Opracowanie graficzne serii: Jerzy Kępkiewicz Ilustracja na okładce: Dariusz Sosnowski Redaktor: Barbara Kosiorek-Dulian Redakcja map: Maria Stępniowska Redaktor techniczny: Bożena Nowicka Korekta: Iwona Brzezińska
© Copyright by Bogusław W. Winid, Warszawa 1995
ISBN 83-11-08413-0
WSTĘP
Krzysztof Kolumb był pierwszym Europejczykiem, który 28 października 1492 r. ujrzał Kubę. Z pokładu „Santa Marii" roztaczał się bajkowy widok karaibskiej wyspy, zachęcający do pozostania na stałe w tym urokliwym miejscu. Na Kubie nie znaleziono jednak złota, co spowodowało, iż od jej odkrycia do pełnej kolonizacji upłynął dość długi okres. Wyspa miała wszakże walory, które stały się przyczyną ekspansji Hiszpanii. Okazały się nimi wspaniałe zatoki, gdzie można było zbudować przystanie dla statków transportowych i okrętów wojennych mocarstwa Filipa II. Na północy wyspy powstał między innymi port w Hawanie, na południu zaś w Cienfuegos i Santiago. Stąd wypływały słynne konwoje przewożące skarby obu Ameryk do Europy.
W XVIII wieku Kubę dwukrotnie usiłowali opanować Anglicy. W 1741 r. nie zdołali zdobyć Santiago. Podczas wojny siedmioletniej (1756-1763) zaatakowali ponownie. Tym razem z większym powodzeniem, opanowując w 1762 r. Hawanę. Na mocy pokoju paryskiego z 1763 r. Hiszpanie odzyskali jednak miasto i znacznie rozbudowali jego fortyfikacje.
W XVIII wieku życie na wyspie zdominowała gospodarka plantacyjna. Latyfundia przynosiły duże zyski, zwłaszcza dzięki taniej niewolniczej sile roboczej. Z czasem przywożeni z Afryki Murzyni stanowili jedną trzecią ludności kraju. Wyspa szybko zyskała miano „perły Antyli". Gdy
w początkach XIX wieku nastąpił rozpad kolonialnego imperium Hiszpanii, Kuba jako jedna z nielicznych opowiedziała się za pozostaniem w jego strukturze. Zainteresowanie wyspą zaczęły jednak przejawiać mocarstwa europejskie oraz przede wszystkim Stany Zjednoczone.
Rozwój terytorialny młodej republiki amerykańskiej kierował się głównie na zachód, lecz leżąca blisko brzegów opanowanej właśnie przez Unię Florydy wyspa zwracała uwagę polityków w Waszyngtonie. Już w 1823 r. sekretarz stanu John Quincy Adams, stwierdził, iż Kuba ma duże znaczenie polityczne i handlowe dla Unii, dlatego jej ewentualne opanowanie przez Wielką Brytanię będzie niemożliwe do pogodzenia z interesami Stanów Zjednoczonych. Adams jako pierwszy rozpatrywał możliwość zakupu wyspy od Hiszpanów. Przewidywał też, iż w ciągu najdalej 50 lat Kuba stanie się jednym ze stanów Unii.
W 1848 r. prezydent James Polk złożył pierwszą formalną ofertę zakupu wyspy od Hiszpanii. Amerykanie proponowali sumę 100 milionów dolarów. Odpowiedź Madrytu była jednak negatywna. Słynne stało się zdanie hiszpańskiego dyplomaty, iż „Hiszpanie woleliby, aby wyspa pogrążyła się w falach oceanu, niż została sprzedana jakiemukolwiek obcemu mocarstwu".
Trzy lata później Kubę próbował zdobyć oddział awanturników amerykańskich dowodzonych przez Wenezue- lczyka Narciso Lopeza i „bezrobotnego", po zakończeniu wojny z Meksykiem, absolwenta West Point Williama S. Crittendena. Zebrali oni w Nowym Orleanie 500 ochotników i licząc na wybuch antyhiszpańskiego powstania wylądowali na wyspie. Spotkał ich jednak srogi zawód. Nikt nie był zainteresowany walką z wojskami hiszpańskimi. Te dość szybko rozbiły niedoszłych wyzwolicieli. Pięćdziesięciu z nich, w tym Lopez i Crittenden, rozstrzelano w Hawanie. Innych wysłano do więzień w Afryce. Na wieść o tym w Nowym Orleanie doszło do rozruchów
ulicznych, podczas których splądrowano hiszpański konsulat. Prezydent Miliard Fillmore nie był jednak zwolennikiem nadawania sprawie dalszego biegu i szybko doprowadził do porozumienia z Hiszpanami.
W 1854 r. przedsięwzięto o wiele poważniejszą inicjatywę dotyczącą Kuby. Podczas konferencji ambasadorów amerykańskich z Anglii, Francji i Hiszpanii, która odbyła się w belgijskiej Ostendzie, sformułowano program zakupu wyspy, tym razem za 120 milionów dolarów. Zdaniem ambasadorów, gdyby rząd hiszpański odmówił negocjacji, należałoby rozpatrzyć możliwość zdobycia wyspy siłą. „Manifest ostendzki" uzasadniał konieczność przejęcia kontroli nad wyspą nie tylko względami międzynarodowymi, lecz także wewnętrznymi. Sugerowano bowiem ewentualność wybuchu powstania murzyńskiego i przejęcia Kuby przez byłych niewolników. To mogłoby stanowić zachętę i przykład dla niewolników w południowych stanach Unii.
Tekst „Manifestu ostendzkiego" w niejasnych okolicznościach przedostał się do prasy. W stanach północnych spotkał się ze zdecydowaną krytyką. Rząd hiszpański jednoznacznie odrzucił ewentualność sprzedaży Kuby. Departament Stanu zapewnił ze swej strony Madryt, iż „Manifest..." nie wyraża stanowiska rządu amerykańskiego, a jedynie prywatne poglądy kilku ambasadorów. Nadciągający konflikt pomiędzy stanami północnymi i południowymi odwrócił na kilka lat uwagę Amerykanów od Kuby.
Tymczasem na wyspie zaczęły narastać tendencje separatystyczne. Chaos i wojna domowa w metropolii oraz zwiększane obciążenia podatkowe wywoływały niezadowolenie części mieszkańców Kuby. W październiku 1868 r. doszło do wybuchu walk w prowincji Oriente. Dały one początek wojnie, która ze względu na okres trwania zyskała nazwę wojny dziesięcioletniej. Siły powstańców szybko urosły do 12 tysięcy. W listopadzie udało im się
zająć miasta Bayamo i Holguin we wschodniej części wyspy. W chwili wybuchu walk na Kubie znajdowało się zaledwie 21 tysięcy żołnierzy hiszpańskich, ale tylko 7 tysięcy pozostawało w stanie gotowości bojowej. Dość szybko okazało się, iż żadna ze stron nie będzie mogła rozstrzygnąć konfliktu na polu walki. Powstańcy prowadzili walkę partyzancką we wschodnich, górzystych prowincjach wyspy. Nie byli jednak w stanie dotrzeć do bogatych, zachodnich części Kuby, gdzie koncentrowało się życie gospodarcze i polityczne. Hiszpanie nie dysponowali zaś wystarczającymi siłami, aby zdławić opór rewolucjonistów. Ich sytuację pogarszała trwająca w metropolii wojna domowa.
Z amerykańskiego punktu widzenia istotna wydawała się kwestia nielegalnego szmuglowania broni na Kubę. Małe statki transportowe nieustannie przewoziły kontrabandę na wyspę. 1 listopada 1873 r. Hiszpanom udało się przechwycić na pełnym morzu jeden z nich. „Virginius" został sprowadzony do Santiago, gdzie gubernator prowincji, generał Juan Burriel, wydał wyrok śmierci na kapitana statku, Josepha Frya, oficerów oddziału powstańczego, którzy płynęli na nim oraz kilku członków załogi. Gdy wieść o ich rozstrzelaniu dotarła do Waszyngtonu, miasto ogarnęła psychoza wojenna. Prezydent Ulys- ses Grant wystosował ostrą notę protestacyjną, w której domagał się przeprosin, stosownego odszkodowania i ukarania Burriela. W trakcie negocjacji uzgodniono zwolnienie „Virginiusa" z Santiago oraz wypłacenie 80 tysięcy dolarów odszkodowania. Problem ukarania Burriela rozwiązał się sam, ponieważ generał zmarł w roku 1877.
Restauracja monarchii w Hiszpanii w 1874 r. i objęcie władzy przez Alfonsa XII Burbona stopniowo doprowadziły do zakończenia chaosu i walk wewnętrznych. Ster rządów w Madrycie przejął zdolny, konserwatywny polityk Antonio Cánovas del Castillo. Rozumiał on doskona
le iż przedłużające się walki na Kubie mogą w końcu sprowokować amerykańską interwencję zbrojną, która równałaby się nieuchronnej utracie wyspy, dlatego wysłał na Kubę 25 tysięcy żołnierzy. Dowództwo objął młody, mający doskonałą opinię, generał Martinez Campos. Nowa demonstracja siły skłoniła przywódców powstania do podjęcia rokowań. Zakończyły się one podpisaniem 10 lutego 1878 r. „Paktu w Zanjon". Na jego mocy ogłoszono amnestię dla uczestników powstania, jego przywódcy mogli swobodnie opuścić wyspę, wszyscy niewolnicy biorący udział w walkach uzyskali wolność, mieszkańcy Kuby mieli otrzymać prawo wybierania swych przedstawicieli do Kortezów. Powstańcy ze swej strony zrezygnowali z żądania pełnej niepodległości wyspy.
Zakończenie wojny dziesięcioletniej ożywiło gospodarkę kubańską, nie przyniosło jednak spodziewanych reform politycznych. Madryt nie był w stanie przyznać obiecanego samorządu lokalnego. W 1886 r. zniesiono jedynie niewolnictwo. Polityczny chaos zaostrzały dodatkowo prawie coroczne zmiany gubernatorów. Mimo to w końcu lat osiemdziesiątych XIX wieku na Kubie rozpoczął się boom gospodarczy związany z eksportem cukru i tytoniu do Stanów Zjednoczonych i jego wysoką ceną na giełdach. Nadzieje z nim wiązane zostały jednak szybko rozwiane, kiedy w 1893 r. doszło do krachu na giełdzie i ogólnego załamania gospodarczego. Rok później Kongres amerykański uchwalił 40-procentowe cło na cukier (ustawa Wilsona-Gormana), a jego cena osiągnęła najniższy od dziesięcioleci poziom. Oznaczało to gwałtowne załamanie gospodarki kubańskiej, bankructwo wielu zakładów i co za tym idzie - masowe bezrobocie.
Sytuacja ta stanowiła dobrą okazję dla wznowienia walki o niepodległość. W Nowym Jorku już w 1892 r. byli przywódcy powstania oraz kilku ich amerykańskich przyjaciół zawiązało Kubańską Partię Rewolucyjną. Wkrótce
jej duszą stał się młody charyzmatyczny polityk José Martf oraz „zawodowy rewolucjonista", były generał, Máximo Gómez. Do nowego ruchu przyłączył się też były prezydent powstańczy, otoczony powszechnym szacunkim, Tomás Estrada Palma. Marti' stworzył sieć swoich agentów zarówno na Kubie, jak i w Stanach Zjednoczonych. Potajemnie gromadzono broń i amunicję. Gomez dotarł do wielu weteranów wojny dziesięcioletniej, zachęcając ich do włączenia się do konspiraqï. Ustalono, iż wybuch powstania nastąpi w nocy 24 lutego 1895 r. W odróżnieniu od poprzedniej wojny zakładano, że walki toczyć się będą w obu częściach wyspy. Na nieszczęście dla Kubańczyków Hiszpanie pojmali dwóch emisariuszy MartT w Hawanie, co zdezorganizowało powstańców w zachodniej części wyspy. Celnicy amerykańscy zajęli zaś część przeznaczonej do transportu na wyspę broni. Mimo tych niepowodzeń wybuch walk nastąpił w zaplanowanym terminie. Pierwsze strzały padły w oddalonej zaledwie o około 80 kilometrów od Santiago wiosce Baire.
POWSTANIE
10 kwietnia do brzegów Kuby dobiła niewielka łódź wioząca przywódców rewolucji - Jose Marti i Maximo Gome- za. Ten pierwszy zginie dwa miesiące później w przypadkowej potyczce z wojskami hiszpańskimi. Jego śmierć nie wpłynie jednak na przebieg wypadków. Gomez zdołał podporządkować sobie w mniejszym lub większym stopniu rozproszone oddziały kubańskie i nadać walkom plan, który starannie przygotował podczas pobytu na emigracji. Jego założenia przewidywały, iż ciężar wojny należy przenieść do zachodniej części wyspy, a także paraliżować życie gospodarcze kraju, tak aby Hiszpanie nie tylko nie mieli żadnych dochodów, lecz co więcej - musieli przywozić całe zaopatrzenie z metropolii. Gomez wydał szczegółowe rozkazy precyzujące postępowanie w opanowanym terenie. Wszystkie plantacje i zakłady przemysłowe, o ile nie mogły być użyte na cele powstania, należało zniszczyć. Zadaniem wojsk kubańskich miało być też izolowanie miast i garnizonów hiszpańskich, aby tym samym zmuszać je do kapitulacji.
W chwili wybuchu walk na Kubie znajdowało się zaledwie 16 tysięcy żołnierzy hiszpańskich. Rozmieszczeni w większych miastach, nie byli w stanie zapobiec rozszerzaniu się powstania. W końcu roku wojska Gomeza rozpoczęły ofensywę na zachód. Siły zbrojne powstańców nigdy nie liczyły więcej niż 40 tysięcy żołnierzy rozproszonych na całej wyspie. Do rzadkości należały momenty, gdy
Kubańczycy organizowali większe zgrupowania. W listopadzie 1895 r. opanowali jednak duże tereny leżącej w środkowej części wyspy prowincji Matanzas. W styczniu 1896 r. dotarli do prowincji Hawana, a w lutym do znajdującej się na zachodnim skraju Kuby prowincji Pinar del Rio. 22 lutego 1896 r. czarnoskóry generał Antonio Maceo na czele 1500-osobowego oddziału wkroczył do wioski Mantua, najdalej na zachód wysuniętego punktu Kuby.
Reakcja władz hiszpańskich na wybuch powstania okazała się zdecydowanie za wolna. Z Madrytu wysłano na wyspę generała Martineza Camposa, tego samego, któremu udało się doprowadzić do zakończenia wojny dziesięcioletniej. Siedemnaście lat później nie był on jednak już dawnym odważnym generałem, zdolnym do podejmowania ryzyka. Campos przybywał na Kubę przeświadczony, iż jedyną drogą rozwiązania konfliktu są rokowania, których efektem stanie się przyznanie wyspie pełnej autonomii. Chciał powtórzyć swój sukces dyplomatyczny z roku 1878, nie wierząc zbytnio w możliwość odniesienia zwycięstwa na polu walki. Generał zupełnie złudnie oceniał dążenia powstańców. Nie brał pod uwagę, iż niedotrzymanie obietnic przyznania autonomii, zawartych w „Pakcie z Za- njon", zniechęcało nawet najwierniejszych zwolenników porozumienia.
Campos przypłynął na wyspę zaledwie z 9 tysiącami nowych żołnierzy. Okazało się to niewystarczające dla ograniczenia działań powstańców. Nowe siły napływały stopniowo z metropolii, nigdy jednak w wystarczającej liczbie, aby uzyskać przewagę operacyjną. Problemem dla dowódców hiszpańskich okazał się zwrotnikowy klimat Kuby i związane z nim choroby. Malaria i żółta febra w zastraszającym tempie dziesiątkowały oddziały przybyłe z Europy. Normą dla wojsk hiszpańskich stała się sytuacja, gdy ponad 50 procent składu armii znajdowało się
w szpitalach lub na rekonwalescencji. Dochodzące informacje o fatalnych warunkach sanitarnych skutecznie odstraszały nowych rekrutów. Ponieważ oficerowie otrzymywali przydziały ochotniczo, szybko doszło do paradoksalnej sytuacji, iż w metropolii znajdowało się wielu oficerów bez przydziału, a na Kubie brakowało dowódców. Aby ratować sytuację, na wyspę wysyłano słuchaczy szkół oficerskich zaledwie po roku nauki, nadając im automatycznie stopień porucznika. Zdarzały się więc wypadki, iż kompaniami dowodzili 17—18-letni „oficerowie".
Stosunkowo duże siły hiszpańskie musiały zawsze znajdować się w głównych miastach. Powodowało to, iż walkę w terenie mogły prowadzić tylko niewielkie oddziały, czasami ustępujące nawet pod względem liczebności kubańskim. Najlepszymi jednostkami, jakimi dysponował Madryt, okazały się ochotnicze formacje lojalistów kubańskich. Jednocześnie zasłynęły one z okrucieństwa i nadużyć, jakich dopuszczały się wobec innych mieszkańców wyspy.
Szukający rozwiązań politycznych Campos nie był w stanie powstrzymać marszu powstańców na zachód. Ich sukcesy wywołały silną reakcję w metropolii. Domagano się odwołania nieudolnego gubernatora i wysłania na jego miejsce znanego z energii, bezwzględności i uporu generała Valeriano Weylera y Nicolau. Wkrótce miał on przejść do historii jako „rzeźnik Weyler", tak bowiem określiła go prasa amerykańska, a za nią główne pisma Europy.
Po przybyciu na wyspę Weyler postanowił całkowicie zmienić dotychczasową taktykę prowadzenia wojny. Zdając sobie sprawę, iż główne niebezpieczeństwo stanowi przedłużanie się walk w centralnej i zachodniej części kraju, postanowił najpierw wyprzeć powstańców z tych terenów, a dopiero później przenieść działania do górzystej, pokrytej tropikalnymi lasami wschodniej części Kuby. Jednym z podstawowych warunków powodzenia tego planu było uniemożliwienie swobodnego przemieszczania się
powstańców. Na rozkaz Weylera zbudowano dwa systemy umocnień przecinających wyspę w poprzek, tzw. trochas. Niewątpliwą nowością było elektryczne ich oświetlanie w ciągu nocy. Załogę umocnień stanowiło 14 tysięcy żołnierzy. System „trochas" skutecznie paraliżował swobodę ruchów oddziałów powstańczych.
Kolejną innowacją Weylera było wprowadzenie przymusowej koncentracji ludności wiejskiej w miastach lub w specjalnych obozach przygotowanych przez wojsko (reconcentrados). Plany hiszpańskie przewidywały, iż uda się w ten sposób odciąć powstańców od zaplecza wsi i zmusić ich do podjęcia otwartej walki z żołnierzami hiszpańskimi. Realizując plan niszczono wszystkie zapasy żywności, które mogli przejąć powstańcy. Ponieważ wojska Gomeza czyniły analogicznie, szybko doszło do wyczerpania zapasów i klęski głodu. Innym skutkiem reconcentrados miało być pozbawienie rewolucjonistów zaplecza mobilizacyjnego.
Weyler zakładał, iż zgromadzone w obozach rodziny będą żywione przez Hiszpanów. O ile jednak w 1896 r. dostarczanie prowiantu przebiegało w miarę sprawnie, o tyle w 1897 nastąpił krach. Panujący w obozach głód w połączeniu z szerzącymi się epidemiami powodował tragiczne skutki. Historycy różnią się w ocenach liczby ofiar systemu reconcentrados. Podawane liczby od 100 do 400 tysięcy zmarłych mają tragiczną wymowę, zwłaszcza gdy uwzględni się, iż cała ludność Kuby według spisu powszechnego z 1887 r. liczyła nieco ponad 1,6 miliona mieszkańców.
Pełen nadziei na sukces Weylera rząd hiszpański kierował na Kubę coraz więcej oddziałów. Pomiędzy listopadem 1895 i majem 1897 r. na wyspę wysłano ponad 181 tysięcy żołnierzy i 6300 oficerów. Pozwoliło to Weylerowi przejść do bardziej zdecydowanych akcji. Największym sukcesem okazało się zabicie 7 grudnia 1896 r. w przypad-
kowym starciu generała Maceo. Śmierć charyzmatycznego przywódcy zdezorganizowała powstańców w prowincji Pi- aar del Río. Również w prowincjach Hawana i Matanzas, Hiszpanie zaczęli odnosić sukcesy. Jednakże mimo wysiłku i niespożytej energii Weylera, który często osobiście prowadził kolumny ścigające i atakujące powstańców, nie udało się całkowicie spacyfikować sytuacji w środkowej części wyspy, nie mówiąc już o wschodzie. Brak rozstrzygających sukcesów militarnych zaostrzał represje i prześladowania ludności cywilnej. W sprawozdaniach wysyłanych do Madrytu Weyler zapewniał, iż zgniecenie oporu rebeliantów pozostaje tylko kwestią czasu. Przedłużające się walki podważały jednak jego optymizm oraz stwarzały dla Hiszpanii bardzo trudną sytuację międzynarodową.
W Stanach Zjednoczonych rozwój wypadków na Kubie obserwowano z wielką uwagą. Od samego początku walk prasa amerykańska szeroko informowała o ich przebiegu. Na nieszczęście dla Hiszpanii dwa potężne nowojorskie dzienniki sensacyjne rozpoczęły właśnie zażartą walkę konkurencyjną. „New York World", będący własnością Josepha Pulitzera, i „New York Journal" Williama Ran- dolpha Hearsta, walcząc o czytelników prześcigały się w opisach sytuacji na wyspie. Obie gazety delegowały na Kubę dziennikarzy, którzy mieli relacjonować przebieg wojny. Najczęstszym punktem ich obserwacji był wygodny hotel w Hawanie, w rezultacie czego łamy gazet zapełniały zupełnie fantastyczne artykuły nie mające większego pokrycia w rzeczywistości. Co gorsza, zaczynały one żyć nowym życiem, gdy politycy powoływali się na nie podczas debat w Kongresie. Wówczas powtarzały je poważne pisma jak „New York Herald", co nadawało im pełną wiarygodność. Wysiłki ambasady hiszpańskiej, usiłującej prostować oczywiste pomyłki i zmyślenia, nie przynosiły większego efektu. Istotną rolę w kształtowaniu nastrojów opi- ni publicznej odgrywała też zorganizowana w Nowym
Jorku Junta kubańska, reprezentująca i kierująca teoretycznie powstaniem. Mając wielu sojuszników w najwyższych sferach politycznych, w dużym stopniu oddziaływała I ona na poglądy dotyczące przebiegu wojny. Kubańczycy, rozumiejąc znaczenie wpływu prasy na opinię publiczną, a zwłaszcza prozy sensacyjnej w rodzaju pism Pulitzera i Hearsta, stale zaopatrywali ją w nowe sensacje.
Zainteresowanie społeczeństwa amerykańskiego powstaniem znalazło swój oddźwięk w Kongresie. Natężenie walk na przełomie 1895 i 1896 r. było nawet przedmiotem debaty na temat konieczności uznania Kubańczyków za stronę wojującą. W Senacie tekst rozolucji w tej sprawie przedstawili demokrata John T. Morgan z Alabamy i republikanin Donald Cameron z Pensylwanii. Po ciekawej dyskusji, obfitującej w drastyczne opisy sytuacji na wyspie przedstawiane na podstawie relacji korespondentów Pulitzera i Hearsta, 6 kwietnia 1896 r. przyjęto znaczną większością głosów stosowną rezolucję. Nie miała ona jednak dla administracji mocy wiążącej, a jedynie przedstawiała opinię Kongresu.
W chwili wybuchu walk na Kubie władzę w Waszyngtonie sprawowała demokratyczna administracja prezydenta ; Grovera Clevelanda. Funkcję sekretarza stanu pełnił doświadczony polityk, Richard Olney. Zarówno Cleveland, jak i Olney nie byli zwolennikami angażowania się w konflikt kubański i co za tym idzie - formalnego uznania powstańców za stronę wojującą. Chcąc przejąć inicjatywę we własne ręce, Olney rozpoczął rozmowy z ambasadorem hiszpańskim w Waszyngtonie, Enriąue Dupuy de Lóme. Sekretarz stanu stwierdził, iż Stany Zjednoczone nie mogą tolerować nowej wojny dziesięcioletniej w tak bliskim sąsiedztwie własnych granic i proponował Hiszpanom przyznanie Kubie szerokiej autonomii. W ślad za tym prezydent Cleveland miał ogłosić swe poparcie dla idei autonomii, co winno skłonić powstańców do jej zaakceptowania.
Propozycja Olney'ego została przekazana Hiszpanom w formie noty dyplomatycznej 7 kwietnia 1896 r. Reakcja Madrytu okazała się więcej niż wstrzemięźliwa. Hiszpański minister spraw zagranicznych, książę Tetuán Carlos O'Donnell y Abreu, odpowiedział 4 czerwca, iż najlepszą rzeczą, jaką Stany Zjednoczone mogą uczynić, aby pomóc przywrócić pokój na wyspie, jest ograniczenie sprzecznej z prawem działalności Junty w Nowym Jorku, a zwłaszcza organizowanych przez nią transportów broni. Dwa miesiące później O'Donnell przesłał noty dyplomatyczne do wszystkich mocarstw europejskich, krytykując działalność Stanów Zjednoczonych i sugerując utworzenie bloku mogącego pomóc Hiszpanii. O'Donnell przedstawił swoistą teorię domina: jeśli Ameryka włączy się do wojny, to Hiszpanie stracą Kubę, jeśli to nastąpi, w Madrycie może dojść do obalenia monarchii; wówczas zagrożone zostaną wszystkie trony Europy, a niebezpieczni republikanie mogą otrzymać pomoc ze Stanów Zjednoczonych. Argumentacja ta nie znalazła jednak zwolenników. Zarówno Anglia, jak i Rosja opowiedziały się za Ameryką, Niemcy i Francja wolały pozostawać neutralne. Hiszpanie mogli jedynie liczyć na wsparcie najsłabszych wśród mocarstw europejskich Austro-Węgier. Anglicy przekazali treść noty O'Donnella dyplomatom amerykańskim, co doprowadziło do dalszego zadrażnienia stosunków.
Aby uzyskać bardziej wiarygodne informacje na temat rzeczywistej sytuacji na Kubie, Cleveland i Olney postanowili delegować do Hawany nowego konsula. Ich wybór padł na Fitzhugh Lee, kuzyna słynnego generała Konfederacji, Roberta E.Lee. Podczas wojny secesyjnej Fitz- nugh Lee dowodził jednostką kawalerii i dosłużył się stopnia generała. Przed uzyskaniem nominacji do Hawany pełnił funkcję gubernatora stanu Wirginia. Olney miał nadzieję, iż będzie on dokładnie informować Waszyngton i rzeczywistej sytuacji militarnej na wyspie. Lee po przy-
byciu do Hawany szybko doszedł do przekonania, że] jedyną drogą rozwiązania konfliktu jest interwencja zbrojna Stanów Zjednoczonych. W tym właśnie duchu zaczął przekazywać wiadomości do Waszyngtonu.
W drugiej połowie 1896 r. zainteresowanie Amerykanów sytuacją na Kubie wyraźnie zmalało. Głównym tego powodem były zbliżające się wybory prezydenckie. Kandyda- tem demokratów został William Jennings Bryan, repub- likanów zaś William McKinley. Programy wyborcze obu partii wobec Kuby były podobne. Mówiono w nich o ko- nieczności zakończenia krwawej wojny i o obowiązku Ameryki przyjścia z pomocą Kubańczykom. Żadna partia nie precyzowała jednak, jak owa pomoc miała wyglądać. Najważniejszym tematem wyborów stały się kwestie we- wnętrzne, a zwłaszcza monetarne. Republikanie opowiada- li się za utrzymaniem parytetu dolara opartego wyłącznie o złoto, demokraci zaś domagali się użycia srebra. Pociąg- nęłoby to za sobą między innymi zwiększenie masy pienią- dza w obiegu, potanienie kredytu oraz rozwój tych sta- nów, na których terenie znajdowały się kopalnie srebra. Wojna na Kubie nie odegrała istotnej roli w kampanii przedwyborczej.
Wybory w listopadzie 1896 r. wygrali republikanie. Zdo- byli oni większość w obu izbach Kongresu (46 do 40 w Senacie i 202 do 150 w Izbie Reprezentantów), a Wil- liam McKinley został wybrany na prezydenta. Dla Kubań- czyków stwarzało to nadzieję na bardziej zdecydowaną postawę nowej administracji wobec Hiszpanii. Obejmując władzę 4 marca 1897 r. McKinley nie miał w pełni sprecy- zowanych poglądów na kwestię kubańską. W wygłoszo- nym przemówieniu inauguracyjnym nie poświęcił wojnie ani jednego słowa. Generalnie jednak nowy prezydent był bardziej przychylnie od Clevelanda nastawiony do Kubań- czyków i chętniej słuchał argumentów na rzecz podjęcia zdecydowanych kroków w celu zakończenia wojny.
McKinley postanowił wysłać na Kubę swego osobistego przyjaciela, Williama J.Calhouna z Chicago, aby przygotował wiarygodny raport na temat aktualnej sytuacji oraz perspektyw jej rozwiązania. Calhoun przebywał na wyspie w maju i czerwcu 1897 r. Nie przedstawił gotowego programu rozwiązania konfliktu, dość dokładnie zrelacjonował natomiast zastaną sytuację. Raport Calhouna mówiło tragicznych ekonomicznych skutkach wojny, rozszerzającym się głodzie, ofiarach systemu reconcentrados oraz braku nadziei na militarne rozstrzygnięcie konfliktu. Ewentualność przyznania Kubie autonomii była według jego oceny coraz bardziej iluzoryczna, ponieważ wydawało się więcej niż pewne, iż powstańcy jej nie zaakceptująi będą kontynuować walkę do wywalczenia pełnej niepodległości.
Raport Calhouna wywarł duży wpływ na McKinleya. Prezydent doszedł do wniosku, iż jedyną metodą zakończenia wojny będzie skłonienie Hiszpanii do uznania niepodległości Kuby i wycofania z niej wojsk. McKinley chciał uczynić wszystko, aby osiągnąć to drogą pokojową bez wywoływania wojny amerykańsko-hiszpańskiej. Jego stanowisko nie było zbyt popularne, zwłaszcza w łonie własnej partii. Wielu republikańskich członków Kongresu zajmowało pozycję bardziej wojowniczą, domagając się natychmiastowego wypowiedzenia Hiszpanom wojny i wyrugowania ich z karaibskich posiadłości.
Duże znaczenie dla prezydenta miał wybór nowego ambasadora do Madrytu. Został nim 63-letni prawnik, były generał Unii z okresu wojny secesyjnej, Steward L.Woodford. Nie miał uprzednio doświadczenia dyplomatycznego, nie mówił również po hiszpańsku, co nieco utrudniało jego misję. Pierwszym celem Woodforda miało być skłonienie Madrytu do odwołania z wyspy generała Weylera oraz zaniechanie stosowanych przez niego metod walki z powstańcami, w tym zwłaszcza reconcentrados.
Zanim Woodford zdołał dotrzeć do Hiszpanii, doszło tam do nieoczekiwanego wydarzenia, które zasadniczo zmieniło sytuację międzynarodową. 8 sierpnia 1897 r. włoski anarchista Miguel Angiolillo zastrzelił premiera Cano- vasa. Do zamachu doszło w małej miejscowości we wschodnich Pirenejach, gdzie Cánovas spędzał urlop. Zamach nie miał nic wspólnego z polityką zagraniczną. Angiolillo pragnął pomścić śmierć hiszpańskiego anarchisty Mont- juich Prisona, który zginął w niejasnych okolicznościach, w więzieniu w Barcelonie. Śmierć premiera spowodowała dezorganizację rządzącej partii konserwatywnej. W jej efekcie królowa regentka Maria Krystyna powierzyła misję sformowania nowego rządu przywódcy opozycyjnej dotychczas partii liberałów, Práxedesowi Mateo Sagaście. 6 października 1897 r. przedstawił on skład swego gabinetu. Sagasta od dawna wypowiadał się za szybkim zakończeniem wojny przez nadanie Kubie szerokiej autonomii. 31 października odwołał generała Weylera i mianował na
jego miejsce generała Ramona Blanco y Erenas, który był zwolennikiem autonomii.
Wybór Blanco nie wydawał się jednak najszczęśliwszy. Poprzednio sprawował on funkcję gubernatora innej zamorskiej posiadłości Hiszpanii - Filipin. Gdy w sierpniu 1896 r. wybuchło tam niepodległościowe powstanie, Blanco zupełnie nie potrafił sobie z nim poradzić. Szybko został więc przez Cánovasa odwołany i oskarżony o nieudolność. Tym chętniej Blanco przyjął nominację Sagasty, dostrzegając szansę na rehabilitację i oczyszczenie się z zarzutów. W praktyce nowy gubernator okazał się bardzo przeciętnym dowódcą. W pewnym stopniu obciąża go wina za słabe przygotowanie Santiago do obrony.
Ambasador Woodford przed przybyciem do Madrytu przeprowadził rozmowy polityczne w Londynie i Paryżu. W ich wyniku doszedł do przekonania, iż w razie ewentualnego konfliktu amerykańsko-hiszpanskiego mocarstwa
europejskie zachowają ścisłą neutralność. Nadzieje Hiszpanii w tym względzie pozostają więc złudne. Pogląd ten umocniły jego rozmowy z ambasadorami mocarstw akredytowanymi w Madrycie oraz relacje innych ambasadorów amerykańskich w Europie. Najbardziej zdecydowanej odpowiedzi udzielili Rosjanie, stwierdzając, iż Kuba znajduje się w „amerykańskiej strefie wpływów", Waszyngton ma więc praktycznie wolną rękę w podejmowaniu decyzji1.
Podczas rozmów z premierem Sagastą, ten ostatni przekonywał nowego ambasadora do idei pełnej autonomii wyspy, argumentując, iż żaden rząd hiszpański nie może zaakceptować innego rozwiązania. W przeciwnym wypadku zostanie natychmiast obalony, co z kolei może doprowadzić do nieprzewidzianej w skutkach rewolucji. Woodford słuchał argumentów Sagasty, pozostawał jednak pewny, że powstańcy kubańscy nie zadowolą się autonomią. Pesymizmu ambasadora nie zmieniło nawet podpisanie przez królową 25 listopada 1897 r. dekretów o autonomii Kuby, o rozciągnięciu konstytucji hiszpańskiej na Kubę oraz o prawie wyborczym dla jej mieszkańców.
Postanowienia dekretów miały wejść w życie 1 stycznia 1898 r. Przewidywano, iż pierwszy parlament zbierze się 1 kwietnia. Jednocześnie Blanco otrzymał instrukcje skłonienia powstańców do rozejmu. Okazało się to oczywiście niewykonalne, ponieważ nikt z przywódców rewolucji nie myślał o rozejmie w chwili, gdy zwycięstwo wydawało się bliższe niż kiedykolwiek. Zwłaszcza że odwołanie Weylera spowodowało pewne rozprzężenie oddziałów hiszpańskich. Blanco nie potrafił przywrócić dawnej dyscypliny. Chaos potęgowała likwidacja niektórych obozów z ludnością wiejską. Ci, którzy przeżyli reconcentrados, wracali na swe tereny bez żadnych zapasów żywności. Blanco starał się
1 Despatches from Russia, Record Group 59, M 35, micro roll 51, National Arc hives Washington, D.C.
organizować zaopatrzenie, lecz jego wysiłki wobec ograniczonych możliwości finansowych przynosiły mierne efekty.
Pozytywnie plany reform Sagasty ocenił prezydent McKinley. W wygłoszonym w początkach grudnia 1897 r. dorocznym orędziu o stanie państwa prawie jedną trzecią czasu poświęcił kwestii kubańskiej. Prezydent pochwalił plan reform i przeprowadził zasadnicze rozróżnienie pomiędzy krwawym reżimem Cánovasa-Weylera a liberalnym rządem Sagasty-Blanco.
W tym czasie rząd Hiszpanii, aby przekonać opinię publiczną o konieczności ustępstw, zainspirował publikacje prasowe na temat dotychczas poniesionych kosztów i ofiar. Okazało się, iż z ponad 220 tysięcy żołnierzy wysłanych na Kubę w ciągu ubiegłych trzech lat pozostało jedynie około 115 tysięcy. Spośród nich 26 tysięcy znajdowało się w szpitalach, 35,5 tysiąca było odłączonych od swych jednostek i czekało na odesłanie do metropolii. Do walki z powstańcami pozostawało więc nieco ponad 53 tysiące żołnierzy. Nie istniały dokładne statystyki pozwalające ustalić, ile żołnierzy faktycznie zginęło w czasie wojny, a ile zmarło w wyniku chorób tropikalnych. Część rannych i chorych ewakuowano z różnych portów bezpośrednio do Hiszpanii nie informując o tym dowództwa w Hawanie. Według szacunkowych obliczeń w 1897 r. zginęło 32,5 tysiąca żołnierzy. Jednak tylko 5 tysięcy z nich poległo na polu walki. 14,5 tysiąca zmarło na epidemię dyfterytu i tyfusu, 6 tysięcy ofiar pochłonęła żółta febra, a 7 tysięcy malaria. Mimo tych wstrząsających danych duża część społeczeństwa hiszpańskiego opowiadała się za dalszym prowadzeniem walki, z niechęcią akceptując plan autonomii, nie mówiąc już o pełnej niepodległości, czego domagali się powstańcy. Po powrocie do Hiszpanii Weyler został przyjęty jak bohater narodowy. Sprawujący władzę liberałowie obawiali się nawet, czy nie stanie on na czele antyrządowej rewolucji.
Zupełnie inne obawy nurtowały amerykańskiego konsula w Hawanie, Fitzhugh Lee. Odwołanie Weylera i dekret o autonomii wywołały powszechne niezadowolenie kubańskich lojalistów. Blanco nie miał wśród nich żadnego autorytetu. Lee obawiał się więc, iż postawieni w obliczu stopniowego wycofywania się Hiszpanii, zechcą przejąć władzę i samodzielnie prowadzić dalszą walkę z rewolucjonistami. Lojaliści mieli poparcie wielu oficerów armii oraz zaplecze finansowe w postaci wsparcia ze strony wielu plantatorów, którzy niepokoili się o los swych majątków w wypadku przejęcia władzy przez powstańców. Lee pozostawał przekonany, że jednym z pierwszych celów ataków lojalistów mogą stać się przebywający w kraju Amerykanie, a zwłaszcza konsulat w Hawanie. Obawiał się też, iż w wyniku ewentualnego uznania przez Stany Zjednoczone powstańców za stronę wojującą lub uznania przez Kongres niepodległości Kuby może dojść do zamieszek. Aby do tego nie dopuścić, praktycznie od początku swej misji sugerował więc utrzymywanie w pobliżu brzegów wyspy odpowiednio silnej eskadry okrętów wojennych, mogących podjąć interwencję.
W końcu roku 1897 niepokój Lee wydawał się coraz bardziej uzasadniony. W początkach grudnia pełniący obowiązki sekretarza stanu William Day poinformował konsula o wydaniu rozkazu dowódcy bazy w Key West, aby natychmiast wysłał pomoc do Hawany, gdy otrzyma telegram zawierający literę „A". Jednocześnie z bazy floty wojennej w Norfolk w Wirginii został skierowany do Key West pancernik „Maine".
Dwudziestego czwartego grudnia 1897 r. w Hawanie istotnie doszło do pierwszych niepokojów. Nie przybrały one jednak większych rozmiarów i święta upłynęły spokojnie. O wiele poważniejsze zajścia nastąpiły 12 stycznia. Lojaliści zorganizowali wówczas wielotysięczną demonstrację pod siedzibą trzech gazet, które popierały plan auto-
nomii. Blanco dość szybko opanował sytuację, nie doszło też do żadnych ataków na Amerykanów. W Waszyngtonie wydarzenia z 12 stycznia oceniono jako bardzo poważne. Lee ze swej strony, odwrotnie niż dotychczas, prosił o nie- przysyłanie okrętu. Argumentował, iż dopóki Hiszpanie walczą z Hiszpanami, dopóty nie należy interweniować, ponieważ to zjednoczy ich tylko przeciw Amerykanom.
W połowie stycznia 1898 r. w Kongresie ponownie poruszono kwestie kubańskie, krytykując Hiszpanów za kontynuowanie walk i niezrealizowanie obietnic autonomii. Fakt, iż to raczej Kubańczycyjej nie zaakceptowali, nie zwrócił już uwagi kongresmanów. Przebieg debaty wywarł silne wrażenie na McKinley'u, który zorientował się, iż gdyby w Hawanie istotnie doszło do ataków na Amerykanów, wówczas on stałby się obiektem powszechnej krytyki za niespełnienie prośby Lee o przysłanie okrętu. Gdy więc 21 stycznia konsul ponowił swe żądanie, Biały Dom potraktował je nadzwyczaj poważnie. 24 stycznia podczas popołudniowej narady u prezydenta podjęto decyzję o skierowaniu „Maine" z kurtuazyjną wizytą do Hawany. Day poinformował o tym natychmiast posła hiszpańskiego Dupuy de Lóme oraz Fitzhugh Lee. Po przeczytaniu depeszy konsul ponownie zmienił zdanie, prosząc Waszyngton o tygodniowe odroczenie wizyty. Okazało się to już niewykonalne. „Maine" wypłynął z Key West i znajdował się w drodze do Hawany.
WYBUCH NA USS „ M A I N E
Po krótkim nocnym rejsie z Key West rankiem 25 stycznia 1898 r. „Maine" znalazł się u wejścia do Zatoki Hawańs- kiej. Przybycie okrętu zaskoczyło wszystkich. Lee miał nadzieję, iż jego wieczorna depesza spowoduje odroczenie wizyty. Hiszpanie wiedzieli już od przeszło tygodnia, iż „Maine" może złożyć kurtuazyjną wizytę, nie znali jednak żadnych szczegółów. Informacje, przekazane przez Amerykanów ambasadorowi de Lóme i wysłane przez niego natychmiast do Madrytu, nie dotarły na czas, podobnie jak oficjalna nota Departamentu Stanu dla hiszpańskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych przekazana przez ambasadora Woodforda.
Ponieważ generał Blanco przebywał poza Hawaną, decyzję, jak przyjąć nieproszonego gościa, musiały podjąć lokalne władze hiszpańskie. Rozumiejąc, iż ewentualna odmowa wpuszczenia okrętu do portu może mieć trudne do przewidzenia następstwa, „Maine" otrzymał zgodę na wpłynięcie do zatoki. Aby uniknąć problemów nawigacyjnych, pancernik został wprowadzony przez hiszpańskiego pilota portowego. „Maine" zacumował w środku zatoki. W jego pobliżu znajdował się amerykański statek pasażerski „City of Washington", niemiecki okręt szkolny „Gne- senau" oraz stary krążownik hiszpański „Alfonso XII".
USS „Maine", mający potęgą swych dział przytłoczyć lojalistów kubańskich i zapobiec ewentualnym zamieszkom, nie był w istocie największym osiągnięciem techniki.
W literaturze historycznej dość często występują kontrowersje dotyczące właściwej klasyfikacji typu okrętu. Czasami, ze względu na wyporność i uzbrojenie, jest on określany jako pancernik, kiedy indziej jako krążownik. Według amerykańskiej terminologii „Maine" był pancernikiem drugiej klasy (second class battleship) i to określenie wydaje się najbardziej odpowiadać rzeczywistości. Problemy z właściwą klasyfikacją okrętu wynikały z gwałtownego rozwoju techniki w końcu XIX wieku. Nowe rozwiązania konstrukcyjne powodowały, iż wchodzące do służby jednostki niekiedy już po roku musiały być przerabiane i unowocześniane. Tak było w wypadku „Maine".
Budowę okrętu rozpoczęto w stoczni marynarki wojennej w Nowym Jorku w październiku 1888 r. Z powodu licznych zmian konstrukcyjnych, wprowadzanych już podczas prac, budowa „Maine" trwała aż 6 lat i 11 miesięcy. Ostatecznie okręt wszedł do służby 17 października 1895 r. Jak na standardy okrętów pancernych, wyporność „Maine" (6682 tony) była duża w 1888 r. i zdecydowanie mała w 1895 roku. Podstawowe uzbrojenie jednostki stanowiły cztery działa kalibru 254 mm. Umieszczono je w dwóch obrotowych wieżach, z przodu i z tyłu okrętu, lecz nie ustawionych symetrycznie. Dla współczesnego obserwatora widok „Maine" byłby zapewne bardzo dziwny. Czołowa wieża artyleryjska znajdowała się bowiem po lewej stronie okrętu, tylna zaś po prawej, portowej. Ograniczało to pole ostrzału i powodowało w praktyce, iż podczas ewentualnej bitwy „Maine" mógł prowadzić ogień tylko z dwóch dział (istniała oczywiście teoretyczna możliwość, iż nieprzyjaciel atakować będzie jednocześnie z obu burt, wówczas wszystkie cztery działa mogłyby prowadzić ostrzał). Uzbrojenie artyleryjskie stanowiło ponadto 6 dział kalibru 152 milimetry, 7 dział 57 mm, 8 szybkostrzelnych działek 37 mm oraz 4 wyrzutnie torped 355 mm. „Maine" był dość dobrze opancerzony
i rozwijał prędkość 17 węzłów. Załogę stanowiło 354 oficerów i marynarzy.
Dowódcą pancernika był 53-letni nowojorczyk, kapitan Charles D. Sigsbee. Ukończył on Akademię Marynarki Wojennej w 1863 r. i brał następnie udział w wojnie secesyjnej. Po zakończeniu wojny Sigsbee zdecydował się pozostać w marynarce. Interesował go głównie problem badań podmorskich i sposoby mierzenia głębokości. Napisał nawet książkę na ten temat, która spotkała się z dużym uznaniem. Stopniowo Sigsbee piął się w hierarchii marynarki wojennej. 10 kwietnia 1897 r., mimo iż miał małe doświadczenie w dowodzeniu dużymi jednostkami, otrzymał awans na stanowisko dowódcy „Maine".
W ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy służby okręt zyskał miano pechowego. Pamiętano, iż jeszcze w czasie budowy wybuchł na nim pożar, następnie „Maine" wszedł na mieliznę, kilku członków załogi wypadło za burtę (trzech utonęło), nastąpiła przypadkowa detonacja pocisków. Już w czasie kiedy Sigsbee dowodził okrętem, „Maine" uderzył w jedną z przystani w porcie nowojorskim.
W październiku 1897 r. Departament Marynarki Wojennej podjął decyzję o przeznaczeniu „Maine" do zadań speq'alnych na Kubie i odłączeniu go od eskadry północnoatlantyckiej, w której skład wchodziły pozostałe pancerniki floty amerykańskiej. Okręt zawinął do portu w Norfolk, gdzie dokonano przeglądu i niewielkich napraw. W Newport News przednie magazyny wypełniono węglem bitumicznym, pozwalającym na rozwijanie największej prędkości, lecz bardziej skłonnym do samozapłonów. W grudniu pancernik zawinął do Key West, gdzie ponownie uzupełniono zapasy (tym razem węglem antracytowym). Od połowy grudnia 1897 r. „Maine" znajdował się w stanie pełnej gotowości bojowej, aby móc w razie konieczności interweniować na Kubie. Rozkaz wypłynięcia nadszedł wieczorem 24 stycznia.
Po zawinięciu do Hawany na okręt przybył konsul Lee. Wspólnie z dowódcą „Maine" ustalili, iż aby uniknąć potencjalnych zadrażnień, załoga nie będzie schodziła na ląd. Wzmocnione zostaną również straże na pokładzie. Postanowiono jednak umożliwić mieszkańcom Hawany zwiedzenie pancernika pod ścisłą kontrolą załogi. Sigsbee wraz z Lee złożyli kurtuazyjne wizyty władzom miasta oraz hiszpańskim dowódcom wojskowym. Następnie na okręcie odbyły się stosowne rewizyty. Mimo obaw wizyta przebiegała nadzwyczaj spokojnie, w Hawanie nie doszło do żadnych zamieszek czy demonstracji. Sigsbee wraz z kilkoma oficerami wziął nawet udział w pokazie walki byków, co miało stanowić przejaw sympatii i kurtuazji dla Hiszpanów. Wobec przedłużającego się pobytu dowódca „Maine" zaczął niepokoić się możliwością wybuchu na okręcie epidemii żółtej febry, przed czym ostrzegano go, nim wypłynął z Key West. Kapitan sugerował, aby „Maine" został zastąpiony w Hawanie przez inny pancernik lub krążownik.
We wtorek, 15 lutego 1898 r., o godzinie 21.40 wieczorem Sigsbee kończył właśnie pisać list do żony, gdy okrętem targnął wybuch, a w odstępie kilku chwil drugi, o wiele silniejszy. Śródokręcie „Maine", gdzie znajdowała się kabina kapitana, uniosło się nieznacznie do góry, a następnie przesunęło do przodu. Cały przód pancernika błyskawicznie ogarnęły płomienie. Niebo rozświetliły wybuchy amunicji, którą na wypadek niespodziewanego ataku Hiszpanów trzymano gotową do załadowania. Okręt zaczął szybko pogrążać się w dość płytkich wodach Zatoki Ha- wańskiej. Sigsbee usiłował wydawać rozkazy dotyczące podjęcia próby ugaszenia pożaru, lecz bardzo szybko okazało się, iż USS „Maine" jest już wrakiem. Jedyna rzecz, jaka pozostawała do zrobienia, to opuszczenie okrętu. Dla niektórych było to stosunkowo proste, ponieważ część nadbudówek wystawała ponad poziom wody. Do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się pancernik, pod-
płynęły ostrożnie łodzie ratownicze z zakotwiczonych w pobliżu statków oraz z nadbrzeży portowych. Z wody wyciągano poparzonych marynarzy z trudem rozumiejących, co się właściwie stało. Sigsbee został przetransportowany na pokład „City of Washington".
Tuż po eksplozjach stało się jasne, iż straty, zwłaszcza wśród załogi, będą bardzo duże. Koje marynarzy znajdowały się bowiem w przedniej części okrętu, tam gdzie nastąpił tajemniczy wybuch. Pomieszczenia oficerskie były w środkowej i tylnej części pancernika. Tłumaczy to, dlaczego wśród 266 poległych znajdowało się tylko dwóch oficerów. Generalnie uratowali się ci, którzy w momencie eksplozji nie przebywali w dziobowej części „Maine". Dla przykładu ocaleli prawie wszyscy pełniący służbę wartowniczą na pokładzie. Z 354-osobowej załogi uratowało się jednak zaledwie 88 oficerów i marynarzy.
Jeszcze w ciągu nocy informację o tragedii na USS „Maine" przesłano telegraficznie do Key West, a stamtąd do Waszyngtonu. Około godziny 1 w nocy dostarczono depeszę sekretarzowi do spraw marynarki wojennej Johnowi D. Longowi. Ten zdecydował, iż należy bezzwłocznie obudzić McKinleya i poinformować go o sytuacji. Prezydent był wstrząśnięty.
Wiadomość o wybuchu na „Maine" dotarła do prasy nowojorskiej około godziny 3 w nocy. O niezwykłej sprawności redakcji świadczy fakt, iż w ciągu zaledwie kilku godzin zdołano zmienić gotowe już makiety porannych wydań i zastąpić je całostronicowymi informacjami o zagładzie pancernika. „New York Journal" i „New York World" już 16 lutego wiedziały z całą pewnością, iż przyczyną eksplozji była hiszpańska mina umieszczona na dnie zatoki w miejscu, gdzie cumował okręt amerykański. Zainteresowanie czytelników szczegółami było ogromne. Po raz pierwszy w historii dzienne nakłady „Worlda" i „Journa- la" przekroczyły milion egzemplarzy. Dziennikarze obu
gazet pozostawali przekonani, iż decyzja o wypowiedzeniu wojny pozostaje kwestią dni, jeśli nie godzin.
Wojenną atmosferę, jaka ogarnęła Nowy Jork, spotęgowało przybycie do portu hiszpańskiego krążownika pancernego „Vizcaya". Okręt hiszpański miał złożyć kurtuazyjną rewizytę w Stanach Zjednoczonych, odpowiadającą pobytowi „Maine" w Hawanie. „Vizcaya" wypłynął z Europy przed tragedią na Kubie i w chwili przybycia do Nowego Jorku nic nie wiedziano o zatopieniu amerykańskiego pancernika. Dla bezpieczeństwa okręt hiszpański zakotwiczył w Hoboken, w New Jersey, był jednak doskonale widoczny z Manhattanu. Jak pisał „New York World", „lufy jego dział zostały wymierzone w siedzibę redakcji". Po trzech dniach pobytu, 20 lutego, „Vizcaya" wypłynął w drogę powrotną do Hiszpanii.
Gdy opadły pierwsze emocje związane z zatonięciem „Maine", rozpoczęły się debaty dotyczące przyczyn eksplozji i ewentualnej za nią odpowiedzialności. W grę wchodziły tylko dwa warianty: wybuch nastąpił przypadkowo wewnątrz okrętu lub pierwsza eksplozja miała miejsce poza pancernikiem i spowodowała drugi wybuch, prawdopodobnie w jednym z magazynów amunicji. W pierwszym wypadku winę mógł ponosić kapitan lub inny członek załogi, a władze hiszpańskie były zwolnione od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Gdyby jednak udowodniono, iż eksplozja nastąpiła poza okrętem, wówczas sytuacja stawała się o wiele bardziej poważna i mogła prowadzić do szybkiego wybuchu wojny.
Rząd hiszpański polecił generałowi Blanco przyjście Amerykanom z wszelką pomocą, zorganizowanie obchodów żałobnych oraz powołanie wspólnej komisji, która mogłaby ustalić przyczyny wybuchu. Prezydent McKinley odrzucił jednak tę propozycję i nakazał Departamentowi Marynarki zorganizowanie własnego dochodzenia. Przewodniczącym komisji został dowódca pancernika USS „Iowa",
William T. Sampson (późniejszy dowódca floty amerykańskiej podczas wojny). Oprócz niego w skład komisji weszło jeszcze trzech innych oficerów. Sampson podjął decyzję o dokładnym zbadaniu wraku „Maine" oraz przesłuchaniu wszystkich świadków i ekspertów w dziedzinie podwodnych min i wybuchów.
Hiszpanie ponownie proponowali wspólną pracę nurków, na co Amerykanie stanowczo nie wyrazili zgody. Wokół wraku pancernika pracowały więc jednocześnie dwie ekipy nurków. Z dna zatoki wydobywano stopniowo zwłoki marynarzy oraz różne przedmioty mogące mieć znaczenie dla śledztwa. Amerykanom zależało szczególnie na dokładnym ustaleniu miejsca wybuchu, co mogłoby pomóc w wyjaśnieniu jego przyczyny. Warunki pracy nurków okazały się jednak bardzo niesprzyjające. Dno było zamulone, a widoczność pod wodą bardzo ograniczona. Mimo tych przeszkód udało się ustalić, iż drugi, silniejszy wybuch, który mógł spowodować zatonięcie okrętu, nastąpił w pomocniczym magazynie amunicji do dział 152 mm. Początkowo sądzono, iż eksplodowały również pociski artylerii głównej, nurkowie znaleźli jednak kilka pocisków rozrzuconych na dnie zatoki, co wykluczyło koncepcję eksplozji.
Najciekawsze było ustalenie, że część dna okrętu siłą wybuchu została wyrwana do góry i przybrała kształt odwróconej litery V. Zdaniem kilku ekspertów jedynym powodem takiego stanu rzeczy mógł być tylko silny wybuch miny podwodnej znajdującej się pod pancernikiem.
Podczas przesłuchiwania świadków członkowie komisji starali się ustalić, czy eksplozję mogło spowodować samozapalenie węgla. Wypadki takie zdarzały się zarówno we flocie amerykańskiej, jak i flotach mocarstw europejskich. Departament Marynarki wydał nawet specjalną instrukcję dla konstruktorów okrętów, aby magazyny węgla nie stykały się bezpośrednio z magazynami amunicji. Na USS „Maine"
magazyn węgla od magazynu pocisków 152 mm oddzielała jedynie cienka metalowa ścianka. Podczas zeznań zarówno Sigsbee, jak i pozostali członkowie załogi zapewniali, że regularnie kontrolowali temperaturę węgla i o samozapaleniu nie mogło być mowy. Komisja przyjęła ich zapewnienia w dobrej wierze. Po szybkim wyeliminowaniu przyczyn wewnętrznych jedynym możliwym powodem zatonięcia pancernika był wybuch miny lub torpedy odpalonej z brzegu. Wersję torpedy jednak dość szybko odrzucono, ponieważ eksplozje nastąpiły wyraźnie z dołu okrętu.
Komisja zakończyła swe dochodzenie 18 marca. Dzień później prezydentowi przedstawiono skróconą wersję raportu. Pełny tekst członkowie komisji podpisali 21 marca. Cztery dni później, 25 marca, gotowy raport przywieziono do Waszyngtonu, gdzie zapoznał się z nim Long oraz prezydent McKinley. Zaakceptowali oni przyjęte ustalenia. Raport przesłano do Kongresu oraz przedstawiono prasie. Według oceny komisji przyczyną zatopienia „Maine" była detonacja miny podwodnej oraz następująca po niej eksplozja magazynu z amunicją. Większe znaczenie przypisano pierwszej eksplozji. Raport stwierdzał, iż znane komisji fakty nie pozwalają ustalić, kto ponosi odpowiedzialność za podłożenie miny.
Prawie jednocześnie z Amerykanami swoje prace zakończyła komisja hiszpańska. Jej ustalenia okazały się całkowicie sprzeczne z amerykańskimi. Według Hiszpanów „Maine" zatonął w wyniku samozapłonu węgla i detonacji w magazynie artyleryjskim. Dowodem tej tezy miało być stwierdzenie, iż nikt nie zauważył gejzeru wody, jaki wznieciłby wybuch miny. Nikt nie widział również śniętych ryb, których powinno być wiele po tak silnej eksplozji. Nie znaleziono wreszcie żadnych śladów ewentualnej miny.
Ze stanowiskiem Hiszpanów zgodziła się większość ekspertów europejskich. Podkreślali oni jeszcze jeden czynnik.
Miny używane przez flotę hiszpańską były wyjątkowo złej jakości (istotnie podczas wojny dwa okręty amerykańskie weszły na miny, lecz żadna z nich nie wybuchła) oraz bardzo dużych rozmiarów. Nasuwało się więc pytanie, kiedy i w jaki sposób podłożono minę? O uprzednim jej zainstalowaniu nie mogło być mowy, ponieważ pojawienie się „Maine” na redzie Hawany stanowiło zaskoczenie dla wszystkich. Z drugiej strony, nieprawdopodobne wydawało się, iż załoga znajdującego się w stanie najwyższej gotowości bojowej okrętu nie zauważyłaby podejrzanych manewrów w jego pobliżu i podkładania miny pod dno. Strona amerykańska nie zaakceptowała oczywiście ustaleń hiszpańskich i krytyki ekspertów europejskich. Kongres przyjął z pełną aprobatą raport komisji Sampsona. Charakterystyczne jednak, iż praktycznie nikt ze znanych polityków nie obwiniał bezpośrednio rządu madryckiego lub lokalnych władz hiszpańskich za tragedię, jaka rozegrała się na pokładzie USS „Maine". Traktowano ją raczej jako przejaw niezdolności Hiszpanii do kontroli sytuacji na wyspie, przemawiającej za podjęciem szybkiej interwencji zbrojnej.
Kwestia ustalenia przyczyn eksplozji nie została jednak zamknięta w 1898. Na wiele pytań wciąż nie można było udzielić przekonywającej odpowiedzi. Dlatego też w roku 1910 i 1911 Kongres Stanów Zjednoczonych przyznał dotację 650 tysięcy dolarów na rozpoczęcie ponownych badań. Tym razem wokół wraku pancernika zbudowano specjalną konstrukcję kesonową, z której wypompowano wodę. Po raz pierwszy można było dokładnie obejrzeć kadłub. Okazało się, iż jego zniszczenia były o wiele bardziej poważne, niż sądzono w 1898 r. Nasunęło to komisji pogląd, iż odwrócony kil okrętu to efekt eksplozji magazynów. W odróżnieniu od ustaleń Sampsona przyjęto, iż zasadnicze znaczenie dla zniszczenia „Maine" miał właśnie drugi wybuch (magazyny amunicji). Komisja prze-
sunęła też miejsce eksplozji (przypadkowo pokrywało się ono z magazynem węgla A-16, gdzie znajdował się najbardziej niebezpieczny wysokoenergetyczny węgiel bitumiczny). Poza tym podtrzymano wszystkie pozostałe ustalenia badań z 1898 r. przyjmując wersję wybuchu zewnętrznego.
Do sprawy „Maine" powrócono w 1975 r. Na prośbę emerytowanego admirała H.G.Rickovera oraz Naval History Division z Departamentu Marynarki Wojennej dwóch specjalistów Naval Ship Research and Development Center, Ib. S. Hansen i Robert S. Price, ponownie podjęło analizę zebranych dokumentów. Ich pracę ułatwił duży zbiór fotografii wykonanych podczas badań w 1911 r. Przeprowadzono również symulację wytrzymałości pancerza „Maine" oraz siły niszczenia dostępnych w 1898 r. materiałów wybuchowych. Według ustaleń Hansena i Price"' nie ulega obecnie żadnej wątpliwości, iż powodem zatonięcia pancernika był wybuch wewnętrzny. Doszli oni do wniosku, iż w magazynie A-16 nastąpiło samozapalenie węgla, a gwałtowny wzrost temperatury spowodował wybuch czarnego i brązowego prochu, jaki znajdował się w sąsiednim magazynie A-14-M. To z kolei pociągnęło eksplozję całego magazynu pocisków artylerii średniego kalibru. Zdeformowany kształt kilu (odwrócona litera V), który tak przykuwał uwagę podczas badań w 1898 i 1911 r., wytłumaczono częściowym oderwaniem się dziobu i deformacją pancerza w momencie tonięcia. Hansen i Price na przykładzie analogicznych pożarów i wybuchów na innych okrętach przedstawili również bardzo wiarygodną wersję, dlaczego załoga nie zauważyła niebezpieczeństwa i nie zapobiegła tragedii. Wydaje się, iż ich ustalenie, zaprezentowane przez Rickovera w książce wydanej w 1976 r., wyjaśniają definitywnie ponad 78-letnią zagadkę wybuchów na USS „Maine".
Jednocześnie z pracą komisji Sampsona toczyły się in- tensywne konsultacje i zabiegi dyplomatyczne dotyczące
wydarzeń na Kubie. Sytuacja na wyspie przypominała typowy szachowy pat. Żadna ze stron nie była w stanie odnieść zwycięstwa militarnego. Hiszpanie pod presją Waszyngtonu szli na ustępstwa. Czynili to jednak bardzo opornie i zawsze małymi krokami. Nie pozwalało im to przejąć inicjatywy dyplomatycznej. Kubańczycy zaś odmawiali jakiegokolwiek kompromisu, nie podejmując nawet rozmów. Wysłany przez generała Blanco emisariusz pokojowy został przez nich zabity.
Junta kubańska w Nowym Jorku prowadziła przez cały okres powstania umiejętną i skuteczną działalność propagandową. Aby zdobyć wpływy w Kongresie, wynajęto nawet specjalne finny lobbystyczne, które dostarczały członkom Senatu i Izby Reprezentantów materiały dotyczące Kuby. Największym utrudnieniem dla Junty okazała się działalność ambasady hiszpańskiej w Waszyngtonie, a zwłaszcza cieszącego się doskonałą opinią ambasadora Dupuy de Lóme. Kubańczycy od dawna poszukiwali sposobów, aby pozbyć się go z Waszyngtonu. Okazja nadarzyła się dopiero w lutym 1898 r. Do rąk członków Junty trafił list, jaki w połowie grudnia de Lóme napisał do swego przyjaciela Jose' Canalejasa. Był on wydawcą jednego z czołowych dzienników madryckich i przebywał akurat na Kubie, chcąc osobiście zapoznać się z sytuacją na wyspie. W swym liście de Lóme negatywnie komentował ostatnie wystąpienia McKinleya, dość obraźliwie charakteryzując osobę samego prezydenta.
List de Lóme zobaczył zatrudniony przez Canalejasa kubański sekretarz, który jednocześnie pracował dla wywiadu rewolucjonistów. W początkach lutego wykradł list i przekazał Juncie. Kubańczycy próbowali zainteresować jego publikacją wpływowy „New York Herald". Gazeta odmówiła jednak, nie wierząc w wiarygodność listu. Skrupułów takich nie miał „New York Journal", który opublikował jego treść 9 lutego. Tego samego dnia prawnicy
reprezentujący Juntę przekazali Departamentowi Stanu oryginał. Day podejrzewał, że nie jest on autentyczny, poprosił więc de Lóme o wyjaśnienie. Ambasador potwierdził autentyczność listu i oznajmił, iż w poprzednim dniu zwrócił się do Madrytu z prośbą o natychmiastowe odwołanie.
Rząd hiszpański zaakceptował jego rezygnację i były ambasador opuścił Stany Zjednoczone w ciągu kilku dni. W dniu wyjazdu zdążył przeczytać jeszcze pierwsze artykuły na temat zniszczenia USS „Maine". McKinley domagał się od Hiszpanów oficjalnych przeprosin, co Madryt, dążąc do szybkiego wyciszenia sprawy, uczynił. Nowym ambasadorem mianowano doświadczonego, zawodowego dyplomatę Luisa Polo de Bernabe. Po przybyciu do Waszyngtonu okazało się jednak, iż nie ma on szans na szybkie zdobycie takiej pozycji i uznania, jak de Lóme. Prawdziwymi zwycięzcami afery byli Kubańczycy, którzy zdołali pozbyć się z Waszyngtonu niewygodnego przeciwnika.
Zniszczenie „Maine" oraz skandal z listem ambasadora spowodowały ponowny, gwałtowny wzrost zainteresowania społeczeństwa amerykańskiego wypadkami na Kubie. Szybko znalazło to swe odbicie w Kongresie, gdzie najbardziej wojowniczo nastawieni senatorowie i członkowie Izby Reprezentantów domagali się podjęcia stanowczych kroków. Wciąż nie mieli jednak absolutnej większości.
Wobec sprzecznych informacji dochodzących z Kuby wpływowy senator republikański ze stanu Vermont, Red- field Proctor, postanowił osobiście udać się na wyspę, aby zbadać sytuację. Przed wyjazdem rozmawiał z McKin- leyem i Dayem, przez co jego misja nabrała rangi półofic- jalnej. Proctor przybył do Hawany 26 lutego i przebywał na wyspie ponad dwa tygodnie. Podczas tego okresu spotkał się z generałem Blanco, konsulem Lee, kapitanem Sigsbee, a także Clarą Barton, która kierowała akcją
amerykańskiej pomocy charytatywnej dla Kubańczyków. Senator odbył również podróże po wschodniej i środkowej części kraju, zwiedzając kilka istniejących jeszcze obozów reconcentrados. Idąc za radą Blanco, nie spotkał się natomiast z Gomezem.
Po powrocie do Waszyngtonu Proctor sporządził raport ze swej podróży. Przesłał go najpierw prezydentowi i sekretarzowi stanu, a po ich akceptacji, 17 marca, przedstawił na forum Senatu. Proctor dokładnie naświetlił rozwój sytuacji na Kubie. Omawiał warunki w obozach reconcentrados, w szpitalach i koszarach wojskowych, analizował stosunki rasowe, sytuację militarną oraz oczywiście polityczne perspektywy kraju. O ile relacja senatora dotycząca kwestii militarnych i warunków życia ludności potwierdzała tylko informacje dochodzące z innych źródeł, o tyle jego analiza sytuacji politycznej zawierała wiele nowych elementów. Przed zapoznaniem się z raportem Proctera właściwie wszyscy poważni politycy amerykańscy pozostawali przekonani, iż Kubańczycy nie są w stanie i nie będą potrafili sami sprawować władzy na wyspie. Obawiano się chaosu i totalnego rozkładu państwa, tak jak zdarzyło się to poprzednio w kilku innych krajach karaibskich. Wówczas Kuba mogła stać się łatwym celem dla któregoś z mocarstw europejskich, znacznie silniejszego od Hiszpanii. Pytanie o przyszłość Kuby było więc zawsze nierozwiązywalnym dylematem dyplomacji amerykańskiej.
Procter wysunął tezę, iż społeczeństwo kubańskie będzie w stanie wyłonić stabilny i odpowiedzialny rząd, zdolny do kontroli sytuacji na wyspie. Jednocześnie odrzucił on wszelkie plany autonomii pod patronatem Madrytu jako nie do zaakceptowania przez powstańców. Zdecydowanie negował propozycje aneksji Kuby przez Stany Zjednoczone. Według oceny senatora, różnice dzielące oba narody były tak ogromne, iż nie ma szansy na ich przezwyciężenie. Jedynym możliwym rozwiązaniem konfliktu wynikającym
z raportu była zbrojna interwencja Stanów Zjednoczonych w celu zakończenia rządów hiszpańskich.
Raport Proctera miał bardzo duże znaczenie dla przekonania niezdecydowanej dotychczas części społeczeństwa amerykańskiego o konieczności interwencji. Przede wszystkim stał się on głównym czynnikim, który skłonił świat biznesu i finansów do poparcia interwencji. Do tego mo- mentu bowiem Wall Street dość niechętnie przyjmowali perspektywę wojny. Analogicznie różne grupy religijne i pacyfistyczne opowiadały się dotąd za ścisłym przestrze- ganiem zasad neutralności. Raport Proctera przedstawiający udręki mieszkańców wyspy sugerował uwolnienie ich spod jarzma hiszpańskiego i położenie kresu cierpieniom. Dla wielu członków Kongresu przemówienie senatora stanowiło doskonałe uzasadnienie ich ewentualnego poparcia dla wypowiedzenia wojny.
Ósmego marca, jeszcze w czasie pobytu Proctera na Kubie, administracja McKinleya przeprowadziła przez Kongres ustawę przyznającą rządowi 50 milionów dolarów z nadwyżki budżetowej na cele obronne. Wszyscy członkowie Kongresu głosowali „za", a całą procedurę załatwiono w ciągu dwóch dni (rzecz nie do pomyślenia w dzisiejszych warunkach). Fundusze te pozwoliły na zorganizowanie koncentracji regularnych wojsk federalnych, mobilizacyjne zakupy broni i amunicji oraz przygotowanie spodziewanej mobilizacji Gwardii Narodowej.
W wyniku wydarzeń z lutego i marca 1898 r. kwestia kubańska stała się tak głośna, iż nie ulegało wątpliwości, że jakieś rozwiązanie musi zapaść szybko. Wydaje się, iż prezydent McKinley wciąż jeszcze łudził się, że uda się uniknąć wojny. Rozpatrywano nawet ponownie ewentualność odkupienia wyspy od Hiszpanii bądź przez Stany Zjednoczone, bądź przez Juntę nowojorską. Wobec niechęci Madrytu plany te szybko zarzucono. Podczas spotkań prezydenta z Procterem senator zasugerował McKin-
ley'owi, aby ten w specjalnym orędziu przedstawił sytuację Kongresowi wraz z prośbą o zgodę na podjęcie niezbędnych kroków w celu przerwania dramatu. W praktyce oznaczało to wojnę.
Wypowiedzenia wojny domagała się również zdecydowana większość zasiadających w Kongresie republikanów. Żądali oni od prezydenta podjęcia stanowczych kroków, grożąc nawet otwartym buntem, gdy nadal będzie się ociągał- Postawa senatorów i członków Izby Reprezentantów odegrała, jak się wydaje, decydujący wpływ na politykę administracji. Jednym z głównych motywów republikanów był fakt, iż w listopadzie 1898 r. miały odbyć się wybory do Izby Reprezentantów oraz do jednej trzeciej miejsc w Senacie. Gdyby do tego czasu położenie na Kubie nie zmieniło się, demokraci zyskaliby doskonałe argumenty wyborcze: republikańska administracja i kontrolowany przez republikanów Kongres nie są w stanie bronić strategicznych interesów państwa, pozostają nieczuli na cierpienia narodu kubańskiego itd. Klęska wyborcza wydawała się wówczas nieuchronna.
Za poszukiwaniem rozwiązań pokojowych opowiadał się natomiast ambasador amerykański w Hiszpanii, Woodford. Kilkakrotnie prosił McKinleya o cierpliwość, mając nadzieję, że drogą perswazji uda się skłonić Madryt do ustępstw. W nie kończących się debatach z członkami rządu Sagasty ambasador informował ich, iż wstrzemięźliwość Waszyngtonu dobiega końca. Hiszpanie ze swej strony zapewniali, iż do nadejścia pory deszczowej (czer- wiec-lipiec) uda im się osiągnąć porozumienie z powstańcami. Dla części polityków amerykańskich wyjaśnienia te stanowiły jedynie grę na czas, aby odwlec spodziewany wybuch wojny. 27 marca Day przekazał Woodfordowi ostateczne warunki amerykańskie: system reconcentrado ma być natychmiast zlikwidowany, strony konfliktu muszą zawrzeć rozejm do 1 października, w tym czasie trzeba
opracować warunki pełnego samorządu dla Kuby. Gdy za pośrednictwem Woodforda Hiszpanie zapytali, co prezydent ma na myśli, używając określenia „pełny samorząd", sekretarz stanu odpowiedział, że oznacza to niezależność Kuby od Hiszpanii. Ambasador z własnej inicjatywy złagodził nieco to oświadczenie. Jednocześnie dano Hiszpanom do zrozumienia, iż McKinley planuje wygłoszenie orędzia do Kongresu 4 kwietnia. Następnie przesunięto termin o dwa dni - na 6 kwietnia.
Rząd hiszpański próbował jeszcze negocjować i iść stopniowo na ustępstwa. Wydaje się jednak, że Madryt źle ocenił nastroje w Stanach Zjednoczonych. Tylko pełne przyjęcie faktycznego ultimatum Waszyngtonu, równające się praktycznie kapitulacji Hiszpanii, mogło zapobiec wojnie. Ustępstwa czynione małymi krokami nie zwracały niczyjej uwagi i nie pozwalały na odroczenie konfliktu, na co w Hiszpanii liczono. Jednocześnie rząd Sagasty znajdował się pod silną presją opozycji przeciwnej jakimkolwiek ustępstwom wobec Kubańczyków. Niebezpieczeństwo przewrotu w wypadku zaakceptowania żądań amerykańskich było całkiem realne. Rozumiał to zarówno Saga- sta, jak i Woodford. Jedyny problem polegał na tym, iż dla rządu amerykańskiego pozostawało zupełnie obojętne, kto sprawuje władzę w Madrycie lub czy rewolucja republikańska zagraża monarchii.
Hiszpanie odwołali 31 marca wszystkie dekrety wprowadzające system reconcentrado. Nie zgodzono się jednak na ogłoszenie zawieszenia broni. Rząd zadeklarował, że za akceptuje je, o ile poproszą o nie powstańcy. Jak pisał Woodford, hiszpańska duma narodowa nie pozwalała na zrobienie pierwszego kroku. Powstańcy kubańscy ze swej strony nie mieli oczywiście najmniejszego zamiaru prosić metropolii o rozejm, co więcej, ogłosili, iż nawet gdyby Madryt zaproponował przerwanie walk, nie przyjmą go. Teoretycznie stawiało to pod znakiem zapytania plan
McKinleya, ten jednak nie zwrócił uwagi na stanowisko Junty.
Postawiony w dramatycznej sytuacji rząd Sagasty prosił mocarstwa europejskie o interwencję. Odzew na jego apel pozostał jednak znikomy. Nikt nie chciał się angażować w sprawę, która wydawała się już przesądzona. Jedyne, co udało się uzyskać, to wspólny apel ambasadorów państw europejskich do McKinleya, aby z przyczyn humanitarnych dążyć do uniknięcia wojny z Hiszpanią i kontynuować rokowania. Prezydent miał odpowiedzieć, że gdyby doszło do wojny, to właśnie z przyczyn humanitarnych. Madryt poprosił więc o mediację Watykan. Papież Leon XIII desygnował jako swojego mediatora w sprawach kubańskich arcybiskupa Johna Irelanda z St.' Paul w Minnesocie. 3 kwietnia Ireland został przyjęty przez prezydenta. Rozmowa nie przyniosła jednak żadnych rozstrzygnięć. Dla amerykańskiego kościoła katolickiego (jego trzon stanowili wówczas emigranci irlandzcy) sytuaq'a, w której reprezentował on katolicką Hiszpanię, była bardzo niewygodna. Dla McKinleya zaś choć cień podejrzenia, iż ulega wpływom katolickim, w ówczesnej rzeczywistości amerykańskiej oznaczał katastrofę polityczną.
W czasie gdy tekst orędzia w sprawie kubańskiej był już przygotowany do wygłoszenia w Kongresie, do Departamentu Stanu nadszedł telegram od konsula Lee sugerujący odłożenie tego ze względu na konieczność ewakuacji obywateli amerykańskich z Kuby oraz samego konsulatu z Hawany. Argumenty konsula były przekonywające, więc McKinley porozumiał się z przywódcami Kongresu. Ustalono nową datę przemówienia - 11 kwietnia. Dało to niespodziewanie trochę czasu Hiszpanii na podjęcie nowych inicjatyw. Rozumiejąc powagę sytuacji, podjęto decyzję o dalszych ustępstwach. Poszukując honorowego sposobu ogłoszenia zawieszenia broni, rząd hiszpański po- Prosił Watykan o wydanie uroczystego apelu o pokojowe
rozwiązanie konfliktu. 9 kwietnia królowa regentka Maria Krystyna „odpowiadając na prośbę papieża" nakazała wszystkim oddziałom wstrzymanie ognia. Zadowolony Woodford informował z Madrytu, iż spełniono wszystkie postulaty amerykańskie: odwołano reconcentrado, ogłoszono zawieszenie broni, przyjęto mediację w sprawie „Maine". Nie załatwiona była sprawa niepodległości, poseł zapewniał jednak, iż do 1 sierpnia zostanie ona rozwiązana po myśli Waszyngtonu.
Wiadomości o ustępstwach Hiszpanii dotarły do Białego Domu w niedzielne południe 10 kwietnia. Według ocen najbliższych współpracowników prezydent zaczął się wahać. Rozpatrywał ewentualność ponownego odroczenia orędzia i poczekania na efekty zawieszenia broni. Prosił o to ambasador Polo, który przygotował specjalne memorandum przypominające o wszystkich ustępstwach Hiszpanii. Podczas narady członków rządu McKinley przekonał ich o konieczności nowej zwłoki. Wieczorem doszło jednak do kolejnej narady, tym razem z czołowymi republikańskimi członkami Kongresu. Nie chcieli oni słyszećo żadnej zwłoce, domagając się od prezydenta dotrzymania wcześniejszych uzgodnień. McKinley uległ ich perswazji. Do gotowego już od kilku dni tekstu orędzia dołączył jedynie niewielki końcowy akapit mówiący o ostatnich decyzjach hiszpańskich.
W poniedziałek, 11 kwietnia, budynek Kapitolu wypełniły tłumy ludzi. Powszechnie oczekiwano, iż orędzie prezydenta będzie zawierało deklarację wypowiedzenia wojnyi zapowiedź wyzwolenia Kuby. W godzinach rannych tekst orędzia został dostarczony do Kongresu i odczytany członkom Senatu i Izby Reprezentantów.
McKinley zaczął od przypomnienia ostatnich wypadków na wyspie. Mówił o cierpieniach ludności cywilnej siłą przesiedlonych do zamkniętych obozów, wspominał też o stratach gospodarki amerykańskiej spowodowanych
przedłużającą się wojną. Zniszczenie „Maine" przedstawił jako dowód niezdolności władz hiszpańskich do panowania nad sytuacją w kraju. Prezydent nie obarczył jednak bezpośrednią odpowiedzialnością za podłożenie miny rządu madryckiego. Ku powszechnemu zdumieniu McKinley odmówił automatycznego uznania niepodległości Kuby, powstańczego rządu Republiki Kubańskiej, a nawet oddziałów rewolucyjnych za stronę wojującą. Konkluzja orędzia brzmiała: „W imieniu zasad humanitarnych, w imieniu zasad naszej cywilizacji, w interesie zagrożonych interesów amerykańskich, które dają nam prawo i obowiązek do mówienia i do działania, wojna na Kubie musi się zakończyć. W obliczu tych faktów i okoliczności, proszę Kongres, aby upoważnił prezydenta do podjęcia przedsięwzięć, które zapewnią pełne i ostateczne zakończenie walk pomiędzy rządem Hiszpanii i ludnością Kuby oraz które doprowadzą do powstania na wyspie stabilnego rządu [...] i do użycia armii i marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych, jeśli okaże się to niezbędne dla wprowadzenia tego w życie [...]
Kwestia jest teraz w rękach Kongresu. Jest jego wyłączną odpowiedzialnością. Ja wyczerpałem wszystkie środki, aby usunąć niemożliwy do zaakceptowania rozwój wypadków, które rozgrywają się tuż za naszymi drzwiami. Przygotowany do wykonania wszystkich zobowiązań, które nakłada na mnie Konstytucja i prawo, oczekuję waszej decyzji"1.
Dopiero po tym oświadczeniu, w ostatnim akapicie prezydent wspomniał o najnowszej inicjatywie hiszpańskiej i decyzji królowej regentki o zaprzestaniu walk. Dodał jednak, iż nie otrzymał jeszcze żadnych szczegółów dotyczących tego kroku.
1 Documents of American History, H.S. Commager ed., vol. II, Englewood Cliff 1973, s. 4.
Po odczytaniu orędzia na sali zapanawała przez chwilę cisza, po czym rozległ się szmer niezadowolenia. Nadzieje republikańskich ekspansjonistów ani domagających się uznania niepodległości Kuby demokratów nie zostały spełnione. O automatycznym uzyskaniu poparcia dwóch trzecich członków Kongresu nie było mowy. Stało się jasne, że Senat i Izba Reprezentantów muszą przyjąć wspólną, nową rezolucję.
Republikanie teoretycznie dysponowali dużą większością zarówno w Senacie, jak i w Izbie Reprezentantów. Partia była jednak podzielona. Osią niezgody pozostawała sprawa uznania niepodległości wyspy. Prezydent w rozmowach z członkami Kongresu argumentował, iż automatyczne uznanie pociągnie za sobą negatywne dla Stanów Zjednoczonych konsekwencje. Dla przykładu po ewentualnym lądowaniu na wyspie, według zasad prawa międzynarodowego, wojska amerykańskie powinny podlegać jurysdykcji generała Gomeza jako głównodowodzącego armii kubańskiej. Inaczej również wyglądałaby sprawa odszkodowań za zniszczone podczas wojny mienie amerykańskie.
W Izbie Reprezentantów stronnikom administracji udało się uzyskać wyraźną przewagę. Wniosek o uznanie niepodległości obalono stosunkiem głosów 191 do 148. Rezolucję bardzo zbliżoną w swej treści do orędzia prezydenta przyjęto 13 kwietnia przytłaczającą większością 325 za, 19 przeciw.
O wiele bardziej złożona sytuacja powstała w Senacie. Część senatorów republikańskich opowiedziała się, wbrew linii prezydenta, za uznaniem niepodległości Kuby. Ostre dyskusje toczyły się przez kilka dni najpierw w komisji spraw zagranicznych, a później na forum Senatu. Senatorzy David Turpie, demokrata ze stanu Indiana, i Joseph Foraker, republikanin ze stanu Ohio, zgłosili poprawkę uznającą niepodległość wyspy. Następnie mało znany republikański senator Henry M. Teller ze stanu Kolorado zaproponował kolejną poprawkę, która stwierdzała, iż:
w ten sposób Stany Zjednoczone wyrzekają się chęci lub zamiaru rozciągnięcia władzy, jurysdykcji prawnej lub kontroli nad [Kubą] z wyjątkiem jej pacyfikacji, kiedy zostanie to osiągnięte, stanowczo podtrzymują swą determinację do przekazania rządów i kontroli nad wyspą jej mieszkańcom"2.
Do głosowania doszło 16 kwietnia. Poprawka Turpie- go-Forakera, uznająca niepodległość Kuby, została przyjęta stosunkiem głosów 51 do 37. „Za" głosowali prawie wszyscy demokraci i część republikanów. Poprawkę Tel- lera przyjęto prawie jednomyślnie w głosowaniu przez głośne wyrażenie na nią zgody (procedura stosowana, gdy wiadomo, iż dany wniosek ma powszechne poparcie). Rezolucja Senatu wraz z poprawkami została przesłana do Izby, która odrzuciła ją stosunkiem głosów 178 do 156. W tej sytuacji niezbędne stało się powołanie 6-osobowej wspólnej komisji dla wypracowania kompromisu.
Komisja rozpoczęła pracę w poniedziałek, 18 kwietnia. Dyskusje trwały cały dzień. Porozumienie osiągnięto dopiero około godziny 2 w nocy, już 19 kwietnia. Przewidywało ono oparcie rezolucji na wersji Senatu z poprawką Tellera, lecz bez kluczowej poprawki Turpiego-Forakiera. O godzinie 2.30 przeprowadzono głosowania. Senat przy
jął kompromis stosunkiem głosów 52 do 35, Izba Reprezentantów zaś prawie jednomyślnie 311 za i 6 przeciw. O godzinie 2.45 zakończono debatę i przesłano rezoluqę do Białego Domu. Według prawa prezydent miał 10 dni na podpisanie ustawy lub zgłoszenie do niej veta.
Hiszpanie zdając sobie sprawę z nieuchronności wybuchu wojny podjęli ostatni desperacki krok dyplomatyczny. Minister spraw zagranicznych, Pio Gullon, zwrócił się do papieża, aby ten poprzez nuncjatury watykańskie skłonił rządy mocarstw europejskich do przeprowadzenia zbrojnej
2 Tamże, s. 5.
demonstracji morskiej u wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Leon XIII odmówił jednak pomocy.
Najbardziej z tekstu rezolucji Kongresu zadowoleni byli Kubańczycy. Pomoc amerykańska w ich walce o niepodległość cały czas miała podtekst w postaci obaw o aneksję lub podporządkowanie wyspy Stanom Zjednoczonym w innej formie. Dlatego poprawka Tellera miała dla Ku- bańczyków tak duże znaczenie. Jako wynagrodzenie dla reprezentujących ją lobbystów, Junta przekazała im 2 miliony dolarów w bonach oprocentowanych na 6 procent obligacji kubańskich. Ponieważ ich wartość rynkowa wynosiła tylko 50 procent nominału, lobbiści otrzymali nieco ponad milion dolarów. Jak twierdził rozgoryczony ambasador Polo, istniały dowody, iż część z tych pieniędzy otrzymali ci członkowie Kongresu, którzy popierali stanowisko Junty. Rząd kubański wykupił wszystkie obligacje w 1912 r., płacąc cenę według parytetu.
Prezydent McKinley nie zwlekał z podpisaniem ustawy. Uczynił to już 20 kwietnia. Jednocześnie ambasador Woodford otrzymał polecenie natychmiastowego zażądania od Hiszpanów opuszczenia wyspy. Odpowiedź Sagasty była negatywna. Wobec tego ambasador oświadczył, iż uważa swą misję za zakończoną i opuszcza Hiszpanię. 21 kwietnia McKinley wydał rozkaz flocie zablokowania portów kubańskich. Nazajutrz nad ranem eskadra północnoatlantycka w składzie: 2 pancerniki, 1 krążownik pancerny, 3 monitory i 5 okrętów pomocniczych, wypłynęła z Key West. Około godziny 15 Amerykanie pojawili się u wejścia do portu w Hawanie. Wojna faktycznie się rozpoczęła. Formalności prawne zostały dopełnione 25 kwietnia, gdy specjalna rezolucja Kongresu przyjęła, iż wojna rozpoczęła się cztery dni wcześniej. Hiszpanie ze swej strony zadeklarowali początek działań zbrojnych 23 kwietnia. Dla żołnierzy obu stron nie miało to jednak żadnego znaczenia.
PRZYGOTOWANIA DO WALKI
Od 22 kwietnia obecność okrętów amerykańskich na redzie Hawany była stałym elementem nowej wojennej rzeczywistości Kuby. Stolicę wyspy od amerykańskiej bazy w Key West oddzielało nieco mniej niż 100 mil morskich*. Pozwalało to Amerykanom na dokonywanie częstych zmian w składzie eskadry blokującej wejście do portu. Największe jednostki dość szybko opuściły Hawanę, pozostawiając na straży monitory oraz mniejsze okręty pomocnicze. Amerykanie, przekonani najwyraźniej o sile for- tyfikaqi hiszpańskich, unikali bezpośredniego zbliżania się do lądu i narażania tym samym na ostrzał artylerii nadbrzeżnej.
Admirał Sampson 23 kwietnia wysłał mniejsze jednostki do zablokowania kilku innych portów znajdujących się w północnej części wyspy. Okręty pojawiły się między innymi przed portami w Matanzas, Cárdenas, Mariel i Cabañas. Na południu planowano zablokować Cienfuegos. Port ten zwracał uwagę strategów amerykańskich ze względu na dobre połączenie kolejowe ze stolicą. Znamienne, iż w planach nie przewidziano konieczności blokady Santiago, zakładając, iż ze względu na swe położenie miasto ma niewielkie znaczenie strategiczne.
Pięć dni po rozpoczęciu blokady Sampson przeprowadził pierwszą akcję zaczepną, bombardując fortyfikacje
* Mila morska - 1852 m.
portowe Matanzas. Skuteczność ostrzału okazała się znikoma. 11 maja flota amerykańska przeprowadziła poważniejszą akcję. W pobliżu portu Cienfuegos, gdzie znajdowało się centrum łączności hiszpańskiej, podniesiono z morza i przecięto dwa kable telegraficzne zapewniające łączność z Madrytem. Nie udało się jednak znaleźć trzeciego kabla, co spowodowało, iż w czasie trwania wojny generał Blanco dysponował stałą łącznością z metropolią. W późniejszym okresie Amerykanie przecięli też inne kable łączące Kubę z wyspami karaibskimi.
Pierwszymi amerykańskimi ofiarami wojny byli członkowie załogi torpedowca „Winslow", który 11 maja wziął udział w potyczce w porcie Cárdenas. Zginął wówczas oficer i czterech marynarzy. Blokada portów kubańskich okazała się dość skuteczna. Podczas całej wojny tylko niewielu statkom udało się ją przełamać. Stopniowo Sampson zorganizował system łączności, zaopatrzenia i wymiany okrętów biorących udział w akcji.
Flota Stanów Zjednoczonych była dobrze przygotowana do wojny. Dużą rolę w podniesieniu jej gotowości bojowej odegrał zastępca sekretarza marynarki wojennej Teodor Roosevelt (późniejszy bohater wojny i prezydent Stanów Zjednoczonych). Oficerowie floty amerykańskiej stosunkowo wcześnie rozpoczęli też planowanie przyszłych działań. Już w 1894 r. w Naval War College (NWC) powstała pierwsza wersja planu na wypadek konfliktu z Hiszpanią. Po wybuchu wojny na Kubie w uczelni tej rozpoczęto przygotowywanie bardziej zaawansowanych wersji planów dla marynarki wojennej. W 1896 r. ich konkluzje przesłano do Departamentu Marynarki. Według założeń NWC istniały trzy możliwości:
1. Natychmiastowe przeniesienie konfliktu do Europy poprzez atakowanie portów i wybrzeży hiszpańskich;
2. Koncentracja floty na Pacyfiku i atak na Filipiny;3. Zdobycie posiadłości hiszpańskich na Karaibach,
zwłaszcza Kuby i Puerto Rico.
NWC opowiedziało się zdecydowanie za trzecim rozwiązaniem. Celem strategicznym kampanii kubańskiej miało stać się opanowanie Hawany.
W 1896 r. inną wersję planu przedstawił, również związany z NWC, William W. Kimball. Jego zdaniem przyszłą wojnę z Hiszpanią należało rozstrzygnąć jedynie przy użyciu floty wojennej, całkowitej blokady Kuby oraz opanowywania z morza poszczególnych portów. Jako uzupełnienie działań na Karaibach Kimball proponował stworzenie mniejszych eskadr, których zadaniem byłoby nękanie przybrzeżnych wód Hiszpanii oraz zniszczenie jej eskadry filipińskiej.
Konkluzją opracowań NWC stał się plan przygotowany przez komendanta szkoły, kapitana Henry Taylora. Odrzucił on pomysł Kimballa wysłania części okrętów do Europy, uważając to za zbędne rozpraszanie sił. Proponował zaś błyskawiczne, po ewentualnym wypowiedzeniu wojny, uderzenie na Kubę. Aby flota mogła to uczynić, należało jeszcze w okresie pokoju maksymalnie przygotować ją do działań. Taylor zakładał, iż rozstrzygnięcie należy uzyskać w ciągu pierwszych 30 dni. Tyle bowiem mógł wynosić czas niezbędny na dostarczenie posiłków z Europy.
W 1897 r. wersje planów powstałych w NWC zaczęto rozpracowywać w Departamencie Marynarki. Jednym z nowych elementów, jaki wprowadzono, było zwrócenie większej uwagi na konieczność zaopatrywania powstańców w broń i amunicję oraz podkreślenie ich ewentualnej pomocy dla operacji morskich. Wypracowany consensus zakładał szybką blokadę Kuby i Puerto Rico, działania dywersyjne na Filipinach, zdobycie jednego z portów na północnym wybrzeżu Kuby, a następnie opanowanie Hawany. Zdobycie stolicy winno zakończyć pierwszy etap konfliktu. Gdyby Hiszpania zdecydowała się na jego kontynuację, w dalszych etapach przewidywano opanowanie
Wysp Kanaryjskich i Balearów oraz ataki na porty hiszpańskie.
Przygotowując się do wypełnienia przyjętych założeń, pierwsze rozkazy podwyższające gotowość bojową floty wydano już pod koniec lutego 1898 r. Na polecenie Roose- velta rozpoczęto mobilizacyjne zakupy amunicji i innych materiałów wojennych. 7 marca pancernik „Oregon", stac- jonujący normalnie na Pacyfiku, otrzymał rozkaz odbycia długiej podróży dookoła Ameryki Południowej i wzmocnienia eskadry północnoatlantyckiej. „Oregon" zdołał pokonać tę ogromną trasę w zadziwiającym tempie. Pancernik zacumował w Key West 26 maja i zdążył oczywiście wziąć udział w bitwie o Santiago. Jednocześnie Amerykanie starali się bardzo dokładnie śledzić przygotowania floty hiszpańskiej. W Departamencie Wojny istniał specjalny wydział zajmujący się wywiadem, tzw. Military Information Division. Na długo przed początkiem działań przygotowano dokładne mapy spodziewanych rejonów walk, charakterystyki okrętów hiszpańskich, analizy rozmieszczenia sił na Kubie, Filipinach i Puerto Rico. Nawiązano również bezpośrednie kontakty z powstańcami. Słynne stały się wyprawy agentów amerykańskich Victora Blue i Andrew Rowana do obozów Kubańczyków. Duże znaczenie miały zwłaszcza uzgodnienia tego ostatniego z generałem Calixto Garcią. Ich owocem stała się późniejsza współpraca przy ataku na Santiago.
W Europie amerykańscy konsulowie dokonali błyskawi- cznych zakupów praktycznie wszystkich okrętów wojennych, jakie znajdowały się w budowie i o których nabycie starali się Hiszpanie. Analizowali również ruchy okrętów hiszpańskich oraz postęp napraw niektórych z nich. Młodsi oficerowie Office of Naval Intelligence udając bogatych turystów żeglujących na jachtach po Morzu Śródziemnym zawijali do portów hiszpańskich, bacznie obserwując sytuację na okrętach. Największe jednak znaczenie okazało się
mieć wykupienie zapasów węgla przez konsula amerykańskiego na portugalskich Wyspach Zielonego Przylądka, gdzie następowała koncentracja floty hiszpańskiej. Krok ten zdeterminował w dużym stopniu późniejszy przebieg działań wojennych.
Działalnością wywiadowczą zajmowała się również część oficerów wchodzących formalnie w skład jednostek łączności (U.S.Army Signal Corps). Najbardziej udaną i zakonspirowaną operacją było przechwytywanie depesz wymienianych pomiędzy Madrytem i Hawaną za pomocą podwodnych linii telegraficznych. Linie telegraficzne należały do prywatnych firm amerykańskich lub europejskich. Największą z nich była Western Union Telegraph Company, obsługująca między innymi łączność pomiędzy Hawaną a Stanami Zjednoczonymi. Szefem stacji w Key West był Martin Luther Hellings. Jeszcze przed wybuchem wojny nakłonił on do współpracy jednego z dwóch operatorów punktu telegraficznego w Hawanie, Kubańczyka Domingo Villaverde. Przesyłał on regularnie informacje na temat depesz przychodzących i nadawanych przez generała Blanco. Hellings odsyłałje bezpośrednio do Białego Domu lub do dowódcy amerykańskiego korpusu łączności generała Adolphusa W. Greely. O skali zakonspirowania siatki Hellingsa najlepiej świadczy fakt, iż o jej istnieniu nie wiedział sekretarz wojny Russell Alger, a sekretarza marynarki wojennej, Johna D. Longa, wprowadzono w szczegóły dopiero w drugiej połowie maja 1898 r., a więc prawie miesiąc po rozpoczęciu działań zbrojnych.
W odróżnieniu od amerykańskiej marynarki wojennej Hiszpanie zupełnie nie byli przygotowani do wojny. W Madrycie praktycznie jeszcze w pierwszych miesiącach 1898 r. nikt nie brał poważnie pod uwagę ewentualności wybuchu konfliktu zbrojnego ze Stanami Zjednoczonymi.
Nie opracowano żadnych konkretnych planów mobiliza- cyjnych czy operacyjnych. Największy problem stanowiło
jednak zaopatrzenie, a raczej jego brak, zarówno dla wojsk już znajdujących się na Kubie, jak i dla tych, które miano tam przetransportować. Na wyspie stacjonowało teoretycznie ponad 100 tysięcy żołnierzy podzielonych na korpusy, których rejony działania pokrywały się zasadniczo z granicami prowincji. Liczba żołnierzy zdolnych do szybkiego działania była jednak niewspółmiernie mniejsza. Współczesne oceny amerykańskie, kubańskie i hiszpańskie różnią się między sobą, lecz większość z nich przyjmuje, iż do walk w terenie mogła być użyta zaledwie połowa sił. Najwięcej, bo około 40 tysięcy żołnierzy, znajdowało się w rejonie Hawany. Stolica kraju była też najlepiej ufortyfikowana, uzbrojona i zaopatrzona w żywność. W zachodniej części wyspy na korzyść Hiszpanów przemawiało również to, iż siły powstańców, po porażkach poniesionych w walkach z Weylerem, były tam najmniejsze. 14 tysięcy żołnierzy stanowiło obsadę „tochas". We wschodniej części kraju stacjonował korpus Santiago. Dowodził nim generał Arse- nio Linares. Teoretycznie dysponował on ponad 30 tysiącami żołnierzy. W rzeczywistości jednak siły jego były całkowicie uwięzione w garnizonach. W praktyce powstańcy kontrolowali ten region Kuby, nękając jedynie garnizony hiszpańskie. Gubernator wyspy, generał Blanco, oczekiwał początkowo, iż pierwszy atak amerykański nastąpi na stolicę kraju. Tym też kierował się przygotowując siły do obrony. Ze względu na marginalną wartość strategiczną San- tiago wysłano tam tuż przed wybuchem wojny jedynie kilka starych, XVIII-wiecznych dział. Już po rozpoczęciu działań zbrojnych do Santiago zawinęło kilka statków z żywnością. Celem ich żeglugi była Hawana, lecz po wprowadzeniu blokady kapitanowie woleli nie ryzykować spotkania z okrętami amerykańskimi. Gdy stało się wiadomo, iż główne walki rozegrają się w okolicach Santiago, generał Blanco nie potrafił przyjść miastu z pomocą czy chociażby przerzucić części sił do wschodniej części wyspy.
Hiszpanie dość słabo byli zorientowani w zamierzeniach Amerykanów. Po likwidacji ambasady w Waszyngtonie jej zespół przeniósł się do Montrealu. Tam też założył swą nową kwaterę były attache wojskowy Hiszpanii w Stanach Zjednoczonych, Ramon Carranza. Otrzymał on polecenie zorganizowania siatki wywiadowczej i zdobywania tajnych informacji. Carranza opracował plan, w myśl którego szpiedzy mieli zaciągać się w szeregi wojsk amerykańskich, a następnie po wylądowaniu na Kubie przechodzić na stronę hiszpańską. Popełnił jednak kilka błędów. Najpoważniejszym z nich okazało się zlecenie agencji detektywistycznej werbunku kandydatów na tajnych informatorów. Carranza poszedł tu za przykładem byłego ambasadora de Lóme, który wynajął w 1895 r. agencję detektywistyczną Pinkertona do szpiegowania Junty nowojorskiej. W warunkach wojny krok ten był jednak zupełnie nieprzemyślany. Agenci US Secret Service, kierowanej przez byłego dziennikarza „Chicago Tribune", Johna E.Wilkie, bardzo szybko ujęli dwóch pierwszych szpiegów hiszpańskich przybyłych z Kanady. Pierwszego w Tampie na Florydzie, drugiego w Waszyngtonie. Amerykanie podsłuchiwali też rozmowy w pokoju hotelowym zajmowanym przez Car- ranzę, a następnie wykradli jeden z listów niedwuznacznie świadczący o charakterze jego pracy. List został opublikowany w „New York Herald", co wywołało zamierzony przez Secret Service skandal. Carranza został natychmiast wydalony z Kanady. Odtąd wywiad hiszpański opierał się tylko na wiadomościach gazetowych, które zawierały niekiedy dość szczegółowe relacje na temat położenia wojsk amerykańskich.
Słabo przygotowana do wojny okazała się hiszpańska flota wojenna. 30 października 1897 r. jej dowództwo objął admirał Pascual Cervera y Topete. Był on doświadczonym oficerem, który znaczną część swego życia spędził na morzach, biorąc udział w prawie wszystkich konflik-
tach kolonialnych oraz hiszpańskiej wojnie domowej. Stan, w jakim zastał flotę, pozostawiał wiele do życzenia. Trzon marynarki wojennej stanowił pancernik „Pelayo" oraz krążowniki pancerne „Cristóbal Colon", „Vizcaya", „Carlos V", „Oquendo" i „Infanta Maria Teresa"*. Teoretycznie siły te ustępowały znacznie flocie amerykańskiej. Dobrze przygotowane do wojny, mogły jednak stanowić poważne zagrożenie, zwłaszcza gdyby przeciwnicy rozproszyli swe okręty. Zaniedbania w dużej części wynikały z przeświadczenia, iż wojna ze Stanami Zjednoczonymi jest niemożliwa. Dlatego też aż do marca 1898 r. nie podjęto żadnych wysiłków mogących wzmocnić siłę floty.
W momencie wybuchu konfliktu dwa największe okręty przechodziły w zagranicznych portach kapitalne remonty. Pancernik „Pelayo", odpowiadający swą klasą amerykańskim pancernikom drugiej klasy „Maine" i „Texas", miał wymieniany cały zespół napędowy. W początkach kwietnia oceniano, iż wstawienie nowych kotłów zakończy się najwcześniej za dwa-trzy miesiące. Krążownik pancerny „Carlos V" znajdował się we francuskiej bazie marynarki wojennej w Havrze, gdzie instalowano mu nowe działa ciężkiego i średniego kalibru. Przewidywany czas zakończenia prac oceniano również na koniec czerwca. W bazach znajdowały się zatem zaledwie cztery gotowe do wojny krążowniki pancerne. Gotowość ich okazała się jednak tylko teoretyczna.
Najnowszym okrętem hiszpańskim był „Cristóbal Coi Ion". W 1897 r. został kupiony we Włoszech. Szczególną zaletę krążownika stanowiło dobre opancerzenie. Przejmując okręt, Hiszpanie nie zaakceptowali dwóch 254-milimet- rowych dział Armstronga, mających stanowić główną siłę krążownika. Argumentowali, iż są to stare działa, ustępujące znacznie najnowszym konstrukcjom. Z poglą-
* Dokładne dane techniczne zawiera aneks 4.
dem tym nie zgadzał się admirał Cervera, przekonując, iż należy je kupić, ponieważ zamówienie i zainstalowanie innych zajmie co najmniej pół roku. Ministerstwo Marynarki Wojennej nie zaakceptowało jego oceny i w efekcie krążownik wyruszył do boju pozbawiony artylerii głównej, dysponując zaledwie 10 działami kalibru 152 mm i 6 działami kalibru 119 mm.
Stan pozostałych krążowników w momencie wybuchu wojny również pozostawiał wiele do życzenia. „Vizcaya" już w końcu 1897 r. miał zostać skierowany do suchego doku na czyszczenie i malowanie dna. Niespodziewana wizyta kurtuazyjna „Maine" w Hawanie zmuszała jednak Hiszpanów do złożenia rewizyty. Wybór padł na „Viz- cayę", który zamiast do suchego doku udał się do Nowego Jorku. Oznaczało to konieczność odbycia dwóch transatlantyckich rejsów. W efekcie na skutek niekonserwowa- nego dna prędkość okrętu zmalała z 20 do około 10 węzłów. Właściwie tylko krążownik „Infanta Maria Teresa" był w pełni gotowy do walki. Na „Oquendo" wadliwie funkcjonował system napędowy, co w praktyce znacznie redukowało jego zdolności manewrowe.
Generalnie największą bolączką eskadry hiszpańskiej były problemy z prędkością okrętów. Ze względu na ogromną przewagę uzbrojenia i opancerzenia floty amerykańskiej prędkość pozostawała jedynym potencjalnym atutem Hiszpanów. Teoretycznie ich krążowniki rozwijały o 4-5 węzłów większą prędkość niż zdecydowana większość amerykańskich pancerników i krążowników pancernych. Hiszpanie mieli także problemy z jakością amunicji, zwłaszcza średniego kalibru. Przed wybuchem wojny nie zdążono poczynić odpowiednich zakupów.
Oprócz jednostek ciężkich w połowie lat dziewięćdziesiątych Hiszpanie rozwinęli produkcję mniejszych okrętów, zwłaszcza torpedowców i kontrtorpedowców. Mogły one odegrać rolę podczas ewentualnych walk w Europie,
słabo jednak nadawały się do wojny na Karaibach. Potwierdził to przykład jednostek wchodzących w skład eskadry Cervery. Nie wytrzymały one trudów transatlantyckiej żeglugi, musiały być holowane przez krążowniki, a jeden nawet pozostawiony w neutralnym porcie.
W chwili wybuchu wojny krążowniki hiszpańskie znajdowały się w różnych portach: „Infanta Maria Teresa" i „Cristóbal Colon" w Kadyksie, „Vizcaya" i „Oquendo" w Hawanie. Admirał Cervera wydał rozkazy przeprowadzenia koncentracji na portugalskich Wyspach Zielonego Przylądka znajdujących się praktycznie na środku Oceanu Atlantyckiego. Spotkanie nastąpiło w połowie kwietnia. Ku ogromnemu zaskoczeniu Hiszpanów okazało się, iż na wyspach nie ma praktycznie zapasów węgla, ponieważ został on wykupiony przez konsula amerykańskiego.
Dwudziestego kwietnia Cervera zwołał naradę wojenną. Zastanawiano się nad możliwościami dalszych działań. Rozkazy z Ministerstwa Marynarki nakazywały eskadrze rejs na Puerto Rico i udział w obronie karaibskich posiadłości Hiszpanii. W Madrycie łudzono się nawet możliwością ataku na kontynent amerykański, ostrzał portów i baz wojskowych itd. Powszechnie sądzono, iż dobre wyszkolenie załóg i prędkość okrętów zniwelują przewagę floty amerykańskiej. Cervera i większość jego oficerów doskonale zdawała sobie sprawę z iluzoryczności tych nadziei. Wobec słabego przygotowania okrętów do wojny, braku węgla oraz niezakończenia napraw dwóch największych jednostek, uczestnicy narady wojennej postanowili zwrócić się do Madrytu z wnioskiem o powrót do Kadyksu i przeprowadzenie niezbędnych napraw. Rząd hiszpański odrzucił tę sugestię i nakazał natychmiastowe wypłynięcie z portów. Kilka statków z zapasami węgla miało oczekiwać w okolicach umówionych wysp karaibskich.
Ostatecznie eskadra Cervery wypłynęła z Wysp Zielonego Przylądka 29 kwietnia. W jej skład oprócz czterech
krążowników pancernych wchodziły trzy kontrtorpedo- wce: „Pluton", „Furor" i „Terror". Pierwszym celem żeglugi stała się francuska wyspa Martynika. Spodziewano się tam uzupełnić zapasy węgla, co pozwoliłoby na większą swobodę manewrowania na Karaibach. 12 maja eskadra znalazła się na redzie Fort de France. Francuzi odmówili jednak sprzedaży węgla i nie zgodzili się na wejście okrętów do zatoki portowej, co więcej, grozili internowaniem ,Furora" stojącego w porcie. Inne uzyskane w porcie
informacje były także bardzo niepokojące. Dowiedziano się o zagładzie hiszpańskiej eskadry filipińskiej, która została rozbita przez zespół komandora Deweya 1 maja w bitwie w Zatoce Manilskiej oraz że okrętów Cervery poszukują na Karaibach amerykańskie krążowniki pomocnicze przerobione z szybkich statków pasażerskich. Według relacji Francuzów miały one blokować większość cieśnin i dróg wodnych. Najważniejsze porty kubańskie oraz Puerto Rico są blokowane przez główne siły amerykańskie.
W tej sytuacji Cervera postanowił udać się na holenderską wyspę Curacao, gdzie według zapewnień Ministerstwa Marynarki miał oczekiwać statek transportowy z węglem. Na Martynice musiano pozostawić kontrtorpedowiec „Terror", ponieważ jego stan techniczny nie pozwalał na dalszą żeglugę.
14 maja eskadra Cervery przybyła na Curacao. Wbrew nadziejom na redzie nie było oczekiwanego węglowca. Holendrzy zgodzili się jedynie wpuścić do portu na dzień dwa krążowniki i sprzedać 400 ton węgla. Uzupełniono w ten sposób stan zapasów na „Marii Teresie" i „Viz- cayii". Ilość węgla na pozostałych okrętach była nadal alarmująco niska. Następnego dnia Cervera podjął decyzję obrania kursu na Santiago. Przeanalizował wszystkie możliwości i doszedł do wniosku, iż nie ma praktycznie wybo- ru. Admirał wiedział o blokadzie Hawany i spodziewał się,
iż równie silnie blokowany jest południowy port w Cień- fuegos (zwłaszcza ze względu na swe dobre połączenie kolejowe ze stolicą). Na Curacao doszły też echa ostrzału przez eskadrę Sampsona portu San Juan na Puerto Rico. Cervera odrzucał myśl rejsu na tą wyspę ze względu na jej słaby garnizon, który w wypadku desantu nie gwarantował skutecznej obrony. Przy analizie dostępnych portów brano też pod uwagę odległość, co miało znaczenie ze względu na niewielkie zapasy węgla. W tych okolicznościach jedynym możliwym celem było Santiago.
Dwa dni po opuszczeniu przez eskadrę Cervery wybrzeży Curacao przypłynął tam wreszcie oczekiwany transportowiec z węglem. Oceniając z dzisiejszej perspektywy działania floty hiszpańskiej, wydaje się, ze Cervera mógł jeszcze czekać na zaopatrzenie. Nigdzie w pobliżu nie było jednostek amerykańskich mogących zagrozić krążownikom hiszpań- skini. Ewentualny rejs pancerników z Key West na Curacao musiałby trwać co najmniej tydzień, a to dawało Hiszpa- nom dość duże pole manewru. Ich okręty stanowiły real- ne zagrożenie dla floty amerykańskiej tak długo, jak dłu- go potrafiły zachować niezależność operacyjną. Optymalną taktykę stanowiło więc krążenie pomiędzy różnymi wyspa- mi Karaibów, unikanie starcia z głównymi siłami marynarki amerykańskiej i niepokojenie ich linii transportowych. Za- winięcie do jakiegokolwiek portu na Kubie lub Puerto Rico oznaczało oddanie inicjatywy, a wobec przewagi przeciw- nika prawie pewną utratę okrętów.
Wydaje się, iż Cervera przecenił też siłę jednostek bloku- jących Hawanę. Wykorzystując element zaskoczenia mógł próbować przebić się do stolicy. Możliwości obrony Hawa- ny pozostawały niewspółmiernie większe od najsłabiej wy- posażonego i zaopatrzonego Santiago. Podejmując decyzję udania się do tego portu, zupełnie niespodziewanie spowodował, iż głównym terenem wojny amerykańsko-hiszpań- skiej stało się miejsce nie przewidziane przez żadną ze stron.
Nocą 18 maja u wybrzeży Jamajki eskadra Cervery minęła nie zauważona dwa amerykańskie krążowniki pomocnicze. Następnego dnia o godzinie 8 rano cztery krążowniki i dwa kontrtorpedowce hiszpańskie pojawiły się na redzie Santiago i szybko wpłynęły do zatoki. Ze względu na geograficzne ukształtowanie terenu były one odtąd zupełnie niewidoczne z morza.
W pierwszych tygodniach wojny poszukiwania eskadry Cervery przyciągały duże zainteresowanie prasy i społeczeństwa amerykańskiego. Wynikało to z obawy, iż Hiszpanie będą ostrzeliwać z morza poszczególne miasta. Aby uchronić się przed tego typu działaniami, ich burmistrzowie, gubernatorzy stanów, a nawet kongresmani domagali się od Departamentu Marynarki natychmiastowego wyznaczenia jednego lub kilku okrętów do obrony. Long nie uległ naciskom, zdając sobie sprawę, iż ewentualne rozproszenie floty może przynieść opłakane skutki. Objawy paniki związane z eskadrą hiszpańską ogarnęły prawie całe wybrzeże. Nawet z Nowej Funlandii donoszono o tajemniczych eksplozjach na oceanie.
Dowodzenie flotą amerykańską na Atlantyku powierzono komandorowi Williamowi T. Sampsonowi, awansując go jednocześnie do stopnia kontradmirała. Okręty podzielono na dwie eskadry: eskadrę północnoatlantycką i „eskadrę latającą" (Flying Squadron). Sampson osobiście dowodził tą pierwszą. „Latającą eskadrą" dowodził komandor Winfield Schley. Stosunki pomiędzy obu oficerami od początku układały się źle. Schley liczył, iż jemu właśnie powierzona zostanie komenda nad całością sił, a Sampson powróci na USS „Iowa", którym dowodził poprzednio. Zadaniem eskadry północnoatlantyckiej miała być blokada portów kubańskich, „latająca eskadra" winna zaś odnaleźć i zniszczyć okręty Cervery. Po zablokowaniu Hiszpanów w Santiago podział na eskadry uległ zatarciu. Wszystkie okręty pełniły służbę u wejścia do zatoki,
a Sampson nie chciał dzielić się władzą z żadnym ze swych podkomendnych.
W połowie kwietnia w skład „latającej eskadry" wchodził krążownik „Brooklyn" (flagowy okręt Schleya), pancerniki „Massachusetts" i „Texas" oraz kilka mniejszych jednostek. Trzon eskadry północnoatlantyckiej stanowiły pancerniki „Iowa” i „Indiana" oraz krążownik pancerny „New York", który pełnił funkcję okrętu flagowego admirała Sampsona. W toku działań wojennych składy obu eskadr ulegały niewielkim zmianom. Główną bazą Schleya był Hampton Roads w stanie Wirginia, Sampsona zaś Key West na Florydzie.
Zadanie bezpośredniego poszukiwania eskadry Cervery wykonywały krążowniki pomocnicze. Były to uzbrojone statki pasażerskie, które dysponując dużą prędkością mogły zlokalizować, a następnie śledzić kierunek rejsu Hiszpanów. Rozmieszczono je w głównych cieśninach i szlakach wodnych, którymi mógł płynąć Cervera.
Admirał Sampson postanowił dokonać rekonesansu na Puerto Rico i upewnić się, czy krążowniki hiszpańskie nie schroniły się w stolicy wyspy, San Juan. Rejs z Hawany do Puerto Rico trwał aż 11 dni (od 1 do 11 maja), ponieważ okazało się, iż pancernik „Indiana” ma poważną awarię kotłów i może rozwijać zaledwie 7 węzłów. 12 maja okręty amerykańskie rozpczęły bombardowanie fortyfikacji San Juan. Floty hiszpańskiej tam oczywiście nie było. Załoga miasta dzielnie odpowiadała na ogień Amerykanów, uzyskując nawet bezpośrednie trafienie flagowego krążownika „New York", w wyniku którego jeden marynarz zginął, a trzech zostało rannych. Ostrzał portu nie przyniósł większych efektów. Ponieważ Hiszpanie nie wykazali najmniejszej ochoty do kapitulacji, Sampson wydał rozkaz zaprzestania ognia i przyjęcia kursu na Key West. Z Hampton Roads miała przybyć tam również eskadra Schleya.
Równolegle z działaniami floty armia organizowała wyprawy morskie na Kubę. Ich celem było dostarczenie uzbrojenia dla powstańców kubańskich. Pierwszą próbę podjęto 10 maja, wysyłając antyczny statek rzeczny „Gus- sie" z wielkim bocznym kołem napędowym. Wyprawie towarzyszyli liczni dziennikarze. Poszczególne redakcje gazet wynajęły specjalne szybkie łodzie do przesyłania relacji. Wyprawa „Gussie" zakończyła się jednak pełnym niepowodzeniem, ponieważ nie spotkano żadnych grup kubańskich, mimo wysadzenia na ląd niewielkiego oddziału rozpoznawczego. Jedynym rannym był reporter „San Francisco Post", James F. J. Archibald, próbujący ustalić, jak brzmiało nazwisko żołnierza, który jako pierwszy postawił nogę na wyspie. Kolejne wyprawy były już bardziej udane i skoordynowane z Kubańczykami. Nie brali w nich udziału dziennikarze, obarczeni przez dowództwo armii odpowiedzialnością za niepowodzenie „Gussie".
Osiemnastego maja obie eskadry amerykańskie spotkały się w Key West. Sampson wiedział, iż Cervera był na Martynice i Curacao. Admirał doszedł więc do wniosku, iż teraz celem Hiszpanów musi być Cienfuegos. Dlatego 19 maja rozkazał Schleyowi, aby natychmiast wpłynął do tego portu i zablokował Cerverę. Dokładnie w tym samym czasie eskadra hiszpańska wpływała do Santiago. Ponieważ powstańcom nie udało się przerwać kabla telegraficznego łączącego Santiago z Hawaną, wiadomość o przybyciu posiłków została natychmiast przekazana do generała Blanco. Odebrał ją współpracujący z Hellingsem Kubań- czyk. Po wysłaniu depeszy do pałacu gubernatorskiego nadał jej treść do Key West (kable łączące Hawanę z Key West nie zostały przecięte). Stąd przekazano ją natychmiast do Białego Domu. Ponieważ informacja miała ogromne znaczenie, o szczegółach sprawy poinformowano sekretarza marynarki Longa. Ten szybko przesłał rewelację Sampsonowi. Admirał wątpił jednak w jej autentyczność.
Wychodził z założenia, iż w skład eskadry hiszpańskiej muszą wchodzić liczne statki z zaopatrzeniem, nie wiedział też o chronicznym braku węgla.
Rozumując logicznie, dostarczanie posiłków i zaopatrzenia do portu w Santiago nie miało żadnego sensu. Miasto było praktycznie izolowane i nie istniała możliwość lądowego przetransportowania uzupełnień do zachodniej części wyspy. Ponadto Sampson wiedział, iż 19 maja u wybrzeży Santiago miał znajdować się krążownik pomocniczy „St. Louis". Okręt ten faktycznie pojawił się przed wejściem do zatoki, ale już po wejściu do niej Hiszpanów. Na wszelki wypadek Sampson wysłał rozkaz dla Schleya, aby ten opuścił Cienfuegos i sprawdził sytuację w Santiago. Schley otrzymał go 23 maja. Komandor był przekonany, iż Hiszpanie są w Cienfuegos, a o ile rzeczywiście zawinęli do Santiago, to tylko na krótki postój techniczny i niebawem pojawią się na redzie Cienfuegos.
W tym czasie napłynęły dodatkowe doniesienia wywiadu potwierdzające obecność Cervery w Santiago. Sampson stopniowo przekonywał się do ich autentyczności i 23 maja wypłynął ze swą eskadrą, aby przyłączyć się do blokady portu. Schley dopiero następnego dnia wieczorem opuścił redę Cienfuegos, obierając kurs na Santiago. Płynął jednak z prędkością kilku węzłów, co spowodowało, iż znalazł się u wejścia do zatoki 26 maja. Ponieważ broniły go, jak sądzili Amerykanie, dobrze uzbrojone fortyfikacje, komandor nie miał możliwości sprawdzenia doniesień o obecności Cervery. O godzinie 6.00 wieczorem wydał więc rozkaz powrotu do bazy w Key West, gdzie miano uzupełnić zapasy. Jego decyzja wywołała burzę w Waszyngtonie oraz prawdziwą rozpacz Sampsona, który spodziewał się, iż Hiszpanie umkną blokadzie. Dalsze działania „latającej eskadry" również okazały się bardzo kontrowersyjne. Schley płynął na wschód do Key West z prędkością 9 węzłów do godziny 19.30 27 maja. Następnie zatrzymał eskad-
rę i konferował z dowódcami krążowników pomocniczych. Dopiero następnego dnia o godzinie 13.00 wydał rozkaz szybkiego powrotu do Santiago.
W drugiej połowie maja przed wejściem do zatoki często pojawiały się amerykańskie krążowniki pomocnicze. Ich obecność nigdy nie miała jednak stałego charakteru. 25 maja jednemu z nich udało się przechwycić przed wejściem do portu transportowiec „Restormel" z ładunkiem węgla dla Cervery, który spóźnił się o dwa dni do Curacao. „Latająca eskadra" dopłynęła do Santiago 28 maja o godzinie 19.40. Dopiero od tego momentu Hiszpanie byli faktycznie zablokowani. Następnego dnia rano Amerykanie ujrzeli u wejścia do zatoki krążownik „Cristóbal Colon". Stanowiło to najlepsze potwierdzenie doniesień o obecności Cervery w Santiago. 31 maja Schley po raz pierwszy wydał rozkaz ostrzału pozycji hiszpańskich. „Cristóbal Colon" szybko wycofał się wówczas w głąb zatoki. Bombardowanie fortów nadbrzeżych, prowadzone z dużej odległości, nie przyniosło żadnych efektów i po krótkim czasie je przerwano. 1 czeiwca na redzie Santiago pojawił się admirał Sampson z eskadrą północnoatlantycką. Blokada floty hiszpańskiej w jednym z portów Kuby, o czym tak marzyli stratedzy amerykańscy, stała się faktem.
Dlaczego admirał Cervera nie opuścił Santiago przed przybyciem pancerników i krążowników przeciwnika? Teoretycznie miał ku temu możliwości. Natychmiast po zawinięciu do portu jego okręty rozpoczęły uzupełnianie zapasów, przede wszystkim węgla. Problem polegał na tym, iż w Santiago nie było odpowiednich urządzeń niezbędnych do szybkiego załadunku węgla oraz wymiany wody w kotłach parowych. Ilość i jakość węgla, jakim dysponowano w porcie, była też niewielka. Prace, mimo wysiłku załóg, posuwały się bardzo wolno. Węgiel przenoszono nawet najprostszymi koszami. Do 25 maja zapasy węgla na każdym z okrętów uzupełniono do poziomu od 300
do 700 ton. W tym dniu Cervera zwołał naradę dowódców okrętów. Według informacji z Hawany po klęsce na Filipinach premier Sagasta dokonał reorganizacji rządu i nowy minister marynarki zezwolił na powrót eskadry do Kadyk- su. 19 maja, uwzględniając protest Blanco, odwołał jednak wcześniejszy rozkaz i nakazał Cerverze działanie na Karaibach.
Podczas narady opinie co do dalszych działań były podzielone. Część uczestników opowiedziała się za natychmiastowym wypłynięciem w morze i obraniem kursu na San Juan. Inni optowali za pozostaniem w Santiago. Nowym niekorzystnym czynnikiem okazał się odpływ morza. Zachodziła obawa, iż mający największe zanurzenie „Cristobal Colon" nie zdoła wyjść z toru wodnego. Przypływ miał nastąpić za kilka dni. Jednocześnie niewielkie zapasy żywności i amunicji w mieście nie gwarantowały możliwości długiej obrony. Również stan techniczny baterii strzegących wejścia do zatoki pozostawiał wiele do życzenia.
Ostatecznie zdecydowano się zostać w Santiago. 26 maja na redzie pojawiła się eskadra Schleya. Mimo iż stosunkowo szybko Amerykanie odpłynęli w nieznanym kierunku, Hiszpanie byli przekonani, że blokada została ustanowiona. Decyzja Schleya powrotu do Key West i pozo- stawienia Santiago samego nie mieściła się w ich rozumowaniu. 27 maja był najlepszym dniem do podjęcia próby wyjścia w morze. Hiszpanie nie wykorzystali więc swej ostatniej szansy na uratowanie eskadry przed zniszczeniem.
Blokada Santiago rozwiązała problem dowództwa- amerykańskiego dotyczący miejsca i czasu lądowania na Kubie. Po wypowiedzeniu wojny armia lądowa nie miała, tak jak marynarka wojenna, sprecyzowanych planów działa- nia. Nawet na wypadek wojny z Hiszpanią nie planowano żadnych dużych operacji desantowych, a jedynie pomoc flocie w opanowaniu poszczególnych portów. Z pewnym
uproszczeniem można stwierdzić, iż słabe przygotowanie armii amerykańskiej do wojny odpowiadało hiszpańskiemu. W odróżnieniu od marynarki wojennej dość późno rozpoczęto też proces podnoszenia stopnia gotowości bojowej. 1 kwietnia 1898 r. zawodowa armia liczyła zaledwie 2143 oficerów i 26 040 żołnierzy. Wojsko było podzielone na 25 pułków piechoty, 10 pułków kawalerii i 5 pułków artylerii. Zaplecze armii regularnej stanowiły jednostki Gwardii Narodowej istniejące w każdym stanie. W teorii liczyły one ponad 100 tysięcy żołnierzy. Gwardia nie podlegała jednak Departamentowi Wojny, lecz gubernatorom poszczególnych stanów. Wyszkolenie i przygotowanie do wojny członków tej formacji było fatalne. Wraz z upływem lat po zakończeniu wojny secesyjnej ochotnicze pułki Gwardii Narodowej przekształcały się stopniowo w rodzaj elitarnych klubów towarzyskich nie mających wiele wspólnego z wojskiem. Teoretycznie każdego lata jej członkowie przechodzili szkolenie w obozach polowych. W wielu wypadkach okazywało się to czystą fikcją, a obozy stawały się miejscem spotkań i odpoczynku od zbyt natrętnych żon dla „chłopców" z dobrego towarzystwa. Uzbrojenie jednostek Gwardii pochodziło w najlepszym wypadku z lat osiemdziesiątych. Pułki nie dysponowały też artylerią, sprzętem saperskim czy na przykład kuchniami polowymi.
Lepiej wyglądało przygotowanie pułków zawodowych. Potocznie nazywano je „regularnymi". Większość z nich stacjonowała w małych garnizonach w stanach środkowego i południowego zachodu. Po zakończeniu wojen z Indianami pilnowały one spokoju na granicach rezerwatów. W odróżnieniu od Gwardii Narodowej pułki regularne były dobrze wyszkolone i wyposażone. Jedynym mankamentem było nieprzeprowadzenie od 1865 r. manewrów czy szkoleń z udziałem więcej niż jednego pułku. Nie istniały struktury brygad czy dywizji. Brak ten stał się
bardzo widoczny podczas przygotowań do inwazji na Kubę. Większość oficerów pułków regularnych stanowili absolwenci akademii West Point. Byli oni dobrze przygotowani do dowodzenia. Problem polegał na tym, iż jednostki Gwardii Narodowej nie akceptowały absolwentów West Point w swoich szeregach. Nawet w okresie wojny panowało przekonanie, iż nie powinni oni pełnić żadnych funkcji w formacjach ochotniczych ze względu na brak zrozumienia dla ich specyfiki.
Wszystkimi sprawami związanymi z armią regularną zajmował się Departament Wojny. Na jego czele stał cywilny sekretarz wojny, mianowany każdorazowo przez nowego prezydenta. Wojskami dowodził bezpośrednio dowódca naczelny. Jego nominacja nie wiązała się z układami politycznymi, lecz zasadą starszeństwa wśród generałów wojsk regularnych. Sekretarze wojny zmieniali się więco wiele częściej niż dowódcy armii. Zakres obowiązkówi kompetencji obu stanowisk nie był do końca określony, co powodowało niekiedy zadrażnienia i spory. Tak też było w roku 1898.
Sekretarzem wojny w administracji McKinleya został mianowany Russell A. Alger. Pochodził on (tak jak prezydent) ze stanu Ohio, w późniejszych latach związany był jednak ze stanem Michigan. W czasie wojny secesyjnej zorganizował ochotniczy pułk jazdy, którym dowodził. Alger awansował od stopnia kapitana do generała majora. Po klęsce południa ząjął się biznesem, osiągając znaczne sukcesy finansowe. Alger zawsze wspierał partię republikańką. Z McKinley'em związał się już w początkach lat dziewięćdziesiątych. Podczas konwencji partii republikańskiej, w 1896 r. odegrał istotną rolę w zdobyciu poparcia delegacji stanu Michigan dla jego kandydatury. Za zasługi podczas wyborów otrzymał nominację na stanowisko sekretarza wojny, pełniąc tę funkcję miał poprawne stosunki z prezydentem, nie należał jednak do grona najbliższych doradców.
Prezydent William McKinley w swym gabinecie, 1898 r. Library of Congress
USS „Maine" wpływa do portu w Hawanie, 25 stycznia 1898r. Library of Congress
Pokój wojenny w Białym Domu w Waszyngtonie „Collier's Weekly. z 9 iipca 1898 r.
Pierwsza fotografia „Maine" po wybuchu, 16 lutego 1898 r. National Archives
Załadunek na statek transportowy w Port Tampa, 1 czerwca 1898 r. National Archives
Pomieszczenia dla żołnierzy na statku, 15 czerwca 1898 r. National Archives
General William R. Shafter 1898 r. Library of Congress
Lądowanie w Daiguiri, 22 czerwca 1898 r. National Archives
Obrońca El Caney, generał Joaguin Vara del Rey, 1898 r. National Archives
Generał Calixto Garcia z oficerami sztabu, 1898 r. National Archives
Generał Joseph Wheeler 1898 r. National Archives
Pułkownik Teodor Roosevelt w mundurze pułku „Rough Riders", 1898 r. Library of Congress
Walka żołnierzy „Rough Riders" w dżungli, 24 czerwca 1898 r. „Leslie's Weekly" z 25 sierpnia 1898 r.
Transport amunicji na pierwszą linię frontu, 27 czerwca 1898 r. National
Archives
Broń strzelecka używana podczas wojny amerykańsko-hiszpańskiej:
Springfield, model 1873, jednostrzałowy, kaliber 11 mm; ze względu na stosowany przestarzały proch dymny (charcoal powder) karabiny te nie cieszyły się uznaniem żołnierzy. W 1898 r. stanowiły jednak podstawowe wyposażenie wszystkich pułków ochotniczych
Krag-Jorgensen, zaprojektowany w Danii w 1889 r., kaliber 8 mm, pojemność magazynka 5 naboi; Stany Zjednoczone zakupiły jego licencję. Karabin ten stanowił podstawowe uzbrojenie wszystkich pułków piechoty oraz dzięki koneksjom politycznym Teodora Roosevelta pułku „Rough Riders"
Mauser, model 71/84, zaprojektowany w Niemczech w 1884 r. jako rozwinięcie jednostrzałowego modelu z 1871 r., kaliber 11 mm, pojemność magazynka 8 naboi. Produkowany na licencji w Hiszpanii oraz Kilku innych państwach Ameryki Łacińskiej. Podstawowe wyposażenie wojsk hiszpańskich
Kamienny fort El Viso po bitwie, 2 lipca 1898 r. National Archives
Na drodze do Las Guasimas, 24 czerwca 1898 r. National Archives
Dowódcą naczelnym armii był od roku 1895 generał Nelson A. Miles. Podobnie jak Alger, w czasie wojny secesyjnej wstąpił ochotniczo do armii Unii. Awansował równie szybko, dowodząc kolejno pułkiem, brygadą, dywizją i korpusem. Miles przeszedł cały szlak bojowy Armii potomacku. Po wojnie zdecydował się pozostać w armii, jego karierze pomogło zapewne małżeństwo z siostrzenicą generała Shermana, który przez wiele lat pełnił obowiązki dowódcy armii. Miles brał udział w najsłynniejszych wojnach z Indianami. Po śmierci generała George’a Custera pod Little Big Horn dowodził kampanią przeciw Sitting Bullowi. Następnie doprowadził do pojmania słynnego wodza Apachów, Geronimo. W latach 1890-1891 stłumił ostatnie duże powstanie Siuksów. Cztery lata później został dowódcą armii.
Kierowany przez Algera Departament Wojny miał bardzo skromną obsadę. Jego 10 wydziałów zajmowało się zaopatrzeniem, uzbrojeniem, służbą medyczną, rekrutacją, wywiadem itd. Departament był dobrym zapleczem administracyjnym dla niespełna 30-tysięcznej armii regularnej. Jednocześnie nie był w żadnym stopniu przygotowany do zmobilizowania Gwardii Narodowej. Już po wypowiedzeniu Hiszpanii wojny McKinley, rozumiejąc słabość Gwardii, usiłował oprzeć mobilizację o nowo tworzone pułki federalne. Spotkało się to jednak z tak gwałtownym oporem w Kongresie, iż prezydent niemal natychmiast zrezygnował z tego pomysłu. 23 kwietnia McKinley wezwał do stawienia się 125 tysięcy ochotników. Wynagrodzeniem za służbę miał być żołd, którego wysokość ustalono na 13 dolarów miesięcznie. Jednocześnie wojska regularne miano powiększyć do ponad 60 tysięcy.
Odzew na apel prezydenta był powszechny. Komisje Poborowe miały duże kłopoty z nadmiarem chętnych, których zgłosiło się ponad milion. Pułki Gwardii Narodowej ogarnęła praca, jakiej nie pamiętano od 1865 r. We-
dług ustawy Kongresu w każdym pułku ochotniczym miał być tylko jeden oficer zawodowy. Pozostali otrzymywali stopień od gubernatorów stanów. Najczęściej oczywiście według klucza partyjnego. W kraju utworzono wiele obozów, w których przeprowadzano koncentrację pułków. Najwcześniej zgromadzono pułki regularne. Na miejsce ich zbiórki wyznaczono południowe porty w Nowym Orleane, Mobile, Tampa. Największy obóz stworzono w Chicka- mauga na granicy stanów Georgia i Tennessee. Tam też zaczęto kierować pułki ochotnicze, które uzyskały już, według władz stanowych, gotowość bojową. W praktyce zdecydowana większość z nich nie nadawała się do walki zarówno ze względu na braki w wyposażeniu czy umundurowaniu, jak i zupełny brak wyszkolenia żołnierzy i oficerów. Pułki regularne stopniowo koncentrowano w Tampie na Florydzie, zakładając, iż pobliski port stanie się główną bazą załadunku armii.
W Waszyngtonie odbywały się tymczasem gorączkowe narady wojenne. Prezydent McKinley na drugim piętrze Białego Domu utworzył specjalny punkt dowodzenia wojsk. Zainstalowano w nim 15 linii telefonicznych i 25 linii telegraficznych, co zapewniało bezpośrednią łączność ze wszystkimi ważnymi ośrodkami dowodzenia. Na ścianach wisiały ogromne mapy Kuby, Filipin i Puerto Rico, na których zaznaczano ruchy wojsk. W naradach wojennych uczestniczyli zwyczajowo Alger, Long, Miles, sekretarz prezydenta George Cortelyou oraz jego najbardziej zaufany doradca wojskowy emerytowany generał John M. Schofield (poprzednik Milesa na stanowisku dowódcy armii). Podczas narad podejmowano wszystkie najważniejsze decyzje dotyczące wojny. Początkowo nie można było ustalić, gdzie i kiedy powinien nastąpić atak. Miles deklarował w imieniu armii, iż będzie gotowy do działań najwcześniej za dwa miesiące. Generalnie zaś opowiadał się za lądowaniem na Kubie dopiero po zakończeniu pory
deszczowej, czyli najwcześniej na przełomie września i października. Uwagi o nieprzygotowaniu armii natychmiast lakonicznie komentował Long, który mógł się szczycić gotowością floty wojennej.
Pogląd Milesa o konieczności kilkumiesięcznej zwłoki nie zyskał uznania prezydenta. Pamiętał on doskonale, iż w listopadzie miały odbyć się wybory do Kongresu. Przeciąganie wojny nie leżało zatem w interesie jego partii. Potrzebny był szybki i zdecydowany tryumf, najlepiej przy jak najmniejszej liczbie ofiar. 29 kwietnia generał William Shafter otrzymał rozkaz udania się do Tampy i przygotowania grupy wojsk regularnych do lądowania na południowym brzegu Kuby. Wyprawa miała mieć czysto taktyczno-rozpoznawczy charakter. Już po kilku dniach zmieniono cel planowanej akcji Shaftera. Tym razem zakładano opanowanie któregoś z portów na północnym wybrzeżu wyspy, aby stworzyć dogodną bazę dla floty. W obu wypadkach miano nawiązać współpracę z powstańcami. Do Tampy napływały stopniowo pułki regularne. Obóz w Chickamauga wypełnił się w całości ochotnikami, którzy mieli nadzieję, iż oni również wkrótce otrzymają rozkaz wymarszu na południe. 25 maja kraj ogarnęła nowa fala entuzjazmu; McKinley zaapelował o zgłoszenie się dodatkowych 75 tysięcy ochotników. Prezydent nie skonsultował tego z Departamentem Wojny, który i tak pogrążał się już w chaosie pierwszej mobilizacji. Nowi żołnierze, z perspektywy armii, wcale nie wydawali się potrzebni, nie było też wyposażenia dla nich, poza oczywiście zapasami z wojny secesyjnej.
Po nadejściu informacji o zawinięciu eskadry Cervery do Santiago prezydent zwołał kolejną naradę wojenną. Odbyła się ona 26 maja w Białym Domu. Tym razem stosunkowo szybko osiągnięto zgodność co do dalszych działań. Pułki regularne zgromadzone w Tampie, wzmocnione gotowymi Jednostkami ochotniczymi, możliwie szybko przeprowadzą
desant w okolicach Santiago i zdobywając miasto zniszczą lub zmuszą do kapitulacji eskadrę Cervery. Generał Shaf- ter otrzymał nominację na stanowsko dowódcy tych sił. Oznaczono je jako V korpus. Inny korpus, złożony tym razem z pułków ochotniczych, wylądować miał na Puerto Rico i szybko zająć wyspę. Dopiero na jesieni planowano główne uderzenie na Hawanę i całkowite wyparcie Hiszpanów z Kuby. Interpretacja decyzji podjętych 26 maja przez flotę i armię różniła się zasadniczo, co odegrało po rozpoczęciu działań na Kubie istotną rolę. Dla armii podstawowym celem akcji było zdobycie Santiago. Long, a za nim Sampson twierdzili, iż celem jest zniszczenie floty Cervery, a zdobycie miasta to tylko środek do jego realizacji.
Dowódca V korpusu generał Shafter miał podobną do Algera i Milesa drogę kariery. Podobnie jak oni, nie ukończył żadnej uczelni wojskowej. Był ochotnikiem podczas wojny secesyjnej, otrzymał awans oficerski, dowodził pułkiem. Po zakończeniu wojny pozostał w armii i brał udział w walkach z Indianami. Zdobył opinię zdolnego i odważnego dowódcy. W 1897 r. uzyskał nominację na stopień generała brygady. Jego kandydaturę na stanowisko dowódcy jednego z korpusów poparł zarówno Alger, jak i Miles. Żaden z nich nie przypuszczał wówczas, iż Shafter poprowadzi najważniejszą kampanię w wojnie. Największym jego problemem, oprócz braku doświadczenia w dowodzeniu dużymi jednostkami, była ogromna otyłość. Na temat wagi Shaftera krążyły legendy. Miał on ponoć ważyć ponad 140 kilogramów. W zwrotnikowym klimacie Kuby stanowiło to poważne utrudnienie dla 62- letniego generała.
W trakcie doboru dowódców dywizji i brygad prezydent polecił Departamentowi Wojny, aby kilka istotnych nominacji otrzymali dawni generałowie Konfederacji. Odegrać to miało rolę symbolu pojednania i zjednoczenia Amery-
kanów z północy i południa. Wypełniając sugestię prezydenta, generałowi Josephowi P. Wheelerowi powierzono stanowisko dowódcy dywizji kawalerii wchodzącej w skład korpusu Shaftera. W 1859 r. ukończył on West Point i podczas wojny secesyjnej dowodził różnymi jednostkami kawalerii Południa, awansując w wieku 28 lat do stopnia generała porucznika. Do historii wojny przeszedł, prowadząc ostatnią szarżę jazdy konfederackiej pod Farmville tuż przed kapitulacją w kwietniu 1865 r.
Inny znany południowiec i weteran Konfederacji, a ostatnio konsul w Hawanie, Fitzhugh Lee, został dowódcą jednego z korpusów przygotowywanych do głównego uderzenia na stolicę Kuby. Wheeler, noszący przydomek „Walczący Joe", okazał się podczas kampanii kubańskiej
jednym z najbardziej kompetentnych dowódców.W skład korpusu Shaftera wchodziły prawie wyłącznie
pułki regularne. Uzupełniały je tylko dwa pułki ochotnicze: 71 z Nowego Jorku i 2 z Massachusetts, które jako pierwsze osiągnęły zadowalający poziom gotowości bojowej.
Najsłynniejszą jednostką V korpusu stał się ochotniczy pułk kawalerii noszący przezwisko „Rough Riders". Określenie to jest trudno przetłumaczalne na język polski, najbardziej zbliżone terminy to „surowi jeźdźcy" lub „ostrzy jeźdźcy". Oddział ten powstał na mocy kwietniowej ustawy Kongresu jako jeden z trzech federalnych ochotniczych pułków kawalerii. Najbardziej znanym jego ochotnikiem był zastępca sekretarza marynarki wojennej Teodor Roosevelt. Dowódcą pułku został jego przyjaciel, pułkownik Leonard Wood. Był on lekarzem i w tym charakterze brał udział w wielu kampaniach w wojnach z Indianami. W latach dziewięćdziesiątych Wood przeniósł się do Waszyngtonu, gdzie szybko stał się jedną z czołowych postaci establishementu stolicy. Roosevelt początkowo pełnił funkcję zastępcy Wooda. W trakcie kampanii kubańskiej, po Jego awansie na stanowisko dowódcy brygady, Roosevelt
objął dowództwo pułku. Jednostkę sformowano w San Antonio w Teksasie. W skład pułku weszli ochotnicy, którzy „zdobywali Dziki Zachód", weterani wojen z In- dianami, poszukiwacze przygód, słynni szeryfowie z miasteczek pogranicza, kilku Indian. Dodatkowo Roosevelt zwerbował grupę swych przyjaciół, absolwentów najlepszych uniwersytetów Wschodniego Wybrzeża. Wspólnie utworzyli liczący tysiąc żołnierzy oddział, którego legenda na stałe weszła do historii Ameryki. Wood i Roosevelt potrafili przygotować jednostkę do wojny w bardzo szybkim tempie.
„Rough Riders" jako jedyni z ochotniczych jednostek federalnych wzięli udział w wojnie. Dzięki koneksjom politycznym udało się szybko załatwić wyposażenie nie ustępujące jednostkom armii zawodowej. Dla przykładu żołnierze „Rough Riders" otrzymali nowoczesne, powtarzalne karabiny Krag-Jorgensen, których brakowało nawet dla niektórych oddziałów regularnych. Wszystkie pozostałe pułki ochotnicze dysponowały starymi jednostrza- łowymi karabinami Springfielda. Ich wadą było używanie prochu dymnego, który po każdym strzale tworzył charakterystyczny obłok. Zdradzało to natychmiast miejsce, skąd oddano strzał. Nawet Hiszpanie używali już nowocześniejszej broni: ośmiostrzałowych karabinów Mauser na proch bezdymny. Ku zaskoczeniu Departamentu Wojny okazało się, iż szybkie przezbrojenie armii nie jest możliwe. Zdolności produkcyjne nielicznych fabryk produkujących karabiny Krag-Jorgensen i nowoczesny proch bezdymny były bardzo ograniczone.
Innym problemem, którego Departament Wojny długo nie potrafił rozwiązać, były mundury. Wszystkie pułki regularne nosiły niebieskie mundury, uszyte z dość grubej wełny. Świetnie nadawały się one do surowego klimatu stanu Dakota, lecz zupełnie nie zdawały egzaminu w tropikalnych upałach Kuby. Liczba cienkich mundurów let-
nich, jakimi dysponowało kwatermistrzostwo armii, była ograniczona. Ponieważ w magazynach znajdowały się tylko mundury wełniane, wydawano je masowo ochotnikom, popiero pod koniec wojny pojawiły się nowe, cienkie koszule mundurowe pochodzące ze spóźnionych zamówień mobilizacyjnych. Jedynie pułk Roosevelta umundurowany był nieco inaczej. Żołnierze nosili szare bluzy i spodnie oraz popielate kapelusze z szerokimi rondami, mającymi stanowić zabezpieczenie od słońca.
Dwie inne jednostki, które zwracały uwagę prasy, to 9 i 10 pułki kawalerii. Składały się one wyłącznie z Murzynów amerykańskich. Jedynie funkcje oficerskie zarezerwowane były dla białych. 10 pułkiem regularnej kawalerii dowodził pułkownik John J. Pershing, przez wszystkich nazywany „Czarnym Jasiem". Kampania na Kubie stanowiła dla niego początek kariery, której ukoronowaniem stało się dowodzenie wojskami amerykańskimi w Europie podczas I wojny światowej. W Departamencie Wojny panowało przekonanie, iż z uwagi na rasę żołnierzy oba pułki specjalnie dobrze nadają się do walk w klimacie zwrotnikowym i są odporne na choroby tropikalne.
Na przełomie maja i czerwca w Tampie zgromadzono ponad 25 tysięcy żołnierzy. Do miasta dochodziły tylko dwie linie kolejowe, co prawie natychmiast spowodowało powstanie zatorów. Oprócz transportów wojska, Departament Wojny kierował do miasta wiele pociągów z żywnością i uzbrojeniem. Ponieważ służby kwatermistrzowskie korpusu nie dawały sobie rady, powstał ogromny bałagan i chaos. Tysiące wagonów stało na torach prowadzących do miasta. Port, z którego odbywał się załadunek, znajdował się kilkanaście kilometrów za miastem, co dodatkowo utrudniało koordynatę transportu. Sytuację w Tampie dobrze ilustrują wspomnienia Roosevelta, gdy przybył ze swym pułkiem do miasta: „Nikt na nas nie czekał, nikt nie objaśnił, gdzie są obozy, nikt nie pomyślał o za-
opatrzeniu nas w żywność. Musieliśmy kupować prowiant dla żołnierzy z własnej kieszeni i zdobywać wagony do przewozu naszych bagaży. Nikt nie wiedział, gdzie nam wyznaczono miejsce na obóz. Dowiedzieliśmy się o tym wreszcie po długiej bieganinie [...] Jedyny hotel w mieście Tampa zaludnił się wesołą rzeszą generałów, oficerów z głównego sztabu, kobiet w jasnych i pięknych strojach; korespondentów liczono na tuziny, byli tam i attache wojskowi państw obcych. My jednak zaglądaliśmy rzadko do tego wesołego przybytku"1.
Według otrzymanych rozkazów Shafter miał wyruszyć na Kubę 4 czerwca. Natychmiast zwrócił się jednak do Waszyngtonu z prośbą o przesunięcie terminu. Załadunek wojska, zwierząt i zapasów posuwał się bardzo wolno. Ponieważ armia nie dysponowała własnymi transportowcami, wynajęto 31 statków handlowych od prywatnych armatorów i przystosowano je pośpiesznie do przewozu wojska. Dopiero w połowie załadunku zorientowano się, iż na statkach zabraknie miejsca dla wszystkich i część oddziałów trzeba zostawić w porcie. Miały one przybyć na Kubę w drugim rzucie. Z braku miejsca cała kawaleria korpusu musiała być spieszona i tylko dowódcy otrzymali zgodę na zabranie koni.
Piątego czerwca Shafter ponownie przesunął termin wypłynięcia w morze o dzień, tym razem zapewniał, iż załadunek zakończy 7 czerwca. W tym dniu pomiędzy kwaterą w Tampie a punktem dowodzenia w Białym Domu nastąpiła nerwowa wymiana depesz. Gdy do wieczora w Waszyngtonie nie otrzymano potwierdzenia wypłynięcia konwoju inwazyjnego, Shafter dostał rozkaz natychmiastowego przerwania prac i wyruszenia z siłami, jakie są już na statkach. Przekazano mu również relację admirała Sampsona z Santiago. Dowódca floty blokującej port zapewniał, iż w wyniku ostrzału artyleryjskiego umoc-
1 T . Rooseve l t , Dzicy Jeźdźcy, Warszawa 1901, s.27.
nienia hiszpańskie zostały prawie całkowicie zniszczone i zdobycie ich przez piechotę jest formalnością. Ostrzegał jednocześnie, iż przedłużanie się załadunku daje Hiszpanom czas na odbudowę fortyfikacji i lepsze przygotowanie się do obrony. O godzinie 22.15 Shafter przesłał do Waszyngtonu wiadomość, iż wszystkie statki transportowe zostały załadowane. Według danych sztabu korpusu znajdowało się na nich 834 oficerów i 16 154 żołnierzy. Czas wypłynięcia określono na rano 8 czerwca.
Jak w istocie wyglądał załadunek wojska na statki transportowe, ilustruje relacja Roosevelta: „7 czerwca wieczorem, dostaliśmy zawiadomienie, że nasz pułk nazajutrz skoro świt ma wyruszyć do Port Tampa, położonegoo 16 kilometrów od stacji kolejowej [w Tampie] i że jeżeli nie stawimy się na czas, musimy zostać. Wyruszyliśmy natychmiast, pewni, że parowiec będzie na nas czekał [...] W istocie jadnak nie poczyniono żadnych przygotowańi musieliśmy wywalczyć miejsca, tak jak poprzednio. Kazano nam przybyć z naszymi bagażami na wyznaczony tor o 12 w nocy, skąd pociąg miał nas zabrać do Port Tampa. Stawiliśmy się na godzinę i miejsce wyznaczone, ale pociągu nie było. Nasi ludzie pospali się, a ja z Woodem i kilku oficerami szukaliśmy kogoś, kto mógłby nas poinformować, ale takiego nie było. Spotkaliśmy wprawdzie generałów brygady, a nawet generałów majorów, ale nikt o niczym nie wiedział. Jedne pułki znalazły czekające na nie pociągi, drugie szukały ich na próżno, że jednak żaden pociąg nie ruszył, więc wychodziło na jedno [...]
O 6 rano pojawiły się wagony towarowe z węglem. Rozmaitymi argumentami skłoniliśmy maszynistę, aby nas przewiózł do odległego o 16 kilometrów Port Tampa; przybyliśmy tam zasmoleni jak węglarze, ale ze wszystkimi bagażami.
Pociągi stawały, gdzie popadło, bez względu na pozycję parowców, którymi dane pułki miały wyruszyć. Pułkownik
Wood i ja puściliśmy się na wywiady. Nikt nie umiał nam objaśnić, gdzie stoi nasz okręt, choć pytaliśmy nawet generałów. Wreszcie powiedziano nam, że należy zwrócić się do kwatermistrza pułkownika Humphreya.
Odnaleźliśmy jego biuro, pomocnik oświadczył nam, że nie wie, gdzie jest pułkownik, lecz przypuszcza, iż śpi na jednym z okrętów. Dziwne to było zajęcie w takiej chwili. Okazało się jednak, że przypuszczenie pomocnika było mylne; pułkownik Humphrey nie spał, ale mógł to czynić bez żadnej dla nas różnicy, bo szukaliśmy go daremnie przez godzinę. Wreszcie znaleźliśmy kwatermistrza, który powiedział nam, że mamy odpłynąć na »Yucatanie«.
Ponieważ okręt stał daleko w zatoce, Wood wynajął łódź i popłynął, aby go sprowadzić do portu. Przez ten czas dowiedziałem się przypadkowo, że ten sam okręt był przeznaczony dla dwu innych pułków: 2 regularnej piechoty i 71 nowojorskich ochotników; ten ostatni zawierał sam więcej ludzi, niż »Yucatan « mógł pomieścić.
Wróciłem co tchu do naszego pociągu i pozostawiwszy bagaż pod silną strażą przyprowadziłem naszych żołnierzy. Zaledwie weszli na pokład, zjawiły się tamte pułki; widocznie ich dowódcy byli mniej energiczni od nas. Uderzono w prośby, a nawet w groźby, ale na nic się nie zdały, myśmy pierwsi opanowali okręt i ani myśleliśmy ustępować [...] Ponieważ generał kazał stanąć naszemu pociągowi na drugim końcu przystani, jak najdalej od »Yucatanu«, więc żołnierze musieli przez cały dzień znosić swoje bagaże, prowiant i amunicję [...]
Tymczasem noc zapadła, nasz okręt odpłynął i zarzucił kotwicę o pół kilometra dalej. Byliśmy natłoczeni jak śledzie w beczce, i to nie tylko w trzeciej klasie, ale i w pierwszej. W nocy niepodobna się było ruszyć, aby nie nadepnąć na śpiące postacie. Prowiant wydany żołnierzom na drogę był niedostateczny, a w dodatku mięso nieświeże i nieosolone, tak iż pomimo głodu połowa prowizji zo-
stała nietknięta. Nie pomyślano o zaopatrzeniu okrętu w lód, woda była licha, palenisk do gotowania za mało"2.
Załadunek zakończono, wbrew oczekiwaniom Shaftera, nie 7 czerwca w nocy, lecz 8 czerwca wieczorem. Na skutek braku miejsca artyleria korpusu liczyła tylko 25 dział i haubic średniego kalibru, ze stosunkowo niewielkim zapasem amunicji. Jak na armię mającą zdobywać ufortyfikowane pozycje przeciwnika było to bardzo mało. Nie zabrano również wystarczającej liczby sprzętu medycznego — zaledwie 7 konnych ambulansów, co miało w przyszłości tragiczne konsekwencje. Znalazło się za to miejsce dla zajmującego dużą przestrzeń balonu obserwacyjnego, jego załogi i przyrządów służących do napełniania gazem. Udało się załadować 2295 koni i mułów oraz 114 ciężkich wozów dostawczych ciągnionych zazwyczaj przez 6 mułów. Wojsku towarzyszło 98 dziennikarzy z różnych gazet i tygodników. Sensacyjne dzienniki nowojorskie, chcąc na bieżąco informować czytelników o położeniu na froncie, zorganizowały własną flotę szybkich łodzi, aby możliwie prędko dostarczać korespondencję. Aktywność dziennikarzy, nieustannie polujących na sensacje już w Tampie, wywołała zatargi z dowództwem korpusu. Shafter zarzucał dziennikarzom, iż nielegalnie zdobywają i publikują materiały stanowiące tajemnicę wojskową, czym ułatwiają sytuację Hiszpanom. Konflikty na Florydzie okazały się tylko przygrywką do sytuacji, jaka powstała na Kubie.
W chwili kiedy konwój miał już wyruszać, z Waszyngtonu nadeszła depesza polecająca wstrzymanie wyjścia w morze. Przyczyną zwłoki była wiadomość z Key West, iż łódź łącznikowa „ Eagle" zauważyła dwa krążowniki hiszpańskie oraz torpedowiec, oczekujące na pełnym morzu na pojawienie się konwoju inwazyjnego. Doniesienie to wkrótce potwierdziła inna łódź łącznikowa „Resolute".
2 Rooseve l t , op. cii., s . 28-32.
W Waszyngtonie powstało zamieszanie, nikt nie słyszał bowiem o obecności nowych krążowników hiszpańskich na Karaibach. Z drugiej strony wchodził w rachubę fakt, że tylko część eskadry Cervery zawinęła do Santiago. Wysłano więc pilne polecenie do Sampsona, aby odesłał do Port Tampa dwa krążowniki jako wzmocnienie eskorty konwoju. Admirał nie wierzył w prawdziwość doniesień, lecz wykonał rozkaz. Wkrótce zresztą okazało się, iż łodzie łącznikowe wzięły za hiszpańskie krążowniki... własne transportowce wiozące zaopatrzenie dla eskadry Sampsona pod Santiago. W efekcie pomyłki stłoczony na statkach V korpus prawie tydzień czekał na redzie Port Tampa. Ostatecznie 14 czerwca armada wyszła w morze i obrała kurs na Santiago.
DAIQUIRI I LAS GUASIMAS
Po zablokowaniu okrętów Cervery przez „latającą eskadrę" komandora Schleya Amerykanów zaczął nurtować problem, jak nie dopuścić do wydostania się Hiszpanów z zatoki. Mimo dużej przewagi obawiali się oni, iż ewentualna próba przebicia się na ocean może zakończyć się powodzeniem. Ze względu na ukształtowanie terenu krążowniki Cervery były zupełnie niewidoczne, częściowo znajdowały się również poza zasięgiem efektywnego ognia artylerii. Miasto i port Santiago leżały około 10 kilometrów od wybrzeża morskiego. Wejście do zatoki stanowił wąski i płytki kanał, w którym ze względu na skomplikowany system manewrów mógł znajdować się tylko jeden okręt. Przeciwko próbie sforsowania kanału opowiedzieli się właściwie wszyscy dowódcy amerykańskiej marynarki wojennej. Zwracano uwagę, iż najpierw trzeba zdobyć umocnienia lądowe, a dopiero potem podjąć atak na wodzie. Argumentowano też, że okręty nie są przygotowane do forsowania wąskich umocnionych przejść oraz, iż utrata nawet jednego pancernika lub krążownika będzie miała większe negatywne znaczenie dla potencjału wojennego Stanów Zjednoczonych niż straty ludzkie oddziałów atakujących na lądzie.
Ukształtowanie terenu bardzo sprzyjało obrońcom zatoki, ponieważ po obu brzegach kanału, tuż nad samym morzem, wznosiły się dwa wzgórza. Hiszpanie już od XVI wieku pracowali nad ich ufortyfikowaniem. Po
wschodniej stronie znajdował się zamek Morro. W 1898 r. jego mury miały wyłącznie znaczenie symboliczne. U podnóża zamku Hiszpanie zbudowali jednak dwa umocnione stanowiska artylerii: baterię Morro i baterię Estrella. Naprzeciwko, po drugiej stronie kanału, na wzgórzu Socapa umieszczono również dwie baterie: Socapa wyższa i Socapa niższa. System umocnień zamykała bateria Punta Gorda, znajdująca się nieco w głębi zatoki i prawie na wprost wejścia do niej*. Amerykanie byli przekonani o sile umocnień hiszpańskich. Dlatego też najskuteczniejszym sposobem ostatecznego zablokowania Cervery wydawało się zatopienie jakiegoś statku w poprzek wąskiego odcinka zatoki, najlepiej gdzieś u podnóża baterii Punta Gorda, gdzie znajdował się ostry skręt oraz najwęższe miejsce, przez który prowadził szlak wodny.
W 1898 r. wartość bojowa fortyfikacji hiszpańskich strzegących wejścia do zatoki była iluzoryczna. Prace nad ich wzmocnieniem podjęto właściwie dopiero tuż przed samym wybuchem wojny. Przeważająca część dział nadawała się raczej do muzeum niż na pole bitwy z udziałem nowoczesnych pancerników. Niektóre z nich pochodziły jeszcze z XVII i XVIII wieku, o czym informowały odciśnięte na lufach daty. Działa starano się zmodernizować poprzez gwintowanie luf, lecz nie przyniosło to jakiejś generalnej poprawy ich możliwości. Największą bolączką pozostawały prymitywne urządzenia celownicze i mały zasięg. Wszystkie stare modele dział ładowane były od przodu, co zajmowało znacznie więcej czasu niż w wypadku nowoczesnych armat odtylcowych. W każdej baterii znajdowało się również kilka haubic. Ich przydatność jako artylerii nadbrzeżnej była bardzo ograniczona. Większość ze starych dział została dostarczona z Hawany tuż przed wybuchem wojny. Miały stanowić „wzmocnienie" poten-
* Dane dotyczące artylerii hiszpańskiej zawiera aneks 5.
cjału obronnego, choć według załogi miasta ich wartość bojowa była minimalna.
Zdecydowanie najmocniejszym punktem obrony okazały się działa zdemontowane z krążownika „ Reina Mercedes". Stał on unieruchomiony w porcie ze względu na poważną awarię kotłów. W połowie kwietnia zdemontowano z niego cztery 160-milimetrowe działa Hontoria oraz wszystkie mniejsze działka szybkostrzelne i ciężkie karabiny maszynowe. Do momentu pojawienia się floty amerykańskiej na redzie Santiago saperzy hiszpańscy nie zdążyli przetransportować ich na ląd i ustawić na pozycjach ogniowych. Prace kontynuowano już pod ostrzałem amerykańskim, osiągając w drugiej połowie czerwca pełną gotowość bojową. Aby wzmocnić obronę kanału rozmieszczono w nim dwa rzędy podwodnych min elektrycznych oraz dwa stanowiska torped odpalanych z baterii Punta Gorda.
Dowódcy floty amerykańskiej nie zdawali sobie sprawy z rzeczywistej siły baterii hiszpańskich. Admirał Sampson uważał, iż przebicie się przez kanał prowadzący do środka zatoki jest skazane na niepowodzenie i zakończyć się może jedynie stratą okrętu. Poglądu tego nie zmienił nawet wobec bardzo słabych odpowiedzi na ostrzał artyleryjski. Krążowniki i pancerniki amerykańskie starały się utrzymać na maksymalnym dystansie, tak aby móc prowadzić ogień z dział głównego i średniego kalibru, nie wchodząc jednocześnie w pole maksymalnego zasięgu baterii hiszpańskich. Sampson podjął decyzję o zablokowaniu zatoki poprzez zatopienie statku transportowego. Przygotowania do akcji rozpoczęto już 29 maja. Zadanie powierzono młodemu oficerowi, Richardowi P. Hobsonowi. Uchodził on za zdolnego eksperta w dziedzinie konstrukcji okrętów, co miało pomóc we właściwym wyborze i przeprowadzeniu akcji.
Hobson błyskawicznie opracował plan. Kanał wodny wiał zagrodzić stary statek handlowy „Merrimac". Znaj-
dował się na nim węgiel dla „latającej eskadry" Schleya. Zatopienie jednostki miało nastąpić w wyniku detonacji kilkunastu pocisków dużego kalibru przymocowanych po obu stronach burty. Hobson sam opracował mechanizm
jednoczesnej ich detonacji. Problemem było dostanie się do kanału wodnego oraz uniknięcie zatopienia przez baterie nadbrzeżne. Amerykanie rozpatrywali dwie ewentualności: wpłynięcie do zatoki udając statek hiszpański lub próbę wejścia do niej w ciemnościach bezksiężycowej nocy. Pierwszą wersję odrzucono jako niehonorową. Hobson obliczył, iż w nocy z 2 na 3 czerwca aż 75 minut dzieli zachód księżyca i wschód słońca. Wydawało się, że stanowi to najdogodniejszy moment do podjęcia próby ataku. 2 czerwca ponad 200 marynarzy pracowało nad przygotowaniem „Merrimaca". Chęć udziału w niebezpiecznej misji zgłosili wszyscy oficerowie i marynarze USS „Iowa". Podobnie było na innych okrętach.
Około godziny 2 w nocy „Merrimac" rozpoczął swój ostatni rejs. Po godzinie statek znalazł się u wejścia do zatoki. Hiszpanie zachowywali się niespodziewanie spokojnie, co wskazywało, że w ciemnościach nie zauważyli jeszcze przeciwnika. Dopiero mała łódź patrolowa wyposażona w stare działko małego kalibru oddała pierwsze strzały.
W ciągu kilku chwil morze wokół węglowca wzburzyło się od wybuchów. Strzelały wszystkie baterie hiszpańskie. Wkrótce jednak część z nich musiała przerwać ogień ze względu na zbyt ostry kąt ostrzału. Działa ustawione były bowiem do prowadzenia ognia w morze, a nie w głąb zatoki. Najgroźniejsze, bo najnowocześniejsze działa baterii Punta Gorda kontynuowały jednak ogień, uzyskując wiele bezpośrednich trafień. Zrządzeniem losu nikt z 8-osobowej załogi nie został ranny. Hobson planował, iż wyruszy z sześcioma ochotnikami. Siódmy, chcąc koniecznie wziąć udział w wyprawie, ukrył się na statku i wyszedł dopiero po rozpoczęciu ataku.
Mimo ostrzału węglowiec płynął naprzód. Gdy Hobson znalazł się blisko pozycji, którą uznał za najlepszą do zablokowania toru wodnego, okazało się, iż jeden z pocisków urwał ster statku. Tym samym stracił zdolność manewrowania i zaczął dryfować w głąb zatoki. Hobson próbował odpalić pociski umieszczone na burtach. Eksplodowa- ły jednak tylko dwa z nich, nie czyniąc większych szkód. Reszta zamokła lub oderwała się na skutek ostrzału. Po kolejnych 10 minutach los „Merrimaca" przypieczętowały cztery torpedy wystrzelone z krążownika „Reina Mercedes" i kontrtorpedowca „Pluton". Statek stopniowo osiadł na dnie zatoki, nie blokując toru wodnego. Hobson i członkowie jego załogi zostali wzięci do niewoli. Graniczyło to z cudem, ale nikomu z nich nic się nie stało. Nazajutrz admirał Cervera wysłał łodzią motorową posła, aby przekazać Sampsonowi tę szczęśliwą wiadomość.
Po niepowodzeniu misji Hobsona Amerykanie z jeszcze większym wysiłkiem ostrzeliwali baterie nadbrzeżne. Codziennie, zawsze z przerwą na obiad, pancerniki, krążowniki i monitory bombardowały cele hiszpańskie. Najcięższy ostrzał miał miejsce 6 czerwca. Skuteczność ognia okazała się zadziwiająco mała. W trakcie całej kampanii okrętom amerykańskim udało się zniszczyć jedynie kilka stanowisk dział, zburzyć kilkadziesiąt domów na przedmieściach Santiago i wokół starego zamku Morro. Najbardziej pechowy okazał się krążownik „Reina Mercedes", który został trafiony 35 razy. Zdołał się jednak utrzymać na powierzchni morza. Żaden z okrętów eskadry Cervery nie otrzymał ani jednego bezpośredniego trafienia.
Nocą bombardował umocnienia hiszpańskie, mający zupełnie niecodzienną konstrukcję okręt „Vesuvius". Jego uzbrojenie stanowiły trzy działa pneumatyczne o kalibrze 381 mm na pociski dynamitowe. Okręt miał bardzo niskie burty, tak iż nadawał się jedynie do ostrzału umocnień nadbrzeżnych. Działa osadzone były na stałe, więc celowa-
nie odbywało się poprzez manewrowanie całym okrętem. Siła wybuchu pocisków dynamitowych przewyższała konwencjonalną amunicję. Hiszpanie, zwłaszcza na początku, obawiali się „Vesuviusa", lecz wkrótce zorientowali się, iż dokładność jego ognia jest bardzo mała. Większość pocisków eksplodowała daleko od celów. Ostrzał pozycji hiszpańskich prowadzony był do końca kampanii, jego skuteczność nie poprawiła się jednak.
Największym problemem dla floty amerykańskiej okazało się zaopatrzenie w węgiel i amunicję. Santiago od głównej bazy w Key West dzieliło ponad 800 mil morskich. Konieczność uzupełniania zapasów u brzegów Florydy znacznie ograniczała czas, jaki okręty mogły spędzić u wejścia do zatoki, ostrzeliwując pozycje przeciwnika. Jednostki musiały stale krążyć pomiędzy obu portami. Aby zmienić tę niekorzystną i mało efektywną sytuację, Amerykanie podjęli decyzję o zdobyciu małego portu lub zatoki, gdzie będzie można zorganizować skład węgla, prowiantu i amunicji. W ten sposób linie zaopatrzeniowe floty mogły zostać skrócone, dzięki czemu ich efektywny czas przebywania na polu bitwy wydłużał się wielokrotnie.
Wybór padł na małą zatokę Guantanamo. Spełniała ona wszystkie wymagania floty i była oddalona zaledwie o około 70 kilometrów od Santiago. 10 czerwca na półwyspie oddzielającym zatokę od otwartego morza wylądował batalion piechoty morskiej w sile 650 żołnierzy. Wkrótce dołączył do nich oddział powstańców kubańskich. Siły hiszpańskie rozmieszczone w pobliżu liczyły ponad 6 tysięcy ludzi, jednak tylko niewielu z nich nadawało się do walki. 11 czerwca zaatakowali oni pozycje Marines. Piechocie morskiej przyszły z pomocą znajdujące się w pobliżu okręty wojenne, ostrzeliwując pozycje hiszpańskie. Walki trwały ponad trzy dni. Amerykanie zdobyli niewielkie miasteczko Caimanera, które stanowiło główną bazę Hiszpanów. Straciwszy kontrolę nad zatoką wycofali się
na bezpieczną odległość, tak aby nie raził ich ogień dział okrętowych. Walki ustały. Amerykanie szybko rozbudowali rejon zatoki i przystosowali go do pełnienia funkcji bazy zaopatrzeniowej dla floty blokującej Santiago.
W tym czasie armada inwazyjna znajdowała się już na oceanie. Rejs upływał bardzo wolno, lecz - co podkreślają wszyscy obserwatorzy - atmosfera wśród żołnierzy była doskonała. Powszechnie oczekiwano szybkiej i efektownej kampanii, której ukoronowaniem będzie zmuszenie Santiago do kapitulacji. 19 czerwca flota znalazła się u wejścia do zatoki. Shafter nie miał sprecyzowanego planu działań, wiedział tylko, iż jego celem jest zdobycie miasta. Aby ustalić szczegółowy plan akcji, postanowiono odbyć naradę wojenną z dowódcą lokalnych sił kubańskich, generałem Calixto Garcią. Nazajutrz Shafter i Sampson w towarzystwie oficerów sztabu oraz jak zwykle kilku dziennikarzy udali się do kwatery generała Garcii. Mieściła się ona w małej wiosce Aserraderos, nie opodal Santiago, około 2 kilometrów od brzegu morza. Dla Shaftera Kubańczycy przygotowali specjalnego muła, ponieważ generał nie był w stanie pokonać pieszo tej odległości.
Podczas narady zastanawiano się głównie nad miejscem lądowania. W grę wchodziło opanowane już Guantanamo, oddalone jednak od Santiago o ponad 70 kilometrów. Shafter przypomniał, iż w 1741 r. wylądowali tam Brytyjczycy i ze względu na fatalne drogi i zabójczy dla białych klimat nie zdołali nawet dojść do miasta. Straciwszy ponad połowę sił musieli ewakuować się na statki. Na odcinku pomiędzy Guantanamo a Santiago nie było właściwie innych dobrych miejsc do lądowania. Jedyne dwie małe osady mogły wchodzić w grę: Daiquiri, oddalone o 29 kilometrów od miasta i Siboney - 16 kilometrów. Trzy kilometry na zachód od wejścia do zatoki Santiago dogod- ne miejsce do lądowania stanowiła plaża Cabañas Bay. Desant tam pociągnąłby za sobą konieczność natychmias-
towego zdobycia umocnień wzniesienia Socapa, gdyż ewentualny ostrzał z niego pokrywał całą drogę do Santiago. Jednocześnie zdobycie Socapa przez siły lądowe otworzyłoby praktycznie wejście do zatoki dla okrętów wojennych Sampsona. Dlatego też oficerowie floty, z admirałem na czele, gorąco optowali za takim rozwiązaniem. Shafter nie byłjednak nim zachwycony, obawiając się strat podczas lądowania tak blisko głównych pozycji hiszpańskich. Za namową generała Garcii zdecydował się przeprowadzić desant w Daiquiri. Według Kubańczyków siły hiszpańskie nie przekraczały tam kilkuset żołnierzy. Powstańcy zapewnili, iż zaatakują Hiszpanów tuż przed lądowaniem, ułatwiając tym samym jego powodzenie. Flota miała ostrzelać wszystkie nadbrzeżne umocnienia przeciwnika. Dodatkowo silny oddział kubański zobowiązał się przeprowadzić pozorowane uderzenie na Cabañas Bay. Termin lądowania ustalono na 22 czerwca rano.
Siły kubańskie, jakie znajdowały się w rejonie Santiago, liczyły około 6 tysięcy żołnierzy. Dowodzący nimi generał Garda był zasłużonym weteranem wojny dziesięcioletniej. Podczas jej trwania dostał się do niewoli i usiłował popełnić samobójstwo, został jednak uratowany przez hiszpańskich chirurgów. Według powszechnych ocen Garda okazał się przeciętnym dowódcą, nie dorównującym zdolnościami i temperamentem Gomezowi. W odróżnieniu od niego, działał w łatwiejszym terenie wschodniej prowincji Oriente. Hiszpanie zajmowali w niej praktycznie tylko kilka większych miast, nie próbując nawet zbyt gorliwie walczyć z powstańcami w terenie. Uzbrojenie żołnierzy kubańskich było dość słabe, oprócz pojedynczych egzemplarzy nowoczesnych karabinów, większość wyposażona była w broń z czasów wojny dziesięcioletniej. Generał Shafter oczekiwał, iż powstańcy skutecznie wspomogą siły jego korpusu. Początek, zwłaszcza po naradzie w Aserraderos, zapowiadał się obiecująco.
Do walki o Santiago przygotowywali się również Hiszpanie. Jeszcze na początku kwietnia gubernator Blanco ostrzegał dowodzącego w prowincji Oriente generała Lina- resa, iż miasto może stać się jednym z celów amerykańskich. Ze względu jednak na oddalenie i izolację od najważniejszych regionów kraju wydawało się to mało prawdopodobne. Dopiero po zawinięciu floty admirała Cervery stało się jasne, iż uderzenie amerykańskie pozostaje jedynie kwestią czasu. W prowincji Oriente znajdowało się około 33 tysięcy żołnierzy hiszpańskich. Rozmieszczono ich w kilku głównych miastach: Santiago, Manzanillo, Holguin, Baracoa i przed Guantanamo. Łącznie tworzyli IV korpus armijny, podlegający generałowi Linaresowi. Jednocześnie dowodził on bezpośrednio jednostkami, które znajdowały się w rejonie Santiago i tworzyły dywizję „Santiago". Normalnie ochraniały one dość duży obszar wokół miasta wraz z jego zapleczem rolniczym. Starano się tam uprawiać ziemię i zaopatrywać mieszkańców (około 35 tysięcy w 1898) oraz garnizon w żywność. Po wybuchu wojny Linares wydał rozkazy koncentrujące większość sił w bliskich okolicach miasta. Dywizję, która po koncentracji liczyła niecałe 10 tysięcy żołnierzy, podzielono na dwie brygady. Dowodzili nimi generałowie José Toral, będący jednocześnie komendantem wojskowym Santiago, i Joaquin Vara del Rey, którego kwatera znajdowała się nieco na północny wschód od miasta w umocnionej wiosce El Caney.
Wśród historyków do dziś dnia toczy się spór na temat oceny postępowania Linaresa. Dotyczy on zwłaszcza roli garnizonów na prowincji i opóźnienia w ściągnięciu pomocy dla Santiago. Część badaczy sądzi, iż dysponując wojskami całego korpusu Linares mógł rozbić Amerykanów. Inni zwracają uwagę na to, iż koncentracja wszystkich sił w rejonie miasta oznaczałaby pewne przejęcie kontroli nad całą prowincją przez Kubańczyków na co Linares nie
mógł sobie pozwolić. Problemem nie do rozwiązania pozostawała też aprowizacja. Zapasy, jakie znajdowały się w mieście, były bardzo małe. W niewielkim stopniu poprawiło sytuację zawinięcie do portu kilku statków z zaopatrzeniem, których pierwotny cel stanowiła Hawana, lecz ze względu na jej blokadę kapitanowie dostarczyli prowiant do Santiago. Począwszy od drugiej połowy czerwca w mieście szerzył się głód. Dopóki jednak Hiszpanie kontrolowali znajdujące się w pobliżu źródła wody pitnej oraz obszar rolniczego zaplecza miasta, położenie nie było alarmujące. Dopiero pełne okrążenie uczyniło sytuację dramatyczną.
Oprócz częściowej koncentracji oddziałów Linares wydał rozkaz przygotowania pozycji obronnych. W pracach uczestniczyli wszyscy żołnierze. Rozbudowano trzy linie umocnień. Pierwsza przebiegła wzdłuż granic miasta i była rodzajem ostatniej, rezerwowej rubieży. Druga stanowiła pozycję zasadniczą, gdzie Hiszpanie zamierzali zatrzymać natarcie amerykańskie. Biegła szczytami wzgórz San Juan. Linię obrony tworzyły odpowiednio zabezpieczone okopy i kilka kamiennych budynków rozbudowanych w niewielkie forty. Najpoważniejszym brakiem obrońców był niedostatek artylerii. Dysponowano zaledwie kilkoma nowoczesnymi działami średniego kalibru oraz nieco większą liczbą starych dział większego kalibru, jednak o bardzo małej szybkostrzelności. Część z nich umieszczono na stałe w fortach, inne przemieszczano wraz z piechotą. Ewentualna utrata pozycji na wzgórzach czyniła dalszą obronę San- tiago bardzo problematyczną, zwłaszcza wobec możliwości swobodnego, bezpośredniego ostrzału miasta i portu oraz odcięcia akweduktu z wodą pitną.
Najdalej wysunięta od miasta linia umocnień miała charakter bardziej rozpoznawczy niż obronny. Niewielkie oddziały hiszpańskie stacjonowały w nadmorskich osadach Siboney i Daiquiri. Linares rozkazał swym żołnierzom
unikać poważniejszych walk ze względu na ewentualność okrążenia oraz dużych strat w wyniku ostrzału artylerii okrętowej. Praktycznie jednak wszystkie pozycje hiszpańskie znajdowały się w zasięgu ognia pancerników i krążowników amerykańskich. System obrony Santiago został przez Linaresa zbyt rozciągnięty terytorialnie. Hiszpanie osłaniali równomiernie wszystkie kierunki wokół miasta i zatoki. Umocnione pozycje na zachodnim brzegu zatoki nie ustępowały tym na wzgórzach San Juan. Stosunkowo silne oddziały ochraniały ufortyfikowane baterie nadbrzeżne. Ponieważ dysponowano zaledwie 79 wyszkolonymi artylerzystami, załogi baterii musieli uzupełnić żołnierze piechoty.
Równomierne obsadzenie wszystkich punktów obrony spowodowało duże rozproszenie i tak niewielkich sił hiszpańskich. W czasie trwania kampanii Linares dokonał tylko nieznacznych przegrupowań. W efekcie część żołnierzy jego dywizji nie wzięła w ogóle udziału w walkach. Powodem takiego postępowania była obawa, iż na odsłonięty bok zostanie przeprowadzony atak Kubań- czyków. Nawet gdy główne siły wojsk Garcii przeszły na wschód, a następnie na północ, Linares nie przeprowadził korekty rozmieszczenia jednostek. W decydującym momencie walk na ląd zeszło około tysiąca marynarzy z eskadry admirała Cervery. Stanowili oni cenne uzupełnienie szczupłych stanów obrońców miasta, nie zdołali jednak przechylić szali bitwy. Sporą część sił hiszpańskich stanowili walczący ochotniczo lojaliści kubańscy. Szybko okazało się, iż o ile dobrze sprawdzali się oni w operacjach przeciwpartyzanckich, o tyle w starciu z regularnym wojskiem amerykańskim nie dotrzymywali kroku formacjom z metropolii.
Dodatkowym czynnikiem, który bardzo utrudniał położenie dywizji „Santiago", był brak wiary we własne siły i możliwość odparcia inwazji. Podobnie jak admirał Cer-
vera wyruszał z Wysp Zielonego Przylądka z pewnością, że jego wyprawa zakończy się klęską i zniszczeniem eskadry, tak generał Linares wierzył, iż obrona ma wymiar symboliczny i wobec przewagi Amerykanów dłuższe utrzymanie miasta jest niemożliwe. Właściwie do końca działań zbrojnych Linares pozostawał przekonany, że korpus Shaf- tera liczy kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, mimo iż oficerowie marynarki zapewniali go, że na 32 transportowcach mogło zmieścić się najwyżej 16-19 tysięcy żołnierzy. Na szybszą kapitulację nie pozwalał jedynie honor i rozkazy gubernatora wyspy.
Rano 22 czerwca flota Sampsona rozpoczęła ostrzał różnych punktów wybrzeża. Bombardowanie miało zmylić Hiszpanów co do faktycznego miejsca lądowania. Pierwsze pociski spadły na Daiquiri o godzinie 9.40. W wiosce znajdowało się około 300 żołnierzy hiszpańskich. Jeszcze w nocy zaczęli oni wycofywać się na pobliskie wzgórza, a następnie drogą do Siboney. Cel zgromadzenia wszystkich statków transportowych na morzu przed wioską musiał wydawać się im oczywisty. Bombardowanie artyleryjskie Daiquiri okazało się więc całkowicie zbędne. Około godziny 10.25 dostrzeżono z pokładów okrętów na plaży grupę kawalerzystów z flagą kubańską. Powstańcy, wypełniając uzgodnienia narady z 20 czerwca, zajęli wioskę. Amerykanie przerwali ogień. Generałowi Shafterowi przekazano informację, iż może rozpocząć desant.
Teoretycznie od tego momentu dowodzenie leżało w rękach oficerów armii. Powierzenie im kierowania operacją desantową okazało się błędem. Nikt z członków sztabu Shaftera nie miał doświadczenia w organizowaniu podobnych przedsięwzięć. Nie przewidziano na przykład, ile potrzeba sprzętu, aby wysadzić na ląd kilkunastotysięczny korpus. Wypływając z Port Tampa zabrano jedynie trzy barki desantowe. Jedna z nich uległa awarii podczas repu do Santiago, druga zatonęła. Wynajęty holownik zdezer-
terował. W tej sytuacji żołnierzy transportowano na brzeg używając łodzi, jakie znajdowały się na statkach. Ponieważ kapitanowie cywilnych transportowców obawiali się mitycznych min hiszpańskich, zacumowali dość daleko od brzegu, co wydłużyło przestrzeń, jaką musiały pokonać lodzie z żołnierzami. Widząc nieporadność akcji, do transportowania oddziałów przyłączyły się jednostki floty wojennej, wysyłając swe łodzie motorowe i wiosłowe. Gdyby Hiszpanie zdecydowali się stawić opór na plaży, prawdopodobnie lądowanie zakończyłoby się klęską Amerykanów. Dysponując tak małą ilością sprzętu inwazyjnego, nie byliby oni w stanie przerzucić na brzeg wystarczających sił, aby odrzucić przeciwnika. Żadnego oporu jednak nie napotkano. Desant przebiegał normalnie, choć towarzyszył mu ogromny chaos. Nikt nie pilnował ustalonej kolejności transportu poszczególnych oddziałów.
Pułk „Rough Riders" nie czekał na swoją kolejkę. Dzięki pomocy łodzi jednego z okrętów stosunkowo szybko przetransportowano spieszonych kawalerzystów na brzeg. Doszło do kolejnego zatargu sztabu korpusu z dziennikarzami, którzy domagali się, aby pozwolono im jako jednym z pierwszych wylądować na brzegu kubańskim. Samo lądowanie ułatwiło nieco żelazne molo, służące jednej z firm amerykańskich do załadunku wydobywanej w pobliżu rudy żelaza. Obok znajdował się mniejszy pomost drewniany. Problemem było wyokrętowanie koni i mułów. Ponieważ nie mieściły się one w łodziach, zwierzęta po prostu wrzucano siłą do wody licząc, iż dotrą do brzegu. Niektórym się to udawało, inne jednak, obierając zły kierunek, wypływały w morze lub wpadały na skały. Po pewnym czasie, aby zmniejszyć straty,zwierzęta zaczęto wiązać w większe grupy i holować do brzegu.
Do końca dnia zdołano wysadzić na brzeg prawie całą 2 dywizję piechoty generała Henry Lawtona oraz spieszoną dywizję kawalerii generała Wheelera; łącznie ponad
6 tysięcy żołnierzy. Zgodnie z rozkazem Shaftera, po zebraniu pierwszych oddziałów Lawton ruszył drogą prowadzącą do Siboney. Obie miejscowości dzieliła odległość około 13 kilometrów. Do zapadnięcia zmroku najdalej wysunięte oddziały znajdowały się na 6 kilometrze drogi. Tam też zatrzymały się na nocny postój. 23 czerwca rano Lawton rozkazał kontynuować marsz.
Siboney osiągnięto o godzinie 9.00. Jeszcze w nocy w miasteczku znajdowało się ponad 400 żołnierzy hiszpańskich. Nie podjęli oni jednak walki i wycofali się na wzgórza go otaczające. Jedynie straż tylna oddała kilka strzałów w kierunku zbliżających się Amerykanów. Lawton przesłał wiadomość do znajdującego się cały czas na statku Shaftera o zajęciu Siboney. Z Santiago łączyła je, prowadząca wzdłuż wybrzeża, wąskotorowa linia kolejowa. Oddziały 2 dywizji zdobyły nawet częściowo załadowany pociąg z węglem. Był on przeznaczony dla okrętów eskadry Cervery, lecz nie zdążył dotrzeć do celu przed pojawieniem się Amerykanów.
Warunki do lądowania w Siboney okazały się bardziej korzystne niż w Daiquiri. Dlatego też stopniowo przeniesiono tutaj cały wyładunek. W ciągu popołudnia i wieczora do Siboney przybyły wszystkie jednostki, które wylądowały poprzedniego dnia w Daiquiri. Shafter rozkazał Lawtonowi zająć pozycje obronne i czekać na zakończenie wyładunku. Jednakże postępował on nadal w tak wolnym tempie, iż oczekiwano jego zakończenia dopiero 26 czerwca. Po przybyciu do Siboney dywizja Wheelera rozbiła obóz na skraju miasteczka. Wieczorem zaskoczyła wszystkich tropikalna burza. Jak miało okazać się w przyszłości, gwałtowne deszcze towarzyszyły odtąd prawie codziennie walczącym wojskom. Hiszpanie znający dobrze miejscowy klimat w okresie pory deszczowej byli do nich zdecydowanie lepiej przygotowani.
W tym samym dniu, kiedy Amerykanie rozpoczynali desant w Daiquiri, z położonego o ponad 250 kilometrów
na zachód od Santiago miasta Manzanillo wyruszyła wyprawa mająca wesprzeć jego obrońców. Garnizon Manzanillo liczył około 9 tysięcy żołnierzy i tworzył dywizję „Manzanillo" wchodzącą w skład IV korpusu, podlegającą generałowi Linaresowi. Gdy w Santiago okazało się, iż ze względu na długość linii obronnych ich obsada może być bardzo słaba, poproszono Hawanę o pomoc. Brakowało zwłaszcza wystarczających odwodów, mogących przeprowadzać kontrataki na wypadek zdobycia przez Amerykanów któregoś z punktów głównej linii obrony. Gubernator Blanco twierdził jednak, iż nie ma żadnych możliwości przyjścia z odsieczą. Obaj generałowie nieustannie też domagali się posiłków z metropolii. Wobec zablokowania eskadry Cervery oraz całkowitego panowania floty amerykańskiej na morzu nawet gdyby Madryt dysponował przygotowanymi do wyprawy oddziałami nie istniała praktycznie żadna szansa na bezpieczne przetransportowanie ich na wyspę.
Hiszpanie cały czas łudzili się jeszcze ewentualnością interwencji zbrojnej lub dyplomatycznej mocarstw europejskich. Gdyby przedłużająca się wojna zaczęła godzić w ich interesy lub wywierać negatywny wpływ na sytuację wewnętrzną w Niemczech, Francji czy Anglii, na przykład poprzez rozwój ruchów anarchistycznych, istniał cień szansy, że udzielą one poparcia Hiszpanii. Dlatego obrona Santiago nabierała dodatkowego znaczenia. Nie mogąc liczyć na pomoc z innych części wyspy, Linares postanowił ściągnąć posiłki z Manzanillo. Decyzję tę podjął jednak zdecydowanie za późno. Od chwili zawinięcia eskadry Cervery do Santiago, a zwłaszcza po zablokowaniu jej przez Schleya i Sampsona, wiadomo było, iż desant amerykański pozostaje tylko kwestią czasu. Hiszpanie zamiast ściągnąć posiłki na początku czerwca, zdecydowali się na to dopiero w drugiej połowie miesiąca, gdy wojska in- wazyjne zbliżały się już do brzegów wyspy.
Dwudziestego drugiego czerwca pułkownik Federico Escario wyruszył z Manzanillo. Na odsiecz Santiago podążało 3300 żołnierzy piechoty, 250 huzarów szwadronu z Puerto Rico, dwa 80-milimetrowe działa Plasencia oraz 60 mułów z żywnością i amunicją. Ponieważ droga łącząca oba miasta, jak większość we wschodniej części Kuby, okazała się w bardzo złym stanie, Escario zakładał, iż dziennie będzie mógł pokonywać dystans nie większy niż 20 kilometrów.
O wyjściu odsieczy poinformowali Amerykanów powstańcy. W okolicach Manzanillo działał ich ponad tysiąc- osobowy oddział. Praktycznie od pieiwszego dnia Kubań- czycy starali się wiązać Hiszpanów walką, atakując ich, gdy tylko sprzyjało temu ukształtownie terenu pozwalające na szybki odwrót. Powstańcy wiedzeli zresztą, iż oddziały hiszpańskie nie będą ich raczej ścigać, starając się jak najszybciej dotrzeć do Santiago. Potyczki ze strażą przednią i tylną toczyły się codziennie. W czasie całego marszu Hiszpanie utracili 97 zabitych i rannych. Straty Kubań- czyków były jeszcze większe. Generał Shafter przez cały czas domagał się szczegółowych wiadomości dotyczących odsieczy. Poważnie obawiał się, iż gdy dotrze ona do miasta, wielokrotnie trudniej będzie zmusić je do kapitulacji. Dlatego też ponaglał dowódców kubańskich do stawienia bardziej zdecydowanego oporu, a nie tylko atakowania straży przedniej i tylnej. Gdy kolumna zbliżała się do Santiago, na jej drodze stanęły liczniejsze oddziały Garcii. Starcia z powstańcami opóźniały, lecz nie zatrzymały marszu kolumny. W efekcie dotarła ona do miasta już po decydującym ataku na główną linię obrony.
Kwestia powstrzymywania odsieczy stała się jednym z punktów spornych pomiędzy Amerykanami a Kubań- czykami. Generalnie przed rozpoczęciem wojny zakładano, iż powstańcy odegrają bardzo istotną rolę w walkach. Zarówno wyżsi oficerowie, jak i szeregowi żołnierze pod
wpływem lektury sensacyjnych sprawozdań z Kuby mieli zupełnie fałszywy obraz rzeczywistości. Oddziały powstańców w najmniejszy sposób nie przypominały wyidealizowanego ich obrazu z „New York Journal" czy „New York World".
Pierwsze spotkanie po wylądowaniu na wyspie musiało być zaskoczeniem dla żołnierzy amerykańskich. Według ich standardów Kubańczycy byli źle uzbrojeni, niezdyscyplinowani, brudni, leniwi i mało chętni do walki. Do tego dużą część oddziałów powstańczych stanowili Murzyni i Mulaci. Prowadzenie wojny o prawa dla nich wydawało się wielu ówczesnym Amerykanom zupełnie niepotrzebne. W relacjach prasowych w latach poprzedzających interwencję powstańcy przedstawiani byli jako szlachetni i romantyczni dżentelmeni. Nikt nie pisał, iż wielu wśród nich to byli niewolnicy. Lata dziewięćdziesiąte XIX wieku przyniosły w Stanach Zjednoczonych rozwój teorii „naukowego rasizmu". Na podstawie pomiarów czaszki, kończyn czy zachowań, udowadniały one, iż Murzyni stanowią zagrożenie dla rasy białej i należy utrzymać pełną separację ras. Przekonani o słuszności tych tez żołnierze korpusu inwazyjnego spotykali się nagle z rzeczywistością, która wyłamywała się z utartych schematów.
Już w pierwszych dniach po lądowaniu wszyscy właściwie zgodzili się, iż na oddziały kubańskie nie można liczyć, ponieważ uciekają one z pola bitwy natychmiast po oddaniu pierwszych strzałów. Z przebiegu kampanii istnieje wiele relacji i pamiętników, prawie wszystkie z nich przedstawiają powstańców w niekorzystnym świetle. Dla kontrastu, generalny obraz Hiszpanów, negatywny na początku, stopniowo ulega poprawie. Podkreślana jest dzielność obrońców, ich honorowe podejście do wojny itd.
Shafter chciał przejąć komendę nad jednostkami kubańskimi i wykorzystać je do przenoszenia zaopatrzenia z portów na linię frontu. Nie zgodził się na to Garcia oraz inni
dowódcy kubańscy, z których każdy, jak twierdzili Amerykanie, nosił stopień generała. Stało się to przedmiotem licznych drwin i dowcipów. Nie sprzyjało to oczywiście „sojuszniczej współpracy". Stosunki pomiędzy Shafteretn i Garcią były napięte. Na głównej linii frontu Kubańczycy nie otrzymali ani jednego poważnego, samodzielnego zadania. Generał Shafter domagał się za to powstrzymania kolumny z Manzanillo, co przerastało ich możliwości.
Podejście Amerykanów do powstańców zdecydowanie różniło się od traktowania ich przez Hiszpanów. Najlepszym tego dowodem jest przyjęta przez generała Linaresa linia obrony Santiago. Obawiając się ewentualnego ataku Garcii nawet w momencie najcięższych walk o San Juan trzymał on bezczynnie duże siły w fortach po zachodniej stronie zatoki. Z pewną dozą uproszczenia można stwierdzić, iż jak Hiszpanie przeceniali siłę powstańców, tak Amerykanie ich nie doceniali.
Jeszcze 23 czerwca wieczorem generał Wheeler zaczął planować przeprowadzenie akcji zaczepnej. Powstańcy przekazali mu informację, iż oddziały hiszpańskie, które wycofały się w poprzednich dniach z Daiąuiri i Siboney, zajęły umocnioną pozycję pięć kilometrów za miasteczkiem na drodze prowadzącej do Santiago. Stolicę prowincji z wybrzeżem łączyła właściwie tylko jedna droga. Jej stan pozostawiał wiele do życzenia, choć teoretycznie powinny się po niej poruszać wozy konne. Obok drogi głównej, nazywanej przez Hiszpanów królewską (El Camino Reat), istniało jeszcze kilka wąskich szlaków i ścieżek. Cała okolica po obu stronach drogi pokryta była gęstą dżunglą. Między Siboney a Santiago znajdowało się kilka wzniesień i dolin, co zapewniało obrońcom dogodne punkty ogniowe i obserwacyjne. Kubańczycy twierdzili, iż Hiszpanie umocnili miejsce, gdzie droga do Santiago spotykała się z wąską ścieżką prowadzącą przez dżunglę. Dalej rozciągała się polana i wzgórze Sevilla. W jego okolicach
zbudowano w przeszłości kilka domów, które teraz zostały mnocnione i przygotowane do obrony. Po drugiej stronie doliny Hiszpanie zbudowali mały mur kamienny, zza którego mogli prowadzić ostrzał nacierających pod górę przeciwników. Miejsce spotkania dróg nosiło nazwę Las Guásimas. Nazwa pochodziła od rodzaju drzew, które rosły w pobliżu. Pozycję tę zajmowało kilka kompanii piechoty pod dowództwem generała Antero del Rubina. Łącznie dysponował on około 1,5 tysiącem żołnierzy i dwoma lekkimi działami. Według planu Linaresa miał rozpoznać siły przeciwnika i nie wdając się w bitwę wycofać na główną linię na wzgórzach San Juan.
Wheeler znał rozkaz Shaftera o chwilowym przejściu do defensywy. Ponieważ jednak głównodowodzący wciąż jeszcze przebywał na statku, a zasady podległości służbowej z generałem Lawtonem nie były jasne, dawny Konfederat postanowił uderzyć pierwszy. W nocy Wheeler wraz z kilkoma oficerami sztabu i przewodnikami kubańskimi objechał teren bitwy. Wydał następnie rozkazy, aby o świcie wybrane szwadrony z 1 i 10 pułków kawalerii ruszyły drogą na północ i zaatakowały pozycje Hiszpanów. W akcji miało wziąć udział 500 żołnierzy. Generał Garda obiecał wsparcie ponad 800 powstańców, nigdy jednak nie pojawili się oni na polu bitwy. Jednocześnie także 500 żołnierzy z pułku „Rough Riders" miało iść ścieżką przez dżunglę i w odpowiedniej chwili włączyć się do walki. Wsparcie ogniowe dla oddziałów na głównej drodze zapewniały dwie małe armatki górskie. Jeszcze w nocy Wheeler zwołał na naradę dowódców pułków i dowodzącego 2 brygadą generała Samuela Younga. O przygotowaniach nie poinformowano ani generała Lawtona, ani tym bardziej generała Shaftera.
O świcie 24 czeiwca wojska amerykańskie rozpoczęły marsz w kierunku pozycji hiszpańskich. O nastroju w szeregach „Rough Riders" najlepiej świadczy fragment relacji
Roosevelta: „Po dojściu na szczyt droga była dobra, wiodła przez piękny las podzwrotnikowy; prawdziwą rozkoszą dla wzroku były palmy, akacje pokryte kwiatem szkarłatnym i rozpięte jak parasole; do uszu naszych dolatywało wabienie gołębi i ostry głos papug. Mieliśmy wrażenie, że idziemy na wyprawę myśliwską nie zaś na wojenną. Po godzinie marszu kazano nam stanąć. Wood dał znać, że nasza awangarda zetknęła się już z hiszpańskimi forpocz- tami. Kazałem broń nabijać"1.
Jako pierwsza w pobliże pozycji hiszpańskich dotarła kolumna posuwająca się po drodze głównej. W odległości około 900 metrów od skrzyżowania dróg i kamiennego murku, który znajdował się za nim, Young zatrzymał oddziały. Na pierwszej linii ustawił białych żołnierzy z 1 pułku kawalerii, za nimi zajęli pozycje murzyńscy kawalerzyści z 10 pułku.
Bitwa rozpoczęła się od strzałów armatek amerykańskich. Hiszpanie szybko odpowiedzieli ze swoich dział. Wheeler, który natychmiast przybył na punkt dowodzenia Younga, zaakceptował jego decyzje i nakazał stopniowe posuwanie się do przodu. Young starał się dotrzeć możliwie blisko do głównej linii przeciwnika, aby skrócić dystans ewentualnego szturmu. Żołnierze regularni posuwali się wolno do przodu. Cały czas trwała chaotyczna wymiana ognia. Amerykanie nie mogli dojrzeć, gdzie znajdują się stanowiska ogniowe Hiszpanów. Proch bezdymny i gęsta dżungla powodowały, iż bardzo trudno było zorien- tować się, gdzie skupione są siły przeciwnika. Dla Wheelera duża siła ognia Hiszpanów stanowiła zaskoczenie. Od zakończenia wojny secesyjnej nie miał on zupełnie kontak- tu z wojskiem. Zastąpienie jednostrzałowych, nabijanych od strony lufy karabinów, których używano w latach jego młodości, wielostrzałowymi karabinami na proch bez-
1 Roosevelt, op. cit., &42.
Oddziat żołnierzy hiszpańskich w Santiago, 28 czerwca 1898 r National Archives
Widok na drogę przez dżunglę z pozycji hiszpańskich na San Juan 28 czerwca 1898 r. National Archives
Generałowie Arsenio Linares i Jose Toral. McClure's, październik 1898 r.
16 pułk piechoty pod ogniem hiszpańskim na drodze prowadzącej do San Juan, 1 lipca 1898 r. Library of Congress
Szpital w Siboney, 8 lipca 1898 r. National Archives
Teodor Roosevelt w otoczeniu żołnierzy swego pułku, lipiec 1898 r. Library of Congress
Jeńcy hiszpańscy po bitwie o El Caney, 1 lipca 1898 r. National Archives
Pozycje amerykańskie na wzgórzach San Juan, 4 lipca 1898 r. National Archives
Komandor Winfield Scott Schley, Admirał Pascual Cervera y Topete, 1898 r. 1898 r.
Krążownik „Infanta Maria Teresa", 1898 r. National Archives Official U.S. Navy Photograph, nr 5443
Admirał William Sampson,1898 r. Library of Congress
Krążownik „Vizcaya", 1898 r. National Archives, Official U.S. Navy Photograph, nr 5436
USS „Oregon", 1898 r. National Archives, Official U.S. Navy Fhotograph, nr 608
Krążownik „Vizcaya" po bitwie 3 lipca 1898 r. National Archives
Generałowie Wheeler, Shatter i Miles w obozie pod Santiago, 16 lipca
1898r. LJbrary of Congress
Uroczystość podniesienia flagi amerykańskiej w Santiago, 17 lipca 1898 r.
National Archives
dymny, zasadniczo zmieniło warunki prowadzenia bitwy. Young dość szybko zorientował się, iż siły Hiszpanów, jakie znajdują się przed nim, znacznie przewyższają liczebność jego oddziałów. Ponieważ powstańcy nie pojawili się, prosił Wheelera, aby ten zwrócił się o posiłki do Siboney. Lawton dysponował kilkoma gotowymi do akcji pułkami piechoty, które mogły wspomóc walczących kawalerzys- tów. Wheeler wahał się początkowo, lecz widząc powolny rozwój akcji wysłał w końcu gońca z prośbą o pomoc. Jeszcze przed jego przybyciem w Siboney Lawton, słysząc dobiegającą z gór kanonadę, przygotował dwa pułki piechoty i rozkazał im maszerować na pomoc Wheelerowi.
Pułk „Rough Riders", znajdujący się na bocznej ścieżce, nieco później wkroczył do akcji. Przed pozycjami hiszpańskimi Wood rozwinął żołnierzy po obu stronach drogi. Prawe skrzydło otrzymało polecenie nawiązania kontaktu z lewym skrzydłem kolumny Younga. Odległość dzieląca oba oddziały wynosiła nie więcej niż półtora kilometra. Jednak ze względu na gęsty podzwrotnikowy las widoczność okazała się bardzo ograniczona. Po pewnym czasie pierwsi żołnierze natknęli się na czarnoskórych kawalerzy- stów z 10 pułku. Lewe skrzydło pułku Wooda szybciej dotarło na skraj lasu, gdzie zaczynała się duża, porośnięta wysoką trawą polana, za nią teren wznosił się i ponownie był pokryty drzewami. Na jej skraju znajdowały się pozycje Hiszpanów. Pułkowi „Rough Riders" towarzyszyli jak zwykle dziennikarze. Niektórzy z nich aktywnie włączyli się nawet do bitwy: „Korespondent Harding Davis dał nam pierwszą sposobność do celnych strzałów. Stał wraz ze mną i moimi oficerami na froncie i przez lunetę wypatrywał Hiszpanów, nagle zawołał:
- Patrz, pułkowniku, za tą polanką widzę kapelusze. Oni stamtąd strzelają.
Wskazywał na prawo. Skierowałem lunetę w danym kierunku i spostrzegłem istotnie kapelusze; przywołałem
czterech najlepszych strzelców. Pierwsze ich strzały chybi- ły, ale dalsze musiały być trafne, albowiem Hiszpanie wyskoczyli zza krzaków i biegli ukryć się w innym miejscu
Zebrałem wszystkich moich ludzi i kazałem im dawać ognia raz po razie. Niebawem nasze kule zaczęły czynić spustoszenia. Hiszpanie cofnęli się na lewo, weszli w dżunglę; straciliśmy ich z oczu"2.
Wood, widząc przewagę ogniową przeciwników, rozkazał, aby żołnierze znajdujący się na lewym skrzydle starali się okrążyć prawe skrzydło Hiszpanów. Cała akqa odbywała się jednak wolno i chaotycznie ze względu na słabą widoczność oraz brak łączności. Wielu żołnierzy „Rough Riders" po raz pierwszy w życiu strzelało z nowych karabinów Krag-Jorgensen. Do pułku dotarły one tuż przed załadunkiem na statek. Działko dynamitowe, które miało wspierać atak, ze względu na małą szerokość szlaku musiano pozostawić na drodze głównej. Na prawym skrzydle pułku, gdzie dowodził Roosevelt, po wyjściu z lasu, mniej więcej na środku polany, znajdowały się budynki farmy. Hiszpanie prowadzili z nich ostrzał. Roosevelt na czele kilkunastu swych żołnierzy biegiem pokonał przestrzeń około 450 metrów dzielących ich od zabudowań. Hiszpanie wycofali się.
Po około dwóch godzinach walki wojska amerykańskie zbliżyły się na odległość pozwalającą na przeprowadzenie bezpośredniego ataku. Ani Young, ani Wood nie zdecydowali się jednak na szturm pozycji hiszpańskich. Na tyłach pojawiły się właśnie pierwsze oddziały nadciągającej z pomocą piechoty. W tym momencie zupełnie niespodziewanie dostrzeżono, iż Hiszpanie wycofują się ze swych pozycji i znikają na drodze prowadzącej do Santiago. Dla Wheelera stanowiło to przyjemne zaskoczenie, pozwalało bowiem przypisać sobie laur zwycięstwa bez uciekania się
2 Roosevelt, op. cit., s. 43-44.
do pomocy piechoty Lawtona. Widząc wycofujących się Hiszpanów, były generał Konfederaci, myląc rok 1861 z 1898 miał krzyknąć do swych oficerów: „Pogoniliśmy tych cholernych Jankesów".
Generał Rubin wykonywał zaś rozkaz Linaresa nakazujący mu unikanie otwartej bitwy. Obawiano się okrążenia oraz dużych strat od spodziewanego ostrzału artylerii okrętowej, która mogła wspomagać nacierające oddziały. 24 czerwca obawy te były całkowicie płonne. O akcji Wheelera nie wiedział Shafter, nie mówiąc już o admirale Sampsonie. Ze względu na ukształtowanie terenu, sieć dróg i gęstość dżungli okrążenie również nie wchodziło w rachubę. Hiszpanie mieli też przewagę liczebną nad siłami Wheelera. Rubin wycofał się jednak, nie czekając na spodziewany atak. Wheeler, nie napotykając już oporu, poprowadził swe oddziały około kilometra za wzgórze Sevilla i nakazał zająć pozycje obronne. Bitwa była zakończona. Hiszpanie stracili 9 zabitych i 27 rannych, Amerykanie 16 zabitych i 52 rannych.
Starcie pod Las Guásimas stanowiło całkowite zaskoczenie dla Shaftera. Wiadomość o sukcesie zmusiła go do przesłania Wheelerowi gratulacji. Jednocześnie miał on poważne zastrzeżenia co do podejmowania działań za swoimi plecami, co więcej - sprzecznych z wydanymi wcześniej rozkazami. W Stanach Zjednocznych wiadomość o zwycięstwie wywołała falę entuzjazmu. Prezydent przesłał żołnierzom gratulacje. Gazety opisywały męstwo i poświęcenie „Rough Riders". Roosevelt był na ustach wszystkich. Z pełnym optymizmem czekano na dalsze wiadomości z wojny.
Zupełnie przeciwna sytuacja panowała w obozie hiszpańskim. Mimo iż odwrót z Las Guásimas planowano od początku, nastroje obrońców stały się jeszcze bardziej minorowe. Od Santiago oddzielała teraz Amerykanów już tylko główna linia umocnień, biegnąca pasmem wzgórz San Juan.
SAN JUAN I ELCANEY
Dzień po bitwie pod Las Guásimas upłynął dla obu stron dość spokojnie. Przeciwnicy utracili kontakt bojowy. Przebywający cały czas na pokładzie statku „Seguranca" generał Shafter odbył ponowną naradę z admirałem Sampso- nem. Jej dość burzliwy przebieg dobrze oddawał stan stosunków pomiędzy flotą i armią Stanów Zjednoczonych. Sampson sugerował poprowadzenie ataku wzdłuż wybrzeża. Jego osią mogła stać się linia kolejowa Siboney - Santiago. Po sforsowaniu mostu nad małą rzeką Aguadores przed oddziałami inwazyjnymi znalazłyby się umocnienia otaczające zamek Morro. Oficerowie floty oceniali, iż przy wsparciu artyleryjskim, prowadzonym tym razem z bliskiej odległości, zdobycie ich nie stanowiłoby większego problemu. Według szacunków powstańców załoga zamku liczyła nie więcej niż 400 żołnierzy plus artylerzyści z dwóch stałych baterii. Za planem Sampsona przemawiała względna łatwość aprowizacji i możliwość stałego, skutecznego wsparcia artyleryjskiego floty.
Shafter nadal nie był przekonany o słuszności założeń admirała. Sądził, że nie może zaakceptować jego planu, ponieważ zgodnie z rozkazem prezydenta należało przede wszystkim szybko zdobyć Santiago, a dopiero później zniszczyć flotę Cervery. Marsz w kierunku Morro mógł znacznie wydłużyć okres trwania walk, co w nieprzychylnym klimacie Kuby miało istotne znaczenie. Dodatkowo plan Sampsona z punktu widzenia armii miał jeszcze jedną
wadę. W wypadku powodzenia i zdobycia wzgórza Morro dalsza akcja przeszłaby w ręce floty. Zdobycie Santiago i zniszczenie eskadry Cervery przyniosłoby zaszczyty i sławę marynarce wojennej, a nie armii i jej pułkom. Shafter postanowił więc zignorować plan Sampsona i wybrać lądowy kierunek natarcia na miasto. Oznaczało to konieczność zdobycia pozycji hiszpańskich na wzgórzach San Juan, a także przedzieranie się przez dżunglę oraz znaczne wydłużenie dróg komunikacyjnych i zaopatrzeniowych. Shafter liczył jednak, iż atak lądowy może doprowadzić do szybszego opanowania miasta. Pośpiech był zaś jednym z elementów, na który ciągle zwracał uwagę prezydent McKinley.
W Siboney stopniowo schodziły na ląd nowe jednostki. Wyładowywano również przywieziony prowiant i zapasy amunicji. Z miasteczka do stolicy prowincji prowadziła tylko jedna droga. Wzdłuż niej skoncentrowało się odtąd całe życie amerykańskiego korpusu inwazyjnego. Shafter przebywał na statku aż do 29 czerwca i zszedł na ląd jako jeden z ostatnich. Dość niecodzienną przygodę przeżyli żołnierze jednej z brygad 1 dywizji piechoty oraz sztab tej jednostki wraz z dowódcą generałem Jacobem Kentem. 22 czerwca Shafter wysłał statki Kenta na zachód od Santiago, aby pozorować lądowanie w Cabarias. Przez następne trzy dni nikt nie interesował się losem tych jednostek. Dopiero w wyniku stanowczych protestów Kenta jego oddziały powróciły do Siboney i rozpoczęły wyładunek.
W ciągu czterech kolejnych dni, od 25 do 28 czerwca, wojska amerykańskie stale poprawiały swoją pozycję. Pułki Przesuwały się do przodu wzdłuż drogi. Przydrożne polany zamieniano na nocne obozowiska. Na czele kolumny znajdowali się „Rough Riders" oraz pułki piechoty z dywizji Lawtona. Omijając na wpół zrujnowaną osadę Sevilla, leżącą na skraju wzniesienia o tej samej nazwie , Ameryka- nie doszli do góry El Pozo. Rozciągał się z niej dobry
widok na pozycje hiszpańskie, na San Juan. Pułki spieszonej dywizji kawalerii rozbiły swoje obozy w sąsiedztwie góry. Za nimi biwakowała piechota.
Największym problemem V korpusu stało się odtąd dostarczanie prowiantu dla żołnierzy. Na przeszkodzie stał fatalny stan szlaku. Tylko w kilku miejscach wozy konne mogły się swobodnie mijać. W innych nie mieściły się zupełnie. Podstawą transportu stały się więc juki mułów. Szybko okazało się, że liczba zwierząt jest zdecydowanie za mała do przetransportowania niezbędnego zaopatrzenia. Amerykańscy saperzy starali się wzmocnić i poszerzyć drogę, lecz ich wysiłki nie przyniosły większego powodzenia. Kwatermistrzostwo dążyło do nadania ruchowi na drodze stałego systemu, który uniemożliwiałby powstawanie zatorów. Ustalono, iż prowiant i zaopatrzenie będą wysyłane z Siboney tylko wieczorem i w nocy. Wszystkie wozy z ładunkami oraz karawany mułów będą wówczas posuwały się do góry szlaku, unikając konieczności wymijania. Analogicznie cały transport z biwaków pułkowych do Siboney miał odbywać się tuż po świcie. System ten dopóty się sprawdzał, dopóki któryś z wozów nie był zmuszony stanąć, wówczas zatrzymywała się cała kolumna, czekając na usunięcie przeszkody lub awarii. W okresie deszczów droga zamieniała się w rwący górski potok, uniemożliwiając dotarczanie zaopatrzenia. Oficerowie niektórych pułków usiłowali na własną rękę organizować żywność dla swych żołnierzy. Powstawał przez to jeszcze większy chaos. Dziennikarze pisali, iż armię Shaftera prześladowało widmo bałaganu z Port Tampa. Jedyną pozytywną wiadomością było naprawienie zerwanego wcześniej kabla telegraficznego łączącego Guantánamo z wyspą Mole St. Nicolas. Na wyspie tej znajdował się kabel prowadzący do Waszyngtonu. Kilka dni później przeciągnięto nowy odcinek kabla do Siboney. Prezydent McKinley miał odtąd bezpośrednią łączność z korpusem inwazyjnym.
Zgodnie z pierwotnym planem, 26 czerwca zakończono wyładunek żołnierzy ze statków. W celu wzmocnienia korpusu przewieziono jeszcze 3 tysiące powstańców generała Garcii z okolic Aserraderos do Siboney. Mieli oni wziąć udział w ataku na miasto. Późniejsze nieporozumienia po- krzyżowały te plany. Na pokładach statków transportowych znajdowało się jeszcze dużo sprzętu i materiałów wojennych. Shafter nie mógł więc odesłać ich do Port Tampa po posiłki. Niektórych statków nie zdołano rozładować do końca kampanii. By ratować sytuację, Departament Wojny wynajął nowe jednostki i one zapewniły transport uzupełnień. Już 27 czerwca do Siboney przybyły statki wiozące brygadę ochotniczą z Michigan. Po wyładunku Shafter rozkazał jej zająć pozycję w pobliżu miasteczka oraz wzdłuż wybrzeża. Powinno to przekonać Hiszpanów, iż wejście do zatoki może także stać się celem ataku, a więc zmusić ich do utrzymywania dużych sił na tym odcinku frontu.
Rozwojowi kampanii na Kubie towarzyszyło ogromne zainteresowanie prasy. Aby osobiście poznać warunki wojny, na wyspę wybrał się sam wydawca „New York Journal", William Randolph Hearst. Wywiadów udzielili mu wszyscy dowódcy amerykańscy oraz generał Garcia. Hearst zwiedził Siboney, gdzie rozmawiał ż żołnierzami 71 ochotniczego nowojorskiego pułku piechoty. Rozważał nawet druk specjalnej gazety przeznaczonej dla korpusu inwazyjnego. Do realizacji tego planu ostatecznie nie doszło. Wraz z Hearstem na wyspę przybyła dodatkowa grupa reporterów, rysowników i fotografów, których zadaniem było codzienne dostarczanie nowych materiałów dla gazety. Dzienne nakłady „New York Journal" i konkurującego z nim „New York World" przekroczyły w dniach wojny milion egzemplarzy. Stanowiło to absolutny rekord w dotychczasowej historii dziennikarstwa.
Generał Shafter oceniał, iż potrzebuje jeszcze dwóch do trzech dni, aby zakończyć wyładunek niezbędnego sprzętu
oraz dostarczyć go do jednostek stacjonujących wzdłuż drogi do Santiago. Zrealizowanie tego planu pozwalało na podjęcie działań ofensywnych w ostatnim dniu czerwca lub 1 lipca. Shafter chciał maksymalnie skrócić czas przygoto
wań. Do obozu amerykańskiego dochodziły grubo przesadzone informacje na temat odsieczy z Manzanillo. Szacowano, iż na pomoc Santiago ciągnie ponad 8 tysięcy żołnierzy. Powstańcy twierdzili, iż nie są w stanie zablokować ich marszu. Ponadto wśród wojsk amerykańskich wystąpiły pierwsze przypadki chorób tropikalnych. Obawa epidemii zawsze stanowiła istotny czynnik w planach Shaf- tera. Przypominano złowrogi przykład klęski wyprawy brytyjskiej z 1741 r. Warunki klimatyczne w rejonie Santiago stawały się zaś coraz bardziej uciążliwe. W ciągu dnia temperatura dochodziła do 38 stopni Celsjusza. Codziennością stały się wieczorne deszcze tropikalne. Meteorologowie zapowiadali możliwość nadejścia huraganu. W tych warunkach Shafter postanowił nie zwlekać ani dnia dłużej. Na 30 czerwca zwołał naradę dowódców dywizji i brygad, podczas której miano przyjąć ostateczny plan ataku w dniu 1 lipca. Jednocześnie pododdziały 1 brygady 2 dywizji piechoty otrzymały rozkaz przeprowadzenia rozpoznania terenu i pozycji hiszpańskich.
U podnóża obsadzonej przez Amerykanów góry El Pozo biegła droga prowadząca do Santiago. Granice miasta oddalone były o około 6,5 kilometra. Zaraz za stokami góry droga wchodziła w dżunglę. Ciągnęła się ona praktycznie do pasma gór San Juan, gdzie okopali się Hiszpanie. Odległość z El Pozo do San Juan wynosiła niecałe5 kilometrów. Oba miejsca przedzielała jeszcze mała rzeczka nazwana przez Amerykanów „rzeką San Juan". Hiszpanie używali miejscowej nazwy Aguadores. Łączył się z nią strumień Las Guamas. Rzeka płynęła w kierunku południowym i w pobliżu brzegu morza oddzielała pozycję zajmowaną przez brygadę z Michigan od zamku Morro.
Aguadores przepływała w niewielkiej odległości od wzgórz, lecz ze względu na niski poziom wody nie stanowiła poważniejszej przeszkody dla atakujących. Kilkadziesiąt metrów przed rzeką od drogi głównej odchodził w lewo wąski szlak. Prowadził on w kierunku wzgórz San Juan i biegł prawie równolegle do drogi głównej. Dżungla kończyła się kilkaset metrów przed pozycjami hiszpańskimi na szczytach San Juan. Pomiędzy skrajem lasu a szczytami wzgórz rozciągały się polany porośnięte dość wysoką trawą.
Droga do Santiago przebiegała pomiędzy wzniesieniami. Na prawo od szlaku znajdowała się charakterystyczna góra z dwoma wierzchołkami, którą Amerykanie nazwali Kettle Hill. Po lewej stronie drogi rozciągało się zasadnicze pasmo San Juan. Na najwyższym szczycie Hiszpanie zbudowali kamienny fort, który stanowił centralną pozycję obrony. Odległość pomiędzy wzgórzami San Juan a granicami miasta była niewielka - zaledwie około 1200 metrów. Dokładnie wzdłuż granic miasta przebiegała trzecia linia obrony. Rozbudowano umocnienia wykorzystując do tego pobliskie koszary, mury domów i okopy.
Nieco ponad 3 kilometry na północ od El Pozo znajdowało się inne wzniesienie - El Caney. W jego pobliżu przebiegała droga łącząca Guantanamo z Santiago. El Caney dzieliło od Santiago nieco mniej niż 10 kilometrów. Droga pomiędzy El Pozo a El Caney, podobnie do wszystkich szlaków w okolicy, była w bardzo złym stanie. Analogicznie jak w wypadku wzgórz San Juan prowadziła przez dżunglę, która kończyła się kilkaset metrów przed wzniesieniami. Pomiędzy granicą lasu a wioską rozciągały się polany z wysoką trawą. Na pońioc od wzgórza i zabudowań El Caney rozpoczynał się obszar rolniczy, który Hisz- panie starali się maksymalnie wykorzystać przy zaopatrywaniu Santiago. Biegł tam również wodociąg dostarczający wodę pitną do miasta. Utrzymanie El Caney zape-
wniało obrońcom kontrolę nad całym terenem znajdują, cym się na północny wschód od Santiago powyżej drogi z Siboney.
Po opuszczeniu pierwszej, wysuniętej, linii obrony generał Linares w pesymistycznym nastroju oczekiwał ataku amerykańskiego na główną linię umocnień. Starał się jak najlepiej do tego przygotować. Żołnierze cały czas pracowali nad rozbudową pozycji. Na San Juan dowódcy hiszpańscy popełnili jednak błąd taktyczny, umieszczając linię okopów na wierzchołku wzniesień, zamiast nieco poniżej szczytu. Przez to zmniejszyli możliwy kąt ostrzału i spowodowali powstanie u podnóża gór martwych pól, a więc miejsc, które znalazły się poza zasięgiem ognia. Linares nie przeprowadził też spodziewanej koncentracji oddziałów na najbardziej zagrożonym kierunku wzdłuż drogi Sibo- ney-Santiago. Z około 10 tysięcy żołnierzy, którymi dysponował, tylko niewielu mogło wziąć udział w walce. Połowa sił obrońców, 4760 żołnierzy, rozmieszczona została w 11 umocnionych punktach na wschód od miasta. Rozciągały się one od Dos Caminos (prawie 2 kilometry na północ od miasta) do Las Cruces, położonego nad brzegiem zatoki, 2,5 kilometra na południe od granic Santiago. Umocnienia były zbyt oddalone, aby ewentualnie przychodzić sobie z pomocą w wypadku ataku. Bezpośrednią obsadę linii obrony na północnym wschodzie, pomiędzy wzgórzami El Sueño i San Juan, stanowiło ponad 800 żołnierzy. Identyczne siły znajdowały się na południowym wschodzie, pomiędzy San Juan i Las Cruces. Kwatera główna Linaresa mieściła się w forcie Canosa, położonym przy drodze Siboney-Santiago, kilometr za pasmem wzniesień San Juan. W forcie stacjonowało 140 żołnierzy. Początkowo tylko dwie kompanie rozmieszczono w najważniejszej pozycji - na szczytach San Juan i Kettle Hill, po obu stronach drogi. W wysuniętej i odizolowanej placówce El Caney było 520 obrońców. Pozostałe
siły hiszpańskie znajdowały się bądź w samym mieście (ponad 1800 żołnierzy; część z nich w szpitalach), bądź ochraniały zachodnią stronę zatoki przed mitycznym atakiem powstańców (prawie 3400 żołnierzy). Zadaniem tych oddziałów miało być też ewentualne wyjście naprzeciw kolumny podążającej do Santiago z Manzanillo. Liczono, iż w ten sposób odciągnie się część grup kubańskich, atakujących odsiecz. Przed bitwą na ląd zeszło około tysiąca marynarzy z krążowników admirała Cervery. Uzupełnili oni siły obrońców na najbardziej zagrożonym odcinku. Nie zdecydowano się jednak na zdemontowanie z okrętów lekkiej broni automatycznej i działek mniejszego kalibru. Użycie ich do odparcia ataku na San Juan mogłoby sparaliżować atak amerykański. Linares nie zapewnił sobie również wsparcia artylerii okrętowej eskadry Cervery. Wszystkie ewentualne cele zaś znajdowały się w zasięgu skutecznego ognia dział dużego i średniego kalibru.
Linares przewidując, iż atak nastąpi na San Juan i El Caney, w ostatniej chwili nieznacznie wzmocnił siły obrońców. Ostatecznie w El Caney w czasie ataku Amerykanów znajdowały się trzy kompanie z batalionu „Constitución", kompania lojalistów kubańskich, 40 żołnierzy z pułku „Santiago" i 50 żołnierzy z innych jednostek, łącznie 520 ludzi. Obroną dowodził jeden z najlepszych hiszpańskich generałów, Joaquin Vara del Rey. Podstawę fortyfika- cji El Caney stanowiło sześć fortów zbudowanych z drewna i kamieni oraz jeden duży kamienny fort El Viso. Poszczególne pozycje łączyły okopy oraz niewysokie kamienne mury. Stanowiska strzeleckie przygotowano również w ścianach i na dachach domów. Generalnie pozycja w El Caney została dobrze przygotowana do obrony. Jednocześnie oddalenie od głównej linii powodowało, iż jakakolwiek odsiecz czy pomoc w wypadku ataku nie wchodziła w rachubę. Ze względu na ukształtowanie terenu ewentualne wycofanie się obrońców po rozpoczęciu natarcia przeciw
nika musiałoby być bardzo niebezpieczne i zakończone dużymi stratami.
Pozycji na San Juan broniła 250-osobowa kompania z batalionu Puerto Rico. Na Kettle Hill znajdowała się licząca tyle samo żołnierzy kompania z batalionu Talayera. W odróżnieniu od El Caney obronę wspierał ogień innych jednostek hiszpańskich rozmieszczonych na sąsiednich wzgórzach (batalion Talavera) oraz kompanii rezerwowej z fortu Canosa. Dysponowano również dwoma nowoczesnymi 80-milimetrowymi działami Plascencia. Ich stanowiska ogniowe znajdowały się w sąsiedztwie punktu dowodzenia Linaresa. W ostrzale pozycji atakujących brały także udział stare działa większego kalibru rozmieszczone w innych fortach. Tuż przed natarciem jeszcze jedna kompania wzmocniła siły obrońców. Bezpośrednie dowództwo na wzgórzach sprawował pułkownik José Baquero. Na Kettle Hill przed okopami hiszpańskimi zbudowano zasieki z drutów kolczastych, które okazały się pewnym utrudnieniem dla atakujących. Żołnierze broniący pozycji na San Juan doskonale znali tereni byli dobrze zorientowani w układzie dróg prowadzących z El Pozo do San Juan. Czynnik ten odegrał istotną rolę podczas bitwy.
Trzydziestego czerwca w południe, w kwaterze głównej Shaftera, znajdującej się kilometr za El Pozo, zebrali się wszyscy dowódcy brygad i dywizji. Głównodowodzący podjął ostateczną decyzję, iż atak na pozycje hiszpańskie nastąpi nazajutrz rano. Podczas narady nieobecny był jedynie generał Wheeler, który dostał ataku febry. Komendę spieszonej dywizji kawalerii przejął generał Samuel Sumner, dowodzący dotychczas jej 1 brygadą. Jego miejsce zajął pułkownik Wood, pozostawiając komendę „Rough Riders" Rooseveltowi. Sam Shafter fatalnie znosił warunki klimatyczne Kuby. Nie opuszczał praktycznie namiotu. Zapowiedział swym podkomendnym, iż w dniu natarcia
również będzie przebywać w kwaterze za El Pozo. Na samej górze obejmą posterunki jego adiutanci podpułkownik Edward J. McClernand i porucznik John D. Miley.Z ich stanowiska do namiotu chorego Shaftera przeciągnięto linię telefoniczną. Miała ona pozwolić głównodowodzącemu na „osobiste" koordynowanie akcji.
Shafter przedstawił opracowany przez siebie plan bitwy. Najpoważniejszym problemem, który należało rozstrzygnąć, okazała się kwestia ataku na El Caney. Wydawało się, iż pozycja ta będzie stosunkowo łatwa do zdobycia. Ewentualna decyzja o nieatakowaniu wioski mogła stworzyć, według Shaftera, dość groźną sytuację, gdy rozwijające się do szturmu na San Juan oddziały zaatakuje od strony prawego, odsłoniętego skrzydła załoga wioski. Aby uniemożliwić taki rozwój sytuacji, Shafter zdecydował, iż jako pierwsza rozpocznie bitwę 2 dywizja piechoty generała Lawtona, nacierając wszystkimi swoimi siłami na El Caney. Szturm wesprze ogniem bateria czterech dział kalibru 81 mm pod dowództwem kapitana Allyna Caprona. Zdobycie pozycji hiszpańskich winno zająć nie więcej niż dwie godziny. Założono, iż Lawton wyruszy ze swymi oddziałami jeszcze w nocy, tak aby móc zaatakować o świcie. Przy szturmie El Caney miały pomagać oddziały kubańskie generała Garcii, które rozbiły obóz w niewielkiej odległości od wioski. Po opanowaniu El Caney dywizja Lawtona powinna szybko dołączyć do sił głównych i wziąć udział w ataku na San Juan.
Po rozpoczęciu bitwy przez 2 dywizję piechoty pozostałe jednostki korpusu miały rozpocząć marsz w kierunku San Juan. Zdawano sobie sprawę, iż może to okazać się trudne do koordynacji. Wszystkie pułki miały posuwać się po wąskiej drodze Siboney-Santiago. Po obu stronach drogi znajdował się gęsty tropikalny las nie dający żadnej szansy na rozwinięcie oddziałów. Jako pierwsze miały wyruszyć jednostki dywizji kawalerii, z pułkiem „Rough Riders" na
czele. Po osiągnięciu skraju dżungli winny one rozwinąć się w prawo i zaatakować wzgórza Kettle Hill. Podążająca za kawalerzystami 1 dywizja piechoty generała Kenta otrzymała zadanie rozwinięcia linii bojowej po lewej stronie drogi i ataku na zasadniczą pozycję Hiszpanów na San Juan. Gdyby plan powiódł się, a jednostki hiszpańskie nie stawiały zorganizowanego oporu, istniała szansa przedłużenia natarcia i opanowania samego miasta.
W trakcie narady nie pojawiła się kwestia wykorzystania biegnącego równolegle do drogi szlaku przez dżunglę.O jego istnieniu wiedział dowódca 1 brygady piechoty z dywizji Lawtona, generał Adna Chaffee, który przeprowadzał rozpoznanie pozycji hiszpańskich. Jego oddział został jednak skierowany do ataku na El Caney, a wiadomość o dodatkowym szlaku nie dotarła do Shaftera. Wsparcie ogniowe dla atakujących, analogicznie jak w El Caney, miała zapewnić bateria czterech 81-milimetrowych dział pod dowództwem kapitana George'a Grimesa. Artyleria zajęła stanowisko na szczycie El Pozo. W odwodzie pozostawała samodzielna brygada piechoty generała John Batesa. Biwakowała ona zresztą najdalej od pola bitwyi potrzebowała dość dużo czasu, aby dotrzeć do miejsca koncentracji pod El Pozo. W pobliżu kwatery Shaftera znajdowało się jeszcze 8 dział, które głównodowodzący ku zdumieniu wszystkich postanowił trzymać w rezerwie. Za El Pozo zajął pozycje oddział z czterema karabinami maszynowymi Gatling. Nie przewidywano, aby uczestniczyły w pierwszej fazie bitwy.
Gatling był rodzajem ciężkiego, sześciolufowego karabinu maszynowego, umieszczonego na dwukołowej lawecie. Broń ta przez wiele lat była niedoceniana, mimo iż pierwsze karabiny systemu Gatlinga pojawiły się już pod koniec wojny secesyjnej. Następnie niekiedy używano ich w walkach z Indianami, jednak wyłącznie w celach obronnych. Słynny generał George Armstrong Custer, planując
atak na obóz Sitting Bulla pod Little Big Horn, nie uważał za stosowne zabrać Gatlingów stanowiących wyposażenie jego pułku. Być może, ogień ich mógłby uratować oddział Custera przed zagładą. Na Kubę Gatlingi zabrano niemal w ostatniej chwili, głównie dzięki uporowi młodego dowódcy oddziału, podporucznika Johna H. Parkera. Planując przebieg bitwy, Shafter nie uwzględnił udziału w niej Gatlingów.
Zaskoczenie dla Hiszpanów miał stanowić natomiast balon obserwacyjny, który 30 czerwca napełniono wodorem. Jego załogę stanowiło dwóch oficerów. Z ziemią balon łączyły specjalne liny, za pomocą których żołnierze na dole mogli kierować jego ruchami. Problemy z balonem rozpoczęły się już w Port Tampa. Transport powłoki balonu, gazu, lin, kosza, uwięzi zajmował bardzo dużo miejsca, tak iż część oficerów sztabu korpusu zdecydowanie doradzała pozostawienie go na Florydzie. Entuzjastą jego wykorzystania był jednak dowódca balonu podpułkownik Joseph Maxfield, który podobnie jak Parker z Ga- tlingami „załatwił" zabranie go na Kubę.
Po naradzie Shafter wydał rozkaz, aby znajdująca się koło Siboney ochotnicza brygada z Michigan rozpoczęła 1 lipca o świcie marsz wzdłuż wybrzeża po osi linii kolejowej. Nazajutrz realizacja tego polecenia przebiegała dość opornie. Pułki ochotnicze nie były gotowe do akcji o świcie, tak jak żądał Shafter. Marsz w kierunku pozycji hiszpańskich rozpoczęto dopiero po godzinie 9.00. Gdy oddziały z Michigan dotarły do rzeki Aguadores, okazało się, iż Hiszpanie zerwali kilka ostatnich przęseł mostu kolejowego. Ponieważ nikt nie wydał rozkazu forsowania rzeki, po krótkiej wymianie ognia prowadzonej z dużej odległości Amerykanie wycofali się do Siboney.
Wieczorem 30 czerwca oddziały V korpusu rozpoczęły Przesuwanie się na pozycje wyjściowe do ataku. Nie udało się dobrze skoordynować akcji, tak iż już w przeddzień
bitwy niektóre pułki miały opóźnienia. Nie wszędzie zdołano też dostarczyć prowiant. Według założeń Shaftera wszyscy żołnierze mieli mieć ze sobą racje żywnościowe na trzy dni. Największe spóźnienia powstały przy przemieszczaniu dywizji Lawtona. Aby osiągnąć gotowość do atakuo świcie, jego żołnierze spali w nocy zaledwie cztery godziny. Biwak urządzono wzdłuż drogi z El Pozo do El Caney.
Pierwszego lipca, o godzinie 6.30 ustawione 2100 metrów od pozycji hiszpańskich działa baterii Caprona rozpoczęły ostrzał. Ogniem starano się pokryć cały teren wioski. Dość szybko jednak okazało się, iż jego skuteczność jest znikoma. Ziemno-drewniano-kamienne umocnienia El Caney zapewniały solidną osłonę obrońcom. Błędem Lawtona było początkowe wyznaczenie stanowisk artylerii tak daleko od pozycji hiszpańskich. Nie mogli oni przeciwstawić się ostrzałowi, mimo iż pozycja baterii Caprona była doskonale widoczna. Działa amerykańskie używały starego, czarnego prochu, po każdym wystrzale nad lufą armaty unosił się więc charakterystyczny obłok dymu. Dopiero po godzinie 14 działa przesunięto na odległość 800 metrów od zabudowań wioski i skoncentrowano ogień na forcie El Viso. Ułatwiło to znacznie jego zdobycie.
O godzinie 7.00 dywizja Lawtona rozpoczęła atak na El Caney. Brygada generała Williama Ludlowa skręciła z drogi El Pozo-El Caney na lewo i posuwała się w kierunku drogi El Caney-Santiago. Miała ona odciąć ewentualny odwrót Hiszpanów oraz atakować ich pozycje od południowego zachodu. Brygada generała Chaffee skierowała się na prawo, aby od wschodu zdobyć fort El Viso. Trzecia brygada, generała Evana Milesa, składająca się częściowo z czarnych żołnierzy, pozostawała początkowo w rezerwie, a następnie zaatakowała El Caney bezpośrednio od południa po osi drogi, którą oddziały przybyły z El Pozo. Wymianę ognia karabinowego rozpoczęto z odległości około 800 metrów. Obie strony dzieliła łąka porośnięta
dość wysoką trawą. Amerykanie, ostrzeliwując pozycje hiszpańskie, stopniowo starali się posuwać do przodu. Szybko okazało się, iż jedyny pułk ochotniczy wchodzący w skład dywizji (2 pułk Massachusetts) trzeba wycofać na tyły. Gdy tylko jego żołnierze oddawali strzał ze starych karabinów Springfielda, obłok unoszący się z lufy sygnalizował Hiszpanom miejsce, skąd pochodził wystrzał. Natychmiast kierowali tam swój ogień. Pułk z Massachusetts zaczął ponosić nieproporcjonalnie duże straty. Do akcji włączyły się niewielkie siły kubańskie, wspierając atak brygady Chaffeego. Tempo posuwania się naprzód było minimalne. Nie przyspieszyło go nawet wejście do akcji samodzielnej brygady Batesa. Ponad 5400 żołnierzy amerykańskich było skutecznie powstrzymywanych przez 520 Hiszpanów. O opanowaniu wioski do godziny 9.00,
jak zakładał Shafter, i włączeniu się do ataku na San Juan nie było mowy. Twarda postawa Hiszpanów stanowiła duże zaskoczenie dla dowódców i żołnierzy amerykańskich. Po łatwym lądowaniu i sukcesie pod Las Guásimas oczekiwano, iż po krótkiej wymianie ognia przeciwnicy uciekną ze swych pozycji. Nic takiego jednak się nie zdarzyło.
W tym czasie na El Pozo podpułkownik McClernand sprawdzał przygotowanie oddziałów na głównym kierunku działań. Wokół szczytu zebrała się większość dowódców, oficerów sztabu korpusu, prawie wszyscy korespondenci wojenni oraz liczna grupa attaches wojskowych mocarstw europejskich. O godzinie 8.00 McClernand wydał rozkaz otwarcia ognia przez baterię Grimesa. Hukowi wystrzałów towarzyszyły charakterystyczne obłoki dymu zdradzające miejsce ustawienia dział. Pułkownik Wood, obserwujący działa w towarzystwie Roosevelta, najszybciej zrozumiał, co może to oznaczać i pośpiesznie rozkazał opuszczenie niebezpiecznego miejsca. Istotnie chwilę później Hiszpanie odpowiedzieli ogniem swych dział, celując oczywiście
w miejsca, gdzie unosił się dym. Dziennikarze, attache wojskowi i oficerowie sztabu w pośpiechu wycofywali się Bateria Grimesa przerwała ogień. Nowocześniejsze działa hiszpańskie, używające prochu bezdymnego, były dla Amerykanów niewidoczne. Szybko zmusiły więc do mil- czenia baterię na El Pozo.
Jednocześnie z pojedynkiem artyleryjskim pułki piechoty i kawalerii ruszyły drogą Siboney-Santiago w kierunku San Juan. Ponieważ na czele znalazły się oddziały z dywizji Kenta, wydano rozkaz, aby stanęły wzdłuż drogi i przepuściły spieszoną kawalerię.
Dość nieoczekiwanie na przodzie kolumny znalazł się wóz, do którego przywiązano liny utrzymujące balon. Otwierał on niejako pochód amerykański. W koszu obserwacyjnym, obok Maxfielda, zajął miejsce podpułkownik George M. Derby ze sztabu Shaftera. Początkowo balon umieszczono w pobliżu El Pozo, lecz Derby przekonał Maxfielda, iż należy towarzyszyć atakującym oddziałom aż do rzeki San Juan. Naziemna obsługa balonu ciągnęła go więc w tym kierunku.
W pierwszej fazie bitwy balon stanowił rodzaj atrakcji dla nacierających wojsk. Hiszpanie szybko otworzyli do niego ogień, słusznie domyślając się, iż na drodze, w pobliżu balonu, muszą znajdować się oddziały przeciwnika. Skoncentrowali więc tam swój ogień. Amerykanie znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji, skupieni na wąskiej drodze, mając gęsty zwrotnikowy las po prawej i po lewej stronie, praktycznie bez możliwości ukrycia się. Pozycje hiszpańskie były dla nich zupełnie niewidoczne, osłonięte gęstą ścianą lasu. O ściągnięcie ognia Hiszpanów obwiniono więc balon. Liny służące do jego kierowania zaplątały się tymczasem w gałęzie. Zatrzymało to posuwanie się wojska do przodu i spowodowało powstanie zatoru. W tym właśnie momencie Derby wypatrzył wąski szlak odchodzący od drogi głównej w lewo i prowadzący następnie równolegle
do niej w kierunku pozycji hiszpańskich na wzgórzach San Juan. Informacja została przekazana generałowi Kentowi, postanowił on wykorzystać szlak i skierować na niego kilka ze swych pułków, rozładowując w ten sposób spiętrzenie na drodze głównej.
Balon będący cały czas celem dla kul hiszpańskich zaczął tracić wysokość. Podziurawiona powłoka przepuszczała coraz więcej wodoru, po czym łagodnie osiadł na wierzchołkach drzew. Kosz z obserwatorami zawisł tuż nad ziemią. Dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności ani Derby, ani Maxfield nie zostali ranni. Obaj pozostawali przekonani o doniosłości 4 sukcesie swej misji. Oceny żołnierzy na drodze były zgoła odwrotne. „Lądowanie" balonu przyjęli z ulgą, oczekując, iż ostrzał hiszpański ulegnie osłabieniu. Pułkownik Wood ocenił misję balonu jako Jedną z najgłupszych i bezsensownych akqi podczas wojny".
Szybkość, z jaką pułki amerykańskie posuwały się w kierunku wzgórz San Juan, daleko odbiegła od oczekiwań Shaftera. Pierwotnie zakładano, iż bezpośredni szturm rozpocznie się około godziny 10. Tymczasem w południe czołowe oddziały dywizji kawalerii znajdowały się dopiero w rejonie rzeczki San Juan i strumienia Las Guamas. Od skraju dżungli dzieliło je jeszcze kilkaset metrów. Dowodzący postępującą za kawalerią dywizją piechoty generał Kent skierował tymczasem na „odkryty" przez Derby'ego szlak dwie ze swych trzech brygad piechoty. Oprócz rozładowania zatoru na głównej drodze, krok ten ułatwiał następnie rozwinięcie jednostek do natarcia na wzgórza. Jako pierwszy na szlak miał wejść 71 ochotniczy pułk z Nowego Jorku. Gdy jego żołnierze znaleźli się już na nowej drodze, zaskoczyła ich nieoczekiwana kulminacja ognia hiszpańskiego. Rozrywające się w pobliżu pociski artyleryjskie wywołały zamieszanie w czołowym batalionie Pułku. Jego żołnierze zatrzymali się i chcieli wycofać na
główną drogę. Było to niewykonalne, ponieważ z tyłu nadciągały już kolejne oddziały. Widząc zamieszanie w szeregach ochotników, generał Kent wraz z grupą oficerów sztabu zajął pozycję na tyłach pułku, usiłując przy. wrócić porządek i nie dopuścić do odwrotu. Nie mogą, zmusić żołnierzy do posuwania się naprzód, rozkazał, aby usiedli po bokach drogi i zrobili miejsce dla pułków regularnych. Na szczęście dla dywizji ochotnicy wykonali polecenie. Przez powstałe miejsce natychmiast przeszły6 i 16 pułki piechoty, wchodzące, podobnie jak nowojorscy ochotnicy, w skład 1 brygady generała Hamiltona Haw- kinsa. Za nimi podążyły 9, 13 i 24 pułki piechoty z 3 brygady pułkownika Charlesa Wikoffa. Druga brygada pod dowództwem generała Edwarda Pearsona pozostała chwilowo na głównej drodze.
Zamieszanie w szeregach nowojorskiego pułku ochotniczego stało się przedmiotem licznych kontrowersji. Wydarzenie szybko i szczegółowo opisali reporterzy pracujący dla „New York World". Hearst i jego „New York Journal" przyjęli inną taktykę. Znaczenie incydentu z czołowym batalionem pułku zostało zminimalizowane, a relacje dziennikarzy Pulitzera określono jako zamach na dobre imię miasta i patriotyzm jego mieszkańców. Oba dzienniki
jeszcze dość długo prowadziły zażartą polemikę na temat wypadków z 1 lipca.
Po osiągnięciu skraju dżungli żołnierze amerykańscy nareszcie zobaczyli pozycje przeciwników. Dotychczas znajdowali się w niekorzystnej sytuacji, nie mogąc odpowiadać na ogień Hiszpanów. Jako pierwsze z lasu wysunęły się pułki kawalerii. Skręciły one z drogi na prawo, zajmując stopniowo pozycje naprzeciw okopów na Kettle Hill. Dopiero w tym momencie zauważono zasieki z drutu kolczastego rozmieszczone na spodziewanej drodze ataku. Nieoczekiwanie Hiszpanie nie ubezpieczyli tak całej góry. pozostawiając wolne dojścia do szczytu. Podczas zajmowa
nia pozycji wielu żołnierzy z różnych pułków utraciło łączność ze swymi jednostkami. Dołączali się więc do najbliższego oddziału i w chwili szturmu razem pokonywali przestrzeń dzielącą ich od okopów przeciwnika. Około godziny 13 również pułki piechoty zaczęły wychodzić na pozycje wyjściowe do natarcia. Celny ogień Hiszpanów opóźniał jednak ich posuwanie się naprzód. Gdy tylko Amerykanie wyszli z dżungli, celna kula trafiła dowódcę3 brygady pułkownika Wikoffa. Zmarł on w ciągu kilku minut. Komendę przejął pułkownik William Worth, lecz zaledwie pięć minut później został ciężko ranny. Zastąpił go podpułkownik Emerson Liscum, który także został szybko trafiony. Dopiero czwarty dowódca brygady, podpułkownik Ezra Ewers, miał więcej szczęścia i dowodził oddziałami do końca bitwy.
Dowódcy pułków i brygad na pozycjach wyjściowych do ataku oczekiwali na rozkaz do szturmu. Żołnierze leżąc w wysokiej trawie ostrzeliwali pozycje hiszpańskie. Nikt już jednak nie liczył, iż zmusi on obrońców do odwrotu. Na linii frontu nie było chwilowo ani jednego działa czy karabinu maszynowego mogącego odpowiadać na ostrzał hiszpański.
System łączności V korpusu działał fatalnie. Pułkownik McClernand wciąż przebywał na El Pozo, a generał Shafter w swym namiocie, ponad kilometr dalej. Nie mieli oni żadnego rozeznania w sytuacji na linii walki. McClernand z coraz większym niepokojem obserwował rozwój wydarzeń na El Caney. Dywizja Lawtona, ponosząc straty, posuwała się naprzód, jednak wciąż jeszcze daleka była od zdobycia wyznaczonych pozycji. Obrony hiszpańskiej nie załamała nawet śmierć dowódcy, generała Vara del Rey, oraz jego dwóch synów. Ostatnie chwile generała tak opisał porucznik José Mulier y Tejeiro: „Przeciwnik ponawiał atak za atakiem, będąc odrzucany za każdym razem. Nie mieliśmy jednak rezerw, a Amerykanie przeciwnie,
posiadali ich bardzo wiele. Prowadzenie bitwy w tych warunkach było niemożliwe. Generała prawie jednocześnie trafiły dwie kule karabinowe w obie nogi. Gdy był wynoszony na noszach, wokół zaczęło rozrywać się wiele pocisków. Jeden z nich trafił go w głowę. Jednocześnie zginęło dwóch żołnierzy, którzy próbowali wynieść rannego dowódcę"1.
Zniecierpliwiony generał Shafter, nie mogąc doczekać się rozstrzygnięcia, wydał rozkaz Lawtonowi, aby zaprzestał ataku i ruszył z pomocą siłom głównym na San Juan. Dowódca dywizji nie mógł go jednak wykonać, ponieważ jego żołnierze znajdowali się w połowie drogi do celu. Odwrót pociągnąłby kolejne ofiary. Nie istniał też sposób, aby na wąskiej drodze uporządkować rozproszone oddziały i skierować je na inny odcinek frontu. Szturm trwał więc nadal. W rozkazie dla Lawtona Shafter użył określenia, iż siły w El Caney i tak nie mogą zagrozić głównemu natarciu korpusu. Krytycy generała wykorzystali później to zdanie, aby udowadniać, iż zupełnie zbędnie rozproszył swe siły, poświęcając całą dywizję piechoty na zdobywanie punktu nie mającego większej wartości taktycznej. Spekulowano, iż gdyby dywizja Lawtona znajdowała się na głównym odcinku walk, zdobycie Santiago 1 lipca byłoby całkowicie realne. Teza ta wydaje się jednak dyskusyjna. Nawet gdyby Amerykanie dysponowali całością sił, natychmiast pojawiał się problem dojścia do pozycji wyjściowych przed San Juan. Dwie dywizje z trudem i z dużym opóźnieniem pokonały odcinek El Pozo-San Juan. W wypadku trzech oznaczało to jeszcze większe problemy- Nie jest też pewne, czy dywizja Lawtona zdołałaby przełamać hiszpańską trzecią linię obrony, dobrze umocnioną i biegnącą wzdłuż rogatek miasta.
1 J . Mul ie r y Te je i ro , Battles and Capitulation of Santiago de Cuba, Washington 1899, s. 86.
W czasie, kiedy Shafter usiłował odwołać Lawtona spodEl Caney, pułki dywizji kawalerii i 1 dywizji piechoty oczekiwały na rozkaz ataku. Dalsze przedłużanie wymiany ognia do niczego, poza stratami w ludziach, nie prowadziło. Nie można było również myśleć o wycofaniu się. Wąską drogę przez dżunglę z trudem przebyto maszerując w kierunku pozycji hiszpańskich, gdy oddziały były jeszcze dobrze zorganizowane. Odwrót oznaczałby całkowitą klęskę. Korpus potrzebowałby co najmniej tygodnia na odzyskanie gotowości bojowej.
Jak twierdzi Roosevelt, rozkaz do ataku został dostarczony w chwili, kiedy sam chciał już ruszyć do przodu: „Naprzeciw siebie mieliśmy dwa szczyty, lewy, na którym wznosiły się blokhauzy, był dalej od nas niż prawy, który nazwaliśmy kotłem (Kettle). Wznosiły się na nim tylko zabudowania opuszczonego rancha czy też haciendy [...] Wyprawiałem gońca za gońcem, aby od generała Sum- nera lub od generała Wooda uzyskać rozkaz na ruszenie z miejsca. Postanowiłem właśnie dać sobie sam pozwolenie i wyruszyć do ataku, gdy podpułkownik Joseph H. Dorst nadjechał z rozkazem, abym posuwał się naprzód [...] Uformowałem moich ludzi do boju, prawe skrzydło opierało się o druciane zasieki opasujące kotlinę. Stanąłem na tyłach mojego pułku, jest to bowiem pozycja, którą teoretycznie powinien zajmować pułkownik. Zamierzałem brać udział w bitwie pieszo, jak pod Las Guásimas, ale słońce tak prażyło, że niepodobna było przebiegać pieszo wśród szeregów i baczyć na wszystko. Zresztą, siedząc na koniu, mogłem lepiej widzieć moich ludzi i oni mnie. Przejechawszy pomiędzy kompaniami, wysunąłem się na czoło pułku. Przed nami był 9 pułk regularny, zaś 1 pułk regularny na lewo; ruszyliśmy razem pod górę Kettle [...] Pędziłem dalej Pod górę, przeprawiwszy się przez mały strumyk. Ponieważ jechałem konno, wyprzedziłem więc mój pułk idący pieszo, tylko Henryk Bardshar, mój ordynans, piechur
niezrównany, wysunął się naprzód, aby zaatakować Hiszpanów. Wyskakiwali oni już z rancha. W odległości nieca- łych 40 metrów od wierzchołka, przed drewnianym pło- tem, zeskoczyłem z mego konia i puściłem go luzem. Był zadraśnięty paru kulami, z których jedna musnęła mi ramię. Nie spodziewałem się już go ujrzeć. W chwili gdy wchodziłem na górę, dwóch Hiszpanów padło trafionych kulami Bardshara. Byli to pierwsi Hiszpanie, których widziałem padających od naszych strzałów, oprócz trzech lojalistów kubańskich, zestrzelonych z wierzchołków drzew. Po chwili cała góra pokryła się naszym wojskiem [...] Zaledwie znaleźliśmy się na szczycie, gdy Hiszpanie, zajmujący na przeciwległym wzgórzu silną pozycję za okopami, dali do nas siarczystego ognia z karabinów oraz dwóch dział. Celne strzały tych ostatnich wybuchły nad naszymi głowami"2.
Atak piechoty na San Juan przebiegał wolniej niż na Kettle Hill. Zaraz na początku zginął dowódca 1 brygady, generał Hawkins. Jego żołnierze nacierali na kamienny fort na szczycie góry. Do pokonania pozostawał odcinek około 470 metrów, wznoszący się niezbyt stromo ku górze. Nieoczekiwanego wsparcia, przesądzającego, jak się wyda
je, o sukcesie szturmu, udzieliła bateria Gatlingów. Ponieważ od początku bitwy dowodzący nimi podporucznik Parker nie otrzymał żadnego rozkazu, więc na własną rękę zdecydował się ruszyć drogą prowadzącą na San Juan. Każdy z jego czterech karabinów maszynowych ciągniony był przez dwa muły. Na drodze nie było już zwartych oddziałów, więc stosunkowo szybko osiągnięto pozycje na skraju dżungli. Jeden zaprzęg ugrzązł w błocie koło rzeczki Aguadores, pozostałe zajęły stanowiska bojowe.
Dochodziła godzina 13.15, kiedy Gatlingi otworzyły ogień. Skuteczność ostrzału była zadziwiająca. Parker zdo
2 Roosevelt, op. cii., s. 61-64.
był powszechne uznanie za inicjatywę. Jako pierwszy zademonstrował, iż Gatlingi można używać nie tylko w obronie, lecz również dla skutecznego wsparcia ataku. Jedna z pierwszych serii dosięgła dowodzącego obroną pułkownika Baquero. Ponad połowa oficerów była zabita lub ranna. Do Hiszpanów strzelali również kawalerzyści z opanowanego przed chwilą Kettle Hill.
Obrońcy nie wytrzymali ognia i zaczęli opuszczać pozycje na wzgórzach. Do tego nie mogli skutecznie razić atakującej piechoty, ponieważ akurat znalazła się w martwym polu ognia. Pojedynczo, a następnie całymi grupami Hiszpanie wycofywali się z San Juan. Odwrót objął także kamienny fort na szczycie góry, będący najsilniejszą pozycją obrońców. Widząc to, oddziały 1 dywizji zaczęły szybko posuwać się do przodu. Do ataku przyłączyły się też oddziały 71 nowojorskiego pułku piechoty, które ochłonęły już po załamaniu na szlaku w dżungli i pragnęły zrehabilitować się za poprzednią postawę.
Zupełnie niespodziewanie w tym momencie otworzyła ponownie ogień bateria kapitana Grimesa z El Pozo. Pociski zaczęły wybuchać tuż przed nacierającą piechotą. Musiano wstrzymać natarcie. Na tyły wysłano dramatyczne prośby o przerwanie ognia. Ostrzał trwał jeszcze kilka minut, zanim Grimes zorientował się, iż razi własne oddziały. Zwłoka pozwoliła Hiszpanom na bardziej zorganizowany odwrót i zajęcie pozycji na trzeciej linii obrony.
W tym krytycznym momencie generał Linares postanowił kontratakować wykorzystując czekające w odwodzie jednostki kawalerii oraz oddział marynarzy z eskadry admirała Cervery. Amerykanie opanowali tymczasem szczyty San Juan i zajęli pozycje w okopach, w których jeszcze przed chwilą znajdowała się kompania batalionu Puerto Rico. Nim kontratak hiszpański na San Juan zdążył się rozwinąć, generał Linares został ciężko ranny. Zginął też kapitan Joaquin Bustamante, dowodzący od
działami marynarzy. Widząc śmierć oficerów żołnierze szybko wycofali się na pozycje wyjściowe. Wyparcie Amerykanów z San Juan przekraczało ich możliwości.
W tym samym czasie, kiedy piechota zdobywała i umacniała się na San Juan, Roosevelt poprowadził atak na drugi szczyt Kettle Hill: „Przeskoczyłem znowu przez druciany płot, mając przy boku majora Micana Jenkinsa. Żołnierze rozmaitych pułków popędzili za mną; przebyliśmy obszerną dolinę, dzielącą nas od hiszpańskich okopów [...] Zanim zbliżyliśmy się do Hiszpanów, uciekli oni z wy
jątkiem kilkunastu, z tych jedni poddali się, inni zostali zabici. Dotarłszy do okopów, ujrzeliśmy je zasłane trupami hiszpańskiej armii regularnej. W większości wypadków polegli mieli małe otwory w głowach, przez które wyciekał mózg.
Straszny panował zamęt, rozmaite pułki zmieszały się razem [...] Gdy stałem na wzgórzu i formowałem szeregi, nadjechał adiutant generała Sumnera, kapitan Robert Ho- wze z rozkazem, abym nie ruszał się z miejsca i strzegł okopów, bo ucieczka Hiszpanów może być fortelem. Hiszpanie oparli się o swoją linię rezerwową i dawali do nas siarczystego ognia. W miejscu, które zajmowaliśmy, góra była zaokrąglona i porośnięta trawą, nie mieliśmy więc żadnej osłony. Kazałem moim żołnierzom położyć się na ziemi [...] Chwila była gorąca, żołnierze leżeli twarzami do ziemi, z rzadka odpowiadając na kule"3.
Szczyty San Juan zostały opanowane wkrótce po godzinie 14. Pojedynek ogniowy i artyleryjski trwał z różnym natężeniem do wieczora. W pewnym momencie wydawało się, iż czarni żołnierze z 9 i 10 pułków kawalerii chcą wycofać się w bardziej bezpieczne miejsce. Szczególnie 10 pułk ponosił duże straty. Zginęła dokładnie połowa jego oficerów. Szybka interwencja dowódcy brygady zapobieg-
3 Roosevelt, op. cii., s. 66-68.
ła jednak odwrotowi. Do żołnierzy przybył też generał Wheeler, który nie bacząc na atak febry dotarł do wysuniętych pozycji swej dywizji.
Amerykanie obawiali się kontrataków. Generał José Toral, który objął dowodzenie po ranieniu Linaresa, myślał jednak wyłącznie o umocnieniu własnych pozycji. Hiszpanie pozostawali przekonani, iż nowy atak amerykański jest tylko kwestią czasu. Obie strony, obawiając się siebie, nie podejmowały już nowych działań zaczepnych. Dowódcy dywizji amerykańskich wydali rozkazy umocnienia zdobytych pozycji. Okazało się to trudne, ponieważ nie dysponowano odpowiednim sprzętem saperskim. Hiszpanie rozbudowali system obronny w kierunku wschodnim. Ich przeciwnicy musieli teraz okopać się w kierunku zachodnim. Część żołnierzy po nie przespanej poprzedniej nocy i całym dniu walk w trudnym do zniesienia upale musiało teraz bez odpowiednich łopat czy kilofów przerzucać kamienistą ziemię San Juan. Sztab korpusu wyjątkowo szybko zorganizował dostawę amunicji i żywności. W drodze powrotnej wozy transportowe zabierały rannych i zabitych. Dla niektórych rannych była to ostatnia droga w życiu. Nieresorowane wozy na wyboistej górskiej drodze zupełnie bowiem nie nadawały się do ich transportu.
Rezygnacja z próby zdobycia Santiago z marszu wielu współczesnym wydawała się błędem. Istniała teoretycznie szansa zakończenia kampanii jednym uderzeniem. W wypadku ewentualnego odparcia ataku na trzecią linię zawsze można było wycofać się na pozycje na wzgórzach, których utrzymanie wobec przewagi liczebnej nie powinno sprawić problemu.
W czasie, kiedy 1 dywizja piechoty i spieszona dywizja kawalerii opanowały San Juan i Kettle Hill, wciąż trwała walka na El Caney. Miejsce, które miało zostać zdobyte jako pierwsze, w czasie zaledwie dwóch godzin, broniło się
nadal. Dopiero pomiędzy godziną 15 i 16 atakujący zaczęli zbliżać się do umocnień. Brygada generała Chaffeego, wykorzystując skuteczny i skoncentrowany ostrzał fortu El Viso, zdołała osiągnąć jego przedpole. Co najistotniejsze, Hiszpanom zaczęło brakować amunicji. Siłę ich ognia znacznie zmniejszyły też straty, jakie ponieśli od początku bitwy. Około godziny 16 niektórzy z pozostałych przy życiu obrońców zaczęli wycofywać się w kierunku Santiago. Odwrót odbywał się bez żadnej osłony terenu, co potęgowało straty. Inni, nie mając gdzie się wycofać, bronili się do końca w zabudowaniach wioski. Doszło do walki wręcz, w której mający ogromną przewagę liczebną Amerykanie szybko wzięli górę. Upadek fortu El Viso ostatecznie załamał obronę. Jako ostatni padł mały drewniany fort blokujący drogę do Santiago. Poświęcenie jego obrońców zdołało osłonić nieco odwrót. Szczęśliwie dla Hiszpanów, którzy wydostali się z wioski, Amerykanie nie zablokowali jeszcze drogi El Caney-Santiago. O godzinie 16.15 flaga amerykańska znalazła się nad wioską. Jeszcze przez kilkanaście minut w El Caney słychać było strzały. Żołnierze Lawtona likwidowali ostatnie punkty oporu. Korespondent wojenny, James F. J. Archibald, który jako jeden z pierwszych znalazł się w El Caney, pisał: „W jednym ze starych domów, który wydawało mi się, że należał do bogatej rodziny, zastałem tragiczną scenę. Na podłodze, w kałuży krwi leżało ciało pięknej dziewczyny, ubranej w poszarpaną suknię z lekkiego i drogiego materiału. Na piersiach miała okropną ranę z wbitego głęboko noża. Krew wciąż stała na kafelkowej podłodze. Kilka metrów dalej, z głową opartą o kant stołu, siedział całkowicie pijany hiszpański oficer. Przez wybite okno można było zobaczyć mały, stary kościółek, po drugiej stronie pokoju otwarte drzwi prowadziły na piękne podwórze. Człowieka nie można było w żaden sposób obudzić, spał dalej, nieświadomy dowodu strasznej zbrodni- Widziałem, jak wynoszono go na tyły. Nigdy więcej go już
nie spotkałem. Wyciągając nóż z ciała i nakrywając je prześcieradłem zastanawiałem się, czy nie ma granic dla okropności wojny"4.
Bitwa powoli zbliżała się do końca. Shafter obawiając się kontrataku na San Juan rozkazał Lawtonowi, aby pozostawiając w El Caney mały oddział osłonowy czym prędzej poprowadził swe wojska na drogę Siboney-San- tiago i wzmocnił pozycje na San Juan. Pośpiesznie usiłowano przetransportować tam też wszystkie działa, jakimi dysponowano, oraz oczywiście zwycięskie Gatlingi. Lawton wyprawił najpierw samodzielną brygadę Batesa, a dopiero po niej jednostki dywizji. Jego żołnierze padali wprost ze zmęczenia. Poprzedniej nocy spali tylko cztery godziny, wielu nie otrzymało prowiantu na czas. Widząc to, generał nie starał się dodatkowo ich forsować. Koło El Pozo zatrzymano się na nocny biwak.
Ogromnym problemem dla Amerykanów byli ranni. Wyruszając na Kubę nie zabrano wystarczającej ilości sprzętu medycznego. System pomocy medycznej w trakcie i po bitwie funkcjonował fatalnie. Szpital z prawdziwego zdarzenia znajdował się dopiero w Siboney. Wielu rannych nie mogło liczyć na transport do tego miejsca. Często musieli sami bądź z pomocą kolegów pokonać dystans kilkunastu kilometrów. Pierwsze punkty opatrunkowe zorganizowano koło El Pozo. Nie istniały tam jednak warunki, aby udzielić pomocy ciężej rannym. Na szczęście dla Amerykanów wszyscy lekarze podkreślali, iż rany od kul z karabinów Mausera ze względu na mały kaliber i ciężar naboju były małe i szybko się goiły. Hiszpanie również mieli problemy z rannymi. Ich szpitale znajdowały się jednak bliżej linii walki. Kłopot sprawiał brak wystarczającej ilości lekarstw i bandaży.
4 Cytat za: F. F re ide l , The Splendid Little War, New York 1958, s-141.
Wiadomość o zdobyciu pozycji hiszpańskich jeszcze wieczorem 1 lipca Shafter przesłał do Waszyngtonu. Wspomniał też o stratach, które według szacunków głównodowodzącego miały wynosić około 400 żołnierzy. Świadczy to, jak słabo orientował się on w rzeczywistej sytuacji na linii frontu. Sprostowanie przesłano dopiero po kilku dniach, gdy cała prasa relacjonowała krwawy obraz bitwy. W Waszyngtonie wiadomość o zwycięstwie przyjęto z zadowoleniem, choć towarzyszył mu żal, iż nie spełniły się nadzieje na szybkie zdobycie miasta. Informacja o dużych stratach (nawet 400 żołnierzy stanowiło dużą liczbę) działała przygnębiająco. Prezydent doszedł do wniosku, iż możliwie szybko na Kubę trzeba wysłać uzupełnienia w postaci kilku gotowych do akcji pułków ochotniczych oraz jednostek saperów.
Przebieg bitwy o San Juan i El Caney według wielu historyków wojskowości pozostaje przykładem wyjątkowej nieudolności obu dowódców. Ani Linares, ani Shafter nie wykorzystali możliwości wsparcia artyleryjskiego okrętów wojennych znajdujących się w odległości zapewniającej skuteczność ostrzału. Hiszpanie wprowadzając do akcji oddziały marynarzy nie zadbali, aby zabrali z okrętów karabiny maszynowe i działka szybkostrzelne. Ich obecność na wzgórzach mogła przesądzić o niepowodzeniu natarcia. W krytycznej chwili szturmu Linares spóźnił się z kontratakiem. Nie wykorzystał też możliwości wzmocnienia sił na San Juan. Kwestia złego rozmieszczenia oddziałów hiszpańskich przed bitwą została już przedstawiona.
Shafter ze swej strony uczynił wiele, aby dorównać przeciwnikom w nieporadności. Praktycznie nie dowodził bitwą, która przybrała kształt samodzielnych działań poszczególnych pułków i brygad. Źle przeprowadzono rozpoznanie, co spowodowało zamieszanie z balonem i dodatkowym szlakiem przez dżunglę. Zdaniem wielu obserwatorów atak na El Caney był zupełnie zbędny. Brytyjski
attache wojskowy dopytywał się nieco ironicznie Shaftera, czy Amerykanie opracowują nowe założenia taktyczne polegające na atakowaniu umocnionych pozycji przeciwnika bez należytego wsparcia artylerii? Nie uzyskał jednak satysfakcjonującej odpowiedzi.
Straty obu stron okazały się bardzo wysokie. Amerykanie łącznie mieli 205 zabitych i 1180 rannych. Z tego na 1 dywizję piechoty generała Kenta przypadało 89 zabitych i 489 rannych, na dywizję Lawtona 81 zabitych i 363 rannych, a na dywizję kawalerii 35 zabitych i 328 rannych. Poległo aż 22 oficerów, a 94 otrzymało rany. Hiszpanie stracili 215 zabitych i 376 rannych. Stanowiło to prawie 35 procent sił, które faktycznie wzięły udział w walkach (około 1700 żołnierzy). Szczególnie ciężkie straty poniosła bohatersko broniąca się załoga El Caney. Z 520 żołnierzy do Santiago powróciło tylko 80. W mieście zapanował jeszcze większy pesymizm i wizja nieuchronnej klęski. Muller pisał: „Wiedzieliśmy aż za dobrze, że smutny koniec może zostać odroczony o dzień lub dwa dłużej, ale nie ma sposobu uniknięcia go"5.
Dla amerykańskiej opinii publicznej liczby ofiar były szokujące. Pierwsze starcia (Manila, Las Guásimas) kończyły się zwycięstwami bez większych strat. Zapomniano już dawno o hekatombie krwi z okresu bitew wojny secesyjnej. Konflikt z Hiszpanią powinien być krótkim i zdecydowanym pasmem sukcesów. Społeczeństwo nie było przygotowane na przyjmowanie informacji o setkach rannych i zabitych, zwłaszcza gdy efektem bitwy nie było zdobycie Santiago i zakończenie wojny. Piąty korpus wciąż czekało trudne zadanie do wykonania.
5 Mül le r y Te je i ro , op. cii., s . 90 .
ZAGŁADA ESKADRY ADMIRAŁA CERVERY
Od chwili zawinięcia do Santiago krążowniki hiszpańskie nieprzerwanie przygotowywały się do ponownego wyjścia w morze. Narady dowódców potwierdzały jednak brak gotowości jednostek do szybkiego podjęcia nowych działań. Admirała Cerverę i jego oficerów przez cały czas nurtował problem: co robić dalej? Santiago zapewniało chwilowe schronienie, lecz znajdujące się w mieście zapasy nie rokowały zbyt dużych nadziei. Przewidywano, iż gdyby Amerykanie lub Kubańczycy całkowicie okrążyli miasto, mogło ono bronić się przez okres nie dłuższy niż dwa miesiące. Czas ten dawał teoretycznie szansę na nadejście odsieczy z metropolii. W Santiago łudzono się, że zakończą się remonty na pancerniku „Pelayo" i krążowniku „Carlos V" oraz będą gotowe do służby stare krążowniki „Numancia" i „Vitoria". Wraz z flotyllą torpedowców mogły one stanowić pokaźną siłę, co prawda wciąż jeszcze ustępującą amerykańskim pancernikom, lecz pozwalającą na bardziej optymistyczne oceny sytuacji. Hiszpanie marzyli o chwili, gdy nowa, przybyła z metropolii eskadra zaatakuje okręty blokujące Santiago od strony morza, a zespół Cervery wyjdzie z portu na jej spotkanie. Rozbicie floty Sampsona mogło wówczas stać się rzeczywistością.
Gubernator Blanco już 20 maja wysłał telegram do Madrytu, w którym domagał się posiłków dla Cerveiy- Rząd hiszpański nie był jednak skłonny do spełnienia tych żądali. Równolegle z walkami na Kubie toczyły się boje
na Filipinach. Operująca tam amerykańska eskadra dalekowschodnia, pod dowództwem komandora George'a De- weya, nie była zbyt silna, co pozwalało snuć plany jej zniszczenia. Rząd hiszpański postanowił więc wykorzystać fakt związania głównych sił amerykańskich pod Santiago i wysłać nowe, gotowe do walki jednostki w kierunku Filipin.
Tymczasem w porcie czyniono starania, aby poprawić stan okrętów. Wygaszono paleniska, co pozwoliło na dokonanie niezbędnych przeglądów i napraw. Wymieniano wodę w kotłach i ładowano węgiel. W Santiago nie było jednak wystarczającej ilości sprzętu dla szybkiego zaopatrzenia eskadry. Dla przykładu trzeba było wymienić ponad 600 ton wody w kotłach. Dysponowano zaś tylko czterema barkami do jej przewozu. Każda zabierała 6 ton i mogła wykonać najwyżej dwa kursy dziennie. Podobne problemy sprawiało ładowanie węgla. Dzięki poświęceniu załóg ładowano dziennie od 120 do 150 ton. Gdy najpilniejsze prace zostały wykonane, a możliwość wyjścia w morze przestała być aktualna ze względu na blokadę, ponad tysiąc marynarzy zeszło na ląd, aby wspierać obronę miasta. Uformowali oni kilka kompanii piechoty.
Dowódcą oddziału został szef sztabu eskadry, kapitan Joaąuin de Bustamante. Ze względu na brak ostatecznej decyzji co do wypłynięcia czy też pozostania w oblężonym mieście, marynarze nie zdemontowali cięższej broni z okrętów. 1 lipca, podczas przygotowywania kontrataku na wzgórza San Juan, Bustamante został ciężko ranny i wkrótce zmarł.
Debaty dotyczące przyszłych działań eskadry Cervery odżyły po wylądowaniu korpusu ekspedycyjnego w Daiqu- ry. Tym razem włączył się do nich gubernator wyspy, generał Blanco oraz kilka ministerstw w Madrycie. Polemika była ostra, ponieważ Hiszpanie nie mieli większych złudzeń co do możliwości długotrwałej obrony. Spodzie
wany upadek Santiago, wobec odizolowanego położenia miał jednak niewielkie znaczenie dla ogólnej sytuacji na Kubie. Jedynie eskadrę Cervery, w odróżnieniu od żołnierzy IV korpusu, uważano za bardzo istotny czynnik dla dalszego przebiegu wojny. Zakładając szybki upadek mias- ta, istniało niebezpieczeństwo, iż dostanie się ono bez jednego wystrzału w ręce Amerykanów. W Hawanie i Madrycie zdawano sobie sprawę z pesymistycznego nastawienia admirała do próby przedarcia się przez blokadę. Jego rzeczowe argumenty zupełnie nie trafiały do przekonania polityków. Sądzono, iż Cervera widzi wszystko w zbyt czarnych barwach i że przy odrobinie szczęścia możliwa jest ucieczka do Hawany.
Gubernator Blanco poprosił 20 czerwca ministra wojny w Madrycie, generała Miguela Correa, o przekazanie mu bezpośredniego zwierzchnictwa nad eskadrą Cervery. Argumentował, iż odgrywa ona istotną rolę nie tylko w rejonie Santiago, lecz w całym regionie karaibskim. Dlatego niezbędne jest zespolenie dowództwa armii i floty operującej na Kubie w jednym ręku - ręku gubernatora wyspy. Blanco słusznie zakładał, iż tylko w ten sposób może zmusić Cerverę do podjęcia próby przerwania blokady.
Jednocześnie z Blanco do próby podjęcia ataku namawiał Cerverę minister marynarki wojennej, Ramon Aunon. Sugerował on wyjście w morze podczas nocy, w okresie złej pogody czy sztormu lub gdy część jednostek amerykańskich będzie uzupełniała zapasy w Guantanamo. Minister stwierdzał, iż rząd hiszpański zaaprobuje każdy plan przebicia się przez blokadę. W tej sytuacji 24 czerwca admirał zwołał kolejną naradę dowódców okrętów. Jednomyślnie stwierdzili oni, iż próba ucieczki z Santiago nie ma szans powodzenia i podejmowanie jej będzie oznaczało automatyczne skazanie na zagładę. W tym samym dniu rząd hiszpański postanowił przekazać Blanco zwierzchnictwo nad eskadrą Cervery. Admirał rozumiejąc, co może to
oznaczać, w wysłanej nazajutrz długiej depeszy ponownie starał się wyjaśnić Blanco, dlaczego próba przebicia się jest skazana na niepowodzenie.
Gubernator, który wysyłał rozkazy Cerverze nie osobiście, lecz za pośrednictwem Linaresa, nie przyjął żadnego z argumentów i nakazał podjęcie ataku przy pierwszej nadarzającej się okazji. Podawał też przykład dwóch niewielkich okrętów hiszpańskich „Santo Domingo" i „Montevideo", które przedarły się nocą przez amerykańską blokadę Hawany. W odpowiedzi Cervera przypomniał, iż od chwili wypłynięcia z Wysp Zielonego Przylądka uważał eskadrę za straconą, a obecna sytuacja utwierdza go w tym przekonaniu. Skoro jednak generał Blanco jako przełożony i gubernator Kuby żąda od niego i podlegających mu 2500 marynarzy popełnienia zbiorowego samobójstwa, jego woli stanie się zadość.
Korespondencja pomiędzy Santiago a Hawaną trwała do chwili wyjścia eskadry w morze. Blanco uzasadniał swoją decyzję obawą o dostanie się krążowników w ręce amerykańskie bez walki, co miałoby fatalne konsekwencje zarówno polityczne, jak i militarne. Mówił też o honorze państwa itd. Widząc małe szansę na zmianę decyzji gubernatora, Cervera starał się odwlec datę bitwy z flotą admirała Sampsona. Argumentował, iż marynarze stanowią istotne uzupełnienie wojsk lądowych i muszą pozostać w okopach Santiago przynajmniej do czasu nadejścia kolumny z Manzanillo. Argument ten podzielał generał Linares.
Blanco przesłał 28 czerwca swą ostateczną decyzję. Cervera może pozostać w Santiago do czasu, gdy jego okręty są bezpieczne, a miasto nie nosi się z zamiarem kapitulacji. Gdyby jednak sytuacja stała się niebezpieczna i groziło rychłe załamanie obrony, krążowniki muszą natychmiast wychodzić w morze, bez względu na przewagę Amerykanów, i próbować ucieczki do któregokolwiek por
tu kontrolowanego przez Hiszpanów. Gubernator zawiadomił o podjętej decyzji rząd w Madrycie, który ją szybko zaaprobował. Po bitwie o San Juan Cervera ponownie przedstawił Blanco sytuację. Dwie trzecie marynarzy jest na lądzie, gdzie stanowią ważny czynnik obrony. Wycofanie ich może załamać ostatnią linię umocnień. Odsiecz z Manzanillo jest gdzieś blisko Santiago, lecz nie dotarła jeszcze do jego granic. Bez marynarzy przebywających na lądzie nie można podjąć próby ucieczki. 1 lipca wieczorem Blanco odpowiedział rozkazując wycofać marynarzy i niezwłocznie wyjść w morze. Admirał otrzymał prawo porzucenia okrętu, który ze względu na małą prędkość mógł utrudniać ucieczkę pozostałych jednostek. Gubernator, jak zwykle, poinformował Madryt o swej decyzji. Rząd jej nie zmienił. Wobec podjętych jednoznacznych decyzji, Cervera nie próbował już przedłużać protestów. Zwołał ostatnią naradę dowódców jednostek. Nastrój jej był więcej niż pesymistyczny. Pogłębiła go jeszcze wiadomość o ciężkiej ranie i spodziewanej śmierci powszechnie łubianego Bustamante. Hiszpanom pozostawało tylko poszukiwać sposobu na wymknięcie się z Santiago jak najmniejszym kosztem i ustalić plan działań na kolejny dzień.
Porównanie sił floty amerykańskiej blokującej Santiago i eskadry admirała Cervery wypadało bardzo niekorzystnie dla Hiszpanów. Ich okręty ustępowały pod każdym względem jednostkom amerykańskim. Jedynie prędkość krążowników hiszpańskich dorównywała lub nawet przewyższała możliwości jednostek Sampsona. Dużo mówiące jest zestawienie opancerzenia okrętów obu stron. Zbudowane w stoczniach hiszpańskich krążowniki Cervery miały osłony pancerne grubości 300 mm wzdłuż dwóch trzecich długości burt. Identyczny pancerz chronił wieże artyleryjskie dział 280 mm. Teoretycznie powinien on zapewniać ochronę nawet przed najcięższymi pociskami przeciwnika. Nie osłonięte były żadne inne wrażliwe części okrętów,
zwłaszcza stanowiska baterii dział 140 mm oraz wyrzutni torped- Najpoważniejszym brakiem jednostek hiszpańskich było słabe opancerzenie pokładów (stal grubości zaledwie 50 mm). Ich wrażliwość na ostrzał artyleryjski odegrała główną, zgubną dla Hiszpanów, rolę podczas bitwy. Najlepszym okrętem eskadry Cervery okazał się zakupiony we Włoszech „Cristóbal Colon". Jego pancerz grubości 152 mm chronił wszystkie ważne części okrętu. Mimo mniejszej grubości był on znacznie lepszej jakości od wyprodukowanego w Hiszpanii. Wartość bojową jednostki obniżał jednak brak ciężkiej artylerii.
Opancerzenie pancerników i krążowników amerykańskich było nieporównywalnie silniejsze. Pancerz „Indiany", „Oregonu", „Iowy" i „Massachusetts" grubości od 355 mm do nawet 457 mm okazał się nie do przebicia nawet dla najcięższych pocisków hiszpańskich. Praktycznie tylko bezpośrednie trafienie z bliskiej odległości mogło wyrządzić szkodę. Krążowniki pancerne „New York" i „Brooklyn", które ze względu na swą dużą prędkość uważane były przez oficerów hiszpańskich za najbardziej niebezpieczne, miały pancerz grubości od 254 mm do 130 mm, wykonany z doskonałej stali przewyższającej swą jakością nawet włoską z krążownika „Cristóbal Colon". Zabezpieczenie jednostek amerykańskich obejmowało wszystkie istotne części okrętu. Ich odporność na ostrzał okazała się zatem nieporównywalnie większa niż krążowników Cervery. Jedynie stary pancernik „Texas" odpowiadał swą budową i wyposażeniem jednostkom hiszpańskim. Admirał Cervera próbując wyjaśnić te fakty zwierzchnikom w Hawanie i Madrycie twierdził, iż tylko jeden nowoczesny pancernik amerykański wystarczyłby do zniszczenia całego jego zespołu.
Sytuację Hiszpanów dodatkowo komplikowały problemy z amunicją do dział 140 mm. Pociski zostały zakupione w 1896 r. w Anglii. Szybko okazało się, iż są zawodne.
Niektóre z nich powodowały zacinanie się dział podczas ładowania. Po wystrzeleniu zaś często zbaczały z trajektorii lotu. Przez dwa lata hiszpańskie Ministerstwo Mary. narki Wojennej nie potrafiło wyegzekwować od producen, ta ich wymiany. Dopiero tuż przed wybuchem wojny otrzymano pierwszą partię nowej amunicji. W magazynach krążowników Cervery z 3 tysięcy pocisków kalibru 140 mm jedynie 620 pochodziło z nowej dostawy.
Przewaga Amerykanów w liczbie i kalibrze dział głównych była miażdżąca. Hiszpańskim 6 działom 280 mm mogli oni przeciwstawić 12 dział 330 mm, 6 dział 305 mm i 46 dział 203 mm. Proporcje w artylerii średniego i małego kalibru były jeszcze bardziej niekorzystne, zwłaszcza jeśli uwzględnimy zawodność hiszpańskich dział 140 mm. W tej sytuacji jedynym wyjściem dla Cervery była ucieczka. Wykorzystując przewagę prędkości, element zaskoczenia oraz licząc na łut szczęścia, istniała niewielka szansa na przedarcie się do Cienfuegos lub Hawany. Jednostki amerykańskie blokujące te porty stanowiły już mniejsze zagrożenie, choć siły ognia monitorów nie należało lekceważyć. Cervera planował początkowo, iż wyjdzie na spotkanie floty amerykańskiej w sobotę, 2 lipca wieczorem. Do godziny 16.00 nie zdołano jednak ściągnąć na okręty wszystkich walczących na lądzie marynarzy. Dowodzący obroną generał Toral musiał pośpiesznie przegrupować swe siły, aby zluzować odchodzące kompanie marynarzy. Uzupełnienia przerzucano z zachodniego brzegu zatoki. Hiszpanie wiedzieli już, iż odsiecz z Manzanillo znajduje się zaledwie 32 kilometry od miasta i należy oczekiwać jej przybycia w ciągu 24 godzin.
Drugiego lipca w południe krążowniki hiszpańskie rozpaliły ogień w kotłach parowych. Amerykanie zauważyli oczywiście dym z ich kominów unoszący się nad zatoką. Nie uznali jednak tego za zapowiedź próby przebicia się przez blokadę. Admirał Sampson doszedł do wniosku, iż
przegrupują okręty wewnątrz zatoki, tak aby móc wspie- rać obrońców ogniem swych dział. Około godziny 19.00. Cervera podjął decyzję, iż eskadra wyjdzie z zatoki nazajutrz o godzinie 9.00. Admirał po pewnych wahaniach odrzucił pomysł przebijania się podczas nocy. Twierdził, iż wówczas okręty amerykańske podchodzą bliżej do wejścia do zatoki oraz stale oświetlają ją reflektorami. W związku z tym łatwiej im będzie zatrzymać atak. Zdaniem wielu historyków pogląd ten nie wytrzymuje krytyki. Szansę ucieczki nocą wydawały się większe niż podczas dnia. Dodatkowo meteorologowie przewidywali bardzo ładną, słoneczną pogodę oraz spokojny stan morza. Stanowiło to znaczne ułatwienie przy kierowaniu ogniem artyleryjskim. System celowniczy dział używanych w 1898 r. pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. W praktyce podczas sztormowej pogody trafienie oddalonego celu morskiego pozostawało w dużym stopniu dziełem przypadku. Cervera wybierając inny termin ucieczki mógł zredukować kolosalną przewagę siły ognia pancerników nieprzyjaciela.
Amerykanie nie spodziewali się, iż Cervera zdecyduje się na podjęcie próby przedarcia się przez blokadę. W Waszyngtonie dzięki informacjom agentów znano treść depesz wymienianych pomiędzy Hawaną, Madrytem a Santiago. Admirała Sampsona nie poinformowano jednak o ostatecznych, kategorycznych rozkazach gubernatora Blanco. Po zdobyciu San Juan i El Caney wciąż jeszcze zajmowano się analizą powstałej sytuacji i ewentualnością nowego ataku na miasto. Shafter, przerażony wielkością poniesionych strat, rozpoczął ponowną debatę z Sampsonem na temat udziału floty w walkach. Bojąc się podjęcia decyzjio natarciu na trzecią linię obrony, postanowił skłonić admirała do sforsowania wejścia do zatoki. Zmusiłoby to Hiszpanów do natychmiastowej kapitulacji, zwalniając tym samym jego oddziały z konieczności podjęcia nowego
ataku, którego koszty mogły znacznie przekroczyć liczbę ofiar z bitwy stoczonej 1 lipca.
Shafter napisał 2 lipca list do Sampsona, uświadamiając mu rozmiar poniesionych strat i ponownie prosząc o podjecie ataku. Charakterystyczne jednak, iż główno dowodzą- cy wojsk lądowych odrzucał możliwość szturmu jego jednostek na pozycje hiszpańskie u podnóża zamku Morro. Admirał odpisał Shafterowi w tym samym dniu, jeszcze raz wyjaśniając, dlaczego flota nie może samodzielnie podjąć takich działań. Zupełnie otwarcie pisał, iż strata 200 czy 300 żołnierzy nie ma prawie żadnego znaczenia strategicznego dla armii Stanów Zjednoczonych i ewentualne ofiary mogą zostać bardzo szybko zastąpione przez napływające uzupełnienia. Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja okrętów wojennych. Utraty nawet jednego z nich nie będzie można zastąpić w ciągu roku czy dwóch. Cykl budowy nowoczesnego pancernika czy krążownika oraz wyszkolenia dlań załogi trwał co najmniej kilka lat. Dlatego też nie można ryzykować utraty żadnej jednostki. Sampson przeceniał znacznie możliwości obronne Hiszpanów, gdy pisał, iż dobrze ufortyfikowali oni trasę kanału wodnego prowadzącego do zatoki. Jedyny nowy argument, jaki pojawił się w liście admirała, dotyczył potencjalnego niebezpieczeństwa min i torped ustawionych przez obrońców w najwęższych miejscach toru wodnego. Działa nadbrzeżne nie stanowiły już dla floty problemu. Stanowisk torped i schronów dla operatorów min nie można było zniszczyć ogniem z morza. Wszyscy pozostawali zaś przekonani o sile min hiszpańskich, czego najlepszym potwierdzeniem był tragiczny los „Maine". Uwzględniając te fakty, Sampson zapewnił, iż bez opanowania i „oczyszczenia" nabrzeży sforsowanie kanału jest niemożliwe. Admirał postanowił jednak pójść na rękę oddziałom lądowym i zaproponować wspólną akcję. Marynarka wojenna może przewieźć z Guantánamo część podlegających jej i chwilo
wo nie związanych walką oddziałów piechoty morskiej, zostaną one wysadzone na ląd na zachód od wejścia do zatoki i zaatakują pozycje obrońców na górze Socapa. W tym samym czasie pułki podlegające Shafterowi sforsują rzeczkę Aguadores i rozpoczną natarcie na Morro. Działa pancerników i krążowników zapewnią osłonę artyleryjską jednoczesnego natarcia. Sampson umówił się z Shafterem, iż osobiście przedstawi mu szczegóły swego planu w niedzielę 3 lipca rano. Ponieważ generał wciąż czuł się bardzo osłabiony, jako miejsce narady wybrano kwaterę główną w Siboney, gdzie Sampson miał przybyć przed godziną 10.00.
Trzeciego lipca przed godziną 9.00 z pokładów okrętów amerykańskich zauważono przesuwanie się dymu z kominów krążowników hiszpańskich w kierunku wyjścia z zatoki. Sampson pozostawał jednak cały czas przekonany, iż o takim szczęściu jak możliwość zniszczenia eskadry hiszpańskiej na wodach otwartego morza nie ma co marzyć. Tak jak w dniu poprzednim, uznał, iż okręty hiszpańskie zmieniają pozycje w związku z planem ostrzału pozycji amerykańskich na wzgórzach San Juan. Nie chcąc spóźnić się na umówione spotkanie i naradę z Shafterem, krótko przed godziną 9.00 jego flagowy okręt, krążownik „New York", wyszedł z szyku i odpłynął w kierunku oddalonego o kilka mil Siboney. Ponieważ była niedziela, na okrętach amerykańskich trwały przygotowania do apelu mundurowego i odbywającej się po nim Mszy świętej. Zarówno oficerowie, jak i marynarze ubrani byli w wyjściowe białe mundury. Wszystkie okręty, poza pancernikiem „Oregon", miały wygaszoną część kotłów, aby zaoszczędzić w ten sposób węgiel. W niedzielę nie planowano ostrzału pozycji przeciwnika. Przed wejściem do zatoki nie było pancernika „Massachusetts", który uzupełniał zapasy węgla, wody, amunicji i prowiantu w Guantanamo. Ustawienie okrętów amerykańskich było następu
jące: po wschodniej stronie zatoki, przy brzegu cumowała mała, uzbrojona tylko w lekką broń łódź motorowa „Gloucester". Za nią półkolistą linię blokady tworzyły pancerniki „Indiana", „Oregon", „Iowa" i „Texas". W pobliżu brzegu, po zachodniej stronie wejścia do zatoki znajdowała się druga łódź motorowa „Vixen". Pomiędzy nią a „Texasem" cumował flagowy krążownik komandora Schleya „Brooklyn". Łuk okrętów amerykańskich rozciągał się na długości 8 mil morskich. Od wejścia do zatoki dzieliła je odległość 3 do 4 mil. Uzbrojone łodzie motorowe spełniały zadania łącznikowe. Nocą zbliżały się one do wejścia do zatoki i obserwowały, czy Hiszpanie nie podejmują ucieczki. „Gloucester" stanowił własność słynnego bankiera Johna Pierpont Morgana, który na okres wojny wypożyczył go marynarce wojennej jako swój wkład w wysiłek mobilizacyjny społeczeństwa.
Po odpłynięciu Sampsona do Siboney najstarszym rangą dowódcą był komandor Schley. Jego stosunki z admirałem były więcej niż złe. Po zgromadzeniu wszystkich jednostek pod Santiago podział na eskadrę północnoatlantycką i latającą eskadrę stracił rację bytu. Sampson dowodził całością sił, często ignorując obecność Schleya na „Brooklynie". Wyruszając na spotkanie z Shafterem nie przekazał mu oczywiście dowodzenia. Admirał nie przypuszczał, iż w ciągu kilku godzin jego nieobecności mogą nastąpić wydarzenia wymagające dowodzenia całością sił.
Hiszpanie szykując się do przerwania blokady przeprowadzili o świcie rozpoznanie pozycji amerykańskich. Wiedzieli już uprzednio, że nie ma „Massachusetts", teraz stwierdzili, iż „Brooklyn" stoi nieco dalej od brzegu niż zazwyczaj. Stwarzało to lukę przy brzegu pozwalającą mieć nadzieję na wydostanie się z okrążenia. Na podstawie tych informacji admirał Cervera opracował plan działań. Flagowy krążownik „Infanta Maria Teresa" jako pierwszy opuści zatokę i będzie dążył do staranowania „Brook-
lyna". Nawet gdyby miało to oznaczać utratę jednostki flagowej, wyeliminowanie najszybszego krążownika przeciwnika dawało szansę reszcie zespołu na przedarcie się na zachód do Cienfuegos. Gdy okręty znajdowały się już w drodze do kanału wodnego prowadzącego do wyjścia, nadeszła jeszcze jedna pomyślna wiadomość: „New York" odpłynął w kierunku Siboney. Oznaczało to, iż w skład zespołu blokującego wchodził tylko jeden krążownik dysponujący prędkością zbliżoną do jednostek hiszpańskich. Gdyby udało się go wyeliminować z walki, droga ucieczki stała otworem. Nieobecność na polu walki dwóch dużych okrętów przeciwnika zmniejszała też nieznacznie dysproporcję sił obu flot. Przeciwko sobie Hiszpanie mieli już „tylko" 8 dział 330 mm, 6 dział 305 mm i 32 działa 203 mm.
Dużym utrudnieniem dla powodzenia planu hiszpańskiego był skomplikowany system opuszczania zatoki. Gdyby eskadra Cervery mogła pojawić się na pełnym morzu w jednym momencie i na pełnej prędkości, szansę zaskoczenia przeciwnika byłyby o wiele większe. Ze względu na bardzo skomplikowany system nawigacyjny w kanale pokonanie go zajmowało minimum 10 minut. Na torze wodnym mogła znajdować się tylko jedna jednostka prowadzona przez pilota portowego. Oznaczało to, iż kolejne krążowniki będą włączały się do walki w odstępach 10- minutowych oraz że po wyjściu z zatoki będą zmuszone zwalniać na chwilę bieg, aby wysadzić cywilnych pilotów. W sytuacji gdy tylko prędkość stwarzała niewielką nadzieję na powodzenie operacji, decyzja Cervery o wysadzaniu pilotów portowych wydaje się nadmiarem kurtuazji. Nawet bowiem chwilowe zwalnianie prędkości dawało Amerykanom czas na podjęcie kontrakcji.
Według przyjętego planu jako drugi w szyku znajdował się krążownik „Vizcaya". Tuż za nim podążał „Cristóbal Colon", a za nim „Oquendo". Okręty miały przyjąć kurs
biegnący pomiędzy „Infanta Marią Teresą" a brzegiem Wykorzystując osłonę stworzoną przez jednostkę flagową miały szansę oddalić się na bezpieczną odległość, poza zasięg dział pancerników nieprzyjaciela. Kontrtorpedow- ce „Furor" i „Pluton" opuszczały zatokę jako ostatnie. Dzięki swej dużej prędkości, dochodzącej do 28-30 węzłów, powinny zająć pozycję pomiędzy krążownikami a brzegiem wyspy i możliwie prędko, nie wdając się w walkę, podążać do Cienfuegos. Uzgodniono, iż w razie przerwania blokady, okręty będą działały samodzielnie, nie czekając na wolniejsze jednostki. Rozwinięto wspaniałe bandery bojowe symbolizujące potęgę morską Hiszpanii.
Kapitan John Philip, dowódca pancernika „Texas", jako jeden z pierwszych ujrzał wychodzący z zatoki krążownik „Infanta Maria Teresa". Była godzina 9.32 rano. Natychmiast oddano strzał alarmowy oraz podniesiono banderę sygnalizacyjną 250: „przeciwnik podejmuje próbę ucieczki". Na okrętach amerykańskich doszło do zamieszania. W galowych mundurach, gotowi do apelu, marynarze rzucili się na stanowiska bojowe. Pośpiesznie rozpalano ogień pod wszystkimi kotłami. Wystrzał usłyszał również admirał Sampson. „New York" znajdował się w tym momencie około 7 mil morskich od wejścia do zatoki. Oznaczało to, iż zanim będzie w stanie zawrócić swój okręt o 180 stopni i dotrzeć na miejsce walki, upłynie co najmniej 40-50 minut. W tym czasie dowodzenie mógł przejąć komandor Schley i przypisać sobie zasługę zwycięstwa. Z punktu widzenia Sampsona Cervera wybrał najgorszy czas i najgorszy kierunek na przebicie się przez blokadę.
Obawy admirała co do postawy Schleya sprawdziły się w stu procentach. Gdy tylko zorientował się on w sytuacji, na maszt wciągnięto flagi sygnalizujące przejęcie dowodzenia. „Brooklyn" znajdował się w tym momencie najbliżej jednostek hiszpańskich. Płynął jednak na kontrkursie do
nich. Wszystkie okręty amerykańskie otworzyły ogień, który początkowo skoncentrowany był wyłącznie na flagowym krążowniku „Infanta Maria Teresa". O godzinie 9.35 otworzyła ona ogień do „Brooklyna". Przez niecałe 10 minut hiszpańskie 2 działa 280 mm oraz 10 dział 140 mm prowadziło walkę z całą flotą amerykańską. Dzięki dużej dozie szczęścia „Infanta Maria Teresa" nie została zatopiona, a nawet trafiona w chwili wychodzenia z toru wodnego. Istniała teoretycznie groźba, iż zniszczenie pierwszego krążownika zablokuje drogę innym. Ogień amerykański okazał się jednak początkowo mało skuteczny.
Wszystkie pancerniki obrały kurs zbliżający je do zatoki i okrętów hiszpańskich. W momencie gdy u wyjścia z toru wodnego pojawiły się „Vizcaya", „Indiana", „Oregon" i „Iowa", przeniosły na nią swój ogień. W tym czasie „Vixen" prędko oddalał się z pola bitwy, znajdował się bowiem początkowo dokładnie na drodze nieprzyjacielskich krążowników i musiał ratować się ucieczką. Gdy komandor Schley zorientował się z niedogodności przyjętego kursu i jednocześnie przewidział zamiar Cervery podjęcia próby taranowania, wydał rozkaz wykonania zwrotu, tak aby znaleźć się na kursie równoległym do Hiszpanów. Oczekiwano, iż Schley skręci w lewo wybierając najprostszą możliwość manewru. Nieoczekiwanie komandor nakazał wykonanie zwrotu w prawo, czyli na wschód, a następnie na południe i zachód. „Brooklyn" wykonał więc prawie pełny obrót o 180 stopni. W tym momencie omal nie doszło do tragicznej kolizji z „Texasem". Jego dowódca wydał w ostatniej chwili rozkaz „cała wstecz". Okręty wyminęły się w odległości zaledwie kilkunastu metrów..„,Texas" musiał wyhamować całą swą prędkość. W czasie bitwy, w której liczyła się szybkość i czas, strata ta miała dla okrętu duże znaczenie, ponieważ od nowa musiał nabierać prędkości.
Z zatoki wychodziły kolejne jednostki hiszpańskie. Od pancerników amerykańskich dzieliła je odległość od 3500
do 4000 metrów. Obie floty prowadziły ostrzał z całej dostępnej broni. Dość szybko pancernik „Oregon", który jako jedyny od początku dysponował pełną prędkością ze względu na przezorne utrzymanie ognia we wszystkich paleniskach, wyprzedził „Iowę" i zbliżył się do unieruchomionego chwilowo „Texasu". Wszyscy kapitanowie działali właściwie na własną rękę, nie zwracając większej uwagi na komandora Schleya. Pancernik „Indiana", który ze względu na ciągłe problemy z kotłami rozwijał prędkość nie większą niż 10 węzłów, jako jedyny nie starał się gonić krążowników Cervery, lecz tak zablokować dla pozostałych okrętów wyjście z zatoki, aby nie mogły one podążyć szlakiem pierwszych jednostek.
Dziwny manewr Schleya oprócz wywołania zamieszania w szeregach własnej floty, uniemożliwił jednocześnie „Infancie Marii Teresie" wykonanie zaplanowanego taranowania. Między krążownik hiszpański a „Brooklyn" wszedł pancernik „Oregon", a za nim ruszający powoli „Texas". Sytuacja zmusiła Cerverę do całkowitej zmiany planów. Jego okręt przyjął teraz kurs na zachód, nie zostawiając jednak miejsca od strony brzegu, gdzie mogłyby wejść pozostałe jednostki zespołu. Od pancerników przeciwnika „Infantę Marię Teresę" dzieliła odległość nie większa niż 3000 metrów. W tym momencie otrzymała ona pierwsze groźne trafienia. Dwa pociski dużego kalibru osiągnęły rufę krążownika, powodując przerwanie jednej z rur prowadzących gorącą parę. Rufę okrętu spowiły kłęby dymu. Wybuchł pożar. Utrata części pary znacznie zmniejszyła prędkość okrętu. W tym krytycznym momencie nastąpiły dalsze trafienia. Pociski amerykańskie zdemolowały nieosłonięte stanowiska artylerii średniego kalibru. Wskutek pożaru zamilkła rufowa wieża z działem 280 mm. Zginął dowódca okrętu, kapitan Victor M. Concas. Dowodzenie przejął sam admirał Cervera. Pożar z rufy zdążył objąć już śródokręcie. Sytuacja wydawała się beznadziejna, okręt
stracił większość swej artylerii, a jego prędkość stopniowo malała. „Oregon" i „Texas" ostrzeliwały płonący kadłub, który jeszcze przed chwilą był wspaniałym, flagowym admiralskim krążownikiem. Cervera widząc beznadziejność sytuacji podjął decyzję skierowania okrętu na brzeg i uratowania w ten sposób części załogi, która przeżyła bombardowanie na morzu. Udało się zmienić kurs. O godzinie 10.35, zaledwie 65 minut po opuszczeniu portu, wrak okrętu osiadł na płyciźnie w pobliżu plaży Punta Cabrera,12 kilometrów od zachodniego skraju zatoki. Dopiero po otwarciu zaworów dennych i zalaniu dolnych magazynów z amunicją podniesiono białą flagę. Ocaleli marynarze skakali do wody i wpław dostawali się do pobliskiego brzegu. Do wraku podpłynęły dwie szalupy z „Glouces- tera" i natychmiast zabrały na pokład admirała Cerverę.
Wykorzystując poświęcenie okrętu flagowego, „Vizcaya" i „Cristóbal Colon" zdołały bez większych strat oddalić się na zachód od niebezpiecznego wyjścia z zatoki. Sprzyjało im szczęście, bowiem pancerniki amerykańskie były jeszcze stosunkowo daleko i dopiero nabierały prędkości. W groźniejszej sytuacji znalazł się wychodzący z Santiago jako ostatni krążownik „Almirante Oquendo" oraz oba kontrtorpedowce. Skoncentrował się na nich prowadzony ze stosunkowo bliskiej odległości (mniej niż 4000 metrów) ogień pancerników „Indiana" i „Iowa".
Po opuszczeniu toru wodnego, „Almirante Oquendo" skierował lufy dział na „Iowę" oraz, jak nakazywał rozkaz Cervery, na „Brooklyn”. Dochodziła godzina 10.00. Krążownik miał zdecydowanie mniej szczęścia niż poprzedzające go jednostki. Wkrótce pocisk średniego kalibru eksplodował na śródokręciu w przedziale wyrzutni torpedowych. Powstała obawa o ich eksplozję. Hiszpanom udało się jednak chwilowo zażegnać niebezpieczeństwo. Pożaru na śródokręciu nie można było jednak całkowicie opanować i stopniowo obejmował on inne partie okrętu.
Dystans dzielący „Almirante Oquendo" od jednostek przeciwnika zmalał tymczasem do około 2900 metrów W tym właśnie czasie wadliwy pocisk 140 mm eksplodował po załadowaniu go do działa. Cała obsługa poniosła śmierć na miejscu. Pech nie opuścił jeszcze załogi okrętu Pocisk dużego kalibru, najprawdopodobniej 305-milimet- rowy, trafił dokładnie w podstawę przedniej wieży artyleryjskiej. W wyniku eksplozji cała obsługa działa 280 mm zginęła. Pożar uniemożliwił dostarczanie amunicji średniego kalibru do sprawnych jeszcze dział. Ogień wywołany trafieniem w przedział torpedowy okazał się niemożliwy do opanowania. „Almirante Oquendo" zamieniał się stopniowo w płonącą pochodnię. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak obrać kurs w kierunku brzegu i osadzić wrak na mieliźnie, ratując w ten sposób życie załogi. Zniszczony krążownik zbliżył się do brzegu o godzinę 10.40. Otworzono zawory denne. Dzięki zalaniu magazynów nie doszło do eksplozji amunicji. Ponieważ na okręcie nie ocalała żadna szalupa ratunkowa, musiano wpław docierać do brzegu. Dowódca krążownika, kapitan Juan Lazaga, odmówił opuszczenia okrętu, a gdy oficerowie próbowali go do tego nakłonić, osunął się nagle na pokład. Kapitan zmarł na atak serca. Jego ciało owinięte we flagę hiszpańską przetransportowano na brzeg. Płonące szczątki „Almirante Oquendo" znajdowały się zaledwie 16 kilometrów na zachód od wejścia do zatoki Santiago, oddalone o kilka kilometrów od wraku „Infanty Marii Teresy".
Jako piąty z kolei zatokę opuścił kontrtorpedowiec „Furor". Podobnie jak poprzedzający go krążownik natychmiast dostał się w zmasowany ogień jednostek amerykańskich. Na plac boju zbliżał się z dużą prędkością „New York". Admirał Sampson za wszelką cenę chciał wziąć udział w bitwie. Do walki włączyła się nawet łódź motorowa „Gloucester". „Furor" szybko otrzymał pierwsze
trafienia. Przesądziły one o losie okrętu. Pociski średniego kalibru rozbiły rury doprowadzające parę, zniszczony został kocioł parowy. Eksplozja na rufie spowodowała oberwanie steru. W różnych częściach okrętu wybuchły pożary. „Furor" próbował odpowiadać ze swych 67-mili- metrowych dział, jednak nie mogły one wyrządzić żadnej szkody potężnie opancerzonym okrętom amerykańskim.O podjęciu próby ataku torpedowego też nie mogło być mowy. O godzinie 10.45, niespełna 40 minut po wyjściu z zatoki, widząc ogrom zniszczeń i praktyczną niezdolność do prowadzenia dalszej walki, kapitan Diego Carlier wydał rozkaz opuszczenia flagi bojowej i wywieszenia białej. Kontrtorpedowiec, płonąc, kręcił się wokół własnej osi. O doprowadzeniu go do brzegu nie można było myśleć. Pozostała przy życiu część załogi skakała za burtę, aby wpław dostać się do brzegu. Amerykanie zaprzestali ognia. Do „Furora" zbliżyły się łodzie, usiłując podjąć rozbitków z wody. Nie było ich jednak wielu. Opuszczając Santiago, na kontrtorpedowcu znajdowało się 75 oficerów i marynarzy. Łodzie amerykańskie wyłowiły z morza bądź zabrały z brzegu zaledwie 21 z nich (w tym 10 rannych). Po pewnym czasie okrętem wstrząsnęły eksplozje. Rufa szybko pogrążyła się w wodzie. Kontrtorpedowiec tonął. Dziób jeszcze przez jakiś czas utrzymywał się nad powierzchnią oceanu, aby ostatecznie pogrążyć się w jego otchłani.
W początkowym okresie bitwy ostatni z okrętów eskadry admirała Cervery, kontrtorpedowiec „Pluton", starał się trzymać blisko poprzedzającego go w szyku „Furora". Szczęśliwie zdołał uniknąć bezpośrednich trafień. Dokładnie jednak w chwili gdy na zdemolowanym „Furorze" wywieszano białą flagę, „Plutona" trafił pocisk dużego kalibru. Przebił on cały okręt i eksplodował w pobliżu dna. Okręt zaczął nabierać wody. W odstępie kilku chwil kolejne pociski mniejszego już kalibru ugodziły kontrtor-
pedowiec. Wybuchł przedni kocioł parowy, co wywołało gwałtowny pożar. Jeden z pocisków uszkodził ster. Dowódca, kapitan Pedro Vasquez, wydał rozkaz skierowania okrętu w kierunku brzegu. Zniszczone częściowo urządzę, nia sterownicze nie pozwoliły na wykonanie tego manewru. Okręt udało się skręcić tylko częściowo. W efekcie „Pluton" wpadł na podwodne rafy, które go unieruchomiły. O godzinie 10.45 kapitan Vasquez rozkazał opuszczenie flagi, po czym osobiście wyrzucił do morza najważniejsze dokumenty: zeszyt z tajną korespondencją oraz książkę kodową. Marynarze skakali do wody. Upewniwszy się, iż nikt żywy nie pozostał na pokładzie, kapitan uczynił to jako ostatni. Z załogi liczącej 67 oficerówi marynarzy, analogicznie jak na „Furorze", uratowało się 21 ludzi, w tym pięciu ciężko rannych. Nie ugaszony pożar dotarł do magazynów z amunicją. Silna eksplozja zniszczyła kontrtorpedowiec, który prawie zupełnie pogrążył się w morzu. Nad powierzchnią wody unosiły się jedynie części masztów i kominy.
Okręty amerykańskie walczące z krążownikami i kontr- torpedowcami Cervery podzieliły się na dwie grupy. Czynnikiem decydującym o pozycji nie były rozkazy Sampsona czy Schleya, ale prędkość jednostki. Nieco podobnie jak w wypadku bitwy o San Juan i El Caney nie można było mówić o jednolitym dowodzeniu flotą. Każdy kapitan działał raczej na własną rękę, podobnie jak dowódcy pułków podczas natarcia na wzgórza. Starania komandora Schleya o przejęcia dowodzenie nie przyniosły w chaosie bitewnym większego rezultatu.
W pierwszej grupie walczącej najpierw z krążownikiem „Infanta Maria Teresa", a następnie z „Vizcayą" i „Cristóbal Colon" były „Brooklyn", „Texas" i „Oregon". Drugą grupę, znajdującą się bliżej zatoki, tworzyły pancerniki „Indiana" i „Iowa". W końcowej fazie bitwy dołączył do nich flagowy „New York". Odegrały one decydującą
rolę w zniszczeniu „Almirante Oquendo" oraz kontrtor- pedowców. Udział w walkach „Vixena" i „Gloucestera" pozostawał raczej symboliczny, choć ten ostatni odważnie ostrzeliwał ogniem swej lekkiej broni nadbudówki kontr- torpedowców hiszpańskich. Oba jachty motorowe odegra- ły istotną rolę przy ratowaniu rozbitków.
Z perspektywy amerykańskiej bitwa przebiegała doskonale. Ogień dział krążowników hiszpańskich okazał się albo niecelny, albo niezdolny do przebicia pancernych zabezpieczeń. Zdarzały się jednak wyjątki. Salwa 152- -milimetrowych dział z „Cristóbal Colon" trafiła „Iowę", niszcząc doszczętnie szpital okrętowy oraz wyrywając dziurę w burcie. Pocisk średniego kalibru wystrzelony z „Vizcaya'i" trafił „Brooklyn". Pecha miał pochodzący właśnie z tej dzielnicy Nowego Jorku 25-letni podoficer marynarki, George Ellis. Stał on na głównym pokładziei obserwował przebieg walki, gdy pocisk hiszpański urwał mu głowę. Inni marynarze chcieli wyrzucić szybko ciało za burtę. Komandor Schley wstawił się jednak za zabitym, rozkazując zorganizowanie uroczystego pogrzebu. Później okazało się, iż Ellis był jedynym marynarzem amerykańskim poległym podczas bitwy. Kilku innych zostało rannych.
Przed godziną 11.00 na morzu pozostawały jeszcze dwa krążowniki z eskadry Cervery. Na czoło wysunął się „Cristóbal Colon", który zaraz po opuszczeniu zatoki wyprzedził „Vizcaya'ę". Jego prędkość zbliżała się do 16 węzłów, podczas gdy „Vizcaya" z wielkim trudem przekraczała 10. Nie konserwowane należycie maszyny i zarośnięty kadłub dały o sobie znać w najbardziej niebezpiecznym momencie. Po zniszczeniu pozostałych jednostek na „Vizcayai" skupił się ogień wszystkich pancerników amerykańskich (z wyjątkiem „Indiany", która została daleko z tyłu). Do ostrzału włączył się też „New York", który wyrównał już dystans z pozostałymi jednostkami floty. Najbliżej, bo zaled
wie nieco ponad 1000 metrów, znajdował się „Brooklyn" „Vizcaya" odpowiadała na ostrzał ze wszystkich dział Z samej tylko artylerii średniego kalibru oddano 150 salw Zawodność amunicji ograniczała jednak efekt ostrzału Wkrótce pociski amerykańskie zaczęły demolować nadbudówki krążownika. Ucierpiały szczególnie nieosłonięte działa średniego kalibru. Bezpośrednio trafiony, eksplodował jeden z kotłów parowych. Zredukowało to znacznie prędkość okrętu i właściwie przesądziło o jego losie. Rozszerzały się pożary, ogarniając stopniowo cały pokład. Zamilkły ostatnie działa. O godzinie 11.15 dowódca okrętu, kapitan Juan Antonio Eulate, wydał rozkaz skierowania go na brzeg. Opuszczono banderę bojową i aby uchronić ją przed dostaniem się w ręce Amerykanów, wrzucono do ognia. Okręt zatrzymał się około 100 metrów od brzegu. Ponieważ zachowała się tylko jedna łódź ratunkowa, zarezerwowano ją do transportu rannych. Inni dostali się na brzeg wpław. Wkrótce do brzegu dobiły łodzie z pancernika „Iowa", które rozpoczęły ewakuację jeńców. Ocalało ponad 380 marynarzy. W walce zginęło 98 członków załogi krążownika.
Na polu bitwy pozostał już tylko „Cristóbal Colon". Podczas wyjścia z zatoki otrzymał on kilka niegroźnych trafień, dobrze zamortyzowanych przez pancerne osłony. Działa średniego kalibru, jedyne, jakimi dysponowano, skoncentrowały ogień na „Brooklynie". Wystrzelono łącznie 184 pociski kalibru 152 mm oraz 117 pocisków 119 mm. Hiszpanie oceniali, iż 10 procent z nich trafiło w cel. Wykorzystując mężny opór pozostałych krążowników, oddalał się szybko na zachód i wychodził poza zasięg dział jednostek amerykańskich. Admirał Sampson wydał rozkaz, aby „Indiana" i „Iowa" powróciły przed wejście do zatoki Santiago i pilnowały, aby żaden inny okręt hiszpański, wykorzystując zamieszanie, nie uciekł z portu. Do pościgu za „Cristóbal Colon" ruszyły „Brook-
lyn", „Texas", „Oregon" i pozostający nieco z tyłu „New york". W tym momencie nastąpiła wielka chwila pancernika „Oregon". Chcąc niejako udowodnić, iż długi rejs dookoła Ameryki nie okazał się daremny, pancernik wyprzedził teoretycznie szybsze od niego jednostki.
Około godziny 13 w magazynach hiszpańskiego krążownika skończyły się ostatnie zapasy dobrego, wysokokalorycznego węgla. Pozostał jedynie węgiel o znacznie gorszej
jakości. Odbiło się to natychmiast na prędkości okrętu, powoli „Oregon" zaczął się do niego zbliżać. Pancernik otworzył ogień ze swych potężnych 305-milimetrowych dział. „Cristóbal Colon", nie dysponując artylerią mogącą strzelać na taką odległość, nie odpowiadał. Ogień amerykański nie był zbyt celny, lecz wśród oficerów hiszpańskich narastało przekonanie, iż Amerykanie chcą wziąć krążownik do niewoli. Aby do tego nie dopuścić, podjęto decyzjęo zmianie kursu i wyrzuceniu okrętu na brzeg. Miało to również uratować załogę. Tuż przed godziną 14.00 „Cristóbal Colon" ugrzązł na mieliźnie w pobliżu ujścia rzeki Tarquino, 80 kilometrów na zachód od Santiago. Otworzono zawory denne i opuszczono banderę bojową. Ewakuacja przebiegła bardzo sprawnie. W czasie walki zginął zaledwie jeden członek załogi, a 25 zostało rannych. Po pewnym czasie wysokie fale uniosły krążownik na głębsze wody, gdzie pogrążył się on w morzu. Gdyby w swych magazynach miał dobry węgiel, „Cristóbal Colon" najprawdopodobniej umknąłby pogoni i dotarł do któregoś z bezpiecznych portów na Kubie lub powrócił na wody europejskie. Wydaje się, iż spore szansę na uratowanie się miały również kontrtorpedowce. Winny one jednak próbować ucieczki w innym kierunku niż pozostała część eskadry, a nie obierać kurs najdogodniejszy dla Amerykanów. Zwłaszcza iż już w momencie opuszczania przez nie zatoki było jasne, że o żadnej osłonie przez cięższe jednostki nie może być mowy.
W ciągu zaledwie kilku godzin eskadra admirała Cervery przestała istnieć. Łącznie Hiszpanie stracili 323 zabitych i 1720 wziętych do niewoli (w tym 151 rannych) Jedynie grupie około 150 marynarzy z jednostek zniszczonych najbliżej Santiago udało się powrócić lądem do miasta. Garnizon ogarnęło przygnębienie i nastrój rezygnacji.
Po zakończeniu bitwy Amerykanie bardzo skrupulatnie analizowali jej przebieg. Obliczono, iż pociskami dużegoi średniego kalibru „Almirante Oquendo" został trafiony 55 razy, „Infanta Maria Teresa" i „Vizcaya" po 29 razy, a „Cristóbal Colon" 8 razy. Kontrtorpedowców nie uwzględniono. Biorąc pod uwagę, iż wystrzelono prawie 9500 pocisków, oznaczało to, iż procent celności był dość słaby. Wahał się on od 2,3 procent dla artylerii kalibru 330i 305 mm, 3,1 procent dla armat kalibru 203 mm, 2,6 procent dla dział 152 i 127 mm, oraz 1,1 procent dla pozostałych. Zestawienie celności ognia Hiszpanów wypadło jeszcze gorzej. Z jednostek amerykańskich „Brooklyn" otrzymał 18 trafień, „Iowa" - 12, „Indiana" - 5, a „Texas" - 1. Łącznie nie wyrządziły one większych szkód, oczywiście poza tragedią George'a Ellisa. Odporność na ogień przeciwnika okazała się, oprócz przewagi w artylerii, głównym czynnikiem przesądzającym o szybkim zwycięstwie Amerykanów. Większość trafień jednostki hiszpańskie otrzymały w chwili, gdy prędkość ich została znacznie już zredukowana. Przyczyną zniszczenia wszystkich krążowników, z wyjątkiem „Cristóbal Colon", okazała się słaba wytrzymałość pokładów i nadbudówek. Bardzo łatwo ulegały one zapaleniu, a ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Zbyt duża ilość materiałów łatwo palnych uniemożliwiała podjęcie skutecznej akcji gaśniczej. W wypadku „Marii Teresy" i „Almirante Oquendo" właściwie jedno trafienie rozstrzygnęło o ich losie. Natomiast dobrze zdały egzamin pancerze burtowe krążowników. Wszystkie jedno
stki uległy zniszczeniu na skutek trafień w inne, najczęściej nie opancerzone miejsca. Przebieg bitwy potwierdził, iż „Cristóbal Colon" był najlepszym okrętem hiszpańskim. Musiał uznać wyższość przeciwnika tylko na skutek złego zaopatrzenia i braku głównych dział.
Tuż po zakończeniu walki Sampson całkowicie zlekceważył sygnał od komandora Schleya, który przypisał sobie główną rolę w bitwie. Dowódca floty słusznie przewidział, iż może on chcieć przesłać własny raport do Waszyngtonu. Oficerowie ze sztabu admirała wcześniej jednak dotarli do końcówki telegrafia i nadali sprawozdanie z „właściwą" wersją wydarzeń. Nazwisko komandora nie zostało nawet raz wymienione. Gdy spóźniony adiutant Schleya usiłował skorzystać z telegrafu, został po prostu nie wpuszczony do budynku.
Polemika w sprawie zasług i faktycznego dowodzenia podczas bitwy rozgorzała na dobre dopiero po zakończeniu wojny. Schley szeroko komentował nieobecność admirała w najważniejszym momencie walki i starał się stworzyć wrażenie, iż zwycięstwo zawdzięczane jest tylko jego decyzji o przejęciu dowodzenia. Schley miał dar zjednywania sobie prasy, więc jego wersja wypadków dość długo uważana była za prawdziwą. Dopiero po upływie pewnego czasu Sampson zdołał udowodnić pomyłki komandora, a zwłaszcza bezsensowny manewr na początku bitwy. Jego zdaniem otworzyło to lukę w szyku jednostek amerykańskich i umożliwiło Hiszpanom podjęcie ucieczki na zachód. Tylko dzięki szybkości „Oregonu" oraz wyczerpaniu się zapasów dobrego węgla udało się następnie zniszczyć „Cristóbal Colon". Sampsona poparł sekretarz marynarki Long, który określił zwycięstwo jako „efekt starannego zaplanowania przez admirała całej operacji". Kontrowersje nie przeszkodziły Schley'owi w otrzymaniu awansu admiralskiego. Obaj dowódcy do ostatnich chwil swego życia pozostali zajadłymi antagonistami.
Informacja o zwycięskiej bitwie dotarła do Waszyngtonu dopiero o godzinie 2.00 w nocy. Ponieważ wcześniej Shafter wysłał wiadomość o ataku Hiszpanów, sugerującą, iż zdołali oni przedrzeć się na zachód, w Białym Domu panowała niezwykle nerwowa atmosfera. Treść raportu Sampsona wprawiła wszystkich w euforię. Dzień święta narodowego 4 lipca można było obchodzić uroczyściei radośnie. Przypomniano, iż podczas wojny secesyjnej, w 1863 roku, informacje o przełomowych zwycięstwach pod Gettysburgiem i Vicksburgiem również dotarły do stolicy 4 lipca.
Jeńcy hiszpańscy, których systematycznie wyławiano z wody bądź podejmowano z plaży, byli traktowani z dużym szacunkiem. Hiszpanie oczywiście woleli dostać się w ręce Amerykanów niż Kubańczyków. Admirałowi Cer- verze i ocalałym dowódcom okrętów pozwolono na zachowanie broni białej. Stopniowo wszyscy zostali przetransportowani na pokład pancernków i flagowego krążownika „New York".
Wieczorem Cerverze pozwolono na wysłanie długiego telegramu do gubernatora Blanco z opisem przebiegu wydarzeń. Ten odpowiedział nazajutrz także za pośrednictwem Amerykanów. Gubernator gratulował dowódcom, oficerom i marynarzom ich poświęcenia i bohaterstwa w walce. Wyrażał również pogląd, iż gdyby wybrano inny czas na próbę przebicia się przez blokadę, rezultat walki okazałby się bardziej pomyślny. Stanowiło to początek długiej debaty w Hiszpanii na temat przyczyn klęski.
Jeszcze 3 lipca w godzinach wieczornych większość jeńców przeniesiono na pokład trzech krążowników pomocniczych „Harvard", „St. Louis" i „Solace". Miały przetransportować ich do obozów na terenie Stanów Zjednoczonych. Nocą 4 lipca na „Harvardzie" doszło do tragicznego wypadku. Jeńców trzymano na pokładzie w specjalnie wydzielonej dla nich strefie. W środku nocy jeden
z nich wstał i zrobił kilka kroków w kierunku linii wyznaczającej granicę strefy. Młody żołnierz z ochotniczego pułku z Massachusetts, który pełnił wartę, wydał polecenie, aby jeniec usiadł. Hiszpan oczywiście nie zrozumiał angielskiej komendy. Wartownik nie wytrzymał nerwowoi strzelił. Jeniec padł zabity. Hiszpanie, nie wiedząc, co się stało, i widząc leżącego kolegę, zaczęli wstawać i iść w kierunku wartownika. Nadbiegli inni żołnierze i oddali salwę w tłum jeńców. Czterech z nich zginęło, a 14 zostało rannych. Wielu jeńców spodziewając się najgorszego wyskoczyło za burtę. Wyłowienie ich w ciemnościach nocy okazało się wielce skomplikowane, ale ostatecznie uratowano wszystkich. Dochodzenie w sprawie strzałów ciągnęło się wiele miesięcy. W końcu uznano, iż wartownik nie zawinił całej sytuacji, ale była ona nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności.
Jeńców umieszczono w obozach w Norfolk w stanie Wirginia i Portsmouth w stanie New Hampshire. Admirał Cervera otrzymał do swej dyspozycji dom na terenie Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis (Maryland). Stał się tam niezmiernie popularną osobistością. Udzielał wywiadów, wygłaszał odczyty. Jak żartowano, niewiele brakowało, a otrzymałby propozycję objęcia profesury. Po zawarciu rozejmu wszystkich jeńców odesłano do Hiszpanii.
Zwycięstwo w bitwie morskiej u wybrzeży Santiago miało bardzo istotne konsekwencje strategiczne. Hiszpania straciła jedyny atut, jaki znajdował się w jej ręku. Amerykanie zyskali całkowitą swobodę operacyjną. Nie mieli już obaw o bezpieczeństwo własnych linii komunikacyjnych. Mogli planować przeprowadzenie kolejnych operacji desantowych. W grę mógł wchodzić nawet atak na wybrzeża Hiszpanii.
KAPITULACJA
Noc z 1 na 2 lipca dla obu stron w okopach przed Santiago upłynęła na gorączkowym umacnianiu pozycji. Stanowiska Hiszpanów rozciągały się zaledwie 500 metrów od opanowanych przez Amerykanów szczytów San Juan. Obrońcy przygotowywali wszystkie zabudowania na skra
ju miasta do rozmieszczenia stanowisk ogniowych. Centralną pozycję stanowił kamienny fort Canosa, w którym przed bitwą mieścił się punkt dowodzenia Linaresa. Po odejściu marynarzy z eskadry Cervery naprzeciwko głównych sił amerykańskich znajdowało się chwilowo zaledwie 300 żołnierzy. Dowodzący obroną generał Toral zdołał
jednak stopniowo zwiększyć obsadę najbardziej zagrożonych odcinków. Całej, kilkunastokilometrowej linii na wschód od Santiago broniło 5,5 tysiąca żołnierzy. Stworzono też, stacjonujący w mieście, prawie tysiąc osobowy odwód, mogący podjąć kontratak w wypadku przerwania linii obrony. Reszta wojsk wciąż znajdowała się na zachodnim brzegu zatoki oraz w fortyfikacjach Morro i Socapa. Ponad 2 tysiące żołnierzy przebywało w szpitalach. Hiszpanie z niecierpliwością oczekiwali nadejścia odsieczy z Manzanillo.
Przez całą sobotę 2 lipca i przedpołudnie 3 lipca trwał intensywny pojedynek strzelecki i artyleryjski. Amerykanie, mimo znacznej przewagi liczebnej, nie potrafili zmusić Hiszpanów do milczenia. Co więcej, ogień nielicznych dział obrońców okazał się niekiedy bardziej skuteczny od
ostrzału baterii Caprona i Grimesa. Amerykanie nie dysponowali wsparciem cięższej artylerii. Nawet dział, które znajdowały się na statkach transportowych nie zdołano wyładować na czas. Zresztą do końca walk nie dotarły one na pierwszą linię frontu.
Wśród żołnierzy sił inwazyjnych zrodziła się psychoza strachu przed atakami lojalistów kubańskich. Ich obecność widziano w każdym prawie miejscu. Strzelcy wyborowi mieli zajmować pozycje na drzewach i razić tyły oraz szlaki zaopatrzeniowe. Prawie we wszystkich pułkach wydzielono specjalne oddziały, które bezustannie poszukiwały ukrytych dywersantów. Nie zdołano jednak ująć żadnego z nich (poza zwiadowcami wysłanymi z Santiago na rekonesans). Dla wielu oddziałów 2 lipca okazał się równie ciężki, jak poprzedni. Brak dostaw, odpowiedniej ilości prowiantu i amunicji oraz słabe zabezpieczenie przed ogniem przeciwnika sprawiały, iż wielu dowódców z ulgą przyjęłoby rozkaz o wycofaniu się w bardziej bezpieczne miejsce.
Teodor Roosevelt tak przedstawiał sytuację swego pułku: „Po ustaniu trzydniowej bitwy [1-3 lipca] zaczęliśmy dostawać żywność regularnie, lecz nie była ona odpowiednia do podzwrotnikowego klimatu i sprowadzała różne choroby. Nie mogliśmy już patrzyć na soloną wieprzowinę. Kilkakrotnie podczas oblężenia posyłałem na wybrzeże po groch, pomidory itp. Dostarczał nam tych prowizji Czerwony Krzyż lub okręty transportowe stojące w porcie.
Mój pułk był bardzo wycieńczony złym pożywieniem i trudami, ale inne pułki jeszcze gorzej. Ma się rozumieć, znosilibyśmy te przykrości jako rzecz naturalną, gdyby wynikały z konieczności, ale żołnierze wiedzieli, że muszą cierpieć za nieudolność i opieszałość intendentury, toteż sarkali głośno [...]
Podczas rokowań i chwilowego zawieszenia broni, tak samo jak podczas bitwy, utrzymywaliśmy ciągłą baczność.
Co czwarty żołnierz czuwał kolejno w szańcach, inni spali przy nim lub za nim na karabinach"1.
Również według opinii generała Shaftera zwycięstwo w bitwie 1 lipca nie poprawiło zbytnio położenia taktycznego jego oddziałów. Co więcej, znacznie wydłużyły się linie komunikacyjne, których długość i niedogodność sprawiły już dostatecznie dużo trudności. Gdy do głównodowodzącego spłynęły pełne raporty dotyczące strat podczas walk 1 i 2 lipca, nabrał on przekonania, iż za wszelką cenę należy uniknąć szturmu na hiszpańską trzecią linię obrony. Z generałem Wheelerem rozważał możliwość ataku na umocnienia Morro, lecz szybko uzgodniono, że ewentualne natarcie zakończy się równie krwawo, jak atak na Santiago. Shaftera niepokoiło także, iż oba jego skrzydła pozostawały prawie całkowicie odsłonięte. Na południu istniała luka pomiędzy oddziałami skupionymi przed Santiago a brygadą ochotniczą z Michigan, zajmującą pozycje przy brzegu wzdłuż koryta rzeki Aguadores. Na północy skrzydło Shaftera ubezpieczali teoretycznie powstańcy kubańscy. Otrzymali oni jednak jednocześnie zadanie zablokowania marszu kolumny z Manzanillo, co wykluczało skoncentrowanie większych sił w sąsiedztwie Amerykanów. Według pesymistycznych obliczeń sztabu korpusu Hiszpanie mogli teoretycznie nawet otoczyć wojska inwazyjne. W San Luis, oddalonym zaledwie o 40 kilometrów na wschód od Santiago, znajdowało się 3,5 tysiąca żołnierzy przeciwnika. W Holguin stacjonowało ich prawie8 tysięcy, a w okolicach Guantanamo 6 tysięcy. Do tego dochodziła kolumna z Manzanillo, której liczebność znacznie przeceniano. Obliczenia te nie oddawały wszakże rzeczywistego położenia stron. Nawet lepiej wyposażonei zorganizowane oddziały amerykańskie miały ogromne problemy logistyczne na stosunkowo krótkim odcinku
1 Roosevelt, op. cit., s. 78-79.
Siboney-Santiago. Dla Hiszpanów pokonanie odległości dzielących ich od Santiago było zupełnie nierealne. Shafter poważnie jednak traktował ewentualność pojawienia się ich na polu walki, co dodatkowo napełniało go pesymizmem. Nie uzwzględniał on natomiast zupełnie defetystycznych nastrojów panujących w oblężonym mieście oraz ogromnych problemów, jakie mieli Hiszpanie z zaopatrzeniem, wodą czy rannymi.
2 lipca po bezowocnej wymianie listów z Sampsonem Shafter zwołał na godzinę 19.00 naradę dowódców dywizji, aby rozważyć możliwość odwrotu z San Juan. Zastanawiano się nad ewentualnością wycofania się i zajęcia nowych pozycji w okolicach El Pozo. Linie komunikacyjne zostałyby w ten sposób skrócone, co poprawiłoby zaopatrzenie. Oddalenie od umocnień hiszpańskich spowodowałoby zmniejszenie strat. Mimo tych argumentów, większość obecnych generałów opowiedziała się za pozostaniem na wzgórzach San Juan. Odwrót musiłby odbywać się w bardzo niedogodnych warunkach i mógłby przerodzić się w bezwładną ucieczkę. Na szwank wystawiony byłby też prestiż armii amerykańskiej, która zaledwie dzień po zwycięstwie wycofuje się ze zdobytych pozycji.
Shafter zdecydował się ostatecznie poniechać planu odwrotu. W telegramie do Waszyngtonu wspomniał jedynieo takiej ewentualności. W Białym Domu wywołało to konsternację. W przesłanej odpowiedzi generał otrzymał teoretycznie wolną rękę do podejmowania decyzji, jednocześnie stanowczo odradzano mu wycofywania się ze zdobytych wzgórz. O politycznych implikacjach takiego rozwoju sytuacji McKinley wolał nawet nie myśleć. Sekretarz wojny, Russel Alger, obiecał natychmiastowe przesłanie na Kubę nowych pułków ochotniczych. Prosił również Shaftera o dokładne określenie, jakie siły są mu potrzebne, przygotowano bowiem równolegle oddziały do inwazji na Puerto Rico. Gdyby sytuacja w okolicach Santiago
okazał się istotnie tak dramatyczna, to inwazja musiałaby siłą rzeczy zostć odroczona. Zpowiedziano również przyjazd na Kubę głównodowodzącego wojsk amerykańskich, generała Milesa. Nie miał on przejmować komendy od Shaftera, a jedynie sprawdzić położenie wojsk. W Waszyngtonie generalnie odczuwano niedosyt informacji. O niektórych faktach dowiadywano się nawet z gazet.
Teodor Roosevelt, pisząc po latach pamiętniki, bardzo ostro skrytykował Shaftera za błędy organizacyjne, powszechny bałagan i brak inicjatywy. Tylko dzięki przedsiębiorczości poszczególnych dowódców pułków zmniejszano skutki chaosu zaopatrzeniowego. O powadze sytuacji lepiej jednak świadczą listy Roosevelta pisane w okopach przed Santiago. Oprócz krytyki dowództwa przedstawiał on w nich dramatyczne położenie własnych żołnierzy pozbawionych w krańcowych wypadkach prowiantu przez kilka dni.
W niedzielę, 3 lipca, podczas porannej rozmowy z Shafterem jego adiutant, podpułkownik McClernand, zasugerował generałowi wysłanie do Santiago parlamentariusza z propozycją kapitulacji miasta. Shafter zgodził się z tym pomysłem i polecił przygotowanie stosownego pisma. O godzinie 8.30 dostarczono je Toralowi. W razie odmowy kapitulacji miasto miało zostać ostrzelane. Amerykanie proponowali, aby wszyscy cudzoziemcy i cywilni mieszkańcy Santiago opuścili je do godziny 10.00, 4 lipca. Dalsze rozmowy miały być prowadzone za pośrednictwem konsuli państw neutralnych przebywających w mieście.
W czasie gdy żądanie kapitulacji było dostarczane Toralowi, eskadra Cervery zaczynała przemieszczać się w kierunku wyjścia z zatoki na pełne morze. Z drugiej strony w każdym momencie oczekiwano pojawienia się oddziałów z Manzanillo. Toral wiedział, iż od miasta dzieli je już niewielka odległość. 2 lipca za pomocą heliografu otrzymano wiadomość, iż wejdą one do Santiago najprawdopodobniej w ciągu 24 godzin.
Trzeciego lipca rano dowodzący odsieczą pułkownik Escario usłyszał odgłosy silnej kanonady dochodzącej z rejonu Santiago. Sądząc, iż to Amerykanie przypuścili szturm na miasto, wydzielił ze swych sił oddział specjalny, który miał dotrzeć do celu przed zasadniczą kolumną i taborami, aby wziąć jeszcze udział w walce. W jego skład weszła cała kawaleria, najlepszy batalion piechoty oraz oba działa, jakimi dysponowano. Escario pomylił się oczywiście biorąc odgłosy bitwy morskiej za szturm na miasto. Oddział wydzielony osiągnął granice Santiago tuż przed godziną 15.00. Stopniowo nadciągały za nim pozostałe jednostki. Tabor dotarł szczęśliwie już po godzinie 22.00.
Widok żołnierzy przybyłych z odsieczą okazał się mało zachęcający. W większości byli wyczerpani wielodniowym, forsownym marszem i nieustannymi potyczkami z Kubań- czykami. Mimo prób powstańcy nie zdołali zatrzymać marszu kolumny. Jej dotarcie do miasta wywołało głośną polemikę pomiędzy dowództwem amerykańskim a kubańskim. Shafter obciążył winą za przedarcie się odsieczy powstańców i osobiście generała Garcię. W istocie zgodnie z wcześniejszą umową Kubanczycy mieli powstrzymywać marsz Escario. Dowódca amerykański nigdy jednak nie pozwolił na pełną koncentrację sił powstańczych, upierając się, aby dość pokaźne siły zabezpieczały prawe skrzydło jego korpusu. W tej sytuacji Garcia nie miał praktycznie szansy na zablokowanie drogi. Opóźnienie marszu i tak było dużym sukcesem, zwłaszcza biorąc pod uwagę przewagę uzbrojenia i wyposażenia Hiszpanów. W dużym stopniu zasługą Kubańczyków było to, iż w decydującym dniu natarcia na San Juan i El Caney pozycji tych broniło kilkuset, a nie kilka tysięcy żołnierzy.
Jeszcze 2 lipca sztab Shaftera rozważał ewentualność skierowania całej lub części dywizji Lawtona na pomoc powstańcom. Do realizacji tego nigdy nie doszło i Escario
spokojnie wkroczył do Santiago. Mimo przemęczenia jego żołnierze stanowili istotne wzmocnienie obrony i zostali skierowani na najbardziej niebezpieczne odcinki frontu między innymi do fortu Canosa.
Od momentu porażki w walkach z kolumną z Manzanillo stosunki pomiędzy Amerykanami a Kubańczykami znacznie się pogorszyły. Shafter doszedł do przekonania, iż oddziały miejscowe są bezwartościowe i niezdolne do wykorzystania na froncie. Tak też relacjonowała wydarzenia prasa amerykańska, co przyczyniło się do powstania negatywnego wyobrażenia opinii publicznej na temat powstańców. Znamienne, iż podzielali je prawie wszyscy współcześni, co znalazło oddźwięk w pamiętnikach i wspomnieniach z okresu wojny.
Już po wejściu do Santiago pierwszych oddziałów Escario Toral przesłał Amerykanom odpowiedź odrzucającą sugestię kapitulacji. Shafter ponowił propozycję w poniedziałek 4 lipca, przesyłając jednocześnie informacje na temat zagłady eskadry admirała Cervery. Poinformował też, iż na wniosek konsulów państw neutralnych zgodził się na przedłużenie zawieszenia broni do południa 5 lipca. Miało to umożliwić ewakuację ludności cywilnej z miasta.
Święto 4 lipca wszystkie oddziały amerykańskie obchodziły bardzo uroczyście. Powszechnie zdawano sobie sprawę, iż po rozbiciu Cervery zdobycie miasta jest już wyłącznie kwestią czasu oraz że należy raczej oczekiwać jego kapitulacji niż szturmu. Orkiestry pułkowe grały znane marsze z okresu wojny secesyjnej. Repertuar obejmował zarówno pieśni Konfederatów, jak i wojsk Unii, co miało symbolizować ostateczne przekreślenie podziałów sprzed 30 lat. Jedynie pogoda nie dostosowała się do sytuacji, ponieważ jak zwykle padał ulewny deszcz. W ciągu kilku dni pozycje na wzgórzach San Juan zostały na tyle już umocnione, iż nie groziła obawa o ich bezpieczeństwo. Stopniowo ściągnięto również nowe działa, mogące wspie-
rać ewentualny atak na miasto. Shafter przemieścił też niektóre ze swych jednostek, aby zabezpieczyć skrzydła i rozbudować pozycje na południe i północ od drogi El Pozo-Santiago. Ostatecznie odcięto dopływ wody do miasta. Nie miało to jednak bezpośredniego wpływu na sytuację obrońców, ponieważ posiadali dość pokaźne zapasy wody pitnej. Generalnie jednak los miasta wydawał się być przesądzony.
Czwartego lipca rozpoczęła się ewakuacja mieszkańców Santiago. Shafter podjął decyzję, iż wszyscy, którzy zechcą
je opuścić, winni udać się do El Caney. Nie oczekiwano, iż liczba uchodźców będzie tak duża. Łącznie w El Caney znalazło się prawie 20 tysięcy ludzi. Już sam ich pochód budził uczucie grozy. Osoby starsze, kobiety i dzieci w długiej linii wolno posuwały się w kierunku zabudowań wioski. Nic nie zostało przygotowane na ich przyjęcie. W El Caney znajdowało się zaledwie około 200 domów. Część z nich została zniszczona podczas szturmu i ostrzału artyleryjskiego. Nie zdołano też pogrzebać wszystkich zabitych w walkach 1 lipca. Największy problem stanowiło oczywiście dostarczenie prowiantu dla uchodźców oraz zapewnienie im choć minimum opieki medycznej. Było to tym istotniejsze, ponieważ u wielu osób stwierdzono objawy malarii, biegunki i żółtej febry. Sztab V korpusu, który nie potrafił zorganizować dostaw dla własnych żołnierzy na pierwszej linii frontu, stanął teraz przed dodatkowym zadaniem nakarmienia 20 tysięcy uchodźców. Okazało się to niewykonalne i wiele osób głodowało. Dopiero po wielu dniach wypracowano sprawniejszy system dostarczania prowiantu.
W Santiago pozostało około 5 tysięcy mieszkańców, którzy mimo obaw o ostrzał artyleryjski zdecydowali się na ten krok. Miasto wyglądało jak wymarłe. Prawie wszystkie sklepy zostały zamknięte. Drzwi i okna były pozabijane deskami, aby uchronić zgromadzony towar przed
grabieżą. Brak żywności powodował, iż jedzono nawet mięso psów i kotów. Ulice opustoszały, z rzadka przemie- szczały się nimi oddziały wojskowe. Tym, którzy zostali doradzano nieopuszczanie domów. Mimo patroli żandarmerii, zdarzały się wypadki plądrowania opuszczonych miejsc. Szczególnie aktywne były w tej dziedzinie luźne oddziały lojalistów kubańskich. W ich szeregach masowo szerzyła się dezercja. Aby ograniczyć jej rozmiary, Toral wydał rozporządzenie, według którego wszystkim złapanym na grabieży lub dezercji groziło natychmiastowe rozstrzelanie.
Mimo kłopotów generał Toral ponownie odmówił kapitulacji. Hiszpanie najbardziej obawiali się, iż admirał Sampson podejmie próbę przebijania się w głąb zatoki. Znając słabość umocnień postanowiono dokończyć niejako dzieło Hobsona i zablokować kanał wodny. Do wykonania zadania wyznaczono stary krążownik „Reina Mercedes". W nocy z 4 na 5 lipca wpłynął on w kanał wodny i rozpoczął niezbędne manewry. W tym momencie otworzyły ogień pancerniki „Texas" i „Massachusetts". Ostrzał nie był zbyt celny i Hiszpanom udało się zająć wyznaczoną pozycję. W momencie gdy rozpoczęto zatapianie okrętu, fale uniosły go niespodziewanie w bok. W efekcie krążownik również nie zblokował toru wodnego. Admirał Sampson daleki był jednak od myśli przebijania się przez kanał. Teraz, gdy eskadra hiszpańska przestała istnieć, ryzykowanie zatopienia bądź uszkodzenia okrętów nie było już konieczne. W rozumowaniu dowódcy floty Santiago straciło znaczenie strategiczne i stało się drugorzędnym teatrem działań. Pancerniki i krążowniki należało już przygotowywać do podjęcia potencjalnych działań w Europie, a nie ryzykować w imię zmniejszenia hipotetycznych strat armii.
W tym czasie Shafter kontynuował negocjacje z Hiszpanami. Uzgodniono częściową wymianę jeńców. 5 lipca
obrońcom miasta przekazano kilkunastu oficerów i żołnierzy, którzy dostali się w ręce Amerykanów podczas poprzednich walk. Odesłano też kilku rannych. Dzień później Hiszpanie zwolnili z niewoli Hobsona i członków jego załogi. Gdy przekraczali linię okopów amerykańskich, zgotowano im wielką owację. Hobson, nieco zaskoczony, stwierdził, iż stał się bohaterem narodowym,O wywiady z którym rywalizowały największe gazety. Zarówno dowódcy armii, jak i admirał Sampson przyjęli załogę „Merrimaca" z wielką atencją. W następnych miesiącach Hobson został przedstawiony prezydentowi.
W Waszyngtonie mimo radości zwycięstwa w bitwie morskiej narastał niepokój dotyczący rozwoju sytuacji na lądzie. Raporty z kwatery Shaftera przedstawiły sytuację w dość ciemnych barwach. Dowódca V korpusu wyraźnie nie wierzył w możliwość zwycięstwa i przeceniał wielkość sił obrońców. Sztab korpusu nie mógł też porozumieć się z marynarką wojenną w sprawie przyszłej wspólnej akcji przeciw fortyfikacjom nadbrzeżnym. Obie strony odwołały się do swych zwierzchników w Waszyngtonie - sekretarza wojny i sekretarza marynarki wojennej. Znamienne, iż zajęli oni analogiczne pozycje jak ich „reprezentanci" na Kubie. Naval War Board wyraźnie poparł Sampsona1 przekonł sekretarza marynarki, iż o ustąpieniu nie może być mowy. Departament Wojny, ze swej strony, doradzał Shafterowi zakupienie jakiegoś statku i samodzielne pod
jęcie próby przebicia się przez kanał wodny. Postawiony wobec konieczności wyboru McKinley przesłał na ręce Shaftera enigmatyczny telegram zawierający polecenie ścisłego uzgadniania z flotą przyszłych akcji. Nie przesądzał jednak kwestii wyboru kierunku przyszłego ataku. Zarówno Sampson, jak i Shefter mogli interpretować to na swoją korzyść. Prezydentowi zależało najbardziej na szybkim zdobyciu miasta, tak aby można było wykorzystywać ten fakt w zbliżających się wyborach do Kongresu.
Szóstego lipca kapitan French E. Chadwick ze sztabu admirała Sampsona zaproponował podjęcie wspólnych działań polegających na jednoczesnym zaatakowaniu fortyfikacji broniących toru wodnego. Jego propozycje nawiązywały do planu Sampsona jeszcze sprzed bitwy o San Juan. Piechota morska ściągnięta z Guantanamo może zaatakować wzgórze Socapa, a oddziały Shaftera rozwiną natarcie na Morro. Po opanowaniu wybrzeży marynarze rozbroją miny i torpedy, co pozwoli okrętom wojennym na bezpieczne wejście do zatoki. Jednocześnie Chadwick proponował przedłużenie zawieszenia broni do 9 lipca, tak aby dać Toral owi czas na uzyskanie zgody swego rządu na kapitulację. Gdyby zdecydował się on na kontynuację obrony, pancerniki Sampsona rozpoczną z najcięższych dział ostrzał Santiago. Chadwick napisał projekt listu do dowódcy hiszpańskiego, przedstawiając mu alternatywę: kapitulacja lub bombardowanie. Shafter przekazał pismo Toralowi.
Hiszpanie nadesłali odpowiedź 8 lipca. Toral odrzucił możliwość kapitulacji, proponując w zamian zawarcie układu, według którego Hiszpanie opuszczą i przekażą Shafterowi Santiago, a ten zagwarantuje im swobodny odwrót do oddalonego o 120 kilometrów Holguin. W dalszej części pisma Toral przypominał, iż jego żołnierze rozmieszczeni są w okopach na rogatkach miasta znajdujących się o 500-600 metrów od Amerykanów, więc ostrzał Santiago nie może im zagrozić. Armia hiszpańska po wielu latach przebywania na Kubie uodporniona jest też na choroby tropikalne, które z pewnością zaatakują siły inwazyjne. Po opuszczeniu miasta przez ludność cywilną obrońcy dysponują o wiele większą ilością prowiantu i wody, co pozwala na kontynuowanie walki.
Zawieszenie broni przedłużono o dzień. Shafter przekazał niezwłocznie treść hiszpańskiego pisma do Waszyngtonu z sugestią przyjęcia propozycji Torala. Argumen
tował, iż zapewnia ona przejęcie pełnej kontroli nad portem, pozwala na powrót ludności cywilnej, uchroni miasto przed zniszczeniem w wyniku ewentualnego ostrzału z morza, zwalnia wreszcie jego siły przed wybuchem epidemii i pozwoli użyć je na przykład podczas inwazji na Puerto Rico. W Białym Domu doszło do konsternacji. Zgoda na ewakuację miasta i wypuszczenie jego garnizonu na pewno spotkałaby się z krytyką i mogła narazić na szwank reputację administracji McKinleya. Dlatego Shafter otrzymał kategoryczne polecenie domagania się i zaakceptowania jedynie bezwarunowej kapitulacji. Jednocześnie ponownie obiecano przesłanie posiłków.
Departament Wojny stopniowo rozwiązywał problemy związane z dostarczaniem zaopatrzenia i przewożenia oddziałów na Kubę. Po wyruszeniu pierwszej floty inwazyjnej okazało się, iż nie można znaleźć nowych statków, które nadawałyby się do transportu wojska. Armatorzy nie chcieli ich wynajmować obawiając się utraty jednostek. Ustawa Kongresu zabroniła zaś wynajmowania statków pływających pod obcymi banderami. Do Port Tampa nie powróciły też statki, którymi do Santiago płynął korpus Shaftera. Nie zostały one po prostu do końca rozładowane i czekały cały czas na redzie Siboney. Z pewną pomocą przyszła marynarka wojenna oddając do dyspozyq'i Departamentu Wojny kilka transportowców. Problem rozwiązał dopiero sekretarz wojny Alger, powierzając biznesmenowi z Detroit, Frankowi J. Heckerowi, zadanie kupienia kilkunastu statków. Między 20 czerwca a 25 lipca znalazł on 14 jednostek nadających się do służby transportowej i nabył je za 16 milionów dolarów. „Nierozwiązywalny" problem dostarczania zaopatrzenia natychmiast przestał istnieć. Do Siboney dowieziono nowe pułki ochotnicze, artylerię oraz, co najistotniejsze, sprzęt medyczny.
Już po pierwszych starciach okazało się, iż korpus inwazyjny jest fatalnie przygotowany do opieki nad rannymi
i chorymi. Na szczęście dla Shaftera epidemia malari rozwinęła się już po kapitulacji Santiago. Żółta febra mimo powszechnych obaw, nigdy nie stała się poważniej- szym problemem. Obie choroby nagminnie mylono. Najczęściej występujące objawy malarii polegały na nagłym skoku gorączki do 39-40 stopni, mdłościach, wymiotach bólu głowy i biegunce. Często po 3-5 dniach objawy ustępowały. Rekonwalescenci długo jednak dochodzili do formy i przydatność ich na linii frontu stawała się problematyczna. Za bałagan i niedoskonałość organizacji polo- wej służby zdrowia obwiniano powszechnie Shaftera i jego sztab.
10 lipca po przybyciu dwóch nowych pułków ochotniczych: 1 z Illinois i 1 z Dystryktu Columbia (Waszyngton), zamknięto wreszcie lukę dzielącą oddziały Shaftera od jednostek z Michigan stacjonujących nad morzem. Kubańczycy ostatecznie okrążyli miasto i zatokę od północy i zachodu. Na tyłach rozmieszczono dwie nowe baterie artylerii. Lepiej zaczęło też funkcjonować zaopatrzenie. Nieszczęściem dla Amerykanów, wieczorem tego dnia nadciągnęła potężna tropikalna burza. Ulewny deszcz zmienił drogę Santiago-Siboney w rwący potok, co ponownie uniemożliwiło dostarczenie żywności na linię frontu.
Ponieważ Toral nie przyjął propozycji bezwarunkowej kapitulacji, a Amerykanie nie zaakceptowali pomysłu ewakuacji Santiago, 10 lipca o godzinie 16.00 okręty Sampsona rozpoczęły ostrzał miasta z dział średniego kalibru. Brały w nim udział tylko dwie jednostki: „Brooklyn" i „Indiana". Po wystrzeleniu kilkudziesięciu pocisków oddaliły się one od brzegów. Bardziej skoncentrowany ostrzał nastąpił w następnym dniu. 11 lipca miasto bombardował również flagowy krążownik „New York". Ostrzał trwał od godziny 9.27 do 14.00. Już po zakończeniu działań specjalna komisja ustaliła, iż precyzja ognia pozostawiała wiele do życzenia.
46 celnych pocisków zniszczyło 77 domów. Wiele ładunków wpadło jednak do zatoki lub eksplodowało daleko poza celem. Działa hiszpańskie z Morro i Socapa anemicznie odpowiadały na ogień przeciwnika. Wiele z ich stanowisk zostało zniszczonych lub uszkodzonych w czasie poprzednich walk. Jednocześnie z ostrzałem miasta trwał pojedynek ogniowy wzdłuż całej linii frontu. Najcięższe walki toczyły się wzdłuż koryta rzeki Aguadores, gdzie Hiszpanie stracili 7 zabitych i 47 rannych.
Około godziny 17.00 walki ustały. Uzgodniono nowe zawieszenie broni. Okazało się ono ostatnim - do podpisania układu kapitulacyjnego nie wznawiano już walk. Admirał Sampson skoncentrował na wszelki wypadek większość ze swych okrętów przed wejściem do zatoki. Do „Brooklynu", „Indiany" i „New Yorku" dołączyły „Oregon" i „Massachusetts". Odpowiadając na krytykę armii dotyczącą miernych efektów ostrzału 10 i 11 listopada, admirał argumentował, iż używano jedynie dział średniego kalibru. Teraz w walkach wziąć mogą udział wszystkie jednostki i artyleria najcięższego kalibru.
Jedenastego lipca Alger przesłał Shafterowi interesującą depeszę. Po ponownym zawarciu rozejmu może on zaproponować Toralowi nowe warunki kapitulaq'i: generał poddaje swoje wojska, a rząd amerykański pokrywa wszystkie koszty ich natychmiastowego transportu do Hiszpanii. Z punktu widzenia Amerykanów rozwiązanie takie miało same zalety: zakończenie walk następowało przed spodziewanym wybuchem epidemii, wpływało demoralizująco na pozostałe wojska hiszpańskie na Kubie, przychylnie usposabiało społeczeństwo hiszpańskie do ewentualnych rokowań pokojowych oraz pozwalało oszczędzić koszty utrzymywania jeńców na terytorium USA.
W tym momencie na Kubę przybył generał Miles wraz z kilku nowymi pułkami ochotniczymi. Były one teoretycznie przewidziane do inwazji na Puerto Rico. Miles zapew
nił Shaftera, iż nie pragnie przejąć od niego dowództwa a jedynie przekonać się o rzeczywistej sytuacji na wyspie. Zaraz po wylądowaniu generał spotkał się z Sampsonem. Podczas rozmowy omawiano plan wspólnego ataku na Morro i Socapa, czego zdecydowanym przeciwnikiem był Shafter. Zgodzono się jednak, iż najpierw trzeba dokończyć rokowania z Toralem, a gdy nie przyniosą one pozytywnego rozstrzygnięcia, podjąć atak.
Dwunastego lipca Hiszpanie powtórzyli swe poprzednie propozycje opuszczenia Santiago w zamian za swobodne przejście do Holguin. Dość nieoczekiwanie zarówno Shafter, jak i Miles zarekomendowali przyjęcie tej propozycji. W Waszyngtonie zyskiwała ona również nowych zwolenników. Tak jak poprzedno przeciwstawił się jej zdecydowanie prezydent, rozumiejący negatywne polityczne implikacje takiego rozwiązania. Zdanie McKinleya rozstrzygnęło wątpliwości. Jednocześnie w Białym Domu toczyła się debata na temat bezpośredniego ataku floty na zatokę. Alger popierał zdanie Shaftera, sekretarz marynarki Long zdecydowanie przyjmował punkt widzenia Sampsona. Analogicznie więc jak pod Santiago również w Waszyngtonie doszło do sytuacji patowej. Mógł ją rozwiązać tylko prezydent, ten jednak nie wypowiedział się w tej sprawie. Ostatecznie kapitulacja położyła kres debatom.
Negocjatorzy amerykańscy zaproponowali zorganizowanie w następnym dniu spotkania Milesa i Shaftera z Toralem. Hiszpanie przyjęli propozycję. 13 lipca rano, w cieniu dużego drzewa rosnącego w połowie drogi pomiędzy pozycjami obu stron rozpoczęto debaty. Największą aktywność wykazał Miles. Powtórzył on wcześniejszą propozycję kapitulacji i przewiezienia żołnierzy do Europy. Toral nie przyjął jeszcze warunków amerykańskich, uzyskał jedynie kolejne przedłużenie rozejmu, aby porozumieć się z generałem Blanco w Hawanie i rządem w Madrycie.
W samej Hiszpanii trwała w tym czasie debata na temat celu kontynuacji wojny. Najbardziej wojowniczą pozycję zajmował gubernator Blanco. Jeszcze 9 lipca zapewniał on premiera Sagastę, iż może bronić się przez wiele miesięcy. Stanowisko rządu było zgoła inne. Obawiano się, iż kontynuacja działań zbrojnych spowoduje atak amerykański na Puerto Rico, Wyspy Kanaryjskie, Baleary lub nawet na sam Półwysep Pirenejski. Jednocześnie ciągłe klęski w wojnie groziły wybuchem zamieszek wewnętrznych pod hasłem walki z nieudolnością rządu. Sagasta obawiał się natomiast, iż rozpoczęcie rozmów pokojowych może wywołać bunt wśród wojska.
Wpływ na zmianę stanowiska Blanco wywarła depesza Linaresa z Santiago. Generał powoli wracał do zdrowia po ranach otrzymanych 1 lipca. Gubernator w większym stopniu liczył się z jego zdaniem niż z opinią Torala. Linares przedstawił dramatyczną sytuację w oblężonym mieście. Co prawda szeregi jego obrońców zwiększyły sięo odsiecz z Manzanillo, lecz jednocześnie na skutek dezercji rozpadły się formacje lojalistów kubańskich. Nie można było liczyć na jakąkolwiek pomoc czy wsparcie z zewnątrz. Jedynym wyjściem pozostawała więc kapitulacja na honorowych warunkach.
Po otrzymaniu wyjaśnień z Santiago Blanco przesłał do Madrytu zapewnienie, iż jego wojska w każdych warunkach dochowają wierności rządowi. Jednocześnie generał zgłosił swą dymisję ze stanowiska gubernatora Kuby. W Madrycie Sagasta przeprowadzał intensywne konsultacje z przedstawicielami głównych partii politycznych. Uzyskał podczas nich zgodę i zrozumienie dla podjęcia rokowań pokojowych. Aby ograniczyć krytykę, Sagasta rozwiązał 14 lipca Kortezy. Jednocześnie premier wyraził zgodę na kapitulację Santiago oraz podjęcie rozmów pokojowych. W tym samym dniu Blanco przekazał tę informację Toralowi. Ten przesłał list do Shaftera proponując
podjęcie końcowych negocjacji. Uzgodniono, iż obie strony wyznaczą reprezentantów, którzy opracują ostateczny tekst układu. Shafter powierzył prowadzenie rozmów generałom Wheelerowi i Lawtonowi. Torala reprezentował generał Escario (awans generalski otrzymał zaledwie przed kilku dniami jako wyróżnienie za doskonałe dowodzenie kolumną z Manzanillo) oraz podpułkownik Fontán. Jako tłumacz występował wicekonsul brytyjski Robert Mason.
Już na początku rozmów stronę amerykańską zaskoczyła propozycją Hiszpanów, iż kapitulacja obejmie wszystkie jednostki dywizji Santiago. Shafter, Wheeler i Lawton nie rozumieli początkowo, co to oznacza. Wyjaśniono im, iż chodzi o oddziały znajdujące się w Holguin, San Luis i przed Guantanamo. Zamiast 8-9 tysięcy żołnierzy w grę wchodziła ewakuacja około 25 tysięcy. Amerykanie mieliby trudności nawet z dotarciem do tych miejscowości, nie mówiąc już o skutecznej walce z ich garnizonami. Wspaniałomyślnie wyrażono jednak zgodę. Koszty ewakuacji nie były aż tak wielkie, aby opóźniać przez nie negocjacje.
Wystąpiły też poważniejsze różnice zdań. Hiszpanie domagali się, aby transport do Europy odbywał się z bronią osobistą żołnierzy. Negocjatorzy amerykańcy musieli odwołać się w tej sprawie do Waszyngtonu. Prezydent McKinley, do którego należał głos decydujący, zdecydowanie odrzucił ten pomysł. Wychodził on z założenia, iż ustępstwo takie może stać się w przyszłości, na przykład podczas kampanii wyborczej, pretekstem do kwestionowania zwycięstwa. Podczas dalszych rokowań zdołano wypracować jednak kompromis polegający na transporcie broni osobistej jednocześnie z wojskiem, ale na innych statkach. Wychodząc z miasta żołnierze hiszpańscy mieli złożyć broń, którą następnie Amerykanie powinni załadować na statek transportowy. Do rokowań pokojowych chciał włączyć swych reprezentantów Sampson. Shafter zdecydowanie odrzucił ten pomysł, zbywając admirała od
powiedzią, iż wcale nie jest pewne, czy układ zostanie zawarty. Obecnego w kwaterze dowódcy armii kapitana marynarki Chadwicka nie dopuszczono w ogóle do rozmów.
Piętnastego lipca rano Toral zebrał na naradę wszystkich dowódców oddziałów biorących udział w obronie Santiago. Dokonano ponownej oceny sytuacji i propozycji kapitulacji. Wszyscy oficerowie opowiedzieli się za zawarciem porozumienia, zgadzając się, iż dalsza walka nie ma szans powodzenia. Podpisano wspólne oświadczenie o sytuacji w oblężonym mieście. Wieczorem Toral wysłał list do Shaftera informujący go, iż otrzymał pozwolenie z Madrytu na kapitulację. 16 lipca o godzinie 16.00 rozpoczęto spisywanie ostatecznego układu. Shafter i Toral zaakceptowali go dwie godziny później. Wszystkie rokowania odbywały się w cieniu dużego drzewa, rosnącego pomiędzy pozycjami obu stron, gdzie 13 lipca po raz pierwszy doszło do spotkania dowódców. Uzgodniono, iż uroczystość przekazania Santiago odbędzie się nazajutrz rano. Zawarte porozumienie kapitulacyjne stanowiło, iż:
„1. Działania zbrojne pomiędzy siłami hiszpańskimi i amerykańskimi zakończą się całkowicie i ostatecznie.
2. Kapitulacja będzie obejmowała wszystkie siły i materiały wojenne znajdujące się na obszarze działania dywizji Santiago.
3. Stany Zjednoczone zgadzają się przetransportować wszystkie siły hiszpańskie z tego terytorium do Królestwa Hiszpanii z jak najmniejszym opóźnieniem; żołnierze będą zaokrętowani, jak najszybciej będzie to możliwe, w najbliżej położonym porcie od miejsca, gdzie aktualnie stacjonują.
4. Oficerowie armii hiszpańskiej będą mogli zabrać ze sobą swą broń oraz oficerowie i żołnierze zachowają swe rzeczy osobiste.
5. Władze hiszpańskie zgadzają się rozbroić lub pomóc amerykańskiej marynarce wojennej w rozbrojeniu wszystkich min i innych przeszkód nawigacyjnych znajdujących się obecnie w Zatoce Santiago de Cu. ba i u wejścia do niej.
6. Dowódca sił hiszpańskich dostarczy bez zwłoki dowódcy wojsk amerykańskich pełny inwentarz uzbrojenia i amunicji znajdującej się na omawianym obszarze oraz przedstawi zestawienie dotyczące ilości wojsk w nim stacjonujących.
7. Dowódca wojsk hiszpańskich przed opuszczeniem omawianego obszaru będzie miał prawo do zabrania ze sobą wszystkich archiwów i dokumentów wojskowych należących do armii hiszpańskiej stacjonującej w tym obszarze.
8. Oddziały wchodzące w skład armii hiszpańskiej określane jako ochotnicze formacje lojalistów kubańskich lub partyzanci, które mogą wyrazić chęć pozostania na wyspie Kuba, będą mogły to uczynić pod warunkiem, że złożą całą posiadaną broń i dadzą słowo honoru, iż nie podniosą broni przeciwko Stanom Zjednoczonym w dalszym trakcie obecnej wojny z Hiszpanią.
9. Wojska hiszpańskie opuszczą ze wszystkimi honorami Santiago de Cuba, złożą następnie swą broń w miejscu wspólnie uzgodnionym i będą oczekiwać dalszych dyspozycji rządu Stanów Zjednoczonych w stosunku do nich; obie strony rozumieją, że komisarze Stanów Zjednoczonych będą zalecali, że żołnierze hiszpańscy będą mogli powrócić do Hiszpanii ze swą bronią, którą tak dzielnie walczyli.
10. Postanowienia tego dokumentu wejdą w życie natychmiast po jego podpisaniu.
Przyjęte w 16 dniu lipca 1898 roku przez niżej podpisanych komisarzy działających według instrukcji ich dowódców naczelnych oraz z aprobatą rządów.
Joseph Wheeler, Generał Major, U.S.V.
Federico Escario Generał brygady
Henry W. Lawton, Generał Major, U.S.V.
Ventura Fontán Podpułkownik Sztabu Generalnego
John D. Miley Porucznik, 2 Pułk Artylerii
Robert Mason Tłumacz"2.
W niedzielę 17 czerwca o godzinie 9.30 generał Toral wraz z oficerami sztabu wyjechał na spotkanie Shaftera. Amerykanie oczekiwali na skraju swych pozycji. W połowie drogi prowadzącej do Santiago, w pobliżu fortu Canosa, nastąpiło spotkanie stron. Shafterowi towarzyszli wszyscy dowódcy dywizji, brygad i pułków oraz oficerowie sztabu. Jak żartowali amerykańscy korespondenci prasowi, Shafeter po raz pierwszy ujrzał pozycje przeciwnika, które dotychczas były dla niego tylko kolorowymi liniami na mapach. Toral uroczyście oświadczył o kapitulacji załogi miasta oraz dywizji Santiago. Panował bardzo przyjazny nastrój, a obie strony prześcigały się w uprzejmościach. Do centrum miasta, poza świtami obu dowódców, wszedł tysiącosobowy oddział amerykański.
W południe, na centralnym placu, przed pałacem guber- natorskim odbyła się uroczystość spuszczenia flagi hiszpańskiej i podniesienia amerykańskiej. Orkiestry odegrały hymny narodowe, a bateria Caprona oddała 21 salw.
Przebieg uroczystości zakłócił korespondent „New York World", Sylvester Scovel, który pragnąc być na zdjęciu upamiętniającym podniesienie flagi nad pałacem wdrapał się na jego dach. Gdy Shafter się o tym dowiedział, polecił „zrzucić go stamtąd", co też żołnierze z ochotą uczynili.
2 Muller, op. cit., s. 144-145.
Wściekły Scovel, głośno krzycząc, podszedł do generała i chciał go uderzyć w twarz. Shafter zdążył się uchylić. Dalsze ciosy zablokowali adiutanci, którzy dopiero teraz zrozumieli, co się stało. Scovela odesłano do obozu i pozbawiono akredytacji. Przyglądający się całej scenie oficerowie hiszpańscy byli nieco zdziwieni obyczajami panującymi w armii amerykańskiej, lecz nie komentowali całego wydarzenia.
Równolegle z Santiago Amerykanie wkroczyli do zamku Morro i fortów na Socapie. Początkowo nie mogli uwierzyć, iż przekazano im całe uzbrojenie, pytając, gdzie ukryto inne działa i amunicję. Gdy wyjaśniono, iż artyleria, jaką dysponowano, to jedynie kilkanaście muzealnych dział i kilka nowoczesnych armat małego kalibru, oficerowie armii nie ukryli zadowolenia. Obawy i niechęć marynarki wojennej do ataku na zatokę okazały się całkowicie nieuzasadnione. Generał Shafter uzyskał doskonały argument w swym sporze z Sampsonem. Już po kapitulacji admirał domagał się prawa podpisania układu w imieniu marynarki wojennej. Shafter początkowo odwołał się w tej sprawie do Waszyngtonu, a następnie odmówił zgody, tłumacząc, iż podpisy złożyli jedynie pełnomocnicy obu stron. Odmówiono też zdecydownie przekazania flocie zdobytych w Santiago statków i kanonierki „Alvarado", twierdząc, iż stanowią one teraz własność armii. Stosunki między obu rodzajami sił zbrojnych pogorszyły się jeszcze bardziej. W następnych latach znalazło to oddźwięk na łamach prasy oraz w pamiętnikach i wspomnieniach dotyczących wojny.
Wojska hiszpańskie powoli opuszczały swe pozycje wokół miasta. Żołnierze składali broń w wyznaczonych miejscach i przechodzili do specjalnego obozu, jaki zbudowano dla nich na wzgórzach San Juan. Zgodnie z umową, Hiszpanie mieli zostać możliwie szybko przetransportowani do Europy. Departament Wojny nie dysponując włas-
nymi środkami transportu ogłosił przetarg wśród linii żeglugowych na przewiezienie żołnierzy hiszpańskich. Wspólna oferta angielskiej Cunard Line i niemieckiej Hamburg-American Line opiewająca na 1,3 miliona dolarów (110 dolarów za transport oficera i 55 za szeregowca) została przebita przez hiszpańską Transatlanticę, która zaoferowała usługi za 513 860 dolarów (55 za oficera i 20 za szeregowca). Ewakuacja przebiegła bardzo sprawnie. Pierwsi żołnierze odpłynęli 9 sierpnia, ostatni 17 września. Łącznie do Europy przewieziono 22 864 żołnierzy i oficerów. Według statystyk hiszpańskich podczas walk o Santiago poległo 17 oficerów i 107 szeregowych, 59 oficerówi 556 szeregowych zostało rannych, a 7 oficerów i 116 szeregowych wziętych do niewoli.
Największym przegranym podczas ostatnich dni kampanii byli powstańcy kubańscy. Shafter całkowicie wyeliminował ich z rokowań kapitulacyjnych, a nawet nie wpuścił do miasta na ceremonię jego przekazania. Generał García przez wszystkich został zignorowany. Odbiło się to niekorzystnie na przyszłych stosunkach amerykańsko-kubań- skich, mimo iż mianowany gubernatorem wyspy generał Wood (awans generalski otrzymał podczas trwania kampanii) dążył do rozładowania napięcia. García otrzymał nawet zaproszenie do odwiedzenia Stanów Zjednoczonych. Został tam z honorami przyjęty przez McKinleya. Kubański dowódca zmarł nagle, podczas pobytu w Waszyngtonie, w grudniu 1898 r. W chwili śmierci miał 71 lat.
Już po zakończeniu działań, kiedy wszyscy oczekiwali rozkazu powrotu do kraju, wśród wojsk amerykańskich doszło do wybuchu epidemii gorączki malarycznej. Pierwsze zachorowania nastąpiły już wcześniej, ale poważniejsze rozmiary epidemia przybrała w drugiej połowie lipca. Jak zwykle nikt nie był przygotowany na taki rozwój sytuacji. Brakowało nie tylko lekarzy i lekarstw, lecz nawet koców
i prześcieradeł dla chorych. Do własnych żołnierzy leżą. cych w szpitalach doszło ponad 2100 rannych i chorych Hiszpanów, którymi też trzeba było się zająć.
Wśród dowództwa wojsk amerykańskich panowało przekonanie, iż Murzyni, jako pochodzący z tropikalnych obszarów klimatycznych, są odporni na malarię i żółtą febrę. Shafter do pracy w szpitalach i pilnowania jeńców skierował więc pułki składające się z czarnych żołnierzy. Domagał się też przysłania z kraju czarnych pielęgniareki, o ile będzie można takich znaleźć, czarnych lekarzy. Rozwój wypadków na Kubie potwierdził, iż rasowe teorie odporności na choroby nie bardzo odpowiadały prawdzie. Gdy 24 pułk piechoty regularnej składający się z Murzynów został odkomenderowany do pracy w głównym szpitalu w Siboney, liczył 15 białych oficerów i 456 żołnierzy. Po niecałych dwóch miesiącach zaledwie 3 oficerów i 24 szeregowców nie przeszło przez gorączkę malaryczną. W najgorszym momencie w szpitalu leżało 241 żołnierzy przewidzianych teoretycznie do pracy w nim.
Do trzeciej dekady lipca sztab V korpusu niezbyt przejmował się epidemią. Nie informowano też szczegółowo Waszyngtonu o rozwoju sytuacji. Dopiero po zawieszeniu broni, gdy liczba przebywających w szpitalach gwałtownie się zwiększyła, Shafter zaczął domagać się pomocy medycznej i rozpoczęcia ewakuacji do kraju. Niewielką część
jednostek zabrał ze sobą generał Miles na podbój Puerto Rico. Większość jego sił stanowiły jednak pułki ochotnicze, przybyłe z nim 11 lipca z Florydy. Departament Wojny, nieświadomy początkowo sytuacji na wyspie, nie śpieszył się z ewakuacją ze względu na brak środków transportu i odpowiedniego miejsca wyładunku. Rozumiano, iż musi on znajdować się gdzieś na północy, poza zasięgiem klimatu, który sprzyja chorobom tropikalnym. Wśród żołnierzy powstała silna presja na opuszczenie Kuby przed spodziewanym atakiem żółtej febry. Szczególnie
ochotnicy z pułków zmobilizowanych na czas wojny zaczęli masowo wysyłać do swych lokalnych polityków prośby o przyśpieszenie powrotu jednostek.
Teodor Roosevelt w liście do swego przyjaciela senatora Henry Cabot Lodge'a w bardzo ostrych słowach opisywał dramatyczny rozwój sytuacji. Pierwsze interwencje kon- gresmanów i gubernatorów różnych stanów nie na wiele się jednak zdały. Atmosferę skandalu wywołały dopiero doniesienia prasowe o rejsie dwóch statków z rannymi i chorymi z Kuby. Nie zapewniono im ani wystarczającej opieki lekarskiej, ani nawet odpowiedniej ilości lekarstw. Wszystkie gazety ostro krytykowały Departament Wojnyi dowództwo korpusu za zaniedbania.
W końcu lipca epidemia gorączki malarycznej osiągała swój szczyt. 28 lipca w szpitalach znajdowało się 4270 żołnierzy, z których 3406 cierpiało na malarię. Dopiero wówczas Shafter rozpoczął gwałtowne interwencje, domagając się powrotu wojska do kraju. W Waszyngtonie obawiano się z jednej strony o bezpieczeństwo dużej liczby jeńców hiszpańskich, z drugiej zaś niektórzy członkowie Kongresu, lękając się wybuchu epidemii w swych stanach, oponowali przeciwko planom przywożenia chorych żołnierzy do portów leżących w ich dystryktach. Na Kubę przekazano więc sugestię, aby przenieść część wojsk w głąb lądu, na tereny położone wyżej, gdzie jak sądzono nie występuje żółta febra. Jednocześnie częste przenoszenie obozów miało zapobiegać rozszerzaniu się chorób. W praktyce oba pomysły okazały się całkowicie nierealne. Linia kolejowa prowadząca w góry została częściowo zniszczona, a sam teren przewidywany na nowy obóz był bardziej malaryczny niż okolice Santiago. Przenoszenie obozów również nie wchodziło w grę ze względu na przemęczenie żołnierzy. Jedyne co pozostawało do zrobienia to zaostrzenie przestrzegania higieny, ścisłe izolowanie chorych i poprawienie wyżywienia. W połowie
sierpnia kroki te przyniosły pewne efekty i ograniczenie liczby zachorowań.
Trzeciego sierpnia z inicjatywy Shaftera odbyła się narada dowódców dywizji i brygad, podczas której omawiano rozwój sytuacji. Uznając, iż interwencje w drodze służbowej nie przynoszą wystarczającego rezultatu, postanowiono przedstawić położenie opinii publicznej. Poproszono Roosevelta, aby jako najstarszy rangą oficer ochotnik opisał sytuację w formie listu do Shaftera, którego treść zostanie nieformalnie przekazana prasie. Jednocześnie zebrani oficerowie przygotują własną wersję listu, napisaną w bardziej umiarkowany sposób. Oba listy po dramatycznym przedstawieniu sytuacji i groźbie ogromnych strat w wyniku malarii i spodziewanego ataku żółtej febry zawierały konkluzję mówiącą o konieczności jak najszybszej ewakuacji do kraju. Zostały one przekazane Shafterowi, a następnie w „niejasnych okolicznościach" przedostały się do korespondenta Associated Press. 4 sierpnia znalazły się na czołówkach wszystkich gazet.
Prezydent McKinley był wyjątkowo niezadowolony z takiego obrotu sytuacji. Rozumiał, iż jego przeciwnicy polityczni mogą wykorzystywać w przyszłości błędy Departamentu Wojny do krytyki jego administracji. Obawiano się też, iż ujawnienie trudnego położenia wojsk na Kubie może negatywnie wpłynąć na toczące się w Waszyngtonie negocjacje dotyczące zawieszenia broni. Sekretarz wojny Alger ze swej strony już 2 sierpnia podpisał kontrakt z linią kolejową Long Island Railroad na przejęcie dużych terenów należących do niej w okolicach Montauk Point, na wschodnim skraju wyspy Long Island (około 170 kilometrów na wschód od Nowego Jorku). Miejsce to wydawało się dobrze odpowiadać potrzebom, miało dość chłodny klimat i było słabo zaludnione. Wkrótce jednak przekonano się o jego minusach.
Do Montauk Point prowadziła tylko jedna, wysłużona linia kolejowa, zupełnie nie odpowiadająca potrzebom ar- mii. Nie istniały też żadne budynki mogące zostać wykorzystane do zakwaterowania żołnierzy. Nie było zwłaszcza szpitala dla chorych. Departament Wojny starał się natychmiast rozpocząć prace budowlane, lecz lokalni robotnicy, wykorzystując sytuację, zastrajkowali domagając się wyższych stawek. Do budowy sprowadzono więc żołnierzy z Florydy. Wszystko to zajmowało dużo czasu. Budowa obozu, nazwanego imieniem pułkownika Wikoffa, który poniósł śmierć na San Juan, posuwała się więc bardzo powoli.
Krytyka i oburzenie opinii publicznej spowodowało, iż ewakuacja z Kuby zaczęła się już 7 sierpnia. Na pierwsze statki, jakie zdołano wysłać do Santiago, załadowano „zupełnie przypadkowo" dywizję kawalerii z pułkiem Roose- velta na czele. Gdy 14 sierpnia oddziały te wylądowały w Camp Wikoff, okazało się, że niewiele budynków jest gotowych i kilkudniową kwarantannę trzeba odbywać w bardzo złych warunkach. Przez łamy gazet przetoczyła się kolejna fala krytyki. Obóz wizytował sam prezydent McKinley oraz sekretarz wojny Alger. Na szczęście z biegiem czasu sytuację zdołano na tyle poprawić, iż powracający później żołnierze mieli już znacznie lepsze warunki. Dowództwo obozu przejął generał Wheeler. Początkowy bałagan i brak odpowiedniej opieki lekarskej spowodował, że aż 257 żołnierzy zmarło na choroby przywiezione z Kuby, już podczas pobytu w Camp Wikoff. Ewakuacja trwała przez cały sierpień i wrzesień. Formalnie V korpus rozwiązano 3 października, kiedy ostatni żołnierze przeszli kwarantannę i wracali do swych stałych garnizonów lub miejsc zamieszkania. Łącznie podczas kampanii kubańskiej straty armii amerykańskiej wyniosły 243 zabitychi 1445 rannych. 771 żołnierzy zmarło na skutek chorób tropikalnych.
ZAKOŃCZENIE
Równolegle z kampanią na Karaibach wojna amerykańsko- hiszpańska toczyła się na Dalekim Wschodzie. Filipiny, podobnie jak Kuba czy Puerto Rico, stanowiły pozostałość wspaniałego niegdyś imperium kolonialnego Madrytu. W drugiej połowie XIX wieku analogicznie jak w innych częściach państwa władza hiszpańska przechodziła tam głęboki kryzys. Jego efektem stał się wybuch w sierpniu 1896 r. powstania zbrojnego przeciwko panowaniu Hiszpanii. Urząd gubernatora Filipin sprawował wówczas generał Ramon Blanco. Zupełnie nie potrafił on zapanować nad sytuacją i szybko został odwołany. Na jego miejsce wysłano energicznego generała Camilo Polavieja. W krótkim stosunkowo czasie udało mu się znacznie osłabić siły Filipińczyków. Ze względu na brutalne metody prowadzenia wojny został jednak zdymisjowany wkrótce po sformowaniu liberalnego rządu Sagasty. Nowym gubernatorem mianowano generała Fernando Prima de Rivera. Wkrótce po przybyciu do Manili nawiązał on rozmowy z przywódcami powstania i przekonał ich do zaniechania walki oraz dobrowolnego opuszczenia archipelagu. W zamian za to otrzymali 800 tysięcy meksykańskich pesos. Gubernator miał też ogłosić amnestięi wypłacić ofiarom wojny dalsze 900 tysięcy pesos. To niecodzienne porozumienie zawarte 14 grudnia 1897 r. przeszło do historii jako układ z Biyakina-Bato.
Amerykanie w planach poświęconych spodziewanej wojnie z Hiszpanią przewidywali atak na okręty hiszpańskie
znajdujące się na wodach archipelagu filipińskiego. Zakładano, iż będzie to działanie pomocnicze i raczej jednostkowe. Nie rozważano podejmowania generalnego ataku na Filipiny. Już na początku roku 1898 amerykańska eskadra dalekowschodnia otrzymała polecenie przygotowania się na wypadek wybuchu wojny. Rozumiano, iż pierwszym zadaniem będzie atak na eskadrę hiszpańską znajdującą się w Zatoce Manilskiej. Flotą amerykańską dowodził przyjaciel Teodora Roosevelta, energiczny komandor George Dewey. Zgrupowanie jednostek, jakimi dysponował, nie było zbyt imponujące, zwłaszcza w porównaniu z flotą atlantycką, na wschodnim Pacyfiku stanowiło jednak realną siłę. Największym okrętem był flagowy krążownik pancerny „Olympia". Trzon stacjonującej w Hongkongu eskadry stanowiły lekkie krążowniki pan- cernopokładowe „Baltimore", „Raleigh", „Boston" oraz kanonierki „Petrel" i „Concord". Łącznie dysponowały one 53 działami dużego i średniego kalibru, w tym 10 kalibru 203 mm. Eskadrze towarzyszyło kilka okrętów pomocniczych. Dewey już od początku roku starał się zebrać maksymalnie dużo informacji o siłach przeciwnika. Wiadomości dostarczał mu konsul amerykański w Manili, Oscar F. Williams. Komandor wysłał też na archipelag własnych agentów, którzy pod pozorem działalności handlowej starali się poznać system obrony Manili oraz rozmieszczenie i stan techniczny okrętów hiszpańskich.
Dwudziestego piątego kwietnia Dewey otrzymał informację o wybuchu wojny i rozkaz natychmiastowego ataku na eskadrę hiszpańską. Komandor zdecydował poczekać jeszcze dwa dni u wybrzeży Chin na powrót konsula Williamsa, aby uzyskać od niego najnowsze informacje dotyczące przeciwnika. Spotkanie nastąpiło rano 27 kwietnia. Według Williamsa cała flota hiszpańska skoncentrowała się w Subic Bay, 48 kilometrów na północ od Zatoki Manilskiej. Miano tam oczekiwać na pojawienie się Amerykanów i pod osłoną
fortyfikacji nadbrzeżnych i min podjąć walkę. Dewey postanowił nie zwlekać ani chwili dłużej. O godzinie 14.00 okręty amerykańskie podniosły kotwice i obrały kurs na Filipiny.
Obroną archipelagu kierował generał Basilio Augustin. Zastąpił on tuż przed wybuchem wojny generała Prima de Rivera, który stracił zaufanie rządu madryckiego. Flotą wojenną dowodził admirał Patricio Montojo. Siły, jakimi dysponował, zdecydowanie ustępowały amerykańskim. Największymi jednostkami były dwa wysłużone, nieopan- cerzone krążowniki „Reina Cristina" i „Castilla”. Resztę stanowiły kanonierki i mniejsze okręty pomocnicze. Łącznie Hiszpanie dysponowali 37 działami średniego kalibru, w tym 7 kalibru 160 mm. Amerykański plan ataku na eskadrę filipińską nie stanowił tajemnicy. Przecieki na temat planowanej operacji dochodziły do Manili już od początku roku. W dniu wypłynięcia Deweya z wód chińskich konsul hiszpański z Hongkongu niezwłocznie poinformował o tym Augustiha i Montojo. Admirał miał kilka możliwości działań. W grę wchodziło skoncentrowanie wszystkich sił i przyjęcie bitwy z wykorzystaniem umocnień Manili lub portu i arsenału Cavite, lub też nadającej się doskonale do obrony Subic Bay. Inną możliwością było rozproszenie floty na wodach archipelagu bądź ukrycie całej eskadry w którymś z mniejszych portów i atakowanie Amerykanów z zaskoczenia. Ze względu na dużą przewagę przeciwnika dwie ostatnie opcje wydawały się najrozsądniejsze. Montojo nie uzyskał na taki plan zgody gubernatora Augustina, który domagał się, aby cała flota pozostała w pobliżu stolicy. Admirał podjął więc decyzję zajęcia pozycji w Subic Bay. Okręty opuściły Manilę 25 kwietnia. Po zawinięciu tam okazało się, iż z zaplanowanych prac fortyfikacyjnych prawie nic nie zostało wykonane. Nawet nowoczesne działa, które niedawno przysłano z metropolii, nie zostały osadzone na przygotowanych pozycjach. Nie
mogąc liczyć na wsparcie artylerii nadbrzeżnej, 29 kwietnia eskadra powróciła do Zatoki Manilskiej. Nie chcąc narażać ludności cywilnej stolicy, admirał podjął decyzję zajęcia pozycji na płytkich wodach przed arsenałem i portem Cavite. Broniące go baterie, przestarzałych niestety dział, miały zapewnić wsparcie podczas oczekiwanej bitwy. Wiedząc o zbliżaniu się okrętów przeciwnika, Montojo nie przedsięwziął żadnych specjalnych środków ostrożności, co więcej, on sam oraz część oficerów spędzała noc w oddalonej o kilkanaście kilometrów Manili.
Eskadra Dewey szybko zbliżała się do Filipin. 30 kwietnia okręty znalazły się w pobliżu Subic Bay. Po stwierdzeniu, iż nie ma tam jednostek hiszpańskich, Dewey rozkazał obranie kursu na Manilę. Pewną przeszkodę mogło stanowić samo wejście do zatoki. Broniły go baterie umieszczone na brzegach oraz na znajdujących się w pobliżu toru wodnego wyspach Corregidor, Caballo i El Fraile. Obawiano się również min. Dewey nie wierzył jednak w ich skuteczność. Nocą z 30 kwietnia na 1 maja eskadra amerykańska w szyku torowym weszła do zatoki. Baterie hiszpańskie zamilkły po oddaniu zaledwie kilku salw.
Pierwszego maja o godzinie 5.40 okręty Deweya rozpoczęły bombardowanie jednostek hiszpańskich. Przewaga ognia Amerykanów okazała się ogromna. Liczne pociski zaczęły eksplodować na nieopancerzonych pokładach okrętów hiszpańskich, powodując pożary i duże straty w ludziach. Starając się odwrócić niekorzystny rozwój bitwy, Montojo rozkazał podjęcie przez krążownik „Reina Cristina" próby staranowania „Olympii". Zakończyła się ona tragicznie dla flagowego okrętu admirała. W decydu
jącej chwili skupił się na nim ogień całej eskadry amerykańskiej. Aby nie dopuścić do wybuchu magazynów z amunicją, załoga otworzyła zawory denne, zatapiając krążownik. O godzinie 7.30, po wykonaniu pięciu nawrotów, Dewey rozkazał przerwać ogień. Mylnie poinfor
mowano go, iż amunicja jest już na wyczerpaniu. Wykorzystując bezpieczny moment, zdewastowane okręty hiszpańskie wycofały się poza arsenał i na płytkiej wodzie otworzyły zawory denne. Osadzenie na mieliźnie uchroniło
je od zdobycia przez Amerykanów. O godzinie 11.16 Dewey ponownie zaatakował. Zatopiono ostatni prowadzący ogień okręt „Don Antonio de Ulloa" oraz ostrzelano arsenał i nadbrzeżne baterie. O godzinie 12.15 Hiszpanie wywiesili nad Cavite białą flagę. Dewey nakazał zaprzestanie ognia. Podczas bitwy Amerykanie ponieśli minimalne straty, rannych zostało zaledwie 9 marynarzy. Hiszpanie stracili 161 zabitych i 210 rannych (wśród nich admirałMontojo).
Bitwa z Zatoce Manilskiej zakończyła się całkowitym zniszczeniem hiszpańskiej eskadry dalekowschodniej. Ponieważ Dewey wydał rozkaz przecięcia kabla telegraficz- cznego łączącego Manilę z Hongkongiem, informacjao zwycięstwie dotarła do Waszyngtonu z opóźnieniem. Gdy pierwsze wiadomości o bitwie zostały potwierdzone, w Stanach Zjednoczonych nastąpił wybuch optymizmu. Komandor Dewey stał się bohaterem narodowym. Otrzymał natychmiast awans admiralski. Z drugiej strony nawet wśród członków administracji czy Kongresu mało kto orientował się, gdzie położone są Filipiny i jakie rzeczywiste znaczenie dla przebiegu wojny i dalszej polityki państwa ma sukces Deweya.
Amerykanie rozważali, co robić dalej? Admirał nie miał wystarczających sił, aby zdobyć i utrzymać Manilę. 2 maja umieścił jedynie własną załogę w zdobytym Cavite. Od tego momentu służyło ono jako baza dla sił amerykańskich na wodach filipińskich. Wkrótce po bitwie sytuacja na archipelagu znacznie się zaostrzyła z powodu pojawienia się niemieckich okrętów wojennych. Niejasne zamiary Berlina spowodowały, iż obawiano się nawet wybuchu otwartego konfliktu.
Tymczasem w Waszyngtonie trwały narady w kwestii dalszych działań na Dalekim Wschodzie. Wiedziano, że na odsiecz Filipinom ma wyruszyć eskadra admirała Manuela de la Cámara składająca się z kończących właśnie remonty pancernika „Pelayo" i krążownika pancernego „Carlos V". Gdyby udało im się dotrzeć na Filipiny, zespół Deweya znalazłby się w poważnym niebezpieczeństwie. Zwłaszcza iż praktycznie cała flota amerykańska zaangażowana była na Karaibach. Na pomoc wysłano wszystkie jednostki, jakimi dysponowano, nie było jednak pewne, czy zdołają one dotrzeć na archipelag szybciej niż Cámara. Dopiero rozbicie eskadry Cervery rozwiązało sytuaąę. Hiszpanie musieli zawrócić, aby bronić Półwyspu Pirenejskiego przed możliwym atakiem.
Już 3 maja generał Miles podjął pierwszą decyzję o wysłaniu na Filipiny oddziałów armii. 12 maja prezydent McKinley mianował generała Wesleya Merritta dowódcą sił ekspedycyjnych. Ich koncentracja miała nastąpić w San Francisco. Ustalono, że korpus ekspedycyjny będzie liczył około 11 tysięcy żołnierzy, w tym dwie trzecie z pułków ochotniczych. 19 maja McKinley podpisał oficjalny rozkaz operacyjny. Głównym zadaniem Merritta miało być opanowanie Manili, pokonanie wojsk hiszpańskich i zapewnienie bezpieczeństwa mieszkańcom archipelagu. Sześć dni później z San Francisco wypłynął pierwszy transport 2491 żołnierzy, pod dowództwem generała Thomasa M. Andersona. Po drodze zajęto hiszpańską wyspę Guam. Jej 60- -osobowa załoga nie wiedziała nawet o wybuchu wojny. W tym samym czasie Kongres Stanów Zjednoczonych przyjął uchwałę o aneksji Hawajów (7 lipca 1898). Doskonale chroniło to drogi komunikacyjne pomiędzy kontynentem amerykańskim a Filipinami.
Na Filipinach tymczasem Hiszpanie szykowali się do obrony. Generał Augustin dysponował łącznie około 26 tysiącami żołnierzy regularnej armii oraz 14 tysiącami
lokalnej milicji. 23 tysiące żołnierzy stacjonowało w różnych punktach głównej wyspy Luzon. Spośród nich 9 tysięcy przebywało w Manili. Wobec zagrożenia stolicy generał ściągnął jeszcze 4 tysiące żołnierzy, pozostawiając jednak wszystkie garnizony prowincjonalne. Rozbicie floty hiszpańskiej wywołało bardzo silny oddźwięk wśród Filipińczyków. Natychmiast odżył ruch niepodległościowy. 19 maja w Cavite wylądował legendarny przywódca powstania Emilio Aguinaldo. Amerykanie przywieźli go z Hongkongu oczekując, iż oddziały powstańców pomogą w walce z Hiszpanami. Aguinaldo sądził jednak, że jego siły nie są potrzebne tylko do wojny z Hiszpanami, lecz również stanowią zalążek przyszłej armii niepodległych Filipin oraz iż będzie uznany za przywódcę niepodległego kraju. W istocie Aguinaldo udało się bardzo szybko zorganizować wojska i otoczyć częściowo Manilę (koniec maja). Jednocześnie powołał on własny rząd i rozpoczął stopniową likwidację rozproszonych garnizonów hiszpańskich. Na jego stronę przeszły masowo zorganizowane przez Augustina ochotnicze milicje lokalne. Do końca czerwca Filipińczycy opanowali praktycznie teren całego kraju z wyjątkiem Manili i tych nielicznych garnizonów, które postanowiły się bronić. 1 lipca Aguinaldo ogłosił się prezydentem rewolucyjnej Republiki Filipin.
Dla Amerykanów sytuacja przybrała dość niekorzystny obrót. Musieli chwilowo liczyć się z aspiracjami Filipińczyków, nie chcąc jednocześnie przesądzać przyszłego losu archipelagu. 30 czerwca w Cavite wylądował pierwszy transport wojsk generała Andersona. Kolejne dwa dotarły 17 i 25 lipca. Właściwie od początku stosunki generałów amerykańskich z Aguinaldo układały się źle. Ten ostatni pozostawał przekonany, że obecność amerykańskich oddziałów lądowych jest zupełnie zbędna i do zdobycia stolicy wystarczą jego siły, wsparte ogniem dział okrętów Deweya. Amerykanie zaś nie chcieli podejmować dyskusji
o uznaniu niepodległości kraju i z biegiem czasu zaczęli dążyć do izolacji Filipińczyków.
Współpraca pomiędzy „sojusznikami" stawała się coraz bardziej problematyczna. Ponieważ oddziały Aguinaldo otaczały Manilę, generał Merritt niemalże fortelem skłonił
jednego z lokalnych dowódców, aby ten cofnął nieco swoje siły i otworzył w ten sposób drogę do twierdzy. Amerykanie obsadzili nadbrzeżny odcinek na południe od Manilii. Kilkakrotnie doszło z obrońcami do gwałtownych wymian ognia. 31 lipca zginęło 10 żołnierzy, a 33 zostało rannych. Podczas kolejnych starć poległo dalszych 5 Amerykanów, a 10 odniosło rany. Straty Hiszpanów okazały się mniejsze. W tym momencie nastąpiła kolejna zmiana dowództwa hiszpańskiego. Rząd w Madrycie nie chciał dopuścić do upadku miasta przed zakończeniem rokowań pokojowych, mając nadzieję, iż w ten sposób uratuje archipelag dla królestwa. Generała Augustińa, którego słusznie podejrzewano o nastawienie kapitulacyjne, zmienił generał Fermin Jaudenes. Otrzymał on rozkaz stawiania oporu do końca posiadanych możliwości.
W istocie jednak Jaudenes również myślał o zakończeniu walk. Dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że na żadną pomoc nie można liczyć. Przewaga artylerii eskadry De- weya była tak ogromna, iż w wypadku bombardowania miasta poniosłoby ono ogromne straty. Dlatego też Jaudenes kontynuował poufne rokowania z Deweyem. Admirał odniósł wrażenie, że Hiszpanie poszukują honorowego rozwiązania pozwalającego im zachować twarz, a jednocześnie złożyć broń i powrócić bezpiecznie do Europy. Po kilku dniach negocjacji prowadzonych za pośrednictwem konsula belgijskiego Edouarda Andre uzgodniono, iż garnizon skapituluje przed Amerykanami po tym, jak ostrzelają i zaatakują oni jeden z fortów broniących miasta. Znakiem kapitulacji miała być biała flaga wywieszona na jednym z bastionów. Porozumienie opierało się wyłącznie
na ustnym zapewnieniu Jáudenesa. Nie było żadnego dokumentu potwierdzającego jego istnienie. Plan otoczono ścisłą tajemnicą, nie wiedziała o nim nawet większość dowódców przygotowujących natarcie na miasto.
Siódmego sierpnia generał Merritt oznajmił o gotowości do podjęcia natarcia. Jego termin ustalono na 10 sierpnia. W ostatniej chwili przesunięto go o trzy dni - na 13 sierpnia. W tym dniu o godzinie 9.35 eskadra Deweya rozpoczęła ostrzał fortu San Antonio, znajdującego się przed pozycjami zajętymi przez korpus Merritta. Po godzinie do ataku ruszyła piechota. Hiszpanie nie stawiali poważniejszego oporu, w niektórych miejscach doszło jednak do intensywnej wymiany ognia. Po przerwaniu ostrzału okręty amerykańskie skierowały się do portu w Manili z żądaniem kapitulacji. O godzinie 11.20 admirał Dewey jako pierwszy miał zauważyć białą flagę wywieszoną w umówionym wcześniej miejscu. Dopiero o godzinie 13.30 udało się przerwać walki w odleglejszych miejscach frontu. Łącznie straty amerykańskie wyniosły 5 zabitych i 38 rannych. Hiszpanie ponieśli mniejsze ofiary. Aby nie wpuścić do miasta powstańców, wyokrętowano natychmiast przygotowany zawczasu oddział piechoty. Obsadził on wszystkie pozycje, przez które Filipińczycy mogli próbować dostać się do Manili.
O godzinie 17.43 rozpoczęła się uroczysta ceremonia opuszczenia flagi hiszpańskiej i wciągnięcia na maszt amerykańskiej. Dopiero trzy dni później, 16 sierpnia, do Manili dotarła informacja, iż jeden dzień przed szturmem- 12 sierpnia, w Waszyngtonie podpisano porozumienieo zawieszeniu broni. Atak i zdobycie stolicy Filipin nastąpiło więc już w momencie obowiązywania porozumieniao zaprzestaniu walk. O przyszłości archipelagu miała zadecydować przyszła konferencja pokojowa.
Najbardziej upokorzeni takim rozwojem wydarzeń byli oczywiście Filipińczycy. Aguinaldo zrozumiał ostatecznie,
iż jego cele, oraz cele Amerykanów rozmijają się całkowicie. Wkrótce doszło do pierwszych starć pomiędzy wojskami obu stron. W ciągu kilku miesięcy przerodziły się one w otwartą wojnę. Przez ponad trzy lata Amerykanie nie mogli opanować kraju. Kosztem o wiele większych ofiar niż podczas wojny z Hiszpanią dopiero w 1902 r. udało się rozbić powstańców i pojmać kierującego walką Aguinaldo. Przez kolejnych 40 lat władzę na Filipinach sprawowali gubernatorzy amerykańscy. W latach trzydziestych przyjęto plan autonomii archipelagu, stopniowego przekazania administracji w ręce Filipińczyków oraz określono ostateczną datę ogłoszenia niepodległości. Druga wojna światowa nie wpłynęła na zmianę ustalonego harmonogramu. 4 lipca 1946 r., w 48 lat po zwycięstwie Amerykanów nad Hiszpanami, Filipiny uzyskały niepodległość.
Po zakończeniu walk na Kubie Departament Wojny wyraził zgodę na rozpoczęcie ataku na Puerto Rico. Generał Miles już 21 lipca wypłynął z Guantanamo wraz z 3415 oficerami i żołnierzami. Desant na wyspę planowany był od początku wojny, tylko niespodziewane kłopoty pod Santiago wpłynęły na opóźnienie operacji. Według założeń Milesa reszta wojsk przewidzianych do zdobycia Puerto Rico miała dołączyć do sił głównych już w samym pobliżu wyspy. Wsparcie ogniowe zapewniał pancernik „Massachusetts". Ponieważ wymiana depesz pomiędzy Milesemi Departamentem Wojny w Waszyngtonie odbywała się za pośrednictwem międzynarodowych kabli telegraficznych, Hiszpanie dowiedzieli się o planowanym desancie i jego prawdopodobnym miejscu. Zakładano, iż nastąpi on z północnej strony wyspy, gdzieś niedaleko stolicy San Juan. Tam też skoncentrowały się główne siły obrońców. Łącznie na Puerto Rico znajdowało się 8233 żołnierzy hiszpańskich jednostek regularnych oraz ponad 9 tysięcy lokalnej milicji. Na wyspie nie było poważniejszych ru
chów separatystycznych. Od początku 1898 r. wprowadzono w życie dość szeroki samorząd wewnętrzny.
Miles, wiedząc o przygotowaniach przeciwnika, postanowił całkowicie zmienić plan i na miejsce lądowania wybrać południowy brzeg wyspy w okolicach niewielkiego portu Guánica niedaleko miasta Ponce. 25 lipca rozpoczęła się operacja desantowa. Amerykanie nie napotkali prawie żadnego oporu. W porcie zdobyto kilkanaście barek i małych holowników, co znakomicie ułatwiło wyładunek żołnierzy i sprzętu. Generał Miles jako jeden z pierwszych znalazł się na lądzie. Cała operacja została przeprowadzona o wiele sprawniej niż pod Santiago, mimo iż większość sił stanowiły niedoświadczone pułki ochotnicze. Hiszpanie bardzo szybko wycofali się w głąb wyspy. Wkrótce nadpłynęły nowe statki transportowe wiozące posiłki z kraju. Miles dysponował łącznie ponad 15 tysiącami żołnierzy. W wolnym tempie rozpoczęli oni zajmowanie terenów położonych na północ, wschód i zachód od miejsca lądowania. Głównodowodzący starał się dokładnie planować wszystkie operacje i minimalizować ewentualne straty. Okazało się to tym łatwiejsze, że obrońcy stawiali ograniczony opór, unikając bardziej zdecydowanych starć.
W literaturze historycznej toczy się debata na temat zasadności przeprowadzenia desantu na południowym skraju wyspy. Krytycy podkreślali, iż gdyby Hiszpanie zdecydowali się bronić, wówczas górzysty teren bardzo ułatwiłby im zadanie. Nawet obrona prymitywnych fortów w rodzaju tego z El Caney mogła na wiele dni zatrzymać posuwanie się naprzód, nie mówiąc już o ewentualnych stratach. Po drugie, lądując w pobliżu San Juan wojska inwazyjne zawsze mogły liczyć na wsparcie floty wojennej, co było oczywiście niemożliwe w głębi kraju. Historyk amerykański, Walter Millis, wysunął nawet teorię, że Miles celowo wybrał lądowanie na południu, aby z tej strony dotrzeć do stolicy i pozbawić flotę możliwości przypisania
sobie zasług pokonania Hiszpanów. Sam generał mówiło chęci zaskoczenia przeciwnika i konieczności zademonstrowania mieszkańcom wyspy potęgi własnych wojsk (marsz od południa stanowił najlepszy tego sposób). Krytycy Milesa argumentowali, iż gdyby garnizon hiszpański wykazał większą wolę walki, niezbyt przemyślana decyzja generała mogła kosztować wiele ofiar i czasu. Jego obrońcy przekonywali, że pomyślny przebieg kampanii pozostawał zasługą doskonałego planu i stanowczości we wprowadzaniu go w życie.
Zgodnie z planem pułki amerykńskie wolno posuwały się we wszystkich kierunkach. Podzielono je na cztery kolumny, które zajmowały pozycje wzdłuż głównych dróg. Rzadko dochodziło do starć z Hiszpanami, których oddziały zostały skoncentrowane w okolicach San Juan. Największa potyczka rozegrała się 9 sierpnia koło miasteczka Coamo. 6 Amerykanów zostało w niej rannych. Hiszpanie stracili 6 zabitych i ponad 30 rannych. Generalnie jednak cała wyprawa zyskała sławę pikniku. Jedyną zagadką pozostawało pytanie, czy oddziały amerykańskie dotrą do stolicy wyspy przed zawieszeniem broni, czy też nie. Okazało się, że gdy 12 sierpnia nadeszła z Waszyngtonu wiadomość o podpisaniu układu o przerwaniu działań, dzielił je od San Juan jeszcze dystans kilkudziesięciu kilometrów.
Pierwsze próby podjęcia mediacji pomiędzy Hiszpanią a Stanami Zjednoczonymi podjęli Brytyjczycy jeszcze w ma
ju. Nie przyniosły one powodzenia. Obie strony konfliktu nie były gotowe do rozmów. Dopiero 3 czerwca sekretarz stanu William Day przesłał ambasadorowi w Londynie, Johnowi Hay, informację na temat możliwych warunków zawieszenia broni, nakreślonych osobiście przez prezydenta McKinleya. Obejmowały one:
1. Żądanie bezzwłocznej ewakuacji Kuby przez Hiszpanów i przekazania jej administracji amerykańskiej do czasu powstania stabilnego miejscowego rządu;
2. Ustąpienie Puerto Rico jako zadośćuczynienie za szkody i straty poniesione na Kubie przez obywateli amerykańskich (inne roszczenia finansowe miały nie być zgłaszane);
3. Przekazanie jednej z wysp archipelagu Marianów, najprawdopodobniej Guam;
4. Filipiny mogą pozostać we władaniu Hiszpanii pod warunkiem oddania Stanom Zjednoczonym dowolnie wybranego przez nie portu.
Propozycje McKinleya dotarły do Madrytu za pośrednictwem Londynu i Wiednia. Nie spotkały się one z zainteresowaniem czy aprobatą. Dopiero w połowie lipca sytuacja uległa zmianie. Klęski ponoszone w wojnie skłoniły rząd hiszpański do przejęcia inicjatywy. 14 lipca premier Sagasta rozwiązał Kortezy, zawiesił prawa obywatelskiei wyraził zgodę na podjęcie rokowań. Dwa pierwsze posunięcia miały służyć sparaliżowaniu ewentualnej krytyki negocjacji kapitulacyjnych. Jednocześnie nowym ministrem spraw zagranicznych został Juan Almodovar del Rio, który zastąpił niechętnego rokowaniom Pio Gullon.
Osiemnastego lipca ambasador hiszpański w Paryżu, Fernando Leon y Castillo, otrzymał polecenie zwrócenia się z prośbą do rządu francuskiego o podjęcie mediacjii reprezentowania interesów hiszpańskich w Waszyngtonie. Spełnienie tego pilnego polecenia zajęło ambasadorowi niespodziewanie dużo czasu. Okazało się, iż prezydent Republiki Francuskiej przebywa poza Paryżem i nie można się z nim skontaktować. Minister spraw zagranicznych był chory i nie przyjmował żadnych gości. Dopiero 22 lipca wyjaśniono niezbędne szczegóły i przesłano ambasadorowi francuskiemu w Waszyngtonie, Julesowi Cambon, stosowne polecenia. Najważniejszy dokument - list królowej regentki Marii Krystyny do prezydenta McKinleya, zawierający propozycję podjęcia rozmów pokojowych - przesłano z Madrytu zaszyfrowany. W Waszyngtonie nie
znano odpowiedniego kodu. Oznaczało to konieczność ściągnięcia z Montrealu książki kodowej i odszyfrowanie pisma.
W efekcie wszystkich opóźnień ambasador Cambon mógł rozpocząć rozmowy dopiero 26 lipca. Prezydent McKinley osobiście podejmował wszystkie istotniejsze decyzje. Jedyną kwestią wątpliwą pozostawała sprawa przyszłości Filipin. W samej administracji zdania okazały się podzielone. Prezydent nie był do końca zdecydowany, jak ma postąpić. 30 lipca Hiszpanom przekazano warunki amerykańskie. Okazały się one bardzo zbieżne z poprzednimi propozycjami z początku czerwca. Stany Zjednoczone domagały się Puerto Rico i Guam oraz ewakuacji Kubyi akceptacji dla jej przyszłej niepodległości. W sprawie Filipin mówiono o okupacji portu i odłożeniu decyzji do konferencji pokojowej. Cambon próbował uzyskać złagodzenie warunków. Niewiele jednak uzyskał. Jedyne, na co zgodzili się Amerykanie, to wybranie Paryża na miejsce konferencji oraz niedopuszczenie Filipińczyków do rokowań. Nie zaakceptowano propozycji natychmiastowego wstrzymania ognia na wszystkich frontach. Hiszpanie starali się jeszcze „ratować" Puerto Rico, lecz nie osiągnęli powodzenia. Na złagodzenie warunków nie wpłynęło nawet opublikowanie 4 sierpnia listów Roosevelta i dowódców V korpusu, ujawniających dramatyczne położenie pod Santiago.
Ostatnią próbą wywalczenia lepszych postanowień stało się stwierdzenie rządu madryckiego, iż konstytucja nie pozwala mu na ewakuację terenów kontrolowanych de
facto przez podległe mu oddziały przed podpisaniem układu pokojowego (chodziło o Manilę). Reakcja McKinleya była jednak zdecydowana. 10 sierpnia Cambonowi przekazano w formie ultimatum tekst porozumienia rozejmowe- go. Zawierało ono prawie dokładne powtórzenie propozycji z 30 lipca. Ambasador francuski w liście do Almodova-
ra stwierdził, iż jego zdaniem nie ma już pola do manewrui jeśli Hiszpanie istotnie chcą zakończyć działania wojenne, powinni przyjąć tekst amerykański. Sagasta zwołał na11 sierpnia posiedzenie rządu, podczas którego formalnie zaaprobowano porozumienie. Cambon otrzymał pełnomocnictwa do jego podpisania.
W piątek, 12 sierpnia o godzinie 16.30, w Białym Domu został podpisany przez prezydenta McKinleya i reprezentującego Hiszpanię ambasadora francuskiego Jule- sa Cambona protokół określający warunki przyszłego układu pokojowego i kończący działania zbrojne. Po ponad 3,5 miesiącach wojna została zakończona, rozpoczynały się zmagania dyplomatyczne dotyczące układu pokojowego.
McKinley ogłosił 26 sierpnia skład delegacji na konferencję pokojową. Na jej czele stanął sekretarz stanu William Day. Asystować mu mieli Whitelaw Reid, były ambasador USA w Paryżu, ówcześnie wydawca „New York Tribune" oraz trzech senatorów: Cushman K. David, republikanin z Minnesoty, William P. Frye, republikanin z Maine, i George Gray, demokrata z Delaware. Obaj republikanie byli zwolennikami teorii ekspansjonistycz- nych. Gray pozostawał im przeciwny. 16 września prezydent przekazał list zawierający omówienie najważniejszych postulatów. Jako minimum dotyczące Filipin określono przejęcie kontroli nad wyspą Luzon. Maksimum żądań nie zostało nakreślone. Znamionowało to dość istotną zmianę w myśleniu prezydenta. Wydaje się, iż duży wpływ na to miała podróż, jaką McKinley odbył w październiku po stanach Środkowego Zachodu. Euforia zwycięstwa udzieliła się większości jego rozmówców. Niechętnie przyjmowano sugestie wycofania się z zajętych już terenów. Delegaci amerykańscy przybyli do Paryża 26 września.
Hiszpanię podczas rokowań reprezentowali politycy rządzącej partii liberalnej oraz zawodowi dyplomaci. Premierowi Sagaście nie udało się nakłonić do współpracy kon
serwatystów, którzy już od połowy czerwca konsekwentnie obarczali rząd winą za porażki wojenne. Na czele delegacji stanął więc sędziwy Eugenio Montero Rios. Wspierali go dwaj znani politycy liberalni Buenaventura Abarzuza i Jose Garnica y Diaz oraz ambasador Hiszpanii w Belgii Wenceslao Ramírez de Villaurrutia y Villaurrutia. Ekspertem wojskowym delegacji został generał Rafael Cerero y Sáenz. Nieformalnie w debatach uczestniczył również ambasador hiszpański w Paryżu Leon y Castillo.
Rozmowy rozpoczęły się w siedzibie francuskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych 1 października. Pierwszą kwestią, jaka została podniesiona przez delegację hiszpańską, była sprawa długów kubańskich. Według szacunków Madrytu długi wobec metropolii sięgały astronomicznej kwoty 400 milionów dolarów. Aneksja wyspy przez Stany Zjednoczone lub włączenie jej w innej formie w ich obręb państwowy stwarzało możliwość uzyskania choć częściowej spłaty zaległych sum. Powstanie niepodległego państwa kubańskiego automatycznie zamykało możliwość uzyskania rekompensaty. Dyskusje poświęcone temu tematowi zdominowały obrady konferencji w październiku. W efekcie Hiszpanie nie uzyskali niczego.
Prezydent McKinley przesłał do Daya 26 października polecenie domagania się przekazania Stanom Zjednoczonym całego terytorium Filipin. Sekretarz stanu oznajmiło tym zaskoczonym Hiszpanom podczas sesji 31 października. Żądanie Amerykanów wywołało konsternację. Nawet londyński „Times" krytykował ich stanowisko. W samych Stanach Zjednoczonych przeciwko aneksji archipelagu z furią wystąpił „New York World" Pulitzera. 19 listopada, w Bostonie, grupa wpływowych polityków i przemysłowców zawiązała Anti-Imperialist League kwestionującą celowość zamorskich podbojów i udziału w kolonialnych konfliktach. Za aneksją opowiedział się generał Merritt, który przybył do Paryża jako ekspert do
spraw filipińskich. Rokowania znalazły się w głębokim impasie. Z pomysłem jego przezwyciężenia wystąpił senator Frye, który zaproponował przekazanie Hiszpanom 10 do 20 milionów dolarów jako rekompensatę za utracone zyski z Filipin. Stopniowo pomysł Frye'a zaakceptowali pozostali członkowie komisji i co ważniejsze prezydent McKinley. 21 listopada propozycja 20 milionów została oficjalnie przedstawiona stronie hiszpańskiej. Reprezentanci rządu madryckiego otrzymali ją w formie ultimatum. Musieli udzielić odpowiedzi do 28 listopada. Rząd Sagasty, nie widząc innego wyjścia, podjął decyzję przyjęcia warunków. Montero Rfos odczytał, łamiącym się głosem, zgodę swego rządu na wymuszoną transakcję. Wówczas pozostawało już tylko opracowanie ostatecznej wersji układu. Negocjatorzy obu stron potrzebowali na to kilku dni.
W czasie gdy w Paryżu trwały negocjacje, w Stanach Zjednoczonych odbyły się wybory do Izby Reprezentantów i jednej trzeciej składu Senatu, o które cały czas tak bardzo martwił się McKinley. Republikanie stracili co prawda kilka miejsc w Izbie, utrzymali jednak bezpieczną większość. Analogicznie wybory do Senatu nie przyniosły znaczących zmian. Jednocześnie z wyborami kongresowymi stan Nowy Jork dokonał wyboru nowego gubernatora. Jednym z kandydatów był Teodor Roosevelt. Mimo ograniczonego czasu na kampanię, sława bohatera spod Santiago przyniosła mu zaskakujące zwycięstwo. Jak się miało okazać później, gubernatura Nowego Jorku stanowiła tylko wstęp do dalszej kariery. W 1900 r. Roosevelt otrzymał nominację na stanowisko wiceprezydentai wspólnie z McKinleyem wygrał wybory. Śmierć tego ostatniego 14 września 1901 r. (zastrzelonego przez anarchistę polskiego pochodzenia Leona Czołgosza), zaledwie w kilka miesięcy po rozpoczęciu drugiej kadencji, niespodziewanie uczyniła Roosevlta prezydentem Stanów
Zjednoczonych. Sprawował on najwyższy urząd do roku 1909.
Ostateczny tekst układu pokojowego był gotowy 7 grudnia. Dzień później rząd hiszpański i królowa regentka Maria Krystyna wyrazili formalną zgodę na jego przyjęcie. Uroczystą ceremonię podpisania zorganizowano 10 grudnia o godzinie 20.00. Wojna została zakończona.
Wbrew pozorom nie oznaczało to jednak zakończenia kontrowersji z nią związanych. W obu państwach istniała silna opozycja sprzeciwiająca się ratyfikacji traktatu. Według konstytucji amerykańskiej do ratyfikacji wymagana jest większość dwóch trzecich głosów Senatu. Decydujące głosowanie odbyło się 6 lutego 1899 r. McKinley i popierający go ekspansjoniści prowadzili długą walkę, aby przekonać wahających się senatorów. Ostateczny wynik głosowania wynosił 57 za i 27 przeciw. Zaledwie dwa głosy ponad wymagane minimum.
W Hiszpanii wynik głosowania w Kortezach wynosił 120 za i 118 przeciw, co stanowiło za małą różnicę, aby legalnie ratyfikować układ. Inicjatywę przejęła wówczas królowa regentka, która rozumiejąc, iż nie ma praktycznie alternatywy, ratyfikowała pokój paryski 19 marca mocą swego postanowienia. Ceremonię wymiany dokumentów ratyfikacyjnych zorganizowano w Waszyngtonie 11 kwietnia 1899 r. Z prawnego punktu widzenia, wojna amery- kańsko-hiszpańska zakończyła się. Faktycznie jednak na Filipinach działania zbrojne, teraz już pomiędzy Amerykanami a Filipińczykami, trwały jeszcze ponad trzy lata. Na Kubie władzę sprawował amerykański gubernator, którym został generał Wood, były dowódca pułku „Rough Riders". Oceny jego rządów przez Kubańczyków i Amerykanów różnią się zasadniczo. W 1902 r. Wood po przyjęciu konstytucji i demokratycznych wyborach przekazał Kubańczykom władzę. Nie uchroniło to wyspy przed dalszymi wstrząsami politycznymi. Jeszcze raz potwierdziło
się, iż mechaniczne przenoszenie wzorcy anglosaskich do społeczeństw latynoskich nie zapewnia automatycznie sukcesu demokracji.
W Hiszpanii szok wywołany klęską wojenną rychło spowodował upadek liberalnych rządów Sagasty. Na stanowisku premiera zastąpił go konserwatysta Francisco Silvela. Usiłował on wprowadzić w życie pewne reformy, ich efekty okazały się jednak bardzo znikome. W Madrycie odbyły się rozprawy przeciwko wszystkim dowódcom armii i marynarki wojennej. Ujawniły one rozmiar rozkładu sił zbrojnych. Właściwie tylko generał Polavieja zdołał zachować twarz i będąc członkiem przyszłych rządów starał się przeprowadzić modernizację armii. Brytyjski premier, lord Robert Salisbury określił Hiszpanię jako „chorego człowieka Zachodniej Europy". Wydaje się, iż w tym stwierdzeniu było wiele racji.
W Stanach Zjednoczonych kontrowersje dotyczące przebiegu wojny toczyły się jeszcze przez kilka lat. 26 września 1898 r. prezydent McKinley powołał specjalną komisję z przemysłowcem i właścicielem linii kolejowych Grenville M. Dodgem na czele, do zbadania zarzutów odnośnie pracy Departamentu Wojny. Komisja Dodge'a nie stwierdziła korupcji czy świadomego zaniedbania obowiązków. Skrytykowała jednak chaos i nieudolność działań. Po ogłoszeniu raportu Dodge'a Algerowi nie pozostawało nic innego, jak wycofać się z życia politycznego. Głębsze reformy wprowadzono w życie po kilku latach. W 1903 r. ówczesny sekretarz wojny, Elihu Root, doprowadził do powołania Sztabu Generalnego oraz przyjęcia przez Kongres ustawy o milicjach stanowych, kładącej kres wypaczeniom. Marynarka wojenna również nie uchroniła się od polemik. Najgłośniejszy konflikt wybuchł pomiędzy admirałem Sampsonem i komandorem Schleyem. Dotyczył oczywiście kwestii dowodzenia w bitwie z eskadrą Cervery. Sprawa trafiła nawet do sądu, który przyznał rację Sampsonowi.
Generalnie kampania o Santiago weszła do legendy amerykańskiej jako symbol bohaterstwa żołnierzy i nieudolności części dowódców. Nazwy pól bitewnych San Juan, El Caney czy Manila na trwałe zajęły zaszczytne miejsca w panteonie chwały obok takich nazw jak York- town, Alamo, Gettysburg, Guadalcanal, Iwo Jima, Pusan, Da Nang czy ostatnio Kuwejt.
ANEKSY
ANEKS 1
WOJSKA AMERYKAŃSKIE W BITWIE O SANTIAGO.
V Korpus - generał William R. Shafter
1 dywizja piechoty - generał Jacob F. Kent
1 brygada - generał Hamilton S. Hawkins6 pułk piechoty16 pułk piechoty71 nowojorski ochotniczy pułk piechoty
2 brygada2 pułk piechoty 10 pułk piechoty21 pułk piechoty
3 brygada9 pułk piechoty 13 pułk piechoty24 pułk piechoty
- generał Edward P. Pearson
pułkownik Charles A. Wikoff
2 dywizja piechoty
1 brygada7 pułk piechoty12 pułk piechoty17 pułk piechoty
- generał Henry W. Lawton
- generał Adna R. Chaffee
2 brygada - generał William Ludlow8 pułk piechoty22 pułk piechoty2 ochotniczy pułk piechoty z Massachusetts
3 brygada - generał Evan Miles1 pułk piechoty4 pułk piechoty25 pułk piechoty
Samodzielna brygada piechoty - generał John C. Bates
3 pułk piechoty 20 pułk piechoty
Dywizja kawalerii (spieszonej) - dowódca generał JosephP. Wheeler
1 brygada - generał Samuel S. Sumner3 pułk kawalerii6 pułk kawalerii9 pułk kawalerii
2 brygada - generał Samuel Young (następnie pułkownikLeonard Wood)
1 pułk kawalerii10 pułk kawalerii1 ochotniczy pułk kawalerii („Rough Riders")
Artyleria korpuśna - major J. W. Dillenback
1 pułk artylerii2 pułk artylerii(16 dział 81 mm, 8 moździerzy polowych 91 mm,1 szybkostrzelne działko Hotchkiss, 4 działka Gatling)
Jednostka saperów - podpułkownik George M. Derby
Pododdział łączności - podpułkownik Frank Greene Łącznie: 819 oficerów i 16058 żołnierzy (w tym 2465 ochotników).Źródło: J. Cameron Dierks, A Leap to Arms: The Cuban Campaign of 1898, Philadelphia 1970, s. 208-209.
ANEKS2
WOJSKA HISZPAŃSKIE W BITWIE O SANTIAGODywizja „Santiago" - generał Arsenio Linares Pierwsza Brygada San Luis - generał Joaąuin Vara del Rey Druga Brygada Santiago - generał Josó Toral Jednostki wchodzące w skaład dywizji:
1 batalion pułku Santiago2 batalion pułku Santiago batalion „Azjatycki" lokalny batalion Puerto Rico batalion San Fernando batalion „Constitución" batalion Talavera12 kompania zmobilizowanych żołnierzy z innych jednostek2 szwadrony królewskiego pułku kawalerii (200 szabel)1 batalion ochotniczy2 batalion ochotniczymniejsze ochotnicze jednostki pomocnicze
Łącznie 9869 oficerów i żołnierzy(przejściowo w walkach uczestniczyło jeszcze około 1000 marynarzy z eskadry admirała Cervery).Rozmieszczenie innych oddziałów hiszpańskich w prowincji Oriente:
Holgufn - 8300 żołnierzy Guantónamo - 6000 żołnierzy Manzanillo - 8700 żołnierzy
Łącznie w prowincji Oriente znajdowało się około 33 tysiące żołnierzy. Skład oddziału posiłkowego z Manzanillo:
2 bataliony z pułku Isabel la Católica batalion Alcántara batalion Andalusia szwadron huzarów Puerto Rico2 działa Plasencia (80 mm)60 mułów z prowiantem
Łącznie: 3300 piechoty i 250 jazdy (według danych amerykańskich 3752 piechoty i 148 jazdy); dowódca pułkownik Federico Escario. Źródło: J. Muller y Tejeiro, Battles and Capitulation of Santiago de Cuba, Washington 1899, s. 14-16, 70.
A N E K S 5
ARTYLERIA HISZPAŃSKA
1. BATERIE NADBRZEŻNE:Bateria Punta Gorda
2 haubice Mata - 150 mm2 działa Kruppa - 90 mm2 działa Hontoria - 160 mm(zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")
Bateria Estrella2 stare haubice - 210 mm2 nowoczesne działa Plasencia - 80 mm2 stare działa - 120 mm
Bateria Morro5 starych dział - 160 mm2 stare haubice - 210 mm
Bateria Socapa (wyższa)3 stare działa - 210 mm2 działa Hontoria - 160 mm(zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")
Bateria Socapa (niższa)1 działo 57 mm Nordenfeld4 szybkostrzelne działka Hotchkiss - 37 mm1 karabin maszynowy Nordenfeldt - 25 mm(wszystkie zdemontowane z krążownika „Reina Mercedes")
2. ARTYLERIA W FORTACH OTACZATĄCYCH SANTIAGO:
5 starych dział 160 mm (rifled bronz gun)5 starych krótkolufowych dział 120 mm4 długolufowe działa 120 mm7 starych dział 80 mm
3. ARTYLERIA POLOWA
1 działo Hontoria 90 mm2 działa Plascencia 80 mm2 działa Maxim 75 mm (wszystkie nowoczesne)
Źródło: J. Muller y T ej e i r o, Battles and Capitulation of Santiago dc Cuba, Washington 1899, s. 19-28.
BIBLIOGRAFIA
B a r t n i c k i A., Konflikty kolonialne 1869-1945, Warszawa 1971.
B e n j a m i n J.R., The United States and the Origins of the Cuban Revolution. An Empire of Liberty in an Age of National Liberation, Princeton 1990.
B l o w M., A Ship to Remember. The Maine and the Spanish-American War, New York 1992.
C a r l s o n P.H., „Pecos Bili". A Military Biography of William R.Shafter, College Station, Texas 1989.
C a r r R„ Spain 1808-1939, Oxford 1975.C e r v e r a y T o p e t e E., ed., The Spanish-American War.
A Collection of Documents Relative to the Sguadron Operations in the West Indies, Washington 1899.
C o n c a s y P a l a u V.M., The Squadron of Admirał Cerwra, Washington 1900.
C o s m a s G.A., An Armyfor Empire. The United States Army in the Spanish-American War, Columbia, Missouri 1971.
D i e r k s J.C., A Leap to Arms. The Cuban Campaign of 1898, Philadelphia 1970.
F e r r a r a O., The Last Spanish War, New York 1937.F e r r e l l R.H., ed., The Eight Ohio Yolunteers and the Spa-
nish-American War by Curtis V.Hard, Kent 1988.F r e i d e 1 F., The Splendid Little War, Boston 1958.F o n e r P . S . , The Spanish-Cuban-American War and the Birth of
American Imperialism, 1895-1902, New York 1972.G a r d i n e r R., ed., Conway's AH the World's Fighting Ships,
1860-1905, New York 1979.G o u l d L.L., The Spanish-American War and President McKin
ley, Lawrence 1982.K e l l e r A., The Spanish American War: A Compact History,
New York 1969.
L a w s o n D., The United States in the Spanish-American War, New York 1976.
Mi 11 is W., The Martial Spirit: A Study of Our War with Spain, Chicago 1989.
M r o z i e w i c z R, Dyplomacja USA wobec Hiszpanii przed wybuchem wojny 1898 roku [w:] Ameryka Północna. Studia, Warszawa 1975.
N e 1 a n Ch., Cartoons of our War with Spain, New York 1898.M i l l l e r y T e j e i r o J., Battles and Capitulation of Santiago
de Cuba, Washington 1899.N u ń e z S.G., Ta Guerra Hispano-Americana. Santiago de Cuba,
Madrid 1901.O f f n e r J.L., An Unwanted War. The Diplomacy of the United
States and Spain over Cuba 1895-1898, Chapel Hill 1992.O ' T o o l e G.J.A., The Spanish War. An American Epic 1898,
New York 1984.P a t e r s o n T . G . , R a b e S., ed., Imperiał Surge. The United States
Abroad, The 1890s - Early 1900s, Lexington 1992.P a y n e S.G., Politics and the Military in the Modern Spain,
Stanford 1967.R i c k o v e r H.G., How the Battleship Maine was Destroyed,
Washington 1976.R oig de L e u c h s e n r i n g E . , Cuba no debe su independencia
a los Estados Unidos, Habana 1950.R o o s e v e l t T . , Dzicyleźdźcy, Warszawa 1901.R o o s e v e l t T., Pamiętnik Roosevelta, Prezydenta Stanów Zje
dnoczonych, Warszawa 1919.S e r r a n o C , Finał del imperio: España 1895-1898, Madrid 1984.T r a s k D . F . , The War with Spain in 1898, New York 1981.V e n z o n A.C., The Spanish-American War. An Annotated Bib
liography, New York 1990.W h i t e T., Pictorial History of Dur War with Spain for Cubds
Freedom, Chicago 1898.W i s a n J., The Cuban Crisis as Reflected in the New York Press,
New York 1934.
SPIS TREŚCI
Wstęp..........................................................................................3Powstanie....................................................................................9Wybuch na USS „Maine”.........................................................23Przygotowania do walki........................................................ . 45Daiquiri i Las Guásimas........................................................... 77San Juan i El Caney................................................................ 100Zagłada eskadry admirała Cervery......................................... 128Kapitulacja.............................................................................. 154Zakończenie............................................................................ 180Aneksy.....................................................................................200Bibliografia............................................................................. 211Spis ilustracji...........................................................................213Spis map..................................................................................216