ja i my w dialogu społecznym. rozmowa mieszkanki z działaczką - anna miodyńska, ewa chromniak
Post on 15-Jun-2015
945 Views
Preview:
DESCRIPTION
TRANSCRIPT
JA i MY w dialogu społecznym Rozmowa mieszkanki z działaczką
o partycypacji trudno mówić w spo-
sób neutralny, jej istotą jest bowiem
uczestnictwo – i w tym sensie samo
podjęcie przez nas tematu może być
odczytane jako gest polityczny. polityczność tę
rozumiemy szeroko, w duchu znacznie dawniejszej,
choć wciąż aktualizowanej tradycji: jako zaangażo-
wanie w tę sprawę publiczną, którą stanowi publicz-
na przestrzeń. Jej kształt nas nieodmiennie dotyka
i dotyczy, decyduje bowiem o tym, kim jesteśmy.
za właściwą formę tak rozumianego uczestnictwa
w przestrzeni, która nas otacza, uznaliśmy przeka-
zanie głosu osobom i organizacjom angażującym
się na co dzień w działania na rzecz partycypacji
mieszkańców w decyzjach dotyczących zamieszki-
wanej przez nich przestrzeni.
naszym celem nie jest ani udzielanie poparcia, ani
krytyczne podważanie ocen i poglądów politycz-
nych wyrażonych przez Autorów artykułów publi-
kowanych w tej części numeru. Istotniejsze wydało
nam się stworzenie takiej przestrzeni, w której
czytelnicy „Autoportretu” będą mogli bezpośred-
nio zapoznać się z doświadczeniami i opiniami
tych, którzy postanowili – często w naszym imieniu
– aktywnie i bezpośrednio włączyć się w proces
kształtowania przestrzeni publicznych.
Redakcja „Autoportretu”
AktYwne uczestnictwo
AktYwne u
czestnictw
o
AnnA mIodyńskA: Uczestniczę w konsulta-
cjach społecznych na temat przestrzeni pu-
blicznych mojego miasta od dekady. Ulubionym
zarzutem mieszkańców wobec urzędników
miejskich jest ich niekompetencja oraz/lub brak
decyzyjności w sprawach, w jakich obywatele na
debatę przyszli. kompetencje obywateli debatu-
jących legitymizuje sam fakt mieszkania w mie-
ście, co nie jest bezzasadne: mieszkanie w bloku
od pięćdziesięciu lat czyni mnie specjalistką od
mieszkania w bloku. czasem mam jednak wraże-
nie, że to za mało. kto jest tym mądrym w deba-
cie społecznej?
ewA chRomnIAk: Widzę tu pewną prawi-dłowość, która dotyczy zarówno organizacji pozarządowych, jak i pojedynczych obywateli. Utarło się takie powiedzenie: z nami grzecznie – my społecznie. Mam prawo do niewiedzy, ponieważ robię coś (uczestniczę w konsulta-cjach społecznych) dla dobra ogółu, za darmo. Wiele osób wychodzi z założenia (na pewno nie do końca fałszywego), że skoro tu mieszkam, wiem wszystko o tym miejscu i jego mieszkań-cach. Rozciąga się więc osobiste doświadczenie na doświadczenie wspólnoty (na przykład: mieszkańców dzielnicy). Uważam, że jednym z problemów z partycypacją jest fakt, że nie
autoportret 2 [37] 2012 | 48 autoportret 2 [37] 2012 | 49
który z racji sprawowanej funkcji powinien rozumieć, na czym polega demokracja, rozumie ją opacznie. Ja, ponieważ jestem w mniejszości, nie mam prawa dbać o swoje interesy. A więc mamy dwie perspektywy re-lacji ja–my: z jednej strony ja dbam o swoje interesy i nie dostrzegam interesu nas, z drugiej myślenie wyłącznie w kategorii my ogranicza, a czasem wręcz unicestwia korzyści pojedynczej osoby. I to jest dylemat demokracji: w jakich sprawach większość ma decydować o mniejszości.
A.m.: Jest to bardzo widoczne w debacie spo-
łecznej na temat przestrzeni publicznej miasta.
czy o konkretnych placach, ulicach i parkach
powinni decydować mieszkańcy fizycznie z tymi
miejscami związani (lokatorzy najbliższych
budynków, ludzie, którzy tam pracują), czy
mieszkańcy całego miasta? słowem: jak duże my
ma prawo głosu? kto decyduje o Rynku Głównym
w krakowie? sąsiedzi? Turyści? krakowianie?
A może wszyscy polacy?
e.ch.: Rozwiązania niestety nie mam, ale uważam, że partycypacja w planowaniu prze-strzennym nie oznacza, że w każdej sprawie
JA i MY w dialogu społecznym Rozmowa mieszkanki z działaczką
ma decydować każdy mieszkaniec. Ja najlepiej czułabym się w tym procesie wówczas, gdybym była w niego włączona na każdym poziomie decyzyjności. Gdyby umożliwiono mi udział w tworzeniu strategii rozwoju miasta, znacz-nie łatwej byłoby mi myśleć w kategoriach my o sprawach ulicy czy osiedla. Mówiąc o umożliwieniu udziału, myślę o takiej formie zaproszenia mnie do współdecydowania, że-bym chciała i umiała z tego prawa skorzystać. Oraz o takim przedstawieniu mi tematu, abym umiała dostrzec zarówno interes ja, jak i in-teres my. Krótko mówiąc: zaletą zapraszania mieszkańców do partycypacji na każdym jej poziomie jest to, że mogą oni widzieć wyraź-nie zarówno duży obrazek (miasto), jak i mały (swoje osiedle).
A.m.: pomówmy o sporze – relacji nieuniknionej
przy wspólnym decydowaniu. zdarza się on już
na poziomie my-mieszkańcy jednego mieszkania,
więc cóż dopiero na poziomie my-mieszkańcy
miasta. spór jest nie tylko nieunikniony, ale
i niezbędny do wprowadzania zmian. wydaje mi
się, że twórczy spór jest niemożliwy tam, gdzie
decydenci i obywatele mówią różnymi języka-
mi, inaczej rozumieją kluczowe pojęcia debaty
potrafimy myśleć w kategoriach MY. Raczej ja i moje sprawy.
A.m.: czyli moje okno i jedno drzewo, które mi
widok zasłania...
e.ch.: A dzieje się tak dlatego, że nikt nas myślenia w kategoriach my nie uczy. Też dla-tego, że nie ma takiej przestrzeni, w której możemy w kategoriach my rozmawiać.
A.m.: A jeśli już myślimy w kategoriach my, to jak
szerokie powinno ono być? my – mieszkańcy parteru,
my – mieszkańcy ulicy, czy my – mieszkańcy miasta?
e.ch.: Kiedyś doświadczyłam tego sama, gdy walczyłam, dosłownie, o progi spowalniają-ce na mojej ulicy. Wzięłam sprawę w swoje ręce i udałam się w imieniu mieszkańców mojej kamienicy do radnego dzielnico-wego. Ponieważ taką sprawę stosownemu urzędowi powinna zgłosić Rada Dzielnicy. Tam usłyszałam, że przychodzę z własnym interesem, droga ta prowadzi bowiem do dużego osiedla i ludzie muszą nią sprawnie i szybko dojeżdżać. I że to osiedle ma więcej mieszkańców niż moja ulica… Człowiek,
Działania w ramach programu „Autoportret. Debaty” prowadzonego przez Annę Miodyńską. Mieszkańcy Podgórza debatują nad zagospodarowaniem terenu zielonego przy ulicy Lipskiej w Krakowie.
fot.
: arc
hiw
um
mik
autoportret 2 [37] 2012 | 48 autoportret 2 [37] 2012 | 49
,
e.ch.: Ja częściej zabieram głos jako organiza-cja pozarządowa niż jako obywatelka. Na tym polega moja praca oraz działalność społeczna. Wypowiadam się w imieniu mojej organiza-cji, ale też często w imieniu szerszego grona ngo – Krakowskiego Porozumienia Organiza-cji Obywatelskich. Nie mogę powiedzieć, że jesteśmy zawsze i wszędzie poważniej trakto-wani w dyskusji niż pojedynczy, niezrzeszeni obywatele. Ostatnio prowadziłam szkolenie na temat modelu współpracy miasta z organi-zacjami pozarządowymi i tam usłyszałam za-rzut, że ngo uzurpują sobie prawo mówienia w imieniu obywateli. Więc nie zgodziłabym się z twoimi spostrzeżeniami, że organizacje pozarządowe (czy lepiej może mówić: społecz-ne) są lepiej traktowane przez urzędników miejskich niż pojedynczy mieszkańcy. Trzeba by zbadać, ile pozytywnie zweryfikowanych uwag zgłoszonych zostało przez organiza-cje, a ile przez obywateli. Patrząc z punktu widzenia Uchwały Rady Miasta o konsulta-cjach społecznych przy realizacji inwestycji miejskich – nie ma różnicy między organiza-cjami a indywidualnymi osobami, co więcej mieszkańcy mają inicjatywę uruchomienia konsultacji, a organizacje nie.
A.m.: no tak, ale ty możesz powiedzieć: występuję
w imieniu 50, 100, 500 członków mojej organizacji,
a ja wypowiadam się najwyżej w imieniu kilku moich
sąsiadów. nawet nie wiem, czy mogę ich reprezen-
tować… To jednak nie to samo.
e.ch.: Możesz założyć komitet. Wystarczy, że zbierzesz ich podpisy.
A.m.: A jak nie mam podpisów?
e.ch.: To gorzej (śmiech). Chcę tylko powie-dzieć, że niezależnie od twojego odczucia, ngo nie ma żadnych forów. W ustawie o kon-sultacjach społecznych ngo równa się poje-dynczy obywatel. Mogę się zgodzić z tobą, że
organizacja ma zwykle trochę skuteczniej-sze niż pojedynczy obywatele narzędzia do prowadzenia dialogu z władzami. Chociaż są oczywiście bardzo kompetentni obywatele i mało kompetentne organizacje pozarządowe. Jednym z narzędzi, jakimi mogą posługiwać się organizacje w dialogu z władzami, są Komisje Dialogu Obywatelskiego. Do powołania takiej komisji w Krakowie potrzeba minimum ośmiu organizacji. Pojedynczy obywatel tego instru-mentu nie ma. Jest również „specjalna” Uchwa-ła o konsultacjach z organizacjami w sprawie niektórych polityk samorządowych – to narzędzie również zarezerwowane dla ngo. Ale już w sprawach przestrzeni, w konsultacjach planów zagospodarowania przestrzennego uwaga zgłoszona przez ngo i spostrzeżenie pojedynczego mieszkańca mają podobną wagę.
Jest też oczywiście aspekt psychologiczny, potwierdzający twój punkt widzenia. Już sam fakt, że ludzie się zorganizowali w formal-ną strukturę stowarzyszenia, nawet takiego bez osobowości prawnej, że po drodze na-byli umiejętności dialogowania, wspólnego podejmowania decyzji, procentuje w procesie współdecydowania na szerszym forum. Za-pewne jest i tak, że urzędnicy współpracujący z mieszkańcami liczą się bardziej (może nie do końca świadomie) z głosami ngo niż pojedyn-czych osób.
A.m.: A może ngo jest po prostu bardziej skuteczna?
determinacja obywatela, nawet bardzo radykalne-
go, kiedyś się kończy. A organizacja, dzieląc zadania
między swoich członków, może dłużej drążyć
sprawę.
e.ch.: Łatwej też zarzucić partykularyzm i skompromitować roszczenia pojedynczego obywatela niż całej organizacji.
A.m.: oprócz mieszkańców, organizacji pozarządo-
wych, radnych i urzędników na scenie konsultacji
i niewłaściwie odczytują wzajemne intencje.
odnoszę wrażenie, że to nie jest konflikt twórczy,
o którym pisał markus miessen w swojej książce
The Nightmare of Participation, przenoszący debatę
publiczną na wyższy poziom. wydaje się, że
w naszej debacie o mieście nie jest możliwy nawet
dobry konflikt, a co dopiero konsensus.
e.ch.: To jedna rzecz. Drugą jest nieumiejęt-ność prowadzenia debaty. W dobrej debacie punktem wyjścia jest akceptacja każdego, kto ma inne zdanie.
A.m.: kto kogo powinien nauczyć debatowania?
e.ch.: Gdy nie rozumiemy się nawzajem, po-trzebny jest moderator, przewodnik, tłumacz. Osoba lub instytucja. Warto do tego wyzwania podejść systemowo. Być może w tej roli spraw-dziłyby się organizacje pozarządowe.
A.m.: Bywając na różnych spotkaniach, które
w intencji organizatorów miały być debatami nad
sprawami miasta, obserwuję powtarzający się
scenariusz. z jednej strony urzędnicy miejscy oraz
radni, których zresztą mieszkańcy wrzucają do
jednego worka z urzędnikami, tracąc tym samym
potencjalne wsparcie ze strony swoich przedstawi-
cieli; po drugiej stronie mentalnej barykady okopują
się mieszkańcy. przez pewien czas odbywa się coś
na podobieństwo przeciągania liny – bez szans na
dialog. po chwili z grona mieszkańców wyłania się
trzeci aktor: organizacja pozarządowa. Jej przedsta-
wiciel zabiera głos, używając formalnego języka
przyczyn i skutków, zamiast skarg i pobożnych
życzeń padają pomysły i bardzo konkretne pytania.
I oto obywatele widzą, że po ich stronie walczy ktoś,
kto używa języka ustaw i kogo urzędnicy traktują
mniej protekcjonalnie niż ich. nGo-sy wydają się
bardziej upoważnione niż pojedynczy obywatel
do wypowiadania się w imieniu zbiorowości, czyli
używania komunikatu my. czy aby mieć wpływ na
wizerunek i funkcjonowanie miasta, mieszkańcy
powinni zapisywać się do organizacji społecznych?
AktYwne u
czestnictw
o
autoportret 2 [37] 2012 | 50 autoportret 2 [37] 2012 | 51
,
społecznych występują także eksperci. Jaka jest ich
rola? czy ekspert może być narzędziem manipulacji
zwykłymi obywatelami?
e.ch.: Ekspertów na ogół powołuje i włącza do debaty urząd miasta lub gminy. Źle się dzieje, kiedy dochodzi do konfrontacji ekspert–mieszkańcy. W takiej debacie obywatele są na straconej pozycji wobec żonglującego danymi fachowca. Bywa, że eksperta powołuje strona obywatelska (na przykład Komisja Dialogu Obywatelskiego lub organizacja pozarządo-wa). Rola eksperta w debacie jest uzasadnio-na, pod warunkiem, że zadbamy o właściwy kontekst dla jego wypowiedzi. Niewątpliwie ma sens debata fachowców reprezentujących różne punkty widzenia na dany problem, dotyczący na przykład przestrzeni publicznej. Pozwala to uczestnikom debaty lepiej zrozu-mieć złożoność sprawy. Jednak „wystawienie” swojego eksperta wobec grupy nieprzygoto-wanej do dyskusji na poziomie detali ociera się o manipulację. Dotyczy to zarówno grup obywatelskich, zaskakujących urzędników „swoim” ekspertem bez dania im możliwości wcześniejszego zapoznania się z ekspercki-mi argumentami, jak i urzędników, którzy w konfrontacji z mieszkańcami wytaczają jak działo na przykład fachowca od planowania przestrzennego lub ekologii. Powinna obowią-zywać zasada: ekspert kontra ekspert. Plus kultura dialogu, oczywiście!
A.m.: chciałabym się z tobą podzielić jeszcze jedną
rozterką obywatelską, dotyczącą przestrzeni pu-
blicznych miasta. Ta sama rozterka dotyczy zresztą
wszystkich innych tematów debaty publicznej.
mieszkaniec, taki jak ja, biorąc udział w debacie,
dysponuje niewielką wiedzą na temat planowania
przestrzennego. na żadnym etapie edukacji szkol-
nej takiej wiedzy mi nie zapewniono. Ludzie mają
prawo do decydowania o przestrzeni publicznej,
ale sami czują, że wielu rzeczy o niej nie wiedzą.
nie wiedzą też, skąd potrzebną wiedzę, konkretną
i podstawową – bo nie chodzi o ekspercką – po-
zyskać. do tego dochodzi nieznajomość samego
procesu debaty i narzędzi partycypacji. może stąd
ta ułomność naszych debat i konsultacji?
e.ch.: Czy należy za ten brak wiedzy winić obywateli?
A.m.: A kogo?
e.ch.: W ilu szkołach uczniowie ćwiczą debatę oksfordzką? W ilu uczy się skuteczne-go dialogowania? A w ilu można się czegoś dowiedzieć o planowaniu przestrzennym?
A.m.: no szkoła nie nauczyła, ale…
e.ch.: Władze miejskie przedstawiają obywa-telom jako przedmiot konsultacji opasłe tomy dokumentów napisane prawniczym językiem – to też nie ułatwia sytuacji.
A.m.: kto jest więc odpowiedzialny za to, że my,
mieszkańcy, nie wiemy tego, co powinniśmy
wiedzieć, i nie umiemy odnaleźć się w procesie
partycypacji publicznej?
e.ch.: Z tego, co mówisz, wynika, że większość ludzi nie powinna się w ogóle odzywać, bo nie są ekspertami. Jednak w partycypacji chodzi, moim zdaniem, raczej o proces niż o gotowy rezultat. Budo-wanie wspólnej perspektywy my, złożonej z elementów: my-mieszkańcy, my-radni i my-urzędnicy, to proces bolesny. Czasem
wydaje się, że partycypacja bardziej ludziom szkodzi niż pomaga. Ale tylko uczestnicząc, możemy, jako obywatele, czegoś się na-uczyć. Bo jak mieszkaniec miałby zdobywać wiedzę potrzebną mu do współdecydowania w sprawach miasta? Chodzić na szkolenia? Przeczytać książkę o architekturze?
A.m.: Ale żeby uczestniczących uczyć, potrzeb-
ny jest pomysł na element edukacji w debacie
społecznej.
e.ch.: Tak! I jeżeli taki pomysł się pojawi, ze strony obywatela ważna i konieczna będzie gotowość do poszerzania swoich kompe-tencji, a władze miejskie powinny zadbać o to, żeby mieszkańców w potrzebną wiedzę wyposażyć. Powinno to być traktowane jako wyrównywanie szans mieszkańców w procesie dialogu z ekspertami i urzędni-kami. Trzeba mieszkańców w tym procesie wzmocnić, tak by oprócz wiedzy na temat przedmiotu debaty poznali również narzę-dzia dialogu społecznego. To jest rola władz miejskich.
A.m.: czy w naszym mieście władze się z tego
zadania wywiązują?
e.ch.: Nie.
A.m.: To krótka i radykalna odpowiedź. mało opty-
mistyczna jak na koniec wywiadu. potraktujmy ją
nie jako zarzut, ale jako diagnozę ważnej potrzeby
społecznej. Bardzo ci dziękuję za rozmowę.
zespół Biura Inicjatyw społecznych (BIs) , którego prezesem jest ewa chromniak
fot.
: arc
hiw
um
bis
autoportret 2 [37] 2012 | 50 autoportret 2 [37] 2012 | 51
top related