new 06 2015 lamanienew.org.pl/uploads/common/new_06_2015_ebook.pdf · tak, gdybym jednak wiedział,...
TRANSCRIPT
Historia zatacza koło
Na Białorusi po raz piąty władzę zdobył Aleksander Łukaszenka. Analitycy
zastanawiają się nad fenomenem białoruskiego prezydenta, podobny
fenomen stanowi białoruskie społeczeństwo. Historia pokazuje (i nie chodzi
tu tylko o wydarzenia na Ukrainie), że jeśli naród ma wolę zmiany władzy, to ta
zmiana się dokona. Białorusinom i białoruskiej opozycji Łukaszenka jest na rękę.
W niestabilnym świecie jest symbolem stabilizacji. Mało kto zastanawia się, jaką
cenę – przede wszystkim gospodarczą – płaci się za tę stabilizację.
Dwadzieścia cztery lata temu Białoruś wystąpiła z ZSRR. Zresztą upadek
Kraju Rad przesądził się właśnie na Białorusi – w Puszczy Białowieskiej. To były
inne czasy – być może ludzie (w swojej masie) nie chcieli zmian, ale chciała ich
inteligencja. Do dziś jej przedstawiciele z rozrzewnieniem wspominają chwile,
kiedy na budynkach rządowych i publicznych zdjęto fl agę radziecką i zawieszo-
no biało-czerwono-biały symbol niepodległego państwa. Dziś historia zatacza
koło. Dzięki referendom i licznym przekrętom Łukaszenka zmienił to państwo
w Związek Radziecki w pigułce, ale przecież w Rosji dzieje się coś podobnego.
Obserwujemy stagnację społeczeństwa i coraz bardziej przerażające posunięcia
butnych władz. Patrzymy na wojnę na Ukrainie (kłamie się o niej tak, jak kłamano
o radzieckiej interwencji w Afganistanie), patrzymy na manipulację mediów.
Patrzymy, jak w ludziach żyjących na prowincji – po cichu – umiera nadzieja
na lepsze jutro. Właśnie o tym pisze noblistka Swietłana Aleksijewicz – Czasy
secondhand. Koniec czerwonego człowieka to książka, która traktuje o powstaniu,
upadku i pewnym odrodzeniu radzieckiej ideologii. Oczywiście pomiędzy ZSRR
i krajami poradzieckimi nie można postawić znaku równości. Dziś na terytorium
poradzieckim rządzą przede wszystkim pieniądze. Ale wyczuwalna jest nuta
tęsknoty za Krajem Rad. Jak to zrozumieć? Trzeba czytać Aleksijewicz. Przyznanie
tej pisarce literackiej Nagrody Nobla dowodzi tego, jak ważne jest badanie krajów
poradzieckich. Jej wybitne pisarstwo nigdy nie było tak aktualne.
Redakcja „Nowej Europy Wschodniej”
Spis treściSpis treści
R o z m o w a n u m e r u
Rozmowa z Wiktorem Szenderowiczem Z Rosjanami wszystko jest w porządku . . . . . . . 7
D w u g ł o s o S y r i i
Łukasz Fyderek Ankara i Rijad patrzą na Moskwę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 13Witalij Portnikow Paradoksy historii . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
A n k i e t a – M i ę d z y m o r z e – o c e n a i d e i
Paweł Zalewski Lepiej niż przed wojną . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19Martin Ehl Polska zdrada . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21Antoni Radczenko Nierealne żądania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 23Mitrovits Miklós Droga do katastrofy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 25Iulian Fota Istotne są detale . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 27
P u b l i c y s t y k a i a n a l i z y
Ireneusz Dańko Na wojnie z banderowcami . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 29Andrij Portnow O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 40Tomasz Piechal Historia w stanie przebudowy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 45Łukasz Adamski Polityka od historii nie ucieknie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 55Anna Głąb A miało być tak pięknie… … . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 61Marcin Kaczmarski Łagodny Pekin, ostra Moskwa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68Anna Maria Dyner Rosja w pigułce . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 73Piotr Oleksy Separatystyczne problemy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 79Anna Żamejć Gdy liczy się tylko prawda . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89
R e p o r t a ż
Zbigniew Rokita Pociąg na Litwę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 95
R o z m o w a
Rozmowa z Denisem Kazańskim Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 102
H i s t o r i a
Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym! . . . . . . 108Tomasz Targański Mity ruskie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 115
K o n t e k s t y
Krzysztof Strachota Sny z tysiąca i jednej nocy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 130
K u l t u r a
Rozmowa z Uładzimirem Niaklajeuem Aby życie miało sens . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137
P r e z e n t a c j e
Ziemowit Szczerek Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko . . . . 143
R e c e n z j e
Wojciech Konończuk Jak Polska uniknęła Trianon . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 152O książce Andrzeja Nowaka Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement
Karolina Słowik Mięso i spełnione nadzieje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 154O książce Małgorzaty Szejnert Usypać góry. Historie z Polesia
Małgorzata Nocuń Łzami i krwią . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 156O książce Swietłany Aleksijewicz Cynkowi chłopcy
Mikołaj Banaszkiewicz Europejczyk patrzy na Wschód . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 158O książce Rogera Moorhouse’a Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina
Dominik Wilczewski Ostrzeżenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 160O książce Sandry Kalniete W butach do tańca przez syberyjskie śniegi
Tomasz Targański Dostojewski na wczasach . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 163O książce Leonida Cypkina Lato w Baden
Paweł Kost Zrozumieć agresję . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 164O książce Jewhena Magdy Gibrydna wijna: wyżyty i peremohty
Paweł Pieniążek Paradoksy migracji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 166O książce Artema Czapaja Ponajichały
Eugeniusz Sobol Iłowajsk jako symbol porażki . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 168O książce Jewhena Położija Iłowajś k. Rozpowidi pro sprawżnich ludej
Kazimierz Popławski Warstwa po warstwie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 171O książce Sigrid Rausing Wszystko jest cudowne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii
Zbigniew Rokita Ile Kircholmów, ilu Marszałków . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 173O książce Piotra Wdowiaka Bałtycka droga i żywy łańcuch Lwów-Kijów
Dwumiesięcznik
Redakcja nie zwraca tekstów niezamówionych oraz zastrzega sobie prawo do ich redagowania i skracania. Rozpowszech-nianie materiałów redakcyjnych bez zgody wydawcy jest zabronione. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych materiałów promocyjnych.
Wydanie zostało dofinansowane przez
M I A S TO W R O C Ł AW
www.wroclaw.pl
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
REDAKCJAAndrzej Brzeziecki (redaktor naczelny),Małgorzata Nocuń (zastępca redaktora naczelnego), Sławomir Popowski, Zbigniew Rokita (sekretarz redakcji), Kamila Zimnicka (korekta)
WSPÓŁPRACUJĄŁukasz Adamski, Piotr Andrusieczko,Dmitrij Babicz, Kuba Benedyczak, Jan Brodowski, Kamil Całus, Maciej Falkowski, Wojciech Górecki, Iwona Kaliszewska, Piotr Kępiński, Wojciech Konończuk, Bohdana Kostiuk, Kamil Kłysiński,Tomasz Kułakowski, Grzegorz Nurek, Piotr Oleksy, Piotr Pogorzelski, Witalij Portnikow, Jadwiga Rogoża, Andrzej Szeptycki, Marcin Wojciechowski, Andrzej Zaręba (rysunki)
PRENUMERATAAndrzej Pilutkiewicz, tel. 691 848 [email protected] o prenumeracie:www.new.org.pl
WINIETA I PROJEKT GRAFICZNYPiotr Grzyb
SKŁAD, ŁAMANIE I OKŁADKAMariusz Warchoł
ADRES REDAKCJI I WYDAWCYKolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiegowe WrocławiuPlac Biskupa Nankiera 1750-140 Wrocławtel. +48 713 42 16 81www.kew.org.plPrezes Zarządu: Jan Andrzej Dąbrowski
„Nowa Europa Wschodnia”ul. Mazowiecka 25, pok. 80630-019 Krakó[email protected]
ISSN: 1899-5543ISSN: 2084-3992 (online)Cena 18 zł (w tym 5% VAT)Nakład 3050 egz.Druk: Wrocławska Drukarnia Naukowa
NOWA EUROPA WSCHODNIA:
W 2005 roku wziął Pan udział w wy-
borach parlamentarnych. Znamy
więcej przypadków artystów, któ-
rzy zaangażowali się w działalność
polityczną – podczas niedawnych
wyborów prezydenckich w Polsce
rockman Paweł Kukiz otrzymał po-
nad 20 procent głosów, polityczną
karierę we Włoszech zrobił satyryk
Beppe Grillo. Co skłania artystów do
zajęcia się tak brutalną dziedziną
jak polityka?
WIKTOR SZENDEROWICZ: Na wy-
bory nie poszedłem jako polityk i nie
stawiałem przed sobą politycznych
celów. To, czy do Dumy trafi łbym ja,
czy tresowany pies z cyrku, nie miało
większego znaczenia – była ona już
wówczas w pełni kontrolowana przez
partię Władimira Putina.
Startowałem w miejscu, gdzie
zawsze wygrywali demokraci, liberało-
wie – to moskiewski okręg akademicki.
Nie chciałem kandydować – moje
miejsce powinien zająć wtedy Michaił
Chodorkowski. Jednak w ciągu tygo-
dnia moskiewski sąd rozpatrzył 500
tomów sprawy karnej i wydał wyrok,
aby zdążyć uniemożliwić mu start.
Wówczas inny profesjonalny polityk
powinien zgłosić swoją kandydaturę,
ale nikt tego nie zrobił. Mój gest był
więc emocjonalny, wystartowałem jako
dziennikarz, żeby później móc opisać
cały proces.
To był happening?
Tak, gdybym jednak wiedział, ile
będzie mnie to wszystko kosztować,
być może nie zdecydowałbym się na
to. Wiedziałem, że zostanie na mnie
wylane wiadro pomyj, ale spotkały
mnie jeszcze gorsze rzeczy: chociażby
pogróżki pod adresem mojej rodziny.
Zdobyłem 27 tysięcy głosów, choć nie
miałem dostępu do mediów, zrywali
moje plakaty. To było jednak przed-
szkole w porównaniu z tym, co dzieje
się teraz. Ja przynajmniej żyję. Choć
gdybym mieszkał w kraju z uczciwym
sądownictwem, mógłbym do końca ży-
cia utrzymywać się z odszkodowań za
pomówienia, jakie wówczas pod moim
adresem wygłaszano.
Z Rosjanami Z Rosjanami wszystko jest w porządkuwszystko jest w porządkuZ Wiktorem Szenderowiczem, rosyjskim satyrykiem i publicystą,rozmawiają Kuba Benedyczak i Zbigniew Rokita
Fot. Dm
itry Rozhkov (cc) comm
ons.wikim
edia.org
11
A nie wydaje się Panu, że
artysta może więcej powiedzieć
o współczes nej Rosji dzięki swojej
twórczości niż za sprawą publicysty-
ki czy działalności politycznej?
Tak, tak długo jak może pisać: ostat-
niej mojej książki wydawnictwo nie
chciało już wydać.
Jak zabójstwo Borysa Niemcowa
wpłynęło na rosyjską opozycję?
Zmotywowało niezadowolonych do
działania czy odwrotnie: wielu się
od działalności politycznej zdystan-
sowało?
Mówmy o ludziach, nie o opozycji –
ta została dawno rozpędzona lub ku-
piona. Po zabójstwie Niemcowa wielu
demokratów wyjechało: emigrowali już
wcześniej, ale jego śmierć przyśpieszyła
ten proces.
Bali się o swoje życie?
Nie, o życie bać może się kilka
osób, jedynie najbardziej wyraziści,
najważniejsi demokraci. Chodzi o to,
że w Ro sji już nic na nich nie czeka.
Przechodzimy od autorytaryzmu do
totalitaryzmu. Pozostali prowadzą oso-
bistą walkę, to już nie jest zorganizo-
wany ruch. Ta walka przyjmuje różne
formy. Siergiej Parchomenko prowadzi
akcję Ostatni Adres – aktywiści mon-
tują tabliczki upamiętniające ofi ary
stalinowskich represji. Olga Romanowa
to z kolei twarz Siedzącej Rusi, pomaga
niewinnie uwięzionym. Podobnie jak
ja są byłymi gwiazdami telewizyjnymi
i podobnie jak ja – dziś są zapomniani.
Polityczna i zorganizowana działalność
niezadowolonych się zakończyła, dziś
każdy na własną rękę robi to, co uważa
za stosowne. Istnieje jakaś forma zjed-
noczonej opozycji, ale odnoszę się do
niej sceptycznie.
Żeby coś zmienić, trzeba dzia-
łać z innymi siłami. Kilka lat temu
powiedział Pan w wywiadzie
dla „Gazety Wyborczej”: „W Rosji nie
chodzi o powrót liberałów, ale o po-
wrót stadionu, na którym będziemy
mogli rywalizować. Współpracujemy
ze wszystkimi, którzy są za po-
wrotem stadionu”. Wspominał Pan
nawet o antydemokratycznym
Eduardzie Limonowie.
Jeśli faszysta albo komunista mówi,
że dwa razy dwa to cztery, muszę się
z nim zgodzić.
A jeśli antydemokratyczne siły
chcą wolnych wyborów, żeby dostać
się za wszelką cenę do władzy?
Zgadzam się na to, bo doświadcze-
nie podpowiada mi, że reguły gry są
znacznie ważniejsze niż to, kto zwy-
cięży. Reguły gry zakładają, że władze
się zmieniają, że wygrany nie zostanie
carem, że strony są równe. Widzimy
przecież, że w demokratycznych kra-
jach skrajne siły raczej nie dochodzą
do władzy. Dopiero w sytuacji kryzysu
– mają przewagę nad liberałami, którzy
nie mogą dać prostych odpowiedzi na
trudne pytania. Gdy manifestujemy
Z Rosjanami wszystko jest w porządku Rozmowa numeru
12 Rozmowa numeru Z Rosjanami wszystko jest w porządku
razem z limonowcami czy nacjonalista-
mi, okazuje się, że nas jest sto tysięcy,
a ich garstka. Inteligentni ludzie po pro-
stu nie wrzeszczą, są mniej widoczni.
Pytanie jednak, kim jesteście
„wy” – trudno uwierzyć, że wszyscy
uczestnicy stutysięcznej moskiew-
skiej manifestacji są demokratami.
Oczywiście, nie wszyscy, ale zde-
cydowana większość. Na przełomie
lat 2011 i 2012 ci ludzie domagali się
uczciwych wyborów. Wówczas na ulicy
było tak niewiele osób o skrajnych
poglądach, że wreszcie prawda wyszła
na jaw – to radykałów jest garstka, nie
nas. Po prostu wcześniej siedzieliśmy
w biurach, a oni w małych grupkach
głośno manifestowali. To nie tak, że
w Rosji codziennie 140 milionów ludzi
zaraz po przebudzeniu myśli, jak by tu
zniszczyć Zachód.
Ale poparcie, którym cieszy się
Putin, jest znaczne.
Magiczne 80 procent poparcia nie
odzwierciedla do końca rzeczywistości.
Tylko część wierzy w imperialną ideę,
w to, że Rosja ma misję do spełnienia,
że powinna kroczyć własną drogą. Jest
ich mało, ale są bardzo widoczni – to
tak jakby załatwić się na środku pokoju:
śmierdzi wokół, rzuca się w oczy, ale
reszta podłogi jest czysta.
Znaczna część Rosjan jest tymczasem
partią lodówki – popierają prezyden-
ta, bo przy nim wzrósł poziom życia.
Nie myślą o tym, że za Jegora Gajdara
baryłka ropy kosztowała 18 dolarów,
a za Putina ponad 120. Oni nie popie-
rają więc prezydenta, a swoją pełną
lodówkę. Trzecia część to partia nerwi-
cy – ci ludzie wiedzą, że przyjdzie czas,
kiedy trzeba będzie płacić za awantury
takie jak Krym. Boją się tego momen-
tu, ale głośno o tym nie mówią i nawet
samych siebie przekonują, że tak się nie
stanie. Ale wiedzą. Czwarta partia, ma-
lutka, to frakcja złodziei, władzy – oni
żerują na tym systemie, czerpią z niego
korzyści. To jakieś 10-15 tysięcy osób.
Są więc ugrupowaniem nie po prostu
lodówki, a bogatej lodówki, wypcha-
nej po brzegi. Nie mówmy więc, że 80
procent Rosjan popiera Putina – ich
motywacje są różne, często słabe.
Ale efekt pozostaje niezmienny.
Przytoczę przykłady. Pierwszy:
kierowca mnie poznaje, cieszy się na
mój widok, zachwala program Kukły,
w którym w formie satyry komento-
wałem życie polityczne Rosji w latach
1994-2002. Pyta, dlaczego już mnie nie
ma w telewizji, czy to przez Putina. Ze
smutkiem wspomina czasy, gdy Kukły
mogły być emitowane, gdy w Rosji było
wesoło. Teraz już nie jest. I on też w sta-
tystykach popiera Putina. Prezydenta
popiera też inny kierowca, który gdy
usłyszał w radiu, że młody syn jednego
z naszych kremlowskich decydentów
stanął na czele państwowego ban-
ku, powiedział: „Podczas następnych
wyborów nie znikną, nie odejdą, tyle
nakradli”. Po chwili siarczyście zaklął.
13
Według statystyk on też jest częścią
tych 80 procent. Albo zaczepia mnie
policjant, życzliwie, zagaja i w końcu
mówi: „Bandyckie państwo!”. Spytałem
go, czy będzie do mnie strzelać, jeśli do-
stanie taki rozkaz. A on odpowiedział:
„Jeszcze się zastanowię, w którą stronę
będę strzelać”. Ten policjant w statysty-
ce też ujęty jest jako zwolennik Kremla.
Drodzy – to nie tak, że wszyscy w Rosji
są za Putinem. W Rumunii wszyscy byli
za Nicolae Ceaușescu – dwa dni, zanim
go rozstrzelali. A pamiętacie, co się
działo, jak Putin zniknął na dziesięć dni
kilka miesięcy temu? Czy chociaż jedna
osoba z tych 90 milionów rzekomych
zwolenników Kremla wyszła na ulicę
z plakatem „Oddajcie nam prezydenta?”.
Mówcie o trudnych doświadczeniach
historycznych Rosjan, ale nie mów-
cie w kółko o tym wielkim poparciu.
Wszystko się zawali w jednym momen-
cie i się zdziwicie.
W Rosji paradoksalnie coraz wię-
cej osób angażuje się w działalność
społeczną.
Coraz mniej.
W społeczną, nie polityczną – nie
wysuwają politycznych postulatów,
zajmują się ekologią, placem za-
baw przed domem, kulturą. To ruchy
miejskie, ludzie sami się organizu-
ją, żeby rozwiązać drobne problemy,
skoro nie mogą liczyć na państwo.
Może ci aktywizujący się obywatele
będą fundamentem nowej opozycji?
Ten proces rzeczywiście jest nie-
bezpieczny dla rządzących. Kiedy na
Kubaniu kilka lat temu miały miej-
sce ogromne powodzie i gdy władze
zawiodły, ludzie zaczęli sami rozwią-
zywać problemy. Władzom było to nie
w smak, bo obywatele byli rozczarowa-
ni państwem i widzieli, że mogą obejść
się bez tego państwa. Rzeczywiście,
aktywność polityczna ustąpiła miejsca
społecznej, ale władze mimo wszyst-
ko starają się tę działalność mieć pod
kontrolą – im nie są potrzebni wolni
ludzie. Chcą chłopów, czasem kultu-
ralnych, czasem wysoko postawionych,
ale chłopów. Chcesz pieniądze na kon-
cert muzyki klasycznej? Idź do Putina,
on da. Chcesz zorganizować festiwal?
Spytaj prezydenta. Tymczasem to obo-
wiązek Putina, a ludzie mylą obowiązki
z dobroczynnością.
Podczas wyborów mężami zaufania
Władimira Władimirowicza są często
przyzwoici i dobrzy ludzie. Na przy-
kład znany na świecie chirurg, który
operuje dzieci. Dlaczego popiera pre-
zydenta? Bo miał wybór: powiedziano
mu, że jeśli nie będziesz z nami, twój
instytut nie dostanie więcej pieniędzy,
nie kupisz nowego sprzętu. Co to ozna-
cza? Śmierć dzieci.
Ten lekarz powiedział mi, że nawet
Adolfa Hitlera by poparł, tu chodzi
o życie dzieci. Ludzie są zakładnikami
państwa. Później zaczyna się syndrom
sztokholmski – prezydent karmi, po-
maga. Nawet jeśli robi to jako oprawca.
Z Rosjanami wszystko jest w porządku Rozmowa numeru
14
W wywiadach często cytuje Pan
słowa George’a Bernarda Shawa,
który mówił: „Demokracja jest
przedsięwzięciem, które gwarantuje,
że otrzymujemy nie lepsze rządy niż
te, na które zasługujemy”. Kogo więc
trzeba zmieniać w pierwszej kolejno-
ści: społeczeństwo czy władze?
Stalin kazał jednemu ze swoich
generałów zajmować się pisarzami
w Związku Radzieckim – generałowi,
który wcześniej odpowiadał za kolej.
Wojskowy żalił się więc Stalinowi, że
pisarze są nieposłuszni, że biją żony,
piją, że trudniej nimi kierować niż
koleją. Józef Wissarionowicz odpo-
wiedział mu: „Przykro mi, nie mam
dla was innych pisarzy”. Nasze społe-
czeństwo jest, jakie jest, i zasługuje na
takie władze, jakie ma dziś. Polityka to
kwestia średniej arytmetycznej, a dziś
w Rosji mamy taką średnią, jaką mamy.
Tradycyjne pytanie – co robić?
Co robić?
Odejść od metafi zyki i nie twierdzić,
że rosyjski naród ma jakieś cechy, któ-
rych nie da się zmienić. Społeczeństwa
ewoluują. Tylko rusofob powie, że
ludzie w Rosji czegoś nie zrozumieją –
Japończycy pojmą, Nowozelandczycy
i Chilijczycy też, ale Rosjanie nie.
Problem nie w tym, że nie rozumieją,
ale że nie pozwala się im wyjaśniać.
Gdy przecież Rosjanie cieszą się wolno-
ścią, okazuje się, że wszystko jest z nimi
w porządku – chociażby na emigracji
radzą sobie całkiem nieźle. Dużo jeżdżę
po Stanach Zjednoczonych, Kanadzie,
Europie i widzę nową, „putinowską”
emigrację. To już nie emigranci ży-
dowscy czy „kiełbasiani”, a więc ekono-
miczni. Czasem to Borys Kuzniecow,
który był adwokatem rodzin ofi ar
Kurska. Czasem to krewni Niemcowa.
A czasem to dziewczyna i chłopak –
on jest Białorusinem, poszukiwano go
w ojczyźnie, więc uciekł do Rosji, a gdy
ta zaczęła Aleksandrowi Łukaszence
wydawać poszukiwanych, wyjechał. Ta
emigracja to nie tylko Garri Kasparow
i Borys Akunin, to masa ludzi.
Z narodem wszystko jest w porząd-
ku, problem nie leży w genetyce.
Wiktor Szenderowicz jest rosyjskim satyrykiem, pisarzem, publicystą,
komentatorem radia Echo Moskwy.
Rozmowa numeru Z Rosjanami wszystko jest w porządku
Ankara i Rijad patrzą na MoskwęAnkara i Rijad patrzą na MoskwęŁukasz Fyderek
Za militarnymi działaniami Rosji na Bliskim Wschodzie kryje się dążenie do
odzyskania statusu globalnego mocarstwa. Paradoksalnie jednak, interweniu-
jąc w Syrii, Kreml wdaje się w walkę z krajami aspirującymi do przywództwa
regionalnego.
Zaangażowanie Rosji w syryjską wojnę domową nastąpiło w szczególnym momen-
cie: sytuacja na Bliskim Wschodzie zmienia się bardzo dynamicznie. Ogłoszone
przez Hillary Clinton w październiku 2011 roku zmniejszenie aktywności Stanów
Zjednoczonych w regionie zbiegło się z falą masowych demonstracji w świecie
arabskim, określanymi mianem arabskiej wiosny. W konsekwencji tych procesów
wybuchły konfl ikty wewnętrzne w Libii, Syrii, Jemenie i Bahrajnie. Próżnia władzy,
która powstała w regionie po wycofaniu się dotychczasowego hegemona, została
zapełniona przez rywalizujące ze sobą potęgi regionalne: Arabię Saudyjską oraz
wspieraną przez Katar i Iran Turcję.
Cztery wymienione konfl ikty zakończyły się w różny sposób. Niepokoje w maleńkim
Bahrajnie zostały spacyfi kowane, a monarchiczny reżim ocalony dzięki interwencji
wojsk Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W Libii doszło do
interwencji sił powietrznych NATO i państw Zatoki, co doprowadziło do upadku
Muammara Kaddafi ego i zdestabilizowało kraj na długi czas. Z kolei konfl ikty sy-
ryjski i jemeński szybko przekształciły się w wojny zastępcze, w które zaangażowały
się państwa regionu. Rosja, która od końca zimnej wojny nie odgrywała istotnej roli
na Bliskim Wschodzie, z perspektywy Ankary lub Rijadu nie wydawała się istotnym
graczem. Tym większe było zaskoczenie w stolicach sunnickich mocarstw regional-
nych po wkroczeniu wojsk rosyjskich do Syrii.
Ruch Rosji motywowany jest zarówno czynnikami wewnętrznymi, jak i zewnętrz-
nymi – spośród nich najważniejszym jest realna groźba upadku reżimu Baszara
Asada, jedynego bliskowschodniego klienta Kremla. Rosyjska decyzja o zaanga-
żowaniu się w konfl ikt syryjski i wystąpieniu przeciwko popieranym przez Turcję
i Arabię Saudyjską rebeliantom podjęta została w rezultacie porażek Damaszku.
Wiązała się także z faktem, że od ponad pół wieku Moskwa wspiera rządy partii
Baas w Syrii.
Dwugłos o Syrii Łukasz Fyderek, Ankara i Rijad patrzą na Moskwę16
Po zakończeniu zimnej wojny reżim syryjski był ostatnim bastionem wpływów
Rosji na Bliskim Wschodzie. Aby go utrzymać, w minionym dwudziestopięcioleciu
Rosja umorzyła Damaszkowi kredyty o wartości 15,4 miliarda dolarów oraz udzie-
liła pożyczek w wysokości kolejnych 3 miliardów. Dla Rosji utrzymanie wpływów
w Syrii było kosztowne, ponieważ w odróżnieniu od takich państw jak Libia czy
Algieria Damaszek zazwyczaj nie regulował swoich zobowiązań fi nansowych wobec
Moskwy. Jednak w zamian za pieniądze Rosja mogła potwierdzić swój status mocar-
stwa globalnego. Było to możliwe dzięki utrzymywaniu swoich sił poza granicami
oraz prowadzeniu skutecznej dyplomacji – jak w 2013 roku, gdy Kreml wymusił na
Damaszku rezygnację z broni chemicznej (zostało to docenione przez wspólnotę
międzynarodową).
Rosjanie, wkraczając do Syrii, dążą we współpracy z Iranem do umocnienia miej-
scowego reżimu i umożliwienia mu prowadzenia negocjacji pokojowych z pozycji siły.
Rosyjscy planiści są pewnie świadomi, że Damaszek prawdopodobnie nie odzyska
kontroli nad całym krajem. Militarne zwycięstwo nad siłami opozycji w centralnej
Syrii umożliwi jednak konsolidację reżimu Asada i „zamrożenie” konfl iktu. Taki rozwój
wypadków byłby korzystny dla prezydenta Rosji, który stałby się pierwszoplanowym
aktorem ewentualnego procesu pokojowego i zakończył międzynarodową izolację
Moskwy. Utrzymanie baz wojskowych na syryjskim wybrzeżu umożliwi też Rosji
nie tylko oddziaływanie na sunnickie mocarstwa bliskowschodnie – Turcję i Arabię
Saudyjską – ale także wywieranie nacisku na Izrael i państwa południa Europy.
To, czy rosyjskie kalkulacje się sprawdzą, zależy przede wszystkim od rozwoju
sytuacji militarnej w Syrii. Pierwszą przeszkodą będą rebelianci na północy kraju,
przeciwko którym wspierany przez Rosję reżim zamierza podjąć ofensywę. Są oni
zrzeszeni pod sztandarami Armii Podboju i udowodnili już swoją skuteczność – za-
równo w walkach z armią rządową, jak i siłami Państwa Islamskiego. Poszczególne
ugrupowania tej koalicji wspierane są bądź przez Turcję i Katar, bądź przez Arabię
Saudyjską. Powodzenie rosyjskiego projektu zależy więc od skali wsparcia dla tych
ugrupowań. Rosjanie będą starali się za wszelką cenę nie dopuścić do powtórzenia
scenariusza afgańskiego – w latach osiemdziesiątych XX wieku wyekwipowane między
innymi przez Arabię Saudyjską oddziały mudżahedinów doprowadziły do porażek
sił ZSRR. Moskwa wysłała już czytelny sygnał: było nim wykorzystanie w Syrii poci-
sków manewrujących dalekiego zasięgu, wystrzelonych z okrętów Flotylli Kaspijskiej.
Salwa ta, zupełnie niepotrzebna z punktu widzenia militarnego (te same cele można
było zniszczyć wielokrotnie mniejszym nakładem kosztów przy użyciu lotnictwa),
przypomnieć ma bliskowschodnim rządom, że są w zasięgu rosyjskich dział.
Drugim czynnikiem, który wpłynie na powodzenie rosyjskiej operacji, jest stopień
zaangażowania Iranu. Szyickie mocarstwo regionalne do tej pory nie szczędziło sił,
17Łukasz Fyderek, Ankara i Rijad patrzą na Moskwę Dwugłos o Syrii
by uchronić przed upadkiem przyjazny mu reżim syryjski. Działania Moskwy muszą
być wsparte bądź przez naloty irańskie, bądź przez szkolone przez Iran oddziały
piechoty. Otwarte jednak pozostaje pytanie, jaki rodzaj rosyjskiego zaangażowania
na Bliskim Wschodzie Teheran uzna za pożądany. Dotychczasowa współpraca tych
dwóch państw w Syrii nie obyła się bez rywalizacji.
Moskwa wplątała się w niebezpieczną grę o wysoką stawkę. Jej uczestnicy (poza
Turcją), podobnie jak Rosja, są państwami naftowymi i nie w pełni demokratycz-
nymi. Porażka na arenie międzynarodowej – szczególnie w czasie dekoniunktury
gospodarczej – może zdestabilizować każdy z tych krajów.
Łukasz Fyderek jest politologiem, bada politykę w państwach
autorytarnych ze szczególnym uwzględnieniem Bliskiego Wschodu.
Pracował na uniwersytetach w Libanie i Malezji, aktualnie wykłada
w Instytucie Bliskiego i Dalekiego Wschodu Uniwersytetu Jagielloń-
skiego. Autor między innymi monografi i Pretorianie i technokraci
w reżimie politycznym Syrii.
Paradoksy historiiParadoksy historiiWitalij Portnikow
Zachód i Rosja mają zbieżne cele. Zachód chce wyeliminować ekstremistyczne
Państwo Islamskie. Rosja walczy z Państwem Islamskim, bo chce ocalić dyktator-
ski reżim swojego ostatniego bliskowschodniego sojusznika – Baszara Asada.
Reżim nie mniej straszny i krwawy od Państwa Islamskiego.
Rosyjski prezydent Władimir Putin zwrócił się do Rady Federacji (wyższej izby rosyj-
skiego parlamentu) o pozwolenie na użycie wojsk poza granicami kraju. Oczywiście
otrzymał zgodę. Tak rozpoczął się kolejny akt bliskowschodniego dramatu – region
ocieka krwią i nic nie wróży końca tragedii.
Taktyczne cele Rosji i Zachodu dziś są zbieżne – wyeliminowanie Państwa
Islamskiego. W długoterminowej perspektywie Zachód i Putin mają różne ambicje
dotyczące Bliskiego Wschodu.
Należy zauważyć, że pojawienie się Państwa Islamskiego nie było przypadkowe. Tak
samo nie będzie przypadkowe zniknięcie tej siły. Krótki triumf Państwa Islamskiego
porównałbym z powstaniem Mahdiego w Sudanie w XIX wieku. Wtenczas radykalnym
powstańcom także udało się objąć kontrolą ogromne terytoria, a z „przeciwstawiania
się współczesności” uczynili oni swoje hasło. Ich władza utrzymała się jednak niecałą
dekadę. W tym okresie odnosili zwycięstwa nad rozwiniętymi krajami.
Jednak zmieniły się czasy. To, co było możliwe w czasach upadku starożytnego
Rzymu, kiedy zwyciężali nie polityczni technolodzy, a liczebność wojsk i pogarda
dla ludzkiego życia, nie może odnieść triumfu dziś. Dowód – istnienie Izraela, kraju,
który utrzymuje się nie dzięki liczebności wojsk, a dzięki myśli.
Państwo Islamskie czeka nieuchronny upadek, choć w najbliższym czasie będziemy
obserwować jego nowe zwycięstwa. Grupa radykałów zarządzająca tym „tworem”
utworzyła niby-państwo w miejscu, gdzie można było zaobserwować absolutny brak
władzy. Ten brak władzy istniał w krajach, gdzie świeckie dyktatury (narodowo-
socjalistyczne, przy czym ideologia Partii Socjalistycznego Odrodzenia Arabskiego
bliska była ideologii NSDAP) wyczerpały się i obróciły w ruinę życie społeczne. Kiedy
dodamy do tego sztuczność bliskowschodnich państw: wszystko stanie się zrozumiałe.
W różnych krajach, w różny sposób patrzono na krach świeckich dyktatur.
W Egipcie ponownie udało się ustanowić silny reżim wojskowy – reżim stara się
19Witalij Portnikow, Paradoksy historii Dwugłos o Syrii
stłumić ekstremizm w zarodku. W tradycyjnie bardziej tolerancyjnym Tunisie trwa
demokratyczny eksperyment. Natomiast Libia i Irak przekształciły się w pole bitwy –
mieszkańcy tych krajów nie czuli, że żyją we „wspólnym państwie”, kiedy opadł strach,
przedstawiciele różnych grup etnicznych i wyznaniowych – jak w przeszłości – się
ze sobą poróżnili. Ale to jest etap przejściowy.
Syria jest tu wyjątkiem. Moskwa i Teheran
od samego początku starają się ocalić nie
tyle dyktaturę, ile po prostu salafi cki reżim,
w kraju, gdzie większość stanowią sunnici.
Tymczasem Zachód nie chce brać aktywnego
udziału w tym konfl ikcie. W rezultacie rady-
kalne nastroje w kraju się pogłębiały i jak na drożdżach wyrosło Państwo Islamskie.
Zarówno Rosja, jak i Zachód muszą dojść do wniosku, że żeby zwyciężyć Państwo
Islamskie, nie wystarczy bombardować jego pozycje. Zwycięstwo nad tym tworem
może odnieść jedynie silna struktura państwowa, która cieszy się poparciem więk-
szości społeczeństwa. Na pewno nie może to być represyjna, świecka, półwojskowa
dyktatura – gdyby taki kraj mógł stawić czoła Państwu Islamskiemu, to ono samo
nigdy by nie powstało.
Zrozumienie Państwa Islamskiego samo nie przyjdzie – można do tego dojść
metodą prób i błędów. Możliwe, że padnie jeszcze wiele ofi ar. Możliwe, że trzeba
będzie przekształcić istniejące organizmy państwowe na Bliskim Wschodzie. Jednak
jedno jest pewne: nowe państwo na Bliskim Wschodzie powstanie. Historia współ-
czesna nie może cofnąć się do czasów starożytnych ideologii i religijnego fanatyzmu.
Żyjemy przecież w epoce rozwiniętych technologii, wyznajemy ogólnoludzkie war-
tości. Tak, to brzmi paradoksalnie: ale właśnie dzięki niebezpieczeństwu Państwa
Islamskiego i jego chwilowych sukcesów Bliski Wschód rozpoczyna swoją podróż
do współczesności.
Przełożyła Małgorzata Nocuń
Witalij Portnikow jest redaktorem w telewizji Espresso.tv oraz
dziennikarzem Radia Swoboda. Stale współpracuje z „Nową Europą
Wschodnią”.
Zarówno Rosja, jak i Zachód muszą
dojść do wniosku, że żeby zwyciężyć
Państwo Islamskie, nie wystarczy
bombardować jego pozycje.
MIĘDZYMORZE MIĘDZYMORZE ocena ideiocena idei
Rys.
And
rzej
Zar
ęba
Lepiej niż przed wojnąLepiej niż przed wojnąPaweł Zalewski
Współpraca regionalna jest dla Warszawy ważna, ale ze względu na nasz duży
potencjał i oczekiwania, polskie plany możemy realizować przede wszystkim
w porozumieniu z Berlinem i Paryżem.
Koncepcja Międzymorza jako sojuszu politycznego krajów usytuowanych między
morzami Bałtyckim, Adriatyckim i Czarnym sięga okresu międzywojennego. Głównie
Polacy – choć nie tylko – szukali wówczas wspólnych interesów, a nawet tożsamości
pozwalających zbudować silny blok. Miał on chronić niepodległość państw powstałych
po I wojnie światowej przed agresywną polityką Niemiec i Związku Sowieckiego.
Podstawę miała stanowić współpraca militarna i gospodarcza, jednak liczne inicja-
tywy nie wyszły poza fazę koncepcji. Jedną z pierwszych był sojusz wojskowy Polski,
Finlandii, Estonii i Łotwy, który opierał się na układzie z 17 marca 1922 roku. Choć
jego istotą była obrona przed potencjalną inwazją sowiecką, Finowie obawiali się, że
będzie on interpretowany przez Polskę jako obowiązujący także w przypadku ataku
niemieckiego. Parlament w Helskinkach nie ratyfi kował więc porozumienia, przez co
nie weszło ono w życie. Późniejsze próby jego reaktywacji – między innymi w 1925
roku – nie przyniosły efektów. Najciekawszą próbą zbudowania współpracy środ-
kowoeuropejskiej była polska inicjatywa tak zwanego Bloku Rolnego. Uzgodniono
ją w 1930 roku na konferencji w Warszawie, w której obok przedstawicieli Polski
uczestniczyły delegacje Finlandii, Estonii, Łotwy, Jugosławii, Rumunii, Węgier,
Bułgarii i Czechosłowacji. Chodziło o utworzenie kartelu, który podniósłby ceny
na produkty roślinne i mięso na rynkach Niemiec, Austrii i Włoch. Plany zakładały
też wspólne szukanie fi nansowania dla produkcji rolnej czy ujednolicenie przepisów
weterynaryjnych. Dla Warszawy współpraca ekonomiczna miała być podstawą do
współdziałania politycznego. Nic dziwnego, że na polską propozycję negatywnie
zareagowali Niemcy, którzy widzieli w niej groźną próbę emancypacji Europy
Środkowej. Berlin niemal natychmiast wystąpił z kontrpropozycją dwustronnych
umów handlowych z Jugosławią, Węgrami i Rumunią, oferując szersze otwarcie się
na ich produkty w zamian za rezygnację z udziału w Bloku Rolnym. Pierwszy taki
traktat Berlin zawarł z Bukaresztem już w czerwcu 1931 roku, drugi z Węgrami
w lipcu tego samego roku. Potem Czechosłowacja, Jugosławia i Rumunia zaczęły
Publicystyka i analizy Paweł Zalewski, Lepiej niż przed wojną22
rozważać utworzenie Małej Ententy Gospodarczej. W ten sposób w 1933 roku
koncepcja Bloku Rolnego była już martwa.
Dziś, analizując możliwość oparcia naszej polityki przede wszystkim na współpracy
regionalnej, warto wyciągnąć wnioski z przedwojennych doświadczeń. Po pierw-
sze, inna jest sytuacja międzynarodowa. Niemcy przestały być naszym wrogiem.
Przeciwnie: są sojusznikiem w NATO i Unii Europejskiej. I choć mają wiele intere-
sów sprzecznych z naszymi oraz popełniają liczne błędy, są kluczem do realizacji
polskich zamierzeń w Europie i mają nam najwięcej do zaoferowania. Nasze stosunki
z Niemcami w połączeniu ze współpracą
polsko-amerykańską są ważniejsze niż
relacje Warszawy z Pragą, Budapesztem
czy Bukaresztem. Po drugie, trudno opie-
rać politykę na krajach, które mają inną
percepcję bezpieczeństwa. Węgrzy nie
widzą w Rosji zagrożenia, gdyż nie obawiają się podważania przez Kreml standardów
rządów prawa i demokracji. Wraz ze Słowakami chcą robić z Władimirem Putinem
interesy, a w sprawie agresji wobec Ukrainy wspólnie zabiegają o ograniczenie sankcji
wobec ludzi i fi rm Kremla. Po trzecie, mimo naszych coraz bliższych stosunków
gospodarczych z Czechami, dla każdego kraju regionu ważniejsze są relacje ekono-
miczne z Niemcami i szerzej, z krajami starej Unii. Stąd tak łatwo udaje się w Brukseli
rozbijać wspólny front Grupy Wyszehradzkiej – podobnie jak przed wojną Niemcy
potrafi li rozbić Blok Rolny. Dzieje się tak, ponieważ konkurujemy o udziały w tym
samym rynku i o te same zasoby fi nansowe. Co więcej: łatwiej jest odciągnąć od
wspólnego stanowiska Czechów, Słowaków czy Węgrów, którzy mając znacznie
mniejsze państwa niż Polacy (terytorialnie, gospodarczo itd.), po otrzymaniu nie-
wielkich korzyści w Unii, są gotowi zostawiać nas samych na placu boju. To polskie
oczekiwania – większe ze względu na skalę kraju – są trudniejsze do spełnienia
i dlatego tylko porozumienie z Niemcami i Francją może je zaspokoić. Stąd Trójkąt
Weimarski jest potencjalnie korzystniejszym układem niż Grupa Wyszehradzka.
Nie przekreślam współpracy w regionie: jest ona potrzebna jako mechanizm
załatwiania lokalnych problemów przez nas samych, czasem także jako instrument
pozwalający wypracować wspólne stanowisko na zewnątrz. Nie przeceniajmy jednak
tego formatu. Region szybko swoich sprzecznych uwarunkowań nie pokona. Choć
i tak jest lepiej niż przed wojną.
Paweł Zalewski jest współprzewodniczącym Forum Partnerstwa
Polsko-Ukraińskiego.
Nie przeceniajmy proponowanego
przez Andrzeja Dudę formatu
współpracy. Region nie pokona szybko
swoich sprzecznych uwarunkowań.
Polska zdradaPolska zdradaMartin Ehl
Dla Pragi istotne są relacje z Berlinem i dlatego oferta Andrzeja Dudy
złożona państwom regionu nie spotka się z ciepłym przyjęciem.
Po wrześniowym szczycie Unii Europejskiej, który dotyczył przyjmowania uchodź-
ców, w czeskiej polityce pojawił się nowy problem: polska nielojalność. Minister
spraw wewnętrznych Milan Chovanec tak nazwał fakt, że Warszawa nie głosowała
przeciw wprowadzeniu kwot ramię w ramię z pozostałymi krajami wyszehradzkimi
oraz z Rumunią. I nawet jeśli były to ostatnie akordy władzy premier Ewy Kopacz,
to dla czeskiej polityki – i szerzej: dla społeczeństwa – taka postawa jawi się jako
punkt zwrotny w polskiej polityce zagranicznej. Czescy dyplomaci wyjaśniają, że
wiedzieli o zmianie polskiego stanowiska kilka dni wcześniej, ale nikt nie powiedział
o tym Chovancowi.
Mimo deklaracji Dudy o zwiększe-
niu wagi Europy Środkowej w polityce
zagranicznej Warszawy nie śpieszył się
on z ogłoszeniem daty pierwszej wizyty
w Pradze. Owe deklaracje o woli zbudo-
wania bloku państw regionu nie wzbudziły
większego zainteresowania czeskich mediów, polityków i obywateli – zmieniła to
dopiero zmiana stanowiska Polski w sprawie kwot dla uchodźców: zmiana dla wielu
niezrozumiała.
Niewykluczone, że Czesi zaczną teraz poświęcać więcej uwagi poglądom swoich
sąsiadów – wynika to głównie z faktu, że w kwestii kwot dla uchodźców Praga poczuła
się izolowana, obok europejskiego pariasa Victora Orbána i nieprzewidywalnego
Roberta Ficy. Polska polityka zagraniczna dotychczas nie była obserwowana uważnie.
Tradycyjnie Polaków postrzega się jako zdecydowanie występujących przeciwko
Moskwie, ostrożnych wobec Niemców i jako adwokatów Ukrainy. Eksperci zauważyli
po pierwszych miesiącach od objęcia urzędu, że nowemu polskiemu prezydentowi
udała się jedynie wizyta w Berlinie oraz że – co najmniej w warstwie retorycznej,
a przede wszystkim w wypowiedziach dotyczących Europy Wschodniej – Duda
nawiązuje do linii Lecha Kaczyńskiego.
Polaków postrzega się jako
zdecydowanie występujących
przeciwko Moskwie, ostrożnych wobec
Niemców i jako adwokatów Ukrainy.
Publicystyka i analizy Martin Ehl, Polska zdrada24
Ciekawi także, w jakim stopniu nowa głowa państwa będzie zależna od lidera swo-
jego konserwatywnego ugrupowania Prawo i Sprawiedliwość Jarosława Kaczyńskiego,
którego antyniemieckie i wyraźnie eurosceptyczne rządy z lat 2005-2007 zostały
już w zasadzie zapomniane. „Styl Dudy będzie inny niż jego poprzedników, jed-
nak nie będzie też powrotem do polityki sprzed dziesięciu lat” – tak skomentował
dla ČT24 pierwsze kroki nowego prezydenta Vít Dostál, analityk Stowarzyszenia
Spraw Międzynarodowych oraz jedyny czeski ekspert, który od początku próbuje
zrozumieć nową polską politykę zagraniczną. Andrzej Duda w polityce zagranicz-
nej odwołuje się też do historii, co jednak wśród czeskich obserwatorów spotyka
się z krytyką. W czeskiej debacie historii nie ma, a jeśli już się pojawia, to przede
wszystkim jako populistyczny instrument wpływu na społeczny punkt widzenia,
nigdy jako narzędzie polityki zagranicznej. Niemniej dopiero nowy układ polityczny,
który wyłoni się z polskich wyborów parlamentarnych, pozwoli na przedstawienie
bardziej szczegółowych analiz i wniosków.
Czeską uwagę przyciągnęło oczywiście stanowisko Jarosława Kaczyńskiego, które
wpisuje się w dzisiejszy dyskurs wywołany strachem przed imigrantami. Ten strach
jest wspólny dla debat w Polsce i w Czechach. Z tą różnicą, że całkowicie negatywny
pogląd wobec kwot imigranckich jest charakterystyczny dla wszystkich liczących
się ugrupowań na czeskiej scenie politycznej – scenie, którą można byłoby dziś
nazwać bardziej eurosceptyczną. W tym względzie czescy komuniści, populiści
z partii ANO wicepremiera Andreja Babiša czy konserwatyści z ODS znaleźliby
najwięcej wspólnego z PiS.
Vít Dostál podkreśla, że Praga, Bratysława i koniec końców Budapeszt starają się
przede wszystkim utrzymywać relacje z Berlinem. Nieśmiałe zachęty Dudy, który
proponuje polskie przywództwo w regionie – zwłaszcza w stosunkach z Moskwą
– nie spotkają się więc z zainteresowaniem. A po wspomnianej „polskiej zdradzie”
w sprawie kwot imigranckich tym bardziej nikt nie będzie w Polakach widział waż-
nych partnerów w przypadku co istotniejszych działań, na przykład wewnątrz Unii
Europejskiej. Doszło do tego, mimo że Polska miała niezbite dowody potwierdzające
jej racje, a pozostałe trzy kraje wyszehradzkie nie potrafi ły zaproponować żadnej
alternatywy dla imigranckich kwot.
Przełożył Zbigniew Rokita
Martin Eh l jest szefem działu zagranicznego czeskiego dziennika
„Hospodářské Noviny”.
Nierealne żądaniaNierealne żądaniaAntoni Radczenko
Wzrost znaczenia Polski w regionie Europy Środkowo-Wschodniej wzbudza
wśród litewskich polityków niepokój.
Litewskie władze z jednej strony rozumieją, że Polska jest siłą, której nie da się lekce-
ważyć, z drugiej pojawia się strach uwarunkowany doświadczeniami historycznymi.
Zwycięstwo Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich zostało powitane na Litwie
z umiarkowanym optymizmem. Wynikał on nie z konkretnych koncepcji zapropono-
wanych przez nowego prezydenta RP – Duda jako polityk był na Litwie praktycznie
nieznany. Chodziło raczej o fakt, że Bronisław Komorowski był kojarzony z Platformą
Obywatelską, a przede wszystkim z Radosławem Sikorskim, który przez Litwinów
jest odbierany jednoznacznie negatywnie. Postrzegały to tak nie tylko osoby wywo-
dzące się ze skrajnej prawicy lub nastawione antypolsko, ale nawet politycy i inte-
lektualiści szukający z Warszawą porozumienia. Stanowcze stanowisko Sikorskiego
względem polskiej mniejszości oraz deklaracja o odejściu od „polityki jagiellońskiej”
były traktowane na Litwie jako zdrada „partnerstwa strategicznego” – nawet jeśli
owe „partnerstwo” było tworem raczej deklaratywnym niż rzeczywistym. Mimo
zapowiedzi w ciągu dwudziestu pięciu lat od odzyskania niepodległości Wilno de
facto nie zrobiło nic, aby rozwiązać kwestie oryginalnej pisowni nielitewskich imion
i nazwisk czy dwujęzycznych tabliczek z nazwami miast i ulic. Reforma oświaty mi-
nistra Gintarasa Steponavičiusa, która wprowadziła ujednolicony egzamin maturalny
z języka litewskiego dla maturzystów ze szkół litewskich i mniejszości narodowych,
jeszcze bardziej pogłębiła kryzys w stosunkach dwustronnych.
Duże znaczenie dla Wilna ma fakt, że Andrzej Duda był współpracownikiem
Lecha Kaczyńskiego. O ile w świadomości litewskich elit politycznych i intelektu-
alnych Radosław Sikorski odgrywa rolę „złego policjanta”, o tyle Lech Kaczyński jest
symbolem wzorowych stosunków. Tak naprawdę oba wyobrażenia nie odpowiadają
rzeczywistości, ponieważ ani Sikorski – pomimo ostrej retoryki – nie prowadził
antylitewskiej polityki, ani w czasach Kaczyńskiego Polska nie zrezygnowała z po-
stulatów polskiej mniejszości na Litwie.
Po stronie litewskiej istnieje również poczucie winy względem Lecha Kaczyńskiego.
Wynika ono z faktu, że podczas jego ostatniej wizyty na Litwie parlament odrzucił
Publicystyka i analizy Antoni Radczenko, Nierealne żądania26
projekt ustawy o imionach i nazwiskach, który zezwalał na oryginalną pisownię
nazwisk – stało się to kilka dni przed jego tragiczną śmiercią.
Jednak wybór Tallina, a nie Wilna jako celu pierwszej wizyty zagranicznej Dudy uzmy-
słowił litewskim elitom, że chociaż polska polityka zagraniczna się zmienia, to w stosunku
Warszawy do Wilna nie należy oczekiwać zasadniczych wolt. Nierozwiązane problemy
polskiej mniejszości nadal będą przeszkodą w normalizacji stosunków dwustronnych.
Z pewnością wysunięty przez Dudę
pomysł utworzenia silnego bloku państw
Europy Środkowo-Wschodniej jako prze-
ciwwagi wobec Rosji oraz częściowo
Niemiec bardziej odpowiada obecnej
polityce zagranicznej Litwy niż eurocen-
tryczna linia Donalda Tuska czy Komorowskiego. Jeszcze w 2006 roku były premier
i obecny lider konserwatystów Andrius Kubilius oświadczył, że ze względu na swoją
wielkość, potencjał i wpływy Polska powinna stać się regionalnym liderem. Później
litewski polityk niejednokrotnie potwierdzał te słowa.
Nie wszyscy są jednak w tej kwestii zgodni. Na przykład usunięty w drodze impeach-
mentu ze stanowiska prezydenta lider Partii Porządek i Sprawiedliwość Rolandas Paksas
we wzmocnieniu regionalnej pozycji Polski widzi „zapędy rewizjonistyczne” Warszawy.
Polityk, który swoją partię określa jako „zdrowonacjonalistyczną”, napisał na łamach
portalu Delfi .lt: „Nie dostrzegam większych różnic pomiędzy tureckim odrodzeniem
imperium osmańskiego, chociażby w bardzo łagodnej formie, a marzeniem części
polskich polityków o Kresach lub nowej Rzeczypospolitej. To to samo imperialne
myślenie: ktoś ma być pierwszy, a ktoś ma być w tyle i ten ktoś nawet nie powinien
pytać, dlaczego zawsze jest drugi, a nie pierwszy”. Oczywiście głos Andriusa Kubiliusa
jest istotniejszy niż głos Paksasa, który odgrywa marginalną rolę. Niemniej jednak
obawy tego ostatniego podziela spora część litewskich polityków oraz społeczeństwa.
Stąd też biorą się wszelkie pomysły wydostania się z „orbity polskich wpływów”.
W 2013 roku prezydent Dalia Grybauskaitė zadeklarowała na przykład, że priory-
tetem litewskiej polityki zagranicznej jest współpraca z krajami Europy Północnej.
Podobne wypowiedzi pojawiały się też wcześniej. Problem polega jednak na tym, że
kraje „północne” nie są zbytnio zainteresowane intensyfi kacją stosunków z Wilnem.
Litwa byłaby skłonna zgodzić się więc na przywództwo Polski w regionie, ale pod
warunkiem że ta pozostawi kwestie polskiej mniejszości do rozstrzygnięcia stronie
litewskiej. Obserwując jednak politykę zagraniczną Warszawy w ostatnich latach,
odnosi się wrażenie, że jest to żądanie nierealne.
Antoni Radczenko jest redaktorem litewskiego portalu Zw.lt.
Wilno zgodziłoby się na przywództwo
Warszawy w regionie, jeśli ta pozostawi
kwestie polskiej mniejszości do
rozstrzygnięcia Litwie.
Droga do katastrofyDroga do katastrofyMitrovits Miklós
Dla Budapesztu Europa Środkowa nie jest obszarem priorytetowym, a zapro-
ponowana przez Andrzeja Dudę koncepcja nowego kształtu regionalnych
sojuszy nie jest atrakcyjna.
Po transformacji ustrojowej węgierska polityka zagraniczna skupiała się na trzech
obszarach: priorytetowym była Nizina Środkowoeuropejska (zamieszkuje ją mniejszość
węgierska rozproszona po krajach regionu), istotne były także współpraca w ramach
Grupy Wyszehradzkiej oraz kontakty z Unią Europejską i NATO. W ostatnim cza-
sie Budapeszt zepchnął jednak relacje wyszehradzkie na dalszy plan – nie tylko na
płaszczyźnie politycznej, ale także handlowej i dyplomacji kulturalnej. Zamiast tego
węgierski rząd stara się otworzyć na Południe i Wschód. Pierwszy wektor trwa od
niedawna, jego celem jest podwojenie wartości eksportu do krajów Afryki i Ameryki
Południowej. Otwarcie na Wschód nie wywarło natomiast żadnego wpływu ani na
wzrost węgierskiego PKB, ani na zmniejszenie poziomu bezrobocia, trudno po-
wiedzieć też, co przyniosło rodzimym przedsiębiorcom – szczególnie, że w latach
2011-2015 wartość naszego eksportu do państw spoza Unii Europejskiej spadła.
Od pewnego czasu dużo mówiło się o rozpadzie Grupy Wyszehradzkiej. Na po-
czątku roku Czechy i Słowacja starały się zacieśnić relacje z Austrią: w Sławkowie
podpisano deklarację współpracy. Następnie za sprawą polityki węgierskiego rzą-
du względem Rosji doszło do załamania kontaktów na linii Warszawa-Budapeszt.
Wszystko ocaliła fala uchodźców. Czesi i Słowacy po krótkim wahaniu zdecydowanie
poparli antyimigranckie stanowisko Węgier, dołączyły do nich także polskie władze.
Państwa V4 zapewniały węgierski rząd o solidarności i obiecały odrzucić system
kwotowy proponowany przez Brukselę i Berlin. Ta jedność okazała się jednak krucha,
Polska zmieniła stanowisko.
Andrzej Duda deklaruje, że Warszawa postara się wzmocnić swoje wpływy w re-
gionie, co w praktyce może oznaczać rozszerzenie Grupy Wyszehradzkiej o Rumunię
i państwa Bałkanów Zachodnich, a następnie zbliżenie nowego bloku z Ukrainą – to
tak zwana koncepcja Międzymorza. Wówczas zjednoczony region środkowoeuropejski
posiadałby potencjał polityczny i gospodarczy, który miałby pozwolić uniezależnić się
od Rosji i Niemiec. Z punktu widzenia Budapesztu koncepcja ta jest problematyczna,
Publicystyka i analizy Mitrovits Miklós, Droga do katastrofy28
ponieważ w agendzie Grupy Wyszehradzkiej pojawiłby się kolejny spór – do doty-
czących mniejszości węgierskiej niesnasek na linii Budapeszt-Bratysława doszłyby
niesnaski między Budapesztem i Bukaresztem. Nasz rząd, działający w interesie
węgierskiej mniejszości w Rumunii i na Słowacji, dotąd nie mógł liczyć w tej kwestii
na pomoc Warszawy – nie zmieni się to także w przyszłości. Sytuację komplikują
także nasze relacje z krajami zachodniobałkańskimi. Budapeszt prowadzi niespójną
politykę na tym odcinku, dzięki czemu węgierskie stosunki z każdym z południowych
sąsiadów są dziś niemal wrogie. Nasze relacje z Chorwacją popsuły się już dwa lata
temu (sprawa koncernu MOL), a teraz praktycznie nie istnieją.
Na placu Bema decydenci nie rozumieją,
że w regionie środkowoeuropejskim możemy
wkrótce zostać sami. Wystarczy spojrzeć
na mapę: jeśli stanowisko państw Grupy
Wyszehradzkiej będzie różnić się od stano-
wiska Węgier, powstanie Mała Ententa i izolacja naszego kraju w regionie zacznie
postępować – tak jak ma to miejsce w Unii Europejskiej i NATO.
Architekci węgierskiej polityki zagranicznej nie zdają sobie sprawy z tego zagroże-
nia. Wiąże się to ponadto z innymi przesłankami. Po pierwsze, wynika z przekonania
rządu, że ten ma rację, a prawda zwycięży. Po drugie, kształtując politykę zagraniczną,
Węgrzy zrezygnowali z profesjonalnego podejścia. Dziś nasi eksperci nie badają już
trendów w światowej polityce i gospodarce, odwrotnie: muszą legitymizować to,
co zostaje wymyślone „na górze” (poważnym ograniczeniem jest chociażby fakt, że
analitycy zajmują posady urzędnicze i że dysponują niskim budżetem). Po trzecie,
węgierski rząd nie przykłada żadnej wagi do dyplomacji kulturalnej, a nasze instytucje
prowadzą swoją działalność za granicą za śmiesznie małe pieniądze. Symptomatyczne
jest to, że pod koniec września zaplanowany na 2016 Rok Węgierski w Polsce wciąż
jest w powijakach. Wynika to z faktu, że węgierska polityka zagraniczna zupełnie
nie przywiązuje wagi do regionu środkowoeuropejskiego.
Przełożył Mariusz Cwetler
Miklós Mitrovits jest historykiem i polonistą. Ekspert węgierskiego
Instytutu Polityki i Gospodarki Międzynarodowej.
Węgierscy decydenci nie rozumieją,
że Budapeszt może niebawem być
w regionie izolowany.
Istotne są detaleIstotne są detaleIulian Fota
Oczywistość wspólnych interesów czasami powoduje, że zapominamy dbać
o wzajemne relacje.
Bukareszt ma długą tradycję współpracy z Warszawą, która zawsze była dla nas
ważnym partnerem – zwłaszcza w ostatnich latach stało się jasne, że wiele kwestii
postrzegamy bardzo podobnie. Poza tym Polska i Rumunia to największe kraje
w Europie Środkowej. Wszystko to sprawia, że wypracowując strategię polityki
międzynarodowej w regionie, powinniśmy spoglądać przede wszystkim na siebie.
Rumuńscy politycy zgadzają się co do znaczenia stosunków z Polską. W 2016 roku
czekają nas wybory parlamentarne. Nieważne jednak, czy wygrają liberałowie, czy
socjaldemokraci – zarówno pierwsi, jak i drudzy będą postrzegać Warszawę jako
bardzo ważnego sojusznika.
Mamy obecnie podobne problemy, takie jak
polityka Rosji, której udało się zburzyć ład euro-
pejski – dziś musimy stworzyć go na nowo. Nikt
na razie nie wie jednak, jak będzie on wyglądał.
Takie okazje, jak listopadowy regionalny szczyt
NATO w Bukareszcie – zainicjowany jeszcze
przez prezydentów Polski i Rumunii Bronisława
Komorowskiego i Klausa Iohanissa – pozwalają omówić te zagadnienia.
Należy wyjaśnić także niektóre kwestie w samych relacjach polsko-rumuńskich.
W ostatnich latach były też momenty wzajemnego niezrozumienia i rozczarowań.
Wiązało się to na przykład z pewnymi kwestiami gospodarczymi, które poruszano
w ramach Unii Europejskiej. Po stronie rumuńskiej widoczne było rozczarowanie
postawą Polski, która mogąc skonsultować i skoordynować niektóre działania
z partnerami z regionu, wolała występować na forum unijnym w pojedynkę.
Oczywistość wspólnych interesów czasami powoduje, że zapominamy dbać
o wzajemne relacje.
Obecnie nadszedł dobry moment dla nowego otwarcia w stosunkach polsko-
-rumuńskich. W obu państwach wybrano nowych prezydentów – Iohaniss sprawuje
swą funkcję zaledwie dziewięć miesięcy – szczebel głów państw może więc być dobrym
Bukareszt był rozczarowany,
że Polska zamiast konsultować
niektóre działania z partnerami
z regionu, wolała występować
na forum Unii w pojedynkę.
Publicystyka i analizy Iulian Fota, Istotne są detale30
polem dla zacieśnienia relacji. Jeszcze w czasach prezydentur Lecha Kaczyńskiego
i Traiana Băsescu podpisano umowę o współpracy strategicznej. Mówiono wtedy
o powołaniu dwustronnej komisji prezydenckiej – byłby to dobry pomysł.
Wszelkie propozycje współpracy, jakie pojawią się z polskiej strony, zawsze będą
przez Rumunię poważnie traktowane – także niedawno wysunięta przez prezydenta
Andrzeja Dudę koncepcja sojuszu państw w naszym regionie. Musimy jednak pamię-
tać, że istotne są detale i konkrety. Jak taka inicjatywa będzie wyglądać „na papierze”?
Jakie kraje będą w niej uczestniczyć? Jakich rezultatów możemy po niej oczekiwać?
Oczywiście, że potrzebujemy szerszej współpracy w regionie. W przeszłości pró-
bowaliśmy już wprowadzać w życie podobne rozwiązania, niektóre z nich nie były
jednak udane. Przykładem może być okres przed II wojną światową, gdy mieliśmy
nadzieję, że taki sojusz uchroni nasze kraje przed agresją większych graczy.
Wysłuchał Piotr Oleksy
Iulian Fota jest członkiem Rady Programowej think tanku Centrum
Analiz Polityki Europejskiej, był doradcą ds. bezpieczeństwa prezydenta
Rumunii Traiana Băsescu.
Iulian Fota przebywał w Polsce w związku z Forum Współpracy
Polska-Rumunia-Mołdawia.
Na wojnie z banderowcamiNa wojnie z banderowcamiIreneusz Dańko
Polakom, którzy pomimo trudnej historii chcą współpracy z ukraińskimi
władzami, zarzuca w najlepszym razie szkodliwą naiwność i poprawność
polityczną. Przeciwnicy nie pozostają mu dłużni – oskarżają go o nakręcanie
antyukraińskich nastrojów w Polsce i działanie na korzyść Rosji.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, bo o nim mowa, ma ładną kartę opozycyjną –
kapelan podziemnej „Solidarności” w czasach komunizmu, współcześnie polskich
Ormian i Kresowian.
Od lat upomina się o pamięć dla ofi ar rzezi wołyńskiej. Ta pamięć każe mu rozli-
czać Ukraińców ze zbrodni na Polakach zamieszkujących dawne wschodnie Kresy,
a w obecnych władzach Ukrainy tropić nacjonalistów – spadkobierców Stepana
Bandery i OUN-UPA.
„Nie będzie pojednania bez prawdy” – powtarza w swej ostatniej książce Żywa
historia oraz na wielu spotkaniach w Polsce i za granicą. „Które państwo na świecie
wspiera drugie państwo po takim fakcie? – skomentował w sierpniu br. na konfe-
rencji o Kresach w Sejmie ustawę Rady Najwyższej w Kijowie z 9 kwietnia, w której
uznano między innymi żołnierzy UPA za bojowników o niepodległość Ukrainy
i zagrożono odpowiedzialnością karną osobom, także cudzoziemcom, którzy to
kwestionują. – Gdyby dzisiaj pani Merkel ogłosiła, że SS i Gestapo to byli bohate-
rowie, to przypuszczam, że ambasador z Berlina zostałby odwołany”.
Od wybuchu protestów na Majdanie pod koniec 2013 roku nie jeździ na Ukrainę.
Wcześniej bywał tam często, między innymi w wiosce Korościatyn na Podolu, gdzie
jego krewni zginęli podczas napadu UPA. Twierdzi, że nie chce, by jego osoba sta-
ła się przedmiotem prowokacji. Już przed Majdanem miał dostawać pogróżki od
ukraińskich nacjonalistów.
Lustracyjna krucjata
Kim jest człowiek, który stał się ojcem duchowym Kresowian w Polsce i surowym kry-
tykiem „banderowskiej” Ukrainy? Urodził się w Krakowie w 1956 roku. Wśród przodków
– jak sam przyznaje – miał między innymi greckokatolickiego księdza Izydora Łysiaka.
Publicystyka i analizy Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami32
Fot. Jarosław Roland Kruk, Wikipedia, CC BY SA 3.0
33Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami Publicystyka i analizy
„Moja prapr ababcia i moja babcia były pół Ukrainkami, pół Polkami, chodziły do
cerkwi, Boże Narodzenie w pokoleniu moich dziadków było obchodzone na trzy
sposoby: po rusku – czyli greckokatolicku, po polsku i po ormiańsku” – chętnie
opowiada.
Matka księdza Teresa pochodziła ze spolonizowanej ormiańskiej rodziny
Isakowiczów, do której należał przedostatni arcybiskup ormiańsko-katolicki Lwowa,
Izaak Mikołaj Isakowicz. Ojciec Jan Zaleski wychowywał się w Korościatyniu na
dawnych wschodnich Kresach. Tam właśnie w nocy 28/29 lutego 1944 roku przeżył
atak upowców, w którym zginęło ponad sto pięćdziesiąt osób. Napadem, zdaniem
Zaleskiego seniora, miał kierować greckokatolicki duchowny z córką. Po latach tak
opisywał tamte wydarzenia w książce swojego autorstwa pod tytułem Kronika ży-
cia: „Rzeź trwała niemal przez całą noc. Słyszeliśmy przerażające jęki, ryk palącego
się żywcem bydła, strzelaninę. Wydawało się, że sam Antychryst rozpoczął swą
działalność! (…) P. Nowicki, przedwojenny sprzedawca w sklepie Kółek Rolniczych,
zdążył w ostatniej chwili wymknąć się za dom. Żonę pochyloną nad łóżeczkiem
kilkumiesięcznego dziecka banderowiec ściął toporem, rozpłatał też toporem głowę
kilkuletniej córki Basi”.
Te i inne historie młody Tadeusz słyszał w rodzinnym domu w Krakowie. W doro-
słym życiu zaczął intensywnie badać wojenne dzieje i przypominać o ofi arach rzezi
wołyńskiej. Ku czci zamordowanych Polaków stanął między innymi drewniany krzyż
w Korościatyniu, a tablica pamiątkowa zawisła w kaplicy Fundacji im. świętego Brata
Alberta, założonej przez księdza Isakowicza-Zaleskiego w Radwanowicach koło
Krakowa. W wiosce, z której pochodził Jan Zaleski, jak opowiada jego syn, ocalał tylko
kościół i murowana plebania, które obroniły się przed upowcami. Miejsce Polaków zajęli
Łemkowie przywiezieni z okolic polskiej Krynicy (stąd nowa nazwa Korościatynia).
Wrażliwy poeta idealista i twardy publicysta. Spokojny, uprzejmy, a zarazem za-
sadniczy, bezkompromisowy, uparty. Potrafi być ujmujący, aby zaraz potem stać się
surowym sędzią. Z zadbaną, siwiejącą brodą bardziej przypomina prawosławnego popa
niż katolickiego kapłana. Już jako kleryk w seminarium związał się z antykomunistyczną
opozycją w PRL. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku był prawą ręką księdza
Kazimierza Jancarza, słynnego kapelana podziemnej „Solidarności” w Nowej Hucie.
Razem przekradli się do strajkujących hutników. Antykomunistycznej działalności
o mało nie przypłacił życiem. W 1985 roku dwukrotnie pobili go funkcjonariusze
Służby Bezpieczeństwa. Za drugim razem napadli go przebrani za pracowników
pogotowia ratunkowego. Zakneblowali, założyli pętlę na szyję i próbowali uprowa-
dzić z klasztoru, w którym mieszkał. Planu nie zrealizowali, bo zostali spłoszeni.
W latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia ksiądz Isakowicz-Zaleski dał się
poznać głównie jako prezes Fundacji im. świętego Brata Alberta, którą współzałożył
Publicystyka i analizy Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami34
w 1987 roku, aby pomagać niepełnosprawnym. W Radwanowicach stworzył dla
nich schronisko, na którego wzór powstało następnie około trzydzieści ośrodków
terapii. Organizował pomoc humanitarną między innymi dla krajów byłej Jugosławii,
Czeczenii i Ukrainy. Pielęgnując ormiańskie korzenie, czcił i przypominał ofi ary tu-
reckiego ludobójstwa na Ormianach z początku XX wieku, czym wywoływał protesty
ambasady Turcji w Polsce. Za swoją działalność zebrał liczne odznaczenia, nagrody
i honorowe tytuły, w tym państwowy Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski
oraz Order Uśmiechu od dzieci.
Nazwisko księdza Isakowicza-Zaleskiego stało się głośne w 2006 roku, gdy zażądał
ujawnienia byłych tajnych agentów komunistycznej bezpieki w polskim Kościele.
Rok później opublikował książkę Księża wobec bezpieki na przykładzie diecezji
krakowskiej, w której opisał duchownych współpracujących ze specsłużbami PRL
i tych opierających się naciskom SB. Lustracyjną krucjatę kontynuował mimo ne-
gatywnych opinii kościelnych hierarchów, w tym prymasa Józefa Glempa. Kiedy
redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” ksiądz Adam Boniecki skrytykował
go na łamach „Gazety Wyborczej”, oddał Medal świętego Jerzego, przyznany przez
redakcję za działalność na rzecz walczących ze smokiem zła. W kolejnych latach
piętnował także „homoseksualne lobby” wśród księży.
Historyk amator
Najwięcej czasu ksiądz Isakowicz-Zaleski poświęcił na przywracanie pamięci o rzezi
wołyńskiej. Ta bowiem – jak twierdzi – jest od lat zakłamywana i niedostatecznie w Polsce
obecna. Pisał o tym już wcześniej, ale dopiero jego książka Przemilczane ludobójstwo
na Kresach z 2008 roku wywołała burzę. Duchowny stał się nieformalnym rzecznikiem
Kresowian. Z zamiłowania historyk amator opisał stosunki polsko-ukraińskie w czasie
II wojny światowej, w tym zagładę rodzinnej wioski ojca oraz miejscowości Janowa
Dolina, w której z rąk Ukraińców zginęło jednej nocy (Wielki Czwartek, 22 kwietnia
1943 roku) około sześciuset polskich mieszkańców, w tym kobiety i dzieci.
Masowe ukraińskie mordy na Polakach określił jako najstraszniejszy rodzaj ludo-
bójstwa – gorszy od hitlerowskiego i sowieckiego. „Rozfanatyzowanym ludobójcom
ukraińskim nie wystarczyło samo mordowanie Polaków. Pełną satysfakcję osiągali
z reguły wówczas, gdy przed zamordowaniem poddali swe ofi ary torturom albo
doprowadzali je do stanu, w którym dogorywały one w mękach (hasłowo: siekiery,
piły; łamanie rąk i nóg, wrzucanie do studni, wyrywanie języków czy wyłupywanie
oczu)” – dowodził w swej książce, piętnując wsparcie nacjonalistycznych formacji
przez księży Cerkwi greckokatolickiej na czele z metropolitą lwowskim Andrzejem
Szeptyckim.
35Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami Publicystyka i analizy
Książka księdza Isakowicza-Zaleskiego wywołała ostry protest biskupa Jana Martyniaka,
metropolity przemysko-warszawskiego Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. W liście
do kardynała Stanisława Dziwisza oskarżył autora o sianie nienawiści do Ukraińców,
zamiast działania na rzecz pojednania polsko-ukraińskiego wzorem hierarchów obydwu
Kościołów. Zarzuty greckokatolickiego metropolity nie zastopowały jednak krakow-
skiego duchownego. Wręcz przeciwnie.
Tego samego roku publicznie skrytykował
polskie władze, w tym popieranego przez
siebie prezydenta Lecha Kaczyńskiego za
uczczenie w niewystarczającym stopniu
sześćdziesiątej piątej rocznicy „krwawej
niedzieli” na Wołyniu. Samo określenie
„rzeź wołyńska” ocenił jako niewłaściwe w odniesieniu do tamtych tragicznych wy-
darzeń. Jedynym odpowiednim słowem jest bowiem – jego zdaniem – ludobójstwo.
Jako skandaliczne nazwał użycie zwrotu „czystka etniczna o znamionach ludobójstwa”
w uchwale Sejmu na siedemdziesiątą rocznicę ukraińskich mordów na Polakach.
„Wyczyścić to sobie można ubranie, jak jest pobrudzone, ale zabijanie kobiet,
dzieci i starców to nie jest czystka, to jest ludobójstwo” – grzmiał w homilii podczas
pielgrzymki Kresowian na Jasną Górę w lipcu 2013 roku.
Od początku kategorycznie sprzeciwia się procesowi beatyfi kacyjnemu arcybiskupa
Szeptyckiego. Nieżyjącemu metropolicie lwowskiemu Cerkwi greckokatolickiej zarzuca
kolaborację z III Rzeszą, błogosławienie ukraińskiej SS Galizien czy niedostateczny
sprzeciw wobec masowego zabijania Polaków. „(…) dzisiejsza decyzja nie uspokoi
kontrow ersji wokół postaci Andrzeja Szeptyckiego, ale je tylko rozogni” – napisał
na swoim blogu po zatwierdzeniu 16 lipca br. przez papieża Franciszka dekretu
o heroiczności cnót nieżyjącego ukraińskiego hierarchy.
Często publikuje teksty i zdjęcia przypominające współpracę Ukraińców, w tym
kapłanów, z hitlerowskimi władzami. „Ukraińska Cerkiew greckokatolicka od
kilku lat nurza się w nacjonalizmie i gloryfi kacji zbrodniarzy z UPA. Głównie
za przyczyną lwowskiego arcybiskupa Ihora Wozniaka” – czytamy obok relacji
z poświęcenia pomnika Stepana Bandery w 2007 roku we Lwowie. „Czy byłoby
możliwe, żeby w Niemczech święcono pomnik Heinricha Himmlera?” – pyta
retorycznie duchowny.
Przyjaźń z diabłem
Surowo ksiądz Isakowicz-Zaleski ocenia władze na Ukrainie, które odwołują się do
tradycji UPA. „Hańba Banderze! Hańba Juszczence! Hańba tym polskim politykom,
Ksiądz Isakowicz-Zaleski nie
krył negatywnego stosunku do
protestujących Ukraińców, widząc
wśród nich niebezpiecznych dla Polski
spadkobierców Bandery i UPA.
Publicystyka i analizy Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami36
którzy bezmyślnie popierali Juszczenkę”, „Całowany i obejmowany za szyję przez
Lecha Kaczyńskiego Wiktor Juszczenko walnął po raz kolejny po twarzy Polskę
i Polaków” – komentował decyzję ukraińskiego prezydenta, który w 2010 roku
nadał Stepanowi Banderze tytuł Bohatera Ukrainy, a OUN i UPA uznał za formacje
walczące o niepodległość kraju. Z radością przyjął anulowanie tego dekretu przez
ukraiński sąd za rządów Wiktora Janukowycza, do którego wcześniej o to apelował.
Upór w tropieniu i piętnowaniu ukraińskiego nacjonalizmu doprowadził cztery lata
później do ostrego konfl iktu księdza z politykami PiS. Katalizatorem były protesty na
kijowskim Majdanie. Duchowny, wspierający dotąd partię Jarosława Kaczyńskiego,
nie krył negatywnego stosunku do protestujących Ukraińców, widząc wśród nich
niebezpiecznych dla Polski spadkobierców Bandery i UPA. Utwierdzało go w tym
przekonaniu między innymi upowskie zawołanie z lat II wojny światowej („Sława
Ukrajini – Herojam sława!”), które skandowały tysiące ludzi zbuntowanych przeciw
reżimowi Janukowycza.
„Polscy politycy sławią na Majdanie zabójców z UPA, a przyjaźń z diabłem nie jest
niemożliwa. Jarosław Kaczyński, jadąc tam, popełnił tragiczny błąd” – ocenił w radiu
RMF występ prezesa PiS na kijowskim placu, obok lidera nacjonalistycznej partii
Swoboda Ołeha Tiahnyboka i skandowanie przed kamerami „banderowskiego hasła”.
„Czy którykolwiek polityk niemiecki czy francuski stanąłby przy boku gloryfi -
katora SS i Gestapo lub kogoś, kto domaga się rewizji granic państw należących do
Unii Europejskiej i NATO?” – zapytał retorycznie na blogu.
W ślad za tym duchowny odmówił udziału w Marszu Niepodległości i Solidarności,
organizowanym 13 grudnia 2013 roku w Warszawie przez PiS. Niechęć do ukraiń-
skiej rewolucji godności doprowadziła też do rozstania księdza z redakcją „Gazety
Polskiej”, w której siedem lat publikował felietony. Tygodnik związany z PiS nie wy-
drukował na początku 2014 roku tekstu Isakowicza o domniemanych banderowcach
w ukraińskim rządzie powołanym po obaleniu prezydenta Wiktora Janukowycza.
Duchowny zaliczał w artykule do „czcicieli UPA” między innymi premiera Arsenija
Jaceniuka. Urażony odmową publikacji zrezygnował z dalszej współpracy.
„Jesteś jednym z niewielu Polaków, którzy może nieświadomie, ale jednak stanęli
po stronie Moskwy” – odpisał mu Tomasz Sakiewicz, szef „Gazety Polskiej”. „Dzisiaj
putinowska propaganda służy agresji i zabijaniu. Kto ją szerzy, ma tak samo krew
na rękach jak snajperzy czy skrytobójcy. (…) Obydwaj wiemy, że to, co pisałeś, nie
było prawdą. Bo to nie banderowcy zrobili tę rewolucję, ale ludzie, którzy nie chcą
być pod butem Kremla” – kontynuował Sakiewicz.
Po konfl ikcie z „Gazetą Polską” i PiS ksiądz Isakowicz-Zaleski nawiązał współpracę
z innymi prawicowymi mediami. Stał się ulubieńcem polskich konserwatystów i na-
rodowców niechętnych Ukrainie. Często cytuje go między innymi portal Kresy.pl,
37Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami Publicystyka i analizy
znany z antyukraińskich i prorosyjskich tekstów. Sam ksiądz zapewnia, że nigdy nie
popierał agresji Putina na Ukrainę ani reżimu Janukowycza. Przestrzega jedynie
przed „bagatelizowaniem banderyzmu” , które może stać się zagrożeniem dla Polski.
Ostro krytykuje PO i PiS za to, że „w ciemno” popierają ukraińskie władze, które,
jego zdaniem, nawiązują do tradycji UPA.
„– Nie da się czcić walki UPA, a jednocześnie być demokratą i przyjacielem Polski?
– To tak jakby mówić, że ktoś oddaje hołd żołnierzom SS czy NKWD, a zarazem
jest zwolennikiem demokracji i przyjacielem naszego kraju. Tego się nie da pogo-
dzić” – odparł w ostatnim wywiadzie dla „Gazety Krakowskiej”.
Deklarowaną sympatię ukraińskich władz do Polski ocenia jako przejaw chytrej,
„banderowskiej taktyki”, która szuka sojusznika do walki z Rosją. Ostro krytykuje
politykę głównych polskich partii zakładającą bliską współpracę z Ukrainą, by stwo-
rzyć barierę dla imperialnych ambicji Rosji. Koncepcję Jerzego Giedroycia uważa za
nieaktualną, wręcz szkodliwą dla Polski.
„Ustawiczne wspieranie Ukrainy nie przekłada się później na to, że Ukraińcy pró-
bują też szanować uczucia Polaków. Wręcz odwrotnie – przekonywał pod koniec
zeszłego roku w Polskim Ośrodku Katolickim w Leeds. – Słaby naród, słabi politycy,
krętacze, nie mają szacunku na Wschodzie”.
„Polska wpadła w ogromną pułapkę – dzielił się przemyśleniami w połowie lipca
br. na spotkaniu w Bielsku-Białej. – Ukrainie jako narodowi trzeba pomagać, nato-
miast nie można się godzić na gloryfi kację zbrodniarzy, na bezmyślne wspieranie
wojny po to, żeby ta wojna jeszcze bardziej się tam rozwijała”.
Byliśmy kiedyś na „ty”
Kilka miesięcy temu ksiądz Isakowicz-Zaleski nawiązał bliższą współpracę
z Pawłem Kukizem, poznanym wcześniej przy okazji pomocy osobom niepełno-
sprawnym. Muzyk, który zdobył trzecie miejsce w ostatnich wyborach prezydenc-
kich, najpierw solidaryzował się z protestującymi na Majdanie, ale później uznał
to za błąd. Poglądami zbliżył się do księdza Isakowicza-Zaleskiego. „Ja pomagałem
i będę pomagać ludziom, którzy tej pomocy potrzebują. Ale nie bandytom. NEVER.
Precz z UPA i OUN-em!” – napisał Kukiz na swoim profi lu na Facebooku. „Precz
z rządem i politykami, którzy nie reagują na próby uczynienia z bandyty wzorca dla
ukraińskiej młodzieży. Hańba i dno”.
Duchowny z satysfakcją przyjął zmianę poglądów Kukiza i zaproszenie do współ-
pracy z jego ugrupowaniem. „(…) każdy ma prawo się pomylić. Jego podejście do
Ukrainy jest takie, jak jego śp. ojca. Trzeba odróżnić Ukraińców od banderowców”
– zauważył na łamach „Super Expressu”, wspominając zmarłego w maju ojca Kukiza
Publicystyka i analizy Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami38
(pochodzącego spod Tarnopola działacza Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów
Południowo-Wschodnich).
Z niepokojem zaś dostrzegł brak doświadczenia w polityce wschodniej i zaangażowa-
nia w upamiętnienie ofi ar „banderowskiego ludobójstwa” u prezydenta Andrzeja Dudy.
Nie kryje obaw, że nowo wybrana głowa polskiego państwa otoczy się niewłaściwymi
doradcami i podąży śladem Lecha Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego, którzy
unikali kontrowersji w kontaktach z Ukrainą. „(…) jest na najlepszej drodze, aby powtó-
rzyć błędy swoich poprzedników. Wczoraj dostał upokarzającą nauczkę od ukraińskiego
prezydenta, który publicznie w Berlinie odrzucił pomysł polskiego prezydenta o tak
zwanym wariancie genewskim, według którego Polska miałaby być dopuszczona do
rozmów na temat przyszłości Ukrainy” – napisał pod koniec sierpnia na blogu.
Wypowiedzi i działalność księdza Isakowicza-Zaleskiego budzą sprzeczne uczucia
wśród jego dawnych i obecnych znajomych. Jedni go chwalą za patriotyzm i nieza-
leżność poglądów, inni mówią o chorobliwej antyukraińskiej fobii, zacietrzewieniu.
Wielu nie chce publicznie go oceniać z uwagi na poprzednie zasługi i pracę na rzecz
niepełnosprawnych.
– Ksiądz Tadeusz ma prawo do własnych
poglądów, choć nie we wszystkim się zgadzam
– mówi krótko Mieczysław Gil, senator PiS i je-
den z byłych liderów podziemnej „Solidarności”
w Nowej Hucie.
Jan Piekło, krakowianin, prezes Fundacji
Współpracy Polsko-Ukraińskiej PAUCI kiedyś był „na ty” z duchownym, teraz cięż-
ko im się dogadać. Raz nawet ktoś nazwał go neobanderowcem na blogu księdza.
– Ma piękną kartę z czasów podziemnej „Solidarności”. Potrafi być miłym, wręcz
uroczym człowiekiem, ale od jakiegoś czasu uprawia antyukraińską demagogię,
której nie mogę zaakceptować – ocenia Piekło. Nie ma wątpliwości, że działalność
księdza Zaleskiego jest na rękę rosyjskiej propagandzie, że szkodzi stosunkom pol-
sko-ukraińskim, a przez to samej Polsce.
Piekło przypomina, że jako osoba duchowna cieszy się on dużym autorytetem
w wielu środowiskach i korzysta umiejętnie z mediów, prowadząc między innymi
własną stronę internetową i bloga na największym polskim portalu Onet.pl.
– Epatuje rzezią wołyńską i żąda jej rozliczenia, zapominając, że Ukraińcy mają
teraz ważniejsze sprawy na głowie niż ciągłe przepraszanie księdza Zaleskiego za
zbrodnie UPA – zauważa Jan Piekło. Nie rozumie „wołyńskiej obsesji” duchownego,
choć – jak podkreśla – jego rodzina również pochodzi z dawnych wschodnich Kresów.
– Ukraińcy w czasie wojny zamordowali część krewnych mojej mamy. Tato też
mógł zginąć, mieszkał koło Huty Pieniackiej, gdzie ukraińscy nacjonaliści zabili
Upór w tropieniu i piętnowaniu
ukraińskiego nacjonalizmu
doprowadził cztery lata później
do ostrego konfl iktu księdza
z politykami PiS.
39Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami Publicystyka i analizy
kilkuset Polaków. Nie byłoby mnie na świecie, gdyby zjawił się tam w dniu ma-
sakry – zauważa Piekło. – Ale to nie znaczy, że mam do końca życia nienawidzić
Ukraińców. Oni sami muszą się rozliczyć ze swoją historią. Wydarzenia na Wołyniu
były przede wszystkim wynikiem wojennego zezwierzęcenia i działalności dwóch
totalitaryzmów: sowieckiego i hitlerowskiego, które podgrzewały polsko-ukraiński
konfl ikt. Szkoda, że ksiądz Tadeusz nie chce tego zrozumieć.
Ostrzej wypowiada się Piotr Tyma, prezes Związku Ukraińców w Polsce. Zaprzecza,
by na Ukrainie dominowała apologia UPA, jak to przedstawia ksiądz Isakowicz-
-Zaleski. Przypomina, że ugrupowania odwołujące się do nacjonalistycznej ideologii
poniosły tam porażkę w ostatnich wyborach parlamentarnych i prezydenckich.
– Tymczasem w przekazie Isakowicza wszyscy we władzach ukraińskich są ban-
derowcami. Tropi też ich zwolenników wśród polskich polityków – dodaje Tyma.
Nieraz ścierali się w mediach. W sierpniu duchowny zamieścił na blogu list
Kresowian z Żar, w którym żądają odebrania Tymie jako „kłamcy wołyńskiemu” nie-
dawno nadanego przez prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyża Kawalerskiego
Orderu Odrodzenia Polski. Pismo adresowane jest do prezydenta Andrzeja Dudy.
Zarzuca szefowi Związku Ukraińców, że zaprzecza ludobójstwu ludności polskiej
przez UPA. „Wielokrotnie gloryfi kował ukraińskich zbrodniarzy wojennych z UPA,
SS-Galizien czy Legionu Wołyńskiego, bagatelizował i relatywizował zbrodnie lu-
dobójstwa dokonane przez tych przestępców” – czytamy o Tymie.
– Nie mam problemu z uznaniem, że Ukraińcy, nierzadko w okrutny sposób, mor-
dowali Polaków w czasie wojny, ale nie odpowiada mi formuła, w jakiej przedstawia
to ksiądz Zaleski i jego środowisko – przekonuje Tyma. – Używa Wołynia jak kija
bejsbolowego, by atakować Ukrainę i Ukraińców. Dla przykładu widzi tylko dziesiątki
tysięcy zabitych Polaków, a z drugiej strony nie
dostrzega cywilnych Ukraińców – ofi ar polskich
oddziałów partyzanckich i regularnej armii, ani
też innych niż ideologia przyczyn wojennej wro-
gości czy wręcz nienawiści polsko-ukraińskiej.
Tyma jest przekonany, że ksiądz Isakowicz-
Zaleski świadomie bądź nieświadomie służy
propagandzie Kremla, która przedstawia Ukrainę jako kraj zdominowany przez
faszystów-banderowców. Wylicza kontakty duchownego z prorosyjskimi politykami
i dziennikarzami nad Dnieprem, w tym Wadymem Kolesniczenką. Wspomniany
były działacz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, a potem Partii Regionów
Wiktora Janukowycza był w 2013 roku między innymi współinicjatorem apelu 148
deputowanych Rady Najwyższej (komunistów i Partii Regionów) do polskiego Sejmu
o uznanie rzezi wołyńskiej za ludobójstwo. W czasie Majdanu domagał się surowych
Wzmożona aktywność księdza
Zaleskiego i jego zwolenników
przynosi niepokojące skutki:
antyukraińska narracja w Polsce
przeszła już do głównego nurtu.
Publicystyka i analizy Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami40
represji wobec uczestników protestu, a po odsunięciu od władzy Janukowycza uciekł
na Krym i przyjął obywatelstwo Rosji.
Tyma przypomina, jak w 2010 roku ksiądz Isakowicz-Zaleski wystąpił w Kijowie
na wspólnej konferencji między innymi z adwokatem Żorżem Dygasem (byłym
wysokiej rangi ofi cerem KGB w ZSRR, honorowym członkiem moskiewskiego
Klubu Weteranów Organów Bezpieczeństwa Państwowego). Razem sprzeciwiali się
nadaniu tytułu Bohaterów Ukrainy dla Stepana Bandery i Romana Szuchewycza,
dowódcy UPA. Wspomniana konferencja poprzedzała otwarcie kijowskiej wysta-
wy o „polskich i żydowskich ofi arach OUN-UPA”, fi rmowanej przez organizację
„Rosyjskojęzyczna Ukraina” Wadyma Kolesniczenki i wrocławskie Stowarzyszenie
Upamiętnienia Ofi ar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. Zerwała ją hałaśliwa
grupa działaczy nacjonalistycznej partii Swoboda wykrzykujących na sali anty-
polskie i antyżydowskie hasła. Od ekspozycji dystansowała się ambasada Polski
w Kijowie. W trakcie otwarcia doszło do kolejnej awantury ze swobodowcami,
którzy żądali między innymi uznania duchownego z Krakowa za persona non
grata na Ukrainie.
* * *
Ksiądz Isakowicz-Zaleski zaprzecza oskarżeniom, aby współpracował z prorosyj-
skimi politykami na Ukrainie.
– To krytyka, która ma konstrukcję cepa: każdy, kto przypo mina zbrodnie UPA
i nie traktuje Bandery jak bohatera, jest „ruskim agentem” – odpowiada. – Na kon-
ferencję w Kijowie, którą zerwali nacjonaliści ze Swobody, zostałem zaproszony
jako przedstawiciel rodzin Kresowian zamordowanych przez UPA. Byli tam różni
ludzie, których nie znałem osobiście, w tym przedstawiciele środowisk żydowskich.
Z panem Tymą też nieraz występowałem wspólnie w telewizji, choć z nim się nie
zgadzam. Swoją działalnością szkodzi on mniejszości ukraińskiej w Polsce, bo tworzy
fałszywe wrażenie, jakby wszyscy Ukraińcy wyznawali podobne poglądy jak jego
środowisko, a to nieprawda.
Według Tymy, wzmożona aktywność księdza Zaleskiego i jego zwolenników
przynosi niepokojące rezultaty.
– Antyukraińska narracja przeszła w Polsce już do głównego nurtu – zauważa
Tyma. – Ksiądz powtarza, że o prawdę mu chodzi, ale ta prawda ma niezbyt przy-
jemne oblicze. Mówi ciągle o zabijaniu pamięci o Wołyniu, a przecież wszędzie
można kupić jego książki. W Polsce organizuje się konferencje o ofi arach UPA,
rekonstrukcje, kręci fi lmy, księgarnie pełne są literatury wspomnieniowej z czasów
wojny na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Partie polityczne periodycznie wynoszą
41Ireneusz Dańko, Na wojnie z banderowcami Publicystyka i analizy
kwestię pamięci polskich ofi ar na forum parlamentu. W kwestie upamiętnienia
włączają się nie tylko organy administracji państwowej, ale też samorządy.
Tyma nie wierzy w zapewnienia duchownego, że nie jest antyukraiński, że oskarża
wyłącznie nacjonalistów.
– To jedynie zabieg socjotechniczny i propagandowy, który ładnie brzmi. Tak
samo jak jego mówienie o sprawiedliwych Ukraińcach, którzy ratowali Polaków na
Wołyniu – przekonuje Tyma.
Ireneusz Dańko jest redaktorem „Gazety Krakowskiej”, wcześniej
kilkanaście lat pracował w „Gazecie Wyborczej”. Laureat nagrody Grand
Press, lider zespołu rockowego Kremlowskie Kuranty, specjalizuje się
w historii Europy Wschodniej.
O dwóch obliczach O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmuukraińskiego orientalizmuAndrij Portnow
Okazuje się, że nasze poczucie godności rozciąga się tylko na
tych, którzy są w większości. Tych, którzy okazali się w mniejszo-
ści, nasza godność nie obejmuje. Na nich rozciąga się raczej nasze
poczucie wyższości i nasza obojętność, nasza irytacja i nasze fobie.
Serhij Żadan, Niedonieccy donieccy
Postulat „czym dalej od Donbasu” nie jest wynalazkiem ostatniego roku. To
raczej powrót do haseł, których poprzednia fala przelała się w 2010 roku,
gdy prezydentem Ukrainy został Wiktor Janukowycz. Wielu wtedy uważało,
że głosy Krymu i Donbasu skazały Ukrainę na rządy skorumpowanego i źle
wykształconego przedstawiciela świata kryminalnego.
Ten artykuł nie będzie poświęcony nastrojom społecznym i wynikom sondaży opinii
publicznej. Interesuje mnie środowisko, które na ogół nazywane jest „intelektual-
nym”, oraz teksty, które publikuje. Nie stawiam w nim pytania o sposób przyjęcia
tych tekstów w społeczeństwie. Interesują mnie one jako przejaw pewnych tendencji
w myśleniu, które właściwe jest części oświeconych ukraińskich elit (pisarzy, dzien-
nikarzy, historyków).
W kwietniu 2014 roku iwanofrankiwski pisarz Taras Prochaśko oświadczył na ła-
mach czasopisma „Hałyćkyj Korespondent”: „Na naszym dalekim wschodzie mieszka
zupełnie inny naród. Taki, którego my, zachodniacy, nie możemy ani zrozumieć, ani
zaakceptować, ani – przede wszystkim – uważać za swój. Piękne opowieści o sobor-
ności1 rozsypują się jak domek z kart, gdy dochodzi do spotkania oko w oko z tymi
ludźmi. Bo oni wiedzą swoje. I w ogóle nie są do nas podobni”2.
1 Soborność – wyobrażenie o kulturowej i politycznej jedności ziem ukraińskich, postulowane przez działaczy ukraińskiego ruchu narodowego w XIX-XX wieku. Dzień Soborności świętowany jest na Ukrainie 22 stycznia, bo tego dnia 1919 roku Ukraińska i Zachodnioukraińska Republiki Ludowe podpisały tak zwany Akt Zjednoczenia (Ukrainy). Wówczas akt ten pozostał deklaracją polityczną, ponieważ Zachodnioukraińska Republika Ludowa została rozbita przez wojska polskie, a Ukraińska Republika Ludowa – przez bolszewickie. 2 T. Prochaśko, Dalekoshidnyj ukrainśkyj front, [online:] http://gk-press.if.ua/node/11885.
43Andrij Portnow, O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmu Publicystyka i analizy
W maju 2014 roku lwowski dziennikarz Ostap Drozdow w następujący sposób
skomentował na swoim profi lu na Facebooku informację o pierwszych poległych
ukraińskich żołnierzach: „Mam wrażenie, że prócz Galicjan nikt inny za Donbas nie
umiera. Już niejednokrotnie mówiłem, że obecność Donbasu w składzie Ukrainy
nie jest warta żadnej śmierci. A tym bardziej śmierci Galicjan. Dlatego całkowicie
solidaryzuję się z tymi matkami, które obecnie blokują jednostki wojskowe, by ich
dzieci nie rzucano jak mięsa armatniego do Donbasu. Za wschodnią Ukrainę powinni
walczyć przede wszystkim ludzie ze wschodu” (inna rzecz, że teza Drozdowa nie
ma pokrycia w rzeczywistości; twierdzenie o nadreprezentacji Galicjan w szeregach
ukraińskiej armii jest propagandowo-populistycznym uproszczeniem)3.
* * *
Większość tego typu publicznych wypowiedzi jest udziałem ukraińskich inteligentów,
którzy pochodzą z Galicji Wschodniej (choć nie tylko: pojawia się także chociażby
we wpisach proukraińskich blogerów z Donbasu, którzy opuścili ten region w czasie
działań wojennych). Ich stanowisko określiłbym jako „galicyjski redukcjonizm”, czyli
przeświadczenie, że Ukraina może osiągnąć sukces jedynie w przypadku odcięcia
nieuleczalnego i zsowietyzowanego Donbasu. Termin „galicyjski redukcjonizm”
nie oznacza, że większość mieszkańców zachodnioukraińskich obwodów popiera
ideę odrzucenia wschodnich obwodów – pokazuje nam jedynie, skąd pochodzi
większość intelektualistów, którzy publicznie opowiadają się za takim rozwiązaniem.
Znamienne, że ci sami autorzy są znani z propagowania tez o „utraconej multikul-
turowości” i „złotej dobie Habsburgów”. A zatem piękne słowa o różnorodności
zagubionej nie przeszkadzają negatywnie odnosić się do różnorodności aktualnej,
która ukazywana jest już nie jako kulturowa zaleta, a jako polityczne zagrożenie dla
jedności narodu i państwa.
Postulat „czym dalej od Donbasu” nie jest wynalazkiem ostatniego roku. To raczej
powrót do haseł, których poprzednia fala przelała się w 2010 roku, gdy prezydentem
Ukrainy został Wiktor Janukowycz. Wielu wtedy uważało, że głosy Krymu i Donbasu
skazały kraj na rządy skorumpowanego i źle wyedukowanego przedstawiciela świata
kryminalnego. Lwowski pisarz Jurij Wynnyczuk pytał wówczas: „po co nam tak
wielkie państwo?”, i patetycznie oświadczał, że „odpuszcza Krym i Donbas”, gdyż jest
przekonany, że „wtedy będziemy mieć wyjątkowo demokratyczne władze”4.
3 W warstwie treściowej teza Dro zdowa nie ma pokrycia w rzeczywistości. Twierdzenie o nadreprezentacji Galicjan w szeregach ukraińskiej armii jest propagandowo-populistycznym uproszczeniem, podobnie jak i teza o szczególnie wysokim poziomie dezercji i uchylania się od poboru ze strony mieszkańców zachodniej Ukrainy. 4 Ju. Wynnyczuk, Ja widpuskaju Krym, [online:] http://tsn.ua/analitika/ya-vidpuskayu-krim.html.
Publicystyka i analizy Andrij Portnow, O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmu 44
Rozwiązanie problemów narodowościowych nie poprzez przyłączenie nowych tery-
toriów, ale zrzeczenie się niepotrzebnych to w historii ruchów narodowych logika nader
rzadka. W naszym przypadku można ją określić jako zmęczenie „nieprawidłowym”
zachowaniem politycznym „mieszkańców Donbasu”, którzy dla myślących w ten sposób
są jednolitą zbiorowością. Taka logika przerzuca odpowiedzialność za przekształce-
nie części obwodów donieckiego i łuhańskiego w teatr działań wojennych: winny nie
będzie więc rosyjski agresor i niezdecydowane lokalne elity polityczne, ale ludność
regionu. Można by rzec – ludność ta, jeśli nie „zaprosiła”, to na pewno „nie przegnała”
okupantów, w związku z czym ponosi pełną odpowiedzialność za wojnę i jej skutki.
Dla zrozumienia genezy retoryki
„Ukraina bez Donbasu” warto przypo-
mnieć, że pod koniec lat osiemdziesiątych
i na początku lat dziewięćdziesiątych
minionego wieku wśród intelektualistów
przeważało przeświadczenie o konieczno-
ści „derusyfi kacji” Ukrainy i wyjaśnienia
fałszu sowieckiej propagandy, co miało
otworzyć oczy i oczyścić umysły „zepsutych” Ukraińców ze wschodu kraju. Jednocześnie
już w połowie lat dziewięćdziesiątych stało się jasne, że żadna „derusyfi kacja” się nie
uda (tym bardziej szybka), że u władzy pozostały te same postkomunistyczne elity
(na ogół wywodzące się ze zurbanizowanego i uprzemysłowionego wschodu kraju),
że społeczno-gospodarczy rozwój Ukrainy pozostawia wiele do życzenia, a państwo
nie ma szans na integrację ze strukturami euroatlantyckimi.
Kto odpowiada za to, że wydarzenia potoczyły się tak, a nie inaczej? Już w połowie
lat dziewięćdziesiątych w eseistyce wpływowych pisarzy i politologów zakorzenił
się schematyczny obraz „dwóch Ukrain”, podzielonych przez język (rosyjski versus
ukraiński) i historię (europejską, czyli polsko-austriacką, versus rosyjsko-radziecką).
Dwie Ukrainy, pomimo wszelkich zastrzeżeń i „postmodernistycznej ironii”, kon-
stytuowały się jako geografi cznie określone i wewnętrznie homogeniczne całości
(co nie pokrywało się ani z językowymi, ani religijnymi mapami kraju, lecz co do
zasady odpowiadało rozkładowi wyborczych preferencji). Przy czym jedna z Ukrain
(„wschodnia”) opisywana była nie tyle jako inna, ale jako gorsza, „mniej europejska”,
a nawet „ostatecznie zsowietyzowana”.
Niewykluczone, że właśnie dlatego w dzisiejszym dyskursie tak łatwo wypowia-
dane są słowa o utracie Donbasu, rozumianej jako utrata części terytorium Ukrainy.
Nierzadko bowiem w wypowiedziach czołowych intelektualistów wyczuwa się raczej
ulgę z racji tego, że kraj pozbył się (przynajmniej częściowo) tego niepotrzebnego,
właściwie „nieukraińskiego” regionu.
W połowie lat dziewięćdziesiątych
stało się jasne, że żadna „derusyfi kacja”
się nie uda, u władzy pozostały te same
postkomunistyczne elity, a kraj nie
ma szans na integrację ze strukturami
euroatlantyckimi.
45Andrij Portnow, O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmu Publicystyka i analizy
* * *
We wrześniu 2014 roku Jurij Andruchowycz podkreślił: „Wiem tylko, że nasz cel
to wolny, ludzki i europejski kraj – i o ile bez Donbasu jest on osiągalny z wielkim
trudem, to z Donbasem w ogóle nierealny, zapomnijcie”5. W rozmowie z autorem tych
słów Mykoła Riabczuk przyznał: „Powiem uczciwie – nowa Ukraina, bez Donbasu
i Krymu, bardziej mi się podoba… W zasadzie nie mam nic przeciwko Donbasowi
jako części Ukrainy, ale tylko pod warunkiem, że jego mieszkańcy kiedyś sobie na to
prawo zasłużą”6. Lwowski fi lozof Taras Woźniak w grudniu 2014 roku rozwodził się
nad tym, że „sowiecka wspólnota Donbasu (…) wypadła z procesu tworzenia się nowej
wspólnoty politycznej – ukraińskiego narodu obywatelskiego” i „wpadła w skrajny
rosyjski nacjonalizm z elementami faszyzmu”7. Być może najdalej posunął się eseista
z Czerniowców Ołeksandr Bojczenko, który z pogardą określił „mieszkańców Donbasu”
jako „pozbawionych historycznej perspektywy oligofrenów”8.
Za wszystkimi powyższymi wypowiedziami intelektualistów, którzy mają repu-
tację „liberalnych” i „europejskich”, kryje się
posępny obraz homogenicznego „sowieckiego”
Donbasu, który pozbawiony jest dynamiki,
życia i wartości – z punktu widzenia projek-
tu ukraińskiego oraz europejskiego. Donbas
w składzie Ukrainy to zgodnie z tą logiką,
ciało obce, agresywno-wrogie i nieokrzesa-
ne, które tylko osłabia Ukrainę i ciągnie ją
z powrotem do „sowka”9.
Szkoda, że na Ukrainie brakuje zestawień wypowiedzi antydonbaskich „gali-
cyjskich redukcjonistów”10 i antygalicyjskich zwolenników „rosyjskiego świata”
(russkogo mira) – mogłoby ono nasunąć ciekawe wnioski. Na przykład w zbiorze
5 Ju. Andruchowycz, Wilnu jewropejsěku Ukrajinu z Donbasom ne pobudujesz, [online:] http://www.pravda.com.ua/news/2014/09/30/7039307/.6 M. Riabczuk, Skażu czesno – nowa Ukrajina bez Donbasu i Krymu, podobajet’sia meni bilsze, [online:] http://historians.in.ua/index.php/en/intervyu/1458-mykola-riabchuk-skazhu-chesno-nova-ukraina-bez-donbasu-i-krymu-podobaietsia-meni-bilshe.7 T. Wozniak, Paradoksalni rezultaty rozhromu Putinym Donbasu, [online:] http://zaxid.net/news/showNews.do?paradoksalni_rezultati_rozgromu_putinim_donbasu&objectId=1332870.8 O. Bojczenko, Antropołohicznyj tupik, [online:] http://zbruc.eu/node/29001.9 Sowok – pogardliwe określenie na wszystko co „sowieckie”, rozpowszechnione zarówno w języku ukraińskim, jak i rosyjskim.10 Uważam, że należy dodać, że antydonbaska retoryka nie jest właściwa jedynie intelektualistom czy polity-kom pochodzącym z Zachodniej Ukrainy. Pojawia się także nawet w wypowiedziach proukraińskich blogerów z Donbasu, którzy opuścili ten region w czasie działań wojennych. Najczęściej jednak jest ona obecna u autorów mających galicyjski background i zbudowana jest na antytezie: „ukraińska, europejska Galicja – nieukraiński, sowiecki Donbas”.
W wypowiedziach czołowych
intelektualistów wyczuwa się ulgę
z racji tego, że kraj pozbył się
(przynajmniej częściowo) Donbasu
– tego niepotrzebnego, właściwie
„nieukraińskiego” regionu.
Publicystyka i analizy Andrij Portnow, O dwóch obliczach ukraińskiego orientalizmu 46
esejów kijowskiego archeologa, a jednocześnie znanego z prorosyjskich poglądów
publicysty Petra Tołoczki, można przeczytać o konieczności „rezygnacji, raz i na
zawsze, z przekształcenia Ukrainy w Wielką Galicję” i odrzuceniu przez Donbas „na-
rodowo-socjalistycznych wartości”11. Według Tołoczki, na Ukrainie „ludność jednak
nie przekształciła się w jeden naród”, a Rosjanie i Ukraińcy „etnicznie są, w istocie,
jednym narodem”12. Wojna w Donbasie jest dla Tołoczki nie tylko „domowa”, ale to
wojna „ukraińskich nacjonalistów wyznania katolickiego z ludnością [przywiązaną
do – przyp. tłum.] rosyjskiej kultury i prawosławnej tożsamości”13. Taki schemat
faktycznie utożsamia ukraiński nacjonalizm z unią kościelną (Tołoczko wprost pisze
o powstaniu „zachodnioukraińskiego subetnosu” jako konsekwencji unii brzeskiej
z 1596 roku), a unickość – z katolicyzmem. Innymi słowy, mamy odwróconą narrację
o „europejskości” Ukrainy, w której cecha ta postrzegana jest jako zło, a nie dobro (ale
jest tak samo zlokalizowana geografi cznie) oraz opisywana za pomocą homogenizacji
i kategorii innego (othering). Różnica polega na tym, że w tej narracji pozytywnie
wartościowane jest właśnie „zsowietyzowanie”, utożsamione z „prawosławiem”.
Pomimo ideologicznej przeciwstawności oba opisane wyżej modele wewnętrznej
orientalizacji14 faktycznie oparte są na tożsamych ideologicznych postulatach i in-
telektualnych uwarunkowaniach: strachu przed hybrydowością i różnorodnością,
odebraniu fenomenom społecznym takich cech jak dynamika i możliwość zmiany,
normatywnym wyobrażeniu o „normie” i chorobliwym „odchyleniu” od niej.
Ukraińskie dyskusje intelektualne o Donbasie w kontekście wojny i rosyjskiej agresji
dają gorzką, ale produktywną, pożywkę do refl eksji nad różnorodnością – będącą
w rzeczywistości wielkim wyzwaniem, nad dyskryminacyjnym potencjałem rzekomo
liberalnych opinii oraz nad homogenizacją na rzecz demokracji.
Przełożył Tadeusz Iwański
Andrij Portnow jest ukraińskim historykiem, publicystą. W latach
2006-2010 sprawował funkcję redaktora naczelnego czasopisma
„Ukrajina Moderna”.
11 P. P. Tołoczko, Ukraina w ognie jewrointiegracyi, Sankt-Pietierburg 2015, s. 93, 106.12 To twierdzenie warto porównać z tezą o „Noworosyjskim tyglu narodów”, dzięki któremu jakoby „na podstawie kultury, języka i sposobu życia bardzo trudno jest odróżnić Rosjan od Ukraińców na terytorium od Dniestru do Kubania”, zob.: A.W. Szubin, Istorija Noworossii, Moskwa 2015, s. 5.13 P.P. Tołoczko, dz. cyt., s. 141.14 Pojęcia „wewnętrznej orientalizacji” używam za analogią do pojęcia „orientalizm” w rozumieniu Edwarda Saida jako systemu znaków, który ujawnia władzę Europy nad Orientem, postuluje ontologiczne i epistemologiczne różnice między Zachodem i Wschodem. Zob.: E. Said, Orientalizm, Warszawa 2005.
Historia w stanie przebudowyHistoria w stanie przebudowyTomasz Piechal
Na pustych cokołach po obalonych pomnikach Lenina Ukraina powoli ustawia
nowych bohaterów narodowej dumy i pamięci.
Rewolucyjna fala, która na początku 2014 roku przelała się przez Ukrainę, przyczy-
niła się nie tylko do zmiany władz, ale poskutkowała również znaczącym zwrotem
w polityce historycznej państwa. Jednym z najbardziej symbolicznych kadrów
rewolucji godności stał się obraz „ludowego demontażu” kijowskiego pomnika
Włodzimierza Lenina, który zapoczątkował „leninopad”. Od tamtego dnia media
systematycznie donosiły o kolejnych wydarzeniach tego typu w innych ukraińskich
miastach. Scenariusz akcji najczęściej wyglądał podobnie – liczna proukraińska
manifestacja zbierała się pod pomnikiem „wodza rewolucji”, by następnie za pomo-
cą lin dokonać obalenia symbolu poprzedniej epoki. Najgłośniejszym przykładem
takiego działania stał się charkowski Lenin – przy nieprzychylnej postawie miej-
skich władz manifestanci kilkukrotnie próbowali obalić pomnik. Ostatecznie kres
jego obecności w krajobrazie jednego z największych miast wschodniej Ukrainy
nastąpił 28 września 2014 roku – jak się okazało, pomimo zapewnień miejskich
władz, które ostrzegały przed wielkim zagrożeniem, jakim miał być niekontrolo-
wany demontaż monumentu (upadek fi gury miał między innymi spowodować
zniszczenie przebiegających pod centralnym placem Charkowa tunelów metra),
cała akcja nie wyrządziła żadnych większych szkód, gdyż pomnik okazał się w środ-
ku… pusty (miast litej konstrukcji władze radzieckie zdecydowały się na wariant
oszczędnościowy). Wcześniej bądź manifestanci, bądź władze miejskie usuwali
pomniki Lenina między innymi w Dniepropietrowsku, Mikołajowie, Chersoniu.
Działania te niosły silny ładunek symboliczny – Ukraińcy wyraźnie opowiadali się
przeciwko starej narracji historycznej, którą na ich ziemiach zakorzeniły radzieckie
władze. Żadne państwo nie może jednak żyć bez warstwy symbolicznej, odrzucenie
jednej wizji niesie za sobą potrzebę zbudowania nowej. W efekcie, po zwycięstwie
rewolucji godności, Ukraina znalazła się w miejscu, gdzie na nowo musi ustanowić
bohaterów i wizje dziejów.
Publicystyka i analizy Tomasz Piechal, Historia w stanie przebudowy48
Pożegnanie z komunizmem
Pierwszym znaczącym krokiem ku przeformatowaniu ukraińskiej tożsamości
historycznej stał się pakiet ustaw, które 9 kwietnia 2015 roku przyjęła ukraińska
Rada Najwyższa. Cztery przegłosowane ustawy dotyczyły między innymi otwarcia
archiwów KGB i innych służb Związku Radzieckiego, zainicjowały proces deko-
munizacji przestrzeni publicznej na Ukrainie, zastąpiły termin „Wielka Wojna
Ojczyźniana” pojęciem II wojny światowej, a także uznały za bohaterski status walki
o niepodległość Ukrainy wielu organizacji niepodległościowych, w tym między in-
nymi OUN-UPA (jednocześnie nie przyznając weteranom tych formacji ani statusu
kombatanta, ani żadnych dodatkowych uprawnień). Wszystkie akty prawne zostały
opracowane w Ukraińskim Instytucie Pamięci Narodowej pod kierownictwem jego
szefa Wołodymyra Wiatrowycza – lwowski historyk prezentował nawet osobiście
dwa z nich podczas posiedzenia parlamentu.
Największy wpływ na życie przeciętnego
Ukraińca będzie miała niewątpliwie ustawa
o zakazie symboliki totalitarnej, która uznaje
za zbrodniczy „komunistyczny reżim totali-
tarny z lat 1917-1991 na Ukrainie”. Jej zapisy
wymagają bowiem zmiany nazw ulic, placów
i miejscowości, które nawiązują do przedstawicieli władz komunistycznych bądź
gloryfi kują wydarzenia związane ze Związkiem Radzieckim. Proces przemianowania
przyspiesza – kolejne miasta powołują komisje przy Radach Miejskich, których celem
jest stworzenie list poszczególnych miejsc topografi cznych, których nazwy odwołują
się do ustroju komunistycznego, a następnie przeprowadzenie społecznych konsultacji
w celu ustalenia nowych nazw, patronów. Na tym tle rysuje się już pierwsza różnica
pomiędzy poszczególnymi regionami Ukrainy – o ile zachód kraju w większości już
w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku bądź dwutysięcznych przeprowadził te
zmiany, o tyle przed centralną i południowo-wschodnią częścią państwa te „korekty”
dopiero oczekują na wprowadzenie. Jednocześnie, jeżeli w centrum kraju można dostrzec
wolę zastosowania się do przepisów zawartych w ustawie, to na południu i wschodzie
Ukrainy widoczna jest wyraźna niechęć względem przemianowywania ulic, placów,
miast. Najlepszym tego przykładem jest spór wokół zmiany nazwy Dniepropietrowska
– w publicznym sondażu, który zorganizowały lokalne władze, zdecydowana większość
respondentów opowiada się za pozostaniem przy obecnej nazwie miasta.
Tymczasem dobrym przykładem systematycznego postępu w procesie dekomu-
nizacji stała się Winnica, stolica obwodu, który uznawany jest za matecznik obec-
nego prezydenta kraju (znajduje się tam między innymi fabryka czekolady fi rmy
Po zwycięstwie rewolucji godności
Ukraina znalazła się w miejscu,
gdzie na nowo musi ustanowić
bohaterów i wizje dziejów.
49Tomasz Piechal, Historia w stanie przebudowy Publicystyka i analizy
Roshen, której właścicielem jest Petro Poroszenko; wieloletnim merem Winnicy był
Wołodymyr Hrojsman, obecny przewodniczący parlamentu, jeden z sojuszników
prezydenta). Powołana przy Radzie Miejskiej komisja przygotowała już propozycje
nowych patronów ulic i placów, ruszył proces konsultacji społecznych. Wcześniej
przeprowadzono w wielu miejscach demontaż symboliki komunistycznej, jak i usta-
nowiono nowe miejsca pamięci. Duży ładunek symboliczny niesie ze sobą jednak
sposób, w jaki przeprowadzono ten proces – na jednym z głównych placów miasta
wzniesiono pomnik w formie tryzuba, który ma upamiętniać Niebiańską Sotnię (za-
bitych w Kijowie podczas rewolucji godności) oraz bohaterów konfl iktu w Donbasie.
Zaraz obok niego wciąż znajduje się jednak mauzoleum poświęcone żołnierzom
poległym w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. Pomiędzy potężnymi fi gurami żołnierzy
Armii Czerwonej a tryzubem wciąż tańczą płomienie wiecznego ognia pamięci, który
teraz płonie tak dla ofi ar konfl iktu sprzed siedemdziesięciu lat, jak i poległych na
Majdanie i wschodzie kraju. Jednocześnie na głównym moście w mieście usunięto
czerwone gwiazdy, a w ich miejsce wstawiono tryzuby – metalowe wieńce laurowe
i cała konstrukcja pozostały bez zmian.
Powyższe przykłady nie są odosobnionymi historiami. Postrewolucyjna ukra-
ińska przestrzeń publiczna coraz bardziej przypomina symboliczny patchwork.
W Dniepropietrowsku centralny plac miasta został przemianowany z placu Lenina
na plac Bohaterów Majdanu – wciąż jednak sąsiaduje z nim prospekt Karola Marksa.
W Mikołajowie nieopodal skweru Rady Europy i pomnika Niebiańskiej Sotni nadal
przebiega prospekt Lenina. Przykłady można mnożyć. Tym samym, choć Ukraina
powoli żegna się ze spuścizną symboliczną Związku Radzieckiego, nie można
oczekiwać, że zmiany przebiegną błyskawicznie i bez oporów. Proces zaszczepiania
nowych narracji musi trwać długo, zmiana stosunku do własnej historii na Ukrainie
jest jednak już teraz widoczna.
Dzień Pamięci, nie Zwycięstwa
Niewątpliwą ewolucję można zaobserwować na przykładzie mitu Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej. Centralna fi gura symboliczna rosyjskiej narracji historycznej, która
jest pieczołowicie pielęgnowana przez Kreml (warto przypomnieć skalę obchodów
siedemdziesięciolecia rocznicy zakończenia II wojny światowej w Moskwie 9 maja
2015 roku), na Ukrainie przechodzi znaczącą transformację. Zwycięski mit Wielkiej
Wojny Ojczyźnianej zostaje powoli zastępowany martyrologicznym ujęciem i pró-
bą wpisania historii Ukrainy w europejską narrację II wojny światowej. W tej wizji
Ukraina staje się jedną z największych ofi ar konfl iktu, państwem, którego dążenia
niepodległościowe zostały zduszone przez Związek Radziecki. Dzień zwycięstwa
Publicystyka i analizy Tomasz Piechal, Historia w stanie przebudowy50
zostaje tym samym zastępowany dniem pamięci o ofi arach ukraińskiej narodowo-
ści – cywilach i żołnierzach zarówno Armii Czerwonej, jak i UPA czy niemieckich
formacji zbrojnych. Same obchody zostały rozdzielone na dwa dni – 8 maja (w duchu
europejskim) i 9 maja, zmieniono także ich symbol – w miejsce szarfy gieorgijewskiej
wprowadzono czerwone maki (kwiat ten wpięty w ubranie przypominać może ślad
po kuli, a tym samym staje się symbolem ofi ary).
W efekcie tegoroczne obchody miały znacznie mniej wystawny charakter niż te,
które były organizowane podczas rządów Wiktora Janukowycza – za jego czasów
celebracje dnia zwycięstwa traktowane były bowiem jako istotny instrument upra-
wiania polityki przez środowisko Partii Regionów. W 2011 roku Janukowycz wydał
nawet rozporządzenie, które nakazywało wywieszanie 9 maja „fl ag zwycięstwa”, czyli
czerwonych sztandarów ze złotym młotem i sierpem. Wówczas doszło we Lwowie do
prowokacji i zamieszek (starć pomiędzy nacjonalistami a przywiezionymi autokarami
chuliganami), która miała pokazać południowo-wschodnim obwodom Ukrainy (elekto-
ralnej bazie Partii Regionów) niebezpieczeństwo płynące z galicyjskiego nacjonalizmu.
O ile więc Janukowycz i jego środowisko polityczne traktowali historię jako na-
rzędzie do dzielenia społeczeństwa i mobilizacji swojego elektoratu, o tyle obecne
ukraińskie władze starają się znaleźć punkty styczne i zbudować nową wspólnotę.
Nie przypadkiem podczas tegorocznej parady wojskowej maszerowali przede wszyst-
kim weterani walk w Donbasie. To właśnie oni, jak i członkowie Niebiańskiej Sotni
będą w najbliższych latach istotnym punktem odniesienia w procesie budowania
symbolicznej, ukraińskiej wspólnoty narodowej.
Kultura na froncie ideologicznym
Poszukiwania nowej narracji historycznej wspiera również kultura. Jednym
z najlepszych przykładów tworzenia nowego podejścia do ukraińskich dziejów jest
fi lm Przewodnik (2014, reżyseria Ołeś Sanin), ukraiński kandydat do ubiegłorocz-
nego Oscara. Historia niewidomego kobziarza, wędrownego muzyka, który opie-
kuje się amerykańskim sierotą w czasach postępującej kolektywizacji i Wielkiego
Głodu, mocno eksploatuje wątki historyczne i ludowe – główny bohater, weteran
walk o niepodległość Ukrainy po I wojnie światowej, staje się nośnikiem wartości
ukraińskiej kultury i patriotyzmu. Jednocześnie jego głównym przeciwnikiem jest
ukraiński zdrajca, który wstępuje w szeregi komunistycznej bezpieki. W tle całej
historii przewija się jednoznaczne oskarżenie radzieckiej władzy, która w fi lmie
zostaje przedstawiona jako obca i narzucona, a także jednoznacznie współwinna
śmierci milionów Ukraińców w wyniku wywołania klęski głodu. Mocno podkreślone
zostają także silne i niezależne korzenie ukraińskiej kultury ludowej.
Odwied nasz stron www.new.org.pl
Zalogowani na Wschód.Na www.new.org.pl wi cej ni w wydaniu papierowym: zawsze aktualne komentarze o wydarzeniach na Wschodzie, archiwalne numery Nowej Europy Wschodniej
Pismo Spraw Wschodnich
R E K L A M A
Przejmujący reportaż Bartka Sabeli wydobywa na światło zapomniane dla jednych i nieznane dla innych miejsce na mapie oraz jego heroicz-nych mieszkańców. [...] A zarazem tyle solidnej wiedzy na temat polityki, społeczeństwa, kultu-ry miejsca, że po lekturze książki ma się poczu-cie: oto nowa, porządnie zgłębiona kraina. Będę czekał niecierpliwie na następną książkę. Artur Domosławski
a 21 października
Premiera 25 listopada
Chrześcijaństwo powstało na Wschodzie, ale dziś, w czasach konfliktu z Państwem Islamskim, życie
chrześcijan w tym rejonie stało się niemożliwe. Autor ruszył śladem wschodnich chrześcijan. Pojechał tam,
skąd pochodzą, i tam, dokąd uciekają. To historia, która toczy się na naszych oczach, i nikt nie wie, jak się skończy. To historia wielkiej, liczącej ponad dwa tysiące lat kultury, ale i śmierci, rzezi, prześladowań, ucieczek
i niezrozumienia opowiadana przez zwykłych ludzi.
S E R I A
Bartek SabelaWSZYSTKIE ZIARNA PIASKU
C Z A R N E . C O M . P L
Przejmna świdla innnych mwiedzyry miejcie: otoBędę c
Artu
Premiera
BartWSZ
Premiera 25 listopada
ziś, ycie tor
am, ria, się
ące zek dzi.
Dariusz RosiakZIARNO I KREW
R E K L A M A
kwartalnik poświęcony stosunkom międzynarodowymwww.pism.pl/eksiegarnia
R E K L A M A
R E K L A M A
55Tomasz Piechal, Historia w stanie przebudowy Publicystyka i analizy
Choć sam fi lm spotkał się z mieszanymi ocenami krytyków fi lmowych, niewątpliwie
należy go traktować jako ważny element tworzenia nowej ukraińskiej kinematografi i
historycznej – nie wpisującej się w krzewienie kultu Armii Czerwonej i Wielkiej
Wojny Ojczyźnianej, a eksploatującej wątki typowo ukraińskie.
Zwrot w poszukiwaniu własnych, niezależnych
wątków historycznych od kilku lat jest widoczny rów-
nież w segmencie produkcji fi lmów dokumentalnych.
Szczególnie warto zwrócić uwagę na dwuczęściową
produkcję Kroniki Ukraińskiej Powstańczej Armii 1942-
-1954, która w sposób efektowny stara się przedstawić
Ukraińcom historię UPA. Promuje ona wizję tej formacji jako ukraińskich patriotów,
którzy mimo niesprzyjających warunków walczyli o niepodległość swojego państwa,
żołnierzy niezłomnych i wyklętych przez radziecką władzę. Ponownie głównym
przeciwnikiem w tej narracji staje się Związek Radziecki, sam wizerunek UPA jest
jednoznacznie pozytywny – wątek rzezi wołyńskiej zostaje praktycznie całkowicie
pominięty, autorzy fi lmu koncentrują się bowiem na ukazaniu wyjątkowości i boha-
terstwa ukraińskich partyzantów. W tym miejscu należy podkreślić jednoznacznie, że
heroizacja UPA i wzrost jej znaczenia w ogólnoukraińskiej świadomości narodowej
jest jednym ze znaczących efektów zwycięstwa rewolucji godności.
Lwowskie zwycięstwo
Postrewolucyjna Ukraina powoli zapełnia puste postumenty nowymi mitami
i bohaterami narodo wymi. Choć niewątpliwie można się cieszyć, że powoli do la-
musa odchodzą symbole podkreślające poradzieckość Ukrainy, o tyle należy sobie
zadać pytanie, w którym kierunku będą podążały zmiany w tym obszarze. Z punktu
widzenia Polski już teraz można bez najmniejszych wątpliwości stwierdzić, że od-
wieczny punkt zapalny w naszych stosunkach z Ukrainą, czyli kwestia OUN-UPA
i rzeź wołyńska, nie tylko nie wygaśnie, a wręcz przeciwnie – stanie się jeszcze
bardziej bolesny i destrukcyjny dla naszych relacji. Nie ma bowiem co ukrywać, że
obecnie na Ukrainie w rozmowach o historii i przeszłości w publicznym dyskursie
wygrało „lwowskie podejście”. To właśnie we Lwowie od lat powtarzano slogany
o daleko idącej dekomunizacji kraju, promowano dekonstrukcję mitu Wielkiej Wojny
Ojczyźnianej i przeformatowanie pamięci o tym konfl ikcie, zmianę charakteru święta
na dzień pamięci, jak również podkreślano rolę OUN-UPA w ukraińskich dążeniach
niepodległościowych, traktując jej członków jako jednoznacznych bohaterów.
Ludzie związani z takim ujęciem ukraińskiej historiografi i odpowiadają obecnie
za politykę historyczną państwa i to oni w dużej mierze będą kreować ukraiński
Postrewolucyjna ukraińska
przestrzeń publiczna
coraz bardziej przypomina
symboliczny patchwork.
Publicystyka i analizy Tomasz Piechal, Historia w stanie przebudowy56
dyskurs historyczny w najbliższych latach. Tymczasem eksploatacja wątków nie-
podległościowych w ukraińskiej historii nie musi przebiegać jedynie podług jednego
klucza. Prócz wielu przykładów z czasów ukraińskiej walki o niepodległość w okresie
1918-1920 (petlurowców, studentów spod Krut), nowych bohaterów dla ukraińskiej
świadomości narodowej przyniosły również tragiczne wydarzenia ostatnich lat. I to
właśnie proces upamiętniania bohaterów Niebiańskiej Sotni i wojny w Donbasie bę-
dzie miał kluczowe znaczenie dla formowania nowej Ukrainy. Ukrainy pozbawionej
poradzieckiego brzemienia.
Tomasz Piechal jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich
im. Marka Karpia.
Polityka od historii nie uciekniePolityka od historii nie ucieknieŁukasz Adamski
Dialog Polaków i Ukraińców o przeszłości należy zintensyfi kować. Wymaga
tego ważny interes publiczny obu państw, w tym potrzeba efektywniejszego
zwalczania rosyjskich manipulacji historycznych.
Dramatyczne wydarzenia, które się toczą na Ukrainie od dwóch lat – rewolucja
w obronie demokracji i polityki integracji europejskiej, a potem agresja Rosji – una-
oczniły ogromne znaczenie refl eksji o historii dla bieżącej polityki. Odmienne wizje
dziejów, promowane z jednej strony przez Władimira Putina i jego propagandę,
z drugiej zaś – przez elity polityczne i intelektualne Ukrainy, powiększają antagonizm
Ukraińców i Rosjan, ale także wpływają na przebieg debat o historii w Europie oraz
o właściwej polityce wobec Rosji. Rosyjsko-ukraińskie spory historyczne kształtują
oczywiście również obraz Polski, Polaków i polskiej historii, a zarazem oddziaływają
na dyskusje polityczne w Polsce.
Instrumentalizacja dziejów
Putin i jego propaganda manipulują historią, aby usprawiedliwić agresję na Ukrainę,
zły stan relacji z Zachodem, a także samo istnienie autorytarnego systemu w Rosji.
W szczególności relatywizowany jest komunistyczny totalitaryzm, a politykę zagra-
niczną ZSRS ukazuje się bez uwzględnienia zbrodniczego charakteru sowieckiego
państwa i porównuje z działaniami innych państw europejskich, na przykład Polski.
Jednoznacznie krytyczne spojrzenia na ZSRS uznawane są za przejaw rusofobii bądź
„bluźnierstwo”. Zohydzana jest ukraińska tradycja odrębności narodowej i walki
o swoje państwo. Propaganda, chcąc wpoić w świadomość Rosjan, a poniekąd
i mieszkańców Unii Europejskiej, przekonanie, że cały ukraiński ruch narodowy
cechował radykalny nacjonalizm odpowiedzialny za zbrodnie, celowo promuje okre-
ślenie „banderowcy”. Putin publicznie przekonuje, że Ukraińcy są w gruncie rzeczy
tym samym narodem co Rosjanie. Nawiązuje w ten sposób zarówno do ideologii
„ogólnoruskiej”, leżącej u podstaw polityki Rosji carskiej, jak i do sowieckich haseł
o „bratnich narodach” mających wspólną przeszłość. Propaganda sięga nawet po
ideologię Czarnej Sotni – ruchu rosyjskich nacjonalistów działających przed I wojną
Publicystyka i analizy Łukasz Adamski, Polityka od historii nie ucieknie58
światową. W tej interpretacji kulturowe i „dialektyczne” odrębności „Małorosjan”
od Rosjan sensu stricto powstały w wyniku polskiej polityki mającej na celu rozbicie
jedności narodowej i religijnej Rusi.
Egzystencjalne lęki ukraińskiego społeczeństwa, wywołane działaniami Rosji,
zwłaszcza poczucie, że państwowość i tożsamość ukraińska są w niebezpieczeństwie,
sprzyjają konsolidacji Ukraińców wokół zakorzenionej na zachodzie tego kraju wizji
historii. Dzięki chwytliwym narodowym hasłom i antyrosyjskiemu wydźwiękowi wizja
ta zdaje się najprostsza do przyjęcia i masowego propagowania. Bezwzględnie kryty-
kuje ona ZSRS, nie różniąc się od ocen polskich, ale zarazem idealizuje Organizację
Ukraińskich Nacjonalistów (OUN) – radykałów, posługujących się terroryzmem
jako metodą walki politycznej. Ponadto jednostronnie heroizuje nacjonalistyczną
partyzantkę UPA, która walcząc o uprawniony cel – niepodległość Ukrainy – ucie-
kała się do zbrodniczych metod, takich jak czystki etniczne, będące ludobójstwem.
Zarazem w sposób karykaturalnie uproszczony przedstawia wcześniejsze dzieje
Ukrainy – eksponuje się przede wszystkim działalność wąskiej grupy posiadającej
odrębną ukraińską świadomość narodową, a minimalizuje lub wręcz potępia wkład,
który wniosły w rozwój ziem i narodu ukraińskiego miejscowe elity o polskiej bądź
rosyjskiej świadomości narodowej oraz Żydzi.
Z innego rodzaju wpływem historii na polity-
kę mamy do czynienia w Polsce. Niektórzy, na
szczęście nieliczni, intelektualiści zabierający
głos w debatach politycznych usprawiedliwiają
okupację Krymu i Donbasu, czy to powołując
się na rosyjską argumentację, utożsamiającą
ruskość z rosyjskością, czy to lekceważąc zna-
czenie prawa międzynarodowego i norm moralnych w polityce i potrzebę obrony
tychże wartości. Inni z kolei dwudziestowieczne rozumienie polskości rzutują na
epoki wcześniejsze. Utrudnia to zrozumienie stosunku Litwinów, Białorusinów
i Ukraińców, czyli pozostałych narodów-sukcesorów dawnej Rzeczypospolitej, do
polskiej obecności na tych ziemiach i wywołuje w relacjach z elitami tych narodów
napięcia. Najgroźniejsze jest natomiast uzależnianie politycznego wsparcia Ukrainy,
nawet w obliczu zbrojnej agresji Rosji, od potępienia przez Ukraińców dziedzictwa
OUN i UPA oraz rozrachunku z rzezią wołyńską. Uczestnicy debat politycznych,
którzy głoszą taki postulat, nie rozumieją lub udają, że nie rozumieją, iż popularność
OUN i UPA rzadko kiedy wiąże się ze świadomym usprawiedliwianiem zbrodni
popełnionych przez te formacje, w tym największej, czyli akcji zorganizowanych
mordów etnicznej polskiej ludności południowo-wschodnich województw przed-
wojennej Polski: Wołynia i Galicji Wschodniej. Wynika ona raczej z tego, że OUN
Polscy dziennikarze nie
rozumieją kontekstu ukraińskich
debat o historii, w tym UPA,
„podkręcają” i upraszczają, a więc
prymitywizują przekaz medialny.
59Łukasz Adamski, Polityka od historii nie ucieknie Publicystyka i analizy
i UPA reprezentują najświeższą i najbardziej radykalną tradycję walki o niepodległość
i opór przeciwko sowietyzacji. Po trosze kult UPA jest również reakcją na putinowską
propagandę, efektem braków w wiedzy historycznej młodych Ukraińców i przejawem
ich egzaltowanego patriotyzmu.
Dodatkowym problemem jest to, że wiedza historyczna Polaków drastycznie się
kurczy, a zainteresowanie Wschodem – spada. Wielu dziennikarzy nie rozumie kon-
tekstu ukraińskich debat o historii, w tym UPA, lub nie jest w stanie przeciwstawić
się presji wydawców, zwłaszcza telewizyjnych, na „podkręcanie” i upraszczanie,
a więc prymitywizowanie przekazu medialnego. Sprowadzając choćby podpisane
przez prezydenta Poroszenkę „ustawy dekomunizacyjne” do kwestii prawnego
uznania „morderców Polaków za bohaterów Ukrainy”, dezinformują opinię pu-
bliczną. Niemniej powstały w ten sposób obraz Ukrainy, podkreślający heroizację
UPA, wpływa na stanowisko polskiej opinii publicznej wobec tego kraju. To zaś, co
zrozumiałe, osłabia wolę polskich elit politycznych prowadzenia aktywnej polityki
wobec Ukrainy, zwłaszcza wobec świadomości, że dwóch kolejnych prezydentów:
Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski, mocno zaangażowanych na rzecz Ukrainy,
poniosło niemałe koszta polityczne wewnątrz Polski, gdy nad Dnieprem przyjęto
akty prawne gloryfi kujące OUN, UPA i ich czołowych działaczy.
Recepty na dialog
Co w tej sytuacji należy robić? Kwestią priorytetową winno być wykorzystanie
ogromnej sympatii Ukraińców do Polaków, którą widać w ostatnich miesiącach,
i mocnego wsparcia Polski dla Ukrainy do pchnięcia polsko-ukraińskich debat o prze-
szłości na nowe tory. Toczone obecnie dyskusje trzeba ująć w pewne aksjologiczne
i metodyczne ramy, a polsko-ukraiński dialog historyczny wesprzeć i fi nansowo,
i instytucjonalnie. Nawet częściowa harmonizacja poglądów polskich i ukraińskich
elit na temat przeszłości będzie sprzyjała współpracy obu krajów, a zarazem po-
może zwalczać antyukraińską i antypolską propagandę Kremla wśród rosyjskich
i zachodnich elit intelektualnych.
Najpilniejsza do rozwiązania jest kwestia wołyńska. Polacy powinni przyjąć do
wiadomości, że w najbliższym czasie, w obliczu rosyjskiej agresji, Ukraina kardynalnie
nie odetnie się od tradycji UPA, przez wiele lat stawiającej często heroiczny opór
Sowietom. Stawianie iunctim między Wołyniem a sprawą pomocy dla Ukrainy AD
2015 musi być napiętnowane. Toż obecnie nikt w Polsce nie traktuje rzezi humań-
skiej z 1768 roku czy działalności hajdamaków i Kozaków jako przeszkody w roz-
woju relacji obu narodów. Nie wykorzystuje się tego do dyskredytacji ukraińskiej
idei niepodległościowej. Równocześnie ukraińscy politycy i intelektualiści powinni
Publicystyka i analizy Łukasz Adamski, Polityka od historii nie ucieknie60
zaprzestać bagatelizowania sprawy Wołynia, a także dostrzec prawne, polityczne
i moralne konsekwencje wzięcia odpowiedzialności przez państwo ukraińskie za
działania OUN i UPA. Zorganizowany mord na około 100 tysiącach polskiej ludności
cywilnej Wołynia i Galicji Wschodniej nie może być relatywizowany. A tymczasem
dzieje się tak czy to poprzez negowanie
bezpośredniej odpowiedzialności UPA za
tę zbrodnię, czy to poprzez głoszenie prze-
konania, że falę mordów rozpoczęły spon-
taniczne wzajemne rzezie, a czystka UPA
miała charakter „tragedii”, a więc jakiegoś
dopustu Bożego, w związku z czym wymaga obustronnego przyznania się do win.
W szczególności stanowisko – a można je usłyszeć na Ukrainie nieofi cjalnie dość
często – że „wszystkie narody mają jakieś grzeszki na sumieniu i wszystkie starają
się je schować” – jest wezwaniem do manipulacji historią, koncepcyjnie niczym się
nie różniącym od stosunku Kremla do zbrodni sowieckich. Rozwiązaniu problemu
nie sprzyjają też próby przypisania inspiracji rzezi Sowietom – hipoteza ta nie ma
absolutnie żadnego potwierdzenia w znanych dotychczas źródłach.
Pozostaje poza wątpliwością, że im bardziej ukraińskie elity będą odwlekać kry-
tyczny rozrachunek z UPA, tym bardziej rosyjska propaganda będzie temat rzezi
wołyńskiej eksponować ze zdwojoną siłą, a polskie siły nieprzychylne idei bliskiej
współpracy Polski i Ukrainy będą ten fakt wykorzystywać w politycznej agitacji.
Wielce pożądane byłoby również przewartościowanie ogólnego spojrzenia na
historię relacji polsko-ruskich i polsko-ukraińskich. Nie chodzi bynajmniej o pełną
harmonizację wizji historii, bo wszak nie żyjemy w rajskiej krainie ułudy, ale po
prostu o bardziej wyważony jej opis. Stało się to już w relacjach polsko-niemieckich
i do tego samego należy dążyć w relacjach polsko-ukraińskich.
Na Ukrainie wciąż dominuje negatywny obraz „historycznej Polski”, systema-
tycznie promowany, choć z różnych przyczyn, przez naukę carskiej Rosji, a potem
bolszewicką propagandę oraz przez przedstawicieli ukraińskiego ruchu narodowego.
Tymczasem to w końcu objęcie ziem dzisiejszej Ukrainy zachodnią cywilizacją, w tym
kulturą polityczno-prawną, niesioną za pośrednictwem polskiego języka, stworzyło
naród ukraiński takim, jaki on jest obecnie. To demokracja dawnej Polski z jej me-
chanizmami zabezpieczającymi przed uzurpacją władzy – konfederacją, rokoszem,
prawem de non praestanda oboedientia – kształtowały kulturę polityczną Ukraińców.
Bez wiedzy o przeszłości nie sposób zrozumieć fenomenu Majdanu i wszystkich
innych cech różniących mentalność Ukraińców od mentalności Rosjan. Bez tej
wiedzy znacznie trudniej zbijać tezy rosyjskiej propagandy i wielu przedstawicieli
rosyjskiej nauki historycznej.
Bez wiedzy o przeszłości nie sposób
zbijać tez rosyjskiej propagandy
i licznych przedstawicieli rosyjskiej
nauki historycznej.
61Łukasz Adamski, Polityka od historii nie ucieknie Publicystyka i analizy
Majdan i faktyczna utrata Krymu i Donbasu mogą ułatwić Ukraińcom zrozu-
mienie polskich odczuć wobec Kresów. Natomiast tworzenie się na naszych oczach
ukraińskiego narodu politycznego – składającego się z różnych grup etnicznych
– będzie sprzyjało zrozumieniu historii Rzeczypospolitej i sensu konstruowania
wykładu historycznego na podstawie kategorii państwa oraz narodu politycznego.
Żeby jednak tak się stało, Polacy winni zdecydowanie unikać jakiegokolwiek pro-
tekcjonalizmu – u drugiej strony wywołuje on psychologicznie zrozumiały odruch
wyparcia i negowania polskiego stanowiska. Przeciwskuteczna dla dialogu obu
narodów o historii jest również tendencja do jednostronnego zawłaszczania dzie-
dzictwa Rzeczypospolitej i bezrefl eksyjnego rzutowania kategorii polskości znanej
z okresu po II wojnie światowej na epoki wcześniejsze. Natomiast produktywności
dodałaby dialogowi z pewnością dyskusja o wartościach, które wyznają oba narody
i które powinny leżeć u podstaw również ocen na temat przeszłości.
Najwspanialsze koncepcje intelektualne jednak nie wystarczą, by dialog historyczny
stanął na nowym zrębie. Potrzeba działań z zakresu polityki praktycznej – zwięk-
szenia liczby stypendiów i grantów na badania historii, edycji źródeł historycznych
czy przekładów ważnych prac historycznych w trzech językach regionu: polskim,
ukraińskim i rosyjskim. Winno temu towarzyszyć zwiększenie liczby działań o cha-
rakterze popularyzującym historię, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, takich jak
wystawy, konkursy, historyczne projekty edukacyjne czy nowoczesne, multimedialne
muzea. Można także przygotować materiały pomocnicze do nauki historii w szkołach,
zawierające teksty na ten sam temat napisane przez badaczy polskich i ukraińskich.
Realizację tych działań mogłoby ułatwić utworzenie w Kijowie Polskiego Instytutu
Historycznego, działającego na wzór warszawskiego Niemieckiego Instytutu
Historycznego – obecnie zresztą Niemcy rozważają otwarcie takiej placówki również
w Kijowie. W pierwszej kolejności działania te powinna podjąć Polska, ze względu
na znacznie większe możliwości fi nansowe. Politycznie byłoby jednak wskazane, aby
przynajmniej część takich działań podjęło również państwo ukraińskie, gdy upora
się z wojną i budżetowymi problemami.
* * *
W 2019 roku przypadnie rocznica ważnego historycznego wydarzenia, która
może ułatwić pozyskiwanie wsparcia politycznego dla proponowanych działań –
450. rocznica unii lubelskiej. Unia ta – niezależnie od błędów popełnianych później,
w ramach jej implementacji przez elity polskie i ruskie – symbolizowała poszerzenie
się na Europę Wschodnią, zagrożoną ekspansjonizmem Moskwy, a poniekąd rów-
nież Tatarów i Turcji, obszaru stabilności politycznej, gospodarczej, wyjątkowej na
Publicystyka i analizy Łukasz Adamski, Polityka od historii nie ucieknie62
tle Europy tolerancji religijnej i demokratycznej kultury prawnej wywodzącej się
z kręgu prawa rzymskiego.
Zbliżająca się rocznica zawarcia unii może służyć jako asumpt do podjęcia przez
Polskę, Ukrainę i inne narody-sukcesorów Rzeczypospolitej działań na rzecz rozpo-
wszechnienia w Rosji i na Zachodzie innego obrazu dziejów całej Europy Środkowej
i Wschodniej, w tym Rosji. Może zostać wykorzystana do intensyfi kacji dialogu rów-
nież ze społeczeństwem rosyjskim i zwalczania mitów i propagandy uderzających
w Polaków, w Ukraińców, a pośrednio i w samych Rosjan.
Łukasz Adamski jest kierownikiem projektów badawczych
Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.
A miało być tak pięknie… A miało być tak pięknie… Anna Głąb
Brak wizji, strategii, planu i istotnych dla gospodarki decyzji. Rosyjski rząd nie
opracował nawet na czas projektu budżetu na 2016 rok, a gdy zaczęto szukać
dodatkowych dochodów, skupiono się na jednym podstawowym parametrze
– cenie ropy naftowej.
Do niedawna cena ropy stabilnie rosła z wydawałoby się granicą w nieskończoności
(lub skończoności zasobów). W najlepszych czasach surowcowy model rozwoju
zapewniał Rosji wzrost produktu krajowego brutto (PKB) o ponad 8 procent (lata
2006-2007). Trochę namieszał kryzys fi nansowy, ale w latach 2010-2011 wzrost
powrócił (chociaż już tylko czteroprocentowy). Potem był już jednak powolny
zjazd. Sytuację skomplikowała aneksja Krymu oraz zaangażowanie w konfl ikt na
wschodzie Ukrainy. Unia Europejska, Stany Zjednoczone oraz kilka innych państw
wprowadziły sankcje, które ograniczyły wybranym rosyjskim spółkom dostęp do
zagranicznego fi nansowania, technologii podwójnego zastosowania oraz techno-
logii głębinowej eksploracji surowców energetycznych. Rosja nie pozostała dłużna
i wprowadziła kontrsankcje, zakazując importu wielu rodzajów produktów żyw-
nościowych. Po wszystkich szokach, jakich doznała rosyjska gospodarka, sytuacja
wydawała się normalizować, gdy perturbacje nadeszły od strony Chin – mających
być polityczną i gospodarczą zaporą przeciwko Zachodowi. Rosja ze swoimi pro-
blemami została sama.
W sierpniu, gdy za dolara trzeba było zapłacić ponad 70 rubli, a cena ropy spadała
do poziomu około 40 dolarów za baryłkę, minister rozwoju gospodarczego Aleksiej
Ulukajew stwierdził, że rosyjska gospodarka znajduje się „gdzieś na dnie”, więc już
gorzej być nie może. Jednak jeszcze miesiąc wcześniej uważano, że najtrudniejsze
chwile Rosja ma już za sobą. Względna stabilizacja na rynku walutowym (50-55
rubli za dolara) i surowcowym (50-60 dolarów za baryłkę ropy) okazała się jednak
krucha i podatna na wszelkie zawirowania w gospodarce światowej. W przededniu
rozpoczęcia prac nad projektem budżetu na 2016 rok trzeba było pisać kolejne
scenariusze gospodarcze, przy czym bardziej pesymistyczne.
Rząd i bank centralny nie mają już wątpliwości, że 2015 rok zakończy się spadkiem
poziomu PKB, nie są pewni tylko jego ostatecznego rozmiaru (szacunki wahają się
Publicystyka i analizy Anna Głąb, A miało być tak pięknie… 64
między 3,6 a 4,4 procent PKB). Rok 2016 w założeniu ma być lepszy – od spadku
PKB rzędu 0,5-1 procent do słabego wzrostu 0,1-0,9 procent. Jednak już od dawna
wiadomo: nawet znaczący wzrost cen ropy naftowej nie wpłynie równie znacząco
na wzrost rosyjskiego PKB.
Czekając na Godota
Dla rządzących Rosją początek października nie był czasem łatwym i przyjemnym.
Jesień to tradycyjny okres prac nad ustawą budżetową na kolejny rok. Wobec utrzy-
mujących się niskich cen ropy naftowej, inżynieria fi nansowa państwa wymagała
jeszcze większej kreatywności i elastyczności niż rok temu. Wyjątkowo przesunię-
to również termin, w jakim projekt budżetu musiał się znaleźć w parlamencie –
z 1 na 25 października. Decyzję tę motywowano niestabilnością rynku surowcowego
w sierpniu, co utrudniło wyliczenia przyszłych dochodów. Rząd miał więc trochę
więcej czasu, by zdecydować, czy za bazową uznać cenę w wysokości 40 czy 50
dolarów za baryłkę ropy naftowej.
O ile różnica między 40 a 50 dolarów jest istotna z punktu widzenia ogółu wpływów
budżetowych, o tyle nie powinna mieć znaczenia dla strategii państwa wychodzenia
z kryzysu i zmniejszania uzależnienia Rosji od eksportu surowców energetycznych.
Widać jednak, że jedyny pomysł, jaki mają władze, to przeczekanie i liczenie, że wraz
ze wzrostem cen ropy problem sam się rozwiąże. Ceny „czarnego złota” rozpoczęły
swój spadkowy trend już ponad rok temu. Średni poziom w wysokości 50 dolarów
za baryłkę utrzymuje się od stycznia. A rosyjskie władze jeszcze nie mają jasnego
planu działania.
Pod koniec września, gdy w normalnym
trybie trzeba by było kierować projekt budże-
tu do parlamentu, był on opracowany jedynie
w ogólnych zarysach. Planowano, że wydatki
(założone w wysokości 15,2 biliona rubli) znowu
przewyższą dochody (około 13 bilionów rubli).
Naturalnym źródłem fi nansowania defi cytu jest Fundusz Rezerwowy, jednak wła-
dze chciałyby pozostawić część oszczędności chociażby do 2018 roku. Wiąże się to
z nadchodzącymi kampaniami wyborczymi.
1 stycznia w Funduszu Rezerwowym było 4,9 biliona rubli. Projekt budżetu na 2015
rok pozwala na wykorzystanie z jego środków 3 bilionów rubli, z czego na koniec
sierpnia faktycznie pobrano około 900 miliardów. Środki w Funduszu na 1 września
wynosiły jednak 4,7 biliona, co najdobitniej unaocznia „błogosławieństwo” depre-
cjacji rosyjskiej waluty. Jeśli jednak spojrzy się na wysokość Funduszu w dolarach,
Jeden z największych problemów
rosyjskiego budżetu stanowi
realizacja „majowych dekretów”
Władimira Putina.
65Anna Głąb, A miało być tak pięknie… Publicystyka i analizy
to widać spadek w tym czasie o ponad 17 miliardów dolarów. Jeśli taka tendencja
wydatkowania by się utrzymała, środków wystarczy jeszcze na prawie trzy lata, co
jest i tak znacznie bardziej optymistyczną prognozą w porównaniu z początkiem
roku, kiedy nowelizowano budżet. Wydanie założonych 3 bilionów oznaczałoby, że
pieniądze skończą się już w przyszłym roku.
Ale to, kiedy ostatecznie się skończą, nie zależy jedynie od wysokości wydatków
budżetowych i dochodów ze sprzedaży ropy, lecz przede wszystkim od kursu rubla.
Gdyby zamiast obecnych około 65 rubli za dolara, wziąć do wyliczeń kurs, kiedy
rosyjska waluta była najsilniejsza w tym roku (około 50 rubli za dolara), rezerw by-
łoby już tylko 3,48 biliona. Fundusz Rezerwowy jest więc dość zdradliwą „poduszką
bezpieczeństwa”. Umocnienie rubla nie jest na rękę rządzącym Rosją, deprecjacja
stanowi ich ostatnie źródło dochodu.
Dwie strony medalu
Poszukiwanie źródeł pokrycia defi cytu spadło na barki ministra fi nansów, jednak
trudno było znaleźć entuzjastów zgłaszanych przez niego pomysłów.
Najprostszym sposobem okazało się sięgnięcie tam,
gdzie pieniądze i tak są – do sektora energetycznego.
Zdecydowano, że fi rmy eksportujące ropę naftową,
które w wyniku deprecjacji rubla uzyskały dochód
wyższy od planowanego, muszą się nim podzielić
z kasą państwową. Możliwych mechanizmów opra-
cowano kilka, w zależności od tego, ile państwo zechciałoby ostatecznie „zabrać”.
Jedne z nich gwarantowały około 100-120 miliardów, inne nawet 500-600 miliardów
rubli. Jednak przejęcie części wpływów w ramach podatków lub opłat federalnych
zmniejszy ostateczny wynik fi nansowy spółek. Obniży więc należny podatek od
zysku przedsiębiorstw, który również zasila budżet federalny, ale najistotniejszy
jest dla poziomu regionalnego (zapewnia około 20 procent dochodu podmiotów).
Jednocześnie, mając zamkniętą drogę do środków zagranicznych oraz przy wyso-
kich wewnętrznych stopach procentowych (na 1 października bazowa wynosiła
11 procent, ale wcześniej była jeszcze wyższa), znacząco ograniczone jest fi nanso-
wanie inwestycji. Trzeba więc koncentrować i oszczędzać własne fundusze.
Sytuację fi nansową eksporterom ropy naftowej utrudniają nie tylko przyszłe
regulacje podatkowe, lecz już nawet ich omawianie. Inwestorzy, widząc działania
władz, zaczęli wyprzedawać akcje spółek wydobywczych (również Gazpromu, któ-
rego nowe prawo by nie dotyczyło). W ciągu tygodnia, między 18 a 24 września,
kapitalizacja największych z nich (Rosnieft, Łukoil, Gazprom-nieft, Bashnieft oraz
Rząd i bank centralny Rosji
nie mają już wątpliwości,
że 2015 rok zakończy się
spadkiem poziomu PKB.
Publicystyka i analizy Anna Głąb, A miało być tak pięknie… 66
Surgutnieftegaz) na moskiewskiej giełdzie spadła o 7 miliardów dolarów (to 40
procent sumy, jaką wydano w tym roku z Funduszu Rezerwowego). Najwięcej na
wartości stracił Łukoil – 9,1 procent, oraz Rosnieft – 7,4 procent.
Sztandarową propozycją Ministerstwa Finansów stało się już podniesienie wieku
emerytalnego – do 65 lat dla wszystkich obywateli. Obecnie w Rosji kobiety prze-
chodzą na emeryturę w wieku 55 lat, mężczyźni – 60. Główny argument przeciwko
temu posunięciu, poza tym, że nie przysporzy rządzącym sympatii, jest względnie
niska oczekiwana długość życia Rosjan. Żyją krócej niż obywatele państw Europy
Zachodniej, więc podniesienie wieku emerytalnego byłoby rażącą niesprawiedliwo-
ścią. Niestety, rosyjskie społeczeństwo starzeje się równie szybko jak europejskie.
Dodatkowo, władze same sobie wybijają z ręki argumenty. Minister zdrowia Weronika
Skworcowa oświadczyła na forum Światowej Organizacji Zdrowia, że oczekiwana
długość życia osiąga w Rosji historycznie wysokie poziomy, a dla kobiet wynosi już
76,5 roku (dla mężczyzn jest około jedenaście lat niższa; dla porównania w Polsce
to 81,6 roku dla kobiet oraz 73,8 dla mężczyzn).
Po raz kolejny pojawiła się propozycja „za-
mrożenia” oszczędnościowej transzy składki
emerytalnej. Jest to część kierowana do funduszy
emerytalnych, które z kolei inwestują je w różnego
rodzaju papiery wartościowe (odpowiednik polskich OFE). W założeniach budże-
tów na 2014 oraz 2015 rok była ona „zamrożona” – środki pozostały w Funduszu
Emerytalnym Federacji Rosyjskiej i wraz z resztą składki zostały skierowane na
bieżącą wypłatę świadczeń. Pozwoliło to budżetowi zaoszczędzić w chudych cza-
sach. Zamrożone środki (500-600 miliardów rubli) zostały przekazane funduszom
emerytalnym z końcem kwietnia i praktycznie od razu zostały wykorzystane na za-
kup akcji i obligacji projektów infrastrukturalnych wskazanych przez rząd. Manewr
„zamrażania” miał już nie być stosowany, jednak w przyszłym roku pozwoliłoby to
zaoszczędzić 350 miliardów rubli.
Majowe problemy
Jeden z największych problemów dla rosyjskiego budżetu stanowi obecnie reali-
zacja „majowych dekretów” Władimira Putina. Podpisane 7 maja 2012 roku w dniu
inauguracji trzeciej kadencji stanowią główną oś obecnej prezydentury. Dokumenty
przewidują przede wszystkim stabilny wzrost pensji wybranych pracowników sfery
budżetowej – do poziomu średniego wynagrodzenia w danym podmiocie (na przy-
kład nauczyciele) lub jego dwukrotności (lekarze i pracownicy uczelni wyższych).
Wysokość realnego wynagrodzenia do 2018 roku ma planowo wzrosnąć 1,4-1,5 razy.
Rosja nie ma konkretnego planu
pomocy gospodarce w kryzysie.
67Anna Głąb, A miało być tak pięknie… Publicystyka i analizy
Wyniki realizacji dekretów są podawane do wiadomości publicznej, a ich wypełnienie
stało się głównym zadaniem budżetów regionalnych.
Czując powagę sytuacji (głównie z uwagi na to, że Putin obiecał „publiczną, poli-
tyczną i personalną odpowiedzialność” za brak odpowiednich rezultatów), władze
regionalne zaczęły w szybkim tempie się zadłużać, byleby osiągnąć wymagane wskaźniki.
Najprostszym rozwiązaniem były kredyty w bankach komercyjnych, które zwiększyły
swój średni udział w strukturze zadłużenia regionów – z 25,6 procent na 1 stycznia
2012 roku do 42,7 procent na 1 stycznia 2015 roku. Gdy władze federalne zauważyły
zagrożenie, pomogły najbardziej obciążonym
jednostkom zrefi nansować kredyty komer-
cyjne kredytami budżetowymi (praktycznie
bezpłatnymi – ze stawką 0,1 procent w skali
rocznej). Wciąż jednak 38 procent zadłużenia
regionalnego jest w rękach banków. Problem
stanowi przede wszystkim brak własnych środków na pokrycie defi cytu. Chociaż
drogie kredyty komercyjne spadają w ogólnym udziale, łączne zadłużenie rośnie
w wyniku udzielanych kredytów budżetowych (nominalnie ich wysokość w 2014
roku wzrosła o 40 procent, a w 2015 roku o kolejne 20 procent). Jeśli podmioty będą
mieć problemy z regulowaniem swoich zobowiązań, bez skrupułów zwrócą się do
centrum federalnego.
Tak jak gubernator Kraju Zabajkalskiego. Na początku września już drugi raz w tym
roku poinformował on, że nie ma środków fi nansowych na wypłatę wynagrodzeń dla
nauczycieli i lekarzy. Przy czym swoje oświadczenie złożył w blasku refl ektorów –
podczas programu w telewizji regionalnej. Dwa tygodnie później centrum federalne
kierowało już 1,5 miliarda rubli kredytu budżetowego na wypłatę wynagrodzeń,
a władze Kraju starają się o dodatkowe 5 miliardów rubli. Dla wszystkich jednostek
złagodzono również cele wydatkowania tego rodzaju środków. Pozwalając na to,
centrum tylko usankcjonowało to, co już i tak miało miejsce.
Chociaż coraz częściej mówi się o odłożeniu w czasie terminów realizacji „ma-
jowych dekretów”, ofi cjalnie ich wykonywanie wciąż jest konieczne. Administracje
regionalne mają kilka wyjść. Kontynuować zadłużenie, jeśli mają taką możliwość.
Zwolnić część personelu, tak by można było pozostałym podnieść wynagrodzenia
– łączna kwota wtedy się nie zmieni, a średni wskaźnik się poprawi. Manipulować
danymi, czyli po prostu je fałszować. W tym ostatnim pomoże podmiotom, na
zlecenie rządu, Federalna Służba Państwowej Statystyki (Rosstat).
Jedyny pomysł na kryzys, jaki mają
władze, to przeczekanie i liczenie,
że wraz ze wzrostem cen ropy,
problem sam się rozwiąże.
Publicystyka i analizy Anna Głąb, A miało być tak pięknie… 68
Początek tragikomedii
Podobnie jak z głosami na wyborach, tak i z danymi gospodarczymi – ważne jest,
„kto liczy”. Kiedy wątpliwe stało się osiągnięcie wymaganych wskaźników drogą
sztucznego podwyższania pensji oraz zadłużania się poszczególnych regionów,
postanowiono problem rozwiązać z innej strony. Rosstat (ofi cjalnie w ramach
wprowadzania standardów Światowej Organizacji Pracy) przygotował nową me-
todę obliczania średniego wynagrodzenia dla podmiotów federacji. Oprócz pensji
otrzymywanej przez obywateli ofi cjalnie postanowiono szacować również dochody
uzyskiwane w szarej strefi e. Ponieważ są one z reguły niższe, ogólny wskaźnik
zostanie dzięki temu obniżony: ocenia się, że nawet o 12 procent. Wyliczenie to
ma być uwzględniane przy planowaniu regionalnej polityki ekonomicznej oraz
płacowej. Władze podmiotów, wykorzystując nową metodę, będą mogły opiewać
sukcesy realizacji „majowych dekretów” bez podnoszenia wynagrodzeń, a więc nie
wydając żadnego dodatkowego rubla.
Czekając na Putina
Przez całe lato w kontekście budżetu na 2016 rok rząd składał jedynie propozycje,
a nie wiążące deklaracje. Wszyscy liczyli na to, że ostateczną decyzję podejmie Putin,
wskaże rozwiązanie i będzie można planować budżet według zamysłu prezydenta.
Poznaniu jego opinii miało służyć spotkanie 22 września. Jednak po jego zakończe-
niu minister fi nansów lakonicznie stwierdził, że w głównych i ważnych kwestiach
nie podjęto żadnych konkretnych ustaleń. Wiadomo, że prezydent poparł przejęcie
części zysku z deprecjacji rubla oraz postawił jedno ograniczenie – defi cyt nie może
przekroczyć poziomu 3 procent PKB.
Putin jest obecnie bardziej zajęty sprawami międzynarodowymi, szczególnie
ofensywą związaną z Syrią. Uważa ją za o wiele istotniejszą niż sprawy wewnętrzne,
które chętniej pozostawiłby Dmitrijowi Miedwiediewowi. Rządowi pozostają do
wyboru same niepopularne decyzje i to on będzie musiał je fi rmować.
Rosja nie ma konkretnego planu pomocy gospodarce w kryzysie. Uwarunkowań
gorszych niż obecne nawet nie jest w stanie sobie wyobrazić. Już scenariusz sytuacji
makroekonomicznej przy średniej cenie ropy naftowej na poziomie 40 dolarów nie
ma wyliczonych wszystkich wskaźników. Wątpliwe, by władze rosyjskie realnie się
przygotowywały również na ewentualną cenę 20 dolarów za baryłkę, jak spekuluje
na 2016 rok bank Morgan Stanley. Jeśli sytuacja zacznie przybierać niebezpieczny
obrót, administracja rosyjska będzie działać tak jak dotychczas, gasząc miejscowe
pożary. Priorytetem będzie niedopuszczenie do wybuchu przy okazji wyborów.
69Anna Głąb, A miało być tak pięknie… Publicystyka i analizy
Miedwiediew, chociaż opublikował obszerny artykuł odnoszący się do rosyjskie-
go doświadczenia „nowej normalności”, nakreślił w nim jedynie ogólne kierunki
działania, z czego większość jest powtarzana od dawna. Nie wiadomo więc, ile
z tych zapowiedzi zostanie faktycznie zrealizowanych. Wiadomo jednak, że dopiero
pierwszy budżet Rosji, w którym cena ropy naftowej przestanie być podstawowym
parametrem, będzie też pierwszym budżetem realnie skierowanym na moderni-
zację państwa.
Anna Głąb jest doktorem nauk ekonomicznych, absolwentką
stosunków międzynarodowych w Szkole Głównej Handlowej.
Łagodny Pekin, ostra MoskwaŁagodny Pekin, ostra MoskwaMarcin Kaczmarski
Rosja i Chiny asertywnie i agresywnie promują swoje roszczenia terytorialne:
Rosja wobec Ukrainy i Gruzji; Chiny na morzach Wschodnio- i Południowochiń-
skim. Ale oba państwa od kilku lat realizują też „pozytywne” projekty w polityce
zagranicznej: Unię Euroazjatycką oraz „Nowy Jedwabny Szlak”.
Zmierzając do podobnego celu: stworzenia odpowiadającego ich interesom porząd-
ku regionalnego, Moskwa i Pekin różnią się diametralnie w swoich podejściach do
budowy wpływów. Przez ostatnie kilka lat Azja Centralna stała się swego rodzaju
„polem testowym” dla budowy wpływów przez mocarstwa. Jeszcze w 2011 roku
Władimir Putin uczynił z integracji euroazjatyckiej hasło przewodnie dla swojej
trzeciej kadencji prezydenckiej. Dwa lata później chiński przywódca Xi Jinping
zaproponował budowę „Ekonomicznego pasa Jedwabnego Szlaku”. W 2015 roku
Euroazjatycka Unia Gospodarcza ofi cjalnie rozpoczęła egzystencję z udziałem:
Armenii, Białorusi, Kazachstanu i Kirgistanu. W tym samym roku liczba państw
gotowych brać udział w chińskim projekcie przekroczyła pięćdziesiąt, mimo że
kształt „Nowego Jedwabnego Szlaku”, przez Pekin określanego jako „jeden pas, jedna
droga”, pozostaje niedoprecyzowany.
Forma czy treść?
Zarówno historia integracji na obszarze posowieckim, jak i koleje losu najnowszej
inicjatywy – Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, pokazują, że kluczowe znaczenie
dla Rosji ma forma jej wpływów. Moskwa zazwyczaj zaczyna proces integracji od
stworzenia ram prawnoinstytucjonalnych, to znaczy podpisania szeregu prawnie
wiążących porozumień, które ustanowiłyby nowe instytucje integracyjne. Przy
tym każda nowa instytucja opiera się na swoich poprzedniczkach i odwołuje do
dziedzictwa Wspólnoty Niepodległych Państw. Rosyjskie elity wydają się prze-
konane, że integracja ekonomiczna jest pochodną, „efektem ubocznym”, stopnia
instytucjonalizacji. Wola polityczna rozpoczęcia nowego etapu reintegracji od-
grywa pierwszoplanową rolę, realna współpraca gospodarcza ma być co najwyżej
jej następstwem.
71Marcin Kaczmarski, Łagodny Pekin, ostra Moskwa Publicystyka i analizy
Chińska koncepcja „Nowego Jedwabnego Szlaku” reprezentuje zupełnie odwrotną
logikę myślenia o budowie wpływów i integracji gospodarczej. Dla Pekinu punktem
wyjścia wydaje się realna współpraca gospodarcza w postaci handlu, inwestycji czy
budowy infrastruktury. Nadanie jej kształtu
politycznego, nie mówiąc o instytucjonalnym,
stanowi dalszy krok, raczej ukoronowanie niż
początek procesu. Chiny rozpoczęły realizację
przedsięwzięć dzisiaj określanych jako „Nowy
Jedwabny Szlak” kilka lat przed ofi cjalnym
ogłoszeniem koncepcji przez Xi Jinpinga.
Poczynając od połowy lat dwutysięcznych
chińskie kompanie budowały drogi i rurociągi w Azji Centralnej. Od 2011 roku
sukcesywnie uruchamiały kolejne połączenia kolejowe z państwami europejskimi,
prowadzące przez terytorium Kazachstanu i Rosji. Dopiero po osiągnięciu konkret-
nych rezultatów, Pekin zdecydował się utworzyć swego rodzaju parasol nad tymi
inicjatywami w postaci „Nowego Jedwabnego Szlaku”. Jednak nawet ten fakt nie
zmienił istoty chińskiego podejścia, które wciąż opiera się na dwustronnej współpracy
ekonomicznej i politycznej, niż jakiejkolwiek formule wielostronnej.
Wpływy na wyłączność?
Ogólny cel przyświecający Rosji i Chinom jest podobny. Moskwa i Pekin szukają
sposobów na zbudowanie inicjatywy trwałej pozycji w poszczególnych państwach –
inicjatywy, która pozwoliłaby im na utrzymanie wpływów niezależnie od przemian
wewnętrznych. Przykłady Ukrainy (w 2004 roku i 2014 roku) czy Gruzji (w 2003 roku)
unaoczniły Kremlowi, jak nietrwałe jest oparcie się na rzekomo przychylnych Rosji
liderach. Zmiana przywódcy danego kraju prowadzi niemal automatycznie do zmiany
orientacji geopolitycznej. Podobne przeszkody napotkała polityka prowadzona przez
Pekin w Azji Południowo-Wschodniej. Zmiana lidera Sri Lanki w demokratycznych
wyborach doprowadziła do zakwestionowania przez zwycięską elitę dotychczasowej
bliskiej współpracy gospodarczo-politycznej z Chinami oraz skierowania się ku Indiom.
W tym kontekście projekty Unii Euroazjatyckiej oraz „Nowego Jedwabnego Szlaku”
stanowią próbę utrwalenia rosyjskiej i chińskiej pozycji w Eurazji oraz uniezależ-
nienia jej od zmian politycznych. Te ostatnie są nie do uniknięcia, zwłaszcza gdy
weźmie się pod uwagę chociażby wiek większości liderów w krajach Azji Centralnej.
Zarazem jednak obie inicjatywy różnią się w rozumieniu, co oznaczają takie trwałe
wpływy. Rosja dąży do utworzenia wyłącznej strefy wpływów, w której jako jedyna
będzie kształtowała polityczno-gospodarczą dynamikę, decydując o dopuszczeniu
Moskwa i Pekin szukają sposobów
na zbudowanie trwałej pozycji
w poszczególnych państwach,
która pozwoliłaby im na
utrzymanie wpływów niezależnie
od przemian wewnętrznych.
Publicystyka i analizy Marcin Kaczmarski, Łagodny Pekin, ostra Moskwa72
bądź nie innych mocarstw. Rosyjskie elity dążą do odbudowy klasycznie rozumianej,
terytorialnie zakreślonej strefy wpływów. Chiny z kolei wydają się promować polity-
kę „otwartych drzwi”, nie widząc przeszkód dla współistnienia chińskich wpływów
z wpływami innych mocarstw. Pekin stara się tym samym zapobiec regionalizacji
globalnego porządku ekonomicznego i zagwarantować swoim przedsiębiorstwom
trwały dostęp do rynków poszczególnych państw. Tym samym chiński projekt staje
się dużo mniejszym wyzwaniem z punktu widzenia krajów zachodnich czy chociażby
samej Rosji. Zarazem Chiny nie wyznaczają właściwie żadnych granic dla swojego
projektu, kierując się raczej logiką funkcjonalną niż terytorialną.
Wskazane wyżej różnice w podejściu
Rosji i Chin do budowy wpływów od-
zwierciedlają zróżnicowane rezultaty,
jakich oczekują oba państwa od pro-
mowanych przez siebie projektów. Rosji
zależy przede wszystkim na podniesieniu
wagi geopolitycznej, zarówno względem
innych ośrodków siły, takich jak Zachód czy Chiny, jak i w odniesieniu do państw
posowieckich. Unia Euroazjatycka ma legitymizować dążenie Rosji do uznania jej
przywództwa i szczególnej roli na obszarze byłego ZSRS. Cele polityczne są z punk-
tu widzenia Moskwy najważniejsze. Komponent ekonomiczny integracji stanowi
swego rodzaju bonus.
Nic na siłę
Dla Chin najistotniejsze pozostają interesy ekonomiczne. Poprzez projekt „Nowego
Jedwabnego Szlaku” Pekin stara się nie dopuścić do regionalizacji globalnego po-
rządku ekonomicznego i jego podziału na zamknięte strefy ekonomiczne. W sfe-
rze politycznej Chiny również dążą do odwrotnego niż Rosja celu – chcą ukryć,
a przynajmniej atrakcyjnie opakować swój geopolityczny wzrost oraz ekspansję
gospodarczą. W przeciwieństwie do Rosji, starają się zademonstrować przede
wszystkim gotowość do wielostronnej współpracy i atrakcyjność dla potencjalnych
partnerów. Podczas gdy Moskwa przymusiła Armenię i Kirgistan do wstąpienia do
Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, Pekin na każdym kroku podkreśla, że projekt
„Nowego Jedwabnego Szlaku” będzie koordynowany z planami rozwoju społeczno-
-gospodarczego poszczególnych krajów i będzie uwzględniał ich agendę rozwojową.
Mimo że oba projekty w dużej mierze są narzędziem realizacji polityki zagranicznej
Rosji i Chin oraz cieszą się relatywnie szerokim poparciem wśród ich elit, nie należy
pomijać znaczenia czynników wewnętrznych.
Projekty Unii Euroazjatyckiej oraz
„Nowego Jedwabnego Szlaku” stanowią
próbę utrwalenia rosyjskiej i chińskiej
pozycji w Eurazji oraz uniezależnienia
jej od zmian politycznych.
73Marcin Kaczmarski, Łagodny Pekin, ostra Moskwa Publicystyka i analizy
Po pierwsze, zarówno Euroazjatycka Unia Gospodarcza, jak i „Nowy Jedwabny
Szlak” są osobistymi projektami liderów Rosji i Chin. Dla Władimira Putina idea
integracji euroazjatyckiej w nowej formie stała się kluczowym hasłem polityki
zagranicznej w trakcie trzeciej kadencji, potencjalnie dużo bardziej obiecującym
niż antyokcydentalizm, któremu brakuje pozytywnego przesłania. Z kolei dla Xi
Jinpinga, który objął władzę w Chinach w 2012 roku, idea odbudowy starożytnego
Jedwabnego Szlaku dostarczyła przewodniego hasła dla nowego etapu chińskiej
polityki zagranicznej. Dla obu liderów projekty budowy wpływów nie odnoszą się
jednak wyłącznie do prowadzonej przez nich polityki zagranicznej. Unia Euroazjatycka
oraz „Nowy Jedwabny Szlak” są bowiem narzędziami w polityce wewnętrznej, które
służą zapewnieniu legitymizacji oraz konsolidacji władzy wewnątrz państwa.
Po drugie, niezależnie od tego, że Władimir Putin i Xi Jinping są głównymi autora-
mi obu koncepcji, ich implementacja w praktyce zależeć będzie od szeregu aktorów
wewnętrznych, politycznych, administracyjnych oraz ekonomicznych. Różnice w tym,
jakie grupy są zainteresowane oboma projektami w Rosji i Chinach, znacząco od-
bijają się na kształcie obu inicjatyw. W przypadku Chin najwięcej do zyskania mają
państwowi giganci, zwłaszcza monopoliści. Zarówno eksporterzy, jak i producenci
infrastruktury skorzystają z nowego impulsu dla ekspansji zagranicznej. Kolejnym
zainteresowanym aktorem są prowincje, które konkurują ze sobą, dotując połączenia
kolejowe z krajami europejskimi. W przypadku Rosji liczba aktorów ekonomicznych
zainteresowanych integracją przestrzeni posowieckiej wydaje się ograniczona. W dużo
większym stopniu projektem zainteresowani są aktorzy biurokratyczno-administra-
cyjni niż biznesowi. Tym można także tłumaczyć nieustający prymat polityki nad
gospodarką, widoczny w rosyjskiej koncepcji budowy wpływów w regionie.
Bezbronna Moskwa
Władimir Putin wielokrotnie podkreślał, że celem Unii Euroazjatyckiej nie jest
budowa ZSRS-bis. Jednak nawet jeśli uznamy te wypowiedzi za rzeczywiście oddające
myślenie na Kremlu, schemat budowy Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej unaocznia,
że Rosja nie jest w stanie oderwać się od przeszłości. Federacja Rosyjska pozostaje
uwięziona we własnej przeszłości. Rozpad Związku Sowieckiego stał się czynnikiem,
który w największym stopniu uformował myślenie i polityczną wyobraźnię dzisiej-
szych rosyjskich elit rządzących. Są one niezdolne do myślenia o świecie oraz swoich
wpływach w innych kategoriach niż tylko terytorium byłego ZSRS.
W przypadku Chin historia także odgrywa rolę. Elity chińskie, tworząc koncepcję
„Nowego Jedwabnego Szlaku”, odwołują się do jednego z najbardziej znamienitych
okresów w historii cesarskich Chin. Przywołują obraz przeszłości, w której Chiny
Publicystyka i analizy Marcin Kaczmarski, Łagodny Pekin, ostra Moskwa74
były zarówno centrum świata, jak i dobrotliwym imperium. Jednak duża odległość
w czasie pozwala im na w praktyce dowolną rekonstrukcję przeszłości. Staje się
ona ich narzędziem, nie prowadząc jednak – jak ma to miejsce w przypadku elit
rosyjskich – do stania się więźniami własnej przeszłości.
Czy przecinanie się Euroazjatyckiej
Unii Gospodarczej z „Nowym Jedwabnym
Szlakiem” na obszarze Azji Centralnej do-
prowadzi do rywalizacji rosyjsko-chińskiej
i zachwieje budowaną od dwóch dekad
coraz bliższą współpracą? W świetle różnic
między oboma projektami wydaje się to
wątpliwe. Niemniej, konsekwencje obu inicjatyw z pewnością będą miały charakter
ponadregionalny.
Przez ostatnie ćwierć wieku przyzwyczailiśmy się do traktowania przestrzeni po-
sowieckiej jako odrębnego regionu w polityce międzynarodowej. Jedną z przyczyn
takiego podejścia były podejmowane przez Moskwę konsekwentne próby przywró-
cenia zwierzchnictwa i kontroli nad krajami wcześniej wchodzącymi w skład ZSRS.
Unia Euroazjatycka jest najnowszym przejawem tych aspiracji. Rosji udawało się
ograniczać wpływ innych mocarstw. Najbardziej wyraźnymi przykładami rosyj-
skiej determinacji były wojna w Gruzji w 2008 roku oraz interwencja na Ukrainie
poprzedzona aneksją Krymu. Chiński projekt „Nowego Jedwabnego Szlaku” może
okazać się wyzwaniem, któremu Rosja nie zdoła sprostać. Moskwa okazuje się
bezbronna wobec pragmatycznego i „łagodnego” podejścia chińskiego. Co więcej,
Pekinowi udało się uczynić Moskwę „udziałowcem” „Nowego Jedwabnego Szlaku”
w sytuacji, gdy rosyjski sprzeciw i tak nie byłby w stanie zatrzymać projektu. Jednak
nie należy oczekiwać gwałtownej implozji przestrzeni posowieckiej – raczej można
spodziewać się jej powolnego wchłaniania przez dużo szerszy koncept chiński.
Marcin Kaczmarski jest adiunktem w Instytucie Stosunków Mię-
dzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, kierownikiem projektu
Chiny-Unia Europejska w Ośrodku Studiów Wschodnich im. Marka
Karpia, ostatnio opublikował Russia-China Relations in the Post-Crisis
Order International (New York: Routledge 2015) .
Pekin na każdym kroku podkreśla, że
projekt „Nowego Jedwabnego Szlaku”
będzie koordynowany z planami
rozwoju społeczno-gospodarczego
poszczególnych krajów.
Rosja w pigułceRosja w pigułceAnna Maria Dyner
Kaliningrad to region specyfi czny, nie tylko ze względu na położenie geografi cz-
ne, ale również kwestie społeczne i historyczne. Jak ta „europejska część Rosji”
żyje w dobie sankcji i o jakiej przyszłości myśli?
Rosyjska eksklawa otoczona przez państwa Unii Europejskiej i NATO, „niezatapialny
lotniskowiec”, położony najbardziej na zachód skrawek Rosji – wszystkie te określenia
opisują obwód kaliningradzki. Ślady skomplikowanych kolei losu tego miejsca widać
nawet w toczących się stosunkowo niedawno sporach o nazwę miasta i obwodu.
Polacy z chęcią tytułują Kaliningrad Królewcem (również dlatego, że podpis Michaiła
Kalinina widnieje pod rozkazem rozstrzelania polskich ofi cerów w Katyniu). Niemcy
z kolei najchętniej widzieliby nazwę Königsberg, która kojarzy się ze złotym okresem
miasta. I to tę właśnie nazwę – choć po niemieckiej przeszłości niemal nie został
ślad – znaleźć można na pamiątkach, w hotelach czy restauracjach (co ciekawe, jej
skrót Köning jest używany przez wielu miejscowych Rosjan na określenie swojego
miejsca zamieszkania).
Miasto Kanta?
Nawet ktoś, kto całkiem nieźle zna miasto, patrząc na przedwojenne fotografi e,
może mieć trudności z właściwym ulokowaniem przestrzennym istniejących ów-
cześnie budynków. Największy problem wydają się mieć sami Rosjanie. Ostatnio
przycichły dyskusje, czy Kaliningradu nie przemianować na Kantograd (czyli miasto
Kanta), jednak coraz więcej mieszkańców miasta zdaje się dostrzegać, że spuścizna
Prus Wschodnich i Königsberga ma olbrzymi potencjał, zwłaszcza turystyczny.
Wciąż jednak brakuje woli politycznej i środków fi nansowych, aby ją wykorzystywać.
Co więcej, nadal niemal trzecia część obwodu jest zamknięta dla obcokrajowców –
spadek po czasach militaryzacji regionu.
Jeszcze niedawno wydawało się, że impulsem zachęcającym do zmian mogą stać
się mistrzostwa świata w piłce nożnej, które w 2018 roku mają się odbyć w euro-
pejskich regionach Rosji, w tym w obwodzie kaliningradzkim. Już teraz widać, że
tak się nie stanie. Dość mocno ograniczono inwestycje związane z mundialem,
Publicystyka i analizy Anna Maria Dyner, Rosja w pigułce76
między innymi zamiast dwudziestu pięciu ulic, które miały być wyremontowane,
odnowione zostaną jedynie trzy. Kłopot jest również z samym stadionem – jego
pojemność ograniczono o 10 tysięcy miejsc – do 35 tysięcy, co oznacza, że zgodnie
ze standardami FIFA będzie mógł gościć tylko mecze fazy grupowej. Zrezygnowano
też z zasuwanego dachu, co ograniczy możliwości wykorzystania stadionu także jako
miejsca koncertów, wystaw lub konferencji. A potencjał kibiców miejscowej Bałtiki,
która gra w drugiej lidze, nie będzie wystarczający, żeby utrzymać obiekt. Problemem
będzie też „infrastruktura treningowa” – w założeniach miały powstać cztery takie
obiekty, ale już dziś głośno się spekuluje, że reprezentacje, którym przyjdzie grać
w Kaliningradzie, będą raczej korzystały z baz treningowo-noclegowych w Polsce.
Złośliwi mówią też, że w przypadku budowy stadionów na mistrzostwa powtórzą się
schematy z okresu budowy obiektów olimpijskich w Soczi, trudno będzie się doliczyć
wyasygnowanych środków. Według aktualnych planów, stadion ma kosztować 17,5
miliarda rubli (nieco ponad 1,1 miliarda złotych).
Potencjalny sukces Kaliningradu
będzie zatem zależał od drużyn, które
zagrają w tym mieście mecze. Jeśli
obwodowi się poszczęści i trafi tam
reprezentacja Polski, Danii, Szwecji
bądź Niemiec (eliminacje rozpoczną
się w przyszłym roku), miejscowi Rosjanie na pewno będą zadowoleni. Jeśli jednak
będą to drużyny z bardziej oddalonych miejsc na świecie, może się okazać, że tury-
stów przyjedzie niewielu. Wszystko wskazuje na to, że przed mistrzostwami nastąpi
jedynie pudrowanie fasad i mundial nie stanie się przyczynkiem do zmian mających
na celu – przynajmniej częściowego – przywrócenia przedwojennej tkanki miejskiej.
Co wielu mieszkańców Kaliningradu autentycznie martwi, zwłaszcza że dorosło
pokolenie, które po raz pierwszy ma poczucie, że jest u siebie, zaczyna odkrywać
przeszłość regionu i przywiązywać do niej coraz większą wagę.
Mały-wielki ruch graniczny
Mieszkający w obwodzie Rosjanie, między innymi dzięki małemu ruchowi gra-
nicznemu z Polską, mogą też porównać historię regionu (i tę najnowszą, i tę odległą)
z historią miast takich jak Gdańsk, Elbląg czy nawet Malbork. Ich powojenne losy,
odbudowa i renowacja oraz turystyczna popularność, jaką się cieszą, nasuwają
pytanie, dlaczego nie udało się tego osiągnąć w obwodzie, skoro na jego terenie
znajdują się choćby pozostałości licznych zamków krzyżackich, których potencjał
turystyczny nie jest w żaden sposób wykorzystywany. Porównania historyczne nie
Impulsem zachęcającym do zmian
w Kaliningradzie miały być mistrzostwa
świata w piłce nożnej, planowane na 2018
rok. Już teraz widać, że tak się nie stanie.
77Anna Maria Dyner, Rosja w pigułce Publicystyka i analizy
są jedynym rezultatem, jaki przyniosła polsko-rosyjska umowa o małym ruchu
granicznym.
W lipcu upłynęły trzy lata od wejścia w życie umowy. Może z niej korzystać
940 tysięcy osób po stronie rosyjskiej i 1900 tysięcy po stronie polskiej (Konsulat
Generalny RP w Kaliningradzie wydał ponad 280 tysięcy dokumentów MRG, czyli
dotyczących małego ruchu granicznego). Ruch cieszy się dużą popularnością,
o czym świadczą między innymi dane Straży Granicznej: od początku jego obo-
wiązywania do pierwszej połowy 2015 roku lądową granicę z Rosją przekroczyło
9,3 miliona Rosjan, z czego ponad 3,5 miliona posłużyło się dokumentem MRG
(w tym czasie Polacy przekroczyli granicę z obwodem kaliningradzkim 9,8 milio-
na razy). Co istotne, nie sprawdziły się obawy dotyczące wzrostu przestępczości,
w tym przemytu, czy naruszeń reżimu MRG – od początku 2013 roku do pierwszej
połowy 2015 roku został on przez Rosjan naruszony jedynie 124 razy – najczęstszą
przyczyną był wyjazd poza strefę, w tym poruszanie się drogą ekspresową S7, która
na części odcinka prowadzącego do Gdańska znajduje się poza obszarem objętym
strefą małego ruchu.
Bezpośrednim rezultatem wprowadzenia MRG był wzrost obrotów handlowych
w pasie przygranicznym. W tym okresie na granicy z obwodem kaliningradzkim
Służba Celna w ramach systemu TAX FREE przyjęła ponad 416 tysięcy faktur na
łączną kwotę 334,7 miliona złotych. Oprócz zakupów głównym celem przyjazdów
jest turystyka, korzystanie z usług medycznych, udział w imprezach kulturalnych,
ale również naprawy samochodowe. Wyjazdy do Polski ciągle dają możliwość zaku-
pu tańszych towarów lepszej jakości (w tym – zgodnie z informacją Służby Celnej
– elektroniki, sprzętu AGD i towarów luksusowych), co jest panaceum na wzrost
cen towarów w obwodzie spowodowany między innymi rosyjskim embargiem na
produkty żywnościowe z państw Unii Europejskiej.
Widać zatem wyraźnie, że liczba przyjazdów Rosjan do Polski oraz wielkość wy-
dawanych przez nich środków zależy nie tyle od relacji politycznych, ile od kursu
rubla. Popularność wyjazdów zakupowych w ramach MRG wynika też z trudności
w zaopatrzeniu obwodu. Zwłaszcza że do cen towarów sprowadzanych z „dużej
Rosji” należy doliczyć koszty transportu. Do czasu wprowadzenia embarga przez
Moskwę w 2014 roku region kaliningradzki żył przede wszystkim dzięki importowi
z Unii Europejskiej, a także z tego, co udało się kupić po polskiej stronie. Zresztą, kto
bywa na Rynku Głównym w Kaliningradzie, doskonale wie, że część sprzedawanych
tam produktów żywnościowych pochodzi z Polski, a sankcje wydają się tu nie mieć
żadnego znaczenia.
Publicystyka i analizy Anna Maria Dyner, Rosja w pigułce78
Leki, łososie i szprotki
Sankcje mają jednak znaczenie dla innych branż, w tym farmaceutycznej i prze-
twórczej oraz stoczniowej. I ze względu na geografi czne położenie obwodu odbijają
się na życiu mieszkańców.
Dość niebezpieczna stała się sytuacja w branży farmaceutycznej. Dotychczas więk-
szość składników do produkcji leków, lub wręcz same lekarstwa, były sprowadzane
przede wszystkim z państw Unii Europejskiej. A embargo dotknęło i tę dziedzinę.
Nie wszystkie sprowadzane z zagranicy leki mają swoje odpowiedniki, co więcej,
są dziedziny takie jak na przykład onkologia czy psychiatria, gdzie nawet niewielka
zmiana składu leku może mieć poważne konsekwencje. Problemy stwarzają również
odpowiedniki środków higieny osobistej produkowane w Rosji, które nie były tak
wysokiej jakości, jak te importowane. Sytuacji nie rozwiążą też doraźne działania
rosyjskiego rządu, bo aby zastąpić import, potrzebne są znaczne inwestycje w farma-
ceutykę, które najwcześniej za dwa, trzy lata mogą przynieść spodziewane rezultaty.
Problemy mają również kaliningradzkie stocznie. Z powodu zerwania współpracy
w dziedzinie przemysłu zbrojeniowego przez Ukrainę zagrożone są produkowane
w stoczni Jantar wielozadaniowe dalekomorskie patrolowce projektu 11365, zbu-
dowane na bazie wyprodukowanej dla Indii fregaty Talwar. Strona ukraińska miała
dostarczyć do nich silniki – teraz to zamówienie przejmą rosyjskie fi rmy, nie wia-
domo jednak, jak szybko sobie z nim poradzą. Coraz głośniej mówi się, że stocznia
będzie musiała przestawić się na produkcję jednostek cywilnych, w tym lekkich
jachtów. Niemniej w obwodzie stale liczą na to, że Rosja będzie chciała rozwijać
fl otę wojenną, i to właśnie w stoczni Jantar powstaną nowe śmigłowcowce, które
mają zastąpić mistrale (Rosjanie już opracowali dwa projekty okrętów tego typu,
większy Lawina i mniejszy Priboj).
Z powodu embarga na produkty żywnościowe z Unii Europejskiej regionalne fi rmy
zajmujące się przetwórstwem ryb muszą sprowadzać towar z rynków pozaeuropej-
skich, co znacznie podniosło koszty produkcji. Już zbankrutował zakład przerabia-
jący sprowadzanego z Norwegii łososia, a z poważnymi trudnościami mierzą się te
przerabiające sprowadzane z państw bałtyckich szprotki. Miejscowym fi rmom nie
pomoże nawet to, że operującym na Bałtyku rybakom zwiększono kwoty połowowe.
Kondycja stoczni czy zakładów przetwórczych ma duże znaczenie dla regionu,
w którym inne gałęzie gospodarki są stosunkowo słabo rozwinięte. Mimo tych
problemów w obwodzie nie widać nastrojów protestacyjnych – choć to może łatwo
się zmienić, co pokazywały demonstracje z 2010 roku. W najbliższych miesiącach
miejscowe władze będą musiały umiejętnie kanalizować ewentualne niezadowolenie
społeczne.
79Anna Maria Dyner, Rosja w pigułce Publicystyka i analizy
Niezamarzający port – i co więcej?
W kontekście kłopotów regionu bezpośrednie wybory gubernatora (po raz pierwszy
od piętnastu lat) nie stały się przyczynkiem do poważnej dyskusji nad problemami
trapiącymi region. Tym bardziej, że faworytem głosowania był Nikołaj Cukanow,
który pełni tę funkcję od września 2010 roku. Przy frekwencji wynoszącej 40 procent
za Cukanowem opowiedziało się ponad 70 procent głosujących.
Cukanowowi zarzuca się jednak brak spójnej koncepcji przyszłości eksklawy.
Wyrzuca się mu także, że usiłował rozwijać wszystkie dziedziny gospodarki, co nie
mogło się udać choćby z powodu niedostępności nowoczesnych technologii. Tak
eksperci tłumaczą brak zainteresowania inwestorów regionem. Wskazują także na
ograniczenia związane z unijną polityką sankcji i rosyjskimi kontrsankcjami. Debata
na temat przyszłości regionu toczyła się na marginesie kampanii, ale można się
spodziewać, że pytania o przyszłość wrócą.
Główną bolączką obwodu jest brak
wizji przyszłości. Widać wyraźnie, że nie
sprawdził się pomysł na przyciągnięcie
inwestorów, dla których zachętą miała być
specjalna federalna strefa ekonomiczna.
Tym bardziej, że obwód kaliningradzki
nie jest jedynym podmiotem cieszącym się takim statusem: w ciągu ostatniej
dekady w Rosji powstało trzydzieści federalnych specjalnych stref ekonomicz-
nych i ponad sto lokalnych, co było równoznaczne ze spadkiem zainteresowania
obwodem. Co więcej, strefa przestaje działać 1 kwietnia 2016 roku i nadal nie
wiadomo, czy i co powstanie w jej miejsce. Problemem jest też korupcja i brak
technologicznego lidera w regionie, który stałby się kołem zamachowym dla
tamtejszej gospodarki.
Obwód na pewno wymaga inwestycji związanych z zaawansowanymi technolo-
giami, zakładania grup producenckich i inwestowania w kapitał ludzki. Dalszego
horyzontu planowania jednak brak i nie wiadomo, czy obwód ma znów mieć
jedynie charakter niezatapialnego lotniskowca na Morzu Bałtyckim, czy stać się
miejscem przyciągającym turystów. To pierwsze nie jest wykluczone, biorąc pod
uwagę coraz bardziej widoczne tendencje zmierzające do militaryzacji Rosji,
a także wojskowy potencjał obwodu dysponującego jedynym rosyjskim nieza-
marzającym w zimie portem na Bałtyku oraz możliwością szachowania państw
ościennych przez rozmieszczenie konkretnych rodzajów uzbrojenia, jak na
przykład często przytaczanych systemów Iskander, których podstawowa rakieta
9M728 ma zasięg 500 kilometrów. Region ma potencjał turystyczny, choć aby go
Liczba przyjazdów Rosjan do Polski
oraz wielkość wydawanych przez nich
środków zależy nie tyle od relacji
politycznych, ile od kursu rubla.
Publicystyka i analizy Anna Maria Dyner, Rosja w pigułce80
wykorzystać, potrzebne są olbrzymie inwestycje zarówno w infrastrukturę, jak
i niejednokrotnie zrujnowane obiekty historyczne. Nie mniej ważna jest decy-
zja polityczna Moskwy: co zrobić z otoczoną przez państwa Unii Europejskiej
eksklawą?
Anna Maria Dyner jest analitykiem w Polskim Instytucie Spraw
Międzynarodowych.
Separatystyczne problemySeparatystyczne problemyPiotr Oleksy
Naddniestrze przeżywa kryzys gospodarczy, społeczny i polityczny: pensje są
wypłacane częściowo, ludzie masowo wyjeżdżają, pozycja prezydenta słabnie,
Rosja wydaje się coraz mniej interesować parapaństwem. Tymczasem Tyraspol
straszy nadciągającą wojną.
Aneksja Krymu i wybuch wojny w Donbasie wywołały w Naddniestrzu strach
i nadzieję. Strach powodowało przeświadczenie, że „banderowcy z Kijowa” – jak
w Tyraspolu nazywa się ukraińską władzę – w ramach odwetu mogą zaatakować
Naddniestrze, w czym miałyby im pomóc Mołdawia i Rumunia. W najlepszym razie
spodziewano się całkowitej blokady i presji ekonomicznej. „Rosyjska wiosna” dawała
jednak jednocześnie nadzieję, że separatystyczna republika stanie się zachodnim
bastionem russkogo mira i obszarem, na którym skupi się uwaga Kremla.
Stało się inaczej. O ukraińsko-mołdawskiej ofensywie nie było mowy, nie rozpo-
częła się pełna blokada parapaństwa, Naddniestrze nie nabrało też w oczach Moskwy
większego znaczenia. Wręcz przeciwnie – w ostatnim czasie widać, że rosyjski
patron traci cierpliwość do władz w Tyraspolu. Tymczasem nieuznawana republika
boryka się z masowym wyludnianiem, kryzysem przywództwa oraz problemami
gospodarczymi, jakich nie widziano tam od czasów rozpadu Związku Radzieckiego.
Najgorsze może jednak dopiero nadejść.
Chude lata
Już od kilku miesięcy pracownicy naddniestrzańskich instytucji państwowych –
od milicji po szkoły podstawowe – otrzymują jedynie 70 procent wynagrodzenia.
Pozostała część jest zamrożona, co oznacza, że zostanie wypłacona w bliżej nieokre-
ślonej przyszłości. Obniżono też emerytury. W ten sposób władze Naddniestrza
starają się załatać dziurawy budżet. Według ofi cjalnej wersji kryzys jest spowodowany
blokadą ekonomiczną ze strony Ukrainy i Mołdawii. Nie jest to jednak prawda – Kijów
zatrzymał jedynie przepływ towarów akcyzowych (alkohol, papierosy), natomiast
mołdawski urząd celny nie pozwala na eksport naddniestrzańskich towarów do
Rosji (towary wysyłane z parapaństwa są traktowane jako produkty mołdawskie,
Publicystyka i analizy Piotr Oleksy, Separatystyczne problemy82
więc potrzebują akceptacji tamtejszego urzędu celnego). Argument Kiszyniowa jest
prosty: Rosja objęła Mołdawię embargiem, więc żadne z tamtejszych towarów nie
mogą trafi ać na rynek rosyjski.
Naddniestrzańskie problemy fi nansowe są spowodowane fatalnym zarządzaniem
budżetem, niską ściągalnością podatków, korupcją oraz spadkiem kursu rosyjskiego
rubla, który wpłynął na spadek przychodów z eksportu do Rosji. Duże znaczenie ma
również kryzys, jaki przechodzi huta stali w Rybnicy. Zakład ten przestał przynosić
dochody, gdyż trudno mu konkurować z tanią produkcją z Chin – zwłaszcza gdy
odcięto dostawy niedrogiego surowca
z Donbasu. Sytuacji nie poprawia fakt,
że z udziałów w tym przedsiębiorstwie
wycofał się główny inwestor, rosyjski oli-
garcha Uliszer Usmanow. Rybnicka huta
jest jednym z fi larów naddniestrzańskiej
gospodarki i drugim płatnikiem podatków.
Kolejny z tych fi larów – Rybnicki Kombinat Cementowy – znalazł się w podobnej
sytuacji. Mieszkańcy Naddniestrza póki co jakoś sobie radzą – w dużej mierze dzięki
sztucznie podtrzymywanemu kursowi lokalnego rubla. W obliczu spadku kursu waluty
mołdawskiej i ukraińskiej, sposobem na przeżycie stały się zakupy w tych państwach.
Niemniej ogromna część społeczeństwa – a zwłaszcza ludzie młodzi – wybiera
emigrację zarobkową. Według ofi cjalnych danych, w Naddniestrzu mieszka prawie
pół miliona osób, prawdopodobnie rzeczywista liczba ludności to jednak 250-300
tysięcy. O ile w ubiegłych latach pustoszały głównie wsie, to obecnie depopulacja
jest widoczna gołym okiem również w Tyraspolu czy Benderach. Młodzi ludzie emi-
grują zaraz po skończeniu szkoły – pracownicy Naddniestrzańskiego Uniwersytetu
Państwowego przyznają, że studentów z roku na rok jest coraz mniej. Jadą do pracy
lub kontynuują edukację w Rosji.
Zmęczony lider
Naddniestrzański prezydent Jewgienij Szewczuk i jego otoczenie świadomie
podsycają poczucie zagrożenia wśród Naddniestrzan, a trudna sytuacja międzynaro-
dowa stała się doskonałą przykrywką dla tyraspolskich błędów oraz braku pomysłu
na wyjście z zapaści gospodarczej. Taka polityka pozwala też odwracać uwagę od
prawdziwych problemów i konsolidować społeczeństwo. Nastroje w parapaństwie
nieco się uspokoiły, ale rok temu wielu jego mieszkańców brało pod uwagę wybuch
wojny – szykując torby z najbardziej potrzebnymi rzeczami czy myśląc o wyjeździe do
krewnych w Rosji lub Mołdawii (wiele mówiącym paradoksem naddniestrzańskiego
Naddniestrzańscy komentatorzy
twierdzą, że gdyby w wyborach
prezydenckich wystartował były
prezydent Igor Smirnow, mógłby wygrać
z Szewczukiem w pierwszej turze.
83Piotr Oleksy, Separatystyczne problemy Publicystyka i analizy
konfl iktu jest fakt, że mieszkańcy parapaństwa w obliczu mołdawskiej agresji chro-
niliby się u krewnych mieszkających w Mołdawii).
Polityka oblężonej twierdzy od zawsze była jednym ze sposobów zarządzania
nieuznaną republiką, jednak dla Szewczuka zdaje się od jakiegoś czasu głównym na-
rzędziem. Młody prezydent nie ma charyzmy swojego poprzednika Igora Smirnowa,
jego ekipa nie grzeszy też profesjonalizmem. Nie wiadomo, jakim poparciem cieszy
się w społeczeństwie Szewczuk, jednak trudno określić go mianem autentycznego
lidera. Naddniestrzańscy komentatorzy i politycy stwierdzają w prywatnych roz-
mowach, że gdyby w przyszłorocznych wyborach prezydenckich wystartował Igor
Smirnow, mógłby wygrać już w pierwszej turze.
O Szewczuku mówi się, że jest zmęczony władzą. Podobno miał po nią sięgnąć,
gdyż liczył, że będzie to łatwy sposób na przejęcie interesów Szeryfa – fi rmy będącej
lokalnym monopolistą w wielu branżach, od transportu po supermarkety i stacje
paliw. Plan się nie powiódł, a samo rządzenie okazało się o wiele trudniejsze, niż po-
czątkowo się zdawało. Według wielu naddniestrzańskich komentatorów o zmęczeniu
i zniechęceniu mają świadczyć długotrwałe, czasami kilkunastodniowe nieobecności
Szewczuka w życiu publicznym (inne plotki mówią o poważnej chorobie).
Słynący z kontrowersyjnych poglądów naddniestrzański polityk i analityk Andriej
Safonow powiedział mi kiedyś: „Prezydentura Szewczuka jest żartem historii.
A najstraszniejsze jest to, że on zdaje sobie z tego sprawę”. Być może to przesada,
ale podobnie zdaje się myśleć wielu przedstawicieli naddniestrzańskiej elity.
Love story
Początkowi rządów Szewczuka towarzyszyła jego walka z Radą Najwyższą –
większość w tej ostatniej ma partia Odnowienie, czyli polityczne ramię Szeryfa.
Konfl ikt zakończył się porozumieniem, zgodnie z którym Szewczuk nie przeszkadzał
właścicielom Szeryfa w realizacji interesów, ci zaś nie wtrącali się w kluczowe dla
państwa sprawy, w tym w politykę zagraniczną.
Konsensus przestał obowiązywać latem, głównie ze względu na zbliżające się
wybory parlamentarne. Celem Szeryfa jest co najmniej utrzymanie swego stanu
posiadania w Radzie. Szewczuk liczy z kolei, że jego obóz w końcu przejmie władzę
ustawodawczą. Rozgrywka ta stanowi preludium do przyszłorocznych wyborów
prezydenckich. Jeśli Szeryf zachowa swoją pozycję, może próbować wystawić wła-
snego kandydata. Ze względu na fatalną sytuację społeczną i gospodarczą pokonanie
obecnego prezydenta nie powinno być problemem.
Jewgienij Szewczuk ma nadzieję, że jeśli przejmie kontrolę nad Radą Najwyższą,
uda mu się ostatecznie pokonać rywali. Państwowa propaganda zaczęła mówić
Publicystyka i analizy Piotr Oleksy, Separatystyczne problemy84
o okradaniu biednej republiki przez wrogów wewnętrznych – władze oskarżają
należący do Szeryfa bank o nielegalne wyprowadzenie z kraju 90 milionów dolarów,
zaś sam holding i inne należące do niego spółki o niepłacenie podatków. W biuletynie
rozdawanym w rządowych instytucjach napisano wprost, że gdyby przedsiębiorstwa
te płaciły podatki, pensje zmniejszono by o 10, a nie o 30 procent. Szeryf nie pozo-
stał dłużny – władze spółki oraz zależni od niej politycy zaczęli wskazywać błędy
państwa, które miały doprowadzić do obecnego kryzysu.
Prezydent zaskoczył również obywateli, ogłaszając, że dotychczasowa minister
spraw zagranicznych Nina Sztanski przestanie pełnić swe obowiązki, gdyż obejmie
nową funkcję – pierwszej damy. O romansie dwójki polityków plotkowano od bar-
dzo dawna, niemniej ogłoszenie tej decyzji było dla wszystkich niespodzianką. To
posunięcie często tłumaczy się kampanią wyborczą do Rady Najwyższej, a nawet
chęcią poprawy wizerunku przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.
W konserwatywnym naddniestrzańskim
społeczeństwie kawalerstwo Szewczuka
było poważną rysą na jego wizerunku.
Zaraz po objęciu urzędu obiecał, że ożeni
się do końca kadencji. Miało to między
innymi jednoznacznie zakończyć plotki
o homoseksualizmie prezydenta (rozsiewane
równolegle z plotkami o romansie z Niną
Sztanski). Nowa pierwsza dama jest bardzo popularna – ma wizerunek żelaznej
damy dzielnie walczącej o Naddniestrze na arenie międzynarodowej. Wielokrotnie,
a zwłaszcza w okresach dłuższej nieobecności Szewczuka, to ona zdawała się naj-
ważniejszą osobą w republice.
Widmo katastrofy
Wszystko to skutecznie odwraca uwagę od ważnych spraw. Wraz z końcem
2015 roku przestanie funkcjonować dotychczasowa umowa regulująca eksport
z Naddniestrza do państw Unii Europejskiej, od którego uzależniona jest tamtejsza
gospodarka. Podpisanie przez Mołdawię umowy stowarzyszeniowej z Unią oznaczało
również objęcie tego kraju umową o pogłębionej strefi e wolnego handlu (DCFTA).
Tyraspol nie zgodził się na wprowadzenie DCFTA przede wszystkim z przyczyn
politycznych – tak mocne związanie z Unią Europejską byłoby wbrew „geopolitycz-
nej orientacji” Naddniestrza. Niemniej jednak odcięcie tamtejszych przedsiębiorstw
od rynku unijnego może oznaczać prawdziwą katastrofę społeczno-ekonomiczną.
Pomimo politycznego uzależnienia od Rosji prawie 50 procent eksportu Tyraspol
Gwałtowna pauperyzacja
naddniestrzańskiego społeczeństwa
mogłaby wywołać wzrost napięcia
w regionie – chcą tego uniknąć unijni
dyplomaci. Oferta przyjęcia DCFTA
jest cały czas aktualna.
85Piotr Oleksy, Separatystyczne problemy Publicystyka i analizy
kieruje do państw Unii Europejskiej. Nietrudno wyobrazić sobie konsekwencje
takiego scenariusza.
Gwałtowna pauperyzacja naddniestrzańskiego społeczeństwa mogłaby wywołać
wzrost napięcia w regionie – chcą tego uniknąć unijni dyplomaci. Oferta przyjęcia
DCFTA jest cały czas aktualna, jednak Tyraspol (pomimo że znajduje się pod ścianą)
nie chce jej przyjąć. Władze Naddniestrza tłumaczą, że DCFTA nie jest zwyczajną
umową handlową – nadmiernie ingeruje w sprawy wewnętrzne republiki. Dla przykładu:
w Naddniestrzu nie funkcjonuje podatek VAT, a implementacja umowy wymagałaby
jego wprowadzenia. Tyraspolowi nie w smak jest również to, że proponuje się mu
przyjęcie umowy w formule, w jakiej podpisana została z Mołdawią. W ten sposób
oba podmioty zbliżyłyby się do siebie pod względem prawnym i systemowym. Poza
tym władze Naddniestrza argumentują, że musiałyby podpisać umowę, na której
kształt nie miały wpływu, gdyż nie brały udziału w negocjacjach.
Główną przeszkodą są jednak kwestie polityczne i wizerunkowe. Naddniestrzańską
„ideą narodową” – jak określiła to Nina Sztanski – jest integracja z Unią Euroazjatycką.
Formalne zacieśnienie więzi z Brukselą nie tylko stałoby z nią w sprzeczności, ale
byłoby również wizerunkową porażką Rosji.
Naddniestrzanie apelują o poszukiwanie alternatywnych rozwiązań, które uwzględ-
niałyby specyfi kę lokalnej gospodarki, czyli przede wszystkim uzależnienie od po-
mocy Kremla oraz importu z Rosji. Alternatywą proponowaną przez Brukselę jest
status podobny do tego, jaki w relacjach handlowych z Unią Europejską mają USA
czy Chiny. Tyraspol przeciąga jednak podjęcie ostatecznej decyzji, licząc zapewne
na to, że Moskwa wspomoże go w negocjacjach lub obieca pomoc fi nansową pod
warunkiem zerwania rozmów z Brukselą.
Tymczasem rosyjscy oficjele coraz
wyraźniej dają odczuć mieszkańcom
Naddniestrza, że oczekują od nich większej
aktywności i skuteczności. Wycofanie się
Rosjanina Uliszera Usmanowa z biznesu
w Naddniestrzu zostało odebrane jako wy-
raźny sygnał tego, że parapaństwo w oczach
Kremla traci na znaczeniu. W obliczu trudnej sytuacji międzynarodowej i fi nansowej
Rosja zaczyna mieć dość władz nieuznawanej republiki, które nieustannie wyciągają
ręce po pieniądze, nie starając się samemu zwalczyć realnych przyczyn kryzysu.
* * *
Rosja zaczyna mieć dość władz
nieuznawanej republiki, które
nieustannie wyciągają ręce po
pieniądze, nie starając się samemu
zwalczyć realnych przyczyn kryzysu.
Publicystyka i analizy Piotr Oleksy, Separatystyczne problemy86
Nowa umowa handlowa między Naddniestrzem i Unią Europejską będzie miała
kluczowe znaczenie dla przyszłości regionu, a także obozu politycznego prezy-
denta Szewczuka. Stawiając Brukseli twarde warunki i licząc na pomoc Moskwy,
naddniestrzański lider ma zapewne nadzieję na jeszcze ściślejsze i bardziej for-
malne związanie parapaństwa z Rosją i Unią Euroazjatycką. W ten sposób nie
tylko ustabilizowałby sytuację ekonomiczną, ale również zyskałby wiele w oczach
Naddniestrzan i zdobył przewagę nad opozycją. Naddniestrzański prezydent już
nieraz wykorzystywał sytuację międzynarodową i relacje z sąsiadami, aby odnieść
zwycięstwo na arenie wewnętrznej. Tym razem stawka jest jednak bardzo wyso-
ka – niepowodzenie grozi izolacją Naddniestrza i zachwianiem gospodarczych
fundamentów parapaństwa. Niewątpliwie miałoby to poważne konsekwencje
społeczne i geopolityczne.
Piotr Oleksy jest doktorem nauk historycznych i dyrektorem agencji
EastWest Analytics. Stały współpracownik „Nowej Europy Wschodniej”.
R E K L A M A
-
--
R E K L A M A
R E K L A M A
Formularz zamówienia prenumeraty dostępny na www.new.org.pl. To proste!Więcej szczegółów: www.new.org.pl, [email protected]
Roczna prenumeratatylko 35 zł OSZCZĘDZASZ 55 ZŁ!Do tego prenumerata elektroniczna gratis!
90,-
TYLKO 35,- zł
Uwaga: licealiści, studenci, doktoranci!
STUDENCKA
Specjalna oferta dla licealistów, studentów i doktorantów: wystarczy podać w tytule przelewu numer legitymacji szkolnej bądź studenckiej i czytać „Nową Europę Wschodnią”w cenie 7 złotych za numer!
Studium Europy W s c h o d n i e j Uniwer s y tetu Warszawskiego
Misją Studium jest przygotowywanie młodych, dobrze wykształconych kadr specjalistów
od „spraw wschodnich”, z Polski i krajów regionu, dla potrzeb nauki, państwa i służby publicznej…
www.studium.uw.edu.plhttps://www.facebook.com/StudiumUW
1990-2015
R E K L A M A
Gdy liczy się tylko prawdaGdy liczy się tylko prawdaAnna Żamejć
Szantażowana sekstaśmami, oskarżana o służbę dla obcych wywiadów, na-
zwana „wrogiem narodu”, wreszcie skazana w pokazowym procesie na siedem
i pół roku więzienia za rzekome malwersacje fi nansowe – Chadidża Ismaiłowa
płaci wysoką cenę za determinację w ujawnianiu niewygodnych dla władz
prawd. Ale pióra nie składa.
Choć Azerbejdżan w ciągu dwóch minionych dekad nadmiarem politycznych swobód
nie grzeszył, ostatnie dwa lata zapisały się jako wyjątkowo czarna karta w najnow-
szych dziejach południowo-kaukaskiej republiki. Zaniepokojony wydarzeniami na
ukraińskim Majdanie i perspektywą powtórki scenariusza w Azerbejdżanie, rząd
Ilhama Alijewa, na Zachodzie promujący się jako „młoda demokracja”, postanowił raz
na zawsze ukrócić rozzuchwalone społeczeństwo obywatelskie, które coraz głośniej
i coraz odważniej domagało się respektowania swoich konstytucyjnych praw i walki
z wszechobecną korupcją. Gdy uwaga całego świata zwrócona była na Ukrainę,
azerski parlament uchwalał nową ustawę, która poważnie ograniczała fi nansowanie
miejscowych organizacji pozarządowych. Zachodnie instytucje promujące działal-
ność demokratyczną wyproszono z kraju, a niektórym, takim jak amerykański IREX
i NDI, wytoczono nawet procesy karne.
Jeden za drugim do więzienia powędrowali młodzieżowi aktywiści i czołowi poli-
tycy, między innymi lider republikańskiego ruchu Real Ilgar Mammadow i wiceszef
opozycyjnej partii Musavat Tofi k Jakublu. Czystka nie ominęła nawet klasycznych
obrońców praw człowieka. Za kratki trafi li liderzy największych i najbardziej szano-
wanych prozachodnich organizacji: Lejla i Arif Junusowie, Intigam Alijew, oraz Rasul
Dżafarow. Dołączyli do pokaźnego grona więźniów sumienia, którym wytoczono
politycznie motywowane procesy.
Haniebne kłamstwa
Chadidża Ismaiłowa, obsypana zagranicznymi nagrodami trzydziestodziewięcio-
letnia dziennikarka śledcza i popularna prezenterka Serwisu Azerbejdżanu Radia
Wolna Europa/Radio Wolność, nie łudziła się, że ominie ją fala aresztowań. Kto
Publicystyka i analizy Anna Żamejć, Gdy liczy się tylko prawda92
jak kto, ale władająca znakomicie językiem angielskim Ismaiłowa od lat była solą
w oku azerskiego rządu. Jej dziennikarskie śledztwa ujawniające istnienie tajnych
zagranicznych fi rm i kont bankowych, nielegalny biznes i fi nansowe malwersacje
rodziny prezydenta rozeźliły władze kaukaskiej republiki i od dawna stawiały ją na
celowniku upolitycznionej prokuratury.
Zagraniczni przyjaciele na próżno jednak przekonywali ją do wyjazdu z kraju,
który z dnia na dzień staczał się w dół równi pochyłej autorytaryzmu. Ismaiłowa
pakować walizek nie zamierzała. W obliczu aresztowań czołowych obrońców praw
człowieka, dziennikarka przejęła ich rolę i zajęła się przygotowywaniem długiej listy
więźniów politycznych i koordynowaniem pomocy dla rodzin więzionych aktywistów.
Do tego kontynuowała swoją pracę, w toku były kolejne dziennikarskie śledztwa,
nowe pomysły na radiowy show, literackie tłumaczenia.
Nie złamał jej nawet opublikowany na początku grudnia 60-stronicowy manifest
szefa prezydenckiej administracji Ramiza Mehdijewa, w którym polityk oskarżył
pracowników Radia Wolna Europa o bycie na usługach „obcych rządów”, a Ismaiłową
o „rozgłaszanie haniebnych kłamstw”.
Zaledwie dwa dni później, 10 grudnia
2014 roku, miejscowy sąd w Baku skazał
dziennikarkę na dwa miesiące aresztu pod
absurdalnym zarzutem nakłaniania byłego
pracownika do samobójstwa. Domniemana
„ofi ara” wkrótce wycofała oskarżenia i ujawniła, że zeznania złożyła pod presją
rządzących, ale prokuratura zdążyła dołożyć Ismaiłowej parę innych paragrafów.
Nie bacząc na oburzenie społeczności międzynarodowej 1 września bakijski sąd
uznał dziennikarkę winną defraudacji, nielegalnej działalności gospodarczej i do-
puszczania się oszustw podatkowych. Standardowy zestaw zarzutów kierowanych
przeciwko krytykom władz. Wyrok: siedem i pół roku więzienia. Ismaiłowa przyjęła
go z uśmiechem.
Elmira Ismaiłowa, matka dziennikarki, opowiada:
– Chadidża przygotowała taką przemowę końcową, że sędzia nie był w stanie jej
wysłuchać. Wyszedł z sali. Nie, nie czułam się źle w dniu, w którym ją skazali. To
ona zwyciężyła.
Misja
Zapytani o to, jak scharakteryzowaliby Ismaiłową, najbliżsi współpracownicy
i przyjaciele są zgodni: odważna, niezłomna, prawdomówna i niezwykle utalentowana.
Od najmłodszych lat Chadidża przejawiała talenty literacko-muzyczne.
Bezkompromisowy styl Ismaiłowej
przyciągał słuchaczy i windował
słupki popularności stacji.
93Anna Żamejć, Gdy liczy się tylko prawda Publicystyka i analizy
– Zawsze była niezwykle wrażliwa. Gdy miała dziesięć lat, obejrzała fi lm doku-
mentalny o Nagasaki i Hiroszimie. Historia japońskich miast tak nią wstrząsnęła,
że usiadła i napisała bardzo emocjonalny wiersz. Utwór został potem opublikowany
w lokalnej prasie – opowiada Elmira Ismaiłowa.
Po ukończeniu Bakijskiego Uniwersytetu Państwowego na kierunku fi lologia
turecka, pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku Ismaiłowa podjęła się pracy
reporterskiej w bakijskich gazetach. Przełom nastąpił w roku 2005, gdy niezidentyfi -
kowani sprawcy zamordowali azerskiego dziennikarza Elmira Husejnowa tropiącego
korupcję na najwyższych szczeblach władz.
„Nie mogłam przestać płakać, gdy usłyszałam o jego zabójstwie. Czułam się winna.
Elmar był jedynym wśród nas, który uprawiał odważne dziennikarstwo. Serwował
ludziom prawdę. Robił coś, czego ja nie robiłam, bo uważałam, że to za trudne” –
wspominała Ismaiłowa w wywiadzie dla OCCRP, międzynarodowej organizacji
dziennikarzy śledczych, do której dołączyła w późniejszych latach.
Po śmierci Husejnowa Ismaiłowa zaprzysięgła
sobie, że będzie kontynuować jego misję. Ze stano-
wiska menadżerki medialnych projektów w ame-
rykańskiej organizacji IREX Ismaiłowa przeszła
do Głosu Ameryki i szlifowała warsztat radiowy
w Waszyngtonie.
Prawdziwe dziennikarskie skrzydła zaczęła jednak rozwijać w 2007 roku, gdy
wróciła do kraju i jako wolny strzelec rozpoczęła pracę dla Serwisu Azerbejdżanu
Radia Wolna Europa/Radia Wolność (RWE/RW). Z freelancerki charyzmatyczna
dziennikarka w ekspresowym tempie awansowała na szefową sekcji radiowej w Baku.
Nie przyszło jej pracować w łatwych czasach – rząd Ilhama Alijewa zaczął przy-
kręcać śrubę wolnym mediom i w 2009 roku RWE/RW wraz z azerską sekcją BBC
i Głosu Ameryki zniknęły z częstotliwości FM i zmuszone były przejść na emisję
w internecie lub przez satelitę.
Kenan Alijew, były dyrektor Serwisu Azerbejdżanu RWE/RW, który zatrudnił
Ismaiłową i krótko później awansował ją na stanowisko kierownicze, nie miał wątp-
liwości, że natrafi ł na prawdziwy reporterski skarb.
– Była i jest nadzwyczajną dziennikarką – mówi Kenan Alijew. – Przyznaję, nie-
rzadko jej działania przyprawiały mnie o redakcyjny ból głowy, ale był to dobry ból
głowy. Chadidża była jak dziennikarska kopalnia złota, wielka kumulacja.
Ajaz Ahmedow, były wiceszef Serwisu Azerbejdżanu RWE/RW i kolega redak-
cyjny Ismaiłowej stwierdza:
– Dobry dziennikarz zazwyczaj nie jest dobrym menadżerem. Ale ona w doskonały
sposób łączyła obie funkcje.
Szantażowana sekstaśmami
oświadczyła, że nie zamierza
porzucić dziennikarstwa
śledczego i nie da się uciszyć.
Publicystyka i analizy Anna Żamejć, Gdy liczy się tylko prawda94
Po pracy
O Ismaiłowej stało się w Azerbejdżanie głośno, gdy zaczęła prowadzić codzienny
show RWE/RW – Iszden Sonra (z azerskiego: „Po pracy”). Jej bezkompromisowy
styl przyciągał słuchaczy i windował słupki popularności stacji.
– Nikomu nie odpuszczała. Zadawała równie trudne pytania zarówno członkom
rządu, jak i opozycji i zawsze była doskonale przygotowana – opowiada z uśmiechem
Kenan Alijew. – Nikt nie miał u niej lekko i niektórzy bali się wręcz przychodzić
do studia.
Alijew wspomina odcinek show, w którym po jednym ze swoich dziennikar-
skich śledztw Ismaiłowa zaprosiła do studia wysoko postawionego urzędnika
Ministerstwa Środowiska, by porozmawiać o problemie jakości wody w Gedebej,
zachodnim Azerbejdżanie. Reportaż Ismaiłowej z regionu alarmował o wysokim
stopniu zanieczyszczenia rzeki, co powodowało przedwczesną śmierć zwierząt
hodowlanych i wywołało panikę wśród miejscowej ludności. Ismaiłowa dopyty-
wała, co w tej sprawie zamierza zrobić Ministerstwo Środowiska, ale urzędnik
twardo obstawał przy swoim: żadnego problemu nie stwierdzono. Po tych słowach
dziennikarka postawiła mu przed nosem butelkę wody i oznajmiła, że to woda
z rzeki. Czy pan urzędnik gotowy jest ją wypić, skoro nie ma mowy o żadnych
zanieczyszczeniach? Oczywiście, odparł zaskoczony gość i bez sprzeciwu wziął
zamaszysty łyk. „Ale niech pan nie myśli, że już nas przekonał”, rzuciła Ismaiłowa
i pospieszyła oznajmić urzędnikowi, żeby wrócił do studia za trzy miesiące, bo
kto wie, co się z nim stanie.
Szantaż
W 2010 roku Ismaiłowa, znudzona obowiązkami administracyjnymi, z którymi
wiązało się szefowanie bakijskiej sekcji RWE/RW, postanowiła odejść ze stanowiska
i na dobre zająć się dziennikarstwem śledczym. Kontynuowała prowadzenie show
Ishden Sonra, ale jednocześnie coraz więcej czasu zaczęła poświęcać na tropienie
afer korupcyjnych wśród rządowych elit i nadużywania władzy. Redakcyjne biurko
z radością zamieniła na komputer we własnym domu. Żartowała, że jej prawdziwym
biurem jest Facebook i to Markowi Zuckerbergowi, twórcy tego najpopularniejszego
na świecie medium społecznościowego, powinna płacić miesięczny czynsz.
Sensacje wzbudziło jedno z jej śledztw, które ujawniło, że właścicielem popularnej
azerskiej telefonii komórkowej „Nar” i jedynego w kraju dostawcy technologii 3G
wcale nie jest niemiecki Siemens, jak twierdzą władze, ale Arzu i Lejla Alijewa, córki
samego prezydenta Azerbejdżanu.
95Anna Żamejć, Gdy liczy się tylko prawda Publicystyka i analizy
Wkrótce potem zaczęły się kłopoty. W marcu 2011 roku Ismaiłowa otrzymała
tajemniczą przesyłkę. W środku zdjęcia przedstawiające ją samą w niedwuznacznych
pozycjach ze swoim chłopakiem. Załączono wiadomość: „Dziwko, zachowuj się,
inaczej popamiętasz”. Szybko okazało się, że zdjęcia pochodziły z ukrytych kamer,
które ktoś zamontował w jej mieszkaniu. Ismaiłowa, niezrażona szantażem, już
następnego dnia zamieściła na Facebooku oświadczenie, w którym zapewniła, że
nie zamierza porzucić dziennikarstwa śledczego i nie da się uciszyć. W odpowiedzi
szantażyści, którzy zdaniem Ismaiłowej działali na zlecenie rządu, opublikowali jej
intymne wideo w internecie.
W konserwatywnym Azerbejdżanie, w któ-
rym stosunki pozamałżeńskie są tematem tabu,
groziło to prawdziwą bombą, która na długie lata
mogła zniweczyć karierę niezamężnej Ismaiłowej.
Tymczasem, ku zdumieniu nie tylko władz, ale
i samej Ismaiłowej, ze wsparciem dla dzienni-
karki pospieszyli nawet islamscy działacze, którzy wydali oświadczenie potępiające
szantażystów.
Przyjaciele wspominają, że Ismaiłowa zachowała wtedy zimną krew, ale w rozmowie
ze mną w październiku 2014 roku dziennikarka przyznała, że był to najtrudniejszy
okres w jej życiu. „Plusem jest to, że najstraszniejsze, co mogło się stać, już się stało.
Od tego momentu nie było się już czego bać” – mówiła.
W obliczu skandalu z sekstaśmą bledły oskarżenia o proormiańskość (naj-
większa forma obelgi w Azerbejdżanie, który pozostaje w nierozwiązanym tery-
torialnym konfl ikcie z Armenią) czy też złowieszczość ujawnionej w 2009 roku
przez WikiLeaks wypowiedzi prezydenta Ilhama Alijewa, który nazwał Ismaiłową
„wrogiem narodu”.
Mimo nieustannej presji ze strony rządzących Ismaiłowa kontynuowała pracę
i trenowała nowe pokolenie dziennikarzy śledczych. Podczas szkoleń przekonywała,
że dziennikarzem śledczym może być każdy – wystarczy zapał, odrobina umiejęt-
ności dziennikarskich i gotowość do ciężkiej, żmudnej pracy.
W 2012 roku Ismaiłowa opublikowała jeden ze swoich najgłośniejszych materia-
łów śledczych, który ujawnił, że za zarejestrowaną w Wielkiej Brytanii fi rmą, której
rząd ofi cjalnie przyznał lukratywny kontrakt na wydobycie złota w zachodniej części
Azerbejdżanu, stoi nie kto inny jak rodzina samego prezydenta Ilhama Alijewa.
Lokalni mieszkańcy, którzy z uwagi na postępujące prace wydobywcze stracili ziemię
bez należytych kompensacji, za swoją niedolę winili Brytyjczyków i nieświadomi
niczego całą nadzieję na pomoc pokładali w prezydencie.
Mimo presji ze strony władz
Ismaiłowa kontynuowała pracę
i trenowała nowe pokolenie
dziennikarzy śledczych.
Publicystyka i analizy Anna Żamejć, Gdy liczy się tylko prawda96
Więzienie
Czas w więziennej celi Ismaiłowa spędza na pisaniu, tłumaczeniu i… śpiewaniu
operowych arii. Mimo surowego wyroku zapowiada, że broni – pióra – składać nie
zamierza. Pół żartem, pół serio mówi, że wykorzysta pobyt w więzieniu do zbadania
korupcji w systemie penitencjarnym. Zza krat zdążyła już opublikować komentarz
w prestiżowym amerykańskim dzienniku „Th e Washington Post”: List z więziennej
celi. Pisze w nim, że pora budować nową rzeczywistość, w której „mówienie prawdy
nie będzie wymagało odwagi”.
Dla Emina Millego, azerskiego dysydenta i dyrektora niezależnej internetowej tele-
wizji Meydan z siedzibą w Berlinie, Ismaiłowa, z jej bezkompromisowością i odwagą,
jest bohaterką i „symbolem wolności represjonowanych w Azerbejdżanie mediów”.
– W każdym normalnym państwie prawa materiały z dziennikarskich śledztw
Chadidży byłyby podstawą do policyjnego dochodzenia, a może nawet pozbawienia
prezydenta immunitetu i aresztowania. W Azerbejdżanie jest na odwrót – za kratki
trafi ają ci, którzy wyciągają na światło dzienne nadużycia władzy – komentuje Milli.
Anna Żamejć jest dziennikarką, pracowała między innymi dla Radia
Swoboda i organizacji People in Need.
Pociąg na LitwęPociąg na LitwęZbigniew Rokita
Warszawa, uzależniając polepszenie relacji z Wilnem od spełnienia postu-
latów Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, dała się wciągnąć w wewnątrzli-
tewską grę. Tymczasem Waldemar Tomaszewski często nie jest sojusznikiem
polskich władz.
Nie wiadomo, w jakim stopniu polskie władze są świadome sytuacji, w której się
znalazły, ale na pewno jest ona trudna: niełatwo teraz zacząć prowadzić pragmatycz-
ną politykę i przestać wspierać Waldemara Tomaszewskiego, unikając jednocześnie
oskarżeń o zdradę mniejszości polskiej. Do polskiej opinii publicznej przebił się już
przekaz o uciskanych Polakach. Tymczasem na Litwie niewielu naszych rodaków
uznaje wprowadzenie dwujęzycznych tabliczek z nazwami miejscowości czy orygi-
nalnej pisowni nazwisk za priorytety. Wszystko wskazuje na to, że spełnienia żądań
AWPL nie chcą nie tylko czołowe partie litewskie, ale także sama Akcja. Owa gra,
w którą wciągnięto Warszawę, to skomplikowana układanka.
Wielki zwykły człowiek
Pierwszym elementem układanki jest lider AWPL. Waldemara Tomaszewskiego,
prezesa Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, wielu litewskich Polaków nazywa „wo-
dzem” – jedni robią to z szacunku, inni z przekąsem. Pięćdziesięcioletni europoseł
często cytuje Biblię, przemówienia lubi kończyć hasłem „Szczęść Boże”. Oskarżając
Wilno o łamanie praw człowieka, karmi miejscowy stereotyp litewskiego Polaka.
„Nowa Europa Wschodnia” poprosiła go o komentarz podczas przygotowywania
reportażu, aby przedstawić jego stanowisko, niestety odmówił.
W wileńskich kawiarniach Tomaszewskiego nazywa się czasem agentem Kremla.
Ludzie lubią wypominać mu prokremlowskie wypowiedzi i jego przeszłość – służ-
bę wojskową odbywał w radzieckim Murmańsku, który wówczas był zamkniętym
portem okrętów atomowych; to u wielu budzi podejrzenia.
„Wódz” pogłębia te obawy. Na przykład 9 maja 2014 roku, gdy rozwijał się konfl ikt
na wschodzie Ukrainy, paradował z przypiętą do klapy marynarki wstążką gieorgi-
jewską. W swoich wypowiedziach lider ugrupowania uważanego przez Warszawę
Reportaż Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę98
za de facto „polską partię” często daleki jest od warszawskiej narracji: na przykład
owego 9 maja potępił protesty na Majdanie.
Dziennikarz portalu Znad Wilii i litewski Polak Antoni Radczenko nazywa takie
zachowanie grą.
– Tomaszewski może zjawić się razem
z ambasadorem Rosji na obchodach „wyzwo-
lenia” Kłajpedy przez armię radziecką, a dzień
wcześniej być na rocznicy poświęconej upa-
miętnieniu żołnierzy Armii Krajowej – mówi
Radczenko. – Jest odzwierciedleniem swego
elektoratu, który składa wieńce przy mauzoleum marszałka Józefa Piłsudskiego oraz
śpiewając hymn Związku Radzieckiego, obchodzi Dzień Armii Czerwonej.
Zdaniem dziennikarza postawa Tomaszewskiego to koniunkturalizm. I rze-
czywiście: wraz z zacieśnianiem sojuszu z mniejszością rosyjską „wódz” coraz
częściej odwołuje się do symboliki radzieckiej i kremlowskiej. Dla AWPL rok 2009
był przełomem: ze stosunkowo marginalnej partii ugrupowanie przekształciło się
w jedną z liczących się sił. Tomaszewski zaprosił wówczas na „polskie” listy litew-
skich Rosjan. Udało się: partia w 2009 i 2014 roku wprowadziła swoich ludzi do
Parlamentu Europejskiego, a kiedy w 2012 roku Tomaszewski zastosował ten sam
zabieg przed krajowymi wyborami do Sejmasu, po raz pierwszy w historii jego
ugrupowanie przekroczyło próg wyborczy (przez pewien czas AWPL współtwo-
rzyła nawet koalicję rządzącą).
A jest o co się starać: Polacy i Rosjanie to liczące się na Litwie siły. Razem z innymi
narodami słowiańskimi stanowią 14 procent ludności kraju (Polaków jest nieco wię-
cej niż Rosjan), a w samym Wilnie – ponad 30 procent. Na Wileńszczyźnie odsetek
ludności polskiej miejscami przekracza 80 procent.
– Tomaszewskiemu udało się przemycić do litewskiej debaty kwestie światopo-
glądowe. Przerzuca tematy z Polski – gender, aborcja, in vitro – twierdzi Radczenko.
– Na Litwie Kościół jest bardziej liberalny niż AWPL, a konserwatyści skupiają się
na innych sprawach.
Litery prawa
Drugim elementem w układance są postulaty AWPL. Akcja istnieje, ponieważ
walczy, aby mniejszość polska na Litwie nie była dyskryminowana. Partia starała
zmienić się w ogólnolitewską, odejść od problemów mniejszości, ale eksperyment
się nie powiódł, Litwini jej nie zaufali – wielu w Tomaszewskim widzi nowego
Lucjana Żeligowskiego. Ugrupowanie skazane jest więc na kilka procent poparcia
Wielu Litwinów obawia się, że
może dojść do powtórki „buntu”
Żeligowskiego – na przykład
w razie rozpadu Unii Europejskiej.
99Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę Reportaż
i trwanie przy swoich postulatach. Partia od lat domaga się od Wilna rozwiązania
dwóch spraw: wprowadzenia dwujęzycznych tabliczek z nazwami ulic i miejscowo-
ści tam, gdzie dominuje mniejszość narodowa, oraz oryginalnego zapisu nazwisk
w dokumentach (w alfabecie litewskim nie ma niektórych polskich liter, stąd imiona
i nazwiska się transkrybuje).
Zdaniem sygnatariusza aktu niepodległości Litwy i dziennikarza Rimvidasa Valatki
symboliczne postulaty AWPL dla ludzi są jednak najczęściej nieistotne. Zgadza się
z nim publicysta i badacz mniejszości polskiej na Litwie z wileńskiego Uniwersytetu
im. Michała Römera Giedyminas Kazėnas.
– Tabliczki i pisownia nazwisk nie są tak ważne. Tematy te służą AWPL, która
podkręcając sprawę dyskryminacji, mobilizuje swój elektorat – tłumaczy Kazėnas.
Opinie te potwierdzają rezultaty badań Instytutu Spraw Publicznych z 2013 roku.
Wynika z nich, że trzy czwarte litewskich Polaków nie spotkało się nigdy z przejawami
dyskryminacji, a 82 procent z nich darzy Litwinów sympatią. To dwie różne sprawy:
zgoda Litwinów na tabliczki i nazwiska oraz poczucie bycia dyskryminowanym.
Tabliczki i nazwiska to kwestie na tyle symboliczne, że często z perspektywy Polski
wydają się ważniejsze niż dla osoby od dziesięcioleci żyjącej na Litwie.
– Gdyby sejm litewski przyjął symboliczne postulaty AWPL, ta na krótko by się
wzmocniła, ale trudno powiedzieć, czy nie byłby to krótkotrwały sukces i jak poto-
czyłyby się losy ugrupowania – twierdzi Radczenko.
Litwini nie spełniają jednak tych postulatów,
obawiając się swoich wyborców – twierdzi histo-
ryk Alfredas Kulakauskas. Dodaje, że wielu boi
się, iż jeśli Polacy dostaną palec, będą chcieli całą
rękę: zaczną domagać się wprowadzenia drugiego
języka państwowego, o swoje prawa upomnieć
mogą się też Rosjanie.
Ponadto ten klincz jest na rękę partiom litewskim: te ostatnie mobilizują swój
elektorat, ostrzegając przed zagrożeniem ze strony Polaków i Rosjan. Tort został
podzielony. Wydaje się, że Tomaszewskiemu wcale nie zależy na rozwiązaniu
„mniejszościowych problemów”, ponieważ AWPL nie ma szans na przekształcenie
się w partię ogólnolitewską, musi więc wciąż zajmować się problemami mniejszości,
a te – muszą być nierozwiązane.
Można przypuszczać, że gdyby AWPL wypadła z polityki, wówczas rządzący na
Litwie dopiero mogliby spełnić jej symboliczne postulaty.
Skoro jednak Akcja skupia się na symbolicznych postulatach, które dla litew-
skich Polaków nie są tak istotne – dlaczego zdobywa ich głosy? Są co najmniej dwie
przyczyny.
Wilno często kieruje się raczej
emocjami niż rozumem – nawet
jeśli nie chcemy litewskiej
postawy usprawiedliwiać,
powinniśmy ją zrozumieć.
Reportaż Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę100
– Na Litwie granice gmin pokrywają się często z granicami dawnych kołchozów.
W rezultacie ludzie się znają i łatwo kontrolować proces wyborczy, dzwonić do
sąsiadów i naciskać, aby zagłosowali – twierdzi Giedyminas Kazėnas.
Publicysta dodaje, że rządzący w samorządach dwóch rejonów AWPL ma wiele
instrumentów nacisku na miejscowych wyborców – o łamaniu prawa wyborczego
świadczą liczne skargi, szczególnie z ostatnich wyborów samorządowych. Kazėnas
podkreśla, że problemem jest „pranie mózgów”: ludzie często głosują na AWPL,
wierząc, że to dobry wybór, choć decyzję podejmują, mając ograniczony dostęp
do informacji (Akcja w różnym stopniu kontroluje większość polskich czasopism).
Wilno jest już bardziej niezależne, tam na Akcję głosują ci, którzy rzeczywiście
popierają ugrupowanie.
Niezwiązani z AWPL przedstawiciele mniejszości polskiej opowiadają mi, że „polska
partia” w rejonach wileńskim i sołecznickim kontroluje też wiele miejsc pracy: szkoły,
szpitale i tym podobne. Wymieniają liczne przypadki, gdy wzywano na dywanik
ich krewnych, sugerując, że niezgodna z linią partii działalność publiczna danego
litewskiego Polaka może doprowadzić do zwolnienia jego brata czy matki z pracy.
Kulakauskas zwraca uwagę też na inną przyczynę:
– Wielu utożsamia AWPL z mniejszością polską, głosują więc po prostu na swo-
ich – tłumaczy. – A ugrupowanie to pokazuje potem swoje dobre wyniki i mówi,
że ludzie ich popierają, ponieważ są dyskryminowani.
To ślepe koło.
Jedynym niesymbolicznym problemem dotyczącym mniejszości polskiej, któ-
ry akcentuje AWPL, jest reforma oświaty. Wcześniej w polskich szkołach prawie
wszystkich przedmiotów nauczano po polsku. Jednak gdy w 2011 roku wprowadzono
reformę, zmienił się program i nauczyciele z dnia na dzień musieli przejść na litewski,
również w tym języku należy teraz zdawać maturę. Problemem jest brak odpowied-
niego okresu przejściowego, a ten jest potrzebny: uczniowie w szkołach mniejszości
muszą opanować mnóstwo nowych pojęć, których uczyli się po polsku – na przykład
cięciwa łuku czy bakteria paciorkowca. Ten problem pomógł AWPL w 2012 roku
wreszcie przekroczyć parlamentarny próg wyborczy. Rozwiąże go jednak pewnie
czas, a nie politycy: najmłodsze roczniki od początku uczą się według nowych reguł.
Histeria Obojga Narodów
Stosunek Litwinów do Polski i Polaków jest kolejnym elementem układanki –
tłumaczy on, dlaczego Wilno nie chce dla świętego spokoju przyznać mniejszości
polskiej większych praw. AWPL doprowadziła do sytuacji, w której Warszawa
nie może już zignorować symbolicznych postulatów – stała się zakładnikiem ich
101Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę Reportaż
i rozgrywki wewnątrzlitewskiej. Warszawa musi wspierać AWPL w jej często uro-
jonych postulatach, a Wilno nie chce tym bardziej ustąpić, skoro większy sąsiad
stawia mu stanowcze warunki.
– Litwa boi się Polski, ale inaczej niż Polska boi się Rosji – mówi Kazėnas. –
Obawiamy się dominacji kulturowej, żądania wprowadzenia polskiego jako drugiego
języka państwowego i tak dalej. Litwini czują urazę wobec Polski w związku z trudną
wspólną historią.
Dlaczego? Dla wielu z nich argu-
ment o wspólnym imperium brzmi tak,
jak w uszach Polaka brzmiałyby słowa
Rosjanina: „W XIX wieku Polacy i Rosjanie
stworzyli imperium rozciągające się od
Białegostoku po Alaskę, byliśmy potężni!”.
Ważne jest też wspomnienie polskiego
separatyzmu. Jesienią 1990 roku na południowo-wschodniej Litwie, na zamieszka-
nym w większości przez Polaków obszarze nieco większym niż Osetia Południowa,
separatyści jednostronnie utworzyli autonomię. W reakcji na akt niepodległości
Wilna „polscy działacze” zadeklarowali lojalność Moskwie. Po roku państwowość
Litwy się umocniła i udało się rozpędzić autonomistów, ale wielu Litwinów wciąż
obawia się, że żądania litewskich Polaków mogą przerodzić się w kolejny separatyzm.
– Nieliczni Polacy chcą zrozumieć naszą optykę – tłumaczy Alfredas Kulakauskas. –
Wielu Litwinów boi się, że Polska zamierza zająć miejsce Związku Radzieckiego.
Kulakauskas dodaje, że na Litwie silna jest pamięć o „buncie” Żeligowskiego
i przyłączeniu Wilna do Polski w 1920 roku.
– Wielu obawia się, że może dojść do powtórki, na przykład w razie rozpadu
Unii Europejskiej. Takie opinie nie są wygłaszane publicznie, ale można je usłyszeć
prywatnie – twierdzi Kulakauskas. – Litwini czują się pogardzani, wiele razy bali
się słów Radosława Sikorskiego.
Potwierdzają to badania. Przeprowadzona na zlecenie litewskiego portalu inter-
netowego Delfi .lt w kwietniu 2013 roku sonda pokazała, że Polska była najmniej
lubianym sąsiadem Litwy. Raport Instytutu Spraw Publicznych także nie jest opty-
mistyczny (przeprowadzony tuż przed Majdanem). Okazuje się, że o ile niemal co
drugi Polak darzy Litwinów sympatią, o tyle zaledwie co czwarty Litwin tę sympatię
odwzajemnia.
Spróbujmy włożyć litewskie okulary i wyobraźmy sobie, że we własnym kraju
mamy taki „problem” z mniejszością rosyjską, jak Litwini z polską. Załóżmy, że
Rosjaninem jest co piętnasty obywatel Polski oraz co szósty mieszkaniec Warszawy;
że dwadzieścia pięć lat temu mniejszość rosyjska podjęła próbę separatystycznego
Polską politykę wobec Wilna określił
Donald Tusk, mówiąc, że relacje
między Polską a Litwą będą tak
dobre, jak dobre są relacje państwa
litewskiego z polską mniejszością.
Reportaż Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę102
przewrotu, a sto lat temu zbrojnie odebrała nam stolicę; że można mieć wątpliwości,
czy lider rosyjskiej mniejszości popiera raczej Moskwę czy Warszawę. Dodajmy do
tego żądania – często stanowczo formułowane – kremlowskich polityków o przy-
znaniu kolejnych praw rosyjskiej mniejszości.
Doświadczenia historyczne kładą się cieniem na stosunkach polsko-litewskich,
często Wilno kieruje się raczej emocjami niż rozumem – nawet jeśli nie chcemy
usprawiedliwiać litewskiej postawy, powinniśmy ją zrozumieć.
Wąsy w Ostrej Bramie
Ostatnim elementem układanki jest stosunek Litwinów do przedstawicieli mniejszo-
ści polskiej. Ten często jest negatywny. Według raportu Instytutu Spraw Publicznych
Litwini w większości ról społecznych – na przykład zięcia czy szefa – chętniej wi-
dzieliby Rosjanina niż Polaka. Stereotyp litewskiego Polaka jest następujący: musi
mieć wąsy, słucha rosyjskiej popsy, jest ultrakatolikiem, skarży się na swój los oraz
nie zna ani litewskiego, ani polskiego – mówi po tutejszemu. Wielu twierdzi nawet,
że litewscy Polacy to spolonizowani Litwini.
– Na Litwie istnieją dwa polskie narody: jeden w rejonach wileńskim i sołecznickim,
drugi w Wilnie – twierdzi Rimvidas Valatka. – Pierwsi oglądają rosyjską telewizję,
trzeba ich dopiero przekonać do Unii Europejskiej.
I rzeczywiście: „radziecka” retoryka Tomaszewskiego nie przeszkadza znacznej
części litewskich Polaków, bo w ten sposób „wódz” wyraża ich poglądy. Większość
z nich czyta wyłącznie rosyjską prasę, ogląda rosyjską telewizję i jest przesiąknięta
moskiewską propagandą. Poparcie polityki Putina jest więc naturalne.
– Wstążka gieorgijewska Tomaszewskiego zrobiła dużo dobrego – mówi Valatka. –
Gdy Litwini zobaczyli, że część Polaków krytykowała lidera AWPL za ten gest,
zorientowali się, iż nie wszyscy Polacy są tacy sami.
To problem: Litwini często utożsamiają mniejszość polską (a więc też jej poglądy)
ze stanowiskiem AWPL. Ludzie nie wiedzą, że znaczna część Polaków to ludzie
wykształceni, swobodnie mówiący po litewsku, zajmujący prestiżowe stanowiska.
Nie starają się „równać” do rodaków w Polsce, nie mają kompleksów.
– Polskość kreowana i konserwowana przez AWPL szkodzi mniejszości polskiej
wizerunkowo, ale też sprawia, że bycie Polakiem jest mniej atrakcyjne – mówi
Antoni Radczenko.
Dziennikarz dodaje, że taka polskość kojarzy się właśnie z wąsami i Ostrą Bramą,
hamuje rozwój kultury polskiej na Litwie, a przez to ta wymiera.
Wszystkie elementy układanki połączyły się w 2011 roku przy Ostrej Bramie,
gdy przemawiał tam ówczesny premier RP Donald Tusk: powiedział wówczas, że
103Zbigniew Rokita, Pociąg na Litwę Reportaż
stosunki między Polską a Litwą będą tak dobre, jak dobre są relacje państwa litew-
skiego z polską mniejszością. Warszawa dała się wpędzić w pułapkę, z której trudno
znaleźć wyjście, ponieważ nie wydaje się, aby spełnienie symbolicznych postulatów
AWPL było komukolwiek w Sejmasie na rękę.
Polacy nie są jednak w beznadziejnej sytuacji: można zrobić coś więcej, niż czekać
i całą winę zrzucać na Wilno. Warszawa musi uświadomić sobie, że walka nie toczy
się przede wszystkim o prawa Polaków na Litwie, ale o ich umysły – szczególnie
ludności rejonów sołecznickiego i wileńskiego. Nie chodzi o przekonanie ich do
Litwy bądź Polski, ale o przekonanie ich do Unii Europejskiej w ogóle – alternaty-
wą jest Rosja, w stronę której często się kierują. Tamtejsza ludność ogląda rosyjską
telewizję również dlatego, że nudzi ich nieatrakcyjna oferta TV Polonia. Warszawa
powinna stworzyć nową stację polonijną, która pokazywać będzie żywą i ciekawą
kulturę polską, przez co zdobędzie nowe narzędzie soft power i przekona do siebie
nieprzekonanych – zamieszkane przez Polaków na Litwie wioski to uskok cywiliza-
cyjny. Czas ucieka, niebawem oddalą się one od Europy jeszcze bardziej.
Można też wykonać jeszcze prostsze ruchy: na przykład uruchomić połączenie
kolejowe między Warszawą i Wilnem. Wystarczy wejść na stronę internetową PKP,
aby przekonać się, że po dwudziestu pięciu latach niezależności obu krajów każdego
dnia Polacy mają cztery możliwości dostania się na Litwę koleją: trzeba przesiadać się
od trzech do sześciu razy, a podróż na odcinku o długości trasy Wrocław-Rzeszów
zajmuje od czternastu do ponad dwudziestu godzin.
Rozwiązanie wielu problemów zajmie jeszcze lata, ale pociąg może kursować już
teraz.
KUBA BENEDYCZAK: Określenie „sy-
ryjska opozycja” dotyczy skompliko-
wanego konglomeratu różnych grup.
Czy podobnie jest z „prorosyjskimi
separatystami”?
DENIS KAZAŃSKI: Bez wątpienia nie
tworzą oni monolitu. Tak naprawdę
„separatystów” powinniśmy nazywać
irredentystami, ponieważ dążą do
przyłączenia części Ukrainy do Rosji.
Wśród nich są komuniści łączący wiarę
w komunizm i rosyjskie imperium, ul-
trasi z prawicy, na przykład czarna sot-
nia lub prawosławni fundamentaliści,
głoszący złączenie prawosławnych kra-
jów w federację z centrum w Moskwie.
Są też monarchiści, odwołujący się do
przedrewolucyjnej ojczyzny rządzonej
przez cara.
Łączy ich słabe wykształcenie. Oczy-
wiście, niektórzy liderzy rozumieją idee,
które głoszą, ponieważ studiują rosyjskich
ideologów, zwłaszcza twórców russkogo
mira. Ale większość kupiła propagandę
odbudowy rosyjskiego imperium, zdolnego
wywołać strach na całym świecie. Między
tymi grupami doszło jednak do konfl iktu,
ponieważ miejsce ideologii zajęły para-
kryminalne konfl ikty wewnętrzne, przede
wszystkim między dowódcami polowymi.
Dodatkowo ujawniły się grupy nieuznające
ani Donieckiej, ani Łuhańskiej Republiki
i walczące przeciwko ich strukturom –
na przykład Kozacy czy ruch Noworosji.
W ramach konfl iktów wewnętrznych
ludzie ci rozprawiali się ze sobą bardziej
brutalnie niż z Ukraińcami.
Podkreśla Pan różnice ideologiczne.
Ale czy separatyści to ludzie ideowi,
z ugruntowaną wizją i długookreso-
wym planem?
To zależy. Są wśród nich fanatycy,
choćby Igor Striełkow i osoby, które na
początku przybyły z nim do Doniecka.
Ale rzeczywiście, mamy też planujących
robić interesy w Rosji przedsiębiorców
czy urzędników, którzy najpierw byli
odpowiedzialni za zorganizowanie refe-
rendum, a teraz oczekują na swój feudalny
przydział – teren, na którym zdobędą
władzę absolutną i nikt im nie będzie
rozkazywał. Wielu z nich to także ludzie
Wiktora Janukowycza, którzy obser-
wowali, jak narodowa fala zmiotła ich
przywódcę. Ci ostatni postanowili więc
zagarnąć choćby dwie republiki, choć ich
interesy często ścierają się z interesami
prawosławnych fanatyków, dążących do
stworzenia państwa religijnego.
Wezmą cię do piwnicy i zastrzeląWezmą cię do piwnicy i zastrzeląZ Denisem Kazańskim, ukraińskim publicystą i ekspertem ds. separatyzmu donbaskiego, rozmawia Kuba Benedyczak
105Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą – z D. Kazańskim rozmawia K. Benedyczak Rozmowa
Fanatycy to Noworosja?
Próbuje Pan logicznie uporządkować
coś, co ze swojej istoty jest nielogiczne.
W Doniecku i Łuhańsku wszystko ule-
ga przemieszaniu, a większości ludzi
nie w głowie twórcze koncepcje. Wielu
Rosjan wierzy w państwo jak w Boga. Nie
rozumieją, że idealna Rosja nie tylko nie
istnieje, ale byłaby państwem nieludzkim,
jej mieszkańcy nie posiadaliby praw. Na
Krymie aresztowano Giennadija Basowa,
lidera partii Rosyjski Blok, od lat wystę-
pującej za przyłączeniem do Rosji. To oni
stworzyli wspierającą aneksję samoobronę
Krymu. I okazało się, że człowiek, który
własnymi rękami pomógł Rosji, nie jest
jej już potrzebny – zostawmy na boku
to, czy przyjął łapówkę, o którą się go
oskarża, czy nie. Nawet „ohydni bande-
rowcy”, pod których adresem wygłaszał
antykonstytucyjne hasła, nie zabili go ani
nie wsadzili do więzienia.
To religijna wiara w Rosję czy Związek
Radziecki?
Znowu wszystko zależy od tego, o kim
mówimy. Striełkow jest monarchistą,
dlatego macha fl agą Rosji. Stalinowcy
wznoszą hasła restauracji ZSRR. Nie
ma jednak między nimi wielkiej różnicy.
Chodzi wyłącznie o imperium.
Widzi Pan w psychice liderów obydwu
republik coś wspólnego?
Oczywiście. Są pozbawieni zasad, wcześ-
niej piastowali nieistotne stanowiska we
władzach i najczęściej wiązali się z klanami
z Doniecka. Igor Płatnicki był działaczem
związków zawodowych i członkiem Partii
Regionów; Denis Puszylin z ramienia ruchu
MMM kandydował do Rady Najwyższej
Ukrainy; Andriej Purginow funkcjono-
wał na marginesie życia politycznego.
Gdy pojawiło się zapotrzebowanie na
wykonawców, oni na taką rolę ochoczo
przystali. Wszyscy ideowcy lub fanatycy
zostali odsunięci, wygnani, aresztowani
albo zabici. Obecni liderzy, jeśli otrzymają
rozkaz wywieszenia ukraińskiej fl agi,
zrobią to. Tak samo postąpią z rosyjską.
Jak ludność cywilna na terenach
kontrolowanych przez separatystów
odnosi się do Kremla? Wydaje się, że
mimo pomocy płynącej z Moskwy
separatyści nie mogliby utrzymać się
tak długo bez wsparcia miejscowych.
W republikach doszło do „miękkiej”
czystki etnicznej, nie tak ostrej jak w by-
łej Jugosławii. 90 procent mieszkańców
Donbasu popierających przynależność
do Ukrainy wyjechała, ponieważ zaczęły
się nad nimi sądy. Niektóre osoby zostały
zabite, między innymi kilku moich zna-
jomych. Porywano ludzi z ulicy, potem
porzucano w rowach i piwnicach. Mogli
donieść na ciebie sąsiedzi, a policja zabrać
cię w każdej chwili. Ci, którzy zostali,
faktycznie popierają albo ideę Noworosji,
albo przyłączenie do Rosji. Obecnie jed-
nak ci ludzie są potwornie rozczarowani
i wściekli na wszystkich. Ukrainy, „faszy-
stowskiej junty”, nienawidzą od początku,
ale rozumieją również, że republiki to
bandyckie twory. Nienawidzą Puszylina
i Aleksandra Zacharczenki, czują się
106 Rozmowa Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą – z D. Kazańskim rozmawia K. Benedyczak
oszukani. Pozostała im nadzieja związana
z Rosją i Władimirem Putinem – okłamuje
się ich więc, że dojdzie do referendum
i zjednoczenia. Moim zdaniem, oni już
wiedzą, że do tego nie dojdzie, ale mamią
się tą wizją.
Putin ich porzucił?
Tak, bo, gdyby naprawdę chciał przy-
łączyć Donieck i Łuhańsk, wprowadziłby
wojska jeszcze w marcu 2014 roku i zajął je
bez walki – tak samo jak Krym. Nie byłoby
wtedy wojny. Ukraińska armia jeszcze nie
istniała, a państwo było w rozkładzie. Putin
wsadził ludność republik jak chomika do
klatki, rozpoczął eksperyment. Powiedział:
„Idźcie na referendum, przyłączymy was
jak Krym”. Więc poszli, ale zostali oszukani,
nikt ich nie przygarnął. Następnie Putin
przysłał im czołgi i karabiny. Mówiąc
o obronie ludności rosyjskiej, wpędził ją
w wojnę. Przecież nie zniszczył Lwowa
ani Kijowa, tylko Donieck i Łuhańsk.
A rosyjskie kanały pokazywały stosy
trupów, mówiąc: „zobaczcie, do jakich
potworności tam dochodzi”.
Moskwa kontroluje separatystów?
Tak, znajdują się pod całkowitą kontrolą
Kremla. Ten, kto nie wykonywał rosyjskich
rozkazów, został odsunięty. Jak zresztą
mieliby uniezależnić się od Moskwy, jeśli
80 procent budżetu Donieckiej Republiki
stanowią rosyjskie pieniądze? Powiedział
o tym sam Aleksandr Chodakowski, do-
wódca polowy, w wywiadzie dla petersbur-
skiego serwisu Fontanka.ru. Bez pieniędzy
z Kremla władze DRL i ŁRL pozbawione
będą pomocy humanitarnej oraz środków
na broń, produkty spożywcze i wypłatę
emerytur.
A czy z kolei władze republik kon-
trolują podległe sobie terytorium?
Kontrolują w taki sposób, w jaki kon-
trolę sprawuje administracja okupan-
ta. Posiadają uzbrojone bataliony, które
oczyściły tereny z grup konkurencyjnych,
takich jak Kozacy. Jeśli im zapłacisz, jesteś
bezpieczny.
W artykule dla „Bloomberg Bussines”
użył Pan określenia Russian Volunteers.
Rzeczywiście są to ochotnicy czy wy-
soko wykwalifi kowani wojskowi?
Nie wszyscy, ale wielu Rosjan dobro-
wolnie przyjechało walczyć, gdy w te-
lewizji zobaczyli rodaków zamordowa-
nych w Donbasie. Pokazano na przykład
ukrzyżowanego rosyjskiego chłopca czy
wymordowaną przez wojska ukraińskie
wieś. Te kłamliwe informacje wywołały
pierwszą falę ochotników służących za
mięso armatnie. Większość z nich wróciła
już do domów, rozumiejąc, do czego to
wszystko zmierza. W rosyjskiej prasie
znaleźć można niejeden wywiad z tymi
ludźmi. Oczywiście, do zbuntowanych
republik przyjechało wielu najemników, ale
oni obejmowali dowództwo. Im wszystko
jedno, gdzie walczą. Wcześniej strzelali
w Gruzji, teraz większość wyjechała do
Syrii.
Zapadły Panu w pamięć konkretne
narodowości?
107Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą – z D. Kazańskim rozmawia K. Benedyczak Rozmowa
Abchazowie i Czeczeńcy. Ale oni też
wyjechali. Przybyli, aby wykonać kon-
kretne zadanie bojowe, na przykład zająć
lotnisko w Doniecku.
Kto bierze odpowiedzialność za po-
litykę socjalną w republikach? Przecież
i tam trzeba posłać dzieci do szkół,
zapewnić publiczny transport, wypłacić
emerytury. Jak to działa?
W minimalnym stopniu, ale działa
i w większości fi nansuje to Rosja. Po części
emerytury – nieregularne i bardzo niskie
– wypłaca Ukraina. Ten, kto zarejestrował
się jako przesiedleniec, jeździ do Charkowa
i pobiera emeryturę. Z wypłatami w ko-
palniach jest bardzo trudno, w niektórych
od roku nie widziano pensji. Nie mam
pojęcia, skąd ludzie biorą pieniądze na
życie. Niestety, sami są sobie winni. Wiedzą,
że nie ma sensu organizować protestów,
ponieważ do kogo mieliby je kierować? Do
Petra Poroszenki, skoro sami oddzielili się
od Ukrainy? Do Putina, skoro formalnie
nie wchodzą w skład Federacji Rosyjskiej?
Do swoich? Po pierwsze, Zacharczenko
nie ma pieniędzy. Po drugie, wyjdziesz
protestować, to cię zabiją. Stworzono
do tego formacje zbrojne. Na Ukrainie
można manifestować, strajkować lub bić
się z policją, i nikt cię dziś nie zastrzeli.
Nawet w Rosji można protestować –
prawdopodobnie cię aresztują, ale mimo
wszystko można. A w obydwu republikach
nie funkcjonuje ani państwo, ani prawo,
ani sądy. O losie zatrzymanego decyduje
opinia dowódcy. Wezmą cię do piwnicy
i zastrzelą.
Czy dysponujemy jakimikolwiek
danymi na ten temat?
Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, co
tam się dzieje, ponieważ nikt nie pro-
wadzi statystyk, znamy jedynie epizody.
W internecie jest ich mnóstwo. Od ob-
ciętej głowy w Doniecku, którą kijami
grają uczestnicy „zabawy”, do trupów
poukrywanych w nieznanych miejscach.
W mediach społecznościowych co chwila
pojawiają się ogłoszenia o zaginięciach:
„Człowiek wyjechał z miasta Y do miasta X
i nie dojechał. Pomóżcie!”. Jego samochód
również przepadł bez śladu. I do kogo
dzwonić? Niby istnieje policja, ale to nie
policja, tylko uzbrojeni bandyci. Jeszcze
raz powtarzam: mieszkańcy republik
zgotowali sobie ten los własnymi rękami
i nie ma dla nich nadziei.
Na co więc czekają tamtejsi ludzie?
Każda zbiorowość ma wspólne cele
– Polacy czekali na wejście do Unii
Europejskiej, w Kijowie czekacie na
zakończenie wojny, a oni?
Wierzą, że Putin ich przygarnie – wy-
gra wojnę w Syrii, a wtedy inne kraje mu
na to pozwolą. Tłumaczymy im: „Głupi
jesteście, nikt was nie potrzebuje”. Po co
komu zniszczone terytorium? Przyłącza się
obszar bogaty, przyszłościowy, jak mający
dostęp do morza Krym, gdzie powstanie
baza wojskowa. A oni jakie mają zasoby?
Nie działają już kopalnie, nie funkcjonuje
przemysł, nie ma tam też ropy naftowej,
gazu ani metali.
108
A węgiel? Komu sprzedają go dziś
funkcjonujące kopalnie?
Częściowo Rosji, a częściowo Ukrainie,
ponieważ dostawy gazu i ropy naftowej,
które otrzymuje Kijów, są niewystarcza-
jące. Wydobycie węgla stało się jednak
nierentowne jeszcze w czasach ZSRR.
Istnieje kilka perspektywicznych kopal-
ni, ale sumy, jakich wymaga regeneracja
separatystycznego regionu, powodują, że
całe przedsięwzięcie staje się nieopłacalne.
Skoro mówimy o kopalniach: co stało
się z donbaskim majątkiem Rinata
Achmetowa po wybuchu wojny?
W Doniecku własność Achmetowa stoi
nietknięta, pracują jego fabryki i kopalnie.
Kiedy w maju 2014 roku pojechałem do
Doniecka, obserwowałem tłum, któ-
ry poszedł ograbić dom Achmetowa.
Zacharczenko od razu wysłał tam ochronę.
Dogadali się, że oligarcha będzie płacił
podatki, a w zamian nikt go nie ruszy.
Dodatkowo Achmetow dostarcza repu-
blikom żywność i pieniądze, co nazywa
pomocą humanitarną. Tym samym nie
wspiera bezpośrednio terrorystów, ale
zabezpiecza im tyły. Chwali się, że ra-
tuje emerytów, aby nie pomarli z głodu.
Jednak dzięki temu terroryści oszczędzają
pieniądze, które później mogą wydać
na broń. Kiedy ja lub inni dziennikarze
piszemy, że jego działania to pomoc dla
terrorystów, przekupieni dziennikarze
i blogerzy krzyczą: „Jak wam nie wstyd,
chcecie zagłodzić niewinnych ludzi!”.
Formalnie więc nie można pociągnąć
Achmetowa do odpowiedzialności.
Do jakiego stopnia mamy w repu-
blikach do czynienia z katastrofą hu-
manitarną?
Sytuacja nieco się poprawiła po jesie-
ni 2014 roku, gdy faktycznie doszło do
zapaści. Obecnie pieniądze i żywność
wysyła Moskwa. Ludzie otrzymują mini-
malne pensje, pracują służby komunalne.
Sytuacja gorzej wygląda w miasteczkach
i na wsiach, gdzie tygodniami nie ma wody.
W porównaniu z okresem sprzed 2014
roku jest bardzo źle, ale ludzie nie głodują,
nie siedzą bez wody, światła i gazu.
Widzi Pan sposób na wyciągnięcie
regionu z zapaści?
Nie, bo problem nie leży w ekonomii,
a w psychologii. Ludzie musieliby najpierw
uświadomić sobie, gdzie popełnili błąd
i czego chcą. Region odrodzi się dopie-
ro, gdy krytyczna masa ludzi przeprosi
Ukrainę za to, że zginęły tysiące obywateli;
kiedy przyznają, że zaufali Putinowi, który
ich oszukał; kiedy uznają europejską drogę
za progres, a rosyjską za ślepy zaułek.
Na razie jednak powtarzają, że winne są
Ameryka, Zachód, junta i Żydzi. W ich
mniemaniu cały świat myśli tylko, jak tu
zniszczyć Donbas, a broni ich wyłącznie
Putin. Umrą z głodu, ale nie poddadzą
się „wrogowi”.
Napisał Pan: „Naddniestrzański wa-
riant rozwiązania konfl iktu w Donbasie
nie jest wcale najgorszy. O wiele gorszy
byłby karabaski”. Pogodził się Pan
z utratą Łuhańska i Doniecka przez
Ukrainę?
Rozmowa Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą – z D. Kazańskim rozmawia K. Benedyczak
109Wezmą cię do piwnicy i zastrzelą – z D. Kazańskim rozmawia K. Benedyczak Rozmowa
Jestem realistą: Rosja nie zwróci tych
ziem, tak jak nigdy nie zwracała innych
zagarniętych terytoriów. Poza tym, to
już nie to samo miejsce co przed wojną.
Uciekli stamtąd aktywiści społeczni, li-
berałowie, działacze LGBT – wszyscy,
którzy chcieli być częścią Ukrainy. I nie
wrócą. Ja też nie wrócę, nie chcę, aby
moje dzieci żyły w atmosferze ciągłego
strachu. Moi znajomi, którzy mieli własne
fi rmy, wyjechali, bo jak mają otworzyć
restaurację, sklep, fabrykę mebli czy pla-
stikowych okien, jeśli za pięć lat sytuacja
może się powtórzyć i wszystko im zabiorą?
Wyjechali na Ukrainę, mówiąc: „Będziemy
rozwijać biznes tam, gdzie ludzie chcą się
rozwijać, gdzie ludzie chcą zbliżyć się do
Europy”. Nie znam człowieka, który byłby
na tyle głupi, żeby inwestować pieniądze
w Łuhańsku i Doniecku. Dlatego Ukraina
straciła je na długie lata.
Ale jak wyobraża Pan sobie „wariant
naddniestrzański”? W innym artykule
porównał Pan koniec Doniecka do
obecnego Detroit. Zatem albo Detroit,
albo Naddniestrze?
Te dwa warianty nie są sprzeczne.
Naddniestrze oznacza ziemię niczyją,
gdzie nie istnieje żaden biznes, dochody
pochodzą z kontrabandy i skrawków
miejscowego handlu. Donbaski przemysł
w większości przestał istnieć, a zakła-
dy, które pozostały, nie mogą niczego
eksportować, ponieważ DRL i ŁRL nie
są uznawane przez większość świata.
Dlatego przemysł upadnie, a budynki
zostaną rozkradzione, tak jak w Detroit.
Poza tym w Detroit również doszło do
buntu biedoty – wówczas ludzie będący
lokomotywą gospodarki uciekli z mia-
sta w trosce o swoje bezpieczeństwo.
Wielki ośrodek przemysłowy popadł
w ruinę. Również z Doniecka najlepsza
część społeczeństwa uciekła do Moskwy,
Dniepropietrowska albo Unii Europejskiej.
Zjednoczenie obydwu separatystycz-
nych republik jest możliwe?
Ich mieszkańcy nie rozumieją, dlaczego
żyją oddzielnie. Sami walczyli o unieza-
leżnienie się od Ukrainy, ale dlaczego
ktoś rozdzielił dwa górnicze osiedla?
Po rozpadzie ZSRR rosyjska ludność
Ukrainy sprzeciwiała się tworzeniu gra-
nicy z Rosją, pytając, po co separować
rodziny. Obecnie granica oddziela ich
od Ukrainy, Rosji i jeszcze od drugiej
republiki – trzy granice zamiast jednej.
Ludzie rozumieją, że bandyckie grupy
nie połączą ich w jedno państwo. Każda
chce zachować własne terytorium i go
nie odda, gdyż albo Zacharczenko, albo
Płotnicki musiałby się podporządkować.
Wracamy więc do początku rozmowy: nie
chodzi o ideę i obronę rosyjskojęzycznej
ludności, ale o zwykłe interesy watażków
wojennych.
Denis Kazański jest dziennikarzem tygodnika „Ukrajinśkij Tyżdeń”.
Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym!Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym!Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska
U progu 1964 roku Moskwę ogarnęła panika. Mieszkańcy miasta drżeli na myśl,
że rozlegnie się dzwonek u drzwi i usłyszą złowieszcze: Mosgaz.
Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku mieszkańcy Moskwy w końcu mogli
odetchnąć. Zaczęto właśnie oddawać chruszczowki – bloki z wielkiej płyty, i dziesiątki
tysięcy rodzin, dotychczas gnieżdżących się w komunałkach, otrzymały mieszkania.
Dla nich przeprowadzka do własnego „m” była skokiem cywilizacyjnym. Ponadto,
po denominacji pieniądza (1961 rok) nastąpiły lata koniunktury i moskwianie
za comiesięczne 100 rubli mogli zabezpieczyć byt (chleb kosztował 10 kopiejek)
i jeszcze coś odłożyć (na przykład z myślą o zaporożcu – 1800 rubli). W oddali
działa się wielka historia. W 1961 roku Gagarin wzniósł się na orbitę i wraz z nim,
na skrzydłach narodowej dumy, unieśli się jego rodacy. Na krótko ściągnął ich na
ziemię kryzys kubański. Po załagodzeniu konfl iktu znów nastał czas prosperity i rok
1963 był jednym z bardziej pomyślnych w historii radzieckiej stolicy.
Zbrodnia à la russe
I do takiej Moskwy, po mieszczańsku zajętej swoimi sprawami, wdarł się Mosgaz.
20 grudnia 1963 roku około południa wszedł do nowo wybudowanego bloku przy
ulicy Bałtijskiej 4 i zapukał do przypadkowego mieszkania. Stojący po drugiej stro-
nie drzwi dziewięcioletni Wołodia Tiepłow spytał: kto to? Nieznajomy przedstawił
się jako pracownik stołecznych gazociągów – Mosgaz właśnie – chłopak wpuścił
go do środka. „Czy są dorośli?” – dociekał. „Tak, babcia – odrzekł Wołodia – leży
w drugim pokoju”. Łóżko kobiety było jednak puste. Jej wnuk zaaferowany wizytą
gościa zapomniał, że poprzedniego dnia staruszkę zabrało pogotowie. Rzekomy
pracownik gazowni przez chwilę kręcił się przy kuchence, obejrzał rury, zapisał coś
w notatniku i wyszedł. Okrążył ośmiopiętrowy budynek (według polskiej numeracji
siedmiopiętrowy, gdyż w ZSRR i Rosji parter oznacza się jako pierwsze piętro) i wszedł
od podwórza. Odwiedził kilka kolejnych mieszkań, aż trafi ł pod drzwi Sobolewów.
Wszedł dzięki Kosti, który ufnie zaprosił go do środka. Następnie, przekonawszy
się, że chłopak jest sam, wyciągnął zza pazuchy siekierę i spuścił ją na dziecko. Ciosy
111Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym! Historia
padały jeden za drugim. Mosgaz, gdy zamordował chłopca, zaczął przeczesywać
mieszkanie. Lista rzeczy, które przywłaszczył, oprócz zagrabionych 60 rubli, ma
w sobie coś przerażającego: męskie perfumy Szipr (warte 1 rubla i 35 kopiejek),
używane słoneczne okulary oraz dziecięcy, znoszony sweterek.
Matka Kosti stała w kolejce do sklepu meblowego, do domu wróciła przed pięt-
nastą. To, co tam odkryła, poraziło ją i nie była w stanie powiadomić milicji. Na jej
krzyki zareagowali sąsiedzi i wezwali stróżów prawa. Wraz z nimi do domu przy
Bałtijskiej 4 przyjechała młoda ofi cer Sofi a Fejnsztejn. Zabezpieczyła miejsce zbrodni
i postanowiła rozmówić się ze wszystkimi trzydziestoma rodzinami z bloku. Jak
się okazało, morderca zawitał do kilkunastu mieszkań. Mimo to nikt nie potrafi ł
szczegółowo opisać, jak wyglądał. Niewysoki, w płaszczu i rękawiczkach, których
nie zdejmował nawet podczas symulowanego przeglądu instalacji gazowej. Kobiety
zwróciły również uwagę na futrzaną czapkę, której uszy wiązał nie na górze – jak
wszyscy – ale z tyłu, na potylicy.
Miasto kobiet
Fejnsztejn wielokrotnie pukała do Tiepłowów, ale nikt nie otwierał. Mimo to są-
siedzi zaklinali się, że słyszą dochodzące stamtąd odgłosy. Istniało podejrzenie, że
ukrył się tam morderca. Funkcjonariusze postanowili więc dostać się do mieszkania
siłą i swój zamiar oznajmili okrzykami. Wówczas drzwi uchyliły się, a w szparze
pojawiła się wystraszona Tiepłowa. Jak się okazało, wróciła z pracy tuż po przyby-
ciu milicji. Słyszała jeszcze krzyki sąsiadki i od gapiów dowiedziała się, że człowiek
podający się za Mosgaza zamordował małego chłopca. Wówczas w panice pobiegła
do mieszkania, gdzie zastała syna całego i zdrowego. Wołodia opowiedział jej o wi-
zycie Mosgaza i kobietę ponownie ogarnął lęk. Zamknęła się na wszystkie spusty
i postanowiła nikomu nie otwierać.
Syn Tiepłowej wykazał dużo więcej zimnej krwi niż jego matka i oświadczył, że
chce zeznawać. Na pytanie, jak wyglądał wujek, który podawał się za gazownika
(także i w dzisiejszej Rosji nieznajomych nazywa się „wujkami” i „ciociami”), od-
powiedział: „On nie był Ruski”. „Jak to?”, drążyła Fejnsztejn. Dziewięciolatek opisał
przestępcę: „Nos miał garbaty i ciemne oczy”. Żadna z dotychczas przesłuchiwanych
osób nie udzieliła tak szczegółowej informacji i śledcza zabrała chłopca na komi-
sariat. Tam przygotowano materiał do fotorobota – czyli specyfi cznego portretu
pamięciowego i pocięto w paski ponad czterysta zdjęć mężczyzn. „Takie miał oczy?
Takie usta?” – wypytywała chłopca śledcza, pokazując fragmenty męskich facjat.
Ostatecznie powstała podobizna, która wydała się Wołodii najbardziej zbliżona do
twarzy Mosgaza.
Historia Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym!112
24 grudnia pokazano fotorobota mieszkańcom domu przy Bałtijskiej 4. Świadkowie
rozpoznali w nim mordercę. Mimo to milicjanci nie spisali się i odbitki trafi ły jedynie
do kilku moskiewskich komisariatów. Gdyby przekazali je do wszystkich posterunków
w ZSRR, kto wie, czy nie udałoby się schwytać Mosgaza dużo wcześniej. Niestety,
efekty pracy Fejnsztejn zmarnowali jej koledzy i pierwszego dnia katolickich świąt
Bożego Narodzenia nadeszły przerażające wieści z miasta kobiet.
Taka bowiem nieformalna nazwa przylgnęła do leżącego w odległości trzystu
kilometrów na północny wschód od Moskwy Iwanowa. Owo miasto jest ważnym
centrum włókienniczym. W czasach ZSRR podkreślano związki między bratnimi
ośrodkami przemysłowymi i Iwanowo sparowano z Łodzią. Relacje te symbolizuje
między innymi lokalne Kino Łódź. Duże zagęszczenie przemysłu lekkiego przełożyło
się także na jego strukturę demografi czną. Przy krosnach zatrudniano kobiety i już
od połowy lat czterdziestych ubiegłego wieku ich liczba wyraźnie przewyższała
liczbę mężczyzn (w 2005 roku: 1247 kobiet na 1000 mężczyzn). Ze względu na tę
dysproporcję Iwanowo określa się właśnie miastem kobiet. I tam 24 grudnia 1963
roku udał się Mosgaz.
Narodowe narzędzie zbrodni
W Iwanowie morderca wszedł do bloku przy ulicy Kalinina i rozpoczął zwyczajowy
obchód. W końcu trafi ł na drzwi, zza których odezwał się chłopięcy głos. Przekonał
Miszkę Kuleszowa, żeby go wpuścił, i gdy tylko zorientował się, że dwunastolatek jest
sam, wyciągnął siekierę. Za pierwszym razem chybił i chłopiec skrył się w łazience.
Zabójca pośpieszył za nim i między wanną a umywalką dokończył krwawego dzieła.
Następnie przeszukał mieszkanie i wyniósł zeń garść bezwartościowych obligacji,
sweter, marynarkę i dwa długopisy.
Opuścił blok i udał się w poszukiwaniu
kolejnych ofi ar. Po drodze mijał typowe pię-
ciopiętrowe chruszczowki. Dotarł do skrzy-
żowania i przy drewnianym domku skręcił
w Oktiabrskają. Po obu stronach ulicy stały
przedwojenne trzypiętrowe kamienice. Do
jednej z nich wszedł i zapukał do mieszkania siedemdziesięcioczteroletniej staruszki.
Upewniwszy się, że nikogo innego nie ma w domu, zamachnął się na nią siekierą
i kilkukrotnie uderzył w głowę. Z torebki zabitej kobiety wziął siedemdziesiąt kopiejek
i jak gdyby nic wyszedł przed dom. Postanowił wrócić na ulicę Kalinina i tam wybrał
kolejny blok. Trafi ł na mieszkanie, w którym była jedynie piętnastoletnia Galina.
Znów przedstawił się jako pracownik gazowni i dziewczyna wpuściła go do środka.
Mosgaz to jedyny radziecki seryjny
morderca, którego przesłuchiwał
pierwszy sekretarz KC PZPR.
Potwór i zmora epoki Chruszczowa.
113Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym! Historia
Wewnątrz rzucił się na nią, zgwałcił, a potem zapamiętale bił siekierą. Przekonany,
że nie żyje, zaczął myszkować po pokojach. Znalazł kolejne swetry, wełniany szal
oraz 90 rubli i z takimi fantami wyszedł na ulicę.
Jak później ustalili śledczy, po dokonaniu tych przestępstw Mosgaz spotkał się
z kochanką, która razem z nim przyjechała do Iwanowa. Dziewczyna nie miała poję-
cia o zbrodniczej działalności partnera i sądziła, że wykonuje „państwowe zlecenia”.
Mężczyzna wyznał jej, że obawia się o swoje życie i namówił kobietę, by w trzaskający
mróz poszła z nim wzdłuż szosy moskiewskiej. Po dziesięciokilometrowym marszu
para zatrzymała autobus i wróciła do stolicy.
Po trzech dniach Mosgaz udał się na
Leningradzki prospekt. Przy wyjściu z metra
Sokół po lewej stronie stały nowe dziewię-
ciopiętrowe chruszczowki. Ich fasady były
pozbawione zdobień, za to miały balkony.
Po prawej ciągnęły się o dekadę starsze
monumentalne dziesięciopiętrowe budynki.
Morderca skręcił w lewo i uważnie okrążył dom numer 77. Na pierwszym piętrze
działały kawiarnia Kontinental oraz supersam. Swoje podwoje otworzył również
znany w całej Moskwie sklep dziecięcy Smiena. Jego szeroką witrynę zdobiły ma-
nekiny odziane w sezonową odzież i sportowe akcesoria. Fałszywy gazownik musiał
przejść obok tej wystawy, a następnie skręcił w podwórze. Wszedł do klatki schodo-
wej i rozpoczął obchód mieszkań. W końcu zadzwonił do Lisowców i w drzwiach
stanął jedenastoletni Olek. Morderca szybko zorientował się, że chłopiec jest sam,
i rzucił się na niego ze swoim przerażającym narzędziem. W mieszkaniu zabitego
nastolatka nie znalazł godnych uwagi przedmiotów i wyszedł.
Medea była nerwowa
„Nazywam się Jonesjan Władimir Michajłowicz. Urodzony w Tbilisi, 1937
rok. Tamże dorastałem i uczyłem się. (…) wstąpiłem do szkoły muzycznej, skąd
przyjęto mnie jako dobrego ucznia bez egzaminów do Państwowego Tbiliskiego
Konserwatorium. Po drugim roku poszedłem pracować w teatrze i pracowałem tam
do 13 grudnia 1963 roku”. Przyszły Mosgaz w protokole przesłuchania wspomina
także o problemach z prawem. W 1959 roku na komisji wojskowej przedstawił za-
świadczenie lekarskie o złej kondycji psychicznej. Przewodniczący podarł dokument
i skierował mężczyznę do jednostki. Jonesjan zdezerterował, za co dostał dwa i pół
roku odsiadki. Ze względu na problemy zdrowotne zwolniono go przedterminowo
i wrócił do Tbilisi. Tam poznał dziewczynę o złowieszczo brzmiącym imieniu Medea,
Matka Kosti stała w kolejce do
sklepu meblowego, do domu wróciła
przed piętnastą. To, co tam odkryła,
poraziło ją tak, że nie była w stanie
powiadomić milicji.
Historia Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym!114
niebawem się pobrali. Nie pociągało go jednak mieszczańskie życie i dołączył do
szajki złodziei. Przestępcy wpadli i wszyscy oprócz Jonesjana dostali surowe wy-
roki. On, ze względu na sytuację rodzinną (podczas procesu urodził mu się syn),
otrzymał pięć lat w zawieszeniu. Medea postanowiła o męża zawalczyć i wyszukała
mu posadę solisty-tenora w orenburskim teatrze, gdzie przenieśli się w 1962 roku.
Biografi a Jonesjana biegła jednak własnym torem.
„W listopadzie 1963 roku do naszego teatru przyjechał jeden z Kazania, który
zaprosił z Kazania taką młodą balerinę”. Artystka, o której wspomina Mosgaz –
Alewtina Nikołajewna Dmitriewna (urodzona w 1942 roku) – nie zagrzała długo
miejsca w teatrze i na początku grudnia zadecydowano o odesłaniu jej do szkoły
baletowej. Wówczas Jonesjan postanowił uciec z nią do Moskwy.
– Dlaczego porzuciliście teatr, rodzinę i pojechaliście z tą kobietą? – indagował
Jonesjana śledczy.
– Moja żona była bardzo dobra, a ja się do niej dobrze odnosiłem, ale była ner-
wowa – zeznał i dodał: – Alewtina bardzo mi się podobała.
– Co więc nie układało się w waszym małżeństwie? – dopytywał ofi cer.
– Miałem dobre dziecko, ale nie uważam, że źle postąpiłem, rzucając żonę – od-
powiedział morderca.
Po opuszczeniu Orenburga wypadki potoczyły się błyskawicznie. Para zatrzymała
się w Moskwie i bez rejestracji, czyli nielegalnie, wynajęła pokój w okolicach Dworca
Ryskiego. Pieniędzy starczyło im na tydzień i Jonesjan 20 grudnia oznajmił kochance,
że ma wykonywać tajne zadanie, a w rzeczywistości poszedł zabijać.
– Dlaczego mordowaliście ludzi? – ofi cer pytał Mosgaza o motywy.
– Potrzebne mi były pieniądze – odrzekł Jonesjan.
– I dlatego zabijaliście? – dopytywał śledczy.
– Nie, to było za pierwszym razem. Co popchnęło mnie za drugim, trzecim razem,
trudno powiedzieć, ale za pierwszym potrzebowałem pieniędzy – odpowiedział
przesłuchiwany.
– A kiedy dokonywaliście zabójstw drugi, trzeci raz, to pieniądze nie były wam
potrzebne? – drążył milicjant.
– Nie, nie były.
Wówczas trudno było zrozumieć logikę mordercy. Po wielu latach jego casus
trafi ł na wydziały prawa i do dziś omawiają go przyszli śledczy. „Lekcja 8” na za-
jęciach z dochodzenia wstępnego na Krasnojarskim Uniwersytecie poświęcona
jest Jonesjanowi. Studenci mają zaproponować własne rozumienie jego motywów.
Wzorcowa odpowiedź brzmi: „Chęć udowodnienia samemu sobie własnego zna-
czenia, potrzeba pokazywania wyższości nad innymi”.
115Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym! Historia
Skończcie z tym zwierzęciem…
Piętnastolatka z Iwanowa przeżyła i do szpitala, gdzie przechodziła rekonwalescen-
cję, przyjechała Fejnsztejn. Gdy śledcza pokazała dziewczynie portret pamięciowy
mordercy, nastolatka zemdlała. Nie było wątpliwości, że w mieście kobiet zaatako-
wał Mosgaz. Jednak prasa nie kwapiła się z publikacją jego podobizny. Obawiano
się gniewu Chruszczowa, który na XII Zjeździe KPZR w 1961 roku ogłosił, że za
dwadzieścia lat w kraju zapanuje komunizm. A tymczasem w sercu ZSRR pojawił
się żywcem wyjęty ze świata kapitalizmu seryjny morderca.
Zabójstwo Olka Lisowcowa przerwało milczenie. Ludzie przekazywali sobie z ust
do ust wieści o Mosgazie. Matki brały wolne w pracy i na krok nie odchodziły od
swych pociech. Sformowano również obywatelskie patrole i obstawiono place zabaw
czy lodowiska. Do gry włączył się sam Wadim Tikunow, szef Ministerstwa Spraw
Wewnętrznych, i przesunął do Moskwy dziesiątki dodatkowych funkcjonariuszy.
Wbrew oczekiwaniom milicji Mosgaz na ponad tydzień zaszył się w swoim poko-
iku i dopiero 8 stycznia uderzył ponownie. O dokonanym przez niego morderstwie
poinformowała kobieta, u której niczym w horrorze z sufi tu zaczęła sączyć się krew.
Milicja udała się na miejsce zdarzenia i odkryła zmasakrowane zwłoki czterdziesto-
sześcioletniej Mariny Jermakowej. Szybko ustalono, że tego dnia od drzwi do drzwi
krążył mężczyzna podający się za Żeka (pracownik mieszkaniowo-eksploatacyjnej
kontroli) i rzekomo spisywał zużycie mediów. Świadkowie potwierdzili, że jest to ta
sama osoba co na fotorobocie. Ustalono również listę przedmiotów, które zginęły
z mieszkania zamordowanej: pięć motków
wełny, trzy pary skarpet, portfel z 30 rublami,
budzik i telewizor Start-3.
Tym razem szczęście sprzyjało śledczym.
Dzielnicowy widział mężczyznę z telewizo-
rem pod pachą wsiadającego do ciężarówki.
Zapamiętał nawet końcówkę rejestracji – 96. Milicjanci sprawdzili wszystkie samo-
chody o takich numerach i po kilku godzinach znaleźli kierowcę, który podwoził
Mosgaza. Szofer wskazał miejsce, gdzie go wysadził – róg ulic Trifonowskiej i Drugiej
Mieszczańskiej. Armia funkcjonariuszy ruszyła w te okolice i niebawem znaleziono
człowieka, który tego dnia kupił używany telewizor. Nie mógł on jednak wskazać
miejsca zamieszkania sprzedawcy. Z pomocą przyszli sąsiedzi, którzy słyszeli
o parze młodych ludzi wynajmujących pokój w sąsiedniej kamienicy. Milicjanci
udali się pod wskazany adres i zastali tam Dmitriewnę. Kobieta, przekonana, że jej
kochanek wykonuje tajną misję, milczała jak zaklęta. W pokoju odnaleziono jednak
przedmioty z miejsc zbrodni i ostatecznie udało się przekonać niedoszłą balerinę
Zabójca przeszukał
mieszkanie i wyniósł zeń garść
bezwartościowych obligacji, sweter,
marynarkę i dwa długopisy.
Historia Andrzej Goworski, Marta Panas-Goworska, Mosgaz – nie otwieraj nieznajomym!116
do zeznań. Powiedziała wówczas, że jej partner wyjechał do Kazania i 12 stycznia
ma do niego dołączyć.
Funkcjonariusze urządzili zasadzkę. Ucharakteryzowali jedną z milicjantek tak,
żeby przypominała Dmitriewnę, i w obstawie wysłali pociągiem do Kazania. Na
docelowej stacji, gdy tylko Mosgaz zamachał do podstawionej kobiety, mundurowi
go skuli. Mordercę przewieziono do moskiewskiego aresztu i po przesłuchaniu do-
starczono na Kreml. Sam Nikita Chruszczow zapragnął go zobaczyć. Według jednej
z wersji audiencja nie trwała długo i po niespełna pięciu minutach I sekretarz KC
KPZR powiedział: „Skończcie z tym zwierzęciem w dwa tygodnie”.
30 stycznia 1964 roku Władimir Michajłowicz Jonesjan został osądzony i następ-
nego dnia rozstrzelany. Jego partnerkę skazano na piętnaście lat łagru.
Andrzej Goworski i Marta Panas-Goworska są autorami tekstów
poświęconych polskiej i zagranicznej literaturze oraz kulturze i historii
Europy Środkowo-Wschodniej. Publikowali w ogólnopolskich pismach
literackich, kulturalnych i społecznych.
Mity ruskieMity ruskieTomasz Targański
Włodzimierz Wielki to jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w dziejach
Europy Wschodniej, święty Kościoła prawosławnego, patron Ukrainy i Rosji.
W spokojniejszych czasach mógłby być symbolem wspólnych początków Rusi.
Stał się jednak zakładnikiem sporu o dziedzictwo Rusi Kijowskiej i narzędziem
w politycznej rozgrywce.
Pierwszą odsłoną wielkiej kłótni o Włodzimierza i Ruś Kijowską była uroczyście
świętowana tysięczna rocznica śmierci wielkiego księcia. Prezydent Petro Poroszenko
podczas ofi cjalnych obchodów w Kijowie powiedział, że chrzest Włodzimierza
można utożsamiać z „europejskim wyborem” Ukrainy, a dzięki niemu Ukraina stała
się członkiem „całej chrześcijańskiej Europy, a nie tylko jej wschodniej części”. Parę
dni wcześniej prezydent Władimir Putin podczas uroczystości wydanych z tej samej
okazji stwierdził, że Włodzimierz przyczynił się do „zbudowania silnego, scentrali-
zowanego państwa rosyjskiego”, a duchowa spuścizna księcia to „fundament łączący
narody Rusi i jednoczący podzielone ziemie”.
Jedna rocznica, jedna postać i dwie kompletnie różne wizje historii. Temperatura
wokół sporu o Włodzimierza i Ruś Kijowską z pewnością będzie rosła, tym bardziej
że właśnie ukończono gigantyczną statuę kijowskiego księcia w Moskwie. Odsłonięcie
liczącego 24 metry wysokości pomnika zostało wyznaczone na 4 listopada obcho-
dzony przez Rosjan jako Dzień Jedności Narodowej. W prawej ręce Włodzimierza
znajdzie się krzyż – symbol chrześcijaństwa, jakie przyjął w imieniu całej Rusi.
Zasadniczy spór toczy się o dziedzictwo Rusi Kijowskiej. Nie ma wątpliwości, że
zarówno Rosja, jak i Ukraina traktują własną przeszłość w sposób instrumentalny;
sięgając po mity, starają się zdobyć przewagę na polu politycznym.
– Współczesne odniesienia do Włodzimierza na Ukrainie mają związek z rewolucją
godności, konfl iktem z Rosją i próbą wyrwania Kijowa ze strefy wpływów Moskwy.
W tym kontekście chrzest Rusi Kijowskiej jest postrzegany jako pierwsza próba włą-
czenia Ukrainy do przestrzeni cywilizacyjnej Europy Zachodniej. To zabieg mający
na celu zakwestionowanie mitu o wspólnym początku Rusi, po który tak chętnie
sięga ostatnimi czasy Władimir Putin – mówi prof. Ihor Skoczylas z Ukraińskiego
Katolickiego Uniwersytetu we Lwowie.
Historia Tomasz Targański, Mity ruskie118
Krymski łącznik
Decyzji o upamiętnieniu Włodzimierza wielkim pomnikiem w sercu Moskwy nie
da się więc oddzielić od bieżących wydarzeń politycznych. „Mecenasem” powstania
tego monumentu jest Władimir Miedinski, minister kultury Rosji, a jednocześnie szef
Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego. O Towarzystwie było ostatnio
głośno, kiedy z okazji rocznicy bitwy pod Grunwaldem na jego stronie internetowej
pojawił się tekst o wielkim zwycięstwie „rosyjskich rycerzy”. Sam Miedinski dał się
już wcześniej poznać jako głośny krytyk Zachodu.
– Nie pierwszy raz w historii pamięć o Rusi
Kijowskiej jest wykorzystywana do walki po-
litycznej. Pamiętajmy, że w drugiej połowie
XIX wieku, kiedy na terenie dzisiejszej Ukrainy
rozpoczynała się rywalizacja nacjonalizmów
polskiego, rosyjskiego i ukraińskiego, Imperium
Rosyjskie posłużyło się wówczas Rusią i samym
Włodzimierzem do konfrontacji z Polakami o Kijów – mówi prof. Aleksiej Miller
z Uniwersytetu Europy Środkowej w Budapeszcie. – Teraz, w dobie konfrontacji
z Ukrainą, władze Rosji używają Włodzimierza, aby uzasadnić swoje pretensje do Krymu.
Symboliczny chrzest Włodzimierza posłużył Rosji do uzasadnienia jej praw do
odebranego Ukrainie półwyspu. 18 marca 2014 roku w słynnym orędziu potwier-
dzającym aneksję Krymu Władimir Putin odwołał się do postaci wielkiego księcia:
„Tu [na Krymie – przyp. aut.] znajduje się stary Chersonez, gdzie przyjął chrzest
święty kniaź. Jego natchniony czyn – przyjęcie prawosławia – zbudował podstawy
kulturowe i cywilizacyjne oraz wspólne wartości, które jednoczą narody Rosji,
Ukrainy i Białorusi”.
Administracja Prezydenta próbuje w ten sposób zintegrować społeczeństwo wokół
pewnych idei, a wizja wspólnych dziejów Rosji, Białorusi i Ukrainy, zapoczątkowa-
nych chrztem Włodzimierza, współgra z polityką zagraniczną Kremla.
Wojna na mity
Spór o Włodzimierza to nie tylko spór o Ruś Kijowską, to spór o Ruś w ogóle.
W przypadku Ukrainy i Rosji (biorąc oczywiście pod uwagę stanowiska ofi cjalne,
„podręcznikowe”) mamy do czynienia z dwoma przeciwstawnymi, właściwie wro-
gimi sobie, mitami Rusi.
Kijów skłonny jest utożsamiać Ruś wyłącznie z Ukrainą. Robi to, odwołując się – jak
Rosja – do mitów i półprawd. Z tej perspektywy Rosja nie jest Rusią, ale „Moskwą”
Zarówno Rosja, jak i Ukraina
traktują własną przeszłość
w sposób instrumentalny; sięgając
po mity, starają się zdobyć
przewagę na polu politycznym.
119Tomasz Targański, Mity ruskie Historia
albo „Moskowią”, tworem osobnym – niemal obcym, który uformował się na dalekich
ostępach Rusi Kijowskiej i miał niewielki związek z cywilizacją, jaka powstała nad
środkowym Dnieprem. Dodatkowo decydujący wpływ na kształtowanie się Rosji przy-
pisywany jest imperium mongolskiemu, jakie miało nadać Księstwu Moskiewskiemu
rys „azjatyckiej” brutalności i okrucieństwa. Właśnie do mitu Rosji jako państwa,
na którym mongolskie jarzmo odcisnęło niezatarte piętno, odwołał się Ołeksandr
Turczynow – szef Rady Bezpieczeństwa
Narodowego Ukrainy – mówiąc, że Moskwa
została zbudowana na „błotach północy”,
nazywając ją „dawnym ułusem Złotej
Ordy” i zachęcając, aby zamiast świętego
Włodzimierza na swojego patrona obrała
lepiej Batu Chana. Wedle tej narracji Rosja
jest po prostu wykluczona z kręgu cywilizacji Rusi Kijowskiej, a całe dziedzictwo
tejże cywilizacji należy do Ukrainy.
Choć Ukraina stara się udowodnić, że Rosja niewiele miała wspólnego z dziedzic-
twem Rusi, to nie ma wątpliwości, że Ruś Zaleska, gdzie założono Moskwę, była
miejscem ekspansji Rusi Kijowskiej i dynastii Rurykowiczów. Zajęli oni te ziemie,
zakładając tam silne księstwo włodzimiersko-suzdalskie. Jego władcy czuli się i byli
pełnoprawną częścią tego ogromnie zróżnicowanego organizmu, jaki dziś nazywa-
my Rusią Kijowską. Książę włodzimierski Jerzy Dołgoruki, historyczny założyciel
Moskwy, całe życie walczył o Kijów i zmarł, nosząc tytuł księcia kijowskiego. Książęta
włodzimierscy nawiązywali do dziedzictwa Włodzimierza Wielkiego, a najlepszym
dowodem przywiązania do tamtej tradycji jest fakt, że swoją stolicę – Włodzimierz
nad Klaźmą – nazwali imieniem historycznego chrzciciela Rusi.
Matka miast ruskich
Użytecznym narzędziem mającym na celu wywyższenie Ukrainy kosztem Rosji
jest mit Kijowa jako „matki miast ruskich” i „centrum Rusi Kijowskiej”. Oczywiście,
Kijów był siedzibą wielkich kniaziów, a ów tytuł dawał im nominalną władzę nad
całym państwem. Ważniejsze jest jednak to, czym Kijów nie był, a z całą pewnością
nie był „centrum”, tak jak Nowogród Wielki nie był „peryferiami”. Ruś Rurykowiczów
nie była ani narodem, ani krajem, tylko wielką i rozmytą religijnie cywilizacją wschod-
niego chrześcijaństwa; bardziej organizacją handlową niż państwem. Decentralizacja
władzy posunęła się tam na tyle daleko, że ciężko mówić o jakimkolwiek politycznym
środku. Historyczne znaczenie Kijowa wynikało przede wszystkim z kluczowej roli,
jaką odgrywał w handlowej sieci łączącej Morze Bałtyckie z Morzem Czarnym. Ale
Użytecznym narzędziem mającym na
celu wywyższenie Ukrainy kosztem
Rosji jest mit Kijowa jako „matki
miast ruskich” i „centrum Rusi
Kijowskiej”.
Historia Tomasz Targański, Mity ruskie120
jako ośrodek władzy politycznej gród nad Dnieprem miał konkurentów. Równie
mocną pozycją cieszył się wspomniany Nowogród, skąd w 862 roku, jak podaje
Nestor w Kronice minionych lat, rozpoczęła się ekspansja Rurykowiczów na południe.
– Mówienie o Kijowie jako sercu Rusi albo o Moskwie jako o peryferiach rów-
nież należy do sfery mitu. Patrząc na mapę, wyraźnie widać przecież, że to właśnie
Kijów znajdował się na obrzeżach Rusi Kijowskiej. W sensie geografi cznym było
mu znacznie bliżej do cywilizacji Wielkiego Stepu niż Moskwie, która leżała mniej
więcej w połowie drogi między Nowogrodem Wielkim a Kijowem, czyli dwoma
ośrodkami Rusi sprawującymi kontrolę nad szlakiem od Waregów do Greków –
przekonuje prof. Aleksiej Miller.
Ważną, być może najważniejszą, cezurą w dziejach Rusi i samego Kijowa jest najazd
Mongolski. Do czasu zniszczenia Kijowa (1240 rok) Ruś – choć rozbita politycznie
– była kulturową, ale przede wszystkim religijną wspólnotą. Mongołowie położyli
temu kres. Od drugiej połowy XIII wieku drzewo genealogiczne Rusi zaczyna się
rozchodzić. Jej zachodnia część stopniowo dostaje się pod wpływy Litwy, a później
Polski. Natomiast na północy najsilniejszym ośrodkiem politycznym stało się Księstwo
Włodzimierskie, które dało początek Moskwie. Zaczęły się formować dwie odrębne
przestrzenie wschodniosłowiańskie, obie uznawały dziedzictwo Rusi Włodzimierza
za swoje, ale ich drogi zmierzały w coraz bardziej odległych kierunkach.
Russkij mir
Przywróceniu ideologicznej jedności miał służyć russkij mir – ruski świat, czyli
najważniejszy rosyjski mit związany z Włodzimierzem, traktowanym jako ojciec
chrześcijańskiego „narodu ruskiego”. Z tej perspektywy Ruś Kijowska postrzegana
jest jako kolebka świata, którego integralnymi częściami są Kijów, Mińsk i Moskwa.
– Część historiografi i rosyjskiej dowodzi, że około XII-XIII wieku na terytoriach
kontrolowanych przez ród Rurykowiczów pojawia się „narodowość ruska”. A russkij
mir traktowano jako przestrzeń wszystkich ruskich ludzi (prawosławnych Słowian)
złączonych wspólną religią, historią i językiem. Już w XIX wieku był to bardzo ważny
instrument konstruowania pamięci historycznej Rosji. Nawet dziś idea russkogo mira
stanowi ideologiczne uzasadnienie dla integracji państw dawnego ZSRR i tworzenia
przestrzeni lojalnej wobec Rosji – mówi prof. Ihor Skoczylas.
Szczególnym nośnikiem wspomnianych koncepcji jest Rosyjski Kościół Prawosławny.
W rozumieniu jego hierarchów Moskwa, która w połowie XIV wieku zastąpiła Kijów
w roli siedziby metropolity, stała się mózgiem i sercem Rusi, a tym samym symbolem
ruskiego imienia. Prof. Henryk Paszkiewicz pisał: „Metropolici moskiewscy uważali
się za przedstawicieli wszystkich wyznawców wiary ruskiej, całej Rusi. Ten program
121Tomasz Targański, Mity ruskie Historia
– oparty na tradycjach kijowskich – nabrał szczególnie wyraźnej treści politycznej,
gdy książęta moskiewscy przyjęli za swe główne posłannictwo zbieranie ziem ruskich”.
Do dziś patriarchat moskiewski konsekwentnie uważa obszar dawnej Rusi za swoje
„terytorium kanoniczne”. Przekonanie o wspólnocie Słowian wschodnich zdaje się
jednak ignorować fakt, że prawosławie białoruskie i ukraińskie – funkcjonujące od
początku XIV wieku na Litwie, w Koronie, a później w ramach Rzeczpospolitej Obojga
Narodów – wykształciło tożsamość odrębną wobec moskiewskiego patriarchatu.
Zerwanie czy kontynuacja?
Dla obecnego sporu ukraińsko-rosyjskiego kluczowe jest pojęcie kontynuacji.
Z punktu widzenia Ukrainy dzieje Rusi Kijowskiej zakończyły się wraz ze zdobyciem
Kijowa przez Mongołów. Według Mychajły Hruszewskiego, autora Historii Ukrainy-
-Rusi i prawdziwego twórcy mitu dziejów Ukrainy, była tylko jedna Ruś, ta założona
nad Dnieprem przez Włodzimierza, jej końcem było nadejście „mongolskiego jarzma”,
a jedynym spadkobiercą tamtego dorobku jest naród ukraiński.
Podstawowym założeniem rosyjskiego
wyobrażenia o przeszłości jest zaś ciągłość
dziejów Rusi/Rosji (począwszy od państwa
kijowskiego) oraz wspólne pochodzenie
wschodnich Słowian. Człowiekiem, któ-
ry na dobre utrwalił mit „tysiącletniego
trwania Imperium Rosyjskiego”, był dzie-
więtnastowieczny historyk Nikołaj Karamzin, autor monumentalnej Historii
państwa rosyjskiego. W jego ujęciu najazd Mongołów nie był końcem Rusi, jaką
stworzył Włodzimierz, ale raczej początkiem nowego etapu, przyczyną, dla której
polityczny i duchowy środek ciężkości przesunął się na północ, na teren Księstwa
Włodzimierskiego. Tam przetrwały prawne i ustrojowe tradycje charakterystyczne
dla Rusi Kijowskiej. Kolejnym ogniwem tej „sztafety” było Księstwo Moskiewskie,
które w 1480 roku ostatecznie zrzuciło zależność od Złotej Ordy i wkrótce miało
się upomnieć o wszystkie „ziemie ruskie”.
Prof. Ihor Skoczylas, współautor monografi i metropolii kijowskiej Kościoły wschodnie
w państwie polsko-litewskim, przekonuje, że w XIV, XV i XVI wieku tradycja Rusi
Kijowskiej rozproszyła się po całej Europie Wschodniej i uległa stopniowemu zatarciu.
Pamięć o niej odradza się dopiero w XVII stuleciu najpierw na wschodnich ziemiach
Rzeczpospolitej między innymi za sprawą działalności Akademii Mohylańskiej.
Równolegle ten sam proces rozpoczął się na terenie Rusi moskiewskiej, na co za-
sadniczy wpływ miało podporządkowanie Ukrainy lewobrzeżnej i Kijowa carowi
Podstawowym założeniem
rosyjskiego wyobrażenia
o przeszłości jest ciągłość dziejów
Rusi/Rosji oraz wspólne pochodzenie
wschodnich Słowian.
Historia Tomasz Targański, Mity ruskie122
Aleksemu na mocy ugody perejesławskiej w 1654 roku. Od tamtej chwili wzrasta
rola duchowieństwa kijowskiego w kształtowaniu dziejów państwa rosyjskiego.
– Pamięć o Rusi Kijowskiej zaczęła wracać do Moskwy. Wówczas archimandryta
Innocenty Gizel stworzył tak zwany synopsis, zbiór odcinków starodawnych lato-
pisów ruskich dowodzący, że istnieje jeden naród slaveno-rosyjski. Ów synopsis
stanowił pierwszy „podręcznik” do historii Rosji i w XVIII wieku doczekał się niemal
trzydziestu wydań. To tylko jeden z przykładów, że dziedzictwo Rusi Kijowskiej nie
może być własnością jednego kraju. Zarówno Rosja, jak i Ukraina mają argumenty,
ale żadna ze stron nie chce słuchać, bo tak naprawdę nie chce zgody – mówi prof.
Aleksiej Miller.
Zakładnicy mitów
Ukraiński i rosyjski mit Rusi nawzajem się wykluczają, ponieważ oba narody mają
zasadniczo różne wyobrażenie o własnej przeszłości. Dla Ukrainy mit o „ogólnoruskiej
historii” i „ogólnoruskim ludzie” jest niebezpieczny. Russkij mir z centrum w Moskwie
nie uwzględnia jej jako niezależnego państwa. Historyk prof. Jarosław Hrycak, pisząc
o różnicach między rosyjską a ukraińską tradycją państwową, wskazywał, że Ukraina
pisała swoją historię „od dołu”, to jest narracja jej dziejów siłą rzeczy musiała być
niezależna od istnienia organizacji państwowej, tym samym najważniejsze znaczenie
przypisywano ruchom społecznym, na przykład kozaczyźnie.
– Ukraina nie ma jednego założycielskiego
mitu organizującego jej pamięć. Jako państwo
zróżnicowane narodowo i wyznaniowo mamy
różny sposób patrzenia na przeszłość. W dodatku
na Ukrainie funkcjonują konkurencyjne pamięci
historyczne. Pamięć w Rosji działa inaczej, jest
centralizowana nie tylko przez politykę Kremla, ale również dzięki dominującej
pozycji moskiewskiej Cerkwi prawosławnej – tłumaczy prof. Ihor Skoczylas.
Dla Rosji duchową ojczyzną jest terytorium wschodniej słowiańszczyzny – to
wspólna przestrzeń od około XV wieku zwana Świętą Rusią. Granice tego obszaru
w zasadzie pokrywają się z granicami zamieszkania wszystkich „ruskich ludzi”, czyli
obecnych Ukraińców, Białorusinów i Rosjan.
– Narracja Rosji, mówiąca o wspólnym dziedzictwie narodów wschodniosło-
wiańskich, jest otwarta, inkluzywna, ponieważ w istocie jest narracją imperialną.
Dlatego można ją podzielić między Moskwę, Kijów i Mińsk. Tymczasem Ukraina
dąży do oddzielenia się, jej narracja ma charakter ekskluzywny – podsumowuje
prof. Aleksiej Miller.
Berlin i Paryż zamiast wydzierać
sobie mit Karola Wielkiego,
nauczyły się wspólnie czerpać
z jego dorobku.
Podróż po Ukrainie to ciągłe mierzenie się
z tematem wojny. Nawet na zachodzie kraju.
Lwowski Cmentarz Łyczakowski, a na nim
świeże groby żołnierzy poległych w Donbasie.
Fot.
Tom
asz
Grz
ywac
zew
ski
Godność, wola, zwycięstwo”. Na ulicach
ukraińskich miast wiszą plakaty
zachęcające do wstępowania do armii
w ramach mobilizacji.
„
Fot. Tomasz Grzywaczewski
Chwała Ukrainie – Bohaterom chwała”
plakat z patriotyczną odezwą na Majdanie
Niepodległości w Kijowie nie pozwala
zapomnieć o poległych tu ludziach.
„
Fot. Tomasz Grzywaczewski
Fot. Tomasz Grzywaczewski
yćyćyćyć m mmmożże e dldlatategego,o, ż że wowoooojnjnjnjna a aa jejejejejeststststtstt t ttttakakakakkk
blblbb isisisiskokokk , luuddzie sstatararająjąą s sięię bbbbb byćyćyćyćy b b bbblilililiiiżeżeżeżeżżeejj j j jj
BoBoooBB gagaaaa. . . TyTyTyTysisis ącące e wiwierernynychch s stotoi i w www kokokookk leleleleejcjcjcjcjce e e
dodod ggrerereer ckckckc okokokokatatololici kikiejej k katatededryry Ś ŚŚwiwiwwiętęttętę egegegeggggoo ooooo
JuJuuuJuJ ryryryyry w w wwwe ee e LwLwLwLwowowowiei , gdgdzizie e wywyststs awawiaiananananaa jjj jjeseseeeeeee t t t tt
rerelilillikwkwkwkwwiaiaaiaiaaia zzz t twawawawawww rzr ą JeJezusasa C Chrhrysystutusasa
zwzwzwzwz anananana aaaa mamamamamandndndndylylylylioioioioioonenennnnn m m z EdEdessyy.
Fot. Ziemowit Szczerek
Ukraina jak nigdy wcześniej szczyci się
swoim patriotyzmem. Ulice miast są
pomalowane w barwy narodowe: na żółto
i na niebiesko.
131Tomasz Targański, Mity ruskie Historia
* * *
Ukraińsko-rosyjski spór o Włodzimierza Wielkiego i Ruś Kijowską udowadnia, jak
zadziwiająco łatwo przychodzi ideologom odkrywanie „żelaznych” i „ostatecznych”
prawd na temat przeszłości. Z reguły mają one jednak pewną cechę wspólną. Żądają
władzy absolutnej dla swych odkrywców.
Mimo wszystko historia ma własną logikę. A dzieje ostatniego półwiecza dobitnie
pokazują, że historyczne porozumienia kładące kres wielowiekowym konfl iktom
są możliwe. Pojednanie francusko-niemieckie przypieczętowane traktatem elizej-
skim stało się fundamentem nowego ładu na kontynencie, a symbolem budowanej
z mozołem jedności państw Europy Zachodniej został Karol Wielki. Berlin i Paryż
zamiast wydzierać sobie mit Karola, nauczyły się wspólnie czerpać z jego dorobku.
Czy Włodzimierz Wielki nie ma wszystkiego, co potrzeba, aby zostać patronem
narodów Europy Wschodniej? Czy jego mit może łączyć Rosjan, Ukraińców,
Białorusinów, Polaków, Mołdawian i całą cywilizację chrześcijańskiego Wschodu?
Może. I powinien.
Tomasz Targański jest historykiem, publikuje między innymi w „Nowej
Europie Wschodniej” i w „Polityce”.
Sny z tysiąca i jednej nocySny z tysiąca i jednej nocyKrzysztof Strachota
Iran i Zachód mają przekreślić trzydzieści sześć lat wrogości, urazów, fobii – jest
porozumienie. Potrzebne jest jeszcze zrozumienie.
14 lipca 2015 roku w Wiedniu Iran, Grupa 5+1 (stali członkowie Rady Bezpieczeństwa
ONZ plus Niemcy) oraz Unia Europejska podpisali porozumienie w sprawie irań-
skiego programu nuklearnego (z języka angielskiego JCPOA – Wspólny Całościowy
Plan Działania). 17 września Biały Dom przełamał ostatecznie opór Kongresu
i zniknęło najpoważniejsze zagrożenie dla realizacji porozumienia. Na jego mocy
Iran wygasza program nuklearny i poddaje go pod międzynarodową kontrolę,
a społeczność międzynarodowa (ONZ, UE, USA) stopniowo wycofuje sankcje
wymierzone w ten kraj.
Doniosłość wydarzenia wydaje się niewątpliwa – Iran niezmiennie od zwycię-
stwa rewolucji w 1979 roku traktowany jest jako ogromne i narastające zagrożenie
dla porządku światowego. Przez sąsiadów oskarżany był i jest o eksport rewolucji
islamskiej, przez Zachód i sąsiadów o terroryzm państwowy, przez Izrael o chęć
unicestwienia państwa żydowskiego. Ogólnie: o stworzenie totalitarnego może i eks-
pansywnego systemu politycznego. Co najmniej od 2002 roku, kiedy to prezydent
USA wpisał Iran do osi zła, wisi nad nim (i regionem) groźba interwencji militarnej.
Od 2002 roku, gdy ujawniono istnienie w Iranie wojskowego programu nuklearnego
i balistycznego, rozpoczął się wyścig o zastąpienie groźby interwencji naciskami
politycznymi. W latach 2006-2010 Rada Bezpieczeństwa ONZ (w porozumieniu
Zachodu, Rosji i Chin) wydała sześć rezolucji paraliżujących gospodarkę Iranu
i izolujących go międzynarodowo – równolegle ostrzejsze sankcje i presję polityczną
stosowały USA i Unia Europejska. Symbolicznym przejawem pełnej obaw wagi, jaką
przykłada się do Iranu, było „zadedykowanie” mu trzech pokojowych Nagród Nobla:
dla krytycznej wobec reżimu Iranki Shirin Ebadi (2003 rok), dla Międzynarodowej
Agencji Energii Atomowej monitorującej irański program (2005 rok), wreszcie dla
Baracka Obamy między innymi za wysiłki w politycznej walce z rozprzestrzenianiem
broni nuklearnej (2009 rok).
133Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy Konteksty
Milczący sojusz
Z perspektywy Zachodu kończy się irański koszmar, pojawia się ulga i nawet na-
dzieja. Porozumienie jest dowodem na siłę Zachodu i zwycięskim kompromisem.
Alternatywą była wojna, której nikt – nawet w USA od pierwszego roku interwencji
w Iraku – nie chciał. Zachodowi (Unii Europejskiej w większym nawet stopniu niż
USA) udało się zmobilizować świat, przeforsować sankcję i przy dużych – ekono-
micznych – stratach przymusić Iran do rezygnacji z programu nuklearnego oraz
do poddania się kontroli międzynarodowej, przeforsować zasadę warunkowości, to
znaczy stopniowego i adekwatnego do irańskiej uczciwości znoszenia sankcji. Na
Teheran zrzucony został polityczny ciężar rozbrojenia miny, jaką dla obu stron były
sankcje ekonomiczne. A zachodnia dyplomacja okazała się skuteczniejsza (i tańsza)
niż wszystkie naloty ostatniej dekady razem wzięte.
Dla Zachodu kończy się absurdalna sytuacja, w której uwaga koncentruje się na
Iranie, w czasie gdy w Syrii i Iraku rośnie Państwo Islamskie (i plejada podobnie nie-
sympatycznych organizacji). Jeszcze na początku konfl iktu problem syryjski utożsa-
miano z Asadem i wspierającym go Iranem, lekceważąc sunnickich radykałów. Dziś
Iran śmiało może aspirować do roli głównej zapory dla Państwa Islamskiego – wszak
i Damaszek, i Bagdad (a nawet Kurdowie iraccy) opierają się Państwu Islamskiemu, bo
mają wsparcie militarne („instruktorzy” oraz broń), fi nansowe i polityczne z Teheranu.
Dość powiedzieć, że przy wszystkich antyirańskich pomrukach Amerykanie współ-
pracują militarnie z Iranem od ponad roku: naloty amerykańskie na Państwo Islamskie
w Iraku są skoordynowane z działaniami kontrolowanej przez Teheran milicji wkracza-
jącej na przygotowany przez US Air Force grunt. W kontekście porozumień ściślejsza
koordynacja taktyczna, a być może nawet milczący, ale strategiczny sojusz między
Zachodem i Iranem będzie kluczem do stabilizacji Bliskiego Wschodu.
I wreszcie: perspektywy dla wszelakich europejskich wartości: Iran to ogromny
i wyposzczony rynek, zmuszony do zabiegania o zachodnie inwestycje i technologie.
To ogromny i zmarginalizowany od lat (nie tylko przez sankcje) rynek ropy i gazu,
które przy obopólnej chęci powinny szerokim strumieniem popłynąć na Zachód,
dając impuls do rozwoju gospodarczego, zwiększając konkurencję wśród producentów
węglowodorów, oddalając obawy o skoki cen. A przy tym wszystkim otwarcie na
zachodnie pieniądze bez wątpienia musi doprowadzić do rozmiękczenia reżimu –
reform zarówno gospodarczych, jak i społecznych i ekonomicznych. Potencjał jest:
w 2009 roku w Iranie spróbowano kolorowej – zielonej – rewolucji; nie udało się,
ale kolejne wybory wygrał reformatorski prezydent Hassan Rouhani (ten sam, który
przeforsował w Iranie porozumienie nuklearne). Prozachodni i demokratyczny Iran
wydaje się kwestią czasu.
Konteksty Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy134
Gdzieś w tle pięknego zachodniego snu o Iranie majaczą dawne koszmary:
Izrael, amerykańscy republikanie (a jest to sen amerykańskich klientów z Półwyspu
Arabskiego) uważają, że porozumienie jest katastrofą, samorozbrojeniem Zachodu,
a Iran nie tylko nie zrezygnuje z programu nuklearnego, a wręcz przeciwnie: do-
stanie środki i dopatrzy się przyzwolenia do dalszej ekspansji. Koszmary gdzieś się
rozmywają – starczy innych niż Iran kłopotów – ani Izraelowi, ani republikańskiej
większości w Kongresie nie udało się powstrzymać nie tylko świata, ale i Białego
Domu w drodze do wielkiego „dealu” z Iranem.
Walka Dawida z Goliatem
Nie tylko Zachód śni dziś piękne sny – również Iran. To irański sen o sprawiedli-
wości dziejowej i nagrodzie za lata wyrzeczeń i walki. Republika Islamska wyrosła
z rewolucji, która była między innymi wyzwaniem postkolonialnej traumie. Tylko
w XX wieku Iran był dwukrotnie dzielony i okupowany przez Wielką Brytanię i Rosję/
ZSRR; doszło do dwukrotnego obalenia szachów. Sowieci o mało nie doprowadzili
do rozbioru Azerbejdżanu i Kurdystanu irańskiego (jakby mało było wcześniejszego
odebrania Kaukazu Południowego)… Zmienili ich Amerykanie, obalając legendar-
nego premiera Mosaddegha (1953 rok). Rewolucja była odpowiedzią, a trzydzieści
sześć lat Republiki Islamskiej walką Dawida z Goliatem, gdy Iran samotnie stawiał
opór agresji irackiej popieranej przez „cały świat”, gdy we wspieranych z zewnątrz
zamachach terrorystycznych ginęli przywódcy rewolucji irańskiej i pielgrzymi
w sanktuarium w Maszchadzie, gdy Amerykanie zestrzeliwali irański samolot pa-
sażerski z 290 osobami na pokładzie… Trauma rosła, gdy Iran znalazł się na osi zła,
gdy z nonszalancją publicznie planowano ataki i przewroty w Iranie, gdy narzucano
mu sankcje, za którymi stali najpotężniejsi tego świata, gdy w światowych mediach
Iran stał się synonimem wykluczenia i potępienia.
Gwałtem na suwerenności była sprawa progra-
mu nuklearnego: Iran, w swoim mniemaniu, jak
każde państwo miał do niego prawo, oskarżenia
o wojskowy charakter programu nigdy nie wy-
szły z poziomu poszlak, a Iran był napiętnowa-
ny. Tymczasem jest w regionie państwo, które
ma nielegalnie broń jądrową, w opinii Iranu uprawia terroryzm państwowy na
ogromną skalę, jest na salonach i jest największym odbiorcą pomocy fi nansowej
i militarnej ze strony USA na świecie. Dla Iranu program nuklearny stał się zatem
symbolem suwerenności, ale też polisą ubezpieczeniową na życie – niech się
boją zaatakować, bo dokładnie nie wiadomo, co Irańczycy chowają w zanadrzu.
Przy wszystkich antyirańskich
pomrukach Amerykanie
współpracują militarnie
z Iranem od ponad roku.
135Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy Konteksty
Niedawny sen o krzywdzie śniony ze ściśniętym przez sankcje żołądkiem i zaci-
śniętymi z wściekłości zębami.
I amerykańska okupacja Iraku (do końca 2010 roku), i arabska wiosna, wreszcie
wojna domowa w Syrii (od 2011 roku) miały requiem dla Iranu. Tymczasem – co dla
Irańczyka jest oczywiste – okazało się, że to Iran najlepiej rozumie i działa w regionie.
Dziś, jeżeli można mówić o zwycięzcach tego etapu historii, to jest nim Teheran.
Rządy w starożytnych stolicach regionu – Bagdadzie i Damaszku – są klientami
Iranu, od Jemenu, przez Bahrajn, po Liban Iran jest nadzieją dla tych, którzy niegdyś
wykluczeni, dziś wysoko noszą głowy. Dziś w Bagdadzie zamiast grzać bombowce
do ataków na Iran, Amerykanie i stworzone przez nich elity „proszą” Iran o pomoc
i od niego zależą. Dziś nikt w regionie, i nikt na świecie, nie może mieć wątpliwości
co do siły i potęgi Iranu na Bliskim Wschodzie.
Potęga – sen śniony w Iranie od tysiącleci, sen na nowo śniony od rewolucji 1979
roku. Czy to cywilizacja Ariów (jak za ostatnich szachów), czy dawne i świeższe
imperia irańskie, czy wreszcie islam szyicki, czy po prostu islam, czy – jakkolwiek
by było imponujący – dorobek Republiki Islamskiej, wszystko razem i z osobna jest
podstawą irańskiego snu o potędze. I dziś można go śnić na jawie. Porozumienie
nuklearne to przecież kapitulacja świata przed Iranem: dziś nikt nie mówi o ata-
kowaniu Iranu, dziś świat z zakłopotaniem wycofuje się z sankcji, dziś każdy chce
zostawić w Iranie swoje pieniądze, dziś Iran wreszcie jest na salonach. Jeżeli program
nuklearny był potrzebny jako znak suwerenności – już nie musi być, bo została ona
uznana; jeżeli polisą bezpieczeństwa – nie musi, bo z Iranem chcą się przyjaźnić,
a nie walczyć; jeśli ceną zachowania twarzy przez świat, żeby oddać ukradzione
Iranowi pieniądze – to Iran się może zgodzić. Wszak prócz tych spodziewanych
setek miliardów inwestycji, prócz miliardów z ropy i gazu Iran ma dostać około 100
miliardów dolarów zamrażanych przez lata w ramach sankcji – to pieniądz, którym
jakże gospodarny reżim może zdziałać cuda! Realizacja porozumienia ma się odbyć
w ciągu piętnastu lat – dla Iranu to nie jest długi czas, można poczekać, a jeżeli Iran
będzie szedł tą samą drogą co przez ostatnich piętnaście lat, to albo broń nuklearna
już mu nie będzie potrzebna (bez niej wszak Iran potężnieje), albo nie będzie siły,
żeby mu tu uniemożliwić. Cudowny sen! – tak naprawdę niezbyt obcy bodaj każ-
demu Irańczykowi, który jakkolwiek by był krytyczny wobec reżimu, wie, że Iran
jest potęgą i przyjdzie na niego czas.
Tak było, jak będzie?
Czym są i czym mogą być porozumienia między P5+1 a Iranem, nie wiadomo.
Sygnatariusze są przemęczeni, nieufni wobec partnerów, zapamiętali w rejestrze
Konteksty Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy136
krzywd i rachunków do wyrównania, a jednocześnie pogrążeni w błogim śnie o upra-
gnionym zwycięstwie, przełomie i pełni nadziei – każdy swojej. Świat tymczasem
pędzi na złamanie karku, zwłaszcza zaś Bliski Wschód. Piętnaście lat temu w Rosji
do władzy dochodził młody i nieśmiały reformator – Władimir Putin, a w USA
wspierany przez muzułmanów izolacjonista George Bush. Irakiem rządził Saddam
Husajn, Iranem „uśmiechnięty mułła” Mohammad Chatami, a w Syrii zaczynał rządy
wykształcony i praktykujący na Zachodzie, ujmujący i obiecujący okulista Baszar
al-Asad. Ropa kosztowała około 30 dolarów za baryłkę, Azja z trudem wychodziła
z kryzysu gospodarczego, Oscara zdobył Gladiator, Francja mistrzostwo Europy
w footballu, a w „rządzonej” przez Mariana Krzaklewskiego Polsce wydano Koniec
historii Fukuyamy… Tak było piętnaście lat temu – mało kto to pamięta, chyba
nikt nie trafi ł, jak będzie wyglądał świat w 2015 roku – tymczasem porozumie-
nia z Iranem rozpisane są na piętnaście lat (plus dodatkowych dziesięć nadzoru
Międzynarodowej Agencji Energetyki Atomowej) i co najmniej kolejnych piętnaście
wypadałoby poczekać, żeby je wstępnie ocenić. Dziś można – wybierając wedle
uznania sennik chaldejski, egipski, ewentualnie sięgając do Freuda – co najwyżej
pogrzebać w snach o Iranie.
Jak dotąd historyczne porozumienie jest martwą
literą – ma zacząć wchodzić w życie w przyszłym
roku i to raczej w drugiej jego połowie, o ile liczni
„przyjaciele” Iranu nie dopatrzą się matactw. Wtedy
to – mniej więcej za rok – miałyby być znoszone
pierwsze sankcje i pojawić się pierwsze realne
zyski dla Iranu i inwestorów. Inwestycje w archaiczny sektor energetyczny – z zasady
długoterminowe – wydają się dziś zablokowane obowiązującymi wciąż sankcjami
i zdecydowanie nieatrakcyjnym dla inwestorów prawem; uruchomione (zwłaszcza
w sektorze gazowym) mogłyby być za kilka lat. W takiej sytuacji, a zwłaszcza przy
obecnych cenach i wątpliwościach co do bezpiecznych tras przesyłu, wielki sen
o gazie, ropie i dolarach przez jakiś czas wciąż powinien pozostać snem.
Iran na swój sposób jest państwem nad wyraz stabilnym i przewidywalnym,
jednak poczucie przełomu i nowe perspektywy stanowią poważne wyzwanie dla
elity – ktoś na tym zyska, a ktoś straci. Jeszcze zanim wygasną pierwsze sankcje
(2016 rok), mają się tam odbyć wybory parlamentarne i niezwykle ważne wybory
do Zgromadzenia Ekspertów, które kontroluje i wybiera przywódcę Iranu; wybory
prezydenckie przewidziane są na 2017 rok. Nawet jeżeli miałyby im towarzyszyć
wstrząsy społeczne, to ich efekt mógłby być dla Zachodu równie krzepiący jak arab-
ska wiosna – i państwo irańskie wydaje się zdecydowanie silniejsze niż regionalni
sąsiedzi, i zgoda co do wizji potężnego Iranu powszechna – w czasie rewolucji 1979
Iran to ogromny i wyposzczony
rynek, zmuszony do zabiegania
o zachodnie inwestycje
i technologie.
137Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy Konteksty
roku nader ambitny szach o ogromnych ambicjach regionalnych zastąpiony został
przez reżim o ambicjach globalnych, a zrewolucjonizowane państwo je uniosło.
Realnie niewiele powinno się zmienić w najbliższym czasie w irańskiej polityce
bliskowschodniej. Teheran faktycznie nie ma dziś z kim przegrać, faktycznie też ma
wspólnego z Zachodem wroga – sunnickich radykałów w Syrii i Iraku. To stwarza
ogromne pole do taktycznej współpracy z Zachodem… ale tylko taktycznej. Iran
zapewne dalej będzie współpracował w sprawie nalotów z Amerykanami, a z Rosją
w sprawie wspierania Asada. Tylko że z myślą o własnym interesie, a nie cudzym;
i pomimo porozumień wciąż ofi cjalnie traktuje USA za siłę wrogą i destrukcyjną.
Iran – niezależnie od obaw – nie powinien podejmować żadnej nadzwyczajnej akcji
przeciwko Izraelowi, bo ani sił na to nie ma, ani wolnych środków. Wbrew obawom,
zamiast straszyć i grozić, „bombarduje dyplomatyczną miłością” państwa Zatoki
Perskiej. Bo choć Iran może i nie ma dziś z kim przegrać na Bliskim Wschodzie,
zdecydowanie za słaby jest, by dyktować swoje warunki; bo choć przez ponad trzy
dekady był regionalnym mistrzem defensywnej destrukcji, wciąż nie jest wiary-
godny w konstrukcji. Wreszcie żaden z regionalnych oponentów Iranu nie stracił
na porozumieniach ani dolara (teoretycznie można na nich sporo zarobić), ani też
niczego, co stanowiło o ich sile – zyskali za to więcej obaw i determinacji, od których
Iranowi siły nie przybyło. Na Bliskim Wschodzie jest wystarczająco duża dynamika,
by porozumienia nuklearne mogły tu być istotnym czynnikiem zmiany.
Na poziomie prognozy realnych konsekwencji porozumień wiedeńskich można
byłoby wpaść w pułapkę twierdzenia, że są – w najbliższym horyzoncie czasowym –
puste. Jednak nic bardziej błędnego: porozumienie z Iranem jest kolejnym milowym
krokiem zmieniającego się i w regionie, i w świecie kontekstu o fundamentalnym
znaczeniu. I można się obawiać, że lepszą intuicją wykazują się tu Irańczycy, a nie
Bruksela czy Waszyngton.
Nie wchodząc w ocenę (tym bardziej moral-
ną) amerykańskiej polityki, jest to kolejny po
wycofaniu się z Iraku czy lekceważeniu wła-
snych czerwonych linii pod adresem reżimu
w Damaszku (co do użycia broni chemicznej) sygnał samoograniczenia w polityce
bliskowschodniej – Waszyngton nie chce używać siły w polityce między państwami
(Państwo Islamskie oczywiście tu się nie liczy). Tymczasem użycie siły przez dekady
było miarą wiarygodności USA dla sojuszników i oponentów i jako takie stabilizowa-
ło region – dziś ta wiarygodność jest mniejsza niż kiedykolwiek. Formalnością jest
stwierdzenie, że państwa Unii Europejskiej są jeszcze mniej zdolne do aktywnego
i wielostronnego działania na Bliskim Wschodzie, pomimo akurat rosnących i na-
macalnych problemów płynących z regionu. Epoka zapoczątkowana lądowaniem
Dla Iranu program nuklearny
stał się symbolem suwerenności.
Konteksty Krzysztof Strachota, Sny z tysiąca i jednej nocy138
wojsk Napoleona w Egipcie zdaje się dobiegać końca, Iran ma prawo z nadzieją
patrzeć w przyszłość, a sojusznicy i klienci USA – z obawą.
Porozumienie wiedeńskie jest również łabędzim śpiewem bliskowschodniej
polityki Rosji. Przez lata rozgrywała Iran i inne państwa w relacjach z Zachodem,
dobitnie pokazując Iranowi (wcześniej Irakowi, Libii, Syrii), że nie są niczym innym
niż kartą przetargową w polityce Moskwy wobec Waszyngtonu. Rosja niczego nie
zbudowała/nie ocaliła na Bliskim Wschodzie i choć dziś każdy Asad i Chamenei
przyjmie od niej broń, to Moskwie nie zaufa. Dziś w irańskich analizach (prócz tych
poprawnie politycznych) nie tyle USA, ile właśnie Rosja jest adresatem jadowitej
satysfakcji z uwolnienia się od przykrej zależności towarzyszącej sankcjom i nego-
cjacjom nuklearnym, radości, że Rosja zatrzasnęła za sobą drzwi w regionie, że dziś
z Iranem musi się poważnie liczyć, a nie rozgrywać. I nie zmienią tego rosyjskie
bombardowania i negocjacje w Syrii – ich regionalne owoce i tak skonsumuje Iran.
Wreszcie bolesnym faktem pozostaje brak pozytywnych scenariuszy dla Bliskiego
Wschodu i przywoływana wcześniej perspektywa piętnastu lat jest tutaj aż nadto
niepokojąca. Iran i jego program nuklearny nie jest przy tym największą niewiado-
mą i głównym problemem. I być może tu, z sennych rojeń rodem z tysiąca i jednej
nocy, być może wyłania się rozwiązanie – Realpolitik. Skoro my, Zachód, ani nie
chcemy, ani nie możemy kontynuować dotychczasowej polityki, może właśnie go-
dzimy się i z własnymi ograniczeniami oraz realiami regionu, i Iranem takim, jaki
on jest. Może dość już sentymentów i estetyzowania? W końcu ileż to państw na
Bliskim Wschodzie jest dziś bardziej racjonalnych i przewidywalnych od Iranu? Czy
jakiekolwiek bardziej niż Iran? Przychodzi nowe.
Krzysztof Strachota jest analitykiem Ośrodka Studiów Wschodnich,
publikuje w „Tygodniku Powszechnym”.
KAROLINA SŁOWIK: Prał Pan kiedyś
reklamówkę?
UŁADZIMIR NIAKLAJEU: Zawsze sta-
ram się wyrzucać reklamówki do miejsc
do tego przeznaczonych.
Całe życie Pan tak robił?
Nie, skłamię, jeśli tak powiem.
W Związku Radzieckim wszyscy prali
reklamówki, żeby zaoszczędzić.
A zamiast coca-coli piliście „czajnyj
grib” – sfermentowaną herbatę.
W latach osiemdziesiątych pojechałem
do Jugosławii. Kupiłem tam dwie litrowe
butelki coca-coli – pierwszy raz w życiu.
Nie otworzyłem jej od razu, przywiozłem
kolegom. Zaprosiłem ich do domu, usie-
dliśmy za stołem, pokroiliśmy zagryzkę.
Gdy otworzyliśmy pierwszą butelkę,
to cudem uniknąłem śmierci. Bić mnie
chcieli. Przywożę napój cieszący się taką
sławą, a to zwykła oranżada? Myśleli, że
będzie przynajmniej 45 procent. Do tej
pory wolę herbatę.
Książka, którą niedawno wydał
Pan w Polsce – Automat z wodą ga-
zowaną z syropem lub bez – dotyczy
Pana prywatnych wspomnień z ży-
cia w Związku Radzieckim.
Gdy umarł Stalin, miałem osiem lat.
Pamiętam, że wtedy moja babcia po raz
pierwszy przywiozła cukierki. Nigdy ich
nie było – tylko cukier i miód. To były
takie poduszeczki z marmoladą w środku.
Rozgryzłem je akurat w momencie, gdy
babcia mówiła mamie: „Wiesz, Stalin
umarł”. Pomyślałem sobie: „Jezu, jakie to
dobre, jak dobrze, że umarł”.
Po jego śmierci nadeszła odwilż.
W książce pisze Pan o Mińsku lat sześć-
dziesiątych XX wieku.
Ówczesny przywódca Związku Ra-
dzieckiego Nikita Chruszczow nagle
oznajmił, że towarzysz Stalin – wódz i bóg
– nie jest całkiem bez grzechu. Okazało
się, że ustanowił kult swojej osoby, że
mordował, wsadzał do więzień. Pojawiła
się w nas nadzieja, że w tym kraju jest
szansa na coś dobrego.
Pozmieniało się?
I to jak! Przychodzisz ze znajomymi
do kina Pionier, a tam już ktoś siedzi na
schodach i czyta wiersze, tworzy się zgro-
madzenie i nikt nikogo nie zatrzymuje.
Aby życie miało sensAby życie miało sensZ Uładzimirem Niaklajeuem, białoruskim pisarzem i opozycjonistą, rozmawia Karolina Słowik
140
Palimy papierosy, czytamy, rozmawiamy
i to wszystko nagle jest dozwolone.
A pojawienie się tekstu Jeden dzień
Iwana Denisowicza Aleksandra Sołżeni-
cyna w 1962 roku? Nie w samizdacie,
a w czasopiśmie „Nowyj Mir” – to była
duchowa rewolucja! Społeczeństwo prawie
zwariowało: to u nas były obozy? Ludzi
więzili po dwadzieścia pięć lat? Za co?
To było niebezpieczne. Gdy władze sobie
to uświadomiły, wtedy dopiero zakazały
o tym mówić i pisać.
W czasie odwilży miał Pan kilkanaście
lat i nosił bananowe koszule.
Nasze jaskrawe koszule wyglądały o wie-
le biedniej niż moskiewskie. My kupowa-
liśmy je na pchlim targu, a w Moskwie
stiljagi byli dziećmi wysoko postawionych
urzędników. Mogli sobie pozwolić na
zagraniczne ciuchy. Byli antyradzieccy
raczej w formie niż w treści.
Ja na swoje pierwsze dżinsy pracowa-
łem cały miesiąc, rozładowując cement.
Kupiłem je w Moskwie za 60 rubli –
równowartość pensji. Kiedy ta moda
dotarła do nas ze stolicy, na moskiewskiej
wierchuszce zmieniała się już atmosfera.
W Mińsku zdążyliśmy się jedynie tym za-
chłysnąć. Potem było dokładnie tak samo.
Rozpadł się Związek Radziecki, powstała
Republika Białorusi, a u nas pojawiła się
nadzieja. I co? Znów zdążyliśmy się tylko
zachłysnąć.
Później, w latach sześćdziesiątych,
KGB nazywało was wrogami systemu.
Każdy w naszej grupie coś pisał: po-
ezję, prozę, piosenki, teksty historyczne.
Rozmawialiśmy o literaturze. Czas spędza-
liśmy głównie w bibliotekach. Nasze dziew-
czyny pracowały na dziale zakazanym.
Sięgaliśmy po książki Johna Steinbecka,
Ernesta Hemingwaya. Zajmowaliśmy się
samizdatem. Dlaczego Agatha Christie była
zakazana, nie mam pojęcia. Tłumaczyliśmy
ją na białoruski i na rosyjski, drukowa-
liśmy na bibułce. Maszyna przebijała do
dziesięciu stron.
Zbieraliście się u fi lozofa i kulturo-
loga Kima Chadziejeua.
Tak, w jego domu, a raczej dwupię-
trowym baraku. Chadziejeu był od nas
o wiele starszy, dawno po studiach. Bardzo
utalentowany, ale wariat. Jeszcze za życia
Stalina, na początku lat pięćdziesiątych, na
komsomolskim zebraniu wstał i oświad-
czył, że Stalin to morderca. Aresztowali
go, ale koniec końców trafi ł do psychuszki.
Funkcjonariusze stwierdzili, że zdrowy
człowiek takich rzeczy robić nie może.
Chadziejeu napisał: „Kapitalizm i ko-
munizm to takie samo gówno. Pierwszy
przywiązuje człowieka do debilnych
idei, drugi do wymyślonych przez de-
bili rzeczy. Do pieniędzy. Wolność nie
istnieje nigdzie”. Pan też tak myślał?
Byłem chłopcem z prowincji i niczego
o kapitalizmie ani o komunizmie nie my-
ślałem. Wtedy wstrząsający był sam fakt,
że w ogóle można tak powiedzieć. Jeszcze
o gównianym kapitalizmie – zrozumiałe.
Ale o komunizmie, który budujemy?
Kultura Aby życie miało sens– z U. Niaklajeuem rozmawia K. Słowik
141Aby życie miało sens– z U. Niaklajeuem rozmawia K. Słowik Kultura
A potem?
Zacząłem myśleć, zacząłem odkrywać
rzeczy, które nie pasowały do mojego
systemu. Jeśli nie kapitalizm, jeśli nie
komunizm, to co nam zostaje? Anarchia?
Michaił Bakunin? Dziś brzmi to śmiesznie.
To przeciw czemu występowaliście?
Przeciwko radzieckiej szarości. Wtedy
w Mińsku wszyscy chodzili ubrani w szare
kostiumy, szare garnitury. A my w ba-
nanowych koszulach przechadzaliśmy
się po mińskim Broadwayu, czyli ulicy
Gorkiego. Ale według KGB – występo-
waliśmy przeciwko komunizmowi.
A co Pan o nich myślał? W Automacie
z wodą gazowaną czytamy, że miał
Pan dwóch przyjaciół: jeden został
rzeźbiarzem, drugi kagiebistą. I to ten
drugi wzbudzał pański podziw.
Gdy byłem młody, rozumowałem
tak: człowiek w pagonach, na którym
wszystko błyszczy, jest silny, wiele wie
o wszystkim i jeszcze broni ojczyznę
przed wrogami. Obraz bohatera, gie-
roja. Wtedy jeszcze nie miałem z nimi
do czynienia. A co reprezentował sobą
rzeźbiarz? Kim był?
Leniem.
No tak. Teraz już wiadomo, że padalec
to padalec. A na początku chłopcy szli do
KGB, bo w to wierzyli.
Ci chłopcy w końcu Pana zatrzymali.
Po raz pierwszy w latach sześćdzie-
siątych.
I to za co: za to, że książki czytałem,
bananowe koszule nosiłem. I mówili do
mnie: „My ciebie, swołocz, wiesz już co…
”. Zatrzymali tylko raz. Potem, jak już zo-
stałem poetą, próbowali mnie werbować.
To nie były zatrzymania, tylko rozmowy.
Prowadzili mnie od mieszkania do miesz-
kania, ugaszczali koniakiem, kawiorem
i mówili, jaka to przede mną wspaniała
kariera się szykuje.
Gdy w polu ich widzenia pojawiał się
utalentowany człowiek, system od razu
chciał przyciągnąć go do siebie. Komsomoł
nagle zapraszał na seminarium, propono-
wali świetne mieszkanie, karmili za darmo,
cały czas mówili: „Jaki ty jesteś zdolny!”,
„Jakie ty wiersze wspaniałe piszesz!”. Potem
te wiersze drukowali w gazetach.
Zapraszali na stadiony?
Już później, gdy miałem dwadzieścia
jeden lat. Pod koniec lat sześćdziesiątych,
kiedy poezja stadionowa już chyliła się
ku upadkowi. Wyobraź sobie, że cały
stadion, 10 tysięcy ludzi słucha uważnie
jednego człowieka, który deklamuje po-
ezję. Ten człowiek nie jest połykaczem
ognia, nie jest specjalnie ubrany, tylko
czyta wiersze.
Mogłem robić z ludźmi, co chciałem.
Wystarczyło, że podniosłem rękę, a ludzie
poruszali się ze mną. Niesamowite. W tym
sensie to były wyjątkowe czasy. Nigdy
wcześniej w historii się to nie wydarzyło.
Myślę też, że to już nie wróci.
Potężna siła. Był Pan cenny dla KGB.
Nie tylko ja.
142 Kultura Aby życie miało sens– z U. Niaklajeuem rozmawia K. Słowik
Potem zatrzymali Pana jeszcze raz,
kiedy kandydował Pan na prezydenta.
W 2010 roku podczas wieczoru wybor-
czego pobili Pana do nieprzytomności.
Metody chłopców z KGB się zmieniły?
Nic się nie zmieniło! Czeka w bol-
szewickiej Rosji została stworzona po
to, by zniszczyć w ludziach jakąkolwiek
samodzielną myśl. To samo było w latach
dwudziestych XX wieku, w sześćdziesią-
tych i to samo dzieje się w Mińsku dziś.
Po wyborach prezydenckich w wię-
zieniu KGB przesiedział Pan blisko rok.
Nie. Nie chcę o tym mówić. Po prostu
nie chcę.
Dlaczego Pan startował w wyborach?
To nie były wybory. Te na Białorusi
odbyły się tylko raz, w 1994 roku. Wtedy
ludzie rzeczywiście poparli Aleksandra
Łukaszenkę. Od tego czasu raz na kilka
lat organizuje się coś, co nazywamy wy-
borami. Ale tak naprawdę to jest wojna.
O ile jeszcze w latach 1994 i 2001
te głosy rzeczywiście liczono, a dopie-
ro później falsyfi kowano, zamieniano
i podrzucano, o tyle w 2010 już nikt ich
nawet nie liczył. Napisali liczby, a głosy
podpalili i wyrzucili. Teraz na Białorusi
nie ma prawdziwego prezydenta, nie ma
prawdziwego parlamentu, to wszystko
fałsz, nieprawda.
W czasach radzieckich nikt nawet
nie myślał, że można wybierać. Ludzie
dobrze wiedzieli, w jaką grę grają. Oni
uczestniczyli w pochodzie na wiec, gdzie
grała muzyka, gdzie można było kupić
pomarańcze i kiełbasę, której nie było
w sklepach. Nikt niczego innego nie
miał nawet na myśli. Wrzucali do urn te
papierki, które im dawali.
Teraz jest inaczej?
Teraz połowa myśli, że to wybory nie-
zależne. Myślą, że idą i rzeczywiście wy-
bierają. Propaganda pracuje każdego dnia.
Niestety, większość Rosjan i Białorusinów
na karku zamiast głowy ma telewizor,
choć nie są tego świadomi. Dlatego trudno
z nimi rozmawiać.
A co, jeśli oni naprawdę tak myślą?
Gdy siedzisz w więzieniu, to zabie-
rają ci z butów sznurówki. Chodzisz
w butach, które cały czas zsuwają ci się
z nóg. Masz wtedy tylko jedno życzenie:
znaleźć kawałek drutu i je zawiązać. Biją
cię pałką, ty uciekasz, gubisz but, chcesz
po niego wrócić. A tam jeszcze raz cię
pałą zbiją. No i jak potem bez buta? Skąd
go weźmiesz? Pojawia się problem nad
problemami. I jeśli w końcu znajdziesz
coś, czym możesz zastąpić sznurówki, to
spełniło się twoje największe marzenie.
Chcę przez to powiedzieć, że w więzie-
niu oczekiwania wobec rzeczywistości
drastycznie się obniżają.
Ufa pan komuś?
Jeśli nie ufasz nikomu, to się zastrzel.
Nic innego nie pozostaje. Bez zaufania
żyć nie można. Po 2010 roku wielu znik-
nęło z mojego życia, ale to był pył, kurz.
Dobrze, że tak się stało. Ludzie chcieli
coś ugrać, utrzymując ze mną kontakt.
143Aby życie miało sens– z U. Niaklajeuem rozmawia K. Słowik Kultura
Najlepszymi okazali się prości ludzie. A ci
najmądrzejsi, ci inteligentni pochowali
się jak szczury w norach.
Dlaczego poeta został opozycjonistą?
W moim kraju panuje kulturowa kata-
strofa. Całe świadome życie piszę książki
po białorusku, a mało kto się go uczy.
Dla kogo więc piszę? Dla Polaków? Dla
Niemców? Dobrze, że przetłumaczyli
moją książkę na język polski, dziękuję.
Ale ja piszę dla Białorusinów.
Moje życie staje się bez sensu. I nie tylko
moje. Przecież to w literaturze narodziła
się idea niezależności Białorusi. I za tę ideę
tyle osób przelało krew, w tym pisarze,
poeci. Bez języka, kultury i literatury biało-
ruskiej ich życie straciło sens. Czy ja mogę
się na to zgodzić? A Pani się zgodzi, jeśli
ktoś powie, że Pani życie jest bez sensu?
Tylko dlatego poszedłem do polityki. Bo
na czorta by mi było to wszystko?
Dlaczego Pan nie kandydował pod-
czas tegorocznych wyborów prezy-
denckich?
Już mi się nie chce.
No jak to, a „walka o sens życia”?
To duże ryzyko. Boję się zrobić fał-
szywy krok. Po zatrzymaniu pokazali mi
fi lm. Były tam kadry z górą ciał ludzkich.
Mówili, że umarli przeze mnie na placu
Październikowym w Mińsku. To było
gorsze niż przesłuchania. O mało nie
zwariowałem. A potem okazało się, że
to kłamstwo. A jeśli to się wydarzy na-
prawdę? Ja nie jestem generałem, który
wysyła wojska na bitwę. Jeśli tak się stanie
z mojej winy, to będę musiał się zastrzelić.
Bo jak dalej z tym żyć?
Opozycja nie powinna się zjedno-
czyć?
Pracowałem nad tym od 2009 roku.
Przestałem niedawno, w tym roku. Nie
udało mi się. I to mnie, z moją energią!
Ja bym przecież mieszkańców Marsa
i Saturna zjednoczył. A białoruskiej opo-
zycji nie dałem rady – proponowałem im,
żeby Mykoła Statkiewicz był wspólnym
kandydatem, ale większość uznała to za
bzdury.
Ludzie już nie wierzą białoruskiej
opozycji. Postawili na was krzyżyk.
Jeżeli każdego dnia mówią im w telewi-
zji, że to piąta kolumna, najemnicy… Poza
tym, to nie jest żadna opozycja. Opozycja
to ci, którzy wchodzą do parlamentu. My
mówimy o dysydentach, którzy nie mają
wpływu na polityczne decyzje. A oczeki-
wania są wysokie.
Dlatego moja kampania „Mów praw-
dę!” skupia się od kilku lat na akcjach
społecznych. Kiedy przychodzisz do
kogoś do domu i proponujesz pomoc
w pomalowaniu ławek na podwórku, to
ludzie rozumieją, że coś może się zmie-
nić. Ławeczki odnowią. A potem pytasz:
„A co będzie, jak już posiedzimy na tych
ławeczkach? Tak będziemy siedzieć?”.
A co, gdy przedstawiciel największej
opozycyjnej partii mówi, że rosyjskoję-
zyczni Białorusini nie są Białorusinami?
144 Kultura Aby życie miało sens– z U. Niaklajeuem rozmawia K. Słowik
To znaczy, że ten przedstawiciel jest
durniem. Nie mogę odpowiadać za wszyst-
kich durniów w opozycji.
A może bez nacjonalizmu się po
prostu nie uda?
Niestety. Tylko narodowa retoryka
ma szansę się przebić. To najbardziej
zrozumiała ideologia. Jeśli zrozumiesz, że
jesteś Polką, to zrozumiesz też, iż musisz
się sprzeciwić, gdy cię napadną.
Ludzie rozumieją, gdy mówi się im:
„Jestem narodowcem”. A gdy słyszą, że
jesteś demokratą, to kto cię tam wie.
Ludziom potrzebne są proste pytania
i odpowiedzi.
Uładzimir Niaklajeu jest białoruskim poetą, prozaikiem i działaczem
opozycyjnym. Kandydat w wyborach prezydenckich w 2010 roku.
Chodź, pomaluj moją Chodź, pomaluj moją postapokalipsę postapokalipsę na żółto i na niebieskona żółto i na niebieskoZiemowit Szczerek
Wieczór był piękny, a droga – masakra. Oznakowanie dróg – też. Przez otwarte
okno auta wdychałem zapach Hałyczyny: woń łąk, spalin starych aut, pyłu
z dróg. Czasem jakichś zwierząt, krów czy koni. Na wsi – zapach wsi: gnojówki,
mleka, skoszonej trawy. Nagrzanych słońcem kamieni, tynku i drewna. Czasem
plastiku, czasem palonej gumy. Opon, czy cholera wie czego – prezentujemy
fragment książki Ziemowita Szczerka Tatuaż z tryzubem, która niebawem trafi
do księgarń.
Co chwila się gubiłem. Co tu kryć: drogi po prostu prawie nie było. Nie było jej
widać spod dziur. Za jakiś czas, myślałem, próbując nie urwać zawieszenia, te drogi
po prostu nie będą przejezdne. Nie będzie drogi, skończy się. Wyczerpie, jak wkład
w długopisie. Wyglądało to wszystko tak, jakby wszyscy naprawdę uwierzyli, że
niepodległe państwo jest boskim bytem, który ogarnie się sam.
Z rzadka pojawiało się auto, którego kierowca, podobnie jak ja, jechał pięć na
godzinę i lawirował od skraju jezdni. I mełł pod nosem przekleństwa albo, pogodzo-
ny z rzeczywistością, gadał sobie przez komórkę, jednocześnie wykręcając piruety
kierownicą.
Jedyna manifestacja faktu, że działało tu jakieś państwo – była w malowaniu. Co
tylko się dało, pomalowano na żółto-niebiesko. Państwo ukraińskie nie było w stanie
nadać przestrzeni własnej formy, nie umiało jej apdejtować, więc choć opanowywało
ją symbolicznie. Żeby nikt jej przypadkiem nie zwinął.
Wszystko więc było na żółto-niebiesko. Powyginane barierki przy drogach
i mostach, przystanki autobusowe. Na przystankach wymalowani Kozacy z sza-
blami, Niebiańska Sotnia z Majdanu, tryzuby, upowcy i portrety Bandery. Żeby nie
Prezentacje Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko 146
zapomnieć, że szcze ne wmerła Ukrajina. Że jednak jest. Wyglądało to wszystko jak
partyzanckie państwo ukraińskie. Bo Ukraina, spętana przez okoliczności wewnętrz-
ne i zewnętrzne, niezdolna do wylewania asfaltu, malowania pasów, ogarniania wsi
i miasteczek, i tych wszystkich rzeczy, które zazwyczaj robi państwo – ograniczyła
się do koniecznego minimum egzystencji. I teraz wysyła tylko sygnały z podziemia:
jeszcze tu jestem. Jeszcze żyję.
Malowano na żółto-niebiesko, co się dało. Tu ławeczkę, tam rynienkę. Stare,
socjalistyczne place zabaw. Opony robiące za ogrodzenia. Widziałem nawet poma-
lowanego na żółto-niebiesko starego dostawczego ziła, który dożywał sobie swoich
dni zaparkowany pod jakimś sklepem.
Jeździłem po zadupiach: Pustomyty, Szczerzec, Łany, Kahujów, Horbacze. Wsie były
spokojne. Puste wręcz. Czasem jakiś pies poszczekał, czasem jakiś rudy kot smyknął.
Czasem mijałem stare polskie cmentarzyki. Były dokładnie takie same jak stare
cmentarze niemieckie na Dolnym Śląsku, w Lubuskiem czy na Pomorzu. No, może
krzyże bardziej toporne, może więcej betonu, a mniej kamienia, może liternictwo nie aż
tak koronkowe. Ale chodziło o to samo: kruszejące nagrobki z martwymi nazwiskami
sterczące spomiędzy dzikich chaszczy, spomiędzy starych drzew. Wydawało się, że
nikt już o tych nagrobkach nie pamiętał. Tu i ówdzie płowiały jakieś biało-czerwone
fl ażki, pozostawione przez odwiedzające rodziny albo jakichś kresowych romantyków.
Dookoła wytryskała bujna zieleń. Wychodziłem z tych cmentarzyków i znów zapusz-
czałem się w kraj. Wokół niebieściły się i żółciły pozostałości po radzieckiej cywilizacji.
Nowe cmentarze, ukraińskie, wyglądały prawie tak samo jak współczesne cmenta-
rze polskie. Proste płyty, proste litery. Tu i ówdzie widać było te laserowo wycinane
portrety zmarłych, tak popularne w całej Europie Wschodniej, od Kamczatki po
Serbię. W Polsce z jakiegoś powodu się nie przyjęły. A przecież wschodnioeuropej-
skie trendy się w Polsce raczej przyjmują, od dresiarskiej subkultury począwszy, na
zabudowywaniu balkonów skończywszy. A to – nie. Patrzyły więc na mnie laserowo
wycięte oczy staruszek w chustkach na głowach i dziadków z przylizanymi włosami,
którzy, gdyby za życia ktoś im powiedział, że będą mieli laserowo wypalone podo-
bizny na grobach, toby się przeżegnali i uciekli ze strachu.
Tu też, na cmentarzach, było żółto-niebieskie malowanie. Na płotach, na bramach.
Na pomnikach ukraińskich bohaterów leżały wieńce i kwiaty.
147Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko Prezentacje
Słońce spadło już prawie na ziemię, niebo spomarańczowiało i zaczęło to wszystko
wyglądać jak po zagładzie nuklearnej. Nie było to takie znów dalekie od prawdy.
Apokalipsa już się na tej ziemi odbyła, i teraz wszystko powoli, spokojnie, doniszczało
się. No okej, czasem coś naprawiano, ale było to naprawianie nie do końca serio,
jakby w oczekiwaniu, że na prawdziwą naprawę nadejdzie jeszcze czas. Kiedyś, kiedy
będzie lepiej. Za piętnaście Majdanów.
W miejscowości Opary na żółto-niebiesko pomalowano blaszany okap przystan-
ku. Na tym żółto-niebieskim naszkicowano Kozaka. Ciało miał na żółtym, głowę
już na niebieskim, wyglądał więc trochę tak, jakby mu ją dokręcono. W dłoniach
trzymał dwie nagie szable. Stał po pas w chmurach. W oparach. Pewnie chodziło
o symboliczne przedstawienie kogoś z Niebiańskiej Sotni, ale wyglądało to jak
przerysowany na ścianę plakat jakiegoś fi lmu. Tak jak to robią w Afryce. Koślawo,
ale z sercem.
Chmury, z których wystawał Kozak, były białe. Tą białą farbą z rozpędu machnięto
też zdychający i kruszejący murek przy przystanku. To musiało być wygodne dla
władz lokalnych, myślałem, omijając dziury w jezdni. Kupuje się żółtą i niebieską
farbę i wręcza jakiemuś patriocie przejawiającemu zdolności plastyczne. Artysta
patriota, myślałem, zawsze się znajdzie, namaluje, a potem jest spokój z remontem
przez kolejnych parę lat.
Na zielonym, krzywym koszu na śmieci stojącym obok napisano „PTN PNH”.
„Putin, poszoł na chuj”. Nikogo na przystanku nie było. W ogóle w zasięgu wzroku
nikogo nie było. Porządna, prowincjonalna apokalipsa.
Tak samo działo się, pamiętam, na Krymie, w czasie gdy jeszcze rządziła tam
Ukraina. Wszystko żółto-niebieskie. Barierki, ściany, bramy. Czasem nawet słupy.
Tak jakby się spodziewali tego, co się stanie, i chcieli, żeby Rosjanie mieli w cholerę
skrobania, czyszczenia, przemalowywania. Pewnie zresztą mieli. Pewnie nadal mają,
bo tego ot tak sobie usunąć się nie da. Cały Krym był żółto-niebieski.
Prezentacje Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko 148
To samo w Donbasie, to znaczy – tej jego części, która pozostała pod władzą
Kijowa. W Krasnoarmijśku na żółto-niebiesko pomalowano gigantyczny betonowy
napis z nazwą miasta na wlotówce. Przy okazji machnięto też w te kolory płasko-
rzeźbę krasnoarmiejca w budionówce. Nawet gwiazdy mu z czapki nie skuto. I stał
tak, smutny, żółto-niebieski wojak Armii Czerwonej, jak gdyby zwycięzcy wypalili
mu na czole swoje piętno. Wyglądał jak upokorzony jeniec.
Czekaliśmy na marszrutkę z Kramatorska do Słowiańska. Jakiś czas wcześniej
ukraińskie wojsko wygoniło z obu miast separatystów i teraz na żółto-niebiesko
pomalowane było wszystko, co się dało. Lenin, bo wtedy jeszcze w Kramatorsku
stał, pomalowane miał nogawki i cokół. Tryzub wymalowano nawet na kiosku
z czeburakami. Tutaj to malowanie nie wyglądało jak maskowanie niemożności.
Tutaj to wyglądało jak taniec zwycięstwa. Bardzo smutny taniec, zimowy i ponury,
bo wydawało się, że między Kramatorskiem a Słowiańskiem są tylko dwa kolory,
zimowe: czerń i biel. Te żółć i błękit, kojarzące się z latem, ze słonecznym niebem,
nie ożywiały niczego. Nie robiło się od nich lżej.
Bo trwała zima, śnieg przyczerniał, po oblo-
dzonych schodach dworca wchodziły ostrożnie
staruszki w ciężkich paltach. Główna hala autobu-
sowego dworca była upiornie pusta, tylko w rogu
trząsł się z zimna jakiś pies. Przed budynkiem
kilku żołnierzy z ukraińskimi emblematami na
ramionach zaczepiało dziewczynę. Ta popatrzyła na nich z pogardą i palcami pokazała
im jakie, według niej, mają. Żołnierze rozrechotali się, ale jakoś niepewnie. Miało to
być rozrechotanie szydercze, ale nic z tego nie wyszło, bo kilku podróżnych ocze-
kujących na marszrutki lekko się uśmiechnęło i odwróciło wzrok. To wystarczyło:
kramatorski vox populi, a raczej risus populi, rozstrzygnął, kto wygrał, i żołnierze
zaczęli szurać butami, chrząkać coś niepewnie, po czym zwinęli się gdzieś za jakieś
budy, których było w okolicy pod dostatkiem. Jak to we wschodnich miastach przy
dworcach, od Odry po Ocean Spokojny. Wyglądali jak spłoszone dzieciaki, którymi
zresztą byli. Budy i tu pomalowano na żółto-niebiesko.
„Poszli sobie mierzyć” – rzuciła jakaś kobiecina w wielkiej futrzanej czapie i cały
peron zaczął się śmiać, i był to jeden z tych wyzwalających śmiechów. Ludzie chi-
chotali i cały ten przygniatający pejzaż zimowego Kramatorska przestał tak bardzo
przygniatać.
Jedyna manifestacja faktu, że
działało tu jakieś państwo, była
w malowaniu. Co tylko się dało,
pomalowano na żółto-niebiesko.
149Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko Prezentacje
Podjechała marszrutka z butlami z metanem na dachu, wyglądającymi, jakby zaraz
miały eksplodować i litościwie obrócić w gruzy całą okolicę. Do przedniej szyby
przyklejona była plastikowa koszulka na dokumenty z biurową kartką A4 z napisem
„Słowiańsk” w środku. Ludzie się uspokoili, przestali rechotać, wsiedli i znów popadli
w ciężką depresję. Było białawo-czarnawo, sino i szaro. Na przydrożnych słupach
elektrycznych namalowano żółto-niebieskie pasy. Wszędzie na tej samej wysokości,
jak gdyby ktoś, jadąc samochodem, wystawiał przez okno dwa pędzle.
W tym biało-czarnym i sinym też niszczały pozostałości radzieckiej cywilizacji,
jak ruiny padłego imperium.
A niszczały te pozostałości wszędzie, jak Ukraina długa i szeroka. Bo Związek
Radziecki budował szeroko, z gestem. Miał, w końcu, przegonić cały świat. Wyznaczyć
nowe światowe centrum i zamienić dotychczasowe centra w peryferie. To nie Moskwa
i stolice wszystkich republik miały gonić Paryż i Nowy Jork, tylko odwrotnie. To
Francja i Ameryka miały gonić Nowy Rzym i Nowe Ateny.
Tak więc Związek Radziecki budował, budował i budował, ignorując fakt, że buduje
na wyrost. Że uprawia kult cargo. Związek Radziecki myślał, że jeśli zbuduje nowy
Rzym tutaj, na końcu Europy i świata, w krainach, które krańcowość mają w na-
zwie, to one same zamienią się w nowy Rzym. Że Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini,
Tadżykowie, Kazachowie, Azerowie – zamienią się w nowych rzymian. Tak się nie
stało i gdy ideologia napędzająca Związek Radziecki zaczęła się wyczerpywać, gdy
przestała wypełniać człowieka radzieckiego i Związek Radziecki swoją treścią – ten
człowiek radziecki i Związek Radziecki po prostu wrócił do dawnej formy jak dmu-
chana zabawka, z której zeszło powietrze. Wrócił do swoich nieostrych kategorii
narodowych, z hal wykładowych i muzeów ateizmu wrócił do cerkwi i meczetów.
Opuścił te wielkie fabryczyska, bo nie był w stanie ich używać tak, by to nadal miało
sens. W pobudowanych mu milionowych miastach zaczął żyć tak jak na dawnych
wsiach, klecąc na balkonach szopy, z czego się tylko da i hodując pod blokami
warzywa. Z nowego Rzymu uszło powietrze i prowincja znów stała się prowincją.
Jego ziemie ukrainne znów stały się Ukrainą. I ruiny niedoszłego nowego Rzymu
niszczały teraz wśród traw i śniegów, malowane na żółto-niebiesko.
Cywilizacje powstawały przy rzekach. Przy ciągach komunikacyjnych. Egipskie
miasta – przy Nilu, mezopotamskie – wzdłuż Eufratu i Tygrysu. Nawet polska,
nie do końca opierzona cywilizacja, kształtowała się wzdłuż Wisły i handlowych
Prezentacje Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko 150
dróg. Waregowie podporządkowywali sobie ruskie osady leżące wzdłuż Dźwiny
i Dniepru – na szlaku od Waregów do Greków. Na arterii. Arterią Kijowa jest me-
tro. To przy jego stacjach, jak przy rzece, powstały wewnątrzkijowskie miasteczka:
ciągi wąskich uliczek między straganami. Cywilizacja prowincjonalnego Kijowa,
tego poza Chreszczatykiem, dzielnicą rządową, poza ulicami wokół Złotej Bramy
i Padołem. Poza tymi miejscami, w których funkcjonuje nowy kijowski gród z jego
nową arystokracją i bogatym mieszczaństwem. Przedmieścia jeżdżące metrem,
dojeżdżające do jego stacji marszrutkami i autobusami – funkcjonują tu, w tych
przymetrowych miasteczkach.
A te miasteczkoidy wyglądają jak odpowiedniki arabskich medyn czy zachodnio-
europejskich uliczek handlowych w starych miastach. Sprowadzonych do pierwotnej
formy. Stragany kryte niebieskim brezentem, na nich majtki, skarpety, płyty z fi lmami
z Moskwy i Hollywoodu, bo wszystko tu jest zawieszone pomiędzy dwoma centrami,
między Zachodem a Rosją, która sama przecież jest kopią Zachodu, tylko przerobioną
przez swoistość swojej prowincjonalności i zionącą na ten Zachód takim hassliebem,
jakiego świat nie widział. Która gra z Zachodem w tchórza, by mu udowodnić, co to
nie ona. I tupie nogą, wściekła wściekłością pokracznego i niekochanego dziecka,
aż miasta się trzęsą, aż państwa się walą.
Na tych targowiskach, tych medynach, tych miasteczkach tworzących się przy por-
tach ciągu kijowskiego metra można więc kupić wszystko, co jest potrzebne do życia.
I przy okazji dowiedzieć się – ile jest potrzebne. Bo jest tu wszystko, co potrzebne,
a rzeczy niepotrzebnych nie ma. To trochę smutne miejsca, bo przypominają o fak-
cie, że człowiek jest zwykłym mechanizmem o ograniczonej liczbie podstawowych
funkcji. No i tak: kurtki i czapki zimą, szorty i podkoszulki latem. Dresy domowe,
kapcie, buty sportowe i niedzielne. Te sportowe to najczęściej podróby najnowszych
modeli najków, reeboków i adidasów, które ciągną tutaj ze szwalniczych dzielnic
Stambułu, wyładowywane są w Odessie, w brzydkim porcie, a potem rozlewają się
po całym kraju i jego okolicy: pociągami, marszrutkami, samochodami, autobusami,
między kruszejącymi ogrodzeniami zamkniętych dawno temu fabryk, między błę-
kitno-żółto malowanym betonem. Szybko te buty się rozwalają i rozklejają, krzywe
ściegi ranią stopy – ale są tanie. Zresztą wszystko na tych bazarach jest tanie. O to
chodzi: Nowy Gród kijowski, sklepy przy Chreszczatyku i wokół Majdanu, restauracje
– to wszystko ceny dla nowej elity, arystokracji. Dla mieszkańców Nowego Grodu.
Tutaj, na podgrodziu, na bazarach, przy metrze, wszystko na kieszeń zwyczajnych
ludzi. Na kieszeń i na gust. Zamiast restauracji japońskich, tajskich i ekskluzywnych
151Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko Prezentacje
gruzińskich – czeburaki, hot dogi i chaczapuri ze straganu. Zamiast skrzących się
diamentowym światłem butików z ciuchami o wartości ciężkich dolarów, z koszulami
za dwie emerytury i butami za cztery – ciuchy na wagę. Albo i nowe. Też z Turcji,
może z Chin, czort wie skąd.
„A tamte, z butików, to niby, kurwa, skąd?” – prychają ludzie z podgrodzia, z przy-
metrza, i wydymają pogardliwie wargi.
Bluzki damskie, bluzy męskie – i odwrotnie. Te wszystkie czarne kurtki, te słynne
stereotypowe czarne kurtki, w których biega cała Poradziecja – też stąd. Cała moda.
Ciemne dżinsy, czasem nawet z taką fanaberią jak przetarte fabrycznie dziury.
Podkoszulki z napisami haftowanymi błyszczącą nitką. Lejące koszule i spodnie
od dresu. Buty z długimi noskami, białe, wsuwane mokasyny, swetry we wzory.
Wszystko stąd.
Wisi to wszystko na manekinach, a manekiny
jak półtusze ludzkie: bez głów, bez rąk, często
same torsy. Same nogi prezentujące pończochy
i spodnie. Te niewykorzystane – pospinane łań-
cuchami jak niewolnicy na targu. Podstawowy
sprzęt elektroniczny: małe, tanie radia, tanie
odtwarzacze CD i DVD, telefony komórkowe
i karty do nich. Spożywczaki, mięsne, warzywa i owoce, przyprawy, sery i mleko.
Czipsy, dziesiątki rodzajów piwa i wódki, papierosy. Słodycze. Kilka sklepów z na-
rzędziami. Gazety i magazyny, w tym te stare, sprzed tygodnia czy kilku. Krzyżówki,
żeby starsze panie i panowie mieli nad czym łamać głowy w metrze, w kuchni, na
działce, przed snem. Żeby prostymi hasłami i wpisywanymi w kratki cyrylickimi
literami zapełnić czas, zapełnić dziurę po sensie życia, po państwie, po świecie, po
historii, po przyszłości, po rzeczywistości, bo to, co się dzieje teraz, to tylko erzac,
to tylko ociekający krwią, śliną i spermą erzac, w który po prostu można się wkręcić
albo nie, ale który trudno brać na serio.
No i właśnie, tu i ówdzie stragany z patriotyzmem. Z podkoszulkami z tryzubem,
żółto-niebieską fl agą. Czasem z Banderą. Z napisem „PTN PNH” czy „Putin chujło”.
Z Kozakiem z szablą albo z samopałem. Z koprem, czyli po rosyjsku „ukropem”, bo
tak właśnie, „ukropami”, Rosjanie nazywają Ukraińców, i Ukraińcy uznali, że to jest
w sumie cool, więc włączyli koper w poczet symboli narodowych.
Starsi ludzie obwąchują z nieufnością te stoiska, te tryzuby, te fl agi, te dresy
żółto-niebiesko z napisem „UKRAINA” na plecach, te kokardy w barwy narodowe,
żeby sobie we włosy wpinać, te pierścionki z godłem. Ale młodzi się kręcą, przy-
mierzają, oglądają, podnoszą. Patrzą tylko na metki: jeśli made in China czy made
in Bangladesh, to spoko. Ale jeśli made in Russia, to z czym do ludzi.
Lenin, bo wtedy jeszcze
w Kramatorsku stał,
pomalowane miał nogawki
i cokół. Tryzub wymalowano
nawet na kiosku z czeburakami.
Prezentacje Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko 152
Przed stacjami, na parkingach, samochody z ponaklejanymi paskami z motywem
ludowych wycinanek. Czasem na jednym czy drugim aucie – ukraińska fl aga.
Są też tacy, którym się to wszystko nie podoba. Gapią się ponuro na żółto-niebie-
ską modę, na Bandery i tryzuby, ale niewiele mówią. Nie wychylają się, bo trochę
nie pora. Od Majdanu nie minęło wiele czasu, na granicach – wojna. Gdy zagadać
– pomruczą, pomruczą, ponarzekają, pomarudzą – ale powściągliwie. Mówią, że
są sceptykami. Nie, że są za czymś czy przeciw czemuś – oni tylko zadają pytania.
Zachodu, mówią, nigdy tu nie było i nigdy nie będzie. Złodzieje natomiast, mówią,
zawsze byli i będą zawsze. Janukowycz, mówią, owszem, był złodziejem i bandytą,
bo każdy, kto rządzi jest złodziejem i bandytą, ale kurs hrywny był stabilny i ogólna
sytuacja też mniej więcej była stabilna. A teraz, cholera wie, co będzie i co robić.
Dawniej wiadomo było, komu ile dać, żeby załatwić i żeby był święty spokój. Teraz
w sumie też wiadomo, bo korupcja, jaka była, taka i jest, ale zamęt się zrobił jak
jasna cholera i czort wie, co będzie jutro. I tylko głowa od tego wszystkiego boli. Od
tego krzyku „sława Ukrainie”, od tego żółto-niebieskiego. A ile farby na to idzie. Nie
lepiej to na chore dzieci dać?
Na jednym z bazarów siedział bladooki
facet, handlował starymi gazetami. Włosy
miał jasne, jakby spłowiałe, i ruchy powolne,
anemiczne. Opowiadał współhandlującym,
że on to i w Polsce był, i na Litwie był, i na
Łotwie był, i nie bardzo jest czego zazdrościć.
Z tą swoją bladością i anemicznością nie
wyglądał na takiego, kto kiedykolwiek zapuścił się dalej niż dwa przystanki marszrutką
od miejsca zamieszkania, ale jak mówił, myślałem, że był, to może i był. Pozory mylą.
„Co im ten Zachód dał, tej Polsce, tej Litwie?” – pytał tymczasem bladooki i kręcił
głową anemicznie. Gówno im, mówił, dał. Najbiedniejsze kraje Eurosojuza, mówił.
Za komuny to tam przemysł był, fabryki były, a teraz co? Czyszczenie kibli w Anglii
i wielka emigracja. Ja tam nie wiem, wzruszał ramionami, ja tam się nie znam, ja
jestem tylko sceptyk, ja tylko zadaję pytania, ale jeśli wam się wydaje, że wy będziecie
na tym Zachodzie czymś więcej niż tanią siłą roboczą, że będziecie jeździli merce-
desami, a nie czyścili sracze, to powodzenia i życzę szczęścia.
Okoliczni handlarze próbowali z nim dyskutować, mówili o wolności słowa, o de-
mokracji, o braku korupcji, a on tylko parskał: „Brak korupcji, jasne, demokracja,
jasne, wy naprawdę wierzycie w te bajki, wy naprawdę wierzycie, że na Zachodzie
Z perspektywy
wschodnioeuropejskiego targowiska
zwroty: wiara w demokrację, wolność
słowa i brak korupcji, brzmią jak
bajki dla frajerów.
153Ziemowit Szczerek, Chodź, pomaluj moją postapokalipsę na żółto i na niebiesko Prezentacje
nie ma korupcji, że tam naprawdę jest demokracja? Co wy, frajerzy jesteście? W bajki
wierzycie? W propagandę?”. Słuchałem, myśląc, że z perspektywy wschodnioeuro-
pejskiego targowiska zwroty: wiara w demokrację, wolność słowa i brak korupcji,
faktycznie brzmią jak bajki dla frajerów. Ktoś spytał bezradnie: „Ale co, z Rosją mamy
iść?”. On zwrócił w jego stronę blade, dziwnie nieobecne oczy i powiedział: „A czy
ja mówię, że z Rosją? Ja tylko jestem sceptykiem, ja tylko zadaję pytania. Poza tym
co, myślicie, że ktoś tam was chce, na tym Zachodzie? Akurat. Tak samo was tam
chcą jak arabskich imigrantów”. Przysłuchiwałem się do momentu, w którym roz-
paczliwie zaczęto facetowi zarzucać, że jest ruskim agentem, i poszedłem dalej.
Ziemowit Szczerek jest pisarzem i publicystą, współpracownikiem
„Nowej Europy Wschodniej”. Autor między innymi książki Przyjdzie
Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian (Kraków 2013). Tatuaż
z tryzubem ukaże się w listopadzie nakładem wydawnictwa Czarne.
RecenzjeRecenzje
Jak Polska
uniknęła
TrianonAndrzej Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appea-sement, Wydaw-nictwo Literackie, Kraków 2015
Andrzej Nowak napisał niezwykle ważną
książkę: Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 –
zapomniany appeasement. Pozycja skupia
się na temacie, w którym wydawało się, że
trudno już cokolwiek nowego, a tym bar-
dziej przełomowego powiedzieć. Historyk
z Uniwersytetu Jagiellońskiego, ceniony
jako jeden z najlepszych polskich znawców
Rosji, tym razem zajął się stosunkiem
Zachodu do walki odrodzonej Polski
o określenie swojej granicy wschodniej
po I wojnie światowej.
Rozległa kwerenda w archiwach za-
chodnich (szczególnie brytyjskich) oraz
rosyjskich, w połączeniu z godną po-
zazdroszczenia swobodą poruszania się
po bogatej, wielojęzycznej literaturze
przedmiotu pozwoliła autorowi rzu-
cić nowe światło na kluczowy moment
walki Polski o niepodległość w wojnie
z Sowietami. Okazało się – i jest to główna
teza książki Andrzeja Nowaka – że Polska
obroniła w 1920 roku swoją wolność
wbrew niechętnemu stanowisku wielu
najmożniejszych ówczesnego świata.
Sytuacja, która nastąpiła w świecie
zachodnim po podpisaniu traktatu wersal-
skiego, nie była dla Warszawy korzystna.
Z głównych mocarstw jedynie Francja
chciała istnienia niepodległej Polski – jako
przeciwwagi dla Niemiec. USA odcięły
się od spraw europejskich po tym, jak
w marcu 1920 roku amerykański Senat
odrzucił traktat wersalski; rozpoczął się
amerykański izolacjonizm. Otwarcie
nieprzyjazne stanowisko wobec pań-
stwa polskiego zajęła Wielka Brytania,
rządzona przez premiera Davida Lloyda
George’a. To on miał stać się głównym
architektem polityki zbliżenia z Rosją
Radziecką, której ceną miała być wolność
Polski. W swojej książce Nowak próbuje
odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do
tego, że Wielka Brytania z determinacją
zmierzała do „zaspokojenia” (appease-
ment) rosnącego w siłę czerwonego im-
perium kosztem Polski (a w ślad za nią
nieuchronnie innych państw regionu).
To główne pytanie badawcze książki,
na które autor odpowiada w niezwykle
przekonujący sposób.
Gotowość brytyjskiego premiera do
poświęcenia Polski wynikała – najkrócej
rzecz ujmując – ze specyfi cznego (i jakże
błędnego) rozumienia interesów impe-
rium brytyjskiego. W percepcji Lloyda
155
George’a powstanie państwa polskiego, któ-
re zajmie miejsce między Rosją a Niemcami,
miałoby spowodować, że Berlin rozwinie
ekspansję na zachód, zaś Moskwa skieruje
się na wschód, w stronę Azji, gdzie zagra-
żałaby brytyjskim interesom kolonialnym.
Ponadto Londyn – wkrótce po zakończeniu
wielkiej wojny w Europie, która pociągnęła
za sobą miliony ofi ar – w żadnym razie
nie chciał angażować się militarnie w to-
czącą się wojnę polsko-bolszewicką. Nie
było na to ani przyzwolenia politycznego,
ani zgody opinii publicznej. Wreszcie,
wpływ na postawę Wielkiej Brytanii miało
z pewnością podejście, które tak świetnie
wyraził Józef Piłsudski, a Andrzej Nowak
przypomniał: „Sto lat niewoli, którąśmy
przebyli, zostawiło ślad nie tylko w nas,
a i w panach całego świata”.
W rezultacie z Londynu biło nienaru-
szone przekonanie, że ten doskonale wie,
jak „urządzić Wschód”. W praktyce miało
się to sprowadzić do powrotu Polski do
jej granic etnografi cznych. Oznaczało
to pozbawienie Rzeczpospolitej Galicji
Wschodniej ze Lwowem, którą Londyn
gotów był oddać bolszewikom (choć region
ten nigdy do Rosji nie należał), oraz Wilna,
które miało przypaść Litwie. W istocie
oznaczało to narzucenie Polsce traktatu
w stylu Trianon, do którego podpisania
zmuszono Węgry. W rezultacie w naj-
lepszym razie miało powstać kadłubowe,
słabe państwo polskie.
Autor niezwykle starannie rekonstruuje
kolejne etapy działań dyplomacji brytyj-
skiej w latach 1919-1920, które zmierza-
ły do porozumienia z Rosją Radziecką
kosztem Polski. Idée fi xe premiera Lloyda
George’a było zwołanie wielkiej konferencji
w Londynie, która miała zmienić system
powersalski, dając bolszewikom równe
prawo głosu w sprawach europejskich.
Przy tym to polityka Warszawy trakto-
wana była jako zagrożenie dla pokoju
w Europie, co sprawiało, że większość
państw sprzeciwiała się udzieleniu jej
jakiejkolwiek pomocy. Brytyjski premier,
a za nim duża część mediów, twierdził,
że wojnie w Europie Wschodniej winny
jest „polski imperializm” i że to Polska
napadła na Rosję Radziecką i powinna
zostać za to ukarana.
Kiedy w lipcu 1920 roku ofensywa ar-
mii radzieckiej zbliżała się do Warszawy,
na konferencji w Spa brytyjski premier
próbował zmusić premiera Władysława
Grabskiego do zaakceptowania granicy
na Bugu. Na tę okazję została wytyczona
tak zwana linia Curzona, która miała po-
wrócić na wielkie salony konferencyjne
po ponad dwudziestu latach. Nowak
przy okazji ujawnia, że koncepcja nie
miała nic wspólnego z lordem George’em
Curzonem, a jej faktycznym autorem
był Philip Kerr, sekretarz brytyjskiego
premiera. Jednocześnie z nieudanymi
próbami zmuszenia Warszawy do zawarcia
niekorzystnego pokoju z bolszewikami,
Londyn toczył z nimi negocjacje, dając do
zrozumienia, że gotów jest zaakceptować
faktyczną sowietyzację Polski. Ceną za to
był powrót do handlu z Rosją bolszewi-
ków i przekonanie, że „pękające rosyjskie
magazyny zbożowe mogą nakarmić gło-
dującą Europę”.
Andrzej Nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 – zapomniany appeasement Recenzje
156
Pierwsza zdrada Zachodu to nie tylko
staranna rekonstrukcja faktów historycz-
nych. Próbując odpowiedzieć na pytanie
o źródła polityki Wielkiej Brytanii wobec
Rosji autor kreśli również fascynujący
mentalny portret brytyjskiej elity i stawia
pytanie o miejsce Polski i regionu na ich
wyobrażonej mapie. Odpowiedzi na py-
tanie szuka w biografi ach głównych decy-
dentów imperium brytyjskiego, podkreśla,
że elity zachodnie nie były w stanie pojąć,
z czym mają do czynienia na wschodzie
Europy. Ich ignorancję pokazuje choć-
by przekonanie prezydenta Woodrowa
Wilsona, że „bolszewizm sam by się wy-
palił, gdyby go tylko zostawić w spokoju”;
czy słowa premiera Lloyda George’a, że
bolszewików da się „ucywilizować” i że
w sposób oczywisty zainteresowani będą
„pokojem w zamian za handel”.
Brak wiedzy w połączeniu z przeko-
naniem o własnej nieomylności i igno-
rowanie racjonalnych głosów (choćby
raportów swojego ambasadora w Polsce)
sprawiły, że w przededniu decydującej
bitwy pod Warszawą Londyn gotów był
pójść na najdalej idące ustępstwa kosztem
niepodległości Rzeczpospolitej. W tym
czasie nad Tamizą z trudem przebijały
się głosy podważające zasadność poli-
tyki brytyjskiej wobec bolszewików. Za
przykład może posłużyć jeden z kon-
serwatywnych deputowanych pytający:
„Skąd w demokratycznym ludzie tego
kraju tyle wrogości w stosunku do Polski,
narodu słusznie walczącego o swoją wol-
ność?”. Decydenci brytyjscy wykazali się
przy tym całkowitą ignorancją, oceniając
rzeczywiste cele radzieckiej polityki. Słowa
Lwa Trockiego o tym, że Polska miała być
„czerwonym pomostem dla rewolucji
społecznej w całej Europie Zachodniej”,
pozostały niezauważone.
Pierwsza próba appeasement została
zapomniana, gdyż zakończyła się fi askiem.
Dobrze się stało, że za sprawą tak pasjo-
nującej opowieści przypomniał o niej
Andrzej Nowak. Wojciech Konończuk
Mięso i spełnione nadziejeMałgorzata Szej-nert, Usypać góry. Historie z Polesia, Wydawnictwo Znak, Kraków 2015
„Reporter nie powi-
nien gadać o swoim
reportażu” – rzuciła
przez telefon i od-
mówiła wywiadu.
Muszę zaufać Małgorzacie Szejnert. Komu,
jak nie jej? Kierowała działem reportażu
w „Gazecie Wyborczej” przez piętnaście
lat, a jej szkoła wciąż obowiązuje w Agorze.
Gdy nieopierzonemu stażyście się powie-
dzie, trafi na dwadzieścia cztery zasady
pisania. Wieść niesie, że to rady Szejnert.
Mam swoje trzy ulubione punkty: drugi
(polegaj na czasownikach i rzeczownikach –
to mięso na talerzu, reszta to warzywa),
czternasty (pamiętaj o szczegółach –
stanowią o klimacie i uwierzytelniają)
i osiemnasty (nie rób czytelnikowi nadziei,
których nie możesz spełnić. Jeśli piszesz,
Recenzje Małgorzata Szejnert, Usypać góry. Historie z Polesia
157Małgorzata Szejnert, Usypać góry. Historie z Polesia Recenzje
że ktoś opowiedział świetny dowcip,
musisz go przytoczyć).
Małgorzata Szejnert w swojej najnowszej
książce Usypać góry. Historie z Polesia
serwuje nam najlepsze mięso w otoczeniu
szczegółów, które coś znaczą. A każda
nadzieja wzbudzona w czytelniku zostaje
spełniona.
Na strychu Ryszarda Kapuścińskiego
byłam krótko i tylko raz. Zdążyłam zo-
baczyć napis przyczepiony do tablicy
korkowej: „Nie każdy dzień przynosi
łowy, ale każdy powinien być dniem
polowania” (Ernts Jünger). Zobaczyłam
też, że cała prawa strona pomieszczenia,
łącznie z antresolą, to książki i materiały,
które dotyczą Pińska, jego rodzinnego
miasta. Planował napisać o tym książkę,
ale nie zdążył. Szejnert robi to za nie-
go. Ale nie szuka jego śladów, nie robi
z Kapuścińskiego przewodnika. Wspomina
o nim dopiero w ostatnim rozdziale. Jest
raczej cichym patronem, ledwie zauwa-
żalnym dla czytelnika. Szejnert woli sama
wyruszyć na łowy i odkryć białoruską
część Polesia dla siebie. Zresztą, temat
nie jest jej obcy, sama pochodzi z Białej
Podlaskiej. Znajduje mnóstwo cennych
łupów: historię Louise Arner Boyd –
amerykańskiej badaczki Arktyki, która
uparła się, by badać również poleskie
bagniska; historię Racheli Weizmann
z Motola koło Pińska – matki pierwszego
prezydenta Izraela Chaima Weizmanna;
historię rodziny Miniuków – twórców
pierwszej na świecie reprodukcji Mony
Lizy wykonanej z wędliny. Z mozaiki
kilkunastu historii tworzy się obraz tygla
kulturowego, widzianego z wielu perspek-
tyw: białoruskiej, żydowskiej, polskiej
i przede wszystkim poleskiej.
Żeby opisać historię Żydów z Polesia,
Szejnert musiała sięgnąć do dokumentów
i cudzej pamięci. (Olga Kulbieda twierdzi,
że to, co naprawdę pozostało w Motolu
po Chaimie Weizmannie, to nie szczątek
domu wyeksmitowanego ze swojego miej-
sca, lecz powiedzenie »idzie jak Rachel«,
odnoszące się do kobiety, która idzie ulicą
wyprostowana, bo zna swoją wartość”).
Żeby opisać Poleszuków, wystarczyło
pojechać na Polesie i się z nimi spotkać.
To „tutejsi”. Są stąd. Zawsze tu byli i są
do dziś. Jak rodzina Miniuków, którzy
w Motolu mają własną masarnię. To oni
przynieśli na doroczny kiermasz portret
Mony Lizy stworzony z wędzonej woło-
winy, sadła i suchej krakowskiej. A sucha
krakowska zrobiona jest według przepisu
dziadka Stiepana. To on twierdzi, że
„Miniukowie sprowadzili się do Motola
gdzieś z Karpat, za czasów Wielkiego
Księstwa Litewskiego”.
Chodząc wokół białoruskiego Pińska
i odwiedzając białoruskie wsie, które
rzadko kto odwiedza, Szejnert szuka
żywych domów, czyli takich, w których
ktoś mieszka. W Kudryczach jest takich
osiem. „Ludzi będzie dwunastu. Same
kobiety. Stare jak my” – mówią jej dwie
kobiety w walonkach przed drewnianym
domem. Żywych domów jest w tej okolicy
coraz mniej, bo „wszystko, co młodsze,
wyjechało do miasta”.
Autorka z lekkością przeplata histo-
rie współczesnych bohaterów z tymi
158 Recenzje Swietłana Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy
z początku XX wieku. Również wtedy
nie było to najczęściej odwiedzane miej-
sce. „W 1934 roku Louise Boyd badała
pobieżnie ruch na Polesiu. Na ruchliwej
drodze Różana – Prużany naliczyła w cią-
gu godziny, między pierwszą a drugą po
południu, pięćdziesięciu dwóch pieszych,
osiemdziesiąt dwie furmanki i pięć ro-
werów”.
Osiemdziesiąt lat temu żyło się tam
ciężko. Louise Boyd stwierdziła, że są
tam najbiedniejsze osady, jakie w życiu
widziała: „Chaty gołe, bez mebli. Śpi się
tam bez pościeli, na ławach, pod sta-
rym kożuchem”. I dziś nie jest lepiej. Dla
porównania, opis z poleskiej wyprawy
Szejnert: „Mijaliśmy chaty z osuwającymi
się strzechami i gniazdami bocianimi,
omszałe i opuszczone, ze zbutwiałymi
fi rankami w oknach, labirynty chylących
się płotów”. Blasku reportażowi dodają
właśnie takie opisy: „zbutwiałych fi ranek”
i „labiryntów chylących się płotów”.
Pisanie o przeszłości jest trudne, uważa-
ne za nudne. To nie jest główny nurt, któ-
rym podążają młodzi reporterzy. Trudno
przecież wydobyć z odległej przeszłości
wartką akcję, a jeszcze trudniej ubrać ją
w obrazowy język. Szejnert jednak wie, jak
to robić. Nie rezygnuje z wprowadzania
kolejnych postaci, dat, nazw miejscowości.
Sprawnie przeplata przeszłość z teraźniej-
szością. To nurkowanie w lata trzydzieste
ubiegłego wieku i sprawne wypływanie
na powierzchnię, pod dzisiejsze poleskie
drewniane chaty, zjednuje i przyciąga
czytelnika. Zaciekawia i nie daje spoko-
ju. To popis starej szkoły reporterskiej,
w której liczy się fakt, bohater i mnogość
perspektyw. Tyle wystarczy, żeby zrozu-
mieć więcej. Szejnert wie, jak narobić
czytelnikowi nadziei, a potem je spełnić. Karolina Słowik
Łzami i krwią Swietłana Aleksi-jewicz, Cynkowi chłopcy, tłum. Jerzy Czech, Czarne, Wo-łowiec 2015
Swietłana Aleksi-
jewicz, białoruska
pisarka dokumen-
tująca dzieje Związ-
ku Radzieckiego,
w ostatnich latach
zyskała w Polsce dużą popularność. Stało
się tak dzięki wydawnictwu Czarne,
które opublikowało w przekładzie
z języka rosyjskiego wszystkie książki
Aleksijewicz: Wojna nie ma w sobie nic
z kobiety; Ostatni świadkowie. Utwory
solowe na głos dziecięcy; Czarnobylska
modlitwa; Czasy secondhand. Koniec
czerwonego człowieka. Niedawno uka-
zała się książka Cynkowi chłopcy (wcze-
śniej wydana przez Kolegium Europy
Wschodniej pod tytułem Ołowiane żołnie-
rzyki, w przekładzie Leszka Wołosiuka).
Aleksijewicz zaczytują się nie tylko od-
biorcy zainteresowani historią ZSRR
i krajami poradzieckimi. Białoruska
pisarka – która w tym roku otrzymała
literacką Nagrodę Nobla – zyskała w na-
szym kraju tysiące fanów. Tym samym
159Swietłana Aleksijewicz, Cynkowi chłopcy Recenzje
w Polsce popularyzowana jest tematyka
wschodnia. Bo pisarstwo Aleksijewicz
jest dokumentem epoki: Wielka Wojna
Ojczyźniana (lata 1941-1945); katastrofa
w Czarnobylu (1986 rok); radziecka
interwencja w Afganistanie (lata 1979-
-1989) to najtragiczniejsze wydarzenia
w dziejach ZSRR. Aleksijewicz opisuje je
w odmienny niż historycy, politolodzy,
socjolodzy sposób: nagrywa na dyktafon
wspomnienia świadków. Z tych „głosów”
tka opowieść, na każdą z jej książek
składają się setki wspomnień „zwykłych
ludzi”. Ludzi, którzy przypadkiem stali
się uczestnikami krwawych wojen czy
kataklizmów. Aleskijewicz pisze łza-
mi i krwią. W ten sposób wpisuje się
w tradycję białoruskiego (choć możne
i szerzej: radzieckiego) pisarstwa.
Ołowiane żołnierzyki to niezwykle przej-
mująca opowieść. Aleksijewicz opisuje
wojnę, którą politolodzy wymieniają jako
jedną z przyczyn upadku ZSRR, ale przede
wszystkim książka traktuje o kłamstwie
i stanie duszy weteranów. Radziecka in-
terwencja w Afganistanie wiąże się z kłam-
stwem, ponieważ ofi cjalnie ZSRR w tym
kraju nie walczyło, tylko – jak głosiła
propaganda – „pomagało budować mosty
i remontować szkoły”. Analogia do wojny,
która współcześnie toczy się na wschodzie
Ukrainy, nasuwa się sama. Podobnie jak
ponad trzydzieści lat temu, także dziś
ukrywa się prawdziwy powód wojskowej
interwencji. I tak samo wtenczas, jak i dziś
polegli na froncie wracają do ojczyzny
w cynkowych trumnach. Aleksijewicz
pisze o tym tak:
W polu stała brudna skrzynia, a na
niej kredą było napisane: „Starszy lejtnant
Downar”. Oderwałam deskę w tym miejscu,
gdzie trumna ma okienko – twarz cała, ale
nieogolona, nieumyta. A trumna przycia-
sna… No i zapach. Nieznośny zapach. Nie
sposób się pochylić, ucałować… W taki
sposób mi zwrócono męża… Uklękłam
przed tym, co kiedyś było moim najdroż-
szym. Najukochańszym…
Bohaterami książki są weterani oraz
ich matki. Opowiadają o wojnie, której
nie sposób było wygrać. O wojnie niezro-
zumiałej i absurdalnej. Toczonej tysiące
kilometrów od Europy, w piasku pusty-
ni. Z Afganistanu radzieccy żołnierze
wracali okaleczeni fi zycznie (bez nóg,
rąk) oraz psychicznie. Z bólem i tra-
gicznymi wspomnieniami pozostawali
sam na sam – w Związku Radzieckim
nie leczono traumy wojennej. Lektura
tej książki zadaje cierpienie. Poznajemy
ludzi, którymi rządzi psychoza. Wracają
z wojny i stwierdzają, że zabijanie może
przynosić przyjemność, jeden z nich po
powrocie do ojczyzny morduje niewinne-
go człowieka tasakiem, a inny – fi zycznie
okaleczony – chce, by własna matka mu
się oddawała. I najgorsze jest chyba to,
że każdy, kto podróżuje do krajów pora-
dzieckich, zna tych ludzi. Ich opowieści
mrożą krew w żyłach, Cynkowi chłopcy
to spowiedź tych, którzy zostali zmu-
szeni do zabijania, którzy nie wiedzieli,
w imię czego walczą. Zostali wysłani na
wojnę, którą nie sposób było wygrać.
Ta książka pozwoliła na odblokowanie
160 Recenzje Roger Moorhouse, Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina
traumy setek tysięcy mężczyzn w krajach
byłego ZSRR.
Aleksijewicz także pojechała do Afga-
nistanu. Chciała zrozumieć fenomen
tamtej wojny. W wywiadzie udzielonym
„Nowej Europie Wschodniej” w 2011 roku
pisarka powiedziała:
Pułkownik odparł, wskazując palcem na
minę, że to jest „mina o takim zasięgu, że
jak się na niej stanie, to z człowieka zostaje
pół wiadra mięsa”. Dzień później zadzwonił
z pytaniem, czy chcę zobaczyć, co zostało
z chłopaka, który stanął na takiej minie.
Nie mogłam nie iść. Panował okropny żar.
Zobaczyłam, jak łyżkami zeskrobują resztki
tego żołnierza, żeby jego „ciało” wsadzić do
trumny i wysłać matce do kraju. Zemdlałam.
I jak tu nabrać dystansu?
Weterani należeli do pokolenia lat pięć-
dziesiątych, sześćdziesiątych ubiegłego
stulecia. Tysiące z nich przeszło przez
tę wojnę. Tysiące z nich nosi ją w sobie
do dziś. Małgorzata Nocuń
Europejczyk patrzy na Wschód Roger Moorhouse, Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina, tłum. Grzegorz Siwek, Znak Horyzont, Kraków 2015
Kolejne rocznice wy-
buchu II wojny świa-
towej nieodmiennie
przynoszą konstatację, że polska interpre-
tacja genezy jednej z największych katastrof
w historii ludzkości nie jest bynajmniej
uniwersalną wykładnią. Prezentowana
przez rosyjskie czynniki ofi cjalne ra-
dykalnie odmienna narracja o tamtych
wydarzeniach ma oczywiste przyczyny:
w rozumieniu kremlowskich technologów
politycznych zaaprobowanie poglądu, że
polityka Związku Radzieckiego wydatnie
przyczyniła się do ogromnej tragedii, byłoby
de facto podważeniem mitu fundacyjne-
go Federacji Rosyjskiej jako sukcesorki
państwa, które odegrało decydującą rolę
w obronie cywilizacji i uniwersalnych
wartości przed zbrodniczą ideologią. Nie
powinno więc dziwić (choć może i powinno
oburzać), że nazistowsko-radziecki układ
o nieagresji z 23 sierpnia 1939 roku, zwany
potocznie paktem Ribbentrop-Mołotow,
redukują rosyjskie podręczniki do rangi
porozumienia o charakterze ściśle de-
fensywnym, nieodbiegającego od innych
międzypaństwowych porozumień tam-
tego czasu. Wydany przez wydawnictwo
Znak Horyzont Pakt diabłów Rogera
Moorhouse’a odsłania fałsz takiego stawia-
nia sprawy. Brytyjski badacz i popularyzator
historii specjalizuje się w dwudziestowiecz-
nych dziejach Niemiec, omawiana książka
jest kontynuacją jego dotychczasowych
prac traktujących o II wojnie światowej.
Jej znaczenie trudno przecenić, mimo
że ani nie wyciąga na światło dzienne
nieznanych dotąd dokumentów, ani nie
przynosi nowatorskich analiz dostępnego
materiału źródłowego. Adresowana przede
wszystkim do anglojęzycznego odbiorcy
161Roger Moorhouse, Pakt diabłów. Sojusz Hitlera i Stalina Recenzje
dostarcza mu wiedzy o aliansie Hitlera
i Stalina, który z reguły – o zgrozo! – nie
„zasługiwał” na miejsce w tworzonych na
Zachodzie popularyzatorskich ujęciach II
wojny światowej.
Wśród rozmaitych wątków poruszanych
przez Moorhouse’a szczególnie intere-
sujące wydają się zabiegi propagandy-
stów Trzeciej Rzeszy i ZSRR, usiłujących
przekonać rządzone społeczeństwa oraz
zagranicznych sympatyków, że zawarty
układ nie stoi w sprzeczności z ideolo-
gicznymi założeniami nazizmu i komuni-
zmu. Opis interpretacyjnej ekwilibrystyki
kominternowskich (Komintern, czyli
III Międzynarodówka Komunistyczna)
działaczy i wolt myślowych ślepo zafa-
scynowanych stalinizmem ludzi Zachodu
to fenomenalne pendant do dyskusji
o zewnętrznej atrakcyjności radzieckiego
eksperymentu społecznego. Brytyjski hi-
storyk pokazuje, że rozejście się ideologii
z rzeczywistością nie pozostało jednak bez
wpływu na wizerunek obu stron i wywo-
ływało trudne do kontrolowania rozdarcie
nawet ścisłego kierownictwa zaintere-
sowanych państw: trudno o orientację
w świecie, gdzie w jednej chwili wszystko,
na czym opierano rację istnienia, prze-
staje mieć znaczenie. W istocie zbliżenie
zwalczających się reżimów wynikało z kal-
kulacji strategicznych. Chęć panowania
nad światem miała więc pierwszeństwo
przed racjami doktrynalnymi.
Zgodne współdziałanie pozwoliło Hi-
tlerowi i Stalinowi rozporządzić się Europą,
tak środkowo-wschodnią, jak i zachodnią.
Moorhouse dowodzi ahistoryczności
twierdzeń dzisiejszych rosyjskich komenta-
torów ówczesnych wydarzeń, sugerujących
obronny charakter układu z 23 sierpnia
1939 roku. O ekspansywności zamierzeń
ZSRR świadczy nie tylko kwestionowa-
ny przez dziesięciolecia tajny protokół
(jego istnienie potwierdził dopiero Zjazd
Deputowanych Ludowych ZSRR w 1989
roku), lecz także gładki przebieg współ-
pracy nazistowsko-radzieckiej na okupo-
wanych terytoriach. Autor Paktu diabłów
uważa, że niemiecki atak na wschodniego
sąsiada wynikał z niemożności dalszego
tolerowania rosnącego apetytu dyktatora
Kraju Rad. Zaogniający się konfl ikt in-
teresów stał się widoczny dla obu stron
dużo wcześniej. Jego zażegnaniu służyła
misja towarzysza „kamienny tyłek” (to
znaczy Wiaczesława Mołotowa, ludowego
komisarza spraw zagranicznych ZSRR)
w Berlinie w listopadzie 1940 roku. Miraże
zdobyczy w Azji i na Bliskim Wschodzie
nie zrobiły wrażenia na dyrygującym roz-
mowami z Kremla Stalinie, ten bowiem
nie zamierzał odstępować od tradycyjnego
zachodniego kierunku ekspansji impe-
rium rosyjskiego. Opis „sojuszniczych”
negocjacji zasługuje na wnikliwą lekturę
dyplomatów, którym przychodzi układać
się z dzisiejszą Rosją – niejeden z użytych
chwytów wciąż znajduje się w arsenale
moskiewskiej dyplomacji.
Swoją najnowszą książką Moorhouse
zadał kłam pesymistycznemu przeświad-
czeniu, że każdy anglosaski badacz (oprócz
zakochanego w Polsce Normana Daviesa)
bezwiednie przyjmuje optykę mocarstw
zachodnich i nie jest zdolny spojrzeć na
162 Recenzje Sandra Kalniete, W butach do tańca przez syberyjskie śniegi
II wojnę światową oczami mieszkańców
Europy Środkowo-Wschodniej. Brytyjski
historyk ujawnił zalegające w sercach ludzi
dobrej woli pokłady empatii dla losu ofi ar
dwu krwiożerczych reżimów. Ale to nie
jedyna – i nie najważniejsza – jego zasłu-
ga. Autor Paktu diabłów dokonał czegoś
więcej: demaskując rzeczywiste poczyna-
nia Trzeciej Rzeszy i ZSRR w podbitych
krajach, jednoznacznie opowiedział się
za ich prawem do istnienia. Uznawszy
ich podmiotowość za rzecz bezdyskusyj-
ną, zakwestionował tym samym moral-
ne i prawne umocowanie imperiów do
swobodnego dysponowania terytoriami
międzywojennych państw regionu, w tym
będących przedmiotem paktu nazistow-
sko-radzieckiego: Polski, krajów bałtyckich
i Rumunii. Należy to docenić, tym bardziej
że z punktu widzenia europejskich potęg
obecny układ polityczny na mapie w naszej
części kontynentu nie ma wcale długiej
metryki. Każde przypomnienie ważkich
racji przemawiających za suwerennością
obszaru między Niemcami i Rosją ma
swój ciężar gatunkowy. O ileż donośniej
wybrzmiewa głos historyka, który nie
jest osobiście zainteresowany takim geo-
politycznym rozstrzygnięciem bez mała
tysiącletniego sporu i którym powoduje
tylko poczucie sprawiedliwości! Jednakże
po książkę Moorhouse’a warto sięgnąć nie
tylko z wdzięczności: starannie wydana,
napisana żywym językiem i świetnie prze-
tłumaczona na język polski przez Grzegorza
Siwka jest po prostu świetną lekturą. Mikołaj Banaszkiewicz
OstrzeżenieSandra Kalniete, W butach do tańca przez syberyjskie śniegi, tłum. Mie-czysław Godyń, Znak, Kraków 2015
Książkę Sandry
Kal niete W butach
do tańca przez
syberyjskie śniegi
można uznać za wydawnictwo pionierskie.
Jest to jedna z niewielu ukazujących się na
polskim rynku publikacji poświęconych
deportacjom narodów krajów bałtyckich
w czasach okupacji sowieckiej. Jej pre-
mierowe wydanie w języku łotewskim
miało miejsce w 2001 roku. Od tego
czasu książka została przetłumaczona na
kilkanaście języków, oprócz angielskiego
oraz rosyjskiego także na albański czy
arabski.
Autorka jest znaną łotewską polityczką,
pod koniec lat osiemdziesiątych XX wieku
brała udział w zakładaniu Łotewskiego
Frontu Ludowego, który był siłą napędową
dążeń niepodległościowych. Już w nie-
podległej Łotwie Kalniete była między
innymi ambasadorem we Francji oraz mi-
nistrem spraw zagranicznych, pierwszym
łotewskim komisarzem europejskim, a od
dwóch kadencji sprawuje mandat depu-
towanej do Parlamentu Europejskiego.
Pisze ona o doświadczeniach swoich
i swojej rodziny: przyszła bowiem na
świat w Togurze w obwodzie tomskim,
na Nizinie Zachodniosyberyjskiej, jako
córka zesłańców.
163 Sandra Kalniete, W butach do tańca przez syberyjskie śniegi Recenzje
Mieszkańcy krajów bałtyckich okupa-
cji sowieckiej doświadczyli dwukrotnie
(w latach 1940-1941 oraz 1944-1991)
i dwukrotnie byli ofi arami masowych
deportacji: w czerwcu 1941 roku oraz
w marcu 1949 roku. Wielu z wywiezio-
nych zmarło z głodu, chorób i wycieńcze-
nia, nie osiągnąwszy celu podróży, inni
umierali na zesłaniu, nie mogąc znieść
trudów życia w zabójczych dla zdrowia
warunkach Syberii. Kalniete nie waha się
więc nazwać tych operacji ludobójstwem.
Wśród zesłanych i więzionych w Rosji
Łotyszy znaleźli się jej rodzice i dziad-
kowie. Z najstarszego pokolenia tylko
babcia autorki dożyła „odwilży”. W 1957
roku wraz z synem, synową i wnuczką
Sandrą wrócili na Łotwę.
Książka jest efektem wieloletniej pracy,
będącej w dużej mierze odkrywaniem przez
Kalniete prawdziwej historii jej rodziny.
Wiele oczywiście ocalało we wspomnieniach
krewnych, ale jednocześnie prawda o losach
bliskich Sandry Kalniete niemal przez cały
okres sowiecki spoczywała ukryta przed
niepożądanym wzrokiem w komunistycz-
nych archiwach. Dopiero dzięki pierestrojce,
a potem odzyskaniu niepodległości autorka
mogła zrekonstruować dzieje rodziny,
poznać wstrząsające okoliczności, w jakich
znaleźli się na zesłaniu, co przez ten czas
przeżywali i jaki był ich – jak w przypadku
zmarłego w łagrze dziadka autorki – praw-
dziwy los.
Na podstawie wspomnień własnych i jej
bliskich, listów, zdjęć oraz dokumentów
zgromadzonych w archiwach autorka bu-
duje opowieść o swojej rodzinie zderzonej
z grozą zbrodniczego sowieckiego systemu.
Ich losy dzieliły tysiące innych poddanych
deportacji. Dlatego opowieść snuta przez
Kalniete jest nie tylko historią rodzinną
– momentami bardzo osobistą, wręcz
intymną – pokazującą bliskich autorki, ale
pośrednio także historią całego narodu,
którego znaczna część została w czasach
sowieckich poddana represjom.
Bohaterami tej opowieści są ludzie
wbrew swojej woli wplątani w tryby dzie-
jów, którzy musieli się wyrzec wszystkiego,
co było dla nich najcenniejsze, ponieważ
zostali uznani za „wrogi element”. Ale także
w czasie zesłania próbowali odnajdywać
swe małe radości czy nawet – jak rodzi-
ce autorki – zakochiwali się i pobierali.
Kalniete kreśli także społeczno-polityczne
tło wydarzeń bezpośrednio dotykających
jej bliskich, w tym okoliczności aneksji
Łotwy przez Związek Sowiecki w 1940
roku.
Utrata niepodległości – w warunkach
zupełnej kapitulacji ówczesnych władz
postawionych przed sowieckim ultima-
tum – była dla Łotyszy szokiem. Byli
oni przekonani, że ich młode państwo
będzie trwać, mimo zbierającej się nad
Europą burzy. Czekało ich dramatyczne
rozczarowanie, upadek państwa, zesłanie,
tysiące spotkała śmierć. Przy drugim
nadejściu Sowietów w 1944 roku niektó-
rzy chwycili za broń i toczyli nierówną
wojnę partyzancką. Ale i ten opór został
zduszony. Dla wielu Łotyszy, w tym dla
autorki, osobistym przełomem był czas
„śpiewającej rewolucji” pod koniec lat
osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy
164 Recenzje Sandra Kalniete, W butach do tańca przez syberyjskie śniegi
zdecydowali głośno domagać się prawdy
o zbrodniach na swoim narodzie.
W książce nie brakuje również wąt-
ków budzących kontrowersje. Kalniete
nie wzbrania się przed wspominaniem
o udziale Łotyszy w Zagładzie Żydów
i o łotewskich legionach Waff en-SS.
Zbrodniarzy mordujących Żydów otwarcie
potępia, ale zauważa jednocześnie, że byli
zaledwie garstką społecznych wyrzutków –
dla niektórych takie tłumaczenia mogą
wydać się zbyt zdawkowe. W kwestii
Waff en-SS narracja Kalniete jest zgodna
z tym, co od dawna głoszą łotewskie wła-
dze: Łotysze w większości nie wstępowali
do kolaboracyjnych formacji na ochotnika,
lecz byli do nich wcielani przymusowo.
Autorka twierdzi, że żołnierze łotewscy
w szeregach Waff en-SS brali udział w walce
na froncie, a nie uczestniczyli w zbrodniach
na ludności cywilnej.
W opisach relacji między łotewskimi
zesłańcami a Rosjanami daje się odczuć
dystans, a czasami wręcz niechęć. Nędza,
alkoholizm, prostactwo miejscowej lud-
ności zdumiewały „europejskich”, pielę-
gnujących nawet w warunkach zesłania
swe tradycje i język Łotyszy. Wśród nich
byli tacy, którzy jeszcze z czasów carskich
zachowywali szacunek dla rosyjskiej kul-
tury – tym większy był ich szok w zderze-
niu z prymitywnymi warunkami Syberii.
Trudno jednak autorkę podejrzewać o po-
gardę wobec Rosjan. Jest to raczej forma
oskarżenia pod adresem systemu, który
w ten sposób upadlał własnych obywateli.
Mijające dwadzieścia pięć lat niepod-
ległości było na Łotwie także czasem
odzyskiwania i pielęgnowania pamięci
i na pewno dzieło Sandry Kalniete jest
elementem tego procesu. Ale adresatem
książki bardziej chyba niż Łotysze są spo-
łeczeństwa Zachodu, którym z trudem
przychodzi zrozumienie ogromu cierpień
narodów Europy Wschodniej. „W Europie
Zachodniej doświadczono koszmaru faszy-
zmu, ale komunizm często uchodził tam za
niewinne intelektualne zauroczenie, rodzaj
salonowej pogawędki na temat równości
i sprawiedliwości społecznej” – pisze au-
torka, wskazując na przyczyny tego braku
zrozumienia. Swoją opowieścią próbuje
zatem otworzyć zachodnioeuropejskim
czytelnikom oczy na to, czym w rzeczy-
wistości był totalitaryzm komunistyczny
i jak w swoim zbrodniczym wymiarze
podobny był do nazizmu.
Współczesny świat – o czym przeko-
nujemy się szczególnie w ciągu ostatnich
kilkunastu miesięcy – także nie jest wolny
od tendencji autorytarnych, nienawistnej
propagandy i zbiorowych prześladowań
całych narodów. Valters Nollendorfs,
łotewski poeta i wieloletni pracownik
ryskiego Muzeum Okupacji, zauważa
we wstępie do książki: „Za wolnością
wciąż czai się coś, co Czesław Miłosz
w swojej najsłynniejszej książce nazwał
»zniewolonym umysłem« sowieckiego
systemu komunistycznego: ślepe, bez-
warunkowe oddanie doktrynie”. Książka
Sandry Kalniete jest zatem nie tylko retro-
spekcją minionych wydarzeń. Jest także
ostrzeżeniem. Dominik Wilczewski
165Leonid Cypkin, Lato w Baden Recenzje
Dostojewski na wczasachLeonid Cypkin, Lato w Baden, tłum. Robert Papieski, Zeszyty Literackie, Warszawa 2015
Niewiele książek,
w dodatku podpisa-
nych imieniem nie-
znanego wcześniej
autora, nazywa się
„przeoczonym arcydziełem”. A jednak
wydane nakładem Zeszytów Literackich
Lato w Baden Leonida Cypkina zostało
zwrócone światu, dopiero kiedy trafi ła na
nie znana amerykańska eseistka – Susan
Sontag. Jak opisuje w posłowiu, odkryła
Cypkina, „przeglądając podniszczone
okładki książek w jednym z antykwariatów
na londyńskiej Charing Cross Road”. Za
jej staraniem książka ukazała się na rynku
amerykańskim i rozpoczęła triumfalny
marsz przez salony literackiego świata.
Później było ponad trzydzieści wydań
i przekład na dwadzieścia kolejnych języ-
ków. Szczęśliwe zakończenie nie powinno
jednak przysłonić nam smutnego początku
historii Lata w Baden. Za życia Cypkina
w druku ukazały się jedynie fragmenty
książki w niewielkim rosyjskojęzycznym
wydawnictwie amerykańskim.
Akcja książki rozpoczyna się na dworcu
kolejowym w Moskwie. Narrator zaraz
odjedzie w podróż do Leningradu. Zabiera
ze sobą Dzienniki Anny Grigorjewny
Dostojewskiej zawierające wspomnienia
kilku tygodni, jakie autorka spędziła z mę-
żem w uzdrowiskowym Baden latem 1867
roku. Jako czytelnicy możemy się jedynie
domyślać, że mężczyzną w pociągu jest
sam autor. Obie historie przenikają się.
Cypkin równolegle prowadzi wątek po-
dróży pociągiem oraz relacjonuje wakacje
Dostojewskich.
Siła Lata w Baden tkwi w bezkompromi-
sowym i odartym z jakiegokolwiek senty-
mentu portrecie Fiodora Dostojewskiego.
Cypkin odmalowuje go w chwilach mało-
ści, znajdującego się w szponach nałogu,
boleśnie świadomego swojej nikczemno-
ści. Autor Biesów jest rozedrgany, wręcz
niestabilny. Bierną ofi arą jego fobii jest
Anna. Dostojewscy wyjechali na Zachód
za pieniądze po matce Anny. Fiodor, albo
Fiedia, jak nazywa go żona, jest bez grosza.
W chwili podróży znalazł się pod ścianą:
jeśli nie odda maszynopisu nowej powie-
ści na czas, wydawca przejmie prawa do
wszystkich jego dzieł. Jednocześnie jest
uzależniony od hazardu, gra przy każdej
okazji, za pieniądze Anny. Przegrany wra-
ca nad ranem do żony prosić o gotówkę:
„on pełzł na kolanach za nią. Powtarzając
wybacz, wybacz i Ty mój aniele. Potem
bił się po głowie, i tak wyglądało, jakby
to robił umyślnie, jakby odgrywał farsę,
dlatego wydał się jej śmieszny (…) dała
mu monetę, choć wiedziała, że ją przegra”.
Lato w Baden obnaża Dostojewskiego,
Cypkin nie przepuszcza żadnej okazji, aby
pokazać Fiedię w chwili upadku. Miłość
Anny staje się tutaj tematem przewodnim.
Miłość jednostronna i bezwarunkowa.
Ciekawy jest wątek sporu Dostojewskiego
z Iwanem Turgieniewem. Ich pojedynek –
odzwierciedlający konfrontację między
166 Recenzje Jewhen Magda, Gibrydna wijna: wyżyty i peremohty
słowianofi lami a okcydentalistami – wszedł
do historii rosyjskiej literatury jako przy-
kład różnic ideowych dotyczących relacji
Rosji z Zachodem. Dla Cypkina to okazja,
aby przenieść się w przyszłość do 1974
roku i przypomnieć o przybywającym
na Zachód Aleksandrze Sołżenicynie.
Choć jego nazwisko tu nie pada, opis
nie pozostawia wątpliwości: „człowiek
o surowym i przenikliwym spojrzeniu,
z dwiema podłużnymi zmarszczkami na
czole, przewieziony w asyście ochroniarzy
na lotnisko we Frankfurcie nad Menem
w charakterze wiecznego gościa”.
Sołżenicyn, który według prof. Tadeusza
Klimowicza był „duchowym spadkobiercą”
Dostojewskiego, „prorokiem głoszącym
zapomniane prawdy w zapomnianym
języku”, uosabiającym wszystkie anty-
zachodnie fobie swojego wielkiego po-
przednika, w oczach Cypkina stał się tym,
który „przejął miecz z rąk Dostojewskiego,
wymachiwał nim wściekle, oskarżając
Zachód o niezrozumienie Rosji”.
Równie interesującą częścią książ-
ki jest krótki życiorys Cypkina spisany
w posłowiu przez Susan Sontag. Jego
ojciec Borys był represjonowanym w cza-
sie Wielkiej Czystki chirurgiem. Leonid
również zdecydował się na medycynę,
a w latach pięćdziesiątych XX wieku wszedł
w skład grupy naukowców opracowujących
szczepionkę przeciw chorobie Heinego-
-Medina. Jego prawdziwą pasją była jed-
nak literatura. Zaczął pisać poezję, ale nie
był związany ze środowiskiem literackim
i nie pisał z myślą o publikacji, być może
dlatego jego twórczość naznaczona była
szczególnym rodzajem beznadziejności.
Za życia czytało go dosłownie kilka osób:
najbliższa rodzina i przyjaciele. Praca
literacka wypełniała mu każdą wolną
chwilę. Lato w Baden zaczął pisać w 1977
roku. Sontag opisuje, z jak nadzwyczajną
pieczołowitością pracował nad mate-
riałem do książki: „nawet opisane przez
Dostojewskiego miejsca fotografował o tej
samej co u Dostojewskiego porze roku,
a nawet – jeśli zachodziła taka potrzeba –
o tej samej porze dnia lub nocy”.
Cypkin starał się o pozwolenie na wy-
jazd za granicę, chciał dołączyć do syna
Michaiła, który żył i pracował w USA.
Odmowa była ciężkim ciosem. Tego
samego dnia Michaił zawiadomił ojca,
że fragmenty Lata w Baden ukazały się
drukiem w rosyjskim tygodniku wyda-
wanym w Nowym Jorku. Wiadomość
nadeszła ledwie tydzień przed śmiercią.
Leonid Cypkin zmarł 20 marca 1982 roku. Tomasz Targański
Zrozumieć agresjęJewhen Magda, Gibrydna wijna: wyżyty i peremohty, Vivat Publishing, Charkiw 2015
Choć wydarzenia
na Ukrainie są sil-
nie obecne w świa-
towych mediach od
dwóch lat, znaczna część dziennikarzy
nie rozumie hybrydowego charakteru
167Jewhen Magda, Gibrydna wijna: wyżyty i peremohty Recenzje
rosyjsko-ukraińskiej wojny. Jewhen Magda,
dyrektor Centrum Stosunków Społecznych
w Kijowie, usiłuje wypełnić tę lukę za
sprawą swojej książki Wojna hybrydowa.
Przeżyć i zwyciężyć.
Rozpoczyna się ona od zaproponowanej
przez autora defi nicji konfl iktu hybry-
dowego. Według Magdy są to „starania
jednego państwa narzucenia innemu
(innym) swojego stanowiska politycznego
poprzez kompleks działań o charakterze
politycznym, gospodarczym, informa-
cyjnym, bez formalnego wypowiedzenia
wojny zgodnie z normami prawa mię-
dzynarodowego”. Ekspert podkreśla, że
Euromajdan, rewolucja godności, aneksja
Krymu i eskalacja przemocy w Donbasie
pokazują, iż celem wojny hybrydowej jest
nie tyle okupacja terytorium przeciw-
nika, ile zniszczenie jego wewnętrznej
struktury zarządzania oraz zniwelowanie
woli sprzeciwu. Eksperci i dziennikarze
podejmujący temat wojny w Donbasie
powinni być „przepytani” ze znajomości
przytoczonej defi nicji.
Autor zwraca uwagę na istotną cechę
wojny hybrydowej Rosji z Ukrainą, którą są
rozmyte ramy chronologiczne. Zauważa,
że Moskwa nie rozpoczęła agresji „z dnia
na dzień”. Jego zdaniem można zakładać,
że już „skandal kasetowy” w 2000 roku
(doprowadził on do izolacji prezydenta
Leonida Kuczmy na arenie międzynarodo-
wej) był inspirowany z Kremla i stanowił
element agresji. W ten schemat wpisują
się także kryzys wokół Tuzły z 2003 roku
i dwie wojny gazowe, które miały miejsce
podczas zim 2005/2006 i 2008/2009.
Ekspert oddzielnie analizuje znaczenie
czynnika energetycznego w rosyjskiej
agresji: chodzi zwłaszcza o sektor gazowy,
który z racji bezpośredniego wpływu na
niemal wszystkie sfery życia na Ukrainie
doskonale posłużył za jeden z głównych
teatrów działań hybrydowych.
Prezydenturę Wiktora Janukowycza
Magda ocenia w tym kontekście jako „za-
rządzanie Ukrainą na odległość” – efektem
takiej polityki były między innymi „umowy
charkowskie” i ogłoszenie „pozablokowe-
go” statusu przez Kijów. Janukowycz nie
stał się rosyjską marionetką od razu i po-
czątkowo jego manewrowanie pomiędzy
Zachodem i Rosją przyprawiało Kreml
o ból głowy. Naszpikowanie otoczenia
zbiegłego lidera Ukrainy własnymi agen-
tami wpływu (sztandarowym przykładem
są obywatele Rosji Dmitrij Sałamatin
i Ołeksandr Jakymenko – odpowiednio
ukraiński minister obrony i szef Służby
Bezpieczeństwa Ukrainy), pozwoliło jednak
całkowicie zniwelować opór prezydenta.
Magda słusznie zwraca uwagę na szero-
ko zakrojone i długotrwałe wysiłki Rosji na
rzecz tworzenia i narzucania Ukraińcom
mitów historycznych. Owe mity były istot-
nym elementem wojny hybrydowej – przez
lata stwarzały podatny grunt pod coraz
to bardziej otwartą agresję. Popularyzacja
rosyjskiego punktu widzenia w kwestii
Rusi Kijowskiej, rady perejasławskiej,
działalności Iwana Mazepy, Wielkiego
Głodu czy UPA znacząco wpłynęły na stan
świadomości historycznej mieszkańców
Ukrainy – zwłaszcza w południowo-
-wschodniej części kraju.
168 Recenzje Artem Czapaj, Ponajichały
Ekspert podkreśla znaczenie jednego
z najistotniejszych elementów tej wojny,
jakim była rosyjska agresja informacyj-
na. Opisuje jej kilkanaście aspektów,
między innymi podsycanie konfl iktów
wewnętrznych nad Dnieprem, wzniecanie
niezadowolenia władzą centralną, zaprze-
czanie oczywistym faktom, manipulacje
leksykalne czy walkę o przeciągnięcie na
swoją stronę opinii międzynarodowej.
W wojenne plany Moskwy wpisują się
także takie projekty Kremla jak technologie
przedwyborcze w 2004 roku (słynne „trzy
rodzaje Ukraińców”) czy manipulacje
przy ustawie „językowej”.
Trafna jest także konkluzja autora, który
uważa, że Kijów zmarnował dwadzieścia
cztery lata niepodległości, lekceważąc lub
imitując reformy. Wydarzenia ostatnich
kilkunastu miesięcy nie pozostawiły jednak
Ukrainie wyboru i zmusiły do głębokich
przemian. Walka z korupcją, ukształto-
wanie klasy średniej, wzmocnienie Sił
Zbrojnych, wykrystalizowanie idei naro-
dowej, walka o własne miejsce w świecie,
walka o kulturę – takie strategiczne cele
Kijowa wymienia Magda. Większość
z nich na pierwszy rzut oka ma niewiele
wspólnego z wojną w klasycznym rozu-
mieniu tego słowa, ale wpisują się one
w schemat wojny hybrydowej.
Książka Magdy ma także mankamenty.
Po pierwsze, brakuje w niej opisu istotnego
elementu agresji hybrydowej Rosji, jakim
było inwigilowanie i degradacja ukraiń-
skich resortów siłowych. Autor wspomina
o tym okazjonalnie przy analizie innych
problemów.
Po drugie, Magda nie spróbował do-
kładnie opisać roli niektórych oligar-
chów w realizacji rosyjskich planów.
Chodzi zwłaszcza o takie postacie jak
Rinat Achmetow czy Serhij Kurczenko.
Po trzecie, kilka wątków jest przed-
stawionych zbyt dogłębnie i rozlegle –
w rezultacie główny temat książki może
zniknąć czytelnikowi z horyzontu.
Po czwarte, mankamentem jest nie-
uporządkowana struktura książki, w któ-
rej podejście chronologiczne przeplata
się z problematycznym. Ponadto, warto
byłoby każdy z rozdziałów spuentować,
podając krótkie wnioski, które pomogłyby
usystematyzować wiedzę.
Wymienione wady nie mogą jednak
znacząco wpłynąć na ogólną wysoką
ocenę książki. Paweł Kost
Paradoksy migracjiArtem Czapaj, Pona-jichały, Nora-Druk, Kyjiw 2015
Na Ukrainie reak-
cje wobec uchodź-
ców wewnętrznych
z Donbasu i uchodź-
ców z Bliskiego
Wschodu zmierza-
jących do Unii Europejskiej są podob-
ne. W obu przypadkach czuć niechęć,
a czasami nienawiść. To paradoks, że
zarówno Ukraina, jak i inne państwa
regionu, których obywatele są rozsiani
169Artem Czapaj, Ponajichały Recenzje
po całym świecie, nie potrafi ą znaleźć
zrozumienia, dla tych, których spotkał
podobny albo gorszy los.
W Kanadzie, Polsce, Rosji, Stanach
Zjednoczonych, we Włoszech i w wielu
innych państwach świata można spotkać
Ukraińców. Szacuje się, że za granicami
państwa może ich być kilkanaście milio-
nów. Z czego znaczna część to zarobit-
czany, emigranci zarobkowi.
Jak mówi popularne ukraińskie po-
wiedzenie: „Naszoho cwitu po wsiomu
switu”, nasz kwiat jest rozsiany po całym
świecie. Pisarz i dziennikarz Artem Czapaj
pokazuje, co się za nim kryje – bezradność
i poświęcenie: „[O]jczyzna nie mogła ich
utrzymać, nie potrafi ła cenić tego kwiatu.
Mądry i mężny naród w obliczu zubożenia
najbardziej ceni swoje dzieci, bo one są jego
przyszłością. (…) My oddamy wszystko
dla naszych dzieci. A nasze dzieci niech
trochę pocierpią, ale za to wyjdą na ludzi.
Niech dzieci otrzymają szansę na godną
przyszłość”.
„Naszoho cwitu po wsiomu switu” jest
motywem przewodnim książki Czapaja
Ponajichały, pierwszej części trylogii
o fi kcyjnym mieście Biały Sad. Tytuł
nie oznacza nic innego jak „najechali”.
I w Rosji, i na Ukrainie pogardliwie mówi
się o imigrantach, którzy zamiast siedzieć
u siebie w domu, z niezrozumiałych dla
miejscowych przyczyn postanowili za-
kłócić ich spokojne życie.
Ponajichały jest książką o emigracji i jej
paradoksach. O tym, że można mieć całą
rodzinę pracującą za granicą i gardzić
przyjezdnymi. A często samemu być
emigrantem. Być przekonanym, że jest
się lepszym od „czarnych”, „meksyków”
czy „arabów”, chociaż wszystko wskazuje
na to, że nic nas nie różni.
Autor wie, co to znaczy być emigran-
tem, bo sam półtora roku podróżował po
Stanach Zjednoczonych i podejmował się
różnych prac fi zycznych. Rezultatem jego
podróży była pierwsza książka Awantiura,
w której opisał swoje przygody. Kolejne
dwie (Podoroż iz Mamajotoju w poszukach
Ukrajiny i Czerwona zona) zajęły wysokie
pozycje na corocznych listach książek
ukraińskiej redakcji BBC. Na początku 2015
roku wyszedł jego i dziennikarki Kateryny
Sergackowej zbiór reportaży o ukraińskim
konfl ikcie Wijna na try bukwy.
Biały Sad jest połączeniem Dniepro-
pietrowska i Charkowa. Duży przemysło-
wy ośrodek ze znaną fabryką traktorów
(w minionej epoce popularnej na cały
Sojuz). Fabryka, większość biznesu, a także
miejscowa drużyna piłkarska należą do
oligarchy Ihora Nahowicyna. Z Białego
Sadu jest niedaleko do Krzywego Rogu,
Dniepropietrowska, a w sąsiednim obwo-
dzie mieszkają „krety” ( miejscowi kibice
nazywają tak górników).
Akcja książki toczy się wokół rozpa-
dającej się rodziny Tkaczuków. Ojciec
Jurij to bezrobotny inżynier, który bez
powodzenia szuka szczęścia w Stanach
Zjednoczonych. Matka Olha jest go-
towa poświęcić siebie i pracować bez
wytchnienia we Włoszech, aby zarobić
pieniądze dla swoich dzieci. Młodszy syn
Wołodymyr to kujon, który w książkach
znajduje odpowiedzi na wszystko, tylko
170 Recenzje Jewhen Położij, Iłowajś k. Rozpowidi pro sprawżnich ludej
nie może wyczytać, dlaczego z jego ro-
dziną jest tak źle. Starszy syn Serhij działa
w neonazistowskiej organizacji Białe Wilki
i napada na przyjezdnych, mimo że sam
jeździ pracować do Moskwy.
Chociaż książka pisana była w 2013
roku przed protestami na Majdanie, to
idealnie wpasowuje się w obecną debatę.
Przez długi czas uchodźcy wewnętrzni,
którzy byli zmuszeni wyjechać z Donbasu,
spotykali się z szykanami i mową niena-
wiści. W mediach i na portalach społecz-
nościowych często można było natknąć
się na informacje o tym, jak przyjezdni się
panoszą, że niczego się nie nauczyli. Co
rusz ktoś rzucał pytanie: „dlaczego oni nie
walczą, tylko zamiast nich na front jadą
nasi chłopcy?”. Efekty tej „sympatii” też
pojawiły się w internecie. Czy to zdjęcia
porysowanych samochodów z donieckimi
czy łuhańskimi rejestracjami, czy historie
o tym, że „separatystom” nie chcą wynaj-
mować mieszkań.
Gdy po wielu miesiącach udało się
ograniczyć te tendencje w mediach, po-
jawił się nowy temat. Na cel wzięci zostali
uchodźcy idący z Bliskiego Wschodu do
Unii Europejskiej. W jednym z najpopu-
larniejszych ukraińskich portali interneto-
wych pojawił się artykuł, w którym autorka
pisała o nich „ludzie” – w cudzysłowie.
Obok znalazł się jej pogardliwy komentarz,
który brzmiał mniej więcej tak: kobiety,
gdy rodziły, to na pewno wiedziały, że nie
ma warunków do wychowania dzieci, ale
nie chciały o tym myśleć.
Wśród internetowych komentarzy
przebijały się z kolei takie, które mógłby
napisać Serhij Tkaczuk. On ciągle po-
wtarzał, że nie jest taki sam jak „oni” –
Turcy, Czeczeni, Nigeryjczycy, Chińczycy
i wszyscy inni, którzy pracowali z nim lub
żyli w sąsiedztwie.
Książka Czapaja to ważny głos w dys-
kusji o imigracji, bo dobitnie pokazuje to,
o czym „prawdziwi patrioci” i „obrońcy
białej rasy” chcą zapomnieć: my wszyscy
jesteśmy tacy sami, a w warunkach trud-
nych i ekstremalnych różnice zacierają się
niemal całkowicie. Czapaj przypomina, że
najechali nie tylko „oni”, ale i „my”. Paweł Pieniążek
Iłowajsk jako symbol porażkiJewhen Położij, Iłowajś k. Rozpowidi pro sprawżnich lu-dej, Folio, Charkiw 2015
Książka Jewhena
Położija Iłowajsk.
Opowieści o praw-
dziwych ludziach
sytuuje się na pograniczu trzech gatunków
literackich. Autor nazywa swój utwór
powieścią, jednak można w nim zauważyć
cechy reportażu, niektóre zaś fragmenty
tekstu zwartą strukturą przypominają
opowiadania. Taka niejednorodność nie
jest mankamentem publikacji, wręcz
przeciwnie – świadczy o intensywności
twórczych poszukiwań czynionych przez
autora. Osią konstrukcyjną książki stała
się próba dokładnej rekonstrukcji wyda-
rzeń pod Iłowajskiem w sierpniu 2014
171Jewhen Położij, Iłowajś k. Rozpowidi pro sprawżnich ludej Recenzje
roku, gdy ukraińska armia poniosła swoją
największą klęskę w wojnie w Donbasie.
Warto podkreślić, że Iłowajsk… to nie
publikacja propagandowa, jakie zazwy-
czaj towarzyszą konfl iktom zbrojnym.
Podejmuje niezwykle ważny problem,
nurtujący dziś ukraińskie społeczeństwo,
mianowicie ustalenie przyczyn tej kata-
strofy, która pociągnęła za sobą śmierć
prawie tysiąca żołnierzy. Okoliczności
„kotła” pod Iłowajskiem bada specjalna
komisja parlamentarna, własne śledztwo
prowadzi też prokuratura wojskowa.
Książka Położija jest więc głosem zbio-
rowym ofi ar tej tragedii, domagających
się sprawiedliwości i prawdy.
Książka rozpoczyna się opisem nie-
udanego szturmu Iłowajska, który ukra-
ińskie bataliony ochotnicze przypuściły
10 sierpnia. Już wtedy główny bohater
Greg widzi podstawowe błędy armii –
brak przygotowania taktycznego, rozpo-
znania terenu, tchórzliwość dowódców.
Będą one powtarzać się przy okazji kolej-
nych starć z doskonale przygotowanymi
pod względem militarnym Rosjanami.
19 sierpnia Ukraińcom udało się opanować
część miasta, ale pozbawieni wsparcia
czołgów nie potrafi li pokonać separaty-
stów. Następnie autor opisuje sytuację na
granicy, gdzie na przejściu granicznym
Uspenka nieopodal Amwrosijewki pod
nieustającymi ostrzałami ze strony rosyj-
skiej swoje obowiązki wykonuje oddział
straży granicznej. Informują sztab operacji
antyterrorystycznej o kolumnach samo-
chodów i czołgów przedostających się na
terytorium Ukrainy, jednak dowództwo
nie podejmuje żadnych działań. W przed-
dzień ukraińskiego Święta Niepodległości
przypadającego 24 sierpnia armia wycofała
się z tego odcinka granicy, zostawiając
strategiczne wzniesienie Saur-Mogiłę
i wystawiając tym samym tyły batalionów
zaangażowanych w operację w Iłowajsku
na ostrzał. Do 28 sierpnia, gdy zawarto
porozumienie odnośnie do „zielonego
korytarza”, Ukraińcy zaciekle bronią się
w Iłowajsku, aczkolwiek rozumieją, że
znaleźli się w pułapce, co wywołuje u nich
poczucie beznadziejności, otwierając
tym samym pole do podejrzeń o zdra-
dzie generalicji oraz chęci pozbycia się
przez władze patriotów-ochotników. Nie
można z całą pewnością stwierdzić, że
sztab zaniechał działań, gdyż na odsiecz
oblężonym skierował co najmniej kilka
komun transporterów opancerzonych
i czołgów. Wszystkie one zostały roz-
bite przez rosyjską armię w okolicach
miejscowości Starobeszewe. Ukraińscy
generałowie powielali najgorsze wzorce
wojny afgańskiej, wysyłając bez żadnego
wcześniejszego rozpoznania terenu masy
ciężkiego sprzętu i oddziały żołnierzy
na terytorium wroga, które stawały się
łatwym celem dla baterii moździerzy i ar-
tylerii. Ponadto przeciwnik wykorzystywał
nowe technologie, monitorując teren za
pomocą dronów i zagłuszając łączność.
Wraz z rozpoczęciem ostrzału ofi cerowie
najczęściej ratowali się ucieczką. W po-
dobny sposób między innymi zachował
się kierujący operacją iłowajską generał
Rusłan Chomczak, gdy Rosjanie złamali
porozumienie odnośnie do „zielonego
172 Recenzje Jewhen Położij, Iłowajś k. Rozpowidi pro sprawżnich ludej
korytarza” dla armii ukraińskiej i rozpo-
częli zmasowany ostrzał wychodzących
z otoczonego miasta kolumn. Dowództwo
nie potrafi ło zapanować nad krytyczną
sytuacją, co spowodowało duży chaos
i bałagan oraz pociągnęło za sobą kolo-
salne straty.
Największą zaletą książki Połozija jest
przedstawienie bohaterstwa ukraińskich
żołnierzy. Niewątpliwie, została ona na-
pisana „ku pokrzepieniu serc”, prezen-
tując szereg postaw ludzi niezłomnych.
Współczesna wojna została odarta z ro-
mantycznego patosu. W sytuacji gdy
decydującą rolę odgrywa artyleria, już
nie liczy się sprawność czy wyszkolenie,
a jedynie przypadek. Jadący w ciężarówce
lub transporterze opancerzonym woj-
skowy pamięta tylko huk, błysk, pasztet
z ludzkiego mięsa i własną rozpaczliwą
próbę ucieczki z pojazdu trafi onego przez
pocisk. Podobne opisy będą często poja-
wiać się w relacjach uczestników walk,
które autor zebrał w książce. Dlatego
większy nacisk położył on na ukazanie
próby charakteru człowieka w sytuacji
ekstremalnej, gdy został ranny lub dostał
się do niewoli. Pozytywne wzorce z prze-
szłości, zakorzenienie w tradycji religijnej
czy kulturowej, wiara w wartości – jedynie
te rzeczy pomagają wytrwać.
Przekonał się o tym bohater rozdziału
„Rodzinna sprawa Semenowych” – młody
ukraiński ofi cer Jurij Semenow, wnuk
czołgisty odznaczonego orderem Bohatera
Związku Radzieckiego za udział w II wojnie
światowej. Podobnie jak jego dziadek, Jurij
dostał się do niewoli. Odważnie wstępuje
w dyskusję z separatystą próbującym
skłonić go do złamania przysięgi, choć
w nieświadomości budzi się w nim ro-
syjska część jego tożsamości (dziadek był
Rosjaninem, który po wojnie przeprowa-
dził się na zachodnią Ukrainę). Prawu siły
i skuteczności rosyjskiej propagandy, usi-
łującej przedstawić ukraińskich żołnierzy
jako nazistów i faszystów, przeciwstawia
logikę, wartości i trzeźwą ocenę faktów.
Te obelżywe nazwy bardziej pasują do
Rosjan, ponieważ to oni są agresorami, roz-
strzeliwują lub torturują jeńców, dobijają
rannych. Na wojnie liczą się nie słowa, lecz
czyny. Stłoczeni w celi Ukraińcy tworzą
ołtarzyk z wizerunkiem Matki Boskiej,
co pomaga im w przetrwaniu.
Pięć dni przeleżał w zaroślach ukraiński
sanitariusz z rozdziału „Gdyby mrówki
były wielkie”, któremu pocisk oderwał
stopę. Okiem fachowca obserwuje własny
proces umierania, a jednak się nie poddaje.
Odżywia się mrówkami, robakami i mu-
chami. W końcu postanawia zapisywać
własne myśli w dzienniku. Został szczę-
śliwie odnaleziony przez miejscowych
mieszkańców, którzy zawieźli go do szpi-
tala. Ponad tydzień ukrywał się w prowi-
zorycznej kostnicy wśród trupów ranny
w brzuch ukraiński ochotnik Serhij Kaban.
Wreszcie udało mu się nawiązać kontakt
z rodziną i przedsięwziąć ryzykowną
ucieczkę z terytorium opanowanego przez
separatystów do Rosji, gdzie na granicy
czekał na niego samochód. Ranny w nogę
ukraiński żołnierz z rozdziału „Wujek
Wania” był świadkiem ostrzelania przez
Rosjan cywilnego samochodu, którym
173Sigrid Rausing, Wszystko jest cudowne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii Recenzje
podróżowała cała rodzina. Umierająca
matka ubłagała go, aby zaopiekował się jej
córeczką. Wania opowiada dziewczynce
ukraińskie bajki ludowe, odzyskując tym
samym wiarę w siebie. Wydaje się, że
Położij znacznie lepiej sprawdza się jako
nowelista niż powieściopisarz.
Autor stara się unikać szablonów i ste-
reotypów, oddając priorytet humanistycz-
nemu antropocentryzmowi. W jego ujęciu
zarówno łajdacy i tchórze, jak i porządni
ludzie, znajdują się po obu stronach tego
konfl iktu. Chociaż większość mieszkańców
terenów, gdzie toczą się walki, została
otumaniona przez kremlowską propa-
gandę, niektórych stać na udzielenie
pomocy ukraińskim jeńcom lub rannym
wojskowym. Także wśród rosyjskich
żołnierzy bohaterowie książki czasem
napotykają życzliwe wsparcie. Książka ta
w żadnym razie nie wznosi muru wrogo-
ści między Rosjanami a Ukraińcami, co
więcej: otwiera możliwość pojednania
i dialogu w przyszłości, ale chyba jeszcze
za wcześnie o tym mówić. Na podstawie
przedstawionych przez Położija informacji
można wnioskować o głębokiej potrzebie
reform w ukraińskiej armii. I nie tylko
w armii, ale również w wielu innych
dziedzinach ukraińskiej rzeczywistości.
Wydaje się, że implementacja mińskich
porozumień, do czego dąży prezydent
Petro Poroszenko, jest jedyną drogą dla
Ukrainy, gdyż ten kraj przede wszystkim
potrzebuje pokoju, a także czasu na prze-
prowadzenie niezbędnych zmian. Eugeniusz Sobol
Warstwa po warstwieSigrid Rausing, Wszystko jest cudow-ne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii, tłum. Krzysztof Ob-łucki, Noir Sur Blanc, Warszawa 2015
Zarówno II wojna
światowa, jak i póź-
niejsza okupacja so-
wiecka wpłynęły na krajobraz kulturowy
wschodniego wybrzeża Morza Bałtyckiego
– na niewielkim półwyspie Noarootsi
w północno-zachodniej Estonii pozo-
stawiły tylko okruchy dawnego świata
i przyniosły nowe porządki, które zmieniły
jej charakter.
Północno-zachodnie wybrzeże Estonii
oraz wyspy położone na zachodzie i pół-
nocy kraju od wielu wieków zamieszkane
były przez estońskich Szwedów lub, jak
sami siebie nazywali – aibofolke, czyli
ludzi z wysp. Przybywali na te tereny
długą drogą przez wybrzeża Finlandii,
a zniknęli gwałtownie i niepostrzeżenie
w zawierusze II wojny światowej.
Pozostawione przez Szwedów domostwa
zasiedlali estońscy sąsiedzi, a później przyby-
sze z odległych i kulturowo obcych obszarów
Związku Sowieckiego. Wiele budynków nigdy
nie znalazło nowych właścicieli i popadło
w ruinę, jakby w zgodzie z nową smutną
rzeczywistością. Dawne wypielęgnowane
gospodarstwa zamieniono w kołchozy,
a między tradycyjną skromną zabudową
174 Recenzje Sigrid Rausing, Wszystko jest cudowne. Wspomnienia z kołchozu w Estonii
zaczęły rozpychać się „nowoczesne” bloki,
w których zamieszkali kołchoźnicy.
Wiatr historii, zwłaszcza na terenach
ścierania się ekspansywnych potęg – na
pograniczach czy wybrzeżach – potrafi
gwałtownie zmienić bieg wydarzeń. Dla
Estończyków oraz Litwinów i Łotyszy
momentem, który odwrócił czarną kartę
ich historii, był przełom lat osiemdzie-
siątych i dziewięćdziesiątych XX wieku.
Wówczas po półwiecznej okupacji odzy-
skali niepodległość, o której do tej pory
tylko skrycie marzyli.
Zaraz po upadku Związku Sowieckiego
na badania etnologiczne do Estonii przy-
jechała Sigrid Rausing. Szwedka obserwo-
wała ówczesną estońską rzeczywistość,
a opowieść przeplatała odwołaniami do
międzywojennej Estonii, losów mniejszości
szwedzkiej oraz okresu okupacji sowiec-
kiej. Spisane wówczas refl eksje wydała
dwie dekady później; do rąk polskiego
czytelnika książka Wszystko jest cudowne
trafi a obecnie nakładem Noir Sur Blanc.
Rausing przebywała w Estonii w okresie,
kiedy estońska niepodległość i nowa rze-
czywistość były jeszcze niepewne, nikt nie
wiedział, ile wolności zostało krajowi dane.
Szwedka z Anglii przybyła na „nowe” dla
etnologów pole badań – obszar posowiec-
ki. Rausing z estońskim wybrzeżem była
historycznie związana, miała szwedzkie
korzenie. Wybrała półwysep Noarootsi,
gdzie splatała się burzliwa historia nie-
obecnej mniejszości, stare i nowe warstwy
kultury, trwały zmagania między nową
kapitalistyczną rzeczywistością a duchami
świata sowieckiego.
Rausing przyglądała się ludziom, no-
wym zasadom rządzącym już wolnym
społeczeństwem i materialnym dowodom
historycznych zmian. Etnolożka badała
szczątki nieistniejącego świata Szwedów,
który odszedł wraz z II wojną światową,
i echa kołchozowej rzeczywistości, która
w latach dziewięćdziesiątych nadal była
namacalna.
Interesuje ją również „uwolnione” spo-
łeczeństwo. Z jednej strony z jej opisu
wyłania się obraz ludzi biernie, zacho-
wawczo i bez emocji przyglądających
się zachodzącym zmianom. Z drugiej
strony estońskie społeczeństwo stopniowo
przezwyciężało szok transformacji oraz
stawiało pierwsze niepewne i niezgrabne
kroki w demokracji, kapitalizmie, ucząc
się poruszać w zapuszczającej korzenie
kulturze zachodniej. Autorka dostrzega
kolorowe opakowania-relikwie upragnio-
nego Zachodu na szafach, naśladowanie
europejskiego stylu. Rausing zauważa,
jak marzenie o Zachodzie kontrastuje
z ciężarami transformacji: bezrobociem,
alkoholizmem, brakiem ciepłej wody
i prądu, drożyzną, biedą, wzrostem prze-
stępczości i korupcji.
Pomimo tych problemów niepodległość
przyniosła Estonii wolność; ta z kolei
pozwoliła autorce przeprowadzić bada-
nia, a dawnym mieszkańcom półwyspu
umożliwiła wspomnieniowe pielgrzymki
do domów przodków, odkrywanie warstwa
po warstwie dawnej historii półwyspu,
a miejscowej ludności powrót do kręgu
kulturowego, do którego przynależała
przed okupacją.
175Piotr Wdowiak, Bałtycka droga i żywy łańcuch Lwów-Kijów Recenzje
Choć Wszystko jest cudowne to wspo-
mnienia spisane w konkretnym środowi-
sku, to stanowią one zbiór spostrzeżeń
i przemyśleń, które można odnieść do
dowolnego miejsca w naszej, transfor-
mującej się przeszło dwie dekady temu
części Europy. Kazimierz Popławski
Ile Kircholmów, ilu MarszałkówPiotr Wdowiak, Bał-tycka droga i żywy łańcuch Lwów-Ki-jów, Łódź 2015
Na festiwalu pio-
senki Laulupidu
w 1989 roku 200
tysięcy Estończy-
ków odśpiewało
piosenkę Ziemia moich ojców, ziemia,
którą kocham – wydarzenie przeszło do
historii jako śpiewająca rewolucja. W tym
samym roku dwa miliony Bałtów złapały
się za ręce i w pięćdziesiątą rocznicę
podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow
utworzyły sześciusetkilometrowy bałtycki
łańcuch – od Tallina do Wilna (wyda-
rzenie to wpisano na listę UNESCO).
Rok później, w siedemdziesiątą pierw-
szą rocznicę zjednoczenia Ukraińskiej
Republiki Ludowej i Zachodnioukraińskiej
Republiki Ludowej, trzy miliony ludzi
utworzyły żywy łańcuch między Kijowem
i Lwowem, liczący ponad 500 kilometrów
(tradycja ta jest kontynuowana: w Dniu
Jedności Ukrainy Ukraińcy, trzymając
się na moście Patona za ręce, łączą dwa
brzegi Dniepru).
Ćwierć wieku po tych symbolicznych
wydarzeniach, które zapowiadały rozpad
Związku Radzieckiego, rusycysta i były
dyplomata Piotr Wdowiak udał się w po-
dróż po regionie. Owocem wyprawy jest
zbiór esejów i wywiadów Bałtycka droga
i żywy łańcuch Lwów-Kijów. W książce
autor skupia się głównie na Litwie, Łotwie
i Estonii, na jej kartach tłumaczy: „Moją
intencją jest napisać eseje z państw bałtyc-
kich po 25 latach od Bałtyckiego Szlaku”.
Ponad połowę książki Wdowiak po-
święca Litwie, na której pracował jako
dyplomata. Opisując naszego północno-
-wschodniego sąsiada, autor koncentruje
się na losach polskiej mniejszości i tym, co
pozostało z polskiego dziedzictwa. Bardziej
niż problemy Litwinów i litewskiego
państwa interesują go majątki Romerów,
Platerów, Piłsudskich, Komorowskich
czy Giedroyciów. Porusza się momen-
tami raczej po wyobrażonym Wielkim
Księstwie Litewskim, sięga do narracji
znanej z popularnej w Polsce „literatury
kresowej”. Szkoda, ponieważ większość
pozycji ukazujących się w Polsce, a po-
święconych Litwie przyjmuję tę optykę (nie
są od niej też wolne szkolne podręczniki).
„Część litewska” może być jednak wyko-
rzystana jako fabularyzowany przewodnik.
Autor zagłębia się czasem w szczegóły do
tego stopnia, że nie widząc opisywanej
przestrzeni, czytelnik może się nudzić.
Dotyczy to na przykład dwustronicowej
listy obiektów, które pozostały po rodzinie
Piłsudskich. Inne szczegóły nijak się jednak
176 Recenzje Piotr Wdowiak, Bałtycka droga i żywy łańcuch Lwów-Kijów
nie bronią: „Sam kupuję buty-skarpety
z wełny robione na drutach” czy „staro-
sta białowacki dba o tężyznę sportową
mieszkańców, mocno wspierając klub
miłośników gry w… ringo”. Często tematy
są też sygnalizowane, a nie rozwijane –
książka na tym traci.
W częściach poświęconych Ukrainie,
Łotwie i Estonii Wdowiak większą wagę
przykłada do bieżącej sytuacji i obiecanego
„opisania krajów po 25 latach” – szczególnie
ciekawy jest wywiad z łotewskim działa-
czem niepodległościowym Romualdasem
Ražukasem. Fragmenty dotyczące tych
dwóch państw są cenne także z powodu
istotnej luki na polskim rynku wydawni-
czym: niemal nie ma na nim poświęconych
im pozycji (a większość z garstki istnieją-
cych to książki historyczne).
Bałtycka droga została wydana własnym
sumptem Wdowiaka i nie została odpo-
wiednio zredagowana – uwaga dotyczy
zarówno redakcji językowej, jak i mery-
torycznej. Autor pisze na przykład, że to
Lech Kaczyński przyczynił się do remontu
i ponownego otwarcia cmentarza Orląt
Lwowskich (była to zasługa Aleksandra
Kwaśniewskiego); że Grigorij Jawliński
i Borys Niemcow byli premierami Rosji,
a Stanisław Szuszkiewicz prezydentem
Białorusi; sugeruje też, że w budyn-
ku związków zawodowych w Odessie
2 maja 2014 roku ofi ary były proukraiń-
skimi aktywistami. Wśród błędów warto
podkreślić jeszcze jeden. Wdowiak pisze:
„Początek najnowszej historii Litwy to
dla Ejszyszczan próba uzyskania pol-
skiej autonomii. Próba nieudana, która
zakończyła się aresztowaniem działaczy
polskich oraz wyrokami sądu dla nich”.
Tym lakonicznym sformułowaniem au-
tor kończy opis problemu istniejące-
go w latach 1990-1991 Polskiego Kraju
Narodowo-Terytorialnego, który nie był
„próbą uzyskania autonomii”, a polskim
separatyzmem na uniezależniającej się
od Związku Radzieckiego Litwie.
Oprócz kilku słów krytyki Bałtyckiej
drodze należą się też pochwały. Pozycja
porządkuje wiedzę, a także zawiera wiele
ciekawych faktów. Wdowiak pisze na przy-
kład o dwóch pomnikach w Kircholmie (dziś
łotewskie Salaspils), które poświęcone są
bitwie z 1605 roku. Łotewski monument
z czasów radzieckich nic nie mówi o Janie
Karolu Chodkiewiczu, odwołuje się nato-
miast do Henric ha Vrede, który uratował
życie szwedzkiego króla Karola IX. Obok
stoi sfi nansowany przez polski rząd po-
mnik podkreślający jedność wojsk Korony,
Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz
Księstwa Kurlandii i Semigalii. Interesujące
są także uwagi o tym, jak w różny sposób
na Litwie i na Łotwie odbiera się dziś
Józefa Piłsudskiego – o ile w pierwszym
przypadku widzi się w nim polityka, któ-
ry anektował w 1920 roku Wilno, o tyle
w drugim jest on postrzegany jako rzecznik
sprawy łotewskiej w okresie tworzenia się
państwowości Łotwy. Pewnie wielu Łotyszy
wierzy, że Marszałek – do którego Wdowiak
nie kryje sympatii – stanąłby wraz z nimi
w bałtyckim łańcuchu. Zbigniew Rokita