zastępując go
sokiem malinowym, który miałem w kieszeni. Niechcący strąciłem coś ze stołu
i musiałem uciekać. Po drodze pośliznąłem się na rozlanym płynie
i przewróciłem się.
Obudziłem się w swoim pokoju. Zerwałem się z łóżka i podbiegłem
do okna. Po ulicy pędziły samochody zostawiając za sobą kłęby spalin. Byłem
zawiedziony, że to był tylko sen.
Jakub Czerwiński, kl. III d
Cudowna podróż
W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień. Wiedziałem, że dziś
właśnie przyjedzie mój wujek Zenek i ciocia Ewa. Wujek jest naukowcem,
a ciocia dziennikarką. Bardzo lubię wujka i ciocie. Gdy jeszcze spałem mama
zawołała:
- Marcin wstawaj wujek z ciocią przyjechali.
Szybko przywitałem się. Mama poszła pokazać coś cioci. Wujek pokazał mi
prototyp wehikułu czasu. Dowiedziałem się też, że prototyp nie ląduje tam
gdzie ty też się dowiedziałem, że ma się dwa dni na powrót i oczywiście, że
czas płynie wolniej.
Gdy wszyscy poszli spać razem z moim kolegą Oskarem
postanowiliśmy przyjrzeć się prototypowi. Niestety przez przypadek kliknąłem
guzik. Cofnęli śmy się mniej więcej o 100 lat. Dobrze, że Oskar złapał
urządzenie do namierzania prototypu. Zauważyliśmy, że jesteśmy około 200
km od celu. Szybko ruszyliśmy w stronę prototypu. Wiedzieliśmy, że w tym
tempie nigdy nie zdążymy. Oskar wpadł na świetny pomysł.
- Słuchaj Marcin spójrz, jaki ten balon szybki.
Gdy tylko wsiedliśmy do balona obraliśmy kurs na prototyp. Po około 100km
wlecieliśmy na drzewo.
Jak tylko wsiedliśmy do dwóch kajaków szybko popłynęliśmy. Robiło się
późno musieliśmy gdzieś przenocować. Rozbiliśmy obóz i poszliśmy spać. Gdy
już dopłynęliśmy zaczęli śmy szukać prototypu. Ciężko było znaleźć prototyp.
Zdążyliśmy znaleźć prototyp 10 sekund przed końcem. Jak wróciliśmy do
domu. Postanowiliśmy nic nie mówić rodzicom.
Marcin Sokołowski kl. III a
Cudowna podróż
W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień. Wiedziałam, że właśnie
dziś przyjedzie mój wspaniały wujek Zenek i pokaże mi swój nowy dyliżans!
Bo mój wujek jest hrabią…
Była pora obiadu. Siedziałam z rodzicami przy stole, gdy za oknem
dało się słyszeć tętent kopyt.
- To wujek!!! - krzyknęłam i wybiegłam na ganek.
Machałam rękami, skakałam i krzyczałam z radości, bo wujek przyjeżdża tylko
raz w roku: 1 czerwca, w Dzień Dziecka.
- Witaj, Aniu! - powiedział wujek - Witajcie!
Nie zorientowałam się, gdy na ganek wyszli moi rodzice. Dyliżans wujka stanął
przed domem i wysiadł z niego hrabia Zenon Ludwig IV.
- Jagoda! Tadeusz! Jak ja was dawno nie widziałem!
- Witaj Zenku! - powiedziała moja mama.
- Cześć Zenku! - powiedział tata.
- Cześć wujku! - powiedziałam.
- Witaj moja księżniczko! Ale ty urosłaś! - powiedział wujek, wziął mnie na
ręce i zaniósł z powrotem do domu. Tam dokończyliśmy obiad i wujek
powiedział, że zabierze mnie na wycieczkę!
Po obiedzie poszłam do swojego pokoju, żeby poczytać swoją
ulubioną książkę: „Monster High upiorna szkoła”. Ok. godz. 13:30 ktoś
zapukał do drzwi mojego pokoju. Otworzyłam drzwi, ale nikogo nie było.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam ozdobne pudełko. Zabrałam je do pokoju
i szybko otworzyłam. W pudełku była śliczna błękitno-turkusowa sukienka
(w moim rozmiarze), szklane pantofelki (w moim numerze) i karteczka:
DROGA ANIU!
PRZYMIERZ STRÓJ I ZEJDŹ NA DÓŁ!
TWÓJ WSPANIAŁY WUJEK ZENEK ☺
Wykonałam polecenie i kiedy zeszłam na dół, mama aż płakała ze szczęścia.
Wujek wziął mnie za rękę i wsiedliśmy do karety, woźnica Albert strzelił z bata
i wyruszyliśmy.
Dzień był upalny, źle się czułam, więc zdrzemnęłam się na fotelu.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, wysiadłam z pojazdu i stanęłam bez ruchu.
- Witaj w moim domu! - powiedział wujek i weszliśmy do OGROMNEGO
zamku. Zwiedzaliśmy różne sale i bardzo mi się podobało. Zwiedzanie zajęło
nam ok. 1 godz. Wujek został już w zamku, a ja pojechałam do domu (Albert
mnie tam zawiózł).
To był najlepszy Dzień Dziecka w moim życiu i mam nadzieję, że za
rok będzie on taki sam, jak ten!
Justyna Ignaczewska, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Książka pt. „Nasze podróże w czasie”, autor: Paulina Snopek, Grażyna Sagała, kl. III a
Bajka
Kiedy królowa wróżek obdarzyła darem małą księżniczkę do kolebki
podszedł król i powiedział:
- Od tej pory będziesz nosiła imię Anna.
Gdy nasza mała księżniczka podrosła i mogła już sama wychodzić do
ogrodu, razem ze swoją przyjaciółką Emilką postanowiły wybrać się na
przechadzkę po ogrodzie.
- Weźmy piłkę! - oznajmiła Ania.
- I skakankę! – powiedziała Emilka.
I to zrobiwszy pobiegły do ogrodu śmiejąc się wesoło. Zobaczywszy to król
Aleksander, który obecnie był na balkonie uśmiechnął się i powiedział do
swojej żony, królowej Ewy:
- Ania i Emilka bardzo się lubią, nie sądzisz?
- Masz rację, mój drogi mężu - powiedziała królowa.
I tak mijały lata, a Ania i Emilka wyrosły na młode, urocze i pełne wdzięku
dziewczyny. Pewnego dnia król otrzymał zaproszenie od króla Kacpra
i królowej Katarzyny z sąsiedniego królestwa. Na zaproszeniu było napisane:
Ja król Kacper mam zaszczyt zaprosić króla Aleksandra,
królową Ewę i księżniczkę Annę na podwieczorek,
który odbędzie się 13.07. o godzinie 15:00 w moim pałacu.
Na wieść o tym Ania od razu wybrała suknię. Oczywiście nikt nie powiedział
jej, że król kacper ma młodego, przystojnego syna, który jest dokładnie w tym
samym wieku co Ania. W końcu przyszedł dzień podwieczorku. Ania miała
długą, czerwoną suknię balową i wpiętą w swoje piękne, krótkie, brązowe
włosy broszę w kształcie róży. Gdy dotarli na miejsce cała rodzina królewska
wyszła im na powitanie. Kiedy Ania wysiadała z karocy książe Kszysztof podał
jej rękę , ale gdy ich spojrzenia się spotkali oboje stanęli nieruchomo. Królowa
Ewa szepnęła do królowej Katarzyny:
- To jest miłość od pierwszego wejrzenia!
- Powiem Ci szczerze, że masz rację.
Później podczas podwieczorku Ania i Krzysztof nie odrywali od siebie oczu,
lecz nagle Krzysztof rzekł:
-T we oczy są piękne, a uroda nieopisana, lecz imię twoje wciąż jest dla mnie
tajemnicą.
- Na imię mi Anna, lecz jak zwą Ciebie książę?
- Mnie zwą Krzysztof droga Anno.
I tak rozmawiali, aż w końcu trzeba było wracać do domu. Od tego dnia Ania
bez przerwy myślała o Krzysztofie aż w końcu dostała list:
Droga Anno!
Spotkajmy się przy fontannie na rynku.
Twój Krzysztof.
Gdy się spotkali Krzysztof uklęknął przed Anią, pokazał pierścionek i spytał:
- Księżniczko Anno, czy chcesz być moją żoną?
Ania przez chwilę się wahała i w końcu krzyknęła:
- TAK! Tak, Krzysztofie!
Wesele było śliczne, a panna młoda miała przepiękną suknię. I żyli
długo i szczęśliwie, a Ania doczekała się dzieci.
Justyna Ignaczewska, kl. III a
Niezwykła przygoda
Dawno, dawno temu, w odległej krainie zwanej Leniuchowo,
mieszkali ludzie, którzy najbardziej na świecie uwielbiali nicnierobienie. Całe
dnie upływały im na leżeniu, narzekaniu i spaniu. Wśród tych leniuchów żył
jednak jeden pracowity chłopiec o imieniu Kacper. Lubił on się uczyć,
poznawać nowe rzeczy, a przede wszystkim uwielbiał zajmować się swoim
zaczarowanym ogrodem. W ogrodzie tym rosły kolorowe, egzotyczne kwiaty,
drzewa, na których wisiały smakowite owoce oraz stara gadająca wierzba.
Kacper codziennie obficie podlewał rośliny, wyrywał niepotrzebne chwasty,
a także gawędził z wierzbą, która była jego najlepszym przyjacielem. Pewnego
razu, gdy po raz kolejny użalał się nad swym losem, nad lenistwem swoich
rodziców i innych mieszkańców Leniuchowa, magiczne drzewo wyjawiło mu
sekret. Wierzba powiedziała, że w dalekich górach Robólach, w jaskini
Pracowitości jest cudowne źródełko. Jeśli chłopiec wykaże się odwagąi
zdobędzie wodę z tego źródełka, a następnie podleje ją, wówczas zdarzy się
coś niezwykłego. Na wierzbie wyrosną gruszki. Każdy, kto zje taki owoc,
zmieni się w pracowitego człowieka. Jednak wejścia do jaskini pilnuje
potworny wielkolud, który wpuści tego kto odgadnie jego zagadkę. Niestety,
ten, kto nie odgadnie łamigłówki, zostanie zjedzony. Kacper, mając dość tego,
że wszyscy się nim wysługują, a sami nic nie robią, postanowił wyruszyć
w góry i przynieść wodę ze źródełka. Chłopiec pobiegł do domu, spakował
potrzebne rzeczy i ruszył w góry. Wędrował prawie dwa dni, kończyło mu się
jedzenie i picie. Był już całkiem blisko, gdy usłyszał jakiś głos. Chłopak zaczął
się rozglądać i zauważył małego ptaszka, który wyglądał na chorego. Kacper
podszedł do niego i zapytał co się stało. Zwierzątko odrzekło, że dawno nic nie
jadło i nic nie piło, dlatego nie ma już siły latać. Pomimo tego, że chłopca
czekała jeszcze długa droga powrotna, podzielił się wodą i jedzeniem. Ptaszek
podziękował i obiecał się odwdzięczyć za okazane serce. Po rozstaniu ze
zwierzątkiem Kacper kontynuował wędrówkę. Dotarł do jaskini, przed którą
siedział straszny wielkolud. Potwór nie czekając ani chwili zaczął mówić
zagadkę: „Kto to taki, kto odgadnie
Przy nim nie musisz wyglądać ładnie,
Przy nim nie musisz udawać kogoś innego,
Bo lubi cię takim, jakim jesteś kolego”
Chłopiec pomyślał i odpowiedział: „Przyjaciel” – bo jak wiadomo tylko
prawdziwy przyjaciel zawsze potrafi zrozumieć i nie trzeba przed nim niczego
udawać. Wielkolud nie był zadowolony, że ktoś odgadł jego łamigłówkę, ale
przepuścił Kacpra. Szczęśliwy chłopiec wszedł, aby nabrać wody z magicznego
źródełka. Niestety okazało się, że źródełko jest bardzo głęboko w skale i tylko
gdyby ktoś potrafił latać, mógłby nabrać z niego wody. Chłopczyk był bardzo
smutny, że będzie musiał wracać bez niczego, ale wtedy pojawił się ptaszek,
któremu pomógł. Z radością wziął buteleczkę od Kacpra i napełnił ją źródlaną
wodą, spłacając swój dług. Kacper pięknie podziękował i wyruszył w drogę
powrotną. Gdy dotarł do Leniuchowa, szybko podlał wierzbę. Wtedy wydarzył
się cud! Na drzewie pojawiły się piękne, soczyste gruszki. Nasz bohater dał
każdemu z mieszkańców po jednym owocu. Marudząc, z ociąganiem ludzie
zjedli gruszki. Wtedy znów wydarzyło się coś niezwykłego. Nagle wszyscy
wzięli się do pracy. Sprzątali, sadzili kwiaty, drzewa. Miasteczko z dnia na
dzień stawało się coraz piękniejsze. Zmieniło także swoją nazwę. Od tamtej
pory było to miasteczko Szczęśliwice. Wszyscy mieszkańcy byli wdzięczni
Kacprowi, który był otoczony wieloma przyjaciółmi.
Czy słyszeliście podobną historię? Myślę, że tak, bo nie od dziś wiadomo, że
nauką i pracą ludzie się bogacą. Natalia Balcerzak, kl. IV c
Czekolada truskawkowa
W pewnym mieszkaniu w jednym z bloków na warszawskim osiedlu
mieszkał sobie chłopiec o imieniu Krzyś. Nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że mieszkanie, w którym mieszkał chłopiec
wraz rodzicami i dwoma braćmi, było niezwykłe. A tak naprawdę niezwykłym
był pokój Krzysia, który dzielił ze swoim młodszym bratem. To był
zaczarowany pokój, ale wiedział o nim tylko Krzyś, który wieczorami, kiedy
leżał już w swoim łóżku, spoglądał na sufit. Działy się tam rzeczy niezwykłe.
Spytacie, co mogło być nadzwyczajnego w pokojowym suficie? Otóż, ów sufit
był biały jak śnieg, a mieszkały na nim małe ludki zwane Jogusiami. Była to
mała rodzina zupełnie taka jak rodzina Krzysia. Nawet imiona miały takie
same.
Jogusie mieszkały w białym domku z ogródkiem, w którym wszystko
było śnieżnobiałe,
i rosły czekoladowe drzewka. Na nich dojrzewały czekoladowe jabłuszka,
z których mama przygotowywała czekoladowe pyszności. Ludki nie potrafiły
żyć bez czekolady, która oprócz tego, że była ich przysmakiem, to dawała im
czarodziejską moc.
Po zjedzeniu czekolady, Jogusie nie tylko potrafiły przemieścić się
w wybrane miejsca, ale spełniały również marzenia dzieci. Najpierw z góry
nasłuchiwały ich rozmów, a następnie wnikały do ich serduszek, poznając ich
najskrytsze marzenia. Bez Jogusiów świat nie byłby taki sam, o czym mało kto
wiedział.
Pewnego razu zdarzyło się jednak ogromne nieszczęście. Rano, kiedy
Jogusie wstały i jak zwykle pobiegły do ogrodu, nagle zobaczyły, że zniknęły
stamtąd wszystkie czekoladowe drzewka. Kto mógł zrobić coś takiego? –
przeraziły się Jogusie, a najbardziej zmartwiła się mama. Wtedy tata Joguś
zauważył dziwne ślady i rzekł: „Już wiem, kto jest sprawcą tego nieszczęścia!
To Szaropiwniczaki”.
Szaropiwniczaki to ludki zamieszkujące piwniczne sufity. Uwielbiają
truskawki, a w szczególności dżemy truskawkowe. Jogusie i Szaropiwniczaki
od zawsze mieszkały osobno. I choć nie przepadały za sobą, nigdy nie robiły
sobie nawzajem krzywdy. Tym razem stało się inaczej. Tato zaczął się
zastanawiać nad przyczyną takiego zachowania. Postanowił odwiedzić
piwniczne czeluści i odzyskać czekoladowe drzewka. Uruchomił swój
zakurzony, dawno nieużywany pojazd linowy i wybrał się w odwiedziny do
Sztaropiwniczaków. Wyprawa była niebezpieczna. Tata musiał zejść siedem
pięter w dół. Dlatego też postanowił wybrać się tam sam. Na miejscu
potwierdziły się wcześniejsze przypuszczenia taty. To Szaropiwniczaki ukradły
drzewka czekoladowe i, jako że nie potrafiły się nimi opiekować, drzewka
zaczęły usychać. Tata postanowił zabrać drzewka i wrócić do domu. Ale wtedy
pojawiły się Szaropiwniczaki, które nie zamierzały niczego oddawać. Wtedy
tata-Joguś wpadł na pomysł. Obiecał Szaropiwniczakom, że jeśli oddadzą
drzewka i nigdy więcej niczego nie ukradną, Jogusiowa mama będzie
przygotowywać z szaropiwniczakowych truskawek przepyszną czekoladę
truskawkową. Szaropiwniczakom ten pomysł bardzo się spodobał.
Odtąd codziennie Szaropiwniczaki dostarczają Jogusiowej mamie
kosze pełne truskawek, a w zamian dostają wagoniki z czekoladą truskawkową.
Wszyscy bardzo się cieszą, gdyż jest ona przepyszna. Od tej pory Jogusie
i Szaropiwniczaki żyją w przyjaźni.
Krzysztof Perzyna, kl. IV c
Wilcza jagoda
Wszystko zaczęło się kiedy znalazłam małego wilka. Akurat przechadzałam się po puszczy, gdy jeden z moich służących zauważył leżące w trawie wątłe ciało zwierzęcia. Biedaczysko było odwodnione. Rozkazałam moim towarzyszom nakarmić go i napoić. Zgodnie z poleceniem wilczka zaniesiono do mojego pokoju. Królowa matka nie pozwalała mi posiadać żadnych zwierząt, dlatego postanowiłam trzymać go w ukryciu. Jakiś czas później, kiedy wilk odzyskał siły, postanowiłam poszukać informacji na jego temat w królewskiej bibliotece. Okazało się, że zwierzę jest jednym z pięciu legendarnych, magicznych wilków. Postanowiłam powiedzieć o tym matce. Ta jednak przeraziła się, wpadła we wściekłość i nakazała, aby mój nowy przyjaciel natychmiast opuścił pałac. Nie chcąc do tego dopuścić, powzięłam zamiar ucieczki. Pod osłoną nocy dosiadłam jednego z królewskich jednorożców i razem z moim wilkiem opuściliśmy skrycie zamek.
Postanowiłam odnaleźć resztę legendarnych członków jego rodu. Wędrowałam przez dzikie, nieznane puszcze na zachód od mojego królestwa. To właśnie tam, zgodnie ze znalezioną w bibliotece księgą znajdować się miał tajemny wilczy gaj. Podróż trwała wiele dni i nocy. W końcu, straciwszy już niemal nadzieję, odnalazłam wilcze ślady w zastygłym od dawna błocie. Wiedziałam, że jestem już bardzo blisko. Nie spodziewałam się jednak, że to one znajdą mnie jako pierwszą. Jechałam leśną ścieżką, gdy nagle cztery magiczne wilki wyskoczyły i zastąpiły mi drogę. Każdy z nich posiadał niezwykłe, magiczne spojrzenie, takie same, jakie widziałam u swojego przyjaciela. Rene, bo tak go właśnie nazwałam, wybiegł dziarsko do przodu i powitał towarzyszy. Najstarszy z wilków odezwał się do mnie telepatycznie, dziękując za pomoc w odnalezieniu członka stada. W nagrodę postanowił podarować mi talizman z wilczych jagód. Założyłam go na szyję, ciekawa co się stanie. Nagle obudziłam się w swoim łóżku, tak jakby cała ta przygoda była tylko snem.
Aleksandra Larwa, kl. V d
Zły czarodziej Tom Chciałabym Wam opowiedzieć moją baśń. Każdy, kto ją przeczyta, pewnie zechce do niej wróci niejeden raz. Dawno, dawno temu istniały dwie krainy. Jedna była „Czekoladowa” a panowały w niej dobro, cisza i spokój. Mądrze władali nią król Maciej ze swoja żoną Anastazją. Druga nazywała się „Ciernista”. Królowało tu zło, a rządził czarodziej Tom. Był on bardzo groźny i okrutny, eksperymentował na zwierzętach. Swoją magią niszczył wszystko, co napotkał na drodze. Ludzi zmieniał w krasnoludki i więził ich w lochach swojego zamczyska. Jego największym marzeniem było złączenie krainy Czekoladowej z Ciernistą i przejęcie wszystkich znajdujących się tam bogactw. Obie krainy dzielił jaszczurowy most, na którym mieszkało dużo jaszczurek. Za nim, po prawej stronie było pełno złocistych i bajecznie kolorowych kwiatków, natomiast po lewej rosły ciemnoczerwone krzewy i mnóstwo zielonych drzew.
Pewnego dnia Tom dowiedział się o chronionym i dobrze strzeżonym kwiecie życia. Zapewniał on nieśmiertelność temu, kto go zerwie. Wybrał się więc do krainy Czekolady, aby go zdobyć. Zanim wyszedł, wziął czerwony laser, na wypadek gdyby zabrakło światła. Wsiadł na swojego rumaka i pogalopował w dal. Po krótkim czasie Tom zauważył pałac w kolorze fioletowym. Obok niego stało wiele kolorowych dwupiętrowych domków. Każdy z nich miał własny ogródek, a w nim mnóstwo warzyw i owoców, a także drzewa, na których rosły tabliczki czekolady. Czarownik Tom był zaskoczony tym zjawiskiem. Podbiegł do bramy zrobionej z diamentów i schronił się w dużych zaroślach. Obserwował tam rodzinę królewską, która właśnie miała przyjęcie urodzinowe swej córki Alicji. Była ona tak przepiękna, że Tom chciał wyjść i poprosić o rękę, ale kto by się z takim złym czarodziejem ożenił. Czarownik ze smutkiem tylko patrzył i nic nie mówił. Nagle wszystkie światła pogasły. Tom nic nie widział. Było tak ciemno, że zachciało się spać, więc wdrapał się na wysokie drzewo czekoladowe, zjadł sobie jedną tabliczkę czekolady i zasnął.
Następnego dnia obudził się bardzo wcześnie, gdy akurat królowa
podlewała magiczny kwiat życia, który otoczony innymi kwiatkami rósł w wielkiej donicy na samej górze w zamkowej wieżyczce. Czarownik zerwał się, aby iść po ten kwiat, ale zapomniał, że jest na drzewie i spadł. Złamał sobie rękę i próbował magią ją uleczyć. Niestety, jego czary w tej krainie nie działały, więc przeturlał się do ukrycia. Jednak ból nie ustąpił i czarownik zaczął płakać. Jego szlochanie usłyszała królewna, która codziennie rano śpiewała, podlewając kwiatki w ogródku. Powoli wyciągnęła go i zaprowadziła do swojej komnaty. Położyła Toma na miękkiej poduszce i zawołała lekarza, który szybko przybiegł z pomocą. Założył mu opatrunek i nie pozwolił się ruszać prze godzinę.
Czarodziejowi Tomowi było wstyd przyznać się, po co tutaj przybył, więc, gdy ktoś się o to pytał, odpowiadał, że nic nie pamięta. Po dwóch tygodniach leczenia ręka zupełnie się zagoiła. Czarnoksiężnik postanowił powrócić do swojej krainy, lecz nie chciał wracać sam. Nie miał tam przecież osoby, która by tak troskliwie się nim opiekowała. Zaproponował Alicji, aby z nim pojechała i została jego żoną. Prosząc ja o to, wyjawił jej całą prawdę i obiecał odmienić dla niej całe swoje życie. Serce Alicji podpowiadało, że w słowach czarodzieja nie kryje się żaden podstęp, więc zgodziła się pod jednym warunkiem - że połączy te dwie krainy ze sobą i zapanuje tu spokój i dobro. Czarodziej zgodził się bez wahania. I żyli długo i szczęśliwie…
Klaudia Kowalska, kl. IV c
Alinka, Jadzia i książę Dawno temu, za górami, za lasami stała chatka uboga. Nawet myszki z głodu z niej pouciekały. I właśnie tam żyła dziewczynka, której na imię było Alinka. Za lasami i górami żyła też Baba – Jaga, o imieniu Jadzia. W domku na kurzej nóżce mieszkała i robaczki na śniadanie zjadała… Raz obie usłyszały wieści, że w Diamentowym Królestwie książę szuka żony. Wybranka musi być odważna, miła, uczciwa i inteligentna. Jadzia zaraz wyleciała na swej miotle, a Alinka udała się tam pieszo. O północy obie dotarły do diamentowo-bursztynowego pałacu. Aby zobaczyć, która z nich byłaby szlachetną księżniczką, poddano je próbie. Wybrana zostanie ta, która pocałuje prawdziwego księcia. Pierwsza do komnaty weszła Baba – Jaga. Zobaczyła trzy osoby: biednego chłopca, bogatego szlachcica i przystojnego chłopaka. Biedny chłopiec ukłonił się Jadzi, a ona pomyślała: „O to biedak! Szachcic – to bogacz, a trzeci z pewnością jest księciem. Ten trzeci jest przystojny, z pewnością ma rubiny i będzie władcą całego królestwa.” Jadzia podeszła i pocałowała trzeciego chłopaka. On tylko powiedział: – nie wszystko złoto, co się świeci – i zniknął. Alinka wchodząc do sali potknęła się. W sali stali jak nieżywi ci sami młodzieńcy co poprzednio z wyjątkiem biednego chłopca, który podał jej rękę. Ona pomyślała: „on pewnie jest księciem, bo ma dobre serce”. Pocałowała go. Jej suknia, która była już tylko wielką łatą, zmieniła się w przepiękny strój balowy a chodaki w bursztynowe pantofelki. Chłopiec podszedł do niej i powiedział: - Ty wiesz, że prawdziwe piękno jest w sercu, dlatego zostaniesz moją żoną i księżniczką naszego królestwa. - Wyjął zza pleców diadem i podał go Alince. Niedługo było słychać dzwony kościelne dzwoniące na ich ślubie. Jadzia nauczyła się, że piękno kryje się w sercu. Wyszła za mąż za bogatego szlachcica. Potem wszyscy żyli długo w szczęściu i miłości.
Klara Eyoum, kl. IV c
Eurolandia Posłuchajcie mojej opowieści. Baśń jest niezwykła. Dawno, dawno temu, za górami, za lasami leżało królestwo „Eurolandia”. Tam mieszkał młody Euro, który miał kochających rodziców. Bardzo szanowali się wzajemnie i byli wspaniałą rodziną. Któregoś dnia matkę porwała zła czarownica, a ojciec został ciężko ranny. Ich syn był zrozpaczony. Postanowił szukać mamy, gdy tatusiowi zapewniono opiekę medyczną. Wyruszył w drogę. Szedł, szedł, aż dotarł do wsi leżącej nad rzeką. Na brzegu grupa dzieci wykrzykiwała coś, patrząc w ziemię. Euro podszedł. - Co tam robicie, chłopcy?- pyta. - Rozkopujemy mrowisko - mówią dzieci. - Nie róbcie tego, po co niszczycie dom, który mrówki z takim trudem budowały? Gdyby tak wam ktoś zburzył chatkę, w której mieszkacie, co byście zrobili? - zapytał. Chłopcy umilkli, spojrzeli po sobie i rozeszli się wzdłuż brzegu, zostawiając mrowisko w spokoju. Poszedł dalej Euro. Był już wieczór. Z lasu doleciały go jakieś okrzyki. Zbliżył się i zobaczył, że to chłopcy z pobliskiej wioski łapią robaczki świętojańskie i zabijają je. - Dlaczego to robicie? Tak pięknie błyszczą nocami! Co się dzieje z wami?- spytał. Chłopcy stanęli zadziwieni, ale potem zawrócili do domów i dali spokój świetlikom. Na drugi dzień znów idzie Euro lasem i widzi, jak chłopcy gonią po polanie wiewiórkę, a ta przerażona już ledwo dyszy. - Chłopcy, zostawcie ją w spokoju, czy ona wam coś złego zrobiła? - zapytał Euro. - Spójrzcie, ona już ze strachu umiera. Chłopcom nagle zrobiło się żal wiewiórki i przestali ją dręczyć. Euro szedł dalej, aż dotarł do pięknego miasta. Dowiedział się od przypadkowych ludzi, że tu, w ponurym zamku, więziono jego matkę. Okazało się, że zła czarownica wypuści jego mamę, jeśli spełni on jej życzenia. Poszedł do wiedźmy i obiecał, że spróbuje wykonać zadania. Czarownica śmiała się i powiedziała: - Moje pierwsze życzenie jest takie: w lesie zakopałam pierścień twojej matki. Masz go odnaleźć. Poszedł Euro do lasu, chodził pośród drzew i krzaków, kopał tu, kopał tam, zajrzał do nor mysich, pierścienia odnaleźć nie mógł. Przyszły mrówki z pomocą i mówiły, że dobrze pamiętają, co uczynił dla nich. Jedna twierdziła, że widziała, jak czarownica zakopywała coś pod wielkim dębem. Poszły mrówki, znalazły pierścień i oddały Euro. Czarownica była zła i rzekła:
- Moje drugie życzenie jest takie: za zamkiem jest sad. Masz do wieczora zerwać wszystkie jabłka z drzew i ułożyć w koszach. Idzie Euro do sadu, patrzy, a tu tysiące drzew, a na każdej setki jabłek. To niemożliwe - myśli. - Tego zadania jeden człowiek nie spełni. Musiałbym rok pracować. - Dlaczegoś taki smutny, Euro? - usłyszał nagle głos z wysoka. Była to wiewiórka. Gdy zwierzę usłyszało jego opowieść, powiedziało mu, że zawoła swoje siostrzyczki. Wiewiórki zwinnie i szybko z robotą się uwinęły, po niedługim czasie wszystkie jabłka leżały pięknie w koszach ułożone. Zła czarownica była wściekła i powiedziała: - Jeszcze tylko jeden warunek spełnisz, a matka wróci do ciebie. Gdy tylko noc zapadnie, przyjdziesz do zamku. Tam będą na ciebie czekały twoje matki. Ty masz wybrać prawdziwą spośród pięciu kobiet. Jakże zdołam ją rozpoznać, kiedy ciemna noc dookoła?- myśli Euro zrozpaczony. Już zmierzch zapadł, zbliżała się pora ostatecznej próby. - Co cię tak trapi? - słyszy nagle cieniutki głosik, jakby słabe brzęczenie. To nadleciał świetlik nocny. - Ach, świetliku - rzecze Euro - jestem w rozpaczy. Jeśli nie rozpoznam swej prawdziwej mamy, to nie będzie ona mogła wrócić do domu. - Ach, Euro - zabrzęczał świetlik - przywołaj uśmiech na swą twarz. Zobaczysz, że wszystko pójdzie doskonale. Zwołam mych braci i me siostry, zatańczymy w krąg nad czołem prawdziwej matki i wtedy ty od razu poznasz, którą masz wybrać. Tak też się stało. Mnóstwo świetlików tańczyło nad głową prawdziwej, aż cała zajaśniała od błękitnego blasku. Euro śmiało podszedł do niej i powiedział: - Tyś jest moją mamą… Czarownica była wściekła! I zniknęła na zawsze. Czy wiecie, dlaczego czarownica porwała jego matkę? Wiedźma była zazdrosna o szczęśliwą i kochającą rodzinę w Eurolandii. Myślała, że nikt nie uratuje matki Euro. A syn udowodnił, że kocha swoją matkę i wyruszył odszukać ją. Uratował zwierzęta od niegrzecznych chłopców. Wiewiórki, świetliki i mrówki były mu wdzięczne i z przyjemnością pomogły. Euro i jego rodzice byli szczęśliwi, że są razem. A w drodze powrotnej do domu młodzieniec spotkał piękną dziewczynę. Już niedługo odbędzie się ich ślub. Kochani, tak się kończy moja opowieść, że dobro i sprawiedliwość zwycięża nad złem.
Mateusz Gocejna, kl. IV c
O tym, że warto się uczyć
Dawno, dawno temu żyła kobieta, która piekła najsmaczniejsze chleby w całej okolicy. To była ciężka praca, ale pracowita kobieta bardzo ją lubiła. Wiedziała też, że jest pożyteczna dla swojej rodziny. A miała bardzo piękną, ale leniwą córkę, którą ślepo kochała, i nie widziała jej wad. Jej córka nigdy nawet nie pytała, czy pomóc mamie w pracach domowych.
Gdy pewnego dnia zmęczona kobiecina piekła chleb z nasionami dyni, śpiewała piosenkę:
„Moja córka, to nic nie piecze! córka nie piecze nic”.
W tym momencie koło jej domu przejeżdżał Książę Skrzatów. Podszedł do okna i zapytał: - Co śpiewałaś przed chwilą, dobra kobieto? Kobieta, wstydząc się, zaśpiewała tak : „ Moja córka upiekła sześć chlebów, sześć chlebów upiekła dziś”.
Książę zachwycił się cudownym zapachem chleba i oświadczył, że ożeni się z córką. Obiecał matce, że przez jedenaście miesięcy jej córka będzie dostawała wszystko, co zapragnie, spełni każdą zachciankę i każde jej marzenie. Pierwszego dnia ostatniego miesiąca będzie musiała dla niego upiec chleb. Jeśli tego nie wykona, to on ją wypędzi. Odbyło się więc wielkie skrzacie wesele. Druhną panny młodej była jej przyjaciółka gadająca oślica. Drużbą pana młodego był jego przyjaciel – najpracowitszy skrzat – Ciapek. Po ślubie, w czasie miesięcy miodowych, życie upływało im wśród magicznych stworzeń: skrzatów, wróżek, jednorożców i gadających stworzeń. Książę spełniał wszystkie zachcianki młodej żony, której bardzo spodobało się takie życie, i sam też jej się spodobał. Pierwszego dnia dwunastego miesiąca Książę zaprowadził żonę do zaczarowanej komnaty pełnej pieców, garnków i zapasów mąki.
Powiedział: - Teraz dostaniesz jedzenie i picie, musisz też upiec najwspanialszy chleb z różnymi nasionami. Jeżeli nie wypełnisz tego zadania, będę musiał cię wypędzić. Po czym zamknął komnatę na klucz. Młoda żona gorzko zapłakała, bo przecież nic nie umiała robić. Żal jej się zrobiło straconych miesięcy . Nazajutrz przyszedł Książę Skrzatów i zobaczył zimne piece oraz że nie ma żadnego chleba. Powiedział więc do żony: - Żaden z ciebie pożytek, tak więc muszę cię wypędzić. Jak powiedział, tak zrobił. Zapłakana dziewczyna odeszła w głąb magicznego lasu. Tam spotkała stado jednorożców, które wiozły mąkę do zaczarowanej piekarni, gdzie pracowite krasnale piekły magiczne chleby. Jednorożce zaprowadziły dziewczynę do piekarni. Krasnale wysłuchały opowieści dziewczyny o tym, że wygnano ją z pałacu, bo jest leniwa i nic nie potrafi robić. Powiedziała im też o tym, że chce zmienić swoje życie na lepsze, a przede wszystkim pragnie nauczyć się piec chleb, taki jaki piekła jej mama. Krasnale postanowiły jej pomóc. Przez wiele miesięcy dziewczyna uczyła się magii pieczenia i poznawała różne smaki. Naprawdę ciężko pracowała. Kiedy Krasnale stwierdziły, że wszystko już umie i nauka się skończyła, wezwały jednorożce, by zawieźć ją do pałacu. Książę ucieszył się z powrotu żony, bo tak naprawdę to za nią bardzo tęsknił. Dziewczyna opowiedziała mu o tym, że nauczyła się piec najwspanialszy chleb na świecie. Poprosiła więc, żeby sprowadził do pałacu jej mamę. Kiedy matka przyjechała do pałacu i dowiedziała się o przeżyciach córki, oznajmiła, że dobrze się stało, a na naukę nigdy nie jest za późno,
Młodzi małżonkowie żyli długo i szczęśliwie. Doczekali się dwójki dzieci – Chlebosława i Chlebiny, których uczyli od małego sztuki pieczenia chleba.
Zuzanna Szafaryn, kl. IV c
Listopadowe opowiadanie
Pewnego listopadowego dnia, obudziłam się wraz ze wschodem
słońca. Było bardzo ładnie, ale coś wydawało mi się inne niż zwykle. Przy
moim łóżku na szafce leżał jesienny listek, a na nim było napisane: „Drzwi do
innego świata”. Podniosłam go i trafiłem do „Innego świata”. Bardzo się
zdziwiłam, bo pomyślałam, że to jakiś żart, i że ktoś to napisał bezsensownie,
ale się myliłam.
Wraz z dotknięciem listka trafiłam do jesiennego lasu, pełnego
różnych kwiatów i drzew. Las pachniał grzybami. Zielone, miękkie jak gąbka
mchy ozdobione były kolorowymi liśćmi. Złoto-brązowa dębina przeplatała się
z pomarańczowo-zielonymi listkami brzozy i rudo-miedzianym igliwiem.
Rozglądałam się długo i zadawałam sobie pytanie „Gdzie ja jestem?”.
Niestety, nie umiałam na nie odpowiedzieć. Po paru minutach przyleciał jakiś
ptaszek i usiadł mi na ręku. Wydawało mi się, że to jest wróbelek. Zaczął do
mnie mówić, na początku nie rozumiałam, ale później się wszystko wyjaśniło.
Pani wróbelek oznajmiła:
- Jestem Dżafa, mieszkam w tym lesie. A ty, jak się nazywasz?
- Mam na imię Kasia. Mogłabyś mi powiedzieć, gdzie ja jestem i skąd się tu
wzięłam? – ze zdziwieniem zapytałam.
- Jesteśmy w listopadowym lesie snów i marzeń. Czy to ty znalazłaś
zaczarowany liść? – spytała Dżafa z radością.
- Tak, to ja, ale o co chodzi z tym liściem?
- To ty jeszcze nie wiesz? Królowa zażądała, żeby do jednego domu na ziemi
wysłać ten liść i sprowadzić do nas jakąś dziewczynkę - mówił ptak. – Ona ma
nam pomóc zachować jesień w lesie.
- To ja już nigdy nie wrócę do domu?! To niemożliwe! – krzyknęłam.
Właśnie wtedy przyszła do nas królowa. Była nią sowa.
- Dzień dobry, jestem sowa, królowa tego lasu – mówiła. – Jak się nazywasz?
- Mam na imię Kasia. Wasza Wysokość ja nie mogę tu zostać, przepraszam –
powiedziałam.
- Nie musisz tu zostawać. Ja chcę tylko, żebyś mi pomogła – rzekła królowa.
- Chcę, żebyś razem ze mną zatrzymała jesień.
- Ale ja nie mogę tu zostać – powtórzyłam.
- Nie musisz, wystarczy, że będziesz tu przychodziła. Musisz tylko potrzeć liść
i już trafisz do nas. Wrócić też jest łatwo, trzeba tylko zamknąć oczy, pomyśleć
o swoim domu i już się w nim jest – powiedziała sowa.
Królowa pokazała mi mój pokój w ślicznym pałacu, cały zamek
i ogród zamkowy. Wszystko mi się bardzo podobało. W pałacu znajdowała się
wielka jadalnia, a w niej ogromny stół. Zjadłam z królową Dżafą obiad,
a następnie wróciłam do domu.
- Nie mów o naszym lesie nikomu. To jest tajemnica, pamiętaj! – powiedziała
Dżafa przed moim powrotem. – Przyjdź do nas jeszcze.
- Dobrze, dotrzymam tajemnicy, obiecuję i przyjdę jutro – zawołałam
skwapliwie.
Gdy wróciłam do domu, był już wieczór. Zjadłam kolację i położyłam
się spać. Następnego dnia, po szkole wróciłam od razu do domu, odrobiłam
lekcje i do pałacu, aby jak najdłużej pomóc królowej zatrzymać jesień w lesie.
Tę przygodę zapamiętam na zawsze, a do listopadowego lasu będę
chodzić codziennie.
Katarzyna Dolecka, kl. V d
Szczęście
Pewnego pochmurnego jesiennego dnia wybrałem się na spacer do
parku. Było chłodno i kropił deszcz. Świat dookoła wydawał się ponury i ja
również czułem się podobnie.
Nagle przydarzyło mi się coś dziwnego…
Za drzewem zauważyłem skrzydła. Podszedłem bliżej, by przekonać
się co to jest. Mignęła mi przed oczyma jakaś postać, która przestraszyła się
i uciekła. Powiedziałem cichutko żeby się nie bała. Uspokojona podeszła,
dzięki czemu mogłem się jej bliżej przyjrzeć.
Była to wróżka z różowymi skrzydłami. Niespodziewanie powiedziała
do mnie, że spełni moje jedno życzenie. W parku panowała bezbarwna jesień,
więc zażyczyłem sobie, by wszystko dookoła stało się kolorowe. Wróżka
dotrzymała słowa i zaraz po tym zniknęła. Niestety, nie tak to miało być…
Wszystko działo się na odwrót - niebo stało się zielone jak trawa,
a trawa przybrała niebieski kolor nieba. To samo przydarzyło się z drzewom –
miały zielone pnie i brązowe liście. I tak było ze wszystkim. Nie mogłem tego
znieść, więc jak najszybciej zacząłem szukać wróżki.
To nie była łatwa sprawa, ponieważ nie wiedziałem, gdzie ona mogła
się podziać. Błąkałem się po parku długi czas, gdy nagle podszedł do mnie
wielki pająk, który powiedział mi szeptem, że spotkam wróżkę w miejscu o
nazwie Metropolis. Spytałem go jeszcze, gdzie to jest, po czym wyruszyłem w
drogę.
Szedłem około pół godziny i dotarłem do budynku z wielkim szyldem
„Metropolis”. Stał tam strażnik, który zapytał czego chcę. Odpowiedziałem mu,
że pragnę się dostać do wróżki. Przepuścił mnie mówiąc: „Ona zada ci pytanie.
Przemyśl je dobrze zanim odpowiesz”.
Rzeczywiście wróżka zadała mi pytanie: „Co jest najważniejsze
w życiu?”. Myślałem długo, ale przyszło mi do głowy to, co zobaczyłem po
drodze - dwie dziewczynki huśtające się na huśtawce, wtedy zrozumiałem.
Podszedłem do wróżki i odpowiedziałem krótko: „Przyjaźń!”. Odpowiedź
chyba była dobra, bo wróżka łaskawie zgodziła się mnie wysłuchać.
Opowiedziałem jej o zaburzeniach w przyrodzie, które wywołała, ale
nie wydawała się przejęta:
- „Przecież masz to, co chciałeś. Świat jest kolorowy. Powinieneś być
zadowolony.” – powiedziała ze stanowczością w głosie.
- „Tak, jest kolorowy, ale zupełnie inny niż ten, w którym żyłem do tej pory.
Chciałbym, żeby wszystko wróciło do normy. Wolę, żeby świat znów był taki,
jak wcześniej. Czy mogłabyś cofnąć moje życzenie?”- poprosiłem z nadzieją
w głosie.
- „Zwykle tego nie robię, ale widzę, że wiesz, co w życiu jest najważniejsze”.
Kazała mi zamknąć oczy. Gdy je ponownie otworzyłem, niebo znów
było szare i pochmurne, trawa pożółkła, a drzewa prawie nie miały liści.
Ale tym razem, byłem bardzo szczęśliwy.
Adrian Bartosiak, kl. V d
Listopadowy spacer
W ciepły listopadowy dzień wybrałam się z mamą i siostrą na spacer na
Cmentarz Powązkowski. Najpierw poszłam do części wojskowej, by zobaczyć
grób Jana Brzechwy, autora m.in. wierszy dla dzieci i opowieści, którą
ostatnio czytałam: „Akademia Pana Kleksa”. Grób znajduje się pod wielką
starą i wysoką brzozą. Jest brązowy. Zapaliłam na nim biały znicz. Na
cmentarzu wojskowym pochowani są żołnierze i generałowie, którzy polegli
podczas I i II wojny światowej oraz Powstania Warszawskiego. Szczególną
uwagę zwróciłam na rzędy krzyży, obok których rosły brzozy z żółtymi liśćmi.
Później poszliśmy na Stare Powązki. Było tam mnóstwo starych
grobów, jedne były zaniedbane i ubogie, drugie wręcz bogate w kwiaty
i znicze. Niektóre z nich ozdabiały figury aniołów i artystyczne krzyże, inne
były otoczone metalowymi bramami, a najładniejsze przypominały małe
kościółki. Moją uwagę zwrócił grób z leżącym na nim kotkiem. Ziemia, po
której stąpałam, pokryta była „dywanem z liści” szeleszczących pod nogami.
Dalej skierowaliśmy się w stronę katakumb. Znajdowały się tam groby
w postaci tablic. W jednym miejscu paliło się mnóstwo zniczy. Gdy tam
podeszłam, okazało się, że to groby piosenkarzy: Katarzyny Sobczyk
i Czesława Niemena. Na tablicy piosenkarki był wyryty tekst jej piosenki „Był
taki ktoś, kogo nie zastąpi nikt”. Później udaliśmy się do Alei Zasłużonych.
Tam m.in. znajdują się groby śpiewaka operowego Jana Kiepury, poety
Leopolda Staffa, pisarza Władysława Reymonta, prezydenta Stefana
Starzyńskiego.
Pomimo tego, że wycieczka była bardzo męcząca, pozostało mi dużo
wrażeń i wspomnień. Idąc na ten długi spacer udowodniłam duszom zmarłych,
że o nich pamiętam.
Marta Rawińska, kl. IV b
Listopadowy spacer Pewnego listopadowego dnia poszłam na spacer z psem do parku. Idąc po trawie, wśród liści zobaczyłam, że coś świeci. Podniosłam mały złoty kluczyk. Zastanawiałam się, do czego służy. Zrobiłam trzy kroki i pod drzewem znalazłam starą, grubą książkę zamkniętą na kłódkę. Kluczyk pasował jak ulał. Usiadłam na ławce, spuściłam psa i otworzyłam książkę. Nagle znalazłam się w miasteczku, gdzie było dużo przebranych postaci. Na trawniku leżała ogromna, podświetlana dynia, wokół której biegała moja ukochana Sisi. Podeszła do mnie czarownica i zaprosiła mnie i moja suczkę do swojego domu na mleko i ciasteczka. Gdy skończyłyśmy jeść, Ann oprowadziła nas po miasteczku Halloween. Wszystko było straszne, zamek duchów, królowe strachów, szkieletony. Jednak nie bałam się, bo lśniły kolorowe oświetlenia i lampiony, a potwory zachowywały się przyjaźnie. Nawet „Siska” machała ogonem. Weszłyśmy do piekarni i poprosiłyśmy o pączki i miód. Gdy tak zajadałyśmy, niespodziewanie trafiłyśmy na rynek, gdzie odbywał się festyn. Duchy rozdawały balony. Były stragany z biżuterią, porcelaną, popcornem, watą cukrową i krepinowymi kwiatami. Rozgrywały się też liczne konkursy. Rywalizację na największą dynię wygrał smok, a na najwspanialszy tort – goblin. Kto chciał, mógł wystąpić na scenie, zaśpiewać piosenkę lub powiedzieć wiersz. Na chodniku było pełno ślicznych szklanych kulek, które zbierałyśmy z Ann. Gdy zaczęło się ściemniać, potwory zapaliły na środku rynku ognisko i wszyscy piekliśmy słodkie pianki. Tak bardzo zaprzyjaźniłam się z czarodziejką i jej znajomymi, że chodziłam z nimi od domu do domu i zbierałam cukierki lub robiłam psikusy.
Gdy byliśmy przy trzynastym domu, wróciłam do rzeczywistości. Znów siedziałam na ławce, Sisi spała mi na kolanach, a obok leżała otwarta książka. Nie wiem, czy mi się to śniło, czy przeniosłam się do „halloweenowego” miasteczka? Musiałam wracać do domu, więc dłużej się nie zastanawiałam. Wzięłam książkę, włożyłam zmarzniętą rękę do kieszeni i nagle poczułam mały okrągły przedmiot. I teraz już byłam pewna, że w następnym rozdziale spotkam się z Ann…
Julia Borowska, kl. IV b
Szczęśliwe zakończenie baśni „Dziewczynka
z zapałakami”
Zima, ostatni dzień starego roku. Biedna dziewczynka idzie
sprzedawać zapałki, aby zarobić na chleb.
Było jej bardzo zimno, więc usiadła między domami, aby schronić się
przed sypiącym śniegiem i rozgrzać swoje rączki od płonącej zapałki.
W pewnej chwili usłyszała odgłos zbliżających się kroków, gdy się
odwróciła ujrzała starszą panią. Elegancko ubrana Pani wzięła zmarzniętą
dziewczynkę na ręce i zaniosła ją do swojego domu. Kiedy już dziewczynka
rozgrzała się i ciepło ubrała poszła wraz z miłą panią po swoich rodziców, aby
zabrać ich do domu, ogrzać i nakarmić.
Starsza Pani nie miała rodziny, więc zaproponowała rodzicom
dziewczynki, aby pozostali razem w tym dużym domu. Wszyscy byli bardzo
zadowoleni i razem powitali mroźny Nowy Rok.
Kamil Malczyk, kl. III d
Przyjaciel z Mediolanu
Pewnego razu Lampo stał na peronie wyczekując pociągu, który
właśnie nadjeżdżał. Wsiadł do wagonu i wyruszył w podróż do Mediolanu.
Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji Lampo wysiadł i poczuł się samotnie
w nieznanym mu miejscu. Wędrując ulicą obok mediolańskiej katedry ujrzał
równie sympatycznego kolegę. Psiaki przywitały się merdając ogonem. Kiedy
jego kolega powracał do swojego domu Lampo posmutniał, bo też był już
głodny. Widząc to, opiekun kolegi zawołał Lampo do swojej posesji, tam został
nakarmiony
i szczęśliwy. Z nowego przyjaciela powrócił do swojego pana zawiadowcy.
Kamil Malczyk, kl. III d
Dalsze losy królewny Śnieżki (po obejrzeniu filmu „Królewna Śnieżka”
w reż. Tarsema Singla)
(…) Śnieżka czuła, że jabłko podarowane jej przez Złą Królową mogło być zatrute. Odkroiła więc najpiękniejszy kawałek i podała Macosze. Jak się domyślacie, podstępna czarownica wyrzuciła owoc i zniknęła ze złowieszczym wyrazem twarzy.
*** W baśniowym królestwie zapanowało wreszcie szczęście i radość.
Śnieżka i Królewicz mieszkali w zamku i wraz z odczarowanym Królem dbali o dostatek poddanych. Wszystko wróciło do baśniowego porządku. Poddani znowu tańczyli a wokół kwitła radość i szczęście. Zła Królowa już nie szkodziła. Po spotkaniu ze Śnieżką popatrzyła w lustro, w którym dostrzegła swój wizerunek w przyszłości. Wpadła w gniew, gdyż jej uroda zniknęła bez śladu. Z wściekłością zamknęła się w magicznym lustrze.
Po pewnym czasie w królestwie zaczęły zachodzić zmiany. Na świat przyszło dwoje bliźniaków: chłopiec i dziewczynka, były to oczywiście dzieci Śnieżki i Królewicza. Nadano im nietypowe imiona: Monter i Zelda. Młoda para królewska musiała wypełniać liczne obowiązki, toteż wychowaniem bliźniąt zajmowały się…. kto? Krasnoludki: Czak, Gryz, Napoleon, Rzeźnik, Grim, Kufel, Wilk. Pod wpływem Śnieżki zaprzestały one swojej zbójeckiej działalności i zamieniły się w mądrych, uczciwych i pracowitych wujków. Dzieci rosły, a czas płynął szybko, jak to w baśniach bywa. Monter i Zelda wyróżniały się inteligencją, toteż umiejętność czytania i pisania opanowały w miesiąc. Krasnoludki wykazały się wspaniałymi umiejętnościami pedagogicznymi.
Na dobranoc opiekunowie zawsze mówili dzieciom wiersz Jadwigi Śląskiej „ Krasnoludek”:
„Gdy noc zapadnie i cisza, A dzieciom sen tuli czoło, Z norki swej krasnal wychodzi Bacznie rozgląda się wkoło
Zagląda we wszystkie kąty
Nawet pod szafę i stoły Gdy znajdzie wszędzie porządek, Wtedy jest bardzo wesoły.”
Po tym wierszyku – dobranocce dzieci zasypiały, lecz gdy sobie przypomniały, że czegoś nie posprzątały, to zaraz wstawały z łóżka i brały się za porządki. Wszyscy na dworze bardzo lubili te małe szkraby, a szczególnie służące, gdyż miały dzięki nim mniej pracy. Oczywiście Królewicz i Śnieżka opiekowali się swoim potomstwem, nawet dziadkowie – Tolina i Edward, czyli mama i tata Królewicza, często przybywali ze swego królestwa, by cieszyć się towarzystwem wnuków. Rodzeństwo, oczywiście jak każde się kłóciło, ale zdarzało się to rzadko, tak rzadko jak wybuch wulkanu. Dzieci wspierały się w trudnych chwilach. Rodzice zabierali je na spacer do miasta, co było największą przyjemnością dla królewskich potomków, gdyż mogli spotykać się z innymi dziećmi. Dzieci często wstawały rano i przygotowywały rodzicom śniadanie. Po tak rozpoczętym dniu wszyscy wybierali się na wycieczki do lasu, w którym już nie było strasznej Bestii. Karzełki często zabierały tam bliźnięta w tajemnicy przed rodzicami i pokazywali im swoje dawne ścieżki oraz domek, do którego trafiła biedna Śnieżka. Oczywiście pomijali swoja działalność zbójecką, gdyż się odmienili i nie chcieli wracać do przeszłości. Wykorzystywali swoje talenty i wreszcie uwierzyli, że są dobrzy i potrzebni.
*** W końcu Monter i Zelda skończyli osiemnaście lat i wtedy na świat
przyszła ich młodsza siostra – Manda. Była ona wyjątkowo uroczym dzieckiem o jaśniutkich blond włosach, oczkach jak perełki oraz koralowych ustach i rumianych policzkach. W wyglądzie była zupełnym przeciwieństwem Śnieżki, ale charakter miała do mamy podobny.
Starsze rodzeństwo przejęło zwyczaje krasnoludków i usypiając młodszą siostrę recytowało jej z podziałem na role wiersz o krasnoludku. Dodały jedną zwrotkę:
„Gdy noc zapadnie i cisza, A dzieciom sen tuli czoło, Z norki swej krasnal wychodzi Bacznie rozgląda się wkoło
Zagląda we wszystkie kąty Nawet pod szafę i stoły Gdy znajdzie wszędzie porządek, Wtedy jest bardzo wesoły. A więc dzieci przed snem Gdy sobie przypomniały Że o porządku zapomniały Szybciutko z łóżka wstawały I o czystość pokoju zadbały.”
Madzie tak się wierszyk podobał, że chciała go słuchać przez całe dnie. Dorastała ona również w szczęściu, u boku rodzeństwa, które bardzo ją kochało. Ją również uczyły krasnoludki, toteż błyszczała nie tylko pięknością, lecz i mądrością. Królestwo było z niej dumne, bowiem brała udział we wszystkich olimpiadach i najczęściej stawała na najwyższym podium. Lubiła wycieczki, ale nie tak jak rodzeństwo. Wolała odbywać spacery na królewskim dworze. Uwielbiała lekcje z Gryzem, który uczył ją gotowania. Po tych zajęciach ulubione przekąski Mandy i Gryza często lądowały na ścianach kuchni. Oboje świetnie się bawili, a w całym królestwie słychać było ich śmiechy i przekomarzania.
Król był już stary i miał problemy z zarządzaniem królestwem, więc któregoś dnia zebrał wszystkich w sali tronowej i powiedział: - Jestem już stary, mam córkę, wspaniałego zięcia i ukochane wnuki. Spełniłem moją życiową misję. Jestem bardzo szczęśliwy, lecz królestwem nie mogę się opiekować. Przekazuję od dziś władzę Śnieżce i jej mężowi.
I tak się stało. Rok później Zelda wyszła za mąż za Księcia Olafa i byli bardzo szczęśliwi. Jej brat bliźniak poszedł wkrótce w ślady siostry i poślubił księżniczkę zamorską Florę. Po jakimś czasie urodził im się książę Antoni. Zamieszkali poza zamkiem w mieście, by syn uczył się razem z innymi dziećmi. Początkowo Śnieżka i Królewicz sprzeciwiali się temu, uznając że potomkowie królewscy powinni mieszkać w zamku, ale widząc smutek Antoniego, zgodzili się. W tym królestwie nikt przecież nie mógł być nieszczęśliwy.
Wiktoria Ludwig, kl. IV b
Recenzja książki
Ostatnio czytałam książkę pt. „Wojownik trzech światów”. Napisał ją
Robert Kościuszkowski. Utwór jest mało popularny i dlatego w wielu
bibliotekach i księgarniach go nie ma. Książka nie ma swojego odpowiednika
w znanych dziełach. Cały cykl jest podzielony na trzy tomy.
Książka jest z rodzaju przygodowych, jednak jej najważniejszą, nie dla
wszystkich widoczną cechą, jest to, że zawiera wątki religijne. Opisane w niej
są dzieje pewnego chłopca, który musi wykonać zadanie, by powrócić do
swoich czasów. Podczas tej przygody napotyka liczne trudności, jednak zawsze
ma wsparcie przyjaciół, którzy mu pomogą. Jest to bardzo wciągająca lektura.
Choć nie polecam jej tym, którzy są bardzo wrażliwi.
W książce dużo się dzieje, więc moim zdaniem jest bardzo ciekawa.
Ma ona bardzo dużo wątków. Poruszono w niej temat, między innymi
narkotyków oraz tego, że ludzie są strasznie zapracowani i przez to zapominają
o swojej rodzinie. W tym dziele tematem jest także to, że każdy może się
zmienić na lepsze. Książka ma bardzo ciekawy charakter.
Książka ma wiele zalet i myślę że po jej przeczytaniu zmieniłam się
trochę, tak jak jej bohaterowie. Według mnie to bardzo ciekawa książka
zawierająca wiele nauk, więc zachęcam do jej przeczytania.
Marysia Gutkowska, kl. VI c
Być odważnym
Chcąc napisać wypracowanie na wyżej wymieniony temat, trzeba
wcześniej zastanowić się nad tym, co to jest odwaga? Według mnie jest to
śmiałość, nieustraszenie, męstwo wobec różnych sytuacji życiowych. Odwagę
ludzie okazują w różny sposób. Przykładem może być zachowanie Stasia
Tarkowskiego w stosunku do Mahdiego. Wiedząc, że prorok mógł pozbawić go
życia, nie wyrzekł się swojej wiary. Kiedyś uwolnił słonia zamkniętego
w wąwozie. Wysadził wtedy prochem skałę odcinającą wyjście. Innym razem
zabił dwóch Beduinów, Chamisa i Gebhra w obronie Nel, która także
postępowała odważnie. Wiele razy wstawiała się za Stasiem, np. u Gebhra, by
go nie ranił korbaczem. Innym przykładem odwagi może być postawa Stasia
podczas spotkania z lwem. Mimo, iż miał dopiero czternaście lat, dał radę
stawić czoło bestii i pokonać ją.
Odważni są nie tylko bohaterowie powieści „W pustyni i w puszczy”,
ale także ludzie z codziennego świata. W telewizji ukazało się wiele informacji
o policjancie, który postąpił odważnie, zwracając uwagę nastolatkom
demolującym tramwaj. Przypłacił to własnym życiem, ale zachował się
odpowiednio. Nakręcono także film o znanym polskim bokserze Przemysławie
Salecie, który oddał swojej córce nerkę. Uczynił to nie tylko kierując się wielką
miłością do swojego dziecka, ale także jakiegoś rodzaju odwagą, poświęcając
swoje dalsze plany zawodowego boksera. Często słyszy się o odważnych
zachowaniach przeciętnych ludzi, którzy bez chwili zastanowienia skaczą do
rzeki w celu uratowania życia tonącemu. Innym rodzajem odwagi są
zachowania ludzi, którzy muszą się nią wykazywać w swej codziennej pracy
zawodowej. Takimi przykładami są zawody: policjanta, strażaka, strażnika
miejskiego, ratownika WOPR-u i GOPR-u. Według mnie odwaga jest
wspaniałą cechą, której pokłady można odkryć u każdego człowieka. Nawet ci,
którzy wydają się strachliwi, mogą wykazać się jakiegoś rodzaju odwagą.
Można się nią wykazać w szkole, stając w obronie dręczonej koleżanki. Można
też bez względu na dokuczanie dalej robić swoje i starać dobrze się uczyć.
Kiedyś usłyszałam na apelu zacytowane słowa: „Trzeba mieć odwagę być
mądrym”. Myślę, że już w naszej szkole jest wielu odważnych w ten sposób
ludzi.
Tak więc odwaga niejedno ma imię i właściwie u każdego można ją
odkryć i zauważyć. Trzeba tylko poczekać na odpowiednią chwilę lub sytuację.
Karolina Bińka, kl. V d
Być odważnym
Być odważnym to znaczy dokonywać bohaterskich czynów i być
gotowym do ponoszenia ryzyka nawet za cenę życia.
Przykładem bohaterskiej postawy jest Staś Tarkowski z powieści
„W pustyni i w puszczy” Henryka Sienkiewicza. Młody Polak przemierzył całą
pustynię opiekując się małą Nel, pokonał lwa, przeżył burzę piaskową oraz
zabił kilku Arabów.
Innym przykładem bohaterskiej postawy jest Elena - bohaterka książki
„Pamiętniki wampirów”. Walczy ona z wampirami, które są dużo potężniejsze
i silniejsze od człowieka i przeżywa wiele niebezpieczeństw.
W życiu codziennym również spotykamy odważnych ludzi, są to np.:
policjanci, strażacy, żołnierze i ratownicy. Oni, wykonując swoją pracę,
codziennie narażają swoje życie lub zdrowie dla dobra potrzebujących pomocy
ludzi.
Bycie odważnym to nie tylko dokonywanie wielkich czynów, takich jak
ratowanie czyjegoś życia, bohaterstwem jest czasem także przyznanie się do
popełnienia błędu lub powiedzenie prawdy.
Myślę, że bycie odważnym to wspaniała cecha, lecz jest to bardzo
trudne i przeważnie wymaga dużego poświęcenia. Nie każdy jest zdolny do
dokonywania bohaterskich czynów, lecz na pewno każdy o tym marzy.
Karolina Kwiatkowska, kl. V d
Co to znaczy być odważnym?
Często w wypowiedziach w prasie, telewizji albo wśród koleżanek
i kolegów słyszymy słowa: ,,stracić odwagę”, ,,komuś nie brakuje odwagi”,
,,ktoś nie grzeszy odwagą”, ,,opuszcza kogoś odwaga”. Warto więc zastanowić
się, co to znaczy być odważnym?
Ludzie często wykazują odwagę pomagając innym
w niebezpieczeństwie. Strażacy ratują ludzi z pożarów. Ratownicy pomagają
tonącym oraz zasypanym przez lawiny. Słyszymy czasami, że uwięzionym w
podziemiach górnikom niosą pomoc ich koledzy. W okresie wojen ludzie
wykazują odwagę walcząc i pomagając zagrożonym. Dzieci także są często
odważne, tak jak ludzie dorośli. Odważnym można być na co dzień. Przyznanie
się do błędu, demonstrowanie swojej postawy bez względu na możliwość
przykrych konsekwencji - to też odwaga. W wielu sytuacjach umiejętność
przedstawienia swego zdania w jakiejś ważnej sprawie, kiedy wiemy,
że nie spodoba się ono innym, też wymaga od nas odwagi.
Warto jednak posiadać tę cechę, bo zawsze z szacunkiem mówi się
o ludziach odważnych.
Hania Rabong, kl. V d
Kąty pisarza
Pewien pisarz z Anakondy
Wciąż chciał opisywać kąty
Lecz, gdy talent miał do pióra
Nie chce by dostała mu się bura
Bura od pani matematyczki,
Która karci za wszelkie potyczki
Pisarz rozsiadł się w fotelu
Myśli - jak tu z humanisty
Przerobić się na umysł ścisły
Nie było to łatwe zadanie
Gdyż ciężko szło mu dodawanie
Zrezygnowany w końcu poszedł spać
A nazajutrz na taki pomysł wpadł:
- Zamiast za matematykę
Wezmę się za turystykę
Nie będę już rachować
Będę tylko podróżować!
Julia Borowska, kl. IV b
Zwierzęta
Zwierzęta są różne: małe i duże.
Kaczki na przykład uwielbiają kałuże.
Pamiętać trzeba również o psach.
Co dzień widzę je w moich snach.
Uwielbiam również wszystkie koty.
Z nimi są same kłopoty.
Są również niebezpieczne zwierzęta, na przykład
krokodyle.
Sprawiają one wielkie zagrożenia , nie są jak motyle.
Spotkać możemy zwierzęta latające.
Te zwierzęta mają skrzydła nie jak zające.
Jeszcze nie wspomniałam o gryzoniach.
Szynszyle mają sierść na ogonach.
Jest grup kilka, na przykład ssaki.
Po urodzeniu ssą mleko matki.
Ja uwielbiam wszystkie z nich.
Mam psa, wabi się Puch.
Jednak każde zwierzę potrzebuje troskliwej opieki.
Musi mieć smaczne pożywienie, nie jakieś obierki.
To ogromny obowiązek jest.
Musisz sprostać, jeśli zwierzątko chcesz.
Paulina Sprycha, kl. IV b
Kruki
Krucze gniazdo,
Kruczy głos,
Krucze pióro,
Kruczy los.
Kruki to są dziwne ptaki,
Kruki mają los nijaki.
Kruki w czerń są ubrane,
Kruki nie chcą bywać same.
Różnią się od swych kolegów:
Tamci mają śnieżny płaszczyk.
Spotkać ich to wielki zaszczyt.
Zdarza to się nie każdemu
Bo do celu kręta droga
Upór i cierpliwość mając
Można spotkać go dodając:
Białe kruki to jest rzadkość,
Nie jest dana byle komu.
Karolina Bińka, kl. V d
Matematyka – Królowa Nauk
Siedem, osiem, dziewiętnaście,
pięćset i setnych dwanaście.
Liczby, wyrażenia, cyfry,
no i jeszcze algorytmy.
Co z tym zrobić? Kto to wie?
Wszystko w głowie myli się.
Same mierne są w dzienniku,
a ja trudzę się bez liku.
Może by ogłosić strajk,
by dyrektor zmienił plan.
W miejsce matmy mógłby wpisać:
W - F, PLASTYKA, MUZUKA.
No cóż, strajk – to dla dorosłych,
ja rozwiązań szukam prostych.
Trzeba w pszczółkę zamienić się,
by braki w wiedzy nadrobić swej.
Wszak „Bez pracy nie ma kołaczy”;
„Królowa Nauk” odwdzięczy się.
Eureka! Wszystko już umiem,
wszystko pojąłem i wszystko rozumiem.
Jakie to proste i jakie banalne,
jakie przyjemne i nauczalne.
I teraz już na pewno wiem.
MATEMATYKA super przedmiotem jest.
Karolina Bińka, kl. V d
Spacerek
Idę sobie drogą,
ptaszki mi ćwierkają,
że we wtorek deszcz zapowiadają.
Więc…
Szykuję parasole,
by uchronić swoją głowę.
A tu nagle,
niespodzianka,
deszczu nie ma,
tylko gorące słońce.
Więc…
Opalam się na plaży,
a na plaży,
dobrze się marzy,
o tym, by wesoło spędzić czas.
Rafał Kuczmański, kl. IV b
Moje marzenia
Moje marzenia latają
oraz mi machają
Ci, którzy ich szukają
na pewno je pokochają.
To jest samolot,
to wyspa,
to morze
i ogniska.
Moje marzenia są duże
tak jak me podróże
ten kto chce je poznać
to będzie chciał już zostać.
Te plaże,
te widoki,
zachody słońca,
kamienie z wody.
Czy mogę przestać marzyć?
O nie, to zbyt trudne
To same myśli moje
Wracają w te podróże.
Moje marzenia latają,
czy kiedyś więc przestaną?
Nie wiem, bo wciąż mnie przyciągają
I bujam wciąż w obłokach
I chodzę z myślą w chmurach.
Czy to jest utrapienie,
mieć ciągle głowę w chmurach?
Klaudia Basta, kl. V a
Potrzebna Ja
Potrzebna jestem Bliskim
Jak powietrze dla nas
Czasem potrafię oddychać za Was
Jednak trudno być łagodnym
Gdy wokół dużo głodnych
Dobra też potrafię być
Więc nie ma co tu kryć
Kierować się szczerością
To nie łatwa sprawa
Lecz gdy chodzi o przyjaciół
Oddanie to podstawa
Cierpliwość kocha spokój
Więc w imię tego posprzątam pokój
Niech dobroć nam króluje
Niech Pan Bóg nam pomoże
To będzie wszędzie radość
I tak kochany spokój.
Klaudia Basta, kl. V a
Minecraft
Minecraft to gra wspaniała
Nie jednemu uśmiech dała
Gdy w nią zagrasz, uwierz mi,
Staniesz się postacią z gry
Crepper, Ząbi, Szkielet i …
Są to nieźli goście z gry.
Mając zdolność oraz chęci,
Możesz stworzyć świat, co nęci.
Gdy zbudujesz wszystko w niej,
możesz skończyć grę, że hej!
Ale bracie, uwierz mi
Nie tak łatwo wyjść z tej gry.
Karol Piotrowski, kl. V a
Radosna wiosna
Każda dziewczyna radosna
Bo nadchodzi wiosna.
Choć jeszcze chłodny poranek
Wyrósł już pierwszy sasanek.
Już czuć ciepłe chwile,
Kwitną żółte żonkile.
Są jeszcze tulipany,
W bukiety je składamy.
Możesz wyciągnąć rower
Lub może rolki nowe.
Marzannę do wody wrzucamy,
Zimę razem żegnamy.
Joanna Jóśko kl. I d
Uśmiech jesieni
Jesień uśmiecha się wkoło
Wiewiórki skaczą wesoło
Dzieci grzyby zbierają
Liście z drzew spadają
Las czerwieni się
Dzień już skraca się
Jesień wita wszystkich nas
Na szkołę najwyższy czas
Przez park ze szkoły wracamy
Kasztany błyszczące mamy
Zrobimy z nich ludziki
I kolorowe koniki
Joanna Jóśko kl. I d
Odpowiedz nam Zimo
Odpowiedz nam Zimo,
kiedy śniegiem nas obdarzysz.
Bo na sankach jeździć chcemy,
ale nadal nie możemy.
Marzą nam się śnieżne bitwy,
a nie po suchej trawie gonitwy.
I bałwana ulepić chcemy,
ale ciągle nie możemy.
Każde dziecko się zawsze wzruszy,
kiedy z nieba śnieżek prószy.
A uśmiech na dziecięcej twarzy się pojawi
i dziecko z radością w śniegu się pobawi.
Tak więc Zimo, nie żałuj nam swych darów,
bo my bardzo pragniemy twych lodowych czarów.
Krzysztof Bożym, kl. IV b
Zima Przyszła zima do nas dzieci
Śnieg puszysty z nieba leci
Wokół wszędzie biały puszek
Niedźwiedź zwinął się w kłębuszek
Gdy przestanie z nieba padać
Dzwonię zaraz do sąsiada
Razem z nim i jego psem
Polecimy bawić się
Ulepimy wnet bałwana
I radocha murowana
Karol Piotrowski, kl. V a
Ferie zimowe
Zadzwonił wreszcie upragniony dzwonek.
Szkoda, że to tylko ferie zimowe – rzekł Bronek.
Będziemy mieli dwa tygodnie przerwy.
By móc odpocząć od szkolnej werwy.
Jedni będą chodzić na zimę w mieście.
Drudzy będą piekli jabłka w cieście.
Zima, zima każdy marzy o niej.
Lecz tylko w białej szacie nowej.
Gdy spadnie pierwszy śnieg.
Na podwórku będzie wielki śmiech.
Duzi i mali lepią bałwana.
By była radość niesłychana.
Kiedy mróz szczypie w policzki.
W moje ręce biorę tyczki.
Zrobię fajny slalom dzieciom.
Rodzicom oraz ich pociechom.
Dwa tygodnie szybko skończone.
Trzeba wracać do szkoły na lekcje nieskrócone.
Żegnajcie góry, żegnajcie lasy.
Dla niektórych również wczasy.
Paulina Sprycha, kl. IV b
Magiczny czas
W ten magiczny czas,
choinka rozraduje nas.
Wszyscy przy niej się zbierzemy,
i ją pięknie ubierzemy.
Lampki, gwiazdki i aniołki,
bombki, pierniczki i łańcuchy,
niech do każdego domu
wniosą wiele otuchy.
A pod choinką prezentów moc,
niech umili tę magiczną noc.
Niech się wszystkim spełnią marzenia,
aby były długo miłe wspomnienia.
Paulina Sprycha, kl. IV b
Błażej Dąbrowski, kl. I d
Joanna Jóśko, kl. I d
Justyna Urbańska, kl. I d
Martyna Olbory, kl. I d
Mateusz Aptacy, kl. I d
Zofia Kowalczyk, kl. I d
Zuzanna Borowska, kl. I d
Prace napisane w czasie szkolnych eliminacji Konkursu Ojczyzny Polszczyzny
„Marzenia się spełniają”. Temat: Moje fantastyczne urodziny.
Kończyły się wakacje i uświadomiłem sobie, że za kilka dni są moje
urodziny. Bardzo chciałem zaprosić moich kolegów: Tomka, Adriana i Piotrka,
więc poprosiłem mamę, żeby się na to zgodziła. Gdy uznała moją propozycję
za dobry pomysł, tak się ucieszyłem, że miałem ochotę ze szczęścia śpiewać
jak skowronek.
W dniu moich urodzin, gdy wszystko było już przygotowane,
pomyślałem o prezentach, które prawdopodobnie dostanę. Znów opanowała
mnie radość i wtedy uświadomiłem sobie, że do pełni szczęścia brakuje mi
tylko kolegów. No właśnie, a gdzie oni są? Wyjrzałem przez okno, by
sprawdzić, czy nie nadchodzą i oniemiałem… Moi koledzy byli właśnie
porywani przez jakieś nieokreślone stwory. Zbiegłem po schodach, wziąłem
rower i pojechałem za porywaczami. Nagle otworzył się portal do magicznego
świata, a te poczwary wpychały tam moich przerażonych przyjaciół. Miałem
szczęście, może los tak chciał, że w ostatniej chwili zdążyłem wskoczyć za
nimi. Moim oczom ukazała się niesłychany świat, o którym już wcześniej
wiedziałem, ale nie myślałem, że jest tak piękny. Opowiadano mi, że jest to
świat wyobraźni. Odwołałem się więc do niej i wyobraziłem sobie, że mam
super moc. Kiedy poczułem magiczną siłę, ruszyłem do walki z porywaczami.
Zmagałem się z nimi cały dzień i noc, aż w końcu dopiąłem swego
i odzyskałem moich przyjaciół. Kiedy opadły emocje, uświadomiłem sobie, że
jest już dawno po moich urodzinach, więc wyobraziłem sobie wróżkę
i poprosiłem ją, żeby ten dzień zaczął się od nowa. Po chwili tak się stało.
W moim domu, już bezpieczni, ja i moi koledzy najedliśmy się do syta
i bawiliśmy się do późna w wiele magicznych gier. Za sprawą wróżki nikt
z domowników nie zauważył naszego spóźnienia.
Adam Bielecki, kl. V d
Pewnego dnia, gdy miałem jedenaście lat, nie mogłem doczekać się
swoich urodzin. Kiedy wreszcie nadeszły, zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Tego dnia na ostatniej lekcji miałem język polski. Rozwiązywałem
rebus i patrzyłem ukradkiem na zegar, gdyż myślałem cały czas o czekającej
mnie w domu urodzinowej niespodziance. Nagle zatrzęsło budynkiem szkoły i
zamiast sufitu zobaczyłem błękitne niebo. Okazało się, że to jakiś troll zerwał
dach i zabrał mnie ze sobą. Gdy odzyskałem przytomność, zorientowałem się,
że jestem w jego grocie.
- Co ty mi zrobiłeś okropny trollu i dlaczego tylko mnie zabrałeś? –
zawołałem oburzony.
- Przepraszam, ale jestem bardzo samotny i chciałbym znaleźć
wybrankę mego serca, a ty wydajesz mi się naprawdę mądry, więc może mi
pomożesz? - poprosił z nadzieją w głosie.
Zarumieniłem się z dumy i popatrzyłem z sympatią na mego porywacza.
Wyglądał naprawdę smutno. Wyszedłem przed grotę, by pomyśleć nad
rozwiązaniem i nagle zobaczyłem idealną dziewczynę dla mego trolla. Nie
wiem skąd się tam wzięła, ale to chyba przeznaczenie. Popatrzyli na siebie i
rzucili się sobie w objęcia. Mój porywacz był tak szczęśliwy, że postanowił
odstawić mnie do domu.
Po chwili znalazłem się w domu wśród rodziny. Czułem radość, ale
zarazem smutek, że nigdy więcej nie zdarzą mi się tak niesamowite urodziny.
A dach szkoły? Okazało się , że jest na miejscu…
Adrian Bartosiak, kl. V d
Był to szary, zwykły dzień jeden z tych zwykłych dni, w których nic się
nie udaje. Padał deszcz.
Kiedy poszedłem do szkoły od razu dostałem jedynkę, a potem na lekcji
w – f ciągle się przewracałem. W drodze do domu zauważyłem, że trochę się
przejaśniło. Pomyślałem: „Dziś są moje urodziny, więc w domu pewnie coś
szykują.”. Miałem już biec do mieszkania, gdy nagle zobaczyłem koniec tęczy.
Podszedłem i zacząłem badać to cudowne zjawisko. Ujrzałem garniec złota.
Wtedy pojawił się niski gnom.
- Jeśli zostawisz ten garniec, dam ci jednodniowy zapas szczęścia –
zaproponował.
- Dobrze! – odpowiedziałem.
Gdy tylko wybrzmiały moje słowa, wszystko zniknęło.
- Chciałbym loda! – powiedziałem sam do siebie.
Nagle koło mnie przejechał wóz z lodami. Wypadł z niego karton
lodów.
- A więc to działa – powiedziałem cicho.
Przez cały dzień w dziwnych okolicznościach dostawałem to, czego
zapragnąłem. Stałem się nawet jednodniowym miliarderem, gdyż wygrałem na
loterii. Kupiłem mnóstwo wspaniałych rzeczy, jak np. komputer (na dom nie
miałem czasu). Nagle po zachodzie słońca stała się rzecz niesłychana, wszystko
co kupiłem i dostałem zniknęło.
Może był to sen, może nie. Teraz żyję jak dawniej, tylko w głowie mam
cały czas to wydarzenie.
Tymoteusz Tymków, kl. V d
3. 02. 2012. Właśnie tego dnia przypadają moje urodziny, które już minęły, a wraz z nimi wspaniała przygoda, zmieniająca mój pogląd na życzenia urodzinowe.
Zacznę jednak od początku. Kiedy przyszli już wszyscy goście (zaprosiłam tylko rodzinę, babcię, dziadka oraz kilka cioć i kilku wujków), zostałam obsypana prezentami i uściskami. Nie za bardzo mi się to podobało, ale przecież to moje święto i każdy chce być dla mnie miły.
Muzyka grała bardzo głośno, a cała rodzina rozsiadła się na kanapie. Poszłam trochę znudzona do pokoju, by otworzyć prezenty i wtedy coś zaczęło mnie ciągnąć za spódnicę. Byłam przerażona, kiedy zobaczyłam małego, brązowego, kudłatego z zielonymi ślepiami stworka. Odezwał się do mnie cichym piskliwym głosikiem: „Wszystkiego najlepszego przesyłają Ragowie, którzy zamieszkują pod twoim łóżkiem, o Pani”.
Otworzyłam szeroko oczy i nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło. Dziwny stwór przypominał mi kogoś lub coś, ale na pewno znajomego. Nagle uświadomiłam sobie, że to on śnił mi się zeszłej nocy. Stworek nie był już straszny, więc spokojnie spytałam, skąd się tu wziął. Odparł, że spod łóżka. Zabrzmiało to przekonywująco, więc schyliłam się i zajrzałam tam. Zobaczyłam to, o czym mówił ludek. Wiele małych stworków biegało pod moim łóżkiem, niektóre z nich spały, inne czytały malutkie książeczki. Spytałam zdumiona, skąd się wzięły. Mój nowy znajomy z poważną miną wyjaśnił, iż sama o to prosiłam. Następnie dodał, że potrafią przewidywać przyszłość, więc spytali ją wcześniej o zgodę. Dopiero teraz przypomniałam sobie ten sen, w którym pozwalam jakimś „cosiom” mieszkać w moim pokoiku. A życzenia urodzinowe? Przecież chciałam mieć więcej wiernych przyjaciół. Teraz dopiero wszystko się wyjaśniło.
Z pokoju docierały do mnie dźwięki muzyki i ożywione rozmowy rodziny. Chyba o mnie zapomnieli. To dobrze, bo przynajmniej mogę spokojnie pomyśleć? Mam przyjaciół, więc życzenia urodzinowe się spełniają, a myślałam, że to niemożliwe.
Lena Rudnicka, kl. V d
Moje ferie
Mam na imię Julita i chciałabym opowiedzieć, jak spędziłam
tegoroczne ferie zimowe. Muszę wtrącić, że minęły bardzo szybko i nie miałam
czasu na nudę.
Ferie zaczęły się wspaniale, gdyż puszysty śnieg otulił całą Warszawę.
Od razu wybrałam się na górkę, by pozjeżdżać na sankach pierwszy raz tej
zimy. Spotkałam tam bardzo dużo dzieci i nie mogłam swobodnie zjeżdżać.
Jednak mimo to, bawiłam się świetnie. Wolny czas spędziłam w Warszawie
uczestnicząc w akcji „Zima w mieście” organizowanej przez osiedlowy klub
„Pinokio”. Pierwszego dnia byliśmy na lodowisku, gdzie mogłam doskonalić
swoją jazdę na łyżwach oraz w jednostce straży pożarnej. Odwiedziliśmy
również Starówkę oraz Cytadelę Warszawską. Oglądaliśmy między innymi
ruchomą szopkę bożonarodzeniową w kościele Kapucynów. Była bardzo
piękna. Przedstawiała mnóstwo poruszających się postaci i zwierząt.
Przewodnik opowiadał nam legendy o „Warsie i Sawie” i o „Bazyliszku”.
Natomiast w Cytadeli Warszawskiej widzieliśmy cele, gdzie dawniej
odsiadywali wyrok Polacy. W każdej celi znajdował się piec i łóżko.
Oglądaliśmy obrazy przedstawiające pobyt Polaków na Syberii. Niektóre
zdjęcia były drastyczne. Przedstawiały prawdziwe historie i przeżycia ludzi
w czasie wojny. Byliśmy również na basenie i w Sejmie. Najbardziej podobał
mi się dzień spędzony w kinie na projekcji filmu „Mappety”. Opowiada on
o grupie przyjaciół, którzy dzięki prawdziwej przyjaźni odzyskali srebrny ekran
i dawnych fanów. Wieczorami czytałam książkę i malowałam obrazy.
Ferie minęły bardzo szybko. Wolny czas spędziłam aktywnie w gronie
przyjaciół i znajomych. Moje opowiadanie jest dowodem na to, że również
w Warszawie można fajnie przeżyć ferie. Julita Pietranik, kl. IV b
Moje ferie zimowe
Nareszcie rozpoczynają się ferie zimowe. W tym roku nie wyjeżdżam
w góry, lecz spędzę je korzystając z uroków zimy na śniegu w mieście.
Właśnie, ale skąd wziąć śnieg? Za oknem szaro, smutno a nawet pada deszcz w
połowie stycznia. Jednak synoptycy zapowiadają zmianę pogody. Czy tak
będzie? Zobaczymy.
Pierwszego dnia ferii rano wyjrzałam przez okno i nie wierzyłam
własnym oczom. Biało! Wprawdzie śnieżnego puchu jest bardzo mało, ale
maleńkich płatków z każdą minutą spada więcej. Drugiego dnia postanowiłam,
że ulepię bałwana. Niezbędne akcesoria do jego wystroju już przygotowałam.
Ale co ja jemu założę na głowę? Mama podarowała mi stary, czerwony garnek,
ale ja wolę coś bardziej oryginalnego. Muszę poszperać w szufladach w szafie.
Kryją one różne skarby. O, już jest stary kapelusz mojej babci, będzie pasował
jak ulał. Zabrałam się z wielką ochotą do lepienia bałwana. Był piękny i duży.
Nagle przypomniałam sobie, że nie mam marchwi na nos, więc zastąpił ją długi
sopel. Oczy były z dwóch kamieni, guziki też. W ręku trzymał miotłę, którą
zrobiłam z patyków. W kapeluszu wyglądał wyniośle i trochę zawadiacko,
ponieważ założyłam go lekko na bok. Byłam dumna, że udało mi się wykonać
tak okazałą i wspaniałą postać. Następnego dnia już go nie było. W miejscu,
w którym stał, leżał kapelusz i kamienie. Odniosłam do domu kapelusz
i poszłam na sanki. Długo zjeżdżałam z moją koleżanką. Po zabawie poszłyśmy
do mnie do domu napić się ciepłej czekolady.
Paulina Sprycha, kl. IV b
W ferie chodziłam na „Zimę w mieście”. Tam też się świetnie
bawiłam. W piątek poszliśmy do X Pawilonu Cytadeli Warszawskiej.
Rozgrywano tam konkursy. W jednym z nich trzeba było narysować jakieś
miejsce, o którym wspomniał przewodnik. Ja narysowałam cmentarz we
Lwowie i w nagrodę otrzymałam płytę. Dawniej Cytadela to było więzienie,
przebywał w niej kiedyś Józef Piłsudski. Dwudziestego czwartego stycznia
byliśmy w kinie na filmie pt. „Muppety”. Epizodyczną rolę grała w nim Selena
Gomez, moja ulubiona piosenkarka. W trakcie seansu trochę się nudziłam.
Wybraliśmy się również na lodowisko. Pierwszy raz w życiu weszłam na lód.
Myślałam, że będę się cały czas przewracać, ale świetnie sobie radziłam. Raz
nawet udało mi się zrobić piruet, ale nie był on taki piękny jak sobie
wyobrażałam. Kiedy na lodowisku było mało osób, więc próbowałam jeździć
tyłem.
Ferie upłynęły szybko ale zarazem ciekawie. Miło spędziłam czas,
mimo że nigdzie nie wyjeżdżałam. Okazało się, że można ferie zimowe spędzić
bardzo przyjemnie w mieście nie szusując po stokach gór.
Paulina Sprycha, kl. IV b
Noc w klasie
Pewnego dnia moja pani zabrała mnie ze sobą do szkoły. Siedziałem
w torbie. Po kilku godzinach znalazłem się na ławce i oglądałem
pomieszczenie, w którym się znajdowałem. Była w nim miła pani i dużo dzieci.
Na ławkach leżały różne pluszaki, samochodziki, piłki, klocki itp. rzeczy.
Słuchałem historii o pochodzeniu tych zabawek. Gdy zobaczyłem znajomego
królika, chciałem szybko do niego iść. Nie poszedłem, bo zadzwonił dzwonek
i Julka schowała mnie do reklamówki. Po czym włożono mnie do szafy.
Najpierw się zdziwiłem, że nie wracam do domu, ale później pomyślałem, że to
czas, żeby poznać coś nowego. Kilka książek pomogło mi wyjść
z torby. Odchyliliśmy trochę drzwiczki i słuchaliśmy jak nauczycielka
prowadziła lekcje z innymi uczniami. Zbliżał się wieczór, więc sprzątaczka
przyszła do pomieszczenia z wiadrem pełnym wody i z mopem. Umyła
podłogę i wytarła ławki, wszędzie ładnie pachniało. Było cicho i spokojnie.
Potem ołówki zabrały mnie na spacer po szkole z latarkami. W sali
matematycznej wisiały duże przyrządy do kreślenia na tablicy. Najbardziej
podobała mi się ogromna linijka. W pracowni przyrodniczej moją uwagę
zwróciło akwarium z rybkami, a w historycznej wielka mapa. W sali
plastycznej oglądaliśmy rysunki dzieci. Zdziwiło mnie pomieszczenie
z komputerami. Spotkałem tam myszkę do komputera, która była straszną
gadułą. Wytłumaczyła mi ,że znajduje się w sali informatycznej. Opowiadała
jak dzieci robią tu prezentacje, wizytówki, plan lekcji i inne rzeczy. Zeszliśmy
piętro niżej. Na ścianach zobaczyłem wywieszone najciekawsze prace uczniów
i informacje z życia szkoły. Następnie maszerowaliśmy korytarzem wzdłuż
łazienek. Byłem ciekawy, gdzie idziemy, trochę też zaczęły mnie boleć nogi.
W końcu dotarliśmy. Przed nami były potrójne drzwi. Weszliśmy do
pomieszczenia po lewej stronie. To była sala muzyczna z pianinem. Podobało
mi się. Nagle jakiś głos powiedział, że możemy trochę pograć. To był
podręcznik do muzyki. Nigdy wcześniej nie grałem na takim instrumencie.
Brzdąkałem najpierw niepewnie, później z coraz większą ochotą. Podręcznik
powiedział, że jak na pierwszy raz to dobrze mi poszło. Zapewniał, że po latach
pracy będzie idealnie. Wiele razy to słyszałem, gdy mama Julki powtarzała jej
podobne słowa podczas nauki gry na gitarze. Wiedziałem, że tak jest, bo moja
opiekunka teraz coraz lepiej gra. Tuż po rozmowie przeszliśmy do pokoju
nauczycielskiego. Były tam… Ci…. Nie mogę powiedzieć, bo to przecież
pokój dorosłych, a nie dzieci. Weszliśmy znów na górę. Znaleźliśmy się w sali
ze słuchawkami. Tu odbywa się zazwyczaj język angielski. Ławki są
nietypowo ustawione. Założyłem słuchawki, chłopaki włączyli sprzęt
i usłyszałem piosenki w obcym języku. Długopis wytłumaczył nam, dlaczego
trzeba uczyć się tych niezrozumiałych słów. Okazało się, że po to, by móc
porozumiewać się z ludźmi prawie na całym świecie. Plakat zaproponował,
żebyśmy zeszli jeszcze na parter i do szatni. Na parterze rozwieszono wystawę
pt.: ,,Ekologiczna sztuka’’. Bardzo mi się podobała. Szczególnie słoń zrobiony
z opakowań po coli i popcornie ozdobiony cekinami i kolorowym papierem.
Następnie odwiedziliśmy świetlicę. Było w niej dużo zabawek. Siedzieliśmy tu,
grając w różne gry i oglądając książki, aż do momentu, kiedy zaczęło się
rozwidniać. Niestety, nie mieliśmy już siły, by zejść do sali gimnastycznej
i szatni. Musieliśmy wracać do naszej klasy zanim przyjdą pierwsi ludzie.
W szkole jest fajnie, ale wyczerpująco. Ledwie zasnąłem, poczułem,
że ktoś wziął mnie na ręce. Niedługo miała zacząć się lekcja. Jula
przedstawiła mnie wtedy całej klasie, ale o tym opowiem innym razem, bo
jestem bardzo zmęczony.
Julia Borowska, kl. IV b
Pierwsze spotkanie ze śniegiem
Pewnego dnia z nieba leciały białe płatki. Wdrapałam się na parapet,
wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, że wszystko na dworze przykryte jest
śnieżną pierzynką. Gdy dzieci zbiegły na dół, skakały z radości i krzyczały:
,,Śnieg! Śnieg!’’.
Moja pani założyła dziwne ubranie, że tylko oczy i nos było jej widać.
Ja też dostałam nowy, czerwony kubraczek, który przy każdym ruchu szeleścił.
Julka założyła mi obrożę i wyruszyłyśmy na zewnątrz. Brr … jak zimno!
Szłyśmy i szłyśmy, a raczej tylko dziewczynka szła, a mnie niosła na rękach.
Dotarłyśmy do cichego i spokojnego miejsca, gdzie była gruba warstwa białego
puchu. Julka postawiła mnie na nim i … zapadłam się. Nagle zobaczyłam
większą dziurę, w której siedziała i śmiała się moja właścicielka. Nosem
wydrążyłam korytarz wprost do niej. Biegałyśmy jak szalone, śnieg
rozpryskiwał się na wszystkie strony. Julka zaczęła lepić kulkę. Rzuciła ją
w moim kierunku, trafiła w mój ogon. Śnieżka rozpadła się. Po chwili
w powietrzu pojawiła się druga. Zdążyłam złapać ją w pyszczek i biegłam
w stronę pani, która zaczęła budować murek, za którym się schowałam.
Zrozumiałam, że mam jej szukać. Szczekałam radośnie na jej widok. Ja też
uciekałam i chowałam się w zaspach. Julka położyła się na plecach i poruszała
ciałem. Rzuciłam się na grzbiet i przebierałam łapkami. Okazało się, że
zrobiłyśmy na śniegu aniołki.
Po chwili zobaczyłyśmy, że idą nasze ulubione dzieciaki. Miały ze
sobą sanki. Pobiegłyśmy do nich. Michał wziął mnie na kolana i jechaliśmy
razem na saneczkach. Zaraz za zakrętem była górka. Zjechaliśmy z niej. Na
początku bałam się, ale byłam zadowolona. Wiatr rozwiewał mi sierść.
Czułam się jakbym jechała ferrari. Martynka i Michał robili wyścigi saneczek,
jeździłam raz z jednym, raz drugim dzieckiem. Nikt nie wygrał, był remis.
Tuż przed domem zaczęliśmy lepić bałwana. Był ogromny, złożony z trzech
kulek. Z domu mama wyniosła marchewkę na nos, węgiel na oczy, guziki
i usta, garnek na kapelusz. Patyki na ręce dostarczyły maluchy.
Wróciliśmy do domu zmarznięci i szczęśliwi. Byłam cała w śniegu.
Julka wybierała mi kulki lodu z pyszczka. Przy łapkach zrobiły się kałuże.
Wytarto mnie do sucha ręcznikiem. Wszyscy razem wskoczyliśmy na kanapę
przy kominku i owinęli śmy się kocami. Dzieciaki dostały gorące kakao, a ja
ciepłe mleko.
Nie wiem, co było potem, bo zrobiło się ciepło i miło, zasnęłam.
Śniłam o zabawach na śniegu z moimi psimi przyjaciółmi.
Nie wiedziałam, że zimą może być tak zimno i wesoło. Oby ta biel
trwała jeszcze trochę…
Julia Borowska, kl. IV b
Problem Moniki
Historia, którą chcę opowiedzieć, jest o dziewczynce o imieniu
Monika. Moja bohaterka od najmłodszych lat interesowała się grą w siatkówkę.
Pasją tą „zaraziła się” od swojej starszej siostry Zuzi.
Dziewczynka bardzo lubiła tę dyscyplinę sportową i całkiem nieźle
sobie w miej radziła. Po lekcjach chodziła z siostrą trenować siatkówkę
w osiedlowym klubie. W klasie nikt nie wiedział o pasji „Nowej”. „Nowa” to
było przezwisko, jakim określali Monikę koledzy
i koleżanki z klasy. Nikt do niej nie mówił po imieniu. Właściwie to w ogóle
nikt nie chciał z nią rozmawiać. Trzeba wspomnieć, że Monika doszła do klasy
Vc po przeprowadzce jej rodziny z innego miasta do Łodzi. Dzieci z nowej
klasy znały się od przedszkola. Były już potworzone grupy i pary znajomych.
Nikt nie chciał przyjąć Moniki do swojej „paczki”. Na lekcjach wychowania
fizycznego było podobnie. Zawsze była wybierana jako ostatnia do któreś
z drużyn. Podczas gry w siatkówkę, Monika „grzała” ławkę rezerwowych lub
„stała jak kołek”, gdyż dziewczyny nie podawały jej piłki i ją przeganiały. Taka
atmosfera bardzo źle wpływała na jej samopoczucie. Niedobrze czuła się tak
odizolowana w klasie. I tak by było do końca szkoły, gdyby nie międzyklasowe
rozgrywki w siatkówkę. Monika, jak na każdy inny mecz siatkówki, przyszła
na rozgrywki. Nie grała w drużynie, ale lubiła oglądać mecze. Tuż przed
rozpoczęciem rozgrywek, okazało się, że zawodniczka główna i rezerwowa
z Vc nie mogły przyjść. Dziewczyny z drużyny zauważyły, że na widowni
siedzi Monika. Wolały zaproponować jej grę w drużynie, niż oddać mecz
walkowerem. Monika początkowo nie chciała zgodzić się na tę propozycję.
Pomyślała, że będzie tak samo, jak na lekcjach WF-u. Jednak po chwili
zastanowienia, zgodziła się. Szybko przebrała się w pożyczony strój i po
krótkiej rozgrzewce weszła na boisko. Zaczął się „set”. Dziewczyny
rzeczywiście zachowywały się jak na WF-ie. Żadna nie podawała do niej piłki.
Zmiana nastąpiła, kiedy przez przypadek piłka trafiła do Moniki, a ona
wykorzystała sytuację i zdobyła punkt dla swojej drużyny. Dziewczyny stanęły
„jak wryte”. Ani jedna z nich nie umiała „ściąć” jak „Nowa”. Od tej pory już
świadomie kierowały do niej piłki, a ona zdobywała punkt za punktem.
W dużej mierze dzięki Monice Vc wygrała mecz. „Moni”, bo teraz tak już ją
koleżanki nazywają, znalazła się w podstawowym składzie drużyny
w kolejnych meczach. Oczywiście wszystkie te mecze, Vc już wygrywała.
Zwyciężyła również w całych rozgrywkach. „Moni” została uznana za
najlepszą zawodniczkę turnieju.
Od tej pory życie Moniki w klasie bardzo się zmieniło. Teraz wszyscy
zabiegali, aby stać się jej ulubioną koleżanką, czy kolegą. „Moni” teraz
z chęcią chodziła do szkoły. Miała tam bowiem wiele przyjaznych jej osób.
Karolina Bińka, kl. V d
Pewnego listopadowego dnia wybrałam się z rodzicami na spacer do
Łazienek. Bardzo lubię tam spacerować, ponieważ jest bardzo pięknie. Można
przepłynąć się gondolą i zobaczyć dużo różnych zwierząt, które lubię
dokarmiać. Zawsze pamiętam, żeby zabrać ze sobą smakołyki dla zwierząt.
Był piękny słoneczny dzień, promienie słoneczne prześwitywały
przez korony drzew i wyglądały jak opadające złoto. To znak ,że jesień jest
w pełni. Tym razem też byłam przygotowana i miałam ze sobą orzechy i chleb.
Gdy tylko weszliśmy w jedną z alejek, mama spostrzegła ,że w koronie jednego
z drzew, po gałęziach skacze coś rudego. Tak, z pewnością była to wiewiórka.
Miała długi puszysty ogon, który pięknie kontrastował z białym brzuszkiem.
Staliśmy w bezruchu i obserwowaliśmy jej zachowanie. Wiewiórka zbierała
buczynę i zabierała ją do swojego gniazda. Pewnie robiła zapasy na zimę.
Postanowiłam jej w tym pomóc i wyciągnęłam rękę, w której trzymałam
orzech. Zwierzątko na początku trochę się bało, ale po chwili ciekawość wzięła
górę i zaczęło kicać w moją stronę. Nagle bez zastanowienia chwyciła orzech
i uciekła ze swoim skarbem. My poszliśmy dalej, aby nakarmić łabędzie i ryby.
Po drodze spotkaliśmy dumnego pawia. Kroczył powoli i wyglądał dostojnie na
tle pałacu. Słońce odbijało się od jego przepięknie rozłożonego ogona. Pióra
pawia wywołały mój zachwyt, toteż postanowiłam sobie zrobić z nim zdjęcie.
Spacer po Łazienkach Królewskich zawsze dobrze nam robi.
Jesteśmy uśmiechnięci, wypoczęci oraz zrelaksowani. Bardzo często tam
chodzimy całą rodziną, dokarmiamy zwierzęta i świetnie się przy tym bawimy
o każdej porze roku.
Agata Milewska, kl. IV b
Zbójca
Pewnego razu żył sobie zbójca. Miał żonę i małego synka. Był zbójcą,
więc z dwunastoma pomocnikami rabował, okradał i mordował ludzi, a także
kupców przyjeżdżających do miasta. Jego los jednak się zmieni, a dowiecie się
tego za chwilę.
Jak co dzień zbójca ze swoją bandą poszedł zbójować. Od pewnego
czasu czyhali na kupców przyjeżdżających do miasta. W tym samym czasie
gościńcem jechała wesoła rodzina, która nawet nie spodziewała się takiej
niemiłej niespodzianki. Nagle zbóje wyskoczyli z krzaków i napadli na rodzinę.
Wtem usłyszeli krzyk. Czyżby to krzyczał zbój? Najstarszy ze zbójów
powstrzymał swoich kamratów. Serce nie dawało mu spokoju. Nagle
uświadomił sobie, co by się stało gdyby jemu ktoś napadł na rodzinę. Poczuł
empatię, nigdy jeszcze nie czuł się tak, jak wtedy. Dlatego puścił ich wolno
i poprosił dzieci, aby i za niego zmówiły czasem modlitwę. Od tamtej pory
skończył ze zbójowaniem. Zamiast okradać i rabować zaczął pomaga ludziom
biednym. Zatrudnił się w kuźni jako kowal. Swojego synka uczył dobroci
i miłości. Wszyscy uważali go za dobrego człowieka. Pewnego ranka
postanowił się wybrać w wielką podróż w nieznane. To było jego marzenie z
dzieciństwa. Wsiadł na pokład, pożegnał się z najbliższymi i udał się w rejs.
Postanowił całą swą podróż opisać w notatniku, aby jego rodzina mogła poznać
jego wspaniałe przygody. Rejs miał trwać rok. Wkrótce podnieśli żagle,
wyciągnęli kotwicę i w końcu wyruszył. Płynął trzy dni i trzy noce, a potem
słońce schowało się za chmury i wybuchł gwałtowny sztorm. Fale uderzały
o pokład statku, wiał silny wiatr. Był na środku morza i znikąd nie miał
ratunku. Po godzinie statek tonął. Wielka burza była nieubłagana. Rozbili się
o skałę. Kowal wypadł za burtę. Tego nikt się nie spodziewał. Kiedy ocknął się
rano leżał na skałach nieprzytomny. Był oszołomiony. Zobaczył wrak statku
rozbity na mieliznach. Szukał tam pożywienia i broni. Po drodze w hamaku
spał pies – Skipper, towarzysz kapitana. Długo szukał ludzi, ale ich nie znalazł.
Zaginęli w głębinach oceanu. Został tylko pies, on i wyspa. Czekał aż inne
statki będą przepływały obok wyspy, ale żaden się nie pojawił. Miał małe
szanse na ujrzenie kiedykolwiek swojej rodziny. Po miesiącu zbudował sobie
szałas z łodygi bambusa. Tam miał swoje królestwo razem ze Skipperem. Po
roku nie miał ani zapasów, ani wody. Zaczął łowić ryby i je smażyć na ognisku.
Pozyskiwał wodę z owoców i roślin. Był bardzo smutny i samotny. Na
pamiątkę swojego przybycia na wyspę wyrzeźbił w korze drzewa drewniany
krzyż. Któregoś dnia nasz bohater usłyszał dziwny szelest dochodzący z głębin
puszczy. Wyszedł z szałasu, aby zobaczyć skąd on dochodzi. Ujrzał człowieka,
który zrywa z gałęzi owoce. Był inny. Był czarnoskóry. Kowalowi to jednak
nie przeszkadzało. Podszedł powoli, aby się z nim zapoznać, ale on nie był
wcale taki przyjazny jak się wydawało. Ciągle uciekał. Najwyraźniej bał Się
ludzi. Były zbój nie zrażając się podchodził do niego coraz bliżej i bliżej, aż
w końcu udało mu się z nim porozumieć. Co prawda nie znał jego języka, ale
umieli się porozumieć poprzez mimikę twarzy oraz gestami. Kowal zaprosił go
do swojego szałasu na jedzenie. Z początku bał się tam wejść, ale później
nabrał śmiałości. Kowal uczył go języka polskiego, a rozbitek kowala-
afrykańskiego. Po miesiącu zostali najlepszymi przyjaciółmi na śmierć i życie.
Od tamtej pory żaden z nich nie był samotny. Mieszkali na wyspie sześć lat.
Zbudowali wielką łódź i popłynęli do Polski. Wrócili razem do domu. Rodzina
byłego zbójcy bardzo się ucieszyła. Żyli jeszcze przez wiele lat w szczęściu.
Nie oceniajmy ludzi po pozorach i wyglądzie zewnętrznym. Ludzie się
zmieniają, tylko trzeba dać im szansę!
Ala Mateusiak, kl. IV b
Praca nagrodzona II miejscem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk. Patrycja Tomko, kl. I b
Praca nagrodzona wyróżnieniem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk. Julia Król, kl. III
Praca nagrodzona III miejscem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk. Matylda Kaczkan, kl. III a
Praca nagrodzona III miejscem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk Natalia Rejczak, kl. III b
Praca nagrodzona III miejscem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk, Natalia Soszyńska, kl. V a
Praca nagrodzona wyróżnieniem w konkursie „Wycinanka ludowa”, wyk. Ksenia Rejczak, kl. III b
Prace napisane na konkurs eseistyczny na temat: „Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?”
organizowany przez Rzecznika Praw Dziecka.
Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?
„Dzieci i ryby głosu nie mają” to powiedzenie, które dzieci czasem mogą usłyszeć od dorosłych. Oznacza ono, że dzieci nie mają prawa do własnego zdania lub, że dorośli nie liczą się z ich opinią. Rodzicom często wydaje się, że są najmądrzejsi i wszystko wiedzą najlepiej ponieważ są dorośli. Uważają, że ich dzieci nic nie wiedzą i niewiele rozumieją, dlatego nie powinny zabierać głosu lub decydować o sobie. Jako troskliwi opiekunowie zabraniają im wielu rzeczy, a za nieposłuszeństwo wymierzają kary. Często jednak nie mają racji i w ten sposób krzywdzą swoją pociechę. Jeśli mały człowiek bardzo chce czegoś doświadczyć, a nie zagraża to jego zdrowiu, rodzic powinien mu na to pozwolić. W ten sposób dzieci wiedzą, że ich potrzeby są dla rodzica ważne, i że są rozumiane. Mają możliwość uczyć się na własnych błędach i zbierać doświadczenia, co jest często najlepszą nauką. Szkoda, że dorośli tak szybko zapominają jak to jest być małym i ciekawym wszystkiego – zarówno tego dobrego jak i złego. Rodzice nie powinni być tylko surowymi opiekunami, którzy zabraniają i wymierzają kary, powinni być przede wszystkim przyjaciółmi i doradcami. Dobrze byłoby, gdyby jak najwięcej z dziećmi rozmawiali i pytali je o zdanie na różne tematy. Myślę, że wychowywane w ten sposób dzieci są szczęśliwsze i bardziej samodzielne. Chętniej rozmawiają ze starszymi i zwierzają się ze swoich problemów.
Mali ludzie zadają dużo pytań bo wielu rzeczy nie wiedzą i wtedy bywa, że starsi niecierpliwią się i wolą je uciszyć niż wszystko tłumaczyć. Jednak dzieci są w stanie wiele rzeczy zrozumieć, choć nie zawsze potrafią wypowiadać się w jasny sposób. Być może dorośli czasem nie chcą dopuścić najmłodszych do głosu bo okazuje się, że ci są mądrzejsi od nich? Tak jak miało to miejsce w baśni Christiana Andersena pt. „Nowe szaty cesarza”. Tylko dziecko nie bało się powiedzieć prawdy, że król jest nagi, ośmieszając w ten
sposób zarówno króla, jak i wszystkich pozostałych. Mali ludzie często widzą rzeczy takimi jakimi są naprawdę, nie komplikują i nie szukają dziury w całym.
Bywa i tak, że zakazy i kary są potrzebne gdyż dziecko zachowuje się niewłaściwie lub lekceważy swoje obowiązki. Na przykład kiedy nie chce się uczyć i chodzić do szkoły albo kiedy robi komuś (lub sobie) krzywdę. Wtedy jednak też ważne jest, aby nie tylko osądzać, lecz również wysłuchać winowajcę i wytłumaczyć dlaczego postąpił źle. Dzieci, tak jak wszyscy, mają prawo do błędów i przewinień.
Jeśli z kimś nie rozmawiamy i nie liczymy się z jego zdaniem, sprawiamy, że ta osoba czuje się lekceważona. Wiem na swoim przykładzie, że jeśli jestem zmuszona stosować się do pewnych zasad, prędzej się z tym pogodzę jeśli ktoś mi wytłumaczy dlaczego tak musi być lub nawet pójdzie ze mną na małe ustępstwa. Życie nie składa się z samych obowiązków, ważne jest również to, żeby móc decydować o tym jak chce się spędzać czas wolny i aby móc rozwijać swoje zainteresowania. Na pewno czułabym się bardzo nieszczęśliwa, gdyby moi rodzice nie zgodzili się na lekcje gitary, a zamiast tego kazali np. chodzić na lekcje karate. Janusz Korczak był pierwszym rzecznikiem praw dziecka, który walczył właśnie o to żeby najmłodsi mieli swoje prawa i byli traktowani z szacunkiem. Dziś gwarantuje nam to Konwencja Praw Dziecka uchwalona przez ONZ i przyjęta przez Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych w dniu 20 XI 1989r. Konwencję tę ratyfikowała Polska w 1991r. Co oznacza ten przepis dla mnie? Dowiedziałam się z niego, że pomimo, iż jestem tylko dzieckiem, jako istota ludzka mam prawo do szacunku, do własnego zdania i wyrażania swoich poglądów. Nikt nie może mnie zmusić do zrobienia czegoś złego, wbrew mojej woli. Nikt nie może mnie poniżać i krzywdzić. Gdyby jednak tak się stało mogę się zawsze zwrócić o pomoc. Odpowiadając na pytanie zawarte w tytule uważam, że dzieci nie ryby i swój głos mają. Jest to bardzo ważne gdyż ze szczęśliwych dzieci wyrosną potem szczęśliwi dorośli.
Karolina Kwiatkowska, kl. V d
Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?
Wiele decyzji w polityce zapada większością głosów. Czasami są one ustanowione przez Parlament lub inne zgrupowania polityczne, albo przez mieszkańców państw. Jednak można dostrzec, że w polityce są sami dorośli ludzie, a w państwie głosują jedynie osoby pełnoletnie. A co z nami – dziećmi? Dlaczego nikt nie daje nam prawa do głosu? Oto, co mam do powiedzenia na ten temat.
Zacznijmy może od pytania:, „Co jest przyczyną tego, że dzieci nie mają prawa do głosu w wielu ważnych sprawach?” Patrząc na to od strony dorosłego, dzieci są mniejsze, mniej wiedzą, mają mniej doświadczenia i w sprawach wyższej rangi mogłyby dokonać nierozsądnych wyborów. Janusz Korczak głoszący wiarę w kompetencje mówi w tej sprawie tak: „Gdyby dorośli nas zapytali, my byśmy niejedno dobrze doradzili. Przecie my lepiej wiemy, co nam dolega, przecie my więcej czasu mamy, żeby patrzeć i myśleć o sobie i mamy czasem bystrzejsze pomysły niż Wy.” Przecież każdy jest człowiekiem. Każdy jest dzieckiem nawet, jeśli teraz jest dorosły. A jaka jest tolerancja dorosłych wobec dzieci? Janusz Korczak zareagował na ten temat takim słowami: „Młodzi maja różne własne sprawy, własne zmartwienia, własne łzy i uśmiechy, własne młode poglądy i młodą poezję. Często ukrywają przed dorosłymi, bo się wstydzą, nie ufają, boją się, żeby się z nich nie śmieli”. Osoba dorosła, kiedy rozmawia z dzieckiem czuje, że jego zdanie jest ważniejsze. Dlaczego? Uważa, że jest starsza, większa, mądrzejsza i dziecko powinno ją wysłuchać. Są takie dzieci, które się temu poddają, ale też są takie, które się spierają z rozmówcą. Pomimo swojej niepełnoletniości zdobywa ono uznanie i prawo głosu w innych sprawach.
Zajmijmy się inteligencją, jaka różni dzieci od dorosłych. Janusz Korczak i w tej sprawie ma coś do powiedzenia. „Nie ma dzieci - są ludzie, ale o innej skali pojęć, innym zasobie doświadczenia, innych popędach i innej grze uczuć”. Co prawda dzieci nie żyją tyle lat ile dorosły człowiek, ale powinny przynajmniej brać udział w sprawach na skalę swojej inteligencji? Przykładowo uczniowie kończący szkole podstawową powinni mówić, co im się w szkole podobało a co nie, aby szkoła mogła naprawić różne błędy. Wtedy
prawdopodobnie szkoła byłaby miłym miejscem dla wszystkich, a każdy uczeń czułby się tam dobrze. To jest właśnie sprawa, w której dzieci mają więcej do powiedzenie niż dorośli. A nawet dorośli powinni dostosować się do uwag dzieci.
Każde dziecko potrzebuje opieki. Opieka ta powinna być dostosowana do cech i potrzeb danego dziecka. Dobrze by było, gdyby rodzice rozumieli swoje dziecko, akceptowali jego zdanie i rozmawiali z nim jak „równy z równym”. Janusz Korczak wyraził takie słowa: „Dziecko chce by je traktować poważnie, żąda zaufania, wskazówki i rady. My odnosimy się do niego żartobliwie, podejrzewamy bezustannie, odpychamy niezrozumieniem, odmawiamy pomocy.” Dorośli nie potrzebują opieki, jednak mają dodatkowy obowiązek oprócz pracy - rodzinę. To dla tej rodziny pracują, się śmieją, z nią mogą spokojnie rozmawiać, spędzać wolny czas - to dla niej żyją. Są rodziny skłócone, które tych elementów nie spełniają. Wtedy w takiej rodzinie dzieci się „chowają” a nie „wychowują”.
Na koniec chciałbym zaapelować do dorosłych, aby nie ignorowali spraw dzieci. Potraktujcie nasze zdanie, jako normalny i pełnoprawny głos w naszej sprawie. Wysłuchajcie z uwagą, co mamy Wam do powiedzenia. Potraktujcie nas jak prawie dorosłych i pozwólcie nam wyrażać swoje zdanie w wielu sprawach, też niekoniecznie ważnych.
Radosław Relidzyński, kl. V d
Czy dzieci jak ryby głosu nie mają? Zanim napiszę pracę na wyżej wymieniony temat, powinnam się chyba zastanowić nad tym, co to w ogóle jest esej? Z definicji wynika, iż pod tym pojęciem kryje się krótka rozprawa na wybrany temat. W dalszej części pracy postaram się spełnić wymagania tego gatunku. Swoje rozważania zacznę od własnego podwórka. Chodziło o likwidację naszego placyku zabaw i wybudowaniu na jego miejscu bloku. Tu jednoznacznie można by stwierdzić, że dzieci nie miały prawa głosu. Nasze zdanie, reprezentowane przez rodziców, zostało zlekceważone. Innym przykładem na to, iż „dzieci jak ryby głosu nie mają”, stał się nakaz noszenia mundurków we wszystkich szkołach. Moim zdaniem, gdyby dorośli chcieli wziąć pod uwagę opinie uczniów, powinni przeprowadzić ankiety na ten temat. Tak się jednak nie stało. Decyzja zapadła tylko w gronie dorosłych – bez udziału „małoletnich obywateli kraju”. No, ale cóż się dziwić władzom państwowym, skoro już w rodzinach, rodzice nie respektują zdania swoich „latorośli”. Opiekunowie mojego kolegi co kilka lat zmieniają miejsce zamieszkania. Spowodowała to praca poza granicami Polski jego taty i mamy. Z jednej strony poprzez takie podróże, chłopiec może poznawać świat i języki obce. Z drugiej zaś strony, ciągle musi zmieniać szkoły, otoczenie, kolegów, a także ma utrudnione kontakty z dalszą rodziną. Rafał, bo tak ma na imię, nie lubi tych przeprowadzek i rozstawania się z kolegami. Jednak musi się podporządkować woli rodziców. W tym przypadku z całą pewnością można stwierdzić, że „jak ryba, nie ma głosu.” Następnym potwierdzeniem tego, iż „dzieci jak ryby głosu nie mają” jest zachowanie rodziny mojej koleżanki. Również, nie zwracając uwagi na jej odczucia, podejmują decyzje, u kogo ma przebywać w danym momencie. Przekładana jest, jak przedmiot z miejsca na miejsce, bo „dorosłym wydaje się, że wiedzą lepiej, co sprawia jej radość.” Dorośli załatwiają sprawy między sobą i nie słuchają tego, co dziewczynka ma do powiedzenia. Ona nie czuje się z tym najlepiej, a wręcz bardzo źle. Może świat „rządzony ” przez dzieci wyglądałby chaotycznie, ale ignorowanie w zupełności ich zdania, też nie jest w porządku.
Wszak: „Dziecko ma prawo do poważnego traktowanie jego spraw, do sprawiedliwego ich rozważania.” – jak pisał Janusz Korczak. Zdarzają się jednak sytuacje, w których dorośli słuchają opinii dzieci. Na szczęście ja mam do czynienia z osobami, które tak postępują. Z opowieści mojej koleżanki – Natalki, wynika, iż ona też znajduje się w otoczeniu ludzi, liczących się z jej zdaniem. Dorośli z naszego otoczenia konsultują z nami np. wyjazdy na wakacje, wizyty u rodziny, sposób i miejsce spędzania wolnego czasu, a także różne inne błahe i bardzo ważne sprawy. Następnie razem podejmujemy decyzje. Podsumowując, myślę, że dzieci nie mają zbyt wiele do powiedzenia. Małoletni nie mają pojęcia o większości problemów życia dorosłego i dlatego trudno im się pogodzić z faktem, że ich zdanie mało znaczy. Wydaje mi się jednak, że to się coraz bardziej zmienia. Dorośli chyba zaczynają rozumieć, że dziecko – to przecież mały człowiek i z jego zdaniem też się trzeba liczyć. Takich sytuacji odnotowuje się jeszcze wciąż za mało.
„Dzieci – to przyszli ludzie. Więc dopiero będą, więc jakby ich jeszcze nie było. A przecież jesteśmy: żyjemy, czujemy, cierpimy.” – zauważył i napisał już lata temu słynny pisarz i pedagog – Janusz Korczak. Z pewnością różne padną odpowiedzi na pytanie : „Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?” Ja jednak jestem skłonna przychylić się do stwierdzenia, iż rzeczywiście dzieci głosu nie mają.
Karolina Bińka, kl. V d
Czy dzieci jak ryby głosu nie mają?
Ależ absolutnie nie jest to prawdą! Mają i należy ich słuchać! Dzieci
nie są niewolnikami! Kim są niewolnicy? Niewolnicy, to są ludzie, którzy
podlegają swoim władcom. Jedynie ich właściciele mają prawo decydować
o losie niewolników, bez żadnej konsultacji z nimi. Ja zupełnie nie aprobuję
takiego podejścia do życia. Kim jest człowiek? Uważam, że wszyscy jesteśmy
takimi samymi ludźmi. To, co nas różni, to kolor skóry, włosów, oczu,
kontynent, z którego pochodzimy, kultura, tradycja, wygląd zewnętrzny,
usposobienie, status społeczny, wiek. Jednak każdy z nas powinien podlegać
takim samym zasadom i prawom.
Kim jest dziecko? Wszystkie dzieci, to tacy mali ludzie. Dzieci czują,
myślą, kochają i boją się. Niestety czasami bardziej niż dorośli, ze względu na
mniejszą siłę i zależność od dorosłych. To tyle tytułem wstępu. Skoro już
wypowiedziałam się jasno, dlaczego dziecko nie jest niewolnikiem, czas
pokazać cechy dzieci, które potwierdzą moje zdanie.
Już Henryk Sienkiewicz w swojej znanej powieści pt.: „W pustyni
i w puszczy”, ukazał mądrość dzieci. Pomimo młodego wieku, Staś wykazał się
dużą rozwagą i umiejętnością przewidywania. Tę ostatnią cechę głównie
przypisuje się dorosłym, pewnie z racji ich doświadczenia. Ale przecież wiele
dzieci potrafi poskładać wszystkie fragmenty układanki w jedną całość
i wyciągnąć wnioski. Może nie zawsze będą one idealnie trafne, ale według
starego porzekadła: „Nie od razu Kraków zbudowano”.
Dziecko, na kolejnych etapach swojego rozwoju, poznaje coraz więcej
tajemnic życia. Oczywiście, takie malutkie, jak Agnieszka, jedna z bohaterek
książki Marii Jaworczakowej pt.: „Oto jest Kasia”, wymaga stałej opieki kogoś
starszego. I mogę się z tym zgodzić, że nie potrafi jeszcze odpowiednio ocenić
sytuacji. Ale na przykład Michalina, z utworu Beaty Ostrowickiej pt.: „Misia
rządzi”, to już zupełnie, co innego. Przecież to nastolatka, zresztą tak jak ja,
która umie rozsądnie myśleć i zapobiegać niebezpiecznym sytuacjom. A także
odpowiednio się zachować w trudnej chwili. W przeciwieństwie do niektórych
dorosłych, takich jak rodzice, czy dziadkowie słynnego Stasia Pytalskiego
z wiersza Jana Brzechwy: „ …Babka jakiś czas myślała, Ale wkrótce osiwiała,
Matka wpadła w stan nerwowy I musiała zażyć bromu, Ojciec zaś poszedł po
rozum do głowy I kiedy powróci - nie wiadomo…”. Doskonale widać na tym
przykładzie, że dorośli nie ze wszystkim sobie radzą.
Uważam, że powinni bardziej się wsłuchiwać w głos dziecka. Nie odbierać mu
prawa do własnego zdania, bo przecież wtedy nigdy nie nauczy się
prawidłowo, logicznie myśleć. Należy również dać dziecku możliwość
popełniania błędów, aby nauczyło się wyciągać z nich wnioski, Według
powiedzenia: „ Na błędach człowiek najlepiej się uczy”, w moim przekonaniu
zarówno ten duży dorosły człowiek, jak i ten mały człowiek, czyli dziecko.
W powiedzeniu „Dzieci i ryby głosu nie mają” jest ziarnko prawdy,
ale ci mali ludzie jednak mają swoje zdanie, różne pomysły, nawet niektóre są
lepsze niż myśli dorosłych.
Według mnie dzieci zdecydowanie mają głos.
Katarzyna Dolecka, kl. V d
Esej - Dzieci i ryby głosu nie mają
,, Dzieci i ryby głosu nie mają” to przysłowie, którego sens moim zdaniem jest taki: ,, Dzieci są głupsze i mniej dojrzalsze od dorosłych, więc decydujmy za nie i nie dajemy im prawa wyboru”. Przypuszczam, że dorosły człowiek wymyślił je i kierował się nim podczas wychowania swoich dzieci. Później ta ,,zasada” stała się przysłowiem i zyskała popularność wśród rodziców i opiekunów.
Mędrcy zaczęli tworzyć też inne przysłowia podobne tematycznie do powyższego, np. ,,Dorośli nigdy nie rozumieją niczego sami i dzieci są zmęczone wiecznym udzielaniem im wyjaśnień”. Nie zgadzam się z tym, ponieważ rodzice rozumieją większą część spraw dzieci, chyba że latorośle mówią do nich jakąś wymyśloną przez siebie gwarą. A gdy dorosły czegoś nie rozumnie, dziecko jest zachwycone, że jest od niego mądrzejsze. Wtedy rodzic się złości ,, przecież wszyscy dorośli byli kiedyś dziećmi, ale niewielu z nich o tym pamięta”. Zgadzam się z tym, niewielu dorosłych wspomina o swoim dzieciństwie przy dzieciach. W sytuacjach, gdy chcą pokazać jak ich pociecha źle robi, twierdzą ,, ja w twoim wieku” i tu następuje mnóstwo przykładów jak oni byli dobrzy, odpowiedzialni itp. Wyjątkiem jest mój dziadek, który napisał książkę o swoim dzieciństwie. Świadczy to o tym, że ,, dzieci nie chcą mówić, a rodzice słuchać”. To stwierdzenie jest mądre, ponieważ pokazuje problem, który występuje w większości rodzin. Według mnie, dzieci dużo mówią, ale dorośli zmęczeni tym gadaniem, nie chcą słuchać. A więc dzieci powinny mówić krócej i bardziej na temat, a rodzice słuchać uważnie. O tego zależy jakimi będą ludźmi. ,,Takie będą Rzeczypospolite, jakie młodzieży chowanie” napisał Andrzej Frycz Modrzewski. Moim zdaniem miał na myśli fakt, że kiedyś dzisiejsza młodzież będzie władać narodem, więc wychowujcie swe dzieci tak, aby były mądre i umiały rządzić. Wielu nauczycieli wygłasza pogląd, by uczniowie bardziej się przykładali do nauki. Uważam, że mają rację. Dzisiejsza młodzież powinna się pilniej uczyć, aby mieć lepsze życie w przyszłości. Niestety niewielu z nas to rozumnie, coraz mniej czytamy książek, a więcej gramy w gry komputerowe.
Myślę, że przysłowie ,,Dzieci i ryby głosu nie mają” to częściowo prawda. Często prosimy dorosłych o rzeczy , których oni nie mogą zrobić. Przykładem jest moja siostra, która poprosiła tatę, aby wyłączył słońce, bo jest jej za gorąco. Czasami żądamy od dorosłych „czegoś” nieodpowiedniego. Zdarzyło mi się poprosić rodziców, aby kupili mi kawę. Odmówili, ale wytłumaczyli że jestem za mały, aby pić ten napój. W parku albo na placu zabaw wiele razy słyszę jak dzieci proszą: ,, Mamo chcę być duży, nie chcę iść do szkoły!”; „Po co mam jeść warzywa, przecież są niedobre”; „Kup mi to…, bo chcę”. Gdy dziecko nie może zrozumieć, że tego nie może robić albo nie może mieć, to w takich sytuacjach dorosły ma racje posługując się przysłowiem: Dzieci i ryby głosu nie mają”.
Chciałbym teraz przeanalizować inny przypadek. Zdarza się często, że dorosły uważa, iż dziecko nie może podjąć mądrej decyzji w sprawie siebie samego, np. dziecko chce zostać informatykiem, ale rodzice byli sportowcami i nie zgadzają się z wyborem zawodu. Dorosły wtedy nie ma racji odwołując się do powyższego stwierdzenia. Przykładem może być życiorys Henryka Sienkiewicza. Rodzice chcieli, aby był lekarzem albo prawnikiem, a został słynnym pisarzem. Dowodzi to, że dorosły czasami się myli i nie zawsze ma rację. Młody człowiek wie w czym jest najlepszy i co mu najlepiej wychodzi. Mój kolega bardzo dobrze grał w piłkę nożną, ale rodzice postanowili, że będzie grał na instrumencie. Chodził on smutny i przygnębiony po podwórku, ale jego rodzice nie chcieli go słuchać i nadal nie gra w piłkę tylko chodzi na inne zajęcia. Jest mi go żal, gdyż moi rodzice mnie słuchają. Dorośli, podejmując decyzje o przyszłości dziecka wbrew jego woli, powodują, że jest ono nieszczęśliwe.
Janusz Korczak miał racje mówiąc ,, Gdyby dorośli nas zapytali, my byśmy niejedno dobrze doradzili. Przecież my lepiej wiemy, co nam dolega, przecie my więcej czasu mamy, żeby patrzeć i myśleć o sobie, przecież my lepiej siebie znamy, więcej razem jesteśmy”. Janusz Korczak był jednym z pierwszych obrońców praw dziecka. Domagał się, aby uznano, że dziecko jest pełnowartościowym człowiekiem od chwili narodzin. Teorie swoje w praktyce wprowadzał w Domu Wychowawczym . Stosowane tam zasady
wychowawcze opierały się na szanowaniu praw dziecka: współgospodarzeniu, współzarządzaniu. Poprzez tworzenie rady samorządowej oraz sejmu dziecięcego dawał najmłodszym możliwość współdecydowania o życiu Domu Wychowawczego. Szkoda, że tak mało jest dorosłych, którzy wcielają w życie rady i nauki Korczaka. Powinien być on wzorem dla rodziców, wychowawców, pedagogów i wszystkich innych decydujących o dzieciach, którym nakazałbym stałe powtarzanie sobie za Korczakiem ,, Nie ma dzieci są ludzie”.
A przysłowie ,,Dzieci i ryby głosu nie mają” powinno odejść do lamusa i nikt nie powinien o nim pamiętać.
Jak powszechnie wiadomo stwierdzenie, iż „dzieci jak ryby głosu nie mają” jest błędne. Myślę tak, ponieważ młodzież może decydować na przykład do jakiej pójdzie szkoły czy z kim się zaprzyjaźni.
Dzieci powinny wypowiadać się w wielu sprawach. Zwłaszcza w rodzinnych rozmowach. Muszą one poczuć, że są ważne i dokonać wyboru, który według nich byłby lepszy. Jak powiedział Janusz Korczak: „Nie ma dzieci są ludzie”, a wszyscy ludzie mają uczucia, a przede wszystkim najwięcej uczuć jest u tych najmłodszych. Poczucie własnej wartości jest dla dzieci szczególnie ważne, ponieważ ma to wpływ na samodzielność i pewność siebie, a to jest potrzebne w przyszłym życiu. Dzieci mają także swoje prawa, które pozwalają wypowiadać się im w różnych sprawach. Mają one swój własny sposób spoglądania na świat, dzięki czemu niektórzy dorośli zmieniają swoje wcześniej ustalone poglądy i podążają za czymś nowym. Służy to rozwojowi społecznemu. Oczywiście nie można zaprzeczyć temu, że dzieci są czasami w błędzie, lecz uzupełnia to ich myślenie wiedza i doświadczenie dorosłych. Decydują oni częściej o poważniejszych sprawach, ale powinni pamiętać o tym, że też byli kiedyś młodzi. Bardziej zorganizowaną grupą dziecięcą, z którą najczęściej mam do czynienia jest samorząd szkolny. Decyduje on o życiu szkoły. Organizuje także konkursy i wycieczki. W wybieraniu samorządu uczestniczą same dzieci bez udziału dorosłych. Podsumowując dotychczasowe rozważania, stwierdzić należy, iż dzieci powinny wypowiadać się we wszystkich sprawach, choć nie musi to rozumowanie być uznane przez bardziej doświadczonych dorosłych.
Adam Bielecki, kl. V d
Prace zgłoszone do szkolnego konkursu „Polskie stroje ludowe”
Błażej Dąbrowski, kl. I d
Joanna Jóśko, kl. I d
Maria Bielecka, kl. I a
Mateusz Aptacy, kl. I d
Mateusz Pisarski, kl. I a
Wiktoria Raczkowska, kl. I a
Adam Słupek, kl. III d
Aleksander Gryczka, kl. II a
Aleksandra Pająk, kl. III d
Bartosz Pienta, kl. II a
Gabriela Strus, kl. II a
Jakub Czerwiński, kl. III d
Jakub Dąbrowski, kl. II a
Liliana Jakubowska, kl. II a
Mateusz Pisarski, kl. II a
Natalia Krusiewicz, kl. III b
Ola Krawczyk, kl. II a
Paulina Szymańska, kl. III b
Weronika Tarnowska, kl. II a
Wymarzona lekcja w akademii
Moją wymarzoną lekcją jest lekcja o zwierzętach. Codziennie ktoś
z klasy przynosiłby swoje zwierzątko. Opowiadałby o nim, mówił skąd jest
i jak się nazywa. Każdy mógłby pogłaskać to zwierzątko i nadać mu imię. Tak
było pewnego razu.
Weszliśmy do klasy i zobaczyliśmy, że Wiktoria przyniosła ze sobą
jakieś pudełko. Potem dowiedziałam się, że to klatka z chomikiem. Wiktoria
wyszła na środek klasy i zaczęła opowiadać. Dowiedziałam się, że jej chomik
wabi się Tuptuś i ma 3 lata. Podeszłam do niej i pogłaskałam Tuptusia. Był
mięciutki i ciepły, miał krótkie wąsiki. Następnie Wiktoria powiedziała, żeby
każdy wymyślił dla niego imię. Ja powiedziałam, że może Czaruś, Klaudia
Zoja a Szymon Ferb. W brudnopisie namalowałam Tuptusia, ale nie wyglądał
tak jak prawdziwy. Niestety lekcja dobiegała końca. Wiktoria wsadziła
Tuptusia do klatki i zamknęła. Tuptuś widocznie zgłodniał, więc dała mu
marchewkę.
Chciałabym, żeby takie lekcje były w naszej szkole. Byłyby znacznie
ciekawsze niż przyroda czy matematyka i milej spędzilibyśmy czas w szkole.
Pewnie w jakiejś innej szkole są tak bardzo interesujące lekcje, ale w naszej
nie, żałuję i to bardzo.
Ala Klimowicz, kl. IV a
Mit
Dawno, dawno temu, na samym początku świata ziemia była pokryta
lodem i wysokimi górami. Potem, gdy powstało Słońce i ogrzewało Ziemię to
lody zaczęły topnieć, a góry kruszyć się i maleć. Po wielu tysiącach lat
większość wód wyparowała, a góry też pozostały tylko w niektórych
miejscach. Na szczycie jednej góry była siedziba potężnego boga Nasusa. Bóg
ten rządził całym światem. Uciszał wiatr, kiedy miał taką ochotę. Gdy chciał
powstrzymać deszcz- rozganiał chmury, gdy uznał, że jest mu za gorąco, to
burymi chmurami przesłaniał słońce. Pewnego dnia promienie słoneczne nie
były posłuszne bogu Nasusowi i wyjrzały zza chmur. Rozgniewało to bardzo
potężnego władcę i chcąc ukarać słońce pomieszał promienie słoneczne
z wodą i przycisnął je górami. Powstała z tego gorąca mieszanka, która czasami
wydostaje się z wnętrza niektórych gór w postaci gorącej lawy, a ludzie
nazywali te wybuchające góry wulkanami.
Marcin Nasiadka, kl. V a
Mit o tym, skąd wzięły się opady deszczu
W starożytności igrzyska olimpijskie odbywały się co roku
w Atenach. Pewnego razu podczas takich igrzysk zdarzyło się coś
niesamowitego.
Zawody zaczęły się normalnie i nikt nie przypuszczał, że może się
stać coś niezwykłego. Igrzyska rozpoczęły wyścigi rydwanów. Zawodnicy
to: Melikles z Miletu, Korytnem z Koryntu, Izejczyk z Ikarii. Dystans, który
mieli zawodnicy do pokonania wynosił dwanaście stadionów.
Bezkonkurencyjny w tej dziedzinie okazał się Melikles z Miletu. Następną
konkurencją były biegi. Zawodnikami byli: Meraten z Maratonu, Iranes ze
Sparty, Minet z Delfy, Samotrakes z Ikarii oraz Polinik z Itaki. Był to bardzo
upalny dzień, a zawodnicy mieli do przebiegnięcia dziesięć stadionów.
Zawodnicy musieli wykazać się ogromną siłą i kondycją. Zwycięzcą był
Polinik z Itaki, przy ostatnim okrążeniu wyprzedził Mineta z Delfy, który
prowadził od samego początku. Ostatnią konkurencją był rzut dyskiem. W tej
konkurencji udział wzięli: Knofis z Knossos, Destyp z Miletu i Takiter
z Koryntu. Pierwszy rzucał Knofis z Koryntu. Był on najprawdopodobniej
najsilniejszym z uczestników. Podczas rzutu potknął się o kamień
i rzucił tak niefortunnie dyskiem do góry, że zrobił dziurę w niebie. Z tej dziury
zaczął padać deszcz. Trwało to bardzo długo i ludzie nie potrafili sobie z tym
poradzić udali się więc o pomoc do bogów. Bogowie wysłali Ariadnę i Aresa,
żeby zszyli tę dziurę. Ares na swoich skrzydłach zabrał Ariadnę ku niebu a ona
swymi mocnymi nićmi zszyła dziurę. Sytuacja została opanowana jednak raz
na jakiś czas szew puszcza i dlatego po dziś dzień mamy opady deszczu.
Anna Adamczuk, kl. V a
Mit o porach roku
Przed tysiącami lat, kiedy Ziemia była jeszcze młoda, światem rządził
król Rok – bóg czasu. Jego żoną była bogini Natura. Mieli cztery piękne córki:
Wiosnę, Lato, Jesień oraz Zimę. Młode boginie bardzo różniły się od siebie
wyglądem i charakterem. Wiosna była bardzo ciepłą, miłą i wesołą osobą. Na
jej promiennej twarzy zawsze gościł uśmiech. Długie, bujne, brązowe loki
ozdobione były kwiatami o rozkosznej woni. Nosiła najczęściej zieloną szatę.
Uwielbiała wszystkie kolory tęczy. Lato miała gorący temperament, lecz
czasem bywała ospała i leniwa. Uwielbiała wylegiwać się na słońcu. Często
spacerowała wśród łanów zboża. Miała przepiękne blond włosy sięgające
prawie do ziemi. Jej suknie były zazwyczaj w różnych odcieniach żółci. Jesień
z kolei posiadała usposobienie raczej smutne. Czasami była porywcza
i potrafiła płakać rzewnymi łzami całe dnie. Piękne, rude włosy spływały
kaskadą na jej ramiona. Nosiła złote, czerwone, pomarańczowe lub żółte
suknie, lecz, gdy była w złym nastroju ubierała się w brązy
i szarości. Czwarta siostra Zima miała bardzo tajemniczy charakter, wydawała
się zimna i niedostępna. Była poważna, nieskora do śmiechu i żartów. Miała
czarne jak smoła włosy i bladą cerę. Zakładała wyłącznie śnieżnobiałe
i jasnoniebieskie suknie.
Pewnego razu Rok zachorował. Natura bardzo się zmartwiła, gdyż jej
mąż nie miał już tyle siły co za dawnych czasów, a nie mieli syna, który
mógłby zostać następcą tronu. Bóg czasu był bardzo mądry, więc w końcu
wpadł na pomysł jak rozwiązać ten problem. Każda córka miała rządzić
światem ¼ roku, w kolejności w jakiej się urodziły, najpierw Wiosna, potem
Lato, później Jesień i na samym końcu Zima. Boginie podczas swojego
panowania używały mocy, aby zmieniać pogodę i otoczenie na takie, które
najbardziej lubią. Podczas rządów Wiosny było ciepło, wszystko budziło się do
życia. Rosły piękne rośliny. Gdy rządziła Lato dni były długie
i upalne. Kiedy panowała Jesień było wietrznie, chłodno i deszczowo, ale
czasami pogoda dopisywała. Z drzew spadały kolorowe liście. Zima podczas
swojego panowania sprawiała, że padał śnieg i było bardzo zimno. Od tej pory
ludzie zaczęli nazywać okresy zmiany pogody porami roku, a pory roku wzięły
nazwę od imion pięknych, czterech córek boga czasu.
Ewa Bułatowicz, kl. V a
Mit o Muzonie
W całej nicości panowała ogromna cisza. Nagle pojawił się ledwie
słyszalny dźwięk. Narodził się Bóg Muzon. Muzon wszędzie wyszukiwał
dźwięki, ale wokół niego było cicho i pusto. Nagle zobaczył coś
przypominającego patyk, zrobił z niego flet. Gdy wygrywał na nim melodie,
zaczynały rosnąć drzewa i kwiaty. Świat był coraz piękniejszy i barwny.
Muzon wygrywał coraz bardziej wymyślne melodie i zaczęły z tych dźwięków
powstawać ptaki i inne zwierzęta. Bóg cieszył się z tego, co stworzył, ale
brakowało mu istoty podobnej do niego. Muzon z trawy i patyków wykonał
kukłę podobną do siebie. Do wnętrza drewnianej kukły wkładał płynącą z fletu
muzykę. Były to dźwięki wesołe, skoczne, smutne i bardzo nastrojowe, które
pobudzały do życia.
I tak stworzył człowieka. Bóg Muzon podarował człowiekowi flet
i nauczył go tworzyć muzykę.
Michał Wieczorek, kl. V a
„O czym marzysz najczęściej? ” – Bardzo trudno jest odpowiedzieć na
to pytanie ponieważ, jak każde dziecko mam wiele marzeń. Jednym z nich jest to, że chciałbym zostać czarodziejem. Chodziłbym do szkoły czarodziejów, która mieściłaby się w podziemiach starego zamku, gdzieś daleko od miast. Byłoby w niej bardzo dużo magicznych, dziwnie wyglądających przedmiotów. Przeżywałbym wiele przygód, tak jak Harry Potter. Umiałbym rzucać zaklęcia, robić eliksiry i latać na miotle! Gdybym ukończył szkołę i zdałbym egzaminy z najlepszymi ocenami, to zacząłbym zmieniać świat na lepsze. Wyczarowałbym wiele jedzenia, żeby już nikt więcej nie musiał się o nie martwić. Nie byłoby już więcej wojen, bo wyeliminowałbym wszystkie spory i powody do kłótni. Każdy miałby pracę i mógł zarobić pieniądze na swoje potrzeby.
Gdyby już wszystko było zrobione, wyczarowałbym sobie wehikuł czasu, którym przeniósłbym się do epoki, która bardzo mnie ciekawi. Przeniósłbym się do starożytnego Egiptu. Widziałbym wtedy na własne oczy, jak się żyło w tamtych czasach, jak powstają piramidy. Może sam pomógłbym Egipcjanom je budować. Może powiedziałbym, co i jak się szybciej da zrobić. Gdybym zabrał ze sobą kilka przedmiotów z naszych czasów, może ułatwiłoby im to życie, ale tak bym to zrobił, żeby nie wpłynęło to na historię.
Jeśli chodzi o moje drugie marzenie, to znaczy, gdybym był najmądrzejszą osobą na świecie, mógłbym rozwikłać wiele zagadek, tajemnic i nierozwiązanych zadań. Może to drugie marzenie dałoby się spełnić, ale chyba nie dałbym rady tyle się uczyć, żeby ze wszystkich przedmiotów, być bardzo dobrym, albo musiałbym się już urodzić geniuszem.
Myślę, że nie wszystkie marzenia powinny się spełniać, bo po pewnym czasie nie miałbym o czym marzyć, bo miałbym wszystko co chcę. Bycie marzycielem jest bardzo fajne i pozwala ćwiczyć wyobraźnię.
Daniel Czerniejewski, kl. V a
Lekcja zwierzętografii
Obudziłam się i przypomniałam sobie mój sen. Byłam w szkole, ale
niezwyczajnej szkole. Uczyłam się tam przeróżnych lekcji. Nie było tam języka
polskiego i innych zwyczajnych lekcji. Najbardziej spodobała mi się lekcja
zwierzętogragii.
Na lekcji zwierzętografii uczyłam się o zwierzętach np.: o psach,
kotach. Moja klasa przyniosła przeróżne zwierzaki. Ja miałam Jokigo. Nagle
zapadła cisza i nasza wychowawczyni poprosiła mnie. Na początku nie
wiedziałam, o co chodzi, ale zaraz zrozumiałam. Zaczęłam opowiadać o Jokim,
że czasami szczeka na inne osoby, raz był bardzo chory, a jeszcze kiedyś miał
być miniaturką. Gdy to wszystko mówiłam, wszyscy mnie słuchali. Pani
słuchała mnie uważnie. Gdy skończyłam, klaskali. Pani dała mi ładną żółtą
gwiazdkę, ponieważ dawała je wszystkim kto robił lub mówił to, co trzeba.
Jedna duża gwiazda, która była powieszona w ramce nad tablicą się zaśmiała,
że mam małego rozrabiakę, który mnie kocha. Bardzo się z tego cieszyłam, ale
nie zdążyłam o tym powiedzieć, ponieważ zadzwonił dzwonek. Nie zdążyłam
nic już powiedzieć.
Nagle zaczęłam się unosić w powietrzu, leciałam do nieba i się
obudziłam. Właśnie taki fantastyczny był mój sen.
Klaudia Cichocka, kl. IV a
Opis pana Kleksa Ambroży Kleks jest głównym bohaterem książki Jana Brzechwy pt.
„Akademia pana Kleksa”. Jest on jedynym nauczycielem w Akademii. Pan Kleks jest średniego wzrostu. Nie wiadomo, czy jest gruby, czy chudy, albowiem cały tonie w swoim ubraniu. Twarz ma piegowatą. Jego piegi są różnokolorowe i codziennie zmieniają swoje położenie. Głowę pokrytą ma ogromną czupryną mieniącą się wszystkimi barwami tęczy. W nocy pan Kleks łysieje, dopiero po zażyciu specjalnych pigułek włosy mu odrastają. Pan Ambroży ma również długą, gęstą i czarną jak smoła brodę oraz długie, sztywne, pomarańczowe wąsy. Ma olbrzymi, ruchliwy nos przekrzywiony w lewo lub w prawo w zależności od pory roku. Oczy nauczyciela są jak dwa świderki, da się je wyjąć i wysłać w dowolne miejsce. Na nosie ma srebrne binokle przypominające mały rower. Można je powiększyć i jeździć na nich. Pan Kleks nosi aksamitną, cytrynową kamizelkę zapinaną na szklane guziki wielkości śliwek z dwudziestoma czteroma kieszeniami, szerokie spodnie z dużą ilością kieszeni bez dna i obszerny surdut koloru czekoladowego lub bordo z jedną kieszenią z tyłu przeznaczaną dla Mateusza. Bohater książki maleje na noc, powiększa się za pomocą powiększającej pompki. Profesor Akademii je na śniadanie kulki z kolorowego szkła i zielony płyn, motyle sadzone jak fasola i kwiaty nasturcji maczane w farbie. Małe potrawy powiększa pompką. Posiłki tworzy ze szkiełek, płynów i farb. Pan Kleks porusza się fruwając, zjeżdżając i wjeżdżając po poręczy oraz siedząc w powietrzu. Profesor reperuje sprzęty jakby były chorymi ludźmi, posiada również umiejętność porozumiewania się ze zwierzętami, czyta przędąc litery i robiąc supełki na nitkach oraz zbiera z lusterek sny chłopców i przechowuje je. Moim zdaniem pan Kleks jest bardzo ciekawą i zabawną postacią, którą polubiłam podczas czytania książki. Chciałabym, aby w mojej szkole uczyli tacy nauczyciele jak on.
Laura Guzowska, kl. IV a
Rodzinne anegdoty
Każdy ma na pewno wiele zabawnych historii ze swojego dzieciństwa. Nawet jeśli o niektórych chciałby zapomnieć, to rodzina nie pozwoli. Ja też mam w swojej „biografii” różne anegdoty, ale na razie za nic ich nie ujawnię! Dlatego teraz opowiem przygodę z dzieciństwa mojej mamy.
Mama, jej młodszy brat, babcia i dziadek często jeździli na wakacje do wsi Rudno, do domu pradziadka Zenona i prababci Marii. Zjeżdżała się tam cała rodzina – wszyscy kuzyni, ciocie i wujkowie. Dom był dość duży, więc wszyscy mogli w nim nocować. Dzieci były wniebowzięte, mogły całymi dniami odwiedzać zwierzęta hodowlane albo bawić się w ogrodzie. W okolicach ogrodu był też sad, w którym rosły drzewa owocowe – jabłonie, wiśnie, grusze i śliwy. Pewnego razu, gdy wszyscy dorośli pojechali na żniwa, pradziadek został z dziećmi. Postanowił, że pozbiera wiśnie i nastawi sok. Potem taki sok na ogół był pasteryzowany i czekał na zimę. Powinnam jeszcze wspomnieć, że pradziadek był bardzo dobrym, oczytanym, miłym i religijnym człowiekiem, ale jak coś go rozzłościło, to nie ręczył za siebie. Jak postanowił, tak zrobił – poszedł i zaczął zrywać wisienki. Jednak był niskim mężczyzną i nie dosięgał do owoców, które rosły wysoko i były najładniejsze. Próbował wszystkiego – znosił z domu stołki, krzesła, nawet drabinkę i usiłował z nich sięgnąć do wiśni. Niestety, ciągle pozostawały poza jego zasięgiem. To go okropnie zdenerwowało. Pobiegł po siekierkę i zrąbał wisienkę. Gdy dzieci usłyszały odgłos upadającego drzewa, natychmiast przybiegły, żeby zobaczyć, co się stało. Ku ich radości dziadek pozwolił im też zrywać i wszystkie mogły sięgnąć po słodkie owoce. Przeszczęśliwe buszowały wśród liści jak szpaki. Mogły nie tylko zaspokoić łakomstwo, lecz także pobawić się w chowanego. Oczywiście po powrocie pozostałych członków rodziny dziadkowi nieźle się dostało za zniszczenie drzewka, ale w oczach dzieci stał się bohaterem i długo wspominały jego fantastyczny pomysł.
Druga zabawna historia także wydarzyła się w domku pradziadków. To było innego lata. Wtedy moja mama częściej bawiła się ze starszą stryjeczną siostrą Ewą, a wujek Robert jako młodszy miał więcej wspólnych tematów z najmłodszą siostrą stryjeczną - Danką. Tego samego lata urodziło się parę
małych kociąt. Dzieciom bardzo spodobały się kotki, ale siedmioletnich Danusię i Roberta zmartwiła jedna rzecz. - Posłuchaj, te koty to tylko piją mleko matki… - powiedziała Danka. - Właśnie! Powinny polować na myszy! – zgodził się Robert - One chyba nie poirafią. – zmartwiła się dziewczynka. - To nic. Nauczymy je! – odparł chłopiec. Trochę później Renata i Ewa też zechciały odwiedzić kotki. Poszły do stodoły i zobaczyły coś, czego się nie spodziewały. Przez dłuższą chwilę tylko patrzyły osłupiałe na to, co się tam działo. Robert łapał kociaka i rzucał nim w stron ę uciekającej w popłochu myszy. Kot lądował przy niej na czterech łapach i patrzył, jak biegnie w stronę dziury. To się powtarzało z każdym kolejnym „kocim uczniem”. Niestety, maluchy nic nie rozumiały i ku rozczarowaniu dzieci nie polowały. Jedna mysz podczas ucieczki utknęła w dziurze. Widząc to Danka, chwyciła siedzącego najbliżej kotka i podreptała z nim do myszy. Przystawiła go do niej i tonem nie znoszącym sprzeciwu rozkazała: - Gryź! Naturalnie kociak nie zareagował, ale stojące w drzwiach Renata i Ewa parsknęły śmiechem. Oczywiście kotki uwolniono z przymusowego szkolenia, a wszystkie myszy uciekły w pole.
Takich historii jest znacznie więcej. Czasem siadamy w gronie rodziny i je sobie opowiadamy. Za parę lat pewnie ja też chętnie wrócę do moich dokonań i wpadek z dzieciństwa. Miło jest powspominać, ale teraz wracam już do rzeczywistości i z przyjemnością oznajmiam, że to już koniec.
Gabriela Sagała, kl. VI c
Nazywam się Weronika Aleksandra Powierża i w 2012 r. miałam
zaszczyt być uczennicą szkoły 114.
Mam ciemne włosy, oczy, a czasem nawet myśli. Kocham wszystko
co nie ma końca: szczęście, wszechświat i literaturę. Umiałam czytać w wieku
trzech lat. Już wtedy mówiłam do mamy: „Tylko czytam! Nie liczę!’’ i tak mi
zostało do dziś. Nie lubię matematyki, bo ma tylko jedno rozwiązanie
problemu. Może nie zawsze 2 + 2 musi równać się cztery.
Już dawno odkryłam, że słowa maja wielką moc. Potrafią rozbawić,
pocieszyć, rozzłościć czy wzruszyć. Ja swoje małe dzieła chowam do szuflady,
ale marzę, że ktoś je tam kiedyś znajdzie. Wtedy podstępnie, z łatwością
nauczę ludzi jak żyć pięknie. Pokarzę im szczęście, przygodę, tajemnicę, walkę
i śmierć. Będę pisarką. Gdy otwieram zeszyt w urocze, małe owieczki,
w którym zapisuje swoje opowiadania to tak jakbym otwierała drzwi do Narni
z powieści C.S. Lewisa. W swoim królestwie najbardziej lubię być sama, choć
czasem zabieram tam mamę. Wtedy razem przeżywamy tam wspaniałe,
niezapomniane, choć czasem mroczne chwile. To właśnie wtedy marzę.
Moimi kwiatami są pełne słońca i radości słoneczniki o pysznych
pestkach. Mój dom pachnie kompotem i lawendą. Odpoczywam w altance
w przydomowym ogródku. Zawsze towarzyszy mi mój pies – mały zabawny,
kosmaty York - Pedro. Potrafi jedynie podać łapkę, ale dla mnie jest
wyjątkowy. Gdy był mały zjadł co prawda parasol, ale tylko on potrafił
zmiękczyć swoim widokiem serce mojego taty.
Dziś jestem już w innej szkole, ale podstawówki nigdy nie zapomnę,
bo w jej murach zapisałam część swojej historii. To tu znalazłam przyjaciółkę
- Gabrysię Sagałę, ta szkoła pamięta moje sukcesy i porażki. To miejsce oraz
ludzie których miałam okazję tu poznać na zawsze pozostaną w mojej pamięci.
Weronika Powierża, kl. VI c
Moje wspomnienie ze szkoły
Pamiętam swój pierwszy dzień w szkole. Strach i obawy. Pierwszy dzwonek, łzy pożegnanie z mamą. Wystraszyłam się, gdy zobaczyłam morze dzieci, które wrzeszczały wniebogłosy bez żadnej przyczyny i biegały po korytarzu jak szalone. Wtedy podeszła do mnie dziewczynka z kucykami i w granatowej sukience i podała mi rączkę mówiąc: „Też się boję”. I od tej pory bałyśmy się razem podniesionego głosu pani wychowawczyni, sprawdzianów, smutnych minek w zeszycie. Wszystko wydawało mi się takie trudne. Tyle tych liczb i liter! Rysunki i piosenki!
Wielkim ułatwieniem była dla mnie, zdobyta w wieku trzech lat, umiejętność czytania. Matematyka pozostała dla mnie, na długo, wielką tajemnicą. Tabliczka mnożenia nie była tabliczką marzeń, a ułamki zwykłe nie były proste ani zwykłe.
Mijał czas. Poznawałam nauczycieli, dla których przekazywanie wiedzy z danej dziedziny było pasją, a nie zawodowym obowiązkiem. Rozbudzili we mnie ciekawość świata i potrzebę zdobywania nowych umiejętności.
Dzięki szkole stawałam się samodzielna. Nie zatracałam swej osobowości i indywidualizmu. To w szkole narodziły się przyjaźnie. Nauczyłam się, co to lojalność i odpowiedzialność. Czas nigdy nie zatrze w mojej pamięci twarzy moich przyjaciół. Łączy mnie z nimi tak wiele: wspólne rozmowy, wycieczki, konkursy. To z nimi poznałam radość sukcesu i gorycz porażki. Oni wpletli się na zawsze w moje dzieciństwo. To z nimi śpiewałam kolędy przy choince, zdobywałam kartę rowerową, zachwycałam się sztuką teatralną.
Lubię patrzeć na zdjęcia. Na małym kartoniku zatrzymujemy kawałek historii życia, czyjś uśmiech, żal lub smutek. Czas płynie, a zdjęcia zostają. Do tych szkolnych będę wracać, bo mają dla mnie wartość wyjątkową.
Weronika Powierża, kl. VI c
Laureatka konkursu „WSPOMNIENIE ABSOLWENTA STO CZTERNASTKI”
Sportowe wspomnienie
Pewnego jesiennego dnia, gdy wszyscy czekali na trenera, Kondzio powiedział: - Ej, jak myślicie, czy ktoś zdobędzie złoto? - No pewnie – szybko odpowiedział jego brat. Przyszedł trener, sprawdził listę i w pośpiechu ruszyliśmy na przystanek. Dojechaliśmy na miejsce. Wszyscy przebrali się i zaczęli rozgrzewać przed zawodami. Zawodnicy z innych szkół byli już przygotowani. Trener powiedział nam, w jakich konkurencjach startujemy: - Kondzio – biegi na 300 m i 60 m oraz piłeczka palantowa i sztafeta. - Dobrze, trenerze – zgodził się kolega. - Marcin – 300 m, 60 m, skok wzwyż i sztafeta - ja również się zgodziłem. Gdy wszyscy z naszej szkoły dostali przydziały, zaczęliśmy się rozchodzić w odpowiednie miejsca, gdzie rozgrywano te konkurencje. Bieg na 60 m okazał się pierwszy. Rozgrzany stanąłem na starcie i myślałem, czy dam radę. - Do biegu … gotowi … start – krzyknął pan prowadzący biegi. I … ruszyliśmy. Poszło mi średnio. Na pięć osób startujących byłem trzeci na mecie. Bałem się, że dalej będzie jeszcze gorzej. - Marcin, Konrad, Kacper, chodźcie! Teraz bieg na 300 m. – zawołał do nas trener. Zacząłem bieg z ostatniej pozycji. Udało mi się skończyć na czwartym miejscu. Zaczęło padać. Z tego powodu skok wzwyż został przeniesiony do sali gimnastycznej. Wszyscy skaczący rozgrzewali się przed tą konkurencją. Ja też starałem się zrobić to jak najlepiej. Każdy zawodnik miał dwie skuchy. Mnie wszystkie próby udały się. Chociaż byłem najmniejszy, skoczyłem aż 125 cm. Cieszyłem się z wyniku, ale jeden chłopak pokonał mnie. Skoczył o 5 cm więcej. Mimo to i tak byłem zadowolony, gdy odbierałem srebrny medal. To jedno z moich najmilszych wspomnień związanych z naszą szkołą.
Marcin Gałązka kl. VI a
Wyróżnienie w konkursie literackim „WSPOMNIENIA ABSOLWENTÓW STO CZTERNASTKI”
Autorzy zamieszczonych prac: Adamczuk Anna Aptacy Mateusz Balcerzak Natalia Bartosiak Adrian Basta Klaudia Bielecka Maria Bielecki Adam Bińka Karolina Borowska Julia Borowska Zuzanna Bożym Krzysztof Bułatowicz Ewa Cichocka Klaudia Chaber Eryk Czerniejewski Daniel Czerwiński Jakub Dąbrowski Błażej Dąbrowski Jakub Dobosiewicz Małgorzata Dolecka Katarzyna Eyoum Klara Gałązka Marcin Gocejna Mateusz Gryczka Aleksander Gutkowska Maria Guzowska Laura Jagielska Marta Jakubowska Liliana Jakubowski Krzysztof Jóśko Joanna Kaczkan Matylda Karkowski Mikołaj Klimowicz Alicja Kuczmański Rafał Kowalczyk Zofia Kowalska Klaudia Krawczyk Ola Król Julia Krusiewicz Natalia Kwiatkowska Karolina Larwa Aleksandra Ludwig Wiktoria
Malczyk Kamil Mateusiak Alicja Milewska Agata Nasiadka Marcin Olbory Martyna Olszewska Klaudia Pająk Aleksandra Perzyna Krzysztof Pienta Bartosz Pietranik Julita Piotrowski Karol Pisarski Mateusz Powierża Weronika Rabong Hanna Raczkowska Wiktoria Rawińska Marta Rejczak Ksenia Rejczak Natalia Relidzyński Radosław Rudnicka Lena Romańczuk Kacper Sagała Gabriela Sagała Grażyna Słupek Adam Sierakowska Katarzyna Soszyńska Natalia Sprycha Paulina Stańczewski Piotr Strus Gabriela Szafaryn Zuzanna Szczepańska Iza Szymańska Paulina Tarnowska Weronika Tomko Patrycja Tymków Tymoteusz Urbańska Justyna Wieczorek Michał