tygodnik popularny, poŚwiĘcony naukom … · kanicznych, woda ta, sądząc ze stosun ków...
TRANSCRIPT
JVb. 43 (1533). W arszawa, dnia 22 października 1911 r. Tom X X X .
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA".
W Warszawie: rocznie rb. 8, kwartalnie rb. 2.Z przesyłką pocztową rocznie rb. 10, półr. rb. 5.
PRENUMEROWAĆ MOŻNA:W Redakcyi „W szechświata" i we wszystkich księgar
niach w kraju i za granicą.
Redaktor „Wszechświata*4 przyjmuje ze sprawami redakcyjnemi codziennie od godziny 0 do 8 wieczorem w lokalu redakcyi.
A dres R edakcyi: W SPÓ LN A Ni>. 37. Telefonu 83-14.
ZNACZENIE W ODY W W YBUCHACH WULKANICZNYCH.
(Badania G autiera i Bruna),
Najbardziej imponującem, a zarazem strasznem zjawiskiem geologicznem, którego bilans często obliczany bywa na tysiące istnień ludzkich, obok trzęsień ziemi, jest wybuch wulkanu. Toteż od początków cywilizacyi ludzkiej widzimy próby ujęcia tych tajemniczych zjawisk w jakieś tłumaczenie, a obok mistycznych wierzeń bezradnego i bezbronnego wobec nich człowieka, już w starożytnej Grecyi i Rzymie rodzą się pierwsze mniej lub więcej udatne hypotezy wulkanolo- giczne. Pomimo jednak, że natura rozsiała w Europie wulkany w środowisku cywilizacyi—na morzu Rzymian i Greków, pomimo, że od pierwszych nieudolnych pojęć o wulkanizmie do dni dzisiejszych przeszło wiele, wiele lat, podczas których duch ludzki niejednokrotnie mógł się przekonać o swej genialności, pomimo tego, powtarzam, istota wulkanizmu pozostała dotąd, jak ongi, tajemniczą. Zdawało się, że jesteśmy na dobrej dro
dze do wykrycia przyczyny erupcyj wulkanicznych, gdy oto badacz genewski, p. Albert Brun, w szeregu rozpraw, a ostatnio w pięknej monografii *) kategorycznie zaprzeczył dotychczasowym poglądom, podając hypotezę nową, niezwykle nęcącą swą prostotą i logiką.
Wartykule niniejszym czytelnikWszech- świata znajdzie zestawienie dwu poglądów: dawnego, powiedzmy klasycznego, uznanego za słuszny przez szereg powag geologicznych i chemicznych, uświęconego czasem, i nowego, wykwitającego dopiero na polu wulkanologii. Pierwszy przedstawia nam najnowsze prace Armanda Gautiera, członka akademii francuskiej — drugi badania twórcy jego Alberta Bruna.
Jedną z najdawniejszych a zarazem najpopularniejszych teoryj wulkanicznych była idea aktywnego działania wody morskiej na rozpalone czy roztopione masy skalne w głębi ziemi 2). Hypotezę tę, jak się zdawało, stwierdzały fakty
!) A lbert Brun. ftecherches sur l ‘exhalaison vcilcanique.
2) Idea łączności kom inów w ulkanicznych z w nętrzem ziem i została obalona przez badania Stiibla.
674 WSZECHSWIAT JM® 43
z natury. W ulkany morza Śródziemnego a więc obszaru najlepiej poznanego, góry ogniowe Japonii i wysp południowo azyatyckich leżą na brzegu morza lub w jego pobliżu. Należało tylko przyjąć istnienie lub tworzenie się wielkich szczelin, przez k tóre woda m orska m ogłaby się przedostawać do centrów w ulkan icznych, i kw estya była rozwiązana. Udział wody morskiej w procesach wulkanicznych był jeszcze o ty le dogodny, że d o skonale tłumaczył obecność wielkiej ilości chlorków w produktach erupcyjnych, ciał na innej drodze niedających się tak łatwo wyjaśnić.
Jednak z biegiem czasu gromadziły się fakty, k tóre miały zaprzeczyć przyję tym poglądom. Stwierdzono istnienie wulkanów bardzo oddalonych od morza, okoliczność zmuszająca w myśl powyższych twierdzeń do przyjęcia istnienia Mazelin na setk i kilometrów długich. Z drugiej s trony szczegółowe badania produktów erupcyjnych wykazały brak w n ich jodu i bromu, p ierw iastków tak stale reprezentowanych w wodzie morskiej; natom iast analizy chemiczne wykryw ały obecność wielkich ilości C 0 2 i Br20 3 a więc związków, nie odegrywa- jących w morzu poważniejszej roli.
Teorya wody infiltracyjnej spotyka jeszcze jeden szkopuł. Niedochodząc do większych głębokości, np. centrów w ulkanicznych, woda ta, sądząc ze s to sunków geotermicznych, spotkałaby tak w ysoką tem peraturę , że m usiałaby przejść W s tan pary, a co za tem idzie, m usia łaby się także wyzbyć tych soli, k tóre zaczerpnęła w morzu. Dalsze zaś p rzenikanie jej w jeszcze głębsze warstwy, staje się bardzo problem atycznem wobec panującego tam ciśnienia 1).: Teorya udziału wody morskiej w w y
buchach wulkanicznych waliła się w g ru zy. Jednak pozostawał fakt, p rzy taczany przez wszystkich prawie badaczów wulkanów, p rzy ję ty do nauki jako pewnik, — fakt wyrzucania przez wulkany wielkich ilości pary wodnej czy to w chwi
lach paroksyzmu, czy też w okresie działalności uśpionej — w postaci fumarol, źródeł gorących, gejzerów.
Należało szukać innej drogi. Reyer, Tscherm ak i Suess wprowadzili, pojęcie wody juwenalnej, t. j. p ierwotnej. Je s t ona częścią składową magmy, jako woda konsty tucyjna, głosiła idea tych bada czów. Istnienie jej związane je s t z hy- potezą płynnej ongi ziemi, kiedy to zosta ła ona zaabsorbowana z atmosfery przez roztopioną magmę.
Zwolennikiem tego poglądu je s t także p. Arm and Gautier.
P. Gautier od szeregu la t badał gazy, wydzielające się w wysokich tem pera turach z krystalicznych skał archaikum Francyi, ogłaszając wyniki swych stu- dyów w sprawozdaniach akademii fran cuskiej J).
W roku 1903 Moissan 2) ogłosił w yniki analiz gazów z fumarol Mont Pele na Martynice, zebranych i przyw iezionych do Paryża przez znakomitego badacza tego w ulkanu—profesora Lacroix.
Po zestawieniu wyników analiz Mois- sana z własnemi, p. Gautier zauważył istnienie między niemi wielkiej analogii, jak to widać z zamieszczonej niżej ta belki.
■ i) E . H ang. T ra ite de geologie I . L es phe- liomenes geologiyues. P a ry ż 1909.
Grazy M. P ele Moi ssan
G ranity P orfir Ofit
G a u t i e r
H 3S b. małe ślady
ślady 0,00 0,45
04OO
44,2 14,80 59,25 35,71
N 10,2 0 J3 3) 2,103) 0,68 3)
Ar 2,0 — — — ' ■'
CO 4,6 4,93. 4,20 4,85
c h 4 IB,7 2,24 2,53 1,99
H 23,3 77,30 31,09 66,29
A cety len bardzo bardzo bardzo bardzoi węgłów. małe małe małe małeety low e ślady ślady ślady ślady
*) Comptes R endus de l‘Acad. d. Sc. tom CXXXI, 1901, tom CXXXV1, 1903.
2) Com ptes R endus de l‘Acad, d. Sc. tom CXXXVI, 1903.
3) W analizach G autiera azot zaw ierał sporą .domieszkę argonu.
JSJÓ 43 WSZECHSWIAT 615
Mamy więc te same gazy i w stosunkach zbliżonych. Różnice ilościowe, na pierwszy rzut oka dość znaczne, nie powinny dziwić, o ile się weźmie pod uwagę niesłychaną zmienność składu chemicznego fumarol jednego i tego samego wulkanu. Studya analityczne, przeprowadzone nad twardemi produktami góry Pele (bomby, lapilli, popiół), wykazały, że składają się one przeważnie z andezytu, bogatego w hypersten, t. j. krzemian żelazawy (PeSi03); Gautier zaś topiąc skały zawierające krzemiany żelaza i manganu doszedł do bardzo ciekawych wniosków, stwierdził mianowicie następujące zjawiska J):
1) Wysuszone w 250°C skały (zarówno kwaśne jak granit i porfir, tak i zasadowe, ofit, lherzolit) i ogrzewane następnie w próżni do 500° — 600°, a więc do temperatury czerwonego żaru, wydzielają wodę i to w następujących ilościach:
1 kg granitu wydziela 7—10 g wody1 „ porfiru . 12 „ .1 . ofitu „ 15 B „l „ lherzolitu „ 16 „ „2) Wydzielająca się ze skały woda
w panującej w układzie wysokiej temperaturze działa utleniająco na krzemiany żelazawe (perydot, hypersten, biotyt, au- git i inne), przeprowadzając je w wyższy stopień utlenienia. Podczas tej prze miany wydzielają się wielkie ilości wodoru wolnego.
3FeSi03 + H20 = Fe30* + 3Si02 - f H*.Podobnie rozkładają się węglany, któ
re Gautier znalazł w granicie i porfirze w postaci małych inkluzyj krystalicznych.
3 Pe C03 - f H20 = Pe304 + 3 C02 + H, a wodór in statu nascendi redukuje dwutlenek węgla dając CO i H20.
C02 + H2 = CO + H20.To samo dzieje się z siarczanami, któ
re wodór in statu nascendi redukuje w żarze:
Ar. G autier. Theorie des Volcans (Buli. d. 1. Soo. belge de Geol. tom X V III, 1903. P r. Verb. Str. 555—562).
Idem . A propós de la com position des gaz des fum arolles du M ont Pele. Comptes rendus d, l‘Acad. d. Sciences, t. CXXXVI, 1903 str. 16.
1) Na2S04 + ,4 H 2 = Na2S + 4H,02) '-Ńa3S-fS iO i+ H 2Ó = N a 2SiOa+ H 8S
i wreszcie w powietrzuH,S + O = H20 + S.
Reakcye te Gautier stwierdził zarówno dla sztucznych jak i na tu ra lnych krzemianów, węglanów i siarczanów żelazawych.
3) Obecność w krzemianach siarczków powoduje wytwarzanie się s iarkowodoru:
3PeS + 4H20 = Fe30 4 + 3H3S - f H2.4) Wśród gazów, wydzielonych w ża
rze czerwonym ze skał krystalicznych, znajdują się azot, amoniak, argon i najprawdopodobniej hel, k tórych obecność należy przypisywać ich związkom w skale. Gautier uzasadnił to twierdzenie dla azotu, dla innych dwu pierwiastków czyni to przez analogię, wobec zanieczyszczenia argonem otrzymywanego azotu: 3Fe2N2 - f 8H20 = 2Fe80 4 + NH3+ N + 2H2.
5) W iemy wreszcie, że m etan i ślady innych węglowodorów, które również wydobywają się z badanych skał w temperaturze czerwonego żaru, pochodzą z rozkładu pewnych węglików, a zwłaszcza węgliku żelazowego, lub manganowego (co stwierdziły doświadczenia Cloeza, Moissana i Mendelejewa) oraz, być może, z węgliku glinowego, k tóry w niewielkich ilościach znajduje się w skałach pierwotnych.
3Fe2C + 8 H 30 = 2 F e 30 4+ 3 C H 4- f H 4.Streszczając się, Gautier pisze: tem
pera tura 500° — 600° w ystarcza do uwolnienia się wody konstytucyjnej granitów, porfirów i skał analogicznych, która, działając w tej tem peraturze na składniki skał, powoduje wydzielanie się pewnego towarzystwa gazów—identycznego z tem, jakie oddawna było sygnalizowane z większości erupcyj wulkanicznych.
Uczyńmy, idąc śladami badacza francuskiego, małe obliczenie.
Jeżeli 1 kg granitu wydziela 10 g wody to 1 m3 granitu, ważący 2 664 kg, dostarczy:
10 g X 2 664 = 26 640 g wody a 1 k m 3 26 640 000 000 kg
lub 26 640 000 tonn wody.
676 WSZECHSWIAT
Równocześnie wytw orzy się pewma ilość gazów. W edług obliczeń Gautiera ilość ta równa się 6 do 7-krotnej objętości bloku skalnego, z którego się one wytworzyły. Czyli k ilom etr sześcienny wyda 6 do 7 miliardów m etrów sześc iennych gazów palnych, obliczonych w tem peraturze 15°; dla o trzym ania zaś objętości ich w tem pera turze czerwonego żaru, otrzym aną liczbę należy potroić.
Gazy te zawierają średnio (w przypadku granitu) w 100 częściach 79 części wodoru. Zatem metr sześcienny zawierać będzie 790 litrów, a kilometr sześcienny granitu dostarczy w tych samych warunkach przeszło- 5 000 milionów metrów sześciennych wodoru, który, spalając się w powietrzu, da takąż samę objętość pary wodnej.
Możemy więc sobie wyobrazić, jak straszne ciśnienie wywołuje taka masa gazów i par, jaka potężna energia ukrywa się w kilometrze sześciennym granitu.
Gzy wyniki, otrzymane w pracowni chemicznej możemy przenieść do natury? Czy możemy tam spotkać podobne procesy? Pytania te zadaje sobie Gautier i odpowiada na nie twierdząco. Przecież W głębi ziemi, a zwłaszcza w terenach najmłodszych dyzlokacyj, zachodzą bez- wątpienia najrozmaitsze procesy mechaniczne, polegające na przesuwaniu się lub zapadaniu i wydźwiganiu partyj skalnych. A takie zaburzenia mechaniczne najzupełniej wystarczają do wytworzenia temperatury czerwonego żaru, czyli do stworzenia w skorupie ziemskiej warunków, w których działy się te wszystkie ciekawe zjawiska w pracowni. Co więcej, do obliczenia ilości gazów i par, wydzielanych ze skały w wysokiej temperaturze, posługiwaliśmy się granitem, a więc skałą, dającą najmniej wody z szeregu analizowanych przez Gautiera, oraz małą znikomo ilością jego w porównaniu ze stosunkami w przyrodzie, która kryje w swych masach skalnych niepodobne do obliczenia ilości energii. Wystarczy zachwiać równowagę skał głębinowych—ażeby energia potencyalna przeszła w cynetyczną, siejąc dokoła śmierć i zniszczenie.
Zatem sam skład chemiczny skał krystalicznych oraz warunki, panujące w głębszych partyach skorupy ziemskiej, dają dostateczne dane do genezy erupcyj wulkanicznych, tłumacząc powstanie pary wodnej i gazów wulkanicznych.
Do tych wniosków doszedł badacz francuski, oparłszy się na analizie chemicznej i na porównaniu składu chemicznego lotnych i stałych produktów erupcyjnych wulkanu Pelć na Martynice ze składem chemicznym ciał gazowych, otrzymanych ze starych i martwych na pozór skał krystalicznych Francyi środkowej.
Teorya Gautiera jest ostatnim z szeregu pomysłów, opierających się na szerokim udziale pary wodnej w zjawiskach wulkanicznych.
Jednak studya Gautiera spotkały poważny zarzut. Mianowicie Bergeron x), mówiąc o badaniach Gautiera, zaznacza z naciskiem nieobecność chlorków, fluorków oraz wolnego chloru wśród gazów, otrzymanych przez żarzenie granitów, porfirów i t. d. Znaną jest przecie rzeczą, że ciała te właśnie występują nader obficie w ekshalacyach wulkanicznych.
W tym samym mniej więcej czasie co Gautier, p. Albert Brun w genewskich „Archives des sciences physiąues et na- turelles" (1905—1909) ogłosił szereg rozpraw, poświęconych wulkanologii. Chemik jak Gautier, Brun oparł się także na analizie chemicznej, doszedł jednakże do wręcz odmiennych wniosków, zaprzeczających uświęconym tradycyą poglądom o wulkanizmie. Różnica w studyach obu badaczów polegała na tem, że Gautier analizował stare skały krystaliczne i w nich znalazł podstawę i materyał dla swej teoryi, Brun natomiast w dążeniu do rozwiązania swej wielkiej tezy, oparł się na współczesnych produktach erupcyjnych, twardych i gazowych. Olbrzymi wprost materyał, jakiego dostarczyły mu analizy chemiczne, badacz genewski uzupełnił spostrzeżeniami w polu—w kraterze i stokach wulkanu. Ogólny wynik
1) B ulletin d. la Societe belge de Geol. Pa- leont. e t H ydrol. P r. Verb. tom X V II, 1903, str. 554.
Nk 43 WSZECHSWIAT 677
swych studyów Brun podał w autorefe- racie w styczniowym zeszycie 1910 roku „Revue generale des sciences pures et appliquees“ ') oraz obszernie w cytowanej już monografii.
Odrzuca on stanowczo pogląd, jakoby woda była owym spiritus movens w zjawiskach wulkanicznych. W ątpliwości pewne co do czynnego udziału pary wodnej wypowiadali przedtem już Archibald Douglas, W ilhelm T. Brigham i inni, j e dnak głosy ich przebrzmiały bez echa wśród zgodnego chóru zwolenników te oryi wodnej.
Przy jrzy jm y się więc zjawiskom, obserwowanym przez chemika genewskiego, ciekawym już z tego chociażby względu, że wniosły nowy, rewolucyjny wprost powiew do cichych, poważnych pracowni uniwersyteckich świata.
Brun, podobnie ja k Gautier, poddawał badane law y wysokim temperaturom. W tych w arunkach skały krystaliczne zachowują się rozmaicie. Zasadowe lawy z chwilą stopienia poczynają wrzeć; w ydzielają z siebie gazy i białe dymy, k tóre kondensują się na zimnych miejscach pieca w postaci białego nalotu. Pod wpływem rodzących się w ich środowisku gazów ulegają one silnej eksplozyi, wylewają się z tygielka, jakby mały na tu ra lny potok lawy, ze wszystkiemi jej cha- rak terystycznem i cechami. Po ostudzeniu o trzym uje się lekką wzdętą masę, pełną wakuol. Zupełnie tak samo zachow ają się bomby i popioły wulkaniczne, o ile zbyt długo nie były poddane działaniu deszczów. Daleko silniejsze i je sz cze bardziej zbliżone do wybuchu w ulkanicznego zjawiska wykazują w w ysokich tem pera turach skały kwaśne, np. obsydyany. Stopione powiększają swą objętość do 20 razy. Jeżeli w piecu umieścimy zby t wielki kawał tej skały — to eksplozya może być tak silna, że piec zupełnie zniszczy. Podczas jednego z do
*) A lbert B run. L es recherehes m odernes sur le yolcanisme. R. gen. d. Se. p. et. ap. Ma 2, 30 stycznia 1910. A rtyku ł ten ukazał się także w handlu księgarskim w odbitce.
świadczeń Brun włożył do pieca m etalurgicznego obsydyan z Lipari objętości około 1,5 litra. Badacz nie zwrócił dostatecznej uwagi na przebieg wzrostu tem pera tury i nieoczekiwanie znalazł się w przykrej sytuacyi, bo piec pękł. Ciekawą jes t rzeczą, że po wybuchu proces przekształcania się obsydyanu nie przerwał się pomimo tego, że badacz wraz z pomocnikiem rozbijali przekształcające się kawałki skały. Świadczy to, że z rozpoczęciem zjawiska ekspansyi nic nie je s t w stanie jej powstrzymać.
Przekształcanie się obsydyanu w pumeks odbywa się wskutek wydobywania się gazów z jego masy. Je s t to reak- cya międzycząsteczkowa. W eźm y cienką przezroczystą tabliczkę obsydyanu i ogrzewajmy ją pod mikroskopem, śledząc zachodzące w niej zmiany. Dostrzeżemy, że po niejakim czasie w miejscu, nie dającem się przedtem oznaczyć, powstanie bańka gazu. Podczas dalszego ogrzewania rozszerza się ona, obok niej powstają inne i wreszcie szklista budowa obsydyanu przekształca się w porow a tą—z obsydyanu powstaje pumeks. Zjawisko to Brun porównywa do przekształcania się boraksu w płomieniu palnika gazowego. Jednak tutaj przyczynę zjawiska stanowi woda krystalizacyjna, gdy w obsydyanie czynność tę spełniają gazy chlorowe, o k tórych będzie mowa dalej. W terenie wulkanicznym mamy również szereg dowodów, że wydzielanie, się gazów z law jes t reakcyą między- cząsteczkową. Dowodzą tego bomby o popękanej powierzchni z powodu rozszerzania się jąde r wewnętrznych, potoki płynącej lawy wyrzucające z siebie białe dymy i krople roztopionej m agm y,—wreszcie najżywszym dowodem jes t pękanie bloków, wyrzucanych przez k rater, i wydzielanie się przytem białego dymu.
B r. Rydzewski.i I '
(Dok. nast.).
678 WSZECHŚWIAT No 43
O ZASADZIE W ZGLĘDNOŚCI W POJĘCIU FIZYCZNEM CZASU
1 PRZESTRZEN I.(HYPOTEZY LO REN ZA i E IN ST EIN A ).
Szkic z fizyki teoretycznej.
Rzecz w ygłoszona na połączonem posiedzeniu Sekcyi nauk ścisłych i filozoficznych X I Z jazdu przyrodników i Jekarzy polskich w K rakow ie.
(Ciąg dalszy).
W yobraźmy sobie, że niezależnie od promienia wysyłanego w k ierunku ruchu Ziemi i z powrotem, będziemy badałi promień z tego samego ogniska, w yrzu cony w k ierunku prostopadłym do ru chu Ziemi. Promień taki niechaj również spotka zwierciadło, znajdujące się w odległości a od ogniska, i zostanie odbity i zwrócony do miejsca wysłania, t. j. do tegoż ogniska. Łatwo zauważyć, że jeżeli ziemia je s t w ruchu, to z nią razem i zwierciadło. W sku tek tego pro-
Z, O pierw otno położenie zw ierciadła i ogniska.i O, położenie zw ierciad ła i ogniska: p ie rw
sze po up ływ ie czasu, gdy prom ień przejdzie drogę OZ, i d rug ie po przejściu drogi
OZi + Z 10[.
mień prostopadły po przejściu przestrzeni o (=O Z), już tam zwierciadła nie za stanie (przejdzie ono do Zx) i nie zostanie odbity. Lecz ognisko promieniuje we wszystkie strony, i dlatego jeden z promieni, OZu trafi na zwierciadło i będzie odbity. Będzie to oczywiście taki promień, k tó ry przejdzie przestrzeń OZx w tym sam ym czasie, gdy zwierciadło z Ziemią przejdzie przestrzeń ZZX = OA. Lecz przestrzenie te, przebiegane w j e dnym czasie przez dwa różnej chyżości działania (ruch Ziemi i bieg światła), bę
dą w stosunku prostym do odpowiednich chyżości, t. j.
OA vOZl c
Z drugiej strony odbity promień światła przejdzie do Ox drogę OlZl— OZi , całkowita zaś droga promienia będzie oczywiście 2 OZu a czas na jej przebieżenie po-
2 OZ,t rzebny V Ponieważ z tró jką ta pro
s tokątnego OAZu OZi—a^Ą-OA, a z przy-V
toczonej wyżej zależności OA— OZx . —C
więc OZy— a^Ą-OZ, . ^ iOZ1
czas zaś potrzebny na przebieżenie przez światło przestrzeni 2 OZt z chyżością c będzie:
t> = 2, ! L , . . . . ii)
W zory 1) i II) są podstawowe dla w yjaśnienia hypotezy względności przestrzeni i czasu, do której objaśnienia obecnie przystępujemy. W skazują one, że na znajdującym się w ruchu ciele materyal- nem czas potrzebny dla przebieżenia tam i napowrót tej samej przestrzeni a przez promień w dwu różnych przypadkach — równolegle lub 'prostopadle do kierunku biegu je s t różny i w drugim przypadku jes t mniejszy niż w pierwszym
2 « 2 a(t — - t' =1 —
ponieważ j/ 1 —
/—więc zawsze j ' i
< 1 (bo v < c),
> ■c‘ / c‘i t' < <)•
Zanim przejdziemy do wyników z dopiero co wyprowadzonego wniosku, m usimy zauważyć, czy wogóle różnica tych czasów nie je s t znikomo mała. By tak ile możności nie było, należy wybrać sto-
Vsunek i ódległość a możliwie wiel
kie. Najszybszy ruch m ateryalny, jak i mamy w doświadczeniu do rozporządzę-
j\Iś 43 WSZECHSWIAT 679
nła, j e s t to ruch Ziemi około Słońca, około 30 kilometrów na sekundę. Wobec szybkości światła 300 000 kilometrów na
sekundę daje to V - = —ńnnVT > Jak
już wyżej wspomniano, uważyć, że
10 000 Nietrudno za-
t’— t J / l - Kt, gdzie K =
< l
Dla nieznacznych wartości
w przybliżeniu K = j / j
1 — Va —^ t . j. dla c~
vc
mamy
i~104
K — l — 1/2 _ _ g czyli czas przebiegu
światła na ziemi równolegle do jej biegu je s t o 7200 000 000 dłuższy niż prostopadle do tegoż biegu. Je s t to bardzo niewiele, jednakże może być już zmierzone w razie zastosowania dzisiejszych środków obserwacyjnych i wielkości a znacznej, porządku kilkunastu kilometrów. Podobny pomiar został dwa razy uskuteczniony przez uczonego am erykańskiego Michelsona, pierwszy raz w roku 1881, drugi raz 1887 r. razem z Mor- leyem, i obecnie poraź trzeci przez j e dnego z badaczów angielskich. Samo doświadczenie polega na t. zw. interfe- rencyi promienia równoległego z prostopadłym. Z wyliczonego powyżej spóźnienia można bez trudności znaną w optyce drogą obliczyć przesunięcie pasm in- terferencyi, k tóre łatwo mogą być bezpośrednio spostrzegane. Otóż wszystkie trzy razy otrzymano rezu lta t najzupełniej negatyw ny. Najszczegółowsze badania nie dały żadnej różnicy dla promienia równoległego i prostopadłego, t. j. fakty zaprzeczyły wszystkim poprzednim wywodom J).
!) W rzeczyw istości Michelson w dośw iadczeniu 1887 r. o trzym ał pew ne odchylenie, lecz 20 razy m niejsze od w ym aganego przez teo ryęi znajdujące się w granicach błędów dośw iadczenia.
II .
W takim stanie rzeczy znakomity fizyk holenderski H. A. Lorenz wygłosił w 1892 roku hypotezę, że niezgodność doświadczenia Michelsona z wnioskami teoryi polega na tem, iż wszystkie rozciągłości ciał m ateryalnych na ciele bę- dącem w ruchu i dla obserwatora, na niem się znajdującego, podczas przejścia od położenia prostopadłego względem kierunku ruchu do położenia równole-, głego zmieniają się w stosunku
. 7/ V3 __ 1’ I 1 jT ~ ~ K
i : ponieważ do
świadczenie uczy, że t = t! (wzory I i Uświęć być to może tylko wtedy, gdy a w t' będzie inne, niż w t, i, mianowicie, oznaczając odległość a w t' przez a', wobec
2 a . . . 2 a't -u3 \
« d - — -j
będziemy mieli
i t'
n
Ka1 . . . III),
t. j. gdy wszystkie rozciągłości, przechodząc z kierunku prostopadłego względem ruchu do równoległego, będą zmniejszo
ne w stosunku f / 1 ________ = K.
Teoretycznie oczywiście nie ulega na jmniejszej wątpliwości, że jeżeli hypoteza Lorenza je s t fizycznie słuszna, to niezgodność doświadczenia z teoryą jes t najzupełniej wyjaśniona. Czy je s t ona je dnak możliwa fizycznie i czy nie prowadzi za sobą jeszcze jakich innych wniosków, mogących nas posunąć jeszcze dalej w sferze domniemań?
Przypuszczenie Lorenza, że rozciągłość ciał będących w ruchu zależy od chyżości ruchu, je s t czemś zupełnie no- wem dla umysłów, które wyrosły w innych pojęciach. Ponieważ każda cząstka m ateryalnego wszechświata jest w ru chu, więc pojęcie rozciągłości s taje się zupełnie względnem. Bezwzględna w artość rozciągłości może istnieć tylko w s ta nie bezwzględnego spokoju, a zatem jes t dla nas zupełnie niedościgła. Obserwatorowie na różnych ciałach niebieskich różnie oceniać będą te same rozciągłości.
680 WSZECHSWIAT JY® 43
Obserwator na Słońcu naprzyk ład oznaczy w mierze swej tę sarnę przestrzeń inaczej, niż obserw ator na Ziemi i t. d.
Drugą trudność stanow i (co wskazuje szczególniej Poincaró), iż rzeczony s to su nek, w którym każde rozciągłe ciało na Ziemi zmienia swe rozm iary w razie zmian położenia, j e s t jednak i i równy
K = y i v . . dla wszystkich ciał' C"
materyalnych, bez względu na ich n a tu rę fizyczną...
Jeżeli nareszcie zwrócimy się do w ie lkości liczebnej owego skrócenia, to w ynosi ono dla Ziemi, jak wyżej obliczono, Ysoooooooo- Stanowi to, dla całej średnicy Ziemi (ok. 13 500 kil.) w przybliżeniu 18 5
- gQQ" metra, tj. wielkość około dwu cali1),
na ja k ą określony promień Ziemi się s k ra ca w czasie od południa do zachodu S łońca i rozszerza od zachodu do północy. I każde narzędzie miernicze, każdy łokieć lub m etr na Ziemi, każda rozciągłość przechodzi przez te same zmiany. Są to jednak dla s tosunku biegu Ziemi do bie
gu światła ( ^ = Vio 000) zmiany nader
nieznaczne. Jakież one je d n a k będą dla większych chyżości? Zupełnie e lem entarnym ary tm etycznym rachunkiem otrzymać można następu jącą tabliczkę:
v skrócenie w yn,D la — “ Vio ooo t.i■ v=3Q /cwi|sek. Y200 000 000
„ » = % , t> = 40 000 J/100» » = 7« „ v = 75 000 Ijn„ „ = i/S » W—150 000 i/8, „ = » / , „ <>=225 000 1/3„ „ = 1 „ d=300000 1W tym osta tn im przypadku, niemożli
wym fizycznie, rozmiar ciała równolegle do k ierunku biegu powinien znikać zupełnie. Ponieważ je s t to niemożliwe więc v < c, t. j. żadne ciało fizyczne nie może się poruszać z szybkością równą chyżości światła. Wniosek ten znajdziemy potwierdzony następnie i na podstawie innych względów.
Zobrazować jed n a k fizycznie hypotezę Lorenza będziemy mogli aż wtedy, gdy
3) R achunek ten ogłosiliśm y jeszcze w roku 1893 w naszej rozpraw ie p. t. „E ter* (Ateneum).
zapoznamy się z jej dalszem rozwinięciem na pojęcie czasu, co zawdzięczamy dopiero Einstenowi.
III.Każde oznaczenie trw ania czasu pole
ga na możności oznaczenia jednoczesno- ści dwu zjawisk. Jeżeli np. chcę spraw dzić bieg dwu zegarów znajdujących się w dwu różnych miejscach, to powinienem, gdy na pierwszym z nich przypuśćmy je s t 12-sta, dać sygnał np. ak u styczny wystrzałem z działa. Jeżeli odległość drugiego zegara je s t niezbyt znaczna (tak, że sygnał może być usłyszany) i znana, to w chwili, gdy właściciel drugiego zegara usłyszy wystrzał, będzie rozumował, że zegar nastaw ić należy na 12 tyle sekund, ile dźwięk potrzebował na przebieżenie przestrzeni między zegarami. Jeśli ta przestrzeń była np. 3 kilometry, i jeśli w chwili usłyszenia sygnału na 12 , drugi zegar będzie w sk a zywał I 2h 10 sek., obserwatorowie będą mieli pewnoić, że zegarki ich będą w danej chwili mieć wskazanie jednakie , syn- chronistyczne. Jeżeli jednak dla u regulowania zegarów na znaczniejszych odległościach wypadnie użyć innego środ ka, np. prądu elektrycznego lub sygnału świetlnego, to rzecz staje się bardziej skomplikowaną, gdyż czas przebiegu wy- siłów eterowych jest, jakeśm y już w yżej widzieli, w zależności od szybkości i k ierunku biegu ciał m ateryalnych.
W yobraźmy sobie, że gdy na zegarze A mamy 12-stą, dajem y sygnał świetlny obserwatorowi zegaru w B, przyczem kierunek sygnału je s t zgodny z ruchem Ziemi, t. j. B j e s t od A położone w s tro nę biegu ziemskiego *) w danej chwili. Dla oznaczenia jcdnoczesności wypadnie przesłać sygnał od A do B i (odbiwszy go tam np. od zwierciadła) powrócić do A. Przypuśćmy, że na tę podwójną drogę (od A do B i od B do 4̂) światło zużyje 10 sekund, które obserwator w A zmie-
W szystkie miejscowości położone na wschód od danej lę d ą w nocy w yprzedzały daną m iejscowość w ruchu koło Słońca, a w e dnie biedź będą poza nią.
JM® 43 WSZECHSWIAT 681
rzy na swym zegarze. W tedy rozumować będzie (ponieważ wpływ ruchu Ziemi nie może być dostrzeżony, zgodnie ze zjawiskiem Michelsona), że obserwator w B otrzymał sygnał po upływie połowy 10 sekund, a zatem dla otrzymania jedno- czesności należy, by zegar w B wskazywał l2 h 5 sek., gdy sygnał nadejdzie do B, a w A I 2h 10 sek., gdy sygnał powróci do A. W takim razie obserwatorowie ziemscy będą przekonani, że zegary ich mają wskazania równoczesne. W rzeczywistości jednak dla obserw atora nieruchomego wskazania owych zegarów nie będą takiemi. Już wyżej widzieliśmy, że dla takiego obserwatora trw anie biegu promienia w kierunku r u
chu je s t dłuższe, niż w k ie ru n
ku przeciwnym < e ° v ) • Stąd
wynika, że od A do B nie je s t ono połową 10 sek., lecz więcej niż połową, np. 6 sek., a od B do A mniej niż połową, np. 4 sek. W skutek tego, gdy zegary w A i B są nastawione, jak wyżej w skazano, t. j. gdy B, w chwili otrzym ania sygnału, nastawiono na 12h 5 sek., w rzeczywistości dla nieruchomego obserwatora było już w B l 2h 6 sek., t. j. dany zegar w B spóźnia się o 1 sek. i wogóle zegary nastawione na podstawie sygnałów eterowych (świetlnych lub elektrycznych) spóźniają się względem czasu obserw atora nieruchomego, w porównaniu z zegarami w miejscach znajdujących się poza niemi w kierunku ruchu, i odwrotnie. Nietrudno łatwym rachunkiem ocenić wielkość tej różnicy w zależności
Vod stosunku ̂ , s tosunku chyżości ruchu
do prędkości światła. Je s t rzeczą oczywistą, że różnica owa je s t połową różnicy czasów zużytych na przebieżenie drogi w jednę i d rugą stronę (w naszym przykładzie 1 sek. = £ (6 — 4)), t. j. szu
kana różnica ± t = {c— v c-\-v f
avc—{—w
wyłuszczoną hypotezą Lorenza, wszystkie rozciągłości równoległe do kierunku
ruchu skracają się o y \ ____ ^ tu' ca
zaś mamy właśnie zjawisko równoległe do ruchu, zatem zamiast a należy pod
stawić a ] / 1 ____ i wtedy osta
tecznie
A t = av
°2 / i
avJ & . . . IV)
Nietrudno stąd np. obliczyć, jakiego porządku wielkości je s t granica możności regulowania dwu zegarów na Ziemi. Biorąc największą odległość np. transmisyi fal e lektrycznych (telegraf bezdrutowy)
a — 5 000 km , wobec 10 000>
mamy - ć - ( ‘ + ' / > - ? - ) =
V io o o o ( 1 —j~ 7 1 . J/ i o s ) = V e o . V , o 4 —
Ponieważ jednak , zgodnie z poprzednio
1',eoo ooo sek.W idzimy więc, że granica oznaczenia
jednoczesności dwu wypadków na Ziemi, leży znacznie niżej, niż dają nam możność zauważyć to najczulsze chronometry. Jeżeliby Ziemia jednak biegła około Słońca 1 000 razy chyżej, to granica oznaczenia jednoczesności byłaby znacznie wyższa, 7 600 sekundy dla tego samego wypadku.
Tylko co wyjaśniona względność pojęcia jednoczesności pozwala nam w yraźniej uwidocznić pierwszy postulat Lorenza, skracania rozciągłości ciała ruchomego wzdłuż ruchu. W yobraźmy sobie J), że dwaj obserwatorowie oddaleni jeden od drugiego o o jedności rozciągłości chcą zmierzyć tę rozciągłość na skali bezwzględnej nieruchomej, np. p rzytw ierdzonej do „niebios“. Na czem polega proces mierzenia ciała ruchomego względem skali nieruchomej? Na tem, by obserwatorowie stojący u końców owego ruchomego a jednocześnie zauważyli, j a
]) Obraz ten je s t z pewnem i m odylikaeyarni zaczerpnięty z Cohna „Physikalisches ttber Raum und Z eit.“.
682 WSZECHSWIAT J\la 43
kim wskazaniom skali nieruchomej odpowiada początek i koniec mierzonego a. Ponieważ jednak jednoczesność, w myśl powyższego na ciele ruchom em je s t ty l ko względna, więc obserwator na końcu a postawiony (licząc „koniec" w k ie run ku ruchu), którego zegar spóźnia się względem zegara na początku a, zapisze swe wskazanie później niż należy, t. j. rozciągłość zmierzona na skali n ieruchomej bezwzględnej okaże się dłuższą, niż ta sama odległość odmierzona na tejże skali przez nieruchomego obserwatora, dla którego jednoczesność zachowuje pojęcie bezwzględne i k tó ry zatem na tej samej skali nieruchomej odetnie odpowiednią długość w czasie właściwym, t. j. krótszym, a zatem otrzym a j ą m nie jszą. T ym : w ię c ' sposobem nieruchom y obserwator w ciele względem niego ru chomem zauważy skrócenie wszystkich rozciągłości równoległych do k ie runku ruchu. Rozciągłości zaś do k ie runku ru chu prostopadłe, ponieważ dla nich w skazania czasu są jednakie , zmianie dla n ieruchomego obserw atora nie ulegną. Tym sposobem np. krzyż zna jdu jący się na Ziemi i zdający się być rów noram iennym dla obserwatora na Ziemi, będzie dla obserwatora na Słońcu wydaw ał się nierównoramiennym, a mianowicie ramię do kierunku ruchu prostopadłe będzie obserwatorowi słonecznemu wydawało się dłuższem niż równoległe. Je s t rzeczą także oczywistą, że obserw ator będący w ruchu zauważyć swego „w łasnego" skrócenia nie może, gdyż wszystkie skale ruchome, na k tó rych on tylko pomiar uskutecznić może, u legają tej samej zmianie, ja k i odległość mierzona.
Lecz nietylko bieg zegarów nie je s t jednoczesny na ciele, k tóre się porusza. Einste in zwrócił uwagę na jeszcze jeden wniosek ze zjawiska Michelsona, a mianowicie, że i bieg tych zegarów je s t na ciele ruchomem różny od biegu zegarów pozostających w spokoju, t . j . samo określenie przeciągłości czasu j e s t inne na ciele ruchomem aniżeli na ciele w spokoju, a samo pojęcie czasu staje się względnem, j a k już u Lorenza pojęcie rozciągłości przestrzennej. - •
By ilustrować ten ostatni, może na jważniejszy, wniosek teoryi względności, zauważymy, że podstawą tej teoryi je s t fizyczna niemożliwość wykazania doświadczeniem na ciele ruchomem (zjawisko Michelsona) wpływu na zjawiska np. optyczne (i wszelkie inne) ruchu ciała. Ponieważ, jakeśm y wyżej widzieli, promień przebiegający w kierunku ruchu i z powrotem przestrzeń 2 a zużywa na to czas
— —5— i, ponieważ zgodnie z hy-
c (* - - H ■potezą Lorenza, w kierunku ruchu rozciągłość przestrzenna skraca się z a do
/ 2a y l — — — , więc czas potrzebny pro-
mieniowi do przebieżenia wspomnianej . przestrzeni na ciele ruchomem będzie
2 a . 1 2 a
= " a - -
Jeżeli zaś ciało się nie porusza, czas będzie oczywiście (y 0)
2 a
Zatem, by niemożna było zauważyć z obserwacyi biegu promieni kierunku ruchu, trzeba, aby czas tx na zegarach ruchomych był odczytaniem jednak i jak czas <n, k tóryby te same zegary wskazały, gdyby ciało się zatrzymało (lub gdyby np. mierzono czas promienia prostopadłego do kierunku ruchu). By zaś tak było, jak widać z odpowiednich wzorów, trze ba, by (ponieważ tr > t„, bo K < 1) godzina np. zmierzona na zegarze ruchom ym była w rzeczywistości dłuższa niż na zegarze nieruchomym. Przedłużenie to je s t na tura ln ie nadzwyczajnie małe, i tylko przez długie okresy astronomiczne mogłoby być w ykryte ł). Znaczniejsze zmiany w naszych określeniach czasu wym agają szybkości niezmiernie wiel-
; !) Poincare wspomina, że zastosow anie teory i E inste ina do obliczenia pew nych niezgodności z obserw acyą rucłiów p lanety M erkurego w praw dzie dało popraw kę tego samego znaku, jak iego w ym agały obserw acye, lecz otrzym ana w artość liczbowa (5*) by ła znacznie m niejsza od w ym ag a n e j.(38").
JSIe 42 WSZECHSWIAT 683
kich. Ażeby trw anie godziny określonej na Ziemi równało się 40 minutom oznaczonym dla tegoż trwania czasu przez obserwatora nieruchomego, trzeba, by K — 2/3, co odpowiada chyżości 225 000 kilometrów na sekundę, k tórąby w takim razie Ziemia mieć musiała.
11. Merczyng,(Dok. nasfc.).
P . D O F L E I N .
STANOW ISKO NAUKI W S P Ó Ł CZESNEJ W O BEC DA RW IN O W
SKIEJ TEORYI DOBORU J).
Szanowni słuchacze!Zadanie, k tóre wziąłem na siebie, mia
nowicie rozpatrzenie darwinowskiej te- oryi doboru, uważam za specyalnie t ru dne. Niemożliwą je s t rzeczą przejrzenie w ciągu godziny olbrzymiej powodzi poglądów, zrodzonych na tem polu w os ta tnich lat dziesiątkach. Pytania, czy te- orya doboru D arwina je s t słuszną, czy tylko ona je s t trafną, czy też obok niej i inne zasady muszą być wzięte pód uwagę dla wyjaśnienia powstawania g a tunków, py tan ia te były w ostatniem pięćdziesięcioleciu głównym problematem nauki o pochodzeniu i wszyscy wielcy badacze zajmujący się tą nauką wydali swą opinię o darwinizmie w ściślej- szem tego słowa znaczeniu.
Nie mogę uważać za swe zadanie zaznajomienia was bodajby tylko z naj- ważniejszemi z tych poglądów. Do tego byłyby potrzebne wykłady z wielu godzin złożone. Słuszniejszem mi się w ydaje, gdy już przedsiębiorę tę próbę, wykazanie wam, ja k ą rolę obecnie teorya Darwina odgrywa w badaniach nad kwe- styami pochodzenia.
*) Odczyt w ygłoszony w zim owym sem estrze litlO jll roku w Alonachinm, w ydany następnie w zbiorowem dziele „Die Abstam m ungsleh- re “. Jen a 1911. (Przyp. tłum.).
Pożytecznem będzie krótkie wskazanie, cośmy przywykli nazywać teoryą Darwina w ściślejszem znaczeniu tego wyrazu. W śród szerszych warstw publiczności z zasady darwinizm identyfikuje się z te oryą ewolucyi. To popularne stanowisko ma do pewnego stopnia uzasadnienie, gdyż dopiero po ugruntow aniu przez D arwina teorya ewolucyi zyskała większe znaczenie dla nauki. Wszyscy jednak wiecie, że teorye pochodzenia, teorye „utworzenia przyrody14 istniały już przed Darwinem i że niektóre z nich, przede- wszystkiem Lamarcka, posiadały już głębokie podstawy naukowe.
Darwin jed n ak w sformułowaniu, j a kie dał teoryi ewolucyi, wygłosił nietyl- ko nowe oryginalne idee, dotyczące faktów descendencyi, lecz przedewszystkiem zbudował teoryę, k tóra miała wyjaśnić powstawanie nowych gatunków z form już istniejących. Chciał on przez swą teoryę wykryć siły czynne w przemianie.
Zasadniczą treść darwinowskiej teoryi selekcyi najłatwiej uprzytomnię waszej pamięci, jeśli obiorę za punkt wyjścia jakiś przykład konkretny, np. pospolity gatunek motyla Rusałka pokrzywnik (Va- nessa urticae). Gatunek ten występuje u nas corocznie mniej więcej w tej samej ilości. W ynika z tego, że z każdej parki, istniejącej w roku bieżącym, w yrośnie w roku przyszłym również tylko jedna parka potomstwa. Motyl jednak każdy składa ja j dużo, z których się też wykluwa wiele gąsienic. Co się z niemi dzieje? Tylko dwa egzemplarze średnio, czyli jedna parka, może wyrosnąć i prze- bytować aż do okresu rozmnażania się wszystkie inne w drodze do tego celu muszą zginąć.
Jeżeli jednak świeżo złożone przez motyla ja ja weźmiemy pod swoję opiekę i wyhodujemy w klatce dla gąsienic, otrzymamy zupełnie inny wynik, aniżeli na wolności. W razie ostrożności i odrobiny szczęścia może się nam udać, że zamiast jednej pary otrzymamy ich 100 lub 200 z jednej porcyi ja j , innemi słowy, że wszystkie ja ja doprowadzimy do okresu dojrzałości płciowej.
Gdy hodujemy gąsienice w warunkach
684 WSZECHSWIAT JSTo 43
sztucznych, ochraniam y je od w szystkich wypadków, grożących im na wolności. Od pierwszych stadyów rozwoju ja ja i młode zwierzęta są wystawione na mnóstwo niebezpieczeństw: zimno i gorąco, zbyt wielka wilgoć lub susza, b rak lub nieodpowiedniość pokarmu, p leśnienie, gnicie, choroby bak teryalne i inne, pasorzyty, wrogowie wszelakiego rodzaju: osy, ptaki, jaszczurk i i t. p. dziesiątkują na wolności w yląg owadzi; w m iarę tego, j a k rodzeństwo wzrasta, s ta je się coraz mniej licznem.
Niekażdy wyląg na wolności znajduje się w tak nieprzyjaznych w arunkach , że dziesiątkowanie idzie tak daleko; z j e dnego przeżyje 10 , 20 , z drugiego 5 , 6 egzemplarzy, wiele innych wylęgów wcześniej czy później zostanie zniszczone doszczętnie. Tym sposobem średnio o trzy muje się rezultat, k tó ry widzimy w normalnych w arunkach w przyrodzie: liczba osobników danego ga tunku z roku na rok nie j e s t ani większa, ani mniejsza.
To w ytępianie większości potomstwa ma zasadnicze znaczenie w teoryi D a rwina.
Przeciw wszystkim wrogim p ierw iastkom, grożącym poszczególnym osobnikom zagładą, s taczają one „ w a lk ę o b y t“. Każdy osobnik, aby się u trzym ać przy życiu, rozwija wszystkie siły, którem i rozporządza. Siły jednak poszczególnych osobników nie są jednakowe.
Proszę sobie przypomnieć ważne fak ty, k tóre wyłożył wam w sw ym odczycie mój kolega Goldschmidt !). W ynika z nich, że potomstwo z jednego wylęgu pochodzące często znacznie między sobą się różni: organizmy podlegają zmienności. Jes t oczywistem, że potomstwo j e dnej pary rodziców, różniące się między sobą na zasadzie zmienności, wystąpi do w alki o byt z rozmaitem uzbrojeniem.
Jajko bogatsze w żółtko m a np. w pewnych nieprzyjaznych w arunkach więcej
*) N iniejszy odczyt Dofłeina b y ł szóstym z całej sery i odczytów o te o ry i ew ołucyi. W śród odczytów poprzedzających by ły dw a R. Groldsch- m id ta p. t. „P ow staw an ie gatunków w św ietle w spółczesnej nauki o dziedziczności15. (Prz. tł.).
danych do wydania na św iat silniejszej gąsienicy, aniżeli ja jko gorzej w żółtko zaopatrzone. Motyl la ta jący lepiej, ła twiej ujdzie pogoni ptaków owadożer- nych, aniżeli la ta jący źle. Podobne cechy korzystne mogą mieć za skutek, że osobnik w nie zaopatrzony będzie należał do tych niewielu wybrańców, którzy osiągnęli swój cel: rozmnażanie się.
Jeżeli teraz te specyaine własności, k tóre się okazały korzystnemi dla zwierzęcia, są dziedziczne, a takiemi są one w wielu razach, to przeniosą się na potomstwo. Gdy się podobne wypadki, w których zwierzęta pewnego gatunku w skutek posiadania określonego dziedzicznego zboczenia prze trw ają w walce o byt, będą gromadziły, to cha rak te r te go ga tu n k u sam przez się ulegnie zm ianie. Lepiej uposażone osobniki muszą się s tać coraz częstszemi, gdyż one w walce o byt przeżywają, gdy tym czasem ich mniej szczęśliwi towarzysze zos taną przez dobór wytępieni.
Oto je s t w krótkim zarysie zasadnicza treść darwinowskiej teoryi selekcyi czyli doboru. W alka o byt, t. j. ogół sił p rzy rody działających na dany ga tunek zwierzęcy, usuwa osobniki gorzej przystosowane, aby zostawić przy życiu przysto sowane najlepiej do danych warunków życiowych. Spełnia więc ona czynność podobną do czynności hodowcy w stosunku do zwierząt domowych, roślin użytecznych, kwiatów i t. p., wybierającego z m ateryału hodowlanego do dalszej ku l tu ry tylko osobniki obdarzone własnościami, które mu hodowlę opłacą. J e żeli te własności okażą się dziedziczne- mi, to hodowca może nowy ga tunek stworzyć sztucznie, przez dobór sztuczny.
Zjawisko odpowiednie w naturze na wolności nazyw am y doborem na tu ra lnym. To, co w pierwszym przypadku w ykonywa mniej lub więcej świadomie człowiek, to w drugim czynią, podług nieubłaganych praw działające, nieświadome, nieuosobione siły przyrody.
Ta tak prosta, jasna i zrozumiała zasada wyw arła wpływ wielki na w szystkich przyrodników, którzy j ą dobrze pojęli i ujęli. Zrozumieć to zresztą łatwo;
Ais 43 WSZECHSWIAT 685
należy tylko uświadomić sobie, w jakim stanie znajdowała się nauka o organizmach, wtedy, gdy zasada Darwina została ogłoszona.
Z jednej strony przez przepaść między państw am i organicznemi i nieorganicz- nemi został, dzięki odkryciom chemii, w sposób nieoczekiwany przerzucony most; z drugiej jed n ak strony najznakomitsi znawcy zjawisk życiowych w skazywali celowość form organicznych, jako problemat, stanowiący olbrzymi kontrast z ciałami nieorganicznemu Celowe przystosowania organizmów nasuwały w yjaśnieniu naukowem u tyle trudności, że zdawało się niema drogi, na której możnaby je wyjaśnić zapomocą już znanych praw natury .
Darwin przemógł te trudności i t rw ałą zasługą jego geniuszu będzie wykazanie, że powstanie przystosowań celowych można sobie wyobrazić na podstawie zasad natura lnych , gdyż teorya jego wraz z powstawaniem nowych gatunków w yjaśniała ich przystosowanie do danych w arunków życiowych. Dzisiaj jeszcze trzeba przyznać, że logika sposobu myślenia Darwina je s t przekonywająca. Musimy się zgodzić, że nowe ga tunk i mogą powstaw ać przez walkę o byt i dobór na zasadzie p raw zmienności i dziedziczności, o ile fakty i obserwacye, na k tórych się logiczne dedukcye opierają, zostaną uznane za prawdziwe i słuszne.
Nie można wątpić, chociaż w ostatnich czasach bardzo przeciw temu występowano, że zasada Darwina przyczynia się wiele do wyjaśnienia rozwoju, o ile biologicznie podstawowe założenia Darwina okażą się prawdziwemi. Zanim się j e dnak zwrócimy do sprawdzenia tego na podstawie rezultatów nowych badań, chcielibyśmy w krótkości wyświetlić j e szcze jedno ważne zagadnienie, dzielące biologów ostatniego dziesiątka lat na dwa obozy.
Jeżeli będziemy musieli uznać za słuszną zasadę doboru Darwina, czy tem samem inne teorye powstawania g a tu n ków należy odrzucić jako nieprawdziwe? Innemi słowy, czy zasada Darwina w ystarcza do wyjaśnienia pochodzenia g a
tunków i czy wyłącza wszelką możliwość wyjaśnienia innego? Tak często dzieje nauki wykazują, że pewien szereg fak tów wydaje się być wyjaśnionym przez jednę jednolitą teoryę w ciągu dziesiątków lat, aż się okaże, że trzeba w prowadzić nowe czynniki wyjaśniające, lub też, że fakty, które należy wyjaśnić, rozpadają się na grupy, z których jedne mogą być wyjaśnione przez jednę teoryę, inne przez drugą. Jak się rzecz ma z darwinizmem?
Darwin sam wprowadził swoję zasadę jako zasadę pomocniczą i nie myślał przypisywać jej znaczenia uniwersalnego. Zanadto był on badaczem przyrody w ścisłem znaczeniu wyrazu. Teorya była dla niego środkiem pomocniczym w pracy, metodą do głębszego przeniknięcia w zawikłane stosunki. Sama ta metoda była poddana walce o by t w państwie myśli i musiała być gotowa w każdej chwili do ustąpienia metodzie lepszej.
Inne jes t jednak stanowisko zajęte przez większość jego zwolenników i następców. Dla nich już z góry darwinizm był związany ściśle z ich na świat poglądem. Nie był dla nich metodologicz- nem równaniem, które tak, j a k np. łań cuch pierścieniowy benzolu w chemii lub wir eteru w fizyce, daje badaczowi punkt oparcia podczas wdzierania się w krainy nieznanego. Stanowcza logika darwinowskiej teoryi doboru umożliwiła im zachowanie swego poglądu na świat, do którego doszli na zupełnie innej drodze, i w świecie organicznym.
Bezpośredni zwolennicy i następcy D arwina nie rozwinęli wcale jego teoryi dalej: tak np. Haeckel, Huxley i wielu przyrodników we wszystkich krajach, którzy poszli w ich ślady. Zasługi ich leżą po większej części w innych dziedzinach, nad darwinizmem pracowali o tyle tylko,0 ile był on teoryą ewolucyi; bronili te oryi doboru i zastosowali j ą do trudnych1 spornych dziedzin, przyczem mogli wykazać jej logiczną zastosowalność we wszystkich możliwych dziedzinach biologii.
Ci jednak, którzy się z energią oddali
686 WSZECHSWIAT JYo 43
budowaniu teoryi doboru, nadali je j zarazem charak te r uniwersalny. Tak prze- dewszystkiem olbrzymia praca in te le k tu alna niemieckiego zoologa A ugusta Weis- manna została poświęcona dowiedzeniu „wszechpotęgi doboru*'. W eism ann w c iągu lat wielu stworzył opracowany aż do najdrobniejszych szczegółów system at, na którego podstawie mógł wykazać, że wszystkie fak ty nauki o rozwoju mogą być logicznie wyjaśnione przez zasadę doboru. W yzyskał on wszystkie możliwe zasady pomocnicze, j a k np. przeniesienie doboru na części składowe ciała o rgan izmu, a więc na organy, tkanki, komórki i t. d., i w ten sposób został wzniesiony gmach myśli, w yjaśn ia jący rzeczywiście wszystko, co obejmuje teo rya pochodzenia. Należy tylko zapytać, czy w szys tkie fakty wyjaśnione i użyte do wzmocnienia dowodzenia są sprawdzone; i dalej spytać się trzeba, czy czasem przyroda w tworzeniu gatunków nie szła zupełnie innemi drogami, na przekór całej logice.
W eism ann zawsze był przekonany, że cechy nabyte nie są dziedzicznemi. Bez dziedziczności zaś cech naby tych w szystkie wpływy otoczenia, sposobu życia itd. na zwierzę nie pociągają za sobą żadnych skutków dla gatunku . Zwierzę lub roślina może się jaknajlepiej do warunków swego otoczenia przystosować, jeżeli j e dnak to przystosowanie nie przenosi się dziedzicznie na potomstwo, to wszystko, co osobnik dany zdobył, ginie dla g a tu n ku. Ponieważ je d n a k dziedziczność cech naby tych wydaje się niemożliwą do dowiedzenia, pozostaje tylko uznanie d a r winowskiej teoryi doboru za podstawę wyjaśnienia ewolucyi, odrzucenie zaś zupełne wszystkich innych zasad, przede- wszystkiem lamarkizmu. W ten sposób powstał, jako konsekwentne dalsze ogniwo darwinizmu — neodarwinizm czyli weismanizm.
Dopóki jed n ak niema dowodów rzeczowych, logika myśli nie na wiele się p rzy da. To też zawsze byli badacze odrzucający weism anowską naukę o wszech- potędze doboru a skłaniający się mniej lub więcej ku zasadom Lam arcka. Można naw et powiedzieć, że większość ba-
daczów, zajm ujących się teoryą descen- dencyi, pozostała o tyle w ierną swemu mistrzowi Darwinowi, że tak, ja k on to zrobił, wciągała do wyjaśnienia teoryi pochodzenia czynniki lam arkistow skie obok doboru. Między nimi a Weisman- nem i jego szkołą zawiązała się gorąca walka, w której jako zwolennicy pojęć lam arkistow skich występowali głównie Herbert Spencer, Eimer i inni.
Główna broń w tej walce była logicznego, czy też dyalektycznego rodzaju. W skazano fak ty przedstawiające pewne trudności objaśnieniu darwinowskiemu, które tylko w sposób sztuczny można było pod nie podciągnąć. Zastęp uczonych, k tórzy w walce o lamarkizm doszli w końcu do zupełnego odrzucenia zasady Darwina, wciąż wzrastał. Byli oni zmuszeni, aby dać jak ąś zasadę wyjaśn ia jącą wszystkie fakty ewolucyi, rozwinąć lamarkizm, podobnie ja k W eismann musiał to zrobić dla darwinizmu po odrzuceniu lamarkizmu. Nie potrzebowali jednak wprowadzać do nauki L am arcka tak wiele p ierw iastku nowego, jak to musiało być dla darwinizmu. To, co Darwin i jego następcy przyjęli od Lamarcka, był to tylko ułamek jego nauki: pożyteczne przystosowanie się do zmienionych w arunków zewnętrznych i dziedziczenie tego przystosowania przez potomstwo. Lam arck był jednak filozofem spekulatywnym i zbudował w ykończony system at swych poglądów. Ten to system at neolamarkiści przyjęli za punkt wyjścia swych reform.
Chętnie korzystam w tem miejscu ze sposobności, aby wspomnieć o moim zasłużonym koledze monachijskim, prof. Paulym, który przede wszy stkiem przyczynił się do powołania lamarkizmu na- nowo do życia. Pomysły rozwinięte przez niego dla posunięeia naprzód idei L a m arcka opierają się na spekulacyi. P u n k t wyjścia dla wyjaśnienia przystosowań celowych tworzą pojęcia psychologiczne. Z ich pomocą wybudowano całkowity sys tem at logiczny, wyjaśniający ewolucyę aczkolwiek w sposób przeciwstawny weis- manizmowi, jed n ak niemniej uniwersalny.
Neodarwinizm i neolamarkizm w swym,
WSZECHSWIAT 687
rozwoju krańcow ym charakteryzują cały okres badań po Darwinie aż do najnow szych czasów. Okres ten je s t z tego względu zadziwiający, że przyniósł b a r dzo mało nowych przyczynków do faktycznego zbadania powstawania form organicznych. Wielkie postępy biologii w tym okresie czasu zostały osiągnięte na polu morfologii, embryologii, cytologii i t. p. Teorya jednak rozwoju była budowana tylko logicznie na podstawię teoryj już istniejących.
W prawdzie zbieranie nowych faktów nie ustało zupełnie. Sam W eismann, Gąl- ton, botanicy, podróżujący przyrodnicy dostarczyli dużo ważnego m ateryału do zagadnień ewołucyi; większość jednak a r mii badaczów pracowała w dziedzinach innych;
Dopiero w czasach najnowszych zaczęto podstawy zjawisk rozwoju badać empirycznie w sposób ścisły, przyczem w poglądach badaczów dokonał się przewrót bardzo interesujący.
Przewrót ten je s t przedewszystkiem przez to charakterystyczny, że zaczęto energicznie i z powodzeniem tworzyć nowe podstawy dla budowli teoretycznej, t. j . postarano się o pomnożenie m ateryału faktycznego przez doświadczenie i obserwacyę. Na miejsce konstruowanych przykładów, zapełniających dawniejsze prace nad teoryą ewołucyi, starano się dać drzewa genealogiczne ściśle zaobserwowanych hodowli. Badano w pływy, w arunkujące zmienność i stałość, notowano wszystkie zjawiska w ystępujące w tych doświadczeniach. W szystkie założenia teoryi ewołucyi zostały poddane próbie na organizmach żywych.
Oczywiście na tej drodze osiąga się rezulta ty bardzo powoli.' Niewielka ilość pokoleń organizmów, które' badacz w przebiegu swego doświadczenia może badać, pozwala mu na przeczucie tylko czegoś z praw, podług których odbywa się przemiana gatunków. Zwolna więc, lecz za- to pewnie osiąga się w ten sposób trwały g run t pod nogami.
Przełożył W. R.(Dok. nast.).
Kompondencya Wszechświata.Zakrycie gwiazdy przez Jowisza i jego Ili
satelitę w d. 13 sierpnia 1911 r.W JV° 38 W szechśw iata zestaw iliśm y już
inform acye, k tó re nadeszły o tem zjaw isku z Przógalin (Polska), Rio Jan e iro (Brazylia) i Zo-se (Chiny); od tego czasu otrzym aliśm y jeszcze dostrzeżenia z bardziej odle- glycb^jniejscow ości. Oto k ró tk i z n ich w j- ciąg:
W A ustra lii, n ies te ty , w arunki atm osferyczne okazały się fatalne. P . Jo h n T eb b u tt, sędziwy astronom i właściciel obserw atoryum z W indsoru- (N ow a W alia Południow a), pisze,, że skutk iem w iatru zachodniego tarcza Jow isza m iała w ygląd rozlanej plam y św ietlnej, tak , iż naw et sm ugi by ły na niej widoczne ty lko chwilam i. Obrazy były wo- góle ta k n iew yraźne, że dostrzeżeniom swym, dokonanym zapom ocą 8-o Calowego ekwa- to ry a łu z powiększeniem 138, p. T e b b u tt nio przypisuje w artości naukow ej. Poraź o s ta tni gwiazda, w postaci m glistej p ro tuberan - cyi na tarczy , dostrzeżona została przed wejściem o godz. 23 min. 27 sek. 8 czasu powszechnego (przepowiedziany m om ent godz. 23 min. 29). W yjścia nie udało się obserwować.
W pobliskiem obserw atoryum w Sydney (N ow a W alia Połudn.), obrazy były ta k złe, że p. Raym ond, d y rek to r obserw atoryum , uw aża obserw acyę poczynioną za bezpoży- teczną. W ejście zaobserwowano o 22 sekundy później, niż w W indsor, na l 1̂ m inuty przed spodziew anym m om entem .
W Adelaidzie (A ustra lia Południow a), jak w dłuższym liście donosi p. G. P . Dodwell, d y rek to r obserw atoryum , było pochm urno. C hm ury w praw dzie niekiedy rozstępow ały się i pozwalały obserw ow ać kónfiguracye w układzie Jow isza, ale w chw ilach k ry ty cznych zakryw ały go.• Signore M arcin Gil obserwował w Cordo* bie (Rzeczpospolita A rgen tyńska , A m eryka P ołudn.) zakrycie gwiazdy przez III sa te litę zapom ocą lu n e ty Zeissa o 130 mm otworze. Donosząc o sw ych in teresu jących spostrzeżeniach s. Gil zastrzega się, że je s t ty lko m iłośnikiem astronom ii „sin pretensión de n ingun gónero“. Pierw sze zetknięcie sa te lity z gw iazdą nastąpiło o godz. 8 m. 39 czasu narodow ego (Cordoba); o godz. 8 m. 42 ciała niebieskie zlały się zupełnie, o g. 9-ej rozpoczęło się oddzielanie się, wreszcie o godz. 9 m. 4 gw iazda oddzieliła się całkiem w yraźnie. R achunkow y m om ent środka zakrycia p rzypadał na g. 8 ni. 51 ('+2'm .).
** *
688 WSZECHSWIAT .Na 43
Powyższe obsorw acye w skazują, że błędy w ziętych za podstaw ę rachunków położeń g w kzdy i p lanety spow odow ały, że zjaw iska nastąp iły jak ieś 1V2 m inu ty w cześniej, niż ■wypadło z ra c h u n k u 1). W obec powolności ru ch u p lanety , w ynoszącego 0",28 na m inutę, je s t to niezgoda bardzo m ała, św iadczą-
') W JMa 38 „ W s z e c h ś w ia ta " w y d r u k o w a n o p r z e z o m y łk ę o b l ic z o n y m o m e n t w e j ś c ia w S z a n g h a ju g . 23 m . 19 z a m ia s t g . 23 m . 21.
ca o wysokiej dokładności w spółczesnychobserw acyj i teo ry j astronom icznych.
** #Dzięki uprzejm ości p. Gila w iem y, że
w C ordobie by ła pogoda (chociaż obrazy i tam by ły nieszczególne). P . P errine , d y re k to r tam tejszego obserw atoryum , u rzeczy w istn ił więc praw dopodobnie swój zam iar dokonania obserw aoyj bezpośrednich i fo tograficznych, ta k , iż możemy stam tąd oczekiw ać cennych dostrzeżeń.
T. Banachiewicz,
SPOSTRZEŻEMY METEOROLOGICZNEod 1 do 10 października 1911 r.
(W iadomość S tacyi Centralnej M eteorologicznej przy M uzeum Przem ysłu i Rolnictwa w W arszawie).
Dz
ień Barometr red.
do 0° i na ciężkość. 700m m -|-
Temperatura st. CelsKierunek i prędk.
wiatru w m/sek.Zachmurzenie
( 0 - 1 0 )2 3E ■a
W §■
mm
UW AGI
7 r. 1 p. | 9 w. 7 r . 1 p. 9 w. Najw. Najn. 7 r. 1 p. 9 w. 7 r. 1 p. 9 w.
1 47,1 46,3 44,5 7,5 13,8 10,4 14,3 4,9 S E ,.
s e 5 E9 © 3 0 * 10 • 6,8 • 2-9 p p . • n .
2 44,6 42,5 43,1 11,3 16,4 12,4 16,5 10,4 00 E 5 n 5 1 0 = 9 1 0 * 8,4 • 6 p p . « 7 308 p p .
3 47,9 50,2 52,7 6 ,5 12.0 9,7 12,5 6 ,0 s w 4 s w 3 w , 9 8 0 —
4 53,9 54,1 54,5 5,6 12,2 9,6 12,6 3;8 s w , NE, E . 9 s © 6 4 —
5 54,5 54,4 54,7 5,0 12,1 11,3 13,4 4 ,0 n e 3 n e 5 NE, 9 = 10 8 0,0 • 2 pp.
6 54,8 55,5 57,5 9,1 14,3 13,8 15,6 8,1 n 3 NE, NE, 8 = 0 7 10 —
7 57,0 54,3 49,9 11.6 13,2 14,0 14,5 11,1 NE, NE0 s e 5 10 10 9 —
8 50,9 49,5 48,3 12,2 17,7 14,3 19,1 11,0 SW , s 6 w 9 © 6 4 10 —
9 47,7 47,7 48,7 10,2 13,3 5,8 14,4 5,4 s w 7 SW , n w 4 6 © 9 1 0 * 1,4 • 11 a. • 4 p . n.
10 50,2 53,4 57,3 3 ,0 7 ,7 5,0 8,3 2,0 n w 5 N W jo NW , © 3 9 8
Średnie 50,9 50,8 51,1 8,°2113,°3
i10,1>6!l4 ,« l 1 6,°7 3,1 5,6 4,4 7,3 7,6 7,9 —
Stan średni barometru za dekadę J/3 0 '••~f"l P H ~9 w.) = 750,9 mm
Temperatura średnia za dekadę: */< ('̂ P,- j- 2 X 9 w .) = 10>°7 Cels.Suma opadu za dekadę: = 16,6 mm
TREŚĆ N U M ERU . Znaczenie w ody w w ybuchach w ulkanicznych, przez Br. R ydzew skiego.—O zasadzie w zględności w pojęciu fizycznem czasu i przestrzeni, przez H. M erczynga.—F. P ó- flein. S tanow isko nauki w spółczesnej w obec darw in istow skiej teory i doboru, przełożył W- R- — K orespondencya W szechśw iata, przez T. Banachiew icza.—Spostrzeżenia m eteorologiczne.
W ydaw ca W. Wróblewski. Redaktor Br. Znatowicz.Drukarnia L. Bogusław skiego, S-tokrzyska N r. 11. Telefonu 195-52.