to nie był dziadek, to był generał… - proszowice · się głównie w trudnościach w...

10
To nie był Dziadek, to był Generał… „Chodziłem do Szkoły Realnej w Stanisławowie. Był to okazały, dwu- piętrowy budynek w głębi ogrodu, przy głównej ulicy Sapieżyńskiej. Byłem już w klasie III i miałem trzynaście lat. W lutym panował ostry mróz. Na przerwach między lekcjami chłopcy bawili się na podwórzu szkolnym lub na korytarzach. Stałem i ja na korytarzu. Byłem zzięb- nięty i skulony. Ktoś dotknął mego ramienia. Obróciłem się. Przede mną stał nasz katecheta, ks. prof. Andrzej Nogaj. – Stachu, czemu nie włożysz płaszcza? Trzęsiesz się z zimna. Chciałem zaprzeczyć, on nalegał. Wtedy wydusiłem: – Ja, księże profesorze, nie mam płaszcza. – Jak to, nie masz płaszcza, na to zimno? Na Boga, jak dostajesz się do szkoły? – Ja biegnę, księże profesorze.” IZABELLA PAROWICZ C hłopcem, który z taką prostotą i nie mniejszą determinacją pokonywał zimno za pomocą biegu, był później- szy generał Stanisław Franciszek Sosa- bowski (1892–1967), legendarny założy- ciel i dowódca 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, jedna z najciekawszych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych postaci wśród polskich bohaterów II wojny światowej. Już w dzieciństwie, spędzonym w ga- licyjskim Stanisławowie, przejawiał nie- spotykaną twardość charakteru. Wcze- śnie osierocony przez ojca, zmuszony był podjąć pracę korepetytora, by finansowo pomagać matce i młodszemu rodzeństwu. Już w młodym wieku przejawiał talenty dowódcze, rozwijane najpierw w naro- dowo-niepodległościowej organizacji Za- rzewie, Polskich Drużynach Strzeleckich i tajnie organizowanym skautingu pol- skim, później w 58. cesarsko-królewskim pułku piechoty, a następnie, po 1918 r. w Wojsku Polskim. W tym ostatnim So- sabowski szybko zdobył opinię wybitnego i niezwykle inteligentnego, samodzielnego i pracowitego oficera, którego cechował jednak niełatwy charakter przejawiający się głównie w trudnościach w podporząd- kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa- bowski odnosił duże sukcesy zarówno jako wykładowca w Wyższej Szkole Wojennej, jak i w pracy w Sztabie Głównym Woj- ska Polskiego. II wojna światowa zastała go w stopniu pułkownika, na stanowisku dowódcy 21. Pułku Piechoty Dzieci War- szawy. Jesienią 1939 r. Sosabowski przedo- stał się przez Czechosłowację i Węgry do Francji, a stamtąd – do Szkocji, gdzie powierzono mu najpierw utworzenie 2. Brygady Strzelców, 4. Kadrowej Brygady Strzelców i przekształcenie tej ostatniej – z inicjatywy Sosabowskiego – w 1. Samo- dzielną Brygadę Spadochronową, z prze- znaczeniem do przyszłej walki w Polsce. Pomysł ten spotkał się z dużą życzliwością Wodza Naczelnego, a sama Brygada – pod tak sprawnym, wizjonerskim dowództwem – w krótkim czasie osiągnęła zadziwiająco wysoki poziom wyszkolenia, który skłaniał Brytyjczyków do prób zmiany przezna- czenia polskiej jednostki, do utworzenia wspólnej polsko-brytyjskiej dywizji spado- chronowej pod dowództwem cenionego przez aliantów Stanisława Sosabowskiego i do wykorzystania jej w akcjach w Za- chodniej Europie. Doszło na tym tle do zaostrzonego, osobistego konfliktu między generałem Frederickiem Browningiem – dowódcą brytyjskich wojsk spadochrono- wych, a Sosabowskim, który – odrzuciw- szy proponowane zaszczyty – nie chciał zrezygnować z krajowego przeznaczenia swojej Brygady. Mimo sprzeciwów Sosabowskiego, Bry- tyjczykom udało się w końcu wymusić na polskich władzach zgodę na oddanie Bry- gady pod dowództwo Sprzymierzonych, a jej dowódcy przyznano, niejako w for- mie rekompensaty, awans na generała brygady. Polscy spadochroniarze z bez- silnością i nieukrywaną rozpaczą przyjęli brak zgody na wzięcie przez nich udziału w powstaniu warszawskim, choć udział ten byłby bardzo utrudniony choćby ze względów technicznych i logistycznych – bezpieczne pokonanie drogą powietrzną trasy między Wielką Brytanią a Polską, w dodatku bez międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa, było praktycznie nie- wykonalne. Kilka tygodni później Brygada dostała natomiast rozkaz wzięcia udziału w ogromnej, strategicznej operacji desan- towo-lądowej wzdłuż holenderskiego od- cinka Renu, w pobliżu Arnhem; operacja ta miała przynieść przełom w działaniach wojennych i przyśpieszyć zakończenie wojny. Nosząca kryptonim „Market-Gar- den”, opierała się na błędnych założe- niach aliantów, zgodnie z którymi Niemcy rzekomo nie posiadali odpowiednich środ- ków i nie mogli stawiać zdecydowanego oporu. Generał Sosabowski był jedynym spośród dowódców, który otwarcie i zdecy- dowanie sprzeciwiał się przeprowadzeniu tak ważkiej operacji bez należytego przy- gotowania i podjęcia wszelkich środków ostrożności. Zgodnie z jego obawami, na skutek braku rozpoznania wywiadowcze- go, złej koordynacji działań wojskowych, braku łączności, błędów w dowodzeniu, jak również z powodu niekorzystnych czynników atmosferycznych, operacja „Market-Garden” zakończyła się niepo- wodzeniem pogłębionym przez wielkie straty poniesione przez Sprzymierzonych. Dobremu dowodzeniu i szczęściu Sosa- bowskiego, wreszcie świetnemu przygo- towaniu polskich spadochroniarzy należy zawdzięczać to, że zaledwie 23% spośród nich zostało rannych lub zabitych, a około 80 wzięto do niewoli. Generał Stanisław Sosabowski (1892–1967) 66

Upload: others

Post on 25-Sep-2020

0 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

To nie był Dziadek, to był Generał…„Chodziłem do Szkoły Realnej w Stanisławowie. Był to okazały, dwu-piętrowy budynek w głębi ogrodu, przy głównej ulicy Sapieżyńskiej. Byłem już w klasie III i miałem trzynaście lat. W lutym panował ostry mróz. Na przerwach między lekcjami chłopcy bawili się na podwórzu szkolnym lub na korytarzach. Stałem i ja na korytarzu. Byłem zzięb-nięty i skulony. Ktoś dotknął mego ramienia. Obróciłem się. Przede mną stał nasz katecheta, ks. prof. Andrzej Nogaj.– Stachu, czemu nie włożysz płaszcza? Trzęsiesz się z zimna.Chciałem zaprzeczyć, on nalegał. Wtedy wydusiłem:– Ja, księże profesorze, nie mam płaszcza.– Jak to, nie masz płaszcza, na to zimno? Na Boga, jak dostajesz się do szkoły?– Ja biegnę, księże profesorze.”

IZABELLA PAROWICZ

Chłopcem, który z taką prostotą i nie mniejszą determinacją pokonywał zimno za pomocą biegu, był później-

szy generał Stanisław Franciszek Sosa-bowski (1892–1967), legendarny założy-ciel i dowódca 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, jedna z najciekawszych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych postaci wśród polskich bohaterów II wojny światowej.

Już w dzieciństwie, spędzonym w ga-licyjskim Stanisławowie, przejawiał nie-spotykaną twardość charakteru. Wcze-śnie osierocony przez ojca, zmuszony był podjąć pracę korepetytora, by finansowo pomagać matce i młodszemu rodzeństwu. Już w młodym wieku przejawiał talenty dowódcze, rozwijane najpierw w naro-dowo-niepodległościowej organizacji Za-rzewie, Polskich Drużynach Strzeleckich i tajnie organizowanym skautingu pol-skim, później w 58. cesarsko-królewskim pułku piechoty, a następnie, po 1918 r. w Wojsku Polskim. W tym ostatnim So-sabowski szybko zdobył opinię wybitnego i niezwykle inteligentnego, samodzielnego i pracowitego oficera, którego cechował jednak niełatwy charakter przejawiający się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski odnosił duże sukcesy zarówno jako wykładowca w Wyższej Szkole Wojennej, jak i w pracy w Sztabie Głównym Woj-ska Polskiego. II wojna światowa zastała go w stopniu pułkownika, na stanowisku dowódcy 21. Pułku Piechoty Dzieci War-szawy.

Jesienią 1939 r. Sosabowski przedo-stał się przez Czechosłowację i Węgry do Francji, a stamtąd – do Szkocji, gdzie powierzono mu najpierw utworzenie 2. Brygady Strzelców, 4. Kadrowej Brygady Strzelców i przekształcenie tej ostatniej – z inicjatywy Sosabowskiego – w 1. Samo-dzielną Brygadę Spadochronową, z prze-znaczeniem do przyszłej walki w Polsce. Pomysł ten spotkał się z dużą życzliwością Wodza Naczelnego, a sama Brygada – pod tak sprawnym, wizjonerskim dowództwem – w krótkim czasie osiągnęła zadziwiająco wysoki poziom wyszkolenia, który skłaniał Brytyjczyków do prób zmiany przezna-czenia polskiej jednostki, do utworzenia wspólnej polsko-brytyjskiej dywizji spado-chronowej pod dowództwem cenionego przez aliantów Stanisława Sosabowskiego i do wykorzystania jej w akcjach w Za-chodniej Europie. Doszło na tym tle do zaostrzonego, osobistego konfliktu między generałem Frederickiem Browningiem – dowódcą brytyjskich wojsk spadochrono-wych, a Sosabowskim, który – odrzuciw-szy proponowane zaszczyty – nie chciał zrezygnować z krajowego przeznaczenia swojej Brygady.

Mimo sprzeciwów Sosabowskiego, Bry-tyjczykom udało się w końcu wymusić na polskich władzach zgodę na oddanie Bry-gady pod dowództwo Sprzymierzonych, a jej dowódcy przyznano, niejako w for-mie rekompensaty, awans na generała brygady. Polscy spadochroniarze z bez-silnością i nieukrywaną rozpaczą przyjęli brak zgody na wzięcie przez nich udziału w powstaniu warszawskim, choć udział

ten byłby bardzo utrudniony choćby ze względów technicznych i logistycznych – bezpieczne pokonanie drogą powietrzną trasy między Wielką Brytanią a Polską, w dodatku bez międzylądowania w celu uzupełnienia paliwa, było praktycznie nie-wykonalne. Kilka tygodni później Brygada dostała natomiast rozkaz wzięcia udziału w ogromnej, strategicznej operacji desan-towo-lądowej wzdłuż holenderskiego od-cinka Renu, w pobliżu Arnhem; operacja ta miała przynieść przełom w działaniach wojennych i przyśpieszyć zakończenie wojny. Nosząca kryptonim „Market-Gar-den”, opierała się na błędnych założe-niach aliantów, zgodnie z którymi Niemcy rzekomo nie posiadali odpowiednich środ-ków i nie mogli stawiać zdecydowanego oporu. Generał Sosabowski był jedynym spośród dowódców, który otwarcie i zdecy-dowanie sprzeciwiał się przeprowadzeniu tak ważkiej operacji bez należytego przy-gotowania i podjęcia wszelkich środków ostrożności. Zgodnie z jego obawami, na skutek braku rozpoznania wywiadowcze-go, złej koordynacji działań wojskowych, braku łączności, błędów w dowodzeniu, jak również z powodu niekorzystnych czynników atmosferycznych, operacja „Market-Garden” zakończyła się niepo-wodzeniem pogłębionym przez wielkie straty poniesione przez Sprzymierzonych. Dobremu dowodzeniu i szczęściu Sosa-bowskiego, wreszcie świetnemu przygo-towaniu polskich spadochroniarzy należy zawdzięczać to, że zaledwie 23% spośród nich zostało rannych lub zabitych, a około 80 wzięto do niewoli.

Generał Stanisław Sosabowski (1892–1967)

66

Page 2: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

Po desancie w Niderlandach, generał Sosabowski nie zgodził się na podporząd-kowanie polskiej Brygady dowódcy 1. Brytyjskiej Dywizji Powietrznej, w celu wzmocnienia tej ostatniej po stratach po-niesionych w Holandii, gdyż spowodowa-łoby to ostateczne odebranie niezależne-go charakteru 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej. Opór Sosabowskiego dodatkowo zaostrzył konflikt między nim a generałem Browningiem, który w akcie odwetu obciążył Polaka winą za niepowo-dzenie operacji „Market-Garden” i doma-gał się odwołania go ze stanowiska dowód-cy Brygady. Mimo absurdalności i jawnej niesprawiedliwości tych zarzutów, kieru-jąc się troską o utrzymanie dobrych sto-sunków z brytyjską hierarchią wojskową, polskie władze odwołały Sosabowskiego z zajmowanego stanowiska, nie zapewniw-szy mu należytej rekompensaty służbowej ani zadośćuczynienia moralnego.

Po wojnie generał Sosabowski pozostał na emigracji. Nie otrzymawszy od rzą-du londyńskiego ściśle reglamentowanej emerytury generalskiej, podjął się pracy w branży tapicerskiej, a następnie prze-pracował kilkanaście lat jako magazynier i prosty robotnik w fabryce urządzeń elek-trycznych CAV w Londynie. Odchodząc z pracy w wieku 75 lat nie nabył praw emerytalnych i otrzymał zaledwie skrom-ną odprawę.

Po zakończeniu wojny nadal aktywnie angażował się w sprawy swojej Brygady, w szczególności dążąc do przywrócenia dobrego imienia sobie i swoim żołnierzom. Ten z pozoru nieprzystępny, srogi generał okazał się być również utalentowanym pi-sarzem. W swoich dwu polskojęzycznych autobiografiach pt. Droga wiodła ugorem oraz Najkrótszą drogą, barwnie i obrazo-wo przedstawił dzieje swojego życia, karie-ry wojskowej, a w szczególności historię 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Z kart obu książek wyłania się wizerunek człowieka twardego, konsekwentnego, logicznego stratega, surowego lecz spra-wiedliwego dowódcy, zatroskanego o do-bro swoich żołnierzy i niezmordowanie walczącego o dobre imię jednostki, którą przyszło mu dowodzić. Jest to również wizerunek wielkiego patrioty, dla którego Ojczyzna była wartością nadrzędną i ce-lem wszystkich działań.

Jest olbrzymim paradoksem historii, że jedynym narodem, który należycie docenił wysiłki wojenne generała Sosa-bowskiego i jego Brygady, byli Holendrzy. Z wdzięczności za nieoceniony wkład Po-laków w wyzwalanie Holandii w trakcie operacji „Market-Garden”, w maju 2006 r. królowa holenderska Beatrix udekorowała 1. Samodzielną Brygadę Spadochronową Wojskowym Medalem Wilhelma, będącym najwyższym odznaczeniem Królestwa Ni-derlandów. Podczas tej samej uroczystości

generał Sosabowski został pośmiertnie odznaczony medalem Brązowego Lwa.

W niedawno wznowionych w Polsce książkach generała Sosabowskiego poja-wiają się również wspomnienia dotyczące jego rodziny, w szczególności syna Stani-sława Janusza, lekarza medycyny, który pod pseudonimem Stasinek dowodził Ko-legium A – legendarnym oddziałem Kedy-wu Okręgu Warszawa i który, utraciwszy wzrok w jednej z akcji bojowych, po woj-nie dołączył do ojca w Wielkiej Brytanii i tam spędził resztę życia. Synowie Stasin-ka, Stanisław i Maciej (Michael), bracia bliźniacy, urodzeni w 1945 r., dorastali zatem w pobliżu słynnego generała. Jeden z nich, Stanisław Sosabowski III, który od wielu lat zajmuje się historią i dokonania-mi swoich przodków, opowiada o swoim dziadku, dzieli się swoimi wspomnieniami

i refleksjami na temat charakteru genera-ła Sosabowskiego, przebiegu jego kariery wojskowej i motywów, jakimi kierował się w swoim życiu i w podejmowanych przez siebie decyzjach. Zapis tej konwersacji zamieszczam poniżej.

– Stanisław Sosabowski III: Gdy znałem Generała, był to okres ośmioletni pomię-dzy moim ósmym a szesnastym rokiem życia. Tworzyliśmy rodzinę na obczyźnie, na uchodźstwie. Ale to nie była rodzina per se. Generał miał swoje sprawy, swoje interesy, a mój Ojciec miał swoje sprawy w ciagu tygodnia. Spotykaliśmy się w nie-dziele i spędzaliśmy razem czas przy obia-dowym stole. Generał był bardzo daleką osobą, bardzo mglistą, nieznaną, mówił ja-kimś dziwnym językiem – my z bratem by-liśmy wychowani oczywiście w angielskim systemie, czyli kontakt z nim był trudny, wręcz niemożliwy. Widywaliśmy się z nim zawsze w obecności Ojca, który ewentu-alnie, ale bardzo rzadko był tłumaczem takich rozmów lub łagodził atmosferę. Dziadek, o ile pamiętam, prawie w ogó-le nie zwracał się do nas bezpośrednio, zdarzało się to może raz na rok i w takim samym stylu, jak zwracał się do wszyst-kich innych, czyli swoich podwładnych. Jeżeli coś mu sie nie podobało, to samo jego spojrzenie było błyskawiczną oznaką jego niezadowolenia. Dziadek to dla nas był zawsze Generał, nigdy nie mówiło się o nim inaczej.

Izabella Parowicz: Czy wolno było jednak zwra-cać się do niego per: Dziadku?– Absolutnie nie. Był Generałem. To nie był Dziadek, to był Generał. I raczej bar-dzo rzadko, jeżeli w ogóle, zwracaliśmy się bezpośrednio do niego. Na ogół wszyst-kie rozmowy odbywały się między Ojcem a Dziadkiem, a my byliśmy na uboczu. Słuchaliśmy może.

Nie mogę powstrzymać się od pytania, dla-czego Pański Ojciec pośredniczył w tych rozmowach? Przecież pięknie mówi Pan po polsku?– Nauczyłem się dopiero później, to zu-pełnie inna historia. Mój brat w ogóle nie mówi po polsku. Ja wiele lat spędziłem w Polsce, studiowałem w Polsce, robiłem w Polsce doktorat, pracowałem w Polsce. Moja żona jest Polką, mówimy po polsku w domu. Wyjechałem z Anglii 40 lat temu i nie wróciłem tam. Wracając do naszych przeżyć z Generałem: było tak, jak mówię, nie wiedzieliśmy nic o nim, nie wiedzieli-śmy również prawie nic o naszym Ojcu, z tej prostej przyczyny, że sam nie chciał nic o tym mówić. Nie wiedzieliśmy, dla-czego stracił wzrok. Stracił wzrok, bo był na wojnie. Nic innego nam nie powiedział.

Nie opowiadał Panu i Pana Bratu żadnych hi-storii na swój temat?– Nie było żadnych historii. Tylko raz w życiu opowiadał mi osobiście o akcji na Gniewkowskiej, jak się udała za drugim razem i jak w całej Warszawie było widać

Stanisław Sosabowski, późniejszy generał. Fotografia z okresu nauki w Szkole Realnej w Stanisławowie

Stanisław Sosabowski jako żołnierz austro-węgier-skiego 58. pułku piechoty. Rekonwalescencja w Tyrolu, grudzień 1914 r.

INNe

67

Page 3: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

unoszący sie dym. Tylko raz jeden, mia-łem wtedy może 8–9 lat. Poza tym nic. Wojna, wszystkie sprawy związane z woj-ną, to było tabu. Tak więc z jednej strony Ojciec nic nam nie opowiadał, a my, ze swojej strony, specjalnie się tym nie inte-resowaliśmy. To samo dotyczyło Generała. Generała tym bardziej, gdyż widywaliśmy się raz na dwa tygodnie, a po obiedzie wy-puszczano nas z bratem, żebyśmy poszli pobawić się do sąsiedniego parku, a gdy byliśmy starsi, graliśmy w brydża. Brydż to był nasz sposób komunikacji, była to na-miastka naszych poobiednich konwersa-cji… Nie było rozmów, gdyż nie mieliśmy o czym rozmawiać. W zamian rżnęliśmy w brydża. Po polsku, oczywiście.

Pewnie było też trochę rozmów o sprawach bieżących, o tym, co w szkole…– Nie, absolutnie nie było takich rozmów. On w ogóle nie interesował się naszy-mi sprawami. To był Generał, to nie był Dziadek.

Czy w takim razie żył bardziej sprawami woj-skowymi?– On nas nie wtajemniczał w swoje sprawy. Byliśmy rodziną, ale nie w klasycznym zna-czeniu tego słowa. To były spotkania osób, które łączą pewne więzy, on był bardzo związany z naszym Ojcem, ale my byliśmy tylko towarzystwem. Nie było rozmów ani o nas, ani o nim. Czasem tylko wspomniał, że wyjechał do Holandii, ale specjalnie nie zwracaliśmy na to uwagi, bo to nas nie do-tyczyło, nie wiedzieliśmy nic o tym, co się tam wydarzyło. Spotykaliśmy się, bo Ojciec tego chciał, było przyjemnie, obiady były bardzo smaczne, i graliśmy w brydża, któ-rego lubiliśmy. Ojciec bardzo te spotkania lubił, ale dla nas była to w pewnym sen-sie fatyga, obowiązek niedzielny, dlatego w wieku 15–16 lat mieliśmy już trochę tego dosyć i przestaliśmy przychodzić.

Zatem później Pański Ojciec już sam spotykał się z Generałem?

– Tak, spotykali się bez nas. Tak samo zrezygnowaliśmy z polskiego harcerstwa, bo trzeba było jeździć daleko, a my nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

Dla Pana i Pańskiego Brata polskie harcerstwo musiało zapewne być czymś abstrakcyjnym, tradycją obcego kraju...– Zupełnie obcego kraju, na nas nałożo-ną! Te ideały były dla nas zupełnie obce. Warszawa… co to jest ta Warszawa, gdzie jest Warszawa?

Przypuszczam, że te trudności w utożsamianiu się z Polską były dodatkowo pogłębiane przez wspo-mniane przez Pana problemy w komunikowaniu się?– Niewątpliwie; Generał niezbyt dobrze mówił po angielsku, a my coraz gorzej mówiliśmy po polsku. Przypuszczam, nie pamiętam dokładnie, że na początku my mówiliśmy do Ojca po angielsku, a on nam odpowiadał po polsku. Ale później i ten system przestał działać w stosun-ku do mojego brata, on przestał w ogóle rozumieć po polsku i wszystkie rozmowy musiały odbywać się po angielsku.

Chciałabym spytać Pana o Pańskie najstarsze wspomnienie o Generale. Czy pamięta Pan jakieś anegdotyczne opowieści?– Anegdotyczne? Pyta mnie pani o coś, co działo się 50 lat temu, mój mózg to nie jest komputer, niestety. Pamiętam, jak jeździliśmy najpierw metrem londyńskim, a po wielu latach – autobusami. Pamiętam też, że gdy miałem 18 lat, razem z Dziad-

kiem skonstruowaliśmy płot ogrodowy. Dziadek chciał się odgrodzić od sąsiadów, gdyż Anglicy cenią swoją prywatność, na ziemi leżał bezładny stos starych, używa-nych belek, a ja w ogóle nie zrozumiałem, o co mu chodzi, ale dosłownie w ciągu dwóch–trzech godzin, pracując tylko we dwóch i bardzo, bardzo mało rozmawiając ze sobą, postawiliśmy równy płot, wysoki na dwa metry, podkreślam, dwumetrowy, gdyż chodziło oczywiście o odizolowanie się od świata, a długi na 20–30 metrów.

Szybko Panowie pracowali.– Jeśli ktoś miał szczegółowy plan i z góry wszystko ustalił, jak te belki należy złożyć, żeby płot powstał…

A Generał, jak to było w Jego zwyczaju, miał oczywiście opracowany dokładny plan działania.– Oczywiście, nie mogło być inaczej.

Spadochroniarze z 1. SBS wspominali Generała Sosabowskiego jako silną osobowość, konstruktyw-nego nonkonformistę, twardego i rygorystycznego, gdy zachodziła taka potrzeba, lecz niezmiennie spra-wiedliwego i uczciwego. W każdej dowodzonej przez siebie jednostce, np. w batalionie 75. Pułku Piecho-ty w Rybniku, 9. Pułku Piechoty 3. Dywizji Piechoty w Zamościu, 21. Pułku Piechoty Dzieci Warszawy oraz 1. Samodzielnej Brygadzie Spadochronowej (1. SBS), błyskawicznie i z wielkim powodzeniem wprowadzał dyscyplinę, która kształtowała charaktery nawet tych podwładnych, którzy byli uważani przez poprzednich przełożonych za szczególnie trudnych. Czy w życiu pry-watnym, w domu również był osobą apodyktyczną?– On niezbyt miał okazję być wobec nas apodyktycznym, głównie przez te pro-blemy z porozumiewaniem się. Czasem, bardzo rzadko, próbował nas strofować przy stole, ale wtedy Ojciec interwenio-wał. Było nie do pomyślenia, żeby mógł być wobec nas apodyktycznym. Absolutnie nie. Jakim sposobem miał nam narzucać swoją wolę i w jakich kwestiach?

Powiedział Pan, że Generał nie władał językiem angielskim, a przecież nawet w czasie wojny były takie sytuacje, w których rezygnował z pomocy tłu-macza, porucznika Dyrdy, swojego adiutanta.– Znał angielski o tyle o ile. I ta znajomość angielskiego nie poprawiła się jakoś spe-cjalnie po wojnie. Przecież on zaczął uczyć się tego języka w wieku prawie 60 lat!

Odwołanie Generała ze stanowiska dowódcy 1. SBS i przypisanie mu winy za niepowodzenie operacji „Market-Garden” było jawną, wręcz bezczelną niespra-wiedliwością, nikt z Brytyjczyków nawet nie zająknął się w obronie Pańskiego Dziadka. Co Anglia miałaby do stracenia, gdyby potraktowała Generała sprawiedliwie? – Anglicy odnieśli same korzyści z tej nie-sprawiedliwości i odwrotnie – nie mieliby żadnych korzyści ze sprawiedliwości.

Mam na myśli raczej to, że po zakończeniu ope-racji szukano kozła ofiarnego i wybór padł na Polaków.– Zgadza się, poza tym istniała groźba rozwiązania Brygady, co stanowiłoby dla Polski duży cios propagandowy. I Anglicy skupili się na Generale. Mogli co prawda przywrócić mu honor lub dać mu równe do dotychczasowego stanowisko, ale nie dali.

Żołnierze 3. Pułku Strzelców Podhalańskich. Bielsko, rok 1929. Stanisław Sosabowski był zastępcą dowódcy tej jednostki w latach 1928–1929

Stanisław Sosabowski (z przodu) podczas mszy polo-wej w szkockim Leven, 5 maja 1941 r.

68

Page 4: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

A jak ocenia Pan zachowanie w tej sytuacji pol-skiego Rządu na Uchodźstwie?– Było – przepraszam za wyrażenie – śmierdzące. Rząd zachował się jak ma-rionetki wykonujące brudną robotę, aby zadowolić władze brytyjskie.

Z tego, co udało mi się ustalić, osobą, która nie-wątpliwie była sprzymierzeńcem Pańskiego Dziadka, był generał Sosnkowski.– Tak, ale na tym etapie Sosnkowski nie miał już nic do powiedzenia. Nie był już wówczas Wodzem Naczelnym. Trzeba pamiętać, że mój Dziadek i gen. Sosn-kowski współpracowali ze sobą już w Pol-sce i później we Francji Generał wszedł w ekipę Sosnkowskiego. Również w Anglii Sosnkowski, jako Wódz Naczelny, był jego zwierzchnikiem, który go popierał w każ-dym posunięciu, wciąż się ze sobą stykali i znali się od wielu lat.

A co z generałem Kopańskim? Jego później-sze decyzje jako Szefa Sztabu Naczelnego Wodza w Londynie były wymierzone przeciwko Generałowi Sosabowskiemu.– Wszyscy byli przeciwko. Kopański był przeciwko, Anders, Bór-Komorowski…

Czy taka postawa całej generalicji z czymś się wiązała? Czym była ona spowodowana? Czy były to jakieś osobiste animozje?– Czy osobiste? Tak, na pewno trochę tak było. Poza tym nikt nie chciał się wychy-lać, nikt nie chciał być postrzeganym jako osoba należąca do grona przyjaciół Gene-rała. Nikt nie był po jego stonie. Prezy-dent go odsunął i sprawa była zamknięta. Każdy chciał być na tej liście 15 polskich generałów, którzy dostali 5000 funtów…

Czy to była lista zamknięta?– Oczywiście zamknięta, trzeba było po-nadto spełniać trzy kryteria, trzeba było być generałem, trzeba było być na służbie w Pol-skich Siłach Zbrojnych pod dowództwem brytyjskim i najważniejsze – trzeba było mieć etat w Polskim Korpusie Przysposobie-nia i Rozmieszczenia, to była ta organizacja, która utworzyła się, by stworzyć Polskim Siłom Zbrojnym na Zachodzie warunki do życia po zakończeniu wojny. Tymczasem Generał nie miał etatu w tym Korpusie.

Odniosłam jednak wrażenie, że niepopularność Generała wynikała z faktu, że często publicznie kryty-kował pewne praktyki w PSZ na Zachodzie po wojnie, np. przyznawanie awansów wojskowych w czasie pokoju za aktywność typowo społeczną. Ktoś udzielał się społecznie przez pół roku i dostał za to awans wojskowy, a ponieważ Generał nie ukrywał swojej dezaprobaty dla tego rodzaju praktyk, na pewno przysparzał sobie tym wrogów.– Tak, z pewnością. Generał w swoim na-stawieniu miał na pewno wsparcie Macz-ka, ale Maczek był tylko jeden.

Poza tym Maczek był przecież w dość podobnej sytuacji życiowej i finansowej po wojnie.– Właśnie o tym mówię. Poza tym, gdy odszedł Sosnkowski, gdy Maczek nie an-gażował się politycznie, gdy zmieniło się całe kierownictwo, Generał został sam.

Czy Generał utrzymywał po wojnie kontakty z kolegami? Nie mówię o członkach Brygady, tylko o oficerach równych lub podobnych mu rangą?– Raz jeszcze muszę podkreślić, że nic na ten temat nie wiem, nigdy się o tym w domu nie mówiło, przede wszystkim on nam nic nie mówił. Nie wiem, co robił, nie wiem, czy i z kim się spotykał, nic nie wiem. Nic nowego nie mogę do tego dodać.

Czy mogę w takim razie spytać, skoro Pańska wiedza o Generale obecnie jest ogromna, kiedy zaczął się Pan tym zajmować?– To było jakoś w 1996–1997 r., wtedy za-cząłem zajmować się tym na serio. Musia-łem sam do tej wiedzy dochodzić. Nawet gdy Generała zabrakło, mój Ojciec wszyst-ko trzymał dla siebie. Wszystkie imprezy Związku Spadochroniarzy Polskich – on sam na nie chodził, sam się tam poka-zywał. Oficjalnie dwa razy byłem w Driel (miejscowość holenderska, w której wy-lądowali polscy spadochroniarze 21 wrze-śnia 1944 r. – przyp. aut.), w 1984 r. byłem razem z rodziną, a potem w 2006 r., gdy królowa Beatrix wręczała nam medal dla Generała, teraz już tam nie jeżdżę, repre-zentują nas inni członkowie naszej rodziny.

Następne pytanie ma nieco spekulacyjny cha-rakter. Czy Generał uważał, że sukces operacji „Mar-ket-Garden” mógł mieć znaczący wpływ na decyzje podjęte w trakcie konferencji jałtańskiej? Być może była to ostatnia szansa, aby wpłynąć na kształt po-wojennego świata? – Sądzę, że to wszystko było już posta-nowione, rozegrane w 1943 r., czy nawet wcześniej. Nawet gdyby Berlin został za-jęty przez aliantów zachodnich, Polska zostałaby wyzwolona przez Sowietów. Oni już byli na terenach polskich, zależało im na nich. Polska była stracona już w 1943 r. Amerykanie wiedzieli o tym już wte-dy, gdy Generał był w Stanach w 1943 r. i zwiedzał te wszystkie spadochronowe obozy treningowe w Południowej Karoli-nie, dowiedział się, jak będzie wyglądała Europa po wojnie. Może się jeszcze łudził, może nie chciał tego przyjąć do wiadomo-ści, ale pisał o tym w swojej książce. Czego

on chciał od Brytyjczyków? On chciał oka-zania trochę dobrej woli, trochę wdzięcz-ności za to, co Polska robi, aby zwyciężyć wspólnego wroga.

Podobno całkowita wartość wszystkich zrzu-tów, jakie Wielka Brytania dokonała na Polskę w trak-cie II wojny światowej, była równa dwudniowym wydatkom ponoszonym przez stronę brytyjską na zbrojenia i działania wojenne. – Oczywiście Polska była dużo dalej, ale to, co Anglicy zrzucili na Francję, było stokroć więcej warte niż to, co zrzucili na Polskę. W ogóle nie wysilali się jeśli chodzi o Polskę, od samego początku nie wysilali się. Nie mówiąc o tym, co było później. Churchill odwiedzał wszystkie nasze jed-nostki i w pięknych słowach mówił: razem walczymy itd. Oczywiście, potrzebował tych 100 000 żołnierzy. Ale na tym się kończyło.

Trudno jest nie mieć żalu do Churchilla. Z jego ust padło tyle wzniosłych słów i zapewnień o wzajem-nej pomocy i przyjaźni…– Nie może pani go winić, on był wielkim politykiem, chciał wygrać tę wojnę, a rów-nież chciał uratować Imperium. A gdzie Polska była? Gdzieś daleko… Oczywiście, to, co się działo w Anglii po wojnie, było szkaradne. Najpierw wykorzystywali Po-laków, a potem stwierdzili coś w stylu: my was specjalnie nie chcemy, wracaj-cie do swojego kraju. Aczkolwiek trzeba było przyznać, że każdy miał wolny wy-bór. Mogli albo wrócić, albo zostać. Ist-niała swojego rodzaju presja, żeby Polacy wracali do siebie, ale nie było żadnego przymusu. Trzeba to oddać Brytyjczykom. Mieli straszne problemy po wojnie, swoje własne, ale Polacy – mimo iż niezbyt mile widziani – nie byli wyrzuceni. Musieli da-wać jakoś sobie radę i tak jak mówiliśmy przedtem, paru generałów polskich do-stało jakieś odszkodowanie i mieli oprócz tego jakieś swoje oszczędności, a reszta musiała biedować, dołączyć do tzw. Srebr-nej Brygady – brygady, która czyściła srebro. Churchill prowadził swoją poli-tykę bardzo rozsądnie i bardzo sprytnie.

Stanisław Sosabowski (z prawej) w czasie wizytacji przedstawicieli władz brytyjskich pierwszej polskiej jednostki spadochronowej. Rok 1941

INNe

69

Page 5: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

Konferencja w Jałcie nie miała w ogóle znaczenia. Wszystko zostało przesądzone znacznie wcześniej. To był koniec. Oczy-wiście Generał, postrzegając te kwestie emocjonalnie, z polskiego punktu widze-nia, całą stronę w swojej książce poświęcił pytaniu, dlaczego Anglicy nie okazali choć trochę wdzięczności i nie umożliwili zrzu-tu Brygady na teren Polski. To było 3000 osób, a Anglicy mieli 100 000 polskich żołnierzy i my wszystko im oddaliśmy, pytaliśmy więc, dlaczego oni nie mogą okazać nam choć trochę serca.

Później Generał sam pisał, że za Polakami przemawiały względy moralne, a za Brytyjczykami – materialne. Są to punkty widzenia, których nie da się pogodzić.– Oczywiście, tego nie dało się pogodzić. To, że Brygada nigdy nie znalazłaby się na polskiej ziemi, jest pewne. Władze an-gielskie zdawały sobie z tego sprawę. I to były te władze, które decydowały o tym ostatecznie. Proszę zauważyć, że losy pol-skiej Brygady zależały tylko i wyłącznie od dobrej woli Anglików. Oraz od możliwości technicznych. Musiałyby w tej kwestii na-stąpić duże zmiany, żeby przerzut Bryga-dy do Polski w ogóle był możliwy, Anglicy musieliby dysponować samolotami, które byłyby w stanie przetransportować Bryga-dę na tak długim odcinku.

Czyli Generał czekał właściwie na gest Anglików?– Tak, czekał na gest, czekał na ich od-ruch serca, na jakiś znak wdzięczności, mówi się, że to była Samodzielna Brygada, przepraszam, ale to była bzdura. Jak ona mogła być samodzielna? Wszystko zależa-ło od Brytyjczyków. Mundury, buty, nawet pasta do zębów.

Ta nazwa musiała mieć zatem raczej wymiar wewnętrzno-propagandowy, nieprawdaż?– Oczywiście. Chodziło o to, żeby żołnie-rze mieli wrażenie, że nie walczą wyłącz-nie przeciwko wspólnemu wrogowi – Hi-tlerowi. Oni musieli wiedzieć, że walczą o swój własny kraj, że któregoś dnia we-zmą udział w wyzwalaniu Polski. To było niezwykle istotne dla ich morale.

Ciekawe jest jednak, że dr Kaczyński (przyjaciel Stanisława Janusza Stasinka Sosabowskiego, członek oddziału Kolegium A Kedywu – przyp. aut.) w jed-nym z wywiadów powiedział, że właściwie oni często o tym ze Stasinkiem rozmawiali i nigdy nie łudzili się, że Brygada zostanie zrzucona nad Polską.– Wydaje się, że powstańcy warszawscy, zwłaszcza członkowie Kedywu, mieli na to bardziej realistyczne zapatrywanie niż sami członkowie Brygady.

Ciekawi mnie jeszcze kwestia Cichociemnych, być może to, że Cichociemni byli regularnie zrzucani na teren Polski, było jakąś pożywką dla nadziei człon-ków Brygady, że oto nadejdzie kiedyś dzień, w którym zrzucenie ich wszystkich również stanie się możliwe.– Na pewno było to pożywką, to były te okruchy nadziei, którymi karmili się żołnierze Generała. Wracając do samej Brygady, mój Dziadek pełnił funkcję ha-

mulcowego wobec zapędów Brytyjczyków, którzy chcieli uczynić Brygadę częścią większej całości, dywizji. Szczerze mó-wiąc, ja się dziwię, dlaczego on tak do tego podchodził, chyba nawet polskim władzom nie zależało aż tak bardzo jak jemu, żeby Brygada była samodzielna.

Podobno Generał, po swojej wizycie w USA, w trakcie której oglądał Dakoty, które ewentualnie mo-głyby przerzucić Brygadę do Polski, nadmiernie opty-mistycznie oceniał możliwości tego przedsięwzięcia.– Tak, Dakoty same w sobie można było może zakupić, należałoby przebudować ich zbiorniki paliwa, ale z tego co pamiętam, paliwa wystarczyłoby i tak wyłącznie na przelot tam, a nie na przelot tam i z po-wrotem. Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko ilość kilometrów czy mil, które miały poko-nać te samoloty, ale i straszliwe obciążenie w drodze do Polski. Czyli samoloty te albo musiałyby gdzieś wylądować, na jakimś lotnisku sowieckim, albo byłyby stracone – nie dałyby rady wrócić na jednym baku.

Na pewno był to jeden z elementów podtrzy-mywania morale członków Brygady: pewnego dnia polecimy do Polski…– Tak, oczywiście. Zresztą, według rela-cji Dziadka, Brygada wyglądała zupełnie inaczej niż te wszystkie inne zgrupowania polskich żołnierzy w Szkocji. Oprócz dy-wizji Maczka, oczywiście.

Na czym polegała ta inność? Na porządku, jaki w niej panował?– Na porządku, na morale, na ćwicze-niach, na tym, że w innych jednostkach nie było aż takiej dyscypliny, a w Bryga-dzie każdy miał swój reżim nałożony przez Dziadka, były zbiórki, baczność-spocznij, piosenki patriotyczne, wspomnienia.

Wygląda na to, że ta rana, jaką była tęsknota za Ojczyzną, była w żołnierzach Brygady wciąż roz-drapywana, tak jakby dowództwo podświadomie lub świadomie dążyło do tego, by nie dopuścić, aby ta rana się zabliźniła, ona wciąż musiała być świeża, aby nikt nie stracił woli walki o Polskę.– Tak właśnie było! Służyło to na pewno re-alizacji celu Brygady. Brygada miała jeden cel: dostać się najkrótszą drogą do Polski.

Chodziło więc zatem o podtrzymywanie tej fikcji. Przypuszczalnie wyżsi oficerowie czy Sikorski albo Sosnkowski nie łudzili się nigdy, ale żołnierze Brygady byli karmieni tą fikcją, że kiedyś będą bić się w Polsce. Oni w tym celu powstali jako Brygada i właśnie to jest największa różnica, jaka istniała między nimi a wszystkimi inny-mi jednostkami polskimi na Zachodzie. Inne jednostki nastawiały się po prostu na walkę ze wspólnym wrogiem w miejscu, w którym aktualnie się znajdowały, a to, czy kiedyś osobiście (czy jako zespół) będą walczyć bezpośrednio na terenie Polski, było niejako na dalszym planie, natomiast 1. SBS została utworzona wyraźnie w tym celu. I to od początku do końca była fikcja.

Jest to bardzo ciekawe spostrzeżenie i zastana-wiam się, czy ktoś na to kiedykolwiek zwrócił uwagę, że ta właśnie cecha bardzo odróżniała Brygadę od in-nych polskich jednostek. Ta, jak to Pan nazwał, fikcja, w której oni funkcjonowali przez kilka lat.– Tak, oni się wręcz kąpali w tej fikcji.

Czy nie było zatem żadnego tzw. realisty w oto-czeniu Generała? Mam na myśli samą Brygadę, a nie osoby z zewnątrz.– Jeśli sam Naczelny Wódz w 1941 r. mó-wił o samodzielnym charakterze Brygady, mówił, że są jak te orły, które drapną swo-im pazurem przeciwnika, to siłą rzeczy żołnierze temu ulegali. Proszę zwrócić uwagę, że nawet gdy wracali z Arnhem do Wielkiej Brytanii, po operacji „Market--Garden”, Generał wciąż się upierał, że jest to samodzielna Brygada. Wracali we wrześniu, a już trzy miesiące później został zwolniony. Dlaczego nawet wtedy uważał, że Brygada jest samodzielna? Przecież było to ewidentne, że oni sami o sobie nie sta-nowili i nie mogli stanowić. I już zupełnie nie chodzi mi o to, czy oni mogli zostać zrzuceni na Polskę, czy nie, ale o to, że oni byli de facto pod bezpośrednią władzą Bry-tyjczyków. Nawet wtedy się upierał i wciąż walczył z Browningiem.

I zapłacił za to swoją pozycją…– Proszę jednak nie zapominać, że on wal-czył przez cały czas, to nie był incydent,

Inspekcja 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej podczas szkolenia w Szkocji, 1943 r.

70

Page 6: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

on walczył przez cały okres bycia dowódcą Brygady. Poza tym Browning na niego po-lował, bo chciał odwrócić od siebie uwagę po klęsce operacji arnhemskiej. Nie chciał szukać winnego, bo nie mógł. Ale chciał, żeby inni nie skupiali całej uwagi na nim i nie robili mu wyrzutów za niepowodze-nie „Market-Garden”.

Wracam jeszcze myślami do tego, o czym mó-wiliśmy przed chwilą, o tym podtrzymywaniu fikcji w Brygadzie. Ciekawa jestem, co na ten temat myślą żyjący jeszcze członkowie Brygady, czy oburzyliby się na takie dictum, czy zgodziliby się z tą diagnozą. – Zaryzykowałbym stwierdzenie, że oni nawet dziś nie wiedzą, że na pewno (pod-kreślenie S.S.) nigdy nie mieli zostać zrzuceni na Polskę. A nawet gdyby zostali zrzuceni na walczącą Warszawę, nawet gdyby udało im się dolecieć nad Polskę – lecieliby na pewną śmierć, to byłaby rzeź, nic by nie zostało z Brygady. Oczywiście w legendach akcja ta przetrwałaby jako akt najwyższego bohaterstwa, ale gdyby ta decyzja została podjęta przez dowództwo polskie w Anglii i dowództwo angielskie, należałoby ją ocenić bardzo krytycznie. Ciężko jest sobie wyobrazić, jak taka ak-cja w ogóle mogłaby zostać rozpoczęta, nie mówiąc o tym, że jej niewątpliwie tragiczny koniec przekroczyłby wszelkie wyobrażenie, to byłaby hekatomba. Mimo wszystko jednak – wracając do samych żołnierzy Brygady – zapewne, gdyby ich dziś spytać, każdy z nich wciąż by ubole-wał, że nie zostali zrzuceni na Warszawę.

A co myślał o tym wszystkim Generał?– On cały czas kierował się nadzieją, był wielkim patriotą i miał naprawdę nadzieję, że jest szansa na to, że jego jednostka ma być przeznaczona do walki w Kraju. Tym-czasem Browning, gdy wizytował Brygadę (w latach 1941–1942), doceniwszy pracę wykonaną przez Generała, złożył mojemu Dziadkowi bardzo niecodzienną, wręcz precedensową ofertę, ofertę dowodzenia dywizją brytyjsko-polską, złożoną z 10 000 żołnierzy. To była szansa absolutnie niepo-wtarzalna, Generał byłby szefem tak presti-żowej jednostki, oczywiście Browning byłby jego zwierzchnikiem i – mam na myśli to, co by się działo w trakcie operacji „Mar-ket-Garden” – jest wielce prawdopodob-ne, że operacja ta prowadzona przez gen. Sosabowskiego jako głównodowodzącego udałaby się i przeszłaby do historii jako zwycięstwo aliantów. W przeciwieństwie do Browninga przemyślałby on bowiem każdy aspekt planowanej operacji, starałby się wziąć pod uwagę wszystkie przesłanki i okoliczności, przeanalizowałby wszystko. Można tak przypuszczać.

Gdyby tak było, rzeczywiście okryłby się niemal nieśmiertelną chwałą.– Niewątpliwie. Ponadto można sądzić, że do wykonania zadań związanych z lądową częścią operacji, nie wziąłby XXX Korpusu Pancernego Horrocksa, wziąłby on żoł-

nierzy Maczka. Można się spodziewać, że Dziadkowi zależałoby na tym, żeby opano-wać mosty na Renie przy udziale polskiej dywizji Maczka i – znając jego charakter – wymusiłby na Anglikach taki właśnie prze-bieg działań. Horrocks oczywiście brałby udział w operacji, ale na innym odcinku, w końcu oni wszyscy byli oddaleni od sie-bie nawzajem o jakieś 50–60 km. To, co Generał miał do powiedzenia, byłoby w ta-kim przypadku decydujące, podczas gdy de facto zajmował miejsce ostatnie wśród arnhemskich generałów i nikt go nie słu-chał, a pod koniec operacji został wręcz odsunięty od podejmowania jakichkolwiek decyzji. Ale Generał odmówił. Odmówił i w pewnym sensie zrobił krzywdę wszyst-kim. Sobie zrobił wielką krzywdę i nam, tkwiąc uparcie przy idei przeznaczenia Brygady na Kraj. Ja wciąż podkreślam, że nawet władze polskie nie były do tego pomysłu zbyt przychylnie ustosunkowane. Jego adiutant, por. Dyrda, bardzo go zwy-myślał, jeśli można tak powiedzieć, za to, że nie wykorzystał tej okazji i nie przyjął oferowanego mu stanowiska. Generał, jak pamiętamy z jego pamiętników, nie powie-dział tak, nie powiedział nie, odpowiedział wymijająco, że to polskie władze muszą zadecydować w jego imieniu. Tymczasem on sam mógł bardzo łatwo podjąć decyzję, którą, ze względu na prestiżowy charakter propozycji, władze polskie na pewno by poparły.

Należałoby zbadać, czy zachowały się jakieś dokumenty, może jakaś korespondencja między Ge-

nerałem a Sztabem Wodza Naczelnego, ciekawe, czy Generał radził się kogoś w tej kwestii.– Propozycja została złożona Sosabowskie-mu przez Browninga wieczorem, a na-stępnego dnia miał on (Browning) podjąć rozmowy z polskim sztabem. Wydaje się, że Sosabowski zadecydował w międzycza-sie i skoro on nie wyraził jednoznacznie woli objęcia tego stanowiska (lub sygnali-zował coś przeciwnego), dalsze rozmowy nie miały sensu. Wracając do pani pyta-nia: co mój Dziadek myślał o Montgome-rym? Na pewno był na tyle dyplomatyczny, żeby nie wypowiadać się otwarcie na jego temat. Co myślał o Urqhartcie ? A co miał myśleć o człowieku, który nie był odpo-wiednio wykwalifikowany, żeby wykonywać powierzone mu zadania?

Ustaliliśmy jednak, że powierzenie stanowiska dowódcy Brytyjskiej 1. Dywizji Powietrznej Royowi Urqhartowi , było konsekwencją decyzji Generała podjętej kilka lat wcześniej.– Tak jest, oczywiście, ale problem po-legał na tym, że mój Dziadek zdawał się nie łączyć już tych dwóch faktów. Nie do-strzegał, że on sam stracił wiarygodność i przez to zajmował ostatnie miejsce przy tym stole. Gdyby dwa lata wcześniej pod-jął inną decyzję, gdyby zgodził się objąć dowództwo nad brytyjsko-polską dywizją spadochronową, byłby postacią pierwszo-planową, najważniejszą, ale to już niestety przepadło. Myślał wciąż tylko o tym, żeby wyzwolić Kraj, wyzwolić Warszawę…

Wydaje się jednak, że mimo wszystko Generał miał dość dobry i sympatyczny kontakt z Urqhartem, ich współpraca dobrze się układała.– Tak, Urqhart traktował Generała jako swojego rodzaju mentora i słuchał go. Żeby dowodzić spadochroniarzami, trzeba mieć wiedzę i duże doświadczenie w tej kwestii, a Urqhart nic nie wiedział, był w tych sprawach laikiem. Wynikło z tego również wiele negatywnych skutków dla samej operacji. Gdyby jego miejsce za-jął np. generał Gale, wybitny dowódca i spadochroniarz, jest niemal pewne, że

Stanisław Sosabowski (z lewej) tuż przed odlotem nad Holandię. 21 września 1944 r.

Stanisław Sosabowski (na pierwszym planie z lewej) oddaje hołd poległym towarzyszom broni. Oosterbeek, 1950 r.

INNe

71

Page 7: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

w wielu kwestiach otwarcie sprzeciwił-by się Browningowi i być może operacja „Market-Garden” miałaby inny przebieg. Muszę raz jeszcze z żalem podkreślić, jak bardzo żałuję, że zacząłem się intereso-wać historią Generała i Stasinka dopiero po ich śmierci. Jest to oczywiście olbrzy-mia strata, żyłem obok dwóch postaci, które były chodzącą historią Polski, cho-dzącą historią II wojny światowej, tym-czasem zabrali oni swoją wiedzę i swoje doświadczenia do grobu. Trudno teraz dochodzić, czyja to była wina, czy to oni – Ojciec i Dziadek – za mało się z nami dzielili, czy też my z bratem za mało się tym interesowaliśmy.

Kiedy Generał zrozumiał, że Stany Zjednoczo-ne i ZSRR postanowiły podzielić świat na nowo i że Polska znajdzie się w sowieckiej sferze wpływów i co o tym sądził?– Według pamiętników mojego Dziadka stało się to wtedy, gdy gościł w Stanach w czasie wojny, by zapoznać się z ame-rykańskim systemem szkolenia spado-chronowego oraz z ich rozwojem myśli technicznej w  tej dziedzinie. Tam się dowiedział, pokazano mu w pewnym taj-nym pokoju w amerykańskiej Szkole Wo-jennej w Loewenworth, w stanie Kansas, jak Europa będzie wyglądała po wojnie. Widział mapę, na której były wytyczone powojenne strefy wpływu. Wspomina o tym w książce Droga wiodła ugorem, co prawda nie tak dosłownie.

Domyślam się, że jego samopoczucie po tym spotkaniu nie było zbyt dobre. – Nie wiem, ja się dziwię, że zobaczywszy taką mapę, Generał mógł dalej przypusz-czać, że wpłynie na Brytyjczyków i że Bry-gada zostanie użyta w Polsce. On chyba w to wierzył wbrew nadziei, wbrew wszyst-kiemu. To była ta fikcja, o której rozmawia-

liśmy, o której wiedział, ale nie przyjmował tego do wiadomości. Być może przyjął to jednak do wiadomości, ale nie dzielił się z nikim tą wiedzą, bo to by poddało w wąt-pliwość sens istnienia całej Brygady, dla-tego tylko jednym zdaniem podsumował ten kluczowy, jak dla mnie, element swo-jej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Na logikę bowiem: skoro te kwestie stały się dla niego jasne, po co było przejawiać tak wielki, wręcz ośli upór w kwestii wyłącznie polskiego przeznaczenia Brygady?

Nasza rozmowa zdaje się wnosić wiele nowego do wiedzy o Generale, pojawiają się wątki krytyczne, nie zapominajmy jednak o tym, co napisał on w swo-jej drugiej książce pt. Najkrótszą drogą. Czytam wła-śnie jego słowa umieszczone również na obwolucie: Jestem przekonany, że gdyby nie przeznaczenie krajo-we, Brygada by nie powstała. Te słowa chyba najlepiej podsumowują nasze najświeższe rozważania – należy jak najbardziej docenić zaletę przeznaczenia krajowe-go jako podstawy istnienia Brygady oraz największej

motywacji dla spadochroniarzy Sosabowskiego, lecz jednocześnie trzeba podkreślić, że być może podtrzy-mywanie tego przeznaczenia za wszelką cenę było ogromnym błędem.– Absolutnie się z tym zgadzam. Gdyby nie przeznaczenie na Kraj, nie byłoby Brygady, nie byłoby funduszy, nie byłoby całej tej energii ani legendy. Ale moje ro-zumienie tych słów o tajnym pokoju jest jednoznaczne, przedstawiłem je powyżej.

Po klęsce arnhemskiej, po wojnie, Generał zo-stał odsunięty od dowodzenia Brygadą, pozbawiono go także prawa do emerytury wojskowej. Mimo jego wieku, wykształcenia, doświadczenia i kwalifikacji, bez względu na jego osiągnięcia, zmuszony był pra-cować jako magazynier i prosty robotnik w fabryce. Czy brak zatrudnienia odpowiadającego jego kwa-lifikacjom spowodowany był awersją Brytyjczyków wobec jego osoby, czy wiązał się z przyczynami natury bardziej ogólnej? – Rozmawialiśmy już o tym trochę. To jest chyba logiczne, że pięćdziesięciopię-cioletni generał nie znajdzie zatrudnienia w jakimkolwiek kraju poza swoim. A to, że znalazł pracę, samo w sobie graniczyło z cudem, gdyż na pewno nie było to łatwe w odbudowującej, podnoszącej się z gru-zów Anglii, w jego wieku.

Zastanawiam się, czy zdolności dowódcze, jakimi Generał niewątpliwie dysponował, mogą przekładać się na zdolności menedżerskie w przed-siębiorstwie? Z jednej strony dowiódł on swoich umie-jętności dowodząc kilkutysięczną Brygadą, a z dru-giej – nie udało mu się utrzymać firmy tapicerskiej już po wojnie, przy czym trudno mi wyrokować, czy zadecydowały o tym czynniki zewnętrzne, czy brak żyłki do biznesu.– Amerykanie obecnie twierdzą, że tak. Oficerowie wyższych szczebli powracający z Iraku mają w pewnym sensie zapewnioną karierę w biznesie. Ale czy w przypadku Generała możliwe było przeniesienie tych zdolności? Wątpię. Na pewno zabrakło mu tej żyłki do biznesu, nie potrafił rozeznać rynku, postawił na niewłaściwą branżę.

Tym bardziej, że chyba nie miał żadnego wcze-śniejszego doświadczenia w branży tapicerskiej…– On w ogóle nie miał tego typu doświad-czenia. Otworzył tę firmę, zatrudnił dwóch byłych podkomendnych w charak-terze pracowników, chyba nawet Ludwik Sosabowski (syn kuzyna – przyp. aut.) u niego pracował. Ale pierwsze jego powo-jenne przedsięwzięcie – inwestycje w nie-ruchomości – było bardzo sensowne. Miał wspólnika, współpracowali ze sobą, wzięli kredyt w banku i kupili duży, rozpadający się budynek, myśleli, że wyremontują go i będą wynajmować lokale. I to by było oczywiście bardzo ciekawe. Z tym, że po pierwsze zabrakło im kapitału i nie mogli przeprowadzić wszystkich niezbędnych remontów, więc musieli sprzedać ten bu-dynek. Ale sprzedali go z małym zyskiem. W późniejszych latach, gdy Generał do-robił się własnego domu – udało mu się odłożyć nań pieniądze w pracy w fabryce

Stanisław Sosabowski, fotografia wykonana w roku 1960

Cztery pokolenia Sosabowskich podczas spotkania w Londynie, 1966 r. Od lewej stoją: wnuk generała – Michael Sosabowski z żoną Mary, generał Stanisław Sosabowski, jego syn – Stanisław Janusz Sosabowski (Stasinek), trzymający na rękach Michaela Hala Sosabowskiego syn Michaela (Macieja)), wnuk generała – Stanisław Sosabowski III oraz Helena (Hania) Sosabowska (żona Stasinka)

72

Page 8: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

i z dochodu z książek – zawsze podnajmo-wał pokoje lokatorom.

Czy ten dom zachował się w rodzinie, czy został sprzedany po śmierci Generała?– Ten dom został sprzedany, później Ge-nerał kupił drugi dom, a wdowa zapisała go w testamencie w całości Stasinkowi, więc ten drugi dom wrócił do rodziny. Później mój Ojciec sprzedał go, wszystko zostało niestety spieniężone. Ten dom był oczywiście w Londynie, a dzisiejsze ceny nieruchomości londyńskich są zawrotne… Było, minęło.

Myślę jeszcze o sytuacji, której nie do końca je-stem w stanie sobie wyobrazić. Chodzi mi o to, że Ge-nerał był jednym z niewielu polskich oficerów w swojej randze, którzy nie dostali emerytury wojskowej. – To nieprawda, nie pamiętam, kto figu-rował na tej liście, ale takich jak on było wielu, wielu oficerów i generałów polskich nie otrzymało emerytury wojskowej, to nie-prawda, że on był jedynym poszkodowa-nym. Poza tym wielu oficerom polskim po-wodziło się dobrze w Anglii po wojnie z tego względu, że zdołali – nie wiem, w jaki spo-sób, grunt, że z powodzeniem –przetrans-ferować z Polski swoje majątki. Między innymi dlatego dobrze im się powodziło. Ale podkreślam raz jeszcze – to był cud, że w wieku praktycznie przedemerytalnym udało mu się zdobyć pracę. Oczywiście gdy rozmawiałem w Hadze z tamtejszymi generałami, oni byli oburzeni, że biedny Generał Sosabowski musiał pracować po wojnie jako robotnik, dla Holendrów była to wielka hańba. W Holandii nigdy by do tego nie doszło, ale Anglicy traktowali polskich oficerów tak, jak traktowali.

Czy w ogóle istniała taka możliwość, żeby Ge-nerał został w Holandii po wojnie? – Nie, raczej nie rozważał tego poważnie. Anglia była jedynym miejscem na Zacho-dzie, które Generał brał pod uwagę, tam był Rząd, była namiastka polskości. Myślał o osiedleniu się w Anglii lub o powrocie do Kraju oczywiście, żadne inne miejsca nie wchodziły w grę. Chyba nie było takiego pomysłu lub propozycji, żeby przenosić się do Holandii, choć – przypuszczalnie – zostałby tam lepiej potraktowany.

Czy status materialny Pańskiego Dziadka był porównywalny do statusu innych polskich dowódców na uchodźstwie? – Na pewno status materialny tych, któ-rzy dostali te 5 000 funtów zapomogi, był dużo lepszy niż status Generała. Na pew-no również tym, którzy jakimś sposobem sprowadzili z Polski swój majątek, powo-dziło się lepiej. Generał był zdecydowanie biedniejszy niż większość jego kolegów.

Czy to wynikało ze sposobu, w jaki został on potraktowany przez polską hierarchię wojskową? – Nie sądzę, te konflikty rozgrywane były na tle politycznym, nie wydaje mi się, żeby wpływały one na sytuację materialną Ge-nerała. Na pewno nikt mu nic nie ułatwiał. Ale to, że został zdjęty ze stanowiska na

życzenie Anglików, że żaden z Polaków go nie poparł, było dla niego wielkim ciosem. To była zemsta i nic innego, był to też do-wód niechęci polskich władz. Po tym, jak Sosnkowski ustąpił ze swojego stanowiska, skończyło się poparcie dla Generała. An-glicy kopali dołki pod Generałem, a wśród polskiej generalicji nie znalazł się nikt, kto stanąłby za nim w tym sporze. Faktem jest też, że Generał nigdy specjalnie nie przy-jaźnił się z innymi polskimi generałami, być może kolegował się z nimi, ale jego jedy-nym prawdziwym przyjacielem w tej grupie był Sosnkowski. Na pewno potraktowanie w ten sposób Generała miało charakter roz-grywki osobistej, nie był on lubiany w swo-im środowisku, przypuszczalnie wchodziły w grę jakieś jego cechy charakterologiczne.

Sosnkowski był od Sosabowskiego dobre parę lat starszy; czy Generał miał przyjaciół wśród swoich rówieśników w angielskim okresie swojego życia?– Właśnie nie miał! Dyrda był jego naj-bliższym przyjacielem, byli ze sobą w tak bliskich stosunkach, że Generał powierzał Dyrdzie swoje najbardziej skryte, poufne pomysły. Wracając do mojego dziadka Ge-nerała i jego życia zawodowego po wojnie: mówiłem już wcześniej, że wielu Polakom udało się sprowadzić majątek do Wielkiej

Brytanii, mieli duże domy, więc niektórym świetnie się powodziło. A Generał nie miał skąd tych pieniędzy sprowadzić. Nie mógł więc zacząć od czegoś, zaczynał od zera, ale miał możność dorabiania się i faktycz-nie dorobił się. Miał tę satysfakcję, że pra-cował, miał to poczucie godności, robił coś pozytywnego, pożytecznego i otrzymywał za to normalną pensję. I za tę pensję mógł kupić pierwszą nieruchomość, a później drugą. I mógł sobie nawet pozwolić na wa-kacje na Majorce czy w innych miejscach. Miał więc pieniądze na życie, zupełnie niezależnie od Rządu czy innych instytu-cji. Miał swoją godność, mimo że pracował w magazynie, a później jako robotnik przy taśmie w fabryce.

Co produkowała ta fabryka?– Między innymi transformatory. Z jego pracą w magazynie było tak, że chciał wprowadzić swój porządek, co się nie spodobało zwierzchnikiem i wyproszono go stamtąd.

Generał pisze o tym w swojej książce – chciał wprowadzić swoje reformy, usprawnienia, które się nie spodobały. Najprawdopodobniej zadziałał tu jego zmysł dowódcy…– Niewątpliwie. A później znalazł pracę w tej samej firmie, ale na innym stanowi-

Pogrzeb Stanisława Sosabowskiego na warszawskich Powązkach, październik 1967 r.

Grób Stanisława Sosabow-skiego na warszawskich

Powązkach

INNe

73

Page 9: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

dobrych koleżeńskich stosunków z innymi oficerami.

Czy zachowała się korespondencja między Ge-nerałem a innymi oficerami? Mam na myśli korespon-dencję, o której nie ma mowy w książce.– Na pewno nie w rodzinie. Byłem od-powiedzialny za uporządkowanie domu Generała po śmierci wdowy. Miałem wte-dy 26 lat; dom miał zostać doprowadzony do porządku i wystawiony na sprzedaż. Wtedy nie było tych kontenerów metalo-wych, więc wszystko zostało przeniesione do frontowego ogrodu, m.in. duży zbiór książek Generała. Ale tylko to znalazłem, niczego innego w domu nie było, żadnych pamiątek osobistych. Dziś żałuję, że nie zachowałem wielu z tych książek, ale wte-dy o tym nie myślałem. Wszystkie książki zostały wyrzucone.

Wiem, że Generał przekazał do Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie swój mundur – czy coś jeszcze?– Nie wiem, co przekazał. Jeśli był roz-sądny, to przekazał wszystko. Wiele osób

mnie pyta, co się zachowało, i ja zawsze odpowiadam, że w rodzinie nie zachowało się nic. Zachowało się trochę zdjęć, praw-dopodobnie przyjechały do Wielkiej Bry-tanii z bratem i ze mną, w 1948 r. Z tymi pamiątkami rodzinnymi, ze zdjęciami, byłoby zapewne zupełnie inaczej, gdyby mój Ojciec nie stracił wzroku, mógłby o te rzeczy dbać, dopilnować, aby się za-chowały, mógłby rozpoznawać postaci na zdjęciach. Ponieważ był niewidomy, było to prawdopodobnie dla Niego obojętne, czy te rzeczy – pamiątki, dokumenty, jakaś korespondencja istnieją, czy ich nie ma.

Po wojnie Generał został pozbawiony polskiego obywatelstwa i postanowił nie przyjmować obywa-telstwa brytyjskiego. Ta decyzja odcięła mu drogę powrotną do Polski, choć w sercu pozostał Polakiem, prawdziwym patriotą. Do jakiego stopnia Pan i Pań-ska Rodzina identyfikują się z polskimi korzeniami? – Moje kontakty z Polską, mój pobyt tam nie wiązał się w żaden sposób z wpływem Generała, nie miało to z nim nic wspólne-go, wyjechałem tam rok po jego śmierci. Poza tym ja doświadczyłem zupełnie innej Polski od jego Polski i wszelkie porównania pewnie sprawiałyby mu wielką przykrość, gdyż On tę Polskę do końca idealizował jako kraj honorowy.

Czy po śmierci Generała ktokolwiek w Wielkiej Brytanii kontynuował jego wysiłki skierowane na rehabilitację i uhonorowanie spadochroniarzy 1. SBS? – Jedyną postacią, która deklarowała pod-jęcie jakichkolwiek działań w tym kierun-ku, jest 95-letni obecnie major Tony Hib-bert – znajduje się on jednak zbyt blisko nomenklatury brytyjskiej, żeby cokolwiek zrobić. Poza nim nikt się tym nie zajął.

Zaledwie trzy tygodnie po śmierci Generała Jego ciało zostało przetransportowane do Polski i pochowane z honorami w rodzinnym grobowcu na Wojskowym Cmentarzu na Powązkach. W świetle ówczesnej sytuacji politycznej w Polsce i mając na uwadze wrogi stosunek polskich władz komunistycz-nych wobec osób pozostających na uchodźstwie, czy trudno było zrealizować ostatnie życzenie Pańskiego

Dziadka? Jak skomplikowane było zorganizowa-nie uroczystego pogrzebu wojskowego kogoś, kogo łatwo było w tamtych latach zaszuflad-kować jako wroga Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej i kto został pozbawiony polskiego obywatelstwa przez te same władze? Mówił już Pan o tym, że to właściwie nie był żaden problem, bo był już martwy i dla peerelowskich władz państwowych jego pogrzeb był właściwie tylko pretekstem do tego, aby przedstawić się w pozytywnym świetle.– Tak, gdyby wrócił za życia, to dla polskich władz mógłby to być pewien problem, mogłoby to wywołać pewne zamieszanie, gdyż wróciłby do Polski jako symbol minionej epoki – mimo iż nie angażował się politycznie. Wrócił w trumnie, więc nie było to żadnym problemem.

Czy pamięta Pan szczegóły związane z pogrzebem?

sku. Ta praca znajdowała się bardzo blisko jego domu. Miał do pracy pięć minut spa-cerem. Bardzo dobrze pamiętam tę firmę z dzieciństwa, ale wtedy nie wiedziałem, że on tam pracował.

Jak się nazywało się to przedsiębiorstwo?– C.A.Vandervell, w skrócie CAV.

Czy Generał rozważał kiedykolwiek powrót do Polski po wojnie mimo swojej wiedzy o rozwoju sytuacji w Kraju? Chciałabym przypomnieć w tym kontekście fragment książki, w którym Generał opi-suje swoją rozmowę z podpułkownikiem Józefem Kuropieską, ówczesnym attache wojskowym rządu warszawskiego w Londynie. Kuropieska ostrzegał go przed powrotem i argumentował, że Polska Ludowa ma swoich generałów, że generałowie przedwojenni nie są tam mile widziani. – Sprawa była absolutnie zamknięta, we-dług mojej wiedzy taki plan nigdy później się nie pojawił. Do końca życia czuł się jednak Polakiem w przeciwieństwie do mojego Ojca, który we własnym przekona-niu stał się Brytyjczykiem. Brytyjczykiem, który jednak chciał być pochowany w Polsce.

Po wojnie Generał Sosabowski poświęcił wiele czasu i energii w walce nie tylko o swoje pra-wa, lecz również o należyte uhonorowanie Jego Brygady. Niestrudzenie walczył również o rewizję brytyjskich oskarżeń przez wodza naczelnego PSZ oraz przez prezydenta RP. Niestety, Jego starania nie przyniosły widocznych skutków. Jak wpłynęło to na jego osobiste stosunki z innymi polskimi ofi-cerami w Wielkiej Brytanii i z przedstawicielami Polskiego Rządu na uchodźstwie? – Już o tym wspominałem, on podej-mował próby kontaktów z prezyden-tem, starał się zrehabilitować swoje nazwisko, próbował też załatwić spra-wę przez sąd generalski, ale nikt się jego sprawą nie zainteresował, nie wziął jej na poważnie, więc wszyst-ko pozostało w zawieszeniu. Jak już wspominaliśmy, Generał nie miał zbyt

Uroczystości pod pomnikiem w Driel w 66. rocznicę operacji „Market-Garden”. Na zdjęciu widoczny jest również major Tony Hibbert 2010 r.

Stanisław Sosabowski (z lewej) z adiutantem, porucznikiem Dyrdą

74

Page 10: To nie był Dziadek, to był Generał… - Proszowice · się głównie w trudnościach w podporząd-kowywaniu się i tendencjach do polemiki i paradoksu. Niezależnie od tego, Sosa-bowski

Stanisław Sosabowski III, wnuk generała Sta-nisława F. Sosabowskiego, z wykształcenia jest chemikiem polimerowcem. Po ukończeniu studiów w Anglii przyjechał do Polski w ramach wymiany kulturalno-naukowej, jako stypendysta British Council, i rozpoczął studia doktoranckie. Ożenił się i wrócił do Anglii, aby tam szukać pracy. Po paru la-tach wyjechał do Francji, a stamtąd – do Holandii, skąd często odwiedzał Polskę jako przedstawiciel techniczny wielkiego amerykańskiego koncernu. Od przejścia na emeryturę przyjeżdża czasem do Polski na wakacje. Od wielu lat mieszka na stałe w Portugalii.dr Izabella Parowicz, pracownik naukowy Euro-pejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i koordynator studiów magisterskich Ochrona Europejskich Dóbr Kultury, jest z  wy-kształcenia ekonomistą i specjalizuje się w za-gadnieniach dotyczących ekonomiki dziedzictwa kulturowego.

Kilka słów o rozmówcach

– Nie byłem na pogrzebie, przebywałem wtedy w Ju-gosławii na wakacjach stu-denckich i przez kilka mie-sięcy nie miałem kontaktu z domem, dowiedziałem się o zgonie Dziadka dopiero po powrocie do Wielkiej Bryta-nii. Mam jednak wiele zdjęć z Jego pogrzebu, które ulo-kowałem w albumie.

Z czego wzięła się nieścisłość odnośnie do daty pochówku Genera-ła? Na Państwa stronie internetowej www.sosabowski.com napisane jest, że pochówek ten miał miejsce trzy tygodnie po Jego śmierci, a niektóre źródła, w tym również tablica pa-miątkowa na Waszym domu na ul. Haukego na Żoliborzu podają, że na-stąpiło to dopiero po dwóch latach.– Jest to niemożliwe. Nie wiem, skąd się wzięła ta in-formacja. W 1968 r. przeby-wałem już w Polsce i miesz-kałem w  Łodzi. Według aktu zgonu, śmierć Gene-rała nastąpiła 25.09.1967 r. w szpitalu Hillingdon w za-chodnim Londynie. Miesiąc później mój Ojciec był na pogrzebie razem z Józefem Rybickim, swoim dawnym dowódcą z Kedywu i z sio-strą Generała, Janiną.

Czy jest Pan w  kontakcie z dawnymi członkami 1. SBS? Ilu z nich jeszcze żyje?– Nie mam z nimi kontaktu. Tzn. byłem członkiem Związ-ku Spadochroniarzy Polskich (ZSP), nawet dostałem srebr-ną odznakę za swoją działal-ność, mniej więcej dziesięć lat temu, miałem kontakt i mam z innymi członkami ZSP, ale nie z członkami 1. SBS. Utrzymuję kontakt z sy-nami i córkami spadochro-niarzy, bo właśnie te osoby należały do ZSP, ale z  ich ojcami – nie. Między innymi dlatego, że niewielu z nich pozostało przy życiu.

Według jednego z Cichociem-nych, płk. Alana Maćkowiaka, żyje jeszcze około 30 lub 40 członków Brygady.– Tak, jest to możliwe.

Chciałabym spytać Pana o postać Pańskiej Bab-ci, Marii z Tokarskich Sosabowskiej. Niewiele o niej wiadomo poza tym, że Generałowi udało się połączyć z rodziną po wojnie. – Po wojnie nie stanowili już rodziny, Generał związał się z inną kobietą. Nie-zależnie od tego, jak kształtowały się ich kontakty w trudnych, powojennych cza-sach, zawsze była jego żoną, matką jego

dzieci i zawsze ją jakoś, na swój sposób szanował, a po śmierci została pochowana w ich grobie rodzinnym na Powązkach, jeszcze za życia Generała.

Czy pamięta Pan Babcię?– Tak. Oczywiście ci, któ-rzy mieszkali w Warszawie w czasie okupacji, znali ją o wiele lepiej, np. śp. Da-nusia Mancewicz (łącznicz-ka Kolegium A Kedywu, po wojnie aktorka – przyp. aut.). Wołali na nią Tycia i mój Ojciec ją bardzo ko-chał. Pamiętam ją bardzo dobrze. Dopóki żyła, każdej niedzieli szliśmy na obiad do niej, dopiero gdy zmarła, zaczęliśmy chodzić na obia-dy do Generała.

Śp. Doktor Kaczyński opo-wiadał mi, że gdy pojechała po woj-nie do Anglii, zastała tam Generała w nowej sytuacji osobistej, w sy-tuacji, której się nie spodziewała.– Nie widzieli się dziewięć lat, Generał żył swoim ży-ciem, poza tym nie był święty, pod żadnym wzglę-dem. Zresztą, jako dziecko, zupełnie się nie dziwiłem, że najpierw jeździliśmy na obiad do babci, a gdy zmar-ła – do dziadka, gdzie po-dejmowała nas inna pani domu.

Czym się zajmowała Pańska babcia w Anglii?– Niczym konkretnym. Była panią domu, w którym mieszkała. Babcia była na-szą opiekunką i przywiozła nas do Anglii na Batorym. Ten statek, który płynął do Stanów Zjednoczonych, zawijał po drodze do So-uthampton i tam wysiedli-śmy. Gdyby nie ta jej rola, prawdopodobnie Generał, który rozpoczął nowe życie, nie byłby tak zdetermino-wany, żeby sprowadzić ją do Anglii. Z drugiej strony, co miała robić w Polsce, sko-

ro cała jej rodzina była teraz w Wielkiej Brytanii? Stosunki z mężem nie układały się najlepiej, ale był tam syn, były wnuki, więc było po co żyć. Jak wspomniałem, mój Ojciec bardzo ją kochał i ogromnie ubolewał z powodu jej odejścia.

Skąd wzięło się przezwisko Tycia?– Z tego, że była bardzo mała. Ale to prze-zwisko było zarezerwowane dla dorosłych. Oczywiście dla nas była to po prostu Bab-cia. Po rozwodzie mojego Ojca podobno

przeprowadziła się na jakiś czas do nie-go, aby pomóc mu w prowadzeniu domu. Zmarła w niecałe 10 lat po przybyciu do Anglii.

Pański bratanek, profesor Hal Sosabowski, re-gularnie angażuje się w przywracanie dobrej pamięci o Generale poprzez wygłaszanie wykładów na jego temat, szczególnie w Wielkiej Brytanii i w Holandii. Planuje on przyjechać do Polski z serią wykładów o Pradziadku. Są Panowie autorami obszernej i bo-gatej w fakty strony internetowej o Generale i jego synu, Stanisławie Januszu Stasinku Sosabowskim. Jak oceniłby Pan wpływ tych działań na popularyzowanie wiedzy i promowanie pamięci o Pańskich przodkach?– Uważam, że wpływ ten jest, niestety, niewielki. Na wykłady Hala przychodzą głównie osoby, które znają tę historię i któ-re chcą usłyszeć to, w co i tak wierzą. Na pewno o wiele większy, bardzo pozytywny wpływ na propagowanie wiedzy o Gene-rale miał dokumentalny film pt. Honor Generała autorstwa Pani Joanny Pieciu-kiewicz, nakręcony w 2007 r.

W 2006 r. królowa holenderska Beatrix uho-norowała 1. SBS wojskowym orderem Wilhelma, będącym najwyższym odznaczeniem Królestwa Ni-derlandów. Pański Dziadek został odznaczony post mortem orderem Brązowego Lwa. Ceremonia ta nie była transmitowana w Polsce, nie uczestniczyli w niej również przedstawiciele polskiego rządu. Czy znane są Panu jakiekolwiek wysiłki polskich władz zmierzające do uhonorowania heroicznych wysiłków Generała i Jego spadochroniarzy? – Jedynym, raczej znikomym przejawem zainteresowania się Brygadą przez polskie władze była obecność premiera Tuska na uroczystościach rocznicowych operacji „Market-Garden” w Driel w 2009 r. Poza tym epizodem nie zostały podjęte żadne konkretne działania w tym kierunku.

Dziękuję bardzo za rozmowę. n

Źródło zdjęć: ze zbiorów rodziny SosabowskichSerdecznie dziękuję Panu Maciejowi Skrobiszo-

wi za nieocenioną pomoc i wsparcie merytorycz-ne w przygotowaniach do wywiadu (IP).

Stanisław Sosabowski – fotografia w randze pułkownika

Stanisław Sosabowski jako żołnierz armii austro-węgierskiej. Fotogra-fia wykonana na początku I wojny światowej

Stanisław Sosabowski w mundurze 1. Samodzielnej Brygady Spado-chronowej

INNe

75