szlak #6/2006

4
9 kwietnia 2006 nr6

Upload: hufiec-zhp-zabrze

Post on 09-Mar-2016

215 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

9 kwietnia 2006 nr6

I oto nadszedł długo oczekiwany przez śląskie drużyny grunwaldzkie wspólny biwak.Oklaski, wiwaty, szalone dzieci wyskakujące z okien (tak, to tylko jedna z licznych atrakcji czekających na uczestników) przywitały te długo oczekiwaną imprezę. A jak było? Przeczytajcie sami: Raz w roku Śląskie Przedstawicielstwo Drużyn Grunwaldzkich organizuje biwaki dla swoich środowisk. Chodzi głównie o wzajemną integrację, omówienie ważnych spraw dotyczących zlotu i przede wszystkim dobrą zabawę. Tym razem spotkaliśmy się w Zabrzu. Dokładnie w S. P. nr 15. Za program odpowiedzialne były popularne w naszym hufcu bliźniaczki Huberki, jednak w realizacji poszcze- gólnych zajęć udział brało całe szefostwo. Wraz z drużyną dotarłam na miejsce równo z zachodem słońca (no możliwe, że już po nim). Przydzielono nam sale, którą dzieliliśmy z Chrzanowem, z czego byliśmy później bardzo zadowoleni. Szybko przegoniono nas na apel i tak się zaczęło. Zajęcia wieczorowe przeprowadziła Ruda Śląska. Biorąc pod uwagę ilość osób, która w nich uczestniczyła, (ponad 80) to uważam, że wypadły bardzo dobrze. Grupa, w której byłam, wygrała konkurencje, a ja wyszłam z sali z kieszeniami zapełnionymi cukierkami. Komu w duszy grało mógł zostać na stołówce aby pośpiewać i pograć na gitarze z resztą cierpiących na bezsenność harcerzy, ja jednak udałam się na spot-kanie tzw. elity (…). O czym rozmawialiśmy, jakie ciasteczka poszły na pierwszy plan tego nie ujawnię. Wszystko jest ściśle tajne, ale powiem tylko, że większość dopadło przesilenie wiosenne i umówieni na przyszły wieczór rozeszliśmy się do swoich sal. Sobota (dzień drugi) była dniem bardzo pracowitym. Przejście przez wszystkie zajęcia, których tematyka dotyczyła programu „Ja obywatel Rzeczpo-spolitej, ja Europejczyk”, było nie lada sztuką. Mnie osobiście najbardziej do gustu przypadły tańce integracyjne. Dużo śmiechu, zabawy i udało mi się skończyć zajęcia z 2 nogami ( niepodeptanymi). Pod koniec dnia, można już było mówić o wzajemnej integracji środowisk. Na zajęcia wieczorne starsza część harcerzy (wędrownicy i 3 kl. gimn.) udała się na kuźnicę, a młodsi biedacy padli moją ofiarą i Agnieszki Szemraj na kominku rycerskim. To jednak nie był koniec dnia, ani dla powyżej wymienionej elity ( ) ani dla uczestników. Burzliwe spotkanie szefostwa trwało mniej więcej do trzeciej. Po nim nastąpiła gra nocna (uważam, że można było ją lepiej przeprowadzić, ale oczywiste jest, że mając taką ilość osób, zorganizowanie gry w pobliskim lesie i to jeszcze o tematyce „Regiony Polski” nie było łatwą sprawą). Ostatniego dnia był już tylko apel i tradycyjnie- sprzątanie. Właściwie cały biwak przebiegł sprawnie. Widać było, że drużynowi interesują się swoimi ludźmi i dbają o to, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik. Trudno jednak określać w ten sposób parę dni spędzonych wspólnie. Wiadomo, że nie same zajęcia, ale stosunki międzyludzkie i więzi, które między nimi powstają, są największą skarbnicą wyjazdów harcerskich ( i nie tylko). Wśród wielkiej masy można poznać kogoś interesującego, bądź odkryć na nowo. I właśnie po raz kolejny nadarzyła się okazja, aby spotkać nowych ludzi. Wymienić się poglądami, podarować komuś uśmiech, a w pamięci zostawić to, co nieokreślone i niewypowiedziane.

4321………........…!!!

2

(bliżej nie podany, ale bacząc na prędkość toczących się wypadków, może to nastąpić niebawem). Na ulicach jak zwykle tłoczno. Ludzie śpieszą do pracy, na zakupy, lub włóczą się bez celu zabijając czas biernym gapieniem się na współużytkowników chodnika, którzy co bądź wydali im się atrakcyjni. Właściwie nic nadzwyczajnego. Ale wystarczy przyjrzeć się bliżej temu, pozornie zdrowemu społeczeństwu. Wytrawny obserwator spostrzeże się od razu. Ludzie na ulicy zachowują od siebie dość wyraźny odstęp, nikt nie podaje sobie dłoni, nikt nie poklepuje przyjacielsko po plecach, rodzice nie przeprowadzają dzieci za rękę, nie widać ściskających się z uczuciem młodych ludzi, nie ma już przypadku żeby ktoś kogoś popchnął, uderzył w łopatkę, nawet musną połą płaszcza. Dziwne. Nagle ktoś roztargniony potknął się o wystającą kostkę brukową (o który nie trudno u nas wyjątkowo) i ratując się przed upadkiem, złapał za płaszcz jakieś młodej kobiety. Widać był to cudzoziemiec, bo nie spodziewał się następstw tego jakże karygodnego czynu. Otóż zaskoczona ofiara, zaczęła wydzierać się w niebo głosy „ludzie, ludzie, gwałt, gwałt, ratunku”, jakiś dwóch mężczyzn z tłumu, zaraz przyskoczyło do zdezorientowanego napastnika i obezwładniło go brutalnie. „Policja obyczajowa” krzyknął jeden z nich do oszołomionego cudzoziemca, „pan pójdzie z nami !”. Biedny, nie zdający sobie z sytuacji sprawy obywatel, chcąc nie chcąc poszedł, lub raczej powlókł się (tajniacy ciągnęli go za nogi) za funkcjonariuszami. Nieobecnymi już prawie oczami, udało mu się jeszcze zobaczyć jak z jadącego autobusu wypada bliżej niezidentyfikowany jegomość, kobieta wychylająca się zza drzwi pędzącego pojazdu, krzyczy jeszczeza nim: „ha pedofilu ja ci dam, deptać dzieci po nogach”, cudzoziemiec nie widział dokładnie, co się stało z tym jegomościem, może to i dobrze, nie wiadomo czy nie zastanowił by się nad swoim losem i nie wpadł w panikę, gdyby zauważył samosąd, jaki zgotowali powyższemu jegomościowi, prawi i obyczajni współobywatele. Cudzoziemca zataszczono do gmachu sądu i postawiono w kolejce. Kolejka wydawała się być bez końca, pełno tłoczących się w każdym zakamarku interesantów przywoływało na myśl kolejki do szpitali (NFZ utrzymał się). Cudzoziemiec (na swoje szczęście) dobrze mówił po polsku (inaczej pewno by się z polską biurokracja nie dogadał) i postanowił zasięgnąć języka. „dlaczego pan tu stoi ?” zapytał stojącego najbliżej jegomościa, „o panie, z tego samego powodu co 2546 osób przede mną”, odpowiedział beznamiętnie, „czyli dokładnie” cudzoziemiec należał do ludzi ciekawskich, dlatego należy mu wybaczyć nachalne pytania, „o panie” odpowiedział znów tamten „przechodziłem kiedyś ulicą, wiał silny wiatr i rozwiał mi płaszcz, na moje nieszczęście musnąłem nim przebiegające obok mnie dziecko, kobiety stojące na straganach obok od razu podniosły krzyk <<pedofil,pedofil>> i tak skończyłem tutaj”. Cudzoziemiec od razu zrozumiał powagł swojego położenia, nie pytał już więcej, tylko nasłuchiwał rozmów dochodzących go zewsząd. „no ja tu siedzę bo kąpałam moje dziecko”, „ech a mówili mi, nie trzymaj jej a rękę jak przechodzisz przez ulice”, „tak, gdyby autobus nie zahamował tak gwałtownie”. Cudzoziemcowi włos zjeżył się na głowie. „To nie możliwe” pomyślał. Wtem zza grubych drzwi na końcu korytarza wynurzyła się czarna główka z okularami „Zapraszam pana” i wskazała palcem naszego cudzoziemca. Wstał i powlókł się odprowadzany pełnym współczucia wzrokiem ludzi stłoczonych w korytarzu. Przekroczył próg i stanął twarzom w twarz z siedzącymi za podłużnym stołem członkami NKDSZMiOTPZP (czyli Najwyższej Komisji Do Spraw Zachowania Moralności i Obyczajowości Targanej Przez Zachodnią Popkulturę). Przerażony oskarżony, poczuł się jak przed trybunałem inkwizycyjnym, już widział się na stosie. „A wiec pozwolił pan sobie upadając, chwycić za połę płaszcza pewnej obywatelki” powiedział jakby nieobecnym głosem przewodniczący komisji. Cudzoziemiec chciał odpowiedzieć, ale przewodniczący uciszył go gestem ręki. „Niedo-brze proszę pana, u ans w kraju jest to karane sterylizacją, ale skoro jest pan zagranicznym turysta, deportujemy pana”. Cudzoziemiec odetchnął z ulga, w euforii chciał już rzucić się na szyje przewodniczącego, ale wstrzymał się. Uradowany wrócił do kraju, ciesząc się ze zachował jeszcze narządy, których polski rząd chciał go pozbawić. Cóż to za bajka? I jaki z niej morał?. Może zacznę od morału, brzmi on następująco: „Polaku, obywatelu, nie szukaj kontaktu z swym bliźnim” lub inaczej „Nie dotykaj bliźniego jeśli tobie to miłe”. Uznacie, że to jakiś absurd, ze autor najwyraźniej cierpi z powodu ataku gorączki. Ale i ja podzielam ten pogląd, to absurd. Wytyczne Głównej Kwatery, dotyczące kontaktu instruktorów z harcerzami są co najmniej chore. Ale oczywiście, zwalcza-jmy pedofilie z zarodku, likwidujmy elementy, który mogą jej sprzyjać, nawet, jeśli będzie to kosztem wychowaniamłodzieży, jeśli będzie to kosztem długo tworzonego zaufania. Wizja którą zacząłem te rozważania jest możliwym do spełnienia scenariuszem. Jeśli teraz wprowadzimy istnie średniowieczne metody przeciwdziałania pedofilii, tojuż niedługo możemy skończyć tak jak ten fikcyjny cudzoziemiec. Nie trudno sobie wyobrazić jak będzie wyglądałospołeczeństwo, które stworzą dzieci pozbawione tego jakże ważnego w wychowaniu elementu jakim jest dotyk. Jasne, dotyk kojarzy się dziś tylko z lubieżnością, z czynami niegodnymi wzmianki, czy wstydliwymi i niebezpiec-znymi. Ale takie pojęcie „dotyku” nie jest właściwe, ba jest błedne i zgubne. Dotyk to przecież tez pogładzenie po włosach, poklepanie z uznaniem po plecach, przyjacielskie uściśnięcie dłoni, przytulenie płaczącego dziecka. Owszem, zarzucicie mi zapewne, drodzy czytelnicy, ze hiperbolizuje, że cala tą sytuacje wyolbrzymiam do niepojętych rozmiarów. Ale kroki takie jak podjęte już przez kwaterę w przyszłości mogą zaowocować takim wypac-zeniem pojęcia „dotyk”, mogą przewrażliwić niektóre środowiska, mogą zniszczyć dotychczasowym model wychow-ania, przecież dzieci potrzebują bliskości drugiego człowieka. Dojdziemy w końcu do absurdu, że nawet rodzice się do własnych pociech nie zbliżą. Zresztą niech „reformatorzy” wdrażający te zakazy postawią się w roli wychow-awcy, który nie będzie mógł wykąpać niesfornych dzieci na obozie, bo będzie to zabronione i kojarzone z oznakami pedofilii. Obawiam się, że zaczynam mieć do czynienia z istną psychozą, z „pedofobią”, zaczynamy gubić się w tymwszystkim, wymyślać sztuczne przepisy, które na dobrą sprawę nic nie pomogą, tylko zniszczą i tak coraz kruchsze więzi między światem dorosłych i dzieci. Nie dajmy się ponieść chwili, zastanówmy się dobrze, zanim podejmiemy jakieś kroki. Być może to, co tu napisałem nijak nie ma się do sytuacji, być może jest to tylko ponura przesadzona wizja, która tylko wizją pozostanie. Ale jeśli dalej będziemy dopatrywać się lubieżnych czynów w pomaganiu dzie-ciom w myciu zębów, to skończymy jak Anglicy, którzy już przysłowiowo wyeliminowali wszelki kontakt, lub nawet prześcigniemy ich, chowając dzieci w nylonowych „przeciw kontaktowych” skafandrach. Do refleksji

Jest rok 200?

3

Zuchy mają

złazy okazjon-

alne, hufce mają zloty,

harcerze mają….tez coś tam mają, a co

mają wędrownicy? Otóż Wędrownicy mają „Szarą

Noc” w Tarnowskich Górach. Nie należy jej mylić z „zieloną

nocą”, „biała nocą” „czarną nocą”, z określeniami pokrewnymi : „brzydki jak noc”

, „ciemny jak noc”, „nocny marek”, z termi-nami znanymi z biologii: „nocny motyl”, lub z

wyrazami tylko w domyśle kojarzonymi z nocą: „lampa”, „żarówka”, „ciemność”, „mrok” , „nicość”,

„zatracenia”, „unicestwienie”, „Armagedon” itd. „Szara Noc” jest nie przypomina niczego co wcześniej

wymieniłem. Jest imprezą oryginalną (jak oryginalny jest cały pion) i bez zbędnego pochlebstwa imprezą fantastyczną.

Nie będę się tu zgłębiał w etymologię terminu, ani w ewolucję samej idei, ale opisze pokrótce to czego świadkami byliśmy w tym

roku (a jest o czym pisać, z braku jednak stron w gazetce okroje relacje do nie zbędnego minimum)

Był gęsty czarny wieczór. Tarnowskie Góry o tej porze nie są miastem przyjaznym dla przybyszów, ale czego nie zrobi człowiek by się spotkać

z przyjaciółmi. Zamknęliśmy wiec oczy (czego człowiek nie jest świadom tego się nie obawia) i ruszyliśmy już znajomą droga do szkoły na „Hucie” gdzie impreza miała

miejsce. Przygód jakie mieliśmy po drodze nie opisze, z racji tego że ich nie było, więc przejdę już do wydarzeń w szkole. Cali oblani zimnym potem, wpadliśmy w ramiona

naszych tarnogórskich znajomych, zaraz po przekroczeniu progu szkoły (przyznam ze dla takiej chwili warto jest narażą się na bliskie spotkanie z ludźmi bynajmniej nienastawio-

nymi życzliwie do harcerzy biegających beztrosko po ich zatopionych w mroku osiedlach). Oprócz nas zawitała tam cała paleta wszelakiej maści Wędrowników od harcerzy z Bytomia

i Chorzowa po Rybnik i Sosnowiec. Pełny przegląd. Była to jedna z nielicznych okazji, kiedy spotkać się mogło takie zacne grono osób utorzsamijących się z tym, najlepszym a jakże (su-

biektywizm? Eee…skąd, żeby znowu), pionem. Program, jak to zwykle bywa w tamtych rejonach nie był napięty, co umożliwiło nam lepsza integracje środowisk (olbrzymi plus, oby więcej takich

imprez). Nie mniej jednak organizatorzy zapewnili nam świetną zabawę. Zaczęliśmy od prezentacji środowisk, był to pierwszy jeszcze nieśmiały krok, do otwarcia się na olbrzymią ilość osób, których w

większości nie znaliśmy. Potem już na dobre zaczęła się zabawa, często systemem spontanicznych pomysłów i grupek grających tu i tam na gitarze, ale pozwoliła nam ona nie tylko spędzić tę noc miło i przyjemnie, ale również zapełnić kartę Sim w komórce, numerami nowych znajomych

(często z egzotycznych miast. Np., Sosnowca). I to jest mocna strona tego typu imprez, nastaw-ienie na integracje tego jeszcze młodego pionu, rozbitego na niewielkie grupki, który wspólnie działając posiada olbrzymi potencjał. Choć w nawale zabaw, żartów, piosenek i wszechobecnej przyjaznej atmosfery, zdarzały się niesnaski, które cieniem położyły się na przebieg „Szarej Nocy”. Niestety uwidoczniły się pewne różnice wśród środowisk, jakieś uprzedzenia, antypatie, czy w ogóle oderwane od rzeczywistości stereotypy. Przyczyną może być właśnie izolowanie się poszczególnych grup wędrowników od reszty harcerskiej braci, choć przeczy to nieco ideii harcerstwa (które jest wielką rodziną itd., itp.), jest plaga która trawi trzewia naszej organizacji. Zauważyć było można jakąś niewyjaśnioną niechęć niektórych harcerzy z Zabrza do harcerzy z Tarnowskich Gór (i odwrotnie), jakąś próbę izolowania się

tych dwóch środowisk, i wzajemnych pozbawionych podstaw oskarżeń. Nie mam pojęcia, dlaczego się wytworzyła taka atmosfera (nie uogólniam, to

chyba jednostkowy problem, aczkolwiek wystąpił) w środowiskach połączonych współpracą. Mam nadzieje, że problem się wyjaśni,

bo podzielony pion wędrowniczy, jest pionem słabym. Oby takie imprezy jak „Szara Noc” zdarzały się częściej, może zwalczy to

wzajemną niechęć i obudzi ducha współdziałania, którego wyraźnie zaczyna brakować. Trzymamy kciuki za

organizatorów podobnych imprez, tymczasem z niecierpliwością oczekujemy kolejnej odsłony

Tarnogórskich Wędrowniczych Śpiewanek.

Szara nocHufiec ZHP Zabrze ul. Wolności 350a 41-800 Zabrze

redaktor naczelny: Kuba Rzyman [email protected] redaktorki: Basia Korona [email protected], Daria Kusztelak [email protected], layout: Irek Konrad Borowski [email protected]

[email protected], [email protected]

4