prezentacja programu powerpoint · 2.05.2017 · oddają do uąk zytelników 12 numer pisma forum...
TRANSCRIPT
FORUM FILOZOFICZNE
Nr 12/2017
Uniwersytet Rzeszowski
Instytut Filozofii
Dyskusyjne Koło Filozoficzne „Eudaimonia”
Wydawca:
Instytut Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego Dyskusyjne Koło Filozoficzne „Eudaimonia”
Redakcja: Mateusz Binek, Miłosz Hołody,
Bartłomiej Krzych, Magdalena Krzosek-Hołody (MK-H)
Grafika, fotografia i skład: Magdalena Krzosek-Hołody
Opieka naukowa: dr Włodzimerz Zięba
Rzeszów 2017
Zamiast wstępu / refleksja nad stanem humanistyki (MK-H) 2
Wokół teorii
Geneza myśli strukturalistycznej Dawid Krupa 4
Międzyludzki model człowieka i jednostki w myśli Witolda Gombrowicza Dawid Krupa 7
Znaczenie mitu Mateusz Binek 10
Zagadnienie zła w myśli Paula Ricoæur- w stronę uczuciowego podejścia 14
do zjawiska zła Kamil M.Wieczorek
Pojęcie prawdy w naukach humanistycznych – szkic metodologiczny Damian Kutyła 17
Mitologiczne i literackie korzenie utopii – zarys problematyki Damian Kutyła 21
Obraz tyrana w filozofii politycznej św. Tomasza z Akwinu Mateusz Binek 25
O pięknie w myśli św. Tomasza z Akwinu Bartłomiej K. Krzych 28
Logika
Sylogistyka Arystotelesa w interpretacji Jana Łukasiewicza Piotr Banach 32
Unifikacja wyższych praw myślenia, czyli próba sprowadzenia zasady wyłączonego środka 35
do zasady niesprzeczności w logice arystotelesowskiej Piotr Banach
Ontologia fałszu Rafał Dzierwa 38
Dowód prawa niesprzeczności jako prawa ontologii Rafał Dzierwa 41
Recenzje
Demon zwany techniką Mateusz Binek 46
Dyktator i partyzant Mateusz Binek 47
„Antropologia ekonomiczna. Historia, etnografia i krytyka” Andrzej Paradysz 49
Kultura
Filozofia i literatura – wokół myśli Richarda Rorty’ego i sztuki powieści Milana Kundery Miłosz Hołody 53
Szeroki horyzont – czy istnieje kino filozoficzne? Magdalena Krzosek 56
Walka z aparatem fotograficznym i jej owoce Anastazja Cheiz 59
Światło w nocy – opowieść o spotkaniu, do którego nigdy nie doszło Damian Kutyła 62
Felietony
Nieznośna letniość bycia Piotr Madura 65
Dlaczego Homo Academicus? Refleksja na marginesie posłowia Bourdieu Bartłomiej K. Krzych 67
Twórczość
Walka z aparatem fotograficznym i jej owoce Anastazja Cheiz 71
Cukierki ze słów Miłosz Hołody 72
Podsumowanie działalności Koła w roku akademickim 2016/17 74
Spis treści:
Oddając do rąk Czytelników 12 numer pisma Forum Filozoficzne nie sposób pozostawić go bez komentarza. Cierpi on na pewno na wiele niedoskonałości, które są nieuniknione u młodych naukowców, wskazuje jednak na wartość najważniejszą, często deprecjonowaną w polskim środowisku naukowym, tj. chęć współpracy. Forum Filozoficzne jest owocem starań zarówno autorów (w większości studentów i doktorantów) oraz redaktorów, jak i pracowników naukowych, którzy służyli radą i konsultacją. Pokazuje także, że niewielka oddolna inicjatywa naukowa, przy odpowiedniej dozie determinacji i pracy, może zamienić się w coś trwałego. Kolejny już numer jest szansą na podsumowanie naukowych kroków studentów i doktorantów Instytutu Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz otwartym zaproszeniem dla innych pasjonatów filozofii.
W tym krótkim felietonie zastępującym wprowadzenie do numeru postaram się wspomnieć o kilku istotnych kwestiach, które powinny charakteryzować pracę humanisty, w szczególności zaś filozofa, i które, mam nadzieję, przyświecają i przyświecać będą w dalszych krokach naukowych naszym autorom.
Po pierwsze, przede wszystkim, nauka to gra zespołowa.
Po drugie, także ważne, humanistyka to nie tylko przypisy i bibliografia.
Po trzecie, nie mniej ważne, humanistyka to pluralizm punktów widzenia i języków opisu.
Wielu naukowców zgłębiających dziedziny humanistyczne to samotni myśliwi. Zapominają oni, że rozwiązywanie problemów naukowych to nie formułowanie indywidualnych stanowisk, ale wypracowywanie konsensusu dotyczącego określonych kwestii. Analizowane przez współczesną kognitywistykę zjawisko inteligencji zbiorowej czy znajdujące zastosowanie w teorii informacji pojęcie synergii są tego dobitnym przykładem.
Humanistyka, to także opowieść. Nie może być jedynie zbiorem odnośników, cytatów i pozycji bibliograficznych. Humanistyka to interpretacja, oczywiście możliwie erudycyjna, ale jednocześnie twórcza, samodzielna. Możemy przecież jednocześnie ukazać zdobytą wiedzę, jak i uzupełnić ją o własny wkład. Język humanistyki nie może być hermetyczny, musi otwierać się na czytelnika. Inaczej nasza praca jest jałowa, krąży w akademickim systemie zamkniętym.
Pluralizm natomiast rozumiem jako otwartość zarówno na historyczne sposoby myślenia, jak i akceptację zmieniającego się języka naukowego. Często krytycznie oceniany dyskurs postmodernistyczny wbrew pozorom nie uczy nas tego, że wszystko przejdzie, ale tego że jest wiele równouprawnionych sposób widzenia i sposobów
mówienia o świecie. Poszatkowana narracja, odwołująca się do wielu kanałów komunikacji jednocześnie, może być czyimś sposobem artykulacji doświadczenia rzeczywistości.
Kto wie czy nie bardziej adekwatnym niż systemowe wywody klasyków filozofii.
Jako współcześni badacze mamy ten przywilej, że dostępna jest nam niemal nieskończona liczba źródeł, często na „internetowe wyciągnięcie ręki”. Ich krytyczna interpretacja odbywać się może już nie tylko poprzez tekst, ale także poprzez film, fotografię czy performans.
Chciałabym, aby kiedyś każdy tekst czy ilustracja kolejnych numerów Forum Filozoficznego, a także inne inicjatywy Koła, takie jak audycja Filozofia przy kawie skutecznie zapraszały do świata filozofii, nie tylko tych, którzy już są w akademickim świecie. Nic nie jest bowiem tak deprecjonowane w Polsce współcześnie, jak prawdziwe myślenie humanistyczne.
Magdalena Krzosek-Hołody
Zamiast wstępu / refleksja nad stanem humanistyki
2
W o k ó ł t e o r i i
Na początku należy podkreślić, że strukturalizm
ma swoje korzenie w obszarze badań
językoznawczych. Za twórcę tego prądu
myślowego uznaje się językoznawcę Ferdynanda
de Saussure’a żyjącego na przełomie wieku
dziewiętnastego i dwudziestego. Wśród innych
przedstawicieli tej dyscypliny o proweniencji
strukturalistycznej wymienia się także Romana
Jakobsona oraz Noama Chomsky’ego. Opisywany
ruch myślowy zapisał się także w znaczącym
stopniu w antropologii kulturowej, gdzie za
najwybitniejszego przedstawiciela tej szkoły uznaje
się Claude’a Levi-Straussa. Metoda strukturalna
znalazła również swoje zastosowanie w analizach
historyczno-filozoficzno-socjologicznych Michela
Foucaulta a także w pracach Pierre’a Bourdieu,
którego bardziej należy już określić jako
przedstawiciela post-strukturalizmu.
Analizując komentarze na temat strukturalizmu,
dostrzec można, iż generalnie każde opracowanie
tej tematyki zawiera tezę, iż nie istnieje coś takiego
jak strukturalizm, który mógłby być traktowany
jako ściśle określony rodzaj szkoły filozoficznej.
Maurice Godelier, wyróżnił jednak pięć idei, które
odnaleźć można zasadniczo we wszelkiej odmianie
strukturalizmu1:
1. Izolowany element nie jest
samowystarczalny i nie pełni samoistnej roli;
2. Każdy element znajduje się zawsze w
pewnej relacji wobec innego elementu;
3. Zachowanie określonego elementu jest
zależne od pozycji jaką zajmuje on w relacji;
4. Relacje tworzą związki wyższego rzędu z
innymi relacjami;
5. Struktura posiada zdolność do
reprodukowania się i jest ona zależna od
natury elementów, które ją tworzą.
Dawid Krupa Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: strukturalizm, antropologia, językoznawstwo.
Przyjmując do wiadomości powyżej przedstawione elementy wspólne, warto spojrzeć konkretnie,
w jaki sposób funkcjonowały one w praktyce badań strukturalnych w ramach różnych dyscyplin naukowych.
Na wstępie nie można pominąć wspominanego już powyżej „ojca-założyciela” Ferdynanda
de Saussure’a. Jego strukturalistyczne podejście zostało zaprezentowane głównie w pracy pt. Kurs językoznawstwa ogólnego. De Saussure w swoich
podstawowych założeniach na temat języka wyraził pierwszą z podstawowych reguł
statycznego modelu strukturalistycznego, którą ująć można w twierdzeniu, iż żaden element języka brany osobno – tj. znak graficzny bądź jego
akustyczny odpowiednik – nie pełni żadnych ról językowych. Wyrażają to słowa samego
de Saussure’a który stwierdził, że: „To, co znajduje się w znaku z pojęcia lub materiału dźwiękowego, ma mniejsze znaczenie niż to, co znajduje się
wokół niego w innych znakach”2. Po czym dodaje jak zasadniczą rolę pełni „różnica” między
elementami w ramach struktury: „różnica na ogół zakłada istnienie składników pozytywnych, między którymi się ustala”3. Różnica jest więc elementem
pozytywnym – jej warunkiem jest oczywiście relacja jednego elementu z drugim.
Z tego powodu de Saussure skupił się w swoich badaniach nad językiem jako systemem. W tego rodzaju analizach koncentrował się nie na
elementach pojedynczych, ale na badaniu relacji między określonymi elementami.
W ten sposób swoje badania prowadził także inny
wybitny strukturalista Claude Levi-Strauss.
Obszarem jego zainteresowania była jednak
antropologia kulturowa. To czym zajmował się
de Saussure Levi-Strauss zastosował w badaniach
dotyczących systemów pokrewieństwa
i systemach mitów4.
Geneza myśli strukturalistycznej
1 M. Godelier, Dziedzictwo Levi-Straussa i Marksa. Rozważania nad strukturalistycznymi i marksowskimi narzędziami analizy logiki społecznej, [w:] L. Nowak, P. Przybysz (red.), Marksizm, liberalizm. Próby wyjścia, Poznań 1997, s. 258.
2 F. de Saussure, Kurs językoznawstwa ogólnego, przeł. K. Kasprzyk, Warszawa 1991, s. 143. 3 Tamże. 4 L. Nowak, Gombrowicz. Człowiek wobec ludzi, Warszawa 2000, s. 287.
4
Za ojców jego formacji intelektualnej wymienia się takich myślicieli jak Rousseau, Marksa, Freuda,
Durkheima, Mauss’a, Kroebera oraz Boasa. Jest on zarazem związany z wcześniej wspomnianym językoznawstwem, gdzie wyjątkowo ważna dla
niego stała się dziedzina fonetyki. Za jego niewypowiedziane motto przewodnie można
przyjąć słowa, jakie pisze na temat jego pracy Szacki, który zaznacza, że dla Levi-Straussa najważniejsze jest „nastawienie, aby w żadnym
razie nie zatrzymywać się na tym, co dostępne drogą bezpośredniej obserwacji faktów, i nie
przewiązywać zbytniego znaczenia do tego, czego członkowie badanych populacji są świadomi”5. Jako komentarz warto tutaj zauważyć, że ten styl
myślenia nie sprowadza się wyłącznie do antropologii Straussa, ale obecny jest także m.in.
w myśli Freuda, gdzie główną rolę odgrywa sfera nieświadoma. Jest to koncepcja doszukująca się w człowieku obszaru pobudek decydujących o
działaniu.
Autor Antropologii strukturalnej korzystał z analogii
językoznawczej znajdując podstawę swoich badań w obszarze, którym zajmował się de Saussure. Wyrażało się to w przekonaniu, iż antropologia
ukonstytuowana jest nie na bazie analizy poszczególnych faktów, lecz na badaniach
związków pomiędzy faktami, które implikują ogólne wnioski na temat rzeczywistości społecznej.. Tutaj pojawia się dewiza wzięta przez
Levi-Straussa od Rousseau, wedle której właściwym przedmiotem badań nie są „ludzie”,
ale „człowiek”. Przejście to francuski antropolog nazywa fazą pośrednią pomiędzy „etnografia i historią” a „etnologią i socjologią”: „dwie pierwsze
dyscypliny oparte są na gromadzeniu i porządkowaniu materiałów źródłowych, podczas
gdy dwie drugie badają raczej modele zbudowane na podstawie tych materiałów i przy ich pomocy”6.
W tym punkcie autor Smutku tropików odwołuje
się po raz kolejny do programu badawczego, który
zastosował w swoich pracach wspominany już
wielokrotnie de Saussure. Mianowicie, tak jak znak
graficzny czy dźwiękowy w języku brany osobno
nie jest możliwy do analizowania, tak każdy mit
(maskę) należy według Straussa rozpatrywać
poprzez analizę różnic między poszczególnymi ich
przykładami.
5 J. Szacki, Historia myśli socjologicznej, Warszawa 2006, s. 686. 6 C. Lévi -Strauss, Antropologia strukturalna, przeł. K. Pomian, Warszawa 2000, s. 375.
Program Straussa oparty na językoznawczych
analizach nie jest podobny wyłącznie pod
względem zastosowanej metodologii. Pomiędzy
tymi dwoma dyscyplinami – antropologią
i językoznawstwem – występują także
podobieństwa ze względu na samą budowę języka
jak i kultury: „Kultura (…) posiada budowę podobną
do budowy języka”7, gdyż, jak dodaje Strauss, „jeśli
chcemy zrozumieć, czym jest sztuka, religia, prawo,
a może nawet i kuchnia lub zasady uprzejmości,
należy je rozumieć jako kody utworzone przez
artykulację znaków, według modelu
lingwistycznego porozumienia się”8. Idzie więc
o to, że wspominane przejawy ludzkiej aktywności
w ramach kultury są niczym znaki w języku, które
są jej budulcem. Kultura także jak język nie jest
statyczna. Dla jej działania potrzebne jest
podejście spoglądające na nią jako na żywą
strukturę. Jak pisze na ten temat Levi-Strauss:
„kultura jest systemem komunikacji między ludźmi,
albo inaczej systemem relacji, w obrębie którego
poszczególne przedmioty stają się znakami i jako
takie są wymienione, umożliwiając przeto istnienie
organizacji społecznej”9.
Jak dostrzega Szacki, ujawnia się w tym miejscu
podwójne przekonanie strukturalistów mające
charakter metodologiczny oraz nomologiczny.
Po pierwsze odnosi się ono do konieczności
badania studiów przypadku, które następnie mają
posłużyć do zbudowania modelu ogólnego.
Ujawniałoby to zarazem, że strukturaliści
posługują się przede wszystkim metodą „od
szczegółu do ogółu”, bardziej rozpoznawalną pod
nazwą metody indukcyjnej. Metodologicznie
działania jednostek mają więc pierwszeństwo, przy
czym służą one zbudowaniu modelu o wyższej,
ogólniejszej wartości eksplikacyjnej. Jednak są to
zalecenia natury, co należy podkreślić,
metodologicznej. I tutaj należy dodać, że
w porządku logosu samej rzeczywistości – czyli
praw, które rządzą społeczeństwem – struktura ma
nomologiczne pierwszeństwo przed działaniami
jednostek. Tak więc metodologicznie należy
posługiwać się indukcją, przy czym koniecznie
trzeba mieć świadomość, że tak naprawdę
rzeczywistość rządzi się prawami ogólnymi, które
wpływają na działania poszczególnych jednostek.
7 Tamże, s. 130. 8 G. Charbonnier, Rozmowy z Claude Levi-Straussem, przeł. J. Trznadel, Warszawa 1961, s. 142. 9 C. Levi-Strauss, Mythologiques, t. 1: Le cru et le cuit, Paryż 1964, cyt. za: J. Szacki, Historia myśli…, dz. cyt., s. 689.
5
I to właśnie te prawa ogólne, ich rozpoznanie jest
właściwym celem refleksji wszelkich nauk
społecznych o proweniencji strukturalistycznej.
Jak dobrze ujmuje to sam Strauss: „Nie
pretendujemy (…) do pokazania, jak ludzie myślą
w mitach, lecz do tego, aby pokazać, jak mity są
myślane w ludziach bez ich wiedzy”.
Na koniec można dokonać podsumowania, które
pozwoli na wyodrębnienie cech
charakterystycznych myśli strukturalistycznej.
Pierwszym takim elementem jest założenie
ontologiczne wszelkich koncepcji
strukturalistycznych, które podkreśla prymat
ontologiczny struktury nad jednostką. I tak, na
przykład u Levi-Straussa, pomimo
metodologicznego pierwszeństwa jednostek
w badaniach, nie mają one wyższego statusu niż
struktury wyższego rzędu. Drugim elementem,
łączącym się z pierwszym, jest założenie
o nomologicznym warunkowaniu pojedynczych
elementów przez całość. Z tego też powodu
człowiek jest tutaj traktowany jako
determinowany przez działania na poziomie samej
struktury. Wszechobecnym założeniem
metodologicznym jest również traktowanie
jednostki nie jako osobnego przedmiotu
badawczego, ale jako obiekt znajdujący się
w relacji z innym elementem.
Wymienione cechy nie są jednak wyłącznie
przynależne wyżej wspomnianym ideom.
Dokonując refleksji nad historią strukturalizmu
warto pamiętać, że posiada on tradycję myślenia,
która nie zrodziła się w latach sześćdziesiątych
dwudziestego wieku we Francji. Należy zauważyć,
że prymat struktury oraz czynników zewnętrznych
warunkujących zachowanie jednostki jest obecny
także w myśli marksowskiej, gdzie społeczeństwo
brane jest pod uwagę jako element
podporządkowany „bazie”, czyli określonemu
sposobowi produkcji. Co więcej za rozwój
cywilizacyjny i kulturowy odpowiedzialni w tym
modelu nie są ludzie, ale „materialne środki
produkcji” czyli „maszyny, surowce, ziemia
uprawna, zwierzęta hodowlane, ale także
pieniądze wymienialne na takie dobra, czyli
inwestowane w produkcję”10.
10 P. Sztompka, Socjologia. Analiza społeczeństwa, Kraków 2012, s. 404.
Samowiedza jednostki o tymże procesie jest więc
zwrócona nie ku wizji człowieka jako
autonomicznego podmiotu, ale ku strukturze
(bazie).
Jednak materializm historyczny nie był pierwszym,
który doszukiwał się wyjaśnienia porządku
ludzkiego zachowania poza modelem jednostki
autonomicznej w swoich celach i działaniach.
Mowa tutaj o Heglu, który przed Marksem
dookreślił jednostkę wobec logosu rzeczywistości,
którą rządzi duch absolutny. Jak pisze na ten temat
Copleston: „To niewątpliwie u Hegla znajdujemy
najbardziej uporczywy wysiłek, by zrealizować
idealistyczny program. Nie ulegało dla niego
wątpliwości, że to, co rozumne, jest rzeczywiste,
a to, co rzeczywiste — rozumne. Według niego jest
to zupełnie niesłuszne, gdy o umyśle ludzkim mówi
się jako o po prostu skończonym i kwestionuje się
na tej zasadzie możliwość zrozumienia przez niego
samorozwoju życia nieskończonego Absolutu.
To prawda, że umysł ma swój aspekt skończony,
ale ma też aspekt nieskończony, w tym sensie, że
potrafi wznieść się na poziom myśli absolutnej, na
której samowiedza Absolutu i ludzka wiedza o nim
są tym samym”11. Nomologicznie model ten bliski
jest strukturalizmowi, który traktuje jednostkę jako
część większej całości. Jej działanie, jak twierdzi
Copleston, nie jest ograniczone, ale zarazem
stanowi manifestację rozumu Absolutu, który
przejawia swoje istnienie m.in. właśnie poprzez
człowieka. Potwierdza to tezę, że strukturalizm
należy do określonej formacji intelektualnej, która
przejawia się w historii filozofii, co najmniej od
Oświecenia.
Bibliografia:
1. Charbonnier G., Rozmowy z Claude Levi-Straussem, przeł. Trznadel J., Warszawa 1961.
2. Copleston F., Historia filozofii, t. 7, przeł. Łoziński J., Warszawa 2006.
3. Saussure F. de, Kurs językoznawstwa ogólnego, przeł. Kasprzyk K., Warszawa 1991.
4. Lévi –Strauss C., Antropologia strukturalna, przeł. Pomian K., Warszawa 2000.
5. Nowak L., Gombrowicz. Człowiek wobec ludzi, Warszawa 2000.
6. Nowak L., Przybysz P.(red.), Marksizm, liberalizm. Próby wyjścia, Poznań 1997.
7. Sztompka P., Socjologia. Analiza społeczeństwa, Kraków 2012.
11 F. Copleston, Historia filozofii, t. 7, przeł. J. Łoziński, Warszawa 2006, s. 25-26.
6
Na potrzeby niniejszego artykułu w pierwszej
kolejności zostaną zaprezentowane dwa modele
opisujące relację w jakiej jednostka znajduje się
wobec zbiorowości. Pierwszy model będziemy
określać jako „racjonalistyczną koncepcję
jednostki”1. Jest to model, którego teoretyczne
uzasadnienie odnajdziemy przede wszystkim
w myśli liberalnej. Koncepcja ta opiera się „na idei,
że życie społeczne jest wynikiem uzgodnień,
kontraktów, negocjacji, jakie zawierają ze sobą
gotowe, autonomiczne jednostki ludzkie”2.
Jednostkę postrzega się w tym modelu jako istotę
kierująca się rozumem dla realizacji celów
wywodliwych z jej preferencji. Innymi słowy,
z możliwych alternatyw dokonuje ona wyboru tych
działań, które maksymalizują dostęp do jej
wymarzonych oczekiwań życiowych. Ponadto,
w racjonalistycznej koncepcji jednostki podkreśla
się prymat rozumu nad emocjami, gdzie namysł
podparty wolną wolą jest określany jako akt
decyzyjny. Intuicje na ten temat wyraził już
chociażby Thomas Hobbes, który w Lewiatanie
zawarł stwierdzenie: „Gdy ktoś rozważa, czy
winien jakąś rzecz uczynić, czy też jej zaniechać,
to mówi się, że się namyśla, to znaczy, że rozważa
dla której z tych dwóch stron zrzec się swojej
wolności. (…) ostatnie pożądanie, by coś uczynić
czy czegoś zaniechać, nazywa się wolą we
właściwym tego słowa znaczeniu”3. U Hobbesa
występują trzy elementy konstytuujące
racjonalność jednostki: wiedza, wartościowanie
i akt decyzyjny.
Dawid Krupa Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: wolna wola, model człowieka, jednostka, społeczeństwo.
Rzecz jasna nie można dokonać namysłu nad modelem racjonalnej jednostki pomijając prace
m.in. Maxa Webera, który podkreślił w swoim dziele zatytułowanym Gospodarka i społeczeństwo znaczenie działania celowo-racjonalnego,
w którym jednostka jest epistemicznie przezroczysta sama dla siebie, czyli jest świadoma
systemu wiedzy i istnienia hierarchii pilności wartości jakie pragnie realizować4. Za Leszkiem Nowakiem można więc dokonać wyodrębnienia
założeń filozoficznych modelu działania racjonalnego. Są to przekonania o: (I)
Aksjologicznej autonomiczności jednostki; (II) Epistemicznej autonomiczności jednostki; (III) Aksjologicznej przezroczystości jednostki; (IV)
Epistemicznej przezroczystości jednostki dla samej siebie5.
Opozycyjnym stanowiskiem wobec powyższego jest marksistowski model człowieka, który wikła jednostkę w relacje społeczne, u podstaw których
znajduje się całokształt stosunków produkcji. Dokładnie chodzi tutaj o „siły wytwórcze, które
determinują stosunki produkcji; bazę, która determinuje nadbudowę; warunki społeczno-ekonomiczne, które determinują świadomość
społeczną”6. Nie wchodząc w niuanse teorii marksistowskiej warto tylko podkreślić, iż obraz
społeczeństwa jest u Marksa odbiciem poziomu rozwoju „sił wytwórczych”, które są własnością klasy posiadaczy. Klasa ta zawsze dąży do
maksymalizacji „wartości dodatkowej” powstającej w procesie produkcji. Z drugiej strony mamy klasę
pracowników, którzy są skazani na wyzysk, ponieważ ich kartą przetargową jest wyłącznie własna praca, na którą mogą się zdecydować albo
zrezygnować z niej i pozbawić się jakichkolwiek środków do życia.
Międzyludzki model człowieka i jednostki w myśli Witolda Gombrowicza
1 L. Nowak, Gombrowicz. Człowiek wobec ludzi, Warszawa 2000, s. 79. 2 Tamże, s. 39. 3 T. Hobbes, Lewiatan, przeł. C. Znamierowski, Warszawa 1954, s. 125.
4 Zob. M. Weber, Gospodarka i społeczeństwo, przeł. D. Lachowska, Warszawa 2002, s. 18. 5 L. Nowak, dz. cyt., s. 41-42. 6 Tamże, s. 82.
7
Nieuchronną konsekwencją tegoż procesu jest
zawsze konflikt na tle czysto ekonomicznym
pomiędzy antagonistycznymi klasami. Ów konflikt
dąży do stworzenia społeczeństwa
komunistycznego, czyli jedynego systemu
zapewniającego sprawiedliwy podział środków
produkcji. Jednak, jak zauważa Leszek Nowak,
model marksistowski jest zbyt redukcjonistyczny
w założeniu o istnieniu jedynej determinanty
kształtującej jednostkę jaką jest ekonomia. Nowak
poszerza obszar kształtujący stosunki społeczne
o politykę oraz światopogląd. Innymi słowy,
działanie jednostki w koncepcji autora Bytu i myśli
nie jest wyłącznie wypadkową poziomu rozwoju sił
wytwórczych, ale na jej kształt wpływ mają także
relacje z władzą oraz, jak to określa polski filozof,
kapłanami świeckimi lub religijnymi kształtującymi
światopogląd7.
Czy więc człowiek jest samotną wyspą, rozumem
przeprowadzającym chłodne kalkulacje, czy też
może jest on tylko wypadkową powstałą w
ograniczonej strukturze ekonomicznej, politycznej
i kulturowej? Trudno byłoby „wyskoczyć poza
kulturę” i odpowiedzieć na postawione pytanie
z perspektywy pozbawionej naszych własnych
uwarunkowań społeczno-kulturowych. Nie zmusza
nas to jednak do zawieszenia jakichkolwiek
pozytywnych rozważań, dlatego w odpowiedzi na
zaprezentowane poglądy na temat relacji jednostki
w społeczeństwie, za interesujące można uznać
rozważania Leszka Nowaka dotyczące myśli
Witolda Gombrowicza, którego teksty stanowią
ciekawy głos w tej dyskusji na poziomie
filozoficznym.
Gombrowicz przedstawia człowieka zupełnie
inaczej niż opisany wyżej racjonalny model
człowieka. Bliższy w swoich rozważaniach jest
modelowi marksistowskiemu, ale dużym
uproszczeniem byłoby sprowadzenie jego intuicji
teoretycznych do stanowiska twórcy Kapitału.
Zasadniczą kategorią opisującą rzeczywistość
społeczno-kulturową u Gombrowicza jest
„wytwarzanie się”. Nie istnieje tutaj relacja stricte
deterministyczna jak u Marksa pomiędzy ekonomią
a stosunkami społecznymi.
7 Tenże, U podstaw teorii socjalizmu, t. 1, Warszawa 1991, s.151.
W myśli polskiego pisarza warto skupić się na
aspekcie ciągłego formowania się przestrzeni
społeczno-kulturowej pomiędzy poszczególnymi
jednostkami. Proces owego formowania ma
charakter ciągłego „uwodzenia” jednostek przez
siebie. Forma, czyli przestrzeń społeczno-
kulturowa ulega ciągłej negocjacji. Jej pozorna
niezmienność może błędnie sugerować
nienaruszalność tej struktury. Nie implikuje to
jednak jej szczególnej aksjologicznej wartości.
Jeżeli przyjąć za substancjalne istnienie przestrzeni
społeczno-kulturowej, to system wartości
jednostki, jej przekonań, norm i w konsekwencji
działań ma zawsze podłoże czysto społeczno-
kulturowe. Zdaniem Gombrowicza jednostka: „Jest
funkcją napięć powstałych w przypadkowych,
zmiennych układach, tworzonych przez ludzi,
będących wypadkową wielu ciśnień (…) ten to twór
międzyludzki, nieznany i nieuchwytny wyznacza
mu jego możliwość”8. Wydaje się, że przestrzeń
społeczno-kulturowa jest tutaj rozumiana jako
obszar ciągłej walki, niezliczonej liczby interakcji,
które ciągle podlegają aktualizacji i renegocjacji.
Tak przedstawiona sytuacja mogłaby sugerować,
że człowiek jest pozbawiony pozytywnej
możliwości kształtowania samego siebie. Jednak
Gombrowicz podkreśla kategorię specyficznego
moralnego obowiązku i związanej z nim antynomii
dojrzałości i niedojrzałości. Według polskiego
pisarza, o ile trudno byłoby twierdzić, że istnieje
możliwość wyskoczenia poza obręb determinant
społeczno-kulturowych, o tyle sytuacja ta nie
zwalnia nas z refleksji na temat naszego położenia
w świecie. Człowiek ma moralny obowiązek, który
nakazuje mu ciągłą aktualizację swoich ograniczeń,
zaś o jakości jego człowieczeństwa świadczy
właśnie zdolność do przeciwstawienia się formie,
przeciwstawienia się dojrzałości, która oznacza
tutaj intelektualną ślepotę, naiwne przekonanie
o słuszności własnych przekonań, czy też
absolutyzowanie swojej życiowej postawy.
Człowiek w ramach modelu gombrowiczowskiego
jest więc z jednej strony zamknięty w obszarze
kultury, której nie jest w stanie przezwyciężyć,
jednak z drugiej strony musi on starać zmieniać się
poprzez doszukiwanie się swoich własnych
ograniczeń światopoglądowych.
8 D. de Reux, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969, s. 14.
8
U Gombrowicza wyjście z powyższego impasu
staje się możliwe dzięki „najostrzejszej
świadomości”. Człowiek charakteryzujący się tą
zdolnością jest w uprzywilejowanej pozycji, gdyż
potrafi zdać sobie sprawę ze swojego uzależnienia
od formy. Refleksja na ten temat pozwala
wyzwolić w jednostce wolę ucieczki z danej formy
w imię innej. Rzecz jasna nie jest możliwe zupełne
wyswobodzenie się z wpływów obszaru
międzyludzkiego, dlatego realizacja ideału wiąże
się z określonym wysiłkiem, który określić można
nawet jako akt heroizmu. Najostrzejsza
świadomość jest konieczna, jeżeli jednostka ma
uzyskać wolność i wyjść poza obszar determinacji
ze strony formy. Jak jednak w świecie
wszechobecnych form jednostka może posiadać
jakiekolwiek swoje „własne” preferencje?
A ponadto, co stanowi konkretnie kryterium, które
pozwoli odróżnić jej „preferencje osobiste” od
„preferencji społecznych”? Nie da się
odpowiedzieć na to pytanie zapoznając się
z interpretacją myśli Gombrowicza
przeprowadzonej przez Nowaka. Wydaje się, że
owe treści musiałaby być apriorycznie obecne
w umyśle człowieka. Jednak to w jaki sposób
można by stwierdzić rozpoznanie swojej
„autentyczności” pozostaje nierozwiązane
i w konsekwencji podważa także prawomocność
międzyludzkiego modelu człowieka z poprawką
gombrowiczowską.
Ogólnie rzecz ujmując, wniosek z powyższych
rozważań jest taki, że nie da się utrzymać statusu
prawomocności koncepcji, która jednocześnie
rozpoznaje jednostkę jako nomologicznie
zdeterminowaną przez strukturę, a z drugiej strony
pozwala jej na ucieczkę od tychże społecznych
determinant. Pozwala to jednak zrozumieć, jak
kłopotliwe pod względem teoretycznym jest
zniesienie klasycznych dualizmów, które
w ostatecznym rozrachunku są ciągle obecne
w dyskursie, który stara się podważyć ich
zasadność i znieść ich ograniczenia.
Bibliografia:
1. Reux D. de, Rozmowy z Gombrowiczem, Paryż 1969.
2. Hobbes T., Lewiatan, przeł. Znamierowski C., Warszawa 1954.
3. Nowak L., Gombrowicz. Człowiek wobec ludzi, Warszawa 2000.
4. Nowak L., U podstaw teorii socjalizmu, t. 1, Warszawa 1991.
5. Weber M., Gospodarka i społeczeństwo, przeł. Lachowska D., Warszawa 2002.
9
Mit czyli „opowieść symboliczna, która ma za
przedmiot divinium (monoteistyczne lub
politeistyczne), naturę, człowieka oraz wydarzenia
soteriologiczne i eschatologiczne”1 jest z całą
pewnością istotnym zagadnieniem podejmowanym
przez filozofów religii czy religioznawców. Mimo
tego, iż w potocznym rozumieniu mit jest czymś
z gruntu fałszywym, formą baśni czy legendy, ze
względu na specyficzne funkcje, jakie pełni oraz na
kulturową trwałość struktur myślenia
mitologicznego, pozostaje jedną z podstawowych
kategorii z zakresu badań nad duchowością.
Niniejsza praca ma za zadanie przybliżenie
specyfiku mitu oraz zarysowanie źródeł jego
powstawania.
Według przytoczonej wyżej definicji, mit jest
opowieścią objaśniającą te sfery ludzkiego
doświadczenia, do których nie posiadamy
bezpośredniego dostępu poznawczego. Jak
stwierdza Stanisław Wszołek: „mit jest widzialnym
wyrażeniem tego, co niewidzialne”2. Z tego
względu mimo, że mity odwołują się do
przeszłości, to nie stanowią one narracji
historycznej w znanym nam sensie. Co więcej,
częstokroć zdarza się, iż w ramach jednej tradycji
religijnej mamy do czynienia z wieloma wzajemnie
sprzecznymi opowiadaniami dotyczącymi tego
samego wydarzenia3. Niemniej jednak, owe
sprzeczności nie stanowią większego problemu dla
„użytkowników” danego mitu. Bowiem już w samej
strukturze narracji mitologicznej konstytutywnym
momentem jest coincidentia oppositorum – jedność
przeciwieństw, wykraczająca poza rozstrzygnięcia
logiki klasycznej. Wynika to z przekonania
o istotowo paradoksalnej naturze transcendencji.
Mateusz Binek Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: mit, mitologia, kultura, religia, geneza.
Mity, zdaniem Mircei Eliadego, dają „podwójne
objawienie”: po pierwsze, objawiają „biegunowość
dwóch postaci boskich, powstałych z jednego
i tego samego źródła i mających to samo
przeznaczenie” (w tym przypadku, ostateczne
połączenie się u końca czasów); po drugie zaś,
„objawiają ową coincidentia oppositorum
występującą u podstaw struktury bóstwa, które
okazuje na przemian lub jednocześnie oblicze
dobroczynne i straszliwe, twórcze
i niszczycielskie”4.
Paradoksalność boskości jest dla Eliadego
kryterium decydującym o ontologicznej różnicy
między człowiekiem a bóstwem. Przezwyciężanie
przeciwieństw, mające na celu naśladowanie
boskiej natury, jest swego rodzaju modelem
zarówno dla pewnych praktyk religijnych, jak
również dla mitologii. Dążenie do zniesienia
sprzecznych przymiotów może być realizowane na
różne sposoby. Na „najniższym, najbardziej
elementarnym stopniu życia religijnego” takim
sposobem mogą być praktyki orgiastyczne
symbolizujące „regresję do tego, co bezkształtne
i niewyraźne” będące jednocześnie próbą dojścia
do stanu, w którym „znoszą się wszystkie
przymioty a przeciwieństwa się spotykają”5.
Bardziej wyrafinowaną formą ludzkiej realizacji
coincidentia oppositorum miałyby być z kolei asceza
oraz kontemplacja. W ich efekcie „świadomość
człowieka nie dostrzega już konfliktów a zespoły
przeciwieństw – rozkosz i ból, pragnienie i odraza,
zimno i gorąco, przyjemność i nieprzyjemność itd.,
znikają z jego doświadczenia, w miarę jak dokonuje
się w nim pewnego rodzaju »totalizacja«, która jest
odpowiednikiem »totalizacji« przeciwieństw
występujących w łonie bóstwa”6.
Znaczenie mitu
1 S. Wszołek, Wprowadzenie do filozofii religii, Kraków 2004,
s. 231. 2 Tamże, s. 164. 3 Zob. tamże.
4 M. Eliade, Traktat o historii religii, tłum. J. Wierusz-Kowalski, Łódź 1993, s. 402. 5 Tamże, s. 403. 6 Tamże, s. 403-404.
10
W przypadku samej treści mitów, jedność
przeciwieństw znajduje swój wyraz
w powszechnie w nich występującym motywie
androgynii bóstw. Dwupłciowość bóstw jest
wyrażeniem za pomocą języka biologii,
ontologicznej prawdy o boskiej „dwu-jedni”7.
Łatwa do bezpośredniego zaobserwowania różnica
między tym, co żeńskie a tym, co męskie stanowi
narzędzie do symbolicznego przedstawienia
metafizycznej jedności kosmologicznych
pierwiastków w naturze boskiej. Androgynia jest
również środkiem do wyartykułowania tezy
o samowystarczalności bóstwa, które posiadając
naturę tak męską jak i żeńską zrodziło samo siebie
nie potrzebując do swego zaistnienia żadnej
przyczyny, co ma świadczyć
o tym, że owo bóstwo właśnie miałoby być
przyczyną całej rzeczywistości. Równie często
występującym motywem mitologicznym jest
androgynia ludzka. Mit traktujący o obojnactwie
pierwszego, wzorcowego człowieka daje asumpt
do dostrzegania w nim wyrazu „doskonałości
i integracji totalnej”8 na wzór boski.
W tym miejscu warto zwrócić uwagę na dwie
kolejne cechy mitu. Po pierwsze, mit przedstawia
pewną „historię wzorcową”, którą można niejako
powtarzać za pomocą określonych rytuałów czy
też poprzez samo jej odczytywanie lub głoszenie9.
Po drugie, opowieść mityczna zawsze ma
charakter absolutny. Jak pisze Eliade: „Mit jest
więc historią tego, co zaszło in illo tempore,
przekazem, który mówi, co bogowie i herosi czynili
na początku czasu. »Opowiadanie« mitu oznacza
ogłaszanie, co ab origine zaszło. Gdy mit zostanie
»opowiedziany«, tzn. odsłonięty, staję się
niepodważalną prawdą: funduje absolutną
prawdę”10.
Powyższe zarysowanie specyfiki mitu skłania
do konstatacji, iż typ myślenia mitologicznego oraz
typ myślenia filozoficznego odpowiada na te same
potrzeby antropologiczne. Potrzeba opisania czy
dotarcia do sfery rzeczywistości niedostępnej
bezpośredniemu poznaniu wydaje się być
wspólnym źródłem mitologii i filozofii.
7 Zob. Tamże, s. 404. 8 Tamże, s. 406. 9 Zob. tamże, s. 412-414. 10 M. Eliade, Sacrum a profanum. O istocie sfery religijnej,
tłum. B. Baran, Warszawa 2008, s. 99-100.
Leszek Kołakowski stwierdza, że mity biorą swój
początek wraz z uzyskaniem przez człowieka
„radykalnej samowiedzy własnej różności
względem natury”11. W wyniku rozwoju poczucia
tego poczucia samoświadomości, natura – pisze
Kołakowski – „prezentuje mi świat zastany jako
to właśnie czym radykalnie nie jestem, jako
fenomen, który określony jest nade wszystko
niezdolnością swoją do wchłonięcia mojego
istnienia, określany jest tedy jako obcość,
obojętność, bierność”12. Czyż nie przypomina to
sytuacji wyjściowej właściwej filozofii? Wydaje się
także, iż często przywoływany tutaj Eliade zdaje
się utrzymywać tezę o tym, że mitologia jest
w zasadzie archaiczną formą ontologii, wyrażaną
językiem mniej od filozoficznego abstrakcyjnym,
natomiast bardziej zanurzonym w bezpośrednim
doświadczeniu cielesności bądź przyrody.
Inaczej do sprawy podchodzi Andrzej Zachariasz.
Otóż twierdzi on, że o ile (używając metafory
filozofów starożytnych) filozofia rodzi się ze
zdziwienia, o tyle mit rodzi się z podziwu wobec
świata13. Z tej dystynkcji wynika dalej znaczna
różnica tych sfer ludzkiej kondycji, na których
zasadzają się omawiane dziedziny działalności
kulturowej. Filozofia wymaga krytycznej analizy
i argumentacji racjonalnej, mit zaś opiera się
warstwie emocjonalno-przeżyciowej człowieka,
przez co krytycyzm właściwy poznaniu
teoretycznemu wydaje się być zbędnym.
Jak konkluduje swój wywód Zachariasz:
„Niewątpliwie mit oferuje pewne wyjaśnienie
rzeczywistości, jest to jednak wyjaśnienie
fundujące się w kategoriach pozaracjonalnych.
Uwzględniając choćby tylko te momenty, trudno
byłoby dowodzić,
że myślenie mitologiczne i myślenie filozoficzne
wyrastają z tej samej inspiracji”14. Nie będziemy
tutaj rozstrzygać które z zaprezentowanych wyżej
ujęć problemu genezy fenomenu mitu jest
odpowiedniejsze. Celem powyższej krótkiej
prezentacji jest jedynie zasygnalizowanie
możliwości różnorodnego podejścia do
opisywanego problemu.
11 L. Kołakowski, Obecność mitu, Wrocław 1994, s. 133. 12 Tamże. 13 Zob. A. Zachariasz, Filozofia. Jej istota i funkcje, Rzeszów
2002, s. 222. 14 Tamże.
11
Aby jeszcze wyraźniej przybliżyć specyfikę
mitologii warto też skupić się na kulturowych
funkcjach, jakie może ona pełnić. Według Tomasza
Węcławskiego „możemy mówić o trzech
zasadniczych religijno-społecznych rolach
i funkcjach mitu”15. Pierwszą
z nich jest funkcja objaśniająca. W tym kontekście,
mit nie tyle dostarcza wyjaśnienia teoretycznego,
ile raczej przedstawia tajemnice porządku świata
w taki sposób, „by można się było z nimi pogodzić
czy może raczej ułożyć w praktyce życiowej”16.
Drugą funkcją jest funkcja wiążąca – mająca na
celu, poprzez przekazywanie mitów jako
rozumianych jako ważny element dziedzictwa
kulturowego danej wspólnoty, integrację członków
owej wspólnoty, zarówno tych żyjących
współcześnie, jak również pokoleń
wcześniejszych17. Funkcja trzecia (inicjacyjna lub
wprowadzająca) polega na dostarczeniu poprzez
mitologię członkom danej społeczności wzorów
prawidłowego postępowania w określonych
sytuacjach, ma nauczyć odpowiedniego stosunku
do praw moralnych, obyczajów, rytuałów itd.18.
Ostatnią kwestią wartą omówienia jest,
podkreślana przez badaczy, trwałość struktur
myślenia mitologicznego. Pewne figury mityczne,
motywy narracyjne potrafią przetrwać
o wiele dłużej niż sam mit w „formie czystej” tzn.
wraz z całą wyłożoną w nim wiedzą kosmologiczną
czy etyczną. Nie można zatem mówić
o bezkrytycznej reprodukcji mitologii w późniejszej
działalności kulturowej. Co więcej, Węcławski
zwraca uwagę, że już samo odczytanie mitu jest
w pewnej mierze krytyką zawartej w nim treści.
Jest tak, jeśli odczytywaniu mitu towarzyszy
„choćby tylko intuicyjny osąd relacji zachodzącej
między aktualnym stanem rzeczy
a odzwierciedlonym (…) [przez mit – M.B.] tego
stanu precedensem i wzorem”19. Ten, kto
opowiada mit i odnosi go do własnego czasu oraz
próbuje wyciągnąć z niego jakieś wnioski
dotyczące sytuacji hic et nunc, sprawia, że
„opowiadanie jest (…) nie tylko przypomnieniem
i uobecnieniem opowiadanego wydarzenia, ale
zarazem także jego nowym odbiciem, to znaczy
refleksją w pierwotnym sensie tego słowa”20.
Do krytyki mitu w węższym znaczeniu dochodzi
tam, gdzie pojawia się myślenie teoretyczne.
Wtedy to kwestionuje się, przynajmniej na
poziomie dostarczanej wiedzy
o świecie, prawdy głoszone przez mitologię.
Negowany jest wtedy również wspomniany
wcześniej absolutny status wiedzy mitologicznej.
„Wiedza teoretyczna znosi wiedzę mitologiczną,
teoria (…) znosi mit. Statusy wiedzy mitologicznej i
wiedzy teoretycznej są wobec siebie jakościowo
różne” 21– pisze Zachariasz. Należy jednak
pamiętać o tym, że w przytoczonym cytacie
chodzi o zniesienie wiedzy zawartej w micie,
a zatem czegoś, co rości sobie pretensje do
pełnego wyjaśnienia świata. Natomiast, jeśli idzie
o inne potrzeby zaspokajane przez mit, zważywszy
szczególnie na to, iż według samego Zachariasza,
mają one charakter emocjonalno-przeżyciowy, to
nie można stwierdzić, że myślenie teoretyczne
ruguje mit z całości praktyki kulturowej – kultura
wszak, nie jest w żadnym wypadku domeną
„czystego rozumu”.
I tak, jak twierdzi Eliade: „mit może ulec degradacji
w legendę epicką, balladę lub powieść albo też
trwać w formie ograniczonej w »przesądach«,
zwyczajach, tęsknotach itd.; nie traci on przy tym
nic ani ze swej struktury, ani znaczenia”22. Autor
Traktatu o historii religii wymienia szereg
przykładów mających potwierdzać zacytowaną
wyżej tezę: możliwość osiągnięcia wielkości
poprzez wyrzeczenie się miłości – wspólna
Achillesowi oraz Kierkegaardowi, motyw
poszukiwania wysp szczęśliwych lub raju przez
żeglarzy odkrywających nowe terytoria oraz
marzenia o egzotycznych wyspach snute przez
turystów (analogon biblijnego Edenu)23.
15 T. Węcławski, Wspólny świat religii, Kraków 1995, s. 81. 16 Tamże. 17 Tamże, s. 82. 18 Tamże. Istnieje także inna klasyfikacja funkcji mitu opracowana przez Josepha Campbella. Według niej mity pełnią funkcję: mistyczną, kosmologiczną, socjologiczną oraz psychologiczną, zob. S. Wszołek, dz. cyt., s. 169. 19 T. Węcławski, dz. cyt., s. 87. 20 Tamże. 21 A. Zachariasz, dz. cyt., s. 226. 22 M. Eliade, Traktat…, dz. cyt., s. 414. 23 Zob. Tamże, s. 414 – 416.
12
Na koniec warto po raz ostatni przytoczyć słowa
rumuńskiego myśliciela, który tak oto
podsumowuje trwałość myślenia mitologicznego
w kulturze: „Archaiczna duchowość żyje nadal na
swój sposób nie jako akt i nie jako możliwość
rzeczywistego spełnienia przez człowieka, ale jako
twórcza tęsknota za autonomicznymi wartościami
takimi jak sztuka, nauka, mistyka społeczna itp.”24.
Z tego względu nie należy zatem traktować mitów
jako pozostałości po jakichś „ciemnych wiekach”
w historii ludzkości. Należy raczej spojrzeć na nie
jako na, z jednej strony, ciekawy materiał
badawczy w przypadku studiów nad mentalnością
pewnych epok lub społeczności, z drugiej zaś –
jako na źródło inspiracji służącej integralnemu
rozwojowi kultury.
Bibliografia:
1. Eliade M., Sacrum a profanum. O istocie sfery religijnej, tłum. B. Baran, Warszawa 2008.
2. Eliade M., Traktat o historii religii, tłum. J. Wierusz-Kowalski, Łódź 1993.
3. Kołakowski L., Obecność mitu, Wrocław 1994.
4. Węcławski T., Wspólny świat religii, Kraków 1995.
5. Wszołek S., Wprowadzenie do filozofii religii, Kraków 2004.
6. Zachariasz A., Filozofia. Jej istota i funkcje, Rzeszów 2002.
24 Tamże, s. 416.
13
Paul Ricœur w swojej książce pt. Zło: wyzwanie
rzucone filozofii i teologii 1 dokonał analizy problemu
zła i faktu jego istnienia. Ricœur w pierwszej
kolejności stwierdza, że fakt zła jest wyzwaniem
rzuconym w stronę myślenia filozoficznego
i teologicznego. Następnie dokonuje rozróżnia zła
na: potępienie i lament, ukazując różnicę m.in.
pomiędzy złem zadanym a doznanym
(tj. cierpieniem). Następnie autor książki
przechodzi do omówienia hierarchicznie
uporządkowanych (hierarchicznie – odnośnie do
stopnia zaawansowania spekulacji) poziomów
wypowiedzi nad złem. Rozróżnia on: poziom mitu,
stadium mądrości, fazę gnozy i gnozy
antygnostycznej, fazę teodycei i fazę dialektyki
„łamanej”. Paradoksalnie jednak odrzucając
myślenie Heglowskie, i stwierdzając
niewystarczalność poprzednich poziomów, sam
przyjmuje optykę dialektyki, w której samo
myślenie o złu i działanie przeciw niemu nie
wystarczają – pojawia się faza trzecia, faza czucia,
co można uznać by właśnie za syntezę tezy
(myślenia) i antytezy (działania) 2. Ostatecznie
autor książki stara się zarysować – jedno z wielu
możliwych – rozwiązań radzenia sobie ze
zjawiskiem doznawania zła.
Kamil M. Wieczorek Instytut Filozofii
Uniwersytet Śląski w Katowicach
Słowa kluczowe: zło, teodycea, teologia, człowiek, uczucie.
Zło jako wyzwanie rzucone filozofii i teologii
oraz poziomy rozumienia zła
Fakt, że zło stanowi wyzwanie dla filozofii
i teologii, zdają się potwierdzać najwięksi myśliciele
jednej, jak i drugiej dziedziny 3. W przekonaniu
Ricœura zło w kręgu myślenia
judeochrześcijańskiego jest czymś
niewytłumaczalnym, czymś zagadkowym, czymś,
czego właściwie – biorąc pod uwagę doskonałość
Boga – nie powinno być. Otóż główny problem zła
tkwi w sprzeczności logicznej między trzema
przesłankami: 1. Bóg jest wszechmogący, 2. Bóg
jest absolutnym dobrem, 3. zło istnieje. Wszelkie
próby wytłumaczenia czy usprawiedliwienia zła
w tym kontekście są zdaniem Ricœura
niewystarczające 4 (jakkolwiek wystarczyłoby pójść
tropem Augustyna z Hippony 5 czy Tomasza z
Akwinu 6, którzy uznając zło za niebyt, zdjęli
odpowiedzialność za jego „istnienie” z barków
Boga). Tak też teodycee zdają się ponosić klęskę
nie tylko w pryzmacie myślenia dziś obecnego –
swoją moc obowiązywania traciły one również dla
ówczesnych im myślicieli. Już Wolter wyśmiewał
w swoim Kandydzie najlepszy z możliwych światów
Leibniza 8. Ta nierozwiązalność zła rodzi potrzebę
przyjrzenia się mu z bliższej perspektywy.
Zagadnienie zła w myśli Paula Ricoæura – w stronę uczuciowego podejścia do zjawiska zła
1 P. Ricœur (1992): Zło: wyzwanie rzucone filozofii i teologii,
przeł. E. Burska, Warszawa.
2 Por. w analogii do A. Cieszkowski (1972): Prolegomena do
historiozofii, [w:] Idem: Prolegomena do historiozofii; Bóg
i paligeneza oraz Mniejsze pisma filozoficzne z lat 1838-1842,
wstępem poprzedził A. Walicki, oprac. J. Garewicz i A. Walicki.
Warszawa, s. 78-79. 3 Trudno tutaj wymienić konkretnych myślicieli, którzy
zajmowali się problemem zła, gdyż niemalże każdy filozof czy
teolog w jakiś mniej lub bardziej pośredni sposób kwestię tę
poruszał. 4 Ricœur 1992, s. 12.
5 Por. np. Augustyn z Hippony (1991): Przeciw Faustusowi: księgi
XXII-XXXIII; Przeciw Sekundynowi, przeł. J. Sulowski, Warszawa,
s. 177. 6 Tomasz z Akwinu (1978): Suma teologiczna, t. 4,
przeł. P. Bełch, Londyn, q. 49, a. 2, resp. 7 Por. Wolter (1961): Kandyd czyli optymizm, przeł. T. Żeleński,
Warszawa. 8 Por. Leibniz G. W. (2001), Teodycea: o dobroci Boga, wolności
człowieka i pochodzeniu zła, przeł. M. Frankiewicz, Warszawa.
14
Pierwszym rozróżnieniem dokonanym przez
Ricœura jest podział zła na grzech, cierpienie
i śmierć, co sprowadza się w sumie do zła
popełnianego i zła doznawanego (cierpianego).
Dokonując analizy tych ujęć, Ricœur dochodzi do
stwierdzenia istnienia dogłębnej jedności kondycji
ludzkiej: z jednej strony kara jest fizycznym
i moralnym cierpieniem dodanym do zła
moralnego; z drugiej zasadniczą przyczyną
cierpienia jest gwałt, jaki popełnia jeden człowiek
na drugim. W swojej relacji zło popełnione przez
jednego, znajduje swoją replikę w złu zaznanym
przez drugą osobę. Rozróżnienia te jednak zdaniem
Ricœura nie są wystarczające. Ponadto relacje
grzechu, cierpienia i kary zarysowują się różnie –
zależnie od stopnia zaawansowania spekulacji.
Tym samym prowadzi to do wyróżnienia kilku
poziomów abstrakcyjnego myślenia.
Poziomy wypowiedzi w spekulacji nad złem
Pierwszym poziomem myślenia o złu jest
mityczność, która w różnych metaforycznych
i alegorycznych opowieściach ujmuje
doświadczanie zła przez człowieka. Z racji wielości
indywidualnego doświadczania zła, mityczność
przepracowała chyba wszystkie możliwe tezy
wyjaśniające i ujmujące zło9. Mit ma nie tylko
odpowiadać na pytanie o początki zła, ale
przytoczyć argumenty na rzecz tego, dlaczego
kondycja człowieka jest taka dla wszystkich ludzi10.
Jeden z przykładów takiego wyjaśnienia stanowi
mądrość odpłaty11. Jest to ujęcie związane z karmą
– każde cierpienie jest zasłużone jako kara za
jednostkowy lub zbiorowy grzech12.
Kolejnym stadium rozumienia zła jest faza gnozy
i gnozy antygnostycznej. W pierwszym wypadku
mamy do czynienia np. z manicheizmem, który
ujmował świat dualistycznie. W tym pryzmacie
dobro jak i zło są obdarzone bytem, a nie tak jak
np. w chrześcijaństwie, gdzie zło pojmuje się jako
brak dobra. W kontekście tym Ricœur przytacza
spór Augustyna i Pelagiusza o wolną wolę
i potrzebę czy brak potrzeby łaski do zbawienia13.
Dla tego pierwszego myśliciela wszelka kara będzie
zawsze słuszna – człowiek bowiem nie może nie
grzeszyć.
9 Ricœur 1992, s. 16-18. 10 Por. E. Cassirer (1971): Esej o człowieku. Wstęp do filozofii
kultury, przeł. A. Staniewska, Warszawa, s. 147-150. 11 Ricœur 1992, s. 18-20. 12 Por. P. de Silva (2000): Etyka buddyjska, przeł. M. Pawelczyk
[w:] Przewodnik po etyce, red. P. Singer. Warszawa, s. 91.
Sytuacja ta spowodowana jest dziedziczeniem
skazy grzechu pierworodnego. Tym samym by
czynić dobro, potrzebna mu łaska Boga. Pelagiusz
z kolei przekonany jest, że człowiek sam może
siebie zbawić14.
Faza czwarta odnosi się do wszystkich teodycei,
które stają w obronie Boga, uznając zarazem
istnienie zła. Ważnym elementem tej fazy jest
zachowanie zasad logiki i wewnętrznej spójności
systemu. Przykładem takich usprawiedliwień Boga
są m.in. modele stworzone przez Leibniza, ale
także i przez Hegla15. Krytykę teodycei tego
pierwszego podjął Kant – ukazując problemy takiej
argumentacji. Krytyka Kantowska jednak nie
położyła kresu teologii spekulatywnej. Na kanwie
Kantowskiej wyrośli w końcu Fichte, Schelling,
Hegel, a także Hamann, Jacobi i Novalis. I tak też
dla Hegla historia jawiła się jako samorealizacja
Ducha Absolutnego, posługującego się
jednostkami. Tym samym wszelkie cierpienie było
usprawiedliwione, gdyż stanowiło niezbędny
element rozwijania się Ducha16.
Faza piąta, ostatnia jeśli mowa o ujmowaniu zła, to
tzw. dialektyka „łamana”. Jej istotą jest uznanie
istnienia zła, „nicości”, które istnieje jako
niechciane przez Boga, stanowiąc jedynie element
bożego gniewu. Oprócz „prawicy” Boga musi
bowiem istnieć także „lewica”17.
Dialektyka myślenia, działania i czucia
Należy zauważyć, że samo myślenie stwarza
jedynie aporie, mnoży problemy. Podane wyżej
rozwiązania kwestii zła są dla Ricœura
niezadowalające. Odpowiadają one być może na
pytanie „dlaczego i skąd zło?”, ale nie dają
praktycznych wskazówek jak radzić sobie ze
zjawiskiem zła18. Leibniz ogłaszając, że zło jest
elementem koniecznym naszego świata, i że suma
summarum dobra jest więcej niż zła, pozostawał
głuchy na indywidualne doświadczanie zła19.
13 Ricœur 1992, s. 22-23. 14 Zob. Augustyn z Hippony (dostęp: 05.02.2017): S. Aurelii
Augustini Opera Omnia – editio latina, PL 44: De natura et gratia liber
unus, online:
http://www.augustinus.it/latino/natura_grazia/index.htm, PL 44. 15 Por. Kowalczyk S. (1975): Hegel a problem filozoficznych
uzasadnień istnienia Boga, „Roczniki Filozoficzne”, t. XXIII, zeszyt 1,
s. 101-103. 16 Ricœur 1992, s. 23-30. 17 Ibidem, s. 30-34. 18 Ibidem, s. 34. 19 Por. Leibniz 2001.
15
Tak też wszelka aktywność człowieka i duchowość
nie mają rozwiązywać zagadki, lecz tylko udzielić
odpowiedzi, zadowalając pewną większość ludzi
zmartwionych faktem istnienia zła, że nie jest ono
właściwie problemem.
Niemniej również sama praktyczna odpowiedzieć
na zjawisko zła nie wystarczy. Można zauważyć, że
każda (etyczna czy polityczna) opcja zwalczająca
zło, przyczynia się do zmniejszenia cierpienia na
świecie. Jakkolwiek działania człowieka nie są
w stanie pokonać wszystkich odmian zła. Klęski
żywiołowe, epidemie, starzenie się i śmierć wydają
się być (póki co) poza zasięgiem ludzkiej
aktywności obronnej20.
Stąd też rodzi się odpowiedź uczuciowa. Na tym
poziomie można odróżnić kilka różnych postaw.
Pierwsza z nich godzi się ze złem, przyznając jej
status przypadku – zło się po prostu wydarza.
Niemniej ten punkt widzenia nie angażuje
duchowości i zdaje się być rozwiązaniem
materialistycznym. Innym podejściem do zła jest
lament w stosunku do Boga – oskarżenie go winą
za doznane zło. Trzecim ujęciem zła jest
spostrzeżenie, że racje, dla których wierzy się
w Boga, nie mają nic wspólnego z potrzebą
wyjaśniania cierpienia. Tutaj wierzy się w Boga
pomimo doznawanego zła, który sam też przecież
na krzyżu doznawał cierpienia. Spostrzeżenie tego
faktu doprowadza do wygaszania pragnień,
pragnień dziecięcych, które oczekują nieustającej
sielanki codzienności21 (w miejscu tym Ricœur
ociera się o koncepcję buddyjskiej nirwany22, co
sam po części też potwierdza23). Taką postawą jest
miłość Hioba do Boga, który kocha swego Stwórcę
dosłownie za nic24.
W ujęciu Ricœura nie chodzi zatem o rozumowe
usprawiedliwienie zła czy zupełne jego zniesienie
poprzez polityczną bądź etyczną aktywność.
Zasadniczą kwestią staje się tutaj fakt, że po
spojrzeniu za kurtynę przemocy, odkryty zostaje
„sekret prawdziwego cierpienia, niepokonanego
cierpienia”25, czyli cierpienia, które ujawnia się
w tajemnicy męki Jezusa na krzyżu.
20 Ricœur 1992, s. 35-36. 21 Ibidem, s. 36-38. 22 Por. Słownik filozofii (2004), red. J. Hartmann, Kraków, hasło:
moksza. 23 Ricœur 1992, s. 39. 24 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (2000), wyd. V,
Poznań, Hi 1-42; Ricœur 1992, s. 38-39. 25 Ricœur 1992, s. 39. 26 Ibidem, s. 36. 27 Ibidem, s. 39.
Zakończenie
Ricœur w swojej pracy wyraźnie skupia się jedynie
na optyce religijno-teologicznej, wykorzystując
filozofię tylko jako metodę prowadzenia rozważań,
nie dokonując samodzielnych badań filozoficznych.
Wynika to z faktu, iż Ricœur wprowadzał do
swoich wywodów perspektywę protestancką.
Niemniej sam wskazał, że rozwiązanie przez niego
postawione, stanowi tylko jedną z możliwych
dróg26. Co więcej, podkreślił, że być może ów
horyzont mądrości judeochrześcijańskiej dotyczący
zła, pokrywa się w jakimś punkcie z mądrością
buddyjską – nie był jednak w stanie go
zidentyfikować27.
Jakkolwiek rozważania Ricœura pomijają odbiór
i doświadczanie zła przez ateistów czy
agnostyków, dla których optyka religijna nie
stanowi sensownego wytłumaczenia. Jednakże
wydaje się, że diagnoza ta – czy właściwie: sposób
radzenia sobie ze złem – postawiona w kręgu
cywilizacji zachodniej (opartej mniej czy bardziej na
chrześcijaństwie) może znaleźć swoje realne
zastosowanie. Większość ludzi w Europie jest
bowiem wierząca, a i dla nich pomyślano tę
odpowiedź. Problem jedynie w tym, że owa
Hiobowa miłość do Boga, która polega na
miłowaniu Boga za nic, wydaje się być daleko poza
zasięgiem predyspozycji zwyczajnego człowieka
i jego życia, na co dzień nie podejmującego
analogicznych (do tej Hiobowej miłości) – pod
względem swojej intensywności – wysiłków.
Bibliografia: 1. Augustyn z Hippony (1991): Przeciw Faustusowi: księgi
XXII-XXXIII; Przeciw Sekundynowi, przeł. J. Sulowski, Warszawa.
2. Augustyn z Hippony (dostęp: 05.02.2017): S. Aurelii Augustini Opera Omnia – editio latina, PL 44: De natura et gratia liber unus, online: http://www.augustinus.it/latino/natura_grazia/index.htm
3. Cassirer E. (1971): Esej o człowieku. Wstęp do filozofii kultury, przeł. A. Staniewska, Warszawa.
4. Cieszkowski A. (1972): Prolegomena do historiozofii, [w:] Idem: Prolegomena do historiozofii; Bóg i paligeneza oraz Mniejsze pisma filozoficzne z lat 1838-1842, wstępem poprzedził A. Walicki, oprac. J. Garewicz i A. Walicki. Warszawa.
5. Kowalczyk S. (1975): Hegel a problem filozoficznych uzasadnień istnienia Boga, „Roczniki Filozoficzne”, t. XXIII, zeszyt 1.
6. Leibniz G. W. (2001), Teodycea: o dobroci Boga, wolności człowieka i pochodzeniu zła, przeł. M. Frankiewicz, Warszawa.
7. Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu (2000), wyd. V, Poznań.
8. Ricœur P. (1992): Zło: wyzwanie rzucone filozofii i teologii, przeł. E. Burska, Warszawa.
9. Silva P. de (2000): Etyka buddyjska, przeł. M. Pawelczyk [w:] Przewodnik po etyce, red. P. Singer. Warszawa.
10. Słownik filozofii (2004), red. J. Hartmann, Kraków, hasło: moksza.
11. Tomasz z Akwinu (1978): Suma teologiczna, t. 4, przeł. P. Bełch, Londyn.
12. Wolter (1961): Kandyd czyli optymizm, przeł. T. Żeleński, Warszawa.
16
Prawda jako kategoria teoretyczna niewątpliwie
należy do centralnych zagadnień
teoriopoznawczych. Można by nawet powiedzieć,
że rozumienie tego pojęcia czy też jego koncepcja
stanowi punkt, w którym koncentruje się całość
problematyki teoriopoznawczej, a zwłaszcza
wszelakie procesy naukowego poznania1. Problem
prawdy dotyczy również poznania historycznego
oraz całej metodologii historii. Oczywiście,
najłatwiej byłoby powiedzieć, że prawdziwe
w historii jest to, co się dokonało, wydarzyło, coś
co miało miejsce w rzeczywistości historycznej,
gdyż naczelnym „zadaniem historyka jest po prostu
przekazywanie, jak to naprawdę było”2. Jeśli
jednak przyjrzymy się tej kwestii dokładniej,
sprawa ta nie wygląda już tak jednoznacznie.
O prawdzie mówi się w kontekście poznania
historycznego, jednakże, jest to też typowy
problem filozoficzny. Od wieków jest to konieczne
i konstytutywne pojęcie myślenia filozoficznego.
Pojawiające się, w wyniku rozwoju wiedzy, zmiany
w strukturze znaczeniowej kultury doprowadziły
do różnego rozumienia jej fenomenu. Można
zauważyć, że prawda w dziejach filozofii
przybierała różne formuły, kształty różnych
systemów i była wyrażana w różnorakiej
terminologii. Utożsamiano ją m.in. z adekwatnością
(Arystoteles), samym bytem (św. Augustyn),
pewnością (Kartezjusz), koherencyjnością
(G.W. Leibniz), obowiązywaniem (I. Kant),
sprowadzano ją do konwencji (E. Poincare,
K. Ajdukiewicz) lub widziano w niej formę umowy
(E. Poznański, A. Wundheiler)3.
Damian Kutyła Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: prawda, historia, nauka, obiektywizm, subiektywizm, relatywizm.
Jeżeli w jakiejkolwiek nauce, również w nauce
historii, twierdzimy że wypowiadany sąd jest
prawdziwy, stajemy wtedy na gruncie tzw.
klasycznej definicji prawdy, określającej że
prawdziwy jest taki sąd, który głosi coś i jest
w rzeczywistości tak jak głosi. To powszechne
rozumienie prawdy już w średniowieczu – w IX
wieku – przyswoił filozofii arabskiej żydowski
filozof i lekarz Izaak Izraeli, a w wieku XI w Europie
przetłumaczył je na język łaciński Gerard
z Kremony4. To właśnie za tymi myślicielami
podążał Tomasz z Akwinu, pisząc, że: „Veritas est
adequatio intelectus et rei, secundum quo, intelectus
dicit esse, quod est, et non esse, quod non est”. Jest
to pozycja klasycznej definicji prawdy, którą każdy
z nas niemal intuicyjnie akceptuje w swym
codziennym działaniu.
Aby ukazać, możliwie wyjaśnić i skategoryzować
zagadnienie prawdy w dyscyplinach historycznych
rozważania należy rozpocząć od fundamentalnego
problemu teoriopoznawczego dotyczącego
poglądu na stosunek, jaki zachodzi między
poznającym (badaczem-historykiem) a tym co się
poznaje (rzeczywistość historyczna). Bowiem dla
wszelkiej prawdy, zgodnie z jej klasyczną definicją,
istotna jest zgodność pomiędzy tym, czego
prawdziwość stwierdzamy, a naszym (ludzkim)
ujęciem poznawczym. Znamienne są tutaj dwie
kontradykcje, a mianowicie „idealizm-realizm” oraz
„obiektywizm-subiektywizm”.
Pojęcie prawdy w naukach humanistycznych – szkic metodologiczny
1 Por. A. L. Zachariasz, Poznanie teoretyczne. Jego konstytucja i status, Rzeszów 2004, s. 225. 2 E. H. Carr, Historia. Czym jest, przeł. Piotr Kuś, Poznań 1999, s. 17. 3 Zob. A. L. Zachariasz, Filozofia jej istota i funkcje. Rzeszów 1999, s. 73.
4 Por. A. L. Zachariasz, Poznanie teoretyczne, dz. cyt.,, s. 227. 5 W wolnym przekładzie: „Prawda jest zgodnością intelektu i rzeczy, kiedy to intelekt orzeka, że coś jest i faktycznie to coś jest, lub że coś nie jest i faktycznie to coś nie jest”. Por. A. Siemianowski, Człowiek i prawda, Poznań 1986, s. 39. Źródło: Sancti Thomas de Aquino, Corpus Thomisticum, Contra Gentiles, (lib. I, c. 59. n. 2).
17
Jak wskazuje Stefan Świeżawski, jednym z takich poglądów jest idealizm epistemologiczny, którego
głównym założeniem jest intencjonalność poznawanego świata historycznego. Tak rozumiana intencjonalność odnosi się
bezpośrednio do świadomości historyka i oznacza, iż zawsze jest ona świadomością czegoś. Jest
jednocześnie ujmowaniem przedmiotu, myśleniem o nim oraz nadawaniem mu sensu, ponieważ przedmiot ujawnia się wyłącznie dzięki
intencjonalnemu projektowi skierowanej ku niemu świadomości. Idealizm epistemologiczny mówi, że
tym co poznajemy we wszystkich naszych czynnościach, nie są niezależnie od nas bytujące rzeczy, lecz zależne od podmiotu poznającego
przedmioty intencjonalne6. W konsekwentnym ujęciu tego stanowiska, klasyczna koncepcja
prawdy jest pozbawiona wszelkiego realistycznego sensu, gdyż to czego prawdziwość stwierdzamy, staje się przedmiotem intencjonalnym naszego
świata psychicznego. Taka postawa prowadzi do zamknięcia całego studium i uniwersum
historycznego w obrębie świadomości historyka.
Przeciwstawnym stanowiskiem jest realizm epistemologiczny. Co prawda, nie odrzuca on
swoistego porządku intencjonalnego, ale przyjmuje, że zasadniczo poprzez poznanie
docieramy do samych realnych rzeczy i nie jesteśmy skazani na egzystencję w świecie wyłącznie przedstawionym. Realista podczas
badań historycznych zakłada, że zarówno źródło, jak i fakt oraz wszystko, co ten fakt wyjaśnia są
realnymi, niezależnymi w swoim istnieniu od świata przedmiotami. Leopolod von Ranke uważał powrót do źródła za warunek konieczny w
uprawianiu studium historycznego7. W realizmie poznanie historyczne związane jest ze źródłami,
a prawdziwe staje się wtedy, gdy posiadane źródła uznaje się za wiarygodne i zrozumiałe. W tym ujęciu może jednak powstać problem w postaci
tzw. „naiwnego realizmu epistemologicznego”. Owe pierwszeństwo przedmiotu poznania
względem podmiotu poznającego ową rzeczywistość sprawiało iż „fakty mówią same za siebie”8. Po prostu wielu historykom zaczęło
wydawać się, że fakty są czymś trwałym, realnym, namacalnym, jak materia fizyczna, jak cegły i inne
materiały budowlane9.
6 Zob. S. Świeżawski, Zagadnienie historii filozofii. Warszawa 1966, s. 212. 7 Zob. tamże, s. 215. 8 E. H. Carr, dz. cyt. s. 20. 9 Zob. C. Becker, What are historical facts?, [w:] The Western Political Quarterly” vol. VIII, nr 3, New York 1959, s. 120.
Jednakże z biegiem czasu zaczęto zwracać większą
uwagę na aktywność badawczą historyka oraz na
proces twórczy w jego działaniach naukowych.
Krótko mówiąc – historia nie tworzy się sama i nie
może być prawdziwa sama przez siebie. Filozofia
historii nie dotyczy ani „przeszłości jako takiej” ani
„spojrzeń historyków na nią”, lecz „tych dwóch
rzeczy w ich wzajemnym związku”10. Podkreślenie
roli historyka w tworzeniu historii prowadzić może
do logicznej konkluzji, że obiektywna historia nie
istnieje: historia jest jedynie tym, co stworzy
historyk. Tak oto rodzi się w metodologii historii
tzw. „konstrukcjonizm”.
Z powyższą sprzecznością na linii „naiwny realizm-
konstrukcjonizm” dużo wspólnego ma inna
sprzeczność, a mianowicie ta w której elementami
są obiektywizm i subiektywizm, o czym wspomina
Stefan Świeżawski11. Te dwie dystynkcje można
traktować zamiennie i wzajemnie ze sobą
zestawiać.
Obiektywizm to postawa intelektualna, gdzie
w całej dziedzinie poznawczej, a w szczególności
w zdobywaniu i ustalaniu prawdy, miarodajne są
elementy przedmiotowe. Skrajny obiektywizm
polega na tym, że podmiotowość każdego badacza
historii sprowadza się jedynie do odtwórczej roli
„lustra”, a zabarwione podmiotowo interpretacje
uznawane są za nienaukowe i wręcz nieprawdziwe,
dlatego też zgodnie z tą zasadą nauka ściśle
historyczna nie może wykraczać poza
faktografię12. Taka interpretacja nie da się nigdy
dokonać metodą „lustrzanego” obiektywizmu, stąd
skrajny obiektywizm uznawany jest za niewłaściwą
metodę13. Często utożsamia się go właśnie
z „naiwnym realizmem epistemologicznym”.
Subiektywizm pojawił się w naukach historycznych
głównie jako reakcja przeciw skrajnemu
obiektywizmowi. Jest to postawa intelektualna,
zgodnie z którą w całej dziedzinie poznawczej,
a w szczególności w ustalaniu prawdy, miarodajne
są elementy podmiotowe. Skrajny subiektywizm
ujmuje historiografię jako twór historyka i odrzuca
wszelką możliwość stwierdzenia i odtworzenia
jakiejkolwiek rzeczywistości historycznej bez jej
modyfikowania i naruszania jej czysto
przedmiotowej struktury przez ujmujące ją akty
poznawcze historyka.
10 Zob. H. Carr, dz. cyt., s. 32. 11 Zob. S. Świeżawski, dz. cyt., s. 226. 12 Zob. tamże, s. 227. 13 Zob. tamże, s. 228.
18
Napięcie między elementem obiektywnym
i subiektywnym we wszystkich etapach prac
historyka bywa różne. Naruszenie tej równowagi
jest bardzo groźne, zwłaszcza tam gdzie badana
rzeczywistość nie jest jednorodna, a jej strukturę
trzeba żmudnie odnajdywać14. Mimo to
w przeciwieństwie do wewnętrznie sprzecznego
połączenia idealizmu z realizmem, połączenie
obiektywizmu z subiektywizmem jest możliwe
i daje wymierne efekty w dziejopisarstwie.
Warunkiem takiej ugody jest jednak to, aby oba
podejścia nie występowały w swej skrajnej formie.
W tym miejscu należałoby przejść do kwestii
relatywizmu w pojmowaniu historii i samej prawdy
historycznej. Wobec destrukcji metafizycznego
realizmu i widocznego „upadku” klasycznej
koncepcji prawdy, wśród naukowców powstało
przekonanie, że prawda jest nie tyle odkryciem, co
pewną konstrukcją. Zaczęto zwracać uwagę na
refleksję nad warunkami procesu poznawczego
oraz nad kwalifikacjami moralnymi badaczy. Takie
podejście doprowadziło do relatywizmu, który
głosił, że prawdziwość wypowiedzi można oceniać
wyłącznie w kontekście, w którym są one
wypowiadane.
Stanowisko relatywistyczne jest popularne
w szerokich kręgach uczonych. W przypadku
metodologii historii występuje ono w postaci
konfliktu między budowaną w oparciu o własną,
jednostkową wiedzę na temat przeszłości,
a obrazem dostarczanym przez naukę historyczną.
W przypadku niezgodności prowadzi to czasem do
sceptycznych uwag o braku prawdy i braku
obiektywności w narracji konstruowanej przez
historyków.
Idąc dalej, można by powiedzieć, że wchodzi tu
w grę z jednej strony subiektywizm i obiektywizm
poznawczy (problem prawdy) oraz z drugiej
subiektywizm i obiektywizm metodologiczny
(problem uzasadniania i sprawdzania). Ta swoista
słabość poznania przypisywana historii, dostarcza
nam wiedzę stosunkowo nieobiektywną oraz
zmusza – jak sądzą relatywiści — do utrzymywania,
że historia nie może być obiektywna.
14 Zob. tamże, s. 214.
Ów subiektywny element, który do procesu
poznania wnosi historyk, jest na tyle silny, iż
wprowadza poważne różnice między danym
fragmentem rzeczywistości (obiektywnie
rozumianej) a jej opisem, zawartym w narracji
historycznej. Zwykle wskazuje się na cztery
czynniki uzależnienia efektów poznania
historycznego od podmiotu poznającego:
usytuowanie społeczne poznającego, określające
jego „perspektywę” badawczą; odniesienie do
wartości; to wszystko, co moglibyśmy nazwać
wiedzą ogólną czy teoretyczną, z którą historyk
przystępuje do badania oraz cechy osobiste
historyka. Czynniki te, jakkolwiek ściśle ze sobą
powiązane, rozpatruje się na ogół oddzielnie15.
Zależność poznania historycznego od wyżej
wymienionych czynników nie może być więc
kwestionowana.
Sytuacja społeczna poznającego, wyznawany przez
niego system wartości, dyrektywy i motywy
ogólne kierujące jego procesem poznawczym oraz
cechy psychiczne tworzą skomplikowany splot.
Efekty poznania historycznego zależą od bazy
wstępnej oraz wiedzy, z jaką historyk podchodzi do
badania – tak wygląda istota problemu prawdy
w historii z punktu widzenia samego procesu
poznawczego badacza.
Jednakże tak jak sprawa ma się z niektórymi
sądami i zdaniami o rzeczywistości,
tak i w przypadku nauk historycznych zdarza się,
iż niektóre stwierdzenia uznawane kiedyś za
prawdziwe, zostają uznane za fałszywe. Bowiem
obrazy historyczne, które kwalifikowało się do
prawdziwej narracji, wraz z rozwojem nauki
historycznej oraz z powodu zmieniającej się
perspektywy ujęcia czasu i przestrzeni, mogą
okazać się po prostu fałszywe. Aby tego uniknąć,
zgodnie z relatywizmem umiarkowanym, można
dopuścić jednocześnie prawdziwość większej
liczby (byle nie sprzecznych) opisów tego samego
fragmentu rzeczywistości historycznej. W takim
przypadku wszystkie te opisy, ujmowane wspólnie,
stanowią krok naprzód w zdobywaniu prawdy.
15 Por. J. Topolski, Metodologia historii. Warszawa 1973, s. 293.
19
Tak więc historia nigdy nie jest ostatecznie
zakończona, lecz podlega ciągłym
reinterpretacjom, jest po prostu procesem. Jak
wskazuje Adam Schaff, dwa czynniki współdziałają
w kierunku ciągłej reinterpretacji historii i prawdy
historycznej: ujawnianie się w procesie
historycznym skutków minionych wydarzeń, co
konstytuuje ich znaczenie, oraz zmiana kryteriów
selekcji faktów historycznych na skutek
odmiennego uwarunkowania postaw i poglądów
historyków. Co ważne, oba te czynniki są związane
z teraźniejszością, która jest przyszłością w
stosunku do minionych wydarzeń16.
Z tego wynika, iż prawdy cząstkowe,
fragmentaryczne, nie są fałszem, lecz obiektywną,
choć niepełną prawdą. Historia nie jest ostatecznie
zakończona, podlega ciągłym reinterpretacjom,
a to oznacza że jest permanentnym procesem, nie
zaś zakończonym ostatecznie obrazem. Poznanie
historyczne jest więc nieskończonym, ale
kumulującym cząstkowe prawdy procesem, które
ludzkość osiąga na poszczególnych etapach
swojego historycznego i naukowego rozwoju:
rozszerzając, zwężając, przezwyciężając te
cząstkowe prawdy, ale zawsze się na nich opierając
i przyjmując je za punkt wyjściowy dalszego
rozwoju17. Prawdy historyczne mają charakter
kumulatywny i procesualny. W rozumieniu Adama
Schaffa, historia nie jest prawdą absolutną, i co
więcej – nie może nią być18. Zawsze do tej prawdy
absolutnej zmierzamy, bez wątpienia zawsze jest
ona celem, jednak – posługując się metaforą – im
szybciej chcemy do niej dotrzeć, tym bardziej się
ona od nas oddala.
16 Zob. A. Schaff, Historia i prawda, Warszawa 1970,. s. 287. 17 Por. tamże, s. 97. 18 Por. tamże, s. 287.
Podsumowując, problem prawdy w historii jest
kolażem wielu sprzeczności, zarówno
epistemologicznych, jak i metodologicznych, a co
z tego wynika – często także stricte historycznych.
Realizm-idealizm, realizm-konstruktywizm,
absolutyzm-relatywizm, sceptycyzm-realizm,
subiektywizm-obiektywizm – to tylko niektóre
sprzeczności jakie można wyodrębnić w kwestii
pojmowania prawdy w nauce historycznej. Mając
to na uwadze, wydaje się, że naczelnym zadaniem
historyka (badacza) jest, idąc za Arystotelesem,
znalezienie pewnego złotego środka pomiędzy
tymi biegunami, tak aby żadne ze stanowisk nie
występowało w swej skrajnej formie i nie
dominowało w metodologii i metodyce
podejmowanych badań.
Bibliografia:
1. Becker C., What are historical facts?, [w:] The Western Political Quarterly” vol. VIII, nr 3, New York 1959.
2. Carr E. H., Historia. Czym jest, przeł. Piotr Kuś, Poznań 1999.
3. Sancti Thomas de Aquino, Corpus Thomisticum, Contra Gentiles, (lib. I, c. 59. n. 2).
4. Schaff A., Historia i prawda, Warszawa 1970.
5. Siemianowski A., Człowiek i prawda, Poznań 1986.
6. Świeżawski S., Zagadnienie historii filozofii. Warszawa 1966.
7. Topolski J., Metodologia historii. Warszawa 1973.
8. Zachariasz A. L., Filozofia jej istota i funkcje. Rzeszów 1999.
9. Zachariasz A. L., Poznanie teoretyczne. Jego konstytucja i status, Rzeszów 2004.
20
Utopia jako zjawisko ma trwałe podstawy w
konstrukcji bytu ludzkiego. Można ją traktować
jako uwieńczenie planów zawsze towarzyszących
ludzkiej egzystencji, jako jedną z najbardziej
otwartych i zarazem odważnych prób antycypacji
rzeczywistości. Planowanie, wybieganie w
przyszłość, próby myślowego modelowania
sytuacji charakteryzują myślenie człowieka od
początku jego istnienia. Odwieczne i nieodzowne
jest ludzkie marzenie o przyszłości, która może być
lepsza od teraźniejszości. Wszyscy mamy nadzieję,
że kiedyś odmienimy los i stworzymy świat
dostatku, ogólnodostępnej pracy, bezpieczeństwa,
sprawiedliwości, równości, wolności.
Myślenie utopijne pojawia się już u zarania
dziejów, stanowiąc jeden z najtrwalszych
elementów kultury. Fantazjowanie o utopii
wypływa w głównej mierze z tęsknoty za rajem.
Wyrasta ono z pragnienia przekroczenia granic
wyznaczonych człowiekowi przez Boga, naturę,
czy los. W pewnym sensie jest próbą
przezwyciężenia cierpienia, zła, niesprawiedliwości,
a nawet śmierci. Oczywiście te czynniki przybierają
różne postacie – im bliżej współczesności, tym są
bardziej konkretne. Wraz z rozwojem świata,
najczęściej zło jawiło się jako zło społeczne i
wówczas utopijną odpowiedzią stawał się projekt
idealnego społeczeństwa, z którego
wyeliminowano właściwe mu komponenty zła:
tj. wyzysk, niesprawiedliwość, konflikty
społeczne1. Zanim termin „utopia” na trwałe
wszedł do filozofii i literatury za sprawą Tomasza
Morusa w XVI wieku, tematyka „światów
doskonałych” pojawiała się w wielu tworach
literackich, mitologicznych czy teologicznych.
Damian Kutyła Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: mit, utopia, korzenie, Morus, Platon.
Pierwsze opisy krain i miejsc wiecznej
szczęśliwości odnaleźć można już w mitach ludów
starożytnych zamieszkujących Bliski Wschód –
tego typu utwory powstawały w literaturze i poezji
tworzonej na terenach Sumeru, Akkadu i Babilonu.
Tak oto w literaturze mezopotamskiej
pierwowzorem utopii jest kraina Dilmun. Według
sumeryjskiego mitu Enki i Ninhursanga2 miało to
być święte, nieskalane miejsce, nie znające śmierci
ani chorób, bólu ani cierpienia. Motyw doskonałej
krainy zawarty jest również w hinduistycznych
Upaniszadach3. W jednej z nich, a mianowicie
w Kathace opisane jest miejsce, w którym
przebywają dusze zmarłych. Obfituje ono we
wszystkie dobra, nie ma tam ziemskich
niedoskonałości. Z kolei w mitologii chińskiej
mamy tzw. Tukuang4 – krainę obfitości, rajską
równinę, będącą środkiem nieba i ziemi, gdzie
osiąga się nieśmiertelność. Także mitologia
celtycka5 odwołuje się do raju i krainy
doskonałych. Tutaj z kolei jednym z najczęstszych
motywów jest wyprawa do szczęśliwych wysp
Zachodu. Bodaj najbardziej znaną opowieścią jest
historia o Branie, synu Febala, który został
namówiony przez piękną czarodziejkę do wyprawy
do tajemniczej Ziemi Kobiet.
Mitologiczne i literackie korzenie utopii – zarys problematyki
1 Por. L. Kleszcz, Filozofia i utopia: Platon, Biblia, Nietzsche. Wrocław 1997, s. 154.
2 K. Szarzyńska, Mity sumeryjskie, seria „Antologia literatury mezopotamskiej” [Tom 1], Warszawa 2000. 3 Upaniszady, przeł. F. Michalski, Warszawa 1924. 4 M. J. Kunstler, Mitologia chińska, Warszawa 1985. 5 J. Gąssowski, Mitologia celtycka, Warszawa 1987.
21
Motyw krainy szczęścia jest również obecny
w Starym Testamencie – biblijny obraz Edenu oraz
Ziemia Obiecana to najbardziej charakterystyczne
przykłady. Ten pierwszy to miejsce w którym nie
istniało żadne zło, choroba, ból, a nawet śmierć.
Pierwsi ludzie, Adam i Ewa, żyli tam w stanie
idealnej harmonii z Bogiem i przyrodą6. Z kolei
Ziemia Obiecana była marzeniem, celem, synonim
ziemskiego raju dla Izraelitów wyprowadzonych
przez Mojżesza z egipskiej niewoli7.
Za właściwe miejsce narodzin myśli utopijnej
uznaje się jednak antyczną Grecję. Na obszarze,
gdzie narodziła się kultura klasyczna, utopizm
pojawił się około 700 roku p.n.e. za sprawą
Hezjoda. Grecki poeta w swoim poemacie Prace
i dnie8 umieszcza mitologiczną opowieść o pięciu
wiekach, gdzie jednym z etapów miałby być
tzw. „wiek złoty”, który jest postrzegany jako wizja
egzystencji doskonałej. Inną doskonałą krainą
opisywaną przez Hezjoda są Wyspy Szczęśliwe,
miejsce pobytu bohaterów i herosów. Kolejnym
twórcą ze starożytnej Grecji, który poruszał wątki
utopijne był Homer. W swoim poemacie
pt. Odyseja9 zawarł on kilka opisów rajskich krain.
Z pewnością za takowe uchodzą Pola Elizejskie –
miejsce wiecznej radości, do którego po śmierci
trafiały dusze dobrych i sprawiedliwych ludzi. Była
to ta część Hadesu, gdzie nie było smutków i trosk.
Elizjum nie było jedyną krainą szczęśliwości
wykreowaną przez Homera. Na kartach Odysei
poznajemy także wyspę Scherię, którą zamieszkuje
lud żeglarski Feaków – jej mieszkańcy nie znali
wojen, ich życie upływało na zabawach i ucztach10.
W podobny sposób opisywane są Ajolia11 i Syria12.
Były to krainy, w których bezgranicznie szczęśliwi
ludzie nie znali głodu i zarazy.
W literaturze Starożytnego Rzymu również można
odnaleźć wątki utopijne. W Bukolikach Wergiliusza
tłem jest baśniowy i umowny krajobraz Arkadii
przeplatający się z realny obrazem Italii. Rzymski
poeta zapowiadał nadejście „złotego wieku” –
w Eklodze IV swoich Bukolików13 łączy bowiem
idealny arkadyjski świat ze znaną mu
współczesnością.
6 Zob. Rdz 2, 15 oraz 2, 8-13. 7 Zob. Rdz 15,18-21. 8 Hezjod, Prace i dnie, przeł. W. Steffen, Wrocław 1952. 9 Homer, Odyseja, przeł. L. Siemieński, Gdańsk 2000. 10 Zob. tamże, s. 62-71. 11 Zob. tamże, s. 101-105 12 Zob. tamże, s. 172-173.
Zgodnie z przepowiednią poety świat ma zmieniać
się stopniowo – wraz ze wzrostem chłopca. Za
jego niemowlęctwa zajdą niezwykłe wydarzenia –
pojawią się osobliwe kwiaty, łąki napełni woń
balsamów, bydło będzie się wypasać i powracać do
zagrody bez pasterza. Zginie też zdradziecki wąż,
a lwy nie będą już stanowiły niebezpieczeństwa14.
Nadzieję na rozpoczęcie nowej ery Wergiliusz
wiązał wraz z rządami Polliona.
Przytoczone tutaj utwory ustanowiły solidny
fundament pod pojęcie „dobrego-nieistniejącego
miejsca”. Mity, legendy, utwory literackie opisujące
rajskie krainy były jednak bardziej nacechowane
prorokowaniem i brakowało w nich komponentu
organizacji państwowej. Z tego też powodu nie są
utopiami sensu stricto.
To właśnie na gruncie refleksji filozoficznej
nastąpiło przejście od „prorokowania” do
„projektowania”. Jedną z pierwszych prób
sformułowania zasad wedle jakich powinno
funkcjonować państwo były uwagi Lao-Tsy
zawarte w Tao-te-cing15. Jednak w kulturze
europejskiej najwcześniej dokonało się ono
w filozofii greckiej, znajdując swój pełny wyraz
w filozofii Platona. Tak oto mamy do czynienia
z drugą formą przejawiania się utopizmu,
a mianowicie z konstruowaniem projektów
idealnych społeczeństw i tworzeniem alternatyw
dla społeczeństw istniejących. Następuje przejście
od utopii mitycznych do utopii politycznych.
Dość skonkretyzowane wizje utopijne
skonstruowanych społeczeństw przytacza
Arystoteles w drugiej księdze swej Polityki.
Stagiryta analizuje tam poglądy dwóch sofistów –
Faleasa z Chalcedonu oraz Hippodamosa z Miletu,
żyjących na przełomie VI i V wieku p.n.e.16. Jednak
największym i najważniejszym twórcą utopii
czasów starożytnych był Platon (427-347 p.n.e.).
Swoje wyobrażenia na temat idealnego ustroju
politycznego zawarł w czterech dialogach:
Państwo, Timajos, Kritiasz, Prawa. Pierwszy z tych
utworów to bodaj najbardziej znane i najbardziej
rozpowszechnione dzieło literatury utopijnej
z czasów antycznej Grecji.
13 Wergiliusz, Bukoliki, przeł. Z. Abramowiczówna, Wrocław 1953. 14 Zob. M. Cytowska, H. Szelest, Literatura rzymska. Okres augustowski, Warszawa 1990, s. 75. 15 Lao-Tsy, Tao-te-cing, przeł. T. Żbikowski, [w:] Taoizm, Kraków 1998. 16 Zob. Arystoteles, Polityka, przeł. L. Piotrowicz, Warszawa 2010, s. 57-60.
22
Według Platona powstawanie państw było
wynikiem społecznej natury człowieka, który
odczuwał potrzebę gromadzenia się, wspólnego
mieszkania i wzajemnej pomocy – „żaden z nas nie
jest samowystarczalny, tylko mu potrzeba wielu
innych”17. Wspólnota państwowa pomagała
wykształcić w człowieku te sprawności, których on
sam nie byłby w stanie wyrobić. Platoński obraz
doskonałego społeczeństwa składa się z trzech
warstw. Do pierwszej z nich należeli rolnicy, kupcy,
rzemieślnicy, których zadaniem było wytwarzanie
dóbr materialnych niezbędnych społeczności.
Drugą stanowili wojownicy strzegący państwa.
Najwyżej usytuowani byli jednak filozofowie,
którzy byli przywódcami idealnego polis. Z uwagi
na fakt, że państwem rządzą mądrzy, to „państwo
powinno być mądre ich mądrością”18.
W państwie platońskim zniesiona została
instytucja prywatnej własności. Dotyczy to przede
wszystkim rządzących, którzy nie powinni być
zdaniem Platona wystawiani na pokusy
gromadzenia dóbr materialnych. Posiadanie dóbr
przeszkadzałoby im w pełnym poświęceniu się
realizacji dobra publicznego19. Ważnymi
postanowieniami w utopijnej wizji Platona były
również: zniesienie rodziny, wspólność kobiet
i dzieci, brak instytucji małżeństwa w tradycyjnym
znaczeniu oraz brak praw rodzicielskich. Pary miały
być dobierane przymusowo na czas ściśle
określony tak, aby miały najbardziej doskonałe
fizycznie potomstwo. Stosunki płciowe miały być
ściśle określone i uporządkowane20.
Zauważyć można że Państwo Platona oparte jest
na idei doskonałej zgodności pomiędzy
społeczeństwem i jednostką. Przedstawia ono
wizję ustroju społecznego, w którym spełniać się
miała idea dobra, przez pojednanie interesów
jednostki z korzyściami ogółu, co z kolei miało
stwarzać podstawę uniwersalnej szczęśliwości.
17 Platon, Państwo, przeł. W. Witwicki, Warszawa 2003, II 369b. 18 Zob. tamże, II 369c nn., II 373c nn., II 377b nn., III 398c nn., III 412b nn., IV 428b nn. 19 Zob. tamże, V 464b nn. 20 Tamże, V 459e nn. 21 Stworzona przez Platona wizja państwa, w której jednostka była w sposób totalny podporządkowana mniemanemu dobru powszechnemu do złudzenia przypomina znane z historii XX wieku ustroje totalitarne. Z tego powodu, w szczególności po II wojnie światowej, ideologia zawarta w Państwie była poddawana krytyce, a z ust takich filozofów jak Bertrand Russell czy Karl Popper padały stwierdzenia nazywające Platona „twórcą paradygmatu totalitaryzmu”.
W pewnym sensie Platon więc proponuje stabilny
układ zuniformizowanych jednostek zamkniętych
w sztywnych ramach społecznych, co przecież
stało się później podstawą wizji anty-utopijnych21.
Tak więc Platon, pomimo że miał intencje jedynie
utopijne, jest twórcą pierwszej w historii utopii
i antyutopii zarazem22.
Powyższe poglądy grecki klasyk częściowo
modyfikuje w dialogu Prawa. W odniesieniu do
wcześniej pojmowanego ideału władzy zauważył
bowiem, iż mogą pojawić się trudności ze
znalezieniem idealnych królów-filozofów. Z tego
też powodu skłania się ku temu aby najwyższą rolę
w państwie odgrywały prawa – „one to bowiem
regulują stosunki społeczne i są najlepszym
sposobem na zapobieganie złu”23.
W Prawach państwo nadal głęboko ingeruje w
życie swoich obywateli i obejmuje wszystkie
dziedziny życia. Prawodawca czuwa nad łączeniem
się par w związki małżeńskie, później nad
płodzeniem dzieci oraz ich wychowywaniem.
Roztacza pieczę „nad obywatelami w okresie ich
młodości i gdy posuwają się w latach i dochodzą
do sędziwego wieku, prawo do czci przyznając im
według zasługi, lub go im odmawiając”24. Prawo
towarzyszy człowiekowi od urodzenia aż do
śmierci. Nie jest ono tylko narzędziem ochrony
społeczeństwa, lecz również „instrumentem
polityki”25. Zmienił się również sposób
wyznaczania władz w państwie. Przejawiają się
w nim elementy demokracji bezpośredniej,
pośredniej oraz odgórnego nominowania.
Przytoczone wyżej dialogi to fundamenty
platońskiej nauki o państwie, jednak grecki filozof
zostawił po sobie także wizje utopii nie mające
charakteru politycznego. W utworach Kritiasz i
Timajos opisuje Pra-Ateny oraz wyspę Atlantydę.
Pierwsze wyobrażenie odnosi się do dawnego
społeczeństwa ateńskiego sprzed dziewięciu
tysięcy lat26, gdzie był podział klasowy i panowała
własność wspólna27, a kraina była żyzna i
urodzajna28.
22 Por. D. Wojtczak, Siódmy krąg piekła, Poznań 1994, s. 21; A. 23 Kowalska, Od utopii do antyutopii, Warszawa 1989, s. 13. 24 Platon, Prawa, przeł. M. Myszkowska, Warszawa 1960, V 739b nn. 25 Tamże, II, 631d. 26 Tamże, II 631b-632d. 27 Zob. Platon, Kritiasz, przeł. A. Lam, Warszawa 1993, III 108e. 28 Zob. tamże, III 110b – IV 110d
23
Natomiast nieco szerzej jest opisana wizja
mitycznej Atlantydy. Wedle słów Platona była to
„wyspa święta, piękna i przedziwna – w obfitości
nieprzebranej”29. Wizja cudownej krainy,
ulokowanej na bliżej nie dającej się zlokalizować
wyspie, którą zamieszkiwała społeczność idealna,
stała się źródłem licznych inspiracji artystycznych
obecnych w literaturze i sztuce kolejnych pokoleń.
Wątki utopijne były poruszane także przez innych
filozofów starożytnych, m.in. przez Arystotelesa,
Pitagorasa, Diogenesa z Synopy, Ksenofonta,
Zenona z Kition, Hekatajosa z Abdery, Euhemera
z Messeny, czy Jambulosa30.
Powyższe przykłady stanowią niezbity dowód na
to, że utopia jako pewien topos, idea, zjawisko
kulturowe przejawiała swą obecność już wiele
wieków przed jej konkretnym twórcą – Tomaszem
Morusem. Z biegiem czasu zakres znaczeniowy
utopii zaczął się coraz bardziej rozszerzać,
zauważyć można, że słowu temu nadaje się różne
sensy i różne emocjonalne odcienie. W studiach
specjalistycznych poświęconych utopii nie
znajdziemy pełnej, zamkniętej definicji,
jednoznacznej interpretacji tego zjawiska. Można
widzieć w utopii odwieczne, nigdy nie osiągalne
marzenie ludzkości o tzw. „złotym wieku”, albo
wręcz przeciwnie – można ją traktować jako w
pełni konkretną wizję, która urzeczywistnia
i realizuje się w pewnym momencie duchowej
i praktycznej działalności człowieka.
Nie ulega wątpliwości, że utopia jest ideą
zakorzenioną w ludzkiej naturze oraz
nieodzownym elementem percepcji człowieka.
Z jednej strony wpływa na odbiór rzeczywistości,
a z drugiej strony może ją kształtować.
Jak można zauważyć, samo myślenie utopijne
powstaje w wyniku krzyżowania się czynników
transcendentnych oraz empirycznych.
Bezpośrednio łączy się z takimi egzystencjalnymi
zjawiskami jak nadzieja, intuicja, bunt, pragnienie
zmian, czy skłonność do marzycielstwa. Wątki
utopijne odnajdujemy bowiem w różnej formie
we wszystkich kulturach, zatem ich źródłem jest
uniwersalna kondycja człowieka.
29 Tamże, VII 115b. 30 Zob. Ł. Stefaniak, Utopizm: Źródła myślowe i konsekwencje
cywilizacyjne, Lublin 2011, s. 23.
Bibliografia:
1. Arystoteles, Polityka, przeł. L. Piotrowicz, Warszawa 2010.
2. Cytowska M., H. Szelest, Literatura rzymska. Okres augustowski, Warszawa 1990.
3. Gąssowski J., Mitologia celtycka, Warszawa 1987.
4. Hezjod, Prace i dnie, przeł. W. Steffen, Wrocław 1952.
5. Homer, Odyseja, przeł. L. Siemieński, Gdańsk 2000.
6. Kleszcz L., Filozofia i utopia: Platon, Biblia, Nietzsche. Wrocław 1997.
7. Kowalska A., Od utopii do antyutopii, Warszawa 1989.
8. Kunstler M. J., Mitologia chińska, Warszawa 1985.
9. Lao-Tsy, Tao-te-cing, przeł. T. Żbikowski, [w:] Taoizm, Kraków 1998.
10. Platon, Kritiasz, przeł. A. Lam, Warszawa 1993.
11. Platon, Prawa, przeł. M. Myszkowska.
12. Stefaniak Ł., Utopizm: Źródła myślowe i konsekwencje cywilizacyjne, Lublin 2011.
13. Szarzyńska K., Mity sumeryjskie, seria „Antologia literatury mezopotamskiej” [Tom 1], Warszawa 2000.
14. Upaniszady, przeł. F. Michalski, Warszawa 1924.
15. Wergiliusz, Bukoliki, przeł. Z. Abramowiczówna, Wrocław 1953.
16. Wojtczak D., Siódmy krąg piekła, Poznań 1994.
24
Jeśli chcielibyśmy opisać tyrana tylko jednym
zdaniem, to należałoby stwierdzić,
że jest on dokładnym przeciwieństwem dobrego
króla, którego ideał św. Tomasz kreśli
w traktacie O królowaniu – dziełku pomyślanym
jako rodzaj „katechizmu politycznego
inspirowanego Pismem św., filozofią i historią”1.
O ile polityczna działalność króla jest „ekspresją
ludzkiej rozumności”2, o tyle działań tyrana
mianem rozumnych nie da się określić w żaden
sposób. Te same kategorie przekładają się na
ustroje państw w których panuje despota.
Królestwo to najlepszy, najbardziej wyważony
ustrój, twór rozumu – tyrania, niezależnie od tego
czy jest dziełem jednej lub też wielu osób, to
najgorsze zaburzenie, chaos konfliktu
partykularnych interesów, śmiertelne zagrożenie
dla wspólnoty politycznej. Przyjrzyjmy się więc, jak
Akwinata opisuje osobowość tyrana i samą tyranię.
W pierwszej kolejności zajmijmy się samą osobą
tyrana. Za tyranią stoi bowiem szczególna formacja
(choć w tym przypadku lepszym określeniem
byłaby raczej deformacja) intelektualno-
psychologiczna. Tyran to osoba, która nie sprostała
ciężkiej próbie, na jaką wystawia jej charakter
i moralność rzeczywistość polityczna. Słusznie
przynależny rządzącym splendor oraz samo
poczucie władzy, mocy rozkazywania może
zawrócić w głowie nawet człowiekowi, który w
innych okolicznościach kierowałby się rozumem
i umiarem. W efekcie, władca taki „wzgardziwszy
wspólnym dobrem, szuka własnego”3. Szukając
partykularnych dóbr doczesnych łatwo ulega on
namiętnościom, przez co, z racji pełnionej funkcji,
szkodzi nie tylko samemu sobie, ale też całej
społeczności, którą dane jest mu zarządzać.
Mateusz Binek Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: tyrania, polityka, despota, wspólnota polityczna, Tomasz z Akwinu.
Jeśli zawładnie nim chciwość, okrada poddanych a
poniesiony gniewem, bez powodu przelewa
niewinną krew. Jak pisze Tomasz: „Człowiek ów
zabija nie dla sprawiedliwości, ale używa mocy, by
ulżyć swej swawoli. Nie może być tu mowy o
żadnym bezpieczeństwie, bo gdy odstępuje się od
prawa wszystko staje się niepewne. Nic nie może
się tu utwierdzić, bo wszystko zależy od cudzej
woli, by nie powiedzieć swawoli”4.
Despota czyni to wszystko z pożądania chwały
(cupido gloriae). Rządzi niesprawiedliwie, ale
jednocześnie pragnie, aby otaczał go nimb
człowieka cnotliwego – albowiem tacy cieszą się
wśród ludzi najwyższym uznaniem. Cnotę jednak
trudno jest osiągnąć, przypada ona w udziale
jedynie nielicznym, dlatego „wielu – pożądając
chwały – udaje tylko cnotę”5. Udawanie (simulatio)
uniemożliwia moralny postęp, gdyż osoba, która to
czyni nie zdaje sobie sprawy z własnej ułomności –
co jest przecież warunkiem wstępnym do
rozpoczęcia procesu mającego na celu osiągnięcie
etycznej doskonałości. Ktoś taki zadowala się
jedynie podróbką, falsyfikatem cnoty, dlatego
oszukuje on nie tylko innych, ale też samego
siebie6. Władca, który nie potrafi kierować się
prawdziwym dobrem pragnąc dobra próżnej – bo
nie popartej faktycznymi zaletami – chwały
zachowuje się, by użyć barwnego porównania
autorstwa Jacka Bartyzela, „jak nierozumny dzikus
sięgający łapczywie po bezwartościowe szklane
paciorki i oddający za nie szlachetne kruszce
i kamienie”7. Jak kontynuuje Bartyzel, dusza
niegodziwego władcy „popada jednocześnie
w dwojaką postać kłamstwa, albowiem oszukuje
samą siebie, a także poddanych, zmuszonych do
uczestnictwa w kłamliwym spektaklu składania
hołdu rzekomej cnocie tyrana”8.
Obraz tyrana w filozofii politycznej św. Tomasz z Akwinu
1 M. Matyszkowicz, Wstęp [w:] Św. Tomasz z Akwinu, O królowaniu – królowi Cypru, tłum. M. Matyszkowicz, Kraków 2006, s. 9. 2 A. Machowski, Teologia polityczna św. Tomasza z Akwinu. Antropologiczno-etyczna interpretacja traktatu De regno, Toruń 2011 s. 49. 3 O królowaniu, 4.8, s. 53.
4 Tamże. 5 Tamże, 8.3.4, s. 77. 6 Zob. J. Bartyzel, AKTOR – TYRAN - HIPOKRYTA. Tyrania jako spektakl w „De regno” św. Tomasza z Akwinu, [na:] http://www.legitymizm.org/tyrania-jako-spektakl [dostęp: 07.04.2017] 7 Tamże. 8 Tamże.
25
Wysiłki tyrana pozostają jednak daremne nawet
w kontekście samych jego osobistych korzyści.
Przez swe zepsucie nie może on osiągnąć żadnych
dóbr doczesnych. Tomasz pokazuje to na
przykładzie międzyludzkiej przyjaźni, nad którą nie
da się przedłożyć żadnych z ziemskich dóbr. Ona
bowiem „w jedno łączy cnotliwych i cnotę pobudza
oraz utrwala. Za nią to wszyscy tęsknią,
jakichkolwiek podejmując się przedsięwzięć. Ona
to ani nie narzuca się, gdy fortuna sprzyja, ani nie
opuszcza w przeciwnościach. Ona przynosi
największą rozkosz – do tego stopnia, że wszystko,
co przyjemne, bez przyjaciół traci smak”9. Przyjaźń
jest do tego stopnia sprzęgnięta z ludzką naturą, że
pożąda jej nawet najokrutniejszy tyran. Jednakże
nie jest on w stanie jej zaznać ze strony
poddanych, przez co jego władza jest chwiejna –
w przeciwieństwie do władzy króla, która poprzez
miłość ze strony poddanych wzmacnia swą
legitymizację. Dlatego, że tyrani „nie dążą do
wspólnego dobra, ale własnego – mało lub wręcz
nic nie sprawia, by istniała jakaś wspólnota między
nimi, a poddanymi”10. Despota poprzez ucisk tak
naprawdę gardzi obywatelami, toteż trudno by ci
darzyli go jakimiś pozytywnymi uczuciami.
Okrutnik, który zasiada na tronie nie może też
liczyć na lojalność pozostałych członków
wspólnoty politycznej. Oddając głos Doktorowi
Anielskiemu: „Nie znajdzie się bowiem tak wielkiej
cnoty w wielu, aby właśnie za sprawą cnoty
wierności powstrzymywali się od tego, by – jeśli
tylko mogą zrzucić jarzmo nienależnego
poddaństwa. I w opinii wielu nie jest być może
przeciwny wierności, jeśli w jakiś sposób, ktoś
sprzeciwi się niegodziwości tyrana”11.
Jedynym, marnym zresztą, gwarantem rządów
tyrańskich staje się strach. Na dłuższą metę jest on
jednak nieskuteczny, ponieważ ludzie utrzymywani
w poddaństwie za pomocą strachu tylko wypatrują
okazji, by powstać przeciwko panującym w ten
sposób władzom. Poza tym strach, pisze św.
Tomasz, „nie jest wolny od niebezpieczeństwa
skoro z nadmiernego strachu wielu popada
w beznadzieję, zaś brak nadziei na ocalenie,
zuchwale popycha do jakichś zamachów”12.
9 O królowaniu, 11.2, s. 95. 10 Tamże, 11.2.2, s. 97. 11 Tamże, 11.3.1, s. 99. 12 Tamże.
W związku z tym, rządy takie na ogół są
krótkotrwałe, natomiast tyrani pozostający przy
władzy dłuższy czas „nie przesadzali zbytnio
w tyranii, lecz w dość licznych sprawach
naśladowali królewski umiar”13.
Wiemy już, że tyran nie zazna przyjaźni, więc może
przynajmniej zgromadzi majątek, z którego będzie
czerpał grzeszną przyjemność? Także w tym
wypadku wysiłki despoty ostatecznie spełzną na
niczym. Tyrania bowiem jest niewydolna
ekonomicznie ze względu na ogromnie koszta,
które trzeba ponosić by utrzymać aparat
przymusu. „Bo przecież podporządkowanej
społeczności nie podoba się panowanie tyranów,
stąd tak muszą oni postępować, by mieć licznych
zauszników, dzięki którym będą bezpieczni przed
poddanymi, lecz na tych zauszników, wydawać
trzeba więcej niż się zagrabi poddanym”14.
Mateusz Matyszkowicz komentuje to w ten
sposób, że „system przymusu nie stwarza (…)
warunków sprzyjających rozwojowi
ekonomicznemu, co wpływa negatywnie także na
pozycje finansową władcy”15. Tyran jako osoba
kierująca się emocjami nie umie racjonalnie
czerpać korzyści z majątku i często bywa tak, że na
skutek nieprzemyślanych decyzji ów majątek
rozprasza się lub jest mu odbierany mocą
sprawiedliwego wyroku, gdy despota zostaje
odsunięty od rządów16. Oprócz tego, Tomasz
stwierdza, że to królom, „którzy poszukują
sprawiedliwości, Bóg doda jeszcze bogactw”17.
Niesprawiedliwy władca swym niegodziwym
postępowaniem ściąga na siebie również karę
największą z możliwych – wiecznie potępienie.
Tak jak król, z powodu znamienitszej od
przeciętnego człowieka cnoty wymaganej do
pełnienia swego urzędu, zostanie przez Boga
sowiciej wynagrodzony, tak tyran z powodu skali
swego grzechu zostanie odpowiednio ukarany.
Jeżeli jest bowiem tak, że kto złupi, zniewoli lub
zabije jedną osobę zasługuje w sądzie ludzkim na
karę śmierci i karę potępienia na sądzie Bożym, to
„tym bardziej należy sądzić, że na większą karę
zasługuje tyran, który łupi gdzie popadnie, działa
przeciw wszelkiej wolności i zabija kogo bądź”18.
13 Tamże. 14 Tamże, 11.4, s. 101. 15 M. Matyszkowicz, Komentarze, [w:] Św. Tomasz z Akwinu,
O królowaniu – królowi Cypru, dz. cyt., s. 242. 16 Zob. O królowaniu, 11.4, s. 101. 17 Tamże. 18 Tamże.
26
Jak pisze Adam Machowski: „Zakres przyjętej
władzy powiększa odpowiedzialność człowieka za
swoje czyny. Posłużenie się autorytetem Boga
w uzasadnieniu władzy powoduje tym samym
większa przed Nim odpowiedzialność. Im większa
władza tym większy ciężar grzechu”19.
Filozofia polityczna św. Tomasza zakłada daleko
idącą paralelność zachodzącą między życiem
jednostki a życiem zbiorowości. Co dobre dla
jednostki, dobre jest też dla społeczności – relacja
ta zachodzi również w drugą stronę. Tyczy się to
także rządów tyrańskich, które nastając na etyczny
wymiar władzy degradują nie tylko moralność
wspólnoty politycznej jako całości, ale też
wywierają negatywny wpływ na moralność
poszczególnych jej członków. „Ponieważ tyrani
bardziej dążą do tego, by wyrastać ponad innych
niż pomagać im we wzroście, utrudniają wszelki
rozwój poddanych, podejrzewając, że jakakolwiek
doskonałość okaże się złą wróżbą dla ich
wszechwładnego panowania”20 – konstatuje
Akwinata. Starają się, by obywatele nie osiągnęli
takiego stopnia moralnego rozwoju który
wytworzył by w nich etyczny imperatyw
zakwestionowania despocji. Tyrani nie chcą także,
by między członkami civitas panowała przyjaźń,
ponieważ „dopóki jeden drugiemu nie ufa, dopóty
nie będą mogli niczego przedsięwziąć przeciwko
ich [tj. tyranów] panowaniu”21. Sieją więc niezgodę
i zabraniają „wszystkiego, co służy przymierzu
między ludźmi” np. małżeństw, wspólnych
spotkań, biesiad czy zebrań22. Poprzez lęk jaki
nieodłącznie towarzyszy tyranii ludzie „popadają
w zniewolenie duchowe i stają się strachliwi
wobec każdego mężnego i walecznego dzieła”23.
19 A. Machowski, dz. cyt., s. 291. 20 O królowaniu, 4.9, s. 55. 21 Tamże. 22 Tamże. 23 Tamże, 4.11, s. 55.
Tyrani występują przeciwko samej naturze ludzkiej
– która jest przecież naturą społeczną. W skutek
tyranii więc, paradoksalnie, na czele społeczności
staje jednostka na wskroś aspołeczna. Takie rządy
nie różnią się w zasadzie od rządów dzikiej bestii,
„gdyż nie różni się od bestii człowiek, który kieruje
[wspólnotą – M.B.] nie zgodnie z rozumem,
ale według rozpustnej woli swej duszy”24. Jak
podsumowuje Bartyzel: „»Bestialstwo« oznacza
przecież szczególnego – politycznego właśnie –
rodzaju »nietowarzyskość«, »aspołeczność«,
zgodnie z tym, co Arystoteles mówi o człowieku,
który z własnej woli żyje samotny, czyli jak »idiota«
(idios), co jest kondycją nie-ludzką, lecz albo boską
albo zwierzęcą”25. Ostatecznym rezultatem tyranii
jest odczłowieczenie samego władcy czyli jego
odpolitycznienie – utrata statusu ζῷον
πολιτικόν26.
Bibliografia:
1. Tomasz z Akwinu, O królowaniu – królowi Cypru, tłum. M. Matyszkowicz, Kraków 2006.
2. Bartyzel J., AKTOR – TYRAN - HIPOKRYTA. Tyrania jako spektakl w „De regno” św. Tomasza z Akwinu, [na:] http://www.legitymizm.org/tyrania-jako-spektakl [dostęp: 07.04.2017].
3. Machowski A., Teologia polityczna św. Tomasza z Akwinu. Antropologiczno-etyczna interpretacja traktatu De regno, Toruń 2011.
4. Matyszkowicz M., Komentarze [w:] Św. Tomasz z Akwinu, O królowaniu – królowi Cypru, tłum. M. Matyszkowicz, Kraków 2006.
5. Matyszkowicz M., Wstęp [w:] Św. Tomasz z Akwinu, O królowaniu – królowi Cypru, tłum. M. Matyszkowicz, Kraków 2006.
24 Tamże, 4.12. s. 57. 25 J. Bartyzel, dz. cyt. 26 Tamże.
27
Św. Tomasz z Akwinu wiele pisał o
powszechnikach charakteryzujących lub nawet
identyfikujących się z tomistycznie rozumianym
esse , jednakże stosunkowo niewiele miejsca
poświęcił kwestii estetyki, a co za tym idzie:
również pojęciu transcendentalnego piękna1.
Kontynuatorzy i interpretatorzy myśli Doktora
Anielskiego, którzy próbowali ujednolicić
i usystematyzować jego refleksje, dochodzili do
zgoła różnych wniosków, co z kolei doprowadziło
do sporu o transcendentalność (a tym samym
uniwersalność) piękna w gronie samych
(neo)tomistów2. Sięgając do tekstów Doktora
Powszechnego, jak i opierając się na
współczesnych rozwiązaniach teoretycznych
obranego problemu w ramach myśli tomistycznej3,
postaram się wskazać na jakiej podstawie można
traktować piękno jako transcendentale, opisać jego
cechy oraz wskazać – wychodząc z założeń
metafizycznych – na jego wymiar epistemologiczny
i etyczny.
Ważne w całej średniowiecznej estetyce okazały
się dwie definicje piękna podane przez świętego
Tomasza z Akwinu. Pierwsza definicja, zwana
klasyczną lub obiektywną (odnosi się pośrednio do
poznania umysłowego), stanowi, że piękne jest to,
co podoba się,
Takie ujęcie nie eliminuje jednak całkowicie
pewnej subiektywności piękna, która znacznie
bardziej jest uwypuklona w drugiej jego definicji:
piękne jest to, czego samo spostrzeżenie budzi
upodobanie, gdy się to ogląda.
Bartłomiej Krzych Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: estetyka, piękno, Tomasz z Akwinu, transcendentalia.
Te dwie definicje ukazują nam piękno jako
właściwość transcendentalną ściśle związaną
z transcendentalnym pojęciem jedności,
a zwłaszcza prawdy i dobra. Tomasz z Akwinu nie
waha się stwierdzić, że piękno i dobro są
w zasadzie tym samym w podmiocie, gdyż w taki
sam sposób tworzą byt i z tego też względu,
to co dobre jest piękne i vice versa. Ponadto, tak
rozumiane piękno wyraża relację pomiędzy bytem
jako bytem a człowiekiem oraz pomiędzy bytem
jako bytem a aktami poznania tego bytu. Piękno
jest więc powszechnym atrybutem każdego bytu.
Święty Tomasz zauważa również, że piękno we
właściwy sposób zasadza się i wyrasta z formy
konstytuującej istniejący byt. Forma ta jest piękna,
ponieważ wywodzi się z piękna istoty najwyższej -
Abosulutu (ex divina pulchritudine). Wobec tego
piękno należy uznać za własność rzeczywistości.
Innymi słowy: dzięki swej formie, każdy byt jest
piękny, podobnie jak wszystkie rzeczy nie są dla
mnie dobre w danej chwili życia. Nasz intelekt
może jednak poznać harmonię i blask tych nie-
pięknych rzeczy, ponieważ własności piękna
zasadzają się w rozumie, który dla Tomasza jest
światłem ukazującym i rozpoznającym proporcję
i porządek znajdujący się w bytach.
Piękno należy więc uznać za pojęcie
transcendentalne w takim względzie, w jakim
wyraża ono własność czy pewien wspólny aspekt
wszystkich istniejących rzeczy, co uwyraźnia się
w posiadaniu przez nie pewnej harmonii i blasku.
O pięknie w myśli św. Tomasza z Akwinu
1 W. Tatarkiewicz, Historia estetyki, t. 2, Warszawa 1988, s. 221; U. Eco, Sztuka i piękno w średniowieczu, tłum. M. Kimula, M. Oleszewski, Kraków 2006, s. 117-132. Piękno transcendentalne nie jest tym samym co piękno estetyczne, należą one do dwóch różnych dziedzin filozofii (odpowiednio metafizyka i estetyka), jednakże w myśli Akwinaty są ze sobą nierozerwalnie związane – stąd w tekście przeplatają się rozważania z obszaru estetyki i metafizyki, które mają na celu sformułowanie jednolitego obrazu poglądów Doktora Anielskiego.
2 W. Stróżewski, Spór o transcendentalność piękna, „Zeszyty Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”, 3 (1961), s. 19-37; P. Jaroszyński, Metafizyka piękna – próba rekonstrukcji teorii piękna w filozofii klasycznej, Lublin 1986, s. 127-149, tenże, Spór o piękno, Kraków 2002. 3 M.A. Krąpiec, Byt i piękno, „Zeszyty Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”, 1 (1963), s. 15-34; tenże, Metafizyka. Zarys teorii bytu, Lublin 2000, s. 169-178; L. Elders, La métaphysique et la théologie de la beauté de saint Thomas d’Aquin, „Sedes Sapientiæ”, 4 (2006), s. 3-26; tenże, Au coeur de la philosophie de saint Thomas d'Aquin, Paris 2009.
28
Piękna jako takiego nie można jednak uznać za
pojęcie transcendentalne – wynika to z faktu, że
wyrasta ono z i jest połączeniem prawdy
(angażującej intelekt – poznanie) i dobra
(angażującego wolę – umiłowanie)4. Można więc
uznać, że piękno jest odblaskiem prawdy, gdyż
sprawia, że byt może być łatwiej poznany, a także
jest takim rodzajem dobra, które sprawia
przyjemność intelektualną i pożądawczą. Piękno
jest w takim razie istotnym motywem działania.
Wobec tego nie można w sposób absolutny
traktować listy własności transcendentalnych bytu
podanej przez świętego Tomasza w jego dziele
O prawdzie poświęconym kwestii dyskutowanej,
należy do niej dołączyć własność
transcendentalnego piękna5.
Ponieważ piękno jest własnością rzeczywistości
dotyczącą (w mniejszym lub większym stopniu)
każdego bytu, należy uwypuklić te jego własności,
które pozwalają nam je w tych bytach dostrzegać
i pojmować. Święty Tomasz wyróżnia trzy takie
cechy: blask (claritas), proporcja (proportio) i pełnia
(integritas). Tak więc, aby jakaś rzecz, którą
postrzegamy w sposób zmysłowy mogła okazać się
piękna, musi zawierać w sobie harmonię
i porządek, które będą wynikać z metafizycznych
podstaw – formy danego bytu. Za przykład można
podać człowieka, którego ciało i organy są
proporcjonalne względem siebie nawzajem
i względem całego ciała. Proporcja obejmowała
w takim wypadku nie tylko zależności ilościowe
(dwoje równomiernie rozłożonych oczu, uszu, etc.),
ale również jakościowe, ponieważ proporcja i blask
zewnętrzny są wyrazem blasku wewnętrznego,
immanentnego – zawierającego się w istocie
rzeczy. Proporcja jest właściwa (debita) tylko
wtedy, gdy wpisuje się w naturę danej rzeczy i jest
podporządkowana celowi, do którego ze swej
istoty [byt ten] dąży. Akwinata formułuje również
uwagę mówiącą, że blask i proporcja
są zakorzenione w rozumie, do którego należy
światło ujawniające (lumen manifestans), jak
i wprowadzanie należytej proporcji w inne rzeczy.
Takie ujęcie piękna pozwala na stwierdzenie, że
należy ono do działalności kontemplatywnej
ludzkiego rozumu.
4 L. Elders, La métaphysique…, dz. cyt. 5 U. Eco, The Aesthetics of Thomas Aquinas, tłum. z włoskiego
H. Bredin, Cambridge 1988, s. 39-48.; tenże, Sztuka i piękno w
średniowieczu, dz. cyt., s. 117-132, L. Elders, La métaphysique…,
dz. cyt.
W jednym z fragmentów Summy teologii
wymieniony zostaje również trzeci istotowy
czynnik piękna. Jest to pełnia (integritas). Pełnię
św. Tomasz utożsamia z doskonałością. Dana rzecz
jest piękna, gdy posiada swoje istotowe części,
brzydka zaś (ale nigdy w sposób absolutny, bo to
równałoby się brakowi formy), gdy choćby jednej
z istotowych jej części brak (na przykład człowiek
bez ręki). Coś, co jest całe (całościowe – czyli
jedno), jest więc piękne. Blask i proporcja winny
stanowić pewną całość, jedność. Piękno
zakorzenione jest więc w transcendentalnej
jedności, której właściwością jest niepodzielność.
Trzy omówione cechy piękna wskazują na jego
ujęcie artystyczno-estetyczne, odnoszą się więc do
naszego poznania zmysłowego, na którym opiera
się poznanie umysłowe. Jednakże pierwsza
percepcja piękna opiera się na istotach rzeczy,
a nie na podmiotach ludzkich: piękno jest związane
z przedmiotem, nie zaś z poznającym podmiotem.
Dla Akwinaty proporcja i blask winny stanowić
pewną jedność zewnętrzną i wewnętrzną rzeczy,
tym bardziej, że jako takie wywodzą się z formy
bytu. Harmonia poszczególnych części danej
rzeczy wynika z ich połączenia i wzajemnego
zestawienia, jak i uporządkowania, które są
skutkiem formy6, wszak według św. Tomasza
poznanie jest skutkiem prawdy będącej
w rzeczach, a nie na odwrót7. Zatem: a) dla form
(kształtów) zewnętrznych ciał – jest to oczywiste,
gdyż odzwierciedlają one porządek za pomocą
otaczającego je światła; b) dla form wewnętrznych,
czy innymi słowy istot rzeczy – blask jest swoistym
oczarowaniem (dla podmiotu poznającego) ich
inteligibilnością i poznawalnością. W ten sposób
harmonia jednoczy się z blaskiem pozwalając nam
doświadczać piękna jakiejś rzeczy.
Odnosząc się do człowieka i jego działania: piękno
duchowe wynika i opiera się na porządku, który
znajduje się w duszy (forma) i konwergencji dóbr
duchowych, które w sposób ścisły są współzależne
od praktyki cnót. W taki sposób możemy mówić
również o pięknie moralnym. Wszelkie czyny
dokonywane przez człowieka w zgodzie
z rozumem posiadają harmonię (consonatio) oraz
blask.
6 L. Elders, La métaphysique…, dz. cyt. 7 A. Maryniarczyk, Prawda [online],
http://www.ptta.pl/pef/pdf/p/prawda.pdf
(data dostępu: 31.05.15).
29
Czyny cnotliwe są więc czynami pięknymi. Pozwala
to stwierdzić św. Tomaszowi, że w ludzkich
rzeczach piękne są te czyny, które są zgodne
z rozumem. Innymi słowy, duchowe piękno polega
na takim spełnianiu czynów i ogólnie na takim
sposobie życia, który będzie rozumny. Piękno
odpowiada wszystkim cnotom, ale głównie cnocie
umiarkowania, której akty są dla św. Tomasza – ze
względu na wprowadzanie duchowego ładu w
duszy i umyśle – szczególnie piękne.
Według św. Tomasza prawdziwe postrzeganie
(percepcja) piękna wszystkich rzeczy jest dziełem
ludzkiego rozumu. Wyłącznie rozum ludzki jest
zdolny nie tylko postrzegać, ale i rozeznawać we
właściwy sposób porządek między rzeczami, jak
i porządek znajdujący się w samych rzeczach. Dla
Akwinaty wzrok i słuch są ściślej powiązane z
rozumem, który per se jest pewnym porządkiem
i poszukuje blasku. Innymi słowy: zmysł wzroku
i zmysł słuchu współpracują z rozumem w sposób
bardziej bezpośredni, niż dotyk, węch i smak, a tym
samym, że posiadają one w sobie coś z rozumu.
Najszlachetniejszym i najważniejszym zmysłem jest
dla św. Tomasza wzrok (najwięcej odpowiada za
odbiór zmysłowego piękna).
Podsumowując: dla św. Tomasza z Akwinu każda
doskonałość zawiera w sobie odniesienie do
swego źródła i tworzy w podmiocie poznającym
pragnienie jej osiągnięcia, poznania i zdobycia8.
Pojmowanie lub proces rozumienia piękna jest
jednocześnie pojmowaniem, rozumowaniem
samego bytu, który w sposób nieunikniony odsyła
nas do samej rzeczywistości transcendentalnej:
dynamiczna siła piękna wytwarza w nas rozkosz
i w ten sposób wzbudza w nas miłość i pragnienie
piękna, które pozwalają nam zatrzymać się na jego
kontemplacji. Doświadczanie piękna (w różnych
dziedzinach życia) ostatecznie prowadzi, jak
twierdzi Tomasz, do Piękna Absolutnego, które
w pełni urzeczywistni się dopiero w wizji
uszczęśliwiającej.
8 C. Fabro, Participation et causalité selon S. Thomas d’Aquin,
Paris 1961.
Ponadto wola i rozum człowieka, które się
aktualizują (przechodzą z możności w akt)
wchodząc w kontakt z bytem, nie ograniczają się
tylko do swych właściwych i odrębnych aktów,
jakimi są poznanie bytu i późniejsza od poznania
miłość – wręcz przeciwnie: obie te władze się
niejako przeplatają w jednym i tym samym
doświadczeniu. Jest nim przyjemność wypływająca
z intuicyjno-kontemplacyjnego poznania bytu.
Realizm filozoficzny myśli tomistycznej pozwala
ujmować piękno w jego relacjach z innymi
rzeczami i pojęciami. Jest ono własnością
transcendentalną rzeczywistości, dzięki której
podmiot i przedmiot poznania osiągają i wchodzą
w swoisty rezonans w doświadczeniu uchwycenia
harmonii stworzenia.
Bibliografia:
1. Eco U., Sztuka i piękno w średniowieczu, tłum. M. Kimula, M. Oleszewski, Kraków 2006, s. 39-41, 117-132.
2. Eco U., The Aesthetics of Thomas Aquinas, tłum. z włoskiego H. Bredin, Cambridge 1988, s. 39-48.
3. Elders L. J., Au coeur de la philosophie de saint Thomas d'Aquin, Paris 2009.
4. Elders L. J., La métaphysique et la théologie de la beauté de saint Thomas d’Aquin, „Sedes Sapientiæ”, 4 (2006), s. 3-26.
5. Fabro C., Participation et causalité selon S. Thomas d’Aquin, Paris 1961.
6. Jaroszyński P., Spór o piękno, Kraków 2002.
7. Jaroszyński P., Metafizyka piękna – próba rekonstrukcji teorii piękna w filozofii klasycznej, Lublin 1986, s. 127-149.
8. Krąpiec M. A., Metafizyka. Zarys teorii bytu, Lublin 2000, s. 169-178.
9. Krąpiec M. A., Byt i piękno, „Zeszyty Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”, 1 (1963), s. 15-34.
10. Maryniarczyk A, Prawda [online], http://www.ptta.pl/pef/pdf/p/prawda.pdf (data dostępu: 31.05.15)
11. Stróżewski W., Spór o transcendentalność piękna, „Zeszyty Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego”, 3 (1961), s. 19-37.
12. Tatarkiewicz W., Historia estetyki, t. 2, Warszawa 1988, s. 221.
30
L o g i k a
Rozważaniom na temat logiki Arystotelesa Jan
Łukasiewicz poświęcił dwie monografie: pierwszą
z nich jest książka O zasadzie sprzeczności
u Arystotelesa, drugą zaś napisana ponad
czterdzieści lat później Sylogistyka Arystotelesa
z punktu widzenia współczesnej logiki formalnej.
Obie te pozycje zasadniczo różnią się od siebie.
Pierwsza monografia porusza bowiem mnogość
wątków filozoficznych i skupia się generalnie na
ważnych aspektach dotyczących logiki. W tejże też
pracy Łukasiewicz omawia niektóre zasady
tworzenia sylogizmów, jednak jest to ujęcie
klasyczne – tradycyjne, które
z czasem poddał zasadniczej krytyce1.
Druga książka jest problematycznie
ukierunkowana wyłącznie na sylogistykę, którą
Łukasiewicz rozpatruje na podstawie badań
współczesnej logiki formalnej. Jest to
systematyzacja rozpatrywana bardziej jako teoria,
dlatego w książce tej wątki filozoficzne stanowią
tło rozważań ściśle formalno-logicznych.
Dodatkowo praca ta jest też manifestem
Łukasiewicza odnoszącym się do badań nad
historią logiki. Według niego historyk zajmujący się
logiką powinien posiadać dwie zasadnicze
umiejętności: znajomość źródeł historycznych,
połączoną ze znajomością logiki matematycznej.
Łukasiewicz wielokrotnie podkreślał, że obecna
logika jest spadkobierczynią starożytnej
i średniowiecznej logiki, stąd też historyk logiki
powinien posiadać znajomość klasycznych dzieł
z dziedziny logiki, jak i systemu formalnego, którym
dzisiejsza logika się posługuje. Powracając do
tematu pracy takie ujęcie stanowi tło rozważań
nad współczesną interpretacją sylogistyki
Arystotelesa2.
Piotr Banach Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: Arystoteles, logika, sylogistyka, Łukasiewicz.
Zasadniczą kwestią, do zrozumienia badań logiki
formalnej nad zasadą sylogizmu, jest omówienie,
na czym dokładnie polega tworzenie tego typu
wnioskowań. Czym w ogóle jest wnioskowanie?
Giovanni Reale, omawiając logikę Arystotelesa
mówi: „Kiedy stwierdzamy coś o czymś innym lub
zaprzeczamy, to znaczy kiedy wydajemy sądy
i formułujemy zdania, to jeszcze nie rozumujemy.
Rzecz jasna, nie rozumujemy także wtedy, kiedy
formułujemy szereg sądów i wyliczamy szereg nie
powiązanych ze sobą zdań”3. Z cytatu tego wynika,
że wnioskowanie jest specyficzną formą
stosowania sądów: zdań, z których jedne
konsekwentnie muszą wynikać z drugich. Pojawia
się w nich ciąg przyczynowo-skutkowy, gdzie
pierwsze określa się mianem poprzedników,
a drugie – następników, które związane są ze
spójnikiem logicznym określanym jako implikacja.
Samo wnioskowanie staje się rozumowaniem,
ponieważ łączy je relacja wynikania4. Dlatego
Reale dodaje: „Otóż właśnie sylogizm jest
doskonałym rozumowaniem, to znaczy takim,
w którym wniosek, do którego się dochodzi, jest
faktycznie konsekwencją z konieczności
wynikającą z poprzednika”5.
W sylogizmie dodatkowo muszą występować dwie
przesłanki (w zależności od mocy sylogizmów, np.
przesłanka większa i przesłanka mniejsza czy też
przesłanki mające podobną moc) oraz wynikanie,
które jest zdaniem trzecim. Przykładem
klasycznym jest tak zwany sylogizm Barbara,
w formalnej postaci zapisywany jako:
1) Jeżeli każde (B) jest (A)
I: Każde (C) jest (B),
Wniosek: To każde (C) jest (A)6
Sylogistyka Arystotelesa w interpretacji Jana Łukasiewicza
1 J. Łukasiewicz, Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia
współczesnej logiki formalnej, przeł.
A. Chmielewski, Warszawa 1988, s. 6.
2 Tamże, s.7.
3 G. Reale, Historia filozofii starożytnej, t.. II, dz. cyt., s. 539. 4 Tamże. 5 Tamże. 6 J. Łukasiewicz, Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia
współczesnej logiki formalnej, dz. cyt., s. 11.
32
Reale jako klasyczny sylogizm podaje wyrażenie:
2) Wszyscy ludzie są śmiertelni,
Sokrates jest człowiekiem
A więc: Sokrates jest śmiertelny7
Łukasiewicz podkreśla, że tego typu wnioskowanie
niekoniecznie jest sylogizmem arystotelesowskim,
gdyż już Sykstus Empiryk cytuje je jako „sylogizm
perypatetycki”. Podany wyżej przykład różni się
bowiem od sylogizmu Arystotelesa pod ważnymi
z punktu widzenia logiki względami. Przesłanka
„Sokrates jest człowiekiem” to zdanie odnoszące
się do jednostki i w formalnej logice
przysługiwałby mu kwantyfikator egzystencjalny.
Arystoteles zaś nie wprowadza do swego systemu
terminów indywidualnych. Dlatego też właściwszy,
w „duchu stagiryckim”, sylogizm powinien przyjąć
postać:
3) Wszyscy ludzie są śmiertelni,
Wszyscy Grecy są ludźmi
A więc: Wszyscy Grecy są śmiertelni.8
W historii logiki formy sylogizmów (2) i (3) były
szeroko dyskutowane, m.in. przez filozofów
analitycznych. Doskonale widać to w książce B.
Russella Dzieje filozofii Zachodu, gdzie autor
pozwolił sobie na krytykę Arystotelesa za to że,
formę (2) traktuje dokładnie w taki sam sposób jak
formę (3)9. Według brytyjskiego analityka
konsekwencją tego jest, że poprzez umiejętne
szafowanie pojęciami w tych dwóch formach,
w łatwy sposób można przejść na dyskurs
metafizyczny10.
Na ową krytykę jednak nie zgadza się Łukasiewicz.
Powyższe sylogizmy odróżnia od siebie, jednak
żadnego z nich nie uznaje za sylogizm
arystotelesowski. Prawdą jest, że są to
wnioskowania, w których z dwóch prawdziwie
uznanych przesłanek został wyprowadzony
wniosek. Odnosi się to przede wszystkim do
wyrażenia „a więc”.
7 G. Reale, Historia filozofii starożytnej, dz. cyt.., s. 539. 8 J. Łukasiewicz, Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia
współczesnej logiki formalnej, dz. cyt., s. 10. 9 B. Russell, Dzieje filozofii zachodu, przeł. T. Baszniak,
A. Lipszyc, M. Szczubiałka, Warszawa 2000, s. 240. 10 Tamże, s. 242.
Polski logik zauważa jednak zasadniczą różnicę
pomiędzy tymi formami, a sylogizmem
Arystotelesa, gdyż mówi: „Żaden sformułowany
przez Arystotelesa sylogizm nie miał charakteru
wnioskowania, wszystkie bowiem jego sylogizmy
są implikacjami, w których poprzednikiem jest
koniunkcja przesłanek, a następnikiem wniosek.
Dlatego też właściwym przykładem sylogizmu
arystotelesowskiego byłaby implikacja:
4) Jeśli wszyscy ludzie są śmiertelni
Wszyscy Grecy są ludźmi
To: Wszyscy Grecy są śmiertelni11.
Generalnym problemem z tego typu
wnioskowaniem jest jego brak w dziełach
Arystotelesa. Tak sformułowanego sylogizmu nie
znajdziemy w Analitykach pierwszych. Łukasiewicz
zauważa jednak, że już w Analitykach wtórych da
się zauważyć pewne fragmenty, z których dałoby
się ułożyć przykłady sylogizmów sformułowanych
przy pomocy tego typu terminologii. Przykładem
może być tego typu sylogizm:
5) Jeśli wszystkie rośliny szerokolistne tracą liście
I: Wszystkie winorośla są roślinami szerokolistnymi
To: Wszystkie winorośla tracą liście12.
Powyższy sylogizm jest czystym przykładem
zastosowania tego typu wnioskowań. Jednak same
sylogizmy są strukturami czysto logicznymi i nie
występują w nich terminy takie, jak człowiek,
Sokrates, Grecy itp. Logika nie jest nauką, przy
pomocy której można poznać człowieka, rośliny
itd.; logikę do tego typu zagadnień stosuje się
w takim samym stopniu, jak do innych
przedmiotów. Chcąc otrzymać sylogizm należy
usunąć z niego to, co można nazwać treścią,
zachowując tylko formę. Uczynił to właśnie
Arystoteles, wprowadzając litery zamiast
konkretnych podmiotów i orzeczników. Przykład
przedstawiony na początku bez problemu można
zastosować do szczegółowej postaci podanej
w przykładzie piątym.
11 J. Łukasiewicz, Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia
współczesnej logiki formalnej, dz. cyt., s. 10. 12 Tamże, s. 11.
33
Łukasiewicz, uściślając wprowadzenie do logiki
zmiennych w postaci liter A, B, C…, dodaje, że
pomogło to Arystotelesowi w sformułowaniu
praw, czyli tez logicznych
w sposób ogólny. Co prawda Stagiryta jasno nie
określa, za co wolno te zmienne podstawić. Na
powyższych przykładach można założyć, że są to
nazwy ogólne. Stąd też wniosek, iż logika
Arystotelesa to „pewien fragmentaryczny system
logiki nazw, w którym nie są uwzględniane ani
nazwy jednostkowe, ani nazwy puste. Tezy tego
systemu, np. prawo konwersji „»jeśli A przysługuje
każdemu B, to B przysługuje pewnemu A«, należy
interpretować jako ważne dla wszystkich wartości,
które wolno podstawić za zmienne”13. Arystoteles,
choć tego nie mówi wyraźnie, wyczuwa sens
działania logicznego, które oznacza się we
współczesnej logice formalnej przy pomocy
kwantyfikatora ogólnego.
13 J. Łukasiewicz, Z zagadnień logiki i filozofii, Warszawa 1961, s. 221.
Bibliografia:
1. Łukasiewicz J., Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia współczesnej logiki formalnej, przeł. A. Chmielewski, Warszawa 1988.
2. Łukasiewicz J., Z zagadnień logiki i filozofii, Warszawa 1961.
3. Reale G., Historia filozofii starożytnej, T. II, przeł. E. I. Zieliński, Lublin 1997.
4. Ross D., Aristotle, New York 1995.
5. Russell B., Dzieje filozofii zachodu, przeł. T. Baszniak, A. Lipszyc, M. Szczubiałka, Warszawa 2000.
11 J. Łukasiewicz, Sylogistyka Arystotelesa z punktu widzenia
współczesnej logiki formalnej, dz. cyt., s. 10. 12 Tamże, s. 11.
34
Zasada tożsamości, wyłączonego środka oraz
zasada niesprzeczności stanowią o tzw.
najwyższych prawach myślenia. Konserwatywni
badacze historii filozofii uważają, że cała klasyczna
logika oparta jest właśnie na tych trzech zasadach.
Do nich dołącza się jeszcze zasadę dictum de omni
et nullo oraz zasadę racji dostatecznej. Sam
Arystoteles, co prawda, nie użył nigdy wyrażenia
„najwyższe prawa myślenia”, co nie przekreśla
faktu, że w jego rozważaniach zasady te odegrały
bardzo ważną rolę, polegającą głównie na
wspieraniu i usprawnianiu dyskursu logicznego.
W tym artykule zostanie omówiona zasada
tożsamości, zasada wyłączonego środka i zasada
niesprzeczności i ich unifikacja do jednego prawa –
do zasady niesprzeczności.
Początków zasady tożsamości możemy
doszukiwać się w filozofii parmenidejsko-
platońskiej. Chodzi tutaj o kwestię tożsamości
myśli i bytu. Zasada tożsamości jest jednak
rozważana u Parmenidesa i Platona z punktu
widzenia ontycznego. Byt jest uwarunkowany
sposobem poznania, jest tym, co jest myślane,
a więc jest tożsamy z ideą, która jest niezłożona
i tożsama sama z sobą. W takim ujęciu nie istnieje
problem logicznej czy ontologicznej interpretacji,
ponieważ poznanie związane jest z płaszczyzną
bytowania rzeczy1. U Platona odnaleźć można
jeszcze inny problem, związany z zasadą
tożsamości. Określany jest on również na
płaszczyźnie poznawczej i odnosi się do „świata
idei”.
Piotr Banach Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: Arystoteles, zasada niesprzeczności, zasada wyłączonego środka, unifikacja.
Prawda określana jest jako wiedza o bycie,
przedmiocie trwałym i niezmiennym, stąd też jego
poszukiwania dotyczyły tego, co jest niezależne od
czasu. Platon tego typu cechy odnalazł
w powszechnikach oraz w obiektach
matematycznych, tj. liczbach i figurach
geometrycznych. Dodać jednak należy, że Platon,
w sensie formalnym, nie rozwinął zasady
tożsamości. Jego nauka zdeterminowana była
przez kategorię niezmienności przedmiotów w
czasie, co jednak nie stanowi przedmiotu logiki.
Nie przekreśla to faktu, że w nauce Platona znaleźć
można pewne elementy także i tej problematyki2.
W systemie logicznym Arystotelesa również nie
występuje logiczna zasada tożsamości. Stagiryta
nie rozważał tego prawa ani jako prawa rachunku
zdań, ani jako aksjomatu rachunku nazw.
Ciekawostką jest jednak to, że zasada tożsamości
w jego logice korespondowałaby z tymi
zagadnieniami3.
Zasadę wyłączonego środka Arystoteles omawia w
Metafizyce, w księdze IV. Swój wywód rozpoczyna
słowami: „Nie jest możliwe, ażeby pomiędzy
sprzecznościami mogło być coś pośredniego, lecz
o jednym przedmiocie trzeba koniecznie albo coś
twierdzić, albo coś przeczyć”4. Jak widać w tym
zdaniu, Stagiryta opiera się na tezie dotyczącej
niesprzeczności bytu, która była omawiana przy
poglądach Parmenidesa. Ważne jest jednak to, że
zasada ta uzależniona jest niejako od zasady
niesprzeczności.
Unifikacja wyższych praw myślenia, czyli próba sprowadzenia zasady wyłączonego środka do zasady niesprzeczności w logice arystotelesowskiej
1 Platon, Sofista, 259B, przeł. W. Witwicki, Warszawa 2010, s. 292. 2 T. Kotarbiński, Wykłady z dziejów logiki, Warszawa 1985, s. 22.
3 Tamże. 4 Arystoteles, Metafizyka, I, 987b, przeł. K. Leśniak, Warszawa
2009, s. 87.
35
Skupiając się jednak na zasadzie wyłączonego
środka, należy zwrócić uwagę na pierwszą część
tego cytatu: „Nie jest możliwe, ażeby pomiędzy
sprzecznościami mogło być coś pośredniego…”.
Z tego też zdania wzięła się nazwa „zasada
wyłączonego środka”. Zasada ta odnosi się
również do możliwości definiowania, a więc ma
także charakter logiczny, gdyż Arystoteles mówi:
„To staje się od razu jasne w przypadku definicji
prawdy i fałszu”5. Kotarbiński, podsumowując swój
wywód na temat zasady wyłączonego środka,
zasady niesprzeczności i zasady tożsamości, mówi:
„W sumie rzec można, że Arystoteles wyróżniał ze
specjalną predylekcją ontologiczną zasadę
niesprzeczności, uważając ją za najsolidniejsze
twierdzenie i z natury jakoś naczelne.
O zasadzie tożsamości nie wspomina. Zasadę
wyłączonego środka wyróżnia jako ważną. Nie
czyni jednak z obu uznawanych zasad aksjomatyki
systemu logiki”6.
Jak już zostało wyżej powiedziane, Arystoteles
zasadzie niesprzeczności poświęcił najwięcej uwagi
– traktując ją jako naczelne prawo swojego
systemu logicznego. Zaznaczyć jednak warto, że
zasadę niesprzeczności na wielu płaszczyznach
teoretyczno-logicznych łączył z zasadą
wyłączonego środka. Arystoteles, mimo, iż
posługiwał się obiema tymi zasadami, nie określił
ich formalnego związku. Nie znajdziemy w jego
pismach opisów, czym dokładnie jest koniunkcja,
albo czym jest alternatywa. Obie te zasady
stanowią tematykę sporu o istotę przeczenia i tak
też omawia je Stagiryta.
Rozpoczynając rozważania na temat tych dwóch
praw przydałoby się na początku określić stosunek
zdania twierdzącego do zdania przeczącego.
A. Achmanow mówi o tym fakcie w następujący
sposób: „Twierdzenie i przeczenie związane są ze
sobą w ten sposób, że każdemu przeczeniu
odpowiada jedno twierdzenie. Nie znaczy to
jednak, że przeczenie jest jedynie uznaniem
fałszywości twierdzenia, bowiem przeczenie samo
także wyraża prawdę, jako oddzielenie w myśli
tego, co jest oddzielone w bycie.
5 Tamże, IV, 1011b. 6 T. Kotarbiński, Wykłady z dziejów logiki, dz. cyt., s. 25 – 26.
Jednak twierdzenie i przeczenie tego samego o tej
samej rzeczy pozostają do siebie w takim stosunku,
jak prawda i fałsz; jeżeli prawdziwe jest
twierdzenie o czymś, to fałszywe jest przeczenie
temuż, i odwrotnie, jeżeli uznanie czegoś za
istniejące jest fałszywe, to przeczenie istnieniu
tegoż jest prawdziwe”7. Zaznaczyć należy, że owe
wypowiedzi są obecne w mowie – poprzez
wypowiedź, chociaż w bycie można wyróżnić
pewien odpowiednik, który określa stosunek
obiektywnego istnienia do nieistnienia8.
Jest jednak zasadniczy problem, gdyż nie każdej
parze wypowiedzi przysługuje konglomerat
prawdy i fałszu. By tak się stało, „ (…) konieczne
jest, aby zaprzeczone było właśnie to, co było
stwierdzone o tym samym przedmiocie myśli”. Nie
ma tutaj wówczas znaczenia, czy mówi się wtedy
o indywiduach, czy też wytwarza się sądy ogólne.
Samo odniesienie prawdy do fałszu, które
zdefiniowane jest poprzez prawo niesprzeczności
i prawo wyłączonego środka Arystoteles określa
jako sprzeczność. Jest to jedna z czterech rodzajów
niezgodności. Wszystkie one opisane są
w Metafizyce i w Kategoriach w następujący
sposób:
1. Sprzeczność – wykazuje stosunek prawdy do
fałszu, bądź zdania twierdzącego i
przeczącego, które mówią o tej samej rzeczy.
2. Przeciwieństwo – wykazuje stosunek
pomiędzy rzeczami, w których może wystąpić
różnica największa. Określa się dzięki temu
pewne ekstremum, niejednolite dla
przedmiotów różniących się od siebie
wyłącznie cechami, od tych, które różnią się od
siebie pod względem gatunkowym11.
3. Brak i posiadanie – wykazuje stosunek
pomiędzy rzeczami, w których różnica
orzekana jest na zasadzie naturalnego
posiadania pewnych cech, do tych, których
z różnych powodów zostało się
pozbawionych12.
7 A. Achmanow, Logika Arystotelesa, przeł. A. Zabłudowski,
B. Stanosz, Warszawa 1965, s. 165. 8 Arystoteles, Metafizyka, IX, 1051b, dz. cyt., s. 172. 9 Arystoteles, O wyrażaniu się, I, 13, przeł. K. Leśniak, Warszawa 1990, s. 23. 10 A. Achmanow, Logika Arystotelesa, dz. cyt., s. 166. 11 Arystoteles, Metafizyka, X, 1055a, dz. cyt., s. 181. 12 Arystoteles, Kategorie, 12a, w: Dzieła Wszystkie, T. I, dz. cyt., s. 56.
36
4. Przeciwieństwo, które podpada pod kategorię
stosunku – tego typu niezgodność odnosi się
do wykazywania różnic odnoszących się do
rzeczy, ale w „jakiś inny sposób” 13. Arystoteles
wyjaśnia to na następującym przykładzie:
„O przedmiocie poznanym, mówi się, że jest
takim ze względu na swe przeciwieństwo, tj.
wiedzę; bo o rzeczy poznanej mówi się, że jest
poznana przez coś, mianowicie wiedzę. A więc
wszelkie przeciwieństwa, jako relatywne,
nazywają się tak właśnie ze względu na
wzajemny do siebie stosunek” 14.
Te cztery rodzaje niezgodności pokazują, że tylko
sprzeczność, a więc stosunek prawdy do fałszu,
jest wyrażeniem logicznym. Stąd też tylko te
wyrażenia podlegają prawu niesprzeczności
i prawu wyłączonego środka. Na tej też
płaszczyźnie różnią się one od trzech pozostałych
niezgodności. Tym dwóm prawom logicznym
przysługuje to, że nie da się znaleźć w wyrażeniach
twierdzących i przeczących pośrednich własności.
Co do pozostałych niezgodności, Arystoteles
dopuszczał też występowanie tego typu własności,
jednak odnosiły się one tylko do przeciwieństw
występujących z natury 15. Przykład takiego
przeciwieństwa Stagiryta opisuje w Kategoriach,
mówiąc o zdrowiu i przeciwstawnym stanie –
chorobie, która odnosi się do organizmu żywego 16.
Przeciwieństwom, w których nie da się określić
naturalnych własności, dopuszcza się zanegowanie
obu cech i znalezienie własności pośredniej 17.
Można tutaj pokusić się o stwierdzenie, że prawo
niesprzeczności rozumiane autonomicznie, bądź
w korelacji z prawem wyłączonego środka, odnosi
się do logiki, co bezpośrednio ma też wpływ na
nauki teoretyczne, natomiast prawu wyłączonego
środka przysługują niezgodności występujące w
pozostałych przypadkach, dzięki temu może ono
oddziaływać na nauki praktyczne i pojetyczne.
Kończąc rozważania na temat prawa
niesprzeczności podkreślić należy, że prawo to nie
zostało tutaj potraktowane jako zasada
metalogiczna – tzn. nie rozważano w tym artykule
ontologicznej interpretacji prawa niesprzeczności,
interpretacji logicznej czy też psychologicznej.
13 Tamże, 11b, s. 55. 14 Tamże. 15 A. Achmanow, Logika Arystotelesa, dz. cyt., s. 168.
.
Nie było to konieczne, dlatego że skupiając się na
relacyjnych własnościach zasady niesprzeczności
i wyłączonego środka, próbowano udowodnić, że
Arystoteles w swojej logice, na pewnej
płaszczyźnie teoretycznej, tworzył konglomerat
obu tych praw. Poniższe tezy pokazują w których
momentach Stagiryta łączył obie te zasady,
a w których traktował je jako niezależne od siebie:
Prawo niesprzeczności i prawo wyłączonego
środka na pewnym poziomie dyskursu logicznego
uzupełniają się obopólnie, przypominając w swej
budowie alternatywę rozłączną. Wartości logiczne
nie mogą w niej być równocześnie uznane,
jak i równocześnie odrzucone (albo pada, albo nie
pada). Tak rozumiana zasada niesprzeczności
rzeczywiście występuje i jest nazywana
„sprzecznością doskonałą”, jednak ma ona
zastosowanie tylko wtedy, gdy wyrażenie
twierdzące precyzyjnie odpowiada wyrażeniu
przeczącemu.
Prawo niesprzeczności i prawo wyłączonego
środka nie wiążą się ze sobą wówczas, gdy
stosunek wyrażenia twierdzącego do przeczącego
nie jest jasno określony. Wtedy oba te prawa
przestają obowiązywać, bądź w mocy pozostaje
tylko prawo niesprzeczności. Przykładami tego
typu zajmował się Arystoteles
w dziele pod tytułem O wyrażaniu się, ponieważ
chciał zdefiniować różne przypadki przeczenia
i scharakteryzować modele wypowiedzi.
Bibliografia:
1. Achmanow A., Logika Arystotelesa, przeł. A. Zabłudowski, B. Stanosz, Warszawa 1965.
2. Arystoteles, Metafizyka, przeł. K. Leśniak, Warszawa 2009.
3. Arystoteles, Kategorie, w: Dzieła Wszystkie…, T. I, przeł. K. Leśniak, Warszawa 1990.
4. Arystoteles, O wyrażaniu się, przeł. K. Leśniak, Warszawa 1990.
5. Kotarbiński T., Wykłady z dziejów logiki, Warszawa 1985.
6. Platon, Sofista, 259B, przeł. W. Witwicki, Warszawa 2010.
16 Arystoteles, Kategorie, 12b, w: Dzieła Wszystkie, T. I, dz. cyt., s. 57. 17 A. Achmanow, Logika Arystotelesa, dz. cyt., s. 168. 18 Nazwa ta pochodzi z traktatu Wstęp do dialektyki, którego
autorstwo przypisuje się Galenowi. 19 A. Achmanow, Logika Arystotelesa, dz. cyt., s. 172.
37
Prezentowana praca dotyczy warunków mówienia
fałszu, lub inaczej, tego jak możliwym jest
mówienie o czymś czego nie ma. W klasycznej
formie paradoks mówienia o niebycie można
opisać w prosty sposób pytaniem, co to jest to coś
o czym mówimy, że nie istnieje? Jak stwierdzić, że
coś nie istnieje skoro właśnie stwierdzenie, że coś
nie istnieje implikuje, że nie ma niczego o czym
można by cokolwiek stwierdzić.
Problem ten oprócz wymiaru metafizycznego ma
też i wyraźny wymiar etyczny, kulturowy.
Dziedziny poznania jak filozofia, nauka,
matematyka etc. działają ze względu na wartość
prawdy. Z ich punktu widzenia można dokonać
krytyki dziedzin kultury kierujących się innymi
ideami regulatywnymi, np. polityki kierującej się
władzą. Kłamanie jako konfliktujące z wartością
prawdy jest niemoralne. Jak jednak jeżeli mówienie
fałszu implikuje paradoksy obronić można ten
obraz świata?
Dlatego więc zagadnienie fałszu i niebytu jest nie
tylko ciekawym pytaniem metafizycznym, ale i co
zauważa Ray Brassier kulturowym jako że jeżeli nie
podamy nieparadoksalnego sposobu na
rozróżnienie byt – niebyt, prawda – fałsz,
to załamią się również i inne dychotomie jak np.
poznanie – manipulacja, nauka – retoryka, lub
w starożytnej wersji filozofia – sofistyka.
W dialogu Gorgiasz Platon zarzuca sofistom, że
mówią bez względu na wartości prawdy i fałszu.
Gorgiasz jednak zapytuje, jak niby możliwe by było
mówienie fałszu? Jeżeli mówienie prawdy to
mówienie o bycie, to mówienie fałszu byłby
mówieniem o niebycie. Mówienie o niebycie jest
jednak niemożliwe ponieważ nie ma tutaj niczego o
czym by można mówić. Stąd sofisty od filozofa nie
sposób odróżnić.
Rafał Dzierwa Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: ontologia, niebyt, sprzeczność, przeciwieństwo.
Pytaniem więc jest, jak możemy formułować
zdanie w formie S jest P, lub S jest nie-P, o
niebycie.
Aby zacząć dokonajmy rozróżnienia na dwie formy
negacji jakie mogą występować w słowie niebyt.
Pierwsza to negacja klasyczna, występująca m.in.
w rachunku zdań, jej charakterystyką jest, że
negacja x jest sprzeczna z x, oraz że zawsze
występuje albo x albo negacja x. Drugą
z możliwych funkcji „nie” byłaby nie sprzeczność,
a przeciwieństwo. Przeciwieństwem jakiegoś
zdania p jest takie zdanie x, że x i p nie mogą być
prawdziwe jednocześnie, ale mogą być oba
fałszywe lub mogą być fałszywe jednocześnie, ale
nie mogą być prawdziwe jednocześnie.
Jest to więc negacja dopełniająca. Ten sposób
negacji, który oznaczany tutaj będzie jako non
znaczy więc „coś różnego od”. Jako taki, non jest
więc jednym z przypadków przeciwieństwa
bowiem może być tak że istnieje jednocześnie x
i coś różnego od x, non-x, ale nie może być tak że
nie istnieje x oraz nie istnieje nic różnego od x.
Dalsza część pracy jest wyjaśnieniem dlaczego tak
jest, jaka niemożliwość tkwi w non-bycie, niebycie
dopełnieniowym czyli niebycie jako czymś różnym
od bytu.
Przeciwieństwem dowolnego bytu, jest wszystko
oprócz niego samego. Dla dowolnych dwóch
przeciwnych własności, żaden byt nie może
posiadać obydwu, ale może nie posiadać żadnej
z nich.
Powodem dla którego powyższe rozróżnienie jest
tak ważne w analizie bytu i niebytu jest, że gdy
mówimy o bycie i niebycie, negacja klasyczna –
sprzeczność i przeciwieństwo są ze sobą
równoważne.
Ontologia fałszu
38
Aby dowieść tego twierdzenia posłużmy się
rozróżnieniem Czeżewskiego na byt w sensie
dystrybutywnym i byt w sensie kolektywnym. Byt
w sensie dystrybutywnym to po prostu cokolwiek
co jest, byt w sensie kolektywnym to Wszystko,
Całość Rzeczywistości.
Byt w sensie dystrybutywnym możemy więc
wyrazić jako alternatywę. Symbolizowany będzie
przez "φ„
φ = a1∨ a2∨...∨ an
gdzie dowolne a, jest jakimś bytem, jakąś częścią
Rzeczywistości (jest to skrót myślowy aby nie
wchodzić w technikalia, dosłownie byłoby to
zdanie które jest prawdziwe wtedy i tylko wtedy
kiedy byt a istnieje)1. Powyższy model bytu
dystrybutywnego jako alternatywy jest adekwatny
ponieważ tak jak do prawdziwości alternatywy
wystarczająca jest prawdziwość któregokolwiek
z jej argumentów, tak i tutaj do pełnego wyrażenia
bytu dystrybutywnego wystarczająca jest jakaś
część Rzeczywistości. Byt w sensie kolektywnym
z kolei można więc przedstawić jako koniunkcję.
Symbolizowany będzie przez "Φ„
Φ = a1∧ a2∧ ...∧ an
Analogicznie byt w sensie kolektywnym jest
adekwatnie reprezentowany przez koniunkcję
ponieważ tak jak prawdziwość koniunkcji nie
redukuje się do prawdziwości żadnego z jej
argumentów, a wynika dopiero z prawdziwości ich
wszystkich tak byt kolektywny nie wyczerpuje się
w żadnej z części Rzeczywistości2. Czyli pomimo,
że wszystko jest bytem kolektywnym to byt
kolektywny nie jest sprowadzalny do żadnego
elementu bądź grupy elementów wszystkiego. Byt
dystrybutywny nie jest więc czymś więcej niż
jakikolwiek jego egzemplarz, natomiast byt
kolektywny jest czymś więcej niż jakikolwiek jego
egzemplarz.
1 Powyższy model bytu dystrybutywnego jako alternatywy jest
adekwatny ponieważ tak jak do prawdziwości alternatywy
wystarczająca jest prawdziwość któregokolwiek z jej
argumentów, tak i tutaj do pełnego wyrażenia bytu
dystrybutywnego wystarczająca jest jakaś część
Rzeczywistości. Tak jak prawdziwość alternatywy będzie
w pełni wyrażona przez prawdziwość któregokolwiek z jej
członów, tak i którykolwiek z bytów w sensie dystrybutywnym,
posiada w pełni ten rodzaj bytowości.
.
2 Inaczej w przypadku bytu w sensie kolektywnym. Tak jak prawdziwość koniunkcji będzie w pełni wyrażona przez prawdziwość dopiero wszystkich jej członów, a nie tylko niektórych, tak i dopiero całość, a nie żadna tylko część bytów w sensie kolektywnym, posiada w pełni ten rodzaj bytowości.
Dzięki temu rozróżnieniu widać, że ważnym dla
prowadzonych tu rozważań jest φ, a nie Φ. Jeżeli
pytaniem byłoby jak możemy mówić
o czymkolwiek oprócz bytu w sensie kolektywnym
to odpowiedź byłaby jasna. Ponieważ oprócz
całości istnieją również nieidentyczne z całością
części.
Mając tak sformułowane pojęcie bytu można
wyróżnić następujące sposoby jego negacji.
Wyróżnijmy pierwszy sposób, nazwijmy go non-b,
będzie to przeciwieństwo.
non-φ = b1∨ b2∨ ...∨ bn : istnieje takie bk, że bk= ¬ak
W takim wypadku non-φ, non-byt w sensie
dystrybutywnym byłby przeciwieństwem tego
rodzaju, że z pary byt i non-byt zawsze jeden musi
istnieć, ale nie zawsze jeden z nich nie istnieć. Tak
więc sformułowane pojęcie niebytu jako non-bytu
jest nieadekwatne jako, że nie wyprowadza nas
poza sferę tego co jest, nie neguje
transcendentalnego charakteru bytu. A więc
w takim sensie w jakim rozważanym jest tutaj byt,
non-byt nie wyprowadza nas poza byt. Mamy więc
sprzeczność bowiem:
1. non-byt to przeciwieństwo bytu.
2. Jeżeli non-x jest przeciwieństwem x to albo
oba nie mogą istnieć na raz, ale mogą nie
istnieć na raz albo mogą istnieć na raz, ale nie
mogą nie istnieć na raz.
3. Z określenia non-bytu jako non-φ = b1∨ b2∨
...∨ bn : istnieje takie bk, że bk= ¬ak i prawa
wykluczonego środka wynika, że non-byt i byt
nie mogą nie istnieć na raz (ponieważ w
jednym jest ak , a w drugim ¬ak).
4. Z 1,2 i 3 więc non-byt i byt mogą więc istnieć
na raz.
5. Z 4, non-byt może więc istnieć.
6. Jako że byt to to co istnieje, a przeciwieństwo
x to dopełnienie, wszystko oprócz x to jest
sprzeczność między 1 i 5.
39
Tak więc skoro niebyt jako przeciwieństwo bytu
prowadzi do absurdu, polegającego na odkryciu że
przeciwieństwo bytu też byłoby bytem to teraz
widać, że aby zanegować byt potrzeba również
zanegować to co wcześniej można było uważać za
przeciwieństwo bytu, a więc poprawna i pełna
forma φ to:
φ = a1∨ ¬a1∨ ...∨an∨¬an
a skoro tak to:
¬φ = ¬(a1∨ ¬a1∨ ...∨an∨¬an) = (¬a1∧ ¬¬a1∧…
...∧¬an∧¬¬an)
co po usunięciu podwójnych negacji daje
bezpośrednią sprzeczność.
Na gruncie tak poznanego niebytu jako nie pustki,
a nadmiaru w formie sprzeczności, możemy wrócić
do pierwotnego pytania, jak możemy formułować
zdanie w formie S jest P, lub S jest nie-P, o
niebycie? Formułowanie takich zdań jest możliwe
ponieważ niebyt ma formę uniwersalnej
(zawierającej wszystkie zdania, byty) koniunkcji,
a więc maksymalnej sprzeczności.
Tak więc o niebycie możemy nie tylko mówić, ale
wręcz mówić cokolwiek chcemy. Oczywiście
mówimy tutaj niejako podobnie, gdy przyjmujemy
przesłankę na potrzeby reductio ad absurdum
i mówienie o niebycie opiera się na, i prowadzi do
absurdu, sprzeczności. Niemniej wątpliwość
Gorgiasza nie polegała na tym jak możemy
prowadzić dyskusję o niebycie bez absurdu, ale jak
to możliwe w ogóle.
Jeżeli więc mówienie o niebycie choć jest możliwe
to prowadzi do absurdu to koniecznym do jego
uniknięcia jest mówienie o bycie, o tym co jest.
W ten sposób do ontologii jako kategoria
nieprzekraczalna wraca byt, a poprzez to w roli
wartość normatywnej zarządzającej racjonalnym
dyskursem powraca prawda. W sporze filozofia –
sofistyka oraz w jego licznych inkarnacjach
winniśmy więc stawiać po stronie filozofii.
Nasuwa się jednak jeszcze jedno pytanie o to jak
możliwe jest mówienie o rzeczach nieistniejących.
Tutaj ważnym byłoby mówienie bez popadania
w absurd, natomiast w przypadku niebytu nie był
to warunek konieczny bowiem ważnym było
przywrócenie normatywności mówieniu o bycie.
Tutaj nadmienię tylko pokrótce o wprowadzonym
w rozważaniach o języku przez Fregego
rozróżnieniu na znaczenie i odniesienie. Powodem
postulowania takiej różnicy jest widoczna
zagwozdka dotycząca informatywnych tożsamości.
Np. gdyby znaczenie i odniesienie słów było tym
samym, to jak możliwym by było aby ktoś uznał
odkrycie że gwiazda poranna jest gwiazdą
wieczorną za ważny fakt astronomiczny? Gdyby
znaczenie było odniesieniem to fakt ten powinien
od wieków być suchym zdaniem analitycznym
w rodzaju „każdy kawaler to nieżonaty
mężczyzna”, jednakże odkrycie tego faktu
wymagało więcej niż analizy znaczeń.
Dla prezentowanej w pracy, problematyki
mówienia o niebycie ważnym jest fakt iż
odniesienie na poziomie lingwistycznym nie pełni
aż tak istotnej funkcji jak mogłoby się
preteoretycznie wydawać. Dlatego być może nad
zagadnieniem ontologii fałszu nie wisi wcale jak
miecz Damoklesa pytanie o to jak możliwa jest
jakakolwiek nawet absurdalna mowa o niebycie
skoro nie ma ona odniesienia. Głównym
wnioskiem w każdym razie jest, że byt jest
kategorią prawdziwie nieprzekraczalną, a więc
jakakolwiek nie byłaby ontologia niebytu to nie
może się ona odwoływać do czegoś poza bytem.
Dlatego więc ontologia niebytu jest dziedziną
bezprzedmiotową i w swoich rozważaniach musi
się ograniczyć tylko do formułowania twierdzeń
w konwencji reductio ad absurdum, które mówią
nie o niebycie, bo czegoś takiego nie ma, a jedynie
o absurdach jakie wynikałyby z potraktowania
niebytu jako czegoś będącego dodatkowo, obok
bytu.
Bibliografia:
1. Brassier R., That Which Is Not: Plato, Kant, & Sellars, wykład dostępny na https://youtu.be/FjH1qwdcaS0
2. Czeżowski T., O metafizyce, jej kierunkach i zagadnieniach, Kęty 2004.
3. Stróżewski W., Ontologia, Kraków, 2003.
40
Prawo niesprzeczności, zasada tak fundamentalna
i tak powszechnie używana w dowodzeniu
twierdzeń, że jej tematyka ma prawie zerową
potrzebę robienia wstępu.
Pierwszym problemem tej pracy nie będzie więc
przedstawienie prawa niesprzeczności i jego
niuansów, lecz pytanie dlaczego w ogóle
potrzebny jest jego dowód? Co więcej, jak mówi
tytuł, ma to być dowód jako prawa
ontologicznego. Użycie tej frazy „prawo
ontologiczne” sugeruje, że jest tu problem osobny
od kwestii praw logiki. Trzeba dodać, że praca jest
pisana z punktu widzenia platonika, więc problem
tutaj nie leży w tym, jakoby prawa logiki były
konstrukcjami naszych umysłów, przez co
przeniesienie tych konstrukcji z naszych funkcji
poznawczych na rzeczywistość byłoby naiwne
i nieuzasadnione, a przez to usprawiedliwiające
osobną ontologiczną refleksję.
Uzasadnienie powyższej tezy sprowadza się więc
do pytania dlaczego aby w celu udowodnienia
ontologicznego prawa niesprzeczności nie
wystarczy po prostu powtórzyć dowodu prawa
niesprzeczności z klasycznego rachunku zdań?
Równoważnie, czy aby obalić prawo
niesprzeczności jako uniwersalne, niepodlegające
wyjątkom prawo ontologiczne, nie wystarczy
wykazać, że nie jest ono prawem w pewnych
innych systemach logicznych? Nawiasem mówiąc
to drugie wnioskowanie miałoby konsekwencje
równie radykalne co dziwne. Istnieje stworzony
przez Stephena Kleene'a system logiki K3, który to
system nie ma żadnych normalnie pojmowanych
praw logiki (zdań zawsze prawdziwych), więc jeżeli
dopuszczalność czegoś w jakiejś logice jest
dowodem dopuszczalności w ontologii to K3
postawiłaby ontologów przed niemożliwością
sformułowania żadnych zasad, a przez to
perspektywą wiecznego milczenia.
Rafał Dzierwa Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: ontologia, logika, prawo niesprzeczności, Rzeczywistość.
Odpowiedź więc na pytanie czy logika daje
wystarczające uzasadnienie dla praw ontologii już
na podstawie samego faktu istnienia różnych logik
jest oczywiście negatywna. Odpowiedź jednak na
pytanie „dlaczego nie?” może być już interesująca.
Zarys tej odpowiedzi z realistycznego punktu
widzenia wygląda następująco.
Owszem, prawa logik (nawet tych sprzecznych ze
sobą) są wszystkie prawdziwe. I na gruncie
realizmu są prawdziwe dlatego, że mają
uprawdziwiacze. To czym dokładnie są te
uprawdziwiacze, własnościami, sądami logicznymi,
zbiorami etc., zostawmy na boku. To, co ważne dla
odpowiedzi zostanie uchwycone przez nazwanie
tego strukturami, którym może coś odpowiadać
lub nie. Różne warianty tego odpowiadania to
np. korespondencja, bycie prawdziwym o, bycie
egzemplifikowanym, spełnianym itd.
Istotne dla rozpatrywanego zagadnienia jest to, że
prawdziwość wszystkich tych logik jest zależna od
istnienia owych struktur, nie zaś od tego czy
strukturom tym cokolwiek odpowiada. Nawiasem
mówiąc jest to jedna z przewag realizmu
platońskiego nad arystotelesowskim.
Na gruncie tego rozróżnienia nie jest więc
niespodziewane, że nawet logicy pracujący nad
logikami dopuszczającymi sprzeczność są
zainteresowani dowodami niesprzeczności tych
logik. Byty, które odpowiadałyby danej strukturze,
mogłyby być sprzeczne – to nie znaczy jednak, że
sama ta struktura jest sprzeczna. Żeby sama
struktura była sprzeczna musiałby ona nie tylko
dopuszczać sprzeczności w swoich egzemplarzach,
ale dajmy na to, dopuszczać i nie dopuszczać
sprzeczności jednocześnie.
Dowód prawa niesprzeczności jako prawa ontologii
41
Dlatego więc pytanie o prawo niesprzeczności jako
prawo ontologii ma pewną niezależność od logiki
i stąd konieczność przedstawienia dowodu, który
nie będzie powtórzeniem dowodu z podręcznika
logiki.
Jest również pewna prostsza linia argumentacyjna
za tym, że znana nauka logiki nie jest wystarczająca
do odpowiedzi na zadane pytanie. Mianowicie
języki znanych logik mogą być po prostu
niewystarczające do wyrażenia istotnych dla
dowodu przesłanek.
Po ustaleniu więc zasadności i potrzeby dowodu
ontologicznej niesprzeczności można przystąpić do
dowodzenia tezy. Tezą do dowodu będzie.
T1: ¬(U ∧ ¬U)
Gdzie U jest prawdziwym zdaniem uniwersalnym.
Do dokładniejszego określenia wrócę.
Do dowodu T1 potrzebne będą dwie tezy
pomocnicze, L2 i L3.
Pierwsza z nich rodzi się z pytania czym jest
identyczność między zdaniami? A w szczególności
czy logiczna równoważność (definiowana jako
równoważność materialna prawdziwa na mocy
praw logiki ⊨ p ↔ q) to po prostu szczególny
przypadek identyczności tylko specyficzny dla
zdań, to jest (p=q) ⇔ (p⇔ q) lub co w tym
przypadku byłoby tym samym (p=q) = (p⇔ q).
Dowód tego, że logiczna równoważność między
formułami nie jest wystarczająca do ich
identyczności opiera się na tak banalnym
spostrzeżeniu, że czuję się w obowiązku wyjaśnić,
jak możliwe jest zaślepienie się tak, aby banał stał
się ważnym przypomnieniem.
Banał ten staje się informatywny gdy zagadnienie
identyczność zdań zacznie się od pytania „a czego
niby więcej można chcieć?” Relacja identyczności
określona jest trzeba własnościami. Zwrotnością
x=x, przechodniością x=y ∧ y=z ⇒ x=z, oraz
symetrycznością x=y ⇔ y=z.
Własności te identyczność dzieli z logiczną
równoważnością.
Stąd pytanie „czego niby więcej można chcieć?”
Dodatkowo naturalną myślą jest, że jeżeli
prawdziwości i fałszywości zdań są tak głęboko ze
sobą powiązane, do tego stopnia, iż niepodobna,
aby jedno wystąpiło bez drugiego. Myśl ta jest
jeszcze o tyle wzmacniana, że w logice zdania są
rozpatrywane głównie jako nośniki wartości
logicznych, stąd konieczne powiązanie między
prawdziwościami i fałszywościami może się zdać
czymś mocniejszym niż jest.
Logiczna równoważność okazuje się jednak
warunkiem niewystarczającym do identyczności.
Dowodzą tego dwie przesłanki. Pierwsza to, że
wszystkie prawdy konieczne są logicznie
równoważne, druga przesłanka to owo banalne
spostrzeżenie, mianowicie 2≠3.
Jeżeli wszystkie prawa arytmetyki są konieczne to
są logicznie równoważne. Jeżeli zdania są
identyczne, to mają oczywiście te same
uprawdziwiacze. Dlatego gdyby logiczna
równoważność była identycznością zdań,
to wszystkie zdania arytmetyki miałyby ten sam
uprawdziwiacz, ale 2≠3, więc logiczna
równoważność nie jest identycznością zdań.
Dzięki powyższemu możemy więc sformułować
bardziej adekwatne warunki identyczności zdań.
Niech Γ będzie zbiorem uprawdziwiaczy zdania p,
a Δ zbiorem uprawdziwiaczy zdania q
L1: p=q ⇔ (p⇔q ∧ Γ=Δ)
Z L1 z kolei wynika poszukiwana teza L2.
(Wybrałem taki zapis L1 aby uwypuklić, że błąd
identyfikowania logicznej równoważności z
identycznością zdań polegał na stwierdzeniu, że
jest ona warunkiem wystarczającym, nadal jednak
jest warunkiem koniecznym. Logiczna
równoważność wynika z Γ=Δ, więc L1 mogłoby
mieć bardziej zwartą formę).
L2: p≠q ⇒ Γ≠Δ
42
Teraz konieczne jest przejść do L3.
L3: Istnieje jedna i tylko jedna Rzeczywistość.
Ta Rzeczywistość przez duże „R” określana jest
jako totalność tego, co jest. Można powiedzieć
suma wszystkiego.
Aby dowieść L3 załóżmy, że byłyby dwie
Rzeczywistości, R1 i R2. Jako że obie byłyby
totalnościami wszystkiego to istnieją tylko dwie
możliwości relacji między nimi.
Pierwsza możliwość to że R2 zawiera się w R1 oraz
że R1 zawiera się w R2.
Druga możliwość to że albo w R2 nie zawiera się w
R1, R1 nie zawiera w R2.
W przypadku pierwszej możliwości jeżeli obie się
wzajemnie w sobie zawierają, to mają też i te same
elementy, nie ma więc nie ma niczego co mogłoby
różnicować jedną od drugiej, więc R2 = R1, nadal
więc istnieje tylko jedną Rzeczywistość, co jest
spójne z L3.
Jeżeli jednak zachodzi druga możliwość i dajmy na
to w R2 nie zawiera się w R1, to istnieje taki byt,
który nie zawiera się w R1 (to jest właśnie to R2).
R1 wbrew założeniu nie jest więc totalnością tego
co jest, nie jest więc Rzeczywistością. W ten
sposób założenie, że może istnieć więcej niż jedna
Rzeczywistość prowadzi do sprzeczności.
Stąd więc Istnieje jedna i tylko jedna
Rzeczywistość.
Na podstawie L2 i L3 można zatem wrócić do
dowodzenia T1, ¬(U ∧ ¬U). Jest również trzecia
przesłanka, którą jednak uznaję za wystarczająco
oczywistą, aby nie nadawać jej specjalnego
statusu, to jest p≠¬p.
Γ będzie znaczyć zbiór uprawdziwiaczy zdania U , a
Δ zbiór uprawdziwiaczy zdania ¬U.
U określone zostało jako zdanie uniwersalne.
Załóżmy więc, że prawdziwe jest jednocześnie ono
jak i jego negacja to jest U ∧ ¬U:
1. U = ∧(pn) : w(pi)=1, to jest U jest koniunkcją
wszystkich zdań prawdziwych.
2. ¬U jest również zdaniem uniwersalnym.
3. ¬U ≠ U (wynika z p≠¬p).
4. Γ≠Δ (z 3 i L2).
5. Γ i Δ jako zbiory uprawdziwiaczy dla zdań
uniwersalnych są obydwa zbiorami
jednoelementowymi (z L3).
6. Γ=Δ (z 5 i L3) co daje pierwszą sprzeczność (z 6
z 4).
7. Γ=Δ ⇒ U = ¬U (z L2) co daje drugą
sprzeczność (7 z 3).
Co kończy dowód T1. ¬(U ∧ ¬U).
Na temat powyższego dowodu należy odnotować
kilka spraw. Po pierwsze, użyte w nim są pojęcia
takie jak Rzeczywistość, a przez to totalność, oraz
jej jedność. One wszystkie są poza zasięgiem
zarówno klasycznych jak i wielowartościowych
rachunków zdań, należą do czystej ontologii.
Dlatego więc nie jest dziwne, że niektóre z tych
rachunków dopuszczają sprzeczności. Po prostu
nie mają wystarczających zasobów pojęciowych,
aby ujawnić jej absurd.
Nie jest to zarzut wobec nich, to jedynie
zauważenie, że zagadnienia czystej ontologii nie są
ich zagadnieniami.
43
Klasyczne i wielowartościowe rachunki zdań nie
dowodzą sprzeczności bądź niesprzeczności
bytów. Klasyczne i wielowartościowe rachunki
zdań nie dowodzą, że w Rzeszowie
zameldowanych jest ponad 188 tysięcy ludzi.
Klasyczne i wielowartościowe rachunki zdań nie
dowodzą, że człowiek powstał w wyniku ewolucji
drogą selekcji naturalnej. Żadne z tych zdań nie
jest krytyką rachunków zdań bardziej niż inne.
Kolejnym faktem do odnotowania jest to, że
dowód jest nieco kołowy, a przynajmniej nie wiem
jak go przeformułować tak, aby był niekołowy. T1
jest zależne od L2 i L3, do dowodzenia których
użyłem mniej lub bardziej wyraźnie zasady
niesprzeczności. Pomimo tego można mieć
nadzieję, że jest to bardzo szerokie i wysoce
informatywne koło.
Przedstawiony dowód, nawet jeżeli nie robi nic
innego, to przynajmniej pokazuje konieczne relacje
między prawem niesprzeczności a fundamentami
ontologii. Jako taki pokazuje on, jak ogromnie
wysoka byłaby cena za odrzucenie owego prawa.
Jest prawdą, że logiki tolerujące sprzeczność są
używane w poszukiwaniach rozwiązań pewnych
odwiecznie nękających nas paradoksów,
np. paradoksu kłamcy. Jednakże można mieć
wrażenie, że badacze tych logik nie uświadamiają
sobie co w wyniku podawanych przez nich
rozwiązań paradoksów dzieje się z resztą świata,
poza paradoksem.
Przykładem tej postawy zdaje się czasem być nie
kto inny jak sam Graham Priest. W pewnym
wywiadzie jako rację na rzecz swojej logiki
paradoksu podawał, że może być ona zastosowana
jako remedium na pewne problemy w podstawach
matematyki. Na przykład na dowiedzioną przez
Gödela niekompletność arytmetyki. Twierdzenie
Gödela mówi, że każdy system formalny
wystarczająco silny aby wyrazić, arytmetykę
będzie albo sprzeczny, albo niekompletny. Na to
Priest sugeruje, że być może owo twierdzenie nie
jest problematyczne, bo sprzeczność jest
dopuszczalna i możemy wrócić do matematyki,
w której prawdziwość pokrywa się z
dowodliwością.
Uwzględniając powyższe można mieć nadzieję, że
mój dowód, mimo iż kolisty, jest jednak na tyle
informatywny, że wykazuje, jak świat bez
ontologicznego prawa niesprzeczności nie byłby
znanym światem, tyle że bez kilku męczących
paradoksów i twierdzeń. Być może by je
wyeliminował, ale podważyłby zarazem
fundamentalne kategorie na których spoczywa nie
tylko jakaś partykularna klasa teorii logicznych, ale
sama inteligibilność bytu. Inteligibilność ta,
sugeruję, bierze się z jedności i jedyności
Rzeczywistości. Zanegowanie tego faktu
praktycznie uniemożliwiłoby teoretyzowanie.
Jeżeli bowiem Rzeczywistość nie byłaby jedna, to
jak możliwe byłoby dowiedzenie komukolwiek
czegokolwiek? Zawsze wtedy wisiałoby nad nami
widmo, że to, co dowodzimy zachodzi jedynie w
naszej Rzeczywistości, a nie w Rzeczywistości
zamieszkałej przez dyskutanta. Prawo
niesprzeczności znajduje więc uzasadnienie
z jednej strony w tej nieprzekraczalnej kategorii,
a z drugiej na użytym twierdzeniu p≠¬p. Różnica
między tezą a jej negacją jest podstawą myślenia
logicznego. Podważenie tej podstawowej
dystynkcji również miałoby niepojęte skutki.
Podsumowując: można więc stwierdzić że
ontologiczne prawo niesprzeczności posiada
dowód z jakby dwóch skrajnych końców tego, co
ontycznie fundamentalne. Z jednej strony,
z jedności i jedyności Rzeczywistości, a z drugiej –
z istnienia w niej dystynkcji. Wyraża więc ono dwie
ontologiczne kategorie, które same zasługują już
na osobny artykuł. Są to kategorie uniwersalnego
podobieństwa i uniwersalnej różnicy.
44
R e c e n z j e
F.G. Jünger, Perfekcja techniki, tłum. W. Kunicki, wyd.
Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego, Warszawa 2016,
ss. 231.
Friedrich Georg Jünger (1898-1977), młodszy brat
Ernsta, publicysta, prawnik i poeta, pisząc Perfekcję
techniki rzucił wyzwanie dominującemu
współcześnie typowi myślenia, który w coraz to
doskonalszych efektach postępu technicznego
upatruje przyszłej szczęśliwości całej ludzkości.
Technik, pisze Jünger, „jest dogmatyczny nie w
swojej wiedzy, ale w swojej wierze w tę wiedzę.
Ani nie zastanawia się nad sensownością swojej
wiedzy, ani nie wyraża wobec niej wątpliwości.
A co gorsza, nie cierpi, gdy inni rozmyślają nad
sensem tej wiedzy i zgłaszają wobec niej swoje
zastrzeżenia”. Można odnieść wrażenie, że i dziś
owi technicy nadają ton mediom, rządom, lub, co
gorsza, uniwersytetom. Czym bowiem, jeśli nie
ślepą wiarą w technikę jest gadanina o tzw.
innowacyjności, której winno się podporządkować
wszystkie siły gospodarki, nauki i polityki?
Krytyczne spojrzenie na technikę, jaką proponuje
czytelnikowi Jünger w tym kontekście, jawi się
jako nad wyraz cenne i aktualne.
Perfekcja techniki jest próbą ukazania, że człowiek
stracił panowanie nad tym, co sam wytworzył.
Technika w perspektywie autora zyskała
autonomiczne istnienie – przestała być
narzędziem, stając się siłą pochłaniającą absolutnie
każdą sferę ludzkiej egzystencji. Dążenie do
tytułowej perfekcji polega na imperialnej ekspansji
organizacji technicznej na coraz to nowe dziedziny
kultury. Przenikanie myślenia technicznego do
wolnych od niego dotychczas obszarów życia
pokazuje Jünger poprzez szereg licznych
przykładów. Techniczne stają się m.in.: metody
pomiaru czasu, gospodarka, nauka, ekonomia,
prawo, medycyna, sport, szkolnictwo a nawet
sposoby żywienia.
Mateusz Binek Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: technika, demonizm Junger.
Jak stwierdza: „Technikę trzeba rozpoznać jako
kolosalny kierat, gdzie człowiek bezowocnie traci
swe siły w procesie pracy, tym bardziej
bezsensownym, im bardziej jest celowy,
powszechny, wszechogarniający”.
W oczach Jüngera technika to groźna, demoniczna
siła, przed którą jednak nie ma ucieczki. Na kartach
książki nie odnajdziemy romantycznych
nawoływań powrotu do jakichś ideałów
związanych z „życiem zgodnym z naturą” czy
podobnych frazesów. Tak samo jak u innych
autorów związanych z nurtem niemieckiej
rewolucji konserwatywnej, uwidacznia się tutaj
wyraźny rys nihilizmu i myślenia apokaliptycznego.
Takie nastrojenie sprawia, że w trakcie lektury
odnosi się wrażenie pewnej przesady (wszakże
prorokowana apokalipsa jeszcze nie nastąpiła),
natomiast nastrój ów bez wątpienia podnosi za to
literacką atrakcyjność dociekań Jüngera. Trzeba
bowiem zwrócić uwagę na niezwykły język,
którego używa niemiecki myśliciel. Ochoczo sięga
on częstokroć po język mitu i symbolu, który
niejako z samej istoty jest językiem atechnicznym.
Odnosząc się po raz kolejny do aktualności
problematyki poruszanej w Perfekcji techniki
zauważyć należy, że autor książki mówiąc
o technice przywołuje obrazy wielkich zakładów
przemysłowych, pełnych ogromnych maszyn, żaru
i ognia. Budząca u wielu osób ośli zachwyt
technika dzisiejsza zaś, to raczej niewidoczne
chmury danych czy bezprzewodowe sieci
oplatające całą planetę etc. Warto zastanowić się
zatem czy różnica ta ma charakter jakościowy czy
jedynie ilościowy: Może demonicznemu
charakterowi techniki bardziej odpowiada jej
współczesna niematerialność? W każdym razie
książka Jüngera niewątpliwie skłania do głębokiej
refleksji nad stanem świata, co jest rolą każdego
wartościowego dzieła z dziedziny humanistyki.
Demon zwany techniką
1 F.G. Jünger, Perfekcja techniki, tłum. W. Kunicki, Warszawa 2016, s. 6-7. 2 Tamże, s. 92.
46
C. Schmitt, Dyktatura. Od źródeł nowożytnej idei
suwerenności do proletariackiej walki klas, tłum. K.
Wudarska, wyd. Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego,
Warszawa 2016, ss. 297;
C. Schmitt, Teoria partyzanta. Uwagi na marginesie
Pojęcia polityczności, tłum.
B. Cymbrowski, wyd. Krytyka Polityczna, Warszawa
2016, ss. 107.
Polscy admiratorzy myśli Carla Schmitta z całą
pewnością mogą uważać rok 2016 za udany. Oto
bowiem ukazały się dwa polskie przekłady
ważnych książek teoretyka decyzjonizmu. Oprócz
niewątpliwej wartości merytorycznej obu dzieł,
niebagatelnym wydaje się fakt, że opisywane tu
prace pochodzą z zupełnie różnych okresów życia
autora Pojęcia polityczności. Wydana po raz
pierwszy w roku 1921 Dyktatura to książka
zaledwie trzydziestotrzyletniego Schmitta,
nieskalanego jeszcze zaangażowaniem we
wspieranie zbrodniczych rządów narodowych
socjalistów. Natomiast Teoria partyzanta to głos
dojrzałego, siedemdziesięciopięcioletniego
człowieka po doświadczeniach, które pozbawiły go
możliwości oficjalnego udziału w życiu
intelektualnym powojennych Niemiec. W tym
kontekście ciekawym zabiegiem może być
równoległa lektura obu książek, zwracająca uwagę
na zmiany nastawień intelektualnych, jakie na
przestrzeni zmian zaszły w myśli niemieckiego
prawnika i filozofa.
Oprócz okresu powstania, obie prace różnią się
formą i gatunkiem literackim. Dyktatura jest
teoretyczną rozprawą z historii idei i prawa,
opatrzoną mnóstwem przypisów – można
porównać ją z wydaną po polsku w roku 2013
Nauką o konstytucji. Teoria partyzanta z kolei, to
dynamicznie napisany esej, czyli gatunek, dzięki
któremu twórczość Schmitta wraz z biegiem lat nie
traci na popularności.
Mateusz Binek Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: dyktatura, partyzant, władza, wojna Schmitt.
W Dyktaturze niemiecki myśliciel analizuje historię
rozwoju tytułowego pojęcia. Biorąc pod uwagę, iż
we współczesnym nam dyskursie politycznym
słowa „dyktatura” czy „dyktator” funkcjonują jako
inwektywy, zawarta w książce próba swego
rodzaju „odczarowania” tego terminu wydaje się
być szczególnie ciekawa i godna uwagi. Schmitt
prowadzi zatem czytelnika od czasów antycznego
Rzymu, w którym dyktatura była po prostu
powszechnie akceptowalnym urzędem ustroju
republikańskiego, poprzez omówienie kwestii
rządów dyktatorskich w myśli m. in.
Machiavellego, Hobbesa, Bodina, Pufendorfa,
Locke’a, Mably’ego czy Rousseau, aż do czasów
rewolucji francuskiej. Autor Teologii politycznej po
mistrzowsku porusza się w gąszczu wybranych
przez siebie źródeł, co jest jednocześnie wadą i
zaletą książki. Zaletą, ponieważ Dyktatura jest
dowodem podziwu godnej erudycji Schmitta, która
jednak sprawia, że dla czytelnika
niezaznajomionego z niuansami niemieckiej
jurysprudencji lektura staje się momentami dość
nużąca – jest to wada. Niemniej jednak
rozróżnienie między dyktaturą komisaryczną a
suwerenną – analogiczne do dystynkcji między
władzą ukonstytuowaną (pouvoir constitué) i
władzą konstytuującą (pouvoir constituant) – jest
zabiegiem pozwalającym zrozumieć ewolucję
koncepcji dyktatury i jako takie stanowi jedno
z licznych osiągnięć teoretycznych Schmitta jako
filozofa prawa i polityki.
Dyktator i partyzant
47
Jeżeli zaś chodzi o Teorię partyzanta, to trzeba
powiedzieć, że lektura tego tekstu jest o wiele
przystępniejsza. Schmitt nigdy bowiem nie zatracił
nerwu znakomitego eseisty, a omawiana
książeczka skrzy się precyzją stylu i swoistą siłą
perswazji, która wręcz porywa czytelnika.
Podobnie jak w Dyktaturze mamy tutaj zawartą
próbę naświetlenia ewolucji pewnego pojęcia
politycznego ważnego dla współczesnej teorii
polityki. Osią narracji Schmitta w przypadku
omawiana postaci partyzanta jest proces
dekonwencjonalizacji wojny. W tradycji tzw. Ius
Publicum Europeum czyli klasycznym systemie
międzynarodowego prawa europejskiego, grożąca
fizyczną eksterminacją, kluczowa dla pojęcia
polityczności opozycja między przyjacielem a
wrogiem, została w znaczny sposób
skonwencjonalizowana i tym samym
zrelatywizowana poprzez szereg zapisów
pozwalających chociażby na odróżnienie
pospolitych przestępców od oddziałów wrogich
wojsk. Natomiast począwszy od hiszpańskiej
guerilli z lat 1808-1813 takie odróżnienia stają się
coraz bardziej niewyraźne, dzięki czemu walka
partyzancka może być prowadzona w sposób
efektywny. Schmitt analizuje w tym kontekście
pisma von Clausewitza, Lenina, Mao Tse-tunga,
próbując na końcu wyjaśnić na czym polega
specyfika współczesnej autorowi Nauki o
konstytucji wojny partyzanckiej.
Wracając do wspomnianej na początku próby
przyjrzenia się przemianom intelektualnych
nastawień Schmitta, jakie zaszły w jego twórczości
na przestrzeni lat, można zauważyć pewną zmianę
tonu jego twórczości. W Dyktaturze, Schmitt
niejako oswaja czytelnika z pojęciem rządów
dyktatorskich, pokazuje, że w istocie nie są one
czymś niezwykłym, jeśli spojrzeć na historię
europejskich doktryn politycznych. Jest
myślicielem pewnym siebie, gotowym do walki
z nędzą mieszczańskiej demokracji liberalnej. Teoria
partyzanta jest inna w swej wymowie, posiada
pewien aspekt apokaliptyczny związany
z niesamowitą intensyfikacją wrogości w teoriach
komunistycznych partyzantów pokroju Mao. Nowe
zasady mające rządzić globalną polityką pozostają
na swój sposób niejasne. Inną niewiadomą jest
postępująca technicyzacja figury partyzanta
i wiążącą się z nią niepewność co do ostatecznego
kształtu jaki przybierze właściwy jej rodzaj działań
militarnych. W obu książkach mamy zatem do
czynienia z solidną dawką wiedzy teoretycznej
z zakresu filozofii polityki, a przy okazji możemy
zaobserwować, jak u jednego z największych
intelektualistów XX wieku przebiegał proces
zmiany perspektywy na materię, badaniu której
poświęcił większość swego życia.
48
Ch. Hann, K. Hart, Antropologia ekonomiczna.
Historia, etnografia i krytyka, tłum. Izabela Kołbon
Wyd. Nauka i Innowacje, Poznań 2015, ss. 242
Mając na uwadze niezwykle skomplikowaną lub,
jak pisał niemal pół wieku temu A. Toffler,
superzłożoną strukturę współczesnego świata1,
w ramach którego dominują obecnie
społeczeństwa określane jako: ponowoczesne
w tym zindywidualizowane2 i konsumenckie3,
późnej nowoczesności4, ryzyka5 i oparte na
wiedzy6, a w wymiarze ogólnoświatowym,
społeczeństwo globalne, tworzące „globalną
wioskę”7– przedkładam recenzję książki pt.
„Antropologia ekonomiczna. Historia, etnografia,
krytyka”8. Jej autorami są dwaj wybitni badacze
angielscy Chris Hann i Keith Hart. Monografia tym
bardziej niezbędna i ciekawa, że specyfika
tworzącego się w XXI wieku globalnego systemu,
czyli Imperium, jak określają go inni badacze:
M. Hardt i A. Negri, wymaga interdyscyplinarnego
ujęcia9.
Andrzej Paradysz bez afiliacji
Słowa kluczowe: marksizm, kapitalizm, globalizacja, ideologia, pieniądz, człowiek.
Antropologia ekonomiczna spełnia powyższy
imperatyw, dobrze odpowiada na potrzeby
współczesnej rzeczywistości. Jest hybrydą nauk,
którą Hann i Hart, wbrew powszechnemu nadal
izolacjonizmowi paradygmatów i dyscyplin
naukowych, wzbogacają o głęboką refleksję
filozoficzną i historyczną. Pragną oni zajmować się
„światową gospodarką jako całością”, co może –
ich zdaniem – umożliwić antropologii
ekonomicznej osiągnięcie naukowej
autonomiczności10. Jednocześnie stawiają sobie za
cel: zbudowanie pomostów wiodących do innych
dyscyplin oraz zaproponowanie szerokiej,
uwzględniającej globalny kontekst ramy
teoretycznej, która wytyczałaby kierunek
rozwoju11.
Mimo niewielkich rozmiarów książki autorom
udało się ująć w sposób całościowy (choć niepełny
z racji emergentnej istoty rzeczy) poruszaną w niej
problematykę. Szczegółowy opis poszczególnych
rozdziałów i dyskusja nad ich merytorycznością
wykracza poza konceptualne ramy tej recenzji. Ma
ona na celu zachęcenie do przeczytania i głębszej
analizy działa angielskich badaczy, a zarazem
zwrócenie uwagi na kontrowersyjne aspekty w nim
zaprezentowane.
Struktura pracy jest przejrzysta i logiczna. Składa
się na nią 9 rozdziałów, przy czym 7 z nich
zakończone zostało zwięzłym podsumowaniem.
Rozdział pierwszy stanowi obszerne
wprowadzenie wyjaśniające ogólną ideę
i przedmiot badań autorów. Rozważana przez nich
strategia antropologii ekonomicznej pragnie
urzeczywistniać tzw. gospodarkę człowieka
uprawianą na fundamencie krytycznych dociekań,
zbudowanym przez „ojca humanistyki”12
J.J. Rousseau.
„Antropologia ekonomiczna. Historia, etnografia i krytyka”
1 A. Toffler, Szok przyszłości, tłum. E. Ryszka, W. Osiatyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974. 2 Z.Bauman, Zindywidualizowane społeczeństwo, tłum. O. i W. Kubińscy, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2008. 3 Z. Bauman, Konsumenci w społeczeństwie konsumentów, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2007. 4 A. Giddens, Nowoczesność i tożsamość : "ja" i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności, tłum. A. Szulżycka, Wyd. 1, dodruk 2. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006. 5 U. Beck, Społeczeństwo ryzyka: w drodze do innej nowoczesności, tłum. S. Cieśla, Wyd. 2, Scholar, Warszawa 2004. 6 A. Toffler, Rewolucyjne bogactwo, Wydawnictwo Kurpisz, Poznań 2007. 7 M. McLuhan, Wybór pism : przekaźniki, czyli Przedłużenie człowieka, Galaktyka Gutenberga, Poza punktem zbiegu, wyboru dokonał J. Fuksiewicz, tłum. K. Jakubowicz, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa1975. 8 Oryginał: C. Hann, K. Hart, Economic antropology. History, ethnography, critique (1st Edition), Polity Press Ltd., Cambridge 2011. 9 Zob. M. Hardt, A. Negri, Imperium, tłum. S. Ślusarski, A. Kołbaniuk, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2005, s. 12. 10 C. Hann, K. Hart, Antropologia ekonomiczna. Historia, etnografia, krytyka, tłum. I. Kołbon, Wydawnictwo Nauka i Innowacje, Poznań 2015, s. 13.
11 Tamże, s. 15. 12 A. Mancwel śmiało uznaje J.J. Rousseau za „twórcę nauk humanistycznych”. Zob. A. Mancwel, Wstęp, [w:] A. Mencwel (red.), Antropologia kultury. Zagadnienia i wybór tekstów. Wiedza o kulturze. Część I, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1995, s. 10
49
W rozdziale drugim autorzy podejmują udaną
próbę przedstawienia losów ekonomii od czasów
starożytności. Treści od strony historycznej są
nowatorskie i merytoryczne. Jednakże dociekania
dotyczące roli współczesnej ekonomii
w Internecie i relacji odwrotnych wydają się
anachroniczne, traktują użytkowników sieci wciąż
jako bierne produkty systemu kapitalistycznego
a nie jego aktywne podmioty. Mimo że autorzy
wyrażają nadzieję na zmiany w tej sferze, to takie
ujęcie wyrasta z myśli marksistowskiej, w której
osią przewodnią jest walka klas przeobrażająca
marksizm w ideologię skupioną na interesie
klasowym13. Współcześnie tego rodzaju retoryka
jest stereotypowa, ukazuje uproszczony
i schematyczny obraz rzeczywistości społecznej,
skądinąd wielowymiarowej i hiper-złożonej.
A w literaturze uzupełniającej podana jest tylko
jedna publikacja na temat konsekwencji rewolucji
cyfrowej dla kapitalizmu narodowego, autorstwa
K. Harta.
Z kolei rozdział trzeci jest barwnym i napisanym
z pasją studium na temat burzliwych relacji, jakie
rodziły się i zanikały na przestrzeni wieków,
pomiędzy współcześnie rozumianą ekonomią
a etnografią. Autorzy analizują te relacje przez
pryzmat 4 wielkich tradycji: niemieckiej, brytyjskiej,
amerykańskiej i francuskiej. Wprost opowiadają się
za ekonomią pragmatyczną reprezentowaną przez
M. Maussa. Analizują także filozoficzne korzenie
współczesnej ekonomii i gospodarki bazujące na
dwojakim postrzeganiu natury ludzkiej.
Liberałowie i przedstawiciele neoklasycznej
ekonomii ujmowali człowieka jako egoistyczną
istotę dążącą do maksymalizacji zysków. Z kolei
kontynuatorzy tradycji arystotelesowskiej, skupiali
się na oikos, czyli „rodzinie” i „zarządzaniu
gospodarstwem domowym” oraz roli kultury, która
może się przekładać za sprawą choćby „zasady
wzajemności” na zwiększoną wydajność, nie
czyniąc z tej ostatniej celu samego w sobie.
Rozdział czwarty jest kontynuacją dociekań
filozoficznych i antropologicznych odnoszących się
do sporu pomiędzy formalistami
a substantywistami skupionymi naukowo na
gruncie amerykańskim.
13 Zob. A. L. Zachariasz, Filozofia. Jej istota i funkcje, Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej, Rzeszów 1999, s. 195 - 196. 14 Pomijam dyskusje nad terminologią tego słowa i zasadnością zamiennego stosowania z terminem komunizm. Nie poruszam zawiłych różnic pomiędzy odmianami socjalizmu obowiązującymi w różnych krajach.
Czołowym przedstawicielem tych drugich był K.
Polanyi, otwarcie nawiązujący do myśli
Arystotelesa i negujący przekonanie, że rynek
może zintegrować świat jako całość. Czerpał on
także inspiracje z badań etnograficznych takich
postaci jak: B. Malinowski, K. Bücher,
R. Thurnwald. Formaliści natomiast pojmowali
swoją naukę jako hermetyczną i ortodoksyjną
dziedzinę wiedzy zajmującą się rynkowymi
(bezosobowymi) zależnościami występującymi w
społeczeństwach zachodnich. Natomiast
przesłanki płynące z badań nad kulturami
prymitywnymi dostosowywali do uzasadnienia
tezy o powszechności występowania egoizmu i
potrzeby racjonalnego wyboru. Uznawali „jedną
ekonomię” obowiązującą, wbrew różnicom
kulturowym na całym świecie.
Rozdział piąty ukazuje spór substanywistyczno-
formalistyczny w nowych odsłonach i przez
pryzmat powojennych ideologii, jakimi stały się
neomarksizm i feminizm, w opozycji do
przedstawicieli „twardej nauki” uprawianej
w obrębie „nowej ekonomii instytucjonalnej”.
Pomimo iż idee Marksa i Engelsa zostały
zdyskredytowane przez historię i doprowadziły
socjalizm14 w wydaniu Związku Radzieckiego do
bankructwa, Hann i Hart z ufnością upatrują
ratunku dla pogrążonego w kryzysie kapitalizmu
światowego w neomarksizmie. Przytaczają różne
ujęcia myśli marksistowskiej, która ewoluując
i czerpiąc z odmiennych tradycji filozoficznych,
stara się wyjść poza własne pierwotne
ograniczenia. Niezwykle zgrabnie, z dającą się
wyczuć sympatią, opisany został, także
z perspektywy antropologicznej, feminizm.
Jednakże pominięto jego współczesne
„powikłania” polityczne i ideologiczne15. Poza tym
autorzy prezentują w sposób krytyczny zarys
antropologii pieniądza.
W rozdziale czwartym ubolewają nad niszczącym
wpływem pieniądza na tradycyjne kultury. Mimo
to, preferowana przez nich antropologia pieniądza
zdaje się być zbieżna z wizją A. Tofflera
„korporacyjnego piewcy” proponującego
alternatywę dla tego towaru pod postacią
wszelkich dóbr wytworzonych w akcie prosumpcji,
możliwych do wymiany16.
15 Zob. G. Kuby, Rewolucja genderowa. Nowa ideologia
seksualności, Homo Dei, Kraków 2007. 16 Zob. A. Toffler, Rewolucyjne bogactwo, Wydawnictwo
Kurpisz, Poznań 2007.
50
Trzy następne rozdziały odnoszą się do aktualnych
trendów w gospodarce światowej, a są nimi
kolejno; nierównomierny rozwój, socjalistyczna
alternatywa i światowy kapitalizm. Z racji ich
„świeżości” istnieje potrzeba zachowania
należytego dystansu i powściągliwości
emocjonalnej w toczeniu sporów. Zaproponowane
„drogi rozwoju” wskazują na potrzebę
humanistycznego „odrodzenia” i prowokują do
interdyscyplinarnych dyskusji. Studiując analizy
antropologii ekonomicznej zarysowujące obraz
współczesnej sytuacji o zasięgu planetarnym,
warto mieć w pamięci przesłanie filozofa
K. R. Poppera, który sądził, że: świat, w którym
wszyscy ludzie są wolni i równi, byłby rajem na
ziemi. Taki świat jest trudny do stworzenia; ale jeśli
już bylibyśmy zmuszeni wybierać – wolność
powinniśmy postawić nad równością. Brak bowiem
wolności wiedzie nieuchronnie do najbardziej
karygodnej nierówności i niesprawiedliwości, czyli
despotyzmu. Nierówność zaś niekoniecznie musi
wykluczać istnienie wolności17.
Z pewnością powyższe uwagi pojmują lepiej
intelektualiści z dawnego „bloku wschodniego”,
którzy mogli w praktyce „posmakować owoców”
socjalizmu18 w odróżnieniu od zachodnich tzw.
gabinetowych badaczy zajmujących się utopijnym
teoretyzowaniem.
Dodam, że rozdział ósmy jest kontynuacją
rozważań podjętych w rozdziale drugim. Założono
w nim naiwnie sztywny podział na producentów
i konsumentów. Autorzy skupili się na
przemysłowej gospodarce informacyjnej, pomijając
ustalenia A. Tofflera i Y. Benklera dotyczące
mechanizmów prosumpcji w kształtującym się
powoli społeczeństwie wiedzy i tzw. usieciowionej
gospodarce informacyjnej19.
Z kolei w ostatnim rozdziale angielscy badacze
w sposób rozsądny m.in. wyszli poza odwieczny
dla antropologii ekonomicznej spór o naturę
tzw. człowieka ekonomicznego posiadającego
wielokulturowe oblicze. Mocną stroną
recenzowanej pracy są propozycje dalszych lektur,
ujęte w końcowej części książki, bazujące na
pozycjach podanych w bibliografii, odnoszące się
bardziej szczegółowo do poszczególnych
rozdziałów zawartych w książce.
17 Cyt., za: L. Kulińska, Bieda w czasach globalnej obfitości,
[w:] R. Borkowski (red.), Globalopolis. Kosmiczna wioska - szanse i
zagrożenia, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2003, s. 152. 18 Zob. R. Legutko, Esej o duszy polskiej, Ośrodek Myśli
Politycznej, Kraków 2008, s. 105. 19 Zob. Y. Benkler, Bogactwo sieci: jak produkcja społeczna
zmienia rynki i wolność, tłum. R. Próchniak, Wydawnictwa
Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008, s. 20 –21.
.
Praca naukowa angielskich badaczy jest dobrze
wydana. Czyta się wartko, niczym fascynujący
reportaż podróżniczy, który pozwala eksplorować
nieznane dotąd lądy i zakamarki świata wiedzy.
Kolaż odległych smaków, barw i zapachów
ukazany w recenzowanej pracy nie traci na
wartości, mimo „zaserwowania” znacznie
przesłodzonej wersji „deseru socjalistycznego”.
Ustalenia antropologii ekonomicznej w ujęciu
Hanna i Harta wymagają analizy porównawczej,
głównie w odniesieniu do najnowszej myśli
socjologicznej, wspomnianej po części na kartach
tej recenzji. Pozostaje mieć nadzieję, że w sposób
krytyczny, dokonają jej wnikliwi Czytelnicy
recenzowanej monografii. Mimo niedoskonałości
powinna ona stanowić lekturę obowiązkową dla
wszystkich pragnących lepiej zrozumieć
współczesny świat oraz kulisy rozwoju kapitalizmu
w postsocjalistycznej Polsce. Polecam szczególnie
filozofom, bowiem antropologia ekonomiczna jako
nauka jest dowodem na praktyczny wymiar myśli
filozoficznej wyrażającej się pośrednio w
istniejącym i kreowanym ładzie społecznym.
Bibliografia:
1. Bauman Z. Konsumenci w społeczeństwie konsumentów, Uniwersytet Łódzki, Łódź 2007.
2. Bauman Z. Zindywidualizowane społeczeństwo, tłum. O. i W. Kubińscy, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 2008.
3. Beck U. Społeczeństwo ryzyka: w drodze do innej nowoczesności, tłum. S. Cieśla, Wyd. 2, Scholar, Warszawa 2004.
4. Benkler Y. Bogactwo sieci: jak produkcja społeczna zmienia rynki i wolność, tłum. R. Próchniak, Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne, Warszawa 2008.
5. Giddens A. Nowoczesność i tożsamość : "ja" i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności, tłum. A. Szulżycka, Wyd. 1, dodruk 2. Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2006.
6. Hardt M. i A. Negri, Imperium, tłum. S. Ślusarski, A. Kołbaniuk, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2005.
7. Kulińska L. Bieda w czasach globalnej obfitości, [w:] R. Borkowski (red.), Globalopolis. Kosmiczna wioska – szanse i zagrożenia, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2003.
8. Legutko R. Esej o duszy polskiej, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2008.
9. Mancwel A. Wstęp [w:] A. Mencwel (red.), Antropologia kultury. Zagadnienia i wybór tekstów. Wiedza o kulturze. Część I, Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 1995.
10. McLuhan M. Wybór pism : przekaźniki, czyli Przedłużenie człowieka, Galaktyka Gutenberga, Poza punktem zbiegu, wyboru dokonał J. Fuksiewicz, tłum. K. Jakubowicz, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1975.
11. Toffler A. Rewolucyjne bogactwo, Wydawnictwo Kurpisz, Poznań 2007.
12. Toffler A. Szok przyszłości, tłum. E. Ryszka, W. Osiatyński, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974.
20 Por. A. L. Zachariasz,Filozofia. Jej istota i funkcje,
Wydawnictwo Wyższej Szkoły Pedagogicznej, Rzeszów 1999.
51
K u l t u r a
Die Lebenswelt jest pojęciem ważnym i
eksponowanym w myśli filozoficznej, szczególnie
na gruncie fenomenologii. Pojęcie to oznacza świat
życia codziennego. do powrotu do niego tak
namiętnie w swoim myśleniu nawoływał
Nietzsche. Husserl przypominał o zakorzenieniu
nauk w tym właśnie świecie i dopominał się
o przemyślenie źródłowego ich sensu. Także
Heidegger, jego uczeń, wyrodne dziecko
fenomenologii, ukazał w swoich dziełach
metafizykę jako dziedzinę, która zapomniała
o byciu. Myśliciele ci wskazują na uprzedniość
bycia w świecie względem poznania, a także na
zakorzenienie jednostki w świecie, z którym jest
ona nierozłączna. Milan Kundera idąc śladami
owych myślicieli wyznacza zadania i funkcje, jakie
powinna spełniać powieść europejska (jako
dopełnienie, przypomnienie tego, co zapoznane
przez filozofię postkartezjańską): Kiedy Bóg
opuszczał z wolna miejsce, z którego sprawował
niegdyś władzę nad wszechświatem i jego porządkiem
wartości, oddzielając dobro od zła i nadając sens
każdej rzeczy, Don Kichot wyszedł ze swego domu
i nie umiał już świata rozpoznać. Jakoż świat, pod
nieobecność Najwyższego Sędziego, objawił się nagle
w przerażającej wieloznaczności; boska Prawda,
prawda jedyna, rozpadła się na setki prawd
względnych, którymi podzielili się ludzie. Tak oto
narodził się świat Czasów Nowożytnych, a wraz
z nim, na jego wzór i obraz, powstała powieść1.
Miłosz Hołody Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: filozofia, literatura, Rorty, Kundera.
Filozofia i literatura – wokół myśli Richarda Rorty’ego i sztuki powieści Milana Kundery
4 Tamże, s. 74. 5 A. Burzyńska, Anty-teoria literatury, Universitas, Kraków 2006, s. 167.
Prozaik zaznacza tutaj, że uniwersum powieści
zrodziło się z względności i wieloznaczności świata
pozostawionego poza zasięgiem uniwersalnych
instancji, czy to racjonalnych, czy religijnych. Już
żadne spojrzenie nie jest spojrzeniem znikąd.
Tak rodzi się powieść, której duch leży na
antypodach ducha totalitaryzmu – jej największego
wroga. Kundera wskazuje także na „początki”
powieści europejskiej: Dekameron Boccacia, Don
Kichota Cervantesa, czy Kubusia fatalistę Diderota.
Poprzez przywołanie tych dzieł stara się zaznaczyć
odmienność powieści od filozofii. Czym się różnią?
Kundera wskazuje na upostaciowienie i
sytuacyjność tej pierwszej, filozofia odbywa się
w przestrzeni abstrakcyjnej2. Powieść i filozofia są
dwiema działalnościami, które powinny się wzajem
uzupełniać i napominać. Kundera zwraca także
uwagę na powieść jako obszar „gry i hipotez”3, na
próżno szukać u Musila, Kafki, czy Czechowa
spójnej myśli filozoficznej, choć mówimy o ich
filozofii4. Powieściopisarze jedynie napomykają,
intuicyjnie wskazują pewne obszary, które są im
wspólne z filozofami. Można śmiało powiedzieć,
że są ateoretyczni. Ich praca konstytuuje się
w praktyce życia codziennego, z niej bezpośrednio
wyrasta, próbując pokazać to, co nam najbliższe.
Proza jest improwizacją i napomknieniem. „Ciśnij
w kąt te scjentyzmy, które obrażają niepodległość
mego ducha! Baw się ze mną! Graj! – bo ››umrę ci
w ustach‹‹”5.
1 M. Kundera, Sztuka powieści, Czytelnik, Warszawa 1998, s. 15. 2 Tamże, s. 33. 3 Należy zauważyć, że Kundera mówiąc o filozofii ma na myśli wielkie systemy myślowe, nie bierze pod uwagę nurtów niesystematycznych, myśli przedstawionych w sposób fragmentaryczny, aforystyczny. Wydaje się, że myśl chociażby Nietzschego, czy Kiergeaarda można zaklasyfikować jako obszar hipotez i gier, nie wspominając już o takich myślicielach jak Wittgenstein czy Derrida. Zob. tamże, s. 74.
53
Przestrzeń literacka jest przestrzenią zabawy
autora z czytelnikiem, i czytelnika z tekstem.
Idealna sytuacja komunikacyjna (vide Habermas)
nie ma tutaj miejsca. Literatura jest po prostu luźną
opowieścią o życiu, które mamy i przeżywamy6.
Z koncepcjami Kundery koresponduje koncepcja
kultury literackiej Rorty’ego, gdzie jak wskazuje
autor, takie dziedziny jak nauka czy filozofia
traktowane są po prostu jako gatunki literackie,
gdzie żaden z nich nie posiada pierwszeństwa do
bycia ważniejszym. Filozofię Rorty uważa za
gatunek przejściowy7. Uwrażliwienia na cierpienia
i ból poszczególnych ludzi uczymy się, wedle
filozofa, od poetów i pisarzy. Osoba jest czymś, co
można skrzywdzić, poddać cierpieniu
i niesprawiedliwości, co może wiązać się z różnego
rodzaju wykluczeniem w imię uprzywilejowania,
np. dostępu do władzy. Literatura właśnie zajmuje
się ukazywaniem mnogości punktów patrzenia na
świat, staje się wówczas nauką wrażliwości
i empatii. Materią pisarstwa jest język, sposób
używania go przez artystów tworzących nowe
obrazy świata, nowe słowniki, metafory, które
pozwalają nam na popatrzenie na wszystko
w zupełnie inny sposób. Czym bylibyśmy, gdyby
świat miał tylko jedno oblicze? Eksponowanie
świata właśnie w mnogości jego wizerunków
umożliwia nam między innymi niereferencyjna
funkcja języka, jak powiedziałby Rorty. Nie wiemy
do końca jak jest, ale opowiadamy na jego temat
wiele historii. Tłumaczymy na wiele różnych
sposobów, zamieniamy go w znaki, obrazy,
symbole, liczby, manipulujemy nim za pomocą
narzędzi. Nasze „sposoby życia” decydują o tym jak
świat będzie wyglądał. Mamy tego świadomość, że
to my mówimy o świecie, czynimy go takim jakim
go czynimy, mając nad nim tę przewagę, że
posiadamy umiejętność nazywania.
Należałoby wskazać na różne ujęcia i funkcje
literatury, np. przyjemność płynącą z czytania,
którą bardzo podkreśla Roland Barthes, główną
funkcją tych koncepcji literatury nie jest
komunikacja, czy przekaz informacji, lecz pewne
doświadczenia, właśnie przyjemność, czy wpływ
na czytającego i pisarza jaki wywiera słowo pisane,
a także różnego rodzaju funkcje performatywne.
Ścieżkami Rorty’ego chadza w Polityce wrażliwości
Michał P. Markowski kreśląc wizje humanistyki
jako uwspólniania tego, co subiektywne, jako że
nasza ekspresja znajduje wyraz w medium
powszechnym jakim jest język. Dlaczego
filozofowie czytają literaturę? Dlatego, że jest ona
pewnym doświadczeniem języka jak powiedziałby
Derrida, „wynajdywaniem” go na nowo. Jej celem
jest interpretacja świata. Kiedy język odkleja się od
rzeczy powstaje szeroka przestrzeń na
interpretowanie i opowieści. Jesteśmy zanurzeni
w języku, zatem świat musimy interpretować za
pomocą znaków. Ich niearbitralność pozwala nam
na ukazywanie tego, co Inne. Celem literatury dla
nas staje się wynajdywanie, wymyślanie na nowo
nie tylko języka, ale i całego świata, w celu
poszerzenia naszego bycia. Wrażliwość jest
właśnie tym pierwiastkiem, który umożliwia nam
dostrzeżenie tego, co Inne. W literaturze nic nie
jest gotowe, żadna arbitralność nie jest brana na
serio, ciągle robimy coś z samymi sobą i naszym
światem, jedna poprawna interpretacja jest
końcem, kresem w świecie, który się staje; świat
jednej interpretacji jest światem totalitarnym.
Punkt ciężkości w literaturze wydaje się
spoczywać właśnie na słowach, ich
wieloznaczności, którą wykorzystujemy do
budowania świata i samych siebie. Budujemy
z tego, co jest do dyspozycji. Wkładamy samych
siebie w pewne ramki, z których później
rezygnujemy z wielu różnych powodów: czasem
przestają się nam po prostu podobać, czasem stają
się przestarzałe – antropologie upadają, człowiek
ciągle istnieje, zmienia się. Nie jesteśmy w stanie
przewidzieć, tego, co będzie w przyszłości, która
zaskakuje. Naszą rolą jest przygotowywanie pod
nią gruntu.
6 Należałoby wskazać na różne ujęcia i funkcje literatury,
np. przyjemność płynącą z czytania, którą bardzo podkreśla
Roland Barthes, główną funkcją tych koncepcji literatury nie
jest komunikacja, czy przekaz informacji, lecz pewne
doświadczenia, właśnie przyjemność, czy wpływ na czytającego
i pisarza jaki wywiera słowo pisane, a także różnego rodzaju
funkcje performatywne. 7 Moim zdaniem jest to hipoteza, którą będzie mogła
zweryfikować jedynie przyszłość. Jak na razie wcale się na
to nie zanosi.
54
To na czym tak zależy wielu filozofom, to
opowiedzenie człowieka na nowo, wymyślenie od
podstaw, żeby tego jednak dokonać potrzebna jest
rozmowa, czyli zwrot ku komuś. Podmiot w tym
paradygmacie już nie ustanawia sam siebie, jego
tożsamość rodzi się na przecięciu tego, co swoje
i tego, co Inne8. Wychodzi z samego siebie, aby
dostrzec to, co na zewnątrz, jeszcze
niezrozumiane, nieprzetrawione, a zawsze jest coś,
co zmusza nas do redefiniowania, ciągłego
przepisywania, wymyślania. Przez całe nasze życie
przechodzimy metamorfozy, patrzymy na rzeczy
i samych siebie z innego punktu. Mierzymy się
z tym, co obce, obecne, ale jeszcze nieoswojone.
Ten horyzont oswajania zawsze będzie przed nami,
w tej samej odległości. „Mojość” jest już tym, co
przetrawione, wzięte z zewnątrz do siebie. Co jeśli
zastygniemy? Możemy wielu rzeczy nie usłyszeć,
przejść obok, zamknąć oczy, uczynić życie
uboższym, zostać za murem, poza którym już
wszystko będzie dziwaczne. Wystarczy choćby
pewien malutki dystans w stosunku do samego
siebie, pewna przestrzeń niepewności, że to może
nie do końca tak, jak mi się wydaje. Rola literatury
jest tutaj niebagatelna.
„Przeczytać można tylko to, co nam się jakoś
zaznacza, czyli w nasze znaki wdaje”9. Wdawać się,
czyli angażować, mieszać się w nasze sprawy.
W odniesieniu do literatury jest to wysiłek
czytania, przemieniania samego siebie.
Przechodzenia przez tekst, pełen innego
spojrzenia, próba przerzucenia pomostu, który
połączy dalekie z bliskim, „od-ształcanie”
gotowego horyzontu naszej wiedzy10, naszego
rozumienia samych siebie. Człowiek interpretuje
samego siebie relacyjnie, w odniesieniu do innych,
to, co przeżywa, swoją egzystencję traktuje jako
obszar podlegający interpretacji. Jeśli interpretacja
– to na myśl przychodzi także dynamika tego, co
interpretowane, świat w którym wszystko co stałe
wyparowuje – jak mówi Marks – w którym nie
poszukujemy już ukrytych esencji, czekających
gdzieś wewnątrz zjawisk, przedmiotów. Naszym
sukcesem jest właśnie to, że odkryliśmy
arbitralność mowy, czyli jej kreacyjną funkcję.
Bibliografia:
1. A.Burzyńska, Anty-teoria literatury, Universitas, Kraków 2006.
2. M. Kundera, Sztuka powieści, Czytelnik, Warszawa 1998.
3. M. P. Markowski, Polityka wrażliwości, Universitas, Kraków 2013.
8 Zob.: M. P. Markowski, Polityka wrażliwości, Universitas, Kraków 2013, s. 379. 9 Tamże, s. 259. 10 Zob. tamże, s. 254.
55
Filozofia jako projekt naukowy porusza się płynnie
po różnych obszarach ludzkiej działalności – od
nauk ścisłych po sztukę. Stanowi także doskonałe
narzędzie krytyczne oraz pełni rolę kulturotwórczą,
przenikając do różnych dziedzin twórczości
artystycznej – literatury, teatru czy filmu. Spośród
nich to właśnie ten ostatni stał się w XX wieku
ogólnodostępnym nośnikiem treści kulturowych
i jest, moim zdaniem, najbardziej obiecującym
współcześnie polem upowszechniania filozoficznej
refleksji. Zastanówmy się zatem, jak usytuować
kino w szerokim horyzoncie filozofii.
Dwie twarze kina
Kino jako sztuka, dziesiąta muza, towarzyszy nam
od ponad stu lat. W tym czasie od publicznej
rozrywki, często niewiele różniącej się od
kuglarskich występów1, wyewoluowało ono
w ważne medium komunikacyjne gromadzące
i przenoszące treści kulturowe i społeczne. Kino
dokumentalne, zaangażowane kino społeczne czy
kino autorskie to zjawiska, które pozwalają
przyjrzeć się otaczającej nas rzeczywistości
w sposób krytyczny i refleksyjny. W znaczący
sposób wpływają także na kształtowanie się
naszych postaw względem otoczenia i tworzących
go ludzi. Największą zasługą kina jest pokazywanie
różnorodności, wskazywanie na pluralizm
sposobów życia i światopoglądów. Film (jeśli
oczywiście nie jest realizacją pewnej agendy
politycznej czy ideologicznej) ukazuje nam inność
jako sąsiedniość (współistnienie), nigdy jako
antagonizm. Kino jest myśleniem inaczej – jest
narzędziem uważnej obserwacji i krytycznej
postawy wobec rzeczywistości. Operuje przy tym
dwoma językami: treściowym (fabularnym
i dokumentalnym) oraz formalnym (sposobem
realizacji obrazu i dźwięku). Oba z nich wydają się
równie istotne.
Magdalena Krzosek-Hołody Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: film filozoficzny, współczesne kino, filozofia kultury.
Kino to zarówno opowieść, jak i zestaw ruchomych
obrazów, za pomocą których może wypowiadać się
w ramach pewnego systemu myślenia lub
przyzwyczajeń estetycznych albo poza nie
wykraczać. Kino głównego nurtu (często
utożsamiane z kinem hollywoodzkim lub
bezpośrednio czerpiącym z hollywoodzkich
wzorców) pozostaje zawsze wewnątrz pewnych
ram, a jeśli je łamie – robi to w sposób ironiczny
i autotematyczny2. Poza nim istnieje jednak szeroki
horyzont twórczości bardziej niezależnej, który
zdecydowanie wykracza poza utarte schematy –
porusza tematy niepopularne i nie poddające się
łatwej komercjalizacji. Funkcjonuje on w obiegu
festiwalowym, goszcząc czasem w kinach
studyjnych i dyskusyjnych klubach filmowych,
rzadko trafia zaś do multipleksów3. Chciałabym,
aby poniższy artykuł był zachętą do zagłębienia się
w ten rodzaj kina. Warto zacząć od sięgnięcia do
takich czasopism jak EKRANy wydawane przez
Instytut Sztuk Audiowizualnych Uniwersytetu
Jagiellońskiego czy, dla mniej wytrwałych,
miesięcznik „KINO”, a także spojrzeć na program
takich festiwali jak Nowe Horyzonty (Wrocław),
Krakowski Festiwal Filmowy, Warszawski Festiwal
Filmowy czy MFF Etiuda&Anima (Kraków).
Szeroki horyzont – czy istnieje kino filozoficzne?
1 Wystarczy wspomnieć tu Edisona, który kino traktował jako
objazdowy park rozrywki oferując widzom krótkie projekcje
w skonstruowanym przez siebie kinetoskopie czy George
Meliesa, który był prekursorem kina trikowego, którego
głównym celem było zadziwienie i „oszukanie” widza. 2 Mam tu na myśli takie filmy jak: Deadpool (2016, reż. Tim
Miller), Suicide Squad (2016, reż. David Ayer) czy Avengers
(2012, reż. Joss Whedon), które w sposób świadomy łamią
konwencję kina superbohaterów, pozostają jednak nadal
w kręgu tych samych znanych już widzowi postaci i posługują
się tymi samymi zabiegami formalnymi i sposobami konstrukcji
fabuły, co klasyka gatunku. 3 Jednym z niewielu wyjątków od tej reguły był niedawno film
Młodość (2015) w reż. Paolo Sorrentino wyświetlany w takich
sieciach kin jak Multikino czy Cinema City. Tłumaczyć to
możemy jednak ogromną popularnością poprzedniego filmu
reżysera Wielkie piękno (2013) oraz wyjątkowymi walorami
estetycznymi obu produkcji.
56
Jedną z podpowiedzi jest także podział na kino
gatunków4 i kino autorskie. Kino gatunków
ograniczone jest przez określone konwencje i ramy
formalne, takie jak: western, film noir, sci-fi,
komedia slapstickowa czy klasyczny melodramat.
Kino autorskie natomiast konsekwentnie realizuje
wizję jednego twórcy – w warstwie treści i równie
często w warstwie estetycznej. Najczęściej
mówimy wtedy o pewnych odrębnych
spojrzeniach na rolę filmu, używając takich
określeń jak: kino Bergmana, kino Buñuela czy kino
Antonioniego, które są jednocześnie pewną
deklaracją światopoglądową, a więc także
stanowiskiem filozoficznym.
Kino a filozofia
Możemy zapytać: jak w tym wszystkim usytuować
kino filozoficzne? lub bardziej może ogólnie: czy
istnieje coś takiego, jak odrębne gatunkowo kino
filozoficzne? Myślę, że należy zacząć od
nakreślenia pewnych roboczych ram definicyjnych.
Kino filozoficzne to według mnie kino
niejednoznaczne, kino pytań i wątpliwości, które
zostawia widza z wewnętrznym niepokojem.
Sprawia bowiem, że zaczyna on kwestionować
swoje myślowe przyzwyczajenia i weryfikować
własny światopogląd. Kino takie stawia nas
w sytuacji dialogu, zwracając się do widza jako do
partnera w rozmowie. W tym rozumieniu
przykłady kina filozoficznego znajdziemy zarówno
w ramach kina gatunkowego (np. zrealizowane w
konwencji thrillera Dziecko Rosemary (1968)
w reż. Romana Polańskiego czy oparty o prozę
Cormaca McCarthy’ego To nie jest kraj dla starych
ludzi (2007) w reż. braci Cohen), jak i
niegatunkowego kina autorskiego.
Myślę, że trafnym byłoby wyróżnienie trzech
podstawowych typów filmów, które moglibyśmy
nazwać filozoficznymi: filmy z wątkami
filozoficznymi, filmy realizujące pewien filozoficzny
światopogląd (np. założenie o istnieniu natury
ludzkiej) oraz filmy, których bohaterami
bezpośrednimi lub pośrednimi są filozofowie.
Pierwsze dwie kategorie są ze sobą nierozerwalnie
związane. Wątki filozoficzne obecne są
w filmografiach niemal wszystkich wybitnych
reżyserów kina autorskiego – realizują oni bowiem
swoimi obrazami konkretną wypowiedź na temat
rzeczywistości i tym samym po jakimś czasie
konstruują określony filozoficzny światopogląd.
W tym sensie możemy mówić na przykład
o metafizycznym charakterze filmów Ingmara
Bergmana czy głębokim egzystencjalizmie
włoskiego realizmu, z jego czołowym
przedstawicielem Vittorio da Sica. Filmy Alejandro
Jodorowsky’ego (Kret (1970), Święta góra (1973))
Yorgosa Lanthimosa (Kieł (2009), Alpy (2011),
Lobster (2015)) czy Paolo Sorrentino (This Must Be
the Place (2011), Wielkie piękno (2013), Młodość
(2015)) to kolejne przykłady przenikania się kina
i filozofii, które intensyfikuje się, gdy spojrzymy na
filmografię danego reżysera jako całość, nie
pojedyncze dzieła. David Lynch, reżyser
amerykański, konsekwentnie prezentuje na
przykład przekonanie o tym, że człowiek ma
naturalne dyspozycje do czynienia zła. Mimo
często pięknych dekoracji, jak w słynnej scenie
rozpoczynającej film Blue Velvet (1986)5,
bohaterowie Lyncha okazują się zawsze na wskroś
przesiąknięci lub zafascynowani złem. Jednym
z najlepszych przykładów jest zrealizowany przez
reżysera w latach 1990-91 serial Miasteczko Twin
Peaks, w którym życie sielankowego górskiego
miasteczka okazuje się być jedynie fasadą dla
hazardu, zbrodni i zwykłego szaleństwa. Podobnie
konsekwentny do Lyncha jest Andriej Tarkowski,
którego filmografię możemy odczytywać w kluczu
metafizycznym lub, dla kontrastu, Quentin
Tarantino którego nazywa się reżyserem
postmodernistycznym.
Pewną ciekawostką są filmy, w których same
postaci filozofów stają się inspiracją dla konstrukcji
fabuły, takie jak: Hannah Arendt (2012) w reż.
Margarethe von Trotta, When Nietzsche Wept
(2007) w reż. Pinchasa Perry’ego czy Wittgenstein
(1993) w reż. Dereka Jarmana. Biografie myślicieli
często pełne są nietypowych wydarzeń,
a wytworzony przez nich „ filozoficzny mikro –
wszechświat” to bogate źródło filmowych
inspiracji. Takie osobowości jak Nietzsche,
Foucault czy Freud na stałe zagościły w kinowym
imaginarium, wywierając wpływ na wielu
współczesnych twórców.
4 Nazywane często kinem stylu zerowego (za: M. Przylipiak Kino
stylu zerowego, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne,
Gdańsk 1994) 5 Film rozpoczyna scena, w której na schludnych amerykańskich
przedmieściach mężczyzna pielęgnuje idealnie utrzymany
trawnik. Spod sielankowej warstwy mieszczańskiego komfortu
wyłania się jednak obraz rozpadu i ohydy – symbolizowany
przez kłębiące się pod ziemią robactwo. Podobny kontrast
zastosuje reżyser także przy konstrukcji głównego wątku tego
i innych swoich filmów.
57
Najbardziej znaczącym z nich wydaje się Zygmunt
Freud, który jako twórca teorii psychoanalitycznej,
wywarł ogromny wpływ na rozwój kina. Do
psychoanalizy odwołują się m.in. takie filmy jak
Wstręt (1965) Romana Polańskiego, Mechaniczna
pomarańcza (1971) Stanleya Kubricka czy Wstyd
(2011) Steve’a McQuinna, a sam myśliciel (wraz ze
swoim uczniem i przyjacielem Carlem Jungiem) stał
się bohaterem Niebezpiecznej metody (2011) w reż.
Davida Cronenberga.
Filozofia w superprodukcjach
Wątki filozoficzne obecne są także w kinie
głównego nurtu, szczególnie zaś widoczne
w filmach science fiction i social fiction. Produkcje
takie często korzystają zarówno z inspiracji
odkryciami nauk ścisłych, jak i pewnej filozoficznej
podbudowy, traktowanej jednak w sposób
instrumentalny. Filozofia staje się tu słowem –
kluczem, które przyciągać ma masową widownię,
dając jej iluzję ambitnej rozrywki. Możemy tu
wymienić takie filmy ostatnich lat, jak Interstellar
(2014) w reż. Christophera Nolana czy Arrival:
Nowy Początek (2016) Denisa Villeneuve, które
opierają się na umiejętnym wykorzystaniu
tęsknoty widza za chwilą kontemplacji. Filmy takie
dają odbiorcy złudne wrażenie intelektualnej głębi
korzystając z uproszczonego i wybiórczego
zestawu filozoficznych cytatów (np. odniesienie do
hipotez Sapira – Whorfa w Arrival czy teoria
wymiarów w Intersetallar) oraz pobieżnego
przedstawienia naukowych faktów. Z jednej
strony starają się zadawać pewne trudne etyczne
lub metafizyczne pytania (co możemy poczytać za
ich zaletę), z drugiej oferują widzowi łatwe
rozwiązania i naiwną wiarę w siłę indywidualnego
bohaterstwa czy irracjonalnej sprawczej siły
miłości. Wydaje mi się więc, że powinniśmy je
raczej wyłączyć spoza kina filozoficznego, jeśli
filozofię traktujemy jako faktyczny głęboki namysł
nad rzeczywistością6.
Film jako krytyka kulturowa
Prawdziwe kino filozoficzne wyrasta, w moim
odczuciu, z potrzeby krytycznego odniesienia się
do pewnych struktur społecznych lub warunków
kulturowych. Jest komentarzem, który pozwala
jednocześnie uchwytywać zmienność
rzeczywistości, jak i znajdować to, co w niej stałe i
uniwersalne. Film możemy zatem traktować jako
pewien język mówienia o świecie, który ma tę
przewagę nad czystym tekstem, że komunikować
się może bezpośrednio za pomocą ruchomych
obrazów. Kino filozoficzne to zestaw wizualnych
metafor, które funkcjonują lub dopiero
zakorzeniają się w zbiorowej wyobraźni, stając się
sposobem mówienia o świecie7. Gilles Deleuze
w książce poświęconej kinu Cinema 1: Movement –
Image stwierdza śmiało, że kino jest działalnością
kulturalną, która ma zdolność do wprowadzania i
propagowania nowych idei tak jak filozofia.
Czyniąc to porównanie wskazuje na twórcę
filmowego jako komentatora i krytyka kultury. Jest
to moi m zdaniem najważniejsza rola kina.
Bibliografia:
1. M. Przylipiak, Kino stylu zerowego, Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, Gdańsk 1994
2. G. Deleuze, Cinema 1: Movement-Image, University of Minnesota Press 1997
6 Wśród innych „filozoficznych” produkcji wysokobudżetowych,
które zgromadziły liczną widownię, warto moim zdaniem
wymienić: Kontakt (1997, reż. Robert Zemeckis) oraz wybrane
filmy Darrena Aronofsky’ego (Pi (1998), Źródło (2006), Czarny
łabędź (2010) czy Michela Gondry’ego (Human Nature (2001),
Zakochany bez pamięci (2004), Jak we śnie (2006), Czy Noam
Chomsky jest wysoki czy szczęśliwy? (2013)). Ich ocenę
pozostawiam czytelnikowi. Mimo ich znacznej „filozoficznej”
naiwności, mają niebagatelny walor dydaktyczny – pobudzają
masową widownię do, choć chwilowego, namysłu nad
miejscem i rolą człowieka w świecie. 7 Ciekawym miejscem, w którym kino spotyka się z filozofią jest
m.in. Festiwal Filmu Filozoficznego, organizowany od kilku lat
w Krakowie: http://festiwalfilmufilozoficznego.com/
58
V. Flusser, Ku filozofii fotografii, wstęp i red. nauk.
P.Zawojski, tłum. J. Maniecki wyd. Aletheia,
Warszawa 2015, ss. 149
Esej Viléma Flussera Ku filozofii fotografii
przedstawia czytelnikowi dosyć rzadki dla
literatury filozoficznej temat, niemniej jednak
wpisujący się w ostatnią tendencję filozoficznego
namysłu nad wymiarami codzienności. Tekst
Flussera o fotografii z pewnością nie jest jedynym
w swoim rodzaju. Takie tytuły jak Das Kunstwerk
im Zeitalter seiner technischen Reproduzierbarkeit
i Kleine Geschichte der Photographie Waltera
Benjamina, Camera lucida Rolanda Barthesa,
On photography Susan Sontag oraz La Photographie
ou l'Ecriture de la Lumière Jeana Baudrillarda
zapewne nie wyczerpują całej literatury tematu.
Flusser zaś dystansuje się wobec swoich
poprzedników aby, jak pisał, zachować
hipotetyczny charakter przedsięwzięcia.
Zauważalnym atutem eseju jest jego pojęciowa
zawartość: strukturę tekstu tworzą napełnione
nowymi znaczeniami pojęcia aparat, idolatria,
imaginacja, stan rzeczy, program, funkcjonariusz etc.
To, że w zakończeniu umieszczony jest krótki
słownik używanych pojęć, a nie wykaz publikacji
referencyjnych, podkreśla autentyczność zamysłu
autora.
Pojęcie „pojęcie” jest wyjściowe dla Flusserowskiej
koncepcji aparatu fotograficznego jako narzędzia
tworzenia pojęć. Obrazy tradycyjne są
abstrakcjami pierwszego stopnia – oznaczają
zjawiska, zaś obrazy techniczne, czyli zdjęcia są
abstrakcjami trzeciego stopnia, gdyż pochodzą
z tradycyjnych obrazów, które z kolei oznaczają
zjawiska. W taki sposób zdjęcia według Flussera
oznaczają pojęcia.
Anastazja Cheiz Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: aparat, program, pojęcie, walka, obraz.
Aparat fotograficzny, swoją drogą, jest
„narzędziem logicznym definiującym przedmioty,
‘narzędziem tworzenia nazw’, dzięki któremu
możemy precyzyjniej myśleć”. Właśnie dzięki tej
swojej własności, aparat fotograficzny może
występować jako przedmiot rozważań
w kategoriach filozoficznych. Niezbędność filozofii
fotografii Flusser argumentuje tym, że podobnie
do tego jak aparat fotograficzny jest prototypem
każdego aparatu, produkującego obrazy
techniczne, filozofia fotografii jest prototypową
dziedziną nowego myślenia o obrazach w ogóle.
Do tego można dodać, że w czasie, kiedy
fotografowanie stało się czynnością prawie że
odruchową, towarzyszącą najbardziej
powszechnym ludzkim praktykom (wyżywienie,
ćwiczenia, zakupy itp.), filozofia fotografii, z jednej
strony mogłaby być pomocna w wyjaśnieniu
genezy i ewentualnych skutków tego zjawiska,
a z drugiej strony – przyczynić się do tego, aby
fotografowanie uczynić bardziej świadomym.
Aparat fotograficzny Flusser przeciwstawia
narzędziu oraz maszynie. Funkcjonowanie
narzędzia jest uzależnione od człowieka, człowiek
zaś jest uzależniony od funkcjonowania maszyny.
I tylko w przypadku aparatu taka relacja jest
odwracalna1. Owo narzędzie tworzenia pojęć jest
wysoce skomplikowane, czy raczej nieprzejrzyste,
zawiera na tyle obszerne, (jednak jak to podaje
Flusser – skończone) uniwersum możliwości, że nie
podlega wyczerpującemu rozumieniu osoby
posługującej się nim. Ale z innej strony służy
określonemu celowi, dlatego musi być
funkcjonalnie zrozumiane. Tak więc proces
rozumienia i opanowania aparatu fotograficznego
przez osobę fotografującą (dalej gwoli wygody
nazywaną fotografem) w ujęciu Flussnera nabywa
charakteru walki.
Walka z aparatem fotograficznym i jej owoce
1 Bonse, 2001/2002, s. 11-13.
59
Tutaj kluczowym pojęciem jest wnętrze aparatu –
tzw. czarna skrzynka, zawierająca odpowiedni
program. Pomiędzy fotografem i aparatem zawsze
znajduje się input i output programu, zaś zawarte
w aparacie możliwości realizują się poza polem
dostępnego fotografowi widzenia. Mieszczące się
w aparacie możliwości przeważają kompetencję
fotografa, a sama ich obecność skłania go do
działania: „To właśnie czerń skrzynki motywuje
fotografa do fotografowania”. We wnętrzu
skrzynki, jak pisał Flusser, zachodzi proces
kodowania znaczenia. Fotograf dąży do tego, aby
przełożyć na zdjęcia swoje wyobrażenia,
posługując się przy tym aparatem. Świat w takim
przypadku staje się jakby „terminem średnim”,
służy jako przesłanka obrazu: „Kiedy patrzymy na
obrazy widzimy nowo zakodowane pojęcia
o świecie”. Flusser obraca tradycyjny realistyczny
wektor znaczenia : ani świat, ani pojęcia zawarte
w programie nie są rzeczywiste w tym rozumieniu,
w jakim rzeczywiste jest zdjęcie. Nie program
oznacza zdjęcie, lecz zdjęcie oznacza elementy
programu. Dlatego krytyka obrazów technicznych
powinna wychodzić od rozjaśnienia wnętrza
czarnej skrzynki. Właściwie wnętrze aparatu
powinno stanowić prawdziwy przedmiot filozofii
fotografii.
Fotograf „dąży do wyczerpania programu przez
urzeczywistnienie wszystkich jego możliwości”, ale
te możliwości należy jeszcze odkryć, więc fotograf
„ogląda aparat, obraca nim tu i tam, zagląda do
niego i patrzy przez niego (...) wkrada się do
aparatu”. Narzędzie do poznawania świata, a nie
sam świat staje się dla fotografa głównym
przedmiotem: „Świat służy mu tylko jako pretekst
do urzeczywistniania możliwości aparatu”. A zatem
nasuwa się pytanie: może filozofia fotografii ma
być swoistą odmianą filozofii transcendentalnej?
Przynajmniej ta, na którą naprowadza nas Flussner.
W jego ujęciu obrazy techniczne,
w przeciwieństwie do tradycyjnych, nie
odwzorowują rzeczywistości, lecz nadają jej
znaczenie. Znaczenie z kolei może być ujawnione
nie przez odczytanie tego, co obraz pokazuje,
a raczej przez odczytanie programu, który ten
obraz stworzył, a „jak długo nie rozporządzamy
tego rodzaju instrumentami krytyki, tak długo
pozostajemy, w odniesieniu do obrazów
technicznych, analfabetami”.
Myślenie pojęciowe i obrazowe, podobnie jak
aparat i fotograf, przebywają w relacji odwracalnej:
„Obrazy stają się coraz bardziej pojęciowe, a teksty
coraz bardziej wyobrażeniowe”. Przy czym, mówi
Flusser, najwyższy stopień pojęciowości przejawia
się w obrazach konceptualnych, a najwyższa
obrazowość w tekstach naukowych. Autor nie
sprecyzował, co ma na myśli pisząc o obrazowości
tekstów naukowych, ale jak się wydaje, brany,
struny, przestrzeń hiperboliczna, kompaktowe
wymiary i inne monstrualne owoce fizyki
teoretycznej, wymagające dla swojego zaistnienia
nie tylko struktur matematycznych, lecz i wysiłku
wyobrażeniowego, dobrze odpowiadają temu
określeniu.
Filozoficzna twórczość Flussera przypada na lata
siedemdziesiąte i osiemdziesiąte XX wieku, tzn.
około dziesięć lat do pojawienia się na rynku
pierwszego aparatu cyfrowego, dostępnego
przeciętnemu konsumentowi. Dlatego
podstawową dychotomią dla jego rozważań nad
fotografią jest dychotomia obraz tradycyjny – obraz
techniczny. Dzisiaj natomiast powyższa relacja
nabiera postaci trychotomicznej: obraz tradycyjny –
obraz techniczny – obraz cyfrowy. Prototypem jest
już nie rysunek, lecz odbitki kolodionowe czy
zdjęcia z taśmy filmowej, w których nośnikiem
obrazu są chemiczne materiały światłoczułe. Ten
fakt jakby zsuwa smutne konkluzje Flussera
o wyemancypowaniu się techniki i uzależnieniu się
od niej człowieka z wieku XX na XXI, bowiem w
porównaniu do współczesnej nam fotografii
cyfrowej, krytykowana przez Flussera ówczesna
fotografia zdecydowanie potrzebowała znacznej
ingerencji człowieka w proces fotograficzny.
Dzisiaj, po więcej niż dziesięciu latach od wybuchu
„cyfrowej euforii” obserwuje się powrót do źródeł
w fotografii, która zbiega się z pewną tendencją do
nadwartościowania produkcji handmade oraz
dziwnymi przejawami nostalgii za „nie ich
przeszłością” wśród ludzi młodych. Będąc z jednej
strony zbędnym luksusem, fotografia tradycyjna
odrodziła się w nowej postaci, a mianowicie
w fotografii eksperymentalnej – niedoskonałej, bo
niespełniającej powierzonej fotografii funkcji
przejrzystego odwzorowania rzeczywistości.
60
Taki stan rzeczy aktualizuje Flusserowskie
rozważania nad fotografią filmową, przenosi je
w nowy kontekst.
Współczesny nam aparat cyfrowy też pozostaje
w pewnym sensie czarną skrzynką (jeśli nie
banalną „mydelniczką”), bo tym razem zawiera zbyt
dużo opcji: czas naświetlania, diafragma, balans
bieli, głębia ostrości i inne. Tym niemniej, już nie
wymaga od fotografa przezwyciężenia swojego
programu na drodze manualnej kontroli
i mechanicznego wysiłku. Techniczna strona
procesu jest z góry „załatwiona”, wystarczy
przycisnąć właściwy przycisk, aby zrealizować
którąś z możliwości programu z szybkością większą
niż osiem klatek na sekundę. Fotograf już nie musi
przewijać, przeciągać, przestawiać, a tym bardziej
gotować roztworu, kręcić, przepłukiwać, suszyć,
aby po tym trzymać efekt swojej pracy w rękach.
Tradycyjny aparat występuje jako funkcja zamiaru
fotografa, a sam ten zamiar jako funkcja programu
aparatu. Fotograf musi chcieć od aparatu tylko
tego, do czego aparat jest zdolny, co antycypuje
jego program. W tym sensie, stwierdza Flusser,
„wszystkie kryteria fotografa zawarte są w
programie aparatu jako pojęcia”. Jako przykład
przytacza zdjęcia czarno-białe (ze swojej strony
listę można dopełnić przez zdjęcia-negatywy
і technikę sepia), będące nie rzeczywistymi stanami
rzeczy, lecz produktami myślenia teoretycznego –
pojęciami, zawartymi w programie aparatu.
Powyższe dotyczy nie tylko barw fotografii, ale
i pozostałych jej elementów, takich jak plan,
perspektywa, panorama, światło, ekspozycja.
We Flusserowskiej koncepcji „przedstawiają one
transkodowane pojęcia, które udają, że zostały
automatycznie odwzorowane na powierzchni od
strony świata”. A tak naprawdę pochodzą one
właśnie od aparatu, są śladami aparatu na zdjęciu,
których należy dopatrywać się przy jego
odczytaniu.
Każdy etap robienia tradycyjnych zdjęć, jak się
wydaje, zakłada pewien „błąd odwzorowania”,
polegający na wtrąceniu się zawartości programu
w obraz rzeczywistości.
Tak na zdęciu powstają zaciemnienia, rozmycia,
kolorowe ekscesy, plamy, zbytnia mglistość,
jaskrawość, a nawet odbitki palców lub
prześwietlenie perforacji z taśmy.
Innymi słowy, wszystko to, co dla „cyfrowego
fotografa” uchodzi za „zepsutość” zdjęcia. Z kolei
„fotograf tradycyjny”, akceptując aparat jako
godnego rywala, zdolny jest uczynić te odstępstwa
nieodłącznymi elementami obrazu. Nie trzyma się
realistycznego stanowiska i nie pragnie pokazać
nagiej rzeczywistość, lecz wynajduje nowe pojęcia,
wychodząc w ten sposób do metapoziomu
ustalonego programu, zmieniając go. Tak powstają
zdjęcia z podwójną ekspozycją, konwertowanymi
kolorami, zacienionym pierwszym planem i innymi
stworzonymi i jeszcze nie stworzonymi opcjami.
Bez wątpienia, te efekty można uzyskać i za
pomocą aparatów cyfrowych, albo korzystając
z zestawu instrumentów Photoshop, jednak w tym
już nie będzie przygodności tradycyjnej fotografii,
a sam fotograf z gracza przekształci się
w prawdziwego funkcjonariusza. Fotografia
tradycyjna bowiem, jak ujął to Flusser, jest
przypadkową realizacją możliwości zawartych
w programie, zachodząca na drodze gry
kombinacyjnej. Wobec tego, kolejne pytanie do
Flussera mogłoby zabrzmieć tak: Czy rzeczywiście
dobre zdjęcie jest zdjęciem będącym efektem
przezwyciężenia aparatu przez fotografa,
osiągnięcia jego zamysłu w pełni?. Skłaniam się
ku myśli, że nie.
Do recenzji autorka załącza zdjęcia wraz z krótkim
komentarzem, które czytelnik znajdzie w dziale
Twórczość.
61
Światło w nocy (reż. K. Czeczot, wyst. Wojciech
Mecwaldowski, Łukasz Simlat, Borys Szyc, na
podst. sztuki Macieja Karpińskiego, prod. 2017).
Czasem zastanawiamy się, co by było, gdyby
doszło do bezpośredniego spotkania postaci
historycznych, które w rzeczywistości nigdy się nie
spotkały. Snucie takich wizji należy do spekulacji
i fabularnej fantazji, tym samym pobudza naszą
wyobraźnię i tworzy szerokie pole interpretacyjne.
Spektakl telewizyjny pt. Światło w nocy opowiada
właśnie o takim możliwym, aczkolwiek fikcyjnym
spotkaniu. Przedstawienie zrealizowane w ramach
Teatru TV w reżyserii Krzysztofa Czeczota oparte
jest na znanej sztuce Macieja Karpińskiego,
wystawianej na deskach teatralnych w ostatnich
kilku latach.
Tak oto jest rok 1916, trwa I wojna światowa, a na
austrowęgierskim okręcie patrolowym
zakotwiczonym u stóp Wawelu spotykają się trzej
żołnierze: filozofujący Ludwig Wittgenstein, nieco
lekkoduszny, czeski wojak Szwejk oraz pewien
austriacki podoficer, któremu marzy się wielka rola
w historii – Adolf Schicklgruber (vel Adolf Hitler).
Wszyscy trzej nie są jeszcze tymi, którymi będą.
Ten pierwszy nie jest jeszcze znanym i wybitnym
filozofem analitycznym, ten drugi legendarnym
wojakiem, a ten trzeci przywódcą niemieckiej
Rzeszy. Co ważne, Adolf Hitler i Ludwig
Wittgenstein poznali się już w przeszłości, bowiem
w młodości obaj uczęszczali do męskiego
gimnazjum w podupadającym wówczas
austriackim mieście Linz. Obaj mieli dość
oryginalne osobowości i wyróżniali się na tle
swych rówieśników.
Damian Kutyła Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: teatr, Hitler, Wittgenstein, Szwejk, spotkanie, historia.
Światło w nocy – opowieść o spotkaniu, do którego nigdy nie doszło
Z pewnością w normalnych warunkach ta
niezwykłość zbliżyłaby ich do siebie, a nawet
stworzyła z nich parę przyjaciół. Z pewnych
powodów stało się jednak zupełnie inaczej.
Ludwig pochodził z bardzo bogatej żydowskiej
rodziny, która przeszła na katolicyzm. Jego ojciec
był magnatem stalowym i wraz z rodziną
Rotszyldów kontrolował blisko 60 procent
produkcji stali w Cesarstwie Austrii. Jego matka, w
swym wiedeńskim pałacu prowadziła otwarty dom
artystyczny, w którym częstymi gośćmi byli uznani
kompozytorzy Johannes Brahms, Richard Strauss,
Gustav Mahler oraz pionier ekspresjonizmu Oskar
Kokoschka. Z kolei Adolf przyszedł na świat
w znacznie innych warunkach materialno-
ekonomicznych. Jego rodzina wywodziła się
z Waldviertelu, zapadłego regionu w północnej
Austrii. Matka Adolfa dbała jednak w miarę swoich
skromnych możliwości o rozwój syna. Sprowadzała
mu książki, zaprowadzała do opery i teatrów oraz
posyłała do szkół. Po odebraniu elementarnego
wykształcenia Schicklgruber (Hitler) trafił do
gimnazjum w Linzu. Tam właśnie natknął się na
Wittgensteina.
Chłopcy byli rówieśnikami, jednak w kwestii
edukacji różniły ich aż dwie klasy. Leniwy, choć
ciekawy świata i ekscentryczny Adolf był w klasie
o rok niższej. Natomiast błyskotliwy Ludwig,
wzorowy w nauce, swoją edukację w Linzu zaczął
od klasy o rok wyższej niż wyznaczał to jego wiek.
Mimo to chłopcy często się spotykali i mieli ze
sobą wiele wspólnego. Obaj czuli się wyobcowani
w wiejskiej szkole. Hitler z powodu swej
wyniosłości, natomiast Wittgenstein – z powodu
drastycznej zmiany otoczenia, gdyż po nagłym
przeniesieniu z Wiednia trafił do zupełnie innego,
brzydszego świata.
62
Obaj do swoich kolegów zwracali się per pan
i z zapartym tchem czytali Schopenhauera. Obaj
też uwielbiali obrazy Rudolpha von Alta, choć
różnica między nimi była znaczna – Adolf widywał
reprodukcje tych obrazów w gazetach, natomiast
Ludwig miał ich oryginały u siebie w domu.
Prawdopodobnie ta różnica ukształtowania
w bycie doprowadziła do konfliktu między nimi.
Dorosły Hitler wyraźnie podkreślał fakt, iż jego
antysemityzm „rodził się” pod wpływem pewnego
żydowskiego chłopca ze szkoły w Linzu. Trudno
uznawać to za pewnik, jednakże nie ulega
wątpliwości, że obaj panowie mieli na siebie
niemały wpływ, jeszcze w okresie lat
młodzieńczych.
Bohaterem mentalnie oderwanym od wyżej
opisanej dwójki jest za to wojak Szwejk. Postać na
wpół prawdziwa, na wpół legendarna, znana z kart
powieści Jaroslava Haska. Uważa się, że jest on
kompilacją charakteru oraz przygód autora i jego
towarzysza broni Frantiska Straslipki. Natomiast
nazwisko i wygląd Szwejka Hasek zapożyczył od
swego piwnego kompana Józefa Juniora. Wojak
Szwejk to postać ikoniczna – z jednej strony
poczciwy idiota, z drugiej zaś inteligentny
spryciarz.
Co mogłoby wyniknąć ze spotkania tych trzech
postaci? W istocie dochodzi do konfrontacji trzech
różnych sposobów myślenia. Każdy z bohaterów
jest uosobieniem innego typu osobowości, którymi
kierują odpowiednio: wola (Adolf), intuicja (Szwejk)
i mądrość życiowa (Ludwig). Każdy z nich
prezentuje też inną postawę i wizję świata.
Odpowiednio – autorytarną, idealistyczną
i pragmatyczną. W zamkniętej przestrzeni jaką jest
okręt, toczą walkę na argumenty, która z owych
koncepcji może okazać się najbardziej skuteczna
w najbliższej przyszłości. Rozmowy trójki
bohaterów są motorem napędowym i esencją
całego przedstawienia, a dotyczą one kwestii
związanych z historią, językiem, polityką, czy
nawet śmiercią. Wittgenstein i Schicklgruber
dyskutują na temat sztuki (Schicklgruber malował
obrazy), determinizmu historycznego oraz roli
jednostki w dziejach. Ten pierwszy przyjmuje rolę
nauczyciela, jest dociekliwy ale spokojny,
natomiast ten drugi z trudem toleruje mądrości
życiowe austriackiego filozofa. Wszystkiemu
przygląda się beztroski, zabawny wojak Szwejk,
dorzucając do owych dyskusji swoje przysłowiowe
trzy grosze.
.
Treść spektaklu oscyluje wokół rozważań, dyskusji
i polemik dotyczących moralności, natury,
archetypów ludzkich, czy racjonalizacji ludzkich
działań i wyborów. W sposób przystępny i
momentami dowcipny opowiada o mechanizmie
tworzenia się postawy filozoficzno-życiowej.
W pewnym sensie można to widowisko traktować
jako komentarz dotyczący naszej rzeczywistości,
w której poglądy mocno się ścierają, tak jak
u bohaterów tej historii: pacyfistyczne
reprezentowane przez Szwejka, filozoficzne przez
Wittgensteina i dyktatorskie przez Adolfa.
Komediowe sytuacje i dialogi ukazują źródła
wielkich problemów, z którymi ludzkość nie
uporała się do dziś. Świat, w którym żyjemy, jest
dość chimeryczny i niestety często zmusza
człowieka do siłowych rozwiązań. Światło w nocy
prowokuje więc do pytań o konsekwencje takiego
postępowania, do zadania sobie pytania: gdzie leżą
granice? Opowiada o poszukiwaniu drogi życiowej
przez zwykłych ludzi. Ścieżka, którą podąży
w przyszłości każdy z nich wyłania się dopiero
z działań, sytuacji i rozmów. Jednocześnie tą
opowieść można traktować jako ogólną metaforę
świata, bowiem niezależnie od czasów, zawsze
mamy jakiegoś filozofa, jakiegoś despotę oraz
jakiegoś idealistę.
Podsumowując, spektakl telewizyjny pt. Światło
w nocy imponuje doskonałym scenariuszem.
Wydawać by się mogło, że widowisko oparte na
długich dialogach będzie trudne w odbiorze
i stosunkowo nudne, jednak tak się nie dzieje.
Niemal każdy może odnaleźć w tym
przedstawieniu coś, co go zainteresuje, zainspiruje,
bądź rozbawi. Wbrew pozorom, to dość
uniwersalna sztuka. Najbardziej zaciekawi ona
oczywiście historyków i filozofów, z racji
fikcyjnego spotkania Hitlera z Wittgensteinem.
Niewątpliwą zachętę stanowić może także obsada
aktorska – Wojciech Mecwaldowski (Hitler),
Łukasz Simlat (Wittgenstein) oraz Borys Szyc
(Szwejk). Pomysł ukazywania hipotetycznych,
możliwych, nigdy nie zaistniałych spotkań postaci
historycznych wydaje się być znakomitą,
interesującą ideą. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że
w niedalekiej przyszłości zrealizowane zostaną
spektakle utrzymane w podobnej konwencji.
63
F e l i e t o n y
„Obyś był zimny albo gorący!
A tak, skoro jesteś letni i ani gorący ani zimny,
Chcę Cię wyrzucić z mych ust”.
(Ap 3,14-16)
Wśród idących za słowem Pisma powszechny jest
pogląd iż zdecydowanie dobrze być w swojej
postawie gorącym. Zimnym być niedobrze.
Z dwojga złego lepiej już jednak zimnym niż letnim.
Ze wszystkich trzech możliwości letniość uznana
jest za najgorszą. Skąd ta niechęć do niej1? Polacy
jako gorliwi katolicy (skromnie określający swoją
liczebność na 90% ogółu2) zdają się szczególnie
chętnie eksponować zarysowane na wstępie
przekonania. Wiele może wskazywać na to, iż za
taki stan rzeczy odpowiada coś więcej niż tylko
deklarowana, religijna żarliwość.
Zawieszona pomiędzy opozycyjnymi skrajnościami
letniość stanowi środek między nimi. Trafniejsze –
z perspektywy nas interesującej – jest
stwierdzenie, że stanowi ona coś w rodzaju
szerokiego pasa ziemi niczyjej rozciągniętego
pomiędzy wrogimi obozami.
Piotr Madura Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: wątpliwość, hermeneutyka, tożsamość narodowa, sceptycyzm, fundamentalizm.
Postawę kogoś, kto owo pośrednie miejsce
wybiera dla siebie można tłumaczyć dwojako.
Po pierwsze jako wyraz czasowego
niezdecydowania o opowiedzeniu się po którejś ze
stron. Po drugie jako manifestację swojej irytacji
względem samej sytuacji konfliktu. Tak czy inaczej
świadczy ona o wątpliwościach co do zasadności
postulatów skrajnych stanowisk z ich
gwałtownością i rozgorączkowaniem. Umiejętność
ważenia, bądź równoważenia emocjonalnych „za”
i „przeciw” należałoby tu nazwać rozwagą3.
Będący konsekwencją rozważnego stosunku do
rzeczywistości społecznej pogląd filozoficzny oraz
postawę z niego wynikającą określmy
„nowoczesnym sceptycyzmem”.
W przeciwieństwie do sceptycyzmu antycznego,
nowoczesna jego odmiana nie przyjmuje względem
rzeczywistości postawy biernej4. Jako ludzie
działamy w świecie, pomimo iż jesteśmy skazani na
cień niepewności. O ile niepewność ta zostaje
uświadomiona, z konieczności poddajemy swoje
działanie w wątpliwość i stale poszukujemy
potwierdzenia. Aktywność nie zostaje zaniechana,
ale też nie rości sobie pretensji do
ewangelizowania reszty świata na swoją modłę –
na swój obraz i podobieństwo. W stosunku do
postrzegania świata w kategoriach czerni-bieli
sceptyk żywi głęboką niechęć w myśl przekonania,
że „tylko szaleńcy trwonią siły w beznadziejnych
walkach”5.
Nieznośna letniość bycia
1 W powszechnej opinii interpretacja zamieszczonego cytatu jest następująca: gorącym jest człowiek gorliwie wierzący, zimnym równie gorliwy, ale niewierzący, letni zaś to taki ktoś, kto jest zawieszony między tymi dwoma punktami odniesienia. Sprawy wiary „ani go grzeją, ani ziębią”. Sporo rzadziej można spotkać się z interpretacją wedle której zarówno bycie gorącym jak i zimnym to odmienne, ale pożyteczne stany. Metafora miałaby odnosić się do temperatury wody: gorącej zdatnej do kąpieli, zimnej do orzeźwienia. Letnia podobnie jak wcześniej znajdując się pośrodku okazuje się być nieprzydatna. 2 Przekonanie takie jest dość często akcentowane w dyskusjach publicznych. Badania statystyczne dotyczące deklarowanego zaangażowania religijnego Polaków podają, że ok. 85% ankietowanych uważa się za ludzi wierzących. Statystyki wskazują, że taki procent deklarowanego zaangażowania jest w zasadzie niezmienny od wielu lat: w latach 2005-2014 wahał się miedzy 84 a 85%, podobne wyniki podają badania wcześniejsze. Źródło: R. Boguszewski, Zmiany w zakresie podstawowych wskaźników religijności Polaków po śmierci Jana Pawła II [w:] Komunikat z badań CBOS, nr. 26, 2015, s. 3., www.cbos.pl, dostęp: 07.07.2017.
3 P. Berger, A. Zijderveld, Pochwała wątpliwości: jak mieć przekonania i nie stać się fanatykiem, vis-a vis/Etiuda, Kraków 2010. 4 O. Marquard, Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 120-150. Marquard powiada, że współczesną formą sceptycyzmu jest hermeneutyka, która stanowi narzędzie przeciwdziałania hermeneutycznym wojnom domowym toczonym wokół interpretacji tekstu absolutnego. 5 P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2008, s. 138.
65
Naczelną zasadą organizującą społeczne
postrzeganie tym, którzy mają siebie za „gorących”,
jest reguła wyłączonego środka. Jej poręczność
sprowadza się do klasyfikowania rzeczywistości
poprzez binarność opozycji: ciepłe-zimne, czarne-
białe, dobre-złe, prawda-fałsz, my-oni, prawo
(„naturalne”) – bezprawie itd. Prostota takiego
schematu przemawia za jego użyciem w sytuacji
kiedy komuś zależy na szybkim, intuicyjnym
określeniu siebie w opozycji do Innego. Istotą
relacji pomiędzy Ja i Innym jest w tym wypadku
konflikt.
Przekonanie o słuszności ideologiczno-politycznej
walki w imię prawdy absolutnej, na dostęp do
której posiada się monopol, wyraża się w
charakterystycznym przejściu od posiadania
sumienia do „bycia sumieniem”. Bycie sumieniem –
trybunałem (a w razie potrzeby i katem) - daje
nadzieje na ustabilizowanie chwiejnego habitusu.
Wszak „dusza najbardziej wątpiąca szuka
najsurowszego jansenizmu”6. Nieuniknionym
skutkiem takiego podejścia jest stan permanentnej,
hermeneutycznej wojny domowej7. Stawianie się
w pozycji spadkobiercy, zarazem obrońcy
i kontynuatora wielowiekowej tradycji osadza
wszelkie podejmowane działania w perspektywie
teleologicznej. Postawa fundamentalistycznego –
niepodważalnego przekonania o słuszności swoich
przekonań implikuje ich konsekwentną realizację
w rzeczywistym świecie w myśl zasady, że „cel
uświęca środki”8.
Wedle nakreślonego przez Nietzschego schematu
resentymentu autoafirmacja Ja dokonuje się w tym
wypadku wtórnie: skoro Inny jest zły – więc Ja
jestem dobry9.
Podstawa takiego samookreślenia jest dość wątła
– nie poparta poczuciem własnej wartości.
O zbudowanej na takim grząskim gruncie
tożsamości należy z pewnością powiedzieć przede
wszystkim, że jest chwiejna. Chwiejność –
spowodowana brakiem autonomicznego twardego
rdzenia (poczucia własnej wyjątkowości) – musi
ratować się ciągłym dookreślaniem się przez
podobieństwo do wybranego wzorca i opozycję do
innego. W polskim kontekście relację tą
zarysowuje schemat: WSCHÓD my
ZACHÓD. Wszystkie trzy człony zarysowanego
schematu mają charakter fantazmatyczny. Człon
pierwszy – WSCHÓD i człon trzeci – ZACHÓD
stanowią niejako dwa krańce skali, pomiędzy
którymi przemieszcza się człon środkowy, którego
status jest zmienny w czasie (zbliża się to do
jednego, to do drugiego krańca skali). Pożądanym
kierunkiem rozwoju jest ucieczka od WSCHODU,
w kierunku ZACHODU, jako wyidealizowanego
punktu docelowego. Zawieszeni między
przeciwległymi biegunami nie jesteśmy ani jednym,
ani drugim. Posiadamy cechy zarówno jednego jak
i drugiego, w czym dostrzegamy zasadniczą
i niepożądaną sprzeczność, która zazwyczaj bywa
kompensowana akcentowaniem jednych cech,
innych zaś ukrywaniem - wypieraniem.
„Niewydarzoność” tożsamości Polaków trafnie
diagnozują słowa W. Gombrowicza określające
nasz naród jako „wciąż nieurodzony” i „zawieszony
między bytem a niebytem”. Napięcia wynikające
z podświadomej (wypartej) intuicji co do takiego
stanu rzeczy będą stale na nowo budzić problemy.
Sowa Minerwy wylatuje zawsze zbyt późno,
głosimy przeto pochwałę letniości.
Bibliografia
1. Berger P., Zijderveld A., Pochwała wątpliwości: jak mieć przekonania i nie stać się fanatykiem, vis-a vis/Etiuda, Kraków 2010.
2. Boguszewski R., Zmiany w zakresie podstawowych wskaźników religijności Polaków po śmierci Jana Pawła II [w:] Komunikat z badań CBOS, nr. 26, 2015.
3. Camus A., Człowiek zbuntowany, Oficyna Literacka, Kraków 1993.
4. Gombrowicz W., Trans-Atlantyk, Instytut Literacki, Paryż 1986.
5. Kołakowski L., Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone sprzed roku 1968. T. 1, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1989.
6. Marquard O., Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994.
7. Nietzsche F., Z genealogii moralności: pism o polemiczne, Znak, Kraków 1997.
8. Sloterdijk P., Krytyka cynicznego rozumu, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej, Wrocław 2008.
9. Sowa J., Fantomowe ciało króla, Universitas, Kraków 2011.
6 A. Camus, Człowiek zbuntowany, Oficyna Literacka, Kraków 1993, s. 37. 7 O. Marquard, Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 134-142. Pojęcie hermeneutycznej wojny domowej trafnie oddaje charakter konfliktu, który dzieli współcześnie z coraz większą siłą polskie społeczeństwo. 8 L. Kołakowski, Pochwała niekonsekwencji: pisma rozproszone sprzed roku 1968. T. 1, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1989. 9 F. Nietzsche, Z genealogii moralności: pism o polemiczne, Znak, Kraków 1997. Szeroko o tym problemie także w: K. Jaspers, Nietzsche: wprowadzenie do rozumienia jego filozofii, KR, Warszawa 1997. 10 J. Sowa, Fantomowe ciało króla, Universitas, Kraków 2011. W przedstawionym schemacie WSCHÓD jest punktem odniesienia od którego powinniśmy we własnym przekonaniu się oddalać, zachód zaś stanowi w tej perspektywie idealny stan docelowy. 11 W. Gombrowicz, Trans-Atlantyk, Instytut Literacki, Paryż 1986.
66
Bartłomiej Krzych Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: akademia, nauka, naukowiec, Bourdieu, uniwersytet, socjologia wiedzy.
Dlaczego Homo Academicus? Refleksja na marginesie posłowia Bourdieu
Znany francuski socjolog, Pierre Bourdieu, ponad
30 lat temu w książce Homo Academicus1
opublikował wyniki swoich badań dotyczących
struktur, hierarchii i praktyk świata akademickiego
(na przykładzie Francji). Przeanalizował on
postawy, zachowania, zależności, relacje oraz
mentalne topologie współczesnej Akademii. Dzieło
to odbiło się szerokim echem nie tylko we Francji,
niestety nie doczekało się polskiego przekładu.
Bourdieu, w posłowiu opublikowanym dwie
dekady po publikacji Homo Academicusa
(przetłumaczonym na język polski staraniem
środowiska „Praktyki Teoretycznej”) w dość
obrazowy sposób określa sprawę, którą opisuje:
„Sytuacja ta, rodem z komedii, w której oszust
zostaje oszukany, a żartowniś nabrany, ujmowana
jest przez niektórych – z lęku, który pragnęliby
wzbudzić w sobie samych lub na postrach innym –
jako tragedia”2.
Zanim przejdziemy dalej i spróbujmy odpowiedzieć
na postawione w tytule pytanie, należały
wytłumaczyć na czym polega obsceniczność
i tragedia, a w konsekwencji bourdiowski skandal3.
Otóż chodzi o uchwycenie tego, czym jest Homo
Academicus, „owego klasyfikatora nad
klasyfikatorami w sieć jego własnych klasyfikacji”4.
Swoje intencje i zamierzenia szerzej i klarowniej
wyjaśnia Bourdieu w wywiadzie dla francuskiej
telewizji INA5, gdzie stwierdza m.in., że mówi
o intelektualistach w taki sam sposób, jak oni
mówią o tych, którzy w zwyczajnych warunkach
nie mogą się bronić, ponieważ nie pozwala im się
dojść do głosu.
Uważają oni (tj. intelektualiści, naukowcy), że są
ponad prawami społecznymi i kulturowymi6, co
sprawia, że wydaje im się, jakoby nie zajmowali
żadnego miejsca w tych strukturach, ani nie byli
w nich zakorzenieni. Jednakże nie akceptując
swych korzeni (wszak nigdy nie myśli się w próżni,
nasze umysły są zawsze „sformatowane”7), nie
sposób ich uniknąć, takie działanie sprawia, że
zakłada się na siebie pułapkę8. Kończąc swoją
wypowiedź, francuski socjolog wyjaśnia skąd taki,
a nie inny tytuł (czyli Homo Academicus): ten kto
klasyfikuje, nie lubi być klasyfikowany, jednak
wreszcie się to udaje (przy zachowaniu
odpowiednich norm obiektywności9) i czyni się za
pomocą łacińskiej terminologii, tak bliskiej właśnie
uczonym. Tak też skandal, jaki wywołało dzieło
Bourdieu, polegał na próbie wykazania popełniania
czy też podpadania uczonych pod te same błędy,
schematy i nie-racjonalności, które wytykali innym
lub które analizowali w/u innych (grupach
społecznych czy kulturalnych).
1 P. Bourdieu, Paryż 1984. 2 P. Bourdieu, Homo Academicus. Posłowie – Dwadzieścia lat później, przeł. M. Janik, „Praktyka Teoretyczna” 1(2013)., s. 31. 3 Por. J. Bouvresse, La connaissance de soi et la science, „Actes de la Recherche en Sciences Sociales” 2003, nr 5, s. 59-64. 4 P. Bourdieu, Homo Academicus. Posłowie, dz. cyt., s. 31. 5 Interview de Pierre Bourdieu pour son livre "Homo Academicus" [R. Lunet], online: http://www.ina.fr/video/SXC00011783, dostęp: 6.1.2017.
6 Bourdieu mówi tylko o prawach społecznych, moim zdaniem – oraz biorąc pod uwagę to, co Bourdieu pisze w Posłowiu – należy wziąć pod uwagę, obok praw społecznych, również prawa kulturowe, gdyż, po pierwsze, są one bezpośrednio związane z społeczeństwem (w tym miejscu nie chcę rozsądzać, co jest pierwsze i w jakiej mierze wpływy te są wzajemne); po drugie: nierzadko (zawsze?) kultura i jej prawa wpływają znacząco na pozycję uczonego, choćby w społecznej mentalności (biorę tu pod uwagę oczywiście zachodni typ naukowości, kultury i społeczeństwa – zachodni, w rozumieniu P. Nemo, Co to jest Zachód, Warszawa 2006. 7 To moje dopowiedzenie, jakkolwiek banalne, wydaje mi się ważne, tym bardziej, że – jak mniemam – praca Bourdieu polega właśnie na wykazaniu tego, że prawda ta jest nagminnie pomijana i ignorowana w środowisku uczonych, które (i których) francuski badacz opisuje. 8 W wywiadzie Bourdieu nie precyzuje o jaką pułapkę chodzi – myślę jednak, że jest to oczywiste: chodzi o pułapkę bez-obiektywizacji. Wskazuje zresztą na to uzasadnienie tytułu dokonane przez Bourdieu. 9 Bourdieu chodzi o analizę motywacji (dobrych i złych) naukowca – tego, co nim kieruje, założeń, którymi operuje, itp.
67
Należy zaznaczyć też, że książka Bourdieu w
znacznej mierze korzysta z aparatu krytycznego
i metodycznego współczesnej socjologii oraz
opiera się na badaniach propozograficznych
(zbiorcza analiza informacji biograficznych
dotyczących określonej grupy), które były
przeprowadzane na początku lat 70. ubiegłego
wieku i dotyczą fakultetów humanistycznych.
Ponadto książka jest ilościową i jakościową analizą
funkcjonowania pola akademickiego we Francji
w latach 1960-1970, zwłaszcza maja 68’. W tym
kontekście – o ile wiele tez Bourdieu jest już
powszechnie przyjmowanych – wydaje się
uzasadnione, by poszerzyć przeprowadzane
badania zmiennych ekonomicznych oraz kwestii
organizatorskich10. Fakty te świadczą o pewnej
ograniczoności podjętych przez Bourdieu badań –
nie przekreślają one jednak znaczącego wkładu,
jakie wniosły do rozumienia świata nauki i praw,
które nim rządzą. Innym zarzutem może być to, że
badania francuskiego socjologa są abstrakcyjne
oraz, że sam Bourdieu musi się z nich szeroko
tłumaczyć (głównie 1 rozdział jego książki)11.
Jakkolwiek mogą być to zarzuty zasadne, to
nieprzekreślaną one jednego ważnego aspektu
pracy francuskiego badacza: próby sformułowania
(czy lepiej: dążenie do formułowania jak
najlepszych) warunków obiektywnych naukowego
dyskursu12.
Tym samym dochodzimy do odpowiedzi na pytanie
postawione w tytule pracy: dlaczego Homo
Academicus? Gdyż bez zrozumienia swoich
determinacji (społecznych, kulturowych, religijnych
a nawet akademickich), nie sposób uprawiać nauki
w sposób rozumny (tj. taki, który określiłbym
mianem bezpretensjonalnego). „Świat znamy tym
lepiej im dogłębniej znamy samych siebie, im [lepiej
dostrzegamy, że] wiedza naukowa i wiedza
o samym sobie oraz własnej społecznej
nieświadomości [dosł. społecznym
nieuświadomionym] postępuje ręka w rękę, im
[lepiej rozumiemy, że] pierwsze doświadczenie
zmienione przez praktykę naukową zmienia
praktykę naukową i odwrotnie”13.
.
Doniosła i niezwykle ważna okazuje się w tym
względzie kwestia peryferyjności czy też dualizmu
peryferyjnego, gdzie realizuje się mocne napięcie
pomiędzy peryferiami a centrami. Jest to zjawisko,
któremu nie sposób zaprzeczyć14, wymaga ono
jednak dalszych pogłębionych badań. Pomijając
skomplikowane rozróżnienia i analizy należy
stwierdzić, że dopóki uczeni z peryferii nie
zrozumieją własnej pozycji i uwarunkowań, dopóty
będą skazani na dryfowanie w bez-tożsamości
i zależności od centrów nadających rytm nie tylko
nauce, ale życiu w ogólności (przy założeniu, że nie
uczony nie zamyka się we własnym, wolterowskim
ogródku, który uprawia wyłącznie dla własnej
przyjemności). Innymi słowy: dopóki dyskurs
naukowy na peryferiach będzie wyzwoleńczy
(koniecznie?), emancypacyjny, tj. za wszelką cenę
nie dostrzegający lub chcący się wyrzekać swojej
peryferyjności, tym bardziej owa peryferyjność
tychże ośrodków będzie się pogłębiać15.
Dlaczego Homo Academicus? Odczytując – na ile
mogę – intencje Bourdieu, stwierdzam, że dlatego,
iż po pierwsze zauważa konieczność
zaakceptowania swojej sytuacji (chodzi tu głównie
o peryferyjność), a po drugie o samoświadomość.
Homo Academicus jest więc potrzebny, aby
wiedzieć w jakim znajdujemy się miejscu, co
badamy, jak winniśmy badać, na co należy przy
tym uważać, czego się wystrzegać i wreszcie
w jakim kierunku winny iść nasze badania.
10 F. Lebaron, Homo academicus : enjeux et actualité d'un « livre à brûler », online: http://www.snesup.fr/homo-academicus-enjeux-et-actualite-d-un-livre-a-bruler, dostęp: 6.1.2017. 11 P. Macherey, L’Université sans les étudiants : l' »Homo academicus » de Bourdieu, online: https://philolarge.hypotheses.org/376, dostęp: 7.1.2017. 12 W ten nurt obiektywizacji nauki wpisuje się, moim zdaniem, to, co uczynił Alan Sokal, obnażając postmodernistyczne zabiegi objawiające się nadużywaniem pojęć z zakresu nauk ścisłych. Zob. A. Sokal, J. Brickmont Modne bzdury. O nadużywaniu pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów, przeł. P. Amsterdamski, Warszawa 2004. 13 Ta wypowiedź Bourdieu pochodzi z odczytu Huxley Memorial Lecture, który wygłosił 6 grudnia 2000 r. w Royal Anthropological Institute w Londynie z okazji otrzymania Huxley Medal. Bouveresse czyni z tej wypowiedzi motto swojej pracy, za nim też ją przytaczam. 14 T. Zarycki, Polskie nauki społeczne w świetle hipotezy peryferyjnej
dualności, „Zagadnienia Naukoznastwa” 2013, nr 1, s. 67-88;
A. Kubiak, Rzeczy mniejsze. Dysformia i fiask: semiperyferyjne formy
kultury, Rzeszów 2016. 15 A. Kubiak, Inna Różnica – Inna Scena. Kilka (nienaiwnych) uwag
o niemożliwej pozycji peryferyjnych badaczy i o możliwościach tejże
pozycji, w: M. Woźniczka, M. Perek (red.), Niepomyślane – nie
do pomyślenia. Rozpadliny, uskoki i zatory w tektonice dyskursu
filozoficznego i naukowego, Częstochowa 2016, s. 419-433.
68
Bibliografia: 1. Bourdieu P., Homo Academicus. Posłowie – Dwadzieścia
lat później, przeł. M. Janik, „Praktyka Teoretyczna” 1(2013).
2. Bourdieu P., Homo Academicus, Paris 1984. 3. Bouveresse J., La connaissance de soi et la science,
„Actes de la Recherche en Sciences Sociales” 2003, nr 5, s. 59-64.
4. Kubiak A., Rzeczy mniejsze. Dysformia i fiask: semiperyferyjne formy kultury, Rzeszów 2016.
5. Kubiak A., Inna Różnica – Inna Scena. Kilka (nienaiwnych) uwag o niemożliwej pozycji peryferyjnych badaczy i o możliwościach tejże pozycji, w: M. Woźniczka, M. Perek (red.), Niepomyślane – nie do pomyślenia. Rozpadliny, uskoki i zatory w tektonice dyskursu filozoficznego i naukowego, Częstochowa 2016, s. 419-433.
6. Lebaron F., Homo academicus : enjeux et actualité d'un « livre à brûler », online: http://www.snesup.fr/homo-academicus-enjeux-et-actualite-d-un-livre-a-bruler, dostęp: 6.1.2017.
7. Macherey P., L’Université sans les étudiants : l' »Homo academicus » de Bourdieu, online: https://philolarge.hypotheses.org/376, dostęp: 7.1.2017.
8. Nemo P., Co to jest Zachód, Warszawa 2006. 9. Sokal A., Bricmont J. , Modne bzdury. O nadużywaniu
pojęć z zakresu nauk ścisłych przez postmodernistycznych intelektualistów, przeł. P. Amsterdamski, Warszawa 2004.
10. Zarycki T., Polskie nauki społeczne w świetle hipotezy peryferyjnej dualności, „Zagadnienia Naukoznastwa” 2013, nr 1, s. 67-88.
69
T w ó r c z o ś ć
Do recenzji książki Ku filozofii fotografii V.Flussera uważam za właściwe dołączyć
kilka zdjęć wykonanych przeze mnie z stosowaniem tradycyjnej techniki
fotografii, a mianowicie fotografii kliszowej. Są to zdjęcia w pewnym sensie
defektywne, gdyż noszą na sobie ślady „walki” z aparatem – „ziarnistość”, zbytnie
zaciemnienie lub też prześwietlenie oraz takie obce elementy jak cienkie linie
przechodzące przez zdjęcie i cienie w nienaturalnych dla nich miejscach.
Jednakże takie techniczne ekscesy, jak się wydaje, w dużej mierze sprawiają,
iż tradycyjne zdjęcie – częściej niż cyfrowe – odbiera się jako „klimatyczne”,
„posiadające szczególny nastrój”.
Anastazja Cheiz Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: aparat, program, pojęcie, walka, obraz.
Walka z aparatem fotograficznym i jej owoce
Kodak Star EF, Zenit-15M
71
Wszystko co tworzymy zawiera jakiś element nas samych. Jean Paul Sartre,
francuski filozof, zauważa, że mówiąc na przykład o jednym z obrazów Picassa,
nie powiemy nigdy, że jest on dowolny. Rozumiemy bardzo dobrze, że tworzył on
siebie takim, jakim był w tym samym czasie, w którym malował, że całość jego dzieła
wciela się w jego życie.
W Cukierkach ze słów staram się kierować uwagę odbiorcy na małe i prozaiczne
rzeczy, które stanowią o nas samych, ponieważ są nam najbliższe. W moim ujęciu
nośnikiem sensu staje się bardzo często nie całe zdanie, ale pojedyncze słowo
i jego wieloznaczność. Język jest medium nieprzezroczystym i kontekstualnym.
Jest on nierozerwalnie związany z określonym miejscem i czasem,
indywidualnym tu i teraz. Każde spojrzenie jest tylko jednym z możliwych
spojrzeń, których jest tak wiele, jak wielu piszących i odczytujących. Język jest
żywiołem, w którym stale się poruszamy. Naszym zadaniem jest go cały czas
oswajać i odbijać w nim swoje doświadczenie. Język poezji nie jest językiem
hermetycznym, poezja kryje się w naszej codziennej mowie. Naszym zdaniem
jest ją wychwycić.
Inspirują mnie tacy artyści jak Tadeusz Dominik, Claes Oldenburg czy Wayne
Thiebaud. Charakteryzuje ich twórczy optymizm i swoisty „duch lekkości”.
Ja również chciałbym tę aurę zachować. Moje prace wpisują się w nurt poezji
graficznej. Próbuję w nich pokazać, że tekst poetycki to nie tylko treść,
ale również forma: kolor, wygląd liter, a także ilustracja.
Miłosz Hołody Instytut Filozofii
Uniwersytet Rzeszowski
Słowa kluczowe: poezja wizualna, poezja konkretna, grafika.
Cukierki ze słów
Wystawa prezentowana w Rzeszowskim Inkubatorze Kultury w dniach 8-30.06.2017 Wernisaż: 8.06.2017 g.18:00 Poezja i grafiki: Miłosz Hołody Multimedia i realizacja techniczna: Magdalena Krzosek-Hołody
72
D K F E u d a i m o n i a
p o d s u m o w a n i e r o k u a k a d e m i c k i e g o
2 0 1 6 / 1 7
Spotkania tematyczne
26.10.16 Spotkanie naukowe „O konferencjach”
30.11.16 Spotkanie naukowe „O publikacjach”
08.03.17 Wokół „Teorii partyzanta” Carla Schmitta prowadzenie: Mateusz Binek
25.04.17 Zbierajcie się stąd, nic tu po was! Czy Krauss, Hawking Młodinow
i spółka mają rację? prowadzenie: Bartłomiej K.Krzych
17.05.17 Filozofia jako twórczość prowadzenie: Anastazja Cheiz
Cykl filmowy „Horyzonty kina”
prowadzenie: Magdalena Krzosek-Hołody
16.11.16 Horyzonty kina 1 – Wątki filozoficzne w filmie animowanym
21.12.16 Horyzonty kina 2 – Film non-camerowy
18.01.17 Horyzonty kina 3 – Narracje w polskim filmie animowanym
22.03.17 Horyzonty kina 4 – Animowane dokumenty
Audycja radiowa „Filozofia przy kawie” Akademickie Radio Feniks.fm
prowadzenie: Miłosz Hołody, Bartłomiej K.krzych, Piotr Madura (gościnnie)
realizacja: Magdalena Krzosek-Hołody
02.02.17 Filozofia przy kawie – 1 odc. Wprowadzenie do filozofii przy kawie
16.03.17 Filozofia przy kawie – 2 odc. Najważniejsze problemy czlowieka w świecie,
czyli o co pytają filozofowie…?
22.03.17 Filozofia przy kawie – 3 odc. O wartościach z prof. A.Niemczukiem
06.04.17 Filozofia przy kawie – 4 odc. O autentyczności
20.04.17 Filozofia przy kawie – 5 odc. O emocjach
27.04.17 Filozofia przy kawie – 6 odc. O tożsamości z dr W.Ziębą
11.05.17 Filozofia przy kawie – 7 odc. Język i komunikacja
08.06.17 Filozofia przy kawie – 8 odc. O świadomości z dr P.Balcerakiem
Strona FB audycji „Filozofia przy kawie”: www.facebook.com/filozofiaprzykawie/
(dostępne podcasty odc. 2-7)
Strona naukowa koła: dkfeudaimonia.wordpress.com
Podsumowanie działalności Koła w roku akademickim 2016/17
.
Spotkania i inicjatywy
74
Wydawca: Instytut Filozofii Uniwersytetu Rzeszowskiego Dyskusyjne Koło Filozoficzne „Eudaimonia” Redakcja: Mateusz Binek, Miłosz Hołody, Bartłomiej K.Krzych, Magdalena Krzosek-Hołody (MK-H) Grafika, fotografia i skład: Magdalena Krzosek-Hołody Opieka naukowa: dr Włodzimerz Zięba
Rzeszów 2017