zaniewski andrzej - cień szczurołapa

105
Aby rozpocząć lekturę, kliknij na taki przycisk , który da ci pełny dostęp do spisu treści książki. Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL kliknij na logo poniżej.

Upload: piotr-marcinkowski

Post on 25-Jul-2015

70 views

Category:

Documents


5 download

TRANSCRIPT

Page 1: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

Aby rozpocząć lekturę,

kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.

Jeśli chcesz połączyć się z Portem WydawniczymLITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poniżej.

Page 2: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

2

Andrzej Zaniewski

cień szczurołapa

Stanął aż na krawędzi, o wiele dalej, niż odważył sięktórykolwiek z mieszkańców Hameln. Stanął aż nakrawędzi i zdawało się, że rozmawia z przepaścią,kochanką samobójców. Wyraźnie przepaść nęciłaszczurołapa; stał nad nią zamyślony i samotny.Obywatelom Hameln nie podobałby się wyraz jegooczu. Nie była to tylko przepaść, ale były tu dwieprzepaście.

WIKTOR DYK – „Szczurołap”

Page 3: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

3

Tower Press 2000

Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000

Page 4: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

4

WSTĘP

Szanowny Czytelniku,Jeżeli szukasz lektury pogodnej, łatwej i optymistycznej, natychmiast odłóż tę książ-

kę... Jest to bowiem powieść gorzka i mroczna, która stawia przed Tobą nowe, dra-styczne i dramatyczne pytania.

„Cień Szczurołapa” albo „Szarość” (wciąż waham się, który tytuł wybrać?) zaczynasię w tym miejscu i czasie, kiedy Stary Szczur, bohater mojej poprzedniej powieści,oślepiony, kona w portowych kanałach, a przerażony jego śmiercią młody samiec spo-tyka na swej drodze Szczurołapa...

Wykorzystałem tu wątki powszechnie znanej niemieckiej legendy o Szczurołapieprzedstawionej na starym witrażu w kościele w Hameln, wspomnianej, a następnie opi-sanej przez Arnima i Brentano, Johanna Wolfganga Goethego, braci Grimm, RobertaBrowninga, Wiktora Dyka, Bertolda Brechta...

Jej ślady można odnaleźć również w twórczości wielu innych pisarzy, dawnych iwspółczesnych, których przyciągała i fascynowała swym niezwykłym i wieloznacznymprzesłaniem, stale aktualizowanym przez osaczające nas wydarzenia historyczne i poli-tyczne. Przypomnę tu Henryka Ibsena, który w swym dramacie „Mały Ejolf” stworzyłżeńską mutację tępiciela szczurów, czy hiszpańskiego pisarza Miguela Delibesa, któryw powieści ,,Szczury” opisał losy wiejskiego łapacza gryzoni.

Początki mitu o Szczurołapie sięgają roku 1284.Dolnosaksońskie miasteczko Hameln, oddalone kilkadziesiąt kilometrów od Hano-

weru, opanowała wówczas przerażająca plaga szczurów, z którą nikt nie umiał sobieporadzić. Szczury buszowały w mieszkaniach, sklepach, magazynach i składach nad-rzecznych. Były wszędzie i zacni obywatele Hameln, rajcy, kupcy, rzemieślnicy, skle-pikarze i kramarze czuli się coraz bardziej zagrożeni. Bezczelne gryzonie rzucały sięnawet na koty i psy, w gospodzie porywały jedzenie wprost z talerzy, wypłaszając go-ści, a swym piskiem profanowały posiedzenia dostojnej Rady Miejskiej. Kiedy zawio-dły wszelkie tradycyjne sposoby walki ze szczurami, ogłoszono, że kto zlikwiduje tęstraszną plagę, zostanie sowicie wynagrodzony.

Wówczas przybył do miasta szczurołap-flecista-czarodziej, przezywany też Bunting,od swego pstrokatego stroju, i zaproponował Radzie Miasta swe usługi. Burmistrz i raj-cy zgodzili się niemal natychmiast, obiecując szczurołapowi 100 guldenów reńskich za-płaty, co w tamtych czasach było poważną kwotą.

Szczurołap uczciwie i rzetelnie przystąpił do pracy. Stanął pośrodku rynku i zagrałna flecie. Jego muzyka wywabiła szczury z kryjówek i nor, z piwnic i spiżarni, z maga-zynów i składów. Wokół jego nóg zgromadziła się ogromna, szara, popiskująca rzeszaszczurów, którą poprowadził prosto do Wezery i potopił.

Wszystko to zrobił bardzo sprawnie, szybko i z pozorną łatwością.Zapewne dlatego, kiedy zgłosił się do burmistrza po obiecane pieniądze, spotkał go

przykry zawód. Rada Miejska uznała, że 100 reńskich to kwota dla gminy wygórowana,

Page 5: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

5

niewspółmiernie wysoka wobec niewielkiego wysiłku potrzebnego Szczurołapowi dowyprowadzenia szczurów, które po prostu szły za dźwiękami jego piszczałki...

Szczurołap jednak nie chciał zgodzić się na obniżenie wcześniej uzgodnionej zapła-ty. Długo prosił i przekonywał, ostrzegał i groził. Daremnie! Rajcy pozostali niewzru-szeni.

Wkrótce też wytoczyli przeciw Szczurołapowi dodatkowe argumenty. Po pierwsze:umowa jest nieważna, bo trudno ustalić jego tożsamość. Po drugie: umowa nie rozpo-czyna się od tradycyjnej formuły „Tak mi dopomóż Bóg”, nie ma więc mocy zobowią-zującej. A zatem Szczurołapowi nic się właściwie nie należy!

Zamiast wdzięczności Szczurołapa spotykały pogardliwe uwagi, ironiczne uśmiesz-ki, kpiny i szyderstwa. Lekceważono go i zamykano przed nim drzwi. Miejscowej spo-łeczności Szczurołap wydał się postacią podejrzaną, obcą i niepotrzebną. Jedyną osobąwspółczującą wówczas Szczurołapowi była córka burmistrza, prawdopodobnie zako-chana w wędrownym grajku... Niebawem poradzono mu, by jak najszybciej wyniósł sięz Hameln, bo tu może spotkać go coś złego. Opuścił więc niegościnne miasto upoko-rzony i rozgoryczony...

26 czerwca 1284 roku o godzinie siódmej rano Szczurołap znowu pojawił się w mie-ście. Tym razem jednak miał na sobie strój strzelca z typowym czerwonym kapeluszem,przybranym kolorowymi piórami.

Pobożni mieszkańcy Hameln uczestniczyli właśnie w porannej mszy w miejscowymkościele Świętej Trójcy. Na ulicach uwolnionych od szczurzej plagi beztrosko bawiłysię dzieci.

Szczurołap stanął na rynku i zagrał na flecie. Teraz zamiast szczurów szły za nimdzieci. Aż 130 dzieci powyżej czterech lat, wraz z dorosłą córką burmistrza poprowa-dził na wzgórze Koppel (437 m npm), do przepaści... Tu urywa się wszelki ślad. Dzieciani martwych, ani żywych nigdy nie odnaleziono.

Kiedy mieszkańcy Hameln wyszli z kościoła, zamiast odgłosów zabawy i śmiechuusłyszeli przerażającą ciszę.

O wszystkich tych wydarzeniach opowiedziała im trójka przypadkowo ocalałychdzieci, które uniknęły nieznanego losu, ponieważ nie nadążyły za pochodem prowadzo-nym przez Szczurołapa. Dziecko Nieme prowadziło Ślepe, a Trzecie wybiegło w samejkoszuli i zawstydzone wróciło do domu, by się ubrać.

Dorośli dowiedzieli się wszystkiego właśnie od nich, co też może budzić wątpliwo-ści, bo Szczurołap być może nie chciał zabrać ze sobą tej właśnie chorej, kalekiej trójki.

Tyle mówi legenda, w której przebiegła zemsta wiąże się ściśle z wariantem zbioro-wej odpowiedzialności, przeniesionej z rodziców na potomstwo. Wkrótce pojawiły sięliczne jej interpretacje, opisy, próby wyjaśnienia.

I tak, niektórzy historycy łączą wydarzenia z Hameln ze znacznie przecież wcze-śniejszą wyprawą krzyżową z roku 1212, nazywaną też krucjatą dziecięcą. Zakończyłasię ona, jak wiadomo, haniebną i kompromitującą papieża sprzedażą dzieci z wielu na-rodów Europy handlarzom niewolników z arabskich portów Afryki Północnej. Czydzieciom uprowadzonym z Hameln w 72 lata później też zgotowano podobny los?

Prawdopodobna wydaje się hipoteza zbiorowego porwania dzieci w celu zaludnieniajakiegoś dalekiego zakątka, chociażby w Siedmiogrodzie, o którym wspomina WiktorDyk. W takim przypadku któryś z malców wyprowadzonych z Hameln mógłby stać sięprotoplastą słynnego Drakuli, rumuńskiego superwampira. Przypuszczenia te najpraw-dopodobniej nigdy nie zostaną potwierdzone, wiadomo jednak, że w całej średnio-

Page 6: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

6

wiecznej Europie chętnie widziano pracowitych, sumiennych i czystych mieszczan ichłopów z Saksonii oraz innych ziem niemieckich.

Obok tych, w miarę logicznych, prób wyjaśnienia mitu o Szczurołapie z Hameln jestrównież wiele podpowiedzianych przez wyobraźnię, zabobony i wierzenia.

Szczurołap to okrutny zboczeniec, czarownik, wysłannik Druidów, szatan, diabeł wskórze człowieka... Lada moment pojawi się prawdopodobnie hipoteza dopatrująca sięw tamtym wydarzeniu ingerencji sił pozaziemskich, kontaktów z wysłannikami odle-głych cywilizacji, którzy przybyli z głębi kosmosu i właśnie w Hameln dopuścili sięzbiorowego kidnaperstwa.

Z tą przejmującą opowieścią zetknąłem się po raz pierwszy w roku 1944, podczasokupacji hitlerowskiej. W Warszawie na Saskiej Kępie, gdzie mieszkaliśmy wtedy, sta-cjonowali niemieccy żołnierze. Jednego z nich przezywano Szczurkiem, bo pochodził zHameln i bardzo tęsknił za swoim miastem. On właśnie przypominał tę legendę spoty-kanym na podwórzu dzieciakom i ich zastraszonym matkom, ilustrując poszczególnefragmenty odpowiednią mimiką i gestami. Był chyba saperem, zajmował się minowa-niem i wysadzaniem w powietrze warszawskich mostów przed zbliżającą się od wscho-du ofensywą Armii Czerwonej.

Wkrótce nasz dom znalazł się na linii frontu. Do dziś pamiętam świst przelatującychnad nami pocisków...

Po zachodniej stronie Wisły płonęła powstańcza Warszawa, a w piwnicy, w słabymblasku karbidowej lampy moja matka opowiadała radzieckim i polskim żołnierzom ta-jemniczą baśń o Szczurołapie, zasłyszaną od Niemca przeczuwającego klęskę. Głodni,niedospani, a często ranni wojacy uzupełniali ją komentarzami stosownymi do tamtejwojennej sytuacji... Jak niegdyś szczury i dzieci powędrowały za Szczurołapem, tak wsześć i pół wieku później gorliwi i zdyscyplinowani Niemcy pomaszerowali za Hitle-rem, wypełniając świat nienawiścią i cierpieniem, pożogą i ludobójstwem...

Wtedy właśnie za kilimem zakrywającym wilgotną, zagrzybioną ścianę zachrobotałpierwszy szczur mojego życia, wzbudzając przerażenie mojej matki i babci.

W czerwcu 1945 przenieśliśmy się do Gdańska. Z okien naszego mieszkania w No-wym Porcie patrzyłem na przepływające statki i Westerplatte. I tam wygrałem na loteriiniepozorną książeczkę Wiktora Dyka zatytułowaną „Szczurołap”. A Gdańsk był wów-czas miastem szczurów, które opuściły zbombardowaną i spaloną starówkę, przenoszącsię do okolicznych dzielnic, a szczególnie do Nowego Portu, gdzie znajdowały się skła-dy, magazyny i elewatory zbożowe.

Tyle zbiegów okoliczności, które doprowadziły mnie najpierw do napisania powieści„Szczur”, a następnie do tej, którą właśnie bierzesz do rąk, mój Szanowny Czytelniku, aktóra jest jakże osobistą próbą rozliczenia się z niesamowitą legendą. Pisałem ją powolii z licznymi przerwami w latach 1979–94. Podczas tej pracy świat niespodziewanieprzeobraził się. Zmiany te są tak głębokie, że ich znaczenie dla naszego losu, nawetdziś, trudne jest do określenia... Socjalizm postanowiono wymienić na kapitalizm wprzeświadczeniu, że jedną utopię można zastąpić inną... W wielu krajach idee komuni-zmu i socjalizmu poniosły klęskę... Rozpadł się Związek Radziecki na wiele bardziejlub mniej suwerennych państw... Rozpadła się Jugosławia... Runął mur dzielący Berlin,nastąpiło zjednoczenie Niemiec...

Wydawało się nam wówczas, że od tego wszystkiego świat nagle stanie się lepszy,wolny i bezpieczny... Jakże krótko trwały te złudzenia!

Kolejne wojny, tragedie, paroksyzmy konfliktów narodowościowych, religijnych ispołecznych, bezmiar nędzy i bezsilności, wszystko to czekało tuż za progiem naszych

Page 7: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

7

daremnych nadziei. Przeżyliśmy i przeżywamy ogromne rozczarowanie. Czujemy sięzawiedzeni i oszukani. Oszukani, często przez samych siebie, a przez to jeszcze bardziejbezradni.

Ślady tych wydarzeń można odnaleźć w niniejszej powieści, gdy krzyczący tłumrozbija mur dzielący miasto, który przez tak wielu uważany był za niezbędny, a apoka-liptyczne losy szczurów przeplatają się z apokalipsą ludzi.

Wiele tu symboli i wątków... I tak opisując przepołowione zwierzęta i polakierowa-ne, groteskowe piramidy z martwych stworzeń, chciałem wyrazić mój osobisty stosunekdo pseudonowoczesnych, przerażających metod tworzenia niby-sztuki przez zabijanie ipreparowanie zwierząt.

W legendzie z Hameln najbardziej jednak zafascynował mnie uczyniony przezSzczurołapa wyraźny znak równania, a raczej zrównania losów ludzi i zwierząt. Obokbólu po stracie dzieci, chyba to właśnie odczucie, zdegradowania i poniżenia ich czło-wieczeństwa, najbardziej dotknęło mieszkańców Hameln. Zarozumiali i wynioślimieszczanie raptownie dowiedzieli się o sobie prawdy. Ich potomstwo zachowało siępodobnie jak szczury, co znaczy, że oni – ich rodzice..., że ludzie... I nie ma tu nic dorzeczy, że są istotami rozumnymi, mają swój system wartości, wzrastają w konkretnejcywilizacji i kulturze. Są tylko nieco większymi ssakami, które chociaż pewne siebie,swej cywilizacji i wiedzy, oszołomić można dźwiękami tego samego fletu.

Ten sam głos najpierw prowadzi szczury, później dzieci, a jak wiemy z bolesnegodoświadczenia niekiedy i nas – pozornie dojrzałych i doświadczonych – ogarnia tęsk-nota, by iść za nim, nawet ku przepaści.

Tak... Każdy z nas, nawet chętnie, ulega różnym ideom, wierzeniom i religiom, wi-zjom nieskrępowanej wolności, pięknego jutra i świetlanej drogi w przyszłość, pustymhasłom i nieziszczalnym nadziejom. Każdy przecież zmierza ku tej utopii, w którą wie-rzy. Cenę płaci później, często niewyobrażalnie wysoką.

Chyba nie obraziłeś się, Szanowny Czytelniku, za te gorzkie porównania? Na przed-prożu XXI stulecia piszczałka Szczurołapa, a raczej fletnie wielu Szczurołapów, zwo-łują nas, przyzywają, ponaglają i jakże często już prowadzą...

Autor

Page 8: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

8

Przywiera zakrwawioną głową do chłodnej, betonowej ściany, napręża grzbiet,przewraca się na bok. Rozwiera i zaciska powieki, jakby nie wierząc, że go oślepili.Woń zbliżającej się śmierci wypełnia nozdrza. Waham się, cofam, boję, bo nigdy jesz-cze nie dotykałem umierającego. Podchodzę, a Konający Szczur drży ze strachu, żeskoczę mu do gardła. Muskam go ostrożnie wibrysami. Jego kończyny drżą, kopią. Pa-zurkami rozdrapuje ziemię. Wącham go, obchodzę w koło, zlizuję spływające łzy. Po-chodzimy przecież z tej samej rodziny szczurów, zajmującej obszar pomiędzy porto-wymi kanałami a miastem.

Wyrzuca nogi przed siebie i do tyłu, piszczy z lęku i bólu. Z okrwawionych, wydrą-żonych jamek wciąż wypływają słone krople. Nie ma oczu, tylko rany raz po raz osła-niane powiekami.

Pisk słabnie i ponownie ogarnia mnie strach. To tam, w jaskrawym kręgu światła,wydarto mu oczy, skazując na powolną śmierć. Czy człowiek zawsze zabija?

Przebiegająca obok Młoda Szczurzyca budzi w nim ostatnią nadzieję. Podnosi się,idzie chwiejnie na drżących łapkach, z nosem przy jej ogonie.

Dochodzą do krawędzi, którą przeskakuje tylko ona. Bezoki Szczur gubi trop, usiłujestanąć na tylnych łapkach, trzęsie głową, upada.

Uciekam, oddalam się coraz szybciej. Ze zjeżona sierścią, sztywnymi koniuszkamiwąsów, przeskakując progi, stopnie, płyty. Dalej, byle nie słyszeć powracającego echajego pisku, nie ulec przerażeniu, nie zapamiętać na zawsze tej śmierci.

Nie słyszę już skrobnięć o kamienne podłoże ani przyśpieszonego oddechu, a jednakuciekam. Uciekam, bo on jest za mną, bo wiem, że umiera, przewraca się na bok i wijew ślepym, nieodwracalnym bólu. Ściga mnie jego śmierć.

Bezoki Szczur z mojej rodziny, pachnący jak ja...On kona, a ja chcę ocaleć i żyć.

Stał kołysząc się na odsuniętej, żelaznej pokrywie kanału, a buty na miękkiej, gu-mowej podeszwie wydawały się ogromne i odległe. A przecież był tak blisko, że wy-czułem zapach wina oraz woń szczurów, którą był przesiąknięty. Szczury chodziły ponim, siadały na ramionach, skrapiały go moczem, jak własne rodzinne terytorium. Tobyły jego szczury, oswojone, wypasione, o pięknej, błyszczącej sierści.

Podniósł do ust drewnianą piszczałkę, a jej przenikliwy głos wtargnął we mnie głę-boko i na chwilę zapomniałem o lęku przed ludźmi i już, już chciałem wynurzyć się zmroku, przecisnąć przez żeliwne pręty i znaleźć przy ciężkich, czarnych buciskach.

Przerwał grę, sięgnął po blaszany kubeł i rozsypał wokół gotowane ziemniaki, okra-szone słoniną. Natychmiast pojawiły się przywabione przysmakiem szczury, ocierającsię o jego nogi, podskakując radośnie, jakby nie był człowiekiem, lecz dużo większymszczurem z tej samej co i my rodziny.

Już miałem wyleźć, kiedy dostrzegłem Wielkiego Nastroszonego Szczura kulącegosię ze strachu i nienawiści. Zgrzytał zębami, pluł, a jego wibrysy drżały z podniecenia.Wpatrywał się w stojącego nad włazem człowieka, obserwował jego gesty, słuchałdźwięków piszczałki i trwał w miejscu czujny i podejrzliwy.

Znałem tego Szczura o wyleniałym grzbiecie, bliznach na uszach i ogonie, nieznacz-nie kulejącego i przeważnie pozostającego z tyłu za ciekawskimi, młodymi szczurami.

Page 9: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

9

Jeżeli on nie wychodził, jeżeli nie dał się zwabić ziemniakami, przyjaznymi dźwię-kami i zachowaniem innych szczurów, to zagrażało nam wielkie niebezpieczeństwo.

Widziałem, jak unikał pułapek, nawet tych pachnących wędzonką, serem lub rybą,jak ostrożnie omijał rozsypane w przejściach zatrute ziarna, jak zatrzymywał się przedoświetlonymi powierzchniami, gdzie czyhać mógł kot lub pies.

Wiedział, że ten człowiek nie jest przyjacielem, a pachnące ziemniaki, oswojoneszczury i dźwięki piszczałki to tylko pozory mające wzbudzić nasze zaufanie.

Zatrzymałem się przed żelazną krawędzią włazu. Poruszyłem nozdrzami i cofnąłemw cień prowadzącej w dół drabinki.

Człowiek pochyla się i widzę duże, szare oczy wpatrujące się w półmrok, którego je-stem częścią.

Nie zauważył mnie, bo rozpłaszczyłem się niemal na betonowej ścianie, przerażonywielkością szerokiej, jasnej twarzy i ostrym, odurzającym zapachem wina.

Wielki Szczur nastroszył się jeszcze bardziej, a jego zęby zadzwoniły ze złości. Stałw mroku z grzbietem napiętym jak do skoku i walki. Nagle odwrócił się i zniknął wciemności.

Człowiek uniósł głowę, zagrał na piszczałce i powoli ruszył przed siebie. Za nim po-biegły ufne i pełne nadziei szczury.

Kanały prowadzą daleko poza port, oddzielony od ludzkich siedzib wysokim, beto-nowym murem. Jak wszystkie szczury zamieszkujące podziemia portowego nadbrzeża,magazyny, elewatory i doki, lubiłem chodzić właśnie tam, do miejskich piwnic, spiżarnii mieszkań. Uważnie słuchałem chrapania śpiących, wiedząc, że jak długo chrapią i leżąw łóżkach, nie są groźni.

Tu jednak, w mieście, często atakowały nas koty, które tam, w porcie spotykałemrzadko. Ciche, niemal bezszelestne, czyhały z przymrużonymi oczami, udając sen. Śle-dziły nasze ruchy, bezbłędnie oceniając odległość, w jakiej znajdował się szczur.

Pazury i zęby spadały znienacka, wydrapując oczy, łamiąc kręgosłup, wyszarpująctrzewia. Szczur, który wpadał w ich łapy, miał niewielkie szanse przeżycia. Chwytałygo za kark i niosły do swoich kryjówek.

Koty mieszkały przeważnie w piwnicach, jednak wiele spało w mieszkaniach bliskoludzi. Unikałem tych mieszkań, odróżniając je po ostrym zapachu moczu, którym kocu-ry oznaczały swe tereny.

Do domów dostawałem się kanalizacyjnymi rurami, szczelinami w podłogach, przeznie domknięte drzwi, przez rozbite okna piwniczne.

Jedzenie było tu bardzo różnorodne, nie tak monotonne jak w magazynach. W zsy-pach, śmietnikach i kubełkach zawsze znajdowałem smaczne kąski.

W tym dniu nad portem przeszła gwałtowna burza. Ścieki i kanały wypełniła woda,zalewając nory i korytarze. Nasza matka pospiesznie przenosiła kolejny miot ślepychszczurków do najwyżej położonej wnęki.

Deszcz lał, a woda w studzienkach wciąż podnosiła się, bulgocąc groźnie.Przemoczony i zmarznięty tłukłem się po kanałach i przewodach prychając, parska-

jąc i kaszląc. Marzyłem, by osuszyć się w ciepłym, zacisznym miejscu. Szczękałem zę-bami przestraszony zimnem przenikającym mnie aż do kości.

Czułem, że muszę wyjść na zewnątrz, znaleźć suche, przytulne legowisko, wyspaćsię, ogrzać i przeczekać.

Kanał prowadzący do miasta zamienił się w rwący potok. W studzienkach szumiaływodospady. Tylko pod magazynami było jeszcze bezpiecznie, chociaż i tu wtargnęła

Page 10: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

10

już wilgoć, bo na ścianach rozrastały się czarne grzybnie pleśni. Wędrując coraz wyżejznalazłeś się na szerokiej platformie, spod której odjeżdżały wyładowane samochody.

Wiedziałeś, że jadą do miasta, do ogrzanych, zacisznych siedzib ludzi. Przebiegłeśoświetloną przestrzeń i wskoczyłeś do przyczepy, niższej i mniejszej od innych, wypeł-nionej kubłami, sznurami, metalowymi butlami.

Wszystko tu pachniało swojsko i szczurzo.Wcisnąłem się między szmaty i worki.Samochód ruszył rozbryzgując kałuże. Słuchałem deszczu siekącego w plandekę i

chlupotu błota pod kołami.Samochód zatrzymał się, zgrzytnęła portowa brama. Zawarczał silnik. Jedziemy pro-

sto, skręcamy, znowu skręcamy. Koła podskakują na kamiennej kostce.Miasto. Wyczuwam jego obecność mimo przewalających się nade mną strug wody.

Skręcamy w błotnistą ulicę, pełną wertepów.Samochód zatacza koło, podskakuje na progu garażu, staje. Tu nie pada deszcz, a

szum wiatru słychać jakby z daleka.Człowiek otwiera drzwiczki, wysiada. Błyskawicznie opuszczam kryjówkę, zeska-

kuję między stojące pod ścianą kanistry.Człowiek grzebie w samochodzie, w miejscu, skąd przed chwilą uciekłem. Słyszę

jak sapie, podnosi, wynosi, potyka się, mruczy.Nie czuję zapachu kota, nie czuję zapachu psa.Jest mdławy zapach wina, zapach szczurów i nowy zapach, którego jeszcze nie

znam.Zeskakuję ze stopnia na stopień. Przedostaję się do piwnicy mieszczącej się tuż pod

garażem. Nie ma tu szczurów, natomiast ich zapach staje się jeszcze mocniejszy. Po-chodzi chyba z góry, z pomieszczenia obok garażu. Na półkach stoją słoje, do którychnie mogę się dostać. Pod ścianami leżą ziemniaki, buraki, cebula...

Z góry słyszę przenikliwy syk, jakby kwilenie, jakby zgrzytanie i tarcie. Wspinamsię po chropowatej ścianie, przechodzę po gzymsie, do szpary w podłodze.

W pokoju za grubymi szybami leżą węże. Po kątach kryją się przestraszone szczury,które jeszcze nie zostały pożarte. Zrezygnowane siedzą nieruchomo wśród kamieni, są-dząc, że są do nich podobne kształtem i szarością, że węże może ich nie dostrzegą. Zprzerażenia szczękam zębami, kryję się w kącie.

Skrzypnięcie.Drzwi otwierają się. Na ramionach człowieka siedzą oswojone szczury. Stopy na

gumowych, grubych podeszwach poruszają się cicho i miękko. To on, człowiek koły-szący się wtedy na żelaznej pokrywie kanału, Szczurołap, Szczurobójca.

Szczury idą za dźwiękiem piszczałki, którą trzyma przy ustach. Ufnie gromadzą sięprzy jego nogach, wspinają na buty, liżą nogawki, a nawet usiłują wdrapywać się pospodniach. Strąca je delikatnie ruchami nóg i ze wszystkich sił dmucha w drewnianąrurkę, chcąc by dźwięk był silniejszy i zwabił jak najwięcej szarych stworzeń.

Rozgląda się, sprawdza, ile szczurów zgromadziło się wokół niego, wyławia wzro-kiem te, które już widział, i gra, zwabiając ku sobie następne.

Te oswojone i zaprzyjaźnione przełamują nieufność i strach pozostałych, a człowie-kowi o to właśnie chodzi. Dmie w piszczałkę i czeka, aż wokół niego zgromadzą sięszare rzesze oczekujące pokarmu. Czy człowiek nie przyzwyczaił ich, że grając na pisz-czałce zawsze rozrzuca ziarno i ziemniaki?

Page 11: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

11

Szczury wiedzą, że zostaną nakarmione. Przekonał je o tym wielokrotnie. Wierzą mui biegną za nim jak za przywódcą.

Nie wszystkie. Ty pozostałeś. Pozostałeś, bo obok przyczaił się Wielki Szczur. Nieufa człowiekowi, bo ilekroć ten podawał mu jedzenie, to równocześnie chciał goschwytać lub zabić. Nie ufa mu, bo widział szczury miażdżone uderzeniami ołowianychciężarków wtedy, gdy zbliżały się do jedzenia. Nie chce iść przy jego nogach, bo pa-mięta te stopy łamiące grzbiety i rozgniatające na posadzce szczurze mioty.

Nie tylko on.Nie tylko ty nie wierzysz człowiekowi. Wychudzony Szczur z Ciemną Pręgą na

Grzbiecie śledzi ze swej kryjówki pod schodami każdy ludzki ruch. On też wie, żeczłowiekowi ufać nie można, że człowieka trzeba się bać.

Stara Samica z brzuchem rozciągniętym licznymi ciążami, karmiąca kolejny miotmałych szczurków, też ulega dźwiękom, przy których tyle razy dostawała jeść.

Biegnie za człowiekiem, porwana szarą falą swych pobratymców. Ona nie wróci.Małe już potrafią gryźć. Może wyżywią się same? Może rozgniecie je sprężyna pułapkilub zginą w torsjach po zjedzeniu zatrutego ziarna? A jeżeli przetrwają, zapomną iznowu pojawi się człowiek, karmiący szczury przy melodyjnych dźwiękach i któregośdnia wezwane tym głosem pójdą za nim.

Pozostajemy. Razem z Wielkim Szczurem i ze Szczurem o Ciemnym Grzbiecie cze-kasz przy wyjściu z nory, aż minie was podskakująca, popiskująca gromada.

Dźwięki powoli cichną.Ostatnie szczury opuszczają nory, by dogonić odchodzących. Szczur o Ciemnym

Grzbiecie staje na tylnych nogach i podpierając się ogonem, obojętnie wyłapuje pchły zwyleniałego futra.

Ty też rozgarniasz pazurkami sierść na brzuchu i odrywasz zębami wczepione wskórę owady. Czujesz, jak pękają. Pijesz swą własną krew.

Szczur z Ciemną Pręgą ostrożnie wystawia głowę z nory i słucha. W murach drżyodległe echo piszczałki.

I ty, i on słuchacie uważnie tych zamierających głosów, którymi Szczurołap związałze sobą szczury zamieszkujące ogromną halę portowego magazynu.

Prowadzi je do podziemnego lochu cuchnącego spalenizną, smrodem tłuszczu i dy-mu.

Stary piec, w którym od dawna niczego nie wypalano. Już blisko. Drobnym krocz-kiem zatacza taneczne kręgi. Zagarnia maruderów. Unosi piszczałkę, obraca się, prze-biera palcami po otworach fletni wprowadzając do wnętrza pieca posłuszną, ufną gro-madę.

Ostrożnie stawia nogi, by nie zdeptać i nie spłoszyć gryzoni. Szczury wciąż sądzą, żejest ich przyjacielem, człowiekiem-szczurem, nadszczurem nieco większym niż one.

Wchodzą do pieca i zaczynają spokojnie jeść, jak czyniły to w tylu miejscach, przygłosie tej samej piszczałki.

Szczurołap wycofuje się na palcach, a gdy już znajdzie się za ostatnim kręgiemszczurów, podbiega do ściany, chwyta stalową butlę i kieruje na szarą gromadę.

Ogień spada jak gorący wiatr. Pali się nawet powietrze. Człowiek wciąż miota pło-mienie i wyłapuje poszczególne szczury chcące wydostać się z pożogi. Próbują uciekać,lecz przed nimi jest tylko mur, a za nimi ściana ognia. Nie słyszysz głosu piszczałki,tylko ich daleki pisk.

Page 12: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

12

Gryzł i odpędzał wszystkie szczury zbliżające się do jego siedziby. Wejście wyżło-bione w miękkiej glinie maskował liśćmi, gałązkami, kępkami trawy.

Ściągał kawałki kory, wełny, płótna, kości i układał w rozległy kopiec z wąskim tu-nelem, rozgałęziającym się pod ziemią w głęboki labirynt.

Poruszał się jakby ociężale, bardziej przesuwając się i ślizgając, niż chodząc. Byłjednak szybszy i zwinniejszy od innych szczurów, i kiedy chciał któregoś dogonić lubukarać, czynił to błyskawicznie, skacząc wyjątkowo daleko, dzięki grubym, sprężystymnogom.

Baraszkując, przewracając się i ścigając, wpadłem w stertę papierzysk i gałęzi, roz-walając wyłożone piórami i sierścią przejście. Pozostałe szczurki uciekły, a ja stałemzdziwiony, obserwując obsuwające się z góry kawałki papy.

Poczułem gwałtowne uderzenie i ukąszenie w ucho.Przeleciałem bezwładnie nad zburzoną przed chwilą konstrukcją i lekko potłuczony

wylądowałem na przeciwległej ścianie. Od razu też próbowałem uciekać, wyczuwającza sobą groźnego napastnika, przypominającego bardziej kota niż szczura.

Dogonił mnie, a ja odwróciłem się obnażając zęby. Zawahał się i ta chwila stała sięmoją szansą. Zsunąłem się na dno piwnicy i uciekłem. Od tamtej przygody nie zbliża-łem się już do jego kryjówki, bojąc się, że znowu mnie zaatakuje.

Unikały go wszystkie tutejsze szczury i widząc jak wielki i ciężki nadchodzi krawę-dzią kanału, kryły się pod ścianami lub wskakiwały do wody. Siwy, Potężny Szczurwiedział, że się go boją i nigdy nie widziałem, by chował się, ukrywał lub umykał. Bałysię go nawet niektóre koty i kiedy wychodził na powierzchnię, odwracały się, parskałygniewnie i umykały, wywijając ze złości ogonami.

Ludzie też odróżniali go od innych szczurów i sądzę, że ostatnie nadejście Szczuro-łapa wiązało się z jego częstymi wyprawami do ich mieszkań, skąd przynosił przeróżne,nie znane nam smakołyki.

Starał się zachowywać obojętnie, jakby nie słyszał dźwięku piszczałki i nie czuł za-pachu przynęty. Szczurołap był dla niego niezwykłą, pouczającą, żywą pułapką, pośródwielu klatek, sideł, potrzasków, pudełek bez wyjścia, przemyślnie uderzających klapek,spadających ciężarków i duszących stalowych kołnierzy... Pułapką najgroźniejszą, bojej działania nigdy nie udawało się przewidzieć do końca. To on, w piwnicznych zaka-markach i na rozstajach naszych ścieżek, podrzucał pachnące migdałami kacze jaja,kupki ziarna nasączonego trującymi roztworami, bezwonne, lecz zabijające błyska-wicznie kostki cukru.

Szczurołap stosował teraz wszechstronne sposoby szczurobójstwa, jak wpompowy-wany do kanałów gaz, żrące płyny, wypalanie podziemi miotaczami ognia, zatapianienor sikawkami, czopowanie cementem piwnicznych dziur, zamurowywanie szczelin iwnęk, przegradzanie przejść kaleczącymi i kłującymi siatkami, strzelanie, duszenie go-rącą parą.

Szczurołapa należało unikać, a równocześnie udawać, że się go nie dostrzega jak in-nych podobnych urządzeń, wymyślonych przez człowieka.

Siwy Szczur słyszał więc piszczałkę wroga, lecz jej nie słuchał. Słyszał szelest ziarnarozrzucanego wokół wyjścia z kanału, lecz nie dał się zwabić. I chociaż Szczurołapowiudało się wyprowadzić z nor i zniszczyć wiele szczurów, Potężny Siwy Szczur był pozajego zasięgiem.

Page 13: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

13

Ten drobny szczurek rósł pośród nas, nie wyróżniając się niczym. Może sierść miałbardziej lśniącą i gładką, i kiedy przechodził przez ściek, jego grzbiet połyskiwał ibłyszczał ociekającymi kropelkami.

Lśniący był nieco mniejszy ode mnie, spokojniejszy i wyjątkowo cichy. Nigdy niesłyszałem, by piszczał. Nawet ugryziony lub odtrącony, nie wydawał głosu, a co najwy-żej zgrzytał zębami.

Znowu niebezpiecznie zbliżyliśmy się do kopca. Zatrzymałem się w ostatniej chwili,wyczuwając granicę, po której przekroczeniu Siwy Szczur wyskakiwał, rzucał się i ata-kował.

Zatrzymałem się, lecz Lśniący podszedł do kopca i zaczął się wspinać, przesuwając ipotrącając gałązki.

Nastroszyłem się i cofnąłem pod ścianę, oczekując gwałtownego ataku PotężnegoSiwego Szczura.

Wyskoczył, rzucił się na Lśniącego, przewrócił go, obwąchał... Lśniący znierucho-miał, leżał cicho i pokornie, oczekując, co zrobi z nim rozwścieczony samiec.

Niespodziewanie Potężny Siwy Szczur zaczął lizać go po pyszczku i oczach, prze-czesywać zębami i pazurami jedwabistą sierść, ocierać się i przytulać.

Lśniący podniósł się, otrząsnął i polizał pysk Potężnego Siwego Szczura, który z po-gromcy przerodził się w zalotnika.

Potężny wspiął się na grzbiet Lśniącego i przytrzymując go zębami za kark, poruszałsię rytmicznie, aż do spełnienia. Lśniący nie protestował, a przeciwnie, stał pokornie,oddając się Potężnemu Siwemu Szczurowi.

Zamieszkali razem, razem znosili strzępy tkanin i papierów, obierki i kurze kości,rybie ości i skórki.

Gdy spotykałem Lśniącego, wiedziałem, że tuż za nim wyłoni się za chwilę szerokagłowa Potężnego Siwego Szczura. Unikałem tych spotkań, ponieważ rozkochany, za-zdrosny samiec gryzł wszystkie szczury zbliżające się do Lśniącego. Obawiał się, żeprzywabią go do siebie i młody szczurek odejdzie z innym samcem lub samicą.

Zapędzał go więc skwapliwie do nory i czuwał przyczajony w pobliżu. A kiedyLśniący wymykał się sądząc, że opiekun jest daleko, Potężny Siwy Szczur niespodzie-wanie wybiegał z kryjówki, chwytał go zębami za kark, ogon lub ucho i ciągnął w kie-runku gniazda.

Lśniący nie miał jednak zamiaru odejść, a przeciwnie, przywiązał się do swego opie-kuna i starał się wszędzie mu towarzyszyć.

Potężny Siwy Szczur wyprawiał się jednak daleko, a wiedząc jak niebezpieczne są tewędrówki, przed każdym odleglejszym wyjściem zaganiał Lśniącego do nory, zasta-wiając wyjście gałęziami i papierami.

Nora znajdowała się w pobliżu śmietniska, które ludzie co pewien czas pokrywaliwarstwami gliny i piasku. W dołach i wgłębieniach zbierała się woda, w której pływałylarwy komarów i kijanki.

Niemal natychmiast po odejściu Potężnego Siwego Szczura, Lśniący rozgarniałstertę i przez kanał wychodził na powierzchnię, siadał nad najbliższą kałużą i patrzył naszczurka wychylającego się ku niemu z wody.

Pochylał się, dotykał go łapką, muskał wibrysami, starając się rozwiązać dziwną za-gadkę nie znanego lokatora zamkniętego w wodnym lustrze.

Zbliżyłem się, a w wodzie pojawił się nagle szczur tej samej co ja wielkości. Lśniącywydawał się zaniepokojony obecnością tylu szczurów wokół siebie.

Page 14: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

14

Odskoczyłem, moje odbicie zniknęło, a on pozostał sam na sam ze swym podwod-nym podobieństwem.

Często biegał od kałuży do kałuży, cierpliwie pochylając się nad wodą w oczekiwa-niu tamtego, podobnego szczurka, którego koniecznie chciał do siebie przywabić.

Zmurszałe śmietniki opierały się o ceglane ściany opuszczonych przez ludzi zabu-dowań. Zbliżał się wieczór. Wysoko nad nami pędził wiatr, ale przy ziemi było spokoj-nie. Lśniący trwał nad rozległą kałużą, wpatrując się w swe zamazane zmierzchem od-bicie.

Wpatrywał się, wypatrywał, kręcił głową dostrzegając coraz mniej, bo przecież nad-chodziła noc.

Ze sterty gnijących główek kapusty widziałem, jak porusza karkiem, podryguje, stajena tylnych łapkach.

Nagle od zabudowań oderwał się wysoki cień i ruszył bezszelestnie ku siedzącemunad kałużą Lśniącemu.

W szarym płaszczu i kapturze przypominał szczura i musiał mieć chyba szczurzezmysły, by wyczuć lub wypatrzyć pokryty sierścią, szary grzbiet nad równie szarą po-wierzchnią wody.

Szczurołap podszedł nie zauważony i nagle pochylił się nad Lśniącym, który widzącw kałuży jego odbicie, pomyślał zapewne, że to Potężny Siwy Szczur powraca z wę-drówki i za chwilę zaciągnie go zębami za ucho do gniazda.

Szczurołap błyskawicznie chwycił Lśniącego za kark, zdusił palcami i wrzucił dowiszącej na brzuchu torby.

Wydawało mi się, że dotarł do mnie ledwie słyszalny pisk. Może był to jedynydźwięk, jaki wydał w swym życiu Lśniący?

Szczurołap odszedł, przemierzając śmietnisko długimi krokami. Wtedy dostrzegłemPotężnego Siwego Szczura, siedzącego niedaleko mnie. Skulony szczękał zębami zgniewu.

Rzucił się ku kałuży, a później pobiegł do nory. Wrócił i znowu obiegł kałużę. Bie-gał tak przez całą noc, piszcząc i przywołując Lśniącego. A przecież widział, jak Szczu-rołap schwytał go i wrzucił do torby.

Wkrótce Potężny Siwy Szczur zniknął. Może odszedł za Szczurołapem, który snułsię ze swoją piszczałką po magazynach i śmietniskach? Może wywędrował i wznosigdzieś nowy kopiec z odpadków?

Stertę ściągniętych przez niego śmieci, maskujących ukrytą w piwnicy norę, roznio-sła wkrótce wiosenna burza i ulewa.

Przez długi czas, gdy zbliżałem się do miejsca, gdzie mieszkał Potężny Siwy Szczur,zatrzymywałem się w obawie, że wyskoczy, rzuci się na mnie i przepędzi.

Nocami przemierzałem przestrzenie Miasta nie tyle w poszukiwaniu jedzenia, które-go nigdy nie brakowało w ogromnych magazynach i śmietnikach, co z ciekawości.

Nie mogłem znieść ciągłego kręcenia się po tych samych piwnicach, kanałach i bu-dynkach, odczuwając najgłębszą tęsknotę poznawania, odkrywania, dowiadywania się,co jest dalej, poza kręgiem przybrzeżnych ulic i podziemi wielkiego, szumiącego portu.

Potrzebowałem tej wędrówki. Zagłębiałem się w kanały i biegłem tunelami, niezważając na spadające strumienie wody i szlamu. Chodziłem tak, aż do zupełnego zmę-czenia i senności.

Wtedy przytulony do chłodnej kamiennej powierzchni odpoczywałem, wracałembądź też szedłem dalej przed siebie w pogoni za tym, czego jeszcze nie znałem.

Page 15: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

15

Ta świadomość życia poza mną, świadomość, że tam za podziemiami, które właśniemijam, istnieją następne, nie znane, może niebezpieczne, ale odmienne, których pozna-nie zależy tylko od siły moich szczurzych łapek, zmusza mnie do ciągłego wędrowania.

Nie jestem samotny w tych wędrówkach. Spotykam szczury krążące, jak ja, poobrzeżach naszych rodzinnych terenów.

Spotykam szczury inaczej ubarwione, inaczej pachnące, obce, niepewne, czy tu wła-śnie znajdą nowe siedliska, czy też zostaną przepędzone.

Spotykam szczury wędrujące gromadnie, całymi rodzinami do nie znanego, wyobra-żonego celu, w który wierzymy nie wiedząc, czy istnieje.

Spotykam samotników szybko przebiegających ulice w obawie przed drapieżnymiptakami i kotami, i wiem, że nic nie jest w stanie ich przerazić i odstraszyć.

Nie idę na ślepo, byle przed siebie, byle dalej... Idę, bo przewiduję, bo myślę, boczuję, bo pragnę tej wędrówki i możliwości wybierania dróg.

Podporządkowuję tej myśli moje kruche, delikatne kończyny, czułe płatki uszu,wzrok przebijający ciemności, nozdrza wychwytujące wszelkie zapachy, całe ciało – odwibrysów ostrzegających o przeszkodach, po wrażliwy na zimno koniuszek ogona.

Dokąd?Między zakratowanym wylotem śliskiego ścieku a siedliskami uśpionych ludzi od-

kryłem nagle nie znaną przestrzeń, noc, pierwsze pytanie życia i szum leniwie płynącejwody.

Strach jest siłą życia. Łączy jak sieć podziemnych ścieżek. Strach tkwi w nas stale itylko niekiedy wypełza, obnaża się, piszczy, jęczy, wyje, zmusza do ucieczki. Świado-mość żyjących zaczyna się od lęku o własne życie.

Tu w portowym mieście, które jak sądzisz poznałeś piwnica po piwnicy, dom podomu, są miejsca, w których jeszcze nie byłeś. Dlaczego je omijałeś? Wystarczy prze-cież skręcić w tamten kanał lub wejść w tę właśnie studzienkę wiodącą ku górze. Możedecyduje o tym większość szczurów, która te właśnie miejsca omija, jakby nie istniały,idąc drogami wydeptywanymi od dawna?

Zawsze dochodzimy aż do zawalonej ściany i skręcamy dopiero przy tym rumowi-sku.

A gdybym skręcił przed rumowiskiem? Lub po wyminięciu tej kupy kamieni poszedłwprost, nie zważając na szczury, które skręcają?

Lecz idziesz wśród szczurów, skręcasz wśród szczurów, jak one wymijasz i omijaszprzeszkody. A jednak korci mnie ten spadający z wysoka, zmętniały strumień krwizmieszanej z pierzem, rozcieńczony gorącą wodą. Wylewa się, rozlewa, rozsnuwającwokół woń strachu przed śmiercią, woń, która przestrzega przed wejściem w ten wła-śnie otwór. Ciekawość może cię zabić, ciekawość jest groźna...

Twoje zbyt ciekawe rodzeństwo zginęło pierwsze. Ty też przez długi okres nie szu-kałeś, nie wchodziłeś, nie skręcałeś, jeśli inne szczury tego nie robiły.

Teraz przyciągają cię nie znane korytarze, sączące się strugi, zaskakujące kaskady,ścieżki prowadzące nie wiadomo dokąd. Szczury przechodzą obok nie patrząc, nie do-strzegając, nie poszukując. Ich życie jest jak dróżka wydeptana na zapylonym dnie,oznaczona, wyznaczona, niezmienna.

Niektóre tu się urodziły i tu umrą. Nigdy nie widziały blasku dnia ani księżyca i na-wet za tym nie zatęsknią. Znają tylko takich ludzi, jak ci spotykani w kanałach, z ma-skami na twarzach, w ciężkich gumowych butach. Te szczury są tu szczęśliwe, szczę-śliwsze niż ja, wędrujący nie wiadomo dokąd.

Page 16: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

16

Ciekawość? Tęsknota? Niepokój, który zmusza mnie do porzucenia ciepłej nory, ro-dziny, zaprzyjaźnionych szczurów, samicy spodziewającej się miotu?

Przestrzeń wypełniają duże, masywne, grubonogie ptaki. Uderzają silnie skrzydłami,lecz nie wzlatują. Stoją wyciągając szyje, niespokojne i przestraszone. Z rozdziawio-nych dziobów wysuwają się, wijące, rozedrgane języczki. Chcą pić, chcą jeść, lecz wo-kół jest tylko ogrodzone pole i piach zmieszany z odchodami. Patrzą po sobie i od czasudo czasu dziobią się wzajemnie po głowach, szyjach, skrzydłach.

Przebierają nogami, grzebią, krzyczą, coraz bardziej zdenerwowane i niepewne.Przechodzą w kierunku rozsuwającej się ściany, skąd dochodzą odgłosy zabijania.

Ptaki wiedzą, że wkrótce zginą, że nie zdołają uciec, wymknąć się, przeskoczyć ota-czających barier, siatek, ścian, wiedzą, lecz nadal chcą żyć i nawet zabijane będąchciały żyć.

Napiera kolejna gromada. Znowu znikają w cieniu rozsuwanej ściany. Patrzę z wy-soka, siedząc na wąskiej rurze. Gdybym spadł, rozdziobałyby mnie, roztarły potężnyminogami, stłamsiły, rozszarpały. Z wściekłości czy ze strachu przed oczekującą za ścianąśmiercią, której woń dociera aż tutaj?

Też zaczynam się bać, chociaż nie mnie oczekuje śmierć, chociaż mógłbym się cof-nąć i wrócić do kanałów. Boję się, lecz tkwię nadal na wąskiej rurze z przepływającąciepłą wodą.

Uciekaj, zwiewaj, cofnij się... Ludzie grubymi pałkami poganiają wolno przechodzą-ce ptaki. Szybciej, za rozsuwaną ścianę.

Znowu rusza do przodu niespokojna, przerażona rzesza.Uciekaj póki czas!Zadrżałeś, zachwiałeś się i tylko dzięki poruszeniom ogona utrzymałeś równowagę.Zostanę. Chcę widzieć, chcę wiedzieć, chcę poznać. Przywierasz do szumiącej, roz-

grzanej rury. Przestrzeń wydaje się olbrzymia, rozjaśniona podłużnymi lampami.Ty – przesuwający się pod sufitem, jesteś widoczny z wielu stron. Ptaki dostrzegły

cię już i wysuwają w górę rozdygotane dzioby. Posuwasz się ostrożnie, szeroko rozsta-wiając łapki, przywierając brzuchem do ciepłej gipsowej osłonki rury. Jak daleko doprzeciwległej ściany?

Pode mną kolejne poruszenie, przesuwają się struchlałe szeregi.Już blisko. Rura łączy się tu z innymi przewodami, kablami biegnącymi z dołu i z

boku. Odwracam się i jeszcze raz patrzę w dół na masę ptaków oczekujących śmierci.Za chwilę przejdą tam. Nie muszę już utrzymywać równowagi. Idę po grubej wiązce

rur i kabli znikających w okrągłym, wyżłobionym w ścianie okienku. Zanurzam się wwąskim prześwicie. Uważnie obwąchuję zwilgotniałe od pary krawędzie. Jak ostro pło-ną światła po tamtej stronie.

Wokół drżą głosy ptaków zduszone szumem maszyn. Ludzie w zakrwawionych ki-tlach chwytają je i nadziewają na przesuwające się haki. Ociekające krwią odjeżdżają nażelaznych linach. Głowy ścinane gilotyną, z rozwartymi dziobami spadają do metalo-wych pojemników. Półprzymknięte błony nad oczami, w których płonie jeszcze blasklamp.

Wpatrujesz się w zmatowiałe, pokryte mgłą oczy. Wszystkie stworzenia, jakie po-znałeś, mają podobny wzrok, podobnie widzą, patrzą i umierają. Oczy ptaków, szczu-rów, człowieka, psa, kota, kozy są takie same.

Pod tobą leżą głowy ptaków, warstwa na warstwie, obok siebie, nad sobą, pod sobą,przygniecione, stłamszone, zduszone, unieruchomione. Niedawno jeszcze żyły, dzio-

Page 17: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

17

bały, krzyczały, gdakały, syczały, gęgały, bały się, kłóciły, szczypały, całowały, doty-kały, muskały, obracały, oglądały, szukały ucieczki.

Od zapachu krwi i woni ptasiego lęku kręci mi się w głowie. Zwierzęta, które prze-czuwają śmierć, które się boją, które wiedzą, że czeka je ostrze noża, wydzielają odręb-ny zapach, wyróżniający, jedyny.

Te głowy w kuble tak właśnie cuchną i nagle ogarnia mnie lęk, nagła koniecznośćucieczki. Opanowuję się z trudem.

Piórka na martwych głowach są nastroszone, uniesione na sztorc, tylko gdzienieg-dzie przygładziła je i zlepiła krew. Chwieję się, podpieram ogonem w obawie, że spad-nę między te martwe dzioby, które niedawno mogły mnie zaatakować.

Następne szeregi żyjących, następne szeregi martwych. Podwieszanie, gilotyna, go-rąca woda, skubanie. Głowy spadają jak owoce.

Uciekaj szczurze, bo twoja głowa też może spaść, odcięta ostrzem gilotyny. Po costoisz i patrzysz? Przecież jesteś nażarty, wypełniony ziarnem i posoką kurczaków.

Zeskakujesz na okrwawione kafelki i wracasz pod metalową listwę. Między przewo-dami i rurami przeciskasz się do prowadzącego w dół szybu. Krew i strach ptaków są tuwciąż wyczuwalne jak groźba. Szybko oddalasz się od linii zabijania. Patrzysz przedsiebie, w głęboką szarość ledwie rozświetlonej betonowej przepaści.

Zsuwasz się pewny siebie, ze spokojem, wiedząc, że tu człowiek nie może cię dosię-gnąć.

Rozwiera się szeroki kanał, szumiący wodą i pulsujący życiem.Pisk szczurów, terkotanie świerszczy, karaluchów, turkuciów, odgłosy zasysania,

wchłaniania, przepływania, opadania, bulgot, bełkot, plusk, chlapanie, rozbryzgiwanie,wirowanie, wibrowanie, falowanie przepływają przez słuch miękkim, znanym rytmem.

Tu czuję się bezpiecznie, tu wiem, że jestem u siebie, tu nie ma ze mną szans czło-wiek, pies ani kot. Przepływam na drugą stronę kanału i nie kryjąc się, nie chowającpowracam do mojej nory. I tylko niekiedy wydaje mi się, że patrzą na mnie ze ścian tekurze głowy zduszone w metalowym kuble. Wtedy przyspieszam, podskakuję, częstowpadam na idącego z przeciwka szczura, kopię go lub łapię zębami za futro.

Znowu jestem w ciepłym kanale, szumiącym głosami i nigdy nie kończącymi sięechami. Syty i odważny szczur na kamiennym brzegu.

Zrozumiałem, że też mogę zginąć. Zastygnę pod ścianą piwnicy, popłynę rozdęty wpotoku popłuczyn, rozetrą mnie koła na jezdni, wyschnę i rozsypię się gdzieś na stry-chu, zgniję przyduszony stertą obierzyn, przestanę być, śnić, czuć, wiedzieć, widzieć.

Małe szczurki nigdy tego nie pojmowały i ginęły, wybiegając z nory zaraz po otwar-ciu oczu, wychodząc na rozchwianych nóżkach spod podłóg wprost na ulicę.

Już wiem, że śmierć jest nie tylko groźnym widokiem, obok którego przemykam jaknajszybciej, zbliżam się i odchodzę, jakby mnie nie dotyczył.

Zrozumiałem, że taka sama śmierć jest we mnie, w zmęczeniu moich łapek, w opa-daniu powiek i w każdej ludzkiej dłoni podnoszącej kamień, w błysku szponów pusz-czyka mieszkającego w wieży latarni morskiej, że ja też kiedyś stanę się podobnie zim-ny, cuchnący i bezgłośny jak szczury wyrzucone na brzeg przez fale. Zrozumiałem, awtedy ogarnęło mnie przerażenie i chęć znalezienia innego miejsca, bezpieczniejszegoniż labirynt podziemnych korytarzy za betonowymi osłonami nabrzeża.

Stąd, bez potrzeby wychodzenia na powierzchnię, docierałem aż do magazynu wy-pełnionego workami przeróżnego ziarna, suszonymi owocami, orzechami, beczkamipłynnej, słodkiej masy. Te zapachy mówiły o innych miejscach, które wydawały się

Page 18: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

18

spokojniejsze niż brzeg, o który bezustannie uderzają fale, wzbudzane przez wichry iprzepływające statki.

Huk spienionej wody, spadającej na kamienne osłony, za którymi wylegiwałem sięotoczony rodziną w skrawkach papieru, wśród szmatek i piór, teraz wzbudzał mój lęk,przerywał sen, skazywał na niepokój i cierpienie.

Dawniej schodziłem odważnie na betonowy gzyms, tuż nad wodą lub przeskakiwa-łem z kamienia na kamień, nie zważając, że są śliskie i obluzowane. Schodziłem nisko,najniżej i piłem słonawą wodę, zalewającą pyszczek i oczy, a nawet pływałem przybrzegu, unosząc się i zapadając między leniwymi falami. Byłem tłusty, wykarmiony,pełen sił i pewności siebie.

Niespodziewanie, wchodząc na śliskie głazy, wyczułem swój własny ciężar. Niebez-piecznie ciągnął mnie w dół ku wodzie. Łapki ślizgały się, pazurki nie wytrzymywałynadmiaru ciała, ogon nie podtrzymywał równowagi. Codzienna wędrówka nad wodęmogła stać się ostatnią przygodą życia. Teraz, kiedy zacząłem się bać, nie schodzę jużpo obrosłych glonami progach, nie ześlizguję się ku wodzie po owiniętych wodorostamibalach. Nie męczę oczu, wypatrując jasnego cienia mewy.

Krążę tam i z powrotem między norą otuloną betonem a magazynem zapełnionymcoraz to innym pożywieniem.

Ziarna – słodkie, pachnące miodem, suche i chrupiące, miękkie i pulsujące pod zę-bami, cierpkie, kwaśne i kwaskowate, gorzkie goryczą, której się pragnie, pachnące nieznaną ziemią, dymem i ogniem, ukryte w grubych osłonach i obnażone, całe z miąż-szu...

Rozgniatałem je łapkami, wpełzając w utworzony przez siebie tunel. Zakopywałemsię, wysuwając na zewnątrz jedynie oczy i nozdrza. Moje ciało szczelnie otaczały ziar-na, zabezpieczając mnie ze wszystkich stron i stale wsuwając się w pyszczek. Leżałembezwładnie, wypoczywając i pożerając wpełzające do pyszczka ziarenka, a jednocze-śnie wypróżniając się z drugiej strony. Teraz leżenie w ziarnie też wydawało mi się nie-bezpieczne.

Już chciałem zeskoczyć, gdy zobaczyłem szczura, wokół którego ziarno nagle zako-łysało się, zakotłowało i wessało go głębiej, pochłonęło...

Przez kilka chwil powierzchnia poruszała się, a spod spodu dobiegało ciche szamo-tanie. Wiedziałem, że młody szczur daremnie rozgarnia ziarna łapkami, otwiera pysz-czek, krztusząc się i dusząc, że stara się wygrzebać, wydostać, uwolnić z krępującej ru-chy ziarnistej tkanki. Drganie powierzchni ustało, a ja z przerażeniem zrozumiałem, żetylko jego pośpiech zadecydował, że to nie ja, a on zginął wchłonięty przez masę paru-jącego ziarna. A przecież już chciałem skoczyć w to właśnie miejsce.

Jedynie wnętrze labiryntu wydawało się teraz bezpieczne. Tunele i szczeliny, nory ikorytarze ciągnęły się pod betonowymi i kamiennymi płaszczyznami, łączyły się z bu-dynkami, a dalej z miastem, rozgałęzioną siecią kanałów. Niektóre szczury nigdy nieopuszczały tych labiryntów, pozostając w ciemnościach i mroku, jaki tu panował, asłońce znając jedynie z jasnych plam przemieszczających się po ścianach i docierające-go tu niekiedy ciepła.

W kanałach, w miejscach łatwego dostępu do wody, leżały te najstarsze, dogorywa-jące, konające. Ich bezradne oczekiwanie śmierci przerażało mnie i niechętnie zapusz-czałem się w te strony.

Skręciłem właśnie z wydeptanego szlaku, by skrócić sobie drogę do mojego porto-wego gniazda, gdy otoczyła mnie smuga smrodu, a jednocześnie zobaczyłem galareto-watą masę na szczurzych nogach, ze szczurzą głową i zniekształconym ogonem. Przy-

Page 19: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

19

warłem do kamienia i już chciałem uciekać, gdy nagle wyczułem podobny smród za-chodzący mnie od tyłu. Ze zjeżoną sierścią obserwowałem zbliżające się z wolna stwo-rzenia.

Osłabione i chore szczury, porośnięte strzępami cuchnącego mięsa, żywego i krwa-wiącego, nie mogły mnie zaatakować. Nie wyczuwały chyba mojej obecności, bowszelkie inne zapachy przytłaczał ich własny smród?

W słabym świetle sączącym się z włazu dostrzegałem galaretowate narośla na prze-suwającej się tuż obok, popiskującej z bólu samicy. Jej wypychane od spodu, wypada-jące oko patrzyło na mnie, a przecież mnie nie widziała. Monotonny, cichy pisk bóluwystraszył mnie ostatecznie. Wyminąłem spotworniałe szczury i popędziłem przed sie-bie, chcąc jak najszybciej dotrzeć do mojej nory. W miarę jak biegłem gnijące szczątkiszczurów pod ścianami stawały się coraz częstsze.

Szukałem znanych mi znaków, uskoków, płyt, schodów, miejsc zapamiętanych wtym właśnie przejściu, łączącym, jak sądziłem, stary szczurzy szlak z tunelem prowa-dzącym do nabrzeża.

I nagle zrozumiałem, że skręciłem wcześniej, niż powinienem. Tamten tunel byłprzecież bardziej kręty i pogmatwany, i prowadził pod ulicą, skąd bezustannie docho-dził szum i gwar.

Tu natomiast panowała cisza przerywana jedynie piskami szczurzego cierpienia,szeptami przepływających ścieków, chrobotem moich własnych pazurków na spęka-nych, ceglanych złomach.

Miejscami tunel zwężał się lub rozszerzał. Rozpadające się ściany tworzyły niebez-pieczne rumowiska.

Drogę zagrodził mi mur, zmurszały ze starości i wilgoci. Wokół leżały zwłoki szczu-rów, które dotarły tu i nie miały już siły wracać. Dokładnie sprawdziłem powierzchnię,szukając szczeliny wśród wąskich, podłużnych cegiełek.

Nie znalazłem najmniejszego otworu. Wodny ciek utworzył w tym miejscu mętne,stojące jeziorko, którego woda również nie mogła przebić się na drugą stronę.

Byłem w pułapce. Pozostawało cofnąć się wzdłuż tunelu, którym biegłem na oślep, iznaleźć inne przejście lub też powrócić do miejsca poprzedniego, niefortunnego skrętu istamtąd znanymi szlakami dojść do portu. Zawróciłem.

Pędziłem ze zjeżoną sierścią, wciąż wyczuwając nozdrzami gnijące ciała martwych iumierających szczurów.

Otworzyły się przede mną wąskie, długie tunele. Odruchowo ruszyłem tam, gdzieszum wody wydał się szybszy. I znowu gnałem wzdłuż betonowej ściany, szukając ja-kiegokolwiek skrętu, który wyprowadziłby mnie z groźnego labiryntu.

Tunel biegnie ku górze. Z każdej strony otwierają się otwory nie znanych kanałów.Niepokój rozsadza serce. Wierzyłeś, że znasz każdy kamień w tym mieście, a tymcza-sem zabłądziłeś i nie możesz trafić nawet do własnej nory.

Włosy zjeżyły się na ciele. Środkiem tunelu kroczy ogromne kocisko o czerwonopłonących oczach. Rzuciłem się w krąg najbliższego otworu, pędziłem ze wszystkichsił.

Za sobą usłyszałem zgrzyt kocich pazurów o beton.Uciekałem, czując jego oddech. Popychał mnie strach. Potknąłem się. Opadałem z

sił.Nagły szum. Woda. Przywarłem do wnęki i fala przewala się nade mną, przepędza-

jąc ścigającego mnie kota.

Page 20: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

20

Muszę wrócić do mojej nory. Odnaleźć magazyn pełen słodkiego ziarna i owoców.Znaleźć się przy nabrzeżu, gdzie słychać uderzenia fal. Wrócić...

Wszystko wokoło stało się obce, inne, nie znane, jakbym przymknął powieki i śnił.Zdyszany biegłem dalej, starając się rozpoznać jakikolwiek ślad, kamień, mur, norę, za-pach lub echo, zgiełk rybitw i mew, odgłos przepływającego statku.

Odmienne, odurzające zapachy płynące z góry i ściany pokryte białawym nalotemotaczały, okrążały, osaczały.

Znowu skręciłem w mroczną, nie znaną jamę, by ponownie znaleźć się na trasie, któ-rą już chyba przebywałem.

Znowu bieg wzdłuż ścian, aż do kolejnego betonowego rozdroża, złowrogi pomrukpolującego kota, ucieczka mydlanym korytarzem. Wzwyż, w dół, w głąb, dokąd?

Kiedy zmęczony i przerażony zobaczyłem na krańcu tunelu jasne plamy światła,wypadłem na zewnątrz, przecisnąłem się między przerdzewiałymi prętami i zanurzyłemw chłodnych, białych płótnach wypełniających nie znane pomieszczenie.

W tej pralni, w stertach pościeli, ręczników, koszul, wśród zapachów potu, tłuszczu,mleka, krwi, nasienia i wielu nie znanych woni, panowało złudne poczucie bezpieczeń-stwa i wolności.

Brak żarcia, po które trzeba było wyprawiać się na podwórze do śmietników lub ru-rami aż do kanałów, był dokuczliwy i rozdrażniający, jednak z krótkotrwałym głodemszczury stykają się od pierwszych dni samodzielnego życia i z tego powodu nie opu-ściłbym spokojnego i zacisznego siedliska, tym bardziej że nasączone wyschniętymipłynami włókna wełny, bawełny, lnu i jedwabiu można było rozgryzać, rozcierać i zja-dać.

Szczury uciekały z pralni, nie mogąc znieść szumu, drgania i wirowania pracującychtu maszyn. Do ogromnych pachnących mydlinami pojemników ludzie ładowali stertytkanin i wpatrywali się w szklane okienka.

Zdarzało się, że nieostrożne szczury, które usnęły, zagrzebane głęboko w przytulnejstercie pościeli, ginęły zalewane wrzątkiem, a następnie wyrzucane przez ludzi dośmietników.

W wyłożonej kafelkami sali, gdzie próbowałeś się ukryć, usnąłeś natychmiast i wostatniej chwili wyskoczyłeś z kosza niesionego wprost do otwartego okienka maszyny.Młode kobiety, w szerokich białych fartuchach, rzucały za tobą ścierkami i ręcznikami.Wymknąłeś się, a one biegły krzycząc i tupiąc. Wysoko na wieszakach wisiały płasz-cze, ubrania, suknie, a pod ścianami leżały zrolowane dywany i chodniczki, ułożone wsterty pluszowe zasłony i firanki.

Podskoczyłeś ku zwisającej nad podłogą, błyszczącej brokatem szacie, i schowałeśsię w długim, wąskim rękawie.

Weszły. Wyczułeś zapach potu, krwi i podniecenia pogonią. Zabiłyby mnie, rozer-wały, zgniotły, zadeptały, pożarły. Słyszałem kroki i oddechy mijające moją kryjówkę.

Siedziałem, bojąc się uderzeń własnego serca. Słaby, ludzki słuch nie wychwytywałtych odgłosów, podobnie jak węch nie wyczuwał spoconego i sparaliżowanego stra-chem szczura. Czekałem, aż odejdą, znużą się szukaniem, zapomną. Krążyły jednakdługo, sprawdzając wszystko, zaglądając w przeróżne zakamarki, przesuwając wiesza-ki, rozwijając i zwijając dywany. Gdy odeszły, nadal trwałeś w bezruchu, wciśnięty wwiotką, gładką tkaninę.

Przecisnąłem się w dół, wyjrzałem. Nie było nikogo. Pozostał tylko zapach ich ciał.Z głową na zewnątrz, podczas gdy reszta tkwiła w rękawie, znajdowałem się w pozycji

Page 21: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

21

wyjątkowo niewygodnej. Zwężający się rękaw sukni nie pozwalał na swobodne ruchy,a co gorsza, zatrzymał wewnątrz moje puszyste, otyłe ciało. Tkwiłem z wysadzonągłową i szamoczącym się w środku rękawa korpusem. Usiłowałem obrócić się, odwró-cić, przekręcić, przesunąć, przecisnąć, cofnąć, wycofać. Natężałem się, napinałem, kur-czyłem, potężniałem i pomniejszałem. Na próżno. Zębami chwytałem złociste guzikispinające rękaw. Zawirowały wieszaki, suknie, podłoga, sufit.

Wymiotowałem tkwiąc głową w dół w wąskiej kiszce. Kasłałem, parskałem z tru-dem chwytając powietrze.

Czerwony i czarny śnieg opadał na kręcący się, falujący świat. Zamknąłem oczy iznieruchomiałem zbierając siły do następnej próby wydostania się z rękawa.

Gdybym wyciągnął łapki? Nic. Gdybym z powrotem wciągnął głowę i wycofał sięlub wygryzł w rękawie dziurę? Nic. Daremnie usiłowałem wydostać się z wnętrza suk-ni, której nigdy nie podejrzewałem, że może zamienić się w pułapkę nie pozostawiającąnajmniejszych szans na uwolnienie. W ciasnym rękawie nadal wisiałem głową w dół,rozpaczliwie napierając łapkami na śliską tkaninę. W oczach wirowały czerwono-szareplamy, cienie, blaski. W czaszce boleśnie pulsowała napływająca krew, nozdrza drżały,a z pyszczka powoli wyciekała ślina i kwaśno-gorzka zawartość żołądka.

Nie usłyszałem otwarcia drzwi.Pojawiła się tuż przy mnie, okryta białym fartuchem, przylegającym do ciała.

Otrzeźwił mnie i orzeźwił zapach spoconego, kobiecego ciała.To ona ścigała mnie niedawno, teraz więc odczułem gwałtowne przerażenie. Boję

się, pocę, drżę ze strachu, rozpaczliwymi ruchami usiłuję się wydostać.Zdejmuje suknię z wieszaka, ocierając się o ciebie potężnymi, różowymi krągło-

ściami. Wyczuwam ciepło, gorącość ludzkiego podbrzusza, woń samicy wzywającejsamca.

Czy tak wygląda śmierć?Prześwieca obfitym ciałem przez białą tkaninę i przyciąga zapachem?Niesie suknię, a w niej ciebie, ku szumiącym, tętniącym maszynom. Wiercisz się,

rzucasz, pląsasz, podrygujesz, szamoczesz, wyrywasz... Daremnie!Zatrzymuje się, podnosi i wlepia w ciebie szare, olbrzymie oczy. I nagle widzisz jej

palce błyskawicznie zmierzające ku twojej głowie. Dotknie? Przebije? Zgniecie?Wykręcasz się ze złością i gryziesz białą, miękką skórę. Czujesz na języku krew.Przestraszona rzuca suknię na podłogę. Wyczuwasz pod łapkami stały grunt i bły-

skawicznie wycofujesz się z rękawa. Wyskakujesz i wpełzasz między rulony zwiniętychdywanów.

Czy będzie szukała? Czy będzie mnie goniła? Czy chce zemścić się za ugryzienie?Przeciskasz się do stosu wiklinowych koszy ustawionych w kącie. Wdrapujesz się naszczyt, do najwyższego. Przez splecione, wyschnięte witki widzisz, jak uważnie rozglą-da się wśród sukien i dywanów, ssąc obolały palec.

Białoróżowa olbrzymka, szarooka i jasnowłosa.Znowu skrzypią drzwi, a ona obraca się leniwie, odwraca, oczekuje. Wchodzą kula-

wi, zwaliści, potężni, wielcy i mali, pachnący kurzem ulic, wódką i dymem. Czekałaprzecież na nich, tylko dlatego mnie nie goniła. Pospiesznie rozpina guziki fartucha,kładzie się na wznak na dywanie, rozkłada nogi.

Przez szczeliny wiklinowego kosza widzisz szeroką, różową plamę ciała. Otaczająją, mruczą, pogwizdują, szepczą, świszczą, zalecają się, dotykają, głaszczą, obmacują,uciskają, wąchają.

Page 22: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

22

Barczysty, kulawy, ciemnooki wpełza na okrągłe, rozłożyste kształty. Kiedy pochylasię nad jej ramieniem, przez chwilę przypomina Szczurołapa.

Wchodzą w nią po kolei, sapią, dyszą, jęczą.Kobieta przyjmuje ich w siebie z radością, jak ciebie przyjmują samice szczurów.Zapach nasienia i potu dociera aż tu, do wiklinowej kryjówki. Wciągasz w nozdrza

ich męskie pragnienie, podniecenie i spełnienie.Och, gdybyś nie był szczurem, lecz którymkolwiek z nich.Przywierasz brzuchem do wiklinowych witek i pocierasz, dotykasz, poruszasz się

rytmicznie, aż tryskasz nasieniem na splecione, wyschnięte gałązki.Białoróżowy kształt faluje, unosi się i opada, pokrzykuje i jęczy.Siedzisz w koszu i podniecasz się, pragniesz jej, potrzebujesz samicy, ludzkiej czy

szczurzej, jakiejkolwiek. Obok jaśniejących, rozłożonych kolan leży zgnieciona suknia-pułapka.

Siedzisz w koszu półprzytomny z pragnienia i czekasz, aż oni przestaną na nią wpeł-zać i poruszać się falującym, szybkim rytmem. Czekasz, aż wyjdą i zamkną drzwi.

Wstanie, rozmasuje palcami brzuch i uda, obmyje się pod kranem i narzuci na siebiebiały, przylegający do ciała fartuch.

Podniesie z podłogi srebrzystą suknię, zaniesie ku szumiącej wodą i pianą maszynie,otworzy szklane okienko i wrzuci do wnętrza.

Szczurołap bezustannie szedł po moich śladach. Złowieszczy ton jego piszczałki sły-szałem w kanałach, piwnicach, śmietnikach, spiżarniach, magazynach. Znikały szczurzerodziny. Nory, do których kiedyś nie zbliżałem się w obawie przed ostrymi zębami sa-mic pilnujących potomstwa, stały teraz puste. Zniknęły groźne samce, zazdrośnie pil-nujące gniazd. Zniknęły młode, nieporadne szczurki, które można było przepędzić, po-straszyć, ugryźć. Biegłem przez opuszczone labirynty korytarzy, szukając świeżychznaków jakiegokolwiek szczura.

Nic. Żadnego pisku, tropu, zgrzytu. Tylko na dawnych szlakach słabnąca woń moczui odchodów.

On i ja. Wydawało się, że już tylko my chodzimy za sobą w portowym mieście.Szczurobójca i ostatni szczur, który nie poszedł za nim.

Tej nocy wyszedłem na ulicę i rynsztokiem zdążałem w stronę targowiska, gdziemiędzy straganami zawsze pozostawało wiele smacznych odpadków. Skończyłem jeśćpachnącą skórę ze słoniny, gdy usłyszałem znajomy dźwięk.

Szedł między ledwie świecącymi latarniami z piszczałką w ustach, oglądając się, bysprawdzić, czy idą za nim kolejne, przywabione szczury. Lecz miejscowych szczurówjuż nie było. Szły za nim tylko te, które sam oswoił, wychował i przyuczył, by wypro-wadzały szczurzą masę na rzeź.

Widziałem, jak idzie, oglądając się za siebie, wpatrując się w okratowane studzienkiścieków i piwniczne okna.

Przystanął. Przestał grać. Splunął, otarł dłonią usta, pochylił się, wyciągnął ręce.Oswojone szczury natychmiast wspięły się na jego plecy, a on zdejmował je i wkładałdo szerokiej, skórzanej torby. Nie grał już, tylko mamrotał pod nosem. Schował pisz-czałkę, podniósł torbę i długimi krokami ruszył naprzód.

Powinienem uciec, lecz poszedłem za nim. Powinienem się bać, a nie czułem stra-chu. Powinienem kryć się w rynsztoku, a biegłem po bruku błyszczącym w przyćmio-nym świetle ulicznych latarni.

Page 23: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

23

Zatrzymał się przed białą fasadą z wyraźnym zarysem drewnianych drzwi. Już miałwejść, gdy obejrzał się i chyba dostrzegł mnie tuż za sobą, rozpłaszczonego na szarychkostkach granitu. Drgnął, jakby uderzył go wiatr. Sięgnął do kieszeni. Dopadłem kra-wężnika, skoczyłem na chodnik i ukryłem się za grubym pniem drzewa.

Nie gonił mnie... Nacisnął klamkę i wszedł.Ostrożnie, bojąc się, że wybiegnie nagle zza drzwi, zbliżyłem się do domu, szukając

jakiejkolwiek szczeliny, by dostać się do środka.Wszystkie dawne szczurze nory i przejścia były zacementowane. Tylko w piwnicz-

nym oknie szczerzyła drapieżnie krawędzie rozbita szyba.Powinieneś zawrócić, lecz przecisnąłeś się między ostrymi kawałkami szkła do piw-

nicy. Słyszałeś kroki i głos Szczurołapa splecione z innymi krokami i głosami.W domu mieszkała jego samica. Przychodził do niej odpocząć, najeść się i upić wi-

nem.Słuchałeś jej łagodnego, szemrzącego głosu, nozdrzami wchłaniałeś zapach, zbliżo-

ny do zapachu twych samic. Szczurołap jadł głośno, donośnie stukał łyżką o miskę,mlaskał, siorbał, bekał. Pił wino, dużo wina. Słuchałem ich oddechów, jęków, pomru-ków, szeptów. Gdy w końcu wyszedł, wyruszyłem zwiedzić dom. Z piwnicy dotarłemdo kuchni pachnącej pieczonym mięsiwem.

Bałem się jego powrotu. Serce podchodziło mi do gardła, bo niełatwo być szczuremw domu Szczurołapa. Prześladował mnie od urodzenia, a tymczasem ja buszuję we-wnątrz jego nory, przemykam między sukniami jego samicy, obwąchuję talerze, z któ-rych je, i kielichy, z których popija.

Wdrapuję się, wskakuję na półki, półeczki, pawlacze, do szaf, szafek, szafeczek,kredensów, komód, serwantek, skrzyń, kufrów, kuferków, koszy, pojemników, regałów,pudeł, pudełek, szuflad...

Nie wszędzie zdołam wejść. Zamki, kłódki, skoble, klamki, śruby, zasuwy, listwy.Nie gryzę ich, bo chrobot byłby ujawnieniem mojej obecności.

Musisz się przyczaić, udawać, że cię nie ma, zachowywać cicho i nie pozostawiaćśladów.

Chrapanie. Mogę już poruszać się śmielej.Jestem w jej pokoju. Na półce leżą papierowe torby, a w nich pachnące, chrupiące

ciasteczka. To te pakunki, które niósł w plecaku Szczurołap. Muskasz je wibrysami,dotykasz nosem i już wiesz, że są trujące. W wielu piwnicach widziałem rozrzucone ta-kie same zatrute ciasteczka. Młode szczury pożerały je, potem zwijały się z bólu i umie-rały.

Rozrywam zębami papier. Przesuwam torebkę, popycham, strącam. Ciastka wysy-pują się, spadają na stojącą niżej ławę. Szum, trzask, płask. Przywierasz do ściany.Drżysz ze strachu. Chrapanie trwa. Samica Szczurołapa śpi, głośno wydychając powie-trze. Szczurołap poluje zapewne na ciebie w mrocznej nocy uśpionego miasta.

Budzę się wysoko na półce, między książkami, gdzie trudno mnie odkryć. Kobietajuż nie chrapie, leży na łóżku białoróżowa, senna, oddychając miarowo.

Dlaczego usnąłeś w jej pokoju? Teraz już za późno, by wracać do piwnicy. Szczu-rołap jeszcze nie wrócił. Może udało mu się znaleźć kilka szczurów i teraz pali je lubtopi? Dreszcz przenika cię, gdy o tym myślisz.

Ona przeciąga się, ziewa, przewraca na bok. Ogromne, białoróżowe mięso, pokrytenagą skórą. Tylko na głowie, pod pachami i pod brzuchem dostrzegam jasnorude ko-smyki.

Page 24: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

24

Patrzy w okno zasłonięte firanką, przeciera oczy. Podnosi się, zsuwa nogi z łóżka,prostuje ramiona. Wciskam się jak najgłębiej między okładki książek. Lecz ona patrzyniżej, przed siebie, wokół siebie. Wstaje. Stoi na lśniących deskach podłogi. Promienna,rozświetlona jasnością dnia.

Zwalista, ciężka, o stopach, które z łatwością mogłyby mnie rozdeptać. Drżysz, żecię zauważy. Nie patrzy jednak w górę, patrzy w dół, pod stopy. Patrzy na szeroką ławęstojącą tuż obok półek. Na ławie stoi butelka i talerz, z którego jadł Szczurołap.

Przy talerzu leżą ciastka, które strąciłeś buszując w nocy.Podbiega. Łakomie oblizuje wargi, chwyta zatrute ciasteczka i pożera. Sucha masa

chrupie rozdrabniana zębami, mlaska mieszana językiem.Zjada wszystkie. Palcami zbiera okruchy, wpycha do ust. Siada na stołku i popija

winem z butelki.Ociera usta dłonią. Kiedy wychodzi z pokoju i słyszysz szum wody w łazience, ze-

skakujesz i zbiegasz do piwnicy.

Wiedziałem, że umiera. Węchem i słuchem wyczuwałem śmierć wypełniającą jejciało. Konała w białej pościeli, otoczona poduszkami wypchanymi gęsim puchem.

Twarz o dużych oczach i wargach chwytających powietrze przypominała żywą rybę,którą widziałeś niedawno na brzegu. Rozwarty pysk ryby i te usta kusiły, by podejśćbliżej i zajrzeć w tętniącą za nimi gardziel.

Czekałem pośród gazet i książek zapełniających szczelnie kąt pokoju. Spostrzegłamnie. Rozszerzone oczy śledziły uważnie moje poruszenia, a z gardła wydobywał sięcharkot, rzężenie, strach.

Zrozumiałem, że to ja wywołuję jej przerażenie. Bezwładna ręka drgnęła i przesu-nęła się ku stojącym na stoliku przedmiotom, jakby chciała rzucić czymś we mnie.Usiadłem na złocistym grzbiecie książki i dokładnie rozczesywałem i przemywałem ję-zykiem sierść.

Tymczasem jej ręka dotarła do stolika i z trudem zacisnęła się na szklance. Nie miałajuż siły rzucić, opadła bezwładnie. Strącone szkło rozsypało się po podłodze ostrymi,srebrzystymi okruchami.

Nadal siedziałem na książkach, rozczesując futro i łowiąc pchły. Nie mogła przecieżwstać i wypędzić siedzącego wysoko szczura.

Zeskoczyłem, przebiegłem podłogę, wspiąłem się na łóżko, tuż przy białej jak po-ściel twarzy; Załzawione oczy zaokrągliły się, wytrzeszczyły. Usta otwarły, w ogrom-ny, otoczony zębami korytarz, w którym drżał krwisty, długi język. W gardle zabulgotałkrzyk, jęk, wycie. Wyczuła niebezpieczeństwo i ostatnim wysiłkiem umierającego ciałastarała się mnie odpędzić.

Zajrzałem jej w twarz, wyciągnąłem głowę ku powiekom i obwąchiwałem z udawa-nym spokojem.

Jęk, skowyt, rzężenie. Zadrżała, ręce i nogi wyprężyły się, zadygotały, z ust uleciałoze świstem powietrze. Skonała jak zatruty szczur.

Zaskoczony tak szybką śmiercią, nagle usłyszałem za sobą skrzypienie desek. Bły-skawicznie znalazłem się wśród książek.

Zgrzytnęła klamka, drzwi otworzyły się i wszedł Szczurołap.Zamarłem. Podszedł do łóżka, usiadł obok martwej, chwycił jej dłoń. Siedział tak

przez chwilę i nagle strząsnął z pościeli pozostawione przeze mnie podłużne, ciemnebobki. Poderwał się gwałtownie i zobaczyłem jego przenikliwe, zwężające się oczy,pełne gniewnego, mściwego blasku.

Page 25: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

25

Szukał mnie, wypatrywał wśród książek i figurek z porcelany, jakby wiedząc, że je-stem blisko i może mnie dosięgnąć. Skuliłem się, żałując, że nie jestem mniejszy.

Odwrócił się i ponownie pochylił nad zmarłą. Usiadł, położył głowę na jej piersi, ję-czał. Siedziałem bez ruchu, bojąc się, że znowu będzie mnie szukał. Obejmował leżącyprzed nim kształt, przytulał, głaskał po włosach i twarzy.

Odskoczył. Podbiegł do półki, na której leżały trucizny, i oglądał rozklejone, poroz-gryzane opakowania po ciastkach. Znalazł moje ślady.

Widziałem wąską, wysuniętą do przodu twarz, białe, łysiejące czoło, zaczerwienioneoczy, zgrzytające zęby.

Wybiegł z pokoju i po chwili usłyszałem przeraźliwe piski.Zabijał oswojone szczury służące mu do przywabiania i prowadzenia innych.Nie czekałem, aż wróci. Wspiąłem się po firance na parapet i wyskoczyłem na gład-

ki, przystrzyżony trawnik.

Długowłosy, kudłaty pies z płaską głową i wyłupiastymi oczami biegnie za mną, na-szczekując groźnie. Zbliża spłaszczony nos, chce przydeptać mnie łapą. Rozdyma noz-drza, kłapie szczękami. Odwracam się i przejeżdżam siekaczami po czarnej poduszce.Ledwie go drasnąłeś, lecz pies jeży się i warczy jeszcze zajadlej. Boi się złapać mniezębami, bo wtedy mógłbym ugryźć go powtórnie w mokry od śluzu nos. Boi się, a imwięcej w nim strachu, tym bardziej mnie nienawidzi.

Obiega w kółko, z przodu, z tyłu, z boku chcąc opóźnić moją ucieczkę. Ratunkiemjest tylko przedostanie się na drugą stronę ulicy i zniknięcie w szczelinie pod gankiem.Odchylam więc głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, obnażając ostre, żółte zęby.Podskakuje, doskakuje, odskakuje, ujada, skamle, skowyczy. Rozgląda się, chcąc przy-wołać ludzi, którzy by się ze mną rozprawili.

Wymijam go. Prześlizguję się między krótkimi, owłosionymi łapami.Dopada mnie z tyłu, przydeptuje ogon, chwyta zębami za nogę.Ból. Odwracam się i gryzę na oślep. Rzucam się na niego. Waha się zdziwiony, za-

skoczony. Podkula ogon i ucieka.Już blisko. Jeszcze dwa szusy i znikam między załomami tynku.Słyszę, jak pies wraca, przykłada nos do szpary, węszy, ze złością wciąga powietrze.

Szczeka, drapie pazurami.Schodzę niżej, aż ujadanie cichnie. Pełno tu stonóg, wijów i długonogich, ciemnych

pająków. Widziałem już pogryzione przez nie szczury, leżące w gorączce, spocone, zrozszerzonymi z lęku oczami. Wstrzyknięty jad pająków powoduje chwilowy paraliż,ślepotę, a niekiedy śmierć.

Z góry sączy się woda. Piję drobnymi łykami. Chłód wypełnia krtań. Tuż obok gasipragnienie drobny szczurek, pachnący jeszcze mlekiem i gniazdem. Zbliża nos do mo-jego boku i wącha. Drażni mnie jego ciekawość. Gryzę go w ucho. Piszczy i ucieka.Opity zimną deszczówką, staję się ociężały i senny.

Wracam na powierzchnię znaną mi szczeliną obok włazu. Przed wyjściem przywie-ram do ziemi. Czy nie usłyszę węszenia, niuchania, skowytu?

Ostrożnie wysuwam wibrysy, nozdrza, lekko uniesioną do przodu głowę. Nie wy-czuwam niebezpieczeństwa, nie słyszę szczekania. Tylko noga boli coraz bardziej.

Nieco dalej psy sapią z radosnego zmęczenia. Zapach suki i nasienia wpełza w noz-drza. Ostrożnie wyłaniam się z zacienionego otworu.

Page 26: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

26

Pies sczepiony z suką dyszy ciężko. Z pysków sączy się śluz, a szeroko otwarte oczypatrzą na mnie bez nienawiści.

Staję na tylnych łapach opierając się nasadą ogona o chodnik i wysuwam ku nimnos. Zapach potu, śluzu, moczu, spermy przyciąga, przywabia, podnieca, jakby to niepsy, lecz moja roznamiętniona szczurza samica czekała na mnie pod ścianą.

Opadam brzuchem na wysłoneczniony chodnik i wyobrażam sobie, że ona jest podemną. Niemal czuję ciepłą skórę rozgrzaną tarciem i słyszę przyspieszone bicie jej serca.To moja krew tak uderza, to mój podrygujący brzuch rozgrzał kamienną płytę.

Już. Chwila szczęścia i ulgi. Płyn rozlewa się. Brzuch wilgotnieje...Psy skamlą, wyją, jęczą. Ludzie ciągną je na drucianych pętlach zarzuconych na

szyję. Rechocą, bełkocą, syczą. Psie oczy stają się wyłupiaste z trwogi i bólu. Ludzieszarpią zapierające się psy, kopią, duszą. Przestraszony, że mnie zobaczą i też obwiążądrutem, wskakuję w szczelinę, w życzliwy, piwniczny mrok.

Krwawi skaleczona łapa. Nie mogę długo chodzić. Noga puchnie, sinieje. Pies złapałmnie za stopę, zmiażdżył palce. Kuśtykam starając się unikać miejsc, gdzie mogą czy-hać koty. A koty czyhać mogą wszędzie. Pod samochodem, w piwnicy, na drzewie.

Z trudem utrzymuję się na nogach.Tu, gdzie jestem, nie ma obszernych kanałów, którymi można przechodzić do innych

rejonów miasta. Krążę wokół domków otoczonych trawnikami... Zapuszczam się w gę-stwiny klombów i żywopłotów, starając się znaleźć zaciszną i spokojną norę, gdziemógłbym przeczekać ból.

Psy i koty śpią leniwie na werandach, kaczki i kury grzebią w karmnikach. Odzież ibielizna suszą się na sznurach między drzewami. Grządki fasoli i ogórków otaczają roz-sypujący się dom. Natychmiast wyczuwam jego starość. Woń zbutwiałego drewna, ko-łatanie korników, zapach wydzielany przez ich larwy...

Bardzo stary dom, a pod takimi domami są często rozległe labirynty przejść, zacisz-ne piwnice, spokojne kąty.

Leciwy burek stracił już węch i jest prawie ślepy. Wyleguje się na trawniku, wysta-wiając na słońce opasły, pozbawiony sierści brzuch. Podchodzę do jego miski i pory-wam ociekający tłuszczem kartofel. Kręci nosem, jakby mnie wyczuł, lecz ciężkie po-wieki na półotwartych oczach pozostają nieruchome.

Nie chce mu się ścigać szczura dla ziemniaka, gdy miska wypełniona jest po brzegi.Stary, leniwy pies nie jest w stanie tego zjeść. Przeciąga się, rozkłada wygodnie, wycią-gając łapy ku słońcu.

Z ziemniakiem w zębach, kulejąc umykam pod ścianą w stronę podmurowania zczerwonej cegły.

Otwór pod krzakiem agrestu jest opuszczoną dawno szczurzą norą. Zagłębiam się wkorytarzu z okraszonym słoniną wspaniałym ziemniakiem. Docieram do pustego gniaz-da, wysłanego kępkami sierści i piórami. Prowadzi stąd wiele wyjść, lecz jestem zbytsenny, zmęczony i chory, by je sprawdzić.

Gorączkowy sen. Pies trzyma mnie za nogę. Wyrywam się, odwracam, gryzę. Budzimnie własny pisk bólu i strachu.

Obok przechodzą szczury. Obwąchały mnie i idą dalej. Oddycham ciężko, skóra nabokach faluje. Pić, pić. Wibrysami wyczuwani soki w zwisającym korzeniu. Wgryzamsię w drzewo. Chłodny płyn sączy się kroplami w gardło. Usypiam. We śnie ściga mnierozszczekany pies.

Page 27: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

27

Przebudzenie. Pada deszcz. Szczury prześlizgujące się w pobliżu są mokre i wy-dzielają ostry, odrębny od mojego zapach. Dotykają, trącają mordkami, depczą po mnie,przeskakują i pozostawiają w spokoju. Kiedy budzę się następny raz, przechodzą oboknie dostrzegając mnie. Stałem się częścią ich labiryntu, jak korzenie jabłoni i agrestu,jak zanurzony w ziemi głaz lub szczelina prowadząca wprost pod piwnicę drewnianegodomu.

Głód i uczucie bólu w szczękach. Czy moje siekacze nagle zaczęły rosnąć szybciej?Czy rozerwą dziąsła?

Noga nie krwawi, lecz palce są sine i opuchnięte. Zębami zrywam pazur wiszący nawąskim pasku skóry. Liżę własne rany, zlizuję osocze.

Głód doskwiera dotkliwie i szczęki zaciskają się na grudkach ziemi. Nora mieści siępod trawnikiem, w pobliżu werandy na ceglanej podmurówce. Słyszę zgiełk gołębi,wróbli, kawek, szpaków. Podczołguję się do wyjścia. Oślepia mnie południowe słoń-ce...

Pies leży nieruchomo jak poprzednio, a przed gankiem hałasują ptaki. W misce roz-moczony chleb, resztki ziemniaków, buraków, fasoli. Schorowany, wygłodzony szczurwypełznie ze swojej kryjówki i nie zważając na pazury, dzioby i skrzydła, podbiegniena rozchwianych, osłabionych nogach, połknie kilka ziaren fasoli, złapie rozmoczonykawałek bułki i potykając się zniknie w ciemnym otworze. Przydźwigany chleb nie za-spokaja w pełni głodu. Wychodzisz powtórnie, chwytasz kawał ugotowanej rzepy i pło-sząc rozzłoszczone wróble, umykasz do nory. Napełniasz brzuch galaretowatym miąż-szem.

Czas mija i znowu głód nie pozwala ci usnąć. Głód budzi mnie z bólu, gorączki,majaczeń, słabości, lęku. Głód każe mi żyć i szukać jedzenia, nie zważać na krzyki pta-ków, śpiącego psa, cienie kotów na dachu i bełkotliwe głosy ludzi.

W czaszce wirują postrzępione, czerwone plamy. Wśród nich coraz bardziej wyraźnyOn... Wychudzony Szczur z krwawymi otworami po oczach, wypalonych przez ludzi, zwysiłkiem truchta za Młodą Drobną Szczurzycą. Daremnie próbuje schwytać zębami jejogon... Potyka się... Ależ to ja, to ja jestem tym Starym Szczurem, któremu wyłupionooczy... Stałem się nim we śnie... To niemożliwe! Przecież ja widzę... Muszę tylko otwo-rzyć powieki... Budzę się...

Noga aż tętni gorączką. Boli rana po zerwanym pazurze. I znowu głód rozwiera mioczy, wydłuża i wyostrza siekacze, posyła tam, gdzie jest jedzenie, przed ganek oświe-tlony księżycową poświatą.

Podpełznę do blaszanej miski i nie zważając na senne powarkiwanie starego psa wy-kradnę kawałek rozgotowanej gęsiej szyi.

Szczury zamieszkujące okoliczne podziemia mają nieco dłuższe kończyny i mniejszegłowy. Mogłyby mnie przepędzić. Są jednak nażarte i wiedzą, że jedzenia wystarczy dlawszystkich.

Noga powoli tęchnie, ostry ból mija, przykre pulsowanie ustaje. Pobolewa tylkomiejsce po pazurze i kiedy usiłuję stanąć na chorej nodze, przez chwilę wydaje mi się,że pies nadal trzyma ją w zębach.

Mieszkający w tym domu starzy ludzie codziennie karmią ptaki. Za budynkiemznajduje się ogród, w którym rosną warzywa, owocowe drzewa i krzewy.

Kot, którego widziałem na dachu, jest równie stary, wyleniały i półślepy jak pies.Nie łapie nawet myszy przychodzących z ogrodu. Gołębie i wróble skaczą nad jegogłową, a on, co najwyżej, prychnie i rozprostuje łapy, pokazując ostre pazury.

Page 28: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

28

Pod dachem gnieżdżą się jeżyki, a w ciepłe dni ze strychów wylatuje kilka nietope-rzy. Niebezpieczne są jedynie sowy, bezszelestnie przelatujące nad ogrodami i trawni-kami. Potrafią schwytać szczura, zanim on zorientuje się, że z wysoka dojrzały gobłyszczące, wszystkowidzące oczy.

Co wieczór przez podwórze przechodzi młody, bury kot. Przystaje obok ganku iżółtymi ślepiami wpatruje się w nasze nory! Wtedy stary pies zaczyna ostrzegawczowarczeć, a tutejszy wyleniały kocur podnosi się, prycha, parska udając, że za chwilęskoczy na obcego. Tamten wywija wściekle ogonem, miauczy i umyka przez płot. Pies ikot usypiają, głośnym chrapaniem i mruczeniem głosząc swe zwycięstwo.

Ból ustał, obrzęk powoli znika, pazur zaczyna odrastać. Jeszcze kuleję. Przy zeskokuz kanalizacyjnej rury odczuwam ostre kłucie. Boję się dłuższych wędrówek.

Stajesz się coraz silniejszy, zdrowiejesz. Zranienia zarastają i pokrywa je delikatnypuch nowej sierści.

Szczury zamieszkujące dom przyzwyczaiły się do ciebie i możesz poruszać się swo-bodnie po całym ich terytorium.

Często zastanawiasz się, czy nie pozostać tu na stałe?Nora jest ciepła i zaciszna. Ludzie, zwierzęta i tutejsze szczury przyjazne. Jedzenia

nie musisz zdobywać, bo zawsze jest go więcej, niż możesz zjeść. A jednak śnisz o no-rze na portowym nadbrzeżu i niedawnych wędrówkach. Podchodzisz do krańców ogro-du i spośród fasolowych badyli patrzysz na krawężniki ulic prowadzących do portu.

Wrócisz? Zostaniesz? Chcesz odejść i chcesz zostać...

Poznaję najbliższe domy, zwiedzam najbliższe okolice. Za stalową siatką nie ma jużowocowych drzew, różanych krzaków, grządek z warzywami...

Spotykane tu szczury chwieją się, podskakują, wywracają, kładą na grzbiecie, ma-chając łapkami, zaczepiają i gryzą, udając wrogość, by po chwili w największej zgodzieusnąć razem w stercie rozeschniętych beczek, zakurzonych skrzynek czy plastikowychpojemników.

Ich głosy też brzmią inaczej i chociaż wyrażają znane mi odczucia, to przecieżwszystko jest w nich przeobrażone i odmienne.

Ostrzegawczy pisk nie ostrzega. Pisk strachu nie przeraża. Wezwanie do ucieczki niealarmuje i szczury jakby go nie słyszały. Głos pożądania, który przed chwilą usłysza-łem, skierowany jest nie do samicy, lecz do mnie. A stara samica śpiąca w stercie gazetwsysa powietrze, jak ślepy, mały szczurek poszukujący sutka napełnionego mlekiem.

Zapach wydzielany przez tutejsze szczury zaniepokoił mnie, a jednocześnie zacie-kawił i podniecił. Przechodzą obok potykając się, zataczając, przewracając jak wewczesnym dzieciństwie, a przecież są dojrzałe, stare, opasłe, doświadczone.

Oszołomione, odurzone, nieprzytomne. Ich szeroko rozwarte oczy lśnią wewnętrz-nym blaskiem, futerka są zmierzwione i nastroszone. Biegną przed siebie, rozchodzą sięwe wszystkie strony, usypiają wszędzie... Śpią po piwnicach, pod podłogami, oddycha-jąc głęboko, ze wzdętymi brzuchami i półotwartymi oczami. Śpią i śnią. Przebierająłapkami jakby uciekały. Piszczą, jakby znalazły się w paszczy węża. Kręcą się wkoło,jakby pułapka zmiażdżyła im ogony. Skrobią pazurkami w ścianę, jakby wygrzebywaływ niej dziurę. Zgrzytają zębami, jakby gryzły drewno lub przecinały ołowianą osłonkękabla.

Przeważnie nie zwracają na mnie uwagi. Dopiero gdy potrącasz je nosem, spraw-dzając zapach ich oddechów, przewracają się na grzbiety, mruczą niezadowolone i śpiądalej.

Page 29: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

29

Wymiotują, wyrzucają z siebie gęsty płyn. Wącham, sprawdzam treść ich żołądków,lecz mało jest tam śladów pokarmu, a znacznie więcej przetrawionego płynu. Ostrożnieobchodzę wymiotującego szczura o okrągłych, wybałuszonych oczach. Patrzy nie wi-dząc.

Chcesz dojść do miejsca, skąd rozchodzi się ta odurzająca woń?Rozległe zabudowania z czerwonej cegły.Szczury, posikując i śliniąc, wytaczają się z tamtej części budynku. Idziesz więc za

równie młodym jak ty szczurem, spieszącym tam w radosnych podskokach.Ogromne, fermentujące dzieże z jasnobrązowym płynem. Wskakujesz na podest i po

rurze szybko docierasz do metalowej krawędzi wielkiej kadzi.Oszałamiają cię opary i boisz się, że spadniesz. Silnie przytrzymujesz się pazurkami

chropowatego metalu, by nie runąć w topiel. Z góry, jak przez mgłę, dostrzegasz uno-szącego się na powierzchni utopionego szczura z odsłoniętymi białymi siekaczami.Wytrzeszczone oczy patrzą na ciebie... Odwracasz się, zeskakujesz...

Z boku kadzi, z niewielkiego kranu sączy się pachnący płyn. Podbiegasz i stojąc ni-żej, czekasz, aż krople spadną ci prosto w gardło.

Przełykasz, smakujesz... Słodko-kwaskowaty miły smak, w którym wyczuwaszdrobne pęcherzyki powietrza. Krople spadają w pyszczek, w nozdrza i ściekają do krta-ni. Płyn zaczyna ci smakować, bo jest w nim coś jeszcze, jakaś ukryta siła, której nieznasz. Pozwala zapomnieć o przykrych przygodach, męczących wędrówkach i Szczu-rołapie.

Sala, zwisające światła, szumiące rury, majaczące w oddali sylwetki ludzi, wszystkonagle wydaje się bliskie i przyjacielskie.

Czego mam się bać? Jestem silnym, szybkim szczurem. Zawsze zdążę uciec, wy-mknąć się, wydostać z każdego osaczenia.

Piję, piję, piję, a płyn skapuje nieskończoną strużką, od warg, języka i dziąseł prze-pływa aż do żołądka. Wiele kropli spadło na grzbiet. Sierść zlepia się, a skóra przesiąkazapachem, którym przeszły tutejsze szczury.

Nie napadają na siebie, nie odpędzają, nie walczą. Złocisty płyn pogodził wszystkierodziny, nadał im zapach przefermentowanego słodu, jęczmienia, chmielu, drożdży.Szczury opite aż do wzdęcia, bo musujące piwo wypełnia ich trzewia, są tu spokojne ipewne swego bezpieczeństwa. Każdy pije do oszołomienia, aż powieki kleją się i opa-dają...

I znowu jesteś młodym, odważnym szczurkiem, który dopiero zaczyna życie, któryczuje się silny twardością i ostrością swych siekaczy, który nie boi się i pełen jest ufno-ści.

Nad tobą głośny plusk, pisk. To do kadzi wpadł następny nieostrożny szczur. Lecz tynadal spijasz sączące się z kranu kropelki.

Odchodzisz dopiero wówczas, gdy zwisające pod sufitem światła zaczynają wirowaći falować, łączyć się ze sobą i rozdzielać, opadać i wznosić.

Usiłujesz iść prosto, ale nogi, chociaż starasz się stawiać je sztywno i pewnie, roz-jeżdżają się na kaflach, plączą, potykają.

Docierasz jednak do krawężnika, przełazisz przez żelazną siatkę i po chwili jesteśjuż w zacisznej piwnicy. Usypiasz głębokim snem wśród podobnie opitych, odurzonychszczurów, leżących obok siebie, a często na sobie.

Nazajutrz budzisz się z bólem głowy i gwałtownym biciem serca. Co się stało?Gdzie jestem? Szybko przypomnisz sobie wczorajsze wydarzenia i natychmiast zapra-

Page 30: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

30

gniesz napić się ponownie, zanurzyć wąsy w słodko-kwaskowatym napoju, po którymstajesz się tak odważny, tak nie do pokonania.

Nagle usłyszysz głos drewnianej piszczałki. Przeciśniesz się pod drzwiami i zoba-czysz Szczurołapa rozrzucającego ziarno. Dreszcz strachu przeniknie cię aż po koniu-szek ogona.

Wymkniesz się, ominiesz pijane jeszcze szczury, kłębiące się wokół gumowych bu-ciorów. Zatrzymasz się dopiero przy kranie, z którego sączy się płyn przynoszący odu-rzenie i szczęście, płyn, który pozwala nie pamiętać o Szczurołapie.

Często wędrowałem odurzony nadmiarem wypitego piwa.Ukośny, pochylony budynek, głęboko zanurzony w ziemi, porasta krótka, wy-

schnięta trawa...Od dawna próbuję dostać się do wnętrza. Jakże szczuroszczelna jest ta dziwna bu-

dowla pozbawiona okien, dziur, otworów, nor. Daremnie łażę, biegam, szukam. Lezę,gramolę się w górę po otwartej przestrzeni.

Miejscami wyczuwam szorstkość betonu pokrytego cienką warstwą ziemi. Dochodzędo betonowej wieżyczki z prostokątnymi otworami, gdy tuż obok przelatuje gromadarozkrzyczanych ptaków. Chociaż chroni mnie przed nimi szarość zmierzchu, wskakujędo czarnego, kwadratowego otworu. Siadam na betonowej półce.

Śmierdzi tu czadem i spalonym tłuszczem. Ściany pokrywa warstwa ciepłej jeszczesadzy. Z dołu, z czarnego szybu uderza gorący, cuchnący ciąg powietrza. Ten ciepły,nasycony spalenizną wiatr wpada w nozdrza, krtań, oczy, wypełnia płuca... Język idziąsła wyczuwają dziwny, słodkawy posmak dymu.

Zaciskam powieki, kulę się, słabnę...Ściany wirują... Z mroku wyłania się Młoda Drobna Szczurzyca i tropiący ją Bezoki

Szczur. Ona odwraca się i patrzy na mnie. Ruszam śladem jej zapachu... Spadam.

Obudziła mnie przenikliwa, dusząca woń krwi. Oszołomiony otworzyłem oczy. Le-żałem między burymi łapami martwego kota. Zadymione pazury sięgały mojego brzu-cha. Spojrzałem wyżej i zamiast błyszczących ślepiów dostrzegłem pustkę.

Kot, który przygniatał mnie swym ciężarem, był właściwie samą skórą, z której wy-rwano wnętrzności.

Obok leżał wypatroszony pies i koza pozbawiona połowy ciała.Większość zwłok stanowiły jednak szczury, szare, czarne, rude, biało-czarne, rozka-

wałkowane, porozcinane, okaleczone.Usłyszałem nad sobą szum powietrza... Przeciąg...Spojrzałem w górę, skąd spadłem.Z ciemniejącego wysoko otworu dochodziło dalekie krakanie ptaków. Ściany wokół

pokrywała czarna i śliska sadza, tłusty nalot uniemożliwiający wdrapywanie... Łapkiześlizgują się, obsuwają... Woń czadu, zaduch palonych zwłok, gorączka, żar. Tamtędyna pewno nie zdołam się wydostać. Usłyszałem szorstkie głosy ludzi, echa zadawanejśmierci i zrozumiałem. Znalazłeś się na stosie zabitych zwierząt przygotowanym dospalenia, a jedyne wyjście – to jeszcze otwarte przed tobą żelazne drzwi. Głosy i krokizbliżają się. Czy zdołam wyskoczyć z pieca cuchnącego wytopionym tłuszczem?

I wyskoczyłeś! Niemal natychmiast zatrzasnęła się żelazna klapa.Przyczajony między wózkami pełnymi zwłok, patrzysz jak drzwi pieca rozpalają się

do czerwoności. Przysiadasz na tylnych łapach i śliną przemywasz wyschnięte od gorą-ca i suchości oczy.

Page 31: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

31

Ludzie otwierają drzwi i łopatą wybierają zwęglone szczątki. Tak mało popiołu z ol-brzymiego stosu mięśni, kości, tłuszczu, skór, sierści...

Przynoszą następne kosze pełne martwych zwierząt. Niektóre szczury jeszcze drżą,dyszą, popiskują. Za chwilę pożre je piec. Staną się płomieniem, dymem, żarem biją-cym od betonowych ścian, duszącym osadem węgla, popiołem.

Uciekaj, zanim cię dostrzegą. Uciekaj spomiędzy martwych. Żyjesz i chcesz pozo-stać wśród żywych.

Idź wzdłuż ściany prowadzącej od spalarni zwłok... Tam musi być wyjście.Ciemna listwa tuż przy podłodze i przyćmione światło okratowanych żarówek czynią

mnie niewidzialnym.Zatrzymuję się co chwila. Przywarłem do skrzyni pełnej piasku. W ścianie nie ma

dziur, w których mogłyby mieszkać szczury. Ich zapach, zmieszany z wonią innychzwierząt, dochodzi jednak z korytarza wyłożonego szkłem.

Przecieram oczy śliną i zmywam ślady kociej krwi.Na skrzyni siadają ludzie, jedzą chleb ze słoniną. Przełykanie śliny, obroty języków,

burczenie żołądków. Spadające kruszyny.Jedzą powoli, gulgocząc, sycząc, jazgocząc. Czekam cierpliwie, aż odejdą. Rzucona

skórka chleba pachnie masłem. Nozdrza, pyszczek, wibrysy wyczuwają jej miękkość ismak. Może podbiec, złapać chleb, uciec? A jeżeli zauważą i rozgniotą butami? Wysu-nąłem już pyszczek zza skrzyni i napiąłem grzbiet do skoku. Podnoszą się i odchodząpchając przed sobą wózek z koszami po padlinie. Za chwilę chleb będzie twój.

Wybiegam, zbieram kilka okruszyn, chwytam chleb i chowam się za skrzynię. Okru-chy i cienka skórka chwilowo uśmierzają głód.

Znowu wędruję przed siebie szukając nie znanego wyjścia, dochodzę aż do rozwi-dlenia korytarzy.

Zza tamtych drzwi słyszę miauczenie i szczekanie. Stamtąd gdakanie, syczenie, ja-kieś nie znane dźwięki. Z drzwi na wprost przytłumione piski. Z wysoka, z otworówwentylacyjnych, głosy ludzi. Wszystkie dźwięki wypełnia strach. Wszystkie pochodząod zabijanych zwierząt.

Naprężyłeś grzbiet, otworzyłeś pyszczek, nastroszyłeś się, by wydawać się więk-szym.

Przejdę tamtędy, chociaż tam właśnie zabijają szczury, chociaż mogę zginąć. Mogęzginąć, lecz chcę wiedzieć, co dzieje się za szeroką szklaną taflą drzwi, czy tam nie ma,przypadkiem, tej Młodej Drobnej Szczurzycy?

Nie idź. Wróć pod skrzynię wypełnioną piachem i zostań. Ludzie przychodzą tamczęsto. Będą siadać, jeść, zawsze pozostawią okruchy dla ciebie, a więc możesz tamspokojnie żyć, żyć w cieniu zabijanych.

Czy naprawdę chcę się stąd wydostać? Czy chcę uciec? Czy można mieszkać przypiecu, w którym palą zwłoki? Ludzie potrafią, więc i ty potrafisz.

Drzwi uchylają się, ludzie przechodzą, głosy zwierząt stamtąd otaczają cię przeraże-niem i śmiercią.

Staję się napiętym słuchem, węchem, wzrokiem, przeczuciem, strachem...Drzwi rozchylają się ponownie, ludzie pchają wózek na gumowych kołach.Z podłogi dostrzegam zamglone światło lamp błyszczących po tamtej stronie. Bie-

gniesz zygzakami, między kołami wózka, które ocierają się o ciebie.Zatrzymujesz się oślepiony jaskrawym światłem. Pochyleni nad stołami ludzie nie

widzą cię, nie patrzą na ciebie. Wiązka rur przy ścianie wydaje się bezpiecznym schro-

Page 32: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

32

nieniem. Odpadająca szarymi płatami, złuszczona farba pozwala ci wspiąć się wyżej idojrzeć, co dzieje się tam, na stołach.

Szczury z odkrytymi sercami, bijącymi w świetle lamp. Szczury wybebeszone, wy-patroszone, rozdarte, rozcięte, rozciągnięte na deskach, stołach, tacach, taflach, przy-mocowane do ścian. Szczury odarte z futerek, będące zbiorem obnażonych, żyjącychtkanek, mięśni, kości, żył, z oczami bez powiek, z różowymi dziąsłami i zgrzytającymuzębieniem. Szczury z sercami i płucami pulsującymi obok nich, w słojach, połączo-nych przewodami i rurkami, przez które przelewa się krew. Szczurze głowy usiłującepiszczeć, powiedzieć coś, odetchnąć, usnąć...

Szczurze mózgi z oczami, których blask mówi, że żyją i widzą, a przecież pozostająnieruchome. Szczurze kiszki przesuwające pokarm od wypreparowanego przełyku kuodbytowi.

Szczury bez głów, z drgającymi dziwacznie ogonami. Szczury dwugłowe, trójgłowe.Szczury zrośnięte grzbietami, unoszące się wzajemnie, nienawidzące się i niewidzące,lecz skazane na siebie.

Szczury zrośnięte bokiem, dążące każdy w innym kierunku.Szczury pływające przez długie godziny w szklanych pojemnikach, od ściany do

ściany...Szczury z igłami wbitymi w kark. Szczury wykrwawione, napełnione bezbarwnym

płynem zamiast krwi. Szczury śpiące i szczury bezsenne, tłukące głowami o szyby.Szczury pokawałkowane, podzielone na części, odżywiane systemem rurek. Szczu-

rze samice osowiałe i obojętne.Ze zjeżoną sierścią przemykałem przez chłodne, białe pomieszczenia obok szczurów

i ludzi w białych fartuchach, wśród kolb, strzykawek, probówek, ampułek, słojów.Kiedy ludzie podchodzą, ciała zwierząt tężeją, kurczą się, maleją z przerażenia. Je-

dynie te pływające w szklanych wannach unoszą głowy i piszczą w nadziei, że śmier-telni wrogowie pomogą im wydostać się z topieli.

Jedni podchodzili do rozciągniętych ciał ze skalpelami. Inni wbijali w nie igły. Jesz-cze inni napełniali ziarnem i wodą opróżnione zbiorniczki.

Przechodzą tuż obok, muskając białymi fartuchami moje wysunięte z ciekawościnozdrza. Przywieram do zimnych kafli, starając się nie oddychać, istnieć, a nie być...

Serce łomoce coraz szybciej... Czy umieram ze strachu? Czy można umrzeć ze stra-chu?

Wokół szafy, stoły, krzesła, rury i kable. Tak niewiele miejsc, gdzie mógłbym sięukryć... Przyciśnięty bokiem do tętniącego urządzenia oczekuję, aż ludzie odejdą.

Zobaczysz wlepione w siebie oczy samicy pływającej w szklanym zbiorniku. Bliskautopienia, opita wodą, opadała już z sił. Rozszerzone z wysiłku, przekrwione gałkioczu, wyskakiwały z biało-czarnej głowy. Drobne fale wywoływane bezustannym pły-waniem zalewały jej pyszczek. Podpłynęła do przeciwległej ściany, drapiąc pazurkamiszkło. Opłynęła pojemnik, spojrzała na mnie. Zanurzyła się, zadrgała, zakrztusiła, wy-nurzyła, ponownie zanurzyła i w drgawkach poszła na dno. Przez szklaną taflę widzia-łem tuż obok siebie jej otwarty pyszczek i nieruchome, wytrzeszczone oczy.

Szczypcami wyciągają ją za ogon, podnoszą, wydają gardłowe głosy, oglądają, doty-kają. Rozciągają na szklanej tafli i tną srebrzystym ostrzem.

Już przynieśli następnego, piszczącego śniadego szczura. Już wrzucili go do wody.Kreślą na białych kartkach czarne kropki, linie, wydając przy tym jednostajne, bełko-tliwe dźwięki.

Page 33: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

33

Śniady szczur pływa szybko wzdłuż ścian daremnie próbując się wydostać.Był tak przerażony, że mnie nie widział. Siedziałem skulony, wciśnięty między stertę

papierów, bojąc się poruszyć....Też wrzuciliby mnie do wody, gdzie pływałbym aż do utonięcia albo konałbym

powoli, rozpłatany na jednej z tych błyszczących tafli...Pływający szybko szczur wywoływał coraz większe drgania i nagle zachłysnął się

drobną falą. Piszczał przeraźliwie, a jego głos przerażał mnie coraz bardziej i czułemogarniający mnie popłoch. Dłużej nie mogłem znieść jego pisku.

Ześlizguję się między rurami, ku podłodze z brązowych kafelków.Znowu oślepia mnie blask lamp i drażnią białe fartuchy ochlapane krwią. Stali przy

stołach i błyszczącymi ostrzami rozcinali wyrywające się zwierzęta. Ich mordki oklejałaszeroka taśma tłumiąca głosy.

Patrzyłem na rozpłatane ciała, na kiszki wylewające się z brzuchów, na płody wyj-mowane z samic, na wypatroszone kadłuby, które dalej żyły, podrygiwały, drżały niemogąc wyrwać się, odskoczyć, uciec...

Bałem się, że za chwilę któryś z białych fartuchów zbliży się do mnie i skończę nastole z przewiązaną mordką i wybebeszonymi trzewiami.

Ostrza w dłoniach ludzi pobłyskiwały czerwienią i światłem.

Powoli wysuwam się z mojej kryjówki. Najkrótsza droga ucieczki prowadzi podstołem, ku drzwiom wiodącym do następnej celi.

Czy zdążę przebiec? Czy pójść dłuższą, lecz bezpieczniejszą drogą pod ścianami?Przy metalowym stole człowiek w białym fartuchu chyboce się na rozstawionych

nogach. Słyszę ściszony pisk rozcinanego właśnie skalpelem szczura. Wysunąłem noz-drza, rozejrzałem się, skoczyłem między pochylające się nogi. Odwrócił się. Ciężkastopa w chodaku na plastikowej podeszwie przesunęła się nad moim grzbietem. Obcasprzydeptał mi ogon. Odwróciłem głowę i zanurzyłem zęby w białym pasku ciała nadskarpetką. Szarpnąłem wyrywając kawałek skóry. Człowiek krzyknął i zaczął gwałtow-nie tupać.

Byłem już daleko. Biegłem wzdłuż metalowej rynny. Zdyszany zatrzymałem sięprzy metalowych nogach następnego stołu. Z tyłu dobiegał zgiełk, jazgot, wrzask.Ugryzienie musiało go zaboleć. Widziałem zaglądające pod stół zagniewane twarze,śledzące mnie ogromne oczy, syczące usta... Zastygłem przy srebrzystych pojemnikach,wiedząc, że na ich tle jestem prawie niewidoczny. Twarze zniknęły. Tylko biel krążą-cych fartuchów i jazgot głosów wskazywały, że ludzie nadal mnie szukają. Zatrzyma-łem się przy skrzydle otwartych drzwi przylegających do ściany. Co dalej? W którąstronę?

Naciskanie klamki, bulgocący syk ludzkich ust, strach. Skaczę w nie znany korytarz.

Klatki pełne szczurów... Gryzących się, niespokojnych, biegających w kółko lub nie-ruchomych, ospałych, rozleniwionych... Czy wiedzą, co czeka je za tamtymi drzwiami?

Biegnę wzdłuż tych klatek. Nie zatrzymuję się, chociaż przyciąga mnie ostra wońsamic, ale nie wyczuwam zapachu Młodej Drobnej Szczurzycy. Nieco dalej, na ścia-nach dostrzegam zaczopowane ślady po dawnych norach szczurzych.

Pełznę pod siatką oddzielającą przejście do następnego pomieszczenia. Tu, w cia-snych klatkach miauczą koty, szczekają psy, gdaczą kury. Jęczą, skarżą się, wyją, gryząpręty, szarpią metalowe siatki, drapią, dziobią.

Nie ma wyjścia, nie ma ucieczki, nie ma szansy.

Page 34: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

34

Betonowe ściany, jaskrawe żarówki, kraty. Ciemne kosmate sylwetki długorękichludzi o potężnych ramionach i płonących oczach. Owłosiona dłoń usiłuje mnie złapaćprzez pręty.

Jeszcze jedno pomieszczenie bez okien, rozjaśnione ostrym, niemal bolesnym świa-tłem.

W betonowych norach, za grubymi prętami siedzą ludzie w szarych ubraniach z na-szytymi z przodu łatami. Ich zaczerwienione oczy patrzą na mnie obojętnie, jakby niedostrzegały. Jęczą, kaszlą, oddychają ze świstem... Wydostać się...

Ściek! Tu gdzieś powinien być otwór odprowadzający człowiecze odchody? Wypeł-niona wodą muszla, w którą wystarczy zanurkować, by znaleźć się wewnątrz rury i cze-piając się ścian opaść w dół, do kanału.

Tylko gdzie, gdzie jest ten otwór nadziei?Którędy tam się dostać?Wysocy, potężni ludzie z pałkami w dłoniach, w ciężkich butach, prowadzą nagich,

skulonych, bosych. Zapędzają do klatek i nor.Łoskot twardych butów przynagla. Biegnę środkiem korytarza... I nagle słyszę szum

z głębi murów. Znany szum wody spłukującej odchody ludzi, głos szansy przeżycia.Biegnę ku tym odgłosom z trwożnie bijącym sercem.

Już! Korytarz kończy się drzwiami, spod których sączy się blade światło. Drzwi sązamknięte.

Biegam przed progiem. Gryzę, drapię, rzucam się na gładkie deski śmierdzące farbą.Zza drzwi dochodzi łoskot spadającej wody, a po chwili łagodny szmer napełniającegosię rezerwuaru. Z wściekłością gryzę futrynę, wczepiam się pazurkami w farbę.

Nade mną porusza się błyszcząca klamka. Drzwi otwierają się. Odskakuję. Wysokicień zasłania światło. Odbijam się od ściany i rzucam naprzód. Moja ostatnia szansa...

Czarno-biała szachownica podłogi, wysoka bulgocząca muszla. Rzucam się w dół.Rozgarniam łapkami wodę. Gasną resztki światła.

Po chwili jestem już po drugiej stronie, w pochyłej metalowej rurze, w zupełnejciemności. Mój słuch i nastroszone wibrysy prowadzą wprost ku krawędzi... Przed sobąwyczuwam szeroką, pionowo ustawioną rurę, rdzę i szlam porastające ściany.

Nagle porywa mnie spadający z góry silny strumień...

Usłyszałem łagodny szum fal zalewających piaszczysty brzeg i odległe nawoływaniebekasa. Otworzyłem oczy i zobaczyłem mgłę delikatnie rozjaśnioną nie znanym świa-tłem.

Księżyc? Blask latarni?Noc, brak cieni, ciemna barwa morza, cisza przerywana odległym wołaniem ptaka i

szeptem fal.Podniosłem się i na rozchwianych, drżących nogach podreptałem ku wodzie.Fala okrążyła cię, dobiegła od tyłu, zalała ogon, brzuch, łapki. Woda przepływała

pod tobą, zabierała piach, spychając coraz niżej w morze. Słono-gorzki smak wtargnąłdo krtani i żołądka. Silniejsza fala znowu zmoczyła grzbiet. Kilka kropli opadło naoczy, wąsy, nozdrza. Zapiekło, zabolało. Stanąłeś na tylnych łapkach i otrząsnąłeś się zwilgoci.

Niespodziewanie uderza cię fala większa niż wszystkie poprzednie. Spod nóg usuwasię piach.

Poderwałem się z płycizny i, zataczając, zygzakiem ruszyłem na wydmę.

Page 35: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

35

Łapki zapadały głęboko w piach. Usłyszałem za sobą szum skrzydeł i ze strachuniemal zakopałem się w drobnoziarnistym piasku.

Usiłowałem przypomnieć sobie, gdzie jestem? Jak się znalazłem tu, na wydmie, któ-rej nigdy przedtem nie widziałem? Wyciągając obolałe łapki brnąłem jednak dalej.Wkrótce dotarłem do kamiennego muru.

Krążyłem pod nim, patrząc w górę i zastanawiając się, czy zdołam aż tak wysokowdrapać się lub wskoczyć? Jak wysoko nie wiedziałem, bo krawędź muru zakrywałagęsta mgła. Czułem się zbyt zmęczony, by zaraz podejmować takie próby. Nadal jednakz uporem podążałem naprzód w nadziei, że odkryję jakąkolwiek szczelinę, otwór lubwnękę, w której będę mógł się schronić.

Znowu przemknął ptak, a ja zadrżałem, bo nagle przypomniałem sobie wszystkiezdarzenia, od krakania kawek i upadku w ciemny otwór komina, piec i wędrówkę przezsale, gdzie zabijano zwierzęta, aż po ucieczkę i zbawienne zanurzenie we wnętrzu klo-acznej rury...

Pisnąłem. Piszczałem jak najgłośniej, czekając, aż odpowie mi jakikolwiek szczur.Cisza. Jestem sam...

Powoli przypominałem sobie najdrobniejsze szczegóły poprzedzające moją tu obec-ność...

Skóra na bokach piecze od słonej wody. Czy obtarłem ją spadając w czeluść cuchną-cą trupim dymem?

Opuchnięty koniec ogona zsiniał. Czy nadepnął go człowiek, który rozcinał wtedyżywego szczura?

A może to był tylko sen? Wolałbym śnić...Leżę wpatrując się w mgłę zasłaniającą horyzont. Strach zaciska krtań. Piach jest su-

chy, miękki, chłodny. Głowa opada na łapki. Oddech wydmuchuje ziarnka piasku.Drobne raczki i wydmowe pchły natrętnie wciskają się w moją sierść.

Usypiam wbrew swej woli. Boję się snu, który może okazać się groźniejszy od nieznanego brzegu morza, nad którym przelatują drapieżne ptaki.

Poranek, purpurowiejąca szarość i głosy mew siadających na kamiennym murze. Niezauważyły cię, bo lekki wietrzyk przysypał piaskiem ogon i większą część tułowia.

Ptasi zgiełk wciska mnie głębiej w piasek. Mewy poleciały już na brzeg. Otrząsną-łem sierść z piasku i przezroczystych raczków wyskakujących wysoko jak iskry. Pod-biegłem bliżej muru szukając jakiejkolwiek dziury.

Schody, gładkie, szare stopnie znajdowały się w pobliżu i gdyby w nocy nie obez-władniło mnie zmęczenie, byłbym już daleko stąd.

Przeskakuję ze stopnia na stopień, nie zważając na wrzask wróbli, które starają sięzwrócić na mnie uwagę mew. Schody kończą się na szerokim placu wysypanym żwi-rem. Biegnę wzdłuż balustrady po chodniku, ku krzewom widocznym po drugiej stro-nie. Rozwścieczone wróble zniżają lot, usiłują wydzierać mi kępki sierści.

Chowam się między kłujące, sterczące gałązki róż.Jesteś tu bezpieczny. Ptaki unikają miejsc, gdzie mogą stracić pióra. Rybie ości z

resztkami wędzonego mięsa wabią spod kamiennej ławki. Wybiegam z krzaków,chwytam rybę, zanoszę w gęstwinę. Trochę tłuszczu, skóra, ogon...

Zjadam jeszcze miękkiego ślimaka, który pełzał po zielonej łodydze.Żołądek potrzebuje jednak więcej. Brzęczenie, bzykanie... Znajduję wąski tunel

ocieniony liśćmi. Nora! Uciekam od niej jak najszybciej, bo osy założyły tam gniazdo.

Page 36: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

36

Nora należała kiedyś do szczurów, a więc w pobliżu mogą mieszkać także inne gryzo-nie...

Pas różanych krzewów urywa się niespodziewanie. Niżej piętrzą się spękane, beto-nowe bloki. Skarpa jest niska. Skaczę i ląduję na mchu maskującym szare płaszczyzny.Przewracam się i nagle dostrzegam wpatrzone we mnie szczurze oczy.

Nastawia uszy i strzyże ku mnie wibrysami. Zbliżam się, a ona, chociaż zaniepoko-jona, nie odchodzi, lecz przeciwnie, wysuwa nos i dotyka... Dokładnie obwąchała mojągłowę, kark, boki...

Znika zmęczenie, znika poczucie osamotnienia, strach już nie obezwładnia, zadrapa-nia i skaleczenia nie bolą. Liżę jej pyszczek, wspinam się, chwytam zębami za kark iobracając przytrzymuję z boków łapkami. Ciepły, nie owłosiony ogon jeszcze bardziejpodnieca i zachęca. Wchodzę w nią gwałtownie i szybkimi ruchami chcę przyspieszyćwytrysk.

Podniecenie trwa i trwa. Poruszam się do przodu i do tyłu, zaciskam zęby, byle prę-dzej uwolnić się od wewnętrznego ciężaru i napięcia.

Z wyprężonym grzbietem, z zamglonymi oczami stara się utrzymać równowagę.Czuję przyspieszone bicie jej serca. Leciutko gryzę ją w uszy i kark. Uszczęśliwiona,uległa, pokorna oddaje się... Już...

Schodzę z niej zaspokojony i radosny. Ociera się o mnie całym ciałem.Razem zagłębiamy się w ciemnych, wilgotnych bunkrach.Nie myślę już o powrocie do tamtej nory, do tamtej samicy, tamtych korytarzy i ka-

nałów... Prowadzi mnie znanymi sobie ścieżkami, a ja idę z nosem zanurzonym w jejpodbrzuszu, wdychając jej zapach, czując jak wzbiera we mnie pragnienie posiadaniawłaśnie jej i tylko jej.

Oszołomiony spełnieniem i zapachem nowej szczurzycy, pieszczotliwie chwytałemzębami koniuszek jej ogona. Prowadziła mnie do nory ukrytej za betonową ścianą, dozapasów jedzenia, do ciepłego i wygodnego legowiska, w którym położę się na grzbie-cie lub boku, rozkosznie przeciągając i ziewając. Szedłem jednak za nią nie tylko w po-szukiwaniu bezpiecznej siedziby. Potrzebowałem długiego snu, nie przerywanego krzy-kiem, hukiem, pogonią, strachem... A długotrwały strach może zabijać jak trucizna czypułapka z zaciskającym się drucianym kołnierzem. Chciałem się uwolnić właśnie od te-go dławiącego strachu, od lęku, nie tylko zewnętrznego, ale także od przerażenia wy-pełniającego wszystkie myśli, tęsknoty, pragnienia i przeczucia.

Tak niedawno widziałem samotne, otępiałe szczury, przewracające się w drgawkach,ze zwężonymi źrenicami, w których był już tylko strach, odbierający im siły nie tylkodo dalszej drogi, lecz także do starania się o pożywienie... Paraliżujący strach, który po-zbawił je możliwości obrony, bo zniszczył przekonanie, że jakakolwiek obrona jestmożliwa.

Ile dzieliło mnie od takiej bezsiły? Kiedy przeobraziłbym się w wychudzonegoszczura, nastroszonego, bezpłciowego, niewrażliwego nawet na głód, zdychającego podpiwniczną ścianą?

Czułem, że ta właśnie samica o długim, różowawym ogonie może mnie uratować.Oglądała się zalotnie, sprawdzając, czy idę jej śladem. Wiedziałem, że jest ze mnie

zadowolona.Po betonowych stopniach zbiegliśmy w dół na wilgotną posadzkę. Wapienne nacieki

sączyły się ze ścian. Białe stalaktyty błyszczały w słabym, wpadającym z góry świetle.

Page 37: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

37

Ciężka i nieprzystępna ściana, do której mnie doprowadziła, wydawała się kończyć na-szą wędrówkę.

Zniknęła? Zapadła się? Jeszcze przed chwilą muskałem wibrysami jej ogon. Nie majej. Zdziwiony sprawdzam wokół każdy szczegół, w obawie, że wpadnę w nie znanąpułapkę...

Usłyszałem pisk dochodzący z dołu i znowu poczułem silny zapach jej gruczołów.Wysunęła głowę spod wapiennego nacieku. Obok odstawała przerdzewiała siatka,

osłaniając wejście do wąskiego korytarza.Wcisnęła się tam, znając widocznie drogę. Szedłem teraz jak najbliżej, bojąc się, że

znowu ją zgubię.Doszliśmy do długiego ciągu podziemnych sal, wypełnionych sprzętami i urządze-

niami. Szła środkiem pewna siebie, nie ukrywając się, nie chowając za sprzęty. Ludzinie było tu od dawna.

Wdychałem zapach żarcia, przemieszany z wonią stęchlizny i butwienia. Skrzynkisucharów, worki z mąką i kaszą, puszki mięsa i tłuszczu wyciekającego dziurami wy-żartymi przez rdzę, torby z liśćmi herbaty, ziarnem kawy, tekturowe pudełka zwilgot-niałego, mlecznego proszku. Za wypełnionymi pod sufit pomieszczeniami znajdowałysię następne, jakby ta nieprawdopodobna ilość jedzenia nie miała końca...

To dlatego młoda samica przyciągnęła mnie lśniącą, puszystą sierścią i tak silnym,rozkosznym zapachem.

Nigdy nie była głodna, nigdy nie musiała zdobywać pożywienia, walczyć o każdykęs, bronić i wydzierać silniejszym lub słabszym.

Najedzona, nasycona, spokojna i pewna, że zawsze w tym samym miejscu znajdziegórę żarcia, trącała mnie teraz nosem i szczypała delikatnie w boki, zalecając się i do-magając ponownego zaspokojenia. A ja po prostu chciałem tylko jeść, jeść i jeść...

Czyż miało znaczenie, że żarcie było zjełczałe, zwietrzałe, gnijące, przegniłe, zbu-twiałe, jeżeli nagle spiętrzyło się nieprawdopodobną masą przed wygłodzonym, wy-nędzniałym, liniejącym, chorym, zapchlonym i przerażonym szczurem?

Usiadłem na worku pełnym słodkości i pochłaniałem je, jakbym chciał zjeść całą gó-rę, przenieść ten ogrom do swoich kiszek.

Samica ledwie skubnęła zębami cukrową powierzchnię i nadal trącała mnie, szczy-pała, ocierała się, dotykała, kładła głowę na moim karku, chwytała łapkami ogon, sta-rając się przyciągnąć moją uwagę.

Pożerałem, połykałem, wypełniałem się jedzeniem, nie mogąc uwierzyć, że jest goaż tyle i że w zdobywanie nie muszę wkładać najmniejszego wysiłku.

Czekała, aż skończę, niecierpliwie trącając mnie łapką, nosem, wibrysami. Stawałasię coraz bardziej niezadowolona i zdenerwowana moją obojętnością na jej zapachy,kształty, gładkości, powaby ogona i podbrzusza. W końcu uszczypnęła mnie w ucho.Zabolało, lecz nie przestałem jeść, chociaż mój brzuch zaokrąglił się już i stwardniał.Rozzłoszczona powtórnie wbiła zęby w moje ucho. Pisnąłem z bólu i odepchnąłem jąsilnie nogami aż między worki. Jadłem dalej, a ona stała w pobliżu, dysząc z gniewu ipodniecenia.

I nagle poczułem, że więcej zjeść nie mogę, chociaż chciałbym zjeść wszystko, aż poostatnią kruszynę, ostatnie ziarno.

Młoda Szczurzyca chce być ze mną szczęśliwa...Unosi ogon, kręci się, czołga, pełza, przewraca na grzbiet. Lecz mnie nażartego i za-

spokojonego ogarnia przemożna senność.

Page 38: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

38

Jeszcze przez chwilę wyczuwam jej wibrysy i wilgotny język gładzący mnie poskroni.

Przebudzenie. Samica czyści zębami futerko na brzuchu. Rozgarnia sierść i przemy-wa językiem sutki. Szczury z jej rodziny obwąchują mnie, oglądają, dotykają, pod-szczypują...

Przestraszyłem się, bo z wypełnionym żołądkiem nie miałem szans na ucieczkę.Tym bardziej że idąc z nosem przy ogonie młodej samicy nie zapamiętałem dokładniedrogi i teraz nie umiałbym stąd uciec. Zesztywniałem, naprężyłem mięśnie i czekałem.Szczury obejrzały mnie, polizały i rozleniwione rozłożyły się wokół. Uniosłem się,ziewnąłem, przeciągnąłem i znowu spałem.

Czas mija, a ty siedzisz w olbrzymiej masie jedzenia i nie masz zamiaru stąd wyjść.Wyjść? A po co, jeżeli tu, w głębokiej szarości starego bunkra znalazłem wszystko,czego może potrzebować szczur?

Tam, na zewnątrz, pozostały psy, koty, sowy, gawrony, jastrzębie, lisy, kuny iSzczurołap...

Leżysz na grzbiecie, z pyszczkiem wypełnionym jedzeniem, wspominając niedawnekarkołomne wędrówki za byle zeschniętą skórką chleba. Tam pożerałeś nawet mydło,świece i olej spływający z silników. Ludzie zabijali szczury, konie, kury i nawet siebie.Dlatego każdy dzień przynosił niepewność.

Tu żyjesz spokojnie, bez lęku, żyjesz powolnie i sennie, nie oczekując jakichkolwiekzmian, bo mogą to być tylko zmiany na gorsze.

Dopiero teraz, kiedy nic ci nie zagraża, rozumiesz, czym był tamten strach, którynigdy się nie kończył, lecz trwał i trwał, przepływał przez ciebie jak krew w żyłach.

Nie tęsknisz za światłem dnia, nie żałujesz słońca... Tu panuje bezpieczna szarość,niekiedy bliska ciemności.

Przyzwyczaiłeś się do mroku, omijasz skrzynie i przedmioty nie widząc ich, leczwiedząc, że są właśnie tu. Poza szczurami i nietoperzami, które zwisają wysoko podsklepieniem, wylatując jedynie sobie znanymi otworami, nie ma tu innych stworzeń.

Staram się zapomnieć o ludziach, lecz nie potrafię.Dalekie drżenie ziemi, silniejsze lub słabsze wstrząsy, po których drżą metalowe

puszki, na pewno wywołują ludzie. Szczury wiedzą o tym i przystają na krótko, wysu-wając wąsy ku górze, słuchają, czy odległy huk nie zacznie się zbliżać. Niepokój mija,gdy ustanie drżenie betonu, metalu i szkła. Wtedy mieszkające tu szczury opadają naprzednie łapki i powracają do zwykłego życia w cieple, sytości i senności.

Dopiero teraz zauważyłeś, że szczury stąd nie wychodzą na zewnątrz. Są za grube,by przecisnąć się wąską rynienką kanału łączącego podziemny labirynt bunkrów zeświatem.

Kiedyś weszły tu jak ty, wiedzione ciekawością i nadzieją stałego wypełnieniawiecznie głodnych żołądków, a gdy nażarty się i przeżyły rozkosz nasycenia, zrezy-gnowały z dalszych poszukiwań i wędrówek. Gdy po dłuższym okresie chciały przy-pomnieć sobie światło słońca, czerń nocy i delikatny powiew powietrza, były już za tłu-ste, a może i zbyt leniwe, by z trudem przeciskać się z powrotem... Pozostają tu aż dostarości i śmierci. Stare i niedołężne, rozdęte obfitym żarciem i brakiem ruchu dogory-wały samotnie między puszkami z tłuszczem i workami z mąką.

Inne, dotknięte paraliżem, tak częstym u starych szczurów, ciągnęły opasłe brzuchy itylne kończyny, popiskując ostrzegawczo. Pozostawiają za sobą smugi moczu, kału ikrew z brzuchów pokaleczonych, pościeranych aż do żywego mięsa.

Page 39: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

39

Kiedy niedawno, razem z młodą samicą, przebiegałem obok nich, nie rozumiałemtych spojrzeń pełnych zazdrości i bólu.

Jest mniejsza, smuklejsza, o bardziej wydłużonym ciele. Zapewne dlatego z takąłatwością pokonuje otwór kanału. Właśnie zanurzyła się w nim i zniknęła, a ja, idąc tużza jej ogonem, zaklinowałem się w połowie drogi. Teraz cofam się z trudem, pozosta-wiając kępki sierści na ostrych występach muru.

Niecierpliwie czekam. Wróci, czy nie wróci? Biegam od ściany do ściany. Obgry-zam z farby szerokie, stalowe drzwi zatarasowane stosami skrzynek i pudeł.

Wraca. Przytula się do mnie. Pachnie nadmorskim piaskiem, kwiatami róży i wędzo-ną rybą. Obudziła wspomnienia...

Tęsknię... Chętnie wróciłbym do domu otoczonego ogrodem, między korzenie drzewi szumiące trawy. Jadłbym świeży chleb, nagrzane słońcem owoce, chrupiące pestki.Może odnalazłbym drogę do portowego nadbrzeża?

Tu objadam się czekoladą, mlecznym proszkiem, przegryzam karton wypełniony su-charami.

Napięcie... Pragnienie. Znowu nabrzmiewają gruczoły pod ogonem...Dlaczego zrzuca mnie z grzbietu? Dlaczego nie pozwala objąć się łapkami? Czyżby

spodziewała się potomstwa?Gonię ją, ścigam, zapędzam między skrzynki...Z pordzewiałych puszek wycieka tłuszcz, okleja mi łapki.Szczurzyca upada, przewraca się na grzbiet. Wysmarowana, oślizgła, lepka szybko

biegnie do wyjścia... Chce wykąpać się w piasku lub wodzie, wyszorować zabrudzone,zatłuszczone futerko, aż znów będzie lśniące i jedwabiste.

Już ją doganiam... Przeciska się z trudem, tylko dzięki warstwie śliskiego tłuszczu.Mnie zatrzymuje wielki, rozdęty brzuch.

Piszczę z wściekłości.Ślady jej zapachu stają się coraz słabsze i słabsze. Drapię pazurami, gryzę wystający

kamyk. Z rozpaczą prę do przodu.Nagły, przeraźliwy ból ogona... Od tyłu podgryza mnie szczur, kąsa dotkliwie, gry-

zie w jądra... Staram się jeszcze przecisnąć do przodu, chociaż wiem, że to niemożliwe.Cofam się, zapieram łapkami, chcę się obrócić. Następne ugryzienie w nasadę ogonajest jeszcze boleśniejsze. Napieram tyłem na kąsającego mnie szczura, wykopuję gotylnymi łapkami. Przekręcam się w ciasnym, korytarzu. Jestem teraz kulą rozwścieczo-nego mięsa, pokrytą nastroszoną sierścią.

Intruza już nie ma. Atakował, wiedząc, że nie mogę się odwrócić. Uciekł, bojąc sięmoich zębów. To stary, gruby szczur, skazany na pozostanie tu aż do śmierci. Gryzłmnie ze złości, zazdrości, zawiści...

A ty? Czy kiedykolwiek przeciśniesz się na drugą stronę? Serce wali, boki drżą, zębyszczękają. Boisz się, że ty też zostaniesz tu do końca!

Czekam, czekam na jej powrót. Odchodzę, by się najeść. Wracam. Szlifuję zęby nazmurszałej desce. Wsuwam głowę do otworu. Nozdrzami wyławiam słabe zapachy do-chodzące z zewnątrz. Biegnę do skrzynek. Pożeram czekoladę. Krążę pod ścianami,biegam w kółko. Wracam. Wsuwam się w otwór i nagle czuję jej zapach, silną wońmojej samicy. Słyszę jej pisk i szamotanie, jej zdenerwowanie i lęk. Już wiem, że niemoże przecisnąć się z powrotem. Jest za gruba. Najadła się wilgotnego ziarna wprost z

Page 40: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

40

kłosów, zmyła z futerka tłuszcz i teraz najedzona, puszysta, ciężarna nie może już wró-cić.

Siedzimy z dwóch stron korytarza, piszcząc, złoszcząc się i wciąż ponawiając próbyprzeciśnięcia się do siebie.

Masz zapewnione jedzenie i bezwietrzny chłód starego bunkra... Z wysoka dobiegająpiski nietoperzy, ale pod sklepienie, po gładkich, śliskich ścianach nie wspiął się nigdyżaden szczur. Twoja szczurzyca znajdzie po tamtej stronie świat niebezpieczeństw,czyhających drapieżników, pułapek, głodu i lęku.

Gryziesz ściany, biegasz od skrzynki do skrzynki, od muru do muru, od nieszczęsne-go otworu do pełnych jedzenia pomieszczeń.

Odchodzi. Niebawem powróci i słysząc chrobot twych zębów i przeraźliwy pisk, da-remnie będzie próbowała zagłębić się w wąskim korytarzu.

Tyjesz, powiększasz się, rozrastasz, grubiejesz. Będziesz tłustym, powolnym, zapa-sionym szczurem.

Boisz się, jak wówczas, gdy widziałeś zwierzęta rozkrawane na stołach, ich wypatro-szone bebechy, śmierć, wśród której ty byłeś ostatnią wolną i żywą istotą. Nie po tochyba przetrwałeś, by wejść do betonowej pułapki, w której napełniony, nasycony, na-żarty będziesz tkwił, aż do ostatniego uderzenia serca?

Słuchasz głosów nietoperzy i kropli spadających co pewien czas. Wciąż od nowapróbujesz wdrapywać się na gładkie ściany i znowu odpadasz...

Gdybym tylko mógł, porzuciłbym te spokojne, bezpieczne kąty wypełnione żarciem,dla nie kończącego się nigdy miejskiego kanału, żeby iść, iść, iść. Zostawiłbym je dlanory rozgałęziającej się pod powierzchnią portowego nabrzeża, dla nory o wielu wej-ściach, prowadzących we wszystkie strony świata.

Krążę tymi samymi ścieżkami, pod tymi samymi ścianami, w obłąkańczym marszuw kółko, po własnych śladach...

Nie wiem nawet, czy świeci słońce, czy pada deszcz? Czy jest gorąco, czy chłodno?Tylko kiedy nadciąga burza, słyszę echo piorunów uderzających w nadmorski las.

Wkrótce przestaniesz biegać, podskakiwać, wdrapywać się, poruszać jak szare, oży-wione wahadło. Przestaniesz stawać na tylnych łapkach, unosić głowę ku górze, skądspadają szare szczątki światła, i słuchać głosów dochodzących z otworu, którym kiedyśtu wszedłeś.

Przestaniesz wierzyć, że można stąd kiedykolwiek wyjść.

Huk motorów, warkot świdrów, zgrzyt zardzewiałych zawiasów, jęk żelaznych zam-ków, skrzypienie, łomotanie, uderzanie, piłowanie, wiercenie...

Bunkier zadrży, zadygoce... Ciężkie drzwi, pod którymi leżałeś w półśnie, rozewrąsię, a obluzowana połowa jęknie i runie pod własnym ciężarem.

Do wnętrza wpadnie światło latarek, zapach jesiennego deszczu, szeleszczące ludz-kie głosy.

Wejdą zwaliści, potężni ludzie w hełmach, świecąc latarkami. Rozdepczą umierają-cego pod ścianą szczura i przystaną na mgnienie zaskoczeni jego rozpaczliwym pi-skiem.

Na wpół oślepiony światłem, oszołomiony powietrzem, przemkniesz między ciężki-mi butami, przeskoczysz stalowy próg, by jak najszybciej wymknąć się z zamkniętegokręgu betonowych ścian i zwężających się przejść, którymi nie można już powrócić.

Page 41: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

41

Szczury stąd są większe i silniejsze od ciebie. Ich gęsta sierść jest dłuższa i bardziejmatowa. Łukowato wygięte, żółtawe siekacze połyskują groźnie w półmroku. Rosnąszybciej, są twardsze i odporniejsze niż twoje zęby. Miejscowe szczury bezustannieścierają je i szlifują. I nawet, gdy śpią, słychać przytłumione odgłosy zgrzytania.

Ołowiane osłony starte są do błyszczących opiłków i wiórków. Ty też zaciskaszszczęki na miękkim metalu, przegryzasz kolejne warstwy grubego kabla, aż do ostat-nich, miedzianych drutów, których dotknięcie wywołuje delikatne mrowienie i piecze-nie dziąseł. Dość! Boję się, że moje zęby wykruszą się lub złamią... Obok mnie wygię-te, ciemne grzbiety nadal zaciekle rozgryzają i miażdżą ołowiane rurki.

Duże i silne patrzą obojętnie, jak chodzisz po ich kanałach i ulicach. Jesteś tylkoprzybyszem, znacznie mniejszym, a więc niewiele znaczącym, obcym szczurem. Są takpewne siebie, że niekiedy pozwalają ci zaglądać do swych nor. Wolisz jednak trzymaćsię od nich z daleka... Mogłyby cię zagryźć z łatwością i wiedzą o tym. Wystarcza imświadomość własnej siły i mojego strachu. Zadowolone i nażarte od czasu do czasu mu-skają wibrysami mój grzbiet i ogon. Czy chcą, żebym się ich bał?

Staram się zachowywać zwyczajnie. Gwałtowne odruchy obrony lub ucieczki mo-głyby być uznane za przejaw mojej słabości i wywołać ich atak. Te szczury nie boją sięnawet człowieka. I często w środku dnia spacerują między ludźmi.

Pchły z tych dużych szczurów, przyzwyczajone do przegryzania twardszej i grubszejskóry, od dawna buszują w twej sierści, a ty chociaż tak się starasz, nie potrafisz ichwyłapać. Najboleśniej tną cię w grzbiet, tam, gdzie nie sięgasz zębami i pazurkami.Jakże swędzą te ukąszenia w miejscu, gdzie grzbiet się kończy... Obracasz się w kółkogryząc własny ogon.

Pchły krążą wokół nasady ogona, przechodzą niżej, ku pachwinie i na podudzie, bie-gają po brzuchu, wokół sutek.

Wysuwam język i rozdzielam zębami skołtunione włosy. Pchły znów przeniosły sięwyżej, ukryły w sierści na bokach i na karku. Staram się podrapać... Wypędzam je ner-wowymi ruchami uniesionej tylnej nogi. Zanurzam pazurki i rozczesuję polepione wło-ski tak długo, aż swędzenie ustanie. Daremnie. Przenoszą się z miejsca na miejsce.Swędzi mnie już całe ciało. Siedzę cierpliwie, rozczesuję, chwytam, wygryzam, łapię,drapię... Usypiam, wyczuwając nadal chodzące po mnie pchły.

Z piwnic, schodów, składów, kanałów wciąż dochodzi zgrzytanie twardych zębów ipazurów żłobiących w murze i ziemi kolejne tunele, przejścia, korytarze, labirynty. Amnie bolą pokaleczone dziąsła, z których sterczą spiłowane, spłaszczone zęby.

Wyruszam z wielkimi szczurami na wyprawy. Przez otwory w płocie przechodzimydo rozległego ogrodu. Powietrze, słońce, śpiew ptaków i plusk przepływającego stru-mienia...

Przed nami ściany tak jaskrawo białe, że boję się do nich zbliżyć. Jednak otaczającemnie szczury idą dalej. Po wysłonecznionym tarasie chodzą ludzie. Podchodzimy bez-szelestnie, prześlizgujemy przez szczeliny w kamiennej balustradzie. Przed każdym zestarych ludzi, siedzących przy niskich stołach, człowiek w białym fartuchu stawia talerzpełen jedzenia.

Zapach ciepłego, tłustego żarcia skręca kiszki. Nozdrza poruszają się nerwowo. Wy-sunięte ku górze nosy drżą zachłannie.

Ludzie jedzą powoli, smakują, próbują, leniwie obracają pokarm w ustach.Człowiek roznoszący jedzenie już odszedł, teraz szczury błyskawicznie wyskakują z

zakamarków, wskakują na ławy i stoły.

Page 42: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

42

Starzy ludzie zachowują się niezgrabnie i niezaradnie. Chwytają palcami powietrze,biją łyżkami w stół, strącają talerze na posadzkę. Czyżby nie widzieli szczurów buszu-jących na stole i tarasie? Ty też chwyciłeś w zęby ciepły, pachnący tłuszczem kartofel ipołykasz duże kęsy.

Nad sobą widzisz pomarszczoną twarz i oczy bez źrenic, bez blasku, bez światła.Ludzie są ślepi, chorzy, starzy. Ich skóra jest pożółkła i szara, wymięta i wyschnięta

jak pergamin.Przerażeni, bezzębni, roztrzęsieni, zapłakani. Widzisz ich niewidzące oczy, śliniące

się usta, rozczapierzone palce i już wiesz, że są bezbronni, że możesz im wyrwać i za-brać jedzenie, że oni bardziej boją się twego pisku niż ty ich krzyku i bicia łyżkami wstoły na oślep.

Talerz spada, rozbija się, a ty zeskakujesz ze stołu, by wśród skorup ostrożnie jeśćkleistą, rozgotowaną kaszę.

Wielkie szczury nie przejmują się krzykiem staruchów. Wskakują ludziom na plecy iramiona, wspinają się po ich kolanach, wdrapują na głowy. Ludzie cofają ręce, bojąc sięugryzień i dotyku.

Zanim przybiegnie człowiek, który rozdawał im jedzenie, talerze są już puste, a mypod łopianami, pod werandą, w krzakach róż i jaśminów, wśród tulipanów, goździków inasturcji porastających klomby, pożeramy zdobyte ziemniaki, kluski, kawałki mięsa,kruchego ciasta, chleba. Teraz wielkie i grube szczury kłócą się o co smaczniejsze ką-ski, odpędzając, wyrywając, zabierając sobie sprzed nosa. Są nażarte, lecz chcą zjeśćjeszcze więcej, jeść ciągle, najeść się do ostatecznego nasycenia.

Przez dziury w płocie, przez ulicę powracamy do swych siedzib w kanałach. W nocyznowu będziesz słuchał zgrzytania ich zębów o metalowe osłony kabli i rur.

Przeczuwałeś, że porywanie jedzenia wprost ze stołów nie może trwać długo. Ludziezniecierpliwią się i będą chcieli nas wyłapać. Ślepi wezwą na pomoc widzących, a cibez nóg – poruszających się szybko i zwinnie.

Następny dzień, następna pora ludzkiego jedzenia rozproszyła moje obawy. Znowuwtargnęliśmy na ustawione wzdłuż tarasu stoły, chwytając, pożerając, porywając, cotylko się dało. Przerażeni starcy walili łyżkami, gdzie popadło, wyjąc, jęcząc i plując.

Przebiegałem właśnie od krawędzi ku talerzowi wypełnionemu dymiącymi ziemnia-kami, obficie okraszonymi słoniną, gdy nagle potoczyły się ku mnie jasnoniebieskie,szklane oczy. Wypadły z twarzy pochylającego się nad stołem starca. Jego dłonie szu-kają ich teraz po omacku, błądzą po ceracie i w talerzu. Spojrzałem w górę, zajrzałem wpuste tunele oczodołów...

Ludzkie ręce daremnie krążyły, starając się nas schwytać, zmiażdżyć, odpędzić.Głodni i rozzłoszczeni ludzie chwytali łapczywie to wszystko, czego nie zdążyłyśmyporwać i zjeść. Dłonie spadały na ciepłe jeszcze ziemniaki, by natychmiast wepchać doust rozgniecioną, kruchą masę. Ludzie krztusili się, dusili i kasłali, chcąc pożreć jaknajwięcej, w jak najkrótszym czasie.

Pomarszczeni, łysi, trzęsący się staruszkowie wyjmowali porcelanowe zęby i mię-dląc kartofle samymi dziąsłami sapali z bezsilnej nienawiści. Odsuwam się, zaciśniętapięść wali w deskę, a ja po poręczy krzesła schodzę pod stół, gdzie łomocą nogi, kikuty,protezy, a między nimi tyle strąconego, zwalonego żarcia.

Umykamy ku otworom w balustradzie tarasu, przechodzimy przez kwiecisty klomb,przeskakujemy wąziutki strumyczek i zapadamy w ścieki, rynsztoki, śmietniki, piwnice.

Page 43: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

43

Wielkie szczury podskakują, popiskują, koziołkują, gonią się z radości, z napełnienia, zobfitości jadła wydartego ślamazarnym ludziom.

Jutro będzie przecież następny dzień i następna wyprawa.

Twoje lęki ustąpią, znikną złe przeczucia, sny będziesz miał spokojne i tylko w naj-dalszych zakamarkach pamięci będziesz wyczuwał cichą obecność Szczura, któremuwykłuto oczy żelaznym prętem, i Szczurołapa, który gdzieś istnieje, zabija blisko lubdaleko, a ty boisz się go spotkać.

W masie czujemy się pewne siebie, bezpieczne i odważne. Bezgłośna gromada cią-gnących ku tarasowi szczurów, cienie wśród łodyg, cienie na ścieżkach, jakby toczącesię szare kamienie... Wszyscy idą, więc trzeba iść. Wszyscy wiedzą o starości, słabości iślepocie tamtych ludzi, a więc trzeba im zabrać, wyrwać, podkraść pachnące, ciepłe ismaczne żarcie.

Oni nie są groźni, chociaż krzyczą i usiłują walczyć o swoje. Ich złość cię nie prze-raża. A cóż cię przeraża, szczurze, idący w masie zachłannych i wiedzących czego chcąszczurów? Szczury są z przodu, z tyłu, z boków. Idą przed tobą i za tobą, a ty polegaszna ich ostrożności, spostrzegawczości, węchu, strachu, doświadczeniu.

Przekroczyły już strumień, już zbliżają się do klombu, skąd widać ciemne otwory wbiałej balustradzie.

Ludzie z drągami, łopatami, szpikulcami wyskakują nagle zza drzew, pojawiają się,zagradzają drogę. Biją, walą, tratują, miażdżą, kłują, rozdeptują. Są i psy, ujadające,chwytające w paszczę, zagryzające, tarmoszące.

Uciec byle gdzie. Ukryć się, schować, zamaskować, wcisnąć w bruzdę, w szczelinę,wnękę.

Trawnik jest gładki i dopiero teraz widzę, że go przystrzyżono, że trawa jest krótszaniż wczoraj. Na zielonym trawniku naszą szarość widać z daleka. Widzą ją doskonalełomocący kijami ludzie i krztuszące się z nienawiści psy.

Zaczął się wyścig o życie. Spadający kij miażdży mi ogon. Skręcam się z bólu. Bie-gnę. Przeskakuję nad butem usiłującym mnie rozgnieść. Skaczę w strumień i daję sięporwać mętnej, lecz wartko płynącej wodzie. Wychodzę na brzeg przerażony, zmarz-nięty, mokry, wylizuję siną, przekrwioną skórę.

Skończyły się wyprawy do jasnego domu, zamieszkanego przez ludzi, którzy niepotrafili bronić się przed szczurami. Skończyły się ciepłe ziemniaki obsypane chrupią-cymi skwarkami i ociekające tłuszczem.

Jednak jutro masa szczurów ponownie zmierza ku murom okalającym ogród. Prze-kracza je i ostrożnie sunie ku strumieniowi i ciągnącej się za nim zielonożółtej płasz-czyźnie trawnika.

Zatrzymujesz się, wciągasz powietrze, nastawiasz uszy. Ludzie stoją za drzewami,słyszysz ich oddechy i przytłumione warczenie psa. Kilka młodszych szczurów prze-skoczyło jednak strumień. Śmigają przez trawnik ku migocącej wśród krzewów białejbalustradzie.

Ludzie już biegną. Szaro-krwawe plamy drgają w trawie. Zawracasz. W nocy śni cisię podstarzały Szczurołap, któremu z talerza porywasz drewnianą piszczałkę.

Następnego dnia, w porze ludzkich posiłków, czujesz się nieswojo. Przyzwyczaiłeśsię do tych wypraw i teraz, gdy wiesz, że ślepcy tam spokojnie jedzą okraszone słoninąkartofle, a ty nie możesz im niczego zabrać, ogarnia cię gwałtowny, przejmujący głód izłość.

Page 44: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

44

Na ulicy pod ścianami też siedzą ślepi, beznodzy, bezręcy, jęczący, gnijący, rozgo-rączkowani, umierający, głusi. Wypatruję jedzenia w stojących przed nimi miskach.Tam jednak leżą tylko okrągłe blaszki lub podłużne papierki.

Długowłosy żebrak o wąskich, bladych ustach i oczach zasłoniętych czarnymiszkłami przeżuwa mączne kęsy.

Położył bułkę na płóciennym tobołku. Podbiegam i z bułką w pyszczku niknę w roz-bitym oknie piwnicy.

Wąski kanał zamienia się w szeroką arterię, środkiem której toczą się brunatne ście-ki. Biegnę wzdłuż pochyłości, starając się nie stracić równowagi. Rozwidnia się, rozja-śnia i nagle słyszę monotonny plusk wody uderzającej o kamienie.

Mija mnie kilka szczurków podążających za matką.Może zawrócić? Zatrzymuję się na wysłonecznionej krawędzi i stając na tylnych

łapkach unoszę głowę ku zwisającej kępie zieleni. Słoneczne światło przebija liście nawysokim brzegu.

Śliska, pokryta brunatnymi glonami ściana migoce w promieniach. Siedzę na ka-miennym obramowaniu, przymykam powieki i czuję jak słońce przenika sierść, skórę,krew, kości, rozgrzewa, rozleniwia.

Już się nie boję, już czuję się bezpieczny, chociaż Tamten pozbawiony oczu Szczurponownie wypełnił mój mózg przeraźliwym wołaniem... Stary Szczur ze zmierzwioną,nastroszoną sierścią rozgląda się pustymi oczodołami. Nagle rozwiewa się, rozmazujew migotliwych promieniach, znika.

Nie poruszam się, słucham szeptów przepływającej rzeki.Między zamknięciem a otwarciem oczu przenoszę się, przechodzę, przemykam, wal-

czę, zabijam, zdobywam, rozważam, przepływam, gryzę, rozkopuję i powracam znowuw to samo, bezpieczne miejsce.

Między zamknięciem a otwarciem oczu jestem sobą i tym, kim byłem i kim się sta-nę.

Jestem małym, drobnym szczurkiem drżącym przed potężnymi szczękami ojca.Przytulam się do brzucha matki pachnącego mlekiem.

Wibrujący dźwięk... To nie złudzenie! Głos piszczałki dociera z wysoka, zza prze-świetlonych, nieruchomych liści. Potrącony stopą spadający kamień budzi niespokojneecha w mrocznym tunelu.

Ciężki, zepchnięty nagle głaz uderza w ścianę tuż obok... Zsuwa się... Omal mnie niemiażdży.

Poruszenie liści i powietrza... Łapki ześlizgują się z mokrej krawędzi i wpadam wjednostajny, lecz silny nurt.

Unosi mnie ku bezbrzeżnej, oślepiającej przestrzeni. Szamoczę się, daremnie usiłujęwrócić na kamienną krawędź. Płynę pod prąd. Przebieram łapkami... Natarczywe falezalewają mi nozdrza i oczy.

Połykam krople, usiłuję wyskoczyć, lecz zapadam się coraz głębiej i głębiej w wodę.Poruszam się rozpaczliwie, popędzany przeczuciem śmierci, która czeka tam niżej, nasrebrnoszarym dnie.

Staram się trzymać głowę wysoko. Steruję ogonem, usiłując wypatrzyć jakiekolwiekmiejsce, na którym mógłbym się zatrzymać.

Płynę, płynę i płynę nie widząc nic poza zielonawoszarą powierzchnią. Porywa mniewir. Wypływam półżywy, opity wodą.

Page 45: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

45

Cień zakrywający światło zniża się, opada. Śledzi moje nerwowe, chaotyczne ruchy.Jest tuż, tuż. Biały ptak z błyszczącym dziobem koniecznie chce mnie schwytać. Szyb-szy nurt wody zagarnia mnie tuż sprzed jego dzioba. Płynę, a ptak siada przede mną nafalach i wyciąga czerwony, kłapiący dziób.

Z boku dostrzegam mokry, wydłużony, lśniący czernią kształt. Zwracam się ku nie-mu resztkami sił, wczepiam pazurami, zębami, owijam ogonem. Wypełzam na grubą,szorstką linę, zanurzającą się i podnoszącą w falach. Odruchowo zaczynam po niej biecw kierunku, gdzie unosi się stromo nad wodą.

Ptak chwyta dziobem linę, jakby chciał strącić mnie do rzeki. Lina napręża się, sma-ga powierzchnię. Ptak krąży wypatrując czegoś w nurcie... Leci w dół.

Lina biegnie teraz pionowo ku górze. Ptak odlatuje ze srebrzystą rybką w dziobie.Widzę ciemną ścianę z błyszczącymi otworami. Skaczę. Ociekający wodą ląduję nawysłonecznionych deskach, wśród skrzyń.

Chowam się w najbliższą szczelinę, przywieram do desek, parskam, otrząsam się,pluję. Barka kołysze się, a ja, wciśnięty między skrzynie i liny, tęsknię za półmrokiem,w którym byłem tak niedawno. Przeraża mnie nie kończąca się przestrzeń, jaskraweświatło, krzykliwe, białe ptactwo.

Może jeszcze nie otworzyłem powiek? Może zbudzę się w ciemnym tunelu, wśródszczurów poszukujących pokarmu?

Daremnie przymykam i otwieram powieki w palącym blasku słońca.

Rozciągnięty na gołębich piórach i poszatkowanych papierzyskach wpatruję się wciemność. Wysoko nad nami pada śnieg, wyje wicher, a przenikliwy chłód obezwładniawszystkie żywe stworzenia. Tu, z dala od zabijającego zimna, leżę spokojny, bezpiecz-ny, szczęśliwy. Nie muszę wychodzić, biegać, zabiegać o żarcie, szukać i bić się z in-nymi szczurami o wyschnięte ucho świni, czerstwy chleb lub skórę z makreli.

W norze, pod ogromnymi korzeniami drzew niegdyś ściętych przez ludzi, jest za-cisznie i sennie. Tu nie dochodzi wiatr, a powietrze przepływa powoli, poruszane jedy-nie przesuwającymi się w korytarzach ciałami szczurów. Skórki, kostki, wyschniętechrząstki, łupiny, a przy tym bliskość pełnych piwnic i magazynów... Jedzenia nie bra-kuje, a na martwych, dębowych korzeniach codziennie ścieram zęby.

Wystarczy zejść niżej wzdłuż sięgającego w głąb korzenia, by trafić na zimny stru-mień pulsujący w piasku. To stąd las, szumiący niegdyś na powierzchni, czerpał życio-dajne soki.

Tylko my wiemy o tym źródle i tylko my gasimy w nim pragnienie. Wokół wyrosłowielkie miasto. Fundamenty, ściany, rury, przewody, kanały sięgają równie głęboko,jak korzenie starych drzew, po których na powierzchni nie pozostał ślad. Woda tu jestjednak smaczniejsza i nie pozostawia na języku gorzkiego lub kwaśnawego osadu, któ-rego nie da się zatrzeć smakiem ziarna, chleba czy marchwi.

Tam w mieście, nad zamarłymi korzeniami przewalają się pędzące pojazdy... Przy-zwyczaiłem się już do ich bezustannego szumu. Nocą jeżdżą rzadziej lub nie jeżdżąwcale i właśnie po braku tych odgłosów poznajemy, że zapadła noc.

Srebrzysta leży obok na wznak, wygodnie rozciągnięta wśród pociętych, potarga-nych, podartych szmatek, piór i skrawków bibuły. Na najbliższym śmietniku codzienniepojawiają się takie strzępy, a my znosimy je i układamy w naszym domu.

Korzenie drzewa są miejscem najbezpieczniejszym z bezpiecznych, ponieważ niewyczuwam tu najmniejszych śladów ludzi. Na zewnątrz wszystko pachnie ludźmi. Pro-gi, mury, rynsztoki, ściany, kanały, cegły, piwnice, schody, spiżarnie, śmietniki są

Page 46: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

46

oznaczone ich wonią. Glina i muł w kanałach też niosą ich zapach. Kwaśny deszcz iwoda spływająca z rynny też przypominają o nich. Ich odpadki i odchody stają się czę-ścią naszego szczurzego życia.

I tylko tu, w szczelinach i przejściach, wokół rozgałęzionych szeroko korzeni, niewyczuwam ich złowrogiego istnienia. Nie dotarli tu... Nie wiedzą, że po wielkim lesiepozostały korzenie, podziemne kryjówki szczurów, do których nie zdołali wtargnąć iktórych nigdy nie poznają.

Wyleguję się, przeciągam, ziewam, dotykam wibrysami głowy Srebrzystej i czekam,aż ucichnie ruch samochodów na powierzchni.

Wtedy wyruszymy uzupełnić zapasy.Ten labirynt, pogrążony w ciemności, tylko gdzieniegdzie połyskujący fosforyczny-

mi odblaskami próchna, odkryłem wkrótce po przybiciu barki do brzegu.Czy ścigał mnie dźwięk drewnianej piszczałki? Czy gonił kocur? Czy po prostu wy-

czuwałem wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo? Nie pamiętam. Szukałem, ucieka-łem i nagle, tuż przed pyszczkiem dostrzegłem otwór w szarej płaszczyźnie asfaltu.Mogła to być nora, ale mogło być również głębsze pęknięcie, poszerzone przez spły-wającą wodę.

Schodziłem niemal prostopadle w dół przez warstwy betonu, gruzu, piasku. Naglewyczułem nogami twardą powierzchnię drzewa. Pojawiły się korzenie, korzonki, pędyrozrastające się wszerz i w głąb, a wokół nich przesmyki, korytarze, tunele łączące się,rozchodzące, zbiegające, przegrodzone osuniętą ziemią, rozszerzające się w wygodnepomieszczenia. Miejsce wydawało się wyjątkowe dla założenia gniazda.

Usłyszałem znany mi dźwięk, chrobot szczurzych zębów wgryzających się w twardedrewno. To Srebrzysta gorliwie gryzła martwy korzeń dębu. Gryzła drewno znacznieczęściej niż ja. Jej zęby rosły szybciej, więc musiała ścierać je niemal bezustannie, jed-nostajnie poruszając silnymi szczękami.

Poza Srebrzystą wśród korzeni mieszkała Ślepa, która nigdy z podziemi nie wycho-dziła, żywiąc się trocinami, pędrakami, dżdżownicami oraz resztkami tego, co przywlo-kły tu inne szczury. W ciemności, gdzie znała każdy skręt i korytarz, wzrok nie był jejpotrzebny. Przeważnie schodziła tylko do źródła, a później powoli i mozolnie wspinałasię z powrotem do znanych sobie korytarzy.

Tylko raz, kiedy zbliżyła się do dziury w asfalcie, zobaczyłem jej oczy. Były biało-szare, bez blasku. Ich martwość podkreślały obwódki wyleniałej, jakby wypalonej skó-ry. Natychmiast przypomniałeś sobie drżącego z chłodu Tamtego Szczura, z krwawymijamami zamiast oczu. On też bał się pozostać sam.

Zawróciłeś i pobiegłeś w dół, a Ślepa wolno szła za tobą. Srebrzysta nie gryzła Śle-pej, a Ślepa nie zwracała na nas uwagi.

Duża nora Srebrzystej pachniała jeszcze poprzednim samcem. Opuścił ją niedawno?Mógł wpaść w pułapkę lub pójść za Szczurołapem. A może po prostu powędrowałgdzieś przed siebie? Jego zapach słabł i słabł, aż zupełnie zniknął.

Razem wgryzaliśmy się w ogromne masy twardego drzewa... Jak z oddali dochodziłnas odgłos zębów Ślepej i szum przejeżdżających nad nami pojazdów. Wkrótce teżznalazłem inne wyjście, przebicie do piwnicy pobliskiego, domu, w którego fundamen-tach puściły zmurszałe cegły. Wychodziliśmy tędy częściej niż górą, gdzie ryczały mo-tory i naszczekiwały biegające psy.

Niebawem wśród odgłosów zabrakło chrobotu zębów i świszczącego oddechu Śle-pej. W korytarzu prowadzącym ku jej norze wyczułem zapach gnicia... Ślepa leżała na

Page 47: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

47

boku i nie była to już Ślepa, lecz rozkładające się mięso. Wkrótce też żuki i czerwieobjadły Ślepą i pozostał z niej tylko szkielet.

Wśród splątanych korzeni spoczywały szkielety psów, ptaków, ludzi, węży. Szkieletolbrzymiego człowieka odzianego w przerdzewiałe, podziurawione blachy, zwisał tużprzy naszym gnieździe i kiedy Srebrzysta poruszała się niespokojnie podczas snu, za-czepiała niekiedy pazurami o metal, wywołując dźwięczne zgrzytanie i pobrzękiwanie.Nie bałem się ogromnego szkieletu i podgryzałem niekiedy spróchniałe kości. Jednakten przypadkowy dźwięk pazurów pocierających o blachę drażnił mnie, przypominająco prześladowaniach, pułapkach i pogoniach. Wydawało się, że pochodzi spoza korzeninaszego drzewa, stamtąd gdzie żył Szczurołap i na pewno nadal mnie poszukiwał. Ku-liłem się, dreszcze wstrząsały grzbietem, a łapki drżały nerwowo. Metalowe blachyprzeżarte rdzą groziły ostrymi, cienkimi krawędziami, o które łatwo było zawadzić fu-terkiem. Dlatego starałem się spać jak najdalej od ściany, której bok stanowił spoczy-wający nieco wyżej szkielet.

Z miasta do podziemnego lasu docierały inne szczury i przeważnie zostawały tu, za-dowolone ze znalezienia tak wygodnej kryjówki. Korzenie sięgały daleko i głęboko,więc poszczególne rodziny szczurów lokowały się na różnych poziomach, wśród odle-głych od siebie odgałęzień, nie przeszkadzając sobie, a nawet nie wiedząc o swym ist-nieniu.

Wkrótce też pierwsze potomstwo moje i Srebrzystej podrosło i wywędrowało.Byłem szczurem spokojnym i nie atakowałem innych. Najbliższy śmietnik, do które-

go najczęściej zaglądałem, dostarczał nam masę jedzenia. Odkryłem też kolejne przej-ścia na zewnątrz, które poszerzyłem i powiększyłem. Wzdłuż rury z gorącą wodą do-tarłem do piwnic i garaży.

Na najdalszym krańcu, tam gdzie rozprzestrzeniły się cienkie odrosty korzeni, znala-złem wypłukaną przez wodę szczelinę, prowadzącą do rozległego placu. Wysadziłemnos między kamiennymi płytami i dostrzegłem wokół ludzkie nogi, wiele nóg. Poru-szyłem wibrysami wyczuwając rozkoszny zapach. Dziąsła aż zabolały z pragnienia. Wpobliżu leżał wafel wypełniony zimną, rozlewającą się substancją. Wyłowiłem woń cu-kru, jajek, mleka. Wylazłem, złapałem zębami rozmiękczony wafel i wciągnąłem do no-ry. Długo zlizywałem słodki, pachnący płyn...

Ze Srebrzystą przychodziliśmy tu najchętniej o zmierzchu, gdy nasza barwa pozwa-lała poruszać się niezauważalnie.

Pewnej nocy wyjrzałem spomiędzy kamiennych płyt i już, już miałem wyjść, gdyusłyszałem znajomy, ściszony głos piszczałki.

Zamarłem, nadstawiłem uszu, słuchałem.On szukał mnie nadal...Srebrzysta nie pojmowała znaczenia tych dźwięków. Były jej równie obojętne, jak

bełkotliwe i syczące głosy spacerujących ludzi, warkot motorów czy szum wiatru.Szybko wybiegła na zewnątrz, w stronę błyszczącego srebrzystego papierka i zaczęła

zlizywać resztki słodkiego płynu, przymykając oczy z rozkoszy.Rozejrzałem się z niepokojem. Głos piszczałki dochodził równocześnie z wielu

stron, bliższych i dalszych. Pomyślałem z przerażeniem, że raptem pojawiło się wieluSzczurołapów i okrążają nas równocześnie. Czy to możliwe?

Dźwięk piszczałki brzmiał jednostajnie, nie zbliżał się i nie oddalał. A więc gra iwypatruje mnie... Echa nakładały się, przenikały, cichnąc w kamiennych i betonowychtunelach. Czyżby Szczurołap nie poruszał się? Nie chodził? Czy mógł przebywać w kil-ku miejscach równocześnie?

Page 48: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

48

Najbliższy dźwięk pochodził z miejsca, gdzie nie wyczuwałem nikogo. Srebrzystapobiegła w tamtą stronę, a ja, chociaż z lękiem, ruszyłem za nią. Dźwięk stał się wyraź-niejszy. Rozchodził się z góry, ze słupa. Nie widziałem Szczurołapa, tylko ciemnąskrzynkę, z której wydobywał się głos. Srebrzysta biegła obojętnie, węsząc za słodkimiprzysmakami. Dźwięk oddalił się, a gdy podchodziliśmy do następnego słupa, znowuzaczął się zbliżać.

Szczurołapa nie widziałem. Słyszałem natomiast głos piszczałki. Chciał mnie zastra-szyć? Czy tylko mnie? A może Srebrzystą? A może wszystkie inne szczury, które wy-biegają nocą na place i ulice w poszukiwaniu słodyczy porzuconych przez ludzi?

Srebrzysta zatrzymała się i zanurzyła zęby w lepkim lizaku. Pachniał jeszcze ustamiczłowieka.

Od tamtej wyprawy na plac nie bałem się już głosu piszczałki, wiedząc, że sam głosnie może mnie ani schwytać, ani zabić, ani zmusić do pójścia za sobą ku piwnicom, ka-nałom i domom, gdzie być może czyha Szczurołap. Uwierzyłem, że to koniec moichwędrówek, że wiekowe, rozległe korzenie, zabetonowane, zakryte od góry, dobrze mniechroniły i już nigdzie nie będę musiał uciekać. Miejsce wydawało się przecież najbez-pieczniejsze z bezpiecznych i nawet dźwięczenie zardzewiałych blach olbrzymiegoszkieletu nie wzbudzało już lęku. Tylko gdy padały obfite deszcze, ziemia osuwała się,piasek osypywał, krople spływały w głąb i wnętrze nory stawało się wilgotne.

Niekiedy idąc korytarzem wyczuwałem przesunięcia gruntu, ruchy pod moim brzu-chem i nad głową. Zatrzymywałem się, nasłuchiwałem i szedłem dalej uspokojony, boprzecież wnętrze ziemi stale porusza się, przemieszcza, drży, osuwa, unosi i opada.Szczury wiedzą o tych ruchach, rozumieją te drgania i odgłosy, zachowują spokój aż dochwili pojawienia się prawdziwego niebezpieczeństwa.

Blachy szkieletu dzwoniły, drżały, dźwięczały, uginały się, pękały, rozpadały, a wte-dy obudzony ich trzaskiem zaczynałem się bać.

Otwierałem oczy, a dźwięki cichły, ustawały, zanikały. Mój strach też niknął i usy-piałem, a gdy budziłem się ponownie, wydawało mi się, że to był tylko niepokojącysen. Wytrzebiony las, przyduszony gruzami i popiołami, ukamienowany, zacemento-wany, zalany asfaltem, wydawał się nam, szczurom, najpewniejszym i najspokojniej-szym siedliskiem, ponieważ ludzie zapomnieli o jego istnieniu.

Grube korzenie spinały i łączyły ze sobą warstwy gleby, spajały grunt, umacniającwielopoziomowe labirynty, przerastając, obrastając i wrastając w nasze szczurze gniaz-da. Podziemne konary, odrosty, pęki zdrewniałych włókien, pogmatwane, poplątanewęzły, grube kłącza i cienkie, wijące się we wszystkich kierunkach wężowate pędy,gruzełkowate sieci, z których zawsze wysysałem wilgoć – wszystko to wiązało ze sobąglinę, piach, żwir, popiół, pozostałości torfu i ciemną, sypką ziemię. Poniżej tej spląta-nej sieci korzeni spoczywały wielkie głazy, samym swym ciężarem osuwające się po-woli w dół. Szczury docierały do nich rzadko, bo głazy zanurzały się w wodnisty, prze-suwający się piach. Zdarzało się też, że szczury, które zapuszczały się tak nisko, niewracały i wszelki ślad po nich ginął w podmokłym gruncie.

Zbłądziłeś schodząc w dół wzdłuż grubego korzenia. Niespodziewanie znalazłeś siępod zimną, metalową płytą czy skrzynią. Nosem, wibrysami, łapkami usiłowałeś wy-czuć, gdzie właściwie jesteś?

I wtedy niespodziewanie wyczułeś nieruchomy kabłąk szczurzego czy mysiegogrzbietu i owal szczęk gryzonia. Cofnąłeś się szybko, by po chwili znowu zbliżyć się,obwąchać, wybadać.

Page 49: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

49

Duża mysz czy mały szczur wyrzeźbione z miękkiego metalu? Dotknąłeś zębami inagle przerażony, że znalazłeś się tak nisko, niżej niż kiedykolwiek, odwróciłeś się,położyłeś uszy po sobie i jak najprędzej powróciłeś do nory.

A kiedy później chciałeś odnaleźć to miejsce, wszystkie szlaki wzdłuż korzenia wy-pełniał już piach. Widocznie znowu przesunęła się ziemia.

Większość szczurów nigdy nie sprawdzała, co jest poniżej biegnących w dół długichkorzeni i dużych odłamków skał, ciesząc się życiem pod warstwami betonu i popiołu.Tylko dochodzące z wysoka odgłosy miasta przypominały, że znajdujemy się bliskoludzkich siedzib.

Przywykłem do rezonujących dźwięków blach wokół olbrzymiego szkieletu, prze-stałem się bać przysypiając i nie zważałem na przenikające coraz częściej krople wody,osypujące się ściany i osuwające się w dół kamienie.

Srebrzysta odchowała kolejne małe, które wywędrowały do miasta, porozchodziłysię po kanałach i piwnicach. Przytyłem jak wtedy w bunkrze i coraz ciężej było miwspinać się pod górę. Niektóre korytarze stały się dla mnie za ciasne i stale musiałem jeposzerzać. Przepychałem się do przodu, czując jak mój brzuch grzęźnie w glinie lubpiasku. Srebrzysta gryzła mnie w ogon i przeciskałem się z piskiem, pozostawiając naścianach wydarte kępki sierści.

Zapasy przynoszone z placu, kotłowni, piwnic powiększały się i czułem się corazbezpieczniej, mając wokół tyle zasuszonego jedzenia. Uwierzyłem, że na zawsze pozo-stanę w podziemnym lesie.

Deszcze i grzmoty odstręczały od częstego wychodzenia na zewnątrz. Siedziałemwięc w norze, czyszcząc futerko, wyczesując włosy, wychwytując pchły, baraszkując zeSrebrzystą i małymi.

Nagle usłyszałem zgrzyt, jęk, szczęk. Ziemia zadrżała, jakby pękła, i do nory, mię-dzy odsłonięte korzenie wdarło się chłodne, wilgotne powietrze. Gniazdo chwiało się,drżało, przesuwało, a my staliśmy zasypywani ziemią, nie wiedząc dokąd uciekać.

Nowy potężny wstrząs rozwalił boczną ścianę i dostrzegłem osuwające się z górykamienne płyty, którymi wyłożony był plac. Z wysoka lał deszcz, wdzierał się wiatr idochodziły odgłosy miasta. Srebrzysta zniknęła z małymi w najszerszym korytarzuprowadzącym w stronę kanału ściekowego.

Mokre zwały gliny osuwały się wprost na mnie. Odskoczyłem i wykorzystując chro-powatość kamiennych brył i płyt, mozolnie wspinałem się ku górze, nie zważając nastrugi błotnistej wody.

Znalazłem się na placu.Pofałdowana powierzchnia, głębokie rozpadliny, zapadliska. Biegłem co sił w stronę

najbliższych domów błyszczących żółtawym światłem.Część jezdni osunęła się. Czarne zwały asfaltu sterczały w dole jak rozwarte szczęki

nieznanego zwierza.

Przebiegłem ulicę, na której zamarł wszelki ruch, i szczękając zębami zaszyłem sięw najbliższej piwnicy. Zawalenie się powierzchni placu pogrzebało zamiary dalszego,spokojnego i niedostrzeganego przez ludzi życia.

Wpełzłem między zleżałe worki i usnąłem.Przebudziłem się i chciałem wrócić. Jednak wejście do piwnicy było zasypane zie-

mią, a szczeliny zamieniły się w ogromne, gliniaste leje. Wokół krzątali się ludzie,wpompowując do rozpadlin olbrzymie masy płynnego cementu i żwiru.

Page 50: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

50

Zupełnie rozbity, jakby mnie wypędziły silniejsze szczury, wypuściłem się na drugąstronę placu, gdzie znajdował się hydrant, a wokół niego, tuż przy rurach, wejście pro-wadzące w dół. Teraz hydrant przechylił się i częściowo zapadł, a ludzie rozkuwali ki-lofami asfalt.

Mijał czas, a ja, chociaż chciałem, nie potrafiłem wrócić.Osamotniony i rozeźlony w piwnicy pobliskiego domu niespodziewanie natknąłem

się na Srebrzystą. Podbiegłem ucieszony spotkaniem, gdy nagle uderzył we mnie szary,silny kształt, odrzucając w kąt piwnicy. Srebrzysta stanęła na tylnych łapkach i wycią-gnęła pyszczek, patrząc jak jej nowy towarzysz wyrywał mi kępki sierści i rozrywałuszy.

Zrozumiałem, że Srebrzysta przestała być moją samicą. Uciekłem upokorzony sły-sząc za sobą zwycięskie piski silniejszego samca.

Osowiały łaziłem po kanałach i piwnicach, zastanawiając się co dalej? Wielokrotniepowracałem na plac, lecz szczelin i dziur już nie było. Ludzie zasypali i zabetonowalinie tylko wielką rozpadlinę, ale każdy, nawet najmniejszy otwór, którym mogłaby we-drzeć się woda lub mógłby wejść szczur.

Dziury w jezdni zalano asfaltem, rury pokryto warstwą szklistej otuliny i cementu,spojenia kamiennych płyt zabetonowano i pozamazywano smołą. Daremnie krążyłemszukając jakiegokolwiek wejścia do ukrytego pod miastem zapomnianego lasu, z które-go na pewno pozostały jeszcze najgrubsze i najgłębiej wrośnięte korzenie.

Nadszedł kolejny samotny i zimny wieczór... Nagle ze wszystkich stron, ze wszyst-kich stalowych masztów pokrywających plac i sąsiednie ulice, dobiegł przywołującydźwięk piszczałki.

Przycisnąłem brzuch do kamiennej płyty i nasłuchiwałem coraz bardziej przestra-szony. Głos nacierał zewsząd... Szczurołap szukał mnie i tropił.

Dźwięk urwał się i chociaż w półmroku nie zobaczyłem żadnego człowieka, w po-płochu przebiegłem plac i ześliznąłem się do najbliższego rynsztoka.

Pod osłoną nocy i wysokich krawężników uciekałem, uciekałem, uciekałem.

Biegnę za grubym, jasnoszarym ogonem w ciemne plamy. Rdzawy, wyleniałygrzbiet góruje nad rozdętymi bokami, w których ukrywa się potomstwo. Rudawa wy-trwale idzie przed siebie, wiedząc, że jestem blisko. Mój ciepły oddech na niemal bez-włosym ogonie daje jej poczucie bezpieczeństwa.

Wędrujecie razem i chociaż tylko ty znasz kierunek i cel tej drogi, ona nie boi się,lecz spokojnie przekracza przeszkody, przeskakuje progi, betonowe stopnie i kamienie,prześlizguje się przez rury i tunele. Jej brzuch podryguje, trzęsie się, drży. Ty takżeczujesz się pewniej, wiedząc, że samica, która ci ufa, biegnie tak blisko. Cieszysz sięwdychając jej zapach. Mogła przecież pozostać w swej norze jak większość samic ma-jących rodzić. Zaniepokojona ogarniającą cię potrzebą odejścia, ciemnymi, wypukłymioczami uważnie obserwowała twoje ruchy.

Dłużej nie chciałeś tu zostać, nie mogłeś już wytrzymać w labiryncie wąskich kana-łów, które zawsze prowadziły do tych samych miejsc, gdzie zawsze pojawiało się takiesamo jedzenie, pożerane przez te same szczury, podczas gdy z powierzchni dobiegałygłosy tych samych ludzi. Patrzyła z niepokojem, jak nagle zaprzestałeś znosić strzępygazet, kurze pióra i skrawki tkanin... Rozległe gniazdo na spękanym dnie betonowegolochu wymościła przecież na przyjęcie twojego potomstwa. Teraz widziała, że powra-casz na krótko, przeważnie układasz się tuż przy wyjściu, niespokojnie śpisz, gryzieszsię z innymi szczurami, które przyjęły cię niedawno jak swego.

Page 51: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

51

Widziała, jak nerwowo unosiłeś głowę i nasłuchiwałeś, chociaż stamtąd nie dobie-gały żadne niepokojące głosy. Wyglądałeś, jakby z tej bezpiecznej ciszy płynęło do cie-bie wezwanie, pisk szczurów, od których oddzielają cię nie znane przestrzenie, którepragniesz przebyć.

Też unosiła głowę i nastawiała uszy, by wyłowić owe głosy wywołujące gorączkępodróży. Słuchała, kręciła szyją, wciągała w nozdrza powietrze, stawała na tylnych łap-kach...

Nie słyszała niczego. Nie docierały do niej wezwania dalekich krewnych. Jej mózgunie drążyła żadna natrętna ciekawość. Spoglądała na ciebie wyłupiastymi oczami z ro-snącym lękiem o przyszłość.

Dostrzegłeś jej nerwowość, chociaż przejęty koniecznością wędrówki rzadko zwra-całeś uwagę na spojrzenia i odruchy swych samic. Wzywające cię głosy rozlegały sięprzecież tylko w tobie, a to, co działo się wokół, blisko, obok, miało teraz coraz mniej-sze znaczenie.

Chcę iść przed siebie, ścigać, gonić, szukać, biec. Dokąd? Wszędzie, byle nie pozo-stać tu, gdzie jesteś, gdzie przygarnęła cię miejscowa szczurza gromada, a ty tak chętniestałeś się jednym z nich. Teraz znowu jesteś sobą i chcesz odejść.

Szlaki szczurów prowadzą wzdłuż żelaznych szyn, wyasfaltowanych jezdni, kanałówi nabrzeży. Często zderzają się i krzyżują. Często też idące szczury ulegają masie nad-chodzących z przeciwka i zmieniają kierunek marszu, skręcając lub zawracając.

Ty wiesz o tym, lecz samica z ogromnym brzuchem idąca przy tobie wyruszyła wdrogę tylko dlatego, by być z tobą.

Dzień, noc, dzień, noc, dzień, noc... Jesteś jej samcem, ona jest twoją samicą. Wy-wędrowała za tobą i jej celem jest być przy tobie. Rozdziawiony, dyszący pyszczek iwybałuszone, błyszczące oczy znowu są z tyłu. Zmęczyła się i teraz stara się dotykaćwibrysami twego ogona, jakby to dodawało jej sił. Idziesz, przeskakujesz, przechodziszi nagle zauważasz, że nie słyszysz już jej oddechu, nie czujesz jej obecności za sobą.Odwracasz się, rozglądasz. Zniknęła. Zapewne pozostała przed jedną z tych przeszkód,których ty, silny i sprawny, nawet nie dostrzegłeś.

Zawracam. Kałuża, przez którą skaczę, zostawia na futerku tłuste krople błota. Wy-soki krawężnik, czworobok kamiennych schodów. Trawa. Sterta tekturowych pudeł pobananach i pomarańczach. Jest właśnie tam. Przebiegasz chodnik oświetlony rtęciowąpoświatą.

Rudawa leży w tekturowym pudełku, a pod jej brzuchem wiją się piszczące, różowepoczwarki. Urodziła. Małe schwytały już sutki i ciągną mleko.

Zapach krwi, potu, śluzu, moczu.Podbiegasz do niej, obwąchujesz zapadnięte boki, obwisłą skórę, krew zaschniętą na

ogonie. Liżesz jej oczy, nozdrza, uszy.Siada, napina brzuch, do którego przyssały się różowe pijawki.Ulicą przejeżdża samochód. Zrywa się wiatr, zacina deszcz. Słychać szczekanie i

miauczenie. Obwąchujesz różową, popiskującą kulkę mięsa. Nie odpędza cię, nie stra-szy zębami.

Chcesz iść dalej, musisz iść dalej. Odbiegasz od pudła w stronę oświetlonej jezdni.Wracasz. Pytająco patrzy na ciebie i na swój brzuch, na którym rysują się ostrzej ciem-ne punkty sutek. Głód. Ona też jest głodna. Szła tak wytrwale, chwytając w pyszczek coleżało na drodze.

Chcesz się oddalić. Rudawa zanurza zęby w piszczącej kulce mięsa. Pożera ją, przy-trzymując palcami drżący kształt. Zawracasz i sięgasz po leżącego obok. Połykasz du-

Page 52: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

52

żymi kęsami. Ona znowu odrywa przyczepioną do sutków kulkę. Zlizuje resztki spły-wającego po brzuchu mleka. Ponadgryzane, poprzegryzane, pokaleczone małe leżą wo-kół ciche i nieruchome.

Tamten, który wpełzł pod ściemniałą skórkę banana, piszczy szukając sutków. Ru-dawa przyciąga go do brzucha.

Siedzimy, czyścimy sierść, szlifujemy pazurki, wydrapujemy pchły z uszu i nasadyogonów, przeciągamy się, ziewając z nasycenia i zmęczenia. Wiatr świszcze w karto-nowych pudłach, szczeka pies, daleko miauczy kot, mały przywarł i ssie.

Idziemy wzdłuż asfaltu. Pisk trzymanego w zębach małego popędza nas, popycha,przyspiesza.

Tory. Łoskot pociągu wciska mnie w kamienny gryz. Rudawa przykrywa małegoszczurka rozciągniętym brzuchem. Kiedy pociąg przejeżdża, czeka, aż mały oderwie sięod sutka, wtedy bierze go w zęby i niesie dalej.

Jesteśmy wśród gładkich, betonowych ścian rozjaśnionych białym światłem reflekto-rów. Biegniemy wzdłuż krawędzi tunelu ukrywającego przewody, druty, kable, rury.Zeskakujemy do środka...

Błoto! Błoto wypełnia cementową rynnę. Wychodzimy na powierzchnię. Szyny roz-gałęziają się, rozchodzą. Nad torami pochylają się zarysy odległych budynków. Skrę-camy. Stalowe tory pokrywa rdza, jakby od dawna nie jeździły po nich pociągi. Drew-niane podkłady są zbutwiałe i zmurszałe. Tylko betonowe ściany wokół płoną jaskrawąszarością odbitego światła.

Nagle tory urywają się. Jestem między wysokimi murami z betonu. Deszcz już niepada. Panuje cisza. Nie ma samochodów, szumu motorów, ludzkich głosów, nie słychaćszczekania i miauczenia.

Zbliżamy się do ogromnego muru, szukamy w nim jakiejkolwiek szczeliny. Kilkakrólików beztrosko skacze obok nas w pełnym świetle lamp.

Mały szczurek niesiony w zębach zbielał, nie żyje.Między płytami chodnika dostrzeżesz podłużną szczelinę, w sam raz dla szczura.

Wchodzisz tam ostrożnie. Za tobą przeciska się Rudawa z martwym małym szczurkiemw zębach.

Korytarz rozszerza się, rozgałęzia w podziemny labirynt.Wyczuwasz, że tu, pod betonową płytą mieszkały kiedyś szczury. Rudawa kładzie

się na wznak i zasypia. Martwy szczurek zimny i zsiniały leży obok niej.Z wysoka dobiegają kroki w twardych butach. Zbliżają się, przechodzą, cichną.

Nie kończące się miasto. Gruby, jednolity mur przecina miasto, wypełnia horyzont.Przechodzimy jednak poniżej muru kanałami, tunelami, rurami, korytarzami wydrążo-nymi przez nasze łapki, wygryzionymi przez nasze zęby.

Dzielący miasto pas ciszy nie był miejscem zupełnie bezpiecznym. Łasice, tchórze,kuny, lisy polowały tu na szczury, myszy, chomiki i ptaki gniazdujące w trawie. I cho-ciaż same ginęły niekiedy we wnykach i pułapkach, to jednak wolały żyć tu niż w miej-skich parkach, ogrodach i na cmentarzach, gdzie stale zagrażali im ludzie.

I tylko największy mój wróg, człowiek, nie prześladował mnie tu i nie tępił, nie wy-pędzał i nie ścigał, zajęty tropieniem, śledzeniem i zabijaniem ludzi.

Gdy na powierzchni rozlegały się strzały, wiedziałem, że ludzie polują na ludzi.Wkrótce na wąskim chodniku pod murem poznałem smak i zapach ciepłej ludzkiejkrwi. Nie różniła się niczym od krwi zwierząt.

Page 53: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

53

Cień wielkiego psa ciemniejący na oświetlonej ścianie. Wyczuł mnie i zawył, leczludzie zajęci pogonią nie dostrzegli szczura szarego jak beton.

Największym moim wrogiem był tu stary, liniejący lis, żywiący się głównie młody-mi królikami, jajami i pisklętami ptaków gnieżdżących się w kępach traw i krzewów.Szybko wytropił naszą rodzinę i czuwając w pobliżu nory, bezustannie obserwowałwyjście, czyhając na jakiegokolwiek nieostrożnego szczura.

Wkrótce przebiegły lis pożarł całe moje potomstwo. Kilkakrotnie umykałem przednim, chowając się w szczelinach i płytkich wnękach, skąd nie umiał mnie wydobyć.

Rozwścieczony darł wokół łapami trawę i kamienie, a ja skulony ze strachu oczeki-wałem cierpliwie, aż odejdzie.

Lis zginął niebawem schwytany we wnyki.Długo szamotał się i skamlał, wył, uwięziony przez stalowe szczęki. Zbliżali się lu-

dzie. Lis szarpał się i walczył z żelaznym, bolesnym uchwytem. Psy ujadały wściekle,kiedy kolbą przetrącili mu grzbiet.

Do miasta, rozdzielonego pasem ciszy, wyruszam po pożywienie. Wystarczy zejśćdo najbliższego kanału, do na wpół zawalonej piwnicy lub iść tunelem pomiędzy prze-wodami, by znaleźć się po jednej lub drugiej stronie, najeść się do syta i wrócić, uno-sząc w zębach smaczne kąski na później.

W ciemnościach powracałem podziemnymi korytarzami, wyczuwając jedynie ślady iodchody szczurów. Obok był cmentarz, też przecięty pasem ciszy. Woda niosła stądwoń zgnilizny, a korzenie rozpychały murszejące ściany trumien.

Od pewnego czasu ptaki w pasie ciszy stały się nerwowe i niespokojne. Wiele opu-ściło wygodne i ciepłe gniazda w poszukiwaniu nowych siedzib.

Za ścianami z betonu słyszałem szelesty, szmery, pomruki, szumy. Czułem narasta-jące niebezpieczeństwo, chociaż nie umiałem go nazwać. Czułem, że się zbliża, lecz nieprzeczuwałem kiedy i skąd nadejdzie.

Czułem, że znowu będę uciekał, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Rudawa znowuurodziła. Nagie i ślepe małe lgnęły do jej sutek. Rozsiadała się szeroko, zakrywając jeciałem.

Norę wypełniały rybie głowy, skóry, ogony, czerstwy chleb, obierzyny jabłek i skór-ki bananów, skrawki mięsa.

Rudawa z małymi leżała wśród strzępów papieru, wełny, piór, które znosiły tu kolej-ne pokolenia szczurów. Ciepło, rozkosznie, sennie.

Dlaczego jednak z sąsiedniego gniazda nie dobiega już chrobot zębów i popiskiwa-nie młodych samiczek ściganych przez stare samce? Tamta rodzina już wczoraj opu-ściła zaciszne korytarze pod betonową płytą...

Gdyby nie małe szczurki, nas również już by tu nie było. Ale Rudawa nie chce roz-stać się z nagimi okruchami ciepła, popiskującymi, gdy tylko wysuną się spod jej roz-ciągniętego ciała. I chociaż jestem zaniepokojony odległymi zgrzytami, drżeniem ziemi,świstami i innymi odgłosami, usypiam obok Rudawej i małych, zasłuchany w ich poru-szenia i oddechy.

Zgiełk. Najpierw z jednej, potem z obu stron betonowej ściany. Ludzie podchodządo murów. Spokojny dotychczas pas ciszy wypełnia teraz krzyk, tupot, ruch. Ziemianad naszymi głowami drży, dygoce, trzęsie się pod uciskiem ciężkich, huczących ma-szyn.

Page 54: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

54

Ludzie napierają na mury, uderzają, łomocą, kruszą, rozwalają. Potężna płyta poru-sza się, chwieje, jakby za chwilę miała runąć.

Rudawa chwyta najbliżej leżące małe szczurzątko, by uciec z nim w bezpiecznemiejsce. Chwytam następne chcąc podążyć jej śladem. Pozostawione piszczą przeraźli-wie, usiłując skryć się wśród strzępów papieru.

Ziemia porusza się, załamuje, otwiera nad nami. Betonowy zrąb pochyla się i spada,zasypując piachem i odłamkami moją umykającą samicę. Ciężka grudka cementu wy-trąca mi z pyszczka nagiego szczurka.

Oślepiające, jasne, oszałamiające światło. Wrzask, warkot, szum wypełnia uszy.Strach obezwładnia. Trąbki, piszczałki, flety, fujarki. Czy słyszysz w tym zgiełku głosSzczurołapa? Czy ulegasz złudzeniu?

Ze wszystkich stron tłum ludzi wdziera się na przewrócone betonowe bloki, rozbijaje, tłucze, odrywa, kruszy, dzieli na kawałki.

Ich stopy są wszędzie, z przodu, z tyłu, tam i tam. Nie mogę się cofnąć. Labirynt ko-rytarzy wokół gniazda został już zadeptany, zniszczony, rozniesiony.

Wycie, świst, rytm, warkot, huk – wdzierają się w mózg, w całe ciało, przerastają,przytłaczają. Stopy ludzi unoszą się i opadają nad moją głową, grzbietem, ogonem.

Zmiażdżą mnie, rozerwą, rozetrą, unicestwią...Oślepiony, ogłuszony, oszołomiony cofam się ku krawędzi przewróconej płyty. W

świetle reflektorów wielki, płaski blok unosi się coraz wyżej na stalowych linach.Przywieram do betonowej powierzchni przesuwającej się nad ziemią wśród krzyczą-cych tłumów. Zeskakuję, odbijając się silnie nogami w kierunku zasieków kolczastegodrutu. Tam jeszcze nie ma ludzi, tamtędy będziesz uciekał.

Zaczepiam o stalowy kolec, który rozdziera mi skórę na boku. Ześlizguję się, balan-sując ciałem między najeżonymi drapieżnie kolcami. Nozdrza wychwytują dym, swąd,ogień. To na niebie wirują purpurowe snopy iskier, obsypując mnie ciemnym pyłem.

Tu, pośród kolczastych drutów schroniły się zwierzęta zaskoczone nagłym pojawie-niem się ludzi. Zając z rozerwanym brzuchem dyszy ciężko. Wybałuszone, zrozpaczoneoczy z lękiem śledzą krążących wokół ludzi. Uciekam w stronę włazu do kanału.

Za mną przewracają się, drżą, padają wysokie betonowe ściany, które nam, szczu-rom, wydawały się wieczne, stwarzając złudne pozory spokoju i bezpieczeństwa. Ośle-piający blask reflektorów wydobywa z ciemności pękający, rozpadający się mur.

Światła przecinają niebo w zgiełku, szumie, krzyku.Skaczę w dół, ku majaczącej w studzience wodzie, odbijającej rozległą, oświetloną

przestrzeń nieba.

Nie umiałeś znaleźć nowego gniazda, przyłączyć się do innej rodziny, przeczekać.Pas ciszy nie dzielił już miasta. Odwrotnie, wypełnił się mrowiem wędrowców i ich

głosami. Pod uderzeniami maszyn i ludzi betonowy, twardy mur rozsypywał się, wy-kruszał. Nawet zejście do kanałów i ukrycie się w piwnicach nie zapewniało już bezpie-czeństwa, bo w mózgu nadal słyszałem tamten wrzask, ruch, kroki, szum, jazgot.

Szczury żyjące dotychczas w pasie ciszy w popłochu przenosiły się do innych rejo-nów, walcząc z mieszkającymi tam rodzinami. Tułałem się, kręciłem po własnych śla-dach, krążyłem, obchodziłem, szukałem, powracałem.

Widziałem piach zasypujący Rudawą, a jednak chciałem znów być przy niej. Wi-działem stopy rozgniatające moje gniazdo, a jednak wierzyłem, że znowu je tam odnaj-dę. Widziałem kamień miażdżący małe szczury, a przecież chciałem usłyszeć ich prze-nikliwy pisk, mówiący o głodzie i potrzebie ciepła, wyczuć ich nagość i zapach mleka.

Page 55: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

55

Tak. Pas ciszy nadal istniał we mnie i dlatego usiłowałem do niego wrócić. Czy na-prawdę nie mam już własnego gniazda? Czy nie ma już Rudawej, z którą przeżyłemtyle szczęścia i zaspokojeń, dla której polowałem i zdobywałem pokarm, niosąc goprzez podziemne labirynty, do ciepłej i przytulnej nory pod betonową płytą? Czy mo-głem pogodzić się z ich utratą? Czy znowu mam rezygnować ze wszystkiego?

Teraz też wyszukiwałem kawałki sera, skórki słoniny, rybie łby i dźwigałem w kie-runku dawnego pasa ciszy. Niosłem je jak poprzednio, jakby nic się nie zmieniło, aż dochwili, gdy przerażony hukiem i zgiełkiem wypuszczałem z pyszczka i uciekałem.

Rudawą zasypał piach i żwir, małe zostały przygniecione kamieniami i zadeptaneprzez ludzi, lecz ja usiłowałem powrócić i wierzyłem, że jest to możliwe.

Noc była ciemna i chłodna, padał deszcz i wydawało się, że cisza powróciła międzybetonowe mury i miasto znowu jest podzielone. Oczekują mnie małe, nagie szczurki imiękkie ciepłe ciało Rudawej. Przyczaisz się w sieczce z gazet, rozłożysz wygodniebrzuszkiem do góry, odpoczniesz.

Z mokrą sierścią nastroszoną od mżawki, z kawałkiem wyschniętego sera w pyszcz-ku, poruszając nozdrzami, wibrysami i wąsami, dotrzesz kanałem jak najbliżej dawnejnory. Wynurzysz się ze studzienki akurat tam, gdzie ciągną się zasieki ze splątanego,kolczastego drutu...

Nie będzie zasieków.Mglista, wilgotna noc da ci poczucie bezpieczeństwa i pójdziesz dalej, wzdłuż płyt-

kiej, betonowej rynny. Ciężkie krople będą smagać twój grzbiet, zalewać nos i oczy.Nadal jednak będziesz niósł wyschnięty okrawek sera, by podzielić się z Rudawą, byznowu być w gnieździe. Rynna prowadzi cię wprost ku szczelinie, między płyty. Wsu-niesz się, lecz korytarz zasypany będzie piaskiem. Wrócisz na powierzchnię w pobliżumuru. Lecz muru też nie będzie.

Nie powstrzymany przez wilgotny wiatr i krople deszczu bębniące w chodnik,chcesz ją przywołać. Piszczysz w nadziei, że cię usłyszy.

Wtedy pojawi się cień, szczur, który usłyszał wezwanie, czy szczur, którego ocze-kujesz?

Piśniesz radośnie, sądząc, że to Rudawa.To twój sąsiad z gniazda obok, on również powrócił, również szuka. Kiedyś odpę-

dzałeś go kopniakami tylnych kończyn i chwytem zębów za kark. Teraz ty i on będzie-cie tak przerażeni nieobecnością betonowego muru, że w pierwszej chwili rozminieciesię, rozejdziecie, każdy w poszukiwaniu własnej nory.

I znowu będziesz usiłował wejść w szczelinę, i znowu się wycofasz, i znowu spo-tkasz tamtego szczura. I jak nigdy przedtem pójdziesz za nim, a on podąży za tobą, botylko ty i on będziecie przypominać sobie wzajemnie o cieple waszych gniazd, zapachuwaszych samic i popiskiwaniu potomstwa, o tym, czego już nie ma...

W miejscu, gdzie wyrastał mur, jest próżnia, pustka, piach, gruz, żwir, nic... Nie po-zostały nawet ślady tamtego zapachu, tamtego życia. Będziesz krążył oszołomiony po-wtórnym odkryciem tego, co przeżyłeś, co widziałeś, przed czym uciekałeś przez całeswe życie...

Będziesz szukał, nie rozumiejąc sam siebie, nie wierząc samemu sobie. Zanurzyszsię w zasypanej do połowy szczelinie i usłyszysz za sobą pisk strachu. Odwrócisz się,by zobaczyć, jak wielka, śnieżnobiała sowa unosi w szponach szczura z sąsiedniej nory.Jej białe bezszelestne skrzydła wyraźnie odcinają się od szarej mgły, w której chciałbyśukryć się jak najgłębiej. Pomkniesz wzdłuż betonowej rynny, słuchając oddalającegosię pisku.

Page 56: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

56

Wyschnięty kawałek sera pozostał wśród żwiru i piachu.

Zastanawiałeś się, przypominałeś sobie, co cię najbardziej przestraszyło? Kto cięspłoszył? Czy tłum tupiących, krzyczących, rozwrzeszczanych, bijących w mur młot-kami i pięściami? Mogłeś przecież zamieszkać po którejkolwiek ze stron muru, któryludzie rozbili, rozwalili, rozdrapali?

Mur upadł, lecz miasto po obu jego stronach pozostało takie samo jak poprzednio.Tymczasem ty uciekasz, nie patrzysz nawet wstecz, nie rozmyślasz już o powrocie, dla-czego?

Odsłonili moje gniazdo, zabili moje małe, moja samica zginęła przyduszona piachemi betonem.

Lecz ty przetrwałeś, jesteś, żyjesz. A wokół pełno piwnic, korytarzy, podziemnychprzejść, rur, przewodów, kanałów, magazynów... Wystarczy przenieść się na nabrzeżerzeki i tam założyć nowe gniazdo, ukryte, zasłonięte, niedostępne.

Dlaczego więc chcę odejść i nigdy już nie wrócić, jakby to miasto skrzywdziło mnienieodwracalnie?

Zanim przyszli obalać mur, zanim przybiegli, zanim wtargnęli w pas ciszy, tuż przedogłuszającym zgrzytem gąsienic, uderzeniami spychaczy, kilofów, młotów, łomów, tużprzed tym usłyszałeś we śnie dźwięk znajomy i niepokojący, głos, który zapamiętałeś zinnego miasta, z innego gniazda.

Skąd dobiegał? Zza muru? Z której jego strony? Mogło go wzmacniać echo odbiteod okolicznych ścian i chwilami wydawało się, że głosy drewnianych piszczałek do-chodzą z wielu miejsc, że gra na nich wielu ludzi.

Przypomniałeś sobie tamten odległy dźwięk nad kanałem ściekowym, w porcie ipóźniej, w domu Szczurołapa, który karmił węże szczurami, kociętami, psiakami, gołę-biami. Zazgrzytałem zębami, wysunąłem nozdrza, by wyczuć, skąd nadchodzi. Głospiszczałki zbliżał się, okrążał cię, pogłębiał twój strach, docierał z wysoka, jakby spadałz nieba.

Mówił o zagładzie, śmierci i ucieczce. Nie o szansie, lecz o konieczności ucieczki.Słuchałeś tego dźwięku w narastającej grozie, w półśnie, w półjawie. Walczyłeś z roz-sadzającym cię lękiem, zastanawiałeś się, czy nie przenieść się do innej nory. Rudawaspała przy tobie spokojnie, jakby nie słyszała złowrogich dźwięków piszczałki.

Przybiegli ludzie, gromady ludzi. Czy wezwani przez Szczurołapa? Przywołani na-trętnym tonem instrumentu? Stąd i stamtąd, z obu stron muru zbiegły się tłumy, głospiszczałki przycichł w zamęcie, tumulcie i wrzawie. Zresztą, nikt by go nie usłyszał, bowszyscy śpiewali, wrzeszczeli, tłukli w bębny i blachy, trąbili, łomotali. Tylko tobiewydawało się przez chwilę, że słyszysz tamten głos, ale przecież mogło to być złudze-nie.

Teraz już wiesz... Szczurołap szukał cię i odnalazł. Szczurołap znowu zwyciężył. Toon przywiódł tych wszystkich ludzi, którzy znów zniszczyli twoje dotychczasowe życie.Zadrżały betonowe ściany, zadygotały wieżyczki strażnicze, zachrzęściły ramionadźwigów i mur runął, a ty, ze zjeżoną sierścią, myślisz już tylko, jak przeżyć.

Wracałeś wierząc, że ocalało cokolwiek?Znalazłeś resztki gruzu, odłamki muru i zadeptaną, rozdartą przestrzeń. Przycupnąłeś

nad miejscem, w którym była twoja nora, i piszczałeś, jakbyś chciał przywołać miesz-kające tu niegdyś szczury.

Wydrapując dziurę w piasku i żwirze zdarłem pazury do krwi.

Page 57: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

57

Czy naprawdę chciałeś dokopać się do swych dzieci, do swej samicy? Na co cze-kasz? Czego tu szukasz zmęczony, zdenerwowany, zdyszany, wpatrując się w roz-chwiane światło latarni?

Bolą zakrwawione łapki, nozdrzami wycieka śluz, oczy podrażnił betonowo-ceglanypył.

Ludzie, którzy przekroczyli mur, nie widzą cię, nie dostrzegają, patrzą wyżej i dalej.Mogą zadeptać cię i nawet tego nie zauważą. Dla nich nie istniałeś i nie istniejesz. Doczasu...

Ponownie słyszysz, a może tylko tak ci się wydaje, jęk drewnianej piszczałki i wi-dzisz cień przygrywającego na niej człowieka, który aż tu przyszedł za tobą.

Będziesz go słuchał tylko przez chwilę, bo dźwięk zostanie zagłuszony jazgotemmuzyki z okien najbliższych domów. Odwrócisz się i pobiegniesz do najbliższego cie-nia, ku najbliższej ciemności.

Na wysypisko przywiozą cię z gruzem i śmieciami, zrzucą i pozostawią. Najbardziejbędziesz się bał atakujących z góry ptaków. Wystarczy znaleźć się nieco dalej od kry-jówki, by wypatrzyły cię i natychmiast zaczęły polowanie. Wiedziały, że tu jesteśmy iże przed uderzeniami ich dziobów i pazurów nie zdołamy się obronić. Spadały z wyso-ka ogłuszając i oszałamiając szumem skrzydeł, zaciskały szpony na grzbiecie, przetrą-cały kręgosłupy i uderzały, tłukły dziobem w tył głowy.

Jeżeli od razu nie trafiały pazurami w kark, szczur miał jeszcze szansę na ucieczkę.Niemal zawsze w pobliżu znajdowała się jakaś kryjówka, kawał papy, strzęp tekturyczy płyta, pod którą mógł się wcisnąć, rura lub butelka z odbitą szyjką, skorupy doni-czek, przerdzewiała miednica. Szczur wchodzi wszędzie, szukając najmniejszej nawetnadziei przetrwania.

Szanse ratunku były większe, jeżeli ptak atakował samotnie. Gdy atakowało ich kil-ka, okrążając i osaczając, szanse szczura malały. Niektóre próbowały znieruchomiećudając, że są już tylko padliną. Zapominały, że dla większości ptaków padlina równieżjest upragnionym pożywieniem.

Niekiedy ptak zaczynał swą napaść od próby wybicia oczu. Jeżeli udało mu się,oślepiony szczur biegał w kółko, a podniecony jego bezradnością ptak pociągał go razpo raz za łapy, ogon, uszy. Dopiero gdy szczur przewracał się na grzbiet i dostawałdrgawek, ptak wskakiwał na niego i dobijał dziobem.

Duże i silne ptaki od razu zabierały zdobycz do gniazd lub na wierzchołki drzew.Mniejsze, jak kawki, sójki czy sroki, dla których dorosły szczur był zbyt ciężki, rozry-wały go i dzieliły między siebie, unosząc oderwaną głowę, kawałki tułowia czy wnętrz-ności.

Między ptakami, które chciały odebrać sobie łup, często wybuchały walki. Odpę-dzony i pobity napastnik krążył w pobliżu złoszcząc się i złorzecząc, a rywal na jegooczach rozszarpywał zabitego szczura. Rozdziobywanie zaczynało się przeważnie odoczu, nozdrzy i mózgu...

Często ptak wyrywał szczurowi serce i trzewia, wyżerając z nich to, co gryzoń zjadłtuż przed śmiercią. Gdy duży ptak odlatywał, pojawiały się mniejsze, rozdziobywałyresztki, pozostawiając jedynie skórę i kości.

Nie dojedzoną zdobycz ptaki często zagrzebywały pod kamieniami lub wprost wziemi, by pożreć je następnego dnia.

Page 58: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

58

Kiedy zostałem tu porzucony w stercie gruzu i śmieci, był wieczór i większość pta-ków odleciała już do swych gniazd. Zbliżała się deszczowa noc i ukryłem się przedchłodem w rozbitym garnku. Postanowiłem przeczekać w nim aż do świtu.

W mrocznej, nie znanej okolicy mógł mnie natychmiast schwytać kot lub mogła ro-zedrzeć szponami sowa, której łowieckie pohukiwania słyszę w pobliżu.

Usnąłem. Przebudziłem się. Wytknąłem głowę spod gładkiej skorupy. Przedświt...Wiatr, deszcz, przestrzeń. Wychowany w kanałach i piwnicach zawsze bałeś się

rozległych równin i otwartych przestrzeni.Wypatrywałem bliskich przedmiotów, usiłując zrozumieć, gdzie się znalazłem. Wie-

działem, że jeżeli chcę powrócić, powinienem wiedzieć, którędy tu przybyłem.Stałem na wzgórzu z odpadków i czułem jak lekki wiatr rozczesuje moje futerko.

Potrzebowałem towarzystwa, potrzebowałem obecności innego szczura, który poszedł-by za mną, lub też ja poszedłbym za nim, dotykając, ostrzegając, przestrzegając, przy-pominając. Rozejrzałem się, lecz w półmroku nie dostrzegłem, nie usłyszałem, nie wy-węszyłem żadnego...

Wiatr zmienił kierunek. Wdycham słodkawy zapach gnijącej dyni. Pestki dyni zaw-sze były moim przysmakiem. Głód ścisnął gwałtownie kiszki. Ruszam w tamtą stronę,przesuwając się płasko, przy ziemi, w obawie przed atakiem drapieżników. Sterta gniją-cych warzyw i owoców piętrzyła się i rozsypywała. Wokół krążyły drobne polne my-szy, nornice, orzechówki, chomiki. Przejrzała dynia, zeschła marchew, gnijące ziemnia-ki, pory, selery przywoływały nas zapachem. Najadłem się, aż żołądek napęczniał. Codalej?

Najłatwiej wydostanę się stąd drogą, którą przybyłem. Wejdę do pustego pojemnikai powrócę do miasta... Do podzielonego miasta... Po co? Przecież nie ma już muru.

Przetrwać jeszcze jedną noc. Pozostać przy życiu. Nie dać się zabić. Uniknąć nie-znanego. Odnaleźć miejsce, z którego będę mógł powrócić... Dokąd?

Uniosłem głowę, wciągnąłem nozdrzami powietrze. Zapach spalin i benzyny byłwonią, która towarzyszyła moim nie zamierzonym przenosinom na wysypisko. Ledwiewyczuwalny, odległy...

Szybko podążałem za tym tropem rozproszonym przez wiatr i deszcz. Zmoczony izziębnięty dopełzłem do krawędzi wysypiska i zsunąłem się po zboczu. Zapach spalinbył tu znacznie silniejszy niż na górze.

Przepłynąłem szeroki, cuchnący rów pełen tłustej cieczy, wspiąłem się na ziemnywał, przebiegłem łąkę, przeskoczyłem wąską, błotnistą strugę i wyasfaltowaną drogę.

Silny zapach benzyny dochodził zza metalowej siatki. Prześliznąłem się międzydrutami i krążyłem pośród ciężkich gumowych kół. Szukałem jakiejkolwiek dodatko-wej znanej mi i bliskiej woni. Powiał silniejszy wiatr. Powietrzny wir sypnął piaskiemw oczy. Wciągałem nosem zapachy mydła, tłuszczu, gnicia, pomyj, gnoju. Wiele róż-nych zapachów bez znaczenia dla wyboru powrotnej drogi. Łaziłem między oponami,wspinałem się, obwąchiwałem, szukałem.

Rozpędzam się i wskakuję na najbliższą chropowatą oponę, a stamtąd wdrapuję sięwyżej. Wślizguję się pod brezent między skrzynki i puszki. Ciepło. W plandekę zacinadeszcz. Przywieram pyszczkiem do suchej podłogi, drżąc z zimna i niepewności. Przy-mykam oczy.

Budzą mnie wstrząsy. Ogromne, ciężkie koła trzęsą się, dygocą. Od silnika bije żar izapach spalin. Platforma pochyla się i podskakuje na wybojach. Jadę...

Szczurołap zniknął, nie ma go nigdzie. Ukrył się albo odszedł?

Page 59: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

59

Przyzwyczaiłem się już do jego cienia, zawsze w pobliżu, obok mnie, z przodu, ztyłu, nade mną, pode mną. Dlatego jego nagła nieobecność denerwuje mnie i budzi po-dejrzenia. Kiedy był obok, wiedziałem, co mi grozi, wiedziałem, że chce mnie zabić, aja muszę uciekać, że on poluje, a ja się ukrywam. Po przebudzeniu wciągałem w noz-drza powietrze, czy nie wyczuję jego zapachu? Nastawiałem uszu, czy nie słychać jegokroków? Gdy wychodziłem z nory, zastanawiałem się, z której strony i w jaki sposóbbędzie próbował mnie podejść?

Zwykle czekał na mnie, a raczej na mój błąd, potknięcie, zmęczenie, chorobę. Onczekał, a ja przyzwyczaiłem się do tej bezustannej groźby, jaką był ten szary człowiek,coraz bardziej przypominający ogromnego, szarego szczura.

Wychyliłem łeb z nory, by szybko przebiec korytarz, gdzie tak często słyszałem jegokroki. Szczurołap nie czekał. Nie było go przy śmietnikach, ani na majdanie, ani przyściekach, ani na targowisku. Nie czaił się w nadrzecznych chaszczach. Nie krążył wokółrynku. Nie zaglądał na zaplecze sklepów i knajp. Nie przesiadywał już przy małym sto-liku nad kubkiem kawy, zapatrzony w otwory czerniejące pod najbliższą ścianą.

Nigdzie nie było Szczurołapa. I z czasem ta jego nieobecność stała się znacznie bar-dziej dokuczliwa, uciążliwa i drażniąca niż dotychczasowe prześladowanie, gonitwy ipodstępy.

Czy to możliwe, żeby zrezygnował? Czy to możliwe, żeby odszedł? Czy to możliwe,by nagle zapomniał? Jak żyć bez lęku, w którym trwałem niemal od narodzin? Bez lę-ku, który stał się moim sposobem życia?

Szczurołap istniał zawsze, a razem z nim istniał mój strach. Teraz Szczurołap znik-nął, lecz strach pozostał. Ten strach jest jednak inny, bardziej męczący, bo rodzi się wemnie, bo to ja go tworzę, a nie krążący w półmroku pochylony, półszczurzy cień Szczu-rołapa. I chociaż Szczurołapa nie ma, staram się zachowywać tak, jakby był i czuwał wpobliżu, tuż za rogiem, przy najbliższej kałuży lub szczelinie.

Znam go przecież od dawna i nie wierzę w jego nagłą nieobecność. Przypuszczam,że obserwuje, co robię, skąd i dokąd chodzę. Sądzi, że mnie przechytrzy, że stanę sięnieuważny i nieostrożny, a wtedy schwyta mnie i zabije.

Przypominasz sobie? Już po wyprowadzeniu wszystkich szczurów z tego miastaSzczurołap zerwał podłogę w starym, nie zamieszkanym budynku...

Pod deskami siedziała Wielka Samica, zakrywając rozłożystym ciałem swe potom-stwo. Zaskoczona złapała w zęby ruchliwego, różowego szczurka i usiłowała uciekać.

Wtedy małe, nagle pozbawione jej ciepła, rozpełzły się w różne strony...Szczurołap stał nad zerwaną podłogą w miejscu, które uniemożliwiało ucieczkę, i

zabijał. Miażdżył je cegłami, kamieniami, kłodami, łańcuchem, wiadrem, podkową, pa-skiem, butem, kijem. Zrozpaczona Samica biegała między już zabitymi a jeszcze żyją-cymi. Chwytała w zęby zgniecione kawałki mięsa, jakby mogła je ożywić, i niosławzdłuż ścian, usiłując znaleźć jakąkolwiek kryjówkę.

Czy Szczurołap powrócił tylko dla niej? Poprzednio wywabił już z nor i kanałówwszystkie miejscowe szczury, wyprowadził nad rzekę i potopił. Czy wiedział, że wła-śnie tę rozważną Wielką Samicę zatrzyma przywiązanie do własnego, nagiego i ślepegopotomstwa?

Czuła się bezpieczna. Uwierzyła, że już jej nie zagraża.Cóż bowiem mógłby czynić Szczurołap w mieście bez szczurów? Czy nie powinien

przenieść się tam, gdzie są jeszcze szczury i gdzie nadal może je zabijać? Wielka Sami-

Page 60: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

60

ca nie przypuszczała, że on wie o jej istnieniu pod podłogą wyludnionego domu. Nieprzewidywała, że przyjdzie, zerwie błyskawicznie deski i wybije wszystkie jej dzieci.

Przewraca się z bólu, czołga wokół jego ciężkich, gumowych butów. Ogromna, zrozciągniętymi, różowymi sutkami oczekuje ostatniego ciosu.

Skóra cierpnie i sierść się jeży, gdy przypominasz sobie tamtą poranną śmierć i po-chyloną postać Szczurołapa, tego Szczurobójcy, wypatrującego najmniejszych oznakżycia wśród krwaworóżowych szczątków.

Ukryty za szeroką belką, pod samym stropem wspartym na grubych, dębowych ba-lach, zgrzytałem zębami ze strachu.

Szczurołap stał nad pełzającą wokół jego nóg Wielką Samicą, a tobie wydawało się,że czeka na twój ruch, że wie i o twoim istnieniu, i chce, żebyś zdradził swoją kryjów-kę.

Czy nie ciebie szukał, tropił i prześladował?Czekałem nieruchomy, chociaż rozsadzało mnie przerażenie, a serce łomotało rów-

nie ciężko, jak rzucane przez niego kamienie...Szczurołap czekał na mnie od dawna, lecz czekał daremnie. Nie poruszyłem się, nie

drgnąłem. I nawet zęby zgrzytały tak cicho, że nie mógł mnie usłyszeć. Czy wiedział,że patrzę, jak zabija Wielką Samicę? Może sądził, że jej śmierć przerazi mnie i obez-władni, a wówczas być może ulegnę obłudnemu czarowi jego piszczałki i również damsię zabić?

Ten, który chce zabić, zawsze czeka na sprzyjającą chwilę. Prześladowany, któregochcą zabić, ma jednak szansę ukrycia się, przeczekania, przetrwania. Jeżeli jest cierpli-wy, przebiegły i sprzyjają mu okoliczności, może przeżyć. A przeżyć to tyle, co zwy-ciężyć...

Szczurołap wiedział, że nigdy nie oczyści miasta do ostatniego szczura, bo ten ostat-ni szczur zna go równie dobrze jak on zna siebie, że potrafi wiele przewidzieć i uniknąćwszelkich pułapek, przechytrzyć go i uciec. Szczurołap dobrze o tym wiedział, bolałogo to jednak i drażniło, bo gorzko jest wiedzieć, że szczur może okazać się mądrzejszyod Szczurołapa i wygrać z nim ten pojedynek.

Kiedy wrócił i zdarł podłogę w starym domu, podejrzewał zapewne, że tam właśnieukrywa się ów ostatni, najmądrzejszy szczur miasta. Niespodziewane znalezienie Wiel-kiej Samicy i jej małych przygnębiło go i zdumiało. Zrozumiał bowiem, że nie wszyst-kie szczury wychodzą z nor na jego wezwanie chociażby dlatego, że karmią małe i nieopuszczą ich za garstkę jęczmienia i dla pisku piszczałki.

Zazgrzytał zębami z nienawiści i już podniósł ciężki gumowy but, by zmiażdżyćWielką Samicę... Lecz Samica zniknęła.

Tylko szary kamień, przypominający zarysem ciało potężnego szczura, leżał na za-krwawionej ziemi.

Szczurołap stał nad nim przez chwilę z uniesioną nogą, nie rozumiejąc co się stało zpełzającą przy jego butach matką szczurków. Pochylił się, przetarł oczy, rozglądającsię, którędy uciekła.

Obejrzał się, rozejrzał, omiótł spojrzeniem nawet grubą belkę, na której leżałem roz-płaszczony, lecz nie wypatrzył żadnej możliwej drogi ucieczki.

Opuścił nogę, ukucnął, położył dłoń na kamieniu.Był to zwyczajny, ciężki kamień, jakie często spotyka się w fundamentach starych

domów.

Page 61: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

61

Podniósł go i zajrzał pod spód, jakby w nadziei, że tam znajduje się jakiś otwór, któ-rym wymknęła się Wielka Samica. Pod spodem nie było jednak otworu. Nie było rów-nież Wielkiej Samicy.

Szary, podłużny kamień wysunął się z dłoni Szczurołapa.Otrząsnąłem się, wzdrygnąłem... Te zdarzenia odtworzyły się w mej pamięci, bo

działy się dawno, może nawet bardzo dawno...Dzisiaj również nie ma Szczurołapa, lecz boisz się, że powróci. Szczurołap przecież

zawsze wraca i ty musisz o tym pamiętać. Szczur, który zapomina o Szczurołapie, musizginąć.

Zawsze przyciągały cię te wysokie, ceglane mury, pod którymi kryły się potężne lo-chy i piwnice. Poprzednio nie przychodziłem tu jednak, ponieważ obecność Szczuroła-pa paraliżowała mnie i powstrzymywała.

Teraz, chociaż jeszcze niepewny, czujesz się wolny jak niegdyś w mieście podzielo-nym pasem ciszy. I ta niepewna swoboda pozwala ci wędrować wszędzie, gdzie po-przednio nie docierałeś.

Przez uchylone piwniczne okienko wchodzisz do rozległego, jasnego, czystegownętrza. Jesteś czujny jak zwykle w nowych, nie znanych sobie miejscach. Może tu byćkot, łasica, kuna, tchórz, mogą tu być wnyki lub pułapki? Może tu właśnie ukrył sięSzczurołap przewidując, że będziesz chciał poznać te właśnie obszary?

Zimne kamienne posadzki, wysokie białe ściany, szerokie korytarze. Gdzieniegdzieprzy otwartych drzwiach krzesło. Nic do jedzenia, nigdzie nic do jedzenia i picia.

Biegniesz z nosem przy równych i gładkich, kamiennych płytach. Nie ma tu nawetstonóg i karaczanów, co najwyżej drobne pająki, ukryte w pierzastych puklach kurzu.

Biegniesz przez długie, szerokie sale i nagle zwalniasz.Kamienni ludzie, kamienne zwierzęta, kamienie o różnych kształtach stojące na

środku lub pod ścianami, z których wyłaniają się kolorowe plamy w drewnianych ra-mach. Ostrzejsze, jaśniejsze, ciemniejsze, jaskrawe, obojętne...

Biegniesz dalej, coraz bardziej zrażony pustką i chłodem murów, w których nie manic, zupełnie nic, do pożarcia, a nawet rozgryzienia. Trzeba stąd wyjść, powrócić domrocznych, zacisznych piwnic, kanałów i ścieków. Sale i korytarze prowadzą cięwprost i sądzisz, że w końcu dojdziesz do miejsca, z którego zacząłeś wędrówkę.

Następny zakręt, następna sala. Tyle jasności. Zaskoczenie... Dziwaczne zwierzęta.Przebiegam przez wnętrze krowy rozciętej wzdłuż. Przez jej mózg, krtań, kręgosłup,serce, płuca, żołądek, wątrobę, nerki, jelita. Uciekam jak najszybciej z zimnego, mar-twego wnętrza.

Przestraszony zatrzymuję się przed kolorową i lśniącą grupą zwierząt, których nigdydotąd nie widziałem razem.

Na krowie stoi koza, na kozie lis, na lisie gołąb. Nie żyją...To człowiek najpierw je zabił, a potem poustawiał na sobie, wtłaczając w puste

oczodoły błyszczące szklane kulki...A tuż obok następna piramida śmierci. Koń, na koniu pies, na psie kot, na kocie ko-

gut. Nieco dalej wieprz, na wieprzu owca, na owcy indyk, na indyku szczur. Szczur stoina tylnych łapach z wysuniętymi do przodu siekaczami w rozdziawionym pyszczku.

Przerażenie wbiło cię w posadzkę.Niedawno widziałeś tego szczura. Biegał za samicami, przeskakiwał podziemne

strugi, drążył norę w gliniastej ziemi.

Page 62: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

62

Stoi nieruchomy, zastygły... Tylko światło z lamp odbija się w szklanych oczachwpatrzonych w sufit.

Podbiegasz do konia i oglądasz nogi, kopyta, sierść.Lakier. Wszystko zakrył lakier. Polakierowane trupy zwierząt, a wśród nich ty, sa-

motny szczur, w chłodnym, nieprzytulnym, obcym wnętrzu.Szkliste źrenice patrzą na ciebie odbitym światłem...Cofasz się. Uciekasz do nie domkniętego, piwnicznego okienka.W najbliższym miejskim śmietniku znajdujesz miękki kapuściany głąb i pospiesznie

napełniasz żołądek. Zawsze, kiedy jesteś zdenerwowany, jesz tak zachłannie...W norze usypiasz natychmiast. We śnie znowu widzisz polakierowanego konia, a na

nim psa, kota i koguta. Prowadzi je, a raczej ciągnie za uzdę, Szczurołap... Też wypcha-ny i polakierowany. Szary, pochylony, rozgląda się po wszystkich kątach, jakby wypa-trywał ciebie.

Czy to możliwe, by Szczurołap ukrywał się w moim śnie? Czy może tam zastawić namnie pułapkę? Czy stamtąd ponownie mnie zaatakuje?

Z uporem i zachłanną ciekawością wędrujesz po nie znanych okolicach. Poznajeszsiedziby ludzi, które są równocześnie twymi siedzibami, bo wszędzie pod podłogami, wfundamentach, po piwnicach, wśród rur i przewodów buszują szczury.

Mój wzrok z trudem sięga tam, skąd dobiegają głosy. Ludzie są blisko, wśródostrych, oślepiających świateł, w wysokiej, rozległej hali, którą staram się obserwować.

Na zewnątrz nikną światła i z wolna nadchodzi noc. Tu wciąż trwa niezmiennie ja-sność. Zimne, srebrzyste lub żółte blaski spadają z boku, z góry, a nawet wyłaniają sięspod ziemi. Dla nas – szczurów – najbezpieczniej jest tu nocą, gdy zmożeni oczekiwa-niem, zmęczeni i wyczerpani ludzie usypiają na ławkach, pod ścianami lub wprost naposadzce.

Wtedy wychodzimy. Prześlizgujemy się między uśpionymi ciałami, przeskakujemytwarze, nogi, ręce. Dobieramy się do toreb, waliz, plecaków, pakunków.

Jeżeli przestraszy cię nagły jęk lub senny krzyk, nie uciekasz od razu. Nastawiaszprzezroczyste konchy uszu, strzyżesz wibrysami, badasz, czy istotnie nadciąga niebez-pieczeństwo.

Ludzie zagrażają nam tylko wtedy, gdy się budzą, podnoszą, zbliżają... Groźne są ichkroki, mogące zdeptać, i gesty rąk miotających ciężkie przedmioty. Ale niebezpiecz-niejsze od nich są wychudzone, wałęsające się psy, rzucające się wściekle, warczące,rozszczekane, i koty – szybkie, czujne, skradające się bezszelestnie.

Przyzwyczaiłem się już do tego dworca i rozchodzących się stąd korytarzy i kana-łów, którymi można dotrzeć nawet na krańce miasta. Tutejsze, dworcowe szczury zdą-żyły się już oswoić z takimi jak ja przybyszami, pojawiającymi się nagle i równie nagleznikającymi.

Ostatnio ludzie zachowują się wobec nas inaczej... Niedawno jeszcze, kiedy przebie-gając ocierałem się o ich twarze i ręce, podrywali się, ścigali mnie, krzyczeli, płakali...Teraz postępują tak tylko niektórzy...

Odbijam się w jego źrenicach. Patrzę w ciemne oczy, które przed chwilą musnąłemwibrysami. Człowiek leży nieruchomo, jakby spał, a przecież nie śpi. Nie łapie mnie,zapatrzony w płonący wysoko blask. Może dlatego, że szczurów jest tak wiele, niektó-rzy ludzie nie mają już sił, by się od nas odpędzać? Rezygnują wiedząc, że za chwilę itak pojawią się następne.

Page 63: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

63

Wyściubiam pyszczek ze szczeliny między kamiennymi płytami i widzę szarą masęludzi, nad którymi zwisa mglisty obłok wyrzucanej z płuc pary, papierosowego dymu,wilgoci z wysychających ubrań i spoconych ciał. Wyczekuję odgłosów świadczących,że usypiają lub już usnęli, i mogę wyruszyć między nich, szukając chleba, sera i innychszczurzych przysmaków.

Początkowo ostrożnie i nieśmiało wynurzamy się ze szczelin, kryjówek i ścieków.Nasza szarość wśród ich ubrań, koców, pakunków, zawiniątek, tobołów, toreb, workówi pudeł zlewa się ze spłowiałymi kolorami, z czernią, łatami, przetarciami, rozdarciami,szwami... Ocieram się o ciała, przemykam pod płaszczami, którymi chronią się przedchłodem. Zaglądam w półprzymknięte oczy, w rozwarte usta...

Leżą bezwładni, nieczuli, niewrażliwi i tylko szum przepływającej krwi i ciepło, któ-re wydzielają, świadczy, że żyją.

Obwiązany gazetami i sznurkiem tobół piętrzy się nade mną jak pagórek. Wciskamsię i zaczynam gryźć, starając się wyciszać chrobot własnych zębów na wytłuszczonympłótnie. Powoli przegryzam oporną tkaninę. Zęby tną coraz szybciej i szybciej. Wpeł-zam do środka. Pożeram okruchy czerstwego chleba. Wciskam się głębiej i znajdujęworeczek z kukurydzą... Suszona ryba! Zapach dochodzi z góry. Rozpruwam plastiko-wą torbę i warstwę przetłuszczonego papieru. Ryba leży przede mną pachnąca i krucha.Wgryzam się w skrzela. Przesuwam się ku głowie. Węchem odnajduję wyschnięte oczyi rozkoszuję się ich smakiem.

Jestem nażarty, wykręcam się, cofam... Niebawem ludzie przebudzą się, a z pełnymbrzuchem uciec trudniej niż z pustym. Jeżeli mnie schwytają – oślepią, rozgniotą, zabi-ją, zmiażdżą...

Przypominasz sobie Nastroszonego Szczura z krwawiącymi oczodołami siedzącegopod ścianą kanału, a później podążającego za młodą samicą. Szedł z nosem przylepio-nym do jej ogona przerażony i wpółprzytomny, bo nagle utracił swój świat, jego kontu-ry, zarysy, sylwetki, kolory, cenie, odcienie...

Czy ciemność też jest inna, gdy wydrą ci oczy?Dreszcz przebiega przez skórę. Nagle czujesz się w tym plecaku jak w pułapce, z

której natychmiast chcesz wyjść. Opór. Ziarno przesunęło się pod twym ciężarem i te-raz blokuje ci drogę plastikowa torba. Trzeba odwrócić się, rozgarnąć łapkami kukury-dzę i odnaleźć wygryzioną dziurę lub przedrzeć się przez plecak wygryzając nowyotwór.

Napierasz nogami na pocięte, porozdzierane papierzyska i objedzony szkielet ryby.Zwijasz się w kłębek, mając koniec ogona przy pyszczku. Chwytasz zębami zatrzymu-jącą cię torbę i rozdzierasz. Wychodzisz z plecaka najedzony i szczęśliwy.

Człowiek siedzący przy plecaku śpi. Z szeroko otwartych, bezzębnych ust dobiegająszmery i poświsty podobne do tych, jakie wydaje wiatr wdzierający się w kanały.

Przeskakujesz nogi w zabłoconych buciorach i biegniesz ku szczelinie w trotuarze.

Dokąd dotarłem? Jak się tu znalazłem?Gdzie właściwie jestem?Czyżbym znowu zabłądził w podziemnych korytarzach?Jakim kanałem można dojść aż tak daleko?Nie wiesz?Boję się przyznać, że nie wiem...Wczoraj wymknąłem się z dworca wypełnionego tłumem uchodźców...W nozdrzach czujesz jeszcze odór ich strachu...

Page 64: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

64

Kilkakrotnie zasypiałem.I znowu śnisz, że Oślepiony Szczur ostatnim wysiłkiem próbuje iść za Młodą Szczu-

rzycą, za smugą jej zapachu.I nagle zrozumiałem, że to ja próbuję iść za nią przez całe życie, przez wszystkie

sny.Po przebudzeniu... może to nie przebudzenie, lecz zaledwie otwarcie oczu... kiedy

chciałem wrócić do hali wielkiego dworca, niespodziewanie trafiłem tu.Tu – to znaczy gdzie?W inny świat, na pogranicze życia i śmierci, w nieistnienie, gdzie zachowałem reszt-

ki świadomości. A może tylko do wnętrza szczurzego snu, który nagle rozrósł się, prze-obraził, rozprzestrzenił w nie kończący się magazyn wypełniony zwłokami tych, którzyjeszcze niedawno tu żyli. Czy oni też wędrują przez swe sny jak my, wędrowne szczu-ry?

Czy ludzie też miewają takie sny jak szczury?

Umarli leżą w ciemnych ubraniach, błyszczących butach, blisko siebie, łeb w łeb,nogi w nogi, z dłońmi złożonymi na brzuchu lub na piersiach. Głowy podwiązane bia-łymi przepaskami. Oczy zamknięte, półotwarte lub wytrzeszczone. Twarze ołowiane,blade bladością zbliżoną do matowej bieli prześcieradeł.

Wszyscy nie żyją. Wyczuwam słodkawo-kwaśną woń trupiego gazu, rozdymającegociała, przeciskającego się z przytłumionym sykiem przez kiszki. Masa nieruchomychpostaci i ty, rozpłaszczony na progu. Z tyłu za tobą ociekające śliną szczęki myśliw-skiego psa, tupot nóg.

Szara linia ciał, które zaczęły już gnić, wydaje się szansą ratunku. Ci ludzie, być mo-że, zabijali niegdyś szczury, lecz teraz mogą ci pomóc.

Wspinasz się na zwłoki i wypatrujesz, dokąd wpełznąć. Biegasz od zwłok do zwłok,coraz bardziej zdenerwowany. W końcu wciskasz się pod rozchyloną połę marynarki.Wciągasz ogon, aby nie zwisał na zewnątrz. Wystawiasz głowę, poruszając czujnie wi-brysami.

Pies i człowiek stają w drzwiach. Sprawiają wrażenie, jakby byli tu zawsze.Pies z podkulonym ogonem i zjeżoną nieufnie sierścią zatrzymał się na progu.

Skamle, cofa się, drży. Czyżby przerazili go ci umarli, leżący od krańca do krańca.Człowiek zakrywa twarz dłonią, palce zaciska na nosie, odciąga psa i zamyka drzwi.Siedzę pod miękką, wełnianą marynarką, przytulony do zimnego, sztywnego torsu.

Czekam, bojąc się, że prześladowcy nie odeszli, że stoją za drzwiami.Psy, koty, ludzie, sroki, sowy potrafią czekać, czekać i czekać, aż szczur przekonany,

że niebezpieczeństwo minęło, przestanie się bać i opuści kryjówkę. Czekają cierpliwie iwytrwale.

A podejrzliwy, nieufny, wyczulony, przewrażliwiony, tchórzliwy, ostrożny szczurteż czeka. Przymyka oczy, drzemie, usypia, ziewa, przeciąga się, niucha. Stara zająć sięczymkolwiek, nerwowo skubie zaplątaną nitkę i czeka.

Oddycha powietrzem przesyconym śmiercią, przywiera do twardych żeber, któreziębią go przez cienką tkaninę koszuli, i czeka.

Czekamy z tej i tamtej strony drzwi. Człowiek z psem tam, a ja tu. Kto pierwszyprzestanie czekać? Czy człowiek i pies zrezygnują ze szczura? Czy szczur opuści nie-wygodne, lecz na razie bezpieczne miejsce?

Może człowiek i pies odeszli?

Page 65: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

65

Nie wystawiaj nawet wąsów, czekaj i bądź cierpliwy, cierpliwy i nieufny, nieufny ipodejrzliwy. Bo za chwilę ty możesz leżeć wśród tych ludzi, martwy wśród martwych.

Aż do znudzenia... Aż do zapomnienia... Aż głód stanie się silniejszy od lęku i za-czniesz chwytać zębami koniuszek własnego ogona.

Chwilami zapominasz, gdzie jesteś, i zimna, człowieczo trupia pierś wydaje ci sięprzestronną, chociaż chłodną i cuchnącą norą.

Przychodzi otrzeźwienie. Otwierasz szeroko oczy, wciągasz w nozdrza powietrze ijuż wiesz, że jesteś pod marynarką przylegającą do zesztywniałego nieboszczyka. Teraztrzeba wyjść. Wysuwasz nos, nastawiasz uszy, strzyżesz wibrysami. Słyszysz? To syre-na przepływającego statku.

Tam, gdzie po raz pierwszy zrozumiałeś, czym jest życie i że ty właśnie żyjesz,gdzie dostrzegłeś, że istniejesz, tam też słyszałeś dźwięki syren okrętowych... Byłeśjeszcze ślepy, gdy podobne głosy wtargnęły głęboko w twój słuch, w mózg, w pamięć.Towarzyszyły pierwszym kroplom mleka i pierwszej rozkoszy ciepła pod miękkimmatczynym brzuchem. Syreny powróciły. Słyszysz je wyraźniej i coraz bliżej. Czyżbytu, obok tej sali umarłych, miał zacumować statek?

Wysuwasz głowę. Nie ma psa. Nie ma człowieka. Wychodzę. Wspinam się na piersiumarłego. Chcę zobaczyć, skąd dobiega głos syreny? Wskakuję na siną już twarz i do-piero stąd dostrzegam, jak daleko w głąb sali ciągną się sztywne szeregi. Nie widaćkońca, bo zlewają się z szarością ścian.

Statek wzywa coraz donośniej. Odwracasz się w tamtą stronę i widzisz rozsuwającąsię ścianę, a za nią portowe nabrzeże i dopływającą ku niemu szeroką burtę.

Więc hala umarłych znajduje się w porcie? Czy możliwe, aby to był twój dawnyport?

Nagle w drzwiach znowu zamajaczyły sylwetki człowieka i psa. Chowam się w naj-bliższej kieszeni. Pod ogonem uwiera zimny, twardy krążek metalu.

Burta statku; uderza o brzeg. Zgrzytają łańcuchy kotwic. Jęczy opadający trap. Sły-szysz kroki, które już gdzieś słyszałeś. Ostrożnie wyściubiasz głowę.

Cień Szczurołapa i głos jego piszczałki. To ten sam, który palił szczury w betono-wym piecu, karmił szczurami węże, topił je w rzece.

Przechodzi obok grając na piszczałce. Ścigał cię nie tylko człowiek z psem, ale i on.Mija cię, przeszedł. Widzisz stare, pochylone plecy. A więc i on tu trafił!

Trzeszczą stawy, zgrzytają zęby, syczą wypuszczane gazy. Rozszerzone, wyłupiasteoczy śledzą ruchy fletu. Martwy człowiek rusza się, jęczy, siada, podnosi się, zatacza,kroczy za Szczurołapem. Za nim następni. Idzie ich więcej, coraz więcej.

Umarli odchodzą szeregami, idą za dźwiękiem piszczałki, maszerują w stronę białe-go statku. Człowiek z ujadającym psem kręci się wokół nich pilnując, by nie zawrócili.

Umarli niepewnie stawiają stopy. Kołyszą się rytmicznie w takt melodyjnej pisz-czałki Szczurołapa. Idą, jak im zagra, idą naprzód, za jego głosem, a ja ściśnięty drżę,bo nie wiem, gdzie ich prowadzi: w ogień czy na dno?

Ustawiają się, prostują, klekocą, trzeszczą, szeleszczą, podzwaniają.Szczurołap stanął na nabrzeżu na blaszanej skrzynce i gra. Maszerują szeregami

wprost do trapu zwisającego ze srebrzystej burty.Wystawiłem głowę i zastanawiam się, jak stąd uciec? Czy wejść z umarłymi na sta-

tek i też odpłynąć? Nieboszczyk zbliża się do schodków. Teraz barka zasłania cały mójhoryzont. Przy skrzypiącym trapie Siwy Starzec zbiera metalowe krążki. Słyszę jak

Page 66: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

66

dźwięczą w jego wyciągniętej dłoni. Nawet pobudzająca do marszu muzyka Szczuroła-pa nie zagłusza ich brzęczenia.

Groźne powarkiwanie psa. Czyżby mnie wywęszył? Pozostać w kieszeni? Wysko-czyć? Ześliznąć się po sztywnych nogach i uważając, by umarli mnie nie zadeptali, wci-snąć w jakąkolwiek norę na nie znanym nabrzeżu?

Serce bije, w pyszczku zaschło.Lodowata ręka wpełza do kieszeni, nie zważa na mnie. Palce chwytają metalowy

krążek, wyciągają i rzucają wprost na otwartą dłoń cuchnącego wódką Starucha. Tenbierze monetę w palce, ogląda pod światło, aż blask razi mnie w oczy.

Wyskoczyć z kieszeni? Zostać na brzegu? Odpłynąć z umarłymi nie wiedząc nawetdokąd? Uciec, by ciągle uciekać? Jak żyć, jeżeli życie jest tylko ucieczką?

Powoli przesuwam się wzwyż w kieszeni nieboszczyka wspinającego się po trapie.Chwieje się, z trudem utrzymuje równowagę. Pod wami pluszcze woda portowego ka-nału pokryta naftą i olejem. Z boku uderza silny morski wiatr. Ogarnia cię strach, żespadniecie i zmiażdży cię kadłub statku napierający na kamienny brzeg.

Dziwisz się, że burty z bliska są szare, a tylko z głębi hali wydawały się tak olśnie-wająco białe. Szczurołap wciąż gra, przymyka oczy, zasłuchany we własną muzykę...W końcu i on rzuca na starą dłoń błyszczący pieniądz i szybko wbiega po rozkołysanymtrapie.

Przez chwilę widzisz, jak na nabrzeżu, między kolejowymi szynami, człowiek zpsem pilnuje kolumny więźniów. Pies węszy i szczerzy zęby.

Starzec rozgląda się bacznie, sprawdza, czy nikt się nie spóźnił. Wchodzi na statek,czeka przez dłuższą chwilę i wciąga trap. Syrena...

Statek odpływa ze mną i Szczurołapem.

Zimna mgła przenika sierść, wdziera się w oskrzela i płuca. Zacinający deszcz mo-notonnie dudni o plandekę. Mokro. Od zmarłego bije coraz większy chłód. Biała szadźosiada na jego twarzy. Statek kołysze się, chyboce na niespokojnych falach. Umarliwokół wymiotują.

Opuszczam kieszeń. Po skrzyniach i zwojach lin dostaję się do nadbudówki, gdzie zadrewnianym kołem stoi ten sam Stary Człowiek, który przy wejściu zbierał monety odumarłych. Przeciskam się pod drzwiami i chowam w starej zmurszałej skrzyni, pełnejróżnokolorowych arkuszy i książek. Sucho, cicho, ciepło.

Usypiasz... Śnisz, że pozostałeś na brzegu... Sen jest tak wyraźny, że chwilami oba-wiasz się, że nie jest snem.

Na plac, wybrukowany granitową kostką, pod oświetlone, rozsunięte wrota podjeż-dżają wagony. Ludzie wchodzą, rząd za rzędem, popędzani szczekaniem psa i pałkączłowieka. Słaniasz się ze zmęczenia i niepokoju, a tu jeszcze ten siąpiący deszcz, zle-piający włoski na bokach, grzbiecie i głowie. Otrząsasz się z zimnych kropelek. Popę-dzani ludzie niosą tobołki, walizki, plecaki. Wchodzisz do obwiązanego sznurkamitekturowego pudła i chowasz się jak najgłębiej, między koszule, swetry, pachnące jesz-cze porzuconym przez ludzi domem...

Jestem już w pędzącym po szynach wagonie. Głód. Pragnienie. Zaryglowane drzwi.Łomot żelaznych kół. Wysysasz wilgoć z przemoczonych włókien, rozgniatasz je,

Page 67: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

67

przełykasz. Ludzie śpią z rozchylonymi ustami. To nie sen, to śmierć... Niektórzy napewno są już martwi.

Budzi cię uderzenie o brzeg. Burty skrzypią i trzeszczą, jakby statek miał się rozsy-pać. Wybiegasz na pomost. Z wysoka skaczesz na pochyłą kotwiczną linę i ześlizgujeszsię na brzeg. Szczurołap już gra. Umarli schodzą po trapie na ciemne, błotniste wybrze-że. Ściany, mury, żelazne bramy, kolczaste druty, szlabany, bariery, cienie ludzi, psów,kotów, szczurów, ptaków, węży... Umarłe mewy tulą się do twarzy powieszonych. Cie-nie kruków, kawek, wron wydziobują oczy cieniom ludzi.

Milczenie. Tylko Szczurołap ciągle przygrywa schodzącym ze statku. Wszyscy tu sąniemi, tylko on dmie w piszczałkę i tylko ten flet słychać... Raz skoczniej, raz wolniej,w rytm kroków.

Piszczę najgłośniej, najdonośniej. Piszczę, by przekonać się, czy mogę wydobyćjeszcze głos z krtani, mordki, nozdrzy. Piszczę, by usłyszały mnie cienie na brzegu. Mójpisk i dźwięki piszczałki Szczurołapa odbijają się od murów i kamieni, płyną echem pooleistej wodzie.

Czy umarli nie widzą żywych? Czy cienie ludzi, zwierząt, ptaków nie dostrzegająnas? Idziesz coraz śmielej, coraz pewniej, bo nikt cię nie zatrzymuje, nie goni, nie tropi,nie prześladuje. Na brzegach rosną białożółte kwiaty.

Zjadają je ludzie, rozdziobują ptaki, skubią szczury.Dzięki nim zapominają, kim byli i kim są.

Po bagnach, trzęsawiskach, łąkach snują się mgły, opary, smugi, strzępy papieru,białe płomyki, zarysy pulsujące w ciemnościach. I tylko ci, którzy przybyli tu niedawnoi zachowali cielesność, dotykalność, siłę i ciężar, przypominają ci o istnieniu tamtegoświata, w którym mieszkali kiedyś, a z którego ty tak pochopnie uciekłeś.

Oczy usiłują dojrzeć jak najwięcej, wyłowić nie znane zagrożenia, ostrzeżenia. Uszywyłapują piski, charkoty, zgrzyty, jęki przytłumione echami, pluśnięciami fal o kamie-nie, nagłym ruchem w bezruchu, uciskiem powietrza w krtani.

Im dłużej tu jesteś, tym bardziej przygniata cię mrok i półmrok, panujący na tychbrzegach. Czy można istnieć na granicy, w nieustającym światłocieniu?

To, co uznałeś za ciszę, jest po prostu cichym, ściszonym, najcichszym istnieniemdźwięków, których tam, w swoim świecie, po prostu nie zauważałeś, bo tłumiły je inne,silniejsze, twardsze, ostrzejsze, zagłuszające. Tu nawet cienie wywołują odgłosy,dźwięczą, pozostawiają po sobie ślad w twym słuchu. Również światło, które dotąduznawałeś za bezszelestne, niesie swe dźwięki, swój poszum i echo. Konchy uszu uno-szą się, rozszerzają, chłoną szepty z trzęsawisk, stawów, równin, kamiennych progów,dróg, jaskiń, grot.

Szczurołap rozgląda się uważnie, jakby kogoś szukał. Ale kogo tu można odnaleźć?

Szczurołap i ty nadal jesteście żywi i tylko ciebie i jego ogarnia strach przed pozo-staniem tu na zawsze.

Chcesz się wydostać, a więc musisz iść za nim. Może on zna drogę i może cię stądwyprowadzi?

Cienie węży, cienie nietoperzy, mew, sów, kotów, łasic nie przerażają cię. Są bezsil-ne, wiotkie, powolne, płynne, mgliste. Twoja krew, ponaglana lękiem, pulsuje w mó-zgu, trzewiach, sercu, dodaje ci sił, zmusza do szukania wyjścia.

Page 68: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

68

Szczurołap gra. Patrzy dalej, wyżej, szerzej. Ciebie nie dostrzega, chociaż biegnieszza nim krok w krok, potykając się o drobne grudki i korzenie.

Skrzyżowanie dróg. Przystaje, przestępuje z nogi na nogę, nie przestając grać. I na-gle dobiega cię skowyt psów, a raczej psich cieni, ścigających w ciemności cień czło-wieka. Czy to jego krzyk? Czy to jego strach? Dźwięk o ileż cichszy od najcichszegopisku szczura...

Szczurołap przerwał grę, unosi drżącą dłoń i ociera pot z czoła... Zmęczony siada naprzydrożnym głazie.

Przy drodze, obok jamy wydrążonej w gliniastym gruncie, dostrzegasz znajomycień... Czy to możliwe? Czy to naprawdę on? Bezoki Szczur, którego zakrwawione,wypalone przez ludzi oczodoły zapamiętałeś z portowych kanałów. Podgryza białożółtekwiaty... Zjada płatek po płatku... Kwiatostan za kwiatostanem. Piszczysz, chcesz goostrzec przed Szczurołapem.

– Uciekaj!Nawet nie drgnął. Czy już nie szuka tamtej Młodej Szczurzycy? Czy już zapomniał,

jak usiłował iść za jej zapachem?Przecież to ja jej szukam, to ja wciąż o niej pamiętam...I nagle rozumiesz, że to przecież cień, który niczego się już nie boi i przed nikim nie

musi uciekać.Czy na pewno? A jęk człowieczego cienia usłyszany przed chwilą? Na moment od-

wracasz głowę, a kiedy powtórnie patrzysz w tamtą stronę, Bezokiego Szczura już niema... Pozostała tylko stercząca, objedzona szypułka kwiatu.

Przywarłem do kamienia. Zapadam w drzemkę i znów jestem tam, w pociągu,mknącym przez lodowe równiny. Wagon zgrzyta, turkocze, trzęsie, dygoce, drży. Ryt-my, uderzenia, drgnięcia, wahnięcia, odbicia i podbicia, odrzuty i wstrząsy dzieją się wemnie, męczą i otępiają. Mózg, kiszki, płuca, krew – wszystko unosi się i opada, przele-wa i faluje w tej ożywionej jamie, jaką jestem, obrośnięty sierścią. Boję się, że mnieznajdą i zabiją. I będę już tylko wysuszoną, śmierdzącą skórką, wciśniętą w torowisko,chodnik lub rynsztok.

Żyć, koniecznie żyć, przeżyć, przetrwać...Mam teraz tylko ten cel... Pozostać sobą i powrócić. I zbudzić się, zbudzić, zbudzić...

Łapkami przemywam zaspane oczy. Gdzie jestem? Już wiem. Nie mogę wydostaćsię z tych łąk, bagien i równin. Szczurołap podnosi się, wzdycha, rozgląda. Muszę więciść za nim, muszę słuchać chorobliwego kaszlu i zawodzenia piszczałki, przyprawiają-cego o ból głowy. Tylko że Szczurołap też nie wie, którędy iść! Wyczuwam jego waha-nie i niepewność. Raz po raz skręca w którąś z dróg, po to, by natychmiast zawrócić,przystanąć, pokręcić się w kółko i próbować ponownie...

Piszczałka drży w jego rękach, a jej brzmienie jest równie niezdecydowane, jak jegokroki. Kogo tak uparcie przywołuje?

Ociera usta, parska, prycha, aż kropelki śliny osiadają na mojej wiecznie ciekawejgłowie. I on, i ja wpatrujemy się uważnie w otaczającą nas szarość.

Gdybym był Szczurołapem, nie szedłbym w stronę tej ciemnej ściany, skąd dobie-gają jęki i piski nietoperzy. Nie poszedłbym również w stronę przeciwną. Tam są tylkotrzęsawiska i tłumy cieni, z których wiele straciło już swe dawne kształty i nie wiado-mo, czy to dawni ludzie, świnie, krowy, psy, koty, węże, szczury czy ptaki... Nie skrę-

Page 69: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

69

ciłbym też ku majaczącej na horyzoncie krwistej łunie, bijącej od kipiącego lawą, ogni-stego potoku.

Szczurołap nadal rozważa i ciągle czeka. Wytrząsnął ślinę z piszczałki i rozgląda siębezradnie.

Jak skierować go w stronę, którą wybrałby wędrowny szczur?Zwraca się ku płomieniom, których żar i dym wyczuwam aż tu! Co robisz?! Wyska-

kuję przed niego wprost w popiół i kurz rozstajnej drogi.Odbiegam nieco dalej tak, aby mnie zobaczył. Piszczę głośno, najgłośniej... Patrzę w

rozszerzone źrenice... Czy mnie dostrzegł? Czy naprawdę zamrugał ze zdumienia?Skręciłem na drogę prowadzącą wzwyż, ku suchym równinom, nad którymi przela-

tują cienie ptaków. Obejrzałem się... Patrzy na mnie, lecz nie idzie. Zatrzymałem się,odwróciłem, pisnąłem i znowu ruszam naprzód.

Musisz iść za mną! Musisz iść, Szczurołapie, za jedynym żyjącym szczurem, którydotarł aż tutaj. I musisz zrozumieć, że chociaż tak się nienawidzimy, jesteśmy sobiepotrzebni i tylko razem możemy się uratować. Dalej... Szybciej... Idź...

Powoli rusza za mną.

Twój wzrok oswoił się z mrokiem, a właściwie ze stłumionym światłem, przyczajo-nym w ziemi, skałach, bagnach, moczarach, nadrzecznych wałach, zagajnikach, rozle-wiskach.

Niepewne światło, przygaszony blask, jaskrawość przysypana warstwami popiołu,przebijająca się poświatą, światłocieniem, błyskiem w okruchach stłuczonego szkła,czerwonym żarem, który przetrwał, chociaż powinien zgasnąć. Nie wiesz, czy to złu-dzenie, sen, czy rzeczywistość? Szarość trwa i ty w tej pozornej ciemności widzisz wię-cej niż mogłeś zobaczyć tam, skąd przybyłeś.

Ze znużenia przymknąłem powieki.Twój wzrok, szczurze, sięga teraz dalej, dostrzega więcej, przenika głębiej. Jeżeli to

naprawdę twój wzrok, a nie pejzaż snu w mózgu szczura zamkniętego w wagonie, wy-gryzającego dziury w ludzkich tobołach. Z nadzieją, że go nie odnajdą, że dojedzie tam,dokąd pędzi senny pociąg...

Szczurołap potknął się na spróchniałym korzeniu i cofnął o krok. Umilkła piszczał-ka. Oglądasz się i przez chwilę wydaje ci się, że uciekł.

Za mną jest tylko ściana ciemności. Czyżby twój największy wróg zostawił cię tutaj?Zawrócił? Wybrał inną ścieżkę i właśnie wspina się na zbocze ku wyjściu?

Może wybiegłem za daleko? Dalej niż sięga jego wzrok? Czy to możliwe, by Szczu-rołap pozostawił żywego szczura i odszedł? Czy on bez ciebie nie czuje się równie sa-motny, jak ty bez niego?

Odwracasz się, rozglądasz. Jest! Tam, pod suchym, odartym z kory drzewem. Blady,skulony, przestraszony... Dopiero teraz widzisz cienie szczurów i ludzi.

Cienie płaskie, jakby wycięte z papieru, tektury lub folii. Z głębi stłumionego światłatoczą przed sobą kamienie, okruchy, szczątki, strzępy. Toczą, popychają, pchają, posu-wają, podważają, podrzucają, poruszają przed siebie, wzwyż, na zbocza, ku niewidzial-nej granicy, gdzie pozostawią swój bagaż, odpoczną, usną...

Ze wszystkich sił, ruchami grzbietów i głów, brzuchów, pleców, rąk, nóg, podpiera-jąc się z wysiłkiem, pochylając, pokładając, upadając – prą naprzód ze swymi ciężara-mi, odłamkami, kłodami, tarczami, wózkami... Niektóre nie pchają niczego poza pustką,

Page 70: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

70

szarością, złudą, a przecież zachowują się, jakby napierały na rzeczywiste ciężary gro-żące upadkiem, zmiażdżeniem, przywaleniem.

Toczą przed sobą tylko swe wyobrażenia. Posuwają się mozolnie, z trudem, z wysił-kiem, z bólem. Pojmuję strach Szczurołapa i nagle też zaczynam się bać. Te głazy, cię-żary, odłamki mogą przecież spaść, stoczyć się na mnie, przygnieść, rozpłaszczyć, za-dusić.

Spadający kamień przelatuje nad tobą, przetacza się, znika w ciemności i tylko echogrzmi w mózgu. Spada następny głaz, a ty odskakujesz w ostatnim momencie.

Toczą się pnie, kule gnijącego nawozu, większe i mniejsze odłamki, okruchy, strzę-py blachy, zwały betonu, pomniki, kawały muru, podkłady, szyny. Szczury i ludzie bie-gną za nimi, usiłują złapać, dogonić. Spadają, przelatują, zderzają się... Jak blisko cie-bie, ty mała, nadal żyjąca wnęko ciepłych mięśni, kości i krwi.

Przerażony rozglądasz się za Szczurołapem.Stanął za tobą z piszczałką w rozdygotanej dłoni. Boi się jak ty. I ten lęk łączy was

chyba głębiej niż poszukiwanie wyjścia z tego labiryntu śmierci. Cofa się, odskakujeprzed spadającym rumowiskiem, przebiegającymi cieniami, własnym strachem. Kimjestem dla niego? Żywym szczurem czy również cieniem? A może chwilową szansązrozumienia samego siebie?

Podnosi piszczałkę, przykłada do ust i dmucha ze wszystkich sił. Zbliża się długimkrokiem, przechodzi nade mną, jakby mnie nie widział.

Znowu odskoczyłem przed pędzącym głazem. Przygarbione od ciągłego pchaniasylwetki wchodzą i schodzą ze wzgórza. Kamienie, bryły, grudy, kule, walce, duże imałe, jasne, ciemne, błyszczące i matowe toczą się, pękają, rozsypują, wybuchają. I tyl-ko my, Szczurołap i szczur, bezustannie myślimy o ratunku, usiłujemy się wymknąć,odsunąć, odskoczyć, wyminąć, uniknąć, odchylić, uratować.

Przez mgnienie zastanawiam się, czy nie chwycić w zęby spadającej bryły i nie wy-ruszyć pod górę, pchając ją przed sobą? Szczurołap zagryzł wargi. Obserwuje spadającekamienie, jakby myślał o tym samym? Czy mozolne dźwiganie ciężarów pod górę niejest dla nas jedyną szansą przetrwania? Może tak właśnie trzeba trwać?

Ależ nie! To byłaby śmierć! To jest śmierć! Spójrz...Pochylone, zgięte, pełzające, wlokące się cienie przemijają, odchodzą w nicość,

pchając lub goniąc swe głazy.Trzeba wejść wyżej i stanąć pod ścianą, by lawina nie mogła nas dosięgnąć. Może

pod tamtą skałą, skąd dobiega szum przepływającej wody? Biegnę obok Szczurołapastawiającego długie, ciężkie kroki. Miejsce pod skałą wydaje się bezpieczne. Tylko tenpół cień, pół człowiek, przybity do skrzyżowanych desek tuż nad szemrzącym poto-kiem, daremnie usiłuje napić się wody, która stale umyka zbielałym, wąskim ustom.Wyżej zwisają gałęzie pełne pomarańcz, jabłek i śliwek, których nigdy nie dotknie i nierozgryzie. Szczurołap gra. I przez chwilę wydaje się, że kilka kropli opadło na ustaukrzyżowanego człowieka.

Czarna skała nad strumieniem chwieje się, drży, jakby chciała runąć. Uciekam. Zasobą słyszę szuranie nóg Szczurołapa.

Odróżniałem już niezdecydowanie i niepewność jego kroków. Grał na piszczałcerozglądając się, zatrzymując, zawracając, chodząc wokoło i wydając gardłowe, przecią-głe głosy. Przywoływał, oczekiwał, szukał kogoś bliskiego...

W jego ciemnym, wydłużonym płaszczu o szerokich, prostych rękawach wyraźniedostrzegasz krawędzie kieszeni odstające, wytłuszczone od wkładania rąk. Roze-

Page 71: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

71

pchnięte, odcinające się worki, do których chcesz się dostać. Poły płaszcza falują, za-miatają powierzchnię drogi. Wyprzedzasz go, a kiedy podchodzi, wczepiasz się pazur-kami w wełnianą osnowę i szybko wspinasz utrzymując równowagę skrętami ogona.Osiągnąłeś obszytą tasiemką krawędź kieszeni. Wciskasz się do środka drżąc ze stra-chu, że Szczurołap wywlecze cię i zabije.

Nawet nie poczuł, że tam jesteś. Idzie przed siebie i dmie w piszczałkę...Wyglądałem z kieszeni zniecierpliwiony bezruchem Szczurołapa, który najwyraźniej

nadal nie pojmował niebezpieczeństwa. Rozpoznawałem krążące wokół cienie, podmo-kłe łąki, bezsłoneczne horyzonty, odory zgnilizny, pochylające się skały, przenikliwychłód podziemnych rzek. Obawiałem się, że mogę tu pozostać na zawsze, stać sięstrzępkiem mgły na brzegu nie znanego jeziora.

Szczurołap stanął przy smukłej, białej skale i obracał piszczałkę w dłoniach. Przy-zywał, błagał, prosił, skarżył się... Widocznie nie wiedział, skąd nadejść może ten, dlaktórego aż tu przybył...

Nagle zakasłał głucho i usłyszałem, że ten kaszel dudni w jego trzewiach jak głazyspadające po zboczu w przepaść...

Ujrzałem cień jaśniejszy od innych, długowłosy. Przesuwał się wolno, jakby płynąłnad ziemią. Szczurołap silniej dmuchnął w piszczałkę. Postać zbliżyła się, oparła na je-go ramieniu. Wyschnięta, szara dłoń, twarz, którą chyba znasz?

Jest podobna do kobiety, którą zapamiętałem z jego domu... Czyż nie ona umarła pozjedzeniu trujących ciastek przeznaczonych dla ciebie? Czy nie zajrzałeś jej w oczy,gdy konała? Czyż nie z zemsty za jej śmierć Szczurołap tropił cię i prześladował? Wsu-nąłem się głębiej, nie chcąc, by mnie dostrzegła.

Serce uderzało coraz szybciej, uszy starały się wyławiać najdrobniejsze szmery, noz-drza wietrzyły niebezpieczeństwo...

Szczurołap pospiesznie ruszył naprzód. Teraz jego kroki stały się zdecydowane,twarde, pewne, jakby już wiedział, dokąd iść.

Przemogłem strach i ostrożnie wysunąłem wibrysy. Lekki wiatr dął od strony, kuktórej zmierzał. Szliśmy przez pustkę, przez kamienne zwaliska i mosty w głąb pozor-nie nie kończącego się płaskowyżu. Mrok osiwiał i tylko ze ścian korytarza sączyła siępobladła czerwień, jakby dawno przelana krew. Szary, martwy staw zwisał nad wamizamiast nieba. Wyschnięte dno z zarysem drogi, którą on wspina się coraz szybciej, co-raz bardziej nerwowo. Obok długowłosy kobiecy cień, srebrzysty jak pajęczyna, po-chylał się i zasłaniał, idąc pod wiatr, a przy nim... ktoś jeszcze, Nieznajomy, który po-jawił się niespodziewanie... Niższy, tęższy, z głową ukrytą w hełmie. Trzy bryły srebrana równinie szarości. Zlękniesz się, lecz nie przestaniesz patrzeć. Kroki pożerają prze-strzeń, a ty przywierasz do wnętrza kieszeni bojąc się, że wypadniesz na skalnym usko-ku.

Węch i słuch mówi ci, że wracacie do świata żywych. Ci, za wami, też tam idą, zdą-żając waszym tropem, chociaż ich kroki są lżejsze niż echo jego kroków odbite odścian. Z dłonią w dłoni, są blisko, lecz nie tak, byś mógł zajrzeć im w twarze i zaspo-koić swą szczurzą ciekawość. Dowiedzieć się, czy to jeszcze cienie, czy znowu żywi?

Głos piszczałki stał się radosny, pogodny, szczęśliwy... A więc i tak potrafisz grać,Szczurołapie?

Coraz bliżej... Wiatr staje się silniejszy, szarość bardziej świetlista, kroki twardsze.Tylko twe serce bije ciągle tak samo, a strach i głód nadal rzeźbią świadomość. Strach igłód czynią cię szczurem. Dostrzegasz już wyjście, majaczącą plamę światła. Tam bę-

Page 72: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

72

dziesz bezpieczny. I Ty, i Szczurołap. Nawet jeżeli będzie chciał cię zabić, to przecieżprzyniósł cię w kieszeni aż tutaj.

Słyszysz jego krzyk, wezwanie, by ci, którzy idą za wami, też szli szybciej. Jakpięknie teraz gra...

Przekroczył granicę nocy. Zachwycony stoi w świetle i nagle odwraca się, wyciągarękę w mrok, do swej kobiety i nieznajomego...

Dwa cienie zatrzymują się, cofają, zawracają. Odchodzą z powrotem.Słońce oślepia cię, oblewa żarem. Przez chwilę wahasz się, czy również nie zawrócić

i nie zagłębić się w chłodnym, szarym półmroku.Szczurołap z rozpaczą bije dłonią w skałę, a ty wymykasz się niepostrzeżenie...

Skaczesz w światło, toczysz się po jaskrawym stoku jak kamień pośród kamieni. Rap-towne, silne uderzenie w tył głowy... Jakbym usypiał...

I znowu jesteś tam, w wagonie z twego snu.Pociąg zatrzymał się gwałtownie. Ludzie przewracają się, krzyczą, łomocą pięściami

w deski. Drzwi rozsuwają się ze zgrzytem i ty, obolały, bezwładny, bezradny spadasz...Otwiera się przepaść, nie kończąca się czarna przestrzeń pożerająca światło.

Zbudzisz się bez wspomnień, jakby nie było przeszłości. Nie będziesz wiedział, kimjesteś i dlaczego właśnie tu się znalazłeś.

Skąd i dokąd idziesz? A może po prostu jestem tu od początku? Czy wcześniej o tymnie wiedziałem, może nie chciałem wiedzieć?

Pamięć rozcieńczy się, rozpłynie. A jak istnieć bez pamięci w świecie, który pamię-ta? Czy pamięć nie uczy jak żyć? Patrzysz na szarą ścianę, na mętną wodę kanału i pró-bujesz przypomnieć sobie cokolwiek.

Ciekawość! A więc byłem ciekawy? Wędrowałem? Poszukiwałem? Ciekawość po-została w opróżnionym ze wszystkiego wnętrzu. Jakby wiatr wyssał z mózgu szczegóły,zdarzenia, powidoki. Pozostało jedynie poczucie pustki, braku tego wszystkiego, cokiedyś cię wypełniało, co widziałeś i znałeś, czego pragnąłeś i szukałeś.

Ty – kto? Ty – skąd przybyłeś? Ty – jak się tu znalazłeś? Ty – dlaczego?Jednak nie wszystko zabrał wiatr. Pozostawił ci świadomość chwili, ból próżni, jaka

nagle ciebie wypełniła, lęk niewiedzy, której doświadczasz stercząc na ceglanym mur-ku, nad betonową rynną.

Z wysoka spada promyk i rozjaśnia pokryte żółtawym nalotem ściany, czarne plamypleśni i szybko biegające szczury. Jesteś jednym z nich. Silne zęby, chwytne palce za-kończone ostrymi pazurkami, mięsisty nagi ogon, pchła ukryta w sierści, tnąca cię wkark, i głód... To ja.

Są jeszcze szumy i świsty dochodzące z wysoka, piski baraszkujących szczurów,plusk wody spadającej z progu i zgrzytanie twych własnych zębów, zapachy dymu, ple-śni, moczu, deszczu, odchodów i gnicia, dudniące drgania przejeżdżających nad tobąkół, ledwie wyczuwalne klapnięcia ludzkich kroków, odległe wstrząsy wciąż dobiegają-ce z wnętrza ziemi. Dlaczego tak się ich boję?

Zbudziłeś się bez pamięci, bez przeszłości, bez wspomnień, lecz otaczający cię światnatychmiast zapełnia twój mózg doznaniami, troskami, pragnieniami, okruchami co-dzienności. I nawet gdybyś nigdy nie odzyskał pamięci, to i tak będziesz istniał dziękioczom, uszom, nozdrzom, wibrysom, zębom, czułości łapek, wrażliwości podbrzusza,ogona.

Page 73: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

73

Przechodzące dołem szczury nie zauważają cię, mijają obojętnie jak czarną plamępleśni i zwisającego na nitce pająka. Są podniecone, zwabione ostrym, miłosnym zapa-chem.

Biegną za samicą zalotnie unoszącą ogon. Samicą spragnioną samca. Nawet tu wy-czuwam nozdrzami magnetyczną woń jej przekrwionych gruczołów. Szczury węszą,dotykają, liżą. Gryzą się i wzajemnie odpędzają. Ona z zachęcającą uległością patrzy naich podskoki, walki, kopnięcia, ataki i ucieczki. Nagle pojawia się jej samiec i błyska-wicznie rozpędza młodszych i niedoświadczonych rywali. Wchodzi na nią od tyłu, wci-ska się w nią, piszczy z rozkoszy, obejmując łapkami lśniący w półmroku grzbiet.

Chcesz pić. Zsuniesz się po śliskiej powierzchni ceglanego obmurowania. Pochylisznad wąskim strumyczkiem ścieków... Połączone smaki nafty, kwasu, mydła, moczu,tłuszczu, mleka. Wychwytujesz je, poznajesz, rozróżniasz. W żołądku rozpływa sięchłód wypitego płynu.

Para zakochanych szczurów odeszła.Ty też zastanawiasz się, dokąd iść? Stoisz bez wspomnień, pamięci i przeszłości nad

leniwie płynącym ściekiem. Twe zmysły czują, dostrzegają, doznają, lecz ty jesteś jakwe mgle, przez którą ciężko się przebić.

Znalazłeś się na szlaku przebiegających szczurów, znających tu każdy skrawek, sto-pień, próg. Nie dostrzegały cię, jak długo leżałeś na ceglanej półce. Teraz, kiedy nastro-szony usiadłeś na ich drodze, przestają być obojętne. Widzą cię, jesteś pomiędzy nimi,więc chcą wiedzieć o tobie jak najwięcej.

Poruszasz się niepewnie, jakbyś się ich bał. Nie znasz przecież terenu i od razu moż-na to poznać. Tak, szczury zachowują się, jakbyś był inny, nieznany, wstrętny. Włosypodnoszą się na ich głowach, karkach, bokach. Zgrzytają zęby, napinają się grzbiety,nerwowo drżą ogony.

Wiedzą, że nie jesteś stąd.Jesteś obcy.Popychają cię, napierają, strącają w ciepły i płytki nurt. Płyniesz, odbijając się tyl-

nymi łapkami od dna. Dopływasz do większej rury i otrząsasz sierść, wychodzisz nakamienny brzeg podziemnego kanału.

Nie moje miasto, nie mój kanał. Nie jesteś tutejszy i powinieneś jak najszybciej po-szukać drogi do siebie. Do siebie? To znaczy dokąd?

A która to droga i jak ją rozpoznam, jeżeli wszystko zapomniałem? Znowu przega-niają mnie szczury, a ja, przerażony i nie wiedzący gdzie jestem, nawet nie próbuję siębronić.

Wyławiam ogryzek jabłka, niosę w kąt, zjadam. Czyham na krawędzi patrząc w nurt.Łapię kawał marchwi. Wkrótce będę silniejszy i pewniejszy w tym kanale, którego wo-nią powoli nasiąka moja sierść.

Wracam na ceglaną półkę, gdzie odzyskałem przytomność. Usypiam, a gdy się bu-dzę, wiem, że już się tu przebudziłem, że tu już byłem.

I tak powoli rodzi się nowa przeszłość, w której betonowa rura, przepływająca strugai ceglana półka są miejscami, które znam coraz lepiej i dzięki którym poruszam się co-raz pewniej. I tylko, kiedy próbuję cofnąć się do wspomnień, przekroczyć próg niepa-mięci, napotykam mur, zamglenie, ciemność. Wówczas czuję się obezwładniony i po-konany, a przerażenie ściska mi gardło. Powinienem wiedzieć wszystko, a nie wiemnic...

Page 74: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

74

W nocy wychodzę na ulicę, ale te rynsztoki, rynny, studzienki, bramy, schody, piw-niczne okienka są nie znane i nadal nie wiem, skąd przyszedłem, dokąd zdążałem i dla-czego nie przypominam sobie niczego.

Przywykniesz do codziennego biegania po tych samych betonowych ścieżkach, pokrawędziach tych samych kanałów. Oswoisz się też ze szczurami, które w końcu prze-staną cię prześladować. Teraz ty, gdy spotkasz młodego szczura, strącasz go niekiedydo płytkiej strugi.

Przestałeś się już bać. Zwiedziłeś i rozpoznajesz najbliższą okolicę, od rzeczki popralnię, od piekarni po aptekę, a także obite blachą fabryczne budynki i wypływającyspod nich ściek pełen łupin i pestek.

Poruszasz się po tym niewielkim obszarze, jakbyś znał go od początku życia. Corazrzadziej też rozmyślasz o tym, co mogło wydarzyć się wcześniej, zanim po raz pierwszyzbudziłeś się na ceglanej półce. Każda chwila, sen i przebudzenie stają się twym no-wym życiem, nową przeszłością, pozwalającą ci zapomnieć, że poprzednio działo sięcoś, o czym nie wiesz.

Wygrzebałeś już własną norę, wyścieliłeś ją słomą, piórami ptaków i skrawkami pa-pieru. Twoja samica chodzi z ogromnym brzuchem, pełnym potomstwa. Odróżniasz jużgłosy ludzi dobiegające z powierzchni. Poszerzasz swą wiedzę o tym, kim jesteś, a wła-ściwie, kim stałeś się tu. Wiesz, na jakich śmietnikach można znaleźć wyschnięte skórysłoniny, gdzie zapleśniały chleb, gdzie szkielety wędzonych ryb z chrupiącymi głowa-mi, gdzie pożółkły ser.

Znasz już wszystkie miejscowe szczury i ludzi, kota polującego o zmierzchu i dra-pieżną sowę bezszelestnie spadającą z wieży na nieostrożne gryzonie.

Dzienne światło znowu rozpocznie wędrówkę po betonowych ścianach szybu. Jakzwykle wdrapiesz się na ceglaną półkę, bo lubisz obserwować przechodzące dołemszczury, które uznały cię za swego, jak i ty uważasz je za swoją rodzinę.

Ułożysz się wygodnie, syty i szczęśliwy, że jesteś u siebie, w tym szarym, spokoj-nym przesmyku.

Wtedy usłyszysz dochodzący z góry dźwięk fletu. I nagle ogarnie cię porażającystrach, jak ten po przebudzeniu, gdy nic, zupełnie nic nie pamiętałeś. W kręgu światłazobaczysz cień człowieka grającego na flecie, cień, który przypomni ci wszystko.

Stawał się coraz bardziej podobny do nas. W szarym kombinezonie, okryty szarympłaszczem, szedł tuż za nami lub pośród nas, jakby rzeczywiście był szczurem. A prze-cież łatwo było rozpoznać jego człowieczeństwo, chociażby po sposobie poruszania się,zawsze na dwóch nogach, lub po ostrym odorze wina, jaki rozsiewał oddechem.

Nawet gdy zdejmował z głowy kaptur tłumiący dźwięki jego piszczałki, podobień-stwo nie znikało. Srebrnoszare włosy, spiczasty nos i przymrużone stalowe oczy nada-wały ziemistej twarzy podobieństwo do szczurzego pyska. Szczury obserwujące go zdaleka, nieświadome szczurobójstwa, jakim się zajmował, brały go niekiedy za niezwy-kle wyrośniętego, potężnego szczura. Wystarczyło przyjazne rozsypanie ziarna i wy-puszczenie oswojonych szczurów, które chodziły mu po ramionach i jadły z ręki, awiększość zaczynała mu ufać, pozwalała się karmić, dotykać, głaskać.

Przesuwał się między nimi jak wielki, większy szczur, największy ze wszystkichszczurów, a ponieważ pojawiał się często i przeważnie na dłużej, przestawał budzić lęk,podejrzenia i wątpliwości. Młode, a także niedawno przybyłe, widząc otaczające gorzesze, podchodziły bez lęku, wierząc, że można mu ufać. Rozsypywał przecież smacz-

Page 75: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

75

ne, zdrowe i pożywne ziarno, podwędzane rybie łby z chrupiącymi, wyschniętymioczami.

Kiedyś ty też byłeś bliski zaufania mu, uwierzenia, że to również szczur lub bliskikrewniak szczurów, tak samo szary i pachnący kanałami jak ty. Kiedy stanął wtedy nadzakratowanym okienkiem ścieku, sypnął złocistą pszenicą i wydobył z fujarki najwyż-sze tony wzywając szczury, by poszły za nim, ty również byłeś gotowy wyjść z ukrycia.Trwało to przez chwilę, ale była to chwila najniebezpieczniejsza w moim życiu i terazteż drżę z lęku na jej wspomnienie...

Gdyby nie tamten Stary Nastroszony Szczur, zgrzytający zębami z nienawiści,Szczur, który wiedział o wszystkim, nie byłoby mnie dziś w tym mieście. Szczurołapkarmiący szczurami węże, palący je w betonowych lochach, topiący w dołach z wodą,strącający do rowów wypełnionych wapnem, Szczurołap-szczurobójca, za którym idątłumy ufnych samców i samic, mieszka teraz nade mną w pokoju o zapleśniałych ścia-nach.

Słyszę jego ciężkie, długie kroki. Chodzi po pokoju, tam i z powrotem, kaszle głu-cho, wyciera nos. Szczurołap choruje, jak większość ludzi w mieście. Dlaczego mieszkawłaśnie tu, nad piwnicą, pod którą mam swą norę? Dlaczego gdziekolwiek przybywam,on także przybywa?

A przecież mógł mnie zabić tam, w podziemiach tak rozległych i głębokich, że jesz-cze teraz nie wiem, czy istniały rzeczywiście, czy były tylko snem. Mógł, lecz wtedyprowadził za sobą cienie ludzi i nie myślał zapewne o szczurze ukrytym w jego kiesze-ni? Może zapomniał o mnie przejęty poszukiwaniem swej kobiety? Lub uznał mnie zaprzywidzenie przemęczonych oczu? Idzie za mną od dawna, ściga, tropi, śledzi, prze-śladuje, szuka, przywabia i przyciąga, jakbym był najważniejszym szczurem jego życia.Zabił już tyle i zabijać będzie nadal, więc dlaczego właśnie ja jestem dla niego tak waż-ny? Dlaczego goni mnie i osacza z takim uporem?

Po przyjeździe do miasta zamieszkał w tym domu właśnie, chociaż w mieście jestwiele podobnych, pod którymi mieszkają szczurze rodziny. On jednak ściga mnie takzajadle, jakbym był największym jego wrogiem. Szczurołap wie, że widziałem, jak za-bijał, że nigdy nie uległem pokusie pójścia za nim, że nie jadłem rozdawanego przezeńziarna i nie biegłem za głosem fujarki...

Na pewno zapamiętał mnie z domu, gdzie mieszkała jego samica... Zjadła strąconeprzeze mnie zatrute ciastka. Czy ściga cię z zemsty za jej śmierć? Może dlatego uznałcię za najniebezpieczniejszego przeciwnika? Może boi się ciebie? Ale czy Szczurołapmoże bać się szczura?

Rozgryzam zieloną, soczystą łupinę orzecha, strąconego przez ostatnią burzę. Słyszęnad sobą kroki. Czyżby usłyszał chrobotanie moich zębów na twardej łupinie? Przestajęgryźć...

Znowu gra, dmie w fujarkę ze wszystkich sił, chcąc wywabić mnie spod fundamen-tów. Na próżno. Nie wyjdę, on wie o tym i dlatego nienawidzi mnie równie silnie, jak janienawidzę jego.

Nie zważam na dźwięki, przykładam zęby do łupiny i gryzę, gryzę, gryzę. Ścieraniezębów zagłusza tony dochodzące spod sklepienia. Chyba usłyszał? Przerywa grę. Słu-cha.

Gryzę dalej, aż do przebicia skorupy, pod którą znajduje się słodkawy, wilgotnymiąższ.

Szczurołap słucha uważnie mojego gryzienia, ścierania zębów, drapania, chrobota-nia. Słucha zaciskając pięści, bo zrozumiał, że ja przestałem słuchać jego fletu.

Page 76: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

76

Cięcie papieru, rozrywanie i miażdżenie kartonu nie służy zaspokajaniu głodu. Na-żarty, nasączony mlekiem i miodem, rozepchany słonecznikowym i sezamowym ziar-nem, wrócisz do zaciemnionego pokoju, wskoczysz na regał, wepchniesz się w szczeli-nę między rzędem książek a deską wyższej półki i zaczniesz niuchać, wąchać, próbo-wać, wybierać.

Papier pachnie różnie w różnych miejscach. Farbą, klejem, konopiami, kośćmi,krochmalem, kwasem, tłuszczem, olejem, oliwą, talkiem. Grubszy i cieńszy, twardy lubmiękki, niemal rozłażący się w pyszczku, kleisty, oblepiający dziąsła i sztywny, mogą-cy skaleczyć błonkę wyściełającą krtań.

Jednorodny, zmaserowany, o stałej grubości i gęstości. Włóknisty, złożony z wyraź-nie wyodrębnionych pasm, które dają się rozdzielać i wyrywać z całości nagłym ruchemszczęk. Teraz też trzymam zębami wąski pasek, który daje się łatwo siekać przy wcią-ganiu do pyszczka.

Przyjdziesz tu nie tylko po to, by się najeść, bo celuloza jest mdła, niesmaczna, wy-wołuje wzdęcia i kolki.

Przyjdziesz, by spiłować zęby, a papierki przeznaczone na podściółkę zanieść dogniazda, jak łup. Znoszę te większe i mniejsze skrawki, bo przewiduję narodziny po-tomstwa, które chcę wykarmić i ogrzać, bo jestem zapobiegliwy i troskliwy.

Nora wysłana papierową masą staje się przytulna. Jest miejscem, do którego chceszpowracać, gdzie chętnie mieszkasz, podczas gdy gdzie indziej bywasz, przechodzisz,przemykasz się, prześlizgujesz. Kawałki papieru o bezpiecznych krawędziach wyszli-fowanych zębami, nierównych i dających się łatwo przesuwać, przenosić i układać,stają się wkrótce zleżałe, mięciutkie, delikatne. Rozkładasz się na nich brzuchem do gó-ry i machasz łapkami. Małe szczurki wspinają się i biegają po tobie, chwytając zębamitwe drobne, samcze sutki, łaskocząc gruczoły wypełnione nasieniem i wystającą z ró-żowej skórki strunę rozkoszy.

Często gdy leżysz i śpisz lub nie śpisz, a po prostu chcesz wyrzucić z siebie ugniata-jący od wewnątrz nadmiar nasienia, przytulasz się do tych ogrzanych twym własnymciepłem skrawków papieru i wyobrażasz sobie, że masz pod sobą samicę. Ich miękkość,uginanie się, uleganie, rozstępowanie i elastyczność szybko przynoszą ci ulgę i samoza-dowolenie. Unosisz się lekko, opadasz i znów unosisz, coraz szybciej i szybciej. Wy-trysk. Nasienie rozlewa się po papierze. Dotykasz językiem płynu, który jeszcze nie-dawno był w tobie. Jest słonawy i ciepły. Kiedy powróci twoja samica, natychmiast po-żera ten nasycony tobą papier. Małe szczurki również zjadają te skrawki.

Przewracam się na brzuch, nakrywam papierkami. Jest cicho, nudno, sennie. Roz-luźniam się, odprężam. Jestem małym, nieporadnym szczurkiem, który zgubił się zarazpo pierwszym wyjściu z gniazda i, przerażony, przez całe życie szuka powrotnej drogi.

Przebieram łapkami, piszczę, drapię, rozglądam się po sennym krajobrazie szukającwyjścia.

Budzi mnie szelest papieru. Obok stoją szczurki, dorastające samice i Śniada zkrwawiącym jeszcze nozdrzem po niedawnym uderzeniu pułapki. Muskają mnie wibry-sami, dotykają, łaskoczą. Zbiegły się zaniepokojone moim piskiem. Łapkami i zębaminarzucam na siebie kawałki papieru, aż do całkowitego zakrycia, zapadnięcia, schowa-nia.

Leżę tak pod stertą narzuconego na mnie papieru, który wyrwałem z książek i gazet iprzytaszczyłem do gniazda, często potykając się o duże i plączące się strzępy kart.

Page 77: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

77

W myślach, w mózgu czai się strach przed śmiercią. Boisz się, szczurze, boisz sięchwili, która kiedyś nastąpi. Żyję już dostatecznie długo, by wiedzieć, że ta chwila na-dejdzie... Wtedy nie zobaczysz gry świateł na przyciemnionych ścianach, nie ułożyszsię wygodnie na półce z książkami, nie zdrzemniesz się w tym pokoju, do którego lu-dzie od dawna już nie wchodzą...

Jestem starzejącym się szczurem, który wędruje, poszukuje, błądzi, powraca. Wiemjuż, że wszystko ma swój początek i koniec. Każde miejsce odwiedzam po raz pierwszyi ostatni. Przychodzę i odchodzę, bo świat nie pozwala się tu zatrzymać, nawet gdybymchciał tu zostać.

Ten przytulny pokój rzeczywiście istnieje, lecz za moment mogę zostać z niego wy-pędzony, wyrzucony, mogę zostać w nim zabity. Wszelka stałość i pewność siebie sązłudzeniami, w które boję się uwierzyć. Leżę wśród książek, ścierając zęby na papierze,przeżuwając kwaskowatą papkę i cieszę się, że jeszcze tu jestem, że mogę być, gryźć,ciąć i rozgryzać.

Unoszę głowę i słucham, otwieram powieki i rozglądam się, czy nie zbliża się wróg,ogień, gaz, Szczurołap, kot, wąż, łasica.

Cisza... Cisza jest wytchnieniem, spokojem, półsnem.Szept wiatru i przytłumiony głos nocnego ptaka nie przeszkadzają, lecz przeciwnie,

łączą mnie z tym fotelem, biurkiem, szafami pełnymi książek, które pożeram i przetra-wiam. Jak długo to będzie jeszcze trwało? Bo przecież wiem, że się skończy, i wówczasbędę już tylko śnił o tym cudownym miejscu, jak śnię o norze pod płytami portowegonabrzeża, o domku w ogrodzie, gdzie podgryzałem korzenie róż, o gnieździe pod wyso-kim betonowym murem dzielącym dalekie miasto, a obalonym pewnej chłodnej nocy.

Boisz się, szczurze, stracić choćby jedną z tych chwil, które ci jeszcze pozostały.Dlatego przebywasz tu tak często. Wychodzisz właściwie tylko po to, by w piwnicy lubśmietniku najeść się do syta i wrócić.

Twoja szczurza rodzina nic nie wie o tym miejscu. Ludzi jest tu niewielu, nie makota, nie ma psa, możesz więc poruszać się swobodnie.

Sprzęty pokrywa delikatny osad. Pył opada z sufitu i ścian, ze skrzydełek wirującychmoli, z twojej sierści, przeciska się z zewnątrz przez szczeliny w oknach i drzwiach.Pokój jest zamknięty, nikt go nie otwiera i nie wietrzy, a jednak warstwa pyłu wciążosadza się na odkrytych miejscach. Rośnie jak mech lub pleśń, bez korzeni i wilgoci. Wkącie czają się pająki polujące na mole. Ciemne plamy pajęczyn zapełniają szczelinę niedomkniętej szuflady biurka.

Nie chcę stąd odchodzić, chcę zostać i żyć tylko w tym szarym pokoju, wyciszonymgrubym dywanem, firankami i zasłonami, gdzie nawet ludzki krzyk zza okna wydaje sięnic nie znaczącym echem.

Dotykam grubych, złoconych okładek, wciągam w nozdrza zapach i pył starych kart,starając się znaleźć najbardziej stosowne miejsce do pierwszego zahaczenia zębami.Wystająca zakładka pachnie palcami ludzi. Muskam ją językiem. Zęby przecinają cien-ką warstwę i wyrywają pierwszy kawałek papieru. Teraz kolej na okładkę. Zaczynamod wyzłoconego rogu grubej księgi. Gryzę, odrywam, rozcieram, wypluwam. Wokółzbiera się coraz więcej papierowej masy. Wgryzam się w książkę, odrywam rogi po-szczególnych kartek. Lękam się, by chrobot moich zębów nie przywołał ludzi. Wiem,że ten właśnie głos przyciąga i ludzi, i koty. Przerywam więc co pewien czas gryzienie isłucham, czy nikt nie nadchodzi.

W oknach na storach kołyszą się cienie gałęzi. Daleki szum wiatru. Korniki tocządrewno starych półek. Mole wzlatują ze sfilcowanego dywanu.

Page 78: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

78

Wokół pełno strzępów, strząski, sieczki. Te książki są twoje, pachną twym moczem ipodłużnymi kupkami, które pozostawiłeś za sobą.

Wahasz się, czy nie zeskoczyć na podłogę i nie zanieść kilku strzępków do nory.Cienie i blaski wirujące na szybach, firankach i storach uspokajają i zatrzymują. Zosta-jesz dłużej niż zwykle i jesteś naprawdę szczęśliwy.

Zastygłeś, znieruchomiałeś, wyplułeś zwilżone śliną świstki. Unosisz głowę i obser-wujesz lot złocistych moli na tle ciemniejącego nieba.

Powędrowałeś kanałami aż do podziemnego jeziorka, w którym lęgną się larwy ko-marów i pływają kijanki. Zaciekawiły cię dochodzące z ulicznych prześwitów bazarowezapachy. Jestem pod rynkiem, gdzie zawsze są ryby, sery, ziarno, mięso. Wyskoczyszszybko na plac, złapiesz skórkę słoniny, wrócisz i zjesz w całości tuż nad brzegiem.Potrzebujesz teraz tłuszczu, bo od zbyt długiego pożerania papieru twe boki zapadły się,a sierść zmatowiała i wypada kępkami. Wrócisz tą samą drogą do nory, gdzie powitacię popiskiwanie młodych szczurków, dorastających do samodzielnej wędrówki.

Nie zrozumiesz ich nerwowego zachowania, pośpiechu i strachu, ponieważ wyda cisię, że wszystko jest jak poprzednio. Wyruszysz więc natychmiast wzdłuż rur kanaliza-cyjnych do szybu kuchennej windy i dalej, aż do korytarza i biblioteki.

Nie dostrzeżesz zmian. Ten sam zleżały chodniczek, te same brunatne podłogowe li-stwy, przy których w każdej chwili mogę się przyczaić... Rozpłaszczysz się i prześliź-niesz pod znanymi ci drzwiami.

I natychmiast będziesz chciał zawrócić. Przerazi cię pokój pozbawiony firanek i stor,z rozwartymi szeroko oknami, bez szafek, półek, książek, dębowego biurka i dywanu.

Cofniesz się pod drzwi, by wejść powtórnie. Może przeżywasz zły sen, który skoń-czy się za chwilę, znowu wskoczysz na półkę z ulubionymi książkami i rozerwiesz ko-lejną okładkę?

To nie sen.Otoczy cię ostry zapach farb i rozpuszczalników stojących na środku pokoju. Usły-

szysz drażniący wrzask człowieka i poczujesz, że z góry, z drabiny spada na ciebie pę-dzel ociekający farbą. Trafi cię niegroźnie w udo, więc rzucisz się w zbawienną szparępomiędzy drzwiami i podłogą. Będziesz uciekał i uciekał, dalej i dalej, aż do nory, wktórej nie będzie już ani twej samicy, ani szczurków.

Znowu ułożysz się na warstwie papieru i będziesz próbował zasnąć, przeczekać wnadziei, że przebudzą cię łaskoczące dotknięcia i radosne podskoki. Wtedy wyczujeszostrą woń kota, smród nienawiści i wściekłości. Nie będzie to już zapach leniwegomruczka, wylegującego się na parapetach i fotelach, lecz pot spragnionego krwi kocura,gotowego zabijać, nie po to, by jeść, tylko z czystej potrzeby zabijania.

Żarna obracają się, toczą, gniotą, miażdżą. Nieuważny szczur spadający między ka-mienne walce może ratować się tylko szybkim skokiem wzwyż. Inaczej zostanie roz-tarty, zmieciony, rozjeżdżony, wtarty w pył mąki, która stanie się nieco ciemniejsza odjego krwi. Kości, mięśnie, skóra, zgruchotane i zgniecione zamienią się w okruchy,drobiny, cząstki i znikną w worku pochłaniającym mąkę.

Właśnie młody, ciekawy szczur wdrapał się na deskę, by stamtąd obserwować ruchzębatych kół poruszających żarna. Przestraszyły go ptaki, które wrzaskliwą chmarąopadły na dach. Spadł tuż przed walcem. Krótki pisk i strumienie krwi tryskają zpyszczka, oczu, uszu. Pozostała tylko purpurowo-szara plama, zmniejszająca się z każ-dym obrotem żarna, aż do zupełnego zniknięcia.

Page 79: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

79

Trząsłeś się ze strachu. Śmierć, którą widzisz, zawsze powoduje, że boisz się o sie-bie, że wyobrażasz sobie, że to twoje życie zostanie zmiażdżone, starte, zatarte aż donieistnienia.

Włos jeży się na grzbiecie, zęby zgrzytają i boisz się wyjść z ukrycia, bo i ciebiemogą przerazić siadające lub podrywające się do lotu ptaki.

Tutejszych szczurów taka śmierć nie przeraża. Przyzwyczaiły się, że część z nich gi-nie zmiażdżona kamiennymi walcami. Urodziły się tu i tu przeżywają swe życie dokońca.

Monotonne jedzenie mąki i żyjących w niej owadów wywołuje mdłości. Tłuste, białepędraki wiją się w łapkach podczas jedzenia.

Wiatraki stoją na wzgórzu. Ich skrzypiące ramiona z daleka zwróciły twą uwagę, boprzypominały piski szczurów.

Miejscowe szczury są drobniejsze, o wydłużonych czaszkach i dużych szarychoczach, często zamglonych i ropiejących. Ogony mają krótsze i cieńsze, a konchy uszupostrzępione i porozrywane od ciągłych walk, jakie toczą między sobą, napastując się,prześladując i zagryzając. Bezustannie tępią się wzajemnie i wyniszczają bez przyczynyi celu. Znienacka zaczynają ścigać pierwszego lepszego spośród siebie, zapędzać go nawystające krokwie i zmuszać do skoku między żarna. A jeżeli uda mu się zbiec w dół,otaczają go, zaganiają do kąta i tam szarpią i gryzą, aż poraniony i wykrwawiony zdy-cha, tarzając się w mącznym pyle.

Dlaczego mnie nie ścigają? Jestem większy, mam silniejsze zęby, skaczę wyżej idalej.

Próbowały... Osaczyły cię wśród worków, opadły piszczącą wściekle gromadą. Gdy-by nie gęsta, długa sierść wokół szyi i chroniące z boków worki zboża, już bym nie żył.Rozerwały mi ucho, zraniły ogon, drasnęły okolice oka.

Wbiłeś zęby w wyleniały grzbiet starej samicy, zacisnąłeś, szarpnąłeś. Odbiegła zzakrwawionym grzbietem i teraz omija ciebie z daleka, rozchwiana, na rozdygotanychnogach.

Tego, który chciał cię oślepić, odepchnąłeś nogami. Wpadł w rozwiązany worek zmąką, zakrztusił się białym kurzem. Zwiał kaszląc i plując.

Od tamtej napaści, chociaż rozpędziłeś wojowniczą zgraję, zachowujesz szczególnąostrożność, starając się usypiać w miejscach, gdzie byłbyś zabezpieczony od góry i zboków.

Są słabe, cherlawe, osowiałe. Ożywia je tylko głód i raptowna nienawiść, gdy ata-kują, zabijają i pożerają któregoś z własnej gromady lub wynędzniałego, obcego szczu-ra, który nie potrafi się obronić. Później znowu siedzą skulone, rozglądając się sennymwzrokiem za kolejną ofiarą lub żarciem odmiennym od codziennego, zapylonego ziar-na.

Kaszlą, rzężą, gwiżdżą, jęczą, krztuszą się, plują krwią. Oddychają ciężko poruszającbokami. Z nozdrzy wypływa szary śluz.

W powietrzu, na powierzchniach ścian i schodów, wszędzie osiada srebrzysty pył,opada cienką, ledwie widoczną warstwą. Ślady szczurów jednak odbijają się w nim wy-raźnie. Małe, rozczapierzone wgłębienia, za którymi wlecze się podłużna linia ogona.Szczury poruszając się zdmuchują ten kurz i wdychają powstałą zawiesinę. Wibrysy,brwi, wąsy, uszy wyglądają jak posypane lśniącą mąką.

Lecz pył, który spada z powietrza, pochodzi nie tylko ze zmielonej mąki. Jego smakbywa piekący i ostry, a niekiedy kwaśny. Powoduje ból oczu, swędzenie dziąseł i języ-ka. Wyczuwasz, że właśnie ten pył jest niebezpieczny, niebezpieczniejszy od atakują-

Page 80: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

80

cych znienacka szczurów, od kamiennych żaren, od tutejszych ludzi, równie niemra-wych i kaszlących jak szczury. Tamtych zagrożeń możesz uniknąć, lecz niewidzialnyosad opada na ciebie, nawet gdy śpisz. Wchłaniasz go w siebie z oddechem i z wodą,którą pijesz z drewnianych beczek.

Rozkasłałeś się, zakrztusiłeś, z trudem przełykasz ślinę. Przestraszył cię ten nagły,duszący kaszel podczas snu. Oddychasz po nim ciężej niż zwykle, a wydmuchiwanepowietrze rzęzi w krtani i płucach.

Trzeba stąd odejść, trzeba odnaleźć miasto, z którego wyruszyłeś niegdyś i do które-go wciąż chcesz powrócić.

Szczur mieszkający w pobliżu gorączkuje, zrywa się z półsnu i nieprzytomny wbiegamiędzy ludzi. Ciężkie gumowe buty tupią gwałtownie. Ten szczur nie wróci już pod de-ski podłogi, gdzie jego młode wysysają mleko z wychudzonej samicy. Możesz zająć je-go miejsce, miejsce przy jej boku. Prychanie, katar, kaszel. Boisz się wejść do nory,która po nim pozostała.

Szczurołapa pamiętasz jak przez mgłę. Zgubiłeś go. Zostawiłeś za sobą, tam w mia-steczku, podczas kolejnej ucieczki. Nie pamiętasz nawet jak i gdzie. Gdybym zostałdłużej, zabiłby mnie w końcu, bo przecież zawsze zabija szczury, nawet te najbardziejprzebiegłe i odważne. Oszukuje je swą szczuropodobną szarością, dopada, kiedy się te-go nie spodziewają, i morduje. Czy tam w podziemiach na pewno widziałem Szczuro-łapa? Czy naprawdę jechałem wagonem, trząsłem się w tobołkach i węzełkach, bojącsię, że ludzie odkryją mnie i zjedzą? Czy stoczyłem się po kamiennym nasypie? Czy pozboczu u wyjścia z głębokiego lochu? Gdzie właściwie byłem? A może to był tylkosen?

Dręczy cię niepewność tamtych dróg, jak przeraża cię pewność, że jesteś tu, podpodłogą skrzypiącego wiatraka o rozklekotanych, rozchybotanych ramionach, na któreopada trujący pył, wywołujący gorączkę, kaszel i krwawienie dziąseł.

Ludzie nie zwożą już worków pełnych dojrzałego ziarna. W budynku obok jest pu-sto. Nie ma ziarna – nie ma mąki. Skrzydła wiatraka ze świstem tną powietrze, a ka-mienne żarna drżą, choć są unieruchomione.

Ludzie chodzą senni, głodni, pijani, krzyczą i biją się. Ludzie są słabi jak żyjące wo-kół nich szczury, wkrótce zaczną się osaczać, zabijać i pożerać.

Wieczorem siadają wokół skrzyni, wlewają w siebie wódkę i łapczywie zjadają to,co zdobyli w dzień. Wyją, bełkocą, wymiotują, kaszlą, plują krwią, jak my.

Uciekłbyś już dawno, gdyby nie lęk przed ptakami krążącymi nad wzgórzem. Odej-dziesz, gdy zawieje silny wiatr lub spadnie deszcz uniemożliwiający polowanie kaw-kom, srokom, pustułkom.

Wrzask, jęk, uderzenia pięści, łoskot upadającego ciała rozpłatanego nożem. Przeno-szą zabitego do piwnicy znajdującej się w kamiennych fundamentach wiatraka, przy-krywają głazami. Nie zjadają, lecz pozostawiają... Tyle jedzenia. Czekamy, aż odejdą, idobieramy się do leżącego. Tkanki zachowały jeszcze ciepło życia.

Od kilku dni wokół wiatraka gromadzą się ludzie. Starają się wejść lub zajrzeć dośrodka. Przebywający tu stale przepędzają ich, wypychają, zrzucają z kamiennychschodków, poszturchują, biją.

Południe. Ciepło. Sennie. Leżysz na boku, obserwując przez szparę w deskach prze-suwające się cienie.

Nagle. Od strony miasta... Po przywiewanych zapachach orientujesz się, że tam wła-śnie jest miasto. Stamtąd nadciąga cień, groza.

Page 81: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

81

Zbliżają się i widzisz, że to tłum ludzi ciągnie na wzgórze. Wyprzedza ich brodatyczłowiek jadący na wychudzonym koniu. Pędzi ku wirującym skrzydłom. Wczepia sięw nie, chwyta rękami. Obciążone skrzydła wiatraka trzeszczą, jęczą, unoszą go corazwyżej i wyżej.

Przez otwór między deskami widzisz długą twarz, otoczoną posiwiałymi kłakamizlepionymi potem. Osadzone głęboko oczy są matowo szkliste, jak lusterka wody zama-rzające na polnych drogach wczesną wiosną. Czy to Szczurołap? Czy jego twarz mogłasię tak zmienić?

Głuche rąbnięcie o ziemię. Spadł. Czy to on tak jęczy, czy rozchybotane skrzydławiatraka? Tłum pomrukuje groźnie.

Strome schody. Wymykam się szczeliną w podmurówce.Idę wyschniętą, jałową bruzdą po stwardniałej, zapylonej ziemi.

Wtłoczony między płócienne worki, usypiam rozleniwiony ciepłem i bezruchem.Ociera się o mnie, przytula, przyciska, napiera, przysuwa, podsuwa, podnieca. Jest.Kto? Która? Skąd? Srebrzysta? Rudawa? Śniada? Najmłodsza? Nieznana? Pozosta-

wiona? Ta z podziemnego lasu? Ta pierwsza z portowego nabrzeża? Ta z ostatniej dro-gi? Tamta, której miłosna woń obudziła chęć życia w Oślepionym Szczurze?

To one, wszystkie twoje samice. Uszczęśliwiające cię, rozweselające, bliskie, ufne.Są przy mnie razem...

Jesteś? Jestem, chcę cię, wejdź we mnie. Obejmuję ją, podgarniam pod siebie, wci-skam się w miękkość i ciepło.

Coraz bliżej spełnienia, coraz bliżej szczęścia, coraz bliżej...Jestem przy niej, jestem w niej. Już, już, już. Nareszcie.Podrzut, chybotanie, trzask. Worki przesuwają się, gniotą. Otwieram powieki. Jej –

nie ma. Nie ma ścian i światła, którego się nie bałem. Leżę przyduszony workami zmokrą plamą pod brzuchem, przerażony własnym zwiększonym ciężarem i szumem wuszach.

Warkot, huk, chybotanie. Ciśnienie zwiększa się, narasta. Wysuwam się spod do-tkliwego ciężaru i z trudem wpełzam wyżej, między pakunki.

Mój ciężar nadal rośnie. Oszołomiony, niepewny własnego ciała, stoję na rozstawio-nych nogach, z naprężonym ogonem, czując gwałtowny ucisk w skroniach, nozdrzach,gardle. Coraz trudniej oddychać.

Szum potężnieje, wibrują ściany, trzęsą się worki, drżą skrzynie. Spadamy, opada-my. Stałem się ciężki, bezwładny, bezwolny. Przywieram do worka, jestem częściąpodłoża. Przeszkadza mi własny ciężar. Ogarnia mnie lęk przed rozgnieceniem. Przy-mknięcie powiek już nie przenosi w inny świat. Krew rozsadza mózg. Bolą oczy i uszy.W gardle suchość. Jestem bezwładnym kamieniem.

Znowu w dół, niżej i niżej. Łapy rozjeżdżają się, chwytając pazurkami tkaninę wor-ka. Ciemność wiruje. Staję się coraz cięższy.

Uderzenie, zderzenie, podskok, podbicie, podniesienie. Ból znika, mięśnie rozluź-niają się, suchość w krtani ustępuje. Szum jeszcze trwa. Przesuwamy się powoli, bezchybotania i wstrząsów. Zatrzymujemy się. Przez ściany przebijają szelesty, huki, echa,wycie przelatujących maszyn. Przeczuwam czyhające wokół nie znane niebezpieczeń-stwa.

Ściana rozsuwa się i do wnętrza wpada łagodne, wieczorne światło. Ludzie wynosząskrzynki i worki.

Page 82: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

82

Biorą skrzynię, do której przywarłem pazurami. Leżała wysoko, niosą ją nad głowa-mi, nie widzą mnie. Schodzą ze stopni. Przechylają skrzynkę. Tracę równowagę. Zsu-wam się...

Uciekam po betonowym pasie ku plamom ściemniałej zieleni.Trawa. Kępa łopianów. Wpadam w zielony cień potężnych liści. Kładę się na chłod-

nej ziemi. Głosy ledwie tu docierają. Ze strony, w którą uciekam, słychać syk, chrzęst,trzask. Owiewa mnie przykry swąd benzyny.

Zmęczenie, niepokój, sen, omdlenie.Budzę się w tym samym ciemnozielonym zagłębieniu, przy betonowym pasie, po

którym przesuwa się teraz ogromny, srebrzysty ptak.Wysysam sok z trawy i ruszam wzdłuż betonowej krawędzi. Zmierzch. Nade mną

zapalają się i gasną spadające gwiazdy.

Szum skrzydeł, chwytających wiatr, wpada za tobą w głąb mrocznego kanału. Za-trzymasz się, bo niebezpieczeństwo minęło. Nad mętną wodą zamigoce opadająca sre-brzystoszara poświata.

Po chropowatej, wilgotnej ścianie powtórnie wdrapujesz się w górę i wystawiasz nosspomiędzy przerdzewiałych, żelaznych krat.

Wokół rozmoczonego chleba spokojnie gruchają gołębie. Obserwuj je uważnie, patrzjak się zachowują. Kota dostrzegą wcześniej i wtedy wzlecą, gwałtownie uderzającskrzydłami.

Na razie nie budzą twego niepokoju. Kłócą się i biją o rozmoczone kawałki bułki. Tyteż nie wydajesz się im niebezpieczny. Prostują się, groźnie potrząsają głowami, unosząskrzydła jak do uderzenia, odpychają się i odpędzają.

Podbiegnij do miski, złap kawałek chleba i umykaj do nory.Z rozmiękczoną skórką w łapkach ułożysz się wygodnie, a jedząc będziesz słuchał

dobiegających z zewnątrz odgłosów.Gołębie odleciały, cichnie szum ich skrzydeł. Zazdrościłem im, zazdrościłem

wszystkim ptakom. Mogły natychmiast wznieść się w powietrze, wzbić niemal pionowoi umknąć prześladowcom. Mogły to robić, kiedy chciały, odlatując tak daleko, że anikot, ani pies, ani człowiek nie potrafili ich dosięgnąć.

Jesteś tylko szczurem, a chciałbyś być ptakiem. Dlaczego? Z utęsknieniem unosiszgłowę i słuchasz odległego szumu skrzydeł. Z rozgoryczeniem zbierasz pióra, by wy-mościć nimi swą norę. Twoja ucieczka jest zawsze ryzykiem, bo w porównaniu z odlo-tem ptaków trwa długo.

Łapki odrywają się z trudem od lepkiego, gliniastego podłoża, zapadają w błocie,grzęzną. Ptaki odleciały i już wiedzą, że grożące im na ziemi niebezpieczeństwa niemogą ich dosięgnąć. Zazdroszczę im...

Jestem szczurem, a chciałbym stać się ptakiem.Usiłuję odejść, wymknąć się, nie zwracać uwagi ludzi, psów, kotów, łasic, wron,

srok. Już zrozumiałeś, że życie nie dostrzegane to życie bezpieczne.Chcę być, jakby mnie nie było, nie zauważany, niewidzialny, zawsze w cieniu, w

półmroku, w czerni, brązie i szarości. Istnieć, nie istniejąc.Chcę być grudą tynku między płytami z betonu, kamieniem bruku. Trwać jak bez-

barwne powietrze wieczoru, jak ledwo dostrzegalna plama na płaszczu.Chcę zlewać się z tłumem, stawać się tłem, być tłem, nie wyróżniać się, co najwyżej

być jednym z wielu szczurów.

Page 83: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

83

Wiem, że nigdy nie stanę się ptakiem, ale to nie zmienia faktu, że często wydaje cisię, że masz skrzydła i lecisz, wzlatujesz, unosisz się nie wiedząc nawet dokąd. I techwile są najszczęśliwszymi chwilami twego życia.

Teraz schodząc, spadając, uciekając z lęku przed dymem, ogniem, zmiażdżeniem,zagładą też myślisz o nich, o ptakach, dla których wybawieniem zawsze są skrzydła, jakdla ciebie szarość, zlewanie się z tłem, niewidoczne prześlizgiwanie po ziemi, po jezdniprzy krawężniku. Nagle pojmujesz, kim jesteś i jak odległa jest twa obecność tu, w tejchwili, od tego, czego pragniesz. Chcesz żyć inaczej niż żyjesz...

Zatrzymujesz się na kamiennej półce, po której sączy się podziemny strumień, przy-wierasz brzuchem do skały i pijesz. Zębami dotykasz swych dłoni i startych od bieganiapazurków. Przesuwasz pyszczkiem wzdłuż ciała, rozpoznajesz blizny po walkach z in-nymi szczurami, aż do łuskowatego, dobrze umięśnionego ogona. Wyczuwasz zgrubie-nie w miejscu dawnego skaleczenia. Mój pierwszy ból i pierwszy strach.

Serce wali jak te wymarzone skrzydła, które uciekają wzwyż, ku miejscom, którychnigdy nie poznasz, których nie umiesz sobie nawet wyobrazić.

Dotykasz siebie w ciemności, wyczuwasz się wibrysami, nosem, zębami. Dotykaszinaczej niż poprzednio, dotykasz, jakbyś chciał zapamiętać, jakbyś pragnął poznać sa-mego siebie.

Dopiero tu, w mroku, uciekając przed światem coraz częściej płonącym i zabijają-cym, kiedy zostawiłeś za sobą ostatni odblask i ostatnie uderzenia gołębich skrzydeł,dopiero tu zaczynasz wiedzieć o sobie więcej niż przedtem. Nie możesz przestać byćsobą i nie możesz być kimś, kim nie jesteś... Jesteś tylko szczurem, nawet jeżeli senwciąż przypomina ci o skrzydłach i fruniesz drżąc z zachwytu nad chwilą, która zaczy-na się i kończy tylko w twym mózgu.

Pragniesz więcej, niż możesz schwytać, wykraść, zdobyć, unieść, wygryźć, pożreć.Pragnę więcej niż inne szczury, te zapędzone, zagonione, przemykające bokiem, czujne,zaborcze, zazdrosne, wystraszone... Chcę nie tylko jeść i widzieć... Chcę też wiedzieć...

Ale cóż ty właściwie wiesz o innych szczurach, kiedy tak mało wiesz o sobie?Przypominasz sobie zasypane złote myszy, złote szczury, wokół zmurszałej skrzynki

w podziemnym lesie, pod rozległym placem? Drasnąłeś zębami miękki, zimny metal.Były jak ty, lecz nie widzące, nie słyszące, nie czujące, nieruchome, martwe. Siedziałyotoczone swymi ogonami, bezwąse i bezokie, a ty przez chwilę łudziłeś się, że żyją,mogą gryźć, zapładniać, ścigać się, umykać. Szczury, szczuro-myszy, metalowe myszo-szczury, jak grudy gliny, kawałki cegieł z rozbitej ściany, stłuczone szkło...

Chwila minęła, na złotym uchu pozostały ślady twych zębów.Kiedy to było? Gdzie to było? Przed czy po? Przed czym i po czym? Skąd i dokąd

wtedy wędrowałem, omamiony celem, którego dziś już nie pamiętam?Męczy cię przywoływanie tamtej chwili, kiedy odskoczyłeś czując, jak twój ząb tra-

fił na opór miękkiego metalu. Opór, którego się nie spodziewałeś.Z wysoka dobiega głuche dudnienie. Wstrząs za wstrząsem, drżenie i łoskot przy-

tłumione warstwami ziemi.Ułożysz się na boku, otoczony ciemnością. Wokół uciekać będą szczury przerażone,

chore, poranione, pachnące ogniem i dymem.

Przewidywałem, że ten spokojny, cichy dom nie przetrwa... Stał przy drodze z lotni-ska do miasta, zamieszkany przez ludzi karmiących ptaki, utrzymujących chore psy ileniwe koty...

Page 84: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

84

Kiedy nocą uganiałem się za młodymi samicami lub ścigałem z miejscowymi szczu-rami, ogarniał mnie lęk. Byłem już w wielu miejscach i domach, które wydawały siębezpieczne i spokojne. I wtedy, gdy czułem się najpewniej i najbezpieczniej, niespo-dziewanie cały mój świat walił się w gruzy.

Rozpadał się betonowy mur dzielący miasto. Pojawiali się ludzie, koty, drapieżneptaki, pył, ogień, woda, grad.

Uciekałem, pozostawiałem nory, samice, legowiska w podziemiach, potomstwo,przyjazne gromady szczurów, koryta wypełnione jedzeniem. Porzucałem wszystko,wiedząc, że skończył się czas spokoju i sytości, że trzeba znów uciekać, by przeżyć.

Teraz również wiedziałem, że ten dom, do którego nie docierają miejskie kanały, awięc omijają go wędrujące nimi wygłodzone szczury, jest wyspą, do której zbliża sięnie znana, lecz przeczuwalna groźba.

Sprawdziłem belki, krokwie i deski. Korniki drążyły je od dawna, powodując jęcze-nie, trzeszczenie, kołatanie. Wgryzłem się w drewno badając jego twardość, giętkość,wilgotność. Wiele miejsc spróchniało, przegniło i ludzie wymienili niektóre deski. Dommógł stać jeszcze długo. Nie groziło mu zawalenie, chociaż gdy ludzie wspinali się poschodach na strych, drewniane stopnie stękały i skrzypiały.

Grunt w piwnicy był ubity i twardy. Podczas deszczów spływało tu jednak błoto izłożone w workach kartofle gniły lub porastały pleśnią.

Dom nie mógł się jednak zawalić, rozsypać, upaść, zanurzyć w ziemi. Dom był silny,a grunt pod nim solidny i trwały.

Te oględziny uspokoiły mnie, lecz nie na długo.Nie byłem głodny, Szczurołap od dawna mnie nie prześladował, a jednak bałem się.

Czy bałem się bez przyczyny? Pozostałe szczury też stały się nerwowe. Biegały nastro-szone, na sztywnych łapkach, z uniesionymi ogonami, starały się jeść jak najwięcej.Wiedziałem, że boją się, podobnie jak ja, i podobnie jak ja nie wiedzą dlaczego.

Ludzie ze starego domu nadal byli spokojni i obojętni. Wychodzili rzadko i na krót-ko. Przesiadywali w dużym pokoju na parterze, wpatrzeni w szklany ekran dużejskrzynki, z której wydobywały się przeróżne dźwięki, szumy i szmery. Było tu ciepło iprzyjemnie, a ponieważ jedno z wyjść znajdowało się za szafą, lubiłem wspinać się pościanie i obserwować cienie poruszające się po suficie.

Ludzie siedzieli wpatrzeni w rozjaśniającą się i ciemniejącą skrzynię, słuchając do-chodzących z niej dźwięków. Nareszcie mogłem bez lęku i ryzyka dokładnie przyjrzećsię ich życiu.

Wydawane przez nich głosy były łagodne lub bełkotliwe i syczące. Nosili na sobieciepłe okrycia, które zdejmowali przed snem, po to by schować się w białych, miękkichnorkach.

Wpełzłem w takie wygrzane przez człowieka miejsce i natychmiast zatęskniłem zamoją dawną norą na nabrzeżu, w pobliżu portowego magazynu. Było tam równie cie-pło, miękko i zacisznie. Leżący człowiek nie wyczuł mojej obecności, chociaż otarłemsię o jego nogę. Dopiero kocur leżący na kołdrze zjeżył się i prychnął. Uciekłem, cho-ciaż mnie nie gonił.

Tak więc ludzie i zwierzęta razem zamieszkujący dom nie budzili w tobie niepokoju.Przeciwnie, wzajemnym niedostrzeganiem swej obecności powinni rozpraszać wszelkielęki. A jednak strach trwał i sierść podnosiła się przy każdym nie znanym odgłosie do-biegającym z zewnątrz.

Page 85: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

85

Czas mijał, a ja przyzwyczaiłem się do życia w tym ciągłym, pozornie nieuzasadnio-nym strachu. Bałem się nadal, lecz serce już nie łomotało, ogon i grzbiet nie prężyły sięnerwowo, a dochodzące z najbliższych okolic głosy nie przerywały snu.

Mój strach spowszedniał, jak zawsze, kiedy długo się bałem.Tej nocy nie wychodziłem z domu. Silny wicher niosący tumany kurzu nie docierał

do naszych podziemnych nor, wył tylko głucho w rynnach i kominach, wdzierając sięprzez szpary w dachu, okiennicach i drzwiach.

Zjadłem chleb przyniesiony poprzedniej nocy i wygodnie ułożyłem się na grzbiecie.Zasnąłem.

Trzask gałęzi, warkot motoru, wycie psa. Krzyk, brzęk rozbitej szyby. Na podłogęspadały kamienie.

Poderwałem się i wyczułem dym. Dom płonął. Mieszkańcy usiłowali się wydostać.Wyskoczyłem wprost na trawnik przed domem, lecz tam stali napastnicy. Strzelali

do uciekających i rzucali pochodnie do wnętrza. Błyskawicznie wróciłem do nory i roz-gałęzieniem przez piwnicę przedostałem się do sąsiedniego ogrodu.

Kiedy wyjrzałem na zewnątrz, poczułem swąd spalenizny, a spośród badyli i łodygzobaczyłem za sobą plamę ognia pulsującą czerwienią. Sprawdziły się moje przewidy-wania.

Wędrowałem przez zimne, podmokłe rowy, w deszczu i wichurze. Nie widziałemludzi, jakby ich nie było, chociaż obok przejeżdżały ciężkie, stalowe pojazdy. Przerażo-ne psy przebiegały obok z podkulonymi ogonami. Nieliczne osowiałe szczury kręciłysię, trzęsły, drapały, popiskiwały.

Zmęczony zaszyłem się w bezwietrznej piwnicy bez okien, w opuszczonym przezszczury legowisku, w pierzu, skrawkach papieru i strzępkach wełny.

Obudziło mnie bolesne swędzenie u nasady ogona, za uszami, pod workami jąder.Zanurzyłem zęby w podbrzuszu, przeczesałem sierść od samej skóry. Zębami rozgnia-tałem drobne owady. Napełnione krwią, pękały pod naciskiem siekaczy.

Wszy. Wyczułem wokół miękką poruszającą się masę wygłodzonych owadów, cią-gnących ku mnie z piwnicznych zakamarków, z pierza, z kępek sierści. Właziły namnie, czepiały się włosów, brwi, wibrysów. Oblepiły mój ogon, wżerając się w łusko-watą skórę.

To dlatego szczury opuściły tę wygodną, przestronną norę. Wolały ucieczkę niż mo-zolne przeczesywanie sierści, wygryzanie pachwin, przecieranie oczu i uszu.

Znużony i wycieńczony spałem jednak nadal, kręcąc się i wiercąc z bólu i swędze-nia. Parzył mnie wrzątek, piekł ogień, ptaki rozdziobywały skórę...

Obudziłem się, otrząsnąłem, wybiegłem. Na łapkach, w nozdrzach, na powiekach, nauszach siedziały wszy, spijały krew, wyjadały mięśnie. Daremnie usiłowałem je wycze-sać, oderwać, wydrapać, wygryźć: Wciskały się w zgięcia, bruzdy, załamania, tkwiły wporach i komórkach włosowych, na sutkach i uszach. Przypominały strupy, ciemneplamy, zgrubienia, grudki, swędzące krosty, blizny. Do sierści przywarły już podłużne,białawe gnidy.

Rozpoczynasz gonitwę za własnym ogonem, upstrzonym ciemnymi wypryskami.Przewracasz się na grzbiet, wijesz, kręcisz, szorujesz, czochrasz, chcąc pozbyć się na-trętów. Daremnie...

Biegniesz do piwnicy sąsiedniego domu. Pod okienkiem leży martwy szczur. Wy-pełzają z niego... Odczepiają się od skóry, spadają z włosów, opuszczają stygnącą pa-

Page 86: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

86

dlinę. Wiedzą, że szczur nie żyje, że zabiłoby je zaczynające się gnicie. Tyle wszy w takmałym szczurze!

Szukają nowego żarcia, nowego szczura. Wyczuwają moją obecność, moje ciepło.Pełznie ku mnie biało-brązowo-szara wygłodzona plama. Martwy szczur ma szerokootwarte oczy, rozłożone, zesztywniałe łapki, uszy nastawione jakby nasłuchiwały. Wprzerzedzonym futerku widać wyżarte płaty, wyleniałe płaszczyzny, nastroszone kępkisierści, sczerniałe siniaki, z ran sączy się ropa...

Wszy wcisnęły się nawet w skórę powiek, w kąciki warg, w konchy uszu. Zsuwająsię z wibrysów, wąsów, brwi, opadają na ziemię, by natychmiast przesuwać się kumnie. Na ciemnej posadzce wyglądają jak ożywiony płyn, okrążający mnie wielomaodnogami, rozlewający się, rozpryskujący.

Zbliżają się, podpełzają między drobinami kurzu i pajęczynami. Wskakujesz naschody i wbiegasz do domu opuszczonego przez ludzi. Wszędzie leżą martwe szczury,a wygłodzone wszy czają się w szczelinach podłóg, w zagięciach firanek i zasłon, wtrocinach i wacie, w poduszkach i dywanach. Szczury, które jeszcze żyją, nie widzą cię,zajęte walką z pożerającymi je żywcem wszami.

Przechodzisz z domu do domu, z piwnicy do piwnicy, wdrapujesz się na strychy,zwiedzasz spiżarnie i garaże.

Spotykasz szczury pokryte wszami od czubka ogona po koniuszki wibrysów. Szczu-ry wymęczone, zrezygnowane, nie zgarniające nawet wszy, które wchodzą im do oczu,zatykają uszy, kneblują nozdrza, uniemożliwiając oddychanie. Poraniona samica konawśród małych, z których wszy ściągnęły delikatną, bezwłosą skórkę.

Wleczesz się drapiąc i tarzając, trąc o sprzęty i cegły. To nie pomaga, nie może po-móc, bo dopada cię coraz więcej wszy. Ich ukąszenia bolą, swędzą, kłują, pieką, parzą,szczypią, żrą, tną, rozrywają, gryzą, duszą.

Nie zdążysz podrapać brzucha, a już są na szyi, nogach, ogonie, na karku i nagrzbiecie. Przesuwają się wzdłuż grzbietu, jakby wiedziały, że twoje zęby stamtąd ichnie wyłapią, że nic nie możesz im zrobić.

Dotychczas bałeś się inaczej... Znałeś lęk przed człowiekiem, kotem, kuną, łasicą,sową. Uciekałeś wiedząc, że możesz uciec. Teraz przeciwnik obsiadł mnie, zapanowałnade mną, stał się częścią mojego ciała, przenosi się wraz ze mną, a ja nie mogę się gopozbyć.

Cienie przesłaniają źrenice. Przecieram oczy, oczyszczam wibrysy. Jak długo bę-dziesz miał siłę walczyć? Kiedy przyjdzie ta chwila rezygnacji? Kiedy znużony bezsen-nością, osowiały, z płatami wyżartej skóry, przycupniesz nastroszony pod ścianą cze-kając końca?

Z pokoju obok dobiega głośne, jakby znajome chrapanie, zapadające głęboko wsłuch. Przeciskasz się pod drzwiami.

Puste butelki, woń wina, sięgający trzewi kwaśny oddech człowieka...Znasz tę twarz! Śpi z ustami rozwartymi jak szczurza nora, z nie domkniętymi po-

wiekami, wydychając stężoną woń alkoholu. Długie palce drżą, jakby wciąż grał. Pisz-czałka leży na szafce, obok szklanki nie dopitego wina. Wszy chodzą po włosach,ustach, powiekach, dłoniach, sypią się z wąsów i brody jak kasza.

Przez chwilę siedzę oszołomiony tuż przy tej szerokiej twarzy. Ugryzłbym go chęt-nie, lecz boję się, że mnie schwyta.

Z ciekawości przeskakuję na szafkę i zagłębiam głowę w szklance. Co za smród! Je-stem bliski omdlenia.

Page 87: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

87

Z ust Szczurołapa wydobywa się głośne beknięcie. Ześlizguję się na podłogę i ob-chodzę łóżko dokoła. Szczurołap chrapie i rzęzi. Upija się z rozpaczy, bo w mieście niema już szczurów, które mógłby wyprowadzać i zabijać. Wszy uczyniły to już za niego.

Wślizguję się do leżącej obok otwartej torby. Jest pusta. Tylko w bocznej kieszenileżą podłużne, rozprostowane kawałki papieru, równiutko ułożone w gruby plik. Wy-dzielają mocną woń farby i ludzkich rąk, potu, śliny, łoju, tytoniu. Odgryzam rożektwardego papieru, z niesmakiem wypluwam.

Szczurołap nadal chrapie i nawet tu, wewnątrz torby słyszę donośne, sapiące echo.Trzeba uciekać. Szczurołap może się nagle obudzić i zamknąć mnie w torbie.

Wychodzę. Szczurołap przeciąga się, prostuje nogi i ręce.Wędrujące po nim wszy spadają na szare, poplamione prześcieradło.Wystraszony wskakuję na szafkę i potrącam ogonem piszczałkę, która toczy się ku

krawędzi. Jestem już na podłodze, kiedy piszczałka spada. Chrapanie ustaje. Szczurołapunosi się na łokciu i przeciera zaspane oczy. Widzi chyba mój cień, przeciskający siępod drzwiami.

Ze strachu nie czuję już ugryzień wszy, pieczenia, swędzenia, gorączki. Chcę zna-leźć się poza jego terenem, poza dźwiękami piszczałki.

Biegnę ulicą, po asfalcie, w ostrych promieniach słońca. Rynsztokiem przed siebie,byle dalej od człowieka, którego wszystkie szczury boją się i nienawidzą, a gdy spo-tkają go na swej drodze, często nie wiedzą, że to właśnie on. Dopiero śmierć innych po-zwala zrozumieć, co zagraża nam samym.

Boisz się jego wzroku i dłoni, które zabijają, podpalają, topią, rozcinają, boisz się je-go piszczałki, boisz się ciężkich stóp, boisz się podstępów, którymi może cię zmylić, iprzebiegłości, której nauczył się od ciebie.

Przeskakujesz żelazne kratki ścieków, sterty śmieci, przebiegasz skrzyżowania. Sły-szysz za sobą dudnienie ciężkich kroków... Nie. To tylko twoje serce.

Na jezdni stoi dyszący, dymiący pojazd. Z rozpędu wpadasz w gęstą kałużę ciemnejcieczy o ostrym zapachu. Oblepia cię całego, wsiąka w sierść i skórę, skleja włosy wsztywne, sterczące kępki. Ślizgasz się w niej, potykasz, otrząsasz, szorujesz brzuchempo wygładzonej powierzchni. Byle dalej...

Otacza cię półmrok nadchodzącej nocy.Wibrysami i łapkami wyczuwam, że to już inne miasto. Słoma, końskie łajno, dym

płonących traw. Szczurołap już mi chyba nie zagraża? Pewnie pozostał w zawszonympokoju, wypełnionym wonią wina i snu?

Skręcasz w zarośla. Wpełzasz w gąszcz zeschniętych gałęzi. Ukąszenia wszy już niebolą, nie swędzą. Tylko sierść śmierdzi przenikliwie. Przewracasz się, wypełnia cięmrok, wokół szeleszczą suche liście.

Wysokie bloki na wzgórzach na obrzeżu miasta.Tu kończą się kanały, rury, wodociągi, przewody. Szczury zapuszczają się w tę oko-

licę niechętnie, bo ścieków i odpadków jest tu mniej, a na powierzchni trudniej sięukryć. W środku miasta, przy kamiennych nabrzeżach, nad rzeką, wokół targowiska, wgęstej zabudowie szczur jest niewidzialny. Tu odwrotnie. Na zielonej powierzchnitrawnika i na gładkim chodniku widać nas z daleka.

Zacząłeś tu przychodzić, gdy wybuchy stały się częstsze, a swąd dymu coraz głębiejdocierał do podziemnych legowisk. Tu panowała jeszcze cisza, przerywana tylko plu-skiem wody, echami dalekich dzwonów, piskiem i chrobotem. Z miejskiego kanału

Page 88: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

88

przedostałeś się do betonowego przewodu, otaczającego biegnące wzwyż wiązki gru-bych i cienkich rur.

Wdrapywałeś się na coraz wyższe piętra olbrzymiego gmachu. Tam, gdzie szczelinybyły na tyle szerokie, że mogłeś wyjść, ostrożnie wystawiałeś głowę, węsząc, czy niewyczujesz kota lub psa.

Niektóre piętra były niedostępne, zatkane, zagipsowane. Ty jednak szedłeś uparcie wgórę, wyczuwając dobiegający stamtąd zapach szczurzej samicy. Początkowo słaby,trudny do wychwycenia, stawał się coraz mocniejszy, wzywający, wyzywający.

Pod wpływem tej woni zapomniałeś o zmęczeniu i starości, o Szczurołapie i tychwszystkich szczurobójcach i szczurożercach, których tak wielu pojawiło się ostatnio wmieście. Wdrapywałeś się cierpliwie po rurze, owijając ogonem jej chropowaty owal.Samica była coraz bliżej. Wyczuwałeś ją nozdrzami wibrysami, całym ciałem. Wyczu-wałeś i pragnąłeś.

Ostatnie piętro. Przez pęknięcie w drewnianym przepierzeniu wbiegasz wprost dokuchni. Drzwi są otwarte. Oszałamia cię jej bliski zapach.

Przy oknie siedzi Stary Siwy Człowiek w fotelu na kółkach. To właśnie on głaszczedużą, starą samicę o białej, lekko pożółkłej sierści. Jego ręka muska jej grzbiet, przesu-wa się od głowy aż do długiego, różowego ogona...

Biała szczurzyca mruży z rozkoszy czerwonawe oczy, liże jego dłoń. Człowiek od-wraca głowę. Szczurzyca też unosi głowę, obraca się. Patrzą na mnie bez zdziwienia.Nie ruszam się. Stoję zaskoczony, nie wiedząc, zostać czy uciec?

Po parapecie szeroko roztwartego okna spaceruje jasny, gruchający gołąb, dziobierozrzucone ziarna. Kawałek chleba spada pod fotel. Waham się, podbiegam, chwytam,jem... Chciałbym tu zostać...

Biała, pogrubiona wczesną ciążą, unosi wydłużony, nieco spłaszczony łeb, dotykapyszczkiem moich powiek, liże wąskim językiem. Od dawna już siedzi w tekturowympudle, zbyt leniwa, by kiedykolwiek je porzucić. Jest szczęśliwa codziennym nasyce-niem. Nie zna głodu, wędrówki, walki, choroby...

Z radością wyciąga ku tobie spiczasty, chłodny nos, zasłuchana w szmery, oczekują-ca mojego pisku, mojego przyjścia, dotyku, zanurzania się w niej aż do zaspokojenia.

Stary Człowiek poruszający się na fotelu-wózku pochyla się nad pudłem i trzęsącądłonią kładzie przed wami kawałek sera. Biała ledwie muska ser koniuszkiem zębów.Ty natomiast doskakujesz uszczęśliwiony, że możesz jeść i jeść, a żaden obcy szczurnie wydziera ci zdobyczy.

Biała wpatruje się w ciebie ciemnoczerwonymi, błyszczącymi oczami. Wie, że to dlaniej, dla chwili miłosnego spełnienia, pokonujesz codziennie labirynty ścieków, prze-wodów, rur.

Piszczy zadowolona, ociera się oczekując, że za chwilę wejdę na nią, chwycę zębamisierść na karku, przytulę, przygarnę do siebie.

Brzuch Białej pęcznieje, rozrasta się, poszerza.Biała oczekuje mojego potomstwa. Pragnie mojego potomstwa. Jest już stara, a ja je-

stem jedynym samcem, jakiego miała w życiu.Kładę się, przytulam głowę do jej brzucha. Chcę słyszeć dochodzące stamtąd odgło-

sy...Cisza, małe nie przesuwają się, nie poruszają. Ta sytuacja powtarza się, ilekroć przy-

chodzę.

Page 89: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

89

Biała ciągle oczekuje porodu, lecz nie rodzi. Dlaczego? Oczekuje małych szczur-ków, lecz szczurków wciąż nie ma. Tylko brzuch jest stale jednakowo olbrzymi, na-pęczniały i cichy.

Biała czeka, czeka, czeka, wierząc, że jednak urodzi.Zestarzała się, wyleniała, porusza się z trudem, lecz nadal oczekuje, nadal chce ro-

dzić, nadal chce zostać matką, troszczyć się o potomstwo, karmić je.Nareszcie. Wyczuwam wewnętrzne parcie. Brzuch porusza się miarowo jak przy po-

rodzie. Napięcie, skurcze, woda, rozgrzany, wypełniający ją przez tyle dni płyn.Masa wody wypływa z Białej, wsiąka w tekturę i papier. Woda i tylko woda... Nigdy

nie było w niej potomstwa...Człowiek stawia przed nią miseczkę z mlekiem. Oczy Białej zachodzą szarą mgłą,

jak oczy szczurów konających w ślepych odnogach kanałów.

Biała już nie żyje... Widziałeś ją nieruchomą, zimną, zesztywniałą. Człowiek owinąłją w gazetę i wrzucił do zsypu obok kuchni.

Ty też przeczuwasz śmierć. Obserwujesz, jak rozrasta się w tobie powoli, posuwająccoraz głębiej, wzdłuż żył, mięśni, ścięgien, kości. Czy wyobrażasz sobie moment, gdycię zabije? Kiedy chwyci cię za krtań, zasłoni oczy, przewróci i jeszcze przez chwilębędziesz dygotał, nie wiedząc, że właśnie nastąpił kres twego istnienia, a raczej długie-go umierania.

Już wiesz, że znacznie więcej życia masz poza sobą, że czeka cię już niewiele, bozakończyły się wędrówki, podróże, poszukiwania...

Teraz czeka cię ukradkowe podpełzanie do śmietników i pożeranie tego, czego niechciały zjeść inne szczury. Teraz ty, dotychczas tak silny i nieustępliwy, zaczniesz wy-cofywać się, uciekać nawet przed słabszymi, unikać, rezygnować. Coraz słabszy, ukrytyw norze, będziesz drżał ogarnięty nie znanym niepokojem. Nie będziesz już tym samymszczurem, którym jesteś, lecz zupełnie innym, przeobrażonym i samemu sobie nie zna-nym zwierzęciem... Z lękiem potrząsasz głową. Dreszcz przebiega po grzbiecie. Możejednak nie nastąpi to aż tak szybko?

Ze swego fotela na kółkach Stary Człowiek drżącą ręką podtyka ci wysuszony ka-wałek suchara. Siedzisz na poręczy i jesz powoli, obracając palcami chrupiący przy-smak.

Gładzi cię po głowie i grzbiecie, palcem masuje za uszami, a ty mrużysz oczy, bosłonawy smak suchara połączony z jego dotykiem dają szczęście i rozkosz, jakichwcześniej nie znałem.

Ten Stary Siwy Człowiek też przeczuwa swą śmierć jak ty. Jego dłonie drżą, a nogisą sparaliżowane, jak u wielu szczurów, które ciągnąc brzuchy i tylne kończyny poziemi starają się żyć, jak żyły poprzednio, zdobywać jedzenie, a nawet płodzić potom-stwo.

I cóż z tego, że każdy nosi w sobie strach, przeczucie śmierci?Człowiek też wie, że umiera, i może właśnie dlatego chce zaprzyjaźnić się i zbliżyć

do mnie? Stary Siwy Człowiek poszukujący towarzystwa starego szczura...Obaj przeczuwamy w sobie śmierć i chyba dlatego możemy się już zrozumieć. Ja –

nie gryzę jego palców, a on – nie chce mnie zabić. Ja nie uciekam, a on stara się niepłoszyć mnie, nie przestraszyć.

Karton, w którym mieszkała Biała, stoi pusty. Wspinam się na łapki i wdycham śla-dy jej obecności, pozostałości jej zapachów, sierści, gruczołów, moczu. Człowiek pod-

Page 90: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

90

jeżdża na swym wózku do kartonu i na otwartej dłoni podaje mi kawałek czerstwegochleba. Wskakuję mu na ramię i zbiegam ku dłoni. Łapkami wyczuwam bijące od niegociepło.

Znowu jem, a on obserwuje mnie, bojąc się głośniej odetchnąć. Pochyla się, jegotwarz nabrzmiewa bólem. Chrząka, usiłując stłumić nadchodzący atak suchego kaszlu.Dłonią zasłania usta, starając się nie poruszać. Siedzę na tylnych łapkach, zjadającchleb.

Z oczu Człowieka spływają przezroczyste krople, błyszczące w świetle żarówki.Wskakuję do pudła, w którym mieszkała Biała. Wśród strzępków wełny i papieruprzymykam oczy i wydaje mi się, że muska mnie wibrysami, ociera się, przytula, jest...

Siwy Człowiek patrzy na nas z fotela wszystko rozumiejącymi oczami.Ogarnia mnie pożądanie, obejmuję ją łapkami, chcę zaspokoić i ją, i siebie. Leżę

wciśnięty w strzępki waty, gazet, wełny. Zamiast Białej przytulam się do wygniecio-nych przez nią papierków.

Światło gaśnie. Wokół panuje cisza, jakiej w tym mieście pożarów, wstrząsów, wy-buchów nie pamiętasz od dawna. W ciemności wszystkie głosy brzmią przecież silniej,wyraźniej, donośniej...

Po krawędzi pudła przechodzę na stół, do miseczki. Drobnymi łykami pijesz zimną,smaczną wodę.

Przez okna wpada łuna, przytłumiony odblask miasta leżącego w kotlinie. Stajesz nastole, opierasz się o wazon i zjadasz kilka ziaren z zasuszonego pióropusza traw ikwiatów. W ciemności słyszysz łomotanie ludzkiego serca.

Z lęku przed zagładą, w przeczuciu niebezpieczeństwa, z niepewności wiele szczu-rów chce opuścić oblężone miasto. Wyczuwają już los, jaki może je spotkać, i los, jakispotka mieszkających tu ludzi. Wiedzą o nadchodzącym głodzie, ogniu, zarazie, wojnie.Mówi im o tym słońce, barwa cieni, porywy wiatru, zapach powietrza, głosy ziemi,smak wody, kurz i pył ulic... Niedługo będą wędrowały z miasta do miasta, budzącprzerażenie ludzi i panikę wśród zwierząt.

W końcu dojdzie do tego, że nigdzie już nie będzie bezpiecznie, a głosy, znaki, sy-gnały wzbudzać będą tylko grozę i lęk. Wtedy szczury przerwą swą wędrówkę i pozo-staną tam, gdzie będą miały jakiekolwiek, najmniejsze nawet, szanse przetrwania. Znaj-dą siedzibę, w której czuć się będą wolne, chociaż będzie to wolność stale zagrożonaśmiercią.

Rozgrzane powietrze wdziera się do piwnic, wibruje nad śmietnikami, rozszerza płu-ca. Powietrze ostrzega...

Ulewa zatapiająca piwnice niesie smak odległego ognia i dymu. Ta woda pali prze-łyk i wzmaga pragnienie, którego nie można ugasić. Woda ostrzega...

Budzą nas wstrząsy, ledwie wyczuwalne głosy z ziemi, która kieruje swój krzyk donas. Ziemia ostrzega...

Wichry uderzają z niespotykaną siłą, wyją w rynnach, gwiżdżą w przewodach wen-tylacyjnych, przynoszą parzący, gorzki pył, wżerający się głęboko w skórę. Wichryostrzegają...

Pozostałem, chociaż znaki z wody, powietrza i ziemi wzywały do ucieczki, do niekończącej się wędrówki. Pozostałem u Starego Siwego Człowieka w wysokim bloku zbetonu, u Człowieka, któremu zaufałem, poddając się jego muśnięciom, dotykom,pieszczotom.

Page 91: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

91

Lęk nie ma imienia, lecz zmusza do ucieczki lub poszukiwania bodaj szans ratunku.I szczury, te wychodzące na powierzchnię pomimo strachu, i te pozostające w głębi, wukryciu, przeświadczone, że tu będzie bezpieczniej, wierzą, że przetrwają.

Nerwowe, rozdrażnione, kłótliwe staramy się nabrać sił, szukając pożywienia, poże-rając więcej niż dotąd, pożerając aż do przeżarcia. Zjadamy wszystko, co da się zjeść, atakże to, czego nie zjadłybyśmy poprzednio.

Stale powracam do Starego Siwego Człowieka siedzącego w fotelu, który niegdyśkarmił mnie serem, wędzonką, ciastem...

Przychodzę, gnany potrzebą spotkania się właśnie z nim, bo przecież wiem, że on napewno mnie nie uderzy, nie przepędzi, nie zabije.

Przebiegam po kamiennej posadzce między szafką a ścianą w kuchni, aż do metalo-wej listwy, przez korytarz, aż do wysłanego dywanem pokoju.

Usłyszał już szelest, cichy szmer moich pazurków. Odwraca powoli głowę.Widzę jego twarz i ręce, czuję przyjazny zapach.Podbiegam, wspinam się, wskakuję na stopień, na owinięte kocem kolana. Wyciąga

dłoń. Liżę jego skórę, przytulam się do ciepłych, zwinnych palców. Drapie mnie zauszami i pod szyją, głaszcze po nosie i miejscach, gdzie wyrastają wibrysy, dotykabrzucha i ogona.

On nie boi się mnie, ja nie boję się jego. Nie ma lęku pomiędzy nami. Marzę, że zachwilę wyciągnie rękę ze słodkim herbatnikiem, w palcach poda mi kawałek białego se-ra, ociekającego śmietanką.

Myję się na jego kolanach, zębami wyczesuję sierść. Patrzy na mnie. Patrzę na niegopytająco. Wyciąga rękę z kawałkiem twardego, suchego chleba. Natychmiast chwytamchleb, przytrzymuję palcami, rozgryzam kruszynę za kruszyną. Wyczuwam w nim tro-ciny.

Jeszcze niedawno moją norę wypełniały czerstwe skórki chleba, przyniesione z róż-nych zakątków miasta.

Teraz nora jest pusta, wyczyszczona do ostatniej kruszyny. Stary Człowiek też kar-mił mnie smakołykami, jakby chciał, żebym powracał tu zawsze. I powracałem, prze-czuwając, że napełni po brzegi mój szczurzy żołądek.

Teraz podał mi tylko wysuszony kawałek chleba pełnego trocin. Znak. Znak, obokinnych znaków, głosów ziemi, blasku dnia i księżyca, suchości wiatru, kwaśnego desz-czu. Znak grożącego niebezpieczeństwa, znak z ręki Człowieka, który stał się moimprzyjacielem.

W mieście brakuje chleba. Nie ma go nawet w piekarniach. Zniknęły ogromne stertyworków z ziarnem, kaszą, mąką. Magazyny są puste, opuszczone przez ludzi i szczury.Głód też jest znakiem, nakazującym iść przed siebie, iść i zdobywać, iść i walczyć.

Trzymam w łapkach kawałek chleba z zachłannością, z jaką niegdyś zajadałempachnący twaróg.

Człowiek gładzi moją głowę, od poruszających się nozdrzy po wrażliwą skórę zauszami.

Dotyk elektryzuje mnie, pragnę go i potrzebuję. Chcę, żeby ten człowiek wieczniemnie dotykał, zanurzał dłonie w mojej sierści, przytulał opuszki palców do mojej skóry.

Obracam w łapkach wyschniętą skórkę i drżę ze szczęścia, z radości, jakiej nigdydotąd nie przeżywałem.

Zasypiam na jego kolanach. Siedzi nieruchomo. Nie przerywa mojego snu. Po prze-budzeniu pełznę ku starej twarzy, wyciągam pyszczek i zlizuję słone, ciepłe krople.

Page 92: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

92

Z głębi jego ciała, jak z głębi ziemi, słyszę echo uderzeń, pulsujące, rytmiczne głosy.Polizałem jego brodę, dotknąłem jego skóry... Lecz dźwięki dochodzące z wnętrza

żywego Człowieka też mnie przestraszyły, ostrzegły, jak inne znaki.Odwracam się, a jego palce ześlizgują się powoli po moim ogonie. Zasnął. Schodzę

na kolana, chwytam zębami ostatni okruch, zeskakuję na dywan. Biegnę do kuchni, kuszczelinie między kuchenką a ścianą i dalej, na szlak wiodący do miasta.

Każdy szczur jest inny, odmienny, różny od pozostałych. I ja, i ty, i ty, i ona, i on, itamten, i ten. Różnimy się kształtem, wielkością, ubarwieniem, długością ogona, zwin-nością, szybkością, wysokością skoku, wytrzymałością na upał, na zimno, na ból...

Nasz wzrok sięga bliżej lub dalej, ślizga się po przedmiotach albo wnika do ichwnętrza, wydobywa się z półmroku bądź z jasności dnia.

Każdy szczur pachnie inaczej, piszczy inaczej, inną wybiera drogę. Sierść może miećszorstką lub gładką, miękko prześlizgującą się wśród krawędzi i załomów. Wibrysy teżsą różne: długie, sztywne, twarde i wiotkie, kruche, łamliwe, opadające lub sterczące.Uszy mogą być maleńkie, ledwo odstające od czaszki albo nastroszone, czujne, wyła-pujące dźwięki, wydłużone albo okrągłe. Ten szczur ma grzbiet łukowato wygięty, ka-błąkowaty... Tamten zaś jest wyprostowany, równolegle przylegający do ziemi. Różneteż mamy kształty oczu. Płasko wciśnięte w głowę lub wypukłe, większe, mniejsze,półokrągłe, podłużne...

Pochodzące z tego samego miotu szczurki też różnią się od siebie, a różnice te po-głębiają się z upływem czasu. I dlatego, kiedy patrzę na przechodzące obok szczury, tonie są one dla mnie jednorodną, szarą gromadą. Przeciwnie. Nawet w największymszczurzym tłumie każdy szczur pozostaje sobą.

Jestem stary i wiem, że kiedyś nie dostrzegałem tych różnic, a już na pewno nie za-uważałem ich od razu. Nauczyłem się tego dopiero z czasem. Dawniej, kiedy spotyka-łem szczura, niepokoiłem się, zastanawiałem, czy już go kiedyś gdzieś spotkałem? Czyjest nastawiony przyjaźnie? Czy wrogo? Czy jest tubylcem? Czy podróżnikiem? Skąd idokąd wędruje? Czy był kiedykolwiek głodny? Czy idąc za mną, nie zostawi mnie na-gle bez ostrzeżenia na widok czającej się z boku łasicy?

Teraz patrzę na przebiegające poniżej szczury, przyglądam się uważnie, wyczuwamich zapachy i już wiem o nich wszystko.

Ten na przykład nigdy się stąd nie ruszał. Spędził całe życie w kilku okolicznych ka-nałach i dopiero niedawno, zmuszony głodem, wyszedł na powierzchnię. W kanale ży-wił się odchodami, obierkami, liśćmi, pestkami, odpadkami z ludzkich kuchni. Jedzenianie brakowało. Teraz dopiero poznał prawdziwy głód. Wyszedł na zewnątrz i zobaczyłtam ludzi pożerających szczury. Szukał jedzenia i wraz z innymi szczurami odkrył leżą-cego pod ścianą trupa. Mięso było jeszcze ciepłe, a krew niezupełnie stężała. Od tamtejnocy żywi się padliną, pożera trupy ludzi, kóz, psów, ptaków, nawet te gnijące, którychsmak i zapach wywołują mdłości.

Ten zaś, przeskakujący strugę ścieku, z jednej strony na drugą, to też miejscowyszczur. Wczoraj ogłuszony hukiem, leżał jak martwy w rynsztoku. Teraz nie słyszy, in-aczej nie wspinałby się ku górze, do wyjścia, skąd dochodzi miauczenie wygłodzonegokocura, ostatniego chyba, jaki pozostał w tym mieście.

Ta wygłodzona samica bezustannie oczyszcza sutki wciąż nabrzmiewające mlekiem.Jej dzieci zostały już dawno pożarte przez inne szczury, lecz ona zachowuje się, jakbymałe oczekiwały w norze jej powrotu.

Page 93: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

93

Ten grubokościsty duży szczur o pokrytym bliznami ogonie, podgryzający wszystkieidące przed nim, nie jest stąd. Przybył, jak i ja, z daleka i myśli o jak najszybszym wy-rwaniu się z miasta. Krąży w pobliżu dworca, wchodzi do pustych wagonów i czeka, ażodjadą. Od czasu jak dworzec spłonął, wraz ze znajdującymi się obok magazynami, po-ciągi już nie odjeżdżają. Szczur nie wie o tym, a może nie umie połączyć wydarzeń iczeka cierpliwie na swój pociąg. Przeganiają go ludzie, wychudłe psy albo koty, jeszczeprzez ludzi nie zjedzone. Wraca więc do podziemi i znowu przemierza je bez celu, wewszystkich kierunkach. Teraz też biegnie ku zakratowanym wylotom nadrzecznych ka-nałów. Będzie stał, rozważając, czy nie rzucić się w płynący nurt, który wyniósłby godaleko z miasta. Woda jest zimna, pełna lodowej kaszy. Płyną nią zwłoki szczurów,psów, ludzi, koni, a on boi się, że zamiast ocalenia znajdzie w niej śmierć. Waha się.Siedzi skulony na żelaznym pręcie i zgrzyta zębami.

Ten o płowym, połyskliwym futrze nie opuszcza kanałów. Rozgląda się, słucha,przystaje, zagląda do mijanych nor i zakamarków.

Nastroszyłeś się, naprężyłeś mięśnie jak do skoku, wspierając się silnie ogonem ościanę. Ten bystry i zwinny szczur żywi się wyłącznie szczurami. Podkrada się do ro-dzących samic i porywa im młode. Zagryza też stare szczury, które dogorywają wciemności. Niekiedy siada i wyczekuje, aż konający szczur nie będzie miał już sił bro-nić się lub uciekać.

Podąża właśnie za chorą, słaniającą się z gorączki samicą, która szuka spokojnegomiejsca, by zasnąć. Gdyby się teraz odwróciła, mogłaby zobaczyć, jak się za nią skrada.Tylko czy jej zmęczone, stare oczy są jeszcze w stanie widzieć w półmroku? Wolnoskręca w wyschniętą odnogę kanału, wyżej zasypaną gruzem. Tam jest spokój i nie maszczurów, bo nie ma nic do jedzenia. Jej długi, plamisty ogon znika za murem. Płowyszczur zatrzymuje się, rozgląda, węszy, po chwili idzie za nią.

Nie ma dwóch takich samych szczurów, jak nie ma takich samych ludzi. Czasamimoże się wydawać, że są takie same, ale to tylko złudzenie.

Przechodzą, odchodzą, przesuwają się, znikają, zawsze inne.

Tej młodej samicy o gładkiej, krótkiej sierści, przylegającej blisko do skóry, wcze-śniej tu nie widziałem. Może przybywa spoza miasta? Może ze wsi, z pola lub znadrzeki, gdzie wały ziemne pełne są szczurzych nor?

Podnosi zaostrzony, rozedrgany nos, wciąga zapachy. Widać, że jest tu od niedawna,bo przywiera brzuchem do ziemi przy każdym głośniejszym wybuchu. Głowę ma wy-dłużoną i wąską o dużych, szarych uszach pokrytych siatką żyłek. Widzę, że dostrzegłamnie ukrytego we wnęce. Teraz z ciekawością i niepokojem czeka na mój ruch?

Wyczuwam pulsowanie jej nozdrzy. Jest drobna, mniejsza od większości tutejszychszczurów. W spadającym z wysoka świetle widzę popielato-srebrzystą, smukłą linięgrzbietu. Zatrzymała się i nadal patrzy na mnie, a raczej w otaczający mnie półmrok.Czyżby szukała schronienia? Czy wejdzie aż tu? Wdycham jej zapach i nagle podnie-cam się, jak nie podnieciłem się od dawna... Znowu jestem samcem spragnionym sami-cy.

Wyciąga szyję, staje na tylnych łapach. Wytrzeszcza okrągłe, wypukłe oczy.Z tyłu wyłania się nagle młody szczur i nerwowo obwąchuje jej ogon. Stał tuż za nią,

a ja, wpatrzony w jej smukłe ciało, zauważyłem go dopiero teraz. Silny, pewny siebieMłodzik o gładkiej sierści, niedawno poczuł się samcem i ogarnięty pożądaniem starasię skłonić ją do uległości. Porusza ogonem, kręci się w kółko, podryguje. Smukła od-

Page 94: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

94

pycha go nogami, grozi zębami, pluje, parska, zgrzyta, a on odskakuje potulnie i znowuprzybliża nos.

Przez cały czas Smukła wpatruje się w maskujący mnie mrok. Wyciąga szyję, pod-chodzi, nasze nosy stykają się. Otacza mnie rozkoszny zapach i ciepło jej nozdrzy.Młody szczur ciągle podskakuje tuż za jej ogonem. Delikatnie chwytam zębami jej wi-brysy, muskam językiem pyszczek. Zastyga, jakby oczekując następnych pieszczot.Młody szczur odsuwa ją i przepycha się ku mnie. Stajemy przed sobą, sierść jeży się nagrzbietach, otwierają się paszcze, ukazując ostre zęby.

Nawet gdy głód skręca kiszki i nie ma już nadziei na żarcie, szczury walczą o sami-cę. Nawet w klatkach, gdzie oczekują śmierci na oświetlonym przez ludzi stole. Nawetw ciągnącym za Szczurołapem pochodzie szczury wspinają się na grzbiety swych sa-mic. I tu, w mieście, gdzie wszędzie grozi śmierć, ty – stary szczur, patrzysz groźnie naMłodzika, który przyszedł tu za Smukłą. Za twoją Smukłą!

Gdyby wiedział, jak jesteś stary, schorowany, wygłodniały. Gdyby wiedział, że czę-sto powłóczysz nogami, a twoje oczy widzą coraz gorzej. Gdyby wiedział, że twój żo-łądek rozdyma się i pęcznieje po zjedzeniu gnijącego mięsa, że często słabniesz i po-trzebujesz coraz więcej snu. Gdyby umiał poznać, że podobnie jak on, nie jesteś stąd, iteż czujesz się zagrożony, okrążony, obcy w tej wilgotnej, zapchlonej kryjówce.

Gdyby wiedział, że już od dawna unikasz starć ze szczurami i wolisz uciekać, niżwalczyć i gryźć.

Młodzik nie wie nic, nic o tobie, nic o świecie. Nie wie też nic o własnej sile i zwin-ności.

Nic o tobie i nic o sobie. Dlatego boi się twoich szczęk i pazurów, chociaż z łatwo-ścią mógłby cię wyrzucić i wypędzić.

Jeżeli skoczy mi do gardła, ucieknę.Patrzycie na siebie zgrzytając i obnażając zęby. Ty maskujesz się, udajesz, stwarzasz

pozory, którym on wierzy.Młodzik nie potrafi nawet wyobrazić sobie, że go oszukujesz, że to, co widzi, nie

świadczy o twej sile, a jedynie o twojej znajomości tego, co tkwi w nim, o jego lękuprzed siłą, której nie umie rozpoznać.

Smukła też podziwia twoje obnażone kły. Nastroszone włosy sprawiają wrażenie, żejesteś większy od Młodzika. A może przypominasz jej ojca, którego zapamiętała zgniazda nad rzeką w przeciwpowodziowym wale? Odeszła stamtąd razem z Młodzi-kiem, który poszedłby jej śladem, nawet gdyby groziły mu płomienie.

Wychodzisz z mroku.Wydajesz się silniejszy niż jesteś i wiesz, że Młodzik za takiego cię właśnie uważa.I chociaż mógłby cię przepędzić i zepchnąć w dół, stoi bezradnie, pozwala dotykać

się i obwąchiwać. Drży ze strachu, że pogryziesz go i zmusisz do ucieczki.Smukła przygląda się z zaciekawieniem mojej nastroszonej, krępej sylwetce, bli-

znom na uszach, nozdrzach i ogonie, silnym szczękom. Zbliża się, muska ciepłymi noz-drzami nabrzmiewające pod ogonem gruczoły. Młodzik cofa łapki w geście poddania.Smukła patrzy na niego z niechęcią, rzuca się, gryzie go w ucho. Młodzik odskakujepod ścianę i widzi jak Smukła ociera się o mnie grzbietem.

Będzie go gryźć i atakować zawsze, kiedy będę w pobliżu. Gdybym to ja go odpę-dzał, Młodzik mógłby dostrzec, że jestem słabszy, że boję się równie mocno jak on.

Smukła wpełza do mojej nory, wdycha mój zapach, jest moja. Młodzik obserwujenasze gody spod szarej, betonowej ściany. Nie rezygnuje. Gdy wychodzimy, podąża zanami wpatrzony w jaśniejszą pręgę na grzbiecie Smukłej, za którą aż tu dotarł.

Page 95: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

95

Będzie chodził za wami, spał przy waszej norze, oczekiwał waszego przebudzenia,jakbyście byli jego najbliższą rodziną. Nawet odpędzany i gryziony, nie odejdzie dalej,niż sięga jego słuch i węch.

Kiedy zbliżasz się do niego, natychmiast przyjmuje postawę obronną lub poddańczą.Siada na tylnych łapkach, podpierając się ogonem, z lekko odchyloną głową, gotowybronić oczu i krtani, na wypadek gdybym nagle zechciał go zaatakować.

Jest jeszcze bardzo młody, lecz wiem, że wkrótce dojrzeje, a wtedy dostrzeże mojąstarość i słabości. Natychmiast wypędzi mnie, przejmie norę, a w niej Smukłą.

Patrzymy na siebie podejrzliwie i widzę, że Młodzik zaczyna przyglądać się baczniejniż poprzednio moim szczękom, oczom, pazurom. Puszę się, stroszę, prycham, obna-żam zęby, a on ciągle w to wierzy. Chyba wierzy?

Długo mnie nie było... Włóczyłem się po rozległych kanałach. Wychodziłem na po-wierzchnię starając się znaleźć cokolwiek do jedzenia. Pragnąłem słonecznika, grochu,fasoli, orzechów, ziemniaków, brukwi...

Z wyschniętym ziemniakiem w zębach, szczęśliwy wracam do nory, do Smukłej.Przed wejściem wyczułem silny, ostry zapach. Usłyszałem przyspieszone piski i od-

dechy.Smukła oddawała się Młodzikowi w naszej norze. Rzuciłem się na niego z wściekło-

ścią, pokąsałem, przepędziłem.Smukła patrzyła obojętnie, a później pożarła zachłannie przydźwiganego przeze

mnie ziemniaka.

Z daleka słychać szum wezbranej wody.Smukła idzie za moim ogonem, a za nami w bezpiecznej odległości podskakuje

Młodzik. Gdy rzeka jest spokojna i płytka, można wyławiać z niej owoce, kłosy pełneziarna, liście kapusty, kaczany kukurydzy, martwe ryby i ptaki, padlinę kotów, psów,ludzi.

Dziś nurt jest gwałtowny i nie będę szukał pożywienia na kamiennych brzegach.Oglądam się ukradkiem, czy Młodzik idzie za nami?

Zbliżamy się... Szum przechodzi w łoskot. Woda sięga wysoko, dochodzi aż do kra-wędzi. Stare, grube kraty są mokre i śliskie. Wspinam się po metalowym obramowaniu,a za mną ufnie podąża Smukła.

Znam tu każdą jamkę, szczelinę, pęknięcie, wyżłobienie... Nieco wyżej powódź wy-rwała kilka kamieni tworząc półkę, na której ja i Smukła mieścimy się wygodnie.

Młodzik rozgląda się zdziwiony. Zniknęliśmy tak nagle... Widział nas jeszcze przedchwilą, tuż nad wezbranym potokiem.

Czekam na niego. Pojawi się za chwilę. Naszym śladem wejdzie na niebezpieczny,śliski szlak. A może cofnie się w ostatniej chwili?

Szum zagłusza wszelkie dźwięki, inaczej usłyszałbym już skrobanie jego pazurkówpo żelazie.

Jest. Stanął na pokrytej rdzą poprzeczce. Z obrzydzeniem strząsa z sierści kropelkiwodnego pyłu.

Nie widzi nas, wytrzeszcza przestraszone oczy na mętny nurt pełen wirów. Brzu-chem przywiera do metalu, ogonem balansuje wokół ociekających wodą prętów.

Page 96: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

96

Nadal nas nie dostrzega, chociaż jesteśmy tak blisko. Ogarnia go coraz większystrach. Zastanawia się, jak zejść? Za chwilę odwróci się i skoczy z powrotem w bez-pieczną czeluść kanału.

Smukła przytula się, ona też się boi...Już. Skaczę wprost na poprzeczkę, tam, gdzie moje pazury zazwyczaj zahaczały się

na rowkach wyżartych przez rdzę. Uderzam całym ciałem, spycham Młodzika w dół, dorzeki.

Spadł. Żółte fale porwały go, zakryły. Wypłynął, próbuje płynąć, wpada w wir, wodawciąga go, unosi... Może wypłynie gdzieś daleko i przebudzi się na nie znanym brzegu?A może nie wypłynie...

Moje potomstwo żyło. Pilnowałem nory, odpędzając szczura szczurożercę, stale krą-żącego w pobliżu. Przynosiłem wszystko, co nadawało się do zjedzenia, nawet papier icienkie gałązki, nanoszone falami rzeki. Padlina, przekrwione tampony i bandaże, ogłu-szone wybuchami ryby, podziemne ślimaki, larwy owadów, glisty, robaki...

Smukła obmywała małe, zlizywała ich odchody, nosem pobudzała brzuszki do tra-wienia. Wkrótce pokryły się delikatnym meszkiem. Otwierały oczy i oswajały się zewszystkimi odcieniami mroku. Pełzały niezdarnie, wspinały się na Smukłą lub na mnie,zsuwały, spadały. Ciekawość kierowała je, jak wszystkie małe ku wyjściu.

Uczyły się gryźć, rozrywać, jeść. Smukła nie broniła przed nimi sutek pełnych mle-ka, więc z dnia na dzień stawały się silniejsze, ruchliwsze, pewniejsze siebie.

Gdy próbowały wychodzić, karciła je, chwytała za skórkę i ciągnęła z powrotem dogniazda, układając przy sobie. Starały się jednak wymykać coraz częściej, także wtedygdy usypiała. Mocowały się ze sobą, przewracały, baraszkowały. Świat poza norą wy-dawał się im równie bezpieczny, jak ten podziemny przy ciepłym brzuchu matki. Wy-chodziły na szczurzą ścieżkę prowadzącą wzdłuż ścieku i nie wracały. Smukła budziłasię i widziała, że jest ich coraz mniej.

Przyzwyczaiłem się do huku, terkotu, gwałtownych drgań, nagłych rozbłyskówognia, wstrząsów...

W podziemnych labiryntach echa tamtego życia nie budzą już popłochu. Oswoiłemsię nawet z docierającym tu dymem.

Szczury gorączkują, chorują, dyszą ciężko, wyrzucają nogi w konwulsjach. Zpyszczków cieknie im krew. Strach nie pozwala wyrwać się z podziemnych korytarzy.Strach skazuje na wyczekiwanie.

Przychodzi jednak moment, kiedy wygłodzony i przerażony szczur porzuca kryjów-kę i wyrusza zdobywać pożywienie. Rządzi nim wtedy głód i lęk przed śmiercią. Wyła-zisz, wiedząc, że życie zależy od twojej przebiegłości, sprawności, siły, szybkości.

Ludzie też są głodni. Też szukają pokarmu jak ty. Też chcą żyć i zachować swe po-tomstwo.

Nie widać już psów i kotów. Coraz mniej wron, kawek, gołębi, wróbli. Zostały po-żarte przez ludzi, którym często brakuje sił, by się poruszyć.

Leżą bezgłośni, nieruchomi, z błyszczącymi oczami. Podchodzę, a ich oczy rozsze-rzają się, ręce chwytają kamienie.

Człowiek łapie szczura, ucina mu głowę, obdziera ze skóry, wrzuca do garnka zwrzątkiem. Pożera kęs po kęsie, z łapczywością młodego psa.

Szczury zjadają umarłych. Wgryzają się w miękkie, obrzmiałe tkanki.

Page 97: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

97

Ludzie pożerają szczury. Zastawiają pułapki, rzucają kamieniami, łapią, czyhają przyszczurzych norach...

Ludzie pożerają ludzi. Zjadają własne umarłe dzieci. Wycinają nożami kawałki mię-sa, pieką na ogniu i żują, gryzą, pochłaniają. Szczury chcą przeżyć. Ludzie chcą prze-trwać.

Szczury i ludzie walczą o życie. Kryją się w domach i piwnicach.Szczurom bezpieczniej jest teraz przemykać rynsztokiem lub środkiem ulicy niż na-

rażać się na schwytanie przez ludzi ukrytych w sieniach i piwnicach.Woda cuchnie, ma słodkawy smak i tylko kiedy spadnie deszcz, kanały oczyszczają

się i woda na krótko staje się przezroczysta i smaczna. Deszcz kończy się, woda opada,a my wychodzimy, by zdobywać jedzenie i nadal próbować żyć.

Szczury chcą uciec.Ludzie też chcą się stąd wydostać. Padają zabijani na ulicach, na placach, przy stud-

niach. Szczury też giną rozrywane wybuchami i odłamkami.Trzeba przeżyć, tylko jak opuścić umierające miasto? Daremnie próbowałeś. Za wę-

głem czają się wygłodzone twarze. Zawracałeś przerażony pożarami, gazami, wybu-chami. Ukrywałeś się pod ciałami zabitych, w lejach po pociskach, w ruinach.

W tym dniu spadnie obfity deszcz. Krople będą dudniły po betonie, kamieniach,grudach. Szmer ulewy dotrze do najgłębszych szczurzych labiryntów.

Fale wtargną w kanały, poruszą gnijące ciała, uniosą je ku rzece. Opuchnięte zwłokipodpłyną aż do zakratowanych wylotów.

Nie będziesz zważał na kaskady i śliskie krawędzie. Wyjdziesz z kanału i ruszyszprzed siebie, wśród spadających strug wody, przez parujące ulice. Będziesz zatrzymy-wał się, przystawał i strząsał z sierści krople ciepłego deszczu.

Będziesz szedł coraz dalej i dalej, w nadziei, że miasto pozostanie za tobą, że nie bę-dzie cię ścigać – płonące, konające, wygłodzone.

Nie pytasz dokąd? Nie pytasz którędy? Nie pytasz gdzie?Uciekam przed śmiercią, umykam przed niepewnością i lękiem, jakim napełnia mnie

każdy dzień spędzony w kanałach, wśród ludzi polujących na siebie, wśród ludzi poże-rających siebie i szczury, wśród szczurów, które chcą odejść, ale nie mają już sił i niewiedzą, jak odejść.

Szary, mokry, wrzecionowaty kształt wytrwale biegnie poboczem asfaltowej szosy,niewidzialny, nie dostrzeżony. Omija bombowe leje i nagłe rozbłyski ognia. Krążywśród ruin jak cień, zataczając koła, by powrócić dokładnie w to samo miejsce.

Zaduch gnijącego mięsa. Boję się tego smrodu jak wszystkie szczury, ale gdy czujęgłód, prześlizguję się między zleżałym płótnem z plamami ropy i krwi, przeciskam sięmiędzy pulsującym gorączką ciałem a chłodną ścianą i wyszarpuję zębami żywe tkanki.

Krzyk przerażenia i bólu świadczy, że to mięso wciąż żyje. Dłonie biją, walą wkoło,szukają mnie, lecz ja jestem już po drugiej stronie materaca. Przez chwilę przyczajamsię w pokruszonym sianie, w którym kryją się jeszcze dawne zapachy łąki, i czekam, ażminie zgiełk.

Kiedy z barłogu dobiega ściszony, urywany jęk, umykam jak najszybciej, starając sięnie przebiegać przez miejsca odkryte i oświetlone, gdzie może mnie trafić stalowa śrubalub kamień.

Szczury gnijące w kanałach i ludzie gnijący w łóżkach cuchną tak samo, roztaczająwokół taką samą woń śmierci i przerażenia. Ich tkanki, kości i krew są takie same.Szczury i ludzie tak samo boją się śmierci i tak samo boją się gnicia. Łączy nas więc nie

Page 98: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

98

tylko bijące serce i nienawiść, ale i strach. Nie możemy istnieć bez siebie, nie mogliby-śmy żyć bez siebie.

Człowiek nauczył mnie lęku, ostrożności, przechytrzania, odwagi. Człowiek uczyłsię ode mnie wrażliwości, przeczuwania zagrożeń, pożarów, powodzi, trzęsień ziemi.

Człowiek wie, że kiedy chorują szczury, jemu też grozi niebezpieczeństwo. Czło-wiek rozumie, że moja ucieczka zwiastuje jego ucieczkę, że po mojej ucieczce powinnanastąpić jego ucieczka. I to w tym samym kierunku. Gdzie będę mógł przy nim żyć,choć on zawsze będzie mnie ścigał.

Czy rozumiesz człowieka? Czy rozumiesz go inaczej niż on rozumie siebie? Znaszgo ze swej codzienności i wiesz, że tylko dzięki walce i nienawiści stałeś się takim wła-śnie, szczurem o bystrym spojrzeniu, silnych zębach i przewidującym umyśle.

Tylko dzięki człowiekowi jestem sobą. Śpię z otwartymi oczami, z nadwrażliwymsłuchem, z nozdrzami pulsującymi i wychwytującymi najsłabsze zapachy, z krtanią wy-czuloną nawet na smak wiatru.

Leżę na boku w piwnicy rozbitego domu.W domu bez groźnych pułapek maskowanych rybimi łbami, bez zatrutego jęczmie-

nia rozsypanego po kątach, bez fałszywej ciszy, w której ukrywały się niegdyś koty ipsy.

Leżę ze wzdętym brzuchem, wtulając łapki w pył po leżącej tu niegdyś stercie ziem-niaków. W ciepłym, wilgotnym kącie ziemniaki wypuszczały słodkawe pędy, wysy-chały, były rzeczywiste. Wraz z innymi szczurami zjadałem je przez wiele zimowychdni, aż nie pozostało nic, nawet łupiny, nawet ziemi przesiąkniętej ich zapachem.

Przychodzisz tu trawiony gorączką, wściekły, żarłoczny, drapieżny, rozjuszony wo-nią i smakiem mięsa, które musisz jeść, bo nie ma nic innego. Przychodzisz, jakbyś sięłudził, że ziemniaki znowu pojawią się w tym samym miejscu.

Leżę osowiały, gryziony przez pchły, które stają się coraz bardziej natrętne i ruchli-we. Raz po raz zapadam w odrętwienie, półsen i sen.

Jestem w mieście pachnącym winnicami, pomidorami, śliwami, brzoskwiniami, wdrewnianym domu w pobliżu strumienia płynącego kamiennym korytem. Woda jestsmaczna, zimna, łagodna. W piwnicach, schowkach, komórkach, stajniach, chlewikach,stodołach jest mnóstwo jedzenia. Wystarczy wpełznąć lub wskoczyć przez okienko,wentylator, kanał, rurę, by znaleźć się wśród worków ziarna i mąki, fasoli, grochu, ryżu,makaronu, cukru. Mlaskam, rozcieram zębami, przełykam ślinę.

Cóż to za pokarm bez zapachu i smaku?Otwieram oczy i widzę przy sobie ciężko sapiącego szczura, tropiącego w piwnicz-

nym kurzu resztki dawnych wspomnień. Jego oczy płoną głodem, zapadłe boki unosząsię chorobliwie, a wyleniały grzbiet drży, jakby nagle znalazł się na mrozie. Rzuca sięna mnie z nienawiścią, jakbym to ja pożarł leżące tu dawno ziemniaki. Uderza mniestopami, usiłuje złapać za sierść na karku...

Przeciskam się do sąsiedniej piwnicy. Znowu śnię o ludziach, przy których znajdo-wałem obfitość żarcia.

Nie ma tamtych ludzi, domy są puste, a ty czujesz się zagrożony blaskiem płomieni,swądem spalenizny, opadającym popiołem, pyłem.

Największym niebezpieczeństwem jest jednak głód odbierający mi zdolność myśle-nia, zastanawiania się nad możliwościami ucieczki z tego umierającego miasta.

Page 99: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

99

Nie ma ludzi, nie ma żarcia. Tylko strach i groźba śmierci rozrosły się i zapanowaływszechwładnie. Przymykam oczy, lecz głód nie pozwala mi już spać, mogę jedynie śnićw półśnie, śnić bez snu, śnić i wspominać...

Dlaczego w moim śnie z otwartymi oczami powraca tamten czas spędzony pod beto-nową płytą muru?

Dlaczego porzuciłem miasto przedzielone niegdyś wielkim murem i pasem ciszy?Zostawiłem je, wierząc, że znajdę inne, lepsze, bezpieczniejsze i życzliwsze. Ludzie,którzy obalali mur, kruszyli go, przewracali, kuli, wiercili, tłukli, odłupywali, drapali,zgrzytali, walili – zniszczyli mój spokój, zadeptali moje poprzednie życie. Szczurołapbył wśród nich, Szczurołap szedł moim tropem. To on przyprowadził tych ludzi, a oniszli za nim jak szczury. Przerazili mnie i wypłoszyli zgiełkiem, wrzaskiem, bębnieniemi trąbieniem... Uciekłem, wywędrowałem... A teraz wszędzie, gdzie jestem, ludzie prze-śladują się, biją, wyniszczają wzajemnie, podpalają domy i zabijają dzieci...

A co teraz dzieje się ze Szczurołapem? Gdzie jest i kogo zabija?Czy tamten wielki mur nie był jeszcze jedną pułapką Szczurołapa?Pułapką najbardziej przewrotną i niebezpieczną? Pułapką na szczury i na ludzi? Mo-

że dla Szczurołapa ciągłe prześladowanie szczurów to tylko codzienne żmudne zajęcie,wprawka do prześladowania ludzi? Może zabijanie szczurów i utrzymywanie nas wstałym strachu to dla Szczurołapa zajęcie nudne. Co innego, gdy chodzi o ludzi!

A jeżeli Szczurołapów jest wielu...?Dla kogo więc przeznaczony jest głos jego piszczałki?

Wracam pamięcią do baraków pełnych gnijących ludzi, żywych i umarłych. Śnię otym dobrym Starym Człowieku, który dawał mi czerstwe skórki i kawałki sera.

Biała znowu wypełnia mój mózg.Przecież wiem, że nie żyje. Wkrótce po urojonym porodzie, którego tak pragnęła,

zadrżała, wyprężyła się, z nozdrzy pociekła jej krew. Przewróciła się na bok i zastygła znieruchomymi oczami.

Biała nie żyje, a ty chcesz wrócić. Tunelem metalowej rury wspiąć się wysoko nadmiasto, tam, gdzie przylatują gołębie, i chociaż na chwilę znaleźć się przy tekturowympudle wyłożonym gazetami. Po co?

Patrzył na nas z fotela na kółkach, a ty po raz pierwszy przestałeś się bać Człowieka.Wspinałeś się bez lęku do jego rąk, biorąc z nich chleb.

Przeczekasz do wieczora pod podłogą baraku. Później wyjdziesz, przebiegniesz plac,aż do rowu ciągnącego się ku ulicy.

Spotkasz tu wiele szczurów, wychodzących i powracających.Są jak ty głodne, rozwścieczone, przerażone i jak ty idą przed siebie wierząc, że się

uratują.Biegniesz, przyczajasz się i znowu biegniesz ku czerwonym łunom, którymi jarzy się

horyzont. Tam stoi wysoki betonowy dom, w którym Stary Siwy Człowiek w fotelu nakółkach przyjaźnie patrzył na miłość twoją i Białej, dotykał cię i karmił. Wracam dotamtych chwil z nadzieją, że powrót do nich jest możliwy.

Pazurki chrobocą na asfalcie. Nie zważam nawet na pohukiwanie nocnych ptaków.

Boli mnie głowa i odczuwam przykre pulsowanie nad oczami. Czasami ból mija,czasami trwa uporczywie i wtedy nie wiem, co ze sobą zrobić. Włóczę się z kanału dokanału, z piwnicy do piwnicy, ze śmietnika do śmietnika. Unikam innych szczurów.

Page 100: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

100

Chcę być sam z własnym bólem. Odpędzam nawet samice i małe szczurki, grożąc impazurami i zębami.

Usypiam, wierząc, że ból pod czaszką minie i niekiedy rzeczywiście budzę się rześkijak młody szczur.

Bywa jednak i tak, że ból rozrasta się, potężnieje. Wtedy po przebudzeniu poruszamsię chwiejnie, z trudem utrzymując równowagę. Potykam się, słaniam, a wszystko wo-kół wiruje, kręci się, migoce, chociaż jestem w mroku lub półmroku. Wiem, że tychświateł nie ma, a przecież widzę je, są we mnie, szare kręgi, srebrzyste mgły, krwisteplamy, czarny śnieg, poszarpane płaty skór, strzępy papieru...

Kładę się na boku, przymykam oczy. Krwawe liście opadły, pod powieki powróciłłagodny mrok. Otwierasz oczy, wstajesz. Opierasz się na przednich łapkach, później natylnych. Czujesz uderzenia krwi, lecz ściany już się nie walą, nie obracają, nie przewra-cają.

Idziesz bez celu. Nie szukasz towarzystwa innych szczurów, nie jesteś niczego cie-kawy. Idziesz, by iść. Idziesz, bo boisz się chłodu wypełniającego twe kończyny i ogon,gdy leżysz zbyt długo. Idziesz, jakbyś czegoś pragnął lub chciał, a tymczasem niechcesz i nie pragniesz niczego. Mijające cię szczury, te, które cię znają, a tu zna cięwiększość, dostrzegają twą nastroszoną sierść i szybciej drgające nozdrza. Dlatego niepodchodzą, lecz cofają się, odskakują, schodzą ci z drogi.

Idziesz, by iść. Dawniej zauważyłbyś samicę z uniesionym ogonem, pachnącą naj-piękniejszą wonią, jaką znają dojrzałe samce. Skoczyłbyś na szczurka ciągnącego ze-schniętą skórkę i odebrałbyś mu jak najlepszy przysmak. Podniósłbyś pióro gołębia,które wiatr wrzucił przez kratownicę ścieku. Zeskoczyłbyś na wysychające, niemalbezwodne dno kanału, by wyszukać w leżących tam resztkach nie strawione ziarna ku-kurydzy, fasoli, grochu, sezamu. Dogoniłbyś umykającego karalucha, by zjeść smacznytłusty odwłok i usłyszeć, jak trzeszczą w zębach chitynowe pokrywy.

Idziesz, bo tak trzeba. Obojętnie, nie zwalniając, nie przyspieszając, nie szukając, niegoniąc... Prosto lub zataczając koło, wewnątrz swego zwykłego, szczurzego świata.

Pod łapkami migają kamyki, żwir, beton, szlam, piasek, grząska maź, błoto, zmur-szałe cegły, próchniejące deski, wszystko, co znasz i po czym chodzisz od dawna. Zie-mia, która przywraca poczucie siły i chęć życia.

Jesteś przy wejściu do nory i słyszysz pisk mieszkających z tobą szczurów. Niewchodzisz, czekasz, aż wyjdą lub zasną, dopiero wtedy wślizgujesz się i kładziesz wnajdalszym kącie. Chcesz być nie dostrzegany, nie zauważany i samotny.

Męczą mnie bolesne obrzmienia brzucha.Pożarte nadgniłe mięso rozszerza się, pęcznieje, naciska na ścianki jelit. Jestem jak

wypełniony powietrzem rybi pęcherz, który tak chętnie przebijam zębami.Brzuch twardnieje, a żołądek napiera na serce. Mdłości i kwaśny smak w pyszczku.

Kładę się na grzbiecie wypinając brzuch. Mięso wędruje we mnie, fermentuje, prześli-zguje przez wąskie korytarze kiszek.

Zawsze wolałem ziarno od mięsa, lecz ziarna nie ma. Leżę obolały, a brzuch powoliopada. Z ulgą wyrzucam z siebie przetrawione mięso. Niedługo znowu opadniesz nałapki i pójdziesz gryźć i jeść.

Mój wzrok też osłabł i nie sięga już do przeciwległej ściany piwnicy, gdzie jeszczeniedawno w okienku widać było zielone liście winorośli. Teraz zamiast liści są tylkozrudziałe, osmalone badyle. Stojące pod okienkiem butle i słoje spowija szara pajęczy-na.

Page 101: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

101

Mój słuch też zawodzi. Słyszę gorzej, jakby z wielkiej odległości. Echo własnego pi-sku, odbite od kamiennej ściany, przebija się z trudem do moich uszu.

Pazury stały się kruche, szybciej się ścierają i łatwiej łamią. Kiedy poszerzam otwórnory i rozgarniam ziemię, czuję, że łapki są słabsze i powolniejsze, a pazurki nadrywająsię i bolą. Wyczuwam smak i zapach własnej krwi z przetartych, pokaleczonych pal-ców.

Stałem się starym, schorowanym szczurem, jak te skulone pod ścianami kanałów,siedzące w ciemności i oczekujące śmierci. Tylko że ja nie chcę umierać!

Otrząśniesz się; poderwiesz i chwiejąc, pobiegniesz ku światłu padającemu zeszczeliny wypłukanej przez deszcz.

Jedzenia było coraz mniej, lecz szczury nadal przybywały do miasta wszelkimi dro-gami, wierząc, że tu przeżyją.

Z pól, zagród, wsi przepłoszyły je pożary, których łuny dostrzegałem nocą, a niesio-ny wiatrem popiół i dym szczypał w oczy i nozdrza.

Pożerałem drzewo, trawę, tkaniny, bandaże, gazety, książki, zeschnięte liście, larwy,poczwarki, gąsienice, glisty, nawet pająki, wije i stonogi, którymi kiedyś gardziłem.Zwłoki psów, kotów, ludzi pożerane były natychmiast, objadane do kości, a najsilniej-sze szczury przegryzały się do wnętrza, wyżerając szpik z piszczeli. Pozostawało tylkoto, czego nawet nasze twarde szczęki nie mogły rozgryźć. Ludzie też stali się bardziejdrapieżni i niebezpieczni. Kiedy zjedli już kozy, psy, koty, gołębie, łabędzie i zwierzętazamknięte w klatkach, zaczęli polować na szczury. Obdzierali je ze skóry, wbijali napatyki i piekli nad ogniskami rozpalanymi na ulicach. W kanałach, magazynach, piwni-cach zastawiali druciane pułapki, z których nie było wyjścia, a do których mogło wejśćjednocześnie kilka wygłodniałych szczurów. W środku tkwiły wysuszone rybie głowyprzywabiające te szczury, które nie znały jeszcze ludzkich sposobów zabijania.

Teraz bałem się bardziej niż poprzednio. Patrzyłem, jak zaprzyjaźnione ze mnąszczury ginęły, nie mogąc przecisnąć się przez wąskie otwory stalowych siatek.

Groziły nam nie tylko pułapki. Ludzie strzelali teraz do szczurów jak poprzednio doptaków. Teraz, gdy zjedli już ptaki, walili do nas równie zaciekle jak do siebie. Częstopo takim strzale ze szczura pozostawał tylko drgający ogon, rozbabrane kiszki lub gło-wa z wytrzeszczonymi oczami. Ludzie zbierali te szczątki, opiekali, zjadali.

My, szczury, nie umiemy żyć bez ludzi. Ich życie było, jest i będzie częścią naszegożycia. Dlatego też, chociaż bałem się i ludzi, i strzałów, zamieszkałem pod barakiemwypełnionym wrzaskiem, chrzęstem i hukiem. Zgrzyty, szlifowanie, czyszczenie, do-mywanie, polerowanie, ładowanie...

Żelaza mieli pod dostatkiem, jedzenia przeraźliwie mało.Wychodziłem wyłącznie nocą, wiedząc, że maskuje mnie szarość, rozpływająca się

w mroku zaciemnionego miasta. Poruszałem się pewnie, wychwytując nozdrzami zapa-chy i ślady zapachów wszystkiego, co dałoby się zjeść.

Olbrzymi księżyc płonął między domami i dostrzegałem inne szczury zabiegane po-dobnie jak ja, w poszukiwaniu jakiegokolwiek żarcia.

Księżyc, łuny odbijające się w szybach i pędzące ognie pocisków nie zaprzątały jużmojej uwagi, bo wszystko tłumił głęboki głód. Biegłem krótkimi podskokami przezplac, rozglądając się i słuchając, przystając i unosząc głowę. Nagle usłyszałem znajomy,chociaż jakby przytłumiony dźwięk drewnianej piszczałki, tupot wielu nóg i przyciszonegłosy. Niskie sylwetki małych ludzi... Dzieci otaczały szczelnie wysokiego człowieka...

Page 102: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

102

Zdrętwiałem, gardło zacisnęło się, mięśnie napięły jak do skoku...Szczurołap!Szczurołap tutaj? Ależ tak! Zapamiętałem jego lekko przygarbioną sylwetkę, przy

ciężki chód i ten głos, dźwięk, jęk piszczałki wyprowadzającej szczury. To on!Wiatr niesie woń potu, krwi, ropiejących ran, biegunki.Czy Szczurołap prowadzi dzieci jak tyle razy prowadził szczury?Nosi taki sam płaszcz i ubiór jak ci, którzy strzelają. Buty ma ciężkie, podkute, ma-

sywne. Z ramion zwisa karabin. Wyczuwam znienawidzony zapach metalu i prochu.Przechodzą obok, a ja niewidzialny w mroku nie uciekam, a przeciwnie, idę równolegledo nich, wiedząc, że po przejściu ludzi zawsze można znaleźć dające się zjeść odpadki.

Szczurołap i dzieci mamroczą, szepczą, syczą. Przeszli już plac, przechodzą most,skręcają w uliczkę prowadzącą pod kolejowy wiadukt, gdzie kiedyś znajdowały sięskłady drewna, a teraz wiatr nanosi coraz to nowe warstwy pyłu.

Szczurołap krztusi się, pokasłuje. Zakatarzony, zadyszany... Idzie powoli, człapiąc isuwając nogami, jakby dostosowywał swe długie kroki do znacznie krótszych krokówdzieci.

Gra na piszczałce, lecz jakoś inaczej... Dzieci otaczają go szczelnie i chwilami odno-szę wrażenie, że to nie on prowadzi dzieci, lecz dzieci prowadzą go i pilnują.

Pod wiaduktem płoną beczki wypełnione smołą.Tu też są dzieci. Biegną w stronę nadchodzących. Podskakują, klaszczą, tupią. Zbli-

żają się do ogniska i dopiero teraz widzę, że to one przywiodły tu Szczurołapa.Jego wykręcone do tyłu i skrępowane sznurami ręce obejmują żelazną lufę i kolbę.

W usta zalepione plastrem wciśnięto mu piszczałkę, przez którą oddychał. Stąd kaszel,katar, duszenie, krztuszenie. Piszczałka tkwić musi głęboko w gardle, bo wydaje mi sięznacznie krótsza od tej, którą pamiętam.

Dzieci prowadzą obwiązanego sznurkami i łańcuchami Szczurołapa do ogniska, wkrąg światła. Popychają go, przewracają, obsiadają, jak my, szczury, obsiadamy trupy.

Piszczałka jęczy jeszcze przez chwilę.W dłoniach błyszczą noże, tasaki, nożyczki, brzytwy, szpikulce, scyzoryki, żyletki.

Uderzają raz za razem. Piszczałka milknie...Malcy tną ciało na kawałki. Nabijają na ostrza. Podchodzą do ognia. Zapach przy-

palanego mięsa rozchodzi się, zwabiając mieszkające w podziemiach szczury.Dzieci pożerają Szczurołapa, połykają na wpół surowe kawałki, rozszarpują zębami

żyły, ścięgna, chrząstki, łapczywie ogryzają kości.Głód skręca mi kiszki. Dzieci kłócą się o resztki, biją, kopią, walczą... Może pozo-

stanie coś dla mnie?W mroku, przy krawężnikach i przęsłach zbiera się coraz więcej wygłodniałych

szczurów. Zęby zgrzytają w ciemnościach.Dzieci pożarły już wszystko. Głaszczą się po brzuchach, bekają, ocierają usta.

Szczątki ubrania Szczurołapa upychają pod betonowym filarem. Rozchodzą się... Sia-dają pod filarami, usypiają...

Pędzimy. Rozgrzebujemy piasek i popiół, chwytamy uwędzone, opalone szczątki.Porywam zębami biało-szare oko i uciekam w cień.

Piszczałka gra... Jak to możliwe? Przecież Szczurołap nie żyje? Kto podniósł pisz-czałkę? Zostawiasz szczątki oka i wracasz pospiesznie.

W dogasającym ogniu widzę chłopca o rdzawych, krótkich włosach i oczach jasno-błękitnych... To on gra na piszczałce... Ogląda ją uważnie, dotyka, czyści i znowu gra...

Page 103: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

103

Gra coraz lepiej, coraz pewniej. Szybko przebiera palcami po otworkach. Lęk dusi mniew gardle, bo już wiem, że pojawił się nowy Szczurołap, młody i silny, przed którym jestcałe, długie życie. On ma czas... Kiedyś odnajdzie mnie zmęczonego, starego i dopad-nie...

Bezludne miasto. Jestem na powierzchni wśród innych szczurów. Ośmieliły się,przestały bać, ponieważ nie ma już ludzi.

Zniknął człowiek, zniknął strach. Tylko stare szczury, takie jak ja, ostrożnie i nieuf-nie przebiegają ulicę. Młode chodzą już po chodnikach i jezdniach bez lęku.

Rozbite drzwi sklepów, wybite okna piwnic. Szczury są dziś wszędzie. Lecz ukryte-go, schowanego, pozostawionego przez ludzi jedzenia nadal jest mało i wygłodniałeszczury polują same na siebie, zagryzają się i pożerają.

Wybiegam ze sklepu i omal nie wpadam pod pędzącą górę stali, zlewającą się bar-wami z ulicą. Warczy, sapie, dymi, prycha...

Rozjechany, zakrwawiony szczur. Ogon jeszcze drży, podskakuje. Głowa roztarta naasfalcie... Przebiegał ulicę tuż przede mną.

Staję się czujny, zmysły wyostrzyły się. Nie jestem już młody i sprawny, i możedlatego muszę bać się i być przewidujący. Wiem więcej niż młode szczury, lecz jestemtylko tym samym starzejącym się ciałem. Dlatego mój strach broni mnie i ostrzega.

Biegnę teraz od drzewa do drzewa, zatrzymuję się przy pniu, biegnę dalej i dalej.Pamiętam drogę, bo przecież kiedyś właśnie tędy podążałem do wysokiego domu mo-jego Przyjaciela...

Jestem coraz bliżej.Chodniki zasłane odłamkami szkła, wrakami samochodów, szmatami. Trupy, martwi

ludzie, martwe szczury.Ależ to żywy pies! Wychudzony pies z wywieszonym językiem niespodziewanie

przebiega obok... Cofam się, lecz on nie atakuje, chociaż odbijam się w jego oczachbłyszczących lękiem. Dyszący pies, z podkulonym ogonem i zapadłymi bokami, mknieśrodkiem ulicy... Jest ślepy.

Narasta warkot. Znowu ciemne, żelazne kolumny przejeżdżają przez miasto. Seriatrzasków, strzałów. Pies skamle, upada rozdarty na pół. Ludzie jadą dalej. Wiem, że sąwewnątrz...

Wyschnięte, spłowiałe, zaśmiecone trawniki dają poczucie bezpieczeństwa. Zachwilę znajdę się przy moim Przyjacielu, przy Starym Siwym Człowieku, który po-zwalał mi lizać swe dłonie, wspinać się na ramię, obwąchiwać usta i oczy. Dotykałmojej głowy i grzbietu, a ja się nie bałem. Za chwilę...

Betonowy blok, stopnie, ściany jasnoszare, błyszczące, gładkie... Wspinam się mię-dzy wiązkami kabli, rur, prętów, uchwytów, kryz. Po śladach moich własnych zębów,po zapachu stwardniałych odchodów, po pleśni, rozrastającej się czarnymi płatami po-znaję, jak jestem blisko.

Zobaczę go, dotknę, otrę się o niego, poliżę, położę głowę w ciepłej dłoni i słuchającszumu jego krwi będę oczekiwał dotyku, najcudowniejszego, przenikającego rozkoszągłaskania, drapania, pieszczenia.

Szczelina obok rury kanalizacyjnej. Poszerzyłem zębami otwór w tekturowej płycie.Zapach kuchennych ziół, zapach łąki, jego zapach...

Page 104: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

104

Nie ma zapachu chleba, który wyczuwałem niegdyś. Nie słyszę oddechu, który da-wał mi poczucie bezpieczeństwa. Nie było tego kurzu, nie było pyłu. Światło padające zokien było jaśniejsze...

W nozdrza wdziera się ostry, odstraszający smród. Rozglądam się, badam, wypatru-ję... Przechodzę do korytarza, z korytarza do pokoju.

W fotelu na kółkach siedzi odwrócony tyłem.Wdrapuję się na poręcz. Wskakuję na oparcie i przytulam się do siwych włosów.Zimne ciało, zimna skóra.Nie słyszę szumu krwi i tych wewnętrznych uderzeń, które odróżniają żywych od

umarłych. Gnilny, stęchły zapach.Zeskakuję na dłonie leżące na kolanach... Oczy są szkliste, zapadłe, twarz wy-

schnięta. Patrzy, lecz nie widzi... Jest jak tamten niemal już zapomniany OślepionySzczur.

Piszczę, ocieram się, dotykam... Oczekuję suchara, orzecha w cienkiej skorupce,skórki chleba. Nieruchomy, zimny, cichy kształt przykryty kocami. Woń śmierci.

Obchodzę znajome kąty, krążę pod fotelem, wspinam się na sprzęty.Siedzi wpatrzony w okno, z oczami większymi niż kiedykolwiek i białymi zębami

obnażonymi w wyschniętych ustach.

Szum, łoskot, drganie, łomot, zgrzyt. Coraz więcej dymu. Smuga spalenizny wpadaprzez okno. Białoróżowy gołąb odrywa się od gzymsu i ucieka w niebo, bijąc nerwowoskrzydłami. Muskam nozdrzami owinięte kocem stopy martwego Przyjaciela i pospiesznie umykam do nory ukrytej za kuchennym piecykiem.

Ześlizguję się, zeskakuję, spadam niżej i niżej. Przed niebezpieczeństwem, przedwonią spalenizny dochodzącej aż tu, przed wibrującym szumem, wypełniającym mnieod wąsów po koniec ogona.

Wokół coraz więcej szarych cieni, popiskiwań, panicznego strachu. Stare, młode,zdrowe, chore, wynędzniałe, słaniające się na wychudzonych nogach, ledwie odrośniętematki unoszą w pyszczkach ślepe mioty. Wszystkie szczury uciekają ogarnięte koniecz-nością, potrzebą, nakazem, przeczuciem. Szybciej, prędzej, nie oglądając się za siebie,w dół, do piwnic, do kanałów, pod miasto, jeszcze niżej, do szczelin, do ukrytych wgłębi jaskiń, grot, rzek.

Wypadam przez piwniczne okienko na ulicę, w kierunku znanych mi szczelin.Szczury tłoczą się przy nich, skłębione, rozgniewane, gryzące. Coraz bliżej otworu, bli-żej zbawiennej studni. Strach każe nam walczyć, odpychać, gryźć. Strach pcha mnie wdół. Z wysoka opada białe, groźne światło...

Powietrze faluje, ziemia dygoce...Ściany walą się w ogłuszającym trzasku. Jestem wewnątrz, wśród szczurów pędzą-

cych w oszołomieniu i przerażeniu.Głębiej, niżej. Szare rzesze wypełniają kanały. Kamienne stropy jęczą od walących

się betonowych bloków, przęseł, ścian. Przepływam błotnisty strumień pełen popiołów,wdrapuję się na krawędź. Wszystko drży, trzęsie się, rozpada. Otwór, którego szukam,pozostał jednak nie naruszony...

Znające drogę szczury wślizgują się pod kamienną płytę.W dół, do labiryntu, do korytarzy wydrążonych w skale wokół podziemnej rzeki

płynącej pod fundamentami zamordowanego miasta.

Page 105: Zaniewski Andrzej - Cień szczurołapa

105

W dół. Między murami, które stały tu niegdyś, między spękanymi skałami wiedziedroga naszej ucieczki przed obudzonym przez ludzi żywiołem, przed zagładą miasta,które było nie tylko ludzkie, ale i nasze.

Czy szczury powrócą, jak zawsze powracały? Czy wyjdą z podziemi, z grot, z zasy-panych miast, z zacementowanych lasów, z wysypisk i cmentarzy? Czy znajdą w sobiesiły, by zaszczurzyć ludzkie zgliszcza?

My z przyszłości, a ja pośród nich.Może i ja.

Warszawa, 1979–1994