olvido znaczy zapomnienie
DESCRIPTION
Blanca Perea, doktor filologii u szczytu zawodowej kariery, dowiaduje się, że mąż zostawił ją dla młodszej kobiety i będzie miał z nią dziecko. Rozżalona i załamana postanawia wyjechać, jak najdalej od domu i życiowych problemów. Dostaje grant na niewielkim uniwersytecie w Kalifornii, gdzie ma zbadać archiwum tragicznie zmarłego hiszpańskiego profesora. Czy będzie miała odwagę, by skorzystać z kolejnej szansy, jaką da jej życie?TRANSCRIPT
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:2 c:1 black–text
María Due¼asOlvido znaczy zapomnienie
—— 3 ——
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:3 c:1 black–text
Tytu³ orygina³u: Misión OlvidoProjekt ok³adki: Aleksandra Szmak
Redaktor prowadz¹cy: Ma³gorzata BurakiewiczRedakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz
Korekta: Janina Zgrzembska
Zdjêcia wykorzystane na ok³adceNejronPhoto /shutterstock
Aleshyn–Andrei /shutterstock
MISORUM, S.L. 2012 for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2014
for the Polish translation by Katarzyna Okrasko
ISBN 978-83-7758-681-5
Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SA
Warszawa 2014
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:4 c:1 black–text
Dla Pabla Due¼asa Vinuesy, mojego brata,w zamian za to, co mu zawdziêczam – on wie za co
Wszystkim, którzy z entuzjazmem i uporem tocz¹ swojecodzienne bitwy w klasach i salach wyk³adowych
– moim kolegom, moim nauczycielom, moim przyjacio³om
5
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:5 c:1 black–text
6
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:6 c:1 black–text
Rozdzia³ pierwszy
C zasem ca³e nasze ¿ycie w jednej chwili wywraca siê do górynogami tak gwa³townie, jak wypadaj¹ca z szyn lokomotywa.
To w³aœnie poczu³am, otwieraj¹c drzwi gabinetu. Przedtem takprzytulnego, ciep³ego, tak bardzo mojego.Na pierwszy rzut oka nie by³o powodu do niepokoju. Zasta³am
wszystko dok³adnie tak, jak sama zostawi³am. Pó³ki uginaj¹ce siêpod ciê¿arem ksi¹¿ek, korkow¹ tablicê, a na niej plan zajêæ i nie-zliczone notki. Teczki, segregatory, plakaty zapowiadaj¹ce zamk-niête ju¿ wystawy, zaadresowane do mnie koperty. Kalendarz,który zatrzyma³ siê dwa miesi¹ce wczeœniej, na czerwcu 1999 roku.Nic a nic nie zmieni³o siê w tej przestrzeni, która przez czternaœcielat stanowi³a mój azyl i zarazem miejsce pielgrzymek ca³ych chmarstudentów poszukuj¹cych rady, poprawiaj¹cych niezaliczone za-jêcia. Niby wszystko by³o tak jak zawsze. Z wyj¹tkiem jednej, je-dynej rzeczy – fundamentów mojego ¿ycia. Które zosta³y zrównanez ziemi¹.Od chwili gdy otworzy³am drzwi, minê³y jakieœ trzy minuty.
Mo¿e by³o ich dziesiêæ, a mo¿e nie up³ynê³a nawet jedna. W ka¿-dym razie tyle czasu wystarczy³o mi, by podj¹æ decyzjê. I nieczeka³am ani chwili z jej realizacj¹ – natychmiast podnios³am s³u-chawkê i wykrêci³am numer. Po tamtej stronie powita³a mnie lodo-wato uprzejma automatyczna sekretarka. Po chwili zastanowienia,czy siê roz³¹czaæ, czy nie, postanowi³am w koñcu zostawiæ wiado-moœæ.– Mówi Blanca Perea. Rosalío, muszê st¹d wyjechaæ, potrzebujê
twojej pomocy. Nie wiem dok¹d i prawdê mówi¹c, wszystko mi
7
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:7 c:1 black–text
jedno. Gdzieœ, gdzie nikt nie bêdzie zna³ mnie, a ja nie bêdê zna³anikogo. Wiem, ¿e to fatalny moment, za chwilê zacznie siê semestr,ale zadzwoñ do mnie, jak tylko bêdziesz mog³a, proszê.Kiedy skoñczy³am, poczu³am siê lepiej, jakbym uwolni³a siê od
psa, który szarpie mnie za rêkaw w jakimœ koszmarnym œnie.Wiedzia³am, ¿e mogê zaufaæ Rosalíi Martín, jej empatii, jej energii.Pozna³yœmy siê w chwili, kiedy obie stawia³yœmy pierwsze kroki nauniwersytecie, ja jako m³oda wyk³adowczyni zatrudniona na nêdz-nych warunkach i na czas okreœlony, ona jako koordynatorka nowootwartego dzia³u wspó³pracy z zagranic¹. Chyba nie by³yœmy przy-jació³kami w œcis³ym tego s³owa znaczeniu i pewnie z biegiem latnasze kontakty stawa³y siê coraz bardziej powierzchowne, ale zna-j¹c rozwagê Rosalíi, wiedzia³am, ¿e mój krzyk rozpaczy nie pozosta-nie bez echa.Dopiero po tym telefonie zdo³a³am zebraæ si³y, by stawiæ czo³o
obowi¹zkom, które przynosi³ rozpoczynaj¹cy siê wrzesieñ. Mojaskrzynka e-mailowa otworzy³a siê niczym rzeka, która grozi prze-rwaniem tamy, doœæ d³ug¹ chwilê spêdzi³am, odpowiadaj¹c na nie-które wiadomoœci i usuwaj¹c inne, nieistotne lub przestarza³e. Prze-rwa³ mi dŸwiêk telefonu, „halo”, powiedzia³am sucho.– Czyœ ty kompletnie zwariowa³a? Dok¹d chcesz jechaæ? I sk¹d
ten poœpiech?Jej zatroskany g³os natychmiast obudzi³ we mnie wspomnienia
wspólnych chwil prze¿ytych tak wiele lat temu. Godzin spêdzonychprzed czarno-bia³ym monitorem prehistorycznego komputera.Wspólne wizyty na zagranicznych uniwersytetach, negocjowaniewarunków wymian studenckich i umów o wspó³pracy, dwuosobowepokoje w niezliczonych podrzêdnych hotelikach, oczekiwanie nadranem na samolot w pustych lotniskowych poczekalniach. Z czasemnasze drogi siê rozesz³y i nasza znajomoœæ trochê przerdzewia³a. Alepod t¹ warstw¹ rdzy kry³y siê jeszcze œlady dawnej za¿y³oœci. Dlategobez ¿adnych zahamowañ opowiedzia³am jej wszystko. Z rozbrajaj¹c¹szczeroœci¹, unikaj¹c jednak wartoœciuj¹cych s¹dów. Unikaj¹c przy-miotników i u¿alania siê nad sob¹. Bez ogródek.Dowiedzia³a siê ode mnie wszystkiego, co powinna wiedzieæ. ¯e
Alberto wyprowadzi³ siê z domu. ¯e na samym pocz¹tku lata moje
8
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:8 c:1 black–text
rzekomo stabilne ma³¿eñstwo rozpad³o siê jak domek z kart, ¿emoje dzieci ¿y³y ju¿ swoim ¿yciem, a ja spêdzi³am ostatnie dwamiesi¹ce, nieudolnie próbuj¹c przystosowaæ siê jakoœ do nowej rze-czywistoœci, a teraz, kiedy nowy semestr ma siê w³aœnie rozpocz¹æ,brakuje mi si³, ¿eby utrzymaæ siê na powierzchni w tej samej cozawsze scenerii, by borykaæ siê z tymi samymi co zawsze obowi¹z-kami, stawiaæ czo³o tym samym rytua³om, jakby w moim ¿yciu nicsiê nie zmieni³o, jakby nie dokona³o siê w nim to radykalne, bolesneciêcie.Rosalía, dziewiêædziesi¹t kilo chodz¹cego pragmatyzmu, w mig
zorientowa³a siê w sytuacji. Zrozumia³a, ¿e ostatni¹ rzecz¹, jakiejpotrzebujê, s¹ pe³ne wspó³czucia i fa³szywego optymizmu rady. Niepyta³a o szczegó³y, nie zaoferowa³a mi swojego miêkkiego ramienia,bym siê mog³a wyp³akaæ. Z drugiej strony nie chcia³a mi te¿ robiæzbytnich nadziei.– Obawiam siê, moja droga, ¿e czeka nas trudne zadanie – po-
wiedzia³a w liczbie mnogiej, jakby chcia³a podkreœliæ, ¿e problemdotyczy nas obu. – Je¿eli chodzi o te naprawdê interesuj¹ce stypen-dia, wyniki rekrutacji og³oszono ju¿ kilka miesiêcy temu. W ka¿dymrazie daj mi trochê czasu, wakacje dopiero siê skoñczy³y, zobaczê,czy przez ostatnie tygodnie nie dostaliœmy czegoœ ciekawego, jakiejœniespodziewanej propozycji. Zadzwoniê do ciebie przed samymwyjœciem z pracy, dobrze?Przez resztê dnia jak cieñ snu³am siê po uniwersytecie. Podpisa-
³am zaleg³e papiery, odda³am ksi¹¿ki do biblioteki, posz³am nakawê. Nie mog³am jednak znaleŸæ sobie miejsca, nie uda³o mi siêdoczekaæ spokojnie obiecanego telefonu. Za piêtnaœcie druga zapu-ka³am ostro¿nie do uchylonych drzwi jej gabinetu. Rosalía, zupe³niepozbawiona kompleksów, z w³osami ufarbowanymi na fioletowo,siedzia³a przy swoim biurku.– W³aœnie mia³am do ciebie dzwoniæ – oznajmi³a natychmiast, nie
daj¹c mi nawet czasu, ¿eby siê przywitaæ. Zaczê³a wodziæ palcem pomonitorze i bombardowaæ mnie wiadomoœciami. – Wybra³am dlaciebie trzy rzeczy, które nie wyda³y mi siê zupe³nie beznadziejne,przysz³y podczas wakacji. Jeœli mam byæ szczera, s¹dzi³am, ¿e bê-dzie gorzej. Trzy ró¿ne instytucje, trzy zupe³nie odmienne zadania
9
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:9 c:1 black–text
dydaktyczne. Litwa, Portugalia i Stany Zjednoczone. A konkret-nie Kalifornia. ¯aden cymes, to chyba jasne, wszystkie trzy wy-miany obiecuj¹ ciê¿k¹ harówê, nie wnosz¹c w zamian nic nowe-go do twojego CV, ale lepsze to ni¿ nic, prawda? Od czego mamzacz¹æ?Wzruszy³am obojêtnie ramionami, a moje usta wykrzywi³ gry-
mas, który chyba móg³by zostaæ uznany za uœmiech: pierwszyod bardzo dawna. Rosalía poprawi³a okulary w kolorze „gumado ¿ucia zielone jab³uszko”, spojrza³a znów na monitor i mówi³adalej.– Dajmy na to Litwa. Potrzebuj¹ metodyka nauczania jêzyków
obcych do nowego programu kszta³cenia nauczycieli. Dwa miesi¹ce.Dostali unijne dotacje, a Unia wymaga od nich, by zespó³ by³miêdzynarodowy. To twoja specjalnoœæ, prawda?Rzeczywiœcie, by³ to w³aœnie obszar moich akademickich zaintere-
sowañ. Lingwistyka stosowana, dydaktyka jêzyków obcych, two-rzenie programów, dynamika zajêæ. Zajmowa³am siê tym przezostatnie dwadzieœcia lat. Ale zanim da³am siê skusiæ temu syrenie-mu œpiewowi, postanowi³am zapytaæ o inne mo¿liwoœci.– A Portugalia?– Universidade do Espírito Santo w Sintrze. Prywatna, nowoczes-
na i bogata uczelnia. Oferuj¹ studia podyplomowe, nauczanie hisz-pañskiego jako drugiego jêzyka, i szukaj¹ metodyków. Terminsk³adania wniosków up³ywa ju¿ w ten pi¹tek. Intensywny, dwuna-stotygodniowy modu³, liczba godzin lekcyjnych dla prawdziwegotytana pracy. P³ac¹ nieŸle, wiêc podejrzewam, ¿e chêtnych niezabraknie. Ale na twoj¹ korzyœæ przemawiaj¹ lata doœwiadczenia,poza tym mamy bardzo dobre relacje z tym uniwersytetem, wiêcmo¿e nie by³oby wcale tak trudno.Ta mo¿liwoœæ wyda³a mi siê o wiele bardziej kusz¹ca ni¿ Litwa.
Sintra, z jej lasami i pa³acykami, poza tym blisko do Lizbony i bliskodo domu. Rozmarzy³am siê, ale g³os Rosalíi przywróci³ mnie dorzeczywistoœci.– I wreszcie, Kalifornia – ci¹gnê³a, nie odrywaj¹c wzroku od
monitora. – Chocia¿ to stypendium pewnie zainteresuje ciê naj-mniej, ale na wszelki wypadek mo¿emy mu siê przyjrzeæ. Uniwer-
10
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:10 c:1 black–text
sytet Santa Cecilia, na pó³nocy stanu, niedaleko San Francisco. Narazie nie mogê powiedzieæ ci zbyt wiele, tê propozycjê otrzymali-œmy dopiero co. Na pierwszy rzut oka: stypendium finansuje pry-watna fundacja, chocia¿ praca jest na samym uniwersytecie. Nieoferuj¹ zbyt du¿o forsy, ale da siê prze¿yæ.– Na czym dok³adnie polega?– Chodzi o uporz¹dkowanie i skatalogowanie jakichœ dokumen-
tów, szukaj¹ kogoœ hiszpañskiej narodowoœci, ze stopniem nauko-wym doktora w jakiejkolwiek dziedzinie nauk humanistycznych.– Zdjê³a okulary i zaznaczy³a: – Ten typ stypendiów skierowanyjest do osób znacznie mniej doœwiadczonych od ciebie, myœlê, ¿ez twoim ¿yciorysem dosta³abyœ je bez problemu. A Kalifornia, ko-chanie, to piêkne miejsce, mogê spróbowaæ dowiedzieæ siê czegoœwiêcej.– Sintra – uciê³am, nawet nie zastanawiaj¹c siê nad t¹ now¹
mo¿liwoœci¹. Dwanaœcie tygodni. Mo¿e to wystarczy, ¿eby moje ranyzaczê³y siê goiæ. Wystarczaj¹co daleko, ¿eby oderwaæ siê od codzien-noœci, wystarczaj¹co blisko, by wracaæ do domu, w wypadku gdybysytuacja odwróci³a siê o sto osiemdziesi¹t stopni i wszystko jakimœcudem wróci³o do normalnoœci. – Sintra, zdecydowanie Sintra – po-wtórzy³am.Kiedy pó³ godziny póŸniej wychodzi³am z gabinetu Rosalíi, mia-
³am ju¿ wype³nione podanie. Mia³am te¿ nat³ok myœli w g³owie,plik papierów w rêku i wra¿enie, ¿e szczêœcie, nieœmia³o, bo nie-œmia³o, ale chyba w koñcu siê do mnie uœmiechnê³o.Reszta dnia up³ynê³a mi w swego rodzaju czyœæcu. Bez apetytu
zjad³am kanapkê z tuñczykiemwwydzia³owym bufecie, po po³udniuusi³owa³am siê skupiæ i trochê popracowaæ, a o siódmej poczucieobowi¹zku kaza³o mi siê stawiæ na promocji ksi¹¿ki kolegi zajmuj¹ce-go siê prehistori¹. Chcia³amwymkn¹æ siê zaraz po zakoñczeniu czêœcioficjalnej, ale znajomi nalegali, ¿e koniecznie muszê pójœæ z nimi napiwo. Kiedy znalaz³am siê w koñcu w domu, dochodzi³a dziesi¹ta.Zanim zd¹¿y³am zapaliæ œwiat³o, jeszcze w pó³mroku zauwa¿y³ammigaj¹ce w salonie œwiate³ko automatycznej sekretarki. Przypomnia-³am sobie wówczas, ¿e przed rozpoczêciem imprezy wy³¹czy³amtelefon, a potem zapomnia³am go w³¹czyæ.
11
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:11 c:1 black–text
Ods³ucha³am pierwsz¹ wiadomoœæ. Nagra³ siê Pablo, mój m³od-szy syn. S³odki, niepozbierany, roztargniony; w tle nieznoœnie jaz-gotliwa muzyka i œmiechy, sporo wysi³ku kosztowa³o mnie z³o¿eniew ca³oœæ tej niezbornej wypowiedzi.Mamo, to ja, gdzie siê podziewasz? Dzwoniê do ciebie na komór-
kê i nigdy nie odbierasz, a chcia³em tylko ci powiedzieæ, ¿e w tymtygodniu te¿ nie chce mi siê wracaæ… zostanê na pla¿y… ale jeœli,no wiesz… a zreszt¹ spróbujê zadzwoniæ póŸniej, dobra?– Pablo – mruknê³am, instynktownie szukaj¹c jego zdjêcia na
regale. Sta³y tam ich ca³e tuziny. Czasem by³ na fotografii sam, alenajczêœciej z bratem, obaj tacy podobni. Szerokie uœmiechy, przy-d³ugie grzywki wchodz¹ce w oczy. Chaotyczne sekwencje ostatnichdwudziestu dwóch, dwudziestu trzech lat. Indianie, piraci, jaskiniow-cy w szkolnym przedstawieniu, kolejne urodzinowe torty, a na nichcoraz wiêcej œwieczek. Wywo³ane na fotograficznym papierze Ko-daka urywki wspomnieñ kochaj¹cej siê rodziny, która przesta³a byærodzin¹.Maj¹c ca³y czas przed oczyma obraz Pabla, machinalnie na-
cisnê³am jeszcze raz klawisz sekretarki, by wys³uchaæ kolejnejwiadomoœci.Yyyy… Blanco, to ja, Alberto. Nie odbierasz komórki, nie mam
pojêcia, czy jesteœ w domu. No iii… dzwoniê, bo muszê…mmmmm… chcia³em powiedzieæ ci, yyyyy, nie, lepiej opowiem ciwszystko póŸniej, kiedy uda mi siê z tob¹ skontaktowaæ. ZadzwoniêpóŸniej, czeœæ, na razie. Czeœæ.Zaniepokoi³ mnie ten chaotyczny monolog mojego mê¿a. A w³aœ-
ciwie mojego by³ego mê¿a. Nie mia³am pojêcia, co takiego chcia³mi zakomunikowaæ, ale ton jego g³osu zapowiada³ niezbyt przyjem-ne wiadomoœci. W pierwszym odruchu pomyœla³am, jak zawsze,¿e coœ z³ego mog³o staæ siê któremuœ z moich synów. Z poprzed-niego nagrania mog³am siê domyœlaæ, ¿e u Pabla wszystko w po-rz¹dku; w poœpiechu wygrzeba³am z torebki komórkê i zatelefono-wa³am do Davida.– Wszystko dobrze? – zapyta³am nerwowo, kiedy tylko w s³u-
chawce rozleg³ siê jego g³os.– Jasne, mamo. U mnie wszystko w porz¹dku. A ty? Jak siê masz?
12
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:12 c:1 black–text
Wyczu³am w jego g³osie napiêcie. Ale byæ mo¿e to odleg³oœæsprawia³a, ¿e odnios³am takie wra¿enie.– Ja, no có¿, tak sobie… Dzwoni³ do mnie tata i…– Wiem, wiem – przerwa³. – Do mnie te¿ dzwoni³ przed chwil¹.
I jak to przyjê³aœ?– Co przyjê³am?– Wiadomoœæ o dziecku.– Jakim dziecku?– Tym, które bêdzie mia³ z Ev¹.Przesta³am myœleæ, czuæ, widzieæ. By³am jak marmurowa statua
albo p³yta chodnika, zamar³am w bezruchu na jak¹œ chwilê, niemam pojêcia jak d³ug¹. Kiedy znów zaczê³y docieraæ do mniestrzêpy rzeczywistoœci, us³ysza³am g³os Davida wrzeszcz¹cego dos³uchawki, która spad³a mi na kolana.– Tak, jestem – powiedzia³am w koñcu. I zanim zdo³a³ o cokol-
wiek zapytaæ, skoñczy³am rozmowê. – Wszystko w porz¹dku, za-dzwoniê do ciebie póŸniej.Opad³am na kanapê i zapatrzy³am siê w sufit, staraj¹c siê do-
puœciæ do œwiadomoœci myœl, ¿e mój m¹¿ bêdzie mia³ dzieckoz kobiet¹, dla której zostawi³ mnie zaledwie dwa miesi¹ce wczeœ-niej. Trzecie dziecko Alberta – trzecie dziecko, którego, mimomoich wieloletnich nalegañ, nigdy nie chcia³ mieæ ze mn¹. Dzieckopoczête nie w moim ³onie, które urodzi siê w domu niebêd¹cymnaszym domem.Ogarnê³a mnie rozpacz, poczu³am, ¿e ju¿ d³u¿ej nie wytrzymam,
¿e zbiera mi siê na wymioty. Obijaj¹c siê o œciany i framugi drzwijak pijana, dotar³am do ³azienki. Uklêk³am przez sedesem, opar³amczo³o na d³oniach, zwymiotowa³am.Klêcza³am tak, z czo³em opartym o ch³odne kafelki przez d³u¿¹ce
siê w nieskoñczonoœæ minuty, próbuj¹c odnaleŸæ jakieœ okruchysensu w zalewaj¹cym mnie chaosie. W koñcu uda³o mi siê podnieœæ.Umy³am rêce. Powoli, starannie; d³ugo patrzy³am, jak woda i pianasp³ywaj¹ mi z palców. Potem wyszczotkowa³am dok³adnie zêby,daj¹c czas umys³owi, by zacz¹³ pracowaæ w miarê normalnie. Kiedywraca³am do salonu, rêce mia³am czyste, ¿o³¹dek pusty, oczy zu-pe³nie suche. Rozejrza³am siê w poszukiwaniu telefonu, le¿a³ na
13
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:13 c:1 black–text
dywanie. Wykrêci³am numer, nikt nie odpowiedzia³. Nagra³am siêwiêc jeszcze raz na sekretarkê.– To znowu ja, Blanca. Zmiana planów. Muszê wyjechaæ dalej i na
d³u¿ej. I jak najprêdzej. Dowiedz siê coœ wiêcej na temat Kalifornii,bardzo ciê proszê.
Dziewiêæ dni póŸniej wyl¹dowa³am w San Francisco.
14
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:14 c:1 black–text
Rozdzia³ drugi
O cknê³am siê z zamyœlenia w chwili, gdy stukanie m³otówgwa³townie usta³o. Spojrza³am na zegarek. Po³udnie. Dopie-
ro wówczas zda³am sobie sprawê, ¿e ju¿ od kilku godzin przerzu-cam papiery, nie maj¹c zielonego pojêcia, co w³aœciwie powinnamz nimi zrobiæ. Z wysi³kiem podnios³am siê z pod³ogi, przeci¹gnê³amsiê, rozprostowa³am zdrêtwia³e stawy. Otrzepuj¹c rêce z kurzu,wspiê³am siê na palce i wyjrza³am przez w¹skie okienko znajduj¹cesiê tu¿ pod sufitem. Zobaczy³am przez nie plac budowy, wstrzyma-nej na czas przerwy œniadaniowej, ciê¿kie buty kilku robotników,którzy pa³aszowali kanapki oparci o sterty desek. Poczu³am ssaniew ¿o³¹dku, mieszaninê os³abienia, zdumienia i g³odu.Dotar³am do Kalifornii poprzedniej nocy, maj¹c za sob¹ d³ugie
godziny podró¿y trzema samolotami. Odebrawszy baga¿, po kil-ku minutach niepewnoœci zobaczy³am na du¿ej kartce swoje na-zwisko wypisane grubym niebieskim flamastrem. Kartkê trzyma³akrêpa kobieta o nieobecnym wzroku i w bli¿ej niesprecyzowanymwieku. Trzydzieœci siedem, czterdzieœci, mo¿e czterdzieœci kilkalat. W³osy mia³a przyciête równo na wysokoœci policzków, ubranaby³a w sukienkê koloru wanilii. Podesz³am do niej, ale nawetkiedy stanê³am naprzeciwko, zdawa³a siê nie zauwa¿aæ mojej obec-noœci.– Blanca Perea, chyba mnie pani szuka.Myli³am siê, nie szuka³a mnie. Ani mnie, ani nikogo. Sta³a tylko
nieruchoma i nieobecna, nie zwracaj¹c najmniejszej uwagi na prze-mieszczaj¹ce siê masy ludzi, na panuj¹cy w terminalu ruch.– Blanca Perea – nalega³am. – Doktor Blanca Perea, z Hiszpanii.
15
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:15 c:1 black–text
W koñcu zareagowa³a, zamknê³a i otworzy³a oczy, jakby po-stanowi³a wróciæ ze swojej miêdzyplanetarnej podró¿y. Wyci¹gnê³ado mnie rêkê, mocno uœcisnê³a moj¹ d³oñ; potem bez s³owa ruszy³aprzed siebie ¿o³nierskim krokiem, a ja stara³am siê za ni¹ nad¹¿yæz dwiema walizkami, ogromn¹ torb¹ oraz laptopem.Przed budynkiem lotniska czeka³ na nas bia³y jeep, zaparkowany
bezczelnie w poprzek na dwóch miejscach parkingowych. JesusLoves You g³osi³a naklejka na tylnej szybie. Ruszyliœmy w wilgotn¹noc zatoki San Francisco z prêdkoœci¹, o któr¹ nie podejrzewa³amspokojnej na pierwszy rzut oka kobiety. Naszym celem by³a SantaCecilia.Prowadzi³a kurczowo uczepiona kierownicy, ca³kowicie skoncent-
rowana na drodze. Nie rozmawia³yœmy prawie wcale, na moje py-tania odpowiada³a monosylabami, niechêtnie wypluwaj¹c maleñkieporcje informacji. Mimo wszystko uda³o mi siê dowiedzieæ kilkurzeczy. Na przyk³ad, ¿e nazywa siê Fanny Stern. ¯e pracuje nauniwersytecie i ¿e w tej chwili polecono jej zawieŸæ mnie do mieszka-nia, które razem ze skromn¹ pensj¹ sk³ada³o siê na przyznane miw koñcu stypendium. Nie wiedzia³am jeszcze zbyt dok³adnie, comia³am tu w³aœciwie robiæ, towarzysz¹cy wyjazdowi poœpiech spra-wi³, ¿e nie zdo³a³am ustaliæ wszystkich szczegó³ów. Nie przejmowa-³am siê tym zbytnio, na wszystko przyjdzie czas. Domyœla³am siêw ka¿dym razie, ¿e moja praca nie bêdzie fascynuj¹cym ani wzboga-caj¹cym doœwiadczeniem. Ale na razie w zupe³noœci wystarczy³o mito, ¿e stypendium pozwoli³o mi uciec od codziennej rzeczywistoœciz prêdkoœci¹ duszy czmychaj¹cej przed diab³em, który chce j¹ zabraædo piek³a.Mimo ¿e ostatnio zarwa³am kilka kolejnych nocy, kiedy wy³¹czy-
³am budzik o siódmej rano, umys³ mia³am ca³kiem trzeŸwy i przy-tomny. Wsta³am i natychmiast pobieg³am pod prysznic, nie chc¹cpozwoliæ, by pamiêæ pod¹¿y³a z samego rana ciemnymi œcie¿kamiostatnich dni. W œwietle s³onecznymmoje wieczorne przeœwiadcze-nie potwierdzi³o siê: to mieszkanko przeznaczone dla profesorówprzyje¿d¿aj¹cych na czasowe kontrakty bêdzie dla mnie idealnymschronieniem. Ma³y salonik po³¹czony z kuchni¹, sypialnia i nie-wielka ³azienka. Puste œciany, neutralne podstawowe umeblowanie.
16
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:16 c:1 black–text
Anonimowe, ale przyzwoite wnêtrze. Na pewno da³o siê w nimwygodnie mieszkaæ.Wysz³am na ulicê w poszukiwaniu miejsca, gdzie mog³abym zjeœæ
œniadanie, przygl¹daj¹c siê z ciekawoœci¹ widokom, które roztacza³aprzede mn¹ Santa Cecilia. W mieszkaniu znalaz³am teczkê ze swoimnazwiskiem, a w niej kilka rzeczy, które mia³y pomóc mi odnaleŸæsiê w nowym miejscu: plan miasta, prospekty, niezapisany zeszytz emblematem uniwersytetu. Nie potrzebowa³am niczego wiêcej.Ku swojemu zdziwieniu, przechadzaj¹c siê po miasteczku, nie
znalaz³am w nim ani œladu Kalifornii, jak¹ znam z telewizyjnychseriali. Nie by³o tu ani pla¿, ani wysokich palm, ani willi z dzie-siêcioma ³azienkami. Bogatej, nonkonformistycznej Kalifornii, sto-licy show-biznesu, zdecydowanie nale¿a³o szukaæ zupe³nie gdzieindziej.By³am g³odna jak wilk, wiêc usiad³am w jednym z kawiarnianych
ogródków i rozgl¹daj¹c siê z zainteresowaniem wokó³, rzuci³amsiê na babeczkê z porzeczkami i kawê, która okaza³a siê okropnielurowata. Znalaz³am siê przy du¿ym obsadzonym drzewami rynku,otacza³y go odnowione budynki zbudowane chyba z niewypalanejceg³y, przywodz¹ce na myœl przesz³oœæ, w której to, co amerykañ-skie, miesza³o siê z tym, co meksykañskie. Architektura tych budow-li nosi³a bardzo delikatny œlad dziedzictwa hiszpañskiego. Oddzia³First National Bank, sklep z pami¹tkami, nieodzowna poczta, apte-ka CVS stanowi³y g³ówn¹ pierzejê placu.Po œniadaniu ruszy³am na poszukiwanie Guevara Hall. Tam znaj-
dowa³ siê wydzia³ neofilologii, który mia³ siê staæ, na dobre czy na z³e,moim nowym miejscem pracy przez najbli¿szych kilka miesiêcy– sama jeszcze nie wiedzia³am jak d³ugo. Nie wiedzia³am te¿, czyup³ywaj¹cy czas zdo³a rzeczywiœcie zagoiæ moje rany, czy bêdzietylko doraŸnym opatrunkiem. Ale nie chcia³am znów zag³êbiaæ siêw strefê cieni, przywo³a³am siebie sam¹ do porz¹dku, ¿eby nie zgubiæsiê w czymœ w rodzaju parku pe³nego przecinaj¹cych siê œcie¿eki studentów spiesz¹cych, pieszo b¹dŸ na rowerze, do swoich salwyk³adowych.Szum kserokopiarki st³umi³ odg³os moich kroków, stoj¹ca przy
niej Fanny zda³a sobie sprawê z mojej obecnoœci, dopiero kiedy
17
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:17 c:1 black–text
znalaz³am siê tu¿ przy niej. Podnios³a wzrok i znów obrzuci³amnie jednym z tych swoich spojrzeñ bez wyrazu, a potem wyci¹g-nê³a do mnie rêkê i wskaza³a uchylone drzwi gabinetu.– Czekaj¹ na pani¹ – oznajmi³a. I oddali³a siê tym samym ¿o³-
nierskim krokiem, jakim poprzedniej nocy prowadzi³a mnie przezlotnisko.Przeczyta³am szybko nazwisko na tabliczce wisz¹cej na drzwiach:
Rebecca Cullen – wiêc mia³am wreszcie poznaæ osobê, której podpiswidnia³ pod prawie wszystkimi wiadomoœciami otrzymywanymiprzeze mnie przed wyjazdem. Oficjalny wygl¹d, jakiego nadawa³yjej gabinetowi rzêdy teczek i segregatorów, prze³amywa³y wisz¹ce naœcianach obrazy w ¿ywych kolorach, rodzinne zdjêcia i bukiet bia³ychlilii. Serdecznie uœcisnê³a mi d³oñ na powitanie. Mia³a piêkne, jasneoczy i równie piêkn¹ twarz, której nawet zmarszczki nie odejmowa³yurody. Na czo³o opada³ jej gêsty, srebrny kosmyk. Oceni³am jej wiekna mniej wiêcej szeœædziesi¹t lat, a intuicja podpowiedzia³a mi, ¿emam do czynienia z jedn¹ z tych niezast¹pionych sekretarek, które,zarabiaj¹c jedn¹ trzeci¹ tego, co ich szefowie, s¹ zwykle od nich trzyrazy bardziej kompetentne.– Blanca! Cieszê siê, ¿e ciê widzê. Nie spodziewaliœmy siê, ¿e
uda nam siê znaleŸæ kogoœ ju¿ w tym semestrze, naprawdê bardzosiê cieszymy…Z ulg¹ stwierdzi³am, ¿e mogê porozumieæ siê z ni¹ bez problemów
z mojej strony. Nauczy³am siê podstaw angielskiego jeszcze jakodziecko, wyje¿d¿aj¹c kilkakrotnie do Wielkiej Brytanii, a potemuczy³am siê w czasie studiów i pracy naukowej, dziêki której mia³amczêste kontakty z brytyjskimi uniwersytetami. Niestety z amerykañ-sk¹ wersj¹ angielskiego zdarza³o mi siê stykaæ sporadycznie: kilkakongresów, rodzinna wycieczka do Nowego Jorku, kiedy œwiêtowali-œmy maturê Pabla, krótkie stypendium w Maryland. Dlatego takbardzo ucieszy³am siê, widz¹c, ¿e mój angielski sprawdza siê te¿tutaj, na Zachodnim Wybrze¿u.– Chyba pisa³am ci w jednej z ostatnich wiadomoœci, ¿e doktor
Zárate w tym tygodniu jest na kongresie w Filadelfii. Dopóki niewróci, to ja bêdê czyniæ honory domu i zapoznam ciê z nowymstanowiskiem pracy.
18
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:18 c:1 black–text
W zastêpstwie doktora Luisa Zárate, dziekana wydzia³u, RebeccaCullen wyjaœni³a mi z grubsza wszystko, czego ju¿ zd¹¿y³am siêdowiedzieæ na temat stypendium – zadanie, którego siê podjê³am,finansowa³a nowo powsta³a prywatna fundacja o dziwnej i w do-datku hiszpañskiej nazwie – Fundación de Acción Científica paraManuscritos Académicos Filológicos, w skrócie FACMAF. Polegaæono mia³o na uporz¹dkowaniu spuœcizny by³ego pracownika uniwer-sytetu zmar³ego kilkadziesi¹t lat wczeœniej.– Nazywa³ siê Andrés Fontana i, jak ju¿ wiesz, by³ Hiszpanem.
Mieszka³ w Santa Cecilia a¿ do œmierci w tysi¹c dziewiêæset szeœæ-dziesi¹tym dziewi¹tym roku. By³ osob¹ bardzo tu szanowan¹ i lu-bian¹, ale nie mia³ rodziny, nikt nie zg³osi³ siê po jego rzeczy i zanimktokolwiek zd¹¿y³ zdecydowaæ, co z tym wszystkim pocz¹æ, jegopapiery wyl¹dowa³y w naszej piwnicy i przele¿a³y w niej kilkadzie-si¹t lat.– I od czasu jego œmierci nikt nic z nimi nie zrobi³?– Trudno w to uwierzyæ, ale tak siê w³aœnie sta³o. Dopiero teraz
FACMAF, nowa fundacja, przeznaczy³a na ten cel stypendium. Jeœlimam byæ szczera – wyzna³a, œciszaj¹c nieco g³os – uwa¿am zaskandaliczne, ¿e minê³o ju¿ trzydzieœci lat, ale sama wiesz, jak to jest,na uniwersytecie wszyscy maj¹ zawsze mnóstwo pracy, wyk³adow-cy przychodz¹ i odchodz¹, a tych, którzy znali Andresa Fontanêosobiœcie, jak ja, mo¿na policzyæ na palcach jednej rêki.Usilnie stara³am siê nie daæ po sobie poznaæ, ¿e spuœcizna zmar-
³ego profesora interesuje mnie jeszcze mniej ni¿ jego kolegów.– A teraz, jeœli nie masz nic przeciwko temu, poka¿ê ci gabinet,
a potem magazyn, w którym znajdziesz rzeczone papiery – oznaj-mi³a, wracaj¹c do spraw praktycznych. – Z góry uprzedzam, musisznam wybaczyæ, nie spodziewaliœmy siê nikogo tak szybko i nieuda³o siê nam wygospodarowaæ lepszego pomieszczenia.Pilnowa³am siê te¿, by ani s³owem nie napomkn¹æ o powodach,
które sk³oni³y mnie do uchwycenia siê, jak ton¹cy brzytwy, tegoskromnego stypendium, tak dalekiego od moich rzeczywistychnaukowych zainteresowañ. By ukryæ zmieszanie, siêgnê³am pochusteczkê i wytar³am nos, czekaj¹c, a¿ Rebecca Cullen zmieni temat;mia³am nadziejê, ¿e nie przyjdzie jej do g³owy dociekaæ, dlaczego
19
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:19 c:1 black–text
hiszpañska nauczycielka akademicka o ugruntowanej pozycji, dob-rym CV, maj¹ca rodzinê, kontakty i przyzwoit¹ pensjê, postanawianagle spakowaæ walizki i wyruszyæ na drugi koniec œwiata jakktoœ, kto ucieka przed epidemi¹ d¿umy.Mój nowy gabinet okaza³ siê po³o¿onym na uboczu pomieszcze-
niem, ma³ym, z jednym tylko oknem, pod³u¿nym i w¹skim, wycho-dz¹cym na kampus. Umeblowany by³ nader skromnie – biurko, nanim stary komputer i toporny telefon stoj¹cy na dwóch starychksi¹¿kach telefonicznych. Sprzêt z innej epoki, pamiêtaj¹cy innychw³aœcicieli, ju¿ nikomu niepotrzebny. Bêdzie nam ze sob¹ dobrze,pomyœla³am. Jako starocie, których nikt ju¿ nie chce, znajdziemywspólny jêzyk.– Musisz te¿ wiedzieæ, gdzie znaleŸæ Fanny Stern, to ona zadba,
byœ mia³a wszystkie niezbêdne materia³y biurowe – powiedzia³aRebecca, wskazuj¹c mi drogê do jej gabinetu.Kiedy siê tam znalaz³am, ogarnê³o mnie dziwne uczucie, coœ
pomiêdzy rozczuleniem a rozbawieniem. Œciany pomieszczenia by-³y szczelnie oklejone plakatami, pocztówkami i kalendarzami – za-chodami s³oñca w górach albo nad morzem z nieodzown¹ optymis-tyczn¹ dewiz¹: „Dasz radê, nie poddawaj siê”, „Po burzy zawszewychodzi s³oñce”, „Zawsze znajdzie siê ktoœ, kto poda ci pomocn¹d³oñ”. Za biurkiem Fanny konsumowa³a tabliczkê bia³ej czekoladyz ¿ar³ocznoœci¹ piêciolatki, niepomna na swój prawdziwy wiek – naoko dobiega³a czterdziestki.Rebecca podesz³a do niej i poczeka³a, a¿ prze³knie, a potem
uœcisnê³a serdecznie.– Fanny, pozna³aœ ju¿ doktor Pereê, która przyjecha³a do nas
na stypendium. Pamiêtasz, gdzie urz¹dziliœmy jej gabinet, praw-da? Pamiêtaj, ¿e powinnaœ jej pomagaæ, ilekroæ ciê o to poprosi,dobrze?– Dobrze, pani Cullen – odpowiedzia³a z pe³nymi ustami. Parê
razy pokiwa³a przy tym g³ow¹, jakby chcia³a podkreœliæ swojedobre intencje.– Fanny jest bardzo uczynna i pracowita, a jej matka przez wiele
lat zwi¹zana by³a z naszym wydzia³em – wyjaœnia³a mi Rebecca.Mówi³a powoli, mia³am wra¿enie, ¿e starannie dobiera s³owa. – Dar-
20
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:20 c:1 black–text
la Stern pracowa³a na stanowisku, które teraz zajmujê ja. Jak siêczuje twoja mama? – zapyta³a, znów zwracaj¹c siê do Fanny.– Mama czuje siê dobrze, pani Cullen, dziêkujê – odpar³a Fanny,
mlaszcz¹c, i znów pokiwa³a g³ow¹.– Pozdrów j¹ ode mnie. A teraz ju¿ pójdziemy, muszê pokazaæ
doktor Perei magazyn – powiedzia³a.Kiedy wychodzi³yœmy, Fanny znów wbi³a zêby w czekoladê, a ja
pomyœla³am, ¿e wœród tych œwi¹tobliwych widokówek byæ mo¿ena dnie jakiejœ szuflady kryje siê diabe³.– Matka Fanny, zanim opuœci³a swoje stanowisko sekretarki dzie-
kana i odesz³a na emeryturê, zatroszczy³a siê o to, by zostawiæ namw spadku córkê – wyjaœni³a Rebecca, a w jej g³osie nie wyczu³amironii. – Ma doœæ ograniczony zakres obowi¹zków, dostosowany dojej mo¿liwoœci, i wype³nia je bez wiêkszych wpadek: zajmuje siêrozdzielaniem poczty, robi ksero, zamawia artyku³y biurowe orazza³atwia ró¿ne drobne sprawy. Zawsze mo¿esz liczyæ na jej pomoc.Pokonawszy labirynt schodów i korytarzy, znalaz³yœmy siê w od-
leg³ym zak¹tku piwnicy. Rebecca sz³a przodem, pewnym krokiemosoby pracuj¹cej w tym samym miejscu od lat. Ja usi³owa³am zapa-miêtaæ pe³n¹ zakrêtów drogê i wyobra¿a³am sobie, ile jeszcze razytu zab³¹dzê, zanim na dobre oswojê siê z tym miejscem. Tymczasemmoja przewodniczka opowiada³a pokrótce historiê uniwersytetu.Oko³o czternastu tysiêcy studentów, mówi³a, prawie wszyscy spozaSanta Cecilia. Z pocz¹tku by³ to college, który z biegiem lat sta³ siêtym, czym jest dziœ – niewielk¹ wy¿sz¹ uczelni¹ o ugruntowanejpozycji. Doda³a te¿, ¿e uniwersytet jest instytucj¹ przynosz¹c¹ mias-teczku najwiêkszy dochód i tworz¹c¹ najwiêcej miejsc pracy.W koñcu dotar³yœmy do korytarza oflankowanego przez kilka
par metalowych drzwi.– A to, moja droga Blanco, twój magazyn – oznajmi³a, prze-
krêcaj¹c w jednych klucz. Chwilê mocowa³a siê z zamkiem. Potemzapali³a œwiat³o, a jarzeniówki na suficie zaczê³y ¿a³oœnie mrugaæ.Przed nami rozci¹ga³o siê w¹skie, kiszkowate pomieszczenie przy-
pominaj¹ce wagon kolejowy. Na nieotynkowanych œcianach do-strzeg³am przemys³owe pó³ki, a na nich mnóstwo pogr¹¿onychw kompletnym zapomnieniu pism, ksi¹¿ek i papierów. Przez dwa
21
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:21 c:1 black–text
poziome okna do œrodka przes¹cza³o siê md³e œwiat³o i odg³osynajprawdopodobniej z jakiejœ budowy. Po chwili, id¹c za Rebecc¹,zobaczy³am, ¿e w pierwszej ocenie pomyli³am siê co do wielkoœcii kszta³tu pomieszczenia, gdy¿ pod oknami zakrêca³o ono, tworz¹cliterê L.– Voilà – powiedzia³a, w³¹czaj¹c kolejne jarzeniówki. – Oto spuœ-
cizna profesora Fontany.Ogarnê³o mnie przygnêbienie tak silne, ¿e niewiele brakowa³o,
a zaczê³abym b³agaæ Rebeccê, by mnie tu nie zostawia³a, ¿ebyzabra³a mnie ze sob¹ i pozwoli³a zaj¹æ miejsce w jej przytulnym,mi³ym gabinecie, gdzie jej obecnoœæ, emanuj¹cy z niej spokój, po-dzia³a³yby koj¹co na mój pod³y nastrój.Chyba musia³am mieæ niewyraŸn¹ minê, bo Rebecca stara³a siê
dodaæ mi otuchy.– Przyt³aczaj¹ce, co? Ale nie przejmuj siê, za kilka dni na pewno
uda ci siê zrobiæ tu porz¹dek, zobaczysz…Nigdy nie przysz³o mi do g³owy, ¿e archiwizowanie zakurzonych
papierzysk jakiegoœ nie¿yj¹cego profesora bêdzie desk¹ ratunku,której uchwycê siê podczas ¿yciowej zawieruchy. Kiedy ogarnê³omnie niepowstrzymane pragnienie, by uciec od moich domowychdemonów, wydawa³o mi siê, ¿e zmiana pracy i otoczenia wystarcz¹,by uciszyæ burzê. Ale na widok piêtrz¹cych siê tu pude³ i segregato-rów, rozrzuconych po ziemi otwartych teczek, materia³ów poupy-chanych gdzie b¹dŸ bez ³adu i sk³adu, zrozumia³am, ¿e siê myli³am.Najgorsze by³o to, ¿e nie mog³am siê teraz wycofaæ. Za póŸno,
spali³am za sob¹ zbyt wiele mostów. Rebecca wysz³a, a ja zosta³amsam na sam ze swoimi myœlami, zamkniêta w piwnicy jakiegoœprowincjonalnego miasteczka na wybrze¿u zupe³nie obcego mikraju, podczas gdy tysi¹ce kilometrów st¹d moje dzieci samotniestawia³y pierwsze kroki w doros³oœæ, a mê¿czyzna, który by³ dotych-czas moimmê¿em, postanowi³ w³aœnie prze¿yæ raz jeszcze przygodêojcostwa z jasnow³os¹ pani¹ adwokat, piêtnaœcie lat m³odsz¹ odemnie.Opar³am siê o œcianê i schowa³am twarz w d³oniach. Jak na z³oœæ
nic nie chcia³o siê u³o¿yæ, a mnie zaczyna³o brakowaæ si³, ¿ebyz godnoœci¹ znosiæ tê sytuacjê. Problemy nie chcia³y siê rozwi¹zaæ,
22
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:22 c:1 black–text
wszystko sz³o coraz gorzej. Nawet daleka podró¿ nie zdo³a³a wy-krzesaæ ze mnie ani krzty optymizmu, mia³am wra¿enie, ¿e ¿ycieuparcie stara³o siê robiæ mi na z³oœæ. Chocia¿ obieca³am sobie, ¿ebêdê silna, ¿e dzielnie zniosê wszystko i tak ³atwo siê nie poddam,poczu³am, ¿e do oczu nap³ywaj¹ mi ³zy.Otar³am twarz i zebra³am si³y, staraj¹c siê uspokoiæ. Nie chcia³am
siê pogr¹¿aæ. I w³aœnie w tej chwili, kiedy znajdowa³am siê tylkoo krok od przepaœci, moja wyobraŸnia przysz³a mi z pomoc¹, wy-konuj¹c potrójne salto mortale i przenosz¹c w przesz³oœæ, w czasymojej wczesnej m³odoœci.
Oczyma duszy ujrza³am siebie sam¹, te same gêste kasztanoweloki, to samo cia³o, chocia¿ o wiele m³odsze i kilka kilogramówszczuplejsze, kiedy stawia³am czo³o przeciwnoœciom losu, które,choæby nie wiem jak ciê¿kie, nigdy nie zdo³a³y mnie przygnieœæ.Chocia¿ niejednokrotnie obrywa³am od losu, nigdy siê nie ugiê³am.By³am œwietn¹ studentk¹, ale na czwartym roku zasz³am w niepla-nowan¹ ci¹¿ê; nietolerancyjni, konserwatywni rodzice nie potrafilistan¹æ na wysokoœci zadania. Smutny, pospieszny œlub. Niedojrza³ydo nowej roli m¹¿ przygotowuj¹cy siê do egzaminu pañstwowego.Zimne mieszkanie w suterenie. Dziecko s³abego zdrowia, p³acz¹cebezustannie, i nieznoœna niepewnoœæ jutra. Czasy kanapek z makre-l¹, papierosów bez filtra, wody z kranu. Korepetycje i Ÿle p³atnet³umaczenia robione w poœpiechu na kuchennym stole, w którychwarsztatowe braki nadrabia³am intuicj¹ i wyobraŸni¹, dni prze¿ytew ci¹g³ym pêdzie, z oczami klej¹cymi siê z niewyspania, dni nie-dostatku, niepokoju, zagubienia. Nie mia³am wtedy nawet kontaw banku, mog³am liczyæ tylko na tê nieœwiadom¹ do koñca si³ê, jak¹dawa³o mi moje dwadzieœcia jeden lat, urodzone dopiero co dzieckoi bliskoœæ kogoœ, kogo mia³am za mê¿czyznê mojego ¿ycia.Teraz ca³y mój œwiat nagle stan¹³ na g³owie. Teraz by³am sama,
nie musia³am ju¿ myœleæ przede wszystkim o moim p³aczliwym,chudym synku i jego m³odszym bracie, który przyszed³ na œwiatzaledwie pó³tora roku póŸniej. Nie musia³am ju¿ walczyæ o to, bymoje zawierane w poœpiechu ma³¿eñstwo przetrwa³o, nie musia³am
23
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:23 c:1 black–text
wspieraæ mê¿a w realizowaniu jego zawodowych aspiracji ani zda-waæ koñcowych egzaminów, ucz¹c siê po nocach z po¿yczonychnotatek, skulona z zimna przy elektrycznym grzejniku. Nie musia³amsk³adaæ pesety do pesety, by najpierw móc op³aciæ opiekunki, przed-szkola, kaszki, a w koñcu wys³u¿onego renault 5, a potem czynszuw wynajmowanym mieszkaniu, które mia³o centralne ogrzewaniei balkon. Nie musia³am udowadniaæ ca³emu œwiatu, ¿e moje ¿ycie niejest pora¿k¹. Wszystko to by³o ju¿ za mn¹, teraz otwiera³ siê przedemn¹ rozdzia³, w którym znaczenie mia³am tylko ja.Ten ci¹g niespodziewanych obrazów z przesz³oœci doda³ mi si³.
Opuœci³am d³onie, zimne œwiat³o jarzeniówek znów porazi³o mioczy. Potem podwinê³am rêkawy a¿ do ³okci.– Nie z takich opa³ów udawa³o mi siê wyjœæ.Nie mia³am pojêcia, od czego zacz¹æ porz¹dkowanie tej stajni
Augiasza, jak¹ w moich oczach stanowi³a spuœcizna profesora Andre-sa Fontany, ale rzuci³am siê w wir pracy z tak¹ determinacj¹ i zawziê-toœci¹, jakby od jej rezultatów zale¿a³o moje ¿ycie.
24
j:aOlvido_zna_zapo 14-3-2014 p:24 c:1 black–text