house

1
Dawno, dawno temu, w odległych latach 90., za Górami... Świętokrzyskimi Liroy i Wzgórze Ya-Pa-3 samplowali Cypress Hill i House of Pain, kładąc podwaliny pod polski hip hop. W tym samym czasie na warszawskich blokowiskach niczego nieświadoma Kora śpiewała refreny dla 3H, a Molesta serwowała chuligański rap „w najlep- szym wykonaniu”. Choć nie- którzy są zdania, że wielu MCs już wtedy powinno „wyłączyć mikrofon”, to „wspólna scena” kipiała entuzjazmem, a niełatwe do zdobycia kasety, nagrywa- ne audycje i produkowane po domach demówki pozwoliły zaistnieć setkom „niemych” do tej pory małolatów. Wytarte pod- róbki vansów kiepsko trzy- mały się sprowadzanych z zagranicy, wymarzonych deskorolek, a sztywne, nie- wygodne lenary zastępowa- ły oglądane w nowojorskich klipach szerokie spodnie. W dźwiękowym pejzażu polskich osiedli coraz czę- ściej dał się słyszeć szelest ortalionowych kurtek. Wszyscy czuli, że dzieje się coś ważnego. „Ciekawe czasy” (MorW.A) Niestety, spece od marketin- gu i wszelkiej maści global- ni akwizytorzy szybko zauważyli, że gigantyczne nakłady debiutanckich płyt Scyzoryka czy Warszawskich Deszczy schodzą na pniu, a małoletni fani są oddani scenie. Podobnie jak w Stanach, nad Wisłą zaczęły się pojawiać coraz to nowsze produkty skierowane do hiphopow- ców: rapowe chrupki, didżej- skie buty i graf- ficiarskie przy- bory szkolne. I o ile w rządzą- cych się prawa- mi rynku Stanach było to rezultatem ponad dwóch dekad przedzierania się ulicznej sztuki do główne- go nurtu, o tyle w Polsce na kilometr śmierdziało podstępem. Na szczęście nikt nie jest tak wyczulony na nieszczerość jak młodzi. Hasło „keep it real” szybko zakorzeniło się w głowach hipho- powców, a bezkom- promise wersy na kon- certach nagradzano największą owacją. Specjaliści od sprzedaży nie mieli w nowym mille- nium łatwego zadania, sto- jąc między zamkniętym i nieufnym środowiskiem, nieskorymi do kompromi- sów artystami a czeka- jącym na wzrost przy- chodów szefostwem. „Jakie życie taki rap” (Peja) „Keep it real” niejed- no jednak ma imię, jak uczy nas scena amerykańska, a także jej brytyjskie czy fran- cuskie potomstwo. Autentyczność ma tyle nazw i styli, ilu znajdzie się chętnych do rymo- wania o swoim życiu. Oprócz prawdziwych ulicznych MCs, za mikro- fon łapią zarówno imprezowi hedoniści, jak i rozkochani w starosz- kolnym rapie truescho- olowcy. To naturalne, że na hiphopowym poletku, poza raportami z bloko- wisk, znajduje się też miejsce na klubowe szla- giery czy miłosne ballady. Szybko jednak pojawił się pro- blem. Choć Molesta już na swoim pierwszym „skandalicz- nym” krążku rymowała, że „xeroboy jest zwykłym ściemnia- czem”, to przyzwyczajeni do podwórkowej stylistyki młodzi słuchacze utożsamiali się jedynie z blokowiskiem, twardą postawą i zaciśniętymi pięściami. Wcześniej hołubionemu Tedemu oberwało się za to, że z ławki prze- siadł się na kanapę, a potem do samochodu. Trueschoolowe środowisko całko- wicie odcięło się od głównego nurtu, płyty leżące na półkach w Empiku zostały wyparte przez pod- ziemne demówki. Najdobitniejszym przykładem tego kon- fliktu była słynna bitwa freestyle’owa pomiędzy „dowodzo- nymi” przez Eldokę Obrońcami Tytułu, a Gib Gibon Składem TDF-a, w której ci pierwsi zostali rozłoże- ni na łopatki. Na szczę- ście „ciemna strona”, reprezentowana przez WWO, MorW.A czy Hemp Gru, stroniła od tego typu potyczek i zdo- bywała zastępy wiernych słuchaczy, robiąc swoje „z dedykacją dla ulicy”. „Ile dałbym, by zapomnieć” (18L) XXI wiek przyniósł modę na kolaboracje amerykańskich rape- rów z popowymi gwiazdkami: w hiphopowych bitach usłyszeć można było sample z „I’m Blue” czy „Dragonstea Din Tei”, a dzieciaki nuciły rymowane falsetem miłosne balladki. Ponieważ w naszym sielsko-biesiad- nym show-biznesie wszel- kie formy muzycznego festynu trafiają na podatny grunt, jak grzyby po deszczu pojawiły się takie składy, jak 18L czy Verba. W Stanach hip hop pozostaje hip hopem, nie- ważne w jak komercyjnym wydaniu. W Polsce za sprawą dziennikarzy i recenzentów zrodził się termin „hiphopolo”, który wprowadził jeszcze więk- szy zamęt. Dla internetowych haterów imprezowe numery nawet najbardziej zasłużo- nych weteranów niebez- piecznie ocierały się o tan- detę, a kolejne wytwórnie i zespoły, trafiały na czar- ną listę przez swoją współ- pracę z wyżej wymieniony- mi pseudorapowymi wyko- nawcami. Bo czy oparte na partiach pianina, melode- klamowane, gimnazjalne hity typu „Ile dałbym, by zapomnieć cię” miały cokol- wiek wspólnego z twórczością od lat nagrywającego w pod- ziemiu Meza? Podobne wątpli- wości można mieć w przypad- ku Trzeciego Wymiaru, który po wydaniu utworu „Dla mnie masz stajla” został skazany na banicję. „Iść swoją drogą” (Vienio) Mezo, autor takich szlagie- rów, jak „Aniele” czy „Żeby nie było” wraz z każdym kolejnym nume- rem tracił szacunek środo- wiska i de facto swoją słu- chalność, gdyż rap odcze- kać musi lata, by bez trudu trafiać w gusta słuchaczy. Natomiast Trzeci Wymiar, twórcy „Dla mnie masz staj- la”, szlifując tech- nikę i kolaboru- jąc z Kasta Składem, zwal- czyli stereotyp „letniego zespołu” i po jakimś czasie zebrali więcej pochlebnych recenzji niż zer na koncie. Wielu wakacyjnych MCs, którzy swoją przygodę z mikrofo- nem zaczęli w latach sztucz- nie nakręcanego boomu, dawno już zamieniła szero- kie spodnie na garnitur, a sportowe obuwie na buty z szyszką. Weterani sceny z biegiem lat decydowali się ma bardziej „odpowiedzial- ną” profesję. Niektórzy nie rezy- gnują jednak z pasji – nagrywają i trenują w przerwach między pracą, szkołą i innymi obowiąz- kami. Natomiast nieliczni, wierni swoim przekonaniom artyści, którzy od lat pra- cują na sukces, przy odrobinie szczęścia i talentu Co Ponoć nIe Jest Już Modny action :::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::: tekst: Filip Kalinowski „Aktivist” Foto: sylwia Kawalerowicz, Bartek Bajerski, KaczyKnd Polski hip-hop obchodzi właśnie swoje piętnastolecie, w związku z czym postanowiliśmy przyjrzeć mu się z bliska. Wszyscy wiemy, że na początku był Liroy, ale co było potem i jak to się skończyło? Czas na małe podsumowanie. 25

Upload: valkea-media

Post on 13-Mar-2016

212 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

House Magazine

TRANSCRIPT

Page 1: House

Dawno, dawno temu, w odległych

latach 90., za Górami...

Świętokrzyskimi Liroy i Wzgórze

Ya-Pa-3 samplowali Cypress Hill

i House of Pain, kładąc podwaliny

pod polski hip hop. W tym samym

czasie na warszawskich blokowiskach

niczego nieświadoma Kora śpiewała

refreny dla 3H, a Molesta serwowała

chuligański rap „w najlep-

szym wykonaniu”. Choć nie-

którzy są zdania, że wielu

MCs już wtedy powinno

„wyłączyć mikrofon”, to

„wspólna scena” kipiała

entuzjazmem, a niełatwe do

zdobycia kasety, nagrywa-

ne audycje i produkowane

po domach demówki

pozwoliły zaistnieć setkom

„niemych” do tej pory

małolatów. Wytarte pod-

róbki vansów kiepsko trzy-

mały się sprowadzanych

z zagranicy, wymarzonych

deskorolek, a sztywne, nie-

wygodne lenary zastępowa-

ły oglądane w nowojorskich

klipach szerokie spodnie.

W dźwiękowym pejzażu

polskich osiedli coraz czę-

ściej dał się słyszeć szelest

ortalionowych kurtek.

Wszyscy czuli, że dzieje

się coś ważnego.

„Ciekawe czasy”

(MorW.A)

Niestety, spece od marketin-

gu i wszelkiej maści global-

ni akwizytorzy szybko

zauważyli, że gigantyczne

nakłady debiutanckich płyt

Scyzoryka czy Warszawskich

Deszczy schodzą na

pniu, a małoletni fani

są oddani scenie.

Podobnie jak w Stanach,

nad Wisłą zaczęły się

pojawiać coraz to nowsze

produkty skierowane do hiphopow-ców: rapowe chrupki, didżej-

skie buty i graf-

ficiarskie przy-bory szkolne.

I o ile w rządzą-

cych się prawa-

mi rynku Stanach było to

rezultatem ponad dwóch

dekad przedzierania się

ulicznej sztuki do główne-

go nurtu, o tyle w Polsce

na kilometr śmierdziało

podstępem. Na szczęście nikt

nie jest tak wyczulony na nieszczerość jak młodzi. Hasło „keep it

real” szybko zakorzeniło się

w głowach hipho-

powców, a bezkom-

promise wersy na kon-

certach nagradzano

największą owacją.

Specjaliści od sprzedaży

nie mieli w nowym mille-

nium łatwego zadania, sto-

jąc między zamkniętym

i nieufnym środowiskiem,

nieskorymi do kompromi-

sów artystami a czeka-

jącym na wzrost przy-

chodów szefostwem.

„Jakie życie taki rap” (Peja)

„Keep it real” niejed-

no jednak ma imię,

jak uczy nas scena

amerykańska, a także

jej brytyjskie czy fran-

cuskie potomstwo.

Autentyczność ma tyle

nazw i styli, ilu znajdzie

się chętnych do rymo-

wania o swoim życiu.

Oprócz prawdziwych

ulicznych MCs, za mikro-

fon łapią zarówno

imprezowi hedoniści, jak

i rozkochani w starosz-

kolnym rapie truescho-

olowcy. To naturalne, że

na hiphopowym poletku,

poza raportami z bloko-

wisk, znajduje się też

miejsce na klubowe szla-

giery czy miłosne ballady.

Szybko jednak pojawił się pro-

blem. Choć Molesta już na

swoim pierwszym „skandalicz-

nym” krążku rymowała, że

„xeroboy jest zwykłym ściemnia-

czem”, to przyzwyczajeni do

podwórkowej stylistyki młodzi

słuchacze utożsamiali się jedynie

z blokowiskiem, twardą postawą

i zaciśniętymi pięściami.

Wcześniej hołubionemu

Tedemu oberwało się

za to, że z ławki prze-

siadł się na kanapę,

a potem do samochodu.

Trueschoolowe

środowisko całko-

wicie odcięło się

od głównego nurtu, płyty leżące

na półkach w Empiku zostały

wyparte przez pod-

ziemne demówki.

Najdobitniejszym

przykładem tego kon-

fliktu była słynna

bitwa freestyle’owa

pomiędzy „dowodzo-

nymi” przez Eldokę

Obrońcami Tytułu,

a Gib Gibon Składem

TDF-a, w której ci

pierwsi zostali rozłoże-

ni na łopatki. Na szczę-

ście „ciemna strona”,

reprezentowana przez

WWO, MorW.A czy

Hemp Gru, stroniła od

tego typu potyczek i zdo-

bywała zastępy wiernych

słuchaczy, robiąc swoje

„z dedykacją dla ulicy”.

„Ile dałbym, by zapomnieć” (18L)

XXI wiek przyniósł

modę na kolaboracje

amerykańskich rape-

rów z popowymi

gwiazdkami: w hiphopowych

bitach usłyszeć

można było sample

z „I’m Blue” czy „Dragonstea Din Tei”, a dzieciaki nuciły

rymowane falsetem miłosne

balladki. Ponieważ

w naszym sielsko-biesiad-

nym show-biznesie wszel-

kie formy muzycznego

festynu trafiają na podatny

grunt, jak grzyby po deszczu

pojawiły się takie składy, jak

18L czy Verba. W Stanach hip

hop pozostaje hip hopem, nie-

ważne w jak komercyjnym

wydaniu. W Polsce za sprawą

dziennikarzy i recenzentów

zrodził się termin „hiphopolo”,

który wprowadził jeszcze więk-

szy zamęt. Dla internetowych

haterów imprezowe numery

nawet najbardziej zasłużo-

nych weteranów niebez-

piecznie ocierały się o tan-

detę, a kolejne wytwórnie

i zespoły, trafiały na czar-

ną listę przez swoją współ-

pracę z wyżej wymieniony-

mi pseudorapowymi wyko-

nawcami. Bo czy oparte na

partiach pianina, melode-

klamowane, gimnazjalne

hity typu „Ile dałbym, by

zapomnieć cię” miały cokol-

wiek wspólnego z twórczością

od lat nagrywającego w pod-

ziemiu Meza? Podobne wątpli-

wości można mieć w przypad-

ku Trzeciego Wymiaru, który

po wydaniu utworu „Dla mnie

masz stajla” został skazany na

banicję.

„Iść swoją drogą”

(Vienio)

Mezo, autor takich szlagie-

rów, jak „Aniele” czy

„Żeby nie było” wraz

z każdym kolejnym nume-

rem tracił szacunek środo-

wiska i de facto swoją słu-

chalność, gdyż rap odcze-

kać musi lata, by bez trudu

trafiać w gusta słuchaczy.

Natomiast Trzeci Wymiar,

twórcy „Dla mnie masz staj-

la”, szlifując tech-nikę i kolaboru-

jąc z Kasta Składem, zwal-

czyli stereotyp

„letniego zespołu” i po jakimś czasie zebrali więcej pochlebnych

recenzji niż zer na koncie. Wielu

wakacyjnych MCs, którzy

swoją przygodę z mikrofo-

nem zaczęli w latach sztucz-

nie nakręcanego boomu,

dawno już zamieniła szero-

kie spodnie na garnitur,

a sportowe obuwie na buty

z szyszką. Weterani sceny

z biegiem lat decydowali się

ma bardziej „odpowiedzial-

ną” profesję. Niektórzy nie rezy-

gnują jednak z pasji – nagrywają

i trenują w przerwach między

pracą, szkołą i innymi obowiąz-

kami. Natomiast nieliczni,

wierni swoim przekonaniom

artyści, którzy od lat pra-

cują na sukces, przy

odrobinie szczęścia

i talentu

Co Ponoć nIe Jest Już

Modny

action ::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::

tekst: Filip Kalinowski „Aktivist”Foto: sylwia Kawalerowicz, Bartek Bajerski, KaczyKnd

Polski hip-hop obchodzi właśnie swoje piętnastolecie, w związku z czym postanowiliśmy przyjrzeć mu się z bliska. Wszyscy wiemy, że na początku był Liroy, ale co

było potem i jak to się skończyło? Czas na małe

podsumowanie.

25