czarownica nanga - gandalf.com.plczarownica nanga leżała na ziemi, trzymając w zaciśniętych...

34
412 Czarownica Nanga Mieszkańcy niewielkiej wioski leżącej na skraju gęstego lasu żyli sobie spokojnie i beztrosko. Świetlisty błękit horyzontu zapowiadał właśnie pogodny i szczęśliwy dzień. Śpiew wiatru w gałęziach drzew towarzyszył jaskółkom śmigającym pod chmurami. Słowik siedzący w głębokim gniazdku wyśpiewywał czyste tony, by pozdrowić wschodzące słońce. Jakieś dziecko odpowiedziało tej radosnej muzyce

Upload: others

Post on 24-Jan-2021

2 views

Category:

Documents


0 download

TRANSCRIPT

  • 412

    Czarownica Nanga

    Mieszkańcy niewielkiej wioski leżącej na skraju gęstego lasu żyli sobie spokojnie

    i beztrosko. Świetlisty błękit horyzontu

    zapowiadał właśnie pogodny i szczęśliwy dzień.

    Śpiew wiatru w gałęziach drzew towarzyszył jaskółkom

    śmigającym pod chmurami. Słowik siedzący w głębokim

    gniazdku wyśpiewywał czyste tony, by pozdrowić wschodzące

    słońce. Jakieś dziecko odpowiedziało tej radosnej muzyce

  • 414

    wesołą piosenką i pobiegło dalej, chcąc czym prędzej dołączyć

    do rówieśników.

    Przechodząc pod starym drzewem, Tambwe — bo tak miał na

    imię ów chłopczyk — minął główny plac wioski i skierował się

    w stronę lasu, który kusił go swoim cieniem. Mimowolnie zadrżał

    i przyspieszył kroku, mijając stojący na uboczu

    wioski niewielki dom powszechnie uważany za

    przeklęty. Z okna obserwowała jego ruchy para małych

    i złośliwych oczu.

    Z nastaniem pory deszczowej, kiedy zakwitły pierwsze kwiaty,

    zamieszkała w tym domu pewna młoda kobieta. Była nawet ładna,

    ale zachowywała się na tyle dziwnie, że wkrótce zyskała sobie miano

    czarownicy, a wokół szeptano o jej nadzwyczajnych zdolnościach.

    Wszyscy obawiali się jej trochę i woleli omijać z daleka.

  • 415

    Ciekawski z natury chłopczyk miał jednak ochotę spotkać tę

    nieznajomą, a nawet zamienić z nią kilka słów. Mijając dom

    kobiety, podniósł głowę i wtedy napotkał jej wzrok. Spuścił

    oczy i zaczerwienił się po uszy. Tego dnia nie miał jeszcze dość

    odwagi, by porozmawiać z czarownicą, ale poczuł się nieswojo.

    Już zamierzał uciec co

    sił w nogach, kiedy

    z wnętrza domu dobiegł

    jego uszu przeciągły i ostry krzyk, a tuż po nim coś jakby skarga.

    Instynktownie pośpieszył na pomoc. Stanąwszy na progu, zamarł:

    czarownica Nanga leżała na ziemi, trzymając w zaciśniętych

    palcach kawałki rozbitej figurki słonia, wykonanej z gliny

    i skorupek strusiego jaja. Wielkie łzy spływały po jej zaczer-

    wienionych policzkach, a na końcu kciuka perliła się kropelka

  • 416

    krwi. Chłopiec pochylił się nad nią, chcąc się upewnić, czy nie jest

    poważnie ranna, po czym wstał, zapominając o strachu. Wiedziony

    ciekawością rozglądał się wokół. Jego uwagę zwróciły trzy maleńkie,

    elegancko przystrojone słoniki z hebanu, stojące w rzędzie na

    brzegu kominka. Na ścianie wisiał obraz w złoconej ramie

    przedstawiający słoniątko kąpiące się w rzece pod czułym okiem

    mamy słonicy. Nieco dalej inny obrazek, na którym widać było

    stado słoni idące przez dżunglę. Pośrodku izdebki, wokół stołu,

    stały krzesła na słoniowych

    nogach wyrzeźbionych

    w błyszczącym drewnie.

    Podłokietniki krzeseł w kształcie olbrzymich uszu zakończone

    były uchwytami w kolorze kości słoniowej. Na tapecie, serwetkach

    i abażurze — wszędzie pojawiał się motyw słonia.

  • 417

    — O, pani to naprawdę lubi słonie! — wyszeptał chłopczyk.

    — Zmykaj stąd czym prędzej, ty mały nicponiu! Po co tu

    przyszedłeś? Może chcesz, żebym zamieniła cię w drapieżnego

    ptaka, który będzie dla mnie polował na zwierzynę?! — wrzasnęła

    czarownica.

    Tambwe podskoczył zdziwiony brutalnością jej słów.

    — Chciałem tylko pani pomóc. Czy jest pani ranna? Proszę wziąć

    mnie za rękę, jeśli chce pani wstać!

    — Nie dotykaj mnie! W przeciwnym razie pożałujesz

    tego!

    — Nie mam żadnych złych zamiarów, a pani tak

    strasznie na mnie krzyczy. Czy to prawda, co wszyscy o pani

    mówią?

    W tym momencie z oddali dobiegły dziecięce głosy:

  • 418

    — Tambwe, gdzie jesteś? Wszędzie cię szukamy!

    — To moi przyjaciele. Muszę do nich dołączyć.

    — Świetnie! Tylko tego brakowało, żebyś sprowadził

    do mnie wszystkie dzieciaki z wioski! Nie cierpię tych nieznośnych

    bachorów!

    Zaskoczony i zakłopotany dziwnym zachowaniem młodej kobiety,

    chłopczyk szybko ją pożegnał. Przechodząc przez próg, odwrócił

    się ostatni raz i wtedy zauważył załzawione oczy czarownicy

    wpatrujące się w rozsypane na podłodze kawałeczki figurki słonia.

    Zdjęty jednocześnie litością i strachem, wyszedł, zamykając

    ostrożnie drzwi.

    Tego samego dnia po południu trzy dziewczynki znalazły się

    przypadkiem w pobliżu domu młodej czarownicy. W wirze zabawy

    śmiały się, krzyczały, biegały i skakały, nie zwracając na nic uwagi.

  • 419

    — O wy wstrętne dziewuszyska! Idźcie bawić się gdzie indziej!

    — O, czarownica! Wstrętna czarownica! Nie boimy się ciebie! —

    krzyknęły w jej stronę małe psotnice.

    Ależ są paskudne! — pomyślała Nanga, zdecydowana więcej się

    nimi nie zajmować.

    Minęła godzina, a dziewczynki hałasowały

    nadal. Bawiąc się w chowanego, podeptały

    piękne kwiaty i warzywa w ogródku.

    Następnie postanowiły stworzyć

    wędrowną orkiestrę. W tym celu

    zdjęły wiszące na płocie garnki

    i pokrywki i uderzały nimi z całych sił jak wielkimi talerzami,

    łyżkami stukały w naczynia i jak marakasami grzechotały

    kubeczkami, do których wsypały kamyki. Jakby nie miały

  • dosyć tej ogłuszającej muzyki, zaczęły śpiewać piskliwymi

    głosikami. Tego już było za wiele! Zmęczona hałasem Nanga

    westchnęła ciężko.

    — Te dziewuchy przypominają mi młode małpy. Ale byłyby

    o wiele ładniejsze jako słoniątka! — rzekła sama

    do siebie ze złośliwym błyskiem w oczach.

    Uśmiechnęła się szyderczo i upewniwszy się,

    że dziewczynki są same, zaproponowała:

    — Wejdźcie do mojego domu. Mam dla

    was pyszne łakocie!

  • 421

    Łakome dzieci szybko zapomniały o strachu i weszły za

    czarownicą do jej salonu.

    — O! Ma pani mnóstwo słoni!

    — O, tak! Słoń jest bardzo miłym i inteligentnym

    zwierzęciem. Lubię patrzeć na jego ciężki

    i nonszalancki chód. Podziwiam siłę słoni i ich

    niespotykaną odwagę. Wcale nie jesteście do nich

    podobne! Nie cierpię dzieci! Robią same głupstwa i nie

    dają nikomu spokoju!

    Pijana z wściekłości Nanga chwyciła swoją magiczną pałeczkę,

    wypowiedziała znaną tylko sobie formułę i czekając na wynik

    swoich działań, wycedziła przez zęby:

    — Teraz nie jesteście już takie sprytne!

  • 422

    Pośrodku salonu stały trzy słoniątka i spoglądały na siebie

    zdziwione.

    Nanga wyprowadziła je do ogrodu, przywiązała

    mocno do drzewa i bardzo podekscytowana figlem,

    jaki spłatała nieznośnym dziewczynkom,

    wróciła do domu. Musiała teraz przygotować swoim nowym

    podopiecznym kąpiel, a potem dać im kolację. Tego wieczoru

    zasnęła szczęśliwa i beztroska.

    Za to w sąsiednim domu nieprzytomna ze strachu matka trzech

    dziewczynek daremnie starała się przypomnieć sobie,

    co robiły, zanim zaginęły. Nikt ich nie widział i nikt nie mógł

    jej pomóc.

    Nazajutrz rano czarownica jak zwykle została obudzona przez

    małego chłopca, który przechodząc obok jej domu, rzucał

  • 423

    kamykami w drzwi. Ale tym razem ona była szybsza. Chwyciła

    magiczną pałeczkę i nie wychodząc na zewnątrz, wypowiedziała

    straszliwą formułkę. Potem, zaopatrzywszy się w sznur, wyszła

    z domu, złapała swoją nową ofiarę i ją również przywiązała do

    drzewa w ogrodzie. Następnie spokojnie zjadła śniadanie.

    Przez cały dzień pieściła swoje słoniki, szorowała, czyściła je,

    karmiła i prowadziła na spacer. Była z nich bardzo dumna.

    Niczego nie mogło im zabraknąć. Odtąd będzie ich mamusią,

    kochającą, obsypującą pieszczotami i dbającą, by czuły się

    szczęśliwe.

  • 424

    W pewnej chwili usłyszała pod drzwiami domu dziecięce głosy.

    Dwoje dzieci, chłopczyk i dziewczynka, zauważyło słoniątka

    i chciało przyjrzeć się im z bliska. Ich przyjaciel Tambwe został jak

    zwykle w tyle, bawiąc się w berka z wiatrem.

    Usłyszał, jak Nanga zachęca dzieci, by podeszły bliżej,

    jednocześnie wypowiadając swoją straszliwą magiczną formułę,

    i nagle zobaczył dwa nowe słoniątka. Szybko schował się

    za krzakami w nadziei, że nie zostanie

    zauważony.

    Więc to dlatego zniknęli jego przyjaciele!

    Stali sobie teraz w ogrodzie czarownicy

    przywiązani sznurem do drzewa,

    wyposażeni w długie trąby, ogromne nogi

    i maleńkie ogonki. O mało nie parsknął

  • 425

    śmiechem. Ryzyko, że Nanga go zauważy, wydawało się

    niewielkie. Była zbyt zajęta doglądaniem swoich niezwykłych

    podopiecznych.

    — Zanurz trąbeczkę w tej wielkiej kadzi z wodą i polej się!

    — zachęcała jedno ze słoniątek. — Zobaczysz, jakie to przyjemne!

    Słonik zrobił, o co go prosiła, przy okazji ochlapując towarzyszy

    i swoją nową panią. Stojąca najbliżej słoniczka uderzyła go trąbą

    i zdziwiła się, słysząc dźwięki, jakie wydobyły się z jej gardła.

    Słoniątka porozumiewały się z sobą za pomocą niezdarnych

    gestów. Raptem stanęły na tylnych nogach, bo wydawało się

    im, że zobaczyły przechodzącego obok małego muła.

    Obserwujący je Tambwe czuł się jak w cyrku. Patrzył na ewolucje

    zwierząt i po mimice i ruchach w każdym z nich rozpoznawał

    swoich przyjaciół. Na szczęście zapadał już zmierzch,

  • 426

    bo chłopiec miał zamiar poczekać do wieczora, upewnić się,

    że Nanga śpi, i dopiero wtedy oddalić się bezpiecznie. Niestety,

    czekał bardzo długo. Księżyc wyszedł zza chmur i ukazał się

    na niebie. Z miejsca, w którym ukrywał się Tambwe, docierał

    jakiś dziwny odgłos. Ciemność wydawała się pełna koślawych

    cieni, jakby wszyscy zmarli ożyli i wybrali się na nocną

    wycieczkę.

    Wiał lekki wiatr i poruszał gałęziami drzew, a szeleszczące liście

    wywoływały dreszcze strachu.

    W końcu przerażony chłopiec popędził do domu i położył się

    spać. Przez cały wieczór matka niepokoiła się o niego, ale

    gdy zajrzała do pokoju i zobaczyła go w łóżku,

    przestała się martwić.

  • 427

    — To dziwne —

    powiedziała do męża

    — nie słyszałam, kiedy

    wrócił i nawet nie przy-

    szedł powiedzieć nam

    dobranoc.

    Tymczasem Tambwe

    wcale nie spał. Dręczyły

    go wątpliwości. Zastana-

    wiał się: a więc Nanga zamieniła jego przyjaciół w słoniątka!

    Niedobrze. A jednak wydawało się, że darzy je wielką czułością

    i jest dla nich bardzo miła. Tylko kto w to uwierzy? On sam nigdy

    się nie ośmieli opowiedzieć komukolwiek podobnej historii!

  • 428

    Rano wrócił pod dom czarownicy, schował się za krzakami

    i obserwował towarzyszy swoich zabaw. Teraz już lepiej się z sobą

    porozumiewali. Poruszali się, nie potykając się o własne trąby.

    Ale na widok Nangi w ich oczach pojawiał się strach na przemian

    z czułością. Tambwe upewnił się, że czarownica

    nie zamierza robić im krzywdy oraz że

    między nią a słoniątkami nawiązała się nić

    porozumienia. Podobnie jak poprzedniego

    wieczoru kobieta zajęła się ich toaletą i czule

    do nich przemawiała.

    — No, słoniki, teraz jesteście grzeczniejsze

    i ładniej wyglądacie. Może nie mam racji?

    Usiadła obok nich na ziemi i ciągnęła:

  • 429

    — Moje kochane biedactwa! Kiedyś bardzo lubiłam dzieci. Dzięki

    moim czarodziejskim sztuczkom dobrze im się wiodło w mojej

    wiosce. Uwielbiały, kiedy wieczorem opowiadałam im bajki,

    zwłaszcza te o słoniach. A jak wspaniale bawiliśmy się, wystrzeli-

    wując sztuczne ognie podczas pełni księżyca!

    Postawiła przed słoniątkami wielki kosz bananów i mówiła

    dalej:

    — Ale dzieci mnie zdradziły, kiedy obok mojego domu

    zamieszkał ich nowy przyjaciel. Opuściły mnie i wyśmiewały się

    ze mnie. Dawały mi słodycze nafaszerowane pieprzem, stawiały

    wiadra z wodą nad moimi drzwiami, rzucały we mnie kępkami

    sierści wywołującej swędzenie. Ale najgorsze było to, że kradły

    moje figurki słoni. Były takie złośliwe! Nie wiedziałam, co robić.

  • 430

    Myślałam, że oszaleję i bałam się, że dłużej nie wytrzymam

    i któregoś razu użyję swoich tajemnych mocy, by

    pozamieniać je w jakieś drapieżne ptaki. Wtedy

    przeniosłam się tutaj.

    Wstała i dokończyła:

    — Wy wcale nie byłyście lepsze od nich, prawda?

    Ale tym razem nie mogłam się oprzeć. Teraz zajmę się wami,

    jakbym była waszą mamą. Bardzo was kocham i nigdy się

    nie rozstaniemy. Chodźcie,

    wykąpiemy się.

    Te wynurzenia najwidoczniej przyniosły jej ulgę i Nanga

    poprowadziła swoich podopiecznych na ścieżkę wiodącą ku

    rzece. A Tambwe, który dowiedział się wystarczająco dużo,

  • 431

    skorzystał z tego, by uciec. Miał już gotowy plan działania

    i w związku z tym odwiedził swojego wuja Kadimę, człowieka

    uczonego i bardzo mądrego. Ale nie od razu opowiedział mu

    o wszystkim, bo trochę obawiał się jego reakcji.

    — Słyszałem, jak Nanga rozmawiała ze swoimi słoniątkami.

    Skarżyła się bardzo na nasze zachowanie. Na to, że niedostatecz-

    nie zwracamy na nią uwagę, że ją lekceważymy, a dzieci nie są

    dla niej miłe. Dziś wieczorem urządzamy w wiosce święto.

    Nie moglibyśmy jej zaprosić?

    — Masz całkowitą rację. Nie powiadomiliśmy jej o święcie.

    To wielki błąd i musimy go czym prędzej naprawić. Co

    o tym sądzisz? A może ty poszedłbyś do niej i poprosił, by

    zechciała do nas dołączyć?

  • 432

    — Świetny pomysł, ale nie wiem, czy starczy mi odwagi.

    Wolałbym pójść tam z tobą, wuju.

    Tambwe i Kadima ruszyli w drogę, a kiedy stanęli przed

    domem Nangi, ona wracała właśnie z lasu ze swoim małym

    stadkiem.

    — Dzień dobry, pani — powitał ją wuj. — Ma pani przepiękne

    słonie!

    — Owszem, i bardzo je kocham. Są miłe, czułe i ogromnie

    inteligentne. Nie to co ludzie z wioski.

    Kadima, który był wytrawnym znawcą ludzkiej natury, nie dał się

    sprowokować.

    — Ma pani rację, popełniliśmy niewybaczalny błąd. Od kilku

    tygodni mieszka pani w naszej wiosce, a my nie staraliśmy się nawet

    pani poznać. Chcielibyśmy teraz to naprawić. Dzisiaj wieczorem

  • 435

    organizujemy uroczystość, na którą pragniemy panią zaprosić.

    Będziemy zaszczyceni, jeśli zgodzi się pani w niej uczestniczyć.

    Chłopiec zauważył, że spojrzenie młodej kobiety złagodniało,

    a w kąciku jej oka błysnęła łza.

    — Wasze zaproszenie bardzo mnie wzruszyło — odparła. —

    Dołączę do was z największą radością.

    — A może przyprowadziłaby pani swoich towarzyszy? Jestem

    pewien, że dzieci bardzo się ucieszą, mogąc obserwować słoniątka

    do woli.

    — W takim razie zabiorę je z sobą — zgodziła się

    czarownica.

    Tambwe zaproponował, że przyjdzie po nią i wskaże jej drogę.

    Zdziwił się, kiedy przyjęła jego propozycję, i poczuł się trochę

    nieswojo.

  • 436

    — Czy dzieci z wioski będą miłe dla moich przyjaciół?

    — Jest wśród nich kilkoro żartownisiów, którzy lubią każdemu

    podokuczać, ale będę ich pilnował — odpowiedział ostrożnie

    chłopiec.

    Kiedy wieczorem pojawił się z Nangą i jej dziwnym stadkiem,

    wszyscy od razu zwrócili na nich uwagę. Tambwe pozdrowił zgro-

    madzonych, odprowadził słoniątka na pobliską łąkę, a sam usiadł

    obok ich pani. Podczas kolacji nadal siedział obok niej

    i kątem oka obserwował dzieci, które podchodziły

    i chciały pytać o słoniki. Był spokojny, ale

    ostrożny. Pilnował, by żadne z dzieci nie wyszło

    za Nangą z sali. W pewnej chwili jakaś młoda

    kobieta z zaczerwienionymi policzkami i zapuch-

    niętymi oczami podeszła bliżej i usiadła.

  • 437

    — Dlaczego ona płakała? — spytała Nanga, nagle bardzo zain-

    teresowana. — Nie przychodzi się na uroczystość, żeby płakać!

    — dodała.

    — To mama trzech małych dziewczynek, które zaginęły dwa dni

    temu. Przyszła tu, żeby się czegoś dowiedzieć. Ciągle ich szuka.

    Ma nadzieję, że może ktoś przekaże jej jakąś cenną wiadomość.

    Ich ojciec siedzi po drugiej stronie stołu i rozmawia z moim

    wujem, a tamten mężczyzna to ojciec chłopczyka, który również

    zaginął.

    Po chwili do Nangi podeszła inna kobieta, wyglądająca na bardzo

    zasmuconą.

    — Cieszę się, że mogę panią poznać. Dziękuję, że zechciała pani

    spędzić ten wieczór z nami.

    — Ja także się cieszę, że mogę panią poznać.

  • 438

    — Przepraszam za śmiałość, ale mój synek zaginął blisko pani

    domu i zastanawiam się, czy przypadkiem pani go nie widziała.

    Był sam czy może z kimś?

    — Nie, nikogo ostatnio nie widziałam — odpowiedziała Nanga,

    wyraźnie zdenerwowana.

    Była zmuszona kłamać, a bardzo tego nie lubiła. W miarę upływu

    czasu odczuwała coraz większe zakłopotanie. Wszyscy wokół

    niej rozmawiali o zaginionych dzieciach i mówili o nich z taką

    sympatią!

    Może postąpiłam zbyt egoistycznie? Ci wszyscy rodzice są tacy

    smutni — pomyślała.

    Wtedy nagle uświadomiła sobie, że popełniła zbrodnię. Jak

    mogła zamienić te dzieci w słoniątka? Zawstydziła się, patrząc

  • 439

    na sympatycznych ludzi, którzy okazywali jej tyle

    względów, podczas gdy ona wyrządziła im taką krzywdę,

    jeszcze zanim ich poznała. Mimo to nie miała ochoty roz-

    stawać się ze swoimi małymi słonikami. Przecież bardzo je kochała.

    Nagle wstała skruszona: postanowiła uwolnić niesforne dzieci.

    Wyszła dyskretnie z sali i nic nikomu nie mówiąc, poszła na

    łąkę po swoich podopiecznych. Zaprowadziła ich w bezpieczne

    miejsce znajdujące się z dala od ciekawskich spojrzeń i tam

    przywróciła im pierwotny wygląd, wymazując z ich pamięci to,

    co dotychczas przeżyły. Po chwili wróciła na przyjęcie

    i zajęła swoje miejsce przy stole. Oszołomione dzieci,

    które nie bardzo rozumiały, co się stało, pobiegły do

    swoich domów.

  • 440

    Po jakimś czasie wuj Kadima poprosił o ciszę, chcąc zabrać głos.

    — Najwyższy czas, żebyście poznali nową mieszkankę naszej

    wioski i jej słoniątka.

    Nanga wstała. Kadima zaś zwrócił się do Tambwe

    z prośbą, by poszedł po zwierzęta. Ale on wrócił po

    chwili ze zwieszoną głową i oznajmił smutną nowinę:

    nie zastał słoniątek na łące. Słysząc to, Nanga rozpłakała się

    i wybiegła z sali. Pozostali goście rozeszli się do domów bardzo

    zasmuceni.

    Jakaż niespodzianka spotkała rodziców zaginionych dzieci, kiedy

    po powrocie do domu zastali je śpiące w łóżeczkach! Zapanowała

    radość tak wielka jak ogromne było ich zmartwienie w ostatnich

    dniach.

    Nazajutrz rano Tambwe przyszedł do swojego wuja i rzekł:

  • 442

    — Nanga jest bardzo smutna po stracie słoniątek. Gdzie one

    mogły się podziać?

    — Tak, szkoda, że zniknęły, ale czy wiesz, że tej nocy wszyscy

    twoi przyjaciele wrócili do swoich domów? Nie wydaje ci się to

    dziwne?

    Chłopiec udał, że nic o tym nie wie.

    — Ale nasza nowa sąsiadka nadal lamentuje nad swoją stratą.

    Może wioska mogłaby podarować jej jakichś nowych towarzyszy?

    Dowiedlibyśmy tym naszej solidarności i pomoglibyśmy sąsiadce

    zaprzyjaźnić się z nami.

    — Dlaczego nie?! To dobry pomysł. Idę z tobą — odparł

    Kadima.

    Kilka dni później Nanga siedziała przed domem i nuciła

    jakąś smutną melodię. Z oddali słyszała zbliżające się głosy,

  • 443

    które po chwili umilkły. Nagle podskoczyła, kiedy do jej uszu

    dotarł niespodziewanie donośny ryk. Zaniepokojona zaczęła

    nasłuchiwać. Po pierwszym ryku rozległ się drugi i wtedy

    zobaczyła trąbę wyłaniającą się z zarośli.

    — Słonie?! Skąd się tu wzięły słonie?

    Zamiast odpowiedzi usłyszała głośne oklaski. Z lasu

    wyszli wszyscy mieszkańcy wioski, a na ich czele

    Tambwe i jego wuj Kadima.

    — Było nam smutno, że straciłaś swoich małych

    przyjaciół, więc złożyliśmy się, by podarować ci te

    dwa żwawe słoniątka.

    Młoda czarownica nie wierzyła własnym oczom.

    Po jakimś czasie Kadima, który często ją odwiedzał,

    poprosił, by została jego żoną. Uważał, że jest nie tylko ładna,

  • 444

    ale również bardzo miła. Nanga ucieszyła się i przyjęła

    te nieoczekiwane oświadczyny. Po roku wydała na świat

    pierwszego syna i była z niego bardzo dumna. Zmieszana,

    kilkakrotnie przepraszała młodego Tambwe, że kiedyś mówiła

    mu, jak bardzo nie lubi dzieci. Dziękowała także mieszkańcom

    wioski, którzy sprawili, że uwierzyła w miłość. Któregoś wieczoru

    zaprosiła ich na wielkie przyjęcie z okazji narodzin syna. Przybyli

    tłumnie do domu Kadimy, który od dnia ślubu był także domem

    Nangi. Powitały ich słonie ubrane w paradne stroje, dając

    wspaniały pokaz swoich umiejętności. Wszystkie dzieci śmiały się

    do rozpuku.

    Kiedy nastała noc, w niebo wystrzeliły wielobarwne race, którym

    towarzyszyły okrzyki podziwu zebranych gości. Ale największa

  • niespodzianka czekała ich na końcu: wielki snop kolorowych

    iskier wystrzelił w górę z ogłuszającym hukiem i rozpadł się

    w powietrzu, tworząc dziesiątki złotych smug, które ułożyły się

    w sylwetkę ogromnego świetlistego słonia.