cudowna podróż - tom 1 - orsza.nazwa.pl · tymczasem ojciec jakby odgadł myśli syna, gdyż,...
TRANSCRIPT
ODTŁUMACZKI
W1859rokuwmałymdworkuMarbacka,wrodzinieporucznikaLagerlöf,urodziłasięcóreczka,którąnazwanoimieniemSelma.Tamałaszwedzkadziewczynka,urodzonaprawiestolattemu,zostajepotemwielkąpisarką,słynną
nacałyświat.Słabowita,wątła,długochoruje,częstomarzyiwieleczyta.Wcześniepowędrowaładomiastaze
wsi,straciwszyswójdomrodzinny,który,sprzedanyprzezzubożałychrodziców,poszedłwcudzeręce.Potemskończyłaseminariumnauczycielskieiciężkopracowałanażycie,uczącdzieci.Alepamięćdzieciństwaprzetrwała,wspomnieniestaregodworkuwMarbackanieodstępowało
młodejdziewczyny.Jużjakosławnapisarka,SelmaLagerlöfdwukrotnieopisywaławswychksiążkachodwiedzinywdawnymdomurodziców.Razpojechałatamwtedy,gdyrozmyślałaonapisaniuswejpierwszejksiążkiiniewiedziała,jakjąrozpocząć.Dopierowśródstarychścianiszumiącychdrzewotoczyłyjąwspomnieniaiprzyszedłpomysłniezwykłejpowieści,którająwsławiła.Powieśćtępt„GöstaBerling”przeczytacie,gdydorośniecie.Polatach,kiedySelmaLagerlofpostanowiłanapisaćdlaszwedzkichdzieciksiążkęoSzwecji—
znówpojechałaponatchnieniedoMarbacka,dodomuswegodzieciństwa.Wierzyła,żetamznajdzierozwiązanietrapiącychjątrudnościiwątpliwości.Iznalazłajewpostacimałegokrasnoludka,wktóregozamienionyzostałzakaręwiejskichłopiecNilsHolgerson.Wjednymzrozdziałów„Cudownejpodróży”,zatytułowanym„Małydworek”,SelmaLagerlöfopisuje,jaktenzaczarowanyNilsHolgersonopowiedziałjejoswychprzygodachioswejpodróżynadSzwecją,nagrzbieciegąsiorawrazzesiademdzikichgęsi.Ztejopowieścipowstałajednaznajpiękniejszychksiążek,którączytająnietylkoszwedzkiedzieci,alektóratrafiławtłumaczeniachdorąkdziecicałegoświata.To,żeSelmaLagerlöfspotkaławogrodzieposiadłościMarbackamałegokrasnoludkanapadniętegoprzezsowę—niejestprawdą,tylkofantazją.Krasnoludki,atakżeolbrzymyikarły,czarowniceimówiącezwierzętazaludniającetęSzwecję,nadktórąleciNilsHolgerson,zostałyzapożyczonezbaśniludowych,pieśniiwyobraźniwielkiejpisarki.SelmaLagerlöfpiszeonichtakpięknie,zajmującoibarwnie,żezzachwytempatrzymynatenobrazSzwecji,wysnutyzdawnychwspomnieńiobyczajów,zawanturniczejirycerskiejprzeszłości,znieprawdopodobnychopowiadańbajarzyistarców.Alew„Cudownejpodróży”zbaśniąilegendąspotykasięrzeczywistość.Wtejczarodziejskiej
opowieściozwierzętachikrasnoludkachjestwieleobrazówprawdziwegożycia.Autorkaoboktajemniciurokówprzyrodyibarwnychpoetycznychkrajobrazówpokazujenamnędzęiwyzysk,radościismutki,pracęiuczuciaszwedzkichludziiszwedzkichdzieci.Takwięc„Cudownapodróż”SelmyLagerlofjestprzedewszystkimksiążkąonarodzieszwedzkim,o
ludzieżyjącymnapolachSkaniiinawyżynachSmälandiiczyLaponii,wśródjezior,górilasówojczystych.Urodziłasiętaksiążkazogromnejmiłościdoczłowieka.Jestwielkąpochwałądobroci,którapowinnapanowaćwstosunkachmiędzyludźmi.Jesttakżewyrazemnadziei,żedobry,szlachetnyczłowiekzbudujeswojąpracątstuąmiłościąlepszy,przyszły,sprawiedliwyświat.IchociażSelmaLagerlofpokazujenamnakartachswejksiążkiwielezdarzeńsmutnych,wiele
okrucieństwainiesprawiedliwości,tojednakkażdesłowotejksiążkiprzepojonejestmiłościądoczłowieka,miłościąojczyznyiwolności.Wpięknymprzemówieniu,wygłoszonymwAkademiiSzwedzkiejnauroczystościwręczaniajej
nagrodyNobla,SelmaLagerlöfdziękowałatymwszystkim,którzyjątejmiłościnauczyli.Mówiłaodługachwdzięczności,jakiezaciągnęławswymżyciuiktóremusiterazspłacać.
Wyliczyła,ilejestwinnapoetomipisarzomskandynawskim,którychksiążkiczytaławdzieciństwieiwmłodości,odwiecznymbaśniom,legendom,opowiadaniom,którychnasłuchałasięwstarym,wiejskimdworkurodziców,Wspominałaswedługiwobecludzi,którychznałaoddzieckaiktórychnauczyłasięcenićikochać.Bylitonauczycielewiejscy,górnicyidrwale,chłopizprowincjiszwedzkich,SkaniiiDalekarii,wędrownigrajkowie,starzyżołnierzeiwesołedziewczęta.Mówiłatakżeoprzyrodzieziemirodzinnej,ogórachidolinach,lasachipolach,roślinachizwierzętachswejojczyzny.Mówiłaoswychczytelnikach,starszychimłodszych,nawetodzieciachznajniższychklasszkolnych,któredziękowałyjejzanapisaniedlanichcudownejpodróżyNilsaHolgersona.Beztychwszystkichpomocników,którzykształcilijejumysłiserce—SelmaLagerlöfniewyrosłaby
nigdynawielkąpisarkę.„Będziezniejdobryiporządnyczłowiek.Będziedobraiuczciwa“.—Takzarazpourodzeniu
zabobonnymzwyczajemtamtychczasówwróżyłajejzkartjednazestarychciotek.Staraprzepowiedniasprawdziłasię.SelmaLagerlöfzmałej,słabowitejdziewczynkiwyrosłanie
tylkonawielkąpisarkę,alenadobrego,szlachetnegoczłowieka.Iwjejksiążcespotykamynietylkozaletywielkiegotalentu,alegorące,tętniąceuczucieminadziejąserce.
JANINAMORTKOWICZOWA
KRASNOLUDEK
Niedzlala,20marca
Bylsobiepewienchłopiec.Miallatokołoczternastu,wzrostubyłsłusznego,dobrzezbudowany,olnianychwłosach.Słynąłjakowielkiladaco,najchętniejspałalbojadł,anajwiększąprzyjemnośćsprawiałomupłataniepsotifigli.
Pewnejniedzielirodzicechłopcaodranawybieralisiędokościoła.Onzaśsiedziałnieubranynaławieirozmyślał,jaktodobrze,żeojcieczmatkąwychodzą,aonbędziemógłprzezkilkagodzinrobićwszystko,comusiępodoba.
—Zdejmędubeltówkęojcaześcianyibędęzniejstrzelał,iniktmitegoniezabroni—mówiłdosiebie.
Tymczasemojciecjakbyodgadłmyślisyna,gdyż,stojącjużnaprogu,gotówdowyjścia,odwróciłsięnagleirzekł:
—Zato,żeniechcesziśćzrodzicamidokościoła,maszprzeczytaćkilkastroniczBiblii.Przyrzekasz?
—Dobrze—odrzekłchłopiec—przeczytam.—Alejednocześniedodałwmyśli,żeprzeczyta,jeślibędziemialochotę.
Chłopcuzdawałosię,żematkanigdyjeszczenieuwijałasiętakprędkopoizbiejakwtejchwili.ZpółkizksiążkamizdjęłaBiblię,otworzyłająwodpowiednimmiejscuipołożyłanastole.Poczymprzysunęładostołuwielkifotel,którykupionowzeszłymrokunalicytacjiwprobostwieiotaczanotakimszacunkiem,żedotychczasnikomupróczojcaniewolnobyłonanimsiadać.Chłopiecmówiłsobiewduchu,żematkazbyteczniesiętaktrudzi,niemiałbowiemzamiaruodczytaniawięcejnadjednąlubdwiestronice.Ojciec,jakgdybyporazwtóryodgadłjegomyśli,odezwałsięsurowymgłosem:
—Apamiętaj,czytajuważnie!Popowrociepytaćciębędęokażdąstronicępokolei;jeżelichoćjednąopuścisz—niedarujęci!
—Czternaścieipółstronicy—przypomniałamatka.—Musiszsięnatychmiastzabraćdoczytania,jeślichceszzdążyćnaczas.
Iztymisłowamirodzicenareszciewyszli.
Chłopiecstałnaproguipatrzyłzanimizuczuciemschwytanegowpułapkęzwierzątka.—Terazciesząsiępewnieztego,żemnietakmądrzepodeszliizmusilidosiedzeniaprzezcałyczas
nadnudnąBiblią—mówiłdosiebie.Tymczasemrodziceniemielisiębynajmniejzczegoradować.Raczejprzeciwnie,zmartwienibylii
smutni.Należelidonajmniejzamożnychgospodarzywewsi—gruntichzajmowałtyleprzestrzeni,coogród.Całyinwentarzskładałsięzrazutylkozeświniikilkukur,alewkońcudorobilisiękrówigęsi.Ibylibyzapewneowegorankaniedzielnegoposzlizadowoleniiradzidokościoła,gdybynieciągłatroskaosyna.Ojciecnarzekał,żechłopiecjestleniwyiniedbały,wszkoleniechciałsięuczyć,aterazpotraficonajwyżejpasaćgęsi.
Matkaniemogłatemuzaprzeczyć,bardziejjednakmartwiłojąta,żesynjestdzikiiniedobry,okrutnydlazwierzątizłośliwywzględemludzi.
—Ach,gdybymuBógchciałodmienićserce!—wzdychałabiednamatka.—Inaczejwkońcusiebieinasunieszczęśliwi.
Chłopiectymczasemzastanawiałsię,czymasięzabraćdoczytania,Wreszciezdecydowałsięokazaćtymrazemposłuszeństwo.Zasiadłwięcuroczyścienaparadnymfoteluizacząłczytać.Ale,kiedytakprzezpewienczasbezmyślnieodczytywałwyrazy,ogarnęłagosennośćipoczuł,żezasypia.
Nadworzejaśniałanajpiękniejszapogodawiosenna.Byłtowprawdziedopierodwudziestymarca,alechłopiecmieszkałnasamympołudniuSkanii,wewsiVestvemmenhögiwiosnabyłajużtamwrozkwicie.Drzewaniepokryłysięjeszczewprawdziezielenią,alewszędzienabrzmiewałyŚwieżepąki,wszystkierowyistrumienienapełniłysięwodą,nabrzegachichkwitłyzłotekaczeńce,anakrzewachlśniłybrunatnemłodegałązki.Lasbukowywdaliciągnąłsięgęstyibujny,anadziemiąjaśniałoczyste,błękitnesklepienienieba.Drzwidoizbybyłyodemknięteiprzenikałprzezniedownętrzasrebrnygłosskowronków.Kuryigęsichodziłypodworze,akrowy,czującwoborzepowiewwiosny,ryczałyprzeciągle:,,Muu!Muu!”
Chłopiecsiedziałnadksiążką,kiwałsięiwalczyłzesnem.„Nie,niechcęzasnąć—myślał—niezdążyłbymnicprzeczytać”.Aleniezdołałsięoprzećsennościizasnąłmimowszystko.Niewiedziałpotem,czyspałdługo,czykrótko,zbudziłzaśgocichyszmer.Wtejsamejchwili,kiedy
otworzyłoczy,wzrokjegopadłnalustro,wktórymujrzałdokładnie,żewiekoodmatczynejskrzynistoiotworem.
Matkamiałastarą,ciężkądębowąskrzynięzżelaznymokuciem,którejniewolnobyłopróczniejnikomuotwierać.Chowałatamwszystkoto,coodziedziczyłaposwojejmatce,ito,cojejbyłoszczególniemiłe.Leżaływięcwskrzynistaroświeckiestrojechłopskiezczerwonegosukna,krótkiegorseciki,namarszczonespódniceinapierśnikiwyhaftowaneperłami.Byłytamtakżebiałe,krochmalilonechustkinagłowęiciężkie,srebrneklamryiłańcuchy.Ludzienienosząjużdziśpodobnychrzeczyimatkaniejednokrotniezbierałasię,żebycałązawartośćskrzynisprzedać.Nigdyjednakniepotrafiłasięostateczniezdecydować.
Terazchłopiecwidziałwlustrzezupełniewyraźnie,żewiekoskrzynistoiotworem.Niemógłzrozumieć,jaktosięstaćmogło,gdyżmatka,zanimodeszła,zamknęłastarannieskrzynię.Mia łażbyjązostawićotwartą,wiedząc,żechłopieczostajesamwdomu?
Przyszłomunamyśl,żemożetosprawkazłodzieja,itaksięprzestraszył,żeniemiałodwagiporuszyćsię;siedziałcichoipatrzyłwlustro.
Nagleujrzałjakiśczarnycień,poruszającysięnakrawędziskrzyni.Patrzył—ioczomwłasnymniewierzył!
Cieńbowiemstałsięrzeczywistością,arzeczywistośćtabyłanimniej,niwięcejtylko
krasnoludkiem,prawdziwym,najprawdziwszymkrasnoludkiem.Chłopiecsłyszałdużoopowiadańokrasnoludkach,aleniewyobrażałsobienigdy,żebykrasnoludek
mógłbyćtakimaleńki.Ten,którysiedziałnaskrajuskrzyni,byłwysokościzaledwienapiędź.Miałstarą,pomarszczonątwarzbezzarostu,ubranybyłwczarnysurdutzdługimipołamiiczarnykapeluszzszerokimrondem.Białekoronkiprzyszyiimankietach,klamryprzytrzewikachipodwiązkizkokardami—nadawałymuwyglądbardzodelikatnyiwytworny.Wrękutrzymałwyjętyzeskrzynistaryhaftiprzyglądałmusięztakąuwagą,żeniespostrzegłprzebudzeniasięchłopca.
Tenzaśtakbyłzdumionytymniezwykłymwidokiem,żezapomniałostrachu.Czemużzresztąmiałsięobawiaćtakiegomałegostworzenia?Wkrótceteżzachciałomusięspłataćfiglakrasnoludkowi:wepchnąćgodoskrzyniizatrzasnąćwiekolubzrobićcośpodobnego.Niemiałjednakodwagidotknąćkrasnoludkagołymirękamiidlategozacząłsięrozglądaćpopokojuzajakimśodpowiednimprzedmiotem.Wodziłwzrokiemodkanapydostołuiodstołudokomina.Przypatrywałsięgarnkominaczyniomkuchennym.Spoglądałnadubeltówkęojca,zawieszonąnaścianie,inadoniczkifuksjiipelargoniikwitnącenaoknie.Wkońcuwzrokjegopadłnastarąsiatkęnamuchy,wiszącąnagwoździu.
Nienamyślającsiędługo,schwyciłsiatkęizarzuciłnakrasnoludka.Udałosię!Takszybkoiniespodziewanie,żechłopiecażosłupiałzwrażenia.Leżałjużotobiednykrasnoludekoplątanysieciąiskrępowany.
Wpierwszejchwilichłopiecniewiedział,copocząćzeswązdobyczą.Machałtylkosiecią,abysiękrasnoludekniemógłzniejwydobyć.Tymczasemkrasnoludekzacząłmówić—prosiłibłagałouwolnienie.Opowiadał,żeprzezdługie
latawyświadczałrodziniechłopcadużodobregoiżezasłużyłnalepszepotraktowanie.Jeślichłopiecgopuści,podarujemustarydukat,srebrnyłańcuszekizłotąmonetę,takdużąjakwiekosrebrnegozegarkaojca.
Chłopcuokuptenniewydałsięzbythojnym,odchwilijednakkiedyuwięziłkrasnoludka,zacząłsięgoobawiać.Przeczuwał,żewdałsięwjakąśnieczystąsprawę,iradbyłsięzniejwyplątać.Zgodziłsięwięcodrazunapropozycjękrasnoludkaiprzestałwymachiwaćsiatką.Alewtejsamejchwilipożałował,żenieskorzystałzesposobnościiniepostawiłkrasnoludkowiswoichwarunków,niezażądałodniegosowitszegookupu.GdybyżprzynajmniejrozkazałmuzapomocączarówwyryćsobiewgłowieównieszczęsnyustępzBiblii!
„Jakiżzemniegłupiec!”—pomyślałizacząłnanowowywijaćsiatką,chcącporazwtórypochwycićkrasnoludka.
Tymrazemjednaknieudałosię,gdyżnaglepoczułtaksilneuderzenie,wymierzonewtwarz,żepotoczyłsięnaprzeciwległąścianę,odskoczyłodniejipadłnapodłogębezprzytomności.
Kiedysięocknął,krasnoludekznikłbezśladu.Wiekoskrzynibyłozamknięte,asiatkawisiałanazwykłymmiejscu.Gdybyrozpalonypoliczeknieprzypominałchłopcuzbytwyraźnieuderzenia,mógłbypomyśleć,żetobyłsen.
„Wkażdymrazieojciecimatkapowiedzą,żemisiętylkośniło—pomyślał.—Inicmitoniepomoże,karamnienieminie,jeślisięniezabiorędoczytania’’.
Chciałwziąćsięnanowodoksiążki.Lecz—odziwo!Cóżtosięstało?Czyżbysiępokójnaglepowiększył?Dlaczegotakdługotrzebaiśćdostołu?Icóżtosięzrobiłozkrzesłem?Niewydawałosięprzecieżwiększeniżpoprzednio,ajednakchłopiecwdrapywałsięnanieztakimtrudem.Niemógłtakżedojrzeć,cosiędziejenastole,
—Atocotakiego?!—zawołał.—Chybakrasnoludekzaczarowałkrzesłoistół,icałąizbę!Książkależałanaswoimmiejscuiwydawałasięniezmieniona.Ajednakizniącośsięstało,bo
chłopiec,abymócczytać,musiałsięcałynaniejpołożyć.Przeczytałdwawiersze,kiedywzrokjegopadł
nalustro.—Atoco?!—zawołałznowunacałygłos.—Czyżbyznajdowałsiętudrugikrasnoludek?—W
lustrzebowiemzobaczyłwyraźniemaleńkiegokarzełkawubraniuwiejskiegochłopaka.—Aubranyzupełnietakjakja!—Chłopiecklasnąłwręcezezdziwienia.
Lecz—odziwo!Karzełekwlustrzeuczyni!tosamo.Wtedychłopieczacząłwyrywaćsobiewłosy,szczypaćsięwrękęikręcićwkółko.Krasnoludekwlustrzepowtarzałnatychmiasttesameruchy.Chłopiecpobiegłzalustro,żebyzobaczyć,czyzanimnieukryłosiętomałestworzenie.Aleniebyło
tamnikogo,Iwtedyzadrżałzprzerażenia—zrozumiałnagle,żekrasnoludekprzemieniłgozakaręwtakiegokrasnoludka,jakimbyłsam,iżetoon,NilsHolgerson,byłtymmałymkarzełkiem,któregoobrazodbijałsięwlustrze.
DZIKIEGĘSI
Naraziechłopiecwżadensposóbniemógłuwierzyć,żezostałzamienionywkrasnoludka.„Totylkosenalboprzywidzenie—myślał,—Poczekamkilkaminut,anapewnoodzyskampostać
ludzką”.Stanąłprzedlustremizamknąłoczy.Kiedypokilkuminutachotworzyłje,przekonałsię,żewciąż
jeszczejestjednaktylkomaleńkimkrasnoludkiem.Jegobyłytelnianewłosy,jegopieginanosie,jegołatynaspodniachidziurawpończosze—wszystkojakdawniej,tylkoowielemniejsze.
Terazzrozumiał,żetoniesen,nieprzywidzenie.Trzebaszukaćjakiejśrady,środka,pomocy...O,gdybytakodszukaćkrasnoludkaipogodzićsięznim!Tak,tobędzienajlepiej.
Zeskoczyłzestołuirozpocząłposzukiwania.Zaglądałpodstołyipodszafy,podkanapyizakomin.Właziłnawetwdziurymysie.Alekarzełkaniebyłoaniśladu.Szukającpłakałiprzyrzekałświęciepoprawę.Nigdy,nigdyjużniezłamiedanegosłowa,nigdy,nigdyniebędziezłośliwy,nigdyniezaśnienadzadanąlekcją.Jeśliodzyskapostaćludzką,staniesięnapewnodobrym,posłusznym,rozumnymchłopcem.
Aleteobietniceizaklęcianicniepomogły.Nagleprzypomniałosięchłopcu,jaktomatkaniegdyśopowiadała,żekrasnoludkiprzebywają
najchętniejwoborzewśródbydła.Postanowiłteżzarazposzukaćtamswegokarzełka.Szczęściemdrzwioborybyiyotwarte,gdyżteraznieporadziłbysobiezpewnościązciężkimzamkiem.
Przestąpiwszyprógchaty,poszukałoczymaswychdrewnianychsandałów,bomiejscowymzwyczajemwchodziłdoizbywpończochach,żebyniezadeptaćpodłogi.Inatychmiastspostrzegłnaproguprzygotowanąjużparęmaleńkichsandałów.Widząc,żekrasnoludekniezapomniałzaczarowaćnawetjegoobuwia,przestraszyłsięjeszczebardziej.
„Mojenieszczęścienieskończysiętakprędko”—pomyślałzboleścią.Przeddrzwiamichatyskakałwesołowróbel.Spostrzegłszychłopca,zaćwierkałwesoło:—WidzicieNilsagęsiarkalWidziciemałegokarzełka!WidzicieNilsaHolgersona,karzełka?!Natychmiastzbiegłysięzewszystkichstrongęsiikuryidokołachłopcapowstałstraszliwywrzask.—Kikeriki!—piałkogut.—Dobrzemutak!Ciągnąłmniezaogon.Kikeriki!—Dobrzemutak!Ga-ga-ga-gak!Dobrzemutak!—gdakałykury.Gęsiskupiłysięrazem,zetknęłygłowamiipytałyjednaprzezdrugą:—Atoktozrobił?Atoktozrobił?Anajdziwniejszebyłoto,żechłopiecrozumiałdoskonaleichmowę.Byłtakzdziwionytym
odkryciem,żestałnieruchomonaproguisłuchał.—Aha,todlatego,żestałemsiękrasnoludkiem—powiedział—tylkokrasnoludkirozumiejąmowę
zwierząt.Niemógłjednaktegoznieść,żekurygdakałymubezustannienadgłową:„Dobrzecitak!Dobrzeci
tak!“Rzuciłwięcwniekamieniemizawołał:—Milczeć,hołoto!Zapomniałtylkoojednejrzeczy—otym,żejestzamały,abygosiękurymogłylękać.Toteżcałe
stadokurrzuciłosięnaniegoiwrzeszczało:—Ga-ga-ga-gak!Dobrzecitak!Ga-ga-ga-gaklDobrzecitak!Chłopiecpróbowałsięwymknąć,alekuryotoczyłygozewszystkichstronidarłysiętakprzeraźliwie,
żepiekielnytenhałasomalgonieogłuszyłinieoślepił.Nieudałobymusięteżzapewneujśćcało,gdybysięnienawinęłakotkadomowa.Nawidokkotkikuryrozbiegłysięizajętygorliwiewygrzebywaniemrobactwazziemi.
Chłopiecprzysunąłsiędokotki,—KochanaKiziu!—rzekł.—Ty,któraznaszwszystkiekątyizakątkipodwórka,bądźtakdobrai
powiedzmi,gdziemogęznaleźćkrasnoludka.Kotkanieodpowiedziałazrazunic.Przysiadła,owinęłapierścieniemogonaprzedniełapkii
przyglądałasięchłopcu.Byładuża,czarna,zbiałąłatąnapiersiach.Sierśćmiałagładkąilśniącą.Pazurkischowała,aoczyjejświeciłyprzezwąskieszparki.Wyglądałabardzodobrodusznie.
—Wiem,coprawda,gdziemieszkakrasnoludek—rzekłauprzejmie—aledlaczegożbymmiałacipowiedzieć?
—Kochana,kochanaKiziu,musiszmidopomóc—błagałchłopiec.—Czyżniewidzisz,coonzemnązrobił?
Kotkaotworzyłaoczyniecoszerzej,zielonymblaskiembłysnęłaznichzłośliwość.Mruczała,przeginałasięidopieropochwiliodpowiedziała:
—Czymożedlategomamcidopomóc,żeśmnietakczęstociągałzaogon?Chłopiecrozgniewałsięiwgniewiezapomniał,żejesttakimałyibezsilny.—PotrafięcięjeszczeIterazpociągnąćzaogon!—zawołałiprzyskoczyłdokotki.Leczkotkanaglezmieniłasięzupełnie.Wygięłagrzbiet,oparłasięmocnonanogach,wyprężyłaogon,
nastawiłauszy,azoczuszerokootwartychsypnęłaiskramiwściekłegogniewu.Malecniedałsięjednaknastraszyćkotcedomowejipostąpiłkroknaprzód.Alekotkaporwałasięi
rzuciłananiego.Poczułpazury,wpijającesięprzezkurtęikoszulęwciało,iostrekły,szarpiącemukark.Wówczaszacząłwołaćnacałygłosoratunek.Niktsięjednaknieukazał.Czyżbymiałanadejśćostatniajegogodzina?Leczpochwilikotkapuściłago.
—No—rzekła—dośćnatenraz.Przezwzglądnadobroćtwojejmatkidarujęci.Chciałamcitylkonapędzićstrachuipokazać,ktoznasdwojgasilniejszyjestteraz.
Iposzłaswojądrogą,łagodnaipotulna,jakgdybyniezaszłonic.Chłopiecniemógłzewstyduprzemówićanisłowa,Ipobiegłczymprędzejdooborynaposzukiwaniekrasnoludka.
Woborzestałytylkotrzykrowy.Alenawidokmalcazaczęłytakryczećinarobiłytakiegowrzasku,jakgdybybyłoichconajmniejzetrzydzieści.
—Mu-mu-mu!—ryczałaKrasula.—Dobrzeprzynajmniej,żejestjakaśsprawiedliwośćnaświecie.—Mu-mu-mu!—ryczaływszystkietrzynaraz.Chłopiecnierozumiałnic—taksiędarłyjednaprzezdrugą.Chciałsięzapytaćokrasnoludka,aleniemógłdojśćdosłowa.Krowyzachowywałysięzupełnietak,
jakgdybynapadłnaniebrytan:kopały,brzęczałyłańcuchami,kręciłygłowamiibodłyrogami.
—Chodźtylkobliżej—ryczałaKrasula—atakciękopnę,żemniedługopopamiętasz!—Chodź,chodź—wołałaŁaciata—wezmęcięnarogi!—Chodź,chodź—przyzywałaCzarnula—aprzypomnęcl,jakmismakowało,gdyśmniewalił
polanempogrzbiecie!—Chodź,tocizapłacęzatewszystkieosy,któreśmiwsadzałwucho!—dogadywałaSiwula.Krasulabyłanajstarszainajmądrzejszazcałejtrójkiigniewjejbyłnajgroźniejszy.—Chodźbliżej—wołała—żebymcimogłazapłacićzato,żeśtylerazywyciągałspodmatkistołek
przydojeniu,zato,żeśtylerazypodstawiałjejnogę,gdywracałaznapełnionymskopkiem,izawszystkietełzy,któretutajprzelałaprzezciebie!
Chłopakchciałimpowiedzieć,jakbardzożałujeterazswegozłegopostępowaniaijakbardzostaraćsięodtądbędzie,żebyjużzawszebyćdobrymigrzecznym,niechmutylkopowiedzą,gdziesięukrywakrasnoludek.Alekrowyniechciałygowcalesłuchaćiryczałytakgłośno,żezacząłsięobawiać,iżwkońcuktóraśznichurwiesięzłańcucha,iprzerażonyuciekłzobory.
Gdysięznowuznalazłnapodwórku,poczułsięzupełniebezradny.Zrozumiał,żeniktwcałejzagrodzieniedopomożemuwposzukiwaniachkrasnoludka.Agdybygonawetiodszukał—czyżtosięnacośprzyda?
Wdrapałsięnamurpokrytypnącymisięgałęziamijeżynitarniny.Usiadłnanimizacząłrozmyślaćnadtym,cosięznimstanie,jeślinieodzyskapostaciludzkiej.Cotobędzie,kiedyrodzicewrócązkościołaiujrzągotakodmienionego?Cobędzie,gdygoludziezwioskizobaczą?Zbiegniesiępewniecałaokolica,żebyobejrzećtakiegodziwoląga!Aktowie—możeirodzicezechcągopokazywaćnajarmarkach!
Ach,samamyślotymwszystkimprzejmowałagotakimstrachem!Najlepiejbyłoby,gdybysięjużnikomunaoczywięcejniepokazał!Ach,jakżebyłnieszczęśliwy!Nacałymświecieniebyłochybaistotyrównienieszczęśliwej!Niebyłjużprzecieżczłowiekiem,tylkozaczarowanymkarzełkiem.
Zaczynałpowolirozumieć,cotoznaczyprzestaćbyćczłowiekiem.Otoodsuniętybyłodwszystkiego:niebędziemógłjużnigdybawićsięzinnymichłopcami,niebędziemógłnigdygospodarzyćwzagrodzierodziców,iotym,żebysięmógłkiedykolwiekożenić,takżeniemogłobyćmowy.
Rozglądałsiępozagrodzie:białopomalowanachata,pokrytastrzechą,ubogiezabudowaniagospodarskie,azagonytakmałe,żezaledwiejedenkońmógłsięnanichwykręcić.Alejakkolwiekmałeiubogie—wszystkototerazwydawałomusięjeszczezbytwspaniałedlaniego.Gdzieżmiałzamieszkać?Chybatylkowdziurzepodpodłogąstodoły.
Pogodabyłaprześliczna,wokołoniegokwitło,brzęczało,świegotałowszystko.Onjedentylkopogrążonybyłwciężkiejzadumieismutku.Nigdyjużniccieszyćgoniebędzie.Zdawałomusię,żenigdyjeszczenieboniebyłotakszafirowejaktegodnia.Nadnimprzeciągałyptakiprzelotne.Wracałyzzamórzidążyłynapółnoc.Byłymiędzynimiptakinajrozmaitszegogatunku,aleonznałtylkodzikiegęsi,któreciągnęłydwomadługimisznurami.Jużkilkastądprzeleciałoponadnim.Leciaływysoko,słyszałjednakże,jakwołały:
—Wgórę!Wgórę!Skorotylkodzikiegęsiujrzałygąskidomowe,biegającepopodwórku,spuszczałysięniżejiwołały:—Prosimydonas!Prosimydonas!Wgórę!Domowegęsiwyciągałyszyjeinasłuchiwały,apotemodpowiadałyzupełniezrozumiale:—Namtutajdobrze!Namtutajdobrze!Był,jakmówiliśmy,pięknydzień,powietrzebyłotakczysteiświeże,żerozpostrzećskrzydłailecieć
wgóręmusiałobyćnajwyższąrozkoszą.Toteż,pokażdymukazaniusięnowejgromadydzikichgęsi,ogarniałgęsidomowecorazwiększyniepokój.Kilkarazyuderzałyskrzydłami,jakgdybymiaływielką
ochotępofrunąć.Alezakażdymrazemstaragęśmatkamówiła:—Tylkobezszaleństw,tylkobezszaleństw,czychcecieumrzećzgłoduizchłodu?Młodygąsiorzarazi!sięgorączkąpodróży,—Polecęznimi!Polecęznimi!—wołał.Ikiedynadleciałajakaśgromadazgłośnymizapraszającymiokrzykami,rozpostarłskrzydłaiz
okrzykiem:—Czekajcie,czekajcie,ijazwamilecę,ijazwamilecę!—wzniósłsięwgórę.Żejednakniebył
przyzwyczajonydofruwania,spadłnatychmiastciężkonaziemię.Dzikiegęsiusłyszałyjegonawoływania.Obejrzałysięizwolniłylotu.—Czekajcie,czekajcie!—zawołałgąsioriuczyniłnowąpróbę.Wszystkotochłopaksłyszałzeswejkryjówki.„Byłabywielkaszkoda,gdybynamdużygąsioruciekł—pomyślał.—Ojciecimatkamartwilibysię
bardzo,gdybygopopowrocieniezastali”.Ichłopieczapomniałznówzupełnieotym,żejesttakimałyibezsilny.Zeskoczyłzmurka,rzuciłsię
międzygęsiiobjąłgąsiorarękami.—Wybijsobiezgłowyucieczkę!—wołał.—Słyszysz?Alewtejsamejchwiligąsiorpojął,jakimsposobemwzbićsięmawgórę.Wzapaleniezwrócił
uwaginachłopcaiuniósłgozsobą.Stałosiętotakszybko,żemalecstraciłprzytomnośćumysłu.Zanimsięopamiętał,żepowinienpuścić
szyjęgąsiora,byłjużzawysoko;gdybyjąterazpuścił,zabiłbysięnapewno.Niepozostawałonicinnego,jaktylkoumieścićsięwygodnienagrzbieciegąsiora.Alewcalenie
łatwobyłoutrzymaćsięnagładkimgrzbieciemiędzyporuszającymisięskrzydłami.Musiałobiemarękamitrzymaćsięmocnopiór,żebyniespaśćnaziemię.
SZACHOWNICA
Chłopcuzakręciłosiętakbardzowgłowie,żedługoniewiedział,cosięznimdzieje.Wiatrświszczałwokołoihuczałwpiórachptaków,którychskrzydłarozcinałyzszumempowietrze.Trzynaściegęsiotaczałogozewszystkichstron,wszystkietrzepotałyskrzydłamiigęgałygłośno.Szumiałomuwuszachimieniłosięwoczach;niewiedział,czylecinisko,czywysokonadziemią,aniteż,dokądleci.
Wreszcieotyleoprzytomniał,żezacząłmyślećotym,dokądtogęsiniosągozsobą.Alenieśmiałjeszczespojrzećwdół.Byłpewny,żeprzypierwszejpróbiedostaniezawrotugłowy.
Gdysięwreszcieprzezwyciężyłispojrzałnaziemię,zdawałomusię,żewidzipodsobąwielkąszachownicę,podzielonąnaniesłychanąilośćdużychimałychkwadratów.
—Dokądżezaleciałem?—zapytałsiebie.Widziałtylkosameczworokąty.Jednebyłypodłużne,inneszerokie,alewszystkiemiałyprostekątyi
nigdzieniebyłozaokrągleńaniskrzywień.—Cóżtotamwdolezawielka,pokratkowanaszachownica?—zapytałchłopiec.Agęsiodpowiedziałymunatychmiastchórem:—Polaiłąki!Polałąki!Chłopiecpojął,żewielka,kratkowanaszachownica,nadktórąprzelatywał,topłaszczyznaSkanii.
Zaczynałterazrozumieć,dlaczegojesttakapokratkowanaikolorowa.Przedewszystkimrozpoznawałjasnozieloneprostokąty—tobyłyłanyoziminy.Prostokątyżółtoszaremusiałybyćrżyskami,prostokątybrunatne—koniczyną,aczarne—ugorami.Prostokątybrunatneożółtymrąbkutonapewnolasy
bukowe,wktórychwielkiedrzewa,rosnącewgłębi,tracąwzimieliście,amłodenaskrajuzachowujązżółkłeliścieażdowiosny.
Rozpoznawałwciemnychprostokątach,szarzejącychpośrodku,dużedworkiopoczerniałychstrzechachibrukowanychpodwórkach.Byłytamrównieżprostokątypośrodkuzielone,odgraniczonebrunatnąlinią,wktórychmożnabyłorozpoznaćzieleniejącetrawniki,otoczonenagimijeszczedrzewami.
Chłopiecroześmiałsięmimowolinatenosobliwywidok.Aledzikiegęsi,usłyszawszyjegośmiech,skarciłygonatychmiast:—Urodzajna,dobraziemia!Urodzajna,dobraziemia!Chłopieczarazspoważniał.„Tymożeszsięśmiać—pomyślał—ty,któregospotkałotakstraszne,nieszczęście?!”Ipogrążyłsięwsmutku,alejużpochwiliroześmiałsięnanowo.Kiedysięjużprzyzwyczaiłdotakiegopodróżowaniaimógłmyślećnietylkootym,jakutrzymaćsię
nagrzbieciegąsiora,zauważył,ilestadptasichprzelatywałodążącnapółnoc.Wszędzierozlegałysiękrzyki,wrzaskinawoływania.—Iwytakże,iwytakże?—wołałyjedne.—Imytakże,imytakże!—odpowiadałygęsi.—Acóżsłychaćzwiosną?Acóżsłychaćzwiosną?—Drzewabezlistka,drzewabezlistkaiwodychłodne,iwodychłodne!—brzmiałaodpowiedź.Przelatującnadjakąśzagrodągęsizapytałyptactwodomowe:—Jaksięnazywatendwór?Kogutwyciągnąłszyjędogóryizapiał:—Małopole.Dziśtaksamojakłońskiegoroku,dziśtaksamojakłońskiegoroku!Większośćzagródnosiłaimionaswychwłaścicieli,wedługobyczajumiejscowego,alekoguty
nadawałyimtakienazwy,jakieimwydawałysięnajodpowiedniejsze.Gdyzagrodabyłauboga,wolały:—Tendwórnosinazwę„Bezziamie”!Najuboższynazywały„Pomorkiem”.Wielkieibogatedworynazywałysięukogutów:„Sytość”,
„Radość”,„Rozkosz”.Tylkokogutyzpańskichdworówbyłyzbytdumne,abypozwalaćsobienażarty,ipiałytakgłośno,jak
gdybychciały,byjesłońceusłyszało.—Topańskidwór!Tensam,cołońskiegoroku!Tensam,cołońskiegoroku!Ajedenzapiałgniewnie:—Toprzecież„ŁabędziaWyspa”,każdysamwiedziećpowinien!Chłopiecspostrzegł,żegęsinielecąwprostejlinii.KrążyłynadcałąpołudniowąSkanią,jakgdyby
chciałysięnacieszyćkażdymjejzakątkiemipowitaćoddzielniekażdąchatę.Wreszcieujrzałydwór,gdziestałokilkawielkich,rozległychzabudowańzwysokimikominami.
Wokołorozrzuconebyłomnóstwomałychdomków.—TocukrowniaJordeberga!—wołałykoguty.—TocukrowniaJordeberga!Wiadomośćtawywarławielkiewrażenienachłopcu.Znałtęmiejscowość.Położonabyławpobliżu
chatkijegorodzicówiwzeszłymrokusłużyłtamzagęsiarka.Tylkożeteraz,zgóry,wszystkowyglądałotuzupełnieinaczej.
Och,och!Czyteżzeszłorocznijegotowarzysze:gęsiareczkaAzaimałyMats,sątamjeszcze?Icobyteżpowiedzieli,gdybyprzeczuli,żeon,Nils,przelatujeteraztakwysokonadichgłowami?
WkrótcestracilizoczuJordebergęipofrunęlidalejnadSvedaląijezioremSkaber,apotemzpowrotemponadklasztoremwBörringeiHackeberg.
WciągutegodniachłopieclepiejpoznałSkanięniżprzezcałedotychczasowesweżycie.
Dzikiegęsiradowałysięnajbardziej,spotykającgęsidomowe.Zwalniaływtedylotuiwołały:—Wgórę!Chodźciedonas!Chodźciedonas!Aledomowegęsiodpowiadały:—Jeszczezimapowsiach!Zawcześnie!Wracajcie,wracajcie!Dzikiegęsispuszczałysięniżej,żebyjedomowemogłylepiejusłyszeć,inawoływały:—Chodźcieznami,nauczymywasfruwać,nauczymywasipływać!Alegęsidomoweobrażałysięinieodpowiadałyjużanijednymgęgnięciem.Adzikiegęsispuszczałysięjeszczeniżej,takżedotykałyprawieziemi,potemunosiłysię
błyskawiczniewgórę,jakgdybyczymśprzerażone,iwołały:—Oj,oj,oj!Toprzecieżniegęsi—totylkobarany,totylkobarany!Wtedygęsinaziemizłościłysięokropnieikrzyczały:—Bodajwaswystrzelano!Wszystkiecodojednej!Chłopiecśmiałsiędorozpukuztychkłótni.Nagleprzypominałomusięjegonieszczęścieiśmiech
przechodziłwpłacz.Leczjużpochwiliśmiałsięnanowo.Nigdyjeszczenieodbywa!takszybkiejpodróży,azawszeprzecieżuważałtegorodzajuprzyjemności
zanajwiększe.Inigdytakżenieprzypuszczał,żetamwgórzepowietrzemożebyćtakorzeźwiająceiżezapachziemiilasu,wznoszącysięwgórę,możebyćtakrozkoszny.
Inigdyrównieżniewyobrażałsobie,cosięczuje,gdysięlecitakwysokowpowietrzu.Zdawałomusię,żeodbiegaodwszystkichtroskicierpień,odwszystkichkłopotów,jakietylkonaziemidokuczaćmogą.
AKKAZKEBNEKAJSE
WIECZÓR
Duży,oswojonygąsior,którypoleciałzestadem,bylbardzodumny,żeprzelatujeponadrówninąwtowarzystwiedzikichgęsiimożesięprzekomarzaćzptactwemdomowym.Tylkożetozadowolenienieuchroniłogoodznużenia,któreokołopołudniazaczęłostawaćsięcorazdokuczliwsze.Usiłowałoddychaćgłębiejiczęściejporuszaćskrzydłami,mimotopozostawałwtylezainnymi.
Spostrzegłszy,żegąsiordomowyniemożenadążyć,dzikiegęsizawołałydoprzewodniczkicałegostada;
—Akko!Akko!—Czegochcecieodemnie?—zapytała.—Białyzostajewtyle!Białyzostajewtyle!—Powiedzciemu,żełatwiejjestlataćprędkoniżpowoli—odpowiedziałaprzewodniczkai
wyprężyłasięposwojemu.Gąsiorpróbowałwprawdzieposłuchaćradyiprzyśpieszyćlotu,aletakosłabł,żespuściłsięażnad
wierzbyprzydrożne,któreotaczałypolaiłąki.—Akko!Akko!AkkozKebnekajse!—zawołałyznówgęsi.—Cóżznowu?—zapytałagniewnieprzewodniczka.—Białyspada!Białyspada!—Powiedzciemu,żełatwiejjestlataćwysokoniżnisko!—zawołałaAkka.Gąsiorchciałposłuchaćnowejrady,alewzniósłszysięwgóręstraciłoddech.—Akko!Akko!—zawołałygęsi.—Czyżniemożeciezostawićmniewspokoju?—zapytałastaragęśniecierpliwiącsięcoraz
bardziej.—Białyspada!Białyspada!—Ktoniemożeleciećzgromadą,tenmusizawrócić.Powiedzciemuto!—zawołałaprzewodniczka.
Ianimyślałazwalniaćlotu.
„Aha,więctotak?“—pomyślałgąsior.Zrozumiałteraz,żedzikiegęsiwcaleniemiałyzamiaruzabieraćgozsobądoLaponii.Zwabiłygotylkodlażartu.
Gniewałogototymbardziej,żewłaśnieterazstraciłsiłyiniemógłpokazaćtymwłóczęgom,nacosięzdobyćmożedomowygąsior.AnajbardziejgniewałogospotkaniezAkkązKebnekajse.Jakkolwiekbyłtylkodomowymgąsiorem,słyszałoprzewodniczce,któranazywasięAkkaimaprzeszłostolat.Uważanabyłazatakmądrą,żetylkonajdzielniejszedzikiegęsiprzyłączałysiędojejstada.NiktbardziejodAkkiniepogardzałdomowymigęśmi.Idlategotogąsiorpopisałbysięprzedniątakchętnie.
Leciałzwolnazastademirozważał,czymazawrócić,czyleciećdalej.Wtemodezwałsięmalecsiedzącynajegogrzbiecie:
—KochanygąsiorzeMarcinku!Musiszprzecieżprzyznać,żetoniemożliwe,abyktoś,ktonigdyjeszczeniefruwał,dotarłzdzikimigęśmiażdoLaponii.Czyniebyłobylepiej,abyśzawrócił,pókiczas?
Gąsioradrażniłnajbardziejuwieszonynanimmalec,toteżgdyusłyszał,żechłopiecniedowierzajegosiłom,postanowiłnazłośćleciećdalej.
—Jeżelipowieszjeszczesłówko,zrzucęciędopierwszejrzeki,którąnapotkamypodrodze!—zawołał.Isiłyjego,wzmożonegniewem,takwzrosły,żezrównałsięprawiezestadem.
Naszczęściegęsispuszczałysięcorazniżejiwłaśnie,ozachodziesłońca,siadłynaziemi.Zanimsięgąsiorichłopiecspostrzegli,siedzielijużnabrzegujeziora,
„Pewnietutajprzenocujemy”—pomyślałchłopiecizeskoczyłzgrzbietugąsiora.Stałnawąskim,piaszczystymbrzegu,aprzednimroztaczałosiędośćdużejezioro.Jeziorowywierało
przykrewrażenie.Byłoprawiecałkowiciepokrytelodem,sczerniałyminierównym,pełnymprzerębliiszczelin,jaktozazwyczajbywanawiosnę.Lódmiałzapewnewkrótcestopnieć,gdyżwszędzieprzybrzegachprzeświecaławoda.Dalejjednakjeziorobyłojeszczezamarznięteiszerzyłowokołochłódinastrójzimowy.
Wydawałosię,żeziemiaztamtejstronyjeziorajestuprawnaizamieszkana,tujednak,gdziesięgęsiumieściły,ciągnąłsięwielkilassosnowy.
Iwyglądałotak,jakgdybylasiglastymiałmocprzykuwaniazimydosiebie.Wszędziejużziemiauwolniłasięodśniegu,alepodolbrzymimichoinamileżałonjeszczegrubąwarstwą,tajałizamarzał,nanowotajałiznowuzamarzał,toteżstwardniałwreszciejaklód.
Chłopiecmiałwrażenie,żedostałsiędojakiejślodowejpustelni.Ogarnęłagoszalonarozpacz.Byłbardzogłodny,boprzezcałydzieńnicniejadł.Aleskądżemiałwziąćjakiekolwiekpożywienie?
Wmarcunierośnieprzecieżaninadrzewach,aniwpolunicjadalnego.Tak,skądweźmiecośdojedzenia?Gdzieznajdzieschronienie?Ktomuprzygotujeposłanie?Ktogoprzywoładoswegoogniska?Ktogoweźmiewobronę?Słońcejużzaszłoiodjeziorawiałochłodem.Ciemnościspływałyznieba,niepokójwkradałsięwraz
zezmrokiemiwlesierozlegałysiętajemniczeodgłosy.Wesołośćchłopcaznikła.Przejętylękiem,oglądaćsięzacząłzaswoimtowarzyszempodróży,Przecieżniemiałnikogoprócz
niego,Iwtedyprzekonałsię,żezgąsiorembyłojeszczegorzej:leżałciąglenatymsamymmiejscu,gdziesię
opuścił,iwyglądałtak,jakgdybywydawałostatnietchnienie.Szyjęmiałwyciągniętą,oczyzamknięteiledwooddychał.
—KochanygąsiorzeMarcinku—odezwałsięchłopiec—spróbujnapićsięwody.Stądtylkodwakrokidojeziora.
Alegąsiorsięnieruszał.Chłopiecbyłdotychczasokrutnydlawszystkichzwierząt.Leczgąsiorbyłobecniejedynąbliskąmu
istotą,ogarnąłgoprzetostrachnamyśl,żemógłbygostracić.Zacząłwięcpopychaćiposuwaćgąsiora,
abygozbliżyćdowody.Nieposzłotołatwo,gdyżgąsiorbyłwielkiiciężki,alewkońcuchłopcuudałosię.
Gąsiorwpadłzrazugłowądowody.Przezchwilęleżałspokojnie,potemwyciągnąłgłowę,otrząsnąłwodęzoczuipopłynąłdumniemiędzytrzcinyisitowia.
Dzikiegęsiodpoczywaływszystkienajeziorze.Zaledwiespuściłysięnaziemię,rzuciłysiędowody,nieoglądającsięnagąsiorainajegojeźdźca.Wykąpałysięskwapliwieiwypluskały,aterazpołykałynapółzgniłewodorostyitrawy.
Białygąsiordostrzegłmałegookonia,schwytałgoprędko,podpłynąłdobrzeguipołożyłrybkęprzedchłopcem.
—Todlaciebiejakopodziękowanie,żeśmnieprzyciągnąłdowody—powiedział.Byłotopierwszeżyczliwesłowo,jakiechłopiecusłyszałtegodnia.Ucieszyłsięwięcbardzoibyłby
najchętniejuściskałgąsiora,alenieśmiał.Izdarutakżeogromniebyłrad.Zrazupomyślałwprawdzie,żeniebędziemógłjeśćsurowejryby,potemjednakwzięłagochętkaskosztowaćjejprzynajmniej.
Poszukałnożaprzysobieiistotnienóżwisiałprzypasku,chociażtakzmniejszony,żeniebyłterazwiększyodzapałki.Alerybkadałasięnimoskrobaćioczyścićijużpochwiliokońznikłwzgłodniałymżołądkuchłopca.
Nasyciwszygłódchłopieczacząłsobierobićwymówki,żezjadłsurowąrybę.„Niejestemjużwidocznieczłowiekiem,leczprawdziwymkrasnoludkiem”—pomyślał.Podczaskiedychłopieczajadałrybę,gąsiorstałprzynimspokojnie,alegdytenpołknąłostatnikęs,
powiedziałcichymgłosem:—Dostaliśmysięmiędzyniezwyklezarozumiałądzicz,którapogardzawszystkimioswojonymigęśmi,—Właśnieijatosamospostrzegłem—odrzekłchłopiec.—Byłobytowprawdziebardzozaszczytnedlamnie,gdybympowędrowałznimiażdoLaponiii
mógłimpokazać,żeioswojonagęśpotrafifruwać...—O,taaak—odparłchłopiecprzeciągle,gdyżniedowierzałsiłomgąsiora,aleniechciałmusię
sprzeciwiać.—...Zdajemisięjednak,żeniedamsobieradywtakiejpodróży—mówiłdalejgąsior—idlatego
chciałemzapytaćciebie,czybyśniewybrałsięzemnądlatowarzystwa?Chłopiec,rozumiesię,myślałtylkootym,żebysięjaknajprędzejdostaćzpowrotemdodomu.Toteż
propozycjatazaskoczyłagonadwyraziniewiedział,comaodpowiedzieć,—Zdawałomisię,żeniejesteśmywcalewprzyjaźnizesobą—powiedziałwreszcie.Alegąsiorzupełnieotymzapomniał,pamiętałtylko,żechłopiecdopierocoocaliłmużycie.—Powinienbymwłaściwiewrócićdoojcaimatki—dodałchłopiec.—O,jaciędonichnapewnowewłaściwymczasieodprowadzę!—zawołałgąsior.—Nieopuszczę
cię,zanimcięniepostawięprzedprogiemdomu.Chłopiecpomyślał,żebyłobydobrze,gdybysięrodzicomprzezjakiśczasniepokazywałnaoczy.Nie
byłwięctakbardzoprzeciwnytejpropozycjiichciałsięnaniąwłaśniezgodzić,kiedywtemusłyszałgłośnyhałaszaplecami.Dzikiegęsiwyskoczyływszystkienarazzjezioraiotrząsałyterazwodęzsiebie.Potemuszykowałysięwdługiszeregzprzewodniczkąnaczele.
Białygąsior,ujrzawszycałągromadęzbliska,zaniepokoiłsiętrochę.Spodziewałsię,żedzikiegęsibardziejpodobnesądooswojonych,iczułsięimpokrewny.Tymczasembyłyonedalekomniejszeodniego,anijednaniemiałabiałychpiór,leczwszystkiebyłyszare,niektórezbrunatnymodcieniem.Aoczyichwzbudzałystrach—żółteibłyszczące,jakgdybypaliłsięwnichogień.Gąsiorauczonodotychczas,żepowolnyikołyszącysięchódnależydoprzyzwoitychmanier,adzikiegęsiwcalenieumiałychodzić—raczejskakały.Najbardziejprzestraszyłgowidokichnóg,byłybowiemduże,apodeszwymiały
poszarpaneizdeptane.Widoczniedzikiegęsinigdyniezwracałyuwaginato,gdziestąpnąć,inigdyniezbaczałyzdrogi.Pozatymwyglądmiałyporządnyiprzyzwoity,tylkoichnogizdradzałyciągłąwłóczęgę.
Gąsiorzdążyłzaledwieszepnąćchłopcu:„Mówśmiałoiodważnie,aleniezdradźsięztym,żejesteśczłowiekiem”,gdyjużgęsistanęłyprzednimi.Stanęłyikiwnęłykilkarazygłowami.Gąsioruczyniłtosamo.Kiedypowitanieskończyłosię,przewodniczkaprzemówiła:
—Terazdowiemysięmoże,cościewyzajedni?—Niewielemamdopowiedzenia—zacząłgąsior.—UrodziłemsięzeszłegorokuwSkanör.W
jesienisprzedanomniepanuHolgerowiNilsonowiwVestvemmenhögidotychczasuniegoprzebywałem.—Widaćstąd,żeniemaszrodziny,którąmógłbyćsięposzczycić—rzekłaAkka,—Dlaczegowięc
byłeśtakzuchwały,żebysięwciskaćpomiędzydzikiegęsi?—Możedlatego,żebypokazać,żeimy,oswojonegęsi,potrafimysięnacośprzydać—odpowiedział
gąsior.—A,jeżelitak—rzekłaprzewodniczka—tobyłobybardzodobrze,gdybyśnamtegodowiódł.
Widziałyśmyjużwprawdzie,jakumieszfruwać,alezapewnemaszzdolnościwinnymkierunku.Możecelujeszwsztucepływania?
—O,nie,tymsiępochwalićniemogą—odpowiedzią!gąsior.Zacząłpodejrzewać,żeAkkachcegowyprawićzpowrotemdodomu,idlategobyłomujużwszystkojedno,coodpowiadał.—Jeszczenigdyniepływałemdalej,jakprzezrówprzydrożny—mówił.
—No,tomożejesteśmistrzemwskokach?—Niewidziałemnigdyskaczącejgęsi—odparłgąsior.Duży,białygąsiorbyłterazzupełniepewny,żeAkkaniezabierzegopodżadnymwarunkiem.Dlatego
teżogromniesięzdziwił,gdytarzekła:—Odpowiadaszbardzoodważnienazadawanecipytania,aten,ktoposiadaodwagę,możebyć
dobrymtowarzyszempodróży,chociażbyzpoczątkubyłniewyćwiczony.Czyniemiałbyśochotypozostaćznamiprzezkilkadni,żebyśmymogłyocenić,doczegomożeszsięprzydać?
—Będziemibardzoprzyjemnie—odpowiedziałgąsiorzzadowoleniem.Przewodniczkawyciągnęładzióbizapytała:—Alekogóżtomaszzesobą?Nigdyjeszczenicpodobnegoniewidziałam.—Tomójtowarzysz—rzekłgąsior.—Byłdotychczasgęsiarkiemimożenamsięwpodróżybardzo
przydać.—Tak,dladomowejgęsimożetoidobretowarzystwo—odrzekłaAkka.—Jakżeonsięzwie?—Maróżneimiona—powiedziałgąsiorzwahaniem.Niewiedział,jaksięmaztejpułapki
wydostać,niechciałsiębowiemzdradzićztym,żechłopiecmaludzkieimię.—WłaściwienazywasięPaluszek—przypomniałsobienagle.
—Czyonpochodzizrodukrasnoludków?—zapytałaprzewodniczka.—Ojakiejporzekładzieciesiędosnu?—przerwałgorączkowogąsior,abyuniknąćodpowiedzi.—
Mnieotejporzeklejąsięjużoczy.Widocznebyło,żegęś,którarozmawiałazgąsiorem,musiałajużbyćbardzostara.Piórajejbyły
stalowoszare,bezciemnychprążków.Głowęmiaławiększąniżinnegęsi,nogigrubeistopybardziejłlzdeptane.Piórabyłysztywne,grzbietkościsty,szyjachuda.Wszystkotoświadczyłoostarości.Tylkooczyjejbłyszczałyjaśniejiwyglądałymłodziejodoczuwszystkichinnychgęsi.
Zwróciłasięterazuroczyściedogąsiora:—Dowiedzsię,gąsiorze,żeimięmojejestAkka.Gęś,któralecizprawejstrony,nazywasięYksi,z
lewej—Kaksi.Wiedztakże,żedruganaprawo—toKołme,druganalewo—toNelie,tezanimi—IsiiKusi.Wiedzrównież,żetesześćmłodszychgęsi,którelecąnakońcu,pochodzątakżeznajlepszych
rodzin.Niemożesznaswięcuważaćzawłóczęgi,którezadająsięzkażdym,ktosięimnawinie.Iniemyśltakże,żemogłybyśmyspaćpodjednymdachemzkimkolwiek,ktobynamniemógłpowiedzieć,zjakiegojestrodu.
GdyAkkaskończyła,chłopiec—zasmuconytym;żegąsior,którytakotwarciemówiłosobie,dawałcodoniegotakwymijająceodpowiedzi—odezwałsięnagle:
—Niechcęzatajać,kimjestem.NazywamsięNilsHolgerson,Jestemsynemgospodarzaibyłemdodzisiejszegorankaczłowiekiem,dziśranodopiero...
Dalejjednakniemógłmówić,gdyżniktgoniesłuchał.Zaledwiepowiedział,żejestczłowiekiem,Akkacofnęłasięotrzykroki,ainnegęsijeszczedalejwtył.Iwszystkiewyciągnęłyszyjeisyczałygniewnie.
—Wydałeśmisięodrazupodejrzany,gdyciętylkoujrzałamnawybrzeżu,aterazmusiszsięnatychmiastoddalić.Niezniesiemyczłowiekawnaszymgronie—oświadczyłaAkka.
—Przecieżtoniemożliwe—próbowałpośredniczyćgąsior—żebyściewy,dzikiegęsi,bałysiętakmałegostworzenia.Jutrowrócizpewnościądodomu,aleprzeznocmusitupozostać.Niktznasniechciałbychybabraćnasiebieodpowiedzialnościzaporzucenietakiegomalcasamegownocynapastwędzikiegozwierza.
Staragęśpodeszłaniecobliżej,alewidaćbyłowyraźnie,zjakimtrudempowściągałaobawę.—Uczonomnielękaćsięwszystkiego,cosięnazywaczłowiekiem,wszystkojedno,czybędzietocoś
dużego,czymałego—powiedziała.—Jeślijednakty,gąsiorze,ręczysz,żetentutajniezrobinamniczłego,toniechzostanieprzeznoc.Lękamsięjednak,żenasznoclegniebędzieprzyjemnyanidlaciebie,anidlaniego,przeprawiamysiębowiemnapłynącąkręitamułożymysiędosnu.
Myślałazapewne,żepodobnawiadomośćzniechęcigąsiora.Aletenniezdradziłsięniczymipowiedział:
—Jesteściebardzomądreipotraficieobraćsobiebezpiecznemiejscenanocleg.—Ręczyszmiwięczato,żeonnasjutroopuści?—odezwałasiędzikagęś.—Wtakimrazieijawasbędęmusiałopuścić—powiedziałgąsior—gdyżprzyrzekłemmu,żesięz
nimnierozstanę.—Pozostawiamycizupełnąswobodę—rzekłaprzewodniczka,rozpostarłaskrzydłaipofrunęłana
lód,adzikiegęsi,jednazadrugą,frunęłyzanią.Chłopieczmartwiłsię,żejegopodróżdoLaponiiprzepadła,przytymlękałsięzimnegonoclegu.—Corazgorzej,gąsiorze—powiedział—zobaczysz,zamarzniemynalodzie.Alegąsiorbyłdobrejmyśli.—Damysobieradę—pocieszałchłopca—zbierznoprędkotylesłomyitrawy,ilemożeszunieść.Igdychłopiecmiałpełneręcezeschłejtrawy,gąsiorchwyciłgodziobemzakołnierz,podniósłi
pofrunąłznimnadrugąstronęjeziora,tamgdziestałyjużdzikiegęsinakrze,pochowawszydziobypodskrzydła.
—Rozrzućteraztrawępolodzie,abymmógłnaniejstanąć,tonieprzymarznę.Pomóżtymnie,apotemjatobiepomogę—rzekłgąsior.
Chłopieczrobiłto,comugąsiorkazał,igdywszystkobyłogotowe,gąsiorschwyciłgonanowozakołnierziwsadziłsobiepodskrzydło.
—Tutajbędzieciciepłoimiękko—powiedziałiprzycisnąłmalcaskrzydłem,abyniewypadł.Chłopiecutonąłwpuchuiniechciałomusięnicjużmówić.Miłeciepłoizmęczenietakpodziałały,
żepochwilijużspałmocno.
NOC
Znanatorzecz,żelódbywazdradzieckiiniezawszemożnamuzaufać.Taksięteżstałoitejnocy.Taflelodu,pokrywającejezioro,przesunęłysięażdowybrzeża.LisMykita,którymieszkałwówczaswparkupowschodniejstroniejeziora,spostrzegłto.Śledziłondzikiegęsijużzwieczora,niespodziewałsięjednakchwycićanijednej.Terazpobiegłczymprędzejnalód;leczgdydzieliłogojużtylkoparękrokówodgęsi,pośliznąłsięipazuryjegozazgrzytałypolodzie.Zbudziłotodzikiegęsi,którenatychmiastrozpostarłyskrzydła,abysięwznieśćwgórę.AleMykitauprzedziłje,skoczyłjednymsusem,pochwyciłnajbliższązgęsizaskrzydłoiwnogi!
Naszczęściedzikiegęsiniebyłytejnocysamenalodzie—miałyprzysobieczłowieka,jakkolwiekmałego.Kiedygąsiorzatrzepotałskrzydłami,chłopiecsięobudził,spadłnalódisiedziałprzezchwilęoszołomionysnem;nierozumiałteżwzburzeniawśródgęsi,dopókiniespostrzegłuciekającegomałego,krótkonogiegopsazgęsiąwpysku.
Wtedyzerwałsięszybko,abygodogonićiodebraćmugęś.Słyszałjeszcze,jakgąsiorwołałzanim:—Paluszku,miejsięnabaczności!Miejsięnabaczności!„Przecieżtakmałegopsaniemampotrzebysięobawiać”—myślałchłopiecipędziłnaprzód.Dzikagęś,którąMykitaporwał,słyszałazasobąodgłoskrokówchłopcanalodzieiledwie
dowierzaławłasnymuszom.„Czyżtenmalecwyobrażasobie,żemożemnieodbićlisowi?”—pomyślała,Ichoćpołożeniejejbyłobardzosmutne,takjąubawiłtenpomysł,żezagęgałaześmiechem:—Przedewszystkimfikniekozławprzeręblę.Alechociażnocbyłabardzociemna,chłopiecwidziałwszystkieszparyiszczelinywlodziei
przeskakiwałjewielkimisusami.Dawałsobieztymradędoskonale,bomiałbystrywzrokkrasnoludków,którewidząwciemnościach.
Wszystkowokołobyłociemneiszare,alechłopiecwidziałjezioroiwybrzeżetakwyraźniejakzadnia.Wtymmiejscugdzielóddotykałziemi,Mykitaskoczyłiwłaśnie,kiedypiąłsięwgórępozboczawybrzeża,osłyszałzasobągłoschłopca:
—Puśćgęś,tyłotrze!Mykitaniewiedział,ktotowoła,niechciałjednaktracićczasunaoglądaniesięibiegłszybko
naprzód.Terazwpadłwwielki,wspaniałylasbukowy,achłopiecbiegłzanim,niemyślącogrożącymniebezpieczeństwie.Pamiętałtylkowciążotejpogardzie,jakąmupoprzedniegowieczoruokazałydzikiegęsi,idlategopragnąłgorącodowieśćim,żeczłowiek,chociażbynajmniejszy,przewyższawszystkieinnestworzenia.
Razporazrozkazywałlisowipuścićzdobycz.—Cośtyzapies,żebysięniewstydzićporywaćcałągęś!—wołał.—Rzućjąnatychmiast,inaczej
zobaczysz,cocięczeka!Puść,mówię,bopowiemtwemupanu,jaksięzachowujesz!GdyMykitazrozumiał,żegobiorązapsalękającegosięrazów,wydałomusiętotakzabawne,żeo
małoconiewypuściłgęsi.Mykitabyłwielkimrabusiem,któryniezadowalałsiępolowaniemnaszczuryinietoperze,leczważyłsięzachodzićnapodwórkaiporywaćkuryigęsi.Inagletakapomyłka!Wtakzabawnympołożeniunieznalazłsięjeszczenigdy.
Achłopiectymczasembiegł,ilemusilstarczyło.Wydawałomusię,żegrubepniebukówuciekająprzedmm,aodległośćmiędzynimaMykitązmniejszasięcorazbardziej.Wreszciebyłjużlakbliskolisa,żemógłgodosięgnąć.
—Zarazwyrwęcigęś,poczekaj!—zawołałichwyciłMykitęzaogon.Aleniemiałdośćsiły,abyzatrzymaćlisa.
Mykitaporwałgozasobątakgwałtownie,żesucheliściebukowezatrzeszczałypodjegostopami.Terazdopierolisprzekonałsię,jakniegroźnegomaprzeciwnika.Zatrzymałsię,położyłgęśnaziemi,
stanąłprzednimiłapaminaniej,abyniemogłauciec,izamyślałodgryźćjejszyję.Aleprzedtemzachciałomusięjeszczezakpićześmiesznegomalca.
—Tak,tak—mówił—prędzej,zaskarżmnieprzedpanem,bowłaśniezabieramsiędotego,abypożrećgąskę.
Chłopieczdziwiłsiębardzoujrzawszyspiczastynosmniemanegopsa,któregogonił,iusłyszawszyjegoochrypły,złośliwygłos.Byłjednaktakwściekłynarabusia,którysięzniegonaśmiewał,żewcalenieczułstrachu.Jeszczemocniejuczepiłsięjegoogona,oparłsięokorzeńdrzewaiwłaśniekiedyliszbliżyłotwartypyskdoszyigęsi,malecpociągnąłgozcałychsił,Mykitabyłtakzdumiony,żepuściłdzikągęś.Tauczyniłakilkaniezręcznychruchów,boprzeszkadzałojejzranioneskrzydło,aprzytymniewidziałanicwciemnościachlasuiczułasiębezsilnajakślepiec.
Niemogącsobieporadzić,próbowałatylkoposuwaćsięwkierunkujeziora.Mykitazaśrzuciłsiętymczasemnachłopca.—Jedenkąsekmisięwymknął,możemisięudadostaćdrugi!—zawył,apogłosieznaćbyło,żebył
bardzorozgniewany.—O,niechcisięniezdaje,żetotakłatwo!—zawołałchłopiec.Zachęconyuratowaniemgęsi,ciąglejeszczetrzymającsięogonalisiego,wywinąłsięzręczniena
drugąstronę.Iotorozpocząłsiętaniecwlesie,ażUściebukowezawirowaływpowietrzu!Mykitaobracałsięwkółko,ciąglewkółko,aleogonobracałsięwrazznimtakżewkółko,ciąglewkółko,achłopiectrzymałsięgotakmocno!
Byłtakizadowolonyzpodstępu,żezrazuśmiałsiętylkoikpiłzlisa;alepanMykitabyłwytrwały,jaktowytrawnimyśliwibywają,iwreszciechłopcaogarnąłniepokójnamyślogrożącymmubądźcobądźniebezpieczeństwie.
Wtemwzrokjegopadłnamłodybuk,wysmukłyjaksłup.Drzewowyrosłowysokoponadinnemłodebuki,bopilnomubyłodopromienisłonecznych,którenieprzebijałygęstego,zielonegostropugałęzistarychbuków.
Chłopiecpuściłpośpiesznieogonlisaiwdrapałsięnadrzewo.Mykitatakzajętybyłpogonią,żeniezauważyłtego,iwdalszymciągukręciłsięwkółko,goniącwłasnyogon.
—Nietrudźsię!—zawołałchłopieczwierzchołkadrzewa.Lisbyłwściekły.Cozawstyddaćsięwywieśćwpoletakiemusmykowi!Niedałzawygranąi
położyłsiępoddrzewem,pilnującchłopca.Malcowiniebyłozbytwygodnie,siedziałbowiemnacienkiejgałęzi,aponieważmłodybuknie
dorósłjeszczedoliściastegodachuinnychbuków,chłopiecniemógłsięprzenieśćnainnedrzewa.Aniemiałprzecieżzamiaruspuścićsięnaziemię.Marzłbardzoiomałoconiewypuściłgałęzizesztywnychpalców.Chciałomusiętakżebardzospać,aleopierałsięsennościzestrachu,żemógłbyspaśćweśnienaziemię.
O,jakieżtobyłookropnetaksiedziećsamemuwśródnocy,wgłębilasu!Niemiałdotychczaspojęciaotym,cotojestnoc.Zdawałomusię,żewszystkoskamieniałoinigdyjużdożycianiepowróci.
Nareszciezaczęłodnieć.Chłopiecucieszyłsię,żewszystkoodzyskujezwykływygląd,jakkolwiekchłódstawałsięnadranemjeszczedokuczliwszyniżwnocy.
Wreszciegdysłońcewzeszło,zaświeciłonieżółtym,leczczerwonymblaskiem.Chłopcuwydałosię,żewyglądaononazagniewane,izadawałsobiepytanie,zacóżbysięsłońcemiałogniewać?Możezato,żenocwczasienieobecnościsłońcatakimchłodemziemięobjęła?
Promieniesłonecznerzuciłysnopyświatłanaziemięiukazaływszystkiezmiany,jakienoc
sprowadziła.Iwszystkowokołospłonęłorumieńcem,jakgdybymiałonieczystesumienie.Zaróżowiłysięobłokina
niebie,gładkiepniebuków,małepoplątanegałązkizarośli,szronpokrywającyliściebukowenaziemi.Icorazwięcejpromienisłonecznychrozświetlałoniebo,amrokigrozanocyznikałybezśladu.Nie
byłojużodrętwieniaiuśpienia,życieiruchwróciły.Dzięciołrozpocząłswącodziennąpracę,kujączawzięciewkorę.Wiewiórkaskoczyłanawierzchołekdrzewa,ogryzającorzechostrymiząbkami.Szpakfrunąłdogniazda,niosączdobytykorzonek.Czyżykśpiewałwgąszczudrzew.
Wtedychłopieczrozumiał,żesłońcemówiłodowszystkichtychmałychistot:„Zbudźciesięiwyjdźciezwaszychkryjówek—otojestem!Niebójciesięniczego”.Odjezioradochodziłynawoływaniadzikichgęsiszykującychsiędodalszejpodróży.Wkrótce
chłopiecujrzałwszystkieczternaściegęsiprzelatującenadlasem.Próbowałwołać,alebyłyjużtakwysoko,żegłosjegoniemógłdonichdolecieć.Myślałypewnie,żegojużlisdawnopożarł.Ach,niezadałysobienawettrudu,żebysięzanimobejrzeć!
Chłopcuzbierałosięnapłacz—alesłońcestałozłocisteiuśmiechniętenaniebieidodawałootuchy.Zdawałosięmówić:
„Nieobawiajsię,niczegosięnielękaj,małyNilsie,pókijajestem”.
ZABAWADZIKICHGĘSI
Poniedziałek,21marca
Zbliżałosięjużpołudnie,gdynarazwgąszczleśnyzabłąkałasięjednazdzikichgęsi.Szukałaniepewniedrogimiędzypniamiigałęziamiilatałabardzopowoli.Zaledwiejąliszobaczył,opuściłswojąplacówkępodmłodymbukiemizacząłsięskradaćwjejstronę.Dzikagęśnieuciekałaprzednim,lecz,przeciwnie,zbliżałasięraczej.Mykitapodskoczył,alenadaremnie—gęśodleciaławstronęjeziora.
Pochwiliprzyleciaładruga.Obrałatęsamądrogęileciałajeszczewolniejijeszczebliżejziemi.IonaotarłasięprawieoMykitęizachęciłagodotakwysokiegoskoku,żeomaljejniedotknął.Aleionawostatniejchwiliuszłanietkniętaiodleciałakujezioru.
Przeszłakrótkachwilaiukazałasięjeszczejednagąska,któraleciałajeszczewolniejijeszczebliżejziemi.Mykitapodskoczyłzpośpiechemiomaływłosjejnieschwycił.Aleitagęśwymknęłamusięzręcznie.
Zaledwieznikła,gdyzjawiłasięczwarta.Jakkolwiekleciałatakwolno,żeMykiciezdawałosię,iżmógłbyjąłatwopochwycić,jednakobawiałsięnowegozawoduipostanowiłpozostawićjąwspokoju.AlekiedygęśskierowałasięzpowrotemwstronęjezioraiprzelatującnadMykitąopuściłasięniziutko,dałsięskusić.
Podskoczyłtakwysoko,żedotykałjejjuzłapą,alegęścofnęłasięiuratowałasweżycie.ZanimMykitaodsapnął,ukazałysiętrzygęsiwjednymszeregu.Leciałyzupełnietaksamojak
poprzednieiMykitawysilałsięnanajwyższeskoki,alenieudałomusiępochwycićanijednej.Terazzjawiłosiępięćgęsi,aleteleciałyprędzej,iMykitaoparłsiętymrazempokusieinie
próbowałnowychskoków,Podośćdużejpauzieukazałasięznowugęśtrzynasta.Byłajużtakastara,żepióramiałazupełnie
szare,bezciemniejszychprążków.Zdawałosię,żeporuszatylkojednymskrzydłem,ilotjejbyłtaknierównyipowolny,żeprawiedotykałaziemi.Mykitabiegłzaniąwpodskokach,ażdosamegojeziora.
Aleitymrazemtrudziłsięnapróżno.Czternastagęśwyglądałapięknie;byłazupełniebiała,agdyporuszaławielkimiskrzydłami,zdawała
sięroztaczaćjasneświatłowciemnymlesie.UjrzawszyjąMykitanatężyłwszystkieswesiłyipodskoczyłażpodliściastystrop,alebiałagęśodleciałacałajakiwszystkieinne.
Podbukamizapanowałacisza,całysznurdzikichgęsiodleciał.NagleMykicieprzypomniałsięuwięzionymalec.Odchwilikiedyspostrzegłpierwszągęś,zapomniał
onimzupełnie.Terazposzukałgooczami,alemalecznikłbezśladu.Mykitaniezdążyłjeszczeochłonąćzwrażenia,gdyjużpojawiłasięnanowopierwszagęśileciaławolniutkonadziemią.Mykitazapomniałopoprzednimniepowodzeniui,uradowanypowrotemgęsi,rzuciłsięwpogoń.Alepośpieszyłsięzanadto—nieobliczyłswegoskokuiminąłją.
Popierwszejgęsinadleciaładruga,potemtrzecia,apotemczwarta,piąta...SzeregkończyłsięstarąAkkąibiałymgąsiorem.Całysznurjakpoprzednioprzesunąłsięznowuprzedoczymalisa.Wszystkieleciaływolniutkoiniskonadziemią,azbliżającsiędoMykityspuszczałysięjeszczeniżej,kuszącgodoskoku,IMykitarzucałsięnanie,skakałcorazwyżej,ajednakżadnejniemógłschwycić.
ByłtonajstraszniejszydzieńwżyciuMykity.Dzikiegęsifruwałybezustannienadjegogłową—tamizpowrotem.Duże,wspaniałegęsi,wypasionenapołudniowychłąkachipastwiskach,przelatywalyprzezcałydzieńtakblisko,żesięonieciągleocierał,amimotoanijednaniestałasięjegozdobyczą.
ZimadopierocominęłaiMykitapamiętałdobrzedniinoce,któreprzewędrowałogłodzieichłodzie,gdyżanijednejsztukizwierzynyniebyłowidać—ptakiodleciały,szczuryschowałysiępodzamarzniętąziemię,akuryzamkniętowkurnikach.Aległódcałejzimyłatwiejdałsięznieśćniżniepowodzenietakiegojednegodnia.
Mykitaniebyłjużmłody.Ileżrazyszczutogopsami,akuleświstałymunadgłową!Leżałnierazwswojejkryjówce,awyżłybyłytuż-tużnatropie.Ajednaklęk,którywówczasodczuwał,niedałsięporównaćztymuczuciem,jakiegoogarniałopokażdymchybionymskokuwpogonizadzikągęsią.
Rano,gdyzabawasięzaczęła,Mykitawyglądałtakokazale,żegęsistropiłysięnajegowidok.Mykitalubiłparadę:sierśćmiałpołyskującączerwono,piersibiałe,łapyczarne,ogonpuszysty.Najpiękniejszazaśbyławnimsprężystośćruchówiblaskoczu.Leczgdyowegodnianastałwieczór,sierśćMykitybyłaskudłanaioblanapotem,oczymętne,zpyskatoczyłasiępiana.
JużodpołudniaMykitabyłtakznużony,żemąciłomusięwgłowie,Widziałprzedsobąciągleunoszącesięwpowietrzugęsi.Goniłplamysłonecznepoziemiibiednemotyle,którezawcześniewyszłyzpoczwarek.
Dzikiegęsiłatałyniezmordowanietamizpowrotem,przezcałydzieńnieprzestawałymęczyćMykity,niemiałylitościnadjegoznużeniem,podnieceniem,rozdrażnieniem.
Nieubłagane,nieprzestawałyfruwać,jakkolwiekwiedziały,żelisichjużniewidziigonitylkoichcienie.
DopierokiedyMykitapadłnastoszeschłychliści,wyczerpanyibezsilny,takżezdawałsiękonać,dzikiegęsiprzestałyznęcaćsięnadnim.
—Terazbędzieszwiedział,lisie,cospotykatego,ktosięważyzaczepićAkkęzKebnekajse!—wołałymunadgłową.Ażwreszciedałymuspokój.
ŻYCIEDZIKICHPTAKÓW
WCHŁOPSKIEJZAGRODZIE
Czwartek,25marca
WowychdniachzaszłowSkaniizdarzenie,októrymnietylkodużomówiono,alenawetipisanowgazetach;ponieważjednakniktniepotrafiłsobiewytłumaczyćtegowypadku,calezdarzenieuznanozawymysł.
WÖvedwparkuobokklasztorupewienchłopiecschwytałwiewiórkęiprzyniósłjądochałupy.Wszyscymieszkańcyzagrody,starzyimłodzi,radowalisięmałym,ładnymzwierzątkiemipodziwialijegopuszystyogon,mądre,ciekaweoczkiimałe,zwinnenóżki.Obiecywalisobie,żeprzezcalelatocieszyćsiębędązwinnymiruchamiwiewiórki,jejzabawnymsposobemobłupywaniaorzeszkówiwesołymiigraszkami.Pośpiesznieuporządkowalistarąklatkę,którąstanowiłmały,nazielonopomalowanydomekzkółkiemzdrutu.Domek,któryposiadałdrzwiiokno,mialsłużyćwiewiórcezajadalnięisypialnię;przygotowanowięcwnimposłaniezliści,postawionomiseczkęzmlekiemipołożonokilkaorzechówlaskowych.Kółkomiałosiużyćdozabawy—wiewiórkamogłananimhuśtaćsię,kręcićiskakać.
Ludziebylipewni,żedogodziliwiewiórcewewszystkim,idziwilisiębardzo,żejejtoniezadowala.Zasmuconaiposępna,siedziaławkącieswegodomku,wydająctylkoodczasudoczasużałosnąskargę.Niedotykałapożywieniainiehuśtałasięanirazunakółku.„Boisię—mówililudziewzagrodzie.—Jutro,gdysięprzyzwyczaidoswegootoczenia,będziejużjadłaibawiłasięwesoło”.
Wchałupieodbywałysięwtymczasiewielkieprzygotowaniadojakiejśuroczystościitegodnia,wktórymschwytanowiewiórkę,pieczonowłaśnieciasto.Nanieszczęście,czytociastoniechciałorosnąć,czyteżludziebałamuciliprzyrobocie—dośćżemusielijeszczedługopozachodziesłońcapracowaćwkuchni.Wszyscyzajęcibylitakbardzo,żenikomunieprzyszłodogłowyzajrzećdowiewiórki.Tylkostarababka,którejwiekniepozwalałpomagaćprzypieczeniuciasta,niekrzątałasięwkuchni.Bolałojąto,żeniemożebraćudziałuwewspólnejpracy;niepołożyłasięwięcspać,tylkousiadłaprzyoknieświetlicy,patrzącnapodwórze.Drzwikuchenneotwartebyłyzpowodugorącanaościeżinapodwórze
padałprzezniejasnypromień.Otoczonezabudowaniamibyłoteraztakwyraźnieoświetlone,żekobietamogławidziećkażdądziuręiszparęwotynkowaniuprzeciwległejściany.Widziałatakżeklatkęwiewiórkiwiszącąwłaśnietam,gdzienajjaśniejpadałblask.Inaglezobaczyła,żewiewiórkabieganieustannie:nakółkoizpowrotem.Kobietaosądziła,żenatoosobliweporuszeniezwierzątkawpływawidocznieświatło.
Międzystajniąaoborąznajdowałasięszerokabramawjazdowa,którateraztakżebyłajasnooświetlona.Popewnymczasiebabkazobaczyła,żeprzezbramęwsuwasięcichoiostrożniemaleńkapostać:wysokazaledwienapiędź,wdrewnianychsandałachnanogachiskórzanychspodniachjakmiejscowiwieśniacy.Staruszkadomyśliłasięnatychmiast,żejesttokrasnoludek,inieobawiałasięgoanitrochę,gdyżopowiadanozawsze,żekrasnoludkikryjąsięgdzieśwzagrodzie,chociażichniktnigdyniewidział,iżekrasnoludkiprzynosząszczęście,tamgdziesięukazują.
Dostawszysięnawybrukowanepodwórko,malecpobiegłczymprędzejdoklatki,aponieważniemógłjejdosięgnąć,gdyżwisiałazawysoko,wpadłdoszopy,wyciągnąłdrąg,oparłgooklatkęiwdrapałsięponimjakmajtekpolinie.Potemzacząłwstrząsaćdrzwiczkamimałego,zielonegodomku,żebygootworzyć.
Alestaramatkabyłaspokojna,gdyżwiedziała,żedziecizamknęłydomeknakłódkęzobawy,abychłopcyzsąsiedztwanieukradliwiewiórki.Kobietawidziała,żewiewiórka,gdykrasnoludekniemógłotworzyćdrzwi,usadowiłasięznowunakółku.Obojezkrasnoludkiemnaradzalisiędługo.Poczym,gdykrasnoludekdowiedziałsięjużwszystkiego,comubyłopotrzebne,zsunąłsięzdrągaiwybiegłspiesznieprzezbramęnadrogę.
Kobietaniespodziewałasięjużzobaczyćgowięcejtejnocy,pozostałajednakprzyoknie.Zezdziwieniemujrzała,żemalecpowraca.Taksięśpieszył,żezaledwiedotykałstopamiziemi,biegnącprostodoklatki.Dalekowidzącymswymwzrokiemkobietaspostrzegłatakże,żetrzymałcośwrękach,niemogławszakżerozpoznać,cobytomogłobyć.Pochwilipołożyłnazieminakamieniachto,cotrzymałwlewejręce,tozaś,cotrzymałwprawej,wziąłzsobą.
Drewnianymswymsandałemuderzyłtakmocnowokno,żesięszybarozprysła,iprzezotwórpodałcoświewiórce.Potemzsunąłsięzdrabinki,wziąłdrugiprzedmiotzziemiiznówwdrapałsięnagórę.
Następnieszybkojakbłyskawicaspuściłsięwdółiuciekłtakprędko,żestaruszkawkrótcestraciłagozoczu.
Terazjużkobietaniemogławytrzymaćwpokoju.Cichutkowstałazkrzesła,poszłanadwóristanęławcieniustudni,oczekującpowrotukrasnoludka.Azniąoczekiwałzciekawościątegopowrotuikotdomowy,któryzakradłsięcichoistałprzymurze,tylkookilkakrokówoddalonyodjasnejsmugiświatłapadającejzkuchni.
Obojemusielidługostaćimarznąćwchłodzienocnym,ikobietazaczęłasięjużzastanawiać,czynielepiejbyłobywrócićdoizby,kiedynagleusłyszałastukotdrewnianychpantoflipozasobąizobaczyłakrasnoludka,któryistotniejeszczerazpowrócił,Iteraztrzymałcośwręku,coś,coporuszałosięipiszczało.
Kobietawreszciezrozumiała,żekrasnoludekbiegałdolaskuleszczynowegoiprzynosiłstamtądwiewiórcejejmłode,abyniepozdychałyzgłodubezmatki.
Babkazachowywałasięzupełniecicho,abyniespłoszyćkrasnoludka,któryjejdotądniespostrzegł.Położyłwłaśniemałąwiewióreczkęnaziemiimiałwdrapaćsięnadrabinkę,gdywtemujrzałprzedsobąiskrzącesię,zieloneoczykota.Stanąłbezradnie,trzymającwkażdejręcemłodąwiewióreczkę.Odwróciłsięirozejrzałpopodwórku,Iwtedyspostrzegłstaruszkę.Nienamyślającsiędługo,podbiegłdoniejipodałjejjednozezwierzątekdopotrzymania.
Babka,niechcączawieśćzaufaniakrasnoludka,wzięłaodniegowiewiórkęitrzymałajądotąd,
dopókikrasnoludekniewpuściłswojejwiewiórkidoklatkiiniewróciłpotę,którązostawił.Następnegorankakiedyludziezebralisięwizbieprzyśniadaniu,staruszkaopowiedziałaotym
cudownymzdarzeniu.Wyśmianojąjednakipowiedziano,żeprzyśniłojejsięwidocznie.Otejporzeniemajeszczezresztąmłodychwiewiórek.
Babkaupierałasięjednakprzyswoimiżądała,abyzajrzanodoklatki.Uczynionoto—ipatrzcie:wmałymdomkunaposłaniuzliścileżałyczterypółnagie,półślepe,dwadniżycianajwyżejliczące,młodewiewiórki.
Kiedyjegospodarzzobaczył,rzekł:—Niechsiętamdzieje,cochce,alejawiemterazjedno:takeśmysiętutajwszyscyspisali,żewstyd
nambędziespojrzećwoczyludziomizwierzętom.Iwyjąłzklatkiwiewiórkęwrazzjejczwórkąmłodychiwłożyłjewszystkiematcedofartucha.—Idźztymdoleszczynyiwróćimwolność—powiedział,
WPARKU
Dzień,wktórymdzikiegęsiprzekomarzałysięzlisem,chłopiecspędziłwopustoszałymgnieździewiewiórczym,pogrążonywgłębokimśnie.Gdysięwieczoremobudził,ogarnąłgowielkismutek.
„Terazmniezpewnościąodeślązpowrotemdodomu—pomyślał—awtedyniebędziejużdlamniewyjścia.Będęsięmusiałpokazaćojcuimatcetakim,jakimjestem”.
Alekiedynazajutrzwróciłdodzikichgęsi,którepływałypojeziorzeVombizażywałykąpieli,opowrociejegoniebyłomowy,
„Myśląpewnie,żebiałygąsiorjestzbytzmęczony,abyudaćsięwieczoremwdrogę”—tłumaczyłtosobie.
Następnegorankazbudziłysiędzikiegęsiwcześnieprzedwschodemsłońcaichłopiecbyłświęcieprzekonany,żeterazjegopowrotnapodróżzgąsioremnastąpinieodwołalnie.Tymczasemgęsizaprosiłyigąsiora,imalcanaporannąwyprawę.
Chłopiecdziwiłsiętejzwłoceiwkońcuwyrozumowałsobie,żegęsiniechcąwyprawiaćgąsiorawtakdalekądrogę,zanimsięporządnie,dosytanienaje.Wkażdymraziecieszyłsiękażdągodziną,któraodwlekałajegozobaczeniesięzrodzicami.
Dzikiegęsipoleciałynaddwórpołożonynawschódodjeziora,obokklasztoruwÖved.Byłatowspaniałaposiadłośćzpiękniewybrukowanymdziedzińcem,otoczonymniskimimuramiialtanami.Wstaroświeckim,wytwornymogrodziebyłystrzyżoneszpalery,cienistealeje,stawy,wodorosty,rozłożystedrzewaimurawy,naktórychklombymieniłysięcudnymibarwamiwiosennychkwiatów.
Kiedydzikiegęsiwczesnymrankiemprzelatywałynadtąposiadłością,niewidaćtambyłojeszczenikogo.Upewniwszysięotymdokładnie,spuściłysięnisko,ażkupsiejbudzie,izawołały:
—Cotozachatka?!Cotozachatka?!Natychmiastwypadłzeswejbudyrozzłoszczonypiesizaszczekałzajadle:—Tonazywaciechatką,włóczęgijedne?Czyniewidzicie,żejesttowielki,murowanyzamek?Nie
widzicie,jakiemapięknemuły,ileokien,jakiepotężnebramyiwspaniałetarasy?Wau,wau,wau!Tonazywaciechatką?Czyniewidziciedziedzińca,ogrodu,cieplarń,marmurowychposągów?
Nazywacietochatką?Wau!Czychatymajątakieparkiwokoło,takielasybukoweigajeleszczynowe?Takiełąkiidąbrowy,takiezaroślaiglasteizwierzyńcepełnesamijeleni?Wau,wau,wau!
Tonazywaciechatką?Widziałyściekiedychatkęztakimizabudowaniamiwokoło?Znaciedużotakichchatek,któreposiadająwłasnykościółiwłasneprobostwo,corządząchłopskimigospodarstwami,
dzierżawamiiurzędami?Wau,wau,wau!Tonazywaciechatką!DotejchatkinależąnajwiększedobrawcałejSkanii—słyszycie?Każdy
kawałekziemi,którydostrzegacietamzwysokości,należydotejchatki—słyszycie?Wau,wau,wau!Pieswyrzucałtowszystkojednymtchem.Gęsiunosiłysięnaddziedzińcemtamizpowrotemi
słuchałygouważnie.Dopierokiedyumilkł,abynabraćtchu,zawołały:—Czegosiętakzłościsz?!Niepytałyśmyodwór,aleotwojąpsiąbudę!Chłopiecsłuchająctychprzekomarzańśmiałsięzrazu,alepotemzamyśliłsiępoważnie.—Ach,ileżtakichżartównasłuchałbyśsię,gdybyśmógłzdzikimigęśmileciećprzezcałąSzwecję,
doLaponii!—westchnąłpocichu.—Skorojużtakzmarnowałeśsobieżycie,totakapodróżbyłabyjeszczenajlepszymzewszystkiego,cobycięmogłospotkać.
Dzikiegęsipoleciałynawielkiepoleciągnącesięzadworemipasłysiętamprzezkilkagodzin,skubiącoziminę.Chłopiectymczasemposzedłdowielkiegoparkuprzylegającegodopolaipilniewypatrywał,czynagałęziachkrzakówleszczynowychnieznajdziesięjakiśorzechpozostałyodjesieni.Alegdytakbłądziłpoparku,myślopowrociedodomuniedawałamuspokoju.Przedstawiałsobiewcorazpiękniejszychbarwach,jakbytobyło,gdybymógłzostaćzdzikimigęśmi.Musiałbywprawdzienierazmarznąćigłodować,alezatoominęłabygowszelkapracainauka.
Gdytakoddawałsiętymrozmyślaniom,narazusiadłaprzynimstara,szaragęśizapytała,czynieznalazłczegośdojedzenia.
—Nie,nicnieznalazłem—odpowiedziałchłopiec.WówczasAkkazaofiarowałamuswojąpomoc.Aleionanieznalazłaorzechów,natomiastzauważyła
kilkajagódgłogu,którezwieszałysięzkrzakadzikiejróży.Chłopieczjadłjezesmakiem,pytającsięjednakwduchu,copowiedziałabyjegomatka,gdybywidziała,żejejsynżywisięsurowymirybamiizmarzniętymgłogiem.
Gdysiędzikiegęsinasyciły,przeniosłysięznowunawybrzeżeitambawiłysięażdopołudnia.Zachęcałybiałegogąsioradowspółzawodniczeniaznimiwskakaniu,lataniuipływaniu.Gąsiorwysilałsię,jakmógł,alezwinnedzikiegęsiwyprzedzałygowewszystkim.
Przezcałytenczaschłopiecsiedziałnagrzbieciegąsiora,zachęcałgoibawiłsiętymtakjakwszyscy.Byłoprzytymtyleśmiechuikrzyku,igęgania—ażdziw,żemieszkańcydworuniezwrócilinatouwagi.
Dzikiegęsi,nabawiwszysiędosyta,poleciałynawodęiodpoczywałyprzezkilkagodzin.Czaspoobiednispędziływtensamsposób,coranek.Najpierwpasłysię,potemkąpałyibawiłynawybrzeżuażdozachodusłońca.Wreszcieułożyłysięnalodzieinatychmiastzasnęły.
„Tak,ztakiegożyciabyłbymzadowolony—myślałsobiechłopiecukładającsięwieczorempodskrzydłemgąsiora—alejutrozpewnościąwyprawiąmniezpowrotem”.
Zanimzasnął,rozpamiętywałjeszczerazwszystkiekorzyści,jakiedałabymupodróżzdzikimigęśmi.Niktbygoniełajałzalenistwo,mógłbyprzezcałydługidzieńnicnierobićijedynątroskąbyłobyznalezienieczegośdojedzenia.Miałjednakteraztakmałepotrzeby,żezpewnościądałbysobieradę.Apotemzacząłrozmyślać,ilebyzobaczyłciekawychrzeczyiileprzygódbyprzeżył.
O,tobyłobyzupełniecoinnegoniżpracaikłopotydomowe!„Ach,gdybymmógłtowarzyszyćdzikimgęsiomwichpodróżydoLaponii,niemartwiłbymsięjuż
wcalemojąprzemianą!”Bałsięteraztylkojednego—żebygonieodesłanozpowrotemdodomu.Aleinastępnegodniażaden
zptakówniewspominałnicotym.Dzieńupłynąłjakpoprzedniiswobodneżyciewśróddzikichgęsipodobałosięchłopcucorazbardziej.
Zdawałomusię,żetencałysamotnypark,takwielkijaklas,madlasiebie,inieodczuwałżadnejtęsknotyzaciasnąizbąiubogązagrodąrodzinną.
Wśrodęwierzył,żedzikiegęsipozwoląmuzostaćzsobą,alewczwartekniemialjużtejnadziei.Czwartekzacząłsiętaksamojakpoprzednidzień.Dzikiegęsipasłysięwpolu,achłopiecchodziłpo
parku,szukającpożywienia.PopewnymczasieAkkapodeszładoniegopytającznowu,czyznalazłcośdojedzenia.Nie,nieznalazł!WówczasAkkawydostałasuchągałąźkminku,naktórejwisiałynieuszkodzonemałeziarnka.Gdysięchłopiecpożywił,staragęśoświadczyłamu,żewedługniejkrążyonpoparkunieostrożnie.Czyniewie,iluwrogówtakiemałestworzeniejakonmusisięwystrzegać?Nie,tegoniewiedział.WówczasAkkazaczęłamuwyliczaćwszystkichwrogów.Idącdolasumusiunikaćlisaikuny,nawybrzeżumusisięstrzecwydry,gdysiedzinakamieniu,musisięmiećnabacznościprzedłasicą,którapotrafisięprześliznąćprzeznajmniejsząszczelinę.
Dowiedziawszysięotyluwrogach,czyhającychnajegożycie,chłopieczwątpił,abymógłujśćcało.Nieczułwprawdzielękuprzedśmiercią,aleniemiałochotydaćsiępożreć.ZapytałwięcAkki,comazrobić,żebyujśćprzedtymidrapieżnikami,Akkapowiedziała,żemusisięstaraćżyćwzgodziezdrobnązwierzynąwlesieiwpolu:zwiewiórkąizzającem,zziębamiizsikorami,zeszpakamiizeskowronkami.Jeślizdobędzieichprzyjaźń,będągoprzestrzegałyprzedniebezpieczeństwem,będąmuwskazywałykryjówki,awostatecznejbiedziebędągowspólniebroniły.
GdyjednaknastępnegodniachłopiecchciałskorzystaćztejradyizwróciłsiędoSirle,wiewiórki,proszącjąożyczliwąpomoc,okazałosię,żewiewiórkaniechcemupomóc.
—Oddrobnejzwierzynyniespodziewajsiępomocy—rzekła.—Czycisięzdaje,żemyniewiemy,iżtotyjesteśNils,gęsiarek,którywzeszłymrokuwybierałgniazdajaskółkom,tłukłjajaszpakom,młodewronywrzucałdoglinianek,drozdychwytałwsidła,awiewiórkizamykałwklatkach?Powinieneśbyćzadowolony,żezostawiamycięwspokojuiniewyprawiamydoswoich.
Takiejodpowiedzidawniejchłopiecnieprzepuściłbybezkarnie.Terazjednakzląkłsiętylko,żedzikiegęsimogąsiędowiedzieć,jakibyłniedobry.Odtądżyłwnieustannejobawie,żedzikiegęsiodpędzągoodsiebie.Idlategoniepozwalałsobienanajmniejszywybryk.
Będąctakmaleńkim,niemógłbywyrządzićwielezłego,alemiałdośćsposobnościdowybieraniagniazdptakominiszczeniaimjaj.Starałsięjednaksprawowaćjaknajlepiej,niewyrywałżadnejgęsipiórzeskrzydeł,nieodpowiadałopryskliwieimówiącAkcedzieńdobryzdejmowałczapkęikłaniałsięgrzecznie.
Przezcałyczwartekmyślał,żedzikiegęsiniezabiorągodoLaponii,bodowiedziałysię,jakibyłniedobryiniegrzeczny.Toteżkiedywieczoremusłyszał,żewiewiórkaSirlezostałaporwana,ajejnowonarodzonemałeumrązgłodu,postanowiłimpomóc.
Kiedywpiątekchłopiecznowuprzyszedłdoparku,usłyszałżeziębywkrzakachśpiewająotym,jaktowiewiórkazostałaporwanaprzezniecnychrabusiówodswychnowonarodzonychmłodychijaktoPaluszekodważyłsiępójśćmiędzyludziizanieśćmatcejejdzieci.
—KtoterazwparkujesttakwielbionyjakPaluszek,któregosięwszyscybali,dopókibyłgęsiarkiemNilsem?Wiewiórkaoddajemuorzechy,zającewyprawiająprzednimucieszneharce,samynoszągonagrzbiecieiuciekająznim,gdytylkolisMykitaukażesięwpobliżu,sikoryostrzegajągoprzedkrogulcem,aziębyiskowronkiśpiewająojegoczynachbohaterskich.
Chłopiecspodziewałsię,żeAkkaiinnedzikiegęsiwszystkotosłyszały.Mimotoupłynąłpiątek,aopozostaniuPaluszkawśróddzikichgęsinadalnicsięniemówiło.
Ażdosobotypopasałydzikiegęsispokojnienapolach,nieobawiającsięlisaMykity.Alekiedywsobotęranoopuściłysięnapola,zastałygojużtamczatującegonanieimusiałybezustanniezmieniaćmiejsce,żebyujśćprzedjegopogonią.GdyAkkaprzekonałasię,żelisniezostawiichwspokoju,powzięłanagłepostanowienie.UniosłasięwysokowpowietrzeiodleciałazeswymstademokilkamildalejnadrówninąFärsigrzbietamigórskimi.TamgęsiosiadływokolicyVittskövle.
Nastałaznówniedziela.Przeszedłjużotocałytydzień,odkądchłopieczostałzaczarowany,aonwciążjeszczebyłtaksamomałyjakpierwszegodnia.Trudnojednakpowiedzieć,żebysiętymtakbardzomartwił.Awniedzielnepołudniesiedziałnawielkim,gęstymkrzakuwierzbinyigrałnafujarcewierzbowej.Wokołousadowiłosiętylezięb,szpakówiwilg,iletylkopomieścićsięmogłowkrzakach.Świergotałyswojemelodie,chłopieczaśusiłowałwygrywaćjenafujarce.Alenieznałsiędośćdobrzenatejsztucegrałtakfałszywie,żemałymmistrzompowstawałyzezgrozypiórkanagrzbietach.Krzyczałyibiłyskrzydłamizprzerażenia,achłopiecśmiałsięznichtakserdecznie,żemufujarkazrąkwypadała.
Rozpoczynałnanowo,alegrałcorazgorzejicałychórptasirozpaczał:—Paluszku,graszjeszczegorzej!Anijednegoczystegotonuniewydobywasz!Tywcaleniemyśliszo
tym,corobisz!—Myślęoczyminnym—odpowiadałchłopak.Istotniemyślałwciążtylkootym,jakdługojeszcze
wolnomubędziezostaćzdzikimigęśmiiczydzisiajodeślągododomu.Alenagleodrzuciłfujarkęizerwałsięzkrzaka,gdyżujrzałAkkęzbliżającąsiędoniegozcałym
stademwdługimszeregu.Gęsikroczyłyniezwykleuroczyścieipowoli.Chłopiecpojąłnatychmiast,żeterazdowiesię,coznimzamierzająuczynić.
Gdygęsistanęły,Akkarzekła;—Nierozumieszzapewne,Paluszku,dlaczegocidotychczasniepodziękowałamzato,żemnie
wyratowałeśzpazurówMykity?Alenależędotych,którzydziękująraczejczynaminiżsłowami.Imyślę,Paluszku,żeudałomisięwyświadczyćciwielkąprzysługą,amianowiciedokrasnoludka,którycięzaczarował,wysłałamodnasposelstwo.Zrazuniechciałsłyszećotym,żebyciprzywrócićdawnąludzkąpostać.Alewysyłałamjednoposelstwozadrugim,donoszącmuotym,jakdobrzesiętuunassprawujesz.Terazkrasnoludekkażeciępozdrowićipowiedziećci,żekiedywróciszdodomu,stanieszsięznowuczłowiekiem.
Aleodziwo!Chłopiec,któryztakimzadowoleniemsłuchałpierwszychsłówAkki,teraz,gdyskończyła,wydawałsięzasmucony.Niepowiedziałanisłowa,odwróciłsięirozpłakał.
—Cotomaznaczyć?—zapytałaAkka.—Czyoczekiwałeśodemniewięcejniżto,cozrobiłamdlaciebie?
Alechłopiecmyślałodniachbeztroskiiwesołychigraszkach,oprzygodachiswobodzie,opodróżowaniuwysokonadziemią—wszystkototerazskończysiędlaniego.Ipłakałgłośnozezmartwienia.
—Niezależymiwcalenatym,żebystaćsięznowuczłowiekiem—łkał.—ChcęleciećzwamidoLaponii!
—Powiemcicoś—rzekłaAkka.—Krasnoludkałatworozgniewaćiobawiamsię,żejeśliterazpogardziszjegodobrąwolą,trudnobędziejeszczerazusposobićgodlaciebietakprzychylnie.
NilsHolgersonwłaściwienigdydotąddonikogoniebyłprzywiązany—anidorodziców,anidonauczycieli,anidokolegów,anidotowarzyszyzabawzsąsiedztwa.Wszystko,doczegogonakłaniano,czytobyłazabawa,czypraca,wydawałomusięjednakowonudne.Dlategoniebyłoanijednegoczłowieka,doktóregobytęskniłalboktóregobyłobymuterazbrak.Jedynymiistotami,zktórymilubiłprzestawać,byligęsiarkaAzaijejbraciszek,małyMats,dzieci,któretakjakonpasłygęsi.Aleizniminiełączyłagoprawdziwaprzyjaźń.Onie,wcalenie!
—Niechcęstaćsięznowuczłowiekiem—szlochałchłopiec.—ChcęwamtowarzyszyćdoLaponii!Dlategobyłemtakigrzecznyprzezcałytydzień.
—Niktciniezabronitowarzyszyćnam,dopókimasznatoochotę—powiedziałaAkka.—Alezastanówsięnajpierw,czyniebyłobylepiej,abyśwróciłdodomu.Możeprzyjśćdzień,żebędziesztegożałował.
—Nie—odrzekłchłopiec—niemaczegożałować.Jeszczenigdyniebyłomitakdobrzejaktutajzwami!
—Awięcniechbędzietak,jakchcesz—powiedziałaAkka.—Dziękuję,dziękuję!—zawołałchłopiec.Ipoczułsiętakszczęśliwy,żemógłbyterazpłakaćz
radościjakpoprzedniozesmutku.
ZAMEKGLIMMINGE
CZARNEISZARESZCZURY
Wpołudniowo-zachodniejSkaniiwpobliżumorzastoistaryzamek,zwanyGlimminge.Jesttowielkiimocny,kamiennybudynek,widocznywcałejokolicynaznacznąodległość.
Zamekmatylkoczterypiętra,aletakjestogromny,żezwykłydomchłopski,stojącywpobliżu,wydajesięprzynimdomemlalek.
Zewnętrznemurytegokamiennegodomusątakgrube,żewewnętrzuniewielepozostajemiejsca.Schodysąciasne,korytarzewąskie,aliczbakomnatograniczona.
Abyzaśmurównieosłabiać,nagórnychpiętrachumieszczonotylkopokilkaokien,anadolnychzostawionojedyniewąskieotwory.Wdawnychwojennychczasachludzieradzibylikryćsięwmocnych,wielkichzamkach,takjakterazktośpodczasmroźnejzimyradotulasięciepłymfutrem.
Leczkiedynastałydobreczasypokoju,ludzieniechcielijużmieszkaćwciemnych,zimnychkamiennychmurachwarowni,opuściliwięcoddawnaGlimmingeiprzenieślisiędomieszkań,doktórychpowietrzeiświatłowiększymadostęp.
WtymczasiegdyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,wGlimmingeniebyłojużludzi,niebrakowałotamjednakinnychmieszkańców.Nadachuwwielkimgnieździemieszkałacolatoparabocianów,poddachemusadowiłysiędwiesowy,wkorytarzachgnieździłysięnietoperze,nakominiewkuchniwylegiwałsięstarykot,awpiwnicyuwijałysięsetkiczarnychszczurów.
Szczurynieciesząsięwielkimuznaniemwśródinnychzwierząt;czarneszczurywzamkuGlimmingestanowiłyjednakwyjątekimówionoonichzwyklezszacunkiem,gdyżokazaływielkiemęstwowwalkachznieprzyjaciółmiorazwielkąwytrwałośćwczasachklęsk,którespadałynaichród.Należałydotakiegoroduszczurów,który,niegdyślicznyimożny,terazbliskibyłwymarcia.
Przezdługielataczarneszczury,zwanelądowymi,panowałynadcałątąokolicą.Znaleźćjebyłomożnaprawiewkażdejpiwnicy,prawienakażdymstrychu,wstodołachiszopach,wspiżarniachpiekarniach,wstajniachioborach,wkościołachipałacach,wgorzelniachimłynach,jakteżiwewszystkichinnychprzezludzizamieszkiwanychbudynkach.Terazjednakusuniętojezewsządniemal
zupełniewytępiono.Tylkogdzieniegdzienaustroniumożnajebyłojeszczespotkać,alenigdzieniebyłoichtakwielejakwGlimminge.
Bardzoczęsto,gdyjakiśgatunekzwierzątwymiera,winićnależyotoludzi;tutajinnabyłategoprzyczyna.Ludzieprowadziliwprawdziewalkęzczarnymiszczurami,niemoglijednakdokonaćwiększegospustoszeniawichszeregach.Wytrzebiłyjedopierozwierzątkatejsamejrasy,zwaneszczuramiszarymi.Szarealbotakzwaneszczurywędrowneniezamieszkiwały,takjakczarne,odwiekówtejokolicy.Pochodziłyodkilkuubogichwychodźców,którzyprzedstulatyprzybylidoMalmöokrętemzNiemiec.Byłytonędzne,napólżywebiedoty,którezamieszkaływporcie,krążyływokołofilarówpodmostamiiżywiłysięodpadkamirzucanymidowody.Niemiałyjednaknigdyodwagiwkroczyćdomiasta,którymwładałyniepodzielnieczarneszczury.Zczasemdopiero,kiedysięrozmnożyły,ośmieliłysięiwtargnęłydomiasta.
Zrazuwprowadziłysiętylkodokilkustarych,opuszczonychdomów,zktórychsięszczuryczarnewyniosły.Żywiłysięodpadkamizrynsztokówiśmietnikówizadowalałytym,czegoczarneszczurytknąćniechciały.Byłytozahartowane,niewymagająceinieustraszonezwierzęta,aprzezkilkalattaksięrozmnożyłyinabrałytakiejsiły,żepostanowiływypędzićczarneszczuryzMalmö.Odebrałyimpoddasza,piwniceistrychy,morzyłyjegłodemalbozagryzałynaśmierć,gdyżnieodstraszałyichżadnesposobywalki.
AzdobywszyMalmöwyruszaływwiększychimniejszychgromadkachnapodbiciecałegokraju.Wydajesiętoponiekądniezrozumiale,dlaczegoczarneszczurynieskupiłysięwjednąwielką
gromadęiniepobiłyszarychszczurówwtedy,kiedyteniebyłyjeszczetakliczne.Leczczarnebyłyprawdopodobniedlategotakpewneswejpotęgi,żeniewyobrażałysobienawet,aby
mogłybyćzmuszonekiedykolwiekdoopuszczeniakraju.Siedziałyspokojniewswychposiadłościach,atymczasemszareszczuryodbierałyimdomzadomem,wieśzawsią,miastozamiastem.Wypierane,głodzone,nigdziewSkaniiniemogłyjużznaleźćmiejscadlasiebie—zwyjątkiemjednegoGlimminge.
Stary,kamiennyzamekmiałtakgrubemury,żeczarneszczurymogłysięopieraćnajściuszarych.Kokzarokiem,nocwnocciągnęłasięwalkamiędzynapastnikamiaobrońcami,leczczarnedotrzymywałymężnieplacuiwalczyłyztakąodwagą,żenastarejtejplacówcezwyciężałydotychczasstale.
Trzebaprzyznać,żeczarneszczury,dopókimiaływładzę,takbyłyznienawidzoneprzezwszystkieinnestworzenia,jaktonastępniestałosięzszarymi,Isłusznie,rzucałysiębowiemnanieszczęśliwych,skrępowanychwięźniówidręczyłyich,pożerałytrupy,wykradałyostatniąmarchewzpiwnicynędzarzy,odgryzałyśpiącymgęsiomnogi,porywałykuromjajkaimałe,delikatnympuchempokryte,żółtepisklętaipopełniałytysiąceinnychniegodziwychczynów.
Ajednakkiedynawiedziłojenieszczęście,ichbrzydkaprzeszłośćposzławniepamięć,abohaterskiopórwzbudziłogólnypodziw.
Szareszczury,któremieszkaływGlimmingeijegookolicach,nieustawaływwalceinieomijałyżadnejsposobności,abyzdobyćzamek.Zdawałobysię,żemogłyprzecieżzostawićmałejgromadceczarnychzamek,skorosamebyłypanamicałejokolicy.
Gdzieżtam!Twierdziły,żepokonanieczarnychszczurówuważająsobiezapunkthonoru.Ciwszakże,którzyznali
szareszczury,wiedzieli,żemająonewtympewnewyrachowanie:ludzieużywalimianowicieGlimmingezaspichlerzidlategotoszarepostanowiłyzdobyćwyłączniedlasiebieobficienagromadzonewnimzapasy,
BOCIAN
Poniedziałek,28marca
Pewnegorankagęsi,którespałynajeziorze,obudzonezostałybardzowcześniegłośnymiokrzykamirozlegającymisięwpowietrzu:
—Trirop!Trirop!Trianut,żuraw,pozdrawiadzikągęśAkkęjejstado!Izawiadamia,żejutroodbędziesięwielkitaniecżurawinagórzeKulla!
Akkapodniosłazpośpiechemgłowęiodpowiedziała:—Pięknedziękiiwzajemnepozdrowienia!Pięknedziękiiwzajemnepozdrowienia!Poczymżurawiepoleciałydalej,aledzikiegęsisłyszałyjeszczedługoichgłosywołająceponad
każdympolemikażdympagórkiemleśnym:„Trianutpozdrawia!JutroodbędziesięwielkitaniecżurawinagórzeKulla!”
Dzikiegęsiucieszyłysiętąnowiną,—Maszszczęście—rzekłydobiałegogąsiora,—Zobaczyszwielkitaniecżurawi.—Czytocośtakosobliwegozobaczyćtańcząceżurawie?—zapytałgąsior.—Jesttocośtakiego,oczymniemarzyłeś—odpowiedziałydzikiegęsi,—Aterazmusimysięnaradzić,cozrobićzPaluszkiemnaczasnaszejnieobecności,żebymusięnic
złegonieprzytrafiło—oświadczyłaAkka.—Paluszekniemożezostaćsam!—zawołałgąsior.—Jeżeliżurawiesięniezgodząnajego
obecność,jazostanęznim,—NigdydotychczasniedopuszczonoczłowiekanazebraniazwierzątnagórzeKulla—rzekłaAkka
—toteżnieośmielęsięzabraćPaluszkazsobą.Pomówimyjednakjeszczeotym.Tymczasemzaśpomyślmyoposiłku.
Akkadałaznakdoodlotu.TegodniazewzględunalisaMyldtęposzukałapastwiskawznacznejodległościiosiadładopieronabagnistychłąkach,leżącychnapołudnieodGlimminge.
Przezcałytendzieńsiedziałchłopiecnabrzegujezioraigrałnafujarce.Nieodzywałsięanidogąsiora,anidożadnejzdzikichgęsi.Byłniezadowolonyztego,żeniebędziemógłzobaczyćtańcażurawi,izastanawiałsięnadtym,jakskłonićAkkędozabraniagozsobą.
Wiedziałdobrze,żeaniAkka,aniinnedzikiegęsigonielubią,chociażzgodziłysięnajegotowarzystwowpodróży.IonezapewnesłyszałyozłośliwościgęsiarkaNilsaimyślałymoże,żemogłobymuprzyjśćdogłowyzdradzićprzedludźmimiejscezebraniazwierząt.
Jakietoprzykre,żeAkkawciążjeszczeniemadoniegozaufania!Jeślipogodziłsięztym,żenieodzyskajużludzkiejpostaciichcewędrowaćzdzikimigęśmi,toprzecieżichniezdradzi.Akkapowinnatakżezrozumieć,żeobowiązkiemjejjestpokazaćmuwszystko,cowartozobaczyć.Poświęciłprzecieżtakwielewędrujączdzikimigęśmi,
„MuszępowiedziećAkceiinnym,żejaichnigdyniezdradzę”—pomyślał.Alegodzinazagodzinąmijały,aonniewiedział,jakdoAkkiprzemówić.Czułszacunekdlastarej
gęsiinieumiałprzeciwstawićsięjejwoli.Pojednejstroniebagnistejłąki,naktórejpasłysięgęsi,wznosiłsięszerokimur.Iwłaśniekiedy
chłopiecnadwieczorempodniósłgłowę,abyprzemówićdoAkki,wzrokjegopadłnatenmur.Inaglekrzyknąłzezdziwieniatakgłośno,żewszystkiegęsiobejrzałysięwszystkieosłupiałyzezdumieniaizprzerażenia.Wpierwszejchwiliigęsiom,ichłopcuwydałosię,żeszarym,okrągławymkamieniom,zktórychsięskładałmur,urosłynaglenogi.Wkrótcewszakżestałosięjasne,żebyłatogromadaszczurówbiegnącychpomurze.Poruszałysiębardzoszybkoibiegłytużprzysobiewszeregach,abyłoichtakwiele,żeprzezdługąchwilępokrywałycałymur.
Chłopiecbałsięszczurównawetwtedy,kiedybyłjeszczedużym,silnymczłowiekiem.Cóżzaś
dopieroteraz,kiedydwaalbotrzyszczurymogłygozłatwościąpokonać?Dreszczeprzerażeniawstrząsałyjegociałemnawidokpochoduszczurów.
Dziwnymwypadkiemgęsizdawałysięodczuwaćtęsamąodrazędoszczurów.Nieodzywałysiędonich,apotemotrząsnęłysię,jakgdybyjecośprzykregodotknęło.
—Tyleszarychszczurówwdrodze—rzekłaYksi—toniedobryznak.TerazchłopiecchciałskorzystaćzesposobnościipowiedziećAkce,jakbardzochciałbywybraćsięz
niminagóręKulla,aleprzeszkodziłmuwielkiptak,którynaglespuściłsięzszumemzgórystanąłwśródstadagęsi.
Napierwszyrzutokamogłosięzdawać,żeptaktenpożyczyłtułowiaigłowyodmałej,białejgęsi.Tylkoskrzydłaprzyprawiłsobiewielkieiczarne,nogidługieiczerwoneidzióbdługi,gruby,owielezadużywstosunkudojegomałejgłowy,którątakspuszcza!nadół,żenabierałprzeztostroskanego,zakłopotanegowyglądu,
Akkastuliłazpośpiechemskrzydłaiskłoniłasiękilkarazy,podchodzącdobociana.Niedziwiłojejzbytnio,żegotakwcześniewidziwtejokolicy,gdyżwiedziała,żebocianynadciągajądlasprawdzenia,czygniazdobocianieniezostałouszkodzonepodczaszimy,zanimjeszczebocianicazdobędziesięnaprzeprawienieprzezBałtyk.
Zadziwiłyjąjednakbardzoodwiedzinybocianauniej,gdyżbocianyzwykłynajchętniejprzestawaćtylkowtowarzystwieptakówwłasnegorodu.
—Mieszkaniezastałpanchybawporządku,panieKlekot?—odezwałasięAkka.Iokazałosię,żesłuszniemówią,iżbocianotwieranajczęściejdzióbtylkopoto,abysięposkarżyć.A
żeprzytymztrudemwydobywałsłowazsiebie,więcto,comówił,brzmiałojeszczesmutniej.Zrazuklekotałtylkoprzezdługąchwilę,apotemprzemówiłsłabym,ochrypłymgłosem.Skarżyłsięnawszelkiemożliwerzeczy:gniazdowysokowgórzenadachuzamkuGlimmingezepsułyzawieruchyzimowe,apożywienianiemożnaznaleźć;ludzieprzywłaszczająsobiestopniowowszystkiejegoposiadłości,użyźniająjegobłotnistełąkiizabudowująjegobagna;mazamiarwyprowadzićsięzeSkaniiinigdytujużniepowrócić.
Podczaskiedybocianwywodziłtakswojeskargi,Akka,dzikagęś,dlaktórejnigdzieniebyłoochronyaniobrony,mówiłasobiewduchu:
„Gdybyżtomnietakdobrzebyłojakpanu,panieKlekot,zdobyłabymsięzpewnościąnatyledumyigodności,abysięniezniżaćdoskargi.Możeszprzecieżbyćsobiewolnymidzikimptakiem,amimotoczłowiektakcięszanujeiochrania,żeniktnieśmiedrasnąćciękulą,niktniewykradacijajzgniazda”.
AlemyślitezachowałaAkkadlasiebie,adobocianapowiedziałatylko,żeniewierzy,abymógłopuścićdom,któryodwiekówsłużystalebocianomzaschronienie.
Natobocianzapytałpośpiesznie,czydzikiegęsiwidziałypochódszarychszczurówkroczącywstronęzamku,AkiedyAkkaodpowiedziała,żeprzyglądałysiętemuszatańskiemupochodowi,opowiedziałimodzielnychczarnych,któreprzeztylelatbroniłytwierdzy,
—TejnocyjednakzamekGlimmingeprzejdziewposiadanieszarych—orzekłbocianwzdychając.—Dlaczegóżtejnocywłaśnie,panieKlekot?—zapytałaAkka.—DlategożeprawiewszystkieczarneszczurypośpieszyływczorajwieczoremnagóręKullaw
dobrejwierze,żezbiorąsiętamwszystkiezwierzęta—odpowiedziałbocian,—Tymczasemwidzicie,żeszarezostałyizbierająsięteraz,abywnocywedrzećsiędotwierdzy,coimsięudazpewnością,botylkokilkustarychniedołęgówspośródczarnychzostałodlaobronyzamku.Jazaśżyłemprzeztylelatwnajlepszejzgodziewsąsiedztwieczarnychiwcaleniebędęzadowolonyzezwycięstwaichwrogów.
TerazzrozumiałaAkka,dlaczegojąbocianodwiedził:takbyłoburzonypostępowaniemszarych,żechciałsięnanieposkarżyć.Zgodniejednakznaturąbocianówbyłbyzpewnościąnieuczyniłnic,aby
odwrócićnieszczęście.—Czyśpanzawiadomiłczarneotym,coimgrozi,panieKlekot?—zapytałaAkka.—Nie—odpowiedziałbocian.—Tobysięzresztąnanicniezdało.Zanimwrócą,zamekzostanie
zdobyty.—Niechżepanniebędzietegotakbardzopewny,panieKlekot—rzekłaAkka.—Zdajemisię,że
znampewnąstarądzikągęś,którabychętniezapobiegłapodobnejkrzywdzie.Natesłowabocianpodniósłgłowęispojrzałnaniązezdumieniem.Nicdziwnego—staraAkkanie
miałaanikłów,anidzioba,koniecznychdowalki.Izresztąbyłatylkodziennymptakiem;znadejściemnocyzasypiałanieodwołalnie,aszczurywalczyływłaśnietylkonocą.
Akkajednakpostanowiłanaseriopomócczarnym.ZawezwałaYksiirozkazała,jejwysłaćgęsinajezioro,agdygęsipróbowałysięopierać,rozkazała:
—Zdajemisię,żebędziedlawasnajlepiej,gdyokażeciemiposłuszeństwo.Muszęsięudaćdowielkiegozamku,agdybyściemitowarzyszyły,spostrzeglibynaszpewnościąludzieiwystrzelali.ZabioręzsobątylkoPaluszka.Onmożemisiębardzoprzydać,bomadobrywzrokipotraficzuwaćwnocy.
UsłyszawszytochłopiecucieszyłsięwprawdziezzaszczytuokazanegomuprzezAkkę,zdrugiejjednakstronyprzestraszyłagowalkazeszczuramiijużchciałwystąpićipowiedziećAkce,żeniepójdzieznią.Alewtejżechwiliporuszyłsiębocian.Stałondotychczaszwyczajembocianówzpochylonągłowąidziobemwtulonymwszyję.Terazzaśwydawaćzacząłodgłospodobnydośmiechu.Opuściłdzióbzbłyskawicznąszybkością,porwałchłopcaipodrzuciłgokilkametrówwgórę.Sztukętępowtórzyłsiedemrazyzrzędu,niebaczącnakrzykichłopcaiwołaniegęsi.
—Coteżpanrobi,panieKlekot!Przecieżtonieżaba!Toczłowiek,panieKlekot!WreszciebocianpostawiłchłopcacałegoizdrowegonaziemiipowiedziałdoAkki:—Wracamteraznazamek,matkoAkko.Wszyscymieszkańcy,bylibardzozaniepokojeni,kiedy
odlatywałem.Prawdopodobniebardzosięucieszą,gdyimdoniosę,żedzikagęśAkkaiPaluszek,maleńkiczłowieczek,przybędąimnaratunek.
Ibocianwyciągnąłszyję,rozpostarłskrzydłaipomknąłjakstrzaławypuszczonaznaciągniętegołuku.Akkazrozumiała,żebociannaśmiewałsięzniej,aleniezraziłojejtobynajmniej.Czekała,dopóki
chłopiecnieodszukaswychsandałów,któremubocianzrzuciłznóg.Potemposadziłagosobienagrzbiecieipoleciałazabocianem.Achłopiecnieopierałsięjużiniezdradzałze.swymstrachem,gdyżgniewałogolekceważeniebociana.Roześmiałsięszyderczo.Tenzarozumialecodługich,czerwonychnogachmyślizapewne,żeonnicniepotrafi,aleonmupokaże,kimjestNilsHolgersonzVestvemmenhög.
PokilkuchwilachAkkastałajużwgnieździebocianimnazamku.Byłotoduże,wspaniałegniazdo.Zapodstawęsłużyłomukolo,naktórymleżałokilkapokładówgałęziimurawy.Gniazdobyłotakiestare,żerozmaitekrzewyiziołazapuściływnimkorzenie,igdybocianicasiedziałanajajach,mogłasięnietylkonapawaćwspaniałymwidokiemnarozległąokolicę,aleicieszyćoczykwitnącymiróżamipolnymi.
ChłopieczAkkąspostrzegliodrazu,żedziejesiętucośniezwykłego.Nabrzegubocianegogniazdasiedziałydwiesowynocne,kotprążkowanyiztuzinstarychjakświatszczurówzwyrośniętymizębamiizaropiałymioczyma.Byłytowszystkostworzenia,którychsięzazwyczajniewidujewzgodziezsobą.
Żadneznichnieodwróciłosięnawet,żebyspojrzećnaAkkęalbojąprzywitać.Zdawałysięniewidziećnicinnegopróczdługich,szarychlinii,któreukazywałysiętotu,totamnanagichpolachzimowych.
Wszystkieczarneszczurysiedziałycicho.Widaćbyło,żeogarniajerozpacz,gdyżwiedziałyzgóry,żeniesąwstanieobronićaniwłasnegożycia,anizamku.Dwiedużesowykręciłyokrągłymioczamii
stroszyłypióra,przyczymopowiadałyprzeraźliwieskrzypiącymigłosamiookrucieństwieszarychszczurów.Mówiły,żezichpowodubędąmusiałyopuścićmieszkanie,gdyżsłyszały,żetestworzenianieszczędząanijajek,aninieopierzonych,młodychpiskląt.Stary,prążkowanykotbylzupełniepewny,żeszareszczuryzagryzągo,kiedywtargnąwtakwielkiejilościdozamku.Wyrzucałwięcciągleczarnymszczurom:
—Jakżemogłyściebyćtakiegłupieipozwolićoddalićsięnajlepszymwaszymżołnierzom?Jakżemogłyścietakzaufaćszarym?Cozakarygodnalekkomyślność!
Dwanaścieczarnychzgnębionychszczurównieodezwałosięanisłowem,alebocianniemógłsiępowstrzymać,abymimoswegozmartwienianiezadrwićzkota.
—Niebójsię,myszołowie—powiedział.—Czyżniewidzisz,żematkaAkkaprzybyłazPaluszkiemnaratunekzamku?Ufajmy,żeimsiętopowiedzie.Jamuszęsięterazudaćnaspoczynek,abędęspałzupełniespokojnie.Jutro,gdysięobudzę,niebędziejużanijednegoszaregoszczurawzamku.
Chłopiecmiałwielkąochotępalnąćbocianawkark.Akkawszakżeniewydawałasięwcaleobrażona.Odpowiedziałaspokojnymgłosem:
—Byłobybardzoźle,gdybymwmoimwiekuniepotrafiłaporadzićsobienawetzwiększymitrudnościami.Jeśliwy,sowy,którapotraficieczuwaćprzezcałąnoc,zechciałybyściepodjąćsięwypełnieniakilkumoichpoleceń,wtedy,zdajemisię,wszystkojeszczeskończyłobysiędobrze.
ObiesowygotowebyływykonaćpoleceniaiAkkakazałasamcowizawiadomićnieobecneczarneszczuryotym,cozaszło,idoradzićimjaknajszybszypowrót;samicezaśposiaładosowyPłomiennookiej,mieszkającejnawieżykościelnej,ztaktajemniczympoleceniem,żeAkkaodważyłasiępowierzyćjesowietylkoszeptem.
POSKRAMIACZSZCZURÓW
Okołopółnocyszarymudałosiępodługichposzukiwaniachznaleźćwmurzeotwórwiodącydopiwnicy.Umieszczonybyłdośćwysoko,aleszczuryporadziłysobiewtensposób,żewchodziłyjedennagrzbietdrugiego,takżeniebawemostatniskoczyłdopiwnicy.Nieśmiałjednakwkroczyćdozamku,podktóregomuramipadłotylujegopoprzedników,isiedziałcicho.Wiedziałwprawdzie,żegłównaarmiaczarnychbyłanieobecna,leczsądził,żete,którepozostałydlaobronyzamku,niepoddadząsiębezoporu.Czekałwięczdrżeniemibiciemserca.Kiedyjednakżadenszmerniezamąciłtejciszyoczekiwania,przywódcaszarychnabrałodwagiiruszyłdalej.Zanimskoczyłyjedenpodrugimnastępneszczury.Zrazuzachowywałysięlękliwie,dopierokiedysięichtylezebrałowpiwnicy,żewięcejniemogłosiępomieścić,ośmieliłysięruszyćnaprzód.
Jakkolwieknigdyniebyływtymbudynku,znalazłydrogębezżadnychtrudności,odkryłyteżwkrótceprzejściewmurach,którymczarneprzedostawałysięnawyższepiętra.Zanimsięjednakodważyływejśćnaciasneiwąskieschody,nadsłuchiwałyznówuważnienawszystkiestrony.To,żesięczarnetakzupełnieusunęły,niepokoiłojebardziej,niżgdybystanęłyotwarciedowalki.Niedowierzaływłasnemuszczęściudotarłszynapierwszepiętrobezprzeszkody.
Zarazprzywejściudownętrzadomupoczułyzapachzbożależącegonapodłodze.Niebyłatojednakjeszczeporanakorzystaniezezdobyczy,Znajwiększąsumiennościąprzeszukałynajpierwponury,pustygmach.Wstarejkuchnipałacowejwskoczyłynakominstojącypośrodku,awprzyległympokojuomałoconiewpadłydozbiornikazwodą.Niezapomniałyaniojednymzwąskichotworówokiennych.Nigdzienienapotkałyczarnych.
Zdobywszypierwszepiętrozaczęłyztymisamymiostrożnościamlzagarniaćdrugie.Znowumusiały
odbyćmozolne,niebezpiecznedrapaniesiępomurachwgórę,zestrachemoczekującwkażdejchwilinapaścinieprzyjaciół.Imimożewabiłjenajprzepyszniejszyzapach,zalatującyodzboża,usiłowaływnajwiększymporządkuzbadaćdawnączeładnięzjejpotężnymikolumnami,kamiennymstołemikominem,zgłębokimiframugamiiotworemwpodłodze,przezktórywdawnychczasachlanogorącąsmołęnanacierającegonieprzyjaciela.
Aczarnepozostawałydalejwukryciu.Szarewięcposzukałydroginatrzeciepiętro,gdziebyławielkasalaprzyjęć,obecnietaksamopustai
nagajakinnekomnatystaregopałacu.Idotarłyażnaostatniepiętro,któreskładałosięzjednejtylkowielkiej,pustejsali.Jedynemiejsce,októrymniepomyślałyiktóregoniezbadały,byłotowielkiegniazdobocianienadachu,wktórymwłaśniewtejchwilisowazbudziłaAkkęizawiadomiłają,żesowaPłomiennookaspełniłajejżyczenieiprzesyłajejto,czegożądała.
Kiedyjuższareprzeszukałysumienniecałyzamek,uspokoiłysię.Przypuszczały,żeczarnewyprowadziłysięzwątpiwszy,abymogłystawićopór.Izadowolonerzuciłysięnazboże.
Alezaledwiezakosztowałypierwszychziarenpszenicy,gdynapodwórzuzamkowymrozległsiępieściwy,wabiącydźwiękmałego,donośnegofletu.Szczurywychyliłygłowyspodzboża,nasłuchującnieruchomo,potemskoczyłyparękrokównaprzód,jakgdybychciałyzostawićzboże,wróciłyjednakizaczęłynanowozajadać.
Znówzabrzmiałflet,dźwięcznieidonośnie.Iterazstałosięcośniezwykłego.Zpoczątkujedenszczur,potemdrugi,awkońcucałaichgromadaporzuciłazbożeipobiegłanajkrótsządrogąjaknajprędzejnadół,żebysięwydostaćzzamku.Pozostałownimjednakjeszczedużoszarychszczurów.Tepamiętałyzbytdobrzeotrudzie,zjakimzdobyłyzamek,iniechciałygoopuścić.Aledźwiękifletuzmusiłyjewkońcudopodążeniazatamtymi.Wgwałtownympośpiechupędziłypoprzezciasneotworywmurachiprzewracałysiępopychającwzajemnie.
Wpośrodkupodwórzazamkowegostałmałyczłowieczekigrałnaflecie.Wokołoniegozebrałasięjużcałagromadaszczurówsłuchającychzzachwytemiuniesieniemdźwiękówpieśni.Azkażdąchwiląprzybywałoichwięcej.Kiedyfletmilknął,zdawałosię,żeszczurymająochotęrzucićsięnamalcaizagryźćgo,alegdyzaczynałgrać,poddawałysięznówczarowi.
Skoromalecwywabiłjużswągrąwszystkieszareszczuryzzamku,zacząłpowoliwysuwaćsięzpodwórzanaulicę—ipatrzcie:wszystkieszczurypodążyłyzanim—niemogłysięoprzećsłodkim,wabiącymtonomfletu.
Malecszedłnaprzódiwabiłjezasobącorazdalej.Bezustanniegrałnaflecie,któryzdawałsiębyćzrobionyzrogu,jakkolwiekrógtenbyłtakmały,żenieistniejedziśtakiezwierzę,zktóregogłowymógłbywyrosnąć.Niktteżniewiedział,ktogosporządził.
Tajemnicazaśroguczarodziejskiegobyłanastępująca:sowaFłomiennooka,zamieszkującaszczytwieżykościelnej,znalazłatenrógweframudzekatedrywLund,pokazałagokrukowiBatakiiobojedoszlidoprzekonania,żemusitobyćjedenztychrogów,którewdawnychczasachwyrabialiludziepoto,abyujarzmiaćszczuryimyszy.KrukBatakizaśbyłprzyjacielemAkkliodniegotodowiedziałasięona,żePłomiennookaposiadatakiskarb.
Irógistotnieokazałsięrogiemczarodziejskim;szczuryniezdołałysięoprzećjegomuzyce.Chłopiecszedłprzednimiigwizdał,dopókigwiazdyjaśniałynaniebie,aprzezcałytenczasszczurybiegłyzanim.Grałjeszczeioświcie,iwciążjeszczebiegłyzanimchmaryszczurów.IcorazdalejidalejodciągałjeodwielkichspichrzówzbożowychwzamkuGlimminge.
TANIECŻURAWINAGÓRZEKULLA
Wtorek,29marca
Trzebaprzyznać,żewcałejSkanii,gdzietakwielejestwspaniałychzamków,niemanicrówniepięknegojakgóraKulla.
Składającasięjakgdybyzszeregupołączonychwzgórz,niskaiszerokaniebywabynajmniejzaliczanadowysokich,potężnychpasmgórskich.Lasyipolapokrywająporosłegdzieniegdziewrzosemszerokiejejzbocza.NiematamnicbardzoładnegoaniosobliwegoinapozórnieróżnisięonaniczymodinnychgórSkanii.
Wędrowiec,przebywającydrogęwiodącąwzdłużgrzbietugórskiego,myśliteżsobienajczęściej:„Tagóranieusprawiedliwiabynajmniejswojejsławy.Niematunicgodnegowidzenia”.Leczzdarzyćsięmoże,żewędrowieczboczyzdrogiispojrzywdółzestromegostokugóry.Inagle
stanieprzednimpięknoiosobliwośćrozpościerającegosięwidoku.GóraKullabowiemniestoi,jakinnegóry,pośródstałegolądu,otoczonarówninamiidolinami,leczprzylegatużdomorza.Anijedenskrawekzieminieciągniesięujejstópinieochraniajejprzedfalamimorskimi;mogąwięcbićościanyskalne,mogąjeobmywaćidowolirzeźbić.Stądpochodzidziwacznośćkształtówiurozmaicenieukładugóry.
Sątamostre,głębokowrzynającesięwzboczaprzepaściiczarne,gładkieskałysmaganebiczamiwichrównadmorskich.Sąsamotniestojącesłupyskalnewynurzającesiępionowozwodyiciemnegrotyztajemniczymiotworami.
Widaćstrome,nagieurwiskaiłagodne,zielonezbocza;małewzgórzaizatoki,kamienietoczącesięwdółzgłuchymłoskotemzakażdymnaporemfalmorskich.
Ipotężnesklepieniaskał,wznoszącesięnadwodą,iostrowgóręsterczącerafy,bezustannieopryskiwanebiałąpianą,iznowuinne,odbijającesięwczarnozielonej,nieruchomej,cichejwodzie.Sątutajolbrzymie,wskałachwydrążonekotliskaitajemniczeszczeliny,którekusząwędrowcadozapuszczeniasięwgłąb.
Anawszystkichtychskałachiwewszystkichprzepaściach,zewszystkichszczelinwyrastająiwijąsiękrzewy,ziołaipnącza.Rosnątamteżidrzewa,alesiławiatrujesttakwielka,żenawetdrzewamusząsięzamienićwpnącerośliny,abysięutrzymaćnastokachgóry.Pniedębówpołożyłysięipełzająprawie
poziemi,aliściewznosząsięnadniminibygęstesklepienie,krótkopiennezaśbukistojąwszczelinachskałnibywielkie,liściastenamioty.
Osobliwatagóra,zdalekimbłękitemmorzaustópiprzezroczystymniebemponadsobą;takbardzopociągaludzi,żepodczascałegolatazjeżdżająsiętutajtłumnie.Trudniejbyłobypowiedzieć,czympociągaonatakbardzoizwierzęta,którecorokgromadząsiętunawielkichwspólnychigrzyskach.Jesttoobyczajzachowywanyodprawiekówichybatylkoktośobecnyprzytym,jakpierwszafalamorskarozprysłasięwpianęustópgóryKulla,potrafiłbywytłumaczyć,dlaczegowłaśnietagórazostałaprzezwszystkiezwierzętaobranazamiejscezebrań.
Jużwnocprzednaznaczonymdniemudająsięjelenie,sarny,zające,lisyiinneczworonożnezwierzętawpodróżnagóręKuIla.Przedsamymwschodemsłońcaspotykająsięnaplacuzabaw,napłaszczyźniepokrytejwrzosem,niezbytoddalonejodnajwyższegoszczytugóry.
Placzabawotoczonyjestzewszystkichstronokrągłymiskałami,zasłaniającymizwierzętaprzedoczymatych,którzybysiętuprzypadkiemdostali.Wydajesięjednaknieprawdopodobne,abyktokolwiekmógłsiętuzabłąkaćwmarcu.Wszystkichwędrowców,którzyzwyklebłądząposkałachipnąsiępozboczachgóry,wystraszyłyjużprzedwielumiesiącamiwichryjesienne;staruszeklatarnikzaś,pilnującylatarnimorskiej,starakobietazsąsiedniegodworuiwieśniakzpobliskiejwsiwrazzrodzinąchodzątylkoutartymidrogamiiniebiegająposamotnychścieżkach.
Czworonożnezwierzęta,przybywszynaplaczabaw,zasiadająwokołonaskałach.Każdygatunekzwierzątgromadzisięrazem,chociażniktniemapowoduobawiaćsięjakiejkolwieknapaści,gdyżtegodniapanujeogólnazgodaipokój.Tegodniamógłbymłodyzajączekprzejśćspokojnieprzezwzgórze,naktórymumieściłysięlisy,iunieśćwcałościswesłuchy.Ajednaktrzymająsięzwierzętaodosobnionymigromadami,takibowiempanujeodwiecznyobyczaj.
Skorojużwszystkiezwierzętazajęłyswemiejsca,nadchodzichwilaoczekiwanianaprzylotptaków.Tegodniabywazwyklepięknapogoda.Żurawieumiejąprzepowiadaćpogodęiniezwoływałybyzwierząt,gdybysiębyłomożnaspodziewaćdeszczu.Tymrazemjednak,chociażpowietrzebyłoprzejrzysteinicniezasłaniałowidoku,niewidaćbyłojakośptaków.Todziwne!Słońcestałojużwysokonaniebieiptakipowinnybyłyjużbyćwdrodze.
Tymczasemuwagęzwierzątzajmująmałe,ciemnechmurki,nadciągającezrówniny.InaglejednaztychchmurekzbliżasięcorazbardziejdogóryKulla.Gdychmurkazbliżyłasięjużzupeiniedoplacuzabaw,zatrzymałasięijednocześniezaczęłaświergotaćiszczebiotać,jakgdybyskładałasięzsamychdźwięków.Wznosiłasięiopadała,abezustannieprzytymśpiewałocośwniejidźwięczało.Naglechmuraspadłanajedenzpagórkówipochwilicałypagórekzajęłycałkowicieszareskowronki,piękneczerwono-szareibiałezięby,nakrapianeszpakiizielono-szaresikory.
Natychmiastpotemnadciągajeszczejednachmura.Zatrzymujesięnadkażdymdworem,nadkażdąchatąinadkażdympałacem,nadwioskamiimiastami,naddworcamikolejowymiifabrykami,nadosadamirybackimiicukrowniami.Ilekroćsięzatrzyma,wchłaniazziemimały,unoszącysięwgóręsłuppyłkówkurzu.Ichmurarośnieirośniecorazbardziej.Wreszciekiedyzawiśnienadgórą,jesttakolbrzymia,żerzucacieńnawielkąprzestrzeńwokoło.Spuszczającsięnadplacemigrzyskzasłaniasłońce.Podługiejchwilidopiero,kiedynajednymzpagórkówosiadagromadawróbli,słońceukazujesięznówwswymblasku.
Aotonadlatujenajwiększazchmurptasich.Utworzyłyjągromady,którezleciałysięzewszystkichstronipołączyłyzsobą.Barwyjestciemnopopielatejianijedenpromieńsłońcajejnieprzenika.Ponuraistraszna,jakchmuryniosąceburzę,pędzinaprzód.Niesiezsobąstrachiniepokój,jakieśpotworne,wrzaskliwe,pogardliweśmiechyikrakanie,przepowiadającenieszczęście.
Zwierzętanaplacuigrzyskradesą,gdychmuratazamieniasięwkońcuwdeszczptaków:wron,
krukówikawekkraczącychitrzepoczącychskrzydłami.Terazpojawiająsięnaniebiejużniechmury,leczmnóstwojakichśznakówikresek.Potemukazują
sięodwschoduipółnoco-wschoduproste,kropkowanelinie.Sątoptakileśne—cietrzewieigłuszce,którelecąwdługichszeregach,wodstępachkilkumetrówmiędzyjednymptakiemadrugim.Aptakibłotne,którezamieszkująbagniskawokolicyFalsterbo,nadlatująwnajrozmaitszymporządku:trójkątami,krzywymiliniamialbopółkolami.
Nawielkiezebranie,odbywającesięwtymwłaśnieroku,kiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,Akkazeswojągromadkąprzybyłapóźniejniżwszystkieinneptaki.PrzedewszystkimbowiemAkka,abydotrzećdogóryKulla,musiałaprzebyćcałą
Skanię.PrzytymzarazpoobudzeniuudałasięnaposzukiwaniePaluszka,któryprzecieższedłprzezcałąnoc,grającnaflecieiwiodączasobąchmaryszarychszczurówcorazdalejidalejodGlimminge,
Sowa,wysłanadoczarnychszczurów,wróciłazwieścią,żestawiąsięonewdomupozachodziesłońca.Możnawięcbyłojużbezobawyzaprzestaćgrynaflecieizostawićszareichlosowi.
NieAkkajednakznalazłachłopcakroczącegozeswymdługimorszakieminieonapochwyciłagodziobemiuniosławpowietrze.Uczyniłtobocian,panKlekot.
Wczesnymrankiemudałsięonnaposzukiwaniemalca,akiedygoznalazłiprzyniósłdogniazda,przepraszałzalekceważenie,jakiemupoprzedniegowieczoruokazał.
Chłopieccieszyłsiębardzoiwkrótcezawarłwielkąprzyjaźńzbocianem.Akkaokazywałamutakżedużożyczliwościiocierałakilkakrotniestarąswągłowęojegoramię.
Najbardziejjednakucieszyłsięchłopiec,gdyAkkazapytałabociana,czyuważazaodpowiedniezabraćPaluszkanagóręKulla,abocianrzekł:
—Zdajemisię,żemożemymiećdoniegonajzupełniejszezaufanie,onnaszpewnościąniezdradziprzedludźmi.—Ibociannalegał,żebyzabraćPaluszka.—Rozumiesię,matkoAkko,żemusimygozabrać.Uważam,żetonawetskładasiędlanasbardzoszczęśliwie,mamybowiemsposobnośćodwdzięczyćmusięzatowszystko,couczyniłdzisiejszejnocy.Ajasamnadowódtego,jakbardzożałujęmegowczorajszegoniewłaściwegozachowaniasię,poniosęgonaswymgrzbiecienamiejscezebrania.
Wielkatoprzyjemnośćzasłużyćnapochwałęmądrychidzielnychistot,toteżchłopiecnigdyjeszczenieczułsiętakszczęśliwyjakteraz,gdydzikagęśibocianchwaliłygo.
OdbyłwięcpodróżnagóręKullanagrzbieciebociana,leczjakkolwiekuważałtosobiezawielkizaszczyt,niemógłjednakoprzećsięlękowi,gdyżpanKlekotbyłmistrzemwsztucefruwaniaiszybkośćjegolotuniedawałasięmierzyćzlotemdzikichgęsi.Akkaleciałazwykleprostoprzedsiebie,prującpowietrzejednostajnymszumemskrzydeł,bocianzaśwyprawia!harce:wznosiłsiędoniebosiężnejwysokościileżałtamwgórzenieruchomoalboteżpłynąłwpowietrzu,nieporuszającskrzydłami;opuszcza!sięwdółztakąszybkością,żewyglądałoto,jakgdybyspadałnaziemiębezwładnienibykamień,alboteżfruwałwirującjakwiatrizataczającdlaprzyjemnościdużeimałekoławokołoAkki.
Chłopiecjeszczenigdyniedoświadczyłnicpodobnegoichociażprzejętybyłciągłymstrachem,musiałprzyznaćpocichu,żedotychczasniewiedział,cotoznaczyporządnielatać.
Wciąguostatniejpodróżytylkorazjedenpozwolonosobienaodpoczynek.Byłotoprzyjeziorze,nadktórymAkkapołączyłasięzeswojągromadkąizawiadomiłająozwycięstwienadszarymiszczurami.PoczymudalisięwszyscynagóręKulla.
Tutajspuścilisięnawzgórzeprzeznaczonedladzikichgęsi.Ikiedychłopiecpowiódłwzrokiemodwzgórzadowzgórza,ujrzał,żenajednymsterczałyrozłożysterogijelenie,nainnymunosiłysiępióropuszeszarychjastrzębi.
Jednowzgórzemiałobarwęrudąodlisów,którejezajęły,nadrugimczerniłyibieliłysięptaki
nadmorskie,inneznówszarebyłoodszczurów.Jednoobsadzonebyłoczarnymikrukami,którebezustanniekrakały,inne—skowronkami,którenie
byływstaniezachowaćspokojuirazporazwznosiłysięwpowietrzeiwyśpiewywałyradośnie.Odwiecznymzwyczajemwronyrozpoczęłyuroczystośćtańcempowitalnym.
Podzieliłysięnadwiegromady,które,umieściwszysięnaprzeciwsiebie,spotykałysię,rozbiegałyiznówłączyły.Taniectenmiałrozlicznefigury,leczwidzom,nieznającymprawidełsztukitanecznej,wydawałsięniecojednostajny.Wronybyłybardzodumnezeswegotańca,wszystkieinnezwierzętajednakodetchnęłyzulgą,gdysięwreszcieskończył.Wydawałimsiętaksamoponuryibezmyślny,jakzabawawichruzimowegozpłatkamiśniegu.Samoprzyglądaniesiętemuprzygnębiało,toteżwszystkieczekałyskwapliwienacośweselszego.
Nieczekałyjednakdługo.Zaledwiebowiemwronyskończyły,nadbiegływpodskokachzające.Zjawiłysięwnieładzie—pojedynczo,potrzyalbopoczteryrzędem.Wszystkiestanęłynatylnychskokachipopędziłytakszybkonaprzód,żedługieichsłuchychwiałysięnawszystkiestrony.
Skaczącobracałysięwkółkoiuderzałyprzednimiłapamipobokach,ażtrzeszczało.Niektórewywijałykozły,innetoczyłysiępoziemi;jedenstanąłnanodzeiobracałsięwkółko,innykroczyłnaprzednichłapach.Niebyłowtymwszystkimżadnegoporządku,aletazabawazajęcyporuszałainnezwierzęta,przyśpieszałaoddech.Byławiosna.Radośćipodniecenieunosiłysięwpowietrzu.Zimaprzeszła,nadchodziłolato.Isamożyciestawałosięzabawą.
Gdysięzającezmęczyły,nadeszłakolejnawielkieptakileśne.Setkigłuszczówwlśniącoczarnymupierzeniu,zjasnoczerwonymibrwiamirzuciłosięnawielkidąbstojącypośródplacuigrzysk.
Głuszec,którysiedziałnanajwyższejgałęzi,nastroszyłpióra,opuściłskrzydłaiuniósłogondogóry,takżeukazałbiałe,sterczącewnimpióra.Potemwyciągnąłszyjęiwydałześciśniętegogardłakilkagłębokichtonów:
—Tiek,tiek,tiek!—Więcejniemógłwydobyćzsiebie.Potemprzymknąłoczyizakwilił:—Sis,sis,sis!Czysłyszysz?Sis,sis,sis!—iwpadłsamwtakizachwyt,żezapomniał,gdziejesticosięznimdzieje.
Tymczasemtrzynastępnegłuszcerozpoczęłyswojąśpiewkęizanimjąskończyły,odezwałosięjużdziesięćinnych,siedzącychpozanimi,itakrozlegałysięcoraznowegłosy,zgałęzidogałęzi,dopókiwszystkiegłuszcenienaśpiewałysię,nienagdakały,nienakwiliły.Wszystkiewpadałypodczasswegośpiewuwtensamzachwytitowłaśniedziałałonainnezwierzętajakzaraźliwyszał.Krew,któraprzedtempłynęławichżyłachlekkoiswobodnie,terazzaczęłasięburzyćipłonąć.
„Tak,zpewnościąjestwiosna—myślałyzwierzęta.—Znikły;jużchłodyzimowe,ciepłowiosennerozgrzewaziemię”.
Zauważywszy,jakimpowodzeniemciesząsięgłuszce,cietrzewieniemogływytrzymaćnaswychmiejscach.Ponieważniebyłodrzewa,naktórymbymogłyzasiąść,rzuciłysięnaśrodekplacuitakutonęływgęstejjegozieleni,żewidaćbyłotylkopięknąlinięichogonówigrubedzioby.Iodrazurozpoczęłyswójśpiew:
—Orr,orr,orr!Właśniekiedycietrzewiestanęłydowspółzawodnictwazgłuszcami,stałosięcośniesłychanego.
Podczasgdywszystkiezwierzętazajętebyłytylkozabawągłuszców,jedenlispodkradłsięcichaczempodwzgórzegęsi.Stąpałbardzoostrożnieidostałsięnamiejsce,niezwróciwszyniczyjejuwagi.Naglezauważyłagojednazgęsi,aniewierząc,abyliszakradłsiędogęsiwdobrychzamiarach,zawołała:
—Baczność,dzikiegęsi!Baczność!Baczność!Lisschwyciłjązagardłoizmusiłdomilczenia,aledzikiegęsiusłyszałyjejgłosiuniosłysięw
powietrze.
IwtedyujrzeliwszyscylisaMykitęstojącegozmartwągęsiąWpysku.Zazakłóceniepokojuwdniuigrzysknałożononaniegociężkąkarę.Całeżycieswojemiałpokutować
zato,iżniemógłpowstrzymaćswejżądzyzemstynawidokAkkiijejstada.Szybkootoczyłagogromadalisówiwedługstaregozwyczajusprawiłasąd.Wyrokzaśgłosił:„Ten,ktołamiepokójwielkiegodniazabawy,wydalonyzostajezkraju”.Żadenlisnieodważyłsięzłagodzićwyroku,wiedziałybowiemwszystkie,żegdybyuczyniłycośpodobnego,wypędzonobyjenatychmiastzplacuzabawizabronionowstępunazawsze.
OznajmionolisowiMykiciewyrokwygnaniabezprawaapelacji.Zabraniamusiępozostaćwokolicy.Rozstaćsięmazżonąizkrewnymi,zmieszkaniemizterenemłowów,zwszystkimikryjówkami,któredotychczasuważałzaswojąwłasność,imusiszukaćszczęściaswegonaobczyźnie.Abyzaśwszystkielisywokolicywiedziały,iżlisowiMykiciewzbronionejestprzebywaniewgranicachkraju,najstarszyzlisówodgryzłmukoniuszekprawegoucha.
Zaledwietosięstało,młodelisyzaczęływyćkrwiożerczoirzucaćsięnaMykitę.Niepozostałowięcmunicinnego,tylkouciekać.Gonionyprzezwszystkielisy,lisMykitaumknąłzgóryKulla.
Działosiętowszystkowówczas,kiedygłuszcewspółzawodniczyłyzcietrzewiami.Aleptakitetaksięoddająswemuśpiewowi,żenanicinnegoniezwracająuwagi.
Popopisieptakówleśnychwystąpiłydowalkijelenie.Kilkaparjeleniwalczyłojednocześnie.Rzucałysięgwałtownienasiebie,nacierałyrogamiwydającgłośnyłoskotijedenpróbowałodepchnąćdrugiego.Paraunosiłasięzichnozdrzy,zkrtaniwydobywałsięchrapliwyryk,apianatoczyłasięażnaziemię.
Wokołonawzgórzachpanowałanajgłębszacisza,awewszystkichzwierzętachpowstawałynoweuczucia.Wszystkierazemikażdezosobnapoczułysięodważneimocne,pełnepowracającychsił,odrodzoneprzezwiosnę,gotowenawszelkieprzygody.Niemiałydosiebieurazy,ajednakwszędzieskrzydławznosiłysię,stroszyły,sięczubyiostrzyłypazury.Gdybyjeleniewalczyłyjeszczedłużej,wybuchłabynapewnonawszystkichwzgórzachdzikawalka,gdyżwewszystkichzwierzętachzrodziłasiępalącachęćpokazania,żeicnesąpełneżycia,żeomdleniezimyprzeszło,żemięśnienabrzmiewająsilą,
Leczjeleniezakończyłyswąwalkęwłaśniewsamąporęinatychmiastrozległsięszeptidącyodwzgórzadowzgórza:
—Terazprzyjdążurawie!Iprzyszłyszare,nibywmrokodzianeptakizdługimi,czerwonymipióropuszami.Wielkie,odługich
nogach,wysmukłychszyjachimałychgłowachukazały,sięnagle,wywołującdziwnepodniecenie.Posuwającsięnaprzódobracałysięwkoło,napołyfruwając,napołytańcząc.Podnoszączwdziękiemskrzydła,poruszałysięzniesłychanąszybkością.Byłatonibygraszarychcieni,którąokozaledwieśledzićzdołało.Jakiśosobliwyczartkwiłwichruchachiwszyscy,którzydotychczasnigdynagórzeKullaniebyli,zrozumieliteraz,dlaczegocałetozebranienosiłonazwętańcażurawi.
Taniectenmiałwsobiepewnądzikość,tylkożeuczuciem,któradzikośćtawzbudzała,byłaczarownatęsknota.Niktjużniemyślałowalce,natomiastwszystkieteistotyskrzydlateibezskrzydłeczułyterazchęćuniesieniasięwysoko,jaknajwyżej,ponadobłoki,abyzobaczyć,coonekryją.
Takątęsknotędotego,czegosięniedaosiągnąć,zwierzętaodczuwajątylkorazdoroku,amianowicietegodnia,kiedywidząwielkitaniecżurawi,
WNIEPOGODĘ
Środa,30marca
Otonadszedłpierwszydeszczowydzieńwciągupodróży.DopókidzikiegęsiprzebywaływpobliżujezioraVomb,pogodabyłapiękna;tegosamegojednakdnia,kiedyudałysięwdalsząpodróżnapółnoc,zacząłpadaćdeszczichłopiecsiedziałgodzinaminagrzbieciegąsiora,przemoczonydosuchejnitkiidrżącyzzimna.
Ranekodlotubyłciepłyijasny.Dzikiegęsiwzniosłysięwysoko,wgórę,leciałyrównoibezpośpiechu,przestrzegającściśleustalonegoporządku,zAkkąnaczele.Nietraciłyczasunaprzekomarzaniesięzezwierzętaminaziemi;żejednakniebyływstaniezachowywaćsięzupełniecicho,odzywałysięrazporazdotaktu,ztrzepotemskrzydeł,zwykłymswymwabiącymgłosem:
—Gdziejesteś?Tujestem!Gdziejesteś?Tujestem!Wszystkiegęsiuczestniczyływtymmonotonnymnawoływaniu,przerywającjetylkoniekiedy,aby
zwrócićuwagęgąsioranadrogowskazy,którymipowiniensiębyłkierować.Znakamiwtejpodróżybyływyniosłościgrzbietówgórskich,dwórOvesholm,wieżakościelnawmieścieKristian,dobraBäckawald,wąskiprzesmykmiędzyjezioremOppmannasjönajezioremIvösjönorazostrymspadkiemgóryRyssa.
Podróżbyłajednostajna.Kiedywięcukazałysięchmurydeszczowe,stanowiłydlachłopcaurozmaicenie.Dawniejchmurydeszczowe,widzianezdołu,wydawałymusięzawszeszareinudne,alewysokowgórzewyglądałyzupełnieinaczej.Chłopiecwidziałwyraźnie,żechmurysątoolbrzymiewozy:jednenapakowaneogromnymiszarymiworkami,innebeczkamitakdużymi,żemogłosięwnichpomieścićcalejezioro,inneznówbyłystraszniewysokie,zwielkimikotłamiibutlami.Agdyzjechałosięichjużtyle,żezapełniłycałąprzestrzeńnieba,zaczęłynarazzewszystkichkotłów,beczek,butliiworkówwylewaćwodęnaziemię,jakgdybyktośdałimnagleznak.
Iwchwilikiedypierwszaulewawiosennaspadłanaziemię,wszystkieptaszkiwzaroślachinałąkachwydałyokrzykradości,którymrozbrzmiałopowietrze,achłopiecnagrzbieciegąsiorazerwałsięprzestraszony.
—Terazmamydeszcz,deszczsprowadzinamwiosnę,wiosnadanamkwiatyizieloneliście,kwiatyprzywabiągąsieniceiowady,azgąsieniciowadówbędziepożywienie!Dużodobregopokarmu—tonajlepszarzecznaświecie!—śpiewałyptaszki,
Idzikiegęsicieszyłdeszczwiosenny,którybudziroślinyzesnuzimowegoirozpuszczapowłokęlodowąnawodach.Niemogłyjużzachowaćswejdotychczasowejpowagiizaczęłyznówzaczepiaćwesołymiokrzykamiziemię.
Przelatującnadwielkimipolamikartofli,zktórychsłynąokolicemiastaKristian,aktóreterazleżałyjeszczeodłogiem,czarneinagie,wolały:
—Zbudźciesięistańciedopracy!Wiosnawasbudzi!Jużdośćpróżnowania.Widzącludzi,uciekającychprzeddeszczemdodomów,wołałyzanimi:—Czegosiętakśpieszycie?Czyniewidzicie,żezniebapadachlebdlawszystkich?Chlebdla
wszystkich!Wielkachmurapłynęłaszybkonapółnoc,goniącdzikiegęsi.Aimzdawałosięzapewne,żeciągną
chmuręzasobą,bokiedyprzelatywałynadwielkimiogrodami,zawołałyzdumą:—Otoprzychodzimyzpierwiosnkami!Przychodzimyzróżami,zkwieciemjabłoniiwiśni!
Przychodzimyzgrochemifasolą,zżytemipszenicą!Ktochce,niechbierze!Niechbierze,ktochce!Takieglosybrzmiaływpowietrzu,kiedypadałypierwszestrumieniedeszczu,którywszystkichtak
bardzoucieszył.Alegdydeszcznieprzestawałpadaćprzezcałepoobiedzie,gęsizniecierpliwiłysięizawołałydospragnionychlasów,otaczającychjezioroIzöfsee:
—Czyżniedośćwamjeszcze?Czyjeszczewamniedość?
Niebozaciągałosięcorazbardziejjednostajnąszarzyznąisłońceschowałosięzaniątak,żeniktniewiedział,gdziesiękryje.Deszczpadałcorazobficiej,uderzałciężkimikroplamiwskrzydłagęsiiprzeciskałsięprzezpióraipuchdoskóry.Ziemiaparowała,jeziora,góryilasyzlewałysięwjednąniewyraźnąmasęidrogowskazytrudnobyłorozpoznać.
Lotstawałsięcorazpowolniejszy,wesołeokrzykimilkłyichłopieccorazbardziejodczuwałzimno.Trzymałsięjednakdzielnie,dopókiszybowałwpowietrzu.Iwieczoremniestraciłjeszczeotuchy,kiedygęsispuściłysiękołososny,pośrodkuwielkiegobagna,gdziewszystkobyłomokreizimne:jednepagórkipokrytebyłyśniegiem,innesterczałynagiewśródnawpółroztopionegolodu;biegałwesołoiszukałzmarzniętychjagódgłoguiborówek.Alepotemnadszedłwieczóriciemnościstałysiętakgęste,żenawettakieoczy,jakiechłopiecterazmiał,niemogłyichprzeniknąć.Całaokolicawzbudzałastrachigrozę.Otulonyskrzydłemgąsiora,leżałwprawdziewygodnie,aleniemógłzasnąć,bobyłbardzogłodnyizziębnięty.Słyszałwokołosiebietyleszmerów,odgłosówistrasznychpomruków,żeogarnęłogoprzerażenieizapragnąłuciecodłychciemnościitejgrozytam,gdziejestświatłoiciepło.Myślałotym,jaktowygodnieżyjąludzie,ipragnąłgorącowrócićdonich.
Byłociemno,alemogłabyćnajwyżejsiódmagodzina,ludzieukończylizapewneswojąpracędzienną,siedzieliprzyogniuigrzalisię.Toprzecieżzupełniecoinnegoniżsiedziećskulonympodskrzydłemgęsimwmokrymbagnisku!
Wtejchwilichłopiecnierozumiałsamsiebie,dlaczegotaksięlękałwidokuludzi.„Niezrobilibymizpewnościąniczłego”—myślał.„Gdybytakośmielićsięzbliżyćdonichtejnocy?—myślałdalej.—Choćbytylkoosuszyćsięprzy
ogniuizjeśćcośkolwiek.Owschodziesłońcamógłbymwrócićdogęsi”.Wydostałsięcichutkospodskrzydłaizsunąłsięnaziemię.Anigąsior,aniżadnagęśnieobudziłysię,
cichowięciniepostrzeżeniewymknąłsięchłopieczterenubagna.Niewiedziałdobrze,wjakiejczęścikrajuprzebywa.WSkanii,wSmälandiiczywBlekinge.Alekiedygęsileciaływstronębagna,widziałwprzelocieświatławielkiegomiasta;tamskierował
terazswekroki.Wkrótceznalazłdrogęipochwiliszedłjużpodługiej,otoczonejdrzewamiszosie,naktórejkońcustałydworyjedenprzydrugim.Dostałsiędojednegoztychwielkichmajątkówkościelnych,którychjesttylenapółnocykraju,aktórychniespotykasięnarówninach.
Niektóredomymieszkalnebyłyzbudowanebardzoładnie,zdrzewa.Większośćozdobionabyłarzeźbami,aoszklonewerandyświeciłykolorowymiszybami.Ścianypomalowanebyłyjasnąfarbąolejną,drzwiiramyuokienjaśniałyniebieskimi,czerwonymilubzielonymibarwami.Chłopiecszedł,oglądałdomyisłyszał,jakludziewciepłychizbachśmielisięigawędzili.Słówniemógłzrozumieć,alecieszyłogojużtosamo,żesłyszygłosyludzkie.
„Ciekawjestem,cobypowiedzieli,gdybymzastukałipoprosiłonocleg?”—pomyślał.Alenaglepoczułtęsamąobawę,któragoogarniała,ilerazyznalazłsięwpobliżuludzi.„Rozejrzęsięniecopowsi—postanowi!—zanimpoproszękogośonoclegiposiłek”.
Wchwiligdychłopiecprzechodził,otwartowjednymzdomówdrzwibalkonu.Przezjasne,delikatnefirankiprzenikałoświatłolamp.Zpokojuwyszłapiękna,młodakobieta,przechyliłasięprzezporęczirzekła:
—Deszczpada,terazjużprędkobędziewiosna!Gdychłopiecjąujrzał,ogarnąłgoporazpierwszydziwnyniepokój.Poczuł,żezbieramusięnapłacz.
Porazpierwszyuświadomiłsobiezestrachem,żesamwyłączyłsięspośródludzi.Szedłdalej,ażzatrzymałsięprzedsklepem,przedktórymwystawionoczerwonypług.Stanąłi
przyglądałmusię.Wkońcuusiadłnanim,cmoknąłjęzykiemiwydałomusię,żeprowadzitenpiękny
pługporoli.Cobytobyłozaszczęście!Nachwilęzapomniałotym,jakterazwygląda,aleniebawemprzyszłomutonamyślipośpieszniezeskoczyłnaziemię.Ogarniałgocorazwiększyniepokój.
Terazchłopiectęskniłjużnietylkozaciepłemizaposiłkiem,tęskniłzatymwszystkim,czymsięludziezajmująizaludźmisamymi—zaichdzielnościąimądrością.
Przechodziłobokpoczty—imyślałogazetach,którecodzieńprzynosząwiadomościzewszystkichczterechstronświata.Widziałaptekęimieszkaniedoktora—imyślałowielkiejmocyludzi,którzypotrafiązwalczaćchorobyiśmierć.Przechodziłobokszkołyimyślałoludziach,którzyjązałożylipoto,abywszystkimnieśćoświatęiwiedzę.Iimdalejszedł,tymbardziejpodobalimusięludzie.
Leczimbardziejtęsknił,tymbardziejniemożliwewydawałomusięzastukaćgdziekolwiekipoprosićoprzyjęcie.Nie,natoniemógłsięzdobyć!Niemógłsiępokazaćnikomuzludzi,dopókiniestaniesięnanowoczłowiekiem.
NilsHolgersonnierozumiał,cotraci,gdypostanowiłzostaćkrasnoludkiem.Dopieroterazogarnąłgoprzeraźliwystrach,żenieodzyskajużnigdypostaciludzkiej,
Alecóżmauczynić,abystaćsięczłowiekiem?Dziwne!Niezadawałsobiejeszczenigdytegopytania,odkądopuściłwioskęrodzinną.Skoro
wszakżerazsięzjawiło,zrozumiał,żeodpowiedźnaniejestterazdlaniegorzecząnajważniejszą.Jakżemiałsięznowustaćczłowiekiem?Totylkochciałterazwiedzieć.
Wszedłnajakieśschodyiniezważającnaulewnydeszczsiadł,abyzastanowićsięnadtympytaniem.Siedziałgodzinę,dwieijegomózgpracowałtakjaknigdydotąd.Chłopiecrozmyślałizastanawiałsię,alemyślikrążyłyciąglewkółko.Iimdłużejsiedział,tym
trudniejmubyłoznaleźćrozwiązanie.„Zamałosięuczyłem—pomyślałwkońcu.—Wkażdymraziebędęmusiałzwrócićsiędoludzi.
Spytamnauczycielaidoktora,ijeszczeinnychuczonychludzi,amożeoniznajdąjakąradę”.Postanowiłuczynićtonatychmiast.Wstał,otrząsnąłsię,byłbowiemmokryjakpiespokąpieli.Inagleujrzałwielkąbłotnąsowę,siadającąnajednymzdrzewprzyszosie.Najejwidokodezwała
sięsowaleśna,siedzącapoddachem:—Kiwitt,kiwitt,powróciłaś,błotnasowo?Jakżetambyłozagranicą?—Dziękuję,leśnasowo,powodziłomisiębardzodobrze—powiedziałabłotnasowa.—Czyw
czasiemojejnieobecnościzdarzyłosiętuuwascośważnego?—TutajwBlekingenic,błotnasowo,alewSkaniizamieniłsięchłopiecwkrasnoludkai
powędrowałzdomowymgąsioremdoLaponii,—Todziwnanowina,dziwnanowina!Inigdyjużniestaniesięzpowrotemczłowiekiem,leśna
sowo?Powiedz,nigdyjużniemożewrócićdoludzkiejpostaci?—Totajemnica,błotnasowo.Alepowierzęciją.Krasnoludekpowiedział:„Jeżelichłopiecbędzie
pilnowałgąsiora,abywróciłdodomu,i...“—Icojeszcze,leśnasowo,cojeszcze?—Polećzemnąnawieżękościelną,todowieszsięwszystkiego.Bojęsię,żetutajnadrodzemożenas
ktośpodsłuchać.Iobiesowyodleciały.Alechłopiecrzuciłczapkęwysokowgóręikrzyknąłzradością:—Jeżelibędęczuwałnadgąsiorem,żebywróciłcałydodomu,:wtedystanęsięnanowo
człowiekiem.Wiwat!Wiwat!Wtedystanęsięczłowiekiem!Krzyknął:„Wiwat”,adziwnymsposobemniktwdomutegoniesłyszał,ipobiegł,ilemusiłstarczyło,
zpowrotemdodzikichgęsinamoczary.
SCHODYOTRZECHSTOPNIACH
Czwartek,31marca
NastępnegodniadzikiegęsipostanowiłyleciećnapółnocnadokręgiemAllbowSmälandiiiwysłałydwiegęsi—KaksiiYksinazwiady.Gęsipowróciłyioznajmiły,żewszystkiewodytamzamarzły,awszystkiepolapokrytesąśniegiem.
—Pozostańmywięctu—powiedziałygęsi.—Niemożemyprzecieżpodróżowaćpokraju,gdzieniemaaniwody,anipaszy.
—Gdybyśmytuzostały,musiałybyśmyczekaćmożeprzezcałymiesiąc—powiedziałaAkka,—Lepiejbędzie,gdypolecimynawschódprzezBlekingeispróbujemy,czynieudasięnamprzeleciećnadSmälandiąprzezokręgMöre,któryleżynawybrzeżuigdziewiosnaprzychodziwcześniej.
TaksięteżstałoiprzezkilkanastępnychdnichłopiecleciałwrazzestademnadBlekinge.Byłojużjasno,uspokoiłsięwięciniemógłpojąć,cogowczorajwieczoremtakrozdrażniło.TerazniemyślałjużowyrzeczeniusiępodróżydoLaponiiizwiązanegozniąswobodnegożycia.
Blekingeotoczonebyłogęstąmgłąichłopiecniemógłzapoznaćsięzkrajobrazemtegookręgu,„Chciałbymwiedzieć,czylecimyteraznadurodzajną,czynieurodzajnąziemią”—myślał.Igłowił
sięnadprzypominaniemsobietego,czegosięoBlekingedowiedziałwszkole.Jednocześniezdawałsobiesprawę,żeniepomożemutowcale,bonieuczyłsięnigdyniczegoporządnie.
Inagleujrzałprzedsobąwyraźniecałąszkołę.Dziecisiedziaływwąskichławkachipodnosiłypalcedogóry.Nauczycielsiedziałnakatedrzeiwyglądałnaniezadowolonego,aonsamstałprzedmapąimiałodpowiadaćnapytaniaookręguBlekinge.Nieumiałjednakpowiedziećanisłowa.Zkażdąchwiląobliczenauczycielapochmurniałocorazbardziejichłopiecmyślałsobie,żenauczycieltraktujegeografiędalekopoważniejodinnychprzedmiotów.Potemzszedłzkatedry,odebrałchłopcupałeczkęikazałmuwrócićnaswojemiejsce.
„Tosiędobrzenieskończy”—pomyślałchłopiec.Tymczasemnauczycielpodszedłdookna,wyglądałprzezchwilę,apotemzacząłgwizdać,jäktomiał
zwyczajczynić,gdybyłwdobrymhumorze.Wreszciewróciłnakatedręipowiedział,żeopowiechłopcomookręguBlekinge.
Tozaś,conauczycielopowiadał,byłotakzajmujące,żechłopiecsłuchałuważnie,iterazprzypominałsobiekażdesłowo.
—Smälandiajesttowysokidomzjodłaminadachu—zacząłnauczyciel.—Przeddomemznajdująsięszerokieschodyotrzechstopniach.TeschodynazywająsięBlekinge.
Zczasemrozszerzyłysięoneznacznie.Obecnieciągnąsięprzeddomemsmälandzkimnaszerokościośmiumil,akażdy,ktochceprzejśćtymischodamidoMorzaBałtyckiego,musiwędrowaćczterymile.
Zostałyonezbudowanebardzodawnotemu.Przeszłydnieilata,zanimpierwszeschodyzkamienipolnychstałysięrównoułożoną,wygodnądrogąkomunikacyjnąmiędzySmaiandiąaMorzemBałtyckim.
Ponieważschodysąjużbardzostare,więcłatwozrozumieć,żeobecnieniewyglądajątakjakwówczas,gdybyłynowe.Niewiem,jakwtamtychczasachdbanoonie,aleoczywistejest,żeprzytakichrozmiarachniesposóbbyłoutrzymaćjewczystości.
Pokilkulatachwyrosłynanichmchyiwidłaki.Jesieniąspadałynaniezwiędłeliścieiplewy,anawiosnęzasypywałyjespadającekamienieiżwir.Ażetowszystkoleżałonieuprzątnięte,więcwkońcuzebrałosięnaschodachtyleziemi,żenietylkotrawaizioła,aleikrzaki,idrzewazapuściływniąswekorzenie.
Jednocześniezaśpowstaływielkieróżnicemiędzytrzemastopniamitychschodów.Najwyższystopień
położonynajbliżejSmälandiitylkowczęścipokrytyjestjałowąziemiąimałymikamykamirosnąnanimnajwyżejbrzezina,czeremchaijedlina,któresąwytrzymalszenazimnoimająmałewymagania.Przekonaćsięotymmożnanajłatwiej,gdysięzobaczy,jaktamwgórzewszystkojestubogieinędzne,gdysięwidzitęnieurodzajnąrolę,małedomostwairzadkiekościoły.
Naśrodkowymstopniuschodówziemiajesturodzajniejszaitamzimnoniedajesiętakweznaki.Widaćtoodrazupowyższychdrzewachilepszychichgatunkach.Rosnątamjesionyidęby,lipy,leszczynaibrzozy,niemazaśwcaledrzewiglastych.Jeszczewyraźniejuwydatniajątęróżnicęliczneszosy,pięknedomyiwielekościołów.Jednymsłowem,środkowystopieńprzewyższaswymwyglądemznaczniestopieńnajwyższy.
Najlepiejjednakprzedstawiasięstopieńnajniższy.Jestoncałkowiciepokrytyurodzajnąziemią,awmiejscugdziestykasięzmorzem,niejestwystawionynazimno.Drzewakasztanowe,bukoweiorzechowerosnątuobficieitaksięrozrastają,żestercząwysokoponaddachamikościołów.Polasążyzne,aleludzienieżyjąwyłączniezuprawyroliizwyrębulasów,leczzajmująsięrównieżrybołówstwem,handlemiżeglugą.Stądteżznajdująsiętamnajbardziejzbytkownedomyinajpiękniejszekościoły,aparafiekościelnezamieniłysięzczasemwplacetargoweimiasta.
Wszystkotoniewyczerpujebynajmniejtego,comożnapowiedziećotrzechstopniachschodów.Trzebabowiemuprzytomnićsobie,żewoda,któralejesięnadachwysokiegodomu,gdypadadeszczalbotopniejeśnieg,musisięgdzieśpodziewaćiżeprzeważniespływaonapowielkichschodachwdół.Zpoczątkuspływałacałąszerokościąschodów,alepotem,gdypowstaływnichszczeliny,przyzwyczaiłasiędospływaniagłębokowyżłobionymikorytami.Ażewodajestzawszewodą,niezachowywałasięwięcspokojnie:wjednymmiejscuwsiąkaławziemięiznikaławniej,wdrugimzaśobficiewypływała.Korytarozszerzyławdoliny,brzegipotokówpokryłaziemią,naktórejwyrosłypotemzarośla,krzewyidrzewawtakiejróżnorodnościitakgęsto,żezasłaniająniemalzupełnieprzepływającąwgłębiwodę.Kiedyjednakpotokidostająsięnakrawędziestopnischodów,musząrunąćgwałtownienaprzódiwtedywodataksięburzy,żenabierasiłzdolnychdoobracaniakamienimłyńskichimaszyn.Toteżzczasemwokołokażdegoztychwodospadówpowstałylicznemłynyifabryki.
Aleiterazniezostałojeszczepowiedzianewszystkookrainieztrzemastopniamischodów.Trzebajeszczewspomniećoolbrzymie,którymieszkałprzedlatywwielkimdomu,wSmällandii.Byłjużstaryigniewałogoto,żemusiwtakpóźnymwiekuschodzićzwysokichstopni,abyłowićłososiewmorzu.Myślałsobie,żebyłobyowielewygodniej,gdybyłososieprzychodziływgórędoniego.
Wszedłwięcnadachswegowysokiegodomuizrzuciłzniegowmorzeolbrzymiekamienie.Rzuciłjezaśztakąsiłą,żekamienieprzeleciałyponadcałymBlekingeiistotniewpadływmorze.Tamprzestraszyłytakbardzołososie,żeteuciekłyzmorza,przepłynęłyprzezpotokiwBlekinge,potemprzezstrumienieiwpotężnymskokuuniosłysięwgóręażdodomustaregoolbrzyma.
Jakdaleceopowieśćtajestprawdziwa,świadcząlicznewyspyiszkiery1,któreciągnąsięwzdłużwybrzeżyBlekinge,aniesąniczyminnym,tylkokamieniamirzuconyminiegdyśprzezololbrzyma,
Oprawdziwościopowieściświadczytakżeito,żełososiewciążjeszczeprzeprawiająsiępoprzezpotokiwBlekingeiwodospadyażdospokojniepłynącychwód,ażdoSmällandii.
ZaśolbrzymzasłużyłsobienawielkąwdzięcznośćiszacunekzestronymieszkańcówBlekinge,gdyżpołowemłososiwpotokachiwyłamywaniemkamieniwszkierachdodniadzisiejszegowieluludzizarabiatamnaswojeutrzymanie.
NADRZEKĄRONNEBY
Piątek,1kwietnia
AnilisowiMykicie,anidzikimgęsiomnieśniłosięzapewne,żesięjeszczekiedykolwiekmogąspotkać.TymczasemdzikiegęsiobrałydrogęprzezBlekinge,atamwłaśniemieszkałlisMykita.Spędzałondotądczaswpółnocnejczęścitegokrajuibyłnadwyrazniezadowolonyzmiejscaswegopobytu.Pewnegopopołudnia,kiedybłąkałsięwsamotnymzakątkulasu,niezbytoddalonymodrzekiRonneby,ujrzałnadsobąstadodzikichgęsi.Spostrzegł,żejednazgęsibyłabiała,wiedziałwięcodrazu,zkimmadoczynienia.
InatychmiastudałsięlisMykitawpogońzadzikimigęśmi,najpierwdlatego,żenęciłgosmacznykąsek,apodrugie,żepragnąłzemstyzawszystko,czegodoznałodgęsi.Widział,żelecąnawschódwkierunkurzeki,potemzmieniłyjednakkierunekidalejpoleciałynapołudnie.Odgadł,żeszukająnoclegunabrzegurzeki,ispodziewałsięjednąznichpochwycić.
Ujrzawszy,jakiemiejsceobrałysobiedzikiegęsinaspoczynek,Mykitazrozumiał,jakietrudnościgoczekają—schronieniebyłowyjątkowobezpieczne.
RzekaRonnebyniejestwprawdziedużaiszeroka,słyniejednakzpięknychswychbrzegów.Toczysięwśródstromychścianskalistych,którewystająpionowozgłębiwodyiporośniętesącałkowitebluszczem,tarniną,wierzbą,czeremchą,olchąijarzębiną.Wpięknydzieńletnitrudnosobiewymarzyćcośprzyjemniejszegonadjazdęłódkąpotejmałejrzeceiwpatrywaniesięwzieleńczepiającąsięostrychskałnadbrzeżnych.
Terazjednak,kiedylisMykitaidzikiegęsiznalazłysięnadrzeką,panowałotujeszczezimne,ostreprzedwiośnie,wszystkiedrzewastałynagieinikomubynawetnamyślnieprzyszłozastanawiaćsię,czybrzegitesąpiękne,czybrzydkie.
Dzikiegęsizadowolonebyły,żespostrzegłypodstromąścianąwąskipaspiasku,dostatecznieduży,abymogłosięnanimpomieścićcałestado.Przednimiszumiałarzeka,któraterazwczasietopnieniaśniegówwezbrałagwałtownie,zasobąmiałyniedostępneścianyskalne,całkowiciepokrytezwieszającymisięgałęziami.Lepszegomiejscaniemogłysobieobrać.
Mykitastałnadniminawzgórzuipatrzył.—Możeszodrazuwyrzecsiętychłowów—powiedziałsamdosiebie.—Ztakstromejgórynie
będzieszmógłzejść,przeztakrwącąrzekęnieprzepłyniesz,aupodnóżagóryniemanajmniejszegoskrawkalądu,poktórymbyśmógłsięprzedostaćdomiejscanoclegugęsi.Tegęsisądlaciebiezamądre,Mykito.Niezadawajsobietrudu.
Jakzazwyczajlisom,trudnojednakbyłoMykiciezrezygnowaćzprzedsięwzięcia.Położyłsięwięcnakrawędzigóryiniespuszcza!okazdzikichgęsi.Myślałprzytymowszystkichkrzywdach,jakichdoznałzichprzyczyny.Tak,ichtobyławina,żezostałwygnanyzeSkaniiimusiałsięchronićwBlekinge,gdziedotychczasniewidziałanilasupełnegosarniapetycznychsarniątek,anigęsidomowych,anikurników.Leżałimyślącotymrozpalałwsobietakigniewprzeciwkodzikimgęsiom,żeżyczyłimśmierciizagłady,nawetgdybysięjemudostaćniemiały.
Wtemusłyszałnawielkiejsośnietużoboksiebieszmeriujrzałzbiegającąwiewiórkę,gonionązapalczywieprzezkunę.ŻadnaznichniezauważyłaMykity,któryzachowywałsięzupełniespokojnieiprzypatrywałsiętejgonitwiezdrzewanadrzewo.Podziwiałwiewiórkęskaczącątaklekkopodrzewach,jakgdybyfruwała.Przyglądałsiętakżekunie,któraniebyłatakwyćwiczonągimnastyczkąjakwiewiórka,ajednakbiegałatakszybkowdółiwgórępogałęziach,jakgdybybyłytorówneścieżkileśne.
„Żebymmógłchoćwpołowietakzręczniewdrapywaćsięnadrzewajaktedwie—myślałlis—totamtewdoleniespałybytakspokojnie”.
Gdypolowanieskończyłosięiwiewiórkazostałaschwytana,Mykitapodszedłdokuny.Naznak,żeniemazamiarupozbawiaćjązdobyczy,zatrzymałsięodwakroki.Pozdrowiłkunębardzouprzejmieipowinszowałjejrezultatupolowania.Mykitawyrażałsiębardzoukładnie,jakzwyklelisy.Kunanatomiast,którazdługimswym,wąskimciałem,wytwornągłową,miękkąsierściąijasnobrunatnąplamkąnaszyiwyglądałanamałycudpiękności,byławgruncierzeczybardzonieokrzesanymmieszkańcemlasu.Toteżzaledwiebąknęłacośwodpowiedzilisowi.
—Jednomnietylkodziwi—powiedziałMykita—żetakimyśliwyjaktyzadowalasiępolowaniemnawiewiórki,skoroznaleźćmożeowielelepszązwierzynęwpobliżu.—Tuzatrzymałsięiczekałnaodpowiedź,alegdykunaniemówiącanisłowawybałuszyłatylkooczy,ciągnąłdalej:—Czytomożliwe,abyśniespostrzegładzikichgęsiwdole,podskałą?Alboteżmożeniepotrafiszsiętamprzedostać?
TymrazemMykitanieczekałdługonaodpowiedź.Kunarzuciłasięnaniegozwygiętymgrzbieteminastroszonąsierścią.
—Widziałeśdzikiegęsi?—zasyczała.—Gdzieonesą?Powiedzprędko,boinaczejprzegryzęcigardziel.
—No,no,pamiętaj,żejestemdwarazywiększyodciebie,ibądźtrochęgrzeczniejsza.Pokażęcizresztąsamjaknajchętniej,gdziesiędzikiegęsiukrywają.
PochwilikunabyłajużnadrodzewiodącejwdółdorzekiiMykitaprzyglądającsię,jakzręcznieprzesuwałagiętkieciałozgałęzinagałąź,myślał:
„Tenpięknymyśliwymanajokrutniejszesercezewszystkichstworzeń.Myślę,żedzikiegęsibędąmiałykrwaweprzebudzenie”.
AlewłaśniekiedyMykitaspodziewałsięusłyszećśmiertelnejękigęsi,zobaczyłkunęwpadającądorzekiztakimimpetem,żewodarozprysnęłasięwokoło.Izarazpotemrozległsięsilnytrzepotskrzydeł,iwszystkiegęsiuniosłysięwgórę.
Mykitachciałpopędzićzagęśmi,alezciekawościstanąłiczekałnapowrótkuny.Biedaczkabyłaprzemoczonadokościiprzystawałaodczasudoczasu,żebypotrzećgłowęprzednimiłapkami.
—Zarazsobiepomyślałem,żejesteśgłupiaiwpadnieszdorzeki—rzekłMykitapogardliwie,—Niezachowałamsięwcaległupioiniezasłużyłamnałajanie—odparłakuna.—Siedziałamjużna
najniższejgałęziiukładałamsobie,jakimsposobemuśmiercićodrazudużogęsi,kiedynaglemaleństwojakieś,niewiększeodwiewiórki,pojawiłosięprzedemnąiztakąsiłąrzuciłokamieniemwmojągłowę,żewpadłamdowody,izanimsięzniejznowuwydostaćzdołałam...
Kunamogłazamilknąć.Niemiałajużsłuchacza.Mykitapędziłzagęśmi.
TymczasemAkkapoleciałanapołudnieszukaćnowegonoclegu.Świeciłyjeszczeresztkibrzaskudziennego,apółksiężycwszedłjużnaniebo.Naszczęście
orientowałasiębardzodobrzewokolicy,gdyżnierazsięzdarzało,żegęsi,lecącewiosnąnadBałtykiem,obierałydrogęprzezBlekinge.
Leciaławięcnadrzeką,dopókitajaśniałaprzedniąwksiężycowymświetlenibyczarny,lśniącywąż.Takdotarłaażwdółdowodospadu,gdzierzekaznikawpodziemnymkorycie,apotemjasnaiprzezroczysta,jakgdybyszklana,wpadadowąskiejzatokiinajejdnierozpryskujesięwbłyszczącekropleiśnieżnąpianę.Oboktegowodospaduleżałokilkagłazów,awodaobijałasięoniezgłośnymhukiem.
TomiejsceobrałasobieAkkanaspoczynekitrafiładobrze,późnymbowiemwieczorem,gdyjużludzietędynieprzechodzili,byłotuwyjątkowobezpiecznie.Przedzachodemsłońcaniemogłybysięgęsitutajschronić,gdyżwodospadnieleżałbynajmniejwbezludnejokolicy.Zjednejstronywznosisiętam
wielkapapiernia,apodrugiej,zarośniętejdrzewami,ciągniesiępark,wktórymludziebezustannieprzechadzająsiępoustronnychścieżkach,zachwycającsięgłośnymszumemburzliwegopotoku.
Dzikimgęsiomprzychodziłocoprawdanamyśl,żeniebezpieczniejestspaćnaśliskich,mokrychkamieniachwsamymwirzepotoku,którymógłbyprzybraćiporwaćjezsobą,wystarczyłoimjednak,żeczułysięzabezpieczoneoddrapieżnychzwierząt
TymczasempopewnymczasielisMykitazjawiłsięitutaj.Ujrzawszygęsi,stojącewśródspienionychfalpotoku,pojąłnatychmiast,żesięznówdonichniedostanie.Poczułsiębardzoupokorzony,bozdawałomusię,żeodłowówtychzależyjegosławamyśliwska.
Nagle,pogrążonywrozmyślaniach,spostrzegłwypływającązwodywydręzrybąwpysku.Mykitapodszedłdoniej,leczzatrzymałsięodwakrokinaznak,żeniechcejejzabieraćzdobyczy.
—Dziwnezciebiestworzenie—rzekł.—Wystarczająciryby,amogłabyśmiećtylegęsi,ilezapragniesz.
Mykitabyłtakipodniecony,żeniezadałsobienawettrududobleraniawyrażeń,jaktozwykleczynił.Wydranieodwróciławcaległowywstronęrzeki.
—Niepierwszyrazsięspotykamy,lisieMykito!—zawołała.Byłaonawłóczęgą,jakwszystkiewydry,iwyprawiałasięczęstonadtosamojezioro,nadktórym
przebywałMykita.—Znamtwojesposobypolowanianapstrągi.—Ach,toty,Pływaczko!—zawołałuradowanyMykita,wiedziałbowiem,żewydraodważniei
zręczniepływa.—Terazsięniedziwię,żeniezwracaszuwaginadzikiegęsi,bowieszzgóry,żesiędonichniedostaniesz,
Alewydra,któramiałabłonymiędzypalcaminóg,sztywnyogon,służącyjejzawiosło,ifutro,przezktórewodanieprzenika,niechciałauchodzićzaniedołęgę.
Zwróciłasięwięcwstronępotokuispostrzegłszydzikiegęsirzuciłasięprostodorzeki.Gdybywparkunuciłyjużsłowiki,opiewałybyzapewneprzezwielenocywalkęwydryzprądem
wodnym.Falebowiemwielokrotnieodrzucaływydręiporywałyjąwgłąb,aleonawydobywałasięrazporaz
ipodpływałacorazbliżejdowielkichkamieni,naktórychspałygęsi.Byłotoniebezpieczneprzedsięwzięcie,zasługująceniewątpliwienauczczeniewpieśnisłowiczej,
Mykitawodziłoczymazawydrą.Widział,żezbliżasięcorazbardziejdogęsiiwkrótcebędziemogłajednąznichporwać.Alenaglewydrakrzyknęłaostrymiprzenikliwymgłosem.Mykitaujrzał,żetylnączęściąciałapogrążyłasięwwodzie,którająporwałajakmłode,ślepekocię.Wtejżesamejchwiligęsizatrzepotałyskrzydłami,rozwinęłyjeszerokoiodleciały,szukającnowegomiejscaspoczynku.
Niebawemwydrazjawiłasięnabrzegu.Milczałaliżącprzedniąłapę.DopierokiedyMykitazacząłkpićzjejniepowodzenia,wybuchnęłagniewem:
—Toniewinamojejnieumiejętnościpływania,Mykito!Byłamjużbliskogęsiibyłabymsiędonichzpewnościądostała,gdybyniemałejakieślicho,którewyskoczyłoskądciśiukłułomnieostrymżelazemwnogę.Zabolałomnietak,żeutraciłamprzytomnośćidałamsięporwaćprądowi.
Wydraniezdążyładokończyć,gdyżMykitarzuciłsięwpogońzadzikimigęśmi.Akkazeswymstademporaztrzecitejnocyratowałasięucieczką.Naszczęścieksiężycświecił
jeszczeiprzyjegoblaskuudałosięjejznaleźćodpowiedninocleg.Poleciałaznównapołudniewzdłużrzeki.Wiedziała,żetamwłaśnieznajdujesięmiejscowośćkuracyjnaRonnebyzzakłademkąpielowym,wielkimihotelamiimieszkaniamiletnimidlakuracjuszy.Wszystkotostoiwzimiepustką,oczymwiedząptakiwokolicy,więcpodczasmrozówiburzcałeichstadaszukająschronienianabalkonachiwerandachwielkichbudynków.
Tutajgęsiosiadłynajednymzbalkonówiswoimzwyczajemzasnęłynatychmiast.Chłopiecniespał,gdyżbałsięchowaćwnocy,podskrzydłogąsiora.Gdybowiemleżałwtulonywpuchipierze,nicniewidziałiniesłyszał,niemógłwięcczuwaćnadbezpieczeństwembiałegogąsiora,cobyłoterazdlaniegozadaniemnajważniejszym.Jaktodobrze,żeniespałtejnocy,inaczejniemógłbyodpędzićanikuny,aniwydry.Niechtam!Lepiejprzecieżwyrzecsięsnu.Niewolnomujużterazmyślećosobie,leczprzedewszystkimogąsiorze!
Chłopiecsiedziałnabalkonie,zktóregoroztaczałsięwidoknamorze.Spaćniemógł,ażemiałprzedsobąmorze,jegozatokiicieśniny,musiałwięcmimowolimyślećotym,jakpięknejesttozetknięciesięmorzazlądem.
Widziałjuż,żemorzegraniczyzlądemwrozmaitysposób.Wwielumiejscachlądschodziłwmorzepłaskimipagórkami,amorzesłałomunaprzeciwsypkipiasek,któryukładałsięwwałyigóry,takjakgdybymorzezziemiąnienawidziłysięichciałysobiepokazaćtylkoto,coposiadająnajgorszego.Bywałotakże,żelądwznosiłwałgórprzedmorzem,idącymmunaprzeciw,awówczasmorzebiłobałwanamioskałynadbrzeżne,smagałoje,biczowało,parskałopianąizdawałosię,żechcezniszczyćiznieśćwszystkietewzgórza.
LecztutajwBlekingemorzełączyłosięzlądemzupełnieinaczej.Ląddzieliłsięnaprzylądki,wyspyipółwyspy,amorzerozlewałosięwfiordy,zatokiicieśninyidlategowydawałosię,jakobylądłączyłsięzmorzemzgodnieispokojnie.
Terazchłopiecmyślałprzedewszystkimomorzu.Roztaczałosiętakiesamotne,potężneinieskończoneiszumiałobezustannieszarymifalami.Kiedyzbliżałosiędoląduinatrafiałonapierwsząwyspę,zalewałoją,ogołacałozzieleniizostawiałojąszarąinagą.Apotemnatrafiałonadrugąwyspęipozbawiałojąrównieżwszystkiego,conaniejrosło.
Tosamodziałosięznastępnąwyspąizewszystkimiinnymi.Wszystkiewyspybyłyspustoszonejakgdybyzbójeckimirękami.Imdalejjednak,tymgęściejmnożyłysięszkiery,nibymałedzieciątka,którelądposyłałmorzu,abyjeułagodziłyiudobruchały.Toteż,przybliżającsię,morzestawałosięcorazłagodniejsze,corazniżejtoczyłoswefale,corazbardziejucinałobałwany,pozostawiałozieleńwszczelinachinawybrzeżach,rozbijałosięnamałezatokiicieśniny,przysamymzaśbrzegubyłojużtakciche,żenawetmałełodzieośmielałysięwypływaćnałagodnątoń.Wkońcumorzeniepoznawałozapewnesamosiebie.
Apotemchłopiecmyślałoziemi.Ciągnęłasięonapoważnaiwszędziejednakowa.Tworzyłyjąalbopłaskiepola,międzyktórymileżałytuiówdzieotoczonebrzozamipastwiska,alboteżrozległe,lasemporośniętegrzbietygórskie.Leżałatak,jakgdybymyślałatylkooowsie,omarchwiiokartoflach,ososnachiojodłach.Akiedyzatokamorskawrzynałasięgłębokowląd,ziemianierobiłasobienicztego,otaczaławodębrzozamiiosinamizupełnietak,jakgdybytobyłospokojnejezioro.Itosamoczyniłazkażdąnastępnązatoką.Tyleżezatokizaczynałysięrozszerzaćidzielić,przerzynałypola,lasy,ilądmusiałwreszcieliczyćsięztym.
—Zdajemisię,żemorzenaprawdęidzienamojespotkanie—rzekłaziemiaizaczęłasięszybkoprzystrajać.Więcumaiłasiękwieciem,przybrałafalistykształtiwysunęłanawetmałewyspywgłąbmorza.Niechciałajużznaćsosnyiświerkaiodrzuciłaje,jakznoszonesukniecodzienne,przystroiłasięnatomiastwdęby,lipy,kasztany,wkwietnełąkiicienistegaje.Igdytakprzystrojonazetknęłasięznówzmorzem,byłatakzmieniona,żesamasiebieniepoznawała.
Ztychmyśliwyrwałonaglechłopcadługie,przeciągłewycie.Porwałsięizobaczyłnatrawnikupodbalkonemlisastojącegowjasnymblaskuksiężyca.ByłtoMykita,któryitutajprzywlókłsięzagęśmi.Alegdyzobaczyłmiejsce,wktórymsięschroniły,przekonałsię,żeiteraznieudałamusięwyprawa,iwskutektegozawyłgłośnozwściekłości.
WyciezbudziłostarąAkkę,Chociażprawienicwciemnościachniewidziała,poznałajednakpogłosielisaMykitę.
—Czytoty,Mykito,włóczyszsięponocy?—zapytała,—Tak—odpowiedziałMykita.—Toja.Chciałemsięwasspytać,jakwamsłużytanoc,którąwam
przygotowałem.—Czychceszprzeztopowiedzieć,żetotyposzczułeśnanaswydręikunę?—zapytałaAkka.—Dobregoczynunienależysięzapierać—rzekłMykita,—Wyścieniegdyś,dzikiegąseczki,
poswawoliłysobiezemną,adziśjawampokażę,jaktosięlisyzabawiają.Animyślęskończyćzwami,dopókichoćjednazwaspozostanieżywa,gdybymnawetmiałgonićwaspocałymkraju.
—Mógłbyśsięjednakzastanowićnadtym,Mykito,czytowypadarzucaćsięnanas,bezbronne,tobie,uzbrojonemuwzębyipazury—rzekłaAkka.
Mykitasądząc,żeAkkasięzlękła,zawołałszybko:—Jeślity,Akko,zrzuciszmimałegoPaluszka,którymitakdokuczył,tozawrępokójzwamiiżadnej
nieuczynięniczłego.—Paluszkacinieoddam—oświadczyłaAkka.—Każdaznas,odnajmłodszejdonajstarszej,
oddałabyzaniegozchęciążycie.—Jeśligotakkochacie—rzekłMykita—toonbędziepierwszym,którymnasycęswojązemstę—
oto,cowamprzyrzekam!Akkanieodpowiedziałajużnatonic.Mykitazawyłjeszczekilkarazy,apotemnastałacisza.Chłopiec
niespał,patrzyłprzezporęczbalkonunaszkiery.Przedchwiląmiałtakieprzyjemneiwesołemyśli!Krążyłymupogłowienibytanieciśpiew.Zapragnął,abywróciły.Terazniemógłjużpatrzyćnakrajobraztymsamymwzrokiem,copoprzednio,pięknemyśliniechciałypowrócić.Zrozumiał,żepięknemyślisąpłochliweinietrwałeiżenienawiśćiniezgodapłosząjenatychmiast.1Szkiery—ostreskałynadmorskieciągnącesięwzdłużwybrzeżyskandynawskich.
KARLSKRONA
Soboto,2kwietnla
BylwieczórinadmiastemKarlskronajasnoświeciłksiężyc.Byłociepłoipięknie,tylkożewdzieńpadałdeszcziszalaławichuraidlategomałoktośmiałwyjśćnaulicę.
NadcichymmiastemprzelatywaładzikagęśAkkazeswymstadem.Byłaonajeszczewdrodze,gdyżgęsichciałysobiewynaleźćnaszkierachbezpiecznemiejscenaspoczynek.Nalądzieniemogłyzostać,ponieważobawiałysięlisaMykity.
Chłopcu,spoglądającemuzgórynamorzeiszkiery,wydawałosięwszystkodziwnieprzerażająceiupiorne.Nieboniebyłojużbłękitne,leczroztaczałosięnadmorzemnibysklepieniezzielonegoszkła.Morzemiałobarwęmlecznobiałąi,jakokiemsięgnąć,toczyłosięmałymi,białymifalami,lśniącsrebrzystąpianą.Natletejbieliodbijaływyspy,czarnejaknoc,orozmaitychkształtach.Małeczyduże,pokrytełąkamialboteżnagimiskałami—wszystkiebyłyterazjednakowoczarne.Tak,nawetdomymieszkalneikościoły,imłyny,zazwyczajbiałelubczerwone,rysowałysięterazczarnonazielonymniebie.Chłopiecmiałwrażenie,żeziemiapodnimzostałazaczarowanaiżeprzebywaterazwzupełnieinnymświecie.Postanowiłsobiejednak,żetejnocybędziedzielnyiniebędziesięniczegobał.
Naglezobaczyłcoś,cogoprzejęłostrachem.Byłatogórzystawyspa,którąpokrywaływielkie,ostrezłomyskalne,amiędzytymiczarnymiskałamiiskrzyłysięplamylśniącegozłota.Wspomniałmimowoliozłocie,któreczarodziejLjungbykładłniekiedynawysokiekamiennekolumny,izapragnąłterazwiedzieć,czybyłtopodobnywidok.
Zowymikamieniamipogodziłbysięjeszcze,gdybywokołowyspynieroiłysięwielkiepotworymorskie,podobnedowielorybówlubrekinów.Chłopiecpewnybył,żetoduchymorza,którezebrałysiętutajzzamiaremwydostaniasięnaląddlawalkizduchamiziemi.Aolbrzymyziemskiebałysiępewnie,gdyżchłopiecwidziałjednego,którystałnaszczyciewyspyiłamałręcezrozpaczynadnieszczęściem,jakienawiedziłojegowyspę.
Malecprzestraszyłsię,gdyzauważył,żeAkkachcespuścićsięwłaśnienatęwyspę.—Achnie,achnie!—zawołał.—Przecieżtuniemożemynocować!
Alegęsiopuszczałysięcorazniżejiterazchłopieczdumiałsię,żemógłulectakiemuzłudzeniu.Wielkiezłomykamiennebyłydomami.Caławyspabyłamiastem,błyszczącezłotepunkty—
latarniamiiszeregamioświetlonychckien.Olbrzym,stojącywysokonagórze,byłtopoprostukościółzdwiemawieżami,awszystkietepotworymorskieiwszyscyciczarownicy—tobyłyłodzieiwielkiestatkizarzucającekotwice.Postroniewyspyzwróconejkulądowistałypancerniki:niektórezogromnymikominami,innedługieiwąskie,pływającepowodziejakryby.
Jakietomogłobyćmiasto?Nietrudnobyłochłopcudomyślićsiętegonawidoktychwszystkichokrętówwojennychwporcie.Obawiałsięonzawszeokrętów,jakkolwiekmiałdoczynieniatylkozmaleńkimiżaglowcami,któresampuszczałnastawiewioskowym.Wiedziałdobrze,żemiastemtym,otoczonymokrętamiwojennymi,mogłabyćtylkoKarlskrona.
DziadekchłopcabyłdawniejmarynarzemnaokręciewojennymidokońcażyciaopowiadałcodzieńoKarlskronie,owielkimporcieiotymwszystkim,cobyłotamgodnewidzenia.Chłopiecwięcucieszyłsię,żemożeterazzobaczyćwszystko,oczymtylesłyszał.
Wprzelocietylkoujrzałwieżęifortecę,zamykająceport,orazwysokiebudowle,gdyżAkkaspuściłasięwłaśnienajednązwiezkościelnych.
Byłotoistotniemiejscezabezpieczoneprzedpogoniąlisaichłopiecpytałsamsiebie,czybyteżniespróbowaćdrzemkipodskrzydłemgąsiora.Tak,mógłsobienatopozwolićidobrzemutozrobi,gdyprześpisiętrochę.Nazajutrzdopieroobejrzydokładniejportiokręty.
Niemógłjednakspaćspokojnieiwtensposóbdoczekaćrana.Nieupłynęłopięćminut,gdywymknąłsięspodskrzydłagąsioraizsunąłpopiorunochronieiporynnachnaziemię.
Wkrótcestanąłnawielkimplacutargowym,znajdującymsięprzedkościołem.Placzabrukowanybyłokrągłymi,nierównymikamieniami,poktórychtaktrudnobyłochodzićnaszemumalcowijakdużymludziompobłoniuzasypanymgrudamiziemi.Ludzie,mieszkającywpustejokolicyalboteżnagłuchejwsi,czujązazwyczajpewienlęk,gdyprzybywajądomiasta,gdziestojąwysokiekamiennedomyigdziesąsamerozległeuliceiplace.
Takbywazdużymiludźmi.Możnawięcsobiewyobrazić,cosiędziałozPaluszkiem.GdystanąłnaplacutargowymKarlskrony,zobaczyłratuszikatedrę,zktórejdachudopierocozszedł.Zapragnąłwrócićnagórędodzikichgęsi.Naszczęścieplacbyłzupełniepusty.Niebyłowidaćanijednegoczłowieka.Stałtamtylkopomnikprzedstawiającywielkiegomężawtrójkątnymkapeluszuidługimsurducie.Chłopiecprzyglądałmusięuważnie,bochciałwiedzieć,kimmógłbyćówjegomośćzdługimkijemwrękuitakąsurowątwarząodługim,jastrzębimnosieibrzydkichustach.
—Cotakrzywagębatutajrobi?—zapytałPaluszek.Jeszczenigdynieczułsiętakimmałyminędznymjaktegowieczoru.Próbowałwięcdodaćsobie
otuchyzuchwałymisłowami.Potemzapomniałopomnikuiskręciłwszerokąulicę,prowadzącądomorza.Niebawemusłyszał,że
ktośidziezanim.Odgłoskrokówdochodziłodstronyplacutargowego.Stąpaniapobrukubyłyciężkie,jakgdybywielkimążzespiżu,którystałnaplacu,udałsięnaspacer.Chłopieczacząłnasłuchiwaćbiegnącdalejulicąicorazbardziejnabierałprzekonania,żemusitobyćczłowiekzespiżu.Ziemiadrżała,domysiętrzęsły—niktinnyniemógłtakstąpać...Chłopieczląkłsię,przypominającsobiepoprzedniezuchwałesłowa.Nieśmiałodwrócićgłowydlaprzekonaniasię,czytonaprawdęon.
„Możeudałsiętylkonaprzechadzkędlawłasnejprzyjemności—pocieszałsięchłopiec—amoichsłówwcaleniesłyszał?Zresztąniemyślałemprzecieżniczłego”.zamiastiśćprostoprzedsiebie,chłopiecskręciłwulicęnaprawo.Chciałzawszelkącenęujśćprzedtąpogonią.
Pochwilijednakusłyszał,żeidącyzanimskręciłwtęsamąulicę.Wtedyprzestraszyłsiętakbardzo,żeniewiedziałpoprostu,cozsobązrobić.Trudnoprzecieżznaleźćkryjówkęwmieście,wktórym
wszystkiedrzwisązamkniętenaklucz.Wtempoprawejstronieujrzałstary,zbudowanyzdrzewa,stojącynieconaustroniukościółek,otoczonyzadrzewionymcmentarzem.Nienamyślającsięanichwili,rzuciłsięwstronękościółka.
„Gdybymsiętylkomógłtamdostać,umknęzpewnościąprzedniebezpieczeństwem”.Pędząc,zobaczyłczłowieka,którystałnadrodzeikiwałnaniego.„Topewniektoś,comichcepomóc”—pomyślałchłopiec.Uczyniłomusięlżęjnasercuipodbiegł
doowejpostaci.Alegdystanąłprzednią—osłupiał.„Tenchybaniemógłkiwaćnamnie”—pomyślał,gdyżterazdopierozobaczył,żeczłowiekówzrobionybyłzdrzewaistałwśróduliczkicmentarnejnamałejpodstawce.
Chłopiecstanąłprzedowąfigurąiprzyglądałsięjej.Byłtobarczystychłopnakrótkichnogach,zszeroką,czerwonątwarzą,oczarnychwłosachikruczejbrodzie.Nagłowiemiałczarny,drewnianykapelusz,ubranybyłwbrązowy,drewnianysurdut,szerokieszare,drewnianespodnieiczarne,drewnianebuty.Byłzresztąświeżopomalowanyipolakierowanyibłyszczałwświetleksiężycowym.Wyglądałtakdobrodusznie,żechłopiecnabrałodrazuzaufania.Obokniegoprzytwierdzonabyładrewnianatablica,naktórejchłopiecprzeczytał:
Pokorniebłagamiproszę,Choćmówićnieumiemwcale:Wspomóżcieidajciemigrosze,Asercemwaswdzięcznympochwalę.
Ach,tak!Terazchłopieczrozumiał:człowiektenbyłtylkodrewnianąskarbonkądlaubogichPrzypomniałteżsobie,żedziadekopowiadałmuotakimdrewnianymczłowieku,którystoiodnajdawniejszychczasównacmentarzuwKarlskronieijestulubieńcemwszystkichdzieci.Istotnietrudnobyłorozstaćsięzdrewnianymczłowiekiem.Miałwsobiecośtakstaroświeckiego,jakbypochodziłsprzedstulat,jednocześniewyglądałnasilnego,dzielnegoipełnegożycia,jaktobywaliludziewdawnychczasach.
Itaksięchłopieczająłdrewnianymczłowiekiem,żezapomniałzupełnieotym,przedktórymuciekał.Alenarazusłyszałgoponownie.Aha,więcitenzboczyłzulicyidążykucmentarzowi!Nawettutajtrafiłzanim!Gdziebysiętuschować?Właśniewtejchwilizauważył,żedrewnianyjegomośćskłoniłsięiwyciągnąłszerokąswądłoń.Wzbudzałtylezaufania,żechłopiecstanąłjednymsusemnajegowyciągniętejdłoni.A„drewniany”podniósłgoischowałpodkapelusz.Zaledwiechłopieczdążyłsięukryć,zaledwie„drewniany”opuściłrękę,gdyjużstanąłprzednim„spiżowy”itaksilnieuderzyłkijemoziemię,że„drewniany”zadrżałnaswojejpodstawie.Poczym„spiżowy”zapytałgłośnym,metalicznymgłosem:
—Kimjesteście?„Drewniany”podniósłrękędokapelusza,ażzatrzeszczałostaredrzewo,iodpowiedział:—Rozenbom,dousługwaszejkrólewskiejmości.Dawniejsternikokrętu„Odwaga”,poskończonej
służbiewojskowejklucznikwkatedrzemiejskiej,wreszciewyrzeźbionyzdrzewaipostawionynacmentarzujakoskarbonkadlaubogich.
Paluszekzląkłsię,gdyusłyszał,żedrewnianyczłowiekmówi„waszakrólewskamość”.Terazdopieropomyślałsobie,żeposągnaplacumiejskimmusiałwyobrażaćzałożycielamiasta.Niemógłtowięcbyćniktinny,tylkoKarolXI.
—Potraficiesięwylegitymować!Możeciemiteżpewniepowiedzieć,czyniewidzieliściemałegochłopcawłóczącegosiędzisiejszejnocypomieście?Zuchwałytosmykiniechnogotylkospotkam,a
nauczęgorozumu!—Przytymuderzyłjeszczerazkijemwbrukispojrzałgroźnie.—Dousługwaszejkrólewskiejmości,widziałemgo—rzekł„drewniany”.Chłopiecsiedziałskurczonypodkapeluszemiprzezszparęwdrzewiewidział„spiżowego”;zaczął
więcdrżećzestrachu.Aleuspokoiłsięznowu,gdy„drewniany”mówiłdalej:—Waszakrólewskamośćjestnazłejdrodze.Chłopiecpodążyłzapewnedowarsztatówokrętowych,
żebysiętamukryć.—Taksądzicie,Rozenbom?Notozejdźciezeswegopodnóżkaichodźciezemnąpomócmiszukać
malca.Czworooczulepiejwidziniżdwoje,Rozenbom.Ale„drewniany”odpowiedziałlamentującymgłosem:—Prosiłbympokornieopozwoleniepozostanianamiejscu.Wyglądamzdrowoibłyszcząco,bomnie
świeżopomalowano,alewśrodkujestemstaryiniemogęznieśćżadnegoporuszenia.„Spiżowy”należałwidoczniedotych,którzynieuznajążadnegooporu.—Cóżtozakaprysy?NiechnoRozenbomidzietu!—wyciągnąłswójdługikijiwymierzyłnim
„drewnianemu”mocneuderzeniewplecy.—Noco,widać,żejednakmożecieznieść,Rozenbom!Niepomógłopór,obajruszylinaprzódipowędrowaliprzezuliceKarlskrony,ażzaszlidowielkiej
bramy,prowadzącejdowarsztatówokrętowych.Stałprzedniąmarynarznawarcie,ale„spiżowy”przeszedłmimoniegoipchnąłdrzwi.
Ujrzeliprzedsobąportzdrewnianymipomostami.Wszędziewidaćbyłookrętywojenne,którezbliskawydawałysięjeszczewiększeibardziejprzerażająceniżzdaleka.
„Niebardzosięomyliłem,gdymisięwydawały»potworamimorskimi”—pomyślałPaluszek.—Jakwamsięzdaje,gdziemamynajpierwszukaćchłopca,Rozenbom?—zapytał„spiżowy”.—Takismykschowałsięzpewnościąwsalimodelów—odrzekł„drewniany”.Nawąskimskrawkulądu,któryleżałpoprawejstronieportu,wznosiłysięstarożytnebudowle.
,.Spiżowy”podszedłdodomuoniskichmurach,czworokątnychoknachispadzistymdachu.Uderzyłlaskąwdrzwitaksilnie,żeteodskoczyły,iwpadłnaschody.Weszlipotemdowielkiejsalinapełnionejmnóstwemstatkówzżaglamiibezżagli.Chłopiecdomyśliłsię,żetosąmodeleokrętówbudowanychdlaflotyszwedzkiej.
Byłyturozmaiterodzajestatków;dawneokrętyzarmatami,omasztachokręconychżaglamiilinami;dalejmałełodziezławeczkamidlawioślarzy,szalupyibogatozłoconefregaty,którymisiękrólowieposługiwaliwpodróżach,iwreszcie,używaneobecnie,ciężkie,szerokiepancernikizkartaczownicaminapokładzieorazsmukłe,lśniącetorpedowce,wyglądającejakdługieryby.
Chłopieczdumionybyłtymwidokiem.„ŻeteżunaswSzwecjibudujątakiewielkieiwspaniałeokręty!”—pomyślał.Miałdośćczasunaoglądanietychdziwów,bo„spiżowy”nawidokmodelizapomniałobożym
świecie.Oglądałwszystkiepokolei,odpierwszegodoostatniego,ikazałsobieobjaśniać.ARozenbom,sternikokrętu„Odwaga“,opowiadałwszystko,cowiedział:ktobudowałteokręty,ktonimidowodziłijakilosjespotkał.Opowiadałosłynnychdowódcach:ChapmannieiPuku,oTrollu,HoglandzieiSvensksundzie.Skończyłopowiadaniena1809roku,odktóregoniebyłjużświadkiemdalszychwydarzeń.
Jemui„spiżowemu”podobałysięnajbardziejokrętybudowanezdrzewa.Nanowoczesnychpancernikachnieznalisięwcale.
—Widzę,żeotychnowychokrętachnicniewiecie,Rozenbom—powiedział„spiżowy”,—Pójdziemywięcdalejiobejrzymycoinnego,gdyżbardzomisiętupodoba,Rozenbom.
Niemyślałjużotym,żebyszukaćchłopca,amalecczułsiępoddrewnianymkapeluszemcałkowiciepewnieibezpiecznie.
Obajmężowieszliterazprzezwielkiewarsztaty:przezszwalnie,gdzieszytożagle,przezkuźnie,gdziekutokotwice,przezhalemaszynistolarnie.Oglądaliwysokiedoki,wielkieskłady,arsenał,dużywarsztatpowroźniczyiwielki,opuszczonydok,wydrążonywskale.Wyszlinapomosty,doktórychprzymocowywanookręty,wchodzilinapokładyokrętówioglądalije.Jakdwawilkimorskiepytaliiganili,chwaliliigniewalisię.
Chłopiecsiedziałbezpieczniepoddrewnianymkapeluszemisłuchałopowiadaniaotym,jaktupracowano,abyzbudowaćwszystkieteokręty.Słuchał,jakpoświęcanożycieimajątki,jakludzie,obdarzenitalentemiwiedzą,ofiarowywaliwszystkieswesiłydlazbudowaniatychstatków,któresłużąlubkiedyśsłużyłyobroniebezpieczeństwuojczyzny,jejchwaleirozwojowi.Chłopcupodczastychopowiadańzakręciłysięparęrazyłzywoczachzewzruszeniaicieszyłsię,żenabyłtyledokładnychwiadomościotymwszystkim,
Wkońcuweszlinapodwórze,gdzieustawionebyłyfiguryodtwarzającekupców,którzyodbywaliongipodróżenastarychstatkachkupieckich.
Nicosobliwszegoniezdarzyłosięchłopcuwidziećdotychczas.Figurytemiaływielkie,przerażająceoblicza,dzikieimężne,przejętetymsamymduchemodwagi,
którystworzyłtewielkieokręty.Innetobyłyczasyiinniludzie.Chłopcuzdawałosię,że.zmalałskurczyłsięjeszczebardziej.
A„spiżowy”zwróciłsiędo„drewnianego”ztakimisłowy:—Zdejmijciekapeluszprzedtymi,którzytustoją,Rozenbom!Oniwszyscysłużyliojczyźnie.A„drewniany”,któryrównież,jaki„spiżowy”,zapomniałoceluwędrówkidowarsztatów,zdjął
kapeluszbezchwilinamysłuizawołał:—Zdejmujękapeluszprzedtym,któryzbudowałtenport,położyłkamieńwęgielnypodbudowę
warsztatówistworzyłwielkąflotę—przedkrólem,którytowszystkopowołałdożycia.—Dzięki,Rozenbom!Tobyłodobrzepowiedziane.Jesteściedzielnymczłowiekiem,Rozenbom.Ale
cóżtotammacienagłowie,Rozenbom?NilsHolgersonstałnałysejczaszceRozenboma.Aleterazniebałsięjuż.Rzuciłbiałąswączapkęw
góręikrzyknął:—Wiwat,krzywagęba!Krzyknąłtakgłośno,żesięobudził.Ispostrzegłzwielkimzdziwieniem,żewszystkotośniłomusięi
żewciążjeszczesiedzizdzikimigęśminadachukatedry.
PODRÓŻNAWYSPĘÖLAND
Niedziela,3kwietnia
Następnegorankadzikiegęsipoleciałynaszkieryszukaćpożywienia.Spotkałytamkilkaznajomychgęsi,które,pamiętajączwyczajswychrodaczekobierającychzwykleinnązupełniedrogę,zdziwiłysięogromnieidopytywały,cobyjetumogłoprzywieść.
OpowiedziaływięcimdzikiegęsiwszystkieswojeprzygodyzlisemMykitą.Natoodrzekłajednazgęsizespotkanegostada,którazdawałasiębyćrówniestarairówniemądrajakAkka:
—Wielkietonieszczęściedlawas,żeliszostałwypędzonyzwłasnegokraju.TerazdotrzymazpewnościąsłowaibędziewasprześladowałażdoLaponii.Gdybymbyłanawaszymmiejscu,nieleciałabymnapółnocprzezSmälandię,lecznałożyłabymdrogiprzezwyspęÖland,abyzmylićślady.JeślichcecieujśćprzedMykitą,musiciespędzićkilkadniwpołudniowejczęściwyspy.Znajdziecietamdośćpożywieniainiezabrakniewamdobregotowarzystwa.Niepożałujecie!
Radapodobałasięgęsiomipostanowiłypójśćzanią.Kiedywięcposiliłysiędostatecznie,zabrałysięwdrogęnawyspęÖland.Żadnaznichniebyłatamnigdy,alekrewniaczkiwskazałyimdrogę.Miaływięcleciećwkierunkupołudniowymidogonićwielkągromadęptaków,lecącąnadwybrzeżemBlekinge.Wszystkieptaki,którezimująnadMorzemPółnocnym,alatospędzająwRosji
Finlandii,obierajątędrogęizawszeodpoczywająnawyspieÖland.Nietrudnowięcbędziedzikimgęsiomdowiedziećsię,jakmająlecieć.Tegodniawiatrniewiał,powietrzebyłociepłejaklatem,trudnowięcbyłowymarzyćsobielepszą
pogodędopodróżymorskiej.Jednotylkobudziłowątpliwości:zachmurzone,szareniebo.Włóczyłysięponimtuiówdziewielkiechmurzyska,któresięgałypowierzchni,morzaizasłaniałyhoryzont.Gdypodróżnicywydostalisięnadszkiery,ujrzeliprzedsobąmorzeotakzwierciadlanejtoni,żechłopiec,któryprzypadkowospojrzałwdół,pomyślał,żewodazniknęła.Wokołowidziałtylkoobłokiiniebo.Przerażony,uczepiłsięmocnogąsiora,jakwówczasgdydosiadłgoporazpierwszy.Miałuczucie,żeniebędziesięmógłutrzymaćwgórze,żesięprzechyliispadnie.
Jeszczestraszniejstałosię,gdygęsispotkałysięzowymiwielkimigromadamilecącychptaków,o
którychwspomniałastaragęś.Jednagromadaleciałazadrugą,awszystkiedążyływtymsamymkierunku.Byłytamdzikiekaczkiidzikiegęsi,mewyinurzyki,cierniogłowyilodówki,zębatkiinurki,srokimorskieicieciorki.
Gdychłopiecterazwychyliłsięispojrzałwdół,tamgdziepowinnobylobyćmorze,ujrzałcałątęarmiąptasiąodbijającąsięwwodzie.Byttakzmieszany,żewcalenierozumiał,cowidzi.Zdawałomusię,żewszystkieptakilecągrzbietaminadół.Leczniedziwiłogotojuż,gdyżniebyłwstanieodróżnićtego,cobyłowgórze,odtego,cobyłowdole.
Znużoneptakipragnęłyprzedewszystkimdostaćsięjaknajprędzejnawyspę.Żadenznichniewołałaninieżartował,cowydawałosięchłopcutakżenadzwyczajdziwne.
—Amożeopuściliśmyjużziemię?—pyta!siebie.—Amożelecimyterazprostodonieba?Wokołowidziałtylkoobłokiiptakiiwkońcuuwierzył,żelecinaprawdędonieba.Pozbyłsię
zawrotugłowy,amyśl,iżopuszczaziemięilecidonieba,wydawałamusięcudowna.Nagleusłyszałhukgłośnegowystrzałuiujrzałparęmałychobłoczkówdymu.Wtejsamejchwiliwśródptakówpowstałwielkiniepokój.—Strzelcy,strzelcy!Strzelcynałodziach!—wołały.—Lećciewyżej!Lećciewysoko,wgórę!W
górę,pozazasięgstrzału!Ichłopiecprzekonałsię,żeciąglejeszczelecąnadmorzem,adoniebajestbardzodaleko.Wokołona
wodzieciągnęłysiędługimszeregiemłodzieiznichstrzelcysłaliwgóręjedenwystrzałzadrugim.Gromadyptakównaprzodzieniezauważyłytejzasadzkileciałyzanisko.Toteżsporomartwychciałspadłojużwmorze,akażdemuspadającemuptakowitowarzyszyłygłośne,lamentująceokrzykiżalupozostałych.
Chłopiec,przebudzonyzesnuoniebie,przerazi!sięniewymownie.Akkaleciaładobywającwszystkichsił,azaniąciągnęłozpośpiechemjejstado.Udałosięwięcdzikimgęsiomujśćcałozdrowo,chłopiecjednakdługojeszczeniemógłochłonąćzezdumienia.Jakżetomogłobyć,abyktośstrzelałdotakichptaków,jakAkka,YksiiKaksi,igąsior,itewszystkieinne!Naprawdę,ludziesaminiewiedzą,coczynią!
Gęsileciałydalej.Iznówby!ocichowokoło,tylkokilkaznużonychptakówwolało:—Czyjuż?!Czyjuż?!Czypewnejesteście,żeniebłądzimy?!Anatoodpowiadałyte,któreleciałynaczele:—LecimyprostonawyspęÖland!LecimyprostonawyspąÖland!Dzikiekaczkibyłyzmęczone,więcnurkiwyprzedziłyjezłatwością.—Nieśpieszciesiętak!—wołałykaczki.—Sprzątniecienamwszystkosprzednosa!—Wystarczydlawasidlanas!—odpowiadałynurki.Zanimjednakujrzaływyspę,owiałjelekkiwiatr,któryniósłzesobącoś,cowyglądałojakwielkie,
białekłębydymu.Ptakisięzlękłyipodwoiłyszybkośćlotu.Aleto,cowyglądałojakdym,kłębiłosięcorazgęściejiw
końcuotoczyłojecałkowicie.Dymtenniebyłsuchy,leczbiałyiwilgotnyiniemiałżadnejwoniChłopiecpoznałwkrótce,żebyłatomgła.
Gdymgłatakzgęstniała,żezakryławszystkoiptakinicniewidziały,wpadływszał.One,któreprzedtemleciaływtakimporządku,zaczęłysięterazdrażnićwzajemnieiprzeszkadzaćsobie.Leciałynawspak,żebysięnawzajemwbłądwprowadzić.
—Miejciesięnabaczności!—wołałyjednedodrugich.—Wszakobracaciesięciąglewkółko!Nigdyniedoleciciedowyspy.
Wszystkiewiedziałydobrze,gdzieleżywyspa,alestarałysięutrudniaćdrogęinnym.—Widzicie,cotedzikiekaczkiwyprawiają!—wołałyprzekorniewśródmgły.—Lecązpowrotem
nadMorzePółnocne!—Uważajcie,dzikiegąseczki!—rozlegałosięzinnejstrony.—Jeżelitakdalejpójdzie,zaleciciena
wyspęRugię!Niebyłożadnejobawy,abyptaki,znającedrogę,dałysięwprowadzićwbłąd.Tylkodzikiegęsinie
mogłysobienaprawdędaćrady.Sprytneptactwospostrzegłoodrazu,żegęsiniepewnesądrogi,iczyniłowszystko,comogło,abyjezwieść.
—Czegotuszukacie,mojedrogie?—wołałłabędźzwracającsięzpowagąiwspółczuciemdoAkki.—LecimynawyspęÖland,alenigdyśmyjeszczetamniebyły—odpowiedziałaAkka.Zdawałojej
się,żeŁabędźjestptakiem,któremumożnazaufać.—Zabłądziłyście!—powiedziałłabędź,—Pokazanowambłędnądrogę.Jesteścieprzecieżw
drodzedoBlekinge.Lećciezamną,jawaspoprowadzę!Iłabędźpoleciał.Agdyjużodciągnąłgęsiodptasiegoszlakutakdaleko,żeniesłyszałyżadnego
głosu,zniknąłwemgle.Terazleciałydzikiegęsiprzezjakiśczasnalosszczęścia.Alezaledwieodszukałyztrudemswych
współtowarzyszy,gdyjużprzyczepiłasiędonichjakaśtroskliwakaczka.—Najlepiejzrobicie,gdyosiądziecienawodzie,dopókimgłanieopadnie!—wołała.—Odrazu
poznać,żeniemaciewprawywpodróżowaniu!OmałoconieudałosięfiglarzomznówzwieśćAkki.Chłopieczaczynałsobiezdawaćsprawę,żeod
jakiegośczasugęsikręcąsięwkółko.—Uważajcie!Czyniewidzicie,żelatacietamizpowrotem?!Ciągletamizpowrotem?!—wołał
nurekwprzelocie.Bezwiednieobjąłchłopiecmocnoszyjęgąsiora,gdyżtegosięwłaśnieobawiałnajbardziej.Ktowie,dokądbygęsizaleciały,gdybynaraznierozległsięwdaligłuchyodgłosarmatniego
wystrzału.Akkawyciągnęłaszyję,zatrzepotałaskrzydłamiipoleciałanaprzód,zupełniejużpewnaswego.Teraz
wiedziała,czymsiękierować.Staragęśzaleciłajejprzedewszystkimunikaćpołudniowegocyplawyspy,gdyżtamumieszczonajest
armata,którąludzierozpędzająmgłę.TerazwięcAkkapoznałakierunekdrogiiodtądniktniemógłjejoszukać.
NAWYSPIE
Niedziela,3,dośrody,6kwietnia
WnajbardziejpołudniowejczęściwyspyÖlandleżąstaredobrakoronne,Ottenby.Sątobardzowielkiedobra,ciągnącesięodjednegobrzeguwyspydodrugiego,aosobliwościąichjestto,zesąoddawnaulubionymmiejscempobytunajrozmaitszychzwierząt.WwiekuXVII,kiedykrólowiejeździlipolowaćnawyspęÖland,calaposiadłośćbyłajednymwielkim,dzikimparkiem.WwiekuXVIIIznajdowałasiętamwielkastadninakonirasowychorazowczarnialiczącasetkiowiec.Dziśniematamjutanikoniczystejkrwi,anitrzódbaranich.Chowasięjeszczetylkowielkiestadamłodychkoni,przeznaczonychdlakawalerii.
Wcałymkrajuniemamiejsca,gdziebyzwierzętawszelkiegogatunkuznaleźćmogłylepszeschronienie.
Wzdłużzachodniegobrzeguwyspyciągniesięłąka,zwanadawniej„pasterską”.ZajmujeonaćwierćmilidługościiuważanajestzanajwiększąłąkęwSzwecji.Naniejtomogązwierzętapaśćsięiharcowaćrównieswobodnie,jakwdzikiejpuszczy.Znajdujesiętamtakżesłynnygajzestuletnimidębami,dającymicieńprzedsłońcemiochronęprzedostrymiwiatrami.Całedobraotaczadługimur,oddzielającyOttenbyodresztywyspy.Murtenwskazujezwierzętomgranicęstarychdóbrkoronnychiniepozwalaimwkraczaćnacudzeposiadłości,gdzieprzebywaćniemająprawa.
WOttenbyprzebywająjednaknietylkooswojonezwierzęta.Równieżidzikie,czując,żeliczyćmogąnaopiekęiochronę,ściągajątuwlicznychgromadach.Obokjeleni,zajęcy,cietrzewiczykuropatw,którezupodobaniemgromadząsięwOttenby,szukajątunawiosnęipóźnąjesieniąodpoczynkuipożywieniatysiąceptakówprzelotnych,aosiadająonenajchętniejnabagnistym,wschodnimwybrzeżuponiżejłąkipasterskiej.
GdydzikiegęsidoleciałynareszciezNilsemdowyspyÖland,spuściłysiętakjakwszystkieinneptakinawschodniewybrzeże.Mgłaotuliławyspęgęstązasłoną,ajednaknamałymskrawkuwybrzeżawidaćbyłogromadyptaków.
Byłotodługie,piaszczystewybrzeże,pokrytekamieniamiimnóstwemwodorostówwyrzuconychprzezmorze.
Gdybychłopiecmiałmożnośćwyboru,niechciałbyzpewnościązatrzymaćsięnatymmiejscu,aleptakiuważaływidaćtenzakątekzaprawdziwyrajdlasiebie.Dzikiekaczkiigęsipasłysięnałące;bliżejbrzeguskakałybekasyiinneptakinadmorskie;nurkigoniływwodzieryby,alenajwiększyruchpanowałwśróddługichławicwodorostówtużnasamymbrzegu.Tamptakistałyjedenprzydrugimiposzukiwałypoczwarek,którychmusiałobyćmnóstwo,gdyżniesłychaćbyłoanijednejskarginabrakpożywienia.
Większośćptakówwybierałasięwdalsząpodróż,azatrzymałysięnawyspietylkodlawypoczynku.Kiedyprzywódcajakiejśgromadyuznawał,iżjegotowarzyszepodróżydostateczniejużpokrzepilisięiodpoczęli,pytał:
—Czyściejużgotowe?Możemyruszaćdalej?—Nie,czekajjeszcze,czekajjeszcze!Jeszcześmyniesyte.Niesyte!—wołałyptaki.—Nieznaciemiary!—odpowiadałprzywódcaiodlatywał.Musiałjednakwracaćkilkakrotnie,gdyż
nikomuniechciałosięlecieć.Niecodalejumieściłosięstadołabędzi.Niemiałyoneochotyudaćsięnaląd,odpoczywaływięc
leżącnawodzieikołyszącsięleniwie.Odczasudoczasuzanurzałydługieswojeszyjepodwodąszukałypożywienianadniemorskim.Gdyznalazłycośszczególniedobrego,wydawałygłośnyokrzykbrzmiącyjakodgłostrąby.
Kiedysięchłopiecdowiedział,żeprzybyłyłabędzie,pobiegłtamnatychmiast.Nigdyjeszczeniewidziałzbliskadzikichłabędzi.Aterazdopisałomuszczęście,gdyżmógłsiędonichzbliżyćiprzyjrzećimsiędokładnie.Chłopiecniebyłjedynymwidzem;zarównodzikiegęsi,jakikaczki,inurkipopłynęływtęstronę,otoczyłypółkolemstadołabędziiprzypatrywałymusięzciekawością.Łabędziestraszyłypióra,rozpościerałyskrzydłanibyżagleipodnosiłyszyjewysokowgórę.Niekiedyłabędźzbliżałsiędoktórejśzgęsilubkaczekiprzemawiałdoniejkilkasłów.Awówczaszagadnięta,onieśmielona,ztrudemotwieraładziób,abydaćodpowiedź.
Byłtamjedenmałynurek,czarny,drobnyłotrzyk,któremucałytenuroczystynastrójwydawałsięnieznośnym.Szybkozanurzyłsięizniknąłpodwodą.Zarazpotemjedenzłabędzikrzyknąłprzeraźliwieiodpłynąłtakprędko,żeażsięwodazanimzapieniła.Następniezatrzymałsięipróbowałobejrzećpozasiebie.Alewtejżechwilikrzyknąłznówinnyłabędźtaksamojakpierwszy,apochwiliuczyniłtosamoitrzeci.
Terazmałynurekniemógłjużdłużejutrzymaćsiępodwodąwypłynąłznównapowierzchnię—drobny,czarnyizłośliwy.Łabędzierzuciłysięnaniego,alekiedysięprzekonały,cotozamaleństwo,odwróciłysięzpogardą—niegodnybyłzemsty.Nurekzanurzyłsięjednaknanowoiznówzacząłszczypaćłabędziewnogi.Ból,ajeszczebardziejgniewzmusiłyłabędziedoodlotu.Zaszumiałyskrzydłami,rozwinęłyjemajestatycznieizniknęły.
Wtedywszystkieptakiodczułyichbrakinawette,którepoprzedniobawiłozuchwalstwomałegonurka,łajałygoostro.
Chłopiecruszyłwkierunkulądu.Zatrzymałsięprzybekasachprzyglądałsięichzabawom.Stałydługimrzędemnabrzeguiwyglądałyjakdrobniutkieżurawie.Jaktamte,miałymałetułowie,długienogi,długieszyjeilekkieruchy,niebyłyjednakszare,tylkobrunatne.Stałynabrzeguopluskiwanymprzezfale.Kiedyfalanadbiegała,całymszeregiemuciekaływtył,gdyfalasięcofała,goniłyją,Itakgodzinamicałymipowtarzałasiętazabawa.
Najpiękniejszymzewszystkichptakówbyłpewiengatunekdzikichkaczek.Musiałyonebyćspokrewnionezezwykłymikaczkami,gdyżmiały,takjaktamte,ciężki,przysadzistytułów,szerokiedziobyisilnebłonymiędzypalcami,byłyjednakbezporównaniaświetniejupierzone.Piórabiałe,wokołoszyiżółtalubczarnaobrączka,skrzydłapołyskującezielono,czerwonoiczarno,końceskrzydełczarne,agłowaoczamozielonymzabarwieniu,lśniącajakjedwab—nadawałyimwspaniaływygląd.
Skorotylkoktóraśznichukazywałasięnawybrzeżu,zarazinneptakiwołały:—Patrzcie!Patrzcie!Jakapiękna!—Piękna,bopiękna,aletepłaskienogi!—szydziłajakaśdzikakaczka.—:Comitozapięknośćztakimnosem!—mówiłaszaragęś.takbyłonaprawdę,kaczkimiaływielki
guzprzynasadziedziobaitojeszpeciło.Nawodzieuwijałysięmewyijaskółkimorskiegoniącryby.—Cowytamłowicie?—zapytałajednazdzikichgęsi.—Cierniki.CiemikizwyspyÖlandtonajlepszerybynaświecie—odrzekłajednazmew.—Może
popróbujesz?—Imewazpełnymdziobempodpłynęładogęsi,chcącjąpoczęstowaćmałymirybkami.—O,pfe!—zawołałagęś.—Myślicie,żejabymjadłatakieobrzydliwości?Nazajutrzbyławciążjeszczetakasamamgła.Dzikiegęsipasłysięnałące,achłopiecposzedłna
brzegszukaćmięczaków.Byłoichtambardzodużo.Pomyślałsobie,żejutromożeznaleźćsięwtakimmiejscu,gdziedlaniegonicniebędziedojedzenia,więcdobrzebyłobyzrobićworeczekinapełnićgomuszlami.Nałąceznalazłmocną,suchątrawęizacząłzniejpleśćkobiałkę.Zajęłomutokilkagodzin,agdyplecionkabyłagotowa,cieszyłsiębardzozeswejroboty.Wpołudnieprzyleciałydoniegozpośpiechemdzikiegęsi,pytając,czyniematubiałegogąsiora.
—Przedchwiląbyłjeszczeznami—rzekłaAkka—aterazniewiemy,gdziesiępodział.Chłopieczerwałsięzprzestrachem.Zapytałgęsi,czyniewidziaływpobliżulisaluborłaalboczyteż
wokolicynieprzechodziłczłowiek.Żadnazgęsiniewidziałajednaknicpodobnego.Gąsiormusiałzabłądzićwśródmgły.
Przerażonychłopiecpobiegłnaposzukiwania.Mgłazasłaniałagoprzedwzrokieminnych,alejednocześnieijemuprzeszkadzaławidzieć.Pobiegłwybrzeżemażdolatamimorskiejidoarmatystojącejnakrańcuwyspy.Wszędzienapotykałgromadyptaków—gąsioraniebyłonigdzie.Chłopiecodważyłsięnawetdotrzećażpodsamdwóriwdrapałsięnastarydąbwgaju;aleitugąsioraniebyło.
Szukałiszukał,ażzaczęłosięściemniaćimusiałwracać.Szedłpowłóczącciężkonogamiiczułsiębardzonieszczęśliwy.Ach,jakżebyłgłupiwierząc,żeudamusięprzeprowadzićcałodomowągęśprzeztyleniebezpieczeństw!Ajednaktakbardzopragnął,żebymusiępowiodło,nietylkojużzewzględunasiebie,aleizewzględunasamegogąsiora,któregobardzopokochał.
Gdytakwędrowałprzezłąkę,ujrzałwyłaniającąsięzmgłybiałąjakąśpostać.Cozaradość!Przecieżtogąsior!Całyizdrówitakszczęśliwy,żeznalazłwreszciedrogędoswoich!Zabłądziłwśródmgłyibłąkałsięprzezcałydzieńpołące.Uniesionyradością,chłopiecobjąłgozaszyjęiprosiłserdecznie,abysięodtądmiałnabacznościinieoddalałodstada.Agąsiorprzyrzekłmuświęcie,żenigdywięcejtegonieuczyni!Nie,nigdywięcej!
Następnegorankajednak,gdychłopiecszukałznówmuszlinapiasku,przyleciałynanowogęsipytajączprzestrachem,czyniewidziałgąsiora.
Nie,niewidziałgo.Znowuwięczginął?Widocznieznówzabłądziłwśródmgły.ZrozpaczonyNilsudałsięnaposzukiwanie.Znalazłmiejsce,wktórymmurbyłnadkruszonytak,że
mógłsięprzezeńprzedostać.Pobiegłwięcwgłąbwyspy,gdzieciągniesiępłaszczyznaogrunciewapiennym,apróczwiatrakówniemażadnychinnychbudynków.
Nigdzieniebyłogąsiora.Nadchodziłwieczórichłopiecmusiałwracać.Niemiałjużżadnejnadzieiodnalezieniautraconegotowarzyszaipogrążyłsięwrozpaczy.Przeskoczyłprzezmur,gdywtemusłyszałłoskotstaczającychsiękamieni,agdysięodwrócił,wydałomusię,żeobokmurucośsięporusza.Przysunąłsięiujrzałgąsiora,którymozolniewdrapywałsięnastosgłazów,niosąckilkadługichkorzonków.Gąsiorniewidziałchłopca,atengoniewołał,gdyżchciałzbadać,dlaczegogąsiortaktajemniczoznika.
Wkrótcepoznałprzyczynę.Nastosiekamienileżałamłodagąska,któranawidokgąsiorakrzyknęłazradości.Chłopiecprzysunąłsięjeszczebliżej,abyusłyszećichrozmowę.Dowiedziałsię,żegąskamazranioneskrzydłoidlategoniemożelatać.Jejwspółtowarzyszejużodlecieliipozostawilijąsamą.Byłabliskaśmiercigłodowej,gdybiałygąsiorusłyszałwczorajjejwołanieopomoc,odszukałjąiprzyniósłpożywienie.Odtądpostanowiłnieopuszczaćjej.Obojemielinadzieję,żegąskawyzdrowieje,zanimgąsioropuściwyspę;tymczasemjednakgąskaniemożejeszczeanistać,anichodzić.Gąsiorbardzosiętymmartwił,alepocieszałsię,żejeszczedługobędziesięmógłopiekowaćchorągąską.Wkońcużyczyłjejdobrejnocyiprzyrzekłpowrócićnastępnegodnia.
Chłopiecpozwoliłgąsiorowioddalićsię,agdytenznikł,wszedłnastoskamieni.Kiedyujrzałmłodągąskę,zrozumiał,dlaczegogąsiorprzynosiłjejpożywienieprzezdwadniidlaczegoniechciałsiędotegoprzyznać.Gąskamiałanajpiękniejszągłówkę,jakąsobietylkomożnawymarzyć,jejpiórkabyłymiękkiejakjedwab,aoczymiałyłagodny,błagalnywyraz.
Ujrzawszychłopcachciałauciekać,alejednojejskrzydłobyłouszkodzone,wlokłosiępoziemiiutrudniałoruchy.
—Niebójsięmnie,gąseczko—rzekłchłopieciprzystanął,abyjejpokazać,żeniemażadnychzłychzamiarów.—JestemPaluszek,towarzyszpodróżygąsioraMarcinka.Ontomnieprzysłał,abymobejrzałtwojezranioneskrzydło.
Zwierzętamająnierazwsobiecośtakiego,żemimowolistajemywobecpytania,czymonewłaściwiesą.Czujesięnieledwiepotrzebęuważaniaichzapokrewnenamistoty.Itakteżbyłozowągąską.ZaledwiePaluszekpowiedział,kimjest,gdygąskaskłoniłazwdziękiemszyjkęigłówkęipowiedziałatakpięknymgłosem,jakiegochłopiecnigdybyugęsisięniespodziewał:
‘—Cieszęsiębardzoztwoichodwiedzin.Mamnadzieję,żemipomożesz,gdyżbiałygąsiormówił,żenieznanikogomądrzejszegoilepszegoodciebie.
Wszystkotowypowiedziałaztakągodnością,żechłopiecpoczułsięonieśmielony.„Tochybaniemożebyćgęś—pomyślał—topewniezaczarowanaksiężniczka’Chciałjejpomóczcałegosercaipomacałmałymirączkamipióra,szukająckościskrzydłowej.Kość
niebyłazłamana,alewyszłazestawu.—Trzymajsiędzielnie!—powiedział,ująłmocnozaskrzydłoiusiłowałnastawić.Jaknapoczątekzabiegodbyłsięprędkoizdobrymwynikiem.Alebólmusiałbyćjednakżebardzo
dotkliwy,gdyżbiednagąskawydałajedentylkoprzeraźliwyokrzykipadłanakamienieniedającznakużycia.
Chłopiecprzestraszyłsięokropnie.Chciałjejprzecieżdopomóc,aotozabiłjąmimowoli!Zeskoczyłzpagórkaiuciekłpędem.Miałuczucie,jakgdybyzabiłczłowieka.
Nazajutrzpowietrzebyłoczysteimgłyaniśladu.Akkaoznajmiławięc,żeruszająwdalsząpodróż.Wszystkiegęsibyłygotowe,alebiałygąsioropierałsięitylkochłopiecwiedziałdlaczego—niechciałopuścićmłodejgąski.Akkawszakżeniezważałanatoiruszyławdrogę.
Chłopiecwskoczyłnagrzbietgąsiora.Białyleciałzastadempowoliiniechętnie,leczmaleccieszyłsię,żeopuszczawyspę.Miałwyrzutysumieniazpowodugąski,chciałprzytymzataićprzedgąsiorem,żemusięniepowiódłjejratunek.„Byłobynajlepiej,gdybysięMarcinniczegoniedowiedział”—pomyślał.Ajednocześniedziwiłsię,żegąsiortakłatwozgodziłsięnaopuszczeniemłodejgąski.
Niebawemjednakgąsiorzawrócił.Myślomłodejgąsceniedawałamuspokoju.MniejszajużopodróżdoLaponii!Niemożeprzecieżodleciećżeświadomością,żemłodagąskazostałatamsama,choraizginiezpewnościąśmierciągłodową.
Iwkrótceopuściłsięgąsiornadobrzeznanemiejsce,aleniezastałtamwśródkamienigąski.—Miluchna,Miluchna!Gdziejesteś!—wołał.
„Zpewnościąporwałjąlis”—pomyślałchłopiec.Alewtejsamejchwiliusłyszałpięknygłosikodpowiadającygąsiorowi:
—Tujestem,gąsiorze,tujestem!Wykąpałamsięwłaśnie.Izwodywynurzyłasięmłodagąska,świeżaizdrowa.Opowiedziała,jaktoPaluszeknastawiłjej
skrzydłoiżejestjużzupełniezdrowa.KroplewodyperliłysięnajejlśniącychjakjedwabpiórachiPaluszekpomyślałsobie,żetonapewnojakaśzaczarowanamałakrólewna.
WIELKIMOTYL
Środa,6kwietnia
Gęsileciałynadwyspą,przemierzającjąwposzukiwaniugąsiora,Terazwyraźniewidziałyjąpodsobą:byłatopodłużna,nagapłaszczyznaotoczonawieńcemdobrej,urodzajnejziemiprzybrzegach.
Chłopcubyłolekkoiwesołonasercu.Wczorajczułsięprzygnębionyizrozpaczony.Terazbyłzadowolonyiuradowany.Obecniemógłzrozumiećznaczeniepewnejrozmowy,którąusłyszałpoprzedniegowieczoru.Leżałwłaśnieodpoczywającpodjednymzwieluwiatrakównawyspie,gdynadeszłodwóchpasterzyzpsamiiwielkątrzodąowiec.Chłopiecniezląkłsię,gdyżsiedziałdobrzeukrytypodschodamimłyna,alepasterzeusiedlinaschodachichłopiecmusiałsięzachowywaćcichutkojakmyszka.
Jedenzpasterzybyłmłodyimiałpospolitywygląd.Druginatomiastbyłtostaryidziwnyczłowiek.Miałduże,chudeciało,małągłowęitwarzomiękkich,łagodnychrysach.Zdawałosię,żegłowaiciałonienależądojednejosoby.Siedziałprzezjakiśczascichoipatrzyłniewypowiedzianiezmęczonymwzrokiemwmgłę.Potemzwróciłsiędoswegotowarzyszainawiązałznimrozmowę.Tenwyjąłspokojniechlebiserztorbyizacząłjeść;niedawałprawiewcaleodpowiedzi,słuchałjednakbardzouważnie,zupełniejakgdybymyślał:„Chcęcizrobićprzyjemnośćipozwalamcisięwygadaćdowoli“.
—Opowiemcicoś,Eryku—rzekłstarypasterz.—Myślęsobie,żewdawnychczasach,kiedyludzieizwierzętabyliowielewięksiniżteraz,musiałyimotylebyćbardzoduże.Iwtedytożyłmotyldługościkilkumil,zeskrzydłamitakszerokimijakmorze.Skrzydłatebyłycudowniebłękitneilśniłytaksrebrzyście,żewszystkieinnezwierzętastawałyipatrzyłyzpodziwem,gdymotylunosiłsięwpowietrzu.’
Motyltenmiałtylkojednąwadę:byłzbytdużywstosunkudoswoichskrzydeł,którezaledwiemogłyunieśćjegociężar.Byłobyjeszczedobrze,gdybymotylmiałrozumizostałnalądzie.Tymczasemośmieliłsiępofrunąćnapełnemorze.Spotkałagoburzaiposzarpałamuskrzydła.Tak,tak,Eryku,nietrudnoodgadnąć,cosięstało,gdywichernadmorskiposzarpałdelikatneskrzydłamotyla:tułówbiednegomotylawpadłdomorza.Zrazukołysałsięnafalach,potemnatrafiłnarafęskalnąitampozostał.
Iotomyślę,Eryku,żegdybymotylpadłnaziemię,rozsypałbysięwkrótcewprochizniknął,żejednakwpadłnaskałymorskie,zwapniałzczasemistwardniałjakkamień.
Widziałeś,jakeśmytorazznaleźlinapiaskukamienie,którebyłyskamieniałymiliszkami?Otóżzdajemisię,żetosamostałosięzmotylem.Myślę,żegdytakleżałwMorzuBałtyckim,zamieniłsięzczasemwdługą,wąskąskałę.Czyitobieniezdajesiętaksamo?
Zatrzymałsięczekającnaodpowiedź.Pasterzskinąłgłową.—Mównodalej,abymsiędowiedział,doczegowłaściwiezmierzasz—rzekł.—Wiedzwięc,Eryku,żecałatawyspaÖland,naktórejmieszkamy,niejestniczyminnym,tylkotym
właśnietułowiemmotyla.Gdysięnadtymzastanowić,widaćodrazu,żewyspatajestmotylem.Kupółnocyuwydatniasię
wąska,przedniaczęśćtułowiaiokrągłagłowa,południestanowiodwłok,rozszerzającysięzrazu,apotemkończącysięostro.
Tutajzatrzymałsięznowuispojrzałnaswegotowarzysza,niepewny,jakprzyjętezostanąjegoprzypuszczenia.Alemłodypasterzjadłznajwiększymspokojemikiwałtylkostaremuzachęcającogłową.
—Gdytakmotylleżałzamienionywskałęwapienną—ciągnąłdalejstarypasterz—wiatrprzynosiłnasiona,którechciałyzapuścićwniąkorzonki;byłoimjednakzbyttrudnoutrzymaćsięnanagiej,śliskiejpowierzchni.Przezdługiczasrósłtamtylkomech,zczasemdopieropojawiłysięosty,widłaki,szarotki.Aleidziśjeszczeniematunawyżynachtyluroślin,abymogłypokryćcałegóry,któreteżświecątuiówdziełysymimiejscami.Aozaoraniuizasianiugruntuniemożebyćnawetimowy,gdyżjestnatozbytskalisty.
Skorozatemzgodziszsięzemną,żeteścianyskalne,sterczącewokółnas,utworzonezostałyztułowiamotyla,tozapytaszmoże,skądwzięłasięziemiależącaustópgór.
—Tak,tak—odezwałsięmłodszypasterznieprzestającjeść—właśniechciałemotozapytać.—Pomyśl,żewyspaÖlandprzezwielelatniewystawałanadpowierzchnięmorzaiprzeztenczas
wszystko,cofalewyrzucały—wodorosty,piasekimuszle—gromadziłosięwokołoiosadzałonaniej.Następnieodwschoduiodzachodustaczałysiękamienieigłazy.Wtensposóbwyspazyskałaszerszewybrzeże,naktórymmogłyrosnąćzboża,kwiatyidrzewa.Tutajwgórzenatwardymtułowiumotylapasąsiętylkoowce,krowyiźrebięta,żyjątylkopardwyidżdżownikiiopróczwiatrakówikilkunędznychszałasówniematużadnychbudynków,wktórychmy,pasterze,moglibyśmysięschronić.Aletamwdole,nawybrzeżu,ciągnąsięwielkiewsierybackieizagrodygospodarskie,kościołyiplebanie,anawetcałemiasto.
Starypasterzskończyłispojrzałpytająconatowarzysza.Tenzaśposiliwszysięzapakowałmanatkiizapytał:
—Dobrze,tylkodoczegowłaściwiezmierzasz?—Widzisz,chciałbymwiedziećjedno—powiedziałpasterz,zniżającgłosdoszeptuiwpatrującsię
uparciewmgłęmałymiswymioczami,mętnymiiznużonymiodciągłegowypatrywaniarzeczynieznanychaprzeczuwanych.—Tak,tojednochciałbymwiedzieć,czywieśniacy,mieszkającywtychcichychzagrodachustópskał,alborybacy,żyjącyzpołowuryb,albokupcyzBorgholmu,albocoroczniepowracającyletnicy,albopodróżni,zwiedzającyruinyzamkuborgholmskiego,albomyśliwi,przybywającytuwjesieninapolowanie,albomalarze,którzysiadająnatrawieimalująowceiwiatraki—tak,chciałbymwiedzieć,czychociażbyjedenz.nichdomyślasię,żetawyspabyłaniegdyśmotylem,którytrzepotałwsłońcuwielkimi,lśniącymiskrzydłami.
—Otak!—zawołałnaglemłodypasterz.—Ktochoćrazsiedziałtuwieczoremnazrębieskalnymisłuchałpieśnisłowiczejwkrzewachipatrzyłnamorze,temumusiałoprzyjśćnamyśl,żetawyspanie
powstałatakjakwszystkieinne.—Chciałbymwiedzieć—ciągnąłdalejstary—czychoćjedenznichpragnąłdaćtymwiatrakom
skrzydłatakwielkie,abydosięgłynieba,takwielkie,abyuniosłycałątęwyspę,oderwałyjąodmorzaipozwoliłyjej,jakmotylowi,wznieśćsięwysokowgórę.
—Byćmoże,żetakbywało—powiedziałmłodypasterz—gdyżwnoceletnie,kiedynieboczysteijasnesypienawyspędeszczgwiazdświetlnych,wydajemisięniekiedy,żecałatawyspachcesięunieśćioderwać,iodlecieć...
Staryzdawałsięniesłuchaćiciągnąłdalejswoje:—Chciałbymwiedzieć—mówiłdalej,jeszczecichszymgłosem—czymógłbymiktowytłumaczyć,
dlaczegotutajwgórze,nawyżynachskalnych,mieszkatakwielkatęsknota?Czułemjącodziennieprzezcałeżycieimyślę,żekażdemu,którytutajprzebywa,musisięonawkradaćwduszę.Alechciałbymwiedziećtakże,czyniktztychludziniepojął,iżtatęsknotaspływananasdlatego,żewyspatajestmotylemtęskniącymzaskrzydłami.
MAŁAWYSPAKAROLOWA
BURZA
Piątek,8kwietnia
Dzikiegęsiprzenocowałynapółnocnymbrzeguwyspyinastępnegodniaudałysięwdrogękustałemulądowi.Gwałtownywiatrpołudniowypopędziłjewkierunkupółnocnym.Mimotoudałoimsięprzeprawićnaląd.Kiedyjednakdotarłydopierwszychszkier,usłyszałygrzmot,jakgdybymnóstwoptakówosilnychskrzydłachzatrzepotałonarazwpowietrzu,wodazaśpodnimistałasięzupełnieczarna.Akkawstrzymałalotizawisłaprzezchwilęnieruchomowpowietrzu;potemspuściłasięszybkonapowierzchnięmorza.Alenaglepoderwałjąsilnypodmuchwiatru.Zrazuwiatrunosiłprzedsobątylkowodę,pianęimałeptaki;potemporwałtakżedzikiegęsiipognałjenadotwartemorze.
Rozpętałasięgwałtownaburza.Razporazpróbowałygęsizawrócić,alewicherbyłtaksilny,żeniezdołałymusięoprzeći
pozwalałysięgnaćcorazdalejnadwodą.PrzeleciałyjużmimowyspyÖlandimiałyterazprzedsobątylkowielkie,szaremorze.Niepozostawałoimjednaknicinnego,jakpoddaćsiębezoporulosowi.
Akka,przekonawszysię,żeodwrótjestniemożliwy,azdrugiejstronychcączapobiecoddalaniusięodlądu,osiadłanawodzie.Byłsilnyprzypływmorza,którywzrastałzkażdąchwilą.Zielone,śnieżnąpianąskłębionebałwanyprzelewałysięzhukiem—jedenwyższyoddrugiego.Współzawodniczyłyzesobą,wznoszącsięcorazwyżejipieniącsięcorazgwałtowniej.Dzikiegęsinielękałysięwzburzonychfal,przeciwnie,poddawałysięimzwielkąprzyjemnością.Pływałyzłatwością,kładłysięwięcnagrzbietachbałwanówidawałysięimunosić,bawiącsiętymjakdziecihuśtawką.Lękałysięjedynietego,żemogąsięrozproszyć.
Biedneptakilądowe,którymiburzamiotała,wołałyzzazdrością:—Dobrzetym,copotrafiąpływać!Aleidzikiegęsiwystawionebyłynaniebezpieczeństwo—wskutekkołysaniasięwpadaływ
senność.Niemogłysięoprzećchęciopuszczeniagłowy,schowaniadziobapodskrzydłoizaśnięcia.Nie
majednakżenicniebezpieczniejszegonadsenwtakichokolicznościach,toteżAkkaostrzegałaciągle:—Niezasypiajcie,gęsi!Ta,którazaśnie,odłączysięodstada.Ta,któraodłączysięodstada,jest
zgubiona.Ajednakpomimoto,żegęsistarałysięopieraćsenności,zasypiałyjednapodrugiej.IsamaAkkaz
trudemwalczyłazesnem,gdywtemujrzałanawierzchołkujednejzfalcośokrągłego,ciemnego.—Psymorskie!Psymorskie!Psymorskie!—krzyknęłaostrym,przenikliwymgłosemipoderwała
się.Innegęsipodążyłyzanią,umykającjeszczewporęprzedmorskimipsami,usiłującymischwytaćjeza
nogi.Znowuwięcdzikiegęsizostałyoddanenapastwęburzy,któraszalałacorazbardziej.Iznowuwiatr
gnałjenaotwartemorze,nieuciszającsięaninachwilę.Awokołoaniśladuziemi—nic,próczdzikich,wzburzonychfal.
Gdygęsioddaliłysięjużdostatecznieodniebezpiecznegomiejsca,spuściłysięznowunawodę;kołysaniefaljednakpobudziłojeznówdosnu.Agdyusypiały,zjawiałysięnatychmiastpsymorskie.GdybystaraAkkaniebyłatakczujnaimądra,żadnazgęsinieuszłabyzpewnościącało.
Burzaszalałaprzezcałydzieńbezprzerwyiwyrządziłastraszliwespustoszeniewśródptaków,którewtymczasieznajdowałysięwdrodze.Niektórezatraciłyzupełniekierunekidostałysiędoobcychkrain,gdzieznalazłynędznąśmierćgłodową,inneomdlały—wpadłydomorzaiutonęły.Wieleznichroztrzaskałosięoskałymorskie,wielestałosiępastwąpsówmorskich.
WkońcuiAkkęogarnęłaobawa,czyjejijejstadanieczekarównieżtakistrasznylos.Wszystkiegęsibyłyjużśmiertelniezmęczone,atymczasemnigdziewokołoniebyłowidaćmiejsca,gdziebymogływypocząć.
Kuwieczorowiteżnieośmieliłysięopuścićnamorze,gdyżnaglepokryłosięonokrą,którapiętrzyłasięgroźnieimogłajeprzygnieść.Kilkarazypróbowałystanąćnalodzie,aletoszalonywiatrzmiatałjedowódy,toznówpłoszyłyjeniemiłosiernepsymorskie.
Pozachodziesłońca,przejęteśmiertelnątrwogąprzedzbliżającąsięnocą,puściłysięwdalsządrogę.Zdawałoimsię,żewtengroźnywieczórzbytprędkozapadamrok.Aląduwciążjeszczeniebyłowidać.Cóżdopiero,gdyzmuszonebędąspędzićtakcałąnoc?Przywalijekra,pożrąpsymorskiealborozproszywiatrnawszystkiestronyświata!
Niebopokrytebyłochmurami,księżycniewidoczny.Ciemnościzapadałyszybko.Inaglecałaprzyrodastałasiętakgroźna,żenajodważniejszestworzeniazadrżałyodlęku.Wołaniaprzelotnychptaków,Którymgroziłonajwiększeniebezpieczeństwo,napełniałypowietrzeprzezcałydzień;teraz,gdywciemnościachniebyłowidać,ktojewydawał,brzmiałyponuroizłowieszczo.Namorzutrzeszczałakra,pękajączgłośnymhukiem,apsymorskiewyłyprzeraźliwie.Czyżbytomiałjużbyćkoniecświata?
NIEBEZPIECZEŃSTWO
Chłopiecpatrzyłzprzerażeniemiosłupieniemnamorze.Szumspienionychfalwzmagałsięcorazbardziej.Podniósłoczy:oparęmetrówprzednimsterczałastromaskała.Ujejstóprozbijałysięfale,rozpryskującsięwśnieżnąpianę.Taostra,nagarafagroziłanadlatującymgęsiomniechybnymrozbiciem.Chłopcuzajrzałaśmierćwoczy.Niemiałnawetczasuzastanowićsię,dlaczegoAkkaniespostrzegławporęniebezpieczeństwa,gdyjużskałastanęłaprzednimwcałejswejgrozie.Wtejsamejchwilijednakzauważyłpółokrągłyotwór,wiodącydownętrzaskały.Wszystkiegęsibeznamysłuwleciałypokoleiwotwóriwtensposóbuniknęłyśmierci.
Zanimjednakzaczęłysięcieszyćzeswegoocalenia,chciałysięupewnić,czyteżwszyscytowarzyszesąprzyżyciu.Iokazałosię,żewgrociebyli:Akka,Yksi,Kolme,Nelie,Isi,Kusi,sześćmłodychgąsek,gąsior,MiluchnaiPaluszek—brakowałotylkoKaksi.Pierwszagęśzlewejstronyznikłainiktoniejnicniewiedział.Niewzięłysobiewszakżetegotakbardzodoserca.Kaksibyłastaraimądra,znaławszystkiedrogiizwyczajegromady,trafiwięcdoniejzpewnością.
Wkrótcezabrałysiędzikiegęsidozbadaniagroty.Przezotwórprzedostawałosięjeszczetrochęblaskudziennego,mogływięcrozpoznać,żegrotabyłaobszernaigłęboka.Ucieszyłysiębardzoztakdobregomiejscananocleg,gdywtemjednaznichzauważyłakilkabłyszczących,zielonychpunktów,świecącychzciemnegokąta.
—Tooczy!—zawołałaAkka.—Tutajsąjakieświelkiezwierzęta.Gęsirzuciłysiękuwyjściu,alePaluszek,którywidziałwciemnościachlepiejniżdzikiegęsi,
zawalał;—Nieuciekajcie,tobarany!Gdygęsiprzywykłydomrokupanującegowgrocie,rozpoznałybaranywyraźniej.Wśródstarychbyło
ikilkajagniąt.Wielkibaranzdługimi,kręconymirogamiwydawałsiębyćnajpoważniejszymzmałegostada,toteżdzikiegęsizbliżyłysięprzedewszystkimwukłonachdoniego.
—SzczęśćBożenatympustkowiu!—przywitałygo.Alebaranmilczałianijednosłowopowitanianiewydobyłosięzjegokrtani.Nasunęłotodzikimgęsiomprzypuszczenie,żebaranyniezadowolonesązichwtargnięciadogroty.—Możeniepodobasięwam,żeśmytutajwleciały?—rzekłaAkka.—Aletonienaszawina.Wiatr
nastuzapędził.Przezcałydzieńgnałanasburzaigdybyśmymogłytutajprzenocować,byłobytodlanaswielkimdobrodziejstwem.
Minęładługachwila,zanimjednazowiecodezwałasię,gęsisłyszałyjednakwyraźnie,jakkilkaznichwestchnęłogłęboko.Akkawiedziaławprawdzie,żewszystkieowcesąnieśmiałeimajądziwaczneobyczaje,tejednakzdawałysięniemiećnajmniejszegopojęcia,jaksięnależyzachowywać.Staraowcazdługim,pomarszczonymtroskąobliczemprzemówiłażałosnymgłosem:
—Niktznasniewzbroniwampobytututaj,leczunaswdomujestżałobainiemożemywnimtak,jakzadawnychczasów,przyjmowaćgości.
—Nieróbciesobieznamiceremonii—rzekłaAkka.—Skorosiędowiecie,cośmydzisiajprzeszły,zrozumiecie,żenamzależyjedynienabezpiecznymmiejscu,gdziemogłybyśmyprzespaćnoc.
Natesłowapodniósłsięstarybaran.—Byłobydlawaszpewnościąbezpieczniejunosićsięwpowietrzuwnajsroższąnawetburzęniż
pozostaćtutaj.Niedamysięwammimotooddalić,zanimwasnieugościmywszystkim,conajlepszegoposiadamywdomu.
Zaprowadziłjedozagłębienianapełnionegowodą.Tużobokleżaływiązkasianaikupkasieczki.Baranzaprosiłuprzejmiegęsi,abyraczyłysięposilić.
—Mieliśmybardzosurową,śnieżnązimę—powiedział.—Chłopi,doktórychnależymy,przynosząnamsianoisłomę,abyśmyniepomarlizgłodu.Atenkopiec—towszystko,conamztychzapasówzostało.
Gęsirzuciłysięchciwienapaszę.Zdawałosięim,żetrafiłydoskonale,ibyływjaknajlepszymhumorze.Widziaływprawdziezalęknienieowiec,aleznającichpłochliwośĆniesądziły,żemożetugrozićjakieśniebezpieczeństwo.Gdysięnasyciłydostatecznie,pomyślałyopokrzepieniusięspokojnymsnem.Alewielkibaranpodniósłsięizbliżyłdonich.Gęsiniewidziałyjeszczenigdybaranaotakdługichitwardychrogach.Zresztąwyglądałonwogóledziwnie,miałwielkiłeb,mądreoczyiszlachetnąpostaćjakprawdziwiedumne,odważnezwierzę.
—Niemogębraćnasiebieodpowiedzialnościzanoc,którąmiałybyścietutajspędzić.Muszębowiemwasuprzedzić,żegroziwamniebezpieczeństwo—powiedział.
TerazdopierozrozumiałaAkka,żeidzietuocośpoważnego.—Skorosobietegokoniecznieżyczycie,tosięoddalimy—rzekła.—Tylkomożezechcecienam
powiedzieć,cowastakgnębi?Przecieżniewiemynic,niewiemynawet,gdziejesteśmy.—TojestMałaWyspaKarolowa—odpowiedziałbaran.—LeżyonanazachódodGotlandii,a
zamieszkująjątylkoowceiptakinadmorskie.—Tościewymożedzikieowce?—zapytałaAkka.—Takjest,możnanastaknazwać—rzekłbaran,—Zludźminiemamywłaściwieżadnych
stosunków.IstniejeodwiecznaumowamiędzynamiawieśniakamizpewnejwsiwGotlandii,wedługktórejonimająnaszaopatrywaćwpaszępodczasciężkichmiesięcyzimowych,myzaśdostarczamyimowiecznaszegostada.Wyspajesttakamała,żetylkoniewielenasmożewyżywić.Przezcałyrokżywimysięsame,niemieszkamyzaśnigdywdomachzdrzwiamiizamkami,leczprzebywamywtakichjaskiniachjakta.
—Co?Wyiwzimietutajmieszkacie?—zapytałaAkkazezdziwieniem.—Rozumiesię—odpowiedziałbaran.—Mamytuprzezcałyrokdośćpaszy.—Wtakimraziejestwamchybalepiejniżinnymowcom—powiedziałaAkka.—Alejakieżto
nieszczęściewasspotkało?—Zeszłejzimypanowałytutakiesilnemrozy,żemorzezamarzło.Wtedynawyspęprzedostałysiępo
lodzietrzylisyiodtądpozostałyunas.Prócznichniematunacałejwyspieanijednegozwierzęcia,któremogłobyzagrażaćnaszemużyciu.
Jakżeżmogąlisyporywaćsięnatakiestworzeniajakwy?—Wednietegonieczynią,bojaimojeowcepotrafimysięobronić—rzekłbaranpotrząsając
rogami.—Alewnocy,kiedyśpimy,podkradająsięinapadająnanas.Dokładamywprawdziewszelkichstarań,żebyniezasnąć,aleniekiedyzasypiamymimowszystkoiztakichtochwilkorzystająlisy.Wsąsiednichmiejscowościachzagryzłyjużwszystkiebarany,abyłytamstadarównieduże,jaknasze.
—Niezbyttoprzyjemneprzyznawaćsiędowłasnejbezsilności—dodałastaraowca.—Ibyłobynamzpewnościąlepiej,gdybyśmybyłyowcamidomowymi.
—Czywamsięzdaje,żelisynapadnąnawastejnocy?—zapytałaAkka.—Musimybyćnatoprzygotowane—odpowiedziałastaraowca.—Wczorajszejnocybyłytutaji
porwałynamjagnię,aniewyniosąsięstąd,dopókichoćjednoznaszostanieprzyżyciu.Takpostąpiłyzinnymistadami.
—Więcspodziewaciesięzupełnejzagłady?—zapytałaAkka.—Niestety,niezadługojużniebędzieanijednejowcynacałejWyspieKarolowej—westchnęła
owca.Akkasięzakłopotała.Leciećdalejwśródburzynienależałodoprzyjemności,apozostaniewdomu,w
którymspodziewanosiętakiejwizyty,równieżniebyłozachęcające.PodługimnamyśleAkkazwróciłasiędoPaluszka:
—Powiedz,czyniemógłbyśnamidzisiajdopomóc,jakeśjużtylerazyczynił—zapytałago,—Owszem—odparłchłopiec—bardzochętnie.—Przykromiwprawdzie,żecięskazujęnabezsenność—ciągnęładalejAkka—alemimoto
chciałabymcięprosić,abyśdziåwnocyniespaliobudziłnas,gdydostrzeżeszlisy,aumkniemywporę.Chłopiecprzyrzekłtouczynić.Wiedziałzresztą,żegęsibardziejbyłyzmęczoneodniego,miałyzatem
większeprawodosnu.Byochronićsięprzedburzą,wsunąłsiępodkamieńirozpocząłwartę.Stopniowonieborozjaśniało
sięiksiężycwyglądałspozachmur.Chłopiecstanąłuwejściaipatrzyłwdal.Jaskiniapołożonabyładośćwysokowskale,aprowadziładoniejtylkojednastraszniestromaścieżka.Tąścieżkąmogłynadejśćlisy.
Tymczasemjednaklisówniebyło,natomiastchłopieczauważyłcośinnego,cowpierwszejchwiliprzejęłogoogromnymstrachem.Upodnóżagórynawąskimskrawkulądustałokilkuolbrzymów.Możepotworytebyłykamienne,amożebylitoludzie?Zrazuwydawałomusię,żeśni,potemjednakzorientowałsię,żeprzecieżwcalejeszczeniezasnął.Zupełniewyraźniewidziałwielkichmężczyzn,niemogłowięctubyćmowyóżadnymzłudzeniu.Jednistalinabrzegumorza,inniopieralisięopodnóżegóry,takjakgdybyzamierzaliwspiąćsięnanią.Jednimieliwielkie,potężnegłowy,inniwcaleichniemieli.Jednibylibezrąk,innimieliztyłuzprzoduwielkiegarby.
Chłopcunigdyjeszczeniezdarzyłosięwidziećczegośpodobniedziwacznego.Stałibałsiętakokropnietychstraszydeł,żeniemalzapomniałolisach.
Nagleusłyszałdrapaniepazurówokamienieizauważyłwszystkietrzylisypnącesięwgórę.Skorochłopiecujrzał,żemadoczynieniazrzeczywistością,uspokoiłsięzupełnieinieczułjużżadnejobawy.Pomyślałtylko,żebyłobymożeniezbytszlachetnie,gdybyterazobudziłtylkogęsi,owcezaśzostawiłichwłasnemulosowi.
Pobiegłwięcpośpieszniewgłąbjaskini,zbudziłwielkiegobarana,potrząsającgozarogiizagrzbiet.—Wstawaj,stary,anapędzimylisomporządnegostrachu—szepnął.Starałsięzachowywaćjaknajciszej,alelisymimotousłyszałyszmer.Zatrzymałysięuwejściado
jaskiniizaczęłysięzastanawiać.—Tochybaporuszyłasięweśniejednazowiec.Amożeteżczuwają—niepokoiłsięjedenzlisów.—Cotam!Wchodźprędzej!—wołałinny.—Wżadnymwypadkunicnamniegrozi.Iwsunęłysiędośrodka.Wewnętrzujaskinizatrzymałysięjednakipoczęływęszyć.—Kogodziśwybierzemy?—szepnąłlisidącynaczele.—Weźmiemystaregorogacza—szepnąłlisidącyztyłu.—Potemłatwojużpójdziezpozostałymi.Chłopiecsiedziałnagrzbieciestaregobaranaipatrzyłnapodkradającesięlisy.—Walprostoprzedsiebie!—szepnąłdobarana.Baranuderzyłrogamiipierwszyliszwaliłsięnałeb,naszyjęipotoczy!kuwyjściu.—Uderzajteraznalewo!—zawołałchłopieciwykręciłbaranowiłebwodpowiedniąstronę.Baranwymierzyłporządnyciosrogaminalewoitrafiłdrugiegolisawbok.Tenprzewróciłsięi
potoczyłkilkarazy,zanimstanąłznowunanogiimógłuciekać.Chłopiecchciał,abyjeszczeitrzecilisdostałpamiątkę,aletendałnura,nieczekając.
—No,nadziśbędąmiałychybadobrąnauczkę!—zawołałchłopiec.—Ijatakmyślę—rzekłbaran.—Połóżsięteraznamoimgrzbiecieiwtulwmojąmiękkąwełnę.Po
burzy,którądzisiajprzebyłeś,zasłużyłeśsobienaciepłeposłanie.
PIEKIELNAJAMA
Sobota,9kwietnia
Następnegodniachłopieczwiedzałwyspęsiedzącwygodnienagrzbieciebarana.Całąwyspęstanowiłajednawielkaskała.Przypominaławysokidomzprostopadłymimuramiipłaskimdachem.Baranudałsięnajpierwnaskalistydachipokazywałchłopcunajlepszepastwiska,obfitującewmałe,suchekorzenieizioła,którymiowcenajchętniejciężywią.Chłopcuwyspatawydałasięjakby
stworzonadlaowiec.Ktozaśwdrapałbysięszczęśliwiepostromymzboczugórynaszczyt,zobaczyłbystamtądcoś
ciekawszegojeszczeodpastwiskbaranich.Więcprzedewszystkimdalekie,dalekiemorze,mieniącesięcudnymbłękitemwblaskusłonecznymiszumiącerozigranymifalami.Gdzieniegdzie,obijającsięorafy,pieniłosięonośnieżnąpianą.WprostkuwschodowiciągnęłosiędługiewybrzeżeGotlandii,anapołudnio-zachodziewidaćbyłoWielkąWyspęKarolową,wykazującątęsamąformację,coMałaWyspa.
Gdybaranpodszedłdoskrajuskały,takżechłopiecmógłspojrzećwdół,ujrzał,żeskałapokrytabyłagniazdamiptaków,anatlebłękitnejtoniuwijałysięwzgodzienajrozmaitszegatunkimew,kaczekedredonowych2,gęsiislandzkichinurzyków,polującychgorliwienaśledziki.
—Istotniebłogosławionatokraina—rzekłchłopiec.—Inaprawdęmaciesiętudoskonale,moipaństwo!
—Rzeczywiście,ładnietubardzo—rzekłbaran.Chciałjeszczecośdodać,aleniepowiedziałnicwięcej,tylkowestchnąłprzeciągle.
—Jeżelijednakbędziesztutajsamchodził—rzekłpochwili—tomiejsięnabacznościprzedszczelinaminapowierzchnigóry.
Byłatosłusznaprzestroga,gdyżwkilkumiejscachwidaćbyłogłębokieiszerokieprzepaści.—NajwiększaztychszczelinnazywasięPiekielnąJamą—rzekłbaran.—Makilkametrów
głębokościiwięcejniżmetrszerokości.Ktowniąwpadnie—przepadł.Chłopcuwydałosię,żebaranpowiedziałtozukrytymjakimśzamiarem.Sprowadziłterazchłopcanadółkuwybrzeżu.TamNilsujrzałwreszciezbliskaolbrzymów,którzygo
takprzestraszyliwnocy.Byłytowszystkoskałytakdziwnychkształtów,żechłopiecniemógłimsiędośćnapatrzyć.Pomyślał,żejeśliżyweistotymożnazakląćwkamień,tochybatakmusząwyglądać.
Jakkolwieknawybrzeżubyłotakżebardzoładnie,tojednaknagórzepodobałosięchłopcuowielebardziej.Wdolesprawiałmuprzykrośćwidokmartwychbaranów,zktórychlisyurządziłysobietutajucztę.Leżałytamprócznagichszkieletówtakżeiciałaniedojedzone,anawetizupełnieprzezlisynietknięte.Przekonałsięzprzerażeniem,żedrapieżnetezwierzętanapadałynabaranyrównieżidlaprzyjemności,poto,abyjedręczyćimordować.
Baranniezatrzymywałsięprzytrupachimijałjewmilczeniu,leczchłopiecwidziałdokładniewszystkietepotworności.
Idącdalej,baranwspiąłsięponownienagóręistanąwszynaszczyciepowiedział:—Gdybyjakaśmądraidzielnaistotapoznałanieszczęsnenaszepołożenie,lisynieuszłybyi
pewnościąprzednależytąkarą.—Ajednaklisytakżemuszążyć—rzekłchłopiec.—Rozumiesię—odrzekłbaran—trudnopotępiaćtych,cożywiącsięmięsemszukajągodlasiebie;
jednakmordującdlaprzyjemnościpopełniajązbrodnię.—Powinniwamdopomócwieśniacy,doktórychnależywyspa—odezwałsięchłopiec.—Przybylijużtutajkilkarazywtymcelu—odrzekłbaran—alelisypochowałysięwjaskiniachi
wszczelinachskał—tamstrzałyniemogłyichdosięgnąć.—Ach,mójpoczciwystaruszku!Niesądziszchyba,żetakmałeinędznestworzeniejakjamogłoby
sobieznimiporadzić,skoroaniwy,aniwieśniacyniemogliścieichwytępić—rzekłchłopiec.—Mały,asprytny,dużopotrafi—odrzekłbaran.Niemówilijużwięcejotymichłopiecwróciłdodzikichgęsi,którepasłysięnazboczugóry.Mimo
żenieokazywałtegobaranowi,martwiłsięjednakbardzoprzykrymjegopołożeniemiserdeczniepragnąłdopomócbaranom.
„WkażdymraziepomówięotymzAkkąizgąsioremMarcinem—pomyślał—byćmoże,żedadzą
mijakąśdobrąradę“.Wkrótcepotembiałygąsiorwziąłchłopcanagrzbietipoleciałznimponadwierzchołkiemskałdo
PiekielnejJamy.Leciałswobodnieibezobawy,niemyślącotym,żejesttakdużyibiałyimożezwrócićnasiebieuwagę.Niepróbowałsięukrywaćzapagórkamianizakamieniamiitenbrakostrożnościwydawałsięuniegodziwnym,gdyżpodczaswczorajszejburzyokulałnaprawąnogę,aleweskrzydłowlokłosiępoziemijaknadłamane.
Czułsiętakożywionyipewnysiebie,żelekceważyłwszelkieniebezpieczeństwo.Zatrzymywałsiępodrodzetuiówdzieskubiąctrawęiziołainieoglądałsiępozasiebie.Chłopieczaśleżałwyciągniętynajegogrzbiecieipatrzyłwbłękitneniebo.Byłjużteraztakiwyćwiczonywpodobnymsposobiepodróżowania,żemógłnawetstaćalboleżećswobodnienagrzbiecieswegotowarzysza.
Ponieważgąsiorichłopiecniemielisięwcalenabaczności,przetoniezauważylitrzechlisów,którewysunęłysięcichaczemnaszczytgóry.Lisywiedziałydobrze,żeniełatwojestporwaćgęśnaotwartejprzestrzeni,toteżdalekiebyłyodzamiaruwszczynaniałowów.Niemającjednakżadnegoinnegozajęciawsunęłysięwkońcuwdługąszczelinęskalnąiusiłowałypodkraśćsiędogąsiora.Czyniłytotakostrożnie,żegąsiorrównieżiteraznicniezauważył.
Zbierałsięjużdoodlotu:rozpiąłskrzydła,zatrzepotałnimi,aleniemógłwzbićsięwgórę.Widzącto,lisywywnioskowały,żegąsiorniemożelatać,ichciałyztegoskorzystać.
Wyskoczyłyzjamynaotwartąpolanę.Tutaj,ukrywającsię,oiletobyłomożliwe,zakopceziemiiodłamkiskał,zbliżałysięcorazbardziejdogąsiora,niewzbudzającwnimnadalnajmniejszegopodejrzenia.
Wkońcubyłyjużtakblisko,żemogłysięodważyćnaskok,iwszystkietrzynarazrzuciłysięnagąsiora.
Wostatniejchwiligąsiormusiałjejednakspostrzec,gdyżskoczyłnaglewbokiuszedłnarazieprzedlisami.Gęsiumiejąwprawdziebiegaćtakszybko,żenawetlisowitrudnojedogonić,igąsiorbiegłjakmógłnajszybciej,aleniestetybyłkulawy.
Chłopiecsiedziałnagrzbieciegąsiora,wołającidogadująclisom:—Takeściesię,panowielisy,uraczyłybaranimsadłem,żejużnawetgęsizłapaćniepotraficie!Drażniłjetymigniewałtak,żewpadływewściekłośćipędziłyjakszalonenaprzód.BiałygąsiorzaśskierowałsięwprostkuwielkiejJamiePiekielnej.Dobiegłszyrozpostarłskrzydłai
minąłją.Lisypędziłytużzanim.Naglechłopieczatrzymałgąsioraipogłaskałgoposzyi,wołając;—Możeszsięterazzatrzymać,Marcinku!Wtejsamejchwiliusłyszelipozasobąprzeraźliwewycie,drapaniepazuramiigłuchystuk
spadającychciał.Lisówniebyłoaniśladu.NastępnegorankalatarnikWielkiejWyspyKarolowejznalazłnaproguswegodomukawałkory,na
którejnapisanebyłokrzywymi,nieudolnymiliterami:„LisynaMałejWyspieKarolowejwpadłydoPiekielnejJamy.Pośpieszaj!”
Coteżlatarnikizrobił.2Kaczkiedredonowe—odmianakaczekpółnocnych
DWAMIASTA
MIASTONADNIEMORSKIM
Niedziela,10kwietnia
Byłacicha,jasnanoc.Dzikiegęsinieszukałyschronieniawjaskini,leczspałynaszczycieskały,achłopiecwyciągałsięoboknichnasuchejtrawie.
Księżycświeciłtejnocyjasno,takjasno,żechłopiecdługoniemógłzasnąć.Zastanawiałsię,ileczasujużupłynęłoodchwiliopuszczeniaprzezniegodomurodzinnego,iobliczył,żeodpoczątkupodróżyminęłojużtrzytygodnie.Nagleprzypomniałsobie,żetodziśwłaśnieprzypadauroczystaWielkaSobota.
„DzisiejszejnocywybierająsięwdrogęwszystkieczarownicezBloksberg”—zażartował.Oilebowiemobawiałsiękrasnoludkówiduchów,otyleniewierzyłanitrochęwczarownice.
„Gdybynaprawdęwtęnocpokazałysięczarownice,musiałbymjeprzecieżzobaczyć.Przytakjasnymblaskuksiężycanieukryłbysięprzedmoimioczaminajmniejszypyłekwpowietrzu”—przekładałsobiechłopiecdalej.
Kiedytakspoglądałwnieboimyślałotymwszystkim,ujrzałnaglepięknyobraz.Dośćwysokonawidnokręguświeciłksiężycwpełni,jasnyiokrągły,anadnimunosiłsięwielkiptak.Najasnymtleodbijałsięczarnymizarysami,askrzydłajegosięgałyodjednejkrawędziksiężycadodrugiej.Tułówjegobyłwielki,szyjadługaismukłaichłopiecpoznałodrazu,żetomusibyćbocian.
Wkilkachwilpotemnaziemięobokchłopcaspuściłsięistotniebocian,panKlekot.Pochyliłsięnadnimitrąciłdziobem,abygoobudzić.
Chłopiecusiadłnatychmiast.—Janieśpię,panieKlekot—powiedział.—Aledlaczegóżtopanwędrujeszwśródnocyicotam
słychaćwGlimminge?CzypragniepanpomówićzmatkąAkką?—Nocjesttakjasna,żeniemożnabyłozasnąć—odpowiedziałpanKlekot.—Przyleciałemwięcna
wyspęwodwiedzinydociebie,przyjacieluPaluszku,dowiedziałemsiębowiemodpewnejmewy,żetutajprzebywasztejnocy.NiesprowadziłemsięjeszczedoGlimminge,mieszkamtymczasemna
Pomorzu.Chłopcauradowałyteodwiedzinyniewymownie.Gawędzilijakiśczasotymiowym,jakstarzy
przyjaciele.Narazbocianzapytałchłopca,czyniemiałbyochotywybraćsięwtakpięknąnocnawycieczkę.
Maleczgodziłsiębardzochętnie,podtymjednakwarunkiem,żegobocianprzedwschodemsłońcaprzyniesiezpowrotemdogęsi.PanKlekotprzyrzekłinatychmiastudalisięwdrogę.Znowubocianskierowałlotprostokuksiężycowi.Pędziłcorazwyżejicorazwyżej,morzeznikałopodnimi,awtymszybkimlociezdawałosięchłopcu,żetkwiwmiejscu.
Kiedybocianosiadłnaziemi,chłopiecsądził,żecaławędrówkapowietrznatrwałazaledwiekilkachwil.Tymczasemmusiałprzebyćzbocianemznacznąodległość,gdyżpanKlekot,zsuwającchłopcanaziemię,powiedział:
—OtoPomorze.Chłopieczadziwiłsię,żejestwzupełnieobcymkraju.Nigdysobieczegośtakiegoniewyobrażał.
Szybkorozejrzałsięwokoło.Stałnasamotnymwybrzeżupokrytymmiękkim,drobnympiaskiem.Postronieprzylegającejdoląduciągnąłsiędługiszeregpiaszczystych,porosłychtrawąpagórków,które,mimożeniebyłyzbytwysokie,zasłaniałyjednakchłopcuzupełniewidoknaokolicę.
PanKlekotstanąłnajednymzpagórków,podniósłnogęwgóręwyciągnąłszyję,wsuwającdzióbpodskrzydło.
—Odpocznętrochę—rzekłdoPaluszka—atytymczasemmożeszsobiepospacerowaćpowybrzeżu.Tylkożebyśniezbłądził.
Chłopiecchciałzrazuwspiąćsięnajedenzpagórków,abyrozejrzećsiępookolicy;postąpiwszyjednakkilkakrokównaprzód,potrąciłkońcemdrewnianegosandałaocośtwardego.Spojrzałizobaczyłleżącąnapiaskumałą,zaśniedziałąmonetęmiedzianą.Byłataklicha,żeniewartobyłoschylaćsięponią,odrzuciłjąwięcpogardliwienogą.Kiedyzaśpochwilipodniósłgłowę,ujrzałzbezgranicznymzdumieniemwznoszącysięzaledwieodwakrokiprzednimponurymurzwielkąbramą,nadktórąwznosiłasięwieża.
Przedchwilązaledwie,gdyspostrzegłpieniądz,leżałoujegostópmorze,iskrzącesięblaskamiibarwami,terazzaśzasłaniałjezupełniedługimur,najeżonywieżamiiwieżyczkami.Iwłaśnietużobokchłopca,tamgdziepoprzedniociągnęłasięławawodorostów,otwierałysięwmurzewielkiewrota.
Chłopiecrozumiał,żemuszątobyćczary,alenieodczuwałżadnegostrachu,boto,cowidział,niebyłowcaleprzerażająceanistraszne.Muryiwieżebyływspaniałeichłopieczapragnąłzobaczyć,cosiępozanimikryje.
„Muszęzbadać,cotamjest”—pomyślałiwszedłwewrota.Podsklepieniemsiedzielistrażnicywkolorowych,fałdzistychubiorach,zdługimihalabardamiigrali
wkości.Bylitakzajęcigrą,żeniezauważylichłopca,któryminąłichszybko.Tużprzedbramąciągnąłsiędużyplac,wybrukowanygładkimipłytamikamiennymi.Wokołostały
wysokie,wspaniałedomy,amiędzynimiotwierałsięwidoknadługie,wąskieulice.Naplacuprzedbramąroiłosięodludzi.Mężczyźniubranibyliwdługie,obramowanefutrem
płaszcze,zarzuconenajedwabnesuknie,berety,ozdobionepiórami,przechylonemielinaduchem,anapiersiachzwieszałyimsięprześlicznełańcuchy.Wszyscybyliwspanialeodzianiikażdyznichuchodzićmógłzaksięcia.
Kobietynosiłyspiczasteczepceidługieszatyzwąskimirękawami.Ionebyłypięknieprzystrojone,alestrójichniedorównywałubiorommężczyzn.
Wszystkotoprzypominałozupełnieobrazkiwstarejksiążcezopowiadaniami,którąmatkaniekiedywyjmowałazeskrzynipokazywałachłopcu.Nilsniechciałwierzyćwłasnymoczom.
Osobliwszejednakodmężczyznikobietbyłosamomiasto.Każdydommiałbalkonwychodzącynaulicę,abalkonytebyłytakbogatoozdobione,żemożnabymyśleć,iżwspółzawodniczązesobąonajpiękniejszywygląd.
Ktonarazoglądawielenowychrzeczy,niemożesobiepotemwszystkiegodokładnieprzypomnieć.Mimotochłopiecpamiętałpóźniej,żewidziałszczytydomów,naktórychstałyfiguryChrystusaiapostołów,framugiprzyozdobioneposągami,apotemznówinne,wyłożonekolorowymszkłemalbobiałymiczarnymmarmurem.
Podziwiająctecudachłopiecpoczułnagleniewytłumaczonyniepokój.—Tegojeszczenigdyniewidziałemnaoczyinigdywżyciumoimtegojużniezobaczę—powiedział
dosiebieizacząłbieczulicywulicębezwytchnienia.Ulicebyływąskie,alewcalenietakpusteiponurejakwmiastach,któredotychczaswidywał.
Wszędziepełnobyłoludzi.Starekobietysiedziałyprzeddrzwiamiiprzędłybezkołowrotków.Sklepyprzypominałybudyjarmarczne.Najednymzplacówgotowanotran,nadrugimgarbowanoskóry,anajednejzulicurządzonybyłwarsztatpowroźniczy.Gdybychłopiecmiałczas,mógłbysiętutajnauczyćwielurzeczy.Widziałkowaliwykuwającychcienkiepancerze;złotnikówoprawiającychdrogiekamieniewpierścienieinaramienniki;tokarzytoczącychnaczyniazbiałegodrzewa;szewcówzelującychczerwone,miękkiepantofle;tkaczyprzetykającychjedwabiemizłotemcienkietkaniny.
Alechłopiecniemógłzatrzymywaćsięnakażdymkroku.Pędziłciąglenaprzód,abyzobaczyćjaknajwięcej,zanimwszystkonieznikniemusprzedoczu.Murbiegłwokołocałegomiastaiotaczałjezupełnietak,jakpłotyogradzająwSzwecjiwszystkiepola.Nakrańcukażdejulicywznosiłysięnamurzewieżeiświeciłydachycynkowe.Apowieżachprzechadzalisiępachołkowiewbłyszczącychzbrojachiświecącychhełmach.
Przewędrowawszycałemiastochłopieczaszedłznowudobramymiejskiej.Przedniąroztaczałosięmorzeiport.Tutajwidziałstarożytnełodziezwysokimimasztami.Tragarzeikupcyuwijalisięgorliwie.Wszędzietętniłożycieiwszystkimbyłopilnodoczegoś.
Aleituwewnętrznyniepokójniepozwalałmuzatrzymaćsiędłużej.Pośpieszyłznowudomiastaiznalazłsięnawielkimplacutargowym.Wznosiłasiętamkatedraotrzechwysokichwieżachwielkichodrzwiach,ozdobionychkamiennymifigurami.Ścianypokrywałyrzeźbytak,żeniebyłonanichanijednejcegiełkibezozdoby.Ajakiżprzepychjaśniałpoprzezotwartyportyk!Złotekrucyfiksyzłoconymiozdobamipokryteołtarze,księżawzłotychornatach!Naprzeciwkokościołastałdomzcynkowymdachemiwysmukłą,niebotycznąwieżą.Tobyłzapewneratusz.Aodkościoładoratuszawokołocałegorynkustałynajpiękniejszedomyznajrozmaitszymiozdobami.
Chłopiecnabiegałsiętyle,żeupadałniemalzeznużenia.Zdawałomusię,żeterazwidziałjużwszystko,comiastonajosobliwszegoposiadało,iszedłwolniej.Naulicy,wktórąwłaśniezboczył,mieszkańcypewniekupowaliswojewspaniałeszaty.Ludzietłoczylisięprzedmałymisklepami,gdziekupcyrozkładalinastołachsztywne,kwiecistemateriejedwabne,grube,złocistebrokaty,lśniącyaksamit,lekkie,miękkiechustkijedwabneiprzezroczyste,powiewnekoronki.
Przedtem,kiedychłopiecpędziłtakszybko,niktnaniegoniezważał.Ludziemyślelizapewne,żetoskaczemały,szaryszczur.Dopieroteraz,gdykrążyłzwolnapoulicy,zauważyłgojedenzkupcówinatychmiastkiwnąłnaniego.
Maleczląkłsięichciałuciekać,alekupieckiwałdalejizachęcałgouśmiechem,rozkładającnastolesztukęprześlicznegoaksamitu,jakgdybychciałgotymprzywabić.
Chłopiecpotrząsnąłprzeczącogłową.„Nigdywżyciuniebędętakbogaty,żebysobiechoćłokiećtakiegomateriałukupić”—myślał.Tymczasemwewszystkichsklepachwzdłużcałejulicyzwrócononaniegouwagę.Gdziekolwiek
spojrzał,wszędziestałkupiecikiwałnaniego.Pozostawialiswoichbogatychklientówizajmowalisiętylkonim.Bieglidonajbardziejukrytychzakątkówsklepów,wydobywalistamtądnajlepszeswetowaryiwykładalijenastółrękamitrzęsącymisięzpośpiechu.
Chłopiecszedłdalejniezatrzymującsię.Wtemjedenzkupcówwybiegłdoniego,pochwyciłgozarękawirozłożyłprzednimsrebrzystybrokatijedwabnetapety,połyskującewszystkimibarwami.Chłopiecniemógłsiępowstrzymaćodśmiechu.Czyżniemożnabyłopoznaćodrazu,żetakinędzarzjakonniejestwstaniekupićtakdrogichtowarów?Stanąłiwyciągnąłobieswepusteręce,abypokazaćludziom,żenicniemainicniekupi.
Natokupiecpodniósłpalecdogóry,skinąłnańzachęcającoipodsunąłmucałystosnajpiękniejszychtowarów.
Potemwyciągnąłzkieszenimały,wytartypieniądz,najmniejszy,jakiwogóleistnieje,ipokazałgoPaluszkowi.Achcącgojeszczebardziejzachęcićdokupna,dołożyłjeszczedwasrebrnepucharydostosutowarów.
Wówczaschłopieczacząłszukaćpokieszeniach.Wiedziałwprawdzie,żeniemaanijednegozłamanegoszeląga,alemimowoliszukałdalej.
Wszyscykupcyprzypatrywalisięuważnietymposzukiwaniom.Nieczekająckońcaskoczyliwgłąbsklepów,schwycilitylesrebrnychizłotychklejnotów,iletylkounieśćmogli,ipodawalimuwszystko,czyniącznaki,żenieżądająwiększejzapłatynadjedengrosz.
Alechłopiecprzeszukiwałnapróżnokieszenieswychspodniikurtki:nieposiadałnic,zupełnienic.Wtedywoczachtychwszystkichpoważnychkupców,którzybyliprzecieżowielebogatsiodniego,ukazałysięłzy.Ichłopiecpoczułsiędziwniewzruszony,gdyżwyglądalinaniezwyklezmartwionych.Zastanowiłsię,czyniemógłbyimpomócwjakikolwieksposób,inagleprzypomniałmusięzaśniedziałypieniądzmiedziany,znalezionywpiasku.
Natychmiastpobiegłpośpieszniezpowrotemiszczęściemudopisało,trafiłbowiemdotejsamejbramy,przezktórąpoprzedniowszedł.Przeszedłprzeznią,popędziłnawybrzeżeizacząłszukaćmiedzianejmonety,któratamprzedtemleżała.
Irzeczywiście—pieniądzleżałnaswoimmiejscu.Leczskorogopodniósłichciałznimwrócićdomiasta,ujrzałprzedsobątylkomorze.Animuru,anibramy,anistrażników,aniulic,anidomów!Nic,nic—próczmorza!
Oczychłopcanapełniłysięłzami.Wiedziałprzecież,żewszystkoto,cowidział,byłotylkozłudzeniem,alebyłototakpiękne!Iteraz,kiedyznikło,uczułsmutekiżal.
WtejsamejchwilipodszedłdoniegopanKlekot,żebygozbudzić.Trąciłgodziobem,mówiąc:—Zdajemisię,żespałeśtakmocnojakija.—Ach,panieKlekot—rzekłPaluszek—cotobyłozamiasto,któretutajwidziałem?—Widziałeśmiasto?—odparłbocian.—Zdajecisiętylko.Spałeśiśniłeś—otowszystko.—Nie,niespałem—odparłPaluszek.Iopowiedziałbocianowiwszystko,cowidział.Natorzekłbocian:—Wedługmniestanowczozasnąłeśnabrzeguiśniłeś.Niechcęjednakukrywaćprzedtobą,że
Bataki,kruk,którynajwięcejwiezewszystkichptaków,opowiedziałmiraz,żeniegdyśbyłotumiasto,zwaneVinetą3.Miałobyćbardzopiękneibogateiżadnemiastonaświecieniemogłosięznimporównać.Niestety,mieszkańcyjegobylidumniirozrzutni.I—ciągnąłbociandalej—Batakimówi,iżzakaręVinetazostałazatopionaprzezfaleipogrążonanadniemorskim.Mieszkańcyjejjednakniemogąumrzeć,amiastoniemożerozpaśćsięwgruzy.Costolattylkowolnomiastuwcałejjegowspaniałościwynurzyćsięzdnamorzaiprzezcałągodzinępozostawaćnalądzie.
—Tak,tomusibyćprawda—zawołałPaluszek—bojajewidziałem!
—Kiedygodzinamija,anikomuwtymczasienieudałosięwVineciesprzedaćczegokolwiekzapieniądzejakiejśżyjącejistocie,miastozapadaponowniewgłąbmorza.Gdybyśty,Paluszku,posiadałchoćjednąmamąmonetę,abyzapłacićkupcomzatowar,Vinetamogłabypozostaćnalądzieimieszkańcyjejmogliby,jakinniludzie,żyćiumierać,
—Ach,panieKlekot—zawołałchłopiec—terazwiem,dlaczegopanprzyleciałwśródnocyizabrałmniezsobą!Myślałpan,żejabędętym,którywybawistaremiasto.Ach,panieKlekot,jakżeżżałuję,żemisiętonieudało!
Ukryłtwarzwdłoniachipłakał.Itrudnobyłobypowiedzieć,ktobyłbardziejzmartwiony—chłopiecczybocian.
MIASTOŻYWYCH
Poniedziałek,11kwietnia
WponiedziałekwielkanocnypuściłysiędzikiegęsiwrazzPaluszkiemwdrogęiunosiłysięteraznadGotlandią.Podnimileżałatawielkawyspa,stanowiącapłaszczyznęotakiejsamejglebiejakwSkaniiirówniewielkiejilościkościołówidomówwiejskich.Różnicęstanowiłytylkowspanialełąkiprzecinającepolaizupełny;brakwielkichdóbrpańskichzpałacamiiwieżami.
GęsiobrałydrogęprzezGotlandiętylkozewzględunaPaluszka,któryoddwóchdniczułsiębardzoprzygnębiony.Bezustanniewidziałprzedsobąowomiasto,któremusięwtakidziwnysposóbukazało.Musiałciąglemyślećopięknychbudynkachiniezwykłychludziach.
„Achgdybymisięteżudałoprzywrócićtowszystkodożycia!—myślał.—Jakieżtonieszczęście,żetakiecudaspoczywaćmusząnadniemorskim!“
AkkaigąsiorstaralisięusilnieprzekonaćPaluszka,żeto,cowidział,byłotylkosnemalbozłudzeniemwzroku,alechłopiecniechciałotymsłyszeć.Byłzupełniepewny,żewszystkowidziałnaprawdę,iniktniemógłmutegowyperswadować.Chodziłwięctaksmutnyiprzygnębiony,żewzbudzałniepokójwswychtowarzyszachpodróży.
TymczasemwłaśniewchwilinajwiększegoprzygnębieniamalcazjawiłasięstaraKaksi.BurzazapędziłająażnaGotlandięiprzewędrowałacałąwyspę,zanimsiędowiedziała,gdziemaszukaćswychtowarzyszypodróży.GdyprzybyłanaMałąWyspęKarolowąidowiedziałasięosmutkuPaluszka,rzekłanatychmiast:
—JeśliPaluszektaksięsmucimiastemumarłym,togomogęłatwopocieszyć.Lećciezamną,apokażęmumiejscowość,którąwczorajoglądałam.Ręczę,żesmutekjegominie.
Pożegnałysięgęsizowcamiiwybrałysięwdrogędomiejscowości,którąKaksichciałapokazaćmalcowi.Mimoswegosmutkuspoglądałonzciekawościąnakrainę,ponadktórąleciał,
Iprzyszłomunamyśl,żewyspatamusiałabyćniegdyśwysoką,stromąrafą,takjakWyspaKarolawa,tylkonaturalnieowiele,wielewiększą.Późniejwszakżemusiałaulecspłaszczeniu.Wziętochybawielkiwałekiugniecionowyspę,jakugniatasiękawałciasta.Niedoprowadzonojednakwidocznierobotydokońca,gdyżnasamymwybrzeżuchłopieczauważyłwkilkumiejscachwysokie,białeścianywapiennezmnóstwemgrotiszczelin.Naogółjednakiwybrzeżebyłotakżepłaskie.
Stadogęsispędziłonalądziepięknepopołudnieniedzielne.Byłotakrozkosznieciepłojakwlecie.Drzewanabrzmiewałypąkami,wiosennekwieciepokrywałołąkibarwnymkobiercem,natopolachchwiałysiędługie,puszystebazie,awogródkach,otaczającychmałedomki,krzakiagrestujaśniałymłodziuchnązielenią.
Ciepło,pąkiikwiatywywabiłyludzizdomów.Nawszystkichdrogachiplacachroiłosięodprzechodniów.Wszędziebawionosięwesoło:zarównodzieci,jakidoroślirzucalikamieniamidoceluiciskalipiłkitakwysokowgórę,żedolatywałyniemaldodzikichgęsi.Chłopiecbawiłbysięzapewneogólnąwesołością,gdybyniebyłtakprzygnębiony.
Musiałjednakprzyznać,żewycieczkabyłabardzoładna.Wszędzierozlegałysięwesołedźwiękiiśpiewy.Małedziecibawiłysięwkoloiśpiewałyulubioneswepiosenki.Zbocznejulicywychodziłagromadaludzizwielkimichorągwiami,śpiewającchórem.Głosyichdochodziłydochłopcamimoznacznejodległości.Nawzgórkachwlesiesiedzieliodświętnieubraniludzie,gralinagitarachinatrąbach.
PóźniejszewspomnieniachłopcaoGotlandiisplatałymusięodtądzawszeześpiewemitańcem.Długoprzyglądałsię,agdypopewnymczasiepodniósłprzypadkiemoczy,ach,jakżesięzadziwił!Gęsiniepostrzeżeniezmieniłykieruneklotuileciałyterazwzdłużwybrzeżanazachód.Przednimi
roztaczałosięniezmierzone,błękitnemorze.Niemorzetojednakwydałosięchłopcutakdziwne,jenomiasto,któresięwznosiłotamna
wystającymwybrzeżumorskim.Gęsinadlatywałyodwschoduiwłaśniekiedydoleciałydomiasta,zachodziłosłońce:wszystkiemury
iwieże,wysokiekamieniceikrzyżekościelnerysowałysięczarnonajasnymniebie.Chłopiecwięcniemógłnaraziestwierdzić,jakwrzeczywistościwyglądałomiasto,iprzezkilkachwilsądził,żejestrówniepięknejakto,którewidziałowejnocywielkanocnejwyłaniającesięzdnamorskiego.
Ajednakzbliskaprzekonałsię,jakbardzosięróżniły.Byłatotakaróżnica,jakmiędzywyglądemczłowieka,którysięjednegodniaustroiwpurpuręibogateaksamity,następnegozaśodziejewnędznełachmany.
Byćmoże,iżmiastotowyglądałoniegdyśtakjaktamto,którepodziwiałnawybrzeżuPomorza.Ionootoczonebyłomuremiwieżycami,ibramami.Alewieżetegomiasta,któremuwolnobyłopozostaćnaziemi,niemiałydachów,pustebyłyiodartezewszystkiego.Bramybezwrót,brakstróżówiodźwiernych.Całyświetnyprzepychznikł—pozostałytylkoszare,nagiemury.
Gęsileciałyponadmiastemichłopiecwidział,żeskładałosięonoprzeważniezmałych,niskich,drewnianychdomków;tylkogdzieniegdziewidaćbyłowysokiedomyikościołypochodzącezdawnychczasów.Domytebyłybiałe,bezżadnychozdób.Alechłopiec,którytakniedawnopodziwiałzatopionemiasto,wyobrażałsobie,jaktoniegdyśzdobiłyjekolumnylubczarnyibiałymarmur.
Taksamopatrzyłnastarekościoły.Większośćznichniemiaładachów,amurybyłynagie.Wszędziewidaćbyłopusteotworyokienne,podłogęzpołamanymipłytami,porosłątrawąiresztkimuru,naktórymwiłysiępnącerośliny.Nilsjednakwyobrażałsobietesameścianypokryteobrazamiimalowidłami,ołtarzeizłotekrzyżenachórach,atuiówdziekapłanówwszatachhaftowanychzłotem,odprawiającychmodły.
Przyglądałsięmałymbramommiejskim,przezktóreterazpodwieczórniedzielnyprawieniktnieprzechodził.Imyślałotym,jaktoniegdyśroiłysięoneodwspanialeubranychludzi,jaktonaulicachtychbyłyniegdyświelkiewarsztatyizakłady,wktórychpracowalinajrozmaitsirzemieślnicy.
INilsHolgersonniewidziałtego,żemiastotoidzisiajbyłopiękneiosobliwe.Niewidziałaniładnychdomkówwbocznychuliczkach,ichpoczerniałychmurów,białychokienniciczerwonokwitnącychpelargoniizabłyszczącymiszybami,aniwspaniałychogrodówialei,aniurzekającegopięknaruinporosłychpnącymisięroślinami.Oczyjegobyłytaknapełnioneminionymprzepychem,żeniemogłydojrzećnicgodnegouwagiwteraźniejszości.
Dzikiegęsiprzelatywałykilkakrotnienadmiastem,żebyPaluszekmógłdokładniewszystkoobejrzeć.Wkońcusiadłynanoclegwśródruinkościelnychnaporosłymtrawądziedzińcu.
Kiedygęsijużusnęły,Paluszekczuwałjeszczedługo,spoglądającprzezdziurawąkopułęnanieboróżowewodblaskachzachodu.Patrzyłimyślał,żeniebędziesięjużwięcejmartwił,iżniepotrafiłuratowaćzatopionegomiasta.Nie,niebędziesięjużmartwił!Gdybymiasta,którewidział,niezatopiłomorze,stałobysięonozapewnezbiegiemczasutakieubogieiopuszczonejakto,któreoglądał.Możeniezdołałobysięonooprzećzmiennościczasuimiałobywkrótce,takjakto,kościołybezdachów,domybezozdóbipuste,niezaludnioneulice.Możewięclepiej,żeśpicichopodkryształowątoniąmorską,nieutraciwszyniczeswychwspaniałości,
„Niechsięwięcnieodstanieto,cosięstało—myślał.—Iktowie,czyteraz,nawetmającmocuratowaniazatopionegomiasta,chciałbymprzywrócićjedożycia”.
IwielumłodychmyślałobyzpewnościąpodobniejakNils.Odtądniesmuciłsięjuż.Ludziestarsijednak,przyzwyczajenidozadowalaniasięmałym,ciesząsię
bardziejubogim,rzeczywistymmiastemVisbyniżpięknąVinetąnadniemorskim.
PODANIEOSMÄLANDII
Wtorek,12kwietnia
DzikiegęsiodbyłypomyślniepodróżprzezmorzeiosiadływpółnocnejczęściSmälandii.Całaziemiawtejokolicypodzielonabyłaprzezliczneodnogimorskienawyspy,półwyspy,cypleiprzesmyki.Morzeokazałosiętakzaborcze,żewkońcupozostałytunietknięteprzezwodęsametylkopagórkiigrzbietygórskie.
Kiedydzikiegęsinadleciałyodstronymorza,byłjużwieczórifalista,malowniczaziemiależałauśpionawotoczeniulśniącychfiordów.Gdzieniegdzienawyspachwidaćbyłochatyidomy,anawetiwielkie,białedworypańskie.Nawybrzeżustałyrzędamidrzewa,zanimiciągnęłysięuprawnepola,anawzgórzach,otaczającychwybrzeże,rosłyznówdrzewa.Chłopcu,spoglądającemunatowszystkozgóry,przypomniałsięoglądanykiedyśwnocykawałekwybrzeżaBlekinge,itubowiemmorzezziemiąstykałosięzgodnieispokojnie,roztaczającskarbysweibogactwa.
Dzikiegęsiopuściłysięnanagiewybrzeżenadfiordem.Natychmiaststwierdziły,żewczasieichpobytunawyspachwiosnauczyniłanalądziedużepostępy.Naolbrzymichdrzewachniebyłojeszczewprawdzieliści,alełąkiibłoniauichstópjaśniałybielą,zielenią,błękitemizłotem.Gęsizdziwiłtenwidoknieoczekiwany.Prędkojednakzrozumiały,żebarwnykobierzecnałąkachtworząbiałesasanki,żółteifioletowekrokusy,błękitneprzylaszczki.Widoktenzachwyciłje,alejednocześniezaniepokoiłysiętym,żetakdługoprzebywaływpołudniowejczęścikraju,iterazmusząpośpieszaćzpodróżąnapółnoc.Akkaorzekłanawet,żezapewneniestarczyjużczasunaodpoczynekwSmälandii.
Wiadomośćtazasmuciłachłopca.ZewszystkichokolickrajunajbardziejpragnąłpoznaćSmälandię,gdyżnajwięcejmuotejokolicyopowiadano.Pragnąłwięczobaczyćjąnawłasneoczy.
Jakwiemy,spędzi!onpoprzednielatonawsiwpobliżuJordebergi,służączagęsiarka.TamprzestawałciąglewtowarzystwiekilkuubogichpastuszkówzeSmälandii.Dzieciteopowiadałymubezustannieoswejrodzinnejziemi,nieszczędzącprzytymdocinkówizłośliwychuwag.
Coprawda,rozsądnagęsiarkaAzaniebrałaudziałuwtychprzekomarzaniachsięisprzeczkach.Natomiastbratjej,małyMats,wodziłrejwpodobnychrozmowachirozmyślniedokuczałNiłsowi.
—Słuchaj,Nils—pytał—czywiesz,jaktobyło,kiedyPanBógtworzyłSkanięiSmälandię?AgdyNilsmówił,żeniewie,zaczynałmuopowiadaćzabawnąhistorię:—Byłotowtedy,gdyPanBógtworzyłcałyświat.WśródtejrobotyzjawiłsięświętyPiotr.
Przyglądałsięjakiśczaswmilczeniu,apotemspytał:„Czytotrudno?”„Otak,nawetbardzotrudno”—odpowiedziałBóg.ŚwiętyPiotrprzyglądałsięjeszczeprzezchwilę,awidząc,zjakąszybkościąBógstwarzajedenkraj
zadrugim,nabrałodwagiirzekłdoPanaBoga:„Odpocznij,ajawyręczęcięchętniewdalszejpracy”.AlePanBógsięzawahał.„Wątpię,czypotrafisz”—powiedział.NatoobraziłsięświętyPiotrioświadczył,żepotrafirówniedobrze,jaksamPanBóg.AwłaśnieBóg
zajętybyttworzeniemSmälandii.Krainatabyławprawdziedopierowpołowiegotowa,alezapowiadałasięniezwyklepiękniei
udatnie.PanBógnieumiałniczegoodmówićświętemuPiotrowi,więcrzekł:„Dobrze,dokończtejkrainy,którąotorozpocząłem,jazaśwezmęsiędonowej.Zobaczymy,komusię
udalepiej”.ŚwiętyPiotrzgodziłsięchętnieinatychmiastprzystąpiłdoroboty.PanBógzaśposunąłsięnieconapołudnieizabrałsiędotworzeniaSkanii.Wkrótcekrainabyłajuż
gotowa.AwtedyBógzawołałświętegoPiotraikazałmująobejrzeć.Trudnobyłozaprzeczyć,żeSkaniaudałasięnadwyraz.Byłatoziemiażyzna,łatwodającasięuprawiać,zwielkimirówninamiigdzieniegdzietylkowznoszącymsięfalistogruntem.Wszystkotobyłotakobmyślone,abyludziombyłojaknajlepiejijaknajdogodniej.
„Pięknykraj—rzekłświętyPiotr—alemój,zdajesię,wypadłjeszczepiękniej”.GdywszakżeBógzobaczyłpołudniowąizachodniączęśćSmälandii,którejtworzeniepowierzył
świętemuPiotrowi,załamałręcezrozpaczyizawołał:„Cóżeśtyuczyniłnajlepszego!”Stałosiębowiemtak,żeświętyPiotrchcącdostarczyćswojejkrainiejaknajwięcejciepła,
nagromadziłmnóstwogłazów,góriskałipodniósłgruntnaznacznąwysokość,abykrajprzybliżyćdoświatłaiciepłasłonecznego.Nastosachgłazówrozpostarłpotemcienkąwarstwąziemi.Ipewienbył,żeuczyniłwszystkojaknajlepiej.
WłaśniekiedyoglądaliSmälandię,spadłyulewnedeszczeitowystarczyło,abywykazaćwartośćjegoroboty.Wodazmyłapokładziemiiukazałanagi,skalistygrunt.Gdzieniegdziezostałatylkoglinaimuł,agruntbyłtakijałowy,żeprzyjąćsięnanimmógłnajwyżejmechiwrzos,jałowiecisosna.Tylkojednawodadopisaławobfitości,wypełniłabowiemwszystkieszczelinywgórachiwszędziewidaćbyłojeziora,strumienieirzeki,aprzedewszystkimbagnaimoczaryogromnierozległe.Wypadłozaśprzytymtakniefortunnie,żewjednychmiejscachwodybyłozadużo,winnychnatomiastbyłojejbrak.Caleprzestrzeniewyschłyzupełnieizakażdympowiewemwiatruunosiłysięwgórętumanypiaskuikurzu.
„Cóżeśtysobiemyślał?”—zapytałBóg.ŚwiętyPiotrusprawiedliwiałsiętym,żechciałziemiętęprzybliżyćdosłońca.„Toćprzecieżnocamicierpiećzatobędzieodchłodów—rzekłBóg—boizimnozniebiosidzie.
Lękamsię,żenawetto,coztrudemtutajwyrośnie,zniszczymrózwnocy“.ŚwiętyPiotrzawstydziłsię,jemutobowiemnamyślnieprzyszło.„Tak,będzietojałowa,mrozamignębionakraina—rzekłBóg—alenatoniemajużrady“.KiedymałyMatsdochodziłdotegomiejscawopowiadaniu,przerywałamugęsiareczkaAza.—Niemogęznieśćtego,żewtensposóbprzedstawiasznaszkraj!—wołała.—Zapominasz,że
posiadamysporourodzajnejziemi.PrzypomnijsobietylkookręgnadcieśninąKalmar:nigdziechybaniemażyźniejszychpólżytnich.Masztamprzecieżpoleprzypolu,zupełniejaktutajwSkanii.Doskonałatoziemiaiwszystkonaniejrośnie.
—Notak—przyznawałmałyMats—alejaprzecieżpowtarzamtylkopodanie.—Słyszałamteżnierazludzimówiących,żenigdzieniematakpięknychwybrzeżyjakwTjust.Jakież
tamsąwzgórza,lasyiłąki!—Tak,tak,toprawda!—potakiwałmałyMats.—Aniepamiętasz,jaktoopowiadałanauczycielka?WcałejSzwecjiniematakpięknejiożywionej
okolicyjakczęśćSmälandiipołożonanapołudnieodjezioraVättern.PrzypomnijsobietylkopięknejezioroMunkimiastoJönköpingzlicznymifabrykamizapałek,imiastoHuskvarna,otoczonewspaniałymiplantacjami.
—Tak,tak,toprawda!—potakiwałmałyMats,—PrzypomnijsobiejeszczemiastoVisingöijegoruiny,iwszystkiehistorycznepamiątki!Idolinę
rzekiEm,iwszystkiejejmłyny,ifabrykidrzewne,istolarnie,itokarnie!—Tak,tak,towszystkoprawda—powtarzałmałyMatszawstydzony.Alenaglewykrzykiwałgłośno:—Ach,jacymygłupi!TowszystkomieścisięprzecieżwtejczęściSmälandii,którąstworzyłBóg,
musiwięcbyćpiękneiudatne.AlewSmälandiistworzonejprzezświętegoPiotrawyglądawszystkozupełnietak,jakjestwpodaniu.Iniedziwięsięwcale,żePanBógprzeraziłsięnatenwidok.AleświętyPiotrnieupadłnaduchuipróbowałpocieszyćPanaBoga.
„Niegniewajsię—prosił—zobaczysz,stworzęczłowieka,któryosuszymoczaryizamienigrzbietygórwuprawneziemie”.
AleterazwyczerpałasięcierpliwośćPanaBoga,„Nie,pozwolęciconajwyżejstworzyćmieszkańcaSkanii,tejpięknejiurodzajnejziemi,
Smälandczykazaśzostawmnie“.IstworzyłBógSmälandczyka,iuczyniłgomądrymicierpliwym,wesołymipracowitym,
przedsiębiorczymidzielnym,potoabymógłdaćsobieradęwswymubogimkraju.WtymmiejscuopowiadaniaMatsmilkłigdybyNilsHolgersonrównieżmilczał,byłobywszystko
dobrze.Tenjednakniemógłsiępowstrzymaćodzapytania,jaksięudałoświętemuPiotrowizestworzeniemczłowieka.
—Jak?No,ajakżety,mieszkaniecSkanii,podobaszsięsobie?—odpowiadałmałyMatstakpogardliwieizłośliwie,żeNilsrzucałsięnaniegozpięściami.
AżeMatsbyłsłabymmalcem,więcstarszaodniegoorokAzaśpieszyłazpomocą.Zazwyczajbardzołagodna,tamgdziechodziłooobronębrata,stawałasięlwicą.NilsHolgersonzaśniechciałwalczyćzdziewczyną,odwracałsięwięcplecamidoobojgaiprzezcałydzieńniespoglądałanirazuwstronę,gdziedziecizeSmälandiipasłygęsi.3Vineta—słowiańskiemiastonaPomorzunadBałtykiemzburzonewr.1184przezDuńczyków.Natymmiejscupowstałopóźnie)miastoWolin.
WRONY
GLINIANYGARNEK
Wpołudniowo-wschodniejczęściSmälandiiznajdujesięokręgSunnerbo.Jesttozupełnarówninaiktokolwiekwidzitęokolicęwzimie,sądzi,żepodpokrywającymjąpłaszczemśnieguleżązaoranepola,zielonebłoniaiskoszonełąki,jaktozazwyczajbywanarówninach.
KiedyjednakzpoczątkiemkwietniaśniegtopniejewSunnerbo,okazujesię,żepokrywałonpiaszczystewydmy,nagiezłomyskalneiwielkiemoczary.Zdarzająsięwprawdzietuiówdziepola,aletakubożuchne,żesięjezaledwiespostrzega,niskiezaś,szareIubczerwonechałupywiejskieukrywająsięprzedokiemludzkimwgłębilaskówbukowych.
NagranicyokręguSunnerbozokręgiemHallandciągniesięwydmapiaszczystatakdługa,żestojącnajednymjejkońcuniemożnadojrzećdrugiego.Nacałejtejprzestrzeninierośnienicpróczwrzosu.Igdybychciećzasiaćtucokolwiek,trzebabyprzedewszystkimwytrzebićwrzos,którymimożematylkomały,karłowaty;pień,małekarłowategałązkiisuche,skarłowaciałelistki,wmawiasobiejednak,żejestdrzewem,izachowujesięjakprawdziwedrzewo.Rozpościerasięnibylasnawielkichprzestrzeniach,trzymasięrazeminieznosi,abyinnemałeczydużeroślinywtargnęłydojegopaństwa.
Jedynymmiejscemnatychpiaskach,gdziewrzosniepanujeniepodzielnie,jestniskie,kamienistewzgórze,naktórymrosnąkrzakijałowca,jarzębinyikilkawielkich,pięknychbuków.
WtymczasiekiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,stałanatymwzgórzuchataotoczonaniewielkimugorem.Mieszkańcyjejwynieślisięzniewiadomegopowoduichatatabyłapusta,arolależałaodłogiem.Opuszczającchatęludziepomyśleliotym,żebyzatkaćprzezornieotwórwkominie,zasunąćrygleuokienizamknąćdrzwi.Zapomnielijednakostłuczonejszybieiootworzezatkanymgałgankiem.
Pokilkuulewnychdeszczachgałganzgniłiwypadł.Wreszcieporwałagopewnaodważnawrona.Pagórekbowiemnapiaszczystejwydmieniebyłtakpusty,jakbytosięmogłowydawać.
Zamieszkiwałogowielkiestadowron,nieprzebywającychtuzresztąprzezcałyrok.Zimąwronywynosiłysięzagranicę,jesieniąprzelatywałyzpolanapoleszukającwziemiziaren;wlecie
rozpraszałysiępodworach,żywiłysięjajamiijagodamilubporywałypisklęta;cowiosnęzaś,gdymiałybudowaćgniazdaiskładaćjajka,powracałynatęporosłąwrzosemwydmę.
Wrona,któraporwałagałgan,zwałasięBiałopiórkązpowodubiałegopiórawskrzydleipochodziłazeznakomitegowroniegoroduBiałopiórych.
NazywanojąjednakGapąalboCiapą,gdyżzachowywałasięzawszeniemądrzeiniedołężnieiwywoływałaciągłekpinyiżartytowarzyszek.
Gapabyławiększaisilniejszaodinnychwron,aleniewielejejtopomagało,gdyżwszystkiewyśmiewałyjąniemiłosiernieilekceważyły.Zprawanależałosięjejprzewodnictwowstadzie,godnośćtębowiempiastowałynajstarszezszanownegoroduBiałopiórych.Alejużnadługoprzedtem,zanimGapaprzyszłanaświat,ródjejutraciłtenprzywilej.Obecnieprzewodniczyławronomokrutna,dzikawrona,zwanaPędziwiatrem.
UsunięcieBiałopiórychodprzewodnictwamiałoswojąpoważnąprzyczynę.Wronynawzgórzuwronimpostanowiłykiedyśzmienićsposóbżycia.Niewszystkiewrony,choćzapewnetaksądzicie,żyjąjednakowo.Jedneprowadząskromny,poczciwyżywot:żywiąsięnasionami,poczwarkamiowadówipadliną;inneprowadzążyciezbójeckieinapadająnamłodezające,pożerająmałeptaszkiipodbierająjajkaznapotkanychptasichgniazd.RódBiałopiórychsłynąłzeskromnościisurowościobyczajów,dopókiwięcprzewodniczyłstadu,wronyprowadziłysiętakprzykładnie,żeinneptakiniemiałyimnicdozarzucenia.Tylkożewronbyłoogromniedużo,cierpiaływięcczęstogłódinędzęiniemogływytrwaćwtakpowściągliwymtrybieżycia.ZbuntowałysięprzetoprzeciwkoBiałopiórymioddałyprzewodnictwoPędziwiatrowi,znanemuzdrapieżnościiokrucieństwa.Dorównywałamugodniemałżonkajego,wronazwanaWietrznicą.Podprzewodnictwemtejparywronyuprawiałytakirozbój,żesta!ysięrówniegroźne,jakjastrzębieisowy.
ZGapąnieliczonosięwcale.Wszystkiewronyoświadczyły,żeniemaonanicwspólnegozeswymiprzodkamiiniemożerościćżadnychprawdoprzewodnictwa.Traktowanobyjąnawetzzupełnymlekceważeniem,gdybynieto,żeciąglezwracałanasiebieuwagęlicznymiwybrykami.
Pewnemądrewronytwierdziły,żegłupotainiedołęstwoGapywychodząjejnadobre,ktowiebowiem,czyinaczejPędziwiatriWietrznicązniosłybywstadzietegopotomkastarożytnegoroduprzywódców.ObecniezaśparataokazywałaGapiewielkąuprzejmość,zabierałająchętniezsobąnałowy,przytejbowiemsposobnościmożnabyłoocenićichzręcznośćiodwagęwzestawieniuzniedołęstwempoczciwejGapy.
Żadnazwronniewiedziałaotym,żetoGapaporwałagałganzestłuczonegooknasamotnejchaty.Zdziwiłobyjetoogromnie,gdyżniepodejrzewałyGapyotakąodwagęizuchwałość.Gapaniezwierzałasięteżnikomuzeswegoczynu,amiałapotemusłusznepowody.PędziwiatriWietrznicabyłydlaniejbardzouprzejmezadniaiwobecnościinnychwron,alejednejciemnejnocy,gdywronyusadowiłysiędosnunagałęziach,naGapęnapadłoniespodziewaniekilkawroniomaljejniezamordowały.Odtejporyudawałasięonakażdegowieczorananoclegdosamotnej,opuszczonejchatynawzgórzu.
Tymczasemzaszłocośniespodziewanego.Nakrańcupiaszczystejwydmyznajdowałasięjaskinia.Byłatoraczejjamanapełnionażwiremipiaskiem.Ciekawiłaonaogromniewrony,któreokrążałyjąbezustannie,wietrzącwkażdymziarnkupiaskujakąśtajemnicę.Istotnie,pewnegodniapodczastakichoględzinznalazływśródkamieniiżwiruduży,glinianygarnek,zamkniętyszczelniedrewnianąpokrywą.Zaciekawione,próbowałyoderwaćpokrywęalbozrobićdziuręwgarnku,żebydowiedziećsię,cosięwnimukrywa.Wszelkiewysiłkiokazałysięjednakdaremne.
Stałybezradnewokołogarnka,gdywtemusłyszałyzwróconedosiebiesłowa:—Hej,wrony,czyprzyjśćwamzpomocą?Iujrzałylisasiedzącegonabrzegujamy.Lisbyłniezwykleurodziwy,szpeciłgotylkobrakkawałka
ucha.—Jeżeliśtakiłaskaw,toprosimy—rzekłgrzeczniePędziwiatr.Jednakżeusunąłsięprzezornienabok,azajegoprzykłademuczyniłytosamoinnewrony.Lischwyciłgarnek,rwałgozębami,ciągnąłzapokrywę.Aleionnicniewskórał.—Czydomyślaszsię,cotamjestwśrodku?—zapytałPędziwiatr.Lisobracałgarneknawszystkiestronyiprzysłuchiwałsięuważnie.—Srebrniki—zawołał—samesrebrnemonety!Wronypodskoczyłyzradości.—Naprawdę,naprawdę?Tamjestsrebro?—pytały,aoczyichbłyszczałypożądliwością.Rzeczzabawna,niemabowiemdlawronnacałymświecienicmilszegoibardziejupragnionegonad
srebrnemonety.—Słuchajcie,jakonebrzęczą!—mówiłlispotrząsającgarnkiem.—Niewiemtylko,jaksiędonich
dostać.—Tak,tobardzotrudno—wzdychaływrony.Lisdrapałsiępołbielewąłapąimedytował.Przyszłomunamyśl,żeprzypomocywronudamusię
schwytaćmalca,naktóregoczyhał.Rzekłwięcpochwili:—Znamkogoś,cowamnapewnootworzytengarnek.—Kogo?Kogo?—zawołaływronyirzuciłysięnalisazapominającoostrożności.—Powiemwampodwarunkiem,żemigopotemwydacie—rzekłlis.IopowiedziałwronomoPaluszku.WronyniemiałypowoduoszczędzaćPaluszkaizgodziłysięod
razunatenwarunek.Wszystkosiędałozłatwościąułożyć,trudniejbyłodowiedziećsię,gdzieprzebywająobecniedzikie
gęsizPaluszkiem.Pędziwiatrdobrałsobiepiętnaściewrondotowarzystwaipuściłsięznimiwdrogę,obiecującwkrótcepowrócić.
Tymczasemmijałdzieńzadniem,awronynawzgórzuwronimoczekiwałynapróżnojegopowrotu.
PORWANYPRZEZWRONY
Oświciewyruszyłydzikiegęsinaposzukiwanieżeruprzeddalsząpodróżą.Pagóreknadfiordem,naktórymspałytejnocy,byłniewielkiinagi,alewwodziewokołobyłodużo
wodorostów—ulubionegopokarmugęsi.Chłopcupowodziłosięgorzej,gdyżnadaremnieszukałczegośdozjedzenia.Iwłaśniegdygłodnyidrżącyzzimnarozglądałsięnawszystkiestrony,spostrzegłkilkawiewiórekbiegającychpomałej,skalistejwysepce.Chłopcuprzyszłonamyśl,żewiewiórkompozostałyzpewnościąresztkizimowychzapasów,poprosiłwięcgąsiora,abygozaniósłnawysepkę,gdziewiewiórkiużycząmumożetrochęorzechów.
Gąsiorprzepłynąłznimnatychmiastprzezcieśniną,niestetyjednakwiewiórkitakbyłyzajętezabawą,żeniemiałyczasuwysłuchaćchłopca,iskaczączdrzewanadrzewoskryłysięwzaroślach.Malecpobiegłzanimiiwkrótceznikłzoczugąsiora,którysiedziałspokojnienapiaskunadmorskim.
Paluszekbrodziłwłaśniepołąkachpośródsasaneksięgającychmuażpobrodę,gdynagleuczuł,żegoktośporywaztyłuipróbujeunieśćwgórę.Odwróciłsięszybkoiujrzałwronęchwytającągozakark.Usiłowałsięwyrwać,alenatychmiastzjawiłasięjeszczejednawrona,schwyciłagozapasekiprzewróciłanaziemię.Gdybychłopiecwołałoratunek,gąsiorzdążyłbyzpomocą,alemalcowizdawałosię,żesamporadzisobiezwronami.Rzucałsięnawszystkiestrony,kopałiwierzgał,alewronygoniepuszczałyiwreszcieuniosłyzsobą.Głowachłopcauderzyłaodrzewo.Poczułsilnybólwskroni,
uczyniłomusięciemnoprzedoczymaistraciłprzytomność.Kiedyotworzyłoczy,byłjużwysokoponadziemią.Powoliwracałamuświadomość,zrazujednaknie
wiedział,gdziejesticosięznimdzieje.Gdyspojrzałwdół,zdawałomusię,żewidzirozpostartyolbrzymi,puszystydywan,utkanywnieregularnebrunatneizieloneczworokąty.Dywanbyłpiękny,ajednak,patrzącnań.zgóry,chłopiecmyślałsobie:„Cozaszkoda,żesiętakpodarł”.Dywanbowiembyłzniszczony,szpeciłygoróżnedziuryiłaty.Najdziwniejszezaśbyłoto,żedywanwydawałsiębyćrozpostartynadzwierciadłem,gdyżpoprzezdziuryiotworyprzeświecałojasne,przezroczysteszkłolustrzane.NagleuwagęNilsazwróciłowschodzącesłońce.Iotozwierciadłoujegostópzapłonęłoróżowymizłotymodblaskiemicudownagrabarwzachwyciłachłopca.Nierozumiałtylko,skądtowspaniałewidowiskopochodzi.WkrótcejednakwronyzaczęłysięopuszczaćniżejiNilsstwierdził,żewielkidywanpodnim—tobyłaziemiapokrytazieleniąlasówiglastychibrunatnymiplamamiliściastychborówigajów,dziuryzaśiotworywdywanie—tobyłylśniącefiordyiprzezroczystejeziora.
Iprzypomniałsobie,żegdyporazpierwszyunosiłsięnagrzbieciegąsiora,wydawałomusię,iżziemiawSkaniijestszachownicą.Terazzaściekawbył,jaknazywaćsięmogłakrainawyglądającanibydywanpodarty.
Mnóstwopytańkrążyłomupogłowie.Dlaczegoniesiedzinagrzbieciebiałegogąsiora?Dlaczegowronyciągnągoiprzerzucająnawszystkiestronytak,żecochwilaspaśćmożezwysokości?
Naglewyjaśniłomusięwszystko.Zostałporwanyprzezwrony.Białygąsiorsiedzijeszczenawybrzeżuiczekananiego,adzikiegęsipolecąwdalsządrogę.Jegozaśwronyunoszągdzieśdalekoodnichwkierunkupołudniowo-zachodnim.Poznawałtopopołożeniutarczysłonecznej,którąmiałzasobą.Tak.Atenwielkidywanwdole—topewniebyłaSmälandia.
„Jakżeżtambiałygąsiorporadzisobiebezmojejopieki?”—rozmyślałchłopiec.Ikrzyknąłdowron,abygonatychmiastodniosłyzpowrotemdodzikichgęsi.Osiebienielękałsię,gdyżpewienbył,żewronyzabrałygotylkozeswawoli.
Tymczasemwronyanimyślałysłuchaćjegorozkazówiprzyśpieszałylotu.Naglejednaznichzatrzepotałaskrzydłamiruchemoznajmiającymuwronostrzeżenie:„Obejrzyjciesię!Niebezpieczeństwo!”Wszystkiewronywpadływsosnowylasiopuściłysięnaziemięocienionąolbrzymimi,zwieszającymisięgałęziami.Tamposadziłychłopcapodogromnąsosnąiukryłygotakdobrze,żeniedostrzegłbygonawetwzroksępa.
Poczymrozstawiłynadnimstraż:piętnaściewronstanęłozwartymkołem,zdziobamizwróconymigroźniekuniebu.
—Noicóż,wrony,dowiemsięmożenareszcie,pocościemnieporwały?—zapytałchłopiec.Alewielkawronasyknęła:—Milcz!Albociślepiawydziobię!Ispojrzałatakgroźnie,zechłopieczmuszonybyłusłuchać.Siedziałwięcipatrzyłwmilczeniuna
wrony,onezaśpatrzyłynaniego.Imdłużejprzyglądałsięchłopiecwronom,tymbardziejmusięniepodobały.Pióramiały
zanieczyszczone,jakgdybynigdynieużywałykąpieli,szponyipazuryoblepionesuchąziemią,awkącikachdziobówtkwiłyresztkijedzenia.Byłtozupełnieinnygatunekptakówniżdzikiegęsi:drapieżne,okrutne,chciweizuchwałejakprawdziwirabusieizłoczyńcy.
—Wpadłeśmiędzyzbójeckąbandę—powiedziałchłopiecdosiebie.Wtemusłyszałnadsobąwabiącenawoływaniadzikichgęsi:—Gdziejesteś?Jestemtu!Gdziejesteś?Jestemtu!Domyśliłsię,żetoAkkawrazzgęśmiposzukujego,alezanimzdążyłodpowiedzieć,wielkawrona,
którazdawałasiębyćprzywódcącałejgromady,syknęłamudoucha:—Pamiętajooczach!Musiałmilczeć.Dzikiegęsizaśnieprzypuszczałypewnie,żePaluszekjesttakblisko,iwidocznietylkoprzypadkowo
przelatywałynadtymlasem,gdyżchłopiecjeszczetylkokilkarazyusłyszałichgłosy,poczymnawoływaniazamilkły.
—Terazmusiszsobiesamradzić,NilsieHolgersorrie—rzekłdosiebie.—Pokażesz,czegośsięnauczyłprzeztychkilkatygodnipobytuwśróddzikichptaków.
Pokrótkimodpoczynkuwronygotowałysiędoodlotu.Widocznebyło,żemiałyzamiarunieśćchłopcazsobą,itowtensamsposób,copoprzednio:jednazakołnierz,drugazapasek!
—Czyżniemamiędzywamianijednejtaksilnej,abymniemogłanieśćnagrzbiecie?—opierałsięoburzonychłopiec.—Wymęczyłyściemniejużdostatecznie.Zresztązapewniamwas,żeniemamzamiaruskręcićsobiekarkuspadającztakiejwysokości.
—Animyślimydbaćotwojąwygodę—odburknąłpogardliwieprzewodnikwron.Tylkojednazwron,największa,zbiałympióremwskrzydle,odezwałasięłagodnie:—Zdajemisię,Pędziwietrze,żemamyprzynieśćPaluszkacałegoinienaruszonegonamiejsce.Mogę
gowięcponieśćnagrzbiecie.—Jaksobiechcesz,Gapo—zgodziłsięPędziwiatr.—Tylkogonieupuśćpodrodze.Chłopiecucieszyłsięztegopierwszegoustępstwaiodzyskałhumor.„Czymamupaśćnaduchudlatego,żemniekilkawronporwało?przekonywałsamsiebie.—Dam
sobieradęztąbandą!“Wronyleciaływkierunkupołudniowo-zachodnim,corazdalejponadSmälandią.Poranekbył
prześliczny,ciepłyisłoneczny.Wszystkieptakiwlasachmarzyłyomiłości,śpiewaływięciświergotałynajtkliwiejinajczulej.Wwielkim,ciemnymlesiesiedziałwysokowgórzenawierzchołkusosnydrozdzopuszczonymiskrzydłamiinadętymgardzielemiwyśpiewywałbezustannie:
—Och,jakżeśpiękna,ty!Jakżeścudowniepiękna,ty!Tynajpiękniejszazpięknych,ty!Agdykończyłtępiosenkę,zaczynałnanowoodpoczątku.Wtymczasiechłopiecprzelatywałwłaśnienadlasemigdywysłuchałkilkarazyzrzędutejsamej
pieśniizauważył,żedrozdnielimieżadnejinnej,przyłożyłręce,stulonewtrąbkę,doustizawołał:—Tośmyjużsłyszeli!Tośmyjużwielerazysłyszeli!—Ktotonaśmiewasięzmojejpieśni?Ktototaki?—pytałrazporazzagniewanydrozd,szukając
wokołosiebiewinowajcy.—Ten,któregoporwaływrony!—zawołałchłopiec.AlenatychmiastzwróciłsiędoniegoPędziwiatrzpogróżką:—Strzeżswoichoczu,Paluszku!Ilecielidalej,ciągleponadlasamiijeziorami.Wgaikubrzozowymsiedziałagołąbkaleśnananagiej
gałęzi,przedniąstałgołąb.Nastroszyłpióra,kręciłgłową,kołysałciałemtak,żegardłemdotykałgałęzi,igruchał:
—Ty,tynajpiękniejsza!Ty,tyjedynamoja!Awgórze,wpowietrzu,przelatywałchłopieciwołałdogołąbki:—Niewierzmu!Niewierzmu!Niewierzmu!—Ktotomniespotwarza?Ktototaki?—gruchałgołąbgniewnie,oglądającsięzaśmiałkiem.—Ten,któregoporwaływrony!—wołałchłopiec.ZnówkazałmuPędziwiatrmilczeć,aleGapaujęłasięzachłopcem:—Dajmutampaplać,niechsobieptaszkimyślą,żewronystałysięmiłeitowarzyskie.
—O,niegłupieone!—odpowiedziałPędziwiatr.—Alemusiałomutopochlebić,gdyżodtądpozwalałchłopcuwołać,ileicochciał.
Ilecielidalej,przeważnieteraznadlasamiiłąkamileśnymi;niekiedytylkoukazywałysiękościołyimałedomkinaskrajulasów.
Razujrzelistarą,pięknąpańskąposiadłośćzczerwonymimuramiiświecącymdachem.Zaniąciągnąłsięlas,przedniąroztaczałosięjezioro.Domotoczonybyłpotężnymiklonami,awogrodzierosływielkie,rozłożystekrzakiagrestu.Wysokowgórzenapiorunochroniesiedziałszpakigwizdałtakgłośno,żekażdytondochodziłdosamiczkisiedzącejwgnieżdzienajajach.
—Mamyczterymałejaja!—śpiewałszpak.—Mamyczteryśliczne,okrągłejaja!Całegniazdomamypełneślicznychjaj!—szpakwyśpiewywałtępiosenkęporazsetny.
Achłopiecprzelatującynaddworaminiemógłsiępowstrzymać,abyniezadrwićzniego,izawołałzłośliwie:
—Kawkawybierzewaszejaja!Kawkajewamwybierze!—Ktotomnietakstraszy?Ktototaki?—zapytałszpaktrzepoczączniepokojemskrzydłami.—Jeździecnawronie!Jeździecnawronie!—zawołałchłopiec.TymrazemPędziwiatrniekazałmumilczeć,sambowiemwrazzcałymstadembawiłsięwyborniei
krakałzuciechy.Imgłębiejwokolicę,tymczęściejnatrafianonajezioraizatoki,wyspyiprzesmyki.Nabrzegu
jednegojeziorastałkaczoriskładałgłębokieukłonyprzedkaczkąoświadczającsięjejuroczyście:—Wiernycibędęprzezżyciecale!Wiernycibędęprzezżyciecałe!—Potrwatoledwiejednolatomałe!Potrwatoledwiejednolatomałe—dogadywałzłośliwie
chłopieczeswojejwyżyny,—Atycośzajeden?!—wołałzanimrozgniewanykaczor.—Nazywamsięwroniłup!—krzyknąłchłopiecwodpowiedzi.Okołopołudniaopuściłysięwronynałąkę.Krążyływokoło,szukającżeru,ależadnaznichnie
myślałaopożywieniudlachłopca.WtemnadleciałaGapatrzymającwdziobkugałązkędzikiejróżyusianączerwonymijagodamiipodałająPędziwiatrowi.
—Patrz,przyniosłamcicośsmacznego!—zawołała.AlePędziwiatrzakrakałpogardliwie:—Obejdęsiębeztwegoprzysmaku,niejadamzeschłegogłogu!—Myślałam,żecisprawięprzyjemność—tłumaczyłasięGapairzuciłaodtrąconągałązkę,która
padłaustópchłopca.Malecpochwyciłjąizaspokoiłgłódjagodami.Wronyrozpoczęłypogawędkę.—Oczymmyślisz,Pędziwietrze?Takidziśjesteścichy!—rzekłajednazwrondoprzewodnika.—Myślęotym,jaktowtejokolicyżyłaniegdyśkurabardzoprzywiązanadoswojejgospodyni.Żeby
więcsprawićjejprzyjemność,zniosłaniezwykledużejajko,któreukryłapodpodłogąstodoły.Wysiadywałajajkoicieszyłasięnamyśloradościgospodyni,skorotazobaczywyklutepisklę.Tymczasemgospodyniędziwiładługanieobecnośćkury,szukałajejwszędzie,alenadaremnie.Długodziobie,czyzgadujesz,ktoodszukałkurę?
—Zdajemisię,żezgadłem,Pędziwietrze.Aterazjaciopowieminnezdarzenie.Czyprzypominaszsobieczarnąkotkęzedworu?Jaktonarzekałaonawiecznienagospodarzy,żejejzabieralinowonarodzonekocięta!Jedenraztylkoudałosiękotceukryćmałewstogusiananałące.Cieszyłasięnimiogromnie,alezdajesię,żejamiałemznichwiększąuciechę.
Terazwszystkiewronynabrałyochotydoopowiadaniaijednaprzerywaładrugiej.
—Cotozasztukawykradaćjajainowonarodzonepisklęta?!—wołałajedna.—Japorwałamprawiedorosłegozająca.Trzebabyłozgąszczuwgąszcz...
Niemogładokończyć,gdyżnatychmiastprzerwałajejinna:—Możetobardzozabawnepłataćfiglekuromikotom,alemnieowielewięcejbäwidokuczanie
ludziom.Ukradłamrazsrebrnąłyżkę...Niedokończyła—tymrazemprzerwałjejniecierpliwiechłopiec:—Dośćtego!Czyniewstydwamchełpićsiępodobnymiczynami?Otospędziłemtrzytygodniewśród
dzikichgęsiiwidziałemtylkoprzykładydobrociiszlachetności.Maciezpewnościązłegoprzywódcę,skoropozwalanatakierabunkiigrabieże.Powiadamwam,zmieńciewaszepostępowanie,gdyżinaczejźlebędziezwami.Samsłyszałem,jakludzienarzekalinawasządrapieżnośćobiecywaliwytępićwas.Strzeżciesięwięc!
Skutektejprzemowychłopcabyłtaki,żePędziwiatriinnewronyrzuciłysięnaniegoibyłybygozadziobałyirozszarpały,gdybygoGapanieobroniła.
Śmiejącsięzasłoniłachłopcaiwołała:—Nie,nie!CobynatopowiedziałaWietrznicą,gdybyściezamordowaliPaluszka?!Któżbynam
wydobyłsrebrnepieniądze?—Wiadomo,takieciapybojąsięzawszebab!—burknąłPędziwiatr.Zostawiłjednakmalcaw
spokoju.Następniewronyudałysięwdalsządrogę.Dotychczaszdawałosięchłopcu,żeSmälandianiejest
wcaletakubogąkrainą,jakmówiono.Okolicabyławprawdziebardzolesistaigórzysta,alenadbrzegamirzekijeziorciągnęłysiępolauprawne,adzikich,odludnychmiejscprawieżenienapotykał.Imbardziejjednakwronyzapuszczałysięwgłąbkraju,tymrzadziejspotykałwsieidworyiwkońcuwidziałjużtylkosamemoczary,wydmyiskalistewzgórza.
Słońcemiałosiękuzachodowi,aledzieńbyłjeszczejasny,gdywronydoleciałydopiaszczystegopagórka.PędziwiatrwysłałprzodemjednązwronzwieściąoznajmiającąstaduznalezieniePaluszka.NaspotkaniezwycięzcówwyleciałozarazkilkasetwronzWietrznicąnaczele.Wzajemnepowitanianapełniłypowietrzeprzeraźliwymkrakaniem.WtymwrzaskuudałosięGapieszepnąćchłopcukilkasłów:
—Byłeśwciągucałejpodróżytakimiłyiwesoły,żepolubiłamcięserdecznie.Chcęciprzetodaćdobrąradę:gdyprzybędziemynamiejsce,dadzącirobotę,napozórbardzołatwą,alestrzeżsięiniewykonajjejzażadnącenę!
NiebawemwronybyłyuceluporożyiGapapostawiłachłopcanapiasku.Aletenpadłjaknieżywy.Natychmiastotoczyłygozwrzaskiemchmarywron.
—Paluszku—zawołałaWietrznicą—wstawaj,musisznamoddaćprzysługę,któradlaciebiebędziedrobiazgiem!
Alechłopiecnieotwierałoczu,ażzniecierpliwionyPędziwiatrporwałgozakołnierzizawlókłwstronę,gdzieleżałglinianygarnekstarożytnegokształtu.
—Wstawaj,Paluszku—rozkazał—iotwórztengarnek!—Dajmispać—rzekłchłopiec—jestemdziśtakizmęczonyiśpiący!Zaczekajcieztymdojutra!—Otwórzgarnek!—rozkazywałcorazsurowiejPędziwiatrtrzęsącchłopcem.Paluszekusiadłizacząłoglądaćiobracaćgarneknawszystkiestrony.—Jakżetakiesłabemaleństwo,jakja,dasobieradęztymgarnkiem!Wszakonjestwiększyodemnie
—żaliłsięmalec.—Otwieraj!—wrzeszczałPędziwiatr.—Inaczejbędzieźleztobą!Chłopiecwstał,próbowałpodnieśćgarnekiopuściłręcebezsilnie.
—Niemamdzisiajsił—rzekł.—Dajciemisięwyspać,ajutrootworzęwamgarneknapewno.AlePędziwiatrstraciłcierpliwośćizezłościąuderzyłchłopcadziobemwnogę.Paluszekporwałsię
zoburzeniemiwyciągnąłnóżzpochwydlaobrony.WymierzającostrzewstronęPędziwiatra,krzyknął:—Miejsięnabaczności,zbóju!Wronęjednaktakzaślepiławściekłość,żezamiastuciekaćprzedniebezpieczeństwem,rzuciłasię
wprostnanóż,któryjąprzebiłnawylot.Zdążyłazaledwiezatrzepotaćskrzydłamiipadłamartwa.—Pędziwiatrnieżyje!Naszprzywódcazabity!—zakrakalyzwrzaskiemwronystojącewpobliżu.Iwkrótcerozniosłasiętawieśćżałobnawokoło.Jednewronylamentowały,innewołałyozemstęnad
zabójcą,wszystkiezaśzGapąnaczeleotoczyłychłopca.Gapa,jakzwykle,zachowywałasiędziwnienaprzekór:latałazrozpostartymiskrzydłaminadchłopcemiprzeszkadzałainnymwronomwzadziobaniuwinowajcy.
TerazPaluszekpojąłgrozęswegopołożenia.Niemógłumknąćprzedzemstąwroninigdzieniemógłsięschronić.Nagleprzypomniałsobieglinianygarnek.Silnymruchemoderwałzniegopokrywęichciałwskoczyćdośrodka.Aleniemógłsięwnimukryć,bogarnekzapełnionybyłpobrzegimałymi,cienkimisrebrnymimonetamiidlachłopcaniebyłownimmiejsca.Wpadłjednaknadobrypomysł:pochyliłsięizacząłwyrzucaćzgarnkapieniądzenawszystkiestrony.Wrony,któreotaczałygozwartągromadą,ostrzącdzioby,zapomniałynawidoksrebrnikówozemścieirzuciłysięchciwienapieniądze.
Chłopiecwyrzucałmonetypełnymigarściamiikażdawrona,niewyłączającWietrznicy,starałasięzdobyćichjaknajwięcej.Ta,którejsięudałoporwaćmonetę,leciałazpośpiechemdogniazda,żebywnimukryćswojązdobycz.
Gdychłopiecopróżniłgarnek,rozejrzałsięwokoło.Napiaskupozostałatylkojednawrona,GapąalboBiałopiórązwana,tasama,któragoniosłanagrzbiecie.
—Wyświadczyłeśmiwiększąprzysługę,aniżeliprzypuszczasz,Paluszku—powiedziałazmienionymgłosem.—Idlategochcęciocalićżycie.Siądźnamójgrzbiet,azaniosęciędokryjówki,gdziespędziszbezpieczniedzisiejsząnoc.Jutrotakwszystkourządzę,żebędzieszmógłwrócićdoswoichprzyjaciół.
CHATA
Czwartek,14kwietnia
Następnegodniachłopiecobudziłsięwłóżkuiujrzawszyotaczającegoczteryścianyidachnadsobą,miałzłudzenie,żejestusiebiewdomu.
—Pewniematkaprzyniesiezarazkawę—szepnąłwpółśnie.Leczoprzytomniawszy,przypomniałsobie,żeleżysamotnyiopuszczonywchacienawzgórzuwronimiżetowronaGapaprzyniosłagotutajpoprzedniegowieczora.
Chłopcabolałyjeszczewszystkiekościpowczorajszejjeździe,toteżwypoczywałzprzyjemnością.Czekałnawronę,któraprzyrzekłaprzyleciećponiego.
Łóżkozasłoniętebyłofirankązkolorowegoperkalu,którąchłopiecterazodsunął,żebysięrozejrzećpopokoju.Nigdydotądniewidziałpodobnegomieszkania.Ścianyskładałysiętylkozpodwójnegoszeregużerdzi,naktórychopierałsiędach;sufituniebyło,acałachatkawydawałasiębyćprzeznaczonaraczejdlaistotjemupodobnychniżdlaludzi;drzwibyłytakwąskie,żewyglądałyjakszpara;oknoniskieiszerokieskładałosięzmałychszybek.Niebyłoprawieżadnychsprzętówwizbiepróczstołuiławki,przytwierdzonychdościany;taksamoprzytwierdzonebyłołóżko,wktórymspałchłopiec,orazmalowanaszafa.
Nilsazaciekawiłoogromnie,dokogotachatanależyidlaczegoniktwniejniemieszka.Wszystkowizbiewskazywałonato,żenieobecnimieszkańcymielizamiarpowrócić.Dzbanekdokawyigarnekdokartoflistałynakominie,awkącieizbyleżałodrzewoprzygotowanedopalenia.Pogrzebacziśmietniczkaznajdowałysięnaswoimmiejscu,kołowrotekopartybyłokrzesło,naoknieleżałlen,kilkamotkówprzędzy,łojówkaipaczkazapałek.Napozórwięcwydawałosię,żeludzie,doktórychchatanależała,mielizamiarpowrócić.Wkomodzieleżałaprzygotowanabielizna,anaścianachrozwieszonebyłypodłużnepłótnaprzedstawiającetrzechkrólinakoniach:Kacpra,MelchioraiBaltazara.Wtemchłopieczobaczyłnapółcekilkakromeksuchegochleba.Chlebbyłjużstaryispleśniały,alezawszebyłtochleb,któregochłopiecodtakdawnaniejadł.Rzuciłsięteżpośpieszniewtamtąstronęistrąciłkijemnajwiększąkromkę.Ach,jakżetenchlebsmakował!Starczyłogoprzytymnawypełnieniewszystkichkieszeni.
Następniechłopiecrozejrzałsięjeszczerazpoizbie,szukającczegoś,cobymusięmogłoprzydać.„Wolnomichybazabraćsobieto,comijestpotrzebne,adlainnychzbyteczne”—pomyślał.Alewszystko,coznajdowałosięwizbie,byłodlaniegozadużeizaciężkie.Jedynąrzeczą,którąmógłzabrać,byłokilkazapałek.
Wdrapałsięnastółiczepiającsięfiranekwskoczyłnaokno.Wtejsamejchwiliprzyleciaławronazbiałympiórem.
—Otojestem!—zawołaławlatującdoizby.—Niemogłamprzybyćwcześniej,bowronyobierałynowegoprzywódcę.
—Kogożeściewybrały?—zapytałchłopiec.—Wronę,któraniedopuścidorozbojówikrzywdy—odrzekłaGapaiwyprostowałasięz
godnością.—Białopiórkazostałaobrana—dodała—tasama,którąpoprzedniozwanoGapą.—Todobrywybór—ucieszyłsięchłopiecipowinszowałBiałopiórceserdecznie,—Maszmiczegowinszować—rzekławronaiopowiedziałachłopcu,ileprzecierpiałapodrządami
PędziwiatraiWietrznicy.Naglechłopiecusłyszałzaoknemgłos,którymusięwydałznajomy.—Czyonsiętutajukrywa?—pytałlisMykita.—Tak,schowałsięwchacie—odpowiedziałgłoswrony,—Miejsięnabaczności,Paluszku!—zawołałaBiałopiórka.—Wietrznicasprowadziłatulisa,który
cięchcepożreć!Więcejniezdążyłapowiedzieć,gdyżliswskoczyłprzezoknowjednejchwilistanąłnastolepośrodku
izby.NowoobranąprzewodniczkęBiałopiórkę,któraniezdążyłauciec,zagryzłnatychmiastnaśmierć,potemzeskoczyłnapodłogęirozglądałsięszukającchłopca.
Malecusiłowałukryćsięzasprzętami,aleMykitagojużdojrzałpochyliłsiędoskoku.Ach,chatabyłatakamałainiska!Chłopiecniewątpił,żelisschwytagobeztrudu.Wtemprzypomniałsobie,żemabroń.Szybkozapaliłzapałkę,chwyciłkłakkonopiirzuciłpłonącążagiewnalisa.Lisuczulogieńinatychmiastogarnąłgoszalonystrach.Niemyślałjużomalcuiwybiegłjakopętanyzchaty.
Niestety,chłopiec,uniknąwszyjednegoniebezpieczeństwa,wpadłwdrugie,jeszczegorsze.Odpłonącychkonopi,którecisnąłnalisa,ogieńszerzyłsiętakszybko,żeogarnąłjużfiranki.Nilsrzucałsięcorazgwałtowniej,izbanapełniałasiędymemiMykita,którystalpodoknem,domyślałsięłatwo,cosiętamdzieje.
—No,Paluszku—wołał—cóżterazwybierzesz:upiecsię,czyteżwpaśćwmojeobjęcia?!Najchętniej,coprawda,połknąłbymcięsam,alebędętakżezadowolony,jeślicięinnaśmierćspotka.
Chłopiecbyłpewny,żestaniesięwedługprzepowiednilisa,gdyżogieńbuchałzcorazwiększąsiłą.Paliłosięjużłóżko,izbapełnabyładymu,apłomieniepełzałypościanachodjednegorycerzado
drugiego.Chłopiecskoczyłnakominipróbowałotworzyćdrzwiczkipieca.Wtemusłyszał,żektośwsadziłkluczwzamekoddrzwiotwierajeostrożnie.Tomusielibyćludzie!I,ogarniętyradością,zapomniałoswojejobawieprzedludźmi.Ujrzałprzedsobądwojedzieci,aleniezdążyłnawetzauważyćwyrazuichtwarzy,przerażonychwidokiempłomieniwizbie,gdyżrzuciłsiępędemkuwyjściu.
Niemiałjednakodwagioddalićsię,gdyżpamiętałdobrzeotym,żeMykitaczyhananiego,ipomyślał,żenajlepiejbędzie,gdyzostaniewpobliżudzieci.Odwróciłgłowę,żebyzobaczyćichtwarze,alezaledwierzuciłnanieokiem,gdyzawołałradośnie:
—Dzieńdobry,Azo!Dzieńdobry,małyMatsie!Nawidoktychdziecichłopieczapomniałzupełnieotym,gdziesięznajduje.Wrony,płonącachatai
mówiącezwierzętaznikłymuzpamięci.PasłterazgęsinarżyskuwewsiVestvmmenhög,naprzyległejłącerozsiadłosiędwojesmälandzkichdziecizeswoimstadkiem,anaichwidokgęsiarekNilspodskoczyłizawołał:„Dzieńdobry,gęsiareczkoAzo!Dzieńdobry,małyMatsie!”
Leczdzieciujrzawszymaleńkiegoczłowieczkabiegnącegodonichzwyciągniętymirękamiujęłysięzaręce,cofnęłyokilkakrokówispojrzałynasiebiezprzerażeniem.
Achłopcatenichprzestrachotrzeźwił,przypomniałmuwyraźnie,kimjestobecnie.Zrobiłomusięogromnieprzykro,żetotedzieciwłaśnieujrzałygowjegozaczarowanejpostaci.
Wstydirozpacznamyśl,żeniejestjużczłowiekiem,opanowałygozcałąsilą.Odwróciłsięibiegł,gdziegooczyponiosą.
Jakażniespodziankaoczekiwałagowpobliskimgaju!WśródtrawyprzeświecałocośbiałegoizdumionymoczomchłopcaukazałsięupragnionybiałygąsioriślicznaMiluchna.Gąsior,widzącchłopcapędzącegoztakimpośpiechem,sądził,żeuciekaonprzedgroźnąpogonią.Natychmiastporwałgonagrzbietiodleciał.
STARAWIEŚNIACZKA
Pewnegopóźnegowieczorawędrowałotrojeznużonychpodróżnychposzukującnoclegu.Znajdowalisięoniwprawdziewubogiej,niezaludnionejokolicypółnocnejSmälandii,niemniejjednakpowinnibyliznaleźćsobieupragnionemiejscenaspoczynek,gdyżniebylitowybrednipaniczykowie,wymagającymiękkiegoposłaniaizbytkownieurządzonychkomnat.
—Gdybychoćjedenztychgrzbietówgórskichmiałtakstromyiwysokiwierzchołek,abysięnańlisniemógłwdrapać,moglibyśmysiętamspokojnieprzespać!—mówiłjeden.
—Gdybychoćjednoztychwielkichbagienodtajałoistałosiętakgrząskieimokre,abylisprzeznieniemógłprzebrnąć,moglibyśmynanimprzespaćsiębezpiecznie!—rzekłdrugi.
—Gdybychoćnajednymztychzamarzniętychjeziorlódtakstopniałprzybrzegu,abyżadenliszląduniemógłsięnańprzedostać,mielibyśmyto,czegoszukamy—dorzuciłtrzeci.
Najgorzejzaśbyło,żedwojeztychpodróżnychnapadłapozachodziesłońcatakaogromnasenność,żeniemogliutrzymaćsięnanogach.Dlategoteżtrzeci,którymógłczuwaćnocą,stawałsięzewzrastającymzmrokiemcorazbardziejniespokojny.
„Prawdziwetonieszczęście—myślał.—Otodostaliśmysiędokraju,gdziejezioraibagnasątakpokrytelodem,żelismożesięponichwszędzieprzedostać.Winnychmiejscowościachlódstopniałjużzupełnie,amybłądzimyciąglewnajzimniejszejczęściSmälandii,dokądwiosnajeszczeniewkroczyła.Niewiem,corobić,żebywyszukaćodpowiedniemiejscenaspoczynek.Jeślinieznajdębezpiecznejkryjówki,Mykitanapadnienaszpewnością,zanimwzejdzieświt”.
Oglądałsięnawszystkiestrony,alenigdzieniebyłomiejsca,którebymusięwydawałoodpowiednim.Ach,jakiżtobyłchłodnyiposępnywieczór,mżącydeszczemiświszczącywiatrem!Ach,wokołotakponuroismutno!
Rzeczdziwna,żadenzpodróżnychniemiałchęcipoprosićonoclegwktórymkolwiekzdworównapotykanychpodrodze.Omijalinawetmałechatkiischroniskagórskie,witanezazwyczajzradościąprzezwędrowców.Ażnasuwałosiępytanie,czyniesłusznątokarąponosząwędrowcy,którzygardząnadarzającąsiępomocą.
Znadejściemciemności,kiedynaniebiewidaćbyłozaledwiejednąjaśniejsząsmugę,podróżniujrzelidworekchłopskipołożonysamotnie,woddaleniuodinnychzabudowań.Dworektennietylkożestal
samotnie,aleiwyglądałtak,jakgdybybyłzgołaniezamieszkany.Zkominanieunosiłsiędym,wanijednymoknienieświeciłpromykświatła,napodwórkuniebyłowidaćanijednegomieszkańca.Jedenzpodróżnych,ten,któryjedynymógłczuwaćwnocy,ujrzawszydworekpomyślałsobie:„Niechsiędzieje,cochce,tutajmusimysięzatrzymać.Niclepszegojużchybanieznajdziemy”.
Iwkrótcepodróżniwsunęlisięnapodwórko.Tychdwoje,którzypozachodziezasypialinatychmiast,pogrążyłosięweśnie,trzecirozglądałsięuważniewokoło,szukającnajodpowiedniejszegomiejsca.Dworekbyłdośćduży.Próczdomumieszkalnego,stajniioborybyłtujeszczeszereginnychzabudowańgospodarskich:stodół,wozowniiszop.Wszystkotojednakwyglądałostrasznienędznieiubogo:pochylone,szare,mchemobrosłeścianybudynkówgroziłyzawaleniem,wdachachświeciłydziury,azawiasyudrzwibyłypołamane.Widocznieoddawnajużniktniewbiłtuanijednegogwoździa.
Podróżnywyszukałwśródbudynkówoborę.Obudziłswychtowarzyszyipoprowadziłichkudrzwiom.Naszczęściebyłyonetylkozasuniętenarygiel,któryłatwodałsięodsunąćkijem.V/mniemaniu,żeotoznalazłnareszcieschronisko,przywódcanaszychpodróżnychwydałprzeciągłewestchnienieulgi.Tymczasemgdydrzwioboryotworzyłysięztrzaskiem,rozległsięrykkrowy.
—Idziecienareszcie,matko!—mówiłakrowa.—Myślałamjuż,żemidziśwcalejeśćniedacie.Podróżnyprzekonawszysię,żeoboraniejestpusta,stanąłprzerażonynaprogu.Wkrótcewszakże
uspokoiłsię,znajdowałasiębowiemwniejtylkojednakrowaitrzyczyczterykury.—Jesteśmyubodzypodróżni,poszukującynoclegu,gdziebynaslisniemógłnapaść,aczłowiek
schwytać—rzekł.—Chcielibyśmywiedzieć,czytutajznaleźliśmytakiemiejsce.—Zdajesię,żetak—odpowiedziałakrowa.—Ścianysąwprawdzieliche,aledotądnieprzedostał
siętużadenlis,awedworcemieszkatylkojednastarakobieta,którawamzpewnościąniezrobiniczłego.Tylkocóżeściewyzajedni?—mówiładalejiodwróciłasięodżłobu,żebysięprzyjrzećpodróżnym.
—Ach,jestemNilsHolgersonzVestvemmenhög,zamienionywkrasnoludka—odpowiedziałpierwszyzpodróżnych,—Mamzsobądomowegogąsiora,którymnienosinagrzbiecie,idotowarzystwadzikągąskę.
—Takmiłychgościniewidziałydotychczasmojeprogi—powiedziałakrowa.—Witajcie,chociażprzyznaję,żewolałabymodwiedzinymojejgospodynizwieczerzą.
Chłopiecwięcwprowadziłgęsidodośćdużejoboryiumieściłjewkącie,wktórymnatychmiastznowuzasnęły.Samzaśzebrałsobiemałąwiązkęsiana,ułożyłsięnaniejizamierzałzasnąć.
Alenieudałomusię,gdyżbiednakrowa,którejniedanopaszy,niezachowywałasięaniprzezchwilęspokojnie.Szarpałałańcuchami,kręciłasiębezustannieiskarżyłanagłód.Chłopiecniemógłzmrużyćoczu,leżałnaswojejwiązcesianaimyślałotymwszystkim,coprzezteostatnieaniprzeżył.WięcprzedewszystkimonieoczekiwanymspotkaniuzgęsiarkąAząimałymMatsemiotym,czyteżtoichbyłaowachata,którąpodpalił.Przypomniałsobie,żedzieciopowiadałymuczęstowłaśnieotakimdomkunawielkiej,piaszczystejwydmie.Wróciliwięcobojedoswegomiejscarodzinnego,zaktórymtaktęsknili,iujrzelijenareszcie—leczniestetyobjętepłomieniem!Ach,cóżzaboleśćmusiałimtenwidoksprawić!Itoon,onbyłtemuwinien!Jakżeżbardzożałowałijakbardzosiętymmartwił!Wreszcieprzyrzekłsobieświęcie,żegdystaniesięponownieczłowiekiem,wynagrodzidzieciomtęwielkąstratęikrzywdę.
Potemwróciłmyślamidoswoichprzygódwśródwron.IgdyprzypomniałsobiepoczciwąGapę,któramużycieuratowała,ismutnyjejkoniec,oczynapełniłymusięłzami,asercewezbrałowielkimsmutkiem.Tak,ciężkiechwileprzeżywałwciągutychostatnichdni!Osłodziłomujejednotylkoszczęście:odnalazłgąsioraiMiluchnę.Gąsioropowiedziałmudziejetegoradosnegozdarzenia.
Skorodzikiegęsizauważyły,żePaluszekznikł,zaczęłygoszukaćwśróddrobnejzwierzynywlesieidowiedziałysięwkrótce,żePaluszkaporwałostadodzikichwronzeSmälandii.Wronyjednakzniknęły
jużzhoryzontuiniktniewiedział,gdziesiępodziały:RozkazaławięcAkkadzikimgęsiomrozłączyćsięiparamipoleciećwewszystkiestronydlaposzukiwaniamalca.Podwóchdniach—czygoznajdą,czynie—mająsięzejśćwszystkienawysokimszczyciegórskimwpółnocno-zachodniejSmälandii,któryprzypominastrzaskanawieżęinazywasięTaberg.Akkadalaimdokładnewskazówkiiopisała,gdziesięgóraTabergznajduje,poczymgęsirozleciałysię.
BiałygąsiorobrałsobiezatowarzyszkęMiluchnę.Zaniepokojeniistroskani,lecielinadlasem,kiedynagleusłyszelikosaskarżącegosięiwyrzekającego,żegoktoś,zwącysię„łupemwronim”,wykpił.Wypytaliwięcszczegółowokosaitenpokazałim,wjakimkierunkupoleciałten„łupwroni”.
Następniespotkaligołębia,szpakaorazdzikiegokaczoraiwszystkieteptakinarzekałynażartownisia,któryprzerywałimśpiew,anazywałsię„jeźdźcemnawronie”,„zdobycząwron”lub„porwanymprzezwrony”.MógłwięcterazgąsiorzMiluchnąleciećzastademwronażdopiaszczystejwydmywokręguSunnerbo,
OdnalazłszyPaluszkapolecieliwetrójkęwkierunkupółnocnymkugórzeTaberg.Byłatojednakbardzodalekadrogaiciemnościotoczyłyich,zanimdolecielidokresupodróży.
„Jutroznajdziemyszczytgóryicałabiedasięskończy”—pomyślałchłopiecizagrzebałsięgłębiejwsiano,żebysięrozgrzać.
Krowatymczasemnieuspokoiłasięwcaleirozpoczęłarozmowęzchłopcem:—Czyktośzwasniemówiłtutaj,żejestkrasnoludkiem?Jeślinimjestnaprawdę,topotrafiobrządzić
krowę.—Acóżcidolega?—zapytałchłopiec.—Dużorzeczy—odpowiedziałakrowa.—Niewydojonomniedzisiaj,niedanopaszyani
podściółkinanoc.Gospodyniprzyszłaozmrokudoobory,aleczułasiętakniezdrowa,żezarazmusiałaodejśćidotądniepowróciła.
—Szkoda,żejestemtakimałyisłaby—rzekłchłopiec—gdyżniebędęcimógł,niestety,pomóc.—Niewmówiszmi,żejesteśslabydlatego,żejesteśmały!—zawołałakrowa.—Wszystkiete
krasnoludki,októrychkiedykolwieksłyszałam,byłytaksilne,żenosiłycałekopcesiana,akrowęmogłyzabićjednymuderzeniempięści.
Chłopiecmusiałsięmimowoliroześmiać.—Tobyłykrasnoludkiinnegogatunkuniżja!—zawołał.—Alezdejmęciłańcuchzszyiiotworzę
drzwiobory,będzieszmogławyjśćiugasićpragnieniewsadzawce.Apotemspróbujęwleźćdoszopyiprzynieśćsianadożłobu.
—Niechajtakbędzie,jeśliniemożebyćinaczej—rzekłakrowa.Chłopieczrobił,jakpowiedział,igdynapełniłżłób,miałnadzieję,żebędziemógłwreszciesam
spokojniezasnąć.Alezaledwiezdążyłrozłożyćsięnaposianiu,kiedykrowaponownienawiązałaznimrozmowę.
—Rozgniewaszsięzpewnością,gdycięjeszczeocośpoproszę—rzekła,—Bynajmniej—odparłchłopiec—jeślitobędzietylkowmojejmocy.—Bądźwięctakdobry,pójdźdodomuidowiedzsię,cosiętamdziejezgospodynią.Lękamsię,że
przytrafiłosięjejjakieśnieszczęście.—Nie,tegoniemogęzrobić,gdyżniemamodwagipokazaćsięludziom.—Starej,chorejkobietyniebędzieszsięchybaobawiał?—mówiłakrowa.—Niepotrzebujesz
nawetwchodzićdoizby.Stańprzeddrzwiamiizajrzyjprzezszparę.—Jeślicinatymtakbardzozależy,spróbuję—rzekłchłopiec.Otworzyłdrzwioboryiwyszedłnapodwórze.Nocbyłabardzoburzliwa.Naciemnymniebieniebyło
widaćgwiazdaniksiężyca,wiatrwył,adeszczlałstrumieniami.Najstraszniejszezaśbyłoto,żena
dachusiedziałosiedemdużychsów.Och,jakżeprzerażałychłopcakrzykiemizawodzeniemnadokropnąpogodą!Jeszczegorszajednakbyłaświadomość,żegrozimuzagłada,jeśligochoćjednaznichujrzy.
—Godnalitościjestistotatakmałegowzrostujakja—mówiłdosiebiechłopiecbrodzącpowodzie.Imówiłsłusznie.Dwarazywichergoprzewrócił,zanimdostałsiędodomostwa,razzmiótłgowkałużę,wktórejsięomatoconieutopił.Wkońcudotarłdocelu.
Wdrapałsięnakilkaschodków,przestąpiłztrudemprógiznalazłsięwsieni.Drzwibyłyzamknięte,alewjednymroguwypiłowanybyłotwór,abykotdomowymógłprzezeńwygodniewchodzićiwychodzić.Chłopiecwięcmiałniezmiernieułatwionezadanie.
Zaledwiejednakspojrzałprzezszparę,natychmiastcofnąłgłowęzprzestrachem.Wgłębipokojuleżałanapodłodzestara,siwakobieta.Nieporuszałasięiniejęczała,atwarzjejbyładziwnieblada.Wyglądałatak,jakgdybyniewidzialnyksiężycrzucałnaniąbladyswójodblask.
Widoktennasunąłchłopcuwspomnienieumarłegodziadka,którytakżemiałtwarztakdziwniebiałą.Starakobietanapewnozatemzmarłaitamnapodłodzeleżałyjejzwłoki.
Dostaławidocznieatakuiśmierćzaskoczyłajątakszybko,żeniezdążyłanawetpołożyćsiędołóżka.Chłopiecprzestraszyłsięokropnie—wciemnąnocbyłzupełniesamztrupem.Cofnąłsięipopędził
zeschodówwprostdoobory.Gdypowiedziałkrowieotym,cowidziałwizbie,krowaprzestałajeść.—Więctotak—rzekła.—Gospodyniumarła!Toizemnąwkrótcebędziekoniec.—Znajdziesięktoś,ktosiętobązaopiekuje—pocieszałjąchłopiec.—Ach—mówiłakrowa—tyniewiesz,żejajestemdwarazystarsza,niżzwyklebywająkrowy!
Aleteraz,kiedyjużniemamojejpoczciwejgospodyni,niemamwcaleochotyżyćdłużej.Milczałaprzezjakiśczas,alechłopiecwidział,żeaniniejadła,aniniespała.Dopieropochwili
odezwałasięznowu:—Czyleżynapodłodze?—Tak,pośrodkupokoju—odpowiedziałchłopiec.—Gdyprzychodziłatudoobory,opowiadałazawszeowszystkim,cojąmartwiło—mówiładalej
krowa.—Rozumiałamkażdesłowo,jakkolwiekniemogłamjejodpowiedzieć.Awłaśniewostatnichdniachmówiła,żesiętakboiumieraćsamotnie!Kiedyumrze,niktniezamkniejejpowiek,niktjejrąknapiersiachnieskrzyżuje!Czyniechciałbyśpójśćiuczynićtegodlaniej?
Chłopiecwahałsię.Przypomniałsobie,żedziadkapośmiercimatkaukładałabardzostarannieiżenależyoddawaćtakieusługizmarłym,czułjednak,żeniebędziemiałodwagistanąćprzytrupiewtakąstrasznąnoc.Niedawałwięckrowieodmownejodpowiedzi,alenieruszałsięzmiejsca.
Starakrowamilczaładługo,czekającnaodpowiedź,alegdychłopiecnieodzywałsię,niepowtórzyłaswejprośby,natomiastzaczęłaopowiadaćożyciunieboszczki.
Aileżtubyłodoopowiadania!Najpierwowszystkichtychdzieciach,którestaruszkawychowała.Dzieciprzychodziłycodzieńdoobory,awleciepasłybydłonabagnachibłoniach.Starakrowaznaławszystkiedokładnie.Byłytozdrowe,wesołe,pracowitedzieci.
—Tak,tak,bydłoznadobrzeswoichpasterzy—powiedziała.Apotemopowiadałaozagrodzie.Niebyłaonazawszetakaubogajakdziś.Niegdyśbyłatorozległa
posiadłość,jakkolwiekgruntmiałaprzeważniebagnistylubkamienisty,wniektórychtylkomiejscachprzydatnypodzasiew,doskonałynatomiastnapastwiska.Byłczas,żewcałejtejogromnejoborzestałaprzykażdymżłobiekrowa,astajniazapełnionabyłapięknymikońmi.Jakiżruchiradośćwypełniaływtedycałydwór.Gospodyniotwierałaoboręześpiewem,awszystkiekrowyryczałyzradościsłyszącjejkroki.
Alezczasemgospodarzumarł,adziecibyłyzbytmałe,abymócmatcepomagać.Kobietamusiała
objąćgospodarstwo,naniejciążyłacałarobotaiwszystkietroski.Byłasilnajakmężczyzna,orałateżiżęłasama.Kiedywieczoramiprzychodziładoobory,żebywydoićkrowy,bywałaczęstozmęczonaipłakała.Alegdytylkowspomniałaodzieciach,rozjaśniałasięnatychmiast.Ocierałaoczyzłezimówiła:„Nicnieszkodzi.Gdymojedziecidorosną,nastanąidlamniedobredni.Tak,tak,obyjużwyrosły!”
Leczskorodziecidorosły,ogarnęłajejakaśdziwnatęsknota.Niechciałyzostaćwdomuiwywędrowałydoobcychkrajów.Matkaniedoczekałasiępomocy.Niektóreznich,zanimwywędrowały,pożeniłysięipozostawiłybabceswojedzieci.Izupełnietak,jakpoprzedniodzieci,terazwnukitowarzyszyłykobieciedoobory.Ionepasłykrowy,ionebyływszystkiezdrowe,dobre,wesołe.Awieczorem,kiedykobietabywałatakzmęczona,żezasypiałaniemalprzydojeniu,otrząsałasięinabierałanowejchęcidożycia,skorowspominałaoswychwnukach.„Idlamnienastanąjeszczedobredni—mówiła—niechnotylkownukidorosną”.
Leczkiedywnukidorosły,wyruszyłyionedorodziców,wobcekraje.Żadneznichniepowróciło,żadneniepozostałowdomu.Iwkońcustarakobietazostałazupełniesamawzagrodzie.
Nieprosiłazresztąnigdy,żebyktórekolwiekzdziecilubwnukówpozostałoprzyniej.„Myślisz,Krasulo,żemiałabymsercewymagaćodnich,abysiedziałyprzymnie,jeślimożeimbyćlepiejwświecie?—zwykłabyłamówićdojącstarąkrowę.—WszaktutajwSmälandiiczekajetylkobieda“.
Gdyostatniwnukopuściłstaruszkę,opuściłyjąteżisiły.Pochyliłasię,osiwiałaichodziłaztrudem,zledwościąporuszającsięzmiejsca.Wreszcieprzestałapracować.Zobojętniałojejgospodarstwo,pozwoliłasięzapaśćbudynkom,sprzedaławołyikrowy.Zostawiłatylkotęjednąstarąkrowę,Krasulę.Pozostawiłajądlatego,żezniąchodziłynapaszęwszystkiejejdzieciiwnuki.
Mogłasobiebyłaprzecieżprzyjąćparobkówidziewczętadopomocy,aleodtądgdyjąopuściływłasnedzieci,niechciałaznosićobcychkołosiebie.Azresztąmożeipragnęłatego,abyzagrodaposzłanamarne,skorożadnezdzieciniechciałojejobjąć.Nieobchodziłojejto,żesamazubożeje,gdyżnietroszczyłasięwcaleoswójmajątek.Obawiałasiętylkojednego:żedziecimogąsiędowiedzieć,jakjestjejźle.„Obysiętylkodzieciniedowiedziały!”—wzdychałaidącniepewnymikrokamiprzezoborę.
Dziecipisałybezustannieiprosiły,abyprzyjechaładonich,aleonaniechciała.Niechciałazobaczyćkraju,któryjejzabrałdzieci.Złabyłanatenkraj.„Możetoigłupiozmojejstrony,żenienawidzękraju,wktórymimjestdobrze—mówiła—aleniechcęgozobaczyć.”.
Myślałatylkoodzieciachiotym,żemusiałyonewywędrowaćwobcekraje.Wleciewyprowadzałakrowęnapaszęnawielkiemoczary.Siedziałasamazzałożonymirękomacałymidługimidniaminaskrajubagna,agdyodchodziła,mawiała:„Widzisz,Krasulo,gdybytutajzamiasttegojałowegobagnabyłaurodzajna,żyznaziemia,tooniniebylibyzmuszeniemigrować”.
Imogłatakprzezdługiegodzinygniewaćsięnabagnorozpościerającesięszeroko,anieprzynosząceżadnegopożytku.Mówiłatakżeczęsto,żetojejmążjestwinien,iżdziecijąopuściły.
Ostatniegowieczorabyłasłabszaidrżałasilniejniżkiedykolwiek.Niemiałajużnawetsiłdodojenia.Zgarbionanastołku,opowiadałaodwóchchłopach,którzychcieliodkupićodniejbagno.Mielizamiarwykopaćrówiosuszyćgrunt,apotemsiaćnanimzbożeiorać.Wiadomośćtaucieszyła,ajednocześniezmartwiłastarąkobietę.„Słuchaj,Krasulo—powiedziała—słuchaj,onimówili,żenabagniskumożerosnąćżyto.Teraznapiszędodzieci,żebywracały.Niepotrzebujądłużejsiedziećnaobczyźnie,jeślimogąmiećwdomuchlebpowszedni”.
Iposzładoizby,żebynapisaćlistdodzieci...Chłopiecniesłuchałdalejtego,costarakrowajeszczeopowiadała.Otworzyłdrzwioboryiposzedł
przezpodwórzedoizby,gdzieleżałaumarła,którejsięprzedtemtakbardzobał.Wdrzwiachzatrzymałsięirozejrzał.Izbaniewyglądaławcaletakubogo,jakprzypuszczał.Byłotamwieletakichrzeczy,jakiezwyklimieć
ludziemającykrewnychwAmeryce.Wjednymkąciestałamerykańskifotelnabiegunach,nastolepodoknemleżałpięknyobruspluszowy,anałóżkunowakapa.Naścianachwisiaływbogatorzeźbionychramkachfotografienieobecnychdzieciiwnuków,anakomodziestaływysokiewazonyikilkalichtarzyzgrubymi,woskowymiświecami.
Chłopiecposzukałpudełkazzapałkamiizapaliłdwieświece—wiedział,żewtakisposóbczcisięumarłych.Potemprzystąpiłdonieboszczki,zamknąłjejłagodnieoczy,skrzyżowałręcenapiersiachiodsunąłztwarzycienkiepasmasiwychwłosów.
Zapomniałjużoswoimstrachuiczułtylkolitośćiżalgłęboki,żestaruszkabyłatakaopuszczonaitakboleśnietęskniła.Niechchoćtejostatniejnocyniebędziesamotna!Będzieczuwałprzymartwychzwłokach.
Poszukałksiążkizpsalmamiizacząłczytaćpółgłosem.Wśrodkupieśnizatrzymałsięjednak,gdyżnagleprzypomnielimusięjegorodzice.Żeteżtęsknotarodzicówzadziećmijestażtakwielka!
Niewiedziałotym.żeteżżycierodzicówkończysięwówczas,gdyichdzieciopuszczają!Jakżeżto?Więcmożeijegorodzicetaktęskniązanim,jaktastaruszkazaswoimidziećmi?
Myśltauradowałago,alenieśmiałjejuwierzyć.Niebyłprzecieżtakdobrymdzieckiem,abymożnabyłoodczuwaćjegobrak.Leczmógłsięjeszczezmienićiwszystkomogłobysięzmienić!
Wokołowpokojurozwieszonebyłyfotografiedziecigospodyni.Byliwśródnichwielcy,silnimężczyźniipoważnekobiety,pannymłodewwelonach,panowieweleganckichubraniachidzieciwlokachibiałychsukienkach.Awszyscyspoglądaligdzieśwpróżnięiniewidzielitego,cosiętutajstało.
—Biedacy!—szepnąłchłopiec.—Waszamatkaumarła.Niemożeciejużnaprawićkrzywdy,jakąściejejwyrządzili.Alemojamatkażyje!
Zamilkłiuśmiechnąłsiębezwiednie.—Tak,mojamatkażyje—powiedział.—Obojeżyją:ojciecimatka.
NAGÓRZETABERG
Piątek,15kwietnia
Chłopiecspędziłprawiecałąnocbezsennie,nadranemdopieroprzyśnilimusięrodzice.Niemógłichpoznać,gdyżobojeosiwieliitwarzeichzwiędłyipokryłysięzmarszczkami.Pytałich,dlaczegotaksięzestarzeli,aoniodpowiedzieli,żetoztęsknotyzanim.Wzruszyłago,alezarazemzdziwiłataodpowiedź,bomyślałzawsze,żerodzicebędązadowoleni,skorosięgopozbędą.
Kiedysięobudził,byłjużranekipiękna,jasnapogoda.Najpierwzjadłkawałekchleba,któryznalazłwizbie,potemnakarmiłkrowęigęsi,wreszcieotworzyłdrzwioboryipowiedziałdokrowy,bysięudaładopobliskiegodworu.Gdyjąsąsiedziujrząsamą,domyśląsię,cosięstałozgospodynią.Przyjdą,znajdąnieboszczkęipochowająjąuczciwie.
Pozałatwieniutychwszystkichsprawchłopiecruszyłzgęśmiwdrogę.Zaledwiesięunieśliwpowietrze,ujrzeliwysoką,stromągórę.MusiałatobyćgóraTaberg.Istotnie—naszczyciestałyAkka,YksiiKaksi,KolmeiNelie,IsiiKusiorazsześćmłodychgąsekiwszystkieczekałynatrojepodróżnych.Cotobyłazaradość,gdysiędowiedziały,żegąsiorowiiMiluchnieudałosięodnaleźćPaluszka!Rozległosiętakiegęganieitrzepotanieskrzydłami,idopytywaniesię,idogadywanie,żeopisaćniesposób!
GóraTabergpokrytajestdopewnejwysokościlasem,alenaszczyciejestzupełnienaga,toteżwidokzwierzchołkajestrozległyiniczymniezasłonięty.Wstroniepołudniowej,wschodniejizachodniejwidaćtylkoubogą,górzystąokolicę:ciemnylasiglasty,brunatnebagna,zamarzniętejezioraibłękitniejącegrzbietygórskie.WidoktenpotwierdzałpodanieostworzeniuSmälandii.Ten,ktostworzyłtękrainę,niezadałsobiezbytwieletrudu.Dopierospojrzawszywkierunkupółnocnym,chłopiecujrzałccśzupełnieinnego.Ziemiatastworzonabyłaznajwiększąmiłościąitroskliwością.Zobaczyłwięcpięknegóry,łagodne,przerżniętestrumieniamidoliny,ciągnącesięażdosamegojezioraVättern,wolnegojużzupełnieodpowłokilodowejitakjaśniejącegoilśniącego,jakgdybynapełnionebyłozamiastwodybłękitnymświatłem.
Tojeziorowłaśniedodawałotylepięknapółnocnemukrajobrazowi.Odjezioraszedłbłękitnyblaskiroztaczałsięnadcałąokolicą.Zaroślaiwzgórza,dachyiwieżemiastaJönköpingtonęłycałewtymbłękitnymświetle,napawającymwzrokrozkoszą.
„Jeśliistniejąwniebiejakieśkrainy—myślałchłopiec—tosązpewnościątakiewłaśniebłękitne”.Izdawałomusię,żeterazdopierowie,jaktoniegdyśbyłowraju.
Gęsileciałydalejwprostwstronębłękitnejdoliny.Humorwstadziepanowałjaknajlepszy.Ptakikrzyczałyihałasowałytakgłośno,żekażdy,ktomiałuszy,musiałnaniezwrócićuwagę.
Byłtonajpiękniejszydzieńwiosennywcałejdotychczasowejpodróży.Dotądprzeplatałsiębezustanniedeszczzwiatrem,toteżteraz,kiedyzapanowałanarazcudownapogoda,ogarnęłaludziprawdziwatęsknotazaciepłemsłonecznymizazielonymilasami,takżewprostzmuszalisiędocodziennejpracy.Gdywięcukazałysiędzikiegęsilecącewysokoiswobodniewpowietrzu,ludzieporzucalipracęiodprowadzalijewzrokiem.
PierwsispostrzeglidzikiegęsigórnicyzajęciwydobywaniemrudyzgóryTaberg.Usłyszawszygęganieprzestalikopaćijedenznichzawołałdoptaków:
—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!Gęsiniezrozumiałypytania,alechłopieczzagrzbietugąsioraodpowiedział:—Tam,gdzieniemaanimotyki,animłota.Gdygórnicyusłyszelitęodpowiedź,zdawałoimsię,żetowłasnaichtęsknotazmieniłagęganiegęsi
nadźwięksłówludzkich.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołali.—Jeszczeniepora!—krzyknąłchłopiec.—Jeszczeniepora!Dzikiegęsipoleciaływzdłużrzeki,wydającbezustankuhałaśliweokrzyki.Nawąskimprzesmyku
międzyjezioremMunkajezioremVätternleżyfabrycznemiastoJönköping.NajpierwleciałyponadwielkąpapierniąnadjezioremMunk.Odpoczynekpoobiednimiałsięwłaśnie
kukońcowiitłumrobotnikówwracałprzezbramędofabryki.Gdyrobotnicyusłyszelidzikiegęsi,stanęlinasłuchującprzezchwilę.
—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—zawołałjedenzrobotników.Dzikiegęsiniezrozumiały,alezamiastnichodpowiedziałchłopiec:—Tam,gdzieniemaanimaszyn,anikotłów!Robotnicyusłyszelitęodpowiedźizdawałoimsiętakże,żetoichwłasnatęsknotadźwięczymową
ludzkąwgęganiugęsim.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołałagromadarobotnikówchórem.—Jeszczeniepora!Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.Potempoleciałygęsinadwielkiefabrykizapałek.Wznosząsięonenabrzegujeziora,ogromnejak
fortece,zwysokimikominamisięgającymiobłoków.Napodwórkuniebyłonikogo,tylkowwielkiejsalifabrycznejsiedziałymłoderobotniceinapełniałypudełkazapałkami.Oknabyłyotwarteinawoływaniadzikichgęsiprzedostawałysiędownętrza.Dziewczyna,siedzącanajbliżejokna,wychyliłasięzpudełkiemzapałekwrękuizawołała:
—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—Dokraju,gdzienieużywająaniświec,anizapałek!—odpowiedziałchłopiec.Dziewczynazrozumiałaodpowiedźikrzyknęła:—Weźciemniezsobą!Weźciemniezsobą!—Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.—Jeszczeniepora!NawschódodfabrykleżymiastoJönköpingwnajpiękniejszymmiejscu,jakiemożnasobiewyobrazić.
WąskiejezioroVätternmazestronywschodniejizachodniejbrzegistromeipiaszczyste,zpołudniowejwszakżeławypiaskuobsunęłysię,tworzącjakbywrotaprowadzącedojeziora.Ipośrodkutychwrót,otoczonegóraminaprawoinalewozjezioremMunkzasobą,ajezioremVätternprzedsobą,leżyJönköping.
Gęsileciałynaddługim,ciasnymmiastemihałasowałyposwojemu.Alewmieścieniktnatoniezważał.Niktzprzechodniówniestawałiniezaczepiałstada.Wreszciezaleciałydoparkumiejskiego,gdziestoipomnikpoetyWiktoraKydberga.Wparkubyłocichoipusto,niktnieprzechadzałsiępodwysokimidrzewami.Naglewzniósłsięwgórękudzikimgęsiomgłośnyokrzyk:
—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—Dokraju,gdzieniemaaniulic,aniplaców!—zawołałchłopiec.—Weźciemniezsobą!Weźciemniezsobą!—rozległsięsilnygłos.Brzmiałontakdonośnie,jak
gdybywydobywałsięzespiżowegogardła.—Jeszczeniepora!—odpowiedziałchłopiec.Gęsileciałydalejwzdłużbrzegówjezioraipopewnymczasieprzyleciałynadwielkiesanatorium.
Kilkuchorychleżałonawerandziewygrzewającsięwsłońcuwiosennym.Doszłodonichgęganiegęsi.—Dokąddążycie?Dokądśpieszycie?—zapytałjedenzchorychsłabym,cichymgłosem.—Dokraju,gdzieniemaanitroski,anichorób!—odpowiedziałchłopiec.—Weźcienaszsobą!Weźcienaszsobą!—zawołalibłagalniechorzy.—Jeszczeniepora!Jeszczeniepora!—brzmiałaodpowiedź.StadoleciałodalejidotarłodomiastaHuskvarna.Leżyonowdolinie.Stromegóryopięknych
kształtachstojąwokoło,apotokspadawzakrętachzgłośnymszumem.Ustópgórywznosząsięwielkiewarsztatyifabryki,wdoliniestojądomkirobotnikówotoczonemałymiogródkami,apośrodkuwznosisięwielkigmachszkolny.Wchwiligdygęsiprzelatywały,rozległsiędźwiękdzwonkaimnóstwodzieciwysypałosięnapodwórko.
—Dokąddążycie?!Dokądśpieszycie?!—zawołałydzieci.—Tam,gdzieniemaaniksiążek,anilekcji!—zawołałchłopiec.—Oweźcienaszsobą!Weźcienaszsobą—krzyknęłydzieci.—Jeszczeniepora!Naprzyszłyrok!—zawołałchłopiec.—Naprzyszłyrok!
WIELKIEJEZIORO
JARRO,DZIKAKACZKA
NawschodnimbrzegujezioraVätternwznosisięgóraOmberg,nawschódodniejleżąmoczaryDagsnäs,azanimiznajdujesięjezioroTakernrozciągającesiępośródwielkiej,jednostajnejpłaszczyzny,któranosinazwęOstrogocji.
Takernjesttojeziorobardzowielkie,leczwdawnychczasachmusiałobyćjeszczewiększe.Ludziebowiemuznali,żezajmujeonozbytdużomiejscanaurodzajnejrówninie,ipróbowalijeosuszyć,żebydnojeziorazamienićwurodzajnąziemięizasiaćnaniejzboże.Nieudałoimsięjednakosuszyćcałegojeziora,jaktozapewnezamierzaliuczynić,iwciążjeszczezajmujeonowielkąprzestrzeń.Odczasujednak,gdyuczynionopierwsząpróbę,wodaniesięgajużwżadnymmiejscunadmetrgłębokości.Brzegisąbłotnisteioślizłe,anajeziorzewystająwszędzieponadwodęmałe,bagnistekępy.
WokołotychkępiwzdłużcałychbrzegówjezioraTakernrosnąwogromnejobfitościtrzcinawodnaisitowie.Rozrastająsięonetamtakgęstoidochodządotakiejwysokości,żełódkaprzedostajesięprzeztengąszczznajwiększątrudnością.Sitowietworzyszeroki,zielonypaswokołocałegojeziora,któredziękitemudostępnejestzaledwiewkilkumiejscachoczyszczonychprzezludzi.Alesitowieto,utrudniającludziomdostępdojeziora,służywieluinnymistotomzaschronienieiobronę.Wśródsitowiadużojestzatokikanalikówzzieloną,stojącąwodą,wktórejrośnierzęsaiinnewodorosty,apoczwarkikomarów,ikrarybiaikijankignieżdżąsięwniesłychanejilości.Nabrzegachtychzatokimałychkanałówznajdujesięteżmnóstwodobrzeukrytychmiejsc,wktórychptakinadmorskiemogąwysiadywaćjajaikarmićswemłodebezobawyprzedwrogamiibeztroskiopożywienie.
Wsitowiuwięcmieszkatakżeolbrzymiailośćptaków,zwiększającasięzrokunarok,gdyżsławategozakątkarozchodzisięszeroko.Pierwszespośródptakówosiadłytutajdzikiekaczkiipodziśdzieńjeszczemieszkająwtrzcinietysiącami.Tylkożeterazniecałejeziorodonichnależyimusząjedzielićzłabędziami,nurkami,nurzykamiiwieluinnymiptakami.
JezioroTakernjestnajwiększymidlaptakówzpewnościąnajwspanialszymjezioremwcałymkraju.Aleniewiadomo,czydługotrwaćbędziejeszczeichpanowaniewgąszczutrzcinowym,gdyżludziepamiętajądobrzeotym,żejeziorozajmujewielkiobszarurodzajnejziemi,irazporazwracamyśl
osuszeniajeziora.Agdysiętamyślurzeczywistni,tysiąceptakówzmuszonebędądoopuszczeniatejokolicy.
WczasiekiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,najeziorzeTakernmieszkałdzikikaczor,imieniemJarro.Byłonjeszczemłody,przeżyłzaledwiejednolato,jednąjesieńijednązimę.Terazmiałpierwsząwiosnęprzedsobą.WróciłniedawnozpółnocnejAfryki.Właściwiezawcześnie,kiedybowiemprzybyłnadjezioroTakern,byłoonojeszczepokrytelodem.
JednegowieczoraJarroiinnemłodeptakibawiłysięlatającnadjeziorem.NaglezagrzmiałokilkastrzałówiJarropadł,trafionywpiersi.Byłpewien,żemusiumrzeć,niechcącjednak,abygostrzelecznalazłizaniósłdospiżarni,poleciałdalej,oilemunatopozwalałysiły.Niezastanawiałsięnadtym,dokądleci,chciałtylkojaknajdalejodlecieć.Gdywreszciesiłygoopuściły,znajdowałsięnadwielkązagrodąchłopskąnawybrzeżuipadłśmiertelnieznużonynaziemiętużprzedsamymiwrotamizagrody.
Pochwiliprzeszedłprzezpodwórkomłodyparobek.Zobaczyłptakaipodniósłgo.AleJarro,którypragnąłtylkoumrzećwspokoju,dziobnąłgomocnowpalec.Niepomogłomutocoprawda,gdyżparobekprzekonawszysię,żeJarrożyje,wziąłgo,zaniósłostrożniedodomuipokazałgospodyni,młodejkobiecieomiłymobliczu.Wzięłaonaptakazrąkparobka,pogłaskałapogrzbiecieiotarłakrewbroczącązszyi.Potemobejrzałagobardzodokładnieiwidząc,żejestpiękny,żemaciemnozielony,świecącyłebek,białąobrączkęnaszyi,brunatnoczerwonygrzbietigranatoweskrzydła,pomyślałasobie,żebyłabywielkaszkoda,gdybytakiptakmiałumrzeć.Szybkoprzyniosłakoszykiułożyławnimkaczora.
PrzezcałytenczasJarrotrzepotałsięiwyrywał,ale,przekonawszysię,żeludzienierobiąmuniczłego,uspokoiłsię.Terazdopieroczuł,jakbardzobyłwyczerpanybólemiupływemkrwi.Gospodyniwzięłakoszykipostawiłagowkącienakominie,aJarronatychmiastzamknąłoczyizasnął.
Popewnymczasieobudziłoptakalekkieuderzenie.Otworzywszyoczyprzestraszyłsiętakbardzo,żeomalniestraciłprzytomności.Terazbyłzgubiony,gdyżprzednimstałktośgroźniejszydlaniegoodludziiptakówdrapieżnych—mianowicieCezar,wyżełodługiejsierści,iobwąchiwałgozciekawością.
IleżtorazywciąguzeszłegolataJarro,małewówczas,żółtympuchempokrytepisklę,drżałsłyszącokrzykrozlegającysięwtrzcinie:„Cezaridzie!Cezaridzie!”Ileżrazywidzącbrązowąsierśćiwyszczerzonekłypsa,brodzącegomiędzytrzciną,myślał,żetośmierćnadchodzi.Zdawałomusięzawsze,żenieprzeżyjechwili,wktórejCezarstanieprzednimokowoko.
Iotozłożyłosiętaknieszczęśliwie,żedostałsiędotegowłaśniedworu,wktórymCezarprzebywał.—Atyścozajeden?—warknąłpies.—Jakżeśsiętudostał?Tamwtrzcinietwojemiejsce.Jarroszepnąłzalękniony:—Niegniewajsię,Cezarze!Toniemojawina!Kulamniedrasnęłailudziesamiprzynieślimnietutaj
ipołożylidokoszyka.—Tak,tak,więctoludziesamiułożylicięwkoszyku?—powiedziałCezar.—Mająwidocznie
zamiarwyleczyćcię,choć,moimzdaniem,lepiejbyzrobili,gdybycięodrazuzjedli.Aletutajwdomujestspokój.Niepotrzebniedrżyszzestrachu,niejesteśmynajeziorze.
ICezarodwróciłsięiułożyłdosnuprzedogniempłonącymnakominie.SkoroJarropojął,żeniegrozimuniebezpieczeństwo,poddałsięznówogarniającemugoznużeniuizasnąłponownie.
Obudziwszysięujrzałoboksiebienaczyniezkasząizwodą.Byłjeszczewprawdziebardzoosłabiony,alemimotodokuczałmugłód,zabrałsięwięcżarłoczniedojedzenia.Gospodyniwidząc,jakmusmakuje,podeszłaipogłaskałagozzadowoleniem.PoczymJarroznowuzasnął.Przezkilkadnijadłtylkoispałnazmianę.
Leczpewnegorankapoczułsięzdrowszy,wyszedłzkoszaiprzebiegłprzezizbę.Pokilkukrokachjednakprzewróciłsięiniemiałsił,abysiępodnieść.WtemzjawiłsięCezar,otworzyłwielkąswąpaszczęischwyciłptaka.Jarrobyłpewny,żepiesgochcezagryźć,aleCezarzaniósłgozpowrotemdo
kosza,nieczyniącmużadnejkrzywdy.JarrowięcnabrałtakwielkiegozaufaniadoCezara,żeprzynastępnejpróbiechodzeniapodszedłprostodopsaipołożyłsięobokniego.OdtądstalisięprzyjaciółmiiJarrozasypiałcodziennie,opierającsięogrzbietpsa.
Jeszczewiększeprzywiązaniewzbudziławptakugospodyni.Jejniebałsięwcale,ocierałnawetgłówkęojejręcezakażdymrazem,gdymuprzynosiłastrawę.Kiedywychodziłazpokoju,wzdychałżałośnie,agdywracała,witałjąserdeczniewewłasnymswymjęzyku.
Jarrozapomniałzupełnieotym,jakobawiałsiędawniejludziipsów.Wydawalimusiędobrzyiłagodni,kochałichipragnąłwyzdrowieć,abyopowiedziećwszystkimdzikimkaczkomnajeziorze,żedawniichwrogowieniesąwcaleniebezpiecznizbliskaiżeniepotrzebasięichobawiać.
Jarroprzekonałsię,żemiejscowiludzie,anawetiCezarmająoczywzbudzającezaufanieiżeprzyjemniejestpatrzećwteoczy.Jedynąistotąwdomu,zktórejoczymaniechętniesięspotykał,byłaMiaulina,kotkadomowa.Nieczyniłamuwprawdzieniczłego,aleniemógłpowziąćdoniejzaufania.Kłóciłasięznimzresztązawszeoto,żeJarrotaksięprzywiązałdoludzi.
—Zdajecisię,żeonidbająociebiezmiłości—mówiłaMiaulina.—Nabierztylkociała,azobaczysz,jakciprędkokarkskręcą.Jaznamichdobrze,o,dobrze!
Jarromiał,jakwszystkieptaki,miękkie,łagodneserce,toteżmartwiłsiębardzo,słuchającsłówkotki.Jakto?Gospodynimiałabymuukręcićkark?Nie,niemógłjejotopodejrzewać,taksamojakijejsynka,małegochłopczyka,który,bawiącsięigawędzącznim,przesiadywałgodzinamiprzykoszyku.Obojelubiligozpewnościątakszczerze,jakonichlubił—wtoniewątpiłiniechciałwątpić.
Pewnegodnia,kiedyJarroiCezarleżelinazwykłymswymmiejscuprzedkominem,Miaulinasiadłanakominieirozpoczęłarozmowęzkaczorem.
—Chciałabymwiedzieć,cowy,dzikiekaczki,pocznieciewprzyszłymroku,gdyjużjezioroTakerabędzieosuszoneizamienionenaziemięuprawną?—rzekłakotka.
—Comówisz,Miaulino?!—krzyknąłJarroipodskoczyłzprzerażenia.—Ach,prawda,Jarro!Zapominamzawsze,żetynierozumiesztakdobrzemowyludzkiej,jakmyz
Cezarem—odpowiedziałakotka.—Inaczejwiedziałbyś,comówililudzie,którzytuwczorajbyli.Opowiadali,żewodazjezioramabyćspuszczonaiżewprzyszłymrokudnojeziorabędziejużniemaltaksuchejaktapodłoga.Dlategochciałabymwiedzieć,gdziesięwy,dzikiekaczki,podziejecie?
UsłyszawszytoJarrowpadłwstrasznygniew.Syczącjakwążrzuciłsięnakotkę.—Zlajesteśjakżmija!—krzyczał,—Idziecitylkooto,abymnieposzczućnaludzi.Niewierzę,aby
mielionitakiezamiary,gdyżjezioronależydodzikichkaczekiludziemusząotymwiedzieć.Dlaczegóżbymieliwyganiaćiunieszczęśliwiaćtyleptaków!Pewnieśsobietowszystkosamaułożyła,żebymistrachunapędzić.Chciałbym,żebycięorzełGorgorozszarpał!Chciałbym,żebycigospodyniwąsyobcięła!
Alekotkanieulękłasiętychpogróżek.—Więczdajecisię,żekłamię?—rzekła.—SpytajtedyCezara,onbyłtakżewczorajwieczoremw
izbie,gdyotymmówiono.ACezarnigdyniekłamie,—Cezarze—zawołałJarro—tyrozumieszmowęludzkąowielelepiejodMiauliny!Powiedzjej,
żeniezrozumiała,ocoidzie!Pomyśltylko,cobysięstało,gdybyludzieosuszylijezioro!Niebyłobyjużwodnychroślindlakaczekiikryrybiejdlamłodychkaczątanikijanek,anipoczwarekowadów.Niebyłobyjużsitowia,wktórymsięukrywająmałekaczęta,dopókinienaucząsięfruwać.Wszystkiekaczkimusiałybysięwynieśćiszukaćinnegoschronienia,Gdzieżjednakznajdątakiejaktutajnajeziorze?Cezarze,powiedz,żeMiaulinaniezrozumiała.
ZachowaniesięCezarapodczastejrozmowybyłownajwyższymstopniudziwne.GdyJarrozwróciłsiędoniego,zacząłziewać,oparłpyskoprzedniełapyizachwilęleżałjużgłębokouśpiony.
Kotkaspoglądałanapsaszyderczo.—Zdajemisię,żeCezarniemaochotydorozmowyztobą—rzekładokaczora.—Cezarjesttaki
samjakwszystkiepsy:niechcenigdyprzyznać,żeludziemogąniesłuszniepostępować.Alemożeszpolegaćnamoichsłowach.Powiemcitakże,dlaczegoludziechcąosuszyćjezioro.Gdybyściewy,dzikiekaczki,panowałyjeszczeniepodzielnienadjeziorem,nieosuszylibygoludziezpewnością—mająbowiemzwaspewienpożytek.Aleodczasukiedynurkiiinneptakiwodne,któreniesłużąimzapożywienie,zajęłyprawiecalesitowie,ludziomniewartozachowywaćjeziora.
Jarronieraczyłnawetodpowiedziećkotce,podniósłtylkogłowęikrzyknąłCezarowidoucha:—Cezarze,Cezarze!Najeziorzejestjeszczetylekaczek,żemogącałąchmarąunieśćsięw
powietrze.Wieszprzecieżotymdobrze.Powiedzwięc,żetonieprawda!Nie,ludzieniemogąbyćtakokrutniiuczynićnasbezdomnymi!
TerazCezarzerwałsięitakgwałtownieskoczyłnaMiaulinę,żekotkamusiałasięukryćzakomin.—Jacięnauczęmilczeć,kiedychcęspać—zawarczał,—Rozumiesię,żewiemoprojekcie
osuszeniajezioralatem.Aletylerazyjużmówionootym,anicniezrobiono!Zresztąjasięnatoniezgadzam.Bojakżetobędziezpolowaniem,kiedywjeziorzeTakernzabrakniewodyiniebędziejużptaków?
WABIK
Niedziela,17kwietnia
WkilkadnipóźniejJarrobyłjużprawiezdrówimógłbiegaćpocałejizbie.Gospodynigogłaskała,amałychłopczykzrywałdlaniegopierwszeźdźbłatrawy.Pieszczotygospodynisprawiałymuprzyjemnośćimyślałczęsto,żechociażmożejużpoleciećnajezioro,niechciałbyrozstaćsięzludźmi,anawetzostałbyznimichętnieprzezcależycie.
Alepewnegorankagospodynizwiązałakaczorowipętlicąskrzydłaioddałagoparobkowi,któryniegdyśznalazłJarranapodwórzu.Parobekwziąłptakapodpachęizaniósłnadjezioro.
Podczaschorobykaczoralódroztajałnajeziorzecałkowicie.Stara,zeschłatrzcinazeszłorocznasterczałajeszczeubrzegówinapagórkach,alewszystkieroślinywodnewypuściłynowepędyizielonełodyżkisięgałyjużpowierzchniwody.Wróciłyteżjużprawiewszystkieptakiwędrowne.Zakrzywionedziobykurekwodnychwyzierałyzsitowia,pływakipyszniłysięnowymipiórkami,abekasyzbierałypilniesłomęnabudowęgniazd.Parobekwszedłdołodzi,położyłkaczoranadnoiruszyłnaśrodekjeziora.Jarro,któryprzywykłdodobrociludzkiej,powiedziałdotowarzyszącegomuCezara,żebardzowdzięcznyjestparobkowizatęprzejażdżkę.Nierozumietylko,pocogoskrępowano,gdyżniemazamiaruuciekać.Cezarnicnieodpowiedział,byłzresztątegorankaniezwyklemrukliwy.
Jednarzecztylkoniepokoiłakaczora:dubeltówka,którąparobekzabrałzsobą..Dobrzyludziezzagrodyniebędąprzecieżstrzelalidoptactwa.AprzytymCezarpowiedziałmu,żewtejporzerokuniepolujesię.
—Mnietozresztąnieobowiązuje—dodałpies.Parobekskierowałłódkękujednejzkępzarośniętychtrzciną.Tutajwysiadł,ułożyłstoszsuchego
sitowiaiukryłsięzanim.Jarrozpętlicązałożonąnaskrzydła,przywiązanydługimsznuremdołodzi,mógłchodzićpowybrzeżu.
Naglekaczorspostrzegłkilkamłodychkaczek,zktóryminiegdyśścigałsięnadjeziorem.Byłydośćdaleko,aleJarroprzywołałjegłośnymiokrzykami.Odpowiedziałymunatychmiastiwielkie,piękne
stadokaczekzbliżyłosiędoniego.Jarrozacząłimopowiadaćoswoimcudownymocaleniuiodobrociludzi.
Wtemtużzanimrozległysiędwastrzały.Trzykaczkipadłymartwewsitowie.Cezarrzuciłsięzanimiiwydobyłjezgęstwiny.
TerazJarrozrozumiał:ludzieuratowaligotylkopoto,abyimsłużyłzawabika.Iudałoimsię,trzykaczkistraciłyżycieprzezniego.
Zdawałomusię,żepowiniensamumrzećzewstydu.Zdawałomusię,żenawetprzyjacieljego,Cezar,patrzynaniegozpogardąigdyznówzostalisamiwizbie,nieśmiałpołożyćsięobokpsa.
Nazajutrzwyprowadzonoznowukaczoranamałąkępę.Itymrazemujrzałkilkaznajomychkaczek.Leczteraz,gdykaczkizwróciłysięwjegostronę,zawołał:
—Precz!Precz!Miejciesięnabaczności!Lećciewinnąstronę!Zasitowiemleżymyśliwywzasadzce!Użylimniejakowabika!
Iudałomusięistotnieostrzeckaczkiprzedniebezpieczeństwem.TerazJarroniemialnawetczasuskubnąćtrawki—takbyłpochłoniętyswymzadaniem.Zaledwie
tylkoukazałsięjakiśptak,ostrzegałgokrzykiem.Ostrzegałnawetnurkiibekasy,chociażichnienawidziłzato,żewypierałykaczkiznajlepszychkryjówek.Aleniechciał,abychoćjedenptakzjegowinywpadłwzasadzkę.IdziękiczujnościJarraparobektegodniawróciłdozagrodybezzdobyczy.
MimotoCezarbyłdziśjakośłaskawszydlaJarraniżpoprzedniegodnia,awieczoremująłkaczorazakark,zaniósłprzedkominiułożyłwygodniedosnuopierającgooswójgrzbiet
AleJarronieczułsięjużdobrzewizbie.Byłbardzonieszczęśliwyisercekurczyłomusięboleśnienamyśl,żeludzieniekochaligonigdy.Gdygospodynilubmałychłopczykgłaskaligoteraz,chowałgłowępodskrzydłoiudawał,żeśpi.
PrzezkilkadniJarroodbywałtakswąsmutnąstrażiznałogojużdobrzecałejezioro.Pewnegoranka,gdywołałjakzwykle:„Miejciesięnabaczności,ptaki!Niezbliżajciesię!Jestemwabikiem!“—ujrzałnarazgniazdonurkówpływającenapowierzchniwody.Niebyłotonicosobliwego,ponieważbyłotogniazdozeszłoroczne,ażegniazdanurkówsątakzbudowane,iżmogąpływaćpowodzie,więcteżczęstowiatrpędzijepofalach.Jarroprzyglądałmusięjednakzciekawością,gdyżpłynęłoprostokukępie,jakbyktośnimsterował.Gdysięzbliżyło,Jarrozobaczył,żewgnieździesiedzimałyczłowieczek,najmniejszy,jakiegokiedykolwiekwidział,iwiosłujedwomapałeczkami.Człowieczekzawołałnaniego:
—Jarro,zbliżsiędowodyibądźgotówdolatania!Wkrótcebędzieszwolny!Wkilkachwilpóźniejgniazdoprzybiłodobrzegu,alemaływioślarzgonieopuścił,leczschowałsię
cichutkowśródtraw..Jarrosiedziałtakżenieruchomo.Myśl,żebędziewolny,oszołomiłagozupełnie.Tymczasemnadleciałostadodzikichgęsi.TerazJarrooprzytomniałiostrzegałjegłośnymiokrzykami,
alemimotogęsiprzeleciałykilkarazynadkępątamizpowrotem.Unosiłysiętakwysokowpowietrzu,żestrzałydosięgnąćichniemogły,ajednakskusiłyparobka,którystrzeliłdonichkilkarazy.Wtymczasiemalecwyskoczyłzgniazdanaziemię,wyciągnąłmałynożykiprzeciąłpętlicęnaszyikaczora.
—Lećteraz,Jarro,zanimparobekznowunienabijedubeltówki!—zawołałskaczączpowrotemdogniazdaiodbijającodbrzegu.
Myśliwymiałoczyzwróconenagęsiidlategoniezauważył,żeJarrozostałuwolniony.AleCezarczuwałlepiejigdyJarrowzniósłskrzydładolotu,rzuciłsięnaniegoiporwałzakark.
Jarrokrzyknąłprzeraźliwie,leczmalec,którygouwolnił,powiedziałznajwiększymspokojemdopsa:
—Jeślitwojaduszajestrównieszlachetna,jaktwójwygląd,toniemożeszchcieć,abyktośwykonywałtakpodłezajęcie,jakimjestwabienieinnychnazgubę.
GdyCezarusłyszałtesłowa,warknąłzezłością,alepuściłkaczorairzekł:—Leć,Jarro!Istotnieszkodacięnawabika.Niepotozresztąchciałemcięzatrzymać,tylkodlatego,
żewizbiebezciebiebędzietakpusto.
OSUSZENIEJEZIORA
Środa,20kwietnia
KiedyJarrozniknął,wizbiestałosięrzeczywiściepusto.Pieszkotemniemiałysięokogosprzeczać,agospodyniczułabrakwesołegokwakania,którymjąJarrowitał,gdywchodziładoizby.NajbardziejzaśtęskniłzanimmałychłopczykOle.Olemiałdopierotrzylataibyłjedynakiem,Jarrowięcstałsięjegonajmilszymtowarzyszem.Gdypowiedzianochłopczykowi,żeJarrowróciłdoinnychkaczeknajeziorze,niemógłsięuspokoićimyślałciągleotym,jakimsposobemsprowadzićzpowrotemukochanegokaczora.
Olegawędziłczęstozptakiemleżącymwkoszykuiwierzyłświęcie,żeJarrorozumiałgozawsze.Prosiłwięcmatkę,abyposzłaznimnadjezioroodszukaćkaczorainamówićgodopowrotu.Matkaniechciała,alemalecnieporzuciłswegozamiaru.
NastępnegodniapozniknięciuJarramałyOlebawiłsięwogródku.Jakzwyklebawiłsięsam,aleCezarleżałnaschodachimatkapoleciłamusurowo:„Cezar,uważajnadziecko!”Cezarspełniałzazwyczajsumiennietakiepolecenia.IdziśzpewnościąmałyOlebyłbydobrzestrzeżony,gdybyniewyjątkoweokoliczności,którewyprowadziłyCezarazrównowagi.Wiedział,żewieśniacy,mieszkającywokołojezioraTakern,naradzalisięnadosuszeniemjezioraiżesprawabyłajużprawiepostanowiona.KaczkiwięcbędąsięmusiaływynieśćiCezarjużniebędziemógłnigdyprzyzwoicieiuczciwiezapolować.Myślotymnieszczęściutakbardzogozajmowała,żezapomniałodziecku.
MałyOlespostrzegłszy,żejestsamnapodwórzu,pomyślałsobie,żenadeszłaodpowiedniachwila,żebywybraćsięnadjezioroiodszukaćkaczora.Otworzyłfurtkęiwyszedłnawąskądróżkęprowadzącądojeziora.Dopókimożnagobyłodojrzećzdomu,szedłwolno,alepotemzacząłbieczcałychsił.Obawiałsiębardzo,żematkalubktokolwiekzatrzymago,aonprzecieżniechciałzrobićniczłego—chciałtylkonamówićJarra,abywrócił,aczuł,żemunatoniepozwolą.
Zbliżyłsiędowybrzeżaizawołałnakaczorakilkarazypoimieniu.Potemczekałdługo,aleJarrosięniepokazywał.MałyOlewidziałwprawdzierozmaiteptakiwyglądającejakdzikiekaczki,ależadenznichniezwracałuwaginaniego,żadenwięcniemógłbyćjegoukochanymkaczorem.
Jarroniezjawiałsię.Chłopczykwięcpomyślałsobie,żeznajdziegoprędzej,gdyudasięnaśrodekjeziora.Nabrzegustałokilkanowychłodzi,alewszystkiebyłyuwiązane.Jedynąnieprzymocowanąłodziąbyłostareczółno,któregojużniktnieużywał.MałyOlewszedłwniezwielkimtrudem,niezważającnato,żecałednoczółnazalanebyłowodą.Wiosłamimalecniemógłsięnaturalnieposługiwać,alezacząłkołysaćłódkąihuśtaćniąnaobiestrony.Żadnemudorosłemuczłowiekowinieudałobysięwtensposóbwyprowadzićczółnanajezioro,alewysokipoziomwodyinieszczęmśliwyzbiegokolicznościpomogłydzieckuiwkrótcemałyOlepłynąłjużwczółniepojeziorzeiwołałswegoukochanegoJarra.
Tymczasemwstarymczółnieszparyposzerzyłysięiwodaprzeciekałacorazobficiejdośrodka.Towszystkonieobchodziłowcalenaszegomalca.
Siedziałnaprzodzienamałejławeczce,wołałkażdegoptakaidziwiłsię,żeJarrosięniepokazuje.WreszcieJarrousłyszałgo.Domyśliłsięodrazu,żetomałyOleudałsięnajezioro,abygoodszukać,
iucieszyłsiętymogromnie.Więcjednakktośzludzikochałgoszczerze!Szybkojakstrzałapomknąłdodziecka,usiadłprzynimipozwoliłsiępieścić.Obajbylitacyuszczęśliwienispotkaniem!
WkrótcejednakJarrospostrzegłstanczółna.Byłojużdopołowynapełnionewodą,niebawembędziemusiałozatonąć.Jarropróbowałwytłumaczyćdziecku,żemusiwracaćnaląd,ponieważnieumieanilatać,anipływać.Aledzieckonierozumiałoptaka.WtedyJarroniezwlekającodleciałjaknajprędzejszukaćpomocy.
Pochwilipowróciłniosącnagrzbieciemałegoczłowieczka,owielemniejszegooddziecka.Gdybytomaleństwoniemówiłoinieruszałosię,Olemyślałby,żetolalka.Maleckazałdzieckuschwycićnatychmiastdługikijleżącynadniełódkiiodepchnąćjąwstronęjednejzniewielkichbłotnistychkęp.Oleusłuchałiobydwajpołączonymisiłamipróbowalipopychaćczółno.Wkońcuudałoimsięistotniedobićdomałej,zarośniętejtrzcinąwysepki,akiedysiętamdostali,maleckazałchłopczykowiwyjśćzłódki.Wtejsamejchwilinapełnionewodączółnoposzłonadno.
TerazOlezrozumiał,żeojciecimatkabędąsiębardzogniewalinaniego,irozpłakałbysięzpewnością,gdybyuwagijegoniezajęłocośnowego.Otoukazałasięwielkagromadaszarychptaków,któreprzyfrunęłynäwysepkę.Maleczaprowadziłchłopcadonichiopowiedziałmu,jakonesięnazywająicomówią.Atowszystkobyłotakiezabawne,żemałyOlezapomniałosmutku.
JarrotymczasempoleciałdozagrodyioznajmiłCezarowi,gdziesięOleznajduje.Cezarudałsięnatychmiastnadjezioro,przepłynąłprzezwodędowysepkiizobaczyłchłopczykasiedzącegonastosiesuchegositowiaiśmiejącegosięwesołowotoczeniudzikichgęsiikaczek.
Cezarpozostałdługonawysepcenietylkozpowodudziecka.PorazpierwszywżyciuzbliżyłsięprzyjaźniedoptactwanajeziorzeTakernidziwiłsięjegomądrości.Pytałygo,czyto,coimJarroopowiadałoosuszeniujeziora,jestistotnieprawdą.
—Jeszczetegonierozstrzygnięto—rzekłCezar—alejutromająsięzebraćwszyscygospodarze,abypowziąćostatecznepostanowienie,iobawiamsię,żetymrazemzgodząsięnajedno.Bardzotosmutnedlaptaków,aleidlamnietonieżarty,tracęprzecieżnajlepszyterenpolowania,jakimkiedykolwiekpiesrozporządzał.
PtakizasmuciłysiębardzousłyszawszypotwierdzeniewiadomościzasłyszanychodJarra.Żałosnawieśćbiegłanadcałymjezioremodsitowiadositowiaiwszędzierozlegałysięgłośneokrzykiiskargi.Dumnełabędziebiadałynarównizmałymitrzciniakami,akaczkiinurki,któresięwzajemnienienawidzą,zgadzałysięnajedno,żebędzietostrasznenieszczęście,
KiedyCezarzabierałsiędoodejścia,odezwałasięstaraAkka,przewodniczkadzikichgęsi:—Mnie,coprawda,towszystkoniedotyczy,jestembowiemptakiemprzelotnym,alejeślichcesz
naprawdęzachowaćdzikieptactwonajeziorze,toradzęci,abyśniezawiadamiałtakprędkorodziców,gdzieprzebywaichdziecko.
Cezarspojrzałnadzikągęśzdziwionymwzrokiem.—Jesteśzdziwaczałąstaruszką—powiedział.—Ach,niejednegojużdoświadczyłamwżyciu—mówiłaAkka—iwiem,żenamwszystkimmiękną
serca,gdygroziutratawłasnychdzieci!—Posłuchamtwojejrady—odrzekłCezar—alemusiciemizaręczyć,żemałemuOleniestaniesię
niczłego.Tymczasemwzagrodziespostrzeżono,żemalecznikłizaczętogoszukać.Szukanowzabudowaniach
gospodarskich,zaglądanodostudniiprzetrząsanopiwnicę.Potempytanooniegopowszystkichdrogachiścieżkach,dowiadywanosięusąsiadówiwkońcuszukanonawetnadjeziorem.Aledzieckanigdzieniebyło.
Cezarwiedziałdobrze,kogotosiętakposzukuje,alenieczyniłnic,abynaprowadzićludzinaślad.
Leżałspokojnie,jakbygotowcalenieobchodziło.„Niezaszkodzitowam,gdysięprzezkilkagodzinbędziecieniepokoili—myślałsobie.—Dziecku
niestaniesiętamniczłego,awamtenniepokójmożenadobrewyjdzie”.PopołudniuzauważonośladynóżekmałegoOlenaprzystani,apotemspostrzeżonobrakstarego,
spróchniałegoczółna.Iterazzrozumiano,cosięstało.Gospodarziparobcywsiedlinatychmiastdołódekiudalisięnaposzukiwaniedziecka.Dopóźnego
wieczorajeździlipojeziorze,lecznieznaleźliśladówmalca.Ibylijużpewni,żestareczółnozatonęło,adzieckoleżymartwenadniejeziora.
NawybrzeżubłądziłaniespokojniematkamałegoOle.Wszyscyinnibyliprzekonani,żedzieckoutonęło,aleonaniemogłatemuuwierzyćiszukała,bezustannieszukała.Krążyłamiędzytrzcinąisitowiem,brodziłapobłotnistymwybrzeżuniezważającnato,żenogijejgrzęzływbłocieimokływwodzie.Byławrozpaczyisercezamierałojejzbólu.Niepłakała,alezałamywałaręceiwołałaswojedzieckodonośnym,żałosnymgłosem.
Wokołosiebiesłyszałaskargiinarzekaniałabędzi,kaczekinurków.Zdawałojejsię,żewszystkieteptakilecązaniązjękiemizawodzeniem.
„Pewnieimcośdolega,kiedytakrozpaczają—myślałamatka.—Aletoprzecieżtylkoptaki—myślaładalej.—Oneniemajążadnejtroski!”
Ajednakdziwnetobyło,żeteraz,pozachodziesłońca,jeszczenieumilkły.Słyszała,jakniezliczonegromadyptaków,mieszkającychwtrzcinienadbrzeżnej,wydawałyokrzykiskargiirozpaczy.
Niektórelatałyzanią,inneszumiałynadniąskrzydłami,awszystkiejęczałyilamentowały.Istrach,którydręczyłkobietę,uczyniłwrażliwszymjejserce.Czuła,żeniejestjużtakobcatym
wszystkimżywymistotom,jaktozwyklebywająludzie.Owielelepiejniżpoprzedniorozumiałauczuciaptaków.Ionemiałyswetroskiodom,odzieci!Niemawcaletakwielkiejróżnicymiędzyptakamialudźmi,jakdotychczassądziła.
Inagleprzypomniałjejsięprojektosuszeniajeziora.Byłotojużprawiepostanowione.Ajednak—jakażtoklęskadlatychtysięcyłabędzi,kaczek,nurków,któreutracądomischronienie!
„Gdzieżsiępodzieją?—pomyślała.—Gdziechowaćbędąpisklęta?”Stanęłaipogrążyłasięwmyślach.Tak,pewnieżetazamianajezioranapolaiłąkiprzyniesiedużo
korzyści,alemożnaprzecieżobraćinnejezioro,nieTakern,któresłużyzaschronienietysiącomptaków.„Jutromasiętorozstrzygnąćostatecznie”—myślaładalej.Ipytałasamasiebie,czytoniedlatego
właśniezginąłjejmałyOle?Czyniestałosiętodlatego,abywłasneciężkiezmartwieniewzruszyłojejserce,poruszyłojewspółczuciemdlatychwszystkichniewinnychistotizapobiegłonieszczęściu?
Szybkowróciładozagrodyirozmówiłasięzmężem.Opowiadałaojeziorze,optakachiotym,żezniknięciemałegoOleuważazakarę.Iprzekonałamęża.
Bylioniwłaścicielamiwielkiejposiadłościigdybyosuszeniejezioradoszłodoskutku,przypadłabyimwudzialeznacznaczęśćziemi,przezcoposiadłośćichwzrosłabywdwójnasób.Dlategopopieralitenprojektgorliwiejodwszystkichinnychgospodarzy.
Tamcilękalisięwydatkówiwyrażaliwątpliwości,czytoosuszeniepowiedziesięlepiejniżzapierwszymrazem.IojciecmałegoOlemusiałużyćcałejswejwymowydlaprzekonaniaich.Czyniłtowtymcelu,abymócsynowiswemuzostawićdwarazytyleziemi,ilesamodziedziczyłpoojcu.
Aterazstałosiętak,żetosamojezioro,którezamierzałpoświęcićdlaswejchciwości,zabrałomusynawłaśniewdzieńprzedpodpisaniemumowy.
—Pomówięjutrozgospodarzamiiskłonięichdotego,żebyśmyzestawiliwszystkotak,jakbyło—rzekłponamyśle.
Cezarleżałprzedkominemisłuchałtejrozmowy.Gdyusłyszałto,ocomuchodziło,podszedłdo
gospodyni,ująłjązaspódnicęipociągnąłdodrzwi.—Cezar,zostaw!—zawołałaichciałagoodpędzić.Alenaglezapytała:—Wiesz,piesku,gdziejest
naszmałyOle?ACezarwarknąłwesołoipodbiegłwposkokachdodrzwi.Gospodyniotworzyłajeipiesrzuciłsię
wstronęjeziora.Gospodynibiegłazanimbezopamiętania—takbyłapewna,żeCezarwie,gdziejestdziecko.Izaledwiedobiegładowybrzeża,usłyszałapłaczdziecięcydochodzącyzmałejkępypośrodkujeziora.
MałyOlespędziłzPaluszkiemizptakaminajweselszydzieńwswoimżyciu,aleterazpłakał,bobyłgłodnyibałsięciemnościAch,jakżesięucieszyłnawidokojca,matkiiCezara!
Iprzyjasnym,pięknymblaskuksiężyca,okrążenigromadamitrzepocącegosięwesołoptactwa,ruszyliwszyscyzpowrotemdoswojejzagrody.
PRZEPOWIEDNIA
Piętek,22kwietnia
Pewnejnocy,gdyPaluszekspałnakępiepośródjezioraTakern,zbudziłgopluskwioseł.Otworzyłoczy,spojrzałnawodę,alenatychmiastolśniłgoblaskświatła.Zrazuniemógłpojąć,cotamnawodzietakjasnoświeci,wkrótcejednakdojrzałwtrzciniełódź,naktórejpaliłosięwielkie,smolnełuczywoprzytwierdzonedożelaznychwideł.Czerwonypochodniodbijałsięwyraźniewczarnejtonijezioraipięknytenblaskprzywabiaćmusiałryby,gdyżwokołoogniawidaćbyłomnóstwociemnych,poruszającychsiębezustanniekresek.
Włodziznajdowałosiędwóchstarychmężczyzn.Jedenwiosłował,adrugistałnatylnejławeczceitrzymałwrękukrótkiprętzaopatrzonywhaczyk.Wioślarzwyglądałnaubogiegorybaka:byłmałegowzrostu,żylasty,ospalonejskórze,odzianylekkoinędznie.Widocznieczłowiektenprzyzwyczajonybyłdoprzebywanianapowietrzubezwzględunapogodęinicsobiezzimnanierobił.
Drugibyłdobrejtuszy,dostatnioubranyiwyglądałnazamożnegowieśniaka.—Terazbądźcicho!—rzekłwieśniak,gdypodpłynęlidopagórka,naktórymleżałchłopiec.Iwtej
samejchwilipogrążyłprętwwodzie.Gdygoznowuwyciągnął,wydobyłnanimzgłębijezioradługiego,wspaniałegowęgorza.
—Widzicie—zawołałwieśniak,zdejmującwęgorzazpręta—tomipołów!Dośćbędzienadziś,możemyjużwracać.
Aletowarzyszjegoodwróciłsięnieporuszającwiosłami.—Jakżetupiękniedziś!—rzekł.Istotniebyłopięknie.Najmniejszywietrzyknieporuszałpowierzchniwodyizwyjątkiemsmugi,którą
żłobiłałódź,całatońleżałanieruchomojakzwierciadło,lśniączłociściewodblaskachognia.Ciemnyszafirniebaiskrzyłsięgwiazdami.Trzcinanabrzegachszumiałagłucho.GóraOmberg
widniałanahoryzonciewielkaciemna,potężniejszaniżzazwyczaj.Wieśniakpodniósłgłowęirozejrzałsięwokoło.—Tak,piękniejesttutajwOstrogocji—rzekł—aleniezatonależyjącenić!—Zacóżwięc?—zapytałrybak.
—Zato,żeodwiekówcieszysiętakrainanajwiększymuznaniemiszacunkiem.—Tak,istotnie.—Izato,żetakjużbędziezawsze.—Tegowiedziećniemożna—rzekłrybak.Wieśniakoparłsięnapręcieizacząłopowiadać:—Wnaszejrodzinieprzechowałasięzojcanasynaopowieść,zktórejdowiedziećsięmożna,cosię
staniezOstrogocją.—Możemijąopowiecie?—prosiłrybak.—Zazwyczajnieopowiadamyjejpierwszemulepszemu,alestaremuprzyjacielowiniemogętego
odmówić.WedworzeUlfasawOstrogocji—zacząłwieśniak,apotonieopowiadaniamożnabyłopoznać,żeopowiadałto,cosamsłyszałodinnychicoumiałjużnapamięć—mieszkałaprzedwielulatypani,któramiaładarodgadywaniaprzyszłościiprzepowiadanialudziomtego,coichspotka.
Iprzeważniezgadzałosiętozupełnie.Wskutektegosławajejrozchodziłasiędalekoiłatwomożnasobiewyobrazić,jaksięludziezdalekaizbliskazbiegali,abysiędowiedzieć,coichzłegolubdobregoczekawżyciu.
Pewnegodnia,kiedypanizUlfasysiedziaławswojejkomnacieprzykołowrotku,jaktobywałowdawnychczasach,wszedłubogiwieśniakiusiadłprzydrzwiachnaławie.
„Chciałbymwiedzieć,oczymtakmyślicie,dobrapani?“—zapytałpochwilimilczenia.„Myślęowielkichiświętychrzecząch“—rzekłapani.„Czymógłbymzapytaćwasocoś,comibardzodolega?”—spytałwieśniak.„Coteżtobiemożedolegaćprócztroski,ileziarnazbierzeszztwojejroli?Aleprzywykłamjuż,żeby
byćpytanąnawetprzezkrólaolosyjegokorony,atakżeiprzezpapieżaoprzyszłośćjegokluczypapieskich”.
„Natoniełatwoznaleźćodpowiedź—rzekłwieśniak—toteżsłyszałem,żeniktjeszczenieodszedłstądzadowolonyzodpowiedzi,którąotrzymałodwas“.
Natesłowawieśniakazmieszałasiępaniiprzysunęłabliżejdoniego.„Więctoomniesłyszałeś?—rzekła.—Spróbujzapytaćmnieoto,cobyśchciałwiedzieć,a
przekonaszsię,czypotrafiętakodpowiedzieć,abycięzadowolić”.Potakiejzachęciewieśniakniewzdragałsięjużdłużejzeswoimpytaniem.Oznajmił,żeprzyszedł,
abysiędowiedziećoprzyszłośćOstrogocji,kochabowiemtenkrajponadwszystkoiwie,żepomyślnaodpowiedźnatopytaniedamu
szczęściedokońcażycia.„Jeślicitylkootoidzie—odrzekłapani—tomogęcięłatwouspokoić:Ostrogocjazawszebędzie
sięmiałaczymszczycićnadinnekraje”.„Tak,toistotniedobraodpowiedź—ucieszyłsięwieśniak—ibyłbymzupełniezadowolony,gdybym
tylkowiedział,czemutokrajmójzawdzięczaćbędzieswąpomyślność?”„Dlaczegobytakniemiałobyć?—mówiłapanizUlfasy.—Czyżniewiesz,żejużdziśOstrogocja
słynieszeroko?Amożezdajecisię,żejestwSzwecjiinnaprowincja,mogącasięposzczycićtakimidwomaklasztorami,jakAlvastraiVretaitakąpięknąkatedrąjakkościółwLinköping?
„Byćmoże—odrzekłwieśniak—alejestemstarymczłowiekiemiwiem,żeserceludzkiejestzmienne,obawiamsięwięc,żenadejśćmożetakiczas,kiedyludzieniebędącenilianiklasztorów,anikatedr”.
„Niejesttowykluczone—powiedziałapanizUlfasy—aleniewątpwmojąprzepowiednię.ZbudująnowyklasztorwVadstenaitenstaniesięnapewnonajsławniejszymtutajnapółnocy.Bogaciiubodzybędądoniegoodbywalipielgrzymkiiwszyscywielbićbędąkrainęztakświętymmiejscem”.
Wieśniakodrzekł,żecieszysięogromnieztejwiadomości,alewie,jakłatwoulegawszystkozmianie,chciałbywięcusłyszeć,cozapewnikrajowiszacunekwtedy,kiedyklasztorwVadstenautraciswojąsławę.
„Niełatwocięzadowolić—rzekłapanizUlfasy—alepatrzędalekowprzyszłośćidlategomogęcipowiedzieć,żezanimklasztorwVadstenastraciswojeznaczenie,powstanieobokniegozamek,warownianajpotężniejszawoweczasy.Zamieszkiwaćgobędąkrólowieiksiążętaiokryjeoncałąokolicęblaskiemichwałą”.
„Cieszymnietobardzo—odrzekłwieśniak—alejestemstarymczłowiekiemiwiem,cosięstajezewspaniałościamitegoświata,idlategochciałbymsiędowiedzieć,czymtaokolicazwrócinasiebieoczyludzkie,kiedyzamektenstaniesięruiną?“
„Żądaszniemało—powiedziałapani—alemogęspojrzećjeszczedalejwprzyszłość.Widzę,jakwlasachwokołoFinspangewreżycieiruch,jakpowstajątamhutyżelazneikuźniceiokrywająsławącałątękrainę”.
Wieśniaknieukrywałswejradości,„Alepytałdalej—jeślihutyżelaznestracąkiedyśswojeznaczenie,cóżwtedypozostanie
Ostrogocji?”„Jeszczeciniedość?—rzekłapani.—Spojrzęwięcjeszczedalejwprzyszłość.Ipowiemci,że
widzę,iżpanowie,którzywobcychkrajachwiedliwojny,powrócąituwłaśniezbudująwielkiepałaceidwory,któreuświetniącałąokolicę”.
„Akiedynadejdzieczas,żeniktjużpałacówizamkówcenićniebędzie?”„Nieobawiajsiętego—odpowiedziałapani.—NabłoniachwokołoMedeviiwpobliżujeziora
Vätternwidzęwytryskująceźródłalecznicze,któreobdarząkrajsławąibogactwem”.„Tak,tobędzieradosnewydarzenie—rzekłwieśniak.—Alecosięstanie,gdynadejdzieczas,kiedy
ludzieleczyćsięzacznąuinnychźródeł?”„Itegosięnielękaj—zapewniałapanizUlfasy.—Widzę,jakludziepracująnaprzestrzeniodmiasta
MotaladoMemiprzezcałąkraftiębudująkanał,którynadaOstrogocjiwielkieznaczenie”.Aleitawiadomośćniezaspokoiławieśniaka.„Widzę,jakwodospadywMotalaobracająkoła—powiedziałapanizUlfasyioblałasięrumieńcem
zniecierpliwienia.—Słyszę,jakwMotalahucząuderzeniamłotów,awNorrköpingturkocząwarsztatytkackie”.
„Tak,miłetodźwięki—rzekłwieśniak—alewszystkoprzemijaiobawiamsię,żeitomożekiedyśpójśćwzapomnienie”.
TerazwyczerpałasięcierpliwośćpanizUlfasy.„Mówisz,żewszystkoprzemija?!—zawołała.—Więcwskażęcicoś,cowiecznieizawsze
pozostaniejednakowe,mianowicieto,żeażdodniasąduostatecznegożyćbędąwOstrogocjitacyzarozumiali,uparcichłopijakty!”
ZaledwiepanizUlfasytowymówiła,kiedywieśniakpodniósłsięzlawyrozradowanyizuśmiechempodziękowałjejzadobrąprzepowiednię.
„Terazdopierojestemzadowolony”—rzeki.„Terazzaśjaciebienierozumiem”—zdziwiłasiępanizUlfasy.„Widzicie,dobrapani—tłumaczyłwieśniak—takmyślę:wszystko,cobudująkrólowieiksięża,
dziedziceimieszczanie,niemożetrwaćwiecznie,alejeślimówicie,żewOstrogocjizawszeistniećbędąwytrwaliidzielnichłopi,towiem,żeonizawszeprzysporząchwałyswejojczyźnie.Botylkoci,którychzginadoziemijarzmopracy,mogązapewnićojczyźnieswojejdobrobytichwalę”.
ZGRZEBNEPŁÓTNOIAKSAMIT
Sobota,23kwietnia
Paluszekleciałcorazdalejidalej.Podnimleżaławielkaostrogockarówninazlicznymikościołamiwotoczeniuzielonychdrzew,Naliczyłpiętnaściekościołów,alestraciłrachubęidalejniemógłjużliczyć.
Wieledworówbyłodwupiętrowych,białomalowanych;wyglądałyonetakpokaźnie,żechłopieczawołałzezdziwieniem:
—Wtejokolicyniemieszkająwidoczniechłopi!Toprzecieżwszystkopańskiedwory!Aledzikiegęsiodpowiedziały:—Tutajchłopimieszkająjakpanowie!Narówninieostrogockiejzniknęłyjużbezśladulodyiśniegiiwszędziebyłyporozpoczynaneroboty
wiosenne.—Cóżtotamzarakipełzająporoli?—zapytałchłopiecpochwili,—Pługiiwoły!Pługiiwoły!—odpowiedziałydzikiegęsichórem.Wołyposuwałysiętakwolno,żetrudnobyłozauważyć,czysięwogóleporuszają,toteżgęsizawołały
donichżartobliwie:—Dowleczeciesiąnaprzyszłyrok!Dowleczeciesięnaprzyszły;rok!Alewołyniepozostawałydłużne‚wodpowiedzi.Otworzyłypyskiizaryezały:—Wjednągodzinęprzynosimywięcejpożytkuniżtakiewłóczęgijakwyprzezcałeżycie!Wniektórychmiejscachpługiciągnęłykonie,ateposuwałysiędalekoprędzejodwołów.—Czyżniewstydwampracowaćzawoły?!—zawołałygęsidokoni.—Czyniewstydwam
pracowaćzawoły?—Awamniewstydbawićsięwpróżniaków?—zarżałykoniewodpowiedzi,Wjednejzzagródbiegałpopodwórzubaran.Zostałwłaśnieświeżoostrzyżonyiwyprawiałharce:
przewracałdzieci,zapędziłpsadobudyiparadowałpopodwórzu,jakbybyłnanimjedynympanem,—Baranku,cośzrobiłzwełną?—zapytałydzikiegęsiprzelatującnaddworem.—PosłałemjądofabrykiwNorrköping—odpowiedziałbaranbeczącprzeciągle.—Baranku,baranku,cośzrobiłzrogami?—pytałydalejgęsi.Alebarankuwielkiemuswemuzmartwieniuniemiałnigdyrogówiniemożnamubyłoniczym
bardziejdokuczyćniżdopytywaniemsięorogi.Toteżrozgniewanybiegałzwściekłościąpopodwórku,kręcącgłowąnawszystkiestrony.
PoszosiechłopzeSkaniipędziłtrzodęprosiaków,któreliczyłyzaledwiekilkatygodniimiałybyćsprzedanewjednejzdalszychwsi.Prosięta,chociażtakiemaleńkie,dreptałyprędkoitrzymałysięwgromadzie,jakbybroniącsięwzajemnie.
—Kwik,kwik,kwik!Zabranonaszawcześnieodojcaiodmatki!Cosięteżznami,biedakami,terazstanie?—kwiczałyprosięta.
Nawetdzikiegęsiniemiałysercadrażnićtychbiednychstworzeń.—Będziewamlepiej,niżmyślicie!—zawołałydonichwprzelocie.Podróżnadrówninąusposabiaładzikiegęsijaknajlepiej.Nieśpieszyłysię,leczlatałyoddworudo
dworu,przekomarzającsięzezwierzętamidomowymi.Chłopcu,spoglądającemuzgórynarówninę,przypomniałosiępodanie,którekiedyśbardzodawno
temusłyszał.Nieprzypominałgosobiedokładnie,alepamiętał,żebyławnimmowaoubraniu,któregojednapołowazrobionabyłazezłociściepołyskującegoaksamitu,drugazaśzezgrzebnegopłótna.Aleposiadaczubraniausiałpłóciennączęśćtylomaperłamiidiamentami,żebłyszczałapiękniejiwspanialejodtamtejzezłotogłowiu.
Otejczęścizezgrzebnegopłótnamusiałchłopiecmyślećteraz,gdyspoglądałnaOstrogocję,tęwielkąpłaszczyznę,odgraniczonąnapółnocyinapołudniudwiemagóramipokrytymilasem.Obydwaszczytygórskielśniływblaskuporannym,otulonewbłękitimgłęzłocistą,apłaszczyznazogołoconymipolaminiewyglądałabynajmniejpiękniejodszaregopłótna.
Leczludziompowodziłosiędobrzenatejpłaszczyźnie,gdyżbyłażyznaiszczodra,więcpostaralisięprzyozdobićjąjaknajpiękniej.Chłopcuprzelatującemuwysokowydawałosię,żemiastaidwory,kościołyifabryki,pałaceidworcekolejowesątowielkieimałeklejnotyrozrzuconepoziemi.Dachówkibłyszczaływsłońcu,aszybyświeciłysięjakdrogiekamienie.Żółteszosy,lśniąceszynykolejoweibłękitnekanaływiłysięwśródwiosekimiastnibygałązkihaftowanejedwabiem.
Linköpingotaczałoswojąkatedryjakoprawazperełdrogocennykamień,adworypowsiachwydawałysiękosztownymiguzikamiispinkami.Symetriiwtychdeseniachniebyłowiele,alewszystkorazemtworzyłotakcudnywidok,żeniemożnabyłooczuoderwać.
GęsiopuściłyokolicęgóryOmbergileciałyterazwewschodnimkierunkunadkanałemostrogockim.Itenprzystrajałsięnapowitanielata.Robotnicynaprawialibrzegiismarowaliwielkieotworyśluzsmołą.
Wszędziepowsiachczynionoprzygotowanianapowitaniewiosnyitaksamopracowanoteżipomiastach.Malarzeimurarzestalitunarusztowaniachprzeddomamiiodświeżalijepięknie,kobietywychylałysięzotwartychokienmyjącszyby.Wdolekołoprzystaniodnawianożaglowceiparowce.
NadNorrköpingdzikiegęsiopuściłypłaszczyznęipoleciaływstronęKolmärden,trzymającsięprzezjakiśczasstarej,górzystejdrogi,ciągnącejsięwśródprzepaściskalnychidzikichgrzbietówgórskich.Naglechłopieckrzyknął.Leżącwygodnienagrzbieciegąsiora,kiwałjednąnogąizgubiłdrewnianysandałek.
—Gąsiorze,gąsiorze—zawołał—spadłmisandałek!Gąsioropuściłsięnatychmiastnaziemię.Alechłopiecspostrzegł,żedwojedzieciidącychdrogą
schwyciłopantofelek.—Gąsiorze,gąsiorze!—krzyknął.—Wracaj!Jużzapóźno!Sandałekmójstracony!AnadolenadrodzestałagęsiarkaAzaijejbratMatsioglądalimały,drewnianysandałek,któryspadł
znieba.—O,Matsie,czyprzypominaszsobie?GdyśmyprzechodziliobokklasztoruwÖved,opowiadano
namwjednymzdworówchłopskich,żewidzianotamkrasnoludkaubranegojakmiejscowiwieśniacy,w
skórzanespodnieidrewnianesandały.Ipamiętasz?GdyśmyprzyszlidoVittskövle,opowiadałanamjednadziewczyna,żewidziałakrasnoludkawdrewnianychsandałach,któryleciałwpowietrzunagrzbieciegąsiora.Ipamiętasz,małyMatsie,jaktopowróciwszydochatyzobaczyliśmymaleńkiegoczłowieka,zupełnietaksamoubranego,któryrównieżwsiadłnagrzbietgęsiipoleciałzniąwgórę?Możetotensamkrasnoludekprzelatywałteraznadnamiizgubiłswójsandałek?
—Tak,pewnietensam—rzekłmałyMats.Odwrócilidrewnianypantofelekioglądaligodokładnie—niecodzieńprzecieżznajdujesię
sandałekkrasnoludkanadrodze.—Patrz,patrz,małyMatsie!—zawołałaAza.—Tutajjestcośnapisane!Widzęjakiśnapis,—Prawda!Ach,jakieżmałe,literki!—Pokażmnie!Tak,tunapisano...„NilsHolgersonzVestvemmenhög“.—Nie,doprawdy,jesttonajdziwniejszahistoria,jakąkiedykolwiekwżyciusłyszałem!—
oświadczyłmałyMats.
HISTORIAOPSIEKAROIOŁOSIUSZARACZKU
KOLMÄRDEN
NagranicymiędzyOstrogocjąaSörralandiąwznosisięgóranakilkamildługa,anamilęprzeszłoszeroka.Jeślibygóratabyłarówniewysoka,jakdługa,słynęłabyjakojednaznajpiękniejszychgórwświecie.Niestety,niejestonatakwysoka.
Widujemynierazgmach,któregobudowęrozpoczętonatakwielkąskalę,żebudowniczyniezdołałdoprowadzićjejdokońca.Podchodzącdotakiegogmachu,spostrzegamypotężnefundamenty,głębokiepiwniceipodziemia,brakjednakścianzewnętrznychidachów,acałośćwznosisiętylkonakilkastópodziemi.
Widokowejgóryprzypominanamwłaśnietakązaniechanąbudowlę,niewyglądabowiemonajakgóra,leczraczejjakpodstawagóry.Ścianyjejwznosząsięstromonadpowierzchniąziemi,azewszystkichstronpiętrząsięwielkieskały,którewydająsiębyćprzeznaczonedodźwiganiawysokich,potężnychsklepień.Jakoskończonacałośćmogłabygórataczynićwrażeniemajestatyczneipotężne,wtakiejjednakpostacizbywajejnawłaściwejwysokościinawłaściwymstylu.Budowniczymusiałsięzniechęcićdoswegodziełaiporzucićje,zanimzdążyłutworzyćnagie,ostreszczyty,którewznosząsięzazwyczajjakokopułyiwieżenaprawdziwychgórach.
Natomiast,nibywynagrodzeniezabraktychszczytów,pokrywałgóręolbrzymi,wspaniałylas.Tworzyłygodębyilipyrosnąceupodnóżyiwdolinach,brzozyibukiotaczającejeziora,świerkiwznoszącesięnastromychzboczachisosnywbijającekorzeniewnajlichszągrudkęziemi.WszystkietedrzewarazemstanowiłysłynnąniegdyśPuszczęKolmärdeńską,którąotaczałatakagroza,żekażdy,ktosięwjejgłąbzapuszczał,polecałduszęBogu,myślącoswejostatniejgodzinie.
Dziejetejpuszczysąjużtakstare,żedziśniktbynieumiałpowiedzieć,wjakisposóbstałasiętaką,jakąjestobecnie.Zpoczątkudrzewamusiałyzapewnestaczaćdługiewalki,zanimzdołaływbićswekorzeniewopokęskalną,izpewnościądlategopotrafiąterazstawiaćczołowichromiburzom,żesiedzą,twardowśródnagichżlebówskalnychiciągnąswesokizjałowychgrudekziemi.Byłoznimipodobniejakzniejednymczłowiekiem,cociężkowalczyćmusiałwmłodości,abypotemurosnąćwsiłęipotęgę.
Kiedysięlasnastokachgóryrozrósłnależycie,wystrzeliływnimdrzewa-olbrzymyopniachpotężnych,ogałęziachsplątanychwsiećnierozwikłanąikorzeniachpokrywającychcałąziemiętwardymi,śliskimisplotami,Takilasbyłznakomitymschronieniemdladzikichzwierzątizbójców,którzypotrafiliprzedzieraćsięprzezgąszczitorowaćsobiewnimdrogę.Innychprzecieżistotlastenniepociąga!—byłzimnyiponury,niedostępnyiodpychający,pełenkolczastychzarośli,astaredrzewa,ichbrodatekonaryimchemporosłepnieczyniływrażeniedzikichstraszydełupiornych.
Dawniej,kiedyludziezaczęliosiadaćwOstrogocjiiSörmlandii,lasypokrywałytamcałąokolicę,wkrótcejednaknażyznychrówninachiwdolinachwyrąbanojeiwykarczowano.Tylkolaskolmärdeński,któryrósłnaglebachskalnych,pozostałnietknięty.Stawałsięcorazdzikszyipotężniejszyiwreszcieutworzyłwarownięomurachtakgrubiejącychzkażdymdniem,żektosięprzezniechciałprzedostać,musiałsobiedrogętorowaćsiekierą.Innelasy.czujązapewneczęstolękprzedludźmi,zlasemkolmärdeńskimzaśbyłoodwrotnie—jegotolękalisięludzie.Takibowiembyłgęsty;iciemny,żemyśliwiidrwalebłądzilinierazwnimbezkońcaiczęstonieznajdującwyjścia,padalizgłoduizeznużenia.
ToteżprzebycietegolasugroziłoróżnyminiebezpieczeństwamiludziomudającymsięzOstrogocjidoSörmlandii,iodwrotnie.Ztrudemprzedzieraćsięmusieliwąskimiścieżynami,wydeptanymiprzezzwierzynę,boludnośćokolicznaniebyławstanieutrzymaćdrogiprzezlas.Niebyłotammostównadpotokamianipromównajeziorach,anikładeknatrzęsawiskach.Wcałymzaślesieniebyłoanijednejchatyzamieszkanejprzezuczciwychludzi,natomiastjaskińzbójeckichikryjówekdzikichzwierzątnamnożyłosiębezliku.
Rzadkoteżudawałosiępodróżnymprzedostaćszczęśliwieprzezlas,wieluspadałowprzepaście,grzęzłowbagnach,nainnychnapadalizbójcy,pożerałyichdzikiezwierzęta.
Nawetosadnikom,mieszkającymnaskrajuwielkiegolasuiunikającymzapuszczaniasięwgłąb,przyczyniałlaswieleszkód:wilkibowieminiedźwiedzieporywałyimbezustanniebydło.DopókizaśdzikiezwierzętachroniłysięwgąszczuKolmärden,niesposóbbyłoprowadzićznimiwalki.ToteżzarównomieszkańcyOstrogocji,jakiSörmlandiizgodzilibysięchętnienawyrąbaniezłowrogiejpuszczy.
Niebyłotojednakzadaniełatwe.Zczasemdopiero,stopniowo,udawałosięodnieśćpewnezwycięstwonadwrogiem:naskrajupuszczyzaczęłypowstawaćwsieiosady,dostępdoniejstawałsięcorazłatwiejszy,awrejonieKrokek,wgłębinajwyższegogąszczu,mnisizbudowaliklasztor,wktórympodróżniznajdowalibezpiecznągościnę.
Mimotopuszczaszerzyławciążjeszczelękigrozęwokoło.Ażdopieropewnegopięknegodniawędrowiec,błądzącypolesie,odkryłprzypadkiempokładyrudyżelaznejwewnętrzugóryKolmärden.Kiedysięwieśćotymodkryciurozniosła,zbieglisięzewsząddopuszczygórnicyikopacze—poskarby.Iodtądzacząłsięupadekpuszczy:ludziekopalitamterazdoły,budowalipiecehutnicze,zakładalikopalnie.
Byłbysięjednakstarylasmożeioparłtemunajściu,gdybynieolbrzymiezapotrzebowanienamateriałopałowyprzyrobotachgórniczych.Drwaleiwęglarzewkroczylitriumfalniedostarej,mrocznejpuszczyidobilijąostatecznie.Wielkieprzestrzenielasu,otaczającekopalnie,wyrąbanodoszczętnie,awykarczowanygruntzamieniononarolę.Ściągnęlidolasuprzeróżniosadnicyiwkrótcetam,gdziedoniedawnabyłytylkojaskinieniedźwiedzie,powstałokilkanowychwsizkościołamiiprobostwami.
Nawetwtychmiejscach,gdzielasuniewyrąbanocałkowicie,zwalonostaredrzewa-olbrzymyiprzerzedzonogąszcz.Wewszystkichkierunkachwytkniętodrogiiwypłoszonozbójcówidzikiezwierzęta.Ludziestającsiępanamilasupostąpiliznimokrutniebezwzględnie;najstarszedrzewapadałypodciosamiichsiekier.Zdawałosię,żeludzieniemogązapomniećodwiecznejswejnienawiścido
puszczyichcąjąterazzrównaćzziemią.Naszczęściedlalasuokazałosięwkońcu,żepokładyrudywKolmärdenniesąobfite.Toteżruch
górniczywkrótceustał,przestanowypalaćwęgielipuszczaodetchnęła.Ludzie,którzyosiedlinagruntachKolmärdendlazarobku,pozostaliterazbezśrodkówutrzymania.
Alastymczasemodrastałnanowo,odradzałsięirozpostarłwkońcutak,żezagrodyikopalnieutonęływnim,nibywyspywśródzielonegomorza.Mieszkańcypróbowaliterazuprawiaćrolę,cóżkiedystarygruntleśnypłodziłchętniejdębykrólewskieisosny-olbrzymyniżmarchewizboże.
Wowymczasiezaczęliludzieznówspoglądaćniechętnieiwrogonapuszczę—rosławsilęipotęgę,aonisamistawalisięwciążubożsiinędzniejsi.Wreszcieprzyszłoimnamyśl,czybysięnieudałozwrócićopomocdosamejpuszczy.Amożeonaichporatuje?
Izaczęlirąbaćdrzewobudulcoweisprzedawaćmieszkańcomnizin,którzywycięlijużwłasnelasy,Iwkrótceprzekonalisięludzie,żejeślipostępowaćbędązlasemrozumnieiprzyjaźnie,potrafionwyżywićichrówniedobrze,jakrolalubkopalnie.Odtądpatrzyliteżludzienalaszupełnieinnymioczyma.Nauczylisięoszczędzaćgoikochaćjaknajlepszegoswegoprzyjaciela.
KARO
NajakieśdwanaścielatprzedwędrówkąNilsaHolgersonazdzikimigęśmizdarzyłosię,iżjedenzwłaścicielikopalniwKolmärdenchciałsiępozbyćpsamyśliwskiego,słynnegorabusiamłodychjagniątikur.Zawołałwięcgajowego,poleciłmuwyprowadzićpsaizastrzelićgowustroniuleśnym.
Gajowyuwiązałpsupostronekuszyiipoprowadziłgowzakąteklasu,gdziezazwyczajzabijanoizakopywanostarepsyzokolicznychzagród.Gajowybyłdobrymczłowiekiem,aleioncieszyłsięztego,żepozbędziesiępsa,gdyżznałróżnejegosprawkiigrzechynietylkowzględemjagniątikur,lecznierazjużprzyłapałgotakżezzającemlubbażantemwpysku.
Piesbyłmały,czarny,ożółtychpiersiachiżółtychłapach.NazywałsięKaroibyłtakimądry,żerozumiałwszystko,coludziemówili.Toteż,prowadzonyprzezgajowego,Karowiedziałdobrze,cogoczeka.Leczniezdradzałsięztym.Niespuszczałgłowy,niekuliłogonaiwyglądałzupełnietakjakzwykle.Zarazzobaczymy,dlaczegotopiestakstarałsięukryćswójstrach.
Wokółkopalnirozciągałsięwielki,gęstylas,dobrzeznanywszystkimmieszkańcomokolicznymorazzwierzętomleśnym.Właścicieltegolasuodwielulatotaczałgonajwiększąopiekąiposzanowaniem,pozwalałconajwyżejrąbaćwnimdrzewonaopał,pozatymzaśniewolnobyłolasutknąć.Toteżrósłonswobodnieidziko,stającsięnieprzeniknionągęstwiną.Takilasmusiałniewątpliwiestaćsięulubionymschroniskiemdlazwierząt,zamieszkiwałygoteżonecałymigromadami.Międzysobąnazywałyzwierzętatenlas„lasempokoju”iuważałygozanajbezpieczniejszemiejscewcałejokolicy.
Pies,prowadzonynapostronku,szedłwłaśnieprzez„laspokoju”inagleprzypomniałsobie,jakimtoonbywałpostrachemdlawszystkiejdrobnejzwierzynywtymlesie.
„Hej,Karo,wyobraźsobietylko,cobytobyłazauciechawcałymlesie,gdybysiędowiedziano,jakikonieccięczeka“—pomyślał.Ikręciłogonem,iszczekałwesoło,abyniedaćpoznaćposobiestrachuiprzygnębienia.
—Jakąmiałbymkorzyśćzżycia,gdybymniemógłkiedyniekiedypozwolićsobienapolowanie—powiedziałdosiebie.—Niechajżałuje,ktomanatoochotę,jatamanimyślę!
Wtejsamejchwili,kiedypieswymówiłtesłowa,zaszławnimdziwnazmiana.Wciągnąłszyjęigłowę,jakbyehcąezawyćgłośno,niebiegłteżjużobokgajowego,leczkryłsięzanim.Widoczniebiedakowiprzypomniałosięcośprzykrego.
Latosięjużrozpoczęłoiłosiceniedawnowydałynaświatswemłode.WłaśniepoprzedniegowieczoruKarozagnałnatrzęsawiskomłodziutkie,pięćdnizaledwieliczące,łosiątko,Tamuganiałsięzanimpomiędzykępami,bawiącsięzeswawoliprzestrachemzwierzątka.Łosica-matkawiedziała,żetrzęsawiskawtejporzeroku,natychmiastporoztajaniupowłokilodowej,sątakgrząskie,żeniemogąutrzymaćciężaruciałazwierzęcego.Staławięcnabrzegu.Widzącjednak,żeKarognałosiątkocorazdalej,matkazdobyłasięnaodwagęiwstąpiłanatrzęsawisko.Odpędziłapsa,przygarnęłałosiątkoizabrałasiędoodwrotu.Łosieposiadajązdolnośćutrzymywaniasięnaniepewnym,grząskimgruncie,zdawałosięwięc,żełosicadobrnieszczęśliwiedobrzegu.Tymczasem,zbliżającsięjużdosuchegolądu,stąpnęłanakępę,któraobsunęłasięnagleizanujrzyławgłąbtrzęsawiska,pociągajączwierzęzasobą.Łosicausiłowaławydostaćsięnapowierzchnię,niemogłajednakdaćsobieradyizanurzałasięcorazgłębiej.
Karo,przerażony,stałnabrzeguinieśmiałoddychać,agdyspostrzegł,żełosicaniemożesięwydobyćowłasnychsiłach,rzuciłsięczymprędzejdoucieczki.Uprzytomniłbowiemsobienatychmiastwszystkierazy,któregoczekają,gdysięwykryje,żeonwywabiłłosicęnamoczary,toteżchciałsięuwolnićodprzykregowidoku.
TozdarzenieprzypomniałsobieKaroteraz,adręczyłogoonowięcejniżwszystkieinnesprawkileżącemunasumieniu.Możedlatego,żeniechciałwłaściwiezrobićkrzywdyłosicyiłosiątkuzupełnieniechcącystałsięprzyczynąichśmierci.
„Amożepozostałyprzyżyciu?—pocieszałsiępies.—Kiedyuciekałem,żyłyprzecieżjeszcze.Możeudałosięimwydostaćszczęśliwie?”
Inagleogarnęłapsanieprzezwyciężonachęćsprawdzeniatejdręczącejwątpliwości.Spostrzegł,żegajowytrzymapostronekdośćluźno,skoczyłwięcszybkowbok,szarpnąłsięgwałtowniepopędziłjakszalonywgłąblasu,wkierunkutrzęsawisk.Gajowyniezdążyłnawetzmierzyćzdubeltówki,kiedyjużpiesznikłmuzoczu.Pobiegłwięczanimiujrzałpsastojącegonakępieuskrajutrzęsawiskaiwyjącegoprzeraźliwie.Gajowegozaciekawiłotobardzo,położyłwięcdubeltówkęoboksiebieipoczołgałsięnaczworakachwstronęmoczarów.Wkrótceujrzałleżącąwśródbagienłosicęzłosiątkiem.Łosicabyłamartwa,alełosiątkożyłojeszcze,leżałojednaknieruchomeibezsilne.Karostałtużobok,schylałsięrazporaznadzwierzęciemilizałjealboteżwyłgłośno,jakobywzywającpomocy.
Gajowychwyciłłosiątkoiwyciągnąłjenabrzeg.Piesnawidokuratowanegozwierzęciawprostszalałzradości.Skakałnaokołogajowego,lizałgoporękachiszczekałwesoło.
Gajowyzaniósłłosiątkododomuizłożyłjewstajni.Potemzawołałparobków,abypomoglimuwyciągnąćmartwąłosicęzbagna.Iwreszcieprzypomniałsobie,żemiałprzecieżzastrzelićpsa.Przywabiłgowięciwróciłdolasu.Gajowyszedłprostowstronępsiegodołu,alenaglezastanowiłsię,zawróciłiposzedłwkierunkudomu.
Karobiegłzanim.Kiedyjednakgajowyzawróciłwstronęjegodawnegodomu,pieszaniepokoiłsię:gajowydomyśliłsięzpewnością,żetoon,Karo,winienjestśmierciłosicy,iprowadzigoterazdodworuponależnemuprzedśmierciąrazy.
Ach,razy!Toprzecieżbyłanajwiększaprzykrość,jakamogłaKaraspotkać!Wobectegoniebezpieczeństwanawetjegomęstwozachwiałosię.Spuściłgłowęiszedłtak,niepodnoszącjejiwówczas,kiedystaną!przeddomem,udającżenikogoniepoznaje.
Panstałnaganku.—Cóżtozapsatamprowadzicie,gajowy?—zapytał.—TochybanienaszKaro,musieliściegojuż
dawnozastrzelić.Wtedygajowyopowiedziałhistorięołosicyiłosiątku.Karozaśskuliłsięiwcisnąłgajowemumiędzy
nogi,abyujśćprzedspojrzeniemobecnych.Gajowyjednaknieopowiedziałtejhistoriitak,jakKaro
przypuszczał.Wychwalałpsaogromniezato,żewiedzącwidocznieogroźnympołożeniułosiów,chciałimsprowadzićratunek.
Terazmożepanzrobićzpsem,cosiępanupodoba,jagotamjużniezastrzelę—powiedziałgajowywkońcu.
Piespodniósłgłowęisłuchał.Niechciałwierzyćwłasnymuszomjakkolwiekstarałsięnieokazywaćwzruszenia,niemógłjednakpowstrzymaćsięodcichegowarczenia.Czyżtomożliwe,abymiałzostaćprzyżyciutylkodlatego,żesięszczerzeniepokoiłołosie?
Pantakżeuznał,żeKaropostąpiłdobrze,tylkoniewiedział,cozrobić,bomimotoniechciałzażadnącenęmiećpsausiebiewedworze.
—Jeżelichceciewziąćgopodswojąopiekęipilnować,abymiwięcejszkódnierobił,toniechżepozostaniesobieprzyżyciu—powiedziałwreszciedogajowego.
GajowyzgodziłsięzabraćpsazsobąiotoKarostałsiępsemgajowego.
UCIECZKASZARACZKA
OdkądKarozamieszka!ugajowego,zaniechałzupełniepolowania,taksurowowzbronionego,Aczyniłtonietylkodlatego,żesiębałkary,aleizprzywiązaniadoswegopana,któremuniechciałsprawiaćprzykrości.Odchwilibowiemkiedygajowyuratowałmużycie,pokochałgoKaroserdecznie.Nieodstępowałswegopananakrokipilnowałgotroskliwie.Biegłprzodem,żebyzbadaćdrogę,którąpanmiałprzechodzić,awdomuleżałprzedwrotami,obwąchującczujniekażdegoprzechodnia.
Odpoczywałtylkowówczas,kiedywdomkupanowałaciszaiwokołonierozlegałsięodgłosniczyichkroków,apanpracowałwogrodzie,zajętypielęgnacjądrzewekowocowych.WtakichchwilachKarobawiłsięzłosiątkiem.
Zrazupiesniezbliżałsiędołosiątka.Pewnegodniajednak,chodzączaswympanemkrokwkrok,zobaczyłwstajni,jakgajowypoiłłosiątkomlekiem.GajowynazywałzwierzęSzaraczkiem—dlaszarejjegosierści,niewydawałomusiębowiemgodnympiękniejszejnazwy.IKarobyłtegosamegozdania,gdyżuważałłosiątkozanajbrzydszeinajniezgrabniéjszestworzenienaświecie.Miałoonodługie,cienkienogi,wisząceutułowianibyniezgrabneszczudła.Dużagłowaostarczymwyraziechwiałasięnacienkiejszyi,askóranacielemarszczyłasię,jakgdybyzwierzęmiałonasobiefutrozrobionenawyrost.Przytymłosiątkowydawałosięstaleprzygnębioneiniezadowolone.Tylkodziwnymtrafem,zawszewtedy,kiedyKarowpadałdostajni,Szaraczekzrywałsięnanogiiprostował,jakgdybyuradowanywidokiempsa.
PomimotroskliwejopiekigajowegoSzaraczkowinieprzybywałoaniwzrostu,anisił,przeciwnie,zdniemkażdymnędzniałiwkońcuniepodnosiłsięjużnawetnapowitanieKara.AżpewnegorazupieswskoczyłdoprzegródkiSzaraczka.Iwówczaszajaśniałyoczyłosiątkatakąradością,jakąwywołujetylkospełnienienajgorętszegożyczenia.
OdtejporyKaroodwiedzałcodziennieSzaraczka,spędzałzłosiątkiemdługiegodziny,lizałje,bawiłsięznim,swawoliłiopowiadałmuoróżnychrzeczach,któremogąinteresowaćzwierzętaleśne.
Istałasięrzeczdziwna—odkądKarozacząłodwiedzaćSzaraczka,łosiątkorosłoirozwijałosięzezdumiewającąszybkością.Przezkilkatygodninabrałotylesiłitakurosło,żeniemogłosięjużpomieścićwmałejprzegródce.Umieszczonojewięcnadziedzińcuwodpowiednimogrodzeniu.Pokilkumiesiącachokazałosięjednak,żeSzaraczekmajużtakdługienogi,żemógłbyzłatwościąprzesadzićogrodzenie.
Wówczasponaradziezpanemgajowyzrobiłzagrodęzwysokiegoimocnegopłotuiosadziłwniej
Szaraczka,którypokilkulatachstałsięwielkim,potężnymłosiem.Karoprzebywałznimczęstojużniezlitości,jakniegdyś,leczzeszczerejprzyjaźni.Łośnieotrząsnąłsięjednakdotychczaszeswegoprzygnębienia,ociężałościibrakuenergii,jedenKarotylkopotrafiłożywićirozweselićswegoprzyjaciela.
Szaraczekprzebyłjużpięćlatwdomostwiegajowego,kiedyrazupewnegojedenzzagranicznychogrodówzoologicznychzwróciłsiędodziedzicazpropozycjąnabyciałosia.Dziedziczgodziłsiębeznamysłu.Gajowemużalbyłorozstaćsięzezwierzęciem,aleniktnatoniezważałipostanowiono,żełośzostaniesprzedany.
KarodoniósłnatychmiasttęwiadomośćSzaraczkowirPieszrozpaczonybyłnamyśl,żeutraciprzyjaciela,łośjednakprzyjąłtęwieśćspokojnieizdawałosię,żegotoanimartwi,anicieszy.
—Czymaszzamiardaćsięwysłaćbezżadnegooporu?—zapytałKaro.—Acóżbytopomogło,gdybymsięopierał?—odpowiedziałSzaraczek.—Zostałbymwprawdzie
najchętniejtutaj,gdzieodtakdawnamieszkam,aleskoromniesprzedano,muszęiśćtam,dokądmikażą.KarostanąłprzedSzaraczkiemiprzyglądałmusięuważnie.Widaćbyłoodrazu,żełośjeszczenie
dorósł:niemiałbowiemanidostatecznierozgałęzionychrogów,anidośćwysokiegogarbu.Miałjednakdośćsił,abywalczyćoswojąwolność.
„Znaćpotobie,żespędziłeścależyciewniewoli”—pomyślałsobieKaro,alenicniepowiedział.Dopieropopółnocypowróciłpiesdołosia,wiedziałbowiem,żeotejporzełośwyspałsięjużi
zabierzesię,jakzwykle,dopierwszegośniadania.—Bardzoto,coprawda,rozsądnieztwojejstrony,żesiętakgodziszzlosem—powiedziałpies,
który,jaksięzdawało,byłjużzupełniespokojnyizadowolony.—Zamknącięwwielkimogrodzieibędziesztamżyłbeztrosk.Tylkowiesz,szkoda,byśodszedłstądnieznająclasu.Słyszałeśmoże,żeczłonkowietwegoroduzwyklimawiać:„Łośilas—tojedno”?..,Atyśnawetniewidziałlasu.
Szaraczekpodniósłgłowęsponadkoniczyny,którązajadałspokojnie,ipowiedziałzezwykłąswąociężałością:
—Bardzochętnieobejrzałbymlas,alejakżeżsięwydostanyzzagrody?—Tak,toistotnieniemożliwarzeczdlatakiego,comatakkrótkienogi—odparłpieszłośliwie.Łośspojrzałzukosanapsa,którymimoswegomałegowzrostuprzeskakiwałkilkarazydziennieprzez
ogrodzenie.Potempodszedłdopłotu,skoczyłiznalazłsięnawolności,prawieniewiedząc,jaktosięstało.
IotoKarozSzaraczkiempowędrowaliwlas.Nocbyłajasna,księżycowa,alewgłębilasu,wgąszczudrzewpanowałytakieciemności,żełośposuwałsięostrożnieipowoli.
—Możebyzawrócić?—odezwałsięKaro.—Niejesteśprzyzwyczajonydochodzeniapodzikimlesieimożeszłatwozłamaćnogę.
Szaraczeknieodpowiadającprzyśpieszyłkrokuiszedłcorazodważniejiśmielej.Karopowiódłłosiadolasuiglastego.Stałytampotężnesosnytakgęstoprzysobie,żeanijeden
powiewwiatrunieprzedostawałsiępoprzezichgąszcz.—Tutajczłonkowietwegoroduzwykliszukaćochronyprzedwiatremichłodem—mówiłKaro.—
Acałązimęspędzająpodotwartymniebem.Tobie,coprawda,będzieowielelepiejtam,gdziecięzawiozą.Będzieszmiałdachnadgłowąistaćbędzieszwoborzejakkrowa.
Szaraczeknieodpowiadał.Stanąłiwciągnąłwpłucaożywcząwońżywicy.—Czymaszmijeszczecośdopokazania,czyteżwidziałemjużcałylas?—zapytał.Karozaprowadziłgonadwielkiemoczaryipokazałmukępytrzęsawiska.—Poprzeztemoczaryuciekająłosieprzedgrożącymimniebezpieczeństwem—objaśniałKaro.—
Niewiem,jaksiętodzieje,alepomimożełosiesątakwielkieiciężkie,utrzymująsięjednakna
powierzchniiniegrzęzną.Tybyśsobiezpewnościąniedałradynatakniepewnymgruncie,aletobietozresztąniepotrzebne,bociebienigdymyśliwigonićniebędą.
Szaraczek,niemówiącnic,jednymskokiemdostałsięnatrzęsawiska.Zradościąpoczułpodsobąmiękkigrunt,pobiegłnaprzódnaznacznąodległośćiwróciłdopsa,nieugrzęznąwszyanirazu.
—Czyterazwidzieliśmyjużcałylas?—zapytał.—Nie,jeszczeniecały—odpowiedziałpies.Izaprowadziłłosianaskrajlasu,gdzierosływysokie
drzewaliściaste:dęby,osiny,lipy.—Tutajczłonkowietwegorodukarmiąsięliś«miikorą—mówiłKaro.—Uważajątoza
najsmaczniejszepożywienie,aletytamzagranicądostawaćbędzieszlepszeprzysmaki.Szaraczekprzyglądałsięzezdziwieniemwspaniałymdrzewom,którewznosiłysięnadnimniby
zielonakopuła.Pokosztowałtrochęliściikory.—Smakuje—powiedział.—Gorzkieidobre,smaczniejszeodkoniczyny.—Cieszsięwięc,żeśchoćraztegoprzysmakuzakosztował—odezwałsięKaro,Poczympowiódł
łosianadmałejezioroleśne.Wodawjeziorzebyłacichailśniąca,abrzegi,otulonewlekkiewelonymgieł,odbijałysięw
zwierciadlanejtoni.Szaraczekstanąłzdumiony.—Cotojest,Karo?—zapytał,gdyżłośpierwszyrazwidziałjezioro.—Tojestwielkawoda,jezioro—tłumaczyłKaro.—Ródtwójzwykłprzepływaćjezjednego
brzegunadrugi.Odciebietrudnotegowymagać,alemógłbyśzanurzyćsięchoćrazwwodzieiwykąpać.TomówiącKarowskoczyłsamdojezioraipopłynął.Szaraczekstałdługonadbrzegiem,wkońcujednakskoczyłdowody.Kiedyobjęłagomiękkai
chłodnafala,wstrzymałoddechzrozkoszy.Chciałzanurzyćigrzbietipuściłsiędalejnafale.Narazpoczuł,żewodagounosi,izacząłpłynąć.Wkrótcepływałjużzradościąobokpsaiczułsięwwodziejakwdomu.Kiedyobajdopłynęlijużzpowrotemdobrzegu,pieszapytał,czymająwracaćdodomu.
—Ach,jeszczedalekodorana,pochodzimyjeszczepolesie—powiedziałłoś.Iposzlizpowrotemwgłąbiglastegolasu,ażzaszlinapolanęjaśniejącąwblaskuksiężycowym.Na
trawachikwiatachpołyskiwałykroplerosy.Wśrodkupolanypasłasięgromadawielkichzwierząt—ogromnyłoś,kilkałosicisporołosiątek.NatenwidokSzaraczekstanąłjakwryty.Łosicaiłosiątkanieobchodziłygowcale,oczyjegozwróconebyłyznajwyższympodziwemnastaregołosia.Łośmiałszerokorozgałęzionerogi,ogromnygarbnagrzbiecie,auszyiwielki,zwieszającysięworek.
—Atokto?—zapytałSzaraczekdrżącymzewzruszeniagłosem.—NazywasięRogacz—powiedziałKaro—ajesttwoimrodakiem.Itykiedyśmiećbędziesztakie
rogiitakągrzywę,agdybyśpozostałwlesie,stałbyśsięityzczasemprzodownikiemstada.—SkoroRogaczjestmoimrodakiem,mogęchybapodejśćdoniegoiprzyjrzećmusięzbliska?—I
Szaraczekpodszedłdostada,leczniebawemwróciłdopsaczekającegonaskrajupolany.—Cóż,nieprzyjętocięprzyjaźnie?—zapytałKaro.—PowiedziałemRogaczowi,żespotykamporazpierwszyczłonkówmegorodu,iprosiłemgoo
pozwolenieprzebywaniarazemzniminapastwisku.Aleonodepchnąłmnieizagroziłrogami.—Dobrześzrobiłustępującmuzdrogi—pochwaliłgoKaro.—Młodyłośbezrogównałbiemusi
sięstrzecwalkizestarymiłosiami.Ktoinny,coprawda,naraziłbysięnazłąopinięwlesie,gdybytakustąpiłwwalcebezoporu,aleciebietoniedotyczy—tyudajeszsięprzecieżzagranicę.
Zaledwiepiesskończył,Szaraczekzawróciłwstronępolany.Staryłośruszyłmunaprzeciwiwkrótcerzucilisięnasiebiegwałtownie.UderzalirogamiipochwiliSzaraczekzostałodepchniętynaskrajpolany.Zrazuzdawałsięonniepojmować,jakmaużyćswejsiły.Kiedyjednakznalazłsięnabrzegulasu,zaryłnogimocniejwziemięizacząłterazgwałtownienacieraćrogami,pchającRogaczazcałych
sił.Szaraczekwalczyłwmilczeniu,Rogaczzaśdyszałsapałgłośno.Narazrozległsięgłośnytrzask.Toodłamałsiękoniecpotężnychrogówstaregołosia.Rogaczzerwałsięipopędziłwgłąblasu.
KiedySzaraczekwróciłzpolany,Karowciążjeszczestałnaskrajulasu.—Terazwidziałeśjużwszystko,cojestwlesie—powiedział,—Czymamywracaćdodomu?—Tak,jużpora—odrzekłSzaraczek.Wpowrotnejdrodzemilczeliobaj.Karowzdychałzawiedziony.Szaraczekjednakkroczyłzwysoko
podniesionągłową,widocznieuradowanyswymiprzygodami.Szedłbeznajmniejszegowahania,alegdydoszedłzpsemdoswojejzagrody—stanął.Patrzyłnaciasnąprzestrzeń,wktórejdotychczasspędzałsweżycie,nawydeptanąziemię,zeschłesiano,małekoryto,zktóregozaspokajałpragnienie,iciemnąklatkę,wktórejsypiał.
—Łośilas—tojedno!—wykrzyknął.Podniósłgłowętakwysoko,żekarkzawisłmunadgrzbietem,ipędemrzuciłsięzpowrotemwlas.
NIEZARADA
Wgłębistaregolasuukazywałysięcorokwsierpniubiaławemotylenocne,zwanemniszkami.Byłymałeipojawiałysięwtakniewielkiejilości,żeniktniezwracałnanieuwagi.Mniszkilatałypolesieprzezkilkanocy,potemskładałykilkatysięcyjajeczekwpniachdrzewnychipadałymartwenaziemię.
Znadejściemwiosnyzjajeczekwykluwałysięmałecętkowanegąsienice,żywiącesięsosnowymiigłami.Pomimodobregoapetytuniewyrządzałyonedrzewompoważniejszejszkody,gdyżptakizawzięłysięnanieokrutnieiniezostawiałyprzyżyciuwięcejniżkilkasetgąsienicrocznie.Kiedyocalałegąsieniceosiągaływłaściwywzrost,sadowiłysięnagałęziach,osnuwałybiałąprzędząipozostawałytak,nieruchome,przezkilkatygodninajednymmiejscu.Ptakipożeraływówczaswięcejniżpołowęznich.Nazywałosię,żemniszkimająrokpomyślny,jeśliokołosetkicałychizdrowychkrążyłowsierpniupolesie.
Przezwielelatmniszkiwiodływlesietakiskromnyiniepewnyżywot.Wcałejokolicyniebyłoanijednegoowada,którybysięrozmnażałwrówniemałejilości.Ipozostałybymniszkizapewnedalejtakspokojneinieszkodliwe,gdybyniespodzianienieprzybyłaimpomoc.Apomoctabyławścisłymzwiązkuzucieczkąłosiazdomkugajowego.
Szaraczekporzuciwszyswązagrodębłądziłprzezcałydzieńpolesieniemogącsięnimnacieszyć.Znadejściemwieczoruprzedarłsięprzezgąszczzarośliiwydostałnaotwartąpolanę,gdziegruntbyłbagnistyiszlamowaty.Wpośrodkupolanyświeciłakałużaciemnejwody,awokołostaływysokiesosny,którezestarościizbrakusokówodżywczychutraciłyprawiewszystkiesweigły,Szaraczkowiniepodobałosiętomiejsceibyłbyjezapewnenatychmiastopuścił,gdybyniespostrzegłrosnącychnadwodąkilkujasnozielonychliściczerwcałąkowego.Pochylającsięnadliśćmi,ujrzałleżącegopodnimidużego,czarnegowęża.Karoopowiadałmunierazojadowitychżmijachznajdującychsięwlesie.Kiedywięcgadpodniósłłeb,wyciągnąłrozdwojonyjęzykizasyczał,Szaraczkowiwydałosię,żespotkałsięzogromnieniebezpiecznymzwierzęciem.Przestraszyłsiębardzo,podniósłnogęirozdeptałwężakopytem.Poczymuciekłzpośpiechem.
Tymczasemzkałużywynurzyłsięinnywąż,równiedługiiczarny.Podpełzłdozabitegotowarzyszaizacząłlizaćjęzykiemjegoroztrzaskanągłowę.
—Czytomożliwe,żejużnieżyjesz,mojapoczciwa,staraNiezawado?—zasyczał.—Tylelatżyliśmyrazemwszczęściuiwspokoju!Byłonamtakdobrzezsobąitakwygodniewtejkałuży,że
przeżyliśmywlesiewszystkiewężenaszegorodu.Iotoutraciłemcię,wiernatowarzyszko!Wążbyłszczerzezasmucony,długieciałojegowiłosięzbólu,jakgdybyzranione.Nawetżaby,żyjące
wustawicznymstrachuprzedwężem,wzruszyłysięjegorozpaczą.—Cóżtomusibyćzazłestworzenie,żeodważyłosięzabićnieszkodliwegowęża—syczał.—Taki
czynzasługujenasrogąkarę.—Iwążwiłsięiskręcałzbólu,ażwreszciepodniósłgłowęizawołał:—TakjaksięzwęNiezaradąijestemnajstarszymwężemwtymlesie,poprzysięgamzemstęzatę
zbrodnię.Niespocznę,pókiokrutnyłośnielegniemartwynaziemijaktaotowiernamojatowarzyszka!Pozłożeniutakiejuroczystejprzysięgiwążzwinąłsięwkłębekioddałsięrozmyślaniom.Alenietak
tołatwobyłonędznemuwężowiobmyślićzemstęnadwielkim,potężnymłosiem,toteżstaryNiezaradamyślałcałedwadniidwienoceinicniewymyślił.
Jednejnocyprzecież,kiedywążleżałbezsenny,pogrążonynadalwmyślachozemście,usłyszałcichyszelestnadgłową.Spojrzałdogóryiujrzałmniszkikrążącecichowśróddrzew.Przyglądałimsiędługo,potemzasyczałgłośnoiwkońcuzasnął,widoczniezadowolonyztego,cowymyślił.
NastępnegodniaNiezaradaudałsiędojadowitejżmiiGadzinymieszkającejwkamienistej,wysokopołożonejczęścilasu.Zawiadomiłjąośmierci,starejNiezawadyiwyraziłgorącąprośbę,abyGadzinazechciałazapomocąswegojaduwywrzećzemstęnamordercy.AleGadzinanieokazywałachęcidorozpoczynaniawalkizłosiem.
—Gdybymnapadłanałosia—tłumaczyła—zabiłbymnienamiejscu.StaraNiezawadanieżyjeiniezdołamyjejjużżadnymistaraniamiprzywrócićdożycia.Dlaczegóżbymwięcmiałanarażaćsięzjejpowodu?
Kiedywążtousłyszał,podniósłsięnacałąstopęnadziemięizasyczałzezłością:—Sss,sss!Sss,sss!Cozaszkoda,żetchórzomdanajestnajskuteczniejszabroń!Terazżmijazawrzałagniewemisyknęła:—Preczzmoichoczu,stary!Jadspływamijużpozębach,achciałabymcięoszczędzić,bośpono
moimkrewniakiem.Leczwążsięnieruszał.Przezdługąchwilęleżałyobagadytużoboksiebie,syczącirzucającsobie
wzajemniewoczyobelgiiwymysły.KiedyjednakGadzinęopanowałatakawściekłość,żeniemogłajużsyczeć,tylkojęzykjejdrgałbezsilnie,wążzmieniłtonzacząłnaglezinnejbeczki:
—Chciałemsięwłaściwiezwrócićdociebiejeszczewjednejsprawie—odezwałsięzniżającgłosdołagodnegoszeptu.—Aletakcięzapewnerozgniewałem,żeniezechceszmijużchybaporadzić.
—Jeżeliniezażądaszniczegoniemożliwego,tocisięchętnieprzysłużę.—Słuchajwięc:wsosnachnadmojąkałużą—mówiłwąż—zamieszkujeródmotylifruwającychw
noceletniepolesie.—Wiemjuż,kogomasznamyśli—przerwałaGadzina.—Cóżwięc?—Motyletezaliczająsiędonajmniejszychinajnieszkodliwszychowadów,gdyżgąsieniceichżywią
siętylkoigłamisosen—mówiłNiezarada.—Wiemotym—odezwałasięGadzina.—Otóżobawiamsię,żetenródmotylizaginiewkrótcezupełnie—ciągnąłdalejwąż.—Nawiosnę
czyhanagąsienicetyluwrogów.Terazżmijazrozumiałazamiarywęża.Szłomuoto,abysięgąsienicerozmnożyły!—Czymamrozkazaćsowom,abyprzestałysiękarmićgąsienicami?—zapytałauprzejmie.—Tak,gdybyśmogłaosiągnąćtoswoimwpływemwlesie,wyświadczyłabyśmiwielkąprzysługę—
odpowiedziałNiezarada.—Spróbujętakżewyprosićudrozdówżycietychmałychpożeraczyigiełsosnowych—mówiła
żmija.—Dopomogęcichętnie,nieżądaszbowiemrzeczyniemożliwych.
—Dałaśminiezmierniecennąobietnicę—oświadczyłNiezarada—inieżałujębynajmniej,żeudałemsiędociebieopomoc.
MNISZKI
Działosiętowkilkalatpotymzdarzeniu.Karospałnadranemnaprogudomkugajowego.Jakzazwyczajwczesnymlatem,nocbyłakrótkaiprzytymjasnajakdzień.Naglepieszbudziłsięzawołanyprzezkogośgłośnopoimieniu,
—Czytoty,Szaraczku?—zapytał,gdyżłośodwiedzałgoprawieconoc.Niktnieodpowiadał,alewołanierozległosięponownie.Tymrazemzdawałomusię,żesłyszy
wyraźniegłosSzaraczka,pobiegłwięczadźwiękiemgłosu.Słyszał,żełośbiegnieprzednim,niemógłgojednakdogonić,przytymSzaraczekpędziłprzeznajwiększygąszcziKaroztrudemprzedzierałsięjegośladami.
—Karo,Karo!—rozległosięponowniewciszynocnej.ByłtoniewątpliwiegłosSzaraczka,tylkożebrzmiałoninaczejniżzwykle.—Idę!Idę!Gdziejesteś?—wolałpies.—Karo!Karo!Czywidzisz,jaktuzdrzewpadaipada?—krzyknąłłoś.Karorozejrzałsięwokołoispostrzegł,żeistotniezsosenspadałynaziemięigłynibystrumienie
ulewnegodeszczu.—Widzę,widzę—odpowiedziałzapuszczającsięzałosiemcorazdalejwlas.SzaraczekniezwalniałbieguiKaroznowunieomalniezgubiłjegośladu.—Karo!Karo!—zaryczałnaglełoś.—Czynieczujesz,jaktutajdziwniepachnie?Karostanąłiwęszył.Niezwróciłnatopoprzedniouwagi,aleterazspostrzegł,żesosnywydzielały
istotnieznaczniesilniejszyzapachniżzazwyczaj—Tak,czuję,czuję!—odpowiedział.Niemiałjednakczasuzastanawiaćsięnadtym,gdyżłośpędził
dalejipiesmusiałbieczcałychsil,żebyzanimnadążyć.—Karo!Karo!—rozległosięznówwołaniełosia.—Czyniesłyszysz,jakdrzewatrzeszczą?—A
głosSzaraczkabrzmiałtakimsmutkiem,żemógłporuszyćkamienie.Karostanąłinasłuchiwał.Istotnie—wdrzewachrozlegałsięsłaby,alewyraźnytrzask,
przypominającytykotaniezegara,—Tak,słyszę,słyszę!—zawołałizatrzymałsię.Zrozumiałbowiem,żełośniechce,abybiegłza
nim.Chciałtylkowidoczniezwrócićjegouwagęnato,codziejesięwlesie.Karostałpodwielkąsosnąorozłożystych,zwisającychgałęziach,pokrytychgrubymi,
ciemnozielonymiigłami.Przyglądałsiędrzewuuważnieispostrzegł,żeigłyporuszająsiędziwnie.Kiedypodszedłbliżej,rozpoznałmnóstwoszarawychgąsienic,rojącychsięnagałęziachipożerającychigły.Pokrywałyoneszczelniekażdągałązkęmałeichszczęki,poruszającsięniezmordowaniebezustannymżuciem,powodowałyosobliwetrzeszczeniewdrzewach.Odgryzioneigłypadałyzszelestemnaziemię,azbiednejsosnywydzielałsiętakiodurzającyzapach,żepiestraciłniemalprzytomność.
„Ztejsosnyniebędziejużwielkiejpociechy”—pomyślałKarozwróciłoczynanastępnedrzewo.Byłatotakżewspaniałasosna,aleijąspotkałtensamlos,copoprzednią.—Cotosiędzieje?—mówiłKarodosiebie,—Jakżeszkodatychpięknychdrzew!Niezadługonie
pozostanieśladuzichpiękności!Iszedłoddrzewadodrzewa,starającsięzbadaćtoszczególnezjawisko.
—Otososnakrólewska—mówił.—Tejgąsienicetknąćchybanieśmiały.Aleisosnękrólewskąobsiadłyżarłocznestworzenia.„Aotobrzoza.Ionatakże,iona!...Jakżeżsięgajowyzasmuci!”—myślałKaro.Pobiegłdalejwgłąblasu,abyzobaczyć,jakdalekosięgaspustoszenie.Iwszędziegdzieszedł,
rozlegałosiętosamotykotanie,rozchodziłsiętensamzapach,padałtakisamdeszczigiełsosnowych.Karoniemiałnawetpocozatrzymywaćsięibadać,gdyżpotychoznakachrozpoznałdokładniestanrzeczy.Gąsienicerozpełzłysięwszędzie.Całemulasowigroziłoniebezpieczeństwo—łatwobowiemmógłpaśćofiarąichżarłoczności.
Wreszciepiesznalazłzakąteklasu,gdziepanowałazupełnaciszainieczućbyłoosobliwegozapachu.„Tutajkończysięichpanowanie”—pomyślałKarorozglądającsięwokoło.Omyliłsięniestety.Tutajbowiembyłojeszczegorzej.Gąsieniceukończyłyjużswąpracęidrzewa
stałynagie,ogołoconezigieł.Wyglądałyjakobumarłe,pokrywałajebowiemjedyniegęstwinapoplątanychnici,któregąsienicewyprzędły,abyimsłużyłyzapomostyidrogi.
TutajpodobumierającymidrzewamiKaroodnalazłSzaraczka.Niebyłjednaksam,obokniegostałyczterystarełosie,najpoważniejszewcałymlesie.Karoznałjedobrze.ByłwśródnichGarbus,łośmały,leczobdarzonyogromnymgarbem,dalejRogacz,najokazalszyłośzcałegorodu,Grzywaczogęstejsierści,wreszciestaryłośowysokichnogach,zwanySiłaczem,słynącyzzapalczywościizaczepności,dopókiniedostałkuląwudonaostatnimpolowaniujesiennym.
—Powiedzciemi,co,namiłośćBoską,dziejesięwlesie?—zapytałKaro.Łosiestałyzamyśloneismutne,zespuszczonymiłbamiiwysuniętymiszczękami.—Nikttegoniewie—odrzekłSzaraczek.—Owadyteuważanebyłydotychczaszanajmniej
szkodliwewcałymlesieinaprawdęniewyrządzałyżadnejszkody,alewostatnichczasachrozmnożyłysięzprzerażającąszybkościąigrożąterazcałemulasowizniszczeniem.
—Tak,położeniejestrzeczywiściegroźne—odezwałsięKaro.—Widzęjednak,żezebraliściesiętutajnanaradęipewienjestem,żewy,najmądrzejszezcałegolasuzwierzęta,obmyśliłyściejużjakiśratunek.
NatesłowaGarbuspoważniepodniósłciężkągłowę,poruszyłdługimiuszamiirzekł:—Przywołaliśmyciebie,Karo,abyśnampowiedział,czydoludzidoszłajużwieśćotym
spustoszeniuwlesie.—Nie—odrzekłKaro.—Niewiedząnic.Wporze,kiedyniemapolowań,człowiekniezagląda
przecieżnigdywgłąblasu.—Nam,starym—odezwałsięRogacz—zdajesię,żezwierzętasameniepokonajątegowrogalasu.—Leczudaniesięopomocdoludziuważamyzarówniewielkierieszczęście,jakto,którenas
spotkało—wtrąciłGrzywacz,—Terazbowiemskończysięnaszspokójwlesie.—Ajednakniemożemypozwolić,żebycałylaszginąłbezratunku—rzekłSiłacz.—Niemamywięc
wyboru.Karoczuł,jaktrudnobyłołosiomzdobyćsięnapostanowienie,ichcącimpomóczapytał:—Możechcecie,żebymjazawiadomiłludziotym,codziejesięwlesie?Starełosieskinęłygłowami,—Wielkitociosdlanas,żemusimysamiżądaćodludzipomocy,aleniemainnegowyjścia—
powiedziały.Karonietracącczasuudałsięwdrogęibiegłzwielkimpośpiechem,szczerzezmartwiony.Wtem
zatrzymałgowielki,czarnywąż,leżącywtrawie.—Witamuniżenie!—zasyczał.—Witam!—warknąłpiesbiegnącdalej.
Alewążpoczołgałsięzanim,jakgdybychciałgodogonić.„Możeionchcesięnaradzićnadratunkiemlasu”—pomyślałKaroizatrzymałsię.Wążistotniezacząłmówićowielkimspustoszeniuwlesie.—Jeżelijednakudamysięopomocdoludzi,tospokójnaszizgodaprzepadnąnazawsze—dodał.—Ijasiętegoobawiam—odrzekłKaro—alenajstarsiwlesiebiedząchyba,coczynią.—Aprzecieżjamógłbymdaćlepsząradę.Musiałbymtylkodostaćzatotakąnagrodę,jakiejzażądam
—zasyczałwąż.—Czyniejesteśwężem,któregonazywająwlesieNiezaradą?—zapytałpieszłośliwie.—Takjest—odpowiedziałwąż—alewychowałemsięwtymlesieiwiemdobrze,jakwytępić
takichszkodników.—Doskonale!Gdybyśsiętegopodjął,tosądzę,żeniktniebędziemiałnicprzeciwkotemu—rzekł
pies.Wówczaswążwsunąłsiępodkorzenieiukrytywbezpiecznejkryjówceciągnąłdalej:—PokłońsiętedySzaraczkowiodemnieipowiedzmu,żekiedyonopuści„laspokoju”ipowędruje
dalekonapółnoc,gdzieżadendąbnierośnie,aprzyrzeknieniewrócićtunigdy,dopókija,wążNiezarada,żyćbędę,wtedystaryNiezaradaześlechorobęiśmierónagąsienicepożerająceigłydrzew.
—Cotymówisz?!—krzyknąłKaro,asierśćstanęłamudębemzprzerażenia.—CóżciSzaraczękzawinił?
—Zabiłnajdroższegoinajbliższegomiprzyjacielaizaprzysięgłemmuzemstę—odpowiedziałwąż.Wążniezdążyłskończyć,kiedyjużKarorzuciłsięnaniegozgniewem,alekorzeniedrzewa
ochraniałyprzezornegowęża.—Leżwięcsobie,dopókizechcesz—warknąłpies.—Damysobieradębezciebie.Następnegodniaszedłpanzgajowympolesie.Karobiegłzrazuoboknich,aleniebawemznikłiza
chwilęrozległosięgwałtowneszczekaniedochodzącezgłębilasu.—Widzicie,naszKaropolujenanowo—powiedziałpan.Leczgajowyzaprzeczyłtemu.—Karoniepolujebezpozwoleniajużodwielulat—odrzekł.Poczympobiegłszybkowgłąblasu,
abyzobaczyć,czyjtopiesszczeka.Panzaśszedłzanim.Szlitakzaodgłosemszczekaniacorazdalejwgłąbnajdzikszegolasu.Narazpiesumilkł,ludzie
stanęli,nasłuchującioto—wgłębokiejciszyusłyszeliwyraźnychrzęstwydawanyprzezszczękigąsienicobjadającychdrzewa,zobaczyliigłyspadającezsosen,poczulisilnąwońrozchodzącąsiępolesie.Iwówczasdopierozauważyli,żewszystkiedrzewawokołobyłypokrytegąsienicamimniszek,tymimałymiszkodnikamileśnymi,którepotrafiązniszczyćnajrozleglejszelasy.
WIELKAWOJNAZMNISZKAMI
PewnegorankanastępnejwiosnyKaroudałsięnaprzechadzkędolasu.—Karo,Karo!—zawołałktośnaniego.Odwróciłsięiujrzałstaregolisastojącegoprzednorą.—Powiedzmi,Karo,czyludziezabralisiędoratowanialasu?—zapytałlis.—Tak,możeszimzaufać—odpowiedziałKaro—pracują,ilesiłstarczy.—Wytracilimijużcałepotomstwo,aimniepewnieczekaśmierćzichręki—mówiłlis.—Ale
darujęimwszystko,obytylkolasuratowali!Wtymroku,zaledwieKaropokazałsięwlesie,zasypywanogozewsządpytaniami,czyteżludzie
mogąuratowaćlas.Psutrudnobyłoodpowiedziećnatopytanie,gdyżludziesaminiewiedzieli,czyudaimsięwytępićmniszki.
Kiedysobieprzypomnimy,jakitolękinienawiśćotaczałyniegdyśPuszczęKolmärdeńską,dziwnymmusiałsięwydawaćwidoksetekludziudającychsięcodzienniedolasuipracującychgorliwie,abyuratowaćgoodzagłady.
Wrejonachnajbardziejzagrożonychwycinanozaroślaiodrąbywanowszystkieniżejrosnącegałęziedrzew,abyutrudnićgąsienicomprzenoszeniesięzdrzewanadrzewo.Wokołospustoszonegolasuwyciętoszerokiedrogiiogrodzonojeżerdziaminasmarowanymilepem,licząc,żegąsienicewnimuwięzną.Następnienałożononapniedrzewobręczezlepuspodziewającsię,żezatrzymająonezłażącezobgryzionychdrzewgąsienice,które,uwięzionewtensposób,zginązgłodu.
Ażdopóźnejwiosnypracowalitakludziewlesie.Mielijaknajlepszenadziejeiczekalizniecierpliwościąnawylęgnięciesięgąsienic,bylibowiempewni,żewiększośćichwyginie.
Znadejściemlatagąsienicewylęgłysięwznaczniewiększejilościniżrokupoprzedniego.Aleludziepocieszalisię,żetonicnieszkodzi,skoroowadysąuwięzioneinieznajdąpożywienia.
Tymczasemstałosięinaczej.Dużowprawdziegąsienicprzylgnęłodożerdzizlepem,mnóstwoznichzatrzymałyobrączki,uniemożliwiającprzedostaniesięnainnedrzewa.Ajednaktrudnobyłopowiedzieć,żegąsienicezostałyuwięzione.Byłybowiemwszędzie:wewnątrzizewnątrzogrodzenia,czołgałysiępodrogachiścieżkach,pomuracbiścianachdomów.Przedostałysięwreszciez„lasupokoju”idoinnychczęścipuszczy.
—Niedadząnamspokoju,dopókiniespustoszącałegolasu—mówililudzie,przerażeniswąbezsilnościąigłębokozasmucenistrasznymiskutkamitegospustoszenia.
Karoczułtakieobrzydzeniedogąsienicrozłażącychsięwszędzie,żezaledwiewychodziłzaprógdomu.PewnegojednakdniapostanowiłzobaczyćsięzSzaraczkiem.Pobiegłwięcdrogąprowadzącądotejczęścilasu,którązamieszkiwałyłosie,abiegłznosemprzyziemi.Kiedymijałrozgałęzionekorzeniewielkiegodrzewa,ujrzałwężależącegowswejkryjówce.ByłtostarywążNiezarada,któregospotkałwtymsamymmejscurokupoprzedniego.
—CzypowtórzyłeśSzaraczkowito,oczymostatnimrazemmówiłemztobą?—zapytałwąż.AleKarowarknąłgniewniezzamiaremrzuceniasięnawęża.Tenjednak,bezpiecznywswej
kryjówce,zasyczał:—Zróbtak,jakcimówiłem.Widziszprzecież,żeludzieniemogąsobietutajporadzić.—Tak,aleitynatonicnieporadzisz!—zawołałpiesbiegnącdalej.KaroodszukałSzaraczka.Łośbyłbardzoprzygnębiony.Przywitałsięzpsempośpiesznieizaczął
natychmiastrozmawiaćolesie,—Niewiem,codałbymzato,żebyodwrócićtęklęskę—rzeki,—Wtakimraziemuszęciwreszciepowiedzieć,żepodobnotywłaśniemógłbyśuratowaćlas—
odezwałsięKaro,Ipowtórzyłłosiowipoleceniewęża,—Gdybymitopowiedziałktoinny,niestaryNiezarada—toudałbymsięnatychmiastnawygnanie
—rzekłSzaraczek,—Skądżejednakwzięłabysiętakamocwpospolitym,biednymwężu?—Rozumiesię,żesątotylkoprzechwałki—odpowiedziałKaro.—Wężezawszeudają,żewiedzą
więcejodinnychzwierząt.Karowracałdodomu,aSzaraczektowarzyszyłmusporykawałdrogi.Nagleusłyszałdrozda
siedzącegowysokonawierzchołkusosnyiwołającego:—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!Karoniechciałwierzyćwłasnymuszom.Leczpochwiliprzebiegidrogęzając—zobaczywszyłosia
stanął,począłstrzycuszamiizawołał:
—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!—poczymskoczyłwbokzcałychsił.—Coonisobiemyślą?—zapytałKaro.—Niewiemdobrze—odrzekłSzaraczek—leczzdajemisię,żedrobnazwierzynaleśna
niezadowolonajestzemnie,iżdoradziłemudaniesięopomocdoludzi.Kiedybowiemwyciętozarośla,utraciłyonewszystkieswekryjówkiischronienia.
Dwajprzyjacieleszlidalejwmilczeniu,kiedynaglerozległysięzewsządglosy;—OtoSzaraczek,cosprowadzi!klęskęnalas!Szaraczekudawał,żeniesłyszy,aleKarozrozumiałterazprzygnębienieprzyjaciela,—Słuchaj,Szaraczku—rzekłpochwili—jakcisięzdaje,coznacząsłowawężaNiezarady,
jakobyśtymuzabiłnajbliższegotowarzysza?—Skądżemogęwiedzieć?—odrzekłSzaraczek.—Wieszprzecieżsamnajlepiej,żenie
skrzywdziłemnigdyżadnegozwierzęcia.Niebawemspotkalisięprzyjacielezczteremastarymiłosiami:Garbusem,Rogaczem,Grzywaczemi
Siłaczem.Łosiekroczyłyjedenzadrugimwmilczeniuizamyśleniu.—Witam!—zawołałSzaraczek.—Witamy!—odpowiedziałyłosie.—Chciałyśmywłaśnieodszukaćcię,Szaraczku,żebysięztobą
naradzićwsprawielasu.—Rzeczprzedstawiasięnastępująco—rozpocząłGarbus.—Doszłodonaszychuszu,żetutajw
lesiepopełnionozbrodnię,ażeniezostałaonapomszczona,całylaswydanyzostałnazgubę.—Cóżtobyłazazbrodnia?—zapytałSzaraczek.—Jedenzmieszkańcówmiałzabićnieszkodliwezwierzę,któremunawetzapożywieniesłużyćnie
mogło.Takiczynuważanyjestw„lesiepokoju”zazbrodnię,—Któżtopopełniłtakązbrodnię?—zapytałSzaraczek.—Podobnołoś.Chcieliśmycięwłaśniezapytać,czyniepodejrzewasz,ktotomógłbybyć?—Nie—odrzekłSzaraczek—niesłyszałemnigdy,abyjakikolwiekłośzabiłnieszkodliwezwierzę.ISzaraczekpożegnałsięzłosiami,udającsięzpsemwdalsządrogę.Byłjeszczebardziejmilczący
niżprzedtemikroczyłzespuszczonągłową,KiedymijaliżmijęGadzinę,leżącąnakamieniu,tazasyczała:
—OtoSzaraczek,cosprowadziłklęskęnalas!Terazwyczerpałasięcierpliwośćłosia.Stanąłprzedżmijąipodniósłprzedniąnogędouderzenia.—Czymaszzamiarzabićmnietak,jakzabiłeśwęża,towarzyszkęstaregoNiezarady?!—zawołała
żmija.—Co?Jazabiłemwęża?!—krzyknąłprzerażonySzaraczek.—Takty.Pierwszegodnia,kiedyśwędrowałpolesie,zabiłeśstarąNiezawadę.Szaraczekodwróciłsiępośpiesznieiszedłdalejobokpsa.Naglezatrzymałsięmówiąc:—Karo,popełniłemzbrodnię.Tojazabiłemnieszkodliwezwierzę.Jajestemsprawcąspustoszenia
lasu.—Cotymówisz?—przerwałKaro.—Idź,powiedzwężowiNiezaradzie,żejeszczedzisiejszejnocy;Szaraczekudasięnawygnanie.—Nigdyniepowiemnicpodobnego!—zawołałKaro.—DalekaPółnocjestkrainąszkodliwądla
łosiów!—Czymyślisz,żemógłbymzostaćtutaj,gdziestałemsięprzyczynątakiegonieszczęścia?—mówił
Szaraczek.—Zastanówsię,poczekajdojutra,zanimcośpostanowisz!—prosiłpies.—Tyśsammnienauczył,żełośilas—tojedno!—zawołałSzaraczekiztymisłowamirozstałsięz
psem.Karowróciłdodomu.Alezaniepokojonytymzajściemzaraznastępnegodniazapuściłsięznowuw
las,żebyodwiedzićłosia.Nigdziegojednakniemógłznaleźć,odgadłwięc,żeSzaraczekdotrzymałsłowaiudałsięnawygnanie.
Pieswracałpogrążonywmyślach.Narazujrzałgajowego,który;towarzyszącemumuczłowiekowipokazywałcośnadrzewie.
—Cóżtojest?—pytałtamten.—Patrz,gąsienicenawiedziłazaraza—tłumaczyłgajowy.Karozdziwiłsięniezmiernie,jednocześnieprzecieżoburzyłgotendowódpotęgiwęża.Teraz
Szaraczekbędziemusiałżyćwiecznienawygnaniu,botenwążnieumrzechybanigdy.Jednatylkomyślpocieszałagotrochęwtymsmutku.„Wążmożewcaleniebędzietakdługożył,niezawszeprzecieżchronićgobędątakbezpiecznie
korzeniedrzewa.Niechnotylkozrobiswojeiwytępiwszystkiegąsienice,aznamkogoś,comubeztrudugardzielprzegryzie!”
Istotnie—nagąsienicepadłazaraza.Pierwszegolatanierozszerzyłasięjeszczedostatecznie.Zaledwiebowiemwybuchła,kiedyprzyszłaporaprzemianygąsienicwpoczwarki,azpoczwarektychwyklułysięmilionymotyli.Fruwałyoneconoc,nibypłatkiśniegu,międzydrzewamiiznosiłyniezliczonąilośćjajeczek.Następnegowięcrokunależałosięspodziewaćjeszczewiększejklęski.
Iklęskaprzyszła,tylkożetymrazemnawiedziłaonesamegąsienice.Zarazaprzechodziłazjednejczęścilasudodrugiej.Choregąsieniceprzestawałyjeść,wpełzałynawierzchołkidrzewiumierały.
Ludziecieszylisięztegoogromnie,alejeszczewiększaradośćogarnęłazwierzęta.Karobłądziłcodzieńpolesie,czekającwradościswojejnachwilę,wktórejbędziemógłrzucićsięnawężaNiezaradę.Gąsienicerozmnożyłysięjednakwcałejokolicywtakimpromieniu,żezarazaniemogłaitegolatadosięgnąćwszystkich.Toteżwielegąsienicpozostałojeszczeprzyżyciu,zamieniłosięwpoczwarkiiprzekształciłowmotyle.
PtakiprzelotneoddawałypsuczęstopozdrowieniaodSzaraczka,którykazałdonosićprzyjacielowi,żeżyjeiżemusiędobrzepowodzi.Aleptakizdradziłysię,żekłusownicyprześladująłosiazawzięcieiżejużkilkarazyztrudemuszedłzżyciem.
KaroniemógłsobieznaleźćmiejscaztroskiiztęsknotyzaSzaraczkiem.Musiałjednakczekaćjeszczezedwalata.Dopierowtedygąsienicemogłybyćwytępionedoszczętnie.
Poupływietegoczasu,kiedyKarodowiedziałsięodgajowego,żeniebezpieczeństwowiszącenadlasemminęło,udałsięnatychmiastnaposzukiwaniestaregowęża.Stanąwszyjednakwlesie,odkryłwsobiestrasznąprawdę:otopoczuł,żeniemożejużpolować,niemożebiegać,niemożetropićnieprzyjaciela,niewidzidobrze.Wciągutychdługichlatczekaniaprzyszłaniepostrzeżeniestarość.Iotojestjużstary!Niemożezagryźćwęża,niejestnawetzdolnydouwolnieniaswegoprzyjacielaodwroga!
ZEMSTA
PewnegopopołudniaAkkazKebnekajseosiadłazeswymstademnadbrzegiemjezioraleśnego.ByłotojeszczewKolmärden,alejużpozagranicamiOstrogocji,wokręguJönakwSörmlandii.
Jaktobywawokolicachgórskich,wiosnaprzyszłatambardzopóźnoicalejezioropokrytebyłojeszczelodem,zwyjątkiemwąskiegopasaprzybrzeżnego.
Gęsirzuciłysięnatychmiastdowody,abysięwykąpaćiposzukaćżeru,aNilsHolgerson,który,jakwiadomo,zgubiłprzedpołudniemswójtrzewik,wszedłmiędzybrzozyiolchy,rosnącenabrzegu,aby
poszukaćczegośodpowiedniegodoowinięcianogi.Chłopiecmusiałsiędalekozapuścićirozglądałsięterazniespokojnie,nieczułsiębowiem
bezpiecznywlesie.„Wolęjużwodęalborówninę—myślałsobie—przynajmniejczłowiekwidzi,comaprzedsobą.
Uszłobyjeszcze,gdybytobyłchociażlasbukowy,bowtakichniebywazarośli,leczwlasachiglastychibrzozowych—cóżtozagąszcznieprzenikniony!Gdybytenlasnależałdomnie,kazałbymwyciąćcałetojegobogatepodszycie!“
Wkońcuchłopiecznalazłkawałekkorybrzozowejidopasowywałjąwłaśniedonogi,kiedyusłyszałzasobąszelest.Odwróciłsięiujrzałwężapełznącegowśródzaroślikuniemu.Wążbyłniezwykledługiigruby,alechłopieczauważyłnatychmiast,żemiałonpoobustronachgłowybiałąplamę,toteżstałspokojnienamiejscu.
—Totylkowążwodny—powiedziałdosiebie—atakijestprzecieżzupełnienieszkodliwy.Wtejżechwilizostałtakgwałtowniepotrąconyprzezwęża,żeupadłjakdługi.Zerwałsięwprawdzie
wokamgnieniuizacząłuciekać,alewążczołgałsięzanim.Ziemiabyłakamienistaizarosłachwastami,chłopiecwięcniemógłprzyśpieszyćkrokuiczułwężatużzasobą.
Naglespostrzegłwielki,stromowznoszącysięwgóręzłomskalnyiwdrapałsięnańszybko.„Tutajmniewążniedosięgnie”—pomyślałsobie.Alekiedydostałsięszczęśliwienaszczytskalnyi
rozejrzałsięwokoło,zobaczył,żewążpełzniezanimtąsamądrogą.Naskale,tużobokchłopcależałokrągłykamieńwielkościgłowyludzkiej.Leżałoddzielnienatak
wąskiejkrawędzi,żetrudnobyłopojąć,jakmógłsięnatymmiejscuutrzymać.Chłopiecstanąłzakamieniemipopchnąłgozcałejsiły,mierzącwwężawdrapującegosięnaskałę.Kamieństaczającsięstrąciłwężazasobąiprzygniótłmuswymciężaremgłowę.
„Kamieńwywiązałsiędobrzezeswegozadani?”—pomyślałchłopieciwestchnąłzulgą.Widział,jakwążdrgnąłsilniejeszczekilkarazy,poczymległmartwyinieruchomy.
—Zdajemisię,żewciągucałejmojejpodróżyniegroziłomiwiększeniebezpieczeństwo!—zawołałwstrząsającsięnasamowspomnienie.
Zaledwieochłonąłtrochęzprzestrachu,kiedyusłyszałszumwpowietrzuipochwilizobaczyłptakasiadającegonaziemi,tużobokwęża.Ptakbyłmniejwięcejwielkościwrony,miałjednakpiękne,czarneupierzeniezmetalicznympołyskiem.Chłopieccofnąłsięprzezorniewszczelinęskały.Wspomnienieprzygodyzwronamitkwiłojeszczezbytsilniewjegopamięci,toteżniechciałsiępokazywaćptakowi,skoroniebyłokoniecznejpotrzeby.
Czarnyptakobchodziłwężazewszystkichstron,trącałgodziobem,wkońcuzaśuderzyłskrzydłamiizakrakałochrypłym,przeraźliwymgłosem:
—TenotomartwywążjestzpewnościąstarymNiezaradą.—Jeszczerazobszedłwężawokoło,potemstanąłwgłębokimzamyśleniuiposkrobałsiępogrzbiecie:—Niesposóbprzecież,abysiętutajwlesieznalazłdrugitakiwielkiwążwodny.Tak,tozpewnościąon!—Iptakzamierzałjuższarpnąćdziobemmartwegowęża,kiedynagleopamiętałsięipowiedział:—Niebądźgłupi,Bataki!Przecieżniepożreszwęża,zanimnieprzywołaszKara.Onbycinigdynieuwierzył,żestaryNiezaradanieżyje,gdybytegonawłasneoczyniezobaczył.
Chłopiecstarałsięzachowaćzupełnyspokój,alenawidokptaka,przechadzającegosiętamizpowrotemześmiesznieuroczystąpowagąimówiącegodosiebie,niemógłsiępowstrzymaćodśmiechu.
Ptakusłyszałśmiechijednymuderzeniemskrzydełznalazłsięnaskale.Chłopiecpodniósłsięszybkoizbliżyłdoptaka.
—CzyśtotykrukBataki,dobryprzyjacielAkkizKebnekajse?—zapytał.Ptakprzyjrzałsiędobrzechłopcuiskinąłtrzykrotniegłową.
—Atyjesteśmożeowymchłopcem,którywędrujezdzikimigęśmiinazywasięPaluszek?—zapytał,—Tak,toja—odrzekłchłopiec.—Doskonaletedy,żecięspotykam—zawołałkruk—będzieszmimożemógłpowiedzieć,ktozabił
tegowęża?!—Tenotokamień.Strąciłemgonawężaijemutozawdzięczamyśmierćtegogada.—Ichłopiec
opowiedziałkrukowicałezajście.—Jaknatakiegomalca,trzebaciprzyznać,żeśsięporządnienapracował—rzekłkruk.—Mamtuw
pobliżuprzyjaciela,którysięogromnieucieszywiadomościąośmiercitegowęża,ichciałbymciwzamianzatowyświadczyćjakąśprzysługę.
—Powiedzmiwięc,dlaczegociętakcieszyśmierćtegowęża—rzekłchłopiec.—O,todługahistoria!—westchnąłkruk.—Straciłbyśnapewnocierpliwość,gdybyśmiałjejcałej
wysłuchać.Alechłopieczapewniał,żesłuchaćbędziezzajęciem,więckrukopowiedziałmuhistorięKara,
SzaraczkaiNiezarady,Kiedyjąskończył,chłopiecmilczałjeszczeprzezchwilęipatrzyłprzedsiebie.—Bardzocidziękuję—powiedziałwreszcie.—Teraz,kiedyśmitoopowiedział,wszystkotuw
lesiewydajemisiębardziejznajome.Powiedzmitylkojeszcze,czycośocalałozwielkiego„lasupokoju”?
—Większaczęśćzostałazniszczona—odrzekłBataki.—Drzewawyglądajątak,jakgdybyjepożarnawiedził,trzebajebędziewyciąćiwielelatminie,zanimlasstaniesięznowutaki,jakimbyłniegdyś.
—Wążtenzasłużyłistotnienaśmierć—odezwałsięchłopiec.—Chciałbymjednakwiedzieć,czyonnaprawdęwierzył,iżmożesprowadzićzarazęnamniszki?—Byćmoże,wkażdymrazietrzebaprzyznać,żewążNiezaradabyłniezwyklemądrymstworzeniem.Chłopieczamilkł,krukzresztąniezwracałteraznaniegouwagi,gdyżnadsłuchiwałzodwróconą
głowąodgłosówdochodzącychzlasu.—Słyszysz?—powiedział.—Karojestwpobliżu.Jakżesięucieszynawieść,żestaryNiezarada
nieżyje!Chłopieczwróciłsięwstronę,zktórejdochodziłygłosy.—Rozmawiazdzikimigęśmi—powiedział.—Tak,zawlókłsięzpewnościąnawybrzeże,żebyzasięgnąćwieścioSzaraczku,Krukichłopiecopuściliterazczymprędzejskałęipobieglirazemnawybrzeże.Wszystkiegęsi
wyszłyzwodyiotoczyłystaregopsa,sparaliżowane,słabestworzenie,któretakwyglądało,jakgdybymiałokażdejchwilipaśćmartwe.
—Widzisz,tojestKaro—powiedziałBatakidochłopca.—Dajmyrnunajpierwwysłuchaćopowiadaniadzikichgęsi,apóźniejoznajmimymu,żewążnieżyje.
Isłuchaliwszyscy,jakotoAkkaopowiadała.—Byłotozeszłegorokupodczasnaszejwiosennejpodróży—zaczęła.—Pewnegoranka
wyleciałyśmyzmiejscowościSiljanwprowincjiDalama.Byłonastrzy—Yksi,Kaksiija,adroganaszawiodłaprzezwielkielasypogranicznemiędzyDalarnąaHälsinglandią.Niewidziałyśmyteżpodsobąnicpróczczarnozielonychlasówiglastych.Międzydrzewamileżałjeszczegłębokiśnieg,rzekibyłyjeszczezamarznięte,tylkotuiówdzieprzeświecałaprzerębla,alenabrzegachśniegodtajałjużzupełnie.Niewidziałyśmynigdziewsianidworów,jedynieszareszałasypasterskie,terazzimąopuszczoneipuste.Kiedyniekiedynapotykałyśmytakżekrętąścieżkęleśną,którąludziewozilizimąściętedrzewo,nadrzekązaśleżałystosydrzewabudulcowego.
Podrodzespotkałyśmytrzechmyśliwychdążącychprzezlas.Bieglinanartach,prowadzącpsynasmyczy.Broniniemieli,oprócznożyzapasem.Śniegpokrytybyl
twardąskorupąlodową,alemyśliwinietrzymalisiękrętychścieżekleśnych—biegliprostoprzedsiebie.Wyglądałototak,jakgdybywiedzielidobrze,dokądmajądążyć,abyznaleźćto,czegoszukali.
My,dzikiegęsi,leciałyśmywysokogórą,acałylasleżałpodnamiwidocznyiwyraźny.Ogarnęłanasciekawość,jakiejtozwierzynymyśliwiszukająpolesie.Krążyłyśmywięctamizpowrotemzapuszczającwzrokmiędzydrzewa.Narazujrzałyśmywgąszczuzaroślicośporuszającegosię,wyglądającegojakwielkie,mchemporosłekamienie.Niemogłytojednakbyćkamienie,bośniegnanichnieleżał.
Poleciałyśmyzpośpiechemwzaroślaiprzekonałyśmysię,żebyłytotrzyłosie,śpiącewmrokuleśnym:wielkisamiecidwiesamice.Kiedyśmystanęłynaziemi,łośpodniósłsięipodszedłdonas.Byłtonajwiększy,najpiękniejszyłoś,jakiegokiedykolwiekwidziałyśmy.Alekiedysięprzekonał,żezbudziłogotylkokilkanędznychdzikichgęsi,położyłsięzpowrotem.
„Nie,ojczulku,niekładźsięspać—powiedziałamwówczasdoniego.—Uciekajciejaknajprędzej,myśliwisąwlesieikierująsięwprostkuwaszejkryjówce”.
„Dziękujemyciserdeczniezaostrzeżenie,matko—powiedziałłośniemogącsięotrząsnąćzesnu.—Wieciejednakprzecież,żenam,łosiom,odwielulatdozwolonejestprzebywaniewpuszczy.Myśliwiciwyruszylipewnietylkonalisy“.
„Byłomnóstwośladówlisichnaśniegu,alekłusownicyniezważalinaniezupełnie.Wierzciemi,łosie,oniwiedzą,żewysiętukryjecie.Idą,abywaszabić.Wyruszylibezstrzelb,uzbrojenitylkownożeisztylety,bonieśmiąstrzelaćwlesiewtejporze”.
Łośleżałdalejwniezmąconymspokojualełosicezaniepokoiłysię.„Możenaprawdęjesttak,jakmówiądzikiegęsi!“—zawołałyipodniosłysię.„Leżciespokojnie—rozkazałłoś.—Żadnimyśliwitunieprzyjdą,możecienamniepolegać”.Niemogłyśmynicporadzić,wzbiłyśmysięwięczpowrotemwgórę—ciągnęładalejAkka.—Ale
unosiłyśmysięciąglejeszczenadtymsamymmiejscem,tamizpowrotem,chciałyśmybowiemWiedzieć,cosięstaniezłosiami.Zaledwiezdążyłyśmyunieśćsiędowysokości,naktórejzwyklelatamy,kiedyujrzałyśmyłosiawychodzącegozgąszczu.Węszyłwokoło,apotemposzedłwprostwstronęzbliżającychsięmyśliwych.Idącdeptałpogałęziach,którełamałysięzgłośnymtrzaskiem.Podszedłdorozległego,martwegotrzęsawiskaistanąłpośrodkunaotwartymmiejscu,gdziegonicuchronićniemogło.
Łośstał,dopókimyśliwinieukazalisięnaskrajulasu.Kiedytonastąpiło,zerwałsięiuciekłbiegnącwprzeciwnymkierunku.Myśliwispuścilipsyzesmyczy,asamiposuwalisięjaknajszybciejnanartach.Łośpędziłwszalonympośpiechuzgłowąodrzuconądotyłu.Śniegwzbijałsięspodjegokopytiunosiłsięnibygęstachmura.Psyimyśliwipozostalizanimdaleko.Narazłośstanął,jakgdybyczekającnapogoń,idopiero,kiedymyśliwiukazalisięznowujegooczom,popędziłdalej.Odgadłyśmy,żełośmiałzamiarodciągnąćwtensposóbmyśliwychodsiedliskałosic,ichwaliłyśmyjegomęstwo—narażałsięsamnaniebezpieczeństwo,chcącocalićswychnajbliższych.
Żadnaznasniechciałaopuścićtegomiejscawyczekująckońca.Polowanieciągnęłosięwtensposóbprzezkilkagodzinidziwiłyśmysię,żemyśliwizadająsobietyletruduwpogonizałosiem,skoroniemająbroniprzysobie.Niełudzilisięchyba,żebędąmogliprześcignąćtakiegoszybkobiegacza,jakimbyłłoś.
Stopniowojednakszybkośćbiegułosiazaczynałasięzmniejszać.Stawiałnogicorazostrożniej,agdyjewyciągał,zdawałonamsię,żerozpoznajemynaśnieguśladykrwi.
Terazzrozumiałyśmy,dlaczegomyśliwinieustawaliwswejpogoni.Liczylinapomocśniegu.Łośbyłciężkiiprzykażdymkrokuzapadałsięwgłąbzaspśnieżnych,atwardaskorupalodowaocierałamunogidokrwi,zdzierałasierśćiodrywałaskórę,sprawiającbólprzykażdymstąpnięciu.Natomiastmyśliwiipsy,ważącowielemniej,moglisięzłatwościąposuwaćpopowłocelodowejigonićzałosiemznie
zmniejszającąsięszybkością.Łośbiegiibiegłbezwytchnienia,alekrokijegostawałysięcorazbardziejchwiejneiniepewne,dyszałprzytymgwałtownie,aopróczdotkliwegobólu,brodzeniewgłębokimśniegunużyłogotakżeniepomiernie.
Wkońcustraciłcierpliwośćistanąłczekającnamyśliwych,abywystąpićdowalkiznimi.Stojąctakrzuciłspojrzenieprzelotnewgóręiujrzawszynas,dzikiegęsi,unoszącesięnadnim,zawołał:
„Zostańcietutaj,dzikiegęsi,dopókitowszystkosięnieskończy!AkiedybędziecieznówprzelatywałynadPuszcząKolmärdeńską,odszukajciepsaKaraipowiedzciemu,żejegoprzyjacielSzaraczekzginąłpięknąśmiercią”.
KiedyAkkadoszładotegomiejscawswymopowiadaniu,starypiespodniósłsię,podszedłdoniejipowiedział:
—Szaraczekżyłuczciwie.Onmnieznał.Wiedział,żejestemdzielnympsemiżebędęsięcieszył,kiedyusłyszę,żeprzyjacielmójzginąłpięknąśmiercią.Opowiedzmiteraz...
MówiąctoKaromachnąłogonemipodniósłgłowę,jakgdybychcącprzybraćdumną,mężnąpostawę,alespuściłjąpochwili.
—Karo,Karo!—zabrzmiałgłosludzkizlasu.Starypiespodniósłsięnatychmiast.—Mójpanmniewoła—rzekł—ajaniebędęsięociągałipójdęznim.Widziałempoprzednio,jak
nabijałdubeltówkę,iwiem,żeidęznimporazostatnidolasu.Dziękujęci,kochanaAkko.Wiemterazwszystko,comitrzebabyłowiedzieć,abyumrzećspokojnie.
PIĘKNYOGRÓD
Niedziela,24kwietnia
Następnegodnialeciałydzikiegęsidalejnapółnoc,nadSörmlandią.Chłopiecspoglądałwdółnakrajobrazimyślałsobie,żenieprzypominaonżadnejztychokolic,którewidziałdotychczas.Niebyłotutakwielkichrównin,jakwSkaniiiOstrogocji,anitakwielkichprzestrzenileśnych,jakwSmälandii—wkrainietejbyłoraczejwszystkiegopotrosze.
„Zgromadzilisobiewielkiejezioroiszerokąrzekę,iogromnylas,iwysokiegóry,pocięlitowszystkonaczęści,zmieszaliteczęścirazemirozrzucilijepozieminachybiłtrafił”—rozmyśla!chłopiec.
Ukazywałysiębowiemjegooczomsamemałedolinki,małejeziorka,małepagórkiimałelaski.Nicztegowszystkiegoniezajmowałowiększejprzestrzeni.Gdyrówninachciałasięporządnierozciągnąć,natychmiastwzgórzestawałojejnadrodze,kiedyzaśwzgórzechciałostaćsięporządnągórą,równinakładłamuprzeszkody.Ledwiejeziorozaczynałoprzybieraćpoważniejszerozmiary,ajużzwężałosięwkorytorzeki,rzekazaś,miastpłynąćdaleko,rozlewałasięwjezioro.
Ponieważdzikiegęsitrzymałysięwpobliżubrzegówmorskich,chłopiecobejmowałwzrokiemrównieżimorze.Widziałwięc,żeiononiemogłotutajroztaczaćswychniezmierzonychtonibezprzeszkód—zewsządwyzierałymałewysepki,którymznówzalewającejefalemorskieniedawałyzajmowaćwięcejmiejsca.Wszędziepanowałarozmaitość:polasachiglastychnastępowałyliściaste,popolach—trzęsawiska,powielkichposiadłościachpańskich—zagrodychłopskie.
Napolachniebyłonigdziewidaćrolnikówprzypracy,natomiastwszystkieuliceidrogiożywionebyłyizaludnione.Zdworków,stojącychnaskrajuKolmärden,wychodzililudziewczarnychstrojach,zksiążkamidonabożeństwaizchusteczkamiwręku.
„Niedziela”—myślałchłopiecispoglądałprzychylnienapobożnychwieśniaków,Wjednejmiejscowościwidziałorszakweselnyjadącydokościoła,winnejkonduktpogrzebowy
ciągnącyzwolnadrogą.Przesuwałysiętakżepojazdypańskieiwózkichłopskie,iwielkiełodzienamorzu—wszystkozaśdążyłodokościoła.
GęsiprzelatywałyteraznadkościołemwBjörkvik,następnienadmiejscowościamiBettna,BlakstaiVadsbro,wreszcienadSköldingeiFloda.Wszędziebrzmiałydzwonykościelne,abrzmiałytakpiękniei
donośnie,żemuzykaichzdawałasięnapełniaćdźwiękamiitonamiczysteicichepowietrze.„Dokądkolwieksięzwrócę,zewsząddochodzimniedźwięktychdzwonów.”—myślałchłopiec.Iwrazztymimyślamiogarnęłogouczuciebezpieczeństwa.Pomimożeznajdowałsięterazwzupełnie
innymświecie,czułsiętak,jakgdybyniemogłogospotkaćniczłego,dopókitegłosypotężnemiałyjeszczemocprzywołaniagonaziemię.
DzikiegęsileciałyjużdłuższyczasnadSörmlandią,kiedynaglechłopiecodkryłczarnypunktporuszającysiępoziemi.Zrazumyślał,żetopies,ibyłbypewnieniezwracałnaniegouwagi,gdybyniespostrzegł,żezwierzęstarasiębiegiemswymzrównaćzdzikimigęśmi.Pędziłoprzezpolaizarośla,przeskakiwałomuryirowy,nieliczącsięzżadnymiprzeszkodami.
—Wyglądamitotak,jakgdybylisMykitapuściłsięwdrogę—powiedziałchłopiec.—Itakjednakprześcigniemygowkrótce.
Istotniegęsiprzyśpieszyłylotuiniezwolniły,dopókilisniepozostałwtyle.DopierokiedyMykitaznikłimzupełniezoczu,zawróciły,zataczającwielkiepółkolewkierunkupołudniowo-wschodnim,jakgdybychciałypowrócićdoOstrogocji.
„MusiałtobyćnaprawdęMykita—myślałchłopiec—skoromatkaAkkazawracazdrogiiobierainnykierunek”.
ZnastaniemwieczoradoleciałydzikiegęsidostarożytnejposiadłościpańskiejwDjulöwSörmlandii.Wielkibiałydwórkryłsięwzieleniwspaniałegoparku,aprzednimroztaczałosięwielkiejezioro,zwanetakżeDjulö,zwystającymicyplamiiwysokimibrzegami.Dwórwyglądałpoważnieizacisznieichłopiecniemógłpowstrzymaćnajegowidoklekkiegowestchnienia.Wyobraziłbowiemsobie,jakbytoprzyjemniebyłopocałymdniuuciążliwejpodróżyschronićsięwtakimwygodnymdomu,aniejakzwykleszukaćnoclegunamokrychtrzęsawiskachlubnamroźnejskorupielodowej.
Tymczasemwrzeczywistościmowybyćotymniemogło.Dzikiegęsisiadłynałąceleśnejpołożonejnapółnocoddworu,atakzalanejwodą,żegdzieniegdzietylkosterczałyzrzadkadarnistepagórki.Byłtonajgorszynocleg,jakichłopiecmiałspędzićwciągucałejdotychczasowejpodróży.Ociągającsięsiedziałjeszczeczasjakiśnagrzbieciebiałegogąsiora.Narazzerwałsięi,przeskakującjedenpagórekzadrugim,pobiegłzpośpiechemwkierunkudworu.
Przypadkiemwieczoruowegowchaciekomornika,należącejdodóbrDjulö,siedziałowokołopalącegosięogniskakilkuludzizajętychrozmową.Rozmawialioporannymkazaniu,orobotachwiosennychioprzepowiedniachtyczącychpogody,alekiedyrozmowaprzestałasiękleić,poprosilistarąkomornicę,matkę,abyimopowiadałaoduchach.
Wiadomo,żewcałymkrajuniemadrugiejokolicy,gdziebyłobytyledworówigdzieopowiadanobytylebajekostrachachiduchach,cowSörmlandii.Starakobietasłużyławmłodościpodworachiwidziałatyledziwnychrzeczy,żemogłabydoranaopowiadać.Umiałaprzytymopowiadaćtakdobrzeiwzbudzałatakąwiarę,żekażdy,ktosłuchałjejopowiadań,gotówbyłuważaćjezaświętąprawdę.Iludzieprzysuwalisięzestrachujedendodrugiego,ilerazystaruszkaprzerywałaopowiadaniepytając:
—Czyniesłyszycie,jaksiętamcośwkącierusza?Jakietodziwne,żewytegoniesłyszycie.Zpewnościącośsiętuskrada.
Aleniktpróczniejnicniesłyszał.Kiedyjużkobietanaopowiadałamnóstworóżnychhistoriiomiejscowościachokolicznych—
Eriksberg,Vibyholm,Julita,Lagmansöiinnych,zapytałktoś,czywtutejszymdworzeniezdarzyłosięnigdynicosobliwego.
—O,rozumiesię—odpowiedziałastaruszka—opowiadająsobieonimniejedno.Wtedywszyscychcielisiękonieczniedowiedzieć,jakietonadzwyczajnościzdarzałysięwewłasnym
ichdworze.
Starakobietazaczęłaopowiadać:—NawzgórzupołożonymnapółnocoddóbrDjulö,tamgdzieterazciągnąsięlasy,stałniegdyśpałac
otoczonywspaniałymogrodem.PewnegorazuodwiedziłgoówczesnypanSörmlandii,imieniemKarol.PanKarol,najadłszysięinapiwszydosyta,wyszedłdoogrodu.TutajdługoprzyglądałsięjezioruDjulöijegopięknymbrzegom,mówiącsobiewduchuzzachwytem,żepiękniejszejkrainynadjegoSörmlandięniemachybanacałymświecie.
Nagleusłyszałzasobągłębokiewestchnienie,odwróciłsięszybkoizobaczyłstaregokopaczazgiętegonadmotyką.
„Czytotytakwzdychaszgłęboko?—zapytałpanKarol.—Czegóżtakwzdychasz?”„Ach,wolnomichybawestchnąćprzytakciężkiejpracy,którątutajcodzienniemuszęodrabiać”—
odpowiedziałkopacz.AlepanKarolbyłgwałtownegousposobieniainieznosiłnarzekańludzkich.„Czyniemaszinnegopowodudoskargi?!—zawołał,—Ajacipowiadam,żebyłbymszczęśliwy,
gdybymmógłprzezcałeżyciekopaćziemięSörmlandii!”„Niechżesięwięcjaśniepanustanietak,jaksobiepantegożyczy”—odrzekłkopacz.Imówiąludzie,żezasprawątegozaklęciapanKarolniezaznałpośmiercispokojuwgrobieimusi
conocwędrowaćdopałacuwdobrachDjulöikopaćtamziemięwogrodzie.Tak,tak,terazniematujużaniowegopałacu,aniogrodu—kończyłastaraznaciskiem.—Dziśna
tymmiejscuwznosisięzwykłewzgórzeleśne.Niejedenpodróżnyprzecież,idącyciemnąnocąprzezlas,widziprzedsobąówogród.—Tutajstaraumilkłaizerknęławciemnykątizby.
—Czytamsięnicnierusza?—zapytała.—Nic,matko,uspokójciesięiopowiadajciedalej—rzekłasynowa.—Znalazłamwczorajw
tamtymkąciedużąnoręmysią,leczmiałamtyleroboty,żezapomniałamjązatkać.Alepowiadajciedalej,czyteżkomuśzwaszychznajomychukazałsiękiedytenogród?
—Rozumiesię—mówiładalejstaruszka—itowłasnemumemuojcu.Szedłpewnejpięknejnocyletniejprzezlas.Nagleujrzałprzedsobąwysokimurogrodowy,azanimnajpiękniejszedrzewaowocowe,obciążonekwieciemiowocemizwieszająceswegałęziedalekopozamur.Mójojciecszedłdalej,dziwiącsięwduchu,skądsiętenogródtutajwziął.Wtembramaogroduotwarłasięztrzaskiemiukazałsięogrodnik.Ogrodnikspytałojca,czyniechciałbyobejrzećjegoogrodu.Człowiektenmiałmotykęwrękuiodzianybyłwdużyfartuch,jakinosząogrodnicy.Ojciecjużmiałiśćzanim,kiedyprzypadkiemspojrzałnajegotwarz.Wtejżechwilipoznałpukielwłosów,spadającynaczoło,ispiczastąbrodę.ByłtopanKarolwewłasnejosobie,taki,jakimgomójojciecwidywałnawizerunkachwedworachokolicznych,gdzie...
Wtymmiejscustaraznówprzerwała.Tymrazemprzeszkodziłojejpolanodrzewa,którebuchnęłotaksilnympłomieniem,żeiskryiwęglesypnęłysięnapodłogę.Wszystkiekątywizbiezostałynaglejaskrawooświetloneistaruszcewydałosię,żewidzicieńkrasnoludka,którysiedziałoboknorymysiejisłuchałopowiadania,aterazzmykałpośpiesznie.
Synowaprzyniosłałopatkęiszczotkę,zmiotławęgleizasiadłazpowrotem.—Terazmożecieopowiadaćdalej,matko—prosiła,Alestaruszkanicjużniechciałamówić.—Dośćnadzisiaj—broniłasiędziwniewzruszonymgłosem.Słuchaczenalegalikoniecznie,abystaruszkaopowiadaładalej,alesynowazwróciłauwagęnajej
pobladłątwarzidrżąceręceipowiedziała:—Nie,matkasięzmęczyła,musipójśćdołóżka.Chłopiecpowróciłdodzikichgęsi.Gryzł’marchew,którąznalazłprzedpiwnicąwchacie
komorników—abyłatodlaniegoucztanielada—icieszyłsię,żeudałomusięprzesiedziećkilkagodzinwciepłejizbie.
—Gdybymtylkojeszczemógłterazznaleźćprzyzwoitynocleg—mówiłdosiebie.Wtemprzyszłomunamyśl,żenajlepiejbyłobyumieścićsięnawielkiejsośnierosnącejtużprzy
drodze.Wdrapałsięnanią,splótłkilkagałązekiurządziłsobiewygodneposłanie.Przezchwilęmyślałjeszczeotymwszystkim,cosłyszałwchacie,najbardziejjednakutkwiłomuw
pamięciopowiadanieopanuKarolu,którystraszywlesienależącymdodóbrDjulö.Wkrótcejednakzasnąłibyłbyzapewnedospałdorana,gdybygoniezbudziłzgrzytżelaznejfurtkiotwieranejtużpoddrzewem.Zerwałsięnatychmiast,otrząsnąłzesnuirozejrzałdookoła.Tużobokdrzewazobaczyłwysokimuriwychylającesięzzamurudrzewaowocowezgiętepodciężaremowoców.
„Jakietodziwne!Kiedymzasypiał,niebyłotuprzecieżżadnegoogrodu”—pomyślałprzedewszystkim.
Pokilkuchwilachjednakprzypomniałsobieopowiadaniestaruszkiizarazzrozumiał,cotobyłzaogród.
Najdziwniejszejednakżebyłoto,żechłopiecnieodczuwałżadnegostrachu.Przeciwnie,nabrałnawetogromnejochoty,żebydostaćsiędoogrodu.Nagałęziachsosnybyłozimnoiciemno,atamwogrodziewabiłgozłotyblasksłońca,nęciłyróżeiowoce.Cobytobyłazarozkosz,gdybyterazpotakiejdługiejwędrówcenadeszczuichłodziemógłużyćciepłasłonecznego.Wydawałosiętołatwe:tużobokdrzewawidaćbyłowwysokimmurzefurtkę.Aotostaryogrodnikotwierająwłaśnienarozcieżistoiwewrotach,ipatrzywlas,jakgdybyoczekującczyjegośprzybycia.
Chłopiecbeznamysłuzeskakujejednymsusemzdrzewa.Trzymającczapkęwręku,przystępujedoogrodnikaikłaniającsiępyta,czywolnoobejrzećogród.
—Owszem—odpowiadaogrodnikostrymtonem.—Wejdź!Poczymzatrzaskujefurtkę,zamykającjąciężkimkluczem,którywsadzazapas.Chłopiectymczasem
przyglądamusięuważnie.Ogrodnikmaponureoblicze,wielkiewąsy,spiczastąbrodęiorlinos.Gdybyniebyłopasanyniebieskimfartucheminietrzymałmotykiwręku,chłopiecwziąłbygozpewnościązastaregożołnierza.
Ogrodnikidzieztakimpośpiechemwgłąbogrodu,żechłopiecmusibiec,żebyzanimnadążyć.Ścieżkajestbardzowąskaichłopiecwchodzinieostrożnienatrawnik.Ogrodniknakazujemusurowo,byniestąpałpotrawie,ichłopiecpilnujeodtądbacznieswychkroków.Czuje,żegodnośćogrodnikaniepozwalamupokazywaćogrodutakiemumalcowi,toteżniepytaonic,tylkobiegniezanim,słuchającrzucanychkiedyniekiedyuwagprzewodnika.Tużzamuremciągnąsięzarośla,któreogrodniknazywakolmärdeńskimi.
—Takiesąwielkie,żezasługująnatęnazwę—odzywasięchłopiec.Leczogrodnikniezwracauwaginatesłowa.Kiedymijajązarośla,chłopiecwtedydopieroobjąć
możewzrokiemcałośćogrodu.Spostrzegateżodrazu,żepowierzchniajegowynosizaledwiekilkamorgów.Odpołudniaiod
zachoduosłaniagomur,aodpółnocyiodwschoduotaczagowodaitutajogródniepotrzebujeżadnejochrony.Kiedyogrodnikprzystajenachwilę,żebyprzywiązaćopadającepnącza,chłopieckorzystazczasu,żebysięrozejrzećwokoło.Niewidywałwprawdziewswymżyciuwieluogrodów,aleczuje,żetenogródróżnisięzupełnieodinnych.Niewątpianinachwilę,żejesturządzonywedługmodystaroświeckiej,gdyżdziśnigdziejużniespotykasiętakiegonagromadzeniapagórkówiklombików,żywopłotków,trawnikówialtanek.Dziwacznawydajemusiętakżegmatwaninamałychsadzawekiwijącychsiękanałówprzeprowadzonychwzdłużiwszerzpocałymogrodzie.
Wszędzierosnąwspaniałedrzewaicudnekwiaty,aciemnozielonawodawmałychkanałach,
przezroczystaijasna,odbijawszystkowokoło.Chłopcuzdajesię,żejestwraju.Klaszczezzachwytuwręceiwoła:
—Nigdyniewidziałemnicpodobniepięknego!Jakżesiętencudnyogródnazywa?Zaledwiechłopieczdążyłtowypowiedzieć,ogrodnikodwracasięszybkoimówisurowymgłosem:—OgródtentoSörmlandia.Kimżetyjesteś,żetegoniewiesz?Zawszeprzecieżsłynąłonjakojeden
znajpiękniejszychogrodówwcałymkraju!Odpowiedźtaniepokoitrochęchłopca,aleróżnorodnośćwidokówzajmujegotakbardzo,żeodrywa
odrozmyślań.Podziwiawspaniałekwiatyisztucznekanałyprzerzynającemurawę,najbardziejjednakbawiągomałealtankiidomkiwyglądającespośróddrzew.Rozrzuconesąpocałymogrodzie,alewiększośćznichstoinabrzegachsadzawekikanałów.Niesątocoprawdadomydlaludzi,araczejdlakarzełków,takichjakPaluszek,leczwszystkiesąnadzwyczajozdobniezbudowaneiurządzone.Przedstawiajązresztąwszystkietypybudowli:jednewyglądająjakpałacezwieżyczkamiiskrzydłami,innejakkościoły,inneznówjakmłynyichatywiejskie.
Chłopieczatrzymałbysięchętnieprzedkażdymbudynkiem,nieśmiejednakzbaczaćzdrogiipodążawciążzaogrodnikiem.Wkrótcezbliżająsiędogmachuwiększegoiokazalszegoodwszystkichinnych.Jesttotrzypiętrowypałacoszerokichbocznychskrzydłach,stojącynawzgórzuwśródklombówkwiatowych,adrogadoniegowiedziepoprzezozdobnemostkiprzerzuconezjednegobrzegukanałunadrugi.
Chłopiecidziezaogrodnikiemkrokwkrok,nieodważającsięnażadensamodzielnyruch.Tylkokiedymijawszystkietecuda,wyrywamusięgłębokiewestchnienie.Nieuchodzionouwagisurowegopana,którystajeimówi:
—GmachtennazywasięEriksberg.Jeślichceszgoobejrzeć,niemamnicprzeciwkotemu,leczstrzeżsięPintorpy,panitegozamku.
Chłopieckorzystanatychmiastzpozwolenia.Całypałacwydajesięprzystosowanydojegowzrostu.Małejegonóżkiwygodniestąpająposchodach,każdaklamkaudrzwiotwierasięłatwopodnaciskiemmałychjegorąk.Aprzytymniewyobrażałsobienigdy,żekiedykolwiekzobaczycośrówniepięknego.Dęboweposadzkilśniąibłyszczą,sufityzdobiąbogatosztukaterieimalowidła.Naścianachwisiobrazprzyobrazie,mebleikanapyzezłoconymiporęczamipokrytesąjedwabiem.Wjednympokojupiętrząsięażpodsufitpółkizksiążkami,winnymszufladyiszafypełnesąwspaniałychklejnotów.
Chłopiecśpieszysiębardzozoglądaniem,zdążyłjednakobejrzećzaledwiepołowępałacu,kiedygoogrodnikodwołuje.
Starzecstoiprzedwejściemgryzącwąsyzniecierpliwości.—Noicóż?Jakżecisięudało?—pyta.—CzywidziałeśPintorpę?Alechłopieczapewniago,żeniewidziałżywegoducha.Awówczasnatwarzystaregoogrodnika
malujesięwyrazwielkiegobólu.—WięcPintorpa,panitegozamku,znalazławreszcieodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!—mówi
dosiebie.Chłopiecjestzdumiony,żeglosludzkimożewyrażaćtakąrozpacz.Ogrodnikruszadalejwielkimikrokami,chłopiecbiegniezanim,starającsięobjąćwzrokiemjak
najwięcejosobliwości,któremijapodrodze.Przechodząwłaśnieoboksadzawkiwiększejodinnych.Otaczająjądługie,białepawilony,przeświecającepoprzezkrzewyiklombykwiatów.Ogrodnikniezatrzymujesięnigdzie,aleidącdalejodzywasiękiedyniekiedykilkomasłowamidochłopca:„TomiejscenazywasięYngar.TojestDanbyholm,TutajHagbyberga,tutajHövsta,atutajAkero”.
Następnieprzechodząobokmalejsadzawki,którąogrodniknazywaBaren.Naokrzykzachwytuchłopcastarzecodpowiadamuwskazującmałymostekprowadzącydopałacykuzbudowanegopośrodku
sadzawki:—Jeślimaszochotę,możeszobejrzećpałacVibyholm.AlestrzeżsięBiałejPani!Chłopiec,nietracącczasu,biegnieczymprędzejprzezmostek.Wszystkiepokojewpałacu
zawieszonesąobrazamiichłopcuwydajesię,żeoglądajednąwielkąksiążkęobrazkową.Bawigototakbardzo,żespędziłbytuchętniecałąnoc.Cóż,kiedyogrodnikwoła:
—Chodź,chodź!Czekamniejeszczeinnarobota,niemogętracićtyleczasudlatakiegomalca.Akiedychłopiecstajeprzednim,pytagorączkowo:—Icóż?WidziałeśBiałąPanią?Chłopiecznówzapewnia,żeniewidziałnikogo,anatoogrodnikuderzamotykąokamieńztakąsiłą,
żekamieńsięrozpryskuje,iwołagłosemwyrażającymnajgłębsząrozpacz:—WięciBiałaPaniznalazłaodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Dotychczaszwiedzalipołudniowączęśćogrodu,terazzwracasięogrodnikdoczęściwschodniej.
Przedstawiaonazupełnieinnywidok:wielka,równoprzystrzyżonamurawaprzeplatasiętutajzgrządkamitruskawek,polakapusty—zkrzakamiagrestuiporzeczek.Itutajwznosząsiędomki,alepomalowaneprzeważnienaczerwonowyglądająjakchatychłopskie,aotaczająjechmielnikiidrzewawiśniowe.
Ogrodnikniezatrzymującsięnigdzie,mówidochłopca:—OkolicatanazywasięVingåker.Pochwiliwskazujenabudynekwyglądającyowieleprościejodinnychiprzypominającykuźnię.—Tosąwielkiewarsztaty—tłumaczy.—NazywająsięEskilstuna.Jeślichcesz,możeszwejśći
obejrzećjedokładnie.Chłopiecwchodzi,widzijednakzrazutylkomnóstwowarczącychkół,walącychmiotówi
zgrzytającychwind.Tyletujestdooglądania,żeitutajNilszostałbychętnieprzezcałąnoc,gdybygoogrodnikjużpochwilinieodwołał.
Wędrująwięcdalej,wkierunkupółnocnym,wzdłużbrzegówmorskich.Wybrzeżerozszerzasię,toznówcofa,przylądkiizatoki,zatokiiprzylądkizmieniająsięwciążiprzeplatają.Nawodzierozrzuconesąmałewysepki,oddzieloneodlądutylkowąskimikanałami.Wysepkitenależątakżedoogroduiuprawianesązrównąstarannością.
Chłopiecmijajedenpięknybudynekzadrugim,aleogrodnikniezatrzymujesięnigdzie.Terazprzechodząobokwspaniałegoczerwonegokościoła,położonegonajednymzprzylądkówwśróddrzewowocowych.Kiedyogrodnikchcegoominąć,chłopieczdobywasięnapytanie,czyniemógłbyobejrzećwnętrza.
—Dobrze,dobrze,możeszwejść—odpowiadaogrodnik—alestrzeżsiębiskupaRogge.Bardzomożliwe,żeprzebywaontujeszczepodziśdzień.
Chłopiecwpadapośpieszniedokościołaioglądapięknepomnikiiobrazy.Najbardziejjednakzachwycasięrycerzemwzłoconejzbroi,ozdabiającymjednązkaplic.Itutajchciałbychłopiecspędzićcałąnoc,żebywszystkoobejrzeć,musisięjednakśpieszyć,boniechcerozgniewaćogrodnika.
Wychodzączkościołachłopiecwidzigoprzyglądającegosięsowiegoniącejpliszkę.Ogrodnikprzywołujeptakagwizdnięciem,przytulagodopiersiiodpędzamotykąnadlatującąsowę.
„Jednaknietakionzły,jakwygląda”—myślisobiechłopiecwidząc,jakątroskliwąopiekąstaruszekotaczaptaszki.
Zaledwiejednakogrodnikujrzałchłopca,pytagonatychmiast,czywidziałbiskupaRogge.Agdychłopieczaprzecza,starzecwołazgoryczą:
—WięcibiskupRoggeznalazłodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Wkrótcedrogaichwiedzieoboknajokazalszegoztychlicznychdomkówdlalalek.Jesttozamek
zbudowanyzcegieł,otrzechmasywnychokrągłychwieżach,powiązanychbocznymiskrzydłami.—Wejdźiobejrzyjsobiewszystko.ZamektennazywasięGripsholm.Strzeżsiętylko,abyśnie
spotkałkrólaEryka.Chłopiecwchodziprzezszerokiewrotanaduży,trójkątnydziedziniec,otoczonyniskimidomami.
Domytezwygląduniezachęcająchłopcaniczym,toteżprzeskakujeprzezdwiearmatystojącenadziedzińcuiidziedalej.Znówbramaiznówdziedziniecotoczonydomami,tymrazemwspaniałymi.Chłopiecwchodzi,mijadwiestarożytnekomnaty,zawieszonewielkimi,ciemnymiobrazami,przedstawiającymipoważnychpanówipaniewdziwnych,sztywnychszatach.Następnieposchodachwchodzidokomnat,gdzieścianyzawieszonesąportretamikrólówikrólowych.Jeszczeopiętrowyżejznajdująsięnajrozmaitszepokoje:tozbytkowne,zastawionepięknymi,białymimeblami,jedennaweturządzonyjakmałyteatr,toznówwyglądającejakprawdziwewięzienie,ciemne,ogołychmurach,zakratowanychoknachiposadzcezpłytkamiennych,wyżłobionychprzezciężkiekrokiwięźniów.
Chłopiecpozostałbytuchętnieprzezkilkadni,tyletuwidzipięknychiciekawychrzeczy,aleogrodnikwołagoniecierpliwie,amalecnieśmiesprzeciwićmusięwczymkolwiek.
—WidziałeśkrólaEryka?—pyta.Chłopiecniewidziałnikogoistarzecznówwpadawnajgłębsząrozpaczwołając:—AwięcikrólErykznalazłodpoczynek,ajagoznaleźćniemogę!Dalszadrogaprowadziwkierunkuzachodnim.Mijająmiejscowość,którąogrodniknazywaSöderteje,
orazstaryzamek,któremudajenazwęHömingsholm.Niewieletudooglądania.Wszędziestercząskałyiwzgórza,aimdalejpołożone,tymsamotniejszeibardziejnagie.
Terazzwracająsięnapołudnie.Chłopiecrozpoznajegaj,któryogrodniknazwałkolmärdeńskim,domyślasięwięc,żewyjściejestblisko.Takijesturadowanyiprzejętydoznanymiwrażeniami,żekiedyzbliżająsiędobramy,starasięwyrazićswąwdzięcznośćogrodnikowi,alestarzecniesłuchagoizmierzawprostkufurtce.Akiedystajeprzednią,podajechłopcumotykęimówi:
—Potrzymaj,zanimotworzęfurtkę.Nilsowijednakprzykrotrudzićszorstkiegostarca,chcącmuwięczaoszczędzićzbytecznejfatygi
mówi:—Nieotwierajciedlamnietejciężkiejfurtki.—Iprzesuwasięzręczniemiędzyżelaznymi
sztachetami,codlatakiegomaleństwanieprzedstawiażadnejtrudności.Chłopiecczynitoznajlepsząmyślą,toteżogarniagoprzerażenie,kiedysłyszy,jakogrodnikwybucha
gwałtownymgniewem,tupieoziemięipotrząsasztachetami.—Cosięstało?Cosięstało?—pytachłopieczosłupieniem.—Chciałemwamzaoszczędzićtrudu.
Dlaczegosiętakgniewacie?—Mamsięniegniewać?—odpowiadastarzec.—Gdybyśbyłodebrałodemniemotykę,jużbyś
musiałpozostaćtutajiuprawiaćogród,jazaśzostałbymwyzwolony.Terazsamniewiem,jakdługojeszczebędęmusiałtutajpozostać.
Istarzecwbezsilnymgniewieiwściekłościpotrząsagwałtowniesztachetami,Achłopcutakgoserdecznieżal,żepróbujegopocieszyć.
—Niemartwciesiętakbardzo,panieSörmlandzki—mówi—gdyżnieznajdziesięnapewnonikt,ktobytakpiękniepotrafiłpielęgnowaćogród,jakwytoczynicie,
Inatesłowastarzecsięuspokaja,achłopcuwydajesię,żewidzijasnyodblaskrozświetlającyjegorysy.Pochwilijednakbledniecałapostaćiznikajakmgla.Inietylkopostać—znikatakżeirozwiewasięcałyogród,kwiatyiowoce,ipromieniesłońca.Tamzaś,gdziesięogródroztaczał,ciągniesięteraztylkoogromny,dzikilas.
LATAWICA
OkręgNärkeposiadałwdawnychczasachpewnąosobliwość,nieznanąwinnychokolicachkraju—przebywaławnimmianowiciewiedźma,zwanaLatawicązYsätter,
Latawicąprzezwanojądlatego,żebiegałazawszewzawodyzwichramiiburzą.PochodziłazaśjakobyzmoczarówYsätterwparafiiAsker.
Pozoryprzemawiałyzatym,iżistotnieojczyznąjejbyłoAsker,leczwidywanojączęstoiwinnychmiejscowościach.WcałymokręguNärkeludziemusielibyćzawszeprzygotowaninato,żemogąjąnagleujrzećprzedsobą.Niebyłatojednakwiedźmagniewnalubponura,przeciwnie,Latawicabyłazawszewesołairozbawiona,aczułasięnajlepiejwśródwichrówiburzy.Wtedy;toLatawicagotowabyłanawetdopuszczeniasięwpląsynarówninieokręguNärke.
Närkejesttowłaściwiepłaszczyzna,zewszystkichstronotoczonalesistymiwzgórzami.Tylkowpółnocno-wschodnimkąciekrajobraztenurozmaicajezioroHjälmar.
Gdywiatr,wiejącyrankiemznadmorza,przenosisięnalądznowymizapasamisił,przemykasięzrazubezprzeszkódmiędzywzgórzamiSörmlandiiiprzedostajesiębeznajmniejszejtrudnościprzezHjälmardoNärke.Tutajpędziporówninie,dopókiniezostanieodtrąconyprzezmurskalistyKilsberg.Wijesięwówczasikurczynibywążiśpieszynapołudnie.TamjednakuderzasięogóręTivedizostajeodrzuconywkierunkuwschodnim.TymczasemnawschodzieciągniesięlasTylö,któryodpierawiatrnapółnockugórzeKägla.TazaśślegozpowrotemznówdogórKilsberg,doTivediwlasTylö,
Itakciąglewkółko:wiatrwirujeiwirujezataczająccorazmniejszekręgi,dopókiwkońcuniezaczniesiękręcićjakfrygawokołosiebie,Wtakiednijednak,kiedywiatrwirowałporówninie,radowałasięLatawicazYsätternajwięcej.Rzucałasięwtedywtenwirikręciławrazznimwkółko.Długiejejwłosyunosiłysięwgórę,szatyciągnęłysiępozieminibytumankurzu,acałarówninapodjejstopamisłużyłazamiejscedotańca.
RankiemsiadywałaLatawicanajczęściejnawysokiejsośnie,rosnącejnazboczugórskim,ipatrzyłanarówninę.
Zimą,kiedyspadłśnieg,przejeżdżałotamtędydużosanek.Latawicanieprzepuściłaanijednych,dopókiniewywołałatakiejśnieżycy,niesypnęłatakimikłębamiśniegu,żewszelkadrogautonęławnichbezśladu.Iludziedługobrodzili,długoizmozołemwydobywalisięztychzaspśnieżnych,zanimudałoimsięwrócićdodomu.
Wpięknezaśdniletnie,wporzesianokosów,siadywałaLatawicanawierzchołkudrzewaisiedziała
tamspokojnie,dopókipierwszewozy,wysokonaładowanesianem,niestanęłygotowedoodjazdu.Wtedytoplusk!—iLatawicaspadałanagleulewnymdeszczem,przerywającnadługorobotę.Wiadomobyło,żeLatawicamyślitylkootym,żebyludziompłataćpsoty.WęglarzewgórachKilsberg
wnocyniemieliodwagizmrużyćoka.SkorobowiemLatawicaspostrzegałamielerzysko4,natychmiastpodkradałasięcichaczemirozdmuchiwałaje,dopókiniebuchnęłojasnympłomieniem,AkiedyrazwoźnicezLaksaiSvartawracalipóźnymwieczoremzładunkiemrudy,Latawicaotuliładrogęicałąokolicętakgęstąmgłą,żepodróżnizabłądziliiwreszcieugrzęźlizciężkimswymładunkiemwtrzęsawiskach.
KiedypastorowazGlanshammarnakryłapiękniestółdopodwieczorkuwogrodzie,awiatrzerwałnagleobrus,zrzuciłtalerzeifiliżanki,wiedzianoodrazu,komuprzypisaćtęniespodziankę.KiedywiatrporwałnagleburmistrzowizÖrebrokapeluszzgłowy,takżeburmistrzmusiałgogonićpocałymplacutargowym;kiedyłodzie,wktórychmieszkańcyzVinöprzewozilijarzyny,szłynadnojezioraHjälmar;kiedybieliznarozwieszonadosuszeniaspadaławbłoto;kiedywieczoramidymbłądziłwizbach,niemogącznaleźćwyjściaprzezkomin—niewątpiłnikt,czyjetobyłysprawki.
AjednakmimotejswojejswawolnościiprzekoryLatawicazYsätterniebyławgłębiswejduszyzłośliwa,tymbardziejzaśzła.Łatwomożnabyłozauważyć,żeszkodziłatylkochciwcom,skąpcomisamolubom.Natomiastopiekowałasięczęstoludźmipoczciwymiibiednymidziećmi.Astarzyludzieopowiadająpodziśdzień,żepodczaspożarukościoławAskerLatawicarzuciłasięwpłomienieiugasiłaogień.
SwojądrogąLatawicasprzykrzyłasięjużporządnieludziomwNärke,jejsamejjednaknieprzykrzyłysięnigdywłasnepsotyifigle.KiedysiedziałanaskrajuchmuryispoglądałazwyżynynaokręgNärke,podziwiającjegodobrobytizaciszność,zamożnezagrodychłopskiewdolinie,bogatekopalnierudywgórach,rzekęSvarta,toczącąpowoliswefale,zarybionejeziora,zaludnionemiastoÖrebrociągnącesięwokołopoważnegozamkuzwysokimiwieżami—wtedymyślałasobiezpewnością:
„Tutaj,gdybynieja,ludziombyłobyzadobrze.Musząmiećkogośtakiegojakja,żebynimiwstrząsałiwprawiałichwruch”.
Poczymwybuchaładzikim,przeraźliwymchichotem,którybrzmiałjakkrzyksroki,ipędziładalej,tańcząciwirując,zjednegokońcarówninywdrugi.AmieszkańcyNärke,patrzącnawłóczącysięzaniąogonkurzu,niemoglipowstrzymaćuśmiechu.Byłaniewątpliwienieznośnaiprzekorna,aletrudnobyłoodmówićjejwesołościiwdziękupustoty.Jakwiatrwnosiłruchitycieszalejącihuczącporówninie,takludzimiejscowychdożyciairuchupobudzałaobecnośćLatawicy.
Dzisiajmówisię,żeLatawicazYsätteroddawnajużumarłaizostałapochowana,jakcałyzresztąródwiedźmiczarowników.Trudnojednakuwierzyćtemu.Jesttotakmałoprawdopodobne,jakgdybyktośtwierdził,żepowietrzenadrówninąbędzieodtądcicheiniezamącone,aburzeszalejącewichramiiulewąprzestanąjąnawiedzać.
Ci,coutrzymują,żeLatawicazYsätterumarłaizostałapochowana,niechposłuchająotym,cosiędziałowNärkewroku,wktórymNilsHolgersonwędrowałponadtąokolicą.Potemzaśniechpowiedzą,cootymmyślą.
WIECZÓRPRZEDJARMARKIEM
Środa,27kwietnia
ByłotowdzieńprzedwielkimtargiemnabydłowÖrebro.Deszcz,padającyodranastrumieniami,
przeszedłwulewę,awreszciewprawdziwypotop.Zdawałosię,żeniebootworzyłosweupustyiniejedenmyślałsobiewduchu:„ZupełnietaksamobywałozaczasówLatawicyzYsätter.Właśniepodczasjarmarkówpozwalałasobienanajswawolniejszewybryki.Takaulewawprzeddzieńjarmarkutozupełniewjejguście”.
Imbardziejpodwieczór,tymulewastawałasięgwałtowniejsza.Aznadejściemciemnościnastąpiłoprawdziweoberwaniesięchmury.Drogibyłyzupełniezalaneiludzie,prowadzącybydłonatarg,znaleźlisięwrozpaczliwympołożeniu.Krowyiwołybyłytakzmęczone,żeniechciałyruszyćzmiejsca,niektóreznichpokładłysięnawetnazieminadowód,żedalejiśćjużniemogą.Wszyscyludzie,mieszkającywpobliżuszosy,zmuszenibyliotworzyćdrzwiibramynaprzyjęcienieszczęsnychpodróżnychidaćimnocleg.Nietylkodomy,aleistajnie,istodołyprzepełniłysięgośćmi.
Ktotylkomógł,starałsiędotrzećdooberży,aleci,którymsiętoudało,żałowalinieomal,żenie’zostaliwjednymzdomówspotykanychpodrodze,wszystkiebowiemzagrodywoborach,wszystkieżłobywstajniachbyłyoddawnazajęte.Biedniludzieniemieliwyboru,musielipozostawićswojekonieikrowypodgołymniebem,samizaśztrudemimozołemznajdowalidlasiebiekącikpoddachem.
Nagłównymplacu,tonącymwkałużachwodyiwbłocie,panowałtakitłok,żetrudnoopisać.Niektórymwłościanomudałosięwprawdziezdobyćtrochęsłomynapodściółkę,takiżbiednezwierzętamogłysięprzynajmniejpołożyć,wielezwierzątjednakstałowwodzieidlatychnoclegnawetnagołejziemibyłrzecząniemożliwą.Awłaścicieleichsiedzieliwkarczmie,piliiśpiewali,zapomniawszyzupełnieokoniachikrowachpozostawionychnałascebożej.
NilsHolgersonwrazzdzikimigęśmizatrzymałsiętegowieczorunanoclegnajednejzkępjezioraHjälmar.Małątęwysepkęoddzielałaodląduwąska,płytkacieśnina,przezktórąprzyniskimstaniewodymożnasiębyłoprzedostaćnawyspęsuchąnogą.Nawysepcelałtakisamdeszczjakwszędzie.Chłopiec,smaganyjegostrumieniami,niemógłzasnąć.Wkońcuwstałizacząłchodzićpowyspie.Zdawałomusię,żekiedychodzi,mniejodczuwadeszcz.
Zaledwieobszedłwysepkęwokoło,kiedywwodzie,oddzielającejkępęodlądu,usłyszałchlupotanieipochwiliujrzałsamotnegokoniawynurzającegosięzzaroślinadwodą.Byłatostaraszkapa,zwierzętaknędzneibezsilne,jakiegoNilsowinigdyjeszczedotychczasniezdarzyłosięwidzieć.Miałasparaliżowanelędźwie,sztywnenogiibyłatakstraszliwiechuda,żebeztrududałybysiępoliczyćżebrapodskórą.Niewidaćbyłonaniejanisiodła,aniwędzidła,tylkostarąuzdę,odktórejzwieszałsięnapółzgniłypowróz.Zerwanietegopowrozunajwidoczniejniewymagałowysiłku.
Końszedłwprostwstronędzikichgęsiichłopieczląkłsię,żamożejepodeptać,—Dokądidziesz?Uważaj!—zawołałnakonia,—Ach,więcjesteśnareszcie!—przemówiłkońzwracającsiędochłopca.—Uszedłemjużcałą
milęszukającciebie.—Znaszmnie?—zapytałchłopieczezdziwieniem.—Mamjeszczeuszydosłuchania,chociażemtakistary.Aotobiedużosięterazmówi.Ikońopuściłgłowę,abymusięlepiejprzyjrzeć,awtedyNilsHolgersonzauważył,żekońmiałmałą
głowęzpięknymioczymaidelikatny,miękkozarysowanypysk.„Musiałtobyćniegdyśpięknykoń,widocznienastarelatatakzmarniał”—pomyślałsobiechłopiec.—Mamdociebieprośbę—przemówiłkoń—zechciejpójśćzemnąidopomócmiwpewnej
sprawie.Chłopcuzdawałosię,żebyłobyniebezpiecznieoddalaćsięztaknędznymstworzeniem,iwymówił
sięzłąpogodą.Alekońnieustępował.—Namoimgrzbiecieniebędziecigorzejniżtutaj.Tylkożemożeniemaszodwagiudaćsięwdrogę
ztakąstarąszkapąjakja.
—O,nie,odwagiminiebrak!—powiedziałchłopiec.—Zbudźwięcgęsi,abymmógłsięznimiporozumieć,dokądpociebiejutromająprzylecieć.WkrótceNilsHolgersonsiedziałnagrzbieciekonia,którykłusowałowielelepiej,niżchłopiec
przypuszczał.Swojądrogąjazdawśródnocyideszczutrwaładługo,ażnareszcieskończyłasięprzedwielkąoberżą.Wyglądałotuwszystkookropnie.Koleinyodwozówbyłytakgłębokie,żechłopiecutonąłbynapewno,gdybywniewpadł,Dopłotu,otaczającegodziedziniec,uwiązanotrzydzieścidoczterdziestukoniikrów.Stałytambezżadnejosłonyprzeddeszczem,WgłębidziedzińcaNilsujrzałwozy,ananichskrzynie,wktórychznajdowałysiębarany,świnieikury.
Koństanąłupłotu.ChłopiecsiedziałjeszczenajegogrzbiecieIdobrymswymwzrokiem,którymuodczasuzaczarowaniadoskonałesłużyłwśródciemności,rozpoznawałwyraźnie,jakźledziałosiętutajbiednymzwierzętom.
—Dlaczegóżtostoicietutajnadeszczu?—zapytał.—DeszczzaskoczyłnaspodrodzenajarmarkwÖrebroimusiałyśmysiętutajzatrzymać.Jesttu
wprawdzieoberża,alezeszłosiędoniejtylupodróżnych,żedlanasniebyłojużmiejscapoddachem.Chłopiecnicnatonieodpowiedział,rozglądającsięwmilczeniuwokoło.Niektóretylkozwierzęta
spały,zewsządzaśrozlegałysięskargiigłośnenarzekania.Wszystkietebiednestworzeniamiałysłusznypowóddonarzekań,gdyżpogodabyłaterazjeszczeokropniejszaniżwdzień.Zerwałsięlodowatozimnywiatr,aostry,siekącydeszczpadałwrazześniegiem.Nietrudnowięcbyłoodgadnąć,jakiejpomocyżądałkońodchłopca.
—Czywidzisztęwielkązagrodęnaprzeciwkonas?—zapytałkoń.—Widzę—odrzekłchłopiec—inierozumiem,dlaczegościetamnieszukałyschronienia.Czyżbyi
tamjużbrakłomiejsca?—Nie,tamniemaobcychzwierząt—odparłkoń.—Alewłaścicielezagrodytaksąskąpii
niegościnni,żenanicbysięnieprzydałoprosićichoprzytułek.—Ach,więctodlatego—rzekłNils,—Wtakimraziemusiciezostaćnaswoimmiejscu.—Tak,tylkowidzisz,jasięwtamtejzagrodzieurodziłemiwychowałem—tłumaczyłkoń—iwiem,
żejesttamwielkastajniaioborazmnóstwemżłobów,więcchciałemciebiezapytać,czybyśniemógłwystaraćsiętamonoclegdlanas?
—Achnie,natosięnieodważę—odrzekłchłopiec.Byłomujednakbardzożalbiednychzwierzątidlategozgodziłsięwkońcuuczynićpróbę.
Pobiegłdoobcejzagrodyizauważyłodrazu,żewszystkiebudynkigospodarskiebyłyzamknięte,akluczewyjętezzamków.Stałwięcbezradnie,kiedynaglezjawiłamusięzupełnienieoczekiwanapomoc.Szalonywiatr,pędzączhukiemiświstem,otworzyłwielkiewrotastodoły,przedktórąsięchłopieczatrzymał.
Nilswięcwróciłwnajwiększympośpiechudokoniaipowiedział:—Niemogęcięwprawdziewprowadzićdostajni,alezapomnianozamknąćwielką,pustąstodołęi
tammożeciesięschronić.—Należącisięzatoserdecznedzięki—powiedziałkoń.—Więcjeszczerazbędęsięmógł
przespaćwmojejrodzinnejzagrodzie!Jedynatoprzyjemność,którejjeszczemogędoznaćwżyciu.Awzamożnejzagrodzie,leżącejnaprzeciwoberży,mieszkańcyczuwalitegowieczoradłużejniż
zwykle.Gospodarzbyłtochłopliczącylatokołotrzydziestupięciu,wysokiismukły,otwarzypięknej,lecz
ponurej.Zadniaspotkałgowdrodzedeszcziprzemoczyłtaksamojakiwszystkichinnych.Dlategoteżchcącwysuszyćodzienie,poprosiłprzykolacjistarąmatkę,którarządziłajeszczewedworze,abyrozpaliłaogieńwkominie.Matkarozpaliłaskąpypłomyk,wdomutymbowiemoszczędzanopaliwa,a
chłoprozwiesiłswąkurtkęnakrześletuiprzyogniu.Poczymoparłnogęokomin,łokcieokolanoiwpatrywałsięwzamyśleniuwpłomienie.Stałtakjużodkilkugodzinbezruchu,odrywającsięodswychmyślijedyniewtedy,gdytrzebabyłodorzucićnowedrewnodoognia.
Matkasprzątnęłazestołuiposłałasynowiłóżko,poczymwyszładoalkierzaiszykowałasiędospoczynku.Kiedyniekiedyjednakstawałanaproguipatrzyłapytająconasyna,którywciążjeszczestałprzyogniuianimyślałospaniu,
—Nicminiejest,matko—odezwałsięwpewnejchwilisyn.—Przypomniałomisiętylkocośzdawnychczasów.Gospodarzmiałtegodnianastępującąprzygodę.Gdyprzechodziłobokoberży,handlarzzapytałgo,
czybyniechciałkupićkonia.Ipokazałmustarąszkapę,takwynędzniałą,żegospodarzniemógłieasiępowstrzymaćodzwymyślaniakupca,któryoszalałchybaofiarowującmutakitowar,
—O,niegniewajciesię!—odrzekłhandlarz.—Dowiedziałemsię,żetenkońnależałniegdyśdowas,ipomyślałemsobie,żemielibyściemożeochotęwziąćgonałaskawychleb,aprzydałobymusiętobardzo.
Wtedygospodarzprzyjrzałsięszkapiedokładniejipoznałjąodrazu.Tak—wychowałjąprzecieżniegdyśsamiujeździł.Mimotonieśniłomusięterazkupowaćtakiegostarego,bezużytecznegozwierzęcia.Nie—otymniemogłobyćmowy.Nienależałdoludziwyrzucającychpieniądzezaokno,
Ajednakwidokkoniaobudziłwnimdużowspomnieńiwtychtowspomnieniachzatopionybyłteraztakgłęboko.Idlategoniemyślałoudaniusięnaspoczynek.
Achtak,końtenbyłdobrym,dzielnymstworzeniem!Ojciecoddałmugonawłasnośćodpierwszejchwili.Ongoujeżdżałiprzywiązałsiędoniegobardziejniżdojakiegokolwiekstworzenia.Ojciecskarżyłsięnieraz,żesynzbytobficieswegoulubieńcakarmiistalewykradadlaniegoowieszespichrza.
Dopókimiałtegokonia,nigdyniechodziłpieszodokościoła,azaprzęgałgodobryczkitylkodlatego,żebysięnimpopisać.Onsamnosiłsamodziałową,wdomuuszytąodzież,bryczkabyłanędznainiepomalowana,alekońbyłzatonajpiękniejszymzkoni,jakimiludziezajeżdżaliprzedkościół.
Razupewnegozdobyłsięnaodwagęizapytałojca,czyniemógłbykupićsobieubraniasukiennegoipomalowaćbryczkifarbąolejną,
Aleojcieczdrętwiałispojrzałnaniegoprzerażonymwzrokiem.Synpróbowałsięusprawiedliwićdowodząc,żewłaścicieltakpięknegokoniapowiniensamwyglądaćtrochęprzyzwoiciej.
Ojciecnicnieodrzekł,leczwkilkadnipóźniejudałsięzkoniemdoÖrebroisprzedałgonatargu.Byłotookrucieństwozestronyojca,aleojciecsądziłwidocznie,żekoń—todlasynapokusado
próżnościidorozrzutności.Iteraz,kiedyjużminęłotyleczasuodowejchwili,musiałsynprzyznać,żeojciecmiałwówczassłuszność.Takikońmógłłatwoskusićdozłego.Zrazujednakstrataulubieńcadotknęłagoboleśnie.NierazjeździłdoÖrebrotylkopoto,aby,stojącnaroguulicy,ujrzećprzejeżdżającego,dawnegoswegoulubieńcaalbozakraśćsiędojegostajnizkawałkiemcukru.
—Kiedyojciecumrzeidwórnależećbędziedomnie,odkupiąsobiemegokonia.Odtegozacznę—powiedziałwówczas,
Terazojciecnieżyłionsambyłjużodkilkulatgospodarzem,aleniepróbowałanirazuodkupićkonia.Tak,porazpierwszyoddłuższegoczasuwspomniałonimdopieroowegowieczora.
Jakieżtodziwne,żemógłonimtakzupełniezapomnieć!Alaojciecbyłtwardymisurowymczłowiekiem.Kiedysyndorósłirazemgospodarowali,miałnadnimzawszeogromnąprzewagę,Wkońcudoszłodotego,żesynmyślał,iżwszystko,coojciecrobi,jestdobreisłuszne.Agdypotemsamzostałpanemwzagrodzie,starałsięzawszepostępowaćwewszystkimzupełnietak,jakpostępowałojciec.
Wiedziałdobrze,żeludziemówią,iżojciecbyłskąpcem,alemyślał,żenależymocnościskać
sakiewkęiniewyrzucaćpieniędzyprzezokno.Niewolnomarnowaćdobra,któreprzypadłonamwudziale.Lepiejuchodzićzaskąpcaisiedziećnaniezadłużonejzieminiżtak,jakinnigospodarze,kłopotaćsięodługihipoteczne,
Igospodarzpogrążyłsięwmyślach.Nagledrgnąłgwałtownie,gdyżdouszujegodoleciałocośniezwykłego.Jakgdybyczyjśgłosdonośny,szyderczygłos,powtórzyłto,coonsammyślałprzedchwilą.„Trzebamocnościskaćsakiewkę,Lepiejjestuchodzićzasknerę,asiedziećnaniezadłużonejzagrodzieniż,jakinnigospodarze,kłopotaćsięohipotekiobciążonedługami”.
Brzmiałototak,jakgdybyktośkpiłzjegomądrości.Igospodarzuniósłbysięnapewnogniewem,gdybyniebytspostrzegł,żewszystkotobyłotylkozłudzeniem.Nadworzezerwałsięsilnywiatr,aonstałtakdługonajednymmiejscu,żeogarnęłagosennośćidlategotowyciewiatruwkominiewydałomusiędźwiękiemgłosuludzkiego.
Odwróciłsięispojrzałnawielkizegarścienny—biłwłaśniegodzinęjedenastą.„Najwyższyczasudaćsiędołóżka”—pomyślałsobie.Leczwtemprzypomniałomusię,żenie
obszedłjeszcze,jaktoczyniłcodziennie,gospodarstwa,żebysięprzekonać,czywszystkiedrzwiiokiennicesązamknięteiwszystkieświatłapogaszone.Narzuciłwięcpośpieszniekurtkęiwyszedłnadeszcz.
Znalazłwszystkowporządku,tylkowiatrotworzyłdrzwipustejstodoły.Wyjąłwięcklucz,zamknąłstodołęiwsadziłzpowrotemkluczdokieszeni.Poczymwróciłdoizby,zdjąłkurtkęirozwiesiłjąznówprzyogniu,Iterazprzecieżnieszedłjeszczedołóżka,leczchodziłpoizbietamizpowrotem.Cozaokropnapogoda!Jakiżzimny,przejmującywiatr!Ijakilodowatydeszczześniegiem!Ajegostarykoństoitampodgołymniebem,bezkawałkadery,żebysięochronićprzeddeszczem!Powinienbyjednakżewyjśćizaofiarowaćnoclegswemustaremuprzyjacielowi,skorozdarzyłosię,żetenznalazłsięwpobliżujegonagrody.
TymczasemNilsusłyszałwpewnejchwilidonośnydźwiękstaregozegarawybijającegonaprzeciwkowoberżygodzinęjedenastą.Zabierałsięwłaśniedoodwiązywaniabydła,chcączaprowadzićjedozagrody.Dośćdługotrwało,zanimjezbudziłiustawił,wreszciejednakpochóduporządkowanywdługiszereg,zchłopcemnaczeleruszyłwstronęzagrodyskąpegogospodarza.
Wtymczasiewłaśniegospodarzskończyłprzeglądgospodarstwaizamknąłwrotastodoły.Kiedywięcpochódbydłastanąłprzedstodołą,zastałwejściedoniejzamknięte.Chłopieczmieszałsięogromnie.Niesposóbbyłojednakzostawićbiednezwierzętabezdachu.Musiterazkoniecznieudaćsiędochatyiwydostaćklucz,
—Uważaj,abytubyłocicho,dopókiniewrócęzkluczem—powiedziałdostarejszkapy.Iztymisłowamipobiegłszybkodochaty.
Stanąłnaśrodkudziedzińcaizastanawiałsię,jaktuprzedostaćsiędoizby.Kiedytakstałpogrążonywmyślach,spostrzegłnagledwiemałedziewczynki,którezjawiłysięprzedoberżą.
Pobiegłczymprędzejkunim,myślałbowiem,żemożeonepotrafiąmudopomóc.—Chodź,Marysiu—powiedziałastarszadziewczynka—terazniewolnocijużpłakać.Tutajjest
zajazd.Tutajznajdziemyzpewnościąnocleg.—Nie,niepytajcienawetonoclegwzajeździe,tunieznajdziesięjużmiejscadlanikogo.Aletamw
zagrodzienaprzeciwkooberżyniemagości.Idźcietam!Obydwiedziewczynkisłyszałytesłowawyraźnie,choćniewidziałytego,ktoznimirozmawiał.Nie
dziwiłoichtojednak,gdyżwokołobyłozupełnieciemno.Starszadziewczynkaodpowiedziałateżnatychmiast:—Nie,niepójdziemydotejzagrody,boludzie,którzywniejmieszkają,sąskąpiinieużyci.Ichto
wina,żemusimyżebraćpodrogach.
—Byćmoże—rzekłchłopiec.—Alemimotoidźcietam,azobaczycie,żewszystkodobrzesięskończy.
—Możemypopróbować,alezpewnościąniewpuszcząnasnawetzapróg—odrzekłydzieci.Poczympodeszłydochatyizastukałydodrzwi.
Gospodarzwciążjeszczestałprzyogniuimyślałoswoimstarymkoniu,kiedyusłyszałstukanie.Podszedłdodrzwi,abyzobaczyć,ktozapukał,alewduchupostanowiłsobiezawczasu,żeniedasięnakłonićdowpuszczeniakogokolwiek,Wtejżesamejchwiliprzecież,kiedyuchwyciłklamkę,zerwałsięczatującywidoczniewiatr,szarpnąłdrzwiamiiwyrwałjechłopuzrąk,rzucającnimsamymościanę.Terazmusiałgospodarzwyjśćażnaschody,żebyzamknąćdrzwizpowrotem,agdywróciłdoizby,zastałwniejjużobiedziewczynki.Biedne,brudne,włachmanyodziane,wygłodniałe,dwiemałedziewczynki,uginającesiępodciężaremworkówżebraczych,takwielkichjakonesame.
—Acóżtozahołota,cosięponocywłóczy?—zapytałniechętnie.Dzieciniczrazunieodpowiedziały,zdejmującwprzódworkizpleców.Następniepodeszłydo
gospodarzazwyciągniętymirękami.—Tomy,AnusiaiMarysiazEngärd—powiedziałastarsza.—Chciałyśmyprosićonocleg.Gospodarzniewziąłpodawanychsobierączek,chciałnawetodrazuwyprawićdziecizadrzwi,kiedy
nagleodżyłownimnowewspomnienie.Engärdbyłatomałazagroda,wktórejmieszkałaubogawdowazpięciorgiemdzieci.Wdowadłużna
byłastaremugospodarzowikilkasetkoronidlapokryciategodługuwierzycielkazałzagrodęsprzedać.WdowamusiaławywędrowaćztrojgiemstarszychdziecidoNordlandiinazarobek,adwojenajmłodszychpozostałonautrzymaniugminy.
Wspomnienietegozdarzeniarozgniewałogospodarza.Wiedział,jakbardzocałaparafiapotępiałaojcazato,żeżądałtychpieniędzy,któreprzecieżnależałymusięprawnie.
—Acóżwyrobicie?—zapytałsurowymgłosemdzieci.—Czyżopiekunubogichniezajmujesięwami?Dlaczegowłóczyciesiępodrogachiżebrzecie?
—Tonienaszawina—odezwałasięstarszadziewczynka.—Ludzie,uktórychmieszkamy,wysłalinasnażebraninę.
—Noiniemożeciesięuskarżać,bowaszeworkisąpełne—rzekłgospodarz.—Najlepiejzrobicie,gdysięposilicietym,comaciewworkach,botutajniemanicdojedzenia.Wszystkiekobietyśpią.Apotemmożeciesiępołożyćwkąciekołokomina,tamniezmarzniecie.
Igospodarzzrobiłodpychającyruchręką,jakgdybychciałdzieciodstraszyć,aoczyjegoprzybrałysurowywyraz—myślał,żepowinienbyćzadowolony,iżmiałojca,którytakdbałoswójmajątek,inaczejon,syn,musiałbymożetakże,jakomałychłopiec,włóczyćsięzworkiemżebraczymjakteotodzieci.
Zaledwiepodobnemyślipowstaływgłowiegospodarza,kiedytensamdonośny,szyderczygłos,któryjużrazodezwałsiętegowieczoru,powtórzyłtosamosłowowsłowo.Gospodarzsłuchał,poznałjednaknatychmiast,żeniebyłtogłosludzki,leczwiatrhuczącywkominie.Dziwnebyłotylkoto,żewłasnemyśli,powtórzoneprzezwiatr,wydałysięnaglechłopugłupie,złeiopaczne.
Tymczasemdzieciwyciągnęłysięoboksiebienatwardejpodłodze,niezasnęłyjednakodrazu,leczszeptałydośćgłośno.
—Będzieciewycicho!—zawołałgospodarz.Byłteraztakrozdrażniony,żemógłbydziecizbić.Aleszeptnieustawał,mimożechłopjeszczerazsurowonakazałdzieciommilczenie.—Kiedymatkaodchodziłaodnas,musiałamjejprzyrzec,żenigdyniezapomnęzmówićmodlitwy
wieczornej.Musimy,Marysiu,dotrzymaćtejobietnicy.Powiemyjeszczetylko:„Iproszętakże,niechmnieodzłegonakażdymkrokuaniołkistrzegą”,apotemzarazzaśniemy.
Gospodarzsłuchałwmilczeniutejmodlitwydzieci.Potemwstałizacząłchodzićpoizbiewielkimikrokami,kiedyniekiedyzaciskającręce,jakbynimtargałajakaśzgryzotawewnętrzna.Końwyniszczony!Dzieci—żebraczki!Ajednoidrugiejestdziełemjegoojca!Ach,niewszystkowięc,coczyniłjegoojciec,byłosłuszneidobre.
Rzuciłsięnakrzesłoiukryłgłowęwdłoniach.Naglepotwarzyjegoprzebiegłodrżenie,oczynapełniłysięłzami,które,mimożejeocierał,napływałybezustannie.
Wtemmatkaotworzyładrzwiodalkierza.Gospodarzprzestawiłkrzesło,odwracającsiędoniejplecami.Musiałajednakzauważyćcośniezwykłego,gdyżstałaprzezdługąchwilęzanim,jakgdybyczekała,żesięsamodezwie.Potempomyślała,zjakątozwykletrudnościąmówiąmężczyżniotym,coichnajgłębiejporusza,ipostanowiładopomócsynowi.
Widziałazalkierzawszystko,cozaszłowizbie,niemiaławięcpotrzebypytać.Podeszłacichodośpiącychdzieci,wzięłajenaręceizaniósłszydoalkierza,ułożyłanawłasnymłóżku.Następniewróciładosyna.
—Słuchaj,Lars—rzekłaudając,żeniewidzijegołez.—Pozwólmizatrzymaćdzieciusiebie.—Comówisz,matko?—zapytałpowstrzymującłzy.—Jużwtedy,kiedytwójojciecsprzedawałzagrodęichmatki,byłomiichserdecznieżal,Itytakże
litowałeśsięnadnimi...—Tak,ale...—Chciałabymbardzozatrzymaćjeterazunasiwychowaćnaporządnychludzi.Szkoda,żebymiały
zostaćżebraczkami.Gospodarznieodpowiedziałanisłówka,gdyżłzypłynęłymuzoczustrumieniami,ująłtylko
pomarszczonąrękęmatkiigładziłjąnieśmiało.Naglezerwałsię,jakgdybyzdjętynagłymstrachem.—Cobynatoojciecpowiedział?—zawołał.—Ojciecrządziłtutajwswoimczasie,terazprzyszłakolejnaciebie.Dopókiojciecżył,musieliśmy
gosłuchać.Teraztypowinieneśpokazać,kimjesteś.Synbyłtakzdumionysłowamimatki,żełzyprzestałymupłynąć.—Przecieżjapokazuję,kimjestem!—powiedział.—Nie—odrzekłamatka.—Właśnieżetegonierobisz.Dokładaszwszelkichstarań,abybyć
podobnymdoojca.Aleojciecprzeżywałtutajciężkieczasyidlategolękałsiętakbardzonędzy.Sądził,żeobowiązkiemjegojestdbaćprzedewszystkimtylkoosiebie.Tyjednakniezaznałeśnigdytakichciężkichczasówisercetwojeniepowinnobyłostaćsięnieczułym,Maszwięcej,niżcipotrzeba,idlategoniewolnocimyślećtylkoosobie.
TymczasemNilsHolgerson,którywśliznąłsięzadziewczynkamidoizby,ukryłsięwciemnymkącie.Spostrzegłodrazukluczodstodoływyglądającygospodarzowizkieszeni.
„Jeśliwypędzidzieci,wyjmęklucziucieknę”—myślał.Alegospodarzdzieciniewypędziłichłopiecmusiałzostaćwkryjówce,niewiedząc,copocząć.
Matkarozmawiałajeszczedługozsynem,apodczastejrozmowygospodarzuspokoiłsięzupełnie.Wkońcutwarzjegoprzybrałatakpięknywyraz,iżzdawałosię,żestalsięodrazuzupełnieinnymczłowiekiem.Przytymwciążjeszczegłaskałpomarszczonąrękęswejmatki.
—Ateraztrzebanamjednakpójśćdołóżka—rzekłamatkawidząc,żesynwróciłjużdorównowagi.—Nie—odrzekłgospodarzipodniósłsiązpośpiechem—niemogępójśćspać.Nadworzestoi
jeszczejedengość,któremumuszędaćnocleg.Iniemówiącjużnicwięcej,narzuciłszybkokurtkę,zapaliłlatarkęiwyszedł.Nadworzebyłojeszcze
tak—jakpoprzednio—zimnoidżdżysto,ajednakgospodarz,schodzączeschodów,nuciłjakąśmelodię.Myślałotym,czygoteżkońpoznaiczybardzobędziesięcieszył,kiedysięznowudostaniedo
dawnejswejstajni.Przechodzącprzezdziedziniecusłyszał,żewiatrtrzasnąłjakimiśdrzwiami.„Zapewnewiatrznowuodemknąłwrotaodstodoły”—pomyślałiposzedł,abyjejeszczeraz
zamknąć.Pochwilistałjużprzedstodołąichciałjąwłaśniezamknąć,kiedynaglewydałomusię,żewewnątrz
cośsięporusza,Irzeczywiścietakbyło.Chłopieckorzystajączesposobności,wymknąłsięzizbyjednocześniezgospodarzem.Szybkopobiegł
kustodole,przedktórąpozostawiłzwierzęta.Tejednakjużniemokłynadeszczu.Gwałtownywicherszarpnąłponowniewrotamiiotworzywszyjenaoścież,pozwoliłbiednymstworzeniomukryćsięprzedulewą.
Szmer,którydobiegłdouszugospodarza,wywołanybyłprzezchłopca,którywbiegłdostodoły.Chłopzaświeciłlatarkąiujrzał,iżstodołapełnabyłaśpiącegobydła.Człowiekaniebyłoaniśladu.
Zwierzętasameukładałysięnasłomie,jakumiały.Gospodarzarozgniewalicinieproszenigoście.Zacząłkrzyczećikląć,chcącrozbudzićiwygnać
zwierzęta.Lecztenieprzerywałysobiesnuinieruszałysięzmiejsca.Podniosłosiętylkojedno,jedynezwierzę,starykoń,któryzespokojempodszedłdogospodarza.
Inagletenzamilkł.Jużpochodziepoznałdawnegoprzyjaciela.Podniósłlatarkę.Końzbliżyłsięipołożyłmułebnaramieniu.
Gospodarzpogłaskałgopieszczotliwiepopysku.—Mojestare,poczciwekonisko!Mójstary,poczciwytowarzyszu!—powiedział.—Coteżoni
zrobilizciebie?Tak,tak,staryprzyjacielu,terazodkupiącięjużnapewno.Nigdyjużnieopuścisztejzagrody,zobaczysz,jakcitubędziedobrze,mójstary.Tamci,którychtuprzyprowadziłeśzsobą,mogątuprzenocować,aletypójdzieszzemnądostajni.Terazwolnomidaćcityleowsa,ilebędzieszchciał,niebędęgojużmusiałwykradaćdlaciebie.Ipokażesię,żeniejesteśjeszczewcaletakidoniczego.Zobaczysz,znówbędziesznajpiękniejszymkoniemnaplacykuprzedkościołem.Takjakniegdyś!Tak,tak,mojepoczciwe,kochanekonisko,tak,tak!
RUSZENIELODÓW
Czwartek,28kwietnia
Następnegodniapogodabyłacudowna.Wprawdziedąłjeszczesilnywiatrwschodni,aleprzychodziłwporę,gdyżosuszałdrogirozmiękłeodwczorajszegodeszczu.Wczesnymrankiemszosą,prowadzącązSörmlandiidoNärke,dążyłodwojedziecizeSmälandii—gęsiarkaAzaijejbraciszekMats.DrogaciągnęłasiępołudniowymbrzegiemHjälmaruidzieciprzyglądałysięzzajęciempowierzchnilodowejpokrywającejznacznączęśćjeziora.Słońceporanneoświetlałojasnotaflęlodu,niewyglądaławięconatakponuroigroźnie,jaktozazwyczajbywawiosną,leczprzeciwnie,wabiładziecijasnymswymlśnieniem.Jakdalekosięgałooko,wszędzielódbyłmocnyipewny.Wszystkawodadeszczowaprzesiąkłaprzezdziuryiszparyalboteżpochłoniętazostałaprzezlódiprzedoczymadzieciroztaczałasiętylkojednawspaniałapowłokalodowa.
GęsiarkaAzaiMatsudawalisiędopółnocnejSzwecjiiwidoklodunasunąłimmyśl,żebydlazaoszczędzeniasobiedrogiprzejśćwpoprzekwielkiegojeziora,zamiastokrążaćjewokoło.Wiedzieliwprawdzie,żelódbywanawiosnęzdradliwy,tenprzecieżrobiłwrażeniezupełniemocnego,anawet
widaćbyłowyraźnie,żeprzybrzegachmiałkilkacaligrubości.Spostrzeglitakżewydeptanąścieżkę,poktórejmoglibyiść,aprzytymprzeciwległybrzegwydawałimsiętakbliski,żepewnibyli,żedotrądoniegozagodzinę.
—Chodź,spróbujemy—odezwałsięMats.—Zobaczysz,będziemyuważali,żebyniewpaśćwprzeręblę,ipójdziebardzodobrze.
Azazgodziłasięidziecizeszłynalód.Lódniebyłwcaległadkiimożnabyłoiśćponimzłatwością.Stałonanimjednakwięcejwody,niżtosięzdawałozbrzegu,atuiówdziewidaćbyłomałedziury,zktórychwytryskiwaławoda.Takichmiejscnależałosięwystrzegać,alewśróddnia,przyjasnymblaskusłońca,nieprzedstawiałotożadnychtrudności.
Dzieciszybkoizłatwościąposuwałysięnaprzódipowtarzały;sobiebezustannie,jakitobyłdobrypomysł,żeobrałydrogępolodzie,zamiastdreptaćporozmiękłejszosie.
KiedyjużuszłysporąprzestrzeńimijaływyspęVinö,ujrzałajazoknajakaśstarakobieta.Wybiegłazpośpiechemzdomuizaczęładawaćdzieciomznaki,którychoneniemogłyzrozumieć.Domyśliłysięjednak,żekobietaostrzegaje,abynieszłydalej.Aledzieciomzdawałosię,żenalodzieniegroziimżadneniebezpieczeństwo.Byłybygłupie,żebyterazschodzićzlodu,kiedywszystkotakpomyślniesięukładało!
MinęływięcVinöimiałyterazprzedsobąmilowąprzestrzeńlodu.Odtądspotykałyrazporazwielkiekałużewody,któremusiałyokrążaćnakładającdrogi.Alesprawiałoimtotylkouciechę.Biegłynawyścigi,abytrafiaćnanajpewniejszemiejsca,inieczułyanigłodu,anizmęczenia.Miaływszakcałydzieńprzedsobąibawiłajekażdanapotykanaprzeszkoda.
Kiedyniekiedyzwracałyspojrzenienaprzeciwległybrzeg.Wydawałsięwciążjeszczetaksamooddalony,jakkolwiekdzieciszłyjużdobrągodzinę.Tojetrochęzaniepokoiło,niemyślałybowiem,abyjeziorobyłotakieszerokie.
—Zdajesię,jakbytamtenbrzeguciekałprzednami—odezwałsięMats.Naotwartejprzestrzenilodudzieciwystawionebyłynapodmuchywschodniegowiatru,który
wzmagałsięterazzgodzinynagodzinęitakszarpałichubraniami,żeniemogłysięruszyćzmiejsca.Tenzimnywiatrbyłpierwsząprawdziwąprzykrością,któraichspotkałapodrodze.zn.
Byłojeszczecoś,cowprawiłojewzdziwienie:otowiatrnadciągałztakimdziwnymhukiem,jakgdybyniósłzsobąklekotaniewielkiegomłynaalboturkotwarsztatów.Aprzecieżnapolachlodowychnicpodobnegoistniećniemogło.
Dzieci,skręciwszywkierunkuzachodnim,obeszłyjużcałąwyspęVinöizdawałoimsię,żeterazpółnocnybrzegprzybliżasięcorazbardziej.Jednocześnieprzecieżwiatrstawałsięniedozniesienia,głośnyhukrozlegałsięcorazdonośniejidziecizaczynałogarniaćniepokój.
Nagleprzyszłoimnamyśl,żehuk,którysłyszały,mógłprzecieżpochodzićodfalrozbijającychsięgwałtownieobrzegi.Aletobyłochybaniemożliwe—jeziorobyłoprzecieżcałepokrytelodem.
Mimotodziecistanęłyirozejrzałysięwokoło.Dalekonazachodzie,tamnadBjörnöiGöksholmemwznosiłsiębiaływał,,przecinającywpoprzeklód.Dziecimyślałyzrazu,żetozwałyśnieguciągnącesięwzdłużdrogi,wkrótcejednakpoznały,żebyłatopianabałwanówbijącycholód.Natenwidokchwyciłysięzaręceipoczęłyuciekaćniemówiącdosiebieanisłowa.Dalekonazachodziejeziorozrzuciłoswąpowłokęlodowąidzieciomzdawałosię,żewidzą,jakspienionefalejezioraciągnąnawschód.Niewiedziałycoprawda,czylódruszywszędziejednocześnieaniteż,coijaksięstanie,aleczuływyraźnie,żegroziimniebezpieczeństwo.
Narazwydałoimsię,żelódpodnosisięwłaśniewtymmiejscu,poktórymonebiegły.Istotniepodnosiłsięiopadał,zupełniejakbyodspoduktośweńuderzał.Pochwilirozległsięsuchytrzask,poczymnalodzieukazałysiębiegnącewewszystkichkierunkachrysyidzieciwidziały,jakrystychstale
przybywało.Teraznachwilęnastąpiłaciszanacałejpowierzchnilodu.Alewnetdzieciuczułyznowu,żelódpod
ichstopamiwznosisięiopada,arysynanimstałysięszczelinami,przezktórewytrysnęławoda.Wkrótceszczelinyzamieniłysięwotwarteprzeręble,którepodzieliłylódnawielkiebryły.
—Azo!—zawołałMats.—Tolodyruszają.—Takjest,ruszają,Matsie—odpowiedziałaAza.—Alemożemysięjeszczeprzedostaćnaląd,
biegnijmytylkoprędko.Istotnie,faleiwiatrmiałyjeszczedużopracyprzedsobązuprzątnięciemcałegoloduzjeziora.
Najcięższąodrobiłyjużcoprawda,kiedypowłokalodowapękła,alewszystkietewielkiebryłytrzebabyłojeszczerozbić,rzucającjednąodrugą,zdruzgotać,zmiażdżyć,skruszyć.Pozostałyjeszczezresztąnienaruszonewielkieprzestrzenietwardego,mocnegolodu.
Największeniebezpieczeństwopolegałonatym,żedziecinieobejmowaływzrokiemcałegolodu.Dlategoniemogłyzobaczyćszerokościszczelin,niewiedziały,czyudaimsięprzeskoczyćprzeznie,niewiedziałytakże,którebryłylodusądośćwielkienato,abyutrzymaćichciężar.Błądziływięcbezradnietotu,totamioddalałysięcorazbardziejodlądu.Wkońcuniemogłysobiejużwcaledaćradynapękającymlodzieistanęływpanicznymstrachu,wybuchającpłaczem.
Nagleprzeleciałonadnimizszumemstadodzikichgęsi.Gęsigęgaływrzaskliwieidziecikunajwyższemuswemuzdumieniuzrozumiaływtymgęganiuzwróconewyraźniedosiebiesłowa:
—Idźcienaprawo,naprawo!Dzieciposzłynatychmiastzatąradą,alewkrótcestanęłyznów.bezradnienadszeroką,rozwartą
szczeliną.Iznówusłyszaływrzaskgęsinadsobą,iznówzrozumiaływnimsłowa:—Zostańcietam,gdziestoicie!Zostańcietam,gdziestoicie!Dzieci,nierozmawiajączsobąotym,cosłyszały,posłuchałyrady;istanęłynamiejscu.Pochwili
bryłyloduzsunęłysiętak,żedzieciłatwomogłyprzeskoczyćprzezszczelinę.Terazujęłysięznowuzaręceibiegłydalej.Bałysięjużnietylkoniebezpieczeństwa,aleipomocy,
którejdoznawały.Pochwilimusiałysięznowuzatrzymaćwniepewności,alenatychmiastrozległsięgłos:—Prostoprzedsiebie!Prostoprzedsiebie!Prostoprzedsiebie!Trwałotoprzezdobrepółgodziny.WreszciedotarłydziecidoicyplaLungeruimogłyjużponim
przedostaćsięnaląd.Widaćbyłoponich,jakistrachprzeżyły.Stanąwszynabrzeguniezatrzymałysięnawetinierzuciłyanijednegospojrzenianajezioroszalejącawwalcezkrą,leczbiegłypośpieszniecorazdalej.Gdyodbiegłyjużdośćdaleko,Azazatrzymałasięnagle.
—Poczekajtutajchwilkę,Matsie—powiedziała—zapomniałamoczymś.Iwróciłanabrzegjeziora.Tamposzperaławworku,wyciągnęłazniegomały,drewnianysandałeki
postawiłagonakamieniu,abygobyłołatwodostrzec.Potemwróciładobrata,nieoglądającsięanirazuzasiebie.
Zaledwiejednakodeszła,ukazałsięwpowietrzuduży,białygąsior,spadłszybkojakbłyskawicanaziemię,schwyciłsandałekwdzióbirównieszybkopofrunąłwgórę.
PODZIAŁ
Czwartek,28kwietnia
Dzikiegęsi,poudzieleniupomocyAzieiMatsowi,skierowałysięnapółnoc,doVastmanlandii.TutajopuściłysięnawielkiepolazbożowewparafiiFellingsbro,abysobiepodjeśćiodpocząć.
Chłopiecbyłtakżegłodny,napróżnojednakszukałczegoś,czymbymógłsięposilić.Rozglądającsięnawszystkiestrony,ujrzałnapobliskimpoludwóchludziidącychzapługiem.Wtejżechwiliwłaśnieoraczeporzucilipługiiusiedlizabierającsiędospożyciaprzyniesionegoposiłku.Chłopiecpodbiegłszybkoiprzysunąłsięjaknajbliżej.
„Kiedysięposilą—pomyślałsobie—_pozostaniemożedlatakiegomalcajakjakilkaokruchówalboskórkaodchleba”.
Przezpoleprowadziładróżka,którąprzechodziłwłaśniestaruszek.Spostrzegłszyoraczyzatrzymałsię,przeszedłprzezmurekkamiennyizbliżyłsiędonich,
—Idlamniejużczasnaśniadanie—powiedział.Zdjąłtorbęwyjąłzniejchleb.—Cieszęsię,żeniebędęmusiałsamjeśćśniadania—dodał.
Wkrótcemiędzytrzemamężczyznamizawiązałasięrozmowaobajoraczedowiedzielisię,żepodróżnyjestgórnikiemzokręguKorberg,Przestałjużpracować,ponieważbyłzastary,abymócschodzićiwychodzićpodrabinachkopalnianych,alemieszkajeszczewmałymdomkuwpobliżukopalni.CórkajegowyszłazamążdoFellingsbroibyłwłaśnieuniejwodwiedzinach.Córkachce,abysięnastałeprzeniósłdoniej,aleonniemożesięnatozdecydować.
—Toznaczy,żeNorbergpodobawamsięlepiejniżnaszaokolica?—zapytałjedenzchłopówzuśmiechem.Wiedziałbowiemdobrze,żeFellingsbrouważanejestzajednąznajwiększychinajbogatszychparafiiwcałejokolicy.
—Myślicie,żemógłbymwyżyćwtakpłaskimkraju?—odrzekłstarzecczyniącprzeczącyruchręką,jakgdybycośpodobnegoniedałosiępomyśleć.
Iwszyscytrzejnarazzaczęlisięsprzeczaćbezgniewu,któraokolicaVastmanlandiijestnajpiękniejsza.JedenzrolnikówurodziłsięwFellingsbroichwaliłbardzorówninę,drugizaśpochodziłzokręguVästaseriuważałbrzegijezioraMälar,jegolesistewzgórzaiuroczeprzylądkizanajpiękniejszączęśćkraju.Alestarygórnikniedałsięprzekonaćiabydowieśćtamtym,żemasłuszność,zapytał,czypozwoląmuopowiedziećpewnąhistorię,którąsłyszałzaczasówmłodościodbardzostarychludzi.
—TutajwVastmanlandii—zaczął—mieszkaławdawnychczasachstarakobietazroduolbrzymów.Byłaonabardzobogata,gdyżcałykrajnależałdoniej.Miała,rozumiesię,wszystko,czegotylkożyczyćsobiemogła,ajednakgnębiłająciężkatroska,niewiedziałabowiem,jakmapodzielićswojeposiadłościmiędzytrzechsynów.
Awynikałotostąd,żedwóchstarszychswychsynówniekochałatakbardzojaknajmłodszego,którybyłjejoczkiemwgłowie.Temunajmłodszemuchciałaprzeznaczyćlwiączęśćdziedzictwa,jednocześnieprzecieżlękałasię,żemiędzybraćmiwyniknąkłótnieizatargi,jeślipodziałniebędziesprawiedliwy.
Pewnegodniakobietapoczuła,żeśmierćsięzbliża,niebyłowięcjużczasudonamysłu.Przywołaładołożawszystkichtrzechsynówirzekładonich:
„Podzieliłamswojeposiadłościnatrzyczęści,spomiędzyktórychmusiciewybierać.Dopierwszejnależąwzgórzaporośniętedębami,lesistepagórkiikwiecistełąkiciągnącesięwokołojezioraMälar.Tenzwas,którywybierzetęczęść,miećbędziedobrepastwiskadlaowiecikrów,awzgórzadostarczaćmubędąliścinapaszęzimową—oileniezechceuprawiaćogrodnictwa.Brzegijezioraporzniętesąmnóstwemzatokiprzylądków,któreogromniesprzyjająrozsyłaniuproduktówkrajowychistanowiąwyśmienitedrogikomunikacyjne.Tamgdzierzekiwpadajądomorza,dadząsięzbudowaćdoskonałeportyisądzę,żewkrótcepowstanątamwsieimiasta.Niezbrakniemutakżedobrejziemipoduprawę,mimożepołożeniekrajujesttakieróżnorodne.Taróżnorodnośćzresztąstanowitakżejednązdobrychstronkraju,bojeślimieszkańcyprzywyknądoprzenoszeniasięzjednejwyspynadrugą,stanąsię
dobrymiżeglarzami,naucząsiępodróżowaćpoobcychkrajachiprzywozićstamtądwielkiebogactwa.Takotoprzedstawiasięczęśćpierwszadziedzictwa.Cóżoniejpowiecie?”
Wszyscysynowieprzyznalijednogłośnie,żejesttodoskonałaczęśćiżeten,komuprzypadnie,możeuważaćsięzaszczęśliwego.
„Tak,nicjejniemożnazarzucić—rzekłastaraolbrzymka—aleidrugaczęśćniejestgorsza.Złożyłosięnaniąwszystko,cowmoimkrajustanowirówninęiotwartepole.CiągnąsięwięcwniejnieprzerwaniepolauprawneodjezioraMälarażdoDalarna.Ten,ktowybierzetęczęść,niebędzieżałował.Będziemógłuprawiaćtylezboża,ilezechce,izakładaćfolwarki.Przytymanion,anijegopotomkowieniebędądoznawaliżadnychtroskpieniężnych.Żebyrówninaniecierpiałaodzbytniejwilgoci,przerżnęłamjąwielkimikanałami,którewwielumiejscachtworząwodospady—nanichmożnapobudowaćmłynyikuźnie.Wzdłużrowówusypałamwysokiewałyziemi—nanichłatwobędziehodowaćlasy,któredostarcządrzewanapaliwo.Takajestmojadrugaczęśćisądzę,żeten,komuonaprzypadnie,będziemiałwszelkiepowodydozadowolenia”.
Inatozgodzilisięwszyscytrzejsynowieibardzodziękowalimatce,żetakdobrzewszystkodlanichurządziła.
„Tak,starałamsiębardzouczynićjaknajlepiej—ciągnęłamatkadalej.—Aterazopowiemwamoostatniejczęści,nadktórąnajwięcejnałamałamsobiegłowy.Bowidzicie,kiedyjużpołączyłamwszystkiemojegajeipastwiska,iwzgórzawjednączęść,całązaśrolęiurodzajnegruntywdrugą,spostrzegłam,żezmoichposiadłościniepozostałominicwięcej,opróczgórzystychlasówsosnowychijodłowych,szczytówgórskich,przepaści,nagichurwisk,nędznychkrzakówjałowcowych,ubogichgaikówbrzozowychiniewielkichjeziorek.
Tegożadenzwaszapewnewybraćniezechce.Ajednakpołączyłamtowjednącałośćiumieściłamnapółnocyinazachodzienadrówniną.Lękamsiętylko,żetego,ktoczęśćtęwybierze,czekaubóstwo.Będziemógłhodowaćtylkoowceikozyi,abyzarobićnautrzymanie,będziemusiałzajmowaćsięrybołówstwemnajeziorachipolewaniemwlasach.Wodospadówiwartkichpotokówmiećwprawdziebędziepoddostatkiem,takżebędziemógłstawiaćtylemłynów,ilezechce,ale,niestety,mlećwnichbędziemógłconajwyżejkorędrzewną.Apozatymbędąmudokuczałyniewątpliwieniedźwiedzieiwilki,gdyżwtakimpustkowiunajłatwiejimznaleźćschronienie.
Takwyglądamojaczęśćtrzecia.Wiemwprawdziedobrze,żeniedajesięonaporównaćztamtymi,igdybymniebyłatakbardzochora,zrobiłabymnowypodział.Terazjednakniemogęjużmyślećotym.Iotoostatniegodzinymojezatrutesąniepewnością,któremuzwasdaćtęczęśćnajgorszą.Byliściedlamniewszyscytrzejdobrymiisynamiinękamnieto,iżwzględemjednegozwasokażąsięniesprawiedliwa”.
Poprzedstawieniucałejsprawymatkaspojrzałanasynówzesmutkiem.Terazjużżadenznichnieodezwałsię,żepodziałjestjaknajlepszyiżematkadbałatroskliwieoichdobro.Staliwmilczeniuiłatwomożnabyłozauważyć,żeten,komusiędostanieczęśćtrzecia,będzieniezadowolony.
Leżaławięcstaramatkawniepokojuitrosceisynowiewidzieli,żeznosizawczasumękiśmiertelne,ponieważmusirozdaćpuściznę,aniemożesięzdecydować,któregozsynówuczynićnieszczęśliwymprzezoddaniemunajgorszejczęści.
Najmłodszyjednakztrzechsynówkochałmatkęnajbardziejiniemógłznieśćwidokujejcierpień.Toteżodezwałsię:
„Niemaszpowodumartwićsię,matko,bądźspokojnaipożegnajsięzeświatemwciszyiukojeniu.Dajnajgorszączęśćmnie,poradzęsobieicokolwieksięstanie,niebędęsięmartwił,jeślitamtymwieśćsiębędzielepiejniżmnie“.
Tesłowasynauspokoiłymatkę,dziękowałamuserdecznieibłogosławiła.Rozdaniedwóch
pozostałychczęściposzłoprędko,byłyprzecieżobieprawiejednakowejwartości.Kiedyjużwszystkozostałoułożone,matkapodziękowałasynowijeszczeraziwyznała,żeoczekiwała
tego,iżwłaśnieondopomożejejwtymciężkimzadaniu.Wkońcudodała,żepragniebardzo,abysyn,kiedyjużosiądziewswympustkowiu,pamiętał,jakbardzogomatkakochała.
Iztymisłowyzamknęłaoczy.Popogrzebieudalisiębraciadoswychposiadłości.Istotnie,dwajstarsimieliwszelkiepowodydozadowolenia.
Trzecijednakwywędrowałwpustkowieiprzekonałsię,żematkamówiłaprawdę:częśćjegostanowiłyprzeważnieurwiskagórskieiniewielkiejeziora.Mimotopoznał,zjakąmiłościąmatkaurządzaładlaniegotodziedzictwo,małebowiemresztkiułożonezostaływtensposób,żeutworzyłynajpiękniejsząkrainę.Wwielumiejscachbyłaonadzikainiedostępna,amimotowszędziepiękna.
Widoktenniebyłwcalepocieszający,sprawiłjednaksynowiradość.Zczasemdopierouczyniłpewneodkrycie:zauważył,żeskalistygruntwyglądatuiówdzieosobliwie.
Akiedysiędokładniejprzyjrzał,rozpoznał,żeprzeświecająwnimżyłyrudy.Okazałosię,żeziemiatakryjewsobieżelazo,prócztegodużosrebraimiedzi.Terazsyndomyśliłsię,żeprzypadłomuwudzialewiększebogactwoniżdwomjegobraciom,iprzekonałsię,jakiezamiarykierowałyjegomatkąprzypodzialedziedzictwa.
WOKRĘGUGÓRNICZYM
Czwartek,23kwietnia
Dalsząpodróżdzikiegęsiodbywałyztrudem.NatychmiastpośniadaniuzamierzałyprzeleciećwprostejliniinadVästmanlandią,alewiatrzachodniwzmógłsięipopędziłjeażdogranicyUpplandii.Unosiłysięwysoko,awiatrgnałjezogromnąszybkością.Chłopiecspoglądałwdół,abyzobaczyć,jakwyglądaVästmanlandia,niewielejednakmógłrozróżnić.Wschodniaczęśćtejokolicybyłapłaskairówna.Widziałtodokładnie,niemógłtylkopojąć,cooznaczająwszystkietebruzdyilinieciągnącesięwpoprzekcałejniziny;zpółnocynapołudnie.Wyglądałyonebardzodziwnie,gdyżwszystkieciągnęłysięprościuteńkowzupełnierównychodstępach,
—Krainatamatakiesamepasyjakfartuchmojejmatki—powiedziałchłopiec.—Chciałbymtylkowiedzieć,czymsątepasy,którejącałątakprzerzynają?
—Rzekiigrzbietygórskie,drogiiliniekolejowe!—zawołały;dzikiegęsiwodpowiedzi.—Rzekiigrzbietygórskie,drogiiliniekolejowe!
Itakbyłonaprawdę.Kiedybowiemgęsizapędziłysięnawschód,natrafiłyprzedewszystkimnapotokHed,którypłyniemiędzydwomagrzbietamigórskimitużobokliniikoleiżelaznej.NastępnieleciałynadrzekąKolbäk,którejpojednejstroniestrzeżeliniakolejowa,podrugiejgrzbietgórskiprzerżniętyszosą.NastępnieujrzałyrzekęSvarta,przecinającąrównieżgóryidoliny,dalejrzekęLiliazgórąBadelundiwreszcierzekęSagazszosąiliniąkolejowąpoprawejstrome.
„Jeszczenigdywżyciuniewidziałemtyludrógidącychwjednymkierunku—myślałchłopiec.—Jakieżmnóstwotowarów:muszątędysprowadzaćzpółnocy”.
Przytymwszystkotowydawałomusiębardzodziwne,bochłopiecwyobrażałsobie,żezaVästmanlandiąkończysięSzwecja.To,copotymnastępuje,mogąbyćconajwyżejlasyipustkowia.
KiedyjużwiatrzapędziłdzikiegęsiażnadrzekęSaga,musiałasięAkkaspostrzec,żezaleciałatam,dokądniezamierzała,gdyżzawróciła,icałestado,lecączgwałtownymwysiłkiemprzeciwwiatrowi,udałosięipowrotemnazachód.Leciaływięcpowtórnienadpasiastąrówniną,apotemnadzachodnią
częściąkraju,składającąsięzlesistychwzgórz.Dopókidrogawiodłaponadrówniną,chłopiecprzechylałsięprzezszyjęgąsioraipatrzyłwdół,
kiedyjednakzostawilijużrówninępozasobą,wyprostowałsię,abydaćoczomwypoczynek,tambowiem,gdzieziemiępokrywalas,rzadkozdarzasięcośosobliwegodozobaczenia.
Kiedyjednakgęsiprzeleciałyjużsporąprzestrzeńnadwzgórzamileśnymi,chłopcuwydałosięnagle,żesłyszywdolenaziemijakieśzgrzytyijęki.Przechyliłsięczymprędzej,patrzączzaciekawieniemwdół.Dzikiegęsi,lecącpodwiatr,musiałyzwolnićlotu,chłopiecwięcmógłdojrzećdokładnieto,cosiędziałopodnimnaziemi.Pierwszarzecz,którąujrzał,byłtoczarnyotwórprowadzącywgłąbziemi.Nadotworemurządzonabyłazdużychbelekwindadowyciąganiaciężarów,którawłaśniepodnosiładogóryzezgrzytemijękiembeczkęnaładowanąodłamkamiskał.Wokołoleżaływielkiestosykamieni,wszopiesyczałamaszynaparowa.Kobietyidziecisiedziałypółkolemnaziemiisortowałykamienie.Powąskichszynachkolejowychtoczyłosiękilkawagonikównaładowanychkamieniami,anaskrajulasuwidniałymałedomkirobotnicze.
Chłopiecniemiałpojęcia,cobytobyćmogło,izawołałwdół:—Cotozamiejscowość,gdzieludzietylekamieniwydobywajązziemi?!—Patrzciegłuptasa!Patrzciegłuptasa!—zaćwierkaływróble,któreczułysiętutajjakwdomui
znałysięnawszystkim.—Nieumieodróżnićrudyżelaznejodkamienipolnych!Nieumieodróżnićrudyżelaznejodpiaskowców!.
Wówczaschłopieczrozumiał,żeto,cowidziałnaziemi,tobyłakopalnia.Byłniecorozczarowany,gdyżwyobrażałsobie,żekopalniamusiprowadzićwgłąbwysokiejgóry,tazaśznajdowałasięnarównymgrunciemiędzydwomawzgórzami.
Wkrótcegęsipozostawiłykopalniępozasobą.Chłopiecpodniósłsięipatrzyłprzedsiebie,albowiemwzgórzalesisteigajebrzozowe,ciągnącesię.terazpodnim,widywałjużdośćczęsto.Naglepowiałozziemikugórzeogromnegorącoichłopiecznównachyliłsiępośpiesznie,abyujrzeć,skądtopochodzi.
Podnimleżaływielkiestosywęgliirudy,awśródnichwznosił,sięwysoki,ośmiokątny,naczerwonopomalowanybudynek,wysyłającykuniebucałesnopypłomieni.
Zrazuchłopiecsądził,żetopożar.Kiedyjednakujrzał,żeludziestojąspokojnieiniemyślągasićtegoognia,niewiedział,cootymsądzić.
—Cóżtozamiejscowość,gdziesięniktnietroszczyopłonącybudynek?!—zawołałgłośno.—Tralala!—zaświegotałyzięby,któregnieździłysięnaskrajulasuidobrzewiedziały,cosiędzieje
wichsąsiedztwie.—Boisięognia!Niewienawet,jakzrudywytapiajążelazo!Nieumieodróżnićogniazpiecahutniczegoodpożaru!
Wkrótcegęsiminęłypiechutniczyichłopiecznówodpoczywał,niespodziewającsięzobaczyćnicosobliwegowlesistejokolicy.Leczgęsiniezdążyłyjeszczedalekoodlecieć,kiedyzgłębiziemidoszedłuszuchłopcastraszliwyhałasiwrzask.Chłopiecnachyliłsięiujrzałprzedewszystkimwodospadspadającyzhukiemzeskały.Obokwodospadustałwielkibudynekzczarnymdachemiwysokimkominem,wyrzucającymgęstydymisnopyiskier.Przedbudynkiemleżałżużel,sztabyżelazaicałegórywęgli.Ziemiawokołobyłazupełnieczarnaiwewszystkichkierunkachrozchodziłysięczarneścieżki.Zbudynkudobywałsięnieopisanyhałas,łoskotihukbezustanny.Brzmiałototak,jakgdybyktośbroniłsięrozpaczliwieprzednapaściądzikiegozwierza.Najdziwniejszebyłojednak,żeto,cosiętutajdziało,zdawałosięnikogonieobchodzić.Wpobliżu,wśródzielonychdrzewstałydomkirobotnicze,aniecodalejwznosiłsięduży,białydwórpański.Naschodkachprzeddomkamirobotniczymibawiłysięwesołodzieci,apoaleiwiodącejdodworuludzieprzechadzalisięspokojnie.
—Cotozamiejscowość,gdzienikogonieobchodzi,żesięludziewzajemniemordują?!—zawołałchłopiecwdół.
—Hak-ak-ak-ak!Atomądrala!Hak-ak-ak-ak-ak!—śmiałasięsroka.—Niemordujątamnikogo!Tożelazotaksyczyizgrzyta,kiedysiępodmiotdostaje.
Wkrótceiwalcowniaznikłasprzedoczudzikichgęsiichłopiecsiedziałznówwyprostowany,niespodziewającsięjużzobaczyćwlesienicszczególnego.
Popewnymczasieusłyszałdźwiękdzwonuiprzechyliłsię,żebyzobaczyć,skądtendźwiękpochodzi,Iujrzałprzedsobązagrodęchłopską,taką,jakiejdotychczasnigdyniezdarzyłomusięwidzieć.
Budynekmieszkalnybyłdługi,jednopiętrowy,pomalowanynaczerwono.Zadziwiłonchłopcanietyleswojąwielkością,ileotoczeniem.Chłopiecwiedziałmniejwięcej,ilev/zagrodziepowinnobyćzabudowań,aletutajbyłowszystkowpodwójnejalboipotrójnejilości.Niewyobrażałsobienigdytakiegonagromadzeniazabudowańgospodarskich.Iniemógłsobietakżewyobrazić,cosięwnichmieściiprzechowuje,gdyżwpobliżuzagrodyniebyłoprawiewcaleuprawnychpól.Wgłębilasuwidziałwprawdziekilkazagonów,byłyonejednakzjednejstronytakmałe,żeniewymagałytyluspichrzówistodół,azdrugiejstronytużprzykażdymznichstałastodołaprzeznaczonanazbiory.
Nastajniwisiałdzwonekwwieżyczceiwłaśniedźwięktegodzwonkadoleciałuszuchłopca.Wtejżechwiliszedłgospodarzzparobkamidokuchniichłopieczdziwiłsiępokaźnąliczbączeladzi.
—Cóżtozaludze,którzywgłąbilasu,gdzieniemapól,budujątakiewielkiezagrody?!—zawołałchłopiecnagłos.
Naśmietnikustałkogut.Nieociągającsiędługozodpowiedziązapiał:—Kukuryku!Tostarakopalnia!Starakopalnia!Rolależypodziemią!Rolależypodziemią!Terazchłopieczrozumiał.Niebyłatozwykłalesistaokolica,ponadjakądotychczasprzelatywał.
Wokołociągnęłysięuprawnelasyigóry,alekryłyonewswymwnętrzumnóstwotajemnic.Widziałpola,naktórychleżałyporzuconedźwigi,gdyżotworykopalnianepodziurawiłytamjużcałą
ziemię,iwidziałznówinnepola,naktórychwrzałapraca.Stądwgórędodzikichgęsidochodziłygłucheodgłosywybuchów,awokołociągnęłysięmieszkaniagórników,tworząccalewsienaskrajulasu.Widziałtakżestare,opuszczonekuźnice,wktórychpoprzezzapadniętydachwidaćbyłoolbrzymie,żelazemokuterękojeścimiotówiniezdarniemurowanekominy.Potemnastępowałyznówwielkiehuty,gdziepracowanotakgorliwieitakwalonomiotami,żeziemiadrżała.Wgłębipustkowialeśnegoleżałyzacisznieukrytemałesioła,które,zdawałobysię,nicniewiedząowrzawierozlegającejsięwokoło.
Dalejwidziałkolejepowietrzne,przewożącebezdźwiękównastalowychlinachkoszenaładowanerudą.Nadwszystkimiwodospadamiobracałysięwarczącekoła,drutyelektryczneprzebiegałycichylas,aposzynachtoczyłysięolbrzymiepociągi,złożonezsześćdziesięciudosiedemdziesięciuwagonównaładowanychradąiwęglem,sztabamiżelazaidrutemstalowym.
Kiedysięjużchłopiecnapatrzyłdosytatemuwszystkiemu,niemógłsiępowstrzymać,żebyniezawołaćnaglos,chociażwiedział,żegoznówptakiwyśmieją:
—Jakżeżsięnazywatenkraj,gdzienicpróczżelazanierośnie?!Natozbudziłsięzesnustarypuchacz,któryodbywałwłaśnieswądrzemkęwjednejzopuszczonychhut,wysunąłokrągłągłowęIzawołałnieprzyjemniehuczącymgłosem:
—Uhu,uhu,uhu!Tenkrajnazywasięokręgiemgórniczym!Gdybytunierosłożelazo,niemieszkałbytupodziśdzieńnikt,próczsówiniedźwiedzi!
KUŹNICA
Czwartek,28kwietnia
Podczaskiedydzikiegęsiprzelatywałynadokręgiemgórniczym,prawieprzezcałydzieńdąłgwałtownywiatrizawracałjebezustanniezpółnocynawschód.Akcejednakzdawałosię,żelisMykitaścigającjeobrałsobiezasiedzibęwłaśniewschodniąokolicękraju,opierałasięwięcwiatrowi,kierującsięzwysiłkiemnapółnoc.WskutektegodzikiegęsiposuwałysięnaprzódnadzwyczajpowoliipopołudniutegodniaznajdowałysięwciążjeszczewokręgugórniczymVästmanlandii.
Tymczasemkuwieczorowiwiatrprzycichłiznużonepodróżniczkispodziewałysięjeszczeteraz,przedzachodemsłońca,odbyćbeztrudusporączęśćdrogi.Naglejednakzerwałasięgwałtownawichuraipopędziładzikiegęsi,jakpiłki,przedsobą.Chłopiec,którysiedziałbezpiecznienagrzbieciegąsiorainieprzeczuwałniczłego,porwanyzostałprzezwiatrirzuconywszerokiprzestwórpowietrza.
Nilsbyłjednaktakmałyilekki,żedziękitejsilnejwichurzeniespadłodrazunaziemię,leczunosiłsięzwiatremdośćdługoidopieropopewnymczasieosiadłnaniejpowoli,trzepoczącsięjakliśćlecącyzdrzewa.
„O,tonicgroźnego!—myślałsobiechłopiec.—Spadamtakwolnonaziemię,jakgdybymbyłćwiartkąpapieru.GąsiorMarcinekpośpieszyzpewnością,żebymniepodnieść”.
Kiedyjużleżałnaziemi,zerwałczymprędzejczapkęzgłowyizacząłniąpowiewać,abygąsiormógłgołatwiejdojrzeć.
—Gdziejesteś?Tujestem.Gdziejesteś?Tujestem—wołałidziwiłsiępotrosze,żeMarcintakzwleka.
Nigdziejednakniebyłowidaćbiałegogąsioraaniteżstadadzikichgęsi.Znikłybezśladu.Wydawałosiętochłopcuniecodziwne,alebynajmniejgoniezaniepokoiło.Nieprzyszłomunawetdo
głowy,abygomatkaAkkaigąsiorMarcinmogłyopuścić.Sądził,żesilnywiatrodpędziłjedaleko,przybędąjednak,abygozabraćzsobą,skorotylkobędąmogłyzawrócić.
Leczcóżtobyło?Gdziesięwłaściwieznajdował?Zpoczątkuspoglądałciągletylkonaniebo,abydostrzecdzikiegęsi,terazjednakrozejrzałsięwokołosiebie.Niespadłwcalenarównąziemię,tylkowgłęboką,zawrotnąprzepaśćgórskąlubcośwtymrodzaju.
Byłatoprzestrzeńtakwielkajakkościół,okolonaprawieprostopadłymiścianamiskalnymi,bezśladudachu.Naziemileżałyporozrzucanedużeodłamyskał,amiędzynimirósłmech,wrzosiniskiebrzózki.Gdzieniegdzieskaływystawały,aznichzwieszałysięstrzaskanedrabiny.Zjednejstronyrozwierałsięgłęboki,sklepionyotwórwyglądającytak,jakgdybyprowadzi!gdzieśdaleko,dalekowgłąbgóry.
Chłopiecnienadarmoprzelatywałprzezcałydzieńnadtylukopalniami.Odgadłodrazu,żetenwielkiwąwózjestdziełemrąkludzi,którzytutajwdawnychczasachwydobywalizgórrudę.
„Muszęzarazspróbować,czynieudamisięwspiąćnagórę—pomyślał.—Inaczejmoitowarzyszewkońcuwcalemnienieznajdą”.
Chciałsięwłaśniezbliżyćdościanyskalnej,kiedypoczuł,żektośchwytagoztyłu,iusłyszałchrapliwemruczenie:
—Atyścozastworzenie?Chłopiecodwróciłsięszybkoi,zaskoczony,sądziłzrazu,żestoiprzedwielkimzłomemskalnym,
pokrytymgęstym,brunatnymmchem,alewkrótceprzekonałsię,żetaskalamagrubenogi,głowę,oczyiwielkąpaszczę,wydającąmrukliwedźwięki.
Malecniemógłwydobyćzsiebiegłosu,leczwielkizwierz,jaksięzdawało,wcaleteżnieoczekiwałodpowiedzi.
Przewróciłmalca,zacząłpodrzucaćgonawielkiejswejłapieiobwąchiwaćzewszystkichstron.Robiłwrażenie,jakgdybymiałochotępołknąćgoodrazu,leczwtemopamiętałsięizawołał:
—MrukiBurk,pójdźcietutajdomnie!Jesttudlawasdobrykąsek!Natychmiastpodbiegłydwamłodeniedźwiadki,jeszczeniepewniestojącenanogach,oskórze
fałdującejsięmiękkojakumłodychpsiaków.—Cóżeśtoznalazła,matkoniedźwiedzico?Czywolnonamzobaczyć?!—wołałymłode.—Aha,totak?Dostałemsięmiędzyniedźwiedzie—szepnąłchłopiecdosiebie.—Terazmożesobie
Mykitazaoszczędzićtrududalszegouganianiasięzamną!Niedźwiedzicapodsunęłachłopcakumłodymijedenznichschwyciłgonatychmiastwpyskiuciekł
czymprędzej.Niezatopiłwnimjednakodrazuzębów,bobyłswawolnyiprzedzjedzeniemPaluszkachciałsięnimjeszczepobawić.Druginiedźwiadekpobiegłzapierwszym,abymuodebraćzabawkę,takjednakniezgrabnieutykałipodskakiwał,żewkońcuupadłnabrata,któryniósłchłopcawpysku.Iobajzaczęlisięprzewracaćpoziemi,gryźć,mocowaćiprzytymgłośnomruczeć.
Wśródtejzabawymłodychniedźwiadkówchłopcuudałosięwymknąć.Pobiegłczymprędzejkuścianieskalnejizacząłsięnaniąwspinać.
Aleniedźwiadkiskoczyłyzanim,wdrapałysięszybkoizręcznienaścianę,dogoniłychłopcairzuciłygo,jakpiłkę,namech.
„Terazwiemprzynajmniej,coczujebiednamyszka,kiedysiędostaniewkociepazury”—myślałchłopiec.
Próbowałjeszczekilkarazyuciekać—pobiegłdalekowgłąbjaskini,schowałsięzaskałami,wdrapałsięnabrzozę.Gdziekolwiekjednakusiłowałsięukryć,niedźwiadkiodnajdywałygowszędzie.Akiedygoschwyciły,puszczałynatychmiast,żebyznowumócgochwytać.
Wkońcuchłopiectaksięzmęczyłitakmusiętowszystkosprzykrzyło,iżrzuciłsięjakdługinaziemię.
—Uciekaj,uciekaj!—mruczałyniedźwiadki.—Boinaczejzjemycięzaraz!—Dobrze,zjadajciesobie—odrzekłchłopiec—niemamjużsiłuciekać.Niedźwiadkipobiegłyczymprędzejdoniedźwiedzicy.—Matkoniedźwiedzico,matkoniedźwiedzico!—skarżyłysię.—Onsięjużniechcebawić!—Więcweźciegoipodzielciemiędzysiebie—rzekłaniedźwiedzica.Alechłopiectaksięprzestraszył,żenatychmiastponownierozpocząłgonitwę.Kiedynadeszłaporaspoczynkuiniedźwiedzicaprzywołałamłode,abysięułożyłyobokniejdosnu,
niedźwiadkibyłytakrozbawione,żeprzyrzekłysobienastępnegodniawznowićtęsamązabawę.Wzięłychłopcamiędzysiebieinakryłygołapami—niemógłsięwięcruszyć,bozbudziłbyjezpewnością.Zasnęłynatychmiastichłopiecpostanowił,żepopewnymczasiespróbuje,czynieudamusięwymknąć.Alebiedaknigdywżyciujeszczeniebyłtakprzerzucanyiprzewracany,nigdyniegnanogotakbezlitośnieiniekrąconojakfrygą,toteżśmiertelniezmęczonyusnąłbardzoszybko.
Popewnymczasiepowróciłdodomuojciecniedźwiedź.Spuściłsięnadółpościanie.Łoskotkamieni,staczającychsięspodjegostóp,zbudziłchłopca.Malecujrzałprzedsobąolbrzymiecielskozwierza,jegopotężnąpaszczę,olśniewającobiałekłyimałe,złośliweoczy.Wstrząsnąłnimmimowolniezimnydreszcznawidoktegostaregokrólalasu.
—Czućtutajczłowiekiem]—odezwałsięojciecniedźwiedź,umieściwszysięobokniedźwiedzicy,przyczymzamruczałhuczącymgłosem.
—Jakżemożeszwyobrażaćsobiepodobnegłupstwa—odrzekłaniedźwiedzicależącspokojnienaswymmiejscu.—Zostałowprawdziepostanowione,żeniebędziemywyrządzaliludziomżadnejkrzywdy,alegdybyjakiśczłowiekdostałsiętutaj,gdziemieszkamzmłodymi,zpewnościąniepozostałobyzniegonawettyle,abyśgomógłwywęszyć,
Ojcaniedźwiedzianieuspokoiłajednakwidocznieotrzymanaodpowiedź,gdyżwęszyłiwietrzyłdalej.
—Dajpokójtemuwęszeniu!—zawołałaniedźwiedzica.—Mógłbyśmniejużdostatecznieznaćiwiedzieć,żeniepozwoliłabymzbliżyćsiędodziecinikomu,ktomógłbywyrządzićimkrzywdę.Opowiedzmilepiej,cośporabiał,bocięprzecieżjużodtygodnianiewidziałam.
—Szukałemdlanasinnegomieszkania.NasamprzódudałemsiędoVärmlandii,żebysiędowiedziećodkrewnychwNyskoge,jakimsiępowodzi.Alemogłemsobiezaoszczędzićtegotrudu,boichtamjużwcaleniezastałem.Wcałejpuszczyniemajużanijednejjaskininiedźwiedziej.
—Zdajemisię,żeludziechcącałąpuszczęzagarnąćdlasiebie—odezwałasięniedźwiedzica.—Gdybyśmynawetzostawiliichwspokojurazemzichbydłemizaczęlisiężywićtylkoborówkami,mrówkamiiziołami,niedalibynammieszkaćbezpieczniewlesie.Chciałabymwiedzieć,gdziesięwłaściwiemamyobrócić,abyznaleźćspokojnąkryjówkę.
—Wtejjaskini,coprawda,działosięnamprzedlatydoskonale—mówiłniedźwiedź.—Aleodczasukiedypowstałaoboknastawielka,hałaśliwakopalnia,niemogęjużtutajwytrzymać.RozejrzałemsięwięcpowschodniejstronierzekiDalälf,wpobliżuGrapenbergu.Widziałemtamdużojaskińidobrychkryjówekizdawałomisię,żebędziemytamdostateczniezabezpieczeniprzedludźmi...
Mówiąctoniedźwiedźznówsiępodniósłizacząłwęszyć.—Todziwne,gdytylkozacznęmówićoludziach,zarazmnietenzapachprześladuje—powiedział.—Idźwięcizajrzyjwszędzie,jeśliminiewierzysz—ofuknęłagoniedźwiedzica.—Chciałabym
wiedzieć,gdzietutajmógłbysięukrywaćczłowiek?Niedźwiedźobszedłcałąjaskinię,węszyłpodejrzliwie,wkońcujednakwróciłdoniedźwiedzicyi
położyłsięobok.—Czyżniemiałamracji?—zapytała.—Aletobiesięzawszezdaje,żepróczciebieniktniemaoczu
aniuszu.—Przytakimsąsiedztwiejaknaszenigdyniemożnabyćdośćostrożnym—tłumaczyłsięniedźwiedź.
Alenaglezerwałsięzgłośnymrykiem:nieszczęśliwymtrafemjedenzmłodychniedźwiadkówpołożyłswąłapęnatwarzyNilsaitakmuzatamowałoddech,żemalecmusiałkichnąć.
Terazniedźwiedzicaniemogłajużdalejzwodzićstaregoniedźwiedzia.Jedenniedźwiadekskoczyłnaprawo,druginalewo,awtedyniedźwiedźujrzałNilsaHolgersona,zanimtenzdążyłsiępodnieść.
Ibyłbygozapewneodrazupołknął,gdybysięwtoniewdałaniedźwiedzica,—Nieruszajgo!Tozabawkanaszychdzieci.Caływieczórbawiłysięnimtakdoskonale,żegonawet
zjeśćniechciałyizachowałygosobienajutro.Aleniedźwiedźodepchnąłniedźwiedzicę.—Niewtrącajsiędotego,czegonierozumiesz—zamruczał.—Czynieczujesz,jaktujużzdaleka
rozchodzisięzapachludzi?Natychmiastgozjem,boinaczejspłataonnamzpewnościąjakiegośzłośliwegofigla.
Iznówrozwarłpaszczę.Tymczasemchłopieczdążyłsięnamyślić,corobić,iwyciągnąłzpośpiechemzeswegowęzełkazapałki,jedynyśrodekobrony,którymiałprzysobie.Potarłjednąoswojeskórzanespodnieiprzytknąłniedźwiedziowipalącąsięzapałkędonosa.
Niedźwiedźparsknął,bozapachsiarkizakręciłmuwnosieizgasiłpłomyk.Chłopiecjednaktrzymałjużwpogotowiudrugązapałkę.Kuwielkiemujegozdziwieniujednakniedźwiedźanimyślałgoruszać.Zapytałtylko:
—Czypotrafiszzapalićdużotakichbłękitnychkwiatków?—Tyle,żecałylasmógłbymzamienićnapopiół—odrzekłchłopiec,sądziłbowiem,żezastraszytym
niedźwiedzia.—Mógłbyśmożepodpalićdomalbocałązagrodę?—zapytałniedźwiedź.—O,tobyzpewnościąniebyłodlamnienictrudnego—chwaliłsięchłopiecwnadziei,że
niedźwiedźnabierzedlaniegoszacunku.—Todobrze—odezwałsięniedźwiedź.—Będzieszmimusiałwyświadczyćprzysługę.Terazsię
cieszę,żecięniezjadłem.Iniedźwiedźwziąłchłopcabardzoostrożnieidelikatniewzębyizacząłsięwrazznimwdrapywać
pościanieskalnej.Piąłsięnadzwyczajłatwoiszybkopomimoswojejwielkościiciężaru,akiedysięznalazłnagórze,pobiegłpośpieszniewgłąblasu.
Itutajposuwałsięszybkonaprzód.Widaćbyło,żeniedźwiedźnaprawdębeztrudupotrafitorowaćsobiedrogęprzezgęstylas.Jegoniezgrabna,bryłowatapostaćprzedzierałasięprzezgąszcz,nibyczółnomknącepofalipoprzezsitowie.
—Przyjrzyjsiętamtejwielkiej,hałaśliwejbudzie—rzekiniedźwiedźdochłopca.Wielkakuźniazlicznymimasywnymizabudowaniamiznajdowałasiętużprzywodospadzie.
Olbrzymiekominyposyłaływgóręczarnekłębydymu,ogieńpiecówhutniczychbuchałjasnympłomieniem,wszystkieoknaiotworybyłyoświetlone.Wewnętrzumłotyiwalcebyływpełnymruchu,pracawrzaławszędzietak,żeodturkotuiwarkotuażuszybolały.Wokołowarsztatówciągnęłysięolbrzymieskładywęgli,wielkiekupyżużlu,pakownie,składydesekiszopyznarzędziami.
Wniewielkiejodległościznajdowałysiędługieszeregimieszkańrobotniczych,pięknewille,budynkiszkolne,domystowarzyszeń,sklepy.Wszystkotojednakbyłocicheijakbyuśpione.
Chłopiecteżniepatrzyłwtamtąstronę,całąbowiemjegouwagępochłaniałykuźnie.Ziemiawokołobyłaczarnajakwęgiel,niebojaśniałocudownymbłękitemnadpłomieniamibuchającymizpiecówhutniczych,wodospadspadałzszumem,rozpryskującbiałąpianę,ogromnebudynkiwyrzucałyświatłoidym,ogieńiiskry.Byłtonajwspanialszywidok,jakichłopiecdotychczasoglądał.
—Icóż,czydalejbędziesztwierdził,żepotrafiszpodpalićtakwielkiezabudowania?—zapytałniedźwiedź.
Chłopiecściskanywłapachniedźwiedzia,wiedział,żejeślichceocalićżycie,musirozbudzićwniedźwiedziuszacunekdlasiebie.
—Wielkieczymałe—dlamnietowszystkojedno—rzekł.—Mogęwszystkiepodpalić.—Awięcpowiemcicoś—ciągnąłniedźwiedź.—Przodkowiemoizamieszkiwalitęokolicęod
czasów,kiedytutajzaczynałarozrastaćsiępuszcza.Ponichodziedziczyłemprawodopolowaniaidopastwiskwtejokolicypuszczy,dozamieszkiwaniajejjaskińikryjówek,toteżpędziłemtutajżyciewspokojuiwciszy.Zpoczątkuludzienieprzeszkadzalimibardzo.Przychodzili,ostukiwaligóry,zabieralizsobąniecorudyiwreszciezbudowaliprzywodospadziekuźnicęipiechutniczy.Młotywaliłyjednaktylkokilkarazynadzień,wpiecuhutniczymniepaliłosięnigdydłużejnadkilkamiesięcy,mogłemsięwięcztympogodzić.Aleodkądludzieprzedkilkulatywybudowalitęotobudę,któradzieńinocbezprzerwyhuczyturkocze,niemogętudłużejwytrzymać.Dawniejmieszkałtutylkojedendyrektorfabrykiikilkukowali,terazroisiętutajodtyluludzi,żenieczujęsięnigdybezpiecznym.Myślałemjuż,żebędęsięmusiałwynosić,aleterazwymyśliłemcoślepszego.
Chłopiecbyłciekawy,jakitosposóbmógłniedźwiedźwynaleźć,aleniemiałjużczasunapytanie,gdyżniedźwiedźwziąłgoznówwzębyipokłusowałznimwstronęwzgórza.Chłopiecniewidziałnic,alepowzrastającymhałasiepoznał,żezbliżająsiędokuźnicy.
Niedźwiedźznalkuźnicędokładnie.Częstopodczasciemnychnocybłądziłwokołoiprzyglądałsiętemu,cosiętutajdziało,pytającsamsiebie,czytapracanigdynieustanie.Nierazpróbowałwstrząsaćmuryłapamiipragnąłbyćtaksilnym,abyzdruzgotaćcałybudynekjednymuderzeniem.Jegotułówprawienieodcinałsięodczarnejziemi,ażeprzytymkrylsięwcieniumurów,więcniegroziłomuniebezpieczeństwo,żegoludziespostrzegą.
Terazprzeciskałsiębezobawymiędzywarsztatami.Wdrapałsięnastosżużlu,stanąłnatylnych
nogach,wziąłchłopcamiędzyprzeddniełapyipodniósłgowgórę.—Spróbujzajrzećdownętrzabudynku—rzekł.Wkuźnicywytapianowłaśniestal.Dużakula,czarna,okrągła,wypełnionaroztopionymżelazem
zwieszałasięzpułapu.Dotejkuliwpędzanosilnyprądpowietrza.Kiedypowietrzewciskałosięzestraszliwymhukiemwmasężelazną,tryskałzniejdeszcziskier.Sypałysiępromieniami,snopami,długimiwężami.Mieniłysięnajrozmaitszymibarwami,byłymałeiwielkie,rozpryskiwałysięnaścianachlubwirowałypocałejkuli.Niedźwiedźpozwalałchłopcunapawaćsiętymwspaniałymwidokiem,pókiludzienieporzucilimiechówiczerwona,płynna,piękniepołyskującastalniezaczęławyciekaćzokrągłejkulidolicznychpodstawionychnaczyń.
Chłopcutowszystko,cowidział,wydawałosięcudowne.Byłzachwyconyizapomniałnieledwie,żesiedziwłapachniedźwiedzich.
Terazniedźwiedźpokazałchłopcuwalcownię.Jedenzrobotnikówwyjąłzpiecakrótką,grubąsztabężelazaiwsunąłjąmiędzywalce.Kiedysztabaprzeszłamiędzywalcami,przybrałakształtspłaszczonyiwydłużony.Innyrobotnikschwyciłjąszybkoipodsunąłmiędzytwardszewalce,którejąjeszczebardziejwydłużyłyiuczyniłycieńszą.Takprzechodziłasztabaprzezszeregwalców,wyciągałasięiwreszcierozkręciłasięnapodłodzejakoczerwony,rozżarzonydrutdługościkilkumetrów.
Kiedyjednasztabazamieniłasięwdrut,robotnicywyjmowalizpiecanastępną,wkładalijąmiędzywalce,potemrobilitosamoztrzecią.Bezustannie,nibysyczącewęże,witysięnaziemicoraznowe,żarzącesięczerwonymblaskiemdruty.
Chłopcupodobałosiętowszystkoogromnie,alejeszczebardziejpodobalimusięrobotnicy,którzylekkoizgrabniechwytaliszczypcamirozżarzoneprętyipodsuwalijepodwalce.Obracalirozpalonymżelazemjakzabawką.
—Trzebaprzyznać,żetoprawdziwiemęskapraca—szepnąłchłopiecdosiebie.Terazniedźwiedźpokazałchłopcuodlewnięikuźnię.TutajNilsotworzyłszerokozezdziwieniaoczyi
usta.„Ciludzieniebojąsięaniżaru,anipłomieni”—pomyślał.Byliteżczarniizasmoleniiwydawalimusięwładcamiognia,wktórychmocybyłozginaniei
kształtowanieżelaza.Niemógłsobiewcalewyobrazić,żebyzwyczajniludziemogliposiadaćtakąmoc.“Taksiętamdziejedzieńwdzień,nocwnoc—narzekałniedźwiedźkładącsięnaziemi,—Nie,
niesposóbwytrzymaćtudłużej,samtorozumiesz.Toteżogromniesięcieszę,żemogętemunareszciepołożyćkoniec.
—Naprawdępotrafisztouczynić?—zapytałchłopiec.—Jakżeżsiędotegozabierzesz?—Widzisz,postanowiłem,żetypodpalisztebudynki—rzekłniedźwiedź.—Wtedyodzyskam
nareszciespokójibędęmógłpozostaćwswojejojczyźnie.Chłopieczdrętwiałzprzerażenia.Potowięcniedźwiedźsprowadziłgotutaj!—Jeślipodpalisztębudę,darujęciżycie,jeślizaśnieuczynisztego,czegożądamodciebie,wnet
pożegnaszsięzżyciem.Wielkiewarsztatymieściłysięwbudynkuogrubychmurachichłopiecpomyślałsobie,że
posłuszeństwowtymwypadkuokażesięniemożliwe.Pochwiliprzecieżprzekonałsię,żezamiartakidałbysięwykonać.Tużobokleżaławiązkasłomyiwiórów,któredałybysięłatwopodpalić.Obokwiórówsterczałstosdesek,adeskisięgałyażdowielkiejszopyzwęglami.Szopadotykaławarsztatówigdybypłomieńogarnąłwarsztaty,ogieńprzedostałbysięszybkonadachhuty.Wszystko,cobysięmogłozapalić,spłonęłobywówczaszpewnością,żarrozsadziłbymury,amaszynyzniszczyłybysiędoszczętnie.
—Noicóż,chcesz,czyniechcesz?—zapytałniedźwiedź.Chłopiecwiedział,iżpowinienodrazuoświadczyć,żeniechce.
Wiedziałjednakrównież,żewówczasłapyniedźwiedziazacisnąsięizgniotągowmgnieniuoka.Idlategorzekł:
—Muszęsięjeszczenadtymzastanowić.—Dobrzewięc,zastanówsię—zamruczałniedźwiedź.—Alepowiemcijeszczecoś.Wiedz,żeto
żelazodałoludziomtakąprzewagęnadniedźwiedziamiimiędzyinnymidlategochcętejrobociepołożyćkoniec.
Chłopiecchciałskorzystaćzczasudonamysłu,abywynaleźćsposóbwymknięciasię,alebyłtakprzestraszony,żeprzestałbyćpanemswychmyśliirozpamiętywałtylkobezustannie,jakątoistotnieżelazojestpomocądlaczłowieka.Potrzebneprzecieżjestdowszystkiego.Zżelazazrobionesąpługi,którymisięorzepola,zżelaza—kielniadomurowaniadomów,zżelaza—nóż,bezktóregoobejśćsięniemożna.Zżelazazrobionejestwędzidłokiełznającekonia,zamekzamykającydrzwi,gwoździespajającesprzęty,blachapokrywającadach.Broń,którawytępiładzikiezwierzęta,takżezrobionabyłazżelaza,jakrównieżmotyka,którąwydobywanorudęzziemi.Żelazopokrywałookrętywojenne,którechłopiecpodziwia!wKarlskronie,pożelaznychszynachtocząsiękolejenacałymświecie.Zżelazazrobionoigłę,którąszyjesięodzież,nożycedostrzyżeniaowiec,garnek,wktórymgotujesięstrawę.Rzeczydużeimałe,wszystko,cojestpożyteczneiniezbędne,zrobionejestzżelaza.
—Nocóż,chcesz,czyniechcesz?—zapytałniedźwiedźporazdrugi.Chłopiecopamiętałsię.Otomyślałozupełnieniepotrzebnychrzeczach,aniewymyśliłnic,cobygo
mogłoocalić.—Niebądźtakiniecierpliwy—przemówił.—Jesttodlamniebardzoważnepostanowieniełmuszę
miećsporoczasudonamysłu.—No,więcnamyślajsięjeszczeprzezchwilę—zgodziłsięniedźwiedź,—Alechcęcijeszczecoś
powiedzieć:żelazosprawiło,żeludziestalisięotylemądrzejsiodnas,niedźwiedzi,idlategoteżchciałbymtejrobociepołożyćkoniec.
Chłopiec,uzyskawszynanowoczasdonamysłu,chciałgoużyćdlaobmyśleniaratunku.Aleniemógłjakośtejnocywżadensposóbopanowaćmyśli,którekrążyływciążwokołożelaza.Istopniowouświadomiłsobie,jaktoludziemusieliwysilaćsweumysły,abynauczyćsięwytapianiażelazazrudy.Iujrzałnagleprzedsobąwyraźniestarych,sczerniałychkowali,zgiętychwkuźnicyizatopionychwrozmyślaniachnadtym,jakzabraćsiędorzeczy.Ipomyślał,iżmożedlatego,żeludziemusielidługozastanawiaćsięnadtym,umysłichtaksięrozwinął,żepotrafilizbudowaćwielkiefabryki.Tak,tak,codotegoniebyłożadnejwątpliwości—ludziezawdzięczaliżelazuwięcej,niżsamiprzypuszczali.
—Noicóż?—zapytałznówniedźwiedź.—Chcesz,czyniechcesz?Chłopiecocknąłsięzzamyślenia.Wdalszymciąguzajmowałygoniepotrzebnemyśli,chociażnie
wiedziałjeszcze,copocząć,jakumknąćłapniedźwiedzia,—Wybórniejestwcaletakiłatwy,jakcisięzdaje—rzekł.—Dajmijeszczetrochęczasudonamysłu.—Zaczekamjeszczechwilę—zgodziłsięniedźwiedź.—Alezapowiadamci,żepotemniebędziesz
jużmiałinnegowyjśeia.Powtarzamcijeszczeraz,żejedynieżelazuzawdzięczająludzieto,iżniemogęmieszkaćtutaj,wpaństwieniedźwiedzim,idlategowłaśniechcęzburzyćtęichfabrykę.
„Tenostatniczasdonamysłumuszęjednakzużytkowaćdlasiebie”—pomyślałchłopiec.Takibyłjednakzalęknionyizmieszany,żeznówwżadensposóbniemógłopanowaćmyśli.Krążyły
onewokółtegowszystkiego,cochłopiecwidziałwciąguswejpodróżynapowietrznejnadokręgiemgórniczym.Tak,tak,tobyłoistotniegodnepodziwu—jakieżtożycie,ruchijakapożytecznapracazawrzałanatymodludziu!Jakżeubogoipustobyłobytutajbezżelaza!Chłopiecrozmyślałohucie,któradawałatyluludziomchlebpowszedni,skupiaławokołosiebietylezamieszkanychdomów,ciągnęłaza
sobąkolejeżelazneidrutytelegraficzneiktóradalekowświat..,—Noijakże?—zapytałniedźwiedź.—Chcesz,czyniechcesz?Chłopiecprzetarłczołodłonią.Nie
obmyśliłżadnegoratunku,alewiedziałjedno—żeniewystąpiprzeciwkożelazu,przeciwkotemużelazu,któremuludzietylezawdzięczają,którecałejokolicydostarczachleba.Iodrzekłstanowczo:
—Niechcę,Nicniemówiąc,niedźwiedźścisnąłgomocniejwłapach.—Nigdymnienieskłoniszdozniszczeniahuty—mówiłdalejchłopiec.—Żelazojestwielkim
błogosławieństwemiczynićzamachnaniebyłobyniegodziwościązmojejstrony.—Tedynieliczyszchybanato,żecidarujężycie?—zapytałniedźwiedź,—Nie,wcalenatonieliczę—odrzekłchłopiecispojrzałodważniewoczyniedźwiedzia.Niedźwiedźzaciskałłapycorazmocniej.Bolałotochłopcabardzo,łzymunapływałydooczu,milczał
jednak,bezsłowaprotestu.—Dobrzewięc!Raz,dwa,trz....!—zawołałniedźwiedźipodniósłjednąłapę,liczyłbowiemdo
ostatniejchwili,żechłopiecwreszcieulegnie.Naglechłopiecusłyszałjakiśtrzaskwpobliżuiujrzałokilkakrokówbłyszczącąlufęstrzelby.Obajz
niedźwiedziemtakbylizajęcisobą,żeniezauważyliwcale,iżbliziutkokunimpodkradłsięczłowiek.—:Ojczeniedźwiedziu!—krzyknąłchłopiec.—Czyniesłyszysz?Ktośodwiódłkurek!Uciekaj,
uciekaj,bocięzastrzelą!Niedźwiedźzerwałsięzbłyskawicznąszybkością,aleniezapomniałzabraćzsobąchłopca.Rozległo
sięzanimkilkastrzałów,kuleświsnęłymunaduszami,nietrafiłygojednak.Chłopiecsiedzącwpaszczyniedźwiedziejrozmyślałnadtym,jakgłupiospisałsiętejnocy.Gdyby
milczał,niedźwiedźzostałbyzabity,aonmógłbyumknąć.Takjednakprzywykłdopomaganiazwierzętom,żeczyniłtojużcałkiembezwiednie.
Niedźwiedź,zapuściwszysięwgłąblasu,stanąłipostawiłchłopcanaziemi.—Dziękujęci,mały—rzeki—gdybyniety,kuletrafiłybyzpewnościąlepiej.Aterazwyświadczę
ciwzajemnąprzysługę.Jeżelikiedykolwiekspotkaszsięzniedźwiedziem,topowiedzmutylkoto,cociterazszepnędoucha,anietkniecięzpewnością.
Iniedźwiedźszepnąłchłopcucichodouchakilkasłów,poczymoddaliłsiępośpiesznie,zdawałomusiębowiem,żesłyszygłosymyśliwychipsówgończychwpobliżu.
Chłopieczaśstałwśródlasuwolnyinietkniętyisamsobieniedowierzał,żetorzeczywistość.
Dzikiegęsibezustannieprzezcaływieczórprzelatywałytamizpowrotem,wypatrującwszędziechłopcaiwołającnaniego.Nigdziegojednakznaleźćniemogły.Szukałygojeszczeipozachodzie,akiedynadeszłyciemności,aznimiporaudaniasięnaspoczynek,wszystkieogarnęłowielkieprzygnębienie.Byłypewne,żechłopiecspadłnieszczęśliwieileżyterazmartwywzaroślachleśnych,gdzieoneniemogągodojrzeć.
Następnegoporankajednak,kiedysłońceukazałoswątarczęnadgóramiizbudziłogęsi—odziwo!Chłopiec,jakzwykle,leżałuśpionywśródnich,agdysięzbudziłiusłyszał,jakwrzeszczałyigęgałyzezdziwienia,roześmiałsięwesoło.
Gęsibyłydonajwyższegostopniazaciekawione,cosięstało,iniechciałynawetwyruszyćnażer,dopókiniedowiedziałysięcałejhistorii.Chłopiecwięcopowiedziałimpośpiesznieizprzyjemnościąswojąprzygodęzniedźwiedziem,alepodkoniecprzerwałiniechciałdalejopowiadać.
—No,ajaksiętutajdowaszpowrotemdostałem,toprzecieżwiecie—zakończył.—Nie,nie,niewiemynic.Byłyśmypewne,żeśstraciłżycie.—Tojednakdziwne—rzekłchłopiec—gdyżzaledwiemnieniedźwiedźpuścił,wdrapałemsięna
drzewoizasnąłem.Aleprzypierwszymbrzaskuzbudziłmnieszumskrzydełorła,którysiadłoboknadrzewie,schwyci!mniewszponyiporwałzsobą.Byłempewny,żeterazjużzginę.Aleorzełniezrobiłminiczłego,pofrunąłzemnąwprosttutajizłożyłmniewśródwas.
—Czyniepowiedział,kimjest?—zapytałbiałygąsior.—Zanimsięopamiętałem,znikłbezśladu.Byłempewny,żegomatkaAkkapomniewysłała.—Todziwne—rzekłgąsior.—Czyabytylkojesteśpewny,żetobyłorzeł?—Niewidziałemjeszczewprawdzienigdyorła—odpowiedziałchłopiec—aleptaktenbyłtak
wielki,żemógłbyćtylkoorłem.GąsiorMarcinzwróciłsiędogęsiizapytał,cootymsądzą.Tejednakpatrzyłyprzedsiebie,jak
gdybymyślałyoczyminnym,—Nienależyjednakzapominaćdzisiajośniadaniu—odezwałasięmatkaAkka,rozpostarłaskrzydła
iodfrunęłazpośpiechem.
RZEKADALÄLF
Piątek,29kwietnia
TegodniaNilsHolgersonzapoznałsięzpołudniowączęściąprowincjiDaląrna.DzikiegęsiprzeleciałynadolbrzymimikopalniamiwGrängenbergu,nadhutamiwUlvhütteinadstarą
fabrykąwGränghammer,ażznalazłysięnadrówninąWielkaTunainadrzekąDalälf.Chłopiec,widzącwznoszącesięnawszystkichwzgórzachkominyfabryczne,sądziłzrazu,żewszystkojesttutajtakiesamojakwVästmanlandzie.Kiedyjednakzobaczyłwielkąrzekę,oczomjegoprzedstawiłsięzupełnieinnywidok.Byłatopierwszaprawdziwarzeka,jakąoglądałwżyciu,iwidoktejwielkiej,szerokiejwody,płynącejprzezokolicę,wywarłnanimsilnewrażenie.
Dzikiegęsi,dotarłszydomostułyżwowegowTorsang,zmieniłykierunekipoleciałynapółnocnyzachód,wzdłużrzeki,biorącjąjakgdybyzadrogowskaz.WidziałwielkiewodospadyDomnarvetiKvarnsvedenorazwielkiefabryki,wprawianeprzezniewruch.Widziałmostyłyżwowe,łodziedźwigającetemosty,tratwysunąceporzece,kolejepędzącewzdłużwybrzeżylubwpoprzekrzekiistopniowopojmował,jakatobyławielkainiezwykławoda.
Kupółnocyrzekaczyniławielkizakręt,okalającyziemiępustąibezludną.Tutajdzikiegęsisiadłynażer.Chłopiecpobiegłnatychmiastnabrzegrzeki.Chciałprzyjrzećsiętejwodziepłynącejwgłębokimłożyskuujegostóp.Szosaprowadziławdółrzeki,apodróżniprzedostawalisięnadrugibrzegzapomocąpromu.Dlachłopcabyłotonowewidowiskoiprzezjakiśczasbardzogobawiło.Naglejednakogarnęłogoogromneznużenie.
„Będęsięchybamusiałprzespać,zeszłejnocyniezmrużyłemprzecieżoka“—pomyślałsobie.Wtuliłsięwmiękkąmurawę,ułożyłsięjaknajwygodniejwtrawachiziołachizasnął.
Zbudziłgogwargłosów.Tużobokniegosiedzieliludzieirozmawiali.Przywędrowalioniszosą,niemoglijednaknatychmiastprzedostaćsięprzezrzekę,gdyżpowodziepłynęłagęstakraizatrzymywałaprom.Abysobieskrócićczasoczekiwania,ludzieusadowilisięnawaleizabawialisięrozmowąokłopotach,jakichprzysparzarzeka.
—Czyteżiwtymrokumiećbędziemytakwielkąpowódźjakv/zeszłym?—rzekłjedenzwieśniaków.—Unaswodasięgałaażdodrutówtelegraficznych,amostłyżwowyzerwałazupełnie.
—Wzeszłymrokupowódźniewyrządziławnaszejokolicywielkichszkód—odezwałsięinnywieśniak.—Alewzaprzeszłymzabrałamicałykopiecsiana.
—Nigdyniezapomnętejnocy,którejpowódźzniosławielkimostnarzeceDomnarvet—wtrąciłrobotnikkolejowy.—Owejnocyniktwcałejfabryceniezmrużyłoka.
—Tak,rzekaistotniewyrządziławieleszkód—potwierdziłwysoki,okazałymężczyzna.—Alekiedytaksłuchamwaszychnarzekań,mimowoliprzychodziminamyślnaszproboszcz.Naprobostwieświęconorazjakąśuroczystośćiludzieuskarżalisięnarzekęzupełnietak,jakwytoterazczynicie.Rozgniewałotoproboszczaidałomupowóddoopowiedzenianampewnejhistorii.Agdyśmyjejwysłuchali,niktzcałegotowarzystwanieśmiałjużwyrzeczłegosłówkaorzece.Ciekawyjestem,czyizwaminiestałobysiętosamo,gdybyściewysłuchalitegoopowiadania.
Iulegającprośbomcałegotowarzystwachłopopowiedziałowąhistorię,jakjąjeszczepamiętał:—Wysoko,wgłębigór,nagranicynorweskiejutworzyłosięcichejezioro.Zjeziorawypłynąłpotok,
zszumempędzącyzgóry.Byłtomałypotok,ajednaknazwanogoodrazu„główną”lub’„wielkąwodą“,gdyżzapowiadałsięnapotężnąrzekę.
Natychmiastpoopuszczeniujeziorapotokrozejrzałsięciekawienawszystkiestrony,szukającdlasiebienajdogodniejszegokierunku.Wszystkojednak,cowidział,niewydawałomusięzachęcające.Naprawo,nalewoiwprostprzednimroztaczałysięlesistewzgórza,którestopniowozmieniłysięwnagiegrzbietyskaliste,nagieurwiskaorazwysokieszczytygórskie.
Potokskierowałswąuwagęnazachód.TammiałprzedsobąpasmagórskieLångfjäll,Djupgravstöten,BarfröhagnaiStorhätteshagna.Zwróciłsięwięcnapółnoc.TuznówsterczałagóraNäsfjäll,nawschódwznosiłysięwzgórzaNipfjäll,anazachódgóraStädjan.Rzekazaczęłazastanawiaćsięnadtym,czynielepiejbędzieskierowaćsięzpowrotemdojeziora.
Przyszłojejjednaknamyśl,żepowinnaprzynajmniejuczynićpróbędotarciadomorza,udałasięwięcwdrogę.
Łatwosobiewyobrazić,jakatobyłaciężkapracadlarzekitakieprzedzieraniesięprzezdzikigąszcz.Kiedyjużudałojejsięzwalczyćlubominąćinneprzeszkody,zawszejeszczenadrodzestałlas.Abyutorowaćsobiedrogę,musiaławyrywaćzkorzeniamijednąsosnępodrugiej.
Nawiosnę,kiedyprzychodziłpierwszyprzybórwody,łożyskorzekinapełniałosięwodąztopniejącychśniegów,którezaścielałylasy.Akiedynastępniezaczynałtopniećśniegnaszczytachiwodaspływałazgór,wtedyrzekanabierałanajwiększejsiłyipotęgi—pędziłazszumemgwałtownym,nosiłapnieiziemię,żłobiącsobiedrogęprzezwzgórzapiaszczyste.Leczipóźnąjesienią,gdywodawzbierałapodeszczachjesiennych,rzekamiałaciężkiezadanie.Pewnegodnia,kiedyjakzwyklerzekaStorażłobiłasobiedrogę,usłyszałanaprawoodsiebiewgłębilasujakiśszumiplusk.Słuchałatychdźwiękówtakuważnie,żestanęłaniemalnieruchomo.„Coteżtomożebyć?“—zapytała.
Lasroztaczającysięwokoło,niemógłsięoprzećpokusiezażartowaniazrzeki.„Myśliszzapewne,żejesteśsamajednanaświecie—odezwałsiędoniej,—Dowiedzsięzatem,że
to,cosłyszysz,jesttoszumrzekiGrövel,wypływającejzjezioraGrövel.Otowłaśnieudałojejsięprzepłynąćprzezpięknądolinę,aterazudajejsięzapewnewpaśćdomorzarównieprędko,jaktobie“,
AlerzekaStorabyłabardzopewnasiebie,toteżnieociągającsięodparłanatychmiast:„Gröveljestzpewnościąmałąrzeczką,którasamazmiejscaruszyćniemoże.Powiedzjejwięc,że
rzekaStoraznajdujesięwdrodzezjezioraVandomorzaijeśliGrövelchcesięzniąpołączyć,toznajdzieopiekęipomocwdalszejdrodze”,
„Prawdziwasamochwałazciebie—odrzekłlas.—Dobrze,powtórzęjejtwojepolecenie,alesądzę,żeniesprawionoprzyjemnościrzeceGrövel”.
NazajutrzranostanąłlasprzedStorąioświadczył,żemadlaniejpozdrowienieodrzekiGrövel.RzekaGröveldonosi,żemusiałaztakimmozołemtorowaćsobiedrogę,iżradaprzyjtriiekażdąpomocichętniepołączysięjaknajprędzejzrzekąStorą.
PołączywszysięzrzekąGrövel,Storaoczywiściepotoczyłasięjeszczeprędzejnaprzódiwkrótceujrzałapiękne,wąskiejezioro.WjegoprzezroczystejwodzieodbijałasięgóraIdrebergiskałyStädjan.
„Cóżtoznowu?!—zawołałarzeka,stającnieomalzezdziwienia,—CzyżbymoszalałaipowróciładoVan?“
Leczlas,którywowymczasiestawałjejwszędzienadrodze,odparłnatychmiast:„Onie,niewróciłaśdojezioraVan,tojestIdre,jezioronapełnionewodamipotokuSörälf.Dzielnyto
potok!Napełniłjezioropobrzegi,aterazszukasobiewyjścia”.KiedytorzekaStorausłyszała,odrzekłazpośpiechem:„Ty,codocieraszwszędzie,mógłbyśpozdrowićodemniepotokSörälfipowiedziećmu,żerzeka
StorazVanznajdujesiętutajijeślipotokSörälfpozwolijejprzepłynąćprzezjezioroIdre,onazabierzegozatozsobądomorza.Niebędziejużmusiałodtądśpieszyćsię,gdyżbędzietomoimzadaniem”.
„Hm,mogęmupowtórzyćtwojąpropozycję—odrzekłlas.Leczwątpię,żebySörälfzgodziłsięnanią,gdyżjesttopotokrówniepotężny,jakty”.
Następnegodniajednaklasoznajmił,żeSörälfczujesięznużonytymtorowaniemsobiedrogiiprzyłączysięchętniedoStory.
Rzekawięcprzepłynęłaprzezjezioro,przedzierającsięcorazdalejprzezlasyiwzgórza.Przezjakiśczastoczyłasiębezprzeszkód,ażnatrafiłanawąwózskalnyzewszystkichstronzamknięty.
Ipoczuła,żeniemadlaniejwyjścia.Zgniewuburzyłasięipieniłatakgwałtownie,żelasusłyszawszytenrykoświadczył:
„Terazjużkoniecztobą!”„Co,koniec?!—krzyknęiarzeka.—O,myliszsię,przeciwnie,zabieramsięwłaśniedonajcięższej
pracy.Przekonamsię,czyniepotrafięrówniedobrze,jakSörälf,utworzyćjeziora”.IrzekazabrałasiędotworzeniajezioraSarna,nacozużyłacałelato.Imwyżejwzbieraławodaw
jeziorze,tymwyżejtakżewspinałasięStoraiwkońcuznalazłanapołudniowymbrzegumiejsce,przezktóremogłaprzepłynąć.
Kiedyrzekawydostałasięszczęśliwieztejmatni,usłyszałapewnegodniapolewejstronietakniezwykległośnyszum,żezapytałaśpieszniezezdziwieniem:
„Cotomaznaczyć?”Alasmiał,rozumiesię,natychmiastgotowąodpowiedź:„TopotokFjätälf.Słyszysz,jakszumiihuczy?Ionjestwdrodzedomorza”.„Jeżeliciępotokmożeusłyszeć—rzekłarzekaStora—pokłońmusięodemnieipowiedztemu
biedakowi,żeStorazVanofiarowujemuswojąpomocichcegozabraćzsobądomorza,podtymwarunkiemjednak,żeprzybierzejejnazwęiposłusznierazemzniąpopłynie”.
„O,Fjatälfniewyrzekniesięswejsamodzielności,nigdytemunieuwierzę!”—zapewniłlas.AlenazajutrzmusiałwyznaćStorze,żeFjätälfzmęczonybyłtorowaniemsobiewłasnejdrogiichętnie
siędoniejprzyłączy.Storapłynęładalej.Niebyłajeszczewcaletakwielkąrzeką,jakbytosądzićbyłomożnazilościjej
dopływów.Natomiaststałasiębardzodumna.Wbieguswymtworzyłaterazciąglewodospady,agłośnymszumemprzywabiaładosiebiewszystko,cosięwlesietoczyłoisączyło,nawetnajmniejszestrumyczkiwiosenne.
Pewnegodnia,gdzieśdaleko,dalekonazachodzie,usłyszałaszumjakiejśrzeki,akiedyzapytałalas,cotomożebyć,lasodpowiedział,żetorzekaFuluälf,zasilanawodamispływającymizeskałFulu,którazdołałajużsobiewyżłobićdługieiszerokiełożysko.
RzekaStoraponowiłanatychmiastswojezwykłepolecenie,alasprzyrzekł,żejedoniesierzeceFuluälf.Inastępnegodniamógłjużistotniepowtórzyćodpowiedź.
„PowiedzStorze—oznajmiłamurzekaFuluälf—żeniepotrzebujęniczyjejpomocy.Takąpropozycjęmogłabymraczejjajejuczynić,gdyżznasdwóchjajestempotężniejszainapewnowpadnęwcześniejdomorza”.
Stora,wysłuchawszyposelstwa,niepozostaładłużnawodpowiedzi:„PowiedznatychmiastFuluälfowi—zawołała—żegowzywamdozapasów!Jeślitwierdzi,żejest
silniejszy,niechtegodowiedzieibiegniezemnąwzawody.Ktopierwszywpadniedomorza,tenzwycięży”.
Fuluälfodparłtymisłowami:„NiemamnicprzeciwkoStorzeiwolałbympłynąćdalejswojądrogąwspokojuiciszy.Leczwiem,
żemojeskałynieposkąpiąmipomocy,byłobywięctchórzostwemzmojejstrony,gdybymnieprzyjąłtegowezwania”.
Iobierzekirozpoczęływyścig.Pędziłyterazzjeszczewiększąszybkościąinieustawaływswymbystrymbiegunilatem,nizimą.
Zdawałosię,żeStorawkrótceżałowaćbędzieswegozuchwałegowezwania,natknęłasiębowiemnaprzeszkodęprawieniedoprzezwyciężenia.Tęprzeszkodęstanowiłagóra,którąprzerzynałatylkojednabardzowąskaszczelina.Storazwęziłasię,oiletylkomogła,i,pieniącsięburzliwie,wpadławszczelinę.Musiałajednakprzezdługielataobmywaćskałęiżłobićją,zanimsięjejudałodoprowadzićszczelinędoszerokościwygodnegołożyska.
WtymczasieStorazapytywałalasconajmniejraznasześćmiesięcy,jaksiętamwiedzieFuluälfowi.„Radzisobiedoskonale—odpowiadałlas—połączyłsięzpotokiemGörälf,doktóregospływają
wodyzgórnorweskich”.Innymrazemlasodpowiedział:NiefrasujsięoFuluälfa,dopierocowziąłzsobącałejezioroHorrmund”.NawieśćtęStora,któramiałasamazamiarpołączyćsięzjezioremHorrmund,wpadławtaką
wściekłość,żejakszalonarzuciłasięnaprzódinareszcieprzedarłasięzwysiłkiemprzezgóry,tworzącwnichwyłom.
Terazbiegjejstałsiętakbystry,żeunosiłazsobąwięcejziemiilasu,niżnależało.Byłotonawiosnę,rzekazalałacałąokolicęmiędzygóramiHyckjebergiVäsaberg,azanimzdążyłasięuspokoić,wyżłobiładolinę,zwanąÄlfdal.
„Chciałabymterazwiedzieć,copowienatoFuluälf?!”—zawołaładolasu.TymczasemFuluälfowiudałosięwyżłobićdolinyTranstrandiLima,obecniejednakstałjużod
dłuższegoczasuprzedgórąLimediszukałprzejścia,niemiałbowiemodwagirzucićsięzestromegourwiska.Kiedyjednakusłyszał,żeStoraprzedarłasięprzezswojązaporęiwyżłobiładolinęÄlfdal,rzekłdosiebie;
„Niechsiędzieje,cochce,dłużejwytrzymaćniemogę“—irzuciłsięwdółzeskałLimed.Byłtoskokgwałtowny,alepowiódłsięszczęśliwieiterazrzekapobiegłaszybkonaprzód.Utworzyła
dolinyMalungiJärnaiudałosięjejnamówićrzekęVanandopołączeniasięzsobą,chociażVasunanmiałajużdziesięćmildługościizdołałanawłasnąrękęnapełnićwodątakwielkiejeziorojakVänjan.
KiedyniekiedyzdawałosięFuluälfowi,żesłyszyniezwyklesilnyszum.„Zdajemisię,żesłyszę,jakStorawpadadomorza”—niepokoiłsięwówczas.„Nie—odpowiadałlas.—SłyszyszistotnieszumStory,aleniedotarłaonajeszczedomorza.
WprawdzieudałosięjejzagarnąćjezioroOrsaiSkuttungeniprzechwalasię,żenapełniswymiwodamidolinęSiljan“.
ByłatodobrawiadomośćdlaFuluälfa.GdybyStoraistotniezboczyławdolinęSiljan,zostałabywniejzamkniętajakwwięzieniuionpierwszywpadłbydomorza.
IFuluälfpopłyną!dalej,pełennajlepszychmyśli.Nawiosnęwykonałnajcięższączęśćswejpracy.Wspiąłsięwysokoponadlasyiwzgórza,wszędzie,gdzieprzepływał,pozostawiałzasobąrozległedoliny.WiłsiętakoddolinyJärnadoNäs,aodNäsdoFloda.ZdolinyFlodaskręciłwdolinęGagnef,Tutajnatrafiłnapłaskąrówninę—górycofnęłysiędalekoiFuluälfmógłbezżadnychtrudnościpłynąćdalej.Zapomniałterazzupełnieodawniejszympośpiechuiwiłsięwnajrozmaitszeskrętyniemaltakjakmłodziutki,wesołystrumyczek.
ChociażFuluälfzapomniałoStorze,StorajednakniezapomniałaoFuluälfie.CodniastawałagorliwiedopracynadwypełnieniemwodącałejdolinySiljan,żebywtensposóbznaleźćzniejwyjście.Leczdolinawciążleżałanibyolbrzymiacysternaizdawałosię,żenigdyniezdołasięnapełnić.Storabywałanierazbliskarozpaczy.Myślałajuż,żewkońcubędziemusiałazalaćcałągóręGesundabergt,żebysięwydostaćzeswegowięzienia.PróbowałasięprzedrzećprzyRättvik,lecztutajgóraLerdalbergstanęłajejnadrodze.NareszciepodLeksandudałojejsięprzełamaćprzezgóryiwypłynąć.
„NiemówFuluälfowinicotym,żesięprzedostałam!”—prosiłalas.Ilasprzyrzekłmilczeć.WdalszejdrodzeStorazabrałazsobąjezioroInsjönipłynęłaterazjakopotężnaiwspaniałarzeka
przezdolinęGagnef.KiedyznajdowałasięwpobliżuMjägen,ujrzałainnąrówniewspaniałą,szerokąrzekę,toczącątędy
sweczyste,lśniącewodyijakbydlaigraszkiusuwającąnaboklasyiwzgórkipiaszczyste.„Cóżtozaprzepięknarzeka?”—zapytałaStora.Leczotosamopytaławtejsamejchwilidrugarzeka,którąniebyłniktinny,tylkoFuluälf.„Cóżtozarzeka,coztakądumąipotęgąnadciągazpółnocy?Niewyobrażałemsobienigdy,żeby
rzekamogłapędzićprzezdolinęztakimrozmachem”—mówił.„Skoroobydwie—iStora,iFuluälf—wyrażaciesiętakpochlebnieosobie,uważam,że
powinnyścieniezwłoczniepołączyćsiązsobąitorowaćsobiewspólniedrogędomorza”—oświadczyłlas.
Myśltapodobałasięoburzekom.Wynikłajednakprzeszkoda.Anijedna,anidruganiechciałysięzrzecswojejnazwyiprzybraćcudzegonazwiska.
Ztejprzyczynypołączeniemożeniedoszłobydoskutku,laszaproponowałjednak,żebyzgodziłysięnanowąnazwę,którejdotychczasżadnaznichnienosiła.Natoobierzekiprzystałychętnieilas,któremuporuczonowybórnazwy,postanowił,iżStoramazrzecsięswojejnazwyizwaćsięodtądWschodnimDalälfem,FuluälfmasięwyrzecrównieżswejnazwyiprzybraćnazwęZachodniegoDalälfu.Akiedynastępniepołącząsię,mająobienazywaćsiępoprostuDalälfem.
Iterazkiedyobierzekisiępołączyły,runęłynaprzództakąsiłą,żenicjużniemogłostawićimoporu.ZiemięwokolicyTunazrównałyjakdziedziniec,zeskałKvarnsvedeniDomnarvetrzuciłysiębezwahania.SpotkawszypodrodzejezioroRunnwchłonęływsiebiejegowodyizmusiływszystkierzekiwcałejokolicydopołączeniasięzsobą.Potempopłynęłyjużbezwiększychprzeszkódnawschód,corazbardziejzbliżającsiędomorzairozszerzającsięwniektórychmiejscachtak,żewydawałysięnieledwiewielkimijeziorami.Nareszciedopłynęłydomorza.Iwchwilikiedyjużmiałyzatopićswenurtywjegofalach,przypomniałysobiedługielataewego,współzawodnictwa,wszystkieutrudnieniaiprzeszkody,jakiestądwynikały.
Terazczułysięjużtakiestare,znużone,żedziwiłysięsamesobie,iżwmłodościtakłatwosięsprzeczałyiwzywałydozapasów.Pytałyteż,jakastądwłaściwiekorzyśćwynikła.
Aleniktimnatopytanienieodpowiedział,gdyżlaszatrzymałsięwgłębikraju.Onezaśsameniemogłysięobrócićwswymłożysku.Niemogłyteżzobaczyć,jakdalekozanimizapuścilisięludzie,iledrógpobudowali,jaknadjezioramiWschodniegoiwdolinachZachodniegoDalälfuwyrastałajedna
osadaobokdrugiejijakwcałejokolicyciągnęłysięwciążjeszczedzikielasyinagiepasmagórskie,zwyjątkiemtychmiejsc,przezktóreprzepłynęłypbierzekiwczasachswegozawziętegowspółzawodnictwa.4Mielerzysko—kotlinazasypanaresztkamiwęgliipopiołupozostałymipowypaleniustosudrzewanawęgle.
CZĘŚĆSYNOWSKA
STAREMIASTOGORNICZE
Piątek,29kwietnia
KrukBatakinieznałmiejscawcałejokolicy,którebymusiętakpodobałojakFalun.Skorotylkozwiosnąziemiazaczynaławyzieraćspodśniegu,udawałsiętamiprzebywałprzezkilkatygodniwpobliżutegostaregomiastagórniczego.
Falunleżywzagłębieniudoliny,przezktórąprzepływarzeczka.Napółnocnymkrańcudolinyznajdujesiępięknejeziorozzielonymiibardzourozmaiconymibrzegami,zwaneVarpan,Napółnocyroztaczasięwielka,szerokazatoka,utworzonaprzezjezioroRunnisamawyglądającaprawiejakjezioro.ZwiesięonaTiskan.Wodymapłytkie,mętne,abrzegibagniste,szpetne,zaśmieconeróżnymiodpadkami.Nawchódoddolinyciągniesięprześlicznyłańcuchwzgórz.Naichwierzchołkachrosnąwspaniałelasyiglasteiuroczegajebrzozowe,stokizaśpokrywającienistesadyowocowe.Nazachódodmiastawznosisięinnygrzbietgórski.Stokitychgórstercząnagie,nieporosłezielenią,zaledwienaszczytachwidaćnędznesosny,pozatymniemanagórachtychnic,próczwielkich,okrągłychblokówkamiennychporozrzucanychwszędzienibywprawdziwejpustyni.
MiastoFalun,położonewzagłębieniudoliny,poobubrzegachrzeki,wyglądatak,jakgdybyzostałozbudowanezmyśląowarunkachgatunku,naktórychstoi,Ztejwięcstrony,gdziedolinępokrywazieleń,wznosząsięwszystkiebudynkiodznaczającesięokazałymlubpięknymwyglądem.Stojątamobakościoły,ratusz,mieszkanieprezydentaokręgu,kancelariekopalń,bank,hotele,liczneszkoły,szpitalorazwszystkiepięknewilleibogatedomy.Natomiastpostroniepozbawionejroślinnościciągnąsięulicezaulicami,zabudowanesamymijednopiętrowymi,naczerwonopomalowanymidomami,długie,smutne,drewnianeszopyiwielkie,ciężkiegmachyfabryczne.ZatymiulicamimieszcząsiękopalnieFalun,szachty,windyipompyorazstaroświeckiezabudowaniastojącepochyłonapodkopanymgruncie,otoczonewysokimigóramiżużluidługimirzędamipiecówprażelnych5.
CodokrukaBataki,totenanipatrzyłnawschodniączęśćmiasta,tymmniejnapięknejezioroVarpan.
NatomiastzachwycałsięzachodniąjegoczęściąimałymjezioremTiskan.KrukBatakilubiłwszystko,cobyłotajemnicze,wszystko,comudawałosposobnośćdodociekań,co
gopobudzałodorozmyślań,ategoczarnastronadostarczałamuobficie.Więcprzedewszystkimlubiłbardzozgłębiać,dlaczegostare,czerwonemiastodrewnianeniespaliłosiętakjakwszystkieczerwonemiastadrewnianewtejokolicy.Zadawałsobierównieżpytanie,jakdługojeszczepostojąpochyłedomynabrzegukopalni?Rozmyśla!poważnienadwielkąszachtą,tympotężnymotworemwziemipośrodkupolakopalnianego,isfrunąłnawetraznasamodno,abyzbadać,jakpowstałataogromna,pustaprzestrzeń.Głębokiezdumienieogarniałogonawidokolbrzymichstosówżużlu,otaczającychnibymuryszachtąibudynki.Próbowałtakżewyjaśnićsobie,comaoznaczaćmałydzwoneksygnałowy,którywydajeprzezcałyrokwoznaczonychodstępachczasukrótki,nieprzyjemniebrzmiącydźwięk,aprzedewszystkimchciałbardzodowiedziećsię,jakwyglądatam,wgłębiziemi,skądwykopująrudęmiedzianąodseteklatigdziecałaziemiajesttakpooranaiprzekopanajakmrowisko,
Kiedywkońcukrukowirozjaśniałosięniecowgłowie,odlatywałnaponurąpustyniękamienistą,abytamwdalszymciąguzastanawiaćsięnadtym,dlaczegomiędzypiaskowcaminierośnietrawa.
NiekiedyteżudawałsięwgłąbdolinynadjezioroTiskan.Jeziorotowydawałomusięnajpiękniejsząwodązewszystkich,jakiedotychczaswidywał.Tylkojakżesiętodzieje,żeniemawniejrybiczemutawoda,kiedyjąwiatrwzburzy,stajesięniekiedyczerwona?Byłototymdziwniejsze,żepotokwpadającydojezioramiałwodęlśniącą,jasnożółtą.Batakiłamałsobiegłowęnadruinamizniszczonychbudowli,położonychnadbrzegiemjeziora,rozmyśla!otartakuwTiske,którywznosiłsięmiędzydziwnymjezioremapustkowiemskalistymiktóryotaczałyzieloneogrodyiocieniaływysokiedrzewa.
Wtymroku,kiedyNilsHolgersonwędrowałzdzikimigęśmi,nabrzegujezioraTiskanwpewnejodległościodmiastastałstarydom,zwany„kuchniąsiarczaną”,ponieważcoparęlatgotowanownimprzezkilkamiesięcysiarkę.Domtenbyłtostarybarak,niegdyśpomalowanynaczerwono,zczasemjednakprzybrałonbarwęszarobrunatną.Zamiastokienmiałszeregotworów,którezresztąbyłyprawiezawszezabite.Anirazunieudałosiękrukowirzucićchoćbyjednegospojrzeniadotegodomuidlategowydawałmusięonowielebardziejinteresującyniżkażdyinny.Skakałpodachu,abyodnaleźćwnimjakąkolwiekdziurę,siadałczęstonawysokimkominieizaglądałprzezciasnyotwórdownętrza.
Alejednegodniakrukaspotkałonieszczęście.Tegodniawiatrdąłzcałejsiłyiotworzyłwkuchnisiarczanejokiennicę.Bataki,naturalnie,skorzystałzesposobnościiwfrunąłprzezotwórdownętrza.Zaledwiesięjednaktamdostał,okiennicazatrzasnęłasięzanimiBatakiznalazłsięwwięzieniu.Spodziewałsię,żewiatrznowuotworzyokiennicę,alenie—wiatrnieokazywałdotegonajmniejszejochoty.Przezszparywmurachwpadałodośćświatładownętrza,Batakiwięcmógłprzynajmniejrozejrzećsięwtymbaraku.Niebyłotamjednaknicpróczwielkiegokominaiwmurowanegokotła,czemusiękrukwkrótcezdążyłnapatrzyćdosyta.Chciałprzetojużopuścićbarak,alebyłotowciążniemożliwe,wiatrbowiemnadalniemiałzamiaruotwieraćokiennicy.Anijednookno,anijednedrzwiniestałyotworem.Krukbyłsamjedenwswoimwięzieniu.
Batakizacząłwołaćopomoc,leczpomocsięniezjawiała.Wołałwięcikrzyczałprzezcałydzieńbezprzerwy.Niemachybanaświeciestworzenia,którebypotrafiłotakhałasowaćiwrzeszczećjakkruk,toteżwieśćotym,żeBatakidostałsiędowięzienia,rozeszłasięlotemstrzały.Pierwszym,doktóregodotarławiadomośćotymnieszczęściu,byłszaroprążkowanykotztartakuwTiske.Przekazałonjąkurom,akurywygdakałyjąprzelatującymptakom.Wkrótceiwszystkiesroki,igołębie,iwrony,iwróblewcałymFalunwiedziały,cosięstało,inatychmiastpoleciałydostarejkuchnisiarczanej,abyprzyjrzećsiętemuzbliska.Ptakibardzosięlitowałynadkrukiem,ależadnemunieprzychodziłonamyśl,jakgoztejpułapkiwydobyć.
NagleBatakikrzyknąłostrym,kraczącymgłosem:
—Cicho,wytam!Isłuchaćmnie!Skoromówicie)żechceciemidopomóc,todowiedzciesię,gdzieprzebywaobecniezeswymstademstara,dzikagęśAkkazKebnekajse.Oilewiem,otejporzerokuznajdujesięonawDalarna.PowiedzcieAkce,cosięzemnąstało.Zdajemisię,żejedynaistota,którapotrafimidopomóc,znajdujesięwjejstadzie.
GołąbAgar,najbardziejchyżyposełwcałejokolicy,spotkałstadodzikichgęsinabrzeguDalälfuiznadejściemzmrokupowróciłwrazzAkkąprzedsiarczanąkuchnią.NagrzbiecieAkkisiedziałPaluszek.PozostałegęsizatrzymałysięnamalejwysepcenajeziorzeRunn,gdyżAkkaobawiałasię,żetakiegwarneprzybyciedoFalunmożeraczejzaszkodzićniżpomóc.
PonaradziezKrukiemBatakiAkkawzięłaznowuPaluszkanagrzbietipofrunęłaznimdozagrodyznajdującejsięwpobliżusiarczanejkuchni.Unosiłasiępowolinadogrodemigajembrzozowym,otaczającymzagrodę,przyczymobojezchłopcemuparciepatrzylinaziemię.Wjednymmiejscuwidoczniebawiłysiędzieci,cołatwomożnabyłoodgadnąćporozmaitychzabawkachporozrzucanychwokoło.TutajteżAkkaiPaluszekznaleźlito,czegoszukali.Wstrumyku,wesołopłuszczącympokamieniach,turkotałrządmałychmłynów,awpobliżuleżałomałedłuto.Nąkilkudrewnianychkoziołkachstałonawpółwykończoneczółno,aobokniegochłopiecznalazłmaleńkikłębeksznurka.Zabralitowszystkoiztązdobycząpofrunęliobojezpowrotemdosiarczanejkuchni.
Chłopiecprzywiązałjedenkoniecsznurkadokomina,drugispuściłwotwórizsunąłsiędośrodka.PopowitaniuzkrukiemBataki,którymudziękowałzapomoc,chłopieczabrałsiędowybijaniadłutkiemdziurywścianie.
Siarczanakuchnianiemiałagrubychmurów,alechłopcuzakażdymuderzeniemudawałosięodłupaćzaledwiedrobnyokruch.Myszkaprzednimiząbkami,mogłabydokonaćtakiegosamegodzieła.
—Trzebabędziepracowaćprzezcałąnoc,żebywywiercićotwórdostateczniedużydlakruka—powiedziałsobiechłopiecizabrałsiędoroboty.
Batakitęskniłogromniezawolnościąizewzruszenianiemógłzasnąć.Zpoczątkuchłopiecokazywałwielkąpracowitość,alepopewnymczasiekrukusłyszał,żeuderzeniadłutkarozlegająsięcorazrzadziej,ażwkońcuustałyzupełnie.
—Jesteśzapewnezmęczony—rzekłBataki—iniemożeszdłużejpracować.—Niejestemzmęczony—odparłchłopiecichwyciłznówzadłutko.—Tylkooddłuższegoczasunie
przespałemporządnieanijednejnocyiniemogęsięutrzymaćnanogach.Znowuprzezjakiśczasrobotaposuwałasięszybkonaprzód,alestopniowoodgłosyzaczęłysięznów
rozlegaćwcorazdłuższychodstępach.Inanowokrukbudziłchłopca.Zdawałonsobiesprawę,żejeśliniewymyśliczegoś,cobędziewstaniechłopcaotrzeźwić,spędzinietylkotęnoc,aleinastępnydzieńwwięzieniu.
—Czymyślisz,żerobotaposzłabyciłatwiej,gdybymciopowiadałjakąśhistorię?—zapytałBataki.—Tak...byćmoże—odrzekłchłopiec,alejednocześnieziewnąłgłośno.Biednymalecbyłtak
strasznieśpiący,żeniemógłutrzymaćnarzędziawręku.
HISTORIAKOPALNIWFALUN
—Widzisz,kochanyPaluszku—zacząłkruk—długożyjęnaświecie.Doznawałemdobrychizłychlosówikilkakrotniebywałemchwytanyprzezludzi.Dziękitemunietylkonauczyłemsięichmowy,aleiprzyswoiłemsobiewielezichuczoności.Iterazmogętwierdzić,żewcałymkrajuniemaptaka,którybytakznałtwoichbraci,jakjaichznam.
Niegdyśprzezwielelatsiedziałembezprzerwywklatceusztygara,tutajwFalun,iwjegodomu
usłyszałemto,oczymciterazchcęopowiedzieć,WdawnychczasachmieszkałwDalarnaolbrzymzdwiemacórkami.Kiedysięolbrzymzestarzałi
poczuł,żemusiumierać,zawołałobiecórki,abypodzielićmiędzynieswójmajątek.Majątektenstanowiłogłówniekilkagórobfitującychwmiedźitymigóramichciałolbrzym
obdarowaćcórki.„Zanimjednakoddamwamdziedzictwo—powiedział—musiciemiprzyrzec,żezabijeciekażdego
obcego,któryodkryjewaszegórymiedziane,itoprzedtem,nimzdążydonieśćkomukolwiekoswoimodkryciu”.
Starszacórkaolbrzymabyładzikaiokrutna,przyrzekławięcbezwahaniawypełnićrozkazojca.Młodszajednakmiałaserceczulszeiojciecwidział,żewahałasiędługo,zanimzłożyłaprzyrzeczenie.Dlategoteżprzyznałjejtylkotrzeciączęśćspadku.Starszazatemdostaładwarazytyle,comłodsza.
„Natobiemogępolegaćtakjaknamężczyźnie,wiemotym—rzekłolbrzym—idlategootrzymujeszczęśćsynowską”.
Wkrótcepotemolbrzymzmarł,aobiecórkiprzezdłuższyczasdotrzymywaływiernieswegoprzyrzeczenia.Niejedenbiednydrwallubmyśliwyodkrywałrudęmiedzianąleżącąwwielumiejscachwewnętrzugór,leczzaledwiewróciłdodomuiopowiedziałdomowym,cowidział,natychmiastspotykałogojakieśnieszczęście:przygniotłogowalącesiędrzewoalbozasypałazapadającasięgóra.Nigdyniestarczyłomuczasu,abymógłinnymludziomwskazaćskarbkryjącysięwpustkowiu.
Wowychczasachwcałejokolicypowszechniepanowałzwyczaj,żewleciewieśniacywypędzalibydłonapastwiskadalekowgłąblasów.Zabydłemszłypasterki,pilnowałygo,doiłyiwyrabiałymasłoisery.Żebybydłomiałoschroniskowpustkowiu,chłopiwykarczowywaliczęśćlasuiustawialikilkabudynków,zwanychszałasami.
Razupewnegochłop,mieszającynadrzekąDalälfwparafiiTersang,pobudowałszałasynadjezioremRunn,gdzieziemiatakbyłakamienista,iżdotychczasniktniepróbowałjejuprawiać.Którejśjesienichłopudałsięnapastwiskazparąkoni,abydopomócpasterkomwprzygotowaniachdopowrotu:przyspędzaniubydła,przewożeniubeczułekzmasłemikręgówsera.Liczącbydło,zauważył,żejedenzkozłówmaczerwonerogi.
„DlaczegokoziołKarematakdziwnieczerwonerogi?”—zapytałchłoppastuszki.„Niewiem,jaktosiędzieje—odparładziewczyna—aleprzezcałelatowracałcowieczórztakimi
czerwonymirogami.Pewniemusięzdaje,żetopiękniewygląda”.„Naprawdę?”—dziwiłsięchłop.„Ach,Karetoogromnieupartestworzenie,mogęmujaknajstarannłejwytrzećrogi,ajużzachwilę
wracaumazanynaczerwono”.„Zetrzyjnojeszczeraztęfarbę—rzekichłop.—Chcęsięprzekonać,skądonapochodzi”.Zaledwiedziewczynawytarłarogi,kiedyjużkoziołskoczyłnanowowgłąblasu.Chłoppobiegłza
nimiwłaśniegdydopędzałkozła,tenocierałrogiojakieśczerwonekamienie.Chłoppodniósłkilkakamieni,polizał,potempowąchałiprzekonałsię,żeznalazłrudę.
Kiedystał,rozmyślającnadtymzdarzeniem,zgórysterczącejobokniegostoczyłsięwielkizłomskalny.
Chłopodskoczyłnabokiuratowałżycie,koziołKarezostałjednakzabitynamiejscu.Chłopspojrzałwgórękuurwiskuiujrzałwielką,silnąolbrzymkę,zabierającąsiędostoczeniawdółdrugiegozłomuskalnego.
„Corobisz?!—zawołałchłop.—Nieuczyniłemprzecieżanitobie,aninikomuztwoichniczłego”.„Otymwiem—odrzekłaolbrzymka.—Muszęcięjednakzgładzićzeświata,gdyżodkryłeśmoją
góręmiedzianą”.
Powiedziałatotakimsmutnymgłosem,jakgdybymusiałazabićchłopawbrewwoli,chłopwięcnabrałdoniejzaufaniainawiązałzniąrozmowę.Wtedyolbrzymkaopowiedziałamuostarymolbrzymie,swymojcu,oprzyrzeczeniu,któremudaćmusiała,iosiostrze,którejdostałosiędziedzictwodwarazywiększe.
„Ach,wzdrygamsięwduszy,kiedymuszęuśmiercaćtychwszystkichbiednych,niewinnychludzi,którzyodkrywająmojeskarbymiedziane,iwolałabymwcalenieposiadaćtegodziedzictwa—mówiłaolbrzymka.—Leczmuszędotrzymaćtego,coprzyrzekłam”.
Ipochwyciłananowowielkikamień.„Nieśpieszsiętakbardzo!—zawołałchłop.—Mnieprzecieżtwojeprzyrzeczeniewcalenie
dotyczy,gdyżtoniejaodkryłemtwojąmiedź,tylkokozioł,ajegoprzecieżjużzabiłaś”.„Myślisz,żemogęnatympoprzestać?”—zapytałaolbrzymkawahającymsięgłosem.„Rozumiesię—zapewniałchłop.—Dotrzymałaświernieswegoprzyrzeczenia,niktwięcejodciebie
wymagaćniemoże”,Itakjąprzekonywałgorliwie,ażmurzeczywiściedarowałażycie.Przedewszystkimchłoppowróciłzbydłemdodomu.Potemudałsiędookręgugórniczegoinająłtam
kilkugórników.Cipomoglimuwydobyćrudęwtymmiejscu,gdziezginąłkozioł.Zpoczątkuchłoplęka!sięjeszczeciągleśmierci,aleolbrzymcesprzykrzyłosięwiecznepilnowanieskarbówizaniechałazemsty.Żyłarudy,którąchłopodkrył,przebiegałatużpodpowierzchniąziemi.Wyłamywaniewięcnieprzedstawiałowielkichtrudności.Chłopzparobkamiściągalidrzewozlasu,układaliwielkiestosynagórzeizapalalije.Żarrozsadzałkamienieidostępdorudyby!ułatwiony.Potemtopilirudętakdługo,dopókinieoczyścilijejzwszelkiegożużlu.
Wdawnychczasachludziezużywalidalekowięcejmiedzidocodziennegoużytkuniżdzisiaj.Dlategoteżmiedźbyłabardzoposzukiwanymipożytecznymtowaremichłop,doktóregokopalnianależała,stałsięwkrótcebogaczem.Zbudowałwielką,wspaniałązagrodę,akopalnięnapamiątkękozłanazwałKarerbe.
KiedyzajeżdżałprzedkościółwTorsang,końjegomiałsrebrnąuprząż,anaweselecórkikazałnawarzyćpiwazdwudziestubeczeksłoduiupiecnarożnachdziesięćwielkichwołów.
Wowychczasachludzieprzeważniesiedzielispokojniewewlanychokręgachinowinynierozchodziłysiętakszybkojakdziś.Leczwieśćokopalnimiedzidoszłajednakzczasemdowieluludzi,aktoniemiałniclepszegodoroboty,udawałsięwdrogędoprowincjiDalarna.
WKarerbeprzyjmowanogościnniewszystkichpodróżnych—chłopgodziłchętnychdosłużby,dawałsutązapłatęikazałwykopywaćrudę.Byłotamdość,ażzadużorudyiimwięcejludzichłopzatrudniał,tymbardziejsięwzbogacał.
Pewnegowieczoru,mówipodanie,przyszłodoKarerbeczterechsilnychmężczyznzoskardaminaplecach.Zostaliprzyjęcigościnniejakinni,kiedyjednakchłopzapytał,czychcądlaniegopracować,powiedzieliotwarcie:
„Chcemywykopywaćrudęnawłasnyrachunek”.„Wiecieprzecież,żegóramiedziananależydomnie”—rzekichłop.„Nieweźmiemyteżnicztwojejkopalni—odparliprzybysze.—Górajestwielkaidotego,coleży
wpustkowiachwolneibezochrony,mamytakiesameprawajakty”.Niemówionojużwięcejotejsprawieichłopokazywałprzybyszomdalejtakąsamągościnność.Rankiemdnianastępnegoprzybyszewyruszylinarobotę.Opodalznaleźliistotnierudęmiedzianąi
zaczęlijąwykopywać.Pokilkudniachodwiedziłichchłop.„Górajestbardzobogatawmiedź”—powiedział.„Tak,wieluludzimusipopracowaćpilnie,zanimwydobędącałyskarb”—odrzekliprzybysze.„Wiemotym—mówiłchłop—alezdajemisię,żepowinniściemioddawaćpewnączęśćmiedzi,
którątutajwykopujecie,ponieważmniezawdzięczacie,żewogólemożecietutajpracować”.„Nierozumiemy,cochceszprzeztopowiedzieć”—odparliprzybysze.„Jakto?Przecieżtojaswoimsprytemzawładnąłemtągórą”—rzekłchłop.Iopowiedziałimo
dwóchcóracholbrzymaioichprzysiędze.Przybyszesłuchaliuważnie,alenajbardziejzajęłoichzupełniecośinnego,niżchłopprzypuszczał.„Czytopewne,żedrugaolbrzymkajestokrutniejszaodtej,którąspotkałeś?”—zapytali,„Rozumiesię,onabywaszpewnościąnieoszczędziła”—brzmiałaodpowiedźchłopa.Potychsłowachopuściłprzybyszów,przyglądałimsięjednakzdaleka.Zachwilęujrzał,żeporzucili
robotęiudalisięwgłąblasu.Tegożwieczoru,kiedychłopsiedziałzdomownikamiprzywieczerzy,rozległosięwlesiegłośne
wyciewilków,przeplataneludzkimigłosami,wzywającymipomocy.Chłopzerwałsięszybko,aleparobcyniemieliochotyiśćzanim.
„Aniechichtam,złodziei,wilkirozszarpią”—rzekli.„Trzebakażdemudopomócwnieszczęściu”—powiedziałgospodarziudałsięnatychmiastdolasu,
zabierajączsobąwszystkichpięćdziesięciuparobków.Tamujrzeliodrazuwielkiestadowilkówskaczącychiwydzierającychsobiezdobycz.Chłopi
rozegnaliwilkiizobaczylinaziemiczteryciałaludzkietakstraszliwieposzarpane,żebyłobyjeniesposóbrozpoznać,gdybynieleżąceobokczteryoskardy.
Potymzdarzeniumiedzianagórapozostaławłasnościąchłopaażdojegośmierci.Ponimobjęlijąjegosynowie.Cipracowaliwspólnie,wszystkąmiedź,jakąwciągurokuwydobywalizkopalni,dzielilimiędzysiebieiwytapialikażdywewłasnejhucie.Wszyscyonistalisięzamożnymiludźmi,zbudowalisobieokazałe,wielkiedomostwa,Spadkobiercyichprzebilinoweszybyipowiększylijeszczewydajnośćkopalni.Zkażdymrokiemwzrastałyrozmiarykopalniicorazwięcejwłaścicielibrałoudziałwtychzdobyczach.Jedniznichmieszkaliwpobliżu,innimieliswedomyipiecehutniczerozrzuconepocałymokręgu.Powstałastopniowowielkailośćwsi,awszystkorazemzostałonazwanewielkimmiedzianymokręgiemgórniczym.
Nienależyjednakzapominaćotym,żeoilepoczątkowomiedźleżałapodpowierzchniągóryimożnająbyłowyłamywaćjakkamieniezkamieniołomu,tozczasemjednakpokładytezostaływyczerpaneigórnicyzmuszenibyliposzukiwaćmiedzigłębokopodziemią.Zapomocągłębokichszybówidługich,krętychprzejśćpodziemnychmusielisięprzedostawaćwciemnewnętrzegóry,zakładaćtamminyirozsadzaćrudę.Wysadzaniesamoprzezsięjestbardzociężkąimozolnąpracą,alejeszczeuciążliwszączynijedym,któryniemaujścia.Adotegododaćtrzebawindowaniemiedzipostromychdrabinach.
Imgłębiejzapuszczanosięwewnętrzugóry,tymrobotastawałasięniebezpieczniejszą.Torozszalałepodziemnewodywdzierałysiędokopalni,toznówprzygniatałogórnikówsklepienie.Wkońcupracawkopalnizaczęłauchodzićzatakniebezpieczną,żeniktjużniechciałjejsiędobrowolniepodejmować.Tedyobiecanoprzestępcom,skazanymnaśmierć,orazbanitom,którzyzagrażalibezpieczeństwuwlesie,żewinybędąimdarowane,jeślizostanągórnikamiwFalun.
Odwielu,wielulatnikomunieprzychodziłonamyśludaćsięnaposzukiwanie„częścisynowskiej”pozostawionejprzezzmarłegoolbrzymastarszejcórce.
Leczwśródbanitów,przybywającychnawielkąmiedzianągórę,znajdowalisięitacy,którzywięcejdbalioprawdziwąprzygodęniżowłasneżycie,iciwłóczylisięczęstopolesiewnadzieiznalezieniadrugiejgórymiedzianej,owejczęścisynowskiej.
Jaksiętymlicznymposzukiwaczompowiodło,niewienikt,zachowałasiędodziśtylkojednahistoriaodwóchgórnikach.Górnicyciprzyszlipewnegorazupóźnymwieczoremdoswegopanaioznajmilimu,żeznaleźliwlesiebogatążyłęrudy.Porobilisobieznakinadrodzeiobiecalipanu,żenazajutrz
zaprowadzągowtomiejsce.Lecznazajutrzprzypadałaniedzielaipanniechciałtegodniaiśćdolasuszukaćrudy—uważał,że
powinienpójśćzeswymiludźmidokościoła.ByłotozimąicałagrupagórnikówpowędrowaładrogąwiodącąprzezjezioroVarpa.Wszystkonarazieszłodobrze,leczwdrodzepowrotnejowidwajgórnicywpadliwprzerębleiutonęli.Wtedyludzieprzypomnielisobiestarepodanieoczęścisynowskiejizaczęliszeptać,żeowigórnicyzpewnościąpadliofiarąolbrzymki.
Abyzmniejszyćtrudnościprzypracywkopalniach,właścicielekopalńzaczęlisprowadzaćdoświadczonychgórnikówzzagranicy.CinauczylimieszkańcówFalunbudowaćwkopalniachwindy,wypompowywaćwodęiwowielełatwiejszysposóbwydobywaćrudęnapowierzchnięziemi.Cudzoziemcyniewierzylipodaniuoolbrzymkach,alepewnibyli,żegdzieśwpobliżuznajdująsięjeszczepotężnepokładyrudy,iposzukiwaliichusilnie.Pewnegowieczorudogospodyprzykopalniwszedłniemieckisztygarioznajmił,żeznalazłczęśćsynowską.Alemyślobogactwie,któremiałterazzdobyć,oszołomiłagozupełnieiuczyniłaniepoczytalnym.Tegosamegowieczoruurządziłwielkąhulankęwgospodzie,pił,tańczyłigrał,ażwreszciewszcząłkłótnię.Doszłodobójkiizostałzasztyletowanyprzeztowarzyszapijatyki.
Atymczasemzmiedzianejgórywydobywanowciążjeszczetylerudy,żekopalniatauchodziłazanajbogatsząwcałymkraju.Podatki,którezniejściągano,bywaływciężkichczasachwielkąpomocądiapaństwaszwedzkiego.
WokołokopalnipowstałostopniowomiastoFalun,asamakopalniazasłynęłajakoosobliwośćnajgodniejszauwagiiprzynosiłatylekorzyści,żenawetkrólowieodwiedzaliFaluninazywalijeszczęściemiskarbemSzwecji.
Jednymzostatnich,którynatrafiłnaczęśćsynowską,byłmłodygórnikzzamożnej,szanowanejrodziny,osiadłejwFalun,właścicieldomuipiecahutniczegowmieście.PragnąłonożenićsięzpięknącórkągospodarskązLeksandipewnegodniawybrałsiędoniejzoświadczynami.Dziewczynaoznajmiłamujednak,żewyjdziezaniegotylkopodtymwarunkiem»jeślizgodzisięnaporzucenieFalun,WFalundymzpiecówhutniczychkładziesięczarną,przytłaczającąwarstwąnamiastoijużnasamąmyślotym,ciężkosięjejrobinasercu.
Górnikkochałszczerzedziewczynęiwracałbardzozasmuconyjejodmową.MieszkałodurodzeniawFaluninigdynieprzyszłomunamyśl,żebymogłosiętutajkomukolwiekniepodobać.Kiedyjednakzbliżałsiędomiasta,ogarnęłogoniezmiernezdziwienie.Zwielkiegootworukopalnianego,zsetekpiecówhutniczychbuchałwokołoczarny,gryzącydymsiarczanyizasłaniałcałemiastogęstąmgłą.Dymtenhamowałnaturalnyrozwójroślin,toteżpolawokołociągnęłysięnagieipuste.Górnikspostrzegałwszędziepiecehutnicze,otoczoneczarnymistosamiwęgli,zpiecówhutniczychbuchałypłomienie,abyłotaknietylkowmieście,aleiwcałejokolicy—wGrycksbo,wBengtsarvet,wBergsgarden,wStennäset,wKorsnäs,wVika,nawetażwAspeboda.Tak,terazzaczynałpojmować:ktoś,ktoprzywykłmieszkaćwjasnymblaskusłonecznym,nazielonychbrzegachprzezroczystegojezioraSiljan,niemógłsiętutajdobrzeczuć.
Widokmiastausposobiłgojeszczesmutniej.Niemiałochotyudaćsięwprostdodomu,zboczyłwięczdrogiiwszedłwlas.Tutajbłądziłprzezcałydzień,niemyślącotym,dokądidzie.
Kuwieczorowistanąłnagleprzedgórą,którawznosiłasięprzednimnibyścianapołyskującazłotem,azbliżywszysięujrzał,żeblasktenwydająpokładymiedzi.Zrazuucieszyłsięztegoodkrycia,aleniebawemprzypomniałomusiępodanieoczęścisynowskiej,któraprzyprawiłaozgubętyleludzi,iprzerażeniewstrząsnęłonimdogłębiduszy.
„Dzisiajprześladujemnieprawdziwenieszczęście—pomyślał.—Pewniebędęsięmusiałwkrótcepożegnaćzżyciemdlatego,żeodkryłemtenskarb”.
Zawróciłpośpiesznieiudałsięzpowrotemdodomu.Pochwilispotkałwielkąsilnąkobietę,wyglądemswoimwzbudzającąszacunek.Mogłabyćmatkągórnika,alenieprzypominałsobie,abyjąkiedykolwiekwidział.
„Chciałabymwiedzieć,czegośszukałwlesie,widziałamciębowiem,jakwłóczyłeśsięponimcałydzień?”—zapytałakobieta.
„Poszukiwałemmiejscapodbudowędomu,gdyżdziewczyna,którąkocham,niechcemieszkaćwFalun“.
„Czyniezamierzaszwydobywaćmiedzizgóry,którąprzedchwiląodkryłeś?”—pytałakobietadalej,„Nie,muszęporzucićgórnictwo,gdyżinaczejdziewczynaniebędziemoją”,„Tedydotrzymajsłowa,ąniestaniecisięniczłego”—rzekłakobietaiztymisłowamioddaliłasię.Agórnikpośpieszyłwykonaćto,comusięwniebezpieczeństwienasunęłojakowymówka.Porzucił
górnictwoiwybudowałsobiedomdalekoodFalun.Tawięc,którąkochał,niemiałajużpowoduociągaćsiędłużej,zostałajegożonąizamieszkałaznimrazem.
Natymurwałosięopowiadaniekruka.Chłopiecniespałistotnieprzezcałyczas,mimotojednakniezbytpilnieużywałdłutka.
—Acóżsięstałodalej?—zapytał,kiedykrukprzestałmówić.—Ach,odowegoczasuwydajnośćkopalnipoczęłasięzmniejszać.Miastostoijeszczenatymsamym
miejscu,alestarychpiecówhutniczychjużniema.Całaokolicazabudowanajeststarymichatamigórniczymi,leczichmieszkańcymuszązajmowaćsięrolnictwemileśnictwem.KopalniawFalunjestjużwyżyłowanaiterazbardziejmożeniżkiedykolwiekprzydałobysięodszukanieowejczęścisynowskiej.
—Czytengórnik,októrympoprzednioopowiadałeś,byłostatnimjejodkrywcą?—zapyta!chłopiec.—Jeśliwywierciszotwórwścianieiuwolniszmniestąd,tocipowiem,ktoby!ostatnim—odrzekł
kruk.Chiopiecporwą!sięizacząłraźniejwywijaćdłutkiem,Zdawaiomusię,żeBatakipowiedziałostatnie
słowadziwnieznaczącymtonem,nieomal,jakgdybychciałchłopcudaćdozrozumienia,żeonsam,krukBataki,widziałwielkągóręmiedzianą.Możeteżmiałjakieśokreślonezamiary,opowiadającmutęhistorię?
—Krążyłeśzapewneczęstonadtąokolicą?—pytałchłopiec,chcącsiędowiedziećbliższychszczegółów,—Aunoszącsięnadgóramiilasami,robiłeśchybaróżneciekaweodkrycia?
—Oczywiście,mógłbymteżcipokazaćdużoosobliwości,gdybyśsiętylkopośpieszyłzeswojąrobotą.
Chłopiecwierci!terazdłutkiemtakgorliwie,żeześcianyleciałycaleodłamki.Zpewnościąkrukznalazłskarb!
—Szkodatylko,że,jakokruk,niemożeszkorzystaćztegobogactwa!—odezwałsię.—Nicciotymniepowiem,dopókiniewywiercisztakiegootworu,abymsięmógłwydostać—
odrzekłBataki.Chłopiecpracowałipracował,ażwkońcużelazorozpaliłomusięwręku.Zdawałomusię,żeteraz
przejrzałzamiarykruka.Ptakniemógłprzecieżsamwydobywaćrudy,postanowiłwięcodkrycieswojeprzekazaćjemu,NilsowiHolgersonowi.Byłatorzeczjaknajbardziejprawdopodobnainaturalna.Aon,Nils,skoropoznatętajemnicę,będziewiedział,coczynić!Niechtylkoodzyskaswąpostaćludzką,powrócitutajpoteskarby.Akiedyzdobędziejużdośćpieniędzy,kupicałąparafięVestvemmenhögiwybudujesobiewniejpaląctakdużyjakzamekwVittskövle.IpewnegopięknegodniazaprosidoowegopałacuchałupnikaHolgeraNilsonaijegożonę,Akiedyprzybędą—on,NilsHolgerson,staćbędzienagankuipowie:„Proszę,wejdźcieirozgościesię,jakgdybyściebyliusiebiewdomu!”Onigonaturalnieniepoznająijednodrugiegopytaćbędzie,kimjesttenwielkipan,któryichzaprosił.Awielki
panspyta;„Czyniechcielibyściezamieszkaćwtakimpałacujakten?”„Oczywiście,tosięrozumiesamoprzezsię,aletoniedlanas”—odpowiedzą.„Owszem,owszem,dostaniecietenpałacjakozapłatęzawielkiego,białegogąsiora,któryuciekłwamzeszłegoroku”—odpowienato.wielkipan...
Chłopiecporuszałdłutemcorazszybciej.Drugarzecz,naktórąużyjeswychpieniędzy,tobędzienowydamekdlagęsiarkiAzyiMatsa.NaturalniedalekopiękniejszyiwiększyniżichdawnynapiaszczystymstepiewSunnerbo.AnastępniezakupicałejezioroTakern,anastępnie...
—Teraz,istotnie?trzebaciępochwalićzapilność—odezwałsiękruk.—Zdajemisię,żedziurajestjużdośćwielka.
Irzeczywiściekrukowiudałosięprzecisnąćprzezotwór.Chłopiecpodążyłzanimiujrzałgosiedzącegonieopodalnakamieniu.
—Terazdotrzymamprzyrzeczenia,Paluszku—zacząłBatakigłosembardzouroczystym—ipowiemci,żetojasamwidziałemczęśćsynowską.Lecznieradziłbymciszukaćjej,gdyżtrudziłemsiędługielata,zanimjąznalazłem.
—Sądziłem,żejakonagrodęzamojąpracęwskażeszmisam,gdziesięonaznajduje—rzekłchłopiec.
—Ach,Paluszku,musiałeśbyćbardzośpiący,kiedyciopowiadałemoczęścisynowskiej—rzekłBataki.—Inaczejniespodziewałbyśsięczegośpodobnego.Czyniesłyszałeś,żewszyscy,którzychcielizdradzićmiejsce,gdziesięczęśćsynowskaznajduje,przypłacilitożyciem?Nie,przyjacielu,krukBatakinauczyłsięmilczećwtedy,gdytrzeba.
Batakirozpiąwszyskrzydłaodleciał.TużobokkuchnisiarczanejspałamatoAkka,aleupłynęłosporoczasu,zanimchłopiecpodszedłdo
niejizbudziłjązesnu.Byłzłyzasmucony,ponieważominęłygowielkieskarbyi,terazdoznawałuczucia,jakgdybynieistniałojużnic,cobygomogłoucieszyć.
—Zresztąniewierzęwprawdziwośćhistoriioolbrzymkachanihistoriiowilkachczyozdradzieckimlodzie—mówiłdosiebie.—Poprostuubodzyrobotnicy,znalazłszynaglewśródgłębokiegolasubogatepokładyrudy,potracilizradościgłowyipóźniejniemogliznaleźćdrogidoswychskarbów.Apotemrozczarowanietakgwałtowniepodziałałonanich,żewprostżyćjużniemogli.Przecieżijaterazodczuwamzupełnietosamo.5Piecprażelny—piechutniczy