przek£ad magdalena s³ysz krzysztof ob³ucki - publio.pl fileczołgi, artyleria i saperzy ......

29

Upload: vuphuc

Post on 01-Mar-2019

214 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

P R Z E K £ A DMagdalena S³yszKrzysztof Ob³ucki

W A R S Z A W A

Tytuł oryginałuD-DAY

June 6, 1944: The Climactic Battle of World War II

PrzekładMagdalena Słysz, Krzysztof Obłucki

KonsultacjaStanisław Derejczyk

Projekt okładkiEwa Witosińska

Wszystkie ilustracje pochodzą z wydania oryginalnegoA Touchstone Book,

Published by Simon & Schuster

KorektaZespół

Copyright © 1994 by Ambrose-Tubbs, Inc.All rights reserved, including the right of reproduction

in whole or in part in any form.

Copyright © 1999, 2010 for the Polish edition by Wydawnictwo MAGNUM Ltd.Copyright © 1999, 2010 for the Polish translation by Wydawnictwo MAGNUM Ltd.

Wydawnictwo MAGNUM sp. z o.o.02-536 Warszawa, ul. Narbutta 25a

tel./fax 22 848-55-05, tel. 22 [email protected]

Księgarnia internetowa MAGNUMwww.wydawnictwo-magnum.com.pl

ISBN 978-83-89656-80-3

Spis treœci

Podziękowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 6Prolog. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14

Rozdział 1 Broniący się . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 21Rozdział 2 Atakujący . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32Rozdział 3 Dowódcy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 51Rozdział 4 Gdzie i kiedy?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 64Rozdział 5 Wykorzystać wszelkie atuty . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83Rozdział 6 Plany i przygotowania . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 99Rozdział 7 Szkolenie. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 121Rozdział 8 Koncentracja wojsk i odprawy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 141Rozdział 9 Załadunek . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 155Rozdział 10 Decyzja o rozpoczęciu akcji . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 166Rozdział 11 Przełamanie Wału Atlantyckiego . . . . . . . . . . . . . . . . . . 183

Spadochroniarze w Normandii

Rozdział 12 Dorwijmy tych drani . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 210Nocny atak wojsk powietrznodesantowych

Rozdział 13 Największe przedstawienie, jakie kiedykolwiek widział świat . . . 224Bombardowania

Rozdział 14 Długa, nie kończąca się kolumna okrętów . . . . . . . . . . . . . 239Droga przez kanał i ostrzał z morza

Rozdział 15 Tu zaczynamy wojnę . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2604 Dywizja na plaży Utah

Rozdział 16 Nous restons ici . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 278Spadochroniarze na półwyspie Cotentin

Rozdział 17 Droga przez piekło . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 303116 Pułk na plaży Omaha

Rozdział 18 Zapanował kompletny chaos . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 32716 Pułk na plaży Omaha

Rozdział 19 Tłok . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 341Czołgi, artyleria i saperzy na plaży Omaha

Rozdział 20 Jestem entuzjastą niszczycieli . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 360Marynarka wojenna przy plaży Omaha

Rozdział 21 Może mi powiecie, jak tego dokonaliśmy? . . . . . . . . . . . . . 3772 Batalion Rangersów rankiem

Rozdział 22 Na zboczu w Vierville. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 397116 Pułk Piechoty i 5 Batalion Rangersów

Rozdział 23 Powstrzymana katastrofa . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 413Sektor Easy Red na plaży Omaha

Rozdział 24 Walka o płaskowyż . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 429Vierville, St-Laurent i Colleville

Rozdział 25 To było po prostu fantastyczne. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 449Popołudnie na plaży Omaha

Rozdział 26 Świat wstrzymuje oddech . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 463Echa D-Day

Rozdział 27 Zaopatrzeni we wszystko, łącznie z gadżetami . . . . . . . . . . . 487Brytyjskie działania wstępne

Rozdział 28 Wszystko było dobrze zorganizowane . . . . . . . . . . . . . . . . 49750 Dywizja na plaży Gold

Rozdział 29 Rewanż . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 508Kanadyjczycy na plaży Juno

Rozdział 30 Niezapomniany widok . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 526Brytyjczycy na plaży Sword

Rozdział 31 Mój Boże, dokonaliśmy tego . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 543Brytyjscy spadochroniarze w D-Day

Rozdział 32 Kiedy zblaknie ich sława?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 552Koniec dnia

Słownik skrótów . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 559Przypisy . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 561Bibliografia . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 587Aneks . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 591Ilustracje . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 605

5

Rozdzia³ 26

Œwiat wstrzymujeoddech

Echa D-Day

O godzinie 7.00 w Stanach Zjednoczonych (co odpowiadało go-dzinie 13.00 we Francji) trzech nastoletnich kowbojów z zachodniej Monta-ny wkroczyło raźno do Mecca Café w Helenie, stolicy stanu. Poprzedniegopopołudnia zaciągnęli się do marynarki w punkcie rekrutacyjnym w Helenie.Głośno się przechwalali, chełpili i zwracali na siebie uwagę.

„Jeść! Obsługa! Baczność!”, pokrzykiwali na kelnerkę. Klienci i kelnerkazorientowali się, że chłopcy wypłyną w morze za kilka godzin i wyruszą w swo-ją, bez wątpienia pierwszą, podróż z Montany. Hałaśliwe i niegrzeczne zacho-wanie zostało wybaczone „marynarzom”. Kelnerka obsłużyła ich w sposóbsuper de lux, a pozostali klienci wrócili do przerwanych wcześniej rozmówprzy kawie.

Ktoś włączył radio: „Kwatera Główna Naczelnego Dowództwa Ekspedy-cyjnych Sił Zbrojnych oświadczyła właśnie, że inwazja się rozpoczęła. Powta-rzam, nadszedł D-Day”.

W kawiarni był dziennikarz z „Helena Independent-Record”. Napisałpotem:

Wiadomość została początkowo przyjęta z niedowierzaniem, a potem zapadła głuchacisza. Zapomniano o jedzeniu. Nikt nie odezwał się słowem, by zawołać kelnerkę;nikt niczego nie chciał. Wszyscy siedzieli, słuchali i zastanawiali się.1

Aż do czasu wynalezienia telegrafu ludzie w krajach biorących udziałw wojnach nie wiedzieli, że właśnie toczy się jakaś wielka bitwa. Pierwszetego rodzaju wiadomości Amerykanie uzyskiwali w latach 1861–1865 z in-formacji w gazetach, w których pisano niewiele więcej niż to, że trwa ważnabitwa w Pensylwanii lub Missisipi. Przez kilka następnych dni w gazetach po-jawiały się dokładniejsze relacje o danej bitwie. A potem drukowano zdającesię nie mieć końca listy poległych. Pod Gettysburgiem i Vicksburgiem wal-czono w jednym czasie, co oznaczało w praktyce, że w pierwszych dniachczerwca 1863 roku niemal każdy Amerykanin znał osobiście kogoś, kto brałudział w którejś z tych bitew. Syn, mąż, ojciec, siostra, wnuk, narzeczona,wuj, przyjaciel – wszyscy wstrzymywali oddech. Czekali, modlili się, martwili,znowu modlili i dalej czekali.

Podczas I wojny światowej Amerykanie także byli skazani na domysły.W trakcie II wojny światowej poprawiła się jakość przekazu telegraficznegoi radiowego; Amerykanie, których bliscy byli na Pacyfiku, w Afryce Północ-nej lub we Włoszech, słuchali radiowych doniesień z pól bitew, w czasie gdysię rozgrywały, a po mniej więcej tygodniu mogli oglądać starannie ocenzu-rowane filmy, nakręcone w czasie walk (na których nigdy nie pokazywanozabitych albo ciężko rannych Amerykanów). Nie wiedzieli, jak radzą sobieci, których kochają. Żeby się czegoś dowiedzieć, musieli czekać i modlić się, byczłowiek z Western Union (który zwykle przynosił zawiadomienie o śmierciżołnierzy) nie zapukał do ich drzwi.

W D-Day ogromna liczba Amerykanów była zaangażowana w bieg wyda-rzeń. Większość z nich wniosła bezpośredni wkład w wojnę – jak farmerzydostarczający jedzenia, jak robotnicy z fabryk produkujących na potrzeby woj-ska samoloty, okręty, czołgi, pociski, karabiny, buty czy cokolwiek z tysiącarzeczy potrzebnych, by wygrać wojnę, lub woluntariusze przeznaczający czasi siły na pracę w licznych urzędach i organizacjach państwowych. Bandaże,które zrolowali, karabiny, które wykonali, były wykorzystywane przez żołnie-rzy, o czym dowiadywali się z wiadomości. Modlili się, by to, co wyszło spodich palców, nie miało wad i usterek.

Andrew Jackson Higgins znakomicie zrozumiał ducha tamtych dni.W D-Day przebywał w Chicago; do swoich pracowników w Nowym Orleaniewysłał następującą wiadomość:

To dzień, na który czekaliśmy. Teraz praca naszych rąk, dzieła naszych serc i umysłówzostały wystawione na próbę. Akcje wojenne, które kupiliście, krew, którą oddaliście– także tam walczą. Wszyscy możemy czuć się podniesieni na duchu informacją, żepierwsze lądowanie na kontynencie zostało dokonane przez aliantów płynących nanaszych łodziach.2

Robotnicy z Higgins Industries i pracownicy z fabryk, produkujących napotrzeby wojska w całym kraju, porzucili zwykłe zajęcia, by inwazja stała się

464

możliwa. Mieli pracę, będącą błogosławieństwem dla pokolenia, które do-piero co otrząsało się po Wielkim Kryzysie, i dobrze im płacono (chociażnikt nie został bogaczem dzięki wysokości stawek za godzinę pracy). Poświę-cili jednak wszystko dla dobra inwazji.

Polly Crow pracowała na nocną zmianę w Jefferson Boat Company, nie-daleko Louisville w stanie Kentucky. Pomagała budować okręty desantoweLST. Napisała do męża, który był w wojsku, o zaoszczędzonych pieniądzach– w czasie Wielkiego Kryzysu młode małżeństwa mogły jedynie marzyć o czymśpodobnym:

Mamy teraz siedemset osiemdziesiąt dolarów w banku i pięć obligacji, z czego się bar-dzo cieszę, i szukam teraz wózka dziecinnego w dobrym stanie, naprawdę mogłabymułożyć w nim z tego [banknotów] stos.

Żeby zarobić taką sumę, Polly Crow pracowała na dziesięciogodzinnej nocnejzmianie. W ciągu dnia zajmowała się dwuletnim synem; w nocy dzieckiemopiekowała się jej matka. Zgłosiła się na ochotnika do pracy w CzerwonymKrzyżu. Dzieliła mieszkanie z matką i jeszcze jedną kobietą.3

Tysiące młodych kobiet było w podobnej sytuacji. Pospieszne małżeństwastały się normą. W czasie wojny zawarto ich o milion więcej, niż można by-łoby przewidywać na podstawie przedwojennych danych. Nastoletni chłopcyżenili się, bo szli na front, a w wielu przypadkach, ze względu na panującąwtedy moralność, jedynym sposobem zdobycia przez nich doświadczeń sek-sualnych przed wyjazdem stawało się złożenie przysięgi małżeńskiej.

Kiedy mężowie-chłopcy jechali na wojnę, żeby stać się mężczyznami,żony-dziewczyny stawały się kobietami. Podróżowały samotnie lub z maleń-kimi dziećmi w dusznych zatłoczonych pociągach do odległych miejsc, zosta-wały kucharkami i gospodyniami, dbały o finanse, nauczyły się naprawianiasamochodów, pracowały w fabrykach produkujących na rzecz wojska i wysy-łały listy do mężów-żołnierzy, które coraz bardziej tchnęły optymizmem.Jedna z młodych matek wyjaśniała potem:

Pisałam o tym, co robiło nasze dziecko, choć tylko w listach wszystko wyglądałowspaniale.4

Kobiety w mundurach stały się zupełnie nowym zjawiskiem w amerykań-skiej armii w latach czterdziestych. Były we wszystkich rodzajach służb, jed-nak podlegały ostrzejszej dyskryminacji z powodu płci niż Murzyni ze wzglę-du na kolor skóry. Same nazwy jednostek, w których się znalazły, świadcząo segregacyjnym protekcjonalizmie: Women’s Army Auxiliary Corps (WAAC– Kobiecy Wojskowy Korpus Pomocniczy), Women’s Auxiliary Air Force(WAAF – Kobiece Służby Pomocnicze Sił Powietrznych), Women’s Auxilia-ry Ferry Squadron (WAFS – Kobieca Pomocnicza Eskadra Przewozowa)i WAVES, co było akronimem od Women Accepted for Volunteer Emergency

465

Services (Kobiece Ochotnicze Służby Ratownicze) – pod koniec 1944 rokuzrezygnowano w marynarce z tego akronimu na rzecz określenia WomenReserves (Rezerwy Kobiece).

Kobiety w mundurach robiły to samo co mężczyźni, poza udziałem w walce.Były urzędniczkami, mechanikami, administratorkami, radiooperatorkami,interpretatorkami zdjęć lotniczych, kucharkami, meteorologami, zaopatrze-niowcami, oblatywaczami samolotów, pilotami transportowymi i tak dalej.Eisenhower uważał, że bez nich nie wygrałby wojny.5

Nie było im łatwo. Opowiadano sobie o nich okrutne i złośliwe dowcipy– wyjątkiem byli ranni, którzy nigdy nie żartowali z pielęgniarek. Te kobie-ty-pionierki wytrwały jednak i triumfowały. Wkład Amerykanek w inwazjęw D-Day, niezależnie od tego, czy dokonany na farmie, w fabryce czy w cza-sie służby wojskowej, był warunkiem sine qua non jej powodzenia.*

Dla młodych kobiet, których ledwie poznani mężowie znaleźli się na euro-pejskim teatrze działań wojennych, D-Day był wyjątkowo wyczerpującymdoświadczeniem. Wtedy jednak niemal wszyscy Amerykanie mieli kogoś bli-skiego w piechocie, marynarce, siłach powietrznych lub straży przybrzeżnej,przebywających w ogarniętej wojną Europie. Tylko niewielu wiedziało, czydany piechur, marynarz lub pilot brał udział w inwazji w D-Day, czy też zo-stanie później włączony do akcji, wszyscy jednak mieli świadomość, że zanimwojna zostanie wygrana, ci, których kochają, znajdą się w strefie walki.

Machina ruszyła. Faza przygotowawcza została zakończona. Stany Zjed-noczone skierowały do walki ogromne siły, gromadzone przez ponad trzyostatnie lata. Oznaczało to, że chłopcy, bracia, mężowie, przyjaciele, pracow-nicy, koledzy ze studiów, kuzyni, bratankowie albo już walczyli, albo wkrótcemieli zacząć.

W Helenie i Nowym Jorku, w całym kraju ludzie martwili się, słuchali ra-dia i wybiegali na ulicę po najświeższe wydania gazet z mapą francuskiegowybrzeża na pierwszej stronie. W kraju słuchano i czytano o II wojnie świa-towej. Jednak to, co Amerykanie dostali do czytania o D-Day, było niepo-kojąco ogólnikowe.

Oficjalna nazistowska agencja informacyjna, Transocean, jako pierwszapodała wiadomość o inwazji. Associated Press szybko to podchwyciła i skie-rowała do sieci telegraficznej. O godzinie 1.30 w nocy „New York Times” miał

466

* Wielka Brytania i Stany Zjednoczone najpełniej wykorzystały w czasie II wojny świato-wej kobiety. W Japonii kobiety były namawiane, by trzymały się swej tradycyjnej roli i ro-dziły więcej dzieci. W Niemczech romantyczne zapędy Hitlera pchnęły go do wypłacaniaw gotówce nagród kobietom, które miały więcej dzieci, i dopiero w ostatnich miesiącachwojny kobiety wzięły w niej udział.

już materiał na pierwszej stronie, ale był to tylko nagłówek – żadnych kon-kretów. O godzinie 2.00 czasu wschodnioamerykańskiego wojennego stacjeradiowe przerwały programy muzyczne, by nadać komunikat: „W niemiec-kim radiu podano, że inwazja się rozpoczęła”. Niemcy donosili o bitwiemorskiej w pobliżu Hawru i lądowaniu desantu spadochronowego w okoli-cach Sekwany (był to desant pozorowany). Komentatorzy natychmiast zwró-cili uwagę, że nie potwierdziły tego żadne źródła alianckie, i ostrzegali, żemoże być to po prostu wybieg Niemców, mający sprawić, by francuski ruchoporu rozpoczął powstanie przed czasem, narażając się na klęskę.

O godzinie 9.32 w Londynie (o godzinie 3.32 czasu wschodnioamerykań-skiego wojennego) z Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa AlianckichEkspedycyjnych Sił Zbrojnych przekazano krótki komunikat generałaEisenhowera, odczytany przez jego prasowego adiutanta, pułkownika Erne-sta Dupuya:

Pod dowództwem generała Eisenhowera alianckie siły morskie, wspomagane przezznaczne siły powietrzne, przystąpiły tego ranka do desantu na północnym wybrzeżuFrancji.

Z Kwatery Głównej wysłano także drogą radiową do Nowego Jorku na-granie głosu Eisenhowera, odczytującego rozkaz dzienny na D-Day. Czytałgo wspaniale, głośno i wyraźnie modulował głos. Trafił do wszystkich, ponie-waż rozkaz ten został nadany w wigilię D-Day przez głośniki zamontowanena okrętach desantowych LTS i transportowcach w portach południowejAnglii. Tak więc Amerykanie usłyszeli dokładnie to samo, co żołnierze z siłinwazyjnych.

O godzinie 4.15 czasu wschodniego w Stanach Zjednoczonych NBCnadała z Londynu relację naocznego świadka wydarzeń. Był nim dzienni-karz, który do Europy poleciał razem ze 101 Dywizją Powietrznodesantową.Rankiem nadeszło więcej podobnych doniesień od dziennikarzy, którzy bylina morzu i wrócili do Londynu. Widzieli mnóstwo dymu, okrętów i samolo-tów, poza tym niewiele więcej. O sytuacji na plażach nie wspominano.

Ludzie słuchali każdej wiadomości z zapartym tchem, jednak spotykałoich rozczarowanie. Dla Eustace’a Tilleya, piszącego dla „New Yorkera”pod pseudonimem Talk of the Town (Plotka z miasta), było to wyjątkowodenerwujące: „Kretyński bełkot z radia słychać było wszędzie, gdziekolwieksię poszło”.6 Wieści nadchodziły powoli, czasami całymi godzinami i dłużejtelegrafy milczały. Jednak napięcie było tak duże, a ludzie tak rozpaczliwiełaknęli wiadomości, że stacje radiowe powtarzały już nadane informacje i cy-towały się wzajemnie.

Spikerzy przeżywali straszne chwile, próbując czytać francuskie nazwymiejsc. Potrzebne były im lekcje geografii. Wysilali się na analizy wojskowe,

467

ale skutki tego były fatalne – albo wprowadzali ludzi w błąd, albo opowiadaligłupstwa. Starali się coś przekazywać, ale niewiele mieli do powiedzenia pozatym, że inwazja trwa. Mówili o wszystkim oprócz tego, co dla większościsłuchaczy było najważniejsze – nie wspominali o ofiarach. Zostało to zakaza-ne przez Wojskowe Biuro Informacji (Office of War Information – OWI).

Skrótowość komunikatów radiowych wynikała głównie z rozporządzeńOWI, ale udział w tym miała także cenzura polityczna dokonywana przezKwaterę Główną, która odmówiła przekazania niecierpliwie oczekiwanychinformacji – które dywizje, pułki, eskadry i okręty zostały użyte w walce. Niepodano też dokładniejszych danych o miejscu lądowania, poza ogólnikowym„wybrzeżem Francji”. Powodem tak ścisłej cenzury było podtrzymanie szansna powodzenie operacji Fortitude; jednak ceną płaconą w Stanach byłwzrost obaw.

Radio nie dostarczało informacji, mogło jednak inspirować. Po nadaniurozkazu dziennego Eisenhowera, do swego narodu przemówił król Norwe-gii, w którego ślady poszli premierzy Holandii i Belgii, a potem król WielkiejBrytanii. Przemówienia powtarzano przez cały dzień.

Brak wieści nie poprawiał nastrojów w kraju. Mieszkanka Kalifornii napi-sała do Paula White’a, spikera z CBS:

Jest godzina 3.21 na wybrzeżu Pacyfiku. Miałam szczęście i usłyszałam pierwszy ko-munikat radiowy o rozpoczęciu D-Day, nadany dziś rano przez CBS. Przez ostatniedwa miesiące wszystkie wieczory spędzałam przy radiu, czekając na wiadomości. (...)Nadane przez wasze radio doniesienie z Londynu pana Murrowa, dało mi poczucie,że choć od męża dzieli mnie pół świata i jestem samotna, już nie będę tego odczu-wała, dopóki wasi pracownicy będą wykonywali swoją robotę.7

W D-Day Franklin Roosevelt wykorzystał możliwości radia, by zjednoczyćnaród w modlitwie. Przez cały dzień stacje radiowe nadawały jej tekst, wy-drukowany następnie w popołudniowych wydaniach gazet; o godzinie 22.00czasu wschodnioeuropejskiego wojennego prezydent zaczął się modlić. Przy-łączyli się do niego Amerykanie w całym kraju:

Wszechmocny Boże: nasi synowie, duma naszego narodu, podjęli dzisiaj ciężką pró-bę (...). Prowadź ich prostą i właściwą drogą; daj siłę ich ramionom, niezłomność ichsercom, niezachwianą wiarę. (...) Owi ludzie zostali ostatnio zepchnięci ze ścieżki po-koju. Walczą, ale nie z chęci podboju. Walczą, by zakończyć podboje. Walczą o wy-zwolenie. (...) Chcą jedynie końca walk i powrotu do domowych przystani. Niektórzyz nich nigdy nie wrócą. Obejmij ich, Ojcze, przyjmij do siebie, Twoje bohaterskie sługi,do Twego królestwa (...) I, Panie, daj nam wiarę. Daj nam wiarę w Ciebie; wiarę w na-szych synów; wiarę w nas samych. (...) Niech się stanie wola Twoja, WszechmogącyBoże. Amen.8

– Co właściwie oznacza „D”? – jakiś przechodzień zapytał Eustace’a Til-ley’a.

468

– To proste, oznacza day [dzień] – odpowiedział korespondent „NewYorkera” zgodnie z prawdą*. Pisząc o tym incydencie, Tilley kontynuował:

D-Day był wyjątkowym doświadczeniem, ogromnie ważnym momentem w historii.

Przechadzając się po mieście, dotarł do Times Square, gdzie tłum czytałwyświetlany komunikat:

I JEDNO NIEMIECKIE DZIAŁO STRZELA NADAL.

Tilley wspominał: „Nikt nie uważał wtedy, że to jedno niemieckie działojest czymś błahym; myślano o nim bardzo poważnie, jak o wszystkim, czegosię dowiadywano o rejonie desantu”. Jeden z dziennikarzy napisał w „NewYork Timesie”:

Ludzie stali na chodniku, blisko krawężnika lub opierali się o szyby wystawowe sklepówi restauracji ze wszystkich stron niewielkiego trójkąta i patrzyli w górę, bez przerwypatrzyli w górę, żeby nie przeoczyć choćby najmniej ważnych informacji o inwazji.

Tilley przyłączył się do około stu współobywateli, zgromadzonych przedRialto Theatre. Ludzie „stali stłoczeni i rozmawiali o biegu historii na prze-strzeni ostatnich dwudziestu pięciu lat. (...) Każdy czekał na stosowny mo-ment, by przedstawić swój punkt widzenia, a wszystko bez podnoszenia głosubardziej, niż było to konieczne. (...) Kiedy odeszliśmy, rzeczowa wymianazdań trwała nadal”.

Poszedł do jednego ze studiów rozgłośni radiowych, „gdzie korytarze byłyzapełnione aktorami, rozgoryczonymi z powodu odwołania kolejnych odcin-ków słuchowiska”.

W studiu radiowym ponownie usłyszał nagranie głosu Eisenhowera.

Słowa generała Eisenhowera są nierozłącznie związane z D-Day i pozostaną nam w pa-mięci najdłużej. W Modern Museum starsza pani, siedząca na kanciastym krześle zesklejki, odczytała głośno kilku innym staruszkom tłoczącym się dookoła niej oświad-czenie generała. „Wzywam wszystkich, którzy kochają wolność, by stanęli z nami”– czytała słabiutkim głosem, a całą grupę przeszedł dreszcz.9

6 czerwca 1944 roku Nowy Jork był hałaśliwym, dobrze prosperującymmiastem. Wszyscy mieli pracę, pieniędzy było więcej niż towarów na rynku.Znalezienie mieszkania graniczyło z cudem; ludzie tłoczyli się w ciasnychklitkach. Bary i kina były pełne. Wiosenny sezon na Broadwayu okazał sięwielkim sukcesem, jego największymi wydarzeniami były: musical Oklahoma!Richarda Rodgersa i Oscara Hammersteina, występy Paula Robesona w Otellu,

469

* Magazyn „Time” donosił 12 czerwca, że „o ile można to ustalić, w armii amerykańskiej po razpierwszy użyto D dla określenia dnia i H [hour] dla określenia godziny w rozkazie polowymnr 8 Amerykańskich Sił Ekspedycyjnych, wydanym 20 września 1918 roku. Czytamy w nim:«1 Armia zaatakuje o Godzinie H w D-Day, mając za zadanie wyprzeć wroga z St Mihiel»”.

Miltona Merle w Ziegfeld Follies i Mary Martin w One Touch of Venus (z mu-zyką Kurta Weila, autorzy tekstu: S.J. Perelman i Ogden Nash, wystawionyprzez Elię Kazana, z choreografią Agnes de Mille). To były czasy!

W D-Day teatry zamknęły podwoje. Aktorzy poszli do Stage Door Can-teen, by zagrać tam dla żołnierzy scenę lub dwie z wystawianych sztuk. Tylkojeden stolik, „The Angel’s Table” (stolik anioła), był udostępniony cywilom;został zarezerwowany dla „ludzi nie związanych z wojskiem, którzy złożylikrólewskie datki, dzięki czemu zyskali przywilej wstępu do Canteen”. Datkizostały przekazane organizacjom żołnierskim.10

„New York Daily News” zrezygnował tego dnia z artykułów wstępnychi na pierwszej stronie wydrukował modlitwę Ojcze nasz. „New York DailyMirror” nie zamieścił tego dnia żadnych ogłoszeń, by zyskać więcej miejscana wiadomości o inwazji.

Domy towarowe zostały zamknięte. Sklepy przestały obsługiwać klientóww południe. Mimo to, wokół nadal stał tłum ludzi, ponieważ domy towarowewystawiły na zewnątrz głośniki, przez które nadawano program radiowy.Kiedy spiker zaczął przestrzegać Amerykanów, by nie cieszyli się przedwcześ-nie, „twarze ludzi, którzy stali słuchając, wyrażały smutek i przygnębienie”,jak napisał dziennikarz „New York Times”.

Domu towarowego Lord & Taylor w ogóle nie otworzono. Prezes firmy,Walter Hoving, powiedział, że wysłał trzy tysiące swoich pracowników dodomów, by się modlili. „Dom towarowy jest zamknięty – ogłosił. – Rozpo-częła się inwazja. Możemy myśleć jedynie o ludziach, którzy biorą w niejudział. Nie otworzyliśmy dzisiaj, bo znamy naszych pracowników i klientów,których bliscy biorą udział w tej bitwie, i wiemy, że chcieliby poświęcić tendzień na modlitwę za ich bezpieczeństwo”.11

Odwołano mecze baseballowe i wyścigi. Na stronach „Sports of the Times”Arthur Daley postawił pytanie, czy powinno się odwołać wszystkie imprezysportowe aż do zwycięskiego zakończenia wojny, i stwierdził, że nie. Pisał:

Kiedy oszałamiające wrażenie wywołane inwazją minie, minie też nieodparta chęćtkwienia z uchem przy radiu, by usłyszeć wiadomości z ostatniej chwili, a ludzka na-tura ponownie upomni się o rozrywkę – kino, teatr, ale również i sport, by odpocząćod wojny.

Daley pisał, że nikt nie ma pretensji do „młodzieży rozgrywającej mecze”w czasie, gdy inni umierają, bo wszyscy wiedzą, że gracze baseballowi albo wal-czą o „cztery wolności”* na froncie, albo są zbyt starzy, by walczyć. Przypomniał

470

* Four Freedoms – zaproponowane przez prezydenta Roosevelta w przemówieniu do Kon-gresu 6 stycznia 1941 roku cztery podstawowe zasady życia publicznego. Stanowiły je:wolność wypowiedzi i przekonań; wolność i tolerancja religijna; wolność od niedostatkui wolność od strachu. Zostały one w sierpniu 1941 roku przyjęte przez Kongres i włączonedo Karty Atlantyckiej [przyp. wyd.].

czytelnikom, że cała drużyna Yankee, która zgłosiła się do wojska już w 1941roku, nosi mundury. Mimo że zastępstwa okazywały się często fatalne, Da-ley chciał, by zmagania w sezonowych rozgrywkach były „(...) tak dobre, jakto możliwe. Przecież mimo wszystko to nadal część amerykańskiego stylu ży-cia, o który między innymi walczymy”.12

Na Wall Street nadal prowadzono interesy. Zarząd nowojorskiej giełdypoprosił przy otwarciu o dwie minuty ciszy i modlitwę za walczących, a po-tem przystąpiono do normalnej pracy. Nagłówki „Wall Street Journal”z 7 czerwca głosiły:

SKUTKI INWAZJIPOCZĄTKOWE OZNAKI KOŃCA WOJENNEJ GOSPODARKINOWE PROBLEMY PRZEMYSŁU.

Jednym słowem, najpierw interesy, potem reszta.Przez dwa miesiące rynek przeżywał „nawałnicę inwazyjną”. Według ma-

gazynu „Time”:

Nowojorska giełda trzęsła się przy byle pogłosce o D-Day. Jednak w D-Day, prawdęmówiąc, giełda:1. Miała swój najaktywniejszy dzień w całym roku, dokonując obrotu 1 193 080 akcjami;2. Doświadczyła wzrostu wskaźnika Dow-Jonesa w przemyśle do poziomu 142,24, cojest nowym rekordem dla 1944 roku.

Ceny akcji AT&T, Chryslera, Westinghouse, General Motors, Du Pontai nawet detalistów wzrosły do najwyższego poziomu w 1944 roku.13

Jak zwykle, na Wall Street martwiono się o przyszłość. Napisano w „WallStreet Journal”:

Inwazja wywołała ożywienie. Po podaniu informacji, że lądowanie odniosło sukces,można się spodziewać rychłego końca wojny, a przez to ograniczenia produkcji. Bę-dzie się zmniejszała liczba kontraktów, nastąpi zwalnianie pracowników, likwidacjapomieszczeń do prowadzenia niewielkiej produkcji. Zakładając, że wszystko pójdziezgodnie z planem, czeka to nas za dwa, maksimum cztery miesiące.14

(W grudniu 1944 roku żołnierze zapłacili za ten pozbawiony realizmuoptymizm. W lecie odwołano zamówienia na produkcję pocisków; kiedyNiemcy przystąpili do wielkiej kontrofensywy w Ardenach, amerykańskiebaterie artylerii niemal bez przerwy zmagały się z brakiem amunicji, a nie-które w ogóle były jej pozbawione.)

W części „New York Timesa” poświęconej finansom w doniesieniuz Wall Street odnotowano patriotyczny gest, który miał miejsce w D-Day:

Giełda zamanifestowała zaufanie do inwazyjnych sił alianckich dokonując rekordo-wych obrotów. (...) Akcje zakładów samochodowych nadal charakteryzował największypopyt spekulacyjny, podczas gdy inne gałęzie przemysłu, o których sądzi się, że będą

471

wysoko notowane po wojnie, znalazły poparcie u przedstawicieli wszystkich warstwspołeczeństwa.15

Bardziej zainteresowani teraźniejszością niż przyszłością nowojorczycyprzychodzili masowo do biura Ochotniczej Obrony Cywilnej na Piątej Aleii zgłaszali się do zwijania bandaży, sprawdzania cen dla Biura Kontroli Cen,do pomocy pielęgniarkom, pracy w Czerwonym Krzyżu i innych organiza-cjach działających na rzecz żołnierzy. Wykonywali tysiące prac w całym mie-ście. Rekordowa liczba ludzi oddała krew.16

Burmistrz Nowego Jorku, Fiorello La Guardia, spotkał się z dziennika-rzami o godzinie 3.40 nad ranem. Powiedział: „Możemy jedynie czekać nawiadomości i modlić się o sukces. To najbardziej ekscytujący moment w na-szym życiu”.17

Wydawcy „New York Timesa” próbowali spojrzeć na D-Day z pewnejperspektywy w głównym artykule wydania z 7 czerwca. Pisali:

Nadeszła godzina, dla której się urodziliśmy. Wyjdziemy naprzeciw najważniejszemusprawdzianowi naszych ramion i dusz, sprawdzianowi dojrzałości naszej wiary w nassamych i ludzkość. (...) Modlimy się za chłopców, których znamy, i miliony nie zna-nych, którzy są na równi częścią nas. (...) Modlimy się za Ojczyznę. (...) Nasza sprawasama jest modlitwą, bo jest sprawą Boga, który stworzył ludzi wolnymi i równymi.18

Na północ od Nowego Jorku, w Akademii West Point odbywała się tegodnia ceremonia rozdania dyplomów. Jednym z absolwentów był kadet JohnEisenhower Jr. Wśród krewnych przybyłych na tę uroczystość znajdowała sięjego matka, żona Dwighta Eisenhowera, Mamie. 3 czerwca z Portsmouthgenerał napisał do Mamie:

Ta wiadomość dotrze do Ciebie prawdopodobnie wkrótce po twoim powrocie doWaszyngtonu [z West Point]. Nie ma takiej rzeczy, której bym nie zrobił, byle tylko6 czerwca być z Tobą i Johnem, jednak c’est la guerre! [taka jest wojna]. Zresztą je-stem tak zapracowany, że naprawdę trzeba chyba cudu, żebym przypomniał sobietego dnia, co to za data – że przecież to dzień zakończenia jego nauki.19

Mamie dowiedziała się o D-Day od dziennikarza z „New York Post”,który obudził ją, dzwoniąc do pokoju w hotelu „Thayer” w West Point.

– Inwazja?! – zawołała Mamie. – O co chodzi z tą inwazją?9 czerwca generał Eisenhower wysłał do Mamie telegram. Nie można go

było posądzać o skłonność do wylewności. Pisał:

Z powodu wcześniejszych planów nie mogłem być z Tobą i Johnem w poniedziałek,ale myślałem o Was i mam nadzieję, że oboje miło spędziliście czas z rodziną. Prze-syłam Ci wiele serdeczności z tą wiadomością, bowiem czas ostatnio nie pozwala mina napisanie listu i tak będzie prawdopodobnie przez jakiś okres, wiem jednak, że tozrozumiesz.

472

(W poniedziałek był 5 czerwca. Niewątpliwie Eisenhower pamiętał, żeceremonia wręczenia dyplomu Johnowi odbywała się w D-Day, który był za-planowany na 5 czerwca, i pomylił daty)*.20

W Nowym Jorku, podobnie jak w całym kraju, bito w dzwony. Najwspanial-szym z nich był Dzwon wolności (Liberty Bell). Ostatnio dzwonił 8 lipca 1835roku na pogrzebie przewodniczącego Sądu Najwyższego, Johna Marshalla.O godzinie 7.00 w D-Day burmistrz Filadelfii, Bernard Samuel, uderzyłw niego drewnianym młotem, a bicie dzwonu słychać było w całym kraju, zo-stało bowiem transmitowane przez radio. A potem burmistrz pomodlił się.

Potrzeba modlitwy była przemożna. Wielu ludzi dowiedziało się o inwazjiw czasie, gdy przystępowali do codziennych zajęć; kiedy ochłonęli, odmawia-li cichą modlitwę. Inni usłyszeli o jej rozpoczęciu z głośników radiowęzłówprzy liniach produkcyjnych w całym kraju, gdy pracowali na nocnej zmianie.Mężczyźni i kobiety zastygli na chwilę w bezruchu przy maszynach, pomodli-li się i wznawiali pracę z jeszcze większym poświęceniem.

W Stanach Zjednoczonych i w Kanadzie, od wybrzeży Atlantyku do Pacy-fiku, od Arktyki po Zatokę Meksykańską, rozdzwoniły się dzwony. Nie biłyjednak na triumf czy święto – miały przypominać o jedności narodu i wzywaćdo modlitwy. W kościołach i synagogach odprawiano specjalne nabożeństwa.Ławki świątyń były zapełnione.

W Waszyngtonie generał Pershing wygłosił oświadczenie. DowódcaAmerykańskich Sił Ekspedycyjnych w czasie I wojny światowej powiedział:

Dwadzieścia sześć lat temu amerykańscy żołnierze, współdziałając z sojusznikami,zwarli się w śmiertelnej walce z niemieckim wrogiem. (...) Dzisiaj synowie żołnierzyz lat 1917–1918 są zaangażowani w podobną wojnę o wyzwolenie. Ich zadaniem jestprzynieść wolność zniewolonym ludziom. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że ra-zem z walecznymi towarzyszami broni odniosą zwycięstwo.21

W budynku Kapitolu politycy zajmowali się swoimi sprawami. W D-Day trzy-sta pięcioma głosami za, przy trzydziestu pięciu głosach przeciw, postanowionokontynuować przesłuchania generała majora Waltera Shorta i wiceadmirała

473

* Tydzień później podporucznik John Eisenhower dołączył do naczelnego dowódcy DwightaEisenhowera w Londynie (zaaranżował to Marshall). Został tam przez trzy tygodnie, zanimwstąpił do szkoły piechoty w Fort Benning. Obsesje wyniesione z West Point natychmiastdały o sobie znać po jego przybyciu do stolicy Anglii – idąc z ojcem korytarzem w Kwate-rze Głównej Naczelnego Dowództwa Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, zapytałw podnieceniu: „Gdybyśmy spotkali jakiegoś oficera, który byłby wyższy stopniem ode mnie,a niższy od ciebie, co byś zrobił? Czy powinienem pierwszy zasalutować, a kiedy oddałbysalut, zasalutowałbyś mu?” Naczelny dowódca odchrząknął i powiedział: „John, tu wszyscyoficerowie są wyżsi stopniem od ciebie, a niżsi ode mnie”. (John Eisenhower, Strictly Per-sonal, Garden City, stan Nowy Jork, Doubleday, 1974, s. 63).

Husbanda Kimmela przed trybunałem wojskowym – w celu ustalenia odpo-wiedzialności za tragedię w Pearl Harbor. Jeden z kongresmanów powiedział:„To wszystko polityka”. Demokraci (sprzeciwiający się tej rezolucji, którąopóźniali przez dwa lata, choć byli zdania, że nie mogą głosować przeciwkoniej) oskarżali republikanów o wykorzystywanie tej sprawy do celów wybor-czych i chęć skompromitowania prezydenta Roosevelta. Republikanie z kolei(jednogłośnie opowiadający się za rezolucją, która była ich autorstwa) zarzu-cali demokratom, że próbują opóźniać wyjaśnienie sprawy aż do czasu wybo-rów prezydenckich.22 Podejrzenia obu stron były słuszne.

Późnym popołudniem Roosevelt zwołał konferencję prasową. W biurzewykonawczym prezydenta zgromadziło się stu osiemdziesięciu dziennikarzy,wypełniając salę niemal do granic możliwości. Zgodnie z tym, co napisałdziennikarz „New York Timesa”:

Zastali pana prezydenta z oznakami zmęczenia wokół oczu, ale uśmiechniętego. Sie-dział przy biurku, ubrany w koszulę z krótkim rękawem, z ciemną muszką. Palił pa-pierosa przez żółtą bursztynową fifkę.

– Jak ocenia pan postęp inwazji? – zapytał jeden z reporterów.– Odbywa się zgodnie z planem – odpowiedział prezydent i uśmiechnął się.Dodał potem, że z meldunków generała Eisenhowera wynika, iż wróg za-

topił tylko dwa niszczyciele i jeden okręt desantowy LST, co w sumie nieprzekracza strat na poziomie jednego procenta.

Inne sprawy: generał Eisenhower sam wyznaczył dokładną datę i miejscelądowania. Stalin wiedział o planie inwazji od czasu spotkania w Teheraniei wydawał się zadowolony. Rok temu utworzenie drugiego frontu byłoby nie-możliwe z powodu braku ludzi i sprzętu. Wojna na pewno jeszcze się nieskończyła; nie skończyła się nawet ta operacja; czasy nie sprzyjają też zbyt-niemu zadufaniu.23

Po konferencji Roosevelt naradzał się z admirałem Kingiem i generałemMarshallem, którzy, ponieważ zajmowali wysokie stanowiska i byli bardzodaleko od pól bitewnych, nie mogli powiedzieć prezydentowi niczego więcejponad to, co usłyszeli przez radio.

Marshalla, wychodzącego z Owalnego Gabinetu, zatrzymał dziennikarz,który spytał go, czy tę noc spędził przy biurku.

– Nie – odpowiedział Marshall. A potem lekko się uśmiechnął i stwierdziłpo prostu: – Już wcześniej zrobiłem, co do mnie należało.24

W Bedford, w stanie Wirginia, w lokalnej gazecie „Bulletin” wydrukowanomodlitwę napisaną przez H.M. Lane, mieszkającą w pobliskiej Altavista:

Drogi Ojcze i Wspaniały Stwórco wszystkiego, piękno, które umiera najszybciej, żyjenajdłużej. Któż mógłby nie dostrzec piękna i ofiary czynionych przez naszych dzielnych

474

chłopców? Oni nie przetrwają dnia, dlatego zachowamy ich w pamięci na zawsze i za-pewnimy im nieśmiertelność.

Dziennikarz „Bulletinu” napisał:

Wiadomość o inwazji wywołała niepokój w setkach bedfordzkich rodzin, bo wielu ichsynów, mężów i braci jest w wojsku w Anglii. Kompania A [ze 116 Pułku] odbywałatam szkolenie przez prawie dwa lata i prawdopodobnie znalazła się wśród pierwszychdokonujących lądowania, setki innych mężczyzn z hrabstwa Bedford z całą pewnościązostanie rzuconych do walki, dlatego można spodziewać się ofiar.

Odnotował także, że wszystkie kościoły są przepełnione w czasie specjal-nych mszy.

Miesiąc później, 6 lipca, „Bulletin” donosił:

Kompania A została „wysoko oceniona” za rolę odegraną w D-Day. Jak do tej pory niewiadomo, jakie były straty, rząd nie podał kompletnej listy ofiar. Widać wyraźny nie-pokój o los tych ludzi, bowiem nadzieja, że wszyscy bezpiecznie wylądowali i w czasiewalk nic im się nie stało, zdaje się nieuzasadniona.

W numerze z 20 lipca dziennikarz pisał, że 116 Pułk został pochwalonyprzez prezydenta, ale dodawał też, że 19 lipca czternaście rodzin z Bedfordotrzymało zawiadomienia o śmierci synów, poległych 6 czerwca. Miało ichnadejść więcej. Redaktor wydania pisał:

Umarli, tak jak powinni umierać ludzie wolni – bez lęku i walecznie. Wiedzieli, co ichczeka. Ale nie wahali się, nie zadrżeli, nie cofnęli się, nie próbowali uciekać.25

(Na amerykańskim cmentarzu w Normandii, górującym nad plażą Oma-ha, spoczywa jedenastu bedfordczyków, pochowanych razem z dziewięcio-ma tysiącami trzystu osiemdziesięcioma sześcioma Amerykanami, którzypolegli w czasie kampanii na wybrzeżu Francji. Miejsce wiecznego spoczyn-ku żołnierzy jest bardzo piękne i otoczone troskliwą opieką American BattleMonuments Commission [Komisji do Spraw Amerykańskich Pomników Bi-tewnych]. Żaden Amerykanin nie potrafi oprzeć się tam poczuciu dumy, takjak żaden nie potrafi powstrzymać łez cisnących się do oczu. Na okrągłej ka-plicy są wyryte słowa: „Pomyśl nie tylko o tym, że przeminęli. Pamiętaj o chwa-le ich ducha”.)

We wtorek historyczna katedra św. Ludwika w Nowym Orleanie była wy-pełniona ludźmi, od porannej mszy do wieczornego błogosławieństwa. Mat-ka jednego ze spadochroniarzy – „to moje jedyne dziecko” – modliła się obokpolicjanta, którego „dwóch chłopców tam było”. Ładna młoda mężatka klę-czała przed Świętą Panienką od Nagłej Pomocy, podczas gdy w sąsiedniejławce modlił się marynarz będący na przepustce.

475

Właściciele sklepów na Canal Street przygotowywali się do D-Day przeztrzy miesiące; kiedy nadszedł, kazali pracownikom sprzedawać obligacje za-miast towarów. Pomysł został podchwycony przez sklepy w innych miastach.Na Canal Street rozbrzmiewała patriotyczna muzyka, namawiano ludzi dokupowania obligacji. Sprzedaż była rekordowa. Jakaś kobieta wyłożyła sie-demdziesiąt pięć ćwierćdolarówek, w sumie osiemnaście i trzy czwarte dolara,by kupić jedną z nich. Wyjaśniła: „Zbierałam te pieniądze żeby kupić obliga-cję w dniu rozpoczęcia inwazji. Mam nadzieję, że zapamiętam ten dzień jakoszczęśliwy. Mój mąż jest od dawna w jednostce powietrznodesantowej w Angliii długo na to czekał”.26

Także bardzo dużo ludzi przyszło do stacji krwiodawstwa CzerwonegoKrzyża na Carondelet, rekordowa liczba ochotników zgłosiła się do różnychorganizacji cywilnych – w mieście, gdzie byle powód wystarczał do zorgani-zowania parady, tym razem nikt nie defilował. W gazecie „Times Picayune”tak to tłumaczono:

Nowoorleańczycy zrezygnowali z parad do dnia zwycięstwa.

Andrew Higgins przypomniał swoim pracownikom, że do końca wojny jesz-cze długa droga i nie kończy się ona w Europie: „Nie powinniśmy zatrzymywaćsię aż do chwili, gdy łodzie dowiozą nasze oddziały do brzegów Japonii”.27

W Ottawie premier Kanady, Mackenzie King, zakomunikował parlamen-tarzystom z Izby Gmin, że lądowanie postępuje w dobrym tempie. Dodałjednak, że nadal jest tam wiele do zrobienia. Przywódca opozycji, GordonGraydon, przyznał, że tego dnia nie było żadnej różnicy zdań. W imieniufrancuskojęzycznych członków parlamentu wystąpił Maurice Lalonde, któryoświadczył po francusku, że nadszedł „historyczny moment kiedy dzwonczasu wybił godzinę wyzwolenia Francji”.

W Kanadzie, podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, D-Day zjednoczyłnaród, jak nic innego przedtem. Mówiący po francusku i angielsku Kanadyj-czycy w równym stopniu brali udział w inwazji i mieli jeden cel. M. Lalondepoprosił parlamentarzystów o wyrażenie zgody na odśpiewanie Marsylianki.Po raz pierwszy w historii kanadyjskiego parlamentu wszyscy jego członkowiezaśpiewali wspólnie Marsyliankę, a potem Boże, chroń króla.28

W Columbus, w stanie Ohio, burmistrz James Rhodes wydał polecenieuruchomienia syren obrony przeciwlotniczej i syren fabrycznych o godzinie19.30. Całe miasto zastygło w bezruchu na pięć minut – samochody, autobu-sy i przechodnie stanęli w miejscu. Ludzie się modlili.29 W Columbus, jak wewszystkich miastach, Czerwony Krzyż odnotowywał rekordowe ilości odda-wanej krwi, wzrosła wydajność produkcji w fabrykach, zmniejszyła się absencja,

476

kościoły były pełne. Czerwony Krzyż wystąpił z wezwaniem: „Wszystkie kobietyz hrabstwa Franklin są proszone o natychmiastowe zgłoszenie się do jedno-stek produkujących opatrunki chirurgiczne w swoim sąsiedztwie”. Ochotniczekbyło tyle, że nie wszystkie zdołano zatrudnić. Truck-Tractor&EquipmentCompany (producent ciągników gąsienicowych) umieścił całostronicoweogłoszenie w gazecie „Columbus Star” z nagłówkiem „Następny przystanek:Berlin” wraz z krótkim tekstem:

Dzisiaj jest odpowiedni dzień, by zadać sobie pytanie: czy robię wystarczająco dużo?Gdybym spotkał człowieka, który tam był, czy mógłbym spojrzeć mu w oczy i powie-dzieć, że też zrobiłem, co do mnie należało?30

W Milwaukee stacja krwiodawstwa Czerwonego Krzyża była przepełnio-na ludźmi, chcącymi oddać krew. W Reno, w stanie Nevada, zamknięto przy-bytki hazardu. Tylko szesnaście par wystąpiło o rozwód, mniej niż dziesięćprocent zwykłej liczby. Gdzie indziej dawała o sobie znać ciemniejsza stronażycia w Ameryce: w Cincinnati czterystu pięćdziesięciu robotników strajko-wało w fabryce samolotów Wright Aeronautical Corporation, co zabloko-wało całą produkcję. Powodem było przydzielenie siedmiu Murzynów dowarsztatu, gdzie do tamtej pory pracowali wyłącznie biali. William Green,przewodniczący amerykańskiej federacji związków zawodowych, wzywał ro-botników, by uważali się za część sił inwazyjnych i pracowali „w każdychokolicznościach”.31

W Birmingham, w stanie Alabama, gazeta „News” donosiła, że tysiącpięciuset górników z Republic Steel przystąpiło do dzikiego strajku. Wydawcy„News” byli oburzeni, podobnie jak przedstawiciele związków zawodowych.„Niech cholera weźmie strajkujących – powiedział przewodniczący stanowej fe-deracji związków. – Już sama myśl o tym, że związkowcy mogliby nie pracowaćw takim dniu, jest niewyobrażalna”.

W mieście Marietta, w stanie Georgia, syreny policyjne i dzwony kościel-ne rozbrzmiały o godzinie 3.00 rano. W „Atlanta Constitution” napisano:

Wielu mieszkańców dostało histerii – kiedy wycie syren dotarło do ich uszu. Wozypolicyjne z syrenami włączonymi na cały regulator przejeżdżały przez osiedla miesz-kaniowe.

Dziennikarz Ralph Jones zacytował swoją żonę, której uwagi były jegozdaniem typowe. Ich syn był w Anglii, a możliwe, że został już przerzuconydo Normandii. Żona Jonesa mówiła: „Nawet gdyby równało się to mojejśmierci, chciałabym wziąć udział w tej inwazji. To największe, najwspanial-sze i najbardziej spektakularne wydarzenie w całej historii”.

477

Po krótkiej przerwie dodała: „Po prostu nie potrafię martwić się przezcały czas o Ralpha. Gdybym tak robiła, chyba bym oszalała. Nie grozi muwiększe niebezpieczeństwo niż setkom tysięcy synów innych matek”.32

W Missoula, w stanie Montana, „wszędzie odbywały się dyskusje, ale ogrom-na waga wiadomości zamknęła usta rozgadanemu miastu, co było w rzeczysamej godne odnotowania”.33

W szpitalu dla weteranów wojennych w Helenie jeden z żołnierzy, cho-dzący o kulach, zawołał: „To jest to, brachu! Teraz pogonimy im kota!” Innyodkrzyknął z łóżka: „O rany, jak chciałbym tam być!”

Na oddziale zapanowała cisza. „Taaaak”, odpowiedział w końcu bez en-tuzjazmu żołnierz o kulach. A potem dodał w zamyśleniu: „Założę się, że taplaża przypomina piekło 4 Lipca”.34

W szpitalu miejskim w Lawson, niedaleko Atlanty, ranni niemieccy jeńcywojenni przyjęli wiadomość z szyderczym śmiechem i postawą wyrażającą„poczekamy, zobaczymy”. Jeden z nich powiedział dziennikarzowi: „Naczel-ne dowództwo pozwoli po prostu aliantom wejść kilka kilometrów w głąblądu, a potem rozgniecie ich przy pomocy tysięcy żołnierzy z elitarnych jed-nostek SS, stacjonujących blisko Paryża”.35

W Dallas, w Teksasie, panowała atmosfera podniosłego patriotyzmu.O godzinie 2.35 kierowca karetki pogotowia ratunkowego, obsługującej od-dział chorób wewnętrznych miejskiego szpitala, pomagał Lester Renfrowurodzić córkę. Kobieta usłyszała syreny i zapytała, dlaczego wyją. Kiedy do-wiedziała się, że to z powodu rozpoczęcia inwazji, nazwała swoją córkę Inva-sia Mae.36 W Norfolk, w stanie Wirginia, żona Randolpha Edwardsa nadałaurodzonej 6 czerwca córce imiona Dee Day.37

W artykule zatytułowanym List z Londynu, który „New Yorker” wydru-kował 4 czerwca, Mollie Panter-Downes pisała:

Wszyscy żyją niemal tylko po to, aby jakoś przetrwać od rana do nocy, czekając naten jeden, wyjątkowy dzień.

Panter-Downes odnotowała – nie dający się wyjaśnić – nagły wzrost wy-pożyczeń łodzi płaskodennych na Tamizie i rekordowe tłumy na meczu kry-kieta u Lorda. Potem zajęła się wojną, irytującą wszystkich w Wielkiej Brytaniii kosztowną, ze związanym z nią zakazem podawania w radiu i w gazetachprognoz pogody. W maju przymrozki zniszczyły słynne sady w Vale of Evesham.

Sadownicy narzekają, że rządowa tajność dotycząca pogody nie została uchylona, byostrzec ich na czas i pozwolić na uratowanie choćby części zbiorów.

Straty angielskiej gospodarki żywnościowej były dotkliwe, pogłębiła je do-datkowo susza, która spustoszyła łąki, a brak siana z kolei sprawił, że krowy

478

dawały mniej mleka. Pogoda jest dla Anglików najczęstszym tematem roz-mów, dlatego Panter-Downes była zdziwiona, gdy w wiejskim pubie, któryodwiedziła, zamiast o chmurach czy deszczu „mówiono głównie o inwazji,podobnie jak w klubach i barach Londynu”.38

6 czerwca Panter-Downes napisała o czymś, co przeoczyli inni dziennikarze:Dla Anglików D-Day może spokojnie równać się z Dunkierką. Wspaniała wiadomość,że angielscy żołnierze ponownie znaleźli się na francuskiej ziemi, nagle ujawniła,ile goryczy odczuwano w dniu, gdy ją opuszczali cztery lata wcześniej.

Nie świętowano jednak, ludzie byli od tego dalecy.Będąc na ulicy, natychmiast daje się zauważyć, że ludzie nie rozmawiają. (...) Wszy-scy robią wrażenie, jakby żyli zatopieni we własnych myślach. (...) Wszędzie widzi siętakie milczące indywidua.

Interesy szły wyjątkowo źle. Taksówkarze mówili, że był to ich najgorszydzień od miesięcy. Widzowie zapełniali teatry i kina zaledwie w połowie, cobyło wyjątkowe dla roku 1944. Puby również świeciły pustkami. Londyńczycyzostawali w domach.

Chyba wszyscy odczuwali podobnie, że to ten jeden wieczór, kiedy najchętniej jest sięze swoimi myślami we własnym domu.W kraju wszystko jest teraz inne (...) każda ciężarówka na drodze, każdy wagon na to-rach, każdy dżip i pojazd gąsienicowy zmierzający w kierunku frontu stał się obiektemogromnej troski. Chłopi, którzy wyglądali chmur mogących uratować trawy na pastwi-skach, teraz modlili się o czysty błękit, który ułatwiłby zadanie ich synom walczącym naniebie i ziemi, po drugiej stronie kanału La Manche. Kobiety gromadzące się przy to-rach kolejowych, po których żołnierze w pociągach jechali na wojnę, nie wiedziały, czymachać im rękami, wiwatować, czy płakać. Czasami robiły wszystko na raz.

Król Jerzy VI w D-Day wygłosił przez radio przemówienie do narodu.Zaczął tak:

Cztery lata temu nasz naród i imperium stanęły samotnie naprzeciw przeważającychsił wroga. Zostaliśmy przyparci do muru. (...) Dziś ponownie musimy zdać egzamin,i to najtrudniejszy. Tym razem wyzwanie, przed jakim stoimy, to nie walka o przeży-cie, ale walka o ostateczne zwycięstwo w słusznej sprawie.

Jerzy VI wiedział, że słuchają go niemal wszyscy, i zdawał sobie sprawę,że matki i żony zasługują na szczególną uwagę. Mówił dalej:

Królowa łączy się ze mną w przekazywaniu tej wiadomości. Rozumie obawy i troskęnaszych poddanek, wie jednak, że wiele z nich, podobnie jak ona, znajdzie nowe siłyi pociechę w Bogu, w którym pokładamy nadzieję.

Król wezwał poddanych do modlitwy:W tym historycznym momencie nie wątpię, że nikt z nas nie będzie zbyt zajęty, zbytmłody czy zbyt stary, by wziąć udział w obejmującym cały kraj – możliwe też, że całyświat – modlitewnym czuwaniu, gdy rozpoczęła się wielka krucjata.40

479

W Izbie Gmin zajmowano się swoimi sprawami. Pierwsze pytanie zostałopostawione przez posła Hogga z Oksfordu. Zapytał on ministra wojny, czywszyscy żołnierze armii zostali poinformowani o tym, że o ile A.F.B. 2626*

nie zostanie uzupełniony, nie będą mogli głosować w najbliższych wyborachpowszechnych, niezależnie od tego, czy zostali już wcześniej zarejestrowani.A także, czy A.F.B. 2626 został wysłany do jednostek.

Minister wojny, John Grigg, w dziesięciominutowym wystąpieniu stwier-dził, że wszystko zostało dopilnowane.

Inny parlamentarzysta chciał wiedzieć, czy premier nie zechciałby zasta-nowić się nad kompletną odbudową klasztoru na Monte Cassino, jako po-mnika ku czci bohaterów, którzy go zdobyli, co mogłoby zostać sfinansowaneprzez Niemców jako część odszkodowania wojennego. Przywódca laburzystów,Clement Attlee, członek koalicyjnego Gabinetu Wojennego, odpowiedział,że „jest za wcześnie na rozważanie podobnej propozycji”.

Minister do spraw kolonii, pułkownik Oliver Stanley, wstał z miejscai przypomniał Izbie, że w wielu koloniach „żyje bardzo dużo ludzi, skaza-nych na straszną nędzę. Powinno się podnieść poziom ich życia”. ClementAttlee, odpowiadając na inne pytania, zmienił temat z troski o los kolonii napowojenną sytuację w kraju. Ponaglał do „ustalenia i przyjęcia warunkówprzedłożenia Królewskiej Komisji (Royal Commission) przepisów doty-czących wyrównania płac między kobietami i mężczyznami”.

Niezadowolony John Grigg wygłosił oświadczenie o obywatelach przeby-wających za granicą od pięciu i więcej lat:

Bardzo żałuję, że z powodu niedoborów kadrowych może stać się konieczne, w każdymrazie obecnie, wysyłanie tych samych ludzi ponownie po trzymiesięcznej, a nie, jakdotychczas, po półrocznej przerwie.

Jeden z parlamentarzystów przypierał do muru kanclerza skarbu, by do-pilnował, żeby do członkiń Stowarzyszenia Sprzątających Biura zwracać sięw formie „sprzątające”, a nie per „sprzątaczki”, bowiem dwa tysiące cztery-sta członkiń tego stowarzyszenia ma o to pretensje. Kanclerz odpowiedział,że od tej chwili używane będzie słowo „sprzątające”.

W miarę poruszania coraz bardziej przyziemnych i idiotycznych proble-mów, w Izbie zaczęło rosnąć napięcie. Szeptano między sobą, kiedy pojawisię „wielki człowiek” w najważniejszym dla niego dniu.

Churchill uprzedził parlamentarzystów, że przybędzie około południa.Kiedy Winston Churchill wszedł do Izby Gmin, zajęte były tam wszyst-

kie miejsca, a obecni pochylali się wyczekująco ku przodowi. Choć niektó-rzy liczyli, że elokwencja premiera zmiażdży ich politycznych oponentów,

480

* Zasady regulujące udział w głosowaniu żołnierzy przebywających poza granicami kraju[przyp. wyd.].

generalnie niecierpliwość brała się z chęci usłyszenia nowin, które miał za-komunikować.

Churchill wystawił nerwy publiczności na próbę. Zaczął od Rzymu. Byłowidać, że rozkoszuje się dawną rolą korespondenta wojennego („i nadal jestnajlepszym dziennikarzem w kraju”, jak napisał Raymond Daniell w „NewYork Timesie”). Przez piętnaście minut zagłębiał się w szczegóły zdobyciaRzymu, a potem dokonał analizy tego wydarzenia. Wszystko to było jedyniewstępem – a premier bardzo lubił mówić podobne rzeczy członkom parlamen-tu – jednak na sali coraz częściej słychać było skrzypienie ławek. Parlamen-tarzyści chcieli usłyszeć, co się dzieje po drugiej stronie kanału La Manche.

Wreszcie Churchill przeszedł do sedna.

Chciałbym także oświadczyć Izbie, że przez noc i wczesne godziny poranka dokonanopierwszego z serii desantów zbrojnych na kontynencie europejskim. Do tej pory do-wódcy meldują, że wszystko odbywa się zgodnie z planem. A co to za plan! Lądowaniana plażach są dokonywane w różnych miejscach w tej właśnie chwili. Obrona na pla-żach została w większej części zdławiona. Zapory, które napotkano w morzu, okazałysię łatwiejsze do pokonania, niż oczekiwano.

Wychodził przy wrzawie wiwatów. Wrócił cztery godziny później, by prze-kazać więcej szczegółów.

Ponieśliśmy znacznie mniejsze straty, niż zakładano. Wiele niebezpieczeństw i prze-ciwności, które wczoraj o tej porze wydawały się wyjątkowo groźne, jest już za nami.Zaistniała konieczność podjęcia bardzo dużego ryzyka w związku z pogodą, jednakodwaga generała Eisenhowera dorównuje wadze decyzji, które muszą być powziętew tej wyjątkowo trudnej i nie dającej się kontrolować materii.

Odniósł się przy tym do akcji majora Johna Howarda przy moście Pega-sus i utrzymywał, że oddziały brytyjskie

wywalczyły drogę do miasta Caen, położonego ponad szesnaście kilometrów w głębilądu.

Ulubionym powiedzeniem Churchilla było to, że pierwszą ofiarą wojnyjest prawda. Jego optymistyczne sprawozdanie to potwierdzało. Jednak niekłamał, gdy opisywał lądowanie oddziałów powietrznodesantowych na „ska-lę znacznie większą, niż świat widział do tej pory”.41

Dla Edwarda R. Murrowa w Londynie był to dzień frustracji. W CBS po-wierzono mu koordynowanie pracy wielu korespondentów i odczytywanieróżnych oświadczeń, napływających z Kwatery Głównej Naczelnego Dowódz-twa Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych i innych źródeł. Wolałby jużchyba być we Francji. Jego obawy powiększała jeszcze bardziej lakonicznośćinformacji przesyłanych do Stanów Zjednoczonych przez korespondentów

481

radiowych. Wszystko dlatego, że przenośne nadajniki nie zostały ustawionena plażach ani nawet na okrętach. Reporterzy, którzy dotarli do plaży łodzia-mi desantowymi, tacy jak Bill Downs, Larry LeSueur i Charles Collingwood,nie mogli nadawać.

W końcu wczesnym rankiem 7 czerwca (w Nowym Jorku była wtedy 23.00)Murrow otrzymał to, na co czekał. Było to nagranie dokonane o świcie nie-daleko wybrzeża Francji, wysłane do Londynu niewielką łodzią. „Wydaje misię, że to się wam spodoba”, powiedział Murrow nowojorczykom, kiedy za-czynał retransmisję. Rozległ się głos George’a Hicksa z ABC, przekazującegorelację z pokładu Ancona. Opisywał szyk okrętów, podczas gdy w tle słychaćbyło wymianę ognia pomiędzy niemiecką artylerią i alianckimi okrętami.Nagranie, pełne trzasków i odgłosów bitwy, było najpowszechniej słuchanymsprawozdaniem z lądowania w D-Day.42

W Paryżu niemiecki dowódca wojskowy we Francji, generał Stülpnagel,wystąpił z proklamacją, nadaną przez francuskie radio:

Niemieckie oddziały otrzymały rozkaz zastrzelenia każdego, kto będzie współpracowałz alianckimi siłami inwazyjnymi, kto udzieli schronienia alianckim żołnierzom pie-choty, marynarki lub lotnictwa. Postępujący tak Francuzi będą uważani za bandytów.

Premier rządu Vichy, Pierre Laval, wystąpił z apelem do narodu, nadanymw całym kraju przez radio, by ignorowano przekazane przez BBC wezwanieEisenhowera do działania w ruchu oporu:

Ze smutkiem przeczytałem dzisiaj rozkazy wydawane Francuzom przez amerykań-skiego generała. (…) Francuski rząd trwa przy zawieszeniu broni z 1940 roku i apelujedo Francuzów, by honorowali zobowiązania państwa. Jeśli weźmiecie udział w obec-nej walce, Francja pogrąży się w wojnie domowej.

Marszałek Pétain nawoływał Francuzów do trwania przy Niemcach:

Anglosasi postawili nogę na naszej ziemi. Francja stała się polem bitwy. Francuzi, niepróbujcie podejmować jakichkolwiek akcji, które mogłyby wywołać straszne represje.Bądźcie posłuszni poleceniom rządu.43

Paryżanie wysłuchali, ale i tak robili swoje. Generalnie w kraju panowałspokój. Ruch oporu przystąpił oczywiście do działania, ale większość Fran-cuzów nie należała do niego. W Normandii i na całym obszarze pomiędzynią i niemiecką granicą, mieszkańcy z niechęcią myśleli o tym, że ich miasta,wsie i osady staną się polem bitwy. Nie orientowali się zupełnie, kto możewygrać zmagania; Niemcy już tam byli, widzieli ich na co dzień, jak okupująich ojczyznę, alianci zaś budzili jedynie nadzieję. Postąpili więc nad wyrazrozsądnie – zachowali spokój i nie dzielili się myślami.

482

W małych miasteczkach na południu Francji ludzie otwarciej wyrażaliswoje odczucia. Anthony Brooks, oficer Kierownictwa Operacji Specjalnych,dotarł do Tuluzy o świcie. Z wiadomości nadawanych przez BBC dowiedziałsię, że nadeszła właściwa godzina, więc rozpoczął akcję. Jednak tylko oni kilku członków ruchu oporu wiedzieli, że zaczął się D-Day.

„Tak więc dotarłem do Tuluzy przez teren upraw warzywnych, zobaczy-łem wszystkie te małe jednopiętrowe domy i wielkie zagony sałaty i cebuli,jak na obrazie. Kiedy o świcie przechodziłem obok jakiegoś domu, niespo-dziewanie otworzyły się okiennice, a mała dziewczynka, chyba ośmioletnia,zupełnie golutka, wołała w miejscowym żargonie «Wylądowali!». Tak za-częło się wyzwalanie Europy”.

Brooks miał w Tuluzie spotkanie, podczas którego „podnieśliśmy do górykielichy, pijąc bardzo wcześnie porannego drinka, to było białe wino, bo taknaprawdę nie wierzyliśmy, że kiedyś [taki ranek] nadejdzie. Kiedy zostałemzrzucony ze spadochronem nad Francją w 1942 roku, nie wierzyłem, że do-czekam się D-Day”.44

Jedna ze sławnych amerykańskich emigrantek, która osiedliła się weFrancji, opisała odczucia i wrażenie, jakie wiadomość o D-Day zrobiła naNiemcach. W 1940 roku Gertrude Stein opuściła Paryż, gdy wkroczyli doniego hitlerowcy. W 1945 roku napisała:

Powiedzieli tylko: „Wynocha”, a ja na to do Alice Toklas: „Sama nie wiem – będziemyskazane na niewygody, a jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o to, co jem”.

Jednak wyjechały. Stein i Toklas zamieszkały w Belley, zakątku międzySzwajcarią i Włochami. Postawa Stein była jasna:

Alice Toklas mogła sobie słuchać radia, jednak jeśli idzie o mnie, miałam zamiar ści-nać żywopłot i zapomnieć o wojnie.

Oczywiście tak się nie stało. 5 czerwca 1944 roku pisała:

Dzisiaj został zajęty Rzym, to daje zadowolenie, duże zadowolenie (...) i odwróciło tro-chę uwagę wszystkich od rozważań związanych z [alianckimi] bombardowaniami i odzabijanych cywilów. (...) Jednak dziś wieczorem Rzym zajęto i wszyscy zapomnielio bombardowaniach, bo dla Francuzów wybaczyć i zapomnieć, a zapomnieć i wyba-czyć jest bardzo łatwo, ot tak. Rzym jest zajęty i to nie koniec, ale początek końca.

Stein wyszła rankiem 6 czerwca na spacer, by to uczcić.

Kilku niemieckich żołnierzy powiedziało najbardziej żałośnie „dzień dobry”, ja natural-nie nie odpowiedziałam, później siedziałam z żoną mera przed jej domem, przeszedłdrogą niemiecki żołnierz, uprzejmie skinął nam głową i powiedział „dzień dobry”, oniwcześniej nigdy tego nie robili.Cóż, dziś jest lądowanie i słyszałyśmy Eisenhowera, który powiedział nam, że tu jesti oni tu są, a wczoraj jakiś człowiek sprzedał nam dziesięć paczek cameli, chwała na

483

niebiesiech, i śpiewamy Alleluja, i jest nam bardzo przyjemnie, i wszyscy do nas tele-fonowali z życzeniami z okazji moich urodzin, których nie miałam, ale wiedziałyśmy,o co chodzi. Odpowiadałam, że mam nadzieję, że ich włosy ładnie się kręcą, wszyscymieliśmy taką nadzieję, i dziś jest ten dzień”*.45

W Rzymie świętowano już, kiedy nadeszła wiadomość. Zabawa przybrałajeszcze na sile. Daniel Lang w swoim Liście z Rzymu, wydrukowanym na ła-mach „New Yorkera”, pisał, że Włosi wpadli w ekstazę.

Kochają zwycięzcę odrobinę bardziej niż reszta świata i wyszli na ulice tysiącami, tłoczącsię na placu, gdzie Mussolini organizował swoje pełne egzaltacji wiece. Wiwatowalii bili brawo, jakby oglądali najlepszą w życiu operę. Wykrzykiwali pojedyncze słowa,jakie znali po angielsku. Jeden pełen wigoru staruszek wołał raz po raz: „Weekend!Weekend!” Wielu przyniosło ogromne bukiety kwiatów, którymi obrzucali żołnierzyw dżipach i na ciężarówkach, albo kierowców czołgów. Dziesiątki ludzi wymachiwało bry-tyjskimi, francuskimi i amerykańskimi flagami. Gdzie je wcześniej ukrywali, wiedzątylko Włosi.46

W Amsterdamie Anna Frank usłyszała wiadomość przez radio w swojejkryjówce. Napisała w dzienniku:

„To jest D-Day”.

A potem dodała po angielsku:

This is the day (To jest ten dzień).

I pisała dalej:

Inwazja się rozpoczęła! Anglicy podali wiadomość. (...) Dyskutowaliśmy o tym przyśniadaniu o godzinie dziewiątej: czy to tylko próbne lądowanie, jak w Dieppe dwalata temu?

Jednak w ciągu dnia, przez radio, potwierdzano informację, że to na-prawdę inwazja.

Frank pisała:

Wielkie poruszenie w „potajemnym schowku”! To nadal wydaje się zbyt wspaniałe,zbyt przypomina bajkę. Czy zagwarantuje nam zwycięstwo w tym roku, 1944? Jeszczenie wiemy, ale dzięki temu odżyła w nas nadzieja; dało to nam świeżą odwagę i znowujesteśmy silni. (...) Teraz bardziej niż kiedykolwiek musimy zacisnąć zęby i nie krzyczeć.

484

* Gertrude Stein opublikowała swoje wspomnienia z wojny jesienią 1945 roku. Została wy-zwolona na jesieni 1944 roku przez dwóch żołnierzy z 45 Dywizji Piechoty. Pisała: „By-łyśmy podniecone. Jakżeśmy gadali, oni przynieśli nam ze sobą całą Amerykę, każdą jejcząstkę, pochodzili z Colorado, cudownego Colorado, nie znam Colorado, ale tak o nimpomyślałam: cudowne Colorado. (…) Poprosili mnie, żebym z nimi poszła do Voironi powiedziała coś dla radia w Ameryce, i wyruszam, i wojna się skończyła, i z pewnościąjest to ostatnia wojna, o jakiej będziemy pamiętać”.

Francja, Rosja, Włochy i Niemcy mogą krzyczeć i rozładować jakoś napięcie, myjeszcze nie mamy do tego prawa!Najlepszą stroną inwazji jest wrażenie, że zbliżają się przyjaciele. Tak długo byliśmydręczeni przez tych okropnych Niemców, przykładających nam noże do gardła, żesama myśl o przyjaciołach i uwolnieniu napełnia nas zaufaniem!Teraz nie dotyczy to już Żydów; nie. Dotyczy Holandii i całej okupowanej Europy.Może, jak mówi Margot, będę mogła wrócić do szkoły, we wrześniu lub październiku.47

W Moskwie tłumy szalały z radości. Ludzie dosłownie tańczyli na ulicach – jakdonosił korespondent „Time’a”, który utrzymywał, że Moskwa „to najszczę-śliwsza stolica”. W poczekalni hotelu Metropol podekscytowana moskwiankarzuciła się amerykańskiemu dziennikarzowi na szyję i wykrzyknęła: „Kocha-my was, Amerykanów. Kochamy was, kochamy was! Jesteście naszymi praw-dziwymi przyjaciółmi!”48

Moskiewskie restauracje wieczorem 6 czerwca były przepełnione, ludzieświętowali – Rosjanie tańczyli z brytyjskimi dyplomatami i dziennikarzami.Alexander Werth był na jednym z takich spotkań, kiedy „weszli japońscy dy-plomaci i korespondenci prasowi, tańczyli, zachowywali się prowokująco i osten-tacyjnie, niewiele brakowało, żeby Amerykanie ich pobili”.

W „Prawdzie” poświęcono inwazji cztery kolumny, zamieszczono takżedużą fotografię Eisenhowera, nie skomentowano jednak w żaden sposóbwagi samego wydarzenia – redakcja musiała czekać na opinię Stalina. Dyk-tator zaś zwlekał przez tydzień, zanim wypowiedział się o utworzeniu drugie-go frontu, o co zabiegał od tak dawna. Kiedy jednak już się zdecydował, byłwspaniałomyślny i bardzo otwarty:

To bez wątpienia wspaniały sukces naszych sojuszników. Trzeba przyznać, że historiawojen nie zna porównywalnego przedsięwzięcia, zarówno pod względem rozmachu,skali, jak precyzji wykonania.

Wskazywał, że „niezwyciężony Napoleon” nie zdołał przekroczyć kanałuLa Manche, podobnie jak „histeryczny Hitler”.

Sforsowanie kanału udało się tylko brytyjskim i amerykańskim oddziałom. Historiazapamięta tę akcję jako osiągnięcie najwyższej rangi.

Po takim oświadczeniu, w „Prawdzie” wydrukowano entuzjastyczną po-chwałę osiągnięć aliantów.49

Mieszkańcy Berlina spokojnie wypełniali swoje obowiązki. Niewiele osóbmówiło o inwazji, choć radio bez przerwy nadawało komunikaty. Nazistow-ska propaganda obrała za hasło zdanie: „Dzięki Bogu skończyła się wojnanerwów”. Jednak korespondent „Timesa” donosił ze Sztokholmu:

485

Pierwsze uderzenie wojsk generała Eisenhowera wywarło ogromne wrażenie na opiniipublicznej w Berlinie, zwłaszcza że niemieccy komentatorzy podkreślali jej wielkośći nieopatrznie dodawali, że nie wiadomo, czy to naprawdę główne siły inwazyjne.

Niemieckie wiadomości radiowe miały jednak przede wszystkim przeko-nać ludzi, że walka przeciwko Brytyjczykom i Amerykanom we Francji jestkonieczna, by uratować Niemcy przed horrorem okupacji radzieckiej. Niesposób odgadnąć, ilu obywateli totalitarnego państwa – jeśli w ogóle jacyś,poza Hitlerem i jego poplecznikami – przyjęło podobną argumentację.50

486