rok z życia pelikanochomika (cz.1)
TRANSCRIPT
Rok temu…
Była słoneczna wrześniowa sobota
Jeszcze o 14.00 Stasio Selwa doczyszczał samochód, a Michał Mochoń robił prezentację
O 16.16 zaczął się w Kościele Jezuitów nasz piękny ślub
A później była przednia zabawa!!!
Rok, który tak się rozpoczął, musiał być dobry.
Był niezwykły. Inspirujący. Wiele uczący. I budujący. Dzięki Wam.
Usiądźcie wygodnie i zobaczcie, co nam zafundowaliście
4. października stawiliśmy się rankiem do odprawy na Okęciu. Pożegnało nas kilka osób …
I ruszyliśmy po przygodę!
Po lotach Warszawa-Madryt-Amsterdam-Panama-Bogota dotarliśmy do Kolumbii
Zatrzymaliśmy się w Bogocie u kuzyna Joe – Andrew, który pokazał nam miasto i wprowadził nas kultorowo
Pojechaliśmy z ciężkim sercem do Medellin sprawdzić, czy nasz motor istnieje …
ISTNIAŁ i miał się dobrze :P
więc pojechaliśmy sprawdzić, czy wybrzeże karaibskie jest naprawdę rajskie i czy rafa koralowa dorównuje tej
w Australii
Po czym zapakowaliśmy motor i ruszyliśmy przed siebie
Były stare kolonialne miasteczka, klimatem prosto z książek Marqueza
Próbowaliśmy dobrej kawy i robiliśmy postępy w hiszpańskim, dzięki wielkiej otwartości Kolumbijczyków
(to z pewnością jeden z najbardziej gościnnych narodów świata )
Była też przygoda! Największa – offroad przez pola w poszukiwaniu mostu, wywrotka w bagnie (pierwsza),
awaria motoru (pierwsza) i przeprawianie go drewnianą łupinką na drugi brzeg. Dodajmy jeszcze, że była to
jedna przygoda, a rzeka była szeroka jak Wisłax2
Kolumbia
Po stresie na przejściu granicznym, związanym z nielegalnymi dokumentami wjazdowymi na motor,
wjechaliśmy do Ekwadoru. Tego dnia po raz pierwszy poznaliśmy, czym jest przemoknięcie na motorze
Przejechaliśmy przez równik!!!
I po absolutnie perfekcyjnie poprowadzonej drodze dotarliśmy do stolicy - Quito
Jako, że jeden z organów naszego czerwonego smoka zaniemógł (ten amortyzujący nasz ciężar) i najtańszą
opcją okazał się import z USA, w oczekiwaniu pozwiedzaliśmy okolicę
Karmiliśmy motyle, pływaliśmy pod górskimi wodospadami i kilka lokalnych targów udało nam się odwiedzić. Warto było, bo w Ekwadorze zrobiło się
prawidziwie indiańsko!
Po regeneracji naszej maszyny ruszyliśmy na południe. Krajobrazy zmieniały się szybko i za każdym razem
zapierały dech w piersi. Zielona dżungla, wodospady, dolina wulkanów, andyjskie jeziorka…
Ekwador
W głowie mieliśmy jednak szybko zbliżającą się perspektywę powrotu i nasz wielki cel – Boliwię, więc
już w połowie listopada wjechaliśmy najmniejszym możliwym przejściem granicznym do Peru
Po Peru spodziewaliśmy się kompletnej komerchy. Tymczasem przywitała nas dzika, autentyczna, piękna
północ
Pierwszy raz w życiu zjedliśmy świnkę morską, zaliczyliśmy pierwsze ruiny i piękne miasta.
Północ Peru to kraina kapeluszników
Po 2 miesiącach w górach postanowiliśmy w końcu zjechać do Oceanu. Sami oceńcie rajskość
peruwiańskich plaż:
Plaże nie zachęcały może do wylegiwania się, ale były inne atrakcje.
Wróciliśmy w góry. Plan był taki, żeby porzucić motor na dni kilka i przejść się z plecakami po najwyższym na świecie po Himalajach paśmie górskich – Cordillera
Blanca
Po drodze odpadł nam hamulec…
Więc próbowaliśmy go jakoś przyczepić
Każdy patent prędzej czy później zawodził. Więc ostatecznie dojechaliśmy tak:
W końcu w góry jedzie się pod górę.
Przez to jednak, że pogoda w najlepszym wypadku była taka i chętniej siedzieliśmy w śpiworach niż chodziliśmy po dworze, po paru dniach wróciliśmy nad Ocean. Cel -
Lima
W Limie prawdę usłyszeliśmy okrutną. Smok ma chore serce i niewiadomo ile jeszcze pociągnie… Konieczna
wymiana części składowych. Znowu więc przyszło nam podróżować we dwójkę. Zaczęliśmy od Galapagos dla
ubogich
Spróbowaliśmy sandboardingu
Zwiedziliśmy Arequipę
I pojechaliśmy spróbować sił, zdobywając dno drugiego najgłębszego kanionu świata. Pierwszy nie jest w
Stanach :P
Lekarz smoka okazał się specjalistą w zupełnie niepołudniowoamerykańskim stylu. Niskim kosztem i dużym profesjonalizmem naprawił silnik i mogliśmy jechać dalej – przez góry i dzikie tereny Środkowego
Peru do dawnej stolicy państwa Inków – Cusco!
Było dużo szutrowych dróg i przygody. Pierwszy raz przebiliśmy oponę. Po paru godzinach nieudanych prób
Madziula pojechała na stopa szukać wulkanizatora, a Micho został w padającym gradzie na straży. Po kilku
godzinach Madziuli udało się znaleźć transport na górę. Sanitariusz z wioski zaczął wieźć ją z kołem pod pachą
na motorze na górę po Micha.
Okazało się jednak, że Machencjusza zwozi już na dół policja… Tego dnia spaliśmy na komisariacie. I dobrze.
Bo o północy do drzwi zapukali ludzie, których autobus został okradziony przez 10 uzbrojonych bandytów dokładnie w tym samym miejscu, w którym czekał
Michał
Po tygodniach w dziczy Cusco absolutnie przytłoczyło nas ilością ludzi i poziomem rozwoju turystycznego
Nadszedł czas na ruiny. Zaczęliśmy od trekingu do Choquequirao – tzw Machu Picchu II. Pod względem
autentyczności i inkaskiego klimatu jednak zdecydowana jedynka!
Machu Picchu reklamować nie trzeba
Peru
Przekroczenie granicy z Boliwią było w pewnym sensie magiczne. To właśnie po zobaczeniu zdjęć z tego kraju
zdecydowaliśmy się na podróż po Ameryce Południowej!
Od razu mocny punkt! Jezioro Titicaca i Wyspa Słońca, na której spędziliśmy Sylwestra
Hitów miałoby być więcej. Najpierw jednak zrobiliśmy krótki wypad do Chile, zaliczając po drodze dwa Parki
Narodowe
I pierwszy mróz w namiocie!
A po co pojechaliśmy właściwie do tego Chile??
Smok, a raczej jego chwilowy brak, zmusił nas do kolejnego uatrakcyjnienia podróży. Tym razem
spróbowaliśmy jazdy na stopa
Do Boliwii wróciliśmy przez zupełnie dzikie i bezludne obszary Altiplano. Byliśmy kompletnie sami. I bardzo
szczęśliwi!
W wodach termalnych kąpaliśmy się sami
I widoki zarezerwowane były tylko dla naszych oczu!
Coby szczęścia za dużo nie było, w tej dziczy najechaliśmy na gwoździa!
Doświadczony Michaśko poradził sobie jednak bez problemów. Jechaliśmy dalej…
Opona przebiła się po raz kolejny… Nie mieliśmy kolejnej nowej dętki, więc Madziula wyszkoliła się
samodzielnie w łataniu. Długie i mozolne to szkolenie było, ale się udało! Wjechaliśmy na nasze pierwsze
solnisko – Salar de Coipasa
Byliśmy już naprawdę blisko drugiego brzegu salaru, kiedy się … zakopaliśmy…
Zakopanie się i świadomość posiadania dętki załatanej w 16 miejscach sprawiły, że podjęliśmy decyzję o
powrocie
I słusznie, bo parę godzin później opona nie wytrzymała i znowu rozdzieliliśmy się w poszukiwaniu
wulkanizatora. Tym razem jednak „gomero” był wyjątkowo wolny i stopa powrotnego Madziula łapała
już dobrze po ciemku. Nie było to łatwe, wszyscy świętowali niedzielę i nikt nie chciał za żadną cenę
zawieźć żony do męża. Po 2h biegania po wiosce, młody Boliwijczyk zatrzymany po raz trzeci się zgodził!
Zmęczeni rozbiliśmy namiot w przydrożnym rowie.
Dotarliśmy na odpoczynek do La Paz. Pokój wynajęliśmy w typowo backpackerskim hotelu, żeby korzystać do
woli z pościeli i gorącego prysznica
A o tym co dalej już wkrótce