wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

12

Upload: wydawnictwo-mag

Post on 23-Feb-2016

225 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Przed Wami cudownie obłąkana podróż w samo serce tropikalnego raju – świata kultów cargo, ludożerców, szalonych naukowców, wojowników ninja i gadających nietoperzy owocożernych.

TRANSCRIPT

Page 1: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości
Page 2: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

CHRISTOPHER MOORE

WYSPA WYPACYKOWANEJ

KAPŁANKI MIŁOŚCIWYPACYKOWANEJ

KAPŁANKI MIŁOŚCIWYPACYKOWANEJ

PRZEŁOŻYŁ JACEK DREWNOWSKI

WYDAWNICTWO MAGWARSZAWA 2008

Page 3: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

Tytuł oryginału:Island of the Sequined Love Nun

Copyright © 1997 by Christopher Moore

Copyright for the Polish translation© 2008 by Wydawnictwo MAG

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja

Ilustracje i opracowanie graficzne okładki:Irek Konior

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

Wydanie I

ISBN 978-83-7480-111-9

Wydawca:Wydawnictwo MAG

ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawatel./fax (0-22) 813 47 43e-mail: [email protected]://www.mag.com.pl

Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.tel. (22) 721-30-00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

CZĘŚĆ PIERWSZA

FENIKS

Page 5: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

7

1

DRZEWO LUDOŻERCÓW

Gdy Tucker Case się obudził, zwieszał się z gałęzi drzewa chlebowego na linie z włókna kokosowe-go. Wisiał twarzą w dół mniej więcej dwa me-

try nad piaskiem, zapięty w jakiś rodzaj uprzęży, a dłonie i stopy miał związane razem. Uniósł głowę i z wysiłkiem rozejrzał się dookoła. Zobaczył białą piaszczystą plażę, oko-loną palmami kokosowymi, ognisko z łupin kokosa, chatę z palmowych liści i ścieżkę z białego koralowego żwiru, pro-wadzącą do dżungli. Panoramę uzupełniała uśmiechnięta brązowa twarz starego tubylca.

Tubylec wyciągnął rękę o paznokciach niczym szpony i uszczypnął Tuckera w policzek.

Tucker krzyknął.

Page 6: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

8

– Mniam – powiedział tubylec.– Coś za jeden? – spytał Tucker. – Gdzie jestem? Gdzie

nawigator?Tamten tylko się uśmiechnął. Miał żółte oczy, jego wło-

sy stanowiły dziką plątaninę loków i ptasich piór, zęby zaś były czarne i spiłowane. Wyglądał jak szkielet z wydatnym brzuchem, obciągnięty zniszczoną skórą. Skórę tę znaczyły krzywe różowe blizny. Niewielkie szramy na piersi układały się w kształt rekina. Za jedyne odzienie służyła mu prze-paska biodrowa, utkana z jakichś roślinnych włókien. Za sznurem, którym był przepasany, tkwiła maczeta o bardzo groźnym wyglądzie. Tubylec poklepał Tuckera po policzku popielatą, stwardniałą dłonią, a potem odwrócił się i od-szedł, zostawiając go wiszącego.

– Czekaj! – krzyknął Tucker. – Zdejmij mnie. Mam pie-niądze. Mogę ci zapłacić.

Tamten człapał ścieżką i się nie oglądał. Tucker naprężył uprząż, ale zdołał tylko wprowadzić się w powolny ruch ob-rotowy. Gdy się tak kręcił, zobaczył nawigatora, wiszącego bez zmysłów tuż obok.

– Ej, żyjesz?Nawigator ani drgnął, ale Tucker widział, że oddycha.– Ej, Kimi, ocknij się!Wciąż żadnej reakcji.Spróbował naprężyć sznur na nadgarstkach, ale więzy

tylko się zacieśniły. Po kilku minutach poddał się, wyczer-pany. Rozluźnił się i zaczął rozglądać za czymś, co nadałoby

Page 7: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

9

tej dziwacznej scenerii jakiś sens. Dlaczego tubylec powiesił ich na drzewie?

Kątem oka dostrzegł ruch i odwrócił się, by zobaczyć brązowego kraba, szamoczącego się na końcu sznurka przy-wiązanego do pobliskiej gałęzi. Oto była odpowiedź: po-wiesili ich na drzewie, jak kraba, żeby zachowali świeżość, aż będzie można ich zjeść.

Zadrżał, widząc oczyma wyobraźni zęby tubylca zaciska-jące się na jego goleni. Próbował się skupić na tym, jak uciec, zanim tubylec wróci, ale jego umysł wciąż podążał na morze żalu i domysłów, szukając miejsca, w którym świat zwrócił się przeciwko niemu i umieścił go na drzewie lu-dożerców.

Jak w wypadku większości poważnych błędów, które po-pełnił w życiu, także tym razem wszystko zaczęło się w barze.

W lobby hotelu Holiday Inn na lotnisku w Seattle domi-nowała myśliwska zieleń, do spółki z mosiężnymi relingami i dębowym fornirem. Gdyby usunąć bar, pomieszczenie wy-glądałoby jak dział męski w Macy’s. Była pierwsza w nocy i barmanka, korpulentna kobieta w średnim wieku i o hi-szpańskich rysach polerowała już szklanki, czekając, aż troje ostatnich klientów wyjdzie, żeby mogła iść do domu. Przy końcu kontuaru siedziała samotna młoda kobieta w krót-kiej spódniczce i z przesadnym makijażem. Tucker Case siedział parę stołków dalej, obok jakiegoś biznesmena.

– Lemingi – powiedział biznesmen.– Lemingi? – powtórzył Tucker.

Page 8: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

10

Byli pijani. Tamten, przysadzisty i po pięćdziesiątce, miał na sobie grafitowy garnitur. Na jego nosie i policzkach wid-niały popękane naczynia krwionośne.

– Większość ludzi to lemingi – ciągnął. – Dlatego im się nie udaje. Zachowują się jak samobójcze gryzonie.

– Ale pan jest gryzoniem wyższego poziomu? – spytał Tucker z uśmiechem cwaniaka.

Miał trzydzieści lat, mniej więcej metr osiemdziesiąt wzrostu, schludnie przystrzyżone jasne włosy i niebieskie oczy. Był ubrany w marynarskie spodnie, trampki i białą koszulę z niebiesko-złotymi wyłogami. Kapitańska czapka spoczywała na kontuarze, obok dżinu z tonikiem. Bardziej interesowała go dziewczyna przy końcu baru niż rozmowa z biznesmenem, ale nie wiedział, jak się przenieść, żeby to nie było zbyt oczywiste.

– Nie, ale ograniczyłem zachowania leminga do związ-ków osobistych. Trzy żony. – Zamachał mu przed nosem pałeczką do mieszania drinków. – Sukces w Ameryce nie wymaga szczególnego talentu ani wielkiego wysiłku. Wy-starczy postępować konsekwentnie i nie spieprzyć sprawy. Właśnie na tym wykłada się większość ludzi. Nie mogą znieść presji uzyskania tego, czego chcą, więc gdy są już blisko, aranżują jakąś klapę, by nie odnieść sukcesu.

Słuchając tej litanii o lemingach, Tucker Case czuł się nieswojo. Od czterech lat miał dobrą passę i z barmana stał się pilotem korporacyjnych odrzutowców.

– Może niektórzy po prostu nie wiedzą, czego chcą – po-wiedział. – Może tylko wyglądają jak lemingi.

Page 9: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

11

– Każdy wie, czego chce. Pan wie, czego pan chce, prawda?

– Jasne, że wiem – odparł Tucker. W tej chwili chciał przede wszystkim skończyć tę rozmowę i poznać dziewczy-nę na końcu baru, zanim zamkną. Gapiła się na niego od pięciu minut.

– Czego? – Biznesmen chciał odpowiedzi. Czekał.– Chcę dalej robić to, co robię. Jestem szczęśliwy.Biznesmen pokręcił głową.– Przykro mi, synu, ale nie kupuję tego. Polecisz z urwi-

ska z resztą lemingów.– Powinien pan wygłaszać mowy motywacyjne – stwier-

dził Tucker, skupiony na dziewczynie, która właśnie wstała, położyła na barze pieniądze, wzięła swoje papierosy i wsu-nęła je do torebki.

– Ja wiem, czego chcę – powiedziała.Biznesmen odwrócił się, posyłając jej uśmiech dobro-

dusznego satyra.– A czego, skarbie?Podeszła do Tuckera i przycisnęła biust do jego pleców.

Miała kasztanowe loki, spływające na ramiona, niebieskie oczy i nos, który był lekko skrzywiony, ale nie jakoś strasz-nie. Z bliska wydawała się wręcz zbyt młoda, by pić alko-hol. Z większej odległości postarzał ją makijaż. Patrząc bi-znesmenowi w oczy, jakby w ogóle nie zauważyła Tuckera, powiedziała:

– Chcę dołączyć do klubu podniebnych kochanków, i to jeszcze tej nocy. Pomożesz mi?

Page 10: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

12

Biznesmen spojrzał na kapitańską czapkę Tuckera na kontuarze, a potem znowu na dziewczynę. Zrezygnowany, powoli pokręcił głową.

Naparła mocniej na plecy Tuckera.– A ty?Uśmiechnął się do biznesmena, po czym przepraszająco

wzruszył ramionami.– Chcę tylko dalej robić to, co robię.Dziewczyna włożyła jego czapkę i ściągnęła go ze stołka.

Zaczął szukać w kieszeni pieniędzy, gdy wlokła go w stronę drzwi.

Biznesmen uniósł rękę.– Nie, ja zapłacę za drinki, synu. Pamiętaj tylko, co po-

wiedziałem.– Dzięki – odrzekł Tuck.Na zewnątrz, w lobby, dziewczyna powiedziała:– Nazywam się Meadow. – Patrzyła w przód, stawiając

krótkie, marszowe kroki, jakby wcale go nie uwodziła, tyl-ko prowadziła na misję antyterrorystyczną.

– Ładne imię – stwierdził. – Ja się nazywam Tucker Case. Ludzie mówią mi Tuck.

Nadal na niego nie patrzyła.– Masz samolot, Tuck?– Mam dostęp do samolotu. – Uśmiechnął się. To była

rewelacja. Rewelacja!– Dobra. Wprowadź mnie do klubu podniebnych ko-

chanków, a ja nie wezmę pieniędzy. Zawsze chciałam zrobić to w samolocie.

Page 11: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

13

Tucker przystanął.– Jesteś... To znaczy robisz to dla...Zatrzymała się i odwróciła, by pierwszy raz spojrzeć mu

w oczy.– Masz lekkiego świra, nie?– Dziękuję. Też bardzo mi się podobasz. – Naprawdę tak

było.– Nie, no... podobasz mi się. Ale myślałam, że pilot szyb-

ciej łapie pewne rzeczy.– Czy to element zabawy z poniżaniem i kajdankami?– Nie, za to płaci się ekstra. Po prostu prowadzę roz-

mowę.– A, rozumiem.Zaczynał mieć wątpliwości. Rano musiał lecieć do Hous-

ton i naprawdę powinien się przespać. Mimo wszystko, kroiła się niezła historia do opowiadania chłopakom w han-garze, o ile pominie dwa detale: że on jest samobójczym gryzoniem, a ona to prostytutka. Z drugiej strony nie mu-siał tego zrobić, żeby potem o tym opowiadać, prawda?

– Chyba nie powinienem lecieć – stwierdził. – Trochę się upiłem.

– To nie masz nic przeciwko temu, żebym wróciła do baru i złapała twojego kumpla? Nie zaszkodzi trochę za-robić.

– To może być niebezpieczne.– O to chodzi, nie? – Uśmiechnęła się.– Nie, naprawdę niebezpieczne.– Mam kondomy.

Page 12: Wyspa wypacykowanej kapłanki miłości

Wzruszył ramionami.– Złapię taksówkę.Dziesięć minut później szli po mokrym asfalcie w stronę

kilku korporacyjnych odrzutowców.– Jest różowy!– Tak, no i co?– Latasz różowym samolotem?Gdy Tuck otworzył właz i opuścił schodki, doznał smut-

nego wrażenia, że biznesmen w barze mógł mieć rację.