warszawa - 2 slopliki.2slo.pl/warszawa_zamieszkana_1.pdfsza, coraz bardziej przyjazna...
TRANSCRIPT
Warszawa zamieszkana
wtorek, 7 czerwca 2016
Jak Pani zaczęła udzielać się spo-
łecznie? Co Panią pchnęło ku takim
działaniom?
Frustracja. Pierwszym obszarem
mojej działalności był ruch femi-
nistyczny. Jak byłam na studiach,
zauważyłam, że moi wykładowcy
traktują mnie i moje koleżanki ina-
czej niż moich kolegów, np. zda-
rza się im komentować nasz wygląd
albo rzucać jakieś nieprzyjazne,
niefajne tekściki, że jest jakoś
dziwnie. W takiej sytuacji są dwa
wyjścia — można wyjechać do kraju,
gdzie jest przyjemniej, albo pró-
bować zmieniać otoczenie. Miastem
zajęłam się mniej więcej w połowie
2007 r. i muszę przyznać, że stało
się to uzależniające. Potem w 2010
r. wyjechałam na rok do Berlina.
To już było po tym, jak założy-
liśmy ze znajomymi Stowarzyszenie
Duopolis. Celem tego stowarzyszenia
była wymiana doświadczeń między
Warszawą a Berlinem, a tak naprawdę
ściąganie z Berlina dobrych roz-
wiązań do Warszawy. I zdałam sobie
sprawę, że tam jest super, tylko że
nie można nic robić, w tym sensie,
że nie można mieć wpływu na swoje
otoczenie i że rzeczywistość jest
sformatowana pod cudze, wcześniejsze
warunki. Mój aktywizm wziął się
z niezadowolenia, z niezgody na to,
że słabszym dzieją się gorsze rze-
czy. Byłam wtedy już na studiach,
byłam dobrze wykształcona, pocho-
dziłam z klasy średniej i czułam,
że powinnam zwrócić dług za to,
czego się między innymi tutaj, czyli
w 2 SLO, nauczyłam.
c.d. wywiadu na s. 4—9
Warszawa jest miastem, w którym wszystko jest możliwe rozmowa z Joanną Erbel
Z życia warszawiakaTo był upalny wakacyjny dzień.
Obudziłem się nieco przed południem
z bólem arbuza spowodowanym wypitą
dzień wcześniej alpagą. Aby nie
tracić dnia, wstałem z łóżka
w krótkich abcugach i żem
poszedł pod prysznic. Gdy się żem
wyszykował, poszedłem zjeść śnia-
danie. Okazało się, że nie ma nic
do jedzenia. Nawet bomsu z masłem.
Musiałem pojechać do sklepu.
c.d. opowiadania na s. 13
Warszawa zamieszkana
2
Co to znaczy być warszawiakiem?
Pojęcia takie jak to bywają
ujmowane na różne sposoby,
zależnie od osoby interpretu-
jącej. Co jednak myśli o sobie
większość warszawiaków? Jacy są?
Kim są?
Duża część pytanych twierdzi,
że warszawiak przede wszystkim
jest człowiekiem udzielają-
cym się społecznie. Warszawiak
kocha swoje miasto z wzajemno-
ścią. Na pewno musi on mieszkać,
chociaż przez jakiś czas (nawet
w przeszłości) w Warszawie. Mia
sto wpływa na osobę i kształ-
tuje ją na podobieństwo innych
jego mieszkańców. Nie jest jasno
powiedziane jednak, czy miejsce
urodzenia definiuje lokalną toż-
samość. Zdania są w tym wzglę-
dzie podzielone. Jedni twierdzą,
że tzw. słoiki (przyjezdni
z innych miast, ściągający do
Warszawy najczęściej za chlebem,
wykształceniem bądź chcący zwy-
czajnie doświadczyć życia
w wielkim mieście) nie mogą
Tymon Kobylecki
nawet aspirować do miana war-
szawiaka, gdyż nie mają żadnych
korzeni w tym mieście i jest ono
dla nich jedynie przystankiem na
drodze życia, krótkim postojem,
z którego znów wystartują ku
następnemu w pogoni za aspira-
cjami. Inni utrzymują jednak,
że warszawiakiem może zostać
każdy, wystarczy jedynie, by
czuł to w sercu. Nikt nie
wybiera przecież ani miejsca
swojego urodzenia, ani pochodze-
nia swoich przodków. Nie można
odcinać przyjezdnym możliwości
przynależności do miasta ze
względu na czynniki, na które
żaden z nich nie ma wpływu.
Wypowiedzi warszawiaków
„Przyjechałem do Warszawy
z okolic Białegostoku, więc
nie jestem rodowitym warszawia-
kiem, ale mimo to Warszawa jest
w moim sercu. Bycie warszawia-
kiem dla mnie jest czymś, co
się po prostu czuje. Czuję, że
jestem częścią tego miasta”.
„Moim zdaniem warszawiakiem jest
każda osoba która się za niego
uważa. Czyli każda osoba, która
czuje, że nim jest. Nie trzeba
się tu urodzić, nie trzeba tu
rozliczać się z podatków, trzeba
to czuć, no i w sumie wypada-
łoby też w okolicy mieszkać”.
„Bycie warszawiakiem niekoniecz-
nie musi znaczyć, że pochodzi
się z tego miasta. Według mnie
najważniejsze jest to, żeby czuć
się blisko związanym z Warszawą,
jakoś się z nią identyfikować”.
„To znaczy kochać Warszawę
przede wszystkim. Nie każdemu
się udało urodzić w Warszawie,
ale warszawiak to na ogół jest
ten, który ma rodziców, którzy
mieszkali w Warszawie, dziadków,
którzy mieszkali w Warszawie,
bo tacy, co teraz mieszkają
w Warszawie, a z kolei przyje-
chali ze wsi, bo tu pracują,
to dla mnie nie są warszawiacy,
pomimo że mieszkają w Warszawie.
Warszawiak to jest ktoś taki,
który tu się urodził, kocha
Warszawę, zna Warszawę i jego
rodzina też pochodzi z Warszawy.
To jest prawdziwy warszawiak”.
Czy istnieje zatem logiczne
rozwiązanie tego konfliktu? Jeśli
tak, to nieprędko do niego
dojdziemy z prostego powodu —
działają one na różnych płasz-
czyznach. Wersja nieprzyjazna
słoikom pośrednio zakłada,
że to społeczeństwo nadaje
komuś status „warszawiak”, zaś
druga strona głosi, że każdy
jest kowalem swojego losu i może
się nazywać warszawiakiem, jeśli
się nim czuje.
wtorek, 7 czerwca 2016
3
„Bardzo lubię charakter tego
miasta. Jest dużo wolnych prze-
strzeni, ulice są w miarę sze-
rokie, jest dużo obszarów zielo-
nych. Warszawa bardzo różni się
od innych miast europejskich,
gdzie jest bardzo mało miejsca
i strasznie duży tłok”.
„Podoba mi się Warszawa, od
kilku lat jest coraz ładniej-
sza, powstają coraz ciekawsze
budynki i różne projekty, takie
jak Miasteczko Wilanów. Rozwija
się w takim kierunku, żeby było
dużo zieleni, bardzo dużo ście-
żek rowerowych się pojawiło
i jest dużo imprez plenerowych
organizowanych przez miasto.
Uważam, że Warszawa wypięk-
niała, jest coraz ładniej-
sza, coraz bardziej przyjazna
mieszkańcom”.
Wypowiedzi warszawiaków
„Warszawa podoba mi się
z dwóch powodów. Po pierwsze
zawiera się w niej wiele ważnych
pod względem historii miejsc,
które mimo powojennych zniszczeń
są teraz w nienajgorszym sta-
nie, a po drugie lubię to miasto
ze względu na jego mieszkań-
ców. Dzięki temu, że wiele osób
osiedla się w stolicy, stała się
ona bardzo różnorodna, a co za
tym idzie bardzo ciekawa.
Z kim by się nie porozmawiało,
to można dowiedzieć się czegoś
interesującego”.
„Przede wszystkim podoba mi się
tu życie kulturalne. Jest dużo
kin, teatrów, muzeów.
No i też to, jaka jest teraz
Warszawa. Dużo się obecnie
dzieje w mieście, stało ono
bardziej otwarte, no i takie
europejskie, można powiedzieć”.
Gdyby pytaliśmy naszych rozmów-
ców o to, co lubią w Warszawie,
nim odpowiadali, musieli się
chwilę zastanowić, a udzielane
przez nich odpowiedzi bardzo się
od siebie różniły.
Zebrane przez nas wypowiedzi
można podzielić na dwie kate-
gorie. Te związane z aspektami
niematerialnymi, społecznymi
oraz te związane bardziej
z aspektami fizycznymi.
W ramach tej pierwszej najczę-
ściej ludzie wymieniali zmiany
oraz rozwój Warszawy, nowe
pomysły, wielokulturowość oraz
atmosferę. Mieszkańcom podoba
się to, że miasto staje się
coraz ładniejsze, ale też coraz
bardziej otwarte, dzięki czemu
następuje rozwój kulturalny
naszej stolicy. A to przekłada
się na większą różnorodność oraz
atrakcyjność. Oprócz tego nasi
rozmówcy wymieniali wyjątkowy
klimat i charakter Warszawy,
w tym jedni mieli na myśli spe-
cyficzny chaos i potencjał,
a drudzy wolne przestrzenie
oraz to, że jest tu sporo zie-
leni. Kilka osób zwróciło uwagę
na to, że Warszawa charaktery-
zuje się dużą liczbą obszarów
zielonych, co jest, według mnie,
w pewnym sensie przeciwieństwem
mówienia o nowoczesności, której
wyrazem są powstające wieżowce.
Z naszych wywiadów, możemy
wywnioskować, że warszawiacy nie
mają wielkiego parcia na to, by
Warszawa szybko stała się świa-
tową metropolią, polskim Nowym
Jorkiem. Niektórzy nasi rozmówcy
podkreślali, że ważne dla nich
są wspomnienia oraz tradycje.
Część z nich wymieniała pewne
miejsca jako lubiane, ponieważ
kojarzą im się dobrze, ale
były też osoby, które mówiły
o stuletnich zabytkach, o które
powinno się dbać i których nie
powinno się niszczyć.
Zapytaliśmy też warszawiaków
o ich ulubione miejsca i dziel-
nice. I oczywiście każdy wymie-
nił co innego. Otrzymaliśmy
tyle odpowiedzi, ile osób.
Oczywiście nic w tym dziwnego,
w swoich wyborach kierowali się
albo przywiązaniem do danego
miejsca, albo wskazywali parki,
z którymi też często łączą
ich wspomnienia. Po raz kolejny
Co warszawiacy lubią w Warszawie?David Zhang
możemy zauważyć, że warsza-
wiacy przykładają dużą wagę do
sentymentów.
Podsumowując, mieszkańcy
Warszawy lubią to miasto ze
względu na wiele rzeczy. Gdyby
zapytać ich wszystkich, nie
otrzymalibyśmy dwóch takich
samych odpowiedzi. Lecz można
zauważyć w ich wypowiedziach
pewien powtarzający się element,
który nie dotyczy, jak mogłoby
się wydawać, nowoczesności, ale
właśnie przywiązania do trady-
cji i wspomnień, które są dla
ludzi najważniejsze.
Warszawa zamieszkana
4
Warszawa jest miastem, w którym wszystko jest możliwe
Rozmowa z Joanną Erbel
— warszawską aktywistką
miejską, socjolożką,
kandydatką Partii Zieloni
na prezydenta Warszawy
w 2014 r., absolwentką 2 SLO.
początek wywiadu na s. 1
Co Panią skłoniło do kandydowania
na stanowisko prezydenta Warszawy?
Mogę Wam oczywiście opowiedzieć tak,
jak zwykle się odpowiada, że wiele
osób mnie namawiało... Ale chyba
moją główną motywacją było to, żeby
osoby, które myślą w podobny sposób
o mieście, miały na kogo głoso-
wać. Było wiadomo, że nie wygramy
— musiałby się zdarzyć jakiś cud.
Tak jak się gra w lotka, można
kandydować w wyborach bez pieniędzy.
Ale żeby wygrać w Warszawie wybory,
trzeba mieć dużo pieniędzy. To, na
czym nam zależało, było wykorzys
tanie kampanii do tego, żeby
napisać jak najlepszy program dla
Warszawy. Największym sukcesem moim
i zespołu, jest to, że ten pro-
gram jest teraz realizowany. Hanna
Gronkiewicz—Waltz nie miała innego
programu, więc teraz mogę bez
poczucia obciachu czy dyskomfortu
pracować z warszawskim samorządem
i tylko odhaczać punkty: miejskie
pszczoły, bardzo silne postawienie
na infrastrukturę rowerową, sprawy
związane z lokalnością. Zresztą pro-
gram zaprezentowaliśmy najwcześniej
ze wszystkich, bo już w sierpniu,
czyli 3,5 miesiąca przed wyborami,
co ustawiło wiele tematów dyskusji.
Co bardzo ciekawe, sporo osób, które
ze mną tworzyły program, teraz
pracuje w ratuszu. Zaczęły dostawać
propozycje w okolicach wyborów
i też po wyborach, więc jest to
taki, można powiedzieć, częściowy
sukces. Chciałam też po prostu
pokazać, że inna polityka jest moż-
liwa. Jak się jest miejską akty-
wistką, zwykle próbuje się wyjść
poza schemat osoby, działającej
poza wszystkimi strukturami i tylko
w ruchu protestu. Trzeba odpowia-
dać na przykład na pytanie, czy
kandydowanie w wyborach nie jest
zdradą idei aktywistycznej? Tak, ale
przecież politycy podejmują decy-
zje, które są wiążące, niosą kon-
sekwencje. Kolejne pytanie, które
zadawano moim kolegom i koleżankom,
brzmiało: „Dlaczego idziecie do
urzędu? Dlaczego chcecie być po tej
drugiej stronie?”. I ja im tłuma-
czę, że nie ma drugiej strony, że
trzeba po prostu przepychać dobre
pomysły na miasto, też ze środka,
więc wybory były po prostu tym
momentem, kiedy trzeba było stanąć
do walki i powiedzieć, o jakim mie-
ście marzymy.
fot. Justyna Helena Majewska
wtorek, 7 czerwca 2016
5
Czy działa też Pani w innych
miastach?
Nie umiem mieszkać poza Warszawą.
Jestem jedną z tych aktywistek,
które są beznadziejnie zakochane
w tym mieście. Jest to trudna
miłość. Paradoksalnie hasło
„Zakochaj się w Warszawie” jest
bardzo prawdziwe, bo zwykle jak się
w kimś zakochujemy, to się zakochu-
jemy nie tylko dlatego, że ta osoba
jest jakaś, tylko pomimo bardzo
wielu innych trudnych rzeczy, które
się codziennie zdarzają. Tak to
właśnie jest z Warszawą. Poza tym
był taki moment, że bardzo dużo
jeździłam do Łodzi i do Poznania.
Mieszkałam między Łodzią, Warszawą
i Poznaniem. Jestem w radzie dorad-
czej Roberta Biedronia, prezydenta
Słupska. Jestem też członkinią
Kongresu Ruchów Miejskich, który
jest ogólną siecią, działającą na
poziomie krajowym. Czyli jeżeli jest
jakiś projekt ustawy, np. ustawy
krajobrazowej, albo projekt związany
z planowaniem przestrzennym, który
trzeba po prostu przepchnąć
w sejmie, to też się tym zajmuję.
Ale przede wszystkim jestem
warszawską aktywistką.
Co lubi Pani w Warszawie?
Lubię chaos i ogromny potencjał,
który ma to miasto. Warszawa jest
miastem, w którym wszystko jest
możliwe. Po pierwsze nie ma jed-
nego schematu, czyli nie jest tak,
jak jest na przykład w Krakowie,
że centralnym miejscem jest rynek
i ten rynek ludzie chcą oglądać.
Tutaj nie. Bardzo różna architek-
tura, bardzo różni ludzie, mnóstwo
osób, które są bardzo ambitne.
Przyjechały tutaj często z mniej-
szych miejscowości, podjęły ryzyko
i muszą się zmagać na przykład ze
strasznym rynkiem mieszkaniowym,
czyli tym, że na wynajęcie kawal—
erki trzeba mieć 1500 zł. A jak
ktoś chciałby pracować w urzędzie,
to na wejściu dostaje się 2200
brutto, czyli mniej więcej 1600
netto, więc okazuje się, że to
jest problem. To są sprzeczności
tego miasta, ale jest też tu niesa-
mowita energia. To jest miasto,
w którym wszystko jest możliwe i to
mnie fascynuje. Było to szczególnie
widoczne podczas referendum odwo-
ławczego pani prezydent i w czasie
wyborów samorządowych. Okazało się,
że osoby pracujące w ratuszu, żeby
utrzymać władzę, są w stanie zrobić
wszystko. Na przykład wprowadzili
budżet partycypacyjny — w każdej
z osiemnastu dzielnic część budżetu
(1—2%) jest przeznaczane na pro-
jekty, które zgłaszają mieszkańcy
i mieszkanki. Ogromne logistyczne
działanie, które okazało się
możliwe. Mimo że często się potem
mówiło, że jest to bardzo trudne.
To jest dla mnie w Warszawie niezwy-
kle fascynujące, że tu można bardzo
dużo zrobić, choć w dwumilionowym
mieście, w którym pracuje 8 tysięcy
urzędników i urzędniczek, jest to
trudne. To jest taka machina, która
centrum. Podzielone — tak jak
Warszawa jest podzielona Wisłą, tak
Berlin jest podzielony na wschodni
i zachodni. Ma potencjał, aby być
miastem policentrycznym, w któ-
rym poszczególne dzielnice mają
swoje centra lokalne i każda z nich
zupełnie inny charakter.
Drugim punktem odniesienia była
oczywiście Kopenhaga, czyli mekka
rowerowa. Czytaliśmy teksty Jana
Gehla, teoretyka, który mówi, że
trzeba dbać o przestrzeń między
budynkami, o pieszych, którzy są
ważniejsi od rowerów i samochodów.
W pewnym momencie miałam poczu-
cie, że wszystko importowaliśmy.
Rozpoznaliśmy pewne trendy, a teraz
wyzwaniem jest, jak użyć rozwią-
zań podpatrzonych gdzie indziej,
Ja nie jestem w stanie wyjechać stąd na
dłużej niż dwa tygodnie. Nie ma szans.
raz idzie do przodu, raz do tyłu,
raz w bok. I zwykle, jak jest się
miejskim aktywistą, to się człowiek
porusza ruchem konika szachowego.
Ale w efekcie udaje się przesuwać
do przodu. Gdy zaczęłam się zajmo-
wać miastem w 2007 r., tak już na
poważnie, to wtedy walczyliśmy o to,
żeby w parkach były ławki i żeby
miały oparcia. Minęło kilka lat
i potem zaczęłam się zajmować
chodzeniem na blokady eksmisji,
tworzeniem polityki mieszkanio-
wej. Teraz jestem w zespole, który
pisze aktualizację strategii rozwoju
Warszawy — Warszawa2030. Działa
się na poziomie globalnym. To jest
takie miasto, że jak chcecie dzia-
łać lokalnie, czyli na przykład
zadbać o swoje podwórko, to możecie,
a potem to ma wpływ na cały proces
kształtowania miasta. To wciąga,
uzależnia.
Czy program dla Warszawy jest
inspirowany działaniami innych
miast?
Był taki moment, w którym najbar-
dziej oczywistym punktem odniesienia
dla Warszawy był Berlin. Głównie
z tego powodu, że to jest miasto
również zniszczone podczas dru-
giej wojny światowej, bez ścisłego
stosując się do prawa obowiązującego
w Polsce. Przykładowo budżet party-
cypacyjny był z Porto Alegre, gdzie
działa zupełnie inaczej niż u nas.
U nas postawą prawną jest art. 5a
ustawy o samorządzie gminnym, czyli
projekty są zgłaszane w ramach kon-
sultacji społecznych. To, że więk-
szość z nich jest realizowana wynika
nie z prawa, ale pewnej umowy spo-
łecznej pomiędzy prezydent Warszawy
a mieszkankami i mieszkańcami.
Większość naszej pracy polega na
tym, żeby przepisywać rozwiązania.
Najbardziej jestem teraz zaanga-
żowana w dwa projekty, które być
może kiedyś powstaną. Jeden dotyczy
budowy kładki nad Wisłą, rozpoczy-
nającej się przy ul. Karowej, a koń-
czącej po drugiej stronie na Pradze.
Pracujemy nad tym, aby powstał
projekt mostu pieszo—rowerowego.
W związku z tym prowadzimy nawet
swój fanpage „Kładką na Pragę”.
Naszym głównym celem jest pokaza-
nie, że takie kładki istnieją już
w innych miastach. W Londynie pro-
jektowana jest nawet kładka
z ogrodem, aby można było przejść
na drugą stronę rzeki z parku do
parku, nie wychodząc z niego.
Innym trendem, któremu ostatnio się
przyglądamy, są ogrody na dachach.
Czytałam ostatnio bardzo ciekawy
Warszawa zamieszkana
6
artykuł o Wrocławiu, który przyjął
uchwałę Rady Miasta, że jeżeli ktoś
ma zielony, ogólnodostępny dach (tak
jak np. BUW) może liczyć na niższe
podatki.
To są rzeczy, którymi cały czas się
zajmujemy, a wymiana inspiracjami
ciągle trwa.
Które z akcji społecznych wspomina
Pani najlepiej, a które najgorzej?
Jedną z najważniejszych dla mnie
akcji była Walka o Bar Prasowy
w Dzielnicy Śródmieście. Wtedy po
raz pierwszy zrozumiałam i to tak
w pełni, bo według mnie są dwa
sposoby rozumienia — rozumiemy coś
głową albo rozumiemy z ciała,
całymi sobą, wiemy, że to jest
ważne, słuszne i prawdziwe. Wtedy
właśnie zrozumiałam, co to znaczy,
że miasto należy do nas wszystkich,
miejskiego pszczelarstwa do Warszawy
projekt zachował ciągłość. Potem
oni też mieli symptom wypalenia,
więc włączyliśmy się z działaniami
bardziej formalnymi.
A najbardziej traumatycznym wyda-
rzeniem była akcja zbierania podpi-
sów. Od tej pory wiem, że już nigdy
więcej nie będę zbierała podpisów.
Nigdy. Bo chory pęcherz, zimno
i ogromne zmęczenie. Radna, która
był wtedy rzekomo naszym sojuszni-
kiem w radzie miasta, wyszła
3 minuty przed głosowaniem, bo
miała konferencję, na którą musiała
iść, która rzekomo nie mogło
poczekać dziecięciu minut. To było
poczucie obezwładniającej, okropnej
niemocy i niesprawiedliwości.
Jest też jedna rzecz, której nauczy-
łam się w tych wszystkich akcjach,
co jest może oczywiste, ale jak
działa się w dużych emocjach,
muszą się wypowiedzieć, że wtedy
debaty są też ciekawsze. Aż doszli-
śmy o tego momentu, kiedy teraz przy
procesie tworzenia strategii roz-
woju miasta, rzuciłam, że mam jedną
techniczną uwagę, to wiceprezydent
miasta mówi: „Joanna, nie denerwuj
się. Kobiety już zaprosiliśmy”.
I teraz w przygotowaniu jest regula-
min spotkań debat miejskich — okre-
ślamy, co tam powinno się dziać.
Ważna jest kwestia dostępności.
Nie może być spotkań tam, gdzie nie
wjedzie osoba na wózku. Jeżeli osoba
potrzebuje asystenta i zgłosi to
wcześniej, to musi być zatrudniony
przez urząd asystent osoby niepeł-
nosprawnej. Muszą być pętle induk-
cyjne dla osób, które gorzej sły-
szą, oraz, co też ważne, kąciki dla
dzieci, żeby nie było tak, że osoby,
które mają dzieci, są wykluczone
z uczestniczenia w życiu publicznym.
Jak się tym zaczęła zajmować
6, 7 lat temu Fundacja Mama, to
były to sprawy kompletnie absur-
dalne. Teraz już tak nie jest.
Kropla drąży skałę. Wiceprezydenci
jeżdżą na rowerach, urzędnicy jeżdżą
na rowerach. Jak ktoś nie jeździ
rowerem, to mi się spowiada, dla-
czego. To są takie śmieszne rze-
czy, które docenia się dopiero po
jakimś czasie. I cokolwiek będziecie
robili, warto pamiętać, że jeżeli
coś nie udaje się w danym momencie,
to nie znaczy, że to się nigdy nie
stanie. Trzeba wiedzieć, dokąd się
idzie i jakoś znosić te trudniejsze
momenty.
Czy są jakieś nowe plany, pomysły
dotyczące metra? Bo budowa metra
w Warszawie idzie tak powoli.
Idzie powoli, bo to jest strasznie
drogie. Metro będzie ciągnięte
w dwie strony, w tym na Targówek.
To jest perspektywa jakiś mniej
więcej 20 lat. Poza metrem też będą
dwie bardzo duże, ważne, trans-
portowe inwestycje — tramwaj na
Gocław i tramwaj do Wilanowa.
Będzie można wsiąść na Ochocie,
przejechać przez Pola Mokotowskie
wzdłuż więzienia na dół i dojechać
tramwajem do Wilanowa. Super.
Czy zastanawiała się Pani kiedyś,
jak na Panią, aktywistkę społeczną,
patrzą urzędnicy i radni?
że to są moje podatki, że ja tu
mieszkam i nie będzie tak, że ktoś
mi mówi, że moje zdanie nie ma
w ogóle znaczenia.
Niesamowitym doznaniem był i jest
cały czas Jazdów, dzięki któremu
nauczyłam się, że czasami do dzia-
łania trzeba bardzo zróżnicowanej
grupy. Ja lubię siedzieć na radach
miasta, mieć kontakt z urzędnikami,
siedzieć w papierach, pisać strate-
gie, a na przykład nie interesuje
mnie uprawianie ogródka. I jak się
skończył etap pisania protestów,
zbierania podpisów pod konsulta-
cjami, wymyślania rzeczy, kiedy
nagle energia siadła, to okazało
się, że dzięki innej grupie, która
nie lubi tego, co ja lubię, ale za
to jest świetnia w robieniu ogrodów
społecznościowych i wprowadzeniu
to wcale nie jest. Chodzi o to, że
istnieje wymiar, który się nazywa
czas. To znaczy, że jeżeli tu
i teraz, w najbliższym czasie, czyli
w ciągu 3 godzin do tygodnia, nie
widzimy, że coś się uda przepchnąć,
to nie znaczy, że to się nie zda-
rzy. Czasem trzeba się wycofać,
odpuścić i projekt wraca. Tu mogę
Wam powiedzieć o dwóch małych, ale
przyjemnych sukcesach. Ja zawsze,
jako kobieta z feministycznym zaple-
czem, przychodziłam i mówiłam, że
nie może być paneli bez kobiet. Po
prostu nie może. Chodziłam, maru-
dziłam, tłumaczyłam, odbywałam te
wszystkie żenujące i trudne rozmowy.
Bo przecież ważne jest, żeby była
debata merytoryczna, bo to nie są
prywatne spotkania panów, tylko ele-
ment debaty publicznej, więc wszyscy
Paradoksalnie hasło „Zakochaj się
w Warszawie” jest bardzo prawdziwe, bo
zwykle jak się w kimś zakochujemy, to się
zakochujemy nie tylko dlatego, że ta osoba
jest jakaś, tylko pomimo bardzo wielu
innych trudnych rzeczy, które się codzien-
nie zdarzają. Tak to właśnie jest
z Warszawą.
wtorek, 7 czerwca 2016
7
Ja mam z urzędnikami i urzędnicz-
kami bardzo dobry kontakt — pewnie
nie ze wszystkimi, ale wieloma.
Część się mnie chyba trochę cza-
sami boi, bo ja potrafię być uparta
i dość bezpośrednia. Zwłaszcza
kiedy uważam, że działania, które
podejmuję, są obiektywnie słuszne,
bo zgodne z dokumentami strate-
gicznymi miasta. Ale ja też bardzo
cenię urzędników i urzędniczki.
W Warszawie pracuje bardzo dużo
wybitnych, bardzo zdolnych osób.
Dla mnie urzędnik to jest taka
osoba, która powinna sprawić, żeby
moje życie stało się lepsze. Na
tym polega praca urzędnika. I moim
zadaniem jest, żeby informować takie
osoby, współpracować z nimi. Nie ma
takiego dnia, żebym nie była
z kimś w kontakcie telefonicznym
albo mailowym — od urzędników
średniego szczebla po wiceprezy-
denta miasta. Bo też jest tak, że
ja jestem tą miłą częścią ruchu
miejskiego w tym sensie, że nie
obrażam ludzi, bo wiem, że w ten
sposób nic się nie osiągnie, ja ich
proszę. Czasami w uporczywy spo-
sób, ale jednak proszę. I oni też
mają w związku z tym poczucie, że
nie stoimy po dwóch stronach bary-
kady, tylko że czasami są obiektywne
trudności . Czasami zdarzają się
też napięcia wewnątrz urzędu, bo to
nie jest monolit, bo nie jest tak,
że wszyscy wiceprezydenci i pani
prezydent mają tę samą wizję miasta.
Czasami są to sprzeczne wizje.
I z tego można skorzystać — zawie-
rane są, nazwijmy to, sojusze między
osobami, które pracują w urzędzie,
i ruchami społecznymi, żeby prze-
forsować bardziej postępowe rozwią-
zania. Część osób boi się zmian,
co jest oczywiste. Mamy więc takie
różne triki, strategie. Sporo bli-
skich mi osób, podejmujących takie
działania, pracuje w urzędzie, są
tam urzędnicy i urzędniczki, którym
ufam w stu procentach.
Jaką byłaby według Pani idealna
Warszawa?
Po pierwsze, była policentryczna
— żeby niezależnie od tego, gdzie
mieszkamy, było nam wygodnie,
żeby było 5 minut do jakiegoś
miejsca związanego z kulturą, do
szkoły, przedszkola, parku. Nie
byłoby takich osiedli jak np.
na Białołęce, gdzie albo ma się
samochód, albo można tylko siedzieć
w Internecie. Druga rzecz jest
taka, że chciałabym, żeby Warszawa
była miastem, którego mieszkanki
i mieszkańcy mają wpływ na to,
co się tu dzieje. Jest taka ładna
legenda z Rygi, którą opowiada
ważny dla mnie architekt Krzysztof
Nawratek. Po rzece pływa potwór, co
jakiś czas wystawia głowę i pyta,
czy miasto jest skończone. I wtedy
trzeba powiedzieć, że nie. Bo jak
miasto będzie skończone, to potwór
to miasto zje. Morał z tej legendy
jest taki, że miasto, które jest
skończone i w którym nic się już
nie dzieje, nie zmienia, to martwe
miasto i można je po prostu schru-
pać. Dobre miasto jest cały czas
w ruchu.
Czy aktualnie są jakieś obiekty
w Warszawie, o które toczy się
walka? Tak jak o Bar Prasowy albo
Jazdów?
W dwóch domkach na Jazdowie cały
czas się coś dzieje. My walczymy
o to, żeby zamontować pieszo—rowe-
rową kładkę na Pradze. I jest
drugie osiedle bardzo podobne do
Jazdowa, czyli osiedle Przyjaźń na
Bemowie, na Jelonkach, z którym też
nie widomo, co się stanie. Cały
czas trwa ogromny spór, ściągający
teraz najwięcej uwagi, o budowę
mostu Krasińskiego. To jest jedna
z takich inwestycji, która została
zaplanowana w innym paradygmacie,
czyli wtedy kiedy uważano, że po
mieście jeździ się głównie samocho-
dami, a nie komunikacją publiczną
i rowerami czy chodzi na piechotę.
To jest duża inwestycja. Z jed-
nej strony są mieszkańcy Targówka,
a z drugiej Żoliborza, którzy się
boją, że po otwarciu mostu, kie-
rowcy rozjeżdżą im malutkie uliczki.
Ujawniają się w związku z tym bardzo
silne napięcia, trwają mediacje.
Jest decyzja środowiskowa, za którą
zapłacono 30 milionów, żeby jakoś
ten most przeformatować i zrobić
działania towarzyszące, na przykład
zamknąć dla samochodów plac Wilsona,
żeby był dostępny tylko dla tram-
wajów, rowerów i pieszych. I tak
zorganizować ruch na Żoliborzu, żeby
nikomu nie opłacało się wjeżdżać
w te małe uliczki, bo i tak będzie
wtedy się jechało dłużej. To jest
bardzo ciekawy proces, bo może się
okazać, że da się wypracować kompro-
mis, który będzie ciekawy dla obydwu
stron. To sprawdzian dla władz
miasta, które, swoją drogą, powinny
wcześniej zrobić konsultacje spo-
łeczne i wtedy w ogóle nie byłoby
tej dyskusji.
Czy wszyscy, przeciwko którym Pani
działa, przyjmują to z pokorą?
Czy może ktoś próbował przekupić
Panią lub zastraszyć?
(Śmiech) Z pokorą i szacunkiem.
(Śmiech) Hmm, nie, nie zdarzyło
się, żeby ktoś chciał mnie prze-
kupić albo zastraszyć, ale jest na
przykład cena, którą płacę za to,
że kandydowałam na prezydentkę
Warszawy i nie poparłam pani pre-
zydent w drugiej turze, bo uznałam,
że mój elektorat jest na tyle świa-
domy, że sam wie, kogo wybrać. Nie
będę przez to pracowała w urzędzie
tego miasta. Chyba że się radykal-
nie zmieni władza, ale przy obec-
nym układzie, jest część radnych,
którzy nigdy nie pozwolą na taką
sytuację. To jest jedyna konsekwen-
cja, chociaż przyznam, że jest to
spora cena, którą płacę.
Czy nie przeszkadza Pani tryb życia
(od akcji do akcji), który prowadzi?
Taki tryb życia jest fascynujący,
tylko teraz muszę skończyć dokto-
rat, który odłożyłam na dwa lata
aktywizmu, a może nawet na więcej.
Założyłam nową fundację i chcia-
łabym się teraz skupić głównie na
polityce mieszkaniowej. Chcę zrobić
taką organizację, która by wytwa-
rzała wiedzę o polityce mieszka-
niowej, o nowych, innych modelach,
czyli na przykład kooperatywach
mieszkaniowych, żeby to nie dewe-
loperzy budowali, ale na przykład
grupa osób, która się skrzyknie
i sama wykupi grunt. Wtedy mogłoby
być taniej, tyle że do tego trzeba
różnych instrumentów prawnych. Tak
więc teraz będę przede wszystkim
zajmowała się mieszkaniówką. Taką
mam nadzieję.
W jakiej dzielnicy trzeba zmienić
najwięcej?
Warszawa zamieszkana
8
Każda dzielnica jest inna, każda
ma troszeczkę inne wyzwania.
Najtrudniej jest z tymi nowymi
dzielnicami, czyli z tymi, które
się bardzo szybko rozrastały, typu
Białołęka, gdzie zapomniano o
tym, że ludzie nie tylko potrzebują
gdzieś spać, ale i żyć. Ciekawym
wyzwaniem jest Ursus — kiedyś nie-
zależne miasto z ogromną, bardzo
silną tradycją robotniczą, gdzie na
skutek lokalnych protestów i różnych
działań powstanie Muzeum Ursusa
i będzie na nowo budowana tożsa-
mość. Jest też miasteczko Wilanów,
które jest z kolei bardzo słabo
skomunikowane z innymi dzielnicami.
Czy ktoś zajmuje się w Warszawie
kwestiami urbanistycznymi / pomie-
szaniem stylów?
Warszawa jest mądrze zagospoda-
rowana jedynie w 37% — to bardzo
mało, więc jest nacisk, raz, żeby
stworzyć plany, dwa, żeby je kon-
sultować, żeby można było wspólnie
decydować o tym, co tam się sta-
nie. Z takich rzeczy estetycznych,
teraz mamy bardzo zdolnego i otwar-
tego naczelnika do spraw estetyki,
przestrzeni publicznej — Wojciecha
Wagnera, który poza tym, że walczy
z reklamami wielkoformatowymi, to na
przykład ujednolica szyldy, zachęca
przedsiębiorców, sklepikarzy i inne
osoby, żeby te szyldy były w miarę
spójne.
Co miasto chce zrobić z opuszczo-
nymi, zniszczonymi kamienicami,
które stoją w Centrum?
To jest akurat bardzo trudne, bo
Warszawa jest objęta procesem repry-
watyzacyjnym. Część tych kamienic
nie może być zasiedlona ponownie po
tym, jak na przykład ktoś umiera
i zostawia mieszkanie, dlatego
że jest ktoś inny, kto próbuje odzy-
skać ten budynek. Jeśli chodzi
o lokale użytkowe, robiliśmy akcję
„Pustostany Warszawy”, podczas któ-
rej powstawały mapy pustych lokali,
po to żeby lokale te zostały jakoś
wykorzystane. Ale okazywało się, że
czasami się po prostu fizycznie nie
da. Chociaż nie wydaje mi się, żeby
było aż tak dużo pustych budynków.
Część tych budynków jest właśnie
w procesie zwrotowym, czyli pewnie
niebawem niezależnie od tego, czego
kto by chciał, zamienią się po
prostu w drogie apartamentowce.
A jest jakiś plan dla dworca
Warszawa Śródmieście?
Nie wiem. Dlatego nie wiem, bo tym
się zajmuje PKP. Jak państwo się
zaczną zajmować miastem, to się
okaże, że tu jest działka kolei,
obok jest działka Zarządu Oczysz
czania Miasta, obok jest działka,
wyglądająca identycznie, Zarządu
Gospodarowania Nieruchomościami,
która kiedyś była podwórkiem
kamienicy, której już nie ma. I to
bardzo utrudnia zarządzanie miastem.
Do tego część gruntów jest objęta
roszczeniami, a to znaczy, że nic
nie można na nich postawić. Bo jakby
miasto zainwestowało i postawiło
budynek, a grunt został potem odzy-
skany, to musiałoby przekazać ten
budynek spadkobiercy, co znaczy, że
pieniądze podatników zostałyby spo-
żytkowane na kogoś innego. A tego
nie można robić, to jest nielegalne.
A gdyby było legalne, to byłby to
ogromny potencjał korupcyjny.
Czy dostrzega Pani jakieś negatywne
skutki swoich działań?
Tak, na przykład w życiu prywat-
nym. Na przykład mam niedokończony
doktorat...
Staram się uważnie działać, nie ma
takich sytuacji, przy których mam
poczucie, że się bardzo pomyliłam.
Mimo tego że bardzo często działamy
jako miejscy aktywiści dosyć impul-
sywnie, to jednak kierunek, w którym
się idzie, jest cały czas ten sam.
Nie ma jakichś sprzeczności. I na
przykład nie żałuję też, że kandy-
dowałam. Nawet mimo tego, że zapła-
ciłam za to dużą cenę zdrowotną.
Osiem miesięcy kampanii byłam
cały czas pod ostrzałem i już nie
fot. Andrzej Kulig
wtorek, 7 czerwca 2016
9
mogłam wyjść z domu w dresie, każda
rzecz, którą robiłam była poten-
cjalnie przyczyną do czegoś. Czyli
trzeba bardzo, bardzo, bardzo uwa-
żać. Wszystko musi być przemyślane,
pod kontrolą. I potem musiałam po
prostu odchorować — spałam przez
trzy miesiące.
A zamierza Pani jeszcze kiedyś
kandydować?
Nie wiem, nie wykluczam tego. Teraz
robię tak, że daję sobie rok prze-
rwy, właśnie na skończenie dokto-
ratu, na rozkręcenie fundacji. Potem
zobaczymy, co się będzie działo.
Nie wiadomo, jaki będzie horyzont
polityczny. To znaczy gdyby były
przedterminowe wybory, na przykład
PiS postanowiłby zrobić wojewódz-
two warszawskie, jak jeszcze kilka
miesięcy temu mówiono, i byłyby
przedterminowe wybory, na przykład
na jesieni, to bym nie kandydowała.
Ale kolejne wybory zgodnie z kalen-
darzem są w 2018 r., czyli za dwa
lata, więc nie wiadomo. Dwa lata to
jest bardzo dużo czasu.
Co myśli Pani o pomyśle podzielenia
Mazowsza na Warszawę i Mazowsze?
Uważam, że jest to bardzo zły
pomysł. Nie lubię pomysłów,
których głównym celem jest zemsta
polityczna.
Ale czy nie opłacałoby się to
finansowo?
To jest bardzo trudne. Potrzebna
jest debata o ustroju Warszawy.
Mamy 18 dzielnic, czyli 18 budżetów.
Plus budżet na takie rzeczy, które
są wspólne, czyli na komunikację
publiczną, wspólne drogi itd. Mamy
18 burmistrzów i 18 rad dzielnic,
w których w sumie jest zatrudnio-
nych 400 osób, na co idzie naprawdę
dużo pieniędzy. Wszystko by było
super, gdyby nie to, że burmistrzo-
wie są niezależni tak długo, jak
ich polityka jest zgodna z polityką
centralną. Przykładem miejsca,
gdzie była niezgoda jest Bemowo,
gdzie Jarosław Dąbrowski
i Krzysztof Zygrzak próbowali robić
protesty przeciwko pani prezy-
dent, wieszając śmieszne banery
„HGW — Putin Warszawy”. Albo na
Białołęce próbowali robić jakieś
przewroty pałacowe w nocy, świecąc
sobie latarkami z telefonów. Takiego
typu to są przepychanki. Widać, że
te dzielnice nie mają tak naprawdę
autonomii, więc na pewno jest
potrzebna dyskusja, ale spokojna
dyskusja, a nie sytuacja, która może
się teraz zdarzyć, czyli np. prze-
głosowanie czegoś z dnia na dzień.
Ta dyskusja powinna jednak odbyć
się dopiero za 2 lata, po kolejnych
wyborach. Środki unijne z datą 2020
lub 2022 są podobno jednym
z głównych powodów, dla których
teraz PiS nie będzie chciał robić
wyborów przedterminowych i nie
będzie chciał wydzielenia nowego
województwa. Dlatego że wtedy
Mazowsze, gdzie jest przede wszyst-
kim elektorat PiS—u i PSL—u, by
najwięcej straciło. Czyli gminy,
w których są wyborcy, byłyby
w ogromnych tarapatach.
Dużo jest jednak też bardzo dobrych
działań, np. dokument „Metropolia
warszawska”, który reguluje
współpracę gmin podwarszawskich
z Warszawą przede wszystkim w kwe-
stii transportu. Warszawa aktualnie
dokłada swoje fundusze do autobu-
sów, które wyjeżdżają z Warszawy do
innych gmin.
Czy Warszawa będzie się powiększać?
Nie, raczej nie ma takich planów.
Ostatnio do Warszawy dołączyła
Wesoła w 2002 r.
A co znaczy dla Pani być
warszawianką?
Chyba to, że się czuje jakieś takie
wyjątkowe przywiązanie do tego
miasta. I dla mnie też bycie war-
szawianką to jest to, w jaki sposób
jestem ukształtowana, czyli że na
przykład jak jadę do innego mia-
sta w Polsce, to lepiej się czuję
w Łodzi niż w Poznaniu, bo Łódź
też jest taka pełna energii, cha-
otyczna. To jest rodzaj lokalnej
tożsamości, która sprawia, że się
chce, że warto. Ja nie jestem
w stanie wyjechać stąd na dłużej
niż dwa tygodnie. Nie ma szans.
Były próby, rok mieszkałam w innym
mieście, nigdy więcej (śmiech).
Krótkie wypady tak, poznawczo, żeby
zobaczyć i potem przenieść dobre
rozwiązania do tego miasta.
Dziękujemy bardzo.
Wywiad został przeprowadzony 23.02
przez uczestników projektu „Warszawa
zamieszkana”. Projekt kładki na
Pragę, o którym mowa w rozmowie,
został wpisany do Wieloletniej
Prognozy Finansowej Warszawy (2016—
2042) 8.03.2016.
fot. Andrzej Kulig
Po rzece pływa potwór, co jakiś czas
wystawia głowę i pyta, czy miasto jest
skończone. I wtedy trzeba powiedzieć,
że nie. Bo jak miasto będzie skończone,
potwór to miasto zje.
Warszawa zamieszkana
10
Warszawiacy o wydarzeniach historycznych, w których uczestniczyli„Najważniejszą uroczystością była
dla mnie msza na placu Zwycięstwa
w 1978 r., kiedy przyjechał papież
Jan Paweł II. Był to okres, kiedy
Solidarność dochodziła do głosu.
To było dla mnie wielkie prze-
życie, jak do tej komunistycznej
Polski przyjeżdża papież i tyle
setek tysięcy ludzi na stadionie go
witało. Dla mnie największe wyda-
rzenia to były właśnie te związane
z papieżem, no i potem uczestniczy-
łam między innymi w demonstracji
po tym, jak została zarejestro-
wana Solidarność. To dla to mnie
były największe wydarzenia. Tego,
jak było zaraz po wojnie, to ja
nie pamiętam, bo byłam za mała
(śmiech). I pamiętam najbardziej
wydarzenia lat 80, kiedy dochodziło
do przemian. Brałam swoje dzieci
za rękę i szłam na manifestacje,
uczestniczyliśmy w nich, przeży-
waliśmy, a potem jeszcze u nas na
Żoliborzu w kościele św. Stanisława
Kostki, jak był pogrzeb księdza
Jerzego Popiełuszki, to było też
takie wydarzenie, w którym uczestni-
czyło ponad milion osób”.
„Podczas pierwszych wolnych wybo-
rów głosowałem w Warszawie. Ludzie
byli nastawieni bardzo pozytywnie.
Rozpoczynałem wtedy studia i oprócz
pierwszych wolnych wyborów pamię-
tam jeszcze wybory prezydenckie,
w których uczestniczyłem aktywnie
po stronie Tadeusza Mazowieckiego.
Brałem udział w kampanii, rozwie-
szałem plakaty i tym podobne”.
„A tu się pochwalę, że jak miałam
10 lat, po oficjalnym otwarciu PKiN—u
brałam udział w bardzo uroczystym,
światowym festiwalu młodzieży. Mam
zachowane nawet z tego zdjęcie —
mnie przed pałacem z jakimś mło-
dym, czarnoskórym człowiekiem. Jako
mała dziewczynka chodziłam również
na pochody pierwszomajowe. To były
bardzo huczne festyny, odbywały
się na stadionach, do bardzo późna.
Z takich bardziej współczesnych
wydarzeń to nie za wiele. Nie jestem
osobą bardzo uwikłaną w politykę,
ale jednak bardzo przeżyłam kata-
strofę smoleńską. Podczas żałoby
uczestniczyłam w wydarzeniach na
Krakowskim Przedmieściu. Cała
Polska zjednoczyła się na chwilę
w tamtym momencie — nie było takich
podziałów politycznych”.
Wypowiedzi pochodzą z wywiadów przeprowa-
dzonych przez uczestników projektu „Warszawa
zamieszkana”.
Każdy, kto czytał „Kamienie na
szaniec”, z pewnością kojarzy aleję
Szucha — miejsce brutalnych prze-
słuchiwań Rudego. Historia tego
budynku sięga lat 20. Początkowo
mieściło się w nim Ministerstwo
Wyznań Religijnych i Oświecenia
Publicznego. Jednak z nadejściem
II wojny światowej al. Szucha
znalazła się w obszarze dzielnicy
niemieckiej, a budynek stał się
siedzibą komisariatu policji
i więzieniem. Odbywały się tam
przesłuchania połączone z tortu-
rami. Umierało tam wielu partyzan-
tów i spiskowców. Torturowano tam
między innymi Irenę Sendlerową.
Aleja SzuchaKiedy wojna dobiegła końca, miesz-
kańcy Warszawy traktowali to miejsce
jak wielki cmentarz, zapalając pod
budynkiem znicze. Teraz miejsce to
jest siedzibą Ministerstwa Edukacji
Narodowej, jego piwnice zostały
jednak pozostawione w nienaruszonym
stanie i są dostępne dla zwiedza
jących jako Mauzoleum Walki
i Męczeństwa. Możemy tam zobaczyć
zbiorowe cele, zwane tramwajami,
pokój dozorcy, w którym odbywały
się przesłuchania, oraz narzędzia
służące do torturowania. Na ścia-
nach nadal widnieją setki napisów
więźniów, takie jak błagania czy
modlitwy.
Ewa Słowińska
fot. Andrzej Kulig
fot. Andrzej Kulig
wtorek, 7 czerwca 2016
11
Poczułam wolność
Irena Halska — chemiczka, dzia-
łaczka Armii Krajowej, łącz-
niczka w powstaniu warszawskim.
Jak wspomina Pani wybuch wojny?
Jak wybuchła wojna w 1939 roku,
mieszkałam pod Warszawą. Gdy
wojna się zaczęła mój wuj ze
swoją rodzinę i moją, to zna-
czy ze mną, moją mamą i dziad-
kami, bo taty już nie miałam,
zawiózł do Warszawy, bo wyda-
wało się, że tam będzie bez-
pieczniej. Wojnę przeżyłam tak
samo jak inni, w piwnicy. Wtedy
byłam młodą dziewczyną, żad-
nego ruchu oporu jeszcze nie
było. Do AK wstąpiłam właści-
wie przed maturą razem z moimi
dwiema koleżankami. Początkowo
przechodziło się szkolenie pół-
roczne ogólnowojskowe o szyfrach
i innych rzeczach, które były
wtedy potrzebne. A już po matu-
rze zaangażowałam się do pracy
w AK. Wtedy właściwie miałam
3 razy w tygodniu wykłady na
Politechnice i prac domowych
się nie odrabiało, więc miałam
praktycznie cały wolny dzień.
I dlatego pracowałam jako
łączniczka. Mój pseudonim był
Jagienka i byłam łączniczką
komendy głównej.
Do powstania właściwie człowiek
szykował się jakiś czas...
Wiadomo było, że ono wybuchnie.
Były zresztą rozkazy tajne,
które podobno nawet ja donosi-
łam, ale ja tego nie czytałam
oczywiście. Czasem, prawda, coś
czytałam, ale tak naprawdę ja
nie miałam prawa czytać, co tam
było napisane. Dowiedziałam
się rano, że o godzinie 17.00
ma wybuchnąć powstanie i że mam
się zgłosić na Kruczą 3. Ja
mieszkałam przy Rakowieckiej.
Tak dodatkowo jako ciekawostkę
powiem, że ja 1 sierpnia byłam
umówiona z moją panią profesor
od chemii na egzamin z chemii
organicznej. Tak sobie myślę,
Boże kochany, trzeba jej powie-
dzieć, że ja nie będę mogła do
niej przyjść, więc pomyślałam,
jak byłam na mieście, że wpadnę
do niej na chwilkę i jej powiem.
Poszłam i mówię: „Pani profesor,
no nie dam rady napisać tego
testu”. A ona pyta, czy mam na
dostawało się karteczkę, że się
zdało. A ona do mnie mówi: „Ja
pani tej kartki nie dam, bo
i tak pani ją zgubi”. Czyli ona
też musiała coś wiedzieć. „Jak
to się wszystko skończy” — mówi
— „to pani do mnie przyjdzie”.
I rzeczywiście, po wojnie ona
była dziekanem na Politechnice
Łódzkiej i ja się tam zjawi-
łam, ona mnie od razu poznała
i wpisała ocenę do indeksu.
Powstanie miało wybuchnąć
o piątej, więc pojechałam jesz-
cze do domu, żeby się jakoś
ubrać, wziąć zmianę bielizny,
bo to mówiono, że to ma trwać
3 czy 4 dni. Jechałam
z Rakowieckiej na tę Kruczą .
A się okazało, że na placu Unii
Lubelskiej powstanie zaczęło
się wcześniej. Strzały, ludzie
wybiegli z tramwaju i pochowali
się po bramach. Ale ponieważ to
się przeciągało, więc ludzie
mieszkający w tych domach nas
przygarnęli do siebie. I nie
umiem teraz powiedzieć, czy ja
Z Ireną Halską rozmawiają Ewa Kuczyńska i Jakub Wójcik
Niedobrze, że było powstanie, ale jeżeli
było, musiało być, to jestem zadowolona,
że brałam w nim udział.
przykład teraz czas. I mówię,
że mam z godzinę. A ona na to:
„To niech Pani siada i pisze”.
Macie pojęcie? Ja 1 sierpnia,
wiedząc, że ma wybuchnąć powsta-
nie, pisałam test. Nie mia-
łam pojęcia, jak to powstanie
będzie wyglądać, bo człowiek
aż tak bujnej fantazji to nie
miał. Ale zdałam ten egzamin,
dostałam nawet czwórkę. I był
taki zwyczaj, że jak się zdało
na tych tajnych kompletach, to
tam byłam 3 czy 4 dni. Aż
w końcu przyszli Niemcy i wygar-
nęli nas wszystkich. Mężczyzn
odłączyli od kobiet, jak się
okazało później, mężczyzn
wszystkich rozstrzelali. A nas,
kobiety i dzieci, zaprowadzili
na Szucha. A na Szucha była
główny Urząd Gestapo. I usta-
wili nas w szeregi i własną
piersią mieliśmy bronić niemiec-
kich czołgów przed powstańcami.
Barykada była na Pięknej przy
Warszawa zamieszkana
12
al. Ujazdowskich. Były chyba 3
czołgi. Ja byłam za pierwszym
czołgiem. No i postrzelali,
ale powstańcy obronili bary-
kadę. Więc Niemcy zapędzili nas
z powrotem na Szucha. Ale jako
ciekawostkę mogę powiedzieć, że
między nami kobietami ustawili
się Niemcy. Mieli na swoje mun-
dury nałożone jakieś płaszcze,
prochowce, chustki na głowie,
bo myśleli, że jak nas prze-
puszczą przez barykady, to oni
w tych przebraniach też przejdą.
Ale się nie udało. Ja myślę,
choć dobrze nie pamiętam,
że tym kobietom, co były przed
A Niemcy się śmiali z nas tylko.
I wyobraźcie sobie, oni nas
puścili! To się wydaje w ogóle
niewiarygodne. Ale tak było.
I jak przeszłam tę barykadę
na Mokotowskiej i znalazłam
się po stronie powstańczej, to
sobie nawet trudno wyobrazić,
jak się wtedy poczułam! Mnie
do tej pory, jak o tym mówię,
ciarki przechodzą, bo to było
takie uczucie po tych czterech
latach niewoli, ciągłego stra-
chu, aresztowań, łapanek... Bo
nagle poczułam wolność, widząc
powstańców z opaskami.
I jak przeszłam tę barykadę na
Mokotowskiej i znalazłam się po stronie
powstańczej, to sobie nawet trudno
wyobrazić, jak się poczułam!
i dalej poszłam do niej. I tak
się skończyły moje przeżycia.
Co pani najbardziej lubi
w Warszawie?
Bardzo lubię Łazienki. Są
zresztą parkiem mojego dzie-
ciństwa. Mieszkałam przy
Marszałkowskiej przy placu Unii,
tak bliziutko, i z babcią jako
mała dziewczynka chodziłam do
Łazienek. Gdy już chodziłam do
szkoły, to większą grupą cho-
dziliśmy do parku Ujazdowskiego.
Ale wolę Łazienki, nawet wczo-
raj byłam w Łazienkach na
koncercie chopinowskim. Jeżeli
mogę, to chodzę na koncerty
chopinowskie, w ogóle lubię
Łazienki, lubię spacerować.
Co dla Pani znaczy być
warszawianką?
Ja się urodziłam w Warszawie.
Warszawa jest mi bardzo bliska.
Dopowiadając, niedobrze, że było
powstanie, ale jeżeli było,
musiało być, to jestem zadowo-
lona, że brałam w nim udział.
Takie mam uczucie do powsta-
nia. (..) Młodzież w tamtych
czasach miała bardzo patrio-
tyczne nastawienie. Teraz może
już tak nie jest, ale też nie
musi. W moich czasach to było
świeżo po I wojnie, po tylu
latach niewoli i po odzyskaniu
niepodległości...
czołgiem, udało się jakoś
bokiem przemknąć, ale więk-
szość została z powrotem wzięta
na Szucha. Spałyśmy na tym
podwórcu, wszędzie dookoła się
paliło, cała Marszałkowska,
Litewska, Puławska, wszystko
się paliło. My siedziałyśmy
i czekałyśmy, aż nas roz-
strzelają, co tu dużo ukrywać.
Wyobraźcie sobie, że rano powie-
dzieli nam, że możemy iść sobie,
gdzie chcemy. Człowiek własnym
uszom nie wierzył. Szłam Szucha
i Litewską do Marszałkowskiej,
bo chciałam się dostać tam,
gdzie byli powstańcy, a oni
byli od placu Zbawiciela do
alej Jerozolimskich. I pamię-
tam, że szłam z trzema czy
czterema paniami w stronę
Marszałkowskiej. Chciałam
iść na Kruczą. Na skrzyżo waniu
Marszałkowskiej i Litewskiej
stał karabin maszynowy.
Przechodziłyśmy koło tego kara-
binu i bałam się,
że zaraz dostanę kulkę z tyłu.
Co się działo, jak zakończyło
się powstanie?
Jak się zakończyło powstanie,
to część powstańców poszła do
niewoli. Ale ja wyszłam z lud-
nością cywilną nie jako powsta-
niec, ale jako cywil. Wszyscy
musieli opuścić Warszawę.
Dostałam się, tak jak cała
ludność, do obozu w Pruszkowie.
A potem z Pruszkowa rozwozili
nas po Polsce. Młodych wywozili
do Niemiec na roboty.
A resztę po Polsce. Mnie udało
się przeskoczyć z jednego wagonu
do drugiego i nie pojechałam do
Niemiec, tylko pojechałam z lud-
nością cywilną i wyrzucili nas
gdzieś pod Częstochową. I z tej
Częstochowy szłam na piechotę
do Milanówka, bo tam miałam
rodzinę. I wiedziałam, że może
od tej rodziny dowiem się czegoś
o mamie i dziadku, którzy byli
w Warszawie. Bo nie wiedziałam,
czy żyją i gdzie są. Tam się
dowiedziałam, że mama żyje,
wtorek, 7 czerwca 2016
13
początek opowiadania na s.1
Przed wyjściem z hacjendy zadzwo-
niłem do mamy zapytać, czy nie
potrzebuje czegoś ze spożywczaka.
Po spisaniu długiej listy życzeń
dowiedziałem się, że muszę jeszcze
później zawieźć jej aligancki strój
do pralni, bo będzie go potrzebo-
wała na za dwa dni. Bez zbędnego
jojczenia zabrałem się do roboty.
Gdy dotarłem do sklepu, uświado-
miłem sobie, żem nie wziął port-
fela. Miałem niezłą myślówkę.
Wykombinowałem, że spróbuję kupić
zakupy na borg, a jeśli sprzedaw-
czyni się sprzeciwi, to zaszantażuję
ją, mówiąc, że powiem właścicie-
lowi o jej zakupach robionych na
lewo. Na szczęście nie było takiej
potrzeby, więc miałem czyste sumie-
nie. Wziąłem tylko rozpiskę, aby
pamiętać, ile muszę oddać. Wychodząc
ze sklepu, spotkałem stale koczują-
cego tam menela, który tradycyjnie
zapytał:
— Kierowniku złoty, masz pan
dyszkie?.
— Niestety nie, mam zawsze wyliczoną
flotę co do grosza — odparłem uży-
waną w takich sytuacjach kwestią,
po czym odszedłem.
Później zgodnie z planem udałem się
do pralni, a gdy żem wrócił na kwa-
drat, to zabrałem się do czytania
zaległej knigi, którą muszę znać na
maturę. Przeczytawszy 50 stron uzna-
łem, że pogoda jest zbyt ładna,
więc zadzwoniłem do kilku kolegów
z pytaniem, czy nie zechcielyby
wybrać się na wycieczkę rowerową.
Wszyscy się zgodzily. Spotkalyśmy
się pod Siekierszczakiem i usta-
lilyśmy plan wycieczki. Mielymy
pojechać pod most Świętokrzyski
trasą rowerową, a później wrócić,
zahaczając o Saską Kępę, gdzie
mielyśmy zjeść kiebsa. Dojechalyśmy
pod Poniatoszczaka, a jako że była
piękna pogoda, to tradycyjnie była
tam fest biba. Postanowilyśmy zrobić
chwilkie przerwy i zobaczyć, czy nie
ma tam naszych znajomych. Był tam
niezły rejbach. Mijając jedno
z wielu przybrzeżnych ognisk przy-
czepily się do nas jakieś szumowiny.
— E, bajerant dawaj tu! — krzyknął
któryś z nich do jednego z moich
budrysów.
Nie zareagowalyśmy.
— Pewnie się dyga! — dodał drugi
z pijackiej bandy i zaczęly się
śmiać — Zdrefił! Co za lamus!
— Dobra, dryfuj łapserdaku. —
powiedziałem stając w obronie mojej
morduchny.
Pikierzy wstali od ogniska i zaczął
się awantaż. Jeden z wrogiej chmury
krzyknął: „Anawa!”. Nikt z mojej
chewry nie zrozumiał, o co chodzi,
ale ja dzięki lekcjom u pani Anny
Walas wiedziałem, co to oznacza,
więc dałem im cynk, żeby uciekali.
Wolelyśmy się nie bić z dziesięcioma
wydziaranymi karkami. Popędzilyśmy
w stronę naszych rowerów. Zdążylyśmy
wsiąść, ale gdy już odjeżdżalyśmy,
to jeden z nich rzucił kosą w moją
stronę i przedziurawił mi oponę.
Na szczęście mimo to udało mi się
uciec. Gdy dojechalyśmy do bezpiecz-
nego miejsca, zsiedlyśmy z rowerów
i zrobiliśmy krótką przerwę, aby
ochłonąć. Bylyśmy radośni, bo udało
nam się uciec prawie bez szwanku,
ale w trakcie poprzedniej draki
obleciała nas cykoria.
Gdy ochłonęlyśmy, doszlyśmy do
wniosku, że najlepiej będzie, jak
wszyscy pojadą do mnie, ponieważ
mam głuchą chawirę. Po dłuższej
chwili planowania wzięlyśmy rowery
pod pachy i podjęlyśmy działa-
nie. Wsiedlyśmy do najbliższego
dzyndzaja, który jechał w stronę
Wiatraka, a później musielyśmy się
przesiąść w chamskie metro. Nikt
nie był z tego powodu zadowolony,
ale nie było innego wyjścia. Gdy
dotarliśmy z ferajną na kwadrat po
wielogodzinnej tułaczce uznalyśmy,
że mimo wszystko mielyśmy farta,
bo grupa zbirów mogła nam pokie-
reszować facjaty, złamać kinola
albo co najmniej zrobić limo pod
okiem. To by była prawdziwa lipa.
Z radości, żeśmy wyszli bez szwanku
urządzilyśmy małą prywatkę, ale
mimo wszystko panował tam wersal.
Później poczęstowałem wszystkich
meduzą, którą żem dziś kupił. Kiedy
wszyscy wtrajali swoje porcje,
pogiercowalyśmy w pokera (nie na
kapuchę oczywiście), a gdy posiłek
się ułożył, poszlymy na kilka minut
poharatać w gałę. Gdy tylko wróci-
lyśmy, wszyscy udaly się na grzędę.
Ja osobiście poszedł żem kimać
jako ostatni, bo dręczyła mnie
zagwozdka, jak naprawić koło od
roweru. To był ciekawy dzień.
ŁP
Z życia warszawiaka
Arbuz — głowaAlpaga — tanie winoAbcug — krótka chwilaBoms — chlebHacjenda — domAligancki — eleganckiJojczyć — marudzićMyślówka — trudny problem.Na borg — na kreskęNa lewo — nielegalnieRozpiska — rachunekMenel — pijak, włóczęgaFlota — pieniądzeKwadrat — domKniga — książkaBiba — zabawa, imprezaRejbach — zamieszanieSzumowiny — nieciekawe towarzystwo
Budrys — kolega, kompan Dygać — bać sięDrefić — stchórzyćDryfować — spadaj, odejdź, znikajŁapserdak — człowiek nędznie ubranyMorduchna — zdrobniale przyjacielPikierek — łobuzChmura — grupaAnawa! — Naprzód!Chewry — kompania, towarzyszeCynk — znak, wiadomośćKark — bardzo umięśniony człowiekKosa — nóż Draka — awanturaCykoria — strachGłucha chawira — pusty domDzyndzaj — tramwajChamskie metro — autobusy podmiejskie
Ferajna — towarzystwo, kumpleKwadrat — domFart — szczęścieFacjata — twarzKinol — nosLimo — (limo pod okiem — podbite oko)Lipa — beznadziejnie iepskoPrywatka — mała popijawa, imprezaWersal — pełna kultura w danych okolicznościachMeduza — nóżki w galarecieWtrajać — jeśćPogiercować — pograćKapucha — pieniądzeUdać się na grzędę — pójść spaćKimać — pójść spaćZagwozdka — problem, zagadka
Warszawa zamieszkana
14
Myśląc o potrawach z Warszawy zwykle
nic specjalnego nie przychodzi nam
do głowy. A Warszawa jest bardzo
bogata we własne smaki. W ostatnich
i może trochę dawniejszych czasach
zostały one jednak wyparte przez
smaki zagraniczne. Może nie wyparte,
ale zepchnięte na drugi plan. Na
szczęście nie zniknęły one całko-
wicie z warszawskich stołów, a oto
najpopularniejsze dania warszawskie:
Zrazy to potrawa z kawałków mięsa
lub mięsa mielonego, podsmażanego
i duszonego z dodatkiem warzyw
i przypraw. Wyglądają jak małe
roladki i podobnie też smakują.
Są jednak całkowicie warszawskie.
Schab po warszawsku to dobrze znane
danie chyba każdemu Polakowi,
a w szczególności warszawiakowi.
Jest to po prostu schab, ale podany
z typowo warszawskimi surówkami
i innymi dodatkami.
Smaki WarszawyMateusz Palczuk
Przepis na warszawską WZ—etkę:
Składniki:
480g mąki pszennej
90g kakao
270g cukru
2 łyżeczki sody oczyszczonej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta soli
130ml oleju np. rzepakowego
400ml maślanki
400ml zaparzonej kawy*
4 jajka
Krem:
500g twarogu z wiaderka
500ml słodkiej,
płynnej śmietany 30—36%
4 płaskie łyżeczki żelatyny
w proszku
¾ szklanki cukru pudru
Polewa czekoladowa:
100g czekolady mlecznej
100g czekolady gorzkiej
100g słodkiej,
płynnej śmietany 30—36%
50g masła
Dodatkowo:
ok. 150g słodkiej śmietany 30—36%
Flaki po warszawsku są jednym
z bardziej rozpoznawalnych dań war-
szawskich. Niektórzy je uwielbiają,
a inni wręcz przeciwnie. Są to po
prostu flaki wołowe przygotowane
na specyficzny właśnie warszawski
sposób.
Gęś pieczona wylądowała na stole
niejednego warszawiaka. Możemy ją
spożyć niemal w każdej warszawskiej
restauracji. Bardzo często podawana
jest z jabłkiem. Ciekawe, czy któ-
raś nie jest spokrewniona z legen-
darną złotą kaczką.
Śledź pod pierzynką jest typowym
warszawskim daniem. Podaje się go
pokrojonego w plasterki pod pie-
rzynką zrobioną z poszatkowanej
cebuli, szczypiorku, ale nieraz
z papryką i pomidorem. Podobno
najlepsze śledzie są atlantyckie,
chociaż Warszawa nad Atlantykiem
nie leży...
Sposób przygotowania:
1. Przygotować ciasto czekoladowe.
Przygotować kawę i następnie cał-
kowicie ją ostudzić. W jednej misce
wymieszać mąkę, cukier, kakao, sodę,
proszek do pieczenia i sól.
W drugiej misce wymieszać trzepaczką
zimną kawę, jajka, olej i maślankę.
Płynne składniki z drugiej miski
przelać do pierwszej. Wszystko
wymieszać trzepaczką, do połączenia
się składników.
2. Dno formy prostokątnej o wymia-
rach 35x24 cm wyłożyć papierem do
pieczenia. Połowę ciasta wyłożyć do
formy. Piec w nagrzanym piekarniku
ok. 20 min., do suchego patyczka,
w temperaturze 180°C. Ciasto wycią-
gnąć z formy i pozostawić do całko-
witego ostygnięcia.
3. W ten sam sposób upiec drugą
połowę ciasta.
4. Przygotować krem. Żelatynę
namoczyć w 4 łyżkach zimnej wody.
Pozostawić na 5min. do napęcznienia.
Ser wymieszać trzepaczką z cukrem
pudrem na gładką masę. Gdy żela-
tyna napęcznieje podgrzać, aż się
Bajaderka to ciastko, które powstaje
z tzw. odpadów cukierniczych. Nie
brzmi to zachęcająco, ale za to sma-
kuje wybornie. W skład tego deseru
wchodzą upieczone resztki ciasta
lub pokruszone ciasteczka. Do tego
dodaje się kakao, rum, wiórki koko-
sowe, dżem, orzechy, czekoladę lub
inny dowolnie wybrany dodatek.
Ze wszystkich składników formuje
się małe ciastka w formie kulki.
WZ—etka jest zdecydowanie najbar-
dziej rozpoznawalnym daniem,
a w zasadzie deserem warszawskim.
Wuzetka jest ciastkiem zrobionym
z 2 warstw biszkoptu z kakao prze-
łożonych bitą śmietaną lub czasem
kremem. Wierzch ciastka polany jest
czekoladą i ozdobiony kleksem
z bitej śmietany.
rozpuści. Dodać dwie łyżki kremu
i wymieszać, a następnie dodać do
reszty kremu. (W ten sposób zapobie-
gniemy powstaniu grudek). Śmietanę
ubić na sztywno i wmieszać delikat-
nie szpatułką do kremu.
5. Jedno ciasto pozostawić w for-
mie. Wyłożyć krem i przykryć drugim
blatem. Ciasto wstawić do lodówki na
ok. 3 godz.
6. Przygotować polewę. Czekolady
połamać na kawałki. Przełożyć do
garnka, dodać masło i śmietanę.
Podgrzewać na małej mocy palnika,
ciągle mieszając, aż powstanie jed-
nolita masa. Gotową polewę wylać na
górę ciasta. Schłodzić.
7. Śmietanę ubić na sztywno. Gotową
przełożyć do rękawa cukierniczego
lub szprycy z końcówką w kształcie
gwiazdki.
8. Gdy polewa zastygnie pociąć
ciasto na kawałki lub lekko zrobić
ślady nożem na polewie, zaznacza-
jąc krawędzie kawałków. Na każdym
kawałku ciasta zrobić kleks ze
śmietany.
wtorek, 7 czerwca 2016
15
Michał Cieślak
Oficjalnie znany jako sernik królew-
ski. Chętnie spożywany przez rodzinę
podczas okresów świątecznych
i innych uroczystości. Przez wszyst-
kich znany i lubiany! Zwłaszcza
w naszej Warszawie.
Serniczek sporządzony jest na kru-
chym cieście, które składa się z:
— dwóch żółtek
— Szklanki mąki pszennej
— połowy szklanki mąki
ziemniaczanej
— połowy kostki masła
— trzech czubatych łyżek cukru
Sernik domowy babci Ewy
To wszystko w garnku łączymy
i mieszamy. Zlepiamy z tej masy dwie
kule, wkładamy je do torebki folio-
wej i chowamy do zamrażarki.
Po dwóch godzinach możemy to wyjąć.
Teraz bierzemy:
— 1kg (może być 1,5kg) sera białego
tłustego
— 10 jaj
— budyń śmietankowy
— pół kostki masła
— jeden cukier waniliowy
— pół łyżeczki proszku do
pieczenia
— szklankę cukru
Oddzielamy żółtka od białek,
ucieramy je ze szklanką cukru —
dosyć długo. Kiedy już mamy taki
kogel—mogel, dodajemy nie za twarde
masło. Miksujemy dalej i stopniowo
Redakcja
Dział wywiadówMichał Cieślak
Zuzanna Gryn
Tymon Kobylecki
Ewa Kuczyńska
Maja Mikołajczyk
Mateusz Palczuk
Łukasz Piela
Ewa Słowińska
Jakub Wójcik
David Zhang
Dział kulinarnyMichał Cieślak
Mateusz Palczuk
Dział literackiŁukasz Piela
Grafika i składMichał Dyrcz (pomoc: Adam Walas)
ZdjęciaAndrzej Kulig
porcjami dodajemy wcześniej mie-
lony ser. Powstaje słodka, gęsta
masa. Dodajemy do niej jedną torebkę
budyniu, pół łyżeczki proszku do
pieczenia oraz parę kropli zapachu
rumowego. Miksujemy masę dalej.
Na koniec ubijamy pianę z białka
na sztywno. Łączymy wszystko
i DELIKATNIE mieszamy łyżką.
Bierzemy tortownicę, smarujemy
ścianki dokładnie masłem i wysypu-
jemy bułką tartą. Wkładamy do niej
zmieszaną masę. Wkładamy do nagrza-
nego już piekarnika i pieczemy ok.
75min. Podglądamy co jakiś czas.
Na koniec delikatnie wyjmujemy zło-
cisty serniczek. Nie wstrząsamy nim,
nie kroimy jeszcze — musi ostygnąć.
Jeżeli ciasto nie klei się, to zna-
czy, że jest solidnie upieczone.
SMACZNEGO DESERU!
fot. Andrzej Kulig
fot. Andrzej Kulig