dwuznaczny obraz świata, z antonim liberą rozmawia dorota leśniak - rychlak, bezkres

6
D ługie, samotne spacery szeroką, białą plażą ciągnącą się w nie- skończoność wzdłuż granatowej toni. Bezkresna perspektywa, bladoniebieska mgiełka, porosłe trzciną wydmy i wystające z piasku, odarte z kory gałęzie – jakby resztki szkieletów prehi- storycznych zwierząt. I pustka, żywego ducha. Jedynie szum fal i wiatru, i chrzęst kamyków lub piasku pod podeszwą san- dałów. I nagle w tej scenerii, w obliczu ogromu wszystkiego – masy piasku i wody, odległości, przestrzeni – epifania ułudy lub przynajmniej względności tego, co jest... co widać. Przemożna intuicja, że jest to iluzja, fantom, powstałe – no właśnie, gdzie? Bo powiedzieć, że w głowie, to popaść w błędne koło. To, co dzieje się w głowie (co o tym wiadomo z badań), to taka sama idea jak reszta tej całej jawy; bo powzięta tak samo – za pośrednictwem zmysłów. Więc w gło- wie, lecz w innym wymiarze: „poniżej” szarych komórek, „poniżej” biochemii, „poniżej” nawet molekuł i cząstek elemen- tarnych. Ale na tym nie koniec. Bo gdzie- kolwiek tkwi źródło takiego obrazu świata, to przecież jeszcze ważniejsza jest jego praprzyczyna. Dlaczego to, co jest – czym- kolwiek jest i po co – jawi się, jak się jawi, właśnie tak, nie inaczej, w tak gigantycznej skali, dającej się w nieskończoność rozcią- gać albo dzielić? Co powoduje, że świat... majaczy sam o sobie? A skoro już majaczy, a to jest nieodparte (bo oto właśnie to robi: we mnie – przeze mnie – mną – tym, co nazywam sobą) i nie do powstrzymania (bo nie da się tego powstrzymać), to znaczy, że musi tak być, choćby nie miało trwać wiecz- nie. A więc jest w tym konieczność. Zresztą nie tylko w tym, czyli w zasadzie i for- mie owej pozornej jawności, lecz również w samym byciu, w samym fakcie istnienia, w niemożności nicości. „Wyjść” można tylko z formy, z substancji wyjścia nie ma. Nie ma, bo nie ma dokąd. Ponieważ nie ma granic. – Przerażająca myśl, od której się słabo robi. Tak że się mimowolnie zaczyna do siebie mówić; cokolwiek, choćby i nawet te obłędne rojenia. Bo głośna artykulacja uśmierza czy tłumi lęk; bo język oswaja zdjęcie z okładki książki: a. libera, GODOT I JEGO CIEń, wydawnictwo znak, kraków 2009 Powyżej: scena z prapremiery Czekając na Godota Samuela Becketta koszmar, uczłowiecza nieludzkie. Może świat śni o sobie z podobnego powodu – nie mogąc znieść jawy nocy, bezgranicznej ciemności? Antoni Libera, Godot i jego cień, Kraków 2009, s. 37-38. autoportret 3 [28] 2009 | 40

Upload: malopolski-instytut-kultury

Post on 26-Jun-2015

1.014 views

Category:

Documents


2 download

TRANSCRIPT

Page 1: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

Długie, samotne spacery szeroką, białą plażą ciągnącą się w nie-skończoność wzdłuż granatowej toni. Bezkresna perspektywa,

bladoniebieska mgiełka, porosłe trzciną wydmy i wystające z piasku, odarte z kory gałęzie – jakby resztki szkieletów prehi-storycznych zwierząt. I pustka, żywego ducha. Jedynie szum fal i wiatru, i chrzęst kamyków lub piasku pod podeszwą san-dałów. I nagle w tej scenerii, w obliczu ogromu wszystkiego – masy piasku i wody, odległości, przestrzeni – epifania ułudy lub przynajmniej względności tego, co jest... co widać. Przemożna intuicja, że jest to iluzja, fantom, powstałe – no właśnie, gdzie? Bo powiedzieć, że w głowie, to popaść w błędne koło. To, co dzieje się w głowie (co o tym wiadomo z badań), to taka sama idea jak reszta tej całej jawy; bo powzięta tak samo – za pośrednictwem zmysłów. Więc w gło-wie, lecz w innym wymiarze: „poniżej” szarych komórek, „poniżej” biochemii, „poniżej” nawet molekuł i cząstek elemen-tarnych. Ale na tym nie koniec. Bo gdzie-kolwiek tkwi źródło takiego obrazu świata, to przecież jeszcze ważniejsza jest jego praprzyczyna. Dlaczego to, co jest – czym-kolwiek jest i po co – jawi się, jak się jawi, właśnie tak, nie inaczej, w tak gigantycznej skali, dającej się w nieskończoność rozcią-gać albo dzielić? Co powoduje, że świat... majaczy sam o sobie? A skoro już majaczy, a to jest nieodparte (bo oto właśnie to robi: we mnie – przeze mnie – mną – tym, co nazywam sobą) i nie do powstrzymania (bo nie da się tego powstrzymać), to znaczy, że

musi tak być, choćby nie miało trwać wiecz-nie. A więc jest w tym konieczność. Zresztą nie tylko w tym, czyli w zasadzie i for-mie owej pozornej jawności, lecz również w samym byciu, w samym fakcie istnienia, w niemożności nicości. „Wyjść” można tylko z formy, z substancji wyjścia nie ma. Nie ma, bo nie ma dokąd. Ponieważ nie ma granic. – Przerażająca myśl, od której się słabo robi. Tak że się mimowolnie zaczyna do siebie mówić; cokolwiek, choćby i nawet te obłędne rojenia. Bo głośna artykulacja uśmierza czy tłumi lęk; bo język oswaja

zdję

cie

z ok

ład

ki

ksi

ążk

i: a

. lib

era,

god

ot i

jego

cień

, wyd

awn

ictw

o zn

ak, k

rakó

w 2

009

Powyżej: scena z prapremiery Czekając na Godota Samuela Becketta

koszmar, uczłowiecza nieludzkie. Może świat śni o sobie z podobnego powodu – nie mogąc znieść jawy nocy, bezgranicznej ciemności?

Antoni Libera, Godot i jego cień, Kraków 2009, s. 37-38.

autoportret 3 [28] 2009 | 40 autoportret 3 [28] 2009 | 41

Page 2: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

dorota leśniak-rychlak: Czytając Pana najnowszą książkę, natrafiłam na fragment zadziwiająco łączący się z tema-tem numeru, nad którym właśnie praco-waliśmy. Wstępnie definiowaliśmy nasze zadanie jako opisanie relacji jednostki i przestrzeni, której granic nie ogarnia. Przy ponownej lekturze Godota i jego cienia – Pańskiej, jeżeli można tak to określić, intelektualnej autobiografii i zarazem zapisu fascynacji Samuelem Beckettem – znalazłam wiele wątków bardziej lub mniej związanych z pojęciem bezkresu. Najbar-dziej uderzająca jest przeprowadzona na kartach książki analiza krótkiego tekstu Becketta pt. Bez (zamieszczonego zresztą przez Pana w całości w aneksie publikacji) z powtarzającym się motywem „płaskiego bezkresu” i ludzkiego ciała, które jako jedy-ne w tym świecie jest w pozycji „na sztorc”. Czy mógłby Pan opisać, co dzieje się ze świadomością człowieka wobec nieogarnio-nego w twórczości Samuela Becketta?

antoni libera: Beckett nie zajmuje się psychologią; nie opisuje takich czy innych na-strojów czy wrażeń. Nicuje je raczej, podważa. Demaskuje iluzje. Jedną z nich – podstawową – jest czasoprzestrzeń i idąca w ślad za nią idea nieskończoności. Dla Becketta, uważnego niegdyś czytelnika dzieł Kartezjusza, Kanta i Schopenhauera, przestrzeń i czas, a także rozciągłość (to, że można je w nieskończoność dzielić lub mnożyć) to kategorie umysłu, a nie obiektywne cechy rzeczywistości. To, że świat jawi się nam w przestrzeni i czasie jako nieskończenie wielki, świadczy jedynie o nas jako poznającym podmiocie, a nie o nim samym. Świat, jakim go znamy, jest tylko projekcją, pewnym „wyglądem”, funkcją ludz-kiej percepcji. Która nie oddaje świata takim, jakim on jest (jeśli w ogóle jest „jakiś” w spo-sób bezwzględny), lecz tylko jego „powidok”, będący reakcją czegoś, co pozostając rzeczą (mózgiem), wyradza się w nie-rzecz (jaźń), na rzecz-samą-w-sobie (substancję). Einstein mówił, że obserwator zmienia obserwowaną

rzeczywistość. Długo tego nie rozumiano. Jak neutralny, zdawałoby się, akt obserwacji może wpływać na obserwowany obiekt? – zadawano pytania. Oczywiście Einsteinowi nie chodziło o wpływ w sensie oddziaływania. Jemu cho-dziło właśnie o to, o czym wcześniej w katego-riach logicznych pisali filozofowie, czyli o to, że rzecz-sama-w-sobie (substancja) przestaje być sobą w „optyce” podmiotu.

Wracając do Pani pytania, odpowiedziałbym na nie tak: Beckett nie mówi, co się dzieje ze świadomością człowieka wobec „nieogarnio-nego”, jako że „nieogarnione” nie jest dlań obiektywne, lecz subiektywne. Beckett mówi raczej, że w ludzkiej świadomości, jako pew-nym szczególnym miejscu w świecie, dzieje się coś takiego, iż powstaje fantom „nieogar-nionego”.

d. l.-r.: Wydaje się, że taki obraz jest przez Becketta przywoływany w sposób szczególny... Fantom „ziemi nieba bez

dwuznaczny obraz świataz antonim liberą rozmawia dorota leśniak-rychlak

autoportret 3 [28] 2009 | 40 autoportret 3 [28] 2009 | 41

Page 3: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

końca” jest jednym z głównych motywów w Bez, morze pojawia się w słuchowisku Popioły, a także w Końcówce, widziane z jed-nego z okien. Jednego z bohaterów Końcówki otacza nierozjaśnialna ciemność – Hamm jest niewidomy (ślepnie również Pozzo w drugim akcie Czekając na Godota). Wreszcie Didi i Gogo – „tragikomiczni włóczędzy zagubieni w kosmosie”. Taki fantom jawi się jednak również często bohaterowi Pana opowieści. Opisana w Godocie i jego cieniu Pańska pierwsza lektura utworu Bez ma miejsce na promie, więc konfrontuje Pan swoje intuicje z otaczającym przestworem morza, a także z wcześniejszymi wakacyj-nymi epifaniami podczas nadbałtyckich przechadzek. Swą opowieść rozpoczyna Pan obrazem narratora zawieszonego w ciemności na pokładzie samolotu gdzieś nad Atlantykiem i w tej „scenografii” dokonującego bilansu swego życia. Na kartach książki przeżywa Pan lądowa-nie człowieka na Księżycu i kontempluje Statek szaleńców Breughla. I jest jeszcze opis nieszczęsnego losu Łajki... w zagadkowy sposób spleciony z pierwszym Pańskim spotkaniem z Beckettem – z obejrzeniem warszawskiej inscenizacji Czekając na Godota. Czemu służy przywoływanie obrazu bez-kresu u Samuela Becketta? a. l.: U Becketta są obrazy i pojęcia i każda z tych kategorii pełni inną funkcję. Obrazy pozornej nieskończoności, takie jak płaszczy-zna morza ucięta linią horyzontu albo droga ciągnąca się nie wiadomo dokąd, są realny-mi sceneriami, które inspirują człowieka do tworzenia abstrakcyjnych pojęć. Z kolei

fot.

: r. l

and

ry

David Warrilow w inscenizacji Wyludniacza Samuela Becketta (Nowy Jork, 1977)

autoportret 3 [28] 2009 | 43

Page 4: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

pojęcia służą nazywaniu rzeczy niedających się uchwycić zmysłami. Wyrażenie „ziemia niebo jak jedno, we wszystkie strony bezkres” powtarzające się wielokrotnie w Bez nie opisu-je rzeczywistości widzianej ludzkimi oczami, to nie jest żaden ziemski krajobraz. To jest koncept-model, wyrażający – nie przedsta-wiający – jeden z trzech założonych przez pisarza aspektów bytu poza ludzką świadomo-ścią. Pojęcie nieskończoności, podobnie jak wieczności, ma dwa znaczenia, w zależności od tego, do czego się je odnosi. Jeśli odnosimy je do świata zjawisk, czyli do świata postrze-ganego przez człowieka, to oznacza ono coś, co nie ma końca, co dłuży się w nieskończo-ność, zarówno w sensie przestrzennym, jak i czasowym, co można w nieskończoność rozciągać. Jeśli zaś odnosimy je do rzeczy-sa-mej-w-sobie, czyli do domniemanej substancji poza ludzkim doświadczeniem, to wówczas oznacza ono brak – jest pojęciem czysto negatywnym. Należy je czytać: NIE-skończo-ność, BEZ-czas. Taką funkcję ma, na przykład, wyrażenie „prawdziwe schronienie nareszcie bez wyjścia”. W tym koncepcie-modelu nie chodzi o to, że coś nie ma wyjścia w sensie, że jest bezwzględnie zamknięte, że nie można tego czegoś opuścić wskutek niepokonalnej przeszkody. Tu chodzi o to, że coś nie ma wyj-ścia z natury rzeczy, która polega na tym, że wyjścia w ogóle nie zakłada. Może to być, na przykład, absolutna otwartość albo bezmier-ność – punkt matematyczny albo wszystko-co- -jest. Nie można „wyjść” z wszystkiego-co- -jest nie dlatego, że nie ma to „drzwi”, lecz dlatego, że... nie ma dokąd, bo poza tym nic innego nie ma.

d. l.-r.: Jeżeli nic innego nie ma, to świadomość tego obezwładnia, paraliżuje. Pojawia się paniczny lęk, doświadcze-nie absurdu egzystencji. O tym się bar-dzo trudno myśli – a myślenie to może przyprawić o obłęd. Pisze Pan, że w tej sytuacji człowiek zaczyna do siebie mówić. Dlaczego? a. l.: Owszem, myśl, że z tego-co-jest nie ma ucieczki, bo nie ma dokąd zbiec, że świat jest skazany na bycie (bo „raczej jest coś niż nic” – jak sformułował to Leibniz), czy to w formie statycznej, ostatecznej entropii, czy w formie dynamicznej, wiecznego powrotu, napawa człowieka lękiem. Pokazuje to, jak silna jest matryca czasu i przestrzeni: że mimo uzy-skanej świadomości pozoru czy przynajmniej względności tych kategorii nie możemy się radykalnie od nich oderwać i mimowolnie przenosimy je w sferę, gdzie nie mają racji bytu. Racjonalnie rzecz biorąc, człowieka nie powinna obchodzić wieczność, nicość lub jej przeciwieństwo: niemożność nicości, ponie-waż mocą własnej dedukcji uznał je za nie-poznawalne. Tym bardziej więc nie powinien mieć do nich jakiegokolwiek emocjonalnego stosunku, ani się ich bać, ani o nich marzyć. A jednak nie może się on od tego w pełni uwolnić. Trudno odpowiedzieć, dlaczego tak jest: czy jest to tylko wada egzystencji, czy jednak jakieś znamię samego bytu, które w ten sposób się ujawnia. W każdym razie antidotum na tę bolączkę jest mowa – jedyny prawdziwie ludzki wynalazek, będący kamie-niem węgielnym jego kruchego domostwa na ziemi. Człowiek ucieka przed lękiem metafizycznym w mowę, ponieważ daje mu

ona względne schronienie przed wyczuwaną nieludzkością „drugiej strony”. Na ten temat Zbigniew Herbert napisał jeden ze swych najlepszych wierszy, Do Marka Aurelego:

Dobranoc Marku lampę zgaś

i zamknij książkę Już nad głową

wznosi się srebrne larum gwiazd

to niebo mówi obcą mową

to barbarzyński okrzyk trwogi

którego nie zna twa łacina

to lęk odwieczny ciemny lęk

o kruchy ludzki ląd zaczyna

bić [...]

d. l.-r.: Łacina Marka Aureliusza nie zna tego okrzyku trwogi, gdyż świadomość pozoru, o której Pan mówi, zyskał dopie-ro człowiek XX wieku. Ów „ciemny lęk” jest dziedzictwem ostatniego stulecia. Czy u Becketta ważne jest tylko to, że człowiek mówi, czy ważne jest też, co mówi? Czy są słowa, które koją samotność? a. l.: Ów „ciemny lęk” to jednak znamię nie tylko ostatniego stulecia czy dziedzictwo nowożytnej epoki. To coś znacznie głęb-szego i, powiedziałbym, ponadczasowego. Zresztą proszę zwrócić uwagę: Herbert pisze „odwieczny”. Mnie się wydaje, że chodzi tu o pierwotny niepokój metafizyczny, mający swe źródło w jakby instynktownej świadomo-ści bycia cząstką nadrzędnej całości. Obojęt-ne, jak człowiek wyobraża sobie i tłumaczy swoje miejsce i rolę w kosmosie, czy w formie uprzywilejowanej (że jest koroną stworze-nia i centralnym punktem widzenia), czy w formie zdegradowanej (że jest przypadkową

autoportret 3 [28] 2009 | 43

Page 5: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

hybrydą, jeśli nie upiornym nowotworem w łonie bytu), nie może on zakwestionować podstawowej relacji zachodzącej między nim a resztą świata, która jest relacją części do całości. To właśnie od uzmysłowienia sobie tej relacji wszystko się zaczyna. To właśnie jej świadomość uruchamia lawinę następstw: powstawanie kosmogonii, mitów religijnych, teorii naukowych. Chodzi o to, czy i jak człowiek może się pojednać ze światem; czy i jak może odnaleźć modus vivendi. Narzędziem tego procesu – poszukiwania, budowania, oswajania – jest mowa. Bo to wszystko dzieje się w języku i poprzez język. Dlatego też naj-ważniejsze jest, ŻE się mówi, a dopiero potem – CO. Ale oczywiście od tego, co się powie – to znaczy, co się wymyśli i w co się uwierzy – zależy nasze samopoczucie. Jeśli wymyśli się przekonującą „bajkę” konsolacyjną, będzie ono lepsze. Jeśli nie uda się takiej wymyślić albo wymyśli się „bajkę” złowrogą, jak choćby właśnie tę scjentystyczną, redukującą czło-wieka do poziomu – owszem, bardzo skompli-kowanej – niemniej jednak maszyny-rzeczy, to będzie ono zdecydowanie gorsze.

d. l.-r.: Chciałabym jeszcze powrócić do specyfiki trwogi człowieka XX wieku. Oczywiście ma Pan rację – „ciemny lęk” w wierszu Herberta ma charakter egzy-stencjalny, ogólnoludzki. Jednak strach, który pojawia się w cytacie z Pańskiej książki (przywołanym na początku roz-mowy) i ten doświadczany przez bohate-rów Samuela Becketta, wydaje się jeszcze „ciemniejszy”, to panika związana z tym, o czym mówił Pan wcześniej – zatarciem

różnicy pomiędzy podmiotem a przed-miotem, postrzegającym a postrzeganym. Człowiek epok wcześniejszych doświad-czał wobec bezkresu uczuć wzniosłych, a wraz z nimi swoistej estetycznej przy-jemności. U bohaterów Becketta pozostała już tylko groza i poczucie zagubienia... a. l.: Wzbraniałbym się przed hierarchi-zacją czy stopniowaniem metafizycznego lęku w perspektywie historycznej. No bo jak to mierzyć? Owszem, człowiek współczesny przeżywa głęboki stres wskutek odkryć, których sam dokonał, a które redukują go do nie wiadomo co oznaczającej kombinacji materialnej i czynią jego dawną świetność pozorną, czysto subiektywną. Cóż jednak wiemy o lękach dawno minionych generacji, o lękach ludzi w starożytności, a zwłasz-cza w czasach prehistorycznych? Przewa-ga świata nad nimi, i to w skali lokalnej, była po prostu miażdżąca. A powstające na tym gruncie wierzenia również budziły grozę, jak choćby przeraźliwa wizja piekła i wiekuistych mąk. W dzisiejszych czasach pojawiają się zupełnie nowe obawy, związa-ne ze świadomością ewolucji i możliwością automodyfikacji człowieka. Ludzkość po raz pierwszy w historii stanęła w obliczu stosunkowo szybkiej i w pewnym stopniu świadomej mutacji, a raczej automutacji. Biologia molekularna, inżynieria genetycz-na, klonowanie – to wszystko nieuchronnie zmierza ku wielkiemu eksperymentowi na życiu, a zatem i na ludzkim gatunku. Dotych-czas gatunek ewoluował sam, na mocy nie-znanych w pełni praw natury. W cywilizacji technicznej może zacząć ewoluować w inny

sposób, w trybie autoregulacji. Oczywiście można sobie powiedzieć, że to także będzie naturalne – bo czyż rozum człowieka nie jest cząstką natury? – niemniej skutki tej autore-gulacji są nieprzewidywalne. Mogą doprowa-dzić do niespodziewanej samozagłady albo degeneracji. Ale mogą też doprowadzić do tak radykalnej przemiany, że owa zmutowana istota nie będzie już tożsama z tą, którą na-zywamy homo sapiens. I teraz proszę zwrócić uwagę, jakie ta perspektywa budzi lęki. Otóż człowiek, choć zawsze, od zarania dziejów, narzekał na swój los i marzył o wybawieniu – najwymowniejszym wyrazem tego jest mit wygnania z raju i nadziei powrotu do niego – to jednak zarówno w obliczu końca świata (samozagłady), jak i w obliczu antykafkow-skiej przemiany (czyli nie w karalucha, lecz w coś jeśli nie lepszego, to przynajmniej sterylniejszego i mniej cierpiącego) odczuwa ogromny niepokój. I wcale nie dlatego, że może się to nie udać, że zamiast zbiorowego samobójstwa lub ulepszenia siebie dojdzie do pogorszenia i jeszcze większej męki, lecz przede wszystkim dlatego, że... przestanie być sobą, że przeistoczy się w kogoś innego niż jest. A przecież tego, kim jest, nie akcep-tuje, odrzuca...

d. l.-r.: To już fobie człowieka XXI wieku... Rozmawialiśmy głównie o świadomości zbiorowej. Czy mogłabym na zakończenie zapytać o doświadczenie jednostkowe? Co Pan odczuwa, spoglądając w rozgwieżdżone niebo lub przechadzając się brzegiem Bałty-ku? Czy Pan nadal do siebie mówi? A jeśli tak, i jeżeli wolno mi zapytać, to co?

autoportret 3 [28] 2009 | 44

Page 6: Dwuznaczny obraz świata, z Antonim Liberą rozmawia Dorota Leśniak - Rychlak, Bezkres

a. l.: Patrząc w niebo czy na cokolwiek na ziemi – na góry, rzeki, morza – coraz częściej myślę o niepewności czy względności tych obrazów, o ich uzależnieniu od właściwej mi jako pewnej istocie percepcji. Nie żebym przeczył istnieniu czegokolwiek poza mną, nie wpadam w skrajny solipsyzm. Chodzi mi tylko o to, że coraz ostrzej „widzę” nieosta-teczność rzeczy. Rzeczy są, jakie są, jedynie dla mnie, przez umysł. Poza nim są czymś innym, pozbawionym wyglądu albo mogą-cym się jawić na milion innych sposobów, zależnych od warunków potencjalnego „od-biorcy”. To, co widzę, to dziwna, zagadkowa reakcja natury na samą siebie. Natura, nie wiedzieć czemu, przybiera postać podmiotu i otwiera się na siebie. Ale ten akt nie daje obiektywnego obrazu czy też bezwzględnej prawdy. Ten akt daje zaledwie powidok, fantom, pozór: świat w kostiumie zrobionym z czterech wymiarów i światła. Jego byt jest dwuznaczny: jest i nie jest zarazem. Jest jako coś, co jest; nie ma go w danej postaci. Po-dobnie jak ze snem, który będąc złudzeniem, działa jednak na zmysły (i to do tego stopnia, że budzimy się z krzykiem) i nieraz zostaje w pamięci.

Jeżeli w takich razach, gdy o tym wszystkim myślę, zaczynam do siebie mówić, to jest to przeznaczone – z natury rzeczy – dla mnie.

fot.

: r. l

and

ry

Ręka Davida Warrilowa w inscenizacji Wyludniacza Samuela Becketta (Nowy Jork, 1977)

autoportret 3 [28] 2009 | 44