witajcie w saorze

53
Od czego by tu zacząć... STEINÝSTIGR, ziemie Lingjordu, zachodnie wybrzeże Saory. Drzwi frontowe do karczmy „Na Jomsborg!” otwierają się ze zgrzytem. Przechodzi przez nie jegomość w ciężkim od wody płaszczu. Przy wejściu towarzyszy mu hałas szalejącej na zewnątrz burzy, na chwilę zagłuszający rozochoconych patronów przybytku, teraz ciekawie spoglądających. Powietrze w środku jest suche i wypełnione zapachem wędzonego nad ogniem mięsa. Przy stołach siedzi tuzin osób, głośno pijąc, narzekając na pogodę, ceny i omawiając niedawne wydarzenia. Z tyłu sali znajduje się lada zastawiona drewnianymi naczyniami, a za nią schody prowadzące na górę. Przybysz kieruje tam swoje kroki, 1

Upload: maciej-a-takze-rogalewicz

Post on 13-Apr-2016

11 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Zbiór krótkich opowiadań ze świata Saory. Po więcej artów, opowiadań i informacji o Saorze zapraszay na stronę fb Kuźnia Fores.

TRANSCRIPT

Page 1: Witajcie w Saorze

Od czego by tu zacząć...

STEINÝSTIGR, ziemie Lingjordu, zachodnie wybrzeże Saory.

Drzwi frontowe do karczmy „Na Jomsborg!”

otwierają się ze zgrzytem. Przechodzi przez nie jegomość w ciężkim od wody płaszczu. Przy wejściu towarzyszy mu hałas szalejącej na zewnątrz burzy, na chwilę zagłuszający rozochoconych patronów przybytku, teraz ciekawie spoglądających. Powietrze w środku jest suche i wypełnione zapachem wędzonego nad ogniem mięsa. Przy stołach siedzi tuzin osób, głośno pijąc, narzekając na pogodę, ceny i omawiając niedawne wydarzenia. Z tyłu sali znajduje się lada zastawiona drewnianymi naczyniami, a za nią schody prowadzące na górę. Przybysz kieruje tam swoje kroki, mijając rozstawione dookoła ogniska stoły.

Gdy dochodzi do lady, karczmarz ocenia nieznajomego czujnym wzrokiem. Nowy gość siada przy blacie, opierając się na nim, i z jękiem ulgi wypuszcza powietrze. Ściągając cieknący kaptur, odsłania podłużną, mokrą, bladą jak popiół twarz. Jego głęboko osadzone, brązowe oczy są szeroko otwarte, nabrzmiałe krwią, utkwione gdzieś w dali, mimo stojącej naprzeciwko osoby. Pod oczami widać głębokie i sine dołki, nad nimi gęste brwi podniesione jakby w zdziwieniu, a wydatne nozdrza długiego nosa pracują niczym w amoku. Na

1

Page 2: Witajcie w Saorze

szerokim czole krótka i rozczochrana grzywka czarnych włosów, przyklejona wilgocią, kontrastuje z dyndającym z tyłu głowy „końskim ogonem”. Przybysz ma zaniedbany kilkudniowy zarost nad górną wargą i na brodzie. Nie wygląda na więcej niż szesnaście lat.

Karczmarz momentalnie się rozweselił.- Niech zgadnę! Właśnie przypłynąłeś zza

oceanu, młodzieniaszku? – Gość kiwa głową. Głos karczmarza nabiera nieco złośliwości. – Wiesz, wy wszyscy macie takie specyficzne spojrzenie, jakby sama śmierć się z wami niedawno przywitała. Że wciąż się znajdują tacy, którzy chcą przepłynąć to bezkresne piekło. Powiedz no, co cię

w łepetynę rąbnęło, żeś tu przybył?Usta przybysza się rozchylają, jakby chciał coś

powiedzieć, ale nie wychodzi z nich żadne słowo. Barman ochoczo stawia na blacie kufel i leje do niego piwa z dzbana, obwieszczając wszem i wobec:

– Panie i panowie! Mamy kolejnego zza Czarnych Wód! Jego zdrowie!

W odpowiedzi brzmią wzniesione w toaście kufle, owacje i rechoty. Kilka osób nawet podchodzi i klepie przybysza po ramieniu, gratulując podróży, po czym wraca na salę i przyłącza się do śpiewania szant. Barman pochyla się nad zdziwionym gościem.

– Widzisz, kolego, taki zwyczaj. Za każdym razem jak komuś uda się przepłynąć tę wzburzoną kipiel, to dostaje kolejkę na mój koszt i wznosimy mu toast. - Gdy cichną już wiwaty, dodaje nieco

2

Page 3: Witajcie w Saorze

ciszej, z troską w głosie: –Pij śmiało, pij. Jeśli widziałeś tam to, co ja, to przyda ci się trochę trunku.

Przybysz nieco się rozluźnia i powoli sączy mętny, gorzkawy napitek. Mijają chwile i pierwszy kufel robi się pusty. Potem drugi. Potem trzeci. Za każdym razem, gdy gość płaci za piwo niecodziennymi monetami koloru brązu, właściciel przybytku tylko uśmiecha się ze zrozumieniem. Po solidnym przepłukaniu gardła od przybysza słychać ciche „Esyliasz”.

- Co mówisz, chłopcze?- N-na imię mi Esyliasz.- No nareszcie! Miło poznać, paniczu! Mi

mówią Ragin albo jak wolą niektórzy bywalcy – spojrzenie karczmarza wędruje gdzieś w kąt z wyraźną dezaprobatą - stary sknerus! Myślałem, Esyliaszu, że mi cały zapas opróżnisz, zanim coś z siebie wydukasz! Szczerze mówiąc, dość niecodzienne imię, ale czego innego mógłbym się spodziewać po gościu z odległych krain, co? Powiedz no, skąd przybywasz?

Esyliasz nieco się garbi i spina na to pytanie.- Nie do końca chcę o tym mówić... jednak...

Mam kilka pytań. Może jesteś w sta... – Wcinając mu się w słowo, karczmarz wskazuje mu skinieniem głowy w kąt pomieszczenia.

– Jak masz jakiekolwiek pytania, to lepiej do Stigandra. Ja tu tylko podaję piwo

3

Page 4: Witajcie w Saorze

i pytam naszych bywalców: „co słychać?”. Czasem też przywitam takiego jak ty, innym razem wyniosę takiego, jak tamci. A stary ramol zwiedził kawał Saory i widział więcej dziwnych rzeczy niż ja zapitych gęb. – Jakby na potwierdzenie jego słów, ze stołu obok opada z hukiem na ziemię pół-przytomny mężczyzna trącący rybą. – Sam widzisz,

o czym mówię – dodaje Ragin i z pełnym politowania uśmiechem rusza ocucać bywalca.

Esyliasz spogląda w głąb pomieszczenia, w kąt, i ze zdziwieniem dostrzega

w półmroku potężną sylwetkę. Jakim cudem nie zauważył wcześniej kogoś tak masywnego? Z mieszanką ciekawości, strachu i głodu wiedzy o nowej krainie zmierza do osobliwej postaci. Gdzieś z tyłu zostawia ladę, wyraźne światło ognia i krzyki karczmarza:

- Yngv! Wstawaj, do cholery! Wstawaj, mówię! Jak Tófa znowu cię takim zobaczy, to zabije i mnie, i ciebie! Ja mam biznes do prowadzenia, Yngv, no nie daj się prosić!

Po chwili oczy Esyliasza przyzwyczajają się do półmroku i pojmuje, że to nie postać jest tak duża, tylko zbroja, w której siedzi... czy czymkolwiek jest to, co na sobie ma. Gigantyczny strój z grubych płyt, dziwnych rur, zazębiających się pierścieni

i zamkniętych w szkle światełek, syczał i zgrzytał przy najmniejszym nawet ruchu. Niemal każda płaska powierzchnia na dziwnym stroju pokryta jest uchwytami, kratownicami, małymi

4

Page 5: Witajcie w Saorze

dziurkami i osobliwymi wklęśnięciami, jakby coś miało tam się wpasować.

Cały obrazek byłby niesamowicie zabawny, gdyby nie tak niecodzienny. Oto siedzi, upchnięty w ciasny kąt, metalowy potworek, trzymając kufel masywną, mechaniczną łapą. Delikatnie i ostrożnie, jakby to była filiżaneczka, manewrując naczyniem od stołu do ust. Z „karku ” stalowej bestii wystaje jedyny cielisty element. Jego mała -

w porównaniu do reszty - głowa pokryta jest bujnym, krótko obciętym i niemal białym włosem. Mężczyzna nie wygląda jak „stary ramol”, tylko jakby dopiero co skończył czterdzieści lat. Z twarzy, niczym burak, wyrasta mu bulwiasty, zaczerwieniony nos, pod którym usadowił się imponujący i zadbany wąs, teraz mokry od trunku. Jedno

z jego srebrnych oczu świdruje nowego gapia zimnym, wyrachowanym spojrzeniem. Drugie jest zakryte metalowym, pełnym ruszających się części, szklanym... czymś. Zza szkła metalowego „czegoś” razi ostre czerwone światło, skanując niczym źrenica. Czy on tym patrzy?

Esyliasz spodziewał się pooranej zmarszczkami twarzy, a jedyne rysy, jakie tu znajduje, to stare blizny i grymas irytacji. Po dłuższej chwili kłopotliwej ciszy

i wymiany spojrzeń, odzywa się pan okuty w metal, brzmiąc, jakby należał do rady starszych i właśnie beształ małe dziecko.

5

Page 6: Witajcie w Saorze

- No i czego się tak gapisz, mały smrodzie?!- Co? Ale ja...- TAK, może nie wyglądam, ale JESTEM

człowiekiem. NIE, nie należę do Ligi Fore. NIE, nie zrobię ci takiego samego pancerza. NIE, nie możesz dotknąć. NIE, nie będę naprawiał młyna. TAK, to moje oko, do cholery! Jeszcze coś?!

- Ale ja nietutejszy... Karczmarz powiedział, że z pytaniami do...

- Nietutejszy...? – Zirytowany „staruszek” spogląda jeszcze raz po swoim rozmówcy i wyraz frustracji zostaje zastąpiony przez szerokie otwarcie ust

i podniesienie brwi, jakby dopiero teraz coś zrozumiał. – Aaaaaah! Że ten zza wody! Trzeba było tak od razu. Irytujące, jak człowiek się nie przedstawi, wiesz? Ja tu myślę, że znowu jakiś fąfel Jarla czy innej cholery, a ty po prostu ciekawy świata, co? Jasna dupa, widzisz. Tutejsi ciągle mnie zamęczają niekończącymi się pytaniami. „Stigaaaandr, zepsuła się piła w tartaku, ty umisz takie rzeczy. Stigaaaandr, dostajemy po dupskach od Ansgvarrów, zrobisz nam takie blachy, jak ty nosisz? Stigaaaandr, to coś, co kupiliśmy od karawany Ligi, nie działa. Jesteś od nich, weź zobacz.”.

Esjasz nie może nic, tylko śmiać się, słuchając tego narzekania. Oto mężczyzna

w średnim wieku, z głosem sędziwego staruszka, próbuje udawać narzekających mieszczan, dając przy tym pokaz min i gestykulacji. Staruszek

6

Page 7: Witajcie w Saorze

wydaje się tym nieporuszony i ciągnie swoją tyradę jeszcze przez dłuższą chwilę, ględząc coś

o smokach, indukcji, krzywym spojrzeniu, złośliwcu, paskudnej pogodzie, swędzącym go pośladku... Gdy widzi, że jego nowy towarzysz się rozchmurzył, wznawia rozmowę.

- No dobra, ja sobie ponarzekałem, ty się rozweseliłeś, chyba pora się przedstawić. Co prawda swojego imienia nie pamiętam, ale mówią mi tu Stigandr, to chyba znaczyło po ichniemu „Ten, co dużo widział”. Całkiem pasuje, bo wędruję po świecie

i staram się o nim coś niecoś dowiedzieć. „Awanturnik”, jak mówią w Krainach Centralnych, albo „Wypieprzaj, bo posmakujesz stali!”, jeśli źle trafię. A jak ciebie zwą, młodzieniaszku?

-Esjasz, panie Stigandr. – Mimo usilnych prób, uśmiech z twarzy chłopaka wciąż nie schodzi.

– Aj, tam od razu „panie”. Niepotrzebne mi takie grzeczności czy inne duperele. Śmiało, chłopcze, mów do mnie jak równy z równym. Swoją drogą, skąd pochodzisz? Sporo się uganiam po tym świecie, ale niech mnie piorun pierdzielnie, jeśli słyszałem kiedyś takie imię! – Gdzieś w oddali zagrzmiało. – Dobra, dobra, może gdzieś słyszałem, jasna panienka się uspokoi... Albo czekaj! W sumie ty masz pewnie więcej pytań, może więc zacznijmy od ciebie, to jak?

7

Page 8: Witajcie w Saorze

Esjasz zastanawia się nad nową sytuacją. Po chwili zbierania myśli, siada naprzeciwko i powoli zaczyna.

- W sumie... To może opowiesz mi pokrótce o Saorze? Nic o tych ziemiach nie wiem. Albo o tych smokach? Wy w ogóle macie tu smoki?! Myślałem, że to tylko głupie opowieści... I czym jest ta cała Liga Fore, o której mówiłeś? Albo powiedz, jak tu można zarobić. Groszem nie śmierdzę, a nie przepłynąłem takiego kawału , żeby głodować... Nie! Czekaj! Właściwie to ciekawi mnie jedno... W drodze miałem kilka nieprzyjemnych... spotkań. Powiedz mi, eee... Stagindrze, tak? Płynąc tutaj, nasz statek natrafił na marynarkę z moich ziem, piratów, a nawet syreny! Był sztorm czy dwa. Natknęliśmy się też na gigantyczną rybę, którą pomogliśmy upolować... Chyba mówili na siebie „wielorybnicy z Ysn”, całkiem ciekawi ludzie, podobno mieszkają gdzieś na południowy... A, w sumie nieważne, bo to nic w porównaniu z waszymi brzegami. Bo to właśnie nie daje mi spokoju. Czemu tylko na waszych wodach spotkaliśmy nie jednego, a PÓŁ TUZINA bestii wielkich jak góra, zdolnych zeżreć statek w całości?! Wiesz, ile musieliśmy krążyć, żeby ominąć te potwory?! Wypłynęliśmy konwojem trzech statków, a został tylko jeden, I TO NIECAŁY. Trudno się pływa

na okręcie bez górnego pokładu, wiesz?!- To może ty idź po więcej piwa, a... a ja

zacznę od początku...

8

Page 9: Witajcie w Saorze

9

Page 10: Witajcie w Saorze

Na zewnątrz powoli się rozpogadza. Ustają wstrząsy powodowane uderzeniami gromu, cichnie deszcz dudniący w okna i dach, coraz mniej wody przelewa się przez próg. Wraz z mrokiem nocy rozświetlanym przez księżyc nastaje cisza i spokój. Bard chwyta za swą lutnię i zaczyna powoli brzdąkać przy palenisku. Większość ludzi opuściła już lokal. Poza dwójką nowych znajomych pozostali tylko barman i grajek. Esjasz wraz ze Stigandrem siedzą przy stole obok trzaskających płomieni, pochyleni nad kuflami i opróżnionymi dzbanami piwa. Głos opancerzonego jegomościa jest niewyraźny, zaś jego właściciel specyficznie przeciąga niektóre sylaby.

– Widzisz, kolego, ja nawet nie wiem od czego zacząć. Bo te ziemie to czysty chaos. Chaos, mówię ci! Fakty? Faktem jest, że można zarobić, jeśli wiesz, co ze sobą zrobić... Pod warunkiem, że jakaś bestia nie weźmie i nie upierdzieli ci głowy, gdy zboczysz ze szlaku. – Mina Esjasza mocno zrzedła. – No, co taka mina? Jak myślisz, dlaczego mam na sobie tyle blachy? Bez tego już dawno by mnie jakie cholerstwo zejżarło! W byle krzaku może czekać wygłodniałe, wynaturzone... Coś, które człowieka ma za dobry obiad. Na szlaku zresztą też nie lepiej! Co dwa kroki natrafisz na chędożonych bandytów, maruderów i inne tałatajstwo tego rodzaju!

– To... – Alkohol zrobił swoje, Esjasz musi chwilę się skupić, żeby zebrać myśli. – To nie jest takie złe, szczerze mówiąc... W moich stronach też

10

Page 11: Witajcie w Saorze

jest sporo bandytów. I zwierzęta potrafią nadepnąć na odcisk, taki niedźwiedź na przy... – Stigandr brutalnie przerywa mu wypowiedź, potężnym rąbnięciem łapska w stół wstrząsając naczyniami. Stół oznajmia głośnym trzaskiem, że coś pękło. Z drugiego końca karczmy ktoś krzyczy.

– Stigandr... Czy to było to, co myślę?!– Cholera... Dolicz mi do rachunku! Ech, stary

sknera... –Dodaje pod nosem, po czym zwraca się ponownie przyciszonym głosem do Esjasza.– Chłopcze! Ja tu nie mówię o chromolonych niedźwiedziach, twój puchaty leśny zwierzaczek może się schować! Ja tu mam na myśli istoty, które nie powinny być. Wynaturzone bydlaki zdolne machnięciem szponów, ogona, czy innego wyrostka rozedrzeć człowieka na sztuki! Widziałem nieraz takie... Coś. – Oczy Esjasza rozszerzają się, z ciekawością spoglądając na rozmówcę. – Pomagałem drobnemu szlachetce w pewnej sprawie i wymagało to wybrania się przez kraj z nim i jego eskortą. Przez ryzyko zbrojnego ataku musieliśmy porzucić szlak i wybrać się gęstwiną. –Stigandr spuszcza spojrzenie, jego wzrok nieobecny, na czole pojawia mu się pot. – Musieliśmy natrafić na jego leże... ni stąd, ni zowąd powietrzem wstrząsnął głęboki, gardłowy ryk nie z tego świata i z cienia roślinności wyłoniło się to coś. Gigantyczne, przypominało kształtem psa, szczęka TAKA wielka

11

Page 12: Witajcie w Saorze

– rękami pokazuje coś, co było większe od samego Esjasza – parująca i pełna kłów. Ciało pokryte ciemnym futrem i umięśnione niczym największy wojownik. Łapy ze szponami długimi jak noże... Zanim ktokolwiek zorientował się, co właściwie się dzieje, bestia skoczyła i zacisnęła szczęki na pierwszym strażniku. Nie zdążył nawet krzyknąć, jedno kłapnięcie, chrupot zbroi i rozerwało go na dwoje. Nie podniosłem jeszcze broni, kiedy szpony wypatroszyły drugiego chłopa. Gdy ją miałem w ręku, trzeci miał urwaną głowę. Kiedy droga była wolna, stworzenie rzuciło się na łakomy kąsek, jakim był koń szlachcica. To coś poruszało się za szybko, było niczym cień! Mimo że przeleciało tuż obok mnie, mój cios uderzył powietrze. Potem chwyciło konia za kark i zniknęło w gęstwinie, tratując mojego pracodawcę i kolejnych dwóch ochroniarzy na mokrą paćkę. Z grupy liczącej sobie tuzin zostało nas sześciu. Mógłbyś mrugnąć i to przegapić. Zamykasz oczy, a gdy je otwierasz... krew i flaki! – Stigandr kieruje wzrok na Esjasza – Matka natura nie tworzy takich istot, chłopcze.

Esjaszowi przez moment brakuje słów, z kwaśnym wyrazem twarzy pyta:

–W takim razie... Skąd się biorą takie stworzenia? Bo rozumiem, że to nie było twoje jedyne spotkanie tego typu.

–A żebyś wiedział, że nie jedyne, chłopcze, żebyś wiedział. Kiedyś polowałem na te szkaradztwa, bo taki jeden zbierał osobliwe

12

Page 13: Witajcie w Saorze

trofea, całkiem fajny gość, chyba że poz... A nie, wrrróć. Schodzę z tematu, pożyjesz tyle, co ja, to będziesz miał za dużo do powiedzenia i za mało słuchaczy. Właściwie, jak o tym myślę, to...

–Stigandr... –Esjasz patrzy na niego z politowaniem.

–Co? Nie lubię jak mi się przerywa, wiesz?–Chyba znowu to robisz. –Znowu co ro... Ach, no tak. To wracając,

pytałeś o...?–Skąd takie stworzenia?–A jak myślisz? Z magii, smyku, innej

odpowiedzi nie ma.–Magii? Przecież magii nie ma! Widziałem

wasze stworzonka przy brzegach, więc co do smoków mam tylko wątpliwości. Ta bestia z cieni brzmi groźnie i „nie z tego świata” – Esjasz parodiuje przy tym wcześniejszą minę i gesty Stigandra. – No dobra, różne rzeczy są na tym świecie. Jednak może jestem „smykiem” w twoich oczach, ale naginasz to, w co potrafię uwierzyć. Magia to mit, bajeczka, którą nawet moja babka opowiadała przed snem. – Metalowy podróżnik wydaje się tym nieco urażony. Unosi się tak głosem, jak i siedzeniem.

–Takiś mundry, mały smrodzie? To co takiego naopowiadała ta twoja babka?

–Jakieś bzdury, że niby podobno dawno temu każdy jeden mógł myślą i siłą woli kształtować świat, zmieniać prawa jakimi się rządzi, ingerować

13

Page 14: Witajcie w Saorze

w naturę i takie tam. Babka mówiła też coś o tym, że ludzie stali się zbyt zadufani, zbyt pyszni i dumni, więc bogowie im to odebrali. W sensie, magię, czy cokolwiek to było. Wiesz jednak co? –Teraz to Stigandr obrzuca rozgadanego młodzieńca ciekawskim spojrzeniem i siada z głośnym protestem ławki.

–No co takiego?–Patrząc na to, co się działo w moich stronach i

słysząc to, co się dzieje tutaj... Bo wspominałeś coś o wszędobylskich bandytach i maruderach. Takie grupy głównie biorą się z wojny, ewentualnie braku prawa, prawda? To teraz, co by było, gdyby każdy taki rzezimieszek mógł mieszać z podstawowymi prawami? To wszystko momentalnie poszłoby w drobiazgi. I nie nazywaj mnie smrodem! – Stigandr zakłada ręce, obserwuje przez moment swojego towarzysza do kufla z mieszanką aprobaty i pełnej samozadowolenia arogancji.

–A jednak nie taki głupi jak go malują... Bardziej w sedno nie mogłeś trafić, chłopcze. Bo widzisz, to już wzięło i pierdzielnęło dawno temu. To nie jacyś tam „bogowie” odebrali ludziom moc. My sami ją sobie zabraliśmy. Wiele lat temu wydarzyło się coś, co wstrząsnęło w posadach Imperium Saory. Ta cywilizacja, która wszystko opierała na zdolności manipulacji pierwotnej siły stworzenia, straciłatę umiejętność. Ot tak, z dnia nadzień. Wczoraj pstryk i masz ognisko, dzisiaj nie wyciągniesz nawet

14

Page 15: Witajcie w Saorze

iskierki. Do dziś szukam w ruinach odpowiedzi na pytanie, co się właściwie stało, jakiego wielkiego kataklizmu do dziś słyszę echo na tych ziemiach.

Esjasz marszczy brwi, chwyta się dłonią za czoło i spuszcza wzrok, jakby czegoś szukał w myślach.

–Zaraz, zaraz... Jakie Imperium? –Imperium Saory. No wiesz, te ruiny, o które

potykasz się co kilka staj. O „spadek” i prawo do tych zakurzonych kamulców mordują się na co dzieńw Krainach Centralnych. Jedno królestwo nawet nieźle sobie radzi. To była Warżenia? Warżania? Z ich królem mamy umowę odnośnie...

–Stigandr. Po pierwsze, znowu schodzisz z tematu. Po drugie, nigdy nie słyszałem o jakimkolwiek imperium...

Stigandr wygląda jak dotkniętego paraliżem, podczas gdy Esjasz wyczekująco na niego patrzy. W końcu, po długim milczeniu i mierzeniu się wzrokiem odzywa się niepewnie;

–Jaja sobie ze mnie robisz, prawda? Zwyczajnie kpisz ze staruszka, co?

Odpowiada mu tylko kręcenie głową. W Stigandrze coś właśnie pękło.

– Jak można nie wiedzieć ani nigdy nawet nie słyszeć o starym Imperium?! To coś rozciągało się na cały znany świat! Z jakiego zadupia byś nie był, powinieneś choćby i plotki znać, mity, legendy, baśnie, COKOLWIEK! –Teraz w lot poszła ślina,

15

Page 16: Witajcie w Saorze

która obficie ląduje na Esjaszu.– To tak jakby pszczoła nie wiedziała po jaką sromotę zbiera miód! Wszyscy o tym... Dobra, w diabli z tym, wiesz co? Mam dość. Jeśli ty nie wiesz takich podstawowych rzeczy, to nie ma sensu dalej strzępić języka.

Stigandr wstaje równie nagle, co gwałtownie. Esjasz jest wstrząśnięty tym nagłym wybuchem, jak i faktem, że dopiero teraz widzi, jak przytłaczająca jest różnica między nim a rozmówcą. Wyprostowany starzec wygląda jak kolos z kamienną twarzą... Kolos, który właśnie gromkim krokiem wychodzi z karczmy, na odchodnym tylko rzucając brzęczący mieszek w kierunku lady. Esjasz potrzebuje kilku wdechów, żeby pojąć, co tak właściwie zaszło. Chyba staruszek poważnie się obraził, choć Esjaszowi nie do końca wiadomo, o co. Nie ma zbytniego sensu za nim gonić. Mimo wszystko, coś niecoś się dowiedział, najlepsze, co teraz można zrobić, to dopić piwo i się przespać.

Kiedy kufel jest już pusty, młodzieniaszek rusza lekko chwiejnym krokiem do karczmarza i prosi o pokój. Ragin prowadzi go po schodach, na szczycie których czeka korytarz z kilkoma drzwiami. Po otwarciu drugich drzwi po lewej, oczom Esjasza ukazuje się najpiękniejsze, co widział od dłuższego czasu. Oto małe pomieszczenie pełne skór i futer na ścianach. Na komódce w lewym rogu stoi miska z czystą wodą, przy tylnej ścianie właściciel przybytku już rozpala ogień w małym piecyku, a na prawo od niego zaprasza ciepłe, wyłożone grubą

16

Page 17: Witajcie w Saorze

warstwą słomy łóżko. Bez zdejmowania ubrań, zmęczony podróżnik podchodzi i opada na nie niczym w transie. Posłanie przytula go ciepło, niczym stęskniona matka swe dziecię. Sen przychodzi momentalnie. Tygodnie podróży, nieustannego stresu i alkoholowe upojenie od razu prowadzą go do krainy wyobraźni...

***

Kwaśny smród... Jakby... Jakby ktoś rozgotował kiszoną kapustę. W dużym kuble, pełnym brudnych szmat... Jakieś dźwięki... Może słowa...? Imię... Esjasz... Ktoś go woła?

–Panie Esjaszu! Pobudka, panie Esjaszu, proszę wstawać! – Jego powieki powoli się rozchylają. Jakiś obraz bez wyrazu, zdecydowanie zbyt jasny dla oczu dopiero wyciągniętych ze snu. Mrugnięcia powiekami powoli usuwają poranne zamglenie.

Karczmarz. Karczmarz stoi nad nim, kalecząc mu uszy

krzykiem, pochodnią święcąc po oczach, jednocześnie otulając jego nos wyziewami z ust. Czy on nie wie, co to mycie gęby?

–Oooosssochoziii...? – Esjasz zdecydowanie bardziej woli się jeszcze zdrzemnąć, niż znosić ten szturm na wszystkie zmysły.

–Panie Esjaszu, musi pan wstać, jest pewien problem z pańskim rachunkiem.

17

Page 18: Witajcie w Saorze

Uczucie serca, które właśnie podskoczyło do gardła, wybudza go z letargu. Jak poparzony staje do pionu, ze źdźbłami siana w ubraniu i włosach.

–Zaraz, zaraz! Przecież za piwo zapłaciłem, a mam jeszcze pieniądze na nocleg.

–Chodzi o Stigandra, musi pan zejść i to wyjaśnić.

–Ale o co chodzi? Czekaj... Nie zapłacił za siebie i zwalił na mnie?

Karczmarz nabiera poirytowanego grymasu i kręci głową.

–Chłopcze, po prostu zejdź na dół, to się dowiesz.

Ragin przewraca oczami z uśmiechem i wychodzi na korytarz. Z dźwięków można wywnioskować, że budzi jeszcze kilku innych bywalców. Cóż zrobić, dobrze byłoby to wyjaśnić. Esjasz na szybko myje tylko twarz, poprawia nieco ubrania i rusza na dół.

To, co tam widzi, zbija go nieco z tropu. Oto stoi Stigandr w swoim pełnym pancerzu, gdzie każdą wklęsłość i dziurę w blachach wypełnia wszelakie ustrojstwo. Niektóre elementy świecą, inne brzęczą, kolejne terkoczą, reszta albo się nie rusza, albo wygląda jak pojemnik. Staruszek w lewej ręce trzyma gigantyczny pakunek, w którym można by schować dwoje, może nawet troje rosłych mężczyzn. Jego spojrzenie skanuje śpiocha. Esjasz jest solidnie zaskoczony. Czy on przypadkiem nie miał go dość?

18

Page 19: Witajcie w Saorze

–To wszystko, co ze sobą masz, gałganie jeden?

–Stigandr? Mówiłeś chyba, że nie chcesz na mnie tracić czasu?

–Mówiłem, że nie mam zamiaru ci ględzić nad uchem o historii, bo szkoda zachodu. Zdecydowałem, że lepiej będzie jak ci ją pokażę.

Spod wąsa podróżnika szczerzą się zęby w szerokim uśmiechu. Esjasz nie do końca pojmuje, co się właśnie dzieje... to chyba jeszcze sen, prawda?

–Powiem ci, niecnoto, że chyba mi odbiło i cię polubiłem, albo po prostu nie mam do kogo gęby otwierać i korzystam z okazji, któż to wie... JEDNAKŻE. Nie pozwolę, żeby taki ignorant łaził mi po okolicy, bo jeszcze zrobią z ciebie porządnego obywatela tego... miasta. Bez urazy, panowie. – Zwraca się tutaj do kilku mieszkańców popijających przy stołach. Pomruki od nich brzmią jednak na urażone. Nie zważając na nie, obraca się z powrotem do Esjasza.– Więc zabieram cię na szlak, żebyś coś zyskał między uszami. Umiesz czytać i pisać?

–T-t-tak. –To już coś! Przejrzyj sobie i podpisz na dole –

oznajmił, waląc otwartą łapą w blat, zostawiając na niej pergamin i dokładając po chwili pióro z... metalu?

Treść pergaminu mówi o współpracy, wzajemnym szacunku - tutaj Esjasz się uśmiechnął – dzieleniu zysków pół na pół, wstępnym ufundowaniu ekwipunku

19

Page 20: Witajcie w Saorze

i późniejszej spłacie rzeczonego z wyżej wspomnianych zysków, coś o nauce historii, pokazaniu Saory, poznaniu ważniejszych osób... zaraz, zaraz...

–Czekaj, co to za ekwipunek, o którym tu mowa?

–Nie obraź się, szczochu jeden, ale wyglądasz jak siedem nieszczęść, więc kupiłem ci kilka podstawowych rzeczy. Na przykład ubrania, narzędzia, namiot, racje... Lubisz ryby, prawda? Jeśli nie, to lepiej jak polubisz, bo nic innego tu nie mają. Jest też kolczuga, bez której nawet za bramę bym ci nie dał wyjść, no i broń. Nie wiem, czy umiesz posługiwać się mieczem, ale będziesz musiał się nauczyć. Jakieś pytania?

Esjasz nawet nie wie, co powiedzieć. To tak, jakby spadła mu gwiazdka z nieba, jakby sami bogowie...

– Nie? No to ruszamy!Jednym ruchem Stigandr chwyta młodzieńca w

pasie, zarzuca na plecy i rusza do wyjścia, nawet na moment nie przestając gadać.

–Przebierzesz się przy pierwszym postoju wieczorem.

Esjasz protestuje tylko z przekory na niecodzienną sytuację. W rękach kurczowo ściska pergamin i dziwne pióro.

– Stigandr, czekaj! Nic nie zjadłem, poza tym nie dałeś mi kałamarza!

20

Page 21: Witajcie w Saorze

Jego nowemu towarzyszowi raczej to nie przeszkadza, gdyż wyciąga go na na wpół zalaną ulicę ani na chwilę nie zwalniając, mimo mlaskającego pod stopami błota. Ciągnie dalej swoją tyradę.

–Trochę mi się spieszy, król jak-mu-tam z Warżenii potrzebował czegoś ode mnie. Choć nie pamiętam, jak go zwali, to mam nieprzyjemne wrażenie, że nie lubi czekać. A może to jego ochroniarz nie lubił, jak król czeka? Tak swoją drogą, całkiem fajny gość, jak już z nim wypijesz, choć swoje obowiązki traktuje śmiertelnie poważnie. Jest jeszcze kwestia dupków z dworu i całej masy...

Esjasz tylko wzdycha. Wygląda na to, że czeka go ciekawa przyszłość.

21

Page 22: Witajcie w Saorze

Bonus

Hartowana Stal

22

Page 23: Witajcie w Saorze

Równiny...Trawiaste równiny jak okiem sięgnąć. Gdzieś w

oddali na południu majaczy masyw gór o pomarańczowych od zachodzącego powoli słońca szczytach. Tu i tam, przycupnięte na granicy odległych lasów farmy kopcą dymem dając znak, że jeszcze ktoś w nich żyje. Żelazny konwój toczy się resztkami starej, imperialnej drogi z kamienia, dudniąc i wypuszczając z siebie kłęby pary wodnej. Trzy kolosalne Krążowniki Lądowe, napędzane myślą wynalazczą Ligi Fore wracają właśnie z Krain Centralnych, wypełnione po brzegi żelazem i innymi surowcami których mechaniczne miasta potrzebują do swej nieustającej pracy. Długie na trzydzieści, wysokie na dwanaście i szerokie na osiem metrów kolosy ze spawanych płyt i miedzianych rur, pracujących z sykiem tłoków i zachodzących na siebie łoskoczących kół zębatych. Cztery pokłady z wychodzącymi na zewnątrz rusztowaniami. Na przodzie, oszklona i otoczona kratownicą, kabina pilotów pełna dźwigni, skaczących wskaźników i dźwięczących światełek. Dach zwieńczony licznymi kominami odprowadzającymi parę, działami przeciwlotniczymi oraz masztem obserwacyjnym. Cała ta masa metalu porusza się mozolnie na dziesięciu zgrzytających okuciami kołach ze stali. Wszystko to pełne jest ludzi trudzących się, by Krążownik bez parł naprzód w jednakowym, powolnym lecz nieprzerwanym tempie. Strażnicy, mechanicy, członkowie Pancernego Legionu, każdy z nich dba o konwój na swój sposób.

Kapitan Wochodnik, członek Legionu i obecny głównodowodzący stoi na jednym z wyższych pokładów najokazalszego z pojazdów. Kudłata i zadbana broda

23

Page 24: Witajcie w Saorze

nadaje powagi jego sędziwej prezencji. Cała twarz stanowi świadectwo lat służby- każda zmarszczka nabyta przez lata przejmowania się podkomendnymi, krzywy nos - pozostałość po licznych złamaniach, poprzeczna blizna idąca na wysokości nosa, zdobyta przez własną brawurę. Jego drobna postura skryta jest w masywnych blachach pancerza wspomaganego. Bystre, mimo widzianych lat, oczy czujnie wypatrują jakiegokolwiek zagrożenia. To jego ostatnia podróż, ostatnie zadanie przed emeryturą i choćby piekło miało się otworzyć nic mu nie przeszkodzi przed jego ukończeniem. Choć jak dotąd wyglądało na to, że dzień skończy się spokojnie, złośliwość losu zaczyna o sobie przypominać. Z wbudowanego w systemy pancerza odbiornika dochodzi jego uszu pilne wezwanie od obserwatora na maszcie.

- Kapitanie! Od strony słońca pojawiły się cztery skrzydlate obiekty, pod nimi inny obiekt, podłużny i sporych rozmiarów. Prawdopodobnie południowcy.

- Szacowany czas dotarcia?- Yhm... - W tle słychać brzęk przyrządów

optycznych. -Jakieś cztery minuty.- Cholera jasna! - Kilka szybkich kroków pozwala

Wochodnikowi schwycić stacjonarny nadajnik zamontowany na blacie w kabinie pilota. Ustawiwszy odpowiednią częstotliwość, dowódca wydaje z siebie strumień rzucanych pospiesznie, acz pewnie rozkazów;

- Kapitan Wochodnik do wszystkich jednostek, ogłaszam alarm, wszyscy Strażnicy do zbrojowni i na stanowiska bojowe! Obsadzić działa przeciwlotnicze i zabezpieczyć wejścia! Wszyscy spoza sił zbrojnych, do ładowni! Wyciągnąć Krzywe Spojrzenie i skierować na nadchodzący od zachodu obiekt! Legioniści, uformować

24

Page 25: Witajcie w Saorze

się po zachodniej stronie konwoju! Ruchy panowie, mamy do zarąbania kilku brodaczy! - Gdy kapitan odkłada nadajnik widzi jak cały pochód powoli zwalnia, zaś wszystkie pokłady wrą od aktywności Strażników zajmujących stanowiska ogniowe i ustawiających sprzęt, dudnią i skrzypią od ciężkich kroków zakutych w parowe pancerze legionistów. W oddali zaczyna już wyraźnie rysować się kontur powietrznego drakaru pełnego uzbrojonych po zęby wojowników pełnych żądzy krwi i chęci rabunku. Podobno przed bitwą, w której wojownik ma zginąć, widzi w śnie jak do tego dojdzie, zaś wtedy jedynym jego obowiązkiem wobec swego boga jest sprawić by ta śmierć była pełna chwały. - Przypomniał sobie kapitan. - Czy to prawda? Któż to wie, ale Ci ludzie są nieustraszeni bo sami szukają śmierci gdy ta ma nadejść - ale jest to tylko jeden z powodów dla których są tak niebezpiecznymi przeciwnikami. Podniebna barka ciągnięta przez cztery, gigantycznych rozmiarów uskrzydlone gady zaczyna opadać ku ziemi nie dalej jak czterysta metrów od konwoju. Okryte futrami postacie ujeżdżające smoki odcinają liny łączące ich wierzchowce z łodziami, by pozostawić swoich pieszych towarzyszy i siać zniszczenie z powietrza.

- MISJA OGNIOWA OD JEDEN DO SZEŚĆ ZP, OGIEŃ ZAPOROWY DZIESIĘĆ, SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY! - Krzyk w słuchawce wyrwał Wochodnika z obserwacji. Z niższych pokładów dobiega go teraz ryk broni przeciwlotniczej. Wokół skrzydlatych bestii ćmi się od chmary wybuchów bomb szrapnelowych, jakie wypluwają z siebie działa, hukiem skaczącego ciśnienia oznajmiając nadchodzący grad stali. Póki co wrogowie nie mogą się zbliżyć bez ryzyka rozszarpania, ale

25

Page 26: Witajcie w Saorze

amunicja kiedyś się kończy, a działa się przegrzewają. Podczas gdy smoki lawirują pomiędzy ogniem i metalem z drakaru wylewa się horda wojów odzianych w kolczugi i uzbrojonych w tarcze, miecze i topory. Skacząc z pokładu od razu formują ścianę tarcz, która uchroni ich przed nieuniknionym ostrzałem. Ponad pięćset ludzi gotowych na wszystko by ograbić konwój do cna. Mur z ludzkich ciał, drewna i metalu rozciąga się na dwieście metrów i rusza w kierunku garstki metalowych postaci stojących w linii między nimi a łupem. Dowódca bez chwili zwątpienia przeskakuje z łatwością metalową barierkę tarasu, na którym stał i przy akompaniamencie świstu amortyzatorów hydraulicznych i ogromnej chmury pyłu ląduje parędziesiąt metrów niżej, o krok od swoich podkomendnych.

- Tutaj Kapitan Wochodnik! Uformowaliśmy szyk i ruszamy na przeciwnika! Operatorzy! Zapewnić wsparcie ogniowe gdy tylko będą w zasięgu! Reszta strażników! Utrzymać pozycję, odstrzelić dupsko każdemu kto nas ominie i będzie chciał wejść na pokład. Zrozumiano?! Czy Rusznica rozstawiona?

- Tak jest panie kapitanie, czekamy na pańską komendę.

- Beczka piwa jak odstrzelicie ich przywódcę. OGNIA BEZ ROZKAZU! -Okrutny pisk, grom niczym waląca się góra i oślepiający błysk daje znać, że dokonano strzału z Krzywego Spojrzenia Fore. Trzymetrowa rusznica wystrzeliła rozgrzany do białości pocisk, który teraz, przy akompaniamencie głośnego świstu pędzi w kierunku agresorów i robi dziurę w ich formacji. Ta broń za nic ma sobie tarcze i zbroje.

26

Page 27: Witajcie w Saorze

- LEGIONIŚCI! Rozgrzać broń i naprzód, wrogowie sami się nie zabiją!

Z chrzęstem nachodzących na siebie elementów pancerza i sykiem mechanizmów, piętnastu pancernych z Kapitanem na czele rusza, by zatrzymać falę barbarzyńców. Każdy z nich w skafandrze z wielowarstwowej blachy, wspieranej egzo-szkieletem i poruszanej pneumatyką. Zamknięta w hełmie głowa jest widoczna tylko poprzez niewielkie wizjery. Na plecach umiejscowione mają osobiste generatory produkujące moc potrzebną do zasilania zarówno pancerza jak i uzbrojenia. A w tym zakresie Pancerny Legion ma się czym chwalić. Każdy z nich na rozkaz Kapitana aktywuje ostrza indukcyjne. Po kilku sekundach trzymana przez nich broń zaczyna jarzyć się słabym światłem. Cała linia otacza się coraz silniejszą poświatą

rozgrzewającej się stali. Między nimi a formacją najeźdźców jest już tylko sześćdziesiąt metrów, wikingowie rozbijają szyk i z bojowym okrzykiem ruszają do szarży.

- Odstęp pięć metrów, długie pełne cięcia, macie ich kosić jak zboże! Nie dajcie im przejść! DO ATAKU!!! - Na te słowa pancerni ruszają by zgnieść wikingów swym impetem i ciężarem. W odpowiedzi leci chmara toporów, z brzękiem odbija się od grubych pancerzy, gdzieniegdzie tylko pozostając we wnękach. Kapitan i jego podwładni zderzają się z hordą wysyłając ludzi w powietrze, tamci rąbią, uderzają, próbują zepchnąć obrońców i przedrzeć się do konwoju.

W odpowiedzi legioniści tną, szerokimi zamachami wielkich broni dzieląc ciała na kawałki, tarcze które

27

Page 28: Witajcie w Saorze

blokują ciosy są natychmiast podpalane przez okrutnie wysoką temperaturę ostrzy. Jednak mimo zadanych w pierwszych chwilach strat grabieżcy się nie cofają, wręcz przeciwnie, nacierają coraz mocniej wyginając linię szeregu i izolując żołnierzy Ligi. Kilka mniejszych grup odłącza się od walki i omija ją by zaatakować pojazdy na drodze. Jeszcze inne próbują zajść zmechanizowanych wojowników od tyłu.

- Do operatorów ciężkich broni! Kilka grup wikingów próbuje na...! - Kapitanowi przerywa silne rąbnięcie tarczą dwu-metrowego woja które odpycha Wochodnika i wytrąca z równowagi. Woj stara się przytrzymać kapitana w miejscu by inni znaleźli luki w jego pancerzu.

- Ty cholero! -Nagłe szarpnięcie, uderzenie głowicą w hełm po czym cięcie na odlew, dzieli ciała napastnika i dwóch pobliskich wrogów na dwie części.

- Nikt mi nie przerywa, psie! Operatorzy! Kilka grup się odłączyło i próbuje nas otoczyć. Użyjcie bomb fosforowych na nasze tyły!

- Zrozumiano Kapitanie -Kolejnych kilku rusza na niego. Blokada ramieniem, dźgnięcie najdalszego i szybki wymach z wciąż wijącym się wojownikiem na ostrzu, uśmierca kilku kolejnych i wyrzuca ciało w szeregi wroga. Dowódca rozgląda się na tyle szybko, na ile pozwalają mu ograniczone przez skorupę ruchy i przerwa jaką sobie wyrąbał. Sytuacja nie wygląda dobrze, mimo że wrogie siły zmniejszyły się o jedną piąta a kanonada bomb fosforowych wypala więcej to wciąż jest ich za dużo. Grabieżcy przechodzą przez ich linię jak piasek między palcami, otaczając samotnych pancernych. Spośród czterdziestki jego ludzi, kilku nie

28

Page 29: Witajcie w Saorze

widać, a wielu szarpie się pod masą ciał, tnąc i uderzając na ślepo.

- Lewa flanka się wali, musimy się wycofać!- Złaźcie ze mnie do kroćset!- Jest ich za dużo, nie damy rady! -Wiadomości

napływają od całej grupy, każda kolejna coraz bardziej rozpaczliwa, trzeba coś zrobić bo inaczej ich rozszarpią.

- Do wszystkich, tu Kapitan Wochodnik! Przebić się do najbliższego towarzysza, połączyć siły, powtórzyć! O ile kapitan ma jeszcze nieco miejsca na ruch to większość jego ludzi jest otoczona i musi wirować w tańcu śmierci. Wymachują dookoła ostrzami by trzymać wroga na dystans, albo aktywnie próbują zrzucić natrętów rąbiących na oślep z pancerzy. Niedaleko powalili na ziemię legionistę Ormińska. Głupi i zbyt pewny siebie, dlatego pewnie dał się tak otoczyć. - Przemknęło przez myśl dowódcy. - Kierowany potrafi jednak świetnie walczyć. Dobry na początek. Wochodnik robi kolejne szerokie cięcie, jeden najeźdźca rozdarty na strzępy, drugi się uchylił, trzeci blokuje cios tarczą. Jej strzaskane i podpalone kawałki lecą na wszystkie strony haratając innych wikingów. Ten który uniknął próbuje teraz zaatakować z dołu, odpowiada mu solidny kopniak który wysyła go parę metrów dalej przewalając innych. To jest szansa. Metalowy, masywny weteran rzuca się z rykiem do biegu w kierunku legionisty siekąc, rozpychając się naramiennikami i nałokietnikami zbroi. Ormińsk leży przygwożdżony do ziemi przez kilku ludzi, mieczem i toporem próbują mu otworzyć blachy. Inni trzymają żołnierza albo biegną zatrzymać kapitana. Jak jednak zatrzymać rozpędzone trzysta kilo metalu i gniewu? Dopadając grupy kapitan rzuca się na nich i

29

Page 30: Witajcie w Saorze

samą siłą rozpędu jaki nabrał uwalnia towarzysza broni trzaskając przy tym kilka łbów.

-Na co czekasz?! Wstawaj musimy połączyć się z resztą! - Cięcie Wochodnika, zablokowane tarczą, śle w niebo następnego wikinga.

-Miło pana widzieć, to kiedy świętujemy zwycięstwo? - Nawet pomimo hełmu na głowie da się czuć że Ormińsk szczerzy się jak głupi.

-Nie jestem dzisiaj taki pewien zwycięstwa, chłopcze. Ten wyczyn pozbawił mój pancerz większości energii -Kolejny zamach dookoła daje nieco przestrzeni i kapitan pomaga wstać młodziakowi.

-My nie damy rady?-Nie gadaj tak tylko ich tnij! Musimy wszystkich

zebrać i jakoś wycofać się do konwoju. -Ustawieni plecami do siebie, dwaj legioniści odpierają cios za ciosem, nie pozostając dłużnymi. Reszta ludzi pod komendą Wochodnika również zbiera się w dwu-, trzy-osobowe grupki i każda z nich uparcie prze w kierunku innych towarzyszy. Umysł kapitana jednak spostrzega teraz dwie rzeczy. Jedna - choć ciał zbytnio nie przybyło, to wrogów jest dużo mniej. Druga - zamiast kanonady dział przeciwlotniczych, słychać obecnie tylko pojedyncze ich wystrzały i wizg wyrzutni pneumatycznych. Jest niedobrze. Nawet źle. Bardzo źle. Spojrzenie w kierunku niedalekiego konwoju wystarczy, by zrozumieć sytuację; wrógowie przechodzą do oblężenia. Agresorzy wspinają się po rurach, drabinach, w ich tarczach i ciałach tkwią powbijane harpuny posyłane przez Strażników. Na pierwszych poziomach bój jest najbardziej zacięty, tam dochodzi do bliskiego kontaktu. Choć Strażnicy Oppido są przeszkoleni do

30

Page 31: Witajcie w Saorze

walki wręcz to nie posiadają pancerzy i bezpośrednie starcie z zaprawionymi wojownikami jest dla nich wyrokiem śmierci. Kolejne poziomy rusztowań trzymają się lepiej, jednak i to nie potrwa długo. Do natarcia przechodzą też dwa ze smoków. Zieją piekielnym ogniem i szarpią pazurami, próbując uciszyć wciąż strzelające działa podczas gdy pozostali jeźdźcy odwracają uwagę.

-Ogień, szpony, topory, gady... Że Oni tam nie popuszczają w portki trzymając te pozycje, co Kapitanie? -Zamaszysty cios wymierzony przez legionistę dekapituje człowieka w rogatym hełmie.

-Zachowaj te barwne uwagi dla siebie, Ci ludzie oddają życie za innych do ciężkiej cholery! -Prosta finta i tarcza wojownika kieruje się nie tam gdzie trzeba, a ostrze przechodzi przez jego biodro i nogę.

-Zauważam tylko że muszą mieć niezłe jaja, my przynajmniej taszczymy fortece ze sobą. Oni tam bawią się w płaszczykach, hełmach i tych szkieletach. Ach, no i te wyrzutnie na wykałaczki. Pchnięcie wsparte masą pancerza, nadziewa ostatniego najeźdźcę w pobliżu. Ostatniego? Teraz wikingowie albo leżą trupem na polu albo nacierają na częściowo spowite ogniem krążowniki. Z piętnastu ludzi, których kapitan poprowadził do natarcia, tylko ośmiu stoi na nogach. Dowódca zwraca się do podwładnego, jednocześnie nadając sygnał nawołujący do przegrupowania na jego pozycji.

-Ormińsk, strzelałeś kiedyś z rusznicy?-Kapitanie... Wiesz że Fore nigdy nie dałby mi tej

zabawki.-Więc poprowadzisz ludzi do kontrnatarcia na

najbliższy Krążownik. Usuwasz wszelkie zagrożenie z

31

Page 32: Witajcie w Saorze

parteru i pierwszego poziomu a potem idziesz do następnego krążownika, czy to jasne?

-Nie wspierać naszych maluczkich kompanów?-Muszą radzić sobie sami, póki co utrzymują ich na

dole. Miejmy nadzieję że tak zostanie.-A ty?-Idę znowu bohaterzyć... -Dodaje bardziej do siebie

kapitan, po czym kieruje swe kroki w stronę z której pochodził ostatni strzał Krzywego spojrzenia.

***

Ciąg dalszy nastąpi.

32

Page 33: Witajcie w Saorze

AutorKamil Michalak

KorektaIza Podgrudna

Maciej Rogalewicz

PodziękowaniaJackowi bez którego Saora nie poznałaby

silnika parowego.Maćkowi dzięki któremu zostało to w końcu

spisane.Izie która znosiła chaos mojego stylu pisania.Wszystkim tym którzy dali mi motywację i

inspirację.

33