aleksander solzenicyn - oddzial chorych na raka[1]

Download Aleksander Solzenicyn - Oddzial Chorych Na Raka[1]

If you can't read please download the document

Upload: victor-avic-zolcinski

Post on 18-Jun-2015

1.327 views

Category:

Documents


13 download

DESCRIPTION

Pawilon onkologii oznaczony był numerem trzynastym. Paweł Nikołajewicz Rusanow nigdy nie wierzył i nie mógł wierzyć w przesądy, ale kiedy przeczytał na skierowaniu: „pawilon trzynasty” - coś się w nim załamało. Że też nikt nie miał na tyle rozumu, żeby umieścić pod trzynastką jakąś protezownię albo urazówkę!

TRANSCRIPT

ALEKSANDER SOENICYN

ODDZIA CHORYCH NA RAKACzytelnik Warszawa 1993 PWZN Print 6 Lublin 1996 Przeoy: Micha B. Jagieo Adaptacja na podstawie ksiki wydanej przez Czytelnik Warszawa 1993

CZ PIERWSZA Rozdzia pierwszy Pawilon onkologii oznaczony by numerem trzynastym. Pawe Nikoajewicz Rusanow nigdy nie wierzy i nie mg wierzy w przesdy, ale kiedy przeczyta na skierowaniu: pawilon trzynasty - co si w nim zaamao. e te nikt nie mia na tyle rozumu, eby umieci pod trzynastk jak protezowni albo urazwk! By to jednak jedyny szpital w caej republice, w ktrym leczono takie choroby. - Ale to przecie nie rak, prawda? To nie rak? - pyta z nadziej Pawe Nikoajewicz i ostronie dotyka prawej strony szyi, gdzie pod bezbronn bia skr rozrasta si zowieszczy, z dnia na dzie coraz wikszy guz. - Ale skd, oczywicie, e nie - zapewniaa po raz dziesity doktor Doncowa, zamaszycie wypisujc histori choroby. Do pisania wkadaa prostoktne zaokrglone okulary; gdy przestawaa pisa, natychmiast je zdejmowaa. Bya niemoda, blada, mizerna i wygldaa na bardzo zmczon. Poznali si kilka dni temu w przychodni. Samo skierowanie na onkologi, choby tylko do przychodni, odbiera ludziom sen. A Pawowi Nikoajewiczowi Doncowa kazaa ka si do szpitala. I to jak najszybciej. Niespodziewana choroba, ktra w cigu dwch tygodni zwalia si jak burza na szczliwego i beztroskiego dotychczas czowieka, bya wystarczajcym powodem do strapienia, ale nie mniej ni ona drczya Pawa Nikoajewicza wiadomo, e musi i do szpitala jak pierwszy lepszy, zupenie zwyczajny pacjent: nie leczy si tak od niepamitnych czasw. Zaczli wydzwania do Jewgienija Siemionowicza, do Szendiapina, do Ulmasbajewa, ci za dzwonili do swoich znajomych, podpytywali, czy w tym szpitalu s sale specjalne i czy ewentualnie nie daoby si zaatwi choby maej izolatki do wycznej dyspozycji Pawa Nikoajewicza. Wszystkie starania spezy jednak na niczym. I poprzez lekarza naczelnego uzyskali tylko tyle, e Pawe Nikoajewicz mia by przyjty z pominiciem izby przyj, wsplnej ani i przebieralni.

I przywiz Jura ojca i matk ich niebieciutkim moskwiczem pod same drzwi trzynastego pawilonu. Mimo silnego mrozu na murowanym tarasie przed pawilonem stay dwie kobiety w spranych, barchanowych szlafrokach - szczkay zbami, ale stay. Poczynajc od tych niechlujnych szlafrokw, wszystko tu wywierao przygnbiajce wraenie: zniszczony cement tarasu; klamki, zmatowiae od dotyku rk pacjentw; izba przyj z odrapan podog, wysok oliwkow lamperi (sam kolor wydawa si brudny) i duymi eberkowymi awkami, na ktrych nie miecili si i siedzieli na pododze pacjenci, najwyraniej przybyli tu z daleka - Uzbecy w pikowanych chaatach, stare Uzbeczki w biaych chustach, mode - w liliowych lub czerwono-zielonych, a wszyscy w buciorach albo kaloszach. Na jednej z awek lea jaki chopak, Rosjanin, w rozpitym, zwisajcym do podogi paszczu, wyndzniay, ale z brzuchem jak bania, i bez przerwy krzycza z blu. Ten straszny krzyk oguszy Pawa Nikoajewicza i przenikn tak gboko, jakby chopak krzycza nie o sobie, a o nim. Pawe Nikoajewicz zblad, stan i wyszepta zbielaymi wargami: - Kapa! Ja tu umr. Nie chc. Wracamy do domu. Kapitolina Matwiejewna wzia go energicznie za rk i powiedziaa: - Paszeka! Wrcimy - i co? Co dalej? - Moe co wyjdzie z t Moskw... Kapitolina Matwiejewna zwrcia ku mowi sw okaza gow w bujnym obramowaniu gstych miedzianych lokw. - Paszeka! Moskwa - to co najmniej dwa tygodnie czekania, a moe wcale nie da si zaatwi? Nie moemy czeka! Przecie to ronie jak na drodach! ona mocno ciskaa jego do, dodawaa otuchy. W pracy, w sprawach subowych Pawe Nikoajewicz by czowiekiem zdecydowanym i stanowczym, w domu jednak z przyjemnoci zdawa si na on: podejmowaa decyzje szybko i bezbdnie. A chopak na awce krzycza rozdzierajco, zanosi si tym krzykiem! - Moe lekarze zgodziliby si leczy w domu... Zapacimy...

mamrota Pawe Nikoajewicz bez przekonania. - Pasik! - ona przekonywaa, cierpiaa wraz z nim. - Sam wiesz najlepiej, e ja te jestem za tym: wezwa czowieka i zapaci. Ale nie da rady. Tumaczyam ci ju: ci lekarze nie przychodz, nie bior pienidzy. Tu maj ca potrzebn aparatur. W domu - nie da rady... Pawe Nikoajewicz te rozumia, e to niemoliwe. Powiedzia tylko tak, na wszelki wypadek. Uzgodnili z lekarzem naczelnym, e bdzie na nich czeka pielgniarka - punktualnie o drugiej, przy schodach, po ktrych ostronie schodzi wanie jaki pacjent o kulach. Pielgniarka oczywicie nie czekaa, a jej klitka pod schodami bya zamknita na klucz. - Na nikogo nie mona liczy! - wybuchna Kapitolina Matwiejewna. - Za co im pac? Tak jak staa, posza korytarzem w swoich srebrnych lisach, nie zwaajc na tabliczk: W odziey wierzchniej wstp wzbroniony. Pawe Nikoajewicz zosta w poczekalni. Pochyli gow nieco w prawo i bojaliwie nacisn ni guz midzy obojczykiem i doln szczk. Dozna wraenia, e przez ostatnie p godziny - od chwili gdy otulajc szalikiem widzia go w lustrze przed wyjciem z domu - guz urs jeszcze bardziej. Zrobio mu si sabo i zapragn usi. awki wyglday jednak na brudne, a poza tym trzeba by przeprosi bab w chustce, eby si posuna. Baba trzymaa midzy nogami zatuszczony worek. Pawe Nikoajewicz nawet z tej odlegoci czu jego obrzydliw wo. Kiedy wreszcie nasze spoeczestwo nauczy si podrowa z czystymi i schludnymi walizkami! (Zreszt teraz, wobec guza, nie miao to adnego znaczenia. ) Udrczony bezustannym krzykiem chopaka i tymi wszystkimi widokami, tymi wszystkimi zapachami, Rusanow sta, lekko wsparty o zaom ciany. Z zewntrz wszed jaki chop, w rku trzyma plitrowy soik z naklejk, peen tej cieczy. Chop nis ten soik bez adnego skrpowania, prawie triumfalnie, jak kufel piwa, wystany w kolejce. Zatrzyma si przed Pawem Nikoajewiczem, podsun mu niemal pod sam nos swj soik i chcia o co zapyta, ale zauway futrzan czapk i

odwrci si, szuka dalej, wreszcie zaczepi pacjenta o kulach: - Kochanieki! A gdzie to si zanosi, co? Beznogi wskaza mu drzwi laboratorium. Pawowi Nikoajewiczowi zbierao si na wymioty. Do poczekalni wesza z zewntrz pielgniarka - w samym tylko fartuchu, nieadna, o zbyt dugiej twarzy. Od razu zauwaya Pawa Nikoajewicza, domylia si, podesza do niego. - Prosz wybaczy - powiedziaa zadyszana, z twarz koloru szminki do ust, tak si pieszya. - Najmocniej przepraszam. Przywieli lekarstwa, musiaam przyjmowa. Pawe Nikoajewicz chcia rzuci jak zjadliw uwag, ale powstrzyma si. By rad, e nareszcie skoczyo si to czekanie. Podszed Jura z walizk i torb owocw - bez czapki, w garniturze, prosto z samochodu - bardzo spokojny, z wysokim chwiejcym si czubem blond wosw. - Chodmy! - Pielgniarka prowadzia go do swojego pokoiku pod schodami. Wiem o wszystkim. Nizamutdin Bachramowicz powiedzia, e ma pan wasn bielizn i zabra pan swoj piam, tylko nie uywan, tak? - Prosto ze sklepu. - To konieczne, w przeciwnym razie trzeba by dezynfekowa. Prosz si tutaj przebra. Otworzya drzwi z dykty i zapalia wiato. W klitce z ukonym sufitem nie byo okna, a na cianach wisiao mnstwo rnobarwnych wykresw. Jura w milczeniu wnis walizk, wyszed i Pawe Nikoajewicz zacz si przebiera. Pielgniarka te ju chciaa wyj, ale zatrzymaa j Kapitolina Matwiejewna. - Siostra si pieszy? - Tak, troch... - Jak si siostra nazywa? - Mita. - Jakie dziwne imi. Siostra nie jest Rosjank?

- Jestem Niemk... - Przez siostr musielimy czeka! - Bardzo przepraszam. Przyjmuj teraz... - Prosz posucha, Mito, chc, eby wszystko byo jasne. Mj m to zasuony czowiek i bardzo ceniony pracownik. Pawe Nikoajewicz Rusanow. - Pawe Nikoajewicz. Dobrze, bd pamita. - M mj przywyk do wygd i starannej opieki, a teraz jest powanie chory. Czy nie mona by przydzieli mu specjalnej pielgniarki, ktra by przy nim dyurowaa? Zatroskana, niespokojna twarz Mity zatroskaa si jeszcze bardziej. Pokrcia gow. - Nie liczc personelu operacyjnego, na szedziesiciu pacjentw mamy tutaj trzy pielgniarki. To w dzie. W nocy dyuruj tylko dwie. - No wanie: mona tu sobie krzycze, umiera, a nikt nie podejdzie! - Dlaczego? Do wszystkich si podchodzi. Do wszystkich? Skoro powiedziaa: do wszystkich - to nawet nie warto jej tumaczy. - I pewnie pielgniarki si zmieniaj? - Tak, co dwanacie godzin. - adnej troski o czowieka! Chyba bd musiaa dyurowa tu osobicie, na zmian z crk! Wynajabym prywatn pielgniark, ale podobno tu nie wolno? - To raczej niemoliwe. Nikt jeszcze tak nie robi. Zreszt w sali i tak nie ma gdzie krzesa postawi... - Boe, wyobraam sobie, co to za sala! Musz j zobaczy! Ile tam jest ek? - Dziewi. I tak dobrze, e przyjli od razu na sal. Nowi le u nas na schodach i na korytarzu. - siostro, mimo wszystko bd miaa prob - siostra zna tu cay personel, siostrze bdzie atwiej... Prosz umwi pielgniark albo salow, eby Pawa Nikoajewicza traktowano tu bardziej po ludzku... - z trzaskiem otworzya czarn torebk i wyja z niej trzy pidziesitki.

Milczcy syn odwrci gow. Mita schowaa rce za plecy. - Nie, nie! Ja w adnym wypadku... - Przecie to nie dla siostry! - Kapitolina Matwiejewna wpychaa jej do kieszonki na piersi zmite banknoty. - Skoro jednak nie mona zaatwi tego oficjalnie... Pac za prac! A siostr prosz tylko o przysug! - Nie, nie - zesztywniaa pielgniarka. - U nas tak si nie robi. Skrzypny drzwi - z klitki wyszed Pawe Nikoajewicz w nowiutkiej zielono-brzowej piamie i ciepych bamboszach z futrzan obszywk. Na czubku prawie ysej gowy mia nowiutk bordow tiubietiejk. Nie maskowany konierzem i szalikiem, wielki jak pi guz wyglda teraz szczeglnie gronie. Pawe Nikoajewicz nie mg ju trzyma gowy prosto, stale j przekrzywia. Syn poszed po rzeczy. ona schowaa pienidze i z niepokojem popatrzya na ma. - Nie zmarzniesz? Trzeba byo wzi ciepy szlafrok. Przywioz ci. A tu masz szalik - wycigna go z kieszeni. - Owi sobie szyj, bo si przezibisz! - W futrze ze srebrnych lisw wydawaa si trzy razy wiksza od ma. - Teraz id do sali. Rozpakuj jedzenie, rozejrzyj si co i jak, pomyl, czego jeszcze potrzebujesz, ja tu zaczekam. Zejdziesz i powiesz, a ja ci wieczorem przywioz. Nie tracia gowy, zawsze o wszystkim pamitaa. Bya prawdziw towarzyszk ycia. Rozczulony Pawe Nikoajewicz popatrzy na ni z wdzicznoci. Potem na syna. - A wic jedziesz? - Wieczorem mam pocig, tato - Jura podszed bliej. Odnosi si do ojca z szacunkiem, ale nigdy nie okazywa ywszych uczu, teraz te choby wzruszenia, przecie egna ojca, ktry zostaje w szpitalu. Na wszystko reagowa jako dziwnie apatycznie. - No wic tak, synku. To twoja pierwsza powana delegacja. Musisz od razu przyj waciwy ton. I adnej pobaliwoci! Bd surowy! Ta pobaliwo ci gubi! Zawsze pamitaj, e nie jeste Jur Rusanowemosob prywatn, ale przedstawicielem prawa! Rozumiesz?

Rozumia Jura czy nie - Pawowi Nikoajewiczowi trudno byo teraz znale jakie bardziej stosowne sowa. Mita przestpowaa z nogi na nog, pieszya si. - Poczekam z mam - umiechn si Jura. - Tato, nie egnaj si, przecie zaraz wrcisz. - Dojdzie pan sam? - spytaa Mita. - O Boe, czowiek ledwie stoi na nogach, nie moe siostra pomc mu doj do ka? Prosz mu zanie torb! Pawe Nikoajewicz popatrzy aonie na rodzin, odtrci pomocn do Mity, mocno chwyci si porczy i zacz wchodzi na gr. Serce mu omotao, ale nie z wysiku. Wchodzi na schody jak na ten... no, tak trybun, na ktrej ucinaj gowy. Pielgniarka wyprzedzia go, wbiega na gr z torb, zawoaa jak Mari, i zanim Pawe Nikoajewicz dotar do ppitra, ju zbiegaa schodami do wyjcia, Pawe uwiadamiajc Nikoajewicz w ten sposb na Kapitolin ppitro, Matwiejewn, jaka to troskliwo czeka tu jej ma. Tymczasem wszed powoli przestronne, gbokie, jakie mona zobaczy tylko w starych budynkach. Na ppitrze tym, nie tarasujc wcale drogi, stay dwa ka, a nawet i szafki. W kach leeli pacjenci. Jeden, w bardzo zym stanie, zupenie wycieczony przylgn do poduszki tlenowej. Pawe Nikoajewicz zadar gow, eby nie patrze na jego umczon twarz, skrci i powoli wszed jeszcze wyej. Ale i na grze nie znalaz adnej pociechy. U szczytu schodw staa pielgniarka Maria. Na jej niadym, ascetycznym obliczu nie byo cienia yczliwoci ani umiechu. Wysoka, chuda i paska czekaa na niego jak onierz, odwrcia si bez sowa i poprowadzia Pawa Nikoajewicza do sali. Szli korytarzem, mijali rne drzwi, i tylko te drzwi nie byy zastawione kami: wzdu cian te leeli pacjenci. Na zakrcie, pod stale zapalon lamp stao biurko dyurnej pielgniarki i stolik zabiegowy, na cianie wisiaa szafka z matowymi szybkami i czerwonym krzyem. Minli biurko, minli jeszcze kilka ek, a potem Maria wycigna dug kocist rk i powiedziaa: - Drugie od okna.

I ju si pieszya, ju odchodzia - przykry nawyk personelu lecznictwa oglnego; nie zaczeka, nie porozmawia. Chocia drzwi byy stale otwarte, Pawe Nikoajewicz ju od progu poczu zastarzay smrd wilgoci, lekarstw i jeszcze czego - bardzo mczcy dla jego wraliwego powonienia. Stoczone ka stay prostopadle do cian, dzieliy je od siebie tylko ciasne przejcia na szeroko szafki, a w przejciu na rodku sali mogy wymin si najwyej dwie osoby. W tym to rodkowym przejciu stercza krpy, barczysty mczyzna w pasiastej rowej piamie. Gruby i szczelny opatrunek spowija ca jego szyj - wysoko, a do patkw uszu. Biae chomto nie pozwalao mu porusza cik, toporn gow, poronit burymi wosami. Pacjent opowiada co ochryple innym chorym. Po wejciu Rusanowa obrci ku niemu cay tuw z unieruchomion gow, popatrzy obojtnym wzrokiem i powiedzia: - Jeszcze jeden raczek. Pawe Nikoajewicz nie uzna za stosowne odpowiedzie na t poufao. Czu, e wszyscy na niego patrz, ale nie mia ochoty odwzajemnia spojrzenia i oglda tych przypadkowych ludzi, a tym bardziej wita si z nimi. Machn wic tylko rk, eby bury si odsun. Tamten przepuci Pawa Nikoajewicza i znw zwrci ku niemu swj tuw z przyklejon gow: - No, bracie, a ty masz raka czego? - spyta charkotliwym gosem. Pawa Nikoajewicza, ktry ju zdoa dotrze do swego ka, a cisno w doku. Podnis wzrok na ordynusa i, starajc si opanowa drenie, odpowiedzia z godnoci: - Niczego. To w ogle nie rak. Bury prychn i zawyrokowa na ca sal: - Ale dure! Jakby to nie by rak - toby tu nie lea! Rozdzia drugi Ju po kilku godzinach pobytu w sali Pawa Nikoajewicza ogarna groza.

Twarda

gula

na

szyi

-

niespodziewana,

bezsensowna,

nikomu

niepotrzebna - przycigna go tu jak haczyk ryb i cisna na to elazne ko - wskie, ndzne, ze skrzypic siatk i byle jakim materacykiem. Wystarczyo przebra si pod schodami, poegna rodzin i wej do sali, by zatrzasno si cae dotychczasowe ycie, a naparo na nowe, tak ohydne, e budzio jeszcze wiksze przeraenie ni sam guz. Ju nie mg wybiera wedle wasnego uznania przyjemnych i uspokajajcych widokw - musia patrze na osiem nieszczsnych, w dodatku teraz mu rwnych istot - omiu pacjentw w biao-rowych, spranych i znoszonych piamach, tu rozdartych, tam zaatanych, z reguy za krtkich albo za dugich. I nie mg ju decydowa, czego bdzie sucha, bo do wyboru zostay mu tylko beznadziejne rozmowy tej ludzkiej zbieraniny, rozmowy, ktre ani nie dotyczyy Pawa Nikoajewicza, ani nie interesoway go. Najchtniej kazaby wszystkim zamilkn, szczeglnie temu burowosemu natrtowi z opatrunkiem na szyi i unieruchomion gow: pozostali pacjenci nie wiadomo dlaczego mwili mu po prostu Jefriem, cho mia ju swoje lata. Jefriem w aden sposb nie chcia si uspokoi, nie kad si, nie wychodzi z sali, tylko bezustannie wdrowa tam i z powrotem po wolnej przestrzeni midzy kami. Chwilami marszczy i wykrzywia twarz jak przy zastrzyku, chwyta si rkami za gow i znw zaczyna chodzi. Nastpnie przystawa akurat koo ka Rusanowa, przegina przez porcz ca sw grn poow ciaa, przyblia szerok, dziobat, ponur twarz i uwiadamia: - Koniec z tob, profesorze. Nie wrcisz ty ju do domu! W sali byo bardzo ciepo, Pawe Nikoajewicz lea na kocu w piamie i tiubietiejce. Poprawi na nosie okulary w zoconej oprawie, spojrza na Jefriema surowo, tak jak potrafi patrze, i odpowiedzia: - Nie rozumiem, towarzyszu, czego wy ode mnie chcecie? I po co mnie straszycie? Ja was o nic nie pytam. Jefriem tylko prychn ze zoci: - A pytaj sobie, ale do domu - nie wrcisz! Okulary moesz odesa. I t now piam te.

Wygosiwszy takie grubiastwo, wyprostowa niezdarny tuw i znw podj wdrwk rodkiem sali - licho go nosio. Pawe Nikoajewicz mg oczywicie przywoa chama do porzdku, ale nie znajdowa w sobie zwykej energii i woli: opuszczay go, a po sowach tego obwizanego czorta znikny zupenie. Potrzebowa otuchy, wsparcia, a spychano go na dno. W cigu zaledwie kilku godzin Rusanow utraci pozycj, zasugi, plany na przyszo - i sta si tylko siedmioma dziesitkami kilogramw ciepego biaego ciaa, ktre nie zna swego jutra. Widocznie ao ta odmalowaa si na jego twarzy, gdy przy kolejnym nawrocie Jefriem powiedzia niemal agodnie: - Nawet jak wrcisz do domu, to nie na dugo: rraz - i znowu tutaj! Rak czowieka lubi. Jak kogo rak szczypcami chwyci, to ju na amen. Pawe Nikoajewicz nie mia siy oponowa, i Jefriem pomaszerowa dalej. Kto w sali mgby go zreszt osadzi? Wszyscy leeli apatycznie, niektrzy nie byli nawet Rosjanami. Pod przeciwleg cian, gdzie ze wzgldu na wystp przewodu kominowego mieciy si tylko cztery ka, ko naprzeciwko Rusanowa naleao do Jefriema, a na trzech pozostaych leaa sama modzie: koo pieca prostoduszny smagy chopak, obok niego mody Uzbek o kuli, a pod oknem - skurczony, poky, chudy jak glista wyrostek, ktry cay czas wi si z blu i jcza. W rzdzie Pawa Nikoajewicza na lewo od niego leeli dwaj nie-Rosjanie, za nimi, najbliej drzwi, siedzia na ku i czyta ksik krtko ostrzyony chopak, Rosjanin, za po prawej stronie, pod oknem - niby te Rosjanin, ale nie byo to sympatyczne ssiedztwo: mord mia bandyck. Wygld taki nadawaa mu blizna (zaczynaa si koo ust i sza doem lewego policzka prawie do szyi), a moe rozczochrane czarne wosy, ktre sterczay w nieadzie na wszystkie strony, a moe caa grubo ciosana twarz o twardych i odpychajcych rysach. Oprycha cigno jednak do kultury: wanie koczy czyta ksik. Palio si ju wiato - dwie jaskrawe lampy sufitowe. Za oknami zapadaa ciemno. Czekali na kolacj. - Jest tu jeden staruszek - nie przestawa Jefriem. - Ley na dole, jutro

ma operacj. W czterdziestym drugim wycili mu takiego malutkiego raka i powiedzieli: drobiazg, gupstwo, yj sobie na zdrowie. Rozumiesz? Jefriem mwi niby dziarsko, ale gos mia taki, jak gdyby to jego operowali. - No i y sobie trzynacie lat, dawno zapomnia o caej historii, wdk pi, baby obraca - chop jak trza, sam zobaczysz. A teraz ta-a-kie raczysko mu wyskoczyo! - Jefriem a cmokn z zachwytu. - Pojedzie z tej operacji nogami do przodu. Jak nic - prosto do kostnicy! - Dobrze ju, dobrze, starczy tego krakania! - machn rk Pawe Nikoajewicz, odwrci si. Nie poznawa wasnego gosu tak nieprzekonywajco, tak aonie brzmia. A pozostali milczeli. Przyprawia go o mdoci tamten wychudzony, wierccy si bez ustanku chopak pod przeciwlegym oknem. Siedzia - nie siedzia, lea - nie lea, wi si, przyciska kolana do piersi, w aden sposb nie mg znale wygodnej pozycji, chwilami nieruchomia z gow nie na poduszce, ale w nogach ka. Jcza cichutko, wykrzywia twarz i cay napina si z blu. Pawe Nikoajewicz odwrci si od niego, usiad, wsun stopy w bambosze i zacz bezmylnie penetrowa swoj szafk. Otwiera i zamyka to drzwiczki, za ktrymi leao na peczce jedzenie, to grn szufladk, gdzie uoy przybory toaletowe i elektryczn maszynk do golenia. A Jefriem wci kry z rkami splecionymi na piersi, niekiedy wzdryga si, gdy kuo go w rodku, i zawodzi jak refren, jak pacz nad nieboszczykiem: - Oj, kiepsko z nami... Oj, kiepsko... Za plecami Pawa Nikoajewicza rozlego si ciche klapnicie. Obrci ostronie gow, gdy kady ruch sprawia bl. To ssiad, ten pbandyta, zamkn przeczytan ksik i trzyma j teraz w wielkich szorstkich apach. Na granatowej okadce i grzbiecie ksiki widniao wytaczane zotymi, poczerniaymi ju literami nazwisko autora, ale Pawe Nikoajewicz nie zdoa go odcyfrowa, a pyta takiego typa nie mia ochoty. Wymyli dla niego przezwisko - Ogojed. Bardzo pasowao. Ogojed przyjrza si ksice swoimi pospnymi lepiami i oznajmi

na ca sal: - Gdybym nie wiedzia, e to Diomka przynis t ksik, to mona by pomyle, e chyba specjalnie nam j podrzucili! - Co Diomka? Jak ksik? - spyta chopak spod drzwi, nie odrywajc si od swojej lektury. - Ta ksika! Tak pasuje, e lepszej by nie znalaz! - Ogojed patrzy na masywn potylic Jefriema (dawno nie strzyone wosy spaday na opatrunek), a potem na jego sta twarz. - Jefriem! Przesta skamle. Lepiej poczytaj sobie ksik. Jefriem spojrzenie: - A po co? Po co czyta, skoro i tak niedugo zdechniemy? Ogojed poruszy blizn: - Wanie dlatego trzeba si pieszy. We, we. Podawa ksik Jefriemowi, ale ten ani drgn. - Za duo do czytania. Nie chc. - Moe jeste niepimienny, co? - nawet nie prbowa namawia Ogojed. - Jestem nawet bardzo pimienny. Jak potrzebuj, to jestem. Ogojed poszuka owka na parapecie, otworzy ksik, przejrza spis treci i zaznaczy kilka miejsc. - Nie bj si - mrukn. - To krciutkie opowiadanka. Masz tu par sprbuj. Obrzydo mi ju twoje marudzenie. Lepiej sobie poczytaj. - Jefriem niczego si nie boi! - Obwizany wzi ksik i cisn j na swoje ko. Z korytarza wkutyka o kuli mody Uzbek, Achmadan -jedyny wesoy czowiek w sali. Obwieci: - yki do boju! Smagy pod piecem te si oywi: - Wieczieriu niesut, chopcy! Wesza pielgniarka w biaym fartuchu, z tac na ramieniu. Wysuna j przed siebie i zacza obchodzi ka. Wszyscy z wyjtkiem umczonego chopaka pod oknem wawo signli po talerze. Na kadego stan pochylony jak byk, wlepi w Ogojeda mtne

przypadaa jedna szafka, tylko nieletni Dimka nie mia swojej i dzieli j z ssiadem, grubokocistym Kazachem, ktremu nawis nad warg bezksztatny ciemnobury strup. Pawe Nikoajewicz w ogle nie mia ochoty na jedzenie, nawet na to z domu, za sam widok tej kolacji: prostoktnych gumiastych kawakw kaszy manny, polanych galaretowatym tym sosem, i tej brudnej, szarej aluminiowej yki z podwjnie przekrconym trzonkiem - jeszcze raz przypomnia mu bolenie, gdzie si znajduje i jak wielki bd popeni, zgadzajc si na leczenie w tym szpitalu. A wszyscy oprcz jczcego chopaka zgodnie zabrali si do kolacji. Pawe Nikoajewicz nie wzi talerza do rk, popuka tylko paznokciem o jego brzeek i rozejrza si, komu by tu odstpi swoj porcj. Jedni siedzieli odwrceni do niego bokiem, inni tyem, i tylko chopak przy drzwiach patrzy prosto na Pawa Nikoajewicza. - Jak si nazywasz? - spyta Pawe Nikoajewicz pgosem (tylko tamten powinien go usysze). Dzwoniy yki, ale chopiec zrozumia, e chodzi o niego, i powiedzia: - Proszka... e-e-e... Prokofij Siemionycz. - We. - Jak daj... - Proszka podszed, wzi talerz, podzikowa skinieniem gowy. A Pawe Nikoajewicz czujc tward gul pod szczk zda sobie nagle spraw, e jego przypadek wcale nie naley do lekkich. Z caej dziewitki tylko jeden pacjent mia opatrunek - Jefriem, i to akurat w tym samym miejscu, ktre mogli zoperowa i jemu. I tylko jeden pacjent wi si z blu. I tylko u tego krzepkiego Kazacha pcznia nad warg ciemnobordowy strup. I jeszcze tamten mody Uzbek - chodzi o kuli, ale prawie si o ni nie opiera. Tych mona byo uzna za chorych. Pozostali wygldali na zupenie zdrowych. Szczeglnie Proszka - ze swoj rumian cer przypomina raczej wczasowicza, a nie pacjenta szpitala, siedzia sobie i z apetytem wylizywa talerz. Ogojed mia wprawdzie poszarza twarz, ale porusza si bez wysiku, mwi nonszalancko, a kasz pochania tak apczywie, e Pawe Nikoajewicz nabra podejrze, czy to

aby nie symulant - urzdzi si na pastwowym wikcie, wiadomo, w naszym kraju w szpitalach karmi za darmo. Guz rozpiera szyj, uwiera w szczk, przeszkadza porusza gow, rs z godziny na godzin, ale lekarze nie liczyli tu godzin: od obiadu do kolacji nikt nie bada Pawa Nikoajewicza i nie zaleci adnej terapii. A przecie doktor Doncowa zwabia go tu obietnic natychmiastowego leczenia! Co za brak odpowiedzialnoci, jakie karygodne lekcewaenie obowizkw! Rusanow uwierzy jej i traci teraz bezcenny czas w ciasnej, brudnej i zapyziaej sali, zamiast zaatwia sobie leczenie w Moskwie i lecie tam jak najszybciej. Ta wiadomo popenionego bdu i bezsensownej zwoki, poczona z lkiem przed guzem tak przytoczyy Pawa Nikoajewicza, e nie mg znie nawet szczku yek o blaszane talerze, nie mg patrze na te elazne ka, ordynarne koce, na ciany, lampy, ludzi. Znalaz si w potrzasku i a do rana nie by w stanie podj adnych konkretnych dziaa. Okropnie nieszczliwy pooy si i domowym rcznikiem zasoni sobie oczy, by nie widzie wiata i caej reszty. eby oderwa si od zmartwie, zacz myle o domu i rodzinie - co te teraz porabiaj? Jura jedzie pocigiem. Jego pierwsza samodzielna inspekcja. Musi dobrze wypa. Ale Jura jest ustpliwy, to miczak, eby tylko si nie zbani! Awieta ma wakacje, pojechaa do Moskwy - rozerwa si troch, pochodzi do teatrw, a przede wszystkim zorientowa si, co i jak, nawiza odpowiednie kontakty, bd co bd ostatni rok studiw, trzeba si jako urzdzi. Awieta jako zdolna i rzutka dziennikarka musi oczywicie pracowa w Moskwie, tutaj nie rozwinie skrzyde. Jest taka mdra, taka utalentowana, jak nikt w rodzinie - wprawdzie brakuje jej jeszcze dowiadczenia, ale tak szybko si uczy! awrik... Urwis w szkole ma do przecitne stopnie, ale to prawdziwy talent sportowy, by nawet na zawodach w Rydze, mieszka tam w hotelu jak dorosy. Umie ju prowadzi samochd, chodzi na kurs na

prawo jazdy. W drugim okresie zapa dwie dwje - musi poprawi. Majka pewnie jest teraz w domu, gra na pianinie (pierwsza w caej rodzinie!). A w korytarzu ley na dywaniku Dulbars. Przez ostatni rok Pawe Nikoajewicz przyzwyczai si do spacerw z psem - takie przechadzki wychodz na zdrowie i psu, i panu. Teraz Dulbarsa bdzie wyprowadza awrik. Lubi to - najpierw po cichutku szczuje psa na jakiego przechodnia, a potem woa: Prosz si nie ba, trzymam go! I oto caa zgodna, wzorowa rodzina Rusanoww, spokojna i beztroska egzystencja, wygodne mieszkanie - wszystko to w cigu kilku dni znikno, znalazo si po tamtej stronie guza. ona, dzieci yj wasnym yciem i bd y dalej bez wzgldu na to, jak zakoczy si choroba ojca. Mog martwi si, paka, rozpacza - wszystko na nic, guz oddziela go od nich jak ciana, i po tej jego stronie Pawe Nikoajewicz by zupenie sam. Myli o domu nie pomogy, zacz wic myle o sprawach pastwowych. W sobot zbiera si Rada Najwysza ZSRR. Chyba nie wydarzy si nic ciekawego, bd zatwierdza budet. Gdy wyjeda dzi z domu do szpitala, radio nadawao audycj o przemyle cikim. A tutaj nie ma nawet gonika, w korytarzu te nie ma. adne porzdki! Trzeba zaatwi, eby przynajmniej dostarczali Prawd. Dzi mwiono o przemyle cikim, wczoraj zapada decyzja o zwikszeniu produkcji misa. Tak! Gospodarka rozwija si w bardzo szybkim tempie, a to oczywicie oznacza powan reorganizacj rozmaitych instytucji pastwowych. I oczami wyobrani widzia ju Pawe Nikoajewicz te reorganizacje w skali republiki i obwodu. Wszelkie reorganizacje zawsze wywoyway miy dreszczyk emocji, urozmaicay monotoni codziennych zaj, pracownicy wydzwaniali do siebie, spotykali si, snuli przypuszczenia co do ewentualnych roszad kadrowych. I cho rozmaite byway te reorganizacje takie, owakie, czasem sprzeczne z poprzednimi - to nigdy nikogo, w tym Pawa Nikoajewicza, nie reorganizowano w d, tylko zawsze awansowano. Jednak i te rozmylania nie poprawiy mu nastroju. Ukuo pod szyj -

i natychmiast bezlitosny, obojtny na wszystko guz przesoni cay wiat. Budet, przemys ciki, hodowla, reorganizacje znw znalazy si po tamtej stronie. A po tej zosta tylko Pawe Nikoajewicz Rusanow. Sam. W sali da si sysze sympatyczny kobiecy gosik. I cho w obecnym stanie nic nie mogo sprawi Pawowi Nikoajewiczowi przyjemnoci, to chciwie wsucha si w ten gosik - tak mio brzmia. - A teraz zmierzymy temperaturk! - Kobieta mwia takim tonem, jakby miaa rozdawa cukierki. Rusanow cign rcznik z twarzy, unis si na okciu i zaoy okulary. Co za szczcie! - nie bya to tamta ponura czarna Maria, ale postawna dziewczyna o zocistych wosach. Miaa na nich lekarski czepek, a nie chustk. - Azowkin! No, Azowkin! - perswadowaa wesoo chopakowi spod okna. Lea jeszcze dziwaczniej ni poprzednio - po przektnej ka, plackiem, z poduszk pod brzuchem; wpar podbrdek w materac jak pies i patrzy przez prty porczy udrczonym wzrokiem. Przypomina zwierz w klatce. Przez wychud twarz przebiegay cienie wewntrznych boleci. Jedna rka bezwadnie zwisaa na podog. - No, we si w gar! - zawstydzaa go pielgniarka. - Przecie masz do siy! Bierz termometr! Chopak dwign rk z podogi jak wiadro ze studni, sign po termometr. Nie chciao si wprost wierzy, e ma najwyej siedemnacie lat - tak by bezsilny i pochonity swoim blem. - Zoja! - jkn. - Prosz mi da termofor! - Nie wolno - owiadczya Zoja stanowczo. - Dawalimy ci termofor, a ty kade go sobie na brzuch, a nie na zastrzyk. - Bo wtedy mi lej - nalega cierpicym gosem. - Ciepo pobudza wzrost nowotworu, przecie ju ci mwiam. Na onkologii w ogle nie wolno uywa termoforw, dostae w drodze wyjtku. - To nie dam zrobi sobie zastrzyku. Ale Zoja ju go nie suchaa, tylko postukujc palcem o puste ko Ogojeda spytaa:

- A gdzie Kostogotow? (Strza w dziesitk! Pawe Nikoajewicz trafi bez puda: Kostogotow - Ogojed! Dokadnie to samo!) - Poszed zapali - odezwa si Diomka. Nadal czyta. - Ju ja mu dam zapali! - zagrozia Zoja. Jakie wietne bywaj dziewczyny! Pawe Nikoajewicz z przyjemnoci patrzy na jej wydatne krgoci i ciut wypuke oczy - patrzy z bezinteresown luboci i czu, e si odpra. Podaa mu termometr i umiechna si. Staa od strony guza, ale w ogle nie daa po sobie pozna, e brzydzi si go albo widzi co takiego pierwszy raz w yciu. - Czy przepisano mi ju jak terapi? - spyta Pawe Nikoajewicz. - Na razie nie - umiechna si przepraszajco. - Dlaczego? Gdzie s lekarze? - Lekarze poszli ju do domu. Na Zoj nie mona byo si gniewa, ale kto przecie by winien, e Rusanowa nie zaczto jeszcze leczy! Naleao dziaa. Rusanow nie znosi bezczynnoci i lamazarnoci, tote gdy Zoja przysza po termometr, spyta: - Gdzie tu macie telefon? Jak do niego doj? Koniec kocw mona by si teraz zdecydowa i zadzwoni do towarzysza walczy. - Trzydzieci siedem - zakomunikowaa Zoja z umiechem i postawia pierwsz kresk na wykresie wiszcym w nogach ka. - Telefon jest w rejestracji. Ale teraz pan tam nie przejdzie. Wchodzi si z innej strony. - Za pozwoleniem - nastroszy si Pawe Nikoajewicz. - Jak w klinice moe nie by telefonu? A gdyby co si stao? Na przykad ze mn? - To pobiegniemy i zadzwonimy - nie przeja si Zoja. - A jeli bdzie klska ywioowa, huragan, powd? Zoja staa ju przy ssiedzie, starym Uzbeku, pisaa co na jego wykresie. - W dzie mona pj, ale teraz zamknite. Ostapienki! Myl o telefonie przywrcia Pawowi Nikoajewiczowi ca jego dawn energi. I mstwo. Znw poczu, e

Mia bo mia, ale niegrzeczna: nie wysuchaa do koca, posza do Kazacha. Mimowolnie podnoszc gos Pawe Nikoajewicz zawoa za ni: - Tu powinien by telefon! Koniecznie! - Jest - odpara Zoja znad ka Kazacha. - W gabinecie lekarza naczelnego. - No wic dlaczego... - Dioma... Trzydzieci sze i osiem... Gabinet jest zamknity. Nizamutdin Bachramowicz nie lubi... I wysza. No tak, bya w tym pewna logika. Nikt nie lubi, kiedy osoby postronne wchodz do gabinetu pod nieobecno jego gospodarza. Ale w szpitalu powinni co wymyli... Wta ni, ktra na chwil zwizaa go ze wiatem zewntrznym, drgna - i pka. I znw wszystko przesoni wpierajcy si w szczk guz wielkoci pici. Pawe Nikoajewicz spojrza w lusterko. Ale to ronie! Strach patrze! Zwaszcza wasnymi oczami. Przecie co takiego nie moe istnie! Nikt nie ma takiego guza! Przez czterdzieci pi lat ycia Pawe Nikoajewicz ani razu nie spotka si w rwnie odraajc chorob! Nie sprawdza ju, czy guz urs, czy nie, schowa lusterko, wycign z szafki jakie jedzenie, zjad troch. Dwch najwikszych gburw - Jefriema i Ogojeda - nie byo w sali, wyszli. Azowkin lea w jeszcze wymylniejszej pozycji, ale ju nie jcza. Pozostali zachowywali si cicho, szeleciy tylko przewracane kartki, niektrzy ju spali. Rusanow te postanowi zasn. Skrci noc, nie myle, a rano popdzi lekarzom kota. Zdj szlafrok, wsun si pod koc, nakry gow rcznikiem i prbowa zasn. Byo cicho, ale w ciszy tej szczeglnie dononie i dranico brzmia przenikliwy szept kto szepta i szepta prosto w ucho Pawa Nikoajewicza. Nie wytrzyma, zerwa rcznik z twarzy, unis gow, uwaajc, by nie zabolao, i stwierdzi, e szepcze jego ssiad Uzbek wyschnity, chudziutki, prawie brzowy staruszek z klinem czarnej brdki i

w brzowej wytartej tiubietiejce. Lea na plecach z rkami pod gow, patrzy w sufit i szepta - modli si stary dure, czy co? - Ej, aksaka! - Pawe Nikoajewicz pogrozi mu palcem. - Przesta! Przeszkadzasz! Stary umilk. Rusanow znw nakry si rcznikiem. Sen jednak nie nadchodzi. Pawe Nikoajewicz zrozumia, e przeszkadza mu jaskrawe wiato dwch lamp sufitowych. Ich blask przenika nawet przez rcznik. Pawe Nikoajewicz zgrzytn zbami i znw unis si na okciu, starajc si nie urazi guza. Proszka sta przy swoim ku tu koo wycznika i rozbiera si do snu. - Mody czowieku! Prosz zgasi wiato! - zadysponowa Pawe Nikoajewicz. - Ta szcze... lekarstwa ne prynesli - stropi si Proszka, ale wycign rk w stron kontaktu. - Co to znaczy: zgasi? - rykn za plecami Rusanowa Ogojed. - Co si pan rzdzi? Sam pan tu jest, czy co? Pawe Nikoajewicz usiad jak naley, zaoy okulary i ostronie odwrci si z metalicznym zgrzytem spryn ka. - A nie mgby pan rozmawia troch grzeczniej? Grubianin skrzywi swoj paskudn gb i odpowiedzia basowo: - Co si pan nadymasz, tu nie paski gabinet. Pawe Nikoajewicz spiorunowa go wzrokiem, ale na Ogojedzie nie wywaro to adnego wraenia. - No dobrze, ale po co panu wiato? - spyta Pawe Nikoajewicz bardziej pojednawczym tonem. - eby w tyku pogmera - rbn Kostogotow. Pawowi Nikoajewiczowi zabrako nagle powietrza, cho przyzwyczai si ju do zaduchu sali. Tego chama naleaoby w cigu dwudziestu minut wypisa ze szpitala i posa do roboty! Niestety nie dysponowa adnymi konkretnymi moliwociami dziaania. - Przecie poczyta mona na korytarzu - zauway trafnie Pawe

Nikoajewicz. - Dlaczego uzurpuje pan sobie prawo do decydowania za wszystkich? S tu rni pacjenci i trzeba uwzgldni pewne rnice... - Uwzgldni - odci si tamten. - Panu nekrolog napisz, czonek od tego i tego roku, a nas - nogami do przodu. Nigdy jeszcze Pawe Nikoajewicz nie zetkn si z tak niesychan bezczelnoci i tak ostentacyjnym brakiem posuszestwa. Speszy si. Jak na to zareagowa? Przecie nie pjdzie na skarg do pielgniarki! Naleao z godnoci zakoczy t przykr dyskusj. Zdj okulary, pooy si i nakry gow rcznikiem. Trzso go z gniewu i rozgoryczenia. e te uleg namowom i zgodzi si na t klinik! No nic, jeszcze nie jest za pno. Jutro rano bdzie mona si wypisa. Zegarek wskazywa dziewit, Pawe Nikoajewicz postanowi wszystko wytrzyma. Tamci przecie kiedy si uspokoj. Znw jednak zaczy si spacery i potrcanie ek - to oczywicie wrci Jefriem. Stare deski podogi uginay si pod jego stopami i drgania te poprzez ko wstrzsay Rusanowem. Pawe Nikoajewicz cierpia jednak w milczeniu i nie odzywa si do Jefriema. Ile jeszcze chamstwa uchowao si w naszym spoeczestwie! Jak z takimi mona budowa nowe ycie!? A wieczr cign si w nieskoczono! Przychodzia pielgniarka raz, drugi, trzeci, czwarty, jednemu przyniosa mikstur, drugiemu proszki, trzeciemu i czwartemu zrobia zastrzyk. Azowkin krzycza podczas zastrzyku, a potem baga o termofor, eby lek si wchon. Jefriem tupa, chodzi tam i z powrotem, nie mg znale sobie miejsca. Achmadan rozmawia z Proszk, kady na swoim ku. Wraz z nadejciem wieczoru wszyscy jakby odyli, zachowywali si jak zdrowi i beztroscy ludzie. Nawet Diomka nie poszed spa, usiad na ku Kostogotowa i dudnili teraz obaj prosto w ucho Pawa Nikoajewicza. - Chc jak najwicej przeczyta - mwi Diomka. - Pki starczy czasu. Chciabym dosta si na uniwersytet. - To dobrze. Tylko pamitaj: od wyksztacenia rozumu nie przybywa.

(Oto czego Ogojed uczy dzieciaka!) - Jak to? - A tak to. - A skd si bierze rozum? - Z ycia. Diomka pomilcza i odpowiedzia: - Nie zgadzam si. - Mielimy w oddziale takiego komisarza, Paszkina, i on zawsze powtarza: od wyksztacenia rozumu nie przybywa. Od rangi te. Dadz czowiekowi gwiazdk, a on myli, e i rozumu mu od tego przybyo. A - nie przybyo. - To jak - nie warto si uczy? Nie zgadzam si. - Czemu nie warto? Warto. Ucz si na zdrowie. Tylko pamitaj, e rozum - to nie wiedza... - A co? - Co? Rozum - to wasnym oczom wierzy, a uszom nie. Na jaki wydzia chcesz zdawa? - Jeszcze nie wiem. Chciabym na histori. I na literatur. - A na jaki techniczny? - Nieee... - Dziwne. Za moich czasw te wszyscy chcieli na kierunki humanistyczne. A dzi wol technik. Nie lubisz techniki? - Nie... Interesuje mnie ycie spoeczne. - Spoeczne? Oj, Diomka, technika to spokojniejsze zajcie. Ucz si lepiej radia robi. - A na co mi - spokojniejsze? Tak sobie myl, e jeli pole tu jeszcze z miesic albo dwa, to bd musia nadrobi dziewit klas, cae drugie procze. - A podrczniki? - Dwa mam ze sob. Stereometria jest bardzo trudna... - Stereometria? Poka no! Sycha byo, jak mokos poszed i wrci.

- Tak, tak, tak... Geometria staruszka Kisielowa... Ta sama... Prosta i paszczyzna, proste rwnolege... Prosta rwnolega do innej prostej na paszczynie jest rwnolega do tej paszczyzny... Do diaba, Diomka, to ci dopiero ksika! eby to wszyscy tak pisali! adnego wodolejstwa! Taka cienka, a ile tu treci! - W szkole przerabia si j w ptora roku... Ja te si z niej uczyem. Niele wkuwaem! - Kiedy? - Zaraz ci powiem... Te w dziewitej klasie, drugie procze. Czyli... w trzydziestym sidmym i w trzydziestym smym. A mio popatrze. Geometri lubiem najbardziej. - A potem? - Co potem? - Po szkole. - Po szkole poszedem na wspaniay wydzia. Na geofizyk. - Gdzie? - No, w Leningradzie. - I co? - Zaliczyem pierwszy rok, a we wrzeniu trzydziestego dziewitego zaczli bra do wojska od dziewitnastu lat, no i wzili mnie. - A potem? - Potem suyem w wojsku. - A potem? - Nie wiesz, co byo potem? Wojna. - By pan oficerem? - Nie, sierantem. - Dlaczego? - Bo jakby wszyscy zostali generaami, nie miaby kto wojen wygrywa... Jeeli paszczyzna przechodzi przez prost rwnoleg do innej paszczyzny i przecina t paszczyzn, to linia przecicia... Wiesz co, Diomka? Moemy co wieczr razem powtarza stereometri. Powkuwamy! Chcesz?

- Pewnie! (Masz ci los! Jeszcze tylko tego brakowao!) - Bd ci zadawa. - Dobra. - Bo faktycznie czas ucieka... Zaczniemy od razu. Na pocztek te trzy pewniki. Na pierwszy rzut oka s niby prociutkie, ale potem bd w kadym twierdzeniu, a ty musisz rozgry, gdzie. Pierwsze: jeeli dwa punkty jednej prostej le na tej samej paszczynie, to kady inny punkt tej prostej ley na tej samej paszczynie. O co tu chodzi? Niech ta ksika bdzie paszczyzn, a owek prost. O tak. A teraz sprbuj okreli... Zagbili si w rozwaania i dugo jeszcze brzczeli nad uszami o twierdzeniach i pewnikach. Pawe Nikoajewicz odwrci si do nich plecami i cierpia w milczeniu. Wreszcie przestali i Diomka wrci na swoje ko. Po podwjnej dawce rodka nasennego uspokoi si w kocu Azowkin. Natychmiast jednak zacz kaszle aksaka, ktrego Pawe Nikoajewicz mia przed sob. wiato dawno ju zgaso, a ten przekltnik kaszla i kaszla, w dodatku tak obrzydliwie, dugo i wiszczco, jakby mia lada chwila skona. Pawe Nikoajewicz ponownie przewrci si na drugi bok. cign rcznik z twarzy, lecz w sali wcale nie byo ciemno: z korytarza sczyo si wiato, dobiegay stamtd rne haasy, kroki, brzk wiader i spluwaczek. Sen nie nadchodzi. Guz uciska szyj. Takie przemylane, takie poyteczne ycie znalazo si na skraju przepaci. I tak byo al samego siebie! I tak bardzo chciao si paka! zy byy tu, tu, brakowao jednego maego impulsu, by przerway zapor powiek. I oczywicie Jefriem nie omieszka go dostarczy. Kotowa si w ciemnoci i po ssiedzku opowiada Achmadanowi zupenie idiotyczn bajk: - A po co czowiek ma y sto lat? Nie musi. A byo to tak. Rozdawa Allach ycie i dawa wszystkim zwierztom po pidziesit lat, e niby wystarczy. A czowiek przyszed ostatni i Allach mia dla niego ju tylko

dwadziecia pi. - Znaczy, wiartk? - spyta Achmadan. - Tak jakby. Obrazi si czowiek: mao! Allach powiada: wystarczy. A czowiek swoje: za mao! No to id, mwi Allach, i popro, moe ci kto odda ze swoich. Poszed czowiek, spotka konia. Suchaj - mwi - dostaem za krtkie ycie. Odstp mi troch lat. - Prosz, we sobie dwadziecia pi. Poszed dalej, spotka psa. Ty, pies odstp mi troch lat ycia! Prosz, we sobie dwadziecia pi! Poszed dalej. Mapa. Ona te odstpia mu dwadziecia pi. Wrci do Allacha. A Allach mwi tak: Sam zadecydowae. Przez pierwsze dwadziecia pi lat ycia bdziesz y jak czowiek. Drugie dwadziecia pi bdziesz harowa jak ko. Trzecie dwadziecia pi bdziesz szczeka jak pies. A przez ostatnie dwadziecia pi lat bd si z ciebie mia jak z mapy... Rozdzia trzeci Chocia Zoja bya sprawn i zrczn pielgniark, cho byskawicznie obsugiwaa swoje pitro, bez przerwy biegajc od biurka do ek i z powrotem - stwierdzia, e do koca dyuru nie upora si ze wszystkimi obowizkami. Zwikszya wic tempo, by jak najszybciej zgasi wiato w sali mskiej i maej kobiecej. W duej kobiecej - ogromnej, na ponad trzydzieci ek, stale panowa babski rejwach, i zgaszenie wiata wcale nie uspokajao pacjentek. Niektre leay tam od dawna, miay do szpitala, le spay, bez przerwy kciy si o drzwi od balkonu - czy maj by otwarte, czy zamknite. Byo te kilka niezmordowanych gadu, gotowych bez koca rozmawia przez ca sal. Do pnocy, a czasem i do pierwszej pytloway o cenach, zaopatrzeniu, meblach, dzieciach, mach, ssiadkach, a nawet o zupenie bezwstydnych sprawach. Na dobitk mya tam dzi podog salowa Nella - pyskata dziewucha o wystajcym tyku, gstych brwiach i szerokich ustach. Marudzia z robot, nie moga skoczy, wtrcaa si do wszystkich rozmw. A na korytarzu czeka na swoj kpiel Sibgatow, ktrego ko stao koo drzwi do sali mskiej. Wanie z powodu tych kpieli, a take krpujc si smrodu rany na plecach Sibgatow z wasnej woli chcia lee na korytarzu, cho przebywa w szpitalu najduej ze wszystkich weteranw - waciwie

by ju bardziej pracownikiem ni pacjentem. Zoja zwrcia Nelli uwag raz, potem drugi, ale Nella odszczekna si tylko i nadal pracowaa po swojemu: obie byy mniej wicej w tym samym wieku i Nella ywia uraz, e musi sucha takiej smarkatej. Zoja przysza dzi do pracy w dobrym humorze, lecz fochy salowej zirytoway j. Uwaaa, e kady czowiek ma prawo do swojej odrobiny wolnoci i w pracy nie musi tyra do upadego, ale pewnych granic nie mona przekracza, zwaszcza gdy chodzio o pacjentw. Wreszcie Zoja rozdaa wszystkie leki, Nella umya podog, zgasiy wiato w sali kobiecej, zgasiy w korytarzu, bya ju dwunasta, gdy Nella przygotowaa ciepy roztwr na parterze i przyniosa go w miednicy Sibgatowowi. - Alem si natyraa - ziewna gono. - Kimn sobie teraz par godzin. Ty, chory - siedzisz w tej miednicy godzin, przecie nie bd na ciebie czeka. Znie potem miednic na d i wylej, dobrze? (W tym solidnym starym budynku z przestronnymi korytarzami na pitrze nie byo zleww. ) Jak wyglda Szaraf Sibgatow w peni si i zdrowia nie sposb sobie nawet wyobrazi; chorowa tak dugo, e nie zostao w nim ju nic z dawnego, normalnego czowieka. Ale po trzech latach nieustannego cierpienia ten mody Tatar by najbardziej zgodnym, cierpliwym i uprzejmym pacjentem w caym szpitalu. Na jego twarzy czsto pojawia si leciutki umiech, tym cieniem umiechu jak gdyby przeprasza za kopoty zwizane z jego osob. Lea na onkologii po cztery albo po sze miesicy, zna doskonale wszystkich lekarzy, wszystkie pielgniarki, salowe i sprztaczki, jego te zna cay personel. A Nella bya nowa, pracowaa dopiero od paru tygodni. - To za cikie - cicho zaprotestowa Sibgatow. - Gdybym mg do czego odla, zanisbym wod po trochu. Biurko Zoi stao w pobliu, usyszaa t rozmow, zerwaa si z krzesa. - Jak ci nie wstyd! On nie moe zgina plecw, jak ma nie t misk,

co? Brzmiao to jak krzyk, ale krzyk szeptem, i nikt poza nimi nic nie sysza. Nella natomiast odezwaa si spokojnym gosem, ale na cae pitro: - O, zaraz wstyd! Naharowaam si jak suka! - Jeste na dyurze! Bierzesz za to pienidze! - jeszcze ciszej oburzya si Zoja. - o! Pienidze! Takie tam pienidze! W przdzalni wicej bym zarobia! - ... Nie moesz troch ciszej? - Oj - westchna, jkna Nella na cay korytarz. - Spa mi si chce! Ca noc balowaam z szoferakami... Dobra, chory, wsu misk pod ko, rano wynios. Rozdziawia usta w szerokim ziewniciu. - Bd w konferencyjnej, na kanapce. I nie czekajc na pozwolenie posza do drzwi w rogu - miecia si tam salka konferencyjna - pokj lekarzy z kanapk i fotelami. Nie dokoczya sprztania, nie umya spluwaczek, nie tkna podogi w korytarzu, ale Zoja spojrzaa na jej krzepkie plecy i powstrzymaa si od komentarzy. Sama pracowaa tu niezbyt dugo, lecz poja ju podstawow i przygnbiajc zasad: kto nie robi, ten nic nie zrobi, kto robi, to i za dwch zrobi. Od rana zaczyna dyur Jelizawieta Anatolijewna - wyszoruje, posprzta za siebie i za Nelk. Gdy Sibgatow zosta sam, obnay plecy, z trudem usiad w miednicy i znieruchomia cichutko. Kady nieostrony ruch wywoywa bl koci, kade dotknicie chorego miejsca, nawet tarcie bielizny, palio ywym ogniem. Nigdy nie widzia rany na plecach, czasem tylko dotyka jej palcami. Dwa lata temu wnieli go do tej kliniki na noszach - nie by w stanie si poruszy. Badao go wielu lekarzy, ale leczenie prowadzia Ludmia Afanasjewna. I po czterech miesicach bl ustpi! Znw mg chodzi, schyla si i nic mu nie dolegao. Przy wypisie caowa Ludmi Afanasjewn po rkach, a ona uprzedzaa: Uwaaj, Szaraf! Nie skacz,

unikaj urazw! Co z tego, skoro nie byo dla niego takiej pracy, wrci na stanowisko ekspedytora. A ekspedytor - wiadomo, nieraz skacze z ciarwki na ziemi. Jak ma nie pomc kierowcy i adowaczom? Do czasu wszystko byo dobrze, a potem zdarzy si wypadek - beczka stoczya si z samochodu i uderzya Szarafa. Uderzya akurat w chore miejsce. I otworzya si rana. I w ogle nie chciaa si zagoi. Przykua Sibgatowa do szpitala onkologicznego jak acuch. Wci jeszcze zirytowana Zoja usiada przy biurku i sprawdzia, co jeszcze zostao do zrobienia. Uzupenia zeszyt dyurw - litery rozpyway si na lichym papierze, zalewajc rwnie niewyrane poprzednie zapisy. Moe napisa raport na Nell? I tak nie pomoe. Nie leao to zreszt w naturze Zoi. Sama powinna radzi sobie z personelem, ale akurat wobec Nelli bya zupenie bezradna. Chce dziewczyna pospa - co w tym zego? Przy dobrej salowej Zoja przespaaby p nocy. A tak trzeba siedzie. Patrzya w swoje papiery, ale usyszaa, e podszed i stan obok jaki mczyzna. Podniosa wzrok. Przy biurku sta Kostogotow potargany, z rozczochran, czarn jak smoa gow, wielkie donie nie mieciy si w ciasnych kieszonkach szpitalnej piamy. - Jest noc - powiedziaa Zoja z naciskiem. - Dlaczego pan nie pi? - Dobry wieczr, Zojeko - Kostogotow stara si mwi jak najagodniejszym, nawet rozwlekym gosem. - Dobranoc - umiechna si przelotnie. - Na dobry wieczr uganiaam si za panem z termometrem. - Wtedy bya pani subowo. A teraz przyszedem w goci. - Ach tak? - (W podobnych sytuacjach jej brwi same unosiy si do gry, a oczy odruchowo otwieray si szerzej. ) - Dlaczego pan uwaa, e przyjmuj dzi goci? - Dlatego, e na nocnych dyurach zawsze pani wkuwaa, a dzi nie widz adnych podrcznikw. Koniec egzaminw, tak? - Jest pan spostrzegawczy. Owszem, zdaam ostatni egzamin. - I co pani dostaa? A zreszt to niewane. - Zreszt dostaam czwrk. A czemu to ma by niewane?

- Pomylaem sobie, e moe trjk i nie chce pani o tym rozmawia... I co, ferie? Przytakna wesoo: rzeczywicie, z jakiej racji ma si przejmowa Nell? Dwa tygodnie ferii - co za frajda! Tylko szpital - i nic wicej! Ile wolnego czasu! Nawet na dyurze: mona poczyta sobie ksik albo nawet porozmawia. Tak jak teraz. - A wic mog posiedzie z pani w charakterze gocia? - Niech pan siada. - Zoja, jak to jest: o ile pamitam, ferie zaczynay si kiedy dwudziestego pitego stycznia? - Tak, ale jesieni pomagalimy przy zbiorze baweny, co roku jedzimy. - Kiedy koczy pani studia? - Jeszcze ptora roku. - A potem nakaz pracy? Dokd mog pani skierowa? Wzruszya ramionami. - Ojczyzna jest wielka. Oczy miaa nieco wypuke, nawet gdy patrzya spokojnie, sprawiay wraenie, e nie mieszcz si pod powiekami. - Ale tu nie pozwol pani zosta? - Nie, na pewno nie. - I opuci pani rodzin? - Jak rodzin? Mam tylko babci. Zabior j ze sob. - A rodzice? Zoja westchna. - Mama nie yje. Kostogotow spojrza na ni i nie spyta o ojca. - Pani pochodzi std? - Nie, ze Smoleska. - O! Dawno pani stamtd wyjechaa? - Podczas ewakuacji. - To miaa pani wtedy... dziewi lat?

- Aha. Skoczyam tam dwie klasy... A potem utknymy z babci tutaj. Signa do duej jaskrawopomaraczowej torby, stojcej pod cian na pododze, wycigna z niej lusterko, zdja czepek, poprawia cinite czepkiem wosy i sczesaa na czoo agodn fal zocistej grzywki. Zoty odblask pad na twarz Kostogotowa, zagodzi jej twarde rysy. Kostogotow przyglda si Zoi z wyran przyjemnoci. - A co robi paska babcia? - zaartowaa Zoja chowajc lusterko. - Moja babcia - Kostogotow potraktowa pytanie cakiem powanie - i mama zmary w czasie blokady. - W Leningradzie? - Yhm. A siostr zabi pocisk. Te bya pielgniark. Taka smarkula. - Tak - westchna Zoja. - Ilu to ludzi wtedy zgino! Przeklty Hitler! Kostogotow skrzywi si ironicznie. - Co do Hitlera nie ma adnych wtpliwoci. Ale blokada to nie tylko jego zasuga. - Jak to? Dlaczego? - Jak to, jak to! Hitler - wiadomo, po to zacz wojn, eby nas zniszczy. Nikt przecie nie oczekiwa, e raptem otworzy furtk i powie naszym z blokady: ale prosz bardzo, wychodcie sobie, tylko si nie podepczcie... Walczy z nami, by wrogiem. Ale nie on ponosi win za blokad. - A kto? - wyszeptaa oszoomiona Zoja. Czego takiego nigdy nie syszaa. Kostogotow zmarszczy czarne brwi. - Powiedzmy, e ten albo ci geniusze, ktrzy tak wietnie byli przygotowani do wojny, nawet na wypadek, gdyby Anglia, Francja i Ameryka poczyy si z Hitlerem. Ci, ktrzy przez dziesitki lat brali pienidze za obmylanie planw obrony. Ci, ktrzy w por zwrcili uwag na strategiczne pooenie Leningradu. Ci, ktrzy przewidzieli skal ewentualnych bombardowa i zawczasu przygotowali podziemne magazyny ywnoci. To oni zabili moj matk - z Hitlerem do spki. Brzmiao to bardzo zwyczajnie, a byo cakiem niepojte. Sibgatow siedzia cichutko w swojej miednicy.

- Ale w takim razie... ? Trzeba by ich... pod sd? - szepna Zoja. - Nie wiem - Kostogotow skrzywi i tak krzywe wargi. - Nie wiem. Zoja nie woya ju czepka. Grny guzik jej fartucha by odpity, spod spodu wystawa szarozoty konierzyk sukienki. - Zojeko! Waciwie to mam do pani may interes. - Ach tak! - Rzsy drgny. - To prosz przyj w dzie, kiedy znw bd miaa dyur. A teraz spa! Mylaam, e przyszed pan w goci. - Tak, w goci. Ale - pki nie jest jeszcze pani lekark, pki jeszcze pani nie zwaniaa, prosz mi poda czowiecz do! - A lekarze nie podaj? - Oni maj inne rce... I nie podaj ich. Zojeko, nigdy w yciu nie lubiem wychodzi na durnia. Lecz mnie tu, ale nic nie mwi o chorobie. Ja tak nie chc. Widziaem u pani podrcznik anatomopatologii. Ma pani tak ksik, prawda? - Mam. - Czy jest tam co o nowotworach? - Owszem. - Niech wic pani bdzie czowiekiem i poyczy mi j! Chciabym przeczyta to i owo, dowiedzie si paru rzeczy. Na wasny uytek. Zoja wyda usta i pokrcia gow. - Pacjenci nie powinni czyta ksiek medycznych. To niewskazane. Kiedy si czyta o chorobach, to nawet nam, studentom, wydaje si, e... - Mnie to nie dotyczy! - Kostogotow uderzy o biurko swoim wielkim apskiem. -Tak mnie w yciu straszyli, e niczego si ju nie boj! W szpitalu obwodowym chirurg - Koreaczyk, ktry stawia mi diagnoz niedawno, na pocztku roku - te nie chcia nic powiedzie. A ja twardo: Mw pan! - Tego si nie praktykuje! - Mw pan - na moj odpowiedzialno! Musz uporzdkowa sprawy rodzinne! No i waln prosto z mostu: Najwyej trzy tygodnie ycia, za wicej nie rcz! - Nie mia prawa! - Zuch! Czowiek! Ucisnem mu do. Ja musz wiedzie! Skoro miaem wtedy za sob p roku mczarni, a przez ostatni miesic nie mogem bez blu ani lee, ani siedzie, ani sta i spaem po kilka minut

na

dob,

to

przecie

niejedno

ju

przemylaem!

Tamtej

jesieni

dowiadczyem na samym sobie, e czowiek moe przekroczy granic mierci, cho jego ciao jeszcze yje. Krew jeszcze kry, soki odkowe jeszcze trawi, a psychicznie jeste ju martwy. I przeye sam mier. Na wszystko patrzysz jakby z grobu, beznamitnie. I cho nie uwaasz si za chrzecijanina, a nawet wrcz przeciwnie, to nagle zauwaasz, e przebaczye wszystkim swoim krzywdzicielom, e odpucie im cae zo, jakie ci wyrzdzili. Obojtniejesz, niczego nie chcesz zmienia, naprawia, niczego ci nie al. Powiedziabym nawet, e to stan naturalnej rwnowagi. Teraz wytrcono mnie z niego, ale nie wiem, czy mam si cieszy. Wrc uczucia, namitnoci - i te dobre, i te ze. - Co te pan mwi! Jak mona si nie cieszy! Kiedy pan tu przyszed... Ile to ju dni? - Dwanacie. - ... i skrca si z blu na leance w izbie przyj, strach byo na pana patrze - twarz nieboszczyka, nic nie je, temperatura trzydzieci osiem stopni... A teraz? Chodzi pan w goci... Prawdziwy cud - tak ody w cigu dwunastu dni! To si u nas rzadko zdarza. Faktycznie - dwa tygodnie temu bezustanny bl obi jego twarz gbokimi ziemistymi bruzdami. Teraz byo ich o wiele mniej. I pojaniay. - Cae szczcie, e dobrze znosz radioterapi. - Szczcie to za mao! To sukces! - z przekonaniem powiedziaa Zoja. Kostogotow umiechn si. - Miaem w yciu tak mao sukcesw, e ten z rentgenem susznie mi si naley. Nawet sny mam teraz jakie takie mgliste i przyjemne. To chyba oznaka powrotu do zdrowia. - By moe. - A wic tym bardziej musz si zorientowa, co i jak. Chc zrozumie, na czym polega terapia, jakie s rokowania, czy gro komplikacje. Czuj si o wiele lepiej - moe wystarczy ju tej kuracji? Musz wiedzie! Ani Ludmia Afanasjewna, ani Wiera Korniljewna nic nie

mwi, le jak ten krlik dowiadczalny. Zoja, prosz, niech pani przyniesie anatomopatologi! Nie puszcz pary z ust! Nalega z takim zapaem, e zawahaa si i dotkna gaki szuflady biurka. - Ma j pani tutaj? - domyli si Kostogotow. Zojeko, prosz! Wycign nawet rk. - Kiedy ma pani nastpny dyur? - W niedziel. - Oddam pani w niedziel! Zaatwione? umowa stoi? Jaka bya adna i dobra z t zot grzywk, z tymi wypukymi oczami! Nie widzia natomiast siebie - rozkudanych wosw, sterczcych na wszystkie strony jak na poduszce, i nie dopitej piamy, spod ktrej ze szpitaln prostot wystawa rbek bawenianego podkoszulka. - Tak, tak, tak - ju wertowa ksik, przeglda spis treci. - Bardzo dobrze. Wszystko tu jest. Dzikuj. Czort wie, jeszcze mnie przelecz ci lekarze. Oni myl tylko o swoich wykresach, a nie o pacjencie. Moe jako im si urw. Za dobra apteka wykacza czowieka. - No tak! - Zoja plasna w donie. - I po co ja to panu dawaam? Prosz odda! Pocigna ksik do siebie - najpierw jedn rk, potem obiema. Nie puszcza. - Podrze pan ksik z biblioteki! Prosz odda! Napita tkanina fartucha jak gdyby oblewaa krge jdrne ramiona i jdrne drobne rce. Szyj miaa Zoja bardzo proporcjonaln - ani chud, ani grub, ani za krtk, ani za dug. Walczc o ksik znaleli si blisko siebie. Jego nieregularna twarz rozpyna si w umiechu. Nawet blizna nie wygldaa ju tak strasznie, bya blada, zadawniona. Woln rk delikatnie odrywa jej palce od ksiki i perswadowa szeptem: - Zojeko, przecie na pewno popiera pani owiat i wyksztacenie. Jak mona odmawia czowiekowi prawa do wiedzy? artowaem, nie przerw leczenia. Ona te szeptaa z wyrzutem: - Nie zasuguje pan na t ksik! Dlaczego pan tak zaniedba

wasne zdrowie? Dlaczego nie przyjecha pan wczeniej? Dlaczego zjawi si pan tak pno, prawie w agonii? - E - westchn pgosem Kostogotow. - Nie byo rodka transportu. - A c to za miejsce, z ktrego nie mona wyjecha? A samolotem? Dlaczego pan tak zwleka? eby doprowadzi si do takiego stanu! Czemu wczeniej nie przenis si pan w jakie bardziej cywili xxzowane okolice? By tam w ogle lekarz albo przynajmniej felczer? Pucia ksik. - Jest lekarz, ginekolog. Nawet dwch... - Dwch ginekologw? - zdumiaa si Zoja. - To tam s same kobiety? - Wrcz przeciwnie, kobiet tam brakuje. Ale jest dwch ginekologw. Nie ma za to lekarzy innych specjalnoci. Nie ma te laboratorium. Nie byo gdzie zbada krwi. Miaem OB szedziesit i nikt o tym nie wiedzia. - Straszne! I pan ma jeszcze wtpliwoci, czy leczy si, czy nie! Jeli nie al panu siebie, to niech pan chocia pomyli o rodzinie, o dzieciach! - O dzieciach? - Kostogotow ockn si, jakby te wesoe targi o ksik byy tylko snem, rysy znw mu stay, mwi wolno i z wysikiem: - Nie mam adnych dzieci. - No to o onie! Mwi jeszcze wolniej: - ony te nie mam. - Mczyni zawsze tak mwi. A te sprawy rodzinne, o ktrych wspomina pan Koreaczykowi? - Okamaem go. - A teraz okamuje pan mnie? - Nie, naprawd nie mam ony. - Rysy twarzy twardniay coraz bardziej. - Jestem wyjtkowo wybredny. - Pewnie nie moga znie paskiego charakteru? - Zoja pokiwaa gow ze wspczuciem. - Nigdy nie byem onaty. Zoja zastanowia si, ile te Kostogotow moe mie lat. Poruszya

wargami - i nie zadaa tego pytania. Poruszya jeszcze raz - i zrezygnowaa. Zoja siedziaa plecami do Sibgatowa, Kostogotow natomiast widzia, jak tamten bardzo ostronie dwign si z miednicy i, podtrzymujc rkami krzy, czeka a woda obeschnie. Wyglda na czowieka, ktry dawno przekroczy wszelkie granice cierpienia: do nieszczcia przywyk, a powodw do radoci nie mia. Kostogotow wcign powietrze i wypuci je z takim wysikiem, jak gdyby oddychanie byo cik prac. - Ech, eby tak zapali! Tu nie wolno? - W adnym wypadku. Palenie to dla pana pewna mier. - Absolutnie nie wolno? - Absolutnie. Zwaszcza w mojej obecnoci. Umiechna si jednak. - Tylko jednego... - Jak mona, przecie pacjenci pi! Mimo to wycign drewnian rzebion cygarniczk wasnej roboty i zacz j ssa. - Wie pani, jak to si mwi: modemu na eniaczk za wczenie, staremu za pno. - Opar si o blat i zapominajc o cygarniczce zanurzy palce we wosach. - O mao co nie oeniem si po wojnie, cho oboje bylimy na studiach. Pobralibymy si, ale wszystko wyszo na opak. Zoja obserwowaa niezbyt przystojn, lecz wyrazist twarz Kostogotowa. Kocisto rk i ramion bya nastpstwem choroby. - Nie uoyo si? - Ona... jak by tu powiedzie... zgina. - Zmruy jedno oko w krzywym grymasie. - Zgina, ale yje. W zeszym roku napisalimy do siebie par listw. Znw patrzy normalnie. Zauway, e trzyma w palcach cygarniczk i schowa j do kieszeni. - I wie pani, e kiedy czytaem te listy, to zastanawiaem si, czy ona naprawd bya takim ideaem, jak mi si wydawao? A moe nie bya? W kocu co my wiemy majc dwadziecia pi lat?

Wlepi w Zoj ciemnobrzowe spojrzenie. - Na przykad pani: co pani moe wiedzie o mczyznach? Nic a nic! Zoja rozemiaa si: - A moe jednak wiem? - Niemoliwe - stanowczo stwierdzi Kostogotow. - Tak si tylko pani wydaje. Po wyjciu za m sama si pani o tym przekona. - adna perspektywa! - Zoja pokrcia gow, po czym wycigna z tej samej pomaraczowej torby robtk, rozoya j - na kawaku tkaniny bysn wyhaftowany zielon nici uraw; lis i dzbanek czekay dopiero na swoj kolej. Kostogotow przyglda si temu ze zdumieniem: - Pani haftuje? - A czemu to pana dziwi? - Nie mylaem, w dzisiejszych czasach, e studentka medycyny moe zajmowa si czym takim. - Nigdy pan nie widzia, jak dziewczta wyszywaj? - Moe kiedy, w dziecistwie. W latach dwudziestych. Ale ju wtedy uwaano to za przejaw buruazyjnych nawykw. Na zebraniu Komsomou roznieliby pani w strzpy. - A teraz taka moda. Nie zauway pan? Pokrci gow. - I nie podoba si panu? - Ale tak! To takie mie, domowe. Patrz i podziwiam. Zacza wyszywa, pozwalajc mu podziwia swoj biego. Patrzya na robtk, on patrzy na ni. te wiato lampy igrao zotymi refleksami na jej rzsach. Zocicie poyskiwa odsonity konierzyk sukienki. - Pani to taka pszczka z grzywk - szepn. - Sucham? - uniosa brwi. Powtrzy. - Tak? - Chyba spodziewaa si bardziej wyszukanego komplementu. - A czy tam, gdzie pan mieszka, mona dosta moulinet? - Co prosz?

- Mou - li - net. To te nici - zielone, czerwone, niebieskie te. U nas bardzo trudno je kupi. - Moulinet. Zapamitam i zapytam. Jeeli bdzie, to na pewno pani przyl. Zoju, a gdyby si okazao, e mamy tam nieograniczone zasoby tych nici... Moe byoby prociej, gdyby to pani przyjechaa do nas? - Do was, czyli waciwie dokd? - Mona powiedzie - na ugory. - A wic, jak to si mwi, zagospodarowuje pan nowe tereny? - Kiedy tam przyjechaem, nikomu nie przychodzio nawet do gowy, e to ugory. A teraz okazao si, e tak, i przyjedaj do nas pionierzy rolnictwa. Po studiach musi pani poprosi o skierowanie do nas. Koniecznie! Nie odmwi. Do nas - na pewno nie odmwi. - A tak tam le? - Ale skd. Po prostu ludzie sami ju nie wiedz, co dla nich dobre, a co ze. Dobre - to gniedzi si w szeciopitrowej klatce i sucha, jak wszdzie rycz radia albo ssiedzi tupi nad gow. A pdzi pracowity ywot rolnika w glinianej chatce na skraju stepu - o, to dla nich dno upadku! Mwi najzupeniej powanie, ale z t znuon pewnoci, e nie warto strzpi jzyka, bo i tak nikogo si nie przekona. - To step czy pustynia? - Step. Nie ma tam piaszczystych wydm. Ronie troch trawy. Na przykad antak - wielbdzi oset. Pewnie nigdy pani o nim nie syszaa? To taki cier, ale w lipcu ma rowawe kwiaty, nawet pachn. Maj bardzo delikatny zapach. Kazachowie robi z niego sto lekarstw. - A wic to w Kazachstanie? - Uhm. - A jak si nazywa? - Usz-Terek. - Au? - Jak pani woli: au albo stolica rejonu. Jest tam nawet szpital. Tylko lekarzy brakuje. Niech pani przyjedzie!

Zmruy oczy. - I nic wicej tam nie ronie? - Ronie! Nawadniamy grunt, rosn buraki cukrowe, kukurydza. A w ogrodach - co tylko pani zechce! Tyle e wymaga to duego wysiku. Trzeba ciko pracowa. Motyk. A na bazarze Grecy sprzedaj mleko, Kurdowie baranin, Niemcy wieprzowin... Takiego malowniczego bazaru nigdy pani nie widziaa! Wszyscy w strojach ludowych, przyjedaj na wielbdach... - Pan jest agronomem? - Nie, kopaczem. - A waciwie dlaczego pan tam mieszka? Kostogotow podrapa si w nos. - Klimat mi odpowiada. - I nie ma tam adnej komunikacji? - Dlaczego? Jest. Cae mnstwo ciarwek. - Ale z jakiej racji miaabym tam jecha? Po co? Zerkna na niego z ukosa. Gdy tak rozmawiali, twarz Kostogotowa odprya si i zagodniaa. - Pani? - Zmarszczy czoo, jakby przygotowujc si do wygoszenia uroczystego toastu. - A skd pani wie, Zojeko, w ktrym miejscu na ziemi bdzie pani szczliwa, a w ktrym nie? Czy ktokolwiek jest w stanie to przewidzie? Rozdzia czwarty Dla pacjentw chirurgicznych, czyli tych, ktrych nowotwory mona byo usun operacyjnie, brakowao miejsca na parterze, tote leeli take na grze razem z rentgenowcami, leczonymi nawietlaniami i chemi. Z tego te wzgldu przez sale na pitrze kadego ranka przecigay dwa obchody: radiolodzy badali swoich pacjentw, a chirurdzy - swoich. Czwartego lutego by jednak pitek, dzie operacyjny, i chirurdzy nie robili obchodu. Rwnie lekarz prowadzcy rentgenowcw, doktor Wiera Korniljewna Ganhart, nie zacza obchodu od razu po porannej odprawie, a tylko przechodzc obok drzwi sali mskiej zajrzaa na chwil do rodka. Doktor Ganhart bya niewysoka i bardzo zgrabna - wraenie to

potgowaa niezwykle cienka talia. Wosy, upite w niemodny kok, miay kolor janiejszy ni czer, ale ciemniejszy ni ciemnoblond - taki, ktry zazwyczaj okrela si nieprecyzyjnym sowem szatynka, cho bardziej pasowaoby: czarnoblond - co pomidzy brunetk i blondynk. Zauway j Achmadan i radonie pokiwa gow. Kostogotow oderwa si od duej ksigi, skoni si z daleka. Lekarka umiechna si do obydwch i podniosa palec - tak jak ostrzega si dzieci, eby siedziay cicho. I momentalnie znikna za drzwiami. W obchodzie miaa jej dzi towarzyszy ordynator oddziau radioterapii Ludmia Afanasjewna Doncowa, ale Ludmi Afanasjewn wezwa do siebie i zatrzyma Nizamutdin Bachramowicz, lekarz naczelny szpitala. Jedynie w dni swoich obchodw, raz na tydzie, Doncowa odrywaa si od diagnostyki radiologicznej. Pierwsze dwie godziny pracy; gdy ma si najbystrzejsze spojrzenie i najjaniejszy umys, spdzaa zawsze przed ekranem w towarzystwie kolejnej asystentki. Uwaaa to za najtrudniejszy element swojej pracy: po ponad dwudziestu latach praktyki doskonale zdawaa sobie spraw, jak drogo kosztuje pomyka w diagnozie. Miaa trzy lekarki-asystentki, mode kobiety. eby umiay tyle samo i nie zaniedbyway diagnostyki, Doncowa na zasadzie rotacji trzymaa je kolejno po trzy miesice w przychodni, w pracowni diagnostycznej i na oddziale. Doktor Ganhart przechodzia wanie trzeci etap tego cyklu. Najwaniejsz, najbardziej ryzykown i najmniej zbadan spraw byo tu ustalenie waciwej dawki promieniowania. Nie istniaa adna zasada, adna regua, ktra pozwalaaby bezbdnie obliczy optymaln dawk rentgenw, zabjcz dla nowotworu i nieszkodliw dla zdrowej tkanki. Ustalenie tej dawki opierao si wic na pewnym dowiadczeniu, pewnym wyczuciu i obserwacji stanu pacjenta. To te bya operacja, tyle e dokonywana niewidzialnym skalpelem, na olep i rozoona w czasie. Promieniowanie zabijao jednak i zdrowe komrki. Inne obowizki lekarza prowadzcego analiz, polegay ich gwnie wynikw na i systematycznym przeprowadzaniu kontroli

zapisywaniu danych w trzydziestu historiach choroby. aden lekarz nie

lubi tej papierkowej roboty, ale Wiera Korniljewna pogodzia si z ni, gdy po trzech miesicach miaa ju s w o i c h pacjentw - nie jakie abstrakcyjne pltaniny plam i cieni na zdjciach rentgenowskich, lecz ywych, znajomych ludzi, ktrzy ufali jej, czekali na kade jej sowo i spojrzenie. I za kadym razem, gdy musiaa przekaza obowizki lekarza prowadzcego, byo jej al tych wszystkich pacjentw, ktrych leczenia nie dokoczya. Pielgniarka dyurna, Olimpiada Wadysawowna, niemoda ju, siwiejca, majestatyczna, bardziej powana ni niejeden lekarz, polecia, by rentgenowcy nie opuszczali sal. Oczywicie dla pacjentek z duej sali kobiecej by to sygna do rozlezienia si po caej klinice - kobiety w jednakowych szarych szlafrokach jedna za drug wymykay si na schody i na parter - popatrze, czy nie przyszed czowiek ze mietan, czy nie zjawia si baba z mlekiem, zajrze z tarasu pawilonu do sali operacyjnej (ponad zamalowan na biao doln czci szyby mona byo dostrzec czepki chirurgw i pielgniarek oraz jaskrawe lampy sufitowe), wymy soik pod kranem i odwiedzi koleanki w innej sali. Nie tylko szpitalna niedola, ale take te szare barchanowe szlafroki, niechlujne nawet po upraniu, pozbawiay kobiety wdziku, odbieray im cay urok kobiecoci. Szlafroki szyto tak, by w workowatym wntrzu kadego z nich moga bez trudu zmieci si nawet najtsza pacjentka; rkawy zwisay jak bezksztatne i sflaczae rury. Biao-rowe pasiaste kurtki mczyzn byy o wiele zgrabniejsze. Kobietom natomiast nie wydawano adnej innej odziey, tylko te okropne szlafroki bez guzikw i ptelek. Niektre skracay je, niektre poduay, wszystkie za w identyczny sposb przewizyway szlafroki barchanowymi paskami, eby zasoni bielizn, i takim samym gestem przytrzymyway klapy na piersiach. Udrczona chorob, zakutana w obrzydliwy szlafrok kobieta nie moga cieszy niczyjego oka i wiedziaa o tym. Natomiast w sali mskiej wszyscy oprcz Rusanowa czekali na obchd spokojnie i bez emocji... Stary Uzbek, str kochozowy Mursalimow, lea na wznak na zasanym ku w swojej starej wytartej tiubietiejce. Najwyraniej

rozkoszowa si chwil wytchnienia midzy atakami kaszlu. Splt donie na obolaej piersi i nieruchomo wpatrywa si w jaki punkt na suficie. Ciemnobrzowa skra opinaa ciasno czaszk, wyranie rysoway si pod ni chrzstki nosa, koci policzkowe i ostra ko szczki, ukryta pod klinem brdki. Z uszu pozostay tylko zupenie paskie patki. Mursalimow ciemnia i wysycha, coraz bardziej upodobniajc si do mumii. Na ssiednim ku siedzia pastuch Jegenbierdijew, Kazach w rednim wieku: nie lea, a wanie siedzia ze skrzyowanymi nogami jak na wojokowej derce u siebie w domu. Domi duych, silnych rk trzyma si za krge, szerokie kolana: jego krzepkie, masywne ciao zastygo w tej pozycji tak mocno, e gdy czasem lekko chwia si w swoim bezruchu, to chwia si cay, jak komin fabryczny albo wiea. Barczyste plecy rozpieray biao-row kurtk, a szwy rkaww trzeszczay pod naporem muskularnych ramion. Niewielki wrzodzik na wardze, z ktrym przyjecha do tego szpitala, pod wpywem nawietla zamieni si w rozlegy ciemnopurpurowy strup; strup przeszkadza w jedzeniu i piciu, ale Jegenbierdijew nie rozpacza z tego powodu, nie szala, nie miota si, tylko statecznie i do czysta zjada wszystko z talerza, a potem godzinami siedzia wanie tak, patrzc przed siebie. Przy drzwiach szesnastoletni Diomka lea na ku z wyprostowan chor nog i bez przerwy delikatnie gaska, masowa bolc gole. Drug nog podwin pod siebie po kociemu i czyta, nie zwracajc uwagi na otoczenie. Nie czyta tylko wtedy, gdy spa albo mia zabiegi. W laboratorium analitycznym staa szafka z ksikami, starsza laborantka pozwalaa Diomie wybiera sobie ksiki nie czekajc na dzie wymiany lektur dla caej sali. Dzi czyta czasopismo w niebieskiej okadce, ale stare, podarte i wyblake od soca - nowych w szafce nie byo. Rwnie Proszka, ktry starannie, bez adnych zmarszczek i nierwnoci, zasa swoje ko, siedzia teraz na nim z nogami opuszczonymi na podog jak zupenie zdrowy czowiek. Bo te by zupenie zdrowy - na nic si nie uskara, nie mia adnych widocznych

oznak choroby, policzki tryskay rumiecem, za czoo zdobi gadko przyczesany kosmyk wosw. Chopak jak malowanie, do taca i do raca. Jego ssiad Achmadan z braku partnera rozoy na kocu szachownic i gra sam ze sob w warcaby. Jefriem w swoim pancernym opatrunku na nieruchomej gowie nie kry ju po sali, nie drani pacjentw, siedzia na ku oparty o dwie poduszki i zawzicie czyta ksik, ktr podsun mu Kostogotow. Co prawda kartki przewraca tak rzadko, e sprawiao to raczej wraenie drzemki z ksik w rku, a nie lektury. Azowkin za mczy si tak samo jak wczoraj. Chyba nawet w ogle nie spa tej nocy. Po szafce i parapecie walay si jego rzeczy, pociel bya zmita i porozrzucana. Czoo i skronie Azowkina pokryway krople potu, przez t twarz przebiegay cienie wewntrznych boleci. To speza na podog i sta zgity, przytrzymujc si porczy ka, to chwyta si za brzuch i zwija cae ciao w kbek. Od wielu ju dni nie odpowiada na adne pytania i z nikim nie rozmawia. Odzywa si wycznie do lekarzy i pielgniarek, eby wybaga dodatkowe lekarstwa. Gdy odwiedzali go najblisi, posya ich do apteki po wszystkie leki, jakie tylko zdoa zauway w szpitalu. Za oknem by pochmurny, bezwietrzny i bezbarwny dzie. Kostogotow wrci z porannego zabiegu i nie pytajc Pawa Nikoajewicza o zgod otworzy lufcik, z dworu napywao nieco wilgotne, ale niezbyt zimne powietrze. Bojc si przezibi guz Pawe Nikoajewicz owin szyj szalikiem i usiad bliej ciany. Jacy oni wszyscy s tpi, pokorni - jak kloce! Od razu wida, tak naprawd to poza Azowkinem nie ma tu powanie chorych. Jak powiedzia chyba Gorki, ten tylko godzien jest wolnoci, kto co dzie toczy o ni bj. Tak. Godzien wolnoci i wyzdrowienia. Pawe Nikoajewicz od rana poczyni ju pewne kroki. Natychmiast po otwarciu rejestracji poszed tam, zadzwoni do domu i poinformowa on o swojej nocnej decyzji: naley wszelkimi dostpnymi kanaami zabiega o przeniesienie do Moskwy, ratowa si, ucieka std. Kapa jest energiczna,

ju dziaa. Tak, nie trzeba byo wpada w panik z powodu guza i ka si do tej kliniki! Przecie to skandal - od wczoraj, od trzeciej po poudniu nikt do niego nie zajrza, nie sprawdzi nawet, czy guz urs. Nikt nie da adnego lekarstwa. Powiesili tylko ten idiotyczny wykres temperatury. Tak, tak, poziom naszego lecznictwa pozostawia jeszcze wiele do yczenia! Wreszcie zjawili si lekarze, ale nie weszli do sali; zatrzymali si za drzwiami i dugo marudzili koo Sibgatowa. Pokazywa im plecy. (Przez ten czas Kostogotow schowa ksik pod materac. ) Teraz raczyli wej do sali - doktor Doncowa, doktor Ganhart oraz dostojna siwa pielgniarka z brulionem w rku i rcznikiem zawieszonym na przedramieniu. Pojawienie si kilku biaych fartuchw naraz zawsze wywouje przypyw uwagi, lku i nadziei. A im bielsze fartuchy i czepki, im powaniejsze twarze, tym silniejsze s te trzy uczucia. Najpowaniej i najbardziej uroczycie wygldaa siostra Olimpiada Wadysawowna: dla niej obchd by tym, czym msza dla diakona. Naleaa do tego gatunku pielgniarek, dyspozycje pielgniarki. Jednak nawet po wejciu do sali lekarze nie skierowali si od razu do ka Rusanowa! Ludmia Afanasjewna - dua kobieta o prostych, wyrazistych rysach twarzy i przyprszonych siwizn, lecz starannie uoonych wosach rzucia pgosem oglne Dzie dobry!, po czym stana przy ku Diomy i popatrzya na niego badawczo. - Co czytasz? (I to ma by pytanie lekarza! W czasie subowego obchodu!) Zwyczajem wielu ludzi Dioma w odpowiedzi pokaza tylko niebiesk okadk czasopisma. Doncowa przymruya oczy. - Ojej, jakie stare, sprzed dwch lat. Dlaczego to czytasz? - Tu jest ciekawy artyku - znaczco powiedzia Diomka. - O czym? - O szczeroci - oznajmi jeszcze dobitniej. - O tym, e literatura bez szczeroci... ktre uwaaj lekarzy za istoty nie wyszego ju rzdu, wszechmocne, wszechwiedzce i nieomylne. Wpisujc do brulionu ich doznawaa szczcia, jakiego znaj dzisiejsze

Zacz opuszcza chor nog na podog, ale Ludmia Afanasjewna uprzedzia szybko: - Nie trzeba! Podwi. Diomka podwin nogawk. Doncowa usiada na ku i ostronie, z daleka, kilkoma palcami zacza obmacywa nog. Oparta o porcz ka Wiera Korniljewna poinformowaa cicho: - Pitnacie seansw, trzy tysice er. - Tu boli? - boli. - A tu? - Wyej te boli. - To czemu nic nie mwisz? Znalaz si bohater! Mw, gdzie boli. Pomalutku namacaa granice bolcego miejsca. - A bez dotykania te boli? W nocy? Na czystej twarzy chopaka nie byo jeszcze nawet cienia zarostu. Stae napicie nadawao jej jednak wyraz przedwczesnej dorosoci. - Szarpie i w dzie, i w nocy. Ludmia Afanasjewna wymienia spojrzenie z doktor Ganhart. - A jak czujesz, czy przez ten czas zaczo szarpa mocniej? - Nie wiem. Moe troch sabiej. A moe mi si zdaje. - Krew - poprosia Ludmia Afanasjewna. Ganhart ju podawaa jej histori choroby. Doncowa poczytaa, spojrzaa na chopaka. - Masz apetyt? - Lubi je - owiadczy Diomka z godnoci. - Dostaje dodatkowe porcje - pieszczotliwym tonem dobrej niani powiedziaa Wiera Korniljewna i umiechna si do Diomki. Odwzajemni umiech. - Transfuzja? - spytaa krtko, odbierajc od Doncowej histori choroby. - Tak. No i co, Dioma? - Ludmia Afanasjewna znw patrzya na niego badawczo. - Nawietlamy dalej? - Jasne! - rozpromieni si chopak. I spojrza na ni z wdzicznoci. W jego mniemaniu radioterapia zastpowaa operacj. By

przekonany,

e

Doncowa

te

tak

uwaa.

(Ona

za

wiedziaa,

e

nawietlania to tylko profilaktyka - przed operacj raka koci naleao osabi jego aktywno i zapobiec pniejszym przerzutom. ) Jegenbierdijew od duszej chwili czeka w pogotowiu, i gdy tylko Doncowa skoczya z Diomk, stan w przejciu midzy kami, wypi pier i wypry si przed lekark jak onierz. Doncowa umiechna si do niego i zacza oglda strup na wardze. Ganhart pgosem czytaa jej jakie liczby. - No, bardzo dobrze - troch zbyt gono, jak zwykle, gdy rozmawia si z cudzoziemcem, pochwalia Ludmia Afanasjewna. - Bardzo dobrze, Jegenbierdijew! Niedugo pojedziesz do domu! Achmadan, ktry peni obowizki tumacza, powtrzy jej sowa po uzbecku (mg porozumie si z Jegenbierdijewem, cho kady z nich by przekonany, e ten drugi mwi amanym jzykiem). Jegenbierdijew wlepi w Ludmi Afanasjewn wzrok peen ufnoci, nadziei, a nawet podziwu - tego podziwu, jakim takie proste natury darz naprawd mdrych i naprawd poytecznych ludzi. Przesun jednak rk po strupie i spyta: - Ale uroso? Jest wiksze? Achmadan przetumaczy. - Odpadnie! Tak powinno by! - przesadnie gono zapewnia Doncowa. - Odpadnie! Odpoczniesz trzy miesice w domu, a potem znowu przyjedziesz! Przesza do starego Mursalimowa. Siedzia ju z opuszczonymi nogami, prbowa nawet wsta, ale Doncowa powstrzymaa go i usiada obok. Z t sam niezachwian wiar w jej wszechmoc patrzy ten zasuszony brzowy starzec. Z pomoc Achmadana wypytywaa go o kaszel, kazaa zadrze koszul, uciskaa bolesne miejsca na piersi, opukiwaa palcami przez do, suchaa informacji Wiery Korniljewny o iloci nawietla, krwi, zastrzykach, w milczeniu sama studiowaa histori choroby. Kiedy wszystko w tym ciele byo potrzebne, zdrowe, normalne, a teraz stao si zbdne, nadmierne, rozrastao si -jakie wzy, gruczoy...

Doncowa zalecia dodatkowe zastrzyki i poprosia Mursalimowa, eby pokaza lekarstwa, ktre zaywa. Mursalimow wyj z szafki pusty soiczek po multiwitaminie. - Kiedy kupie? - spytaa Ludmia Afanasjewna. Achmadan przetumaczy: - Trzeciego dnia. - A gdzie tabletki? - Poknem. - Jak to? - zdumiaa si Doncowa. - Wszystkie naraz? - Nie, na dwa razy - przetumaczy Achmadan. Parskny miechem obie lekarki, pielgniarka, pacjenci-Rosjanie, wyszczerzy zby nic jeszcze nie rozumiejcy Mursalimow. I tylko Pawa Nikoajewicza oburzy ten niestosowny miech. Ju on im zaraz pokae! Zastanowi si, w jakiej pozie przywita lekarki, i uzna, e pleca bdzie odpowiednio dostojna. - Nic, nic! - uspokoia Doncowa Mursalimowa. Zaordynowaa witamin C, wytara rce w rcznik, ktry skwapliwie podsuna jej pielgniarka, i z zatroskan min ruszya do nastpnego ka. Teraz, gdy znalaza si blisko okna, wida byo wyranie, e jej twarz ma niezdrowy szary odcie i maluje si na niej wyraz chorobliwego wrcz zmczenia. ysy, w tiubietiejce i okularach, dostojnie rozparty w swoim ku, Pawe Nikoajewicz nie wiadomo dlaczego przypomina nauczyciela, i to nie byle jakiego nauczyciela, ale zasuonego wychowawc wielu pokole uczniw. Wyczeka, a Ludmia Afanasjewna podejdzie do jego ka, poprawi okulary i zakomunikowa: - Tak, towarzyszko Doncowa. Bd zmuszony porozmawia w Ministerstwie Zdrowia o porzdkach w tej klinice. I zadzwoni do towarzysza Ostapienki. Nie zadraa, nie zblada, moe tylko jej twarz staa si jeszcze bardziej ziemista. Poruszya ramionami: by to dziwny ruch, kolisty, jakby ciyy jej niewidoczne pta i nie moga si od nich uwolni. - Jeeli ma pan dojcie do Ministerstwa Zdrowia - od razu zgodzia si z jego opini - i moe pan zadzwoni nawet do towarzysza Ostapienki, to

dorzuc panu jeszcze troch materiau, dobrze? - Materiau jest dosy! Taka obojtno, taka bezduszno! To przekracza wszelkie granice! Jestem tu ju osiemnacie godzin! I nikt mnie nie leczy! A przecie ja... (Po co mia zreszt mwi! Sama powinna wiedzie!) Wszyscy w milczeniu patrzyli na Rusanowa. Jego sowa bardziej ni w Doncow zapobiec. A Doncowa, pochylona nad Rusanowem, dua, nie pozwolia sobie na adn reakcj, tylko powiedziaa cicho, ustpliwie: - Wanie przyszam pana leczy. - Teraz ju za pno! - uci Pawe Nikoajewicz. - Napatrzyem si na tutejsze porzdki i wypisuj si. Nikt si mn nie zajmuje, nikt nie stawia diagnozy! Gos zaama mu si niespodziewanie. Taka krzywda! - Diagnoz ju ustalilimy - powoli powiedziaa Doncowa, opierajc si o porcz ka. - Z t chorob nie ma pan adnego wyboru. To jedyny szpital w caej republice, w ktrym mona leczy paski przypadek. - Ale mwia pani, e to nie rak? Jakie wic jest rozpoznanie? - W zasadzie nie informujemy pacjentw o naszych ustaleniach. Skoro jednak pan nalega, to prosz bardzo: Limfogranulomaloza. - A wic nie rak? - Oczywicie e nie. - W jej twarzy i gosie nie byo nawet ladu irytacji czy zniecierpliwienia. Widziaa przecie ten guz wielkoci pici. Na kogo miaa si gniewa? Na nowotwr? - Zgosi si pan do nas z wasnej woli. W kadej chwili moe si pan wypisa. Ale prosz pamita... - zawahaa si. I uprzedzia agodnie: Ludzie umieraj nie tylko na raka. - Chce mnie pani zastraszy? - obruszy si Pawe Nikoajewicz. Prosz nie straszy! To wbrew zasadom terapii! - pokrzykiwa dziarsko, ale sowo umieraj zmrozio go do gbi. I ju pokorniej spyta: - Czy pani doktor chce powiedzie, e to a tak grone? ugodziy w Ganhart zacisna usta, spochmurniaa i zmarszczya czoo jak na widok czego karygodnego, czemu nie mona

- Jeeli bdzie pan jedzi z kliniki do kliniki, to oczywicie. A teraz prosz zdj szalik. I wsta. cign szalik i stan na pododze. Doncowa zacza delikatnie obmacywa guz, potem zdrow stron szyi - porwnywaa. Nastpnie kazaa maksymalnie odchyli gow do tyu (nie bardzo to wyszo, guz natychmiast da zna o sobie), pochyli do przodu, obrci w lewo i w prawo. No tak! Doszo ju do tego, e gowa prawie zupenie utracia swobod ruchu - t naturaln, cudown swobod, ktrej zdrowy czowiek w ogle nawet nie odczuwa. - Prosz si rozebra. Rozpicie lunej zielono-brzowej piamy wydawao si cakiem proste, ale przy ruchu rki szyj targn taki bl, e Pawe Nikoajewicz jkn. A wic sprawa zasza a tak daleko! Siwa majestatyczna pielgniarka pomoga mu zdj kurtk. - Nie boli pana pod pachami? - dopytywaa si Doncowa. - Nic nie przeszkadza? - A co, tam te moe by co nie w porzdku? - spyta Rusanow zupenie zaamanym gosem, mwi jeszcze ciszej ni Ludmia Afanasjewna. - Prosz podnie rce! - Mocno i dokadnie obmacywaa go pod pachami. - Na czym bdzie polega leczenie? - chcia wiedzie Pawe Nikoajewicz. - Ju panu mwiam: zastrzyki. - Bezporednio w guz? - Nie, doylnie. - Czsto? - Trzy razy w tygodniu. Prosz si ubra. - A nie mona zoperowa? (Pyta o to, cho wanie operacji ba si najbardziej. Jak kady pacjent wola jakikolwiek inny, nawet najuciliwszy sposb leczenia, byle tylko nie i pod n!)

- Operacja nie ma sensu - wycieraa rce podsunitym rcznikiem... No i bardzo dobrze! Pawe Nikoajewicz rozwaa wszystkie za i przeciw. Trzeba naradzi si z Gap. Wyjazd do Moskwy wymaga wielu stara. Wcale nie mia a takich znajomoci, jak sugerowa Doncowej. I nie tak atwo byo zadzwoni do towarzysza Ostapienki. Dobrze, zastanowi si. Jutro podejm decyzj. - Nie - bezlitonie ucia Doncowa. - Dzi. Jutro nie moemy poda chemii. Jutro jest sobota. Znowu jakie przepisy! W kocu po to s przepisy, eby je ama!!! - A czemu w sobot nie mona? - Dlatego, e po zastrzyku przez czterdzieci osiem godzin musimy dokadnie obserwowa reakcj paskiego organizmu. W niedziel to niemoliwe. - A co to za zastrzyk? Taki niebezpieczny? Ludmia Kostogotowa. - A gdyby zaczeka do poniedziaku? - Towarzyszu Rusanow! Przed chwil zarzucalicie nam, e od osiemnastu godzin nikt was nie leczy. A teraz chcecie czeka a siedemdziesit dwie? (Ju zwyciya, stara go na proch, nie mia co odpowiedzie!) Prosz zrozumie: albo zaczniemy pana leczy, albo nie. Jeeli tak, to dzi o jedenastej dostanie pan pierwszy zastrzyk. Jeeli nie, to prosz o owiadczenie na pimie, e rezygnuje pan z leczenia, i natychmiast pana wypisujemy. Ale na trzy dni zwoki nie moemy sobie pozwoli. Daj panu czas do koca obchodu. Prosz to sobie przemyle i powiedzie, co pan zadecydowa. Rusanow ukry twarz w doniach. Doktor Ganhart mina go bez sowa. I majestatyczna Olimpiada Wadysawowna przepyna obok ka jak okrt. Doncowa zmczya si scysj; miaa nadziej, e nastpny pacjent poprawi jej humor. - No, Kostogotow, a co u pana? Afanasjewna nie odpowiedziaa, podesza do ka

Przyczesany na t okazj Kostogotow obwieci dononym i pewnym gosem zdrowego czowieka: - Wspaniale, Ludmio Afanasjewna! Naprawd wspaniale! Lekarki wymieniy spojrzenia. Na wargach Wiery Korniljewny dra leciutki umieszek, ale oczy po prostu miay si z radoci. - Konkretnie - Doncowa przysiada na jego ku. - Prosz opowiedzie, co pan czuje. Co si przez ten czas zmienio? - A wic tak - chtnie zgodzi si Kostogotow. - Ble osaby po drugim seansie, a po czwartym ustpiy. Nie mam gorczki. pi teraz bardzo dobrze, po dziesi godzin, w kadej pozycji - i nie boli. Przedtem w ogle nie mogem si pooy. Nic nie braem do ust, a teraz zjadam wszystko i prosz o dokadk. I nic nie boli! - Nie boli? - miaa si Ganhart. - A daj t dokadk? - miaa si Doncowa. - Czasem daj. Co tu zreszt duo gada - czuj si jak nowo narodzony. Przyjechaem tu jako nieboszczyk, a teraz yj! - Nie ma pan mdoci? - Nie mam. Obie lekarki patrzyy na Kostogotowa wrcz rozczulonym wzrokiem: tak patrzy nauczyciel na swojego najzdolniejszego ucznia, ktrego odpowied napawa go wiksz dum ni wasna wiedza i dowiadczenie. Takiego ucznia darzy si szczeglnym sentymentem. - Wyczuwa pan guz? - Ju mi nie przeszkadza. - Ale wyczuwa go pan? - Kiedy si kad, to czuj taki dodatkowy ciar, nawet jakby si przemieszcza. Ale nie przeszkadza - zapewnia Kostogotow. - Niech si pan pooy. Kostogotow z wpraw (przez ostatni miesic jego guz w rnych szpitalach obmacywali niezliczeni doktorzy, lekarze i stayci, i jeszcze cigali kolegw z innych gabinetw, eby te sobie pomacali, a potem wszyscy byli bardzo zdziwieni) wycign si na wznak, podkurczy nieco

kolana i obnay brzuch. Od razu poczu ciar tego przyczajonego gdzie tam gboko paskudztwa. Ludmia Afanasjewna siedziaa obok niego i delikatnymi okrnymi ruchami docieraa do guza. - Nie napina mini, nie napina - przypominaa. Wiedzia o tym, ale mimowolnie napina je w obawie przed blem i utrudnia badanie. Po chwili namacaa w gbi mikkiego ufnego brzucha zarys nowotworu i przesuna po nim palcami - najpierw delikatnie, potem mocniej i jeszcze mocniej. Wiera Korniljewna zagldaa Doncowej przez rami. Kostogotow przyglda si Wierze Korniljewnie. Bya bardzo pocigajca. Chciaa by powana - i nie moga: szybko przyzwyczajaa si do pacjentw. Chciaa by dorosa - i nie potrafia: miaa w sobie co z maej dziewczynki. - Zarys bez zmian - zawyrokowaa Ludmia Afanasjewna. Wyczuwalne spaszczenie. Cofn si w gb, zmniejszy nacisk na odek, dlatego ustpiy ble. Zmik. Ale zarys prawie bez zmian. Chce pani sprawdzi? - Nie, nie, robi to codziennie. OB - dwadziecia pi, leukocyty - pi osiemset... Granulocyty segmentowane... Prosz spojrze... Rusanow oderwa rce od twarzy i spyta szeptem pielgniark: - A te zastrzyki? Czy s bardzo bolesne? Kostogotow te mia pytanie: - Ludmio Afanasjewna! Ile jeszcze bdzie nawietla? - Na razie trudno powiedzie. - A moe jednak? Kiedy mnie pani wypisze? - Co!? - Doncowa oderwaa wzrok od historii choroby. - O co pan pyta!? - Kiedy mnie pani std wypisze? - powtrzy Kostogotow. Siedzia obejmujc kolana rkami i mia zdecydowanie niezaleny wygld. Najlepszy ucze znikn. By tylko trudny i uparty pacjent o zacitym wyrazie twarzy. - Wypisa? Przecie ja dopiero z a c z y n a m pana leczy! - osadzia go gniewnie. - Od jutra! Na razie to bya tylko lekka rozgrzewka! nie speszony

Ale Kostogotow obstawa przy swoim. - Ludmio Afanasjewna, chciabym co wyjani. Zdaj sobie spraw, e do koca leczenia jeszcze daleko, ale ja wcale nie domagam si wyleczenia. Co za pacjenci! Jeden lepszy od drugiego. Ludmia Afanasjewna zmarszczya brwi. Zdenerwowaa si. - Co pan bredzi? Czy pan jest normalny? - Ludmio Afanasjewna - Kostogotow spokojnie unis swoj wielk do - dyskusja o normalnoci i nienormalnoci wspczesnego czowieka... Darujmy j sobie. Jestem gboko wdziczny, e podleczya mnie pani i doprowadzia do tak przyjemnego stanu. Teraz chciabym troch w nim poy. Jest mi dobrze. A skd mog wiedzie, czym si skoczy dalsze leczenie? - W miar jak mwi, dolna warga Ludmiy Afanasjewny wydymaa si coraz bardziej, nadajc twarzy wyraz zniecierpliwionego oburzenia. Doktor Ganhart niepewnie spogldaa to na Doncow, to na Kostogotowa, pragna wtrci si do sporu, uspokoi, zaagodzi. Olimpiada Wadysawowna patrzya na buntownika z wynios pogard. Jednym sowem, nie chc teraz zapaci zbyt drogo za szans ycia w odlegej przyszoci. Chc zda si na siy obronne organizmu... - Ze swoimi siami obronnymi przywlk si pan tutaj na czworakach! - przypomniaa mu Doncowa i wstaa. - Pan w ogle nie wie, co mwi! Nie bd z panem rozmawia! Machna po msku rk i odwrcia psisko. - A ja, Ludmio Afanasjewna, prosz o rozmow! Pani by moe interesuje wynik tego eksperymentu, ale ja chciabym poy sobie w spokoju. Choby rok. To wszystko. - Dobrze - rzucia Doncowa przez rami. - Wezw pana. Wci rozgniewana podesza do Azowkina. Azowkin nie wstawa. Siedzia i trzyma si za brzuch. Na widok lekarek unis tylko gow. Jego wargi nie zbiegay si w usta, kada z osobna wyraaa wasne cierpienie. Oczy byy ju tylko jednym wielkim si do Azowkina, ale Kostogotow patrzy na ni nieprzejednanym wzrokiem jak wielkie czarne

baganiem o ratunek. - No co, Kola? - Ludmia Afanasjewna obja go ramieniem. - Nie-do-brze - poruszy samymi ustami, nie wydychajc powietrza, guz w brzuchu reagowa blem na kady ruch puc. Jeszcze p roku temu z opat na ramieniu prowadzi oddzia komsomolcw na czyn spoeczny i piewa co tchu w piersi, a teraz nawet o swoim blu mg mwi najwyej szeptem. - Wiesz co, Kola, musimy si razem zastanowi - rwnie cicho mwia Doncowa. - Moe zmczye si ju szpitalem? Moe znudzio ci si tak lee i lee? - Tak... - Jeste std, z miasta, prawda? A nie chciaby wrci na jaki czas do domu? Odpoczby sobie... Moe wypiszemy ci na miesic albo ptora? - A potem... przyjmiecie? - Oczywicie! Jeste przecie nasz. Odpoczniesz od zastrzykw... Zamiast nich kupisz w aptece lekarstwo i trzy razy dziennie bdziesz je wkada pod jzyk. - Sinestrol? - Tak. Doncowa i Ganhart nie wiedziay, e przez wszystkie te miesice Azowkin rozpaczliwie ebra u kadej pielgniarki, u kadego dyurujcego lekarza o dodatkowe rodki przeciwblowe, o dodatkowe rodki nasenne, o wszelkie proszki i tabletki - oprcz tych, ktrymi go leczono. w skarb, ukryty w pkatym pciennym woreczku, by ratunkiem na czarn godzin, na czas po wyroku lekarzy. - Musisz odpocz, Koleka... Odpocz... W sali zapada cisza. Rusanow westchn, unis gow i oznajmi: - Pani doktor, zgadzam si. Prosz o zastrzyk! Rozdzia pity Gdy robi nam si ciko na duszy, to jaka ona jest - przygnbiona? Rozstrojona? Niewidzialny, lecz gsty, bardzo gsty opar szczelnie wypenia pier, oblepia serce i wgniata je gdzie w gb, do rodka. A my

czujemy tylko ten ucisk, ten ciar, i nie od razu uwiadamiamy sobie, co nas tak przytoczyo. I wanie to czua Wiera Korniljewna, gdy po obchodzie sza z Doncow na oddzia radiologii. Bya w paskudnym nastroju. W takich wypadkach dobrze jest wsucha si w siebie i ustali przyczyn zmartwienia. A potem zastosowa jak obron. Wiera Korniljewna nie musiaa niczego ustala. Baa si, baa si o mam - tak nazyway Ludmi Afanasjewn jej trzy asystentki. Bya mam i z racji wieku - one dobiegay trzydziestki, ona - pidziesitki, i ze wzgldu na zapobiegliw troskliwo, z jak zmuszaa je do pracy. Sumienna a do przesady, staraa si wpoi t sumienno i przesad swoim crkom: naleaa do nielicznej ju grupy lekarzy, dysponujcych wiedz z zakresu radioterapii i diagnostyki rentgenowskiej. Wbrew najnowszym tendencjom do wskiej specjalizacji wymagaa, by asystentki byy rwnie wszechstronne. Dzielia si z nimi ca swoj wiedz. I ilekro Wiera Ganhart w tej lub innej dziedzinie okazywaa si lepsza od mamy, mama bya uszczliwiona. Wiera pracowaa u niej ju osiem lat, od chwili ukoczenia studiw - i moc, ktr obecnie posiadaa, moc wyrywania bagajcych o ratunek ludzi z obj mierci, zawdziczaa wycznie Ludmile Afanasjewnie. Ten Rusanow mg przysporzy mamie powanych kopotw. Gow trudno przymocowa, ale straci - bardzo atwo. Gdyby chodzio tylko o Rusanowa! Niestety, co takiego mg zrobi pierwszy lepszy pacjent. Ludzie bywaj okrutni. Kady pogrom zaczyna si od drobiazgw: jakie sowo, pretensja, podejrzenie - jedno, drugie, trzecie... A to nie krgi na wodzie, to lady w pamici. Mona je potem wygadza, piaseczkiem zasypywa - wszystko na nic, zostaj, s... A potem wystarczy, e kto krzyknie, choby po pijanemu: bij lekarzy!, bij inynierw! - i paki id w ruch. Komrki wpojonej podejrzliwoci nie gin, yj w ludzkiej psychice, daj przerzuty. Niedawno lea w ich klinice chory na raka odka kierowca z NKWD. By pacjentem chirurgicznym i jako taki nie podlega Wierze Korniljewnie, ale ktrej nocy miaa dyur i zetkna si z nim na wieczornym obchodzie. Uskara si na bezsenno.

Polecia poda brombural, a gdy zorientowaa si, e jest w mniejszych dawkach, ni sdzia, polecia