goodnews 22

20

Upload: roman-k

Post on 25-Mar-2016

221 views

Category:

Documents


1 download

DESCRIPTION

GoodNews numer 22

TRANSCRIPT

W tym numerze:

Starter publicystyczny 3

I Ty możesz zostać Apostołem! 4

Vicentiana 5

Metoda 3i 6

Dni społeczne 7

Oko za oko 8

Twój sąsiad to obcy 9

Bądź wola… Twoja? 10

O Wierzyńskim 12

ArtFlow 13

Bohater z maturą 14

Pocztówka z Arabii 16

Warto „Koniec”

Licentia poetica/Starzec

17 18

19

Zespół redakcyjny: Marcin Sawczak, Roman Klin, Jakub Biel, Anna Pająk, Tomasz Goraj Korekta tekstu: Asia Kaniecka, Edyta Hajduk, Kasia Klin Redakcja techniczna: Roman Klin, Sieva Fotografie za: iStockPhoto Numer współtworzyli: Antoni Gambdziak, Paulina Statek, Bonaventura, Pająk, Mikołaj Cempla, Urszula

Srzednicka, Marek Kamionka, Anna Flaszczyńska, Katarzyna Kraus, Marysia Pasz-kiel, Angelika Ogrocka

DOŁĄCZ DO 3 TYS.

CZYTELNIKÓW

GOODNEWSA! WY-

ŚLIJ WIADOMOŚĆ NA

NASZEGO MAILA,

A PRZEŚLEMY CI

NAJNOWSZY NUMER

W FORMACIE PDF

W KOLORZE.

Drodzy Czytelnicy! Na początku I klasy postrzegano ją w katego-riach abstrakcyjnych. Podczas półmetkowego szaleństwa myśl o niej rozbawiała towarzystwo do rozpuku. W trakcie inauguracji III klasy na dźwięk tego słowa ogarniały dreszcze. W lutym upłynął termin, do którego jeszcze można było zmienić jej oblicze. Kiedy wydawało się, że moż-na ogarnąć sytuację w ferie zimowe, po ich upły-wie przyszedł kryzys. Na sto dni przed jej rozpo-częciem dla odmiany balowało się do białego rana usiłując o niej zapomnieć. Po Wielkanocy ogłoszono stan wyjątkowy. Weekend majowy miał być ostatnią deską ratunku… 4 maja trzeba było skonfrontować świat marzeń z obrazem rzeczywistości. Matura jak co roku w opinii trzecioklasistów nie była tak straszna, jak się wydawało. Przed nimi jednak trudniejsze zadanie: wybór dalszej drogi. Kończy się ogólne kształcenie. Czas na decyzje, w którym iść kierunku. GoodNews chciałby wspomóc swoich czytelników – maturzystów. Już wkrótce na naszej stronie internetowej www.goodnewsonline.pl pojawią się wszystkie dotychczasowe artykuły z opisem różnych kie-runków studiów, które publikowaliśmy w ramach rubryki „Moje studia”. Mamy nadzieję, że to pomoże niektórym z Was wybrać właściwą drogę. Tymczasem przed Wami najdłuższe w życiu wa-

kacje! Przeżyjcie je owocnie i zbierajcie siły na

5 długich i pięknych lat studiów. Pozostałym

czytelnikom i sobie życzymy niegasnącej deter-

minacji w zakończeniu bieżącego roku i uniknię-

cia tzw. kampanii wrześniowej.

Marcin Sawczak

GOODNEWS NR 22

We Francji na przykład prezy-dent Nicolas Sarkozy rozważa bardzo poważnie zawieszenie członkostwa jego kraju w ukła-dzie z Schengen. Chodzi oczywi-ście o gigantyczny napływ pocho-dzącej z krajów ogarniętych „Jaśminową Rewolucją” ludności, która otrzymała od włoskiego rządu zezwolenie na pobyt stały, obowiązujący w całej Unii, wiado-mo jednak, że duża część z nich pragnie dostać się do swych ro-dzin, licznie zamieszkujących francuskie metropolie. Jak pisze Polska Agencja Prasowa: „Paryż niedawno wywołał irytację Rzy-mu, gdy zablokował pociągi jadą-ce z Włoch (...) Francuskie władze tłumaczyły, że wstrzymanie kur-sowania pociągów wynika z chęci zachowania porządku publiczne-go”. Gdzie więc podziała się Euro-pa przyjazna, tolerancyjna i otwarta?

Tymczasem na drugim krańcu Europy, na Węgrzech, wprowa-dzono nową konstytucję. Prawi-cowi komentatorzy w Polsce (i chyba na całym świecie) pieją z zachwytu, ze względu na odwo-łującą się do chrześcijańskich ko-rzeni preambułę, jasne zdefinio-wanie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, a także cał-kowity zakaz aborcji oraz eutana-zji. Przyznam, że sam jestem zbu-dowany informacjami o tych bar-dzo potrzebnych zapisach, ale chciałem się raczej skupić na mniej chwalebnej stronie doku-mentu, okrzykniętego na cześć węgierskiego premiera –„Konstytucją Orbana”. Chodzi o niemałe zastrzeżenia dotyczące trybu wprowadzenia ustawy za-sadniczej. Dokument procedowa-ny był z dużą szybkością, unie-możliwiającą należyte przepro-wadzenie konsultacji społecz-nych. Nie rozpisano (sic!) nawet referendum, a ustawa o wprowa-dzeniu nowej konstytucji prze-szła większością 2/3 głosów, na-leżących... do rządzącej partii Fi-desz. Mówiąc krótko – choć doku-

mentu nie nazywałbym tyranią większości, to jest to co najmniej złamanie obowiązującej kultury politycznej, którego nie uspra-wiedliwia nawet szeroki mandat społeczny. Kontynuując jednak wątek szowi-nizmu, powyższe wątpliwości wydają się być niczym w porów-naniu do niektórych konstytucyj-nych artykułów. Ustawa ograni-cza prerogatywy Trybunału Kon-stytucyjnego, nadaje prezydento-wi możliwość m.in. rozwiązania parlamentu. Ale najbardziej nie-pokojący jest zapis o czynnym i biernym prawie wyborczym, jakie przyznaje się wszystkim etnicznym Węgrom, o ile wystą-pią oni o zmianę obywatelstwa. Co to oznacza? W rzeczywistości jest to równoznaczne z przyzna-niem pełnych praw obywatel-skich setkom tysięcy Węgrów, zamieszkujących na przykład ru-muński Siedmiogród czy połu-dniową Słowację, w których i tak stosunki pomiędzy grupami et-nicznymi są wybitnie napięte. Czy to brak wyobraźni lidera Fideszu czy może świadome budowanie piątej kolumny w sąsiadujących państwach? Zapewne prawda jest gdzieś pośrodku, ale ten i inne zapisy (choćby taki, ustanawiają-cy Forinta jako jedyną obowiązu-jącą walutę) wpisują się w pe-wien ciąg pomysłów zmierzają-cych ku podkreślaniu narodowe-go charakteru państwa i nie-sprzyjających europejskiej inte-gracji.

Jakiś czas temu pisałem o nowym trendzie wśród politycznych elit Zjednoczonej Europy. Po-legał on na negacji dotychczas gloryfikowanej polityki multikulti. Był to chyba pewnego ro-dzaju zwiastun przed europejską falą różnych niebezpiecznych postaw o mniejszym lub większym zabarwieniu szowinistycznym, mających w tej chwili miejsce w praktycznie każdej części Europy.

Mikołaj Cempla

„Gdzie więc podziała się Europa przyjazna,

tolerancyjna i otwarta?”

GOODNEWS NR 22

Czy więc aby zostać apostołem Chry-stusa Jezusa trzeba znosić tak wielkie prześladowania ze strony innych ludzi? Czy nie można po prostu w spokoju sprawować tego urzędu? Ależ oczywi-ście, że można. Tak naprawdę każdy zwykły i pozornie nic nie znaczący człowiek może zostać Apostołem Jezu-sa. Wystarczy posiadać jedynie nie-ustannie rozwijającą się wiarę, chęci do poświęcenia się dla Pana i Zbawiciela oraz kochać swojego bliźniego tak, jak samego siebie, postępując tym samym według odwiecznej zasady: nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. Świadec-two o Chrystusie można przecież da-wać w każdej minucie swojego życia – uczynienie znaku krzyża przed po-dróżą autobusem, czy powiedzenie kilku dobrych słów smutnemu człowie-kowi nie wymagają od nas jakichś nad-ludzkich zdolności. Oczywiście nie twierdzę, że człowiek, który będzie mówił o Bogu, nie spotka na swej drodze przeciwności ani wro-gów. Co więcej, pojawią się oni na pew-no, ale wtedy nasze zadanie polega na ich cierpliwym i spokojnym znoszeniu, które również jest doskonałym wypeł-nianiem woli Bożej. Człowiek, który nie będzie doświadczany cierpieniem, nig-dy nie stanie sie prawdziwym sługą

swego Pana. Dopiero jeśli przejdzie jakąś próbę, naprawdę może nazywać siebie Apostołem, którego od Bożej miłości nic nie będzie w stanie odłą-czyć. Najważniejszą zdolnością aposto-ła jest więc nieunikanie cierpienia, które stanowi integralną część służby dla Boga. Sam święty Paweł poczyty-wał prześladowania jako siłę do podej-mowania dalszej posługi, gdyż był on poniżany ze względu na Chrystusa, który stał się jego największym i jedy-nym Panem. Od razu trzeba także zwrócić uwagę, że Apostoł nie jest synonimem człowieka idealnego, który będzie wykonywał wszystkie powierzone mu zadania w sposób perfekcyjny. W życiu każdego człowieka w pewnym momencie poja-wi się okres załamania i zniechęcenia, który czasami nawet może prowadzić do chęci odwrócenia się od Boga i ucieczki do własnych spraw. Wtedy właśnie Bóg na pewno nas nie opuści, bo jesteśmy przecież Jego umiłowany-mi dziećmi, które muszą borykać się z licznymi problemami życiowymi. Kiedy święty Paweł próbował porzucić urząd apostolski (on też był tylko czło-wiekiem) usłyszał od Boga proste sło-wa: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali.

Ktoś może jednak powiedzieć: Dobrze, ja dzisiaj zaufam Bogu, ale jeżeli on mnie zawiedzie, a ja stracę majątek całego mojego życia, to co wtedy? Każ-da posługa dla Boga, nawet jeśli byłaby z pozoru mało widoczna w środowisku publicznym, opiera się na wierze w Boga i na bezgranicznym zaufaniu Jego mocy i woli. Wiara w to, że Twoja słabość kształtuje drugiego człowieka i jest dla niego źródłem długo wyczeki-wanego odrodzenia, pomoże Ci nie ulegać zniechęceniu. Chodzi o to, że nawet najmniejsze znaki dawane przez Boga, kształtują nasze życie. Żeby zmienić swoje życie z mało po-bożnego na apostolskie nie jest po-trzebne objawienie Zmartwychwstałe-go Chrystusa, zrzucenie Cię z konia i spowodowanie ślepoty trwającej przez trzy dni. Bóg może Ci się przecież objawić w Piśmie Świętym, na modli-twie, na homilii czy po prostu w sło-wach przyjaciela lub jakiegoś innego człowieka. Trzeba tylko umieć bardzo dobrze wsłuchiwać się w Jego głos, który jest bardzo subtelny, delikatny: W lekkim powiewie przychodzisz do mnie Panie. Bóg sam przecież powie-dział, że nie objawia się w ogniu czy wichurze, ponieważ chce Cię zachęcić do lepszego wsłuchiwania się w Jego

I Ty możesz zostać Apostołem! Święty Paweł w swoim bardzo osobistym 2. Liście do Koryntian gorliwie bronił urzędu apostolskiego, uznając go za największy, ale i bardzo trudny do zrealizowania przywilej. Opisywał apostołów za pomocą ekspresywnych słów: Uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni, niby nieznani, a przecież dobrze znani, niby umierający, a oto żyjemy, jakby smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak wzbogacający wielu...

darius 110

GOODNEWS NR 22

Radujcie się zawsze w Panu! Jeszcze raz powtarzam Radujcie się! (Flp, 4,4)

XXVII PPR Vicentiana 30.04. – 2.05.2011

Jak co roku na konkurs przyjechała młodzież z całej Polski wraz ze swo-imi duszpasterzami i opiekunami. Wspólnie modliliśmy się i śpiewali-śmy w radosnym oczekiwaniu na beatyfikację Jana Pawła II. Na nasze serca słynął „życiodajny deszcz” miłosierdzia! Przez moment zapo-mnieliśmy o przesłuchaniach, kon-kursie, a na ustach rozbrzmiewała pieśń ku czci błogosławionego Jana Pawła II „Abba Ojcze”. Jej słowa jesz-cze bardziej nas wszystkich zjedno-czyły, przypomniały o tym, że: „Wszyscy jesteśmy braćmi! Jesteśmy jedną rodziną!”. Trzeciego dnia odbyły się wszystkie przesłuchania, każdy zespół wyko-nał dwa wybrane przez siebie utwo-ry. I miejsce zajął zespół „Nadzieja” z Odporyszowa, II zdobył zespół „Atto” z Bydgoszczy III należało do zespołu „Echo serca” z Łososiny Dol-nej. Była to prawdziwa niespodzian-ka, gdyż, po raz pierwszy przybyli na festiwal! Zostały także wręczone wyróżnienia. Finałowy koncert za-grała prawdziwa gwiazda muzyki chrześcijańskiej – 2TM23. W ciągu

tych trzech dni w Piekarach odbyło się mnóstwo koncertów, różnorod-nych warsztatów muzycznych wśród, których każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Wieczorem naładowani pozytywną energią, pełni radości i śpiewaliśmy,

że „Wszystko możemy w tym, który nas umacnia”. Każdy z nas wyjechał z przesłaniem duchowym w sercu – „Radujcie się zawsze w Panu!”, czyli nie poddawajcie się i mimo wszystko szukajcie Chrystusa! Do zobaczenia za rok, „Jeszcze raz po-wtarzam radujcie się!”

słowa. Umiejętność ta będzie przydat-na praktycznie przez całe życie i znacz-nie ułatwi pełnienie posługi apostol-skiej. I jeszcze jedna ważna sprawa – warto poświecić się dla drugiego człowieka, który jest przecież naszym bratem. Trzeba umieć powiedzieć mu: Ja zaś bardzo chętnie poniosę wydat-ki i nawet samego siebie wydam za dusze wasze. Nie chodzi tu oczywiście o przesłanie na ich konto jakiejś niebo-tycznej sumy pieniędzy, ale proste wsparcie materialne. Jeżeli zaś sam ledwo wiążesz koniec z końcem, wy-starczy, że pójdziesz do szpitala lub

hospicjum, gdzie na pewno spotkasz setki smutnych ludzi. Wtedy również możesz wypełniać swoją apostolską posługę poprzez pocieszanie ich, po-maganie w zakupach czy sprzątaniu domu. W dzisiejszych czasach apostoł nie jest więc herosem, ale człowiekiem, który się uśmiecha i jest pozytywnie nastawiony do życia – tyle w zupełno-ści wystarczy. I co: tak trudno jest być apostołem? Myślę, że nie, jeśli tylko chcemy oddać się Bogu i służbie dla Niego. Tak naprawdę wszystko zależy od nas samych.

Modlitwa Apostoła Chryste, dawaj mi siłę do służenia Tobie i człowiekowi, który jest stwo-rzony na obraz i podobieństwo same-go Boga. Wspomagaj każdego człowie-ka, który chce zostać Twoim Aposto-łem, ustawiaj drogowskazy na jego drodze, dzięki którym będzie on dla Ciebie oddanym sługą, którego nie złamie nawet największe cierpienie. Dawaj każdemu siłę do świadczenia o Tobie poprzez proste gesty i czynno-ści, pokazuj ludziom, że KAŻDY CZŁO-WIEK MOŻE ZOSTAĆ WSPANIAŁYM APOSTOŁEM!

Przegląd Piosenki Religijnej VINCENTIANA organizowany jest przez kleryków Seminarium Księży Misjonarzy w Krakowie już od 27 lat. W tym roku po raz drugi odbył się w Centrum Edukacyjnym „Radosna Nowina 2000” w Piekarach. Przewodnim hasłem festiwalu był fragment listu św. Pawła do Filipian: „Radujcie się zawsze w Panu!” Bez wątpienia tej „radości” nikomu nie brakowało!

Bacha

GOODNEWS NR 22

Metoda 3i została opracowana we Francji. Francuskie stowarzyszenie AEVE implementujące metodę zrze-sza specjalistów, rodziców i przede wszystkim wolontariuszy (ok. 5 tys.). Jej twórcy wyszli z założenia, że ponieważ mózg człowieka cha-rakteryzuje niezwykła elastyczność możliwym jest odtworzenie lub zastąpienie uszkodzonych neuro-nów (co jest przyczyną autyzmu). Niezbędna jest tylko odpowiednia stymulacja. Metoda 3i polega na indywidualnej – sam na sam, bardzo intensywnej (40 godzin tygodniowo) i interak-tywnej (jej głównym celem jest kontakt) zabawie w domowych, komfortowych dla dziecka warun-kach. W zależności od dziecka i ty-pu problemów, z jakimi się boryka, terapia trwa przeciętnie od roku do trzech lat. Aby zapewnić tak inten-sywną opiekę niezbędny jest udział bardzo wielu osób: wolontariuszy. Każdy wolontariusz spędza na za-bawie z dzieckiem półtorej godziny tygodniowo. Nie potrzeba tu jakichś specjalnych zdolności. Tylko odro-

binę wolnego czasu i zaangażowa-nia. I trzeba lubić zabawę z dziećmi. Twórcy metody twierdzą, że powo-dzenie metody opiera się głównie na udziale wolontariuszy. Metoda zakłada intensywność, jed-nak jej podstawowym założeniem jest głęboki szacunek dla dziecka i akceptacja go takim, jakim jest. Zadaniem jest pożądanie za dziec-kiem, dostrajanie się do niego, na-śladowanie go i szukanie z nim kon-taktu, lecz na jego warunkach, wy-korzystując jego zainteresowania. Jest to swoista próba wejścia „w jego świat” i spotkania się z nim „w jego przestrzeni”. Rezygnuje się tu z tak zwanych „celów edukacyj-nych” jak np. nauka samodzielnego jedzenia Bowiem, gdy dziecko doj-dzie do tego etapu rozwoju, to w naturalny sposób będzie chciało samo jeść. To właśnie dzięki różnorodności charakterów, z którymi dziecko ma do czynienia, „świeżości spojrzenia” na dziecko, którego nie mają już rodzice ani specjaliści, oraz pomy-

słowości i entuzjazmowi wolonta-riuszy być może jest szansa coś zmienić… W kwietniu 2010 roku jeden z in-struktorów metody 3i, Eric de Labarthe odwiedził nasze Centrum. Nasz pracownik odbył wizytę szko-leniową we Francji. Podpisaliśmy porozumienie ze Stowarzyszeniem AEVE i w listopadzie rozpoczęliśmy już terapię jednego dziecka metodą 3i. Kolejne rodziny przygotowują się do wprowadzenia tej metody. Zaczęliśmy stosować jej elementy podczas zajęć w naszym przedszko-lu.

Zapraszamy do współ-pracy zainteresowanych wolontariuszy! Zgłoszenia na adres [email protected] Maltańskie Centrum Pomocy Dzieciom i ich Rodzinom 30 – 227 Kraków Al. Kasztanowa 4A

Autyzm – Nadzieja – Kierunek: Szkoła! Metoda 3i

Wiosną tego roku natknęliśmy się na nowatorską terapię dziecka z autyzmem, której zało-żenia wydały się bardzo trafne, a postępy dzieci autystycznych nią prowadzonych wręcz zaskakujące.

Urszula Srzednicka

GOODNEWS NR 22

Tekst przytoczony za stro-ną www.dnispoleczne.pl: Dni Społeczne to 5-dniowe seminarium młodzieżowe, w którym będziemy brać udział już w najbliższych dniach, od 16 do 20 maja bieżącego roku w Krako-wie. W ramach tego wydarzenia organizujemy cykl spotkań ze znanymi ludźmi ze świa-ta mediów, kultury, polity-ki, nauki i show biznesu. Poprzez ich szeroką wie-dzę i doświadczenie funk-cjonowania w życiu spo-łecznym chcemy lepiej zro-zumieć, to wszystko, co dzieje się wokół nas. Oprócz wykładów naszych gości, Dni Społeczne to przede wszystkim czynny i aktywny udział każdego

z Was w odbywających się warsztatach dyskusyjnych i hobbystycznych, szkole-niach, debatach studenc-kich, koncertach. To czym będziemy się zajmować w ciągu kolejnych 5 dni to: wolontariat i rodzina, hi-storia i tożsamość, kultura, media i polityka. Najważniejszym celem Dni Społecznych jest, z jednej strony uświadomienie stu-dentom, i młodym ludziom wzięcia odpowiedzialności za wspólne budowanie społeczeństwa obywatel-skiego. Z drugiej pobudze-nie do aktywnego działa-nia, wychodzenia z inicja-tywą, samorozwoju, kre-atywności, wzrostu poczu-cia bycia „częścią całości”.

Skrót programu: 16 maja — Rodzina&Wolontariat Goście dnia: Anna Dymna, ks. Tadeusz Isako-wicz-Zaleski, Ilona Łepkowska, Janek Mela, Małgorzata Wołejko, s. Anna Bałchan 17 maja — Historia&Tożsamość Goście dnia: prof. Władysław Bartoszewski, prof.. dr hab. Andrzej Zoll, Jarosław Gowin, Jerzy Gorzelik, Paweł Poncyliusz 18 maja — Kariera Gość dnia: ks. Jacek Stryczek 19 maja — Media Goście dnia: Rafał Ziemkiewicz, Piotr Legut-ko, Krzysztof Skowroński 20 maja — Polityka Goście dnia: Marek Zając, Janina Parandow-ska, Jan Dziedziczak Szczegółowy plan Dni Społecznych na:

www.dnispoleczne.pl

„Nikt nie jest samotną wyspą” pisał Thomas Merton. Przypominają nam o tym organizato-rzy i goście 5 dni Społecznych w Krakowie. Stanowią one wspaniałą okazję do spotkania ze znanymi zaangażowanymi społecznie osobami, które chcą podzielić się z nami swoimi doświadczeniami i zarazić nas entuzjazmem pracy na rzecz innych. Razem możemy zdzia-łać więcej! (Redakcja)

GOODNEWS NR 22

Starożytna sprawiedliwość Czy aby na pewno sprawiedliwo-ści stało się zadość? Czy w XXI wieku, w krajach szczycących się gwarancjami podstawowych praw człowieka, to nie rzetelny proces sądowy i postępowanie przez międzynarodowym trybu-nałem powinno być wyznaczni-kiem sprawiedliwości? Czym jest sprawiedliwość, która jest wymierzana przez uzbrojonych żołnierzy? Amerykanie mieli wszelkie środki, aby pojmać Bin Ladena i osądzić go tak, jak to już od jakieś czasu stało się zwycza-jem w cywilizowanych krajach. Komandosi NavySEAL otrzymali jednak prosty rozkaz – „zabić”. Co najgorsze, najwyżsi przedsta-wiciele władz USA – na czele z prezydentem – nie starali się nawet ukryć prawdziwego celu misji żołnierzy. Pytania rodzi też sposób, w jaki to się stało. Z in-formacji, które docierają wyłania się ponury obraz egzekucji czło-wieka nie posiadającego broni, zastrzelonego w sypialni ok. 3:40 nad ranem. Według amerykań-skich władz Bin Laden zachowy-wał się w sposób, który „wzbudzał zagrożenie”. Prawdą jest, że ten człowiek wyrządził wiele złego. Bin Laden stworzył Al-Kaidę, która stała za zamacha-mi na okręt USS Cole, eksplozja-mi przed amerykańskimi amba-sadami w Afryce w 1998 r. i za zamachami na World Trade Cen-ter. Tysiące niewinnych ludzi

zginęło w terrorze rozpętanym przez tego człowieka, ale czy to daje prawo do jego likwidacji bez procesu sądowego? O tym jak zwodnicze jest postrzeganie sprawiedliwości w powiązaniu z zemstą i odwetem Europa bole-śnie przekonała się żyjąc w XX wieku w cieniu dwóch totalitary-zmów, dla których życie człowie-ka nie przedstawiało żadnej war-tości. Do czego to doprowadziło to wszyscy dobrze wiemy. Prawa Człowieka Skutkiem takiego postępowania USA w mojej ocenie jest fakt zde-precjonowania globalnego syste-mu ochrony praw człowieka. Ak-ty prawa międzynarodowego bezpośrednio wyrażają zasadę, iż każdy człowiek ma prawo do uczciwego i publicznego rozpa-trzenia jego sprawy przez nieza-wisły i bezstronny sąd. A prawo do życia, jeśli nawet nie jest gwa-rantowane prawem stanowio-nym, obowiązuje na zasadzie zwyczaju. Jeżeli te zasady są lek-ceważone przez światowe mo-carstwo, jakim są Stany Zjedno-czone, musi to wywołać niepokój i skutek zachwiania standardem gwarancji praw jednostki. Inne państwa mogą łatwo znaleźć ar-gument dla prowadzenia podob-nych akcji. Śmierć w Londynie-Aleksandera Litwinienko, byłego oficera rosyjskich służb specjal-nych, przeciwnego obecnym wła-dzom Federacji Rosyjskiej po-

zwala doszukiwać się analogii. Jest strasznym przykładem, że taki schemat działania może słu-żyć doraźnym celom politycz-nym. Akcja z 2 maja jest niczym innym jak wyrazem starożytnej zasady z kodeksu Hammurabie-go – oko za oko, ząb za ząb. Taka postawa jest niegodna, sprzeci-wia się moralności, przyzwoito-ści i humanizmowi człowieka. Co dalej? Śmierć Bin Ladena nie rozwiąże problemu ekstremizmu islam-skiego. Szybko po akcji na islam-skich stronach i forach interneto-wych terroryści wezwali do ze-msty, podkreślając, że „krew Bin Ladena nie zostanie zmarnowa-na”. Pomimo iż wielu muzułma-nów nie zgadzało się z metodami bin Ladena, będzie on czczony przez niektórych jako męczen-nik, a mit męczennika może oka-zać bardziej niebezpieczny niż sam Bin Laden.

Oko za oko, ząb za ząb 2 maja 2011 r. świat zelektryzowała wiadomość - Osama bin Laden został zabity w Pakistanie przez oddział sił specjalnych marynarki wojennej USA. Na ulice wyle-gli radośni Amerykanie, a z całego świata płynęły wyrazy satysfakcji. Barack Oba-ma z dumą w głosie wypowiedział słowa o wymierzeniu długo wyczekiwanej spra-wiedliwości. Powiedział: Tej nocy możemy powiedzieć rodzinom, które straciły swo-ich bliskich w wyniku terroru Al-Kaidy, że sprawiedliwości stało się zadość.

M. K.

Fot. za: Isto

ckPho

to.co

m

GOODNEWS NR 22

Tak pisał był Nasz Wielki Wiesz Na-rodowy na obczyźnie. Widać rozłąka z ojczyzną nie najlepiej mu służyła. Wieszcz umarł, obczyzny na skutek globalizacji, tanich linii lotniczych i powszechnej kablówki, stają się ojczyznami, ale problem kosmitów wciąż pozostaje świeży, jak – nie przymierzając – sukienka (naprawdę, nigdy nie przymierzam sukienek – kupuję je w Internecie). Sprawa z UFO wydaje się całkiem oczywista – ktoś kiedyś rzucił hasło "UFO!", ktoś inny to podchwycił, kolejny powiedział znajomej, a to straszna plotkara była – i tak w ty-dzień cały kontynent huczał od po-głosek na temat Niezidentyfikowa-nych Obiektów Latających. A wiado-mo jak to jest, dopóki o czymś nie wiemy – to niezaprzeczalnie o tym czymś nie wiemy. To zaś implikuje spokojne życie, spokojny sen i dobro-byt na lata (parafrazuję tutaj słynne porzekadło: im się mniej wie, tym lepiej się śpi – czy jak to tam leciało). No a później już jakoś poszło: teorie, naoczni świadkowie, porwania, zdję-cia, filmy. Popkultura karmi się mi-tem Obcych. Nic zresztą dziwnego – przeciętny Amerykanin nie uwierzy w pegaza czy w Minotaura, ale w kosmitę – o tak, to bardziej niż pewne. Ludzie łykają wszystko, jak leci, nawet daty ważności nie spraw-dzą, a później zdziwieni, że brzuchy bolą i wzdęcia męczą. Sceptycyzm poszedł w las, teraz płacze tam przy jakimś starym konarze i – zgodnie ze swoją naturą – wątpi, czy do łask kiedyś wróci. No dobrze, ale co dalej z Obcymi? Zdaje się, że przestali oni być tacy obcy. Jedna z teorii głosi, że kosmici żyją wśród nas, ale boją się ujawnić, bo rząd nałożyłby na nich wyższe podatki. Tak zwany podatek ko-smiczny od dodatkowych odnóż albo

zielonkawego odcienia skóry. Zresztą to byłby początek niewyobrażalnej fali nowego rasizmu: "Hej, patrzcie, zielony! Zielony, jak leziesz? Hej, jak to robisz? No, wiesz, o co mi chodzi? Hej, zielony, powiedz, jak wy to robi-cie?". A "Zielony" robiłby to, jak wszyscy Zieloni – przez pączkowanie albo fragmentacje plechy. Jest też inna teoria: kosmici, owszem, istnieją, ale nie są nami w ogóle zain-teresowani – zapewne są na takim poziomie rozwoju, że my, głupiutcy ziemianie, obchodzimy ich mniej więcej tak, jak nas obchodzą żuczki albo mrówki. — Mamo, lecę na Ziemię. — Zwariowałeś, synu? — Mamo, proszę...

No dobrze, tylko nie zapomnij cza-pek, bo ci głowy zmarzną. Stanisław Lem w powieści Solaris opisał jeszcze inny przypadek: obcą formą życia jest tu myślący ocean, który tak bardzo różni się od ludzi, że ci nie są w stanie ani go zrozumieć, ani się z nim porozumieć. Mało tego

– ocean ten okazuje się fanem psiku-sów wszelakich – więc psikusi i na złość robi. To jedna z tych teorii, któ-re zdają się być na pewnym poziomie argumentacji dość spójne logicznie, choć wymagają od nas zerwania z antropocentryzmem. Jaką wszak mamy pewność – i na czym ją opiera-my? – że potencjalny obcy ma mieć rączki, nóżki, jakieś ryłko, oczy – i uwielbiać zupę pomidorową? Kse-nofanes pierwszy zauważył, bystrzak jeden, że: Gdyby lwy, woły lub konie posiadały sztukę człowieczą i malo-wać czy rzeźbić umiały swych bogów postacie, obraz by powstał niechybnie lwom, koniom, wołom podobny, jak gdyby taki właśnie bogowie musieli mieć wygląd. – tyczyło się to, rzecz jasna, obrazu bogów, których imagi-nowali sobie starożytni, ale analogia jest chyba trafna – ludzie, jak to lu-dzie, wyobrażają sobie kosmitów tak jak siebie – jeno z drobnymi modyfi-kacjami.Jak to zwykle bywa z każdym tematem – temat kosmitów podzielił społeczeństwo na tych, co wierzą, na tych, co nie wierzą oraz na tych, co mają to głęboko gdzieś. A ja miesz-kam w lesie i czasami z okna mojego pokoju obserwuję Sceptycyzm, jak łka przy starym konarze albo cicho nuci piosenki o miłości. I gdy nocą patrzę w rozgwieżdżone niebo, za-stanawiam się, czy gdzieś tam daleko, na końcu drogi mlecznej albo jeszcze dalej, jakiś kosmita właśnie gra w piłkę, albo modli się o zdanie ma-tury. Banał? No cóż, byłoby straszli-wym zuchwalstwem twierdzić, że jesteśmy sami we wszechświecie – że tylko jedna planeta w tym nieskoń-czonym ogromie (w samej tylko ma-lutkiej Drodze Mlecznej jest 50 mi-liardów planet!) była zdolna począć potomstwo.A zielone ludki, statki-talerze i Z Archiwum X? Cóż, popkul-tura jest naprawdę chłonna.

TWÓJ SĄSIAD TO OBCY

Ufo, ufo – kruca bomba, Nie wiem jak ono wygląda, Czy ma nosek, w oczkach śpioszki, Ale zjadło mi majcioszki. Wasz Wielki Wieszcz Narodowy, Obczyzna, 1842

Fot. za: Isto

ckPhoto

Fot. z

a: Ist

ock

Pho

to

Fot. za: Isto

ckPho

to

Antoni Gambdziak [email protected]

GOODNEWS NR 22

Na stole otwarte vademecum. Obok zeszyt z notatkami. Pod krzesłem rozrzucone kserówki. Niepościelone łóżko straszy jeszcze nocnymi kosz-marami. Niedomknięta szafa i uchy-lone okno, oddychające rześkim po-wietrzem. Z pierwszym krokiem w głąb pokoju brata przydeptuję Polski na 100 procent!. Tak, to wszystko niezawodnie wskazuje na to, że sezon maturalny został już otwarty, a mój brat bierze w nim czynny udział.

Braterskie rozmowy Nie raz rozmawialiśmy ze sobą o tym, co będzie później, co po egza-minach. Opowiadał mi o swoich pla-nach, o wyborach, które zamierza podjąć. To niesamowite, ile dróg stoi przed nim w tej chwili otworem. Tyle możliwości, tyle przepisów na życie. Oby był szczęśliwy w tym, co wybierze.

Fundament Wybór studiów, specjalizacji to tylko jedna z wielu decyzji, które kształtu-ją nasze życie. W każdej chwili doko-nujemy mniej lub bardziej istotnych wyborów. Zgadzamy się, przytakuje-my, negujemy, pozostajemy bierni…

Każda odpowiedź na wyzwania co-dzienności pociąga za sobą odpo-wiednie konsekwencje. To funda-ment naszego istnienia: wolna wola — przywilej i obowiązek w jednym.

No tak… i co dalej?! Najważniejsze zostało ustalone. Wolna wola… No tak, tak… Tylko co z nią zrobić? No, jak to co? Wszystko co chcesz! Aha. A dokładnie to co? Nasza wolność jest jak pole upraw-ne. Dostajemy w spadku kawał uro-dzajnej ziemi. To wielki skarb, bez dwóch zdań. Ale wiemy dobrze, że samym, choćby najbardziej urodzaj-nym czarnoziemem się nie na jemy. Potrzebny jest plan uprawy, praca na polu, pielęgnacja roślin, zebranie plonów i dopiero wtedy można na-pełnić pusty żołądek. Jak często my rezygnujemy z tego całego zachodu i z uporem maniaka gryziemy zie-mię? No, bo przecież nam wszystko wolno…

Armagedon! Nasza wolność potrzebuje więc za-gospodarowania według jakiegoś sensownego planu, który pozwoli nam wycisnąć z niej maksimum do-bra, szczęścia, prawdziwego zado-

wolenia. Taki plan, już dawno został opracowany dla każdego z nas. Plan, który doprowadzi nas do stuprocen-towego zysku. Tylko od nas zależy, czy zdecydujemy się go zrealizować. Boża wola – dwa wyrazy, które dla wielu brzmią jak trąby Armagedonu! Ich złowrogie znaczenie wywołuje drżenie. Ale mimo to, mało kto od-czuwa strach, modląc się: …bądź wola Twoja… Przez wieki Bożej woli przypięto łatkę niemiłosiernego zrządzenia Boskiego. Boża wola jest traktowana jako zło konieczne. Boża wola kojarzona jest z zaprzeczeniem ludzkiej woli, czyli planów moich, Twoich, planów każdego członka ludzkości. To przejaw złośliwości Boga— a przecież nic bardziej myl-nego i zakłamanego.

Żabia perspektywa Całe nieporozumienie bierze się z niezrozumienia tego, że Bóg jest naprawdę kochającym Ojcem, postę-pującym jak wzorowy rodzic i wy-chowawca. Czym różni się dziecko od rodzica? Perspektywą spojrzenia. Dziecko patrzy na świat z żabiej per-spektywy. Dostrzega niewiele rze-czy, a jeszcze mniej rozumie. Kiedy ciekawski dwuletni Grześ zbliża się

Bądź wola… Twoja?

Wolny wybór to świętość XXI wieku. Wola jednostki ma zapewniony status nietykalności. Samowystarczalność i pełna decyzyjna swoboda — przede wszystkim. Jak w takim razie mówić o wyborze opartym na Woli Kogoś Innego? A co w przypadku, kiedy Tym Kimś jest

Bóg?

szary

GOODNEWS NR 22

do rozgrzanego garnka, mama odsu-wa go na bok i po raz setny prosi: Grzesiu, nie podchodź tu, mama pra-cuje. Grzesiu, nawet jeśli rozumie polecenie mamy, nie wyobraża so-bie, dlaczego tak naprawdę nie może podejść do tej miseczki, z której się tak superaśnie dymi! Wykorzystuje chwilę nieuwagi swojej opiekunki i parzy sobie boleśnie prawą rączkę. Bożą wolą jest to, żebyśmy się nie poparzyli. My widzimy nasze życie punktowo. Ledwo dostrzegamy to, co jest, słabo przypominamy sobie to, co kiedyś nas spotkało. Bóg widzi nas w całej naszej rozciągłości. Jako Stwórca ogarnia nas całych. Wie o nas wszystko, dlatego jest kompe-tentny żeby doradzać, co przyniesie nam prawdziwą radość, a co nas jej pozbawi.

Boży plan Przykazania – wszystko na nie! Nie cudzołóż! Nie kradnij! Nie mów fał-szywego świadectwa! Nie rób tego, zrób tamto! Wszyscy mi coś każą! - typowe pretensje nastolatka. Każ-dy z nas nie widział dalej niż na od-ległość czubka własnego nosa. Za znienawidzonym „nie” kryje się „tak” zgodne z wolą Boga. Bo Bóg wie, że człowiekowi szczęście przy-niesie tylko bezinteresowny dar z siebie, że jedynie szczęśliwy bę-dzie kochając Boga oraz bliźnich. A czy można kochać Boga i ludzi okłamując ich, nie szanując ich wła-sności, poniżając własne ciało, obra-żając własnych rodziców i przyja-ciół? W Bożym planie zagospodaro-wania wolności wszystko układa się niesamowicie logicznie, zgodnie z Bożą logiką miłości.

Mamusiny rosół Boża wola, Boży plan jest najbar-dziej uczciwym z pośród propono-wanych człowiekowi. Bóg nie czaru-je nas sukcesem bez wysiłku, miło-ścią bez wierności, radością bez tru-dów, szczęściem bez odpowiedzial-ności. Bóg otwarcie mówi o cierpie-niu. Nie mydli nam oczu. Ba! Bóg nie tylko mówi, Bóg cierpi. Jak niesamo-wita nauka płynie z Krzyża. Szczę-ście w proszku, które oferują koloro-we gazety jest bzdurą, bezczelnym kłamstwem. Świat chce odrzucić wszystko to, co nie jest przyjemne, co nie przynosi natychmiastowych zysków. Niecierpliwość; muszę mieć już teraz! Gorączka! Człowiek, które-go przekonuje się, że istnieje dobro-byt bez wysiłku, spycha cierpienie na margines życia, dziwiąc się tylko, że to jego szczęście w wersji instant nie smakuje już tak jak kiedyś. Wy-baczcie trywialne porównanie, ale czy mamusiny rosół, przygotowywa-ny pracowitymi dłońmi nie smakuje lepiej niż najdroższa zupa w prosz-ku? A jednak trudno jest nam wy-brać to, co podpowiada Bóg.

Błysk w jej oczach Cierpienie jest tajemnicą, przed któ-rą często stajemy bezradni. Przy-znam się szczerze, że nie czuję się do końca kompetentny, by wypowiadać się w tym temacie. Ale czuję się zo-bowiązany przypomnieć słowa Pana Jezusa: „Jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie”. Jak to rozu-mieć? Pamiętasz jak byłeś zakocha-ny? Może jesteś w szczęśliwym w związku. Przypomnij sobie ile radości sprawia Ci bezinteresowny dobry uczynek względem ukochanej osoby. Czasem podejmujemy się wielkich wyrzeczeń, wkładamy w naszą niespodziankę wiele wysił-ku i serca. Wszystko po to, żeby zo-baczyć jej słodki uśmiech, żeby zo-baczyć błysk w jego oczach. Przecież my cierpimy, tzn. podejmujemy wy-siłek, pracę, materialnie nic nie zy-skujemy, a nawet tracimy. Jednak miłość wynagradza wszystko.

Dives in misericordia Powodem, dla którego często podej-mujemy decyzje według własnej woli jest błędne przekonanie, że Bóg coś nam odbierze, że zostaniem przez Niego oszukani. Jeśli Bóg bę-dzie w centrum naszego życia, to nie znajdzie się w nim miejsce dla niko-go i niczego innego. Te wątpliwości

bardzo jasno i zdecydowanie roz-wiał w encyklice Dives in misericor-dia Bł. Jan Paweł II. Chrystus, a za nim Kościół wskazują, że nie istnieje rozgraniczenie na świat teo-centryczne i antropocentryczny. Człowiek znajduje się w centrum myśli Boga, natomiast człowieka nie można zrozumieć bez odniesienia jego istnienia do bóstwa Jezusa Chrystusa. Wynika z tego jasno i oczywiście, że wybierając Boga, wybierając Jego wolę, wybieramy własne szczęście, wybieramy naszą wolę bycia szczęśliwym.

Prawdziwe paradoksy Nasze wybory o tyle są naszymi, o ile zgadzają się z wolą Boga. Czło-wiek staje się tym bardziej wolny w swych wyborach, im bardziej pod-daje się Bogu, który jest prawdziwą wolnością. Wolnością w której nie ma kłamstwa, która prowadzi do miłości.

Bądź wola Twoja! Kiedy będziemy podejmować nasze życiowe decyzje, warto zatrzymać się na chwilę i modląc się słowami wezwania Ojcze nasz przeżyć moc-niej słowa: Bądź wola Twoja.

Zaufaj Bogu. Serdecznie polecam.

GOODNEWS NR 22

DRUGA MŁODOŚĆ To odważne stwierdzenie, gdyż dziś osoba i twórczość Wierzyńskiego zostały chyba nieco przyćmione i zapomniane. Dwa, trzy lakoniczne zdania nie są w stanie przedstawić dorobku twórczego i szerokiej palety barw jego poezji, na którą składa się ogromne bogactwo w zakresie dobo-ru formy i podejmowanej problema-tyki. Począwszy od afirmacji ruchli-wego, barwnego świata w swojej twórczości, poeta zwrócił się ku sfe-rze życia wewnętrznego. Duchowość wyparła cielesność. Śmierć, historia, kultura i wieczność – przedstawione w atmosferze ciszy i spokoju – od tomu Korzec maku (1951), stały się głównymi ośrodkami tej poezji. Zmianie towarzyszy sięgnięcie po odmienne niż dotychczas środki wy-razu – od formy wierszowania po chwyty stylistyczne, przez co Korzec maku w opinii krytyków określany bywa jako moment powtórnych na-rodzin poety. Jaki to tom? Sam twór-ca powiedział o nim: Wiersze te stały się dla mnie odnowieniem. Porzuciłem dawne tematy i dawną formę i poczu-łem się nagle śród nowych obszarów poetyckich o nieprzeczuwalnych uro-kach. Wierzyński od tego momentu pisze inaczej, nabiera dystansu do siebie jako artysty i do przedstawia-nego przez siebie świata. W utwo-rach pojawia się spora doza ironii i groteski. Formalnie poeta odchodzi od regularności zgłoskowej, posługu-jąc się wierszem białym i bezrymo-wym. Mimo to, niektóre z nich, wypo-wiedziane w tonie modlitewnym, nabierają charakteru balladowego. Wiersze te są także proste, zrozumia-

łe i… przyjazne. Czytając je, odczu-wam sympatię dla Wierzyńskiego, który bez żadnego patosu i wymyśl-nych chwytów, ale za to spokojnie, w sposób wyważony mówi o rze-czach istotnych dla dojrzałego czło-wieka. Zupełnie tak, jakby wraz ze swoim pisarstwem zatrzymał się, zastanowił i wybrał inną drogę my-ślową i twórczą.

I UGRYŹ TU TAKIEGO ORZECHA! W Balladzie o poniedziałku zwracając się do swojej żony, w zabawny spo-sób porównuje się do chorego, który udaje Kochanowskiego. Chce wybrać się do znachora, który wytłumaczy Abym umarłą, malutką Urszulę / Po-chował, nie szukał jej, nie żałował. Urszulą zapewne jest poezja, o której na zakończenie poeta napisze: Bo nigdy się jej nie wyrzeknę / I nikt mnie z niej nie uleczy. / Oszukam znacho-

rów, ucieknę / Pytać wiatrów, bodia-ków i mleczy, / (…) czyście jej gdzie nie widzieli, / Urszuli malutkiej, na-dziei, / Dokąd odeszła, gdzie się ukry-ła. / Pod jakim niebem, całunem, atła-sem… Z jednej strony, mówienie w taki sposób o sztuce tworzonej przez siebie samego wydawać się może infantylne, naiwne, a z drugiej – poważne i dojrzałe. Stylizacja i kre-acja służą tutaj zdystansowaniu po-ety wobec własnego ja – podobnie jak w wierszu Orzech: Jedni pracują w nafcie, / Inni w polityce, / A ja w orzechu, / Robię to dla idei, / Dla potomności, / Na wieczną rzeczy pa-miątkę / A także dla śmiechu. Na pa-miątkę i dla śmiechu. Ironia i powa-ga. Orzechowi temu Wierzyński chce nadać kształt łódki, przyozdobić go trochę, doczepić żagiel, wyciąć wio-sła i popłynąć hen, za zasadzki i smutki. Sprawa ta przysparza mu nieco kłopotu, bo, jak sam pisze, już od wielu lat zastanawia się nad sym-boliką swojej „orzechowni” i nic sen-sownego wymyśleć nie może. Martwi się, Czy kiedykolwiek będzie gotowa / Ta odrobina ostateczna, / Moja idea niedorzeczna, / Łódź ratunkowa. No i jak tu takiego orzecha ugryźć? Chy-ba tak, że dojrzały Wierzyński-poeta, na to, co napisał i przeżył patrzy z przekornym uśmiechem, dziwiąc się sobie, że trwonił siły i czas na błahostki większe i mniejsze, ale że też żałuje, że zrobił za mało, za mało się starał, że mógł więcej, lepiej. Smutne, ale prawdziwe. Pewnie każ-dego z nas to czeka. Korzec maku ma taką właśnie, ironiczną, bo zabawną i rozżaloną, ale także – niezwykle poważną – wymowę. Takiego orze-cha ugryźć najlepiej… lekturą.

Był jednym ze Skamandrytów. Debiutanckim, pełnym radości, witalności i pochwały życia tomem Wiosna i wino (1919) uzy-skał rozgłos i popularność. Szanowany i poważany w okresie XX-lecia, a także później, w latach wojennych – jako piewca zagrze-wający do walki o niepodległą Polskę, i następnie, już jako sto-nowany, wyciszony i dojrzały poeta, Kazimierz Wierzyński, zda-wać by się mogło, na stałe wszedł do kanonu polskiej literatury.

WIERSZE ZNALEZIONE

W KORCU MAKU

Fot. za: w

ww

.pl.w

ikiq

uote

.org

T.G.

GOODNEWS NR 22

Rozpoczął Łukasz Karda od ciekawego i zarazem wywołu-jącego dreszcze opowiadania, o zdobywaniu jednej z jeszcze nie do końca odkrytych jaskiń Słowenii (Kanin). Prezentacji towarzyszyły mapy, plany ja-skini oraz zdjęcia z tej ekstremalnej wyprawy. Nie wiemy czy Łukasz potrafi śpiewać ani czy pisywał kie-dyś wiersze, natomiast histo-ria, w którą nas wciągnął to czysta poezja. Podczas wie-czoru mogliśmy również obej-rzeć fotografie Łukasza z wyprawy do Chin i Mongolii, oraz Beaty Cabały, która poka-zała nam niezwykłe Indie i Nepal. W spotkaniu brali udział, jak zwykle, niesamowici poeci. Urodziny jednego z nich zbie-gły się z naszym spotkaniem

i nie sposób było nie zaśpie-wać sto lat Piotrowi Jemioło. Był także torcik. Pojawiła się również piosenka autorstwa Jacka Kaczmarskiego, śpiewa-na przez Mateusza Kiełczyń-skiego, który został poproszo-ny o powtórne jej wykonanie. Niespodzianką było pojawie-nie się dwóch instrumentów: elektrycznego pianina i sakso-fonu, które nadały wyjątkowy klimat spotkaniu aweł Koszał-ka zyskał sobie miano „człowieka wieczoru”, gdyż w ogromny sposób przyczynił się do oprawy artystycznej i akustycznej wieczoru, za co jesteśmy ogromnie wdzięczni! Nowi ludzie oraz stali bywalcy, pozostali jesz-cze po oficjalnej części wie-czoru, by jak zawsze podzielić się inspiracjami, wymienić nu-merami i wypić razem piwo.

Naładowani pozytywną ener-gią zapraszamy na 5 spotka-nie, które odbędzie się 10 czerwca 2011 w Hostelu Bra-ma przy ulicy Floriańskiej 55. Uwaga, jest to piątek!!! Tematem spotkania czerw-cowego będzie PRZYGO-DA!!!. Znowu liczymy na waszą in-wencję! To ostatnie spotkanie przed wakacyjną przerwą. O szczegółach spotkania moż-na przeczytać na profilu Art-Flow( Facebook). Do zobacze-nia w czerwcu!

ArtFlow – czwarte spotkanie piosenki, poezji i… piwa

Hostel Brama przy Floriańskiej po raz czwarty przeżył najazd poetów, muzy-ków i ciekawych ludzi wszelkiej maści zwołany pod szyldem spotkań cyklu ArtFlow. W jak zwykle pozytywnej, tym razem wiosennej aurze spotkaliśmy się by zaprezentować twórczość nawiązującą do tematu dnia, czyli - „W drodze”.

Katarzyna Kraus & Anna Flaszczynska

GOODNEWS NR 22

Kwitnące kasztany

W tym roku po raz pierwszy po-myślałam o kasztanach, które zakwitły w maju 1939, a potem w kolejnych latach okupacji wo-jennej. Skojarzyły mi się z Tolkie-nowskim Drzewcem, stareńkim i mądrym, napominającym i cier-pliwym wobec niesfornych hob-bitów. Nasze wojenne kwitnące kasztany każdego maja przypo-minały młodzieży walczącej o przetrwanie o obowiązku sta-wienia się na egzaminie matural-nym. Egzamin dojrzałości W tamtych czasach częściej mó-wiło się o maturze: egzamin doj-rzałości. Pamiętam opis rozmo-wy Andrzeja Morro z matką w dniu, w którym przyniósł do domu świadectwo maturalne. „Dotrzymałem słowa Tatusiowi i spełniłem Jego żądanie – matu-ra jest, a teraz Mamusiu od jutra wchodzę do roboty na całego – za siebie i za Tatusia. (…) Dziś Tatuś pozwoliłby na pewno.” – powiedział, zakładając wojsko-wy pas zmarłego ojca. Zdane eg-zaminy były znakiem, że czło-wiek należycie wywiązał się z obowiązku i pokładanej w nim

Odkąd pamiętam moja mama zawsze mawiała, że jeśli kasztany nie zakwitną to matur nie będzie. Te najbardziej szkolne z drzew zdają się o tym wiedzieć, bo każdego roku, z precy-zją szwajcarskich sadzonek, stają całe w bieli obojętne na kaprysy pogody, ociąganie się zimy oraz gotowość – bądź jej brak – w samych maturzystach. Być może te same kasztany zakwitły nad głowami bohaterów roku 1939...

Bohater z maturą

Bonaventura

GOODNEWS NR 22

nadziei. Świadczyły o tym, że pracował nad samym sobą, roz-wijał swój intelekt, zaintereso-wania i talenty. Dowodziły odpo-wiedzialności, solidności, goto-wości do podjęcia kolejnych obo-wiązków. Wymownie świadczył o tym program wcielany w życie przez zastępy Zośkowców: Dzi-siaj, Jutro, Pojutrze. Świeżo upie-czeni maturzyści – Rudy, Alek i Zośka, których pamiętamy z „Kamieni na Szaniec” – wierzyli w sens i celowość nauki na taj-nych kompletach uniwersytec-kich. Co więcej, od swoich żołnie-rzy bezkompromisowo żądali tego samego – matura była abso-lutnym wymogiem. W znakomi-tym dokumencie Mariusza Malca „Oni szli szarymi szeregami” je-den z Zośkowców wspomina ofi-cjalną adnotację w dyplomie ukończenia tajnej szkoły oficer-skiej: „Dyplom warunkowy. Obo-wiązek zdania matury po woj-nie.” Zdobywanie wykształcenia stanowiło sedno idei: Dzisiaj. Ro-zumiane było jako zaprawa do późniejszej pracy w wolnej oj-czyźnie – Pojutrze. Warszawscy powstańcy ufali bowiem, że Jutro – Powstanie – przyniesie wol-ność i normalność. Normalni inaczej Patrzę na zdjęcie grupy maturzy-stów Liceum Batorego w War-szawie. Rok 1943. Po maturze – mówi podpis pod fotografią. Wśród wesołego towarzystwa zadumana twarz Janka Romoc-kiego, powstańczy pseudonim Bonawentura… Chłopcy wygłu-piają się, wskakują sobie na ra-miona, śmieją się. Zwyczajna sce-na – swoboda, radość, poczucie lekkości, może nawet uczucie wolności. Od czego ta wolność? – zapyta niejedno marsowe obli-cze belfra. Ano zwyczajnie – od szkoły! W końcu była to normal-na młodzież! Normalna, dodaj-my, ale niedzisiejsza… Nacecho-wana taką normalnością, jaką ma wszędobylski Marcin S., rycerski Kuba B. czy światowy Bartek I. Oni wszyscy chcieli wolności od

szkoły, ale nie odcinali się od ide-ałów z niej wyniesionych. Jak wszystkie pokolenia młodych, Zośkowcy gorąco pragnęli i rado-śnie witali dorosłe życie, ze wszystkimi jego łaskami i truda-mi. Myślę, że zdany egzamin doj-rzałości rozumieli jako gotowość do podejmowania decyzji, na których potem chcieli budować własne życie. I na tym właśnie polega ich niedzisiejszość. Wolni inaczej Dziś rozumowanie maturzystów zdaje się być inne. Przypadko-wość w doborze zdawanych przedmiotów, brak pomysłu na życie, nieprzemyślane deklaracje poprawiania wyników i później-sza nieobecność na tych egzami-nach. Brak w tym wszystkim od-powiedzialności, brak zdecydo-wania. Sporo natomiast lęku przed samym sobą, przyszłością i stojącymi przed nami wybora-mi. Współczesny maturzysta wo-lałby aby to ktoś inny podjął za niego decyzję. Albo chociaż w przypadku porażki zapewnił, że to nie jego wina. Jakże odmienna jest zatem ta po-stawa od podejścia maturzystów roczników 1939 – 1944! Historia zapamiętała pokolenie Kolum-bów jako tych, którzy z pełną świadomością podjęli

odpowiedzialność za walkę, za los ojczyzny, za rodziny, za przy-szłość. Taki był ich egzamin doj-rzałości. Zdali go wspaniale. Egzamin życia Zastanawiam się czym jest dziś egzamin dojrzałości. Nie trzeba nam stawać do boju, nie trzeba oddawać życia. Idea egzaminu dojrzałości jest jednak niezmien-na: trzeba nam wziąć odpowie-dzialność za swój los, los bliskich i los naszego kraju. Nie upić się do nieprzytomności po zakoń-czonych egzaminach. Nie spalić książki wyrażając pogardę wo-bec nielubianego przedmiotu. Nie skwitować trzyletnią współ-pracę ze szkołą lekceważącym: Teraz możecie mi naskoczyć. Ale tak po prostu, po męsku, odważ-nie i świadomie wziąć ster we własne ręce i powiedzieć jak Morro: Od jutra wchodzę do ro-boty na całego. Życzę wszystkim maturzystom, aby mogli się po-szczycić czymś więcej niż zda-nym egzaminem maturalnym.

Dajcie z siebie wszystko na egzaminie dojrzałości! PS. Redakcja GN pragnie dołą-czyć się do życzeń złożonych prze Bonaventurę. Niech najbliż-sze miesiące będą czasem mą-drych życiowych wybór!

GOODNEWS NR 22

iSto

ckphoto

.com

Religia jedno ma imię. W Arabii Saudyjskiej obowiązuje prawo koraniczne w jego naj-bardziej surowej formie, u podstaw którego leży doktryna tzw. wahhabizmu. Konsekwencji tego doświadczy każdy przebywa-jący na terenie kraju nie-muzułmanin. Zakazany jest między innymi import książek zawierających symbole chrześcijańskie i noszenie krzyża na piersi. Równie surowe są kary dla manife-stujących swoją odmienność religijną, a wśród nich chłosta (40 batów), w skrajnych przypadkach publiczne ścięcie mieczem.

Kobietom nie wolno prowadzić samochodu. Tylko jedna religia jest legalna. Obowiązuje oficjalny zakaz całowania. Szaleństwo czy prawo? Arabia Saudyjska

Pajęczanna

Zapis fonetyczny:

La urid an atazałładż minka

Ana lastu muslim

La afham al-lugha al-arabijja.

Nie chcę wyjść za mąż za ciebie/ ożenić się z Tobą. Nie jestem muzułmaninem. Nie rozumiem języka arabskiego.

Jak to powiedzieć?

Wolnoć, Tomku, w swoim domku. Jeszcze przed wjazdem na teren Królestwa Saudyjskiego na niewprawio-nych czekają niemałe niespodzianki. Wiz turystycznych do tego kraju nie można wcale uzyskać, a żeby wjechać na terytorium państwa należy mieć konkretny cel: zawodowy bądź pielgrzymkowy. Zaskoczeni możemy być także tuż po znalezieniu się na terenie Arabii Saudyjskiej. Tuż po przekroczeniu granicy każdy, kto nie jest obywatelem kraju musi podpi-sać dokument, w którym potwierdza, że ma świadomość za co można zo-stać skazanym na karę śmierci (przemyt narkotyków, alkoholu i wiele in-nych), natomiast KAŻDA kobieta niezależnie od religii i wieku musi nosić tradycyjny arabski strój zasłaniający ciało i włosy.

Zwiedzającym mówimy nie. Mimo, iż Mekka i znajdujący się tam meczet ze świę-tym kamieniem przyciągają tajemniczością i magią, to możliwość wstępu na teren świętych obiektów mają tylko wyznawcy islamu. Jeżeli na tym teryto-rium znajdzie się „niewierny”, prawo przewiduje dla niego natychmiastową karę śmierci.

Czasy starożytne, Chiny podzielone są na siedem królestw, walczących między sobą. Władca królestwa Cin chce je ze sobą zjednoczyć, jednak na jego życie czyhają zamachowcy. Temu, kto ich po-kona obiecuje spotkanie, władzę oraz mnóstwo złota. Zgłasza się pewien czło-wiek, twierdząc, że pozbył się niechcia-

nych zabójców. W ten sposób rozpoczy-na się Hero w reżyserii Zhanga Yimou, za którego otrzymał nominację do Oscara w kategorii: najlepszy film nieangloję-zyczny. Jego pierwsze filmy były objęte zakazem publikacji, ponieważ należał do tzw. Piątej Generacji, a ich twory godziły i krytykowały system komunistyczny. Dopiero Qui Ju da guan si przełamał tę passę i Yimou był swobodnie puszczany w kinach. W Hero objawia swój artyzm zarówno w prowadzeniu narracji jak i w doborze aktorów czy kolorystyki, do czego jeszcze powrócimy. Człowiekiem, który odwiedza króla, jest Bezimienny, grany przez Jeta Li. To chy-ba trzeci, po Bruce Lee i Jackie Chanie, najbardziej rozpoznawalny chiński aktor na świecie. Gdy rozpoczął karierę aktor-ską, był już pięciokrotnym mistrzem wushu. Po roli w Lethal weapon 4 (Zabójcza broń 4) rozpoczęła się jego międzynarodowa kariera. Najczęściej oglądamy go jako wojownika walczące-go w imię dobra, oczywiście w wymie-nionych wcześniej „filmach kung-fu”, takich jak: Romeo must die (Romeo musi umrzeć), War (Zabójca), czasem w nieco odmiennych Danny the dog (Człowiek pies). Wracając do Hero (tym razem translatorzy zmienili minimalnie tytuł z Ying Xiong, czyli angielskiego Heroes, ale nie pofatygowali się, by go przetłu-maczyć na polski), Król, świetny Da-oming Chen, który jednak rzadko poka-

zuje się w sztuce aktorskiej, przyjmuje Bezimiennego. Ten opowiada mu, w jaki sposób pokonał Śnieżynkę, Niebo oraz Złamanego Miecza. Jednak władca nie daje się przekonać i zaczyna swoją opo-wieść, przedstawiając wydarzenia w zupełnie inny sposób. Który z nich opowiada prawidłową wersję? Hero nawiązuje do „wuxia xiaoshuo”, czyli „powieści o wuxia”, początkowo traktowanych jako literatura wywroto-wa. Wuxia oznacza wojownika, znające-go świetnie wushu, często uczącego się od swojego mentora i tworzącego swój własny styl, którym umie pokonać na-wet najgroźniejszego przeciwnika. Oprócz wspomnianych sztuk walki, w filmie Yiomu mamy do czynienia z Extreme Martial Arts, czyli połącze-niem owych sztuk ze wspaniałymi akro-bacjami. Tutaj dochodzą do tego jeszcze piękne plenery, w których rozgrywa się akcja. Twórcą zdjęć jest Christophe Doy-le, tworzący często z Wongiem Kar-Waiem. Zdjęcia jego autorstwa możemy podziwiać także w Lady in the water (Kobieta w błękitnej wodzie) czy Rabbit-proof fence (Polowanie na króliki). Kolo-ry dobrane w każdej części filmu odpo-wiadają charakterowi scen. Dostrzega-my cztery kolory: czerwień, błękit, zie-leń i biel. Każda z tych barw ma swoje odwołania: czerwień oznacza odwagę Bezimiennego, błękit – jego kłamstwo, zdemaskowane przez Króla, zieleń – nadzieję na to, iż droga wybrana przez bohaterów, jest właściwa, a biel – za-równo mądrość jak i żałobę. Scenom tym towarzyszy genialna muzy-ka autorstwa Tan Duna, który parę lat wcześniej otrzymał Oscara za muzykę do Wo hu cang long (Przyczajony tygrys, ukryty smok). W tym filmie sławę zdoby-ła Zhang Ziyi, odgrywając rolę Jen. Zastą-piła Qi Shu, aktorka ta brała udział w kampanii reklamowej Pepsi i nie mogła wziąć udziału w tym przedsięwzięciu. Jak mówi anegdota, przez takie przypad-ki, rodzą się największe gwiazdy. Następnie kontynuowała swoja karierę, grając w Rush hours 2 (Godziny szczytu 2), nie umiała wtedy wypowiedzieć żad-nego zdania po angielsku. Jako dziecko trenowała przez sześć lat taniec, co po-mogło jej w scenach walki w Hero, (Dom

latających sztyletów) czy Memoirs of a Geisha (Wyznania gejszy), dzięki ostatniemu zyskała międzynarodowe poważanie. Jej postać w Hero, Luna, jest najmłodszą wojowniczką, a jednocze-śnie uczennicą Złamanego Miecza. Drugą kobietą jest Śnieżynka, grana przez Mag-gie Cheung. Debiutowała u Kar-Waia w Wong gok ka moon (Kiedy łzy przemi-ną). Jednakże muzą, a raczej „muzem” Kar-Waia jest Tony Leung Chiu Wai, grający niemalże w każdym jego filmie Fa yeung nin wa (Spragnieni miłości), Se, jie (Ostrożnie, pożądanie) czy 2046. W „naszym” filmie odgrywa rolę Złama-nego Miecza. Z kolei w Niebo wciela się Donnie Yen, znany z Kwong saan mei yan (Cesarzowa i wojownicy) czy Blade II (Blade: wieczny łowca II). Wszyscy akto-rzy grają niesamowicie, zwłaszcza w odtwarzaniu poszczególnych scen walki. Najpiękniejsze, moim zdaniem, to walka Śnieżynki i Luny wśród deszczu liści czy potyczka Bezimiennego ze Zła-manym Mieczem nad jeziorem.

Na koniec przyjrzyjmy się jeszcze temu, jak film był odbierany. Zakończenie można interpretować dwojako: jedno podpowiada, że reżim komunistyczny jest jedyną drogą do szczęścia i do tego, by Chiny mogły stać się jednolitym pań-stwem. To rozwiązanie sugerowałby również tytuł, nazywając Bezimiennego bohaterem. A może to ktoś inny ma nim być? Z kolei drugie, ze względu na prze-szłość reżysera, wskazywałoby, że to tylko otoczka dla cenzorów, a prawda kryje się głębiej. Mianowicie Yimou kry-tykuje tenże ustrój, którego symbolizuje Król. Która wersja jest bardziej odpo-wiednia? Spróbujcie odpowiedzieć sami!

Po chińsku, ale inaczej Azjatyckie kino kojarzy się zazwyczaj z pokazanymi na ekranie różnymi sztukami walk, ewentual-nie z filmami produkcji typu Bollywood. Istnieje natomiast masa dzieł, które są warte uwagi, a o których przeciętny widz nie ma pojęcia.

Andzia Ogrocka

GOODNEWS NR 22

Opowiadanie w odcinkach

Od tej pory dzwoni sporadycznie, zapytać czy czegoś potrzebuję, a ja zawsze odpowiadam: "Nie, dziękuję, radzę sobie". Później milczymy, ze słuchawką telefonu przy uchu, wpatrując się gdzieś w ścianę. Po kilkunastu, czasem kilkudziesięciu minutach ponownie słyszę jego głos, tak podobny do głosu Rona: "Mary z dziećmi wraca, muszę kończyć" i po zdawkowych "do usłyszenia" koń-czymy 'rozmowę'. Bardzo mi to pomaga. Spróbujcie mi tylko wytłumaczyć dlaczego. Gdy dziś rano ocknęłam się z lekkiego i niespokojnego snu, bałam się, że znów tak silne uczucia i myśli, jak wczoraj, uderzą we mnie i dotrę do miejsca, w którym nie mogę się już bronić. Pojedyncza łza ulgi pojawiła się na moim policzku i zginęła ledwie zauważona gdzieś w miękkim swetrze. Zastanawiam się, jak to się stało, że wspomnienia o Ro-nie ograniczają się tylko do tych pięknych, dobrych, tak szalenie pozytywnych? Gdybym nadal była tą Remy sprzed poznania Rona, nie uwierzyłabym, że ktoś taki jak on może istnieć, że te wszystkie wspólne chwile i moje wspomnienia to praw-da, że istniał w rzeczywistości. Ale przecież on był praw-dziwy! Wciąż jest prawdziwy i żywy w moich myślach i wspomnieniach. Dlaczego opowiadam tylko o rzeczach dobrych? Czy z tego wynika, że miedzy nami nie było złych, smutnych chwil, że nie ma choć odrobinkę bole-snych wspomnień? Próbuję sobie przypomnieć i zdaję sobie sprawę, że nie zawsze było kolorowo, a wręcz głu-potą jest myśleć, że zawsze było pięknie i dobrze. Jeste-śmy ludźmi, a problemy wśród ludzi się zdarzają. Dla-czego więc? Dlaczego dotąd o tym nawet nie wspomina-łam? Próba skupienia się na tym jednym temacie, po-zwala mi na chwilę odetchnąć i lekko się rozluźnić. "Takich rzeczy, złych rzeczy się nie pamięta. O tym się nie myśli, o tym się zapomina, bo to nie ma już dawno znaczenia" usłyszałam kiedyś zdania, których do końca nie rozumiałam. Ale to wszystko przecież prawda. Nie opowiadam o złych, wspólnych chwilach, bo one się nie liczą, o nich się zwyczajnie nie pamięta. Przypominam sobie bardzo dokładnie pewien wrześnio-wy wieczór, kiedy zupełnie straciliśmy z Ronem poczu-

cie czasu. Pośpiesznie wracaliśmy do domów, było ciem-no i coraz zimniej. Wtedy to Ron objął mnie, a ja poczu-łam się abstrakcyjnie cudownie. Miejsce do którego tra-fiłam okazało się najwspanialszym, najbezpieczniejszym i najcieplejszym miejscem na Ziemi. Czułam, że mogła-bym tam zostać na wieczność. Patrząc na nasze splecio-ne dłonie zauważyłam jak idealnie do siebie pasują mi-mo, że moja dłoń była znacznie mniejsza i jaśniejsza. Obserwowałam jak na mnie patrzy i uśmiecha się i odnosiłam wrażenie, że jego uczuć do mnie można sie nie tylko domyślać, można nie tylko mówić o nich uży-wając banalnych słów, ale także wyczytać z jego twarzy, zobaczyć tak żywe, prawdziwe i piękne. Uwielbiałam, kiedy od tak, w czasie spaceru całował mnie w czoło i wiedziałam, że jest gotowy zrobić dla mnie wszystko, tak jak ja dla niego. - Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? - zapytał Ron pewnego wieczoru. Byłam tym pytaniem tak bardzo zaskoczona, że odwró-ciłam się do niego, zapominając zupełnie, co mam zro-bić. - Oczywiście - odpowiedziałam bez wahania ale, nie wiem dlaczego, lekko się czerwieniąc. - A pytasz, bo...? - Tak tylko się zastanawiałem. Pomyślałem, że gdybyś zapomniała, zawsze możemy to powtórzyć - uśmiechnął sie radośnie. Ja w zamyśleniu, z leciutko ironicznym uśmiechem wę-drowałam po zakamarkach wspomnień. Czerwone róże, spacer, nasz śmiech i pocałunek, poważny, prawdziwy, oficjalnie rozpoczynający piękny czas mojego życia. Ron zawsze mnie zaskakiwał. Zadawał najbanalniejsze pytania w najbardziej poważnej sytuacji i najbardziej poważne w środku komedii. Za co on mnie kochał? Tak po prostu? Za nic? Za oczy, w które wpatrywał się tak długo bez znudzenia, kiedy tylko mógł? Za moja niezdarność? Za szczerość, czy za to, co wyczytywał z mojej twarzy, kiedy rozmawiali-śmy? Nigdy go o to nie pytałam.

P.S.

GOODNEWS NR 22

Padał puszysty, biały, pomyślany już tam, tysiące kilometrów nad ziemią – doskonały. Każdy płatek spadał stam-tąd bezwzględnie inny. Każdy z nich dostąpił zaszczytu tej chwili, kiedy Oczy Wszechświata patrzyły tylko na niego. Nie powstały, czy wyklarowany. Stwo-rzony. Spadał niewinny. Biały, miękki i cichy. Powoli wirując i tańcząc na wietrze. Lekki i drobny. Nic nie wiedział, nic mu nie powiedziano, przed niczym go nie ostrzeżono. Spadał zaciekawiony i zaintrygowany. Nie spadał sam, więc zdawało mu się, że

uczestniczy w czymś wielkim, potrzeb-nym i wspaniałym – a miał wspaniałe marzenia i wielkie nadzieje. Spadł. Spadł na powierzchnię, pełną jemu po-dobnych. Leżał długo. Niebo wiele razy stawało się jasne i ciemne. Powierzchnia, na którą spadł, była na tyle wysoko, że mógł oglądać to dziwne miejsce, w którym się znalazł. Zawsze kiedy myślał, że zna je już na pamięć, coś się w nim zmieniało. Zmie-niało się to miejsce. Zmieniał się on sam. Tak doczekał chwili, kiedy jasna kula na niebie stała się tak gorąca, że zaczął znikać. Jego mroźne ciało zaczęło zmie-

niać się w ciepłe krople, które ciężkie spływały w dół, by sobą nasączyć zie-mię, którą oglądał tak długo. Jasna kula była coraz gorętsza, aż po-zwoliła ciężkim kroplom nabrać lekko-ści. Ulatywał lekki, zmieniony, inny. Powra-cając w ręce, które nadały mu kształt i które go wypuściły, ale nigdy nie zosta-wiły. Do początku, ale ze śladami końca. Do źródła, ale płynąc pod prąd. Do miejsca, którego niewyjaśnioną tęsknotę odczu-wał zawsze i wszędzie. Ulatywał bez strachu, pewny i spokojny. Wzruszony i niecierpliwy. Tak wracała człowiecza dusza do Boga.

Chwycił szklankę smukłymi palcami i lekko drżącą dłonią przysunął ją do ust. Smakował herbatę kilkoma nieznaczny-mi muśnięciami warg, potem otarł ustna rękawem habitu i odstawiając szklankę na stolik rozparł się wygodnie w fotelu. Tak, w swojej opowieści dochodzę do momentu Liturgii Słowa. Ileż tych słów pałęta się dookoła nas. Ulice pękają od słów, przystanki tramwajowe jak wiel-kie głośniki, a kioski wypchane gazetami przypominają bomby z opóźnionym zapłonem. Czego słuchać, w którym sło-wom dać wiarę? Dziś każdy może po-wiedzieć co tylko chce – i dobrze. Nieste-ty nie każdy ponosi odpowiedzialność za to, co mówi. Pośród wysypujących się z radia i telewizji wyrazów, pośrodku ulicznego zgiełku Bóg wypowiada do nas swoje Słowo. Słowo, w którym nie ma kłamstwa. To Słowo musi być praw-dą! Dlaczego, zapytasz. Ponieważ Słowo wypowiedziane przez Boga stało się Ciałem, umarło i zmartwychwstało dla nas. Czy mogliśmy prosić o bardziej oczywisty dowód?

Bóg wypowiada swoje Słowo podczas każdej Mszy Świętej. Liturgia Słowa przypomina, w zasadzie jest dialogiem dwóch osób. Bóg przemawia do nas w pierwszym czytaniu ze Starego Testa-mentu, drugim z Nowego, w Ewangelii i homilii bądź kazaniu. My natomiast odpowiadamy na Słowo Boga psalmem responsoryjnym, aklamacją Alleluja, wyznaniem wiary i modlitwą wiernych. Każdą czytaną lekcję, lektor kończy sło-wami: oto Słowo Boże, kapłan lub dia-kon, po przeczytaniu Ewangelii śpiewa: Oto Słowo Pańskie. Te dwa wezwania mają nam uświadomić, że usłyszane przed chwilą fragmenty Pisma Świętego nie są Słowami lektora, diakona, czy nawet księdza. To Słowa samego Boga, które zostały nam przekazane poprzez natchnionych Duchem Świętym auto-rów. Pismo Święte każdorazowo odczy-tywane w kościele jest wypowiadane przez Boga. Bóg zostawił nam swoje CV, swój list o sobie samym, o nas, o tym jak osiągnąć szczęście. Chce żebyśmy Go poznali, bo tylko poznając drugą osobę możemy się w niej zakochać. Nie ma prawdziwej miłości bez autentycznego, wzajemnego poznania. Nie na darmo św. Hieronim

powiedział, że nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Boga. Mój ojciec duchowy, mówił, że kiedy czło-wiek całuje Księgę Pisma, to jakby skła-dał pocałunek na usta samego Boga. Bóg wyraził siebie przez Słowo. Ono jest drogą do poznania Stwórcy.

Lektura Nowego i Starego Testamentu

może ubogacać nasze życie na co dzień.

Tam znajdziesz wszystko, Karolu. Prze-

pis na szczęśliwe życie leży przed Tobą.

Pytanie, czy będziesz chciał go otworzyć

i poznać Boga. Może czas odkurzyć swój

regał i odnaleźć wśród książek tę jedną,

jedyną…

szary

Choć prozą to jednak z poetyckim polotem. Marysia Paszkiel o śniegu, który może spaść o każdej godzinie dnia i nocy, niezależnie od pory roku.

GOODNEWS NR 22

Konferencja Założycielska

Stowarzyszenia Absolwentów

„Radośni”

LO w CERN 2000

4 czerwca 2011r., godz. 14.00 - 20.00 Piekary

Celem spotkania jest zebranie wszystkich, którzy chcieliby włożyć trochę dobrej woli, wła-

snej kreatywności i talentów, aby Stowarzyszenie rozpoczęło statutową działalność.

Będzie ponadto okazją, aby formalnie stać się jego członkiem i otrzymać prawo głosu.

Aby to co nas połączyło w Liceum, trwało i umacniało się w przyszłości