rok z życia pelikanochomika (cz.1)

Post on 27-Jun-2015

185 Views

Category:

Travel

2 Downloads

Preview:

Click to see full reader

TRANSCRIPT

Rok temu…

Była słoneczna wrześniowa sobota

Jeszcze o 14.00 Stasio Selwa doczyszczał samochód, a Michał Mochoń robił prezentację

O 16.16 zaczął się w Kościele Jezuitów nasz piękny ślub

A później była przednia zabawa!!!

Rok, który tak się rozpoczął, musiał być dobry.

Był niezwykły. Inspirujący. Wiele uczący. I budujący. Dzięki Wam.

Usiądźcie wygodnie i zobaczcie, co nam zafundowaliście

4. października stawiliśmy się rankiem do odprawy na Okęciu. Pożegnało nas kilka osób …

I ruszyliśmy po przygodę!

Po lotach Warszawa-Madryt-Amsterdam-Panama-Bogota dotarliśmy do Kolumbii

Zatrzymaliśmy się w Bogocie u kuzyna Joe – Andrew, który pokazał nam miasto i wprowadził nas kultorowo

Pojechaliśmy z ciężkim sercem do Medellin sprawdzić, czy nasz motor istnieje …

ISTNIAŁ i miał się dobrze :P

więc pojechaliśmy sprawdzić, czy wybrzeże karaibskie jest naprawdę rajskie i czy rafa koralowa dorównuje tej

w Australii

Po czym zapakowaliśmy motor i ruszyliśmy przed siebie

Były stare kolonialne miasteczka, klimatem prosto z książek Marqueza

Próbowaliśmy dobrej kawy i robiliśmy postępy w hiszpańskim, dzięki wielkiej otwartości Kolumbijczyków

(to z pewnością jeden z najbardziej gościnnych narodów świata )

Była też przygoda! Największa – offroad przez pola w poszukiwaniu mostu, wywrotka w bagnie (pierwsza),

awaria motoru (pierwsza) i przeprawianie go drewnianą łupinką na drugi brzeg. Dodajmy jeszcze, że była to

jedna przygoda, a rzeka była szeroka jak Wisłax2

Kolumbia

Po stresie na przejściu granicznym, związanym z nielegalnymi dokumentami wjazdowymi na motor,

wjechaliśmy do Ekwadoru. Tego dnia po raz pierwszy poznaliśmy, czym jest przemoknięcie na motorze

Przejechaliśmy przez równik!!!

I po absolutnie perfekcyjnie poprowadzonej drodze dotarliśmy do stolicy - Quito

Jako, że jeden z organów naszego czerwonego smoka zaniemógł (ten amortyzujący nasz ciężar) i najtańszą

opcją okazał się import z USA, w oczekiwaniu pozwiedzaliśmy okolicę

Karmiliśmy motyle, pływaliśmy pod górskimi wodospadami i kilka lokalnych targów udało nam się odwiedzić. Warto było, bo w Ekwadorze zrobiło się

prawidziwie indiańsko!

Po regeneracji naszej maszyny ruszyliśmy na południe. Krajobrazy zmieniały się szybko i za każdym razem

zapierały dech w piersi. Zielona dżungla, wodospady, dolina wulkanów, andyjskie jeziorka…

Ekwador

W głowie mieliśmy jednak szybko zbliżającą się perspektywę powrotu i nasz wielki cel – Boliwię, więc

już w połowie listopada wjechaliśmy najmniejszym możliwym przejściem granicznym do Peru

Po Peru spodziewaliśmy się kompletnej komerchy. Tymczasem przywitała nas dzika, autentyczna, piękna

północ

Pierwszy raz w życiu zjedliśmy świnkę morską, zaliczyliśmy pierwsze ruiny i piękne miasta.

Północ Peru to kraina kapeluszników

Po 2 miesiącach w górach postanowiliśmy w końcu zjechać do Oceanu. Sami oceńcie rajskość

peruwiańskich plaż:

Plaże nie zachęcały może do wylegiwania się, ale były inne atrakcje.

Wróciliśmy w góry. Plan był taki, żeby porzucić motor na dni kilka i przejść się z plecakami po najwyższym na świecie po Himalajach paśmie górskich – Cordillera

Blanca

Po drodze odpadł nam hamulec…

Więc próbowaliśmy go jakoś przyczepić

Każdy patent prędzej czy później zawodził. Więc ostatecznie dojechaliśmy tak:

W końcu w góry jedzie się pod górę.

Przez to jednak, że pogoda w najlepszym wypadku była taka i chętniej siedzieliśmy w śpiworach niż chodziliśmy po dworze, po paru dniach wróciliśmy nad Ocean. Cel -

Lima

W Limie prawdę usłyszeliśmy okrutną. Smok ma chore serce i niewiadomo ile jeszcze pociągnie… Konieczna

wymiana części składowych. Znowu więc przyszło nam podróżować we dwójkę. Zaczęliśmy od Galapagos dla

ubogich

Spróbowaliśmy sandboardingu

Zwiedziliśmy Arequipę

I pojechaliśmy spróbować sił, zdobywając dno drugiego najgłębszego kanionu świata. Pierwszy nie jest w

Stanach :P

Lekarz smoka okazał się specjalistą w zupełnie niepołudniowoamerykańskim stylu. Niskim kosztem i dużym profesjonalizmem naprawił silnik i mogliśmy jechać dalej – przez góry i dzikie tereny Środkowego

Peru do dawnej stolicy państwa Inków – Cusco!

Było dużo szutrowych dróg i przygody. Pierwszy raz przebiliśmy oponę. Po paru godzinach nieudanych prób

Madziula pojechała na stopa szukać wulkanizatora, a Micho został w padającym gradzie na straży. Po kilku

godzinach Madziuli udało się znaleźć transport na górę. Sanitariusz z wioski zaczął wieźć ją z kołem pod pachą

na motorze na górę po Micha.

Okazało się jednak, że Machencjusza zwozi już na dół policja… Tego dnia spaliśmy na komisariacie. I dobrze.

Bo o północy do drzwi zapukali ludzie, których autobus został okradziony przez 10 uzbrojonych bandytów dokładnie w tym samym miejscu, w którym czekał

Michał

Po tygodniach w dziczy Cusco absolutnie przytłoczyło nas ilością ludzi i poziomem rozwoju turystycznego

Nadszedł czas na ruiny. Zaczęliśmy od trekingu do Choquequirao – tzw Machu Picchu II. Pod względem

autentyczności i inkaskiego klimatu jednak zdecydowana jedynka!

Machu Picchu reklamować nie trzeba

Peru

Przekroczenie granicy z Boliwią było w pewnym sensie magiczne. To właśnie po zobaczeniu zdjęć z tego kraju

zdecydowaliśmy się na podróż po Ameryce Południowej!

Od razu mocny punkt! Jezioro Titicaca i Wyspa Słońca, na której spędziliśmy Sylwestra

Hitów miałoby być więcej. Najpierw jednak zrobiliśmy krótki wypad do Chile, zaliczając po drodze dwa Parki

Narodowe

I pierwszy mróz w namiocie!

A po co pojechaliśmy właściwie do tego Chile??

Smok, a raczej jego chwilowy brak, zmusił nas do kolejnego uatrakcyjnienia podróży. Tym razem

spróbowaliśmy jazdy na stopa

Do Boliwii wróciliśmy przez zupełnie dzikie i bezludne obszary Altiplano. Byliśmy kompletnie sami. I bardzo

szczęśliwi!

W wodach termalnych kąpaliśmy się sami

I widoki zarezerwowane były tylko dla naszych oczu!

Coby szczęścia za dużo nie było, w tej dziczy najechaliśmy na gwoździa!

Doświadczony Michaśko poradził sobie jednak bez problemów. Jechaliśmy dalej…

Opona przebiła się po raz kolejny… Nie mieliśmy kolejnej nowej dętki, więc Madziula wyszkoliła się

samodzielnie w łataniu. Długie i mozolne to szkolenie było, ale się udało! Wjechaliśmy na nasze pierwsze

solnisko – Salar de Coipasa

Byliśmy już naprawdę blisko drugiego brzegu salaru, kiedy się … zakopaliśmy…

Zakopanie się i świadomość posiadania dętki załatanej w 16 miejscach sprawiły, że podjęliśmy decyzję o

powrocie

I słusznie, bo parę godzin później opona nie wytrzymała i znowu rozdzieliliśmy się w poszukiwaniu

wulkanizatora. Tym razem jednak „gomero” był wyjątkowo wolny i stopa powrotnego Madziula łapała

już dobrze po ciemku. Nie było to łatwe, wszyscy świętowali niedzielę i nikt nie chciał za żadną cenę

zawieźć żony do męża. Po 2h biegania po wiosce, młody Boliwijczyk zatrzymany po raz trzeci się zgodził!

Zmęczeni rozbiliśmy namiot w przydrożnym rowie.

Dotarliśmy na odpoczynek do La Paz. Pokój wynajęliśmy w typowo backpackerskim hotelu, żeby korzystać do

woli z pościeli i gorącego prysznica

A o tym co dalej już wkrótce

top related