win- - magazynaha.files.wordpress.com · watu. każdy hodowca bydła z mon-tany, bez względu na...

1
nr 204 - LISTOPAD 2013 23 Dostrzegamy analogię tej absurdalnej gry, w której bierzemy udział używa- jąc stereotypowych zwrotów, w Win- ter in the Blood (Zima we krwi) Jame- sa Welcha, pierwszej imponującej po- wieści, mistrzowsko zbudowanej przez utalentowanego poetę indiańskiego pochodzenia (Blackfeet-Gros Ventre). Pochodzenie autora bez wątpienia de- cyduje o kształcie tej powieści, która rozpoczyna się i kończy w rezerwacie Czarnych Stóp (Blackfeet) w Monta- nie, ale z kilkoma ważnymi zmiana- mi punktów widzenia, pustką ziemi i obojętnością narratora wobec własne- go losu, który zawsze mógł być losem jego białego sąsiada, już spoza rezer- watu. Każdy hodowca bydła z Mon- tany, bez względu na przynależność rasową, powie wam dziś, że musi sam przeprowadzić podobną wojnę z Naturą, musi utrzymać podobny po- rządek rzeczy, albo zostanie przytło- czony przez kraj, który kocha i jedno- cześnie nienawidzi. Welch, jak wielu współczesnych twórców, nie senty- mentalizuje bynajmniej przeznaczenia swych ludzi. Wszystkim, którzy biorą do ręki jego powieść, przedstawia prawdziwą rzeczywistość świata, nie licząc się z tym, jak bardzo ten świat nas i jego obezwładnia. Z całą pew- nością osiąga najważniejszy, jego zdaniem, cel indiańskiego pisarstwa: „łączność z tubylczymi Amerykana- mi, aby sprowokować ich do stwier- dzenia, że taka jest rzeczywistość, tak to właśnie wygląda”. Kiedy pierwszy raz przeczytałem po- wieść Welcha, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ton i oszczędność stylu, pełnego wspaniałych niedomówień, można przyrównać do najlepszych dzieł Camusa. (Oczywistą różnicą jest to, że Camus, jak i wielu innych pisa- rzy egzystencjalistów, nie ma absolut- nie poczucia humoru. Ponury i egzys- egzystencjalny krajobraz oraz rozpacz i duchową pustkę narratora Welch przełamuje chwilami naprawdę wielk- iego humoru.) Wyczuwam, że w isto- cie moc tej powieści wypływa w du- żej mierze z jej kolorytu humorystycz- nego, który oświetla nową stronę bo- hatera i scenerii. Lżejsze chwile nadają tej surowej liryce prozą, pełnej gniewu i frustra- cji trzydziestodwuletniego mężczyzny błądzącego ku samozagładzie, spój- ność, śmiałość i harmonię. W końcu pojmujemy, że wobec cierpienia tego młodego człowieka ziemia jest tak sa- mo obojętna, jak jego własna dusza. Wyraźna, naturalna, płynąca z ziemi siła tej narracji, zawsze precyzyjnej i konkretnej, to główne osiągnięcie i miara talentu Welcha. Ciąg wydarzeń, odbierany wzrokiem, słuchem, sma- kiem, węchem i dotykiem, każdy od- cień doznań i uczuć przeżyty w tej powieści, kieruje nas daleko poza gra- nice rezerwatu Czarnych Stóp, gdzie, jak pamiętamy, rozgrywa się powieść. Jest to zdumiewające osiągnięcie rze- miosła i sztuki. I chociaż na płasz- czyźnie osobistej pozostaje ono osiąg- nięciem specyficznie indiańskim, na płaszczyźnie symbolicznej jest ono jeszcze większe, będąc częścią uni- wersalnego wątku o wyzwaniu czło- wieka i jego klęsce. Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem napisać o tym kiepskim dowcipie, tak starym jak ogon Kojota czy maska Kruka. Mam na myśli niechęć do kategoryzowania, szufladkowania i przykładania szablo- nów: „Indiański pisarz”. (Jestem pew- ny, że zareagowałbym tak samo, jak poeta Galway Kineli, gdyby przed ko- lejnym odczytem w Seattle przedsta- wiono go jako „białego poetę”.) Z po- wodu tyranii stereotypów i niechęci ludzi na całym świecie do ich porzu- cenia tubylczoamerykańscy artyści powinni ze wszech miar wykorzystać swe dwukulturowe przeżycia i wy- kształcenie do wzbogacenia podłoża swej sztuki. Tubylczy Amerykanin znajduje się obecnie w wyśmienitej sytuacji, żeby wnieść znaczący wkład w dorobek sztuki i literatury amery- kańskiej, chociażby z powodu niewy- korzystanych źródeł obrazów i sym- boli, które kształtują opowieści, legen- dy i mitologię, odkrywane właśnie przez niewtajemniczonych. Równie ważne jest być może i to, że artyści, niezależnie od swego pochodzenia, wykorzystują lub próbują wykorzys- tywać pewne obrazy i symbole, które wskazują na ich szczególne miejsce i moment w czasie i które tak napraw- dę są wyłącznie ich własnością. Godne uwagi i chwytające za serce w symbo- lu zarówno materialnym, jak i ducho- wym jest to, iż inspiruje on nas do radości i zastanowienia niezależnie od tego, z której części świata pocho- dzimy. Porównajmy Momadaya: „O, Milly! Ptaki wodne były piękne. Szkoda, że nie mogłaś ich zobaczyć. Chciałem, żeby mój brat je zobaczył, kiedy leciały tak wysoko i daleko na nocnym niebie. Świecił biały księżyc w pełni, z obręczą dookoła. Chmury były wydłużone i jasne i szybko się przesuwały. Mój brat żył jeszcze wte- dy, a ptaki były hen, daleko na połud- niu. Chciałem, żeby zobaczył, jakie są piękne. ‘Proszę cię – powiedziałem – powiedz, czy widziałeś, jak pogna- ły w górę z głowami wyciągniętymi do księżyca, jak przedarły się przez obręcz otaczającą księżyc?’ ” 4/ I Faulknera: „Znowu zaczepiłeś się o ten gwóźdź. Nie potrafisz przeleźć przez tę dziurę, żeby się nie zahaczyć. Caddy odczepiła mnie i przeszliśmy na drugą stronę. Wujek Maury przy- kazał, żebyśmy się nikomu nie poka- zywali na oczy, więc lepiej się pochyl- my, powiedziała Caddy. Pochyl się Benjy. O, tak, widzisz. Pochyliliśmy się i przeszliśmy przez ogród, gdzie kwiaty szeleszcząc ocierały się o nas. Ziemia była twarda.” 5/ Z pewnością zauważyli państwo, że te dwa fragmenty prozy mają wspól- ny temat: preświadomość jednego bo- hatera, co najbardziej wyróżnia po- wieść „strumienia świadomości”. Wy- zbyte cenzury, racjonalizmu, logiki, przyczynowości, pułapek mowy i pi- sania, doskonale podkreślają wzorce swych bohaterów, istotę naszych dusz. Pisarze, od Joyce’a począwszy, konty- nuowali eksperymenty i rozwój tego nowego stylu narracji, a dodając swój osobisty wkład do jej formy, zaczęli instynktownie odkrywać to, co po- twierdza dziś współczesna nauka: nie ma ścian oddzielających świat we- wnętrzny od zewnętrznego, początki od końców – istnieje natomiast płyn- ne morze powiązań, kilka sfer bycia i działania, odczuwania i myślenia, widzenia i śnienia, życia i umierania, które stały się powiązanymi przejawa- mi przeżycia. Dla mnie jest to „złota ścieżka” między naszymi światami, pozwalająca dzięki wysiłkom, woli i cierpliwości nie patrzeć na innego mężczyznę, kobietę, dziecko, rybę, górę czy rzekę jak na kogoś czy coś obcego, na typ, na kategorię. Może więc pewnego dnia stwierdzi- my, że stereotyp tubylczego Amery- kanina został co najmniej zakwestio- nowany, jeśli nie całkowicie wyelimi- nowany z naszej literatury, sztuki i ogól- nych wyobrażeń; zobaczymy większy sens wczuwania się w tubylczoamery- kańskie życie, zwłaszcza w powiąza- niu z wiedzą o specyficznej kulturze plemiennej. Aby jednak odnieść suk- ces, tubylczy Amerykanie, opisani jako bohaterzy powieści, opowiadań, dra- matów czy wierszy, powinni odzna- czać się taką samą godnością i omyl- nością jak inni ludzie. Jak wyjaśnia Robert F. Berkhofer, historyk, w The White Man’s Indian, tubylczych Ame- rykanów powinno się przedstawiać „raczej jako jednostki niż jako Indian, jako ludzi, a nie jako zbiór cech ple- miennych”, aby dzieła podejmujące temat zmieniających się stereotypów były realistyczne. Idzie dalej sugeru- jąc, że „motywy i zachowanie tubyl- czych Amerykanów powinny mieć dla czytelnika naturalny charakter w opi- sywanych sytuacjach. Człowieczeń- stwo, a nie rasa powinno być podsta- wowym kryterium” 6/ . Wszystkim za- interesowanym oświadcza, że „ani nostalgia, ani współczucie same przez się nie zastępują wiedzy..., tylko do- kładne zrozumienie odmienności kul- turowej i aspektów plemiennych po- wiązanych z osobistym doświadcze- niem zapewnia właściwe podłoże do realistycznego opisywania życia tu- bylczych Amerykanów” 7/ . Nawet jeśli sądy białych obserwato- rów są słuszne – że przeszłość tubyl- czoamerykańska jest stracona i pogrze- bana na zawsze, że nic nie pozostało poza ich pieśniami, legendami i mito- logiami – żywię przekonanie, że to wystarczy tubylczym artystom, ażeby zbudować z tych ruin nową przeszłość wynikającą z ich sztuki rozwijającej się tak płodnie jak słońce zmierzające do zenitu. przełożył Marek Maciołek 1/ Wright Morris, About Fiction, New York, Harper Row 1975, s. 77 2/ Ibidem, s. 80, 81 3/ Tytuł oryginału House Made of Dawn. Wydanie polskie ukazało się w 1976 r. nakładem „Książki i Wie- dzy” w przekładzie Jadwigi Milnikiel. 4/ Ibidem, s. 165 5/ William Faulkner, Wściekłość i wrzask , przeł. A. Przedpelska-Trzecia- kowska, Warszawa 1971, s. 8-9 6/ Robert F. Berkhofer Jr., The White Man’s Indian, New York, Vintage Books 1979, s. 106 7/ Ibidem, s. 104 DUANE NIATUM - ur. 1938 roku w Seattle w stanie Waszyngton. Poeta z plemienia Klallam. BONNIE JEAN SILVA MOJA LEKCJA HISTORII kiedy byłam małą dziewczynką zapytałam dziadka co czerwony człowiek zrobił że biały aż tak go nienawidzi. dziadek odparł że to dlatego że czerwony człowiek robił wszystko na odwrót. jadł mięso bizonów zamiast strzelać do nich dla sportu. patrzył na słońce zamiast używać zegarka. myślał że ten jest bogaty kto dużo daje nie zaś ten kto dużo posiada. myślał że człowiek staje się naprawdę mądry w późnym wieku choć wtedy jest już słaby i nieprzydatny. nosił długie włosy i przyozdabiał je zamiast strzyc się krótko jak przystało na dżentelmena. czerwony człowiek hamował postęp, powiedział mój dziadek i dlatego trzeba go było zabijać nawet wtedy kiedy nie miał już broni a niedobitki resocjalizować w rządowych rezerwatach. poza tym, czerwony człowiek nie miał tu żadnych praw. jak wszyscy wiemy, to kolumb odkrył amerykę, a nie my, kochanie... przełożyli Anna Zygmunt i Marek Maciołek ROBERT A. SWANSON *** są wojownicy co płaczą w ogrodzie nie opłakują poległych braci nie opłakują zaginionych sióstr płaczą z powodu wnuków nie tego co zginął w walce nie tego co zginął z honorem lecz tego co zginął wymykając się tylnymi drzwiami tego co zginął naszpikowany narkotykami wczesnym rankiem w dniu osiemnastych urodzin przełożył Marek Maciołek

Upload: vuongngoc

Post on 02-Mar-2019

215 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Win- - magazynaha.files.wordpress.com · watu. Każdy hodowca bydła z Mon-tany, bez względu na przynależność ... błądzącego ku samozagładzie, spój-ność, śmiałość i

nr 204 - LISTOPAD 2013 23

Dostrzegamy analogię tej absurdalnejgry, w której bierzemy udział używa-jąc stereotypowych zwrotów, w Win-ter in the Blood (Zima we krwi) Jame-sa Welcha, pierwszej imponującej po-wieści, mistrzowsko zbudowanej przez utalentowanego poetę indiańskiego pochodzenia (Blackfeet-Gros Ventre). Pochodzenie autora bez wątpienia de-cyduje o kształcie tej powieści, którarozpoczyna się i kończy w rezerwacie Czarnych Stóp (Blackfeet) w Monta-nie, ale z kilkoma ważnymi zmiana-mi punktów widzenia, pustką ziemi iobojętnością narratora wobec własne-go losu, który zawsze mógł być losemjego białego sąsiada, już spoza rezer-watu. Każdy hodowca bydła z Mon-tany, bez względu na przynależność rasową, powie wam dziś, że musi sam przeprowadzić podobną wojnę z Naturą, musi utrzymać podobny po-rządek rzeczy, albo zostanie przytło-czony przez kraj, który kocha i jedno-cześnie nienawidzi. Welch, jak wielu współczesnych twórców, nie senty-mentalizuje bynajmniej przeznaczenia swych ludzi. Wszystkim, którzy biorą do ręki jego powieść, przedstawia prawdziwą rzeczywistość świata, nie licząc się z tym, jak bardzo ten świat nas i jego obezwładnia. Z całą pew-nością osiąga najważniejszy, jego zdaniem, cel indiańskiego pisarstwa: „łączność z tubylczymi Amerykana-mi, aby sprowokować ich do stwier-dzenia, że taka jest rzeczywistość, tak to właśnie wygląda”. Kiedy pierwszy raz przeczytałem po-wieść Welcha, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ton i oszczędność stylu, pełnego wspaniałych niedomówień, można przyrównać do najlepszych dzieł Camusa. (Oczywistą różnicą jest to, że Camus, jak i wielu innych pisa-rzy egzystencjalistów, nie ma absolut-nie poczucia humoru. Ponury i egzys-egzystencjalny krajobraz oraz rozpacz i duchową pustkę narratora Welch przełamuje chwilami naprawdę wielk-iego humoru.) Wyczuwam, że w isto-cie moc tej powieści wypływa w du-żej mierze z jej kolorytu humorystycz-nego, który oświetla nową stronę bo-hatera i scenerii. Lżejsze chwile nadają tej surowej liryce prozą, pełnej gniewu i frustra-cji trzydziestodwuletniego mężczyzny błądzącego ku samozagładzie, spój-ność, śmiałość i harmonię. W końcu pojmujemy, że wobec cierpienia tego młodego człowieka ziemia jest tak sa-mo obojętna, jak jego własna dusza. Wyraźna, naturalna, płynąca z ziemi siła tej narracji, zawsze precyzyjnej i konkretnej, to główne osiągnięcie i miara talentu Welcha. Ciąg wydarzeń, odbierany wzrokiem, słuchem, sma-kiem, węchem i dotykiem, każdy od-cień doznań i uczuć przeżyty w tej powieści, kieruje nas daleko poza gra-nice rezerwatu Czarnych Stóp, gdzie, jak pamiętamy, rozgrywa się powieść. Jest to zdumiewające osiągnięcie rze-miosła i sztuki. I chociaż na płasz-czyźnie osobistej pozostaje ono osiąg-nięciem specyficznie indiańskim, na płaszczyźnie symbolicznej jest ono jeszcze większe, będąc częścią uni-wersalnego wątku o wyzwaniu czło-wieka i jego klęsce. Istnieje jeszcze jeden powód, dla którego postanowiłem napisać o tym kiepskim dowcipie, tak starym jak ogon Kojota czy maska Kruka. Mam na myśli niechęć do kategoryzowania, szufladkowania i przykładania szablo-nów: „Indiański pisarz”. (Jestem pew-ny, że zareagowałbym tak samo, jak

poeta Galway Kineli, gdyby przed ko-lejnym odczytem w Seattle przedsta-wiono go jako „białego poetę”.) Z po-wodu tyranii stereotypów i niechęci ludzi na całym świecie do ich porzu-cenia tubylczoamerykańscy artyści powinni ze wszech miar wykorzystać swe dwukulturowe przeżycia i wy-kształcenie do wzbogacenia podłoża swej sztuki. Tubylczy Amerykanin znajduje się obecnie w wyśmienitej sytuacji, żeby wnieść znaczący wkład w dorobek sztuki i literatury amery-kańskiej, chociażby z powodu niewy-korzystanych źródeł obrazów i sym-boli, które kształtują opowieści, legen-dy i mitologię, odkrywane właśnie przez niewtajemniczonych. Równie ważne jest być może i to, że artyści, niezależnie od swego pochodzenia, wykorzystują lub próbują wykorzys-tywać pewne obrazy i symbole, które wskazują na ich szczególne miejsce i moment w czasie i które tak napraw-dę są wyłącznie ich własnością. Godne uwagi i chwytające za serce w symbo-lu zarówno materialnym, jak i ducho-wym jest to, iż inspiruje on nas do radości i zastanowienia niezależnie od tego, z której części świata pocho-dzimy. Porównajmy Momadaya: „O, Milly! Ptaki wodne były piękne. Szkoda, że nie mogłaś ich zobaczyć. Chciałem, żeby mój brat je zobaczył, kiedy leciały tak wysoko i daleko na nocnym niebie. Świecił biały księżyc w pełni, z obręczą dookoła. Chmury były wydłużone i jasne i szybko się przesuwały. Mój brat żył jeszcze wte-dy, a ptaki były hen, daleko na połud-niu. Chciałem, żeby zobaczył, jakie są piękne. ‘Proszę cię – powiedziałem – powiedz, czy widziałeś, jak pogna-ły w górę z głowami wyciągniętymi do księżyca, jak przedarły się przez obręcz otaczającą księżyc?’ ”4/

I Faulknera: „Znowu zaczepiłeś się o ten gwóźdź. Nie potrafisz przeleźć przez tę dziurę, żeby się nie zahaczyć. Caddy odczepiła mnie i przeszliśmy na drugą stronę. Wujek Maury przy-kazał, żebyśmy się nikomu nie poka-zywali na oczy, więc lepiej się pochyl-my, powiedziała Caddy. Pochyl się Benjy. O, tak, widzisz. Pochyliliśmy się i przeszliśmy przez ogród, gdzie kwiaty szeleszcząc ocierały się o nas. Ziemia była twarda.”5/

Z pewnością zauważyli państwo, że te dwa fragmenty prozy mają wspól-ny temat: preświadomość jednego bo-hatera, co najbardziej wyróżnia po-wieść „strumienia świadomości”. Wy-zbyte cenzury, racjonalizmu, logiki, przyczynowości, pułapek mowy i pi-sania, doskonale podkreślają wzorce swych bohaterów, istotę naszych dusz. Pisarze, od Joyce’a począwszy, konty-nuowali eksperymenty i rozwój tego nowego stylu narracji, a dodając swój osobisty wkład do jej formy, zaczęli instynktownie odkrywać to, co po-twierdza dziś współczesna nauka: nie ma ścian oddzielających świat we-wnętrzny od zewnętrznego, początki od końców – istnieje natomiast płyn-ne morze powiązań, kilka sfer bycia i działania, odczuwania i myślenia, widzenia i śnienia, życia i umierania, które stały się powiązanymi przejawa-mi przeżycia. Dla mnie jest to „złota ścieżka” między naszymi światami, pozwalająca dzięki wysiłkom, woli i cierpliwości nie patrzeć na innego mężczyznę, kobietę, dziecko, rybę, górę czy rzekę jak na kogoś czy coś obcego, na typ, na kategorię.

Może więc pewnego dnia stwierdzi-my, że stereotyp tubylczego Amery-kanina został co najmniej zakwestio-nowany, jeśli nie całkowicie wyelimi-nowany z naszej literatury, sztuki i ogól-nych wyobrażeń; zobaczymy większysens wczuwania się w tubylczoamery-kańskie życie, zwłaszcza w powiąza-niu z wiedzą o specyficznej kulturze plemiennej. Aby jednak odnieść suk-ces, tubylczy Amerykanie, opisani jako bohaterzy powieści, opowiadań, dra-matów czy wierszy, powinni odzna-czać się taką samą godnością i omyl-nością jak inni ludzie. Jak wyjaśnia Robert F. Berkhofer, historyk, w TheWhite Man’s Indian, tubylczych Ame-rykanów powinno się przedstawiać „raczej jako jednostki niż jako Indian, jako ludzi, a nie jako zbiór cech ple-miennych”, aby dzieła podejmujące temat zmieniających się stereotypów były realistyczne. Idzie dalej sugeru-jąc, że „motywy i zachowanie tubyl-czych Amerykanów powinny mieć dla czytelnika naturalny charakter w opi-sywanych sytuacjach. Człowieczeń-stwo, a nie rasa powinno być podsta-wowym kryterium”6/. Wszystkim za-interesowanym oświadcza, że „ani nostalgia, ani współczucie same przez się nie zastępują wiedzy..., tylko do-kładne zrozumienie odmienności kul-turowej i aspektów plemiennych po-wiązanych z osobistym doświadcze-niem zapewnia właściwe podłoże do realistycznego opisywania życia tu-bylczych Amerykanów”7/. Nawet jeśli sądy białych obserwato-rów są słuszne – że przeszłość tubyl-czoamerykańska jest stracona i pogrze-bana na zawsze, że nic nie pozostało poza ich pieśniami, legendami i mito-logiami – żywię przekonanie, że to wystarczy tubylczym artystom, ażeby zbudować z tych ruin nową przeszłość

wynikającą z ich sztuki rozwijającej się tak płodnie jak słońce zmierzające do zenitu.

przełożył Marek Maciołek

1/ Wright Morris, About Fiction, New York, Harper Row 1975, s. 772/ Ibidem, s. 80, 813/ Tytuł oryginału House Made of Dawn. Wydanie polskie ukazało się w 1976 r. nakładem „Książki i Wie-dzy” w przekładzie Jadwigi Milnikiel.

4/ Ibidem, s. 1655/ William Faulkner, Wściekłość i wrzask, przeł. A. Przedpelska-Trzecia-kowska, Warszawa 1971, s. 8-96/ Robert F. Berkhofer Jr., The White Man’s Indian, New York, Vintage Books 1979, s. 1067/ Ibidem, s. 104

DUANE NIATUM - ur. 1938 rokuw Seattle w stanie Waszyngton. Poetaz plemienia Klallam.

BONNIE JEAN SILVA

MOJA LEKCJA HISTORII

kiedy byłam małą dziewczynką zapytałam dziadka co czerwony człowiekzrobiłże biały aż tak go nienawidzi.dziadek odparł że to dlatego że czerwony człowiekrobił wszystko na odwrót.jadł mięso bizonów zamiast strzelać do nich dla sportu.patrzył na słońce zamiast używać zegarka.myślał że ten jest bogatykto dużo dajenie zaś ten kto dużo posiada.myślał że człowiek staje się naprawdę mądry w późnym wiekuchoć wtedy jest już słaby i nieprzydatny.nosił długie włosy i przyozdabiał jezamiast strzyc się krótko jak przystało na dżentelmena.czerwony człowiek hamował postęp, powiedział mój dziadeki dlatego trzeba go było zabijać nawet wtedykiedy nie miał już broni a niedobitki resocjalizowaćw rządowych rezerwatach.poza tym, czerwony człowiek nie miał tu żadnych praw.jak wszyscy wiemy, to kolumb odkrył amerykę,a nie my, kochanie...

przełożyli Anna Zygmunt i Marek Maciołek

ROBERT A. SWANSON

***

są wojownicyco płaczą w ogrodzie

nie opłakują poległych braci

nie opłakujązaginionych sióstr

płaczą z powoduwnuków

nie tego cozginął w walce

nie tego cozginął z honorem

lecz tego co zginąłwymykając się tylnymi drzwiami

tego co zginąłnaszpikowany narkotykami

wczesnym rankiemw dniu osiemnastych urodzin

przełożył Marek Maciołek