paulina piotrowiak
DESCRIPTION
laureat I edycji konkursu "Prawda i kłamstwo o Katyniu"TRANSCRIPT
PRACA NA WOJEWÓDZKI
KONKURS HISTORYCZNO - LITERACKI
,,PRAWDA I KŁAMSTWO O KATYNIU”
JEDEN Z SZEŚCIU TYSIĘCY.
STARSZY POSTERUNKOWY POLICJI WOJEWÓDZTWA
ŚLĄSKIEGO
STEFAN PIOTROWIAK.
PAULINA PIOTROWIAK
Międzyszkolny Klub Historyczny im. Danuty Siedzikówny - ,,Inki”
kl. 3 c, VI Liceum Ogólnokształcące
w Zespole Szkół Ogólnokształcących im. Armii Krajowej
43-300 Bielsko-Biała, ul. Sternicza 4
tel. i fax (033) 811-92-21
opiekun: mgr Rafał Kutryba
Paulina Piotrowiak
JEDEN Z SZEŚCIU TYSIĘCY.
STARSZY POSTERUNKOWY POLICJI WOJEWÓDZTWA
ŚLĄSKIEGO
STEFAN PIOTROWIAK.
Chciałabym przedstawić historię mojego pradziadka, który został zamordowany w
1940 r. przez NKWD w Kalininie (Twerze). Nie mogłabym jej jednak poznać, gdyby nie
rozmowa z jego synem, a moim dziadkiem. To, co pragnę przedstawić, nie będzie, więc
dotyczyło tylko zamordowanego, lecz również losów jego rodziny.
Stefan Piotrowiak urodził się 7 sierpnia 1899 r. w Śremie na terenie Wielkopolski.
Ożenił się z Pelagią Adamską i miał z nią trójkę dzieci: synów Tadeusza i Kazimierza
oraz córkę Stefanię.
Oto wspomnienia mojego dziadka, Kazimierza Piotrowiaka, na temat jego ojca:
,, Urodziłem się w Bielsku. Mam starszego brata Tadeusza. Miałem również siostrę
Stefanię, która zmarła w 1995 r. Rodzina nasza pochodziła z województwa
poznańskiego, z miejscowości Śrem. Ojciec uczestniczył w powstaniu wielkopolskim. Po
I wojnie światowej zaczęły się problemy ze znalezieniem pracy. Poradzono mu, aby się
udał na Śląsk, bo tam rozwijał się przemysł i było więcej ośrodków przemysłowych. W
Katowicach ani w okolicy nie znalazł pracy. Dowiedział się jednak, że w Bielsku w 1919
r. powstała polska policja. Pojechał więc do Bielska i został przyjęty do pracy w policji.
Dokładnie nazywało się to Policja Województwa Śląskiego z siedzibą w Bielsku. Po
jakimś czasie od objęcia funkcji posterunkowego policji ojciec otrzymał awans na
starszego posterunkowego i w tym stopniu służył do września 1939 r. Był pracownikiem
policji śledczej.
W chwili wybuchu II wojny światowej miałem 6 lat. Pamiętam, że 1 września 1939 r.
wszyscy byli bardzo podenerwowani. Ojciec był w pracy. Przyszedł do domu i
powiedział mamie: ,, Trzeba się pakować, bo wybuchła wojna’’.
Z okien budynku, w którym mieszkaliśmy, widać było wybuchy w rejonie Błoni w
Mikuszowicach koło Bielska. To już był pierwszy atak bombowy. Wszyscy wpadli w
panikę, zaczęło się pakowanie. Mama otworzyła kosz na bieliznę i zaczęła ładować
każdemu jakieś ubrania.
Kazano wszystkim pracownikom policji wraz z rodzinami zgłosić się na dworcu,
obecnie Bielsko-Biała Wschód. Tam podstawiono wagony i cała komenda policji wraz
rodzinami wsiadła do pociągu, oczekując na odjazd. Jak się potem dowiedziałem, mieli
rozkaz wyjazdu w kierunku Tarnopola na Kresach Wschodnich Rzeczypospolitej,
obecnie na Ukrainie.
Cały czas posuwaliśmy się w kierunku wschodnim, poprzez Kraków i dalej w
kierunku na Lwów. Miasto to pamiętam jako objęte wojną - widziałem rozbite budynki,
pożary, martwe konie wzdłuż drogi, panikę żołnierzy i dowódców. Część wojska już
prawdopodobnie bez Naczelnego Dowództwa wycofywała się w kierunku na Rumunię.
Jaki był ich dalszy los - nie wiem. My podążaliśmy dalej w kierunku Tarnopola, który był
wyznaczony jako miejsce mobilizacji dla policji na wypadek wojny. Jechaliśmy tam
furmanką. Ojciec odbywał podróż na rowerze.
Matka prosiła ojca na wszystkie sposoby, żeby nie posuwał się dalej, bo już swój
obowiązek spełnił. Próbowała mu perswadować: ,, Przecież ty nie nosisz munduru,
jesteś cywilnym pracownikiem policji. Kto będzie wiedział, jak Niemcy czy Rosjanie
przyjdą, kim ty jesteś? ‘’. Ale, jak się potem okazało, myliła się. Sowieci wiedzieli, kto
służył w polskiej policji, widocznie ich wywiad zebrał takie informacje przed wojną.
Zbliżał się dzień 17 września 1939 r. Okazało się, że w dniu, w którym zostało
wyznaczone spotkanie wszystkich policjantów w Tarnopolu, Związek Sowiecki napadł
na Polskę od strony wschodniej i zajął między innymi Tarnopol. Sowieci zagarnęli
naszych policjantów do niewoli. Potem dowiedzieliśmy się, że pierwszą noc policjanci
spędzili na jakimś boisku w Tarnopolu, po czym Sowieci uszeregowali ich i popędzili na
piechotę dalej na wschód. Dokąd ?... Od tego momentu nikt nic nie wiedział. Na samym
początku wojny raz dostaliśmy pocztówkę, ale przeszła ona przez tak rygorystyczną
cenzurę w obozie, że dowiedzieliśmy się tylko, że ojciec jest zdrowy i co u niego
słychać, ale to już było wszystko. Ta przesyłka przyszła na adres gospodarza, u którego
spaliśmy, i jakimś cudem została nam dostarczona.
Kilka dni oczekiwaliśmy za Tarnopolem w jakiejś miejscowości. Zapamiętałem ją
jako Konopówkę. W domu, w którym się zatrzymaliśmy, ludzie byli narodowości polskiej.
Była to zwykła wiejska chałupa. Pościelili nam troszeczkę słomy w kącie w jakiejś
izdebce i tam spaliśmy razem z inną rodziną, z którą przyjaźniliśmy się przed
wojną i cały okres okupacji. Kwaterowaliśmy tak 3-4 dni w nadziei, że jeszcze wrócą
nasi ojcowie. Nikt już jednak nie wrócił.
Nastąpił moment, w którym zaczęliśmy się wycofywać z myślą dotarcia do Bielska.
Trzeba pamiętać, że my byliśmy małymi dziećmi, a matka została całkiem sama. Po
kilku dniach doszliśmy nad rzekę San. W tym czasie stanowiła ona granicę pomiędzy
Związkiem Sowieckim a Niemcami. Na granicy stały podwójne posterunki - sowieckie i
niemieckie. Sowieci dali nam jedną dobę czasu do namysłu. Obrzydzali nam Polskę.
Mówili, że trzeba się opowiedzieć za wolnością i zostać w Związku Sowieckim, albo iść
w głąb Niemiec. Ludzie mieli wszakże inne poglądy i woleli wracać do Bielska. My też
postanowiliśmy przekroczyć granicę i dostaliśmy się na tereny polskie zajęte przez
Niemców.
Gdy przybyliśmy do domu, zastaliśmy drzwi opieczętowane i napis, że klucze są do
odebrania na policji niemieckiej w Bielsku. Mama zostawiła nas i poszła po klucze. Gdy
weszła do domu, na stole zobaczyła wykaz rzeczy, które w czasie rewizji Niemcy zabrali
( m.in. odznaczenia ojca, Krzyż Zasługi, Krzyż Powstańców Wielkopolskich, aparat
fotograficzny). Na razie pozwolili nam przebywać w tym mieszkaniu kilka tygodni, ale
ponieważ był to w miarę dobry dom uznali, że jako rodzina polska nie możemy tam
mieszkać. Poza tym właścicielem budynku był Niemiec. Nazywał się Fluder. Wysiedlono
nas na ul. Batorego, gdzie mieściły się od I wojny światowej trzy podłużne baraki. W
każdym było po 12 mieszkań. Mieszkanie obejmowało pokój i kuchnię bez żadnych
sanitariatów. Tam musieliśmy mieszkać całą okupację wśród robactwa. Mama gdzieś w
końcu znalazła pracę w sklepie u Niemców, bo trzeba było z czegoś żyć. Na szczęście
pochodziła ze Śremu, więc od dziecka znała język niemiecki, co ułatwiło jej uzyskanie
pracy.
Posłano nas do szkoły przy ul. Krasińskiego. Była to dawna szkoła żydowska.
Czasem, gdy mama była w pracy, syreny ogłaszały alarm bombowy. Wszystkie matki
bardzo bały się o swoje dzieci. Na szczęście Bielsko nigdy nie było bombardowane
przez aliantów.
Na temat losów ojca nie mieliśmy żadnych wiadomości.
Mama już w czasie wojny bardzo intensywnie pisała do Biura Poszukiwań Ludzi
Zagubionych w Genewie. Za każdym razem odpowiadano jej, że los ojca jest nieznany.
Dopiero kiedy w Związku Sowieckim doszedł do władzy Michaił Gorbaczow, podczas
pobytu generała Jaruzelskiego w Moskwie zrobił gest, przekazując stronie polskiej
imienne wykazy jeńców z Ostaszkowa. Wtedy dopiero okazało się, że nasz ojciec został
uwięziony przez NKWD w obozie w Ostaszkowie. Sowieci spędzili tam polskich
policjantów i innych jeńców w liczbie ponad 6 tyięcy. Umieścili ich w opuszczonej cerkwi.
Wszystko było w ruinach, a wtedy panowała bardzo ostra zima. Jeńcy musieli piłami
dwuręcznymi ciąć lód na jeziorze. Potem przechowywano go i używano do chłodzenia
artykułów spożywczych. Sowieci okłamywali jeńców, że niedługo zostaną zwolnieni i
pojadą do domów. Na wiosnę - dokładnie w kwietniu 1940 r. - zaczęli formować jeńców
polskich w grupy po 200 – 250 ludzi, dawali im suchy chleb i kawałek śledzia i mówili im,
że jadą do innego obozu. Potem okazało się, że przewozili ich do siedziby NKWD w
Kalininie, obecnym Twerze.
Jak tam dokładnie było, to wiadomo tylko z zeznań złożonych przez oprawców
podczas rozpraw. Najpierw zamykali polskich jeńców w piwnicach, a potem pojedynczo
wzywali na przesłuchanie i wprowadzali do komory, która była wyłożona
dźwiękoszczelnymi materacami. Strzałem w tył głowy pozbawiali jeńców życia. Żeby
nie było słychać strzałów, na podwórku stał traktor, którego silnik pracował całą noc.
Drugimi drzwiami Sowieci wynosili ciała i ładowali do ciężarówek, one zaś zawoziły je do
masowych grobów w Miednoje. Potem wyrównywali teren. Rozstrzeliwania trwały cały
kwiecień i maj. Potem okazało się, że wszystko zaczęłoby się wcześniej, ale ziemia była
zamarznięta i musieli czekać aż nastąpi odwilż, by można było kopać groby. To było
powodem, dla którego jeńcy troszkę dłużej żyli na świecie.
Kiedy premierem został Jerzy Buzek, nastąpiło uroczyste otwarcie i poświęcenie
cmentarzy w Miednoje oraz w dwóch innych miejscach. Był rok 2000. Dostałem
zaproszenie na uroczystość otwarcia cmentarza. Bardzo pięknie to zrobiono. Jechałem
tam 30 godzin specjalnym pociągiem. Wzięliśmy udział w uroczystości oraz w mszy.
Było to symboliczne wzięcie udziału w spóźnionym pochowku. Nie wiadomo, niestety, w
którym dole leżał nasz ojciec. Dołów było chyba 23.’’
relacjonował Kazimierz Piotrowiak, spisała Paulina Piotrowiak
Starszy posterunkowy Policji Województwa Śląskiego Stefan Piotrowiak
Policja w Bielsku w 1934 r
Pomnik ku czci ofiar zbrodni katyńskiej na Cmentarzu Wojskowymw
Bielsku-Białej przy ul. Saperów.
Jedna z tablic stanowiąca część pomnika ku czci ofiar zbrodni katyńskiej w
Bielsku-Białej.
Tablice upamiętniające ofiary zbrodni katyńskiej umieszczone na ścianie kościoła p.w. Opatrzności Bożej w Bielsku-Białej.