daugherty c. j. -wybrani 02 - dziedzictwo
TRANSCRIPT
Plik jest zabezpieczony znakiemwodnym
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
Jedna sroczka smutek wróżyDwie – radości pełne dniTrzy to dziewczę urodziweCztery – chłopiec ci się śniPięć da srebra cały dzbanekSześć przyniesie złota mocSiedem tajemnicę kryjeW najstraszniejszą ciemną noc
stara angielska piosenka dla dzieci===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
Dla Jacka –mojego przewodnika
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
1
– Isabelle, potrzebuję pomocy! –szepnęła w słuchawkę telefonu skulonaw ciemnościach Allie.
Słuchała odpowiedzi przez niecałąminutę. Od czasu do czasu kiwałagłową, potrząsając ciemnymi włosami.Kiedy głos w słuchawce umilkł,dziewczyna zdjęła obudowęi wyciągnęła baterię z komórki. Potemwydłubała kartę SIM i obcasem
wgniotła ją w ziemię.Wspięła się na niski, ceglany płotek
otaczający niewielki londyński ogródek,w którym się schowała. W tę ciemną,bezksiężycową noc była praktycznieniewidoczna. Pobiegła pustą uliczką,zwalniając tylko na sekundę, żebywyrzucić telefon do kosza na śmieci.Kilka ulic dalej cisnęła baterią przezwysoki mur do czyjegoś ogródka.
Nagle usłyszała coś jeszcze opróczstukotu swoich obcasów na chodniku.Ukryła się za białą furgonetką,zaparkowaną na poboczu. Wciągnęła
powietrze i zaczęła nasłuchiwać.Kroki.Rozejrzała się po cichej uliczce.
Stały tu tylko szeregowe domkijednorodzinne. Miejsc, w którychmogłaby się ukryć, było niewiele.Prześladowca biegł w jej stronę. Niemiała już czasu.
Padła na ziemię i wczołgała się podsamochód. W nos uderzył ją zapachnawierzchni i oleju samochodowego.Oparła policzek na asfalcie, zimnymi mokrym od padającego wcześniejdeszczu.
Nasłuchiwała. Gdyby tylko jej sercenie waliło tak mocno!
Kroki zbliżały się coraz szybciej, ażścigający ją mężczyzna znalazł się tużprzy ciężarówce. Allie wstrzymałaoddech, ale prześladowca minąłsamochód i poszedł dalej.
Ogarnęło ją uczucie ulgi.Nagle kroki zamarły.Przez chwilę panowała grobowa
cisza. Allie nie słyszała absolutnie nic.Potem dobiegło ją ciche przekleństwo.Wzdrygnęła się.
Chwilę później usłyszała męski
szept.– To ja. Zgubiłem ją. – Przerwał, po
czym ponownie odezwał się, przyjmującobronny ton. – Wiem, wiem… Słuchaj,jest szybka i zna ten teren, tak jakrozmawialiśmy. – Kolejna pauza. –Jestem na… – Poruszył się. – CroxtedStreet. Zaczekam tutaj.
Znów zapadła cisza. Trwała takdługo, że Allie zaczęła się zastanawiać,czy to możliwe, że mężczyzna odszedł,a ona niczego nie zauważyła. Nieporuszył się ani razu.
Od leżenia w jednej pozycji bolały
ją już mięśnie. Nagle usłyszała dźwięki poczuła ciarki na plecach.
Więcej kroków.Słychać je było wyraźnie
w chłodnym nocnym powietrzu.Dostała gęsiej skórki. Serce waliło
jej jak oszalałe. Ręce miała mokre odpotu.
„Spokojnie – pomyślała. – Zachowajspokój”.
Ćwiczyła oddychanie, tak jak latempokazał jej Carter. Skupiła się napowolnych wdechach i wydechach,dzięki czemu udawało jej się oddalić
niebezpieczeństwo ataku paniki.Trzy wdechy, dwa wydechy.– Gdzie ją widziałeś po raz
ostatni? – w pobliżu rozległ się niski,groźny głos.
– Jakieś dwie ulice stąd –odpowiedział mężczyzna, któregosłyszała wcześniej. Jego kurtkazaszeleściła, kiedy ruszył ręką, bywskazać kierunek.
– Pewnie gdzieś skręciła albo ukryłasię w czyimś ogrodzie. Spróbujmy tamwrócić i się rozejrzeć. Sprawdzaj zakoszami na śmieci. Nie jest zbyt duża.
Mogła się za którymś ukryć. –Westchnął. – Nathanielowi nie spodobasię, jeśli nam ucieknie. Słyszałeś, copowiedział. Lepiej ją znajdźmy.
– Jest cholernie szybka – stwierdziłnerwowo pierwszy mężczyzna.
– Już wcześniej to wiedzieliśmy. Tyidź tą stroną ulicy, a ja pójdę tamtą.
Kroki oddaliły się. Allie zastygław bezruchu, dopóki zupełnie nie ucichły.Nawet wtedy policzyła w myślach dopięćdziesięciu, zanim odważyła sięostrożnie wysunąć spod samochodu.Kiedy już stanęła na nogach, ukryła się
między pojazdami i rozejrzała nawszystkie strony.
Po mężczyznach nie było śladu.Mając nadzieję, że zmierza we
właściwym kierunku, puściła się jeszczeszybszym biegiem.
W normalnych okolicznościachuwielbiała biegać i nawet w takiejsytuacji automatycznie weszła w równy,niezbyt szybki rytm, uspokajając oddech.
Tyle że dzisiaj nic nie byłonormalne. Musiała walczyć z pokusąspoglądania co chwilę za siebie.Wiedziała, że ją złapią, jeśli się potknie
i zrani. A wtedy kto wie, co się stanie?Biegła, mając wrażenie, że to domy
przesuwają się w ciemnościach, nie ona.Było późno i na ulicach panowała cisza.
Czujniki ruchu działały na jejniekorzyść. Gdy wbiegała na chodnik,zapalały się światła nad drzwiamidomów, jednocześnie oślepiając jąi ujawniając jej pozycję. Dlatego starałasię trzymać środka ulicy, chociażlatarnie ledwie oświetlały drogę.
Dobiegła do skrzyżowaniai zatrzymała się, głośno dysząc.Spojrzała na drogowskazy.
„Foxborough Road. Co mówiłaIsabelle? – Potarła czoło, próbującsobie przypomnieć. – Kazała mi skręcićw lewo. A potem w prawo w HighStreet”. – Ale nie była pewna. Wszystkostało się tak szybko.
Na szczęście, gdy tylko skręciław lewo, zauważyła przed sobą jasneświatła High Street. To znaczyło, żedobrze trafiła. Mimo wszystkozastanawiała się, czy pędzące ulicątaksówki, autobusy i ciężarówkisprawiały, że była bezpieczna. W końcuznalazła się na widoku.
W pełnym biegu skręciła w prawona High Street, szukając miejsca,o którym mówiła jej Isabelle.
Jest! Zawróciła w prawo przykrzykliwie udekorowanym sklepiez kanapkami i wbiegła w małą alejkę.To tam dyrektorka kazała jej zaczekać.Nie odwracając się, zanurkowaław ciemności i schowała się pomiędzydwoma olbrzymimi, metalowymikontenerami na śmieci.
Oparta o ścianę próbowała złapaćoddech. Włosy opadły jej na oczyi przylepiły się do spoconej twarzy.
Odsunęła je bezwiednie i zmarszczyłanos.
Co, do licha, tak śmierdziało?Z kontenerów dolatywał zwykły
smród śmieci, ale też jakiś obrzydliwyfetor, o którego źródle wolała niemyśleć. Skupiła wzrok na wylociealejki, czekając na nadchodzącą pomoc.Isabelle powiedziała, że zaraz będzie.
Ale minuty płynęły, a Allie corazbardziej się niecierpliwiła. Nawet tutaj,w ciemnościach, czuła się zbyt odkryta.Zbyt łatwo można ją było znaleźć.
„Gdybym siebie szukała, byłoby to
jedno z pierwszych miejsc, jakie bymsprawdziła”, pomyślała.
Zmarszczyła brwi i bezmyślnieobgryzała paznokieć kciuka. W końcu jejuwagę przyciągnęło dziwne szuranie.Spojrzała w dół i zauważyła, że starepudełko po kanapkach samo się porusza.W pierwszej chwili nie mogłazrozumieć, co widzi. Otworzyła szerokousta ze zdumienia, kiedy opakowanieprzesunęło się w jej kierunkuz przeciwnej strony alejki. Dopieroprzyglądając się mu w plamie światłalatarni, zauważyła cienki, giętki ogon,
ciągnący się po asfalcie za pudełkiem.Zakryła usta rękami, starając się
zdusić krzyk.Ukryła się w gnieździe szczurów.Zrozpaczona rozejrzała się wokół,
ale nie zauważyła innej potencjalnejkryjówki. Pudełko po kanapkachprzesuwało się powoli w jej stronę.Serce waliło jej ze strachu i z całych siłpowstrzymywała się od ucieczki.Musiała pozostać w ukryciu.
Jednak kiedy schowany w pudełkuszczur trącił ją w stopę, niewytrzymała – zerwała się na równe nogi
i popędziła jak oparzona przed siebie.Gdy przystanęła, uświadomiła sobie, żejest na środku ulicy i zupełnie nie wie,co robić dalej.
W tym samym momencie zahamowałtuż przed nią elegancki, czarnysamochód. Zanim zdołała cokolwiekzrobić, wyskoczył z niego wysokimężczyzna i obrócił się w jej stronę.
– Allie, szybko! Wskakuj do środka!Patrzyła na niego w zdumieniu.
Isabelle powiedziała, że wyśle kogoś napomoc. Nie wspominała, że tym kimśbędzie samotny facet w drogim
samochodzie. Wyglądał dokładnie taksamo jak mężczyźni, którzy gonili jąwcześniej. Ubrany był w eleganckigarnitur, a włosy miał krótko przycięte.
Dziewczyna uniosła hardopodbródek.
Zdecydowała, że pod żadnympozorem nie wsiądzie do tego auta. Alekiedy odwróciła się, żeby uciec,z ciemności przy Foxborough Roadwyłoniły się dwie postacie. Pędziłyprosto na nią.
Znalazła się w pułapce.Ponownie spojrzała na mężczyznę
stojącego przy eleganckim aucie.Przyglądał się jej z troską. Silnik byłwłączony i mruczał jak tygrys na widokofiary. Zrobiła niepewny krok do tyłu,a mężczyzna zachęcającym gestemwyciągnął prawą rękę. Zaczął mówićz prędkością karabinu maszynowego.
– Allie, nazywam się Raj Patel.Jestem ojcem Rachel. Isabelle przysłałamnie po ciebie. Proszę, wsiadaj dosamochodu jak najszybciej.
Zamarła. Rachel to jedna z jejnajlepszych przyjaciółek, a Isabelle byładyrektorką Akademii Cimmeria. Jeśli
mówił prawdę, mogła się czućbezpieczna. Miała tylko kilka sekund napodjęcie decyzji. Szukała jakiegośznaku, który pozwoliłby jej wybraćwłaściwe rozwiązanie. Jakiegośpotwierdzenia, że mężczyzna był tym, zakogo się podawał.
Wyciągnięta dłoń nie trzęsła się.Miał takie same oczy jak Rachel.
– Nie chcesz, żeby ci mężczyźni cięzłapali, Allie – stwierdził. – Proszę,wsiądź do środka.
Coś w jego głosie mówiło jej, żenieznajomy nie kłamie. Jakby za sprawą
czarodziejskiego zaklęcia, którepozwoliło jej znów się poruszać, Alliepodbiegła do auta, złapała za klamkęi wskoczyła do środka. Sięgała po pasbezpieczeństwa, kiedy samochód ruszyłz kopyta.
Gdy usłyszała trzask zapiętejklamerki, pędzili już sto kilometrów nagodzinę.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
2
A przecież wieczór zaczął sięwspaniale. Po raz pierwszy od miesięcyAllie spotkała się ze swoimi starymiprzyjaciółmi – Markiem i Harrym.Właśnie z nimi spędzała wieczoryw czasach, kiedy wciąż pakowała sięw kłopoty. Kilka miesięcy wcześniejrazem z Markiem trafili nawet doaresztu.
Jej rodzice nienawidzili ich obu,
więc spodziewała się, że będąoponować, gdy zdradzi plany nawieczór. Ale oni wcale nie wydawalisię źli. Mama powiedziała tylko: „Bądźw domu przed północą, proszę”. I towszystko. Odkąd wróciła z Cimmerii,traktowali ją inaczej. Z szacunkiem.
Dziwnie się czuła, wychodząc bezawantury.
Jeszcze dziwniejszy był powrót doparku, w którym niegdyś co wieczórspotykała Marka i Harry’ego. Znalazłaich bujających się na drabinkach jakpara przerośniętych dzieciaków.
– Powinniście znaleźć sobiewreszcie jakąś pracę – powiedziała,przechodząc przez bramę.
– Allie! – ryknęli, puszczając siębiegiem w jej stronę przez plac zabaw.
Tak bardzo ucieszyła się na ichwidok, że nie mogła przestać sięuśmiechać. Oni też wydawali sięzachwyceni – poklepywali ją po plecachi wciskali jej w dłoń puszkęz ciepławym cydrem. Ale kiedy jużusiedli – oni na huśtawkach, a Allie naszczycie zjeżdżalni – rozmowa się niekleiła. Potrafili rozmawiać tylko o tym,
jak fajnie jest urwać się ze szkoły,malować wagony kolejowe i kraśćw sklepach. Zawsze rozmawiali tylkoo tym.
Ale tym razem wydawało jej sięto… nudne.
Wystarczyły dwa miesiące, by Allieczuła się, jakby przybyło jej co najmniejkilka lat. Tak wiele wydarzyło siępodczas letniego semestru w Cimmerii.Pomagała ratować szkołę w trakciepożaru. Niemal zginęła. Znalazła ciałokoleżanki.
Na samo wspomnienie przeszły ją
dreszcze.Była przekonana, że chłopcy nie
zrozumieją tego, co naprawdę działo sięw Cimmerii. Kiedy pytali ją o szkołę,odpowiadała ogólnikami. Było „trochędziwnie”, ale „całkiem spoko”.
– Pewnie sami lanserzy tamchodzą? – spytał Harry, zgniatającw ręku puszkę po piwie i wyrzucając jąna trawnik. Allie patrzyła, jak puszkaznika w miękkiej, zielonej trawie.
– Chyba tak – stwierdziła, wciążpatrząc na puszkę. „Ale – dodaław myślach – naprawdę ich polubiłam”.
– Traktowali cię jak sprzątaczkę? –spytał współczująco Mark, próbującodgadnąć jej myśli. Odwróciła wzrok.
– Niektórzy – przyznała Allie,myśląc o Katie Gilmore i jejprzyjaciółkach. Ale pod koniec semestrurazem z Katie ratowały szkołę przedspaleniem. Wypracowały przy tym cośw rodzaju niechętnego wzajemnegoszacunku. – W sumie nie są tacy źli –dokończyła.
– Nie mogę sobie wyobrazićchodzenia do szkoły z bandą snobów. –Harry stanął na huśtawce i mocno ją
rozbujał. Jego głos przepływał nadnimi. – Powiedziałbym im, dokąd mająsobie pójść, i od razu by mnie pewniewywalili.
– Jeśliby w ogóle kiedykolwiek cięprzyjęli w takie miejsce – zadrwiłz niego Mark i popchnął przyjaciela, ażhuśtawka zaczęła kręcić się w kółko. –Wracasz tam? – spytał, patrząc na niąz nagłą powagą.
– Tak, rodzice mi każą. I właściwiew jakimś sensie sama tego chcę.Rozumiesz? – Wytrzymała jegospojrzenie w nadziei, że naprawdę
zrozumiał.Mark pochodził z zupełnie innego
środowiska. Jego tata odszedł, a onmieszkał z mamą na blokowisku. Mamaczęsto przesiadywała z koleżankamiw klubach i pubach. Nie zachowywałasię jak normalny rodzic. Po tym, jak bratAllie Christopher uciekł dwa lata temuz domu, Mark stał się dla niej kimśw rodzaju zastępczego brata. Wiedziała,że tęsknił za nią, kiedy wyjechała.Prawda była jednak taka, że po kilkupierwszych tygodniach w Cimmeriiprawie całkiem przestała o nim myśleć.
– Będę do ciebie pisać – obiecałaznienacka żarliwie, powodowananagłym przypływem poczucia winy.
Sarkastyczny uśmiech Markaprzypomniał jej o Carterze.
– Tak? – Otworzył kolejną puszkęi wskoczył na huśtawkę. – Będę pisał dociebie, co nowego przytrafiło mi sięw metrze.
Zahamował nogami i pochylił sięw stronę Harry’ego, który śpiewał podnosem głupawe piosenki.
Allie siedziała na zjeżdżalnii patrzyła, jak jej koledzy się
wygłupiają, siłując się z łańcuchami, naktórych wisiały huśtawki, jakbypróbowali wyrwać je z metalowychobręczy. Zamyśliła się. Nawet nieruszyła swojego piwa.
Była już prawie północ, kiedyzadzwonił telefon Harry’ego. Po krótkiejrozmowie zaczął naradzać sięz Markiem, a potem odwrócił sięw stronę Allie.
– Jedziemy na stację autobusowąw Brixton, chcemy tam trochępomalować. Jedziesz z nami?
Allie po sekundzie pokręciła
przecząco głową.– Obiecałam, że wcześnie wrócę do
domu – odparła. – Wciąż traktują mniejak przestępczynię.
Harry wyciągnął pięść. Allieuderzyła w nią swoją pięścią. W torbiechłopaka coś zagrzechotało, kiedy jąpodnosił.
– Do zobaczenia, Sheridan – rzucił,ruszając w stronę wyjścia. – Niepozwól, żeby te bogate dupki ciędopadły.
Mark został z tyłu.– Jeśli chcesz do mnie napisać,
Allie… – powiedział po dłuższejchwili – naprawdę by mnie to ucieszyło.
– Na pewno napiszę – obiecała.Chciała tego.
Chłopak odwrócił się i pobiegł zaHarrym. Przez jakiś czas słyszała ichgłosy i śmiechy niknące w oddali. Kiedyzapadła cisza, zeszła zezjeżdżalni, sprzątnęła wszystkie pustepuszki po piwie i wrzuciła je do kosza.Potem nałożyła na głowę czarny kapturi ruszyła w stronę domu. Szła powoli,zatopiona w myślach.
Już prawie dotarła na miejsce, kiedy
ich zobaczyła – czterech mężczyznstojących przed jej domem. Ich garniturybyły idealnie skrojone, a włosy krótkoi schludnie przycięte. Pomimo ciemnościjeden z nich miał na nosie okularyprzeciwsłoneczne. Poczuła, jak jej sercebije coraz szybciej. Coś w atletycznejpostawie i skupionej minie tego facetaprzypominało jej Gabe’a.
Stanęła jak wryta. To był pierwszybłąd. Powinna była po prostu wejść doogrodu pani Burson i wymknąć siętylnym wyjściem. Nie zrobiła tego.Kiedy się zatrzymała, stojący najbliżej
mężczyzna odwrócił się. Co prawdabyła częściowo ukryta w ciemnościach,ale mimo wszystko chyba ją rozpoznał.Wskazał ręką w jej stronę.
– Hej – powiedział cicho,dwukrotnie pstrykając palcami.
Wszyscy spojrzeli w jej kierunku.Allie zrobiła ostrożny krok w tył.– Allie Sheridan? – spytał
mężczyzna.Kolejny krok do tyłu.– Chcemy tylko z tobą
porozmawiać – dodał inny.Allie obróciła się raptownie
i pobiegła. Przeskoczyła przez niskipłotek ogrodu pani Burson, przebiegłaprzez tylne wyjście, które zawsze byłootwarte, i zamknęła za sobą furtkę.Słyszała, jak mężczyźni klnąwniebogłosy, próbując znaleźć drogęw ciemnościach. Popędziła z powrotemw stronę parku, po śliskiej trawie,i przedostała się przez bramkę podrugiej stronie.
Kluczyła po okolicy i biegła takdługo, aż przestała słyszeć ich kroki.Przeskoczyła przez bramę ogrodui przeczołgała się pod żywopłotem.
Czekała w ciszy niemal godzinę(a przynajmniej tak jej się zdawało),zanim zdecydowała się wyciągnąćdrżącymi dłońmi telefon z kieszeni.
Teraz siedziała na eleganckim foteluczarnego audi i patrzyła, jak tata Rachelwykonuje slalom między samochodamina South Circular z prędkością znaczniewyższą od dozwolonej. Nie chodziłoo to, że mu nie ufała, ale mimo wszystkotrzymała się na dystans, opierając sięo drzwi samochodu i trzymając jednąrękę na klamce.
„Rachel jest do niego podobna”,pomyślała Allie. Ale jego skóra byłaciemniejsza, a włosy grube, podczas gdycórka miała błyszczące loki.
Nie odzywał się, dopóki niewyjechali z miasta. Teraz zamiastdomów mijali ciemne pastwiska.
– Wszystko w porządku? – zapytał.Pytanie padło znienacka, ale usłyszaław jego głosie nutę ojcowskiegozatroskania.
– Tak. – Wyprostowała się nasiedzeniu. – Tylko trochę… sięprzestraszyłam.
– Dziękuję, że mi zaufałaś.Początkowo nie byłem pewien, czyzdołam cię przekonać.
– Jest pan do niej podobny –zauważyła. – To znaczy do Rachel.Dlatego panu wierzę.
Uśmiechnął się po raz pierwszy, nieodrywając wzroku od drogi.
– Nie powtarzaj jej tego. To jejmama jest w naszej rodzinie pięknością.
Kiedy się uśmiechał, wyglądałmilej, i Allie poczuła, że trochę sięrozluźnia.
– Co się stało? Wyjechaliśmy od
ciebie dwie godziny temu i wszystkobyło w porządku.
– Byliście w moim domu? – Allieznów zesztywniała.
– Nie w środku. – Wydawało się, żewyczuł jej napięcie, bo dodałuspokajająco: – W pobliżu. Isabelleprosiła, żebym trochę cię pilnował.Codziennie ktoś z nas tam był. Ja alboktóryś z moich chłopaków.
Rachel wspominała, że jej ojciec mafirmę ochroniarską – tak renomowaną,że korzystali z jej usług prezydencii prezesi wielkich firm. Poza tym
niewiele o nim wiedziała, oprócz tego,że w młodości chodził do Cimmerii.
Ze wszystkich sił próbowała sobieprzypomnieć, czy widziała go albokogoś podobnego na swojej ulicy. Nic.Myśl, że ktoś ją obserwował, wywołaław niej dreszcze.
– Wszystko było w porządku –powiedziała. – Kiedy wychodziłam doparku, nikogo nie było przed naszymdomem. Gdy wróciłam, ci goście jużczekali na ulicy. Natychmiast mnierozpoznali.
– Próbowali cię złapać? – Spojrzał
na nią.Potrząsnęła głową.– Mówili, że chcą ze mną
porozmawiać. Ale im nie uwierzyłam –wyjaśniła. – Uciekłam. Nawet mnie niedotknęli.
– Mądra dziewczynka.Zupełnie niespodziewanie poczuła
się dumna, słysząc pochwałę w jegogłosie.
– To niesamowite, że udało ci sięuciec. Są naprawdę dobrzy w swoimfachu.
Skromnie wzruszyła ramionami.
– Jestem raczej szybka. Biegłam tam,gdzie mogli mieć problem mnie dogonić.
– I ubrałaś się na czarno.– Isabelle mówiła, żebym tak się
wieczorami ubierała. Na wszelkiwypadek.
Skręcił na M25, rzucając okiemw boczne lusterko i sprawdzając, czydroga jest pusta.
– Przykro mi, że miała rację.– Mnie też. – Allie osunęła się lekko
w fotelu, patrząc na zostające w tylesamochody. Teraz, kiedy było jej ciepłoi poczuła się bezpieczna, poziom
adrenaliny w jej organizmie spadł. Oczyzaczęły jej się kleić. – Co z moimirodzicami? – spytała zaspanym głosem.
– Isabelle do nich zadzwonii wszystko wyjaśni – powiedział. –Będą wiedzieli, że jesteś bezpieczna.
Allie oparła głowę o zagłówek.– To dobrze – mruknęła. – Nie chcę,
żeby się martwili.Kilka minut później już spała.
Obudził ją podmuch chłodnegopowietrza. Wyprostowała się.
Samochód stał w miejscu. Drzwi postronie kierowcy były otwarte. Zostałasama.
Po pobycie w Londynie noc wokółniej wydała jej się nienaturalnie cicha.Nie słychać było dźwiękówprzejeżdżających samochodów anisyren. W pobliżu usłyszała ciche głosy –męski i żeński.
Przeczesała rękami zmierzwionewłosy.
– Jesteś pewien, że nikt cię nieśledził? – spytała kobieta.
– Całkowicie – odparł tata Rachel.
– Biedulka. Musi być wykończona.Nie budziłam Rachel. Możemypowiedzieć jej o wszystkim rano.
Allie otworzyła drzwi. Rozmowaucichła.
Pan Patel stał w towarzystwiekobiety o jasnobrązowych włosachi bladej cerze. Miała na sobie dżinsyi długi, niebieski sweter, który ciasnościągnęła paskiem.
– Hm… cześć – powiedziałaniepewnie Allie.
– Allie. – Patel odwrócił się w jejstronę. – To jest mama Rachel, Linda.
Wokół nich było tak ciemno, żeAllie niewiele widziała. Była w stanietylko stwierdzić, że za nimi stał dom –przez otwarte drzwi na parterze padałoświatło. Wciąż próbowała zorientowaćsię w przestrzeni, kiedy pani Patelobjęła ją ramieniem i poprowadziła dośrodka.
– Myślę, że powinnaś wypić kubekgorącego kakao i położyć się spać.W twoim pokoju zostawiłam kilkarzeczy Rachel. Będą na ciebie trochę zaduże, ale sądzę, że mimo wszystko sięnadadzą. Tak czy inaczej nie będziesz
ich długo używać.Wręczyła jej parujący kubek
i zaprowadziła po schodach doprzestronnego pokoju o bladożółtychścianach. Na podłodze leżał gruby,kremowy dywan. Lampa na stoliczkunocnym oświetlała pokój ciepłymświatłem, a łóżko zaścielała cytrynowakołdra, której jeden róg zapraszającoodsunięto.
– Łazienka jest tam. – Pani Patelwskazała na drzwi. – A ubraniaznajdziesz w komodzie. Rozgość się.Rachel przyjdzie po ciebie rano
i zaprowadzi na śniadanie. Śpij dobrze.Jutro wszystko omówimy. –Uśmiechnęła się łagodnie i zamknęła zasobą drzwi.
Allie dłuższą chwilę siedziała nałóżku. Wiedziała, że powinna wstać,umyć się i przebrać w piżamę. A potemdowiedzieć się, gdzie trafiła.
Zamiast tego zdjęła buty i położyłasię na poduszkach. Potem odwróciła sięna bok i podkuliwszy nogi, zaczęłaliczyć kolejne oddechy.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
3
– Witaj ponownie! – Isabelle leFanult zbiegła lekko po starychkamiennych schodach prowadzących doprzytłaczającego wiktoriańskiegobudynku z cegły, w którym mieściła sięAkademia Cimmeria, i wzięła Alliew ramiona. – Tak bardzo się cieszę, żenic ci się nie stało!
– Ja też się cieszę. – Dziewczynawyszczerzyła zęby w uśmiechu.
Po ucieczce z Londynu spędziłakilka dni, ukrywając się u Patelów. Jaksię okazało, ukrywanie polegałogłównie na leżeniu nad basenem. Allieodbyła też pierwszą w życiu lekcjęjazdy konnej.
Pani Patel najwyraźniej wyczuwała,że Allie bardzo potrzebuje rodzica,ponieważ wpychała w nią jedzeniei nieustannie zamartwiała się o jejbezpieczeństwo. Natomiast Minal,młodsza siostra Rachel, wszędzie zanimi chodziła i chciała brać udział wewszystkich ich zajęciach. Było to
słodkie, choć jednocześnie niecosmutne – rodzina Patel była dokładnietaka, o jakiej Allie zawsze marzyła.Taka, jaką mogła być kiedyś jej własnarodzina.
Ale tata Rachel razem z Isabellezdecydowali, że dziewczyna będziebezpieczniejsza w Cimmerii. Chociażsemestr zaczynał się dopiero za dziesięćdni, pan Patel zawiózł Allie i Rachel doszkoły.
Budynek wyglądał tak samo jaklatem. Był olbrzymi, masywnyi przerażający. Trzypiętrowa budowla
z czerwonych cegieł górowała nadpodjazdem, a z pokrytego dachówkądachu wystawały tu i ówdzie kutezwieńczenia w stylu gotyckim.Przywodziły na myśl skupisko czarnychnoży. Rzędy symetrycznie ułożonych,łukowato zakończonych okienprzyglądały im się w milczeniu, gdydziewczyny zabrały się dowypakowywania bagaży z samochodu.
Jasnobrązowe włosy dyrektorki byłymocno ściągnięte gumką. Miała na sobiedżinsy i białą koszulkę poloz emblematem Cimmerii. Allie nie
pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniejwidziała ją w dżinsach.
– Dziękuję, że przysłałaś pana Patelaz pomocą. Nie wiem, co by się stało,gdyby nie on.
– Na szczęście trzymałaś się moichpoleceń. – Nawet w taki pochmurnydzień złotobrązowe włosy dyrektorkizdawały się płonąć. – Zachowałaś siębardzo odważnie. Nie wiesz nawet, jakbardzo jestem z ciebie dumna.
Allie zaczerwieniła się i wbiławzrok w ziemię.
– I Rachel, moja najlepsza
uczennica. – Isabelle odwróciła się,kierując swoją uwagę na drugądziewczynę. – Co za szczęście, że jużwróciłaś. Biblioteka cię potrzebuje.Eloise na pewno się ucieszy, że tujesteś. Cześć, Raj. – Potrząsnęła rękąojca Rachel i uniosła brew. – Czy możepowinnam nazywać cię panem P.?
– Jeśli musisz. – Uśmiechnął siędrwiąco. – Wydaje mi się, że nie mamw tej kwestii zbyt wiele dopowiedzenia.
Isabelle odwróciła się ponowniew stronę walizek stojących obok
samochodu.– Zakładam, że większość to twoje
książki, Rachel? Możesz je tu zostawiaćw przerwie pomiędzy semestrami, masztego świadomość? Z pewnością ich niewyrzucimy.
Dziewczyna uśmiechnęła sięszeroko, po czym podniosła jednąz toreb i zawiesiła na ramieniu.
– Wiesz, jaka jestem, Isabelle…– W rzeczy samej. Chodźmy do
waszych pokoi. Wszyscy są zajęciremontem, więc będziemy mieć dlasiebie więcej czasu niż zazwyczaj.
Dyrektorka złapała za jednąz walizek i ruszyła żwawo do drzwi.Pozostali, objuczeni bagażem, podążyliza nią głównym wejściem do środka.Witraż w drzwiach wyglądał niecoblado, kiedy nie rozświetlało go słońce.Allie zauważyła, że dziwaczny gobelinz jednorożcem, który zazwyczaj wisiałw pobliżu drzwi, zniknął. Wkrótceokazało się, że w szkole zmieniło sięznacznie więcej rzeczy od tamtej nocy,kiedy wybuchł pożar.
– Carter, Sylvain i Jo już tu są. –Głos Isabelle obijał się echem od
kamiennej podłogi głównego holu. –Jules wróci za kilka dni, tak samo jakLucas i paru starszych uczniów. Alemimo wszystko do momentu rozpoczęciasemestru nie będzie nas zbyt wielu.
W szerokim holu głównymdrewniane podłogi pokrywałprowizoryczny dywan z brudnych,zakurzonych pokrowców. Rozjaśniającezazwyczaj dębową boazerię olejneobrazy również gdzieś zniknęły. Beznich wnętrze wydawało się Allie nagiei dziwnie podatne na przemijanie.Isabelle wciąż paplała coś wesoło, ale
w jej głosie pobrzmiewały wysokienuty, czuć w nim było napięcie, którenajwyraźniej próbowała ukryć.
– Niektóre pokoje ucierpiaływ pożarze, dlatego przenieśliśmy częśćklas i sypialni. – Praktyczne tenisówkiIsabelle na gumowych podeszwachzapiszczały na drewnianych stopniach. –Musimy skończyć prace do czasupowrotu reszty uczniów. Chybazgodzicie się, że w tej sytuacjizgłoszenie się na ochotnika do pomocyjest waszym obowiązkiem.
Poprowadziła je szybkim krokiem
do szerokiej klatki schodowej.Znajdujący się w niej kryształowyżyrandol z epoki edwardiańskiej wisiałopakowany w cieniutki materiał,nadający mu wygląd gigantycznegopajęczego kokonu. Allie słyszała gdzieśw oddali stukanie młotków,pokrzykujących robotników i szuranieciężkich przedmiotów, przesuwanych popodłodze.
Wiedziała, że szkoła nie obejdzie siębez remontu. Chociaż wyjechała dzieńpo pożarze, miała okazję zobaczyćrozmiar zniszczeń. Nie sądziła jednak,
że po powrocie zastanie taką… ruinę.Odarta z dzieł sztuki i ozdób, którenadawały jej wygląd bajkowego pałacu,Cimmeria wydawała się zraniona. Allieprzesunęła ręką po szerokiej,wypolerowanej dębowej balustradzie,żeby ją pocieszyć.
Na szczycie schodów skręciływ węższą klatkę schodową, którazaprowadziła je do kolejnego korytarzai następnych schodów. Tutaj ostryzapach dymu był zdecydowaniesilniejszy. Allie poczuła, jak jej żołądekpodchodzi do gardła na wspomnienie
nocy sprzed kilku tygodni, kiedyzobaczyła swojego brata Christopherastojącego w holu z płonącą pochodniąw ręku. To on podpalił szkołę.
Jakby spodziewając się takiejreakcji, Isabelle natychmiast znalazła sięprzy niej. Objęła ją ramieniemi odwróciła, kierując z dala od jejpokoju.
– Twój pokój został zniszczonyprzez dym i wodę, Allie. Przenieśliśmycię w głąb korytarza. – Poprowadziładziewczynę do drzwi z numerem 371. –Twoje rzeczy już tutaj są.
– Hej, będziesz w pokoju obok! –krzyknęła Rachel, otwierając drzwiz numerem 372. Allie usłyszała, jakkoleżanka wita się z pokojem: – Witaj,niewielka, prostokątna prywatnaprzestrzeni. Tak bardzo cię kocham.
Isabelle otworzyła drzwi do pokojuAllie.
– Pomyślałam, że mając Rachel zasąsiadkę, będziesz się czułabezpieczniej.
Prosto urządzony pokój mocnopachniał świeżą farbą. Allie staław drzwiach, a Isabelle szarpała się
z okiennicami, by je otworzyć i wpuścićdo pokoju szare światło.
Na wysokim regale Allie zauważyłaznajome grzbiety książek ze swojejmałej kolekcji. Łóżko przykryte byłopuszystą, białą kołdrą, a granatowy koczłożono porządnie w nogach, dokładnietak samo jak w jej poprzednim pokoju.Wszystko wyglądało identycznie.
Isabelle właśnie zmierzała w stronędrzwi.
– Rodzice przysłali kilka twoichrzeczy. Położyłam je w garderobie.Przyjdź do mnie, kiedy już się
rozgościsz. Porozmawiamy.Drzwi zamknęły się, a Allie poczuła
radosne bicie serca. Wreszcie byłau siebie.
Czuła się teraz zupełnie inaczej niżw poprzednim semestrze, kiedy po razpierwszy zjawiła się w Cimmerii.Wtedy szkoła wydawała jej się strasznai wroga. Większość uczniów traktowałają jak nieproszonego gościa naekskluzywnym przyjęciu. Rodzice takokropnie się na nią wściekli – to byłotuż po aresztowaniu – że nie powiedzielijej nic na temat szkoły. Po prostu ją tu
przywieźli i zostawili. Kiedy Jules,perfekcyjna blondynka i przewodniczącaklasy, oprowadzała ją pierwszego dnia,Allie czuła się jak idiotka. Poznała tewszystkie kretyńskie zasady – nie możnabyło używać urządzeń elektrycznych aniopuszczać terenu szkoły. Dowiedziałasię też o elitarnej grupie zwanej NocnąSzkołą, zbierającej się w tajemnicy porozpoczęciu ciszy nocnej. Jejczłonkowie brali udział w dziwnychtreningach, a inni uczniowie nie mogliich oglądać.
Ale chociaż to wszystko było takie
dziwne, zaledwie dwa miesiące późniejmiała wrażenie, że to jest jej prawdziwydom.
Otworzyła szafę i wyciągnęła z niejniewielką walizkę z rzeczami, któreprzysłali jej rodzice. Dość dokładniepowiedziała im, co mają do niej włożyć.Kilka książek, wszystkie jej notatniki,parę zmian ubrań i…
Uśmiechnęła się.Były tam. Na samym wierzchu.Jej czerwone, wysokie do kolan
martensy.Pogłaskała wytartą, ciemnoczerwoną
skórę, po czym zaczęła czytać kartkę,którą mama włożyła jej do walizki.
„W Cimmerii dostaniesz buty, więcnie wiem, po co ci one” – pisała nawstępie.
– Wiem, że tego nie rozumiesz,mamo – mruknęła lekko zirytowanaAllie.
Przeczytała resztę listu – nie byłow nim nic o tym, co stało się tamtej nocyw Londynie. Nic o Isabelle alboNathanielu. Nic, co miałobyjakiekolwiek znaczenie.
Czyli znów wrócili do udawania.
Czasami Allie czuła się tak, jakbyktoś wyrwał ją niechcący z jejbeznadziejnego, zwyczajnego światai wrzucił w środek cudzego życia. Życia,w którym wszyscy ze sobą walczyli.Znalazła się na linii ognia, ale nie miałapojęcia, kto strzela. Chociaż zaczynałapojmować, komu może zaufać.
Zabrała się do wypakowywaniarzeczy z walizki, ale trwało tostanowczo zbyt długo. W końcuzostawiła ją otwartą na podłodzei wybiegła z pokoju. Niecierpliwiezapukała do drzwi Rachel, po czym
weszła do środka i zastała przyjaciółkęsiedzącą na podłodze wśród książek. Najej kolanach spoczywał otwarty tom.
W ciągu tych kilku dni, którespędziła z rodziną Rachel, poczuła, żeznalazła upragnioną siostrę. Kiedykąpały się w basenie i przechadzały podobrze strzeżonych pastwiskach,należących do rodziny, rozmawiałyo wszystkim – o Carterze i Nathanielu,mamie Allie i ojcu Rachel. Allie czuła,że może powiedzieć Rachel wszystkoi nikt nie będzie jej osądzał. Wiedziałateż, że może jej ufać.
– Rozpakujemy się później. – Allieprzeskakiwała niecierpliwie z nogi nanogę. – Nie chcesz iść do biblioteki?
– Czy to znaczy „Nie chcesz przejśćsię ze mną poszukać Cartera”? – Racheluśmiechnęła się pobłażliwie, po czymzamknęła książkę i wstała. –Oczywiście, że chcę.
Na parterze panował rozgardiasz. Zeszkolnego skrzydła dochodziło stukaniemłotków, a przez otwarte drzwi widaćbyło pracowników skuwającychzniszczony tynk. Poczerniała boazerianajwyraźniej miała być lada moment
wyniesiona, spalone biurka stałynieopodal. Robotnicy bez ustanku kręcilisię tam i z powrotem. Rusztowaniaoplatały ściany gęstą siatką.
W innych częściach szkoły sprawymiały się zdecydowanie lepiej. Jadalniabyła niezniszczona, a świetlicawyglądała tak jak przed pożarem.Przechodząc przez główny hol,dziewczyny zauważyły, że zachował sięw całkiem niezłym stanie, był jednak takzapchany meblami, że ledwie sięprzecisnęły. Najwyraźniejprzechowywano je tutaj w czasie
remontu pokoi.Rachel przeszła ostrożnie obok nóg
krzesła leżącego pod stołem.– Ciekawe, gdzie…W tej samej chwili drzwi się
otworzyły i pojawił się w nich Sylvain,niosąc perski dywan zwinięty w długi,ciężki rulon. Był tak skupiony na tym,żeby zmieścić swój osobliwy ładunekw drzwiach, że w pierwszej chwili ichnie zauważył. Potem podniósł wzroki spojrzał prosto w oczy Allie.Zaskoczony potknął się, tak że dywanpoleciał na bok. Dziewczyny usunęły się
z drogi, podczas gdy chłopak próbowałodzyskać równowagę. W końcu upuściłdywan na ziemię z głuchym łoskotem,wzniecając kłęby kurzu.
Allie zauważyła, że jego ciemne,falowane włosy opadły mu na czoło.Śniada skóra pokryta była potem.Dlaczego właściwie zwróciła na touwagę? Dźwięk głosu Rachel sprawił,że niemal podskoczyła w miejscu.
– Cześć, Sylvain. Nie chciałyśmy cięprzestraszyć.
– Witaj, Rachel. Jak miło, żewróciłaś.
Allie poczuła się dziwnie, słyszącjego znajomy głos z eleganckim,francuskim akcentem. Chłopak zwróciłsię w jej stronę.
– Witaj, Allie – powiedział cicho.– Cześć, Sylvain. – Nerwowo
przełknęła ślinę. – Ja, to znaczy… Jaksię masz?
– Dobrze.Dziwnie oficjalny sposób mówienia
sprawiał, że Sylvain wydawał się miećznacznie więcej niż tylko siedemnaścielat. Na początku ich znajomościwystarczało, że się odezwał, a już
miękły jej kolana.Ale to było kiedyś.– A co u ciebie? – spytał. Rachel,
słysząc ich niezręczne próbyprowadzenia rozmowy, wycofała się kudrzwiom.
– Ja tylko… – rzuciła i zniknęła.Kiedy wyszła, Allie zrobiła krok
w kierunku Sylvaina, próbując odczytać,co kryje się za jego obojętną miną.
– Wszystko… w porządku. –Poczuła ślinę wzbierającą w gardlei mocno przełknęła. – Po prostu… Niebyło kiedy… To znaczy podziękować ci.
Po pożarze. – Wyciągnęła do niegorękę. – Uratowałeś mi życie, Sylvain.
Kiedy go dotknęła, oboje poraziłprąd. Oderwała od niego z krzykiemrękę, skoczyła do tyłu i potknęła sięo dywan. Sylvain złapał ją za ramię,żeby uchronić ją przed upadkiem, aleszybko puścił i się odsunął.
Zupełnie inaczej wyobrażała sobieto spotkanie. Chciała, żeby wypadło naluzie. Nie planowała wyjść naniezgrabną fajtłapę, która razi innychprądem i przewraca się na dywanach.
Poczuła, że się czerwieni.
– Przepraszam. Muszę iść… i… –Uciekła, nie kończąc zdania. Kiedy jużznalazła się za rogiem, oparła sięo ścianę i zamknęła oczy. Odtworzyław myślach całą scenę, uderzającrytmicznie głową w ścianę.
– Cześć, Sylvain – mruknęłasarkastycznie. – Jestem kompletnąkretynką. A ty?
Westchnęła i wyprostowała się.Odsunęła się od ściany i wpadła prostow ramiona Cartera. Roześmiał sięi podniósł ją z ziemi.
– Słyszałem ponure plotki, że już
wróciłaś.Koszulę miał pobrudzoną farbą,
a jego włosy były w nieładzie. Czołoznaczyły smugi białej farby, którewyjątkowo dodawały mu uroku. Objął jąw talii silnymi, ciepłymi ramionami. Poniezręcznym spotkaniu z Sylvainemobecność Cartera była jak balsam na jejduszę.
– Złe wieści szybko się rozchodzą –powiedziała, całując go na powitanie.
Przez jej ciało popłynęła fala ciepła.Rozchyliła wargi i mocniej objęła goramionami. Po chwili Carter zbliżył
swoje czoło do jej czoła i szepnął:– Niech to szlag, ależ się za tobą
stęskniłem.Uśmiechnęła się, wciąż mocno go
przytulając.– Ja za tobą też.– Świetnie wyglądasz. –
Wyprostował się. – Wszystkow porządku? Kiedy Isabellepowiedziała mi, co się stałow Londynie, byłem… – Zamilkłi zacisnął zęby ze złości. – Cóż, kiedymi powiedziała, wiedziałem już, że nicci nie jest, ale… Naprawdę nic ci się
nie stało, prawda?– Tak, wszystko OK – uspokoiła
go. – Tata Rachel przybył mi na ratunek.Jest… nie wiem… jak gwiazda rocka.
– Tak, to podobno prawdziwytwardziel. – Carter się uśmiechnął. –Nawet Zelazny zdaje się go uważać zakogoś w rodzaju Batmana.
Allie skrzywiła się na wzmiankęo nielubianym nauczycielu. Carterpogroził jej żartobliwie palcem.
– Powinniście się wreszcie nauczyćdogadywać, Allie.
– Wiem, wiem – mruknęła. – Ale to
nie moja wina. On pierwszy mnieznienawidził. Ja tylko odwzajemniłamjego uczucia.
– To – roześmiał się chłopak – jestnajgłupsza wymówka, jakąkiedykolwiek słyszałem.
Nie mogła uwierzyć, że znów tu jesti przekomarza się z Carterem. Ścisnęłajego rękę, czując nagle wzbierającą falęszczęścia.
– Naprawdę za tobą tęskniłam,wiesz?
Wciągnął ją w kąt za schodamii znów pocałował, tym razem bardziej
namiętnie. Jego usta powędrowaływ dół, na szyję. Poczuła gęsią skórkę.Mocno zacisnęła palce na szczupłych,umięśnionych ramionach Cartera, a onwestchnął z przyjemnością, ponowniecałując ją w usta.
– O, Carter. Tutaj jesteś.Carter odwrócił się na dźwięk głosu
Isabelle. Allie wygładziła włosy,starając się wyglądać niewinnie, aleznaczące spojrzenie Isabellepowiedziało jej, że może się niewysilać.
– Eloise cię szuka. Allie, ty też
mogłabyś pomóc – stwierdziładyrektorka. – O ile nie jesteś zbytzajęta. – powiedziawszy to, odeszła.
Allie zaczerwieniła się, słysząc jejostre słowa, ale Carterowi aż ramionadrżały od wstrzymywanego śmiechu.
– Nie wiem, co cię tak śmieszy –oburzyła się.
Chłopak roześmiał się jeszczegłośniej i pociągnął ją delikatniew stronę biblioteki.
– Oj, Al. Wiesz przecież, że Isabellejest w porządku. Nie ukarze nas zaodrobinę czułości.
Wciąż się dąsała, więc połaskotałją, zmuszając do śmiechu. Wreszciewyrwała się z jego objęć.
Kiedy tylko znaleźli się w pobliżubiblioteki, humor jej się pogorszył.Puściła jego rękę i zwolniła, aż w końcucałkiem się zatrzymała. Carter równieżstanął i spojrzał na nią zmartwionymwzrokiem.
– Byłaś tu od czasu pożaru?Spojrzała na drzwi i pokręciła
przecząco głową.– Chcesz tam wejść?Ponownie zaprzeczyła.
– Nie. Ani trochę.Wyciągnął do niej rękę.– Nie musisz tego robić, wiesz? –
powiedział łagodnie. – Możesz daćsobie jeszcze trochę czasu.
Skinęła, nie odwracając wzroku oddrzwi, które zdawały się zapraszającouchylać.
– Wiem. Ale im dłużej będę czekała,tym stanie się to trudniejsze – wyznała,patrząc mu prosto w oczy, i ponownieodwróciła się do drzwi. – Muszę z tymskończyć. Nie mogę nie korzystaćz biblioteki. W końcu tu przechowują
całą wiedzę.Nie dał się zwieść jej słabym żartom
i złapał ją mocno za rękę.– Cóż. Po prostu staraj się oddychać.
Dobrze?Skinęła głową, wciąż patrząc na
ciężkie, dębowe wejście. Wiedziałaprzecież, że to tylko zwykłe drzwi, a zanimi kryło się zwyczajne pomieszczenie.Ale to właśnie tam nieomal pożegnałasię z życiem.
Carter obserwował ją uważnie,sięgając do klamki.
– Gotowa?
Serce waliło jej jak młotem, aleskinęła głową.
Drzwi się otworzyły.– O mój Boże! – szepnęła,
zakrywając usta dłońmi.Wszystko w tej niegdyś pięknej sali
było zniszczone. Jedynym, co pozostałoz wysokiego, starego bibliotecznegobiurka, stojącego od wieków w pobliżudrzwi, był wypalony kwadrat napodłodze. Rzędy wysokich regałówzniknęły, a osiemnastowieczna rzeźbionaboazeria spaliła się na popiół.W powietrzu wisiał gorzki zapach dymu.
– Źle to wygląda, wiem – odezwałsię Carter. – Ale wierz mi, byłoznacznie gorzej.
Allie poczuła, że zalewa ją falaniespodziewanego żalu. Przedwybuchem pożaru to było jedno z jejulubionych miejsc w akademii. Zawszeroiło się tu od uczniów, okupującychgłębokie skórzane fotele, opierającychnogi na perskich dywanach i czytającychw świetle ciemnozielonych lamp.
Nic z tego nie zostało.Meble wyniesiono, a nagie, czarne
od ognia podłogi nadawały
pomieszczeniu wygląd staregoi opuszczonego.
– To ruina – szepnęła.– To samo pomyślałam, kiedy
zobaczyłam ją pierwszy raz – odezwałasię współczująco Eloise Derleth. Jejciemne włosy były ściągnięte w kucyk,a białą koszulkę i dżinsy, podobnie jakubranie Cartera, znaczyły ślady farby.Nawet oprawki okularów miałazachlapane. – Witaj, Allie. Cieszę się,że wróciłaś.
– Nie mogę w to uwierzyć. – GłosAllie zadrżał z emocji. – Twoja piękna
biblioteka!Kobieta rozejrzała się po
pomieszczeniu ze stoickim spokojem.– Nie jest tak źle. W pewnym sensie
mieliśmy mnóstwo szczęścia. – Zrobiłakilka kroków w stronę miejsca, gdziekiedyś stało jej biurko. – Straciliśmywszystkie książki, które tu trzymaliśmy,i to jest wielka tragedia, ponieważniektóre z nich miały nawet sto lat. Alestarsze tomy przechowywaliśmy nastrychu, więc im nic się nie stało.
Gestem wskazała miejsce, gdziewcześniej znajdowały się regały
z książkami.– Książki stojące tutaj były naszym
najnowszym nabytkiem, a to znaczy, żemiały najmniejszą wartość. Pozycjeantykwaryczne i te dotyczące starożytnejgreki i łaciny znajdowały się w końcusali i prawie wszystkie przetrwały,chociaż wiele ucierpiało od dymu lubognia. Ale zatrudniliśmy jednąz najlepszych firm zajmujących sięodrestaurowywaniem zabytków. Robiąwszystko, co mogą, żeby je ocalić.Widzisz? – Uśmiechnęła się z jakąśponurą determinacją. – Mogło być
gorzej.Allie widziała przed sobą tylko
katastrofę, ale nie zamierzała mówićtego na głos. Domyślała się, że ten pożarzłamał bibliotekarce serce.
– Wszystko da się naprawić. Jakmogę pomóc? – zapytała, siląc się nauśmiech.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
4
– Nie mogę tam dosięgnąć. – Alliewskazała na ubrudzony sadzą fragmentbibliotecznej ściany, znajdujący się tużpoza zasięgiem jej szczotki. – Nawet jakstanę na palcach.
Bob Ellison spojrzał we wskazanemiejsce znad oprawek swoichdrucianych okularów.
– Zrób, co możesz. Później przyjdąludzie z drabinami. Oni będą czyścić
wyższe partie ścian i sufity.Pan Ellison, który zazwyczaj pełnił
obowiązki dozorcy, teraz zajmował sięcodzienną organizacją pracremontowych. Umieścił Allie w grupieosób szorujących ściany biblioteki przedponownym malowaniem. Dziewczynamiała na sobie olbrzymie, jasnożółtegumowe rękawiczki, sięgające jejniemal do łokci. Zanurzyła szczotkęwielkości cegły w wiadrze z wodąi tarła, aż czarna woda zaczynałaspływać po ścianie na brudne szmatyleżące na podłodze.
– Byłoby znacznie fajniej, gdybymmiała iPoda – mruknęła, wściekleszorując gąbką.
W Cimmerii wszelkie nowoczesneurządzenia – komputery, telefonykomórkowe, telewizory – były zakazane.
– Nieprawda.Na dźwięk znajomego głosu Allie
odwróciła się błyskawicznie. Szczupła,krótkowłosa blondynka uśmiechała siędo niej z nietypową nieśmiałością.
– Nie ma takiej rzeczy, którasprawiłaby, że ta praca byłaby fajna.
– Jo! – Allie z pluskiem wrzuciła
szczotkę do wiadra i podbiegła doprzyjaciółki. – Tak się cieszę, że cięwidzę.
Jo patrzyła jej ostrożnie w oczy.– Zastanawiałam się, czy tak będzie.Załamanie Jo pod koniec letniego
semestru sprawiło, że Allie, której świati tak już chwiał się w posadach, poczułasię kompletnie wytrącona z równowagi.W dodatku okazało się, że to Gabe,chłopak Jo, zabił Ruth na letnim balu. Jozniosła to wszystko bardzo źle.Zwłaszcza że go kryła, chociaż zdawałasobie sprawę, że życie niektórych osób
może być zagrożone.Allie sama trzykrotnie trafiła do
aresztu i wiedziała wszystko o złychwyborach życiowych.
– Oczywiście, że się cieszę. –Zauważyła u stóp Jo wiadro i szczotkę,więc szybko zmieniła temat. To nie byłnajlepszy moment na poważne rozmowydotyczące poprzedniego semestru. – Teżcię przydzielili do szorowania?
Przyjaciółka skinęła głową.– Ty możesz być moim iPodem.
Panie Ellison – Allie zwróciła się dodozorcy, który zapisywał coś właśnie
w notatniku. – Czy Jo może pracować zemną?
– Tylko pod warunkiem, żebędziecie też pracować, a nie tylkogadać – odpowiedział szorstko, alew kącikach jego oczu krył się uśmiech.Allie uśmiechnęła się szeroko.
– Niezła breja. – Jo postawiła swojewiadro w pobliżu. – Kiedy wróciłaś?
– Kilka godzin temu. Rozejrzałyśmysię po okolicy i… – Allie pokazała jejszczotkę.
Jo wciągnęła rękawiczki.– Rachel też przyjechała?
– Tak. Jest z tyłu i przegląda książkiz Eloise i facetami od renowacjizabytków. – Allie machała szczotkąw kółko, szorując ścianę. – Chybadostało jej się lepsze zajęcie.
– Jasne – odparła Jo. – Słyszałamo tym, co się stało w Londynie.Wszystko w porządku?
– Wiesz, żeby zrobić mi krzywdę,trzeba czegoś więcej niż czterechszybkich, napakowanych facetóww garniturach – zażartowała Allie.
– Też tak słyszałam. – Jouśmiechnęła się, ale sekundę później jej
twarz zrobiła się zupełnie poważna. –To nie był Gabe, prawda? Nie byłjednym z nich?
Z wrażenia Allie niemal upuściłaszczotkę.
– Och nie, Jo! Przysięgam. Ci facecibyli starsi. Mieli co najmniejdwadzieścia lat, a może nawet więcej.Z pewnością nie było tam Gabe’a.Nigdy ich wcześniej nie widziałam.
– Dobrze. – Jo wróciła doszorowania, kiwając głową, jakby towłaśnie pragnęła usłyszeć. – Po prostunie mogę się pogodzić z myślą… – Głos
jej się załamał. Zaczęła mocniej trzećszczotką, odwracając głowę, tak żebyprzyjaciółka nie mogła zobaczyć jejtwarzy.
Allie z roztargnieniem czyściłaścianę, zastanawiając się, copowiedzieć.
– Czy… odzywał się do ciebie odtamtej nocy?
Jo gwałtownie pokręciła głową.Wyglądała tak żałośnie, że Allie poczułaukłucie bólu w sercu.
– Wszystko w porządku?Jo przestała pracować, ale zanim
odpowiedziała, minęła dłuższa chwila.– Nie wiem – ostrożnie dobierała
słowa. – Kiedy wszyscy wyjechalii zostaliśmy tylko my, a wszystko byłospalone, czułam się… okropnie. Miałamwrażenie… – mówiła tak cicho, żeledwie było ją słychać – … że jestem zato odpowiedzialna, wiesz? Jakbymmogła to powstrzymać.
Zanim Allie zdążyła sięzdecydować, co odpowiedzieć, Jo znówzaczęła mówić. Tym razem jej głos byłpełen energii, tak jakby powtarzała coś,czego nauczyła się na pamięć.
– Ale Isabelle i Eloise doskonale sięmną zaopiekowały. Chodzę też doterapeuty. To pomaga. Wszyscy mimówią, że nie jestem najgorszą osobą naświecie, ale wciąż czuję się… Niewiem… Chyba jak najgorsza osoba naświecie.
Jej śmiech był podszyty lękiem.W tej chwili Allie pragnęła jejwybaczyć. W końcu to nie ona zabiłaRuth. To był Gabe. Ale Jo nie poszła popomoc, kiedy dowiedziała się, co zrobiłjej chłopak. Nawet wtedy, kiedy groził,że zabije Allie. To niestety nieco
komplikowało całą sprawę.Jo patrzyła na nią z oczekiwaniem
w jasnobłękitnych oczach. Byłynajlepszymi przyjaciółkami, zanimwydarzyły się te wszystkie okropności.I przecież nie była złym człowiekiem.Po prostu była… Jak nazwała jąRachel? Nadwrażliwa.
– Słuchaj, Jo – Allie równieżuważnie dobierała kolejne słowa. –Gabe to zrobił, nie ty. Gabe jestmordercą, nie ty. Gabe jest najgorsząosobą na świecie. Nie ty. Jasne?
Sama pragnęłaby wierzyć w te
słowa. Twarz Jo wyrażała ulgę, cosprawiło, że Allie poczuła się lepiej.Żałowała tylko, że nie była pewnaswoich słów.
– Pomocy! – jęknęła Jo. – Chybazapadłam w śpiączkę.
Dochodziła siódma wieczorem.Ściany biblioteki były wyszorowane doczysta, a szyja i ramiona bolały Allie zakażdym razem, kiedy chociażbypomyślała o podniesieniu rąk. Siedziałyz Jo na podłodze.
– Bolą cię ręce? – spytała Allie,
masując ramiona.– O, tak.– W takim razie nie możesz być
w śpiączce. – Ostrożnie wyciągnęłanogi. – Matko Boska! W co ja sięwkopałam? Rachel ma basen i konie.Konie, Jo. Mogłabym pływać albogłaskać kucyki po gładkich nosach,gdybyśmy stamtąd nie wyjechały.
– Hej. – Jo odwróciła się w jejstronę. – Ja mam gładki nos. Możeszmnie pogłaskać.
Allie wyciągnęła rękę w jej stronę.– Rany. Zupełnie jakbym była
u Rachel. Gdzie basen?– Nie ma. Są prysznice.– Do bani.– Absolutnie.– Zamierzacie leżeć tutaj cały
wieczór i jęczeć? Czy idziecie nakolację? – Allie podniosła wzrok.Carter stał nad nimi i przyglądał się imz powątpiewaniem.
– Jo jest w śpiączce –poinformowała go Allie. – Niepotrzebuje już jedzenia.
– Czekaj. Powiedziałaś „jedzenie”?Chyba jednak już się przebudziłam. –
Dziewczyna niepewnie stanęła na nogi.– Coś podobnego – stwierdziła Allie
z umiarkowanym zainteresowaniem. –To cud.
– Pracowałaś tylko jeden dzień,Sheridan. – Carter wyciągnął do niejrękę i pomógł jej wstać. – Jeszcze niemożesz być zmęczona.
– Wszystko mnie boli –powiedziała. – Ramiona, ręce, plecy…
– Nogi, stopy, głowa… –dopowiedziała usłużnie Jo.
– Kostki. Golenie. Wymień dowolnączęść ciała – zaproponowała Allie. –
Boli.Na Carterze chyba nie zrobiło to
wrażenia.– Jedzenie ukoi twój ból – obiecał
i poprowadził je do jadalni.– On jest bardzo mądry – wyjaśniła
Allie.– Najwyraźniej – odparła Jo.Większości studentów jeszcze nie
było, więc nakryto tylko kilka stołów.Eloise siedziała przy jednym z nichw towarzystwie Jerry’ego Cole’a,nauczyciela biologii, i kilku innychosób. Przy drugim pochylał się samotny
Sylvain.Allie poczuła się niepewnie. Nie
pomyślała, że będzie zmuszona siedziećprzy posiłkach z Carterem i Sylvainem.
To będzie dziwne.Jo uratowała sytuację, zajmując
krzesło obok Sylvaina.– Pomóż mi – jęknęła żałośnie. –
Cierpię.– Co się stało? – Rachel podeszła do
nich i usiadła na krześle koło Allie. –Dlaczego Jo cierpi?
– Pracowałyśmy tak długo, ażzapadłyśmy w śpiączkę – wyjaśniła
Allie.– Mnie to mówisz? Kochałam
książki przez całe życie, ale po co ichtyle w tej szkole? – Rachel stęknęła,przeciągając się. – Czy naprawdęmusimy to wszystko wiedzieć?
– Możemy wrócić do ciebie dodomu? – spytała Allie. – Tam byłoznacznie przyjemniej.
– To wszystko pikuś. – Carter byłwyraźnie rozdrażniony. – Ja cały dzieńnosiłem meble. Wy tylko szorowałyścieściany i zbierałyście książki.
– Jasne – powiedziały chórem
dziewczęta.Jakby na sygnał drzwi na końcu sali
otworzyły się i pojawili się pracownicyobsługi, niosący tace z jedzeniem. Nawszystkich stołach stanęły parującemiski pełne makaronu.
– O, co za szczęście – mruknąłz sarkazmem Carter. – Znowu makaron.
– Doskonale – ucieszyła się Jo. –Ten z serem?
– Dlaczego powiedziałeś„znowu”? – spytała Allie.
– Jemy go niemal codziennie. –Carter zniżył głos, kiedy przechodzili
koło nich kelnerzy. – Kucharze są zbytzajęci pomaganiem przy remoncie, żebygotować cokolwiek innego.
– Czy wszyscy już słyszeli o Lisie? –Jo zmieniła temat, podczas gdy misyz makaronem zaczęły krążyć,a pomieszczenie wypełnił cichy szmertoczących się rozmów.
– Co z nią? – spytała Allie,nakładając sobie jedzenie.
– Nie wraca.Allie upuściła łyżkę z głośnym
brzdękiem.– Co? – spytali wszyscy naraz.
Potem zaczęli pytać jeden przezdrugiego: – Dlaczego? Co się stało? Czyjest chora?
Jo wyciągnęła rękę, żeby ichuciszyć.
– Jej rodzice tak zdecydowali potym, co stało się w poprzednimsemestrze. – Wzruszyła ramionami. –Chciała wrócić, ale jej zabronili.Wysyłają ją do jakiejś szkoływ Szwajcarii.
Wokół zapadła pełna osłupieniacisza.
– Cóż, trudno ich za to winić –
powiedziała trzeźwo Rachel. – Sądzę,że nie będzie jedyna.
– Może pozwolą jej wrócićw następnym roku. To będzie naszostatni – stwierdziła Jo.
– Chcesz powiedzieć, że pozwoląjej wrócić, jeśli w tym semestrze niktnikogo nie zabije? – zadrwiła Rachel.
– Właśnie tak – odparła Jo.Zapadła długa, niezręczna cisza.
W końcu Allie uniosła szklankę z wodą.– Za zdrowie Lisy. I żeby nikt
więcej nie zginął.Pozostali też wznieśli szklanki.
– Za Lisę – powiedzieli chórem.– I brak morderstw – dodała Jo.
Pod koniec posiłku Carter rzuciłAllie znaczące spojrzenie i wskazałgłową na drzwi. Coś w jego wyrazietwarzy sprawiło, że poczuła w brzuchutańczące motylki. Ale zdążyli dotrzećraptem do połowy korytarza, kiedyzatrzymała ich Isabelle.
– O, Allie, dobrze, że jesteś.Szukałam cię. Porozmawiamy teraz?
Allie rzuciła Carterowi zrozpaczone
spojrzenie, po czym pobiegła zadyrektorką.
Biuro Isabelle znajdowało się tuż zagłównymi schodami. Drzwi były takdobrze wpasowane w wypolerowanądębową boazerię, że łatwo było jeprzegapić, jeśli się nie wiedziało o ichistnieniu. Allie opadła na skórzany fotelstojący przed biurkiem, a Isabellewłączyła czajnik. Kiedy dyrektorkazajęta była przygotowywaniem herbaty,Allie zauważyła, że zazwyczajuporządkowane i eleganckie biuro byłow nieładzie. Papiery leżały w stertach
na wszystkich meblach, szuflady stałypootwierane, a na pustym krześlespoczywała otwarta walizka, na którąrzucono sweter.
Zmarszczyła brwi, ale zanim zdążyłacokolwiek powiedzieć, Isabellewcisnęła jej w rękę kubek, sprzątnęłapapiery z fotela obok i usiadła na nimz westchnieniem zmęczenia. Z bliskaAllie dostrzegła ciemne cienie pod jejzłotobrązowymi oczami. Wydawało sięteż, że dyrektorka schudła.Zachowywała się jednak tak samołagodnie jak zawsze. Zdjęła okulary
z czoła i położyła je na stoliku obok.Allie spodziewała się, że zaczną
mówić o wydarzeniach z Londynu.Wprawdzie rozmawiały o tym krótkoprzez telefon, ale dziewczyna byłapewna, że Isabelle ma więcejinformacji. Dlatego pierwsze słowadyrektorki były dla niej zaskoczeniem.
– A zatem, powiedz mi, czy w czasiepobytu w domu miałaś okazjęporozmawiać z mamą o Lucindzie? –Ton głosu Isabelle był energicznyi rzeczowy.
– Tak. – Allie wytrzymała jej
spojrzenie. – I teraz już wiem wszystko.– Opowiedz mi, jak do tego doszło.Było to zaledwie tydzień wcześniej,
ale wydawało się, że minęło znaczniewięcej czasu od chwili, kiedy usiadłaz mamą w ich domu w Londyniei zażądała wyjaśnień. W każdejsprawie.
– Przekazałam jej, że twoim zdaniempowinna mi wszystko opowiedzieć.
– I co ona na to? – Isabelleprzyglądała się Allie uważnie.
Allie przypomniała sobie, jak mamaściągnęła usta i posmutniała, słysząc
pytanie:– Ta Lucinda… To moja babka,
prawda?Przez sekundę myślała, że mama ją
okłamie, i gdyby tak się stało, nigdy byjej nie wybaczyła.
– Zawsze wiedziałam, że pewnegodnia się dowiesz – odpowiedziałamatka. – Zwłaszcza po tym, jakwysłaliśmy cię do Cimmerii. Tak, Allie.Lucinda jest moją matką, a twoją babką.
Powinna była być przygotowana nataką odpowiedź, w końcu domyślała siętego od dawna. A jednak poczuła się,
jakby ktoś mocno ją uderzył. Dorastała,myśląc, że wszyscy jej dziadkowe nieżyją. A teraz miała żyjącą babkę.
Odchyliła się lekko w fotelui spojrzała na matkę, jakby nigdy jejwcześniej nie widziała.
– Dlaczego? Po co okłamałaś mniew takiej sprawie? Mogłyśmy siępoznać…
– Wiem, że ciężko ci będzie w touwierzyć. – Głos mamy był łagodny, alestanowczy. – Ale zrobiłam to tylko poto, żeby cię chronić. Chciałam, żebyśbyła bezpieczna.
– Ale pozwoliłaś mi wierzyć, że onanie żyje. Całe życie tak myślałam. –Allie patrzyła na nią z niedowierzaniem.W klatce piersiowej poczuła ból. – Jakmogłaś to zrobić?
Matka gwałtownie wciągnęłapowietrze.
– To jest… to było straszne. I jest miprzykro. Po prostu nie wiedziałam, coinnego mogłabym zrobić. Możepowinnam była po prostu powiedzieć ciprawdę. Ale bałam się, że będziesznalegała na to, żeby ją poznać, a wtedywszystko ległoby w gruzach.
Allie poczuła się zbita z tropu.– W jaki sposób poznanie mojej
babki mogło sprawić, że wszystkoległoby w gruzach?
– Ponieważ wtedy należałabyś doniej – odparła matka bez chwiliwahania. – Straciłabym cię.
Allie opuściła głowę i zamknęłaoczy, walcząc o to, żeby zachowaćspokój. Kolejne wyjaśnienie, któreniczego nie tłumaczyło. Kolejneprzypadkowe stwierdzenie. Tym razemnie miała zamiaru pozwolić jej się takłatwo wykręcić.
– Co? – nie zdołała powstrzymaćsarkazmu. – Porwałaby mnie?
Ale jej mama nie wyglądała na zbitąz tropu.
– Nie rozumiesz, Alyson. Nigdy jejnie poznałaś. Lucinda… twoja babkajest potężną i niebezpieczną osobą.Dostaje to, czego pragnie. Tak już jest.Nic nie może jej przeszkodzić. Ja… –Zamilkła i przez moment nad czymś sięzastanawiała. Gdy podjęła wątek,mówiła bardzo cicho. – Kiedy byłamw twoim wieku, bardzo się od niejróżniłam. Kontrolowała każdy aspekt
mojego życia, w najdrobniejszychszczegółach. Jakie ubrania nosiłam,kogo znałam, czego się uczyłam, dokądmogłam iść… decydowała o wszystkim.Najpierw jej na to pozwalałam, ale gdyzaczęłam dorastać, zbuntowałam się.Nie chciałam być taka jak ona. Niechciałam być bogata i nieszczęśliwa.Nie chciałam tego, co miała. Chciałambyć sobą. Podejmować własnedecyzje. – Zmierzyła córkęprzenikliwym spojrzeniem. – Wydaje misię, że jeśli ktokolwiek miałby torozumieć, to właśnie ty.
I tak właśnie było. Ale wciąż niemiało to sensu.
– Rozumiem. Jeśli była właśnie taka,to dobrze, że od niej uciekłaś. Ale niepowinnaś była mnie okłamywać. Teżmuszę podejmować decyzje. Tak samojak ty.
Mama uśmiechnęła się gorzko.– Isabelle mówi dokładnie to samo.
Ale żadna z was nie jest córką Lucindy,więc nie wiecie, jaka ona jestnaprawdę.
– Mamo, kim ona jest? Dlaczego taksię jej boisz? Rozumiem, że to jakaś
straszna szycha. Ale kim jest naprawdę?Królową? Boginią?
Nie spodobał jej się ironicznyuśmiech mamy.
– Niezupełnie, ale blisko.Allie przyglądała jej się nieufnie.– Co to znaczy?Mama odezwała się bardzo
ostrożnie.– Na nazwisko ma Meldrum.Tym razem Allie nie mogła ukryć
zaskoczenia.– Niemożliwe.
– Lucinda Meldrum jest mojąbabką – powiedziała teraz Allie.Isabelle lekko skinęła głową, jakbychciała potwierdzić tę informację.
Te słowa wciąż brzmiały dziwniew ustach Allie. Jak to możliwe? LucindaMeldrum była najsłynniejszą kobietąw brytyjskiej polityce. Pierwszą kobietąkanclerzem, a potem przewodniczącąBanku Światowego. Doradzałaprezydentom, premierom i królom.Nawet Rachel była pod wrażeniem,kiedy Allie jej o tym powiedziała.
– Dziękuję, że przekonałaś mamę, że
powinna mi powiedzieć o Lucindzie.Nie sądzę, żeby inaczej kiedykolwieksię na to zdecydowała, a prawda wieledla mnie znaczy.
– Był już najwyższy czas, żebyś siędowiedziała – wyjaśniła dyrektorka. –Może już nawet zbyt długo z tymzwlekała. – Wyprostowała się nakrześle. – Allie, wiem, że masz mnóstwopytań odnośnie do tego, co to znaczy dlaciebie i twojej pozycji w NocnejSzkole, ale najpierw musimyporozmawiać o wydarzeniachw Londynie. Powinnaś wiedzieć, co
będzie dalej.Chociaż Allie nic nie
odpowiedziała, poczuła nagłą falępodekscytowania.
– Na pewno już wiesz – ciągnęłaIsabelle – że ktoś powinien był czuwaćtego wieczora przed twoim domem.W czasie, kiedy byłaś w domu, zawszektoś cię pilnował.
Allie skinęła głową.– Niestety twój opiekun odjechał tuż
po jedenastej wieczorem, po otrzymaniuesemesa od spanikowanej żony, że ichdziecko jest w stanie krytycznym.
Ochroniarz zadzwonił do Rajai poinformował go, że musi opuścićposterunek. Raj osobiście pozwolił muodjechać.
Kiedy Isabelle zamilkła, Alliepoczuła na ramionach gęsią skórkę.Mogła się domyślić, jaki był ciągdalszy.
– Tylko że Raj nigdy nie odebrałtego telefonu. Nigdy nie rozmawiał z tymmężczyzną. A żona ochroniarza nigdynie wysłała żadnej wiadomości. Niebyło problemu z dzieckiem.
– Nathaniel – szepnęła Allie.
Isabelle skinęła.– Billing telefonu ochroniarza
potwierdza jego historię. Zadzwonił doRaja i rozmowa trwała kilka minut. Aleto połączenie zostało przekierowane.
Allie przypomniała sobie tamtą noci mężczyznę, który ją śledził. Poczułanieodparta pokusę uderzenia w cośtwardego.
– Dlaczego? – Gwałtowniepostawiła kubek na biurku, rozchlapującherbatę z mlekiem. – Po co on to robi?Nie rozumiem. Na czym mu aż takbardzo zależy?
Minęła dłuższa chwila, zanimdyrektorka zdecydowała wreszcie,jakiej udzielić odpowiedzi.
– Historia obsesji Nathaniela jestdługa – wyjaśniła. – Gdybym chciała ciją w całości opowiedzieć,siedziałybyśmy tu godzinami. Alepowinnaś wiedzieć, że tak naprawdę niechodzi mu o ciebie. Chodzi mu…o mnie.
– O ciebie? – Allie spojrzała na niąze zdumieniem. – Nie rozumiem.
Isabelle potarła skronie opuszkamipalców.
– Naprawdę wieki zajęłoby miopowiedzenie ci tej historii. Wystarczy,gdy powiem, że ja i on mamy bardzoróżne poglądy na to, jak świat powiniendziałać. Na szczęście to ja mam wpływna Lucindę, więc moje poglądy częściejwprowadzane są w życie. Nie zawszerobi to, co jej powiem, ale często mniesłucha. – Wzięła filiżankę i upiław zamyśleniu niewielki łyk. – Towłaśnie próbuje zmienić Nathaniel.
Allie zmarszczyła brwi, próbującposkładać poszczególne elementyukładanki.
– Przepraszam, ale wciąż nierozumiem. Czego on dokładnie chce?
– Nie masz za co przepraszać.Obsesja Nathaniela jest formą obłędu.To logiczne, że nie rozumiesz. – Isabelleuśmiechnęła się smutno. – On nie chceCimmerii. Chce użyć szkoły jakoodskoczni. Widzisz, tak naprawdę chceprzejąć kontrolę nad większąorganizacją. Cimmeria i Nocna Szkołato tylko jej niewielka część. Lucinda jestgłową tej organizacji. A ja jestem jejnajbliższą doradczynią. – Przyglądałasię Allie, próbując ocenić, czy
dziewczyna rozumiała wagę tychinformacji. – Mamy wielką władzę,Allie… a on chce jej dla siebie.
– Dlaczego potrzebuje Cimmerii,żeby przejąć władzę nad organizacją?
– Trudno to wyjaśnić, ale ta szkołajest miejscem, gdzie wszystko sięzaczęło. To, jeśli można tak powiedzieć,serce naszej organizacji. Rada Cimmeriirządzi nie tylko szkołą, ale również całąorganizacją. Jesteśmy w samym jejcentrum. – Isabelle zatoczyła wokółręką. – Jeśli pozbędzie się mnie, będziemógł wyeliminować Lucindę. Wydaje
mu się, że wtedy rada wybierze go naprzewodniczącego. To szalony plan, aleon wierzy w jego powodzenie. Dlategozachowuje się w ten sposób. Próbujesprawić, że wyjdę na osobęniekompetentną, która nie ma kontrolinad tym, co dzieje się w szkole, i niepotrafi chronić uczniów… –powiedziała przez ściśnięte gardło. –Cóż… – dodała po chwili. – Rozumiesz,o co chodzi. – Wygładziła stos papierówleżących na brzegu biurka. – Jesteśpionkiem na jego szachownicy. A jajestem wieżą. Chronię królową.
– Królową Lucindę – Allie mruknęław zamyśleniu. Spojrzała nadyrektorkę. – Dlaczego on tak bardzowas nienawidzi?
Isabelle zmierzyła ją chłodnymwzrokiem.
– O tym – stwierdziła stanowczo –porozmawiamy innym razem.
– Ale – nalegała Allie,zastanawiając się nad rozwiązaniemproblemu – Lucinda z pewnościąmogłaby go powstrzymać? Gdybyśpowiedziała jej, że moje życie jestw niebezpieczeństwie… Chyba nie
chciałaby, żeby coś mi się stało.Z pewnością mogłaby pomóc?
Zapadła niezręczna cisza.– Lucinda wie, co się dzieje –
wyjaśniła Isabelle ostrożnie. – I w tejchwili nie planuje podjęcia żadnychdziałań.
– Co? – Allie nie mogła uwierzyć. –Dlaczego?
Dyrektorka rzuciła jej ostrzegawczespojrzenie, po czym odezwała sięswoim najbardziej autorytatywnymtonem.
– Wiem, że chcesz wiedzieć
wszystko, Allie, ale musisz mi zaufać.Sprawa jest skomplikowana. Musimychronić się sami, nie czekać, aż uratujenas Lucinda albo ktokolwiek inny.Dlatego zatrudniłam firmę Raja, żebypilnowała szkoły. Wie więcejo Nathanielu niż ktokolwiek inny.Z wyjątkiem mnie.
Ostatnie słowa powiedziała takcicho, że Allie ledwie ją usłyszała.Spuściła wzrok na podłogę, czującnarastający bunt. Kolejny raz jejbezpieczeństwo zostało powierzoneinnym ludziom. Znów była bezradna.
Podniosła wzrok i zobaczyła, że Isabelleprzygląda jej się uważnie, jakbydokładnie wiedziała, o czym myśli.
– Masz do odegrania swoją rolę,Allie – odezwała się łagodnie. –W Londynie wykazałaś się wyjątkowymopanowaniem w bardzo stresującejsytuacji. Działałaś pomysłowo i szybko.Dokładnie zastosowałaś się do moichwskazówek w chwili, gdy bardzoniewielu ludzi byłoby w stanie z nichskorzystać. Z tego powodu, a takżedlatego że w trakcie letniego semestruzdołałaś znacznie poprawić swoje
oceny, poprosiłam, żeby przyjęto cię doNocnej Szkoły na przyspieszony kurstreningowy.
Allie poczuła nagłą falę ekscytacji.Z wrażenia zabrakło jej tchuw piersiach.
– Ja… ja…– W tym semestrze będziemy skupiać
się na ćwiczeniu umiejętnościsamoobrony. Będziesz pracowaćz doskonale wyszkolonymi ludźmi. –Isabelle chwyciła ją za rękęi powiedziała z zaskakującąstanowczością: – To, co przydarzyło ci
się w Londynie, nie może się już nigdypowtórzyć.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
5
Allie wybiegła z gabinetu Isabelle,niemal tańcząc z radości. Rozejrzała sięna wszystkie strony, po czym zrobiłapiruet. Z emocji aż zakręciło jej sięw głowie.
„Carter – stwierdziła. – Muszę mupowiedzieć”.
Pobiegła korytarzem, myśląc o tym,jak świetnie wszystko się ułożyło. Będąmogli razem trenować. Zostanie jej
doradcą. Spędzą w swoim towarzystwiemnóstwo czasu. Nie będą mieli przedsobą żadnych tajemnic.
Nie znalazła go w świetlicy.W pustej jadalni słychać było tylkostukot talerzy, dobiegającyz niewidocznej kuchni. Ruszyła w stronęskrzydła szkolnego, cudem tylkounikając zderzenia z Rachel, która szław przeciwnym kierunku z naręczemksiążek.
– O, cześć – powitała jąprzyjaciółka, spokojna jak zawsze. – Cotam?
Allie chciała wykazać sięopanowaniem i nie powiedzieć nikomuo swoim nowym zadaniu. Poza tym i takmiała zakaz mówienia o Nocnej Szkole.Ale zamiast tego wybuchła potokiemnieskładnych słów.
– Właśnie spotkałam się z Isabelle!Będę w Nocnej Szkole! Nazaawansowanym kursie! WidziałaśCartera?
– Och. – Rachel nie wyglądała nazadowoloną. Sprawiała wrażenieurażonej, jakby Allie właśnie jąuderzyła. Ale odpowiedziała jedynie: –
Nie widziałam Cartera. – Po czymodwróciła się i odeszła.
Przez dłuższą chwilę Allie patrzyłaza nią, a potem jakby zdając sobiesprawę, że przecież może chodzić,postanowiła ją dogonić.
– Rachel? Hej. Nie uciekaj.Złamałam jakieś dziewięćdziesiątsiedem zasad, mówiąc ci o tym, a ty… –Allie dogoniła ją i złapała za ramię. –Co się dzieje?
– Po prostu… nie mogę uwierzyć, żepo tym wszystkim, co stało się latem,chcesz brać w tym udział. – Dziewczyna
wsunęła książki pod pachę i odgarnęłaniesforny ciemny lok, który opadł jej naczoło. Wyglądała na wściekłą. –Myślałam, że jesteś mądrzejsza.
– Hej. – Allie poczuła sięzraniona. – Au, Rachel. Nie bądźwredna. Porozmawiajmy.
– Myślisz, że jestem wredna? –Rachel pokręciła rozpaczliwie głową. –Próbuję cię uratować, Allie. NocnaSzkoła nie kończy się po maturze. To niebędą wspomnienia, kiedy będziemy jużstare i znudzone. To jest na całe życie.Widziałam, co stało się z moim tatą,
Allie. On należy do nich. To całe jegożycie, już na zawsze. Nie powinnaś byćtego częścią. Ale jeśli jesteś… –Zrobiła krok w tył. – Cóż, ja nie jestem,więc nie możemy o tym więcejrozmawiać. Mogłabyś miećkłopoty, całą masę kłopotów, gdybyśrozmawiała o tym ze mną albokimkolwiek innym spoza szkoły.
Tym razem Allie pozwoliła jejodejść. Rozejrzała się wokół, jakbychciała sprawdzić, czy w pobliżu niejjest ktoś jeszcze, kto podziela jejzdumienie.
Co się, do diabła, stało?Mamrocząc pod nosem, weszła po
schodach do dziewczęcych sypialni.Otworzyła drzwi do swojego pokoju.Była tak zamyślona, że nie zauważyła, iżw środku pali się światło. Ktoś sięporuszył na łóżku.
Podskoczyła i krzyknęła cicho.– Cześć – powiedział Carter sennym
głosem. – Nie dzwoń po gliny. To tylkoja.
Allie wciąż była zdenerwowana pospotkaniu z Rachel, więc rzuciła mugroźne spojrzenie. Bicie jej serca
powoli wracało do normalnego rytmu.– Co tu robisz? – Chociaż w tej
części szkoły niemal nikogo nie było,z przyzwyczajenia zaczęła szeptać.Chłopcom nie wolno było przychodzićdo pokojów dziewcząt. – Potworniemnie wystraszyłeś.
– Przepraszam. Czekałem, ażwrócisz, żebyśmy mogli porozmawiać. –Jego włosy były w nieładzie, a twarzpokrywał rumieniec. – Chyba sięzdrzemnąłem. Nie było cię całe wieki.
– Tak, najpierw rozmawiałamz Isabelle, a potem Rachel się na mnie
wkurzyła. – Zabrzmiało to bardziejzgryźliwie, niż zamierzała, ale jakoś niemogła się powstrzymać. – Takie rzeczytrochę trwają.
– Rachel się wkurzyła? Co się stało?Allie bez wahania opowiedziała mu,
co się wydarzyło w korytarzu.– Powiedziałam jej, że będę
w Nocnej Szkole, a ona zaczęłabiadolić, że to zrujnuje mi życie, żejestem głupia, a cała ta szkoła to czystezło… O co chodzi?
Carter zamarł w bezruchu, nieodrywając od niej wzroku.
– Będziesz w Nocnej Szkole?Isabelle naprawdę tak powiedziała?
Spodziewała się zupełnie innejreakcji. Gdzie radość z jej wielkiejszansy? Dlaczego nikt nie mówił„Brawo, Allie”?
– Do licha, co się dzieje? –Machnęła rękami. – Dlaczego nikt sięnie cieszy?
– Przepraszam… po prostu jestemzaskoczony. – Carter najwyraźniej niewiedział, co powiedzieć. – Niesądziłem… nie rozmawialiśmy… –W końcu udało mu się zebrać myśli. –
To poważna sprawa, Allie.– Wiem. Nie jestem idiotką – rzuciła
ostro. – Jestem tym wszystkim bardzopodekscytowana i chciałam się z wamipodzielić tą wiadomością. Tylko żezachowujecie się, jakbym waspoinformowała, że mam gruźlicę. Terazczuję się… Nieważne.
Doskonale wiedząc, że się nad sobąrozczula, padła na łóżko.
Carter znalazł się tuż obok, wziął jąza rękę i splótł jej palce ze swoimi.Chociaż czuła się paskudnie, podobałojej się, że jego dłoń była taka silna
i ciepła.– Posłuchaj – poprosił. – Ja też się
cieszę. Ale potrzebuję chwili, żeby toprzemyśleć. Co dokładnie powiedziałaIsabelle?
– Powiedziała, że w Londyniewykazałam się wyjątkowymopanowaniem w chwilach zagrożeniaczy coś takiego i że… nie wiem. Mamdobre oceny. I że muszę umieć siębronić, więc posyła mnie do NocnejSzkoły na przyspieszony kurs.
Carter gwizdnął cicho.– Przyspieszony kurs? Nigdy czegoś
takiego nie robili. Jesteś pewna?Allie pokiwała głową tak
gwałtownie, aż zatrzęsła jej sięgrzywka.
– Do diabła – powiedział do siebie.– Co to znaczy? – spytała.– Nie wyjaśniła ci?Zaprzeczyła, a Carter głośno
wypuścił powietrze.– To znaczy, że nie będziesz robić
nic z tego, czym normalniezajmowaliśmy się w pierwszymsemestrze, tylko od razu będziesztrenowała z najstarszymi. – Przyglądał
jej się z ciekawością, tak jakbypróbował przejrzeć ją na wylot. – Rzucacię od razu na głęboką wodę.
Coś w jego tonie sprawiło, że Alliepoczuła się zaniepokojona. Na szczęściezmienił temat.
– Co dokładnie powiedziała Rachel,że tak się zdenerwowałaś?
Wyplątała dłoń z jego palcówi zaczęła się bawić rąbkiem koszuli.Zmarszczyła brwi w zamyśleniu.
– Zachowywała się, jakby to byłocoś złego, jakbym była głupia, że chcębrać w tym udział. Naprawdę się
rozzłościła. Rachel nigdy się niezłości – dodała ze smutkiem.
Nie wyglądał na zaskoczonego.– Wiesz, że ona nie popiera Nocnej
Szkoły, prawda? – wyjaśnił. – Sama cito przecież powiedziała. Wszyscywiedzą, że kilka razy dostała propozycjęprzyłączenia się i ją odrzuciła. Nikt innysię na coś takiego nie zdobył. To musibyć jakaś sporna kwestia pomiędzy niąa jej ojcem.
Allie spojrzała na niego uważnie.– Co… naprawdę? Nigdy mi nie
mówiła. Powiedziała mi tylko, że tata
chciał, żeby się przyłączyła, a onaodmówiła.
– Cóż… – Westchnął Carter. – Onanaprawdę nienawidzi tej organizacji.
– Ale dlaczego? Dlaczego aż takbardzo jej się to nie podoba?
– Wiesz przecież, że Rachel jestgenialna. Ma absolutnie racjonalneobiekcje natury politycznej. NocnaSzkoła nie jest fair i nigdy nie była.Ułatwia życie bogatym dzieciakom. Takjakby potrzebowali jeszcze ułatwień… –Wyciągnął nogi przed siebie. – Alesądzę, że chodzi o coś więcej. O jej tatę.
Powinnaś ją o to zapytać.Allie poczuła niepokój.– Mam nadzieję, że nie jest na mnie
bardzo zła. Nie chciałam zachować siętak bezmyślnie. Po prostu… niepomyślałam.
Carter parsknął śmiechem, ale pochwili zrobił poważną minę.
– Al…Wyraźnie się wahał. Spojrzała na
niego zmartwiona.– Cieszę się, że nauczysz się bronić.
To ci się na pewno przyda. Alejednocześnie trochę się martwię. Wiesz,
że nie ufam ludziom, którzy kierująNocną Szkołą. Rozmawialiśmy o tymwiele razy.
Otworzyła usta, żeby zaprotestować,ale on położył jej palec na wargach.
– Wiem, że ja też w niej jestemi wychodzę na strasznego hipokrytę, alemiałem swoje powody, dla którychprzyłączyłem się do szkoły. To nieznaczy, że chciałbym, żebyś też się w towplątała. Trochę przeraża mnie myśl, żeznajdziesz się w samym środku tegowszystkiego.
– Słuchaj… – Złapała jego dłoń
i przytrzymała przez sekundę przypoliczku, po czym ją opuściła. Potemwyprostowała się i zdradziła mu, copowiedziały jej mama i Isabelle. Kiedyskończyła, dodała: – Tak naprawdę całeżycie byłam w Nocnej Szkole. Tylkodopiero teraz się o tym dowiedziałam.Dzięki temu może uda mi się… niewiem. Przetrwać.
Przez dłuższą chwilę Carter patrzyłw przestrzeń, zagubiony w myślach.W końcu odwrócił się w jej stronę.
– Dobrze.– Dobrze co? – spytała ostrożnie.
– Dobrze. Nocna Szkoła –powiedział, akcentując każde słowo. –Musisz nauczyć się bronić. Witajw Nocnej Szkole. Mam nadzieję, żezanadto ci się nie spodoba.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
6
Gdzieś w ciemnościach słyszaławołające ją głosy. Ale wciąż biegła takszybko, jak tylko zdołała.
Wkrótce głosy pochłonęła cisza.Było jasno, a kiedy biegła po
ścieżce, księżyc w pełni oświetlał lasniebieskawym blaskiem.
Nie wiedziała, dokąd tak pędzi anipo co, ale wiedziała, że nie możeprzestać. Oddychała nierówno, czując
ogień w płucach. A jednak wciąż biegła.Nagle dostrzegła kątem oka jakieś
poruszenie między drzewami. Cośmignęło przelotnie niczym ptak.Wiedziała, że to nie może być ptak.Zatrzymała się bez wysiłku.
– Kto tam jest!? – zawołaław ciemność, po czym gwałtowniewciągnęła powietrze, kiedy znówzauważyła jakieś poruszenie. Cośprzemieszczało się na tyle wolno, żebymogła to dostrzec, i wystarczającoszybko, żeby nie zdołała tegorozpoznać. – To nie jest śmieszne! –
krzyknęła.Zaczęła się trząść. Coś było nie tak.
Zupełnie nie tak. Dokąd biegła? Corobiła na dworze o tak późnej godzinie?
Znienacka usłyszała za plecaminiski, groźny warkot.
Allie usiadła na łóżku, wydając
z siebie zduszony krzyk. Rozejrzała sięw panice po ciemnym pokoju, mocnozaciskając dłonie na brzegu kołdry.W pierwszej chwili była kompletniezdezorientowana. Ten pokój nie był
znajomy. Nic nie znajdowało się tam,gdzie powinno.
A potem sobie przypomniała.– Cimmeria – mruknęła, ponownie
się kładąc i zamykając oczy. – Jestemw Cimmerii. Bezpieczna.
Następnego dnia po pospieszniezjedzonym śniadaniu Allie przeprosiłaJo i pobiegła do biblioteki, by poszukaćRachel. Musiała się z nią pogodzić.Kłótnia z najlepszą przyjaciółką napewno nie była w jej planach, i to jużpierwszego tygodnia w szkole.
Malarze hałasowali tuż za drzwiamibiblioteki, ustawiając przypominającemetalowy las drabiny. Wielkie puszkipełne farby i wałki do malowania leżaływ nieładzie jak powalone drzewa.W powietrzu czuć już było gryzącyzapach rozpuszczalnika.
Przebiegła koło nich i popędziła nadrugi koniec pomieszczenia. Eloisei Rachel stały przy metalowym stole podtylną ścianą i pakowały książki dokartonów. Każdą warstwę rozdzielałyarkuszami sztywnego papieru. Delikatnieumieszczały w pudełkach stare, skórzane
tomy, jakby to były kruche kryształowefigurki.
Eloise spojrzała na nią pytająco,poprawiając okulary.
– Czy mogę chwilkę porozmawiaćz Rachel? – spytała Allie.
Bibliotekarka popatrzyła na obiedziewczyny. Rachel unikała wzrokuprzyjaciółki. Eloise spojrzała na niewspółczująco, po czym przesunęła w ichstronę ciężkie pudło.
– Może wyniesiecie ten karton dociężarówki. Jest za ciężki dla jednejosoby.
Allie złapała za jeden koniec,a Rachel za drugi. Wspólniemanewrowały pomiędzy szafamiw stronę tylnego wyjścia. Na zewnątrzczekała biała ciężarówka z otwartymidrzwiami. Kierowca stał kilka krokówdalej, rozmawiając przez telefon. Niezwracał na nie uwagi.
Wilgotne powietrze poranka osiadłona skórze Allie jak olej na wodzie. Byłocicho i szaro. Słyszała tylko chrzęstżwiru pod ich stopami i obojętny,monotonny głos kierowcy. Położyłypudło na stercie leżących w środku
podobnych kartonów.– Przepraszam – zaczęła nagle
Allie. – Nie pomyślałam o tym, jakmożesz się poczuć… Byłam samolubnai…
W oczach Rachel pojawiła się ulga.Zalała Allie potokiem słów.
– Ja też. Musisz robić to, co dlaciebie dobre. Nie mogę oczekiwać potobie, że będziesz taka jak ja.
– Chodzi o to… – Allie narysowałabutem linię w szarym żwirze. –Naprawdę muszę to zrobić. Nie dlategoże wierzę w te wszystkie zasady, ale
ponieważ mogę się tam wiele nauczyć.Będę mogła się bronić. Dowiem sięwięcej o mojej rodzinie, jeśli znajdę siępo drugiej stronie. Nie będą mogli tegowszystkiego przede mną ukrywać. Możeodkryję też, co stało sięz Christopherem, bo wydaje mi się, żeoni wiedzą, tylko nie chcą mipowiedzieć. Rozumiesz moje powody?
– Tak.Ale Allie wciąż słyszała niechęć
w jej głosie.– Dla twojego dobra chciałabym,
żeby istniał jakiś inny sposób. Wydaje
mi się, że może spotkać cię niemiłaniespodzianka – dodała Rachel.
Allie spojrzała kątem oka nakierowcę. Wciąż rozmawiał przeztelefon.
Przyjaciółka zauważyła jej wzroki skinęła głową w stronę drzwi. Kiedyruszyły z powrotem do środka, zmieniłatemat.
– Znów pracujesz dzisiaj z Jo?– Malujemy. Poważnie traktuję moją
sztukę.Rachel parsknęła śmiechem, ale po
chwili spoważniała.
– Jak ona się czuje?Allie pomyślała przez chwilę o Jo
śmiejącej się przy szorowaniu ścian.– Lepiej, niż się spodziewałam.
Właściwie… ma się dobrze. Tak mi sięwydaje.
– Trochę zbyt dobrze? – Gdy tylkoRachel wypowiedziała te słowa, Alliezrozumiała, że przyjaciółka ma rację.
– Myślisz, że udaje? – szepnęła. –Isabelle wysłała ją do psychologai w ogóle…
Dziewczyna nie wydawała sięzbytnio przekonana.
– Nie chcę być wredna, ale Jo jestmistrzynią manipulacji i podstępu. Jakkażdy, kto dorastał w takich warunkach.Wydarzyło się coś naprawdę okropnego,a ona zachowuje się tak samo jakzawsze. – Wzruszyła ramionami. – Cośmi tu nie pasuje. Może znowu sięzałamie. Po prostu… pilnuj jej.
Allie skinęła głową.– Tak zrobię.– I uważaj na to wszystko. – Rachel
wykonała niejasny gest ręką. – Narzeczy, w które się angażujesz. Uważajna siebie.
– Nie jestem przecież sama –zauważyła Allie. – Twój tata będziemiał na mnie oko.
Spojrzenie, które rzuciła jej Rachel,nie spodobało jej się ani trochę.
– Nie łudź się, że będzie ciętraktował inaczej niż wszystkich tylkodlatego, że cię lubi. Jest twardszy, niż cisię wydaje.
– Jestem gotowa – obiecała Allie,zastanawiając się, czy tak jestnaprawdę.
– Witajcie w Akademii Cimmeria.
Nowych uczniów prosimy o przejście nalewo. Starsi niech zgromadzą się poprawej.
Isabelle stała na niewielkiej, białejplatformie na końcu dużej sali. Niekrzyczała, ale w jakiś sposób jej mocnygłos przebijał przez gwar rozmówdwustu uczniów. To był pierwszy dzieńjesiennego semestru. Allie i Rachel staływ szeregu po prawej, ubranew identyczne wykrochmalone białekoszule z długimi rękawami,z granatowym wykończeniem i krótkie,granatowe, plisowane spódniczki.
– Nie mogę w to uwierzyć, alecieszę się, że mogłam znowu założyć tengłupi mundurek – stwierdziła Allie,wygładzając rąbek spódniczki.
– Rozumiem. – Rachel zmarszczyłanos. – Chociaż się nie zgadzam.
Obserwowały nowych uczniówstojących po przeciwnej stronie.
– Wszyscy są tacy młodzii wyglądają na zdenerwowanych –zauważyła Allie. – Czy ja takwyglądałam na początku?
– Oczywiście, że nie. – Przyjaciółkaprzerzuciła swój długi kucyk przez
ramię i szybko zmieniła temat. – Tomiejsce wygląda niesamowicie,prawda?
– Absolutnie. – Allie równieżspojrzała na ściany pokryte dębowąboazerią i w głąb sali, na błyszczące,wypolerowane drewniane podłogi oraznieskazitelnie czyste kryształoweżyrandole. – Nie mogę uwierzyć, że namsię udało. Cała ta praca… –Rozprostowała palce i popatrzyła nagojące się pęcherze. – Wciąż jestmnóstwo do zrobienia, ale przynajmniejnajważniejsze rzeczy są skończone.
– Na szczęście. – WestchnęłaRachel. – Wystarczy mi przeglądaniaksiążek, układania rzeczy, malowaniai zamiatania na całe życie.
Ostatnie dziesięć dni pracowałyniemal bez przerwy. Wyczyszczonoi pomalowano ściany, wypranoi ponownie ułożono perskie dywany,meble przesuwano z jednego pokoju dodrugiego. Każdego dnia wieczoremczuły się tak zmęczone, że marzyły tylkoo tym, by paść na łóżko. W wielupokojach wciąż jeszcze trwały prace,ale odnowiono wystarczająco dużą
część budynku, żeby semestr mógł sięrozpocząć.
– Allie…Odwróciła się i napotkała obojętny
wzrok dawno niewidzianej dziewczyny.Światło słońca podkreślało jej długie,rude włosy i mlecznobiałą cerę.
– Och! – Allie włożyła ręce dokieszeni, siląc się na wyluzowanąpostawę. – Cześć, Katie.
Dziewczyna wyglądała tak, jakbycoś ją dręczyło. Skubała rąbekgranatowego swetra, który z pewnościąmusiał być zrobiony specjalnie dla niej,
ponieważ pasował irytująco idealnie.– Możemy chwilę porozmawiać?Allie i Rachel wymieniły
zaintrygowane spojrzenia.– Zajmę ci miejsce. – Rachel
szturchnęła ją łokciem.Katie zatrzymała się w pustym kącie.– Pamiętasz, co wydarzyło się
w poprzednim semestrze, kiedywszystkich uratowałaś i w ogóle? –spytała Katie.
Allie natychmiast wymyśliła tysiącsarkastycznych odpowiedzi, ale tylkoskinęła głową z obojętną miną.
– Współpracowałyśmy i wszystkobyło w porządku.
Znów skinęła, chociaż tym razemw jej oczach błysnęła podejrzliwość.
– Cóż, to było ważne i cieszę się, żeto zrobiłyśmy, ale nie sądzę, żepowinnyśmy się zaprzyjaźnić. Toznaczy… mimo tego, co przeszłyśmy. Tobyło wspaniałe i okazałaś się mniejsząidiotką niż zazwyczaj, ale nie mogęspędzać z tobą czasu. Jeśli mam byćcałkiem szczera, nie przepadam za tobą.Przynajmniej zazwyczaj. Chciałampowiedzieć… Proszę, nie spodziewaj
się, że będziemy się teraz kumplować.Allie kompletnie zaniemówiła. Nie
wiedziała, co odpowiedzieć. Przyszłojej do głowy, że to niesamowite, jak ktośmoże być tak ładny i jednocześnie tak…okropny.
Zapadła długa, niezręczna cisza.W końcu, potrząsając głową, Allieodwróciła się i odeszła.
– Jak chcesz.Kiedy wróciła na swoje miejsce
w szeregu, Rachel pytająco uniosłabrwi. Allie potrząsnęła tylko głowąz oburzeniem.
– No tak – stwierdziła Rachel. – Naczym to stanęłyśmy?
– Chyba na tym, że jesteśmyfantastycznymi pracownikami – rzuciłaAllie, ale nagle dotarł do niej w pełniabsurd rozmowy z Katie i wybuchłagwałtownym, niepohamowanymśmiechem.
Rachel spojrzała zdumiona, alechwilę później już śmiała się razemz nią.
– Nie mam pojęcia, dlaczegowłaściwie się śmieję, ale mogę siędomyślać.
– Ona po prostu – Allie płakała ześmiechu – jest taką straszną jędzą.
I znów zaczęły się śmiać. Nieprzestały nawet wtedy, kiedy chwilępóźniej poszły się zarejestrować. Alliezamilkła dopiero, gdy ujrzała Zelaznego,siedzącego sztywno jakby połknął kiji przerzucającego leżące przed nim nastole papiery.
– Sheridan. Patel – mruknął, patrzącna nie spode łba. – Uciszcie się. Patel,to twój rozkład zajęć i lista lektur.
– Dziękuję, panie Zelazny –powiedziała Rachel tonem odrobinę zbyt
uprzejmym, żeby uznać go za szczery.– Sheridan – warknął nauczyciel,
zanim Rachel skończyła mówić. – Twójrozkład zajęć. – Allie chciałapodziękować, ale omiótł ją lodowatymspojrzeniem. Ciągnął dalej: – Maszw tym semestrze dodatkowe zajęcia.Spodziewamy się ciebie o dwudziestejpierwszej dziś wieczorem. Miejscespotkań zaznaczono na twoimrozkładzie. Nie tolerujemy spóźnień.
Allie rzuciła okiem na kartkęi odczytała „Sala treningowa numer 1”.Poczuła zimny pot spływający jej po
plecach. Nie chodziła na WF i niezapisywała się na żadne dodatkowezajęcia. Był tylko jeden powód, dlaktórego mogliby chcieć, żeby się tampojawiła.
„Zaczyna się – pomyślała. – To siędzieje naprawdę”.
Tuż po dwunastej Allie wpadła dojadalni i gwałtownie się zatrzymała,zdumiona panującym w niej hałasem.Pomieszczenie było pełne. Przy każdymze stołów umieszczono osiemrzeźbionych krzeseł. Hałas, który robili
ruszający się z werwą uczniowie, byłprzytłaczający.
Jo machała do niej entuzjastyczniez miejsca przy olbrzymim kamiennymkominku.
– Tutaj!Allie podeszła do stołu, przy którym
siedziała Jo, ignorując pozostałychuczniów. Nie rozpoznała żadnego z nich.
Jo poklepała puste krzesło oboksiebie.
– Zajęłam ci miejsce, żebyś nieumarła z głodu. To jakiś dom wariatów.
Allie z lekko oszołomioną miną
zrobiła ręką szeroki gest wokół.– Skąd oni się wszyscy wzięli?Jo roześmiała się.– Wiem! Trochę inaczej niż w letnim
semestrze, prawda? Pełno ludzi.Bezczelni dranie zajęli nawet naszstolik. – Wskazała na środek pokoju,gdzie zazwyczaj siedziałyczternastolatki. Teraz wszystkie miejscazajęte były przez nowych uczniów,pogrążonych w niezręcznej ciszy. – Niemiałam sumienia ich stamtądprzegonić. – Jo uśmiechnęła sięłaskawie. – To tylko dzieciaki. Lucas
będzie musiał później przekazać im złewieści. Łagodnie.
– Lucas każe im się wynosić? –spytała Allie, siadając na krześle.
– Oczywiście.Allie przyglądała się przyjaciółce
przez ostatnie kilka dni, mającw pamięci uwagę Rachel, że Jo możetylko udawać. Jednak dziewczynawydawała się taka sama jak zawsze –pełna życia, rozgadana, wesoła. MożeRachel przesadzała.
Jo zanurzyła łyżkę w zupie o dziwnieintensywnym, czerwonym kolorze.
– Przeżyją, jeśli tylko zwolnią stolikdo jutra. A co tam u ciebie?
– Co to? Pomidorowa? – Alliewciąż próbowała poznać zawartośćtalerza koleżanki.
– Tak, ale chyba dodali do niejburaki. – Jo zmarszczyła zadarty nos. –Ma kolor jak jatka po rzezi. Smakuje zato jak błoto. Albo trucizna.
Jedzenie w Cimmerii zazwyczajbyło smaczne, ale czasami eksperymentykucharzy okazywały się mocno nieudane.Allie wzięła pół kanapki z tacy, ale pochwili ciekawość zwyciężyła
i dziewczyna nalała sobie do miskiodrobinę zupy. Zanurzyła w niej łyżkęi podejrzliwie powąchała, zanimzdecydowała się na ostrożny łyk.
– Chyba jednak nie jest zatruta –oceniła.
– Świetnie. Mimo wszystko niezamierzam ryzykować. – Jo skubałakanapkę. – Hej, jak wygląda twójrozkład zajęć? Mamy razem jakieślekcje? – Wyciągnęła rękę w stronęAllie. – Pokaż mi.
Allie wpakowała ostatni kawałekkanapki do ust i zaczęła grzebać
w torbie. W końcu znalazła białąkarteczkę.
– Masz – powiedziała niewyraźniez pełnymi ustami.
– Prawdziwa z ciebie dama –skomentowała Jo, po czym zapiszczałaz radością. – Mamy w tym semestrzetrzy lekcje razem! Historię, biologięi francuski. Doskonale. – Mrugnęła doAllie ponad kartką papieru. – Ciekawe,czy zdołałybyśmy przekonać Isabelle,żeby nas przeniosła i żebyśmy wszystkiezajęcia miały razem. Mogłabym obiecać,że będę grzeczna. Po raz pierwszy
w życiu.– Miałabyś mnie po dziurki
w nosie – odpowiedziała Allie. –Chrapię.
– Jakoś mnie to nie zaskakuje. – Jooddała jej rozkład.
– Czekaj. – Allie podniosła wzrokznad zupy. – Jak to możliwe, że mamyrazem francuski? Przecież jesteśw grupie zaawansowanej.
Jo pochyliła się, żeby podnieśćtorbę.
– Wygląda na to, ma petite chou, żety również jesteś w grupie
zaawansowanej.– Żartujesz. – Allie spojrzała na
przyjaciółkę podejrzliwie.– I w zaawansowanej grupie
z historii, biologii oraz angielskiego.– Co ty mówisz?Jo wywróciła oczami.– Allie, czy ty w ogóle spojrzałaś na
swój rozkład zajęć?– To jakieś bzdury – mruknęła Allie,
patrząc na swój plan. Ale Jo miałarację: niemal wszystkie jej zajęcianależały do kursu dla zaawansowanych.Wywołało to na jej twarzy tryumfalny
uśmiech. Przez dwa lata jej ocenystopniowo się pogarszały, ale ciężkapraca w letnim semestrze dała rezultaty.
– Niestety, wciąż masz chodzić namatematykę dla początkujących –stwierdziła Jo z uśmiechem wyższości. –To straszny obciach – dodała,podnosząc się od stołu. – To co?Idziesz?
– Może – odparła Allie. – Zależy,dokąd się wybierasz.
Jo już szła w kierunku wyjścia.Rzuciła tylko przez ramię:
– Do świetlicy. Chcę obsikać moją
kanapę, żeby te maluchy jej też nieukradły.
Allie złapała kolejne pół kanapki nadrogę i poszła za koleżanką.
Po zgiełku panującym w jadalnikorytarz wydawał się oazą spokoju.Wszystko znajdowało się z powrotem naswoim miejscu. Promienie słońcaodbijały się od dębowej boazerii,a stare obrazy olejne wisiały tam, gdzieprzez stulecia. Gumowe podeszwybutów lekko przyklejały się do świeżopolakierowanej podłogi.
Allie poczuła, że wszystko znów jest
w porządku. Tak jakby pożar nigdy sięnie wydarzył. A Cimmeria znów byłabezpieczna.
W świetlicy, do której wchodziło sięprzez drzwi mieszczące się dosłowniepod głównymi schodami, stało mnóstwomiękkich skórzanych kanap, krzesełi regałów. W rogu umieszczononowiutki, błyszczący fortepian.
Jo przeszła przez pokój i opadła nakanapę z westchnieniem zadowolenia.
– Żaden z tych nieznośnychbachorów nie usiądzie na moimmiejscu. – Przeciągnęła się leniwie. –
Nie mogę uwierzyć, że już jutro zaczynasię szkoła. Przepracowaliśmy całe lato.
– Och, przestań narzekać.Spojrzały na wchodzącą właśnie,
uśmiechniętą Rachel. Byław towarzystwie wysokiego, szczupłegochłopaka z opadającymi na czołokasztanowymi włosami.
– Cześć, Rachel. Cześć, Lucas –powitała ich Allie.
– Przebiliście się przez szereginowych? – spytała Jo, sięgając poleżący na stoliku magazyn.
– Było ich zbyt wielu. – Lucas od
razu opadł na krzesło naprzeciwko. –Musieliśmy się wycofać.
– Z godnością. – Rachel usiadła nastojącym obok podnóżku. – Jest ich całylegion.
– To powinno być zakazane. – Jowertowała pobieżnie strony magazynu.
– Allie – przypomniał sobie Lucas –widzieliśmy w korytarzu Cartera. Szukałcię.
Dziewczyna ziewnęła, wstałai ruszyła w stronę wyjścia. Po drodzeminęła grupę nowych uczniów,kłębiących się w drzwiach. Wyglądali
na zagubionych.– Nie ma telewizji – poskarżył się
jeden z nich. – Chyba umrę.– Ani komputerów – w głosie
drugiego pobrzmiewała desperacja. –Co my tu, do licha, będziemy robili?
Allie znalazła się niemal pozazasięgiem słuchu, gdy dobiegło jąjeszcze westchnienie trzeciego:
– Nienawidzę moich starych.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
7
Carter czytał książkę, opierając sięo drzwi sali balowej. Zaczytał się dotego stopnia, że nie zauważył, kiedyprzed nim stanęła Allie. Włosy opadłymu na czoło. Z roztargnieniem odrzuciłje do tyłu charakterystycznym gestem,który Allie tak bardzo uwielbiała, że niemogła powstrzymać się przedwestchnieniem. Gwałtownie podniósłgłowę i spojrzał na nią ciemnymi
oczami.– Cześć – powiedziała.– Cześć. – Wodził wzrokiem po jej
twarzy. Poczuła się zaniepokojona.Patrzył tak, jakby nie chciał, bycokolwiek mu umknęło.
– Co czytasz? – spróbowałaskierować jego uwagę na coś innego.
Przyciągnął ją do siebie i podniósłksiążkę, tak żeby mogła odczytaćnazwisko na grzbiecie.
– Vonnegut? A kto to taki? –Zmarszczyła brwi. – Będziemy go czytaćw tym semestrze?
Uśmiechnął się krzywo, co sprawiło,że zmiękły jej nogi. Potrząsnął głową,a włosy wpadły mu do oczu.
– Nie, po prostu go lubię. Czytamwszystko, co napisał. Był świetny. –Wetknął książkę pod ramię i sięgnął zasiebie. Nacisnął klamkę, popychającjednocześnie drzwi, tak że oboje ześmiechem wpadli do środka.
Kiedy ponownie złapali równowagę,Allie zauważyła, że większość mebli,które tu przechowywano, zostaławyniesiona. To znów była sala balowa.Stoły i krzesła stały w jednym końcu,
czekając na kolejną imprezę.– Co tu robimy? – zapytała.Rzucony z ukosa zmysłowy uśmiech
sprawił, że zadrżała.– Pomyślałem, że moglibyśmy, no
wiesz… spędzić tu jakąś chwilę. A tujest zawsze pusto, więc… – Odłożyłksiążkę i ruszył tyłem, ciągnąc ją za sobąprzez salę. Szła za nim bez oporu, niepotrafiąc oderwać od niego wzroku. –Wczorajsza noc była zupełnienieromantyczna. To się nie możepowtórzyć.
Kiedy dotarli pod tylną ścianę,
zatrzymał się i wziął ją w objęcia.Poczuła jedną jego rękę na plecach,a w drugiej przytrzymał jej dłoń.Odruchowo oparła mu wolną rękę naramieniu. Przez szorstki materiał koszuliczuła ruch jego mięśni, gdy zakręcił niąw kółko.
– Hej… czy my tańczymy? –Roześmiała się.
– Nie słyszysz muzyki?Przechyliła głowę w bok.– Nie.Przyciągnął ją bliżej do siebie
i ponownie zawirował. Zachichotała.
– Chyba mogłabyś się lepiejpostarać – szepnął bardzo cichymgłosem. Dotknął zębami płatka jej ucha,sprawiając, że zadrżała. – Wysil się.
Odchyliła głowę. Carterpowędrował ustami po szyi w dół, aż dokołnierzyka jej sztywnej bawełnianejkoszuli od mundurka, potem ponowniew górę – za ucho, później musnąłmeszek na jej skroni, a następnie zsunąłsię wzdłuż linii jej szczęki. To byłabardzo przyjemna tortura. Allieprzysunęła się do niego, nie chciała,żeby przestawał.
W końcu dotarł do jej ust i szepnął:– Teraz słyszysz?– Myślę… – powiedziała
zachrypniętym, matowym głosem. Aletak naprawdę w ogóle nie myślała.Tylko czuła.
Stanęła na palcach i przeczesałajego jedwabiste włosy. Przyciągnęła godo siebie. Rozchyliła usta i poczuła, żezesztywniał, po czym ją przytulił.Trzymał ją tak mocno, że ledwie mogłaoddychać, ale nie przeszkadzało jej to.Chciała, żeby dotykał jej na całym ciele,całował wszędzie.
Zupełnie jakby słyszał jej myśli,rozluźnił uścisk i zsunął ręce do paskaspódnicy. Nie odrywając ust, zacząłrozpinać klamerkę. Drżąc, oparła dłonieo jego tors. Serce waliło jej jak młotem,kiedy wsunęła je pod koszulę i poczułaciepło jego skóry pod palcami.
– Trzęsiesz się – szepnął, patrząc nanią oczami koloru dymu. – Wszystkow porządku?
Nie ufała swojemu głosowi, więctylko skinęła głową, wtulona w jegoszyję. Pachniał olejkiem sandałowymi świeżym powietrzem.
– Masz taką miękką skórę –powiedział w zamyśleniu, głaszcząc jąpo plecach tak, że poczuła dreszcze. –Chciałbym cię tam pocałować.
– Ja też tego pragnę – jej głoszabrzmiał tak słabo, że zastanawiała się,czy w ogóle wypowiedziała te słowa.Chyba musiała to zrobić, ponieważCarter jęknął głęboko i pociągnął ją napodłogę. Uklękli twarzą w twarz, wciążsię całując.
– Nie chcę… – Przyciągnął jąmocno do siebie. Tak mocno, że poczułagorąco jego ciała. – Nie chcę cię zranić.
Zmarszczyła czoło na sekundę.– Nigdy byś tego nie zrobił.Przesunął palcem po jej twarzy,
nosie, wzdłuż kości policzkowychi w końcu zatoczył kółko wokół ust.
– Po prostu… zależy mi na tobie,Allie Sheridan – szepnął, patrząc na jejusta. – Bardzo.
Wstrzymała oddech.– Mnie też na tobie zależy, Carterze
Weście. Bardzo.Jej prawa ręka wciąż spoczywała na
jego klatce piersiowej, więc ujęła jegodłoń lewą i podniosła do swojego serca,
żeby mógł poczuć, jak mocno bije.– Widzisz? – powiedziała. – Oboje
czujemy to samo.Oczy mu pociemniały i pocałował ją
tak mocno, że aż osunęła się do tyłu.Upadli na wypolerowaną podłogę. Allieleżała na plecach, spoglądając napochylającego się nad nią Cartera. Jegopalce spoczęły na pierwszym guzikubluzki. Patrzył na nią. W jego wzrokukryła się prośba o pozwolenie.
Bez słowa skinęła głową. Ostrożnierozpiął guzik, całując odsłoniętą skórę.Czuła gęsią skórkę. Oddychała ciężko,
wpatrywała się w Cartera, który położyłpalec na kolejnym guziku.
Z braku tchu zakręciło jej sięw głowie. Czyżby naprawdę mieli tozrobić?
W tym momencie ktoś otworzyłdrzwi.
Allie miała wrażenie, że jej serceprzestało bić. Carter nakazał wzrokiem,żeby pozostała na miejscu.Niepotrzebnie. Nie miała zamiarunigdzie się ruszać. Chłopak wciąż naniej leżał, oddychając tak płytko, żeprawie w ogóle tego nie czuła.
Z powodu stołów i krzesełzasłaniających widok nie miała pojęcia,kto im przerwał. Dopiero po chwilirozpoznała głos Jerry’ego. Mówił takcicho, że nie była w stanie go zrozumieć.Docierały do niej tylko jakieś fragmentyi minęło kilka sekund, zanim skojarzyła,że mężczyzna musiał rozmawiać przeztelefon, ponieważ nie słyszała nikogoinnego.
– … nie mogę teraz rozmawiać…sytuacja jest poważna… Raj Patelsprowadził ochronę… Nie wiem, jakktokolwiek… Nie! – Ostatnie słowo
wypowiedział zdecydowanie głośniej.Carter wciąż leżał nieruchomo,
wpatrując się w nią szeroko otwartymioczami.
Jerry znów mówił.– … wszystko, co w naszej mocy.
Teren jest… bezpieczny. – Przez chwilępanowała cisza, po czym nauczycielnagle zaczął krzyczeć: – Nie będę sięz tobą kłócił. Możesz iść z tym doOriona…
Uświadomił sobie najwyraźniej, żektoś może go podsłuchiwać, więc zniżyłgłos do ostrego szeptu. Nie mogli
zrozumieć, co mówił. Wciąż leżeli bezruchu, ledwo odważając się oddychać.Wymienili porozumiewawczespojrzenia. W końcu zapadła cisza.Kilka sekund później usłyszeli dźwiękotwieranych drzwi. Mężczyzna zniknął.
Carter wyjrzał ponad stertę krzeseł,po czym położył się na plecach obokAllie.
– Nie ma go – poinformował.Bez jego ciężaru na piersiach
zdecydowanie lżej się jej oddychało.Łatwiej było jej też myśleć, kiedydzieliła ich pewna odległość. Chociaż
nie chciała, żeby chłopak przestawał,w jakimś sensie cieszyła się, że imprzerwano. Zależało jej na Carterze,może nawet go kochała. Ale nie byłapewna, czy jest gotowa na to, co mogłosię stać, gdyby Jerry nie wszedł dopokoju. To wszystko działo się zbytszybko. Tak po prostu przeszli odcałowania do czegoś więcej. Naglepoczuła się jak na karuzeli, pędzącej takszybko, że nie mogła z niej wysiąść.Mogła skorzystać z okazji, gdy wszystkokręciło się jeszcze powoli, ale tego niezrobiła. Co teraz? Czy nadal mogła
wyskoczyć i wrócić do samegocałowania? Czy musiała dokończyćprzejażdżkę?
Na jej czole pojawiła się pionowazmarszczka. Na ten widok chłopaksięgnął ręką, żeby odgarnąć jej włosyz twarzy.
– Jerry raczej by się na nas niewściekał. – Uśmiechnął się leniwie,najwyraźniej nieporuszony całą sytuacją.Chyba sądził, że Allie martwiła się tym,że niemal zostali przyłapani. Niewyprowadzała go z błędu. Teraz niepora na rozmowy o seksie. A może
właśnie tak? – Ale pewnie nie byłbyzbyt zachwycony – ciągnął Carter. –Zabrałby nas do Isabelle. A onawybaczyłaby nam po wykładzie na tematbezpiecznych zachowań.
Allie zaczerwieniła się, gdywyobraziła sobie Isabelle patrzącą nanią z zawodem w oczach. Usiadła.
– Ale nic się nie stało –stwierdziła. – Nie zauważył nas.
Po raz pierwszy pomyślałao rozmowie, którą podsłuchali,i odwróciła się do Cartera.
– O co chodziło?
– Wydaje się, że to był kolejnywściekły rodzic.
– Nie wiedziałam, że nauczycielemają telefony – zdziwiła się.
– Niektórzy tak.Wciąż leżąc na podłodze, Carter
przyglądał się uważnie, jak Allie zapinaguziki. Dziewczyna nagle poczuła wstydi spuściła głowę, żeby włosy zakryły jejtwarz.
Carter usiadł i przyciągnął ją dosiebie, przytulając czoło do jej czołai patrząc głęboko w oczy.
– Naprawdę nie ma się czym
martwić – szepnął. – Przysięgam.
– Gdzie ja, do licha, jestem?Tuż przed dziewiątą Allie biegła
wąskim, piwnicznym korytarzem. Carterdał jej szczegółowe instrukcje, jakdotrzeć do sali gimnastycznej i pokojówtreningowych, ale miała wrażenie, żespędziła tu już mnóstwo czasu. Chybamusiała się zgubić.
Ta piwnica przyprawiała jąo dreszcze. Sufit wisiał nisko i Alliemiała wrażenie, że znajduje sięw podłużnym grobowcu. Ostre światło
żółtozielonych jarzeniówek nadawałopiwnicy wygląd miejsca zbrodni.W korytarzu znajdowało się pełnotajemniczych drzwi prowadzących doróżnych pomieszczeń. Dobiegający zzanich łoskot sprawiał, że po plecachspływał jej zimny pot.
„To tylko rury”, pomyślała, chociażnie miała pojęcia, czemu rury miałybywydawać taki dźwięk.
Kiedy kilka sekund później cośskrzypnęło nad jej głową, powstrzymałasię od spojrzenia w górę.
„To tylko kroki na
schodach”, przekonywała samą siebie,chociaż serce waliło jej jak młotem.
Nagle usłyszała, że ktoś za niąbiegnie, i poczuła ruch powietrza. Zanimzdążyła zareagować, ktoś potrącił jąi nadepnął na stopę, mknąc z olbrzymiąprędkością. Była już wystarczającoprzerażona, więc uskoczyła i wpadła naścianę.
Biegnąca przez korytarz drobnadziewczyna z ciemnymi włosamizwiązanymi w kucyk zatrzymała sięi spojrzała na Allie.
„Jak coś tak małego może
spowodować tyle bólu?”, pomyślałaAllie, łapiąc się za stopę i podskakującna jednej nodze.
– Hej – warknęła. – Boli!Dziewczyna przechyliła głowę
w bok jak ptak, rzucając jej szybkiespojrzenie.
– No to masz pecha. – Głosik miałacienki i nie słychać było w nimwspółczucia. Allie otworzyła szerokousta, gdy tamta obróciła się na pięciei zniknęła za rogiem.
– Niech to szlag – wymamrotałaAllie i poszła w tę samą stronę, utykając
na jedną nogę.Wyszła za róg i ku swemu zdumieniu
zobaczyła pusty korytarz. Ani śladudziewczyny.
– Gdzie, do cholery, jest tabeznadziejna, głupia salagimnastyczna? – mruknęła do siebie.
Zupełnie jak na wezwanie, po lewejstronie pojawiły się podwójne drzwiz matowymi szybami, nad któryminapisano blaknącymi literami „Salagimnastyczna”.
– Och.Carter mówił, że pokoje treningowe
znajdują się po przeciwnej stronie.Obróciła się wokół własnej osii zobaczyła drzwi oznaczone jedynką.Znalazła się przed pokojemtreningowym numer jeden.
Wzięła głęboki wdech i nacisnęłaklamkę.
Pomieszczenie było słabooświetlone, małe i zatłoczone. Wokółniebieskich mat do ćwiczeń stało okołotrzydziestu uczniów.
Właśnie zamykała za sobą drzwi,gdy gwar rozmów ucichł, a stojący naśrodku pokoju Zelazny krzyknął:
– Cisza! Zaczynajmy!Zauważył Allie i zrobił kwaśną
minę.– Miło, że do nas dołączyłaś,
Sheridan. Jeszcze sekunda i zaliczyłabyśnajkrótszy kurs w historii NocnejSzkoły.
Kilku uczniów roześmiało sięi spojrzało w jej stronę. Allie sięzaczerwieniła, ale nic nie powiedziała.Założyła ręce na piersi i starała sięuspokoić, wymyślając tortury dlanauczyciela. Chwilę później dostrzegłaSylvaina, stojącego nieco na uboczu.
Patrzył na Zelaznego z pochmurną miną.– Tak jak mówiłem – nauczyciel
podjął wątek – witam wszystkich powakacjach. Wiem, że macieświadomość tego, co się tu wydarzyłolatem. I że z powodu tych wydarzeńw jesiennym semestrze będziemypracować inaczej. Skupimy się nasamoobronie i bezpieczeństwie zamiastna strategii.
Wzrok Allie przyzwyczaił się domroku i zdołała rozpoznać kilkakolejnych twarzy. Zobaczyła większośćosób, których się tu spodziewała. Tuż za
Sylvainem stała Jules, przewodniczącadziewcząt. Za nią ustawił się chybaLucas. Ale nigdzie nie widziała Cartera.
Ton głosu Zelaznego zmienił sięi dziewczyna ponownie zaczęła gosłuchać.
– Pomoże nam w tym światowejsławy ekspert do spraw bezpieczeństwa.Nauczymy się od niego najważniejszychzasad, które należy stosować.I naprawdę mam na myśli kogośwyjątkowego. Z jego umiejętnościkorzystają nie tylko szefowienajwiększych firm, ale również
przywódcy krajów. Osobą, o którejmówię, jest wasz nowy instruktor RajPatel.
W sali rozległy się szepty,a uczniowie zaczęli klaskaćz szacunkiem. Ojciec Rachel wyszedłz cienia i stanął koło Zelaznego.
Sam jego widok wystarczył, żebyAllie poczuła się lepiej. Uśmiechnęłasię do niego i pomachała, ale niezwrócił na nią uwagi.
„Nie będzie tak źle, jeśli jest tu panPatel – pomyślała. – On się o mniezatroszczy”.
– Dziękuję wam bardzo za to ciepłeprzywitanie – odezwał się Patel. –Bardzo się cieszę, że mogę ponownieznaleźć się w Cimmerii, chociażokoliczności są niezbyt miłe. Jakwspomniał pan Zelazny, w tym rokuskupimy się na strategiach samoobrony.Dodamy również nowe elementy, coś,czego nigdy wcześniej niepróbowaliśmy. Jak sądzę, wszyscyzostaliście poinformowani o tym, costało się z Gabe’em Porthusem.
Po wzmiance o Gabie atmosferaw sali wyraźnie się zagęściła. Patel
jednak niczego nie zauważył.– Z powodu tego, co zrobił Gabe,
zajmiemy się w tym semestrze sprawamizwiązanymi ze zdradą i zaufaniem.Kluczowe pytanie brzmi: czypowinniście byli wiedzieć, że Gabe’owinie można ufać? Wielu z was, bądź cobądź, uważało się za jego przyjaciół.Czy istniały znaki wskazujące na to, żeprzestał być wobec nas lojalny? Czypowinniśmy byli zobaczyć te znaki? I,przede wszystkim, czy są w tympomieszczeniu inne osoby, którym niepowinniśmy ufać? – Poruszał się jak
pantera, stawiając bezgłośnie kroki.Stanął bliżej uczniów i patrzył im prostow oczy, tak jakby mógł odczytać ichmyśli. – Czy jest tu ktoś, kto planuje naszdradzić?
W sali słychać było pełenzdziwienia syk, jakby wszyscyuczniowie naraz wypuścili powietrzez ust. Allie rozejrzała się wokół, żebysprawdzić, czy inni też są takwstrząśnięci jak ona. Potem spojrzałaponownie na pana Patela. Wydawał sięoziębły i obcy. Zupełnie inny niż wtedy,gdy mieszkała u niego w domu.
Poczuła nagły smutek. Może Rachelmiała rację. Może wcale nie znała go takdobrze, jak jej się wydawało.
– W tej chwili – ciągnął – moiludzie sprawdzają wszystkie osobyw szkole: każdego sprzątacza,nauczyciela i ucznia. Jeśli ktokolwiekz was kłamie na temat tego, kim jest alboco tutaj robi, może być pewien, że goznajdziemy. Postanowiłem jednak, żejedną sprawą powinniście się zająćsami. Widzicie, chciałbym, żebyściewzajemnie przeprowadzili śledztwa naswój temat.
Ktoś westchnął, ale pan Patel nieprzerywał.
– Wyszkolimy was tak, abyściepotrafili rozpoznać oszustów –kontynuował. – A następnieporozmawiacie ze sobą nawzajemi złożycie mi raporty. Co najważniejsze,nie możecie kłamać w trakciewywiadów. Dowiem się, jeśli niepowiecie prawdy. A wtedy wylecicie zeszkoły.
Podzieliwszy się z uczniami tąsensacyjną wiadomością, odwrócił siędo Zelaznego.
– Twoja kolej, August.– Cisza! – warknął Zelazny,
piorunując uczniów wzrokiem, chociażAllie nie słyszała, żeby ktokolwiek sięodezwał. – Zaczniemy dzisiaj odprzydzielenia wam partnerów doćwiczeń. Każdy z was będzie pracowałz jedną osobą przez cały semestr. Taosoba będzie waszym wsparciem, a jeślichodzi o Nocną Szkołę, możecie jątraktować jako waszą drugą połówkę.Będziecie oceniani wspólnie, więc jeśliwasz partner nie będzie sięwystarczająco starał, sugeruję, żebyście
znaleźli sposób na zmotywowanie go dopracy. Jeśli on obleje, wy teżoblewacie. Przydział partnera niepodlega negocjacjom. – Zamilkł nachwilę i znów groźnie na nichpopatrzył. – Niech wam nawet nieprzyjdzie do głowy proszenie mnieo zmianę partnera. Od tej zasady nie mawyjątków. Nigdy.
Przerzucił stronę w swoim notatniku.– Henderson! Twoim partnerem jest
Mitchell. – Allie zobaczyła dwóchnieznajomych chłopaków, którzyprzybili sobie piątkę. – Richeau, twoim
partnerem jest Smith-Tivey. –Dziewczyna z długimi, ciemnymiwłosami podeszła do krępego,umięśnionego chłopaka. Allie gryzłapaznokieć kciuka i wsłuchiwała sięw głuchy łoskot własnego serca. NagleZelazny rzucił:
– West!Wstrzymała oddech, mając nadzieję
usłyszeć własne imię.– Twoim partnerem jest Matheson.Ramiona jej opadły. Carter miał być
partnerem Jules?Chociaż Allie nie bała się jej już tak,
jak kiedyś, w obecności Jules wciążczuła się niepewnie. Była taka idealna.Wtajemniczona we wszystko, co działosię w Cimmerii. I przyjaźniła sięz Carterem od tak dawna.
Gdyby Allie została jego partnerką,byłoby świetnie. Mogliby sobiepomagać. Teraz będzie w parze z kimśobcym, a znając Zelaznego, nie będzie tonikt miły…
Zaczęła się nad sobą rozczulać i nieusłyszała, jakie nazwisko wyczytałZelazny razem z jej nazwiskiem.
Nerwowo pociągnęła za rękaw
stojącą obok niej osobę.– Słyszałeś, kogo wyczytał? –
spytała wysokiego blondyna. – Sheridani kto?
Spojrzał na nią obojętnie.– Powiedział „Glass”.Usłyszała za sobą radosny głos.
Odwróciła się i zobaczyła małą,ciemnowłosą zabójczynię z korytarza.
– Jak Zoe Glass – powiedziaładziewczyna, przekrzywiając głowę. –Tak się nazywam. Staraj się zbyt częstonie wypowiadać tego nazwiska.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
8
– No nie. – Przerażona Allieodwróciła się do młodszejdziewczyny. – Tylko nie ty.
– Cudownie. – Zoe przewróciłaoczami. – Zaufanie pomiędzy partneramijest przecież takie ważne. Cieszę się, żeod razu dobrze zaczęłyśmy.
– Tu jesteś. – Lucas zbliżył się donich w towarzystwie Cartera. Alliespojrzała na nich bezsilnie.
– Nie potrafię w to uwierzyć. –Poszukała pomocy u Cartera. – Ona niemoże być moją partnerką. Nie damrady. – Wyciągnęła przed siebie dłonie.
– Wydaje mi się, że ona za mną nieprzepada – zauważyła Zoe, opierającrękę na biodrze. Sytuacja zdawała sięnie robić na niej większego wrażenia.
Allie kompletnie ją zignorowała, nieodrywając wzroku od Cartera.
– Potrafisz uwierzyć w to, co Patelmówił o śledzeniu się nawzajem? –zapytała. – To po prostu…
– Koniec gadania – przerwał jej
stalowy głos Zelaznego. – Znacie jużswoich partnerów. Od tej chwilizaczyna się wasz trening. Najpierw chcęzobaczyć wyścig na osiem kilometrów,w tym samym miejscu, co zwykle. PotemRaj zacznie was uczyć podstaw obrony.
W ułamku sekundy wszyscy znaleźlisię przy drzwiach. Allie odwróciła siędo Cartera i popatrzyła na niego pustymwzrokiem.
– Czy to znaczy, że mamy się ścigać?Złapał ją za rękę i pociągnął za
grupą zmierzającą do bocznego wyjściaz budynku.
– Biegniemy na czas. Ostatni namecie zostają ukarani. Pospiesz się!
– Jak to ukarani? – Posłuszniepobiegła za nim.
– A ma to jakieś znaczenie? –zapytał mijający ich w pełnym pędzieLucas.
Na biegnących uczniów czekała nazewnątrz delikatna mżawka. Wszyscyzdawali się wiedzieć, że powinni biecścieżką prowadzącą do granic terenuszkoły.
– Nie powinniśmy mieć wcześniejjakiejś rozgrzewki? – zdziwiła się Allie,
wciąż biegnąc obok Cartera. – Przecieżwszyscy dostaniemy skurczy. Nadodatek kompletnie nie wiem, dokądbiegnę. Widzisz cokolwiek?
Z ciemności wynurzyła się Zoe.– Czy ona potrafi się zamknąć? –
zapytała Cartera, nim odwróciła się doswojej nowej partnerki. – Bywaszczasem cicho?
– Tak… to znaczy… O co cichodzi? – Zaskoczona Allie nie umiałaznaleźć właściwej odpowiedzi, a nadodatek potknęła się o jakiś wystającykorzeń i poleciała bezwładnie do
przodu, wymachując ramionami.Pomocna dłoń Cartera pomogła jejodzyskać równowagę.
– Niech to szlag! – Zoe wyglądała nanaprawdę zbitą z tropu. – Co tywyprawiasz?
– Chciałabyś, żebym się zamknęła? –zapytała Allie zdyszanym głosem. – Tonajpierw mnie dogoń… kurduplu. –Przyspieszyła, narzucając sobie ostretempo, żeby jak najbardziej oddalić sięod dziewczyny.
– Na twoim miejscu niezużywałabym tak wcześnie całej
energii – rzuciła za nią Zoe.– Cisza! – warknął Zelazny, który
wynurzył się z ciemności tuż za nimi. –Od tej chwili każdy, kogo przyłapię nagadaniu, zostanie ukarany.
– A weź się odwal – odpyskowałaAllie, na tyle cicho, żeby nikt nie mógłjej usłyszeć.
Wiedziała, że Zoe ma rację. Osiemkilometrów to długi bieg, a już zaczynałaodczuwać zmęczenie. Jeśli nie zaczniekontrolować tempa, to nawet niedobiegnie do końca. Nie miała jednakzamiaru tego po sobie okazywać. Nie da
jej tej satysfakcji.Jakiś kilometr dalej zaczęła
zwalniać i biegła przed siebiemiarowym równym tempem, próbującrozluźnić napięte z wściekłości mięśnie.Wkrótce udało jej się oczyścićumysł z wszystkich myśli, które zostałyzastąpione regularnym, hipnotycznymrytmem kroków.
Wysiłek fizyczny pomógł jej sięuspokoić, jak zwykle, i choć czuła niecoszybsze bicie serca, sam bieg niemalnatychmiast przyniósł jej ukojenie.Wreszcie mogła się skupić na
otaczającym ją świecie. Księżyc wciążkrył się za chmurami, ale na tyle jużprzywykła do ciemności, że mogładostrzec rozkołysane od wiatru sosnyi prowadzącą pomiędzy nimi ścieżkę.
Dopiero wtedy do niej dotarło, żepędząc przed siebie, zgubiła nie tylkoZoe, ale również Cartera i Lucasa. Byłazupełnie sama. Nie miało to w tej chwilidla niej większego znaczenia –endorfiny wywołane wysiłkiem zaczęłyjuż działać, biegła więc z gracją, pewniestawiając każdy krok. Wymijając odczasu do czasu innych biegaczy,
upewniała się, że jest na właściwejdrodze, i pozostawiała ich w tyle.
Wciąż nie potrafiła przestać myślećo Zoe, tyle że teraz analizowała jejosobę na spokojnie. Niepokoiło jąrównież zachowanie Raja Patela –wydawał się taki zdystansowanyi groźny. Czy to właśnie przed tympróbowała ją ostrzec Rachel? Bała się,że jej ojciec pokaże się z tej strony,której istnienia Allie się nawet niedomyślała?
Po jakichś czterech kilometrachścieżka zagłębiła się w gęsty las,
a wokół zrobiło się tak ciemno, żedziewczyna musiała zwolnić, żeby sięnie potknąć. Mrok był tak intensywny, żemusiał mieć swoją wagę. Alliewyobrażała sobie, że czuje jego ciężarnapierający na skórę.
Biegła przed siebie wolnym tempem,kiedy nagle zerwał się wiatr.Skrzypienie tysięcy rozkołysanychdrzew brzmiało niczym huk morskich falrozbijających się o kamienną plażę.Odległe wycie lisa sprawiło, że poczułaciarki na całej skórze. Musiała wierzyć,że to lis, a nie wołanie o pomoc kolejnej
mordowanej dziewczyny.Zdecydowanie nie.Targana niepokojem narzuciła sobie
ostrzejsze tempo, ale nie potrafiłaodnaleźć właściwego rytmu. Najcichszydźwięk sprawiał, że podskakiwała zestrachu. Wciąż spoglądała przez ramię,wyobrażając sobie, że słyszy za sobąjakieś kroki. Miała nadzieję, że któryśz pozostałych biegaczy wkrótce jądogoni i dotrzyma jej towarzystwa.
Przyłapała się na tym, że liczyw myślach kolejne kroki, i zmusiła siędo tego, by przestać. Atak paniki w tych
okolicznościach nie był najlepszympomysłem.
Tłumaczyła sobie, że musi przestaćświrować.
Powtórzyła to sobie po raztrzydziesty siódmy, gdy nagle dostrzegłajakąś postać stojącą między drzewami.Wydarzyło się to tak szybko, że zdążyłają minąć, zanim jej mózg zarejestrował,co się stało. Gwałtownie wyhamowałai odwróciła się na pięcie – nikogo tamnie było. Ostrożnie cofnęła się kilkametrów po ścieżce, wpatrując siębezskutecznie w ciemności, aż wreszcie
dotarła do miejsca, w którym – jak jejsię wydawało – dostrzegła wcześniejobserwującego ją mężczyznęw garniturze.
A ona była tu zupełnie sama.Trzask łamanej gałązki sprawił, że
znów gwałtownie się odwróciła, ale niezobaczyła niczego oprócz ciemności.Silny wiatr ponownie zakołysałkoronami drzew, mogła więc sobiewmawiać, że słyszała tylkoposkrzypywanie gałęzi.
Mogła. Ale w to nie wierzyła, więcuciekła. Pędziła ile sił w nogach,
próbując się powstrzymać przedspoglądaniem do tyłu. Wiedziała, że ktośtam jest – była tego pewna. Wyobrażałasobie, jak ją śledzi, biegnąc tak szybkojak ona.
Tuż za nią.Ignorując ogień płonący w gardle
i protesty obolałych mięśni, popędziłaprzed siebie jak szalona. Dopiero kiedypokonała zakręt, a las przerzedził się natyle, że mogła dostrzec biegnących przedsobą uczniów, uspokoiła się i zdołałarzucić okiem przez ramię.
Ścieżka była pusta.
Na końcu trasy czekał na nich jedenz uczniów, który wymachując w ciszypałeczką fluorescencyjną, wskazywałuczestnikom drogę do budynku szkoły.Z dłonią opartą na biodrze, Alliepokuśtykała po schodach prowadzącychdo piwnicy, po czym poszła prosto dosali treningowej numer jeden, gdziezastała Patela pogrążonego w rozmowiez Zelaznym.
– Widziałam – wysapała. – Kogoś.W lesie.
Zgięła się wpół i oparła dłonie nakolanach, obserwując krople potu
skapujące z jej czoła naciemnogranatową wykładzinę. Zamknęłaoczy i próbowała uspokoić zszarganenerwy.
– Co? – warknął Zelazny głosemostrym jak brzytwa. – Co się dzieje?Wyduś to z siebie, Sheridan.
– Mówi, że widziała jakiegośczłowieka w lesie – wyjaśnił Patelzdecydowanie zbyt spokojnym głosem.Allie odwróciła głowę, by spojrzeć najego twarz. Mężczyzna zmierzył jąuważnym spojrzeniem. – Spróbuj złapaćoddech, Allie – polecił. – Potrafisz go
opisać?– Krótkie… włosy… – wydyszała. –
Miał… garnitur.Patel zesztywniał, jakby powiedziała
coś bardzo ważnego.– Rozpoznałaś go?Machnął ręką do kogoś stojącego za
jej plecami. Allie pokręciła głową,wciąż opierając dłonie na kolanach.
– Za ciemno – wyjaśniła.Jej oddech powoli wracał do normy.
Ból w zranionym boku również zelżał.Pytania Patela budziły w niej corazwiększy niepokój. Było przecież
ciemno, a ona umierała z przerażenia.A co jeśli sobie to wszystkowyobraziła? Nie wiedziała jednak, jakmu o tym powiedzieć, żeby nie wyjść nakompletną idiotkę.
Obok niej stanęli dwaj postawnimężczyźni ubrani w dresy do bieganiaoraz blondynka z włosami splecionymiw warkocz. Wpatrywali się w Patela,który nie pofatygował się, by ichprzedstawić.
– Allie widziała kogoś w lesie –wyjaśnił im. – Człowieka w garniturze.
Cała trójka wymieniła
porozumiewawcze spojrzenia, a Patelodwrócił się ponownie do dziewczyny.
– W którym miejscu dokładnie gowidziałaś? – zapytał.
Opisała im to miejsce najlepiej, jakumiała. Po wszystkim ojciec Rachelskinął głową, a jego ludzie wymknęli sięz sali równie bezszelestnie, jak sięw niej pojawili.
– Znajdą go, jeśli wciąż tambędzie. – W słowach Patela kryła siędelikatna odprawa, więc Allie opuściłasalę i usiadła na macie obok Cartera.
– Wszystko OK? – zapytał z twarzą
wciąż poczerwieniałą od biegu i podałjej butelkę z lodowatą wodą. Pobliskiematy zajmowali Lucas, Jules i jakiśchłopak, którego nie rozpoznawała. Całatrójka zdradzała oznaki wyczerpania.
Allie kiwnęła głową, przykładającbutelkę do rozpalonego czoła.
– O czym tyle gadałaś z Patelem? –Carter spojrzał jej prosto w oczy. –Wyglądało na to, że macie jakiśproblem.
Kiedy opowiedziała muo mężczyźnie widzianym w lesie,chłopak zacisnął wargi. Jules i Lucas
podeszli bliżej, żeby lepiej słyszeć jejopowieść.
– Nie przyjrzałaś mu się? – zapytałLucas, nim zdążyła dokończyć.
Allie pokręciła przecząco głową.– Było potwornie ciemno
i widziałam go może przez sekundę.Kiedy wróciłam, już go nie było.
– Jesteś pewna, że nic ci się nieprzywidziało? – dopytywał Carter. – Potym wszystkim, co przeszłaś, raczej niktnie będzie cię obwiniał, jeślispanikowałaś.
Pytanie tak doskonale współgrało
z nękającymi ją wątpliwościami, żewzbudziło w niej nagły przypływgniewu.
– Nie mogę być tego pewna. Alemusiałam powiedzieć Rajowi o tym, cowidziałam.
– Przecież Carter nie mówi, żezrobiłaś coś złego – Jules próbowałazałagodzić dyskusję. – Zastanawia siętylko, czy mamy się o co martwić.
– Nie macie się o co martwić. –Allie wiedziała, że źle to zabrzmi, alenie mogła nic na to poradzić. Gdybyktokolwiek inny spotkał w lesie jakiegoś
zwariowanego bankiera, ta idiotycznadyskusja w ogóle nie miałaby miejsca.Wszyscy by w to uwierzyli. – Rajwysłał swoich ludzi na poszukiwania. –Jej wzrok ponownie zbłądził w stronęCartera. – I wszyscy jesteśmy tutajbezpieczni.
– Proszę wstać – polecił Patel tonemnieznoszącym sprzeciwu i stanąłpośrodku stali. Uczniowie z jękiempodnieśli się z podłogi. – Znajdźcieswoich partnerów i przygotujcie się dotreningu z podstaw samoobrony.
Carter wstał z maty, ale Allie nie
ruszyła się z miejsca.– On chyba sobie robi z nas jaja –
westchnęła.– Ruszcie się, ludzie! – warknął
Patel w ich stronę.Allie niepewnie stanęła na nogach.
Wciąż bolały ją wszystkie mięśnie.– Wyglądasz, jakby ci siadła
kondycha. – Usłyszała za sobą piskliwygłosik Zoe. Wzięła głęboki oddechi dopiero wtedy odwróciła się w stronęswojej partnerki. Zoe wyglądała taksamo rześko jak przed biegiem. Jejspocony kucyk opadł luźno na plecy,
a twarz pokrywała delikatna warstewkawilgoci, ale była równie ożywiona jakzawsze.
– Wcale nie – sprzeciwiła sięAllie. – Nic mi nie siadło.
Zoe wzruszyła ramionamii zmierzyła ją powątpiewającymspojrzeniem.
– Gotowa? – zapytała.– Tak – odpowiedziała uprzejmie
Allie, choć w myślach wszystkokrzyczało „Nie!”.
– Robiłaś to już kiedyś?Zanim zdążyła cokolwiek
powiedzieć, Patel ponownie zwrócił siędo uczniów.
– W każdej parze jedna osoba jestatakującą, druga się broni.
– Ja atakuję – zgłosiła się Zoe naochotnika.
– Cudnie. – Allie westchnęła.– Atak nastąpi od lewej strony. –
Instruktor przechadzał się po sali,sprawdzając przygotowanie uczniów. –Zaatakowany powinien rzucićatakującego na ziemię i zmusić go dopoddania się.
Nie wyglądało to najlepiej. Allie nie
miała pojęcia, w jaki sposób mogłabyrzucić atakującym na ziemię. Naszczęście Zoe była niewielka. Tow końcu nie mogło być aż tak trudne.
– Zaczynamy na trzy! – zawołałPatel. – Raz, dwa…
Allie przygotowała się, usztywniającramiona. Zoe zeszła z linii jej wzroku.
– Trzy! – wrzasnął instruktor.Czując uchwyt partnerki na ramieniu,
Allie próbowała się wyrwać, kiedynagle sala zawirowała przed jej oczami.Upadła na ziemię, skąd mogła zobaczyćpokryty ozdobnym tynkiem sufit. Zoe
oparła stopę na jej brzuchu.– Żałosne. – Westchnęła i zrobiła
krok do tyłu.– Co to było, u diabła? – Allie
jęknęła.– Rzuciłam tobą – wyjaśniła jej
partnerka rzeczowym tonem.– Świetnie! – Patel pochwalił parę
ćwiczącą po drugiej stroniepomieszczenia. – A teraz zamieniamy sięrolami.
Allie spojrzała tępo na Zoe.Dziewczyna ciężko westchnęła.
– Teraz ty musisz mnie zaatakować –
oznajmiła.Z trudem zebrawszy się z podłogi,
Allie powiodła wokół zdesperowanymspojrzeniem, próbując sprawdzić, jaksobie radzą inni uczniowie. Napotkaławzrok Sylvaina i wyczytała w jegotwarzy jakieś zmartwienie.
Powtarzała sobie w myślach, żepowinna się skupić. Oddychającgłęboko, próbowała sobie przypomnieć,jak wyglądał atak Zoe. A potem się nanią rzuciła.
Sala ponownie zawirowała. Drugiupadek okazał się bolesny.
– Jak? – wyjęczała, czując bólw obitych żebrach.
Zoe oparła rękę na biodrzei wpatrywała się w nią takim wzrokiem,jakby miała przed sobą zadaniematematyczne i nie potrafiła znaleźćrozwiązania.
– Czemu nie możesz być lepsza? –zapytała.
Allie zobaczyła nad sobą głowępana Patela, która zasłoniła świecącą jejw oczy żarówkę.
– Dobra robota, Zoe – pochwaliłdziewczynę instruktor, pomagając Allie
wstać z podłogi. – Może teraz, zamiastsię wyżywać, spróbujesz ją czegośnauczyć?
– Nie rozumiem. – Zoe swoimzwyczajem znowu przekrzywiła głowęniczym zaniepokojony drozd.
– To jej pierwsze zajęcia –wyjaśnił. – Nigdy wcześniej tego nierobiła. Nie po to dałem ci ją do pary,żeby wylądowała w szpitalu. Chciałem,żeby się czegoś od ciebie nauczyła. –Spojrzał ponownie na Allie. – Zoe tojedna z najlepszych uczennic, ma do tegonaturalny talent, dlatego wydawało mi
się, że zrobienie z was pary będziedobrym pomysłem. Ale jeszcze nigdynikogo nie uczyła. – Znów odwrócił siędo drobniejszej z dziewczyn. – Nie róbjej krzywdy, tylko jej pomóż, OK?Wygrasz tylko wtedy, gdy Allie sięczegoś nauczy.
– OK – zgodziła się Zoe. W jejgłosie nie słychać było żadnegorozżalenia. – Chcesz się dowiedzieć, jakmnie znokautować?
– Pewnie, że tak – odpowiedziałaAllie przez zaciśnięte zęby.
– Musisz położyć rękę tutaj. –
Oparła jej dłoń na własnym ramieniu.Patel odszedł do innych uczniów. –A potem zrobić tak…
Bardzo szybko okazało się, że Allienie ma naturalnego daru. Chociażpróbowała ze wszystkich sił rzucićdrobną dziewczyną o ziemię, osiągnęłatylko tyle, że trochę się z nią poszarpała.Raz czy dwa Zoe sama upadła na ziemię,próbując jej pokazać, jak to ma działać,ale pomimo tego, że była taka małai szczupła, Allie wciąż nie potrafiła niąrzucić.
Rozglądając się wokół, widziała
pozostałych uczniów, którzy mieli tenruch opanowany do perfekcji. W rogusali Jules bez wysiłku rzuciła Carterem.Śmiał się, kiedy pomogła mu wstaći przyjacielsko poklepała go poramieniu. Im więcej problemówsprawiało jej opanowanie tegonajwyraźniej bardzo prostego ruchu, tymmocniej Allie zaczynała panikować.Czując nagły skurcz w klatcepiersiowej, próbowała zachowaćkamienną twarz, ale jej oddech stał sięurywany i gwałtowny.
– W porządku. – Głos Patela
wreszcie przerwał tę torturę. –Wystarczy. – Stanął ponownie pośrodkusali. – Dla większości dzisiejsze zajęciaokazały się bardzo łatwe. Jutrospróbujemy czegoś trudniejszego.Wszyscy, którzy mieli jakieś problemyz opanowaniem tego materiału, powinnijak najszybciej zacząć ćwiczyć. Todopiero początek naszego szkolenia.
Allie wbijała wzrok w podłogę.Była jedyną, której się dziś nie udało.Ostatnią wiadomość Patel przeznaczyłtylko dla niej. Mając nadzieję, że niktnie zwróci na nią uwagi, ruszyła razem
z całą resztą do wyjścia. Była takpoobijana i skonana, że nawet nieusłyszała, kiedy za jej plecami stanąłojciec Rachel.
– Jeśli będziesz potrzebowałapomocy, przyjdź jutro rano – szepnął. –Wydaje mi się, że Zoe będzie dla ciebiedobrą partnerką. Obie się czegośmożecie nauczyć.
Skinęła głową, zagryzając dolnąwargę. Nie chcąc wybuchnąć płaczem,wolała nie otwierać ust. Powtarzałasobie, że nikt nie może zobaczyć jej łez.Po drugiej stronie sali dostrzegła
Cartera, który wpatrywał się w niąz wyraźnym niepokojem. To tylkopogorszyło sprawę.
Wyszła, zanim zdążył się lepiejprzyjrzeć żałosnemu wyrazowi jejtwarzy. Na ślepo przedarła się przezkorytarz i wdrapała po schodachprowadzących na parter. Nie wiedziała,dokąd idzie ani czy ktoś jej towarzyszy.Naprawdę nie chciała w tej chwilirozmawiać z Carterem lub ojcemRachel.
Albo kimkolwiek innym.Czując kolejny przypływ
zażenowania, otwarła tylne drzwii pobiegła po ścieżce.
Sto dwanaście kroków. Stotrzynaście. Sto czternaście…
Jej obolałe mięśnie zaprotestowałyminutę później, zmuszając ją dozwolnienia. Deszcz przestał padać,chmury gdzieś zniknęły, a noc okazałasię chłodna. Wiszący na niebiepółksiężyc oświetlał krajobrazsrebrzystym blaskiem.
Nagle dostrzegła błysk bielipomiędzy drzewami. Zamarłai wstrzymała oddech. A potem sobie
przypomniała.Altanka.Całkowicie zapomniała o tym
miejscu, w którym ukrywały się z Julespodczas pożaru. Podążyła w stronękryjówki, schowanej za linią drzew.
Zwieńczona kopułą budowlaotoczona była wąskimi kolumnami.Księżyc oświetlał figurę stojącą w jejcentrum – dziewczynę w powłóczystejsukni, tańczącą z uniesionymi nad głowąramionami. Między jej palcami wił siękamienny szal.
Allie usiadła na zimnym
marmurowym stopniu obok posągui oparła głowę o kolano. Chociażchciało jej się płakać, jej oczy byłyzupełnie suche. Czuła się pusta.
Pomyślała z goryczą, że być możefaktycznie nie jest stworzona do takiegożycia. Może nie nadawała się do NocnejSzkoły. Próbowała sobie wyobrazić, copomyślałaby Jules, gdyby zawiodła.Albo Lucas. Nie wiedziała, czychcieliby się z nią dalej przyjaźnić, jeśliNocna Szkoła okazałaby się w jejwykonaniu zupełną porażką.
Przy okazji przypomniała sobie o Jo,
którą przecież wyrzucono z tych zajęć.Jakoś nie wyglądała na osobę, której tozrujnowało życie. Tyle że Jo byłazupełnie inna. Pochodziła z tej samejklasy co Jules i Katie. Jej rodzina miaławpływy. Lubili ją tak czy tak, podczasgdy Allie była kimś z zewnątrz. Jejrodzice nikogo nie znali. Nie miałaokazji do przypadkowych spotkań zeznajomymi ze szkoły podczas wycieczekna narty do Szwajcarii czy zakupów naBond Street lub Piątej Alei.
Nigdy nie bywała w takichmiejscach.
A przecież powinna. Jest w końcuwnuczką Lucindy. Ta myśl zawróciła jejw głowie.
– Allie?Spojrzała w górę, słysząc
charakterystyczny francuski akcent.Sylvain zatrzymał się na stopniachaltanki. Mrok nie pozwalał dostrzec jegotwarzy.
– Cześć – powitała go, opuszczającponownie głowę. – Co tam? Niespotkałeś może przypadkiem jakiejśostatniej łamagi wśród nowych uczniówNocnej Szkoły?
Usiadł na stopniu tuż obok niej.– Chciałem się tylko upewnić, czy
wszystko u ciebie w porządku –odpowiedział.
– No cóż… – Allie wyprostowałasię. – Do niczego się nie nadaję. Ale takpoza tym jest zupełnie nieźle. Nie maszsię czym martwić.
– Widziałem, co się stało. – Spojrzałjej prosto w oczy. Poczuła rumieniecwpełzający na policzki i szybkoodwróciła głowę.
– Mam nadzieję, że zażyłeś odrobinęrozrywki. – Wzruszyła ramionami,
próbując pokazać, jak mało ją toobchodzi.
– Nie. – Pokręcił głową. – Nie po toprzyszedłem. Wiem, co poszło nie tak.Mogę ci pomóc.
– Też wiem, co poszło nie tak. –Wciąż unikała patrzenia mu w oczy. –Nie potrafiłam opanować zupełnieprostego ćwiczenia. To oczywiste.Zawaliłam.
– Zoe jest bardzo dobra, ale teżstrasznie młoda. – Zignorował jejużalanie. – Nigdy nikogo nie uczyła.Pokazywała ci właściwe ruchy, ale
zapomniała o kilku szczegółach. Miałaśdobrze ułożone ręce, ale za każdymrazem źle ustawiałaś stopy. Jeśli źlestoisz, to ćwiczenie nie ma prawa sięudać. Mogę cię tego nauczyć. O ile mipozwolisz.
Przyglądała mu się uważnie. Nic niewskazywało na to, żeby się z niejnabijał – mówił zupełnie spokojniei rzeczowo. Było w nim na dodatek cośtakiego, co dawało jej ukojenie. Możefaktycznie mógł jej pomóc. Bez pomocyna pewno zbłaźni się też na kolejnymtreningu.
Wciąż się jednak wahała, nękanagłównie myślą o tym, że Carterowi bysię to na pewno nie spodobało.
Ale Cartera tu nie było, a onamusiała ćwiczyć.
– W porządku – stwierdziławreszcie. – Możemy spróbować. Musiszmieć jednak świadomość, że naprawdęjestem w tym beznadziejna.
– Mogę ci obiecać, że na pewno sięnauczysz. – Uśmiechnął sięz przekonaniem.
Poprowadził ją na pobliską polankę.Ziemię zaścielała gruba warstwa
sosnowych igieł, tworzących miękki,sprężysty materac. Sylvain odsunął nogąkilka kamieni oraz połamanych gałęzii stanął przed Allie.
– Przyjmij taką pozycję, jakbyśchciała mnie zaatakować – polecił.
Dziewczyna ugięła nogi w kolanach,rozluźniła ramiona i zacisnęła dłoniew pięści, próbując wyglądać groźnie.W jego oczach błysnęło rozbawieniei z trudem powstrzymał się od śmiechu.
– W porządku, wszystko źle –oznajmił i zbliżył się do niej. – Jesteśbiegaczką, więc musisz pamiętać, że
twoja największa siła tkwi w nogach.Wyprostuj się.
Przez kilka minut wyjaśniał jej, naczym polega właściwa postawa – prostenogi, kolana luźno, ręce opuszczonewzdłuż ciała, wyprostowane plecy. Całyczas coś jednak nie grało.
– Ustaw stopy w ten sposób. –Pokazał. Kiedy próbowała gonaśladować, pokręcił przeczącogłową. – Nie tak.
Przykucnął i dotknął jej nogi.Odruchowo się cofnęła. Zamarłz wyciągniętą przed siebie ręką.
Spojrzał na nią, zadzierając głowę dogóry, a jego błękitne oczy zalśniływ blasku księżyca.
– Mogę? – zapytał.Allie poczuła, jak skręca jej się
żołądek. W końcu nie mogła mu zabronićdotknięcia jej kostki. To byłoby głupie,przecież próbował jej pomóc.
– Tak – zgodziła się cieniutkimgłosem i odchrząknęła, patrząc, jakdelikatnie obejmuje jej kostkę i ustawiastopę we właściwej pozycji. Jego dotykokazał się bardzo ciepły.
Zupełnie nie okazywał, że zauważył
jej zdenerwowanie. Kiedy wreszciestanęła w przepisowy sposób, pokazałjej, jak powinna go złapać za ramię.Ponownie zapytał, czy może jej dotknąć.Tym razem zgodziła się z niecomniejszym wahaniem.
Oparł się o nią lekko całym ciałem,kładąc jej dłoń na swoim ramieniu.Naprowadził palce drugiej dłoni Alliena swój łokieć. Dziewczynazesztywniała, czując gęsią skórkę nacałym ciele. Powtarzała sobiew myślach, że robi to przecież po to, byrzucić nim z całej siły o ziemię. Po tym
wszystkim, co między nimi zaszło, niebyło w tym chyba niczegoniewłaściwego.
Cofając się o krok, zaprezentował,jak powinna przenieść ciężar ciała, byprzygotować się do rzutu. Przećwiczyłato kilka razy na sucho, wreszciezdecydował, że nadszedł czas nawłaściwą próbę.
– W porządku… Teraz będę sięmusiał na ciebie rzucić – wyjaśnił. –Rób to, co właśnie przećwiczyłaś,a wszystko będzie dobrze.
– Gotowa – oznajmiła, całkowicie
rozmijając się z prawdą. Cichy głosw jej głowie powtarzał, że na pewno tospieprzy.
Sylvain rzucił się do przodu i wtedywszystkie myśli ustały. Złapała go zaramię i przeniosła ciężar ciała dokładnietak, jak ją nauczył.
Upadł na ziemię u jej stóp.Wydała z siebie radosny okrzyk,
oczekując pochwał, ale chłopak nieodezwał się ani słowem. Leżał sztywnona ziemi i nie otwierał oczu.
– Sylvain? – Jej serce zabiłomocniej w nagłym ataku paniki.
Klęknęła tuż obok powalonegochłopaka. Nie potrafiła stwierdzić, czywciąż oddycha. – Sylvain? Wszystkow porządku? Nie zabiłam cię?
Dopiero wtedy zauważyła, że całejego ciało trzęsie się od śmiechu.Spojrzał na nią szeroko otwartymioczami.
– Wiedziałem, że ci się uda –stwierdził.
– Nie możesz tak robić. – Próbowałasię na niego gniewać, ale jego śmiechokazał się zaraźliwy. Zerwała się narówne nogi i podskoczyła parę razy. –
Udało mi się! Zrobiłam to! – Zaczęłatańczyć wokół drzew, unosząc ręcew geście zwycięstwa.
Nagle zatrzymała się tuż przed nim,tknięta jakąś myślą.
– Moment… Czy ty naprawdę sobieze mnie zażartowałeś, Sylvain? Zrobiłeśdowcip? Czy ja to sobie tylkowyobraziłam?
– Nie rozumiem, co masz na myśli –odparł z udawanym zaskoczeniem. –Przecież słynę z poczucia humoru.
– Mhm…– Kiedy naprawdę… – Ruszył
z powrotem w stronę polanki. –… dobrze ci poszło. Wprowadziłbymparę poprawek, ale ogólnie było nieźle.
– Musisz mnie nauczyć. –Zaskoczyła ją gorliwość we własnymgłosie. – Chcę to wszystko umieć.
Coś w jego twarzy sugerowało, żedoskonale rozumiał, jak się w tymmomencie czuła.
– W porządku – zgodził się. –Zaczniemy od ataku z prawej strony.Będziesz musiała nieco zmienić pozycjęwyjściową.
Przez następne pół godziny
pokazywał jej, jak sobie radzićz atakami z różnych stron. Nauczyła sięobracać w miejscu bez ostrzeżeniai kontratakować. Pod koniec, mimopanującego wokół nocnego chłodu,oboje ociekali potem.
Sylvain okazał się tak kompetentnyi uprzejmy, że bardzo szybko zapomniałao oporach co do jego dotyku. Pokazywałjej właśnie, jak uniknąć złapania zaszyję, i stojąc za nią, obejmował ją odtyłu, kiedy na polanie pojawił się Carteri zastygł w plamie księżycowegoświatła.
– Allie? – Spojrzał na niąz niedowierzaniem. – Co się tu, u diabła,dzieje?===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
9
Popatrzyła na niego z zaskoczeniem,niezdolna przez chwilę do żadnejreakcji.
– Ja tylko… wiesz… my… –zająknęła się, nie potrafiąc znaleźćwłaściwego wytłumaczenia.
Sylvain wypuścił ją ze swych objęći zrobił krok do tyłu. Nagle uświadomiłasobie, jak to musiało wyglądać dlakogoś z zewnątrz. Obaj chłopcy mierzyli
się wzrokiem, a powietrze między nimiiskrzyło od napięcia.
– Sylvain pokazywał mi, jak rzucaćludźmi. Ćwiczyliśmy… – Jej głoszadrżał i przerwała.
– Nie rozumiem. Przecież dopieroco skończyliśmy lekcję z Rajem.
– Tak, ale… – Poczuła, jak oblewasię rumieńcem. – Nie wiem, czyzauważyłeś, że na zajęciach nie poszłomi najlepiej.
– Przecież sam mogłem ci pomóc.To nie brzmiało dobrze.– Wyluzuj – poprosiła. – Nie
rozumiesz… Wcale nie prosiłam goo pomoc. Po prostu… Nie wiem…Wpadliśmy na siebie. – Unikałapatrzenia w stronę Sylvaina, czującdziwaczną mieszankę paniki i żalu.Przecież włożył sporo wysiłku w to,żeby jej pomóc. I chyba miała prawosamodzielnie wybierać swoichprzyjaciół. Prawda?
Rzuciła Carterowi ostrzegawczespojrzenie.
– Nie jesteś jedynym człowiekiemna świecie zdolnym mi pomóc. I niejesteśmy skuci ze sobą łańcuchem. Jeśli
dobrze widziałam, całkiem nieźlebawiłeś się z Jules i jakoś mi nie odbijaz tego powodu.
– To coś zupełnie innego, wieszprzecież – bronił się Carter. Na jegopoliczkach pojawiły się czerwoneplamy, a żyły na karku nabrzmiałyniczym postronki. – Nie wierzę, żezgodziłaś się tu przyjść po tymwszystkim, co ci zrobił.
W jej umyśle momentalniepowróciły wspomnienia ubiegłego lata –Sylvain przypierający ją do ściany,miażdżący jej usta pocałunkiem,
próbujący przełamać jej opór.To właśnie Carter go wtedy
powstrzymał.Przełknęła ślinę. Samo wspomnienie
tej nocy sprawiało, że zbierało jej się namdłości. Pamiętała jednak, że Sylvaincałymi miesiącami próbował ją za toprzeprosić oraz że uratował ją w nocpożaru. Wierzyła, że naprawdę wstydziłsię tamtego zachowania. A może była poprostu naiwna?
– To jakiś idiotyzm. – W głosieCartera wciąż słychać byłozniecierpliwienie, ale musiał dostrzec,
że poczuła się zraniona. – Nie będę sięz tobą kłócił przy Sylvainie. Julesmartwiła się, gdzie jesteś, i prosiła,żebym cię poszukał. Obowiązuje jużcisza nocna. Musisz wracać.
Odwrócił się na pięciei pomaszerował w stronę budynkuszkoły. Allie nie ruszyła się z miejsca,patrząc, jak znika pomiędzy drzewami,ale w jej głowie wirował natłokchaotycznych myśli. Zaskakiwał jąwłasny gniew. Nie mogła się pogodzićz tym, że widząc ją z Sylvainem, Carterz miejsca założył, że go zdradza. Tak
jakby jej w ogóle nie ufał.Nagle poczuła ciszę i pustkę
otaczającej ją nocy; wciągnęła w płucachłodne powietrze i po raz pierwszyzwróciła uwagę na gwiazdy, którepokrywały niebo niczym srebrzystylukier.
Cieszyła się, że Sylvain postanowiłmilczeć i nie pogarszać sprawy. Przezchwilę miała ochotę powiedzieć mu cośna temat dzisiejszej nocy. O tym, żemogłaby mu wybaczyć i pamiętać tylkodobre chwile. Że mogliby zostaćprzyjaciółmi.
Ale tego nie zrobiła.Idąc z milczącym Sylvainem
w stronę tylnego wejścia do szkoły,wciąż zastanawiała się nad tym, copowinna była powiedzieć. Próbowaławymyślić, co chciałby usłyszeć Carter.„Naprawdę doceniam twoją pomoc,Sylvainie, ale wydaje mi się, że niemożemy tego robić. Carter tego niezrozumie i naprawdę nie chce, żebymprzebywała w twoim towarzystwie.Albo z tobą rozmawiała. Czy oddychałatym samym powietrzem”.
Zamiast tego rzuciła tylko:
– Dziękuję za pomoc.Przytrzymał jej drzwi, a jego
niebieskie oczy lśniły nieodgadnionymblaskiem, niczym powierzchnia jeziora.
– Proszę bardzo – odpowiedział.
Mimo tego, że położyła się dośćpóźno, następnego ranka obudziła sięjeszcze przed budzikiem i nie potrafiłajuż zasnąć. Po kilku nieudanych próbachusiadła na łóżku i poczuła bólw mięśniach.
Właściwie wszystko ją bolało.Z jękiem wygramoliła się z pościeli
i przerzuciwszy ręcznik przez ramię,wyszła na cichy korytarz. Nie liczącjednej kabiny prysznicowej, w którejszumiała woda, łazienka była zupełniepusta.
Jak zwykle wybrała ostatnią kabinę,która zawsze wydawała się jejprzestronniejsza i jaśniejsza odpozostałych, przez co była jej ulubioną.Położyła kapcie na drewnianej ławeczcei powiesiła szlafrok na wypolerowanymmiedzianym haczyku, przymocowanymdo kremowych kafelek. Długi, gorącyprysznic miał zbawienny wpływ na jej
obolałe mięśnie, pomagając im sięrozluźnić. Gdy opuszczała kabinę, czułasię jak nowo narodzona. Okazało się, żenie jest już sama. Przy umywalce staładziewczyna ubrana w szlafrokz emblematem Cimmerii, dokładnie takisam, jaki nosiła Allie.
Próbując zapewnić jej odrobinęprywatności, Allie wybrała najbardziejoddaloną umywalkę, kiedy jednakprzetarła zaparowane lustro, dziewczynaprzerwała ciszę.
– Przepraszam – odezwała siędelikatnym, melodyjnym głosem,
w którym pobrzmiewał francuskiakcent. – To ty jesteś Allie?
– Tak?Dziewczyna podeszła bliżej. Allie
dopiero teraz zauważyła, jaka jest niska.Miała jakieś półtora metra wzrostui delikatne, zaskakująco brązowe oczy,spoglądające spod niezwykle gęstychrzęs. Z jakiegoś niewyjaśnionegopowodu było w niej coś znajomego.
– Tak mi się właśnie wydawało –stwierdziła dziewczyna z wyraźnymzadowoleniem. – Sylvain wiele mio tobie opowiadał. Jestem Nicole.
Allie nie mogła odpowiedzieć tymsamym. Zupełnie nie wiedziała, kim jestNicole, Sylvain nigdy o niej niewspominał.
– Ach tak… To znaczy… –wymamrotała, plując pastą. –Oczywiście. Miło cię poznać.
Nicole mrugnęła do niejporozumiewawczo. Allie musiałaprzyznać, że nawet jej mruganie byłopiękne.
– Przez cały letni semestr tyle pisało tobie w listach, że mam wrażenie,jakbym cię znała – wyjaśniła Nicole.
Allie nie była pewna, co o tymmyśleć. Czyżby to była dziewczynaSylvaina? Taka, o której zapomniałwspomnieć? A jeśli tak, to jakie tomiało znaczenie?
Naprawdę musiała wypłukać buzię.– Wczoraj mówił, że pójdzie cię
poszukać po treningu – kontynuowałaNicole, nie zwracając uwagi na miętowąpianę cieknącą po brodzie Allie. –Twierdził, że się czymś zdenerwowałaś.Spotkałaś się z nim?
Allie przypomniała sobie, gdzie jużwidziała tę dziewczynę, i poczuła
palący rumieniec na policzkach. NocnaSzkoła. Nicole musiała widzieć jejwczorajszą porażkę.
– Tak. Znalazł mnie.– A potem ci pomógł – stwierdziła
Nicole, jakby to była najbardziejoczywista rzecz na świecie.
– Tak. Był bardzo pomocny –odpowiedziała sztywno Alliei odwróciła się, żeby wypluć pastę.Wypłukała usta i zaczęła zbierać swojerzeczy, kiedy zauważyła, że Nicolewciąż się jej przygląda.
– Przepraszam… – Dziewczyna
zachichotała. Miała bardzo melodyjnyśmiech, kojarzący się z szemrzącymstrumykiem. – Rzuciłam się na ciebie taknagle, bez żadnego ostrzeżenia. – Uroczozmarszczyła nosek. – Ale miło cię byłowreszcie poznać.
– I wzajemnie – odpowiedziałaz udawaną radością Allie i popędziła kudrzwiom. – Sylvain tyle przecież o tobieopowiada.
– Kim jest Nicole i dlaczego jesttaka idealna i francuska? – Alliezapytała Rachel.
– Ach – westchnęła w odpowiedziprzyjaciółka. – Dziewczyna Sylvaina.Od czasu do czasu. Bardzowyrafinowana, irytująco piękna. Czemupytasz?
– Teraz są razem? Czy nie?– Chyba nie. – Rachel uniosła
brwi. – Ale z nimi to akurat nigdy nicnie wiadomo. Dlaczego pytasz?
Kiedy szły korytarzem podczasprzerwy między lekcjami, Allieumierała z pragnienia, żeby opowiedziećRachel o wszystkich wydarzeniachubiegłej nocy, doskonale jednak
wiedziała, że nie może o tymwspomnieć. Ona nie chciałaby o tymsłuchać. Niemożność podzielenia sięczymś z najbliższą przyjaciółką budziław Allie uczucie dyskomfortu, była jakprzemilczane kłamstwo.
– Nic takiego, właściwie. – Alliewzruszyła ramionami. – Zagadnęła mniedziś rano w łazience i trochę mniezaskoczyła.
– Nienawidzę, jak ktoś tak robi –zgodziła się Rachel, wymijając grupkęrozchichotanych dziewczyn. – Comówiła?
– Tylko tyle, że Sylvain jej o mnieopowiadał. To nie było jakoś specjalniedziwne, tylko takie… no dobra, jednakdziwne.
– Świetnie cię rozumiem –odpowiedziała Rachel, potrząsającgłową i patrząc na nią, jakby miałaprzed sobą wariatkę.
– Wiem, wiem. – Alliewestchnęła. – To nie ma żadnego sensu.Nieważne zresztą, miałam cię zapytaćo coś zdecydowanie bardziej istotnego.
– Dajesz.– O co chodzi z tą całą Zoe?
– Co? – zdziwiła się Rachel. – Maszna myśli Zoe Glass? Gdzie ją spotkałaś?
Allie wzruszyła ramionami. WzrokRachel zdradzał, że domyśliła sięprawdy.
– W porządku – rzuciła z nowąenergią. – Co chcesz wiedzieć?
– Kim jest. Wydaje się dziwna.Jak… jakiś robot bojowy.
Rachel wciąż zachowywała powagę.Tematy związane z Nocną Szkoła nigdyjej nie bawiły.
– Zoe to typowe cudowne dziecko –wyjaśniła. – Ma trzynaście lat, ale jest
na naszym poziomie nauki, a nawetwyżej. Ma indywidualne zajęciaz nauczycielem z uniwersytetu.
– Serio? – Allie była takzaskoczona, że musiała się zatrzymać.Ktoś wpadł na jej plecy. –Przepraszam – powiedziała, spoglądającprzez ramię na zdenerwowanegopierwszoklasistę. – Trzynaście lat?Domyślałam się, że jest młodsza, ale…
– Serio. To genialne dziecko.Nie takiej odpowiedzi się
spodziewała, okazało się jednak, że tonie koniec. Kiedy wspinały się po
schodach prowadzących do skrzydłalekcyjnego, Rachel streściła jej resztęinformacji na temat Zoe.
– Jej ojciec jest prawnikiem, mamadziennikarką. Tak mi się przynajmniejwydaje. Pochodzi z Londynu, tak jak ty,ale jej rodzice są dość starzy. Wyglądana to, że trafiła im się trochęprzypadkiem. Zanim znalazła sięw Cimmerii, uczyła się w domu podopieką dziadków. Przed przybyciemtutaj nie miała żadnego kontaktuz dzieciakami w swoim wieku. –Dotarły na podest i zwolniły nieco
kroku. Rachel mówiła dalej: – Nie mażadnych umiejętności społecznych. Takjakby wychowywała się wśród wilków.Myślę, że może mieć zespół Aspergera,ale wiesz, w tej lepszej odmianie.
– Próbujesz powiedzieć, że jest poprostu stuknięta, tak?
Rachel zmierzyła ją potępiającymspojrzeniem.
– Nie bądź wredna – poprosiła.– Przepraszam. – Allie uniosła
dłonie w obronnym geście.– Zoe ma problem z poznawaniem
nowych ludzi – kontynuowała Rachel. –
Nie lubi zmian. Mogę ci jedynie życzyćpowodzenia. Jeśli cię jednak w końcuzaakceptuje, jej lojalność możedoprowadzić do szaleństwa.
Zatrzymały się na półpiętrze.– Jeśli mnie zaakceptuje –
wymamrotała Allie.Przyjaciółka skinęła głową.– Są w tej szkole ludzie, których Zoe
kompletnie ignoruje, tak jakby w ogólenie istnieli. Wpada na nich, idąckorytarzem, są dla niej zupełnieniewidzialni.
Allie nie była tym jakoś szczególnie
zaskoczona.– I wszyscy ją tak po prostu
zaakceptowali…? To znaczy, wiesz, onajest naprawdę dziwna.
Rachel zmarszczyła brwi.– Niektórzy nie potrafią zrozumieć,
dlaczego ona się tak zachowuje. Myślą,że jest okropna dlatego, że… po prostutak już ma. A wydaje się okropnadlatego, że jest szczera. Ludzie nie są dotego przyzwyczajeni.
Allie poczuła lekkie ukłuciew sercu, tak jakby Rachel fizyczniedotknęła ją swymi słowami. Spuściła
wzrok, spoglądając na zegarek.– Słuchaj, muszę już lecieć –
pożegnała się. – Następną lekcję mamz Zelaznym. Spóźnienie nie wchodziw grę.
Pomachała do niej i pobiegła do salihistorycznej, gdzie Jo zajęła jej jużmiejsce. Chwilę później do klasywszedł Zelazny i zmierzył uczniówponurym spojrzeniem.
– Widzę, że wszystkim udało sięzdążyć na czas. – Zaznaczył coś nakartce papieru i odłożył ją do teczki. –To miło z waszej strony. Witam na
lekcji historii starożytnej. W tymsemestrze będziemy się zajmowaćstarożytnymi cywilizacjami Grecjii Rzymu.
Mówiąc, przechadzał się po klasiei rozkładał podręczniki na ławkach.
– Wasza aktywność w czasie lekcjibędzie miała wpływ na końcowąocenę – poinformował, kładąc książkęprzed Jo. – Spodziewam się, że wszyscywykażecie się entuzjazmemi zaangażowaniem. To są lekcje dlazaawansowanych, więc nie ma miejscana obijanie się.
Kiedy odszedł od ich stolika, Jozapisała coś starannie w swoimzeszycie. Widząc, że oddalił się nabezpieczną odległość, podsunęła goAllie pod nos.
MYŚLĘ, ŻE TE ZAJĘCIA BĘDĄDO DUPY.
Allie nie zdołała się opanowaći parsknęła śmiechem. Zasłoniła ustadłonią i próbowała udawać, że złapał jąatak kaszlu. Zelazny spiorunował jąwzrokiem. Dziewczyna skuliła się nakrześle, próbując zachować poważnywyraz twarzy, podczas gdy Jo
rozglądała się wokół z miną niewiniątkai otworzyła zeszyt na czystej kartce.
Nim Allie dotarła tego dnia nalekcję angielskiego z Isabelle, jej torbawypełniła się książkami, a lista zadańzajmowała całą stronę zeszytu. Niemiała pojęcia, kiedy znajdzie na towszystko czas. O dziesiątej zaczynałasię Nocna Szkoła i do tej chwili jakośmusiała się obrobić.
Wlekła się korytarzem z opuszczonągłową, kiedy nagle na kogoś wpadła.
– Przepraszam – powiedziała
odruchowo, nim podniosła głowęi zobaczyła ciemne oczy Cartera. –Hej! – Jej twarz momentalniepojaśniała. Allie nachyliła się, bypowitać go pocałunkiem, ale onnatychmiast się odsunął. – Co sięstało? – zapytała, zaskoczona jegozachowaniem. Wyglądał napoirytowanego. – Czekaj… Chcesz mipowiedzieć, że nadal się wściekasz o tećwiczenia z Sylvainem? – Nie potrafiław to uwierzyć. – Jaja sobie chybarobisz, Carter.
– Czy ja się wściekam? – zapytał,
odsuwając się na bok i zniżając głos. –Oczywiście, że się wściekam, Allie!A ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?Spróbuj się postawić na moim miejscu.Nie poszło ci na treningu i zamiastprzyjść do mnie po pomoc, poszukałaśpociechy u Sylvaina. Jakbyś się czuła,gdybym zrobił coś takiego z którąśz moich poprzednich dziewczyn?
Miał trochę racji, ale nie zamierzałamu tego powiedzieć.
– To nie fair, Carter. Wcale go nieszukałam. Sam przyszedł, bo chciał sięupewnić, czy u mnie wszystko
w porządku. A potem zaoferował mipomoc.
– To naprawdę dużo zmienia –odpowiedział z szyderstwem w głosie. –I nie zastanawiałaś się, dlaczegoposzedł szukać czyjejś dziewczyny?
– Daj spokój. – Czuła, jak narastaw niej gorąca fala gniewu, i zewszystkich sił próbowała nad niązapanować. – Po pierwsze, nie jestem„czyjąś dziewczyną”. Jestem AllieSheridan, istota ludzka. Po drugie: Nic.Między. Nami. Nie. Zaszło. Musisz mizaufać.
– Muszę? A ty potrafiłabyś mi zaufaćw takiej sytuacji? Szczerze, zaufałabyśmi, gdybyś zobaczyła mnie ćwiczącegoz Clair w lesie?
Allie skrzywiła się – Clair byłakiedyś dziewczyną Cartera.
– Nie, ponieważ Clair nie należydo… sam zresztą wiesz. Uznałabym toza dziwne. – Zobaczyła, jak wywracaoczami, ale nie pozwoliła sobieprzerwać. – Ale gdybyś ćwiczył z Jules?Nie miałabym z tym żadnego problemu.Jeśli zobaczyłabym cię uczącego sięczegoś z Clair? W porządku. Ufam ci.
– Naprawdę? Cóż, nie zdziw się,jeśli będę chciał to kiedyś sprawdzić –odpowiedział i odszedł.
– Carter!Nie odwrócił się. Z westchnieniem
zarzuciła ciężką torbę na ramięi pomaszerowała za nim do klasy.
Podczas swoich lekcji, któreuporczywie nazywała „seminariami”,Isabelle ustawiała stoły w okrąg. Carterzajął miejsce po drugiej stronie klasyi unikając patrzenia na Allie, wyciągnąłprzed siebie swoje długie nogi.
Zastanawiała się właśnie, czy
powinna obok niego usiąść, kiedyzatrzymała się przed nią Zoe. Jejbrązowe oczy jaśniałyz podekscytowania. Ubrana w szkolnymundurek, z białymi skarpetkamii mokasynami, zdecydowanie bardziejprzypominała małą dziewczynkę niżekspertkę sztuk walki, dotkniętąproblemami psychicznymi.
– Allie – powitała ją. – Całą noc cięwczoraj szukałam.
– Tak? – zdziwiła się. – Ja…Zoe nie pozwoliła jej dokończyć.– Rozmawiałam z panem Patelem,
wyjaśnił mi, co źle zrobiłam. To mojawina, że wczoraj ci się nie udało. Prosiłmnie, żebym nie wyrządziła cikrzywdy. – Zmarszczyła nos. – Wydawałsię wtedy szczery. Czy naprawdę cięskrzywdziłam?
Allie pomyślała o wczorajszym bólupleców, gdy kładła się do łóżka,i upokarzających doświadczeniach nasali treningowej, gdzie co chwilęmusiała gapić się w sufit, a potemspojrzała Zoe prosto w oczy.
– Nieee. – Wzruszyła ramionami. –Wciąż jestem w jednym kawałku.
– Super – ucieszyła się z wyraźnąulgą dziewczynka. – Dziś na pewno cięnie skrzywdzę. Ćwiczyłam.
– Ja też…– Zajmijcie swoje miejsca –
poprosiła Isabelle, przerywając imrozmowę.
Razem z nią w klasie pojawił sięSylvain. Allie napotkała jego wzroki zamarła na chwilę, bojąc się, że będziechciał obok niej usiąść. Rzuciła ostrożnespojrzenie w stronę Cartera, któryprzyglądał im się spod półprzymkniętychpowiek.
Sylvain na szczęście usiadł obokNicole, niezauważonej wcześniej przezAllie. Dziewczyna pochyliła się doniego i szepnęła mu coś do ucha.Chłopak parsknął śmiechem. Alliepoczuła dziwną pustkę wewnątrzswojego umysłu.
– W tym semestrze – zaczęłaIzabelle, rozkładając książki na ławkachprzed uczniami – skupimy się naliteraturze z początku dwudziestegowieku. Dziś zajmiemy się Wiekiemniewinności Edith Wharton…
Podczas gdy dyrektorka
przechadzała się po klasie, Allie wciążnie potrafiła oderwać wzroku odCartera. Chłopak wpatrywał sięw okładkę leżącej przed nim książki,jakby chciał ją zapamiętać na zawsze.Nie odwzajemnił spojrzenia Allie.
– Im dalej, tym gorzej. – Jowestchnęła, upijając odrobinę wody zeszklanki. – Mam tyle zadań, żewystarczy mi na cały tydzień, a todopiero pierwszy dzień.
– To samo – westchnęła Allie.Pozostali również przytaknęli.
Siedzieli przy swoim stolew zapełnionej i gwarnej jadalni. Szumrozmów wokół nich cichł i narastał jakmorski przypływ. Kiedy przyszli, ichstolik okupowali młodsi uczniowie, aleLucas szybko załatwił sprawę,zamieniając z nimi kilka cichych słów.
– Wreszcie – ucieszyła się Jo,widząc zmykających w pośpiechupierwszoklasistów. – Już nigdy nieoddamy tego stołu.
Rachel i Lucas parsknęli śmiechemi usiedli na swoich miejscach. Alliecieszyła się, widząc ich znowu razem.
Ostatnio spędzali ze sobą sporo czasu.Wyglądało na to, że własne towarzystwosprawia im radość. Miała nadzieję, żewszystko się między nimi dobrzepoukłada. Rachel podkochiwała sięw Lucasie od chwili, gdy zobaczyła gow Cimmerii, ale ich znajomość nigdy nieprzerodziła się w nic więcej.
Niewiele później pojawił się Carteri bez słowa usiadł obok Jo. Rachelspojrzała na Allie, unosząc lekko brew.
– Potem – odparła bezgłośniedziewczyna, potrząsając smutno głową.Jej wzrok zbłądził w okolice
sąsiedniego stolika, przy którym Sylvaindotrzymywał towarzystwa Nicole. MożeRachel się pomyliła i znowu ze sobąchodzili? Ciągle widywała ich razem.Sylvain uśmiechał się, słuchając słówNicole, ale nagle jakby wyczuł, że jestobserwowany, odwrócił się na krześlei spojrzał na Allie. Popatrzył jej prostow oczy, próbując być może odkryć, coteż jej chodzi po głowie.
Allie, czując rumieniec napoliczkach, wbiła wzrok w stojącyprzed sobą talerz.
– Rozumiem, że zaraz po obiedzie
wszyscy idziemy do biblioteki? –zapytała Rachel. – Ja i tak nie maminnego wyjścia.
– Oczywiście. – Jo westchnęła. –Wszyscy tam będziemy. Sezon torturintelektualnych w Akademii Cimmeriamożemy uznać za otwarty.
– Zelazny wam też kazał napisaćwypracowanie? – zainteresowała sięAllie. Odpowiedziały jej potakująceskinienia.
– Dwa tysiące słów. – Lucas ugryzłkawałek chleba. – Ten facet to jakiśoprawca.
– Powinniśmy się zbuntować –zasugerowała Jo. – Wywołać rewolucjęuprzywilejowanych.
– Odwrotna rewolucja? Podoba misię ten pomysł. – Rachel sięuśmiechnęła.
Kiedy pozostali pogrążyli sięw użalaniu nad własnym losem, Allierozejrzała się po jadalni. Wszystkowyglądało tutaj prawie tak samo jaklatem – każdy z okrągłych stołównakryto białym obrusem, na którymlśniły kryształy i biała porcelanowazastawa, ozdobiona emblematem szkoły.
Nad głowami uczniów wisiałyolbrzymie żyrandole, ale ze stołówzniknęły wszystkie świece. Isabelleogłosiła, że wrócą dopiero wtedy, gdysala zostanie wyposażonaw ognioodporne obrusy i zasłony. Jak narazie okna nie były niczym zasłonięte.
Nagle Allie zakrztusiła się i upuściławidelec, który z brzękiem upadł natalerz.
Na zewnątrz wciąż było jeszczew miarę jasno. Tuż przy oknie stał Gabei patrzył prosto na nią.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
10
Wszyscy popatrzyli w jej stronę.Nie potrafiąc wydobyć z siebie ani
słowa i dusząc się z braku powietrza,Allie machnęła ręką w stronę okna.
– To G… G… – nie mogławypowiedzieć tego imienia.
Głowy pozostałych uczniówodwróciły się we wskazanym przez niąkierunku.
– Co się dzieje? – zapytał po chwiliCarter, odwracając się do niejz zakłopotanym spojrzeniem.
– Gabe. – Wreszcie jej się udało. –Za oknem. Patrzył na nas.
– Co!? – Jo zerwała się takgwałtownie, że omal nie wywróciłastołu. Rozległ się brzęk tłuczonegoszkła, a po blacie pociekła wodaz rozbitej szklanki.
Allie poczuła ulgę. Wszyscy patrzyliw stronę okna, ale ona spostrzegła, żenikogo już tam nie było. Pozostałyjedynie ciemności i drzewa.
– Jesteś pewna? – Carter przyglądałsię jej z powagą.
Marzyła o tym, żeby mócpowiedzieć „nie”, że było to tylkozłudzenie. Ale widziała Gabe’a takwyraźnie jak teraz Cartera.
– Na sto procent – potwierdziłai spojrzała na Jo, która pobiegła dostolika Isabelle i teraz rozmawiałaz dyrektorką, gorączkowo przy tymgestykulując. Dziewczyna wyraźniehisteryzowała. Allie dostrzegłauniesione brwi Isabelle, próbującej cośzrozumieć z chaotycznej przemowy.
Wreszcie dyrektorka podniosła sięz krzesła i machając ręką, nakazałapozostałym nauczycielom ruszyć w jejślady. Jerry Cole wybiegł z jadalni,zapewne po to, by poinformowaćochroniarzy z firmy Patela. Eloise objęłaJo i wyprowadziła dziewczynę nazewnątrz.
Allie rozejrzała się po sali.Pozostali uczniowie wydawali sięnieświadomi toczącego się na ichoczach dramatu. Większość pogrążonabyła w rozmowach lub zajmowała sięjedzeniem, kilku spoglądało
zaciekawionym wzrokiem w stronęIsabelle, która ponownie stanęław drzwiach.
– Allie, chodź ze mną. Natychmiast –jej głos był ostry i rozkazujący. Alliepodniosła się z krzesła i ruszyła za nią.Rachel i Carter również wstali odstolika i wyszli za nimi na cichykorytarz. – Jesteś całkowicie pewna, żeto był Gabe? – zapytała Isabellespokojnym głosem, w którym dało sięjednak wyczuć krańcowe napięcie. –Jest już ciemno. Łatwo o pomyłkę.
– Może sobie to tylko
wyobraziłaś? – Jo spojrzała na niąoczami pełnymi łez. Allie wiedziała, jakolbrzymi wpływ miał na nią Gabe,a jego powrót musiał wydawać siędziewczynie najgorszym koszmarem.
– To był on. Wszędzie gorozpoznam. Nawet po ciemku.
Podszedł do nich muskularnyochroniarz w czarnym uniformie.Rozstąpili się, żeby zrobić mu miejsce.Odwracając się plecami do Alliei reszty uczniów, mężczyzna stanął przedIsabelle i Zelaznym.
– Moja drużyna przeszukuje teren
przed jadalnią – mówił ściszonymgłosem. – Nie znaleźliśmy żadnychśladów. Ziemia jest miękka, ale podoknami nie ma odcisków butów. Nawszelki wypadek sprawdzamy resztęterenu.
Allie poczuła, jak płoną jej policzki.Ochroniarz uważał, że kłamała.Próbowała zapanować nad swoimiemocjami, ale nie potrafiła.
– Czy ten facet… – spojrzała naIsabelle i wskazała na mężczyznę –… twierdzi, że sobie to zmyśliłam?
Carter oparł dłoń na jej ramieniu,
jakby chciał ją uspokoić, ale nieodezwał się ani słowem i unikałpatrzenia jej w oczy.
– Nie, Allie – odpowiedziaładyrektorka. – Poprosiłam go o złożenieraportu i właśnie to robi. – Spojrzałaponownie na strażnika. – Dziękuję, Paul.Rozglądajcie się dalej i informujcie nasna bieżąco.
Mężczyzna ukłonił się lekko i ruszyłku drzwiom. Zelazny odwrócił się dodyrektorki.
– To ty podejmujesz decyzje,Isabelle, ale na twoim miejscu
pozwoliłbym im wrócić do normalnychpatroli – oznajmił. – Dziewczyna cośsobie wyobraziła, podobnie jak zeszłejnocy podczas biegu.
– Niczego sobie nie wyobraziłam! –zaprotestowała Allie.
– Czy ktoś jeszcze go widział? –W głosie nauczyciela historii kryło sięwyraźne wyzwanie. Powiódł wzrokiempo pozostałych uczniach. Rachel, Carteri Jo wymienili się spojrzeniami. Allieponagliła Cartera wzrokiem, ale chłopakprzecząco potrząsnął głową. Niczego niewidział.
– Ja nie… – Z wściekłości niepotrafiła wydobyć z siebie zrozumiałychsłów. – Wierzycie mi, prawda?
– Wierzę, że coś widziałaś, Allie –odparł zakłopotany Carter. – Ale…
Wpatrywała się w niego zdumiona,nie wiedząc, dlaczego jej nie wierzy.Chłopak musiał to wyczytać w jejoczach, ponieważ uniósł dłoniew obronnym geście.
– Patrzyłem w tamtą stronę, Allie.Nikogo nie widziałem. Może terazrównież tylko zdawało ci się, że kogośzauważyłaś, jak wtedy w lesie. –
Otworzyła usta, żeby się sprzeciwić, alenie pozwolił sobie przerwać,kontynuując łagodnym głosem: – Niktcię nie może za to obwiniać. Tyleprzeszłaś…
– To. Był. On – podkreśliłaz wściekłością każde słowo.
– Wystarczy – przerwała imzdenerwowana Isabelle. – Pozwól zemną, Allie. Pozostali mogą wrócić doswoich zajęć.
Skierowała się do swojego biura,stukając wściekle obcasamio wypolerowaną drewnianą podłogę.
W gabinecie zapaliła światło i wskazałaAllie miejsce na krześle przy biurku.
– Siadaj! – poleciła. – Wrócę zakilka minut. Nie ruszaj się stąd.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi.Allie pozostała sam na sam ze
swoimi myślami. Przez całą wiecznośćpróbowała zrozumieć, co tak naprawdęwidziała. A co jeśli się pomyliła? Nie,widziała go wyraźnie. To był Gabe.
Oparła głowę o kolano,przypomniawszy sobie spojrzenieCartera i wyraz wątpliwości na jegotwarzy. Mówił do niej jak do kogoś
niespełna rozumu. Zrobiło jej sięniedobrze na samą myśl o tym, więczerwała się z krzesła i zaczęła krążyć poniewielkim, pozbawionym okien pokoju,próbując się skupić na czymś innym.Może strażnicy znaleźli Gabe’a? Możedlatego tyle to trwa. Za chwilę przyjdąją przeprosić i wszystko będziew porządku.
Zatrzymała się obok drzwii przyłożyła do nich ucho, nasłuchującodgłosów z zewnątrz. Słyszała szumrozmów i kroków, ale nie wyczuwałażadnych oznak niepokoju. Cokolwiek się
działo, nikt nie panikował. Znów zaczęłakrążyć.
Odległość od ściany zdobionejkilimem z dziewicą na białym koniu doprzeciwległego krańca pokoju wynosiłapo przekątnej siedem kroków. Pokonałają sto dwanaście razy, zanim usłyszałaIsabelle rozmawiającą z kimś przeddrzwiami. Ponownie przycisnęła uchodo ich drewnianej powierzchni.
– Wiem, że jesteś zajęta… – To byłSylvain.
– Zgadza się. O co chodzi? –Dyrektorka wydawała się zestresowana.
– Słyszałem, co mówił Paul, wiem,że nie znaleźli pod oknem jadalniżadnych śladów. – Jego francuski akcentbył wyraźniejszy niż zwykle, cooznaczało, że musiał się czymśniepokoić. – Ale to wcale nie musioznaczać, że Gabe’a tam nie było.Pamiętaj, że jest doskonale wyszkolony.Wie, jak stanąć, żeby nie zostawić zasobą śladów. Przy ścianie jest wąskapodmurówka, mógł…
– Dziękuję, Sylvain – przerwała muIsabelle. Allie zacisnęła zębyz wściekłością i oparła się czołem
o drzwi. Nie rozumiała, dlaczegodyrektorka nie pozwoliła mu dokończyć.To, co mówił, miało przecież sens.
Drzwi otwarły się, zmuszając ją douskoczenia w tył.
– Chodź za mną! – poleciła Isabelle.W pełnej napięcia ciszy wróciłyzatłoczonym korytarzem. Allie z corazwiększym zdenerwowaniem wpatrywałasię w potylicę dyrektorki.
Isabelle przepuściła ją w drzwiachjadalni, a potem zamknęła je za swoimiplecami. W pustym pomieszczeniu wciążunosiła się woń niedawno zakończonego
posiłku, zdominowana przeznieprzyjemny zapach pieczeniwieprzowej. Zebrano już wszystkienakrycia, z kuchni dobiegały cicheodgłosy rozmowy. Dyrektorkapoprowadziła ją do stolika, przy którymAllie jadła dzisiejszą kolację.
– A teraz spróbuj opowiedzieć mi toraz jeszcze na spokojnie, bez ludzi,którzy mówią ci, co masz myśleć –poprosiła. Allie poczuła wielką ulgę,widząc, że Isabelle nie wygląda już narozgniewaną. – Gdzie wtedy siedziałaś?
Przez chwilę Allie miała pustkę
w głowie. Wyludniona jadalniawzmagała jej dezorientację. Zmusiła siędo uspokojenia oddechu i spróbowałasobie wyobrazić pełną salę.
– Tutaj. – Wskazała jedno z krzeseł,ustawionych frontem do wysokich okien.
– Usiądź tam, proszę. Tak samo jakprzy kolacji.
Allie przycupnęła na krawędzikrzesła, patrząc, jak Isabelle podchodzido okna.
– W którym oknie zobaczyłaś jegotwarz?
– W tamtym. – Pokazała ręką. –
Trzecim od lewej.– Tym? – Isabelle stanęła przed
wskazanym oknem. Allie skinęłagłową. – W którym dokładnie miejscuwidziałaś Gabe’a?
– Lewy dolny róg.Isabelle przyjrzała się uważnie tafli
szkła, dotykając jej w jednym miejscukoniuszkami palców, i ponownieodwróciła się w jej stronę.
– Dobrze. Możesz mi powiedzieć,co robił, kiedy go zauważyłaś?
– Wierzysz mi? – Allie poczułaradosne ukłucie w sercu.
– Po drugiej stronie szyby sąwyraźne ślady. Musiał stanąć zbyt bliskoi dotknął szkła nosem. – Dyrektorkawróciła do stolika i usiadła na krześle. –Widziałaś, co robił?
– Po prostu… Nie wiem…Obserwował. – Zamknęła oczyi przywołała pod powiekami obraz jegotwarzy, wpatrującej się w cośz olbrzymią koncentracją. – Patrzył namnie, Cartera i Jo. – Gwałtownieotwarła oczy. – Jak mogło do tego dojść,Isabelle? W jaki sposób udało mu sięominąć ochronę?
Dyrektorka potarła grzbiet nosa,jakby wyczuwając nadchodzący atakmigreny.
– Nathaniel musi mieć wśród nasswoją wtyczkę – wyjaśniła. – Kogoś,kto ma… dostęp.
Allie natychmiast przypomniałasobie, co mówił Patel podczas zajęćw Nocnej Szkole. Wierzył, że Gabemógł mieć sprzymierzeńców pośróduczniów, ludzi, którzy utrzymywali z nimkontakt po tym, jak zamordował Ruth.Nie sugerował jednak, że ktoś mógł byćwspółodpowiedzialny za morderstwo
ani że wciąż pomaga Nathanielowi.Z nagłą jasnością uświadomiła sobie, żetreningowe śledztwo,które mieli rozpocząć w Nocnej Szkole,musiało odbyć się naprawdę.
– Któryś z nauczycieli? – zapytałaochryple, z trudem wydobywając słowaz wysuszonego gardła.
– Prawdopodobnie. – Isabellespojrzała jej prosto w oczy. – Alboktóryś z zaawansowanych uczniówNocnej Szkoły. Ktoś bardzo mi bliski.Ktoś, komu ufam. – Dała jej czas naprzemyślenie tej informacji. – Wydaje
mi się, że Nathaniel wykorzystujeGabe’a, aby przestraszyć ciebie i Jo.Wie, że nikt inny nie mógłby cię bardziejprzerazić. Ma to swój chory sens.Możesz mi powiedzieć, jak wyglądałGabe?
Allie zmierzyła ją pustymspojrzeniem.
– Nie rozumiem…– Chciałabym wiedzieć, jaki miał
wyraz twarzy. Czy wyglądał inaczej, niżpamiętałaś? W co był ubrany?Czy widziałaś jego ręce? Czy cośw nich trzymał? – Przerwała na chwilę,
a potem dodała: – Każdy szczegół możebyć ważny.
Allie ponownie zamknęła oczyi opisała to, co udało jej się zapamiętać.
– Nie widziałam jego rąk. Miałkrótsze włosy i był inaczej uczesany.Wyglądał na starszego. Miał na sobiegarnitur. – Uświadomiła sobie, cowłaśnie powiedziała, i otwarła oczy. –Garnitur i krawat. Tak jak tamten facetw lesie. I ci goście, którzy czekali namnie przed domem.
Zostawiwszy Isabelle w jadalni,
Allie nie miała pojęcia, co ze sobązrobić. Czekał na nią ogrom zadań doodrobienia, które teraz wydawały sięzupełnie nieważne. W pierwszymodruchu chciała odnaleźć Cartera, aleprzypomniała sobie, że dalej się na niąwścieka, a nie miała zamiaru znowu sięz nim kłócić. Jo na pewno wciążhisteryzowała, Rachel natomiast będziechciała natychmiast o wszystkimusłyszeć. Allie nie wiedziała, ile możeim zdradzić, a powiedzenie prawdy napewno nie wpłynęłoby najlepiej na Jo.
Przez chwilę po prostu szła przed
siebie. Minęła świetlicę, pełną uczniówpogrążonych w rozmowach i grającychw gry, na które nie miała najmniejszejochoty. Następnym miejscem, któreprzyszło jej do głowy, była biblioteka.Postała przez chwilę przy drzwiach,opierając dłoń na klamce. Wszyscypozostali zapewne już tam byli. I teżbędą chcieli wiedzieć, co się stało.
Mogła śmiało mówić przy Carterzei Lucasie, obaj należeli do NocnejSzkoły. Ale reszta…
Odwróciła się na pięcie i wróciłakorytarzem do głównych schodów.
Przedarła się przez tłum roztrajkotanychuczniów i ruszyła na górę. Byław połowie drogi, gdy zauważyłaSylvaina zmierzającego w przeciwnymkierunku. Nagły przypływ ulgi, jakipoczuła na jego widok, był dla niejsporym zaskoczeniem. Sylvaino wszystkim wiedział, mogła być z nimcałkowicie szczera. A na dodatek jejwierzył.
Zauważył, że patrzy w jego stronę,i przyspieszył kroku. Spotkali sięw połowie schodów.
– Słyszałam jak… twoją rozmowę
z Isabelle – oznajmiła pospiesznie. –Gabe tu był. Naprawdę. Dziękuję, że miuwierzyłeś. Chyba byłeś jedyny.
Miała wrażenie, że brzmi jak jakaśwariatka, ale jego spojrzenie byłopoważne i pełne współczucia. Światłopadające z pobliskiego okna nadawałoblasku jego kobaltowym oczom.
– Po prostu powiedziałem jejprawdę. Wydawało mi się tooczywiste. – Zniżył głos, widzączbliżającego się pierwszoklasistę. –Wybierasz się dokądś teraz? Byłobychyba lepiej, gdybyśmy usunęli się
z tych schodów.Razem dotarli na pierwsze piętro.
Sylvain podszedł do okiennej wnęki,która mogła zapewnić im odrobinęspokoju. Allie wahała się przez sekundę,ale w końcu ruszyła za nim. Usiedli.Żadne z nich nie wiedziało, copowiedzieć.
– Wszystko w porządku? – zapytałpo chwili.
Z jakiegoś powodu to pytanie tylkomocniej ją przygnębiło. Dlaczego cośmiałoby być nie w porządku? Przecieżnic jej tak naprawdę nie groziło. Co
z tego, że widziała Gabe’a?– Oczywiście, że w porządku –
odparła. – Ale jestem wściekłai przestraszona. Nie lubię, gdy ktoś mnieszpieguje albo oskarża o kłamstwo.
– Przepraszam – powiedział zesmutkiem. – Zapytałem o to tylkodlatego, że nie wiedziałem, jakzareagować. To wszystko jest straszniedziwaczne.
– No cóż – westchnęła, odrobinęudobruchana – doceniam, żeprzynajmniej nie nazwałeś mniewariatką.
– Masz wiele twarzy, Allie, ale napewno nie jesteś wariatką. – Jegouśmiech był zaraźliwy. Mimo tego, cosię ostatnio wydarzyło, musiała na niegoodpowiedzieć uśmiechem. Zgasł chwilępóźniej, gdy przypomniała sobieo powadze sytuacji.
– Posłuchaj, Sylvain – poprosiła. –Isabelle wspomniała coś o tym, żeNathaniel może mieć tutaj swojąwtyczkę. Kogoś wysoko postawionegow Nocnej Szkole. To całe śledztwo,które mamy prowadzić… ono będzieprawdziwe. – Spojrzała mu w oczy. Nie
zdradzały żadnego zaskoczenia, choćwahał się przez chwilę z odpowiedzią.
– Wiemy o tym już od pewnegoczasu – wyjaśnił. – Jeden z nauczycieli,instruktorów lub starszych uczniów musiwspółpracować z Nathanielem.
Jego słowa sprawiły, że po razpierwszy naprawdę w to uwierzyłai poczuła gęsią skórkę na całym ciele,próbując sobie wyobrazić Zelaznego lubEloise knujących z Nathanielem. AlboJo lub Lucasa.
– Nie wierzę. – Westchnęła. – Niewierzę, że ktoś był do tego zdolny.
– Nikt w to nie wierzy –odpowiedział szeptem. – W tym właśnieproblem. To ktoś, komu ufamy. I to jestnajgorsze.
Allie spojrzała na niego, krzyżującramiona na piersi.
– Dlaczego oni to robią, Sylvain?Nathaniel i ci ludzie, którzy z nimwspółpracują. Wiesz, czego tak bardzopragną?
Sylvain odwrócił wzrok i popatrzyłza okno. Jego oczy pociemniały.
– Czegoś, czego nie możemy imdać – odpowiedział po chwili,
ponownie patrząc na Allie.– Ale wiesz, prawda? Wiesz? –
Złapała go za ramię. – Naprawdę wiesz,co się tu dzieje?
Zmierzył wzrokiem jej dłońi ponownie spojrzał jej w oczy;sprawiał wrażenie zupełniebezbronnego. Wyraz jego twarzyspowodował, że z trudem wzięła haustpowietrza. Spuściła wzrok, ukrywającoczy za rzęsami, i cofnęła dłoń. Kiedypo chwili na niego popatrzyła, Sylvainwyglądał na opanowanego.
– Wiem różne rzeczy, o których nie
masz pojęcia, Allie – przyznał. – Tooczywiste, uczę się tu przecież dłużej niżty. Moja rodzina jest z tym powiązana natyle sposobów, że nie zdołałabyś tegozrozumieć.
– Czyżby? – zakpiła. Miała już dośćtych kłamstw i tajemnic, a jegozawoalowane aluzje zaczynały jąsolidnie wkurzać. Wyszła z wnękii spojrzała na niego raz jeszcze. – Natwoim miejscu nie byłabym tego takapewna.
Kiedy pojawiła się wieczorem
w sali treningowej numer jeden,pomieszczenie zaczęło się już wypełniaćuczniami, ale wyglądało na mniejzatłoczone niż poprzedniego dnia.Rozejrzała się za Carterem i Sylvainem,nigdzie ich jednak nie było.
Usiadła na macie i zapatrzyła siępustym wzrokiem w przestrzeń,rozmyślając nad ostatnią rozmowąz Sylvainem. Tak mocno pogrążyła sięw myślach, że nawet nie zauważyła, gdypodeszła do niej Zoe.
– Nie mogę uwierzyć, że zobaczyłaśGabe’a. Jesteś prawdziwą szczęściarą.
– Zdecydowanie nie czuję się jakszczęściara – prychnęła Alliez niedowierzaniem.
– A powinnaś. – Zoe usiadła obokniej i zaczęła się rozciągać. Patrząc, jakjej partnerka bez wysiłku przykładagłowę do wyprostowanego kolanai łapie się jednocześnie dłońmi za stopy,Allie musiała przyznać, że dziewczynajest niezwykle wygimnastykowana. –Wszyscy go szukają, a to ty wypatrzyłaśgo jako pierwsza. Niesamowitasprawa. – Wykonała kolejny skłon. –Ochroniarze Raja przeszukują właśnie
teren, mają do pomocy paru starszychuczniów.
To była zupełnie nowa wiadomośćdla Allie.
Na środku sali pojawił się Raj Patel.– Zaczniemy od przećwiczenia tego
samego rzutu co wczoraj. Ustawcie sięw parach – polecił. Mówił cicho, aleton jego głosu był autorytatywny. Alliepodobało się to, że Patel nie musiałkrzyczeć, żeby zyskać posłuch. Niewydawał się również wstrząśniętywydarzeniami dzisiejszego wieczoru.Takie sprawy to dla niego zapewne
codzienność. – Zaczynamy od atakuz lewej strony.
– Powinnam ci to jeszcze razpokazać – stwierdziła Zoe, podchodzącbliżej. – Ostatnio mogłam popełnić kilkabłędów.
– Nie trzeba – przerwała Allie.Wciąż nie potrafiła jej wybaczyćwczorajszego poniżenia. – Ćwiczyłamostatniej nocy. Myślę, że wiem, corobić.
– Jesteś pewna? – W głosie Zoenadal słychać było powątpiewanie. –Naprawdę możemy zacząć od początku.
Pokazałabym ci…– Najpierw spróbujmy. – Allie
próbowała zachować kamienny wyraztwarzy, żeby jej partnerka nie mogławyczytać, jak bardzo jej na tym zależy.
Zoe wzruszyła ramionami.– Sama chciałaś.– Przygotujcie się! – zawołał Raj.Zoe zeszła z jej linii wzroku.– Już!Podobnie jak robiła to z Sylvainem
zeszłej nocy, raczej wyczuła, niżzobaczyła ruch Zoe. Zaparła się stopamio ziemię, a kiedy dłoń partnerki sięgnęła
do jej ramienia, Allie bez trudu rzuciładrobną dziewczyną o ziemię.
– Dosko! – Zoe westchnęłaz wyraźnym zdumieniem, gdy Alliepomogła jej wstać. – To było genialne.Kto cię uczył?
– Powiedzmy, że miałam prywatnekorepetycje. – Allie nie potrafiłapowstrzymać tryumfalnego uśmiechu.
– Zmiana – polecił Patel.Allie przygotowała się dokładnie
według wskazówek Sylvaina – prostasylwetka, lekko ugięte kolana, ręceopuszczone wzdłuż ciała. Była jak
zwinięta sprężyna, gotowa zerwać sięw każdej chwili. Próbowała niezadzierać nosa, ale udany pierwszy rzutdodał jej pewności siebie. Wiedziała, żepotrafi to zrobić.
– Już!Złapała młodszą dziewczynę za
ramię i zrobiła wszystko, co pokazywałjej Sylvain, ale Zoe zaparła się stopamio ziemię i kucnęła, opierając sięwysiłkom Allie.
– Bardzo dobrze – ocenił Patel,podchodząc do nich. – Doskonałarobota, Zoe. Allie, wszystko zrobiłaś
idealnie, ale ona jest świetniewytrenowana. Co próbowałabyś zrobić,gdyby taka sytuacja wydarzyła sięnaprawdę?
– Udusić ją – odpowiedziała bezżadnego wahania.
– Prawidłowo – pochwalił. Allieczuła, jak jej twarz promieniujez radości. – Zrobiłaś wielkie postępy.
Przez następną godzinę takintensywnie ćwiczyły kolejne chwyty, żezaczęły ją boleć wszystkie mięśnie. Podkoniec zajęć Zoe przyjrzała jej sięz uwagą.
– No cóż – stwierdziła. – Może niejesteś aż tak beznadziejna.
– Dzięki. Też mi się tak wydaje… –Uświadomiła sobie, że również powinnapochwalić koleżankę. – Jesteś w tymnaprawdę świetna.
– Wiem – odpowiedziała Zoe,szczerze zaskoczona tym, że Allie uznałaza konieczne ją o tym poinformować. Tobyło przecież oczywiste.
Allie wciąż się uśmiechała, gdyzauważyła stojącego w drzwiachCartera, który spoglądał na nią ponurymwzrokiem. Natychmiast do niego
podbiegła.– Cześć.– Cześć. – W jego głosie nie było
żadnego ciepła.– Znaleźliście coś? – zapytała,
wskazując wzrokiem na drzwi.Zacisnął usta i pokręcił głową.Biorąc pod uwagę ostatnie
wydarzenia, ich kłótnia wydawała sięzupełnie nieważna. Allie rzuciła muostrzegawcze spojrzenie.
– Na Boga, Carter, mógłbyś jużsobie darować te fochy. – Złapała go zarękę i wyciągnęła na zewnątrz. – Chodź,
miejmy to już z głowy.Obawiała się, że odmówi, ale
posłusznie ruszył za nią do ogrodu natyłach szkoły. Allie poszła na samkoniec i wciąż trzymając go za rękę,pociągnęła na starą ławkę ukrytąw bukszpanowym żywopłocie. Ławkaokazała się zimna i wciąż wilgotna odostatniego deszczu.
– Dobra. – Allie westchnęła. –Mów.
– Po co? – Spojrzał na nią spodprzymrużonych powiek. – I tak niebędziesz słuchać.
– Ej! – Zaskoczyła ją jegowściekłość. – Niech cię szlag, Carter!Nie mam pojęcia, co w ciebie wstąpiło.Mów, o co ci chodzi.
– Przepraszam. To było… – Odsunąłsię od niej odrobinę i przeczesałpalcami włosy. – Czasem mamwrażenie, że wierzysz, że to wszystko totylko jakaś gra.
– To niesprawiedliwe. – Zewszystkich sił próbowała zachowaćspokój. – W nic nie „grałam”z Sylvainem. Uczyłam się walczyć. I jestmi przykro, że musiałeś się o mnie
martwić. Byłam zdenerwowana i niemyślałam zbyt jasno, ale nic mi niegroziło. Sylvain się mną zaopiekował.
– I to niby ma poprawić minastrój!? – wrzasnął tak głośno, że Alliemusiała się skrzywić. – Boże, Allie –podjął już nieco ciszej – po tymwszystkim, co zaszło, wciąż spotykaszsię z Sylvainem. – W jego napiętejszczęce wyraźnie zadrgały mięśnie.Spojrzał na nią oczami pełnymi bólu. –Miałaś przecież być ze mną.
Oparła dłoń na jego ramieniu.– Tylko z nim trenowałam –
wyjaśniła po raz setny. – To naprawdęnic wielkiego.
– Ale rozumiesz, dlaczego wolałbymcię z nim nie widywać, prawda?
Z pewnym wahaniem pokiwałagłową.
– To dlaczego to robisz?Fakt, że sama nie potrafiła sobie
wytłumaczyć własnych uczuć wobecSylvaina, tylko pogarszał całą sytuację.Nie wiedziała, co powiedzieć. Wszystkobrzmiało jak słaba wymówka.
– Myślę, że… jest dla mnie kimśw rodzaju przyjaciela.
– Przyjaciela, który próbował cięzgwałcić podczas letniego balu.
Jego słowa uderzyły w nią jak grom,wzbudzając kolejną falę gniewu.
– Raczej miałam na myśliprzyjaciela, który ocalił mi życie –odparła błyskawicznie. Widziała, żerani go w ten sposób, ale poddała sięwściekłości i zupełnie jej to nieobchodziło. – I tak, to prawda, żepróbował zrobić coś ohydnego i żeprzez bardzo długi czas go za tonienawidziłam. Ale przeprosił mniei starał się na wiele sposobów odkupić
swoją winę. Doskonale wiem, że ty teżo tym wiesz. Do diabła, Carter, mamchyba prawo sama dobierać sobieprzyjaciół? To przecież moje życie.Prosiłam cię tylko o to, żebyś mi zaufał.
Zerwał się na równe nogi.– W ogóle mnie nie słuchasz, Allie.
Nie chcę, żebyś się z nim spotykała.Nigdy – powiedział to takim tonem,jakby rozmawiał z kimś, kto zachowujesię kompletnie nieracjonalnie.
Przez długą chwilę wpatrywała sięw niego w milczeniu. Jaki był senstłumaczenia tego wszystkiego, skoro
ignorował wszystko, co powiedziała?– Nieźle. – Westchnęła w końcu. –
Ty go strasznie nienawidzisz, prawda?Zgaduję, że nie ma najmniejszej szansy,abyś uwierzył, że on chce się ze mnątylko przyjaźnić?
– Tak – potwierdził, nie odwracającwzroku. – Wszystko sprowadza się dotego, że jesteś moją dziewczyną, a ja nieżyczę sobie, żebyś spotykała sięz Sylvainem.
– Daj spokój. – Jej gniewprzegrywał powoli z narastającymzakłopotaniem. – To idiotyczne. Nie
wierzysz chyba, że możesz mi dyktować,z kim mam się przyjaźnić, tylko dlategoże ze sobą chodzimy? Wydaje ci się, żeco… że żyjemy w jakichśprehistorycznych czasach? Samawybieram sobie przyjaciół.
– Przecież nie mówię ci, co maszrobić. To twój wybór. – Jej pełneniedowierzania spojrzenie nie zrobiło nanim żadnego wrażenia. – Ale jeślichcesz być ze mną, to nie możeszspotykać się z Sylvainem.
Kiedy uświadomiła sobie, cooznaczały jego słowa, poczuła ogromny
ciężar w sercu.– Próbujesz powiedzieć, że zerwiesz
ze mną, jeśli będę się przyjaźnićz Sylvainem?
Nie musiał odpowiadać. Wyraz jegotwarzy mówił wszystko.
– Och, Carter… – Westchnęła,czując się jak w pułapce, i opuściłagłowę na kolana.
Jeśli się nie zgodzi, to go straci. Niepotrafiła myśleć ani oddychać, ale niemiała wyjścia, musiała wybrać.I wiedziała, kogo wybierze. W końcubył najważniejszą osobą w jej życiu.
Nie mogła stracić Cartera.Podniosła głowę i spojrzała na niego
zasmuconymi szarymi oczami.– W porządku – zgodziła się
ponuro. – Zgaduję, że będę musiałazrezygnować ze spotkań z Sylvainem.
Z tryumfalnym uśmiechem złapał jąza ręce i podniósł z ławki, biorącw objęcia.
– Przepraszam, że się pokłóciliśmy –szepnął, owiewając ciepłym oddechemjej włosy. – Nie chciałem sięzachowywać jak ostatni gnojek, ale niemogłem wytrzymać, kiedy cię z nim
widywałem.Oparł głowę na jej piersi. Allie
milczała.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
11
Przez cały następny tydzień Alliepracowała tak ciężko, że nie miałaczasu, aby zamartwiać się Gabe’em czyswoją kłótnią z Carterem, choć wciążnękały ją wątpliwości. UnikanieSylvaina okazało się dość łatwe –w końcu tylko spała albo pracowała.Wciąż nie dawała jej też spokojuwiadomość o tym, że jeden z uczniówbądź nauczycieli współpracuje
z Nathanielem. Bała się, że ktoś jąszpieguje.
Ale kto?Gdy rozmawiała z Eloise, nie
potrafiła uwierzyć, że to mogła być ona.Była zbyt miła, a ukrywanie czegośtakiego wymagałoby olbrzymichzdolności aktorskich. Allie nienawidziłaZelaznego, to oczywiste, ale również niepotrafiła sobie wyobrazić, jak onwspółpracuje z Nathanielem. Jegooddanie szkole nie znało granici proporcji. Podejrzewanie Isabelle niemiało najmniejszego sensu, pozostawał
więc tylko Jerry Cole, miły facet w typiekujona, który ekscytował się,opowiadając o atomach, i szczerzekochał swoich uczniów. On też odpadał.
Nie mogli to być również Raj Patel,Sylvain czy Carter.
Jej myśli zawsze urywały się w tymmiejscu: nikt z Nocnej Szkoły niepotrafiłby w taki sposób zdradzićIsabelle i innych uczniów.
Ktoś jednak musiał.
Jeśli Allie nie zajmowała się akuratbieganiem, przyswajaniem wiedzy albo
poznawaniem technik samoobrony, topróbowała sobie zaskarbić przyjaźńZoe. Wszystkie jej wysiłki szły jednakna marne. Im mocniej się starała, z tymwiększą podejrzliwością traktowała jądziewczynka.
Jej dziwny, pozbawiony emocjisposób mówienia i metodycznepodejście do kwestii rozwiązywaniaproblemów sprawiały, że trudno ją byłopolubić. Minęło sporo czasu, nim Alliezaakceptowała, że za tą twarzą robotai przerażającą inteligencją rzeczywiściekryje się trzynastolatka.
Zoe nienawidziła bezcelowychpogaduszek. Każda próba zainicjowaniarozmowy na jakiś luźny temat kończyłasię tym, że dziewczyna wpatrywała sięw Allie z zaciekłą miną, jakbypróbowała zrozumieć, dlaczego jejpartnerka musi być taka wkurzająca.Pewnego dnia, gdy Allie opowiadałao tym, co jej zadano, Zoe przerwała jejw pół słowa.
– Za dużo gadasz – oznajmiłai odeszła, pozostawiając jąz rozdziawioną ze zdziwienia buzią.
Ale były też jeszcze treningi. Zoe
okazała się doskonałą partnerką. Zakażdym razem, gdy Allie zdołała cośw miarę szybko opanować, Zoepróbowała ją chwalić, choć zwyklewychodziło z tego coś w rodzaju:„Nauczyłaś się tego szybciej niż zwykle.Coś nie tak?”.
Była w niej jednak jakaśwrażliwość, która sprawiała, że Alliewciąż się nie poddawała.
– Jest trochę jak… zwierzątko –próbowała to pewnego dnia wyjaśnićRachel.
Przyjaciółka uśmiechnęła się pod
nosem.– Na twoim miejscu raczej bym przy
niej tak nie mówiła.– Coś jak krzyżówka kobry
z kotkiem – ciągnęła dalej niewzruszonaAllie. – Jednocześnie morderczai urocza.
– Zupełnie jak mały pyton – zgodziłasię Rachel. – Jeśli kiedykolwiek jej topowtórzysz, nie przyznam się, że topowiedziałam.
– Nie odważyłabym się. – Allieudała atak dreszczy. – Zrobiłaby mikrzywdę.
Nim pewnego zaskakująco ciepłegopaździernikowego popołudnia JerryCole przydzielił je obie do ćwiczeniatechnik śledczych, Allie zaczęła jużwierzyć, że Zoe nigdy się do niej nieprzekona. Kiedy ruszyły w ślad zaswoim celem, Allie wciąż powtarzaładramatycznym tonem: „To NocnaSzkoła… za dnia… dnia…dnia…”, próbując naśladować echo.Zoe zgromiła ją wzrokiem.
Ich zadaniem było potajemneśledzenie przez trzy godziny jednegoz uczniów – Philipa. Musiały za wszelką
cenę uniknąć wykrycia i zapisywaćkażdy jego ruch. Kiedy przydzielano imto zadanie, obie uznały, że może byćcałkiem fajnie. Teraz umierały z nudów.
Philip spędził pierwszą godzinęw bibliotece, pochylony samotnie nadksiążkami. Potem zniknął w toalecie dlachłopców. Na całą wieczność.Zastanawiały się właśnie na korytarzu,czy któraś z nich powinna pójść za nimi sprawdzić, co zajmuje mu tyle czasu,kiedy pojawił się w drzwiach tak nagle,że ledwie zdołały usunąć mu się z drogi.Na szczęście nie zwrócił na nie uwagi
i pospiesznie wybiegł na zewnątrz. Idącza nim, zobaczyły, jak dołącza do grupkiznajomych, grających w piłkę.
Na czas meczu Zoe i Allie ukryły sięw lesie, szpiegując go zza drzew.
– Przechwycił piłkę – meldowałaZoe, schowana wśród paproci. – O nie,znowu spudłował. – Usiadła tyłem doboiska i spojrzała na Allie – Jestbeznadziejny.
Trzymając źdźbło trawy międzykciukami, Allie próbowała dmuchnąćw nie tak, by wydobyć jakiś dźwięk.Dość szybko znudziła się tą zabawą
i upuściła trawkę na ziemię.– Do licha… – Westchnęła. – Jakie
nudy. Czemu on nie może robić czegośinteresującego? Nie wiem… mógłby sięwdać w bójkę albo coś. Wszystko tylkonie to.
W końcu żeby zabić czas,postanowiły w coś zagrać. Najpierwspróbowały kalamburów, potem zaczęływypatrywać chmur przypominającychzwierzęta.
– Widzę Minotaura. – Zoe wskazałajeden z obłoków, leżąc na plecach podsłonecznym, błękitnym niebem.
– Nieee. – Allie zmrużyła oczy, alewe wskazanym przez dziewczynkęmiejscu widziała tylko bezkształtnąchmurę. – Tam niczego nie ma.
– To przecież Minotaur. – Zoe sięupierała. – Popatrz: dwa rogi,muskularny tors. A tam coś w rodzajuogona. To Minotaur.
– Taa, Minotaur – wymamrotałaAllie. – A ja widzę kaczkę.
– Serio? – Zoe spojrzała wewskazane przez partnerkę miejsce. – Tochyba nie jest kaczka. Raczej królik.
– W porządku. – Allie westchnęła. –
Może być królaczka. Albo kaczkrólik.Tuż obok nich na ziemi wylądował
ptak i przyglądał im się przez chwilęz przekrzywioną głową, nim ponowniezerwał się do lotu. Allie nie zwróciła naniego większej uwagi, szukając naniebie chmur, którymi mogłaby przebićtego Minotaura.
– O nie – szepnęła Zoe. – Tylkojeden.
– Tak. – Allie wciąż wpatrywała sięw niebo. – Był tylko jeden kaczkrólik.
Ale Zoe wcale nie mówiłao chmurach. Zerwała się na równe nogi,
wodząc spanikowanym wzrokiem wśróddrzew. Allie popatrzyła na nią, mrużącoczy przed słońcem.
– Jedna sroczka smutek wróży –wymamrotała Zoe. – Nie może być tylkojedna, gdzieś musi być druga. Jednasmutek wróży, Allie. – W jej głosiepojawiła się ponaglająca nuta. – Pomóżmi ją znaleźć!
– Co znaleźć? – Zaskoczona Alliepodniosła się niezgrabnie z ziemi, aledziewczynka zdążyła już zniknąć wśróddrzew. Dogoniła ją po kilku sekundach,Zoe stała na polanie, wpatrując się
w gałęzie drzew. – Co mam ci pomócznaleźć?
Dziewczyna wskazała gałąź ponadich głowami, na której balansowałaspora, błyszcząca sroka. Jej upierzeniedziwnie kontrastowało z tym miejscem.Ptak spojrzał na nie z ukosa, a potemzainteresował się czymś innym.
– Nie może być tylko jedna – Zoemamrotała do siebie. – Musimy znaleźćinną.
Wciąż nie wiedząc, co o tym myśleć,Allie zaczęła się rozglądaćw poszukiwaniu ptaków –
jakichkolwiek.– Tam. – Wskazała po chwili na
wysoki kasztanowiec, znajdujący się takdaleko, że mogły dostrzec tylkonajwyższe gałęzie, kołyszące się lekkona wietrze. Trudno było określić gatunekptaka, który na nich siedział, ale miałanadzieję, że to właśnie tegowypatrywała Zoe. – To sroka, prawda?
Dziewczynka stanęła na palcachi wbiła pełen powątpiewania wzrokw odległe drzewo. Nagle jej twarzrozbłysła radością i Zoe klasnęław ręce.
– Tak. Dwie: radości pełne dni!Przestraszona sroka zerwała się do
lotu.Zoe bez słowa powróciła na
miejsce, w którym wcześniej leżały,wpatrując się niebo, i znów położyła sięna plecach, tak jakby nic się niewydarzyło.
Allie usiadła obok niej, marszczącczoło z namysłem.
– Sroki? – zapytała w końcuostrożnie.
Zoe wciąż patrzyła w niebo.– Nie może być tylko jedna –
wyjaśniła. – Nigdy, Allie.– Z powodu… wiersza?Dziewczynka skinęła głową.Allie pamiętała tekst jak przez mgłę.
Jej matka powtarzała go czasem, widzącsamotną srokę na swojej drodze. Jednasroczka smutek wróży. Dwie – radościpełne dni. Trzy to dziewczę urodziwe.Cztery – chłopiec ci się śni.
Wiedziała, że niektórzy ludziebywali przesądni na punkcie tychptaków i uznawali je za zwiastunynieszczęścia, ale jeszcze nigdy niespotkała się z taką reakcją.
Zastanawiając się nad tym, ogarnęłanieobecnym spojrzeniem pobliskieboisko. Było puste.
– O, szlag! Zoe, zgubiłyśmy tegobęcwała Philipa.
Ale nie miało to większegoznaczenia, podobnie jak zła ocenai rozczarowanie w oczach Jerry’ego.Tego popołudnia wszystko się zmieniło.
Zoe całkowicie ją zaakceptowała.
Ładna pogoda nie utrzymała się zbytdługo, a kiedy kilka dni później Allie
schodziła u boku Cartera po schodachprowadzących do sali treningowejw piwnicy, rozmawiając z nim o tym, cozdarzyło się poprzedniego wieczoru,odgłosowi ich kroków towarzyszył szumpadającego deszczu, dudniącegoo parapet. Wczorajsza aura również niezachęcała do wychodzenia na zewnątrz,więc zamiast biegania czekało ichrozwiązywanie zadań. Wywieszona natablicy kartka zapisana równym,kanciastym pismem Eloise okazała siędla wszystkich sporym zaskoczeniem.
Wykolejony pociąg pełen pasażerów
zmierza ku nieuchronnej katastrofie.Możesz ocalić wszystkich, zmieniająckurs pociągu, ale wtedy zginie jednaniewinna osoba. Czy uważasz za słusznepoświęcenie jednostki po to, by ocalićwiele istnień?
Jak zwykle powiedziano im tylkotyle, że być może kiedyś będą musielipodjąć taką właśnie decyzję, oraz że niema złych i dobrych odpowiedzi w takiejsytuacji. Każdy musiał dokonaćsamodzielnego wyboru.
Doprowadzało to Allie doszaleństwa.
– To okropne – stwierdziła. – Co tow ogóle za pytanie?
Szli oświetlonym jarzeniówkamikorytarzem prowadzącym do piwnicy.Powietrze pachniało kurzem, było tuchłodno i wilgotno.
– Dlaczego twierdzą, że nie maprawidłowej odpowiedzi? – Potrząsnęłapięścią w kierunku sufitu. – Któraś musibyć właściwa!
– Powinnaś się przyzwyczajać –uspokajał ją Carter. – Ciągle pytają naso takie rzeczy.
– I niby czego mamy się w ten
sposób nauczyć? Jak być złym?– Może.Spojrzała na niego kątem oka,
próbując coś wyczytać z jego twarzy.Nie odezwała się ani słowem, alecieszyło ją to, że nie przyjmujebezkrytycznie wszystkich metodstosowanych w Nocnej Szkole.Wyglądało na to, że niektóre sprawybudziły w nim taki sam niepokój jakw niej. Nie potrafiła rozstrzygnąć, czytakie pytania są w porządku.
– Nie wierzę, żeby im się to udało –stwierdziła. – Jesteśmy zbyt mili. Nigdy
nie zamienią nas w złych ludzi. –Pchnęła drzwi prowadzące do salitreningowej i natychmiast zapomniała,o czym mówiła, zaskoczona rzędamimetalowych krzeseł, rozstawionych naśrodku.
Carter spojrzał nagle przez jejramię.
– Co u diabła…? – wymamrotał.Weszli do środka, wymieniając
zaniepokojone spojrzenia i zajmującmiejsca na dwóch pierwszych wolnychkrzesłach.
– Co się dzieje? – zapytała szeptem
Allie, ale Carter tylko potrząsnął głową.On również nie wiedział. Dziewczynapoczuła narastający niepokój. Atmosferana sali była podniosła jak w kościeleprzed rozpoczęciem nabożeństwa,wszyscy siedzieli w pozach uniżonegoszacunku. Miała wrażenie, że nikt niewie, czego można się spodziewać, alewszyscy podejrzewali, że nie będzie tonic dobrego.
W ciągu dziesięciu minut, jakieminęły, zanim ponownie otwarły siędrzwi, powietrze w sali zaczęło iskrzyćod skumulowanego napięcia. Do środka
weszli równym krokiem najważniejsiwykładowcy Nocnej Szkoły – Eloise,Isabelle, Zelazny, Jerry i Raj, wszyscyubrani na czarno i wyglądający jakdowódcy gotowi do bitwy. Cała piątkazajęła swoje miejsca z przodupomieszczenia i bez słowa omiotłauczniów zniecierpliwionymispojrzeniami.
Allie tak mocno owinęła jedenz palców rąbkiem koszulki, żecałkowicie odcięła dopływ krwi.
Jako pierwszy głos zabrał Raj.– To, czym będziemy się zajmować
w tym tygodniu, na pewno nie jest łatwe,ale ma kluczowe znaczenie. Każde z wasdostanie jedną osobę do przepytania.Możecie pytać o każdy aspekt jej życia,a potem macie złożyć pisemny raport.Sami musicie stwierdzić, czy osoba,z którą rozmawialiście, mówiła wamprawdę. Wszyscy przejdziecie w tymtygodniu indywidualne ćwiczeniaz wykrywania kłamstw. Spodziewamysię, że pod koniec każde z was będziepotrafiło rozpoznać wszystkie oznakirozmijania się z prawdą: tiki,manieryzmy, nieświadome sygnały.
Wykorzystacie je do ustalenia prawdy.Patel usiadł, oddawszy głos Eloise.– Przydzielone wam osoby będą
najczęściej ludźmi, których znacie, dośćczęsto będą to wasi dobrzy znajomi. –Po sali przebiegł pomrukniedowierzania. – W ten sposóbnauczycie się oddzielać emocje odpracy. Musicie jednak wiedzieć, żewasz rozmówca nie będzie mógłzobaczyć przekazanego nam raportu.Wszystko, co w nim napiszecie,pozostanie poufne i dlatego możeciepisać samą prawdę, bez ogródek. –
Oparła dłonie na blacie stołui z naciskiem wypowiedziała kolejnesłowa: – Kłamanie w czasie wywiadumoże skutkować wydaleniem zarównoz Nocnej Szkoły, jak i z Cimmerii.
Jako że przyszła kolej na Zelaznego,Allie oparła się na krześle, próbującodsunąć się jak najdalej od nielubianegonauczyciela.
– Wasze przydziały są tajne. Niepowinien wiedzieć o nich nikt pozaobiema zaangażowanymi osobami. Niemożecie ich nikomu ujawniać. –Zmierzył uczniów lodowatym
wzrokiem. – Każdy, kto zdradzi swójprzydział, zostanie ukarany. – Sięgnął dostojącej na podłodze teczki i wyjął z niejgarść czarnych cienkich kopert. – Pousłyszeniu swojego nazwiska proszę tupodejść po odbiór swojego zadania.Anderson…
Szczupła, wysoka dziewczynapodeszła do biurka, żeby odebrać swojąkopertę. Allie i Carter wymienili sięzdesperowanymi spojrzeniami.
Stos kopert powoli się zmniejszał.Jules i Lucas odebrali przydzielone imzadania. Kiedy Zelazny wywołał
nazwisko Zoe, dziewczynka przeszłaobok nich, wyraźnie kipiąc ze złości.
– To jakieś bzdury! – szepnęławściekle, wracając na swoje miejscez kopertą.
Wreszcie nauczyciel warknął„Sheridan” i przywołał Allie.
Odetchnęła głęboko i poszła naprzód sali. Starała się zachowaćneutralny wyraz twarzy, ale jejopuszczone po bokach dłonieodruchowo zacisnęły się w pięści.Patrząc Zelaznemu prosto w oczy,wzięła od niego czarną kopertę. Cały
proces od momentu wstania z krzesła dopowrotu na miejsce zajął jej możez minutę, ale wydawał się ciągnąćw nieskończoność.
Carter został wezwany jako ostatni.Wstając, rzucił Allie bezsilnespojrzenie.
– Otrzymaliście swoje przydziały –rozległ się silny, spokojny głos Isabelle,kiedy tylko chłopak ponownie usiadł. –Na czas trwania tych zajęć obowiązujewas całkowita dyskrecja.
Siedzący obok niej Jerry przetarłokulary i przemówił jako ostatni.
– Postarajcie się spędzić trochęczasu z przydzieloną wam osobą.Nauczcie się zadawać właściwe pytaniaoraz odróżniać prawdę od kłamstwa. Tonajważniejsze. – Nałożył z powrotemokulary i obrzucił ich poważnymspojrzeniem. – Ktoś z obecnych w tympomieszczeniu współpracujez Nathanielem. Okłamuje naswszystkich. Możecie go odnaleźć.Wasze zadanie rozpoczyna się od jutra.W tym tygodniu nie będzie żadnychinnych zajęć Nocnej Szkoły. Macie sięcałkowicie skupić na przeprowadzanych
wywiadach.Dołączając do uczniów
wychodzących z klasy, Allie i Carterzrównali krok z Jules i Lucasem.
– Potraficie w to uwierzyć? – Lucaswyglądał na mocno zniesmaczonego.
– W ogóle mi się to nie podoba. –Jules potrzasnęła głową, spoglądając naCartera. Wyraz jej twarzy wywołałw Allie niepokój. Jules przecież nigdysię niczym nie martwiła.
– To się musi źle skończyć.Przewiduję wiele zranionych uczuć.I boję się, że będą to moje uczucia –
Lucas zażartował ponuro.Ale nikt się nie zaśmiał.
Wróciwszy do swojego pokoju,Allie usiadła na łóżku i spojrzała należącą przed sobą kopertę – prostokątnączarną dziurę na śnieżnobiałej pościeli.Nikt teraz nie miał ochoty na życietowarzyskie. Nie uzgadniając tegow żaden sposób, po dotarciu na piętrowszyscy rozeszli się do swoichpokojów. Wiedziała, że musi otworzyćtę kopertę i sprawdzić, czyją prywatnośćbędzie musiała pogwałcić. Czyje słowa
podawać w wątpliwość. Dowiedziećsię, kto będzie musiał ją znienawidzićprzed końcem tego zadania.
Eloise mówiła, że przydzielano imosoby, które dobrze znali. Jakiś fatalnyszósty zmysł podpowiadał Allie, comoże znaleźć wewnątrz koperty, alewciąż powstrzymywała się przed jejotwarciem, niezdolna poruszyć rękami.
Wreszcie zamknęła oczy i sięgnęłapo nią na ślepo. Wyczuła pod palcamijej delikatną powierzchnię i ostrekrawędzie. Rozdarła jedną z nichpewnym ruchem ręki.
Przed otwarciem oczu zmówiław duchu modlitwę.
Z niewielkiej kartki wpatrywały sięw nią dwa czarne słowa, wypisaneschludnym charakterem pisma.
„Carter West”.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
12
Allie tak intensywnie wpatrywałasię w karteczkę, jakby chciała zmienićjej zawartość samą siłą spojrzenia. Aleniezależnie od jej pragnień, cel zadaniapozostawał niezmienny. Obracała jąw tę i we w tę, ale kartka nie zawierałaniczego poza tymi dwoma niechcianymisłowami.
W kopercie znajdowała się jednaktakże druga karteczka – coś w rodzaju
instrukcji, wypisanych skrupulatnie namaszynie:
Po zaznajomieniu się z obiektemwaszego śledztwa jesteście zobowiązanido poinformowania go o tym, żebędziecie z nim przeprowadzaliwywiad. Postarajcie się zrobić to jaknajdelikatniej, możecie na przykładzacząć od zaproszenia na wspólnąherbatę lub umówienia się na lunch.Korzystając z luźnej atmosfery, możeciepoinformować o zamiarze jaknajszybszego przeprowadzeniapierwszego wywiadu.
Pamiętajcie o robieniu jaknajdokładniejszych notatek w czasiespotkań. Wszystkie notatki muszą zostaćdołączone do raportu, zakazuje się teżich kopiowania na własny użytek.
Chrońcie zawartość tej kopertyprzed wzrokiem niepowołanych.Jakiekolwiek naruszenie tych reguł możeskutkować natychmiastowymrelegowaniem z Nocnej Szkoły lubcałkowitym wydaleniem z…
W połowie zdania przerwało jejdelikatne stukanie w okno. Zobaczyła podrugiej stronie twarz Cartera, stojącego
na wąskim gzymsie. Błyskawiczniewepchnęła kartki do koperty,zastanawiając się przez chwilę, czy niepowinna kazać mu odejść. Mogłabyudawać chorą albo wyczerpaną.
Widząc, że dziewczyna nie rusza sięz miejsca, Carter wskazał głową nazasuwkę w oknie i wbił w nią błagalnespojrzenie. Allie z wahaniem zwlekłasię z łóżka i otwarła okno na całąszerokość, wpuszczając podmuchzimnego powietrza. Carter wgramoliłsię na biurko, z trudem podkulającdługie nogi. Na zewnątrz wciąż padało,
więc jego długie, ciemne włosy zwisaływ mokrych kosmykach, niebieska bluzabyła przemoczona, a policzkizaczerwienione od zimna.
Wyglądał olśniewająco, alesprawiał wrażenie przygnębionego.
– Co tak długo? – zapytał. –Myślałem, że tam uświerknę.
– Przepraszam. – Machnęłaniezobowiązująco ręką. –Zastanawiałam się nad… czymś.
Zmierzył ponurym spojrzeniemczarną kopertę wciąż leżącą na łóżku.
– Ta… – Westchnął. – Też nad tym
myślałem.– To okropne. Nienawidzę tego
zadania! – wybuchła. – Czy mynaprawdę musimy to robić?
– Tak – potwierdził. – Ale to wcalenie musi nam zrujnować życia.Załatwimy to i zajmiemy się czymśinnym. To tylko zadanie.
– Możesz tak sobie wmawiać, aleoni proszą nas o to, żebyśmy weszliw czyjąś prywatność. – W oczach Alliebłysnął gniew. – Chcą poznać naszetajemnice, odkryć te wszystkiewariackie, żenujące albo straszne
historie, o których nigdy nikomu nieopowiadamy. Jak możemy wzajemnierobić sobie coś takiego i wciążpozostać… przyjaciółmi – zawahała sięprzed ostatnim słowem, pamiętając, żenie wie, kogo przydzielono Carterowi.
– Po prostu musisz to zrobić –odpowiedział. – Jesteśmy w takiejsamej sytuacji, każde z nas przez toprzechodzi. – Przyciągnął ją do siebie. –Nie martw się. Będzie dobrze. Kogodostałaś?
Zamiast odpowiedzieć Allie stanęłana palcach i zamknęła mu usta
pocałunkiem. Całowała go tak długo, ażoparł rękę na jej biodrze i przywarł doniej całym ciałem. Całowała, ażzabrakło mu tchu. Czuła pod palcamijego mokre włosy i chłód wciąż bijącyz jego warg, ale zupełnie jej to nieobchodziło. Istotny był tylko jego ciepłyoddech w jej ustach i to, że była z nimtak blisko, jak tylko mogła.
Nagle przerwał bez żadnegoostrzeżenia i cofnął się o krok, patrzącna nią z nagłym zrozumieniem.
– Niech to szlag, Allie! To ze mnąmasz przeprowadzić wywiad, prawda?
Skinęła głową.– A to banda sukinsynów! – Carter
przeklął cicho pod nosem.
– Powinnaś zwracać uwagę nawszystkie sygnały fizyczne, takie jak naprzykład pocenie się – wyjaśniła Eloise.
– Ohyda. – Allie jęknęła, wpatrującsię w swoje buty i osuwając jeszczeniżej na krześle. Odruchowo oplątywaławokół palca materiał spódniczki.I rozplątywała. I od nowa.
– Patrz również, czy się nie
wierci. – Bibliotekarka spojrzała na niąznacząco. – Ale to są dość oczywistewskazówki i szczerze mówiąc, poCarterze spodziewałabym się czegoświęcej.
– To znaczy? – zainteresowała sięAllie.
Było wczesne przedpołudnie,a Eloise wywołała ją z lekcjimatematyki na pierwszy trening z technikśledczych i wykrywania kłamstw. Byłaspecjalistką w tej dziedzinie, a Isabelleosobiście nalegała, by spędziła więcejczasu z Allie, ucząc ją niezbędnych
umiejętności.W normalnych okolicznościach
możliwość urwania się z matmy byłabydla Allie powodem do radości, wciążjednak zbytnio wściekała się o to, żeprzydzielono ją do przepytywaniaCartera, aby się tym dzisiaj cieszyć.
– To znaczy – wyjaśniła cierpliwieEloise – że jest dobrym uczniem NocnejSzkoły i prawdopodobnie potrafi sięświetnie kamuflować.
Allie zamarła na dźwięk tych słów.Przecież Carter był najmniej obłudnąosobą, jaką znała. Na pewno nie
potrafiłby…– W porządku. Przećwiczmy teraz
coś innego. – Bibliotekarka oparła sięplecami o jaskrawo pomalowaną ścianęi położywszy notatnik na kolanach,przewertowała kilka kartek. Siedziaływ jednym z prywatnych pokoi do naukina tyłach biblioteki. Każde z tychniewielkich pomieszczeń, wyposażonychw biurko i dwa krzesła, miało ścianypokryte siedemnastowiecznymifreskami. Allie nazywała ten „SalkąPokoju”, ponieważ wszystkie postaciena malowidłach uśmiechały się
radośnie. Cherubiny unoszące się podsufitem były pulchne i wesolutkie.W odróżnieniu od fresków w innychpokojach tutaj nikt nikogo nie zabijał.
– Powiedz mi, jakich oznak będzieszwypatrywać podczas następnej rozmowyz Carterem – poprosiła Eloise.
Allie przypomniała sobie, w jakisposób patrzył na nią spod tych swoichdługich rzęs, kiedy był czymśzdenerwowany…
– Czy się poci. – Westchnęła. – I czydotyka… – zakreśliła dłonią zaryswłasnej twarzy – no wiesz… nosa albo
ust.– Dobrze. Wiesz, dlaczego ludzie
zasłaniają usta, gdy muszą skłamać?Wiedziała, ale zaciskając wargi,
potrząsnęła przecząco głową.Eloise miała na nosie wąziutkie
okulary, które ledwie zasłaniały jej oczyi rzucały świetlne rozbłyski, gdypatrzyła na Allie.
– Niektórzy wierzą, że topodświadoma próba ukrycia kłamstwa –wyjaśniła, przerzucając kolejną kartkęw notesie. – Powinnaś również zwracaćuwagę na ruch gałek ocznych.
– Serio? – Allie zmarszczyła brwi. –Mam się przyglądać, czy unika mojegowzroku?
– Wręcz przeciwnie. Uważaj na to,jak często próbuje nawiązać kontaktwzrokowy. Kłamiąc, ludzie o wieleczęściej koncentrują się na oczachrozmówcy niż zazwyczaj. Na przykład –wskazała ręką w jej stronę – dokładniew tej chwili, kiedy powiedziałam, żemasz się skupić na jego oczach,spojrzałaś w stronę sufitu. Wieszdlaczego to zrobiłaś?
– Naprawdę? – Allie zaczęła się
ponownie wiercić na krześle. –Zrobiłam coś takiego?
Eloise pokiwała głową.– Robimy tak, gdy zastanawiamy się
nad odpowiedzią. Oznacza to, żeprzeszukujemy mózg, próbując znaleźćinformacje. – Bibliotekarka pochyliłasię w jej stronę. – Jeśli zauważysz, żeCarter tak nie robi, może to oznaczać, żepodał ci z góry przygotowanąodpowiedź.
Allie westchnęła i spojrzała naswoje splecione dłonie.
– Cudownie. – Westchnęła
z wyraźnym przygnębieniem.– Proszę. – Eloise podała jej kartkę
z wypisanymi trzema pytaniami. –Podczas rozmowy z Carterem musiszzadać te trzy pytania. Powinny sięznaleźć w twoim raporcie razemz odpowiedziami.
Allie spojrzała na pierwsze z pytańi poczuła, jak przewraca jej się żołądek.„Czy kiedykolwiek rozmawiałeś na mójtemat z Nathanielem lub którymś z jegowspółpracowników?”
Kiedy zdołała się w końcu odezwać,jej głos drżał z napięcia.
– Eloise… Obie doskonale wiemy,że ktokolwiek nas szpieguje, to napewno nie jest Carter. Marnujemy tylkoczas, zamiast skoncentrować się naprawdziwych poszukiwaniach. A cojeśli to Zelazny lub Jerry? Albo ty? Czyz tobą też ktoś będzie rozmawiał?
Jej głos rozbrzmiał głuchym echemw niewielkim pokoju. Eloise nieodpowiedziała od razu, tylko podeszłado niej, po czym zdjęła okularyi odłożyła je na biurko. Pochyliła sięnad dziewczyną, która dopiero terazzwróciła uwagę na to, jak młoda jest
stojąca przed nią bibliotekarka. Jejciemne włosy były spięte w luźny końskiogon, brązowe oczy zupełnieprzejrzyste, a twarzy nie znaczyłynajmniejsze zmarszczki. Równie dobrzemogła być jedną z tutejszych uczennic.
– Posłuchaj, Allie – odezwała sięw końcu łagodnym głosem. – Wiem, żeto dla ciebie ciężkie. I wszyscy wiemydlaczego. To właśnie dlatego cię o toprosimy.
– Co? – Allie poczuła nagłerozżalenie. – Wszyscy chcecie, żebymzrujnowała sobie życie?
– Nie – zaprzeczyła Eloise. –Chcemy cię nauczyć, jak rozpoznaćzagrożenie, nawet wśród tych, którychuznajesz za swoich przyjaciół. Niezapominaj, że Gabe również był twoimprzyjacielem. Ufałaś mu, wszyscy muufaliśmy, ale nie był tym, za kogo siępodawał. Zawsze staramy sięprzydzielać wszystkim najbliższe imosoby.
– Ale dlaczego Carter? – zapytałaAllie z udręką w głosie. – On przecieżnie jest tylko moim przyjacielem. Tomój chłopak. A to naprawdę robi
różnicę.Eloise rozplotła jej palce i ujęła ją
za dłoń.– Ponieważ najbliższa osoba może
wyrządzić ci największą krzywdę.Rozwścieczona Allie wyrwała dłoń
z jej uścisku. Nie można byłoopowiadać tak okropnych rzeczy. Zanimjednak zdążyła zaprotestować,bibliotekarka uniosła rękę, prosząco milczenie.
– Posłuchaj, zanim na mnienakrzyczysz – poprosiła. – Wiem, cochcesz powiedzieć, i wiem, że Carter
jest dobrym człowiekiem. Znamy godoskonale i nie wierzymy, że coś przednami ukrywa. Ale zrozum, że Carter niemusi być twoim chłopakiem do końcażycia. Chcemy cię nauczyć, jak odsuwaćna bok uczucia, oceniając ludzi, naktórych ci zależy. Musisz wiedzieć, jakodróżniać, kim są naprawdę od tego, jakty sama ich postrzegasz. Nawet jeśli ichkochasz.
Allie skrzywiła się, słyszącwzmiankę o miłości.
– To jakieś bzdury. – Kopnęła piętąnogę krzesła. – Nikt nie może czegoś
takiego zrobić. Nie da się przepytywaćwłasnego chłopaka, a potem… spotkaćsię z nim po lekcjach jak gdyby nigdynic. Nikt tego nie potrafi. Nikt.
– Oczywiście, że tak –odpowiedziała spokojnie Eloise. –Ludzie robią to przez cały czas.
Tego wieczoru po kolacji Alliewróciła samotnie do swojego pokoju.Chciała przeczytać lekturę na angielski,ale słowa powieści wydawały sięrozpływać przed jej oczami, zmieniającsię w bezkształtną, pozbawioną
znaczenia plątaninę wyrazów, którychnie potrafiła zrozumieć. Jej myślikrążyły wokół zupełnie innego tematu.Nasiona zwątpienia posiane w jejumyśle tego ranka przez Eloise zaczęłyrozkwitać w najróżniejszych kierunkach.
A co jeśli Carter ją okłamał?Przerzuciła kolejną stronę.Po co miałby to zrobić?
Ruszaj się, a przetrwasz.Allie pędziła przez zaśnieżony las,
wciąż powtarzając w duchu te słowa.Ruszaj się.Błękitne światło księżyca migotało
między drzewami, oświetlając jej białąpiżamę.
Przetrwasz.Dziewięćset siedemdziesiąt jeden
kroków… dziewięćset siedemdziesiątdwa.
Było jej tak zimno, że nie potrafiłapojąć, jakim cudem wciąż się jeszczeporusza. Jej zmarznięte na kość palce
zacisnęły się w pięści, którymiwymachiwała rytmicznie, zmuszając siędo biegu. Towarzyszył jej tylko urwanydźwięk własnego oddechu i odgłosszurania przemoczonymi kapciami pośniegu.
Pędząc po ścieżce, mijała kolejnesosny i zamarznięte paprocie, doskonalewidoczne w nadzwyczajnie jasnymświetle księżyca. Jej oddech skraplał sięw krystaliczne chmurki.
Nie wiedziała, dokąd ma biec. I byłojej potwornie zimno. Z trudempowstrzymywała się od płaczu.
Nie teraz.Nagle usłyszała jakieś poruszenie
w zaroślach. Z pobliskiego krzakaosunęła się czapa śniegu.
Wyhamowała gwałtownie,odruchowo przybierając postawęobronną. Wstrzymując oddech i czekającna nieuchronny atak, nie spuszczała okaz zarośli. Spod krzaka wyszedłniewielki lisek i stanął, patrząc wprostna nią. Jego gęste, rude futro odcinałosię od otaczającej ich bieli.
Spoglądając na nią nieustraszonymioczami urodzonego drapieżcy, zwierzę
zaczęło węszyć w powietrzu. W oczachAllie wezbrały łzy, ale otarła jewierzchem ręki.
– Jesteś piękny – szepnęła,wyciągając przed siebie zsiniałąi zziębniętą dłoń, żeby go pogłaskać.
Lis rozchylił wąskie wargi i odsłoniłrówne rzędy białych zębów. Zanimzdążyła cofnąć rękę, zwierzęprzykucnęło na tylnych łapach i warcząc,rzuciło się jej do szyi.
Allie zerwała się z łóżka, czującogień palący całe jej gardło. Zanim
ocknęła się na dobre, stała boso naśrodku pokoju, trzęsąc się z zimnai przerażenia. Jej dłoń wciąż kurczowozaciskała się na kołdrze. Z przerażeniemw oczach wymacała po omackuwłącznik lampki stojącej na stolikui zapaliła światło. Uważnie rozejrzałasię po wszystkich kątach pustego pokoju.
Wreszcie, uspokojona tym, żenajwyraźniej wciąż była sama, zamknęłauchylone okno i skrupulatnie jezaryglowała. Wróciła do łóżka i okryłasię ponownie kołdrą, kładąc ją napiersiach niczym tarczę chroniącą przed
koszmarami.– Dziękuję ci, moja droga
podświadomości – wymamrotała podnosem. – Teraz to już na pewno nigdynie zasnę.
Leżała bardzo długo, wpatrując sięw sufit szeroko otwartymi oczami,a kiedy wreszcie zasnęła, lampka obokjej łóżka wciąż płonęła uspokajającymblaskiem.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
13
Po koszmarze nie mogła jużporządnie zasnąć i obudziła się nadobre, kiedy na zewnątrz wciąż jeszczepanowały ciemności. Przed siódmązeszła na parter i usiadłszy w jadalni,przyglądała się, jak pracownicy kuchnirozstawiają na stołach podgrzane talerzei termosy z kawą. Kiedy kilka minutpóźniej pojawiła się Rachel, Alliebezmyślnie patrzyła w przestrzeń.
Ostatnio nie miały wielu okazji dospotkań – zajęcia Nocnej Szkołyzajmowały zbyt dużo czasu.
– Coś słabo wyglądasz – zauważyłaprzyjaciółka, kładąc książki. –Najedzmy się jak prosiaki, a przy okazjio wszystkim mi opowiesz.
Jadalnia wciąż była raczej pustawa,ale na stołach parowały już herbatai jajecznica z tostami. Choć Allie niemiała zbyt wielkiej ochoty, zabrała siędo jedzenia. Sama obecność Rachelodrobinę poprawiła jej nastrój. Tęskniłaza nią. Chciała jej opowiedzieć
o wszystkim, ale wiedziała, że nie może.Na szczęście nadal mogły sięprzekomarzać przy śniadaniu, tak jakdawniej.
– Umieram z głodu – oznajmiłaRachel. – Wczorajsza kolacja była zbytdziwna, żeby się nią najeść. Powinnitakie rzeczy oprawiać w ramki, a niepodawać na stół. Wystawiaćw galeriach sztuki nowoczesnej.A właściwie, co tu robisz tak wcześnierano?
– Nie mogłam spać – wyznałaAllie. – Miałam jakieś dziwaczne
koszmary o bieganiu i lisie, który mnieugryzł. – Upiła ostrożnie łyk gorącejherbaty.
– Lis? – zdziwiła się Rachel. –Bolało? Polała się krew?
– Obudziłam się, kiedy zaczął zjadaćmi twarz. – Przypomniała sobie, jakstała roztrzęsiona na środku pokoju.
– Nieźle. Jedzenie twarzy… –Rachel nabrała odrobinę jajecznicyi wpakowała sobie do ust. Widząc, żeAllie się nie uśmiecha, przekrzywiłagłowę i spojrzała na nią z ukosa. – Lisyraczej nie rzucają się na ludzi, wiesz?
Właściwie to nigdy, tak chybapowinnam powiedzieć. Te zwierzęta nieżywią się ludźmi. Zapewne jednak twójwyśniony lis nie mógł się oprzećkuszącemu zapachowi, wydzielanemuprzez twoje wyśnione ja. Moim zdaniemoznacza to, że po prostu cię polubił.
Allie musiała się uśmiechnąć,pomimo tego, że ponury nastrój wcalejej nie opuścił.
– A co jeśli to była lisiczka?– Hm, lesbijskie sny erotyczne
o lisach? Ty mała, przebiegła paskudo!Ciekawe, co Freud miałby na ten temat
do powiedzenia.– Gdyby to tylko był sen
erotyczny… – Allie westchnęła,wpatrując się w talerz. Ponowniepodniosła wzrok na przyjaciółkę. –A skoro już mówimy o seksie… O cochodzi z tobą i Lucasem? Coś się międzywami dzieje? Bo odniosłam takiewrażenie.
Na twarzy Rachel pojawił sięrumieniec. Prawdziwy rumieniec. Allieotworzyła szeroko oczy.
– Ha! – zawołała tryumfalnie. –Widzę, że coś się dzieje! Opowiadaj
natychmiast.Rachel odpowiedziała
zawstydzonym spojrzeniem.– Cóż… Lucas i ja jesteśmy razem.
Tak jakby oficjalnie.– O! Mój! Boże! – Allie nie potrafiła
powstrzymać się od cichego krzyku.Zerwała się z krzesła i wzięłaprzyjaciółkę w objęcia.
Dusząc się ze śmiechu, Rachelodepchnęła ją na bezpieczną odległość.
– Spadaj! Zgniotłaś mój tost.– Och, Rachel! Tak się cieszę!
Kiedy to się stało?
– W zeszły weekend. Zauważyłaś,jak wtedy zniknęłam po lunchu?A w niedzielę cała byłamw skowronkach i w ogóle głupiałam. Tobyło oburzające. Mam nadzieję, że tegonie widziałaś.
Tym razem to Allie się zarumieniła.Niczego nie zauważyła. Zupełnieniczego. Skupiała się jedynie natreningach Nocnej Szkoły orazrozmowach z Carterem i Zoe. Niewidziała Rachel całej w skowronkach,bo po prostu w ogóle jej nie widziała.Ostatni weekend wydawał się tak
odległy, jakby wydarzył się parę stulecitemu. Ciekawe, czemu wcześniej jej niepowiedziała? To było do niej zupełnieniepodobne. Zazwyczaj biegła do jejpokoju, by obgadać całą sprawę,siedząc na łóżku.
Przyjaciółka nadal opowiadałao całowaniu się w blasku księżyca,a Allie uśmiechała się do nieji uprzejmie kiwała głową, ale niepotrafiła przestać myśleć o tym, żeoddaliły się od siebie z powodu NocnejSzkoły.
Chociaż śniadanie z Rachel nieco sięprzeciągnęło, Allie i tak pojawiła sięprzed czasem w pracowni historyczneji natychmiast zauważyła Jo, którapomachała do niej z drugiego końca sali.Jej krótkie chłopięce włosy sprawiały,że dziewczyna wydawała się bledszai szczuplejsza. A może po prostu zawszebyła chuda i blada. Allie przyjrzała jejsię uważnie i zajęła miejsce na krześle.
– Cześć – szepnęła Jo. – Mówszybko, póki jesteśmy same, kogodostałaś?
– Co dostałam?
Jo sprawiała wrażenie nadmierniepodekscytowanej. Jej oczy błyszczałydziwnym blaskiem.
– Wiesz, o co chodzi…– Nie rozu… – Allie urwała w pół
słowa, kiedy zrozumiała, o co pyta jąkoleżanka, i poczuła gwałtowny skurczżołądka. Spojrzała jej prosto w oczy. –Skąd o tym wiesz?
– Oj, Allie. – Dziewczynazachichotała. – Wiesz przecież, że nicsię przede mną nie ukryje. Wszędziemam kontakty. Mów, kogo musiszprzepytać.
Jej śmiech wydawał się zbytpiskliwy, a odpowiedzi – zbyt szybkie.Allie poczuła, że w jej sercu zaczynająkiełkować podejrzenia. Siedziaływ klasie Zelaznego, nauczyciela, któryjej nienawidził. Jo doskonale o tymwiedziała. Dlaczego zadawała jejzakazane pytania na tak niebezpiecznymterenie?
– Nie mogę – wyjąkała przerażonaAllie. – Po prostu… nie mogę ci tegopowiedzieć. Dobrze wiesz.
– Co? Mówisz serio? – Jowyglądała tak, jakby faktycznie poczuła
się urażona. – Przecież nikomu niepowtórzę.
Allie przypomniała sobieostrzeżenia mówiące o wydaleniu zeszkoły i potrząsnęła ze smutkiem głową.
– Naprawdę nie mogę, Jo –powtórzyła, czując jednocześnie, że takwłaściwie nie chciała jej tegopowiedzieć. Nie ufała jej. GdybyZelazny się jakoś dowiedział, żezdradziła tajemnicę…
– Jak miło zobaczyć uczniów takmocno garnących się do nauki, żeprzychodzą przed lekcjami. – Usłyszała
nagle lodowaty głos nauczyciela. Obiemomentalnie się odwróciły i spojrzałyna Zelaznego, który przyjął wojskowąpostawę i przyglądał się im z uwagą zzabiurka.
Allie nie miała pojęcia, od jakdawna tam jest. Na szczęście Jo jakzwykle nie zapomniała języka w gębie.
– Chciałyśmy się trochęprzygotować przed lekcjami. –Uśmiechnęła się, pokazując uroczedołeczki w policzkach. – Mamynadzieję, że to panu nie przeszkadza.
Mimo złości Allie musiała przyznać,
że dziewczyna wiedziała, jak sobieradzić.
– Ależ skąd, jestem jak najdalszy odtego, by odbierać uczniom miejsce donauki. – Jego głos ociekał sarkazmem.Wyjął kilka książek z teczki i zacząłrozkładać je na biurku. – Nieprzeszkadzajcie sobie z mojegopowodu – podkreślił ostatnie słowa,jakby chciał się pozbyć złego smakuz ust.
Dziewczyny wymieniły sięspojrzeniami i wbiły wzrok w leżąceprzed nimi podręczniki. Po jakiejś
minucie Jo zerwała się z miejsca.– Przypomniało mi się, że
chciałabym jeszcze coś przegryźć, zanimzacznie się lekcja – oznajmiła, pędzącdo drzwi. – Wracam za minutkę.
– Jeśli się spóźnisz, zostanieszukarana! – zawołał za nią Zelazny,dodając nieco spanikowanym tonem: –I nie przynoś mi tu żadnego jedzenia!
Pod nieobecność koleżanki Alliepróbowała się skupić na czytaniuzadanego na dziś krótkiego esejuhistorycznego, ale wciąż była w pełniświadoma obecności nauczyciela,
siedzącego zaledwie parę metrów odniej. Szum jego oddechu sprawiał, że jejmięśnie odruchowo się napinały.Przyłapała się na tym, że po raz kolejnyczyta tę samą linijkę, wciąż jednak niepodnosiła oczu znad książki.
– Chciałabyś mnie może o cośzapytać?
Dźwięk jego głosu sprawił, żeniemal skoczyła na równe nogi. Powolipodniosła głowę i napotkała jegoskupione spojrzenie.
– Przepraszam?– Zapytałem, czy jest coś, o czym
chciałabyś porozmawiać.W słowach nauczyciela kryła się
jakaś niewypowiedziana groźba. Alliepoczuła ciarki na plecach. Zastanawiałasię, ile usłyszał z jej rozmowy z Jo.
– Nie – odpowiedziała, gwałtowniepotrząsając głową.
– Jesteś pewna? – Pochylił się w jejstronę, opierając dłonie na biurku.
Allie poczuła, jak odpływa jej krewz twarzy, ale próbowała zachowaćspokój. Zaczynały ją już wkurzać tepytania, ale domyślała się, że pewnieo to mu właśnie chodziło. Ciekawe, o co
się tak wściekał? Jeśli cokolwiekusłyszał, to wiedział przecież, że niezgodziła się na plotkowanie o NocnejSzkole. Nie rozumiała, dlaczegonauczyciel zachowuje się jak ostatnibuc.
– Nie wydaje mi się, żebym chciałapana o coś zapytać, panie Zelazny –odpowiedziała spokojnie, z o wielewiększą pewnością w głosie, niżfaktycznie odczuwała. – Ale dziękuję, żepan zapytał.
Pochyliwszy z powrotem głowę,wbiła wzrok w książkę i udawała, że nie
słyszy wściekłego sapnięciai trzaśnięcia szufladą. Zastanawiała sięwłaśnie, czy nie wybiec w pośpiechuz klasy, kiedy w drzwiach pojawił sięSylvain.
– Auguście – zwrócił się donauczyciela, nie czekając napowitanie. – Miałbym szybkie pytaniena temat zadania… – Zauważył Alliei zamilkł. Napięcie panujące w saliwyraźnie zgęstniało.
Zdesperowana Allie skierowała naniego błagalne spojrzenie, czując, jak jejserce gwałtownie przyspiesza, gdy
Sylvain popatrzył jej prosto w oczy. Niepotrafiła oderwać wzroku od tychbłękitnych, akwarelowych tęczówek.
– Jakie pytanie? – warknąłniecierpliwie Zelazny. – Jestem zajęty.
Sylvain nagle jakby zupełnie przestałsię spieszyć.
– Ten esej, który zadałeś na jutro…Możesz wytłumaczyć, czego mamyw nim szukać? Pytania wydają się trochęniejasne.
– Moim zdaniem wszystko wampowiedziałem – stwierdził nauczyciel –Mam go zresztą tutaj.
Kiedy zaczął grzebać w papierachzgromadzonych na biurku, Sylvainponownie spojrzał jej w oczy. I mrugnął.
Przez cały dzień spodziewała się, żezostanie zaczepiona przez osobę, któramiała przeprowadzić z nią wywiad. Zakażdym razem, gdy ktoś wołał ją poimieniu lub zatrzymywał, klepiąc poramieniu, była pewna, że za chwilęusłyszy czyjś głos, zadający jej pytania,na które nie znała odpowiedzi. Wszyscywokół zdawali się przygotowywać dorozmów, z nią jednak nikt się wciąż nie
skontaktował.Wyjaśniała sobie tę ciszę za pomocą
różnych spiskowych teorii. Być możeIsabelle, znając historię jej rodziny,postanowiła, że Allie nie zostanieprzepytana. A może sama miała zamiarprzeprowadzić z nią ten wywiad?
Niezależnie od tych wniosków nieplanowała o tym rozmawiać z nikimpoza samą dyrektorką. Wcale jej sięzresztą do tego nie spieszyło.
Po porannych wydarzeniach w salihistorycznej starała się unikać Jo. Ichdzisiejsza rozmowa była naprawdę
dziwaczna. Nikomu o niej nieopowiedziała, bojąc się, że wyjdzie naparanoiczkę. Ale wciąż nie rozumiała,dlaczego Jo postawiła ją w takiejsytuacji.
Przy kolacji usiadła pomiędzyLucasem a Carterem – bezpiecznamiędzy uczniami Nocnej Szkoły. Lucaszaproponował wieczorny mecz tenisa.Zmierzyła go wzrokiem pełnympowątpiewania.
– Mam tyle zaległej roboty…– Zróbmy to! – przerwała jej
siedząca po drugiej stronie stołu Jo. –
Koniecznie! Nie graliśmy już od lat. Ktosię pisze?
Podniosły się wszystkie ręce opróczAllie i Cartera.
– Nie mogę. – Chłopak wzruszyłramionami. – Mam rozmowę z Zelaznymna temat naszego zadania. Zero szans,żeby się urwać. – Spojrzał na Allie. –Ale ty powinnaś iść. Spodoba ci się.
– Chodź z nami! – nalegała Rachel. –Powinnaś się rozerwać, a to świetnazabawa.
Ich entuzjazm okazał się zaraźliwy,więc tego samego wieczora wyszła
razem z Rachel. Na zewnątrz byłochłodno. Allie wciąż nie czuła sięjednak do końca przekonana.Wyciągając niezbędny sprzęt z szafki,poczuła ogarniające ją dreszcze.
– Zamarzam – oznajmiła. – Dlaczegomy to robimy?
– Przestań się mazgaić – poprosiłaJo, podając Lucasowi rakietę i pudełkoz piłeczkami. – Robimy to, żeby sięświetnie bawić.
Nękana poczuciem winy Alliezastanawiała się, czy dziewczynazauważyła, że próbowała jej przez cały
dzień unikać. Nawet teraz postarała się,żeby dzieliły ich trzy osoby.
– Właśnie, Allie. – Lucas podrzuciłpiłeczkę, okazał się jednak zbyt wolny,żeby ją złapać. Piłka uderzyła gow ramię i spadła na ziemię. – Przecieżjesteś zahartowaną biegaczką. Niewierzę, że jest ci zimno.
Westchnęła ciężko, a z jej ustwydobył się obłoczek pary. Nie chciaławyjść na płaksę.
– Przecież nie mówię, że mamysobie darować. – Machnęła niezgrabnierakietą.
Zmiana nastawienia zostałapowitana radosnymi okrzykami. Rachelotoczyła ją przyjacielsko ramieniem.
– Oczywiście, że jest zimno –potwierdziła. – Tak jest nawet lepiej. –Odwróciła się, sięgając po siatkę, kiedynagle coś jej się przypomniało. – Aha…Zapomniałam ci wspomnieć o jednejrzeczy…
– Gramy czy tak tu będziemy stali? –rozległ się piskliwy głos Katie Gilmore.Miała włosy spięte w długi, rudy końskiogon oraz narciarską opaskę, któraprzykrywała jej uszy.
– Chyba żartujesz. – Alliewestchnęła, mierząc Rachelprzerażonym spojrzeniem.
– Sama się wprosiła. – Przyjaciółkamrugnęła współczująco i ruszyła przedsiebie, niosąc resztę sprzętu. Allie wbiławzrok w jej plecy.
– Cześć, Allie. Chyba nie będzieszz nami grała, prawda? – Katiepopatrzyła na nią z lekką pogardą. –Gdzie nauczyłaś się grać w tenisa? Bochyba nie w Brixton?
– Wal się, Katie. – Allie ruszyła zaRachel, ale rudowłosa dziewczyna bez
trudu dotrzymała jej kroku.– Zupełnie nie rozumiem, o co się
wściekasz, choć to chyba twojaspecjalność.
Allie spojrzała na nią z wrogością.Widząc podskakujący koński ogon,zaczerwienione od chłodu policzkii radosny wyraz twarzy, doszła downiosku, że Katie musi uwielbiać takiesytuacje.
– Dlaczego za mną łazisz? –zapytała. – Nie mogłabyś odgryzać łbówswoim przyjaciółkom?
Katie skrzywiła się.
– Jesteś naprawdę rozkoszna, Allie.A wiesz, że słyszałam plotki, zapewnekłamliwe, że przyjęli cię do NocnejSzkoły? Powiedz mi, że to nieprawda,proszę.
– Cieszy mnie twoje optymistycznenastawienie – odparła Allie lodowatymtonem. – Ale gdybyś chwilę nad tympomyślała, to zrozumiałabyś, że jesteśostatnią osobą, z którą miałabym ochotęo tym rozmawiać…
– Tak tylko pytam – przerwała jejKatie. – Jestem po prostu zaskoczona, żesię w to zaangażowałaś. Wydawało mi
się, że ich nienawidzisz po tym, co sięstało w zeszłym roku.
Jej słowa brzmiały całkiemrozsądnie i pobrzmiewała w nichautentyczna ciekawość. Allie przyjrzałajej się z zaskoczeniem.
– Mam swoje powody –odpowiedziała powoli. – Cokolwiekrobię, czy chodzę do Nocnej Szkoły, czyteż nie, robię to, ponieważ uznałam to zasłuszne.
Wyraz twarzy Katie sugerował, żedziewczyna doskonale zna odpowiedź.Patrzyła na nią spod uniesionych rudych
brwi, jakby chciała powiedzieć, że niebyła to najwłaściwsza decyzja, ale nieodezwała się ani słowem. Allierozejrzała się wokół – nikt ich niepodsłuchiwał, a teraz to ją zaczęłagnębić ciekawość.
– A dlaczego ty nigdy…? Nowiesz… Na pewno nie brakuje cizdolności.
– Ponieważ jestem jużwystarczająco bogata i nie lubię sobiebrudzić rąk – wyjaśniła Katie i ruszyłaprzed siebie z enigmatycznym wyrazemtwarzy. – Zagrajmy w końcu w tego
tenisa.Noc była rozgwieżdżona i jeszcze
zimniejsza niż poprzednia. Wiatr ustał,a temperatura spadła w okolice zera.Allie wciąż się trzęsła w cienkiejkurteczce. Pozostali byli zdecydowanielepiej opatuleni. Jej rodzice zapomnielispakować do walizki rękawiczkii szalik. Może myśleli, że dostanie jew szkole.
Kiedy wszyscy stanęli na równymtrawniku przy krawędzi lasu, zbliżył siędo nich Sylvain w pasiastym szaluowiniętym beztrosko wokół szyi.
– Znajdzie się miejsce dla jeszczejednego? – zapytał.
– Nie ma mowy – zażartował Lucas,rzucając mu rakietę. Chłopak złapał jąbez najmniejszego wysiłku. Obchodziłsię z nią tak, jakby od dziecka obcowałze sprzętem do tenisa.
Podobnie jak wszyscy pozostali.Sprzęt i zasady nie sprawiały imżadnych problemów. Allie nigdyoczywiście by tego nie przyznała, aleKatie miała stuprocentową rację – jejjedyny kontakt z tym sportem miałmiejsce podczas WF-u w szkole, kiedy
akurat padało na dworze.Gdy tylko wyciągnęli siatkę,
dołączyli do nich kolejni uczniowie.U boku Allie pojawiła się Zoew puchatych nausznikachi dopasowanych do nich rękawiczkach.
– Zimowy nocny tenis. Wchodzęw to – stwierdziła, choć nikt jej niezapraszał.
– Znam kogoś, kto też miałby ochotęzagrać – oznajmił Sylvain. – Zarazwracam.
Allie została sama, więcobserwowała, jak Rachel i Lucas
rozciągają siatkę między palikamii podłączają kable do gniazdek, którychwcześniej nie zauważyła. Kiedywszystko było gotowe, Lucas przekręciłwyłącznik.
– Niech się stanie światłość! –zawołała stojąca po drugiej stronie kortuZoe i podrzuciła z radością rakietęw powietrze.
Zakrywając rozdziawioną zezdziwienia buzię, Allie obróciła sięwokół. Każda żyłka siatki składała sięz miniaturowych kolorowych diod,a całość wyglądała niczym pokryta rosą
pajęczyna, w której odbijały się refleksysłonecznych promieni. Otaczające kortdrzewa również opleciono światełkami,świecącymi jasnym, białym blaskiem.
Gdy Allie zobaczyła świecącewokół siebie rakiety, odkryła na rączceswojego sprzętu przycisk włączającydiody w jego obudowie. Każda z rakietmiała inny kolor. Zoe grała zieloną, Jofioletową, a Lucas czerwoną. KiedyAllie w końcu nacisnęła guziczek, jejrakieta rozbłysła na niebiesko.
Po drugiej stronie kortu czerwonarakieta uderzyła gwałtownie
w pomarańczową, świetlistą kulę.Podświetlone piłeczki zaczęły przecinaćmrok. Gracze rozstawieni na tamtejpołowie byli praktycznie niewidocznii wyglądało to tak, jakby piłki i rakietyporuszały się z własnej woli.
– To wariactwo! – wykrzyknęłaAllie, wybuchając radosnym śmiechem.
– To nocny tenis – odpowiedziałaJo, odbijając bez trudu podkręconą piłkęLucasa, jakby ćwiczyła to całe lata.
– Dawaj! – ponagliła Rachel. –Zróbmy sobie rozgrzewkę!
– Nie jestem jakoś szczególnie
dobra w tenisa – przyznała z wahaniemAllie.
Przyjaciółka ze śmiechempociągnęła ją na kort.
– To nie ma znaczenia. W końcu niestarasz się o miejsce w reprezentacjiolimpijskiej. Po prostu gramy w tenisapo ciemku i na zimnie.
Schyliły się, słysząc świst piłeczkiprzelatującej nad ich głowami.
– Widzisz? – Wskazała Rachel. – Tusą same łamagi.
Allie wiedziała jednak, że tonieprawda.
Zabrała się do machania rakietą. Pochwili wrócił Sylvain i stanął nakrawędzi rozświetlonego kortu.
– Czy wszyscy już mieli okazjępoznać Nicole? – zapytał.
Allie zmrużyła oczy, wbijając wzrokw ciemność, ale nie potrafiła dostrzec,kto towarzyszy Sylvainowi.
– Oczywiście! – zawołała Jo. –Bonsoir, Nicole.
Tuż obok Sylvaina rozległ sięmelodyjny śmiech.
– Bonsoir, Jo. Masz naprawdęcudowny forhend – odezwał się lekko
ochrypły głos z francuskim akcentem.– Dzięks. – Jo z całej siły posłała
piłkę w stronę Lucasa, który odbił jązgrabnym lobem.
Kiedy Sylvain i Nicole weszliwreszcie w plamę światła rzucaną przezsiatkę, usta dziewczyny krzywiły sięw delikatnym uśmiechu. Miała na sobiekremowy, kaszmirowy szal i biały,zapewne dość drogi wełniany płaszczyk.Sylvain opierał dłoń na jej plecach.Allie nie potrafiła oderwać od nichoczu, kiedy nagle oberwała piłkąw głowę z taką siłą, że aż upadła na
ziemię.Wszyscy natychmiast rzucili się jej
na pomoc.– Nic ci nie jest? – zapytał Lucas,
przeskakując przez siatkę. – Strasznieprzepraszam. Myślałem, że jesteśgotowa.
Rachel oparła jej głowę na swoichkolanach, a Zoe kucnęła obok i zaczęłazadawać pytania.
– Jaki dziś mamy dzień? Jak sięnazywa nasz premier?
– Przepraszam – przerwała jejAllie. – Chyba jestem bardziej
zaskoczona niż poszkodowana, aleoczywiście masz rację, to mogło sięskończyć wstrząsem mózgu.
Usłyszała, jak wszyscy wokół niejoddychają z wyraźną ulgą. Rachelspojrzała na nią z uśmiechemi delikatnie ścisnęła jej palce.
– Staraj się nie zasypiać – poleciławciąż zaniepokojona Zoe. Widzączdumione spojrzenia, dodała: –Czytałam taki artykuł. W przypadkuwstrząśnienia mózgu nie należyzasypiać.
– Jestem zupełnie rozbudzona –
zażartowała niemrawo Allie, podczasgdy Rachel i Lucas pomagali się jejpodnieść. – Ale gdybym zasnęław czasie gry, to niech ktoś wezwiekaretkę.
– Dosko! – wrzasnęła Zoei popędziła na drugą stronę siatki. –Allie żyje i wszyscy możemy grać.
Rachel wciąż uważnie przyglądałasię przyjaciółce.
– Na pewno nic ci nie jest?Allie potwierdziła, choć nadal
odczuwała lekkie zawroty głowy.– Wszystko w porządku. Jeśli nie
liczyć tego, że łeb mi pęka.– To raczej nie najlepszy objaw –
zmartwiła się Rachel.– Racja. Może faktycznie powinnam
przeczekać pierwszy mecz.– Niech ktoś siądzie z Allie, nie
pozwala jej zasnąć i zapyta, jak sięnazywa nasz premier! – zawołała Zoez drugiej strony kortu.
– O co chodzi z tą obsesją napunkcie premiera? – zainteresował sięLucas.
– Zawsze się o to pyta ludziz urazami głowy – wyjaśniła Zoe. –
Przynajmniej na filmach. W Stanachpytają o nazwisko prezydenta. Zgaduję,że wstrząs mózgu usuwa wszystkiewiadomości polityczne. Jesteśmyw Anglii, więc nie mamy prezydenta,a trudno pytać o to, jak nazywa siękrólowa, bo jest tą… no po prostuKrólową.
– Wiem, jak się nazywa premier –poinformowała Allie, siadając nazamarzniętej trawie. – Możesz sięwyluzować.
– To wciąż ten sam koleś, nie? –Głos Nicole dobiegający z ciemności za
jej plecami sprawił, że Alliepodskoczyła w miejscu. – Ten ześmieszną twarzą?
– Tak – odpowiedziała. – Wciąż tensam.
– Lubię go – oznajmiła Nicole. –Sprawia wrażenie, że radzi sobiez dziećmi. A to zawsze dobra oznaka.
Allie spojrzała na nią ukradkiem –jej wyraziste brązowe oczy otoczonebyły gęstwiną rzęs, a rysy twarzyprzywodziły na myśl fauna.
– Posiedzę tu z tobą – oznajmiłaNicole. Mówiła z o wiele
delikatniejszym francuskim akcentem niżSylvain, wydawał się owijać wokółkażdego ze słów, nim zdecydowała sięje wypowiedzieć. – Przypilnuję, żebyśnie zasnęła, a potem potowarzyszy ciSylvain. Na razie nie mam pojęcia,gdzie zniknął.
Jakby na zawołanie chłopak pojawiłsię tuż przed nimi z butelką wody, którąpodał Allie, a następnie usiadł oboknich na trawie.
– Jak się czujesz? – zapytał,przyglądając się jej z uwagą.
Znów zaczęła ją boleć głowa,
wiedziała jednak, że jeśli się do tegoprzyzna, to zmuszą ją, żeby poszła sięzobaczyć z pielęgniarką.
– W porządku – powtórzyła. –Trochę mi się kręci w głowie, ale tochyba normalne, jak się oberwie piłką.
Dołączyła do nich Rachel,rozmawiająca dotychczas z Jo i Lucasemw głębi kortu.
– Jak się czujesz?– Ej, serio, dajcie spokój. – Allie
uniosła ręce. – Naprawdę nic mi niejest, poza tym, że chce mi się spać, niewiem, jaki mamy dziś dzień, i nie znam
nazwiska premiera.– Wystarczy. Natychmiast wzywam
karetkę – zażartowała Rachel, a kolejnapiłka przeleciała nad siatką, świecącniczym meteor.
Obserwowanie bezcielesnych,świetlistych rakiet odbijającychw ciemnościach rozjarzoną piłeczkęponad błyszczącą kolorami pajęczynąsiatki było niesamowitą przyjemnością.Od czasu do czasu piłeczka niknęław ciemnościach, a niewidzialni graczewybuchali radosnymi lub gniewnymiokrzykami. Wciąż jednak panował
okropny chłód, Allie miała wrażenie, żeprzenika ją aż do kości.
Trzęsąc się z zimna, próbowała sięszczelniej okryć cieniutką kurtką.
– Straszny ziąb… – Westchnęła.– Powinnaś była założyć
rękawiczki. – Rachel krytycznym okiemoceniła jej odzież. – I szalik. Płaszczzresztą też.
– Proszę. – Sylvain rozplątał swójszal i podał go Allie, pochylając sięprzed Nicole. – Załóż to. Mnie nie jestaż tak potrzebny.
Kiedy Nicole spojrzała na niego
z aprobującym uśmiechem, Alliezrozumiała, że ci dwoje muszą byćrazem. Tak zupełnie na serio. Byli takniesamowicie zżyci. Przypomniałasobie, że praktycznie każdego dniaprzychodzili razem na kolację.
Pulsujący ból głowy stawał sięcoraz gorszy i myślenie sprawiało jejspore trudności. Chciała odpowiedzieć,że wcale nie jest jej tak zimno albo żenie potrzebuje szalika, wciąż się jednaktrzęsła, więc przyjęła go i owinęławokół szyi i ramion. Natychmiastuderzył ją charakterystyczny zapach
kawy i przypraw, który spowodował, żepomyślała o ich pocałunku.
Znów zaczęło jej się kręcićw głowie.
– Dzięki – odpowiedziała, niepatrząc mu w oczy. – Wydaje mi się, żerodzice zapomnieli dorzucić kilku rzeczydo mojej walizki.
– Chodź tu do mnie – zamruczałaNicole, przysuwając się bliżej doSylvaina. – Bo teraz ty zamarzniesz nakość.
Chłopak zmienił pozycję, tak byNicole mogła usiąść między jego nogami
i oprzeć się plecami o jego pierś, poczym schował dłonie w kieszeniach jejpłaszcza.
– Doskonale – stwierdziła. – Mogęsię teraz z tobą podzielić ciepłemmojego ciała.
Odpowiedział coś po francusku, naco Nicole zareagowała perlistym,melodyjnym śmiechem, brzmiącym jakpobrzękiwanie kieliszków do szampana.
Pomimo szala Allie wciąż szczękałazębami. Nawet biorąc pod uwagęokoliczności, było jej stanowczo zimniejniż powinno. Chłód zdawał się
promieniować z jej wnętrza. Czułachaotyczne wirowanie swoich myśli.„Kiedy oni zaczęli ze sobą chodzić?Czemu nic o tym nie wiedziałam?I dlaczego mnie to właściwie obchodzi?Może faktycznie mam wstrząs mózgu…”
Ból głowy stał się tak silny, żezaczęło jej dzwonić w uszach.
Zdecydowała nagle, że ma już dośćsiedzenia na mrozie i francuskichdziewczyn, kiedy jednak zerwała się nanogi, ziemia zakołysała się pod jejstopami. Zrobiła kilka niepewnychkroków, podczas gdy pozostali
przyglądali jej się z zaskoczeniem.– Dziwnie się czuję – wyjaśniła,
odzyskując nieco równowagę. – Chybawrócę do środka, napiję się herbatkii zaliczę wylew krwi do mózgu.
– Chcesz, żebym cię odprowadził? –zapytał zmartwiony Sylvain.
Potrząsnęła głową tak gwałtownie,że omal znów nie upadła. Nagle zrobiłojej się niedobrze.
– Rachel? – Rozejrzała się zaprzyjaciółką, która wcześniej siedziałarazem z nimi. Dziewczyna już sięzerwała i stanęła przy jej boku.
– Chodźmy – powiedziała, biorąc jąpod ramię. – Postaram się, żebyś niezasnęła, a ty w rewanżu poopowiadaszmi o naszym premierze.
– Co znowu sobie zrobiłaś? –pielęgniarka powitała Allie jak starąznajomą. Obrażenia odniesione przezdziewczynę w zeszłym semestrzemusiały wryć jej się w pamięć.
Poświeciła jej w oczy, zbadałaciśnienie krwi, sprawdziła temperaturęi stwierdziła, że jedyne, czego Alliepotrzeba, to coś do jedzenia i kubek
mocnej herbaty. Poprosiła ją również,by starała się nie zasypiać, a zanimodesłała dziewczynę do świetlicy, dałajej tabletkę od bólu głowy.
W świetlicy znalazły sobie z Rachelmiejsce na jednej z miękkich skórzanychkanap i owinięte kocami popijały gorącąherbatę z przyprawami, zagryzającświeżymi ciasteczkami.
– Powinnaś częściej obrywaćw głowę – oznajmiła pogodnieRachel. – Dają ci wtedy różne fajnerzeczy.
– Urazy głowy są cudowne –
zgodziła się Allie. Tabletka zaczęładziałać, zmniejszając nękający ją ból.Kiedy dziewczyna się odrobinęrozgrzała i odprężyła, wróciła myślą doswojej dziwnej reakcji na Sylvainai Nicole. Oczywiście wybaczyła mu jużto, co zdarzyło się podczas letniegobalu, wierzyła, że faktycznie było muprzykro, ale wiedziała, że już nigdy munie zaufa. Nie tak jak kiedyś. Więc co jątak naprawdę obchodziły jego partnerki?Nie podobało jej się, że aż tak się tymprzejęła.
Kiedy kilka minut później pojawił
się Carter, zerwała się z kanapy i stanęłaprzed nim chwiejnie, wciąż nękanapoczuciem winy.
– Ojej. – Westchnął, siadając razemz nią na kanapie. – Wciąż cię trochętelepie.
– Nic mi nie jest – odpowiedziałapewnym głosem jak lekarz stawiającydiagnozę. – Pielęgniarka też taktwierdzi.
– Tak naprawdę to powiedziała, żemasz siedzieć i odpoczywać. I niezasypiać – przypomniała Rachel. – Jużsobie wyobrażam, jak Zoe zacznie
świrować, kiedy się dowie, że miałarację. – Spojrzała na Cartera. –Pielęgniarka mówiła, że Allie raczej niema wstrząsu mózgu, ale wolałazachować ostrożność. Przez najbliższeparę godzin ktoś powinien dotrzymywaćjej towarzystwa.
Carter odgarnął włosy Alliei przyjrzał się zaczerwienionemuśladowi na jej skroni.
– Na pewno dobrze się czujesz?– Tak. – Oparła się o niego. –
Żadnych trwałych uszkodzeń mózgu.– Przepraszam, że nie było mnie przy
tobie. – Pocałował ją delikatniew miejsce, gdzie uderzyła piłka. – Możemógłbym jakoś wtedy pomóc.
Dotyk jego ust przyprawił jąo rozkoszne dreszcze. Spojrzała muprosto w oczy.
Rachel wstała i zaczęła sięprzeciągać.
– Skoro już tu jesteś – popatrzyła naCartera – to moje talenty medyczne stałysię zbędne. Możesz z nią zostać?
Uśmiechnął się do niej, a w kącikachjego oczu pojawiły się delikatnezmarszczki, które Allie tak bardzo
uwielbiała.– Oczywiście, że z nią zostanę.Kiedy Rachel zniknęła, oboje ułożyli
się wygodniej na kanapie. Oparłszygłowę na ramieniu Cartera, Allieopowiedziała mu o wszystkim, cozaszło.
– Lucas naprawdę to przeżywa –powiedział, gdy skończyła. – Spotkałemgo po drodze. Jest mu strasznie przykro,że cię trafił. Dobrze, że tak się toskończyło, bo byłbym na niegoautentycznie wściekły.
Wsuwając palec pod brodę Allie,
uniósł jej głowę, tak by mogła spojrzećmu prosto w oczy, i przybliżył usta dojej warg.
– Widzę, że już się lepiej czujesz. –Ironiczny głos pielęgniarki zadziałałniczym dłonie, które natychmiast ich odsiebie odsunęły.
– Tak – odpowiedziała Allie. –Dziękuję.
Z delikatnym uśmiechem na twarzykobieta spojrzała na zegarek.
– Pamiętaj, żeby jeszcze przez jakiśczas nie zasypiać. Na twoim miejscuwypiłabym kolejną herbatę. –
Pielęgniarka ruszyła w swoją stronę,a Allie miała wrażenie, że naodchodnym dodała: – I wzięła zimnyprysznic.
Carter zaśmiał się bezgłośnie i wstałz kanapy.
– Przyniosę ci herbatę – zaoferował.– Wcale nie chce mi się pić –
zaprotestowała. – Czuję się jak bukłak.On jednak był już przy drzwiach.– To wezmę dla siebie –
odpowiedział zza drzwi.Czekając, zabrała się do
przeglądania magazynu, który ktoś
pozostawił na stoliku. Wpatrywała sięwłaśnie w wartą dwa tysiące funtówsuknię pewnej aktorki, gdy jakiś dźwiękzmusił ją do podniesienia wzroku.
Oparty o framugę drzwi Sylvainprzyglądał jej się uważnie. Przez ułameksekundy widziała w jego oczach coś, cowzbudziło w niej olbrzymiezaskoczenie, jakiś dziwny rodzaj smutku,który natychmiast jednak zniknął,zastąpiony tradycyjną, wystudiowanąobojętnością.
– Wyglądasz trochę lepiej – ocenił.– Nic mi nie jest. – Odruchowo
dotknęła zranionej skroni. – Dziękuję.– To dobrze. Nicole prosiła, żebym
sprawdził, co u ciebie.Allie odłożyła magazyn na stolik
i przeciągnęła się, jednocześnieziewając.
– Wydaje się bardzo miła –stwierdziła po jakiejś sekundzie. – Jakdługo jesteście razem?
– Znamy się od zawsze –odpowiedział bez namysłu. – Jesteśmystarymi przyjaciółmi.
– Aha.Ze wszystkich sił starała się nie
zwracać uwagi na jego uwodzicielskiakcent. Znów spojrzała mu przelotniew oczy i natychmiast odwróciła wzrok.Miała problemy z koncentracją, gdy takstał i wpatrywał się w nią, jakby znał jejwszystkie myśli.
Na szczęście o czymś sobieprzypomniała. Usiadła prosto i wsunęłarękę pod leżącą na sofie kurtkę.
– Twój szalik. – Podała mu go. –Dziękuję, że mi go pożyczyłeś.
Sylvain wziął do ręki pasiastykawałek kaszmiru, ale zamiast odejść,usiadł na krześle naprzeciw Allie.
– Musimy o czymś porozmawiać –oznajmił. – Od jakiegoś czasupróbowałem cię złapać sam na sam. –Bawił się szalikiem, podczas gdy onawpatrywała się w jego długie palcez idealnie wypiłowanymi paznokciami.Tak bardzo różniły się od silnych,męskich dłoni Cartera. – Powinienem cio czymś powiedzieć. Odkładałem to takdługo, ponieważ wiedziałem, że napewno nie będziesz tym zachwycona.
Poczuła chłód gwałtownieprzemieszczający się wzdłuż kręgosłupai rzuciła okiem w stronę drzwi,
w których w każdej sekundzie mógłpojawić się Carter. Kiedy ponowniepopatrzyła na Sylvaina, mierzył jąuważnym spojrzeniem. Nie podobał jejsię niepokój, jaki wzbudzał w niej tenwzrok.
– O co chodzi? – zapytała.– O to, że… to ja cię dostałem. –
Nadal nie odrywał od niej oczu.Ponownie zerknęła na drzwi
i opadła na oparcie kanapy.– Co to znaczy, że mnie dostałeś?
W jakim sensie? – wyszeptała.Pochylił się ku niej i ściszył głos.
– Nocna Szkoła – wyjaśnił. – Toz tobą mam przeprowadzić rozmowę.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
14
– Rok 1925 okazał się niezmiernieistotny dla literatury. – Isabelle oparłasię o pustą ławkę. – To właśnie wtedyopublikowano między innymi WielkiegoGatsby’ego, którego Fitzgerald uznawałza swoją najlepszą książkę. Jak samtwierdził, było to „dzieło wyobraźni,opisujące prawdziwy i fascynującyświat”. Ja natomiast widzę w tej książcemoralitet: opowieść o dobrym
człowieku, który dał się uwieść ludziomzepsutym. – Wyprostowała się i zaczęłakrążyć po okręgu wyznaczanym przezławki. – Chciałabym się od wasdowiedzieć, czy w finale tej historiidobry człowiek wciąż pozostał dobrymczłowiekiem. I czy faktycznie taki był odsamego początku?
Allie, która tę lekcję starała się tylkoprzetrwać, otoczyła kółeczkiem zapisanyw zeszycie tytuł powieści i dorysowałaobok niego gwiazdę. Jej myśli wciążbłądziły wokół tego, co wydarzyło sięostatniego wieczoru. Przypomniała
sobie wściekłość Cartera, gdypowiedziała mu o wszystkim.
Sylvain wyszedł, zanim Carterwrócił z herbatą. Był wobec niej takiopiekuńczy, taki zwyczajny, taki…carterowaty. Allie odczekała, aż chłopakusiądzie, i dopiero wtedy przekazała muinformację. Wiedziała, że łamie zasady,ale to był Carter, żadne reguły nie miaływ tym wypadku znaczenia. Nie przy tejzazdrości, jaką jej chłopak odczuwałz powodu Sylvaina. Gdyby to przed nimzataiła i dowiedziałby się z innegoźródła, nigdy by jej tego nie wybaczył.
Carter nie zaczął krzyczeć ani niewybuchł gniewem. Zamiast tego pobladłi zamilkł, a żyły na jego karku sięnaprężyły.
– Porozmawiam z Zelaznym –oznajmił po długiej chwili milczenia.
– Problem w tym, że Sylvain… –zobaczyła, że się skrzywił, ale nieprzerwała – … Sylvain już próbowałprzekonać Jerry’ego i Zelaznego dozmiany przydziału. Obaj odmówili. Towłaśnie dlatego tak długo mi…
– Cudownie – przerwał jej w półsłowa i wpychając ręce do kieszeni,
zmierzył ją tak lodowatym spojrzeniem,że Allie nie potrafiła uwierzyć, jakimcudem podłoga wokół nich nie pokryłasię szronem.
– Nie będzie tak źle – próbowała gopocieszyć. – To tylko rozmowa. Jednopopołudnie i po wszystkim.
Jej starania niestety nie przyniosłyzamierzonego efektu.
– Oni naprawdę próbują namieszaćnam w głowach – warknął przezzaciśnięte zęby.
Gwałtowne stukanie paznokciemo blat biurka sprawiło, że Allie omal nie
podskoczyła na krześle. Nieprzerywając wykładu, dyrektorka rzuciłajej ostrzegawcze spojrzenie i wróciła doprzechadzania się po klasie. Dziewczynawyprostowała się na krześlei próbowała skupić na jej słowach,wciąż jednak czuła bolesne kłuciew piersi, tak jakby gnębiący ją strach niepozwalał jej w pełni odetchnąć.
Zaraz po lekcji miała przeprowadzićswoją rozmowę z Carterem. Marzyłao tym, by zajęcia ciągnęły się jaknajdłużej, ale wykład właśnie sięskończył.
– Odbierzcie książki z biblioteki –poprosiła Isabelle, wymawiając głośnokażde słowo i próbując się przebićprzez gwar uczniów opuszczającychsalę. – Eloise wszystko dla wasprzygotowała. Chciałabym, żebyście dojutra przeczytali trzy pierwsze rozdziały,omówimy je na lekcji. Teraz jesteściewolni.
– Idę na zajęcia z kick-boxingu,chcesz iść ze mną? – Zoe spojrzałaz nadzieją na Allie, gdy obie ruszyły dodrzwi.
Rozwalenie czegoś w drobny makwydawało się doskonałym pomysłem,ale Allie nie mogła tego zrobić.
– Strasznie bym chciała, ale niestetymam inne plany.
Żal w jej głosie spowodował, żedziewczynka zmierzyła ją dziwnymspojrzeniem i ruszyła w swoją stronę.
– Nic się nie stało – rzuciła naodchodnym. – Zobaczymy się później.
Carter czekał na nią na korytarzu,opierając się plecami o ścianę i patrzącna mijających go uczniów.
– Cześć – powitała go z ciężkim
sercem.– Cześć. – Popatrzył na nią wyraźnie
zmartwiony.Dołączyli do tłumu wylewającego
się przez ciężkie drzwi prowadzące zeszkolnego skrzydła do głównegobudynku.
– To co… spotykamy się za chwilęna zewnątrz? – zapytał.
– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła sięniepewnie.
Przyciągnął ją do siebie, pocałowałna pożegnanie i pobiegł do sypialnichłopców, żeby zostawić swoje rzeczy.
Wczorajszy ból głowy do ranapraktycznie całkowicie zniknął, alefioletowy siniak na skroni wciążpobolewał przy najlżejszym nawetdotyku. Kiedy dotarła do swojegopokoju, zmieniła szkolną spódniczkę naspodnie, sprawdziła w lustrze stanswoich włosów i złapała kurtkę, gotowado wyjścia, kiedy nagle coś jązatrzymało. Na oparciu krzesła wisiałwełniany, granatowy szal. Dotknęła goz lekkim wahaniem, materiał okazał sięniezwykle miękki i przyjemny.
Skąd to się tu wzięło?
Przesuwając szal między palcami,uznała, że zapewne pielęgniarka musiałapoinformować Isabelle o wydarzeniachubiegłej nocy. Rzeczy pojawiające sięw pokojach uczniów w końcu nie byłytutaj czymś nadzwyczajnym – jak naprzykład kapcie, które znalazłapierwszego dnia pobytu w szkole, czyświeże ręczniki i prześcieradła,dostarczane co kilka dni.
Odsuwając na bok wątpliwości,owinęła szal luźno wokół szyi i razjeszcze spojrzała w lustro. Była blada zezdenerwowania, a skontrastowana
z granatowym szalem skóra jej twarzywydawała się porcelanowobiała.Nieobcinane od zeszłej wiosny ciemne,falujące włosy opadały luźno aż dołopatek. Posmarowała usta czerwonymbłyszczykiem i zarzuciwszy torbę naramię, wyszła z pokoju.
Choć wciąż umierała ze strachu,cieszyła się, że już wkrótce będzie miałato za sobą. Na niczym nie zależało jejbardziej niż na jak najszybszymukończeniu tego zadania. Nadal jeszczejednak nie zdecydowała, ile sama możeujawnić Sylvainowi.
Czy powinna mu powiedziećo Lucindzie? O tym, kim naprawdę jest?Czy miała w ogóle jakiś wybór?Kłamstwo skutkowało wydaleniem zeszkoły. Ale jeśli wspomni o tymSylvainowi, to będzie mu musiałaopowiedzieć całe swoje życie. Zdradzićtajemnice, które znał tylko Carter. I te,których nie znał nikt oprócz niej.
Zeszła na parter i przecisnęła siępomiędzy uczniami wypełniającymiobszerny hol i zmierzającymi w stronęświetlicy lub biblioteki. Wypolerowanyparkiet ustąpił wreszcie miejsca
kamiennej podłodze przedsionkaobwieszonego wielkimi kilimami,a otaczający ją tłum nieco sięprzerzedził.
Złapała klamkę i pchnęła ciężkiefrontowe drzwi. Poczuła chłodnepowietrze, nadal niosące woń deszczu,który spadł dzisiejszego ranka. Zrobiłakilka kroków po wilgotnych kamiennychstopniach, a drzwi zamknęły się za niąautomatycznie z donośnym hukiem.
Przechodząc przez rozległy trawniki czując pod stopami wilgotne błoto,słyszała dobiegające z oddali krzyki
uczniów grających w piłkę. Powitało jądwóch zdyszanych chłopaków,wracających z biegania po terenieszkoły – widywała ich na zajęciachNocnej Szkoły. Jesienią wyglądało tuinaczej niż w czasie letniego semestru,okolice budynku tętniły życiem aż dorozpoczęcia ciszy nocnej. Ale nawetteraz wystarczyło nieco zagłębić sięw las, by wszystko ucichło. Wędrującpo znajomej ścieżce – suchej, dziękizwisającemu nad nią okapowi z gałęzii liści – zauważyła, że paprocie napoboczu zaczęły już żółknąć
od jesiennego zimna. Z braku wiatrudrzewa były praktycznie nieruchome,a w lesie panowała cisza. Słońce chyliłosię już ku zachodowi, choć dochodziładopiero piętnasta. Allie przyspieszyłakroku, kierując się w stronę kapliczki.Tak dużo musiała biegać w NocnejSzkole, że praktycznie przestałatrenować dla przyjemności, a każdy krokwydawał jej się teraz mechaniczny i nieprzynosił żadnej satysfakcji.
Dotarła wreszcie do wapiennychmurów i przeszła pod łukowatą bramą,prowadzącą na cichy dziedziniec
kościelny. Delikatne światłoi przerzedzona jesienna trawasprawiały, że stare nagrobki wyglądałytak, jakby pogrążyły się w dogłębnymsmutku. Cały letni urok małegocmentarza gdzieś zniknął, a ogołoconez liści drzewa nadawały mu niecoprzerażającego charakteru.
Instynktownie skierowała sięw stronę starego, poskręcanego cisu,pod którym przez całe lato spotykała sięz Carterem, ale tym razem chłopaka tamnie było. Wilgotna od deszczu, śliskakora wydawała się całkowicie czarna.
Poszła z powrotem do kaplicy,złapała oburącz klamkę i włożyła całąsiłę w otwarcie niezwykle ciężkichdrzwi. Zaskrzypiały donośnie, uchylającsię w jej stronę.
Wewnątrz było jeszcze chłodniej,a powietrze pachniało kadzidłemi płynem do polerowania drewna.Witrażowe okna zabarwiały światło nadelikatnie lawendowy odcień. Jakzwykle zapatrzyła się na zdobiące jednąze ścian średniowieczne malowidłoprzedstawiające cierpiącychgrzeszników, dręczonych przez
uzbrojone w widły demony. Nad ichgłowami przelatywał potężny smok.Napis wymalowany nad drzwiamikaplicy głosił Exitus acta probat – celuświęca środki.
Carter stał przed ołtarzem, zapalającświece ustawione na wysokim, żelaznymświeczniku.
– Cześć – powitał ją, nieprzerywając swojego zajęcia.
– Cześć – odpowiedziała, zamykającza sobą drzwi. Poczuła nagły atakdreszczy. Kamienne ściany i podłogasprawiały, że w kaplicy było chłodniej
niż na zewnątrz. – Wydawało mi się, żemamy zakaz bawienia się ogniem.
– Nie ma prądu – wyjaśnił, klnącpod nosem, gdy płomień zapałkiprzypalił mu palce. Possał je przezchwilę i zabrał się do zapalania kolejnejświecy. – A zaraz zrobi się ciemno,więc pomyślałem, że przyda się jakieśświatło.
– Pewnie – zgodziła się, siadającw pierwszej ławce.
– Już prawie kończę. – Spojrzał nanią przez ramię z tym zmysłowympółuśmieszkiem, który zawsze wzbudzał
w niej rozkoszne ciarki.– Potem możemy podpalić którąś
z tych ławek. – Potarła ramiona,próbując się rozgrzać. – Można tuzdechnąć z zimna.
– No tak – zgodził się. – Brak prądurówna się brak ogrzewania.
– Słabo.Dwa tuziny płonących świec zdołały
jednak stworzyć złudne poczucie ciepła.Carter usiadł obok niej i przyciągnął jądo siebie, by powitać pocałunkiem. Bezwahania rozchyliła usta, czującprzyspieszone bicie serca, gdy położył
dłoń na jej plecach. Przemknęło jejprzez głowę, że mogliby zapomniećo wszystkim i poświęcić się tylko temuzajęciu…
Z ciężkim westchnieniem wyzwoliłasię z jego objęć.
– Lepiej przestańmy –zaproponowała, wskazując na wysokikrzyż. – Jezus się na nas gapi.
Carter parsknął pod nosem, aleszybko spoważniał, gdy przypomniałsobie o czekającym ich zadaniu.
– Dobra. – Allie wyjęła notesz plecaka i otwarła go na stronie
z pytaniami. – Miejmy to już z głowyi wróćmy jak najszybciej dorzeczywistości.
Odsunął się od niej aż na kraniecławki i zmierzył wyczekującymspojrzeniem.
– Dajesz – rzucił zachęcająco.– Imię i nazwisko – zaczęła
z ciężkim westchnieniem. – Dataurodzenia. Imiona rodziców i dziadków.
– Carter Jonathan West – przybrałzupełnie zwyczajny ton, lecz Allie niedała się zwieść. – Dwudziesty czwartywrześnia…
– Moment – przerwała mu w półsłowa. – Miałeś urodziny w zeszłymmiesiącu? Czemu nic nie powiedziałeś?
Wzruszył ramionami, jakby niemiało to najmniejszego znaczenia.
– Nienawidzę urodzin. Nie obchodzęich.
– Jak można nie obchodzić własnychurodzin? To przecież straszne. – Poczułasię dotknięta tym, że jej nie powiedział.To były przecież jego siedemnasteurodziny. – Nic nie wspominałeś, niemogłam ci dać prezentu ani upiecciasta…
Próbował ją uspokoić, jakbyzachowywała się zupełnie irracjonalnie.
– Przepraszam, Al. Ja tylko… no poprostu nie obchodzę urodzin. Od czasukiedy moi rodzice…
Allie tylko potrząsnęła głową,zacisnęła usta i wbiła wzrok w leżąceprzed nią pytania. Ta rozmowa niezapowiadała się dobrze.
– Imiona rodziców? – zapytała,unikając patrzenia na Cartera.
– Mama: Sharon Georginia West,ojciec… – zamilkł. Podniosła wzrokznad kartki i zobaczyła, że Carter
spogląda gdzieś w przestrzeń. Wreszcieodchrząknął i zaczął mówić dalej: –Ojciec: Arthur Jonathan West.
Nie potrafiła się już dłużej na niegogniewać.
– Masz takie samo drugie imię –zauważyła. – To miłe. Coś was wciążłączy.
Skinął głową.– Imiona dziadków? – zapytała po
chwili.Przeszli przez całą listę wymaganych
nazwisk rodowych i dat, miejscurodzenia i pracy, sięgającą tak daleko
w przeszłość, że Allie nie potrafiłauwierzyć, że istniały naprawdę.
– Żaden z członków twojej rodzinynigdy nie chodził do tej szkoły? –Dotarła do ostatniego obowiązkowegopytania.
Carter pokręcił głową.Dobrnęli do punktu, którego
najmocniej się obawiała. Bardzo długodyskutowała z Eloise, czy musi go o tozapytać, ale bibliotekarka wciążnalegała.
– Musisz to zrobić – powiedziała. –Powinnaś zapomnieć o tym, co was
łączy, niezależnie od tego, jak bardzobędziesz mu współczuć. Zapisz jegoodpowiedź i przejdź do następnegopytania.
– Ale on mi nigdy nie chciał o tympowiedzieć – zaprotestowała, czującnarastający gniew. – Nie mówi o tym,a moim zdaniem zmuszanie go do tegojest czystym okrucieństwem.
Eloise pozostała jednak nieugiętai Allie w końcu musiała zadać tookropne pytanie.
– Wiem, że… – zaczęłai momentalnie zamilkła. Wzięła głęboki
oddech, żeby się uspokoić, i spróbowałaraz jeszcze. – Muszę wiedzieć, co sięstało z twoimi rodzicami i w jaki sposóbtu się znalazłeś.
Popatrzył na nią z ostrzegawczymbłyskiem w oku.
– Wiem – natychmiast zaczęła siębronić. – I nie chcę cię o to pytać. Alejeśli tego nie zrobię, każą nam topowtarzać wciąż od nowa. Naprawdęstrasznie mi przykro, Carter. Możesz topo prostu jakoś szybko streścić?Obiecuję, że nie będę drążyć.
Milczał tak długo, że zaczęła się
obawiać, że wstanie i odejdzie. Na jegotwarzy widać było walkę skrajnychemocji. Wreszcie, jakby poddając siętemu, co nieuchronne, przeczesałpalcami włosy i zaczął mówić.Opowiadał niskim, cichym głosem,patrząc gdzieś w mroczny kąt kaplicy.
– Mój ojciec pracował w fabrycesamochodów, ale zwolniono go jeszczeprzed moimi narodzinami. Nie potrafiłznaleźć następnej pracy. W tych czasachnie działało już zbyt wiele fabryk.Pewnego dnia natknął się na ogłoszenie,chyba w jakiejś gazecie. Isabelle
opowiadała mi o tym, ale nie pamiętamwszystkich szczegółów. Moi rodzicemieszkali tutaj, gdzieś w pobliżu. Tak misię przynajmniej wydaje.
Allie miała problem zezrozumieniem tej dość chaotycznejopowieści, ale nie przerywała mu anirazu. Siedziała tak nieruchomo, jak tylkopotrafiła, ledwie oddychając. Nie robiłanotatek, wiedziała, że wszystkozapamięta.
– W każdym razie – ciągnął dalejCarter – w którymś momenciezatrudniono go tutaj jako konserwatora.
Zajmował się bojlerami i instalacjąelektryczną, w sumie wszystkim, co dałosię naprawić za pomocą śrubokrętui klucza francuskiego. Moim zdaniemwierzył, że trafiła mu się doskonałafucha, wiesz? – Rzucił na nią okiemi sekundę później znów zapatrzył sięw przestrzeń. – Mama pracowaław kuchni, gotowała i sprzątała. Moglimieszkać na terenie szkoły i nie musielipłacić czynszu; wszystkie pieniądzeodkładali do banku. Chociaż praca niebyła jakoś szczególnie pasjonująca,oboje uznawali to za układ idealny.
Strasznie się ucieszyli, kiedy mamazaszła w ciążę. Nie mieli dziecii wydaje mi się, że już się z tympogodzili, więc to była dla nichnaprawdę wielka sprawa. Po moichnarodzinach mama na trochę przestałapracować, ale potem wróciła dokuchni. – Zamilkł, wyraźnie się nadczymś zastanawiając. – Trudno towyjaśnić, ale dorastając na terenieszkoły, byłem wychowywany przezwszystkich dookoła. Żadenz pracowników nie miał dzieci w moimwieku, a nauczyciele i reszta załogi
pilnowali mnie na zmianę.Allie nie spuszczała wzroku z jego
twarzy.– Mieszkaliście w tym domku wśród
róż? – zapytała. – Pamiętasz, pokazałeśmi go tamtej nocy?
Spojrzał na nią zaskoczony, jakbykompletnie zapomniał o tej nocy, gdydotarli do niewielkiej, kamiennej chatkistojącej pośrodku bujnego ogrodu.
– Bob Ellison teraz tam mieszka –wyjaśnił.
– Wyglądała na doskonałe miejscedo dorastania – zauważyła.
Wzruszył ramionami, jakby uznał jejuwagę za banalną, ale mogła wyczytaćw jego oczach, że wcale tak nie myślał.
– Myślisz, że twoi rodzice byli tuszczęśliwi?
Uśmiechnął się delikatnie.– Wydaje mi się, że tak. Pamiętam
ich szczęśliwych. Tata naprawdę znałsię na tej robocie, potrafił naprawićpraktycznie wszystko. Był prawdziwymgeniuszem we wszelkich kwestiachtechnicznych i mechanicznych. Wszyscyna nim pod tym względem polegali.Isabelle twierdzi, że bardzo to lubił,
cieszył się z tego, że jest ludziompotrzebny. A mama… – Zamilkł,pocierając oczy.
Allie czuła się naprawdę paskudnie.Marzyła o tym, by go przytulić albopotrzymać za rękę, zrobić cokolwiek,a nie tylko słuchać. On jednak siedziałsztywno wyprostowany, trzymającdystans. Rozumiała, że nie chciałby tegow tym momencie, więc nie ruszała sięz miejsca. Kiedy znów się odezwał, jegogłos był całkowicie spokojny.
– Wydaje mi się, że mama byłamamą dla wszystkich. Robiła dzieciom
kanapki, jeśli zgłodniały po lekcjach.Piekła babeczki na spotkanianauczycieli. Dbała o każdego. – Znówucichł, tym razem na dłuższą chwilę. –A więc tak – dodał w końcu – myślę, żebyli szczęśliwi.
Poczuła, jak w jej oczach wzbierająłzy, i potarła gwałtownie nos, jakby jązaswędział. Naprawdę nie chciała mutego robić.
– Carter – wyszeptała. – Opowiedzmi, co się stało.
Cisza, która pomiędzy nimi zapadła,wydawała się nieprzenikniona niczym
kamienny mur. Allie miała wrażenie, żemogłaby dotknąć jego lodowatejpowierzchni. Carter zaplótł dłoniei położył je na kolanach. Mięśnie w jegoszczęce napięły się z całą siłą.
– Pewnego dnia – zaczął dziwniespokojnym głosem, jakby nie usłyszałpytania – tato pojechał po jakieś częścido Portsmouth. Ciągle to robił, ale tymrazem mama miała ochotę wybrać sięrazem z nim. Był ładny, słoneczny dzień,więc pomyślała, że może uda nam siępójść na spacer po plaży. Przygotowałaolbrzymi kosz piknikowy, wpakowali
mnie na tylne siedzenie samochodui pojechaliśmy. Ale…
Tym razem to Allie wstrzymałaoddech, kiedy ponownie zamilkł.
– Na autostradzie uderzyła w nasciężarówka – kontynuował, wbijającwzrok w niewidzialny punkt gdzieś nadjej głową. – Mówili, że kierowcazasnął, zjechał na przeciwległy pasi trafił w nasz samochód. –Rozprostował palce, a potem zacisnął jew pięści. – Wszyscy twierdzą, żezdarzyło się to tak szybko, że rodziceniczego nie byli świadomi.
Allie czuła, jak po jej policzkupłynie łza.
– A ty? – zapytała, ocierając jąwierzchem dłoni. – Byłeś ranny?
– Kilka siniaków i zadrapań –odparł, a w jego głosie pojawił sięgniew. – Nic poważnego.
– To niesamowite – pozwoliła sobiena chwilę radości z jego cudownegoocalenia. – A co się działo potem?Rozumiesz… byłeś przecież małymdzieckiem.
– Moi rodzice przyjaźnili sięz Bobem Ellisonem. Wybrali go na
mojego chrzestnego. To on zabrał mnieze szpitala. Mama i tato nie mieliżadnych bliskich krewnych, więc myślę,że cała sprawa została załatwionabardzo szybko. Właściwie tego niepamiętam. – Wzruszył ramionami. –Zamieszkaliśmy razem w chaciei znajdowałem się pod jego opieką aż dochwili, kiedy byłem na tyle duży, byprzenieść się do szkolnych pokojów dlachłopców. – Spojrzał jej prostow oczy. – I oto jestem.
Powstrzymując się przed wzięciemgo w ramiona, by ukoić jego ból, Allie
delikatnie odkaszlnęła.– To naprawdę porażająca historia,
Carter. Nie potrafię uwierzyć, żedotychczas mi o tym nie opowiedziałeś.
Uniósł brew i popatrzył na niąz lekką drwiną.
– Wiesz, raczej nie chodzę i nieopowiadam o tym każdemu. – Wyciągnąłprzed siebie rękę. – Cześć, jestemCarter, moi rodzice zginęli w wypadku,kiedy byłem bardzo mały, ale biorąc poduwagę okoliczności, wyszedłem z tegoobronną ręką…
– Przestań – przerwała mu
gwałtownie. – To niesprawiedliwe. Niejestem „każdym”, tylko twojądziewczyną. Przy mnie możesz mówićprawdę.
– Wiem – przyznałz rozgoryczeniem. – Przepraszam. Poprostu nie mam pojęcia, jak o tymopowiadać. Pomijając ten temat, jestemszczęśliwszy niż wtedy, gdy goporuszam, dlatego staram się o tym niewspominać.
Działając pod wpływem impulsu,wreszcie go przytuliła.
– Dziękuję, że się ze mną tym
podzieliłeś – wyszeptała w jegorękaw. – Wiem, że to musiało byćtrudne, i jest mi z tego powodu strasznieprzykro.
Ramiona Cartera obejmowały jąz siłą stalowych kajdan. Czuła, jakzaciska dłonie w pięści za jej plecami.Trwali w objęciach przez bardzo długąchwilę. Kiedy się wreszcie rozdzielili,zauważyła, że chłopak ociera oczygrzbietem dłoni.
– W porządku. – Wciąż byłprzygnębiony, ale zdobył się nadelikatny uśmiech. – Jak na razie
całkiem nieźle nam idzie.– I zostało tylko parę pytań –
poinformowała, przerzucając kartkiw notatniku. – Czy sympatyzujesz albokiedykolwiek sympatyzowałeśz Nathanielem? Czy chciałbyś zniszczyćszkołę? Czy knujesz jakiś spisekprzeciwko Isabelle?
– Nie, nie i nie – odpowiedział,rozprostowując nogi. – Coś jeszcze?
– Raczej nie. – Spojrzała na listęi zrobiła kilka notatek. Zauważyłapytanie, którego zapomniała zadać. –Aha, jeszcze jedno: czy kiedykolwiek
wspominałeś o mnie ludziomNathaniela?
Carter zesztywniał, przekrzywiająclekko głowę.
– To dziwne pytanie.– Zgadzam się. Eloise kazała mi o to
zapytać. Nie mam pojęcia po co.Zajęta robieniem zapisków nie
zwróciła uwagi na jego zachowanie, alekiedy się odezwał, coś w tonie jegogłosu zmusiło ją do podniesieniawzroku.
– Nic mi o tym nie wiadomo.– Słucham? – Jej długopis zamarł
nad kartką.– Powiedziałem, że nic mi o tym nie
wiadomo – powtórzył. – Z tego, co sięorientuję, niczego nie mówiłem ludziomz grupy Nathaniela.
– Nie rozumiem. Co to znaczy„z tego, co się orientujesz”? Jak mógłbyśnie wiedzieć, czy o mnie wspomniałeś?
– No wiesz… w końcu rozmawiałemz Gabe’em, prawda? – Zaczął sięwiercić w miejscu. – A on był przecieżjednym z nich.
Allie poczuła przyspieszone bicieserca. Starała się ze wszystkich sił, żeby
jej głos brzmiał jak najspokojniej.– Co mu o mnie opowiadałeś?– No wiesz… – Wzruszył
ramionami. – Takie tam…– Takie tam… – Jej wątpliwości
zaczęły narastać. – Jakie tam?Ponownie wzruszył ramionami.– Takie tam… męskie gadki. Daj
spokój, Allie, to był mój kumpel.Gadaliśmy o wszystkim, wiesz przecież.
Prostując się w ławce, zmierzyła gowzrokiem pełnym niedowierzania.
– Nie, Carter, nie wiem. Co muo mnie naopowiadałeś?
– Nie pamiętam – upierał się,krzyżując ręce na piersiach. – Zadawałsporo pytań na twój temat. Wtedy sięnad tym nie zastanawiałem, ale pewnieodpowiedziałem na większość.
– I jak dotąd zapomniałeś mi o tymwspomnieć? – Zamilkła i wzięła głębokioddech, żeby uspokoić narastającygniew. – Czy Isabelle o tym wie?
– Nie. – Jego zachowanie stawałosię coraz bardziej defensywne. –Wydaje mi się, że do tej pory w ogóleo tym nie myślałem. Mogłabyś mnie nietraktować jak podejrzanego w sprawie
o zabójstwo?– W porządku – przyjęła
pojednawczy ton. – Przepraszam.Potrafisz sobie przypomnieć cokolwiekz tych rozmów?
Wzdychając ciężko, podniósł sięz miejsca i podszedł do zdobiącegojedną ze ścian fresku, który przedstawiałrozłożysty cis sięgający aż posklepienie. Skomplikowany wzórz korzeni układał się w napis „DrzewoŻycia”. Allie bardzo podobało się tomalowidło, był to jeden z jej ulubionychelementów tej dziewięćsetletniej
kaplicy, ale w tym momencie zupełnienie zwracała na nie uwagi.
– Pytał mnie o twoją rodzinę –odezwał się Carter po długiej chwilimilczenia. – O to, gdzie mieszkaciew Londynie. Z kim się tam przyjaźniłaś.Sama widzisz. – Spojrzał na nią przezramię.
– I co mu powiedziałeś?– To, co wiedziałem, czyli w sumie
niewiele. Południowy Londyn. Jakaśszkoła, której nie znosiłaś. Koleśimieniem Mark i drugi, który nazywałsię Harry. Nie dogadywałaś się
z rodzicami.Allie próbowała nie okazywać, że
poczuła się zdradzona, ale miaławrażenie, że Carter opowiedziałGabe’owi o całym jej życiu. Niewiedziała, jak sobie z tym poradzić.Przypomniała sobie radę Eloise, żebytraktować tę rozmowę jak zwykływywiad.
„Myśl jak dziennikarka – powtarzałajej podczas ćwiczeń w zdobionymfreskami pokoju do nauki. – O cozapytałby reporter? Trzymaj emocje nawodzy, a zobaczysz, że łatwiej ci będzie
odróżnić rzeczy ważne od nieistotnych”.Próbowała wymyślić, o co
zapytałaby w tym momencie, gdyby niebyła dziewczyną Cartera.
– Czy któreś z tych pytań wydawałoci się szczególnie dziwne? Zwróciłotwoją uwagę?
Carter podszedł do ołtarza i stanąłtyłem do niej, wpychając dłonie głębokodo kieszeni. Kiedy znowu się odezwał,mówił tak cicho, że nie była pewna, czydobrze usłyszała.
– Pytał o twojego brata.– Co? – Po jej ciele przebiegł
dreszcz. – Powiedziałeś, że wypytywałcię o Christophera?
Skinął głową, nadal stojąc do niejplecami.
– To było coś, czego nie potrafiłemzrozumieć. – Odwrócił się i popatrzył nanią zmartwionym wzrokiem. – Skądw ogóle wiedział o twoim bracie?Nikomu o nim nie opowiadałaś.I dlaczego był nim zainteresowany?Strasznie dużo o niego wypytywał.
Nagle w kaplicy zrobiło się jeszczezimniej. Allie z trudem przełknęła ślinę.
– Może Jo mu powiedziała? –
zasugerowała z nadzieją, szczelniejowijając się szalikiem. – Mówiłam jejo Christopherze, a ona była przecieżdziewczyną Gabe’a. Pamiętasz, cochciał wiedzieć?
Carter podszedł do niej. Jego krokiniosły się głuchym echem po kaplicy.Słońce musiało się już schować zahoryzontem, ponieważ witraże przestałybłyszczeć. Na białych ścianach odbijałysię ponure cienie, rzucane przezroztańczone płomyki świec.
– Chciał wiedzieć, czy byliście zesobą blisko. Czy kiedykolwiek
wspominałaś o tym, że chcesz goodnaleźć. – Stanął przed nią, a jegociemne oczy wypełniała autentycznatroska. – Pytał o to, gdzie mogłabyś goszukać.
Allie objęła go ciasno ramionami.– Boję się – szepnęła. – Wcale mi
się to nie podoba.– Mnie też nie – odpowiedział,
a jego oczy błysnęły w blasku płomieni.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
15
Resztę wieczoru Allie poświęciła nawszystkie normalne szkolne zajęcia, alew jej głowie szalało tornadoskłębionych myśli. Cała sytuacjawyglądała na przerażającoskomplikowaną. Carter i Gabe, szpiegw Nocnej Szkole, Nathaniel… Musiałato sobie w jakiś sposób poukładać.Dlaczego Gabe wypytywał o tewszystkie rzeczy? Czego chciał się
dowiedzieć?Jedyną osobą, która mogła
zrozumieć, przez co Allie musiała terazprzechodzić – o ile ktokolwiek potrafiłcoś z tego zrozumieć – była Rachel.Jednak jej nie mogła nic powiedzieć.Właściwie z nikim nie mogła o tymrozmawiać. Chyba że…
Mogła pójść z tym do Isabelle, niemiała jednak pojęcia, co się wtedystanie. Czy Carter będzie miał jakieśkłopoty? Nie chciała dopuścić, bydyrektorka straciła do niego zaufanie –była dla niego niczym zastępcza matka.
Myśli wciąż nie dawały jej spokoju.Nie potrafiła się skupić na lekcjach anina niczym innym.
Po kolacji nadal padał deszcz, więcuczniowie przenieśli się do bibliotekilub poszli w coś pograć w świetlicy,a Allie krążyła po korytarzu,przemierzając tam i z powrotem namiękkich podeszwach przestrzeńdzielącą świetlicę i gabinet dyrektorki.
Powtarzała sobie, że informacjeuzyskane od Cartera to nic wielkiego.W końcu wszyscy wiedzieli, że Gabewspółpracował z Nathanielem,
wiedzieli też, że Nathaniel czegoś odniej chciał. Więc to, czego się terazdowiedziała, nie miało zbytniegoznaczenia.
Zawróciła i poszła w drugą stronę.A może jednak miało? Isabelle
mówiła, że każda informacja może impomóc zrozumieć, dlaczego Gabedołączył do Nathaniela.
Kolejny nawrót.– Za chwilę wydepczesz dziurę w tej
podłodze.Sylvain zatrzymał się u dołu
schodów i patrzył na nią z uwagą. Nie
wiedziała, jak długo ją obserwuje – niepotrafiła sobie przypomnieć, kiedyostatni raz podniosła głowę.
Nawet w zwyczajnym szkolnymmundurku udawało mu się wyglądaćelegancko. Podwinął rękawy do łokci,a sweter wydawał się zrobionyspecjalnie dla niego.
– Wszyscy zaczną cię obwiniać, żeznów musimy znosić robotnikówi remont – dodał, kiedy zastanawiała sięnad odpowiedzią.
Spojrzała na niego spod uniesionychbrwi.
– Ten twój pesymizm… to takafrancuska choroba, tak?
– To nie jest pesymizm – wyjaśnił. –Tylko pragmatyzm. Słowo zapożyczonez francuskiego, pragmatisme.
– A pesymizm nie jestz francuskiego?
– Też. Jak wszystkie najlepszesłowa.
Musiała się uśmiechnąć.Przechylił głowę na bok i wciąż się
w nią wpatrywał.– To co, Allie, powiesz mi, dlaczego
maszerujesz w miejscu jak więzień na
spacerniaku? Zastanawiasz się nadczymś? – W jego oczach błysnęły takautentyczne ciekawość i troska, żepoczuła pokusę opowiedzenia muo wszystkim. Nie wiedziała, jak to sięstało, ale najwyraźniej znowu zaczęłamu ufać. Przez cały ten semestr był dlaniej uprzejmy i dobry. A ona naprawdępotrzebowała pomocy.
– Coś w tym rodzaju –odpowiedziała, pocierając o siebieczubki szkolnych pantofli. – Muszępodjąć decyzję. Cokolwiek zrobię, mogęzostać niezrozumiana przez kogoś, na
kim mi zależy. Mogę go skrzywdzić…albo ją – dodała pospiesznie. – Próbujęwybrać, które z tych rozwiązań będzienajmniej bolesne.
– Aha. – Oparł się o ścianę. –Najgorszy z możliwych problemów.Taki, w którym nie ma właściwegorozwiązania, tylko dwa fatalne.
– Właśnie tak. A jak ty podejmujeszdecyzję w takich wypadkach?
– Myślę, że trzeba zaufaćinstynktowi.
– Zaufać instynktowi? – Skrzywiłasię. – To jakiś koszmar.
Spojrzał na nią z uwagą.– Wydaje mi się, Allie, że o wiele
częściej podejmujesz właściwe wybory,niż mogłoby ci się wydawać.
Chciała jakoś zażartować, aleuświadomiła sobie, że mówił całkiempoważnie, i słowa zamarły jej w ustach.Przez długą chwilę stała nieruchomo,wpatrując się w niego niewidzącymspojrzeniem.
– Muszę się zobaczyć z Isabelle –odrzekła i nie dodając ani słowa,odwróciła się, by jak najszybciejzapukać do drzwi gabinetu dyrektorki.
Nagle postanowiła spojrzeć na niegojeszcze raz. Nie ruszył sięz miejsca, wciąż wpatrywał się w niąz tak czułym uśmiechem, że kompletniezmiękła. – Przepraszam. –Zaczerwieniła się. – Nie powinnamodchodzić bez pożegnania. Tonieuprzejme. Nadal jesteśmy umówienina jutro, prawda?
– Tak – potwierdził z błyskiemrozbawienia w oku. – Przeprowadzęz tobą wywiad zaraz po kolacji.
– Super.Czuła dziwną lekkość, gdy zniknęła
za schodami i zapukała do drzwigabinetu Isabelle, naciskającjednocześnie klamkę. Weszła bezzaproszenia. Gabinet był pusty, choćIsabelle musiała opuścić go dopieroprzed chwilą – światła wciąż się paliły,a w powietrzu unosił się zapach jejulubionej herbaty earl grey.
Czekając na powrót dyrektorki,Allie wodziła wzrokiem od kilimuz dziewicą i rycerzem na białym koniudo szafek, w których przechowywanoakta uczniów. Choć próbowała o tym niemyśleć, przypomniała jej się noc, gdy
włamała się tu z Carteremw poszukiwaniu informacji. Wciążokręcała na palcu rąbek swojej bluzy.
– O, hej, Allie! – Isabelle wpadła dogabinetu z szyją owiniętą kaszmirowymszalem. Śnieżnobiała bluzkaz kołnierzykiem i czarna ołówkowaspódnica kontrastowały z wygodnymibutami na gumowej podeszwie.Odłożywszy teczkę na biurko,uśmiechnęła się i spojrzała nadziewczynę z zaciekawieniem. –Wszystko w porządku?
– Muszę cię o coś spytać –
odpowiedziała Allie. – To dość dziwne.Isabelle zamknęła drzwi i wskazała
jej miejsce na skórzanych fotelach,stojących przed biurkiem. Zapadły sięw miękkie siedzenia.
– Mów – poleciła dyrektorka. – Coto za dziwne rzeczy? Herbata możepomóc?
Allie potrząsnęła głową i wyjaśniłajej pospiesznie, co mówił Carter natemat swoich rozmów z Gabe’em.Uśmiech na twarzy Isabelle zacząłprzygasać.
– Dlaczego wcześniej nam o tym nie
wspomniał? – zapytała, gdy Allieskończyła mówić. – Wyjaśnił ci?
Dziewczyna miała wrażenie, żew głosie dyrektorki słychać smutek.
– Nie wiem. Twierdzi, że do tejpory się nad tym nie zastanawiał. W tymczasie miał na głowie inne problemy.Dużo się wtedy działo. A potem uznał,że nie ma to większego znaczenia,ponieważ i tak wszyscy wiedzieli, żeGabe pracował dla Nathaniela.
– Nie mam pojęcia, dlaczego takuznał – stwierdziła Isabelle. – Toprzecież nie ma sensu.
Allie również tak myślała, ale niemogła jej o tym powiedzieć. Czując, jakjej żołądek zwija się w kulkę,próbowała jej to wyjaśnić, ale Isabellewpadła jej w słowo.
– Nie musisz się martwić.Całkowicie cię rozumiem. Po prostumyślałam na głos. Porozmawiamz Carterem i spróbuję się dowiedzieć,co jeszcze może pamiętać.
– Nie gniewaj się na niego, proszę. –Allie poczuła, że zaschło jej w ustach. –Dziwnie się czuję, kiedy ci o tymopowiadam. Ale nie mogłam…
musiałam ci powiedzieć, ponieważ teinformacje mają związek z Gabe’em. –Pochyliła się do przodu. – Wieszprzecież, że Carter nie współpracujez Nathanielem. Że to nie on jestszpiegiem.
Isabelle nie odwróciła wzroku.– Nigdy bym nie uwierzyła, że
Carter świadomie mógłby zdradzić nasdla Nathaniela.
Allie poczuła narastającą panikę.Jak to „świadomie”? Bała się, żenarobiła coś złego.
– Dziękuję, że przyszłaś z tym do
mnie. – Isabelle dała sygnał, że porakończyć rozmowę. – Postąpiłaśwłaściwie.
Chwilę później, wspinając się poschodach prowadzących do sypialnidziewczyn, Allie wciąż nie wiedziała,czy powinna jej wierzyć. Szła zagubionawśród swoich zmartwień, gdy naglepoczuła czyjąś dłoń na ramieniu.Uwolniła się od niej z przerażonympiskiem i usłyszała znajomy śmiech zaplecami.
– Przepraszam, chyba cię nieprzestraszyłem?
Carter stał stopień niżej,uśmiechając się do niej tym zmysłowymuśmieszkiem, który nadawał takpięknego kształtu jego wargom,i ponownie wyciągnął do niej rękę.
Niech to szlag.– Nie – odpowiedziała. – Tylko
dałam się zaskoczyć.– Szukałem cię przez cały wieczór –
poinformował, biorąc ją za rękę. Miałanadzieję, że nie zwróci uwagi, jakspoconą ma dłoń. – Gdzie byłaś?
– Najpierw się uczyłam – zaczęłaostrożnie – a potem poszłam na krótki
spacer, pogadałam trochę z Isabelle, nowiesz…
– Tak? – Spojrzał na niąz niezmienionym wyrazem twarzy. –O czym sobie pogadałyście?
Miała wrażenie, że wszystkieotaczające ich rozmowy, śmiechyi stukot kroków na schodach nagleucichły. Nie mogła mu powiedzieć. Niezniosłaby bólu i poczucia zdrady, jakieby to w nim wzbudziło.
– O niczym w sumie –odpowiedziała, czując, jak krewzamarza jej w żyłach. – Mam zaległości
z matmy i miałam nadzieję, że załatwimi trochę dodatkowego czasu.
– Nieładnie. – Pogroził jejżartobliwie palcem. – Zaległości,panienko Sheridan? Założę się, że niebyła zachwycona.
– No. – Nienawidziła się za tensztuczny śmieszek. – Kazała mi wszystkonadrobić. Jak najszybciej i bez żadnejdodatkowej pomocy.
– Słuszna rada, młoda damo.Wciąż stał jeden stopień niżej i nie
miała innego wyjścia, musiała muspojrzeć w oczy. Nękało ją poczucie
winy. Jeszcze nigdy nie okłamałaCartera. Uwolniła dłoń z jego uściskui instynktownie pogładziła go powłosach. Momentalnie objął ją w pasiei przyciągnął bliżej. Schyliła się, by gopocałować.
– Cisza nocna! – Donośny głosZelaznego przedarł się przez targającenią emocje.
– Cholera – wyszeptał Carter.Natychmiast rozpętał się chaos,
a tłum uczniów ruszył pospieszniew stronę skrzydeł sypialnych, on wciążjednak jej nie wypuszczał. Jego dłonie
błądziły po jej plecach, przesyłającrozkoszne iskry przez cały układnerwowy.
– Chciałbym, żebyśmy mogli pójśćgdzieś sami. – Przycisnął usta do jejucha. – Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona,mógłbym później wpaść do twojegopokoju.
Allie z trudem przełknęła ślinę.Właśnie go zdradziła, więc nie mogłachyba udawać, że nic się nie stało,i umówić się na spotkanie?Przypomniała sobie słowa Eloise:„Ludzie tak robią przez cały czas”. Ale
ona nie potrafiła.– Naprawdę mam w plecy z matmą,
Carter – odpowiedziała. – Serio. Muszęnadgonić albo będę miała przewalone.
To było drugie kłamstwo. Przełknąłje tak samo gładko jak pierwsze.Ponieważ jej ufał.
W drodze do swojego pokoju czułataki ciężar na sercu, że z trudem stawiałakrok za krokiem.
Okłamywanie Cartera. Niewyobrażała sobie, że potrafi to zrobić.Dlaczego wszystko musiało być tak
skomplikowane?Dotarła do sypialni, zamknęła drzwi
i oparła się o nie plecami. Wydawałosię jej, że jest chwilowo w miarębezpieczna. Zmarszczyła się, patrząc naswoje odbicie w lustrze. Zastanawiałasię, co właśnie narobiła.
W końcu będzie musiała powiedziećmu prawdę. Sam się domyśli porozmowie z Isabelle. A kiedy zrozumie,że go okłamała…
Czując nagłe dreszcze, podeszła dookna, żeby je zamknąć. Wiatr trzaskałotwartymi okiennicami o ściany,
a wpadający do środka deszcz zmoczyłblat biurka.
W tej samej sekundzie wydarzyły siędwie rzeczy: przypomniała sobie, że nieotwierała okna, i zauważyła kopertęleżącą na blacie. Gruby, kremowypapier, taki, jakiego używa się dooficjalnych zaproszeń. Opisany jejimieniem. Rozpoznała charakter pismaChristophera.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
16
Odsunęła się od biurka takgwałtownie, że prawie potknęła sięo własne stopy. Odzyskała równowagę,oparłszy się o ścianę, i wciąż nieodrywała wzroku od koperty, jakbyw obawie, że ta zerwie się z biurkai pobiegnie za nią przez pokój.
Z przerażeniem i podnieceniemuświadomiła sobie, że Christophermusiał zakraść się do jej pokoju. Serce
waliło jej tak mocno, że nie słyszaławłasnych myśli. Zmusiła się dozastanowienia nad tym, co powinna terazzrobić. Pobiec od razu do Isabelle?Albo znaleźć Cartera i Rachel? A możeotworzyć kopertę i sprawdzić, coskrywa się w środku?
Ostrożnie podeszła do biurka,zbliżając się do koperty niczym douwięzionej w klatce pantery. Sięgnęłapo nią roztrzęsioną ręką.
Na kremowym papierze widniałotylko jedno słowo: „Allie” wypisaneznajomym charakterem pisma, którego
nie widziała od tak długiego czasu.Przesunęła palcem po swoim imieniu,tak jakby mogła w ten sposób wyczuć,co się stało z Christopherem. Dlaczegouciekł? Czemu ją zostawił?
Wsunęła paznokieć pod narożniki rozerwała kopertę. W środku znalazłapojedynczą, złożoną kartkę papieru.Przyłożyła ją do nosa, zastanawiając się,czy potrafi wyczuć zapach brata albozapach domu z czasów, gdyjeszcze ich nie opuścił.
Niczego nie poczuła.Rozłożyła list i dostrzegła swoje
imię wypisane na samej górzecharakterystycznymi pochylonymiw lewo literami.
Kochana Allie,nie potrafię uwierzyć, że po tak
długim czasie wreszcie się na tozdobyłem. Tak bardzo za Tobą tęsknię!Brak kontaktu z Tobą okazał sięnajgorszym aspektem tego wszystkiego,co się stało.
Ujrzawszy Cię tamtej nocy zeszłegolata, zrozumiałem, że muszę ponowniesię z Tobą skontaktować. Zmieniłaś siętak bardzo, że z trudem Cię
rozpoznałem. Jesteś już dorosła.A ja jestem z Ciebie niezmiernie
dumny.Wiem, że nie rozumiesz, dlaczego
związałem się z Nathanielem. Musisz mijednak uwierzyć, że ani niezwariowałem, ani nie dołączyłem dożadnego kultu, czy co tam słyszałaś odIsabelle lub mamy. Po prostudowiedziałem się prawdy o naszejrodzinie i dokonałem wyboru.
Chcę, żebyś miała tę samą szansę coja i mogła dokonać własnego wyboru,znając prawdę o tym, kim jesteśmy.
Jesteśmy MELDRUMAMI.Mam nadzieję, że będziesz chciała
się ze mną spotkać. Będę na Ciebieczekał w piątek o północy przystrumieniu w pobliżu kaplicy.
Rozumiem, że możesz być na mniewściekła, i nie mam zamiaru Cięobwiniać, jeśli nie przyjdziesz, alebłagam – spotkaj się ze mną! Nie mogęsię już doczekać, kiedy znów Cięzobaczę.
ChristopherSparaliżowana z zaskoczenia Allie
wpatrywała się w jesienny mrok za
oknem. Christopher zakradł się do jejpokoju. Stał w tym samym miejscu coona teraz. Poczuła, jak w jej oczachwzbierają gorące łzy. Skoro tak bardzochciał się z nią zobaczyć, to dlaczegonie zaczekał do jej powrotu? Czemuuciekł, pozostawiając liścik?
Z pewnym wysiłkiem zmusiła się dotego, by przeczytać go ponownie. Tymrazem zwróciła uwagę na to, jakzaakcentował nazwisko babci,pogrubiając litery, aż zaczęły sięwyróżniać. Przyciskał długopis takmocno, że prawie zrobił dziurę
w kartce. Wpatrywała się w list, wciążzadając sobie pytanie, co powinnazrobić.
Tej nocy nie spała zbyt wiele.Czytała w kółko słowa napisane przezbrata, aż w końcu nauczyła się ich napamięć. Około trzeciej nad ranemuwierzyła wreszcie, że nie ma w liścieżadnych tajnych wiadomości ani żeniczego nie przegapiła, położyła sięwięc do łóżka, zakryła oczy ramieniemi zaczęła liczyć oddechy.
Miała kilka opcji.
Jeśli wspomni komukolwieko liście, musi się liczyć z tym, że chcącją chronić, zaczną nalegać, bypowiadomiła Isabelle. Straci kontrolęnad sytuacją. Nigdy nie pozwolą jejzobaczyć się z bratem i mogą mu cośzrobić. Aresztować albo coś znaczniegorszego.
Innym rozwiązaniem było okłamaniewszystkich, których znała. Sama myślo tym sprawiała, że dopadały jąmdłości. Nadal nie poradziła sobiez tym, że musiała okłamać Cartera, niewierzyła, że będzie w stanie kłamać
wciąż od nowa.Jej myśli ciągle krążyły wokół tej
sprawy, aż w jakiejś chwili przedświtem musiała po prostu zasnąć,ponieważ obudził ją dopiero nastawionyna siódmą budzik.
Przez cały dzień błądziła jak wemgle, dręczona paniką i wyczerpaniem.Wszystkie lekcje zlały się w rozmazanywir. Kiedy Rachel zapytała o ciemnewory pod jej oczami, Allie musiałaskłamać po raz kolejny.
– Myślę, że coś mi się przyplątało –
wyjaśniła. Kłamstwa przychodziły jejcoraz łatwej, ale gdy koleżankazatroskała się o nią jak matka i kazałajej się napić herbaty z miodem, Alliepoczuła się jak potwór. Cały dzień,w każdej minucie, zastanawiała się nadtym, co powinna zrobić.
Przy kolacji wbijała wzrok w talerz,nie tykając jedzenia i unikając spojrzeńzaniepokojonej Rachel. Tuż po posiłkuczekała ją rozmowa z Sylvainem.Wszystko stało się tak skomplikowane,że nie miała pojęcia, co mu powiedzieć.Była zbyt zmęczona, by wymyślić jakieś
rozbudowane kłamstwo, ale jeśli wyznamu prawdę…
Nagle faktycznie poczuła się chorai odepchnęła od siebie talerz. Niewiedziała, co robić.
Tuż po ósmej Allie zatrzymała sięu podnóża schodów i skrzyżowawszyramiona na piersi, próbowała się jakośwziąć w garść. W głowie miała totalnychaos – brak snu i zmęczenie zrobiłyswoje. Nic nie wydawało sięrzeczywiste.
– Przepraszam za spóźnienie –
wysapał Sylvain z rozbrajającymuśmiechem. – Miałem niespodziewanespotkanie z Jerrym i trochę sięprzeciągnęło. Właściwie już myślałem,że nigdy się nie skończy. – Odgarnąłdłonią włosy i skinął głową w stronęskrzydła szkolnego. – Mam pomysł,gdzie możemy iść, jeśli nie masz nicprzeciwko.
Zaczął wspinać się po schodach,pokonując dwa stopnie naraz. Poszła zanim w milczeniu (sześćdziesiąt sześćkroków). Korytarz na drugim piętrze byłciemny, przechodząc przez niego
(szesnaście kroków), minęli puste salelekcyjne. Ich kroki odbijały się ponurymechem.
– Tutaj. – Sylvain otworzył drzwi nakońcu korytarza i sięgnął do wyłącznika,by zapalić światło. Klasa była mała(dziesięć ławek w pięciu rzędach podwie, cztery okna). Chłopak ustawiłdwie ławki naprzeciw siebie i usiadł zajedną z nich, z cichym jękiemrozprostowując długie nogi. – Straszniemęczący był ten dzień. – Westchnąłi sięgnął do torby. – Jerry się naprawdędo mnie przyczepił. Ostatnio często ma
jakieś chore pomysły.Allie nie potrafiła sobie wyobrazić,
żeby uprzejmy nauczyciel przedmiotówścisłych mógł się do kogoś przyczepić.Przy niej zawsze wykazywał dużącierpliwość. Sylvain położył przed sobąnotes i wyciągnął srebrne pióro.
– Posłuchaj – zaczął, a pomiędzyjego lazurowymi oczami pojawiła siępionowa zmarszczka. – Raz jeszczemuszę powiedzieć, że jest mi strasznieprzykro, że to właśnie ja zostałemwybrany do rozmowy z tobą. – Zamilkłi w końcu zauważył jej zmęczoną
twarz. – Wszystko w porządku? Niewyglądasz najlepiej.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała,nie potrafiąc się zdobyć na głossilniejszy od szeptu. Odkaszlnęłai spróbowała raz jeszcze: – Chyba cośmnie bierze.
– Zacznijmy od tego, że możesz mizaufać.
Odwróciła wzrok, czując rumieńcepojawiające się na policzkach. Dwawdechy, jeden wydech.
– Chodzi mi o to… – kontynuował,obserwując uważnie jej reakcję – że
rozumiem, dlaczego możesz miećproblem z tym, żeby mi zaufać, i niemogę cię za to obwiniać. Ale obiecuję:możesz mi wierzyć, że nikomu niepowiem o tym, co tu dziś usłyszę.Zapiszę to tylko i oddam raport, dobrze?
Zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy,wiedząc jednocześnie, że rumieniec najej policzkach spowodowany jest tymwszystkim, czego sobie dotychczas niewyjaśnili. Nadal nie wiedział, jak byłana niego wściekła po letnim balu, i nieznał skomplikowanych uczuć, jakie doniego żywiła od tamtej pory. Nie
podejrzewał, że czuła się przy nimjednocześnie bezpieczna i zagrożona.
– W porządku – odpowiedziałaspokojnie. – W końcu żadne z nas niewymyśliło tego zadania. I naprawdę nieprzeszkadza mi, że muszę rozmawiaćz tobą. Wolę ciebie od… cóż, wieluinnych ludzi. Po prostu to zróbmy.
Naprawdę w tym momencie cieszyłasię, że to Sylvain przeprowadza tenwywiad, choć sama nie potrafiłabypowiedzieć dlaczego.
– W porządku. – Uśmiechnął sięz ulgą i sięgnął po notes. – Zaczynajmy.
Zadał jej kilka pytań, dokładnie tychsamych, jakie ona zadała wcześniejCarterowi. Kiedy dotarł do imiondziadków, błyskawicznie podała mudane nieżyjących już rodziców ojca,a potem zamilkła. Zmierzył jązaciekawionym spojrzeniem.
– A rodzice twojej mamy?– O… obawiam się, że nie znam
nazwiska dziadka – wydusiła w końcu. –Nigdy mi go nie powiedziano.
Na jego czole pojawiła sięzmarszczka zdradzająca namysł, ale nieskomentował tego ani słowem, tylko
zapisał coś w notesie.– A twoja babcia?Deszcz uderzał o szyby, wybijając
szybki rytm. Brzmiało to tak, jakby ktośobrzucał okna garściami kamyków.
– Moja babcia nazywa się LucindaMeldrum – odpowiedziała zupełniespokojnie.
Zaczął zapisywać jej odpowiedź,kiedy nagle jego pióro zawisło nadkartką.
– Twoja babcia nazywa się tak samojak rektorka Cimmerii? – Spojrzał na niąpytająco.
– Tak, Lucinda Meldrum, byłarektorka szkoły, to moja babcia.
Sylvain odłożył pióro i popatrzył nanią, marszcząc brwi.
– To jakiś żart, Allie? Bo jeśli tak,to nie rozumiem…
– Nie żartuję – odpowiedziała,czując olbrzymią ulgę z powoduuwolnienia się od tajemnicy. Kolejnyczłowiek poznał jej sekret. Każdaosoba, która o tym wiedziała, sprawiała,że prawda stawała się dla niej corazbardziej realna. – Jestem wnuczkąLucindy Meldrum. – Wskazała na jego
notes. – Nie kłamię, możesz to zapisać.– Nie rozumiem. – Wciąż nie
podnosił pióra. – Jeśli to prawda, toczemu nikt o tym nie wie? Myślałem, żenie należysz do spadkobierców, tylkojesteś z pierwszego pokolenia.
– Tak, wiem, że wszyscy sięzastanawiali, co taka Allie Sheridanrobi w superwypasionej szkole dlamiliarderów. Teraz już wiesz. – Nakryładłonią jego rękę, nie pozwalając mu sięodezwać. – Serio. Po prostu to zapiszi przejdźmy do następnego pytania.
Milczał przez długą chwilę,
wreszcie podniósł pióro i zanotowałtrzy słowa: „Babka: Lucinda Meldrum”.Wydawał się mocno wytrąconyz równowagi tą informacją i błądziłwzrokiem po notatkach.
– Yyy… no dobra, następne pytanie:czy ktoś z twojej rodziny uczęszczałwcześniej do Cimmerii? – Podniósłwzrok. – Chyba nie muszę o to pytać…
– Moja matka – Allie wciąż mówiłaz lodowatym spokojem. – I moja babcia.
Podczas gdy Sylvain zapisywał jejodpowiedź, dotarło do niej, że corazbardziej oswaja się ze słowem
„babcia”. Już nie brzmiało tak dziwnie.Zauważyła jednak, że akcentuje jew dość specyficzny sposób, jakbymówiła „królowa”. Samo wspomnienieo Lucindzie pobrzmiewało władzą.Wciąż się tym rozkoszowała, gdyusłyszała kolejne pytanie.
– W jaki sposób trafiłaś do szkoły?Słyszałem, że to miała być kara?
Allie opadła na krzesło, a namiastkawładzy, jaką przed sekundą czuła,wyparowała równie szybko, jak siępojawiła. Streściła mu historięzaginięcia swego brata i to, co działo się
potem – utrata zainteresowania ze stronyrodziców, aresztowania za włamanie doszkoły i mazanie farbą bluzgów pomurach. Opowiedziała mu o Markui Harrym, którzy zastąpili jejChristophera, tyle że zamiast pomagaćjej w odrabianiu zadań, zapoznali jąz sekretną sztuką buntu.
Sylvain ciągle robił notatki,zapisując wszystko wyraźnymcharakterem pisma. Spoglądał na nią odczasu do czasu z zakłopotaniem, ale anirazu jej nie przerwał. Z początku chciałatrochę podkoloryzować, zrobić ze swej
historii bohaterską opowieść, tak jakwtedy, gdy dzieliła się nią z Jo czyRachel, ale nie mogła. Powiedziała muwszystko. Im więcej mówiła, tym lepiejsię czuła, tak jakby oczyszczałaorganizm z tej historii, zmniejszającz każdym słowem ciężar zalegający oddawna na sercu.
Kiedy skończyła, Sylvain przyglądałjej się uważnie. Pióro błyszczało w jegopalcach.
– Ta dziewczyna, którą opisałaś,w niczym nie przypomina tej, która terazprzede mną siedzi – stwierdził. –
W ogóle jej nie rozpoznaję.– No cóż, kiedy twoje życie rozpada
się na kawałki, czasem rozpadasz sięrazem z nim. Nigdy ci się to nieprzytrafiło?
– Nie. A przynajmniej nie w tensposób. Po prostu… – Zamilkł, szukającwłaściwych słów. – Podziwiam twojąsiłę, Allie. Nie wyobrażam sobie, cobym zrobił w twojej pozycji, ale raczejnie poradziłbym sobie z tym tak dobrze.
– Sytuacji – poprawiła goodruchowo. – Gdybyś był w mojejsytuacji.
Jego słowa sprawiły, że poczułajakiś dziwny przypływ emocji. Niepotrafiła dokładnie określić, jakie tobyły uczucia, ale w pewien sposób to,co powiedział, trafiło wprost do jejserca.
– A tak w ogóle to miałaś jakieświeści od swojego brata? – Kolejnepytanie wyrwało ją z zamyślenia.Zamknęła oczy, napotkawszy jegouważne spojrzenie. – No wiesz, odczasu pożaru?
Odruchowo sięgnęła do kieszenii dotknęła grubej koperty z listem
Christophera. Chciała odpowiedzieć,ale nie mogła wydobyć z siebie anisłowa.
Trzy wdechy, dwa wydechy.– Allie? – Sylvain przechylił głowę
i zmarszczył brew. – Co się dzieje?Miałaś od niego jakieś informacje?
– Nie – wychrypiała. – Żadnych. Ażdo… wczorajszego wieczora.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
17
– Musisz porozmawiać z Isabellei Rajem. – Sylvain oddał jej list. Złożyłago ostrożnie i wsunęła z powrotem dokieszeni.
– Nie.– Allie…Ostrzegawczy błysk w jego oku tylko
wzmógł jej determinację.– Co to da, jeśli powiem Isabelle?
– Ludzie Raja zaczną go namierzać –wyjaśnił.
– I co z nim zrobią?Wzruszył ramionami na znak, że nie
ma pojęcia. Albo że go to nie obchodzi.– Nawet o tym nie myśl – ostrzegła
go. – Nie pozwolę im porwać mojegobrata i wykorzystać jako kartęprzetargową w ich chorychwojenkach. – Narastająca panikaodbierała jej oddech. – Sama muszę tozałatwić, przysięgam na Boga. Ostrzegęgo. Ucieknę razem z nim, jeślicokolwiek powiesz – zagroziła. – Nikt
nie może go porwać.– Allie, nie! – Jej reakcja musiała
być dla niego zaskoczeniem, ponieważprzestał panować nad słowami. – Nierób tego… Może ci się stać jakaśkrzywda.
– Christopher nigdy by mnie nieskrzywdził.
– Christopher omal nie spalił całejszkoły. – W oczach Sylvaina błysnąłgniew. – I siedemdziesięciu pięciu osób.Razem z tobą.
– Nie możesz… – Nagle poczuła, żenie ma ani grama powietrza w płucach.
Słowa przychodziły jej z corazwiększym trudem. Pokój zakołysał sięniebezpiecznie przed jej oczami – …powiedzieć.
Patrzył na nią z coraz większymniepokojem.
– Wszystko w porządku, Allie?Ściany były coraz bliżej, a jej
oddechy stawały się coraz płytsze.Poczuła lepki pot na skórze. Z każdymwdechem coraz trudniej było złapaćkolejny. Wiedziała, co się dzieje.
– Nie mogę… – Przez dobrą minutępróbowała złapać oddech, a jej serce
waliło tak głośno, że nie słyszała słówSylvaina. Nagle zerwała się na równenogi i wybiegła z sali. Nie oglądając sięza siebie, zbiegła po schodach(trzydzieści siedem) i wypadła przeztylne drzwi prosto na deszcz.
A potem po prostu pobiegła.Lodowate powietrze smagało ją po
twarzy, kiedy pędziła przez mrok takszybko, jak tylko potrafiła, czując kroplerozbijające się na skórze i walczącz atakiem paniki, która w każdej chwilimogła przejąć nad nią kontrolę.
Pęd, zimno i ruch zmotywowały jej
płuca do pracy i po chwili poczuła, żeucisk w piersiach zaczyna sięzmniejszać. Nie zatrzymywała sięjednak. Mokre włosy przykleiły jej siędo czoła i twarzy, ulewa nie pozwalałasię zorientować, dokąd biegnie. Odkostek po kolana była uwalana błotem.
Dobiegła do granicy lasu, gdy czyjaśręka złapała ją za ramię i szarpnęła dotyłu. Odwróciła się na pięcie, machającna oślep pięściami. Poczuła, jak jednaz nich trafia Sylvaina, i dało jej tosatysfakcję. Wyśliznęła mu się, mokraod deszczu, ale nie odbiegła dalej niż na
trzy kroki, kiedy pochwycił ją w stalowyuścisk ramion. Wybuchła szlochem,uświadamiając sobie, że nie może dalejuciekać.
– Puść mnie! – wrzasnęła.– Allie! Przestań się miotać! –
Sylvain dyszał z wysiłku. – Co ty,u diabła, wyprawiasz?
– Pójdę tam i zaczekam naChristophera. – Załkała zupełnie bezsensu. – Jeśli powiesz o tym Isabelle,będę musiała go ostrzec.
Usłyszała, jak mamroce coś dosiebie po francusku. Nie znała słów, ale
intonacja podpowiadała, że były toprzekleństwa. Trzymał ją tak blisko, żeczuła jego oddech w swoim uchu.
– Nie powiem – wysapałwreszcie. – Isabelle się o tym niedowie. Ale proszę, przestań się takzachowywać.
Tym razem go posłuchała i przestaławierzgać. Sekundę później poluzowałuścisk. Odgarnąwszy włosy, patrzyła najego twarz, szukając na niej oznakpodstępu.
– Obiecaj mi – powiedziała głośno,by usłyszał ją przez szum deszczu. –
Przysięgnij, że nikomu nie powiesz.– Masz moje słowo. – Patrzył jej
prosto w oczy. – A teraz proszę –wyciągnął rękę – wracajmy do środka.
Uwierzyła mu.Nagle poczuła się kompletnie
wyczerpana i pozwoliła mu się wziąć zarękę. Jego dłoń była zimna i mokra.Adrenalina, która pozwalała jejzapomnieć o chłodzie, przestała w końcudziałać i Allie drżała jak osika. Zerknęłaz ukosa na Sylvaina i zobaczyła, że onrównież się trzęsie. Zaciskając zęby,poprowadził ją do niewielkich drzwi
wiodących do wschodniego skrzydła.Kiedy je otwarł, spojrzała na niegoniepewnie.
– Dokąd idziemy?– Jeśli wrócimy głównym wejściem,
ludzie zaczną zadawać pytania, widzącnas w takim stanie – wyjaśnił. –Chodźmy tędy.
Drzwi prowadziły na krótką klatkęschodową, wiodącą do części piwnicy,w której Allie jeszcze nigdy nie była.Raczej nikt z niej nie korzystał – podścianą piętrzyły się niebezpieczniewysokie stosy starych krzeseł. Migocące
żarówki rzucały rozchybotane cienie,które podążały za nimi korytarzem.Gdzieś w połowie drogi Sylvainotworzył kolejne drzwi i sięgnął dowyłącznika, oświetlając kolejną wąskąi krętą klatkę schodową. Zęby Allieszczękały tak mocno, że musiał tousłyszeć.
– To jedno ze starych przejść dlasłużących – wyjaśnił. – Są w całejszkole. Podczas pożaru też z nichkorzystaliśmy.
Pokonali kilka pięter, docierającw końcu do ogrzewanego korytarza.
Sylvain przeprowadził ją obok dwojgazamkniętych drzwi i sięgnął do klamkiprzy kolejnych. Znaleźli się w obszernej,schludnej sypialni.
W ułamku sekundy zrozumiała, gdzieją przyprowadził. Jej serce gwałtowniezałomotało.
Wiedziała, że Carter by ją zabił,gdyby w jakiś sposób dotarło do niego,że znalazła się w pokoju Sylvaina. Tonie był dobry pomysł. Musiała sięstamtąd wydostać.
Kiedy jednak chłopak podał jejgruby ciepły ręcznik, zamiast rzucić go
na podłogę i wybiec w pośpiechu,zaczęła się wycierać, rozglądającz ciekawością po pokoju. Przypominałinne sypialnie uczniów, jeśli nie liczyćwspaniałego obrazu w pozłacanej ramie,który przedstawiał nieprzytomnegomężczyznę unoszonego przez anioły.
Sylvain podążył za jej wzrokiemi wzruszył ramionami.
– Prezent – wyjaśniłz zakłopotaniem, otwierając szafkęi sięgając po stertę bluz oraz koszulek,które rzucił na łóżko. – Proszę. Zdejmijte mokre ciuchy i przebierz się. Pewnie
będą za duże, ale przynajmniej są suche.Allie zgromiła go wzrokiem, patrząc
spod splątanej mokrej grzywki.– Chyba nie myślisz, że zacznę się
przebierać przy tobie?– Nie bądź dziecinna. – W jego
oczach błysnęło rozbawienie. –Odwrócę się, jeśli tak wolisz, alemusisz ściągnąć te mokre ciuchy, boinaczej nigdy się nie rozgrzejesz.I będziesz się dość mocno rzucaćw oczy, wracając do swojego pokoju.
Stanął twarzą do ściany, nieczekając na jej odpowiedź. Przez chwilę
nie ruszała się z miejsca. W końcu jejbluzka upadła z mokrym plaśnięciem napodłogę. Chciała zostawić przynajmniejstanik, ale też był przemoczony.
– Nawet nie waż się terazodwracać – wysyczała przez zaciśniętezęby, zmagając się z haftką.
Zaskoczył ją, parskając śmiechem.– Pospiesz się, bo zaraz to zrobię –
pogroził. – Też chciałbym się przebrać.Rzuciwszy biustonosz na mokrą
koszulkę, naciągnęła na siebie jedenz jego T-shirtów. Sięgał jej do połowyud. Włożyła na niego jakąś bluzę
i dobrała do kompletu spodnie odpiżamy, z regulowanym paskiem.
– Gotowe.– Dzięki Bogu – westchnął –
zacząłem zamarzać. Moje ciuchyzdecydowanie lepiej wyglądają na tobieniż na mnie – stwierdził, gdy odwróciłsię w jej stronę i zmierzył ją wzrokiemod stóp do głów. Poczuła, że sięrumieni, ale Sylvain już pochylał się nadstertą ubrań leżących na łóżku. – Terazja się przebiorę – poinformowałzupełnie spokojnie. – Ale nie musisz sięodwracać. Jestem Francuzem, nie wiem,
co to wstyd.– Odwrócę się – stwierdziła, ale
zanim wypowiedziała drugie słowo,Sylvain już zdjął koszulkę. Jejpostanowienie straciło sens.
Miał szczupłe, muskularne ciało,a jego delikatnie opaloną skórępokrywała gęsia skórka. Trzęsąc sięz zimna, szybko wytarł się ręcznikiemi założył dokładnie taką samą koszulkęjak ta, którą z siebie zdjął. Potem bezwahania zdjął spodnie i rzucił je na stosmokrych ubrań.
Allie powtarzała sobie, że powinna
się odwrócić, ale jakoś się na to niezdobyła. Zerkała na długie, atletycznenogi i granatowe bokserki, którezniknęły pod suchymi spodniami.
– Nieźle się prezentujesz –oznajmiła, myśląc jednocześnie, żechyba kompletnie jej odbiło.
Spojrzał na nią z zaskoczeniem.– Dziękuję – odpowiedział
uprzejmie. – Ty za to jesteś piękna.– Wcale nie. – Usiadła na jego
łóżku, nie bardzo wiedząc, co powinnapowiedzieć. Kiedy znowu podniosłagłowę, wyciągał do niej ręcznik.
Spojrzała na niego bezrozumnie.– Wytrzyj włosy – podpowiedział.Ona jednak znów zagubiła się
w myślach i z ręcznikiem bezwładnietrzymanym w ręku wciąż wracała doChristophera, Cartera i Gabe’a, marząco tym, by jej mózg zamknął się chociażna chwilę.
Kiedy się nie poruszyła, Sylvainprzyklęknął obok niej na łóżku i zacząłdelikatnie wycierać jej włosyręcznikiem.
– Czytałem gdzieś, że najwięcejciepła traci się przez głowę –
przypomniał sobie. – Nawet jeśli resztaciała jest w miarę ogrzana, możeszzamarznąć z powodu odsłoniętej głowy.Dziwne, nie?
Zadrżała, czując na karku dotyk jegozimnej dłoni.
– Co się tam stało, Allie? –zapytał. – Dlaczego uciekłaś w takisposób?
Zamknęła oczy.– Czasem przytrafiają mi się takie
ataki paniki. Nie potrafię oddychać. –Wykonała niejasny gest ręką. – Coś jakklaustrofobia. Ale… – ponownie
otwarła oczy – … pamiętaj, że niemożesz o tym nikomu powiedzieć.
Przestał wycierać jej włosy.– O czym? – Zdziwił się. – O twoich
atakach? Oczywiście, że nikomu niepowiem.
– Nie, Sylvain – odpowiedziałaz pasją, która zaskoczyła ich oboje. –Nie mów nic Isabelle o liście odChristophera.
Opuścił ręcznik i przesunął się tak,by spojrzeć jej w oczy.
– Obiecałem. I nie powiem. Alemusisz mi przyrzec, że nie pójdziesz
sama na to spotkanie.– Zobaczę się z nim. – Patrzyła mu
prosto w oczy. – Muszę wiedzieć, co sięstało. Tylko on może mi to wyjaśnić. Tomój brat, Sylvain.
Chłopak uniósł dłonie w obronnymgeście.
– Zabierz ze sobą przynajmniejCartera. I Lucasa. Jules najlepiej też.
Potrząsnęła głową.– Nie mogę powiedzieć Carterowi,
bo pójdzie prosto do Isabelle. Nieposłucha mnie. – Dopierowypowiadając te słowa, zrozumiała,
dlaczego nie wspomniała Carterowio liście. Nie ufała mu. On jej równieżnie ufał.
– Ponieważ chce cię chronić –przypomniał Sylvain. – I postąpiłbysłusznie.
– Sama potrafię się chronić.– Nie przed Nathanielem – jego
odpowiedź była natychmiastowai bezwzględna. – Przed Gabe’emrównież nie.
– Muszę się z nim spotkać. –Pochyliła się w jego stronę. – Naprawdęmuszę.
Raz jeszcze spojrzeli sobie w oczy.W jego błękitnych tęczówkach odbijałosię światło lampy.
– Czy ty mnie o coś prosisz, Allie? –zapytał szeptem.
– Poszedłbyś ze mną? – Wstrzymałaoddech.
Przez chwilę nie odrywał wzroku odjej twarzy, a potem westchnął.
– Myślę, że to fatalny pomysł –odpowiedział. – Ale nie pozwolę, żebyśbyła sama.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
18
Pozostało jej jedynie przetrwaniereszty piątku. Tego ranka wytłumaczyłasię ze swojego wieczornego zniknięciawyimaginowaną chorobą. Wszyscy jejuwierzyli. Rachel zaparzyła dla niejziołową herbatę, a Carter dotknął jejczoła, sprawdzając, czy nie ma gorączki,i pytając, czy była u pielęgniarki.
Przez cały dzień wymyślała kolejnekłamstwa. To nie było trudne. Idąc
w stronę jadalni, uznała, że ma ku temuwrodzony talent. Pewnie miała to wekrwi.
Rzuciła okiem na zegarek. Za pięćsiódma.
Do spotkania z Christopherempozostało pięć godzin. Nie rozmawiałaz nim od dwóch lat. Pięć godzin i poznaprawdę. Serce waliło jej coraz szybciejz napięcia, więc przed wejściem dojadalni wzięła kilka uspokajającychoddechów. Usiadłszy na swoim miejscuobok Cartera, uśmiechnęła się dowszystkich zebranych przy stole.
Siedząca tuż obok Lucasa Rachelzapytała bezgłośnie, czy wszystkow porządku, na co Allie odpowiedziałauśmiechem i skinieniem głowy. Carterobjął ją niedbale i przycisnął usta do jejpoliczka. Nagle ogarnęło ją poczuciewiny, więc uśmiechnęła się szeroko, bysię go pozbyć.
Przysłuchując się rozmowie Carteraz Lucasem, powtarzała w myślach, żemusi to zrobić i że ma nadzieję, iż Carterjej wybaczy. Nie wierzyła jednak, że taksię stanie, co wzbudzało w niejprzerażenie.
Ostatnimi czasy Zoe dość częstodosiadała się do ich stołu, a dziśopowiadała Jo o jakimś zadaniuz chemii, nad którym właśniepracowała. Jo wyglądała na zaskoczoną,ale uprzejmie kiwała głową.
Przy sąsiednim stole siedziałSylvain w towarzystwie Nicole i grupkizagranicznych uczniów. Wydawali siępogrążeni w rozmowie, musiał jednakwyczuć jej wzrok, ponieważ spojrzałw stronę ich stolika. Kiedy popatrzyłamu w oczy, mogła poczuć wszystkietajemnice, jakie ich łączyły.
– Dobra. – Jo zastukała naglełyżeczką o szklankę, sprawiając, żewszyscy spojrzeli na niąz rozbawieniem. – Uznałam, że nadszedłczas.
– Czas? – zdziwiła się Rachel.– Och… – wymamrotał Lucas. –
Chyba wiem, co się wydarzy.– Na co czas? – zapytała Zoe.– Czas, żeby pomyśleć nad balem.Odpowiedział jej chór drwin.– Wiedziałem. – Lucas westchnął,
opierając głowę o oparcie krzesła.– Mamy jeszcze miesiąc, Jo –
przypomniał Carter. – I jedyne, comusimy zrobić, to znaleźć sobie jakieśubranie.
– Nie wygłupiaj się. – Jo zbyła jegouwagę machnięciem dłonią. – Wiesz, żezostało o wiele więcej do zrobienia.
– Jest jakoś inaczej niż podczasletniego balu? – wtrąciła się Allie.
– Zupełnie inaczej – odpowiedziałajej Zoe. – Wszyscy uczestnicząw zimowym balu.
– Zgadza się – potwierdziła Jo. –Przyjeżdżają absolwenci, pojawia sięteż cały zarząd. A na dodatek słyszałam
pewne plotki…– Ożeż!– Carter jęknął i upił łyk
wody ze szklanki.– Powiedz to – poprosił Lucas. –
Nie będziesz miała spokoju, póki tegoz siebie nie wydusisz.
– Dajesz, Jo – ponagliła Rachel. –Przekazuj ploty.
– Wygląda na to – Jo pochyliła siędo przodu i ściszyła głos – że w tymroku odwiedzi nas wielu polityków.Między innymi prezydent, premieri ministrowie. A także byli rektorzy.
Allie poczuła, jak krew w jej żyłach
zamarzła. Odkaszlnęła.– Jakieś nazwiska? – zapytała.– Pewnie. – Jo wyglądała na
zachwyconą. – Henry Abingdon. JosephSwinton. Lucinda Meldrum. Tyleprzynajmniej słyszałam.
Carter i Rachel, znający tajemnicęLucindy, starannie unikali patrzeniaAllie w oczy. Zaskoczona dziewczynawpatrywała się w Jo. Czy Lucindanaprawdę zamierzała pojawić sięw szkole z powodu balu? Allie miała sięznaleźć w tym samym budynku z babcią,której nigdy wcześniej nie widziała,
choć obie mieszkały w Londynie?Reszta uczniów przy stoliku nie
ukrywała podniecenia.– Prezydent Abingdon. – Zoe
westchnęła zachwycona. – Kiedyśchciałam, żeby był moim drugim ojcem.
Carter delikatnie ścisnął dłoń Alliepod stolikiem. Upewniwszy się, że niktnie zwraca na nich uwagi, pochylił sięi przyłożył usta do ucha dziewczyny.
– Wiedziałaś, że ma tu przyjechać? –wyszeptał.
Allie potrząsnęła głową. Nimzdążyła odpowiedzieć, drzwi na drugim
końcu jadalni otworzyły się na całąszerokość i obsługa zaczęła roznosićtace z parującym jedzeniem. Uczniowieprzywitali je jak zwykle radosnymokrzykiem, ale ona nie potrafiła sięzdobyć nawet na najsłabszy uśmiech.Wszystko było stanowczo zbytskomplikowane.
Carter gdzieś zniknął zaraz pokolacji. Wrócił do świetlicy jakieśdwadzieścia minut później, z dziwniepobladłą twarzą. Allie siedziała nakanapie, próbując skupić się na czytaniu
Wielkiego Gatsby’ego, w czymskutecznie przeszkadzał jej jedenz uczniów bębniący na fortepianie.Każda kolejna nuta sprawiała, że w jejobolałym mózgu pękała następna żyłka.
– Allie – rzucił Carter – możemy nasłówko?
Spojrzała na niego, unosząc brew.Nie podobały jej się ton jego głosui gniew błyszczący w oczach. Poczułaukłucie strachu. Czyżby dowiedział sięjakoś o Christopherze?
Wyszła za nim na korytarz. Szybkimkrokiem przemierzył odległość dzielącą
ich od drzwi do szkolnego holu. Niezapalił światła, kiedy znaleźli sięw środku ciemnego, przestronnegopomieszczenia. Jego oczy błyszczały,odbijając delikatny blask wpadającyprzez okna.
– Powiedziałaś Isabelle o moichrozmowach z Gabe’em?
Jej serce zatrzymało się na sekundę.Z trudem przełknęła ślinę i skinęłagłową.
– Nie chciałam tego robić, Carter,ale musiałam. – W panice zrobiła krokw jego stronę. – Bałam się, że wpędzę
cię w kłopoty, ale myślałam, że tainformacja może być ważna dla nieji Raja. – Sama nie wierzyła swoimsłowom, wydawały jej się żałosnąwymówką.
– Niech to szlag, Allie – warknął,odszedł o kilka kroków i ponownieodwrócił się w jej stronę. – Dlaczegomnie przynajmniej nie ostrzegłaś? Jak jateraz wyglądam… jak jakiś kłamca albomorderca.
– Nie. – Przerażona, gwałtowniepotrząsnęła głową. – Wiesz przecież, żeIsabelle nigdy tak nie pomyśli. Są po
prostu zaskoczeni, że wcześniej o tymnie wspomniałeś. Wiedzą przecież, że tonie ty…
– Czyżby? – Skrzyżował ręce napiersiach. – Dzięki tobie chyba nie sątego już tak stuprocentowo pewni.
Zgarbiła się, czując corazmocniejsze pulsowanie bólu w głowie.Znowu coś zepsuła. Dlaczego nigdy nicjej nie wychodziło?
– Strasznie cię przepraszam.Naprawdę nie chciałam, żeby tak sięstało. Nie wiedziałam po prostu, coz tym zrobić. – Próbowała wyczytać
z jego twarzy, jak wielkich narobiła mukłopotów. – Co ci powiedzieli?
– Nic – odpowiedział niechętnie. –Tak naprawdę to nic, choć Isabelle byławściekła i powiedziała, że się na mniezawiodła. Że powinienem był wiedziećlepiej. Nic nowego. Ale chyba maszrację, nie wydaje mi się, żeby mnieo coś podejrzewała.
– Jeszcze raz przepraszam. –Poczuła, że uścisk w jej piersi niecozelżał. Carterowi nic nie groziło. – Towszystko moja wina. Postąpiłamniewłaściwie. Wiem, że to głupio
zabrzmi, ale naprawdę próbowałampomóc.
Powtarzała sobie w myślach, że takwłaśnie kończy się ufanie własnyminstynktom.
– Cholera, Allie. – Uspokoił siętrochę i podszedł do niej. – Na drugi razstaraj się uważać. Możesz narobićdużych szkód, pomagając w ten sposób.
Pokiwała smutno głową.– Wierzysz mi? Wierzysz, że nie
chciałam narobić ci problemów?– Oczywiście, że ci wierzę –
odpowiedział z lekkim zaskoczeniem
i niezgrabnie ją przytulił. – Przecież byśmnie nie okłamała.
Czując, jak narastający ból głowy
odbiera jej zdolność myślenia, zaraz potej rozmowie Allie pobiegła do swojegopokoju. Zamknęła za sobą drzwii rzuciła okiem na zegar. Dwudziestatrzydzieści. Jeśli miała się doczegokolwiek przydać Sylvainowidzisiejszej nocy, musiała sięprzynajmniej chwilę zdrzemnąć.Nastawiła budzik na dwudziestą trzecią
trzydzieści i położyła się do łóżka.Ledwie zamknęła oczy, a pod jej
powiekami pojawiły się wszystkiewydarzenia ubiegłego wieczora. Przezkilka godzin nie opuszczała sypialniSylvaina, razem planowali, cozamierzają zrobić dzisiejszej nocy.Leżenie w jego piżamie na jego łóżkui obserwowanie, jak szkicuje plan,sprawiało jej zaskakującą przyjemność.Im dłużej mówił, tym bardziej czuła sięodprężona.
Nawet nie zauważyła, kiedy zapadław sen. W jednej sekundzie patrzyła, jak
Sylvain rysuje las, i słuchała wyjaśnieńna temat ścieżek, a w kolejnej znalazłasię z powrotem w jadalni, widzącGabe’a wpatrującego się w nią przezokno.
Sala była tym razem zupełnie pusta,nie licząc jej, Sylvaina i Cartera. Alliezłapała Cartera za ramię, wskazując naGabe’a.
– Tam! Jest tam!Carter potrząsnął głową, nie mogąc
go dostrzec, i spojrzał na niąz zaniepokojonym wyrazem twarzy.
– O czym ty mówisz, Allie? Nikogo
tam nie ma.Kiedy ponownie spojrzała za okno,
nikogo tam nie było. Gabe znalazł sięw środku jadalni i zmierzał w ich stronę.Czując szaleńcze bicie serca, odwróciłasię do Sylvaina i szarpnęła go za ramię.
– Widzisz go? – zapytała. – Gabejest tutaj.
– Oczywiście, że widzę –odpowiedział spokojnie Sylvain. – Stoituż obok ciebie.
Nie wiedziała, czy obudził ją własnykrzyk, czy Sylvain szarpiący za ramię.
– Obudź się, Allie.
– Sylvain? – Rozejrzała sięnieprzytomnie po pokoju. – Gdziejestem? – Nagle sobie przypomniałai trochę się uspokoiła. – Chybazasnęłam.
Tymczasem Sylvain zgasił górneświatło, pozostawiając zapalonąniewielką lampkę na biurku. W którymśmomencie musiał odłożyć papieryi nakryć Allie kocem.
– Mówiłaś przez sen. – Zmęczeniei niewyspanie sprawiały, że jego akcentstał się wyraźniejszy. – Chyba śnił ci sięGabe.
Poczuła dreszcze na sam dźwięktego imienia.
– Pojawił się w moim śnie. Tylkomy dwoje mogliśmy go zobaczyć. Chciałnas zabić.
Sylvain położył się obok, oparłgłowę na łokciu i odgarnął włosy z jejtwarzy.
– To tylko sen – stwierdził. – Jesteśbezpieczna.
Wodził delikatnie palcami po jejskórze, sprawiając, że zamknęłapowieki. Nagle usiadła, wiedząc, że niemoże na to pozwolić.
– Muszę wrócić do siebie –oznajmiła.
Nie próbował jej przekonywać.Zamiast tego odprowadził ją poschodach do kolejnego wąskiegokorytarza dla służby, którego nigdywcześniej nie widziała, prowadzącegodo skrzydła dziewczyn. Ich bose stopycicho plaskały o zimną, drewnianąpodłogę. Wciąż się bała, że ktoś ich tunakryje, ale Sylvain wydawał sięnieporuszony.
– Nikt nigdy tędy nie chodzi –wyjaśnił. – Nie licząc uczniów
przekradających się do swoichpokojów.
Zastanawiała się, ile pokojówdziewczyn udało mu się odwiedzić.Zatrzymali się tuż przed drzwiami doskrzydła sypialnego. Spojrzała naSylvaina. Był tak blisko, że mogłapoczuć jego oddech na swoim policzku.
– Jesteś pewna, że chcesz tozrobić? – szepnął, mierząc ją poważnymspojrzeniem.
Allie skinęła głową, nie ufającwłasnemu językowi.
– W porządku. A więc do jutra.
Budzik wyrwał ją ze snu o wpół dodwunastej. Była zupełnie przytomna.Słysząc bicie własnego serca, uznała, żejuż czas. Błyskawicznie włożyła nasiebie przygotowane wcześniej ciepłeubrania, owinęła szyję szalikiemi pozapinała niebieski płaszczyk.
Za dziesięć dwunasta otwarła drzwii wyszła na cichy, ciemny korytarz.Przemknęła się bezszelestnie do tejsamej wąskiej klatki schodowej, którejużyli w czasie pożaru. Sięgnęła doklamki i zamarła, słysząc jakiś dźwiękza swoimi plecami.
– Allie? – Jules włączyła latarkę,momentalnie ją oślepiając. – Co tyrobisz?
Dziewczyna próbowała znaleźćjakąkolwiek wymówkę lub kłamstwo,ale miała zupełnie pusto w głowie.Gdzie mogłaby się wybierać o tej porze,korzystając z tajnego przejścia?
– Proszę, Jules, nie mów o tymnikomu. Ale muszę wyjść.
– Chyba żartujesz. – Przewodniczącaprzymrużyła oczy. – Znasz przecieżZasady. Po dwudziestej trzeciej nikt niemoże opuszczać skrzydła sypialnego bez
specjalnego zezwolenia. Dokąd sięwybierasz?
– Muszę się z kimś spotkać. –Domyśliła się, jak to zabrzmiało, więcdodała pospiesznie: – To nie to, comyślisz. Muszę załatwić coś bardzoważnego.
Jules zbliżyła się o krok, a Allie niepotrafiła wyjść ze zdumienia, że naweto tak późnej godzinie jej białoblondwłosy wciąż były upięte w idealnykoczek.
– Chodzi o Cartera? – wyszeptałaprzewodnicząca. – To z nim musisz się
spotkać?Allie w milczeniu potrząsnęła
głową.– To z kim? – Na czole Jules nagle
pojawiła się pionowa zmarszczka.– Sylvain – odszepnęła Allie,
czując, jak oblewa się rumieńcem, takjakby faktycznie wybierała się napotajemną schadzkę.
Zaskoczona Jules opuściła latarkę.– Nie rozumiem. Dlaczego musisz
się wykradać na spotkaniez Sylvainem? – Nagle w jej oczachpojawił się błysk zrozumienia. – Czy
wy…– Nie! – Allie poczuła atak paniki na
wspomnienie wczorajszego wieczoru. –Nie, po prostu… Sylvain ma miw czymś pomóc. Proszę cię, Jules,wiem, że musisz o tym donieść, alebłagam, zaczekaj do rana. Wtedyprzyjmę na siebie każdą karę.Przysięgam, że naprawdę nie robimyniczego złego ani dziwnego. Onnaprawdę mi pomaga. – Spojrzała jejw oczy, szukając zrozumienia. – Proszę,Jules.
Przewodnicząca wyłączyła latarkę.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz,Allie. Będę milczeć do rana, ale towszystko, co mogę zrobić. A późniejnaprawdę chciałabym usłyszeć odjednego z was, co się tu dzieje.
Allie odetchnęła z ulgą.– Dziękuję. Mam u ciebie dług
wdzięczności.– Oczywiście – odparła szorstko
blondynka. – Możesz go spłacić, niepakując się dzisiaj w żadne kłopoty,OK?
Mówienie półprawdy przychodziłoAllie z taką łatwością, że nawet nie
poczuła się winna. Jeśli wszystkopójdzie zgodnie z planem, Jules nigdysię o niczym nie dowie. Nikt się niedowie. Nie będzie żadnych problemówi wszystko skończy się dobrze.
Popędziła w dół po wąskichschodach i wyszła w krypcie kilka pięterniżej. Korzystając z niewielkiej latarkipożyczonej od Sylvaina, przeszła nadrugą stronę ciemnego pomieszczenia.W ciemnościach wyglądało zupełnieinaczej, niż kiedy była tu ostatnim razemz innymi dziewczynami i paliły sięwszystkie światła. Ciągle zmagając się
ze strachem ściskającym jej serce,błyskawicznie znalazła drogę dokolejnych schodów prowadzących nazewnątrz.
Sięgnęła do klamki przy niskichdrzwiach, wypadła na dwór i poczuła natwarzy chłodny powiew powietrza,który przyniósł jej natychmiastową ulgę.Powtarzała sobie, że najtrudniejsze majuż za sobą, chociaż wiedziała, że tonieprawda.
Razem z Sylvainem zaplanowalikażdy ruch, oboje jednak mieliświadomość, że ochroniarze Raja co noc
patrolują teren i nie było sposobu, żebyprzewidzieć ich trasy. Sylvain wierzył,że Christopher wybrał tę datę i godzinęz jakiegoś określonego powodu.
– Musi być pewien, że nie natkniesię na ludzi Patela – wyjaśnił Allie,marszcząc czoło. – W pewnym sensiejest to najbardziej niepokojącawiadomość.
Nie mogli być tego jednakstuprocentowo pewni, więc Allieprzygarbiła się i popędziła jaknajszybciej w stronę mrocznego lasu.Nie wyjęła latarki z kieszeni, tylko
pozwoliła, by kierował nią instynkt.Trzymała się ścieżki, którą wskazał
jej Sylvain, prowadzącej wzdłużogrodzenia po wschodniej stronieposiadłości. Była ona o wiele rzadziejużywana niż dróżka wiodącabezpośrednio do kaplicy, więc Alliemusiała uważać na leżące pod nogamikamienie i gałęzie.
Deszcze ustały poprzedniego dnia,a noc była chłodna i jasna – półksiężycwisiał wysoko na niebie błyszczącymtysiącami gwiazd. Jego blask nieprzedzierał się jednak pomiędzy
gałęziami, więc Allie przeklęła kilkarazy pod nosem, wpadając doniewidocznych kałuż na błotnistejścieżce. Między drzewami hulałlodowaty wiatr, a nad jej głowąskrzeczały nocne ptaki. Z oddali słychaćbyło poszczekiwanie lisa. Były tozupełnie normalne odgłosy nocnego lasu,ale mimo tego dziewczyna poczuła, żewłosy stają jej dęba. Miała dziwnewrażenie, że ktoś ją obserwuje.
Przyspieszyła, próbując zapomniećo tym uczuciu. Wiedziała, że gdzieś tutajmusi być również Sylvain. Może to on
jej się przyglądał.Wczoraj uzgodnili, że wymkną się ze
szkoły osobno – miał wydostać się nazewnątrz i czekać na nią w kryjówce.Obiecał jej towarzyszyć przez cały czas,gdy będzie przebywała w lesie. Mówił,że nie będzie mogła go zobaczyć, alemoże mu zaufać, że jej nie opuści. Ufałamu, jednocześnie modląc się w myślach,by okazał się godny tego zaufania.
Gdy doszła do zakrętu, musiałaprzejść ponad powalonym drzewem,blokującym ścieżkę. Znów poczułaprzyspieszone bicie serca – dopóki nie
przedostanie się na drugą stronę, wciążbędzie wystawiona naniebezpieczeństwo. Z powodunarastającej paniki stała się nieostrożnai przedarła się przez gałęzie ciężko jaksłoń.
Kiedy w końcu znalazła się podrugiej stronie, zobaczyła przed sobąmury kaplicy. Zeszła ze ścieżki przydziedzińcu i ukryła się pomiędzydrzewami. Uschnięte paprocie muskałyją po czubkach palców niczym piórka,szeleszcząc przy każdym kroku. Słyszałaszum pobliskiego strumienia.
Zgodnie z tym, co mówił Sylvain,znalazła po drugiej stronie kaplicywąziutką ścieżkę prowadzącą nad sambrzeg strumyka. Kiedy podeszła bliżej,drzewa nieco się przerzedziły, a światłoksiężyca odbiło się od wody. Alliestanęła dokładnie w tym samym miejscu,gdzie ostatniego lata Isabellerozmawiała z Nathanielem.
Wbijała wzrok w ciemności,wypatrując najmniejszych śladów swegobrata, las wydawał się jednak zupełniespokojny. Strumień rozlewał się trzyrazy szerzej niż wtedy, gdy widziała go
po raz ostatni – zasilony ostatnimideszczami przypominał teraz małą rzekę,rwącą u jej stóp. Kamienie, po którychmożna było przejść na drugą stronę,znalazły się prawie całkowicie podwodą. Patrząc na gniewne wiry, Alliepomyślała, że latem skakanie pokamieniach musi być całkiem przyjemne,zwłaszcza w upalny dzień, gdy taknaprawdę masz nadzieję, że wpadniesz.
– Allie!Christopher stał na drugim brzegu,
wpatrując się w nią szarymi oczami,takimi samymi jak jej oczy.
– Och! – westchnęła na jego widok,czując autentyczny fizyczny ból. Zakryłausta dłonią, próbując się nie rozpłakać.Wydawał się o wiele starszy. Jegozwykle rozczochrane jasnobrązowewłosy były przycięte na krótko, miałarównież wrażenie, że jest wyższy.Ciemny garnitur, jaki na siebie założył,okrywał szerokie ramiona dorosłegomężczyzny.
Dopiero kiedy się uśmiechnął,dostrzegła w nim tego szesnastolatka,który pomagał jej w odrabianiu zadańdomowych i odbierał ją ze szkoły.
– Wiedziałem, że mnie niezawiedziesz – powiedział.
– Christopher… Tak bardzo za tobątęskniłam. – Również się uśmiechnęła,ignorując płynące łzy. – Musiałam sięupewnić, że nic ci nie jest. Masz takie…krótkie włosy.
Sama nie potrafiła uwierzyćw wygadywane przez siebie bzduryi poczuła, że się czerwieni. Christopherzdawał się nie zwracać na to uwagi.
– Wyrosła z ciebie ślicznadziewczyna – zauważył. – Nicdziwnego, że wszyscy chłopcy się za
tobą uganiają. Słyszałem też, że maszdoskonałe stopnie. Jestem z ciebienaprawdę dumny, kocie.
Słuchając jego słów, zastanawiałasię, skąd wie te wszystkie rzeczy, alepotem zwrócił się do niej tak jakw dzieciństwie i wszystkie inne myślizostały odepchnięte na bok.
– Och, Chris, tak za tobątęskniłam. – Wyciągnęła ręce w jegostronę. – Dlaczego musiałeś odejść?
– Chyba już wiesz, prawda? –Uśmiech z jego twarzy nagle zniknął.
Pokręciła głową.
– Nie mam pojęcia. To znaczy wiem,że Lucinda Meldrum jest naszą babkąi że mama też się tutaj uczyła i ukrywałato przed nami, ale…
– Czyli już wiesz, że przez całeżycie byliśmy okłamywani. – To już niebył dawny Christopher, miała terazprzed sobą rozwścieczonegomężczyznę. – I że Isabelle starała się,abyśmy nigdy nie poznali prawdyo naszej rodzinie. I że teraz naszababcia – wypluł to słowo z nieskrywanąodrazą – próbuje nas pozbawić naszegodziedzictwa. Wiesz o tym wszystkim,
prawda?– Zaczekaj chwilę, Christopher,
proszę – przerwała tę litanięnienawiści. – Jakiego dziedzictwapróbuje nas pozbawić Lucinda?
– Nie uznaje nas za swoją rodzinę.Jak możesz o tym nie wiedzieć, Allie? –Zrobił jeden krok w stronę brzegu, jegotwarz wydawała się niezwykle bladaw świetle księżyca. – Wszystko przezIsabelle. To ona to zaplanowała.Musiałem ci o tym powiedzieć. Udałojej się wkraść w łaski Lucindy, kosztemnaszej matki. Ostatnia rzecz, jakiej teraz
potrzebuje Isabelle, to parawnuków, prawdziwychkrewnych, będących rzeczywistymispadkobiercami Lucindy. Dlatego trzymacię w Cimmerii, gdzie ma nad tobąpełną kontrolę.
Jego twarz wykrzywiała takawściekłość, że Allie odruchowowstrzymała oddech. Wyglądał nazupełnie szalonego.
– Nie mam zamiaru być pionkiemw ich rozgrywkach – kontynuował. –Nathaniel ma plan, Allie. I to jest dobryplan. Chce odebrać Isabelle kontrolę
nad szkołą. Odsunąć ją na margines.Pozbyć się ludzi rządzących oddwudziestu lat tą organizacją i… –Zacisnął dłoń w pięść. – I wtedy zacznąsię tu zmiany.
Allie nagle ucieszyła się, żerozdziela ich rwący nurt strumienia.
– Jesteś pewien, że to właśnie jemupowinnam zaufać? – zapytała ostrożniespokojnym głosem. – Dlaczego mamsłuchać Nathaniela, a nie Isabelle?Trudno mi uwierzyć, że jest aż takspragniona władzy…
– Nie wygłupiaj się, Allie –
przerwał jej. – Rozejrzyj się. Gdziejesteś? W szkole dla przyszłych królów,premierów i bankierów. Ci ludziektóregoś dnia będą rządzili światem.Isabelle tym wszystkim zarządza, a tobiesię wydaje, że nie jest spragnionawładzy? – W jego głosie pojawiło sięniedowierzanie. – Bzdura. Niczegobardziej nie pragnie niż władzy.
Allie uparcie potrząsała głową.– Nie znasz jej, Chris. Wcale nie jest
taka. I naprawdę się o mnie troszczy…i o całą naszą rodzinę.
– Ależ oczywiście. – Poprzednie
rozgorączkowanie w jego głosie zastąpiłlodowaty chłód. – Ciekawe tylko,dlaczego nie zastanawiasz się nad tym,z jakiego powodu skłamała w sprawieśmierci Ruth. Ani nad tym, gdziepodziało się jej ciało. I co stałoby sięz twoim ciałem, gdybyś zginęła.
Allie nie mogła złapać tchu, takjakby ktoś uderzył ją prosto w pierś.Jedyną rzeczą, jakiej nie potrafiła sobiewytłumaczyć, jedynym, czego nierozumiała w związku z Isabelle, byławłaśnie sprawa Ruth. Gabe zamordowałdziewczynę podczas letniego balu,
a dyrektorka zatuszowała całą sprawę.Świadomie okłamała wszystkich,twierdząc, że było to samobójstwo.Wierzyli w to – albo postanowiliwierzyć – nawet rodzice Ruth.Dziewczyna została uznana zasamobójczynię, a Allie nie potrafiła sięz tym pogodzić. To było niewłaściwe.Tylko skąd Christopher o tym wszystkimwiedział?
Nagle poczuła gwałtowny przypływrozżalenia. Czy zawsze musi tracićwszystko, na czym jej zależy? Czykażdy, komu w końcu zaufa, ostatecznie
okaże się kłamcą?– Dlaczego miałabym cię słuchać? –
Z trudem powstrzymała się od krzyku. –Opuściłeś mnie. To twoim zdaniem niebyła zdrada? A teraz pokazujesz sięz jakimś dupkiem, który zabija ludzi i…co ja mam właściwie robić? Pójśćz tobą? Zaufać ci?
Christopher uspokoił się i wyciągnąłprzed siebie dłonie.
– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,Allie. I jest mi strasznie przykroz powodu tego, co ci zrobiłem. Ale niemożesz ufać Isabelle, ona naprawdę cię
okłamuje. Chce zdobyć twój spadek, a tynawet nie wiesz o jego istnieniu.Próbuje cię oddzielić od rodziny.I wcale się o ciebie nie troszczy. A jatak.
Allie skrzyżowała ramiona na piersi.Miała wrażenie, że jej serce zmieniłosię w niewielką kostkę lodu. Wszystkieinstynkty nakazywały jej natychmiastowąucieczkę. Ale nie mogła tego zrobić.Musiała się wszystkiego dowiedzieć.
– Czego właściwie ode mniechcesz? – zapytała spokojnie, choćwciąż zmagała się z gniewem
i problemem z oddychaniem. – Mamopuścić szkołę i pójść z tobą?
– Jeszcze nie. – Jej pytaniewzbudziło w nim widocznezadowolenie, uznał zapewne, że udałomu się osiągnąć jakiś postęp. – Ale jużwkrótce. – Spojrzał przez ramię,a potem odwrócił się z powrotem doniej i rzucił przepraszające spojrzenie. –Posłuchaj, Allie. Nie zostało nam jużzbyt wiele czasu, ale niedługo znowu sięspotkamy. Muszę ci opowiedziećo naszych planach.
Kiedy ponownie się uśmiechnął,
Allie omal się nie rozpłakała, tak bardzoprzypominał wtedy tego chłopca,którego znała. Starszego brata, przyktórym zawsze czuła się bezpieczna.Tego, który ciągle się nią opiekował.
– W końcu sama zrozumiesz, o cow tym wszystkim chodzi –kontynuował. – Nathaniel jest naprawdędobrym człowiekiem. – Musiał dostrzecniedowierzanie na jej twarzy, bonatychmiast dodał: – Wiem, że musirobić czasem różne rzeczy… ale dlaniego to też jest trudne. Na tym niestetypolega wojna, Allie. I ma całkowitą
rację w kwestii tej organizacji.– To znaczy? – Próbowała utrzymać
jak najzwyklejszy ton głosu. – Powiedzmi przynajmniej jedną rzecz. Co taknaprawdę chce osiągnąć Nathaniel?
– Och, Al. – W jego głosie słychaćbyło prawdziwe oddanie. – Nathanielzmieni wszystko. Naprawi cały świat,zepsuty przez ludzi tkwiących u władzy.Przekaże ją właściwym osobom. Wiesz,czym jest Cimmeria, prawda? To znaczyczego część stanowi szkoła? JeśliNathaniel przejmie władzę nad tąorganizacją, naprawdę jest w stanie tego
dokonać. Może wszystko zmienići naprawić.
Allie nie miała pojęcia, o czymmówi jej brat. Co chcieli zmienići naprawiać?
Christopher ponownie spojrzał zasiebie. Odniosła wrażenie, że ktoś stoiza nim i mu podpowiada. Kiedy znówsię odwrócił, jego twarz wyrażałasmutek.
– Naprawdę za tobą tęskniłem,kocie. – Wpatrywał się w jej twarzz drugiego brzegu, jakby chciałzapamiętać ją na zawsze. – Czasem
myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę,ale na szczęście oboje tu jesteśmy.
– Tak. – Allie próbowałapowstrzymać drżenie dolnej wargi. –Jesteśmy tu oboje.
– A pamiętasz – zapytał z nagłymentuzjazmem w głosie – jak uczyłem cięjeździć na rowerze i zapomniałempowiedzieć, do czego służą hamulce?
– Zjechałam z krawężnika przeddomem i walnęłam w wózeklistonosza. – Uśmiechnęła się podwpływem wspomnienia. – Listy zaczęłyfruwać po całej ulicy.
– Pamiętam, jak się wściekał. –Chris zachichotał. – Poleciał od razu naskargę do rodziców i…
Sama wzmianka o rodzicachwystarczyła, by popadł w ponury nastróji przestał się uśmiechać. Odsunął sięo krok od brzegu.
– Muszę się już zbierać – oznajmił. –Wróć tą samą drogą, którą przyszłaś,a ominiesz strażników Patela.
Nie miała pojęcia, skąd możewiedzieć takie rzeczy.
Christopher uniósł rękę.– Żegnaj, Allie. I o nic się nie
martw. Nie spuszczamy cię z oka. Mamykogoś w środku.
– Ale kogo!? – zawołała, jednak jejbrat zdążył już zniknąć międzydrzewami.
Wracając po kamiennej ścieżcew stronę kościelnego dziedzińca(trzydzieści trzy kroki), poruszała sięz precyzją automatu. Odpychała odsiebie kolejne gałęzie i nie przestawałamyśleć o tym, co się właśnie stało.Przypomniała sobie błysk oczuChristophera, gdy pytał o to, czy wie,
czego częścią jest szkoła. Musiała o tymz kimś porozmawiać. Tylko z kim? Niktnie wiedział, że tu była. Nie mogła sięzdradzić przed Rachel czy Carterem, bonatychmiast powiedzieliby o tymIsabelle. I narobiłaby kłopotówSylvainowi.
Prawie udało jej się dotrzeć dogłównej ścieżki. Przeskakiwała właśnienad kolejnym konarem blokującym jejdrogę, gdy z ciemności wypadł jakiśkształt i uderzył w nią z taką siłą, żeupadła na ziemię. Zanim zdążyła siępodnieść, ktoś złapał ją pod ręce
i powlókł do lasu.Wszystko wydarzyło się tak szybko,
że nie miała czasu, by krzyknąć, niemówiąc już o samoobronie. W jednejsekundzie szła po ścieżce, w kolejnej jużjej tam nie było.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
19
Ktoś wlókł ją przez krzaki. Jednapotężna ręka obejmowała ją w talii,druga ciągnęła brutalnie za ramięi włosy. Wciąż nie potrafiła dostrzecnapastnika – była zupełnieunieruchomiona, nie mogła się niczegozłapać, a jej stopy szurały bezwładniepo ziemi. Czuła jedynie twarde mięśnieporywacza, zapach jego potu, w jejuszach rozbrzmiewał jego chrapliwy
oddech.Narastająca panika nie pozwalała jej
się skupić. Próbowała sobieprzypomnieć, czego uczył ją Patel nazajęciach z samoobrony, ale strachkompletnie odebrał jej zdolnośćmyślenia. Z trudem walczyła o każdyoddech. Kiedy starała się ruszyć, naciskramienia na jej klatkę piersiowązwiększył się do tego stopnia, że zaczęłasię bać o swoje żebra.
Pamiętała, jak Raj mówił o tym, żecałe jej ciało jest bronią, ale jak miałago użyć, skoro nie mogła się poruszyć?
Miała kompletnie unieruchomione ręce,a jej nogi…
Wzięła wreszcie głęboki oddech,uświadamiając sobie, że jej nogi sąwolne. A pod udami wyczuwałanajbardziej wrażliwe miejsce na cielenapastnika. Domyślała się, że nie działasam, więc musiała jak najszybciej cośzrobić.
Zmówiwszy w myślachbłyskawiczną modlitwę, ugięła nogi,uniosła je do góry i wbiła plecy w pierśporywacza. Jęknął, zaskoczony nagłymoporem, ale zanim zdążył zareagować,
Allie już szarpnęła piętą do góry,celując w jego krocze. Napastnik zawyłi natychmiast wypuścił ją z uchwytu.Upadła na ziemię i od razu odtoczyła sięw krzaki porastające pobocze ścieżki.Ledwo udało jej się podnieść, gdyjakieś silne palce ucapiły ją za kostkęi upadła ponownie. Kopała na oślepdrugą nogą, próbując się uwolnić, aleuścisk był nieubłagany. Zaczęłakrzyczeć.
Nagle usłyszała głuchy odgłosuderzenia.
Jej noga była wolna.
Nie czekając na dalszy rozwójwydarzeń, zerwała się z ziemi, gotowanatychmiast biec. Wtedy jednak księżycwynurzył się zza chmur i oświetlił całąscenę.
Gabe i Sylvain stali na ścieżce, nieodrywając od siebie wzroku. Z głowypierwszego z nich ciekła krew. Sylvain,trzymając w ręku solidny konar, krążyłwokół Gabe’a niczym wściekła pantera.
Wszyscy wiedzieli, że Gabe byłjednym z najlepszych uczniów NocnejSzkoły. A właściwie najlepszym. Jeślicokolwiek stanie się Sylvainowi…
wszyscy uznają, że to jej wina.W tej samej sekundzie Gabe zrobił
tak szybki unik, że Allie ledwie gozauważyła, i kucając, złapał za kijtrzymany przez Sylvaina. Wykręcił murękę i konar zmienił właściciela.Sylvain przez ułamek sekundy patrzyłdziewczynie w oczy.
– Uciekaj, Allie!– Nie zostawię cię. – Pokręciła
głową.– Uciekaj! – W jego oczach błysnął
gniew. – Już!– No właśnie – odezwał się
sardonicznym głosem Gabe, wciążstojąc tyłem do niej. – Uciekaj, Allie.Nie chcesz tego oglądać. Za minutę i takcię dopadnę. I zapłacisz za ten kopniakponiżej pasa.
Zobaczyła z przerażeniem, jak Gabebierze zamach i próbuje uderzyćSylvaina w głowę. Na szczęście chłopakzdążył się uchylić w prawo, kij zawadziłjednak o jego ramię. Sylvain jęknąłz bólu, ale utrzymał się na nogachi natychmiast zemścił, walącprzeciwnika z łokcia w brzuch.
Allie ze szlochem zerwała się do
biegu i ruszyła w stronę lasu.– Odeszła. – Usłyszała za swoimi
plecami spokojny głos Gabe’a. –Możesz się już wyluzować. Nie potrafięuwierzyć, że dobrałeś się do dziewczynyCartera. Zwykle wolałeś młodszei niezbrukane.
Zaraz po tym usłyszała dźwiękprzywodzący na myśl plask mięsarzuconego na ladę. Widokprowizorycznej broni Sylvainaprzypomniał jej o zajęciachz samoobrony, gdzie pokazywano im, jakwykorzystać w walce to, co ma się pod
ręką. Wydawało jej się to raczej głupie,ale też dość proste. Jednak wtedy niktnie próbował zabić Sylvaina. Nagle nicnie było łatwe.
Przedzierała się przez krzaki,mamrocąc pod nosem i oświetlającziemię latarką. Znalazła to, czegoszukała, dokładnie w tej samejsekundzie, gdy Sylvain znowu zawyłz bólu. Poczuła, jak jego krzyk wibrujew jej kościach.
Wyłączyła latarkę. Jej oczy już pochwili przystosowały się do ciemności.Ruszyła bezszelestnie z powrotem
w stronę ścieżki. Odgłosy walki stawałysię coraz donośniejsze. Cokolwiek siędziało, Sylvain wciąż jeszczeutrzymywał się na nogach.
Wypatrzyła dobrą kryjówkę zamłodym dębem rosnącym tuż przyścieżce. Obaj chłopcy byli zbyt zajęciwalką, żeby ją zauważyć. Prawie udałojej się dotrzeć na miejsce, gdy potknęłasię o kamień. Jakby wiedząc, że to ona,Sylvain błyskawicznie odwrócił sięw stronę dźwięku, a Gabe natychmiast towykorzystał, zaciskając ramię wokółjego gardła.
Oniemiała Allie przyglądała im sięze swojego schronienia. Doskonalewiedziała, jak to się skończy. Gabe byłwyższy i silniejszy, więc Sylvain niemiał szans się wyrwać. Ćwiczyła towielokrotnie z Zoe – ona też niepotrafiła się wyśliznąć z tego uchwytu.Patel powtarzał tylko, by nigdy nie dalisię w ten sposób złapać.
– Cóż za amatorska pomyłka – zakpiłszeptem Gabe, dusząc Sylvainaramieniem. Chłopak miał fioletowątwarz i bezskutecznie próbował złapaćgo za rękę. Za kilka sekund straci
przytomność z braku powietrza.Za minutę umrze.Zamarła w bezruchu na ułamek
sekundy, uświadamiając sobie, żeSylvain może naprawdę zginąć.Wiedziała, że musi działać. I tonatychmiast. Powtarzała sobie, że to sięnie dzieje naprawdę, to tylko kolejnećwiczenia Nocnej Szkoły. Wszyscy tylkoudawali, a ona musiała zrobić to, co doniej należało, czując na sobie wzrokRaja Patela.
Gabe był zbyt zajęty szydzeniemz Sylvaina, aby ją zauważyć. Być może
nie słyszał nawet tego dźwięku, któryzdekoncentrował jego przeciwnika.
Allie wyprostowała się, trzymającw ręku wąski, ostry kawałek drewnaznaleziony w lesie. Wyskoczywszy zzadrzewa, chwyciła go jak nóż i bezżadnego wahania wbiła z całej siływ ramię Gabe’a. Myślała, że tylko gozadraśnie albo złamie drewno o jegokości. Okazało się jednak, że wybraładoskonałą broń i idealnie trafiła, więcdrewniany nóż bez trudu przeszedł przezskórę i mięśnie.
Gabe zawył i próbował wyszarpnąć
drewno z rany, a Allie złapała Sylvainaza rękę i wyrwała go z duszącegouścisku. Był zakrwawiony i z trudemłapał oddech, ale wciąż trzymał się nanogach.
– Ty mała zdziro! – Gabe jęknął. –Dźgnęłaś mnie.
Ponownie sięgnął do drewnianejbroni wystającej z jego ramienia,szarpnął i natychmiast puścił, wyjącz bólu.
– Ty…– Tak, tak, wiem, „zdziro”, już to
mówiłeś – odpowiedziała mu Allie.
Adrenalina szalała w jej żyłach niczymalkohol i z chęcią dźgnęłaby go jeszczeparę razy, ale Sylvain coraz mocniejciągnął ją za rękę, mamrocąc cośniezrozumiałego pod nosem. – Co siędzieje? – zapytała, przybliżając się doniego. Dopiero teraz mogła się przyjrzećefektom bójki z Gabe’em. Poczułagwałtowny skurcz serca: Sylvainkrwawił z tylu miejsc, że nawet niewiedziałaby, którą ranę wskazaćlekarzowi jako najgroźniejszą. Usłyszałajednak, co chciał jej powiedzieć.
– Uciekaj – wycharczał, ciągnąc ją
za sobą w głąb ciemności.Jego mocny uścisk sprawiał jej ból,
ale kompletnie to ignorowała; niechciała go puścić i zgubić. Doskonaleznał te lasy, przystawał tylko po to, byotrzeć krew zalewającą oczy, a Alliemiała wrażenie, że cały czas jestświetnie zorientowany, w jakim miejscuwłaśnie się znajdują. Gałązki smagały jąpo całym ciele, wplątywały sięw ubranie i włosy, a ona całkowiciepoddała się sytuacji, nie doświadczającani cienia strachu. Im dłużej biegli, tymlepiej się czuła. Jej mięśnie pracowały
pełną parą i czuła przenikającą je moc.Nagle ogarnęła ją ochota, żebywybuchnąć śmiechem
Zrobiła to dopiero, gdy wypadliz lasu i popędzili przez trawnik przedbudynkiem szkoły. Udało im się uciec.
Kiedy tylko o tym pomyślała,spomiędzy drzew wypadły jakieś cieniei ruszyły przed siebie, przecinając imdrogę. Allie rozejrzała się gwałtowniei zwolniła kroku. Sylvain przyciągnął jąbliżej siebie. Cienie były coraz bliżej,zamieniając się stopniowow ochroniarzy Raja. Zostali otoczeni.
– Co zrobiliście? – Raj spojrzał nanią z niedowierzaniem. – Masz w ogólepojęcie, jakie to było niebezpieczne?
Stali w zatłoczonym szkolnym holu,w rogu jeden z ochroniarzy opatrywałrany Sylvaina. Reszta zgromadziła sięwokół nich, uważnie przysłuchując siękłótni.
– Tak – przyznała lodowatymtonem. – Mam pojęcie.
To go zdecydowanie nieudobruchało, wokół jego ust pojawiłysię gniewne zmarszczki.
– Nie potrafię sobie wyobrazić, że
któryś z uczniów mógłby wpaść nabardziej idiotyczny pomysł. Mogłaśzginąć. Sylvain również.
– Ale żyjemy – przypomniałaz nieskrywaną dumą. – I chcępowiedzieć, że to wszystko moja wina.To ja zmusiłam Sylvaina, żeby ze mnąposzedł. Próbował mnie powstrzymać.
– Sylvain – Isabelle stanęław drzwiach niczym odziany w białąsuknię anioł zemsty z włosamispływającymi do łopatek – potrafi wziąćna siebie odpowiedzialność za swojedziałania. Raj i Allie, proszę do mojego
biura. – Spojrzała na pielęgniarzaopatrującego Sylvaina. – A jego weźciedo gabinetu lekarskiego.
– Nic mi nie jest. – Chłopakz trudem stanął o własnych siłach. – Idęz wami.
– Do gabinetu. – W głosie Isabellezabrzmiał gniew.
Nie miał jednak zamiaru jej słuchać.– Idę z Allie – wymamrotał, jakby
trzymał w ustach kostki lodu. –Isabelle…
Wypowiedział imię dyrektorkiniczym groźbę. Albo napomnienie.
Zaskoczona Allie wodziła wzrokiem odjednego do drugiego.
Isabelle przymknęła oczy i wzięłagłęboki oddech.
– Wolałabym raczej, żebyś się niewykrwawił w moim biurze –oznajmiła. – Proszę, wyświadcz mi choćtę przysługę. – Skinęła dłonią napielęgniarza. – Daj mu jakiś ręcznik.Cała trójka, proszę za mną.
Ruszyli korytarzem. Allie szła tuż zadyrektorką, z kuśtykającym Sylvainemu boku, a Raj Patel zamykał ichniewielki pochód. Być może po to, by
powstrzymać ich od ucieczki.W gabinecie Isabelle podała im
butelki z wodą. Allie zmoczyła ręczniki zaczęła delikatnie przemywaćskaleczenia Sylvaina. Większość ranzdawała się powierzchowna, ale twarzmiał niepokojąco opuchniętą;dziewczyna zastanawiała się, czy Gabenie złamał mu szczęki.
Znosił jej zabiegi w milczeniu,siedząc w bezruchu. Tak, jakby ból niemiał żadnego znaczenia. Nagle spojrzałjej prosto w oczy. Zamarła,uświadamiając sobie wagę dzisiejszych
wydarzeń. Sylvain omal nie zginął, abyją ocalić. Znów.
Nie odrywała od niego oczu,próbując znaleźć odpowiedź w jegospojrzeniu. Dlaczego ryzykował dla niejżyciem?
– Sylvain, albo natychmiast powyjściu stąd zobaczysz się z lekarzem,albo odeślę cię pierwszym samolotemdo Francji. – Pobrzmiewający gniewemgłos Isabelle przywrócił ją dorzeczywistości. Dyrektorka popatrzyłana Patela. – Mamy jakieś informacje?
– O północy nastąpiła zmiana
warty, tylko że para moich ludzi, którzymieli rozpocząć patrol, otrzymałaesemesy z mojego telefonu, że nie sądziś potrzebni – wyjaśnił Rajrzeczowym tonem.– Postąpili zgodniez protokołem i zaalarmowali mnie przeztajną sieć komunikacyjną.Zrozumieliśmy, że coś się dziś wydarzy.Potroiliśmy ochronę i upewniliśmy się,że żaden z ludzi Nathaniela nie zbliży siędo budynku.
– Ilu jego ludzi przedostało się nateren szkoły?
– Naliczyliśmy trzech.
Trzech. Czyli był tam ktoś jeszcze.Allie próbowała nie myśleć o tym, co bysię stało z Sylvainem, gdyby pojawił siętrzeci napastnik i powstrzymał ją przeddźgnięciem Gabe’a.
– Co się z nimi stało?Patel delikatnie odkaszlnął.– Moi ludzie sądzą, że udało się im
wymknąć, ale ja nie jestem do końcaprzekonany. Budynek jest otoczony przezmoich pracowników, a w środku mamkolejną czwórkę.
– Czyli nie wiemy, co się z nimistało – stwierdziła bezlitośnie
dyrektorka. – Allie. – Odwróciła sięw jej stronę, a dziewczyna dostrzegła jejpobladłe policzki. – Powiedz nam, cosię wydarzyło.
Wyrzucając z siebie szybko kolejnesłowa, Allie poinformowała ich o liściei spotkaniu, streściła to, co Christopheropowiedział o Nathanielu, i wspomniałao tym, że mają kogoś wewnątrz.Pominęła wszystko, co opowiedział jejo samej dyrektorce, ponieważ niepotrafiła się zmusić, aby to powtórzyć.
Jej opowieść wyraźnie podziałała naIsabelle. Dyrektorka miała
zaczerwienione policzki, a kiedywymieniła znaczące spojrzeniez Patelem, jej brwi uniosły się z gniewu.
– Jestem na was naprawdęwściekła. – Pomasowała dłonią czoło,jakby próbując oczyścić umysł. –Później porozmawiamy o naruszeniuZasad. I o tym jak bardzoryzykowaliście. Zwłaszcza ty, Sylvain. –Zmierzyła go gniewnym spojrzeniem. –Chociaż właśnie ty powinieneś byćrozsądniejszy. Odkładam to na później,bo w przeciwnym wypadku musiałabymwas wyrzucić ze szkoły. Niech to
szlag! – Uderzyła dłonią o blat biurka. –Naraziliście siebie i całą szkołę nawielkie niebezpieczeństwo. A obojewiecie, że powinniście uważać.
Przez długą chwilę patrzyła ponadgłową Allie, wbijając wzrok w kilimprzedstawiający dziewicę na koniu.Kiedy dziewczyna próbowała sięodezwać, dyrektorka ostrzegawczouniosła dłoń.
– Milcz! – powiedziała. Przezpewien czas siedzieli w całkowitejciszy, przerywanej jedynie delikatnymposkrzypywaniem belek dachowych
i odgłosami ich oddechów. –W porządku. – Isabelle wróciła dozwyczajnego tonu. – Allie, złamałaśwszystkie niezmiernie istotne dla mniezasady i zawiodłaś moje zaufanie.Stąpasz w tym momencie po naprawdęcienkim lodzie. Sylvain… – gniew,który błysnął w jej oczach, wzbudziłw Allie poważne zaniepokojenie – …będziesz musiał opowiedzieć całejreszcie, czego się dowiedziałeś.Przygotuję spotkanie tam gdzie zawsze,przyjdź zaraz rano, zakładając,oczywiście, że będziesz w stanie się
poruszać. – Spojrzała mu prosto w oczyi dodała: – Będziesz miał sporoszczęścia, jeśli Jerry Cole nie zażądawydalenia cię ze szkoły. Ale wiedziałeśo tym już wcześniej.
– Co? – zaprotestowała Allie,siadając na skraju krzesła. – Niemożecie wyrzucić Sylvaina, to ja go…
– Ktoś z jego doświadczeniem niepowinien był nigdy do tego dopuścić. –W głosie Isabelle nie było ani gramawspółczucia, jedynie rezygnacja. –Oboje ryzykowaliście życiem. Sylvainlepiej niż ktokolwiek inny zna nasze
Zasady. Wiedział, co mu grozi.Zaskoczona Allie odwróciła się
w stronę chłopaka, który nie odrywałspojrzenia podpuchniętych oczu oddyrektorki. Dziewczyna wciąż biła sięz myślami, nie potrafiąc uwierzyć, żeSylvain zgodził się jej towarzyszyć,chociaż wiedział, że może wszystkostracić.
– Wydaje mi się, że najlepiej będzie,jeśli nie pojawisz się na tym spotkaniu,Allie – kontynuowała dyrektorka. –Zelazny będzie się upierał, że należy cięwyrzucić, a twoja obecność sprawi, że
sytuacja stanie się jeszcze gorsza. Poślępo ciebie, jak wszystko się skończy.
– Ale ja nie chcę stać z boku. – Alliewyprostowała się na krześle. –Cokolwiek się stanie, chcę pomóc.
– Mam wrażenie, że nie powinnaśsię o to martwić – stwierdziłalodowatym tonem Isabelle. – Czy tegochcesz czy nie, w tym momencie niestoisz z boku, tylko wpadłaś w to pouszy.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
20
– Wszystko w porządku? Naprawdępowinieneś się zobaczyćz pielęgniarką. – Stojąc na korytarzuniedaleko gabinetu dyrektorki, Alliez niepokojem wpatrywała sięw poobijaną twarz Sylvaina. Przestał jużkrwawić, ale jedno oko miał całkowiciezapuchnięte, a jego pokryta sińcamiszczęka ledwie się poruszała, gdymówił.
– Pójdę. – Mrugnął do niej zdrowymokiem.
– A jak twoja… – Wskazała ręką naszyję.
Wzruszył ramionami i natychmiastsię skrzywił.
– Ujdzie… chyba.Mówienie sprawiało mu wyraźny
ból, więc stali w niezręcznej ciszy,a Allie nie wiedziała, co powiedzieć,chociaż przez jej głowę przelatywałytysiące myśli. Nie wierzyła, że udałobyjej się przekazać, co naprawdę w tymmomencie do niego czuje. Sama nie do
końca wiedziała, co to jest. Chciała mupodziękować za uratowanie życia, zapostawienie wszystkiego na jedną kartęi trwanie u jej boku. Ale nie wiedziała,dokąd mogłoby ich to zaprowadzić.
– Chcesz, żebym poszła z tobą? –zapytała zamiast tego. – Potrzebujeszpomocy?
– Wolałbym… – jęknął – zrobić tosamodzielnie.
– Dobra.– OK – odezwał się po kolejnej
chwili milczenia. – W takim razie dozobaczenia.
Patrząc, jak idzie do gabinetulekarskiego, odruchowo zacisnęła dłoniew pięści, wbijając paznokcie pod skórę.Naprawdę miała zamiar pozwolić muodejść bez słowa po tym wszystkim, cosię stało tej nocy? Przecież prawie przeznią umarł. A ona prawie kogoś przezniego zabiła. Co się z nimi działo?
– Sylvain! – zawołała za nimochrypłym głosem. Odwrócił się w jejstronę. – Dziękuję.
Niezdolna do wyrażenia tego, conaprawdę odczuwała, uniosła dłoniew bezsilnym geście. Przez ułamek
sekundy patrzyli sobie prosto w oczy,wreszcie jego opuchnięte ustawykrzywiły się w uśmiechu.
– Cała przyjemność po mojejstronie.
Późnym rankiem obudziły ją krokidochodzące z korytarza. Przez sekundęzupełnie nie wiedziała, gdzie jest,i wodziła spanikowanym spojrzeniemwokół siebie.
Była w swoim łóżku.Po wczorajszym spotkaniu przed
gabinetem lekarskim poszła do swojego
pokoju, gdzie jak najszybciej zrzuciłaz siebie brudne ciuchy i nałożyłakoszulkę, po czym skuliła się podkołdrą. Była pewna, że nie uda jej sięzasnąć, ale wyczerpanie okazało się taksilne, że przespała resztę nocy i nic jejsię nie śniło, nawet Christopher.
Christopher…Promienie słońca wypełniały
jasnością cały pokój. Odgarnęłaopadającą na oczy grzywkę i spojrzałana budzik.
Dziewiąta.Zerwała się na równe nogi, złapała
za ręcznik i popędziła do łazienki, niezwracając uwagi na mijane dziewczyny,które mierzyły ją zaciekawionymispojrzeniami.
Po szybkim prysznicu włożyła czystymundurek i zbiegła po schodach naparter. Ze zmartwienia znów zaczęła jąboleć głowa. Musiała wiedzieć, co siędziało podczas jej snu. Czy Sylvainzostał wyrzucony? Czy udało im sięznaleźć Christophera i Gabe’a? A coz Carterem?
Zatrzymała się nagle, przypominającsobie o swoim chłopaku. Musiała go
odszukać, zanim sam się dowieo wydarzeniach ostatniej nocy. Musiałasię liczyć z tym, że i tak będziewściekły, gdy usłyszy, że poszłaz Sylvainem.
Nagle zaburczało jej w żołądku.Pogładziła się ręką po brzuchu. Kiedywłaściwie ostatnio coś zjadła? Wczorajraczej nic. Może przedwczoraj?
Najpierw zajrzała jednak dogabinetu dyrektorki, który okazał siępusty. Później do świetlicy, w którejroiło się od uczniów, ale nie dostrzegłażadnych znajomych twarzy. W połowie
drogi do biblioteki natknęła się na Jules,zmierzającą w jej stronę.
– Hej, widziałaś może Cartera…? –zapytała i momentalnie zamilkła, widzącrozgniewane spojrzenieprzewodniczącej.
– Allie, co ty sobie w ogólemyślałaś?
Próbowała jej przerwać, aledziewczyna nie dała jej dojść do słowa.
– Właśnie zebrałam zdrowe cięgi odIsabelle. Mówiła, że wykradłaś sięzeszłej nocy na spotkanie ze swoimbratem i Gabe’em – wysyczała,
rozglądając się, czy nikt ich niepodsłuchuje. – Wszyscy starsi uczniowieNocnej Szkoły zostali wezwani nanaradę strategiczną. Nie wiem, dlaczegojeszcze cię stąd nie wyrzucili.
Allie nie wierzyła własnym uszom.Jakie spotkanie z Gabe’em? Przecieżpróbowała go zabić…
– Jak mogłaś zrobić coś takiego potym wszystkim, co działo się w ostatnimsemestrze? – Jules nie przestawała sięwściekać. – Ściągnęłaś tu ludziNathaniela!
Allie nie dała się ponieść emocjom.
Musiała się dowiedzieć kilku rzeczy,a gniew jej w tym na pewno nie pomoże.
– Wiem, że jesteś na mnie wściekła,ale przede wszystkim muszę wiedzieć,czy Sylvain został wyrzucony –przerwała jej cierpkim tonem.
– Jeszcze nie – odburknęła Jules.– Nic mu nie jest? Widziałaś się
z nim?– Wygląda fatalnie, ale będzie żył.
Chociaż razem z bratem postaraliściesię, żeby nie było to takie pewne.
Allie przymknęła oczy, pozwalającsobie na odrobinę ulgi. Po chwili
wyprostowała się i spojrzała wprost naprzewodniczącą.
– Przepraszam, że wpędziłam cięw kłopoty. Nigdy nie naraziłabymświadomie naszej szkoły naniebezpieczeństwo. Nie zapraszałam tuChristophera, po prostu się pojawił.I tak, chciałam się z nim spotkać.Musiałam wiedzieć… – Zamilkła nachwilę, łapiąc oddech. – Musiałam.
Jules nie wyglądała na udobruchaną.– Czasem odnoszę wrażenie, że
jedynym, co potrafisz robić, jestnarażanie Cimmerii na
niebezpieczeństwo. Przed twoimprzyjazdem jakoś wszystko byłow porządku. I może to, co teraz powiem,zabrzmi niesprawiedliwie, ale czasemchciałabym, żebyś… – Przewodniczącazagryzła wargi, widząc wyraz jejtwarzy. – Przepraszam. Niepowinnam…
– Nie. Nie masz za co przepraszać.Zasłużyłam na to. Sama wiesz, żepróbowałam… – Zamilkła. To nie miałosensu. Cokolwiek powie, nic niezmieni. – Po prostu… przepraszam.
Po tych słowach odeszła, czując, jak
żebra zaciskają się wokół jej płuc.Miała wrażenie, że wszystko poszłow najgorszym możliwym kierunku.
Biorąc pod uwagę, że Sylvainowi
nie groziło usunięcie ze szkoły i czuł sięjuż lepiej, przed spotkaniem z Isabellei wysłuchaniem wyroku musiałazałatwić tylko jedną rzecz. Powinnaporozmawiać z Carterem.
Szła powoli, przeciskając się przeztłum uczniów wypełniających korytarzi cieszących się z sobotniego poranka.
Jeśli Jules wiedziała, co się stało, toCarter pewnie też już byłpoinformowany. Odkrył, że zataiła przednim list Christophera, dzieląc się tąinformacją z kimś, kogo nienawidził.Wiedział, że go okłamała. I nigdy jejtego nie wybaczy. Dlaczego miałby tozrobić? W końcu okazała siękłamczuchą. Jak wszyscy w jejrodzinie…
Była tak zagubiona we własnychmyślach, że nie zauważyła Jo, któraminęła ją na korytarzu.
– O, hej, Jo! Widziałaś może… –
Zamilkła, patrząc na zaczerwienionąi zapłakaną twarz przyjaciółki,rozczochrane włosy i krzywopozapinany mundurek. – Co się stało?
– Czy to prawda? – Jo spojrzała nanią zapłakanymi oczami. – To cowszyscy powtarzają? Prawda?
– Nie mam pojęcia… – Alliepoczuła, jak zaschło jej w ustach, a bólgłowy stał się jeszcze bardziejnieznośny. – Co wszyscy powtarzają?
– Widziałaś Gabe’a zeszłej nocy?Tutaj? – Jo przestała panować nadgłosem. Allie napotkała zaciekawione
spojrzenia innych uczniów. Wzięłaprzyjaciółkę za rękę i pociągnęław stronę kuchni, ale Jo wyrwała się jejnatychmiast i uderzyła ją w nadgarstek.Cios był bolesny i Allie cofnęła rękę,żeby nie oberwać po raz kolejny.
– Uspokój się – poprosiła, patrzącna Jo zmartwionym wzrokiem i ostrożniedobierając słowa. – Tak, to prawda,widziałam wczoraj Gabe’a. Kręcił siępo terenie szkoły.
– Co? – Jo próbowała skupić wzrokna jej twarzy. – Co on tutaj robił?Dlaczego się z nim spotkałaś?
Nie mając pojęcia, ile informacjio wydarzeniach poprzedniej nocy krążypo szkole, Allie ściszyła głos do szeptu.
– Christopher się ze mną umówił. –Przypomniała sobie, jak Gabe wlókł jąprzez las, i poczuła, jak coś przewracasię jej w żołądku. – Gabe był razemz nim.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –Oskarżycielski ton w głosie Jo był dlaAllie kompletnym zaskoczeniem.
– O czym? – zapytała, mierząc jąpustym spojrzeniem.
– Że poszłaś się spotkać z Gabe’em!
– Jo… – Z trudem trzymała nerwy nawodzy. Jo zdecydowanie nie czuła sięnajlepiej i gniew w tej sytuacji mógłtylko zaszkodzić. Dziewczyna niewiedziała, co się stało, a każdawzmianka na temat Gabe’a wzbudzaław niej histerię. – Poszłam się spotkaćz Christopherem, tylko z nim i z nikiminnym. Chciałam go zapytać o paręrzeczy. Nie wiedziałam, że Gabe też tambędzie. Pokazał się bez zapowiedzi.I naprawdę nie powinnyśmy o tymrozmawiać.
Jo przez długą chwilę patrzyła jej
w oczy.– Nie spotkałabyś się z Gabe’em,
gdybyś mi wcześniej o tym niepowiedziała, prawda?
– Nie – odpowiedziała Allie zesmutkiem. – Nigdy bym tego nie zrobiła.Ale musisz przestać o nim myśleć. To cinie służy. Myślenie o Gabie nikomu niesłuży.
– Wiem – zgodziła się Jo. – Tylko…zrozum… nigdy nie miałam szansyzapytać, dlaczego to wszystko zrobił.
Allie pomyślała o tym, jak bardzochciała się dowiedzieć, czemu
Christopher opuścił rodzinę, i po razpierwszy zrozumiała irracjonalnąobsesję Jo na punkcie Gabe’a.
– Obiecuję. – Znów złapała ją zarękę. Tym razem obyło się bezuderzenia. – Jeśli tylko Gabe się ze mnąskontaktuje, na pewno ci o tym powiem.
Jakiś czas później uniosłaroztrzęsioną rękę i zapukała do drzwigabinetu Isabelle. Pulsujący ból w jejgłowie przypominał jazzowegoperkusistę wygrywającego szalonąsolówkę, musiała jednak wziąć się
w garść.– Wejdź!Dyrektorka nie wyglądała na
zachwyconą jej widokiem. Patrzyła nanią spod uniesionych na czoło okularów,trzymając w ręku jakieś papiery.
– Mówiłam, że po ciebie przyślę.– Przepraszam, Isabelle. – Allie
oparła głowę o framugę, jakby to mogłozłagodzić jej ból. – Przepraszam… całydzień kogoś przepraszam. Chciałabymsię tylko do czegoś przydać. Mampoczucie, że to wszystko moja wina,i chciałabym… nie wiem… jakoś to
naprawić.Isabelle wskazała jej miejsce na
krześle.– Usiądź. – Kiedy dziewczyna
wykonała polecenie, dyrektorkaprzyjrzała jej się z uwagą. – Jadłaś cośdziś?
Allie pokręciła głową.– A wczoraj?Zbyt otępiała i zmęczona by kłamać,
dziewczyna uniosła bezsilnie obie ręce.– Tak właśnie myślałam –
stwierdziła Isabelle. – Fatalniewyglądasz. Nie ruszaj się stąd, zaraz
wracam. – Włączyła czajnik stojący nablacie i wyszła.
Siedząc w pustym gabinecie, Alliegapiła się niewidzącym wzrokiem naścianę i słuchała bulgotania czajnika.Patrzyła na unoszącą się paręi poruszając niemo ustami, przelatywaław myślach listę możliwych rozwiązań.
Powiew świeżego powietrzawyrwał ją z zamyślenia. Isabelle stanęław drzwiach, niosąc talerz, na którymleżała kanapka z serem. Chwilę późniejnalała herbatę do dwóch filiżanek. Allieodgryzła odrobinę chleba – chociaż była
strasznie głodna, miała wrażenie, że niezdoła niczego przełknąć.
Dyrektorka podała jej herbatęi usiadła w wygodnym fotelu naprzeciwniej, podkulając nogi. Przez chwilęsiedziały w zupełnej ciszy, która przezpostronnego świadka mogłaby zostaćuznana za przyjazną. Allie wyczuwałajednak panujące pomiędzy niminapięcie.
– Obawiam się – zaczęładyrektorka – że August Zelazny domagasię zwołania trybunału w sprawietwojego wydalenia ze szkoły. Trybunał
zbierze się jutro.Ta wiadomość nie była dla niej zbyt
wielkim zaskoczeniem, choć i takwywołała kolejny atak bólu. Po tymwszystkim co przeszła, istniałaolbrzymia szansa, że zostanie wyrzuconaz Cimmerii tak samo, jak wyrzucano jąze wszystkich poprzednich szkół.
– W porządku – odpowiedziałaponuro. – Myślę, że na to zasłużyłam.
– Chciałabym powiedzieć, że nie,ale faktycznie zasłużyłaś. – W głosieIsabelle wciąż było słychaćpoirytowanie. Allie wpatrywała się tępo
w swoje dłonie. – Jedz kanapkę –napomniała ją dyrektorka.
Dziewczyna posłusznie ugryzłakolejny kęs, unikając patrzenia jejw oczy.
– Jest jeszcze jedna sprawa. –Isabelle westchnęła. – I to też ci sięraczej nie spodoba.
– To znaczy? – Allie z trudemprzełknęła ślinę.
– Będziesz znowu musiała spotkaćsię z Christopherem. – Isabelle potarłaoczy. – Kiedy się z tobą skontaktuje,musisz się z nim umówić na określony
termin i miejsce…– I co wtedy? Złapiecie go? – Allie
z brzękiem odstawiła talerzyk. – On matu swoich ludzi. Wie o mnie wszystko.Zna moje stopnie i orientuje się, z kimsię spotykam… – Opadła ciężko naoparcie krzesła. – Skoro wie takierzeczy, to na pewno zna też twój plan.I wykorzysta go przeciw tobie.
– Mamy dwa plany. – SłowaIsabelle były tak ciche, że Allie ledwieją usłyszała. – Jeden przedstawimywszystkim nauczycielom i starszymuczniom Nocnej Szkoły. A drugi
utrzymamy w tajemnicy między mną,tobą, Sylvainem i garstką osób, którymufam.
Allie zakryła usta dłonią.– Wiesz, kto to jest, Isabelle? Wiesz,
kto pracuje dla Nathaniela?Dyrektorka pokręciła głową.
Wyglądała na nagle postarzałąi przygnębioną.
– Chciałabym to wiedzieć…– To musi być ktoś z nas, prawda?
Ktoś ci bardzo bliski.– Tobie również.Przez chwilę patrzyły sobie prosto
w oczy. Allie potrafiła wyczytać w jejspojrzeniu ogrom zmartwień,wywołanych tą sytuacją. W rogugabinetu cicho trzeszczał stygnącyczajnik. To właśnie wtedy zdecydowała,że zupełnie nie obchodzi jej, coopowiadał Christopher. Ufała Isabelle.Chciała stać u jej boku i bronić tegosamego, co ona.
– Przepraszam, że nie powiedziałamci o Christopherze.
Dyrektorka zmierzyła ją lodowatymspojrzeniem.
– Naprawdę nie mogłam. – Allie
miała świadomość, jak rozpaczliwiebrzmią jej słowa, ale musiała jąprzekonać. – Wiedziałam, jak byśzareagowała. Zastawiłabyś na niegopułapkę i próbowała złapać. Niemogłam pozwolić, żeby myślał, że gozdradziłam. Musiałam z nimporozmawiać, chciałam usłyszeć, comiał do powiedzenia.
– A teraz?– Teraz? – Allie ścisnęła filiżankę
tak mocno, że porcelana tylko cudem niepękła. – Teraz wiem, że mój bratodszedł. Nie znam tego człowieka, który
go zastąpił. Kompletnie się zmienił. I niechcę mieć z nim nic wspólnego.
– Naprawdę się o ciebie troszczę. –Isabelle pochyliła się w jej stronę. – Alemusisz mi wierzyć, gdy mówię, żewiem, jak działa Nathaniel. – Była teraztak blisko, że Allie mogła dostrzeczielonkawe plamki w jej brązowychoczach. – I obawiam się, że jeśli niezaczniesz mi ufać, to w końcu zrobiszsobie jakąś krzywdę.
Po spotkaniu z Isabelle wciąż niepotrafiła odnaleźć Cartera, więc poszła
do swojego pokoju. Zasnęła natychmiastz wyczerpania i obudziła się dopiero nachwilę przed kolacją.
Tuż przed siódmą schodziła poschodach, kierując się w stronę jadalni,kiedy zauważyła idącego przed sobąSylvaina. Poczuła gwałtowne bicieserca i przyspieszyła kroku, aby godogonić, gdy nagle zauważyła, że idziepod rękę z Nicole. Jej długie włosypowiewały przy każdym kroku,a w ciemnych oczach odbijała siętroska. Sylvain został nieco z tyłu,a kiedy Nicole odwróciła się, by
sprawdzić, dlaczego zwolnił, jej oczynapotkały wzrok wpatrzonej w nichAllie. Francuzka pochyliła się do niegoi szepnęła mu coś do ucha, a Alliepoczuła, jak przeszył ją elektrycznydreszcz, gdy Sylvain podniósł głowęi spojrzał wprost na nią.
Tylko on wiedział, co się wczorajstało. Tylko on ją w pełni rozumiał. Niechciała, żeby tak było, ale nie mogła nicna to poradzić.
Sylvain powiedział coś do Nicolei oboje zaczekali na nią na schodach.Allie przywołała na twarz fałszywy
uśmiech i pomachała do nich, pokonująckolejne schody.
– Wszędzie cię szukałam, Sylvain. –Ucieszyła się, że jej głos zabrzmiałcałkiem zwyczajnie. – Cześć, Nicole.Wszystko w porządku?
Mierzyła chłopaka uważniewzrokiem, sprawdzając skaleczeniai opatrunki. Był cały posiniaczony,wciąż miał podpuchnięte jedno oko, alejego szczęka już nie była aż taknabrzmiała.
– Żyję – odpowiedział. – Alezdarzało mi się już lepiej wyglądać.
Nicole pogładziła go po ramieniui ścisnęła za dłoń.
– Mówiłam mu, że wygląda, jakbyspadł z motocykla, na dodatek bez kasku,ale powiedział mi tylko tyle, że wdał sięw jakąś bójkę i że mu pomogłaś.
Allie przez chwilę wyobrażała gosobie w dżinsach i koszulce,dosiadającego drogiego motoru. To niebyło wcale takie dziwne.
Sylvain wciąż nie odrywał od niejoczu.
– Usiądź przy naszym stoliku –zaproponował.
Allie zawahała się. Jeśli Sylvainwciąż chodził z tą Francuzką, to niechciała się znaleźć w roli przyzwoitki.Przekonała ją sama Nicole.
– Tak, dosiądź się do nas, prosimy.Gdy przechodzili przez jadalnię,
Allie odczekała chwilę, aż Nicole sięodwróci, i błyskawicznie wyszeptała doucha Sylvaina:
– Rozmawiałaś już z Jerrymi Zelaznym?
Skinął głową, odwracając wzrok.– Wszystko w porządku? – Jego
reakcja była dla niej zaskoczeniem.
Nie odezwał się, ale coś w jegospojrzeniu podpowiadało, że odpowiedźnie byłaby twierdząca. Zanim zdążyłazadać kolejne pytanie, Nicole popatrzyłaprzez ramię, mierząc ich zaciekawionymwzrokiem. Allie cofnęła się o krok.
Carter nie pojawił się na kolacji.Jego przedłużająca się nieobecnośćwywoływała w niej narastający lek.Gdziekolwiek był, musiał wiedzieć, cosię stało. I raczej nie przyjął tegonajlepiej. Po ciągnącym sięw nieskończoność posiłku, przy którym
nie potrafiła znaleźć sensownego tematudo rozmowy, pędem wypadła z jadalni,zdecydowana go odszukać.
Nie było go ani w bibliotece, aniw świetlicy. Przez chwilę zastanawiałasię nad zakradnięciem się do skrzydłachłopców, kiedy nagle uświadomiłasobie, że doskonale wie, gdzie powinnago szukać.
Uspokoiwszy oddech, otwarła drzwido sali balowej, weszła do środkai pozwoliła, by się za nią zamknęły.Zmrużyła oczy, próbując cokolwiekwypatrzyć w półmroku – kłębki kurzu
zdawały się unosić w powietrzu,zaprzeczając prawu grawitacji.Sprawdziła miejsce przed kominkiemtak wielkim, że swobodnie zmieściłabysię wyprostowana w jego palenisku, alenie znalazła tam niczego poza kilkomastolikami i porozrzucanymi krzesłami.
Dotknęła klamki, gdy jakiś dźwiękzmusił ją, by się odwróciła.
– Carter?Żadnej odpowiedzi. Dźwięk
powtórzył się chwilę później. Dobiegałz drugiej strony pomieszczenia.Pokonała połowę drogi, gdy nagle
wyczuła jakiś ruch po swojej lewej.– Dlaczego mi nie powiedziałaś? –
Stał, kryjąc się w cieniu i trzymając dłońna oparciu krzesła.
– Carter – wydusiła z trudem przezzaciśnięte gardło. – Ja… – Ciąglemyślała, co powinna mu powiedzieć, alewidząc go przed sobą, zrozumiała, żeskończyły się wszystkie wymówki. –Wiedziałam, że poszedłbyś od razu doIsabelle – przyznała wreszcie. –Niezależnie od tego, jak bardzo bym cięprosiła, żebyś tego nie robił. A jamusiałam porozmawiać z Christopherem
i nie mogłam pozwolić, żeby goporwali.
– Więc zamiast tego powiedziałaśSylvainowi.
Mogła dostrzec ze swojego miejsca,jak kostki jego palców zaciśniętych nakrześle wyraźnie pobielały. Wyglądał nazranionego i rozwścieczonego. Poczułanagły ciężar poczucia winy.
– Musiałam mu się przyznaćw czasie przesłuchania. – Zobaczyłajego powątpiewające spojrzeniei momentalnie zaczęła się tłumaczyć: –Pytał, czy Christopher próbował się ze
mną kontaktować, i musiałampowiedzieć prawdę. Nie mogłamskłamać. Wyznałam mu, że muszę sięspotkać z bratem. Nie chciał, żebym byłatam sama.
– Ale dlaczego nie powiedziałaśo tym komuś innemu? Na przykładRachel? – Jego głos był cichyi spokojny, ale słyszała kotłujące sięw nim emocje. – Nie ufasz jej?
– Rachel nie ma żadnegoprzeszkolenia – przypomniała ponuro,przekonana, że ta dyskusja nie może siędobrze skończyć. – Nie wybaczyłabym
sobie, gdyby stała jej się jakaśkrzywda. – Zrobiła krok w jego stronę. –Carter, zrozum, że byłam załamana tym,że nie mogłam ci o tym powiedzieć.Jesteś jedyną osobą, z która powinnambyła się tym podzielić. Ale…
– Ale mi nie ufasz.Zanim Allie zdążyła zareagować,
jednym płynnym ruchem uniósł krzesłodo góry i rzucił nim przez całą salę.Mebel roztrzaskał się o podłogęz ogłuszającym hukiem.
– Carter. – Jęknęła, patrząc muprosto w oczy.
– Powiedz mi prawdę, Allie. –Oparł dłonie na biodrach i patrzył nanią, ciężko dysząc. – Spójrz mi prostow oczy i powiedz, że czujesz doSylvaina jedynie przyjaźń. Powiedz mi,że zupełnie cię nie pociąga.
Otwarła usta, chcąc powiedzieć,żeby się nie wygłupiał, bo jest dla niejjedynym facetem na świecie.
Ale tego nie powiedziała. Dość jużnakłamała. A jej uczucia wobecSylvaina były w tej chwili takpokręcone, że sama nie wiedziała, jak jenazwać.
Choć wydawało jej się toniemożliwe, oczy Cartera stały sięjeszcze ciemniejsze. Trzema szybkimikrokami pokonał dzielącą ich odległośći złapawszy ją za ramię, przyciągnął takblisko siebie, że poczuła bicie jegoserca. Widziała przed sobą tylko jegoczarne oczy.
– Zrobiłbym dla ciebie wszystko –wyszeptał.
Allie patrzyła na niegoz przerażeniem. To nie był Carter. Onnigdy by się nie zachował w ten sposób.Delikatnie dotknęła czubkami palców
jego policzka. Skrzywił się.– Przepraszam, że cię
skrzywdziłam – wyszeptała,powstrzymując drżenie dolnej wargi. –Ja tylko chciałam… Miałam nadzieję, żezrozumiesz, jak ważne było dla mniespotkanie z Christopherem. I naprawdęstrasznie mi na tobie zależy…
Nie pozwolił jej dokończyć, tylkobezceremonialnie ją odepchnął i zrobiłkrok do tyłu.
– A ja miałem nadzieję, żezrozumiesz, jak ważne jest dla mniezaufanie. Ale tego nie zrobiłaś.
I zaczynam myśleć – z przerażeniemzauważyła, że Carter ma mokre oczy –że nigdy tego nie zrozumiesz.
Odwrócił się i wyszedł z sali, niepatrząc ani razu w jej stronę.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
21
Następnego ranka Allie byłazupełnie otępiała.
Zobojętniała na ból, naniebezpieczeństwo, na wszystko, co miałjej do zaoferowania świat. KiedyIsabelle wezwała ją do biura, bypoinformować, że posiedzenie trybunałuw sprawie jej ukarania odbędzie siętego dnia wieczorem, dziewczynajedynie skinęła głową. To się
musiało tak skończyć.– Mów prawdę – pouczała
dyrektorka. – Dokładnie tak, jak mniepowiedziałaś.
– Wywalą mnie? – Właściwie nie dokońca obchodziła ją odpowiedź, alesłowa Isabelle i tak zabrzmiały groźnie.
– Nie wiem.Po rozmowie Allie schroniła się
w bibliotece i zaszyław najciemniejszym kącie, próbującpracować. Nie mogła się przed nikimwyżalić, a jeśli nie chciała sobienarobić dodatkowych kłopotów, to
nawet Rachel musiała pozostaćnieświadoma przyczyn jej kłótniz Carterem.
Zresztą rozmowa wydawała jej siębezcelowa. I tak wiedziała, jak wszyscyzareagują. Będą pytać, dlaczegopowiedziała o tym Sylvainowi, a nieCarterowi. Musiała przyznać, że to byłocałkiem sensowne pytanie. Dlaczegotego nie zrobiła? Słowa Cartera wciążrozbrzmiewały w jej mózgu: „Spójrz miprosto w oczy i powiedz, że czujesz doSylvaina jedynie przyjaźń”.
Przewracając kolejne kartki
podręcznika do historii, widziała na nichtylko twarz Cartera. Wciąż byłaprzerażona gwałtownością jego reakcji.Po raz pierwszy dotarło do niej, że możez nią faktycznie zerwać z powoduSylvaina.
Otarła grzbietem dłoni łzynapływające do oczu. Uświadomiłasobie z goryczą, że płacz również nie masensu i w niczym jej nie pomoże.
– Hej, wszystko OK? – zapytała Jo.Patrząc na nią z wyraźnymzmartwieniem, usiadła na krześle.Wyglądała lepiej niż wczoraj, jej twarz
już nie była zaczerwieniona.Allie jednak nie miała ochoty na
rozmowę.– W porządku – skłamała.Jo nerwowo odgarnęła dłonią krótką
grzywkę.– Posłuchaj, chciałam cię
przeprosić, że wczoraj mi trochę odbiło.Każda wzmianka o Gabie sprawia, żetracę nad sobą kontrolę.
– Nie musisz przepraszać. – Alliez westchnieniem odłożyła pióro. – To janarobiłam tych wszystkich problemów.
– Zrobiłaś to, co musiałaś. – Jo ją
zaskoczyła. – Myślę, że każdypostąpiłby tak samo. Ale słyszałam, żezwołali jakiś kretyński trybunałw twojej sprawie, i strasznie mnie towkurza. Już mówiłam Isabelle, że toidiotyzm, ale ona nie chce nic z tymzrobić. – Kopnęła nogę stolika. – Jakzwykle zresztą.
– Skąd o tym wszystkim wiesz? –Allie patrzyła na nią z wyraźnymzaskoczeniem.
Jo zbyła jej pytanie machnięciemręki.
– Nieważne. Istotne jest to, że jeśli
Isabelle pozwoli cię wyrzucić, to jarównież rezygnuję. I chciałam, żebyśo tym wiedziała.
– Ale Jo… – Nie miała pojęcia, copowiedzieć, była jednocześnieprzerażona i uszczęśliwiona. – Niemożesz…
– Mogę i właśnie to zrobię. –W głosie Jo pojawiło się współczucie. –I tak zamierzam stąd odejść. Odpoprzedniego lata nic już nie jest takiesamo. Może przeniosę się do tej szkoływ Szwajcarii, gdzie uczy się Lisa.Spotkam jakiegoś przystojnego
szwajcarskiego księcia i będziemy żylidługo i szczęśliwie. Nieważne zresztą. –Nie dała Allie czasu na odpowiedź. –Chciałam po prostu, żebyś o tymwiedziała. Zwłaszcza po tym, co zrobiliSylvainowi.
Allie poczuła, jak zaschło jejw ustach.
– To znaczy? Co się stałoz Sylvainem?
– Nie słyszałaś? – Jo zamrugała zezdziwieniem. – Wczoraj postawili goprzed trybunałem, zawiesili w prawachucznia Nocnej Szkoły i pozwolili
warunkowo ukończyć ten semestr.Odetchnęła z ulgą. Sylvain nie został
wyrzucony.
Dzień wlókł się koszmarnie wolno.Zanim nadeszła dziewiąta, godzinarozpoczęcia obrad trybunału, Alliemarzyła tylko o tym, by mieć to już zasobą, niezależnie od wyroku.
Tuż przed dziewiątą zeszła samotniedo zimnej piwnicy. Nie wiedziała, czegopowinna się spodziewać, ale teżnieszczególnie ją to obchodziło. Mimotego korytarz wydawał jej się dziś
wyjątkowo długi i mroczny. Jeszczenigdy nie czuła się bardziejosamotniona.
Ujrzawszy Sylvaina, ogarnął ją nagłyatak paniki.
– Co ty tu robisz? – zapytałai szybko do niego podeszła. – Coś sięstało?
Rany na jego twarzy tworzyłyokropną płaskorzeźbę. Jedno oko byłowciąż prawie całkowicie zapuchnięte,a rozcięte wargi nie wyglądałynajlepiej. Mimo tego próbował sięuśmiechnąć.
– Przyszedłem, żeby ci życzyćpowodzenia.
Gwałtowny przypływ uczuć nachwilę odebrał jej mowę. Zagryzławargi.
– Słyszałam, co ci zrobili. Straszniemi przykro.
– Niepotrzebnie. – Spojrzał jejw oczy. – Mnie wcale nie jest przykro.
– Ale to była moja wina –przypomniała gwałtownie. – To przezemnie masz kłopoty.
– Moim zdaniem było warto. –Kiedy próbowała zaprotestować,
delikatnie ujął ją za podbródek. –Naprawdę było warto, Allie.
Ze wszystkich sił próbowała sięopanować, ale z jej oczu i tak pociekłyzdradzieckie łzy. Otarł je swymidługimi, delikatnymi palcami.
– Odwagi – wymówił to słowoz komicznym francuskim akcentem. –Nie pozwól, żeby widzieli, jak płaczesz.
Odwrócił się i podszedł do drzwi.Trzymał rękę na klamce, czekając, ażdziewczyna weźmie się w garść. Allieodetchnęła głęboko i skinęła głową naznak, że jest już gotowa.
Otwarł przed nią drzwi.Weszła.Pokój był zimny i unosiła się w nim
lekka woń zakurzonego betonu oraz potu.Zelazny, Jerry Cole, Eloise i Isabellesiedzieli za stołem i nie spuszczali z niejwzroku.
– Usiądź, Allie. – Eloise popatrzyłana nią ze współczuciem, gdy dziewczynasztywno opadła na krzesło. Poczułachłód metalu. Pozostałe twarze zastołem nie okazywały żadnych emocji.
– Zebraliśmy się tutaj, ponieważzłamałaś Zasady, wychodząc bez
pozwolenia ze szkoły po ogłoszeniuciszy nocnej i spotykając się z jednymz członków grupy Nathaniela. – Isabelleskrzyżowała ręce. Tym razem włosymiała zaczesane do tyłu, a wąskieokulary dodawały surowości jejrysom. – Towarzyszył ci Sylvain Cassel,który stanął już przed niniejszymtrybunałem. Czy zgadzasz się zewszystkimi wymienionymi zarzutami?
– Tak. – Allie patrzyła jej prostow oczy.
– Allie, masz teraz szansę przekonaćnas, że nie powinniśmy nałożyć na
ciebie najwyższej kary. – Eloise nieokazywała żadnego gniewu. – Opowiedznam o wszystkich okolicznościachłagodzących, powiedz, dlaczego uznałaś,że to może być usprawiedliwione.Zacznij od opisania tego, co się zdarzyłotamtej nocy. Dlaczego złamałaś Zasady?
Allie zaczęła opowiadaćroztrzęsionym głosem, ale stopniowo sięuspokoiła i nabrała pewności. Kiedydotarła do chwili, gdy Gabe porwał jąze ścieżki, i wyjaśniła, w jaki sposóbzdołała się uwolnić, na twarzy Isabellezamigotał cień uśmiechu. Tym razem
Allie również nie wspomniała o tym, coChristopher mówił na temat dyrektorki.
– Biorę na siebie całąodpowiedzialność za to, co się stało.Sylvain nie ponosi żadnej winy. Był tamtylko dlatego, że mu zagroziłami odrzuciłam jego rady. Próbował mniechronić – dodała na zakończenie.
– Dlaczego odrzuciłaś jego rady? –zapytał natychmiast Zelazny.
Allie spojrzała na niego, zachowująckamienny wyraz twarzy.
– Ponieważ wiedziałam, żespróbujecie porwać mojego brata, żeby
dopaść Nathaniela, i nie chciałam na topozwolić.
– Wiedziałaś? – W głosie Zelaznegopojawił się sarkazm. – Skąd niby mogłaświedzieć? Potrafisz czytać w naszychumysłach?
– Nie. Proszę mi w takim raziepowiedzieć, że się myliłam. – Patrzyłamu prosto w oczy, ale zbył jej komentarzmachnięciem dłoni.
– To nie ja tu jestem osądzany –stwierdził. – I radziłbym ci o tympamiętać.
– Nikt nikogo tu nie osądza. – Jerry
spróbował uspokoić atmosferę. Jegokręcone brązowe włosy były bardziejrozczochrane niż zazwyczaj. Potarłgrzbiet nosa, odłożywszy okulary nastolik. – Twoim jedynym motywem byławięc próba ochrony brata, tak?
Allie gorliwie pokiwała głową.– Nie chciałaś pomóc Nathanielowi?– Nie. – Spojrzała na niego
z zaskoczeniem. – Dlaczego miałabymmu pomagać?
– Z tego, co nam mówiłaś – podjąłJerry – wynika, że twój brat dośćskwapliwie próbował cię przekonać do
sprawy Nathaniela. Nie uwierzyłaś mu?– Wydaje mi się… – Poczuła nagły
skurcz żołądka i przełknęła gorzkąślinę. – Mam wrażenie, że mój brat siępogubił. Nie zgadzałam się z ani jednymjego słowem, ale musiałam go zobaczyć.Dowiedzieć się, co się z nim stało.Upewnić, że naprawdę wciąż żyje.
– Myślę, że wszyscy przyznamy, żeto całkiem racjonalne wyjaśnienie –wtrąciła Eloise. – Między rodzeństwemtworzą się silne więzi i każdy na jejmiejscu zrobiłby chyba to samo.
– To właśnie ta więź mnie
najbardziej interesuje – stwierdził Jerry.Eloise obrzuciła go kosym spojrzeniem,ale nie zwrócił na to uwagi. – Skoroczujesz się z nim tak mocno związana,żeby zaryzykować wszystko i złamaćZasady, to muszę zapytać, czy zrobiłabyśto raz jeszcze? Czy twój brat ponowniemógłby się okazać ważniejszy niż naszaszkoła?
Allie nie zastanawiała się nad tymwcześniej, więc wpatrywała się przezchwilę w milczeniu w nauczyciela,wyobrażając sobie, że Christopher prosiją, by rzuciła wszystko i przyszła mu
z pomocą.– Nie – odpowiedziała ze
smutkiem. – Już nie.– Mogę zapytać dlaczego? – Jerry
wpatrywał się w nią uważnie. Poczuławzbierające łzy i przypomniała sobie,co mówił Sylvain: „Nie pozwól, żebywidzieli, jak płaczesz”. Wzięła głębokioddech i odpowiedziała ze spokojem:
– Ponieważ już mu nie ufam.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
22
Przesłuchiwali ją jeszcze przez kilkaminut, wreszcie Isabelle ogłosiła koniecposiedzenia.
– Myślę, że mamy już wszystkieinformacje niezbędne do podjęciadecyzji – oznajmiła. – Allie, proszę,zaczekaj na zewnątrz. Zawołamy cię,gdy będziemy gotowi.
Allie wyszła, czując nagłą niemoc.Korytarz był pusty. Oparła się plecami
o ścianę i czekała w grobowej ciszy.Po dziesięciu minutach stania
osunęła się i usiadła na podłodze,opierając czoło na kolanach i licząckolejne oddechy. Pół godziny późniejnawet to było już zbyt męczące. Odczasu do czasu słyszała podniesionegłosy dobiegające zza zamkniętychdrzwi, ale nie potrafiła zrozumiećżadnych słów.
Prawie udało jej się zdrzemnąć,kiedy drzwi się w końcu otwarłyi stanęła w nich Eloise.
– Jesteśmy gotowi – powiedziała.
Allie podniosła się z podłogii wgramoliła z powrotem do salitreningowej numer jeden.
Tym razem musiała stać przedstołem jak skazaniec oczekujący nawyrok. Próbowała oddychać głęboko,żeby uspokoić nerwy, ale jej płucaodmawiały współpracy, zmuszając ją dokrótkich, urywanych oddechów.Trzymała oparcie krzesła tak mocno, żebała się, że je wygnie.
– Postąpiłaś niewłaściwie – zaczęłaIsabelle. Jerry zajmował sięczyszczeniem okularów, skutecznie
unikając wzroku Allie, a w oczachEloise widać było wsparcie. – Złamałaśreguły obowiązujące wszystkichuczniów naszej szkoły. Co gorszaryzykowałaś życiem, swoim i Sylvaina,także ludzi pana Patela. To nie możeujść ci płazem. Rozumiemy jednak więziłączące rodzeństwo i zdajemy sobiesprawę, że ta decyzja byłaby trudna dlakażdego z nas. – Spojrzała z ukosa naZelaznego, który odwrócił sięze wściekłym wyrazem twarzy. – Samizapewne czulibyśmy się w obowiązkupomóc członkom naszych rodzin w takiej
sytuacji. To właśnie z tego powodu niezostaniesz usunięta ze szkoły. – Zelaznyz trzaskiem odłożył długopis, na tendźwięk dyrektorka się skrzywiłai zamilkła na chwilę. – W zamian za toczeka cię trzymiesięczny okres próbny.
– Co to znaczy? – Allie wodziławzrokiem od jednego nauczyciela dodrugiego.
– To znaczy – wyjaśniła Isabelle –że jeśli przez następne trzy miesiące nienarobisz sobie żadnych kłopotów i niezłamiesz Zasad, zapomnimy o całejsprawie. Ale jeśli chociaż minimalnie
naruszysz którąś z reguł, zostanieszwydalona ze skutkiem natychmiastowym.Rozumiesz?
Allie skinęła.– Doceniamy twoją szczerość. –
Dyrektorka spojrzała jej prostow oczy. – Mamy nadzieję, że się czegośnauczyłaś i jeśli którykolwiek z ludziNathaniela spróbuje się z tobąskontaktować, to przyjdziesz z tym odrazu do nas. Zaufaj nam, że potrafimy cipomóc.
Carter unikał jej przez cały kolejny
tydzień. Z początku bardzo chciała z nimporozmawiać, wyjaśnić wszystkoi przeprosić, tak by było jak dawniej.Ale wiedziała, że to niemożliwe. Nietym razem. Zamiast tego dała mu poprostu spokój.
Jego nieobecność spowodowałasporą wyrwę w jej życiu. Podczaskażdej kolacji tęskniła za ciepłem jegoramienia, oplatającego jej plecy.Siedząc w świetlicy lub bibliotece,wciąż automatycznie wypatrywała gowśród uczniów.
Dostali jeszcze tydzień na
dokończenie raportów dla NocnejSzkoły, więc nie musiała z nim równieżtrenować i przyglądać się, jak żartujez Jules i Lucasem.
Wiedziała, że przyjdzie jej zapłacićza torturowanie siebie samejwyobrażaniem sobie Cartera, który niestanowił już części jej życia, ale zanimsię zorientowała, w jej umyśle powstałobraz zagubionego nastolatka, którymusiał sobie ze wszystkim radzić nawłasną rękę.
Złamało jej to serce.„Wierzę, że Carter West jest
najbardziej godnym zaufaniaczłowiekiem, jakiego spotkałam.Wierzę, że każde słowo wypowiedzianepodczas naszej rozmowy było prawdą”.
Napisała ostatnie zdanie swojegoraportu w sobotę po północy i poczułaspływające po policzkach łzy. Odłożyłapióro, podciągnęła kolana pod brodęi zaczęła się kołysać na łóżku.
Coś w niej pękło, gdy usłyszałaprzez ścianę, że Rachel potknęła sięw swoim pokoju. Strasznie się za niąstęskniła i naprawdę potrzebowała jejrady. Nie pozwalając sobie nawet na
sekundę wątpliwości, zerwała sięz łóżka i wypadła ze swojego pokoju.Dobiegła pod drzwi Rachel, oparłapoliczek o chłodne drewno, zamknęłaoczy i zapukała dwukrotnie.
– Wejść – odpowiedziałaprzyjaciółka władczym głosem,szeleszcząc jakimiś papierami.
– Rachel, naprawdę nie mampojęcia, co robić… – Allie zaczęłamówić, nim jeszcze weszła do pokoju,ocierając oczy chusteczką, przez comusiała wyglądać jak wariatka. Racheljednak tylko odgarnęła papiery
i poklepała miejsce obok siebie nałóżku.
– Mów – poleciła.– Niektórych rzeczy nie mogę ci
powiedzieć… – Allie zająknęła sięi zwinęła chusteczkę w kulkę, kryjąc jąw dłoni.
– To powiedz mi o pozostałych. –Podała jej czystą chusteczkę, a jejmigdałowe oczy wodziły po twarzyAllie w poszukiwaniu jakichkolwiekwskazówek.
– Carter i ja…– Zerwaliście ze sobą.
Allie wbiła w nią zdumionespojrzenie.
– Wszyscy o tym mówią – wyjaśniłaprzyjaciółka. – Chciałam cię zapytać,ale… – Rozłożyła ramiona, a Allieodczytała ten gest jako wymówkę, że jużze sobą nie rozmawiają. To wywołałokolejny atak płaczu, który zakończył siędopiero wtedy, gdy Rachel poklepała jączule po plecach.
– Był taki wściekły – wyszlochałaAllie. – A ja zrobiłam coś, czego minigdy nie wybaczy.
– Chodzi o Sylvaina?
Allie wiedziała, że przyjaciółkastarała się jej nie osądzać, ale potrafiławyczuć dezaprobatę kryjącą się w tympytaniu.
– Ludzie mówią, że byłaśz Sylvainem wtedy, gdy został pobity.Wiesz, razem… w lesie. Mówiącw skrócie, krąży plota, że zabawiałaśsię z Sylvainem za plecami Cartera.
Poczuła gwałtowne ukłucie bólu,wyobrażając sobie reakcję Cartera na tepogłoski. Domyślała się, że ludziemuszą podejrzewać, co zaszło –poobijana twarz Sylvaina prowokowała
do pytań – ale nie wyobrażała sobie,jakie to wszystko będzie poplątane.Znów zrobiło jej się żal Cartera. I siebiesamej.
– Niczego takiego nie robiliśmy. –Rachel musiała jej uwierzyć. – Niebyliśmy tam… razem. Pomagał miw czymś. – Przez to, że nie mogłaopowiedzieć o wszystkich szczegółach,wciąż czuła się jak kłamczucha. Rachelmusiała poznać całą historię. W końcumówiąc jej o Christopherze, nie łamałachyba żadnych Zasad Nocnej Szkoły.
Kiedy wreszcie się zdecydowała,
poczucie ulgi sprawiło, że słowapopłynęły z niej nieprzerwanymstrumieniem. Opowiedziała o liścieChristophera, o obsesji Cartera napunkcie jej bezpieczeństwa, o rozmowiez Sylvainem.
– Och, Allie… – Rachel westchnęła,gdy dotarła do tego punktu opowieści.
– Wiem. – Odruchowo okręciłachusteczkę wokół palca. – Może to byłbłąd. A może nie. Ale Sylvain omal niestracił przeze mnie życia. A Carter mnierzucił.
Wypowiedzenie tego na głos
sprawiło, że znów zachciało jej siępłakać, ale chyba wyczerpała już całyzapas łez, ponieważ oczy pozostałysuche i piekące.
Przez niepokojąco długą chwilęRachel przyglądała jej się bardzouważnie. Allie wiedziała, że jejprzyjaciółka nie lubi Sylvaina od czasuletniego balu. Nie potrafiła mu zaufać.
Ale tak naprawdę wcale go nieznała.
– Co się między wami tak naprawdędzieje? – zapytała w końcu Rachel. –Podoba ci się? Wiesz, nikt nie mógłby
cię winić, ocalił cię w końcu z pożarui teraz też ci pomógł w tym… –Zatoczyła okrąg dłonią. – To musiałostworzyć między wami jakąś więź.Trudno się temu oprzeć i łatwo topomylić z miłością.
– Nie – odpowiedziała Allie bezwahania, choć przyspieszone bicie sercasprawiało, że nie wiedziała, czy mówiprawdę. – Wcale mi się nie podoba… –Zamilkła. – Choć… sama nie wiem. –Podciągnęła kolana pod brodę i oplotłaje ramionami. – Chyba jakoś mniepociąga, tak przynajmniej zgaduję. Ale
to nie dlatego pokłóciłam sięz Carterem. Wydaje mi się… – Zamilkłaponownie, zastanawiając się nad tym, cofaktycznie czuła. – Naprawdę brakuje miCartera, ale z drugiej strony czuję siętak, jakbym dopiero teraz mogłaodetchnąć. Nie potrafię oddychać, gdyon jest przy mnie.
– Dlaczego? Bo jest nadopiekuńczy?Dusisz się przy nim?
Allie bez przekonania pokiwałagłową.
– Kocham go. Naprawdę. Ale ciąglemi mówi, co mam robić. Non stop się
o coś sprzeczamy. Wydaje mi się, że wemnie nie wierzy i sprawia, że sama teżzaczynam wątpić. Sporo nad tymmyślałam i chyba wiem, dlaczego takrobi. Nie ma nikogo poza mną: anirodziców, ani rodzeństwa, żadnychciotek czy babć. Jest całkiem sam, a jajestem jedynym, co ma, i dlatego tak muna mnie zależy. Chce mnie chronić, alekiedy to robi, zaczynam się dusić.
– Było aż tak źle?– Nie wiem. Chyba tak… albo nie. –
Uniosła obie dłonie. – Nie chciałam,żeby tak to zabrzmiało. Mieliśmy
mnóstwo wspaniałych chwil. Alepomimo tego, że strasznie za nimtęsknię, to bez niego czuję się wolna.
Rachel powoli wypuściła powietrzez płuc.
– W takim razie powinnaś się z nimcałkowicie rozstać. Skoro tak właśniesię czujesz, to tak musisz zrobić.
– Ale kiedy nie wiem jak. – Do jejoczu ponownie napłynęły łzy. – Niepotrafię przestać o nim myśleć. Całyczas widzę miejsca, w których sięspotykaliśmy i śmialiśmy. To jest takgłupie, że nie wiem… – Gniewnym
gestem otarła oczy. – Ale nie mogęprzestać. Tak jakbym miała na jegopunkcie jakąś obsesję.
– Właśnie dlatego zerwania są takietrudne – Rachel przemawiała łagodnymgłosem. – Są powody, dla których ludzieza nimi nie przepadają. To zajmujesporo czasu. Przede wszystkim jednakmyślę, że powinnaś się jakoś rozerwać.Nie możesz ciągle tylko pracować.Spróbuj zrobić coś, czego nigdy niezrobiłabyś z Carterem. Idź gdzieś z Jo,chociaż jest szalona jak Kapelusznik.Albo z Zoe. Albo razem gdzieś się
wybierzmy. Unikaj Cartera…i Sylvaina – dodała pospiesznie. –Ostatnie, czego ci teraz trzeba, tokolejny zawód miłosny. Musisz odkryć,kim jesteś i czego potrzebujesz. Możejest ci potrzebny Sylvain, nie wiem, albowidzisz w nim tylko model zastępczy.Nie wydaje mi się, żeby modelezastępcze się sprawdzały. Weź sprawyw swoje ręce.
Allie parsknęła śmiechem przez łzy.– Nie wierzę, że to właśnie
powiedziałaś – stwierdziła.– Ja też nie. – Rachel wyszczerzyła
się radośnie. – Koniec terapii. Rachunekprzyjdzie później.
Allie próbowała zastosować się dojej rad. Zmuszała się do grania w szachyz Jo. A raczej przegrywania w szachy.Chodziła na lekcje kick-boxingu z Zoe,która pasjami uwielbiała kopać różnerzeczy. Rozmawiała z Rachel i Lucasemo lekcjach, które właściwie jej nieobchodziły.
Starała się nie rozglądać zaCarterem w każdym pomieszczeniu, doktórego wchodziła. Na lekcjach nigdy
nie patrzyła w jego stronę, podnosiłagłowę dopiero, kiedy wychodził.
Pomocne okazało się to, że Carterprzesiadł się w jadalni do stolika Julesi jej znajomych. Wszyscy jednak i takkrążyli wokół nich jak na szpilkach,próbując nie okazywać poparcia żadnejze stron, choć podziały i tak byłynadzwyczaj wyraźne.
– Naprawdę nie chciałabym,żebyśmy się podzielili na drużynęCartera i moją – stwierdziła Alliepewnego wieczoru po kolejnejbłyskawicznej przegranej z Jo. – Ale to
się chyba już stało.Siedziały na podłodze przy niskim
stoliku szachowym, ukrytym w kącieświetlicy. Przy fortepianie jedenz uczniów odgrywał jazzową wersjęrockowej piosenki. Kilkoro innychtańczyło przy regałach z książkami.Wokół panowały chaos i kakofonia,a Allie z zaskoczeniem odkryła, żecieszy ją ta odrobina anarchii.
– Zawsze tak się dzieje – stwierdziławyniośle Jo. – Szach. Naprawdępowinnaś nauczyć się grania wieżą,a nie zostawiać ją w jednym miejscu.
Ale wasze rozstanie wcale nie jest takienajgorsze. Kiedy ja zrywałamz Lucasem… Oj, wtedy to dopieronarobił się bajzel. Byliśmy na siebienaprawdę wściekli, więc wyglądało tojak w jakiejś Palestynie. – Dramatyzmw jej głosie zmusił Allie do uśmiechu.Miło było w końcu zobaczyćprzyjaciółkę w dobrym nastroju. –Wszyscy opowiedzieli się po którejś zestron i jedni nie rozmawiali z drugimi.Koszmar. A wy… – Allie przesunęławieżę zgodnie z sugestią, ale Jo tylkowywróciła oczami. – Szach i mat. Jesteś
w tym naprawdę beznadziejna, wiesz?A wy się nie wściekacie, tylkopróbujecie się ignorować, dzięki czemujest łatwiej. Nam oczywiście, bo wy tomacie przewalone, wiem.
– Rozmawiałaś z nim? – Alliepomogła rozłożyć figury od nowa. – Toznaczy z Carterem?
– Oczywiście! Każdego dnia z nimrozmawiam. Na tym właśnie polegaidiotyczność rozstań: tylko wy dwojeprzestaliście ze sobą rozmawiać.
Allie jakoś nigdy wcześniej o tymnie pomyślała. Zamarła, trzymając króla
w jednej ręce.– I jak się czuje?– Załamany. – W oczach Jo błysnęło
współczucie. – Samotny. Ale poza tymcałkiem OK. Jest taki jak ty. Radzisobie. Lucas mu trochę pomaga. Carterchciałby zabić Sylvaina, ale Jerrytrzyma ich obu na dystans. – Dokończyłarozstawianie figur i spojrzała na niąz nagle rozpromienioną twarzą. –A w ogóle wybierasz się na imprezęw przyszłym tygodniu? W ruinachzamku.
Chociaż zupełnie nie miała na to
ochoty, postarała się brzmieć tak, jakbybyła zainteresowana.
– Jaka impreza? Nic o tym niesłyszałam.
– Robimy to co roku. Tym razemodbędzie się w przyszły piątek. Ja napewno idę. Będzie fajnie i strasznie.Mamy ognisko, opiekamy pianki, pijemywino i opowiadamy sobie historieo duchach.
– Czy to… – Allie ugryzła sięw język, nie kończąc pytania. Musiałabydopytywać, czy wszystko jestzatwierdzone przez Patela,
zabezpieczone przed Nathanielemi Christopherem, ale nie mogła o tymrozmawiać z Jo. – To jest legalne? Toznaczy Isabelle nie ma nic przeciwko?
– Mogą przyjść wszyscy starsiuczniowie – odpowiedziała wymijającoJo. – Do których też się zaliczasz.Naprawdę powinnaś przyjść, nikt nieomija tej zabawy.
– Pomyślę nad tym – obiecała Allie,choć wcale nie miała takiego zamiaru.
Co kilka dni odbywała kolejnespotkania z Isabelle. Za każdym razem
dopytywała o Nathaniela i ciąglesłyszała, że nie ma żadnych nowychwieści ani o nim, ani o jego szpieguw szkole. Sama informowała, żeChristopher nie próbował się z niąkontaktować, chociaż gdy tylkowchodziła do swojej sypialni, jej wzrokodruchowo kierował się do biurka,szukając grubej koperty, opisanejznajomym charakterem pisma. Ale żadnasię nie pojawiła.
Ciągle kurczowo trzymała sięwszystkich Zasad. Wracała do pokojuprzed jedenastą. Nie spóźniała się ani na
lekcje, ani na posiłki. Kiedy znówrozpoczęły się zajęcia Nocnej Szkoły,skupiła się na treningach i poznawaniustrategii – wyprostowane plecy i wzrokskupiony na Raju Patelu. Unikałapatrzenia na Cartera i Sylvaina oraz nawszystko, co nie mogło jej ocalić życianocą w ciemnym lesie. Cały smutek,zakłopotanie i wściekłość włożyław naukę ciosów rękami i nogami. Dałojej to ogromną satysfakcję.
Tego właśnie oczekiwała po niejIsabelle. Allie miała nadzieję, żedyrektorka zaczyna stopniowo jej
wybaczać.Idąc pewnego popołudnia na kolejne
spotkanie z Isabelle, zauważyłazmierzający w jej stronę po schodachcharakterystyczny rudy koński ogon. Jakzwykle próbowała uniknąć spotkania,ale Katie Gilmore zatrzymała się tużprzed nią.
– Cześć, Allie. – Odsłoniław uśmiechu równe białe zęby. Nawet jejszminka była idealnie dobrana. Alliewciąż nie miała pojęcia, jak tadziewczyna to robi.
– Co tam, Katie? – Próbowała nie
brzmieć zbyt podejrzliwie.– Kilkoro z nas wybiera się w piątek
na ognisko przy wieży. To taka tradycjawśród starszych uczniów. Myślę, żepowinnaś iść z nami.
– Moment. – Allie patrzyła na niąz niedowierzaniem. – Chceszpowiedzieć, że zapraszasz mnie naimprezę? – Zamilkła dla podkreśleniaefektu. – Jesteś pewna, że niepomieszały ci się jakieś proszki?
– Och, nie wygłupiaj się, Allie. – Najej twarzy pojawił się podejrzanieanielski uśmiech. – To naprawdę ważna
impreza. Wiem, że macie problemyz Carterem, więc chciałam się upewnić,że nie będziecie siedzieć w kąciei użalać się nad sobą. Przyjdziesz?
Na dźwięk tego imienia zamarła.Katie wymawiała je w taki sposób, żeAllie zaczynała się niepokoić. Mówiłao nim tak, jakby miała wobec niegojakieś zamiary.
W końcu Allie wzruszyła ramionami,próbując pamiętać o tym, że wciąż trwadla niej okres próbny.
– Może – odpowiedziała. – Mamsporo nauki.
– To cudownie. – Katie wyglądałana usatysfakcjonowaną. – Mamypozwolenie na powrót po dwudziestejtrzeciej. Mam nadzieję, że się pojawisz,będzie świetna zabawa.
Patrząc za odchodzącą dziewczyną,Allie poczuła niepokój narastającyw żołądku. Czego tak naprawdę chciałata złośliwa ruda krowa?===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
23
Wszedłszy tego popołudnia do biuraIsabelle, Allie zadała swoje tradycyjnepytanie, dyrektorka zaś odpowiedziałatradycyjnym, przeczącym potrząśnięciemgłową. Allie z ciężkim westchnieniemopadła na krzesło przed biurkiem.
– Katie Gilmore zaprosiła mnie napiątkową imprezę w zamkowychruinach. Zgaduję, że to oznacza, że niepowinnam się tam pojawić.
Isabelle zdjęła okulary i odłożyła jena leżącą przed sobą stertę papierów.
– Nie wydaje mi się, że układaniekalendarza spotkań towarzyskich wedługtego, czego chce lub nie chce od ciebieKatie, jest najrozsądniejszymwyjściem – stwierdziła.
– Mówiła, że to legalne – dodałaAllie. – Tylko nie wiem, czy to dotyczyteż dziewczyn z warunkowymzawieszeniem.
Dyrektorka machnęła ręką.– Legalne w tym wypadku oznacza,
że nikt nie zostanie ukarany za udział
w tej imprezie. To taka tradycja. Ufamyuczniom, że nie spalą całego lasu,nauczyciele nie śledzą ich potajemnie.Dostajecie dodatkową godzinę napowrót do szkoły. Jeśli wszyscyzachowują się właściwie, zabawaodbywa się też następnego roku. Trwa tojuż chyba od momentu zburzenia zamku,na pewno się tam spotykaliśmy, gdy jabyłam uczennicą tej szkoły.
Allie próbowała sobie wyobrazićszesnastoletnią Isabelle u boku swejszesnastoletniej matki, ale jej niewyszło.
– Tylko… To na pewno jestbezpieczne? – Czuła się dziwnie,pytając o kwestie bezpieczeństwa. –Będą tam jacyś ludzie Patela?
Na twarzy dyrektorki pojawił sięsmutny uśmiech.
– To, że zadałaś mi takie pytanie,jest jednocześnie oznaką postępu, jaki jego braku. Ale odpowiedź brzmi: tak.Będą tam ochroniarze Raja, sprowadziłna tę noc dodatkowych ludzi. Na pewnonic wam nie grozi.
– W sumie to bez znaczenia –wymamrotała Allie. – Pewnie i tak nie
pójdę. To w końcu tylko jakieśpieprzone ognisko. – Zauważyłaostrzegawcze spojrzenie dyrektorki. –Przepraszam za łacinę.
– To, co ci powiem, może cięzaskoczyć. – Isabelle pochyliła się kuniej i spojrzała jej prosto w oczy. –Chciałabym, żebyś poszła na tę zabawę.
– No nie… – Dziewczyna opadła naoparcie krzesła. – Ty też?
– Ostatnie tygodnie były dlawszystkich stresujące – Isabelle mówiładalej, ignorując jej uwagę – ale to tymiałaś najgorszą sytuację. Dodatkowo,
biorąc pod uwagę, co zaszło międzytobą a Carterem… – Wstała z krzesłai stanęła przed Allie, opierając się tyłemo biurko. – Myślę, że doskonale sobie zewszystkim poradziłaś. Dałaś innymprzykład. Ale boję się, że tutaj –delikatnie dotknęła palcem jej serca –dzieją się różne rzeczy. Chciałabymznów zobaczyć, jak się bawisz. Obiecajmi, że pójdziesz.
Allie odwróciła wzrok.– Isabelle… – Naprawdę nie miała
ochoty na udział w tej imprezie. Aledyrektorka nie dała się zniechęcić.
– Obiecaj mi, że pójdzieszi będziesz się dobrze bawić. Niech tobędzie jeden z elementów twojej kary.
– No dobra. – Allie westchnęła,wciąż się wahając. – Pójdę. Ale niemogę obiecać, że będę się bawić.
– W porządku. – Isabelle wróciła zabiurko. – Tylko trzymaj się z dala odKatie Gilmore. Nie pasujecie do siebie.I nadal obowiązuje cię zakaz wdawaniasię w bójki.
– Cudownie. – Allie obrzuciła jąniechętnym spojrzeniem.
Kilka minut później weszła doświetlicy i znalazła zwinięta na kanapieZoe, która z wyraźnym zmieszaniemwpatrywała się w strony Pani Dalloway.
– Nic z tego nie kumam – stwierdziładziewczynka, rzucając książkę na stół. –Przecież wszyscy w tej powieści ciąglekłamią. To jakieś bzdury. Nikt nie mówitego, co chciałby powiedzieć. I dlaczegow dawnych czasach wszyscy zawszemieli doła?
– Może z powodu wojny? –podsunęła Allie, sadowiąc się na drugimkońcu długiej, skórzanej kanapy.
– Przecież ciągle mamy jakąśwojnę – przypomniała Zoe. – A niejesteśmy tacy żałośni.
– Racja. – Allie zastanowiła się nadtym przez chwilę. – A może chodzi o ichdietę?
– Witaminy! – Uspokoiła się Zoe,kiwając głową.
– O czym gadacie? – Stos książekniesionych przez Rachel sięgał aż doczubka jej nosa. Odstawiła go napobliski stolik.
– O witaminach – wyjaśniła Zoe.– No tak, to oczywiste.
Rachel zabrała się do rozkładaniaksiążek z chwiejnego stosu, jakby miałaprzed sobą grubą talię kart.
– Herbaty? – zasugerowała Allie. –Najlepiej z jakimś jedzeniem?
Rachel trzymała zakurzone tomiszczew skórzanej oprawie.
– Jak najbardziej.Do kolacji brakowało jeszcze paru
godzin, a kuchnia była pusta. Na ladzierozłożono świeże bochny chleba,przykryte białymi szmatkami. Powietrzewypełniał delikatny aromat drożdży.
Stały tam dwie duże lodówki:
z jednej mogli korzystać uczniowieszukający mleka i przekąsek. Drugiej niewolno było dotykać.
– Zobaczmy – stwierdziła Rachel,otwierając uczniowską lodówkę. –Bingo! Są kanapki ze śniadania! –Wyjęła tacę przykrytą folią spożywczą,pod którą leżały równo poukładanekanapki. Obie zabrały się doprzygotowania herbaty, gdy w kuchnipojawiła się Jo.
– No tak, genialne umysły mająjednakie pomysły – orzekła, biorąckubek z herbatą.
– Słuchajcie, o co chodzi z tą głupiąimprezą? – Allie westchnęła.
– Na mnie nie patrz! – Rachelcofnęła się o krok z lękiem w oczach. –Ja na pewno nie idę. Mam zaległości wewszystkim.
– Ja idę. – Jo uniosła rękę.– Ja bym chciała – wymamrotała
Zoe z buzią pełną sera. Allie spojrzałana nią powątpiewająco.
– A możesz? Zapraszają tylkostarszych uczniów.
Zoe zmierzyła ją wzrokiem.– Może i jestem mała, ale na pewno
należę do starszych uczniów tak jak i ty.– Racja – potwierdziła Jo. – Zoe na
pewno może przyjść. – Odwróciła siędo Allie. – A co powiesz na to, byśmyposzły razem?
– W ogóle nie chcę tam iść. – Allieoparła się ciężko o ladę. – Isabelle mikazała.
– Nie będzie tak źle – pocieszyła jąJo. – Pójdziemy razem na tę randkę.
– Tylko żadnego całowania –zastrzegła Allie.
– A możemy się trzymać za rączki? –Głos Jo pobrzmiewał nadzieją.
– Dobra.
– Myślisz, że wystarczająco ciepłosię ubrałam?
Jo stała na korytarzu przed tylnymidrzwiami szkoły ubrana w jasnoróżowyszal, wysokie białe buty, pikowanąmarynarkę i ocieplane getry. Dochodziładziewiąta i były właśnie w drodze naimprezę. Jo opatuliła się, jakby miałyzdobywać jakiś alpejski szczyt, a niełagodny angielski pagórek.
– Myślę, że przeżyjesz – stwierdziła
Allie z przekąsem, zapinając płaszczyk.Miała na sobie szkolną spódniczkę,dwie pary rajstop i czerwone martensy,sięgające aż do kolan.
– Te buty są ocieplane? – Jozmierzyła ją powątpiewającymspojrzeniem. – Zmarzną ci stopy.
– Trudno. – Allie owinęła sięszalem. – Oddam moje palce napotrzeby nauki.
– Zaczekajcie!Odwróciły się i zobaczyły Zoe, która
pędziła w ich stronę korytarzem,wkładając płaszcz. Na jej głowie
kołysała się niebieska czapkaz pomponem.
– Ruszajmy! – zakomenderowałaAllie. – Najpierw trzymamy się za ręce,a potem możemy się trochępoobmacywać.
– Przecież mówiłaś, że nie będziemysię całować – przypomniała Jo,otwierając drzwi.
– Możemy, byle bez języczków.Noc była ciemna i przejrzysta; na
niebie wisiał księżyc w pełni, świecącytak jasno, że nie musiały używać latarki,dopóki nie dotarły do skraju lasu u stóp
wzgórza. Idąc gęsiego, ruszyły pod góręścieżką zaczynającą się za muramiogrodu.
Allie mogła dostrzec parę swojegooddechu unoszącą się w nocnympowietrzu. Nadal nie miała ochoty naimprezowanie, ale musiała przyznać, żemiło było dla odmiany zająć się czymśinnym niż nauka czy sprawy NocnejSzkoły.
– Nigdy jeszcze tam nie byłam. –Wskazała na szczyt. – Jest tam cośfajnego?
– Te ruiny są ponoć nawiedzone –
stwierdziła Zoe.– Wszystkie ruiny powinny być
nawiedzone – przypomniała Jo.– Tak, ale te są podobno
naprawdę. – Zoe wydawała sięrozbawiona ideą istnienia duchów. – Żyłtam ponoć jakiś katolicki arystokrata,torturowany i zamordowany przezHenryka VIII.
– I to on nawiedza tę wieżę? –zapytała Allie.
– Nie. Jego żona totalnie sfiksowała,kiedy Henryk porąbał faceta, więczaczęła wspierać buntowników.
Podobno pozwalała im się tutajukrywać, może nawet w tym starymbudynku, który jest teraz naszą szkołą. –Zwolniły, słuchając opowieści Zoe. –W końcu żołnierze Henryka postanowiliją dopaść, ale ona nie miała zamiaru siępoddawać. Bitwa trwała wiele dni,zginęli wszyscy obrońcy poza nią.Walczyła jak wściekła kocica, podobnosama zabiła co najmniej pięciu ludzi, aleprzeciwników było zbyt wielu. Otoczyliją w sypialni na szczycie wieży. –Dziewczyna wskazała na mroczny zaryskamiennej budowli, pochylającej się nad
nimi niczym sep. – Kiedy ją rozbroili,obdarli ją ze skóry, kawałek pokawałku. – Ostatnie zdaniewypowiedziała szeptem. – A na koniecwyłupili jej oczy.
– Te drastyczne szczegóły sązupełnie niepotrzebne – wymamrotałaniepewnie Jo.
– Od tego czasu zamek stoiopuszczony. Mówi się, że w jasne nocemożna ją dostrzec na szczycie wieży,skąd wypatruje żołnierzy Henryka. Towłaściwie jest najbardziej przerażające,bo nie ma już żadnego szczytu wieży. –
Zoe znów ściszyła głos. – Musi zatemunosić się w powietrzu…
– Cześć wam.Wszystkie wrzasnęły, słysząc
dobiegający znikąd głos Lucasa.– Aj!Skierował w ich stronę światło
latarki, oślepiając je na chwilę.– Co się z wami dzieje?– Zoe opowiadała właśnie straszną
historię – Jo próbowała się bronić.– Och. – Lucas wyszczerzył się do
Zoe. – Wcisnęłaś im bajkę o FruwającejDamie.
– Właśnie tak – odpowiedziałaz uśmiechem.
– Dosko! – Przybił jej piątkę. –Uwielbiam tę historię, daje dreszcze.
– Totalnie się wkręciły – stwierdziłaZoe z wyraźną satysfakcją.
– A gdzie reszta? – Allie omiotłapobliskie drzewa promieniem latarki.
– Jeszcze nie jesteśmy na miejscu –zauważyła Jo.
Z góry doleciały ich ciche śmiechy,niesione przez wiatr.
– Zapalili już ognisko? – dopytywałasię Jo, gdy podjęli wspinaczkę pod górę.
– Poszedłem, kiedy zaczynali jezapalać. – Lucas był wyraźnieskrępowany. – Szukałem Rachel.Widziałyście ją?
– Nie ma jej – odpowiedziała Alliez zakłopotaniem. – Nie wybierała sięw ogóle. Nie mówiła ci?
– Mówiła. – Wsunął dłonie dokieszeni i kopnął leżący na ziemikamyk. – Miałem nadzieję, że jej sięodwidziało.
– Chodź z nami – zaproponowałaZoe. – Będziemy się całowaćz języczkami.
– Słucham? – Zamrugał zezdziwieniem.
– Bez języczków – poprawiła jąskrupulatnie Jo.
– Właściwie to chyba jest opcja, żez języczkami – stwierdziła Allie,ruszając pod górę.
Przed szczytem podejście stało sięnieco łagodniejsze i Allie mogławreszcie zobaczyć wieżę w całejokazałości. W powietrzu unosił siędelikatny zapach dymu, słyszała równieżradosne śmiechy i krzyki. Zbliżając się
do zamku, stopniowo otrząsały sięz napięcia wywołanego opowieścią Zoe.
Lucas zaprowadził je do podnóżanaturalnych, kamiennych schodów,wiodących na szczyt zamkowych murów.Stanąwszy na wąskich blankach,niemających nawet metra szerokości,spojrzeli na ognisko płonące po drugiejstronie. Wokół ognia, niczym na sabacie,rozsiedli się rozgadani i roześmianiuczniowie.
Gdy podeszli nieco bliżej, Katienatychmiast pospieszyła na spotkanieAllie.
– O, udało ci się. – Miała na sobienarciarską kurtkę i kaszmirowączapeczkę. – Witamy. Częstujcie sięnapojami i piankami. – Uśmiechnęła sięrozbrajająco. – Dołączcie do nas.
– Ktoś ją podmienił – szepnęła Alliedo Jo, patrząc na oddalające się plecydziewczyny. – Weź ją napraw.
– Tak nagle przestała cięnienawidzić? – Jo była równie mocnozaskoczona. – Czemu nic o tym niewiem?
– Nie lubię tej panny – rzuciła Zoei pognała przed siebie, wypatrzywszy
w tłumie jakąś znajomą twarz.Gdy dotarły do ogniska, Allie
odruchowo rozejrzała się wokół,szukając Cartera. Jej wzrok zatrzymałsię na Sylvainie. Poza kilkoma siniakamijego twarz prawie całkiem wróciła donormy. Rany na szyi wciąż się goiły.Siedział obok olśniewającej Nicole,ubranej w zachwycający czarnypłaszczyk i nauszniki. Sprawialiwrażenie tak idealnej pary, że Alliepoczuła bolesne ukłucie w sercu. Onajuż dla nikogo nie była idealną parą.Nicole dostrzegła ją przez płomienie
i z uśmiechem na twarzy pomachałabutelką szampana.
Allie odmachała jej z pewnąnieśmiałością.
Jo pociągnęła ją bliżej ogniai usiadły na dużym, płaskim kamieniu,stanowiącym niegdyś fragment zamku.Dołączyła do nich Zoe i w trójkęprzyglądały się, jak jeden z uczniówwsadza do ognia długi kij. Powietrzewypełniło się słodkim zapachemopiekanej pianki. Allie zaciągnęła sięgłęboko aromatem kempingów z czasówdzieciństwa.
– Ja też chcę. – Załkała żałośnie.– Lucas! – rzuciła Jo tonem
nieznoszącym sprzeciwu. Spojrzał nanią, unosząc brew. – Jedną piankę nakiju, poproszę.
Wybrał gałązkę ze stosu leżącego naziemi, ktoś podał mu duży worekwypełniony piankami. Wokół krążyływino i szampan. Niektórzy trzymaliw ręku plastikowe kubeczki, pozostalipopijali wprost z butelek. Alliewstrzymała oddech, widząc, jak jednaz nich trafia w ręce Jo. Na szczęścieprzyjaciółka odmówiła.
– Nie mogę, muszę być jak święta –podziękowała za poczęstunek. – Niesłyszałeś? Święta Jo, patronkatrzeźwości.
Allie również odmówiła. Po tym, cosię stało w czasie letniego balu, utratakontroli nad sobą nie budziła jejzainteresowania.
Jo nabiła kolejną puchatą piankę nakij.
– Są przepyszne, ale nie mogę zjeśćwięcej niż trzy. – Była naprawdęszczęśliwa. – Bo inaczej puszczę pawia.
Ktoś dorzucił drewna do ognia
i płomienie wystrzeliły w górę, kryjącw ciemnościach otaczające ich lasy.Ogarnęła ich fala przyjemnego ciepła.Allie odchyliła się do tyłu, patrząc nagórującą nad nimi zamkową wieżę, jejpostrzępione blanki i wąskie oknaprzypominające skośne oczy.
– Ciekawe, czy była w tym choćodrobina prawdy? – wymruczała podnosem, myśląc na głos. Jo zmierzyła jązaintrygowanym spojrzeniem, błyskającniebieskimi tęczówkami w świetlepłomieni. – No wiesz, w tej historiio zabitej kobiecie. Chciałabym
wiedzieć, jak to naprawdę wyglądało.– Mój brat mówił, że widział tutaj
ducha. – Jo uniosła piankę ponadroztańczonymi płomieniami.
– Pewnie próbował cięprzestraszyć – stwierdziła sceptycznieAllie.
– Może. – Jo niepewnie wzruszyłaramionami. – Ale nie wydaje mi się.Tom nigdy się niczego nie bał, a to, cozobaczył tamtej nocy, naprawdę gowystraszyło.
Reszta uczniów z zaciekawieniemzaczęła przysłuchiwać się ich rozmowie.
– Co takiego zobaczył? – zapytałLucas, stając obok niej z butelkąszampana.
– Był tu razem z przyjaciółmipodczas zimowego ogniska, tak jak myteraz, tyle tylko, że weszli do wieży.O północy usłyszeli nad głowami jakieśkroki. Mówił, że słyszał skrzypieniedrewna. Nad ich głowami nie byłojednak drewnianych podłóg. Niczegotam nie było.
Wszyscy zamilkli, a Allie z trudemprzełknęła ślinę.
– Uznali, że ucieczka będzie
najlepszym rozwiązaniem – mówiładalej Jo. – Popędzili przed siebie, alezanim zbiegli ze wzgórza, obejrzeli sięza siebie i wtedy ją zobaczyli.
– Kogo? – zapytał któryś z uczniów.– Kobietę w długiej szarej sukni,
patrzącą za nimi – wskazała na szczytwieży – z tamtego miejsca.
Zgromadzeni wokół ognia uczniowiewestchnęli ze strachu. Ktoś nerwowozachichotał.
– Pewnie coś sobie wyobraził –stwierdziła Katie, nalewając szampanado plastikowego kubeczka.
– Może, ale… O cholera! – Jobłyskawicznie wyciągnęła z ogniapłonącą piankę i zaczęła zdmuchiwaćpłomienie, zanim jednak jej się to udało,ze słodkiego cukierka pozostałazwęglona masa. Zdrapała ją i wrzuciłado ognia. – Mój brat nigdy więcej już tunie przyszedł.
Lucas wziął solidny łyk z podawanejwokół butelki.
– Byłem tu już chyba ze sto razyi nigdy niczego nie widziałem.
W tej samej sekundzie w ognisku cośdonośnie strzeliło i wszyscy
zgromadzeni wokół płomienigwałtownie podskoczyli. Kilkadziewcząt wrzasnęło, a potem zaczęłysię śmiać.
– Nie lubię historii o duchach –stwierdziła Nicole z wyraźnądezaprobatą. – Mówienie o nich zakłócaspokój umarłych. A to jestniebezpieczne, powinniśmy ichzostawić.
– Naprawdę wierzysz w duchy? –zdziwił się Lucas.
– Oczywiście! – odpowiedziałaz taką pewnością, jakby uważała jego
pytanie za absurdalne. – Przecież jestemz Paryża, to miasto jest pełne duchów.Nie można mówić, że coś nie istniejetylko dlatego, że się tego nie rozumie.To arogancja. Ja na przykład nierozumiem, na jakiej zasadzie działatelewizja, ale przyznaję, że istnieje cośtakiego.
Wszyscy zaczęli dyskutować nad jejlogiką.
– Jakie nudy. – Katie westchnęła. –Może w coś zagramy?
Pozostali uczniowie wybuchliszyderczym śmiechem.
– Ciekawe w co? – zapytał któryśz nich. – Może w węże i drabiny?
– A może w prawdę lubwyzwanie? – zaproponowała Katie beznamysłu. – Od lat się w to nie bawiłam.
– To dość ryzykowna gra –przypomniała Nicole, opierając sięo Sylvaina. Allie zauważyła, jakodruchowo objął ją w pasie ramieniem,kiedy jednak podniosła wzroki spojrzała mu w oczy, Sylvain patrzyłprosto na nią. Coś zatrzepotało w jejbrzuchu.
Gdy ponownie skoncentrowała się
na rozmowie, Katie zdążyła już przejąćdowodzenie. Stanęła na kamieniu, tak bywszyscy mogli ją zobaczyć, a jej włosymiały ten sam kolor co strzelające za jejplecami płomienie.
– Dobra, zasady są takie – zaczęła. –Każdy, kto zostanie o coś zapytany,może również zadać pytanie innejosobie. Po usłyszeniu pytania musiciezdecydować, czy chcecie odpowiedziećprawdę czy podjąć wyzwanie. – Wśróduczniów podniosły się głosy protestu. –Tak jest bezpieczniej – ucięła Katie. –Wiem, że to trochę niezgodne z tradycją,
ale… Ja zaczynam. – Wypatrzyła sobieofiarę. – Alex, czy ktoś ci już kiedyśobciągnął?
– Ohyda. – Zoe zmarszczyła nos.Allie spojrzała na nią i przypomniałasobie, że dziewczynka ma dopierotrzynaście lat. Zastanawiała się, czy niepowinna jej stąd zabrać, zanim wszystkowymknie się spod kontroli. Jej równieżnie odpowiadały takie pytania. Inaczejpamiętała grę w wyzwania. Zoewydawała się jednak bardziejzaintrygowana niż zniesmaczona, a Allienie chciała jej zawstydzać.
Z grupki uczniów podniósł sięwysoki blondyn, którego pamiętałaz Nocnej Szkoły.
– Wybieram prawdę – stwierdził,trzymając butelkę wina. Pozostalinatychmiast zamilkli. – Odpowiedźbrzmi: tak.
Rozległy się okrzyki niedowierzania,ktoś rzucił w niego słodką pianką.
– Tylko raz – doprecyzował Alex. –Naprawdę, przysięgam. – Uśmiechnąłsię szeroko. – Ale jako prawdziwydżentelmen zaoszczędzę wamszczegółów.
– Raczej wątpię – stwierdziła Katie,przejmując od niego butelkę. – Teraz tyzadajesz pytanie.
– Pru. – Chłopak wybrał.– Obecna – odezwała się
rozchichotana blondynka.– Czy to prawda, że straciłaś
dziewictwo na jachcie?Wszyscy przy ognisku wybuchli
śmiechem, podczas gdy Pruzastanawiała się nad decyzją, niecochwiejąc się na nogach.
– Wybieram wyzwanie – stwierdziławreszcie, co zostało powitane kolejną
salwą śmiechu wśród jej przyjaciół.Alex myślał nad wyzwaniem.
– Zdejmij koszulkę i wejdź nawieżę. Musisz tam zostać sama przeztrzy minuty.
Pru nie wyglądała na zachwyconą.– Nie chcę włazić na tę wieżę.– Znasz zasady – wtrąciła się
surowo Katie. – Prawda albo wyzwanie.Blondynka westchnęła, rozpięła
kurtkę i zdjęła gruby sweter. Podspodem miała różową koszulkę, którejpozbyła się bez wahania, odsłaniającbiały stanik. Chłopcy powitali ten widok
radosnymi okrzykami.– Dziewczyno… – Jo jęknęła pod
nosem. – Miej do siebie choć trochęszacunku.
– Biustonosz też – doprecyzowałAlex, choć wcale nie musiał, ponieważdziewczyna rzuciła go już na pozostałerzeczy.
– Na wieżę! Na wieżę! –dopingowali ją zebrani.
Dziewczyna ruszyła pod górę,śmiejąc się i machając, a jej uwolnionepiersi podskakiwały w ciemnościach.Allie uznała, że musi się jak najszybciej
urwać z tej imprezy i zabraćze sobą Zoe. Zdecydowanie nieprzepadała za takimi zabawami.
– Ktoś powinien pójść za nią, żebysprawdzić, czy wszystko w porządku –zauważył Alex. – Zgłaszam się naochotnika.
– Nie zachowuj się jak oblech –Katie wyraziła sprzeciw pomimozachęcających okrzyków ze stronypozostałych uczniów. – Nie kręcimytutaj porno. A ja pilnuję czasu.
Podczas gdy inni uczniowie zajęlisię rozmowami i podawaniem sobie
butelek, Allie pochyliła się w stronęZoe.
– Jeśli chciałabyś się zwijać, totylko powiedz – szepnęła, patrząc na niąznacząco.
– Na swój antropologiczny sposóbjest to nawet całkiem fascynujące –stwierdziła dziewczynka. – Nigdy nierobiłam takich rzeczy, więc pewniezawsze wybierałabym prawdę.
– Już czas! – zawołała Katie. – Pru!?Możesz już wracać i się ubrać.
Wszyscy stali w milczeniu przezdługą chwilę, czekając w napięciu na
powrót dziewczyny. W końcu odkamiennej wieży odkleił się jakiśmroczny kształt i popędził w ich stronę.Dziewczyna cała się trzęsła, a jejuśmiech gdzieś zniknął.
– Niech to szlag, jak zimno –przeklęła. – Mogłam się zdecydować naprawdę.
– Teraz twoja kolej na pytanie –przypomniała Katie.
– Wybieram Lucasa –odpowiedziała Pru, zapinając kurtkę, poczym założyła czapkę. – Zdarzyło ci siękogoś przelecieć w budynku szkoły?
Allie zauważyła, że Jo sięwzdrygnęła, słysząc to pytanie, a potemwbiła wzrok w ziemię.
– Wybieram prawdę – stwierdziłLucas bez uśmiechu. – Tak.
Otaczający go chłopcy wybuchliironicznym aplauzem. Lucaspowstrzymał się od patrzenia na Jo.
– Moja kolej. – Wypił spory łykz podanej mu przez kogoś butelki. –Katie.
Uczniowie powitali jego wybórradosnymi okrzykami. Katie stanęłapomiędzy nimi z kamienną twarzą.
– Prawda albo wyzwanie – zacząłLucas. – Czy zdarzyło ci się przeleciećkogoś na terenie szkoły, na przykładw altance, po zmroku?
– Wybieram prawdę. – Dziewczynaoparła dłoń na biodrze. – Oczywiście.
Uczniowie parsknęli śmiechem.– Moja kolej – stwierdziła,
odwracając się w stronę ogniska.W blasku płomieni jej twarz pałałanieziemskim blaskiem. – Allie.
Dziewczyna była tak zaskoczona, żeaż podskoczyła w miejscu, słyszącswoje imię. Jo współczująco ścisnęła
jej dłoń. Wybór Katie został powitanychóralnym jękiem.
Allie podniosła się powolii spojrzała rudowłosej w oczy. Czuła,jak strach skręca jej żołądek. Niespuszczała wzroku z migocącej w blaskupłomieni twarzy Katie, myśląc o tym, żenie powinna była tu w ogóleprzychodzić.
Czekała na jakieś pytania o seksoralny lub inne rzeczy, których w życiunie robiła, ale Katie miała zupełnie inneplany.
– Czy to prawda, że jesteś wnuczką
Lucindy Meldrum?Czas stanął w miejscu. Wśród
uczniów podniosły się zaskoczoneszmery. Allie czuła na sobie żartrzaskających za jej plecami płomieni.Jo puściła jej dłoń.
Wpatrując się w Katie z kompletnymniedowierzaniem, zobaczyła tryumf najej twarzy i zrozumiała, że dziewczynadoskonale zna odpowiedź.
– Wyzwanie – wybrała wreszcie.Wokół podniosły się kolejne szepty.Marzyła o tym, by Jo znów potrzymałają za rękę.
– Pocałuj Sylvaina – zażądała Katielodowatym głosem. – Ale tak na serio.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
24
– Nie. – Zaskoczona Allie zrobiłakrok do tyłu. – To nie… On jest przecieżz Nicole.
Nagle zrobiło jej się niedobrze.Czuła się jak w jednym z tychidiotycznych programów telewizyjnych,w których zmusza się ludzi do robieniaróżnych głupot.
– Nie przejmuj się – rzuciłaNicole. – Nie mam nic przeciwko.
Katie nie spuszczała wzroku z Allie.– Musisz to zrobić, w przeciwnym
wypadku wszyscy dowiedzą się, żejesteś nie tylko kłamczuchą, ale równieżtchórzem.
Z widowni rozległy sięposykiwania. Allie odwróciła się doSylvaina i zobaczyła, że chłopak patrzyna Katie z nieskrywaną pogardą. Niemiała pojęcia, co robić. Cokolwiek sięteraz wydarzy, będą jej to pamiętali ażdo końca szkoły. Wyglądało na to, żewszyscy wokół wstrzymali oddech,czekając na jej decyzję.
Podejście do Sylvaina naodrętwiałych ze strachu nogachwymagało od niej olbrzymiej siły woli.Uczniowie usuwali się jej z drogi, jakbybyła królową. Albo roznosicielkązarazy. Zatrzymała się przed Nicolei opuściła bezsilnie ręce.
– Nie chcę… – zaczęła i zamilkła. –To twój chłopak. Tak się nie robi.
Nicole pochyliła się w jej stronęi szepnęła:
– Sylvain nie jest moim chłopakiem.Wyprostowała się, rzucając Allie
znaczące spojrzenie. Wydawała się
nieco wstawiona.– Wiem, co musimy zrobić –
oznajmiła nagle donośnym głosemi ponownie pochyliła się nad Allie.Dziewczyna spodziewała się kolejnejzachęty, ale Nicole złapała ją za szal,przyciągnęła ku sobie i pocałowałaprosto w usta. Allie była całkowiciesparaliżowana z zaskoczenia. UstaNicole okazały się miękkie i smakowałyszampanem, a jej skóra pachniałaróżami i jaśminem. Bycie całowanąprzez dziewczynę wcale nie było takiezłe, tylko… dość dziwne. Zwłaszcza
wtedy, gdy długie włosy Nicole zaczęłyłaskotać ją po policzkach.
Sekundę później Francuzkaodwróciła się z powrotem do uczniówi uroczo wzruszyła ramionami.
– Teraz możesz już śmiało całowaćSylvaina, bo ja pocałowałam cię jakopierwsza.
Wróciła na miejsce, żegnanabrawami i śmiechem, Allie jednakwyczuwała, że napięcie wcale nieopadło. Wszyscy pewnie sięzastanawiali, dlaczego Katie zapytała jąo pokrewieństwo z Lucindą Meldrum.
Odwróciła się do Sylvaina, czując,że zaczyna jej brakować powietrza.Zaciśnięte dłonie i napięte mięśniezdradzały jego wściekłość.
– To jakaś idiotyczna dziecinnazabawa – warknął. – Nie musimy tegorobić, Allie. Katie jak zwykle próbujecoś mieszać.
Patrząc w jego szafirowe oczy,miała wrażenie, że jej serce za sekundęuschnie z bólu i tęsknoty. Katie okazałasię jednak bezbłędna w wymyślaniunajokrutniejszych wyzwań. Tooczywiste, że musiała słyszeć jakieś
plotki i dowiedzieć się o tym, że coś dosiebie czują. Wiedziała równieżdoskonale, jak mocno zrani to Cartera,ale kompletnie jej to nie obchodziło.
Allie poczuła łzy napływające dooczu i zrobiła krok w stronę Sylvaina.
– Nie mogę – szepnęła. – Carter…Słysząc jego imię, cofnął się
gwałtownie, tak jakby uderzyła gow twarz. Jej serce szalało z gniewui zawstydzenia, a oddech stał się jeszczepłytszy. Wiedziała, że musi się stądwynosić. Jeśli tego nie zrobi, to albopocałuje Sylvaina, albo rzuci się na
Katie. Ewentualnie zaliczy kolejny atakpaniki. Żadna z tych opcji nie byławłaściwa.
Odwróciła się na pięcie i ruszyław stronę Zoe, która wpatrywała sięw nią z otwartymi ustami. Obok niejstała Jo, starannie unikając patrzeniaAllie w oczy.
– Zbierajmy się, Zoe – poprosiłaochryple Allie. – Idziemy. To nie naszaimpreza.
Dziewczynka przez ułamek sekundyzdawała się przetwarzać informację,a potem skoczyła na równe nogi
i ruszyła za Allie, oddalając się odogniska.
Kiedy obie zniknęły w ciemności,Katie nie potrafiła się powstrzymać odtryumfalnego krzyku, który odbił sięechem od kamiennych murów.
– Trzeba było się zdecydować napowiedzenie prawdy!
– Wydawało mi się, że żartowałaś,mówiąc o całowaniu z języczkiem –wydyszała Zoe, próbując dotrzymać jejtempa, gdy schodziły z zamkowegowzgórza. Szły tak szybko, że promienie
ich latarek przesuwały się tami z powrotem, omiatając ziemię i koronydrzew.
– Też mi się tak wydawało –odpowiedziała Allie, potykając sięo jakiś kamień. Wzięła głęboki oddech,żeby się uspokoić, i odrobinę zwolniłakroku. Przez chwilę jedynym dźwiękiem,jaki słyszały, był tupot ich butów pozboczu.
– Allie? – odezwała się cicho Zoe.– Tak? – Doskonale wiedziała, jakie
za chwilę usłyszy pytanie.– Naprawdę jesteś spokrewniona
z Lucindą Meldrum? – Trzynastolatkawpatrywała się w nią z nieskrywanymzachwytem.
W pobliskim lesie zahukała sowa.Allie przystanęła.
– Słyszałaś to?– Sowa. Gdzieś blisko.– Uwielbiam ich pohukiwanie. –
Allie ściszyła głos do szeptu, wpatrującsię w gałęzie nad ich głowami. –Brzmią, jakby mnóstwo wiedziały. –Ucichła na chwilę, a ptak zahukał po razkolejny. – Tak – potwierdziła, nieodrywając wzroku od drzew.
– Tak? – Zoe spojrzała na nią zezdziwieniem.
– Tak. Lucinda Meldrum to mojababka. – Allie ruszyła ponownie w dółwzgórza. Zoe dołączyła do niej sekundępóźniej.
– Ale jak… – Dziewczynkaprzeskoczyła nad wystającymkorzeniem. – Ale jakim cudem nikt o tymnie wiedział? Przecież w tej szkolewszyscy się przechwalająpochodzeniem.
Dotarły do stóp wzgórza i ruszyłyścieżką wzdłuż muru ogrodu.
– Naprawdę nie chcę o tym terazrozmawiać – stwierdziła ponuro Allie.
Zoe nie miała z tym problemu.– Całowałaś się z dziewczyną –
zmieniła temat, a w jej głowie słychaćbyło podziw.
– No… – Allie przypomniała sobieszept Nicole, mówiącej, że nie jestdziewczyną Sylvaina. – Całowałam się.
– To ci na pewno zagwarantujesławę – zauważyła Zoe, kiedy dotarły dobudynku szkoły.
Rachel już spała, gdy Allie
delikatnie zapukała do drzwi jej pokoju.Miała na sobie zbyt dużą białą piżamę,a jej zwykle lśniące włosy, terazsplątane opadały na ramiona.
– Allie? – Spojrzała na niąnieprzytomnie. – Co się stało?
– Całowała się z dziewczyną –wyjaśniła Zoe.
– Co? – Rachel zamrugałagwałtownie.
– Będzie sławna na całą szkołę. –Zoe wydawała się zachwycona tąsytuacją.
Rachel spojrzała na Allie, unosząc
brwi aż po czubek czoła.– To, że nie poszłaś na tę dzisiejszą
imprezę, to był doskonały wybór –uznała Allie.
– Wchodźcie. – Rachel otwarłaszerzej drzwi. – Obie.
Musiała zasnąć w trakcie czytania,ponieważ obok poduszki wciąż piętrzyłysię książki. Zgarnęła je jednym ruchem,podczas gdy Zoe przysiadła po tureckuna podłodze, patrząc na wszystko tak,jakby oglądała fascynujący film. Allieusiadła okrakiem na krzesło przy biurkui położyła brodę na wysokim oparciu,
a Rachel wróciła do łóżka i nakryłastopy kocem.
– Zacznijcie od początku – poleciła.Allie błyskawicznie streściła
wydarzenia wieczoru. Kiedy dotarła domomentu, gdy Katie zapytała jąo Lucindę, Rachel westchnęłaz niedowierzaniem.
– Skąd mogła się o tymdowiedzieć? – wymamrotała dosiebie. – Nic do mnie nie dotarło.
– Cóż, wszyscy wiedzą, że jesteśmoją przyjaciółką – przypomniałaAllie. – I nie rozmawiają przy tobie na
mój temat.Rachel machnęła lekceważąco ręką.– No tak, ale przecież ich
podsłuchuję.– Jesteś teraz najważniejszą
spadkobierczynią w tej szkole –oznajmiła zupełnie poważnie Zoe. –Ważniejszą nawet niż Sylvain.
Allie spojrzała z nadzieją na Rachel.– To się nie rozejdzie teraz po całej
szkole, prawda?Wzrok przyjaciółki powiedział jej
wszystko.– Przykro mi, wydało się. – Rachel
rozprostowała nogi pod kocem. –A teraz opowiadajcie, co się jeszczedziało. Pru znowu pokazała cycki? Toniesamowite, jak łatwo przewidzieć, cozrobi.
Wchodząc następnego ranka naśniadanie do niezbyt zatłoczonej jadalni,Allie starała się trzymać głowę prostoi patrzeć tylko przed siebie. Wybrałastolik w najdalszym kącie i wyjęłaz torby książkę, po czym udawała, żepochłaniają ją jedynie nauka i jedzeniepłatków. Czuła na sobie spojrzenia.
Słyszała szepty. Nie wiedziała, ilez tego dzieje się tylko w jej głowie, aleto nie miało znaczenia – efekt był takisam.
Kiedy po kilku minutach ktoś szurnąłkrzesłem i dosiadł się do jej stolika,Allie zamarła, zatrzymując łyżkęw połowie drogi do ust.
– Allie?Dziewczyna z wahaniem podniosła
wzrok i zobaczyła Jo, która wyglądałana poważnie zmartwioną.
– Myślę, że musimy porozmawiać.Cholera. Allie powoli odłożyła
łyżkę i złapawszy kubek z herbatą,trzymała go jak tarczę.
– Pewnie. – Próbowała zachowaćneutralny ton głosu. – Co się dzieje?
– Dlaczego nie powiedziałaś mi, kimjesteś?
Allie opuściła głowę, myśląc, że taksię to musiało skończyć.
– To prawda, no nie? – W głosie Jopobrzmiewał wyraźny wyrzut.
Allie skinęła i usłyszała, jakkoleżanka bierze głęboki wdech.
– Nieźle. I nigdy o tym niewspomniałaś. Czemu? Podobno jestem
jedną z twoich najlepszych przyjaciółek.– Nie wiedziałam – odparła Allie,
mając świadomość, że nie brzmi towiarygodnie. A właściwie brzmi jakkłamstwo. – Dowiedziałam się dopierolatem, po powrocie do domu.I obiecałam, że nikomu nie powiem.
– Komuś jednak powiedziałaś. –W głosie Jo pojawił się oskarżycielskiton. – Rachel wiedziała, prawda? Carterteż.
– Powiedziałam tylko tym, którymmusiałam. Wie o tym zaledwie paręosób.
– Parę osób. – Prychnęła. – Ale nieja.
– Proszę cię, Jo… To nicosobistego. Nie chciałam o tym nikomumówić, ale…
Dziewczyna nie zamierzała słuchaćjej wyjaśnień.
– Cieszę się, że to nic osobistego. –Szurnęła krzesłem i wstała. – Naprawdęlepiej się z tym czuję.
Allie ukryła twarzw dłoniach, myśląc ponuro, że todopiero początek dnia. Jeszcze kilkatygodni temu mogłaby poszukać
pocieszenia u Cartera. Znaleźliby sobiejakieś ustronne miejsce, gdzieschroniłby ją przed nadmiernymzainteresowaniem. Ale nie mogła już nato liczyć.
Sama musiała o siebie zadbać.Idąc przez hol, wciąż słyszała szepty
i widziała skierowane w swoją stronędyskretne spojrzenia.
Ostatecznie znalazła schronieniew bibliotece, gdzie grube wschodniedywany tłumiły plotkarski gwar. Eloisesiedziała za biurkiem i z długopisemw ręku wpatrywała się w jakiś
dokument.– Chciałabym skorzystać z któregoś
pokoju do nauki. – Allie próbowałabrzmieć tak, jakby to było coś, o coprosiła każdego dnia.
– Tak właściwie mogą z nichkorzystać tylko uczniowie ostatniegoroku – przypomniała bibliotekarka, alezmieniła zdanie, zobaczywszy wyraz jejtwarzy. – Oraz ci uczniowie, którzypomagali nam w remoncie po pożarze,tacy jak ty.
Sięgnęła do szufladki i wyjęłaniewielki kluczyk z metalowym
kółeczkiem.– Trzeci pokój jest wolny. Możesz
siedzieć, ile chcesz.– Dziękuję.Eloise musiała usłyszeć wyraźną
ulgę w jej głosie, ponieważ zmierzyła jąuważnym spojrzeniem.
– Wszystko w porządku?– Nie – odpowiedziała Allie,
odwracając się na pięcie. – Nic nie jestw porządku.
Okazało się, że zdobycie klucza byłonajprostszą częścią zadania. Drzwipokoju ukryto pod dębową boazerią tak
sprytnie, że nie widać było żadnychszczelin. Sunąc dłonią popłaskorzeźbach zdobiących panele –żołędziach i różach – znalazła wreszciepionową szczelinę, będącą fragmentemframugi. Po chwili odkryła kolejnąszczelinę, aż wreszcie dotarła domiejsca, w którym, jak jej sięwydawało, powinny być drzwi dotrzeciego pokoju.
Teraz musiała tylko znaleźć zamek.Kiedy wreszcie go odkryła, ukryty
pod pękiem róży, była kompletniesfrustrowana i wściekła – na samą
siebie, na Cartera, na Sylvaina, na Katie.Na nią przede wszystkim. I szlag jątrafiał, jak myślała o tej idiotycznejboazerii.
Drzwi otwarły się z ledwiesłyszalnym kliknięciem. Znalazławłącznik światła i pokój momentalnieożył – jaskrawe barwy malowidła naścianie tworzyły gniewną tęczę, któraidealnie pasowała do jej nastroju. Obrazw tym pomieszczeniu przedstawiał ludzistojących naprzeciw siebie z mieczamii włóczniami nad brzegiem strumienia,przecinającego szmaragdową łąkę. Nad
głowami rozwrzeszczanych postaciwisiały ciężkie chmury oraz cherubinyuzbrojone w paskudnie wyglądającezłote łuki i strzały.
Allie z hukiem rzuciła torbę napodłogę i zaczęła krążyć po pokoju,trzymając dłonie we włosach.
– I co niby mam zrobić? – mamrotałado siebie. – Jak sobie z tym wszystkimporadzić?
Opadła na krzesło i oparła głowę narękach. Świat zdawał się rozsypywać nakawałki. Skąd Katie dowiedziała sięo Lucindzie? Przecież nikt by jej o tym
nie powiedział. Na pewno nie Isabelle,Carter czy Rachel – a tylko oniwiedzieli.
Jej ponure rozmyślania przerwałodelikatne pukanie do drzwi. Uznała, żeto zapewne Eloise każe jej zwolnićpokój dla któregoś ze starszych uczniów.Dotknęła klamki, myśląc nad sposobemubłagania bibliotekarki.
– Eloise, jestem tu dopiero paręminut…
Zamilkła, gdy ujrzała przed sobąCartera. Nie rozmawiali od czasuzerwania. Nie mogła się doczekać tej
chwili, wiedząc jednocześnie, że jest toostatnia rzecz, na jaką ma ochotę. Przezułamek sekundy myślała, że pojawił siętutaj, aby jej wybaczyć, i wszystkobędzie po staremu. Wystarczyło jednospojrzenie w jego zmęczone oczy, byzrozumiała, że nic z tego.
Zaskoczona wciąż patrzyła na niegow milczeniu. Machnął ręką, wskazującna pokój za jej plecami.
– Mogę wejść czy tak tu będziemystali? – Zniecierpliwienie w jego głosiespowodowało, że gwałtownieodskoczyła od drzwi.
– Przepraszam. Wejdź.Minął ją i rozejrzał się po
pomieszczeniu, zauważając porzuconątorbę, z której wysypywały się książkii zeszyty.
– Idealnie – wymamrotał pod nosem,patrząc na fresk zdobiący ścianę,a potem usiadł na krześle przedbiurkiem. Grzywka zsunęła mu się naczoło. Odgarnął ją jednym ruchem,gestem, który tak uwielbiała. Przezchwilę miała wrażenie, że zaraz pękniejej serce, jakby było ze szkła, a onwłaśnie rzucił kamieniem. Wciąż jednak
czuła jego niepewne bicie. Opierając sięplecami o drzwi, wzięła głębokioddech. – Pomyślałem, że moglibyśmyporozmawiać – stwierdził, spoglądającw jej stronę. Jego spokojny głos zmroziłjej krew w żyłach. Podeszła do biurkai usiadła wyprostowana na krześle.
– Co… co u ciebie? – zapytała,zdając sobie sprawę, jak idiotycznie tobrzmi, ale naprawdę chciała wiedzieć.
– Cudownie, Allie, dziękuję –odparł z przekąsem. – Moja dziewczynaszwenda się po lesie z innym facetemi nie potrafi mi zaufać na tyle, by zdobyć
się na szczerość. Poza tym wszystkodobrze, dostałem szóstkę z historii.
– Carter, ja…– Nie przyszedłem tu słuchać twoich
wyjaśnień – przerwał jej w pół słowa,a potem zamilkł. – A może właśnie po toprzyszedłem? Sam już nie wiem…
Przez chwilę na jego twarzy odbijałsię ból tak wielki jak jej własny. Niemogła na to patrzeć, wbiła więc wzrokw swoje dłonie. Zauważyła, że siętrzęsą. Oparła ręce sztywno na udach.
– Zobaczyłem, jak tu wchodzisz, i poprostu poczułem, że muszę z tobą
pogadać.Nadal nie odrywała wzroku od
swoich dłoni.– Spójrz na mnie, Allie – powiedział
nieco głośniej.Z wahaniem popatrzyła mu w oczy.
Ból zniknął, zastąpiony lodowatąobojętnością.
– Słyszałem o tym, co wczorajzaszło.
– Ale ja… – Poczuła, że zbiera jejsię na mdłości. – Ja przecież nic nie…
– Nie mam zamiaru rozmawiaćo tym, że lizałaś się z Nicole, ani o tym,
że doszło do jakiejś sceny pomiędzytobą i Sylvainem, chyba że bardzo cizależy, żebyśmy właśnie o tym gadali –stwierdził chłodno. – Chodziło mi o to,co Katie mówiła na temat Lucindy.Chciałem, żebyś wiedziała, że nigdynikomu o tym nie mówiłem i na pewnotego nie zrobię.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.– Nigdy cię o to nie posądzałam.Szczerość w jej głosie wywołała
znajomy błysk w jego oczach, ale trwałon tylko ułamek sekundy.
– W porządku – rzucił, po czym
zaczął się zbierać do wyjścia. – Myślę,że to wszystko.
– Carter… zaczekaj. – Bezzastanowienia pochyliła się nadbiurkiem, sięgając dłonią, jakby chciałago zatrzymać. Odsunął się przed jejdotykiem, więc cofnęła rękę, czując, jakpłoną jej policzki. – Nie moglibyśmyprzez chwilę po prostu pogadać?
– Nie wydaje mi się, żeby to byłdobry pomysł – odpowiedział, ale nieruszył się z krzesła.
– Wiem, że nie byłam z tobą dokońca szczera, i jest mi z tego powodu
strasznie, naprawdę potwornie przykro.Ale ty również nie zawsze we mniewierzyłeś. Byliśmy dobrymiprzyjaciółmi, tylko… – Nie odrywaławzroku od jego oczu. – Myślę, że nienadawaliśmy się na parę. Ty nie ufałeśmoim decyzjom, a ja nie potrafiłam cizaufać tak, żeby powiedzieć cio wszystkim. I to było źródłem naszychproblemów.
– Nie tylko – odparł Carter. – Jestjeszcze Sylvain.
W jej sercu otwarła się kolejnaczarna dziura.
– Tak. – Westchnęła ponuro i opadłana oparcie krzesła. – Jest jeszczeSylvain.
– Najgorsze jest to, że kompletniesobie nie uświadamiasz, jak bardzomasz to wypisane na twarzy. Zamierasz,kiedy tylko pojawia się w pobliżu, i nieodrywasz od niego wzroku. – Zaśmiałsię gorzko.
– Carter… Sylvain ocalił mi życie.To właśnie z tego powodu tak bardzo mina nim zależy. Wcale na niego nie lecę.
– Wiesz, co jest w tym wszystkimnajsmutniejsze? – Na twarzy chłopaka
pojawiła się prawdziwa udręka. – Tylkoty nie widzisz tego, jak bardzo jesteśw nim zakochana.
Zerwał się z miejsca, podszedł dodrzwi i położył dłoń na klamce. Ostatniesłowa wypowiedział, stojąc tyłem doniej.
– Wybacz mi, jeśli nie będę sięcieszył z rozwoju tego romansu.
Po jego wyjściu Allie ponownieukryła twarz w dłoniach. Chciało jej siępłakać, ale nie miała już żadnych łez.
Kiedy Allie zobaczyła tego
popołudnia Katie, była całkowiciegotowa do walki. Gdy tylko dostrzegłaznajomą rudą grzywkę, pobiegła przezcichy korytarz i szarpnęła dziewczynę zarękaw.
– Jak się o tym dowiedziałaś? –zapytała, nie czekając, aż Katie zdążysię obrócić.
– Chyba nie wierzysz, że cipowiem? – Dziewczyna gwałtownymszarpnięciem wyzwoliła się z jej chwytui zrobiła krok do tyłu. Miała ustapomalowane na ciepły, brzoskwiniowykolor, idealnie dopasowany do
kolorystyki ubrań. Jej uroda zawszebudziła w Allie kompleksy, nawetteraz. – Faktem jest, że kłamiesz. A terazwszyscy się o tym dowiedzieli i musiszponieść konsekwencje. Zupełnie niewiem, czemu miałaby to być moja wina.
– Jakim cudem powstrzymywanie sięod przechwalania się rodziną może byćuznane za kłamstwo!? – Alliezatrzęsła się z wściekłości. – Dlaczegokogokolwiek miałoby to obchodzić?
Z początku inni uczniowie mijali jew pośpiechu, teraz jednak, wyczuwającwiszącą w powietrzu kłótnię,
zatrzymywali się w pobliżu, tak żetworzył się coraz większy tłumekgapiów.
Katie wyglądała na znudzoną.– Tyle razy cię pytano, czy ktoś
z twojej rodziny uczył się w tej szkole,a ty mówiłaś, że nie. Sęk w tym, że jakownuczka Lucindy Meldrum jesteśnajważniejszą spadkobierczynią tradycjitej szkoły i trudno mi uwierzyć, że o tymnie wiedziałaś. Dlatego też muszęzapytać: czemu wszystkichokłamywałaś? – Widząc wahanie Allie,pozwoliła sobie na tryumfalny
uśmiech. – Naprawdę możesz nampowiedzieć. – Machnęła ręką w stronętłumu. – Nikomu nie zdradzimy.Dlaczego utrzymywałaś w tajemnicyswoje pochodzenie?
– Ponieważ gówno was toobchodzi! – odpaliła Allie, czującrumieńce gniewu na policzkach.
Katie wywróciła oczami.– Trudno to uznać za odpowiedź.
I uwierz, że bardzo nas to obchodzi.– Dzięki tobie.– Oczywiście. – Katie się
uśmiechnęła. – I wcale nie musisz mi
dziękować.Patrząc na nią, Allie zrozumiała, że
dalsza kłótnia jest bezcelowa. Radośćw oczach rywalki była wyraźnymsygnałem, że dziewczyna nigdy niezdradzi swego źródła. Pokonana,odwróciła się na pięcie i miała zamiarodejść, ale Katie nie chciała jeszczekończyć zabawy.
– Dlaczego nie polecisz wypłakaćsię Sylvainowi? – zapytała i zakryłausta. – Ojej… A może powinnam byłapowiedzieć Carterowi? Gubię sięw tym, nie wiem, na którego padło
w tym tygodniu.Allie zacisnęła pięści, gotowa
uderzyć ją w twarz.– O nie! – Katie spojrzała na nią
z udawanym przerażeniem i wybuchłaszyderczym śmiechem. – Chciałabyśmnie walnąć? Dorośnij, Allie, jesteśnaprawdę żałosna.
– Kto tu jest żałosny?Obie popatrzyły z zaskoczeniem na
Nicole, która stanęła u boku Allie.– Myślę, że się dość mocno
pomyliłaś w ocenie, kto tu jest żałosny –stwierdziła Francuzka aksamitnym
głosem.Ktoś zaśmiał się cicho. Poirytowana
Katie zmierzyła wzrokiemzgromadzonych wokół gapiówi potrzebowała tylko paru sekund, żebyodzyskać rezon.
– Nie wygłupiaj się, Nicole. Wiem,że się lizałyście, ale co tu się takwłaściwie dzieje? Nie jesteś w niejchyba zakochana?
Nicole przechyliła głowę,pozwalając, by włosy opadły jej naramiona, i popatrzyła na Katie, jakbymiała przed sobą coś oślizłego,
pełzającego po podłodze.– Nie chodzi o to, kogo całowałam
albo z kim całowała się Allie, tylko o to,kogo ty chciałabyś pocałować. A ktonigdy cię nie pocałuje.
Na twarzy Katie wykwitł paskudnyrumieniec, sięgający aż do szyi.Wpatrywała się w nie z rozdziawionymiustami, po raz pierwszy nie potrafiącznaleźć złośliwej riposty.
Allie również zaniemówiła.Spojrzała ze zdumieniem na Nicole,która uśmiechnęła się do niej radośnie,jakby rozmawiały o pogodzie.
– Chodź, Allie – zaproponowała. –Znajdziemy sobie ciekawszychpartnerów do rozmowy.
– Yyy… dziękuję, Nicole –odpowiedziała niepewnie Allie, idącw ślad za brunetką. Pomimo drobnejbudowy ciała Nicole maszerowałaszybko i w ciągu paru sekund straciłyKatie z oczu. – Jeszcze chwilai mogłabym ją naprawdę walnąć.
– Ależ, Allie – Francuzka sięuśmiechnęła – cała przyjemność pomojej stronie. Nienawidzę KatieGilmore.
Prowadziła ją korytarzem,wymijając grupki uczniów tak, jakbymiała jakiś cel, lecz Allie dalej niewiedziała, dokąd zmierzają.
– Posłuchaj – odezwała się. – Jeślichodzi o wczorajszy wieczór…
– Fajnie było, prawda? Wszyscymieli takie głupie miny. – Nicolezachichotała. – Ale Anglików zawszełatwo zaszokować.
– Chodzi mi o to, co mówiłaś… –Allie odwróciła wzrok. – O tym, żeSylvain nie jest twoim chłopakiem.
Nicole odwróciła się do niej
i spojrzała jej prosto w oczy, otwierającpełne usta w uśmiechu.
– Znamy się z Sylvainem od czasu,gdy mieliśmy sześć lat. Nasi rodzicespędzali wakacje w tej samej okolicy.Bawiliśmy się razem nad morzem, razemchodziliśmy do szkoły. A kiedy byliśmystarsi, zaczęliśmy… – wykonałanieokreślony gest – … eksperymentowaćz randkami. Nie do końca nam wyszło.Dziwnie się czułam, kiedy sięcałowaliśmy. – Zmarszczyła nos. –Jakbym całowała własnego brata. Więcjesteśmy tylko najlepszymi
przyjaciółmi. – Zmierzyła ją uważnymspojrzeniem ciemnych oczu. –Pomyślałam, że chciałabyś o tymwiedzieć.
Chociaż otaczał ich tłumrozgadanych i roześmianych uczniów,Allie kompletnie ich nie słyszała.
– Myślisz, że… powinnam… –Zamilkła, nie wiedząc, o co chcezapytać. Nicole jednak bez wahaniaodpowiedziała na jej niezadane pytanie.
– Wydaje mi się, że nieraz myślenieszkodzi. Czasem musisz posłuchaćswego serca i zaufać instynktom. –
Wskazała ręką na pobliskie drzwi. –Mam teraz lekcje. Idziesz ze mną?
– Nie, dzięki. – Allie potrząsnęłagłową z nieobecnym spojrzeniem. – Razjeszcze dziękuję za…
Nicole wzruszyła ramionami,naciskając klamkę.
– Sylvainowi powiedziałamdokładnie to samo.
– To musieli być jej rodzice. –Isabelle nalała wrzątku do dwóchkubków, podczas gdy zasępiona Allieusiadła na krześle przy biurku.
W powietrzu unosił się zapachpomarańczy. – Katie rozmawiała z nimiwczoraj przez telefon i wspomniałao zimowym balu. To oni jej powiedzieli.
– A skąd mogli to wiedzieć? –Trzymając kubek z herbatą, Alliepatrzyła, jak dyrektorka siada obok niejna krześle.
– Tutaj sprawa się trochękomplikuje. – Coś w głosie Isabellewzbudziło w Allie niepokój. – Wieo tym cała rada szkoły. Lucindazrezygnowała z utrzymywania tegow tajemnicy.
– Co? – Allie podskoczyłaz zaskoczenia i oblała się ciepłą herbatą.Przeklęła pod nosem, próbując jązetrzeć dłonią. – Dlaczego?
– Po ostatniej akcji z NathanielemLucinda uznała za koniecznepoinformować radę o jegopoczynaniach, i to absolutniewszystkich. – Dyrektorka westchnęła,widząc brak zrozumienia w oczachdziewczyny. – Nie wiesz o wielurzeczach związanych z nasząorganizacją, Allie. Sprawaz Nathanielem jest o wiele większa od
tego. – Zatoczyła ręką okrąg obejmującycały pokój. – Większa niż Cimmeriai większa niż cokolwiek, co potrafiszsobie wyobrazić. Jesteśmy tylko jejdrobnym fragmentem. Drobnym, aleniezwykle istotnym.
Allie wstrzymała oddech, myśląc, żemoże wreszcie pozna jakieśwyjaśnienia. Musiała to tylko właściwierozegrać.
– Nie rozumiem – stwierdziła pokrótkim namyśle. – W jaki sposóbrozpowiadanie o moim pochodzeniupomaga Lucindzie?
– Nie zrobiła tego dla siebie, tylkodla ciebie. – Isabelle patrzyła jej prostow oczy. – Próbuje cię chronić.
– Niby jak mnie to chroni? – Alliezmarszczyła brwi. – Wszystko się raczejskomplikowało, a ludzie myślą, że mamcoś z głową i ciągle kłamię.
– Chce w ten sposób pokazać, żejesteś dla niej bardzo ważna.
To było coś zupełnie nowego. Oddawna nie czuła się dla nikogo ważna.Fakt, że jakaś kobieta, której nigdy niewidziała, nagle się o nią troszczy, teżwydawał się trudny do zaakceptowania.
– Nadal tego nie rozumiem.– Allie…Dziewczyna jeszcze nigdy nie
widziała dyrektorki tak poważnej.– Mamy tu szpiega pracującego dla
Nathaniela. Z tego, co wiemy, możepróbować cię zabić. Albo mnie. Lucindazrobiła wszystko, żeby chronić nas przedzagrożeniami z zewnątrz. Ale przedkimś, kto już tutaj jest? Ukrywającym siętuż pod naszym nosem? Obawiam się, żepotrzebujemy dodatkowej pomocy.
Allie poczuła gęsią skórkę.– Dlatego też – kontynuowała
Isabelle – Lucinda postanowiłaspróbować czegoś nowego.Opowiedziała o wszystkim, co się tutajdzieje, ludziom z naszej organizacji.Z nadzieją, że ich zainteresowaniepowstrzyma Nathaniela i jegowspólników, kimkolwiek by byli.
To raczej nie wyglądało nanajlepszy plan. Allie skrzyżowała ręcena piersiach.
– Myślisz, że to zadziała?Isabelle opuściła wzrok.– Nie wiem. W tej chwili Lucinda
ma sporo problemów, tak jak my
wszyscy. Nathaniel próbujeprzekonywać wysoko postawionychczłonków organizacji, aby pomogli muodsunąć ją od władzy. Chce zmienićnasze Zasady, tak by mógł… – Zamilkłanagle i nie dokończyła myśli. – Cóż…byłby to koniec wszystkiego. A Lucindapróbuje pokazać tym samym ludziom, żeNathanielowi nie można ufać, ponieważstosuje irracjonalne i bezwzględnemetody. I jest niebezpieczny. –Westchnęła ciężko. – Doskonale goznam i wiem, że nic go nie powstrzyma.Ale niektórzy członkowie zarządu nie
potrafią tego dostrzec. Widzą w nimkogoś mówiącego im to, co chcielibyusłyszeć.
– Naprawdę dużo o nim wiesz –zauważyła Allie. – Poznałaś goosobiście? Kim on jest, Isabelle?
Dyrektorka milczała długą chwilę,zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Znałam go kiedyś bardzo dobrze –odpowiedziała w końcu, skrupulatniedobierając słowa. – Widzisz, Allie,Nathaniel jest moim przyrodnim bratem.
– Słucham!? – Allie zamarła nakrześle.
– I to właśnie dlatego – podjęładyrektorka – potrafię zrozumieć, co siędzieje pomiędzy tobą a Christopherem.Sama przeszłam przez coś podobnego.
Allie poczuła się oszukana.Dlaczego Isabelle nigdy wcześniej o tymnie wspomniała? Spróbowała sięz powrotem skupić na rozmowie.
– Byliście ze sobą mocno związani?– Kiedyś, dawno temu. Ale
Nathaniel zawsze pragnął tego, czegonie mógł osiągnąć, i obwiniał mnie zaswoje porażki.
Allie spojrzała na nią bez
zrozumienia.– Po śmierci naszego ojca –
wyjaśniła dyrektorka z wyraźnymwahaniem – otrzymałam w spadku całyjego majątek: pieniądze, domy, firmy,wszystko. Jego zdaniem Nathaniel byłzbyt nieodpowiedzialny. – Zaczęła siębawić leżącymi na biurku okularami. –Ojciec dobrze go zabezpieczył,zapisując mu w testamencie solidnecoroczne dochody, ale dla niego niemiało to żadnego znaczenia. Poczuł sięodrzucony i upokorzony. I nigdy mi tegonie wybaczył. I to w sumie tyle. A teraz
przychodzi po więcej.– Isabelle – szepnęła Allie. – Czego
on właściwie pragnie?Dyrektorka zastanawiała się przez
bardzo długi czas. Kiedy się wreszcieodezwała, w jej głosie słychać byłorezygnację.
– Wszystkiego.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
25
Zastanawiając się nad swoim życiemw Cimmerii, Allie mogła je podzielić nawyraźne epoki: przed letnim balem i ponim, przed Carterem i po Carterze.
A teraz: przed grą w prawdę lubwyzwanie i po.
Przed wybraniem wyzwania byłanikim, przypadkowym natrętem.
A po? Została gwiazdą.
Kiedy wchodziła do sali, wszystkiegłowy odwracały się w jej stronę.Zawsze mogła liczyć na obecnośćuważnych słuchaczy. Ludzie, z któryminigdy wcześniej nie rozmawiała, nagleokazywali jej niezwykłą uprzejmość.
Tylko ci, którzy ją dobrze znali,wydawali się zupełnie nieprzejęci.
– To niedorzeczne – stwierdziłapewnego dnia Rachel, patrząc naolśnionego pierwszoroczniaka, któryuparł się przynieść Allie herbatęi ciasteczko po tym, jak poskarżyła sięna cały głos w świetlicy, że jest
głodna. – Sodówka za chwilę uderzy cido głowy.
– Myślę, że raczej pójdziew biodra – odparła Allie, pogryzającciastko.
– Och, Allie, mogę nieść twojeksiążki? Mogę sprawić ci jakąśprzyjemność? Mogę nałożyć ciszminkę? – kpiła dalej Rachel. – Masztakie ciężkie włosy, pozwól, że je zaciebie ponoszę.
– Nie bądź zawistna. – Uspokoiła ją,dzieląc się połową ciastka, które Rachelprzyjęła z niechęcią. – To do ciebie
niepodobne. Zresztą to raczej długo niepotrwa, prawda?
– Taką mam, kurde, nadzieję –odparła Rachel z pełnymi ustami. –Chociaż ciasteczko, trzeba przyznać,pyszne. Ciekawe, czy możeskombinować jeszcze parę.
– No ładnie. – Allie sięuśmiechnęła. – Tak łatwo cięprzekabacić. Wystarczy jednociasteczko, a już zamieniasz sięw tyrankę.
– Dwa – poprawiła ją Rachel. –Mogę tyranizować wszystkich za dwa
ciasteczka.Niestety tylko Rachel i Zoe potrafiły
wprawić ją w dobry nastrój. Jo wciążsię na nią wściekała, a cała reszta jejżycia składała się z napięcia, strachui smutku.
Christopher nadal nie próbował sięz nią kontaktować, pomimo obietnic, żepostara się odezwać. Wciąż też niepowiedziała Rachel i Zoe, o co w tymwszystkim tak naprawdę chodziło.Rachel nie mogła o tym wiedzieć, a Zoebyła jeszcze dzieckiem. Z upływemczasu utrzymywanie tajemnicy stawało
się jeszcze trudniejsze, głównie dlatego,że nie miała się z kim nią podzielić.
I na dodatek nadal nie potrafiłapłakać. Jej łzy wyschły ostateczniew dzień kłótni z Carterem. Opuściły jąwtedy, gdy najbardziej ichpotrzebowała.
– Coś musi być ze mną nie tak, skoronie umiem się rozpłakać – zwierzyła siępewnego dnia Rachel. – Może faktyczniejestem na coś chora, a to jedenz objawów?
– Zespół Sjögrena – stwierdziłanatychmiast przyjaciółka, która
zamierzała kiedyś zostać lekarką,a aktualnie nie odrywała wzroku odpodręcznika do chemii.
– Słucham? – Allie zamrugałazaskoczona.
– Taka choroba, która sprawia, żenie możesz płakać. – Rachel spojrzałana nią uważnie. – Ale na pewno tego niemasz.
– Skąd wiesz?– Bo to prawdziwa mordęga. –
Przerzuciła kartkę podręcznikai zapisała coś w notesie. – Praktyczniekażdego ranka musisz rozklejać sklejone
powieki.– Ohyda. – Allie wróciła do
własnego podręcznika. – Cieszę się, żena to nie choruję. Ciekawe, jak bymwyglądała rano w eleganckiej podomcei ze sklejonymi powiekami.
– Jak przybysz z kosmosu. Kosmitadotknięty obsesją. Masz obsesję napunkcie tego balu, Allie, przyznaj się dotego i poszukaj jakiejś pomocy.
Przed pojawieniem siępierwszoroczniaka z ciasteczkamirozmawiały o zbliżającym się zimowymbalu. Chociaż tak właściwie to głównie
Allie mówiła. Faktycznie miała na tympunkcie lekką obsesję, a zostały tylkodwa tygodnie. Był to aktualnie jedynytemat uczniowskich rozmów, nie liczącoczywiście plotek o pochodzeniu Allie.Wszyscy mówili tylko o balu, TYMBALU. Zastanawiali się, co na siebiewłożą, z kim pójdą, lecz myśli Alliekrążyły wokół czegoś zupełnie innego.
Lucinda tam będzie.Za każdym razem, kiedy
przypominała sobie, że spotka sięz babką i będzie mogła jej zadać tewszystkie pytania, które nękały ją od
wielu miesięcy, jej serce zaczynałoszaleć z podniecenia. Zrobi wszystko,byle tylko móc ją zobaczyć. Łączniez włożeniem obciachowej suknii wirowaniem na parkiecie dożenujących kawałków granych przezorkiestrę kameralną.
Wciąż jednak miała w pamięcikoszmarny wieczór letniego balu. Biorącpod uwagę, że w czasie balu Allie,Lucinda i Isabelle znajdą się w jednymmiejscu, prawdopodobieństwo, żeNathaniel znów z czymś wyskoczy, byłojej zdaniem całkiem spore. Nie potrafiła
się pozbyć wrażenia, że wizyta jej babkinie może się skończyć dobrze.
Tego wieczora Allie tak intensywnierozciągała się na podłodze salitreningowej numer jeden, że aż zaczęłyboleć ją ścięgna. Obok niejpodskakiwała Zoe.
– Mam nadzieję, że każą nam dziśbiegać – stwierdziła dziewczynka, nieprzestając się odbijać od ziemi. –Miałabym ochotę pobiegać.
– Ja też – zgodziła się Allie, robiącskłon do kolan.
W tej samej sekundzie rozległ sięostry głos Zelaznego:
– Dziś wieczorem zaczniemy odbiegu na osiem kilometrów.
– Jupi! – szepnęła radośnie Zoei popędziła do drzwi. Allie ruszyła zarazza nią, ale nauczyciel zawołał ją poimieniu, a kiedy na niego spojrzała,przywołał do siebie gestem dłoni. Zoezatrzymała się w progu, czekając naprzyjaciółkę.
– Możemy porozmawiać? – GłosZelaznego był zupełnie spokojny. – Zoe,możesz już iść. Allie za minutę do ciebie
dołączy.Dziewczynka spojrzała na nią,
unosząc brwi. Allie wzruszyłaramionami.
Zelazny odczekał, aż wszyscyuczniowie opuszczą salkę treningową.Allie mogła dostrzec cieniutkąwarstewkę potu na jego czole,a nauczyciel co chwilę szarpałkołnierzyk koszulki polo, jakby coś godusiło.
Allie skrzyżowała ręce na piersiachi wbiła wzrok w podłogę.
– Chciałem z tobą porozmawiać już
od jakiegoś tygodnia – oznajmiłwreszcie Zelazny i delikatnieodkaszlnął. – Zależy mi na tym, żebywyjaśnić sytuację między nami.
Spojrzała na niego podejrzliwie.– Wiem, że w ciągu paru ostatnich
miesięcy mieliśmy różne trudności,i muszę przyznać… że nie byłem wobecciebie tak do końca sprawiedliwy. –Ponownie zakaszlał. – Dlatego teżchciałem cię przeprosić, jeśli czasemtraktowałem cię zbyt surowo. Mam teżnadzieję, że będziemy mogli dalej razempracować. Wierzę, że potrafimy się
dogadać. Jesteś naprawdę obiecującąuczennicą, a ja chyba niezbyt często ci tomówiłem.
Nawet jeśli powiedziałby w tymmomencie, że w jadalni czeka na niąwielki zielony Marsjanin podjadającyczekoladę, zaskoczenie Allie nie byłobywiększe. Nauczyciel patrzył na niąwyczekująco, a na jego twarzy rysowałosię wyraźne upokorzenie. Wiedziała, żemusi coś powiedzieć.
– Yyy… Tak, oczywiście, panieZelazny – zaczęła niepewnie. – Też niemogę się doczekać dalszych zajęć. I…
dziękuję. Chyba – patrząc na niego,jakby miał ją zaraz ugryźć, wycofała siędo drzwi – chyba powinnam już…
– Tak, oczywiście. – Wydawało jejsię, że dostrzegła lekką urazę w jegospojrzeniu, ale nauczyciel mówiłzupełnie spokojnie. – Dołącz do resztygrupy. Jeśli będziesz potrzebowaładodatkowego czasu, to nie ma żadnegoproblemu.
Allie wypadła z sali tak gwałtownie,że omal nie stratowała Zoe, która wciążna nią czekała z uchem przyciśniętym dodrzwi.
– Niewiarygodne, jaki ten koleś jestżałosny – stwierdziła trzynastolatka, gdyobie pobiegły równym tempem przezotaczający je lodowaty mrok.
Allie wciąż odczuwała niepokojącedreszcze wywołane tą rozmową.
– On się przede mną płaszczył –zauważyła.
Zoe przestała biec i zaczęła skakaćw miejscu z radości, a światło księżycasprawiało, że wyglądała przy tym jakobłąkany leśny duszek.
– To było nie-sa-mo-wi-te! Onchyba wierzy, że nagadasz na niego
swojej babci. – Zamilkła na chwilę,a potem dodała: – Biorąc pod uwagę,jak cię traktował, wcale mu się niedziwię, serio musi być przerażony.
– Muszę to z siebie zmyć –stwierdziła Allie, przyspieszając. –Najlepiej pod prysznicem. I to już.
Niestety nie miała czasu, by zmyćz siebie wspomnienia tej rozmowy.Zaraz po zakończeniu biegu Raj Patelzmusił ich do wyjątkowo brutalnychćwiczeń z samoobrony. Mimo bólu Allienie miała zamiaru narzekać, to w końcute techniki pozwoliły jej uciec przed
Gabe’em.Odpoczywając przez chwilę,
przyglądała się Sylvainowi, któryćwiczył ze swoim partnerem wyjątkowoskomplikowane manewry obronne.Chłopak wyskoczył w górę, próbując gokopnąć, ale Sylvain odparł atakz łatwością i rzucił nim o matę. Chwilępóźniej pomógł mu wstać, a na jegotwarzy pojawił się przepraszającyuśmiech.
Musiał jakoś wyczuć, że ktoś goobserwuje, bo jego spojrzeniepowędrowało w jej stronę. Przyglądał
się jej z ciekawością, tak jakbypróbował odgadnąć, o czym myśli.Czując, jak oblewa ją rumieniec, Allieopuściła wzrok i przykucnęła, żebyzawiązać sznurówki.
– Słuchajcie! – Wszystkie oczyzwróciły się na Zelaznego, który stanąłpośrodku sali. – Raj Patel chciałbypowiedzieć wam kilka słów o tym, cobędzie się działo w szkole w następnychtygodniach.
Patel zbliżył się do niego pewnymkrokiem i objął wszystkich wzrokiem.
– Jak wiecie, moja firma od
początku tego semestru zajmuje sięochroną Cimmerii. Być może wiecierównież, że za dwa tygodnie rozpoczynasię w Londynie spotkanie przywódcównajbogatszych państw świata,należących do grupy G8, które równieżbędziemy ochraniać. W tym samymczasie wielu międzynarodowychdygnitarzy pojawi się tutaj na szkolnymbalu. Nasze środki zostaną więcwykorzystane do maksimum. – Spojrzałwprost na Allie, tak że dziewczynapoczuła ukłucie strachu. Coś było nietak. – Zorganizowałem dodatkowych
ludzi, ale i tak będziemy potrzebowaliwaszej pomocy. Chciałbym, abyuczniowie Nocnej Szkoły wrócili doregularnych patroli. Trenowaliście przezwiele miesięcy i myślę, że jesteście jużgotowi. Będziecie współpracowalibezpośrednio z moimi ludźmi, którzypozostaną na terenie szkoły. Todoskonale wyszkoleni eksperci dospraw bezpieczeństwa, więc sporomożecie się od nich nauczyć. Takąprzynajmniej mam nadzieję.
Allie poczuła, że jej serce zamieniasię w kawałek lodu. Zapewnienia
o bezpieczeństwie i ich doskonałymprzygotowaniu kompletnie do niej nieprzemawiały. To, że Raj opuszczaszkołę, a wszyscy wiedzą, że odwiedziich Lucinda, nie wróży nic dobrego.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
26
Wychodząc z sali treningowej, Alliebyła kompletnie nieświadoma tego, żeotoczył ją gwar rozmów. Kiedy tylkoPatel zakończył swoją przemowę,wszyscy uczniowie zaczęli sięprzekrzykiwać jeden przez drugiego.
– Wreszcie! – Zoe uśmiechnęła sięradośnie. – Nareszcie możemy się doczegoś przydać.
Na drugim końcu sali Allie
dostrzegła Jules poklepującą Cartera poplecach i Sylvaina przybijającego piątkize swoim partnerem. Byli tym wszystkimzachwyceni, podobnie jak Zoe. Onajednak czuła się tak, jakby nagle ktośusunął jej grunt spod nóg. Z całej mowyPatela zapamiętała tylko, że będązostawieni sami na łaskę Nathaniela.
Kompletnie oszołomiona dotarła doschodów, popychana we właściwymkierunku przez otaczający ją tłum.Zatrzymała się na parterze i wbiła wzrokw odległą przestrzeń, zagubiona wewłasnych myślach. Nagle poczuła na
ramieniu dotyk czyjejś dłoni, a kiedyspojrzała w górę, zobaczyła przed sobąbłękitne oczy Sylvaina.
– Chodźmy się zobaczyć z Isabelle –powiedział bez żadnych wstępów.
Było po północy, więc dyrektorkapołożyła się już do łóżka. Allie musiałazaczekać w korytarzu, a Sylvain – któryjako przewodniczący samorządu miałprawo wchodzenia do nauczycielskiegoskrzydła – poszedł ją obudzić. Kiedypojawili się kilka minut później,Isabelle miała na sobie getry i długirozpinany sweter, a jej włosy były
rozpuszczone.– Dobrze, mówcie, o co wam
chodzi.Sylvain popatrzył na Allie, dając jej
znak, by zaczęła. Dziewczyna streściław kilku słowach przemowę Patela.
– Przecież wiem o tym – przerwałanieco poirytowana dyrektorka. – Niepozwoliłabym mu wyjechać, gdybymuznała to za niebezpieczne. Zostawiaz nami swoich najlepszych ludzi,naprawdę doskonale wyszkolonych,dośle też jakichś swoich wspólników.
– Ale… – Allie poczuła się
zaskoczona jej reakcją. Spodziewała sięraczej odrobiny współczucia, a możenawet i zaniepokojenia. – Co z balem?I wizytą Lucindy?
– Wydaje mi się, że Allie może miećrację – dodał Sylvain. – To nienajlepszy moment na wyjazd Patela.
– Posłuchajcie. – Isabellezłagodniała. – Niezależnie od tego, jakistotna jest nasza szkoła, na pewno niejest ważniejsza niż premier. Nieśmiałabym prosić Raja, by mu odmówił.Mogę wam jednak obiecać, że podczasjego nieobecności liczba ochroniarzy na
pewno się nie zmniejszy. Będzie ichwięcej, zostaną rozstawieni zarówno naterenie szkoły, jak i poza nim, a są tonaprawdę wysoce wykwalifikowaniludzie. Jesteśmy do tego przygotowani.Gdybym uznała, że brak osobistegonadzoru ze strony Raja mógłbyzwiększyć zagrożenie, próbowałabym goprzekonać do pozostania w szkole, alenaprawdę myślę, że nie jest nam doniczego potrzebny. Nic nam nie grozi. –Spojrzała na Allie. – Nic ci nie grozi.
Słysząc te pocieszające słowa,dziewczyna powoli skinęła głową,
chociaż wszystkie instynktypodpowiadały jej, że powinna umieraćze strachu.
Po rozmowie ruszyła z powrotemz Sylvainem przez cichy korytarz. Ichtrampki delikatnie piszczały nawypolerowanej podłodze. Gdzieśw oddali trzasnęły zamykane zbyt głośnodrzwi. Jako że na noc wyłączonoogrzewanie, powietrze zrobiło się zimnei ciężkie.
Oboje przerwali milczenie w tejsamej sekundzie.
– Sylvain…– Allie…Zatrzymali się u stóp schodów
i parsknęli niezręcznym śmiechem, któryodbił się echem od ścian.
– Ty zacznij – poprosiła, trzęsąc sięz zimna i krzyżując ręce na piersi, żebychoć trochę się rozgrzać.
– Wydaje mi się, że Isabelle możemieć rację – stwierdził, ale coś w jegospojrzeniu podpowiadało, że wolałbyrozmawiać o czymś innym. – Wszystkobędzie dobrze.
– Oczywiście – zgodziła się, choć
wcale w to nie wierzyła. – Jestempewna, że ma rację.
– Jeśli wciąż cię to martwi, tomożemy pogadać jeszcze z Rajem lubZelaznym.
– Nie, już wystarczy. Isabelle mnieprzekonała – odpowiedziała, kręcącgłową i wbijając wzrok we własnestopy. O tylu rzeczach chciała mupowiedzieć. Wyjaśnić tę całą sytuacjęz grą w prawdę lub wyzwanie,wytłumaczyć, jak bardzo była rozdarta,nie chcąc skrzywdzić Cartera,a jednocześnie…
Odruchowo podniosła głowęi spojrzała mu prosto w oczy.
A jednocześnie…Czas zdawał się stać w miejscu;
patrzyli na siebie bez końca. Alliezebrała się wreszcie, żeby otworzyćusta, gdy usłyszała jakieś kroki nakorytarzu. Odwróciła się i zobaczyłazmierzającego w ich stronę Jerry’egoCole’a.
– Co wy tu jeszcze robicie? –ofuknął ich gwałtownie. – Znacieprzecież Zasady. Nie dość sobie jużnarobiłaś kłopotów, Allie?
Odruchowo zrobiła krok do tyłu.Jerry był zazwyczaj najbardziejwyluzowanym ze wszystkichnauczycieli, więc jego gniew był sporymzaskoczeniem. Sylvain również zezdziwieniem zmarszczył brwi, aleszybko się rozpogodził.
– Przepraszam, Jerry. Już znikamy.– Byle szybciej.Tego się również po nim nie
spodziewali. Nauczyciel wciąż stału podnóża schodów, wpatrując się w ichplecy.
– Co go ugryzło? – szepnęła Allie,
nie odwracając się do Sylvaina.– Nie jestem pewien. – Spojrzeli za
siebie po dotarciu na półpiętro. Jerrywciąż nie ruszył się z miejsca.
Nim się rozdzielili, by pójść doswoich pokojów, Sylvain popatrzył jejw oczy, unosząc znacząco brew.Odpowiedziała mu nieznacznym ruchemramion.
Oboje niemal się uśmiechnęli.
Pomimo tego, co się ostatnio działo,Allie nadal martwiła się o Jo. Dwatygodnie po imprezie na zamku
przyjaciółka wciąż trzymała ją nadystans, przez co Allie czuła się jeszczebardziej osamotniona niż zwykle.Postanowiła, że za wszelką cenę musi tonaprawić – nie tylko ze względu nasiebie, ale przede wszystkim z powoduJo. Niezależnie od tego, jak bardzo bałasię nadciągającego balu, wiedziała, żeprzyjaciółka znosi to jeszcze gorzej.
Doszła do wniosku, że musi tozałatwić jak najszybciej. Następnegodnia zaraz po kolacji wyśledziła Jow bibliotece. Dziewczyna siedziałasama przy stoliku, pochylona nad
książką, a jej krótkie jasne włosyotaczała aureola żółtego światła,rzucanego przez stojącą na blaciemosiężną lampkę.
– Hej – Allie zaczepiłaprzechodzącego obok ucznia – mógłbyśmi pożyczyć kartkę papieru?
Chłopak spojrzał na nią z zachwytemi natychmiast podał jej papier.
– I długopis – dodałazniecierpliwionym głosem. Bez wahaniapodał jej ten, którym coś przed chwiląpisał, i zaczekał, aż dziewczyna skreślikrótką wiadomość.
JSpotkaj się ze mną na zewnątrz.
PROSZĘ. Strasznie za Tobą tęsknię.I przepraszam.A.– Dzięki. – Oddała długopis
oszołomionemu chłopakowi. – Jeszczetylko jedna prośba. Mógłbyś toprzekazać tamtej dziewczynie?
Wskazała mu Jo, a uczeń takgorliwie ruszył przed siebie, że omal niepotknął się o krzesło.
– Spokojnie – poprosiła Allie. – Niezrób sobie jakiejś krzywdy.
Potem wypadła z biblioteki nakorytarz i zaczęła ogryzać paznokciew oczekiwaniu na reakcję Jo. Kiedyprzyjaciółka nie pojawiła się w ciągudziesięciu minut, Allie poczuła, że jejserce znów wpada w czarną otchłań. Jozapewne wciąż nie mogła jej wybaczyć.
Opuściła głowę na piersi i oparłasię plecami o ścianę, podwijając jednąnogę.
– Błąd postawy. – Odezwał sięznajomy głos z ostrym akcentem. Allieuśmiechnęła się, wciąż patrząc nawłasne buty. Jo brzmiała jak dawniej,
znowu była sobą.– Przyszłaś…Jo stała przed nią ze skrzyżowanymi
rękami i wciąż z niechęcią krzywiłausta, ale po raz pierwszy od tygodniAllie dostrzegała w jej oczach błyskrozbawienia.
– Chciałam usłyszeć, jak się przedemną kajasz.
– To wszystko moja wina –powiedziała pospiesznie Allie. –Zachowałam się jak idiotka. Niepowinnaś się ze mną przyjaźnić, serio,twoją najlepszą przyjaciółką powinna
być szatańska Katie. Ona na ciebiebardziej zasługuje.
Jo z trudem utrzymywała kamiennywyraz twarzy.
– Dobry początek – przyznała. –Kontynuuj, proszę.
– To tobie powinnam była o tympowiedzieć, nikomu innemu. Postąpiłamgłupio i przysięgam – podniosła rękę dogóry jak gorliwa harcerka – że już nigdynie zataję przed tobą żadnych ważnychinformacji.
W policzkach Jo pojawiły siędołeczki.
– Chyba zaczynamy powoli doczegoś dochodzić – stwierdziła.
– Czy mogłabyś mi wybaczyć? Pliz,pliz, pliiiz?
– Oczywiście, że tak. Przecież niejestem jakimś potworem.
– Dziękuję! – Allie rzuciła się nanią, biorąc ją w ramiona. – Nie mogłamjuż tego dłużej wytrzymać.
– Życie beze mnie traci smak,wiem. Też za tobą tęskniłam. Aleobiecaj, koniec z tajemnicami, OK?Mów mi o wszystkim. Nie musisz sięprzecież bać, że nie wiem… skończę jak
wariatka na dachu, wymachując flaszkąwódki.
– Komu jak komu, ale tobie takierzeczy się nie przytrafiają – zgodziła sięAllie.
Na ścianie sali treningowej zawisłarozpiska patroli przydzielonych uczniomNocnej Szkoły. Mieli pracować nazmiany, razem z ludźmi Patela. Kiedyzaś nie patrolowali terenu, przechodziliniekończące się treningi. Zajęcia byłyintensywne i skupione na aspektachpraktycznych: jak uciec, jak podnieść
alarm, kiedy trzymać się razem, a kiedywarto się rozdzielić, jak obronić sięprzed nożownikiem lub człowiekiemz bronią palną.
Allie została poproszonao zaprezentowanie, jak dźgnęła Gabe’akawałkiem drewna. Pewnej nocywszyscy poszli do lasu, by poszukaćtakich patyków, jaki im opisała, któremogą się przydać jako potencjalna broń.
Mimo tego wciąż nękał ją niepokój.Każdego wieczora jak najmocniejkoncentrowała się na treningach,wiedząc doskonale, jak bardzo
przydatne mogą się okazać nabytepodczas nich umiejętności.
Kiedy przyszła pora ich pierwszegopatrolu, pojawiły się z Zoe na długoprzed swą zmianą o dziewiątej, zbytzdenerwowane, żeby dłużej czekać.Osprzęt już czekał, powieszony nahakach wbitych w ścianę. Na zewnątrzpanował dojmujący chłód, więczostawiono im czarne ocieplane getryi tuniki, czarne kalesony, czarne czapkii rękawice oraz czarne sportowe buty.
Przebierając się w obce ciuchyprzed dużym lustrem, Allie przyglądała
się zmianom, jakie zaszły w jej cielepod wpływem intensywnych ćwiczeń.Na jej rękach i ramionach pojawiły sięwyraźnie zarysowane mięśnie, brzuchbył płaski i napięty. Jako biegaczkazawsze miała wyrobione mięśnie nóg,teraz górna połowa ciała zaczynaławyglądać podobnie. Zupełnie nieprzypominała dawnej siebie.
Dziesięć minut przed rozpoczęciemich zmiany w pokoju na drugim końcukorytarza rozległy się jakieś podniesionegłosy. Allie podeszła do drzwi,próbując usłyszeć, co się dzieje.
Jeden z głosów należał do Jerry’egoCole’a. Drugi do Cartera.
Zoe wciąż podśpiewywała coś podnosem w przebieralni, więc nawet niezauważyła, kiedy Allie wyszła nazewnątrz. Stojąc w wąskim piwnicznymkorytarzu, doskonale słyszała ichożywioną dyskusję.
– To niedopuszczalne – wściekał sięCarter. – One nie mają wystarczającegowyszkolenia. Nie wierzę, że Isabellepozwoliła na coś takiego. Nie powinnybyć same na zewnątrz.
– Zoe uczy się w Nocnej Szkole już
drugi rok – przypomniał Jerry. – Jestrównie dobrze wyszkolona jak ty.
– Ale wciąż jest mała. – Carterbrzmiał tak, jakby uważał nauczyciela zaidiotę. – Popatrz na nią. Ledwie sięgami do brody. A Allie trenuje dopiero odkilku miesięcy. W patrolach nieuczestniczy żaden inny młodszy uczeńNocnej Szkoły. Naprawdę myślę, że tonie jest dobry pomysł, żeby chodziłysame, powinien im towarzyszyć ktośz większym doświadczeniem.
Opierając się o drzwi szatni, Alliewbijała wzrok w kafelki na podłodze
i starała się nie uronić ani słowa. Jerrynajwyraźniej próbował uspokoićCartera.
– Jestem przekonany, że nic im niebędzie. Przydzieliliśmy imnajwcześniejsze patrole, poza tym musząsię meldować co godzinę. Nie spuścimyich z oka.
Drzwi otwarły się tak gwałtownie,że Allie nie zdążyła zareagować.Zobaczyła plecy Cartera, który stanąłw progu, nadal kłócąc się z Jerrym.
– Przykro mi, ale wciąż uważam toza zbyt niebezpieczne. Jeśli którejś
z nich coś się stanie…Allie rozpaczliwie macała ręką za
plecami, próbując odnaleźć klamkę,a kiedy jej się to wreszcie udało,wśliznęła się błyskawicznie z powrotemdo szatni, w chwili gdy Carter zaczął sięobracać.
Zamknęła oczy i przez kilka sekundpróbowała uspokoić oddech. Zrobiło jejsię strasznie gorąco.
– Co się dzieje? – Ubrana na czarnoZoe przyglądała jej sięz zaciekawieniem z drugiego końcasali. – Dziwnie wyglądasz.
– Nic takiego.Dziewczynka wzruszyła ramionami
i odwróciła się do lustra.Allie podjęła przygotowania, ale
podsłuchana rozmowa wciąż nie dawałajej spokoju. Carter w żaden sposób niezasygnalizował jej, że również mawątpliwości. Zachowywał się tak, jakbyjej nienawidził. Odkrycie, że wciąż sięo nią troszczył i próbował chronić,wcale nie sprawiło, że wszystko stałosię łatwiejsze.
Założywszy czarną czapkę,zapatrzyła się w lustrzane odbicie
swoich szarych oczu. Czy to nie byłkolejny przykład tej duszącejnadopiekuńczości, na którą sięuskarżała? Twierdził, że nie sąodpowiednio wyszkolone i że niepowinny chodzić same. Znowu jej niewierzył. W oczach Allie błysnął gniew.Nigdy jej nie wierzył.
Kilka minut później stanęły z Zoeprzed budynkiem szkoły i wpatrywałysię w ciemność.
– Gotowa, partnerko?– Najgotowsza! – odparła gorliwie
dziewczynka. Allie miała nadzieję, że
faktycznie tak było.– No to do dzieła – zarządziła.Ruszyły ścieżką przydzieloną im
przez ochroniarzy, a pod ich stopamitrzaskał lód. Oddechy biegnących przezciemny las dziewczyn unosiły sięw lodowatym powietrzu napodobieństwo kłębów dymu. Noc byłaspokojna, koronami drzew nie poruszałnajlżejszy nawet podmuch wiatru.Słychać było tylko odgłos ich kroków.Zgodnie z wytycznymi biegływ całkowitym milczeniu.
Pierwszym zadaniem było
sprawdzenie ogrodzenia. Przemykaływzdłuż niego, aż do głównej bramy,patrząc uważnie, czy nikt nie próbowałsię pod lub nad nim przedostać.Wszystko wyglądało tak, jak powinno.Ogrodzenie sprawiało wrażeniesolidnego i niemożliwego do naruszenia.Brama była zamknięta na głucho.
Stamtąd skierowały się przez lasw stronę strumienia. Zbliżając się domiejsca, gdzie spotkała sięz Christopherem, Allie poczułaprzyspieszone bicie serca, brzegwyglądał jednak tym razem na zupełnie
spokojny i opuszczony. W błocie niewidać było żadnych odcisków butów,więc raczej od dłuższego czasu nikt tunie zaglądał.
Wrota prowadzące na dziedzinieckaplicy skrzypnęły żałośnie, gdydziewczyny szły sprawdzić świątynię.Ona również była pozamykana nawszystkie spusty. Żadnych światełw środku, żadnych straszliwychmigocących cieni.
Co godzinę spotykały sięz ochroniarzami Raja, trzymającymistraż przy bocznym wejściu do szkoły,
meldując, że nie mają niczego dozameldowania.
Biegły właśnie złożyć ostatni raport,gdy nagle zauważyły jakiś ruch na skrajuścieżki.
– Widziałaś to? – szepnęła Allie,wskazując wzrokiem. Natychmiast sięzatrzymały.
Z początku nic się nie działo. Chwilępóźniej coś zaszeleściło w wyschniętychpaprociach, a liście zaczęły siędelikatnie kołysać.
– Co to jest? – zapytała bezgłośnieZoe. Allie potrząsnęła głową.
Po kolejnym szeleście nakazała Zoepodejść od lewej strony, sama zaśskierowała się na prawo. Kucającw ciemnościach, poruszały się tak cicho,jak to było tylko możliwe na ścieżcepokrytej suchymi liśćmi i gałązkami,które trzaskały pod najlżejszymnaciskiem. Allie miała wrażenie, żerobią hałas jak stado słoni. To, czegoszukały, też musiało chyba tak myśleć,bo zupełnie ucichło.
Przez długi czas obie dziewczynytrwały w bezruchu, próbując wypatrzyć,co kryło się w mroku. Nagle tuż obok
coś prychnęło tak głośno, żepodskoczyły w miejscu. Zoe rozejrzałasię wokół rozszerzonymi z zaskoczeniaoczami. Kiedy dźwięk się powtórzył, najej ustach pojawił się uśmiech.
– Ojej! – pisnęła. – Wiem, co to jest!Nie próbując się już dłużej ukrywać,
podeszła do paproci i rozgarnęła sucheliście. Allie stanęła tuż obok i spojrzałana małe kolczaste stworzenie, którezwinęło się w kulkę i zakrywałołapkami oczy.
– Ojej, jeżyk – zachwyciła sięAllie. – Jeszcze nigdy takiego nie
widziałam. Jaki słodki!– Możesz go dotknąć. Nie ugryzie.Allie opuściła dłoń i dotknęła
delikatnie twardych jak skorupa kolców.Jeż zadrżał, po czym zwinął się jeszczeciaśniej.
– Boi się – szepnęła. – Lepiej dajmymu spokój.
– Przepraszamy, panie jeżu. – Zoepozwoliła paprociom wrócić na swojemiejsce. – Nie chciałyśmy cięwystraszyć.
Odwróciły się i odeszły na palcach,słysząc ciche posapywanie węszącego
za nimi jeża.I tak upłynęła ich pierwsza noc.Lęki Cartera okazały się
nieuzasadnione. Najgroźniejszymstworzeniem, jakie napotkały podczaspatrolu, był przestraszony jeż.
Kolejne noce wyglądały tak samo.Żadnego Nathaniela, żadnegoChristophera.
Nikogo.
Na kilka dni przed balem nastrójw szkole uległ radykalnej przemianie.Większość uczniów oddała już swoje
prace kwalifikacyjne, więc potygodniach intensywnej nauki przyszłapora na odrobinę relaksu. Ale nawetwtedy widok telewizora w sali doangielskiego okazał się dla wszystkichogromnym zaskoczeniem.
Wchodząc razem z innymi do klasy,Allie gapiła się na niego z rozdziawionąbuzią. Przy wszystkich zakazachdotyczących nowoczesnych technologiina terenie Cimmerii, nawet starykineskopowy telewizor wydawał im sięprawdziwym cudem.
Isabelle z rozradowanym uśmiechem
obserwowała ich reakcję z drugiegokońca klasy.
– Pomyślałam, że moglibyśmy dziśzobaczyć jakiś film – oznajmiła, cozostało przyjęte z ogromnym aplauzem. –To ekranizacja książki, którą czytaliściew tym semestrze, Wieku niewinności,więc raczej nie spodziewajcie sięniczego w rodzaju MTV.
Allie nie potrafiła powstrzymać sięod śmiechu, widząc, jak Zoe zaczynapodskakiwać z radości na swoimkrześle. A potem jak zawsze odruchowospojrzała na Cartera, który znalazł sobie
miejsce jak najdalej od nich. Rozmawiałz siedzącym obok kumplem i wyglądałtak, jakby silił się na uśmiech, alezupełnie mu to nie wychodziło.
Allie wbiła wzrok w swój zeszyt,czując, jak opuszcza ją cała radość.Wystarczyło jedno spojrzenie naCartera, jak zawsze.
Kiedy Isabelle zgasiła światłai włączyła telewizor, wszyscymomentalnie zamilkli, wpatrując sięw świecący ekran.
– Jak mi tego brakowało… –Westchnął ktoś teatralnym szeptem.
Chociaż film był raczej powolny,a fabuła skomplikowana, stęsknieni zakontaktem z technologią uczniowiezaangażowali się w opowieść o młodymczłowieku, który poślubił niewłaściwąkobietę. Allie, choć wciąż miała głowępełną zmartwień, już po paru minutachdała się pochłonąć historii, kibicującNewlandowi Archerowi i życząc mu, byuciekł z Ellen.
Kiedy Ellen zapytała go: „Jakmożemy być szczęśliwi, odwracając sięplecami do tych, którzy nam ufają”,Allie nieświadomie zakryła dłonią
buzię. Wyczuwając, że ktoś na niąpatrzy, rozejrzała się po sali i napotkaławzrok Sylvaina rozjarzony migocącymblaskiem telewizora. Przez długą chwilęmierzyli się spojrzeniami, a w jejumyśle przetaczała się taka falaskomplikowanych uczuć, jakiej jeszczenigdy nie zaznała. Coś ją do niegociągnęło, tęskniła za nim, a jednocześniebyła na niego wściekła… wszystkonaraz. To było jak rozmowa,przekazywali sobie rzeczy, którychnigdy nie odważyli się wypowiedzieć.
Wreszcie, nie mogąc znieść już
dłużej tego napięcia, odwróciła sięz powrotem do telewizora. Dopierowtedy zauważyła, że zacisnęła dłonie takmocno, że paznokcie pozostawiły na jejskórze wyraźne, półokrągłe ślady.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
27
Nadszedł chłodny i słoneczny dzieńszkolnego balu. Prognoza pogodyzapowiadała opady śniegu,a perspektywa gigantycznej bitwy naśnieżki, która rozpocznie się, jak tylkozacznie padać, była dla wielu równiepodniecająca jak wieczorne spotkaniez przedstawicielami międzynarodowejelity politycznej i finansowej.
Większość uczniów wykorzystała
czas wolny od lekcji na pakowanieswoich rzeczy, ponieważ następnegodnia rozjeżdżali się do domów naświęta. Allie nie musiała się pakować –razem z Rachel zostawały aż do Wigiliiw szkole, a potem jechały na kilka dnido rezydencji Patelów. Isabelleprzekonała rodziców Allie, że jejpowrót do domu na święta nie jestnajlepszym pomysłem, zwłaszcza potym, co działo się w sierpniu.
W szkolnym holu ustawionogigantyczną choinkę, a w pobliżu pianinaw świetlicy stanęło kolejne drzewko,
uginające się pod ciężarem światełeki bombek. W całym budynku rozchodziłasię woń sosnowych igieł i cynamonu,a studenci gromadzący się przy pianinieśpiewali kolędy. Allie jednak zupełnienie była w kolędowym nastrojui ignorowała nadchodzące święta. Jejpokoju nie zdobiły żadne gwiazdki anibombki.
Skupiała się tylko na spotkaniuz Lucindą, przygotowując w myślachlistę pytań. Koncentrowała się równieżna tym, by przeżyć. Wciąż wierzyła, żeNathaniel spróbuje jakoś zakłócić bal,
a nie miała pewności, że byli właściwieprzygotowani.
Nie mogła tego oczywiście w żadensposób powstrzymać, więc zapukawszypo południu do pokoju Jo z wieczorowąsuknią w dłoni, postarała się o jaknajbardziej radosny wyraz twarzy.Przyjaciółka natychmiast zaczęłaby sięmartwić, widząc jej niepokój.A zmartwiona Jo stanowiła problem.
W odróżnieniu od niej przyjaciółkacałym sercem zaangażowała sięw tworzenie świątecznej atmosfery – dotego stopnia, że graniczyło to z obłędem.
Choinka stojąca na biurku migotałakolorowymi diodami, regał na książkizostał przyozdobiony światełkami,a krzesło przystrajała szeroka i lśniącazłota wstęga, zawiązana na gigantycznąkokardę. Wszystkiemu przyglądał sięz pewnym powątpiewaniem pluszowymikołaj, usadowiony na łóżku niczymkura na grzędzie.
– Myślę, że powinnyśmyprzygotować coś specjalnego – powitałają Jo.
– To znaczy? – Allie odwiesiłasuknię na oparcie krzesła i rozwaliła się
bezceremonialnie na łóżku, u bokupluszowego świętego. Przyjaciółkasięgnęła do szafy i wydobyła z niej dwaniewielkie opakowania.
– Skoro żadna z nas nie idzie dzisiajz chłopakiem, co w moim przypadku,możesz mi wierzyć, jest sytuacją bezprecedensu, myślę, że dzisiejszej nocypowinnyśmy wyglądać szczególnieolśniewająco – oznajmiła. – Pokażmy imwszystkim, co tracą.
Rzuciła Allie jedno z pudełeczek.Dziewczyna obróciła je w ręku, a na jejtwarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Jesteś genialna.– Wiem. – Jo zgarnęła dwa
ręczniki. – Uwielbiałam twoje włosy,kiedy się tu pierwszy raz pojawiłaś.Byłaś dla mnie prawdziwą inspiracją.Zróbmy to, ty i ja. Natychmiast.
Ignorując zaciekawione spojrzeniadziewczyn stojących przy umywalkach,rozchichotane wpakowały się do kabinyprysznicowej. Jo bez żadnegoskrępowania pozbyła się koszulki,a Allie momentalnie poszła w jej ślady.
Strzelając gumą, Jo naciągnęłarękawice i sięgnęła po niewielką
plastikową buteleczkę.– Najpierw ja się zajmę tobą,
a potem ty mną. Samej trudno sobiez tym poradzić.
Allie pochyliła się do przodui pozwoliła sobie wetrzeć we włosyfioletową maź wyciekającą z buteleczki.
– Uwielbiam, kiedy ktoś dotykamoich włosów. – Westchnęła, czującrozkoszne dreszcze.
– Wiem. To się nazywa mózgazm.– Skąd ty wzięłaś takie rzeczy?– Od dziewczyny mojego brata –
przyznała Jo, nakładając farbę na tył jej
głowy. – Zadzwoniłam do niejw zeszłym tygodniu.
W całej kabinie unosił się gryzącysmród chemikaliów. Allie poczuła łzynapływające do oczu.
– Planowałaś to?– Przyszło mi to do głowy zaraz po
tym, jak się pogodziłyśmy. – Wtarłaresztki farby w końcówki jej włosów. –Takie objawienie.
Po godzinie i wykończeniu dwóchręczników ich robota dobiegła końca.Siedząc z powrotem w pokoju Jo,podziwiały efekty swojej pracy. Włosy
Allie, sięgające poniżej łopatek, lśniłygłęboką, opalizującą czerwienią, krótkieloczki Jo błyszczały wyrazistym różem.
Jo potrząsnęła głową, kołyszącwłosami. Na jej buzi wykwitły radosnedołeczki.
– Wyglądam jak chochlik!– Wyglądam jak kiedyś. – Allie
westchnęła melancholijnie, wpatrującsię w lustro. Jo przyjrzała się jejodbiciu w zwierciadle.
– Wygląda na to, że kiedyś byłaś taksamo śliczna jak teraz – stwierdziła,jakby czytając w jej myślach.
Ktoś zapukał do drzwi.– Kogo znowu niesie… – zawołała
Jo, otwierając je na całą szerokość.Zoe i Rachel weszły do pokoju
z naręczem ubrań.To Allie nalegała, żeby razem się
przygotowały do balu. Po tychwszystkich wydarzeniach, które oddaliłyje od siebie, marzyła o tym, by tę jednąnoc spędziły razem. W ten sposób mogłaje mieć wszystkie na oku.
Na widok fryzury Jo Zoe otwarłaszeroko usta.
– Ja nie mogę, ale wyglądasz. –
Dziewczynka aż podskoczyłaz wrażenia, wciąż trzymając suknięw ramionach.
– Wejdźcie. – Jo przepuściła jew drzwiach. – Przygotujcie się, aby dziśolśniewać!
– Nie robię niczego z włosami –oświadczyła kategorycznie Rachel,patrząc na głowę Allie. –Widowiskowe. – To był jej jedynykomentarz.
– Coś nas naszło. – Allie wzruszyłaramionami.
– Zrobicie mnie na fioletowo!? –
Zoe rzuciła sukienkę na łóżko.– Przykro mi, ale twoje dziewczęce
loki będą musiały zachować swójnaturalny kolor, ponieważ zużyłyśmycałą farbę, jaką miałam. – Rozczarowałają Jo. – Ale zezwalam ci się wygrzewaćw naszym wielobarwnym blasku przezcały wieczór. I zrobimy ci makijaż –dodała pospiesznie, widząc smutek najej twarzy.
– Kolorowy? – Zoe spojrzała na niąz nadzieją.
– Tak bardzo kolorowy, jak tylkozapragniesz. – Jo się uśmiechnęła
i pokazała jej złocistą, brokatowąszminkę.
Najpierw jednak zajęła się włosamiAllie, układając je w błyszczące,czerwone loki. Potem wplotła kilkawstążek w brązowe włosy Zoei rozczesywała je tak długo, aż zaczęłyprzypominać gładką taflę przydymionegoszkła. Podkreśliła jej oczy granatowąkonturówką i nałożyła grubą warstwęmascary na rzęsy. Kiedy pociągnęła ustaZoe lśniącą różową szminką, Rachelspojrzała na nią z powątpiewaniem.
– Wygląda jak karłowata
prostytutka – oceniła.– Mnie się podoba. – Zoe zrobiła
dzióbek do lustra. – Wyglądam nastarszą. Bardziej dojrzałą.
– To przecież tylko szkolny bal. Nicjej nie będzie. – Jo wskazała Rachelmiejsce przed lustrem. – Gary Glitter jejtam raczej nie dopadnie.
– Kto to jest Barry Glitter? –zainteresowała się Zoe. Koleżankizgodnie zignorowały jej pytanie.
Rachel patrzyła podejrzliwiew lustro, widząc, jak Jo zabiera się doukładania jej fryzury.
– Naprawdę nie chcę nickombinować z włosami – zastrzegła.
– Ja też nie. – Jo zamachałalokówką. – Tylko parę poprawek tui tam.
– Tego się właśnie obawiałam. –Rachel westchnęła i przygarbiła się nakrześle.
Na zewnątrz zapadły już ciemności.Gwiazdy schowały się pod grubąwarstwą chmur, a w powietrzu unosiłasię zapowiedź nieuniknionej śnieżycy.Na żwirowym podjeździe szumiałyopony bentleyów i limuzyn, które od
dobrej godziny zapełniały parking przedszkołą.
Skończywszy pracę nad grubymisplotami Rachel, Jo rzuciła okiem nabudzik, przyozdobiony aktualnie złocistąlametą.
– Musimy ruszać, moje panie –poinformowała.
Zrobiły ostatnie poprawki makijażui pomogły sobie wzajemnie pozapinaćsukienki, przeglądając się przy tymw wysokim lustrze.
– Wyglądamy jak anioły. – Zoewestchnęła z zachwytem.
– Raczej jak wróżki. – Różowewłosy Jo błyszczały w świetle lampy,a czarna krótka sukienka odsłaniaładługie, szczupłe nogi. – Albo gwiazdyfilmowe.
Zoe miała na sobie suknię z zielonejtafty, z wysokim kołnierzemi rozkloszowaną spódnicą. Ciężkimakijaż dodawał jej dziwnegopunkowego uroku. Matowoczerwonasuknia Rachel odsłaniała jej jednoramię, a dzięki złotej tiarze, którapodtrzymywała zaczesane do tyłu włosy,wyglądała niczym egzotyczna
księżniczka. Wszystkie jednakwpatrywały się w Allie.
– Kochanie – Jo nie potrafiłaoderwać od niej wzroku – wyglądasznaprawdę nieziemsko.
– Obłędnie – zgodziła się Zoe.– I to nawet z takim włosami. –
Rachel westchnęła.Klasyczna granatowa jedwabna
sukienka z rękawami do łokci opinałaAllie ciasno w talii i kończyła się tużnad kolanem. Przefarbowane hennąwłosy sprawiały, że jej jasna skórapromieniała nieziemskim blaskiem. Ta
sukienka podobała jej się od momentu,kiedy znalazła ją w swojej szafiew czasie letniego semestru. Był to jedenz tajemniczych, doskonale wybranychprezentów od Isabelle.
– Tak właściwie po co nam jacyśfaceci – stwierdziła z rumieńcem natwarzy. – Sama bym nas wszystkieciągle całowała.
– O nie, tylko nie to – wymamrotałaZoe, kierując się ku drzwiom.
– Powaga, Allie – dodała Rachel. –Wygląda na to, że całowanie dziewczynweszło ci w krew.
– Jestem przekonana, że jakolesbijka miałabym mniejszy problemz umawianiem się na randki. – Alliewyszła razem z nimi na korytarz. –Faceci sprawiają tyle problemów.
– Bo ja wiem. – Jo uśmiechnęła sięłagodnie. – Bywają też czasemprzydatni.
– Kompletnie nie kumam, o czymgadacie. – Zoe westchnęła.
– Ja też nie – pocieszyła ją Rachel.Zanosząc się śmiechem, dotarły na
szczyt schodów. Wyłożony dębowąboazerią hol na parterze ozdabiały
aksamitne wstęgi i bukiety złotych orazczerwonych kwiatów. Zakaz paleniaświeczek został najwyraźniej chwilowozniesiony, ponieważ świeczniki stały nakażdym stole i parapecie.
Ponad gwarem rozmów unosiły siędelikatne dźwięki muzyki klasycznej.Większość tłumu zgromadzonych gościstanowili dorośli; ich fryzurypołyskiwały wśród świateł. Mężczyźnimieli na sobie smokingi, a kobietyw sukniach od znanych projektantówkurczowo trzymały swoje niewielkietorebeczki.
– Nie pamiętam, żebym zapraszałatych wszystkich ludzi – stwierdziłaz przekąsem Jo, gdy ruszyły razem poschodach.
– Jejku, to przecież prezydentAbingdon! – zapiszczała Zoe i pognałaprzed siebie, znikając w tłumie gości.
– Nasza mała dziewczynka. – Jowestchnęła.
– Tak szybko dorasta – dodałaAllie. – Zwłaszcza jej twarz…
– Wiem. – Jo wybuchła śmiechem. –Ale sama tego chciała.
Rachel wypatrzyła Lucasa, który
również włożył na siebie smoking,i poszła się z nim przywitać. Allieprzyglądała się, jak jego twarz rozbłysłaradością, gdy pochylił się nad dłoniąRachel i ucałował czubki jej palców.Strasznie się cieszyła, że są ze sobą takbardzo szczęśliwi, ale widząc ichrazem, nie mogła przestać myśleć o tym,co sama straciła.
Hol okazał się jeszcze bardziejzatłoczony, niż jej się wydawało.Otaczające pusty parkiet stoły nakrytoczerwonymi, świątecznymi obrusamii przyozdobiono zielonym bluszczem.
Było bardzo ciepło, a w powietrzuunosiła się woń wosku, lilii i drogichperfum. Usadowiona w rogu orkiestragrała walca. Obsługa roznosiła tacez szampanem i grzanym winem.
Isabelle, ubrana w obcisłą czarnąsuknię, zdobioną delikatnym złotymhaftem, i z włosami zaczesanymi w kokprzystanęła na skraju parkietu. Śmiałasię, rozmawiając z otaczającymi jąludźmi, którzy przyszli złożyć jejżyczenia.
Allie obróciła się powoli wokółwłasnej osi, wypatrując kobiety
z charakterystyczną burzą siwychwłosów.
– Niech to… – Jo jęknęła, wspinającsię na palce i próbując znaleźć jakieśmiejsca siedzące. – Trochę tłoczno.
– Dużo bardziej niż w czasieletniego balu – zgodziła się Allie, niesłuchając jej zbyt uważnie, ale Jo niezwróciła na to uwagi.
– Zawsze tak jest. Pojawia sięzarząd szkoły i wszyscy rodzice, którzymają jakieś znaczenie… Chyba tam sąwolne miejsca. – Wskazała odległy rógsali i ruszyły w tamtą stronę.
Allie założyła, że Lucinda Meldrumwyróżniałaby się nawet w tak gęstymtłumie. Odprężyła się nieco, nie widzącjej nigdzie w pobliżu, i uznała, żepewnie jeszcze się nie pojawiła. Nadalnie potrafiła wymyślić, co powinnapowiedzieć, kiedy wreszcie znajdzie sięna tyle blisko, by z nią porozmawiać.„Cześć, babciu, dlaczego nigdywcześniej się nie spotkałyśmy?”wydawało jej się raczej słabympoczątkiem.
– A czemu twoi rodzice się niepojawili? – zapytała dość głośno, gdy
siadły na krzesłach tyłem do ścianyi patrzyły na otaczających ich gości. –Nie są ważni i bogaci?
– Bardzo. – W głosie Jo pojawiłosię delikatne zakłopotanie. – Ale mająmnóstwo roboty i nie wracają tu zbytczęsto. Tata zawsze powtarza, żeprzyjedzie w przyszłym roku, a mamajest aktualnie za bardzo zajętaOlivierem, swoją nową przytulanką –dodała tonem pełnym potępienia.
– Ohyda.Przy ich stoliku pojawił się kelner
i obie zamówiły dietetyczną colę.
– Zgadza się. – Jo skrzyżowała nogi,odsłaniając czerwone podeszwy swoichszpilek. – Ale popatrz, są za to rodziceSylvaina.
Skinęła głową w kierunkueleganckiej pary, rozmawiającejz Isabelle na skraju parkietu. Alliepochyliła się do przodu i spojrzała nanich z nieskrywaną ciekawością.Mężczyzna w smokingu miał jasną skóręi blond włosy w piaskowym odcieniu,cera kobiety była natomiastzłocistobrązowa, a jej ciemne, gęstewłosy opadały aż na plecy. Szczupłe
biodra opinała brązowa jedwabnasuknia, a wokół szyi błyszczał naszyjnikz diamentów.
Niedaleko od nich stała KatieGilmore w towarzystwie dwójkistarszych ludzi, którzy musieli być jejrodzicami. Dziewczyna miała na sobiezachwycającą, ciemnozieloną suknię,która podkreślała jej mlecznobiałąskórę. Allie pomyślała z odrobinągoryczy, że wybierając miejscew pobliżu rodziców Sylvaina, Katieraczej nie kierowała się przypadkiem.
Kiedy tak się im przyglądała,
Sylvain przeszedł obojętnie obok Katiei stanął przed swoim ojcem. Mimo tego,że próbowała nad sobą panować, i takpoczuła przyspieszone bicie serca,widząc, jak idealnie skrojony smokingpodkreśla jego umięśnione ramiona.Nawet ze swojego miejsca mogładostrzec, że ojciec Sylvaina, któryodwrócił się właśnie, żeby powitaćsyna, ma dokładnie takie same błękitneoczy.
– Czyli po nim to odziedziczył. –Westchnęła pod nosem.
– Hm? – zdziwiła się Jo, podążając
za jej spojrzeniem.– Oczy – wyjaśniła Allie. – Ma je
po ojcu.Kelner powrócił z tacą napojów. Jo
przyglądała mu się, uprzejmie czekając,aż znajdzie się poza zasięgiem ich głosu,a potem zastukała niecierpliwieczubkiem pomalowanego paznokciao blat stołu.
– Dobra, Allie, mów: co się dziejemiędzy tobą a Sylvainem? Widziałam,jak na niego patrzysz. I jak on patrzy naciebie. Nawet ślepy by zauważył, że cośsię święci.
Czując rumieniec na policzkach,Allie odwróciła wzrok od rodzinySylvaina.
– Nic. To znaczy… co?– Daj spokój. – Jo nie spuszczała
z niej uważnego spojrzenia niebieskichoczu. – Rozmawiasz ze mną. Potrafię towyczytać z twojej twarzy. Lecisz naniego.
Narastająca panika utrudniała jejznalezienie właściwej odpowiedzi.Przecież tak bardzo się starała, żeby nielubić Sylvaina. I tak bardzo zawiodła.
– Nie mogę na niego lecieć, Jo –
odpowiedziała ze smutkiem.– Czemu? – Przyjaciółka wydawała
się zaskoczona. – Przecież to modeloweciacho. I na pewno nie będzie miał nicprzeciwko.
– Ale Carter… – Wciąż nie potrafiłaznaleźć wyjaśnienia, które niebrzmiałoby absurdalnie. – Carternienawidzi Sylvaina, a my… Nie chcę,żeby poczuł się skrzywdzony.
Oparłszy jedną dłoń na ramieniuAllie, Jo wskazała coś po drugiejstronie sali; jej diamentowa bransoletkarozbłysła milionem odbitych ogników.
Allie podążyła wzrokiem wzdłuż jejszczupłego ramienia… i zobaczyłaCartera w towarzystwie Jules. Miał nasobie smoking, a ona idealniedopasowaną, czarną sukienkę. Całowalisię.
– Co!? – Allie z trudem zmusiła siędo zamknięcia rozdziawionej zezdziwienia buzi.
– Właśnie o to chodzi. – Jopochyliła się do przodu, żeby spojrzećjej prosto w oczy. – Nigdy nie pozwalajna to, by twoi byli faceci mieli wpływna to, z kim się umawiasz, rozumiesz?
– Ale jak długo oni…– To nie ma znaczenia.Allie nie potrafiła uwierzyć, że tak
długo martwiła się o to, że możeskrzywdzić Cartera, podczas gdy on…Zapomniał wspomnieć o tym, że już siępozbierał? Pozwalał jej pogrążać sięw poczuciu winy, umawiając sięjednocześnie z Jules?
Spojrzała raz jeszcze na parkiet,czując narastającą wściekłość. Orkiestrazakończyła właśnie jakiś romantycznykawałek i zagrała wesołą wschodniąmelodię, zapamiętaną przez Allie
z letniego balu. Carter okręcił Juleswokół jej własnej osi i oboje zanieślisię śmiechem.
Podczas gdy Allie wciąż nieodrywała od nich wzroku, do Jopodszedł jakiś chłopak i zgiął sięw głębokim ukłonie.
– Czy zaszczyci mnie pani tymtańcem, panno Arringford? – zapytałdwornie z wyraźnym hiszpańskimakcentem. Allie zastanawiała się, czemunigdy wcześniej go nie zauważyła.
– Witaj, Guillermo. – Jo zatrzepotałarzęsami. – Wydaje mi się, że tak, ale
muszę spytać mojej dziewczyny. –Odwróciła się do Allie. – Nie masz nicprzeciwko, prawda kochanie?
Guillermo był wysoki i szczupły,a z burzą kręconych ciemnych włosówna głowie kojarzył się z hiszpańskimksięciem. Jo wpatrywała się w niegoz wyraźnym zachwytem. Allie nie miałaserca, żeby ją powstrzymywać.
– Bawcie się, dzieciaki.Oboje ruszyli na parkiet. Guillermo
był tak wysoki, że musiał pochylać sięnad dziewczyną, jeśli chciał usłyszeć, codo niego mówiła. Uroczo razem
wyglądali, a Jo miała policzkizaróżowione ze szczęścia.
Obserwując roześmiane, roztańczonepary, Allie poczuła narastająceprzygnębienie i samotność. Najchętniejnie ruszałaby się od stołu i zalała łzami,ale wiedziała, że nie może sobie na topozwolić. Zamiast tego postanowiłaodnaleźć Lucindę.
Zaczęła lawirować wśród gości,a fragmenty nudnych i tajemniczychrozmów dorosłych otoczyły ją niczymszum morskiego przyboju.
– Oczywiście teraz pracuję
w funduszu powierniczym…– Pięć uderzeń poniżej średniej. I to
na polu St. Andrews!– Mówiłam jej, że ta sukienka jest
skandaliczna, ale mnie nie słuchała.Nigdy nie słucha…
– Tak właściwie to zastanawialiśmysię nad sprzedażą domu w Saint-Tropez…
Allie wzdrygnęła się, gdy ktośdotknął jej ramienia, ale spojrzawszyw górę, zobaczyła uśmiechniętegoSylvaina.
– Moi rodzice chcieliby cię
poznać – oznajmił, patrzącze zdziwieniem na jej czerwone włosy.Wzruszyła przepraszająco ramionamii pozwoliła mu się zaprowadzić dorodziców, którzy przyglądali się jejz ciekawością. – Państwo Cassel,pozwólcie, że wam przedstawię pannęAllie Sheridan.
– Hm… Dzień dobry… … albobonsoir? – Allie jeszcze nigdy nie czułasię tak mało obyta. Wymieniła z nimikilka powitalnych uprzejmości swoimszkolnym francuskim.
– Jak to jest – zapytał nagle ojciec
Sylvaina po angielsku – mieć takąbabcię jak Lucinda Meldrum?
– Ależ, papo, co to za osobistepytania? – obruszył się Sylvain.
Allie zdążyła się już jednak z tymoswoić, więc odpowiedziała bezwahania.
– Dość dziwnie. – Nachyliła się dopana Cassela, który wydawał się mocnozaintrygowany. – Ale nie jesteśmy zbytblisko. Jak pan wie, ona jest bardzozajęta i ciągle podróżuje.
Sylvain wbił wzrok w podłogę,próbując ukryć uśmiech. Jego rodzice
wyglądali na zafascynowanych.– Oczywiście – zgodził się pan
Cassel. – Jestem to w stanie zrozumieć.Sami zbyt rzadko widujemy synaz powodu nadmiaru pracy.
Matka objęła chłopaka z wyraźnączułością.
– Próbujemy go namawiać, żebyczęściej nas odwiedzał – powiedziałalekko ochrypłym głosem z delikatnymakcentem. – Ale ciągle słyszę tylko, żema mnóstwo roboty i nie może. – Na jejtwarzy pojawił się zrezygnowanyuśmiech. – Wdał się w ojca.
Zapach jej eleganckich perfum byłtak silny, że Allie poczuła się odrobinęoszołomiona.
– Faktycznie musimy tu ciężkopracować – przyznała, spoglądając naSylvaina, który wpatrywał się w niąz ogromną czułością. W jej brzuchuznowu zatrzepotały motylki, a na ustachpojawił się uśmiech. Kompletniezapomniała, co chciała powiedzieć.
– Musisz nas kiedyś koniecznieodwiedzić – zaproponowała paniCassel, przerywając chwilę ciszy. –Z miłą chęcią cię ugościmy. –
Odwróciła się do Sylvaina. – Zaprośmyją latem do Antibes, kochanie. Henrii Hélène oszaleją na jej punkcie, jesttaka urocza.
Allie rzuciła Sylvainowirozpaczliwe spojrzenie. Urocza?
– To wujek i ciotka – wyjaśniłprzepraszająco. – I możesz topotraktować jako oficjalne zaproszenie.
– Dziękuję bardzo – odpowiedziałajak najuprzejmiej. – To niezwykle miłez państwa strony, bardzo chętnieskorzystam z zaproszenia.
– Czas już chyba, żeby Allie
dołączyła do swoich przyjaciół –stwierdził ku jej wielkiej uldzeSylvain. – Nie możemy jej tu trzymaćprzez cały wieczór.
– Kiedy ona jest taka czarująca –zaprotestowali chórem jego rodzice, alepozwolili jej się pożegnać. Allieuśmiechała się tak szeroko, że ażrozbolały ją policzki.
Przyjęcie zdążyło się już częściowoprzenieść do jadalni, którą udekorowanopodobnie jak wielki hol za pomocąświec i obrusów. Tutaj również nie byłoani śladu Lucindy, ale uwagę Allie
przyciągnęła fantastyczna woń jedzenia,więc ruszyła za swoim nosem i chwilępóźniej znalazła bufet, z któregouwolniła ciasteczko, nadziewanemięsem krabów.
Odwróciła się, wpychając je sobiedo ust, i omal nie wpadła na Cartera.
– Przepra… – przerwał i popatrzyłna nią z zaskoczeniem. – Allie.
Czekała w napięciu, aż znówwybuchnie gniewem, tak jak podczas ichostatnich spotkań, zamiast tego jednaknie odrywał od niej oczu, taksującuważnie fryzurę, sukienkę i pożyczone
od Jo buty na wysokich obcasach.Allie wciąż próbowała przeżuć
ciastko, ale kompletnie zaschło jejw ustach. Odwróciła się, porwałaszklankę z wodą z najbliższego stolikai szybko wzięła solidny łyk, obawiającsię, że jeśli tego nie zrobi, oplujeciastkiem cały przód swojej sukienki.
Kiedy ponownie się odwróciła,Cartera już nie było.
Nic z tego nie rozumiała. Patrzyła namiejsce, w którym jeszcze przed chwiląstał. Gdyby tylko wiedziała, co powinnaodczuwać. Wysyłane przez niego
sygnały były tak sprzeczne, że niepotrafiła ich odczytać. Zrywam z tobą.Nie zrywam z tobą. Pragnę cię.Nienawidzę. Może Jo faktycznie miałarację i naprawdę powinna się przestaćprzejmować tym, co myśli Carter.
Odstawiła szklankę na stoliki ponownie zaczęła przedzierać sięprzez tłum. Musiały się tu zgromadzićsetki ludzi – goście wypełniali głównyhol i schody, gromadzili się nawetw przedsionku szkoły. Ich rozmowyi śmiechy odbijały się głośnym echemod wysokiego sklepienia i wibrowały
pod czaszką Allie. Pomimo chłodu nocywnętrze wydawało się strasznie duszne,jakby goście zużyli cały tlen.
Allie zauważyła, że stoi przedfrontowymi drzwiami, więc zrobiła to,co wydawało jej się w tej sytuacjinajbardziej naturalne – nacisnęła klamkęi wyszła na zewnątrz, znikając w mrokunocy.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
28
Chłodne powietrze momentalniewysuszyło pot na jej skórze. Trzęsąc sięz zimna, pokręciła przez chwilę głową,by wiatr ochłodził jej szyję i osuszyłwłosy na karku. Tuż przed sobą miałakręty podjazd, wypełniony rzędamizaparkowanych samochodów. Kierowcyzgromadzili się przy zachodnimskrzydle, paląc papierosy i czytającgazety. Nie zwracali na nią uwagi, więc
skręciła za róg budynku, stawiającniepewne kroki w butach na wysokichobcasach. Korzystając z ciemności,ruszyła nieoświetloną ścieżką w stronęmurów ogrodu. W powietrzu unosiła siędelikatna woń dymu papierosowego,słyszała również stłumione śmiechypalaczy tłoczących się przy tylnymwyjściu ze szkoły, ale zbliżyła się już doaltanki i zniknęła między drzewami.
Stanęła przed niewielką marmurowąbudowlą ze sklepieniem w kształciekopuły. W środku ustawiono figuręroztańczonej kobiety, ubranej
w powłóczyste szaty. Usta posągukrzywiły się w uśmiechu wiecznegozadowolenia, a jedna stopa zawisła nawieki ponad zimną, kamienną podłogą.
Allie pogłaskała lodowaty, gładkikamień, przypominając sobie tenwieczór, gdy Sylvain uczył ją tutajpodstaw samoobrony.
– Zdajesz sobie sprawę, żezapomniałaś założyć płaszcz?
Z jakiegoś powodu jego obecnośćnie była dla niej zaskoczeniem, choć niesłyszała żadnych kroków. Przez sekundęstała z zamkniętymi oczami, wciąż nie
potrafiąc podjąć decyzji. Wreszcie sięodwróciła.
Sylvain zatrzymał się przyschodkach prowadzących do podnóżastatui. Spojrzał jej w oczy i ponowniepoczuła dreszcze. Wskazała ręką na jegosmoking.
– Ty również nie masz płaszcza –zauważyła niepewnie.
– No tak, ale mam przynajmniejmarynarkę. – Zsunął ją z ramion i podałdziewczynie. Jego nieskazitelnie białakoszula zdawała się lśnićw ciemnościach. – Włóż to na siebie,
proszę.– To wtedy ty zmarzniesz –
odpowiedziała, powstrzymując się odsięgnięcia po zaofiarowane ubranie.
– Jakoś przeżyję. – Uśmiechnął siędo niej.
Wahała się jeszcze przez chwilę, alew końcu narzuciła marynarkę naramiona. Wciąż była ciepła od jegociała i pachniała wodą kolońską,dokładnie tak, jak się tego spodziewała.
– Zmieniłaś fryzurę. – Przesunąłwzrokiem po jej krwistoczerwonychkosmykach. – Pasuje do ciebie.
– Dziękuję. – Odgarnęła włosyczubkami palców. – To nie do końca byłmój pomysł, ale Jo potrafi być taka…przekonująca.
– Coś o tym słyszałem. A w ogóle toprzepraszam za moich rodziców.Naprawdę chcieli cię poznać.
Wzruszyła ramionami, pokazując, żerozumie, na czym polegają rozmowyz rodzicami.
– Twoja mama jest olśniewającopiękna – zauważyła.
– Przekażę – stwierdziłz przekąsem. – Uwielbia, kiedy ludzie
zachwycają się jej urodą.Wyglądało na to, że skończyły im się
tematy do niezobowiązującej rozmowy,i zapadła krępująca cisza. Allieprzestąpiła z nogi na nogę, wbijającczubek jednego delikatnego bucikaw ziemię. Sylvain nie spuszczał z niejwzroku, opierając się o kamiennąkolumnę.
– Co ty właściwie robisz tu namrozie? – zapytał cicho, choć musiałdoskonale wiedzieć, co robiła, bow innym wypadku by do niej niedołączył.
– Nie wiem… Chyba musiałamtrochę odetchnąć. – Zmierzyła gowyzywającym spojrzeniem. – A ty?
Cała jego postawa zdradzałanapięcie, a głos stał się jeszcze cichszy.
– Szedłem za tobą.Poczuła, że nie może oddychać.– Po co? – szepnęła.– Le cœur a ses raisons que la raison
ne connaît point – odpowiedział pofrancusku tak szybko, że tylkopotrząsnęła głową.
– Nic nie rozumiem – przyznałazaskoczona. – Co to znaczy?
Kiedy spojrzała w jego oczy,zobaczyła w nich ogromną tęsknotę,będącą odpowiedzią na jej pytanie.
– To znaczy, że chcę z tobą być. Niemogę przestać o tobie myśleć. – Walnąłniezbyt mocno pięścią o kamiennąkolumnę. – Próbowałem jużwszystkiego, ale nie potrafię o tobiezapomnieć.
Dwa wdechy. Jeden wydech.– Ja… też o tobie dużo myślę –
powiedziała tak cicho, że sama ledwiesłyszała swoje słowa. – Ale…
Znów wróciła myślami do letniego
balu, chociaż wcale tego nie chciała.Błysk jego błękitnych oczupodpowiadał, że wiedział, co się działow jej głowie.
– Wiem, że zrobiłem coś bardzozłego i głupiego. Ale ludzie sięzmieniają, Allie. – W jego głosiepobrzmiewała cicha desperacja. – Ucząsię. Jeśliby tego nie robili, to tomiejsce – machnął ręką w stronę szkołyukrytej za drzewami – nie miałobyżadnego sensu. Życie nie miałoby sensu.Ty się przecież zmieniłaś.Obserwowałem cię od chwili przybycia
i wiem, jak się zmieniłaś. Ja również.I jest mi strasznie przykro z powodutego, co się wtedy wydarzyło. Gdybymmógł to w jakikolwiek sposób cofnąć…
Nagle przestała się przejmowaćletnim balem i całą resztą. Zbyt wieleczasu straciła na zastanawianie się naduczuciami Cartera, próbując zgadnąć,czego mógłby chcieć. Musiała wreszciezrobić coś, czego sama pragnęła. Zresztąprzypomniała sobie z goryczą, że Carterbył teraz z Jules i już niczego od niej niechciał. Dlaczego więc nie miałabyspróbować z Sylvainem? Carter
przecież i tak był święcie przekonany, żetego właśnie pragnęła. Może w końcupowinna sama sprawdzić, czy takawłaśnie była prawda. Sylvainprzynajmniej jej pragnął i się o niątroszczył.
– Możesz to cofnąć – odezwała sięnagle. Sylvain nie ukrywał zaskoczenia.Podbiegła do niego, zanim zdążyłazmienić zdanie, zapominająco marynarce, która zsunęła się z jejramion na zamarzniętą ziemię. – Poprostu zapomnijmy o tym wszystkim.
W jego oczach widać było
zwątpienie, jakby nie potrafił uwierzyć,że to się działo naprawdę. Sięgnęładłonią i czubkami palców dotknęła jegoust. Zamknął oczy, a potem objął ją zaszyję i przyciągnął do siebie.
Z początku była zaskoczona tym, żecałował zupełnie inaczej niż Carter.Robił to pewniej, miał delikatniejszewargi i czuła się dziwnie.Niewłaściwie. Ale nie miała zamiarutchórzyć. Zamiast się cofnąć, przysunęłasię jeszcze bliżej i z pasją wpiła sięw jego usta, żeby zrozumiał, jakpoważnie to traktuje. Z wahaniem zsunął
dłonie wzdłuż jej boków i położył je nabiodrach, a kiedy wyczuł, że nie mazamiaru się opierać, złapał ją mocniej.Pocałowała go jeszcze żarliwiej,a z jego gardła wydobył się cichy jęk.Oparła się o niego całym ciężarem ciała,czując, jak zaciska wokół niej ramiona.Jego serce waliło tak mocno, żewydawało jej się, jakby biło w jejpiersi.
Utopiła w tym pocałunku całąsamotność ostatnich pięciu tygodni. Bólzerwania z Carterem. Ciężar obwinianiasię za wszystko. Długie noce
wypełnione ciszą. Tęsknotę za tym,czego jej zabroniono.
Sylvain musiał to jakoś wyczuć,ponieważ przytrzymał jej głowęi pocałował jeszcze mocniej. Wciągającw płuca jego oddech, zanurzyła palcew miękkich splotach jego włosów. Byłrozgrzany, jak ktoś dręczony gorączką,a ona wreszcie nie czuła już zimna. Anisamotności.
Brakowało w tym logiki, nie byłożadnego planu, ale zupełnie jej to nieobchodziło.
Jego usta przesunęły się po jej
policzku i dotarły do szyi, a onaodchyliła głowę do tyłu, gwałtowniełapiąc powietrze. Poczuła na twarzydziwne łaskotanie, jakby spadały na niązamarznięte piórka. Otworzywszy oczy,zobaczyła wirujące w ciemności białekryształki.
– Śnieg! – pisnęła z radością.Wciąż objęci wpatrywali się
w płatki spadające z ciemnego nieba.Świat wokół nich pogrążył sięw absolutnym spokoju.
– To znak – stwierdził Sylvain.Kilka płatków osiadło na jego długich
rzęsach, a białe zęby błyszczaływ uśmiechu.
– Jaki znak? – zapytała,zastanawiając się, czy w jego oczachwygląda na równie szczęśliwą.
– Że to, co robimy, jest właściwe.
Kiedy ruszyli w stronę szkoły –Allie ostrożnie stawiała kolejne kroki zewzględu na idiotyczne buty pożyczoneod Jo – opowiedziała mu o swoimplanie porozmawiania z Lucindą.
– I o co chcesz ją zapytać? – Objąłją w talii, ogrzewając ciepłem własnego
ciała.– W tym problem – przyznała, gdy
dotarli pod drzwi. – Nie mam pojęcia.– To twoja babcia. Na pewno cię
zrozumie.Ciepło panujące w holu, przed
którym tak chętnie uciekła, teraz okazałosię prawdziwym zbawieniem. Przyjęcierozkręciło się już na dobre, a wokół nichszumiał nieprzerwany gwar rozmów.
– Skoczę tylko na górę, żeby… –Wskazała na swoją buzię.
Otrząsając włosy ze śniegu, Sylvainuśmiechnął się do niej, a potem musnął
ustami jej policzek, przyprawiając jąo rozkoszne dreszcze.
– Znajdź mnie – poprosił.– Gdzie?– W holu. – Westchnął z udawaną
żałością. – Będę z rodzicami.Przepychając się przez tłum, Allie
pognała w stronę schodów, mającnadzieję, że uda im się jeszcze spędzićjakąś chwilę na osobności, kiedy jegorodzice już pójdą. Może tym razemznajdą sobie jakieś przytulniejszemiejsce. I zaczną dokładnie tam, gdzieskończyli. Teraz musiała tylko poprawić
makijaż i…Nigdy nie dokończyła tej myśli.Zobaczyła Isabelle rozmawiającą
z kimś u szczytu schodów. Nawet z tegomiejsca mogła usłyszeć, że dyrektorkajest zdenerwowana. Odpowiedział jejdziwnie znajomy, władczy głos. Alliespojrzała w górę i zapatrzyła się nastojącą obok Isabelle Lucindę.
Zakręciło jej się w głowie ze strachui podniecenia tak mocno, że nie potrafiłazrobić ani kroku. Nie słyszaławiększości słów, mogła się jednakdomyślić, że obie kobiety były wściekłe.
Wciąż zastanawiała się, co powinnazrobić, kiedy usłyszała gwałtowny stukotobcasów odchodzącej Isabelle.
Nasłuchiwała przez chwilę,wstrzymując oddech. Niczego więcejnie usłyszała. Czy to możliwe, żeLucinda została sama?
Zrobiła kilka niepewnych kroków,a potem błyskawicznie pobiegła poschodach. Kiedy dotarła na szerokipodest, ogarnął ją smutek. Nikogo tamnie było. Lucinda musiała odejść takcicho, że Allie nawet tego niezauważyła.
Załamana odwróciła sięz powrotem, gdy nagle usłyszała jakiścichy dźwięk. Zobaczyła Lucindęstojącą w okiennej wnęce, częściowozasłoniętą kotarą, wpatrującą się w cośna zewnątrz budynku.
Allie zamknęła oczy, by zebrać całąodwagę, jaka jej jeszcze pozostała, poczym postąpiła krok do przodu.
– Pada śnieg – powiedziała. Jej głosbrzmiał jakoś dziwnie, więc cichoodkaszlnęła.
– To żadna niespodzianka. – Lucindanie odwróciła się do niej. –
Zapowiadano go w dzisiejszejprognozie.
– Bardzo mi zależało na tym… żebysię z tobą spotkać – wyznała, z trudempowstrzymując drżenie głosu.
– Ja również nie mogłam się tegodoczekać. – Lucinda spojrzała jej prostow oczy. – Allie Sheridan. Mojazaginiona wnuczka.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
29
– Podejdź – poleciła. – Niech no cięzobaczę.
Allie wahała się przez chwilę, alew końcu zrobiła, o co ją proszono.
– Jesteś bardzo ładna, wiesz? –Spojrzenie szarych oczu, takich samychjak jej własne, omiotło ją od góry dodołu. – Tylko te włosy. Coś ty z nimizrobiła?
– To tymczasowe – zaprotestowała
słabym głosem. – Zmyje się po paru…tygodniach.
– Dzięki Bogu. – Lucinda stanęław królewskiej pozie, tak jakby jej głowęzdobiła korona. – Mam nadzieję, że niemasz żadnych tatuaży?
– Jeszcze nie – przyznała Alliez odrobiną rozczarowania.
– Jeszcze nie. – Lucinda zaśmiała siędelikatnie. – Poważnie się zastanów,zanim podejmiesz decyzję. To, cowygląda dobrze na szesnastolatce, popięćdziesiątce sprawia dośćniedorzeczne wrażenie. Ciągle to
widuję. Masz dobre stopnie. Prawdziwaprymuska.
Jej zwyczaj szybkiego zmienianiatematu sprawiał, że Allie zaczęło siękręcić w głowie. Babcia z niezwykłąłatwością zdominowała rozmowę,zbijając ją z tropu, za każdym razem gdypróbowała zadać jakieś pytanie. Zresztąi tak zbytnio pochłonęło jąobserwowanie Lucindy, aby skupiać sięna tym, o co chciała zapytać. Szarasukienka sięgająca do szczupłych kostekbyła idealnie dopasowana do żakietu zestojącym kołnierzykiem. Jeden z palców
ozdabiał pierścień ze szmaragdemwielkości sporej monety. W uszachmigotały dyskretne platynowe kolczykiz diamentami. Pomimo wieku wciążmogła szczycić się wysportowanąsylwetką i młodą twarzą.
– Podoba mi się tutaj. – Alliespróbowała odzyskać kontrolę nadrozmową. – A jeśli gdzieś mi siępodoba, jestem skłonna do ciężkiejpracy. – Przypomniała sobie nagle, żebez pomocy babki nigdy nie trafiłaby dotej szkoły. – Dziękuję… za to, żepomogłaś mi się tu dostać.
– To nie tylko ciężka praca. –Lucinda patrzyła na nią uważnie. –Jesteś bardzo inteligentna. Isabellewspominała mi o tym i widzę, że miałarację.
Pochwała wywołała delikatnyrumieniec na policzkach Allie, aledziewczyna wiedziała, że nie możesobie pozwolić na zapominanie o tym,po co tu przyszła. To mogła być jejjedyna szansa. Zrobiła krok w stronęLucindy, błagając ją wzrokiemo zrozumienie.
– Babciu… – Podobało jej się
brzmienie tego słowa. – Pomóż mizrozumieć, co się tu dzieje. Nie mampojęcia, co robić. Nathaniel dopadłChristophera, a teraz poluje na mnie.Możesz mnie chronić? Proszę…
Spojrzenie Lucindy odrobinęzłagodniało, ale jej słowa nie przynosiłyzbyt wielkiej pociechy.
– Chronię cię, moja droga. Czy tynaprawdę nie masz pojęcia, co siędzieje? Isabelle ci nie mówiła?
Zakłopotana i sfrustrowana Alliewyciągnęła przed siebie otwarte dłonie.
– Isabelle twierdzi, że Nathaniel
chce przejąć kontrolę nad organizacjąi…
Lucinda przerwała jej spojrzeniemi nakazała gestem, żeby Allie podeszłabliżej okna. Po drugiej stronie szybyrozpętała się taka śnieżyca, że światcałkowicie zniknął za białą kotarą.
– Sytuacja stała się bardzoniebezpieczna – poinformowała jącicho. – Zwłaszcza tutaj. Nawet dziś sątu ludzie wspierający Nathaniela.Musisz bardzo uważać na słowa.
– Ale dlaczego? Z jakiego powodugo wspierają?
Lucinda oparła się o parapet,a wokół jej oczu pojawiły sięzmarszczki, sygnalizujące zmęczenie.
– Przez całe życie nie ustawałamw wysiłkach, żeby zmienić ten kraj.Ulepszyć. Nastąpiła jednak jakaśprzemiana. Nie tylko tutaj, ale na całymświecie. Niektórzy ludzie stali się zbytbogaci i wpływowi. Władza uderzyła imdo głowy, zniknęły wszystkie granice,a w ich słowniku nie ma takiego pojęciajak „zbyt wiele”. To bardzoniebezpieczne. – Spojrzała przezramię. – Nie mogę ci teraz tego
wszystkiego wytłumaczyć, Allie, to niejest dobry czas ani miejsce. Dam ci za toradę: nikomu nie ufaj. Aż do chwiliodnalezienia szpiega Nathaniela niktz nas nie jest bezpieczny.
Allie poczuła narastający chłód. Nieznała swojej babki, ale potrafiłarozpoznać strach czający się w jejspojrzeniu. Dokładnie to samo widziaław oczach swojej matki, kiedy po razpierwszy zapytała ją o Lucindę.
– Żałuję, że nie mogłyśmy sięspotkać wcześniej.
– Przykro mi, że tak się stało –
odpowiedziała natychmiast Lucinda. –Ale taka była decyzja twojej matki, a janie chciałam nic na niej wymuszać.Zawarłyśmy umowę.
– To musiało być dla ciebie bolesne,kiedy zerwała kontakty.
Lucinda zmierzyła ją wzrokiem.– Życie to pasmo bólu i najlepiej by
było, gdybyś się zaczęła do tego jużprzyzwyczajać, Allie. Ból nigdy nieznika. Gromadzi się. Jak śnieg. –Ponownie popatrzyła za okno. – Oswójsię z tym jak najszybciej.
Na schodach rozległ się stukot
czyichś kroków. Allie dopiero terazzwróciła uwagę na panującą wokółciszę.
Lucinda wyprostowała się i wyszłaz wnęki na spotkanie pięciu mężczyzn –najwyraźniej przydzielonych do jejochrony – którzy dotarli do szczytuschodów.
– Baronowo – otoczyli ją ochronnymkordonem – musimy wyjść.
– Co się dzieje? – W głosie Lucindytym razem nie słychać było ani cieniastrachu.
Jeden z mężczyzn odwrócił głowę,
mówiąc do mikrofonu przymocowanegona ramieniu.
– Protokół Orion dwa trzy siedem.Czysto.
Biegnąc za nimi po schodach, Allieusłyszała, jak pierwszy z nichpowiedział, że doszło do przerwaniasystemu obrony.
Na dole panował chaos. Gościew futrach i diamentach wylewali się nazewnątrz, otoczeni przez swoichochroniarzy i kierowców, i brnęli przezdziesięciocentymetrową warstwę śniegu
w kierunku zaparkowanychsamochodów. Niektórzy z uczniówwyjeżdżali razem z rodzicami, podczasgdy pozostali przyglądali się temuw kompletnym oszołomieniu.
Czując nadciągający atak paniki,Allie wzięła głęboki oddechi powstrzymała się od krzyku. Dlaczegonikt jej nie posłuchał? Przecież mówiła,że tak będzie.
Isabelle i Zelaznego nigdzie nie byłowidać, znalazła za to Zoe, Jo i Rachelstojące w kącie i obserwujące ucieczkęgości. Usta Jo zacisnęły się w bladą,
cienką linię.– Co się dzieje? – Allie podeszła do
nich.– Najpierw ktoś odczytał ogłoszenie
na temat śnieżycy, ale zaraz potem podałjakiś kod i wszyscy pognali do drzwi –wyjaśniła Rachel.
– Gdzie byłaś? Czekałam naciebie. – Zoe aż się trzęsła zezniecierpliwienia. – Musimy sięnatychmiast zwijać.
Allie nie pytała dokąd.– Idziemy do… yyy… – Skinęła
w stronę drzwi, patrząc na Rachel i Jo.
– Uważajcie na siebie. – Rachelrzuciła jej ostrzegawcze spojrzenie.
Skacząc na jednej nodze, Alliepozbyła się butów na obcasiei popędziła w ślad za Zoe. Kiedy biegłypo schodach, suknie powiewały na nichjak żagle.
Czując pod bosymi stopamilodowatą, betonową podłogępiwnicznego korytarza, Allie pognała dosali treningowej, w której roiło się oduczniów Nocnej Szkoły, wciążubranych w wieczorowe kreacje. Gdybysytuacja nie była aż tak poważna,
parsknęłaby śmiechem.Jerry Cole i Zelazny stali na drugim
końcu sali.– … strażnicy odkryli próbę
przedarcia się przez ogrodzeniew pobliżu głównej bramy – wyjaśniałZelazny. – Sprawdzamy pozostały teren.Wypatrujcie uważnie wszystkichsygnałów: odcisków butównienależących do żadnego z was,uszkodzeń, oznak, że ktoś próbowałprzedrzeć się górą. Wiecie, czegoszukać. – Historyk zrobił krok do tyłu,ustępując miejsca Jerry’emu.
– Każde z was dostanie fragmentterenu do sprawdzenia. Poruszacie sięw czteroosobowych grupach. Nierozdzielacie się. – Cole powiódłwzrokiem dookoła, upewniając się, żego zrozumieli. – Jeśli znajdziecie jakieśślady, dwójka wraca, żeby złożyćraport, a druga para kontynuujesprawdzanie. Tutaj macie waszeprzydziały. – Przykleił do ściany listędrużyn. – Przygotujcie się. Jaknajszybciej.
Allie i Zoe zaczęły przeciskać sięw stronę listy, by sprawdzić swoje
drużyny, ale Jules zaoszczędziła imdrogi.
– Jesteście z nami – powiedziała,wciąż ubrana w czarną sukienkęz rozcięciem do połowy uda, wskazującw stronę grupki uczniów, wśród którychstał Carter, nadal w smokingu, choćzdążył już zdjąć muszkę. Chłopakpopatrzył obojętnie na Allie i odgarnąłopadającą grzywkę.
Cudownie, pomyślała.– Cudownie – ucieszyła się Zoe.
Z determinacją ruszyła w stronę drzwiniczym mały czołg. – Chodźmy się
przebrać.– Widzimy się za pięć minut,
Carter. – Jules ruszyła w ślady Zoe.Allie wciąż milczała. Pobiegła za nimi,czując, że zaraz zwymiotuje.
Szatnia zamieniła się w piekłodziewczyn próbujących się wyplątaćz aksamitów i jedwabi, by nałożyćocieplane getry. Allie unikała patrzeniaw stronę przebierającej się Jules, niechciała się zastanawiać, czy Carteruznawał swoją aktualną dziewczynę załadniejszą.
Nie miała przy sobie żadnej gumki
do włosów, więc kiedy Zoe wyplątałaze swojej fryzury wstążeczki, porwałajedną z nich i spróbowała zawiązaćkoński ogon, ale nagle zdrętwiały jejpalce i nie potrafiła sobie z tymporadzić. Nicole, stojąca obok niejw czarnym, jedwabnym stanikui majtkach z krótkimi nogawkami,podała jej elastyczną opaskę. Alliezaczynała się oswajać z myślą, że tejdziewczynie nic nie umyka.
– Może ci się przydać. – Francuzkamrugnęła do niej. Widząc, że Allie nierusza się z miejsca i patrzy zaskoczonym
wzrokiem, podeszła do niej i upięła jejwłosy w koński ogon. – Nie denerwujsię, Allie. Wszystko będzie dobrze.
– Wiem – odszepnęła, choć wcalew to nie wierzyła.
Kiedy wyszły przed budynek, Carterjuż na nie czekał w czarnej kurtcei ocieplanych spodniach, biegającw miejscu na mrozie. Jako że to oni Jules mieli większe doświadczenie,Zoe i Allie pobiegły z tyłu, utrzymującrówne tempo.
Śnieg padał tak mocno, że z trudemodnajdywali ścieżkę, wreszcie jednak
udało im się dotrzeć do lasu, gdziechroniły ich gałęzie. Nabierającprędkości, zaczęli przedzierać się przezzarośla w stronę strumienia za kaplicą,gdzie przed kilkoma tygodniami Allierozmawiała z Christopherem. Poczułanagłe ukłucie w piersi, gdy dotarło doniej, dokąd zmierzają.
Powtarzała sobie bez końca, żewszystko będzie w porządku. Gnając pozboczu w kierunku brzegu, rozglądałasię wokół spanikowanym wzrokiem,przekonana, że w każdej chwili mogą sięnatknąć na Christophera lub Gabe’a.
Na śniegu nie było jednak żadnychśladów, co oznaczało, że nikt tędy nieprzechodził od co najmniej godziny.Utworzyli szereg i pobiegli w dółstrumienia, aż do kamieni służących zamostek, po których Allie chciałabyposkakać w jakiś letni, ciepły dzień.
Tej nocy jednak kamienie pokrytebyły śniegiem i lodem, a otaczająca jewoda była czarna i przeraźliwie zimna.Jules ruszyła jako pierwsza, skaczącz olbrzymią gracją, dopóki niepośliznęła się na piątym głazie. Udałojej się utrzymać równowagę, ale rzuciła
im ostrzegawcze spojrzenie.– Uważajcie tutaj! – zawołała,
docierając na drugi brzeg. Zaraz po niejruszyła Zoe, która pokonała przeszkodębez żadnych problemów.
– Teraz ty. – Carter odwrócił sięw stronę Allie. – Bądź ostrożna.
Patrzył jej w oczy o sekundę zadługo. Podeszła do brzegu. Donośnyszum wody pomógł jej się skupić, gdystawiała kolejne kroki. Piąty kamieńzachybotał się ostrzegawczo, ale była nato przygotowana, kiedy jednakpośliznęła się na szóstym, kompletnie
straciła rytm i dała susa do przodu,skacząc rozpaczliwie na siódmy i ósmygłaz. Przed dotarciem do brzeguzupełnie straciła równowagę, a Julespospieszyła z wyciągniętą ręką, żeby jąprzytrzymać. Carter był jednak szybszy.
Musiał biec tuż za nią, a ona tegonawet nie zauważyła.
– Dzięki – wymamrotała, unikającpatrzenia mu w oczy.
Jules ruszyła w stronę ogrodzenia,Zoe trzymała się blisko niej, a Alliei Carter zamykali stawkę. Śnieg na tymbrzegu wydawał się równie
nienaruszony jak na drugim, ziemięokrywała nieskazitelnie biała, puszystakołderka.
– Nikogo tu nie było – szepnęłaAllie do Cartera. – Przynajmniej niedziś.
– Zgadzam się. – Spojrzał na nią. –Ale i tak powinniśmy sprawdzić resztęterenu.
– Wiesz może, od czego się tozaczęło?
Nad ich głowami zatrzepotałasamotna sroka, osypując ich śniegiemz gałęzi.
„Jedna sroczka smutek wróży”,przypomniała sobie Allie i spojrzałaz niepokojem na Zoe, na szczęściedziewczyna była zbyt daleko, żebyzauważyć ptaka.
– Ktoś musiał coś widzieć –wyjaśnił Carter. – Chyba jedenz ochroniarzy znalazł ślady butów. Tyleże dziś mogły należeć do każdego.Wszyscy ostatnio mają jakąś paranoję.
Bieganie po lesie z Carteremwywoływało w niej znajome uczucia,zmniejszając ucisk w piersi.Utrzymywali równe tempo,
pozostawiając płytkie śladyw skrzypiącym śniegu.
– Ślicznie dziśwyglądałaś. Chciałem ci to powiedziećjuż na balu, ale… Nie dałem rady.Wszystko się między nami ostatniopoplątało. Strasznie mi przykro z tegopowodu.
Allie poczuła, jak jej żołądek skręcasię w kulkę. Wściekał się na nią od takdawna, że nie wiedziała, jakzareagować na jego zachowanie.
– Wiem, że mieliśmy trudności –mówił dalej, zwalniając kroku
i zwiększając dystans pomiędzy nimia parą dziewczyn. – Ale strasznie mibrakuje naszych rozmów… Chciałem,żebyś o tym wiedziała.
W jej umyśle pojawiło sięwspomnienie pocałunku z Sylvainemi poczuła, że się rumieni. Musiała sobieznowu przypomnieć, że Carter nie jestjuż jej chłopakiem i może całować, kogotylko chce. Nadal jednak wolała sobienie wyobrażać jego reakcji, gdyby sięo tym dowiedział.
– Widziałam cię z Jules –powiedziała. – Wyglądaliście na
szczęśliwych.Potknął się, a zanim odzyskał
równowagę, zdołał też zapanować nadwyrazem twarzy. Ale ona zbyt dobrze goznała i dostrzegła rumieńce napoliczkach.
– No tak… – Westchnął.– Nie wiedziałam, że jesteście
razem. – Sama była zdziwiona spokojemw swoim głosie. Jakby w ogóle jej tonie obchodziło.
– Tak, to… świeża sprawa. –Spojrzał na nią, przymrużając powieki.
– Cóż, to świetna dziewczyna i mam
nadzieję, że będziecie szczęśliwi.Zasługujesz na to. – Niezależnie od bólu,jaki wywoływały w niej te słowa,wiedziała, że taka właśnie jest prawda.Carter zasługiwał na szczęście.
– Dzięki – odburknął ponuro.Milczeli przez długą chwilę.– To było dziwne – stwierdził
wreszcie z nieśmiałym uśmiechem.– Superdziwne – zgodziła się.– Nic tu nie ma! – zawołała w ich
stronę Jules. – Sprawdzamy jeszcze raz?===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
30
– Carter! – wrzasnęła ze wszystkichsił, ale śnieg zdawał się pochłaniać jejsłowa. – Gdzie jesteś!?
Odpowiedziała jej cisza. Alliebrnęła przez zaspy sięgające do kolani rozglądała się rozpaczliwie, próbującprzebić wzrokiem ciemności. Każdykolejny krok wymagał ogromnegowysiłku, ale musiała go odnaleźć. Był tugdzieś, całkiem sam na mrozie.
Nad jej głową zatrzepotała samotnasroka, przelatując tak blisko, że mogładostrzec lśnienie jej czarno-białychpiór.
– Carter! – zawołała ponownie.Miała wrażenie, że tym razem usłyszałajakąś cichą odpowiedź, więc próbowałaprzyspieszyć kroku, ale nogi odmawiałyjej posłuszeństwa. Było tak ciemno, żenie widziała nawet czubka własnegonosa.
Gdzie się podział księżyc?Nagle wiatr przyniósł z oddali echo
jego słów.
– Bądź ostrożna, Allie. Tu nie jestbezpiecznie.
Z jakiegoś powodu poczuła sięprzerażona.
– Wcale nie – zaprotestowała,czując łzę spływającą po policzku. –Jest bezpiecznie.
– Bądź ostrożna – powtórzył. –I obudź się. Obudź.
Zerwała się z głośnym jękiem,zmuszając Rachel do odskoczenia nabok.
– Co…? – Zmrużyła oczy, porażonanagłą jasnością. W pokoju paliły sięwszystkie światła. – Co się stało?
– Krzyczałaś przez sen – wyjaśniłaRachel. – Usłyszałam cię z mojegopokoju. – Usiadła na łóżku i zaczęłarozcierać jej dłonie, próbując jerozgrzać. – Masz lodowate palce. Tonaprawdę był jakiś koszmar.
Ostatnie fragmenty snu zdążyły sięjuż ulotnić z głowy Allie, a próbyprzypomnienia sobie, czego dotyczył,zakończyły się fiaskiem.
– Która godzina? – zapytała,
pochylając się w stronę budzika.– Dochodzi południe, leniu.– Wczoraj późno się położyłam. –
Allie przeciągnęła się na łóżku.– Słyszałam, że niczego nie
znaleźliście – stwierdziła z wahaniemRachel.
Allie potrząsnęła głową.– Nic. Najprawdopodobniej
fałszywy alarm. Ale doszli do tegodopiero o drugiej nad ranem. A terazjestem tak głodna, że mogłabym zjeść tobiurko.
– Może po prostu pójdziemy na
obiad? – Rachel wstała i skierowała sięw stronę wyjścia. – Spotkamy się nadole?
Allie wyskoczyła z łóżka, łapiącswoje odbicie w lustrze.
– Niech to szlag. – Skrzywiła się. –Zapomniałam o tych włosach.
Ostatniej nocy starczyło jej sił tylkona to, żeby zrzucić z nóg buty i paść nałóżko. Teraz miała makijaż rozmazanypo całej twarzy, a jej czerwone włosysterczały na wszystkie strony.
Chwyciła ręcznik i pobiegła dołazienki. Korytarz był dziwnie cichy –
część uczniów wyjechała poprzedniegowieczoru razem z rodzicami. Resztawyruszy dzisiaj, a budynek ponowniezostanie prawie zupełnie pusty.
Gorący prysznic zdecydowaniepoprawił jej samopoczucie, a popowrocie do pokoju otwarła okiennicena całą szerokość. Do środka wlało sięchłodne białe światło, jaśniejsze niżzwykle, i przed jej oczami pojawił sięotulony śniegiem świat.
Allie włożyła mundurek i ciepłąbluzę, wysuszyła włosy i pociągnęłarzęsy mascarą. Nakładając szminkę,
wciąż myślała o pocałunku z Sylvainem.To był naprawdę zły pomysł. Miałanadzieję, że nikt się o tym nie dowie.I marzyła, aby jak najszybciej topowtórzyć.
Gdy zeszła do jadalni, Zoe i Jo jużsiedziały przy stoliku w towarzystwieLucasa i Rachel. Włosy Jo przypominałyróżową koronę na głowie księżniczki.
– Dajcie jeść – rzuciła Alliew ramach powitania.
– Serek – oznajmiła Zoe, kładącprzed nią kanapkę.
– Kocham cię – podziękowała Allie,zabierając się do jedzenia.
– Szkoda, że nie wstałaś wcześniej.Ominęła cię bitwa na śnieżki! –Dziewczynka z podniecenia zaczęłaskakać na krześle. – Chyba udało mi siękomuś zrobić krzywdę!
– Zasady, Zoe – uspokoiła jąRachel. – Pamiętaj o zasadachnormalnego ludzkiego zachowania.
– Przecież wszyscy przeżyli –wymamrotała defensywnietrzynastolatka.
– Tym razem – dodał Lucas.
Wciąż się śmiali, gdy Sylvain usiadłna pustym krześle obok Allie.Dziewczyna z trudem przełknęła ślinę.
– Hej, Sylvain, jakieś nowewiadomości? – Lucas spojrzał na niego,unosząc brwi.
– Nic. – Sylvain pokręcił głową. –Żadnych śladów.
– To dobrze. Nic znaczy dobrze. –Lucas nalał sobie zupy.
Sięgnąwszy po kanapkę, Sylvainzapytał o poranną bitwę na śnieżki,a Zoe momentalnie podjęła swojąopowieść. Słuchał jej tak, jakby to była
najbardziej interesująca historia naświecie. Ani razu nie spojrzał przy tymna Allie, a jej żołądek znów zwinął sięw kulkę.
Nie docierało do niej, że on równieżmógł uznać ich pocałunek za niezbytdobry pomysł. Może też był tymwszystkim zakłopotany i chciał, żeby sięnigdy nie wydarzyło? A co jeśli to byłtylko jakiś chory żart?
Dręczona paranoją i narastającymzakłopotaniem poczuła nagle, że Sylvainsięga pod stołem w jej stronę. Niepatrząc na nią, splótł pod obrusem
swoje palce z jej palcami i trzymał tak,by pozostali niczego nie zauważyli.
Znowu poczuła trzepotanie motylichskrzydeł w brzuchu. To było takieniewłaściwe. Nie powinni tego robići w końcu musiała mu o tym powiedzieć.Przypomniała sobie jednak ichpocałunek i to, że po raz pierwszy odwieków nie czuła się samotna.
Ścisnęła jego dłoń pod stołem.Pozostali opowiadali właśnie, co
jeszcze straciła tego dnia – lepienieśnieżnego pirata, z obowiązkowymtrójkątnym kapeluszem i prawdziwym
mieczem w dłoni, masowy wyjazdpozostałych uczniów – ona jednakskupiała się bardziej na rzucaniuukradkowych spojrzeń w stronęSylvaina. Kiedy zauważył jej wzrok,delikatny uśmiech na jego twarzypodpowiadał, że myślą o tym samym.
Posiłek prawie już dobiegł końca,kiedy Allie nagle sobie o czymśprzypomniała. Zwróciła się do Rachel.
– Twój tata już wrócił z Londynu? –Szczyt G8 dobiegł końca i Patel miałbyć już z powrotem w szkole, ale Racheltylko potrząsnęła głową.
– Śnieżyca zablokowała drogi i miałproblemy z wydostaniem się z Londynu.Powinien dotrzeć dziś wieczorem.
Zaawansowani uczniowie NocnejSzkoły cały dzień odbywali jakieśspotkania, więc Allie nie miała okazjido rozmowy z Sylvainem. Zamiast tegoprzez większość czasu drzemałai czytała, a Rachel i Jo dotrzymywały jejtowarzystwa.
Do dziewiątej wieczorem zdążyławszystko odespać, a emocje gnębiące jąprzez ostatnie dwadzieścia czterygodziny sprawiły, że w żyłach płynęła
jej teraz czysta adrenalina. Stojącw szatni, nie potrafiła się już doczekaćwyjścia na patrol. Wszystkich uczniówNocnej Szkoły, którzy nie wyjechali,rozdzielono na zmiany, ona i Zoepatrolowały teren jako pierwsze.
Jako że noc była jeszcze zimniejszaniż poprzednia, przydzielono imwysokie śniegowce, sięgające aż dokolan, grubsze getry, puchowe kurtkii ocieplane rękawice.
Zoe zdążyła się już ubrać i staław rogu szatni w narciarskiej kominiarce,boksując powietrze.
– Jestem arktycznym ninja! –oznajmiła.
– Oczywiście. – Allie podniosła sięz ławki. – Kurde, jestem tak tymwszystkim poowijana, że ledwie sięruszam. Żaden ze mnie ninja, prędzejKubuś Puchatek.
– No tak, trzeba się trochę poruszać,żeby ubranie się jakoś ułożyło. – Zoepróbowała wyciągnąć nogę ponadgłowę, ale jej się nie udało. – To niebędzie proste. Mam nadzieję, że nikt siędziś nie będzie próbował tu dostać.Musiałybyśmy go stratować i przygnieść
naszym ciężarem.– W taką pogodę – stwierdziła Allie,
wychodząc na korytarz – nikomu się nieuda nawet dojechać w pobliże szkoły,co dopiero wedrzeć do środka.
Kiedy dotarły na górę, zastałySylvaina czekającego przy drzwiach.Udawał obojętność, lecz Alliewiedziała, że przyszedł specjalnie dlaniej. Patrząc mu w oczy, poczuła, żeznów robi jej się ciepło na sercu.
– Dogonię cię, Zoe – rzuciła, nieodrywając od niego spojrzenia.Dziewczynka wciąż próbowała
poprawić ubranie i niczego niezauważyła.
– W porzo – odpowiedziałai wypadła na zewnątrz, próbując kopaćróżne niewidzialne rzeczy.
Sylvain z wyraźnym rozbawieniemprzyglądał się umundurowaniu Allie.
– Cóż, przynajmniej mogę założyć,że nie zamarzniesz.
– Nie nabijaj się. Sam będzieszbiegał w takich ciuchach. – Uśmiechnęłasię w odpowiedzi. – I właściwie dopókinie trzeba się ruszać, to nie mam do nichżadnych zastrzeżeń.
Przyciągnął ją do siebie tak, żezetknęli się czołami. Jego ciepły oddechmusnął jej twarz. Czuła bijący od niegozapach kawy i drewna sandałowego.
– Uważaj na siebie, dobrze? –szepnął.
– Tak – odszepnęła, drżąc lekko.Wciąż powtarzała sobie, że to, co robią,jest niewłaściwe, i że nie powinna tegopragnąć. Stanęła na palcach i wycisnęłana jego ustach namiętny pocałunek.Kiedy się odsunęła, Sylvain ciężkodyszał, a jego oczy wyraźniepociemniały. – Widzimy się za trzy
godziny – rzuciła na pożegnanie.
– Popatrz tylko. – Zoe przedzierałasię przez sięgający jej do kolan śnieg. –Jak tu pięknie.
Biała kołderka okrywała wszystkiedrzewa, pokrywała każdy centymetrziemi i zmiękczała kontury krajobrazu.Na bezchmurnym niebie wisiał księżyc,nadając całemu światu niebieskawyodcień.
Śnieg poskrzypywał pod ich butami,a para oddechów unosiła się ku niebu.Ze względu na kilka warstw ubrań
postawienie każdego kroku wymagałosporego wysiłku. Allie ociekała potem,a twarz pod narciarską kominiarkąswędziała ją tak bardzo, że w końcumusiała zdjąć czapkę. Niosła ją terazw ręce.
Zoe wciąż chodziła w kominiarce,ale podwinęła ją na czoło, co sprawiało,że wyglądała jak włamywacz porobocie.
– Jeszcze nigdy nie słyszałam takiejciszy – przyznała Allie.
– Żadnych ptaków – zauważyła jejpartnerka. – Ani lisów. Albo po prostu
nie potrafimy ich usłyszeć, bo śniegtłumi wszystkie dźwięki.
Dochodziła jedenasta wieczorem.Skończyły już pierwszą turę patrolui rozpoczęły drugą, biegnąc po własnychśladach wzdłuż ogrodzenia. Zoe oswoiłasię już z wielowarstwowym ubioremi wysunęła naprzód, biegnąc ze swojązwyczajną zwinnością i tempem.
– Już kończymy – rzuciła. – Myślę,że zasłużyłam na kubek gorącejczekolady po powrocie.
Allie nie słuchała jej zbyt uważnie,wciąż rozmyślając o Sylvainie. Jego
zmiana rozpoczynała się dopieroo trzeciej nad ranem. Biorąc pod uwagę,że szkoła była praktycznie całkowicieopuszczona, istniała szansa, że uda imsię znaleźć jakąś chwilę dla siebie, nimSylvain pójdzie na patrol. Czuła, jak jejserce przyspiesza na myśl o kolejnychpocałunkach.
– Czekolada to dobry pomysł –zgodziła się odruchowo.
– Coś jest nie tak.Słowa Zoe wydawały się tak
wyrwane z kontekstu, że Allie przezchwilę nie wiedziała, o co jej chodzi,
a jej myśli nadal krążyły wokółczekolady. Dopiero później spojrzaław kierunku wskazanym przezdziewczynkę. Przed nimi rozciągał sięszkolny podjazd, sięgający aż dowielkiej, żelaznej bramy. Coś się jednaknie zgadzało. Allie zmrużyła oczy,przyglądając się szczegółom.
– Nie wiem, o co chodzi –przyznała. – Ale faktycznie coś mi tu niepasuje.
– Brama – wyjaśniła Zoe, patrząc nanią przestraszonym wzrokiem. – Ktośotworzył ją na oścież.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
31
– Ale jak ktoś mógł ją otworzyć? –Allie wpatrywała się w bramę, jakbymogła zamknąć ją wzrokiem. – Nierozumiem tego.
Mówiły szeptem, kucając pomiędzydrzewami. Obie z powrotem naciągnęłykominiarki.
– Nie powinna być otwarta –upierała się Zoe. – To jakaś pomyłka.
– A może to Raj? – przypomniała
sobie Allie. – Wrócił do szkołyi zapomniał zamknąć.
Nawet kominiarka nie była w stanieukryć sceptycznej miny Zoe.
– Raj? Serio, Allie?– Nie. Masz rację. Szybciej
wybudowałby nową bramę gołymirękami, niż zapomniał o zamknięciutej. – Wzięła głęboki oddech, żeby sięuspokoić. – Dobra, musimy się temuprzyjrzeć. W końcu do tego nasszkolono. Idź od tej strony. – Wskazałana budynek szkoły. – Sprawdź podjazdi pobocze, a ja sprawdzę z tej strony.
Krzycz, jeśli coś znajdziesz. Gdybym nieodpowiadała, biegnij po pomoc.
Zoe popędziła we wskazanymkierunku, a Allie z walącym ze strachusercem przyglądała się, jak dziewczynkaznika w ciemnościach.
Wydawała się taka malutka.Ruszyła w swoją stronę, kryjąc się
pomiędzy drzewami i wypatrującnajmniejszych nawet śladów. Wciążmyślała o swoim nocnym spotkaniuz Christopherem i o tym, jak Gabewyskoczył na nią znienacka z krzaków.Niczego wtedy nie usłyszała.
Poruszała się tak cicho, jak było totylko możliwe z sercem walącymw rytmie karabinu maszynowego,pozostawiając za sobą wyraźny ślad naśniegu. Biała pustka rozciągająca sięprzed nią nie miała jednak żadnychodcisków, śnieg był nienaruszony.Wciąż dręczył ją strach i nie wiedziała,co tu właściwie robi. To jakieśszaleństwo. Przecież byli tylko dziećmi.
Po sprawdzeniu podjazdu odwróciłasię do bramy i spojrzała w mrokrozciągający się za szkolnymogrodzeniem. Tam również nikogo nie
było.Miała właśnie wrócić do Zoe, gdy
nagle zauważyła coś na drodze, tuż zaogrodzeniem. Zmrużyła oczy, próbującsię lepiej przyjrzeć, ale odległośćokazała się zbyt duża.
Z gałęzi nad jej głową spadł śnieg,obsypując Allie srebrzystymi płatkami.Otrzepywała go właśnie z ramion, gdyzza chmur wyłonił się księżyc.Wykorzystując tę odrobinę światła,spojrzała raz jeszcze na drogę, ale nadalnie potrafiła określić, co widzi. Bezwątpienia było to coś różowego
i przypominało lalkę…Świat wokół niej nagle zamarł.Otwarła usta, próbując zawołać Zoe,
ale tak bardzo zaschło jej w gardle, żenie wydobyła z siebie żadnego dźwięku.
Zerwała się do biegu, minęła bramęi wypadła na drogę, a biegnąc, zdołaławreszcie uwolnić głos, który uwiązł jejw gardle, i wrzasnęła ze wszystkich sił,by przywołać partnerkę. Poruszanie sięw tych warunkach było koszmarem,przypominało brodzenie w gęstejmelasie. Jej stopy odmawiałyposłuszeństwa, a żebra zdawały się
miażdżyć płuca, walczące o każdyoddech.
Leżąca na środku drogi Jo miaładziwacznie podkulone nogi. Jej błękitneoczy wpatrywały się niewidzącymspojrzeniem w nocne niebo, a skóra byłarównie biała jak śnieg.
– Jo!? – Allie błyskawicznie zdarłarękawicę, pomagając sobie zębami,i sięgnęła do szyi przyjaciółki,sprawdzając tętno. Miała tak zdrętwiałepalce, że nie poczuła niczego pozazimnem bijącym od Jo.
– Co się dzieje, Allie? – Zoe
zatrzymała się tuż za bramą, patrząc nanią z niepokojem. W jej głosie słychaćbyło przerażenie.
– To Jo! – wrzasnęła Allie. –Biegnij do szkoły tak szybko, jakmożesz. Powiedz im, że Nathaniel jestgdzieś w pobliżu. Sprowadź pomoc,Zoe!
– Czy ona żyje?– Biegnij, Zoe! – zawołała głośno,
czując narastające przerażenie i gniew.Zoe też musiała to wyczuć, ponieważruszyła, nim Allie zdążyławypowiedzieć jej imię, i nie słyszała,
gdy krzyk zamienił się w gwałtownyszloch. – Jo! Słyszysz mnie!? – Allieklęczała obok przyjaciółki, szukającjakichś widocznych ran lub okaleczeń.Z początku niczego nie dostrzegła,dopiero światło księżyca oświetliłociemną plamę, rozlewającą się naśniegu. – Ratunku!
Przez sekundę zupełnie się pogubiłai by powstrzymać rozpacz i smutek,które przejmowały nad nią kontrolę,musiała sobie przypomnieć, jak sięoddycha.
– Nie wiem, co robić, Jo! – Jej głos
brzmiał dziwnie, cicho i dziecinnie.Czując łzy zamarzające na policzkach,zamknęła na chwilę oczy i próbowałasię skupić na tym, co powinna zrobić.Musi jakoś zatamować to krwawienie.
– Allie… – Jo włożyła mnóstwowysiłku w to, by przemówić. Alliemomentalnie otwarła oczy.
– Jo! Co się stało? Co oni ci zrobili?– Allie… – powtórzyła Jo tak cicho,
że dziewczyna musiała się nad niąpochylić, aby cokolwiek zrozumieć. –To Gabe. – Powoli oblizałaspierzchnięte usta. – Dałam się…
wrobić.Jej słowa stały się niesłyszalne,
a skóra jeszcze bledsza.– Posłuchaj. – Allie z trudem
zachowywała spokój w głosie, wiedząc,że panika w niczym im nie pomoże. –Wszystko będzie dobrze. Posłałam popomoc. Tylko się trzymaj, Jo.
I wtedy cały świat ogarnęłaciemność.
Allie poczuła, jak jej stopyodrywają się od ziemi. Nie mogła ruszyćani rękami, ani nogami i niczego nie
widziała. Ktoś ją niósł.Wrzeszcząc ze wszystkich sił
wewnątrz tego czegoś, co zakrywało jejgłowę, wierzgała dziko nogamiw ciężkich śniegowcach. W pewnejchwili udało jej się w coś trafići poczuła dziką satysfakcję, słysząccichy jęk. Ktokolwiek ją niósł, musiałpoluzować chwyt, bo znów miała gruntpod stopami. Zaparła się o ziemięi prawie udało jej się uwolnić, gdy cośją walnęło i upadła na śnieg. Przezchwilę nie mogła się ruszyć, czując bólwe wszystkich żebrach.
Znów ją podniesiono, a wokół jejszyi zacisnęło się czyjeś ramię.
– Wierzgaj dalej, a też zginiesz. –Usłyszała aż nazbyt znajomy głosGabe’a. Towarzyszył mu metalicznytrzask. Nagle znalazła sięw samochodzie. Zawadziła ramieniemo drzwi i uderzyła o coś głową.
– Ostrożnie. – Odezwał się jakiśinny głos. – Mówił, że mamy na niąuważać. Sam słyszałeś.
– Nic jej nie będzie. – Gabe zająłmiejsce obok Allie. – Jedź.
Samochód ruszył, a dziewczyna
próbowała zapanować nad swoimroztrzęsionym ciałem. Z początku jechalipowoli, pojazd jednak szybko nabrałprędkości, gnając po drodze, której niemogła zobaczyć. Asfalt pod kołamimusiał być jednak oblodzony, autobowiem co chwilę wpadało w poślizg.
– Uważaj! – wrzasnął Gabe takblisko jej ucha, że aż podskoczyła.Kierowca zwolnił.
Nie wiedząc, czy Zoe uda się zdążyćna czas, Allie wciąż zastanawiała się,jak uciec i pomóc Jo.
– Wcale nie musisz tego robić,
wiesz? – Wysiliła się na spokojny tongłosu, powstrzymując zęby przedszczękaniem.
Gabe zaśmiał się paskudnie.– Mógłbyś mnie po prostu puścić.
Sam pewnie nie wiesz, czego Nathanielode mnie chce.
– Zamknij się! – ryknął takgwałtownie, że uderzyła głową o drzwii zadzwoniło jej w uszach. Ruchpozwolił jej jednak uwolnić ręce tak,żeby nikt tego nie zauważył.
Przez dłuższą chwilę jechali pozaskakująco prostej drodze. Allie
wstrzymała oddech i zaczęłanasłuchiwać. Gabe dyszał tuż obok niej,sam dźwięk wystarczył, by przyprawićją o gęsią skórkę.
Nie wiedziała, jak daleko udało imsię odjechać, kiedy nagle samochódstanowczo zbyt szybko wszedł w kolejnyzakręt. Nawet z zawiązanymi oczamipotrafiła wyczuć, że kierowca próbujeodzyskać panowanie nad pojazdem.Błyskawicznie rzuciła się do przodu,sięgając na ślepo w jego stronę. Poczułapod palcami włosy i twarde kościczaszki.
Postąpiła tak, jak ją nauczono.Wepchnęła mu palce w oczy.
Ktoś wrzasnął, a samochódgwałtownie skręcił. Gabe złapał jej rękęi przeklinając na głos, próbował jąodciągnąć, ona jednak nie poluzowałauchwytu, wciąż wbijając paznokciew oczy kierowcy. Kiedy samochódzaczął wirować, Gabe przeczołgał sięponad siedzeniami, próbując złapać zakierownicę, było już jednak za późno.Pojazd uderzył w coś z ogłuszającymhukiem, a świat odwrócił się do górynogami.
Zastanawiała się, czy wciąż jeszczeżyje.
Niczego nie widziała i wszystko jąbolało. Nie potrafiła ruszyć lewą ręką,a w jej plecy wbijało się coś twardego.Najgorsze były jednak mokre i zimnekrople, kapiące na jej twarz.
Uniosła prawą rękę, by dotknąćgłowy. Wyczuła pod palcami warstwęmateriału i szarpnęła ją do góry.Uwolniwszy się z worka, poczuła, jakjej ramię płonie żywym ogniem.
Wreszcie mogła się rozejrzeć, choćto, co widziała, nie miało żadnego
sensu. W ciemnościach miała wrażenie,że kierownica znajduje się gdzieś nadjej głową. Patrząc na wiszące do górynogami kluczyki, wciąż tkwiącew stacyjce, dopiero po chwiliuświadomiła sobie, że leży na dachuprzewróconego samochodu.
Ignorując ból, odwróciła głowę nalewo i zobaczyła zakrwawioną twarz,wpatrującą się w nią niewidzącymi,błękitnymi oczami, tak niepokojącopodobnymi do oczu Jo. To ciężarGabe’a nie pozwalał jej uwolnić lewegoramienia. Wydawało jej się, że chłopak
nie żyje, ale nie była pewna.Spróbowała go przesunąć, jęcząc
z przerażenia, ale ciało okazało sięstrasznie ciężkie, a każdy, najmniejszynawet ruch, wywoływał kolejną falębólu w ramieniu. Zaparłszy się nogamii zdrową ręką, uwalniała się centymetrpo centymetrze, wkładając w towszystkie siły. Po wszystkim ponownieopadła na plecy i leżała, ciężko dysząc.Z wysiłku pociemniało jej w oczachi bała się, że za chwilę zemdleje. W jejgłowie ciągle wrzeszczał piskliwy głos,każący jej jak najszybciej wydostać się
na zewnątrz.Przesunęła się mozolnie ku drzwiom
i zauważyła, że lewą rękę ma zupełniebezwładną. Po prostu wisiała.
Sięgnęła prawą dłonią do klamki.Z początku nic się nie stało. Szarpnęłamocniej i usłyszała trzask odskakującejzapadki. Westchnęła z ulgą i pchnęładrzwi do przodu. Uchyliły się na jakieśćwierć metra i utknęły w śniegui gałęziach.
Allie, jęcząc z bólu, zmieniłapozycję i zaparła się plecami o ciałoGabe’a. Położyła stopy na drzwiach
i kopnęła w okno.I jeszcze raz.Każdy kopniak przynosił kolejną falę
bólu, drzwi na szczęście poddały się potrzecim, otwierając na tyle, że mogławydostać się na zewnątrz. Wypełzłanogami naprzód i przewróciła się nakolana z agonalnym jękiem. Przezchwilę tylko klęczała, próbującpowstrzymać płacz.
Przez gałęzie drzew przebijało siędelikatne światło księżyca. Wymacałaprawą ręką gruby konar i używając gojako laski, wstała powoli na równe nogi.
Zacisnęła zęby z bólu. Kompletniezdezorientowana obróciła się wokółwłasnej osi – nie mogła dostrzec nigdziedrogi.
Samochód rozbił się w lesie.Nie mając pojęcia, gdzie się
znalazła, i z trudem zachowującprzytomność, pokuśtykała na tyłsamochodu, gdzie musiała chwilęodpocząć. Ruszyła stamtąd po śladachpozostawionych przez opony,przedzierała się przez krzaki w stronępobocza wąskiej, wiejskiej drogi.
Jej lewe ramię wciąż wisiało
bezwładnie, więc kulejąc na pustejdrodze, podtrzymywała je prawą ręką,w obawie, że doznała jakichś trwałychuszkodzeń. Szła tak prędko, jak tylkopotrafiła, coś jej bowiempodpowiadało, że powinna jaknajszybciej oddalić się od porzuconegosamochodu.
Zobaczyła ślady gwałtownegohamowania w miejscu, w którymkierowca stracił kontrolę nad pojazdem,zanim rozbili się w lesie. Nie potrafiłajednak dojrzeć reszty drogi, obraz przedoczami dziwnie się rozmazywał. Kiedy
sięgnęła ręką, żeby przetrzeć oczy,zobaczyła krew na swoich palcach.Patrzyła na nią, niezdolna do żadnychemocji czy zaskoczenia.
Gdzieś w oddali słychać było jazgotsamochodowego silnika, nie potrafiłajednak określić kierunku, z któregodochodził. Próbowała przyspieszyćkroku, ale wciąż ją rzucało z boku nabok, a śnieg zaczęły znaczyć szkarłatnekrople jej krwi.
Kiedy Allie zobaczyła nadjeżdżającez przeciwka auto, była już zbytwyczerpana, żeby usunąć się z drogi.
Zgarbiła ramiona z bólu, uniosła prawądłoń, jakby wierzyła, że w ten sposób gozatrzyma, i popatrzyła prostow zbliżające się reflektory.
Pojazd zahamował. Słyszała trzaskotwieranych drzwi, ale wciąż oślepiałyją światła. Chwila zdawała sięprzeciągać w nieskończoność.
– Kto to? – próbowała zapytać przezzaciśnięte zęby, ale nie wiedziała, czywydobyła z siebie choć słowo.
– Allie? To ty? – Odezwał się naglemęski głos. Jego właściciel zrobił krokw jej stronę i wreszcie mogła dostrzec
jego przerażoną twarz.Raj Patel.Upadła w jego wyciągnięte ramiona.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
32
Złociste światło. Miękki koc.Ciepło. Ból.
Słyszała otaczające ją głosy, alewciąż nie potrafiła się obudzić.
– Co z nią?– Nadal nieprzytomna.– W jakim jest stanie?– Raczej nie najlepszym. Sam
zresztą na nią popatrz, na Boga.
Ktoś przytrzymał ją za rękę, szepcąccoś do ucha.
Delikatne ukłucie.Cisza.
Allie otworzyła oczy z ciężkimwestchnieniem. Miała wrażenie, że ktośskleił jej powieki. Powoli pokójzaczynał odzyskiwać kontury. Otaczałają biel. Białe łóżko. Białe światłoprześwitujące zza białej zasłony. Białeściany.
Bolała ją absolutnie każda część
ciała. Kiedy oblizała usta, wydały jejsię opuchnięte i poranione. Próbowałacoś powiedzieć, ale miała zbyt suchow gardle.
Strasznie chciało jej się pić.Z trudem odwróciła głowę w prawą
stronę. Każdy ruch sprawiał dodatkowyból. Sylvain spał na krześle przy jejłóżku, z ramionami skrzyżowanymi napiersi. Sprawiał wrażenie bardzomłodego i bezbronnego.
Jęknęła z bólu, próbując godosięgnąć ręką. Momentalnie otworzyłoczy, które w świetle lamp jarzyły się
niczym klejnoty.– Allie? – Pochylił się, biorąc ją za
rękę. – Już dobrze. Jesteś bezpieczna.Czuła się dziwnie, jakby otaczał ją
jakiś kokon, sprawiający, że wszystkiedźwięki zdawały się przytłumione.
– Miałaś wypadek – powiedziałSylvain.
– Wiem – szepnęła, a jej słowarównież wydawały się dziwnie ciche. –Byłam przy tym.
Na jego twarzy powoli zakwitłuśmiech pełen ulgi. Ucałował jądelikatnie w palce.
– Pani doktor! – zawołał, oglądającsię przez ramię. Sekundę później stanęłaobok niego ubrana na biało kobieta.
– Witaj, Allie. – Zmierzyła jązmartwionym spojrzeniem. – Nie ruszajsię.
Złapała ją za nadgarsteki sprawdziła jej tętno, patrząc nazegarek. Później rzuciła okiem naaparaturę stojącą przy łóżku i zapisałacoś na kartce.
– Jak się czujesz? – zapytała.– Boli. Pić.– Zaraz przyniosę ci jakieś środki
przeciwbólowe. – Podała Sylvainowikubek ze słomką. – Małe łyki. Niepozwól jej wypić za dużo. Zarazwracam.
Przytrzymał kubek przy jej ustach.Chłodna woda była tak dobra, żenajchętniej wypiłaby wszystko, aleodsunął słomkę od jej warg. Nieprotestowała. Picie również sprawiałojej ból.
Poszukała wzrokiem jego oczu.– Jo?Jego twarz skamieniała.– Nic nie mów, Allie. Lekarka
mówiła, że masz się nie ruszać. Wkrótceporozmawiamy.
Ogarnęła ją panika. Stojący obokłóżka pulsometr zapiszczałostrzegawczo.
– Jo!?– Pani doktor! – Sylvain podniósł
się częściowo z krzesła, patrząc przezramię.
– Już jestem. – Stanęła obok niego zestrzykawką w ręku. – Nie ruszaj się,proszę. – Spojrzała na Allie. – Musiszleżeć nieruchomo.
Dziewczyna przyglądała się
bezsilnie, jak zawartość strzykawkitrafia do kroplówki. Coś się niezgadzało, ale nie wiedziała, co to mogłobyć. A potem przestało ją tointeresować.
Zapadła ciemność.
Kolejny raz obudziła się wieczorem.Jej łóżko oświetlał złocisty blask nocnejlampki. Tym razem na krześle siedziałaIsabelle, pogrążona w lekturze jakichśdokumentów. Jej okulary zjechały naczubek nosa.
Allie próbowała zawołać ją po
imieniu, ale ponownie miała zbytwysuszone gardło. Dyrektorka musiałajednak wyczuć jej ruch, ponieważpochyliła się w jej stronę, odkładając nabok papiery.
– Allie, proszę. – Przytrzymała przyjej ustach szklankę z wodą.
Dziewczyna wciąż czuła, że maopuchniętą twarz, ale ból nieco zelżał,więc odwróciła głowę, rozglądając siępo pustym pokoju.
– Sylvain?Dyrektorka pochyliła się ku Allie,
mierząc dziewczynę posępnym
spojrzeniem.– Odesłałam go do pokoju, żeby się
trochę wyspał. Siedział tutaj całymidniami. Jest wyczerpany.
– Całymi dniami? Jak długo…– Byłaś nieprzytomna od trzech dni.
Masz bardzo poważne obrażenia głowy.I złamaną lewą rękę.
Allie skinęła powoli głową,pokazując, że nie była zaskoczona tymiinformacjami, a potem ponowniepopatrzyła prosto w oczy Isabelle.
– Jo?Odpowiedź nastąpiła po długiej
chwili milczenia. Dyrektorka mówiłaspokojnym, cichym głosem, jakbyprzećwiczyła już wcześniej te słowa.
– Jo nie dała rady, Allie.Ktoś jęknął. To mogła być ona.
Isabelle mocno ścisnęła jej dłoń.– Zoe biegła tak szybko, jak mogła,
błyskawicznie dotarliśmy na miejsce,ale Jo straciła zbyt wiele krwi. –Kolejna długa chwila ciszy. – Była jużmartwa, kiedy ją znaleźliśmy.
– Jak? – Allie poczuła łzęspływającą po policzku.
– Znaleźliśmy różne rzeczy w jej
pokoju. – Isabelle z trudem opanowaładrżenie dolnej wargi.
– Co? – Allie właściwie nie musiałapytać, domyślała się, jaka będzieodpowiedź.
– Listy i notatki – potwierdziła jejdomysły dyrektorka. – Od Gabe’a.
Serce Allie ponownie wezbrałonienawiścią.
– Komunikowali się ze sobą już odjakiegoś czasu. Pisał, że chce z niąporozmawiać, że za nią tęskni i pragnieją przeprosić. Ciągle grał na jejuczuciach, wiedząc, że ona nie potrafi
o nim zapomnieć. Musieli się umówić naspotkanie tej nocy. Kiedy się tampojawiła, brama była otwarta. Kłócilisię. Miał ze sobą nóż…
– Och, Jo… – Allie zaniosła sięszlochem i puściła rękę Isabelle. Zakryładłonią twarz. Czy to ona ponosiła za towinę? Przecież na swój sposób Jodawała jej sygnały ostrzegawcze,skarżąc się, że nigdy nie miała szansyzapytać Gabe’a, dlaczego to zrobił.Allie mogła się domyślić, że będziechciała się tego dowiedzieć i umówi sięz nim na spotkanie.
– Zrobiłaś wszystko, co możliwe. –Isabelle również przestałapowstrzymywać się od płaczu. – Nikt jejnie mógł uratować.
Allie wciąż w to nie wierzyła.
Następnego ranka w drzwiachstanęła Rachel, niosąc kubek z parującąkawą i miskę owsianki. Miałazaczerwienione i podpuchnięte oczy, alestarała się trzymać fason.
– Nie wiedziałam, czy cię tuw ogóle karmią – stwierdziła zesmutnym uśmiechem. Usiadła na krześle
i zamieszała owsiankę. – Taka jaklubisz, z brązowym cukremi cynamonem.
Poraniona szczęka i gardłosprawiały, że przełykanie było bolesne,ale ku swojemu zaskoczeniu Allieodkryła, że była głodna. Rachel karmiłają niewielką łyżeczką, czekająccierpliwie, aż połknie poprzedniąporcję. Kiedy Allie się najadła,przyjaciółka zamknęła drzwi, przesunęłastolik i usiadła obok niej na łóżku,uważając, by nie urazić jej złamanejlewej ręki. Dopiero wtedy opowiedziała
o wszystkim, trzymając ją za zdrowądłoń.
Listy Gabe’a trafiały do Jonajprawdopodobniej za pośrednictwemszpiega Nathaniela. Ostatni musiałdotrzeć w czasie balu i toprawdopodobnie ów szpieg był źródłempaniki, jaka wtedy wybuchła. Dziękitemu kurier mógł się pod osłoną nocyprzedostać do pokoju Jo i zostawićliścik. Nie wiedziano, czy Jo znałatożsamość szpiega ani czy odpisywałana te wiadomości.
– To ta osoba musiała wczoraj
otworzyć bramę – wyjaśniła Rachel.Serce Allie waliło tak głośno, że ażdudniło jej w uszach. – Bramę otwierasię za pomocą pilota przechowywanegow gabinecie Isabelle. Nie ma innejmetody. Ktokolwiek to zrobił, musiałbyć pewien, że jego obecnośćw gabinecie pozostanie niezauważona.Najprawdopodobniej jest to jedenz nauczycieli lub starszych uczniówNocnej Szkoły.
Allie znów musiała walczyć o każdyoddech.
Isabelle i Raj przypuszczali, że
kierowca zatrzymał auto w lesie, jakieśtrzydzieści metrów od bramy. Z tegomiejsca Gabe poszedł pieszo naspotkanie z Jo.
– Nie wiemy, dlaczego ją zabił.Może zagroziła, że opowie o tymmojemu tacie albo Isabelle. – DłońRachel była przyjemnie ciepła. –A może chciał ją tylko zranić,ale posunął się za daleko. Tak czy siak,tata twierdzi, że Gabe musiał znaćrozkład patroli i wiedział, że będziesztam z Zoe. Miał również świadomość,że jedynym, co może wyciągnąć cię za
bramę, jest pomoc komuś, kogo kochasz.Po policzkach Allie potoczyły się
łzy, które wsiąknęły w poduszkę.Zamknęła oczy, chcąc, żeby ta historiasię już skończyła.
– Po tym, co zrobił, zaczaił sięw pobliżu i czekał, aż przyjdziesz jejz pomocą. – Ramiona Allie wciążtrzęsły się od szlochu. Rachel równieżpłakała, gładząc ją po włosach. – Nieprzewidział jednak tego, że potrafisz siętak dzielnie bronić.
Jo została pochowana w wigilię
Bożego Narodzenia na londyńskimcmentarzu Highgate. Z brakuciekawszych wiadomości w okresieświątecznym sprawą zainteresowały sięwszystkie czołowe gazety, donosząc napierwszych stronach o tragicznej śmiercipięknej, bogatej nastolatki, która zginęław wypadku samochodowym.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
Epilog
Dziesięć kroków. Jedenaście.Dwanaście…
Allie szła powoli korytarzem,próbując nie zwracać uwagi na ból. Odgabinetu lekarskiego do okna na końcudzieliło ją siedemnaście kroków,trwających całą wieczność. Tyle samodo schodów. Szurając kapciami niczymzombie, czuła, jak trzęsą jej się nogi.
– Wciąż ćwiczysz? – Pielęgniarka
zmierzyła ją łagodnym spojrzeniem. –Coraz lepiej ci idzie.
Allie zrobiła ostatni krok, zaciskajączęby z wysiłku, i zatrzymała się, abyodetchnąć.
– Dziękuję. – Spróbowała sięuśmiechnąć, ale obawiała się, że nicz tego nie wyszło. Uśmiechanie sięw ostatnich czasach przychodziło jejz ogromnym trudem.
– Tylko nie przeszarżuj – ostrzegłapielęgniarka, kierując się ku schodom. –Ćwicz powoli.
Spod lewego oka Allie zniknęły już
bandaże i prawie odzyskała w nimwzrok, choć wciąż było opuchnięte. Naczole, tuż pod linią włosów, miała długiszew w miejscu, gdzie o coś potężnieuderzyła. Jej lewa ręka i ramię wciążodstawały pod dziwnym kątem,opakowane w gips.
– Dobra. – Westchnęła, dodającsobie animuszu i rozpoczynając mozolnąwędrówkę w drugą stronę.
… pięć kroków, sześć, siedem…– Jesteś pewna, że powinnaś to
robić sama?Spojrzała w górę i zobaczyła
Cartera, który przyglądał się jej zeszczytu schodów.
– Dopóki się nie przetrenuję, to tak.– A przetrenowałaś się? – W jego
oczach krył się smutek.– Chyba tak.– Tak mi się właśnie wydawało.– A co u ciebie… – Popatrzyła na
niego z troską. – Wiesz… po tymwszystkim.
Od śmierci Jo widziała go tylko raz,był wtedy blady i sprawiał wrażeniezagubionego, ale ona potrafiła się skupićwyłącznie na swoim żalu oraz braku
środków przeciwbólowych i niepowiedziała niczego sensownego.
– Nie wierzę, że na serio mnie o tozapytałaś – stwierdził. – Nie mają tutajluster?
– Nie. Lekarze nie odbijają sięw lustrach i doprowadza ich to doszaleństwa.
– Wydawało mi się, że to wampirytak miały.
– Kto to odróżni. – Wzruszyłaramionami i momentalnie skrzywiła sięz bólu. Nie powinna nimi ruszać.
– Cóż, nie jestem jakoś szczególnie
zajęty, więc pozwolisz, że potowarzyszęci przez chwilę w tej pasjonującejwycieczce. Uwielbiam tutejszekrajobrazy: łazienka, łóżko, schody,ściana…
Próbował ją rozweselić, jakwszyscy, sam był jednak tak smutny, żenie przynosiło to żadnego efektu.
– Poznałem twoich rodziców –poinformował, trzymając ją za zdrowąrękę. – Wydawali się całkiem mili.
– Jesteś pewien, że to byli oni? –Allie zacisnęła zęby i zrobiła kolejnykrok. – Bo wydaje mi się, że mogłeś ich
z kimś pomylić.– Mówili o sobie państwo
Sheridan. – Prawie się uśmiechnął. –Więc tak, jestem tego pewien.
– Nie ufaj ich słowom. – Allieciężko dyszała z wysiłku. – W każdymrazie, skoro już się lepiej czuję, moglibyjuż pojechać do domu.
– Myślę, że to dobrze, że do ciebieprzyjechali.
Nie odpowiedziała.– Mogę cię o coś zapytać? –
odezwał się ponownie, gdy dwukrotnieprzemierzyli korytarz. – Po co ty to
właściwie robisz?– Powiedzieli, że puszczą mnie na
dół dopiero wtedy, kiedy przejdę tenkorytarz dziesięć razy z rzędu bezomdleń i upadków – wyjaśniła. –A naprawdę bardzo chcę zejść na dół.
– Ile już dzisiaj przeszłaś? – zapytał,gdy dotarli do okna.
– Osiem. – Musiała z wyczerpaniaoprzeć się o ścianę. Carter przyglądałjej się z wyraźnym niepokojem.
– Może powinnaś na tympoprzestać?
Wzruszyła ramionami i znów się
skrzywiła.– Ależ skąd. Ja się tym rozkoszuję. –
Odgarnęła spoconą grzywkę z czoła. –Jeśli się zmęczyłeś, to oczywiściemożesz odpocząć.
Niespodziewanie pochylił się w jejstronę i przycisnął usta do jej czoła.
– Strasznie mi przykro, Allie –szepnął.
Odwróciła wzrok i zamrugała,powstrzymując łzy, które mogłybypłynąć bez końca.
– Mnie również. Nie potrafię sięz tym pogodzić ani w to uwierzyć.
Strasznie za nią tęsknię.Spróbowała zrobić następny krok
i straciła równowagę. Carter był jednakna to przygotowany, złapał ją bowiemnatychmiast i zaczął prowadzić w stronępokoju.
– W porządku, panienko Sheridan –oznajmił. – Myślę, że wystarczy ci jużtych ćwiczeń.
Bez żadnych protestów dała sięzaprowadzić do łóżka. Okrył jej nogikołdrą i przesunął stolik na miejsce.Kiedy wszystko było gotowe, ruszył dodrzwi. Przez minutę myślała, że wyjdzie
bez pożegnania, ale odwrócił się i razjeszcze na nią spojrzał.
– Oddychaj, Allie – powiedział.Skinęła głową, próbując się nie
rozpłakać. Leżąc w ciszy, liczyła jegokroki, oddalające się w korytarzu. Kiedyumilkły, wyszeptała odpowiedź:
– Zawsze.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
Podziękowania
Gdyby nie długie spacery z moimmężem Jackiem Jewersem, nienapisałabym żadnej ze swoich książek.To on wysłuchuje moich spanikowanychtyrad i pomaga mi znaleźć rozwiązania,najczęściej na chwilę przed tym, nimnasz pies wskoczy do strumienia,ochlapując nas wodą. Dziękuję Ci,Ukochany, za Twoją cierpliwość,czułość i geniusz.
Chciałabym również uściskaćwszystkich pracowników wydawnictwaAtom, a zwłaszcza moją błyskotliwąredaktorkę Samanthę Smith, któraczytając moje pierwsze szkice,przechylała na bok głowęi pytała: „A może…?”, dzięki czemuksiążka stała się o wiele lepsza.Dziękuję również Katherine Agar za to,że pozwalała mi być ze wszystkim nabieżąco i podsyłała paczki wypełnioneksiążkami. Wielkie dzięki należą sięrównież Sandrze Ferguson, która wiedoskonale, że nie umiem napisać bez
błędu nawet najprostszego słowai potrafi to wszystko naprawić.
Nie przeczytalibyście niniejszejopowieści, gdyby nie moja agentkaMadeleine Milburn, walcząca o mojesprawy niczym tygrysica. Dziękuję za to,że jesteś moją przyjaciółkąi obrończynią. Razem jesteśmy w staniepodbić świat!
Dziękuję także moim muzom – KateBell, Hélène Rudyk i Laurze Barbey,które poznały tę książkę przedwszystkimi innymi. Doceniam, żeznalazłyście dla mnie czas, kocham Was
za uczciwość i mądre rady. To dziękiWam mój tekst stał się lepszy.
Moim dobrym przyjaciołom –Markowi Laceyowi i Paulowi„Harry’emu” Harrisonowi – dziękujęnatomiast za użyczenie swoich nazwisk.To doskonałe nazwiska.
Ostatnie podziękowania należą sięzaś „Blacks” przy Dean Streetw Londynie – za to, że jest prawdziwymschronieniem dla pisarzy, i za to, żepozwoliliście mi na złamanie Zasadi korzystanie z laptopa po osiemnastej.Rozdział dwunasty jest CAŁY WASZ.
===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
C.J. Daugherty to była dziennikarkaśledcza, zajmująca się tematykąpolityczną i kryminalną, jest równieżautorką kilku książek podróżniczychopisujących Irlandię i Francję. Chociażjuż lata temu zrezygnowała z opisywaniaspraw kryminalnych, nigdy nie przestałają fascynować natura przestępcówi ludzi, którzy próbują ich powstrzymać.Cykl Wybrani to owoc tej długotrwałej
fascynacji.C.J. mieszka na południu Anglii
wraz z mężem i menażerią domowychpupili.
Więcejinformacji o autorce na www.cjdaugherty.com.===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh
Tytuł oryginału: Night School. Legacy
Copyright © 2013 by Christi Daugherty
Copyright © for the translation byMartyna Bielik
Projekt okładki: Małgorzata Podkowa-Domańska
Fotografie na okładce: postaci nafroncie i grzbiecie – BartłomiejPodkowa, las – © andreiuc88 /
Fotolia.com, mężczyzna – ©Nordreisender / Fotolia.com, pies – ©
hemlep / Fotolia.com
Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska, Anna Małocha
Opracowanie typograficzne książki:Daniel Malak
Korekta: Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl, Anna Woś /
d2d.pl
ISBN 978-83-751-5856-4
www.otwarte.eu
Zamówienia: Dział Handlowy, ul.Kościuszki 37, 30-105 Kraków, tel. (12)
61 99 569Zapraszamy do księgarni internetowejWydawnictwa Znak, w której można
kupić książki Wydawnictwa Otwartego:www.znak.com.pl
Plik opracowany na podstawieDziedzictwo, wydanie I, Kraków 2013
Plik opracował i przygotował Woblink
woblink.com===LUIgTCVLIA5tAm9Pfk19T3hPbw13HmsGMQBAJ0orQi4AYwxh