Żona piekarza
DESCRIPTION
Dramat Marcela PagnolaTRANSCRIPT
OBSADA
PIEKARZ RaimuPIEKARZOWA Ginette LeclercPASTERZ Charles MoulinMARKIZ Fernand CharpinPROBOSZCZ Robert VattierNAUCZYCIEL Robert BassacMAILLEFER Édouard DelmontANTONIN Charles BlavetteCASIMIR Paul DullacBARNABA MaupiPÉTUGUE Julien MaffreRADZIK Jean CastanCELESTYNA Alida RouffeANIELA Maximilienne MaxKRUSZYNKA Odette RogerRZEŹNIK CharblayBARTEK Adrien LegrosHERMINA Yvette FournierPOSŁAŃCY Marius Roux, José TyrandDZIADEK Gustave Merle
23
•
Na placu miasteczka, w porze zakończenia lekcji w szko-le. Dzieci dochodzą w parach do wyjścia, po czym roz-pierzchają się jak stadko wróbli. Nauczyciel wychodzi ostatni, zamykając za sobą drzwi. Jest bardzo młody, zapewne niedawno ukończył seminarium nauczycielskie i jest to jego pierwsza placówka. Zbliża się do skrzynki pocztowej i otwiera ją kluczem. Ze środka wyjmuje świe-ży numer Le Petit Provençal. W tej chwili podchodzi do niego chłop, kłaniając się.
CHŁOP
Dzień dobry, panie nauczycielu.
NAUCZYCIEL (rozrywając opaskę gazety)Dzień dobry, Pétugue. Jak się masz?
PÉTUGUE (nieśmiało)Bardzo dobrze, proszę pana. Bardzo dobrze. Chciałem prosić o małą przysługę.
24
NAUCZYCIEL
Słucham.
PÉTUGUE
Wie pan, który to Casimir? Kierownik w „Kółku Re-publikańskim”, ten, co ma sklepik z tytoniem.
NAUCZYCIEL
Wiem. I co?
PÉTUGUE
Trzeba by mu powiedzieć, że ma w studni zdechłego psa. W studni przed „Kółkiem”. Casotti widział, jak wpadł do środka. Jeżeli się go nie uprzedzi, w niedzielę zrobi nam z tej wody aperitif. Trzeba mu powiedzieć.
NAUCZYCIEL
A dlaczego Casotti sam mu nie powie?
PÉTUGUE (tajemniczo)
Nie może. Są pokłóceni. Pobili się w wojsku, dwadzieś-cia lat temu. Znaczy, są pokłóceni.
NAUCZYCIEL
Przecież chodzi do „Kółka” na aperitif.
25
PÉTUGUE
Tak, ale nigdy z nim nie rozmawia. Zamawia tylko u słu-żącej, tak jak ja. Bo my z Casimirem też się gniewamy.
NAUCZYCIEL
Ale dlaczego?
PÉTUGUE
Och, to dawna historia. Mój ojciec gniewał się z jego ojcem. A dziadek jeszcze z jego dziadkiem. I już nasi dziadkowie nie wiedzieli dlaczego, bo to jeszcze daw-niejsza sprawa. Sam pan widzi, że to musiało być coś poważnego. Jakiś ważny powód.
NAUCZYCIEL
Miasteczko idiotów, słowo daję.
PÉTUGUE
Nie, proszę pana. Po prostu mamy swój honor i tyle.
NAUCZYCIEL
Pięciu na krzyż i wszyscy poobrażani!
PÉTUGUE
Ale widujemy się – w „Kółku” i na próbach chóru. Tyl-ko że ci, którzy się gniewają, nie rozmawiają ze sobą.
26
NAUCZYCIEL
Dobrze, przekażę Casimirowi. Ale najpierw idę zoba-czyć chleb od nowego piekarza.
PÉTUGUE
A! To dzisiaj zaczyna?
NAUCZYCIEL
Tak. Pierwszy wypiek ma być gotowy koło jedenastej.
PÉTUGUE (z zainteresowaniem)
No, no! Napoję muła i sam pójdę zobaczyć.
NAUCZYCIEL
Przekażę Casimirowi, co trzeba.
PÉTUGUE
Niech pan nie mówi, że to ode mnie. Ludziom by się to nie spodobało, zaczęliby gadać.
Odchodzi. Nauczyciel wzrusza ramionami i kieruje się w swoją stronę. Na zakręcie spotyka proboszcza. Od-wraca głowę. Ksiądz zbliża się do niego. Jest to młody, niezwykle dystyngowany kapłan; nosi okulary w złotych oprawkach.
27
PROBOSZCZ
Przepraszam pana, chciałbym zamienić dwa słowa, je-żeli nie ma pan nic przeciwko temu.
NAUCZYCIEL (lodowatym tonem)
Absolutnie nic. Wolno psu szczekać na Pana Boga. Ksiądz proboszcz może więc porozmawiać z nauczy-cielem.
PROBOSZCZ (urażony)
Mimo nieuprzejmego tonu pańskiej odpowiedzi obo-wiązki mego stanu każą mi kontynuować tę rozmowę.
NAUCZYCIEL
Za pozwoleniem. Twierdzi ksiądz, że byłem nie-uprzejmy – to prawda, przyznaję. Chciałbym jednak przypomnieć, że po moim przyjeździe tutaj, na po-czątku października, spotkaliśmy się dwukrotnie tego samego dnia. Pierwszy raz rano.
PROBOSZCZ
Na placu kościelnym.
NAUCZYCIEL
Tak właśnie. Ukłoniłem się – ksiądz nie odpowiedział. Drugi raz...
28
PROBOSZCZ
W ogródku przed „Kółkiem”. Przed panem stała duża szklanka alkoholu.
NAUCZYCIEL
Skromny aperitif.
PROBOSZCZ
Jak pan woli. W każdym razie to był alkohol.
NAUCZYCIEL
Owszem. Powtórnie się wtedy ukłoniłem, uchylając kapelusza.
PROBOSZCZ
To był melonik.
NAUCZYCIEL
Słusznie. Ksiądz nie odpowiedział. Dlaczego?
PROBOSZCZ (z powagą)
Ponieważ pana nie widziałem.
NAUCZYCIEL
Co?
29
PROBOSZCZ
Nie widziałem też, że pan się ukłonił, gdyż nie chcia-łem tego widzieć.
NAUCZYCIEL
A z jakiego to powodu? Dopiero co przyjechałem, ni-gdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Witam się bardzo grzecznie, a ksiądz odwraca głowę. Ksiądz mnie obra-ził, chociaż nawet się nie znaliśmy.
PROBOSZCZ (z nieco lekceważącym uśmiechem)
Och, znałem pana!
NAUCZYCIEL
Ach tak? Czyżby przysłano pismo od księdza bisku-pa?
PROBOSZCZ
O, bynajmniej, proszę pana... Ksiądz biskup ma po-żyteczniejsze i bardziej godne zajęcia niż opisywanie charakteru i obyczajów świeckich nauczycieli. Byłaby to zresztą ogromna praca, a przy tym niezbyt przyjem-na... Nie, proszę pana, nie otrzymałem żadnej infor-macji i wcale jej nie potrzebowałem, gdyż miał ją pan na sobie.
NAUCZYCIEL
30
Wyglądam na łotra?
PROBOSZCZ
Proszę mi nie wmawiać czegoś, czego nie powiedzia-łem. Nie, proszę pana, absolutnie nie wygląda pan na łotra. Nie. Poza tym nawet z wyglądem łotra czło-wiek może się zbawić przez wiarę i ścisłe przestrzeganie praktyk zalecanych nam przez świętą Matkę Kościół. Nie miałem jednak na myśli pańskiego wyglądu. Wy-stająca z pańskiej kieszeni gazeta pozwoliła mi natych-miast pana zdemaskować. To był Le Petit Provençal. (W uniesieniu.) Proszę nie zaprzeczać, widziałem. Pan czyta Le Petit Provençal!
NAUCZYCIEL (spokojnie, z uśmiechem)
Tak, czytuję Le Petit Provençal. Opłacam nawet prenu-meratę.
PROBOSZCZ
Prenumeratę! To już szczyt.
NAUCZYCIEL
Ksiądz chciałby, żebym czytał La Croix?
PROBOSZCZ (z mocą)
Tak, proszę pana, tego właśnie bym chciał! Miałbym dla pana o wiele więcej szacunku, gdyby czytał pan
31
La Croix! Znalazłby pan tam naukę o wiele cenniej-szą i bardziej pożywną niż w fanatycznych wymysłach bezbożnych dziennikarzy.
NAUCZYCIEL
I po to ksiądz mnie zatrzymał? Żeby mnie namówić na prenumeratę La Croix?
PROBOSZCZ
Nie. Zatrzymałem pana, by mu przypomnieć o jego obowiązkach. Nie wobec siebie samego – bo nie wyda-je się pan zbytnio zatroskany o swoje zbawienie – ale wobec pańskich uczniów, dzieci, które nasz rząd, być może nieco nieostrożnie, powierzył pańskiej opiece.
NAUCZYCIEL
Z pewnością taki starzec jak ksiądz może udzielać rad smarkaczowi takiemu jak ja.
PROBOSZCZ
Istotnie, proszę pana. Chociaż jesteśmy w podobnym wieku, uważam, że dzięki rozmyślaniu i codzienne-mu wznoszeniu duszy w modlitwie zyskałem większą znajomość życia niż pan po przestudiowaniu swoich bezbożnych podręczników. Pan, jak sądzę, jest świeżo upieczonym wychowankiem seminarium nauczyciel-skiego...
32
NAUCZYCIEL
A ksiądz diecezjalnego?
PROBOSZCZ
Zresztą to nieistotne. To, co mam panu do powiedze-nia, jest bardzo ważne. Niedawno – dokładnie przed-wczoraj – prowadził pan lekcję o Joannie d’Arc.
NAUCZYCIEL
Rzeczywiście. Nie żeby to było coś ciekawego, ale tak przewidziano w programie.
PROBOSZCZ (pochmurnie)
Dobrze. Przy tej okazji wypowiedział pan w obecności dzieci następujące słowa: „Joanna d’Arc była pasterką w Domrémy. Pewnego dnia, kiedy pasła owce, wydało się jej, że słyszy głos”. Czy tak właśnie się pan wyraził?
NAUCZYCIEL
Dokładnie tak.
PROBOSZCZ (poważnie)
Czy jest pan świadomy odpowiedzialności, jaką wziął na siebie, mówiąc „wydało się jej, że słyszy”?
33
NAUCZYCIEL
W moim przekonaniu raczej uchyliłem się od odpo-wiedzialności. Powiedziałem, że Joannie d’Arc „wyda-ło się, że słyszy głos”. To znaczy, że jeśli chodzi o nią, słyszała go całkiem wyraźnie, ja natomiast nic o tym nie wiem.
PROBOSZCZ
Jak to pan nie wie?
NAUCZYCIEL
Słowo daję, księże proboszczu, nie było mnie przy tym.
PROBOSZCZ (z oburzeniem)
Jak to pana nie było?
NAUCZYCIEL
Naprawdę! W 1431 nie było mnie nawet na świecie.
PROBOSZCZ
Och, niech pan nie próbuje się wykręcić! Nie ma pan prawa mówić „wydało się jej, że słyszy”. Nie wolno za-przeczać historycznym faktom. Należało powiedzieć „Joanna d’Arc usłyszała głos”.
34
NAUCZYCIEL
Ależ, proszę księdza, bardzo ryzykownie jest twierdzić coś podobnego, nawet w odniesieniu do historyczne-go faktu. O ile dobrze pamiętam, kiedy Joanna d’Arc, przed sądem, któremu przewodził biskup nazwiskiem Wieprz, oświadczyła, że słyszała głosy, ów Wieprz skazał ją na spalenie żywcem, co stało się w Rouen, na rynku. A ponieważ mimo swoich głosów była po-datna na działanie ognia, biedna pasterka przypłaciła to życiem.
PROBOSZCZ
Odpowiedź i język godne prenumeratora Le Petit Pro-vençal. Widzę, że nie można się niczego spodziewać po tak ciasnym i prymitywnym umyśle jak pański. Żałuję, że niepotrzebnie zacząłem rozmowę, która odsłoniła przede mną głębię złej woli, o jaką nie odważyłbym się pana podejrzewać.
NAUCZYCIEL (drwiąco)
Tak naprawdę ksiądz się wścieka, bo mówiłem o Jo-annie d’Arc, która w księdza mniemaniu stanowi jego własność. Ale księdzu też się zdarza wchodzić na moje podwórko – na przykład mówiąc dzieciom na lekcji katechizmu, że jestem w błędzie twierdząc, iż przyro-da nie składa się z trzech królestw, ale z czterech.
35
PROBOSZCZ
Ależ oczywiście – królestwo minerałów, królestwo ro-ślin, królestwo zwierząt i królestwo ludzi, co udowod-niła nauka.
NAUCZYCIEL
Nauka udowodniła, że królestwo ludzi to absurd.
PROBOSZCZ
Zatem pan się uważa za zwierzę?
NAUCZYCIEL
Bez wątpienia!
PROBOSZCZ
Zbyt wysoko cenię pańskie wykształcenie, by nie przy-znać, że w tym wypadku ma pan całkowitą rację. Po-zwoli pan zatem, że odejdę bez pożegnania, nie mam bowiem zwyczaju kłaniać się zwierzętom...
Odchodzi.
NAUCZYCIEL
A ty za kogo się uważasz, modliszko?
PROBOSZCZ
Vade retro, Satana!
36
NAUCZYCIEL
Zabieraj się stąd! Pomyleniec.
Wzrusza ramionami i odchodzi w swoją stronę.
Na jednej z ulic miasteczka
Casimir, Barnaba i Antonin idą, dyskutując.
ANTONIN
Ale te trzy wiązy nie są ci do niczego potrzebne! Rosną na samym skraju twojej łąki. Co by ci szkodziło je wy-ciąć? Miałbyś za to drewno na zimę.
BARNABA (uparty)
Drzewa są moje. Wytnę je, kiedy zechcę. Nie zmusisz mnie, żebym ściął moje własne drzewa, które rosną na mojej ziemi!
ANTONIN
Rosną na twojej ziemi, a cień pada do mojego ogrodu! No oczywiście! Twoje drzewa stoją w złym miejscu – akurat z południowej strony mojego warzywnika. Przez cały rok, od rana do wieczora cień pada na moje jarzyny i krąży po nich jak kosa. Twoje drzewa zabie-
37
rają mi słońce. Nikt nie ma prawa zabierać cudzego słońca.
CASIMIR
Ma trochę racji. Słuchaj, Barnaba, to nie twoja wina. Ale dla niego twoje wiązy stoją w złym miejscu.
BARNABA
A może jego ogród jest w złym miejscu? Może to ja powinienem się skarżyć? Mam piękne drzewa, a nie mogę korzystać z cienia, bo pada do jego ogrodu? Cień moich drzew należy chyba do mnie, tak?
ANTONIN
Właśnie, do ciebie. A skoro należy do ciebie, proszę, żebyś go sobie zabrał.
CASIMIR
On tak mówi, po swojemu, ale ma trochę racji.
BARNABA
Może mam przesunąć słońce?
CASIMIR
Chce, żebyś wyciął drzewa. Wydaje mi się, że ma do tego prawo.
38
ANTONIN
W tym roku zasiałem szpinak olbrzymi. No to pokażę ci ten szpinak, mój drogi. W ogóle nie jest olbrzymi. Nie większy od rzeżuchy.
BARNABA
Siej sobie rzeżuchę, jak ci się podoba, ale ja moich drzew nie tknę.
ANTONIN (ponuro)
Dobrze. Pójdziemy do sądu. A póki co, nie odzywam się do ciebie.
CASIMIR
Antonin, no, daj spokój...
BARNABA (wyniośle i pogardliwie)
Och, zostaw go! Myślisz, że się tym przejmuję? Ani trochę! Bardzo dobrze! Niech się do mnie więcej nie odzywa! Jeżeli kiedykolwiek usłyszysz, że mówię do niego chociaż jedno słowo, albo mu odpowiadam, po-zwalam ci napluć mi w twarz.
Casimir potrząsa głową. Odchodzą w milczeniu. Podą-żamy za nimi. Zatrzymują się przed piekarnią, gdzie ze-brało się już całe miasteczko.
39
Jest Maillefer z wędką na ramieniu. Jest Pétugue, jest Dziadek, głuchy i zdziecinniały. Jest Arsen i rzeźnik w far-tuchu, z osełką do noży.Jest Celestyna, gospodyni proboszcza. Jest Kruszynka, po-czciwa gruba wieśniaczka, i panna Aniela, która w koś-ciele uczy dzieci śpiewu. Jest stara Finka ze śliczną siwą bródką. Są też dwie lub trzy dziewczyny oraz dzieci. Wszyscy wydają się na coś czekać.Casimir podchodzi do rzeźnika.
CASIMIR
I co, ładny chleb?
RZEŹNIK
Jeszcze się piecze. Nauczyciel poszedł rzucić okiem.
W tej chwili nauczyciel wychodzi z piekarni.
MAILLEFER
No i co pan powie?
NAUCZYCIEL
Oczywiście nie jestem piekarzem. Ale zdaje mi się, że ten człowiek świetnie zna swój fach i będzie dla nas piekł dobry chleb.
40
MAILLEFER
Wyjął już z pieca?
NAUCZYCIEL
Nie. Za dziesięć minut.
RZEŹNIK
Kto wie, czy będzie dobry?
PIEKARZ (stając w drzwiach)
A czemu miałby być zły?
RZEŹNIK
Nie chodzi o to, że zły, nie, tylko, rozumiesz, jest chleb i chleb.
CASIMIR
Ten przed tobą, Lange, ten, co się powiesił w piwni-cy...
PIEKARZ (wystraszony)
Ciii... (Robi krok naprzód, mówiąc półgłosem.) Słuchaj-cie. Nie mówcie o tym nigdy przy mojej żonie. Gdyby się dowiedziała, że zajęliśmy miejsce wisielca, prze-jęłaby się i może nie chciałaby tu zostać. Ani słowa, zgoda?
41
CASIMIR
Tak, rozumiemy. Ani słowa.
ANTONIN
Ani słowa.
PÉTUGUE
Ani słowa.
KRUSZYNKA (do Dziadka)
Ani słowa.
DZIADEK
Gdzie?
Rozgląda się niespokojnie wokół siebie.
PIEKARZ
No dobrze. To co robił Lange, kiedy się nie wieszał?
MAILLEFER
Ano, piekł chleb, ale ten chleb nigdy nie był taki sam.
CASIMIR
Czasem bardzo dobry, czasem nie do jedzenia.
42
BARNABA
Zwłaszcza w niedzielę rano! Rozumiesz, zawsze w so-botę musiał zdrowo popić – anyżówki. No i koło pół-nocy, jak zaczynał wyrabiać ciasto, to już nie wiedział, co robi.
NAUCZYCIEL
Któregoś dnia ktoś znalazł w chlebie pół cygara.
ANTONIN
A kiedy indziej, w niedzielę rano, chleb miał anyżko-wy smak.
MAILLEFER
Dzieci miały ucztę!
PIEKARZ (oburzony)
Zgadzaliście się na to, wy wszyscy?
BARNABA
A co mieliśmy robić?
PIEKARZ
Kupować chleb gdzie indziej.
43
CASIMIR
Heh, cholera, robiliśmy tak, nawet długo!
BARNABA
Najbliżej można kupić w Volx – dwanaście kilometrów przez góry... Braliśmy na cały tydzień.
KRUSZYNKA
Ale po czterech czy pięciu dniach chleb był taki twar-dy, że można było zęby połamać.
ANTONIN
No i wracaliśmy do Lange’a, bo u niego nie zawsze był dobry, ale zawsze na miejscu.
PIEKARZ (z prostotą)
A u mnie to niby gdzie?
NAUCZYCIEL
Ma rację, słuchajcie, poczekajmy, zanim ocenimy.
PANNA ANIELA
Gdzie byliście wcześniej, piekarzu?
44
PIEKARZ
Byłem w Valensole, potem w Banon i ładnie zarabia-łem, chociaż miałem konkurencję – było nas trzech piekarzy. To nie takie miasteczka jak tutaj. Prawdziwe małe miasta, w których zdarzają się znawcy...
RZEŹNIK
To dlatego przyszedłeś do nas, że znawcy już cię nie chcieli?
PIEKARZ
Nie, chciałem sprawić przyjemność żonie, bo ona nie lubi chłodu, a tutaj nie jest tak wysoko jak tam... A znawcy, wiesz, co powiedzieli, kiedy wyjeżdżałem? „Piekarzu, szkoda, że wyjeżdżasz”. Nawet poborca i kancelista sądowy mi tak powiedzieli! A ten grubas, co jadał chleb, do którego wisielec wyrzygał swojego Pernoda, pyta, czy mój będzie dobry. Będzie bardzo dobry! Przede wszystkim ja prawie nie piję, nawet wina. A jak się zabieram do ciasta, mówię wam, nie żałuję sił. Jeszcze zobaczycie, nie trzeba zaraz być mię-sożerną bestią, żeby piec dobry chleb.
FELIKS
Brawo, piekarzu, racja!
RZEŹNIK
Czemu: „Brawo, piekarzu”? Masz coś do mnie?
45
FELIKS
Ja z panem nie rozmawiam.
PIEKARZ (do Maillefera)
Pokłócili się?
MAILLEFER
Jeszcze jak! Zresztą to durnie, jeden i drugi, nie odzy-wam się do obu.
PIEKARZ
Dlaczego?
CASIMIR
Dobrze, dobrze, nieważne. Chodzi o to, żebyśmy mieli chleb – byle był taki ładny jak twoja żona, to już wy-starczy.
NAUCZYCIEL
Och, naturalnie!
PIEKARZ (wesoło)
Dobre sobie! Taki ładny jak moja żona! Nie wiem, czy ktoś umiałby taki zrobić!
46
BARNABA
O, toś dobrze powiedział, piekarzu.
PIEKARZ (zachwycony)
Jest piękna, co?
ANTONIN
O tak! Jest piękna!
PIEKARZ (do Maillefera)
Prawda, że piękna?
MAILLEFER
O, to tak! Można tak powiedzieć!
PIEKARZ
Panie nauczycielu, prawda, że mam piękną żonę?
NAUCZYCIEL (swawolnie)
Mój drogi, gdyby w nocy, w ciemnej uliczce, pocałowa-ła mnie nagle w usta, naprawdę nie złożyłbym skargi!
Piekarz jest zachwycony, śmieje się z dziecięcą radością.
47
PIEKARZ
Panu tego życzę, ale sobie nie! To co, wystarczy, jak chleb będzie w połowie taki ładny jak moja żona?
BARNABA
Ma się rozumieć!
PANNA ANIELA
Jeżeli o mnie chodzi, wolałabym, żeby chleb był ład-ny jak chleb. Bo uroda kobiety przemija i więdnie jak kwiat.
ANTONIN
Co sprawia wielką radość starym torbom, które już nie mogą zwiędnąć.
PÉTUGUE (zaglądając do sklepu, z nosem przyklejonym do szyby)
Ma się rozumieć, że ładna!
PIEKARZ
Cieszę się, że wam się podoba. Ale nie widzieliście jej w niedzielnym stroju. Albo wieczorem... kiedy szykuje się do snu i...
Ze sklepu rozlega się głos piekarzowej.
48
PIEKARZOWA
Aimable! Chleb jest gotowy.
PIEKARZ
A do tego jest skromna. Nie lubi, kiedy się o niej mówi!
W piekarni
Wchodzi do sklepu. Podążamy za nim. Piekarzowa, sta-rannie uczesana, stoi nieruchomo za ladą. Piekarz prze-chodzi przez sklep. Wdycha powietrze. Mówi: Gotowy. Czujecie? Już gotowy. Podchodzi do pieca. Wszyscy idą za nim. Otwiera piec. Wdycha zapach pieczywa. Mówi: Minuta dłużej mu nie zaszkodzi... Wszyscy czekają.
MAILLEFER (odwraca się w stronę sklepu)
O proszę, pan markiz.
Rzeczywiście, markiz właśnie wszedł do piekarni. Ma pięćdziesiąt lat, jest niezwykle sympatyczny i dystyngowa-ny mimo pokaźnego brzucha. Mówi z łatwością i wdzię-kiem. Widać, że dowodził szwadronem.
MARKIZ
49
Dzień dobry, pani piekarzowo. Jestem markiz Castan de Venelles, emerytowany dowódca szwadronu, ale aktywny rozpustnik. Chcę przez to powiedzieć, że je-stem pod wrażeniem blasku, jaki pani roztacza, oraz wyrazić głęboką wdzięczność za to, że raczy pani być tak piękną. A teraz przedstawię mojego pasterza. (Pa-sterz podchodzi. Jest urodziwym młodzieńcem o skórze spalonej słońcem, białych zębach i kręconych włosach. Spod rozpiętej u góry koszuli widać kilka złocistych wło-sów. Spuszcza wzrok.) Ma na imię Dominik. Dominik będzie przychodził w każdą środę i sobotę, przyno-sząc z sobą ten oto worek, po trzydzieści bochenków chleba. (Zwraca się do piekarza.) Trzeba będzie, pieka-rzu, dwa razy w tygodniu przygotować dla mnie tych trzydzieści bochenków poza codziennym wypiekiem. Zaś w sobotę, jeżeli znajdzie się jeszcze tuzin rogali-ków albo drożdżowych bułeczek, ufam, że ta bogini nie będzie miała nic przeciwko dołożeniu ich do mo-jego worka.
PIEKARZ (kłaniając się)
Dobrze.
MARKIZ
Panie markizie.
PIEKARZ (powtórnie się kłaniając)
Dobrze, panie markizie.
50
MARKIZ
Wspominam o rogalikach i drożdżowych bułeczkach dlatego, że w moim zamku – który w rzeczywisto-ści jest po prostu folwarkiem, lecz „uzamkowionym” przez moją w nim obecność – przebywają zazwyczaj trzy lub cztery damy o wątłej reputacji, które utrzy-muję w wiejskim zbytku dla uprzyjemnienia dni mojej starości i uciechy mych pasterzy...
PIEKARZ
Doskonale, panie markizie.
MARKIZ (uśmiechając się)
Nie, nie doskonale, ksiądz proboszcz nie podziela tej opinii. Wreszcie jeżeli chodzi o rachunek, Dominik będzie ci płacił w każdą sobotę. Dobrze. Praktyczny szczegół: ponieważ na wydanie trzydziestu chlebów potrzeba przynajmniej dziesięciu minut, Dominik bę-dzie przychodził dopiero w południe, żeby twoi klien-ci nie musieli czekać. Dzisiaj to on zaczeka. Dominiku, stań w tym kącie. Zaczekaj.
Pasterz staje w kącie. Czeka. W tym momencie piekarz mówi: Gotowe. Idę wyjmować. Kieruje się w stronę pie-ca, wszyscy idą za nim. Otwiera piec, zaczyna wyjmować duże bochenki.
51
MARKIZ
Ładnie pachnie i wygląda smacznie. (Wielki czarny kot spada przed markizem.) O, jaki ładny kot! To twój?
PIEKARZ (wyjmując chleb)
A tak, panie markizie. To jest Pompon. W piekarni jest mąka, trzeba uważać na szczury – zjadłyby mi cały za-robek! Pompon i jego żona Pomponeta ratują mi dzie-sięć kilo mąki dziennie.
ANTONIN
Ach, to masz jeszcze kotkę?
PIEKARZ
Mam, ale tak jakbym nie miał. Przepadła trzy dni temu...
BARNABA
Uważaj, żeby ktoś z niej nie zrobił potrawki!
PIEKARZ (wystraszony)
Co ty powiesz! Nie mówisz poważnie?
MARKIZ
52
Ależ nie, piekarzu! Na naszych polach jest tyle zajęcy, że nie wiemy, co z nimi robić. Nikt ci nie zje twojej kotki!
PIEKARZ
Zresztą, wiem, dlaczego jej nie ma. Dzisiaj w nocy sły-szałem, co opowiadała na dachu – „Mrramamauuu...”. Och, wróci, jak jej przejdzie!
W dalszym ciągu wyjmuje chleb z pieca.
MARKIZ
No dobrze. (Zwraca się do wyjścia.) Jak się nazywasz?
PIEKARZ
Aimable Castanier.
MARKIZ
Och, to czarujące... Jak mówi poeta:
Et mihi castaneae sunt mollesEt pressi copia lactis...
Ale to dzisiaj nieważne. Do widzenia, Aimable, miły piekarzu. (Przechodząc obok pięknej piekarzowej, kła-nia się wytwornie, mówiąc:) Chleb, którego dotkną te piękne dłonie, będzie u mnie przyjmowany niczym podarunek. (Do tłumu.) Przepuśćcie mnie, proszę...
53
Na ulicy
Wychodzi ze sklepu, a my podążamy za nim. W tej chwili nadchodzi ksiądz proboszcz, odmawiając brewiarz. Mar-kiz zbliża się do niego z szacunkiem i serdecznością.
MARKIZ
Dzień dobry, księże proboszczu!
PROBOSZCZ
Dzień dobry, panie markizie!
MARKIZ
I cóż, proszę księdza, mamy piekarza. A w dodatku ma na imię Aimable...
PROBOSZCZ
Święty Aimable, lub też Amable, był wielkim świętym. Żył około roku 742. Słynął z surowości obyczajów i gdyby był proboszczem w naszym miasteczku, nie pozwoliłby, aby jeden z jego parafian żył w towarzy-stwie kilku kobiet, jak jakiś Mormon.
Spogląda surowo na markiza.
54
MARKIZ
Och, księże proboszczu, to moje bratanice!
PROBOSZCZ
Zapomina pan, że jestem jego spowiednikiem.
MARKIZ
Jeśli ksiądz również o tym nie zapomni, wszelka to-warzyska rozmowa stanie się niemożliwa. Wszystkim mówię, że to są moje bratanice.
PROBOSZCZ
Ale nikt w to nie wierzy, a przykład, jaki pan daje, jest bardzo niebezpieczny.
MARKIZ
Nie, księże proboszczu, nie, ponieważ rozpusta nie jest grzechem darmowym. Niebezpieczne są te przykłady, które leżą w zasięgu każdej sakiewki. Ale grzech wyma-gający dochodów pleni się jedynie wśród tych, którzy je posiadają. Tymczasem mamy tu samych chłopów, którym – w obliczu zagrożeń płynących z mego przy-kładu – Ubóstwo zastępuje Cnotę.
PROBOSZCZ
Obrzydliwe bluźnierstwo!