zjednoczenie polskie w johannesburgu

28
NR 619 GRUDZIEŃ 2013 / STYCZEŃ 2014 ROK ZAŁ. 1948 ZJEDNOCZENIE POLSKIE W JOHANNESBURGU cena: R 35,- Tekst: Barbara M. J. Kukulska, Zdjęcia: Janek Kopeć. Kluczem na wątpliwości jest nadzieja. Co sądzą o nadziei politycy, naukowcy, filozofowie, teologowie? Alighieri Dante: - Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem. H.Jackson Brown Jr.: -Nigdy nie pozbawiaj nikogo nadziei, może to wszystko, co mu pozostało. Phil Bosman: -Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiaz- dy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie. Robert A. Zimmerman: - Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei. Leon–Joseph Suenens:-Nadzieja nie jest marzeniem, lecz sposobem przekształcania marzeń w rzeczywistość. ks.Jan Vianey: -To nadzieja sprawia, że człowiek na ziemi jest szczęśliwy. Jean Paul Sartre: -Nadzieja jest najcenniejszą towarzyszką życia. Antoine Rivarol:-Nadzieja - pożyczka, której udziela nam szczęście. Arystoteles: -Nadzieja jest snem na jawie. Teokryt: -Jak długo istnieje życie, tak długo istnieć będzie nadzieja. Bernhard Langenstein: -Prawdziwe życie zaczyna się wraz z prawdziwym marzeniem. Kto potrafi marzyć, nie stracił nadziei. A nadzieja może wszystko. Matka Teresa z Kalkuty: -Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei "więźniom", tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego, moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie. Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg pokochał innych przez ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie. Szanowni Państwo! Przetrwaliśmy zeszłoroczny koniec świata i można powiedzieć, że żyjemy na kredyt. Kredyt związany z naszymi planami, oczekiwaniami, dążeniami. Naszą nadzieją. Kończy swój bieg rok 2013. Czy był dla nas pomyślny? Chyba tak, gdyż żyjemy! Życie ludzkie jest najwyższą wartością... Inna sprawa, czy spożytkowaliśmy ten dany nam czas we właściwy sposób? Zastanówmy się. Jakie odnieśliśmy korzyści? Co osiągnęliśmy, co straciliśmy? Zróbmy bilans strat i zysków. Jeśli jest wyważony, to można powiedzieć, że mieliśmy szczęście. Więcej zysków na naszym koncie – trzeba się zastanowić, czy są trwałe, czy ulotne... Co zrobić, aby było jeszcze lepiej? Odpowiedzi powinniśmy szukać w sobie. Oprawiony Orzeł Biały (widoczny na zdjęciu) jest prezentem od Senatu RP dla Zjednoczenia Polskiego w Johannesburgu na 65.lecie naszej organizacji.

Upload: ngodiep

Post on 11-Jan-2017

221 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

Page 1: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

NR 619 GRUDZIEŃ 2013 / STYCZEŃ 2014 ROK ZAŁ. 1948

ZJEDNOCZENIE POLSKIE W JOHANNESBURGU cena: R 35,-

Tekst: Barbara M. J. Kukulska, Zdjęcia: Janek Kopeć.

Kluczem na wątpliwości jest nadzieja. Co sądzą o nadziei politycy, naukowcy, filozofowie, teologowie? Alighieri Dante: - Nadzieja przychodzi do człowieka wraz z drugim człowiekiem. H.Jackson Brown Jr.: -Nigdy nie pozbawiaj nikogo nadziei, może to wszystko, co mu pozostało. Phil Bosman: -Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiaz-dy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie. Robert A. Zimmerman: - Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei. Leon–Joseph Suenens:-Nadzieja nie jest marzeniem, lecz sposobem przekształcania marzeń w rzeczywistość. ks.Jan Vianey: -To nadzieja sprawia, że człowiek na ziemi jest szczęśliwy. Jean Paul Sartre: -Nadzieja jest najcenniejszą towarzyszką życia. Antoine Rivarol:-Nadzieja - pożyczka, której udziela nam szczęście. Arystoteles: -Nadzieja jest snem na jawie. Teokryt: -Jak długo istnieje życie, tak długo istnieć będzie nadzieja. Bernhard Langenstein: -Prawdziwe życie zaczyna się wraz z prawdziwym marzeniem. Kto potrafi marzyć, nie stracił nadziei. A nadzieja może wszystko. Matka Teresa z Kalkuty: -Zawsze, ilekroć uśmiechasz się do swojego brata i wyciągasz do niego ręce, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy milkniesz, aby wysłuchać, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rezygnujesz z zasad, które jak żelazna obręcz uciskają ludzi w ich samotności, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy dajesz odrobinę nadziei "więźniom", tym, którzy są przytłoczeni ciężarem fizycznego, moralnego i duchowego ubóstwa, jest Boże Narodzenie. Zawsze, kiedy rozpoznajesz w pokorze, jak bardzo znikome są twoje możliwości i jak wielka jest twoja słabość, jest Boże Narodzenie.

Zawsze, ilekroć pozwolisz by Bóg pokochał innych przez ciebie, zawsze wtedy jest Boże Narodzenie.

Szanowni Państwo! Przetrwaliśmy zeszłoroczny koniec świata i można powiedzieć, że żyjemy na kredyt. Kredyt związany z naszymi planami, oczekiwaniami, dążeniami. Naszą nadzieją. Kończy swój bieg rok 2013. Czy był dla nas pomyślny? Chyba tak, gdyż żyjemy! Życie ludzkie jest najwyższą wartością... Inna sprawa, czy spożytkowaliśmy ten dany nam czas we właściwy sposób? Zastanówmy się. Jakie odnieśliśmy korzyści? Co osiągnęliśmy, co straciliśmy? Zróbmy bilans strat i zysków. Jeśli jest wyważony, to można powiedzieć, że mieliśmy szczęście. Więcej zysków na naszym koncie – trzeba się zastanowić, czy są trwałe, czy ulotne... Co zrobić, aby było jeszcze lepiej? Odpowiedzi powinniśmy szukać w sobie.

Oprawiony Orzeł Biały (widoczny na zdjęciu) jest prezentem od Senatu RP dla Zjednoczenia Polskiego w Johannesburgu na 65.lecie naszej organizacji.

Page 2: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

UWIADOMOŚCI POLONIJNE Redaktor naczelna: Barbara M.J.Kukulska tel./fax.+27 11 793 3851(dom) mobile: +27 82 4011 793 email: [email protected] Współpraca: Janek Kopeć tel: 011 616 1005 (dom)

Marek Kukulski Korektor tekstów tel.011 793 3851 dom)

Magdalena Liberda tel. 011 795 4252(dom) ZARZĄD ZJEDNOCZENIA: Prezes Barbara M.J.Kukulska tel/fax. + 27 11 793 3851 mobile: + 27 82 4011 793 email: [email protected] Wiceprezes Tomasz Kühn tel. 011-615 4860(dom) mobile: 083 6444 706 Wiceprezes/ Skarbnik Andrzej Tlaga tel. 011-849 0385(praca) fax: 011 849 3343 tel. 011-849 2572(dom) Sekretarz Marek Kukulski tel. 011-793 3851 (dom) Fotoreporter Jan Kopeć tel. 011-616 1005(dom) Zbigniew Skrzypczak Zrezygnował ze względu na brak czasu spowodowany rodzinną sytuacją. Życzymy pomyślności! KOMISJA REWIZYJNA: Przewodniczący: Tomasz Kurek tel.011-616 1987 (dom) Członkowie Komisji: Jadwiga Kopeć tel. 011 – 616 1005 Krzysztof Jabrzemski tel. 011 -615 6700

POLISH ASSOCIATION ACC. NO.: 10 351 60 805 Bank: ABSA Branch: 630-805

SKŁADKI CZŁONKOWSKIE : FUNDUSZ PRASOWY: E.K.Jabrzemski (3 lata) R250,- J.Rutkiewicz R350,- E.McCormick R170,- M.S.Popis R200,- M.Z.Skrzypczak R250,- E.K.Jabrzemski R450,- U.J. Franas R250,- B.T.Rogoża R50,- J.Płaska R200,- E.Clayton R150,- B.T.Rogoża (2014 r) R250,- W.Komar R50,- B.Wójtowicz R250,- W.B.Cholewka R260,- J.Fish R250,- W.Komar R250,- REKLAMA: Mitronic Health R800,-

PROŚBA: Przy wpłacie na konto, prosimy o podanie nazwiska!

Moi Kochani, Patrzę na krzew w moim ogrodzie cały obsypany kwiatami: białymi, różowymi i

fioletowymi. Yesterday, Today, Tomorrow. Który jest wczoraj, który dzisiaj, a który jutro? W jednej chwili widzę wszystkie razem, czyli CZAS jest TERAZ.

Może to właśnie tłumaczy definicję czasu, nad którą od ponad dwóch tysięcy lat spierają się filozofowie, naukowcy fizycy i temat ciągle nie rozwiązany wrócił do filozofów.

A wystarczy tylko spojrzeć na otaczające nas cuda natury, aby znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania. Jedno mogę powiedzieć, rok 2013 przeszedł jak jedna chwila! Dopiero świętowaliśmy 65.letni jubileusz Zjednoczenia, a okazuje się, że to było wczoraj, a dziś mignie jak wiosenna błyskawica na johannesburskim niebie i już JUTRO czyli Nowy Rok 2014 walczy o swoje zaistnienie. Cieszy fakt, że jesteśmy razem i to daje nam olbrzymią siłę i radość na przyszłość.

Ciągle z Wami Basia – Wasza prezes i redaktor naczelna WP

Adres: ZJEDNOCZENIE POLSKIE W JOHANNESBURGU P.O.BOX 2474 PARKLANDS 2121 POLISH ASSOCIATION IN JOHANNESBURG Republic of South Africa

„Największą mądrością jest umieć jednoczyć, a nie rozbijać.” Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński

ZAPISUJCIE SIĘ DO ZJEDNOCZENIA POLSKIEGO W JEDNOŚCI SIŁA!

Święta Bożego Narodzenia zbliżają się i na szpaltach polonijnego biuletynu składają serdeczne życzenia wszystkim przyjaciołom i znajomym: Stasia Doncer wpłata R100,- Basia i Marek Kukulscy wpłata R100,- Wesołych Świąt Bożego Narodzenia i Szczęśliwego Nowego Roku 2014!

Hello, hello! Składki członkowskie: rodzina R250, samotni R200, renciści R170, oraz dowolne dotacje na Fundusz Prasowy i Fundusz Pomocy „SOS”.

Page 3: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Z życia Polonii ~ w telegraficznym skrócie

Najserdeczniejsze życzenia wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia,

serdeczności i radości, życzliwych w domu gości.

Niech Nowy Rok 2014 będzie pełen obfitości!

życzy Zarząd Zjednoczenia Polskiego w

Johannesburgu Redakcja „Wiadomości Polonijnych”

Barbara M.J. Kukulska

* Ambasada RP w Pretorii witryna: http://www.pretoria.msz.gov.pl strona w jęz.polskim i jęz.angielskim. * Konsulat RP e-mail: [email protected] NOWA PROCEDURA WIZOWA Od 1 czerwca 2013 r. wszyscy ubiegający się o wizę do Polski, muszą złożyć wniosek osobiście. Procedura składania wniosków o wizę: - rejestracja w systemie e-konsulat. Wnioskodawca powinien otworzyć: http://www.e-konsulat.gov.pl, a następnie z menu "VISA" wybrać Schengen lub wizy krajowej - formularz rejestracji i postępować zgodnie ze wskazówkami. Aplikacja umożliwia rejestrację wniosku i drukowania formularzy wizowych. Info: http://www.pretoria.msz.gov.pl/en/consular_information/visa_requirements/* Wydział Promocji Handlu i Inwestycji w Johannesburgu, 56 Sixth St., Houghton: www.johannesburg.trade.gov.pl Przypominamy o spotkaniach biznesowych Polonii w RPA w siedzibie WPHI w Johannesburgu. Info e-mail: [email protected] lub tel: 011 788 6597 * Z żałobnej karty: - Anna Brazgalska lat 86 zmarła w dniu 29 października 2013. Rodzinie Ani Brazgalskiej: córce Krysi Kucio z mężem i synami, oraz synowi Jurkowi Adamskiemu, synowej Ani wraz z dziećmi składamy serdeczne wyrazy współczucia. Zarząd Zjednoczenia. W numerze wspomnienie.

* 8 grudnia 2013 po Mszy Św. w kościele polskim w Norwood przyjdzie św. Mikołaj! Prośba o doręczenie paczek podpisanych dla kogo - przed nabożeństwem, czyli przed godz. 9:30 rano.

* Walne Zgromadzenie Sprawozdawczo-Wyborcze na dwuletnią kadencję odbędzie się 8 marca 2014 roku, sobota, godz. 15:00 miejsce: Wydział Promocji Handlu RP; Houghton, 56, 6th Street. Zapraszamy. Kandydat Zarządu na prezesa i redaktor pisma WP: B.M.J.Kukulska. Prosimy o zgłaszanie innych kandydatów do Janka Kopecia.

* Msza Św. w każdą niedzielę o godz. 9:30, w polskim kościele św. Józefa przy Wolfgang & Ivy w dzielnicy Norwood, Proboszcz parafii - Ks. Faustyn Jankowski tel./fax.: 011 882 6644. * Biblioteka Polska czynna w niedzielę od 8:30 do godz.11:45 (z przerwą pomiędzy 9:30 do 10:30) Nieczynna w okresie świąt. Msze święte w okresie Świąt Bożego Narodzenia Kościół w Norwood * 24 grudnia 2013 r. wtorek, Msza św. pasterska dn. godz. 24:00 od godz. 23:30 śpiewanie kolęd przed Pasterką! I Dzień Bożego Narodzenia 25 grudnia br. środa, Msza św. godz. 9:30 II Dzień Bożego Narodzenia 26 grudnia br. czwartek, Msza św. godz. 9:30 Nowy Rok, 1 stycznia 2014 r. środa, Msza św. godz. 9:30 rano * Spowiedź św. przed każdą Mszą św. i po Mszy św. Możliwość otrzymania Opłatka na Wigilię u ks. Faustyna Jankowskiego

Kawiarenka nieczynna: 15, 22, 24, 25,26 grudnia 2013 i 1 stycznia 2014. Zamówienia pierogów, ciast etc proszę składać wcześniej!

* KAPLICA MIŁOSIERDZIA BOŻEGO w Walkerville-Msza św. w jęz.angielskim w każdą niedzielę o godz.8 rano Ks. Stan.Jagodziński 083 4686 985 Wpłaty na budowę kościoła miło widziane, za darczyńców odprawiana jest Msza św. dziękczynna. Standard Bank-Meyerton, Divine Mercy Church Building Fund Acc No. 02 801 73 82.

* Ściana pamięci. Prochy zmarłych można wmurować w szkatułce na terenie Sanktuarium Miłosierdzia Bożego (Divine Mercy Church) w Walkerville. Jest możliwość rezerwacji miejsca. Ofiara R1 000.- lub więcej na budowę kościoła. Info B.Kukulska * Zespół Tańca „Orzeł Biały” pod kierunkiem Tomka Kühn’a zaprasza chętnych na lekcje tańca. Zgłoszenia do Kierownika Zespołu Tomka Kühn’a.

* Brydż Towarzyski w każdy piątek o godz. 18.30 w Sali Parafialnej przy kościele w Norwood na rogu ulic: Wolfgang & Ivy dzielnica Norwood. Szczegóły: Andrzej Bona-Wysocki 082 857 6746 lub Andrzej Marek 082 576 9854.

* Polskie Smaki: serniki, makowce, pączki, pasztety, biały ser, zimne nóżki, sałatki jarzynowe, pierogi z owocami itd., kapusta kiszona i... wiele atrakcji smakowych wyrobów delikatesowych! Zamówienia: Maria tel. 011 482 2138, cell. 082 263 6989 Sprzedaż w Norwood, róg ulic: Wolfgang & Ivy; godz. 10.30-12

W NUMERZE: Artykuł wstępny - B.M.J.Kukulska Zarząd Zjednoczenia Polskiego Składki członkowskie; Słowo - Basia Z życia Polonii – skrót. (bmj) Migawki z życia Polonii -B.M.J.Kukulska Zmarła M.Popiełuszko - B.M.J.Kukulska Migawki z życia Polonii -B.M.J.Kukulska Poezja: Modlitwa dziecka-U.Kowalska Z żałobnej karty. - A.Brazgalska Pomnik „Golgota Wschodu”-oprac.B.M.J.Kukulska Niebywała gwiazdka dla melomanów! Rekonstrukcja rządu D.Tuska- oprac.B.M.J.Kukulska Prof.J.Czochralski...- B.M.J.Kukulska Polacy u Mazurzy na Syberii -Z.Wojciechowska Artykuły rolno-spoż. – J.J.Wojciewski Cebula...- oprac.B.M.J.Kukulska Ja, Koziowodnik – A.Buda-Rodriguez W buszu – D.Pater Honor, rzecz bezcenna...Informator Warszawski Polska dyplomacja bliżej ludzi -red. J.Pielka Lotniska w Polsce –Internet Boże Narodzenie... I.Walus z Białorusi Dom braci Jabłkowskich- red. A.Pielka REKLAMY Okiem reportera – tekst: B.M.J.Kukulska, zdjęcia: M.Kukulski (bmj)

Page 4: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Migawki z życia Polonii W dniu 3 listopada 2013 roku w niedzielę została odprawiona Msza św. polowa na polskiej sekcji cmentarza Westpark Cemetery. Mszę św. celebrował ks. Faustyn Jankowski, wraz z diakonem Ryszardem Malinowskim, grała na elektrycznych organach s. Alicja. Pogoda dopisała i jak zwykle przyjechało wielu Polaków, aby odwiedzić groby swoich bliskich z rodziny i przyjaciół.

Dzień Święta Niepodległości obchodzony był w kościele polskim w dzielnicy Norwood w dniu 10 listopada 2013 roku. Mszę św. rozpoczęła procesja pocztu sztandarowego na czele z krzyżem. Uczestniczyli w procesji członkowie Rady Parafialnej: Marian Kiepas, Jacek Dembowski, Zjednoczenia Polskiego w Johannesburgu: Barbara Kukulska, Andrzej Tlaga, Tomasz Kühn, Stowarzyszenia Polskich Kombatantów Stefan Mathews, Diakon Ryszard Malinowski, oraz ubrana w strój krakowski Iza Pater z ojcem Łukaszem Pater.

tekst: Barbara M.J.Kukulska, zdjęcia: Janek Kopeć i Marek Kukulski

Page 5: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Zmarła Marianna Popiełuszko, matka bł. ks. Jerzego Popiełuszki Dnia 19 listopada 2013 roku w wieku 103 lat zmarła w Białymstoku Marianna Popiełuszko –

mama błogosławionego księdza Jerzego, zamordowanego przez komunistów. Marianna Popiełuszko pochodziła z Grodziska. W

1942 roku wyszła za mąż za Władysława Popiełuszkę, z którym miała pięcioro dzieci. Mieszkała we wsi Okopy koło Suchowoli (Podlaskie). Na początku lat 80. brała udział w Mszach za Ojczyznę odprawianych przez jej syna ks. Jerzego. Po zabójstwie Jerzego Popiełuszki uczestniczyła w różnych spotkaniach religijnych i rocznicowych, w tym w spotkaniach z działaczami „Solidarności” i pielgrzymkach na Jasną Górę.

Przed beatyfikacją ks. Popiełuszki w 2010 roku powiedziała dziennikarzom, że aby wychować świętego, należy „kochać Boga i ludzi, kochać sercem i czynami”. Podkreślała też, że zawsze trzeba się cieszyć.

Wspominała chwilę w październiku 1984 roku, kiedy o godz. 19.30 włączyła telewizor, by obejrzeć dziennik telewizyjny. Gdy dowiedziała się, że został porwany jej syn, zamarła - tak jak cała Polska. To był ogromny szok. Najgorsze przyszło 11 dni później.

Marianna Popiełuszko, była niezwykłą kobietą. Przeżyła w życiu niejedną tragedię, ale najgorszym dniem był 30 października 1984 roku, gdy potwierdzono, że jej syn zginął męczeńską śmiercią. Zaraz po ogłoszeniu wiadomości o zabójstwie powiedziała: "Przebaczam mordercom. Najbardziej bym chciała, żeby mordercy się nawrócili". Na takie słowa i taką postawę pozwoliła jej silna wiara.

Okazało się to w szczególny sposób w tym czasie,

kiedy ks. Jerzy posługiwał jako duszpasterz „Solidarności” i groziło mu niebezpieczeństwo, ona wtedy była o niego bardzo zatroskana, ale nigdy nie sprzeciwiała się jego misji, do której został powołany.

Tę jej ufność i oddanie Bogu można było dostrzec wówczas, gdy ks. Jerzy został zamordowany. Wiadomo, jak głęboko cierpiała będąc matką.

Gdy w Kurii Metropolitalnej Warszawskiej odbywała się rozmowa i zastanawiano się nad miejscem pogrzebu, pani Marianna powiedziała wtedy bardzo jasno: „Ja oddałam syna Kościołowi i ja nie decyduję”. Okazała tym samym wielką odwagę, wielkoduszność oraz wspaniałomyślność jako matka, matka księdza, który poświęcił się służbie Bożej, za życia był do dyspozycji biskupa diecezji, i chciała, aby tak też było po jego śmierci.

Cicha i rozmodlona, towarzyszyła synowi za życia, a także po jego śmierci. Uczestniczyła w pogrzebie syna – ks. Jerzego. Uczestniczyła we Mszy św. w każdą rocznicę, najpierw z mężem, potem sama z dziećmi.

Ilekroć się z nią rozmawiało, kiedy dziennikarze dopytywali o różne rzeczy, na zadawane pytania dawała bardzo krótkie, ale pełne treści odpowiedzi. Dla niej syn kapłan to nie był „Jurek”, ale zawsze „ksiądz Jerzy”. Świadczy to o wielkim szacunku do kapłaństwa.

Można powiedzieć, że po męczeńskiej śmierci ks. Jerzego jego mama, pani Marianna, tutaj, na ziemi, w zastępstwie swego syna wypełniała tę misję głoszenia prawdy, świadectwo wierności Kościołowi i miłości do Ojczyzny.

W procesie beatyfikacyjnym pani Marianna, gdy była proszona o złożenie zeznań, chętnie odpowiedziała na zaproszenie. Przekazała spokojnie głębokie w treści zeznania świadczące nie tylko o synu jako szlachetnym kapłanie, ale i o jego głębokiej religijności, i jego męczeństwie, które głęboko przeżywała. Ze spokojem i głęboką powagą pani Marianna Popiełuszko uczestniczyła w beatyfikacji syna – ks. Jerzego. To rzadki przypadek.

W Suchowoli odbyły się uroczystości pogrzebowe Marianny Popiełuszko, matki bł. ks. Jerzego. Mszy św. w kościele św. Apostołów Piotra i Pawła przewodniczył abp Edward Ozorowski, metropolita białostocki, który także wygłosił homilię. Eucharystię koncelebrowali kard. Kazimierz Nycz, metropolita warszawski, abp Sławoj Leszek Głódź, metropolita gdański, arcybiskup senior Stanisław Szymecki oraz trzej biskupi. Obecny był były prezydent Lech Wałęsa, przedstawiciele Sejmu i Senatu oraz NSZZ "Solidarność" z całego kraju.

Marianna Popiełuszko była niewiastą prostą, zaangażowaną w ciężką pracę na roli. Jednocześnie cechowała ją życiowa mądrość, była osobą głęboko wierzącą, bardzo uduchowioną, pełną ufności w Boże plany i Miłosierdzie Boże. Zdjęcie z internetu.

Abp Ozorowski przypomniał, że przyglądała się śmierci syna, cierpiała widząc jego cierpienie jeszcze przed zabójstwem, cierpiała podczas procesu zabójców i w latach po wyroku. –„Stała się współmęczenniczką syna-męczennika. Świętej pamięci pani Marianna była prawdziwą chrześcijanką, w najtrudniejszych chwilach w pełni ufającą Bogu, matką świątobliwą. Za życia cieszyła się wielką sławą jako matka bohaterskiego, już błogosławionego kapłana. Pozostawiła po sobie blask świątobliwego życia, które na pewno będzie owocowało. Zasługuje na godną, wspaniałomyślną pamięć nas wszystkich. Wierzymy, że już w chwale Ojca Niebieskiego spotkała swego syna, błogosławionego ks. Jerzego” –powiedział abp Ozorowski.

Ksiądz prałat Tadeusz Bożełka, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie, wspomina matkę ks. Jerzego Popiełuszki: -„Pani Marianna siłę czerpała z modlitwy. Jak sama często podkreślała i co było widać – nigdy nie rozstawała się z różańcem. W takim duchu modlitewnym wychowywała również swoje dzieci.

W duchu tej matczynej modlitwy był formowany i pozostał wierny do końca także jej syn, bł. ks. Jerzy. Pozostanie ona wzorem przede wszystkim człowieczeństwa, wzorem żony i matki. Te dwie role, które są powołaniem każdej kobiety, uwypuklają się szczególnie w osobie zmarłej.

Page 6: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Nie była osobą wykształconą, ale posiadała mądrość życiową, która sprawiała, że umiała wspaniale, po chrześcijańsku prowadzić swój dom, kształtować swoje dzieci. Mimo tragedii, jaka ją spotkała, potrafiła optymistycznie patrzeć na świat, na życie i tym optymizmem zarażała innych. Słynęła z bardzo mądrych, trafnych odpowiedzi, a także z poczucia humoru. Nie zważała na swoje choroby czy dolegliwości związane z wiekiem, bardziej dostrzegała innych i służyła im pomocą.”

W 2006 Marianna Popiełuszko została odznaczona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski, za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce, za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej.

Ukazała się książka autorstwa Mileny Kindziuk: „Matka Świętego. Poruszające świadectwo Marianny Popiełuszko”. Marianna Popiełuszko nigdy nie szukała rozgłosu. Nie planowała, że stanie się bohaterką

telewizyjnych dzienników, a jej zdjęcia obiegną prasę na całym świecie. Nie chciała sławy, której początkiem było brutalne zabójstwo jej ukochanego dziecka.

Po wielu latach od tych wydarzeń postanowiła opowiedzieć o swoim synu, o miłości do niego, o tym, jak był wychowywany, o wartościach, które wyniósł z rodzinnego domu. Opowiada też o wydarzeniach, które na zawsze zmieniły jej życie. Z bólem wspomina dzień, w którym świat się dla niej zatrzymał. Wypowiada najważniejsze i najtrudniejsze dla siebie zdanie: „Przebaczyłam mordercom mojego syna”.

”Matka Świętego” to niezwykłe i poruszające świadectwo rodzicielskiej miłości, wiary w Bożą opatrzność i nadziei na to, że dobro zawsze zwycięży. Książka zawiera liczne fotografie z rodzinnego archiwum oraz niepublikowane dotąd zeznania z procesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego Popiełuszki. Książka autorki Mileny Kindziuk to opowieść o miłości, która jest silniejsza od śmierci. oprac. Barbara M.J.Kukulska; źródło: internet

Migawki z życia Polonii dalszy ciąg...

W dniu Święta Niepodległości, Msza św. koncelebrowana odprawiona została przez biskupa Adama Musiałka, oraz proboszcza księdza Faustyna Jankowskiego wraz z diakonem Ryszardem Malinowskim. Ministrantem była maturzystka Paulina Małek. Dekoracje w kościele wykonała s.Alicja.

tekst: Barbara M.J.Kukulska, zdjęcia: Janek Kopeć i Marek Kukulski.

POEZJA : Modlitwa dziecka Kiedy się modli dziecko słowami, Tak nieskładnymi może czasami, To Bóg przyjmuje wszystko z radością, Dziecko Go wzrusza swoją czystością. Czystością myśli i niewinnością, Pełną ufności szczerą miłością. A kiedy dziecko w modlitwie płacze, To serce Boga też się kołacze, Bo chciałby jemu nieba przychylić, Pomocny rąbek jakiś uchylić.

Gdy myśli dziecka ku Bogu lecą, To jego oczy, jak gwiazdy świecą. I nawet kiedy ma drobne grzechy, Bo jakiś psikus zrobił z uciechy, To Bóg, jak ojciec zawsze wybaczy, Gdyż dziecko nie wie, co, kiedy znaczy? Ze swych doświadczeń czerpie naukę. Bóg to uważa za wielką sztukę, Jak umie wnosić w dorosłe życie, Tą mądrość, co tak zebrał obficie.

Jeśli zaś potem w dorosłym życiu, Umie z niej czerpać w ciągłym odkryciu, To w ludzkiej duszy zachwyt się zjawia. Jest tam nadzieja, co radość sprawia, Jest tam bogactwo doznań najszczerszych, Nowo poznanych i tych najpierwszych. Autor - Urszula Kowalska z Łodzi

Page 7: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Z ŻAŁOBNEJ KARTY… Anna Teresa Brazgalska urodz.: 19 lipca 1927 r., Gdynia, Polska

zmarła: 29 października 2013 r., Johannesburg, RPA Uroczystość pogrzebowa odbyła się w polskim kościele w dzielnicy Norwood. Mszę św. odprawił ks. Faustyn Jankowski. Na Mszy zgromadzili się licznie członkowie rodziny, przyjaciele i znajomi. Anna Teresa Brazgalska z pierwszego małżeństwa Adamska z domu Kurr, urodziła się w Gdyni 19 lipca 1927 roku w rodzinie rybaka. Była najmłodszą z czworga dzieci, miała trzech braci. W 1939 roku jak wybuchła wojna i Niemcy zajęli Gdynię, oraz dom mieszkalny rodziców, Ania zaczęła chodzić do szkoly niemieckiej, gdzie szybko nauczyła się języka niemieckiego. Po wojnie w 1947 wyszła za mąż za Mariana Adamskiego, z którym miała dwoje dzieci Jerzego i Krystynę. Marian w 1960 roku wyjechał na stałe z Polski i przez Austrię, Włochy, w 1962 roku przypłynął do Republiki Południowej Afryki. Anna przyjechała do męża Mariana do Rustenberg wraz z córką Krystyną w roku 1974. Syn Jerzy został w Polsce, gdyż nie pozwolono mu wyjechać z kraju. Po prawie 14 latach nie widzenia się z mężem, małżeństwo nie miało szansy na przetrwanie. Mąż po dwóch miesiącach wysyłał Annę do Polski. Jednak ona została i ponieważ znała z lat szkolnych język niemiecki, podjęła pracę w firmie Steinmüller, gdzie przepracowała 18 lat. Małżeństwo Anny rozpadło się. Poznała Bolesława Brazgalskiego bezdzietnego wdowca, za którego wyszła za mąż w dniu 19 sierpnia 1975 w Pretorii. Bolek był przedwojennym oficerem Żeglugi Wielkiej. W tym samym roku córka Krystyna wyszła za mąż w Johannesburgu za narzeczonego z Polski Andrzeja Kucio. W roku 1977 przyleciał do Johannesburga syn Jurek. Dwa lata później ożenił się z Anią i rodzina była w komplecie. Przyszły na świat pierwsze wnuki Tomeczek, potem Krzysiu ze strony córki, a następnie Oleńka i Michał - dzieci Jurka.

Babcia Anna była bardzo szczęśliwa mając przy sobie dzieci i wnuki, oraz kochanego Boleczka. Dbała o całą rodzinę, dogadzała gotując smakowite potrawy i piekąc ciasta. Słynęła z gościnności i dzięki wyjątkowej osobowości zjednywała sobie przychylność ludzi zarówno wśród starszej, jak i młodszej Polonii. Z mężem Bolkiem spędzili razem dwadzieścia szczęśliwych lat. W roku 1995 Bolek po krótkiej chorobie

zmarł. Ania Brazgalska strasznie to przeżyła. Poczuła się osamotniona, chociaż w pobliżu mieszkała córka Krystyna z Andrzejem i wnukami Tomkiem i Krzysiem. Przynajmniej dwa razy w tygodniu spotykali się na piątkowej rodzinnej kolacji i w grze w karty –w remika, jak i w niedzielę na obiedzie rodzinnym u córki. Ta samotność dawała się odczuć wtedy, kiedy wszyscy rozjeżdżali się do domów, a Anna zostawała sama i nie było przy Niej Bolka, który był Jej przyjacielem i opiekunem. Ania Brazgalska kochała rodzinę, towarzystwo, zabawy, wyjazdy na wakacje. Pod koniec 1996 roku przeszła konieczną i nagłą operację serca. Po roku 2003 zaczęły się problemy z pamięcią. W roku 2004 przeszła następną operację; - wymianę biodra. Od tamtego czasu zamieszkała na stałe u Krystyny i Andrzeja Kucio. Problem z brakiem pamięci postępował. Przez ostatnie pięć lat, Ania była szczęśliwa żyjąc w swoim świecie. Odeszła w spokoju 29 października 2013 roku. Pozostanie w naszej pamięci na zawsze! Powyższą krótką biografię przygotowała córka Krystyna Kucio. Z Australii przyleciał na pogrzeb wnuk Tomek Kucio, wygłosił wzruszające wspomnienie: Kochani, nadeszły ciężkie dla nas chwile, pełne smutku i bólu. Odeszła seniorka naszej rodziny. W dniu dzisiejszym zgromadziliśmy się pogrążeni w żałobie, by pożegnać wyjątkową osobę. Żegnamy dziś Babcię Anię. Czy naprawdę żegnamy? Babciu, nie żegnamy się… Jesteś wśród nas duszą. Kiedyś spotkamy się z Tobą na niebiańskich łąkach, bo takie jest nasze przeznaczenie. Pozostajesz w naszych sercach, wspomnieniach - kochająca Mama i Babcia. Każdy z was pewnie w inny sposób zapamiętał naszą ukochaną Babcię. Pamiętacie jej niezwykłą gościnność, serdeczny uśmiech. W zapachu ciepła i tradycjach polskiego domu, także w tradycyjnej kuchni. Babcia wspaniale potrafiła się cieszyć. Była na ziemi osobą, która jednoczyła rodzinę i wlewała w nią jedność. Osoba wspaniała, pełna życia i ciepła z którą spędziliśmy wiele cudownych chwil. Z nieustannym uśmiechem, cierpliwością wobec dzieci i wnucząt. Z życzliwością dla gości w domu i znajomych. Mam nadzieję, że zapamiętacie ją właśnie taką. Śmierć naszej drogiej Babci jest dla nas wszystkich wielkim ciosem. Jednak cieszę się, że w tej trudnej chwili jest nas tutaj tak wiele. Wiem, że i Babcia by się cieszyła. Było dla niej ważne, by w ostatniej drodze towarzyszyli jej wszyscy najbliżsi i przyjaciele. Pamięć o Tobie Babciu, pozostanie żywa i na zawsze w naszych sercach i modlitwie. W imieniu całej naszej rodziny pragnę z tego miejsca podziękować wam tak tu licznie przybyłym i towarzyszącym w ostatniej drodze Babci Ani. Kochana Babciu, dziękuje Ci za Twoje lata dobroci, troski, miłości i mądrości.

Page 8: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

POMNIK „GOLGOTA WSCHODU” W KUŹNICY W niedzielę 6 października na wzgórzu Szubienica w Kuźnicy (woj. podlaskie)

odsłonięto Memoriał "Golgota Wschodu". "Mieszkańcy Ziemi Kuźnickiej, podzielonej po II wojnie światowej pomiędzy Polskę a ZSRR, ciężko doświadczonej w ciągu ostatnich dwóch stuleci, nie zapomnieli o ofierze minionych pokoleń" - czytamy na stronie: kuznica-podlaskie.pl. "Niedzielne uroczystości rozpoczęło nabożeństwo w cerkwi pw. Podwyższenia Krzyża Pańskiego. Następnie została odprawiona msza św. za Ojczyznę w kościele pw. Opatrzności Bożej. Później nastąpił uroczysty przemarsz na wzgórze „Szubienica”, gdzie odbyło się odsłonięcie i poświęcenie Memoriału" - przypominają organizatorzy uroczystości. Odsłonięcie monumentu odbyło się w 150. rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego i 600 lat po zawarciu unii polsko-litewskiej w Horodle. Pomnik nawiązuje też do represji, wywózki na Sybir, których doznała od Sowietów miejscowa ludność podczas II wojny światowej.

Memoriał "Golgota Wschodu” znajduje się na wzgórzu, który mieszkańcy Kuźnicy określają mianem Szubienicy.

Monumentalny stalowy krzyż stanął na wzgórzu zwanym potocznie Szubienicą. To miejsce wybrano nieprzypadkowo. To właśnie tu carscy żołnierze powiesili kilku patriotów podczas powstania styczniowego.

– „Odkąd pamiętam, to wzgórze zawsze nazywaliśmy Szubienicą. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest u nas wciąż żywa. Przekazywane są opowieści o publicznych egzekucjach, konfiskatach majątków, wywózkach” – wspomina Jan Kwiatkowski, wójt gminy Kuźnica. Memoriał upamiętnia nie tylko ofiary carskiej represji z czasów powstania. To również pomnik wystawiony wszystkim tym, którzy zostali wywiezieni na Sybir. – „Kuźnica położona jest przy jednym z głównych traktów komunikacyjnych: drogowych i kolejowych, które prowadzą w kierunku Grodna i dalej Wilna, Lidy i Mińska. Ze wzgórza Szubienica rozciąga się widok na dworzec kolejowy. To właśnie tędy w bydlęcych wagonach przemierzali drogę ci, którzy byli wywożeni na Sybir. Długo zastanawialiśmy się nad koncepcją memoriału. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że na wzgórzu stanie kilkumetrowy krzyż. U jego podstawy znalazły się tory kolejowe z wypisanymi nazwami miejsc zsyłek. Jest też pamiątkowa tablica oraz kamienne zbocze. Składa się na nie aż 600 głazów. Ich liczba nie jest przypadkowa i nawiązuje do 600-lecia Unii horodelskiej, która zacieśniła więzi pomiędzy Koroną a Litwą” – mówi Krzysztof Pawłowski dyrektor Zespołu Szkół w Kuźnicy.Podstawowym elementem Golgoty Wschodu jest krzyż zespawany ze zużytych torów kolejowych. Pod nim została wmurowana urna z ziemią przywiezioną z Katynia oraz Golgoty w Jerozolimie. Ale symboliki jest tu dużo więcej. „Wszyscy powinniśmy mieć wspólną orientację tego, skąd przybywamy. Troska o historię jest naszym obowiązkiem. Dzięki temu uświadamiamy sobie, co dało nam to dziedzictwo!” – mówi Krzysztof Pawłowski, To właśnie on był inicjatorem powstania Memoriału "Golgota Wschodu”. oprac. z internetu: Barbara M.J. Kukulska

Niebywała gwiazdka dla melomanów! Narodowy Instytut Audiowizualny udostępnił w tych

dniach, pionierską w skali światowej muzyczną kolekcję internetową zawierającą niemal wszystkie utwory Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego i Henryka Mikołaja Góreckiego. To pierwszy taki serwis na świecie, specjalnie przygotowany i udostępniony w roku jubileuszowych urodzin kompozytorów. Od teraz, w dowolnym miejscu i czasie sięgnąć można po twórczość tych wybitnych przedstawicieli polskiej muzyki współczesnej.

Strona w wersji polskiej: www.trzejkompozytorzy.pl i angielskiej: www.threecomposers.pl dostępna także na urządzeniach mobilnych, dzięki czemu stanowi wyposażone w walory artystyczne i edukacyjne, narzędzie popularyzujące twórczość kompozytorów w Polsce i upowszechniające polską muzykę współczesną w świecie. Na stronach tych znajduje się największy zbiór kompozycji zarówno z sal koncertowych i scenicznych, jak i muzyki skomponowanej na potrzeby filmów czy spektakli teatralnych. Blisko 300 utworom skomponowanym od 1924 roku, aż po czasy obecne, towarzyszy 950 artykułów w polskiej i angielskiej wersji językowej, dotyczących, m.in. genezy czy okoliczności powstania danej kompozycji.

Serwis jest syntetycznym przewodnikiem po twórczości Mistrzów, dostosowanym zarówno do potrzeb i kompetencji

wykształconego muzycznie użytkownika, jak również stworzonym z myślą o szerokim gronie odbiorców zainteresowanych kulturą. Oczekiwaniom profesjonalistów z pewnością sprosta zaawansowany system wyszukiwania dostępnych nagrań sklasyfikowanych według precyzyjnych haseł kategorii, takich jak: „muzyka popularna i użytkowa”, „muzyka wokalno-instrumentalna”, czy „muzyka elektroakustyczna”.

Do niewątpliwie muzycznych atrakcji serwisu należą wykonania pod batutą samych kompozytorów, m.in. „Paroles tissees na tenor i orkiestrę kameralną” Lutosławskiego z 1975 roku, nagranie jazzowego „Actions” Pendereckiego z 1971 roku, czy „Kantaty o św. Wojciechu” Góreckiego z 2000 roku.

W niektórych nagraniach kompozytorzy występują także w charakterze instrumentalistów.

Nie zabrakło także muzycznych „rarytasów”, takich, jak dwuminutowa fanfara „Wratislaviae gloria”, napisana przez Góreckiego w 1968 roku dla Andrzeja Markowskiego, ówczesnego szefa Filharmonii Wrocławskiej, czy elektroniczna „Aulodia” Pendereckiego – będąca pierwszą propozycją utworu mającego uświetnić ceremonię otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku. Red. Mariusz Medard Pielka INFORMATOR WARSZAWSKI

Page 9: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Rekonstrukcja rządu Donalda Tuska W dniu 20 listopada 2013 roku premier Donald Tusk przedstawił nowych ministrów w swoim gabinecie. Premier zaznaczył, że kluczem w wyborze nowych ludzi na ministerialne fotele była potrzeba nowej energii w rządzie. Nowym wicepremierem została Elżbieta Bieńkow-ska, a premier wymienił sześciu innych ministrów. Zaskoczeniem może być dymisja ministra finansów Jacka Rostowskiego - zastąpi go na tym stanowisku Mateusz Szczurek. Nowi ministrowie wystąpili obok premiera na konferencji prasowej. – „To długo oczekiwany dzień. Ten dzień dojrzewał miesiącami” - powiedział na wstępie premier Tusk. Jak dodał, trudno mu było rozstać się z ministrami, którzy odchodzą z rządu, bo z niektórymi współpracował od lat. Jak podkreślił, w czasie 6 lat trwania jego gabinetu "duża grupa ministrów to rekordziści, jeśli chodzi o długość sprawowania urzędu". - Pełnili swoje urzędy dłużej niż ktokolwiek po 1989 roku przed nimi. To także pokazuje, jak wiele wytrzymywali - powiedział premier. Dodał, że "jak się zostaje ministrem, nie powinno się oczekiwać współczucia czy uznania, to ciężka harówa". Tusk powiedział, że w rządzie, oprócz niego, zostało troje ministrów, którzy pełnią swe funkcje od czasu wygranych przez PO wyborów w 2007 roku. Nazwał ich "sześciolatkami". Są to minister kultury Bogdan Zdrojewski, szef MSZ Radosław Sikorski, minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska. Jak poinformował Tusk, nowym ministrem środowiska zostanie Maciej Grabowski. Zastąpi na tym stanowisku Marcina Korolca. Jego głównym zadaniem, jak podał premier, będą kwestie związane z gazem łupkowym. – „Związane to jest z potrzebą radykalnego przyspieszenia prac, jeśli chodzi o regulacje dotyczące m.in. gazu łupkowego, ale mam także inne oczekiwania wobec pana ministra” - powiedział Tusk na konferencji prasowej. Marcin Korolec pozostanie na stanowisku rządowym i będzie pełnomocnikiem ds. klimatycznych. Nowym ministrem sportu zostanie Andrzej Biernat. Zastąpi na tym stanowisku Joannę Muchę. – „Nowego ministra sportu chyba nie trzeba przedstawiać” - stwierdził premier, prezentując nowego ministra sportu. Ministrem edukacji narodowej zostanie Joanna Kluzik-Rostkowska, a ministrem nauki i szkolnictwa wyższego zostanie Lena Kolarska-Bobińska. Obie zastąpią odpowiednio Krystynę Szumilas i Barbarę Kudrycką. - „Joanna Kluzik-Rostkowska zajmie się programami edukacyjnymi, też w kontekście rozwojowym. To wspólne przesłanie towarzyszy wszystkim

nominacjom” - podkreślił Tusk podczas konferencji, przedstawiając nową minister edukacji. Nową rolę otrzymała także Elżbieta Bieńkowska. Premier Donald Tusk zdecydował się na połączenie ministerstwa rozwoju regionalnego i transportu, które objęła właśnie Bieńkowska. Będzie ona sprawowała funkcję ministra w randze wicepremiera. Michała Boniego na stanowisku ministra administracji i cyfryzacji zastąpi Rafał Trzaskowski - dotychczasowy eurodeputowany PO. Jedną z ważniejszych zmian jest również nominacja Mateusza Szczurka na stanowiska ministra finansów. Dotychczasowy szef tego resortu Jacek Rostowski żegna się z rządem.

Tłumacząc zmiany w rządzie, premier zaznaczył, że kluczem rekonstrukcji nie był parytet (z łaciny paritas czyli równy) płci, ale cieszy się, że "w sposób naturalny" udało się go uzyskać.

Nowy skład rządu Donalda Tuska: Imię i nazwisko: Stanowisko w rządzie: Donald Tusk Prezes Rady Ministrów Janusz Piechociński Wicepremier, minister gospodarki

Elżbieta Bieńkowska

Wicepremier, minister rozwoju regionalnego i minister transportu

Bartosz Arłukowicz Minister zdrowia

Marek Biernacki Minister sprawiedliwości Andrzej Biernat Minister sportu Stanisław Kalemba Minister rolnictwa

Włodzimierz Karpiński Minister skarbu państwa

Joanna Kluzik-Rostkowska Minister edukacji narodowej

Lena Kolarska-Bobińska

Minister nauki i szkolnictwa wyższego

Władysław Kosiniak-Kamysz

Minister pracy i polityki społecznej

Tomasz Siemoniak Minister obrony narodowej

Bartłomiej Sienkiewicz Minister spraw wewnętrznych

Radosław Sikorski Minister spraw zagranicznych Mateusz Szczurek Minister finansów Rafał Trzaskowski Minister administracji i cyfryzacjiBogdan Zdrojewski Minister kultury

Jacek Cichocki Szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Oprac. z internetu: BMJ. Kukulska

Page 10: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Barbara M.J. Kukulska PROF. JAN CZOCHRALSKI - GENIUSZ ŚWIATOWEJ SŁAWY!

Nie zdajemy sobie sprawy, że prof. Jan Czochralski, pionier rewolucji elektronicznej, jest najbardziej cenionym naukowcem w tej dziedzinie w skali światowej. Jego osiągnięcia znalazły zastosowanie w procesie

produkcji elementów półprzewodnikowych od diod do mikroprocesorów, kluczowych dla znanej nam wszystkim na co dzień współczesnej elektroniki.

Swoim wynalazkiem wyprzedził epokę w której żył i pracował. Opracowana przez Czochralskiego technika produkcji kryształów krzemu wykorzystywana jest w m.in. w Dolinie Krzemowej. Dolina Krzemowa stanowi największe skupisko firm komputerowych i internetowych na świecie. Jest to centrum tzw. nowych technologii. Swoje siedziby mają tu takie potężne korporacje jak: Adobe, Apple, Cisco, eBay, Facebook, Google, Hewlett-Packard, Intel, NVIDIA, Oracle Corporation, Seagate Technology, Symantec czy Yahoo. Dolina Krzemowa (Silicon Valley) leży w Kalifornii w Stanach Zjednoczonych, w północnej części Doliny Santa Clara. Nazwa Doliny wywodzi się od krzemu (silicon), będącego podstawowym materiałem, z którego wytwarzane są mikroprocesory. Obecnie Dolina jest skupiskiem ponad 700 firm informatycznych i teleinformatycznych. Z wynalazku Polaka, używanego do produkcji półprzewodników, korzystają też fabryki takich koncernów, jak Motorola czy Samsung. Minęło prawie 100 lat, gdy Jan Czochralski w roku 1916 opracował metodę badania szybkości wzrostu kryształów przydatną nie tylko do hodowania dużych kryształów metali, ale i półprzewodników, i to na skalę przemysłową. Nadało to bieg i kierunek rozwojowi naszej cywilizacji. Wprowadzenie nazwiska Czochralskiego do nazwy metody stało się także hołdem kolejnych pokoleń za jego wielkie odkrycie. „Metoda Czochralskiego” znalazła stałe miejsce nie tylko w historii nauki, ale przede wszystkim we współczesnej terminologii naukowej. Jan Czochralski wyrobił sobie znaczącą pozycję we współczesnej nauce, dzięki jego wynalazkowi mogła dokonać się najważniejsza rewolucja techniczna XX i XXI wieku. Stawia to prof. Jana Czochralskiego na równi z takimi sławami nauki jak Maria Skłodowska-Curie dwukrotna laureatka nagrody Nobla, czy Mikołaj Kopernik wybitny polski astronom. Rewolucja elektroniczna, która nastąpiła po wynalazku Czochralskiego, to pojawienie się radia, telewizji, komputerów, laserów, telefonów i hardware związanego z informatyką. To tylko kilka przykładów skutków tej rewolucji. Obecnie wspólnie dwa giganty IBM i 3M (Minnesota Mining and Manufacturing) przystąpiły do opracowania technologii klejenia półprzewodników. Metoda ta pozwala połączyć ze sobą nawet sto płytek półprzewodnikowych. W ten sposób powstaje stos krzemowy, w którym materiał pełniący funkcję kleju jest jednocześnie izolatorem. Dzięki temu efektywnie można odprowadzać ciepło, co pozwala uniknąć przegrzania takiego elektronicznego "wieżowca" zbudowanego z wielu chipów (układów komputerowych). Nasuwa się konkluzja, że dzięki Polakowi nastąpił skok cywilizacyjny i gwałtowny rozwój ery krzemu w elektronice, który będzie trwał nadal.

Oficjalne logo Roku Profesora Jana Czochralskiego:

Jan Czochralski - człowiek, który zmienił świat!

Doktor Paweł E. Tomaszewski (pracownik Instytutu Niskich Temperatur i Badań Strukturalnych PAN we Wrocławiu) przed laty zainteresował się, postacią wielkiego uczonego.

Dr Paweł E. Tomaszewski jest autorem dwóch książek o Janie Czochralskim: „Jan Czochralski i jego metoda” wydanej w 2003 roku, oraz nowej pozycji: „Powrót. Rzecz o Janie Czochralskim”.

Publikacje przybliżają ciekawą postać prof. Jana Czochralskiego (1885-1953). Została założona strona website, prowadzona przez Sylwestera Czochralskiego, poświęcona Janowi Czochralskiemu: www. janczochralski.com

Z zamieszczonych tam informacji można dowiedzieć się o żmudnej pracy przywracania dobrego imienia Janowi Czochralskiemu (od redakcji: w numerze 617 Wiad. Pol. jest artykuł: „Prof Jan Czochralski-ojciec światowej elektroniki”). Przed II wojną światową Jan Czochralski prowadził na Politechnice Warszawskiej supernowoczesny Instytut Metalurgii i Metaloznawstwa. W grudniu 1939 roku udało mu się założyć Zakład Badań Materiałów, w którym pracę znalazło m.in. wielu członków Armii Krajowej. To był eksperyment sprawdzający, co da się zrobić w nauce w warunkach wojennych. Eksperyment się powiódł, dlatego już w styczniu 1940 roku rozpoczęto prace nad utworzeniem kolejnych takich zakładów „badawczych”. Powstało ich 11 na politechnice i na uniwersytecie. To był sposób na ochronę w czasie wojny naukowców i zabezpieczenie sprzętu. Polacy zyskiwali oficjalne dokumenty i, co równie ważne, zarabiali na życie.

Page 11: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Poza tym zakłady te zatrudniały więcej osób, niż to było wykazywane. Na przykład u Czochralskiego oficjalnie pracowało ponad 20 osób, nieoficjalnie 160. Zakład profesora pracował nie tylko dla wojska, ale także dla samorządu warszawskiego, np. elektrowni i tramwajów, czyli, choć pod zarządem niemieckim, służył warszawiakom. Okazało się, że profesor pozyskiwał z różnych źródeł chemikalia, które potem zmieszane, służyły Polakom do konstrukcji materiałów wybuchowych. W piecach Zakładu Badań Materiałów były przetapiane przechwycone przez członków Armii Krajowej części niemieckich rakiet V-1 i V-2. Konspiracja i pomoc Jana Czochralskiego w czasie Powstania Warszawskiego były bezdyskusyjne, jednak po wojnie w roku 1945 współpracownicy z Politechniki Warszawskiej oskarżyli go o zdradę i nie dopuścili do jego powrotu na uczelnię. W uchwale senatu uczelni czytamy, że „Jan Czochralski od końca 1939 r. przestał być uważany przez grono profesorów za profesora Politechniki...”. Decyzja ta raptownie przekreśliła karierę uczonego i uniemożliwiła mu dalsze badania procesu krystalizacji i nominację do Nagrody Nobla. Teraz, po latach znajdowane są dokumenty stawiające w zupełnie innym świetle postać Czochralskiego. Niewątpliwie był przed wojną w jakiś sposób związany z wywiadem, co musiało wyrobić w nim przyzwyczajenie do prowadzenia podwójnego życia. Nawet, a może szczególnie, rodzina mogła o tym nie wiedzieć. Po wojnie musiał już liczyć tylko na siebie. Stracił parasol ochronny. To, na co wcześniej miał przyzwolenie polskich władz, czy to przedwojennych, czy podziemnych, czyli np. na bliskie kontakty z wysoko postawionymi Niemcami, dla nowej władzy musiało już być podejrzane.

Śmiałą hipotezę stawia dr Paweł Tomaszewski (bibliograf Jana Czochralskiego). Uważa on, że grono profesorskie chciało go chronić. W 1945 roku w Polsce nastąpiła zmiana systemu na komunistyczny i wszelkie wcześniejsze kontakty zagraniczne Czochralskiego, czy jego działalność wywiadowcza przed wojną, oraz współpraca z Armią Krajową w czasie wojny mogły wzbudzić zainteresowanie Służb Bezpieczeństwa. Przypuszczalnie koledzy, bojąc się również o siebie, właśnie dlatego uniemożliwili Czochralskiemu powrót na uczelnię. Ślady tej działalności zostały skrzętnie zatarte. A jednak! Udało się znaleźć pojedyncze dokumety mówiące o zaangażowaniu Czochralskiego w sprawy polskie w czasie II wojny światowej.

Oświadczenie. Niniejszym oświadczam, że pana prof. Jana Czochralskiego znam od roku 1940. Przez cały okres znajomości z p. Czochralskim we wszystkich prowadzonych rozmowach nigdy nie zauważyłem braku patriotyzmu, a przeciwnie, p. Czochralski zawsze okazywał się dobrym Polakiem, w działalności zaś swojej, zwłaszcza przez okazywanie pomocy moralnej i materialnej przedstawicielom kultury i sztuki, przez chęć zabezpieczenia wielu dzieł sztuki, przez swój stały kontakt i otaczanie się ludźmi będącymi krzewicielami kultury /których b. często w domu p.Czochralskiego spotykałem/ były dla mnie dowodem, że dom pp. Czochralskich był domem prawdziwie polskim. Oświadczenie niniejsze gotów jestem powtórzyć przed należytymi Władzami osobiście, skoro tylko miałbym możność stawienia się w urzędzie. Podpis nieczytelny: Ks... Stempel: Administrator Domu Katolickiego im. Piusa XI Warszawa, Nowogrodzka 49

Dr Tomaszewski, uważa za dziwne i to, że profesorowie zakazali prof. Czochralskiemu powrotu na uczelnię. Według jego rozeznania, w tamtym czasie nauczyciele akademiccy nie potrzebowali zgody Senatu uczelni, po prostu wracali po wojnie do pracy. A jednak prof. Jan Czochralski bez konkretnych zarzutów, opartych jedynie na posądzeniach, został wyeliminowany w roku 1945 z grona profesorskiego Politechniki Warszawskiej. Czy chodziło o ochronę jego życia, czy przemawiały za tym inne względy? W swojej rodzinnej Kcyni, na prowincji, miał być bezpieczny. Jednak to napiętnowanie, było bardzo bolesne dla tego światowego i czynnego naukowca. Zofia Czochralska, wnuczka brata profesora, uważa, że Jan Czochralski bardzo przeżywał wykluczenie go z grona profesorów Politechniki Warszawskiej i z pracy naukowej na uczelni. Jest jeszcze jeden dowód potwierdzający tę śmiałą hipotezę pracy wywiadowczej Czochralskiego dla Polski. Stefan Bratkowski, w latach 70. zeszłego stulecia, napisał pracę o polskich naukowcach, m.in. o Czochralskim. Kiedy jego matka, należąca do przedwojennej „Dwójki” (II Oddział Sztabu Generalnego, polski wywiad wojskowy), recenzowała tę książkę, przypomniała sobie, że Czochralskiego ewakuował polski wywiad z Niemiec w 1928 roku, chroniąc go w ten sposób przed grożącą mu dekonspiracją. Również była asystentka prof. Jana Czochralskiego, profesor dr Zofia Wendorff, złożyła oświadczenie, że "nie zna ona przypadku, aby prof. Czochralski odmówił pomocy Polakom, którzy się do niego zwrócili".

Dokument wydany dnia 29/ 04/ 1945 r. przez DOM KATOLICKI

Poszukiwania dokumentów w ostatnich latach dały pozytywny efekt, gdyż Politechnika Warszawska otrzymała od prokuratur okręgowych w Warszawie, Łodzi i Wrocławiu oraz Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich informacje, że nie istnieją żadne dowody na zarzucaną kolaborację Czochralskiego. Potwierdziły to także archiwa sądu podziemnego Armii Krajowej. Dopiero od czerwca 1990 r. na ścianie małego domku w Kcyni, gdzie się urodził, widnieje pamiątkowy napis: "W tym domu urodził się prof. dr Jan Czochralski, światowej sławy uczony-wynalazca, krystalograf, chemik, metalurg".

Page 12: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Jan Czochralski był niezwykle utalentony w różnych dziedzinach. Uzdolniony artystycznie tworzył poezję, był koneserem i kolekcjonerem dzieł sztuki, melomanem. Wiersze publikował pod przybranym nazwiskiem: Jan Pałucki. W zbiorze poetyckim „Pieśń o Bogu i Ziemi” znajduje się poniższy wiersz:

Czy wiosna budzi słońce, czy też słońce wiosnę? ... Nie! Nie! To żary nasze, nasze ognie jedynie ją budzą. Szeptały suche liście, gdy noc zapadała ... ... Tak i człowiek, zmaga się z długą, groźną zimą I zdaje mu się, że wiosna wygrywa. Sterczą kikuty, chochoły i mgły, nocne upiorny rej wodzą. W nadziei człek, beznadziejności mamideł szuka. W beznadziejności, łudzi się nadzieją! Płonną iskierką... „Duch Ziemi” – wdycha Niebiosa, a Piekło wyziewa! I wciąż od nowa, życia nadzieją - przegrywa! Nie chce rozumieć, że zima jest po to. by wróciła wiosna! „Duch Myśli” – stwarza świat nadziei... Bez Niego, nie poznałbyś Boga, gdybyś stał przed Nim wpatrzony Mu w oblicze...

Prof. Jan Czochralski sponsorował prace wykopaliskowe w Biskupinie. Zamiłowany w muzyce Chopina łożył pieniądze na odbudowę dworku w Żelazowej Woli. Rok 2013 został ogłoszony Rokiem Profesora Jana Czochralskiego. Zorganizowane były seminaria, wystawy. Została wmurowana tablica pamiątkowa na murze willi przy ul. Nabielaka w Warszawie, która należała do prof. Czochralskiego. Obecnie ma tu rezydencję ambasador Słowacji.

Zdjęcie z archiwów rodzinnych, otrzymane od wnuczki Marii Malus. Willa w Warszawie ul Nabielaka. Publikacja artykułu: „Prof. Jan Czochralski-ojciec światowej elektroniki” w numerze 617 „Wiadomości Polonijnych” spowodowała zainteresowanie osobą profesora wśród czytelników, a także pomogła w nawiązaniu kontaktów nie tylko z rodziną Jana

Czochralskiego w Polsce, ale również z profesorem nadzwyczajnym Politechniki Warszawskiej Jackiem Ryszardem Przygodzkim. Prof. Jacek R. Przygodzki przesłał zdjęcia i dostarczył ciekawych informacji związanych z obchodami „Święta Politechniki Warszawskiej” w dniu 15 listopada br.

Barbara M.J. Kukulska wymieniła się korespondencją mailową z prof. Jackiem R. Przygodzkim. B.M.J.Kukulska: - Bardzo zainteresowała mnie postać prof. Jana Czochralskiego. Był profesorem na Politechnice Warszawskiej wówczas, gdy mój śp. ojciec Kazimierz Zbigniew Dulski herbu Przegonia studiował na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Elektrycznym. Ojciec mój był studentem w latach 1927 -1934 i wręcz jestem pewna, że słuchał wykładów prof. Jana Czochralskiego. II wojna światowa spowodowała, że moi rodzice przyjechali do Łodzi, gdzie po wojnie mój ojciec był współzałożycielem Politechniki Łódzkiej. Ojciec często mówił o cudownym wynalazku jakim był kryształek, montowany w urządzeniach elektrycznych. Uważał, że to w przyszłości zrewolucjonizuje nowoczesną technikę. I nie mylił się! Nawiązuje Pan do okresu wojennego i działalności konspiracyjnej prof. Jana Czochralskiego. Tak, zgadzam się z Panem, że gdyby po wojnie stanęli w jego obronie koledzy z konspiracji AK, to wszystkich by zlikwidowano, tak jak gen. Emila Fieldorfa ps. Nil dziadka mojej przyjaciółki Zosi. prof. J.R.Przygodzki: - Dużą radość sprawił mi Pani list. Mamy wiele wspólnych tematów. Pani Ojciec ukończył ten sam wydział co ja dwadzieścia kilka lat później. Niektórzy profesorowie przedwojenni nadal wykładali na wydziale, a wśród nich prof. Kazimierz Drewnowski herbu Junosza, mój pierwszy szef, ponieważ zaczynałem pracę w jego zakładzie. Wracając do Wydziału Elektrycznego – nie jestem pewien czy prof. J. Czochralski wykładał na tym wydziale, ponieważ program nie obejmował wykładów z chemii. Przed wojną mogło być inaczej, ale to będę mógł sprawdzić. Na pewno Ojciec Pani słuchał wykładów prof. K. Drewnowskiego. Jeżeli ma Pani jakieś pamiątki dotyczące studiów Ojca, Muzeum Politechniki zbiera takie dokumenty lub przynajmniej ich kopie. Ze względu na straty wojenne takich dokumentów mamy mało. Wiem dlaczego tak dobrze Panią rozumiem i cenię to co Pani pisze. Moja rodzina też była w konspiracji Akowskiej i Polskich Siłach Zbrojnych. Ja byłem w czasie wojny dzieckiem, ale sposób patrzenia na wiele spraw, zasób pojęć i poglądy na świat mojego pokolenia kształtowały się pod wpływem tych ludzi, chociaż w zupełnie odmiennych warunkach powojennych. Pani też wspomina o udziale krewnych w Powstaniu. Załączam trzy fotografie. B.M.J.K.: - Poprzez zdjęcia przesłane przez Pana, wyrabiam sobie pogląd, że obecnie Politechnika Warszawska stara się niejako nadrobić stracone lata, kiedy prof. Czochralski był persona non grata. prof. J.R.Przygodzki: - Dobrze Pani odczytała intencje Politechniki Warszawskiej. PW stara się odrobić stracone lata i dzięki całej akcji w Roku Czochralskiego w dużej mierze nam się to udaje.

Page 13: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Senat in corpore nie mógł uczestniczyć w odsłonięciu popiersia, nie dałoby się tego zorganizować. Z programu tego posiedzenia wynika, że dla odsłonięcia popiersia wybrano moment odpowiednio uroczysty dla podkreślenia wagi Roku Czochralskiego.

Ci którzy zawsze byli po stronie prof. Jana Czochralskiego mają satysfakcję, a nikt im już nie może zamknąć ust. Nie słyszałem również głosów przeciwników. Zamilkli, a postaram się sprawdzić czy gdzieś pokątnie nie powtarzają zarzutów. Wiem o jednej osobie, która miała zamiar rozpocząć na nowo akcję oskarżeń, ale się wycofała. Nie wiem czy ją przekonano, czy zorientowała się, że nie ma szans wobec mocnych argumentów. Dla odmiany znalazł się ktoś z tych którzy lepiej wiedzą o wszystkim i wszystkich i krytykuje Senat Politechniki Warszawskiej z roku 1945. Okazuje się, że ta osoba „wszystkowiedząca” niechcący daje dowody, że nie ma pojęcia o tamtych czasach. B.M.J.K.: - Panie Profesorze, proszę opisać jak przebiegła uroczystość „Święta Politechniki Warszawskiej”? prof. J.R.Przygodzki: - Byłem na uroczystościach w Dniu Politechniki czyli 15 listopada br. Jednocześnie było to zakończenie Roku Czochralskiego w Politechnice. Dzień Politechniki jest obchodzony w rocznicę pierwszej inauguracji Politechniki z językiem polskim (przedtem był Instytut im. cara Mikołaja II z językiem rosyjskim). Uroczystość inauguracji była poprzedzona Mszą św. w Katedrze, odprawioną dla Politechniki i Uniwersytetu Warszawskiego. Teraz nasze inauguracje rozpoczynają się Mszą św. w kościele Najświętszego Zbawiciela. Załączam plakat który fotografowałem przy złym nastawieniu aparatu fotograficznego w telefonie i obraz jest nieostry. Chciałem pokazać jak Politechnika informowała o tym zdarzeniu nie tyko swoich pracowników, ale też przechodniów, ponieważ takie plakaty były rozmieszczone w wielu miejscach na ogrodzeniu, dookoła Politechniki - na czterech ulicach i placu. W przerwie między uroczystym posiedzeniem Senatu Politechniki Warszawskiej, a sesją naukową, rektor wraz z burmistrzem Kcyni dokonał odsłonięcia popiersia prof. Jana Czochralskiego przed Małą Aulą w Gmachu Głównym. Była delegacja z Kcyni wraz z p. Zofią Czochralską. Załączam fotografię popiersia.

Całość obchodów wraz z imprezami towarzyszącymi trwa od 14 do 24 listopada 2013 r. Program sesji naukowej, na którą przeszliśmy bezpośrednio po odsłonięciu popiersia zawierał referat prof. Krzysztofa Kurzydłowskiego. To jest ten profesor, który wraz z ówczesnym rektorem prof. Stanisławem Mańkowskim wygłosił referat o Janie Czochralskim w roku 2003 na międzynarodowej konferencji. Obaj profesorowie zachowali życzliwość dla naszej sprawy i wspomagali nas swymi opiniami w roku 2012. Dodam tylko, że wybór miejsca ustawienia popiersia prof. Jana Czochralskiego w Gmachu Głównym, był najlepszym rozwiązaniem. Lepsze miejsce, na przeciwko Marii Skłodowskiej – Curie mogłoby być tylko dla pomnika. W Małej Auli odbywają się różne spotkania i konferencje międzynarodowe i krajowe, koncerty kameralne, a ponadto przechodzi tamtędy codziennie wiele osób. Obok ustawiono stojaki z planszami z wystawy o prof. J. Czochralskim. Ta wystawa wędrowała i była pokazywana w różnych miejscach, teraz stoi przed Małą Aulą. Fotografie nie są dobre, tam było niewystarczające oświetlenie, ale widać, że przedstawiono monokryształy hodowane jego metodą, logo Roku Czochralskiego, a na górze jest nazwa: Instytut Technologii Materiałów Elektronicznych, który jest wielce zasłużony dla naszej sprawy.

B.M.J.K.: – Panie Profesorze, dziękuję za opis.

Wystawa poświęcona prof. Janowi Czochralskiemu i jego dokonaniom. Po lewej, jedna z wielu plansz. Urząd Miejski Kcyni był - obok Polskiego Towarzystwa Wzrostu Kryształów, Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych oraz Politechniki Warszawskiej - jednym ze współorganizatorów tego przedsięwzięcia wpisanego w kalendarz wydarzeń Roku Jana Czochralskiego, ogłoszonego na mocy Uchwały Sejmu RP z dnia 7 grudnia 2012.

Zdjęcie J. Przygodzki

Zdjęcie Jacek R.Przygodzki. Popiersie prof. Jana Czochralskiego w Gmachu Głównym Politechniki Warszawskiej.

Jestem pod wrażeniem niedawnej uroczystości odsłonięcia popiersia profesora Czochralskiego na Politechnice Warszawskiej upamiętniającej Jego genialną pracę naukową, oraz wygłoszenie wykładu prof. Krzysztofa J. Kurzydłowskiego pt. „Wkład profesora Jana Czochralskiego w rozwój Politechniki Warszawskiej”. To wspaniale, że (choć pośmiertnie) udało się dokonać takich pozytywnych zmian w nastawieniu do szerokiej działalności tego znakomitego człowieka jakim był prof. Jan Czochralski.

Źródła: w.w.w. janczochralski.com, publikacje prasowe. Składam podziękowanie prof.Jackowi Przygodzkiemu, oraz wnuczce Marii Malus za dostarczenie zdjęć i informacji. Panu prof. J.Przygodzkiemu dziękuję za merytoryczną korektę. Barbara M.J. Kukulska

Page 14: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Zofia Wojciechowska Mrągowo- Mazury

Polacy u Mazurzy na Syberii Na zaproszenie z Senatu Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą w dniu 15 października 2013 r. mazurskie Stowarzyszenie Zielone Dzieci i nasi partnerzy uczestniczyli w 46. posiedzeniu Komisji Spraw Emigracji i Łączności z Polakami za Granicą. W czasie spotkania, odbyła się prezentacja projektu Program Pomost pt. „Wielokulturowość przestrzeni. Polacy u Mazurzy na Syberii. Tożsamość miejsca i historii”. Wizyta w Senackiej Komisji związana była z ekspedycją na Syberię. We wrześniu br. - reprezentując Mrągowo - uczestniczyliśmy w uroczystościach Dni Kultury Polskiej, obchodziliśmy wspólnie w Chakasji jubileusz 20 – lecia, zaprzyjaźnionej z miastem Mrągowem polonijnej organizacji Polonia. Warsztaty i zajęcia spotkały się z dużym uznaniem nie tylko Polaków, ale także wielu instytucji chakaskich. Miałam zaszczyt promować region Mazur i Warmię. Razem z dr Ewą Piotrowicz – członkiem zarządu Stowarzyszenia Wspólnota Polska oddziału warmińsko- mazurskiego wzięłyśmy udział nie tylko w oficjalnych spotkaniach z władzami Republiki Chakasji, ale także prowadziłyśmy przez dwa tygodnie seminaria i kursy dla Polonii. W senackim spotkaniu udział wzięła Anna Wasilewska członek zarządu Województwa Warmińsko – Mazurskiego, dr Sergiusz Leończyk prezes Kulturalno- Oświatowej Organizacji Społecznej w Chakasji „Polonia” oraz Waldemar Majcher - pełnomocnik Marszałka Województwa Warmińsko - Mazurskiego do spraw Dziedzictwa Kultury Niematerialnej, prof. Stanisław Czachorowski z Uniwersytetu Warmińsko – Mazurskiego, Senatorowie RP, inni goście oraz licznie przybyli dziennikarze. W tym miejscu dziękując redakcji Magazynu Polonia z Chicago i Wiadomości Polonijnych z Johannesburga za patronat nad naszą syberyjską wyprawą, chciałabym podkreślić szczególną rolę jaką odgrywa zainteresowanie dziennikarzy polonijnych problematyką Polaków mieszkających na Syberii. Wielkim wyróżnieniem dla nas było to, że w senackim spotkaniu wzięła udział polonijna dziennikarka z Australii p. Jolanta Wolska. Doceniamy ogrom pracy jaką wykonują polscy dziennikarze wydając na obczyźnie pisma w języku polskim. W Polsce musimy pamiętać o tym, że jest to częścią naszej wspólnej tradycji. Dziedzictwo kulturowe o znaczeniu globalnym, ale jakże swojskie i bliskie. Refleksja jaką podzieliłam się z czytelnikami jest tożsama z opinią wielu osób. W senackim posiedzeniu uczestniczył także p. Witold W. Żabiński z Polskiej Izby Handlowej w Atlancie. W USA mieszka około 12 mln Amerykanów polskiego pochodzenia, w tym ponad 600 tys. mówiących po polsku w domu. W swojej wypowiedzi podkreślił, iż wyniku zbliżenia europejsko- amerykańskiego i znoszenia barier w handlu, należy spodziewać się większego zainteresowania Polską. Jako szansę dla naszego regionu wskazał wkraczanie małych polskich firm na rynek amerykański. Podkreślił także, że wielu Amerykanów

chce studiować w Polsce. Do tej pory korzysta z tego głównie Łódź, Wrocław i Kraków. Sądzę jednak, że warto ofertę edukacyjną przeznaczoną dla Polonii wzbogacić o kontakt z Uniwersytetem Warmńsko – Mazurskim. Nowe kierunki studiów takie jak Dziedzictwo Kulturowe i Przyrodnicze, czy powstające Przyrodolecznictwo i Hortiterapia mogą być atrakcyjne dla młodych Polaków z zachodu, więc ofertę należy kierować także za ocean, licząc na studentów (studia w języku polskim jak i angielskim). Wskazano także na potrzeby organizowania wyjazdów edukacyjnych do Polski, organizowanych dla młodzieży polonijnej ze wschodu. Wsparcie na organizację takich wyjazdów zadeklarowali także przedsiębiorcy z Warmii i Mazur. My zaś liczymy także na zainteresowanie edukacją na Mazurach Polonii z Chicago i innych skupisk. W czasie dyskusji już po spotkaniu, wykrystalizował się pomysł, aby w ramach powstającego w Olsztynie Centrum Badań nad Dziedzictwem Kulturowym i Przyrodniczym, zorganizować międzynarodową konferencję w Kaliningradzie (Rosja), poświęconą regionalizmowi i problemom dziedzictwa kultury Polaków pozostających poza granicami. Dziedzictwo kulturowe i przyrodnicze szczególnie w Rosji nadal jest obszarem nieznanym. Pani senator Barbara Borys-Damięcka, przewodnicząca posiedzeniu, mocno skomplementowała inicjatywy z naszego regionu i wzorową współpracę między stowarzyszeniami i organizacjami pozarządowymi, samorządem oraz uczelnią (środowisko akademickie). W czasie dyskusji dowiedzieliśmy się, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych może wesprzeć finansowo projekty badawcze i działania skierowane do Polonii mieszkającej w Rosji, w tym na Syberii. W szczególności możliwe jest fundowanie stypendiów na studia w Polsce. W sprawie współpracy z Polonią w Rosji otrzymałam zaproszenie do Sejmu RP i do MSZ na rozmowę z dyrektorem p. Jackiem Junoszą Kisielewskim (Departament Współpracy z Polonią i Polakami za Granicą). Spotkania odbędą się zapewne pod koniec listopada tj. 19-21.XI. br. W tych spotkaniach będzie uczestniczyć także ktoś z Uniwersytetu Warminsko Mazurskiego, oraz z zaprzyjaźnionych organizacji. Do spotkania chcemy przygotować w miarę konkretną propozycję i od razu wstępnie zorientować się o możliwości finansowania z funduszy MSZ. Cudowna i Droga Basiu, Kochana Pani redaktor WP - razem z dr hab. Stanisław Czachorowskim, prof. UWM – który jest koordynatorem działań Centrum Badań nad Dziedzictwem Przyrodniczym i Kulturowym będziemy informować czytelników „Wiadomości Polonijnych” o postępie prac nad tym obywatelskim projektem. Mamy nadzieję, że zaciekawi Was ta problematyka. Moim marzeniem jest by Program Pomost zadziałał w połączeniu z czytelnikami, Polakami z RPA i potomkami Sybiraków. Chcielibyśmy już teraz móc Państwu opowiedzieć o tym jak rodzi się projekt prosząc o podpowiedzi i sugestie. Czekamy na listy e- mail: [email protected] z Mazur - red. Zofia Wojciechowska

Page 15: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Jerzy J. Wojciewski Prezes Klubu Publicystów

Polonijnych - Warszawa Artykuły rolno – spożywcze hitem polskiego eksportu

Więcej niż 30 % wyprodukowanej w naszym kraju żywności jest sprzedawane za granicę. Głównie do krajów Unii Europejskiej, ale rozwija się też coraz bardziej sprzedaż na rynki pozaeuropejskie. W ubiegłym roku wartość polskiego eksportu rolno-spożywczego wyniosła 17,9 mld euro. Trzeba podkreślić, że tylko ten sektor gospodarki zanotował dodatni bilans handlowy w obrotach z za granicą.

Pod koniec sierpnia br. z inicjatywy Klubu Parlamentarnego PSL odbyła się w Sejmie interesująca konferencja p.n. „Eksport artykułów rolno – żywnościowych”.

Wzięli w niej udział m.in. wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński, minister rolnictwa i rozwoju wsi Stanisław Kalemba, I wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi Parlamentu Europejskiego Czesław Siekierski,przewodniczący Klubu Parlamentarnego PSL – Jan Bury, Główny Lekarz Weterynarii Janusz Związek i prezes Zarządu Stowarzyszenia Eksporterów Polskich – Mieczysław Twaróg. Obrady prowadził wiceprzewodniczący Sejmowej Komisji Rolnictwa i Rozwoju Wsi – Marek Sawicki.

Jeszcze w 2004 roku Polska sprzedawała za granicą artykuły rolno-spożywcze o wartości 5 mld euro. Zaledwie w okresie 10 lat eksport ten potroił swoją wartość. Dziś sprzedajemy na zagranicznych rynkach te towary za 17,9 mld euro.

Dzięki temu ten sektor gospodarki jest uznawany za czołowy fundament naszego eksportu. Jego udział w nim wynosi 12,33 %. Ważne jest to, że sukcesywnie ma nadwyżki w obrotach handlowych, co nie udaje się innym branżom.

W ubiegłym roku zwiększył się aż o 89 % eksport zbóż, podwoiła się sprzedaż owoców. Znacznie więcej niż rok wcześniej sprzedaliśmy roślin oleistych, cukru i orzechów. Mniej – tylko ziemniaków i wyrobów spirytusowych.

Furorę robią polskie produkty spożywcze w krajach unijnych – w Anglii i Belgii słodycze, przetwory z owoców, warzyw i mięsa. Hitem jest jednodniowy, świeży sok z marchwi, dotychczas tam nieznany. Polskie truskawki biją na głowę hiszpańskie. Irlandczycy objadają się wręcz naszymi batonikami Prince Polo. (od redakcji WP.: -w RPA, my też gustujemy w „Wafer Squares” etc. firmy Prince Polo!).

Byłem niedawno w Brukseli i pęczniałem z dumy w jak wielu sklepach spożywczych widziałem na półkach i ladach chłodniczych mnóstwo polskich owoców, warzyw, serów oraz przetwory w puszkach.

Dobra marka polskiej żywności jest znana w świecie. Wyróżnia ją wysoka jakość, bezpieczeństwo i przystępne ceny. Sprzedajemy ją w pierwszej kolejności na rynkach krajów unijnych lokując tam 76 % eksportu. Wśród czołówki naszych importerów są: Niemcy, Wielka Brytania, Czechy, Francja, Włochy, Holandia.

Jednakże z roku na rok rośnie waga rynków pozaeuropejskich. W 2012 roku wartość eksportu do Wspólnoty Niepodległych Państw wyniosła aż 2 mld euro i zwiększyła się o jedną trzecią w stosunku do roku poprzedniego. Wśród tych krajów najważniejszym odbiorcą naszych płodów rolnych jest oczywiście Rosja, gdzie lokujemy towary o wartości ponad 1 mld euro. Liczący się wzrost sprzedaży nastąpił w krajach arabskich. Cieszy to, że coraz więcej artykułów rolno-spożywczych dociera do państw azjatyckich. Strategiczne są dla nas rynki afrykańskie, gdzie popyt na żywność jest tam ogromny. Pojawia się szansa, że staniemy się czołowym dostawcą do takich krajów jak Nigeria i Republika Południowej Afryki.

Według opinii ministra rolnictwa i rozwoju wsi Stanisława Kalemby sukces eksportu rolno – spożywczego zaczyna się od solidnych producentów, następni są przetwórcy, którzy dbają o wysokie standardy produkcji. Wiele zakładów produkcyjnych zmodernizowano i są one często nowocześniejsze niż na Zachodzie. Wyniki eksportu udowadniają, że warto w zakłady inwestować. Nasza gospodarka dzięki temu się stabilizuje i tworzy nowe miejsca pracy. Osiągnęliśmy sukces w produkcji i eksporcie rolno-spożywczym, ale nie jest on dany nam na zawsze. Z tego należy sobie zdawać sprawę w świecie permanentnych, nowych wyzwań. Dlatego w tej udanej branży Polska musi stawiać na innowacyjność.

Dlatego tak ważne są bliskie powiązania między ośrodkami badawczymi i producentami. Należy też dbać o dobrą renomę naszych produktów, wiarygodność wobec konsumentów, gdyż każde wykryte oszustwo, nawet niewielkie, zostanie wykorzystane przez konkurentów do wypchnięcia nas z rynku.

„Dzisiejsze rolnictwo staje się coraz bardziej globalne, co stawia przed nami kolejne wyzwania. Umowa Unii Europejskiej ze Stanami Zjednoczonymi o strefie wolnego handlu stworzy nową jakość także na rynku rolno-spożywczym „ - powiedział podczas konferencji w Sejmie wicepremier minister gospodarki Janusz Piechociński”.

Page 16: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Cebula - choroby, którym zapobiega i które leczy Cebula to jedno z najstarszych warzyw znanych człowiekowi. Na jej wyjątkowych właściwościach poznano

się już 5 tys. lat temu. Starożytni uwielbiali ją nie tylko za smak, ale też wszechstronne właściwości lecznicze. Doceniano jej antybakteryjne działanie, stosowano jako afrodyzjak.

Współczesna nauka potwierdziła wiele zdrowotnych zalet tego warzywa. Cebula zwyczajna jest gatunkiem rośliny należącym do rodziny czosnkowatych. W swoim składzie cebula zawiera olejki eteryczne, pektyny oraz rozmaite witaminy, między innymi z grupy B. Cebula odznacza się właściwościami moczopędnymi, bakteriobójczymi oraz pobudzającymi perystaltykę jelit. Amerykańscy naukowcy dowiedli, że duże dawki tej rośliny mogą skutecznie zmniejszać poziom cukru u diabetyków. To jednak nie jedyne zastosowanie białej dymki. Cebulę można z powodzeniem wykorzystywać także w leczeniu infekcji dróg oddechowych oraz w zaburzeniach oddawania moczu. Wiadomo dziś, że cebula służy sercu, chroni przed nowotworami, łagodzi objawy infekcji… Cebula w swoim składzie zawiera tak zwane glikozydy. To właśnie te substancje między innymi są odpowiedzialne za właściwości lecznicze cebuli. Poza tym cebula zawiera także sporo różnych enzymów (na przykład fermenty, które skutecznie regulują proces trawienia i metabolizmu), składniki mineralne (siarka, żelazo, magnez, potas, wapń, fluor), witaminy oraz związki o działaniu moczopędnym. Swe zdrowotne oddziaływanie na organizm cebula zawdzięcza obecności m.in. witaminy C, A, witamin z grupy B, fosforu, żelaza, wapnia, olejków eterycznych i oczywiście związków siarki. Choć duszona czy gotowana nie traci swoich zdrowotnych właściwości, najbardziej wartościowa jest cebula surowa. Cebula także określana jest mianem antybiotyku, a zwłaszcza jej sok. Świeżo wyciśnięty płyn z cebuli niszczy bakterie, a także przyspiesza proces gojenia się ran. Kompresy z cebuli mogą być również stosowane w przypadku ropni, ran skóry oraz zmian trądzikowych. Dodając cebulę do potraw na ogół nie zdajemy sobie sprawy z jej wpływu na nasze zdrowie. Pora to zmienić - poznajcie dolegliwości, którym zapobiega i leczy cebula. Przeciwwskazaniem do spożywania cebuli są m. in. ciężkie choroby wątroby, nerek, zapalenie jelit i niewydolność serca. 1. Cebula chroni przed zawałem i miażdżycą Związki siarki obecne w cebuli obniżają poziom trój glicery-dów, podnosząc jednocześnie stężenie "dobrego" cholestero-lu HDL (usuwa on z organizmu nadmiar szkodliwego chole-sterolu LDL, odpowiedzialnego za wystąpienie udaru, miaż-dżycy, zawału Serca). Zdaniem naukowców z Harvardu już pół cebuli w codziennej diecie osób z chorobami serca zwiększa poziom HDL o 30 proc. Cebula (tak surowa jaki i gotowana) wykazuje również działanie przeciwzakrzepowe – zapobiega zlepianiu się płytek krwi i ułatwia rozpuszczanie powstałych już zakrzepów. Z tego powodu nazywa się ja często warzywem "oczyszczającym krew". 2. Cebula chroni przed osteoporozą, korzystnie wpływa na stawy Właściwości te zawdzięcza obecności fosforu, wapnia, krze-mu i siarki. Uwzględnienie cebuli w diecie jest szczególnie istotne dla kobiet w okresie menopauzy. Badania wykazały, że codzienne spożywanie cebuli może zmniejszyć ryzyko złamania szyjki kości udowej. W przypadku bólów reuma-tycznych ulgę przyniesie okład z cebuli – utarte warzywo przykładamy na bolące miejsce, przykrywamy gazą, trzyma-my ok. godziny.

3. Cebula chroni przed nowotworami Antynowotworowe oddziaływanie cebula zawdzięcza kwer-cetynie – jednemu z najsilniejszych przeciwutleniaczy (prze-ciwutleniacze chronią organizm przed wolnymi rodnikami, które przyczyniają się do powstania nowotworów). Badania wykazały, że cebula zmniejsza ryzyko m.in. nowotworu jeli-ta grubego i jajnika. Aby w pełni wykorzystać antyrakowe zalety cebuli, należy jadać ją regularnie. 4. Syrop z cebuli łagodzi kaszel, pomaga zwalczyć przeziębienie. Jak zrobić syrop z cebuli? Olejki eteryczne cebuli pomagają rozpuścić wydzielinę zale-gającą w gardle i oskrzelach, co ułatwia odksztuszanie. Ce-bula działa również przeciwzapalnie. W przypadku przezię-bień, przemarznięć, słabej odporności, uporczywego kaszlu i gorączki do dziś sprawdza się babciny sposób: syrop z cebuli domowej roboty. Aby go przygotować, wystarczy pokroić cebulę na kawałki lub plastry, dodać miód i ewentualnie sok z cytryny, odstawić na dobę w ciepłe miejsce (od czas do czasu miksturę mieszamy), po czym przecedzić. 5. Cebula zapobiega anemii Obecność cebuli w potrawie zwiększa przyswajalność żelaza z pozostałych produktów zawartych w daniu (to zasługa wi-taminy C). Sama cebula również zawiera ten ważny w pro-dukcji czerwonych krwinek pierwiastek – w 100 gramach jest ok. 0,6 miligrama żelaza. 6. Cebula działa przeciwcukrzycowo Glukokinina (hormon roślinny) obecny w cebuli zapobiega pojawieniu się i rozwojowi cukrzycy - surowa cebula obniża poziom cukru we krwi. 7. Cebula pomaga w leczeniu zapalenia zatok przynosowych Objawami zapalenia zatok są m.in. gorączka, ból i ucisk w okolicy nosa i skroni, który nasila się podczas schylania. Jednym z domowych sposobów złagodzenia tych dolegliwo-ści jest wdychanie zapachu posiekanej surowej cebuli (mini-mum 10 wdechów na każdą dziurkę nosa). Zabieg powtarza-my kilka razy dziennie przez ok. cztery dni. Zapach cebuli może wywołać łzawienie oczu, aby tego uniknąć inhalację należy wykonywać z zamkniętymi oczami. 8. Cebula przyspiesza gojenie się ran, leczy trądzik, wzmacnia włosy Okłady z cebuli łagodzą stany zapalne, ropne zmiany, pęk-nięcia skóry i przyspieszają gojenie się ran, oparzeń i odmro-żeń, zmniejszają widoczność blizn, lecza trądzik. Dieta, w której nie brakuje cebuli gwarantuje zdrowa cerę, lśniące włosy, zdrowe i mocne paznokcie. 9. Cebula wspomaga oczyszczanie organizmu z toksyn Tę właściwość cebula zawdzięcza obecności związków siar-ki. Ten makroelement wspomaga wątrobę w procesie usuwa-nia z ciała zanieczyszczeń, toksyn, produktów ubocznych przemiany materii. Najwięcej problemów zazwyczaj przysparza krojenie cebuli. Jak kroić cebulę bez płakania? W trakcie krojenia należy oddychać przez usta, a nie przez nos. Co więcej, podczas krojenia należy płukać nóż w zimnej wodzie, która skutecznie zneutralizuje działania związków odpowiedzialnych za łzawienie. Źródło: Internet, oprac. B.M.J. Kukulska

Page 17: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Agnieszka Buda-Rodriguez Toronto – Kanada

dla johannesburskich „Wiadomości Polonijnych”

Ja, Koziowodnik Na tej wspaniałej planecie, jaką jest nasza Ziemia, homo sapiens żyje od zarania dziejów w doborowym towarzystwie wielu, wielu innych ssaków. Jednak jedynie nasz gatunek (jak mniemamy) nastawiony jest do refleksji, robienia obrachunków z tym, co było i rozmyślaniem nad tym, co będzie. Stąd jedną z naszych ulubionych duchowych spraw jest czytanie horoskopów. Przeważnie z układu gwiazd na niebie. I chociaż ostanimi czasy żadne czasopismo pretendujące do dobrego nie omieszkuje zamieszczać ich na swych łamach - to niektóre wydania poświęcają im całe szpalty! Ukazują się nawet całe pisemka dotyczące naszych losów zamkniętych w ich układach. TV, czy radio nie pozostają w tyle. Do „bon tonu” należy wiedzieć spod jakiego znaku mamy rodzinkę, przyjaciół, nie mówiąc o szefie. Ponoć życie jest łatwiejsze, kiedy wiemy, co ma nas spotkać. Bo też jest zasadniczą różnicą czy przed nami jest wielka wygrana, która pozwoli nam wydostać się z finansowego dołka, czy czeka nas podejmowanie teściowej z wrogiego nam znaku. Przed katastrofą jaką jest dla nas przyjazd mamusi naszego małżonka można się dyplomatycznie wybronić, jeśli gwiazdy nam zasygnalizują o tym wcześniej, do wygranej można się przyzwyczaić bez specjalnego wysiłku. Niemniej jednak lepiej będzie, aby osoby wrażliwe zostały wcześniej przygotowane do uniesienia takiej dawki szczęścia. I tę rolę spełniają właśnie horoskopy, które obecnie stały się “sterem przez morze życia” - bez nich ani rusz! Znam osoby, które nie ruszą się z domu, zanim przy porannej kawie nie przeczytają i skonsultują z paroma gazetami swojego przeznaczenia na dzień dzisiejszy. Jest dosyć skomplikowaną sprawą poznać dokładnie swój znak, często nawet godzina wyjścia z ciepłego wnętrza mamy wpływa na nasz los. Do tego jakieś ascendenty, descendenty, cała skomplikowana wiedza! No, ale właśnie od tego są układacze horoskopów, aby iść do nich lub zadzwonić i za odpowiednią zapłatą otrzymać tak dokładny opis cech własnej osobowości o jakie sami nawet byśmy się nie posądzali. Astrologów namnożyło się jak grzybów po deszczu i każdy ma swoją oryginalną teorię w tym względzie Pod koniec każdego roku ukazują się horoskopy na rok następny. Każdy jest ciekaw, co też mu gwiazdy przygotowały? Czasopisma zaś prześcigują się w oryginalności. Horoskopy wbrew mniemaniu nie są niewinnym entretainment’em, często działają sugestywnie. Wszystko zależy od tego, kto je czyta i jak je odbiera. Jeśli hipochondryk dowie się, że czyha nań depresja, że powinien bronić się przed złym wpływem z zewnątrz, albo wydać walkę wirusom - na pewno nic nie zrobi, aby zapobiec złemu, lecz przeciwnie - podda się sugestii i ma jak znalazł wymówkę w chorobie, a złe samopoczucie, jakie nęka go po przeczytaniu horoskopu tylko potwierdzi jego weń wiarę. Optymista zaś, kiedy dowie się, że jego praca przyniesie spodziewane owoce – może spocząć na laurach, nic nie robić, a potem obwiniać horoskop za niepowodzenie. Obsesyjna wiara w horoskopy może więc przynieść zarówno wiele dobra, jak i zła. Traktujmy więc z ostrożnością i rozwagą nowiny zesłane nam przez enigmatyczne znaki Zodiaku. Mam zaprzyjażnione małżeństwo – obydwoje spod znaku Lwa. Małżonka jest zagorzałą zwolenniczką poznawania przyszłości, czyta więc wszystkie horoskopy, jakie ma pod ręką. Kłopotów z tym co niemiara! No bo co ma robić, kiedy gwiazdy przygotowały dla urodzonych w znaku Lwa przeżycie upojnego romansu, grożącemu zachwianiem małżeńskiego stadła? Czekać na pięknego nieznajomego, czy śledzić męża, któremu w horoskopie „stoi” to samo? A więc cieszyć się, czy płakać? Mniejszy problem jeśli horoskop wyczytała w tygodniku, ale jeśli w miesięczniku, lub

jeszcze gorzej jeżeli jest on na cały rok? Ma kobieta spokój „z głowy” na długie miesiące! Ja mam szczególny problem z moją tożsamością zodiakalną, bowiem piękny ten świat ujrzałam w pewne zimowe mroźne popołudnie, dnia 20-go stycznia. Może nie tyle ujrzałam, co oznajmiłam wrzaskiem i od razu wprowadziłam zamęt. Albowiem w jednych kalendarzach 20 styczeń to jeszcze Koziorożec, a w innych już Wodnik. Nie mogąc się zdecydować kim jestem, stworzyłam hybrydę i nazwałam się “Koziowodnikiem”. W związku z tym czytam na wszelki wypadek dwa horoskopy. Sęk w tym, że stojące obok siebie znaki, przeciwstawiają się sobie we wróżbach. i tak, kiedy czytam co dobre dla Capricorn’a, to złe dla Aquarius’a. Np. dla pani spod Koziorożca stoi jak “byk”, żeby nie zasklepiała się w swej oszczędności i poszalała - poszła wreszcie na zakupy i wydała trochę grosza, żeby pobujała w obłokach, dała się porwać hazardowi i.. “raz kozie śmierć” pograła na loterii, albo chociaż w bingo. Bo skargi na marny los, który nigdy nie pozwala jej wygrać, będą uzasadnione, jeśli da temu losowi szansę. Z próżnego i Salomon nie naleje… Tymczasem ona boi się hazardowych gier jak diabeł święconej wody. Na bogaty ożenek nie ma szans, bo żaden bogacz na tę nierozsądną kozę nie poleci. Nie ma też widoków na żaden spadek, w testamentach jest konsekwentnie pomijana, bo jako ciułacz ma w rodzinie niezasłużoną opinię osoby zamożnej. Sama ją sobie zresztą wyrabia stwarzając pozory, że żyje w dostatku. Rodzina jej zazdrości, chociaż nic nie ma. A jeśli już wyjątkowo planety się zmówią i coś Koziorożcowi podrzucą jak z łaski, np. jakieś marne odszkodowanie za stratę palca (bo Koziorożec nie jest rozpieszczany przez gwiazdy i nic za darmo nie dostaje), albo za dwa połamane i źle zrośnięte żebra, to najpierw będzie się namyślać długo co z taką furą pieniędzy zrobić, radzić się wszystkich bliższych i dalszych znajomych w co zainwestować. W końcu niewielka sumka urasta w miarę snutych opowieści do sześciozerowych rozmiarów i staje się tak wiarygodna, że zaczyna wierzyć w nią i zachowuje się nieobliczalnie. Co jakiś czas wyciąga coś z woreczka, niepotrzebnie wydaje, resztę zaś tak gdzieś schowa, że później za nic nie zdoła jej odnaleźć. Niby ciężar z głowy. Ale koza rozchoruje ze zgryzoty, że straciła olbrzymi majątek i będzie go opłakiwać do końca życia, aż w końcu sama uwierzy, że przehulała miliony. I będzie sobie skąpiła odejmując „od ust” za karę wyimaginowanych hulanek. Za to kiedy jej się zemrze, rodzina znajdzie w poduszce, nodze od krzesła, w starym popielniku niewielkie węzełki z pieniędzmi, co potwierdzi ich mniemanie o niej jako o starej kutwie, która “byle co miała, a udawała”. Takie przepowiednie niestety, nie uskrzydlają… Po głębszym zastanowieniu się, dochodzę do wniosku, że z Koziorożca mam dosyć dużo. Chociażby to, że jak dotychczas, nie udało mi się wejść w bogactwo ani za sprawą mariaży ani żadnego spadku, ale po mnie też nic nikomu się nie dostanie. Zejdę z tego świata spłukana dokumentnie, czego oznaki już widać (a co wcześniej dokładnie zasygnalizowały gwiazdy)... Przy tym jestem uparta jak każda koza, lecz na zakupy nie trzeba mnie namawiać, podążam na nie ochoczo i potrafię wydać więcej, niż mam. Ale to już cecha Wodnika. Wszak to Wodniczce radzą, żeby trzymała kasę w garści i nie wydawała więcej, bo jest na skraju bankructwa (co nie jest dalekie od prawdy i radzę wszystkim Wodnikom już szukać odpowiednich instytucji zajmującymi się kasowaniem długów!). Nakazują również tym zapatrzonym w siebie egoistom dbać o innych, nie tylko o siebie. Przestać bujać w obłokach i zacząć wreszczie stąpać po ziemi. Czy to niepoprawnych utopistów, jakimi są Wodnicy, ściągnie na ziemski padół? Któż to wie? Do

Page 18: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

pieniędzy pozornie nie przywiązują wagi, uważając, że są dobre dla nowobogackich i dorobkiewiczów, na których patrzą z wyższością. Ponieważ sami mają zazwyczaj puste kieszenie, wolą udawać, że pogardzają nabywczą siłą pieniądza. Często jednak egzekwują od zamożnych przyjaciół bezzwrotne pożyczki na nieziszczalne przedsięwzięcia. Jeśli już poczują gotówkę, muszą natychmiast ją wydać! Jak każdy osobnik z głową w chmurach, marzy Wodniczka o tym, aby wydrukować zbiór swoich jeszcze nie napisanych wierszy, albo organizuje wyprawę nad Amazonkę, by bronić przed zagładą jej naturalny habitat. Porzuca ten zamiar jako zbyt przyziemny nie tylko dlatego, że panicznie boi się węży i innych gadów, które mogłaby tam spotkać, ale dlatego, że za długo trwałyby przygotowania, na które brak jej cierpliwości. Beztrosko więc przerzuca się na finansowanie studiów nad możliwością inwazji Ufolotów na naszą starą Ziemię. Z rozterki i coraz to nowych pomysłów kłębiącyh się pod jej czaszką, dostaje bólu głowy i wydaje pożyczone pieniądze na aspiryny, tylenole, witaminy i rozczulona nad sobą zaczyna się kurować. O pieniądzach, które miały być przeznaczone na cele wyższe przypomina sobie wówczas, kiedy potrzebuje na perfumy, lub pantofelki i torebkę z wężowej skóry (węża toleruje tylko jako elegancki wyrób). Analizuje więc gorączkowo horoskop na najbliższe dni i udaje się po następną pożyczkę do zasobnie wyglądającego kozła, bo tak radzą jej gwiazdy. Do kogóż mam się więc udać ja? Pół - koza? Pół - wodnica? Proszę mi wybaczyć, że koncentruję się na sobie i pod kątem moim i mojej rodzinki analizuję przepowiednie gwiazd, po prostu mam ten temat „oblatany”! Z innymi znakami też mam relacje, ale to już osobny temat. Jako Aquarius często chodzę z głową w chmurach, ale pożyczać nie cierpię niczego, a najbardziej pieniędzy. Pomimo, że fortuna mnie nie rozpieszcza, lubię otaczać się zbytkiem, kupować tłukące się bibeloty lub kolekcjonować miniaturki markowych perfum, które porozstawiane po całym domu, wietrzeją. Fantazja pozwala mi na takie przedsięwzięcia jak np. zaprosić do eleganckiej restauracji dla uczczenia moich urodzin kilkanaście osób (bo przecież nie mogę nikogo pominąć), a później przez miesiąc zadawalać się owsianką. Jaki to ogrom wyrzeczenia dla Wodników, wiedzą oni sami, bowiem folgowanie sobie w jedzeniu i piciu to jeden z naszych grzechów głównych... Marzycielki spod tego znaku – do których należę również ja – bywają w snach sławnymi pisarkami, rozpieszczanymi pięknościami romansującymi na prawo i lewo. Na dworach hiszpańskich pozują jak Maja Goyi - ta naga!. Chętnie widzą się jako piratki dowodzące żaglowcami zapełnionymi wojowniczymi machos. Łupią statki na morzu Karaibskim i pławią się w perłach i wszelkich bogactwach. Na marzenia, nawet te najbardziej extrawaganckie stać nas jaknajbardziej, wszak nic nie kosztują. Jako hybryda mam problem w stosunkach z osobnikami płci brzydkiej. Koziorożcowí radzą szczęście z panem-Baranem, a Wodnicy - z Bykiem. Baranów zodiakalnych na swej drodze życia spotkałam, ale żeby zaraz mówić o szczęściu, to gruba przesada. Natomiast „baranów” nazywanych tak w związku z ich pewnymi cechami - znałam wielu, ale też nic z tego nie wyszło. Bykiem był mój pierwszy mąż i mimo, że zelecany w horoskopie dla kozy, po niedługim czasie ja w podskokach, jak to koza, on ciężko za mną jak na byka przystało pobiegliśmy po rozwód. Gdybym od początku wiedziała, że mój drugi małżonek to Waga, uciekałabym od niego gdzie pieprz rośnie, albowiem według zodiaku to jedna z najgorszych jakie mogą być par! Nie pasuje ani do Wodniczki, ani do Capricornusa, ten najelegantszy i najbardziej “wyważony” ze znaków. Fakt, rozbieżności między nami są. Kiedy mnie się marzy np. bal maskowy, lub chociażby słodkie “sam na sam” mój wspaniałomyślny mąż zaprasza do nas na uroczystą kolację swych dawno niewidzianych przyjaciół, nic mi o tym nie

mówiąc! Zadowolony z siebie wchodzi z gośćmi wykrzykując: „zobacz jaką miłą niespodziankę ci zrobiłem dziubeczku!” Oczywiście ja, ten dziubeczek, mam na ten temat całkiem inne zdanie! Córka to rozsądny, acz wesoły Strzelec, matkująca mi od dziecka (to znaczy odkąd ona była dzieckiem). Moje wspaniałe pomysły zbywa krótkim: „mami, spoko”, lub „nie głupkuj”. Trudno przy niej podskoczyć. Solidność, umiarkowanie, wyrozumiałość to jej cechy. Mocno trzyma mnie przy ziemi, z pożytkiem dla mnie. Wnuczka – Strzelec jak mama - nie ma z niej nic, jest natomiast moją kopią czyli rozbrykaną Koziowodnicą z fantazją i „lekkim duchem” babci. Tak samo jak kiedyś mnie, trudno zapędzić ją do matematyki, wogóle do nauki. Mimo to jest uważana za dobrą uczennicę. Ładnie deklamuje, śpiewa, tańczy z wdziękiem – to z kolei ma we krwi po karaibskich przodkach. Jest leniuszkiem jak południowcy i... jak jej babcia z północy. Wnuk to Waga, jak jego przyszywany dziadek, ale usposobieniem niewiele go przypomina, dowcipem, inteligencją, humorem przypomina dziadka-Byka i swoją mądrością - mamę, która przy całej roztropności posiada również duże poczucie humoru. Z dziadkiem-Wagą mają wspólne zamiłowanie do gry w szachy, obydwaj kochają babcię i są atawistycznie o nią zazdrośni. Zięć – Koziorożec, który (poza uporem) niewiele ma cech tego znaku, ale o tym jako teściowa wolę milczeć. Według gwiazd Strzelec nie powinien łączyć się z Koziorożcem, bo będzie katastrofa, tymczasem, moja córka jest szczęśliwa w małżeństwie. Tworzą wyjątkowo dobraną parę, ale to zasługa mojej rozsądnej córeczki. W naszej sześcioosobowej rodzince mamy więc: dwóch Strzelców, dwie Wagi, Koziorożca i Koziowodnika. Teoria o podobieństwach i doborze znaków w naszym przypadku, jak widać z powyższego, nie funkcjonuje, Niezly też problem mam z czytaniem moich cotygodniowych dwóch horoskopów. Przytoczę przykład z ostatniego tygodnia, może ktoś mi pomoże i zdecyduję się czego mam się trzymać? Otóż pani Koziorożec gwiazdy zalecają skupić się na własnej karierze i zainteresować własnym otoczeniem i sprawami towarzyskimi, bowiem gwiazdy wręcz mnie pchają w czyjeś ramiona i twierdzą, że szukam intymnosci poza stadłem. Zdrowie stuprocentowe! Samopoczucie idealne. Przypływ energii murowany! Najlepszy czas, abym zawarła trwały związek! A nawet pomyślała o dzieciach, jako, że jestem w najlepszym okresie do spłodzenia geniusza. A co ma dziać się u Wodnika? Otóż dowiaduję się, że teraz powinnam gdzieś wyjechać, najlepiej na bezludną wyspę, bo moje związki bliższe i dalsze są poważnie zagrożone i tylko duźa odległość może je zbawić. W samotności mam się oddawać kuracji ziołowej (nawet podają, gdzie mam nabyć wspomniane zioła) bowiem jeśli nie zapobiegnę odpowiednio, dopadnie mnie nieokreślona bliżej choroba. W ogóle czarne chmury nade mną, w życiu rodzinnym problemy, w kasie pusto... Analizując zaś miniony tydzień, muszę wpierw zaznaczyć, iż jestem po wieku prokreacyjnym i chyba żaden cud w postaci zwykłego dziecka zdarzyć mi się nie może, chyba, że gwiazdy sugerowały mi klonowanie siebie! Przecież to teraz modne. Bigamii wolałabym nie popełniać, więc nie mam co rozglądać się za kandydatem i szukać intymności. Mam jej odpowiednią dawkę w domu. Za to energii mi brak. Tak do ścierania kurzy, jak i do gotowania, które zabija we mnie twórczego ducha i nuży codzienną monotonią. Dusza ma potrzebuje wzlotów, więc przydałaby się dłuższa wyprawa, najlepiej na tropikalną plażę, aby choroby się nie czepiały. Zamiast samotności na bezludnej wyspie miałam urozmaicenie w domu w postaci gadatliwej przyjaciółki z wnukiem w moim “two bedroom”. A jednak coś się sprawdziło! - Natomiast w kasie jak było tak jest pusto! Horoskopy to całkiem niezła zabawa, ale radzę je traktować z przymrużeniem oka. Czego życzy Wam Agnieszka Buda-Rodriguez

Page 19: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Dobek Pater

W BUSZU Z platformy obserwacyjnej w buszkempie roztacza się między drzewami widok na wodopój, znajdujący się po drugiej stronie usypanego wału. W porze suchej, zimą, prawie próżny. W lecie, szczególnie, gdy deszcze są obfite, a busz promienieje intensywną zielenią, potrafi być prawie pełen. Aby dotrzeć do wodopoju należy przejść przez koryto zazwyczaj suchej rzeczki. Ale to już na własne ryzyko. Poniżej platformy rozpościera się teren dziki, od którego buszkemp odgrodzony jest jedynie dwoma drutami na wysokości głowy, aby powstrzymać słonie przed demolowaniem obozu.

Kiedyś – lata temu – przywieźliśmy tu harcerzy na obóz. Chłopacy, jak zwykle, wariowali większość nocy, a ja jako oboźny miałem ich niby upilnować. Zwykle po północy miałem już dosyć i uciekałem spać na platformę pod gołym niebem z nadzieją, że lampart nie przyjdzie w odwiedziny. Wtedy też graliśmy w tzw. piłkę buszową na kawałku klepiska wydeptanego przez zwierzaki przychodzące do wodopoju, a za kibiców mieliśmy rodzinę białych nosorożców i guźce. Staczaliśmy również walki błotne w samym wodopoju. Potem wszyscy wychodziliśmy umalowani błotem jak ochrą prosto pod szlauch z mocnym strumieniem wody. Z gipsu odlewaliśmy ślady zwierząt korzystających z wodopoju we wczesnych godzinach porannych – zebry, żyrafy, liczne antylopy, guźce i słonie. Za wodopojem rozciąga się busz, obramowany na horyzoncie północnym krańcem Gór Smoczych. Stromymi stokami wznoszą się tysiąc metrów ponad Lowveld ku ukrytym za nimi wyżynom. Szczyty ukoronowne są pasmem skalnych urwisk. Pasmo górskie przełamuje Rzeka Olifants (Słoniowa), a powyżej rzeki kręta szosa i krótki Tunel Strijdoma. Niedaleko tunelu znajduje się jeden z terenów wspinaczki skalnej klubu górskiego, zwany Manoutsa. Wzdłóż szosy łączącej góry z rezerwatami zwierzęcymi i Parkiem Krugera ciągną się plantacje mango, awokado i papaja, przeplatane rdzennym buszem, kryjącym wystawne lodże i obozy. W przydrożnych budkach sprzedawane są owoce z tych plantacji, w sezonie. Przez otwartą szybę wpada do samochodu rozgrzane powietrze. W miasteczku, po pięciuset kilometrach drogi z Johannesburga, można przepłukać wyschnięte gardło dobrze schłodzonym piwem prosto z zamrażarki. Siedzę na platformie otoczony małą biblioteczką książek o ptakach, drzewach, zwierzakach, wężach i pająkach; lornetka na metalowym stole obok. W jednym rogu platformę wspiera drzewo tamboti. Piękne, ale bardzo trujące, jak to często z rzeczami pięknymi bywa. Nawet dym palącego się tamboti potrafi oślepić człowieka, a mięso smażone na żarnach z tamboti, przesiąknięte dymem, potrafi zatruć. Tamboti zwykle rośnie w pobliżu zbiorników wody.

W drugim rogu znajduje się rozłożyste drzewo marula. Można się po jego szerokich gałęziach świetnie wspinać w górę. Z owoców maruli Murzyni przyrządzają odmianę miejscowego piwa. Legenda głosi, że słonie obżerają się w sezonie owocami maruli, które potem fermentują im w żołądkach i je upijają. Spite słonie szaleją i demolują co im stanie na drodze. To oczywiście nieprawda, ale fajnie jest sobie poopowiadać takie historie przy ciepłym ognisku w bomie (Niewielkie klepisko z ogniskiem w środku, otoczone ścianą w kształcie kręgu, budowaną z twardej słomy, chroniącą przed zwierzętami, często przylegające do kuchni. W bomie oprócz paleniska mogą się również mieścić stoły

przeznaczone do spożywania wieczornego posiłku. Dawniej bomy budowało się z ciernistych gałęzi akacji) późnym wieczorem. Opowiadanie historii przy ogniu jest tradycją afrykańską starą jak świat, a butelka dobrego wina potrafi zaowocować niebywałymi historiami. Raz w czasie takiej pogawędki przy czerwonym winie pojawiły się przed bomą lwy. Nikt się nie odważył wyjść do domków porozrzucanych po terenie obozu na nocleg, więc siedzieliśmy i gaworzyliśmy dalej, aż lwy sobie w końcu poszły znudzone ludzką paplaniną i brakiem perspektywy na łatwą kolację. W nocy często słychać lwy, ale zwykle poza terenem obozu. Ryk lwi niesie się w złudnej ciszy nocnej kilometrami. Jak już mnie zbudzą, lubię leżeć w ciemności i wsłuchiwać się w ich odgłosy, starając się określić czy się zbliżają, czy też nie. Rozmyślam, co by to było, gdyby nagle pojawiły się pod moim otwartym oknem i przypominają mi się lwy-ludożercy z okolicy Tsavo w Kenii, które polowały w obozach na robotników hinduskich budujących tor kolejowy z Mombasy do Nairobii u schyłku dziewiętnastego wieku. Czasami okno na wszelki wypadek zamykam; czasami sam naśladuję odgłos lwa. Natomiast o świcie budzi mnie naturalny budzik – rejwach wznoszony przez frankoliny (ptak podobny do kuropatwy) i skrzeczących na drzewach szarych turako. Po takim rejwachu nie sposób dalej spać. Najlepiej wstać na kubek mocnej kawy przy palenisku z drzewa ołowiowego, rozpalonego już wcześniej przez służbę obozową, i wsłuchiwać się w przebudzający się dookoła świat. Gdy jeszcze byliśmy młodzi i głupi (teraz jesteśmy starzy i głupi) wyrabialiśmy różne dziwne rzeczy na sąsiedniej farmie kolegi. Jeździliśmy na nocne safari starym Landroverem zwanym Kiwak, bo jako pojazd o krótkim rozstawie osi porządnie nim kiwało na wybojach. Dwójka zawsze siedziała na masce, jedną ręką trzymając się zapasowego koła przykręconego do maski, w drugiej zaś kurczowo ściskając butelkę piwa, by drogocennego napoju nie rozlać. Mieliśmy odgrywać rolę skautów, kierując przez busz kierowcę, który ze względu na dwóch świrów na masce sam w ogóle nie widział gdzie jedzie. Podskakiwaliśmy tak po wybojach i kamieniach, chichocząc jak zbiegowie z wariatkowa. Albo wyskakiwaliśmy z samochodu przy jamach, które wydawało nam się mogą być zamieszkałe przez hieny i pchaliśmy długie drągi do jamy, aby ewentualnego mieszkańca wypłoszyć. Kolegi starsza siostra patrzyła na nas z politowaniem, a czasem i przerażeniem.

Raz po nocy w świetle reflektoru spostrzegliśmy świeżo ubitą impalę i podeszliśmy pod rozłożyste drzewo, pod którym leżała, przyglądnąć się zwłokom. Nagle olśniło nas, że na drzewie nad nami może siedzieć sobie lampart, który antylopę właśnie upolował i zaczęliśmy uciekać w popłochu od miejsca zbrodni ile sił w nogach wystarczyło. Później tego samego wieczoru wróciliśmy Landroverem, zaopatrzeni w koce, termos z herbatą i butelkę whisky, oczekiwać aż morderca zgłosi się po swój łup. Noc była cicha i spokojna poza nawoływaniem leleka kozodoja. Niebo pełne gwiazd. Pospaliśmy się i wymarzliśmy. Wróciliśmy do domu w środku nocy bez historii do opowiedzenia przy braaiu (grilu).

Z kolei pracownicy buszkempu podnieśli pewnego razu alarm, że u zarządcy farmy w domu schowała się za barkiem czarna mamba. Żona zarządcy dużo z tego sobie nie robiła, bo czarni pracownicy z reguły boją się węży i wszystkie

Page 20: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

nazywają czarną mambą. Wierzą często, że węże konspirują ze złymi sangoma (czarownikami) i z tego względu tępią je, jeżeli tylko nadarzy się ku temu okazja. Uzbrojona w miotełkę i szufelkę żona ranger’a poszła wyrzucić węża na zewnątrz. Za barkiem jednak napotkała rozwścieczoną dwumetrową, grubą jak przedramię mambę. Zostawiła drzwi na taras otwarte i mamba w końcu sama uciekła. Okazało się, że mieszka w norze w środku buszkempu między chatkami. Zarządca farmy zastrzelił węża obawiając się, że ze względu na jego znerwicowaną naturę prędzej czy później kogoś by ukąsił. Przy wieczornym ognisku stary farmer, Anglik pochodzący jeszcze z kolonialnych Indii, opowiedział historię jak kilka lat wcześniej na swojej farmie bliżej gór został ukąszony przez czarną mambę. Leżała na progu domu i gdy rano otworzył drzwi, aby wyjść na zewnątrz zdążył tylko zauważyć błysk i kształt. Mamby mają małe, cieńkie i ostre kły, więc ukąszenie nie jest bolesne. Jad mamby jest neuro - kardiotoksyczny, paraliżujący serce i płuca. Bez podania odtrutki ukąszona osoba zwykle umiera do trzech godzin. Żona na szczęście szybko przewiozła go do wojskowego szpitala na skraju miasteczka, gdzie natychmiast podłączono go do defibrilatora i podano mu odtrutkę.

Gdy farma kolegi była jeszcze odgrodzona płotem od sąsiednich farm, jeździliśmy po niej rowerami, bo zwykle nie przebywała na niej groźna zwierzyna (poza bawołami i ewentualnymi lampartami, które przez płoty bez problemu przeskakują). Mieszkał jednak na farmie stary samiec struś, który był lekko zwariowany i pieszych gości nie lubił. Raz pogonił mnie podczas jazdy rowerem. Uciekałem przed nim dobrych kilkaset metrów z prędkością trzydziestu kilometrów na godzinę, a on się cały czas przybliżał. Na szczęście nim mnie dopadł udało mi się schować w budce strażniczej przy bramie. Kilka miesięcy później strusia niestety znaleziono martwego w buszu ze śladami grubych opon na szyji. Padło podejrzenie, że winna była grupa nastolatków, która czasami urządzała w jednym z domów na farmie dzikie imprezy, a w letnie, upalne dni jeździli po buszu Landroverami półnadzy i wiecznie podchmieleni. Niestety, sprawcom nic nie udowodniono. Po zdemontowaniu płotów na farmę sprowadziła się rodzina lwów. Z początku była niepewna nowego terenu i zazwyczaj przebywała w jednej części farmy, którą należało pieszo omijać. Pewnego poranka próbowaliśmy namówić sąsiada, który też przywiózł rower na weekend, na przejażdżkę z nami, wchodząc o świcie do jego sypialni i wywlekając go z ramion rozespanej małżonki. Ale facet wymiękł i pojechaliśmy na przejażdżkę sami. Z czasem też doszliśmy do przekonania, że nie opłaca się zakończyć żywota w postaci lwiego śniadania, bo tyle jeszcze rzeczy jest na świecie do zobaczenia i serc do podbicia.

Po powrocie z półtorarocznego pobytu w Amsterdamie do brata przyjechał kolega Holender, trochę świrowaty jak to często chyba bywa z młodymi Holendrami. Miał na nazwisko de Jonghe, ale szybko otrzymał u nas ksywę de Kaker, czyli osrałek, pochodzącą od afrykanerskiego słowa kak (srać lub gówno). W dzień przylotu do Johannesburga chłopcy poszli na turę barów w dzielnicy Melville i po licznych spotkaniach ze znajomymi przy drinkach zwalili się do domu późną nocą. W nocy Holender poczuł potrzebę skorzystania z toalety, a że (jak twierdził) zapomniał gdzie się znajduje toaleta (której wejście było przy drzwiach jego sypialni), kupę zrobił na książkę o twardej okładce. Książkę odłożył na półkę, tak że kupa była zgnieciona między książką a półką. Odkryłem ją

niechcący nazajutrz prowadzony swądem dochodzącym z Holendra sypialni.

W ramach zwiedzania RPA, brat powiózł Holendra wraz z rodzicami na farmę Tshukudu. Ja z kolegą byłem w tym czasie na graniczącej z Tshukudu farmie Jejane. Odkurzyliśmy po miesiącach nieużywania starego Land Rovera, po kilku daremnych próbach odpaliliśmy i pojechaliśmy na luncz do rodziców. Jadąc szutrową drogą przez busz w Tshukudu zaczęły dochodzić nas odgłosy systematycznego dudnienia. W miarę narastającego hałasu zza małego pagórka wyłoniła się stara Jetta (były samochód mamy) a w niej brat z Holendrem. Okna mieli spuszczone, rockowa muzyka włączona na pełny regulator. Brat był ubrany w jaskrawopomarańczową koszulkę własnego wyrobu; Holender w mundurek khaki (uwielbiany przez zagranicznych turystów). Holender zdążył już napstrykać zwierzakom kilkadziesiąt zdjęć i znudzony chciał ruszyć w dalszą drogę. Całej scenie przyglądała się siedząca na poboczu gepardzica, dziwiąc się pewnie przedziwnym miejskim manierom. Namówiliśmy chłopców, aby przed opuszczeniem farmy skoczyli z nami do lodge’u na kawę. Pani prowadząca kuchnię (starszej daty Angielka) stwierdziła z wyraźną dezaprobatą, że piwa przed południem nie podają, więc skończyło się jednak na kawie. Gdy tak siedzieliśmy gaworząc i popijając mocną arabikę ze starej porcelany przed gankiem zatrzymał się ostrym hamowaniem samochód używany do wyjazdów na safari. Z samochodu wyskoczyła rangerka z kilkuletnim chłopakiem na rękach. Chłopak miał zakrwawioną twarz. Okazało się, że rangerka zabrała dwóch małych chłopaków na wybieg dla młodych lwiątek, aby im z bliska pokazać duże koty. Jeden z dzieciaków potknął się i wywrócił, a w tej chwili przebudził się instynkt łowczy półrocznego lwa. Skoczył na dziecko i złapał głowę w paszczę zadając ranę z boku głowy. Jak się później okazało rana wymagała trzynastu szfów, aby ją załatać. Dzięki szybkiej akcji rangerki ofiarę ataku udało się lwu z paszczy wyrwać. Zranionego chłopca odwieziono do szpitala w miasteczku, a jego kolega został porzucony przy naszym stoliku. Był w szoku i trudno mu było odpowiadać na pytania. Nic dziwnego; dopiero co był świadkiem jak lew przymierzał się do pożarcia kumpla. Spoglądał błędnym wzrokiem przed siebie popijając Coca Colę, którą mu zamówiliśmy. Okulary na jego nosie przypominały denka butelki Coki stojącej przed nim na blaszanym stoliku. Dni na farmie zawsze kończyły się zbiorowym braaiem, poprzedzanym rozmowami o zwierzętach i ptakach widzianych podczas dnia, lub jakichś wyjątkowych wydarzeniach. W szklance wypełnionej G&T (Gin and Tonic -dżin z tonikiem) dźwięcznie dzwoniły kostki lodu. Sąsiad opowiedział historię jak pewnego wieczoru, gdy wszyscy już po paru piwach rozmawiali głośniej niż burczenie brzuchów, w obrębie światła na tarasie nagle pojawiła się lwica. Oczywiście wszyscy biesiadnicy uciekli do domu, a lwica spokojnie pożarła steki i kiełbasy przygotowane do grilowania i zniknęła w spowitym nocą buszu. Wszelkim historiom przysłuchiwało się stare jak sama Afryka drzewo ołowiowe, już obumarłe, ale dopiero „pośmiertnie” osiągające swoją największą świetność.

Ze względu na zżycie z przyrodą kolega postanowił pobrać się na farmie swoich rodziców. Farma jest także wyśmienitym miejscem na mniej formalne wydarzenia tego typu.

Page 21: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Ceremonia ślubna miała miejsce przy wodopoju. Rozstawiając krzesła dla gości chłopcy przepędzili z miejsca długiego na półtora metra heterodona płaskonosego, najgroźniejszą z miejscowych żmij. Para młoda wraz z kapłanem nieokreślonego wyznania stanęła pod rozłożystym fikusem. Zajechaliśmy do wodopoju otwartymi smochodami na safari. Siedziałem elegancko ubrany na zydlu tropiciela, małym krzesełku przyspawanym do boku maski. Śmiesznie to wyglądało. Czytanie było pobrane z książki ekologicznej na temat drzewa ciernistego o nazwie Buffalo Thorn, a gałązki tegoż drzewa para młoda trzymała w dłoniach. Również każdy gość otrzymał mała sadzonkę buffalo thorn do posadzenia w ogrodzie. Drzewo ma dwa rodzaje cierni – proste i długie oraz mniejsze przekrzywione jak haczyk do tyłu. Afrykanerzy nazywają je wag-‘n-bietjie doorn (poczekaj chwilkę), bo gdy człowiek przypadkiem zaplącze się w jego gałęzie, sam się nie wydostanie. Wśród czarnych plemion Nguni południa Afryki panuje przekonanie, że małe ciernie istnieją, aby nie zapomnieć przeszłości; natomiast długie, proste ciernie wskazują przyszłość. Buffalo thorn jest drzewem dosyś uniwersalnym i ma również zastosowanie przy pogrzebach murzyńskich. Jeżeli osoba umrze z dala od domu, ciało wysyła się do rodzinnej wioski wraz z gałązkami drzewa. Haczykowate ciernie przytrzymują ducha, aby nie zbładził, podczas gdy proste ciernie wskazują drogę powrotną do domu. Ale nasza okazja była wesoła. Po odczytaniu tych wszystkich weselnych wersetów na temat buffalo thorn para młoda złożyła śluby i wymieniła obrączki – wąskie, platynowe. Po zakończeniu ceremonii przeszliśmy do szampana z sokiem pomarańczowym pod coraz cieplejszym słońcem. Panie w wytwornych sukienkach, głowy przykryte strojnymi kapeluszami, kontrastowały z prostym i surowym wyglądem buszu. Siostrzeniec pana młodego znalazł jamę pająka pawianiego (podobnego do tarantuli) i wyciągnął go z nory w ziemi przy pomocy długiego źdźbła suchej trawy, które wcześniej poślinił. W drodze powrotnej do buszkempu wylądowała w naszym samochodzie podręczna lodówka z dwoma niewypitymi butelkami szampana. Oczywiście zaraz odkorkowaliśmy i wesoło wracaliśmy popijając z gwinta i oglądając zwierzaki. Drogę do obozu wskazywały nam toko. Po trawie, bujnej i zielonej po obfitych deszczach, uciekały przed gazikiem impale. Obserwowane od tyłu, impale mają na pośladkach i ogonie ciemne paski przypominające zaokrągloną literę „M”. Są pospolicie zwane McDonalds lub fast food – duże koty w buszu muszą się sporo napracować, aby je złapać na kolację. Później w buszkempie były jeszcze tradycyjne przemówienia wygłaszane przez członków rodzin i znajomych pary młodej. Mnie też przypadło w udziale powiedzieć parę słów. Palnąłem coś zmyślonego na poczekaniu o naszych korzeniach w Afryce i pozytywnych cechach pana młodego, które może nie czynią go przebojowym playboyem, ale chyba będzie bardzo dobrym mężem i ojcem. Moim zdaniem Afrykańczykiem nie jest koniecznie osoba, która tu się urodziła i wyrosła, ale osoba, która czuje, że do tego miejsca należy i że tu jest jej dom. Mieszka w Afryce wielu białych, którzy raczej czują się Europejczykami. Afrykę widzą tylko w „czarnych” barwach i narzekają na wszystko co im rozwiniętego świata nie przypomina; nawet się Afryki boją. Niektórzy nie emigrują z Afryki tylko

dlatego, że trudno by im było osiągnąć porównywalny styl życia w innych miejscach na świecie (ironia losu). Jedna biała, rdzenna Południowoafrykanka raz mi powiedziała, że na urlopy podróżuje wyłącznie po krajach rozwiniętych, wystarczy, że żyje na codzień w kraju Trzeciego Świata. Szkoda, bo to stracona okazja poznać jeden z najpiękniejszych i najciekawszych zakątków świata, gdy się mieszka na progu kontynentu afrykańskiego. Z drugiej strony nadal przybywają do Afryki pierwszego pokolenia imigranci z Europy, Ameryki Północnej, Australii, którzy czują się tutaj jak ryba w wodzie. Nie można wymagać samych pozytywów od tego kontynentu. Trzeba być również przygotowanym na życie z wieloma negatywnymi aspektami, ale jednak te pozytywne w moim mniemaniu przeważają. Dlatego ludzi o duszy pionierskiej to miejsce nadal przyciąga. Najważniejszym jest mieć pozytywne nastawienie do tego miejsca i do przyszłości. Wierzę, że dwudziesty pierwszy wiek będzie wiekiem Afryki. Lubię ludzi na prowincji, bo zdają sobie sprawę, że żyją w Afryce, wiedzą czego można się po niej spodziewać i są gotowi budować tu przyszłość. Może dlatego, że budują ją już w trudnych warunkach od ponad trzystu lat (w przypadku białych). W dużych miastach różnie to z ludźmi bywa. Wymknęliśmy się w kilka osób z wieczornego braaia, aby poszukać lwów, które były wcześniej dostrzeżone przez parę młodą na objeździe farmy. Znaleźliśmy je kilkaset metrów od dużego stada bawołów. Było ich w sumie sześć – samice i młode samce. Przygotowywały się do polowania na bawoły. Dzikie lwy (w przeciwieństwie do tych obytych z ludźmi) ponoć nigdy nie wskakują na otwarte pojazdy, ale zawsze pozostaje jakiś element niepewności będąc nich tak blisko. Odjechaliśmy po krótkiej chwili, aby mogły w spokoju nadal podchodzić swoje ofiary, choć bawół nie jest dla lwa łatwym łupem. Lew dużo ryzykuje między racicami, a porożem tej bestii. Rozmawialiśmy do późna w nocy w bomie wokół ogniska, jak zwykle przy czerwonym winie. Po skończeniu wina przeszliśmy na piwo. Znalazła się w gronie wróżka, która zdecydowała aby rozszyfrować wszystkich siedzących wokół ognia. Gdy dotarła do mnie stwierdziła, że przeczuwa iż się jej boję, ale też nie była w stanie zgłębić moich myśli. Byłem ostatni w kolejce, więc może gdy już do mnie wróżka dotarła nadmiar alkoholu zaburzył fale nadawcze. Z czasem wykruszyli się wszyscy oprócz rangerki (Holenderki, która tu przyjechała pięć lat temu, zakochała się w buszu i postanowiła zostać rangerką), narzeczonej brata i mnie. Chwilami w ogóle milczałem i wpatrzony w płomienie przysłuchiwałem się dwóm kobietom – jedna wielkomiejska i wkrótce wychodząca za mąż; druga „samotna” i żyjąca na codzień przyrodą – wymieniającym poglądy na temat życia. To było fascynujące. Po zachodzie słońca w prysznicach często chowają się białawe żaby i towarzyszą podczas wieczornej ablucji. Podczas wieczornego prysznicu jedną z żabek zauważyłem przycupniętą na krześle obok mnie, na które zrzuciłem ubranie. Ledwo ją dostrzegłem. Myślałem, że jakiś dzieciak zostawił przeżutą gumę brunatnego koloru. Ale przy bliższych oględzinach okazało się, że guma ma parę oczu i leciutko pulsujące boki, prawie jak by była w letargu. W domku do snu towarzyszą mi dwa duże, mierzące prawie trzydzieści centymetrów długości włącznie z ogonem, gekony przylepione do ściany za wezgłowiem, niecały metr ode mnie. Bloody Africa. Bloody amazing, bloody wonderful Africa.

Page 22: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

INFORMATOR WARSZAWSKI

Honor, rzecz bezcenna

Na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim, siedzi spiżowo na koniu, trzymając obnażony miecz, książę Józef Poniatowski.

19 października br. minęła 200-setna rocznica bohaterskiej jego śmierci. Z tej okazji w Muzeum Wojska Polskiego urządzono wystawę, „Usque ad finem”. Książę Józef Poniatowski w Bitwie Narodów pod Lipskiem”. Wystawa wspaniała, mnóstwo olejnych portretów i grafik legendarnego księcia, także wojennych akcesoriów z tego okresu, dokumenty, zapisy, żołnierskie chorągwie. Można było patrzeć na te najwyższej próby pamiątki bez odrywania wzroku, bez końca.

Jedakże z okazji tak ważnej dla naszego narodu rocznicy, choćby w skrócie, należy przybliżyć sylwetkę tego bohaterskiego rodaka. Był on człowiekiem wybitnym – wybitnym wojskowym, ale i świetnym organizatorem. Był ówczesnym ministrem wojsk polskich, człowiekiem który potrafił myśleć strategicznie. Jego dorobek i postawa życiowa, ale także czysto wojskowa, powinny służyć nam współczesnym za wzór i dlatego ten książę wart jest stałego przypominania.

Bratanek ostatniego króla Polski – Stanisława Augusta, ciężko ranny w bitwie pod Lipskiem, utonął w nurtach nadzwyczaj wezbranej rzeki Elstery 19 października 1813 roku. Do końca pozostał wierny cesarzowi Francuzów, gdyż widział w nim męża stanu opatrznościowego, który pomoże przywrócić będącej pod zaborami Polsce, niepodległość. Jego postawa w ostatnich dniach życia była nader budująca. Kiedy inni sojusznicy już cesarza porzucili, on go wciąż osłaniał. Na wyraźną sugestię swych towarzyszy, by w krytycznym momencie ratował sam siebie, odpowiedział: „ Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu samemu go oddam”.

Nim się kierując ponad wszystko, dochował Napoleonowi wierności. Był już ranny, śmierć miał w spojrzeniu i na ponawiane błagania żołnierzy, żeby się ratował z uniesieniem i godnością bez związku mówił tylko o Polsce i honorze. Widząc nadbiegającą piechotę, porwał się ostatkiem sił, skoczył z koniem do Elstery i zniknął pod wodą. Wraz z jego śmiercią, utonęły napoleońskie nadzieje Polaków.

Swoją postawą i czynami, Poniatowski zasłużył na miejsce w Panteonie bohaterów narodowych, uznanie pokoleń i rolę symbolu – uosobienie honoru, odwagi i fantazji, wierności przysiędze i danemu słowu. Napoleon zwał kampanię 1812 roku, wojną o odbudowę wielkiego Królestwa Polskiego, a po klęsce westchnął:

„ –Gdyby mi się powiodło w Rosji, Poniatowski zostałby królem Polaków”. On właśnie był jedynym generałem obcego państwa, który otrzymał buławę marszałka Cesarstwa Francuskiego i był znamienitym przykładem bliskich więzi, jakie od dawna łączyły wojska polskie z wojskiem francuskim.

To jego uznanie w narodzie i żołnierska miłość, ostatecznie zaprowadziły go na Wawel między monarsze sarkofagi, co nie dane było nawet jego królewskiemu stryjowi. W Lipsku, tuż nad rzeczką Elsterą, od lat stoi niewielki pomnik księcia.

Mówiąc o honorze księcia Józefa Poniatowskiego, przy okazji warto też przypomnieć równie znamienne słowa innego Józefa z naszej historii, ministra Spraw Zagranicznych II Rzeczypospolitej, pułkownika Józefa Becka:

„Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”.- Red. Andrzej Arkadiusz Pielka

Sytuacja, która się wciąż pogarsza

W końcu 2012 roku, 2.130 tysięcy Polaków przebywało za granicą – o 70 tysięcy więcej, niż w 2011 r. i 130 tys. więcej, aniżeli w 2010. Spośród rodaków, którzy wyjechali jest aż 1,6 mln rezydentów, czyli osób przebywających za granicą ponad rok. Można założyć ,iż skoro osoby te posmakowały już lepszej pracy, sprawniejszej organizacji i więcej niż w Polsce zarabiają, to można przypuszczać, iż one nigdy już do kraju nie wrócą. Owszem, będą go odwiedzać, spędzać w nim święta, nawet znajdą sobie między Odrą, a Wisłą drugą połowę do życia, ale naznaczeni już będą statusem emigranta. Polska ma więc poważne powody do tego, by się niepokoić, bo są to osoby w najlepszym wieku, by zakładać rodziny i mieć dzieci.

Jeszcze parę lat temu wręcz masowo wyjeżdżali hydraulicy, murarze, spawacze i inni tego typu fachowcy, lecz potem dołączali do nich wykształceni specjaliści i menedżerowie. Wśród emigrantów, którzy przebywają za granicą ponad rok, blisko ćwierć miliona to osoby z wyższym wykształceniem i ciągle ich przybywa. Oni w swej ojczyźnie nie przeprowadzają się już z miasta do miasta, tylko od razu – znając obcy język – biorą kurs na zagranicę. Za 2-3 tysiące złotych, pracować w kraju nie

będą – minimum 5 tysięcy, powiadają (średnia krajowa wynosi obecnie 3.740.- złotych, w Niemczech to 8.000 , a Wielkiej Brytanii i Holandii, ok. 5.200 złotych). Takie pieniądze tam za pracę otrzymują. Zagraniczne, a głównie niemieckie firmy walczą głównie o absolwentów politechnik i specjalistów IT. Często w tamtejszych zespołach elektroników, połowę stanowią Polacy.

Lecz inżynierowie, to nie jedyni specjaliści, którzy są poszukiwani na zagranicznych rynkach. Sporo ofert pracy jest też dla finansistów, szefów działów sprzedaży oraz zdolnych menedżerów zarządzających produkcją. Przez cały też czas rynki te upominają się o wyspecjalizowanych medyków i pielęgniarki. Prócz wyższych zarobków, mogą oni liczyć, m.in. – i to od zaraz - na służbowe mieszkanie, pokrycie kosztów międzynarodowej szkoły i często dwujęzycznego angielsko-niemieckiego przedszkola.

Do tej pory, jedną trzecią naszych rodaków przyjęła Wielka Brytania. Tu zaznaczają się już różnice między tymi, co wcześniej przyjechali, złapali lepszą pracę, sprowadzili rodziny i zapuścili korzenie, a resztą emigrantów. Ciągle też spora liczna Polaków wyjeżdża za granicę na tzw. saksy, trzy do ośmiu miesięcy, głównie do Holandii, Norwegii, Austrii, no i do Niemiec.

Page 23: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Wyjeżdżają i wracają. Zarobione pieniądze wysyłają do Polski, by pomóc rodzinie i bliskim. Życie na miejscu pochłania im ok. 40-50 proc., resztę odkładają na przyszłość, część zatrzymując, a drugą wysyłając. Średni przekaz od emigranta wyniósł w 2012 roku, nieco ponad 600 euro, ale w skali ogólnej dało to 4,2 mld euro, czyli ponad 17 mln złotych rocznie.

Ciągle aktualne jest pytanie: jaką ofertę powrotową należałoby im wszystkim złożyć, gdyż w kraju stan z dzietnością stale się pogarsza. Przede wszystkim trzeba byłoby ich lepiej opłacać za pracę, często kilka razy więcej, aniżeli przed wyjazdem zarabiali; po wtóre, jeszcze bardziej wydłużyć urlopy macierzyńskie, dofinansować przedszkola, itd.

Można wątpić, czy w chwili obecnej Polskę byłoby na to stać, raczej nie. Innym jeszcze kluczem do sukcesu, mógłby być też, jeszcze znaczniejszy rozwój gospodarczy, generujący powstawanie nowych miejsc pracy i poprawę sytuacji materialnej polskich rodzin. Jednakże cudów nie ma, radykalnego wzrostu od zaraz nie będzie.

Tymczasem pogłębiają się różnice społeczne na mapie Polski. Przybywa biednych. W ubiegłym roku w skrajnym ubóstwie żyło 26,6 proc. rodzin. Znacznie wzrosła liczba rodzin, które żyją poniżej ustawowej granicy ubóstwa i wynosi ona obecnie 7,2 proc. rodzin. 23,4 proc. gospodarstw domowych nie ma dostępu do toalety, łazienki i bieżącej wody, nie ma w gospodarstwie elektryczności, albo jest ona w fatalnym stanie technicznym. Z danych GUS wynika też, że ponad jednej czwartej badanych nie stać na pokrycie kosztów wizyty u lekarza lub dentysty. 42 proc. nie ma możliwości pokrycia

nieprzewidzianego wydatku w wysokości od 400 do 500 złotych.

Już nawet posiadanie dyplomu wyższej uczelni nie gwarantuje sukcesu ekonomicznego, ponieważ lawinowo powiększa się armia osób bez pracy, już o 100 tysięcy rocznie. Gminy wydają coraz więcej pieniędzy na pomoc społeczną. W r. 2012, było to łącznie 26 mld złotych, o 815 mln więcej, niż rok wcześniej. Najlepiej mają się Opolszczyzna i Śląsk, gdzie liczba korzystających z pomocy społecznej wynosi odpowiednio, ok. 4 i 6 proc. mieszkańców. Najgorsza jest sytuacja w woj. warmińsko-mazurskim i kujawsko-pomorskim, gdzie już co siódma osoba wyciąga rękę po państwową jałmużnę.

Można by przypuszczać, iż pewnym rozwiązaniem na te bolące problemy mogłaby stać się tania imigracja. Nic z tego, ona co prawda – i ta legalna i ta nielegalna - ma miejsce, jednakże w efekcie przynosi więcej strat niż korzyści, a to dlatego, że przekraczający naszą granicę Rosjanie, Ukraińcy, Bułgarzy, Gruzini i inni, wcale nie zamierzają osiedlać się i pracować w Polsce, ich celem są Niemcy. Tyle tylko, że za Odrą potrzebują imigrantów wysoko wykwalifikowanych, a oni tego warunku nie spełniają i ostatecznie wracają i zakotwiczają się w Polsce, co kosztuje.

Tylko w ciągu półtora roku, Polska odmówiła wjazdu 52 tys. osób ze Wschodu, a ile przekroczyło granicę nielegalnie, tego nie wie nikt. Wiadomo natomiast, że póki co, mamy najwyższy w Europie wśród emigrantów odsetek kobiet z dziećmi. Co też kosztuje. Red. Józef Włodzimierz Pielka

Polska dyplomacja bliżej ludzi W dniach 16-17 listopada br. w gmachu

Ministerstwa Spraw Zagranicznych zorganizowano „Dni otwarte”, umożliwiając warszawiakom zwiedzanie obiektów należących do tego resortu.

Z tej okazji przygotowano również specjalną wystawę, poświęconą roli i znaczeniu architektury, wzornictwa oraz modernizacji w budowaniu wizerunku polskiej polityki zagranicznej.

W tym roku tematami obchodów Dnia Służby Zagranicznej były sztuka i dyplomacja oraz Instytuty Polskie w świecie. W siedzibie ministerstwa wystawiono dotychczas nieeksponowane obrazy, odzyskane przez resort, a będące obecnie własnością Muzeum Narodowego w Warszawie. Wśród nich obraz Jana Matejki Portret Karola Podlewskiego.

W ciągu tych dwóch dni najbardziej reprezentacyjne pomieszczenia, wystawy mebli i eksponatów związanych z historycznym i obecnym wystrojem placówek dyplomatycznych ( można było też zajrzeć do gabinetu szefa polskiej dyplomacji i zobaczyć leżącą na szafce autentyczną sowiecką „pepeszę”; ktoś z grona zwiedzających próbował się nawet zakładać o to, iż jest to zdobyczny automat z Afganistanu…).

Na zwiedzanie zarejestrowało się 850 osób. Wystawa ukazuje zrealizowane projekty modernizacji budynków oraz nieruchomości, będących w dyspozycji MSZ w kraju i za granicą. Część poświęcona jest unowocześnionej infrastrukturze informatycznej.

Ale w trakcie tych” Dni otwartych”, można też było obejrzeć prezentacje multimedialne poświęcone polskim placówkom zagranicznym, oraz oryginalne krosna z powołanej do życia w 1926 roku Spółdzielni Artystów Plastyków „ŁAD”, której tkaniny ozdabiały wnętrza przedwojennych polskich placówek zagranicznych. Gościem specjalnym tegorocznych „Dni”, był Krzysztof Ingarden, autor projektu Pawilonu Polskiego na Światową Wystawę EXPO 2005 w Aichi.

Równocześnie w budynku Stowarzyszenia Architektów Polskich (SARP), otwarta została inna wystawa prezentująca zdjęcia najpiękniejszych polskich placówek na świecie. Szczególną uwagę zwiedzających przykuwały, m.in. Ambasada RP w Ankarze, Bukareszcie, Hadze, Londynie, Paryżu, Pradze, Sztokholmie, Waszyngtonie, oraz Konsulaty w Nowym Jorku i Chicago, jak też projekt nowej Ambasady RP w Berlinie, która – obok Stałego Przedstawicielstwa przy Unii Europejskiej w Brukseli – będzie jedną z najnowocześniejszych placówek na świecie i będzie można rozpocząć w niej pracę już w 2016 roku.

Należy też nadmienić, iż Minister Spraw Zagranicznych, Radosław Sikorski, ustanowił Dzień Służby Zagranicznej w 2009 roku, na pamiątkę pierwszej oficjalnej depeszy dyplomatycznej w odrodzonej Polsce, którą 16 listopada 1918 roku, wysłał w świat, Józef Piłsudski. Red. Józef Włodzimierz Pielka

Page 24: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Lotniska w Polsce Nowe lotnisko, by mogło na siebie zarobić, musi obsłużyć przynajmniej 1 mln pasażerów rocznie. Jest to praktycznie granica rentowności – twierdzą eksperci z Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych IATA. Sześciu portom lotniczym w Polsce wciąż do tego daleko. Czym grozi przeinwestowanie w sieć lotnisk, pokazuje przykład Hiszpanii, gdzie wybudowano w ciągu ostatniej dekady 48 regionalnych portów lotniczych z pomocą dotacji z Unii Europejskiej. Obecnie rentownych jest tylko 11. Pod wpływem doświadczeń hiszpańskich Unia przygotowuje nowe przepisy, które zmierzają do ograniczenia lokalnej sieci lotniskowej, poprzez utrudnienia w otrzymaniu funduszy europejskich na taką inwestycję. W Polsce aktualnie w budowie znajdują się: port lotniczy Radom-Sadków (RDO) i Gdynia Babie Doły (QYD). Od 5 lat intensywnie promowana jest także idea zbudowania dużego regionalnego portu lotniczego Kielce-Obice, który według prezydenta Kielc, Wojciecha Lubawskiego miałby być hubem ruchu pasażerskiego i cargo dla Mazowsza i Małopolski Wschodniej oraz konkurować z portem lotniczym Okęcie. - Analogia do uniwersytetów nasuwa się sama. Każdy polityk lokalny chciał mieć w swoim województwie uniwersytet czy politechnikę, teraz chce mieć u siebie lotnisko. Nie mają pojęcia, ile to kosztuje, ile będzie kosztować utrzymanie, jaką trzeba zapewnić infrastrukturę. Liczy się co innego – jaka to ważna i prestiżowa inwestycja. Tymczasem lotniska są potrzebne, ale małe, dla maszyn general aviation, bez nadmiernie rozbudowanej infrastruktury – uważa Michał Setlak, ekspert lotniczy, zastępca redaktora naczelnego „Przeglądu Lotniczego”. W 2011 r. w działających wówczas jedenastu portach lotniczych odprawiono 21,8 mln pasażerów, co stanowiło o 1 mln więcej niż rok wcześniej. Z kolei w roku 2012 roku odprawy polskich portach lotniczych sięgnęły 24,9 mln pasażerów, co oznacza spory, bo 12 proc. wzrost. Jednak rok 2012 był wyjątkowy - odbyło się Euro 2012. Ponadto na rynku lotniczym działały linie OLT Express które swoimi niskimi cenami przyciągnęły na pokłady samolotów wielu pasażerów, którzy inaczej w ogóle by nie polecieli. Obecnie w Polsce znajdują się następujące porty lotnicze z połączeniami regularnymi: Bydgoszcz Szwederowo (BZG), Gdańsk Rębiechowo (GDN), Katowice Pyrzowice (KTW), Kraków Balice (KRK), Lublin Świdnik (LUZ), Łódź Lublinek (LCJ), Poznań Ławica (POZ), Rzeszów Jasionka (RZE), Szczecin Goleniów (SZZ), Warszawa Okęcie (WAW), Warszawa Modlin (WMI), Wrocław Strachowice (WRO), Zielona Góra Babimost (IEG). Według ekspertów Polskiego Rynku Transportu Lotniczego sześć z nich jest nierentowne. Rzeszów Jasionka (RZE) W tym porcie lotniczym w 2012 r. odprawiono 565 tys. pasażerów, co stanowi wzrost o 15 proc. w stosunku do poprzedniego roku. We wrześniu 2013 roku było to 64 788 pasażerów, co też daje 15 proc. wzrost w stosunku do analogicznego okresu roku ubiegłego. Port jakoś sobie radzi, a szanse na niemal 700 tys. pasażerów w obecnym roku są całkiem realne. W sezonie zimowym 2013/2014 roku właśnie tam jest najwięcej (264,5 tys.) oferowanych miejsc spośród mniejszych portów lotniczych. Przoduje tam Ryanair stanowiący o 53,3 proc. oferty, ale i Grupa Lufthansy zwiększyła ofertę połączeń o 41,5 proc. Częściej będzie też latać z Rzeszowa Eurolot. Tymczasem w ubiegłym roku port przyniósł straty wielkości 15,01 mln zł. Łódź Lublinek (LCJ) Port odprawił w 2012 r. 464 tys. pasażerów, co oznacza wzrost o 19 proc. w stosunku do 2011 r. I to koniec dobrej passy - we wrześniu 2013 r. ruch wyniósł 35 755 osób, co jest spadkiem o 19,5 proc. w stosunku do września 2012.

W sezonie zimowym 2013/2014 w LCJ wzrost w stosunku do zimy 2011/2012 jest najmniejszy ze wszystkich lotnisk i wynosi 60 proc. Obecnie LCJ całkowicie zależy od Ryanair. Przyczyną tak kiepskich perspektyw lotniska jest ucieczka ruchu do Modlina pod Warszawą. W ubiegłym roku port zanotował stratę rzędu 37,7 mln zł. Szczecin Goleniów (SZZ) Port obsłużył w 2012 r. 356 tys. pasażerów czyli 40 proc. więcej niż w 2011 r! Jednak ten wynik osiągnął głównie dzięki OLT Express, którego już nie ma. We wrześniu szacowane przewozy wyniosły 34,5 tys. pasażerów. Oferta na sezon zimowy 2013/2014 to 129,1 tys. miejsc, z czego 32,5 proc. przypada na Ryanair, zaś pozostałe to głównie Eurolot, ale także i mniejsze linie lotnicze. Szczecin dopiero musi na nowo wpasować się w infrastrukturę lotniczą, a to potrwa co najmniej kilka lat. Na razie jego wyniki finansowe za zeszły rok sprowadzają się do 4 mln zł straty. Bydgoszcz Szwederowo (BZG) W 2012 r. w tym porcie lotniczym obsłużono 340 tys. pasażerów, czyli o 10 proc. więcej niż w 2011 r. We wrześniu 2013 r. przewozy wyniosły 34 200 pasażerów, czyli o 2 proc. mniej niż rok wcześniej. Oferowanie w sezonie zimowym 2013/2014 to 118,6 tys. miejsc, o 87,9 proc. więcej niż w poprzednim sezonie zimowym. Ale aż 93,7 proc. oferty to Ryanair i port zależy od tej linii. Również ten port zanotował w ubiegłym roku straty - 4,6 mln zł. Lublin Świdnik (LUZ) W zeszłym roku ten port działał tylko dwa tygodnie. We wrześniu 2013 roku przewozy wyniosły 18 497 pasażerów, ale wcale nie rosną (lipiec 2013 - 21 481 pasażerów). Oferowanie na sezon zimowy 2013/2014 wyniesie 45,5 tys. miejsc, ale z udziałem Ryanair na poziomie 87,3 proc. Nie należy się spodziewać, aby wobec bliskości RZE, port lubelski osiągnął rentowność. Zielona Góra Babimost (IEG) W tym porcie lotniczym obsłużono 12 276 pasażerów na regularnej trasie do Warszawy, realizowanej przez Sprint Air. Był to 63 proc. wzrost w stosunku do 2012 r. We wrześniu tego roku szacunki wynoszą około 1200 osób, więc można przewidywać dalszy wzrost przewozów, choć do IEG więksi przewoźnicy raczej się nie wybierają. Jednak IEG ma pozostać niewielkim portem regionalnym, więc – paradoksalnie – ma szanse na stopniowy rozwój. Nawet straty, jakie port zanotował w ubiegłym roku na bieżącej działalności nie były wielkie – jedynie 240 tys. zł. W tej sytuacji nowy port Gdynia Babie Doły (QYD) znacznie osłabi Gdańsk, nie oferując nic w zamian – obiecywane przez władze Gdyni przejęcie biznesowego segmentu rynku jest po prostu niemożliwe. Gdynię czeka los portu Lublin Świdnik, który toczy bezsensowną walkę konkurencyjną z Rzeszowem, na której korzystają tylko linie lotnicze. Jeszcze gorszy będzie los portu Radom-Sadków (RDO), znajdującego się zbyt blisko lotniska w Modlinie i wpół drogi do konkurencyjnych lotnisk: lubelskiego i rzeszowskiego. Radom czeka prawdopodobnie los portu lotniczego Zielonej Górze, choć bez perspektyw na rozwój, jakie ma Zielona Góra. - W warunkach polskich wiele zależy od tego, jakie linie z portu lotniczego korzystają. Jeśli głównym przewoźnikiem działającym z portu jest Ryanair, to wiadomo, iż oczekuje on bardzo niskich stawek, a dodatkowo „wymusza ” często, na przykład od władz regionalnych, wpłaty na tak zwane fundusze marketingowe. Z kolei linie tradycyjne płacą więcej. Dużo zależy też od infrastruktury wewnętrznej, w wielu portach duże przychody przynosi działalność pozalotnicza jak sklepy czy restauracje. Ale znowu – pasażer tanich linii niewiele kupuje. Po prostu jest odprawiany i wsiada na pokład, a spore zakupy robi pasażer tranzytowy. INTERNET

Page 25: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Irena Walus z Grodna Redaktor naczelna „Monitora Polonijnego”

Boże Narodzenie -najpiękniejsze święto w roku Tradycja pozostaje fundamentalną wartością w naszym życiu

Dla naszych rodaków Boże Narodzenie jest najpiękniejszym świętem w roku. Wspomnienia z dzieciństwa, związane z nim, są najbardziej ciepłe i wspaniałe, kojarzą się z domem rodzinnym oraz naszymi bliskimi. Okres Świąt Bożonarodzeniowych ma bogate tradycje, nie tylko ludowe, religijne, ale i narodowe. Nawet na zesłaniu Polacy zasiadali do wigilijnej wieczerzy, by podzielić się opłatkiem. Słuchając opowiadań Sybiraków czy czytając ich wspomnienia, można dowiedzieć się, jak ważnym świętem było Boże Narodzenie, do którego starannie się przygotowywano w tamtych warunkach. Mimo okrutnych realiów życia - to święto jak żadne inne dawało nadzieję na lepsze... Czy w dzisiejszych czasach tradycja ma nadal dla nas wartość? Większość rodaków mimo zachodzących zmian uważa, że tradycja jest czymś ważnym, co warto pielęgnować i zachować dla przyszłych pokoleń. Dla nas, kresowych Polaków, tak ciężko doświadczonych przez historię, ma to szczególne znaczenie. Aleksander Sołżenicyn w „Archipelagu GUŁAG-u” opisał, jak łagry odzierały człowieka z prywatności, godności i człowieczeństwa. Dzięki przywiązaniu do tradycji i wartości Polakom było łatwiej przetrwać życie na nieludzkiej ziemi.

Nasze korzenie, tradycje to fundamenty, dzięki którym nie jesteśmy zagubieni, czujemy się pewniej w życiu. Osoby, mające mocne oparcie w życiu, nie tak łatwo zastraszyć. Świadczy o tym chociażby historia Związku Polaków na Białorusi po roku 2005.

Zdjęcie: Jasełka przedszkolaków z Grodna. Jesteśmy dziedzicami tego, co stworzono przed nami. Tradycja oddziaływuje na nas, ale też obowiązuje. Jej podtrzymywanie i kultywowanie to jedno z ważniejszych zadań rodziny. Pamiętamy o tym siadając w gronie rodzinnym do wigilijnego stołu, zastawionego tradycyjnymi daniami. Za rok znowu tak będzie… Bo to tradycja!

Ryszarda Kałacz z Białorusi Boże Narodzenie w mojej rodzinie

Tradycja świętowania Bożego Narodzenia na Białorusi jest tradycją rodzinną, przekazywaną z pokolenia na pokolenie. To najbardziej uroczyste święto, na które niecierpliwie czekamy, do którego długo i starannie się przygotowujemy. Są to dni, kiedy więcej czasu poświęcamy rodzinie i bliskim. Jak i na całym świecie Polacy z Grodna oraz Grodzieńszczyzny obchodzą te święta podtrzymując piękne tradycje niezależnie od warunków życia i sytuacji, w których się znajdują. Przygotowania do tej uroczystości zaczynają się kilka tygodni wcześniej. W różnych miejscowościach występują pewne różnice: w przepisach dań, w obyczajach, ale główne momenty tradycji są jednakowe. Chciałabym opowiedzieć, jak to było w rodzinie mojego męża, który urodził się na wsi niedaleko granicy z Polską. Parę tygodni przed Świętami teściowie zabijali świnię i my - dwie synowe - przyjeżdżałyśmy na wieś, by pomóc w przygotowaniu wędlin. Soliło się słoninę, robiło się kiełbasę tzw. „palcem pchaną” (czyli palcówkę), wątrobiankę, salceson, ale nie wolno tego było jeść, ponieważ był adwent i teściowa tego przestrzegała. Dzień przed wigilią piekło się ciasta z makiem. Rano, w dzień wigilijny, teściowa gotowała pszenicę, potem dodawała utarty mak i miód, albo wywar z buraków cukrowych. To była kutia - główne danie wigilijne. Gotowało się zupę z prawdziwków uzbieranych jesienią w Puszczy Białowieskiej. Duszono też kapustę kiszoną z grzybami, gotowano zupę z grzybów, pierogi, bliny, kisiel z żurawin, śledzie, ryby, kompot z suszonych owoców. W trakcie tych przygotowań teściowa opowiadała dawne opowieści.

To były wspaniałe chwile. Paliło się w piecu, smacznie pachniało jedzenie. Nasze dzieci dorastały i pomagały nam w kuchni. Na stół wigilijny kładło się siano ze stodoły, nakrywało się go białym obrusem, stawiano nakrycia i potrawy. Kiedy pojawiała się pierwsza gwiazda, siadano do stołu. Najpierw odmawiano modlitwę, potem dzielono się opłatkiem. Posiłek zawsze zaczynał się od spożycia kutii. Na wigilię zbierała się cała rodzina, zapalaliśmy świece, śpiewaliśmy kolędy. To były bardzo szczęśliwe chwile pojednania rodzinnego i jeżeli nawet były problemy w rodzinie, to atmosfera tego ciepła pomagała przebaczyć sobie nawzajem i zapomnieć o przykrościach. Zawsze zapraszaliśmy samotną sąsiadkę, która mieszkała obok, by nie była sama w ten szczególny wieczór. Rodzice opowiadali nam, jak to kiedyś chodzili przebierańcy – kolędnicy i śpiewali kolędy, ale myśmy już tego nie zastali. Teściowie odeszli, a tradycja na szczęście została. Teraz to ja zapraszam bliskich na wigilię. Synowa i wnuczki pomagają mi w przygotowaniach, dekorujemy razem choinkę i małą szopkę. Wnuczki bardzo się cieszą. Moja córka wyjechała do Niemiec i nie zawsze może przyjechać, zięć pochodzi również z rodziny katolickiej i dlatego w domu swoim też obchodzą Boże Narodzenie z zachowaniem tradycji. Czasy się zmieniają, są nowe technologie, mamy Skype’a i z jego pomocą możemy widzieć i słyszeć nasze dzieci i być razem z nimi w ten świąteczny wieczór. Tak oto tradycja istnieje w naszych sercach i umysłach, w dzieciach i wnukach, i daj to, Boże, nigdy nie zaniknie, bo jesteśmy Polakami.

Page 26: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Red. Andrzej Arkadiusz Pielka AGENCJA INFORMACYJNA „POLONIA”

oprac. wraz ze zdjęciami archiwalnymi: B.M.J.Kukulska

DOM BRACI JABŁKOWSKICH Przed II wojną światową w Warszawie, na rogu ulic, Brackiej i Chmielnej, funkcjonował dom handlowy, uznawany za jeden z najnowocześniejszych w całej Europie Środkowej. Jego powierzchnia wynosiła trzy czwarte hektara. Był to obiekt nie tylko nowoczesny, ale także urządzony wg najnowszych zagranicznych standardów. Wchodzących do niego witał umundurowany portier, ale nie otwierał drzwi. Automatyczne drzwi otwierały się same, portier tylko witał klientów głębokim ukłonem. Szło o to, by potencjalni klienci od pierwszej chwili poczuli się swojsko i przyjaźnie w tym wielkim sklepie. Modernistyczny gmach przy ulicy Brackiej 25 został wzniesiony w latach 1913-14, według projektu Karola Jankowskiego i Franciszka Lilpopa, na potrzeby powstałej pod koniec XIX wieku firmy "Bracia Jabłkowscy". Autorzy inspirowali się wielkimi francuskimi i niemieckimi domami towarowymi, a szczególnie zaprojektowanym przez Alfreda Messela domem Wertheima w Berlinie. Witryny rozdzielone są pokaźnymi, profilowanymi filarami, a wejście umieszczono we wnęce podpartej dwiema doryckimi kolumnami. Budynek wzniesiono na bazie konstrukcji szkieletowo-żelbetowej. W prostym, funkcjonalnym wnętrzu, na uwagę zasługuje reprezentacyjna klatka schodowa, oświetlona półkolistymi oknami z witrażami zaprojektowanymi przez Edmunda Bartłomiejczyka a wykonanymi w pracowni W. Skibińskiego, przedstawiającymi wytworne mieszkanki miasta z różnych epok. Dom Towarowy Braci Jabłkowskich rozpoczął działalność 7 listopada 1914. Poprzez bezpośrednie zaopatrywanie się u producentów, spółka wyeliminowała łańcuch pośredników i mogła zaoferować klientom tańszy produkt. Aby uprzyjemnić zakupy, otwarto na trzecim piętrze kawiarnię, a w sezonie letnim, na tarasie mieszczącym się na dachu, serwowano kefiry i soki owocowe, propagując idee zdrowego żywienia. Na siedmiu kondygnacjach domu umieszczone były działy sprzedaży, składy towarów, pomieszczenia usługowe i biurowe. Dom podzielony był na 44 sklepy, a te jeszcze na działy, których było aż 300. Zaopatrzony był on we wszystkie artykuły codziennego i domowego użytku, z wyjątkiem artykułów żywnościowych. Największe obroty osiągał on ze sprzedaży konfekcji, a zwłaszcza konfekcji ciężkiej do której należały ubrania, kostiumy, suknie i okrycia wierzchnie w działach damskim i męskim. Po uzyskaniu niepodległości w r. 1918, firma rozpoczęła także sprzedaż wysyłkową. Na piątym piętrze mieściły się pracownie sukien, garniturów i płaszczy, gdzie można było zamówić sobie ubranie na miarę. Ogólna liczba pracowników w roku 1939, wynosiła 650 osób. Odpoczynek klienci znajdowali w 2 kawiarniach – wewnątrz budynku, gdzie organizowane były występy muzyczne popularnych artystów estradowych oraz latem na tarasie. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się organizowany corocznie bal. Na okazjonalnym plakacie przeczytać można było: „ Kto jest życiem ciężko struty X Niech pamięta: pierwszy luty X Da mu u handlowców w sali X Jeden z najpiękniejszych bali X Będzie bal to – ponad bale X W tegorocznym karnawale X Bo na bal Jabłkowskich Braci X Przybyć zawsze się opłaci X Wydać marnych trochę groszy X Bal ten smutki nam rozproszy”… I wiara waliła! Firma propagowała i popierała zainteresowania sportowe swych pracowników. Zimą organizowano wyprawy do Zakopanego lub Bukowiny, a latem do Liskowa, Wilna, lub nad morze. Pracownicy dokształcali się też w językach obcych: francuskim, angielskim i niemieckim.

Bracia Jabłkowscy organizowali rozmaite konkursy, imprezy oraz bale. Najbardziej prestiżową imprezą był organizowany dwa razy w roku, pokaz mody.

Modele były plonem pracy specjalnego zespołu wyjeżdżającego na miesiąc wcześniej do Paryża i Wiednia.

Wzory z domów mody miały ośmiokrotnie wyższą cenę, niż odtworzona później kopia. Ilość prezentowanych modeli wynosiła około 200 – suknie dzienne, wizytowe, balowe, płaszcze, kostiumy, komplety sportowe, szlafroki i stroje domowe. Inną atrakcję stanowiły przedstawienia w kukiełkowym teatrzyku dziecięcym na VI piętrze. Widownia dla dzieci miała 300 miejsc, a rodzice stali z tyłu lub w przedsionku. Wystawiano popularne bajki, „Jaś i Małgosia”, Czerwony Kapturek”, „Kopciuszek”, czy „Śpiąca królewna”. Jabłkowscy przed wojną, byli „świątynią” kultowych, starych warszawskich marek, które – jak Wedel, czy Blikle – ciągle przyciągały nabywców. Rosło grono rodzimych klientów uwielbiających przepłacać z klasą. Dla nich liczyła się jakość produktu, atmosfera wtajemniczenia, wytworność, dyskrecja i spokój. DT Braci Jabłkowskich był unikalnym, historycznym symbolem, że Polacy z Warszawy mogli odnieść sukces w sektorze wytwornego, metropolitarnego handlu, na miarę Paryża, czy Berlina. Marka ta budziła emocje, miała swą legendę, magię i urok, a przez to olbrzymi potencjał rewitalizacji. Lata największej świetności Dom Towarowy przeżywał w dwudziestoleciu międzywojennym. Do 1939 roku był jedynym tego typu domem handlowym w Warszawie. Czynny był również podczas okupacji. W czasie Powstania Warszawskiego produkowane były w nim towary na potrzeby powstańców: odzież, obuwie, bielizna. W budynku przy ulicy Brackiej 25, oddział powstańczy produkował też amunicję, w podwórzu prowadził kuchnię zasilaną żywnością przez właścicieli firmy.

Jako jeden z nielicznych budynków w tamtym rejonie Warszawy, Dom Towarowy Braci Jabłkowskich przetrwał szczęśliwie bombardowania miasta.

W 1945 roku wznowiono sprzedaż oraz rozdzielano towary UNRRA. W maju 1950 roku odebrano budynek rodzinie Jabłkowskich i Dom Towarowy upaństwowiono. Majątek znanej i cenionej firmy przejęło komunistyczne państwo i ta musiała ogłosić upadłość. Od 1951 do 1970 roku w budynku mieścił się Centralny Dom Dziecka, następnie Dom Obuwia oraz siedziby biur, a od 1992 roku dom handlowy "Arka". W czerwcu 1996 roku reaktywowano firmę Bracia Jabłkowscy i zwrócono jej budynek handlowy przy Brackiej 25.

Page 27: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

Polskie Wędzonki według tradycyjnych receptur: krakowska, kabanosy, kiełbasa wiejska, kaszanka, salceson, flaki.. Zamówienia: Grażyna: 082 536 23 94; Sławek 082 964 3530,

tel: 011 316 4966

rok założenia 1991

OFERUJE BILETY LOTNICZE każdymi liniami lotniczymi.

NOWOŚĆ: SANATORIA W POLSCE wycieczki zagraniczne i lokalne, ubezpieczenia podczas podróży,

wypożyczanie samochodów, zakwaterowanie.

Szybko, tanio i solidnie.

Wszystko załatwiamy telefonicznie albo emailem

Halina Bojara [email protected] Skype: halusia595

www.kriscotravel.co.zawww.limohire.co.zawww.krisco.pl (polska strona)

tel: 012-329 1526 fax: 086210 6439 Cell 082 324 8808

VICTOR i A Wiktor i Ala oferują wyroby wędzone: kabanosy, szynki, kiełbasy, pstrągi, oscypki!

℡ 072 701 8558 e-mail: [email protected]

Biuro Tour Operatorskie w Johannesburgu,

zajmujące się turystyką przyjazdową do krajów południa Afryki oraz na wyspy Oceanu

Indyjskiego: Mauritius, Seszele, Madagaskar, poszukuje kandydata na stanowisko:

TRAVEL CONSULTANT Wymagana biegła znajomość języka polskiego, programów WORD i EXCEL, doświadczenie w pracy administracyjnej i biurowej oraz prawo

jazdy. Kwalifikacje pilota wycieczek będą dodatkowym atutem.

Wynagrodzenie: pensja podstawowa, prowizja od sprzedaży oraz bilet do Polski raz w roku. Tel: +27 83 448 5351, e-mail: [email protected],

www.safpol.pl www.safpolsafaris.co.za

INFORMACJI UDZIELAJĄ: VIOLA, BEATA I KASIA

E-MAIL: [email protected] Tel: 011 791-1771/3 Fax: 011 791-1775 Cell: 082 9010 896 Unit D13. Lifestyle Riverfront Office Park Bosbok Rd. Randpark Ridge 2156

AERO TRAVEL TOURS DLA WAS OD PONAD 20 LAT!

BILETY LOTNICZE KRAJOWE I ZAGRANICZNE ZWIEDZANIE AFRYKI DLA OSÓB INDYWIDUALNYCH I GRUP WYCIECZKI POBYTOWE I OBJAZDOWE W KAŻDY ZAKĄTEK ŚWIATA REZERWACJE HOTELOWE I W PARKACH NARODOWYCH WYNAJEM SAMOCHODÓW UBEZPIECZENIA TURYSTYCZNE TRANSFERY LOTNISKOWO-HOTELOWE

ODWIEDŹ NAS NA: WWW.AEROTRAVELTOURS.COM

Page 28: Zjednoczenie Polskie w Johannesburgu

tekst: Barbara M.J. Kukulska zdjęcia: Marek Kukulski

Okiem reportera Tak jak w Polsce spędzaliśmy urlopy na spływach kajakowych, czy pieszych wycieczkach górskich, tak tutaj, w Południowej Afryce całkowicie straciliśmy głowę dla... safari. Jeździmy czasem kilka razy w roku do Pilanesbergu, Parku Narodowego, który jest odległy od Johannesburga o 180 km. Zajmuje powierzchnię 572 km². Usytuowany jest na wyjątkowym obszarze. Pod względem geologicznym jest jednym z największych wulkanicznych zespołów tego typu na świecie, zwany "Alkaline Ring Complex". Jest to ogromny okrągły krater dawno wygasłego wulkan, który ostatni raz wybuchł około 1200 milionów lat temu. Ten stary wulkan wspiera także oryginalny ekosystem o bardzo bogatej różnorodności roślin i zwierząt. Na terenie Pilanesberg w obszarze krateru występuje też szereg cennych minerałów. Naturalne warunki atmosferyczne spowodowały na tym terenie utworzenie osobliwych kompozycji klifów na zboczach gór, urokliwych wąwozów, jarów, dolin i cieków wodnych, tworząc zróżnicowaną topografię różnych rodzajów gleby. Te warunki doprowadziły do powstania interesujących zbiorowisk roślinnych, które z kolei wspierają unikalną kompozycję zwierzęcego życia. W parku żyje na wolności m.in. „Big Five”, tzw. wielka piątka, do której zaliczany jest: słoń, nosorożec, lew, bawół i lampart. Mieszkają tam różnorodne gatunki ptaków. Każdy dzień pobytu w Pilanesberg i obserwacja zwierząt przynosi niezapomniane wrażenia i przeżycia. Uspokaja i daje dystans do życiowych problemów dnia codziennego.