forman gayle -wróć jeśli pamiętasz
DESCRIPTION
Minęły trzy lata od tragicznego wypadku, który na zawsze zmienił życie Mii. Chociaż dziewczyna straciła rodziców i młodszego brata, postanowiła żyć dalej. Obudziła się ze śpiączki… ale zniknęła z życia Adama. Teraz żyją osobno po dwóch stronach Ameryki – Mia jako wschodząca gwiazda wśród wiolonczelistek, Adam jako rockman, idol nastolatek i obiekt zainteresowania tabloidów. Pewnego dnia los daje im drugą szansę…TRANSCRIPT
1
2
Gdzie
Ona
Poszła
Gayle Forman
3
Może się kiedyś zdarzyć ta godzina próby,
Kiedy, przebita bólem, w mocy jego mroków,
Albo we władzy głodu silniejszej niż śluby,
Będę gotowa miłość twą sprzedać za okruch
Ulgi, za okruch chleba — naszych nocy pamięć.
Tak, może się tak stać. Choć chyba się nie stanie.1
Fragment z „Nie, miłość nie jest wszystkim”
autorstwa Edny St. Vincent Millay
1 Przełożył Stanisław Barańczak
4
Rozdział 1
Każdego ranka, gdy budzę się mówię sobie: To tylko jeden dzień,
jeden dwudziestoczterogodzinny okres, przez, który muszę przejść. Nie
wiem, kiedy dokładnie zacząłem sobie codziennie serwować tę
podnoszącą na duchu gadkę, lub czemu. Brzmi to jak dwunastoetapowa
mantra. Nie jestem w niczym anonimowy, chociaż czytając niektóre
bzdury, które o mnie piszą, pomyślałbyś, że powinienem. Mam rodzaj
życia, za który wiele osób sprzedałoby nerkę, aby choćby trochę go
doświadczyć. Ale ja nadal potrzebuję przypominać sobie o tymczasowości
jednego dnia, przypominać sobie, że przebrnąłem przez poprzedni i że
przebrnę przez dzisiejszy.
Dziś rano, po codziennym przypominaniu, rzucam okiem na
minimalistyczny zegar cyfrowy na hotelowej szafce. Wskazuje 11:47,
zdecydowanie jest to świt dla mnie. Ale dzwonili już dwa razy z recepcji z
budzeniami telefonicznymi, a następnie dostałem uprzejmy, ale stanowczy
telefon od naszego menadżera, Aldousa. Dzisiejszy dzień może być tylko
jednym dniem, ale jest zapełniony.
Jestem tu ze względu na studio, mamy ustalić kilka końcowych
ścieżek gitarowych do internetowej wersji pierwszego singla naszego
świeżo wydanego albumu. Taka sztuczka. Ta sama piosenka, nowa
ścieżka gitarowa, trochę efektów wokalnych, za które dodatkowo
zapłacono kasę. „W tych czasach musisz wydoić dolara z każdego grosza”
garnitury przy etykiecie lubią nam o tym przypominać.
Po studiu mam w czasie lunchu wywiad z pewnym reporterem z
Shuffle. Te dwa wydarzenia są jakby podpórkami tego, czym stało się
moje życie: tworzenie muzyki, co lubię i mówienie o tworzeniu muzyki,
5
czego nienawidzę. Ale są dwiema stronami tego samego medalu. Kiedy
Aldous dzwoni po raz drugi, w końcu zrzucam kołdrę i biorę buteleczkę z
lekami z szafki. To jakiś anty-niepokój, który powinienem wziąć, gdy
czuję się zdenerwowany.
Zdenerwowany to jest tak, jak czuję się normalnie. Zdenerwowany
jak zwykle. Ale odkąd zaczęliśmy naszą trasę z trzema występami na
Madison Square Garden, czułem coś innego. Tak jakbym został
wciągnięty w coś potężnego i bolesnego. Zakłębowany.
Istnieje w ogóle takie słowo? - zastanawiam się.
Mówisz do siebie, więc kogo do cholery to obchodzi? Odpowiadam,
łykając kilka tabletek. Wciągam jakieś bokserki i idę do drzwi mojego
pokoju, gdzie dzbanek kawy już czeka. Został zostawiony przez
pracownika hotelu, który niewątpliwie dostał ścisłe polecenie, by nie
wchodzić mi w drogę.
Kończę kawę, ubieram się, zjeżdżam windą na dół i wychodzę na
zewnątrz bocznym wyjściem – kierownik odpowiedzialny za zadowolenie
gości życzliwie udostępnił mi specjalny klucz wstępu, więc mogę uniknąć
niewolniczej parady w holu.
W Los Angeles, gdzie teraz mieszkam, prawie nigdy nie pada
deszcz. A wysoka temperatura nie ma swojego końca. Ale to suchy upał.
Ludzie tam używają suchości, jako całkowitego usprawiedliwienia dla
wszystkiego z nadmiaru gorącego, pełnego smogu miasta.
– Może być dzisiaj 42oC – przechwalają się – lecz przynajmniej to
suche gorąco.
Ale Nowy Jork jest wilgotnym gorącem; do czasu, gdy docieram do
studia, pięć bloków dalej na opuszczonym odcinku West Fifties, moje
włosy, które chowam pod czapką, są wilgotne. Wyciągam papierosa z
kieszeni, a moja ręką trzęsie się, gdy go zapalam. Miałem lekkie drgawki
przez zeszły rok lub coś w tym stylu. Po wyczerpujących badaniach
lekarskich, doktor oświadczył, że to nic więcej niż nerwy i poradził mi,
abym spróbował jogi.
Gdy dostaję się do studia, Aldous czeka na zewnątrz pod
markizą. Spoglądam na mnie, na mojego papierosa, z powrotem na moją
twarz. Mogę powiedzieć przez sposób, w jaki na mnie patrzy, że próbuje
6
się zdecydować, czy ma być dobrym, czy złym gliną. Muszę wyglądać jak
gówno, bo stawia na dobrego glinę.
- Dzień dobry2, słońce – mówi wesoło.
- Tak? A co jest dobrego w poranku? – Próbuję zażartować.
- Technicznie rzecz biorąc, jest teraz południe. Jesteśmy spóźnieni.
Gaszę swojego papierosa. Aldous kładzie olbrzymią łapę na moim
ramieniu, bezsensownie delikatnie.
- Chcemy jedną ścieżkę gitarową dla ‘Sugar’, tylko po to, żeby fani
jeszcze raz to kupili dla tego drobiazgu. – Śmieje się, kręcąc głową na to,
czym stał się biznes. - Potem masz lunch z Shuffle, a my mamy sesję
zdjęciową do Fashion Rock dla Times z resztą zespołu około piątej,
następnie szybki drink z jakimiś nadzianymi gośćmi z wytwórni, a później
jesteśmy na lotnisku. Jutro masz szybkie spotkanie z ludźmi od promocji i
marketingu. Po prostu uśmiechaj się i nie mów wiele. Po tym jesteś już
sam dopóki nie znajdziesz się w Londynie.
Będę sam? W przeciwieństwie do bycia na ciepłym łonie rodziny,
kiedy jesteśmy razem? Mówię to do siebie. Najwyraźniej coraz więcej
moich rozmów prowadzę sam ze sobą. Biorąc pod uwagę połowę spraw o
których myślę, to prawdopodobnie dobra rzecz.
Ale tym razem naprawdę będę sam. Aldous i reszta zespołu lecą do
Anglii dzisiaj. Miałem lecieć tym samym lotem z nimi, do czasu aż
zdałem sobie sprawę, że dziś jest piątek trzynastego i moją rekcją było: nie
ma mowy kurwa! Boję się tej trasy wystarczająco, więc nie będę się
jeszcze denerwował tym, że wylatuję w oficjalny dzień pecha. Więc
Aldous zabookował mi bilet na następny dzień. Kręcimy teledysk w
Londynie, a następnie załatwiamy prasę przed rozpoczęciem europejskiej
trasy koncertowej, więc to nie tak, że ominę występ, tylko wstępne
spotkanie z reżyserem naszego klipu. Nie potrzebuję słyszeć o jego wizji
artystycznej. Kiedy zaczniemy zdjęcia, będę robić to, co mi każą.
Podążam za Aldousem do środka studia i wchodzę do
dźwiękoszczelnego pokoju, gdzie jestem tylko ja i rząd gitar. Po drugiej
2 Aldous w oryginale mówi do Adama Good Morning, ale nie ma w polskim zwrotu: dobry poranek, więc
napisałam dzień dobry. | nata
7
stronie szkła siedzi nasz producent Stim i dźwiękowcy. Aldous dołącza do
nich.
– Okej Adam – mówi Stim – jeszcze jedna ścieżka łącząca zwrotkę z
refrenem. Po prostu zrób tak, żeby wpadało to w ucho, żeby było dużo
bardziej ckliwe. Zgramy to ze śpiewem w miksie.
- Wpadające w ucho. Ckliwe. Czaję. – Wkładam słuchawki, podnoszę
gitarę, nastrajam instrument i rozgrzewam. Próbuję nie zwracać uwagi na
to, że przez złośliwe słowa Aldousa, mam wrażenie jakbym już był
całkiem samotny. Sam w dźwiękoszczelnej kabinie. Nie przesadzaj,
mówię sobie. Tak nagrywa się w zaawansowanym technologicznie studiu.
Problem w tym, że czułem się tak samo kilka dni temu w Garden. Na
scenie, przed osiemnastotysięczną widownią, obok ludzi, którzy kiedyś
byli częścią mojej rodziny, czułem się sam, jak w tej kabinie.
Wciąż mogło być gorzej. Zaczynam grać, a moje palce zwinnie
poruszają się w górę, podnoszę się ze stołka, walę w gryf i pogłaśniam,
biję mocno dopóki gitara nie piszczy i nie krzyczy tak, jak tego chcę. Albo
prawie tak, jak chcę. Jest tu prawdopodobnie ze sto świetnych, sporo
wartych gitar, ale żadna z nich nie brzmi tak dobrze, jak mój stary Les
Paul Junior – gitara, którą miałem lata, którą nagrywałem nasze pierwsze
albumy, którą w napadzie głupoty, albo nieposkromionej pychy, czy coś w
tym stylu, pozwoliłem sprzedać na licytacji na cele charytatywne. Lśniące,
drogie zamienniki nigdy nie brzmią dostatecznie dobrze. Mimo to, kiedy
pogłaśniam, udaje mi się zatracić na sekundę lub dwie.
Ale to kończy się zbyt szybko, a następnie Stim oraz dźwiękowcy
ściskają mi dłoń, życząc szczęścia w trasie i Aldous z prowadzi mnie na
zewnątrz do limuzyny, błyskawicznie jedziemy w dół Ninth Avenue do
SoHo, do hotelu, którego restaurację specjaliści od reklamy z naszej
wytwórni płytowej uznali za dobre miejsce na nasz wywiad. Czy myślą, że
będę mniej narzekać lub nie będę mówić czegoś wyobcowującego, jeśli
będę w drogim miejscu publicznym? Pamiętam jak za dużo
wcześniejszych dni, kiedy osoby przeprowadzające wywiad, piszące dla
magazynów lub blogów były fanami, i przeważnie chciały rockowej
rozmowy – dyskutowania o muzyce – oraz pragnęły rozmawiać z całym
zespołem. Najczęściej zmieniało się to w normalną rozmowę ze
wszystkimi, przekrzykującymi się nawzajem swoimi opiniami. Wtedy
8
nigdy nie martwiłem się pilnowaniem tego co mówię. Ale teraz reporterzy
przesłuchują mnie i zespół oddzielnie, jako, że oni są policjantami i mają
mnie, i moich wspólników w sąsiednich celach i próbują tego, aby jeden
pociągną za sobą drugiego.
Potrzebuję papierosa zanim wejdziemy do środka, więc razem z
Aldousem stoimy na zewnątrz hotelu w oślepiającym popołudniowym
słońcu, podczas gdy tłum ludzi zbiera się i sprawdza mnie udając, że tego
nie robi. Taka jest różnica pomiędzy Nowym Jorkiem, a resztą świata.
Ludzie po prostu mają hopla na punkcie znanych osób, jak nigdzie indziej,
ale Nowojorczycy – a przynajmniej ci, którzy uważają siebie za
wyrafinowanych i wałęsają się wzdłuż bloków w rodzaju SoHo, obok,
którego stoję teraz – zachowują pozory, że ich to nie obchodzi, właśnie
wtedy zmuszając się do odwrócenia wzroku od ich okularów
przeciwsłonecznych za trzysta dolców. Udają tę pogardę, gdy ludzie spoza
miasta łamią kodeks, przybiegając i prosząc o autograf, jak para
dziewczyn w bluzach sportowych Uniwersytetu Michigan, które właśnie
tak zrobiły, ku niezadowoleniu pobliskiego tria snobów, które obserwuje
studentki i przewraca oczami, a mnie obdarza spojrzeniami współczucia.
Jakby dziewczyny były problemem.
- Musimy załatwić ci lepsze przebranie, Wild Man3 - mówi Aldous,
po tym, jak dziewczyny chichocząc z radosnego podniecenia odfrunęły.
Jako jedyny może pozwolić sobie, aby mnie tak nazywać, nikt więcej.
Wcześniej używałem tego, jako głównego przezwiska taki pseudonim od
mojego nazwiska Wilde. Ale raz zdemolowałem hotelowy pokój i po tym
„Wild Man” stał się niewzruszonym przezwiskiem brukowców.
Wtedy, jak na zawołanie pokazuje się fotograf. Nie możesz stać przed
wysokiej klasy hotelem przez więcej niż trzy minuty zanim to się stanie.
– Adam! Bryn w środku? – Zdjęcie mnie i Bryn jest warte
czterokrotności jednego ze mną samym. Ale po pierwszym błysku lampy,
Aldous zakrywa jedną ręką soczewkę faceta, a drugą moją twarz.
Przygotowuje mnie, podczas gdy wchodzimy do środka.
– Reporterka nazywa się Vanessa LeGrande. Nie jest z typu tych
szpakowatych, których nienawidzisz. Jest młoda. Nie młodsza niż ty, ale
3 Ksywa od nazwiska Adama.
9
myślę, że ma nie wiele powyżej dwudziestu lat. Pisała dla bloga zanim
została wykorzystana przez Shuffle.
- Którego bloga? – przerywam. Aldous rzadko daje mi szczegółowe
podsumowanie reporterów, chyba że ma powód.
- Nie jestem pewny. Może Gabber.
- Och, cała ta strona to gówniane miejsce plotek.
- Shuffle nie jest plotkarskim portalem. A to jest okładkowy
ekskluzywny wywiad.
- W porządku. Niech tam – mówię, pchając drzwi restauracji.
Wewnątrz wszystko jest niskie, stalowo-szklane stoły i skórzane kanapy,
jak w milionie innych miejsc, w których byłem. Te restauracje mają
bardzo wysokie mniemanie o sobie, ale w rzeczywistości są tylko drogą,
wystylizowaną wersją McDonalda.
- Tam jest, narożny stolik, blondynka z pasemkami – mówi Aldous. –
Jest słodkim małym numerkiem. Nie, że masz niedobór słodkich, małych
numerków. Cholera, nie mów Bryn, że to powiedziałem. Okej zapomnij o
tym. Będę na górze, przy barze.
Aldous zostaje na wywiad? To robota dla specjalisty od reklamy, tyle
że odmówiłem, żeby gość od reklamy służył za przyzwoitkę. Muszę
wyglądać na naprawdę dalekiego od normalności.
- Będziesz robić za niańkę? – pytam.
- Nie. Pomyślałem, że możesz potrzebować jakiegoś wsparcia.
Vanessa LeGrande jest urocza. Albo gorąca jest może
dokładniejszym terminem. Nie ma znaczenia. Mogę to powiedzieć przez
sposób, w jaki oblizuje wargi i odrzuca włosy do tyłu, że wie o tym, a to
rujnuje efekt. Tatuaż wąż biegnie wzdłuż jej nadgarstka i założę się o
naszą platynową płytę, że ma tatuaż w dolnej części pleców tuż nad
pośladkami. Rzeczywiście, kiedy sięga do torebki po dyktafon, widzę nad
jej dżinsami o niskim stanie niewielką, pokrytą tuszem strzałę wskazująca
południe. Z klasą.
- Hej Adam – mówi Vansessa, patrząc na mnie konspiracyjnie,
jakbyśmy byli starymi kumplami. – Mogę tylko powiedzieć, że jestem
wielką fanką. Collateral Damage pomogło mi przetrwać wyniszczający
ostatni rok college’u. Więc, dziękuję. – Uśmiecha się do mnie.
10
- Uch, nie ma, za co.
- A teraz chciałabym się odwdzięczyć pisząc najlepszy, cholerny
profil Shooting Star, jaki kiedykolwiek trafił na stronę. Może, więc
przejdziemy do konkretów i pokonajmy ich wprost miażdżąco?
Przejść do konkretów? Ludzie rozumieją, chociaż połowę bzdur, które
wydobywają się z ich ust? Vanessa może próbować być bezczelna lub
opryskliwa, albo usiłować przekonać mnie szczerością, czy też pokazywać
mi jaka rzeczywiście jest, ale cokolwiek sprzedaje, ja tego nie kupuję.
- Jasne. – To wszystko, co mówię.
Kelner przychodzi, aby przyjąć nasze zamówienia. Vanessa zamawia
sałatkę, a ja piwo. Dziewczyna przerzuca kartki skórzanego notesu.
-Wiem, że powinniśmy porozmawiać o BloodSuckerSunshine… -
zaczyna.
Natychmiast marszczę brwi. To jest dokładnie to, o czym mamy
rozmawiać. Dlatego tu jestem. Nie, żeby się zaprzyjaźnić. Nie, żeby
wymieniać się sekretami, ale ponieważ to część mojej pracy nad
promowaniem albumu Shooting Star.
Vanessa włącza swoją syrenę.
– Słuchałam tego tygodniami, a jestem nieprzewidywalną, trudną do
zadowolenia dziewczyną. – Śmieje się.
W oddali słyszę chrząknięcie Aldousa. Spoglądam na niego. Ma na
twarzy olbrzymi, fałszywy uśmiech i pokazuje kciuki w górę. Wygląda
śmiesznie. Odwracam się do Vanessy i zmuszam się do odwzajemnienia
uśmiechu.
– Ale teraz twój drugi album z wielkiej wytwórni jest wydany i jest
to cięższe brzmienie. Myślę że wszyscy się z tym zgodzimy, iż zostało ono
przyjęte, chcę napisać ostateczną opinię, aby zobrazować twoją ewolucję z
zespołu emocore do potomków niespokojnego rocka.
Potomkowie niespokojnego rocka? Ta niezwykle ważna dla mnie
bzdura naprawdę rzuciła mną na początek. Jeśli o mnie chodzi, pisałem
piosenki: akordy, bity, teksty, wiersze, przejścia, układałem melodię. Ale
potem, kiedy dorośliśmy, ludzie zaczęli wycinać teksty piosenek, jak żabę
z lekcji biologii, aż nic nie zostało nic, prócz wnętrzności- maleńkie
części, znaczące mniej niż suma.
11
Lekko przewróciłem oczami, ale Vanessa ciągle koncentrowała się
na swoich notatkach.
- Słuchałam niektórych twoich płyt z wczesnych lat. Są jak mak,
niemal stosunkowo słodki. Czytałam wszystko, co kiedykolwiek o tobie
napisano, każdy wpis na blogu, każdy artykuł w magazynie. I prawie
każdy odnosił się do tzw. "czarnej dziury" Shooting Star, ale nikt
naprawdę w to nie wnikał. Trochę uwolniłeś indie; dobrze zrobiłeś, byłeś
gotowy do wielkich lig, ale potem to zostawiłeś. Pogłoski mówiły, że się
rozpadłeś. A potem przyszedł Collateral Damage. I bach. - Vanessa udała
wybuchy wychodzące z jej zaciśniętych pięści.
To był dramatyczny gest, ale niebezpodstawny. Collateral Damage
wyszedł dwa lata temu, a w ciągu miesiąca od jego wydania singiel
"Animate" włamał się na krajowe listy przebojów i rozszedł się jak wirus.
Żartowaliśmy, że nie można słuchać radia dłużej niż przez godzinę, nie
słysząc go. Następnie "Bridge" wskoczył na listę przebojów, wkrótce
potem cały album wspiął się na numer jeden albumów na iTunes, co z
kolei sprawiło, że każdy Walmart w kraju miał ich zapas, a jeszcze później
przeskoczył Lady Gagę na pierwszym miejscu na liście Bilboardu. Przez
chwilę wydawało się, że album został załadowany na każdego iPoda
należącego do osób w wieku od dwunastu do dwudziestu czterech lat. W
ciągu kilku miesięcy, nasz na wpół zapomniany zespół z Orgeonu był na
okładce magazynu Time, reklamowany jako "Dzisiejsza Nirvana".
Ale nic z tego nie było nowe. To wszystko było udokumentowane, w
kółko i w kółko, aż do znudzenia, włączając w to artykuł w Shuffle. Nie
byłem pewien, dokąd z tym wszystkim zmierzała Vanessa.
- Wiesz, każdy wydaje się przypisywać ciężkie brzmienie do tego, że
Gus Allen wyprodukował Collateral Damage.
- Racja - mówię. - Gus lubi rocka.
Vanessa wzięła łyk wody. Usłyszałem, jak jej język cmoknął.
- Ale nie Gus spisał te słowa, które są źródłem tej energii. Ty to
zrobiłeś. Całą tę surową moc i emocje. To tak jakby Collateral Damage
był najgroźniejszym albumem dekady.
- I pomyśleć, że dążyliśmy do szczęścia.
Vanessa spojrzała na mnie, mrużąc oczy.
12
- Potraktuję to, jako komplement. To było bardzo odświeżające dla
wielu ludzi, w tym dla mnie. I to jest mój cel. Wszyscy wiedzą, że coś
zaszło podczas "czarnej dziury". To w końcu wyjdzie, więc może lepiej
kontrolować te informacje? Kogo dotyczy Collateral Damage? - pyta,
wciągając powietrze. - Co się z wami stało? Co z tobą?
Nasz kelner przyniósł sałatkę Vanessy. Zamówiłem drugie piwo i nie
odpowiedziałem na jej pytanie. Nic nie mówiłem, po prostu spuściłem
wzrok. Ponieważ Vanessa miała rację, co do jednego. Kontrolujemy
wiadomości. W pierwszych dniach cały czas zadawano nam to pytanie, ale
nasze odpowiedzi były niejasne: zajęło nam trochę czasu żeby znaleźć
melodię, aby napisać piosenkę. Ale teraz zespół był na tyle znany, że nasi
publicyści wydali listę tematów zakazanych dla reporterów: związek Liz i
Sary, mój i Bryn, dawne problemy z narkotykami Mikea i Shooting Stars
"czarna dziura". Ale Vanessa najwyraźniej nie dostała jej. Spojrzałem na
Aldousa prosząc o pomoc, ale on był w głębokiej rozmowie z barmanem.
To tyle ze wsparcia.
- To odnosi się do wojny. Wyjaśnialiśmy to wcześniej.
- Racja – mówi przewracając oczami. – Bo twoje teksty są tak
polityczne.
Vanessa patrzy na mnie. To jest metoda reporterów: stworzyć
krępującą ciszę i czekać na twój temat, którym chcesz wypełnić ciszę. Ale
na mnie to nie działa. Mogę tylko patrzeć.
Oczy dziewczyny robią się nagle zimne i twarde. Raptownie
odkłada swoją śmiałość, romansową osobowość na później i patrzy na
mnie z twardą ambicją. Wygląda na głodną, ale to poprawa, gdyż
przynajmniej zaczyna być sobą.
- Co się stało Adam? Wiem, że są tam historie, historie o Shooting
Star i zamierzam być tą, która je odkryje. Co zmieniło ten indie-pop zespół
w pierwotny fenomen rocka?
Czuję zimną pieść uderzającą w mój brzuch.
- Życie się zdarzyło. I zajęło nam trochę napisanie czegoś nowego…
- Zajęło tobie trochę – przerywa Vanessa. – To ty napisałeś oba
najnowsze albumy.
Wzruszam tylko ramionami.
13
- No dawaj Adam! Collateral Damage jest twoim rekordem. To
arcydzieło. Powinieneś być z niego dumny. A ja po prostu wiem, że za
twoim zespołem, jest też twoja historia. Olbrzymia zmiana, jak ta, że od
wspólnego kwartetu indie doszedłeś do gwiazdy pełnej energii napędzanej
przez punk, to wszystko jest w tobie. Mam na myśli, to ty odbierałeś
nagrodę Grammy za Najlepszą Piosenkę. Jakie to było uczucie?
Gówniane.
- Prawie zapomniałaś, że cały zespół wygrał nagrodę Najlepszego
Nowego Artysty. A to było tylko trochę ponad rok temu.
Kiwa głową.
- Spójrz, nie próbuję nikogo obrazić lub ponownie otworzyć ran. Po
prostu staram się zrozumieć zmiany. W brzmieniu. W tekstach. W
dynamice zespołu. - Obdarza mnie znaczącym spojrzeniem. – Wszystkie
znaki wskazują, że to ty jesteś katalizatorem.
- Nie ma żadnego katalizatora. Po prostu majstrowaliśmy z naszym
brzmieniem. Dzieje się to cały czas. Tak jak Dylan idący w elektronikę.
Tak jak Liz Phair idąca w reklamy. Ale ludzie przejawiają tendencję do
wariowania, gdy coś odbiega od ich oczekiwań.
- Po prostu wiem, że jest coś więcej niż to – ciągnie Vanessa,
popychając stół do przodu tak mocno, że wbija się mi w brzuch i muszę go
odepchnąć.
- Cóż oczywiście masz swoją teorię, więc nie pozwól, żeby coś
stanęło na przeszkodzie prawdzie.
W jej oczach na sekundę pojawia się błysk i sądzę, że ją wkurzyłem,
ale wtedy ona podnosi ręce do góry. Jej paznokcie są obgryzione.
- Cóż, chcesz poznać moją teorię? – mówi przeciągając samogłoski.
Nieszczególnie.
- Przedstaw ją.
- Rozmawiałam z kilkoma osobami, z którymi chodziłeś do liceum.
Czuję, jak moje ciało zamarza, delikatna sprawa uodporniająca do
twardego ołowiu. Podniesienie szklanki do ust i udanie łyku pochłania
maksymalnie moją koncentrację.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że chodziłeś do tej samej szkoły, co
Mia Hall – mówi lekko. – Znasz ją? Wiolonczelistka? Zaczyna robić dużo
14
szumu w tym świecie. Lub jakikolwiek odpowiednik szumu w muzyce
klasycznej. Może rozgłos.
Szklanka drży w mojej ręce. Muszę pomóc sobie drugą dłonią, żeby
postawić ją na stół i nie wylać przy tym jej zawartości na siebie. Wszyscy
ludzie, którzy naprawdę wiedzą, co się stało, nie mówią o tym,
przypominam sobie. Pogłoski, nawet te prawdziwe, są jak płomienie:
pochłaniają tlen, dławią się i umierają.
- Nasza szkoła miały dobry program artystyczny. Było to czymś w
rodzaju pożywki dla muzyków – wyjaśniam.
- To ma sens – mówi Vanessa, kiwając głową. – Ale są niejasne
pogłoski, że ty i Mia byliście parą w liceum. Co jest zabawne, ponieważ
nigdzie, nigdy o tym nie czytałam, a to wydaje się być godne uwagi.
Obraz Mii miga mi przed oczami. Siedemnaście lat, te ciemne oczy
pełne miłości, intensywności, strachu, muzyki, seksu, magii, smutku. Jej
zimne dłonie. Moje własne zimne dłonie, teraz ciągle trzymające szklankę
wody z lodem.
- Byłoby to godne uwagi, gdyby było prawdziwe – mówię, zmuszając
mój głos do spokojnego tonu. Biorę kolejny łyk wody i proszę kelnera o
jeszcze jedno piwo. To mój trzeci kurs alkoholowego lunchu.
- Więc nie jest? – Brzmi sceptycznie.
- Pobożne życzenie – odpowiadam. – Znaliśmy się mimochodem ze
szkoły.
- Tak, nie mogłam namówić nikogo, kto naprawdę dobrze cię znał
do potwierdzenia tego. Ale wówczas dostałam w swoje ręce starą kronikę
szkolną i jest tam słodkie ujęcie was obojga. Ładnie razem wyglądacie.
Jednak pod zdjęciem nie ma imion, tylko podpis. Więc jeśli nie wiesz jak
wygląda Mia możesz to przegapić.
Dziękuję ci, Kim Schein: najlepsza przyjaciółko Mii, królowo
kroniki szkolnej, paparazzi. Nie chcieliśmy, żeby to zdjęcie zostało
wykorzystane, ale Kim zwędziła je nie wymieniając naszych nazwisk,
tylko głupie przezwisko.
- Piękny i Niunia? – pyta Vanessa. – Mieliście nawet przezwisko.
- Używasz licealnego rocznika, jako źródła? Co następne?
Wikipedia?
15
- Jesteś ledwie pewnym źródłem. Powiedziałeś, że znaliście się
‘mimochodem’.
- Słuchaj prawda jest taka, że może spotykaliśmy się przez kilka
tygodni, wtedy, kiedy było zrobione to zdjęcie. Ale, hej randkowałem z
wieloma dziewczynami w liceum. – Obdarzam ją moim najlepszym
uśmiechem playboya.
- Więc nie widziałeś jej od czasów szkoły?
- Nie, odkąd wyjechała na studia – mówię. Ta część jest przynajmniej
prawdziwa.
- Jak to się stało, że kiedy rozmawiałam z resztą twoich członków
zespołu, nic nie powiedzieli, gdy spytałam o nią? - pyta, patrząc na mnie
ostro.
Ponieważ nawet, gdy coś między nami się nie układa to wciąż
jesteśmy lojalni. O to chodzi. Zmuszam się by powiedzieć na głos:
- Ponieważ nie ma nic do powiedzenia. Myślę, że ludzie tacy jak ty
lubią przejawy komedii sytuacyjnej no wiesz, dwóch znanych muzyków z
tej samej szkoły, będących parą?
- Ludzie tacy jak ja? - spytała Vanessa.
Sępy. Krwiopijcy. Złodzieje dusz.
- Reporterzy - mówię. – Lubisz bajki.
- Cóż, a kto nie? - pyta Vanessa. - Chociaż życie tej kobiety z
pewnością nie jest bajką. Straciła całą rodzinę w wypadku
samochodowym.
Vanessa sztucznie drży w sposób w jaki robisz to, gdy rozmawiasz o
jakimś nieszczęśniku, który nie ma z tobą nic wspólnego, o czymś, co
nigdy cię nie dotknęło i nigdy tego nie zrobi. Nigdy nie uderzyłem kobiet,
ale w tej minucie chcę ją walnąć prosto w twarz, dać jej posmak bólu,
który tak łatwo opisuje. Ale nie robię tego, powstrzymuję się, a ona
kontynuuje, w ciemno.
- Mówiąc o bajkach, czy ty i Bryn Sharaeder spodziewacie się
dziecka? Ciągle widzę ją we wszystkich tabloidach z ciążowym
brzuszkiem?
16
- Nie - odpowiadam. - Nic o tym nie wiem. - Jestem cholernie
pewny, że Vanessa wie, że Bryn jest dla niej niedostępna, ale jeżeli
rozmowa o ciąży Bryn ją rozproszy, zrobię to.
- Nic o tym nie wiesz? Jesteście wciąż razem, prawda?
Boże, ten głód w jej oczach. Całe jej mówienie o pisaniu ostatecznej
opinii, te jej umiejętności śledcze – niczym nie różni się od reszty
dziennikarzy, prześladowców, fotografów, którzy umierają, by być
pierwszymi, którzy dostarczą informacje o wielkiej wpadce, narodzinach:
„Czy Adam i Bryn będą mieć bliźniaki?” lub rozstaniach: „Bryn mówi
Wild Manowi: To koniec!” Żadna historia nie jest prawdziwa, ale od kilku
tygodni widzę je na okładkach różnych portali plotkarskich, w tym samym
czasie.
Myślę o domu w L.A. który dzielę z Bryn. Lub wymieniam. Nie
pamiętam ostatniego razu, gdy nasza dwójka była w nim razem, w tym
samym czasie, dłużej niż przez tydzień. Bryn kręci dwa, trzy filmy na rok i
zaczyna tworzyć własne przedsiębiorstwo produkcyjne. Dzieli czas
między planem zdjęciowym, promowaniem swoich filmów, zarabianiem
pieniędzy na swoje produkcje, podczas gdy ja przebywam w studiu lub w
trasie. Zdaje się, że funkcjonujemy zupełnie różnych harmonogramach.
- Tak, Bryn i ja nadal jesteśmy razem - mówię Vanessie. - I nie jest
w ciąży. Po prostu założyła wtedy zwiewną bluzkę, więc wszyscy założyli,
że ukrywa brzuch. Prawda?
Prawdę mówiąc, czasami zastanawiam się, czy Bryn nosi te topy
specjalnie, by kusić los, że jest w ciąży. Ona poważnie chce mieć dziecko.
Według publicznej opinii ma dwadzieścia cztery lata, ale naprawdę ma
dwadzieścia osiem i twierdzi, że jej biologiczny zegar tyka. Ale ja mam
dwadzieścia jeden i jesteśmy tylko rok razem. Nie obchodzi mnie gadanie
Bryn, że mam starą duszę, którą będę mieć przez całe życie. Nawet, gdy
będę mieć czterdzieści jeden, i będziemy świętować dwudziestą rocznicę,
nie będę chcieć mieć z nią dzieci.
- Czy dołączy do ciebie na Tournée?
Na samą wzmiankę o Tournée czuję, jak moje gardło się
zaciska. Trasa będzie trwała sześćdziesiąt siedem długich nocy.
Sześćdziesiąt siedem. Mentalnie klepię swoją buteleczkę z pigułkami,
17
będąc spokojniejszym, gdyż wiem, że jest tam, ale jestem za mądry na to
by wyciągać ją przed Vanessą.
- Hm? - pytam.
- Czy Bryn w ogóle odwiedzi cię w czasie Tournée?
Wyobrażam sobie Bryn w trasie, z jej stylistą, instruktorami pilates,
jej ostatnią, surową dietą.
- Może?
- Jak ci się podoba życie w Los Angeles? - pyta Vanessa. - Nie
wydajesz się być towarzyski.
- To przez suche gorąco.
- Co?
- Nic. Żart.
- Och. Tak. – Spojrzenie Vanessy jest sceptyczne. Nie czytam już
wywiadów o sobie, ale kiedy to robiłem, słowa takie jak ,niepoznawalny'
były często używane. I arogancki. Czy ludzie naprawdę tak mnie widzą?
Na szczęście, nasz przydzielony czas minął. Zamyka swój notatnik i
prosi o rachunek. Aldous wydaje się mieć w oczach ulgę, gdy daję mu do
zrozumienia, że się zbieramy.
- Miło było cię poznać, Adam - mówi.
- Taak, ciebie też - kłamię.
- Muszę przyznać, że jesteś zagadką. - Uśmiecha się, a błysk jej
zębów jest nienaturalnie biały. - Ale lubię zagadki. Lubię twoje teksty, te
wszystkie makabryczne obrazy na Collateral Damege. A teksty nowej
płyty są bardzo zagadkowe. Niektórzy krytycy zadają sobie pytanie, czy
BloodSuckerSunshine dorówna intensywności Collateral Damage...
Wiem, co nadchodzi. Słyszałem to wcześniej. Tak robią reporterzy.
Odwołują się do innych krytyków, pod którymi ukrywają swoje własne
zdanie. Wiem, o co naprawdę pyta, nawet, jeżeli ona sobie nie zdaje z tego
sprawy: Jak to jest, że jedyna warta uwagi rzecz, którą kiedykolwiek
stworzyłeś, pochodzi z najgorszego rodzaju straty?
Nagle to za wiele. Bryn i brzuszek ciążowy. Vanessa ze szkolnym
albumem mojego rocznika. Pomysł, że nic nie jest święte. Wszystko jest
dla nich paszą? Uczucie, że moje życie należy do wszystkich poza mną.
18
Sześćdziesiąt siedem nocy. Sześćdziesiąt siedem, sześćdziesiąt siedem.
Popycham stół tak, że szklanki z wodą i piwem wylewają się na jej kolana.
- Co do...
- Ten wywiad się skończył. - warczę.
- Wiem o tym. Dlaczego na mnie naskoczyłeś?
- Ponieważ jesteś niczym więcej niż sępem! To, co kurwa robicie z
muzyki. To dzieli wszystko.
Oczy Vanessy migotają, gdy szarpie się ze swoim dyktafonem.
Zanim ma szansę go wyłączyć, biorę go i uderzam nim o stół, rozbijając
go, a następnie na dokładkę wrzucam go do szklanki z wodą. Moja ręka
drży, a serce bije mocno, gdy czuję początek ataku paniki, ten rodzaj,
który upewnia mnie, że jestem bliski śmierci.
- Co ty właśnie zrobiłeś? - krzyczy Vanessa. - Nie mam kopii
zapasowej.
- To dobrze.
- Jak teraz mam napisać swój artykuł?
- Nazywasz to artykułem?
- Tak. Niektórzy muszą pracować by żyć, ty nadęty, wybuchowy
ośle…
- Adam! - Aldous stoi u mego boku, kładąc trzy sto dolarówki za
rachunek na stole. - Na nowy. - mówi do Vanessy, zanim wyprowadza
mnie z restauracji do taksówki. Rzuca kolejny banknot sto dolarowy dla
kierowcy, po tym jak zaczyna protestować przeciwko paleniu w
samochodzie.
Aldous przeszukuje moje kieszenie i wyciąga buteleczkę, z której
wytrząsa tabletkę do swojej dłoni i mówi.
- Otwórz usta. - brzmi jak jakaś niedźwiedzia matka.
Czeka dotąd, aż jesteśmy kilka przecznic od mojego hotelu, aż
wypalam dwa papierosy i połykam kolejną tabletkę.
- Co tam się stało?
Mówię mu. Powtarzam jej pytania o „czarną dziurę”. Bryn. Mię.
- Nie martw się. Możemy zadzwonić do Shuffle. Zagrozić im, że
zastrzeżemy ekskluzywny wywiad, jeżeli nie zmienią dziennikarza. Może
19
trafi to do tabloidów lub Gabber na kilka dni, ale to tylko kawałek historii.
Ucichnie szybko.
Aldous mówi to wszystko spokojnie, w tonie: „Hej, to tylko rock
and roll”, ale widzę troskę w jego oczach.
- Nie dam rady, Aldous.
- Nie martw się tym. Nie musisz. To tylko artykuł. Poradzisz sobie z
nim.
- Nie chodzi o to. Nie jestem w stanie tego zrobić. Nic z tego.
Aldous, który jak sądzę nie spał całej noc odkąd był w trasie z
zespołem Aerosmith, pozwala sobie na chwilę słabości i patrzy na mnie
wyczerpany. Następnie znów wraca do roli menedżera.
- Czujesz wypalenie przed Tournée. To się zdarza nawet
najlepszym. - zapewnia mnie. – Gdy znajdziesz się na scenie, przed
tłumem, zaczniesz czuć uwielbienie, adrenalinę, muzykę, będziesz
pobudzony. Chodzi mi o to do diabła, że wypalenie na pewno zmieni się w
smażenie, ale ze szczęścia. A gdy nadejdzie listopad, gdy trasa się
skończy, będziesz mógł się zrelaksować, wybrać na jakąś wyspę, gdzieś
gdzie nikt cię nie zna, gdzie nikt nie gada tego gówna o Shooting Star. Lub
dzikim Adam Wilde.
Listopad? Teraz jest sierpień. To trzy miesiące. A trasa będzie trwała
sześćdziesiąt siedem nocy. Sześćdziesiąt siedem. Powtarzam to w mojej
głowie, jak mantrę, ale to chyba nią nie jest. To sprawia, że chcę złapać za
garść moich włosów i wyszarpać je.
Jak mam powiedzieć Aldousowi, jak mam powiedzieć im
wszystkim, że muzyka, adrenalina, uwielbienie, wszystkie rzeczy, które
łagodziły, jak ciężkie to się stało, zniknęły? To wszystko pozostało w
wirze. A ja jestem na jego skraju.
Moje całe ciało drży. Tracę to. Dni mogą trwać dwadzieścia cztery
godziny, ale czasami wydaje mi się, że przejście jednego jest równie
niemożliwe jak zdobycie Everest.
Tłumaczenie: Nata262, DziejeSie, JimmyK
Korekta: Martinaza
20
Rozdział 2
Igła i nić, mięso i kości,
Kosa i ścięgna, złamane serce gości,
Twoje linie szwów błyszczą jak diamenty,
A jasne gwiazdy oświetlają moje uwięzienie.
“STITCH”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 7
Aldous zostawił mnie przed moim hotelem.
– Słuchaj, myślę, że potrzebujesz trochę czasu, by ochłonąć. Więc
słuchaj: zmienię harmonogram na resztę dnia i odwołam twoje jutrzejsze
spotkania. Twój lot do Londynu jest na dziewiętnastą, więc nie musisz być
na lotnisku do siedemnastej. – Zerknął na swój telefon. – To więcej niż
dwadzieścia cztery godzin na robienie czegokolwiek, co zechcesz.
Obiecuję Ci, poczujesz się lepiej. Rozerwij się.
Aldous zerknął na mnie zaniepokojony. Jest moim przyjacielem, ale
jest też za mnie odpowiedzialny.
– Przebukuję swój lot – oświadczył – polecę jutro z Tobą.
Jestem zażenowany tym, jak bardzo jestem wdzięczny. Latanie
pierwszą klasą z zespołem nie jest wielkim wstrząsem. Wszyscy
wydajemy się być podłączeni do własnych luksusowych siedzeń, ale
przynajmniej, kiedy latam z nimi, nie jestem sam. Kiedy latam sam, kto
wie, kto będzie siedział obok? Raz był to japoński biznesmen, który nie
przestawał do mnie mówić przez cały dziesięciogodzinny lot. Pragnąłem
się przesiąść, ale nie chciałem wyglądać na kutasa udającego gwiazdę
21
rocka, który prosi o zmianę miejsca, więc siedziałem tam, kiwając głową,
nie rozumiejąc połowy z tego, co do mnie mówił. Ale jest jeszcze gorzej,
gdy jestem zupełnie sam w czasie tych długodystansowych lotów.
Wiem, że Aldous ma sporo do zrobienia w Londynie. Bardziej
rzeczowo: nieobecność na jutrzejszym spotkaniu z resztą zespołu i
reżyserem teledysku będzie jak następne małe trzęsienie ziemi. Nieważne.
Za dużo tego, by zliczyć. Poza tym, nikt nie będzie winił Aldous ‘a. Będą
winić mnie.
Więc, to ogromna komplikacja, pozwolić Aldousowi spędzić
dodatkowy dzień w Nowym Jorku. Ale nie odmówiłem, umniejszając
ponadto jego hojność zwykłym „okej’’.
– Świetnie. Oczyść umysł. Zostawię cię samego, nawet nie
zadzwonię. Chcesz, żebym cię stąd odebrał, czy spotkamy się na lotnisku?
Reszta zespołu jest ulokowana w śródmieściu. Mamy zwyczaj
zostawać w innych hotelach, a od ostatniego tournée Aldous na przemian
przebywał w moim lub ich hotelu. Tym razem był z nimi.
– Lotnisko. Spotkamy się w poczekalni4 – mówię mu.
– W porządku. Zamówię ci podwózkę na czwartą. Do tego czasu,
odpręż się. Obdarzył mnie na wpół uściskiem dłoni, na wpół objęciem i
był z powrotem w taksówce, skupiając się na następnych sprawach.
Prawdopodobnie na naprawieniu bałaganu, który spowodowałem rano.
Idę naokoło, do wejścia dla personelu, by dojść do pokoju. Biorę
prysznic, rozważając pójście z powrotem spać. Ostatnimi czasy sen mi się
wymyka, nawet z apteczką pełną psychofarmakologicznych pomocników.
Z okna osiemnastego piętra widzę popołudniowe słońce, które skąpało
miasto w ciepłej poświacie, sprawiając, że Nowy Jork stał się nagle
przytulny, a apartament klaustrofobiczny i gorący. Wrzuciłem na siebie
parę czystych jeansów i moją szczęśliwą czarną koszulkę. Chciałem
zostawić tę koszulkę na jutro, gdy będę wyjeżdżał na tournée, ale czuję się
jakbym potrzebował trochę szczęścia już teraz, więc będzie musiała
wypełnić ten obowiązek podwójnie.
4 Lounge, to osobny hall, w którym na lot czekają pasażerowie pierwszej klasy, nie tak jak reszta chołoty
ściśnięta razem. Lounge ma wygodne fotele i inne udogodnienia :D
22
Włączyłem swój iPhone. Jest pięćdziesiąt dziewięć nowych e-maili i
siedemnaście wiadomości głosowych, włączając kilka z wytwórni od na
pewno zirytowanego rzecznika prasowego i kilka od Bryn, pytającej, jak
poszło w studio i z wywiadem. Mógłbym do niej zadzwonić, ale jaki to ma
sens? Jeśli powiem jej o Vanessie LeGrande, pogniewa się na mnie, że
straciłem zimną krew przed reporterem. Próbuje oduczyć mnie tego złego
nawyku. Mówi, że za każdym razem, gdy tracę kontrolę przed prasą, to
tylko wzbudza ich apetyt na więcej.
– Pokaż im publicznie nudną twarz, Adamie, a oni przestaną pisać tak
dużo o tobie - ciągle mi radzi. Rzecz w tym, że jeśli powiedziałbym Bryn,
jakie pytania wyprowadzają mnie z równowagi, ona też z pewnością
straciłaby swoją „nudną’’ twarz.
Myślałem o tym, co powiedział Aldous, o tym by uciec od tego
wszystkiego, więc wyłączyłem telefon i rzuciłem go na szafkę nocną.
Potem chwyciłem czapkę, okulary, moje pigułki i portfel i wyszedłem.
Odwróciłem się w stronę Columbus5, kierując się w stronę Central Parku.
Wóz strażacki przejechał, zawodząc syreną. Nie podrapiesz się w głowę, a
będziesz martwy6. Nie pamiętam nawet, gdzie się nauczyłem tej dziecięcej
rymowanki, czy też powiedzonka, które nakazywało podrapać się w głowę
za każdym razem, gdy słyszysz syrenę, albo następna syrena będzie
zawodzić dla ciebie. Ale wiem, kiedy zacząłem to robić, a teraz wydaje się
to być naturalną rzeczą. Jednak w miejscu takim jak Manhattan, gdzie
syreny ciągle rozbrzmiewają, może okazać się to zbyt wyczerpujące.
Jest wczesny wieczór i agresywny gorąc złagodniał. Wygląda na to,
że wszyscy wyczuli, że można bezpiecznie wyjść na zewnątrz, bo zaczęli
oblegać miasto: zabrali się za piknikowanie na trawie, wyszli pobiegać z
dziecięcymi wózkami po chodniku, pływać kajakami wzdłuż pokrytego
liliami jeziora.
Jak bardzo lubię oglądać tych ludzi, tak bardzo sprawia to, że czuję
się wystawiony na pokaz. Nie mogę zrozumieć, jak inni ludzie wystawieni
na widok publiczny to znoszą. Czasem oglądam zdjęcia Brada Pitta ze
5 Nazwa ulicy
6 Taki zwyczaj, jak u nas przy przechodzeniu koło kościoła robi się znak krzyża, u nich trzeba się podrapać po
głowie przy wozie strażackim, durnie się to tłumaczy, bo nie ma rymu, pasowałoby podrap się w głowę a jak nie to w nogę
23
stadkiem swoich pociech w Central Parku, po prostu bawiących się na
huśtawce. To oczywiste, że byli śledzeni przez paparazzich, lecz nadal
wyglądało to, jakby spędzali normalny dzień z rodziną. Albo może i nie.
Zdjęcia mogą być bardzo zwodnicze.
Myśląc o tym wszystkim i przechodząc koło szczęśliwych ludzi,
korzystających z letniego wieczoru, zacząłem czuć się jak ruchomy cel,
chociaż mam naciągniętą nisko czapkę, okulary przeciwsłoneczne i jestem
bez Bryn. Kiedy Bryn i ja jesteśmy razem, to prawie niemożliwe być
niezauważonym. Ulegam tej paranoi. Nie boję się tak bardzo tego, że będę
fotografowany czy nagabywany przez łowców autografów - choć wcale
nie mam ochoty tym się teraz zajmować - ale tego, że będę wyśmiany,
będąc jedyną samotną osobą w parku. Nawet jeśli oczywiście nie jestem.
A jednak czuję, jakby lada chwila mieli mnie wytykać palcami i nabijać
się ze mnie.
Wiec tak to się stanie? To jest to, czym się stałem? Chodzącą
sprzecznością? Jestem otoczony ludźmi, a czuję się samotny. Twierdzę, że
chcę odrobiny normalności, a teraz, kiedy trochę jej mam, wygląda na to,
że nie wiem, co z nią zrobić, nie wiem już jak to jest być normalną osobą.
Idę w kierunku Ramble7, gdzie jedynymi ludźmi, na których mogę
wpaść są tacy, którzy nie chcą być zauważeni. Kupuję kilka hot dogów i
połykam je w kilku kęsach. I właśnie wtedy orientuję się, że nie jadłem
cały dzień, co przypomina mi o lunchu i Vanessie LeGrande - o klęsce.
Co tam się stało? Mam na myśli, że byłem znany z rozdrażnienia w
stosunku do reporterów, ale to był strasznie amatorski ruch - mówię sobie.
Jestem po prostu zmęczony - przekonuję siebie. Przeciążony. Myślę o
tournée i wydaje się, że omszona ziemia otwiera się i zaczyna szumieć.
Sześćdziesiąt siedem nocy. Próbuję to zracjonalizować. Sześćdziesiąt
siedem nocy to nic. Próbuję je podzielić, zminimalizować, zrobić coś, by
stały się mniejsze, ale sześćdziesiąt siedem nie da się podzielić równo.
Wiec porzucam to. Czternaście krajów, trzydzieści dziewięć miast,
kilkaset godzin w autobusie. Ale matematyka sprawia tylko, że szumi
mocniej i zaczynam odczuwać zawroty głowy. Chwytam pień drzewa i
7 Ramble to ścieżka w Central Parku http://en.wikipedia.org/wiki/The_Ramble_and_Lake,_Central_Park
24
gładzę ręką korę, która przypomina mi o Oregonie i czyni tę ziemię bliską
mi w tej chwili.
Nie mogę nic poradzić na to, że myślę o tym, że kiedy byłem
młodszy8, czytałem o zastępach artystów, którzy upadli - Morrison, Joplin,
Cobain, Hendrix9. Obrzydzali mnie. Mieli to, czego pragnęli i co potem
zrobili? Ćpali w zapomnieniu. Albo strzelili sobie w głowę. Co za zgraja
dupków.
Wiec, spójrz na siebie teraz. Nie jesteś śmieciem, ale nie jesteś dużo
lepszy.
Zmieniłbym to, gdybym mógł, ale jak dotąd, nakazuję sobie zamknąć
się i cieszyć się jazdą, która nie miała większego wpływu10
. Jeśli ludzie
otaczający mnie wiedzieliby, jak się czuję, śmialiby się ze mnie. Nie, to
nieprawda. Bryn by się nie śmiała. Byłaby zaskoczona moją niezdolnością
do rozkoszowania się tym, co osiągnąłem, ciężko pracując11
.
Ale czy pracowałem aż tak ciężko? Z takiego założenia wychodzi
moja rodzina, Bryn i reszta zespołu, więc przynajmniej powinienem być
przyzwyczajony przez tych ludzi, że w jakiś sposób zasługuję na to
wszystko, że to uznanie i bogactwo jest zapłatą. Nigdy tego tak naprawdę
nie kupiłem. Karma nie jest jak bank. Złóż depozyt, weź zapłatę. Coraz
częściej zaczynam podejrzewać, że to wszystko jest zapłatą za coś, co nie
było dobre.
Sięgam po papierosa, ale moja paczka jest pusta. Wstaję, otrzepuję
dżinsy i pokonuję swoją drogę przez park. Słońce zaczyna zniżać się ku
zachodowi, jasna świecąca kula chyli się w kierunku Hudson i zostawia za
sobą kolaż brzoskwiniowych i fioletowych smug na niebie. To naprawdę
ładne i na chwilę zmuszam się do podziwiania tego.
Skręcam na południe na Seventh, zatrzymuję się w delikatesach, aby
kupić fajki, a następnie kieruję się do centrum. Wrócę do hotelu, zamówię
room service, może choć raz pójdę wcześniej spać. Na zewnątrz Carnegie
Hall taksówki zatrzymują się, wysadzając ludzi na wieczorny występ.
8 No, bo teraz jest naprawdę stary haha:D
9 Chyba nie muszę ich przedstawiać.
10 Jazda nie od jeździć, myślę że chodzi o całe to bycie rockmanem i życie rockowym stylem, no ale tak to
zdanie napisane ze niech mnie piorun strzeli:D 11
No i już jej nie lubię tej Bryn:D/DevilCake
25
Starsza kobieta w perłach i szpilkach chwiejnie wychodzi z taksówki, jej
pochylony towarzysz w smokingu podtrzymuje ją za łokieć. Przyglądając
się im, jak potykają się razem, czuję coś w rodzaju szarpnięcia w mojej
klatce piersiowej. Spójrz na zachód słońca, mówię sobie. Popatrz na coś
pięknego. Ale kiedy spoglądam w niebo, smugi na nim ściemniały do
koloru siniaka.
Nadęty, kapryśny dupek. Tak nazwała mnie reporterka. Wstrętny typ,
ale w tym konkretnym punkcie, mówiła prawdę.
Wracam wzrokiem na ziemię, a gdy to robię widzę jej oczy. Nie w
sposób, jaki widzę je zwykle – za każdym rogiem, za moimi zamkniętymi
powiekami na początku każdego dnia. Nie w sposób, w jaki zazwyczaj je
sobie wyobrażałem w oczach każdej dziewczyny, przy której leżałem. Nie,
tym razem to naprawdę są jej oczy. Jej zdjęcie, ubrana na czarno,
opierająca jedno ramię na wiolonczeli jak zmęczone dziecko. Jej włosy są
związane w jeden z tych koków, które wydają się być obowiązkowe dla
muzyków klasycznych. Zazwyczaj nosi go wysoko, jak tutaj, na recitale i
koncerty muzyki kameralnej, ale ze zwisającymi kosmykami włosów, by
łagodzić poważny wygląd. Nie ma żadnych wąsów na tym zdjęciu.
Przyglądam się bliżej napisowi. CYKL KONCERTÓW MŁODYCH
PRZEDSTAWIA MIĘ HALL.
Kilka miesięcy temu, Liz złamała nasze niepisane embargo na
wszystkie rzeczy związane z Mią i wysłała mi wycinek z magazynu All
About Us. Pomyślałam, że powinieneś to zobaczyć, było napisane na
karteczce. Był to artykuł zatytułowany „Twenty Under 20”12
, z
nadchodzącym udziałem „cudownego dziecka”. Była tam strona o Mii,
razem ze zdjęciem, na które ledwo mogłem zmusić się spojrzeć i artykuł o
niej. Dopiero po kilku rundach głębokiego oddychania dałem radę
przebiec wzrokiem tekst. Artykuł nazywał ją „prawowitą następczynią Yo-
Yo Ma”. Wbrew sobie uśmiechnąłem się na to. Mia zwykła mówić, że
ludzie, którzy nie mieli żadnego pojęcia o wiolonczeli, zawsze opisywali
wiolonczelistów jako następców Yo-Yo Ma, ponieważ był ich jedynym
punktem odniesienia.
12
Po polsku: „Dwudziestki poniżej 20”/nata
26
- A co z Jacqueline Du Pré? – zawsze pytała odnosząc się do jej
własnego idola, utalentowanej i burzliwiej wiolonczelistki, która
zachorowała na stwardnienie rozsiane w wieku dwudziestu ośmiu lat, a
zmarła około piętnastu lat później.
Artykuł All About Us nazwał grę Mii „nieziemską”, a następnie
bardzo obrazowo opisał wypadek samochodowy, który zabił jej rodziców i
młodszego brata ponad trzy lata temu. Zaskoczyło mnie to. Mia nie była
osobą, która mówiłaby o tym, aby zyskać sympatię. Ale kiedy znów dałem
radę przejrzeć tekst, zdałem sobie sprawę, że cytaty zaczerpnięto ze
starych gazet i nie było w tym nic bezpośrednio od Mii.
Trzymałem wycinek przez kilka dni, od czasu do czasu wyjmując go,
by spojrzeć na niego. Posiadanie tej rzeczy w moim portfelu było jak
noszenie wszędzie fiolki plutonu. I z całą pewnością, gdyby Bryn złapała
mnie z artykułem o Mii, nastąpiłaby eksplozja jądrowa. Więc po kilku
dniach wyrzuciłem go, zmuszając się, by o nim zapomnieć.
Teraz staram się zebrać informacje, przypomnieć sobie, czy było w
nim coś napisane o Mii opuszczającej Juilliard lub grającej recitale w
Carnegie Hall.
Spoglądam jeszcze raz. Jej oczy wciąż tam są, nadal patrzą na mnie. I
po prostu jestem pewien, tak bardzo jak niczego na tym świecie, że gra
ona dziś wieczorem. Wiem to jeszcze nawet przed tym jak konsultuję się z
datą na plakacie i widzę, że występ jest 13 sierpnia.
I nim zdaję sobie sprawę z tego, co robię, zanim mogę zacząć spierać
się ze sobą, uświadomić sobie jaki to fatalny pomysł, idę w kierunku kasy
biletowej. Nie chcę się z nią zobaczyć, mówię sobie. Nie zobaczę się z nią.
Chcę ją tylko usłyszeć. Znak na okienku mówi, że wszystkie bilety są już
wyprzedane. Mogłem powiedzieć kim jestem lub zadzwonić do
hotelowego konsjerża lub Aldousa i prawdopodobnie dostałbym bilet, ale
zamiast tego pozostawiam to losowi. Prezentuję się jako anonimowy,
nieubrany zbyt elegancko młodzieniec i pytam, czy pozostały jakiekolwiek
wolne miejsca.
27
- Właściwie wydajemy tylko bilety zniżkowe13
. Mam tylną, boczną
antresolę. Nie jest to idealny widok, ale tylko to zostało – mówi mi
dziewczyna za szybą.
- Nie jestem tutaj dla widoku – odpowiadam.
- Zawsze też tak myślałam – mówi dziewczyna, śmiejąc się. – Ale
ludzie stają się wymagający, co do tych rzeczy. To będzie dwadzieścia
pięć dolarów.
Rzucam moją kartą kredytową i wchodzę do chłodnego, ciemnego
teatru. Wślizguję się na fotel i zamykam oczy, przypominając sobie, kiedy
ostatni raz poszedłem na koncert wiolonczelowy w miejscu tak
luksusowym. Pięć lat temu, na naszą pierwszą randkę. Podobnie jak
tamtej nocy, czuję ten szalony pęd oczekiwania, choć wiem, że w
przeciwieństwie do tamtej nocy, dziś nie będę jej całować. Lub jej
dotykać. A nawet nie zobaczę jej z bliska.
Dziś wieczorem, będę słuchał. I to będzie na tyle.
Tłumaczenie: DevilCake i Nata262
Korekta: Bacha383
13
Rush tickets – nie ma dokładnego polskiego odpowiednika, są to tańsze bilety, ale w gorszych miejscach i czasem wydawane tylko dla studentów.
28
Rozdział 3
Mia obudziła się po czterech dniach, ale nie powiedzieliśmy jej aż
do szóstego. Nie miało to jednak znaczenia, wyglądała jakby już to
wiedziała. Siedzieliśmy wokół jej łóżka na OIOMie zgaduję, że jej
małomówny dziadek musiał wyciągnąć najkrótszą zapałkę. To on został
wybrany, aby przekazać wiadomość o tym, że jej rodzice, Kat i Denny,
zostali natychmiastowo zabici w wypadku samochodowym, przez który
znalazła się tutaj. I że jej młodszy brat Teddy zmarł na ostrym dyżurze w
miejscowym szpitalu, gdzie on i Mia zostali zabrani, zanim ewakuowano
Mię do Portland. Nikt nie znał przyczyny wypadku. Czy Mia miała
jakiekolwiek wspomnienia związane z nim?
Mia po prostu tam leżała, mrugając oczami i trzymając moją rękę,
wbijając w nią swoje paznokcie tak mocno, że wyglądało to jakby nigdy
nie pozwoliłaby mi odejść. Pokręciła głową i cicho powiedziała:
- Nie, nie, nie. – W kółko i w kółko, bez łez i nie byłem pewien czy
tylko odpowiada na pytanie dziadka, czy też neguje całą sytuację. – Nie!
Ale wtedy wkroczyła pracowniczka socjalna, przejmując obowiązki
w jej rzeczowy sposób. Powiedziała Mii o operacjach jakie przeszła
dotychczas.
- Centrum ratownictwa specjalistycznego, naprawdę tylko co cię
ustabilizowało, a ty masz się wybitnie dobrze. – Następnie mówiła o
operacjach, z którymi będzie musiała się zmierzyć w ciągu najbliższych
miesięcy. Pierwsza operacja, aby nastawić kość w jej lewej nodze z
metalowym prętem. Następna operacja nastąpi około tydzień po tej, aby
pobrać skórę z uda jej nieuszkodzonej nogi. Następnie inna, by
przeszczepić jej tę skórę do uszkodzonej nogi. Te dwie procedury niestety
29
mogą zostawić jakieś „paskudne blizny”. Ale obrażenia na jej twarzy,
przynajmniej mogły całkowicie zniknąć za sprawą chirurgii plastycznej po
roku.
- Jak tylko przejdziesz przez zaplanowane operacje, pod warunkiem,
że nie będzie żadnych komplikacji – żadnych infekcji po splenektomii14
,
żadnego zapalenia płuc, żadnych kłopotów z płucami wypuścimy cię ze
szpitala, na rehabilitację – powiedziała pracowniczka socjalna. – Fizyczną
i zawodową przemowę i na cokolwiek jeszcze będziesz potrzebować.
Będziemy oceniać gdzie jesteś za parę dni. – Byłem oszołomiony tą
litanią, ale Mia wydawała się chłonąć każde jej słowo, poświęcać więcej
uwagi szczegółom operacji niż wiadomości o jej rodzinie.
Później tego popołudnia, pracowniczka socjalna wzięła resztę z nas
na bok. My – dziadkowie Mii i ja – byliśmy zmartwieni reakcją Mii czy
też raczej jej brakiem. Spodziewaliśmy się wrzasku, ciągania za włosy,
czegoś wybuchowego, pasującego do potworności wiadomości,
pasującego do naszego własnego cierpienia. Jej upiorne milczenie
sprawiło, że wszyscy myśleliśmy o jednej tej samej rzeczy: uszkodzenie
mózgu.
- Nie, to nie to – szybko uspokoiła pracownica socjalna. – Mózg jest
kruchym instrumentem i możemy nie wiedzieć przez kilka tygodni, jakie
konkretnie regiony zostały dotknięte, ale młodzi ludzie są bardzo odporni i
teraz jej neurolodzy są nastawieni bardzo optymistycznie. Jej kontrola nad
mięśniami jest ogólnie dobra. Jej zdolności językowe nie wydają się być
zbyt ograniczone. Ma niemoc po prawej stronie i dlatego nie może
utrzymać równowagi. I jeśli świadczy to o zakresie uszkodzenia jej
mózgu, to ma szczęście. - Wszyscy poczuliśmy zażenowanie słysząc te
słowo. Szczęście. Ale pracownica socjalna spojrzała na nasze twarze.
- Wielkie szczęście, ponieważ to wszystko można odwrócić. Co do
reakcji tam – powiedziała wskazując na OIOM. – To jest typowa reakcja
na taką ekstremalną, psychologiczną traumę. Mózg może znieść tylko tak
dużo, więc filtruje po kolei, trawiąc wolno. Wytrzyma to wszystko, ale
będzie potrzebowała pomocy. – Następnie powiedziała nam o etapach
14
Chirurgiczne usunięcie śledziony
30
żałoby, obładowała nas broszurami na temat zespołu stresu pourazowego i
zaleciła, aby Mia spotkała się w szpitalu z doradcą.
- Może to nie jest zły pomysł również dla was – powiedziała.
Zignorowaliśmy ją. Dziadkowie Mii nie byli typami terapeutycznymi.
A ja martwiłem się rehabilitacją Mii, nie moją własną.
Następna runda operacji zaczęła się niemal natychmiast, co uważałem
za okrutne. Mia dopiero co wróciła znad krawędzi tylko po to, aby
dowiedzieć się, że jej rodzina nie żyje i teraz znowu musiała iść pod nóż.
Nie mogliby dać dziewczynie przerwy? Ale pracownica socjalna
wyjaśniła, że im szybciej noga zostanie naprawiona, tym szybciej Mia
będzie mogła się poruszać i tym szybciej będzie mogła naprawdę zacząć
zdrowieć. Więc jej kość udowa została udekorowana szpilkami;
przeszczep skóry został wykonany. I z prędkością, która wywarła na mnie
ogromne wrażenie została wypisana ze szpitala i odesłana do klinki
rehabilitacyjnej, która wyglądała jak kompleks mieszkalny ze ścieżkami
przecinającymi ziemię, na której zaczynały kwitnąć wiosenne kwiaty,
kiedy Mia przyjechała.
Była tam niecały tydzień, zdeterminowana, zaciskając zęby przez
straszny tydzień, kiedy przyszła koperta.
Juilliard. Tak wiele rzeczy poczułem wtedy. Przesądzenie. Dumę.
Rywalizację. A następnie po prostu o tym zapomniałem. Myślę, że
wszyscy tak zrobiliśmy. Ale życie kłębiło się poza centrum
rehabilitacyjnym Mii i gdzieś tam na świecie, ta inna Mia – ta, która miała
oboje rodziców, brata i w pełni funkcjonujące ciało – nadal istniała. I w
tym innym świecie, sędziowie wysłuchali gry Mii kilka miesięcy
wcześniej i kontynuowali przetwarzanie jej kandydatury, przeszła ona
przez różne zwariowane mechanizmy zanim został podjęty ostateczny
wyrok, który był wtedy przed nami. Babcia Mii była zbyt zdenerwowana
by otworzyć kopertę, więc czekała na mnie i dziadka Mii zanim przetnie
list nożem z masy perłowej.
Mia weszła do środka. Czy były tam kiedykolwiek jakieś pytania?
Wszyscy uważaliśmy, że przyjęcie byłoby dla niej dobre, jasny punkt
na ponurym horyzoncie.
31
- Rozmawiałam już z dziekanami odpowiedzialnymi za rekrutację i
wyjaśniłam twoją sytuację. Powiedzieli, że mogą odłożyć rozpoczęcie
twoich studiów na za rok lub dwa lata, jeśli potrzebujesz – powiedziała
babcia Mii, jak już zapoznała ją z wiadomością i hojnym stypendium,
które towarzyszyło akceptacji. Juilliard rzeczywiście zaproponował
odroczenie, chcąc się upewnić, że Mia będzie wstanie dostosować się do
rygorystycznych standardów placówki, gdyby postanowiła uczęszczać do
szkoły.
- Nie – powiedziała Mia z centrum przygnębiającej świetlicy tym
bezbarwnym głosem, którym zaczęła mówić od wypadku. Żadne z nas nie
było pewne czy to przez uraz psychiczny lub czy też był to teraz afekt Mii,
sposób mówienia według jej nowo uporządkowanego mózgu. Pomimo
ciągłych zapewnień pracowniczki socjalnej, pomimo oceny jej
terapeutów, że czyni ciągłe postępy, wciąż się martwiliśmy. Omówiliśmy
te sprawy półgłosem po tym jak zostawiliśmy ją samą, nie mogłem się
zmusić, żeby zostać na noc.
- Cóż nie spiesz się – odpowiedziała jej babcia. – Świat może
wyglądać inaczej po roku lub dwóch. Może nadal będziesz chciała pójść.
Babcia Mii myślała, że Mia odmawia pójścia do Juilliardu. Ale
wiedziałem lepiej. Znałem Mię lepiej. To odroczeniu odmawiała.
Jej babcia kłóciła się z nią. Do września zostało pięć miesięcy. Zbyt
mało. A ona miała cel. Noga Mii wciąż była w jednym z tych butów
nakładanych na gips15
i dopiero co znowu zaczęła chodzić. Nie mogła
otworzyć słoika, ponieważ jej prawa ręka była na to zbyt słaba i często
zapominała nazw prostych przedmiotów jak, np. nożyczki. Wszystkiego
tego można było się spodziewać, mówili terapeuci i prawdopodobnie
przejdzie – we właściwym czasie. Ale pięć miesięcy? To nie wiele czasu.
Mia poprosiła o wiolonczelę tego popołudnia. Jej babcia zmarszczyła
brwi, obawiając się, że głupota zatrzyma powrót Mii do zdrowia. Ale ja
zeskoczyłem z krzesła i pobiegłem do samochodu, i wróciłem z
wiolonczelą zanim zaszło słońce.
Po tym, wiolonczela stała się jej terapią: psychiczną, emocjonalną,
mentalną. Lekarze byli zdumieni siłą górnej części ciała Mii – co jej stary
15
Chodzi o to link
32
nauczyciel muzyki profesor Christie nazywał „wiolonczelnianym ciałem”
szerokie barki, silne ramiona – i tym jak muzyka przyniosła z powrotem
jej siłę, która sprawiła, że osłabienie w jej prawym ramieniu odeszło i
wzmocniło jej uszkodzoną nogę. Pomogło to z zawrotami głowy. Mia
zamykała oczy kiedy grała i twierdziła, że to wraz z dwiema stopami na
ziemi, pomaga jej zachować równowagę. Przez grę ujawniła zaniki, które
próbowała ukrywać w codziennej rozmowie. Jeśli chciała colę, ale nie
pamiętała tego słowa tuszowała to prosząc o sok pomarańczowy. Ale z
wiolonczelą szczerze mówiła o tym, że zapamiętała suity Bacha16
, nad
którymi pracowała kilka miesięcy temu, ale nie prostą etiudę, której się
nauczyła jako dziecko; pomimo, że kiedyś profesor Christie, który
przychodził raz na tydzień pracować z nią, pokazał jej to, poradziła sobie z
tym. To dało wskazówkę dla logopedów i neurologów w jaki sposób jej
działa mózg i odpowiednio dostosowali swoje terapię.
Ale przede wszystkim wiolonczela poprawiała jej nastrój. Dawało jej
to zajęcie każdego dnia. Przestała mówić monotonnie i znowu zaczęła
mówić jak Mia, przynajmniej wtedy kiedy mówiła o muzyce. Terapeuci
zmienili jej plan rehabilitacyjny, pozwalając jej więcej czasu spędzać na
ćwiczeniu.
- Nie wiemy w jaki sposób muzyka leczy mózg – powiedział mi jeden
z neurologów pewnego popołudnia, gdy słuchał jej gry dla grupy
pacjentów w świetlicy. – Ale wiemy, że to robi. Tylko popatrz na Mię.
Z kliniki rehabilitacyjnej wyszła po czterech tygodniach, dwa
tygodnie przed terminem. Mogła chodzić o lasce, otworzyć słoik masła
orzechowego i grać piekło z Beethovena17
.
Ten artykuł „Twenty Under 20” z All About Us, który pokazała mi
Liz, pamiętam jedną rzecz z niego. Pamiętam nie tylko zasugerowany, ale
jawnie stwierdzony związek pomiędzy „tragedią” Mii, a jej „nieziemską”
grą. I pamiętam jak mnie to wkurzyło. Ponieważ było w tym coś 16
Suity na wiolonczelę solo J. S. Bacha – zbiór sześciu suit Jana Sebastiana Bacha przeznaczonych na wiolonczelę solo. 17
play the hell out of Beethoven.
33
obraźliwego. Jakby jedynym sposobem wyjaśnienia jej talentu było
powiązanie z nim jakiś nadprzyrodzonych sił. Myślą, że jej zmarła
rodzina zamieszkuje jej ciało i gra niebiańskie chóry za pomocą jej
palców?
Ale coś było, coś nieziemskiego się stało. I wiem to, ponieważ tam
byłem. Byłem świadkiem tego: widziałem jak Mia zaczynając od bardzo
utalentowanego gracza przeszła do czegoś całkiem innego. W ciągu pięciu
miesięcy coś magicznego i groteskowego odmieniło ją. Więc tak, to
wszystko było związane z jej „tragedią”, ale Mia jako jedyna nosiła tego
ciężar. Zawsze tak było.
Wyjechała do Juilliardu po Dniu Pracy. Odwiozłem ją na lotnisko.
Pocałowała mnie na pożegnanie. Powiedziała mi, że kocha mnie nad
życie. Następnie przeszła odprawę.
Nigdy nie wróciła z powrotem.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Domi
34
Rozdział 4
Smyczek jest tak stary, jego końskie włosie jest klejone,
Wysłany do fabryki, zupełnie tak jak ty i ja.
Więc jak to się stało, że zatrzymali oni twoją egzekucję?
Publiczność ryczy jej owacje na stojąco.
„DUST”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 9
Kiedy światła zostają ponownie zapalane po zakończeniu koncertu,
czuję się wysuszony, przygnębiony, jakby krew została ze mnie
spuszczona i zastąpiona smołą. Kiedy oklaski zamierają, ludzie wokół
mnie podnoszą się z miejsc, rozmawiają o koncercie, o pięknie Bacha, o
nastroju żałobnym Elgara, o ryzyku, które się opłaciło dokładając kawałek
współczesnego Johna Cage’a. Ale to Dvořák jest tym, który pochłania cały
tlen w pomieszczeniu i rozumiem czemu.
Kiedy Mia grywała na swojej wiolonczeli, jej koncentracja zawsze
była wypisana na całym jej ciele: zmarszczka przecinająca czoło, usta
zaciśnięte tak mocno, że czasem traciły swój kolor, jak gdyby cała krew w
jej ciele zgromadziła się w dłoniach.
Mała część z tego wydarzyła się we wcześniejszej części tego
wieczoru. Ale gdy doszła do Dvořáka, końcowego kawałka jej recitalu,
coś ją ogarnęło. Nie wiem, czy osiągnęła swój rytm lub była to jej
wizytówka, zamiast jednak garbić się pod wiolonczelą, jej ciało wydawało
się rozwijać, kwitnąć, a muzyka wypełniała puste przestrzenie wokół
niego niczym kwitnąca winorośl. Jej uderzenia były silne i szczęśliwe oraz
35
odważne, a dźwięk, który wypełnił salę, wydawał się wykorzystywać te
czyste emocje, podobnie jak same intencje kompozytora wijące się przez
salę. A spoglądając na jej twarz z jej oczami uniesionymi ku górze, małym
uśmiechem igrającym na ustach - nie wiem jak to opisać, nie brzmiąc jak
w jednym z tych wyświechtanych artykułów z czasopism, ale wyglądała
tak, jakby zjednoczyła się z muzyką. Lub może po prostu na szczęśliwą.
Myślę, że zawsze wiedziałem, że jest zdolna do tego poziomu kunsztu, ale
bycie tego świadkiem zrobiło na mnie cholerne wrażenie. Na mnie i
wszystkich w tej sali, sądząc po oklaskach, jakie dostała.
Światła są już zapalone, jasne, odbijają się od żółtych krzeseł i
geometrycznych paneli ściennych, czym sprawiają, że podłoga zaczyna
wirować. Zapadam się z powrotem w najbliższym krześle i próbuję nie
myśleć o Dvořáku lub innych rzeczach: sposobie w jaki wytarła dłoń o
swoją spódnicę pomiędzy częściami występu, w jaki sposób przechyliła
głowę w porę do niewidzialnej orkiestry, wszystkie gesty są dla mnie zbyt
znajome.
Chwytając krzesło przede mną dla równowagi, wstaję jeszcze raz.
Upewniam się, że moje nogi funkcjonują, a ziemia się nie kręci i następnie
jedna noga podąża za drugą w stronę wyjścia. Jestem zdruzgotany,
wyczerpany. Wszystko, co chcę teraz zrobić, to wrócić do mojego pokoju
hotelowego, wziąć kilka tabletek Ambienu lub Lunesta albo Xanaxu, lub
czegokolwiek innego z mojej apteczki i zakończyć ten dzień. Chcę pójść
spać i obudzić się żeby to wszystko się skończyło.
- Przepraszam, panie Wilde.
Zwykle nie przepadam za zamkniętymi pomieszczeniami, ale jeśli jest
jakieś jedno miejsce w mieście, gdzie spodziewałbym się być
bezpiecznym i anonimowym to jest to właśnie Carnegie Hall na koncercie
muzyki klasycznej. Przez koncert i przerwę nikt nie zaszczycił mnie
spojrzeniem, z wyjątkiem pary staruchów, którzy byli po prostu przerażeni
widokiem moich dżinsów. Ale ten facet był w moim wieku; jest
biletowym, jedyną osobą poniżej trzydziestego piątego roku życia w
36
odległości pięćdziesięciu stóp, jedyną osobą tutaj, która może mieć album
Shooting Star.
Sięgam do kieszeni po długopis, ale żadnego nie mam. Biletowy
wygląda na zakłopotanego, kręci głową i potrząsa rękoma jednocześnie.
- Nie, nie, pani Wilde. Nie proszę o autograf. – Zniża swój głos. – To
właściwie niezgodne z przepisami, mogliby mnie za to wyrzucić.
- Och – mówię zawstydzony, zdezorientowany. Przez sekundę
zastanawiam się, czy mam rozebrać się przez nieeleganckie ubranie.
Biletowy mówi:
- Panna Hall chciałaby żeby przyszedł pan za kulisy.
W pomieszczeniu jest głośno przez po występowy zgiełk, więc przez
chwilę zakładam, że się przesłyszałem. Wydaje mi się, że powiedział, iż
chce mnie ona zobaczyć za kulisami. Ale to nie może być prawda. Musi
mówić o korytarzu18
, nie o Mii Hall.
Ale zanim mogę poprosić go o wyjaśnienie, on już prowadzi mnie za
łokieć w stronę klatki schodowej i na dół do głównego hallu, przez małe
drzwi obok sceny i przez labirynt korytarzy, których ściany są pokryte
nutami w ramkach. Pozwalam mu się prowadzić; to jest tak jak wtedy,
gdy miałem dziesięć lat i zostałem wysłany do biura dyrektora za rzucanie
balonem z wodą w klasie i jedynym, co mogłem zrobić, było podążanie za
panią Linden w dół korytarza i zastanawianie się, co mnie czeka za
drzwiami gabinetu. Czuję się tak samo. Że jestem w kłopotach za coś, że
Aldous tak naprawdę nie dał mi wolnego wieczoru i właśnie mam zostać
zwymyślany za przegapienie sesji zdjęciowej lub wkurzanie reporterów,
albo za bycie antyspołecznym samotnikiem i za narażanie zespołu na
rozpad.
I nie przetwarzam tego tak naprawdę, nie pozwalam sobie słyszeć
tego lub wierzyć w to, albo myśleć o tym do chwili, kiedy biletowy
zaprowadza mnie do małego pokoju i otwiera drzwi, a następnie je
zamyka i nagle ona tam jest. Naprawdę tam jest. Osoba z krwi i kości, nie
widmo.
Moim pierwszym odruchem nie jest chwycenie jej lub pocałowanie
czy krzyczenie na nią. Ja tylko chcę dotknąć jej policzka, wciąż
18
Korytarz to po ang Hall, czyli tak jak ma na nazwisko Mia /nata
37
zaczerwienionego po wieczornym występie. Chcę przebić się przez
dzielącą nas przestrzeń, mierzoną w stopach – nie milach, nie
kontynentach, nie latach – i dotknąć stwardniałym palcem jej twarzy. Chcę
ją dotknąć, aby upewnić się, że to naprawdę ona, a nie jeden z tych snów
jakie często miałem po jej odejściu, kiedy widziałbym ją jasną jak słońce i
byłbym gotów ją pocałować, przyciągnąć do siebie , tylko po to by się
obudzić ze świadomością, że Mia jest poza zasięgiem.
Ale nie mogę jej dotknąć. Jest to przywilej, który został cofnięty.
Wbrew mojej woli, ale jednak. Mówiąc o woli, muszę mentalnie trzymać
moją rękę w miejscu, aby zapobiec jej drżeniu, żeby powstrzymać ją przed
zamienieniem się w wiertarkę udarową. 19
Podłoga wiruje, wir wzywa, a ja potrzebuję jednej ze swoich tabletek,
ale nie mam żadnej. Biorę kilka uspokajających oddechów, aby
powstrzymać atak paniki. Poruszam ustami na próżno próbując
powiedzieć kilka słów. Czuję się jakbym był sam na scenie, bez zespołu,
bez sprzętu, nie pamiętając żadnej z naszych piosenek będąc oglądanym
przez milion ludzi. Czuję jakby minęła godzina odkąd stoję tu przed Mią
Hall, oniemiały jak noworodek.
Pierwszy raz spotkaliśmy się w liceum, ja przemówiłem pierwszy.
Zapytałem Mię co za wiolonczelowy kawałek właśnie grała. Proste
pytanie, które wszystko zaczęło.
Tym razem to Mia, jest tą, która zadaje pytanie:
- Czy to naprawdę ty? – Jej głos jest dokładnie taki sam. Nie wiem,
czemu spodziewałem się, że będzie inny pomijając fakt, że teraz wszystko
jest inne.
Jej głos skłania mnie do powrotu do rzeczywistości. Powrotu do
rzeczywistości minionych trzech lat. Jest tak wiele rzeczy, o których
trzeba powiedzieć. Gdzie poszłaś? Czy kiedykolwiek o mnie myślałaś?
Zrujnowałaś mnie. Wszystko w porządku? Ale oczywiście nie mogłem
powiedzieć żadnej z tych rzeczy.
Zaczynam czuć łomotanie mojego serca i dzwonienie w uszach, zaraz
zwariuję. Ale dziwne, kiedy panika zaczyna osiągać szczyt, jakiś instynkt
umożliwiający przetrwanie zaczyna działać i pozwala mi stanąć na scenie
19
Haha genialne porównanie xD/Domi
38
przed tysiącami nieznajomych. Ogarnia mnie spokój, gdy wycofuję się z
siebie, spychając na drugi plan i pozwalając tej drugiej osobie zająć
miejsce.
- We własnej osobie – odpowiadam tak samo. Jakby to było
najzwyklejszą rzeczą w świecie dla mnie, aby być na jej koncercie i dla
niej czekanie na mnie w jej sanktuarium. - Dobry koncert – dodaję,
ponieważ wydaje mi się, że powinienem tak powiedzieć. Również okazuje
się to być prawdą.
- Dziękuję – mówi. Następnie kuli się. – Po prostu nie mogę
uwierzyć, że tu jesteś.
Myślę o trzyletnim zakazie zbliżania, który w zasadzie wywarła na
mnie, który dziś naruszyłem. Ale to ty mnie sprowadziłaś, chcę
powiedzieć.
- Taa, myślę, że będą wpuszczać jakąkolwiek starą hołotę w Carnegie
Hall – żartuję. Jednak przez moje zdenerwowanie dowcipna uwaga,
wychodzi gburowato.
Wygładza dłonią materiał spódnicy. Przebrała się już ze swojej
galowej, czarnej sukni w długą, zwiewną spódnicę i koszulkę na
ramiączkach. Potrząsa głową i w sposób konspiracyjny pochyla twarz w
kierunku mojej.
- Nie bardzo. Punkom wstęp wzbroniony. Nie widziałeś ostrzeżenia?
Dziwię się, że nie zostałeś aresztowany tylko za postawienie stopy w
lobby.
Wiem, że próbuje ona zastąpić mój kiepski żart jej własnym i część
mnie jest jej za to wdzięczna oraz za to, że mogłem zobaczyć przebłysk jej
dawnego poczucia humoru. Ale inna część, ta chamska, chce przypomnieć
jej o wszystkich koncertach muzyki kameralnej, kwartetów smyczkowych
i recitalach, na których niegdyś wysiedziałem. Przez nią. Z nią.
- Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – pytam.
- Żartujesz? Adam Wild w Zankel Hall. Podczas przerwy całe kulisy
huczały o tym. Najwyraźniej wielu fanów Shooting Star pracuje w
Carnegie Hall.
39
- Myślałem, że będę incognito – powiedziałem. Do jej stóp. Jedynym
sposobem na przetrwanie tej konwersacji jest posiadanie jej z sandałami
Mii. Jej paznokcie są pomalowane na blady róż.
- Ty? Niemożliwe – odpowiada. – Więc jak się masz?
Jak się mam? Ty tak na serio? Zmuszam moje oczy do tego, aby po
raz pierwszy spojrzały w górę na Mię. Jest wciąż piękna. Nie w sposób
oczywisty jak Vanessa LeGrande lub Bryn Shraeder, lecz w dyskretny
sposób, który zawsze był dla mnie niszczycielski. Jej długie i ciemne
włosy są teraz rozpuszczone, spływają po jej nagich ramionach, wciąż
mlecznobiałych i pokrytych konstelacją piegów, które zazwyczaj
całowałem. Blizna na jej lewym ramieniu, niegdyś wściekle czerwony
obrzęk, jest teraz srebrno-różowa. Prawie jak w najnowszej mani
dodatków tatuażowych. Prawie ładna.
Oczy Mii spotykają moje i przez sekundę obawiam się, że moja
maska się rozpadnie. Odwracam wzrok.
- Och, wiesz. Dobrze. Zapracowany – odpowiadam.
- Racja. Oczywiście. Zapracowany. Jesteś w trasie?
- Ta. Wylatuję jutro do Londynu.
- Och. Ja wylatuję jutro do Japonii.
Przeciwne kierunki - myślę i jestem zaskoczony, kiedy Mia mówi
głośno właściwie to samo:
- Przeciwne kierunki. – Słowa złowieszczo zawisają w powietrzu.
Nagle, czuję jak wir znowu zaczyna się kłębić. Połknie nas oboje jeśli
zaraz sobie nie pójdę.
- Cóż, chyba powinienem już iść. – Słyszę spokojną osobę
podszywającą się pod Adama Wilda, mówiącą jakby kilka stóp dalej.
Myślę, że widzę ciemniejszą emocję na jej twarzy, ale nie jestem
pewien, ponieważ każda część mojego ciała faluje i przysięgam, że zaraz
mogę stracić nad sobą panowanie. Ale kiedy ja tracę rozum, ten inny
Adam wciąż funkcjonuje. Wyciąga rękę w stronę Mii, chociaż według
mnie dawanie Mii Hall biznesowego uścisku jest prawdopodobnie jedną z
najsmutniejszych rzeczy jakie kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić.
40
Mia spogląda w dół na moją wyciągniętą rękę, otwiera usta, żeby coś
powiedzieć, a potem po prostu wzdycha. Jej twarz twardnieje pod maską,
gdy sięga swoją ręką, aby uścisnąć moją.
Drżenie mojej ręki stało się dla mnie tak normalne, że na ogół już go
nie zauważałem. Ale tak szybko jak moje palce zaciskają się na Mii czuję,
że ono ustaje i nagle znika, jak wtedy kiedy drżenie basów jest nagle
ucinane, gdy ktoś wyłączy wzmacniacz. I mógłbym zostać tu na
wieczność.
Tylko, że to jest tylko uścisk dłoni i nic więcej. I w ciągu kilku
sekund moja ręka jest już z powrotem u mojego boku i tak jakby
przekazałem trochę mojego szaleństwa Mii, ponieważ wygląda na to, że
teraz jej własna ręka drży. Ale nie jestem tego pewien, ponieważ oddalam
się wraz z szybkim prądem.
I następną rzeczą, której jestem pewien, jest to, że słyszę drzwi od jej
garderoby, zatrzaskujące się za mną i tym samym zostawiające mnie tutaj
na progu rzecznym i Mię tam na brzegu.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Domi
41
Rozdział 5
Wiem, że to jest naprawdę nędzne – a nawet okropne – porównywać
bycie odrzuconym do śmierci rodziny Mii, ale nie mogę nic na to
poradzić. Bo ja - w każdym razie w następstwie - czuję się dokładnie tak
samo. Przez pierwsze kilka tygodni budziłem się z niedowierzaniem. To
nie stało się naprawdę, prawda? O kurwa, stało się. Potem zgiąłem się w
pół. Trwało kilka tygodni zanim wszystko zrozumiałem. Ale w
przeciwieństwie do wypadku kiedy musiałem tam być obecnym, pomóc,
być osobą, na której można polegać po jej odejściu byłem sam. Nie było
nikogo kto mógłby mi pomóc. Więc po prostu pozwoliłem wszystkiemu
osłabnąć, a potem wszystko się skończyło.
Wróciłem do domu, z powrotem do mieszkania rodziców. Po prostu
chwyciłem stertę rzeczy z mojego pokoju w Domu Rocka i wyszedłem.
Zostawiając wszystko. Szkołę. Zespół. Moje życie. Nagłe i bezsłowne
odejście. Zwinąłem się w kłębek w moim łóżku z dzieciństwa. Martwiłem
się, że wszyscy będą walić w drzwi i będą kazali mi się wytłumaczyć. Ale
tu chodzi o śmierć. Pogłoska podróżuje szybko i szeroko, i ludzie musieli
wiedzieć, że stałem się trupem, bo nikt nawet nie przyszedł zobaczyć
ciała. Cóż, z wyjątkiem nieugiętej Liz, która zatrzymywała się raz w
tygodniu, aby podrzucić płyty z jakąś nową muzyką, którą ona kocha,
które radośnie kładła na stosie nieruszonych płyt, które zostawiła tydzień
wcześniej.
Rodzice wydawali się być zaskoczeni moim powrotem. Ale jednak
zaskoczenie było typowe, gdy chodziło o mnie. Mój tata był rejestratorem,
ale kiedy branża zbankrutowała, dostał pracę na linii w fabryce
elektronicznej. Moja mama pracowała w cateringu na uniwersytecie. To
42
było ich drugie małżeństwo, ich pierwsze próby były zgubne i bezdzietne,
nigdy o nich nie wspominano; dowiedziałem się o tym od cioci i wujka,
kiedy miałem 10 lat. Urodziłem się kiedy byli starsi i najwyraźniej byłem
niespodzianką. Moja mama lubiła mówić, że wszystko co zrobiłem – od
mojej zwykłej egzystencji, przez zostanie muzykiem, zakochanie się w
dziewczynie jak Mia, pójście na studia, bycie w zespole, który stawał się
popularny, do rzucenia studiów i zespołu – też było niespodzianką.
Zaakceptowali mój powrót do domu bez żadnych pytań. Mama przyniosła
mi tacę z jedzeniem i kawę do mojego pokoju, jakbym był więźniem.
Przez 3 miesiące leżałem w moim łóżku z dzieciństwa, prosząc o to,
żebym był w śpiączce tak jak Mia była. To byłoby prostsze niż to. Moje
poczucie wstydu w końcu obudziło mnie. Miałem 19 lat, rzuciłem szkołę,
mieszkałem w domu rodziców, bezrobotny, leń. Moi rodzice byli super i w
ogóle, ale smród mojej żałosności sprawiał, że robiło mi się niedobrze. W
końcu, zaraz po Nowym Roku, zapytałem taty czy znalazłaby się jakaś
praca w fabryce.
- Jesteś pewny, że tego chcesz? - zapytał mnie. To nie było to czego
chcę. Ale nie mogłem mieć tego, co chciałem. Tylko wzruszyłem
ramionami. Słyszałem go i moją mamę jak się o to kłócili, jej próbę wbicia
mu do głowy, że gadam bzdury.
- Nie chcesz czegoś więcej dla niego? - Usłyszałem jej głośny szept
z dołu. - Nie chcesz, żeby przynajmniej wrócił do szkoły?
- Nie chodzi o to, czego ja chcę - odpowiedział.
Więc popytał tu i tam, załatwił mi rozmowę o pracę i tydzień później
zacząłem pracę w bazie danych. Od szóstej trzydzieści rano do trzeciej
trzydzieści po południu siedziałem w pokoju bez okien wpisując numery,
które nie miały dla mnie żadnego znaczenia.
W pierwszy dzień mojej pracy mama wstała wcześnie, żeby zrobić
mi ogromne śniadanie, którego nie mogłem zjeść i filiżankę kawy, która
nie była wystarczająco mocna. Stanęła za mną w swoim wkurzająco
różowym szlafroku, ze zmartwioną twarzą. Kiedy wstałem żeby wyjść,
potrząsnęła na mnie głową.
- Co? - zapytałem.
43
- Pracujesz w fabryce - powiedziała, patrząc na mnie z powagą. - To
nie jest dla mnie niespodzianką. To jest to czego oczekiwałam od mojego
syna. - Nie mogłem stwierdzić czy gorycz w jej głosie była
zarezerwowana dla niej czy dla mnie.
Praca była do dupy, ale mniejsza z tym. To było głupie. Wracałem
do domu i spałem całe popołudnie, potem wstawałem i czytałem oraz
drzemałem od dziesiątej w nocy do piątej rano, kiedy trzeba było wstać do
pracy. Plan nie miał synchronizacji ze światem żyjącym, co było dobre dla
mnie.
Kilka tygodni wcześniej, w okolicach Gwiazdki, wciąż miałem
nadzieję. Boże Narodzenie, kiedy Mia początkowo planowała wrócić do
domu. Bilet, który kupiła do Nowego Jorku był w dwie strony i data
powrotu była dziewiętnastego grudnia. Chociaż wiedziałem, że to było
głupie, myślałem że przyjedzie mnie zobaczyć, da jakieś wytłumaczenie –
albo jeszcze lepiej, ogromne przeprosiny. Albo zrozumiemy, że to było
ogromne i okropne nieporozumienie. Pisała do mnie codziennie e-maile,
ale nie doszły do mnie i pokazała się przed moimi drzwiami - wściekła, że
nie odpowiadam na jej wiadomości, w sposób w jaki zwykła wkurzać się
na mnie za głupie rzeczy, jak to jak byłem miły lub nie byłem w stosunku
do jej przyjaciół.
Ale grudzień przyszedł i mijał, monotonia szarości, ściszonych
kolęd, dochodzących z dołu. Zostałem w łóżku.
Dopiero w lutym miałem w domu gościa ze wschodniego
uniwersytetu.
- Adam, Adam, masz gościa - powiedziała mama, delikatnie stukając
w moje drzwi. Było coś około pory obiadowej, a ja spałem, był to środek
nocy dla mnie. Zaspany, pomyślałem, że to Mia. Wstałem szybko, ale
zauważyłem przez jej zbolałą minę, że wie, że przynosi mi rozczarowujące
wieści.
- To Kim! - powiedziała z wymuszoną jowialnością.
Kim? Nie słyszałem o najlepszej przyjaciółce Mii od sierpnia, nie
odkąd wyjechała do szkoły do Bostonu. I wszystko na raz uderzyło we
mnie - jej milczenie było taką samą zdradą jak Mii. Kim i ja nigdy nie
byliśmy kumplami, kiedy Mia i ja byliśmy razem. Przynajmniej nie przed
44
wypadkiem. Ale po nim byliśmy jakoś połączeni. Nie zdałem sobie
sprawy, że Mia i Kim były w pakiecie dwa w jednym. Tracisz jedno,
tracisz drugie. Ale jak mogłoby być inaczej?
Ale teraz była tutaj Kiki. Czyżby Mia wysłała ją jako pewnego
rodzaju emisariusza? Kim uśmiechała się z zakłopotaniem, obejmując się.
- Hej - powiedziała. – Ciężko cię znaleźć.
- Jestem tu, gdzie zawsze byłem – mówię, skopując kołdrę. Kiki
widząc moje bokserki odwraca się, dopóki nie wciągam pary dżinsów.
Sięgnąłem po paczkę papierosów. Zacząłem palić kilka tygodni wcześniej.
Wszyscy w zakładzie wydawali się to robić. To był jedyny powód, żeby
zrobić sobie przerwę. Kiki otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, jakbym
właśnie wyciągnął Glocka. Odłożyłem papierosy z powrotem bez
zapalania.
- Myślałam, że będziesz w Domu Rocka, więc poszłam tam.
Widziałam Liz i Sarahę. Poczęstowały mnie obiadem. Miło było je
zobaczyć. – Przerwała i zaczęła oceniać mój pokój. Zmięte koce i
zaciągnięte żaluzje. – Obudziłam cię?
- Funkcjonuję na dziwnym planie.
- Tak. Twoja mama mi powiedziała. Wprowadzanie danych? – Nie
starała się nawet ukryć swojego zaskoczenia.
Nie byłem w nastroju na pogawędki lub protekcjonalność.
- Więc, co się stało, Kim?
Wzrusza ramionami.
- Nic. Jestem w mieście na przerwę. Pojechaliśmy wszyscy do
Jersey, aby zobaczyć moich dziadków na Chanukę, dopiero co wróciłam i
chciałam się zatrzymać i przywitać.
Kim wyglądała na zdenerwowaną. Ale i również na zaniepokojoną.
To była emocja, którą dobrze rozpoznawałem. Ktoś mógłby uznać, że ja
byłem tym cierpliwym w tamtym momencie. W odległej nocy usłyszałem
syreny. Odruchowo podrapałem się w głowę.
- Ciągle ją widujesz? – zapytałem.
- Co? – zaćwierkała zaskoczona Kim.
Spojrzałem na nią. I wolno powtórzyłem pytanie:
- Czy ciągle widujesz Mię?
45
- T…Tak – Kim jąka się. – Znaczy się, niewiele. Obie jesteśmy
zajęte szkołą, a Nowy Jork, i Boston są od siebie oddalone o cztery
godziny. Ale tak. Oczywiście.
Oczywiście. To było pewne. Sprawiło to, że mordercze uczucie
wzrosło we mnie. Cieszyłem się, że nie było niczego ciężkiego w zasięgu
ręki.
- Czy ona wie, że tu jesteś?
- Nie. Przyjechałam jako twoja przyjaciółka.
- Jako moja przyjaciółka?
Kim zbladła przez sarkazm w moim głosie, ale ta dziewczyna
zawsze była silniejsza niż się to wydawało. Nie wycofa się lub wyjdzie.
- Tak – wyszeptała.
- Powiedz mi wobec tego, przyjaciółko. Czy Mia, twoja
przyjaciółka, twoja BFF20
, powiedziała ci dlaczego mnie rzuciła? Nic?
Czy w ogóle ci o tym wspomniała? Czy wcale o mnie nie rozmawiałyście?
- Adam, proszę… - głos Kim był błagalny.
- Nie proś, Kim. Proszę, bo nie mam pojęcia.
Kim wzięła głęboki oddech, a następnie wyprostowała się. Mogłem
praktycznie zobaczyć jak jej kręgosłup prostuje się, kręg po kręgu; linie
lojalności zostały narysowane.
- Nie przyszłam tu po to, aby rozmawiać o Mii. Przyszłam tu, aby się
z tobą zobaczyć i nie sądzę, że powinnam dyskutować z tobą o Mii lub
vice versa.
Przyjęła ton pracownika socjalnego, bezstronnej osoby trzeciej i
chciałem ją za to uderzyć. Za to wszystko. Zamiast tego po prostu
eksplodowałem.
- Więc co ty tu do cholery robisz? Co za dobrem jesteś wówczas?
Kim ty dla mnie jesteś? Bez niej, kim jesteś? Jesteś niczym! Nikim!
Kim zachwiała się, ale kiedy spojrzała w górę, zamiast spoglądać ze
wściekłością, patrzyła na mnie pełna czułości. To sprawiło, że chciałem
udusić ją nawet jeszcze bardziej.
- Adam… - zaczęła.
20
Best Friend Forever – najlepsza przyjaciółka na zawsze |Nata
46
- Wynoś się do diabła z mojego domu – warknąłem. – Nie chcę cię
więcej widzieć! – Z Kim jest tak, że nie musisz jej dwa razy powtarzać.
Wyszła bez słowa.
Tej nocy zamiast spać, zamiast czytać, chodziłem po moim pokoju
przez godziny. Gdy chodziłem tam i z powrotem, naciskając stałe
wklęśnięcie w wydeptanym, tanim dywanie moich rodziców, poczułem, że
coś we mnie gorączkowo rośnie. To było żywe i nieuniknione, w sposób w
jaki jest czasem rzyganie na paskudnym kacu. Poczułem jak wydrapywało
to swoje przejście przez moje ciało, błagając o uwolnienie, aż w końcu
przyszło atakując mnie z taką siłą, że najpierw uderzyłem w moją ścianę, a
następnie, gdy to nie bolało, w moje okno. Odłamki szkła przecięły moje
kłykcie z satysfakcjonującym bólem, podążającym z zimnym podmuchem
lutowej nocy. Wstrząs obudził coś drzemiącego głeboko we mnie.
Ponieważ tej nocy wziąłem gitarę po raz pierwszy od roku.
I to była noc, podczas której znowu zacząłem pisać piosenki.
W ciągu dwóch tygodni napisałem ponad dziesięć nowych utworów.
W ciągu miesiąca Shooting Star znowu byli razem i grali je. W ciągu
dwóch miesięcy podpisaliśmy kontrakt z dużą wytwórnią. W ciągu
czterech miesięcy nagraliśmy Collateral Damage, składający się z
piętnastu piosenek, które napisałem od przepaści w mojej dziecięcej
sypialni. W ciągu roku Collateral Damage był na liście przebojów
Billboardu i Shooting Star byli na okładkach krajowych magazynów.
Dotarło do mnie, że wiszę Kiki przeprosiny lub podziękowania.
Może jedno i drugie. Ale zanim to zrealizowałem, wydawało się, że rzeczy
posunęły się za daleko, żeby coś z nimi zrobić. A prawdą jest, że wciąż nie
wiem, co bym jej powiedział.
Tłumaczenie: English-woman i Nata262
Korekta: Bacha383
47
Rozdział 6
Będę twoim bałaganem, ty będziesz moim,
Taka była umowa, którą podpisaliśmy.
Kupiłem kombinezon, aby posprzątać twoje odpady,
Maski gazowe, rękawice, aby nas chroniły,
Ale teraz, jestem sam w pustym pokoju,
Wpatrując się w dół w nieskazitelną karę.
„MESSY”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 2
Kiedy dostaję się na ulicę moje ręce trzęsą się i czuję jakby moje
wnętrze chciało zainscenizować zamach. Sięgam do moich pigułek, ale
butelka jest pusta. Kurwa! Aldous musiał nakarmić mnie ostatnią w
taksówce. Czy mam więcej w hotelu? Będę musiał załatwić je przed
jutrzejszym lotem. Chwytam po mój telefon, ale przypominam sobie, że
zostawiłem go w hotelu po głupiej próbie odłączenia go.
Ludzie roją się dookoła, a ich spojrzenia na zbyt długo zatrzymują
się na mnie. Nie poradzę sobie teraz z rozpoznaniem. Nie poradzę sobie z
niczym. Nie chcę tego. Nie chcę nic z tego.
Chcę tylko uciec. Uciec od mojej egzystencji. Przyłapuję się, że
ostatnio zbyt dużo pragnę. Nie być martwym. Lub się zabić. Lub
jakiekolwiek z tego rodzaju głupie gówno. To coś więcej niż to, że nie
mogę przestać myśleć o tym, że gdybym wcale się nie urodził, nie
musiałbym stawić czoła sześćdziesięciu siedmiu nocom, w ogóle by mnie
48
teraz tu nie było, nie próbowałbym znieść tej rozmowy z nią. To twoja
własna wina, że dzisiaj tutaj przyszedłeś, mówię sobie. Powinieneś wyjść
dokładnie sam.
Zapalam papierosa i mam nadzieję, że będzie w stanie podtrzymać
mnie na tyle, abym doszedł z powrotem do hotelu, w którym zadzwonię
do Aldousa, wszystko wyprostuję i może nawet prześpię się kilka godzin i
zostawię ten fatalny dzień za sobą raz na zawsze.
- Powinieneś rzucić.
Jej głos szarpie mną. Ale również jakoś uspokaja. Spoglądam w
górę. Tam stoi Mia z wypiekami na twarzy, ale także, co dziwne,
uśmiecha się. Oddycha ciężko jakby biegła. Może też była ścigana przez
fanów. Wyobrażam sobie, że staruszkowie w smokingach i perłach
chwiejnym krokiem idą po nią.
Nie mam nawet czasu, aby czuć się zakłopotanym, ponieważ Mia
jest znowu tutaj, stoi naprzeciwko jak wtedy, gdy wciąż dzieliliśmy tę
samą przestrzeń i czas oraz wpadaliśmy na siebie, choć zawsze przez
szczęśliwy zbieg okoliczności i jakby nie było to niczym nadzwyczajnym,
w najmniejszym stopniu nieco zadziwiające. Przez chwilę myślę o tej
kwestii z Casablanca, kiedy Bogart mówi: „Z wszystkich barów we
wszystkich miastach na całym świecie ona musiała wejść do mojego”. Ale
wtedy przypomina sobie, że to ja wszedłem do jej baru.
Mia pokonuje dzielącą nas odległość pomału, a ja jestem ostrożny
jak kot, który musi zostać zabrany. Spogląda na papierosa w mojej dłoni.
- Od kiedy palisz? – pyta. I to jest tak jakby lata między nami
zniknęły, a Mia zapomniała, że nie ma już prawa do mojej obudowy.
Nawet jeśli w tym przypadku jest to zasłużone. Dawno, dawno temu
byłem stanowczy w sprawach, gdzie zamieszana była nikotyna.
- Wiem. To banalne – przyznaję.
Mierzy wzrokiem mnie i papierosa.
- Mogę jednego?
- Ty? – Kiedy Mia miała około szczęściu lat, przeczytała jakąś
książkę dla dzieci o dziewczynie, która namówiła swojego tatę do rzucenia
palenia i postanowiła wywrzeć nacisk na swojej mamie – palącej-znowu
nie palącej-znowu palaczce – aby rzuciła. Zajęło Mii miesiące, aby
49
nakłonić Kat, ale zwyciężyła. Kiedy ich poznałem Kat wcale nie paliła.
Tata Mii, Denny, palił sziszę, ale chyba głównie na pokaz.
- Palisz? – pytam ją.
- Nie – odpowiada Mia. – Ale właśnie doświadczyłam bardzo
emocjonalnego wydarzenia, a zauważyłam, że papierosy cię uspokajają.
Emocje podczas koncertu – czasami zostawiają mnie
przytłumionego i podenerwowanego.
- Czasami czuję się tak samo po występach – mówię, kiwając głową.
Wytrząsam dla niej papierosa; jej dłoń wciąż drży, więc wciąż
ucieka mi jego końcówka. Przez chwilę wyobrażam, że chwytam ją za
nadgarstek, aby przestał się trząść. Ale nie robię tego. Ścigam papieros
dopóki płomienie nie odbijają się w jej oczach, a końcówka zapala.
Wdycha, a następnie wydycha i kaszle lekko.
- Nie mówiłam o koncercie, Adamie – mówi przed kolejnym
ciężkim zaciągnięciem. – Mówiłam o tobie.
Drobny wybuch petardy rozchodzi się w górę i dół mojego ciała.
Uspokój się, mówię sobie. Sprawiasz, że tylko bardziej się denerwuje przez
te całe przybicie, które pokazujesz. Mimo to, jestem zaszczycony – nawet
jeśli tylko tyle trzeba, aby ją wystraszyć.
Przez chwilę palimy w milczeniu. Wówczas słyszę jak coś bulgocze.
Mia potrząsa głową w przerażeniu i spuszcza wzrok na swój brzuch.
- Pamiętasz jaka stawałam się przed koncertem?
Kiedyś, Mia byłaby zbyt zdenerwowana, aby zjeść coś przed
występem, więc potem zazwyczaj była głodna jak wilk. Wtedy
poszlibyśmy zjeść nasze ulubione meksykańskie jedzenie lub
wyruszylibyśmy w podróż autostradą po obiad, frytki z sosem
pieczeniowym i ciasto – wymarzony posiłek Mii.
- Kiedy ostatni raz jadłaś? – pytam.
Mia znowu przygląda mi się badawczo i gasi swojego na wpół
wypalonego papierosa. Kręci głową.
- Zankel hall? Nie jadłam od wielu dni. Mój brzuch burczał przez
cały występ. Byłam pewna, że nawet ludzie na balkonach, mogli go
usłyszeć.
- Niee. Tylko wiolonczelę.
50
- Co za ulga.
Stoimy w milczeniu przez chwilę. Jej brzuch znowu burczy.
- Frytki i ciasto wciąż są optymalnym posiłkiem? – pytam.
Wyobrażam ją sobie w budce, z powrotem w naszym miejscu w Oregonie,
wymachującą widelcem, podczas krytykowania swojego występu.
- Nie ciasto. Nie w Nowy Jorku. Ciasta w tanich restauracjach są
zwykle takim rozczarowaniem. Owoce prawie zawsze pochodzą z puszki.
A jeżyny tu nie istnieją. Jak to możliwe, że owoc przestaje istnieć po
przeciwnej stronie wybrzeża?
Jak to możliwe, że chłopak przestaje istnieć z dnia na dzień?
- Nie mam pojęcia.
- Ale frytki są dobre. – Obdarza mnie pełnym nadzieli
półuśmiechem.
- Lubię frytki – mówię. Lubię frytki? Brzmię jak mało pojętne
dziecko w wyprodukowanym dla telewizji filmie.
Jej pełne emocji spojrzenie spotyka moje.
- Jesteś głodny? – pyta.
Zawsze.
Podążam za nią przez Pięćdziesiątą-siódmą Ulicę, a następnie
Dziewiątą Aleję. Idzie szybko – nawet bez cienia utykania, który nad nią
wisiał, kiedy odeszła – i z determinacją, jak to mieszkaniec Nowego Jorku
robi, tu i tam wskazuje zabytki, niczym profesjonalny przewodnik.
Przychodzi mi na myśl, że nawet nie wiem czy wciąż tu mieszka lub
czy dzisiejszy dzień jest tylko oprowadzaniem.
Mógłbyś po prostu ją zapytać, mówię sobie. To dość normalne
pytanie.
Taa, ale to tak normalne, że aż dziwne, iż muszę o to zapytać.
Cóż, musisz się odezwać.
Ale tylko jak zbieram w sobie odwagę, Dzięwiąta Symfonia
Beethovena zaczyna dzwonić z jej torebki. Mia przerywa swój nowojorski
monolog, sięga po telefon, spogląda na wyświetlacz i krzywi się.
51
- Złe wieści?
Kręci głową i posyła mi tak zbolałe spojrzenie, iż musiała je
ćwiczyć.
- Nie. Ale muszę to odebrać.
Otwiera gwałtownie telefon.
- Dzień dobry. Wiem. Proszę się uspokoić. Wiem. Posłuchaj, możesz
po prostu poczekać przez chwilę? – Odwraca się do mnie, jej głos jest
teraz spokojny i profesjonalny. – Wiem, że to jest nieznośnie niegrzeczne,
ale możesz mi po prostu dać pięć minut?
Rozumiem. Dopiero co zagrała wielkie show. Dostaje telefony od
ludzi. Ale mimo to i mimo jej przepraszającej maski, czuję się jak groupie
poproszony, aby poczekał na tyłach autobusu, dopóki gwiazda rocka nie
będzie gotowa. Ale jak to groupie zawsze robią, zgadzam się. Mia jest
gwiazdą rocka. Cóż innego miałbym zrobić?
- Dziękuję – mówi.
Pozwalam Mii odejść kilka kroków ode mnie, aby dać jej trochę
prywatności, ale wciąż wyłapuję fragmenty rozmowy. Wiem, że to dla
ciebie ważne. Dla nas. Obiecuję, pogodzę się ze wszystkimi. Wcale o mnie
nie wspomina. Właściwie, zadaje się, że w ogóle zapomniała o mojej
obecności.
Co byłoby w porządku z tym, że nie zauważa zamieszania, jakie robi
moja osoba wzdłuż Dziewiątej Alei, która jest pełna barów i ludzi
marudzących oraz palących przed nimi. Ludzi, którzy patrzą jeszcze raz,
gdy mnie rozpoznają, wyszarpują swoje telefony komórkowe i aparaty
cyfrowe, aby zrobić zdjęcie.
Z roztargnieniem zastanawiam się, czy którekolwiek ze zdjęć
dostanie się do Gabbera lub innego tabloidu. To byłby piękne jak sen dla
Vanessy LeGrande. I koszmarne dla Bryn. Ona już jest wystarczająco
zazdrosna o Mię, chociaż nigdy jej nie spotkała; jedynie wie o niej. I
chociaż wie, że nie widziałem Mii od lat, wciąż narzeka: „Trudno
konkurować z duchem”. Jakby Bryn Shraeder musiała konkurować z
kimkolwiek.
52
- Adam? Adam Wilde? – To prawdziwy paparazzi z
teleobiektywem pół bloku dalej. – Hejka, Adam. Możemy fotkę? Tylko
jedno ujęcie – krzyczy.
Czasami to działa. Dasz im na minutę twoją twarz i odchodzą. Ale
jednak częściej nie, to jak zabicie jednej pszczoły i zachęcenie tym roju do
odwetu.
- Ej, Adam. Gdzie jest Bryn?
Wkładam okulary i przyspieszam, choć zbyt późno już na to.
Zatrzymuję się i pokazuję się na Dziewiątej Alei, która zablokowana jest
przez taksówki. Mia idzie dalej wzdłuż bloku, ujadając się przez telefon.
Stara Mia nienawidziła telefonów komórkowych, osób rozmawiających
przez nie publicznie, które lekceważyły swoją osobę towarzyszącą, aby
porozmawiać z kimś innym. Stara Mia nigdy nie użyłaby w zdaniu
„nieznośnie niegrzeczne” .
Zastanawiam się, czy powinienem pozwolić jej iść dalej. Myśl, że
wystarczy wskoczyć do taksówki i być z powrotem w hotelu, w momencie
kiedy uświadomi sobie, że nie idę za nią daje mi pewną satysfakcję. Niech
ona się zdziwi, dla odmiany.
Ale wszystkie taksówki są zajęte. Nagle Mia odwraca się w moim
kierunku, jak gdyby dotarła do niej woń mojego niepokoju i zauważa
fotografa zbliżającego się do mnie, który wymachuje swoim aparatem jak
maczetą. Wraca spojrzeniem do Dziewiątej Alei, będącej morzem
samochodów. Po prostu idź dalej, mówię jej po ciuchu. Zrobią ci ze mną
zdjęcie i twoje życie stanie się paszą dla młyna. Idź dalej.
Ale Mia podchodzi do mnie, łapie mnie za nadgarstek i mimo, że
jest o stopę niższa i sześćdziesiąt funtów lżejsza ode mnie, nagle czuję się
bezpieczniejszy pod jej pieczą niż pod opieką jakiegokolwiek innego
bramkarza. Kieruje się prosto do zatłoczonej alei, zatrzymując ruch przez
zwykłe trzymanie mnie za rękę. Droga rozstępuje się przed nami,
jakbyśmy byli Izraelitami przechodzącymi przez Morze Czerwone. Tak
szybko jak znajdujemy się na przeciwległym krawężniku uczucie to znika,
gdy wszystkie taksówki ruszają na zielonym świetle, zostawiając
prześladującego mnie paparazzi po przeciwnej stronie ulicy.
53
- Złapanie teraz taksówki graniczy z cudem – mówi mi Mia. – Cały
Broadway właśnie się pokazuje.
- Mam około dwóch minut. Nawet jeśli wsiądę do taksówki, ten
facet będzie mnie śledził na piechotę przy takim ruchu.
- Nie martw się. Nie będzie mógł śledzić nas, tam gdzie idziemy.
Przepycha się przez tłum wzdłuż alei, popychając mnie i osłaniając
jednocześnie jak defensywny zawodnik szarżujący. Skręca do ciemnej
uliczki pełnej kamienic. W połowie drogi wzdłuż bloku, pejzaż miejski
składający się z ceglanych mieszkań gwałtownie ustępuje nisko położonej
okolicy pełnej drzew, która otoczona jest wysokim żelaznym płotem z
wytrzymałym zamkiem, do którego Mia wyczarowuje klucz. Z brzękiem,
kłódka otwiera się.
- Wchodź – mówi mi, wskazując żywopłot i altankę za nim. –
Schowaj się w altanie. Ja zamknę.
Wykonuję jej polecenie. Po chwili Mia znajduje się u mojego boku.
Jest tu ciemno, jedyne delikatne światło pochodzi od blasku pobliskiej
latarni. Mia kładzie palec na ustach i pokazuje, abym przykucnął.
- Gdzie on do cholery poszedł? – Słyszę krzyk kogoś z ulicy.
- Poszedł tędy – mówi kobieta, z mocnym nowojorskim akcentem. –
Przysięgam.
- No to, gdzie on jest?
- A co powiesz na park? – pyta kobieta.
Stukot bramy roznosi się echem po ogrodzie.
- Zamknięte – mówi. W ciemności zauważam uśmiech Mii.
- Może przeskoczył.
- To ma około dziesięciu stóp wysokości – odpowiada mężczyzna. –
Nie można tego tak po prostu przeskoczyć.
- Może ma nadludzką siłę? – odpowiada kobieta. – Możesz wejść do
środka i go poszukać.
- I porwać na płocie moje nowe spodnie od Armaniego? Mam swoje
granice. A ogród wygląda na opustoszały. Prawdopodobnie złapał
taksówkę. Co my również powinniśmy zrobić. Dostałem sms od źródła, że
Timberlake jest w Breslin.
54
Słyszę odgłos oddalających się kroków, ale dla pewności zostaję
cicho jeszcze przez jakiś czas. Mia przerywa milczenie.
- Może ma nadludzką siłę? – pyta, idealnie naśladując. Po czym
zaczyna się śmiać.
- Nie zamierzam porwać moich nowych spodni od Armaniego –
odpowiadam. – Mam swoje granice.
Mia zaczyna się jeszcze bardziej śmiać. Napięcie w moim brzuchu
się zmniejsza. Prawie się uśmiecham.
Po tym jak jej śmiech zamiera, wstaje, otrzepuje tyłek z brudu i siada
na ławce w altanie. Robię to samo.
- Musi ci się to przydarzać cały czas.
Wzruszam ramionami.
- Jest to gorsze w Nowym Jorku, L.A i Londynie. Ale jest już
wszędzie. Nawet fani sprzedają swoje zdjęcia do tabloidów.
- Wszyscy są teraz w grze, co? – mówi. Teraz brzmi bardziej jak
Mia, którą znałem, a nie jak wiolonczelistka, grająca muzykę poważną,
posługująca się wyniosłym słownictwem i jednym z tych europejskich
akcentów, jak ten Madonny.
- Każdy chce mieć swój udział – mówię. – Człowiek przyzwyczaja
się do tego.
- Przyzwyczaiłeś się do wielu rzeczy – przyznaje Mia.
Kiwam głową w ciemności. Moje oczy przyzwyczaiły się już, więc
zauważam, że ten ogród jest dosyć spory, trawnik przecinają ceglane
chodniki otoczone przez rabaty kwantowe. Czasami, maleńki błysk światła
pojawia się w powietrzu.
- To świetliki? – pytam.
- Tak.
- W centrum miasta?
- Dokładnie. Mnie też zwykło to zadziwiać. Ale jeśli jest jakiś pas
zieleni, ci mali goście znajdą go i oświetlą. Są tylko przez kilka tygodni w
ciągu roku. I zawsze zastanawiam się, gdzie są przez resztę czasu.
Zastanawiam się nad tym.
- Może wciąż tu są, ale nie mają powodu, by świecić.
55
- Możliwe. Choroba sezonowa w wersji owadziej, biedaczyska
powinny spróbować życia w Oregonie, jeśli naprawdę chcą zaznać
przygnębiającej zimy.
- Skąd masz klucz do tego miejsca? – pytam. – Mieszkasz w
okolicy? – Mia kręci głową, po czym kiwa.
- Tak, musiałbyś mieć mieszkanie w okolicy, aby dostać klucz, ale ja
tu nie mieszkam. Klucz należy do Ernesta Castorela. Lub należał. Kiedy
był dyrygentem w filharmonii, mieszkał niedaleko i klucz do ogrodu
dostał przy wynajęciu. Miałam wówczas problemy ze współlokatorką, co
jest często powtarzającym się motywem w moim życiu, więc często
zostawałam u niego na noc, a po tym jak odszedł, przez „przypadek”
zabrałam klucz.
Nie wiem czemu poczułem się jak zdzielony pięścią frajer. Byłeś z
tak wieloma dziewczynami od czasu Mii, że aż straciłeś rachubę,
przekonuję siebie. To nie tak, że przez cały ten czas usychałeś z tęsknoty w
celibacie. Sądziłeś, że ona to robiła?
- Czy widziałeś go kiedykolwiek, podczas dyrygowania? – pyta
mnie. – Zawsze przypomniał mi ciebie.
Z wyjątkiem dzisiejszego wieczory, nie słuchałem zbyt wiele
klasycznej muzyki odkąd odeszłaś.
- Nie mam pojęcia o kim mówisz.
- Castorel? Och, jest niesamowity. Pochodzi z wenezuelskich
slumsów i dzięki temu programowi, który pomaga dzieciom ulicy ucząc
ich grać na instrumentach muzycznych w wieku szesnastu lat stał się
dyrygentem. Został dyrygentem Praskiej Filharmonii w wieku dwudziestu
czterech lata, a teraz jest dyrektorem artystycznym Chicagowskiej
Orkiestry Symfonicznej i bierze udział w tym samym programie w
Wenezueli, który dał początek jego karierze. On tak jakby oddycha
muzyką. Tak samo jak ty.
Kto powiedział, że oddycham muzyką? Kto powiedział, że w ogóle
oddycham?
- Wow – mówię, próbując zepchnąć na bok zazdrość, do której nie
mam prawa.
Mia patrzy w górę, nagle zakłopotana.
56
- Przepraszam. Czasem zapominam, że cały świat nie zwraca uwagi
na najdrobniejsze szczegóły muzyki klasycznej. Jest całkiem sławny w
naszym świecie.
Taa, a moja dziewczyna jest sławna w pozostałej części świata,
myślę. Ale czy ona wie o mnie i Bryn? Musiałbyś mieć głowę zakopaną
pod górą, żeby o nas nie usłyszeć. Albo celowo unikać wieści o nas. A
może po prostu musisz być klasyczną wiolonczelistką, która nie czyta
tabloidów.
- Brzmi na zarozumiałego.
Nawet Mia nie przegapia sarkazmu.
- Znaczy się, nie jest tak sławny jak ty – mówi, tryskając
niezręcznością.
Nie odpowiadam. Przez kilka sekund panuje absolutna cisza, z
wyjątkiem odgłosów ruchu ulicznego. A wtedy brzuch Mii znowu burczy,
przypominając nam, że czaimy się w tym ogrodzie. Że tak właściwie
jesteśmy w drodze dokądś indziej.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Bacha383
57
Rozdział 7
W dziwny, pokręcony sposób poznałem Bryn przez Mię. Cóż, to
chyba pierwszy stopień rozstania. Tak naprawdę stało się to przez piszącą
teksty i śpiewającą je Brooke Vegę. Shooting Star mieli rozgrzać
widownię dla byłego zespołu Brooke, Bikini, w dniu wypadku Mii. Kiedy
nie pozwolono mi odwiedzić jej na OIOMie, Brooke przyszła do szpitala,
aby spróbować zrobić dywersję. Nie udało się jej. I to był ostatni raz,
kiedy widziałem się z Brook aż do szalonych czasów, kiedy Callateral
Damage osiągnęło status podwójnej platyny.
Shooting Star przebywali w LA na MTV Movie Awards. Jedna z
naszych wcześniej nagranych, ale nigdy nie wydanych piosenek, została
umieszczona na ścieżce dźwiękowej do filmu „Hello, Killer”.
Nominowano ją do kategorii „Najlepszy Utwór”. Nie wygraliśmy.
To jednak nie miało znaczenia. MTV Movie Awards było tylko
ostatnim wydarzeniem w sznurze uroczystości, podczas których
zebraliśmy rekordową liczbę nagród. Tylko kilka miesięcy wcześniej,
odebraliśmy nasze Grammy dla „Najlepszego Nowego Artysty”, a
„Animate” została „Piosenką Roku”.
To było dziwne. Można by pomyśleć, że platynowa płyta, dwie
nagrody Grammy, kilka VMA stworzą twój własny świat, ale im było tego
więcej, tym bardziej otoczenie przyprawiało o ciarki. Były dziewczyny,
narkotyki, lizusostwo, a do tego szum medialny – ciągły szum medialny.
Ludzie, których nie znałem – nie grupie, lecz ludzie z branży – pędzili do
mnie, jakbyśmy byli długoletnimi przyjaciółmi, całowali mnie w oba
policzki, nazywając „kochaniem” i wślizgiwali swoją wizytówkę w moje
58
ręce, szepcząc o rolach filmowych lub reklamach japońskiego piwa,
informując że za jeden dzień zdjęciowy zapłacą milion dolarów.
I nie mogłem tego znieść. Dlatego, kiedy skończyliśmy naszą część
na Movie Awards wymknąłem się z amfiteatru Gibson do strefy dla
palących. Planowałem ucieczkę, gdy nagle zobaczyłem Brooke Vegę
idącą w moim kierunku. Za nią szła ładna, jakby znajomo wyglądająca
dziewczyna z długimi, czarnymi włosami i zielonymi oczami wielkości
talerzy.
- Adam Wilde, jak żyję i oddycham – powiedziała Brooke, obejmując
mnie. Kobieta od niedawna występowała solo i jej debiutancki album Kiss
This też zebrał kilka nagród, więc często wpadaliśmy na siebie na różnych
uroczystościach.
- Adam, to jest Bryn Shraeder, ale prawdopodobnie znasz ją jako
lisicę nominowaną do nagrody za „Najlepszy Pocałunek”. Widziałeś jej
namiętny pocałunek w The Way Girls Fall?
Pokręciłem głową.
- Niestety nie.
- Przegrałam z wampirzo-wilkołaczym pocałunkiem. Akcja pomiędzy
dziewczynami nie wywiera już takiego wrażenia jak kiedyś – powiedziała
Bryn ze śmiertelną powagą.
- Zostaliście okradzeni! – wtrąciła Brooke. – Oboje. To taki palący
wstyd. Ale zostawię was, byście lizali swe rany lub po prostu się poznali.
Muszę wrócić i dalej się prezentować. Do zobaczenia, Adam. Powinieneś
częściej wpadać do L.A. Nabrałbyś trochę koloru. – Odeszła, mrugając do
Bryn.
Przez chwilę staliśmy tak w milczeniu. Zaproponowałem Bryn fajkę.
Pokręciła głową, po czym spojrzała na mnie tymi swoimi irytująco
zielonymi oczami.
- To było ustawione, jeśli się nad tym zastanawiasz.
- Tak, w pewnym sensie.
59
Wzruszyła ramionami, nie będąc w najmniejszym stopniu
zażenowana.
- Powiedziałam Bryn, że sądzę, że jesteś intrygujący, więc wzięła
sprawy w swoje ręce. Ona i ja jesteśmy w tym do siebie podobne.
- Rozumiem.
- Nie przeszkadza ci to?
- Czemu by miało?
- Wielu gościom stąd by przeszkadzało. Aktorzy mają tendencję do
bycia naprawdę niepewnymi. Lub bycia gejami.
- Nie jestem stąd.
Uśmiechnęła się na to. Następnie spojrzała na moją kurtkę.
- Zamierzasz AWOL21
, czy co?
- Sądzisz, ze wysłaliby za mną psy?
- Być może, ale to jest L.A, więc byłyby to malusieńkie Chihuahua
siedzące w designerskich torebkach, jak wielką krzywdę mogą one
wyrządzić? Potowarzyszyć ci?
- Naprawdę? Nie musisz zostać i opłakiwać swojej straty, przegrania
najlepszego pocałunku?
Spojrzała mi prosto w oczy, jakby załapała dowcip, który
powiedziałem i też brała w nim udział. Co doceniałem.
- Wolę świętować lub opłakiwać mój pocałunek w odosobnieniu.
Jedyny plan jaki miałem, to wrócić do hotelu czekającą na mnie
limuzyną. Więc zamiast tego poszedłem z Bryn. Dała swojemu kierowcy
wolny wieczór, dziewczyna zabrała kluczki do swojego olbrzymiego
SUV-a i z Universal City zawiozła nas na wybrzeże.
21Uciec bez usprawiedliwienia z wojska
60
Jechaliśmy Pacific Coast Highway do północnej plaży zwanej Point
Dume. Zatrzymaliśmy się po drodze po butelkę wina i sushi na wynos.
Zanim dotarliśmy na plażę, mgła zdążyła opaść na atramentową wodę.
- Czerwcowy mrok22
- powiedziała Bry, drżąc w swojej króciutkiej
zielono-czarnej sukience bez rękawów. – Zawsze marznę podczas niego.
- Masz jakiś sweter czy coś? – zapytałem.
- Nie pasował do stroju.
- Masz. – Podałem jej swoją kurtkę.
Zaskoczona uniosła brwi.
- Dżentelmen.
Siedzieliśmy na plaży, dzieląc się winem pitym prosto z butelki.
Opowiedziała mi o filmie, do którego właśnie skończyła zdjęcia i o
kolejnym, na plan którego wyjeżdżała w następnym miesiącu. I próbowała
wybrać jeden z dwóch scenariuszy produkcji firmy, z którą zaczynała
współpracę.
- Więc w gruncie rzeczy jesteś leniwą osobą? – zapytałem.
Roześmiała się.
- Dorastałam w dziurze w Arizonie, gdzie przez całe życie mama
powtarzała mi jaka ja jestem ładna i że powinnam zostać modelką lub
aktorką. Nigdy nie pozwalała mi bawić się na dworze na słońcu – w
Arizonie! – ponieważ nie chciała bym zaszkodziła swojej skórze. Jakby
jedyne co się we mnie liczyło to ładna buźka. – Odwróciła się i spojrzała
na mnie, mogłem zobaczyć inteligencję w jej oczach, które zostały
osadzone w bardzo ładnej buźce. – Ale okej, niech tam, moja twarz była
biletem na wydostanie się stamtąd. Jednak teraz w Hollywood jest tak
samo. Wszyscy uważają mnie za młodą aktoreczkę, ładną buźkę. Ale ja
wiem lepiej. A więc jeśli chcę udowodnić, że mam mózg, jeśli chcę bawić
22 Jest to termin używany w południowej Kalifornii na rodzaj pogody, która objawia się chmurami niską temperaturą podczas późnej wiosny i wczesnego lata, najczęściej występująca w czerwcu.. Zachmurzonemu niebu często towarzyszy mgła i mżawka, choć rzadko kiedy deszcz.
61
się na słońcu, że tak powiem, to zależy wyłącznie ode mnie, muszę tylko
znaleźć projekt, który mnie wyzwoli. Mam wrażenie, że łatwiej byłoby mi
to uczynić, gdybym była też producentem. Tu chodzi o kontrolę. Chyba
chcę wszystko kontrolować.
- Tak, ale niektórych rzeczy nie możesz kontrolować, nie ważne jak
bardzo się starasz.
Bryn wpatrywała się w ciemny horyzont, wbiła swoje gołe palce u
stóp w piasek.
- Wiem – powiedziała cicho. Odwróciła się do mnie. – Bardzo mi
przykro z powodu twojej dziewczyny. Mia, prawda?
Zakrztusiłem się winem. To nie było imię, które spodziewałem się
teraz usłyszeć.
- Przykro mi. Gdy zapytałam Brooke o ciebie, opowiedziała mi jak się
poznaliście. Nie plotkowała, czy coś. Ale była tam, w szpitalu, więc
wiedziała.
Serce waliło mi w piersi. Pokiwałem głową.
- Mój tata odszedł, kiedy miałam siedem lat. To było najgorsze co
mnie w życiu spotkało. – kontynuowała Bryn. – Nie mogę sobie
wyobrazić, żeby znowu kogoś tak stracić.
Skinąłem znowu głową popijając wino.
- Przykro mi – wydukałem w końcu.
W dowód wdzięczności lekko kiwnęła głową.
- Ale w końcu oni wszyscy umarli razem. To znaczy można to w
pewien sposób uznać za błogosławieństwo. Jak ja bym była w twojej
sytuacji nie miałabym nawet ochoty żeby wstać z łóżka.
Wino przelało się z mojej buzi przez mój nos. Odzyskanie oddechu i
zdolności mówienia zajęło mi kilka chwil. Następnie oznajmiłem Bryn, że
Mia nie jest martwa. Że przeżyła wypadek i w pełni odzyskała siły.
62
Bryn wyglądała na tak szczerze przerażoną, że bardziej współczułam
jej niż sobie.
- O Boziu, Adam. Czuje się tak bardzo zawstydzona.
Wywnioskowałam to po tym jak Brooke powiedziała, że już nigdy więcej
nie słyszała o Mii. Shooting Star tak jakby zniknęli, a następnie pojawił
się Collateral Damage, to znaczy, teksty są tak bardzo wypełnione bólem,
złością i zdradą przez porzucenie…
-Taa – potwierdziłem.
Wówczas Bryn popatrzyła na mnie, a zieleń jej oczu lśniła w świetle
księżyca. Mogłem spokojnie powiedzieć, że ona wszystko rozumiała,
zanim wypowiedziałem choćby jedno słowo. To że nie musiałem nic
mówić, odczułem jako największą ulgę.
- Och Adamie. W tym sensie to jest jeszcze gorsze.
Kiedy Bryn to powiedziała, wypowiadając głośno rzecz, która tylko
potęgowała niekończący się wstyd, który czasem odczuwałem,
zakochałam się w niej jeszcze bardziej. Myślę że to już wystarczyło. To
niezaprzeczalne zrozumienie i te pierwsze zalążki, które kwitły dopóki
moje uczucia do aktorki nie pochłonęły mnie tak, jak kiedyś miłość do
Mii.
Tej nocy wróciłem do domu Bryn. Odwiedzałem ją cała wiosnę na
planie w Vancouver, potem w Chicago, a następnie w Budapeszcie.
Wszystko, żeby wydostać się z Oregonu, z dala od niezręczności, która
uformowała się jak cieniutka szybka akwarium pomiędzy mną a resztą
grupy. Kiedy wróciła do Las Vegas tego lata, zasugerowała żebym
wprowadził się do jej domu na wzgórzach Hollywood.
- Jest tam domek gościnny, którego i tak nigdy nie używam, więc
możemy go zmienić go w twoje studio.
Myśl o wydostaniu się z Oregonu, z dala od reszty zespołu, z dala od
całej tej historii, nowy początek, dom pełen okien i światła, przyszłość z
Bryn – to wydawało się wtedy takie właściwe.
63
Więc tak stałem się jedną z połówek gwiazdorskiej pary. Teraz robią
mi zdjęcia z Bryn, gdy robimy przyziemne rzeczy, jak kupienie kawy w
Starbucksie lub kiedy wybieramy się na spacer przez Runyon Canyon.
Powinienem być wdzięczny. Powinienem być szczęśliwy. Ale
problem w tym, że nie mogę pozbyć się uczucia, że sławę nie
zawdzięczam sobie, tylko im. Collateral Damage zostało napisane krwią
Mii będącą na moich dłoniach, a było to nagranie, które mnie
wylansowało. A naprawdę sławny stałem się, kiedy zacząłem chodzić z
Bryn, więc bardziej miało to związek z dziewczyną, z którą byłem niż z
muzyką, którą tworzyłem.
I dziewczyna. Jest niesamowita. Facet zabiłby, żeby z nią być, byłby
dumny z zaliczenia jej.
Chyba nawet na początku, gdy byliśmy na etapie nie-mogę-się-tobą-
wystarczająco-nacieszyć, było między nami coś jak niewidzialna ściana.
Na początku próbowałem ją zburzyć, ale wiele wysiłku trzeba było
włożyć, żeby chociaż pękła. A wtedy miałem już dosyć próbowania.
Potem usprawiedliwiałem to. Po prostu tak wygląda związek dwóch
dorosłych osób, tak odczuwa się miłość, gdy ma się na sobie kilka
bitewnych blizn.
Może dlatego nie potrafię się cieszyć tym co mam. Dlatego, w
środku nocy, gdy nie mogę spać wychodzę na zewnątrz, aby posłuchać
plusku filtru w basenie i prześladuję się gównem, które mnie wkurza w
Bryn. Nawet kiedy to robię, wiem że to tylko drobnostki – to jak śpi z
BlackBerrym obok poduszki, jak pracuje godzinami w ciągu dnia i
zapisuje każdą małą rzecz jaką zjadła, jak odmawia odstąpienia od planu
lub harmonogramu. I wiem, że jest masa świetnych rzeczy, które
równoważą te złe. Jest hojna jak baron naftowy i lojalna jak pit bull.
Wiem, że nie łatwo jest ze mną żyć. Bryn mówi mi, że jestem
wycofany, wymijający i zimny. Oskarża mnie – zależnie od jej humoru – o
bycie zazdrosnym o jej karierę, o bycie z nią przez przypadek, o
zdradzanie jej. To nieprawda. Nie dotknąłem groupie odkąd jesteśmy
razem, nie chciałem.
64
Zawszę mówię jej, że część problemu polega na tym, że prawie
nigdy nie jesteśmy w tym samym miejscu. Jeśli nie nagrywam lub nie
jestem w trasie, wtedy Bryn jest w plenerze lub baluje na niekończących
się imprezach prasowych. To czego jej nie mówię to to, że nie mogę sobie
wyobrazić nas razem przez dłuższy czas. Ponieważ nie jest tak, że gdy
jesteśmy razem w tym samym pokoju wszystko jest wspaniałe.
Czasami, gdy Bryn jest już po kilku kieliszkach wina, twierdzi, że
Mia stoi między nami.
- Czemu po prostu nie wrócisz do swojego ducha? – mówi. – Jestem
zmęczona rywalizowaniem z nią.
- Nikt nie może z tobą konkurować – mówię jej, całując ją w czoło. I
nie kłamię. Nikt nie może konkurować z Bryn. A więc, gdy mówię jej że
to nie Mia, tłumaczę, że nie chodzi o żadną dziewczynę. Razem z Bryn
żyjemy w bańce, reflektorach i szybkowarze. To byłoby ciężki dla każdej
pary.
Ale myślę, że chyba oboje wiemy, ze kłamię. A prawda jest taka, że
nie ma żadnego unikania ducha Mii. Bryn i ja nie bylibyśmy razem, gdyby
nie ona. Przez ten pokręcony los Mia była częścią naszej historii, a my
jesteśmy jednym z odłamków pozostałym po niej.
Tłumaczenie: Jus1800 i Nata262
Korekta: Martinaza
65
Rozdział 8
Ciuchy są już spakowane do kontenerów,
Pożegnałem się na tym wzgórzu,
Dom jest pusty, meble sprzedane,
Niedługo jego zapachy zmienią się w pleśń.
Nie wiem czemu dzwonię, jeśli nikt nie odbiera,
Nie wiem czemu śpiewam, jeśli nikt nie słucha.
„DISCONNECT”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA10
Każdy kiedyś słyszał o psie, który ciągle gonił samochody, a gdy już
jakiś złapał, nie miał pojęcia, co powinien zrobić.
No cóż, ja jestem jak ten pies. Ponieważ będąc sam na sam z Mią
Hall, o czym marzyłem od jakiś trzech lat, nie wiem jak powinienem się
zachować. Widocznie bar, w którym obecnie się znajdujemy, od początku
był jej celem, mimo jego przypadkowego położenia we wschodniej części
miasta.
- Tu jest parking – oznajmia Mia, kiedy docieramy na miejsce.
- Yhm. - Tylko tyle zdołam powiedzieć.
- Nigdy wcześniej nie widziałam na Manhattanie restauracji z
parkingiem, dlatego postanowiłam się tu zatrzymać. Wtedy zauważyłam
66
taksówkarzy, a oni zwykle są „smakoszami”. Ale wciąż nie byłam pewna
ze względu na ten parking, ponieważ dla nich darmowe parkowanie jest
atrakcyjniejsze niż dobre i tanie jedzenie.
Mia zaczęła paplać, podczas gdy ja myślałem: czy my na prawdę
rozmawiamy o parkingach? Mimo że, jeśli dobrze się orientuję, żadne z
nas nie posiada tutaj samochodu. Ponownie uderza mnie fakt, że nic o
niej nie wiem, nawet drobnych rzeczy.
Kierownik prowadzi nas do boksu, a siadając Mia niespodziewanie
oświadcza:
- Nie powinnam była cię tutaj przyprowadzać. Ty zapewne w ogóle
nie jadasz w takich miejscach.
Właściwie miała racje, lecz nie dlatego, że wolę ciemne,
przeraźliwie drogie i ekskluzywne lokale, tylko ze względu na to, tam
mnie zabierano i generalnie mam tam spokój. Jednam, mimo że to
miejsce jest pełne bladych nowojorczyków i taksówkarzy, nikt mnie tu
raczej nie rozpozna.
- Nie, tutaj jest okej – mówię.
Siedzimy koło okna z widokiem na parking. Dosłownie dwie
sekundy później niski, dość przysadzisty, owłosiony facet znajduje się
obok nas.
- Maestro – woła do Mii. – Dawno cię tu nie było.
- Cześć Stavros.
Następnie mężczyzna podaje nam menu i odwraca się do mnie.
Podnosi krzaczastą brew.
- W końcu przyprowadziłaś tutaj swojego chłopaka, żebyśmy mogli
go poznać!
Mia rumieni się i mimo że to przykre, że jest tak zawstydzona na
myśl, że zostałem przedstawiony jako jej chłopak, miło zobaczyć jej
67
rumieniec. Ta niezręcznie czująca się dziewczyna jest dla mnie bardziej
znajoma, niż ta, która szepce podczas rozmowy przez telefon.
- To mój stary przyjaciel – mówi.
Stary przyjaciel? Mam to odebrać jako obelgę czy komplement?
- Stary przyjaciel? Zawsze przychodzisz sama. Taka ładna i
utalentowana dziewczyna jak ty. Euphemia! – wykrzykuje. – Chodź tu!
Maestro ma towarzysza!
Wówczas twarz Mii przybiera fioletowy odcień. Kiedy podnosi
głowę, bezgłośnie mówi:
- Jego żona.
Z kuchni wytacza się żeński odpowiednik Starvrosa, niska kobieta o
kwadratowej szczęce. Ma na twarzy pełny makijaż, którego połowa
spływa po jej szyi. Wyciera ręce w fartuch i uśmiecha się do Mii,
pokazując złoty ząb.
- Wiedziałam! – wykrzykuje. – Wiedziałam, że masz sekretnego
chłopaka. Taka ładna dziewczyna jak ty. Teraz rozumiem czemu nie
chciałaś umówić się z moją Georgie.
Mia zaciska usta i unosi brwi, posyła Euphemii fałszywy winny
uśmiech pod tytułem: „przejrzałaś mnie”.
- A teraz chodź już, zostawmy ich – wtrąca Starvros, uderzając
swoją żonę w biodro i staje przed nią. – Maestro, to co zwykle?
Mia kiwa głową.
- A twój chłopak?
Dziewczyna wzdryga się i cisza zawisa nad stołem, jak podczas
nagłej przerwy w nadawaniu audycji przez stację radiową uczelni.
- Wezmę burgera z frytkami i piwem – mówię w końcu.
68
- Cudownie – rzuca Starvros, klaszcząc w dłonie, jakbym właśnie
dał mu lekarstwo na raka. – Podwójny cheeseburger i krążki cebulowe.
Jesteś zbyt chudy młody człowieku. Tak samo jak ty.
- Nigdy nie będziesz miała zdrowych dzieci, jeśli nie przybierzesz
trochę na wadze – dodaje Euphemia.
Mia chowa głowę w dłoniach, jakby próbowała zapaść się we
własnym ciele. Po tym jak odchodzą rozgląda się.
- Boże, to było takie niezręczne. Najwyraźniej cię nie rozpoznali.
- Ale wiedzieli kim ty jesteś. Nie zakwalifikowałbym ich jako
miłośników muzyki klasycznej. – Wówczas spoglądam na moje dżinsy,
czarną koszulkę i znoszone trampki. Dawno, dawno temu też byłem fanem
muzyki klasycznej, więc nigdy nie wiadomo.
Mia śmieje się.
- Och, nie są. Poznałam Euphemię, gdy grałam w metrze.
- Występowałaś jako artystka publiczna w metrze? Nadeszły aż tak
ciężki czasy? – Wówczas uświadamiam sobie, co właśnie powiedziałem i
chcę to cofnąć. Nie pyta się osób takich jak Mia, czy czasy są ciężkie,
chociaż wiedziałem, że finansowo nie były. Denny, oprócz tej
nauczycielskiej miał wykupioną dodatkową polisę na życie i pozostawił
córkę w dosyć komfortowej sytuacji, jednak nikt nie wiedział o tej drugiej
. To był jeden z powodów, dla których po wypadku grupka miejscowych
muzyków zagrała kilka koncertów charytatywnych, podczas których
zebrali prawie pięć tysięcy dolarów dla Mii na czesne do Julliardu. Ta
ilość poruszyła jej dziadków – i mnie taże – ale rozwścieczyła Mię.
Odmówiła przyjęcia darowizny, nazywając ją krwawymi pieniędzmi, a
kiedy jej dziadek zasugerował, że przyjęcie szczodrości innych ludzi,
samo w sobie będzie aktem wielkoduszności, który może pomóc innym
ludziom poczuć się lepiej, zadrwiła, mówiąc, że do jej zadań nie należy
pocieszanie innych osób.
Ale Mia tylko się uśmiecha.
69
- To była świetna zabawa, która przynosiła zaskakujące dochody.
Euphemia widziała mnie i kiedy przyszłam tu zjeść, pamiętała mnie ze
stacji Columbus Circle. Zostałam z dumą poinformowana, że wrzuciła do
mojego futerału całego dolara.
Dzwoni telefon Mii. Oboje milczymy wsłuchując się w metaliczną
melodię. Beethoven nie przestaje grać.
- Zamierzasz to odebrać? – pytam.
Kręci głową, wyglądając na trochę zakłopotaną.
Gdy tylko dzwonek cichnie, po chwili zaczyna grać znowu.
- Jesteś dziś sławna.
- Nie tak bardzo sławna, jak w tarapatach. Miałam po koncercie
zjeść kolację z grubymi rybami. Agentami. Sponsorami. Jestem pewna, że
to albo jakiś profesor z Juilliardu, albo ktoś z Young Concert Artists, albo
mój szef dzwoni, żeby na mnie nakrzyczeć.
- Albo Ernesto? – mówię tak beztrosko, jak to tylko możliwe.
Ponieważ Stavros i Euphemia byli świadomi, że Mia ma jakiegoś chłopaka
ubranego w wymyślne spodnie – takiego, którego nie zabiera do greckiej
restauracji. Tylko ja nim nie jestem.
Mia znowu wygląda na zakłopotaną.
- Możliwe.
- Jeśli musisz z kimś porozmawiać lub, no wiesz, masz jakąś sprawę
do załatwienia, nie pozwól bym stawał ci na drodze.
- Nie. Powinnam po prostu go wyłączyć. – Sięga do torebki i
wyłącza telefon.
Stavros przychodzi z mrożoną kawą dla Mii i Budweiserem dla
mnie, i zostawia po sobie niezręczną ciszę.
- Więc – zaczynam.
- Więc – powtarza Mia.
70
- Więc masz tu swój posiłek. Regularnie tutaj przychodzisz?
- Przychodzę tu dla spanakopity i dokuczania. Niedaleko jest
kampus, więc zwykłam odwiedzać to miejsce.
Zwykła? Już po raz dwudziesty tego wieczora, jak liczę. Minęły trzy
lata odkąd Mia wyjechała do Juilliardu. Czyli tej jesieni będzie seniorką.
Ale gra w Carnegie Hall? Ma szefostwo? Nagle żałuję, że nie
zwróciłem większej uwagi na ten artykuł.
- Dlaczego już nie? – Słychać frustrację w moim głosie.
Mia skupia się, mała zmarszczka niepokoju pojawia się na jej nosie.
- Co? – pyta szybko.
- Nie chodzisz wciąż do szkoły?
- Ach, to – mówi, a zmarszczki na jej czole wygładzają się. –
Powinnam ci to wcześniej wyjaśnić. Wiosną ukończyłam szkołę. Juilliard
ma trzyletni program dla…
- Wirtuozów? – mówię to jako komplement, ale przez irytację
wywołaną nie posiadaniem karty basebollowej Mii – statystyki,
najważniejsze wydarzenia z życia, historia kariery – brzmi to gorzko.
- Utalentowanych studentów – poprawia Mia, niemal
przepraszająco. – Dostałam dyplom tak wcześnie, żebym mogła szybciej
wyruszyć w trasę koncertową. Teraz, właściwie. Wszystko zaczyna się
teraz.
- Och.
Siedzimy pogrążeni w niezręcznej ciszy, dopóki Stavros nie
przychodzi z jedzeniem. Nie sądziłem, że jestem głodny, kiedy
składaliśmy zamówienie, ale kiedy tylko czuję zapach hamburgera,
zaczyna mi burczeć w brzuchu. Uświadamiam sobie, że zjadłem dzisiaj
tylko kilka hot dogów. Stavros stawia przed Mią kilka talerzy: sałatkę,
spanakopitę, frytki i pudding ryżowy.
71
- To twój stały posiłek tutaj?
- Mówiłam ci. Nie jadłam od dwóch dni. Sam wiesz jak wiele dam
rady zjeść na raz . Lub wiedziałeś, mam na myśli…
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować Maestro, krzycz.
- Dzięki, Stavros.
Po tym jak odchodzi, oboje zabijamy czas topiąc nasze frytki i
rozmowę w keczupie.
- Więc… - zaczynam.
- Więc… - powtarza Mia. Po czym mówi:
- Jak się mają wszyscy. Reszta zespołu?
- Dobrze.
- Gdzie są dziś?
- W Londynie lub w drodze do niego.
Mia przechyla głowę na bok.
- Sądziłam, że mówiłeś, że wyjeżdżasz jutro.
- Tak, musiałem załatwić coś jeszcze. Logistykę i te sprawy. Tak
więc jestem tu jeden dzień dłużej.
- Cóż, szczęście nam sprzyja.
- Co?
- Mam na myśli… że to szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ w
przeciwnym razie nie wpadlibyśmy na siebie.
Spoglądam na nią. Ona tak na poważnie? Dziesięć minut temu
wyglądała, jakby miała dostać zawału na samą możliwość bycia moją
dziewczyną, a teraz mówi, że to szczęśliwy zbieg okoliczności, że dzisiaj
za nią poszedłem. Czy to tylko grzeczna rozmowa wieczorna?
- Co u Liz? Nadal jest z Sarą?
72
Och, mały przerywnik w rozmowie.
- O tak, coraz bardziej na poważnie. Chcą się pobrać i zastanawiają
się nad tym, czy zrobić to w stanie, gdzie jest to legalne, jak Iowa, czy
poczekać na legalizację w Oregonie. Tyle kłopotu, żeby wziąć ślub. –
Kręcę głową z niedowierzaniem.
- Nie chcesz się ożenić? – pyta, w jej głosie słychać wyzwanie.
Ciężko mi odwzajemnić jej spojrzenie, ale zmuszam się do tego.
- Nigdy – odpowiadam.
- Och – mówi, brzmiąc jakby niemal odczuwała ulgę.
Nie panikuj Mia. Nie zamierzałem się oświadczyć.
- A ty? Wciąż mieszkasz w Oregonie?
- Nie. Aktualnie w L.A.
- Kolejny deszcz przesuwa uciekinierów na południe.
- Taa, coś w tym stylu. – Nie ma potrzeby mówić jej o tym, jak
szybko możliwość jedzenia obiadu na zewnątrz w lutym przestała cieszyć,
o tym, jak brak pór roku zdaje się być fundamentalnie zły. Jestem
przeciwieństwem tych ludzi, którzy muszą siedzieć pod lampami
opalającymi w mroku zimy. W środku losangelowskiej słonecznej nie-
zimy, muszę siedzieć w ciemnej szafie, by czuć się dobrze.
- Przeprowadziłem tam również swoich rodziców. Ciepło dobrze
wpływa na artretyzm taty.
- Tak, dziadziowi artretyzm też bardzo dokucza. W biodrze.
Artretyzm? Czy to mogłoby jeszcze bardziej przypominać kartkę
świąteczną podsumowującą rok: Billy ukończył lekcje pływania, Todd
zaliczył swoją dziewczynę, a haluksy cioci Louise usunięto.
- Och, to do dupy – mówię.
73
- Wiesz jaki on jest. Jest spokojny i w ogóle. W istocie, razem z
babunią przygotowują się do podróży, aby odwiedzić mnie w trasie,
wyrabiają nowe paszporty. Babcia znalazła nawet studenta ogrodnictwa do
opieki nad jej storczykami podczas jej nieobecności.
- A jak tam storczyki twojej babci? – pytam. Wspaniale. Przeszliśmy
teraz do rozmowy o roślinach.
- Wciąż wygrywają nagrody, więc pewnie dobrze. – Mia spuszcza
wzrok. – Od jakiegoś czasu nie widziałam jej szklarni. Nie byłam tam
odkąd przyjechałam tutaj.
Jestem zarówno zaskoczony tym stwierdzeniem i nie. To tak,
jakbym już to wiedział, choć sądziłem, że odkąd opuściłem miasto, Mia
mogła wrócić. Po raz kolejny przeceniam swoje znaczenie.
- Powinieneś czasem do nich zajrzeć – mówi. – Byliby szczęśliwi
mając od ciebie wiadomości, słysząc, jak dobrze sobie radzisz.
- Jak dobrze sobie radzę?
Spoglądam na nią, patrzy na mnie spod kaskady swoich włosów,
kręcąc głową z podziwem.
- Tak Adam, jak wspaniale sobie radzisz. Mam na myśli, poradziłeś
sobie. Jesteś gwiazdą rocka!
Gwiazda rocka. Słowa te są tak pełne dymu i lustrzanych odbić, że
niemożliwym jest znaleźć za nimi prawdziwą osobę. Jednak jestem
gwiazdą rocka. Mam konto w banku, jak gwiazda rocka, platynową płytę,
jak gwiazda rocka i dziewczynę, jak gwiazda rocka. Ale cholernie
nienawidzę tego określenia i gdy słyszę Mii przypinającą mi tę łatkę, mój
poziom obrzydzenia podnosi się do stratosfery.
- Masz jakieś zdjęcia z resztą zespołu? – pyta. – Na telefonie czy
gdzieś.
- Taa, zdjęcia. Mam mnóstwo na telefonie, ale zostawiłem go w
hotelu. – Totalna bzdura, ale nigdy się o tym nie dowie. A jeśli chce
zdjęć, mogę po prostu kupić jej egzemplarz Spin w kiosku na rogu.
74
- Ja mam parę zdjęć. Moje są papierowe, ponieważ mój telefon to
zabytek. Myślę, że mam jakieś z babcią i dziadkiem i, och, wspaniałe
zdjęcie Henry'ego i Willow. Razem ze swoimi dziećmi odwiedzili mnie na
Festiwalu Marlboro zeszłego lata – mówi. - Beatrix lub Trixie, jak na nią
mówią, pamiętasz ich małą dziewczynkę? Ma już pięć lat. I mają jeszcze
jedno dziecko, małego chłopca, Theo nazwanego na cześć Teddy’ego.
Na wzmiankę imienia Teddy’ego, mój żołądek się zaciska. W
rozrachunku uczuć nigdy naprawdę nie wiesz, czy nieobecność jednej
osoby wpłynie na ciebie bardziej niż kogoś innego. Kochałem rodziców
Mii, ale jakoś byłem w stanie zaakceptować ich śmierć. Odeszli zbyt
wcześnie, ale we właściwej kolejności – rodzice przed dziećmi – chociaż
nie z perspektywy dziadków Mii. Ale wciąż nie mogę zrozumieć, że
Teddy na zawsze pozostanie ośmiolatkiem. Każdego roku, gdy robię się
coraz starszy, myślę o tym, ile lat miałby Teddy. Byłby prawie
dwunastolatkiem. Widzę jego twarz w obliczu każdego pryszczatego,
dojrzewającego chłopca, który przychodzi na nasze koncerty i błaga o
autograf.
Nigdy nie powiedziałem Mii, kiedy byliśmy jeszcze razem, o tym
jak śmierć Teddy’ego mnie wypatroszyła i nie ma mowy, że zrobię to
teraz. Straciłem prawo do omawiania takich rzeczy. Zrezygnowałem –
albo zostałem zwolniony – z zasiadania przy rodzinnym stole Hallów.
- Zrobiłem zdjęcie zeszłego lata, więc jest trochę nieaktualne, ale da
ci wyobrażenie jak wszyscy wyglądają.
- Och, okej.
Ale Mia już grzebie w swojej torebce.
- Henry wciąż wygląda tak samo, jak wyrośnięte dziecko. Gdzie jest
mój portfel? – Kładzie torbę na stole.
- Nie chcę oglądać twoich zdjęć! – Mój głos jest ostry jak odłamek
lodu i głośny jak nagana rodzica.
Mia przestaje grzebać.
75
- Och. Dobrze. – Wygląda na skarconą, zbitą z tropu. Zasuwa torbę i
z powrotem kładzie na siedzenie, przy czym przewraca moją butelkę z
piwem. Rozpaczliwie wyciąga serwetki z dozownika, aby wytrzeć piwo,
jakby to był kwas akumulatorowy cieknący po stole.
- Cholera! – mówi.
- To nic takiego.
- Nieprawda. Zrobiłam ogromny bałagan. – mówi jednym tchem.
- Starłaś już większość. Zawołaj swojego znajomego, żeby
posprzątał resztę.
Dalej maniakalnie czyści, dopóki nie opróżnia całego dozownika
serwetek i nie zużywa każdej suchej papierowej rzeczy w pobliżu. Zwija
zużyte serwetki w kulkę i wydaje mi się, że ma zamiar wycierać stół
rękoma. Patrzę na to nieco zakłopotany. Aż nagle Mii wyczerpuje się
paliwo. Przestaje i zwiesza głowę. Po czym spogląda na mnie tymi swoimi
oczami.
- Przepraszam.
Wiem, że dobrze byłoby teraz powiedzieć „wszystko w porządku,
nic się nie stało, nawet nie mam na sobie piwa.” Ale wszystko dzieje się
tak nagle, że nie jestem pewien, czy mówimy o piwie, a jeśli nie mówimy
o nim, jeśli Mia wygłasza ukryte przeprosiny…
Za co przepraszasz, Mia?
Nawet jeśli zmusiłbym się, żeby zapytać – czego nie zrobię – Mia
wyskakuje z boksu i biegnie do łazienki, aby wyczyścić się z piwa, jakby
była Lady Makbet. Nie ma jej przez chwilę i gdy czekam dwuznaczność,
jaką po sobie pozostawiła w boksie, znajduje drogę do najgłębszej części
mnie, ponieważ wyobrażałem sobie mnóstwo scenariuszy przez ostatnie
trzy lata. Większość z nich zaczyna się od jakiegoś Wielkiego Błędu,
ogromnego nieporozumienia. Wiele z moich fantazji obejmuje sposoby, w
jakie Mia błaga mnie o przebaczenie. Przeprosiny za odwdzięczenie się
76
mojej miłości okrutnym milczeniem. Za zachowywanie się jakby dwa lata
życia – te dwa lata naszego życia – nic nie znaczyły.
Ale zawsze przerywam fantazjowanie o przeprosinach od niej za to,
że wyjechała. Bo mimo że, o tym nie wie, zrobiła tylko to, na co jej
pozwoliłem.
Tłumaczenie: Jus1800 i Nata262
Korekta: Martinaza
77
Rozdział 9
Wcześniej pojawiało się tak wiele znaków, że niektórych pewnie
nawet po fakcie bym nie zauważył. A przegapiłem je wszystkie. Może
przyczyną było to, że ich nie oczekiwałem. Byłem bardziej zajęty
spoglądaniem za siebie, na goniący mnie ogień, niż patrzeniem przed
siebie, gdzie czekała na mnie trzystukilometrowa przepaść.
Kiedy Mia zdecydowała, że pójdzie do Juillardu tej jesieni i gdy
potem wiosną okazało się, że ją przyjęli, byłem gotowy pojechać z nią do
Nowego Jorku. Lecz ona tylko na mnie spojrzała. I sam wyraz jej twarzy
mówił, że nie widzi takiej możliwości.
- Nigdy tego nie planowałeś – powiedziała. - Więc czemu zaczynasz
teraz?
Ponieważ wcześniej miałaś wszystko, a teraz nie masz nawet
śledziony. Ani rodziców. Ponieważ Nowy York może połknąć cię żywcem
pomyślałem, ale nie powiedziałem tego na głos.
- Nadszedł czas, abyśmy powrócili do swoich żyć – kontynuowała.
Wcześniej chodziłem do klasy z mniejszą ilością godzin, ale po
wypadku w ogóle przestałem i nie zaliczyłem wszystkich egzaminów. Mia
również nie wróciła do szkoły. Za długo była nieobecna, więc żeby
skończyć ostatnią klasę i pójść do Juillardu miała lekcje z tutorem.
Niepotrzebnie, bo nauczyciele i tak by ją przepuścili.
- A co z kapelą? - zapytała. - Wiem, że wszyscy czekają na ciebie.
78
To też była prawda. Niedługo przed wypadkiem nagraliśmy
debiutanckie nagranie dla „Smiling Simon”, niezależnej wytwórni z
siedzibą w Seattle. Album wyszedł na początku lata i mimo że nie
pojechaliśmy w trasę, żeby go podtrzymać na rynku, płyty sprzedały się w
ogromnych ilościach, dlatego nasze kawałki często były puszczane w
radio. W rezultacie wiele wytwórni chciało podpisać z nami kontrakt.
- A poza tym, twoja biedna gitara praktycznie umiera od tego braku
zainteresowania - powiedziała ze smutnym uśmiechem. Nie wyjmowałem
jej z pokrowca od czasu odwołanego występu otwierającego koncert
Bikini.
Więc zgodziłem się na związek na odległość. Po pierwsze, dlatego
że nie miałem żadnych szans w kłótni z Mią. Po drugie, dalej chciałem
grać w Shooting Star. Mimo to bałem się. Przedtem martwiłem się, co się
z nami stanie przez mieszkanie na innych kontynentach. Ale teraz? Czym
do cholery są dla nas cztery tysiące kilometrów? Poza tym, Kim będzie
uczęszczała do New York University, który znajduje się kilka kilometrów
od Juilliardu. Będzie miała oko na Mię.
Albo miałaby, gdyby w ostatniej minucie nie zmieniła planów i nie
zdecydowała na Brandeis w Bostonie. Byłem wściekły, kiedy się o tym
dowiedziałem. Po wypadku często ucinaliśmy sobie krótkie rozmowy na
temat postępów Mii, o których dowiadywaliśmy się od jej dziadków.
Zachowaliśmy to w tajemnicy, wiedząc, że gdyby Mia się dowiedziała, to
wściekłaby się i oskarżyła nas o spiskowanie. Ale i Kim i ja byliśmy w tej
samej drużynie – drużynie Mii. Jeśli nie mogłem się przeprowadzić do
Nowego Yorku razem z Mią, czułem że Kim ma obowiązek przy niej
zostać.
Trzymałem to wszystko w sobie do jednej ciepłej, czerwcowej nocy,
która była mniej więcej miesiąc przed planowanym wjazdem dziewczyn.
Kim przyszła do dziadków Mii, żeby pooglądać z nami filmy na DVD.
Mia poszła spać wcześniej, więc we dwoje kończyliśmy jakiś
pretensjonalny film zagraniczny. Kim próbowała rozmawiać ze mną o Mii,
o tym jak dobrze sobie radzi i nawijała o filmie jak nieznośna papuga. W
79
końcu powiedziałem jej, żeby się zamknęła. Wtedy zmrużyła oczy i
zaczęła zbierać swoje rzeczy.
- Wiem, że jesteś zły i wiem, że to nie przez ten kiepski film, więc
czemu po prostu tego nie wykrzyczysz i nie będziemy mieli tego z głowy -
powiedziała. Następnie wybuchła płaczem. Nigdy nie widziałem Kim
płaczącej tak na serio, nawet na pogrzebie, więc natychmiast poczułem się
fatalnie, przeprosiłem ją i niezgrabnie przytuliłem. Kiedy skończyła
pochlipywać, wytarła oczy i zaczęła wyjaśniać jak Mia zmusiła ją, żeby
wybrała Brandeis.
- Chodzi o to, że to tam naprawdę chciałam iść. Po tak długim czasie
spędzonym w Goyoregon, naprawdę chciałam iść do szkoły żydowskiej,
jednak uniwersytet w Nowym Yorku wydawał się w porządku i również
jest tam mnóstwo Żydów. Ale ona była zacięta . Powiedziała, że nie chce
już dłużej „być niańczona”. Użyła dokładnie takich słów. Stwierdziła, że
moje pójście do NYU jest spiskiem uknutym przez na i ona o tym wie.
Przysięgła, że zerwie ze mną kontakt. Powiedziałam, że jej nie wierzę, ale
miała taki błysk w oku, którego jeszcze nigdy u niej nie widziałam. Była
poważna. Dlatego spełniłam jej prośbę. Wiesz za ile sznurków musiałam
pociągnąć, żeby moje podanie zostało rozpatrzone jeszcze raz? Do tego
straciłam czesne, które wpłaciłam do NYU. Ale co tam, ważne że to
uszczęśliwiło Mię, co zresztą, jak sam wiesz, nie zdarza się teraz często. –
Kim uśmiechnęła się smutno. - Więc nie jestem pewna, dlaczego czuję się
taka nieszczęśliwa. Pewnie przez poczucie winy. Zagrożenie religii.
Wtedy znowu zaczęła płakać.
Przepuszczam, że robiła to dość głośno, ale nie jestem pewien, bo
zatkałem uszy.
80
A kiedy w końcu nadszedł koniec było cicho.
Mia pojechała do Nowego Yorku, ja z powrotem wprowadziłem się
do Domu Rocka. Wróciłem do szkoły. Świat się nie skończył. Przez
pierwszych kilka tygodni wysyłaliśmy do siebie te epickie e-maile. Jej
były o Nowym Jorku, lekcjach, muzyce, szkole. Moje o spotkaniach w
wytwórni. Liz zaplanowała nam kilka występów przed Świętem
Dziękczynienia – i musieliśmy poćwiczyć przed nimi na poważnie,
ponieważ przez kilka miesięcy w ogóle nie miałem w rękach gitary – ale z
polecenie Mike’a najpierw mieliśmy się zapoznać z tym całym biznesem.
Podróżowaliśmy do Seattle i L.A., spotykaliśmy się z szefami wytwórni.
Niektórzy łowcy talentów z Nowego Yorku przyjeżdżali do Oregonu, żeby
nas zobaczyć. Opowiadałem Mii o obietnicach, które nam złożyli, o tym,
jak każdy z nich powiedział, że udoskonali nasze brzmienie i zrobi z nas
supergwiazdy. Wszyscy próbowaliśmy trzymać naszą ekscytację w
ryzach.
Rozmawiałem z Mią co wieczór zanim szła spać. Zwykle była dość
zmęczona, więc nasze konwersacje były krótkie; mieliśmy tylko szansę,
żeby usłyszeć swoje głosy, żeby powiedzieć „kocham cię”.
Jednej nocy, jakieś trzy tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego,
spóźniłem się trochę z telefonem, ponieważ mieliśmy obiad z
przedstawicielem jednego studia w „Le Pigeon” w Portland i wszystko się
przedłużyło. Kiedy odezwała się poczta głosowa, założyłem że już spała.
Ale następnego dnia nie dostałem od niej e-maila.
- Przepraszam za spóźnienie. Jesteś na mnie zła? - napisałem do niej.
Nie – odpisała po chwili, a ja odetchnąłem z ulgą.
Ale tamtej nocy, kiedy zadzwoniłem do niej o umówionej porze, od
razu włączyła się sekretarka. Następnego dnia dostałem od niej e-maila z
na szybko nakreślonymi dwoma zdaniami, że próby orkiestry są bardzo
81
zajmujące. Usprawiedliwiłem ją. Wszystko zaczynało się nakręcać. Była
w końcu w Juillardzie. Jej wiolonczela nie miała odbiornika Wi-fi. Do
tego mówimy o Mii, dziewczynie która jest znana z tego, że ćwiczy po
osiem godzin dziennie.
Jednak wtedy zacząłem dzwonić o innych porach, budząc się
wcześniej, żeby złapać ją przed lekcjami, albo w przerwie na lunch. I moje
telefony szły na marne, bo ciągle przekierowywano je na pocztę głosową.
Nigdy nie oddzwaniała. Nie odpowiadała też na moje SMSy. Wciąż
dostawałem e-maile, ale już nieregularnie, i mimo że moje zawierały pełno
desperackich pytań „czemu nie odbierasz telefonu?”, „zgubiłaś go?”,
„wszystko ok?”, jej odpowiedzi były wymijające, zawsze twierdziła że jest
zajęta.
Zdecydowałem się odwiedzić jej dziadków. Ktoś mógłby stwierdzić
że kiedy Mia dochodziła do siebie po operacji przez pięć miesięcy, to tak
jakby u nich mieszkałem. Mimo że obiecywałem często ich odwiedzać, to
nie spełniłem tego przyrzeczenia. Trudno mi było przebywać w tym
starym, ale przewiewnym domu, z galerią zdjęć duchów – portretem
ślubnym Denny'ego i Kat, z bolesnymi dla mnie ujęciami, takimi jak
dwunastoletnia Mia, czytająca z Teddym, który siedzi u niej na kolanach –
kiedy jej przy mnie nie było. Ale potrzebowałem odpowiedzi, dlaczego
nasz kontakt się urwał.
Pierwszy raz, kiedy tam poszedłem, babcia Mii opowiadała aż do
znudzenia o stanie swojego ogródka, a potem poszła do szklarni,
zostawiając mnie z dziadkiem. Zaparzył nam dzbanek mocnej kawy. Nie
mówiliśmy zbyt wiele. Słychać było tylko trzask drewna w kominku.
Patrzył na mnie w ten smutny, cichy sposób, przez który miałem
niewytłumaczalną chęć klęknięcia przed nim i położenia głowy na jego
kolanach.
Wróciłem tam kilka razy, nawet po tym jak mój kontakt z Mią urwał
się zupełnie, i zawsze czułem się tak samo. Czułem się źle udając, że moje
wizyty mają bezinteresowny charakter, kiedy tak naprawdę liczyłem na
jakieś wiadomości, wyjaśnienia. Nie, tak naprawdę miałem nadzieję, że
82
nie będę jedynym spoza kręgu. Chciałem, aby obwieścili: „Mia przestała
do nas dzwonić. Czy jesteś z nią w kontakcie?”. Ale, oczywiście, nigdy do
tego nie doszło.
Rzecz tkwiła w tym, że nie potrzebowałem potwierdzenia od jej
dziadków. Wiedziałem od momentu, kiedy usłyszałem pocztę głosową, że
to koniec naszego związku.
Czy nie to jej powiedziałem? Czy nie stałem nad jej ciałem i nie
obiecywałem, że zrobię wszystko, jeśli zostanie, nawet jeśli będzie to
oznaczało nasze rozstanie? Fakt, że była wtedy w śpiączce i nie obudziła
się przez następne trzy dni, ani to, że żadne z nas nie wspomniało o tym
ponownie, wydawało się prawie bez znaczenia. Ale ja to pamiętałem.
Jednej rzeczy, której nie mogę pojąć, to fakt, jak ona to zrobiła.
Nigdy nie porzuciłem dziewczyny z taką brutalnością. Nawet kiedy byłem
z związku z fanką, to zawsze odprowadzałem „krótkoterminową
dziewczynę” z mojego pokoju hotelowego, limuzyny, czy czegoś takiego,
dawałem jej całusa w policzek i dziękowałem za miło spędzony czas. A to
były przypadkowe spotkania. Mia i ja byliśmy razem ponad dwa lata i
mimo że był to zwykły, szkolny romans, to był typ związku, o którym
myślałem, że będzie trwał zawsze, i pięć lat później zrozumiałem, że
gdyby Mia nie była wyjątkową utalentowaną wiolonczelistką, a ja nie
należałbym do wschodzącego zespołu – lub nasze nie życia zostałoby
wywrócone do góry nogami - pewnie by się tak stało.
Doszedłem do wniosku, że jest różnica między wiedzą, że coś się
stało i znaniem powodu, a uwierzeniem w to. Ponieważ, kiedy zerwała
nasz kontakt, to wiedziałem, co się stało. Ale musiał minąć jakiś czas,
żebym w to uwierzył.
Czasami, wciąż w to nie wierzę.
Tłumaczenie: Jus1800
Korekta: Martinaza
83
Rozdział 10
Lufa pistoletu jest coraz bliżej,
Mówi, że muszę wybrać: ciebie lub siebie,
Metal dotyka skroni, wybuch jest ogłuszający,
Oblizując krew, która mnie pokrywa,
Ona ostatnia przetrwała.
„ROULETTE”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 11
Po obiedzie zaczynam się denerwować. Wpadliśmy na siebie,
odbębniliśmy grzeczną część, nadrobiliśmy zaległości, więc co pozostało
nam z wyjątkiem pożegnania? Ale nie jestem jeszcze na to gotowy.
Jestem pewien, że nie będzie kolejnego postscriptum z Mią i przez resztę
życia będę musiał funkcjonować na oparach dzisiejszego dnia, więc
chciałbym, żebyśmy zrobili coś jeszcze poza gadaniem o parkingach,
artretyzmie i poronionych przeprosinach.
To dlatego na każdej przecznicy, którą mijamy Mia nie wzywa
taksówki ani nie wymiguje się, mówiąc dobranoc, ponieważ jest
wykończona. W dźwięku moich kroków uderzających o chodnik, niemal
mogę usłyszeć słowo: ulga, ulga, rozbrzmiewające ulicami miasta.
84
Pogrążeni w milczeniu idziemy pogrążeni w milczeniu znacznie
cichszą i brudniejszą Dziewiątą Aleją. W wilgoci pod wiaduktem banda
bezdomnych urządziła sobie obozowisko. Jeden z nich prosi o
niepotrzebne drobniaki. Rzucam mu dziesięć dolców. Mija nas autobus,
wydmuchując chmurę spalin z silnika Diesela.
Mia wskazuje na drugą stronę ulicy.
- To Dworzec Autobusowy23
- oznajmia.
Kiwam głową, nie będąc pewien tego, czy zamierzamy rozmawiać o
dworcach autobusowych z taką samą szczegółowością, co o parkingach i
czy planuje się mnie pozbyć.
- W środku jest kręgielnia – mówi.
- Na dworcu autobusowym?
- Dziwne, prawda? – woła Mia, nagle ożywiona. – Kiedy ją odkryłam,
też nie mogłam w to uwierzyć. Wracałam późno do domu po wizycie u
Kim w Bostonie i zgubiłam się, a tam natrafiłam na nią. Przypomniało mi
to wielkanocne szukanie jaj. Pamiętasz jak razem z Teddym to lubiliśmy?
Pamiętam jak Mia to uwielbiała. Miała słabość do każdych świąt,
które wiązały się z jakąś słodką tradycją – zwłaszcza gdy czyniła je
zabawnymi dla Teddy’ego. Jednej Wielkanocy starannie pomalowała jajka
ugotowane na twardo i ukryła je na całym podwórku, aby brat mógł ich
poszukać. Ale przez całą noc padało i wszystkie kolorowe jajka stały się
szare. Mia była zrozpaczona, lecz Teddy prawie posikał się ze szczęścia –
Te jaja, oświadczył, nie były wielkanocnymi jajkami, były jajami
dinozaurów.
- Tak, pamiętam – mówię.
- Wszyscy kochają Nowy Jork z różnych powodów. Kultury.
Różnonarodowości. Pokoju. Jedzenia. Ale dla mnie, jest on jak jedno
wielkie poszukiwanie wielkanocnych jajek. Na każdym kroku znajdujesz
23 Port Authority Bus Terminal z tego co wyczytałam oprócz autobusów jest tam też metro.
85
te małe niespodzianki. Jak ten ogród. Jak kręgielnia na gigantycznym
dworcu autobusowym. Wiesz… - przerywa.
- Co?
Kręci głową.
- Pewnie masz już plany na dzisiejszy wieczór. Wypad do klubu.
Spotkanie ze świtą.
Przewracam oczami.
- Nie mam świty, Mia. – Zabrzmiało ostrzej niż zamierzałem.
- Nie chciałam, żeby zabrzmiało to jak zniewaga. Założyłam, że
wszystkie gwiazdy rocka, celebryci podróżują z grupą.
- Przestań zakładać. To wciąż ja. – Tak jakby.
Wygląda na zaskoczoną.
- Okej. Więc nie musisz dziś nigdzie pędzić?
Kręcę głową.
- Jest późno. Musisz iść spać?
- Ostatnio nie śpię zbyt długo. Mogę przespać się w samolocie.
- Więc… - Mia kopie nogą śmieć i uświadamiam sobie, że wciąż jest
zdenerwowana.
- Chodźmy na miejskie poszukiwania wielkanocnych jajek –
przerywa, przyglądając mi się, aby sprawdzić czy wiem o czym mówi i
oczywiście dokładnie wiem o co jej chodzi. – Pokażę ci wszystkie
sekretne zakątki tego miasta, które tak bardzo kocham.
- Czemu? – pytam ją. I kiedy zadaję to pytanie, chcę się za nie
kopnąć. Masz swoją chwilę wytchnienia, więc teraz się zamknij! Ale część
mnie chce wiedzieć. Jeśli wcześniej nie wiedziałem dlaczego poszedłem
na jej dzisiejszy koncert, to teraz jestem zupełnie zdezorientowany
86
zachowaniem Mii, tym, dlaczego po mnie posłała, powodem, dlaczego
wciąż tu jestem.
- Ponieważ chciałabym ci to pokazać – odpowiada prosto. Gapię się
na nią, czekając aż do kończy swoją myśl. Marszczy brwi, kiedy stara się
wytłumaczyć. Po czym się poddaje. Tylko wzrusza ramionami. Po
minucie próbuje ponownie:
- Ponadto, w pewnym sensie, opuszczam Nowy Jork. Jutro wylatuję
do Japonii, mam tam dwa koncerty i jeszcze jeden w Korei. Potem znowu
wracam do NY na tydzień, a następnie na serio zacznę koncertować. Będę
w trasie przez jakieś czterdzieści tygodniu w roku, więc…
- Nie będziesz miała zbyt wiele czasu na poszukiwanie jajek?
- Coś w tym stylu.
- Więc to będzie coś jak twoja pożegnalna wycieczka? – Po Nowym
Jorku? Ze mną?
Trochę już za późno na mnie.
- Przypuszczam, że to jedna z perspektyw patrzenia na to –
odpowiada Mia.
Wstrzymuję się z odpowiedzią, jakbym naprawdę to rozważał,
jakbym ważył swoje możliwości, jakby prośba o odpowiedź na jej
zaproszenie była pytaniem. Po czym wzruszam ramionami dla dobrego
efektu.
- Pewnie, czemu nie?
Ale nadal jestem trochę niepewny, co może wydarzyć się na dworcu,
więc wkładam czapkę, zanim wchodzimy do środka. Mia prowadzi mnie
przez korytarz wyłożony pomarańczowymi kafelkami - aromat sosnowego
środku dezynfekującego nie całkiem maskuje smród szczyn – do rzędu
ruchomych schodów, mijamy zamknięte kioski i bary szybkiej obsługi,
87
kierujemy się do kolejnych ruchomych schodów, do neonu mówiącego:
LEISURE TIME BOWL.24
- Jesteśmy na miejscu – mówi nieśmiało z dumą. – Po tym, jak
znalazłam tę kręgielnie przez przypadek, stało się moim zwyczajem
przychodzenie tu za każdym razem, gdy byłam na stacji. A potem
zaczęłam przychodzić tu dla przyjemności. Czasami siadam przy barze,
zamawiam nachosy i oglądam jak ludzie grają w kręgle.
- A czemu ty nie grasz?
Mia przechyla głowę, a następnie stuka się w łokieć.
Achh, łokieć. To jej pięta Achillesowa. Jedna z niewielu części ciała,
która nie została uszkodzona w wypadku, zamknięta w gipsie lub nie
złożona do kupy szwami lub szpilkami, albo nie przeszła przeszczepu
skóry. Ale kiedy w szalonym napadzie dążenia do dawnej formy znowu
zaczęła grać na wiolonczeli, zaczął boleć ją łokieć. Była na prześwietleniu
rentgenowskim. Wykonano jej rezonans magnetyczny. Doktorzy nie mogli
znaleźć żadnej nieprawidłowości, powiedzieli jej, że to może być jakiś
paskudny siniak lub kontuzja nerwu, i poradzili, żeby odpuściła sobie
ćwiczenia, na co Mia się nie zgodziła. Powiedziała, że jeśli nie może grać,
to już nic jej nie zostało. A co ze mną? Przypominam sobie myśl, której
nigdy nie wypowiedziałem na głos. Tak czy inaczej, Mia ignorowała
zalecenia lekarzy i dalej grała mimo bólu, który musiał potem zleżeć albo
po prostu się do niego przyzwyczaiła.
- Kilka razy próbowałam zaciągnąć tu ludzi z Juilliardu, ale nie byli
zainteresowani. Lecz to nie ma znaczenia – mówi. – Kocham to miejsce.
To, jak całkowicie jest tu ukryte. Nie muszę grać w kręgle, żeby to
docenić.
Więc twój chłoptaś z rajskiego ogrodu jest zbyt wielkim intelektualistą
na tłuste obiady i wypady do kręgielni, co?
Mia i ja mieliśmy w zwyczaju chodzić na kręgle, czasami tylko nasza
dwójka, innymi razy z całą jej rodziną. Kat i Denny byli zapalczywymi
24Dosłownie: rekreacyjne, relaksujące kręgle
88
kręglarzami, związane było to z zamiłowaniem Denny'ego do retro. Nawet
Teddy umiał dobić do osiemdziesięciu. Czy ci się to podoba, czy nie, Mio
Hall, masz wpisane grunge25
w swoje DNA, dzięki swojej rodzinie. I może
dzięki mnie.
- Możemy teraz pójść na kręgle – sugeruję.
Mia uśmiecha się, gdy słyszy propozycję. Następnie znowu stuka się
w łokieć. Kręci głową
- Nie musisz grać – tłumaczę. – Ja będę. Możesz oglądać. Specjalnie
dla ciebie, aby stworzyć pełny efekt. Lub mogę grać za nas oboje. Zdaje
się, że powinnaś rozegrać tu przynajmniej jedną grę. To początek twojej
wycieczki pożegnalnej.
- Zrobiłbyś to dla mnie? – Słyszę zaskoczenie w jej głosie, które mnie
zasmuca.
- Tak, czemu nie? Nie grałem w kręgle od lat. – To nie do końca
prawda. Razem z Bryn poszliśmy na kręgle kilka miesięcy temu na akcji
charytatywnej. Zapłaciliśmy dwadzieścia tysięcy dolarów za wynajęcie
toru na godzinę, a pieniądze poszły na jakiś szczytny cel. Ale nawet wtedy
nie graliśmy w kręgle, piliśmy tylko szampana, podczas gdy Bryn nawijała
bez końca. Kto pije szampan na torze w kręgielni?
Wewnątrz Leisure Time czuć zapach piwa, wosku, hot dogów i
środku dezynfekującego do butów. Tak powinna pachnieć kręgielnia. Tory
są pełne niezwykle nieatrakcyjnych grup nowojorczyków, którzy
rzeczywiście zdają, w pełnym znaczeniu tych słów, się grać w kręgle.
Wcale nie zwracają na nas uwagi. Rezerwuję nam tor i wypożyczam dwie
pary butów. Dbam o każdy szczegół.
Mia jest strasznie roztrzepana, gdy przymierza swoje. Wykonując
zwariowany taniec wybiera dla mnie różową, damską czterokilogramową
kulę do rzucania w jej imieniu.
- Co z imionami? – pyta.
25Styl w muzyce rockowej.
89
W przeszłości zawsze obracaliśmy się w kręgu muzyków, Mia
wybrałaby jakąś oldschoolową punkową wokalistkę, a ja jakiegoś
klasycznego muzyka. Joana i Frederic lub Debbie i Ludwig.
- Ty wybierz – mówię, ponieważ nie jestem do końca pewien jak
wiele zwyczajów z przeszłości powinniśmy odtwarzać. Aż do momentu
gdy widzę jakie imiona wybrała. A wówczas niemal się przewracam. Kat i
Denny.
Gdy zauważa wyraz mojej twarzy zawstydza się.
- Oni też lubili grać w kręgle – wyjaśnia pospiesznie, szybko
zmieniając imiona na Pat i Lenny. – Mogą być? – pyta zbyt wesoło.
Dwa listy z zaświatów, myślę. Moje ręce znowu się trzęsą, gdy
wchodzę na tor z różową kulą „Pat”, co może tłumaczyć dlaczego strącam
tylko osiem kręgli. Mię to nie obchodzi. I tak piszczy z zachwytu.
- Spare26
będzie mój – krzyczy. Następnie zdusza swój wybuch i
spogląda na stopy. – Dzięki za wypożyczenie mi butów. Niezły rzut.
- Żaden problem.
- Jak to się dzieje, że nikt cię tu nie rozpoznaje? – pyta.
- Sprawa kontekstu.
- Więc może mógłbyś zdjąć okulary. Trochę trudno jest z tobą
rozmawiać, gdy masz je na nosie.
Kompletnie o nich zapomniałem i czuję się przez to głupio przez to,
że w ogóle je założyłem. Zdejmuję je.
- Lepiej – mówi Mia. – Nie rozumiem dlaczego muzycy klasyczni
sądzą, że kręgle są dla białej biedoty. Przecież są takie fajne.
Nie wiem dlaczego, ale na tę małą walkę „snoby z Juilliardu kontra
reszta z nas” czuję dreszczyk emocji. Zbijam pozostałe dwa kręgle Mii.
Dziewczyna wiwatuje głośno.
26
Spare – wszystkie 10 kręgli zostaje strąconych w jednej rundzie.
90
- Lubisz go? Juilliard? – pytam. – Czy wszystko było takie, jak sobie
wyobrażałaś?
- Nie – mówi i znowu czuję to dziwne poczucie zwycięstwa. Dopóki
nie rozwija swojej myśli. – Było czymś więcej.
- Och.
- Chociaż wcale się tak nie zaczęło. Na początku było dosyć
chwiejnie.
- Nic dziwnego biorąc wszystko pod uwagę.
- W tym tkwił problem. „Biorąc wszystko pod uwagę”. Zbyt wiele
rzeczy brano pod uwagę. Kiedy po raz pierwszy się tam znalazłam, było
tak jak wszędzie; ludzie byli bardzo taktowni. Moja współlokatorka była
tak taktowna, że nie mogła na mnie spojrzeć bez płaczu.
Pani-zbyt-emocjonalna – pamiętam ją. Poświęciłem kilka dni na
rozmowy o niej.
- Wszystkie moje współlokatorki były królowymi dramatu. W trakcie
pierwszego roku, zanim w końcu wyprowadziłam się z akademika,
miałach ich wiele. Uwierzysz, że mieszkałam aż w jedenastu różnych
miejscach? Sądzę, że to musi być jakiś rekord.
- Potraktuj to jak ćwiczenie przed wyruszeniem w trasę.
- Lubisz być w trasie?
- Nie.
- Naprawdę? Masz okazję zobaczyć te wszystkie różne kraje.
Sądziłam, że to kochasz.
- Wszystko, co mam okazję zobaczyć, to hotel, miejsce koncertu i
zamazany widok z okna autobusu.
- Nigdy nie zwiedzacie?
Czasem zespół gdzieś bywa. Bierze udział w prywatnych
wycieczkach dla VIP-ów, wchodzi do rzymskiego Koloseum zanim jest
91
ono otwarte dla turystów, itp. Mógłbym się przyłączyć, ale oznaczałoby to
chodzenie z zespołem, więc po prostu kończę zaszyty się w swoim pokoju
hotelowym.
- Zwykle nie ma na to czasu – kłamię. – Więc mówisz, że miałaś
problemy z współlokatorkami.
- Tak – kontynuuje Mia. – Zbyt duża ilość współczucia. Tak było ze
wszystkimi, także z kadrą uniwersytecką, która stawała się nerwowa za
każdym razem, kiedy byłam w pobliżu, mimo że powinno być zupełnie
odwrotnie. To swego rodzaju rytuał przejścia, kiedy po raz pierwszy grasz
razem z orkiestrą i twoja gra jest rozkładana na części pierwsze – a twój
najmniejszy błąd wytykany – na oczach wszystkich. Każdy przez to
przechodził. Poza mną. Jakbym była niewidzialna. Nikt nie odważył się
mnie skrytykować. I uwierz mi, nie dlatego, że tak świetnie grałam.
- Może jednak tak – mówię. Zbliżam się i suszę dłonie nad
wiatrakiem.
- Nie. Jednym z kursów, na który trzeba uczęszczać na początku, był
Kwartet Smyczkowy. Lemsky jest jednym z sorów. To gruba ryba na
wydziale. Rosjanin. Każdy okrutny stereotyp, o którym teraz myślisz, to
on. Złośliwy, pomarszczony mały człowieczek. Bezpośredni jak
Dostojewski. Tato pokochałby go. Po kilku tygodniach zostałam wezwana
do jego biura. Zwykle nie jest to dobry znak. Siedział za drewnianym
biurkiem zawalonym papierami i nutami. I zaczął opowiadać mi o swojej
rodzinie. Żydach na Ukrainie, którzy przeżyli wymordowywanie. Potem o
II wojnie światowej, a następnie powiedział:
- Każdy człowiek ma jakieś trudności w swoim życiu. Czuje ból.
Tutejszy wydział będzie cię rozpieszczał przez to, co przeszłaś. Ja jednak
jestem zdania, że jeśli będziemy tak postępować, to równie dobrze ten
wypadek samochodowy mógłby cię zabić, ponieważ zdusimy twój talent.
Chcesz, żebyśmy to zrobili?
- I nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć, więc tylko tam stałam. A
wówczas zaczął na mnie wrzeszczeć:
92
- Chcesz tego? Chcesz, żebyśmy cię stłamsili?
Udało mi się wydusić:
- Nie.
Na co odpowiedział:
- Dobrze.
Po czym wziął do ręki swoją batutę i machnął nią na znak, że mogę
już iść.
Myślę o miejscu, w które z wielką chęcią wsadziłbym temu gościowi
tę jego batutę. Chwytam moją kulę i rzucam nią. Udarze w kręgle z
satysfakcjonującym trzaśnięciem; kręgle lecą w każdym kierunku, jak
mali ludzie uciekający przed Godzillą. Kiedy wracam do Mii, jestem już
spokojniejszy.
- Nieźle – mówi w tym samym czasie, kiedy oznajmiam:
- Twój profesor to kutas!
- To prawda, nie jest zbytnio towarzyski. I wtedy byłam przerażona,
ale patrząc wstecz, sądzę że był to jeden z najważniejszych dni w moim
życiu. Ponieważ był on pierwszą osobą, która nie dała mi przepustki.
Odwracam się, szczęśliwy, że mam powód, aby od niej odejść, by nie
mogła zobaczyć wyrazu mojej twarzy. Rzucam jej różową kulą, lecz jej
nie podkręciłem, wiec zbacza w prawo. Zbijam siedem kręgli, a pozostałe
trzy są ustawione w pewnej odległości od siebie. Strącam tylko jeden
podczas drugiej próby. Aby wyrównać wynik, podczas mojej rundy
celowo zbijam tylko sześć.
- Więc kilka dni później, na próbie orkiestry – ciągnie Mia – moje
glissando zostało poddane wnikliwej ocenie. – Uśmiecha się, kiedy jej
umysł zalewają szczęśliwe wspomnienia upokorzenia.
- Nie ma to jak publiczne poniżenie.
- Prawda!? To było świetne. Najlepsza terapia na całym świecie.
93
Spoglądam na nią. „Terapia” była kiedyś zakazanym słowem. Mii
przydzielono psychologa w szpitalu i na rehabilitacji, lecz odmówiła
widywania się z nimi, gdy wróciła do domu. Razem z Kim
sprzeciwialiśmy się temu, ale Mia twierdziła, że rozmawianie o jej zmarłej
rodzinie raz w tygodniu przez godzinę wcale nie działa terapeutycznie.
- Kiedy to się stało wszyscy na wydzial w końcu zaczęli się
swobodnie zachowywać w moim towarzystwie – mówi. – Lemsky mocno
po mnie jeździł. Brak wolnego czasu. Zero życia innego niż wiolonczela.
Latem grałam na festiwalach. W Aspen. Następnie w Marlboro. Po czym
Lemsky i Ernesto zmusili mnie do pójścia na przesłuchanie do programu
Young Concert Artists, co było szaleństwem. Dostanie się do Juilliardu
wyglądało przy tym na dziecinnie proste. Ale zrobiłam to i dostałam się.
To dlatego grałam dzisiaj w Carnegie. Dwudziestolatki normalnie nie
grają recitali w Zankel Hall. I dzięki temu wszystkie drzwi stały się dla
mnie szeroko otwarte. Mam teraz szefostwo. Agentów mną
zainteresowanych. I w skutek tego, Lemsky naciskał na moje wcześniejsze
ukończenie studiów. Powiedział, że jestem gotowa, aby wyruszyć w trasę,
chociaż nie wiem, czy ma rację.
- Na podstawie tego, co dzisiaj usłyszałem, mogę spokojnie
stwierdzić, że ma.
Nagle Mia staje się taka podekscytowana, taka młoda, że to niemal
boli.
- Naprawdę tak myślisz? Grałam na festiwalach i recitalach, ale to
będzie zupełnie co innego. To będzie mój własny koncert, z orkiestrą,
kwartetem albo zespołem kameralnym. – Kręci głową. – Czasami myślę,
że powinnam po prostu znaleźć jakieś stałe miejsce w orkiestrze, mieć
jakąś ciągłość. Tak jak ty i zespół. To musi być takie komfortowe, ciągłe
bycie z Liz, Mikiem i Fitzy. – Scena się zmienia, ale członkowie są ci
sami. Myślę o zespole w samolocie, który gdy my rozmawiamy leci przez
Atlantyk – ocean, który jest teraz jeszcze jedną z wielu rzeczy która nas
dzieli. A następnie o Mii, sposobie w jaki grała Dvořák, o słowach ludzi w
teatrze po tym jak opuściła scenę.
94
- Nie, nie powinnaś tego robić. To byłoby marnotrawstwo twojego
talentu.
- Teraz brzmisz jak Lemsky.
- Świetnie.
Mia śmieje się.
- Och, wiem, że sprawia wrażenie strasznego dupka, ale
podejrzewam, że w głębi duszy robi to, ponieważ sądzi, że dając mi szansę
na karierę, pomoże wypełnić mi pewną pustkę.
Mia przerywa i odwraca się do mnie, jej oczy zatrzymują się na
moich, szukając.
- Ale on nie musiał dawać mi kariery. To nie to wypełnia pustki.
Rozumiesz to, prawda? Zawsze rozumiałeś.
Nagle gówno całego dnia odbija się rykoszetem – Vanessa, Bryn,
dopatrywanie się ciąży, Shuffle, majaczące sześćdziesiąt siedem dni w
oddzielnych hotelach, w niezręcznej ciszy i grania koncertów z zespołem
stojącym za mną i nie będącym już moim oparciem.
Nie rozumiesz tego Mia? Muzyka jest pustką. A ty jesteś powodem
dlaczego.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
95
Rozdział 11
Shooting Star zawsze byli kapelą z zasadami – najpierw uczucia,
potem biznes – więc nie zawracałem sobie nimi głowy, nie przejmowałem
ich uczuciami ani urazą, jaką mogli żywić przez mój przedłużający się
urlop. Założę się, że przyjęli moja nieobecność bez potrzeby wyjaśnień.
Pamiętam, że kiedy już wyrwałem się z amoku i napisałem pierwsze
dziesięć piosenek, zawołałem Liz, która zorganizowała spotkanie grupy
przy obiedzie. Podczas jedzenia, siedzieliśmy dookoła „stołu klubowego”
– nazwaliśmy go tak po tym, jak Liz zabrała to obrzydlistwo
wyprodukowane w 1970 roku, które znaleźliśmy przy krawężniku, do
salonu, przykryła je ulotkami kapeli i pomalowała około tysiącem warstw
lakieru, żeby jakoś wyglądało. Najpierw przeprosiłem ich za to, że
wybrałem Mię. Następnie wyciągnąłem laptop i puściłem im nagrania
moich nowych piosenek.. Oczy Liz i Fitza rozszerzyły się. Wymachiwali
warzywną lazanią przed ustami w trakcie słuchania kolejnych utworów:
„Bridge”, „Dust”, „Stitch”, „Roulette”, „Animate”.
- Chłopie, myśleliśmy, że po prostu to rzuciłeś, znalazłeś jakąś
gównianą pracę i rozpaczasz z tęsknoty, ale ty byłeś produktywny! -
zawołał Fitzy. – To gówno wymiata!
Liz pokiwała głową
- Dokładnie. A przy okazji jest piękne. To musiało być katharsis27 -
powiedziała, sięgając, by ścisnąć mi dłoń. – Chciałabym przeczytać teksty.
Masz je na komputerze?
- Są napisane na papierze w domu. Przepiszę je i prześlę ci e-
mailem.
27
Khatarsis – oczyszczenie, odreagowanie stłumionych emocji, skrępowanych myśli bądź wyobrażeń.
96
- W domu? Czy to nie jest dom? – zapytała Liz. - Twój pokój jest
nietkniętym muzeum. Dlaczego nie wprowadzisz się z powrotem?
- Nie mam za wiele do przeniesienia. Chyba, że sprzedaliście moje
rzeczy.
- Próbowaliśmy. Są zbyt zakurzone. Nie ma chętnych - powiedział
Fitzy – Jednak używaliśmy twojego łóżka jako stojaka na kapelusze. –
Chłopak posłał mi uśmiech przemądrzałego dupka. Popełniłem wielki błąd
mówiąc mu, że mam wrażenie, że zamieniam się we własnego dziadka,
łącznie z dziwacznymi przesądami, na przykład z gorliwą wiarą, że
kapelusz na łóżku przynosi pecha.
- Nie martw się, zapalimy szałwię - powiedziała Liz. Najwidoczniej
Fitzy powiadomił media.
- Więc to wszystko? – zapytał Mike, stukając paznokciami o mój
laptop.
- Człowieku, to dziesięć piosenek - powiedział Fitzy, a jego szeroki
uśmiech odsłonił kawałek szpinaku, który utknął mu między zębami. -
Dziesięć szalenie dobrych kawałków. To praktycznie album. Mamy już
wystarczająco, żeby iść do studia.
To są tylko te skończone – przerwałem – mam jeszcze co
najmniej dziesięć więcej. Nie wiem co jest grane, ale one wypływają ze
mnie, jakby już ktoś je napisał i nagrał, i teraz wystarczy tylko wcisnąć
play. Zapisuję je najszybciej jak potrafię
- Słuchaj muzy – powiedziała Liz - jest kapryśną kochanką.
- Nie mówię o piosenkach - oznajmia Mike. - Nie wiemy nawet czy
będzie jakikolwiek album. Czy jakakolwiek wytwórnia będzie nas chciała.
Mieliśmy wszystko, a on po prostu to zniszczył.
- Niczego nie zniszczył – odparła Liz. - Po pierwsze, to było tylko
kilka miesięcy, a po drugie, nasz album „Smiling Simon” bił rekordy
odtwarzania w stacjach studenckich. A ja całkiem dobrze opracowałam
nasz college’owski wizerunek – kontynuowała Liz – łącznie z wywiadami
i wszystkim, żeby podtrzymać tlenie się niedopałków.
- Koleś, nawet „Perfect World” odniosło sukces, jest grane w stajach
radiowych - powiedział Fitzy. - Jestem pewien, że wszyscy ci goście z
97
A&R28 będą szczęśliwi znowu nas widząc, a gdy tego posłuchają będą srać
ze szczęścia.
- Tego nie wiesz - powiedział Mike. - Mają swoje trendy. Wydatki.
Ekipy, które im się podobają. Chodzi mi o to, że on – wskazał na mnie -
zostawił zespół bez słowa, a teraz wpieprzył się, jakby wcześniej się nic
nie stało.
Mike miał rację, ale ja nikogo nie powstrzymywałem przed dalszym
rozwojem.
- Słuchaj, jest mi przykro. Czasem wszyscy mamy pod górkę. Ale
mogliście mnie kimś zastąpić, jeśli chcieliście. Nowy gitarzysta i problem
z głowy.
Przez cień, który przebiegł po ich twarzach mogłem stwierdzić, że
już rozważali tę kwestię i prawdopodobnie Liz ją zagłuszyła. W Shooting
Star panował ustrój demokratyczny, zawsze decydowaliśmy o wszystkim
wspólnie. Ale kiedy przychodziło co do czego, to Liz była szefem. Ona
założyła zespół i zwerbowała mnie jako gitarzystę, po tym jak zobaczyła
jak gram na mieście. Potem złowiła Fitzy'ego i Mike'a, więc ostateczna
decyzja o zmianie składu była jej przywilejem. Może dlatego Mike zaczął
grać koncerty z innym perkusistą o pseudonimie Ranch Hand.
- Mike, nie rozumiem do czego dążysz - powiedział Fitzy. - Chcesz
pudełko czekoladek? Czy może pragniesz, żeby Adam kupił ci w ramach
przeprosin ładny bukiet?
- Odwal się Fitz – powiedział Mike.
- Kupię ci kwiatki – zaproponowałem. - Żółte róże. Wierzę, że
symbolizują przyjaźń. Zrobię cokolwiek, co uznasz za stosowne.
- Pasuje ci to? - kontynuował Fitz. – O co ci do cholery chodzi,
stary?! Mamy te wspaniałe piosenki. Chciałbym być ich autorem. Ale to
robota Adama. Przeszedł przez to. A teraz mamy go z powrotem. Więc
może wróćmy do tworzenia muzyki, która będzie zwalać z nóg i
zobaczymy gdzie to nas zabierze. I może, no wiecie, pozwolimy naszemu
28
A&R – Artists and Repertoire, organizacja zajmująca się szukaniem i promowaniem nowych
talentów.
98
dzieciakowi mieć znowu trochę radości z życia. Tak więc, stary. Było
minęło!
Obawy Mike’a okazały się bezpodstawne. Niektóre z wielkich
wytwórni, które zabiegały o nas jesienią nie chciały już z nami
współpracować, lecz kilka nadal było zainteresowanych, a kiedy
wysłaliśmy im dema naszych piosenek, które stworzyły Collateral
Damage, stali się podekscytowani i nim się obejrzeliśmy podpisywaliśmy
kontrakt z Gusem.
I przez jakiś czas wszystko było w porządku. Fitzy i Liz mieli rację.
Nagrywanie Collateral Damage było katarsis. Ale także przynosiło
radość. Współpraca z Gusem była intensywna. Napełnił nas hałasem,
powiedział, żebyśmy nie bali się naszej surowej mocy, a my
posłuchaliśmy go. Fajnie było nagrywać w Seattle, mieszkać w wynajętym
mieszkaniu i czuć się jak Gówno. Wszystko zdawało się być w porządku.
Niedługo po wydaniu płyty rozpoczęła się trasa. Pięciomiesięczne
brnięcie przez Amerykę Północną, Europę i Azję, które na początku
zdawało się być najbardziej ekscytującą rzeczą na świecie. I na początku
tak było. Ale towarzyszyło temu wyczerpanie. I niedługo potem zacząłem
być zmęczony przez cały czas. Oraz samotny. Miałem kupę wolnego
czasu, podczas którego za nią tęskniłem. Zaszywałem się z dala od reszty
w swoich hotelowych pokojach, na tyle autobusu. Odpychałem każdego.
Nawet Liz. Zwłaszcza Liz. Nie była głupia, wiedziała, co się dzieje – i
dlaczego. Nie była też jakimś delikatnym kwiatuszkiem. Przypominała
mnie. Zakopałem się i w końcu zmęczyła się odkopywaniem mnie.
Trasa mijała, a album stawał się coraz popularniejszy. Zdobył status
platyny. Następnie podwójnej platyny. Bilety na wszystkie koncerty były
wyprzedane, więc nasi promotorzy dodali kilka, aby zaspokoić popyt.
Gadżety z Shooting Star były wszędzie. Koszulki, czapki, plakaty,
naklejki, nawet specjalna edycja teleskopu. Nagle byliśmy w każdej
gazecie. Cały czas przeprowadzano z nami wywiady, które na początku
99
były pochlebne. Ludzie wystarczająco się nami interesowali, żeby czytać,
co mamy do powiedzenia.
Ale nagle w trakcie wywiadów zaczęła się dziać dziwna rzecz.
Reporterzy sadzali zespół razem, zadawali kilka pobieżnych pytań
skierowanych do nas wszystkich, a następnie przekazywano mikrofon i
uwaga skupiała uwagę na mnie. Próbowałem włączać w rozmowę resztę
zespołu, ale potem zaczęto prosić o wywiady tylko ze mną. Odrzucałem te
prośby, dopóki nagle nie dało się udzielać wywiadów w inny sposób.
W okolicach czwartego miesiąca trasy znaleźliśmy się w Rzymie.
Rolling Stone wysłał dziennikarza, aby spędził z nami kilka dni. Pewnej
nocy po występie, poszliśmy do hotelowego baru. To była dość spokojna
scenka – siedzieliśmy, relaksując się i żłopiąc grappę.29 Ale wówczas
reporter zaczął wyskakiwać z tymi wszystkimi ciężkimi pytaniami.
Wszystkie były skierowane do mnie. To znaczy, siedziało nas tam
kilkunastu – ja, Liz, Fitzy, Mike, Aldous, pracownicy techniczni, groupies
– ale ten facet zachowywał się, jakbym był jedyną osobą w
pomieszczeniu.
- Adamie, czy uważasz, że Collateral Damage posiada jedną
narrację? Jeśli tak, możesz wytłumaczyć dlaczego?
- Adamie, sądzisz, że ta płyta pokazuje jak dojrzałeś jako tekściarz?
- Adamie, wspomniałeś w jednym z wywiadów, że nie chcesz
zboczyć na „ciemną ścieżkę gwiazdy rocka”, ale jak powstrzymujesz się
przed tym?
Mike nie wytrzymał.
- Przejąłeś kontrolę nad zespołem – wrzeszczał na mnie, jakbyśmy
byli sami w pokoju, jakby obok nas nie znajdował się reporter. – Wiesz, to
nie jest tylko show Adama Wilde. Jesteśmy zespołem. Jednością. Jest nas
czworo. Czy może o tym zapomniałeś, krocząc swoją „ciemną ścieżką
gwiazdy rocka”?
Mike zwrócił się do reportera.
29
Grappa – włoska wódka z winogron.
100
- Chcesz dowiedzieć się czegoś o słynnym Adamie Wilde? Mam
kilka wybranych szczegółów. Jak ten, że obecna tu gwiazda rocka musi
przed każdym występem odprawiać to szalone gówno voodoo i jak jakaś
primadonna wpada w furię, gdy za kulisami przed koncertem zagwiżdżesz,
ponieważ to przynosi pecha…
- Mike, daj spokój – przerwała ostro Liz. – Wszyscy artyści mają
swoje rytuały.
Dziennikarz w międzyczasie bazgrał szybko, chłonąc to wszystko
dopóki Aldous nie powiedział dyplomatycznie, że każdy jest zmęczony i
nie odesłał wszystkich poza zespołem, starając się abyśmy z Mikiem stali
się mili. Ale wówczas chłopak przeszedł do rundy drugiej obelg, mówiąc
mi jakim stałem się zgarniającym-światła-reflektorów-dupkiem.
Spojrzałem na Liz, prosząc, aby znowu przyszła mi z odsieczą, lecz ona
tylko wpatrywała się uważnie w swojego drinka. Więc odwróciłem się do
Fitzy’ego, ale on tylko pokręcił głową.
- Nigdy nie sądziłem, że będę tym, który to powie, ale wy dwaj,
dorośnijcie wreszcie. – Po czym wyszedł. Spojrzałem błagalnie na Liz.
Odpowiedziała sympatycznym, lecz zmęczonym wzrokiem.
- Mike przesadzasz – powiedziała stanowczo. Następnie zwróciła się
do mnie i pokręciła głową.
- Ale, Adam, zrozum. Musisz postawić się na jego miejscu. Na
miejscu nasz wszystkich. Ciężko zachowywać się dojrzale w tej sprawie,
zwłaszcza od kiedy odwróciłeś się od nas. Rozumiem dlaczego, ale to nie
czyni tego ani trochę łatwiejszym.
Wszyscy byli przeciwko mnie. Machnąłem dłońmi w geście
poddania. Wybiegłem z baru, dziwnie bliski łez. W lobby, ta włoska
modelka o imieniu Rafaella30
, która była z nami, czekała na taksówkę.
Uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła. Kiedy jej taksówka podjechała,
kiwnięciem głowy zaprosiła mnie do środka. I poszedłem. Następnego
dnia zameldowałem się w innym hotelu niż zespół.
Historia pojawiła się na RollingStone.com niemal natychmiast, a w
tabloidach kilka dni później. Wytwórnia zaczęła szaleć, podobnie jak nasi
30Ciągle czytam Rafalala >_< /M. Ja też :/ |N.
101
promotorzy, którzy we wszystkie cholerne sposoby ostrzegli nas, że
zapłacimy, jeśli nie wywiążemy się z zobowiązania koncertowego. Aldous
przysłał profesjonalną mediatorkę, aby porozmawiała ze mną i Mikiem.
Okazała się bezużyteczna. Jej pomysł był genialny, dziedzictwo trwające
po dziś dzień, które Fitzy określa mianem „Rozwodu”. Do końca trasy
mieszkałem w innym hotelu niż reszta zespołu. A nasi publicyści uznali,
że bezpieczniej będzie trzymać mnie i Mike’a oddzielnie podczas
wywiadów, więc teraz często rozmawiam z reporterami w pojedynkę. Tak,
te zmiany strasznie pomogły!
Gdy wróciłem z trasy koncertowej Collateral Damage, prawie
odszedłem z zespołu. Wyprowadziłem się z domu, w którym mieszkałem
z Fitzy'm w Portland i znalazłem coś swojego. Unikałem ich. Byłem zły,
ale również zawstydzony. Nie byłem pewien jak, ale najwyraźniej
wszystko zniszczyłem. Mogłem po prostu pozwolić wszystkiemu się
zakończyć, ale pewnego popołudnia Liz wpadła do mojego nowego
mieszkania i poprosiła bym dał temu trochę czasu, i zobaczył jak będę się
czuł.
- Każdy byłby trochę szalony po kilku latach, które przeżyliśmy,
szczególnie po tych kilku latach, które ty przeżyłeś – powiedziała, co było
nawiązaniem do Mii. – Nie proszę cię, abyś cokolwiek robił. Proszę cię
tylko, byś nie robił nic i zobaczył jak będziesz się czuć za parę miesięcy.
Wówczas zaczęliśmy wygrywać wszystkie te nagrody, a następnie
poznałem Bryn, przeprowadziłem się do L.A i nie miałem z nimi wiele do
czynienia, więc denerwowałem się wciągnięciem w drugą rundę.
Bryn była jedyną osobą, która wiedziała, jak blisko krawędzi
zepchnęła mnie trasa i jak wielki strach budziła we mnie nadchodząca.
- Uwolnij się. – Tak brzmi jej rozwiązanie. Sądzi, że mam jakiś
kompleks poczucia winy, pochodzący od skromnych początków i dlatego
nie chcę występować solo.
- Posłuchaj, rozumiem cię. Ciężko jest ci przyjąć do wiadomości, że
zasługujesz na uznanie, ale taka jest prawda. Piszesz te wszystkie piosenki
i komponujesz większość muzyki, dlatego cała uwaga skupia się na tobie –
mówi mi. – Jesteś utalentowany! Nie tylko dlatego, że jesteś przystojną
twarzyczką. Jeśli to byłby film, byłbyś gwiazdą wartą dwadzieścia
102
milionów dolarów, a oni byliby aktorami drugoplanowymi i wszyscy poza
tobą byliby równi sobie – ciągnie. – Nie potrzebujesz ich. Zwłaszcza po tej
całej krytyce.
Ale tu nie chodzi o pieniądze. Nigdy nie chodziło. A występy solo nie
wyglądają na zbytnie rozwiązanie. Byłoby to przejście z patelni prosto w
ogień. I wciąż byłoby tournée, na myśl o których robi mi się niedobrze.
- Czemu nie zadzwonisz do dr. Weisblutha? – zasugerowała Bryn w
czasie rozmowy telefonicznej z Toronto, gdzie nagrywała swój najnowszy
film. Weisbluth to psychofarmakolog – miano to urzekło mnie kilka
miesięcy wcześniej. – Spytaj, czy może dać ci coś trochę mocniejszego. A
kiedy wrócisz, musimy usiąść i poważnie porozmawiać z Brooke o twojej
karierze solowej. Ale najpierw musisz przetrwać tę trasę. Inaczej zadasz
porządny cios swojej reputacji.
Są gorsze rzeczy do spieprzenia niż reputacja, prawda? Tak
myślałem. Lecz nie wypowiedziałem na głos. Zadzwoniłem tylko do
Weisblutha, dostałem recepty i przygotowałem się do trasy. Bryn chyba
wiedziała, tak jak wiedziałem to ja i jak wiedział każdy, kto mnie znał, że
pomimo reputacji niegrzecznego chłopca Adam Wilde robi wszystko, co
mu się każe.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
103
Rozdział 12
W miejscu gdzie powinno być moje serce, znajduje się kawałek ołowiu,
Lekarz powiedział, że wyjęcie go jest zbyt ryzykowne,
Lepiej tak zostawić,
Ciało cudem obudowało się wokół niego, chwała Bogu,
Żałuję tylko, że nie mogę przejść przez bramki na lotnisku.
„BULLET”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 12
Mia nie mówi mi gdzie jest nasz kolejny przystanek. Oznajmia tylko,
że jest to sekretna nowojorska wycieczka i jej dalsze cele powinny
pozostać tajemnicą. Następnie prowadzi mnie do coraz to niższych
kondygnacji Dworca Autobusowego, aż docieramy o labiryntu tuneli
metra.
Podążam za nią. Chociaż nie lubię tajemnic, chociaż sądzę, że mnie i
Mię dzieli ich już wystarczająco wiele i chociaż metro to kulminacja
wszystkich moich lęków. Zamknięta przestrzeń. Mnóstwo ludzi. Brak
drogi ucieczki. Napomknąłem jej o tym, lecz odbiła piłeczkę, cytując moje
słowa z kręgielni.
104
- Kto by się spodziewał Adama Wilde w metrze o trzeciej nad ranem?
Bez świty? – Posyła mi żartobliwy uśmiech. – Poza tym, powinno teraz
świecić pustkami. A w moim Nowym Jorku zawsze jeżdżę pociągiem.
Gdy docieramy do stacji Times Square, miejsce to jest tak zatłoczone,
że równie dobrze mogłaby być piąta po południu w czwartek. Mój dzwon
ostrzegawczy zaczyna bić. Przyśpiesza, kiedy wysiadamy na zatłoczonym
peronie. Sztywnieję i cofam się w kierunku jednego z filarów. Mia
przygląda się mi.
- To zły pomysł – mamroczę, ale moje obawy zostają zagłuszone
przez nadjeżdżający pociąg.
- Pociągi nie jeżdżą nocą zbyt często, więc ci wszyscy ludzie musieli
czekać tu przez chwilę – Mia przekrzykuje stukot. – Patrz, właśnie jeden
przyjechał, wszystko będzie porządku.
Gdy wsiadamy do N oboje widzimy, że Mia jest w błędzie. Wagon
jest pełen ludzi. Pijanych ludzi.
Czuję na sobie świdrujące spojrzenia. Wiem, że nie mam już pigułek,
ale muszę zapalić. Teraz. Sięgam po paczkę.
- Nie można palić w pociągu – szepcze Mia.
- Muszę.
- To nielegalne.
- Nie obchodzi mnie to. – Jeśli zostanę aresztowany, przynajmniej
będę bezpieczny w policyjnym areszcie.
Nagle wkurza się.
- Jeśli twoim celem jest nie zwracanie na siebie uwagi, to nie sądzisz,
że zapalenie przyniesie odwrotny skutek do zamierzonego? – Zaciąga
mnie w kąt. – Wszystko w porządku – nuci i przez chwilę wydaje mi się,
że zacznie pieścić moją szyję, tak jak kiedyś, gdy byłem spięty. –
Przeczekajmy tutaj. Jeśli nie opustoszeje do Trzydziestej czwartej ulicy, to
wysiądziemy.
105
Na Trzydziestej czwartej kilka osób wysiada i od razu czuję się trochę
lepiej. Na Czternastej pociąg opuszcza jeszcze więcej ludzi. Ale nagle, na
ulicy Canal, wagon wypełnia się grupą hipsterów. Wciskam się w daleki
koniec pociągu, niedaleko przedziału konduktora, więc jestem odwrócony
plecami do podróżnych.
Większości osób ciężko jest zrozumieć dlaczego wariuję, gdy w
małych przestrzeniach otaczając mnie tłumy. Trzy lata temu sądzę, że i
mnie samemu byłoby ciężko to pojąć. Ale tamto ja nigdy nie
doświadczyło sytuacji w maleńkim sklepie muzycznym w Minneapolis,
kiedy jeden gość mnie rozpoznał, wykrzyczał moje imię, a reszta była jak
oglądanie popcornu strzelającego w gorącym oleju. Najpierw podeszła
jedna osoba, potem kolejna, a w końcu cały tabun i te spokojne lenie ze
sklepu muzycznego nagle nie były otaczającym mnie motłochem, tylko
atakującym. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem się ruszyć.
Jest to do dupy, ponieważ uwielbiam fanów gdy spotykam ich
pojedynczo. Ale w grupie mrowiskowy instynkt przejmuje nad nimi
kontrolę i zdają się zapominać, że jesteś zwykłym śmiertelnikiem z krwi i
kości, podatnym na siniaki i zadrapania.
Jednak w kącie wydaje się być okej. Dopóki nie robię fatalnego
błędu, polegającego na obejrzeniu się przez ramię, aby upewnić się, że
nikt na mnie nie patrzy. I w niecałe ćwierć sekundy to się dzieje.
Spotykam czyjeś spojrzenie. Czuję rozpoznanie mnie zapalające się
niczym zapałka. Niemal czuję zapach fosforu w powietrzu. Wówczas
wszystko zdaje się dziać w zwolnionym tempie. Na początku słyszę to.
Staje się nienaturalnie cicho. Następnie rozlega się cichy szmer, kiedy
wieść podróżuje. Słyszę swoje imię w teatralnych szeptach, krążących po
głośnym pociągu. Widzę trącanie się łokciami. Wyciąganie telefonów,
chwytanie torebek, zbieranie sił, szuranie nogami. Nie zajmuje to dłużej
niż kilka sekund, ale zawsze jest dręczące jak moment, w którym pierwszy
cios został już wymierzony, ale jeszcze nie zderzył się z celem. Jeden gość
z brodą przygotowuje się do wstania z siedzenia i otworzenia ust by
wypowiedzieć moje imię. Wiem, że nie ma zamiaru mnie skrzywdzić, ale
gdy mnie zawoła będzie jakby cały pociąg rzucił się na mnie. Pozostało
106
trzydzieści sekund do rozpętania się piekła. Chwytam Mię za rękę i
wyrywam się stamtąd.
- Auu!
Otwieram drzwi prowadzące do przejścia między wagonami i
przepychamy się do kolejnego.
- Co ty wyprawiasz? – mówi, spiesząc za mną.
Nie słucham. Ciągnę ją do kolejnego wagonu, aż pociąg zwalnia
wjeżdżając na stacje, wówczas wyciągam ją z pociągu na peron i wbiegam
po schodach, po dwa na raz. Część mojego mózgu niejasno ostrzega mnie,
że jestem zbyt szorstki, ale druga pieprzy to. Gdy znajdujemy się w końcu
na ulicy, ciągnę ją wzdłuż kilku bloków, dopóki nie jestem pewien, że nikt
nas nie śledzi. Następnie zatrzymuję się.
- Próbujesz nas zabić? – wrzeszczy.
Przeszywa mnie poczucie winy. Ale odbijam je do niej.
- No, a co z tobą? Próbujesz pozwolić by zaatakował mnie tłum?
Spoglądam w dół i uświadamiam sobie, że wciąż trzymam ją za rękę.
Mia też się temu przygląda. Puszczam ją.
- Jaki tłum, Adam? – pyta łagodnie.
Rozmawia teraz ze mną jak z szaleńcem. Podobnie jak Aldous, kiedy
mam jeden ze swoich ataków paniki. Ale Aldous przynajmniej nigdy nie
oskarżał mnie o wyobrażanie sobie ataku fanów. Widywał je zbyt często.
- Rozpoznano mnie – mruczę, odchodząc od niej.
Mia waha się przez chwilę, po czym goni mnie.
- Nikt nie wiedział, że to ty.
Jej ignorancja – ten luksus wynikający z tej ignorancji!
- Cały wagon wiedział, że to ja.
- O czym ty mówisz, Adam?
107
- O czym ja mówię? Mówię o fotografach koczujących przed moim
domem. Mówię o nieodwiedzaniu sklepu muzycznego przez niemal dwa
lata. Mówię o braku możliwości wyjścia na spacer bez czucia się jak jeleń
podczas sezonu łowieckiego. Mówię o każdym przeziębieniu, które było
opisywane w tabloidach jako uzależnienie od kofeiny.
Spoglądam na – teraz pogrążone w cieniu tego zamkniętego miasta –
włosy opadające jej na twarz i widzę jak próbuje rozgryźć, czy
postradałem zmysły. I muszę walczyć z pragnieniem, aby złapać ją za
ramiona i przyprzeć do zamkniętej okiennicy, aż oboje nie poczujemy
wibracji przepływających przez nas. Ponieważ nagle chcę usłyszeć jak jej
kości grzechocą. Chcę poczuć miękkość jej ciała, usłyszeć jej jęk, kiedy
moje biodra wbijają się w jej. Chcę szarpnąć jej głowę do tyłu, aż będę
dokładnie widział jej szyję. Chcę zanurzać dłonie w jej włosach, dopóki jej
oddech nie przyśpieszy. Chcę sprawić by płakała, a następnie zlizać łzy.
Chcę wpić się w jej usta, pożreć ją żywcem, przekazać wszystkie rzeczy,
których nie rozumie.
- Pieprzenie! Gdzie do cholery tak w ogóle mnie zabierasz? –
Adrenalina płynąca przeze mnie zmienia mój głos w ryk.
Mia wygląda na zaskoczoną.
- Mówiłam ci. Zabieram cię do swoich sekretnych nowojorskich
miejscówek.
- Taa, mam już trochę dość tajemnic. Masz coś przeciwko
powiedzeniu mi gdzie idziemy? Czy kurwa proszę o zbyt wiele?
- Chryste, Adam, kiedy stałeś się takim…
Egocentrykiem? Dupkiem? Narcyzem? Mógłbym wypełnić tę lukę
milionem słów. Wszystkie zostały już kiedyś wypowiedziane.
- …facetem? – kończy Mia.
Przez chwilę niemal się śmieję. Facetem? To najlepsze co ma w
zanadrzu? Przypomina mi historię, którą rodzice opowiadali o mnie. Jako
108
małe dziecko strasznie się emocjonowałem, kiedy byłem wściekły i
przeklinałem ich mówiąc:
- Wy,wy,wy…tłoki! – jakby to była najgorsza rzecz na świecie.
Ale przypominam sobie jeszcze coś innego, dawną rozmowę, którą
odbyliśmy z Mią późno w nocy. Razem z Kim miały zwyczaj
klasyfikowania wszystkiego w diametralne kategorie i Mia zawsze
ogłaszała nową. Pewnego dnia powiedziała mi, że uznały, że moja płeć
jest podzielona na dwa rodzaje – Mężczyźni i Faceci. Wszyscy święci tego
świata – Mężczyźni. Palanci, gracze, miłośnicy konkursu mokrego
podkoszulka? Oni byli Facetami. Wtedy byłem Mężczyzną.
Więc teraz jestem Facetem? Facetem! Przez pół sekundy pozwalam
by na mojej twarzy odbił się ból. Mia patrzy na mnie zmieszana, ale nie
przypomina sobie rozmowy.
Ktoś, kto powiedział, że przeszłość nie jest martwa nie do końca miał
rację. Istnieje przyszłość, która również jest martwa, która już się nie
wydarzy. Cała ta noc była błędem. To nie pozwoli mi się cofnąć. Ani
odwołać błędów, które popełniłem. Ani obietnic, które złożyłem. Ani
odzyskać ją. Nie pozwoli odzyskać siebie.
Coś się zmieniło w wyrazie twarzy Mii. Pojawił się na niej jakiś
rodzaj rozpoznania. Dlatego tłumaczy się, że nazwała mnie facetem,
ponieważ faceci zawsze muszą znać plan, kierunki i że zabierze mnie na
Staten Island Ferry, co tak naprawdę nie jest jakąś sekretną miejsówką, ale
tylko kilku Manhattańczyków korzysta z tego, a to wielka szkoda,
ponieważ rozciąga się stamtąd wspaniały widok na Statuę Wolności, poza
tym prom jest darmowy, a nic w Nowym Jorku nie jest darmowe. Chyba
że martwię się tłumami to możemy o tym zapomnieć, lecz możemy jednak
pójść i sprawdzić i jeśli nie jest pusto – a jest całkiem pewna, że o tej
godzinie będzie – możemy wysiąść zanim wypłynie.
109
Nie mam pojęcia, czy przypomniała sobie rozmowę na temat różnicy
między Mężczyzną a Facetem, ale to nie ma już znaczenia. Ponieważ ma
racje. Jestem teraz Facetem. I mogę dokładnie podać noc, w czasie której
się w niego zmieniłem.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
110
Rozdział 13
Natychmiast zaczęły pojawiać się groupie. A może zawsze były w
pobliżu, tylko ja ich nie zauważałem. Jednak kiedy zaczęliśmy jeździć w
trasy, rozbrzęczały się jak kolibry zanurzające swoje dzioby w wiosennych
kwiatach.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy po podpisaniu kontraktu, było
zatrudnienie Aldousa jako naszego menadżera. Collateral Damage miało
zostać wydane we wrześniu, a skromną trasę zaplanowano na późną
jesień, lecz Aldous miał zupełnie inny pomysł.
- Musicie sobie przypomnieć jak to jest chodzić po pokładzie
dryfującego statku – powiedział, gdy zakończyliśmy składanie albumu. –
Musicie znowu zacząć koncertować.
Więc od razu po wydaniu albumu, mężczyzna zaserwował nam serię
dziesięciu koncertów wzdłuż Zachodniego Wybrzeża, w klubach, w
których już wcześniej graliśmy, aby ponownie połączyć się z fanami – lub
przypomnieć im, że nadal istniejemy – i znowu zacząć czuć się
komfortowo podczas gry na scenie przed publicznością.
Wytwórnia wynajęła nam fajnego vana Econoline, który z tyłu miał
łóżka i był wyposażony w przyczepę na sprzęt. I poza tym, że teraz
wyruszaliśmy w podróż, nie czuło się zbytniej różnicy pomiędzy
występami, które dawaliśmy wcześniej.
Jednak ostatecznie było zupełnie inaczej.
Po pierwsze, natychmiast i bez powodu, „Animate” stało się hitem.
W czasie dwutygodniowej trasy ten pęd staje się coraz większy, a gdy
111
osiąga maksymalną skalę, czuć to na każdym naszym koncercie. Liczba
publiczności z licznej zmieniała się począwszy od upchanych tłumów,
wyprzedanych biletów, zakręcających kolejek do kas, aż do momentu,
kiedy musieli pojawić się przedstawiciele służby przeciwpożarowej.
Wszystko to w ciągu dwóch tygodni.
I ta energia. Była jak przewód pod napięciem, zupełnie jakby
wszyscy na koncercie dokładnie wiedzieli, że jesteśmy na krawędzi i
chcieli być tego częścią, częścią naszej historii. Miało się wrażenie, że
wszyscy razem dzielimy ten sekret. Może dlatego takie koncerty były
najlepsze, najbardziej szalone i rockowe, jakie kiedykolwiek graliśmy,
chociaż nikt wcześniej nie słyszał naszych nowych nagrań. I czułem się
całkiem nieźle, byłem usprawiedliwiony, ponieważ, chociaż była to
kwestia czystego szczęścia, wszystko potoczyło się w tym kierunku i
ostatecznie nie rozbiłem zespołu.
Groupie zdawały się być częścią tej fali, tego rosnącego fandomu.
Na początku nie myślałem o nich tak, ponieważ wiele dziewczyn
kojarzyłem ze sceny. Z wyjątkiem, tego że wtedy były przyjazne, a teraz
stały się nachalne w swoim flircie. Podczas jednego z naszych pierwszych
występów w San Francisco, hipsterka o imieniu Vic, którą znałem od lat,
przyszła za kulisy. Miała czarne, lśniące włosy i szczupłe, ale umięśnione
ramiona, pokryte szeregiem tatuaży. Przytuliła mnie i potem pocałowała w
usta. Całą noc na mnie wisiała, a jej dłoń spoczywała na moim krzyżu.
Wtedy przez prawie ponad rok z nikim nie spałem. Mia i ja, no cóż,
ona była w szpitalu, później miała rehabilitację, i nawet gdyby nie była
pokryta szwami, plastrami i bandażami uciskowymi, nie było o tym
mowy. Wszystkie te fantazje o seksownym myciu ciała gąbką w szpitalu
są żartem – nie ma miejsca mniej podniecającego niż szpital. Sam zapach
rozkładu jest kompletnym przeciwieństwem pożądania.
Kiedy wróciła do domu, pomieszczenie na dole, które niegdyś było
pracownią krawiecką jej babci, stało się pokojem Mii. Spałem niedaleko,
na kanapie w salonie, chociaż na piętrze było kilka wolnych pokoi. Ale
Mia, która nadal chodziła o lasce, nie dałaby rady wejść po schodach, a ja
nie chciałem być tak daleko od niej.
112
Chociaż spędzałem każdą noc u Mii, nigdy oficjalnie nie
wyprowadziłem się z Domu Rocka, i pewnej nocy, kilka miesięcy po tym
jak Mia wprowadziła się do dziadków, zasugerowała żebyśmy tam poszli.
Po obiedzie z Liz i Sarą, dziewczyna zaciągnęła mnie do mojego pokoju.
W chwili, w której zatrzasnęły się za nami drzwi, rzuciła się na mnie i
zaczęła całować z szeroko otwartymi ustami, jakby próbowała połknąć
mnie w całość. Na początku byłem zaskoczony, oszalałem przez tę nagłą
namiętność, bałem się, że wyrządzę jej krzywdę i naprawdę nie chciałem
patrzeć na niezagojoną czerwoną bliznę na jej udzie, skąd pobrano skórę
do przeszczepu, ani uderzyć przypadkiem w wężową skórkę, która była
jak blizna na drugiej nodze, chociaż miała ją owiniętą bandażem
elastycznym.
Ale gdy mnie całowała, moje ciało zaczęło się budzić i przez to mój
umysł się wyłączył. Leżeliśmy na futonie.31 Lecz wówczas, kiedy sprawy
nabrały tempa, zaczęła płakać. Na początku nie zauważyłem tego,
ponieważ jej cichy szloch brzmiał podobnie do jęków, które chwilę temu z
siebie wydawała. Ale prędko przybrał na intensywności, i coś okropnego i
zwierzęcego wydobyło się z głębi niej. Zapytałem, czy ją skrzywdziłem,
ale odpowiedziała, że nie i poprosiła, bym wyszedł z pokoju. Kiedy sama
opuściła go w pełni ubrana, poprosiła, żebyśmy wrócili już do domu.
Potem próbowała jeszcze raz. Letniej nocy, kilka tygodni przed
wyjazdem do Juilliardu. Jej dziadkowie pojechali odwiedzić ciotkę Dianę,
więc mieliśmy dom tylko dla siebie. Mia zasugerowała, żebyśmy spali w
jednej z sypialni na piętrze, ponieważ schody nie stanowiły już dla niej
problemu. Było gorąco. Pootwieraliśmy okna, skopaliśmy staromodną
kołdrę i leżeliśmy pod samym prześcieradłem. Pamiętam jak czułem się
zakłopotany dzieląc z nią łóżko po tym wszystkim. Więc wziąłem książkę
i ułożyłem wieżę poduszek dla Mii, aby położyła na niej nogę, tak jak
lubiła robić w nocy.
- Nie chcę jeszcze spać – powiedziała, sunąc palcem po moim nagim
ramieniu.
31 Rodzaj japońskiego materaca.
113
Pochyliła się, żeby mnie pocałować. Nie żeby złożyć zwykły, suchy
cmok na ustach, lecz głęboki, bogaty pocałunek. Zacząłem go
odwzajemniać. Ale wówczas przypomniałem sobie noc w Domu Rocka,
dźwięk jej zwierzęcego zawodzenia, strach w jej spojrzeniu, kiedy wyszła
z sypialni. Nie mogłem znów wysłać jej w głąb tego tunelu
czasoprzestrzennego. Nie mogłem znowu sam się tam udać.
Jednak tej nocy w San Francisco, kiedy Viv przesuwała dłonią po
moim krzyżu, byłem napalony. Spędziłem noc w jej apartamencie, a
następnego dnia rano zjadła ze mną śniadanie z zespołem, zanim udaliśmy
się do naszego kolejnego przystanku.
- Zadzwoń do mnie, kiedy znowu będziesz w mieście – wyszeptała
mi do ucha, kiedy się rozdzielaliśmy.
- Znowu na koniu, mój człowiek – powiedział Fitzy, przybijając ze
mną piątkę, gdy prowadziliśmy vana na południe.
- Tak, gratulacje – odparła Liz z lekkim smutkiem. - Tylko nie chwal
się tym. – Sarah właśnie ukończyła szkołę prawniczą i pracowała dla
jakiejś organizacji chroniącej prawa człowieka. Koniec ze zwalaniem
wszystkiego na Liz i jej towarzyszkę w trasie.
- Tylko dlatego, że ty i Mike jesteście ograniczeni, nie przychodź do
nas z płaczem – rzucił Fitzy. – Trasa to czas na zabawę, prawda Wilde
Man?
- Wilde Man? – zapytała Liz. – Teraz tak będzie?
- Nie – powiedziałem.
114
- Hej, jeśli imię pasuje… - zawołał Fitzy. – Dobrze, że byłem w Fred
Meyerze32 po ekonomiczne pudełko kondomów zanim wyjechaliśmy.
W L.A. czekała kolejna dziewczyna. W San Diego kolejna. Jednak
żadne ze zbliżeń nie było ohydne. Ellie, dziewczyna z L.A. była starą
znajomą, a Liana, ta z San Diego, była absolwentką – mądrą, seksowną i
starszą ode mnie. Nikt łudził się, że te wybryki prowadzą do jakiegoś
wielkiego romansu.
Przynajmniej do naszego przedostatniego koncertu, kiedy spotkałem
dziewczynę, której imienia nigdy nie poznałem. Zauważyłem ją ze sceny.
Przez cały występ gapiła się na mnie i nie mogła przestać. Było to dla
mnie dziwne, ale również budujące. Praktycznie rozbierała mnie
wzrokiem. Nie można było nie czuć się potężnym i podnieconym, i to
uczucie było takie przyjemne.
Po występie wytwórnia wyprawiła nam przyjęcie tylko dla osób
zaproszonych z okazji wydania płyty. Nie spodziewałem się tam jej. Ale
po kilku godzinach pojawiła się, przyszła do mnie w stroju, który był na
wpół dziwkarski i wpół supermodny: spódnica z rozcięciem, buty, które
równie dobrze mogłyby być bronią wojskową.
Podeszła do mnie i niezbyt cichym głosem oświadczyła:
- Przebyłam całą drogę aż z Anglii, żeby cię przelecieć. – Następnie
chwyciła mnie za rękę, wyprowadziła z sali i zaprowadziła do jej pokoju
hotelowego.
Ranek był dziwny, jak żaden po seksie. Przeszedłem spacer wstydu
do łazienki, szybko się ubrałem i próbowałem wymknąć się chyłkiem, ale
ona już czekała, spakowana i gotowa do wyjścia.
- Co robisz? – zapytałem.
- Jadę z tobą? – odpowiedziała, jakby to było oczywiste.
- Dokąd?
32
Nazwa sieci sklepów.
115
- Do Portland, kochany.
Portland było naszym ostatnim przystankiem, swego rodzaju
powrotem do domu, ponieważ wszyscy mieliśmy w planach tam zostać.
Już nie we wspólnym Domu Rocka. Liz i Sarah starały się o własne
mieszkanie. Mike wprowadzał się do swojej dziewczyny. A Fitzy i ja
wspólnie wynajmowaliśmy dom. Ale wciąż wszyscy bylibyśmy w tej
samej okolicy, w niedużej odległości od siebie i od wynajmowanego
miejsca na próby.
- Jesteśmy vanem, a nie autokarem – powiedziałem, gapiąc się na
swoje Conversy. – I Portland jest naszym ostatnim przystankiem,
przyjacielsko-rodzinnym występem. Nie powinnaś jechać. – I nie jesteś
moim kochaniem.
Zmarszczyła brwi, a ja wyszedłem, myśląc że na tym koniec. Ale
gdy pojawiłem się na sprawdzeniu dźwięku w Portland, była tam, czekając
na mnie w Satyriconie33. Niezbyt miło powiedziałem jej, żeby sobie
poszła. W towarzystwie zdania:
- Jest na to nazwa i brzmi ona stalking.
Wiem, byłem kutasem, ale byłem zmęczony. Prosiłem, żeby nie
przyjeżdżała. Przerażała mnie. Nie tylko ona. Myśl o czterech
dziewczynach w ciągu dwóch tygodni denerwowała mnie. Musiałem
pobyć sam.
- Odwal się, Adam. Nie jesteś jeszcze nawet cholerną gwiazdą
rocka, więc przestań zachowywać się jak zarozumiały kutas. I nawet nie
byłeś dobry. – To wykrzyczała na oczach wszystkich.
Więc kazałem roadiom34 ją wyrzucić. Opuściła lokal wykrzykując
obelgi o mojej sprawności seksualnej i o moim ego.
- Rzeczywiście Wilde Man – oznajmiła Liz, unosząc brew.
33 Klub w Portland.
34 Roadie - pracownik techniczny (obsługujący tournée grupy rockowej)
116
- Tak – powiedziałem, czując się jak przeciwieństwo dzikiego
człowieka, w rzeczywistości pragnąłem zakraść się do pokoju i w nim
ukryć. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale dopiero potem zaczęła się
prawdziwa trasa – ta, na którą wysłała nas wytwórnia po tym jak album
stał się mega popularny. Pięciomiesięczna harówka na koncertach, na
które wszystkie bilety zostały wyprzedane, masy groupie – a ja chciałem
się tylko ukryć. Biorąc pod uwagę moje izolacjonistyczne tendencje,
pomyślałbyś, że nauczyłem trzymać się z dala od darmowej miłości o tak
stałej ofercie. Ale po występach pragnąłem połączenia. Pragnąłem skóry –
smaku potu innej kobiety. Jeśli nie mógł być jej, cóż, to w zastępstwie
mógł być każdej… przez kilka godzin. Ale nauczyłem się jednej rzeczy –
nigdy więcej gości z noclegiem.
Więc tamtej nocy w Seattle mogłem po raz pierwszy stać się
facetem. Ale na pewno nie po raz ostatni.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
117
Rozdział 14
Licho śpi po twojej stronie łóżka,
Szepcze mi do ucha: „Lepszy niż martwy”,
Wypełnia moje sny syrenami i światłami żalu,
Całuje delikatnie, gdy budzę się zlany potem.
„BOO!”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 3
I tak idę razem z Mią do portu. Bo co innego miałbym zrobić? Wpaść
w furię, tylko dlatego że nie prowadzi katalogu każdej rozmowy jaką
kiedykolwiek przeprowadziliśmy? Ruszenie naprzód, tak to się nazywa. I
ma rację, prom świeci pustkami. O czwartej trzydzieści nad ranem nie ma
zbyt wielu chętnych na wycieczkę na Wyspę Staten. Jest tu może z
kilkanaście osób, które wylegują się teraz na dolnym pokładzie. Trio
nocnych maruderów drzemie na ławce, ale gdy ich mijamy, jedna z
dziewczyn podnosi głowę i spogląda na mnie. Następnie pyta swojego
towarzysza:
- Stary, czy to nie Adam Wilde?
Jej znajomy wybucha śmiechem.
118
- Tak. A obok niego Britney Spears. Co do cholery robiłby Adam
Wilde na Staten Island Ferry?
Sam zadaję sobie to pytanie.
Ale najwyraźniej Mia chce przed pożegnaniem z Nowym Jorkiem
odwiedzić jedną ze swoich miejscówek, więc nie protestuję. Podążam za
nią na górę, na dziób łodzi znajdujący się niedaleko relingu.
Kiedy wypływamy z Nowego Jorku, zostawiając za sobie przestań i
horyzont, otwiera się przed nami rzeka Hudson. Jest tak spokojnie i cicho,
tylko parę pełnych nadziei mew podąża naszym śladem, domagając się
jedzenia albo po prostu nocnego towarzystwa. Wbrew sobie zaczynam się
odprężać.
Po kilku minutach zbliżamy się do Statuy Wolności. Aż lśni od
nocnych świateł, również jej pochodnia mieni się jasnym blaskiem,
zupełnie jakby naprawdę znajdował się tam płomień, witający rzesze
ludzi. Joł damo, jestem tutaj.
Nigdy nie byłem na Statule Wolności. Jest tam zbyt tłoczno. Kiedyś
Aldous zaprosił mnie na prywatną wycieczkę helikopterem, ale ja nie
latam helikopterami. Jednak teraz, kiedy mam ją przed oczami, widzę
dlaczego znalazła się na liście Mii. Na zdjęciach Statua zawsze wyglądała
na ponurą, zdeterminowaną. Lecz z bliska jest łagodniejsza. Ma wyraz
twarzy jakby wiedziała coś, czego ty nie wiesz.
- Uśmiechasz się – mówi do mnie Mia.
I uświadamiam sobie, że to prawda. Może dlatego, że robię coś, co
myślałem, że jest dla mnie niemożliwe. A może wyraz twarzy statuy jest
zaraźliwy.
- To miłe – oznajmia Mia. – Nie widziałam jej od jakiegoś czasu.
- To zabawne – odpowiadam – ponieważ właśnie o niej myślałem. –
Wykonuję gest w stronę pomnika. – Wygląda jakby znała jakiś sekret.
Sekret życia.
Mia spogląda na nią.
119
- Tak. Rozumiem, co masz na myśli.
Wypuszczam powietrze ustami.
- Naprawdę mógłbym wykorzystać ten sekret.
Mia wychyla się za reling.
- Tak? Więc zapytaj ją o niego.
- Zapytać ją?
- Jest tutaj. Nie ma nikogo innego. Żadnych turystów rojących się u
jej stóp jak mrówki. Zapytaj ją o ten sekret.
- Nie zapytam.
- Chcesz żebym ja to zrobiła? Mogę, ale to twoje pytanie, więc sądzę,
że ty powinieneś czynić honory.
- Rozmawiasz ze statuą?
- Tak. I z gołębiami. No więc, zapytasz ją?
Spoglądam na Mię. Skrzyżowała ramiona na piersi w geście
zniecierpliwienia. Odwracam się z powrotem do relingu.
- Um. Statuo? Och, Statuo Wolności – krzyczę cicho. Chociaż nikogo
nie ma w pobliżu, to jestem zażenowany.
- Głośniej – zachęca Mia.
Co do cholery?
- Hej, przepraszam – krzyczę – jaki jest twój sekret?
Oboje nadstawiamy uszu, jakbyśmy oczekiwali nadejścia
błyskawicznej odpowiedzi.
- Co powiedziała?
- Wolność.
120
- Wolność – powtarza Mia, kiwając głową ze zrozumieniem. – Nie,
czekaj, chyba to nie wszystko. Poczekaj. – Wychyla się za reling,
wytrzeszczając oczy. – Hmm. Hmm. Aha. – Odwraca się do mnie. –
Najwidoczniej nie nosi żadnej bielizny pod szatą i bryza morska zapewnia
jej pewien dreszczyk.
- Dama wolności nie ma bielizny pod ubraniem – mówię. – To takie
francuskie!
Mia parska śmiechem.
- Myślisz, że kiedykolwiek pokazała to turystom?
- Nie ma mowy! Niby dlaczego ma lekko skryty wyraz twarzy? Te
wszystkie purytańskie czerwone stany35, przybyłe z załadunkiem36, nigdy
nie spodziewały się, że Stara Wolność nie nosi majtek. Pewnie stosuje
depilację brazylijską.
- Okej, muszę wyzbyć się tej wizji z głowy – jęczy Mia. – I
przypominam ci, że w pewnym sensie my też jesteśmy z czerwonego
stanu.
- Oregon jest podzielonym stanem – odpowiadam. – Wsioki na
wschodzie, hippisi na zachodzi.
- Mówiąc o hippisach i nienoszeniu bielizny…
- O nie. To wizja, której naprawdę nie potrzebuję.
- Dzień wolności sutka! – pieje Mia, odnosząc się do jakiegoś reliktu
z lat sześćdziesiątych z naszego miasta. Raz w roku grupa kobiet spędza
cały dzień topless w znak protestu wobec tego, że mężczyźni mogą
legalnie chodzić bez koszulki, a kobiety nie. Urządzają imprezę latem, ale
Oregon to Oregon i nawet wtedy jest zimno, więc w tamtym czasie da się
zauważyć dużo starego, pomarszczonego ciała. Mama Mii zawsze groziła,
35
W USA wyróżniamy 3 różne rodzaje stanów: niebieskie stany – demokratyczne (np. Nowy Jork),
czerwone – republikańskie (np. Alabama) i fioletowe – demokratyczno-republikańskie (np. Floryda).
36 Czerwone stany były kiedyś stanami, w których dozwolone było niewolnictwo.
121
że pójdzie na ten marsz, ale tato dziewczyny przekupywał ją obiadem w
eleganckiej restauracji, żeby tego nie robiła.
- Trzymaj swoje występki klasy B, z dala od moich miseczek B –
mówi Mia, cytując pomiędzy napadami śmiechu jedno z najbardziej
absurdalnych haseł.
- To nie ma sensu. Jeśli obnaża się swoje cycki, to czemu mówi się o
miseczkach?
- Sens? To jakiś kamieniujący pomysł hippisów. I ty doszukujesz się
w tym logiki?
- Dzień wolności sutka – mówi Mia, ocierając łzy. – Dobry, stary
Oregon! To było wieki temu.
To prawda. Dlatego nie powinienem odczuwać tego spostrzeżenia
jak policzek. Ale tak jest.
- Dlaczego nigdy nie wróciłaś? – pytam. Naprawdę nie chodzi mi o
wyjaśnienie dlaczego porzuciła Oregon, lecz widocznie bezpieczniej jest
ukryć pod zielonym kocem naszego stanu.
- Dlaczego powinnam? – pyta Mia, wpatrując się intensywnie w
wodę.
- Nie wiem. Dla ludzi stamtąd.
- Ludzie mogą przyjechać tutaj.
- Aby ich odwiedzić. Twoją rodzinę. Na… - O kurwa, co ja mówię?
- Masz na myśli groby?
Tylko kiwam głową.
- Tak właściwie, to powód, dla którego nie wróciłam.
Kiwam głową.
- Zbyt bolesne.
122
Mia wybucha śmiechem. Prawdziwym i autentycznym śmiechem,
który jest tak nieoczekiwany jak alarm samochodowy w lesie
deszczowym.
- Nie, w ogóle nie o to chodzi. – Kręci głową. – Naprawdę sądzisz,
że to gdzie jesteś pochowany, decyduje o tym gdzie żyje twój duch?
Gdzie żyje twój duch?
- Chcesz wiedzieć gdzie żyją duchy mojej rodziny?
Nagle mam wrażenie, że sam rozmawiam z duchem. Duchem
racjonalnej Mii.
- Są tutaj – mówi, uderzając się w pierś. – I tutaj – mówi, dotykając
swojej skroni. – Słyszę je przez cały czas.
Nie mam pojęcia co powiedzieć. Czy przypadkiem nie drwiliśmy
przed chwilą ze wszystkich rodzajów new age’owskich hippisów?
Ale Mia już nie żartuje. Marszczy brwi i odwraca się.
- Nieważne.
- Nie. Przepraszam.
- Nie, rozumiem. Brzmię jak Tęczowy Wojownik. Świruska.
Głupek.
- Właściwie to brzmisz jak twoja babcia.
Gapi się na mnie.
- Jeśli ci powiem, zadzwonisz po gości z kaftanem bezpieczeństwa.
- Zostawiłem swój telefon w hotelu.
- Racja.
- Poza tym jesteśmy na łodzi.
- Trafna uwaga.
123
- A jeśli przez przypadek się pokażą, zaoferuję im siebie. Także, co
oni dokładnie robią, prześladują cię?
Bierze głęboki oddech i ramiona jej opadają, jakby nałożono na nie
duży ciężar. Przywołuje mnie skinieniem do pustej ławki. Siadam obok.
- Prześladowanie nie jest właściwym słowem. Prześladowanie ma
zły wydźwięk, jest niemile widziane. Ale słyszę ich. Cały czas.
- Och.
- Nie tylko słyszę ich głosy, kiedy ich wspominam – ciągnie. –
Słyszę jak do mnie mówią. Tak jak teraz. W czasie teraźniejszym. O moim
życiu.
Musiałem dziwnie na nią spojrzeć, bo rumieni się.
- Wiem. Słyszę zmarłe osoby. Ale to nie tak. Myślisz przykładowo o
szalonej bezdomnej kobiecie, która wędrowała wokół kampusu uczelni,
twierdząc że słyszy głosy pochodzące z jej wózka sklepowego? – Kiwam
głową. Mia milczy przez minutę.
- Przynajmniej sądzę, że to nie to samo co u niej – mówi. – A może
jednak takk. Może jestem stuknięta i zaprzeczam temu, ponieważ szalone
osoby zawsze tak robią, prawda? Ale naprawdę ich słyszę. Czy to jakiś
rodzaj jakiejś anielskiej siły, w który wierzy babcia i w niebie jest jakaś
linia skierowana prosto na mnie lub czy to jest po prostu zapisane we
mnie, nie wiem. Nie wiem, czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie. To
co się liczy to to, że są ze mną. Cały czas. I wiem, że brzmię jak szaleniec,
mamrocząc czasem sama do siebie, ale ja tylko rozmawiam z mamą o tym,
którą spódnicę kupić, albo z tatą o recitalu, którym się denerwuje, albo z
Teddym o filmie, który oglądałam.
- I słyszę ich odpowiedzi. Jakby byli ze mną w tym samym pokoju.
Jakby nigdy tak naprawdę nie odeszli. A co najdziwniejsze: nie słyszę ich
w Oregonie. Po wypadku ich głosy, zdawały się oddalać. Sądziłam, że
kompletnie stracę zdolność przypomnienia sobie jak brzmiały. Ale gdy
wyjechałam, zaczęłam je słyszeć przez cały czas. To dlatego nie chcę
124
wrócić. Cóż, to jeden z powodów. Boję się, że stracę połączenie, że tak
powiem.
- Słyszysz je teraz?
Milczy, słuchając i potem kiwa głową.
- Co mówią?
- Mówią, że dobrze cię widzieć, Adam.
Wiem, że w pewnym sensie sobie żartuje, ale myśl, że widzą mnie,
mają na mnie oko, wiedzą co robiłem przez ostatnie trzy lata, sprawia, że
drżę pomimo ciepłej nocy.
Mia widzi to i spuszcza wzrok.
- Wiem, to szalone. Dlatego nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Ani
Ernesto. Ani nawet Kim.
Nie, chcę powiedzieć. Źle to odebrałaś. To wcale nie jest szalone.
Myślę o wszystkich głosach, które brzęczą w mojej głowie, o głosach,
które, jestem tego pewien, są tylko starszą, młodszą lub po prostu lepszą
wersją mnie. Były czasy, kiedy wszystko było naprawdę ponure – kiedy
próbowałem ją przywołać, żeby poznać odpowiedzi, ale nigdy mi się nie
udało. Przywoływałem tylko siebie. Jeśli chciałem usłyszeć jej głos,
musiałem polegać na wspomnieniach. Ich przynajmniej miałem mnóstwo.
Nie mogę sobie wyobrazić, co by było, gdybym słyszał jej głos w
głowie – jaki przyniosło by to komfort. Wiedza, że ma ich przy sobie cały
czas, napawa mnie szczęściem. Sprawia również, że rozumiem czemu z
naszej dwójki to ona wygląda na całkowicie zdrową.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
125
Rozdział 15
Jestem całkiem pewien, że gdy w Oregonie rodzą się dzieci, każde
opuszcza szpital z certyfikatem urodzenia i maleńkim becikiem. Tak samo
każdy jeździ na kempingi. Hippisi i wsioki. Myśliwi i zwariowani
ekolodzy. Bogaci i biedni. Nawet muzycy rockowi. Zwłaszcza muzycy
rockowi. Nasz zespół miał do perfekcji opanowaną sztukę obozowania –
wrzucaliśmy jakieś gówno do vana z godzinnym wyprzedzeniem i po
prostu jechaliśmy w góry, gdzie piliśmy piwo, paliliśmy jedzenie, nasze
instrumenty leżały wokół ogniska ubrudzone dżemem i spaliśmy pod
gołym niebem. Niekiedy w trakcie trasy, jeszcze w czasie wczesnych
jałowych dni, wybieraliśmy obozowanie jako alternatywę nocowania w
zatłoczonym, pełnym skrętów domu rock ’n’ rolla.
Nie wiem, czy to dlatego, że bez względu na zamieszkanie, odludzie
nigdy nie znajduje się zbyt daleko, ale w zdaje się wszyscy w Oregonie
biwakowali.
Wszyscy z wyjątkiem Mii Hall.
- Śpię w łóżkach – odpowiedziała mi, gdy pierwszy raz zaprosiłem ją
na biwak w weekend. Na propozycję, w której zaoferowałem, że wezmę
nadmuchiwany materac też odmówiła. Gdy Kat przypadkiem usłyszała
moje próby przekonania Mii wybuchła śmiechem.
- Powodzenia z tym, Adam – powiedziała. – Razem z Dennym
zabraliśmy Mię na biwak, gdy była dzieckiem. Planowaliśmy spędzić
tydzień na wybrzeżu, ale przez całe dwa dni wydzierała się w niebogłosy i
musieliśmy wrócić do domu. Ma alergię na kempingi.
- To prawda – oznajmiła Mia.
126
- Ja pojadę – zaproponował Teddy. – Biwakowałem tylko raz na
podwórku.
- Dziadek zabiera cię co miesiąc – odparł Denny. – I ja cię zabieram.
Po prostu nie miałeś okazji biwakować z całą naszą rodziną. – Spojrzał na
Mię. Dziewczyna tylko przewróciła oczami.
Więc byłem w szoku, gdy młoda wiolonczelistka zgodziła się
pojechać na biwak. To było lato przed jej ostatnią klasą liceum, a moim
pierwszym rokiem studiów i prawie wcale się nie widywaliśmy. Zespół
stawał być się co raz bardziej popularny, więc dużo koncertowaliśmy tego
lata, natomiast Mia była na obozie, a potem odwiedzała krewnych.
Musiała mocno za mną tęsknić. To jedyne wytłumaczenie jakie
przychodzi mi do głowy na jej ustępliwość.
Wiedziałem, że lepiej nie polegać trybie punk-rockowego
biwakowania. Więc wypożyczyłem namiot i karimatę do spania na niej.
Spakowałem również lodówkę turystyczną pełną jedzenia. Chciałem, żeby
wszystko było w porządku. Będąc szczerym, nie byłem pewien dlaczego
Mia na początku była tak przeciwna biwakowaniu – nie była sztywną
laską, nic bardziej mylnego, to była dziewczyna, która lubiła o północy
grać w koszykówkę – więc nie miałem pojęcia, czy te wygody pomogą.
Kiedy przyjechałem ją zabrać, cała jej rodzina zeszła na dół, aby nas
pożegnać, jakbyśmy jechali na wycieczkę po kraju zamiast na
dwudziestoczterogodzinny wypad za miasto. Kate przywołała mnie
machnięciem.
- Co spakowałeś do jedzenia? – zapytała.
- Kanapki. Owoce. Na dzisiaj hamburgery, fasolkę po bretońsku i
s’more37
. Próbuję stworzyć klimat prawdziwego biwaku.
Kat pokiwała głową, strasznie poważna.
37
S’mores - to tradycyjny smakołyk z ogniska. Składa się z zapieczonej na ogniu pianki marshmallow, kostki
czekolady , a także dwóch krakersów jako zewnętrzne warstwy.
127
- Dobrze, na początku będziesz chciał nakarmić ją s’more jeśli
zeświruje. Ja również coś wam spakowałam. – Wręczyła mi woreczek
strunowy. – W razie sytuacji awaryjnej, zbij szybę.
- Co to jest?
- Mamba. Huba buba. Oranżadka. Jeśli stanie się zbyt jędzowata po
prostu nakarm ją tym gównem. Tak długo jak cukier będzie działał, ty i
dzika przyroda powinniście być bezpieczni.
- Dzięki.
Kat pokręciła głową.
- Jesteś odważniejszym człowiekiem niż ja. Powodzenia.
- Tak, będziesz tego potrzebował – dopowiedział Denny. Spojrzenie
jego i Kat spotkało się na chwilę i wówczas wybuchli śmiechem.
Było kilka genialnych miejsc kempingowych oddalonych o godzinę
jazdy, ale chciałem zabrać nas w jakieś bardziej specjalne, więc jechałem
głębiej w góry, do punktu w pobliżu starej, polnej dróżki, które
odwiedzałem jako dziecko. Kiedy zjechałem z drogi na brudną ścieżkę,
Mia zapytała:
- Gdzie jest pole namiotowe?
- Pola namiotowe są dla turystów. My będziemy biwakować na
wolności.
- Na wolności? – Jej głos uniósł się zaalarmowany.
- Spokojnie, Mia. Mój tata zwykł tu przyjeżdżać. Znam te drogi. A
jeśli martwisz się prysznicem, czy…
- Mam gdzieś prysznice.
128
- To dobrze, ponieważ mamy nasz własny prywatny basen. –
Zgasiłem samochód i pokazałem Mii miejsce. Rzeka znajdowała się tuż
obok małej sadzawki z krystalicznie czystą wodą. Widok we wszystkich
kierunkach nie był niczym zasłonięty, znajdowały się tam tylko góry i
sosny, jak na gigantycznej pocztówce o tytule: „OREGON!”
- Ładnie tu – przyznała Mia niechętnie.
- Poczekaj aż zobaczysz widok ze góry grzbietu górskiego. Gotowa
na spacer?
Dziewczyna pokiwała głową. Wziąłem kilka kanapek, wodę i dwa
opakowania arbuzowej Mamby. Włóczyliśmy się szlakiem,
leniuchowaliśmy, czytaliśmy książki pod drzewem. Do czasu aż
wróciliśmy na dół był już zmierzch.
- Lepiej rozstawię namiot – powiedziałem.
- Potrzebujesz pomocy?
- Nie. Ty jesteś gościem. Odpręż się. Poczytaj książkę czy coś.
- Skoro tak mówisz.
- Wyrzuciłem części pożyczonego namiotu na ziemię i zacząłem
łączyć ze sobą pałąki. Tylko ten namiot był z typu tych nowoczesnych, w
których pałąki to jedna wielka układanka, a nie jak w prostych namiotach,
które dorastając rozkładałem. Po półgodzinie, wciąż się z tym zmagałem.
Słońce zaczęło chować się za górami, a Mia odłożyła książkę.
Obserwowała mnie z głupawym uśmiechem na twarzy.
- Dobrze się bawisz? – zapytałem pocąc się mimo chłodu wieczora.
- Zdecydowanie. Jeśli wiedziałabym, że to tak będzie wyglądać już
dawno zgodziłabym się wybrać.
- Cieszę się, że uważasz to za takie zabawne.
- Och, tak. Ale jesteś pewien, że nie potrzebujesz pomocy? Będziesz
potrzebował mnie do trzymania latarki, jeśli zajmie to znacznie więcej
czasu.
129
Westchnąłem. Podniosłem ręce do góry w geście poddania.
- Zostałem pokonany przez sprzęt sportowy.
- Czy twój przeciwnik posiada instrukcję?
- Kiedyś na pewno.
Pokręciła głową, wstała i chwyciła za szczyt namiotu.
- Okej, złap za ten koniec. Ja złapię ten. Długą część chyba się tu
zakręca.
Dziesięć minut później namiot nasz namiot dumnie stał. Zebrałem
trochę kamieni oraz podpałkę i rozpaliłem ognisko z drewnem, które
przywiozłem. Przygotowałem burgery i fasolkę po bretońsku w puszce na
patelni usytuowanej nad ogniem.
- Jestem pod wrażeniem – oznajmiła Mia.
- Więc lubisz biwakowanie?
- Nie powiedziałam tego – odparła, ale wciąż się uśmiechała.
Dopiero później po zjedzeniu obiadu oraz s’more, umyciu naczyń w
oświetlonej światłem księżyca rzece i zagraniu przeze mnie kilku
kawałków na gitarze przy ognisku, gdy Mia popijała herbatę i żuła Huba
bubę, nareszcie zrozumiałem problem dziewczyny z biwakiem.
Było może koło dziesiątej, ale w biwakowym czasie to jak druga nad
ranem. Weszliśmy do namiotu i wskoczyliśmy do podwójnego śpiwora.
Przyciągnąłem Mię do siebie.
- Chcesz poznać najlepszą część biwaku?
Poczułem jak całe jej ciało zesztywniało – ale nie w dobrym tego
słowa znaczeniu.
- Co to było? – wyszeptała.
- Co?
- Słyszałam coś – powiedziała.
130
- To pewnie tylko jakieś zwierzę – odparłem.
Włączyła latarkę.
- Skąd wiesz?
Zabrałem latarkę i skierowałem w jej stronę. Jej oczy były ogromne.
- Boisz się?
Spuściła wzrok i ledwie dostrzegalnie pokiwała głową.
- Jedyną rzeczą jaką powinnaś się tutaj martwić są niedźwiedzie, a
one są tylko zainteresowane jedzeniem, które właśnie dlatego
zostawiliśmy w samochodzie – zapewniłem ją.
- Nie boję się niedźwiedzi – rzuciła lekceważąco Mia.
- Więc czego?
- Czuję się, jakbym siedziała na celowniku.
- Czyim celowniku?
- Nie wiem, ludzi z pistoletami. Wszystkich tych myśliwych.
- To śmieszne. Połowa Oregonu poluje. Moje cała rodzina poluje.
Polują na zwierzęta, nie biwakowiczów.
- Wiem – powiedziała cicho. – Tak naprawdę to też nie to. Po prostu
czuję się… bezbronna. Świat wydaje się być tak wielki, gdy znajdujesz się
na otwartej przestrzeni. To tak jakbyś nie miał swojego miejsca na nim,
gdy nie masz domu.
- Twoje miejsce jest dokładnie tutaj – wyszeptałem, kładąc ją i
przytulając do siebie.
Wtuliła się we mnie.
- Wiem. – Westchnęła. – Co za świruska! Wnuczka emerytowanego
biologa Służby Leśnej, która boi się biwakowania.
131
- To tylko część prawdy. Jesteś klasyczną wiolonczelistką, której
rodzice są punkami. Jesteś totalną świruską. Ale moją świruską.
Leżymy przez chwilę w ciszy. Mia zgasiła latarkę i przysunęła się
bliżej mnie.
- Polowałeś jako dziecko? – spytała szeptem. – Nigdy nie słyszałam
byś o tym wspominał.
- Tata mnie zabierał – wymruczałem. – Mimo że, byliśmy jedynymi
ludźmi w promieniu mil, coś w nocy żąda, abyśmy mówili półgłosem. –
Zawsze mówił, że gdy skończę dwanaście lat dostanę strzelbę na urodziny
i nauczy mnie strzelać. Ale gdy miałem dziewięć lat poszedłem z moimi
starszymi kuzynami i jeden z nich pożyczył mi swoją strzelbę. Musiałem
mieć szczęście początkującego, ponieważ trafiłem królika. Moi kuzyni
oszaleli. Króliki są małe, szybkie i ciężkie do upolowania nawet dla
doświadczonych myśliwych, a ja zabiłem jednego za pierwszym razem.
Poszli po niego, żebyśmy wzięli go ze sobą, pokazali wszystkim i może
wypchali, aby pełnił rolę trofeum. Ale gdy zobaczyłem go całego we krwi
wybuchnąłem płaczem. Następnie zacząłem krzyczeć, że musimy zabrać
go do weterynarza, ale oczywiście był on martwy. Nie pozwoliłem im
wziąć go ze sobą. Zmusiłem ich do pochowania go w lesie. Kiedy mój tata
o tym usłyszał, powiedział mi, że celem polowania jest zabijanie zwierząt,
bez względu na to czy je zjemy, obedrzemy ze skóry, czy coś, w
przeciwnym wypadku to była marnowanie życia. Myślę, że wiedział, że
mnie to nie interesowało, ponieważ gdy skończyłem dwanaście lat nie
dostałem strzelby, dostałem gitarę.
- Nigdy wcześniej mi o tym nie opowiadałeś – powiedziała Mia.
- Nie chciałem chyba zepsuć mojej wiarygodności punka.
- Sądzę, że to tylko by ją potwierdziło – oznajmiła.
- Niee. Ale cały jestem emocore, więc to działa.
Przyjemna cisza zawisła w namiocie. Słyszałem ciche pohukiwanie
sowy na zewnątrz. Mia dała mi kuksańca w żebra.
132
- Ale z ciebie mięczak!
- Mówi to dziewczyna, która bała się biwakowania!
Zachichotała. Przyciągnąłem ją bliżej siebie, chcąc wyeliminować
odległość między naszymi ciałami. Odsuwam włosy z jej szyi i ocieram
się o nią twarzą.
- Teraz ty jesteś mi winna żenującą historyjkę z dzieciństwa –
wyszeptałem jej do ucha.
- Moje wszystkie żenujące historie wciąż się zdarzają –
odpowiedziała.
- Ale musi być jakaś, której nie znam.
Zamilkła na chwilę. Następnie oznajmiła:
- Motyle.
- Motyle?
- Bałam się motyli.
- Co jest nie tak z tobą i naturą?
Pokręciła głową, cicho się śmiejąc.
- Wiem – powiedziała. – Czy jest jakieś mniej zagrażające
stworzenie na świecie niż motyl? One żyją około dwóch tygodni. Ale
zawsze wariowałam, gdy widziałam jakiegoś. Moi rodzice robili wszystko
co mogli by mnie znieczulić: kupowali książki o motylach, ubrania z
motylami, naklejali plakaty z motylami na ścianie w moim pokoju. Ale nic
nie pomogło.
- Zostałaś kiedykolwiek zaatakowana przez gang królowych? –
zapytałem.
- Nie – odparła. – Babcia miała teorię na temat mojej fobii. Mówiła,
że to dlatego, iż pewnego dnia sama będę musiała przejść metamorfozę jak
gąsienica przeobrażająca się w motyla i to mnie przerażało, motyle mnie
przerażały.
133
- To zupełnie brzmi jak wypowiedziane przez twoją babcię. Jak
pokonałaś strach?
- Nie wiem. Po prostu zdecydowałam, że nie będę się ich bać i
pewnego dnia przestałam.
- Fałszowałaś to aż ci się udało.
- Coś takiego.
- Mogłabyś spróbować tego samego z biwakowaniem.
- Muszę?
- Nie, ale cieszę się, ze tu jesteś.
Zwróciła się twarzą do mnie. W namiocie panował mrok, a mimo
tego widziałem jak jej ciemne oczy błyszczały.
- Ja też. Musimy iść spać? Możemy jeszcze tak posiedzieć przez
chwilę?
- Całą noc jeśli chcesz. Ujawnimy swoje sekrety ciemności.
- Okej.
- Więc posłuchajmy o jeszcze jednym z twoich irracjonalnych
lęków.
Mia chwyciła mnie za ramię i wtuliła się w moją klatkę piersiową,
jakby chciała zakopać swoje ciało w moim.
- Boję się, że cię stracę – powiedziała słabiutkim głosem.
Odepchnąłem ją by móc zobaczyć jej twarz i pocałować ją w czoło.
- Powiedziałem: „irracjonalne lęki”. Ponieważ to nigdy się nie
wydarzy.
- Ale wciąż mnie to przeraża – wyszeptała. Następnie przeszła do
listy dziesięciu przypadkowych rzeczy, które przerażały ją i zrobiłem to
samo. Dalej szeptaliśmy do siebie, opowiadaliśmy historie z dzieciństwa,
do późna, późna w nocy aż Mia w końcu zapomniała o strachu i usnęła.
134
Kilka tygodni później ochłodziło się i tej zimy Mia miała wypadek.
Więc właściwie to był ostatni raz, gdy biwakowałem. Ale nawet gdyby nie
był, to wciąż uważam, że to byłby najlepszy wypad w całym moim życiu.
Ilekroć go wspominam, przywołuję obraz naszego namiotu - małego
statku lśniącego w nocy, brzmienie szeptów moich i Mii jak uciekających
nut, dryfujących w kierunku morza.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
135
Rozdział 16
Przekroczyłaś wodę, zostawiłaś mnie na lądzie,
Wystarczająco mnie to zniszczyło, ale ty chciałaś bardziej,
Wysadziłaś most, szalona terrorystko,
Machałaś ze swojej strony, posłałaś mi całusa,
Zacząłem podążać za tobą, ale zrozumiałem, że już za późno,
Pod moimi stopami nie było nic poza powietrzem.
„BRIDGE”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 4
Pierwsze promienie słoneczne zaczynają się przedzierać się przez
nocne niebo. Wkrótce wzejdzie słońce i niezaprzeczalnie zacznie się nowy
dzień. Dzień, w którym wyjeżdżam do Londynu. A Mia do Tokio. Czuję
jak zegar odmierza czas, tykając jak bomba.
Jesteśmy teraz na Moście Brooklińskim i, mimo że Mia nie
powiedziała tego wprost, czuję, że to musi być nasz ostatni przystanek.
Tym razem naprawdę opuszczamy Manhattan, nie jak w przypadku
podróży w obie strony na wyspę Staten. Mia zadecydowała również,
chyba po tym jak ona podzieliła się ze mną wyznaniem, że teraz nadeszła
moja kolej. Nagle dziewczyna zatrzymuje się na środku mostu i odwraca
do mnie.
136
- O co chodzi z tobą i zespołem? – pyta.
Omiata nas podmuch ciepłego wiatru, ale mnie nagle robi się zimno.
- Co masz na myśli przez „o co chodzi”?
Mia wzrusza ramionami.
- Coś jest nie tak. Wiem to. Przez całą noc prawie wcale o nim nie
wspominałeś. Zwykle byliście nierozłączni, a teraz nawet nie mieszkacie
w tym samym stanie. I czemu nie pojechaliście do Londynu razem ?
- Mówiłem ci, kwestie logistyczne.
- Co jest tak ważne, że nie mogli zaczekać na ciebie jedną noc?
- Musiałem załatwić kilka spraw. Pójść do studia i nagrać kilka
ścieżek gitarowych.
Mia patrzy na mnie sceptycznie.
- Przecież jesteś w trasie promującej nowy album. Co nagrywasz?
- Wersję promo jednego z naszych singli. Aby zyskać więcej tego –
mówię, marszcząc brwi, gdy pocieram palcami, naśladując gestem
pieniądze.
- Ale czemu nie nagrywaliście razem?
Kręcę głową.
- To już tak nie działa. A poza tym musiałem wziąć udzielić
wywiadu Shuffle.
- Wywiadu? Bez zespołu? Sam? Tego właśnie nie rozumiem.
Wracam myślami do poprzedniego dnia. Do Vanessy LeGrande.
Niespodziewanie przypominam sobie tekst „Bridge” i zastanawiam się,
czy może przedyskutowanie tego z Mią Hall nad ciemną wodą East River
nie jest takim głupim pomysłem. Przynajmniej nie jest już piątek
trzynastego.
- Taa. Teraz to też tak działa – mówię.
137
- Czemu chcą tylko ciebie? Co chcą o tobie wiedzieć?
Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać. Ale Mia jest jak pies
myśliwski, który zwęszył trop i znam ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że
równie dobrze mogę rzucić jej krwawy kawałek mięsa, lub pozwolić
zwąchać drogę do prawdziwego stosu śmierdzących trupów. Decyduję się
na kierowanie.
- Akurat ta część jest dosyć interesująca. Dziennikarka pytała mnie o
ciebie.
- Co? – Mia zwraca się twarzą do mnie.
- Robiła ze mną wywiad i zapytała o ciebie. O nas. O liceum. –
Wyraz szoku maluje się na twarzy Mii, a ja rozkoszuję się nim. Myślę o
tym, co powiedziała wcześniej, o jej życiu w Oregonie będącym wieki
temu. Cóż, może wcale nie tak dawno temu!
- Pierwszy raz się to zdarzyło. Dziwny zbieg okoliczności, biorąc
wszystko pod uwagę.
- Nie wierzę już w zbiegi okoliczności.
- Nic jej nie powiedziałem, ale zdobyła starą kronikę szkolną. Tę z
naszym zdjęciem – Piękny i Niunia.
Mia kręci głową.
- Taa, tak strasznie kochałam to przezwisko.
- Nie martw się. Nic nie powiedziałem. A na dodatek rozwaliłem jej
dyktafon. Zniszczyłem wszystkie dowody.
- Nie wszystkie dowody. – Wpatruje się we mnie. – Kronika dalej
istnieje. Jestem pewna, że Kim będzie zachwycona wieścią, że jej dawna
praca może pojawić się krajowym magazynie. – Kręci głową i chichocze.
– Gdy Kim raz uchwyci cię w swoim obiektywie, nie ma już odwrotu.
Więc niszczenie dyktafonu reportera było bezcelowe.
- Wiem. Trochę mnie poniosło. Była bardzo prowokacyjną osobą i
irytowała mnie tymi wszystkimi obelgami przebranymi za komplementy.
138
Mia kiwa głową ze zrozumieniem.
- Znam to. To najgorsze! „Byłem zafascynowany twoim
wykonaniem Szostakowicza. Było dużo bardziej subtelne niż Bach” –
mówi snobistycznym głosem. – Tłumaczenie: Szostakowicz ssał.
Nie mogę sobie wyobrazić ssącego Szostakowicza, ale nie
wzbraniam się przed tym wspólnym tematem.
- A więc, czego chciała się o mnie dowiedzieć?
- Sądzę, że miała plan, by urządzić wielkie ujawnienie tego, co
sprawia, że Shooting Star istnieje. I kopała w okolicach naszego miasta
rodzinnego, rozmawiała z ludźmi, z którymi chodziliśmy do liceum. A oni
powiedzieli jej o nas…o tym…o tym co nas łączyło. O tobie i co się
wydarzyło… - Milknę. Spoglądam na rzekę, na płynącą barkę, która,
sądząc po zapachu, przewozi śmieci.
- A co tak naprawdę się wydarzyło? – pyta Mia.
Nie jestem pewien, czy to pytanie retoryczne, więc zmuszam się do
żartobliwego tonu.
- Taa, to właśnie wciąż próbuję rozgryźć.
Uświadamiam sobie, że to może być najszczersza rzecz, jaką
powiedziałem przez całą noc, ale sposób w jaki to robię, czyni ją
kłamstwem.
- Wiesz, mój manager ostrzegł mnie, że wypadek może przyciągnąć
dużo uwagi, kiedy stałem się tak popularny, ale nie sądziłem, że
powiązanie z tobą zostanie ujawnione. Znaczy się, na początku tak
myślałem. Tak jakby czekałem aż ktoś to wygrzebie – duchy dziewczyny
z przeszłości – ale, jak sądzę, nie byłem aż tak ciekawy w porównaniu do
reszty, um, załączników.
Uważa, że właśnie dlatego żadne z pismaków jej nie nachodzi,
ponieważ nie jest tak interesująca jak Bryn, o której, jak sądzę, wie.
Gdyby tylko wiedziała, jak wąskie grono zespołu usilnie starało się
utrzymać jej imię z dala od mediów, nie dotykać siniaka, który wykwitał
139
na samo wspomnienie o niej. Dlatego teraz w kontrakcie uwzględnione są
warunki, które zabraniają rozmawiać o tematach zakazanych, chociaż nie
nazwali tego jakoś specjalnie, wszystkie dotyczą wymazania jej z rejestru.
Ochrony jej. I mnie.
- Liceum to naprawdę historia starożytna – wnioskuje.
Historia starożytna? Czy naprawdę porównałaś nas do śmietniska
pełnego Głupich Licealnych Romansów? A jeśli tak, czemu do cholery nie
mogę zrobić tego samego?
- Tak, ty i ja to jak MTV i Lifetime – mówię, wkładając w ton głosu
tyle beztroski, ile tylko jestem w stanie zmieścić. – Innymi słowy,
przynęta na rekina.
Wzdycha.
- Och, no cóż. Przypuszczam, że nawet rekiny muszą jeść.
- Co to niby miało znaczyć?
- Po prostu, nie chcę, żeby historia mojej rodziny została
udostępniona oczom opinii publicznej, ale jeśli to cena robienia tego co
kocham, zapłacę ją.
I znów wracamy do tego. Poglądu, że muzyka może uczynić
wszystko wartościowym – w który chciałbym wierzyć. Ale nie udaje mi
się to. Nie jestem nawet pewien, czy kiedykolwiek to robiłem. To nie
muzyka sprawia, że budzę się każdego dnia i biorę kolejny oddech.
Odwracam się od niej, zerkając w kierunku ciemnej wody.
- A jeśli to nie jest tym co kocham? – mamroczę, ale moje słowa
zostają zagłuszone przez wiatr i ruch uliczny. Ale przynajmniej
powiedziałem to na głos. Zrobiłem to.
Potrzebuję papierosa. Opieram się o poręcz i spoglądam w kierunku
trzech mostów. Mia staje obok mnie, gdy próbuję uruchomić zapalniczkę.
- Powinieneś odejść – mówi, dotykając delikatnie mojego ramienia.
140
Przez chwilę sądzę, że ma na myśli zespół. Że po usłyszeniu moich
słów, radzi mi, abym odszedł z Shooting Star, porzucił przemysł
muzyczny. Czekałem, aż ktoś powie mi, abym odszedł z branży
muzycznej, ale nikt tego nie zrobił. Wówczas przypominam sobie, że
wcześniej powiedziała mi to samo, tuż przed tym jak wyprosiła papierosa.
- To nie takie łatwe – mówię.
- Bzdura – spiera się Mia, pewna swoich racji, czym przypomina
swoją matkę, Kat, która nosiła swoją pewność siebie jak wytartą skórzaną
kurtkę i posługiwała się językiem, od którego nawet rodie by się
zarumieniły. – Odchodzenie nie jest trudne. Decydowanie jest trudne. Gdy
już psychicznie się do tego nastawisz, reszta przychodzi z łatwością.
- Naprawdę? To tak mnie porzuciłaś?
I tak po prostu, bez myślenia, bez powiedzenia tego najpierw w
głowie, bez kłócenia się z samym sobą, wypowiedziałem to.
- Więc – rzuca, jakby przemawiała do publiczności pod mostem. –
Nareszcie to powiedział.
- A nie powinienem? Czy po prostu miałem pozwolić tej nocy
upłynąć, bez porozmawiania o tym, co zrobiłaś?
- Nie – mówi łagodnie.
- Więc, czemu? Czemu odeszłaś? Przez głosy?
Kręci głową.
- To nie było przez głosy.
- Więc przez co? – Słyszę desperację w moim głosie.
- Przez wiele rzeczy. Na przykład przez to, że nie byłeś przy mnie
sobą.
- O czym ty mówisz?
- Przestałeś ze mną rozmawiać
141
- To absurd, Mia. Rozmawiałem z tobą cały czas!
- Rozmawiałeś i nie rozmawiałeś, jednocześnie. Widziałam, jak
byłeś rozbity między rzeczami, które chciałeś powiedzieć, a słowami,
które faktycznie wypowiadałeś.
Myślę o wszystkich podwójnych rozmowach, które
przeprowadzałem. Ze wszystkimi. Czy to wtedy się one zaczęły?
- Cóż, rozmowa z tobą nie należała do najłatwiejszych – wypalam. –
Cokolwiek powiedziałem było niewłaściwe.
Spogląda na mnie ze smutnym uśmiechem.
- Wiem. Ale to nie tylko przez ciebie. To też przez ciebie i mnie.
Przez nas.
Kręcę głową.
- To nieprawda.
- Ależ tak. Lecz nie czuj się winny. Każdy obchodził się ze mną jak
z jajkiem. Ale gdy ty to robiłeś, bolało, że nie możesz być tak naprawdę ze
mną. Mam na myśli, prawie wcale mnie nie dotykałeś.
Aby wzmocnić swój argument, kładzie dwa palce na wewnętrznej
części mojego nadgarstka. Nie byłbym nawet trochę zaskoczony, gdyby
uniósł się dym, a odciski jej dwóch palców wypaliłyby piętno. Muszę się
odsunąć i uspokoić.
- Zdrowiałaś – brzmi moja żałosna odpowiedź. – I jeśli dobrze
pamiętam, gdy próbowaliśmy, to ty zaczęłaś wariować.
- Raz – mówi. – Raz.
- Pragnąłem tylko, żeby było z tobą wszystko w porządku. Chciałem
tylko pomóc. Zrobiłbym wszystko.
Mia opuszcza głowę.
- Tak, wiem. Chciałeś mnie uratować.
142
- Cholera, Mia. Brzmisz, jakby to było coś złego.
Spogląda na mnie. W jej oczach kryje jest współczucie, ale teraz coś
jeszcze: gwałtowność, niszczy ona mój gniew i odbudowuje jako strach.
- Byłeś tak zajęty byciem moim zbawcą, że zostawiłeś mnie samą –
mówi. – Wiem, że próbowałeś pomóc, ale czasami odnosiło się wrażenie,
że odpychasz mnie, trzymasz z dala od różnych rzeczy dla mojego dobra,
robiąc ze mnie jeszcze większą ofiarę. Ernesto mówi, że dobre intencje
ludzi doprowadzają do zamknięcia nas w pudłach tak ciasnych jak trumny.
- Ernesto? Co on do cholery o tym wie?
Mia śledzi palcem szczeliny pomiędzy drewnianymi deskami
deptaka.
- Tak właściwie to dużo. Jego rodzice zostali zabici, gdy miał osiem
lat. Wychowali go dziadkowie.
Wiem, że powinienem poczuć przypływ współczucia. Ale zalewa
mnie fala wściekłości.
- Czekaj, czy jest jakiś klub? – pytam, głos zaczyna mi się łamać. –
Klub żalu, do którego nie mogę wstąpić?
Spodziewam się, że odpowie mi nie. Albo, że jestem już jego
członkiem. Po tym wszystkim, ja też ich straciłem. Z wyjątkiem tego, że
nawet wtedy było inaczej, jakby istniała jakaś bariera. Rzecz, której nigdy
się nie spodziewasz, opłakując zmarłych, to to, że są to jakieś zawody.
Nieważne jak bliscy mi byli, nieważne jak bardzo współczuli mi ludzie,
Denny, Kat i Teddy nie byli moją rodziną i nagle ta różnica zaczęła mieć
znaczenie.
Najwidoczniej dalej ma. Ponieważ Mia milknie na chwilę i rozważa
moje pytanie.
- Może nie klub żalu. Ale klub winy. Pochodzącej od porzucenia.
Och, nie rozmawiaj ze mną o poczuciu winy! Krew we mnie buzuje.
Czuję, że zbiera mi się na płacz. Jednym sposobem, aby go powstrzymać,
143
jest odnaleźć w sobie gniew, który nigdy nie mnie nie opuszcza i
odpowiedzieć nim.
- Mogłaś mi przynajmniej powiedzieć – krzyczę, mój głos unosi się
do krzyku. – Zamiast porzucać mnie jak jednorazowy numerek, mieć na
tyle przyzwoitości, by zerwać ze mną, zamiast zostawiać mnie,
zastanawiającego się czemu przez trzy lata…
- Nie planowałam tego – odpiera, unosząc głos. – Nie wsiadałam na
pokład tego samolotu z myślą, że rozstaniemy się. Byłeś dla mnie
wszystkim. Gdy to się działo, nie wierzyłam, że to się dzieje. Ale taka była
prawda. Samo bycie tu, bycie daleko, było dużo łatwiejsze niż się
spodziewałam. Nigdy nie spodziewałam się, że moje życie może się takie
stać. To była wielka ulga. – Myślę o wszystkich dziewczynach, o tym jak
nie mogłem doczekać się, aż znikną mi sprzed oczu. Gdy już ich zapach i
głos przemijały, mogłem wreszcie odetchnąć. Bryn wiele razy spadała do
tej kategorii. Czy tak Mia odczuwała moją nieobecność?
- Miałam zamiar ci powiedzieć – ciągnie, słowa wychodzą teraz z jej
ust jako zawrotna, bezładna mieszanina – ale z początku byłam
zdezorientowana. Nawet nie wiedziałam, co się działo, jedynie to, że bez
ciebie czułam się lepiej i jak miałam ci to wytłumaczyć? A potem
przestałeś dzwonić, gdy już mnie nie prześladowałeś, pojęłam, że ty,
właśnie ty, zrozumiałeś. Wiem, że byłam tchórzem. Ale dzisiaj… - Mia
zająkuje się, po czym odzyskuje spokój. – Sądziłam, że mi wolno. I że
rozumiesz to. Mam na myśli, wyglądało na to, że rozumiesz. Napisałeś:
„Mówi, że muszę wybrać: ciebie lub siebie. Ona ostatnia przetrwała”. Nie
wiem. Gdy usłyszałam „Roulette”, po prostu pomyślałam, że zrozumiałeś.
Że byłeś wściekły, ale wiedziałeś. Musiałam wybrać siebie.
- To twoje usprawiedliwienie na porzucenie mnie bez słowa? To
było tchórzostwo, Mia. Ale to też okrucieństwo! Taką osobą się stałaś?
- Może potrzebowałam być taką osobą przez chwilę – krzyczy. –
Przepraszam. Wiem, że powinnam była się z tobą skontaktować.
Wytłumaczyć. Ale nie byłeś taki znowu dostępny.
144
- Pieprzysz durnoty, Mia. Jestem niedostępny dla większości ludzi.
Ale dla ciebie? Dwa telefony i byś mnie odnalazła.
- Nie wydawało się takie – mówi. – Byłeś… - urywa, udając
eksplozję, zupełnie jak wcześniej Vanessa LeGrande. – Fenomenem, nie
osobą.
- To jest stek bzdur i dobrze o tym wiesz. A poza tym to było ponad
rok po tym jak odeszłaś. Rok. Rok, w czasie którego zwinąłem się w
kłębek nieszczęścia w domu moich rodziców, Mia. Czy może tamten
numer też zapomniałaś?
- Nie. – Głos Mii jest płaski. – Ale nie mogłam zadzwonić do ciebie
pierwsza.
- Czemu? – wrzeszczę. – Czemu nie?
Mia staje twarzą w twarz ze mną. Wiatr chłosta jej włosy, przez co
wygląda jak jakaś mistyczna czarownica, piękna, potężna i przerażająca w
tym samym czasie. Kręci głową i zaczyna się odwracać.
O nie! Zaszliśmy już tak daleko. Może wysadzić to cholerstwo, jeśli
chce. Ale nie bez opowiedzenia mi wszystkiego. Chwytam ją i odwracam
twarzą do mnie.
- Czemu nie? Powiedz mi. Jesteś mi to dłużna!
Spogląda mi prosto w oczy. Obiera cel. A następnie pociąga za
spust.
- Ponieważ cię nienawidziłam.
Wiatr, hałas, wszystko to cichnie na chwilę i pozostaję z głuchym
brzęczeniem w moich uszach, jak po koncercie, jak po tym, gdy na
pulsometrze pojawia się ciągła linia.
- Nienawidziłaś mnie? Czemu?
- Sprawiłeś, że zostałam – mówi cicho i prawie zostaje to zagłuszone
przez wiatr, uliczny ruch i nie jestem pewien, czy dobrze ją usłyszałem.
Ale wówczas powtarza to głośniej. – Sprawiłeś, że zostałam!
145
I oto mamy. W moim sercu zieje pustka, potwierdzając to, co część
mnie od zawsze wiedziała.
Ona wie.
Ładunek elektryczny powietrza zmienił się, teraz mam wrażenie, że
czuję tańczące jony.
- Wciąż budzę się każdego dnia i przez chwilę nie pamiętam, że nie
mam już rodziny – mówi. – A wówczas sobie przypominam. Wiesz jakie
to uczucie? Przeżywać to wciąż na nowo. Byłoby dużo łatwiej… - I nagle
słyszę jak jej maska spokoju pęka i zaczyna płakać.
- Proszę. – Unoszę ręce. – Proszę nie…
- Nie, masz rację. Musisz pozwolić mi to powiedzieć, Adam! Musisz
to usłyszeć. O wiele łatwiej byłoby umrzeć. To nie tak, że chcę teraz
umrzeć. Nie chcę. Robię teraz w życiu dużo rzeczy, z których czerpię
satysfakcję, które kocham. Ale czasami, zwłaszcza na początku, było mi
strasznie ciężko. I nie mogłam przestać myśleć, że byłoby dużo łatwiej
gdybym odeszła z nimi. Ale ty…ty poprosiłeś bym została. Błagałeś mnie
bym została. Stałeś nade mną i złożyłeś mi obietnicę tak samo świętą jak
każda przysięga. I rozumiem czemu jesteś wściekły, ale nie możesz mnie
winić. Nie możesz mnie nienawidzić za uwierzenie ci.
Mia szlocha. Palę się ze wstydu, ponieważ ja to wszystko na nią
sprowadziłem.
I nagle rozumiem. Rozumiem dlaczego wezwała mnie w teatrze,
czemu za mną poszła, kiedy opuściłem jej garderobę. To o to tak
naprawdę chodzi w tej pożegnalnej wycieczce – Mia kończy to, co zaczęła
trzy lata temu.
Pozwolić odejść. Wszyscy mówią o tym, jakby to była najprostsza
rzecz na świecie. Uwalniając kolejno palce, rozwiera się dłoń. Ale moje
dłonie są zwinięte w pięści od trzech lat, są zamrożone. Wszystko we mnie
jest zamarznięte. I jest na dobrej drodze do kompletnego wyłączenia się.
146
Wpatruję się w wodę. Minutę temu była spokojna, szklista, lecz
teraz rzeka zdaje się otwierać jak wzburzony, gwałtowny wir. Ten wir
grozi, że połknie mnie całego. Utonę w nim, sam pośród mroku.
Obwiniałem ją za to wszystko, za zostawienie i zrujnowanie mnie. I
może to tylko ziarno, lecz z małego ziarenka wyrosła nowotworowa
kwitnąca roślinka. I ja jestem tym, który ją żywi. Podlewam ją. Dbam o
nią. Żywię się jej trującymi jagodami. Owija się wokół mojej szyi, dusząc
mnie, a ja jej na to pozwalam. Zrobiłem to. Wszystko sam. Wszystko dla
siebie.
Spoglądam na rzekę. Fale zdają się mieć wysokość pięćdziesięciu
stóp, warczą na mnie, próbują ściągnąć mnie z mostu do ciemnej wody.
- Nie mogę już tego robić! – wrzeszczę, gdy mięsożerne fale
przychodzą po mnie. Znowu wrzeszczę. – Nie mogę już tego robić!
Wrzeszczę do fal, do Liz, Fitzy’ego, Mike’a, Aldousa, do dyrektorów
wytwórni, Bryn, Vanessy, paparazzi, dziewczyn w bluzach uniwersytetu
Michigan, ludzi w metrze i do każdego, kto chce kawałek mnie, gdy nie
ma wystarczająco kawałków wokół. Ale głównie wrzeszczę do siebie.
- NIE MOGĘ JUŻ TEGO ROBIĆ! – krzyczę głośniej niż
kiedykolwiek krzyczałem w moim życiu, tak głośno, że mój oddech
powala drzewa na Manhattanie. I gdy walczę z niewidzialnymi falami,
wyimaginowanym wirem i demonami, które są zbyt prawdziwe i
wyobrażone przeze mnie, czuję jak coś w mojej klatce piersiowej się
otwiera, uczucie tak intensywne, jakby moje serce miało wybuchnąć. I
pozwalam na to. Po prostu to pozwalam temu odjeść.
Kiedy unoszę wzrok, rzeka jest znowu rzeką. I moje dłonie, które tak
mocno trzymały się barierki mostu, że aż moje kostki pobielały,
rozluźniają chwyt.
Mia odchodzi, idzie w kierunku drugiego końca mostu. Beze mnie.
Teraz rozumiem.
Muszę dotrzymać słowa. Pozwolić jej odejść. Naprawdę pozwolić
jej odejść. Pozwolić nam obojgu odejść.
147
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
148
Rozdział 17
Zacząłem grać w moim pierwszym zespole, Infinity 8938, gdy miałem
czternaście lat. Nasz pierwszy występ odbył się na domówce w pobliżu
kampusu uczelni. Cała nasza trójka – ja grałem na gitarze, mój przyjaciel
Nate na basie, a jego starszy brat Jonah na perkusji – byliśmy do dupy.
Żaden z nas nie grał zbyt długo, a po koncercie okazało się, że Jonah
przekupił gospodarza, aby pozwolił nam wystąpić. To mało znany fakt, że
pierwsze kroki Adama Wilde w graniu rocka przed publicznością mogły
nigdy nie nastąpić, gdyby Johan Hamilton nie zaproponował
gospodarzowi beczki piwa.
Piwo okazało się być najlepszą rzeczą w tym występie. Byliśmy tak
zdenerwowani, że podkręciliśmy wzmacniacze zbyt głośno, tworząc
sprzężenie, na które skarżyli się sąsiedzi, a następnie tak przesadziliśmy ze
zbyt niskim graniem, że nie mogliśmy wzajemnie usłyszeć naszych
instrumentów.
W czasie przerw między kolejnymi piosenkami słyszałem odgłosy
typowe dla przyjęcia: brzęk butelek piwa, bezsensowna gadanina,
śmiejący się goście i przysięgam, że w pokoju obok ludzie oglądali
American Idol. Chodzi o to, że słyszałem to wszystko, ponieważ zespół
był tak beznadziejny, że nikt w ogóle nie zauważył, że gramy. Nie byliśmy
warci owacji. Byliśmy nawet za słabi na zwykłe buu. Zostaliśmy po prostu
38
Nieskończoność 89
149
zignorowani. Gdy skończyliśmy grać impreza trwała dalej w najlepsze,
jakbyśmy nigdy się na niej nie pojawili.
Staliśmy się lepsi. Nigdy świetni, lecz lepsi. I nigdy wystarczająco
dobrzy, by grać gdzieś poza domówkami. Potem Jonah wyjechał na studia
i razem z Natem zostaliśmy bez perkusisty, i to był koniec Infinity 89.
W ten sposób rozpoczął się mój krótki epizod solowego piosenkarza i
tekściarza piszącego o mieście, kiedy to przeważnie grałem w
kawiarniach. Kawiarniana trasa była minimalnie lepsza od domówek. Jako
że byłem tylko ja i gitara, nie musiałem tak mocno pogłaśniać, a ludzie na
widowni byli w większości pełni szacunku. Ale gdy grałem, wciąż
rozpraszały mnie dźwięki inne niż muzyka: syk ekspresu do cappuccino,
przyciszone rozmowy o Ważnych Rzeczach prowadzone przez mądrych
studentów, chichoty dziewczyn. Po występie śmiechy jeszcze przybierały
na sile, a dziewczyny podchodziły, aby porozmawiać, zapytać o moje
inspiracje, zaproponować mi składankę, którą stworzyły i czasem, by
zaoferować inne rzeczy.
Jedna dziewczyna była inna. Miała lekko umięśnione ramiona i dzikie
spojrzenie. Gdy po raz pierwszy do mnie przemówiła, powiedziała tylko:
- Jesteś trafiony.
- Nie. Trzeźwy jak niemowlę – opowiedziałem.
- Nie tak trafiony – powiedziała, unosząc swoją przekłutą brew. –
Jesteś trafiony pod względem akustyki. Widziałam jak grałeś w tym
okropnym zespole, ale byleś bardzo dobry, nawet jak na takie dziecko.
- Dzięki.
- Proszę. Nie jestem tu jednak, aby wygłaszać pochlebstwa. Jestem
tutaj, aby cię zrekrutować.
- A to pech. Jestem pacyfistą.
- Zabawne! A ja lesbą, która lubi pytać i mówić, więc również nie
nadaję się do wojska. Zbieram zespół i sądzę, że jesteś skandalicznie
utalentowanym gitarzystą, dlatego chcę cię ukraść tą artystyczną gadką.
150
Miałem ledwie szesnaście lat i ta charakterna laska trochę mnie
onieśmielała, ale powiedziałem sobie: czemu nie?
- Kto jeszcze jest w zespole?
- Ja na perkusji. Ty na gitarze.
- Ii?
- To są najważniejsze części, nie sądzisz? Genialni perkusiści i
śpiewający gitarzyści nie rosną na drzewach, nawet w Oregonie. Nie
martw się. Wypełnię te ubytki. A tak w ogóle, jestem Liz.
Wyciągnęła rękę, która cała była pokryta odciskami, a to zawsze
dobry znak u perkusisty.
W ciągu miesiąca, Liz zrekrutowała Fitzy’ego i Mike’a, ochrzciliśmy
się Shooting Star i zaczęliśmy razem pisać piosenki. Miesiąc później odbył
się już nasz pierwszy koncert. To była kolejna domówka, ale w niczym nie
przypominała tych, na których grałem z Infinity 89. Już od samego
początku było inaczej. Gdy zacząłem bić pierwszy chwyt, to było tak
jakby wyłączyły się świat. Wszystko nagle ucichło. Przykuliśmy ludzką
uwagę i utrzymywaliśmy ten stan. W przerwach pomiędzy piosenkami
ludzie wiwatowali, a następnie milkli, oczekując kolejnej piosenki. Z
czasem zaczęli wykrzykiwać prośby. Po pewnym czasie znali tekst tak
dobrze, że śpiewali razem z nami, co było przydatne, gdy ja go
zapomniałem.
Dosyć szybko zaczęliśmy grać w większych klubach. Czasami
słyszałem odgłosy baru w tle – brzęk kieliszków, wołanie do barmana
zamówień. Zacząłem również słyszeć jak ludzie po raz pierwszy
wykrzykują moje imię.
- Adam!
- Tutaj!
Wiele z tych głosów należało do dziewcząt.
151
Dziewcząt, które przeważnie ignorowałem. W tamtym czasie,
zacząłem już mieć obsesję na punkcie dziewczyny, która nigdy nie
przychodziła na nasze występy, ale za to którą widywałem w szkole, jak
grała na wiolonczeli.
A gdy Mia stała się moją dziewczyną i zaczęła przychodzić na moje
koncerty – i ku mojemu zaskoczeniu, zdawała się naprawdę je lubić, jeśli
nie sam występ, to przynajmniej naszą muzykę. Czasami próbowałem ją
usłyszeć. Chciałem usłyszeć jej głos wykrzykujący moje imię, nawet
chociaż wiedziałem, że nigdy by tego nie zrobiła. Miała +1 do niechęci.
Zwykła spędzać czas za kulisami i oglądać mnie z solenną intensywnością.
Nawet gdy wyluzowała na tyle, by czasami oglądać występy jak normalna
osoba z widowni, pozostawała dość powściągliwa. Ale nadal
nasłuchiwałem dźwięku jej głosu. Nigdy nie zdawało się mieć znaczenia
to, że go nie słyszałem. Nasłuchiwanie go było największą częścią
zabawy.
Gdy zespół stał się większy i występy również stały się większe, więc
okrzyki też przybrały na sile. Ale wówczas na chwilę wszystko umilkło.
Nie było muzyki. Zespołu. Fanów. Mii.
Gdy wróciły – muzyka, koncerty, tłumy – wszystko brzmiało inaczej.
Nawet podczas dwutygodniowej trasy, niedługo po wydaniu Collateral
Damage, mogłem stwierdzić jak wiele się zmieniło po samej różnicy w
brzmieniu wszystkiego. Ściana dźwięku, gdy graliśmy, otaczała zespół,
zupełnie jakbyśmy grali w bańce wykonanej z niczego innego niż nasze
brzmienie. A pomiędzy piosenkami rozlegał się wrzask i piski. Wkrótce,
wcześniej niż sobie wyobrażałem, zaczęliśmy grać w tych ogromnych
miejscach jak areny i stadiony mieszczące ponad piętnaście tysięcy fanów.
W nich jest tak wiele osób i tak wiele dźwięków, że prawie
niemożliwe jest wyodrębnienie konkretnych głosów. Poza naszymi
instrumentami, których dźwięki rozbrzmiewają teraz z najbardziej
potężnych głośników jakie są dostępne, jedyne co słyszę to dzikie wrzaski
tłumu kiedy jesteśmy za kulisami i gdy gasną światła tuż przed naszym
wejściem. A gdy jesteśmy już na scenie nieprzerwane piski tłumu łączą się
152
w całość, co brzmi jak wściekłe wycie huraganu, przysięgam, że czasami
czuję oddech tych piętnastu tysięcy krzyków.
Nie lubię tego dźwięku. Uważam jego monolityczną naturę za
dezorientującą. Na kilka koncertów zamieniliśmy nasze wzmacniacze na
słuchawki douszne. Dźwięk był idealny, jakbyśmy byli w studio, a ryk
tłumu zablokowany. Ale to było jeszcze gorsze. Czułem się odłączony od
tłumu przez dystans pomiędzy nami, dystans stanowiony przez obszerną
powierzchnię sceny i armię ochroniarzy powstrzymujących fanów od
dotknięcia nas, lub zanurkowania na scenę, jak się to kiedyś zdarzało. A co
więcej, nie lubię faktu, że tak ciężko usłyszeć czyjkolwiek głos
przebijający się przez resztę. Nie wiem. Może wciąż nasłuchuję tego
jednego głosu.
Czasami w trakcie występu, gdy ja lub Mike przerywamy, aby
dostroić gitarę lub gdy ktoś bierze łyk wody z butelki, próbuję wyłapać
głos w tłumie. Czasami mi się udaje. Słyszę jak ktoś prosi o konkretną
piosenkę lub krzyczy: kocham cię! Albo skanduje moje imię.
Gdy stoję tutaj, na Moście Brooklińskim, myślę o tych występach na
stadionach, o wyciu białego szumu huraganu. Ponieważ jedyne co teraz
słyszę, to ryk w mojej głowie, nieme wycie, gdy Mia znika, a ja próbuję
jej pozwolić.
Ale jest coś jeszcze. Cichutki głos próbujący przebić się przez ryk
nicości. Głosik ten przybiera na sile i tym razem to mój głos. Zadaje on
pytanie: Skąd ona wie?
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
153
Rozdział 18
Czy jesteś zadowolona z swojej niedoli?
Odpoczywasz spokojnie w osamotnieniu?
To ostateczna więź, która łączy nas,
Jedyne źródło mojej pociechy.
„BLUE”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 6
Mia zniknęła.
Most wygląda jak statek widmo pochodzący z innego okresu, nawet
pomimo tego, że wypełniony jest najbardziej współczesnymi ludźmi
jakimi się da, porannymi biegaczami.
I pośród nich ja, znowu sam.
Ale wciąż stoję. Wciąż oddycham. Jakoś daję radę.
A pytanie wciąż nabiera pędu i wielkości: Skąd ona wie? Nikomu nie
powiedziałem o tym, o co ją prosiłem. Ani pielęgniarkom. Ani jej
dziadkom. Ani Kim. Ani Mii. Więc skąd wie?
Jeśli zostaniesz, zrobię dla ciebie wszystko. Rzucę kapelę, wyjadę z
tobą do Nowego Jorku. Jeżeli każesz mi odejść, odejdę. Może powrót do
154
dawnego życia będzie dla ciebie zbyt bolesny; że może łatwiej ci będzie
wymazać pamięć o nas. To by był koszmar, ale zrobię to, jeśli będzie
trzeba. Mogę cię stracić w taki sposób, jeśli nie stracę cię dzisiaj. Pozwolę
ci odejść. Jeśli zostaniesz.
To była moja przysięga. I również tajemnica. Moje brzemię. Mój
wstyd. Że poprosiłem ją, żeby została. Że posłuchała. Ponieważ po tym,
kiedy obiecałem jej to, co jej obiecałem i włączyłem wiolonczelowy
kawałek Yo-Yo Ma, wyglądało na to, że usłyszała. Ścisnęła moją dłoń i
myślałem, że będzie jak w filmach, ale skończyło się na ściśnięciu dłoni.
Pozostała nieprzytomna. Ale to ściśnięcie okazało się być pierwszym
dobrowolnym ruchem jej mięśni, za nim nadeszły kolejne ściśnięcia,
następnie jej oczy otwierały się na trzepnięcie lub dwa, a potem na dłużej.
Jedna z pielęgniarek wytłumaczyła, że mózg Mii był jak u pisklęcia
próbującego wykluć się z jajka, a to ściśnięcie było początkiem procesu,
który zajął kilka dni zanim obudziła się i poprosiła o wodę.
Za każdym razem, gdy Mia opowiadała o wypadku, mówiła, że cały
tydzień był niewyraźną plamą. Nic nie pamiętała. I nie powiedziałem jej o
obietnicy, którą złożyłem. O obietnicy, której musiałem dotrzymać.
Ale wiedziała.
Nic dziwnego, że teraz mnie nienawidzi.
W dziwny sposób czuję ulgę. Jestem zmęczony trzymaniem tego w
tajemnicy. Jestem tak strasznie zmęczony obwinianiem się, że sprawiłem,
że żyje, byciem złym na nią za życie beze mnie i czuciem się
odpowiedzialnym za ten cały bałagan.
Stoję tutaj, na moście, przez chwilę, pozwalając jej odejść, a
następnie przechodzę pozostałe kilkadziesiąt metrów w dół rampy.
Widziałem dziesiątki taksówek przejeżdżających poniżej, więc chociaż nie
mam pojęcia gdzie jestem, to jestem całkiem pewien, że znajdę taksówkę,
która zabierze mnie z powrotem do hotelu. Gdy schodzę z rampy znajduję
na placu, a nie w miejscu ruchu ulicznego. Przywołuję biegacza, faceta w
średnim wieku, zbiegającego powoli z mostu i pytam go gdzie złapię
taksówkę, a on wskazuje w kierunku grupy budynków.
155
- W ciągu tygodnia jest tam zwykle kolejka. Nie wiem jak w
weekendy, ale jestem pewien, że złapiesz gdzieś taksówkę.
Ma iPoda i wyciągnął słuchawki, żeby ze mną porozmawiać, ale
muzyka wciąż gra. To Fugazi. Gość biega do Fugazi'ego, końcówki
„Smallpox Champion”. Zmienia się piosenka i tym razem to „White
Horse” Rolling Stonesów. I muzyka jest jak, nie wiem, świeży chleb na
pusty żołądek lub żelazny piecyk na drewno w mroźny dzień. Wychodzi
mi naprzeciw ze słuchawek i kusi.
Facet wciąż na mnie patrzy.
- Jesteś Adam Wilde? Z Shooting Star? – pyta. Nie w sposób
fanowski, tylko z czystej ciekawości.
Zaprzestanie słuchania muzyki i poświęcenie mu uwagi wymaga dużo
wysiłku.
- Tak. – Wyciągam rękę.
- Nie chcę być niegrzeczny – mówi po tym jak ściskamy sobie ręce –
ale co ty robisz na spacerze wokół Brooklynu o wpół do siódmej w sobotni
poranek? Zgubiłeś się, czy coś?
- Nie, nie zgubiłem się. W każdym razie już nie.
Mick Jagger nuci i praktycznie muszę przygryzać wargę, żeby nie
zacząć śpiewać razem z nim. Kiedyś nigdzie nie wychodziłem bez moich
utworów. I wówczas było to jak: wszystko inne bierz albo zostaw. Ale
teraz wezmę to. Potrzebuję tego.
- Czy wyświadczyłbyś mi ogromną i niezwykle szaloną przysługę? –
pytam.
- Okeeeej?
- Pożyczysz mi swojego iPoda? Tylko na jeden dzień. Jeśli podasz mi
swoje imię i adres, odeślę go z powrotem. Obiecuję, że odzyskasz go
przed jutrzejszym bieganiem.
Kręci głową i się śmieje.
156
- Jedno cholernie wczesne bieganie w ciągu weekendu to dla mnie
wystarczająco, ale tak, możesz go pożyczyć. Domofon w moim
mieszkaniu nie działa, więc dostarcz go do Nicka w Southside Café na
Szóstej Alei w Brooklynie. Jestem tam każdego ranka.
- Nick. Southside Café. Szósta Aleja. Brooklyn. Nie zapomnę.
Obiecuję.
- Wierzę ci – mówi, zwijając słuchawki. – Obawiam się, że nie
znajdziesz tu żadnej piosenki Shooting Star.
- Jeszcze lepiej. Oddam ci go do wieczora.
- Nie martw się tym – mówi. – Bateria była naładowana do pełna,
kiedy wychodziłem, więc powinna starczyć jeszcze na co najmniej…
godzinę. To istny dinozaur. – Chichocze cicho. Następnie odbiega,
machając do mnie bez oglądania się za siebie.
Podłączam się do iPoda, jest naprawdę zniszczony. Robię mentalną
notatkę, by podarować mu nowego, gdy zwrócę ten. Przewijam jego
kolekcję – jest tu wszystko, począwszy od Charliego Parkera skończywszy
na Minutemen to Yo La Tengo. Ma je w playlistach. Wybieram tę
zatytułowaną „Dobre Piosenki”. I gdy na samym początku „Challengers”
New Pornographers zaczyna się pianistyczny riff, wiem, że oddałem się w
dobre ręce. Następny jest Andrew Bird, a za nim zajebiste piosenki
Billy’ego Bragg i Wilco, których nie słuchałem od lat. Kolejne jest
„Chicago” Sufjana Stevensa, kochałem ten utwór, ale musiałem przestać
go słuchać, ponieważ zawsze byłem po nim strasznie poruszony. Ale teraz
wydaje się odpowiedni. Jest jak zimna kąpiel po gorączce, pomagająca
złagodzić swędzenie tych wszystkich pytań pozostawionych bez
odpowiedzi, którymi już nie mogę się dręczyć.
Podkręcam głośność przez całą drogę, więc to spustoszenie nawet dla
moich zaprawionych w boju bębenków. To i wrzawa budzącego się
centrum Brooklynu – zgrzytanie metalowych kratek i warkot autobusów –
która jest cholernie głośna. Więc kiedy głos przebija się przez hałas,
prawie go nie słyszę. Ale jest, głos, którego nasłuchiwałem przez te
wszystkie lata.
157
- Adam! – krzyczy.
Na początku nie wierzę. Wyłączam Sufjan. Rozglądam się. I oto jest,
stoi przede mną z twarzą zalaną łzami. Powtarza moje imię, jakby było to
pierwsze słowo, jakie kiedykolwiek słyszałem.
Pozwoliłem jej odejść. Naprawdę to zrobiłem. Ale oto jest. Dokładnie
przede mną.
- Myślałam, że cię zgubiłam. Wróciłam i szukałam cięna moście, ale
nie znalazłam i zrozumiałam, że poszedłeś z powrotem w kierunku
Manhattanu i wpadłam na ten głupi pomysł, że mogę wyprzedzić cię
taksówką i złapać po drugiej stronie. Wiem, że to egoistyczne. Słyszałam
co powiedziałeś na moście, ale nie mogłam tak tego zostawić. Nie mogę.
Nie znowu. Musimy się inaczej pożegnać. Założę…
- Mia? – przerywam. Mój głos jest jak znak zapytania i pieszczota.
Zatrzymuje jej paplaninę. – Skąd wiesz?
Pytanie jest niespodziewane. Mimo to zdaje się dokładnie wiedzieć, o
co pytam.
- Och. To – mówi. – To skomplikowane.
Zaczynam oddalać się od niej. Nie mam prawa ją o to pytać, nie jest
w żaden sposób zobowiązana mi odpowiadać.
- W porządku. Między nami wszystko w porządku. Ze mną wszystko
w porządku.
- Nie, Adam, zatrzymaj się – mówi Mia.
Zatrzymuję się.
- Chcę ci powiedzieć. Muszę ci wszystko powiedzieć. Ale chyba
potrzebuję kawy, zanim będę w stanie zebrać to wszystko do kupy i
wytłumaczyć.
Prowadzi mnie z centrum do zabytkowej dzielnicy, do piekarni
znajdującej się przy brukowanej ulicy, której okna są ciemne, drzwi
zamknięte i wszystko wskazuje na to, że jest zamknięta. Ale Mia puka i w
158
ciągu minuty zarośnięty mężczyzna z mąką w swojej nieujarzmionej
brodzie otwiera drzwi, krzyczy bonjour do Mii i całuje ją w oba policzki.
Dziewczyna przedstawia mnie Hassanowi, który znika w środku piekarni,
zostawiając drzwi otwarte, ciepły podmuch wydobywa się ze środka i w
porannym powietrzu czuć aromat masła i wanilii. Wraca z dwoma
wielkimi kubkami kawy i brązową, papierową torbą przebarwioną już w
niektórych miejscach od masła. Mia wręcza mi moją kawę, zdejmuję
pokrywkę i widzę, że paruje i jest czarna tak jak lubię.
Jest już ranek. Znajdujemy ławkę na Brooklyńskiej Promenadzie39,
która okazuje się kolejnym ulubionym miejscu Mii. Jest dokładnie nad
East River, a Manhattan znajduje się niemal na wyciągnięcie ręki.
Siedzimy w milczeniu, popijając kawę oraz jedząc wciąż ciepłe
croisssanty Hassana. To takie przyjemne, jak za dawnych czasów, że część
mnie chciałaby zatrzymać magiczny zegar, żeby ten moment trwał już
zawsze. Niestety, nie istnieje taki zegarek i są pytania, na które trzeba
odpowiedzieć. Mii jednak zdaje się nie spieszyć. Pije, żuje, spogląda na
miasto. W końcu, kiedy wypija swoją kawę, odwraca się do mnie.
- Nie kłamałam wcześniej, kiedy powiedziałam, że nie pamiętam
wypadku ani tego co działo się później – zaczyna. – Ale wówczas
zaczęłam sobie przypominać. Nie tyle co przypominać, tylko słyszeć
szczegóły i mieć wrażenie, że są mi bardzo bliskie. Wmawiałam sobie, że
to przez to, że słyszę w kółko i w kółko historię o tym, ale to nie było to.
- Przewijając do przodu o półtorej roku, jestem już na siódmej lub
ósmej terapii.
- Więc chodzisz na terapię?
Zerka na mnie kątem oka.
- Oczywiście, że tak. Kiedyś zmieniałam psychiatrów jak buty.
Wszyscy mówili mi to samo.
- Co? 39
Brooklyn Heights Promenade
159
- Że byłam zła. Zła, że zdarzył się ten wypadek. Zła, że jako jedyna
przeżyłam. Zła, że byłam wściekła na ciebie. – Odwraca się do mnie z
przepraszającym grymasem. – Wszystkie rzeczy oprócz ciebie miały sens.
Mam na myśli, czemu na ciebie? Ale byłam. Mogę poczuć jak… - milknie
na chwilę – wściekła byłam – kończy cicho. – Były oczywiste powody, to
jaki byłeś wycofany w kontaktach ze mną, to jak bardzo zmienił nas
wypadek. Ale tego nie jest na tyle, bym wpadła w taką furię, jak mi się
zdarzyło zaraz po tym, jak uciekłam. Myślę, że gdzieś we mnie przez cały
czas musiałam wiedzieć, że to ty poprosiłeś bym została – dużo wcześniej
niż sobie o tym przypomniałam. Czy to ma jakikolwiek sens?
Nie. Tak. Nie wiem.
- Nic z tego nie ma sensu – mówię.
- Wiem. Byłam na ciebie zła. Nie wiedziałam czemu. Byłam zła na
świat i wiedziałam dlaczego. Nienawidziłam wszystkich moich terapeutów
za ich bezużyteczność. Byłam małą kulą autodestrukcyjnej furii i żaden z
nich nie mógł zrobić nic poza powiedzeniem mi, że jestem małą kulą
autodestrukcyjnej furii. Aż w końcu znalazłam Nancy, żaden z nich nie
pomógł mi tak bardzo jak moja sorka z Juilliardu. Mam na myśli, haloo!
Wiem, że jestem zła. Proszę, powiedzcie mi jak mam sobie z tym
gniewem poradzić. Tak czy inaczej, Ernesto zaproponował hipnoterapię.
Pomogła mu chyba rzucić palenie. – Daje mi kuksańca w żebra.
To jasne, że Pan Perfekcyjny nie pali. I oczywiście to on był tym,
który pomógł Mii odkryć powód, dlaczego mnie nienawidzi.
- To było trochę ryzykowne – ciągnie Mia. – Hipnoza ujawnia ukryte
wspomnienia. Niektóre wydarzenia są zbyt traumatyczne dla świadomego
umysłu i musisz wejść przez tylne drzwi, aby zyskać do nich dostęp.
Niechętnie poddałam się kilku sesjom. W niczym nie przypominały one
moich wyobrażeń. Zero machania amuletem, zero metronomu. Bardziej
wyglądały jak te ćwiczenia na wyobraźnię, które mieliśmy na obozie. Na
początku nic się nie działo, wówczas pojechałam na lato do Vermont i
przestałam na nie chodzić.
160
- Ale kilka tygodni później zaczęłam mieć przypadkowe przebłyski.
Na przykład przypomniałam sobie operację, rodzaj muzyki jaką lekarze
puścili na sali. Rozważałam zadzwonienie do nich, żeby zapytać, czy to co
pamiętam jest prawdą, ale minęło tak dużo czasu, że wątpiłam w to, czy
pamiętają. Poza tym nie czułam takiej potrzeby. Mój tata powtarzał, że
gdy się urodziłam wydałam mu się tak znajoma, że został przytłoczony
przez wrażenie, jakby znał mnie całe swoje życie, co było zabawne, biorąc
pod uwagę to, że prawie wcale nie przypomniałam jego lub mamy. Ale
gdy odzyskałam swoje pierwsze wspomnienia, czułam dokładnie to samo,
że były prawdziwe i moje. Nie poskładałam elementów układanki, aż do
momentu ćwiczenia utworu na wiolonczeli – wiele wspomnień zdaje się
mnie zalewać, gdy gram – w każdym razie, to było „Andante con moto e
poco rubato” Gershwina.
Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale nie wydobywa się z nich
żaden dźwięk.
- Puściłem ci to – mówię w końcu.
- Wiem. – Nie wydaje się być zaskoczona moim potwierdzeniem.
Pochylam się, wkładam głowę między nogi i głęboko oddycham.
Czuję delikatny dotyk dłoni Mii na karku.
- Adam? – Jej głos jest niepewny. – Jest jeszcze coś. I w tym
momencie robi się trochę dziwnie. To, że mój umysł jakoś zarejestrował
rzeczy, które działy się wokół mnie, gdy byłam nieprzytomna, ma sens.
Ale są inne rzeczy, inne wspomnienia…
- Jakie? – szepczę.
- Większość z nich jest mglista, ale mam silne wspomnienia rzeczy,
których nie mogłam wiedzieć, ponieważ mnie tam nie było. Mam jedno
wspomnienie. O tobie. Jest ciemno. Stoisz przed wejściem do szpitala w
świetle reflektorów, czekasz, żeby mnie zobaczyć. Masz na sobie skórzaną
kurtkę i rozglądasz się. Rozglądasz się za mną. Robiłeś to?
Mia chwyta mnie za podróbek i unosi moją twarz, tym razem
najwyraźniej szukając zapewnienia, że to prawda. Chcę potwierdzić jej
161
słowa, lecz kompletnie straciłem zdolność mowy. Jednak mój wyraz
twarzy zdaje się dał jej odpowiedź, której oczekiwała. Nieznacznie kiwa
głową.
- Jak? Adam, jak? Skąd mogę to wiedzieć?
Nie jestem pewien czy to pytanie retoryczne lub czy sądzi, że znam
odpowiedź na jej metafizyczną tajemnicę. Nie jestem w stanie jej
odpowiedzieć w żaden sposób, ponieważ płaczę. Nie zdaję sobie z tego
sprawy, dopóki nie czuję soli na moich ustach. Nie mogę sobie
przypomnieć kiedy ostatni raz płakałem, lecz gdy akceptuję fakt, że mażę
się jak małe dziecko, śluzy się otwierają i zaczynam szlochać przed Mią.
Przed całym, cholernym światem.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
162
Rozdział 19
Po raz pierwszy zobaczyłem Mię sześć lat temu. Nasze liceum miało
program artystyczny i jeśli wybrałeś muzykę jako swój przedmiot
fakultatywny, mogłeś uczęszczać na zajęcia muzyczne lub zdecydować się
na samodzielne ćwiczenia w pracowniach. Oboje z Mią wybraliśmy tę
drugą opcję.
Kilka razy widziałem jak gra na wiolonczeli, ale nic w niej nie
przyciągnęło mojej uwagi. Mam na myśli, była urocza i w ogóle, ale nie
do końca w moim typie. Była klasyczną artystką. Ja byłem rockmanem.
Olej i woda, itp.
Tak naprawdę nigdy nie zwróciłbym na nią uwagi, gdybym nie
zobaczył jak gra. Siedziała w jednej z dźwiękoszczelnych pracowni,
wiolonczela delikatnie opierała się o jej kolana, smyczek w gotowości
znajdował się tuż nad mostkiem. Jej oczy były zamknięte, a brwi
delikatnie zmarszczone. Była nieruchoma, wydawało się, że wzięła krótki
urlop od swojego ciała. I chociaż się nie poruszała, chociaż miała
zamknięte oczy, skądś wiedziałem, że słuchała wówczas muzyki, robiła
notatki z ciszy, jak wiewiórka zbierająca żołędzie na zimę, zanim przeszła
do grania. Stałem tam, z nagle przykutą uwagą, dopóki nie obudziła się i
nie zaczęła grać, intensywnie skoncentrowana. Kiedy w końcu na mnie
spojrzała, pospiesznie oddaliłem się.
Po tym zdarzeniu stałem się zafascynowany nią i tym, co chyba
można nazwać jej zdolnością do słyszenia muzyki w ciszy. Wtedy też
chciałem to umieć. Więc dalej obserwowałem ją jak gra i choć
wmawiałem sobie, że jestem tu tylko dlatego, że jest tak samo oddaną
163
muzyczką jak ja i jest urocza, to jednak prawdą było to, że chciałem
również zrozumieć, co słyszała w ciszy.
Nie sądzę, żebym kiedykolwiek się tego dowiedział, gdy byliśmy
razem. Ale kiedy byłem z nią, nie czułem takiej potrzeby. Oboje mieliśmy
obsesję na punkcie muzyki, na punkcie swojego własnego gatunku. Jeśli
nie do końca rozumieliśmy obsesje innych ludzi, nie miało to znaczenia,
ponieważ rozumieliśmy nasze własne.
Dokładnie wiem, o którym momencie mówi Mia. Razem z Kim
jechaliśmy do szpitala różowym Dodge Dartem Sary. Nie pamiętam
proszenia dziewczyny Liz o pożyczenie samochodu. Nie pamiętam
prowadzenia go. Nie pamiętam kierowania samochodem w stronę wzgórz,
gdzie znajduje się szpital ani skąd znałem drogę. W jednej chwili byłem w
teatrze w centrum Portland. Sprawdzałem dźwięk na wieczorny występ,
gdy pokazała się Kim, aby przekazać okropne wieści. W następnej stałem
już na zewnątrz szpitala.
To, co Mia z niejasnego powodu pamiętała, było czymś w rodzaju
pierwszego wyraźnego punktu w całej tej rozmytej plamie tkwiącej
między słuchaniem newsów, a przybyciem do centrum pourazowego.
Razem z Kim właśnie zaparkowaliśmy, wyszedłem z parkingu
podziemnego przed nią. Potrzebowałem kilku sekund, aby zebrać siły i
przygotować się na to, z czym miałem się właśnie zmierzyć. Pamiętam
spoglądanie na wielki budynek szpitala i zastanawianie się, czy gdzieś tam
jest Mia, uczucie paniki na myśl, że umarła w czasie, kiedy Kim ściągała
mnie tu. Ale wówczas poczułem przypływ czegoś, niezbyt nadziei, niezbyt
ulgi, lecz wiedzy, że Mia wciąż tam jest. I to wystarczyło bym wszedł
przez te drzwi.
Powiadają, że wszystko dzieje się z jakiegoś powodu, ale nie wiem
czy to kupuję. Nie wiem czy kiedykolwiek dostrzegę powód, dlaczego to
wszystko przytrafiło się Denny'emu, Kat i Teddy’emu. Ale wieki zajęło
164
mi zobaczenie Mii. Zostałem wyproszony z OIOMu przez pielęgniarki
dziewczyny i wówczas Kim obmyśliła plan jak się tam zakraść. Nie sądzę,
bym uświadomił to sobie wtedy, ale teraz myślę, że w dziwny sposób
grałem na zwłokę. Zbierałem siły. Nie chciałem się przy niej załamać.
Chyba jakaś część mnie wiedziała, że Mia, nawet pogrążona głęboko w
śpiączce, zorientowałaby się.
Oczywiście i tak to zrobiłem. Kiedy w końcu po raz pierwszy ją
ujrzałem, niemal puściłem pawia. Jej skóra wyglądała jak bibuła. Jej oczy
były zakryte taśmą. Rurki biegły do i z każdej części jej ciała, tłocząc
płyny i krew, i odprowadzając jakieś przerażające gówno. Wstyd mi, że to
mówię, ale kiedy pierwszy raz tam wszedłem, chciałem uciec.
Ale nie mogłem. Nie zrobiłbym tego. Więc skupiłem się na części
jej ciała, która wciąż wyglądała trochę jak Mii – na jej dłoniach. Monitory
były przyklejone do jej palców, ale wciąż wyglądały jak jej dłonie.
Dotknąłem koniuszków palców jej lewej dłoni, które w dotyku były
twarde i gładkie, jak stara skóra. Przejechałem palcami po zgrubieniach jej
kciuków. Jej dłonie tak jak zwykle były lodowate, więc ogrzałem je, tak
jak zawsze robiłem.
I w czasie, gdy ogrzewałem jej dłonie, pomyślałem sobie, jakie to
szczęście, że wyglądają w porządku. Ponieważ bez rąk nie byłoby muzyki,
a bez muzyki straciłaby wszystko. I przypominam sobie, jak pomyślałem,
że Mia też musi sobie to jakoś uświadomić. Że trzeba jej przypomnieć, że
ma do czego wracać, do muzyki. Wybiegłem z OIOMu, część mnie
obawiała się, że mogę już nigdy nie zobaczyć jej żywej, ale skądś
wiedziałem, że muszę to zrobić. Kiedy wróciłem, puściłem jej Yo-Yo Ma.
I również wtedy złożyłem jej obietnicę. Obietnicę, którą zostałem
zmuszony dotrzymać. Postąpiłem właściwie. Teraz to wiem. Musiałem
zawsze wiedzieć, ale tak ciężko było cokolwiek dostrzec poprzez mój
gniew. I to w porządku, jeśli jest zła. W porządku, nawet jeśli mnie
nienawidzi. To, o co ją poprosiłem, było czystym egoizmem z mojej
strony, nawet jeśli była to najbardziej bezinteresowna rzecz, jaką
kiedykolwiek zrobiłem. Najbardziej bezinteresowna rzecz, której muszę
dotrzymać.
165
Ale postąpiłbym tak znowu. Teraz to wiem. Złożyłbym tę obietnicę
tysiące razy i stracił ją tysiące razy, aby tylko usłyszeć jej grę zeszłej nocy,
albo żeby zobaczyć ją w świetle poranka. Albo nawet bez tego. Tylko,
żeby wiedzieć, że gdzieś tam jest. Żywa.
Mia przygląda się, jak mażę się na Promenadzie. Jest świadkiem, jak
pęknięcie się otwiera i zaczyna wyciekać z niego lawa, wielkiej eksplozji
tego, co, jak sądzę, musi wyglądać dla niej jak żal.
Ale nie płaczę z żalu. Płaczę z wdzięczności.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
166
Rozdział 20
Niech ktoś mnie obudzi, kiedy to się skończy,
Gdy wieczorna cisza stanie się złota,
Po prostu połóż mnie na łóżku z koniczyny,
Och, potrzebuję pomocy z tym brzemieniem.
„HUSH”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 13
Kiedy udaje mi się w końcu nad sobą zapanować i uspokoić się,
moje kończyny wydają się być wykonane z obumarłego drzewa. Powieki
zaczynają mi opadać. Właśnie wypiłem ogromny kubek niesamowicie
mocnej kawy, ale równie dobrze mogłaby być naszpikowana pigułkami
nasennymi. Mógłbym położyć się dokładnie tutaj, na ławce. Odwracam się
do Mii. Mówię jej, że chcę spać.
- Moje mieszkanie znajduje się kilka przecznic dalej – mówi. –
Możesz się tam przespać.
Czuję to wyczerpanie, które towarzyszy płaczowi. Nie czułem się tak,
odkąd byłem dzieckiem, wrażliwym dzieciakiem, który krzyczałby, cały
zapłakany, z powodu jakiejś niesprawiedliwości lub przez coś innego,
dopóki mama nie ułożyłaby go do snu. Wyobrażam sobie Mię wkładającą
167
mnie do pojedynczego, chłopięcego łóżeczka, otulającą kołdrą z Buzzem
Lightyearem aż do samej brody.
Ranek trwa w pełni. Ludzie już wstali i wyszli z domów. Gdy
idziemy, cicha dzielnica mieszkalna ustępuje miejsca komercyjnemu
pasmu, na którym jest pełno butików, kawiarni i hipsterów, którzy często
je odwiedzają. Jestem rozpoznawany. Ale nie przejmuję się tym – nie
zakładam żadnych okularów przeciwsłonecznych, żadnych czapek. Wcale
nie próbuję się ukryć. Mia lawiruje pośród gęstniejącego tłumu, a
następnie skręca w zieloną, boczną uliczkę pełną budynków z piaskowca i
z cegły. Zatrzymuje się przed małym czerwonym domkiem..
- Nie ma jak w domu. Podnajmuję go od profesjonalnej skrzypaczki,
która koncertuje teraz z Wiedeńską Filharmonią. Spędziłam tutaj
rekordowe dziewięć miesięcy!
Podążam za nią do najbardziej funkcjonalnie urządzonego domu, w
jakim kiedykolwiek byłem. Pierwsze piętro składa się z salonu i kuchni z
przesuwanymi, szklanymi drzwiami prowadzącymi do ogrodu dwa razy
mniejszego niż dom. Znajduje się tam biała narożna kanapa, dziewczyna
wskazuje, żebym się na niej położył. Zrzucam buty, kładę się na jednej z
części i zapadam w pluszowym siedzisku. Mia podnosi mi głowę i wkłada
pod nią poduszkę, a następnie nakrywa mnie kocem i otula dokładnie tak,
jak sobie wyobrażałem.
Nasłuchuję dźwięku jej kroków zmierzających w górę schodów do
pomieszczenia, które musi być sypialnią, lecz po chwili czuję lekkie
ugięcie się kanapy, gdy Mia kładzie się na jej drugim końcu. Kilka razy
szura nogami. Jej stopy znajdują się tylko kilka centymetrów od moich.
Wówczas wypuszcza długie westchnienie, jej oddech zwalnia i staje się
rytmiczny. Zasnęła. W ciągu minuty również ja zasypiam.
Gdy się budzę, światło zalewa całe mieszkanie. Czuję się tak
wypoczęty, że przez chwilę jestem pewien, że spałem dziesięć godzin i
przegapiłem swój lot. Ale szybki rzut oka na zegarek kuchenny mówi mi,
że nie ma jeszcze drugiej i wciąż jest sobota. Spałem tylko kilka godzin i
muszę spotkać się z Aldousem na lotnisku o piątej. Mia wciąż śpi,
168
oddycha głęboko i niemal chrapie. Obserwuję ją przez chwilę. Wygląda
tak spokojnie i znajomo. Jeszcze zanim zacząłem cierpieć na bezsenność,
zawsze miałem problem z zasypianiem w nocy, podczas gdy Mia
poczytałaby przez pięć minut książkę, przewróciła się na bok i już by
odleciała. Kosmyk włosów opadł jej na twarz i został wciągnięty do ust, a
następnie wypluty wypluty, i tak przy każdym wdechu i wydechu. Bez
myślenia pochylam się i odsuwam pasmo, moje palce przez przypadek
zahaczają o jej usta. Wydaje się to takie naturalne, jakby ostatnie trzy lata
wcale nie minęły, że niemal mam ochotę głaskać jej policzki, podbródek,
czoło.
Niemal. Ale nie do końca. To tak, jakbym widział Mię przez pryzmat,
większość niej jest dziewczyną, którą znałem, ale kiedy już nic nas nie
łączy, coś się zmieniło,, dotykanie śpiącej Mii nie jest już słodkie ani
romantyczne. To czyn godny stalkera.
Prostuję się i rozciągam kończyny. Mam zamiar ją obudzić, ale nie
mogę się zebrać, żeby to zrobić. Zamiast tego oglądam dom. Kiedy
przyszedłem tu kilka godzin temu, byłem tak nieobecny, że nic nie
zarejestrowałem. Teraz, gdy mi się to udaje, widzę, że wygląda tak samo
dziwnie jak dom, w którym dorastała. Jest tu taka sama niedopasowana
zbieranina obrazów na ścianie - Velvet Elvis, plakat z 1955 reklamujący
turniej w baseballu pomiędzy Brooklyn Dodgers a New York Yankees – i
te same elementy dekoracyjne, jak światełka papryczki chili
przyozdabiające wejście.
I zdjęcia; są wszędzie, wiszą na ścianach, pokrywają każdy centymetr
blatu i półki. Setki zdjęć jej rodziny, włączając w to zdjęcia, które wisiały
w jej starym domu. Jest tu portret ślubny Kat i Denny’ego, ujęcie jak
Denny, ubrany w skórzaną, wysadzaną ćwiekami kurtkę, trzyma maleńką
Mię w jednej dłoni, szeroko uśmiechająca się ośmioletnia Mia, dzierżąca
swoją wiolonczelę, Mia i Kat trzymające zaczerwienionego Teddy’ego,
kilka minut po tym, jak się urodził. Jest tu też nawet to zapierające dech w
piersiach zdjęcie Mii czytającej Teddy’emy, to, na które nigdy nie mogłem
patrzeć w domu dziadków dziewczyny, jednak jakoś tutaj, w mieszkaniu
wiolonczelistki, nie wali mnie tak po pysku jak tam.
169
Przechodzę przez małą kuchnię, znajduje się tam istna galeria
fotografii: dziadkowie Mii przed fosą orkiestrową, ciotki, wujkowie i
kuzyni dziewczyny wędrujący po górach w Oregonie, lub podnoszący
kufle z piwem. Jest tu zbieranina ujęć z Henrym, Willow, Trixie i małym
chłopcem, który to musi być Theo. Są tu zdjęcia Kim i Mii z liceum i
jedno ich dwójki pozującej na szczycie Empire State Bulding –
szarpnięciem przypominające, że ich relacja nie została przerwana, mają
wspólną historię, o której nic nie wiem. Jest jeszcze jedno zdjęcie Kim, ma
na sobie kamizelkę kuloodporną, jej rozpuszczone, splątane włosy
powiewają na wietrze.
Są tu zdjęcia muzyków w wizytowych strojach trzymających
kieliszki szampana. Niebieskookiego mężczyzny w smokingu z masą
loków na głowie, trzymającego batutę i tego samego faceta dyrygującego
bandą zdenerwowanych dzieciaków, i znowu on, stojący obok wspaniałej,
czarnoskórej kobiety, całujący niezdenerwowanego dzieciaka. To musi
być Ernesto.
Wychodzę do ogrodu na papierosa. Poklepuję kieszenie, ale jedyne
co w nich znajduję, to mój portfel, okulary przeciwsłoneczne, pożyczony
iPod i zwykły zestaw kostek do gitary, który zdaje się zawsze ze mną być.
Wówczas przypominam sobie, że musiałem zostawić paczkę na moście.
Zero papierosów. Zero pigułek. Jak sądzę, dzisiaj jest oficjalny dzień
zrywania ze złymi nałogami.
Wracam do środka i jeszcze raz się rozglądam. Nie takiego domu się
spodziewałem. Przez całą jej gadkę o przeprowadzkach wyobrażałem
sobie miejsce pełne pudełek, czegoś bezosobowego i antyseptycznego. I,
opierając się na tym, co powiedziała na temat dusz, nie przypuszczałem,
że tak ciasno otoczyła się swoimi duchami.
Z wyjątkiem mojego ducha. Nie ma tu żadnego mojego zdjęcia,
chociaż Kat włączyła mnie w tak wiele rodzinnych sesji, nawet powiesiła
oprawione zdjęcie mnie, Mii i Teddy’ego w halloweenowych kostiumach
nad kominkiem w salonie, na honorowym miejscu w domu Hallów. Ale
nie ma go tutaj. Nie ma tutaj żadnych naszych selfie, które z razem z Mią
robiliśmy sobie, gdy się całowaliśmy lub wygłupialiśmy. Kochałem te
170
zdjęcia. Zawsze ucięta w nich była głowa, lub czyjś palec zasłaniał
obiektyw, ale był w nich coś prawdziwego.
Nie czuję się urażony. Wcześniej pewnie byłbym. Ale teraz
rozumiem. Bez względu na miejsce jakie zajmowałem w życiu Mii, w jej
sercu, zmieniło się ono nieodwracalnie tego dnia w szpitalu trzy i pół roku
temu.
Zakończenie. Nienawidzę tego słowa. Psychiatrzy je kochają. Bryn
je kocha. Mawia, że nigdy nie miałem zakończenia z Mią. Moja
standardowa odpowiedź brzmi: „Więcej niż pięć milionów osób kupiło i
wysłuchało mojego zakończenia”.
Stojąc tutaj, w tym cichym domu, w którym mogę usłyszeć śpiew
ptaków, szukam koncepcji na zakończenie. To nie dramatyczna
przemiana. To bardziej poczucie melancholii, które czujesz na koniec
naprawdę dobrych wakacji. Coś wyjątkowego się kończy i jesteś smutny,
ale nie możesz być aż tak smutny, ponieważ, hej, było fajnie i będą
kolejne wakacje, inne dobre czasy. Ale nie będą one z Mią ani z Bryn.
Zerkam na zegarek. Muszę wrócić na Manhattan, spakować się,
odpowiedzieć na najpilniejsze emaile, które bez wątpienia nagromadziły
się w skrzynce i dostać na lotnisko. Będę musiał złapać stąd taksówkę, ale
wcześniej muszę obudzić Mię i właściwie się z nią pożegnać.
Postanawiam zrobić kawę. Kiedyś sam jej zapach wystarczył, żeby
ją zbudzić. Gdy dawniej nocowałem w jej domu, czasami wstawałem
wcześniej, by pobawić się z Teddym. Po tym, jak pozwoliłem jej spać
przyzwoitą liczbę godzin, zabierałem metalowy dzbanek do parzenia kawy
do jej pokoju i pozwalałem aromatowi rozchodzić się w powietrzu do
czasu, aż uniosła głowę z poduszki, jej oczy były zaspane i łagodne.
Idę do kuchni i instynktownie zdaję się wiedzieć, gdzie wszystko się
znajduje, jakby to była moja kuchnia i robiłbym tu kawę już tysiące razy.
Metalowy dzbanek do parzenia znajduje w szafce nad zlewem. Kawa w
słoiku stoi się na drzwiach lodówki. Wsypuję ciemny proszek do komory
na górze dzbanka, następnie wlewam wodę i stawiam go na kuchenkę.
Rozbrzmiewa syczący dźwięk i powietrze wypełnia się bogatym
171
aromatem. Mogę niemal go zobaczyć, niczym komiksowa chmurka,
rozchodzi się po pomieszczeniu, namawiając Mię do wstania.
I rzeczywiście, zanim kawa zdążyła się zaparzyć, dziewczyna
przeciąga się na kanapie, biorąc haust powietrza, jak zawsze gdy wstaje.
Kiedy dostrzega mnie w swojej kuchni, przez chwilę wygląda na
zdezorientowaną. Nie wiem czy to dlatego, że krzątam się wokoło jak kura
domowa, czy może dlatego, że w ogóle tu jestem. Wówczas sobie
przypominam, co powiedziała o codziennym budzeniu się i przypominaniu
sobie o stracie.
- Pamiętasz wszystko? – pytam. Głośno. Ponieważ prosiła mnie o to
i chcę się tego dowiedzieć.
- Nie – mówi. – Nie dzisiaj. – Ziewa, znowu przeciągając się. –
Myślałam, że wczorajszy dzień mi się przyśnił. Ale wówczas poczułam
kawę.
- Przepraszam – mruczę.
Z uśmiechem na twarzy skopuje koc.
- Naprawdę myślisz, że jeśli nie będziesz wspominał mojej rodziny,
to o niej zapomnę?
- Nie – przyznaję. – Raczej nie.
- I, jak widać, nie próbuję zapomnieć. – Mia wskazuje na zdjęcia.
- Oglądałem je. Masz dość imponującą galerię. Wszystkich.
- Dzięki. Dotrzymują mi towarzystwa.
Spoglądam na zdjęcia, wyobrażając sobie, że pewnego dnia dzieci
Mii wypełnią większość jej ramek, tworząc dla niej nową rodzinę,
kontynuując generację, której nie będę częścią.
- Wiem, że to tylko zdjęcia – ciągnie – ale czasami bardzo pomagają
mi wstać rano z łóżka. Cóż, one i kawa.
172
Achh, kawa. Idę do kuchni i otwieram szafkę, w której wiem, że
będą kubki, jednak jestem trochę zaskoczony, gdy znajduję tam tę samą
kolekcję ceramicznych kubków z lat 50. i 60. której używałem już tyle
razy. Jestem zdumiony, że ciągała je od akademika do akademika, od
mieszkania do mieszkania. Szukam mojego ulubionego kubka, tego z
rysunkiem tańczącego dzbanka, i jestem cholernie szczęśliwy, gdy go
znajduję. To niemal jakby było tu moje zdjęcie na ścianie. Maleńka część
mnie wciąż istnieje, nawet jeśli większa nie może.
Nalewam sobie kawę, a następnie Mii, pół na pół, tak jak lubi.
- Podobają mi się te zdjęcia – mówię. – Czynią rzeczy
interesującymi.
Mia kiwa głową, dmuchając na swoją kawę.
- Ja również za nimi tęsknię – oznajmiam. – Każdego dnia.
Wygląda na zaskoczoną. Nie tym, że za nimi tęsknię, ale raczej tym,
że w końcu się do tego przyznałem. Kiwa głową z powagą.
- Wiem – mówi.
Chodzi po pokoju, delikatnie przejeżdżając palcami po ramkach.
- Kończy mi się miejsce – rzuca. – Musiałam powiesić kilka
ostatnich zdjęć Kim w łazience. Rozmawiałeś z nią ostatnio?
Musi wiedzieć, co zrobiłem Kim.
- Nie.
- Naprawdę? Więc nie wiesz o aferze?
Kręcę głową.
- Porzuciła studia w zeszłym roku. Kiedy w Afganistanie zaostrzyła
się wojna, Kim postanowiła: „pieprzyć to, chcę być fotografem, a najlepiej
uczy się w warunkach naturalnych”. Wzięła swoje aparaty i wyjechała.
Zaczęła sprzedawać te wszystkie zdjęcia AP i New York Times. Krąży
173
wokoło w burce i ukrywa cały swój sprzęt pod szatą, którą zrywa, gdy
chce zrobić zdjęcie.
- Założę się, że pani Schein jest przeszczęśliwa. – Mama Kim była
strasznie nadopiekuńcza. Ostatni fakt, jaki o niej słyszałem to to, że
wariowała przez to, że Kim idzie do szkoły na drugim końcu kraju, o co
dziewczynie dokładnie chodziło.
Mia śmieje się.
- Na początku Kim powiedziała rodzinie, że bierze sobie tylko
semestr przerwy, ale teraz odnosi duży sukces, więc oficjalnie je porzuciła,
a pani Schein oficjalnie przeżyła załamanie nerwowe. A poza tym, Kim to
miła Żydówka w bardzo muzułmańskim państwie. – Mia dmucha na kawę
i bierze łyk. – A z drugiej strony, prace Kim są publikowane w New York
Timesie i właśnie dostała zlecenie od National Geographic, więc to daje
pani Schein trochę amunicji do przechwalania się.
- Ciężka do odparcia pokusa dla matki – mówię.
- Jest wielką fanką Shooting Star, wiesz?
- Pani Schein? Zawsze myślałem, że woli hip-hop.
Mia uśmiecha się.
- Nie. Ona woli death metal. Hard core. Kim. Widziała wasz występ
w Bangkoku. Powiedziała, że trwała wówczas ulewa, a wy graliście w
niej.
- Była na tym koncercie? Szkoda, że nie przyszła za kulisy się
przywitać – mówię, chociaż wiem, dlaczego tego nie zrobiła. Ale jednak
przyszła na występ. Musiała mi trochę wybaczyć.
- Powiedziałam jej dokładnie to samo. Ale musiała zaraz po nim
wyjść. Była w Bangkoku na R&R40, ale ten deszcz, w którym graliście,
40
R&R – przerwa na odpoczynek pomiędzy bitwami
174
gdzieś indziej był cyklonem, więc musiała go namierzyć i zrobić zdjęcie.
Obecnie jest bardzo twardą fotografką.
Myślę o Kim ścigającej talibskich buntowników i robiącą uniki
przed latającymi drzewami. To zaskakująco łatwe do wyobrażenia.
- Zabawne – zaczynam.
- Co? – pyta Mia.
- Kim będąca fotografem wojennym. Niebezpieczna Dziewczyna.
- Tak, to przezabawne.
- Nie to miałem na myśli. Po prostu: Kim. Ty. Ja. Wszyscy
pochodzimy z zadupia w Oregonie i spójrz na nas. Cała nasza trójka
popadła w skrajność. Musisz przyznać, to dosyć dziwne.
- To wcale nie jest dziwne – mówi Mia, potrząsając miską płatków.
– Wszyscy zostaliśmy poddani ciężkiej próbie. A teraz chodź, zjedzmy
płatki.
Nie jestem głodny. Nie jestem nawet pewien, czy przełknę choćby
łyżkę płatków, ale siadam, ponieważ moje miejsce przy stole Hallów
zostało mi właśnie przywrócone.
Czas staje się coraz cięższy, czuję na sobie jego ciężar. Jest już
prawie trzecia. Kolejny dzień minął już w połowie i dziś wieczorem
wyruszam w trasę. Słyszę bicie antycznego zegara wiszącego na ścianie.
Pozwalam czasowi płynąć dłużej niż powinienem, zanim w końcu
przemawiam:
- Oboje mamy swoje loty. Powinienem już się zbierać – mówię. Mój
głos wydaje się odległy, ale czuję się dziwnie spokojny. – Są tutaj
taksówki?
175
- Nie, przedostajemy się i wracamy z Manhattanu tratwami – żartuje.
– Możesz zadzwonić po taksówkę – dodaje po chwili.
Wstaję, podchodzę do blatu kuchennego, gdzie leży telefon Mii.
- Jaki jest numer? – pytam.
- Siedem-jeden-osiem – zaczyna Mia. Następnie wtrąca:
- Zaczekaj.
W pierwszej chwili myślę, że przerwała, aby przypomnieć sobie
numer, ale wówczas dostrzegam jej oczy, jednocześnie niepewne i pełne
błagania.
- Jest jeszcze jedna rzecz – kontynuuje, jej głos jest niepewny. –
Mam coś, co należy do ciebie.
- Moją koszulkę Wipersów?
Kręci głową.
- Obawiam się, że jej od dawna już nie mam. Chodź na górę.
Podążam za nią po trzeszczących schodach. Na szczycie, po prawej
stronie, widzę jej sypialnię ze skośnym sufitem. Natomiast po lewej
zamknięte drzwi. Mia otwiera je, ukazując małe studio. W rogu znajduje
się szafka na kod. Mia wpisuje go i drzwiczki się otwierają.
Kiedy widzę co z niej wyciąga, na początku reaguję: Och, tak, moja
gitara. Ponieważ tutaj, w małym domku Mii na Brooklynie, znajduje się
moja stara, elektryczna gitara, mój Les Paul Junior. Gitara, którą kupiłem
w lombardzie za pieniądze zarobione jako dostawca pizzy, kiedy byłem
nastolatkiem. To gitara, którą nagrywałem wszystkie nasze czołowe
kawałki, włącznie z Collateral Damage. To gitara, którą wystawiłem na
sprzedaż na aukcji charytatywnej, czego od tamtej pory żałowałem.
Jest zapakowana w mój stary pokrowiec, z naklejkami Fugazi, K
Records i nawet dawnego zespołu taty Mii. Wszystko jest takie same,
pasek, wgniecenie od upadku na scenę. Nawet kurz pachnie znajomo.
176
Wszystko to po kolei przyswajam, mijają tylko dwie sekundy, zanim
naprawdę sobie coś uświadamiam. To moja gitara. Mia ma moją gitarę.
Mia jest tą, która kupiła moją gitarę za jakąś wygórowaną sumę pieniędzy,
co oznacza, że wiedziała o aukcji. Rozglądam się po pokoju. Pośród nut i
przyborów do wiolonczeli, znajduje się stos magazynów, na okładkach
których widnieje moja twarz. Wówczas przypominam sobie chwilę na
moście, Mię usprawiedliwiającą zostawienie mnie, cytowaniem tekstu
„Roulette”.
I nagle, tak jakby zatyczki, które przez całą noc miałem w uszach
wypadły i wszystko, co było mgliste, stało się jasne. Ale również głośne i
drażniące.
Mia ma moją gitarę. To taka prosta rzecz, a nie wiem, czy byłbym
bardziej zaskoczony, gdyby Teddy wyskoczył z szafy. Słabo mi. Siadam.
Mia staje przede mną, trzymając gitarę za gryf, podając mi ją.
- Ty? – tylko tyle udaje mi się wykrztusić.
- Zawsze ja – odpowiada cicho, nieśmiało. – Kto inny?
Mój mózg przestał współpracować z ciałem. Moja przemowa zostaje
zredukowana do najniezbędniejszych podstaw.
- Ale… dlaczego?
- Ktoś musiał ocalić ją od powieszenia w Hard Rock Café – mówi
Mia ze śmiechem, lecz słyszę jak głos jej się załamuje.
- Ale… - chwytam się słów, jak tonący człowiek unoszących się na
wodzie śmieci - … powiedziałaś, że mnie nienawidziłaś?
Mia wypuszcza długie, głębokie westchnienie.
- Wiem. Musiałam kogoś nienawidzić, a ciebie kochałam
najmocniej, więc spadło to na ciebie.
Wyciąga gitarę w moim kierunku. Chce, abym ją wziął, ale teraz nie
podniósłbym nawet wacika.
Nie przestaje spoglądać, nie przestaje proponować.
177
- A co z Ernesto?
Wyraz zdziwienia przemyka przez jej twarz, a po nim pojawia się
rozbawienie.
- To mój mentor, Adam. Przyjaciel. I jest żonaty. – Spuszcza wzrok.
Kiedy unosi go z powrotem, rozbawienie zmienia się w defensywę. – Poza
tym, co cię to obchodzi?
Wracaj do swojego ducha, słyszę w głowie głos Bryn. Ale jest w
błędzie. To ona jest tą, która mieszka z duchem – widmem mężczyzny,
który nigdy nie przestał kochać kogoś innego.
- Nigdy nie byłoby mnie i Bryn, gdybyś nie postanowiła, że musisz
mnie nienawidzić – odpowiadam.
Mia przyjmuje to na klatę.
- Nie nienawidzę cię. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek to robiła. Po
prostu byłam zła. A gdy bezpośrednio się z tym zmierzyłam, kiedy to
zrozumiałam, było już za późno. – Spuszcza wzrok, bierze głęboki oddech
i wypuszcza tornado. – Wiem, że jestem winna ci przeprosiny.
Próbowałam to z siebie wydusić przez całą noc, ale te słowa – wybacz,
przeprosiny – są zbyt nędzne w porównaniu do tego, na co naprawdę
zasługujesz. – Kręci głową. – Wiem, że to co zrobiłam było złe, ale wtedy
wydawało się być konieczne do przetrwania. Nie wiem, czy obie te rzeczy
mogą być prawdziwe, ale tak było. Jeśli cię to pocieszy, po pewnym
czasie, kiedy to już nie wydawało się takie konieczne, kiedy zaczęłam
uważać to za potwornie złe, jedyne co mi pozostało, to świadomość
ogromu mojego błędu i tęsknota za tobą. Musiałam patrzeć na ciebie z
daleka, patrzeć jak spełniasz swoje marzenia, jak przeżywasz doskonałe
życie.
- Nie jest doskonałe – mówię.
- Teraz to rozumiem, ale skąd wtedy miałam wiedzieć? Byłeś tak
bardzo, bardzo daleko ode mnie. I pogodziłam się z tym. Pogodziłam się z
tym, że zostałam ukarana za to, co zrobiłam. A wówczas… - urywa.
178
- Co?
Bierze wielki haust powietrza i krzywi się.
- A wówczas Adam Wilde pokazuje się w Carnegie Hall, w trakcie
najważniejszej nocy w mojej karierze i zdaje się to być czymś więcej niż
zbiegiem okoliczności. To jak prezent. Od nich. Na mój pierwszy recital
dali mi wiolonczele. A na ten dali mi ciebie.
Wszystkie włosy stają mi dęba, całe ciało staje się zimne z
czujności.
Szybko ociera łzy grzbietem dłoni i bierze głęboki oddech.
- Hej, weźmiesz ją czy nie? Nie stroiłam jej od dawna.
Miewałem takie sny. Mia wraca od nieumarłych, stoi przede mną,
żywa. Ale nawet w wtedy wiedziałem, że są one nierzeczywiste i
spodziewałem się włączenia alarmu, więc nasłuchuję, czekając. Ale nic się
nie dzieje. A gdy zaciskam palce wokół gryfu gitary, drewno i struny są
twarde i zakorzeniają mnie w ziemi. Budzą mnie. A ona wciąż tu jest.
Spogląda na mnie, na moją gitarę, na swoją wiolonczelę i na zegar
na parapecie. Wiem czego pragnie i jest to ta sama rzecz, której pragnąłem
od lat, ale po tak długim czasie, gdy teraz go nie mamy, nie mogę
uwierzyć, że to ona o to prosi. Kiwam głową. Mia podłącza gitarę, rzuca
mi kabel i włącza wzmacniacz.
- Zagrasz mi A? – pytam
Mia szarpię strunę A na swojej wiolonczeli. Stroję pod tę melodię, a
następnie brzdąkam trzymając a-moll. Gdy brzmienie chwytu odbija się od
ścian, czuję jak impuls elektryczny mknie wzdłuż mojego kręgosłupa w
sposób, w jaki nie robił tego od dawna.
Spoglądam na Mię. Siedzi naprzeciwko mnie, trzymając wiolonczelę
między nogami. Jej oczy są zamknięte i mogę stwierdzić, że nasłuchuje
czegoś w ciszy. Nagle dziewczyna zdaje się uzyskać odpowiedź jakiej
potrzebowała. Jej oczy są otwarte i znowu skupione na mnie, jakby nigdy
179
się ode mnie nie oderwały. Unosi swój smyczek, wykonuje gest w stronę
mojej gitary z lekko pochyloną głową.
- Jesteś gotowy? – pyta.
Jest tak wiele rzeczy, które chciałbym jej powiedzieć, na szczycie
listy znajduje się, że od zawsze jestem gotowy. Ale zamiast tego
podkręcam wzmacniacz, wyciągam kostkę z kieszeni i mówię tak.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
180
Rozdział 21
Gramy, jakby się zdawało, przez godziny, dni, lata. A może to tylko
sekundy. Już nawet nie potrafię określić. Przyspieszamy, następnie
zwalniamy, doprowadzamy nasze instrumenty do wycia. Stajemy się
poważni. Wybuchamy śmiechem. Gramy cicho. A potem głośno. Kiedy
rozpamiętuję, moje serce bije, buzuje we mnie krew i czuję mrowienie w
całym ciele: koncert nie oznacza stania przed tysiącami obcych ludzi.
Oznacza jedność, harmonię.
Gdy w końcu przestajemy. jestem cały zalany potem, a Mia ciężko
dyszy, jakby dopiero co przebiegła milę sprintem. Siedzimy pogrążeni w
milczeniu, nasze przyspieszone oddechy zwalniają jednocześnie, bicie serc
stabilizuje się. Spoglądam na zegarek. Jest już po piątej. Mia podąża za
moim spojrzeniem. Odkłada smyczek.
- Co teraz? – pyta.
- Schubert? Ramones? – mówię, wiedząc że nie stosuje się do życzeń.
Wszystkie moje myśli pochłonięte są grą, ponieważ po raz pierwszy od
bardzo długiego czasu tylko to chcę robić. I obawiam się tego, co się
stanie, gdy muzyka się skończy.
Mia wykonuje gest w stronę zegarka cyfrowego, złowieszczo
migającego z parapetu.
- Nie sądzę, żebyś zdążył na swój lot.
Wzruszam ramionami. Pominę fakt, że dzisiaj jest jeszcze
przynajmniej dziesięć innych lotów do Londynu.
181
- A ty zdążysz na swój?
- Nie chcę na niego zdążyć – odpowiada nieśmiało. – Został mi jeden
wolny dzień przed rozpoczęciem recitali. Mogę wylecieć jutro.
Nagle wyobrażam sobie Aldousa chodzącego nerwowo po hali
odlotów, zastanawiającego się gdzie do cholery jestem, dzwoniącego na
telefon, który wciąż leży na hotelowej szafce nocnej. Myślę o Bryn w
L.A., nieświadomej trzęsienia ziemi, jakie się tu, w Nowym Jorku,
odbywa, które posyła w jej stronę tsunami. I uświadamiam sobie, że przed
następnym utworem muszę załatwić kilka pilnych spraw.
- Muszę wykonać kilka telefonów – mówię Mii. – Do mojego
menadżera, który czeka na mnie… i do Bryn.
- Och racja, oczywiście – opowiada, jej twarz się zasępia, gdy wstaje,
niemal przewracając swoją wiolonczelę ze zdenerwowania. – Telefon jest
na dole. A ja powinnam zadzwonić do Tokio, chociaż tam jest pewnie
środek nocy, więc może teraz wyślę im tylko emaila, a zadzwonię później.
I do mojego biura podróży…
- Mia – przerywam.
- Co?
- Rozwiążemy to jakoś.
- Naprawdę? – Nie wygląda na przekonaną.
Kiwam głową, chociaż moje serce wali, kawałki układanki wirują,
gdy Mia wkłada mi w dłoń bezprzewodowy telefon. Wychodzę do ogrodu,
gdzie panuje spokój i odosobnienie, a cykady w popołudniowym słońcu
zapowiadają burzę. Aldous odbiera zaraz po pierwszym sygnale i w
chwili, w której słyszę jego głos i zaczynam zapewniać, że nic mi nie jest,
plany same wychodzą mi z ust, jakby były długo, długo rozważane.
Wyjaśniam, że nie wybieram się teraz do Londynu, że nie biorę udziału w
teledysku, nie udzielam żadnych wywiadów, ale że przylecę na
rozpoczęcie naszej europejskiej trasy koncertowej i że wezmę udział w
każdym jej występie. Resztę planu, która formułuje się w mojej głowie –
182
ta część, która w jakiś mglisty sposób utrwaliła się już na moście, –
zatrzymuję dla siebie, ale sądzę, że Aldous wyczuwa ją.
Nie widzę go, więc nie wiem czy mruga, wzdryga się, czy wygląda na
zaskoczonego, ale niczego nie przeocza.
- Wypełnisz wszystkie zobowiązania trasy? – powtarza.
- Tak.
- Co mam powiedzieć zespołowi?
- Że mogą nakręcić teledysk beze mnie, jeśli chcą. Spotkamy się na
festiwalu w Guildford – mówię, odnosząc się do wielkiego festiwalu w
Anglii, którym rozpoczynamy trasę. – I wszystko im wtedy wyjaśnię.
- Gdzie będziesz w międzyczasie? Gdyby ktoś cię potrzebował.
- Powiedz temu komuś, żeby mnie nie potrzebował – odpowiadam.
Kolejny telefon jest cięższy. Żałuję, że wybrałem dzisiejszy dzień na
rzucanie palenia. W zastępstwie biorę głębokie oddechy, tak jak pokazał
mi lekarz i wybieram numer. Jednotysięczna milowa podróż zaczyna się
od dziesięciu cyfr, prawda?
- Tak myślałam, że to możesz być ty – mówi Bryn, gdy słyszy mój
głos. – Znowu zgubiłeś telefon? Gdzie jesteś?
- Jestem wciąż w Nowym Jorku. W Brooklynie – robię przerwę – z
Mią.
Kamienna cisza wypełnia połączenie i wypełniam ją monologiem,
który jest czym?... Sam nie wiem. Ciągłym tłumaczeniem, że ta noc
wydarzyła się przez przypadek, przyznaniem, że nigdy się między nami
nie układało, nie tak, jak ona by chciała i w rezultacie byłem kutasem, a
nie chłopakiem. Mówię jej, że mam nadzieję, że lepiej się jej powiedzie z
kolejnym facetem.
- Tak, nie martwiłabym się tym – rzuca, próbując się zaśmiać, ale nie
do końca jej to wychodzi. Następuje długie milczenie. Czekam aż wygłosi
183
tyradę, zarzuci mnie oskarżeniami, spodziewam się wszystkiego. Ale nic
nie mówi.
- Jesteś tam? – pytam.
- Tak, myślę.
- O czym?
- Zastanawiam się, czy wolałabym, żeby umarła.
- Jezu, Bryn!
- Och, zamknij się! Nie musisz zaraz być taki oburzony. Nie teraz. I
odpowiedź brzmi nie. Nie życzę jej śmierci. – Przerywa. – Ale nie jestem
taka pewna co do ciebie. – Wówczas się rozłącza.
Stoję tam, wciąż przyciskając telefon do ucha, przyswajając ostatnie
słowa Bryn, zastanawiając się czy w jej wrogości może znajdować się
strzęp rozgrzeszenia. Nie wiem czy to ma jakiekolwiek znaczenie,
ponieważ gdy wciągam chłodne powietrze, zalewa mnie fala ulgi i
spokoju.
Po chwili spoglądam w górę. Mia stoi za szklanymi drzwiami w
oczekiwaniu na to, czy wszystko w porządku.
Nieco oszołomiony, macham do niej, powoli idzie w moim kierunku,
do murowanego patio, na którym stoję. wciąż trzymając telefon. Chwyta
go, jakby to była pałeczka, która ma być przekazana.
- Wszystko w porządku? – pyta.
- Powiedzmy, że zostałem zwolniony z moich poprzednich
zobowiązań.
- Trasy? – Brzmi na zaskoczoną.
Kręcę głową.
- Nie trasy. Ale z całego cholerstwa wiążącego się z nią. I moich
innych, um, zobowiązań.
184
- Och.
Oboje stoimy tam przez chwilę, uśmiechając się jak idioci, wciąż
ściskając telefon. W końcu puszczam go, a następnie delikatnie wyciągam
z jej uścisku i odkładam na żelazny stolik, nie puszczając jej dłoni.
Przejeżdżam kciukiem po zgrubieniach na jej palcu, w górę i w dół
grzbietu jej kłykci i nadgarstka. To jednocześnie naturalność i przywilej.
To Mię dotykam. A ona na to pozwala. Nie tylko pozwala, ale też zamyka
oczy i oddaje się temu.
- Czy to prawdziwe? Czy naprawdę mogę trzymać twoją dłoń? –
pytam, podnosząc jej rękę do mojego nieogolonego policzka.
Uśmiech Mii jest jak stopiona czekolada. To kozacka gitarowa
solówka. To wszystko, co dobre na tym świecie
- Mmmm – opowiada.
Przyciągam ją do siebie. Tysiąc słońc wschodzi w mojej piersi.
- Czy mogę zrobić to? – pytam, obejmując ją i wolno tańcząc na
podwórku.
Uśmiecha się całą twarzą.
- Możesz – mruczy.
Przejeżdżam dłonią wzdłuż jej nagiego ramienia. Obracam ją wokół
donic pełnych pachnących kwiatów. Chowam głowę w jej włosach i
wciągam jej zapach, zapach nocy w Nowym Jorku, która pozostawiła na
niej ślad. Podążam za jej spojrzeniem, ku niebu.
- Myślisz, że nas obserwują? – pytam, potem składam pocałunek na
bliźnie na jej ramieniu i czuję jak każdą część mojego ciała przeszywa
ciepło.
- Kto? – pyta Mia, opiera się na mnie, lekko drżąc.
- Twoja rodzina. Zdajesz się sądzić, że mają cię na oku. Myślisz, że
widzą to? – Otaczam ramieniem jej talię i całuję ją za uchem, w sposób,
który kiedyś doprowadzał ją do szaleństwa, i sądząc po gwałtownym
185
wdechu i paznokciach wbijających się w mój bok, to wciąż działa.
Przychodzi mi na myśl, że to, co na pozór wydaje się dziwne na mojej
liście pytań, ale nie odczuwam tego tak. Zeszłej nocy, myśl o jej rodzinie,
znającej moje poczynania, zawstydziłaby mnie, ale teraz nie chcę by to
widzieli, ale chcę by o tym wiedzieli, by wiedzieli o nas.
- Lubię myśleć, że dają mi trochę prywatności – mówi, rozkwitając
jak słonecznik pod wpływem pocałunków, które składam na jej szczęce. –
Ale moi sąsiedzi z pewnością nas widzą.
Przejeżdża ręką po moich włosach i mam wrażenie, że razi mnie
prądem – jeśli porażenie prądem jest takie przyjemne.
- Cześć sąsiedzi – rzucam, kreśląc leniwie palcem kółka koło jej
obojczyka.
Jej ręce zanurzają się pod moją koszulkę, moją brudną, śmierdzącą,
dziękuję ci, szczęśliwą koszulkę. Jej dotyk nie jest już delikatny. Jest
naglący, jej palce pilnie wystukują coś w kodzie Morse’a.
- Jeśli tego nie przerwiemy, moi sąsiedzi będą świadkami pokazu.
- W końcu jesteśmy artystami – odpowiadam, wślizgując dłonie pod
jej koszulkę i przejeżdżam nimi wzdłuż jej tułowia. Nasze ciała
przyciągają się jak dwa magnesy o przeciwnych znakach.
Przejeżdżam palcem wzdłuż jej szyi, szczęki i zamykam jej twarz w
złączonych dłoniach. I zatrzymuję się. Stoimy tak przez pewien czas,
wpatrując się w siebie, rozkoszując tą chwilą. I nagle wpijamy się w
siebie. Nogi Mii unoszą się z ziemi i owijają wokół moich bioder, jej ręce
zanurzają się w moich włosach, moje natomiast oplatają ją. I nasze usta.
Nie ma wystarczająco ciała, śliny i czasu, aby nasze usta nadrobiły
stracone lata, gdy w końcu się odnajdują. Całujemy się. Poziom natężenia
prądu elektrycznego zmienia się na wysoki. Światła w całym Brooklynie
muszą stawać się jaśniejsze.
- Do środka – na wpół rozkazuje, a na wpół błaga Mia, z nogami
wciąż owiniętymi wokół mnie, niosę ją z powrotem do jej maleńkiego
186
domku, z powrotem do kanapy, na której tylko kilka godzin wcześniej
spaliśmy oddzielnie.
Tym razem jesteśmy całkowicie obudzeni. I w każdym calu razem.
Zasypiamy i budzimy się w środku nocy, wygłodniali. Zamawiamy
jedzenie na wynos. Jemy na górze w jej łóżku. To wszystko jest jak sen,
jego najbardziej niesamowitą częścią jest budzenie się rano u boku Mii. Ze
swojego miejsca widzę jak śpi i czuję się szczęśliwy. Przyciągam ją do
siebie i znowu zasypiam.
Gdy budzę się kilka godzin później, Mia siedzi na krześle pod oknem
z podkulonymi nogami, owinięta starą narzutą, którą wydziergała jej
babcia. Wygląda jak sto nieszczęść i strach, który ląduje w moim żołądku
jak granat, jest równie okropny, to wszystko czego kiedykolwiek się bałem
związanego z nią. Jedyne o czym myślę to: nie mogę jej znowu stracić.
Tym razem to naprawdę mnie zabije.
- Co się stało? – pytam, zanim stracę odwagę i zrobię coś głupiego,
jak odejście, nim moje serce obróci się w popiół.
- Tak sobie myślałam o liceum – mówi smutno Mia.
- To każdego wprawiłoby w podły nastrój.
Mia nie chwyta przynęty. Nie śmieje się. Osuwa się w fotelu.
- Myślałam o tym, że znowu płyniemy na tej samej łodzi. Ja byłam
wówczas w drodze do Juilliardu, a ty w drodze do, cóż miejsca, w którym
obecnie jesteś. – Spuszcza wzrok i okręca nitkę z koca wokół palca aż jego
koniuszek robi się biały. – Z wyjątkiem tego, że wtedy mieliśmy więcej
czasu na martwienie się tym. Teraz mamy dzień, a raczej mieliśmy. Zeszła
noc była niesamowita, ale to była tylko jedna noc. Naprawdę muszę
wylecieć do Japonii za siedem godzin. A ty masz zespół. Swoją trasę. –
Przyciska dłoń do oczu.
187
- Przestań Mia! – Mój głos odbija się od ścian sypialni. – Nie
jesteśmy już w liceum!
Spogląda na mnie, pytanie zawisa w powietrzu.
- Moja trasa rozpoczyna się dopiero w przyszłym tygodniu.
Promyk nadziei zaczyna świecić między nami.
- I wiesz, tak sobie myślę, że mam ogromną ochotę na sushi.
Jej uśmiech jest smutny i żałosny, nie taki, jaki zamierzałem
wywołać.
- Poleciałbyś ze mną do Japonii? – pyta.
- Już tam jestem.
- Pragnę tego. Ale co wtedy – wiem, że możemy coś wymyślić, ale
będę tak długo w trasie i…?
Jak to może być dla niej takie niejasne, gdy dla mnie to
najoczywistsza rzecz na świecie.
- Będę twoim towarzyszem – mówię. – Twoją groupie. Twoją roadie.
Twoim kimkolwiek. Gdziekolwiek pójdziesz, podążę za tobą. Jeśli tego
chcesz. Jeśli nie, zrozumiem.
- Nie, chcę tego. Uwierz mi, chcę tego. Ale jak miałoby to
funkcjonować? Współgrać z twoim harmonogramem? Z zespołem?
Wstrzymuję się. Powiedzenie na głos uczyni to w końcu
prawdziwym.
- Nie ma już zespołu. Przynajmniej dla mnie, mam dosyć. Po tej trasie
odchodzę.
- Nie! – Mia kręci głową z taką siłą, że długie kosmyki jej włosów
uderzają o ścianę. Aż za dobrze znam to zdeterminowane spojrzenie i
czuję jak mój żołądek spada do najniższego poziomu. – Nie możesz tego
dla mnie zrobić – dodaje, jej głos łagodnieje. – Nie przyjmę już więcej
darmowych przepustek.
188
- Darmowych przepustek?
- Przez ostatnie trzy lata wszyscy, może z wyjątkiem kadry Juilliardu,
dawali mi darmowe przepustki. Co gorsza, sama dałam sobie darmową
przepustkę i wcale mi to nie pomogło. Nie chcę być osobą, która tylko
bierze. Zabrałam od ciebie już wystarczająco. Nie pozwolę byś odrzucił to,
co tak bardzo kochasz, aby być moim opiekunem lub portierem.
- O to właśnie chodzi – bąkam. – Tak jakby odkochałem się w
muzyce.
- Przeze mnie – mówi Mia żałośnie.
- Przez życie – odpowiadam. – Zawsze będę grał. Mogę nawet znów
nagrywać, ale teraz potrzebuję trochę niewypełnionego niczym czasu z
moją gitarą, aby przypomnieć sobie czemu postawiłem muzykę na
pierwszym miejscu. Odchodzę z zespołu bez względu na to czy jesteś tego
częścią, czy nie. A co do opiekuna, jeśli już to ja go potrzebuję. To ja
niosę ze sobą bagaż.
Próbuję by zabrzmiało to jak żart, ale Mia zawsze umiała przejrzeć
moje brednie, ostatnie dwadzieścia cztery godziny to udowodniły.
Spogląda na mnie tymi swoimi oczami z wiązkami lasera.
- Wiesz, dużo nad tym myślałam przez ostatnie kilka lat – mówi
zdławionym głosem. – O tym kto tam dla ciebie był. Kto trzymał cię za
rękę, gdy opłakiwałeś wszystko, co ty straciłeś?
Słowa Mii sprawiają, że coś się we mnie poluzowuje się i nagle
znowu całą twarz mam w tych cholernych łzach. Nie płakałem od trzech
lat, a to jest już drugi raz w ciągu dwóch dni.
- Nadeszła moja kolej na przejrzenie cię – szepcze, wracając do mnie
i owijając mnie kocem, gdy znowu tracę nad sobą kontrolę. Trzyma mnie
dopóki nie odzyskuje mojego chromosomu Y. Następnie odwraca się do
mnie, ma nieco odległe spojrzenie.
- Twój festiwal jest przyszłą sobotę, prawda? – pyta.
189
Kiwam głową.
- Mam dwa recitale w Japonii i jeden w Korei w czwartek, więc
mogłabym być tam w piątek, ponieważ zyskuje się dzień, gdy podróżuje
się na zachód. Nie muszę być na moim kolejnym spotkaniu w Chicago
tydzień później. Więc gdybyśmy polecieli dokładnie z Seulu do
Londynu...
- O czym ty mówisz?
Wygląda tak nieśmiało, gdy o to pyta, jakby istniała najmniejsza
możliwość, że się nie zgodzę, jakby to nie było spełnieniem moich
marzeń.
- Czy mogę polecieć z tobą na festiwal?
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
190
Rozdział 22
- Czemu nigdy nie byłem na żadnym koncercie? – zapytał Teddy.
Wszyscy siedzieliśmy przy stole, Mia, Kat, Denny, Teddy i ja,
trzecie dziecko, które wprosiło się na jedzenie. Nie można mnie winić.
Denny był o wiele lepszym kucharzem niż moja mama.
- O co chodzi Mały Wielki Człowieku? – zapytał Denny, nakładając
porcję tłuczonych ziemniaków na talerz chłopaka, obok grillowanego
łososia i szpinaku, którego Teddy bezskutecznie próbował odmówić.
- Przeglądałem stare albumy ze zdjęciami. I Mia była na tych
wszystkich koncertach. Nawet gdy była niemowlęciem. A ja nigdy nie
byłem na żadnym. A mam już prawie osiem lat.
- Dopiero co skończyłeś siedem pięć miesięcy temu. – Kat parsknęła
śmiechem.
- Ale jednak, Mia była na koncertach zanim potrafiła chodzić. To
niesprawiedliwe!
- A kto ci powiedział, że życie jest sprawiedliwe? – zapytała Kat,
unosząc brew. – Z pewnością nie ja. Wyznaję zasady Szkoły Mocnych
Kopów41
.
Teddy odwrócił się w kierunku łatwiejszego celu.
- Tato?
41
School of Hard Knocks.
191
- Mia chodziła na koncerty, ponieważ to były moje występy, Teddy.
To był nasz czas rodzinny.
- I chodzisz na koncerty – powiedziała Mia. – Przychodzisz na moje
recitale.
Teddy wyglądał na równie zdegustowanego, co w chwili, w której
Denny nałożył mu na talerz szpinak.
- To się nie liczy. Chcę pójść na głośny koncert i założyć Mufflersy.
Mufflersy to gigantyczne słuchawki, które Mia nosiła jako małe
dziecko, gdy zabierano ją na koncerty dawnego zespołu Denny’ego.
Mężczyzna był członkiem punkowego zespołu, bardzo głośnego
punkowego zespołu.
- Obawiam się, że Mufflersy odeszły na emeryturę – powiedział
Denny. Tato Mii już dawno temu odszedł z zespołu. Obecnie był
nauczycielem w gimnazjum, który nosił garnitury vintage i palił fajkę.
- Możesz przyjść na jeden z moich występów – powiedziałem,
nabijając na widelec kawałek łososia.
Wszyscy przy stole przestali jeść i popatrzyli na mnie, dorośli
członkowie rodziny Hallów obdarzyli mnie spojrzeniem pełnym
dezaprobaty. Denny tylko spojrzał zmęczony na puszkę Pandory, którą
właśnie otworzyłem. Kat wyglądała na wkurzoną obalaniem jej władzy
rodzicielskiej. Natomiast Mia – która bez powodu wzniosła ogromny mur
taki jak ten pomiędzy państwem a kościołem, pomiędzy swoją rodziną a
moim zespołem – rzucała sztyletami. Jedynie Teddy – siedzący na
kolanach na krześle, klaskający w dłonie – wciąż był w mojej drużynie.
- Teddy nie może być tak późno poza domem – powiedziała Kat.
- Pozwalaliście Mii być późno poza domem, gdy była mała – odpala
Teddy.
- Wszyscy nie możemy być tak późno poza domem – powiedział
Denny.
192
- I nie uważam tego za stosowne – prychnęła Mia.
Natychmiast poczułem znajomą irytację w żołądku. Ponieważ nigdy
tego nie rozumiałem. Z jednej strony muzyka była wspólną więzią między
Mią a mną, a ja będąc rockmanem musiałem choć trochę wzbudzać w niej
pożądanie. I oboje wiedzieliśmy, że wspólna płaszczyzna, którą
znaleźliśmy w jej rodzinnym domu – gdzie cały czas się spotykaliśmy –
sprawiła, że było nam jak w niebie. Ale zakazała całej swojej rodzinie
przychodzić na moje występy. W ciągu roku, kiedy byliśmy parą, nigdy
na żaden nie przyszli. Nawet chociaż Denny i Kat napomknęli, ze
chcieliby przyjść. Mia za każdym razem wynajdywała powody dlaczego to
nie jest odpowiednia chwila.
- Stosowne? Czy ty właśnie powiedziałaś, że ‘niestosownym’ jest,
aby Teddy przyszedł na mój koncert? – pytam, próbując nie unosić głosu.
- Tak. – Nie mogła zabrzmieć bardziej defensywnie lub oschle, gdyby
próbowała.
Kat i Denny wymienili się spojrzeniami. Jakikolwiek gniew, który
odczuwali zmienił się we współczucie dla mnie. Wiedzieli jak smakuje
dezaprobata Mii.
- Okej, po pierwsze masz szesnaście lat. Nie jesteś bibliotekarką.
Więc nie możesz używać słowa „stosowne”. A po drugie dlaczego do
cholery nie?
- W porządku, Teddy – powiedziała Kat, zgarniając talerz Teddy’ego.
– Możesz zjeść w salonie przed telewizorem.
- Nie ma mowy, chcę to obejrzeć!
- SpongeBob? – zaoferował Denny, ciągnąc go za łokieć.
- Nawiasem mówiąc – powiedziałem do Denny’ego i Kat – koncert,
który miałem na myśli to ogromny festiwal, który odbędzie się na
wybrzeżu w przyszłym miesiącu. Będzie w ciągu dnia, w weekend i na
zewnątrz, więc nie będzie taki głośny. Dlatego pomyślałem, że to fajna
zabawa dla Teddy’ego. Tak właściwie to dla was wszystkich.
193
Wyraz twarzy Kat złagodniał. Pokiwała głową.
- Brzmi fajnie. – Wykonała gest w stronę Mii mówiący: ty masz
większą rybę do usmażenia.
Cała ich trójka wywlekła się z kuchni. Mia zapadła się w krześle,
wyglądając zarazem na winną i pewną tego, że nie ustąpi.
- Jaki jest twój problem? – żądam. – Czemu nie pozwalasz zobaczyć
swojej rodzinie mojego zespołu? Aż tak bardzo ssiemy?
- Nie, oczywiście, że nie!
- Masz coś przeciwko moim rozmowom z twoim tatą o muzyce?
- Nie, nie przeszkadza mi rockowa gadka.
- Więc o co chodzi, Mia?
Maleńkie, buntownicze łzy utworzyły się w kącikach jej oczu, ze
złością je otarła.
- Co? Co się stało? – zapytałem, łagodniejąc. Mia nie zwykła ronić
krokodylich łez, żadnych łez tak naprawdę.
Pokręciła głową. Jej usta były zamknięte na kłódkę.
- Powiesz mi? Nie może być gorsze niż to co teraz myślę, a
mianowicie, że wstydzisz się Shooting Star, ponieważ sądzisz, że są do
dupy.
Ponownie pokręciła głową.
- Wiesz, że to nieprawda. Tylko – urwała, jakby podejmowała jakąś
ważną decyzję. Westchnęła. – Zespół. Gdy jesteś z zespołem muszę się
tobą dzielić ze wszystkimi. Nie chcę dodawać do tej puli również mojej
rodziny. – Wówczas przegrała bitwę i wybuchła płaczem. Całe moje
rozdrażnienie stopniało.
- Głuptasie – zanuciłem całując ją w czoło. – Nie dzielisz się mną.
Ty masz mnie na własność.
194
Mia ustąpiła.
Mia ustąpiła. Cała jej rodzina przyszła na festiwal. To był
fantastyczny weekend, dwadzieścia północno-zachodnich zespołów,
żadnej chmurki zwiastującej deszcz. Cała sprawa odeszła w niepamięć,
nagrana na płytę CD. Festiwale te trwają po dziś dzień.
Teddy zażądał Mufflersów, więc Kat spędziła godzinę narzekając i
kopiąc wśród pudełek w piwnicy dopóki ich nie znalazła.
Mia większość występów przebywała za kulisami, ale gdy grali
Shooting Star stała dokładnie przed sceną, z dala od pogo, przez cały czas
tańcząc z Teddym.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
195
Rozdział 23
Najpierw mnie zbadałaś,
Następnie przeprowadziłaś sekcję,
A potem odtrąciłaś.
Czekam na dzień,
W którym mnie wskrzesisz.
„ANIMATE”
COLLATERAL DAMAGE, ŚCIEŻKA 1
Kiedy lądujemy w Londynie, leje jak z cebra, dlatego mamy
wrażenie, że jesteśmy w domu. Jest siedemnasta, gdy się tam dostajemy.
Do Guildford docieramy wieczorem. Gramy następnej nocy. Wówczas
rozpoczyna się odliczanie do całkowitej wolności. Razem z Mią
opracowaliśmy harmonogram na najbliższe trzy miesiące, podczas których
jesteśmy w trasie, zatrzymujemy się tu i tam, gdzie nasze trasy się
pokrywają, i się spotykamy. To nie będzie wspaniałe, ale w porównaniu
do trzech ostatnich lat, to jakbyśmy byli w niebie.
196
Do hotelu dostajemy się po dwudziestej. Poprosiłem Aldousa, by
zabookował mi pokój w tym samym miejscu co reszta zespołu nie tylko na
czas festiwalu, lecz na całą trasę. Spanie dwie mile dalej wcale nie
zmniejszy uczuć, jakie wystąpią po informacji, że planuję odejść z
Shooting Star. Nie wspomniałem nikomu o Mii i, jakimś cudem,
zdołaliśmy utrzymać jej imię z dala od tabloidów. Nikt nie zdaje się
wiedzieć, że ostatni tydzień spędziłem z nią w Azji. Wszyscy byli zbyt
pochłonięci nowym kochankiem Bryn, jakimś australijskim aktorem.
W recepcji czeka na mnie liścik mówiący, że zespół jest na
prywatnym obiedzie w atrium i prosi się mnie, abym do nich dołączył.
Nagle czuję się, jakby miano mnie ściąć. Po piętnastogodzinnej podróży z
Seulu, jedyne, o czym marzę, to prysznic, więc może po prostu zobaczę
się z nimi jutro.
Ale Mia miała inne zdanie.
- Nie, powinieneś iść.
- A pójdziesz ze mną? – Mam wyrzuty sumienia, że ją o to pytam.
Dopiero co zagrała trzy niesamowicie niezwykłe i szaleńczo dobrze
przyjęte przez publiczność koncerty w Japonii i w Korei, a następnie
przeleciała pół świata wprost do mojej psychodramy.
Ale to wszystko jest znośne, dopóki jesteśmy razem.
- Jesteś pewien? – pyta. – Nie chcę przeszkadzać.
- Zaufaj mi, jeśli ktokolwiek będzie tam przeszkadzał, to będę ja.
Boy hotelowy zabiera nasze rzeczy do pokoju, a konsjerż prowadzi
nas przez hol. Hotel mieści się w starym zamku, lecz teraz został on
przejęty przez rockersów i grupę innych muzyków, którzy kiwają do mnie
głową na powitanie i mówią „hej”, ale jestem zbyt zdenerwowany, żeby
odpowiedzieć. Konsjerż doprowadza nas do słabo oświetlonego atrium.
Cały zespół oraz ogromny bufet serwujący tradycyjną angielską pieczeń są
tam.
197
Liz odwraca się pierwsza. Między nami nie układało się tak samo jak
dawniej od czasu trasy koncertowej promującej Collateral Damage, ale
spojrzenie, którym mnie teraz obdarza, nie wiem jak je opisać: jakbym był
jej największym życiowym rozczarowaniem; ale próbuje wznieść się
ponad to i ubić, zachowywać się normalnie, jakbym był jednym z fanów,
niemile widzianą osobą, kimś, kto chce od niej czegoś, czego nie jest
zobowiązana mu dać.
- Adam – mówi, szorstko kiwając głową.
- Liz – zaczynam ostrożnie.
- Hej, dupku! Miło, że do nas dołączyłeś! – Głos Fitzy’ego jest
zarazem sarkastyczny i serdeczny, jakby nie mógł się zdecydować.
Mike nic nie mówi. Udaje, że nie istnieję.
Wówczas czuję jak Mia ociera się o moje ramię, gdy wychodzi zza
mnie.
- Cześć wszystkim – mówi.
Twarz Liz staje się na chwilę zupełnie pozbawiona wyrazu, jakby nie
wiedziała kim jest Mia. Następnie wygląda na przerażoną, jakby ujrzała
ducha. A na koniec mojej silnej, twardej, homo perkusistce zaczyna drżeć
warga, aż w końcu łzy zaczynają spływać po jej twarzy.
- Mia? – pyta, jej głos drży. – Mia – powtarza tym razem głośniej.
- Mia! – mówi, ocierając łzy zanim bierze moją dziewczynę w ramiona.
Gdy wypuszcza Mię z uścisku, trzyma ją na wyciągnięcie ręki i wodzi
między nami wzrokiem.
- Mia? – krzyczy zarówno pytając i odpowiadając na własne pytanie.
Następnie odwraca się do mnie. Nawet jeśli mi nie przebaczono, to
przynajmniej zostałem zrozumiany.
198
Nazajutrz deszcz nie przestaje padać.
- Cóż za cudowne, angielskie mamy lato – wszyscy żartują. Moim
zwyczajem stało się barykadowanie na tego typu ogromnych festiwalach,
ale zdałem sobie sprawę, że przez jakiś czas to mój ostatni, przynajmniej
jako uczestnik. Chodzę po błoniach, słucham występów zespołów na
bocznych scenach, nadrabiam zaległości ze starymi przyjaciółmi oraz
znajomymi, i nawet rozmawiam z kilkoma rockowymi dziennikarzami.
Pilnuję się, aby nie wspomnieć o rozpadzie zespołu. Wkrótce wyjdzie to
na jaw i wtedy pozwolę reszcie zadecydować, jak ujawnić tę wiadomość.
Jednak krótko komentuję moje rozstanie z Bryn, o czym i tak mówi się we
wszystkich tabloidach. Zapytany o moją tajemniczą dziewczynę, po prostu
odpowiedziałem: „bez komentarza”. Wiem, że i tak niedługo ujrzy to
światło dzienne, ale chcę oszczędzić Mii cyrku, nie obchodzi mnie, czy
cały świat o nas wie.
Do dwudziestej pierwszej naszego czasu przydzielonego na scenie,
deszcz osłabł do delikatnej mgiełki, która tańczy w zmierzchu późnego
lata. Tłum już dawno temu zaakceptował breję. Błoto jest wszędzie, a
ludzie tarzają się w nim, jakby to był Woodstock, czy coś podobnego.
Przed występem zespół jest poddenerwowany. Zawsze tak mamy na
festiwalach. Są większe niż zwykłe koncerty, nawet te na stadionach,
występują liczniejsze tłumy, do których zaliczają się również muzycy
będący naszymi rówieśnikami. Tylko dzisiaj, jestem zupełnie spokojny.
Moje wszystkie żetony są spieniężone. Nie ma nic do stracenia. Lub może
straciłem to i odnalazłem i, cokolwiek jest jeszcze do stracenia, nie ma nic
związanego z tym, co jest na scenie. Co może tłumaczyć dlaczego tak
dobrze się tu bawię, bijąc nasze nowe piosenki na moim starym Les Paul
Juniorze, kolejnym kawałku przeszłości, który powstał z martwych. Liz
musiała powtórnie spojrzeć, gdy zobaczyła jak wyciągam go ze starego
futerału.
- Myślałam, że pozbyłeś się go – rzuciła.
199
- Ja też tak myślałem – odpowiedziałem, posyłając Mii tajemniczy
uśmiech.
Pędzimy przez nowy album, a następie rzucamy kilka kości z
Collateral Damage i, zanim się orientuję, docieramy do półmetka
występu. Spoglądam w dół na plan koncertu przyklejony taśmą na
przodzie sceny Została tam wypisana drukowanym pismem Liz ostatnia
piosenka zanim przejdziemy przejdziemy do nieuniknionego bisu.
„Animate”. Nasz hymn, jak mawiał nasz stary producent, Gus Allen.
Najbardziej napawające lękiem rozdarcie w Collateral Damage, mówili
krytycy. Prawdopodobnie nasz największy hit. Ogromnie zadawała tłumy
w trakcie trasy ze względu na refren, który publiczność kocha śpiewać.
To również jedna z niewielu piosenek, którą nagraliśmy bez
jakiejkolwiek produkcji, umieściliśmy skrzypce na samej górze ścieżki,
chociaż nie mamy ich podczas występów na żywo. Więc zanurzamy się w
niej, to niepodniecone wycie tłumy słyszę, lecz dźwięk jej wiolonczeli
grającej w mojej głowie. Przez chwilę wyobrażam sobie naszą dwójkę w
jakimś anonimowym pokoju hotelowym, grającą na swoich instrumentach
tę piosenkę, którą napisałem specjalnie dla niej. I, cholera, nie ma
najmniejszej szansy, żeby nie uczyniło mnie to kurewsko szczęśliwym.
Śpiewam z całych swoich sił. Następnie przechodzimy do refrenu:
Nienawidź mnie. Zniszcz mnie. Unicestwij mnie. Od-twórz mnie. Od-twórz
mnie. Nie, nie, nie od-tworzysz mnie.
Na płycie refren powtarza się w kółko, zgrzyt furii oraz straty i stało
się zwyczajem, że podczas występów przestaję śpiewać, zwracam
mikrofon w stronę publiczności i pozwalam jej przejąć kontrolę nad
piosenką. Więc odwracam mikrofon w stronę błoni i tłum szaleje,
śpiewając moją piosenkę, intonując moje wołanie.
Zostawiam ich tak i robię mały spacer wokół sceny. Reszta zespołu
widzi, co się dzieje, więc dalej powtarzają refren. Gdy zbliżam się do jej
krawędzi, dostrzegam ją tam gdzie zawsze czuła się najbardziej
komfortowo. W dającej się przewidzieć przyszłości, to ona będzie
200
znajdowała się w światłach reflektorów, a ja będę czekać za kulisami i to
też jest w porządku.
Publiczność wciąż śpiewa, wypowiada moje słowa, a ja ciągle biję,
dopóki nie zbliżam się na tyle, by zobaczyć jej oczy. A wówczas
zaczynam śpiewać refren. Prosto do niej. Uśmiecha się do mnie i wydaje
się, że jesteśmy tu sami, tylko my wiemy co się dzieje. I dlatego ta
piosenka, którą śpiewamy wszyscy razem zostaje przepisana. Już nie jako
wściekłe wołanie w pustkę. Dokładnie tutaj, na scenie, przed
osiemdziesięcioma tysiącami ludzi, staje się czymś innym.
Naszą nową przysięgą.
Tłumaczenie: Nata262
Korekta: Martinaza
POLUB DD_TRANSLATETEAM NA FACEBOOKU!!
https://www.facebook.com/DDTranslateTeam
201
Podziękowania
Po wielu miesiącach tłumaczenia nadszedł jego koniec. Chciałabym
podziękować wszystkim, którzy wytrwale czekali na kolejne rozdziały i
nie przestali czytać mojej pracy mimo kaprysów i zastojów jakie się
pojawiły. Wielkie ukłony należą się również w stronę Marty i Domi, które
betowały moje wypociny :D Dzięki dziewczyny :*
Uprzedzając pytania, tak to jest ostatnia część serii „Jeśli zostanę” i
kolejne na pewno się nie pojawią.
Nie pozostało mi nic innego niż zaprosić was do zapoznania się z
resztą tłumaczeń dostępnych na naszym chomiku, które moim zdaniem są
dużo lepsze od mojego. Przy okazji pragnę również poinformować was, że
tłumaczenie drugiej części Mistycznego Miasta rozpocznę w lutym :D
Do zobaczenia w przyszłym miesiącu,
Nata
PS. Nie zapomnijcie polubić naszego fanpage’a!! :D
https://www.facebook.com/DDTranslateTeam