noam chomsky hegemonia albo przetrwanie

116
NOAM CHOMSKY HEGEMONIA ALBO PRZETRWANIE AMERYKAŃSKIE DĄŻENIE DO GLOBALNEJ DOMINACJI Rozdział l Priorytety i perspektywy Kilka lat temu jeden z luminarzy współczesnej biologii, Ernst Mayr, opublikował kilka refleksji na temat prawdopodobieństwa sukcesu w poszukiwaniach pozaziemskiej inteligencji.1 Uważał, że szansę są bardzo małe. Jego rozumowanie odnosiło się do wartości adaptacyjnej tego, co nazywamy wyższą inteli- gencją", czyli szczególnej, ludzkiej formy organizacji umysłowej. Mayr szacował, że od początków życia powstało około pięćdziesięciu miliardów gatunków, a tylko jeden z nich osiągnął ten rodzaj inteligencji, który jest potrzebny, by stworzyć cywilizację". Stało się to bardzo niedawno, być może 100 tysięcy lat temu. Powszechnie przyjmuje się, że przetrwała tylko jedna niewielka grupa rozrodcza, od której wszyscy pochodzimy. Mayr spekulował, że dobór naturalny może nie sprzyjać ludzkiej formie organizacji umysłowej. Pisał, że historia życia na ziemi przeczy twierdzeniu, że lepiej być mądrym niż głupim", przynajmniej sądząc po sukcesie biologicznym; na przykład chrząszcze i bakterie mają znacznie większą zdolność przetrwania niż ludzie. Poczynił też dość ponure spostrzeżenie, że „średnia długość życia gatunku wynosi około 100 tysięcy lat". Wchodzimy w okres dziejów ludzkości, który może dać odpowiedź na pytanie, czy lepiej jest być mądrym, czy głupim. Najlepiej byłoby jednak, żeby to pytanie pozostało bez odpowiedzi: jeżeli istnieje wyraźna odpowiedź, to może być ona tylko taka, że ludzie okazali się swego rodzaju biologicznym błędem", wykorzystali swoje 100 tysięcy lat, by zniszczyć siebie, a przy okazji wiele innych rzeczy. Nasz gatunek z pewnością wykształcił zdolność, by tak właśnie uczynić, a hipotetyczny pozaziemski obserwator stwierdziłby zapewne, że ludzie demonstrowali tę zdolność w całej swojej histo- rii, szczególnie dramatycznie w ciągu ostatnich kilkuset lat, gdy niszczyli życiodajne środowisko i trzebili bardziej złożone organizmy, przejawiając wyrachowane okrucieństwo, także wobec siebie nawzajem. DWA SUPERMOCARSTWA Rok 2003 zaczął się od wielu oznak, że obawy o przetrwanie ludzkości są aż nadto uzasadnione. Weźmy tylko kilka przykładów -wczesną jesienią 2002 roku wyszło na jaw, że czterdzieści lat wcześniej ledwie uniknęliśmy wojny jądrowej, która mogła skończyć się ostateczną katastrofą. Zaraz po tym alarmującym odkryciu administracja Busha zablokowała wysiłki ONZ na rzecz zakazu militaryzacji kosmosu; jest to poważne zagrożenie dla naszego przetrwania. Amerykański rząd przerwał też międzynarodowe negocjacje mające zapobiec wojnie biologicznej i skoncentrował się na przygotowaniach do ataku na Irak, pomimo powszechnego sprzeciwu, bezprecedensowego w historii. Organizacje pomocowe od dawna działające w Iraku oraz organizacje medyczne ostrzegały, że planowana inwazja może spowodować katastrofę humanitarną. Ostrzeżenia te zostały zignorowane przez Waszyngton i raczej nie zainteresowały mediów. Grupa wysokich rangą amerykańskich ekspertów stwierdziła, że ataki z użyciem broni masowego rażenia na terytorium Stanów Zjednoczonych są prawdopodobne", a staną się jeszcze bardziej prawdopodobne, jeśli wybuchnie wojna z Irakiem. Zastępy specjalistów i agencje wywiadowcze formułowały podobne ostrzeżenia, dodając, że wojowniczość Waszyngtonu, nie tylko wobec Iraku, zwiększa długotrwałe zagrożenie międzynarodowym terroryzmem i rozprzestrzenianiem broni masowego rażenia. Te ostrzeżenia również zostały zlekceważone. We wrześniu 2002 roku administracja Busha ogłosiła Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, która przyznaje Ameryce prawo do użycia siły w celu likwidacji każdego dostrzeganego zagrożenia dla globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych, która ma być trwała. Ta nowa wielka strategia wywołała głębokie zaniepokojenie na całym świecie, nawet wśród amerykańskich ekspertów od polityki zagranicznej. Także we wrześniu ruszyła kampania propagandowa, która przedstawiała Saddama Husajna jako bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, obarczała go odpowiedzialnością za zamach z

Upload: pawel-rok

Post on 19-Jul-2016

181 views

Category:

Documents


36 download

DESCRIPTION

N.Chomsky

TRANSCRIPT

Page 1: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

NOAM CHOMSKY

HEGEMONIA ALBO PRZETRWANIE

AMERYKAŃSKIE DĄŻENIE DO GLOBALNEJ DOMINACJI

Rozdział l

Priorytety i perspektywyKilka lat temu jeden z luminarzy współczesnej biologii, Ernst Mayr, opublikował kilka refleksji na temat prawdopodobieństwa sukcesu w poszukiwaniach pozaziemskiej inteligencji.1 Uważał, że szansę są bardzo małe. Jego rozumowanie odnosiło się do wartości adaptacyjnej tego, co nazywamy „wyższą inteli-gencją", czyli szczególnej, ludzkiej formy organizacji umysłowej. Mayr szacował, że od początków życia powstało około pięćdziesięciu miliardów gatunków, a tylko jeden z nich „osiągnął ten rodzaj inteligencji, który jest potrzebny, by stworzyć cywilizację". Stało się to bardzo niedawno, być może 100 tysięcy lat temu. Powszechnie przyjmuje się, że przetrwała tylko jedna niewielka grupa rozrodcza, od której wszyscy pochodzimy.Mayr spekulował, że dobór naturalny może nie sprzyjać ludzkiej formie organizacji umysłowej. Pisał, że historia życia na ziemi przeczy twierdzeniu, że „lepiej być mądrym niż głupim", przynajmniej sądząc po sukcesie biologicznym; na przykład chrząszcze i bakterie mają znacznie większą zdolność przetrwania niż ludzie. Poczynił też dość ponure spostrzeżenie, że „średnia długość życia gatunku wynosi około 100 tysięcy lat".Wchodzimy w okres dziejów ludzkości, który może dać odpowiedź na pytanie, czy lepiej jest być mądrym, czy głupim. Najlepiej byłoby jednak, żeby to pytanie pozostało bez odpowiedzi:jeżeli istnieje wyraźna odpowiedź, to może być ona tylko taka, że ludzie okazali się swego rodzaju „biologicznym błędem", wykorzystali swoje 100 tysięcy lat, by zniszczyć siebie, a przy okazji wiele innych rzeczy.Nasz gatunek z pewnością wykształcił zdolność, by tak właśnie uczynić, a hipotetyczny pozaziemski obserwator stwierdziłby zapewne, że ludzie demonstrowali tę zdolność w całej swojej histo-rii, szczególnie dramatycznie w ciągu ostatnich kilkuset lat, gdy niszczyli życiodajne środowisko i trzebili bardziej złożone organizmy, przejawiając wyrachowane okrucieństwo, także wobec siebie nawzajem.DWA SUPERMOCARSTWARok 2003 zaczął się od wielu oznak, że obawy o przetrwanie ludzkości są aż nadto uzasadnione. Weźmy tylko kilka przykładów -wczesną jesienią 2002 roku wyszło na jaw, że czterdzieści lat wcześniej ledwie uniknęliśmy wojny jądrowej, która mogła skończyć się ostateczną katastrofą. Zaraz po tym alarmującym odkryciu administracja Busha zablokowała wysiłki ONZ na rzecz zakazu militaryzacji kosmosu; jest to poważne zagrożenie dla naszego przetrwania. Amerykański rząd przerwał też międzynarodowe negocjacje mające zapobiec wojnie biologicznej i skoncentrował się na przygotowaniach do ataku na Irak, pomimo powszechnego sprzeciwu, bezprecedensowego w historii.Organizacje pomocowe od dawna działające w Iraku oraz organizacje medyczne ostrzegały, że planowana inwazja może spowodować katastrofę humanitarną. Ostrzeżenia te zostały zignorowane przez Waszyngton i raczej nie zainteresowały mediów. Grupa wysokich rangą amerykańskich ekspertów stwierdziła, że ataki z użyciem broni masowego rażenia na terytorium Stanów Zjednoczonych są „prawdopodobne", a staną się jeszcze bardziej prawdopodobne, jeśli wybuchnie wojna z Irakiem. Zastępy specjalistów i agencje wywiadowcze formułowały podobne ostrzeżenia, dodając, że wojowniczość Waszyngtonu, nie tylko wobec Iraku, zwiększa długotrwałe zagrożenie międzynarodowym terroryzmem i rozprzestrzenianiem broni masowego rażenia. Te ostrzeżenia również zostały zlekceważone.We wrześniu 2002 roku administracja Busha ogłosiła Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, która przyznaje Ameryce prawo do użycia siły w celu likwidacji każdego dostrzeganego zagrożenia dla globalnej dominacji Stanów Zjednoczonych, która ma być trwała. Ta nowa wielka strategia wywołała głębokie zaniepokojenie na całym świecie, nawet wśród amerykańskich ekspertów od polityki zagranicznej. Także we wrześniu ruszyła kampania propagandowa, która przedstawiała Saddama Husajna jako bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych, obarczała go odpowiedzialnością za zamach z

Page 2: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

11 września i sugerowała, że planuje następne. Kampania ta, zgrana w czasie z początkiem śródkadencyjnych wyborów do Kongresu, bardzo skutecznie zmieniła postawy Amerykanów. Szybko zepchnęła amerykańską opinię publiczną poza spektrum światowej opinii, pomogła administracji osiągnąć wyborcze cele i ugruntować przekonanie, że Irak powinien być pierwszym sprawdzianem nowej doktryny użycia siły według własnego uznania.Prezydent Bush i jego współpracownicy uparcie podważali też międzynarodowe wysiłki na rzecz redukcji poważnych zagrożeń dla środowiska, posługując się pretekstami, które ledwie skrywały ich przywiązanie do wąskich sektorów prywatnej gospodarki. Zaproponowany przez amerykańską administrację Naukowy Program ds. Zmian Klimatu (Climate Change Science Program, CCSP) to parodia, pisał redaktor magazynu „Science" Donald Kennedy, która „nie zawiera żadnych zaleceń ograniczenia emisji [gazów cieplarnianych - przyp. tłum.] ani innych sposobów jej minimalizacji", zadowalając się „dobrowolnymi planami redukcji, które gdyby nawet były realizowane, pozwoliłyby USA na wzrost emisji o około 14% w każdym dziesięcioleciu". Naukowy Program ds. Zmian Klimatu w ogóle nie bierze pod uwagę prawdopodobieństwa, na które wskazuje „rosnący materiał dowodowy", że ocieplenie klimatu nawet w krótszej perspektywie może „wywołać gwałtowny proces nieliniowy" i w efekcie dramatyczne zmiany temperatury, skrajnie niebezpieczne dla Stanów Zjednoczonych, Europy i innych stref umiarkowanych. Cechujący administrację Busha „pogardliwy stosunek do wielostronnych wysiłków na rzecz rozwiązania problemu globalnego ocieplenia", ciągnął Kennedy, „rozpoczął długi proces erozji przyjacielskich relacji9Stanów Zjednoczonych w Europie" i doprowadził do „nieprzemijającej niechęci".2W październiku 2002 roku trudno już było ignorować fakt, że świat jest „bardziej zaniepokojony nieskrępowanym użyciem siły przez Amerykanów niż... zagrożeniem, jakie stwarza Saddarn Hu-sajn" i jest „tak samo zainteresowany ograniczeniem władzy amerykańskiego olbrzyma, jak... rozbrojeniem irackiego tyrana".3 Niepokój całego świata wzrastał w kolejnych miesiącach, ponieważ olbrzym dawał wyraźnie do zrozumienia, że zaatakuje Irak, nawet jeżeli ledwie tolerowani przez niego inspektorzy ONZ nie znajdą nic, co mogłoby posłużyć za pretekst. Według międzynarodowych badań opinii publicznej, w grudniu 2002 roku poparcie dla planów wojennych Waszyngtonu dochodziło zaledwie do l O procent nie-mal wszędzie poza USA. Dwa miesiące później, po ogromnych protestach na całym świecie, prasa stwierdziła, że „być może nadal są dwa supermocarstwa na tej planecie: Stany Zjednoczone i światowa opinia publiczna" (przez „Stany Zjednoczone" należy tu rozumieć władze państwa, a nie opinię publiczną, czy nawet opinię elit).4Na początku 2003 roku badania ujawniły, że na całym świecie lęk przed Stanami Zjednoczonymi osiągnął niezwykle wysoki poziom, podobnie jak nieufność wobec ich politycznych władz. Lek-ceważeniu elementarnych praw i potrzeb człowieka oraz popisowi pogardy dla demokracji, dla którego niełatwo znaleźć dobre porównanie, towarzyszyły zapewnienia o szczerym przywiązaniu do praw człowieka i demokracji. Rozgrywające się wtedy wydarzenia powinny wzbudzić głęboki niepokój wszystkich, którym leży na sercu to, jaki świat zostawią swoim wnukom.Chociaż stratedzy Busha zajmują skrajną pozycję w tradycyjnym spektrum amerykańskiej polityki, to jednak ich programy i doktryny znajdują wiele odpowiedników w historii Stanów Zjednoczonych i wcześniejszych pretendentów do globalnej władzy. Bardziej niepokojące jest, że ich decyzje niekoniecznie są irracjonalne w ramach dominującej ideologii oraz instytucji, które ją ucieleśniają. W historii można znaleźć wiele przykładów, że przywódcy są skłonni grozić użyciem siły lub uciekać się do siły pomimo znacznego ryzyka katastrofy. Ale dzisiaj stawka jest znacznie wyższa. Wybór między hegemonią a przetrwaniem chyba nigdy nie był tak wyraźny.10Spróbujmy rozplatać niektóre wątki tej złożonej materii, koncentrując uwagę na światowym mocarstwie, które uznaje się za globalnego hegemona. Jego działania i doktryny, którymi się kieruje, powinny być w centrum zainteresowania wszystkich na tej planecie, a zwłaszcza - co oczywiste - Amerykanów. Wielu z nich cieszy się niezwykłymi przywilejami i wolnością, a więc zdolnością kształtowania przyszłości, i dlatego powinni z troską podejść do obowiązków, które bezpośrednio wynikają z tych przywilejów.TERYTORIUM WROGACi, którzy chcieliby zmierzyć się ze swoimi obowiązkami z autentycznym zaangażowaniem na rzecz demokracji i wolności - a nawet przyzwoitego przetrwania - powinni wiedzieć, jakie napotkają

Page 3: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

przeszkody. W państwach, w których rządzi przemoc, przeszkody te nie są ukryte. W bardziej demokratycznych społeczeństwach mają subtelniejszą naturę. Chociaż metody są wyraźnie inne tam, gdzie rządzi się bardziej brutalnie, i tam, gdzie ludzie cieszą się większą swobodą, to cele pod wieloma względami okazują się podobne: chodzi o to, by „wielka bestia", jak Alexan-der Hamilton określił naród, nie wymknęła się spod kontroli.Kontrolowanie społeczeństwa zawsze było sprawą najwyższej wagi dla tych, którzy mają władzę i przywileje, szczególnie od czasu pierwszej demokratycznej rewolucji w siedemnastowiecznej Anglii. Samozwańczy „ludzie z najwyższych sfer" byli przerażeni, gdy „kłębiący się tłum bestii w ludzkiej skórze" odrzucił zasadnicze ramy konfliktu między królem a parlamentem i zaczął domagać się rządów „ludzi takich jak my, którzy znają nasze potrzeby", a nie „rycerzy i panów, którzy wyznaczają nam prawa, są wybierani ze strachu i tylko nas gnębią, a nie znają naszych bolączek". Ludzie z najwyższych sfer uznali, że jeżeli lud jest tak „zdeprawowany i zepsuty", że „chce powierzyć władzę i godności nikczemnikom i niegodziwcom, trzeba zrzec się władzy na rzecz tych, którzy są dobrzy, choć nieliczni". Prawie trzysta lat później wilsonowski idealizm, jak się go zazwyczaj nazywa, zajął dosyć podobne stanowisko. Waszyngton powinien dopilnować, by za granicą rządy znajdowały się w rękach „dobrych, choć nielicznych". W kraju należy bronić systemu, w którym elity podej-11mują decyzje, a społeczeństwo je zatwierdza - „poliarchii" w języku politologii - a nie demokracji.5Jako prezydent Woodrow Wilson nie wahał się prowadzić bezlitośnie represyjnej polityki nawet w samych Stanach Zjednoczonych, lecz takie działania zwykle nie są możliwe tam, gdzie społeczeństwo wywalczyło sobie znaczny stopień wolności i praw. W czasach Wilsona elity w USA i Wielkiej Brytanii rozumiały już, że w ich społeczeństwach przymus jest coraz mniej przydatnym narzędziem i że należy obmyślić nowe sposoby poskromienia bestii, przede wszystkim poprzez kontrolę opinii i postaw. Od tam-tej pory rozwinął się cały wielki przemysł, który nad tym właśnie pracuje.Sam Wilson uważał, że aby zachować „stabilność i prawość", władzę powinna sprawować elita dżentelmenów mająca „wzniosłe ideały".6 Czołowi intelektualiści byli tego samego zdania. „Społe-czeństwo należy ustawić na jego miejscu", oświadczył Walter Lip-pmann w postępowym eseju na temat demokracji. Ten cel można było w części osiągnąć poprzez „wytwarzanie przyzwolenia", co jest „przemyślaną sztuką i stałym instrumentem działania popularnego rządu". Ta „rewolucja" w „praktykowaniu demokracji" powinna umożliwić „wyspecjalizowanej klasie" zarządzanie „wspólnymi interesami", które „najczęściej całkowicie umykają opinii publicznej". W istocie jest to leninowski ideał. Lippmann mógł bezpośrednio obserwować rewolucję w praktykowaniu demokracji jako członek Komisji Informacji Publicznej Wilsona, której celem było koordynowanie propagandy w czasie wojny i której zna-komicie udało się wywołać w amerykańskim społeczeństwie wojenną gorączkę.„Ludzie odpowiedzialni", ci, którzy powinni podejmować decyzje, ciągnął Lippmann, muszą „być wolni od tupotu i wrzasku zdezorientowanego motłochu". „Niedouczeni i wścibscy outside-rzy" mają być „widzami", a nie „uczestnikami". Motłoch pełni jednak pewną „funkcję": powinien raz na jakiś czas podreptać na wybory i wyrazić swoje poparcie dla tego czy innego przedstawiciela klasy przywódców. Niepisaną zasadą tego układu jest, że „ludzie odpowiedzialni" uzyskują swój status nie ze względu na ja-kieś specjalne zdolności czy wiedzę, lecz dzięki gotowości podporządkowania się systemowi faktycznej władzy oraz lojalności12wobec obowiązujących zasad - w istocie chodzi o to, by podstawowe decyzje dotyczące spraw społecznych i gospodarczych były podejmowane w ramach instytucji cechujących się autorytarną, odgórną kontrolą, a udział „bestii" ograniczał się do zawężonej sceny publicznej.Jak bardzo zawężona powinna być scena publiczna, jest sprawą dyskusyjną. Inicjatywy neoliberalne przez ostatnie trzydzieści lat dążyły do jej ograniczenia, pozostawiając podstawowe decyzje w rękach zasadniczo nieodpowiadających przed nikim prywatnych tyranii, powiązanych ściśle ze sobą i z kilkoma potężnymi państwami. Demokracja może w takich warunkach przetrwać, ale w mocno okrojonej formie. Ludzie spod znaku Reagana i Bu-sha zajmują w tym względzie skrajną pozycję, lecz polityczne spektrum jest dość wąskie. Niektórzy twierdzą, że praktycznie w ogóle nie istnieje i kpią z ekspertów, którzy „zarabiają na życie, porównując subtelne różnice w sitcomach nadawanych przez NBC i CBS" w czasie wyborów: „Dzięki milczącemu porozumieniu dwie główne partie traktują rywalizację w wyborach prezydenckich [jak] polityczny teatr kabuki [w którym] aktorzy znają swoje role i wszyscy trzymają się scenariusza", „przybierając pozy", których nie można traktować poważnie.7

Page 4: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Jeżeli społeczeństwo unika marginalizacji i bierności, stajemy w obliczu „kryzysu demokracji", który trzeba pokonać, wyjaśniają liberalni intelektualiści, częściowo poprzez działania dyscyplinujące instytucje odpowiedzialne za „indoktrynację młodych" -szkoły, uniwersytety, kościoły i tym podobne - a być może nawet poprzez rządową kontrolę mediów, jeżeli sama autocenzura nie wystarczy.8Przyjmując takie poglądy współcześni intelektualiści czerpią z dobrych konstytucyjnych źródeł. James Madison utrzymywał, że władzę należy przekazać tym, którzy są „bogactwem narodu", „bardziej kompetentnej grupie ludzi", którzy rozumieją, że rolą rządu jest „bronić zamożną mniejszość przed większością". Madison, mając światopogląd przedkapitalistyczny, wierzył, że „oświecony mąż stanu" i „dobroduszny filozof", który będzie sprawował władzę, „odróżni prawdziwy interes swojego kraju" i uchroni interes publiczny przed „szkodą", jaką może wyrządzić demokratyczna większość. Madison miał nadzieję, że szkody da się unik-13nać w systemie fragmentacji, który wynalazł. W późniejszych latach zaczął się obawiać, że gdy wzrośnie liczba tych, którzy „będą mozolnie pracować, borykając się z wszelkimi trudami życia, i skry-cie wzdychać za bardziej równą dystrybucją korzyści", mogą się pojawić poważne problemy. W nowożytnej historii często znajdują odbicie konflikty o to, kto będzie podejmował decyzje i w jaki sposób.Świadomość, że kontrola opinii jest podstawą rządów, od najbardziej despotycznych do najbardziej wolnych, istnieje przynajmniej od czasów Davida Hume'a, ale trzeba tu zrobić pewne zastrzeżenie. Kontrola ta ma znacznie większe znaczenie w społeczeństwach cechujących się większą wolnością, w których posłuszeństwa nie da się utrzymać batem. Jest zupełnie naturalne, że nowoczesne instytucje kontroli myśli - szczerze nazywane propagandą, zanim słowo to wyszło z mody ze względu na skojarzenia z totalitaryzmem - powstały w społeczeństwach cieszących się największą wolnością. Pierwsza była Wielka Brytania ze swoim Ministerstwem Informacji, które próbowało „ukierunkować myślenie większości świata". Wkrótce potem pojawił się Wilson i jego Komisja Informacji Publicznej. Jej sukcesy propagandowe zainspirowały postępowych teoretyków demokracji i współczesną branżę public relations. Najbardziej wpływowi członkowie Komisji Informacji Publicznej, tacy jak Lippmann i Edward Bernays, zupełnie otwarcie czerpali z osiągnięć kontroli myśli, które Bernays nazywał „konstruowaniem przyzwolenia... samą istotą procesu demokratycznego". Termin „propaganda" pojawił się w Encyclo-paedia Britannica w 1922 roku, a dziesięć lat później w Encyclope-dia of Social Sciences, w której Harold Lasswell zawarł uczoną rekomendację dla tej nowej techniki kontrolowania świadomości społecznej. Metody stosowane przez pionierów miały szczególne znaczenie, pisze Randal Marlin w swojej historii propagandy, ponieważ były „powszechnie naśladowane... przez nazistowskie Niemcy, Afrykę Południową, Związek Radziecki i Pentagon", jednak dokonania branży PR przyćmiewają wszystkie ich osiągnięcia.9Problemy z kontrolą wewnętrzną stają się szczególnie poważne, gdy władze państwowe prowadzą politykę, której sprzeciwia się całe społeczeństwo. W takich wypadkach władze polityczne mogą mieć pokusę, żeby pójść śladem administracji Reagana, która założyła Biuro Dyplomacji Publicznej, aby wytwarzać przyzwolenie14dla swojej zbrodniczej polityki w Ameryce Środkowej. Jeden z wysokich rangą urzędników tej administracji uznał „Operację Prawda" za „ogromną operację psychologiczną w rodzaju tych, jakie przeprowadza wojsko, aby wpłynąć na ludność zamieszkującą terytorium wroga" - była to szczera charakterystyka dominujących postaw wobec ludności własnego kraju.10TERYTORIUM WROGA ZA GRANICĄPodczas gdy wroga we własnym kraju trzeba często kontrolować intensywną propagandą, za granicą dostępne są bardziej bezpośrednie środki. Liderzy obecnej administracji Busha - w większości z odzysku po bardziej reakcyjnych kręgach administracji Reagana i Busha I - zilustrowali to dostatecznie jasno w czasie pierwszego okresu urzędowania. Gdy tradycyjne rządy przemocy i represji napotkały sprzeciw Kościoła i innych nicponiów w środkowoamerykańskich krajach znajdujących się w strefie wpływów USA, administracja Reagana zareagowała „wojną z terroryzmem", którą ogłosiła zaraz po objęciu urzędu w 1981 roku. Jak można się było spodziewać inicjatywa Stanów Zjednoczonych natychmiast stała się wojną terrorystyczną - kampanią rzezi, tortur i barbarzyństwa - która w krótkim czasie rozszerzyła się także na inne regiony świata.W jednym z tych krajów, Nikaragui, Waszyngton utracił kontrolę nad siłami zbrojnymi, które

Page 5: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

tradycyjnie trzymały w ryzach miejscową ludność, co stanowiło bolesną spuściznę po wilsonowskim idealizmie. Wspieraną przez USA dyktaturę Somozy obalili sandi-nowscy rebelianci, a zbrodniczą Gwardię Narodową rozwiązano. Dlatego Nikaragua musiała stać się celem kampanii międzynarodowego terroryzmu, która doprowadziła ten kraj do ruiny. Nawet psychologiczne skutki terrorystycznej wojny Waszyngtonu są dotkliwe. Atmosfera radości, witalności i optymizmu, która zapanowała po obaleniu dyktatury, nie mogła długo przetrwać, gdy interwencja rządzącego supermocarstwa rozwiała nadzieję, że ponura historia może w końcu przybrać inny obrót.W innych krajach Ameryki Środkowej, które stały się celem reaganowskiej „wojny z terroryzmem", kontrolę utrzymywały siły bezpieczeństwa wyposażone i wyszkolone przez Stany Zjedno-15czone. Tam, gdzie nie było armii, która broniłaby ludność przed terrorystami - to znaczy przed samymi siłami bezpieczeństwa -popełniano jeszcze większe okrucieństwa. O morderstwach, torturach i zniszczeniach obszernie donosiły organizacje praw człowieka, grupy kościelne, latynoamerykańscy uczeni i wielu innych, lecz fakty te były słabo znane obywatelom państwa, które ponosiło za nie główną odpowiedzialność, i szybko zostały wymazane z pamięci.11Do połowy lat osiemdziesiątych wspierany przez USA terroryzm państwowy wytworzył społeczeństwa „ogarnięte strachem i paniką... poddane zbiorowemu zastraszaniu i przeszyte zgene-ralizowanym lękiem", uznała najbardziej wpływowa kościelna organizacja praw człowieka w Salwadorze; ludność „pogodziła się wewnętrznie" z „codziennym użyciem środków przemocy" i „częstym widokiem torturowanych ciał". Wracając z krótkiej wizyty w rodzinnej Gwatemali, dziennikarz Julio Godoy napisał, że „można odnieść wrażenie, że niektórzy ludzie w Białym Domu czczą azteckich bogów - i składają im w ofierze krew Ameryki Środkowej". Uciekł z kraju rok wcześniej, gdy siedziba jego gazety „La Epoca" została wysadzona w powietrze przez państwowych terrorystów; akcja ta nie wzbudziła żadnego zainteresowania w Stanach Zjednoczonych: uwagę starannie koncentrowano na występkach oficjalnego wroga, niewątpliwie rzeczywistych, lecz ledwo dostrzegalnych, zważywszy na skalę wspieranego przez USA ter-roru państwowego w tym regionie. Biały Dom, pisał Godoy, wprowadził i wspierał w Ameryce Środkowej takie siły, które mogłyby „z łatwością rywalizować z Securitate Nicolae Ceau^escu o palmę pierwszeństwa w światowym okrucieństwie".12Gdy przywódcy terrorystów osiągnęli już swoje cele, o konsekwencjach dyskutowano na konferencji w San Salvador, zorganizowanej przez jezuitów i ludzi świeckich mających aż nadto osobistych doświadczeń, nie tylko z makabrycznych lat osiemdziesiątych. Na konferencji tej uznano, że nie wystarczy koncentrować się na samym terrorze. Nie mniej ważne jest „zbadanie... jaką rolę odegrała kultura terroru w utemperowaniu oczekiwań większości", w efekcie którego ludzie przestali nawet rozważać „rozwiązania alternatywne wobec żądań silnych".13 Nie tylko w Ameryce Środkowej.16Zniszczenie nadziei ma decydujące znaczenie. A gdy już uda się to zrobić, pozwala się na formalną demokrację - a nawet ją preferuje, choćby po to, by uzyskać dobry efekt PR. W bardziej szcze-rych kręgach w dużej mierze przyznaje się to otwarcie. Oczywiście znacznie bardziej dogłębnie rozumieją to „bestie w ludzkiej skórze", czyli ci, którzy ponoszą konsekwencje naruszania nakazów stabilności i porządku.Wszystko to są sprawy, które drugie supermocarstwo, światowa opinia publiczna, powinna usilnie starać się zrozumieć, jeżeli chce wyrwać się z ograniczeń, którym jest poddawana i potraktować poważnie ideały sprawiedliwości i wolności, które łatwo przychodzą na usta, lecz które trudniej jest bronić i rozpowszechniać.17Rozdział 2Wielka strategia imperialnaWielkie poruszenie na całym świecie jesienią 2002 roku wywołała deklaracja najpotężniejszego państwa w dziejach, że zamierza ono utrzymać swoją hegemonię groźbą użycia lub faktycznie używając siły, czyli tego wymiaru władzy, w którym nie ma sobie równych. W oficjalnym języku Strategii Bezpieczeństwa Narodowego: „Nasze siły zbrojne będą dostatecznie silne, by zniechęcić potencjalnych przeciwników do rozbudowy własnej armii w celu prześcignięcia lub dorównania potędze Stanów Zjednoczonych".14Jeden ze znanych ekspertów od spraw międzynarodowych, John Ikenberry, stwierdził, że jest to „wielka strategia oparta na fundamentalnym dążeniu do utrzymania jednobiegunowego świata, w którym

Page 6: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Stany Zjednoczone nie mają równego sobie konkurenta"; ten stan rzeczy ma być „trwały [tak by] żadne państwo ani koalicja nie mogła nigdy podważyć roli [USA] jako globalnego przywódcy, protektora i egzekutora". Deklaracja ta „sprawia, że międzynarodowe normy regulujące działanie w obronie własnej - zapisane w Artykule 51 Karty Narodów Zjednoczonych - tracą praktycznie znacznie". Ogólnie rzecz biorąc, doktryna ta lekceważy prawo i instytucje międzynarodowe, przypisując im „niewielką wartość". Ikenberry pisze dalej: „Ta nowa wielka strategia imperialna przedstawia Stany Zjednoczone jako państwo19rewizjonistyczne, próbujące obrócić chwilową przewagę w porządek światowy, którym będzie dyrygować", co tylko skłoni innych do szukania sposobów na „obchodzenie, osłabianie, ograniczanie i odwetowe atakowanie amerykańskiej potęgi". Strategia ta sprawi, że „cały świat, także Stany Zjednoczone, stanie się mniej bezpieczny, a podziały wyraźniejsze";15 pogląd ten podziela wielu ekspertów od polityki zagranicznej.NARZUCENIE HEGEMONIIWielka strategia imperialna przyznaje Stanom Zjednoczonym prawo do rozpoczęcia „wojny prewencyjnej" według własnego uznania - do ataku prewencyjnego, a nie wyprzedzającego16. Atak wyprzedzający mógłby mieścić się w granicach prawa międzynarodowego. Na przykład gdyby wykryto, że rosyjskie bombowce wystartowały z bazy wojskowej na Grenadzie, wyczarowanej przez administrację Reagana w 1983 roku, i że zbliżają się do Stanów Zjednoczonych z wyraźnym zamiarem dokonania nalotu, to wtedy, zgodnie z rozsądną interpretacją Karty Narodów Zjednoczonych, atak wyprzedzający polegający na zniszczeniu samolotów, a może nawet bazy na Grenadzie, byłby usprawiedliwiony. Kuba, Nikaragua i wiele innych krajów miały możliwość skorzystania z tego prawa przez te wszystkie lata, gdy były celem ataku Stanów Zjednoczonych, ale oczywiście słabi musieliby zwariować, żeby realizować swoje prawa. Lecz wszelkie uzasadnienia dla ataku wyprzedzającego, jakiekolwiek by one były, nie odnoszą się do wojny prewencyjnej, a zwłaszcza takiej, o jakiej mówią jej obecni entuzjaści: do użycia sił zbrojnych w celu wyeliminowania wyobrażonego lub zmyślonego zagrożenia; w takim przypadku nawet termin „prewencyjny" jest nazbyt życzliwy.Wojna prewencyjna mieści się w kategorii zbrodni wojennych. Jeżeli rzeczywiście ma ona polegać na decydowaniu, „na kogo nadszedł czas"17, to świat naprawdę znalazł się w wielkich tarapatach.Po rozpoczęciu inwazji na Irak wybitny historyk i doradca Ken-nedy'ego, Arthur Schlesinger napisał, że:Prezydent przyjął strategię „wyprzedzającej samoobrony", która niepokojąco przypomina strategię zastosowaną przez cesarską Japonię20w Pearl Harbor, w dniu, który jak przepowiedział ówczesny amerykański prezydent, pozostaje dniem hańby. Franklin D. Roosevelt miał rację, lecz dzisiaj to my, Amerykanie, żyjemy w hańbie.18Schlesinger dodał też, że „globalna fala współczucia, która zalała Stany Zjednoczone po 11 września ustąpiła globalnej fali nienawiści do amerykańskiej arogancji i amerykańskiego milita-ryzmu", i nawet w zaprzyjaźnionych krajach opinia publiczna uważa, że Bush jest „większym zagrożeniem dla pokoju niż Sad-dam Husajn". Richard Falk, specjalista od prawa międzynarodowego, doszedł do „nieuniknionego" wniosku, że wojna w Iraku była „przestępstwem przeciwko pokojowi tego rodzaju, o jakie niemieccy przywódcy byli oskarżani, ścigani i skazani w procesie norymberskim"19.Niektórzy obrońcy tej strategii dostrzegają, że lekceważy ona prawo międzynarodowe, lecz ich zdaniem to żaden problem. Cały system prawa międzynarodowego to tylko „puste gadanie", pisze prawnik Michael Glennon: „Wielkie starania, by poddać rządy siły rządom prawa" należy wyrzucić na śmietnik historii -jakie to wygodne stanowisko dla tego jednego państwa, które jest zdolne przyjąć zasadę braku zasad, gdy mu to odpowiada, gdyż wydaje niemal tyle samo co reszta świata łącznie na narzędzia przemocy i wydeptuje nowe, niebezpieczne ścieżki w budowaniu środków zniszczenia, pomimo niemal jednomyślnego sprzeciwu świata. Dowód na to, że system prawa międzynarodowego to tylko „puste gadanie" jest prosty: Waszyngton „dał wyraźnie do zrozumienia, że zrobi wszystko, co tylko może, by utrzymać swoją dominację", następnie „ogłosił, że zignoruje" zdanie Rady Bezpieczeństwa ONZ w kwestii Iraku i zadeklarował, że „nie będzie już związany zasadami Karty Narodów Zjednoczonych regulującymi użycie siły". Quod erat demonstrandum. A zatem zasady te „załamały się" i „cała konstrukcja legła w gruzach". To dobrze, konkluduje Glennon, ponieważ Stany Zjednoczone są przywód-cą „oświeconych państw" i dlatego „muszą oprzeć się [wszelkim próbom] ograniczenia użycia przez nie siły".20

Page 7: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Oświecony przywódca może też zmieniać zasady według własnego uznania. Gdy siłom zbrojnym okupującym Irak nie udało się znaleźć broni masowego rażenia, która była uzasadnieniem dla21inwazji, stanowisko administracji przeszło od „absolutnej pewności", że Irak posiada broń masowego rażenia w takiej skali, że konieczne były natychmiastowe działania zbrojne, do twierdzenia, że zarzuty Amerykanów były „uzasadnione, gdyż odkryto sprzęt, który potencjalnie mógł zostać wykorzystany do wyprodukowania broni". Urzędnicy wysokiego szczebla zaproponowali „udoskonalenie kontrowersyjnej koncepcji »wojny prewencyjnej*", uprawniającej Waszyngton do podjęcia działań zbrojnych „przeciwko państwu, które posiada śmiercionośną broń w wielkich ilościach". Poprawka ta „zakłada, że administracja podejmie działania przeciwko wrogiemu reżimowi, który nie ma nic więcej, jak tylko intencję i zdolność do zbudowania [broni masowego rażenia]."21Praktycznie każdy kraj ma potencjał do wyprodukowania broni masowego rażenia, a intencji zawsze można się dopatrzyć. Zatem poprawiona wersja wielkiej strategii w istocie daje Waszyngtonowi prawo do arbitralnej agresji. Obniżenie progu użycia siły jest najbardziej znaczącą konsekwencją załamania się oficjalnego argumentu za inwazją.Wielka strategia imperialna ma uniemożliwić jakiekolwiek próby podważenia „potęgi, pozycji i prestiżu Stanów Zjednoczonych". Cytowane słowa nie pochodzą z ust Dicka Cheneya czy Donalda Rumsfelda ani innych etatystycznych reakcjonistów, którzy opracowali Strategię Bezpieczeństwa Narodowego we wrześniu 2002 roku. Wypowiedział je w 1963 roku szanowany liberalny mąż stanu, Dean Acheson. Usprawiedliwiał on amerykańskie działania wobec Kuby, wiedząc doskonale, że międzynarodowa kampania terrorystyczna Waszyngtonu zmierzająca do „zmiany reżimu" istotnie przyczyniła się do tego, że świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej zaledwie kilka miesięcy wcześniej, i że została podjęta na nowo natychmiast po rozwiązaniu kryzysu kubańskiego. Mimo to na forum Amerykańskiego Towarzystwa Prawa Międzynarodowego Acheson przekonywał, że nie powstaje żadna „kwestia prawna", gdy Stany Zjednoczone reagują na próby podważenia ich „potęgi, pozycji i prestiżu".Doktryna Achesona została następnie przywołana przez administrację Reagana, reprezentującą drugą stronę politycznego spektrum, gdy odrzuciła ona jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w kwestii ataku na Nikaraguę, nie22podporządkowała się sądowemu nakazowi, by zaprzestać zbrodni, a następnie zawetowała dwie rezolucje Rady Bezpieczeństwa potwierdzające orzeczenie sądu i wzywające wszystkie państwa do przestrzegania prawa międzynarodowego. Doradca prawny Departamentu Stanu Abraham Sofaer wyjaśnił, że „nie należy liczyć na to, że [większość światowej społeczności] podzieli nasze zdanie" i że „ta sama większość często przeciwstawia się Stanom Zjednoczonym w istotnych kwestiach międzynarodowych". W związku z tym, musimy „zastrzec sobie prawo określenia", które kwestie podlegają „zasadniczo wewnętrznej jurysdykcji Stanów Zjednoczonych" - w tym przypadku były to działania, które Trybunał potępił jako „bezprawne użycie siły" przeciwko Nikaragui, czyli mówiąc prościej, terroryzm międzynarodowy.22Pogarda dla prawa i instytucji międzynarodowych była szczególnie rażąca w latach urzędowania administracji Reagana-Busha - pierwszym okresie rządów obecnej ekipy w Waszyngtonie - a ich następcy także dawali jasno do zrozumienia, że USA zastrzegają sobie prawo do działań „unilateralnych, jeżeli to konieczne", w tym do „unilateralnego użycia sił zbrojnych" w obronie tak żywotnych interesów, jak „nieskrępowany dostęp do kluczowych rynków, źródeł energii oraz innych zasobów strategicznych".23 Ale nie była to całkiem nowa postawa.Podstawowe zasady wielkiej strategii imperialnej z września 2002 roku zostały wypracowane na początku drugiej wojny światowej. Zanim jeszcze Ameryka przystąpiła do wojny, stratedzy i analitycy wysokiego szczebla uznali, że w powojennym świecie Stany Zjednoczone będą dążyć do „posiadania niekwestionowanej władzy", podejmując kroki w celu „ograniczenia wszelkich suwerennych działań" innych państw, które mogłyby zakłócić globalne projekty Ameryki. Stwierdzili też, że „głównym warun-kiem" osiągnięcia tych celów jest „szybka realizacja programu pełnego unowocześnienia sił zbrojnych" - wtedy, tak jak i teraz, był to centralny element „zintegrowanej strategii osiągnięcia militarnej i gospodarczej supremacji Stanów Zjednoczonych". W tamtym czasie ambicje te ograniczały się do „świata nieniemieckie-go", który miał zostać urządzony pod egidą Stanów Zjednoczonych i stanowić „Wielki Obszar", obejmujący zachodnią półkulę, byłe imperium brytyjskie oraz Daleki Wschód. Kiedy stało się

Page 8: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

już cał-23kiem jasne, że Niemcy przegrają wojnę, plany te rozszerzono w taki sposób, by włączyć maksymalnie dużą część Eurazji.24Te precedensy, ledwie tu zasygnalizowane, pokazują, jak wąskie jest spektrum amerykańskiej strategii. Prowadzona polityka wynika z instytucjonalnego układu wewnętrznej władzy, który pozostaje względnie stabilny. Władza decyzyjna w sprawach gospodarczych jest mocno scentralizowana, tak że John Dewey niewiele przesadził, gdy stwierdził, że polityka to „cień rzucany na społeczeństwo przez wielki biznes". Jest czymś zupełnie naturalnym, że Stany Zjednoczone dążą do zbudowania takiego systemu światowego, który byłby otwarty na gospodarczą penetrację i polityczną kontrolę, nie tolerując żadnych rywali ani zagrożeń.25 Istotną konsekwencją takiej polityki jest gotowość do zablokowania wszelkich ruchów zmierzających do niezależnego rozwoju, które mogłyby stać się „wirusem zarażającym innych", w terminologii strategów. Jest to dominujący motyw powojennej historii, często ukryty pod cienką warstwą zimnowojennych pretekstów, wykorzystywanych również przez konkurencyjne supermocarstwo w jego skromniejszych włościach.Podstawowe cele światowego zarządzania przetrwały od wczesnego okresu powojennego i obejmują między innymi: powstrzymywanie innych ośrodków globalnej władzy w ramach „struktury porządku światowego" nadzorowanej przez Stany Zjednoczone; utrzymanie kontroli nad energetycznymi zasobami świata; blokowanie nieakceptowanych form niezależnego nacjonalizmu; oraz przezwyciężanie „kryzysów demokracji" na wewnętrznym terytorium wroga. Przedsięwzięcia te przybierają różne formy, zwłaszcza w okresach dość gwałtownych przeobrażeń: przemian w międzynarodowym systemie gospodarczym od mniej więcej 1970 roku; sprowadzenia wrogiego supermocarstwa do roli przypominającej jego tradycyjny, ąuasi-kolonialny status, w dwadzieścia lat później; rosnącego zagrożenia międzynarodowym terrory-zmem, które od początku lat dziewięćdziesiątych zaczęło dotyczyć samych Stanów Zjednoczonych i które zostało dramatycznie sfinalizowane 11 września. Przez lata dopracowywano i modyfikowano taktykę, dostosowując ją do tych przemian, i coraz bardziej udoskonalano narzędzia przemocy, spychając nasz zagrożony gatunek na krawędź katastrofy.24Niemniej jednak ogłoszenie wielkiej strategii imperialnej we wr/eśniu 2002 roku słusznie uruchomiło dzwonki alarmowe. Acheson i Sofaer opisywali wytyczne prowadzonej polityki, pozostając w kręgach elit. Ich poglądy znali jedynie specjaliści i czytelnicy dysydenckiej literatury. Można uznać, że w innych przypadkach powtarzano jedynie maksymę Tukidydesa, że: „duże narody robią to, co chcą, a małe narody akceptują to, co muszą". Natomiast Cheney, Rumsfeld, Powell i ich współpracownicy oficjalnie ogłaszają jeszcze bardziej skrajną politykę, której celem jest uzyskanie trwałej globalnej hegemonii, przy użyciu siły, jeżeli będzie trzeba. Chcą, żeby świat ich usłyszał, więc natychmiast podjęli działania mające pokazać, że nie żartują. To jest znacząca różnica.NOWE NORMY PRAWA MIĘDZYNARODOWEGOOgłoszenie wielkiej strategii słusznie uznano za krok, który nie wróży światu nic dobrego. Jednak dla wielkiego mocarstwa to za mało, że ogłosi oficjalną politykę. Musi uczynić z niej nową normę prawa międzynarodowego, przeprowadzając akcję pokazową. Wybitni specjaliści i intelektualiści mogą wtedy solennie wyjaśniać, że prawo jest elastycznym i żywym instrumentem, tak że nowa norma może odtąd być wskazówką, jak należy postępować. I tak oto, gdy ogłaszano nową strategię imperialną, uderzono też w bębny wojenne, aby wzbudzić społeczny entuzjazm do ataku na Irak. Równocześnie rozpoczęła się śródkadencyjna kampania wyborcza. Trzeba pamiętać o tym, wspomnianym już, zbiegu okoliczności.Ofiara wojny prewencyjnej musi odznaczać się kilkoma cechami:1. Musi być praktycznie bezbronna.2. Musi być na tyle ważna, by w ogóle opłacało się podejmować jakieś działania.3. Musi dać sieją przedstawić jako ucieleśnienie skrajnego zła i bezpośrednie zagrożenie dla naszego przetrwania.Irak spełniał wszystkie warunki. Pierwsze dwa są oczywiste. Trzeci można łatwo wypełnić. Trzeba tylko powtarzać płomienne25oracje Busha, Blaira i ich kolegów: dyktator „gromadzi najgroźniejszą broń na świecie [aby] zdominować, zastraszyć i zaatakować"; „już jej użył wobec całych miejscowości - i zabił lub okaleczył tysiące własnych obywateli... Jeżeli to nie jest zło, to zło straciło już całkiem znaczenie."26

Page 9: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Elokwentne potępienie wyrażone przez prezydenta w przemówieniu o stanie państwa w styczniu 2003 roku brzmi z pewnością słusznie. Oczywiście ci, którzy sieją zło, nie powinni pozostawać bezkarni - a wśród nich osoba wypowiadająca te wzniosłe słowa i jej obecni współpracownicy, którzy długo wspierali człowieka będącego uosobieniem skrajnego zła, z pełną świadomością jego zbrodni. To imponujące, jak łatwo jest, gdy przytacza się największe przestępstwa potwora, powstrzymać się od ważnych słów: „z naszą pomocą, której udzielaliśmy, bo było nam wszystko jedno". Pochwały i wsparcie zmieniły się w potępienie, gdy tylko potwór popełnił swoją pierwszą autentyczną zbrodnię: nie posłuchał rozkazów (a być może zleje zrozumiał) i najechał na Kuwejt w 1990 roku. Kara była surowa - dla jego poddanych. Sam tyran wyszedł jednak bez szwanku, a jego pozycja jeszcze się umocniła dzięki sankcjom narzuconym przez byłych przyjaciół.We wrześniu 2002 roku, gdy zbliżał się czas prezentacji nowej normy zezwalającej na wojnę prewencyjną, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Condoleezza Rice stwierdziła, że następną oznaką zamiarów Saddama Husajna może być chmura w kształcie grzyba - przypuszczalnie nad Nowym Jorkiem; zarówno sąsiedzi Husajna, jak i wywiad izraelski, odrzucili te supozycje, później podważone jeszcze przez inspektorów ONZ, lecz Waszyngton obstawał przy swoim. Od samego początku ofensywy propagandowej było jasne, że te zarzuty są niewiarygodne. „»Obecna administracja jest zdolna do każdego kłamstwa... aby tylko doprowadzić do wojny w Iraku«, mówi osoba z kręgów rządowych w Waszyngtonie, z okołodwudziestoletnim doświadczeniem pracy w wywiadzie". Waszyngton sprzeciwia się inspekcjom, sugerował rozmówca, bo obawia się, że niczego istotnego nie znajdziemy. Wypowiedzi prezydenta na temat zagrożenia ze strony Iraku „należy uznać za ewidentne próby przestraszenia Amerykanów i sprawienia, by poparli wojnę", dodało dwóch czołowych ekspertów od stosunków międzynarodowych. Jest to standardowy sposób działania. Wa-26szyngton nadal nie przedstawił żadnych dowodów na prawdziwość swoich twierdzeń z 1990 roku o ogromnej koncentracji wojsk irackich na granicy z Arabią Saudyjską, będących głównym uzasad-nieniem dla wojny w 1991 roku; twierdzenia te natychmiast podważyło jedyne pismo, które postanowiło je sprawdzić, ale nie przyniosło to żadnych efektów.27Z dowodami czy bez, prezydent i jego współpracownicy wydawali złowieszcze ostrzeżenia przed straszliwym zagrożeniem, jakie Saddam stwarza dla Stanów Zjednoczonych i dla swoich sąsiadów; mówili też o jego powiązaniach z międzynarodowym terroryzmem, sugerując wyraźnie, że był zamieszany w ataki z 11 września. Rządowo-medialny atak propagandowy przyniósł efekty. W ciągu kilku tygodni około 60 procent Amerykanów uznało, że Saddam Husajn stanowi „bezpośrednie zagrożenie dla USA", i trzeba go szybko usunąć w obronie własnej. W marcu niemal połowa była przekonana, że Husajn był osobiście zaangażowany w zamachy z 11 września i że wśród porywaczy samolotów byli Irakijczycy. Poparcie dla wojny mocno wiązało się z tymi przekonaniami.28Za granicą „dyplomacja publiczna... całkowicie zawiodła", donosiła prasa międzynarodowa, lecz „w kraju udało się znakomicie powiązać wojnę w Iraku z koszmarem 11 września... [N]ie-mal 90 procent uważa, że reżim [Saddama] wspiera i podżega terrorystów, którzy planują kolejne ataki na USA". Komentator polityczny Anatol Lieven stwierdził, że większość Amerykanów „dała się nabrać... akcji propagandowej, której kłamliwość nie znajduje wielu porównań w demokracjach czasu pokoju".29 Kam-pania propagandowa z września 2002 roku pomogła też amerykańskiej administracji osiągnąć minimalną przewagę w wyborach śródkadencyjnych, gdyż wyborcy odłożyli na bok bezpośrednie troski i skulili się pod parasolem władzy, ze strachu przed demonicznym wrogiem.Dyplomacja publiczna natychmiast zdziałała cuda w Kongresie. W październiku Kongres upoważnił prezydenta do podjęcia działań wojennych „w obronie narodowego bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych przed utrzymującym się zagrożeniem ze strony Iraku". To konkretne sformułowanie jest znajome. W 1985 roku-prezydent Reagan ogłosił stan zagrożenia kraju, później co roku27przedłużany, ponieważ „polityka i działania rządu Nikaragui tworzą niezwykłe i nadzwyczajne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych". W 2002 roku Amerykanie znowu musieli drżeć ze strachu, tym razem przed Irakiem.Olśniewający sukces dyplomacji publicznej w kraju ujawnił się ponownie, gdy prezydent „dał mocny, reaganowski finał sześcio-tygodniowej wojny" na pokładzie lotniskowca „Abraham Lincoln" l maja 2003 roku. Oświadczył wtedy ze swadą - nie zważając na sceptyczne komentarze w kraju - że odniósł „zwycięstwo w wojnie z terroryzmem", bo „usunął sojusznika Al-Kaidy".30 Nie ma znaczenia, że teza o

Page 10: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

rzekomych powiązaniach Saddama Husajna z Osamą ben Ladenem, zresztą jego zażartym wrogiem, nie była poparta żadnymi wiarygodnymi dowodami i została wyraźnie odrzucona przez kompetentnych obserwatorów. Bez znaczenia jest też jedyny znany związek między inwazją na Irak a zagrożeniem terroryzmem: fakt, że inwazja zwiększyła to zagrożenie, jak zresztą powszechnie przewidywano; wydaje się, że stanowi ona „wielką przeszkodę w »wojnie z terroryzmem«", ponieważ gwałtownie zwiększyła nabór do Al-Kaidy.31Wpływ propagandy utrzymywał się po zakończeniu wojny. Gdy pomimo intensywnych poszukiwań nie udało się odnaleźć broni masowego rażenia, i tak jedna trzecia Amerykanów była przekonana, że wojska USA znalazły broń masowego rażenia, a ponad 20 procent uważało, że Irak użył tej broni podczas wojny.32 Być może jest to po prostu reakcja ludzi, którzy boją się praktycznie wszystkiego po wielu latach intensywnej propagandy mającej ujarzmić „wielką bestię" poprzez wywoływanie paniki.Wyrażenie „mocny reaganowski finał" ma zapewne odnosić się do dumnego oświadczenia Reagana, że Stany Zjednoczone mogą „stać z podniesionym czołem" po tym, jak pokonały straszliwe zagrożenie ze strony Grenady. Wnikliwi komentatorzy dodawali, że starannie zainscenizowane wystąpienie Busha na USS „Abraham Lincoln" stanowi „początek kampanii wyborczej w 2004 roku", która jak ma nadzieję Biały Dom, „będzie się obracać tak bardzo jak to tylko możliwe wokół tematu bezpieczeństwa naro-dowego, a jej głównym tematem będzie usunięcie przywódcy Iraku, Saddama Husajna". Aby jeszcze bardziej podkreślić to prze-28słanie, oficjalne otwarcie kampanii odroczono aż do połowy września 2004 roku, tak by na konwencji republikanów w Nowym Jorku można było uczcić przywódcę czasu wojny, który jeden może ustrzec Amerykanów przed powtórzeniem się 11 września, jak to już raz uczynił w Iraku. Kampania wyborcza skoncentruje się na „bitwie o Irak, a nie na wojnie w Iraku", wyjaśnił główny polityczny strateg republikanów Karl Rove. Jest ona tylko częścią „znacznie większej i dłuższej wojny z terroryzmem, która, jak [Rove] widzi wyraźnie, być może przypadkiem, będzie ciągnąć się przynajmniej do dnia wyborów w 2004 roku".33 I z pewnością jeszcze dłużej.Zatem we wrześniu 2002 roku spełnione zostały wszystkie trzy warunki konieczne do ustanowienia nowej normy prawa międzynarodowego: Irak był bezbronny, niezwykle ważny i bezpośrednio zagrażał naszemu istnieniu. Istniała oczywiście możliwość, że coś pójdzie nie tak, lecz tym razem była bardzo niewielka, przynajmniej, gdy chodzi o najeźdźców. Różnica sił była tak ogromna, że przytłaczające zwycięstwo było praktycznie gwarantowane, a za wszystkie humanitarne konsekwencje można było obarczyć winą Saddama Husajna. Gdyby były przykre, to nie stałyby się przedmiotem badania, a ich ślady zniknęłyby z pola widzenia, przynajmniej jeśli można się opierać na doświadczeniach z prze-szłości. Zwycięzcy nie badają własnych zbrodni, więc niewiele0 nich wiadomo; to zasada, od której są tylko nieliczne wyjątki; na przykład liczba ofiar śmiertelnych w wyniku wojen USA w Indo-chinach nie jest znana nawet z dokładnością do milionów. Ta sama zasada leżała u podstaw procesów o zbrodnie wojenne po drugiej wojnie światowej. Definicja operacyjna zbrodni wojennych1 zbrodni przeciwko ludzkości była prosta: zbrodnie uznawano za zbrodnie, jeżeli zostały popełnione przez wroga, a nie przez aliantów. Na przykład pominięto zniszczenie cywilnych ośrodków miejskich. Zasadę tę stosowały kolejne trybunały, lecz tylko wobec pokonanych przeciwników lub innych podmiotów, którymi można bezpiecznie gardzić.Po ogłoszeniu, że inwazja na Irak zakończyła się sukcesem, zaczęto dostrzegać publicznie, że jednym z motywów tej wojny było uczynienie z wielkiej strategii imperialnej nowej normy: „Publikacja [Strategii Bezpieczeństwa Narodowego] była sygnałem,29że Irak pójdzie na pierwszy ogień, ale nie będzie ostatni", pisał „New York Times"; „Irak stał się laboratorium doświadczalnym, w którym przeprowadzono eksperyment ze strategią prewencyjną". Wysoki rangą urzędnik dodał: „Nie zawahamy się działać w pojedynkę, jeżeli będzie to konieczne, skorzystamy z naszego prawa do samoobrony, podejmując działania wyprzedzające" -teraz, gdy norma została już ustanowiona. „Reszta świata doskonale rozumie pokazowy charakter całej tej operacji [w Iraku]", zauważył Roger Owen, historyk Bliskiego Wschodu z Harvardu. Narody i rządy będą musiały zmienić swój sposób widzenia świata i przejść „od tego, który opierał się na Organizacji Narodów Zjednoczonych i prawie międzynarodowym, do tego, w którym chodzi o identyfikację" z planami Waszyngtonu. Pokaz siły ma im dać do zrozumienia, że powinny odsunąć na bok „jakiekolwiek poważne

Page 11: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

myślenie o narodowym interesie" na rzecz odzwierciedlania „amerykańskich celów".34Potrzeba demonstracji siły dla „zachowania wiarygodności" w oczach świata mogła przeważyć szalę na rzecz wojny w Iraku. Analizując proces jej planowania, „Financial Times" stwierdził, że decyzja o wojnie zapadła w połowie grudnia 2002 roku, po tym, jak Irak złożył w ONZ deklarację na temat swojego uzbrojenia. „»Panowało poczucie, że [Irak] drwi sobie z Białego Domu«, mówi osoba, która w tamtym czasie, po złożeniu 8 grudnia deklaracji przez Irak, współpracowała ściśle z Radą Bezpieczeństwa Narodowego. »Operetkowy dyktator kpi sobie z prezydenta. To wywołało gniew w Białym Domu. Od tamtej chwili nie było żadnej szansy na dyplomatyczne rozwiązanie*".35 Potem rozgrywał się już tylko dyplomatyczny teatr, dla zaciemnienia sprawy, w czasie gdy przygotowywano się do wojny.Gdy wielka strategia została już nie tylko oficjalnie ogłoszona, ale także wdrożona, nowa norma zezwalająca na wojnę prewencyjną zaczęła obowiązywać. Stany Zjednoczone mogą teraz zająć się trudniejszymi przypadkami. Jest mnóstwo kuszących celów: Iran, Syria, region Andów i wiele innych. Możliwość takich działań zależy w dużej mierze od tego, czy da się zastraszyć i utrzymać w ryzach „drugie supermocarstwo".Sposoby ustanawiania norm zasługują na dalszą refleksję. Najważniejsze jest to, że tylko ci, którzy mają broń i wiarę, dysponu-30ją odpowiednią władzą, by narzucać światu swoje żądania. Pouczającym przykładem stosowania prawa siły jest powszechnie oklaskiwana „rewolucja normatywna", która dokonała się pod koniec ostatniego tysiąclecia. Po kilku falstartach lata dziewięćdziesiąte XX wieku stały się „dekadą interwencji humanitarnych". Nowe prawo upoważniające do interwencji ze względów „humanitarnych" zostało ustanowione dzięki odwadze i altruistycznej postawie Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników, szczególnie w Koso wie i w Timorze Wschodnim, dwóch klejnotach w koronie. Zwłaszcza bombardowania w Kosowie, zdaniem wybitnych autorytetów, wprowadziły normę korzystania z siły bez upoważnienia Rady Bezpieczeństwa.Pojawia się proste pytanie: dlaczego za „dekadę interwencji humanitarnych" uznano lata dziewięćdziesiąte, a nie lata siedemdziesiąte? Od drugiej wojny światowej miały miejsce dwa przypadki, w których użycie siły faktycznie położyło kres straszliwym zbrodniom, w obu chodziło zapewne o obronę własną: inwazja Indii na wschodni Pakistan w 1971 roku, kończąca masowe rzezie i inne horrory, oraz inwazja Wietnamu na Kambodżę w grudniu 1978, kładąca kres okrucieństwom Poi Pota, które osiągnęły szczytowe nasilenie w tamtym roku. W latach dziewięćdziesiątych pod egidą Zachodu nie wydarzyło się nic, co nawet w przybliżeniu dałoby się z tamtymi wydarzeniami porównać. Zatem komuś, kto nie rozumie konwencji, trzeba wybaczyć pytanie, dlaczego ta „nowa norma" nie została uznana za taką w la-tach siedemdziesiątych.Ta myśl jest nie do pomyślenia z dość oczywistych względów. Interwencje, które rzeczywiście położyły kres ogromnym okrucieństwom, przeprowadzili niewłaściwi ludzie. Co gorsza, w obu przy-padkach Stany Zjednoczone stanowczo sprzeciwiały się tym interwencjom i natychmiast podjęły działania, by ukarać sprawców, zwłaszcza Wietnam, który stał się celem chińskiej inwazji, wspieranej przez USA i został poddany jeszcze surowszym sankcjom niż uprzednio; jednocześnie USA i Wielka Brytania zaoferowały bezpośrednie wsparcie odsuniętym od władzy Czerwonym Khmerom. Z tego wynika, że lata siedemdziesiąte XX wieku nie mogły stać się dekadą interwencji humanitarnych i żadne nowe normy nie mogły zostać wtedy ustanowione.31Podstawowe spostrzeżenie wyraził w jednomyślnym głosowaniu Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w jednym ze swoich najwcześniejszych orzeczeń, w 1949 roku:Trybunał może tylko uznać, że rzekome prawo do interwencji jest przejawem polityki siły, która w przeszłości doprowadziła do najbardziej poważnych nadużyć i która nie może, niezależnie od słabości struktury międzynarodowej, znaleźć miejsca w prawie międzynarodowym...; z natury rzeczy [interwencja] byłaby zarezerwowana dla najpotężniejszych państw i mogłaby łatwo doprowadzić do wypaczenia wymiaru sprawiedliwości.36Gdy zachodnie mocarstwa i zachodni intelektualiści gratulowali sobie pod koniec lat dziewięćdziesiątych ustanowienia nowej normy zezwalającej na interwencję humanitarną, reszta świata również miała pewne przemyślenia w tej sprawie. Pouczająca jest na przykład reakcja na powtarzane przez Tony'ego Blaira oficjalne powody bombardowania Serbii w 1999 roku: gdyby nie zbombardowano

Page 12: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Serbii, „byłby to druzgocący cios dla wiarygodności NATO" i „w konsekwencji świat stałby się mniej bezpieczny". Na tych, którzy byli przedmiotem tej troski NATO, najwyraźniej nie zrobiła specjalnego wrażenia potrzeba zachowania wiarygodności tych, którzy dławili ich od stuleci. Na przykład Nelson Mandela potępił Blaira za to, że „wraz z Ameryką przyczynia się do międzynarodowego chaosu, ignorując inne narody i bawiąc się w »żan-darma świata«", gdy zaatakowali Irak w 1998 roku i Serbię rok później. W najliczniejszej demokracji świata - która po uzyskaniu niepodległości zaczęła wreszcie dochodzić do siebie i likwidować ponure skutki całych stuleci brytyjskich rządów - również nie do-ceniono wysiłków Clintona i Blaira na rzecz podtrzymania wiarygodności NATO i światowego bezpieczeństwa, ale oficjalna i prasowa krytyka płynąca z Indii nie znalazła posłuchu. Nawet w Izraelu, państwie klienckim par excellence, pretensje Clintona i Blaira oraz całej grupy ich miejscowych adoratorów stały się przedmiotem drwin czołowych analityków wojskowych i politycznych; uznano je za powrót do staromodnej „dyplomacji kanonie-rek", prowadzonej pod znanym „pretekstem moralnej słuszności", oraz za „zagrożenie dla świata".3732Innym źródłem informacji mógłby być ruch państw niezaan-gażowanych, które obejmowały około 80 procent ludności świata w czasie Szczytu Południa w kwietniu 2000 roku. Było to najważniejsze spotkanie w całej ich historii, pierwsze na poziomie ich najwyższych przedstawicieli, którzy poza tym, że ogłosili szczegółową i wyrafinowaną analizę krytyczną neoliberalnego programu społeczno-gospodarczego nazywanego przez zachodnich ideologów „globalizacją", stanowczo odrzucili też „tak zwane »prawo« do interwencji humanitarnych". Stanowisko to zostało powtórzone na szczycie państw niezaangażowanych w Malezji w lutym 2003 roku tymi samymi słowami.38 Być może państwa te zbyt dobrze poznały historię na własnej skórze, by dać się nabrać na wzniosłe słowa; przez stulecia nasłuchały się już dostatecznie du-żo o „interwencjach humanitarnych".Przesadą jest twierdzenie, że tylko najpotężniejszym daje się prawo do ustanawiania norm właściwego zachowania - dla samych siebie. Prawo to czasami przenosi się na wiernych klientów. W ten sposób pozwala się, by zbrodnie Izraela stanowiły pewną normę: na przykład regularnie przeprowadzane „plano-we likwidacje" podejrzanych - nazywane „terrorystycznymi zbrodniami", gdy dokonuje ich ktoś stojący po niewłaściwej stronie. W maju 2003 roku dwóch wybitnych izraelskich prawników, ekspertów od praw obywatelskich, przedstawiło „szczegółową listę wszystkich skutecznych likwidacji i wszystkich nieudanych zamachów przeprowadzonych przez izraelskie siły bezpieczeństwa" w czasie intifady Al-Aksa, od listopada 2000 do kwietnia 2003 roku. Korzystając z oficjalnych i półoficjalnych źródeł, ustalili, że „Izrael dokonał nie mniej niż 175 prób likwidacji" -jedna próba co pięć dni - zabijając w sumie 235 osób, z tego 156 podejrzanych o zbrodnie. „Mówimy to z wielkim bólem", napisali prawnicy, ale „systematyczna, szeroko zakrojona polityka planowych likwidacji ociera się o zbrodnię przeciwko ludzkości".39Ocena ta nie jest całkiem trafna. Likwidacja jest zbrodnią, gdy dokonuje jej ktoś po niewłaściwej stronie, lecz jest usprawiedliwionym, choć być może godnym ubolewania działaniem w obronie własnej, gdy przeprowadza je klient; może on nawet ustanowić normę dla swojego „zwierzchnika zwanego »partnerem«",40 który daje upoważnienie. Sam „zwierzchnik" wykorzystał izraelski33precedens i zabił pociskiem rakietowym podejrzanego w Jemenie, wraz z pięcioma innymi osobami, które akurat znalazły się w pobliżu, co spotkało się z wielkim uznaniem. Zamach był „tak zaplanowany [by stanowić] niespodziankę na październik... i pokazać, że piastujący urząd jest w świetnej formie w przededniu śródkadencyjnych wyborów", a także, by dać „próbkę tego, co nastąpi".41Bardziej dogłębnym przykładem ustanawiania norm było izraelskie bombardowanie irackiego reaktora jądrowego w Osiraku, w czerwcu 1981 roku. Początkowo krytykowano ten atak jako naruszenie prawa międzynarodowego. Później, gdy Saddam Hu-sajn przestał być serdecznym przyjacielem i w sierpniu 1990 roku przeobraził się w nieopisanego demona, zmieniła się również reakcja na bombardowanie reaktora w Osiraku. To, co wcześniej było (pomniejszym) przestępstwem, stało się teraz szanowaną nor-mą, działaniem godnym najwyższego uznania, gdyż przeszkodziło Saddamowi Husajnowi w realizacji programu budowy broni atomowej.Jednak norma ta wymagała pominięcia kilku niewygodnych faktów. Wkrótce po bombardowaniu w 1981 roku wybitny fizyk jądrowy Richard Wilson, wówczas kierownik katedry fizyki na Uniwersytecie Harvarda, przeprowadził inspekcję ośrodka w Osiraku. Doszedł do przekonania, że zbombardowana instalacja nie była przystosowana do produkcji plutonu, jak twierdził Izrael, w przeciwieństwie do

Page 13: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

izraelskiego reaktora w Dimonie, w którym podobno skonstruowano już kilkaset głowic nuklearnych. Jego wnioski potwierdził iracki fizyk jądrowy Imad Khadduri, który kierował pracami eksperymentalnymi przy reaktorze przed bombardowaniem, a później uciekł z kraju. On również twierdził, że reaktor w Osiraku nie nadawał się do produkcji plutonu, chociaż po izraelskim bombardowaniu w 1981 roku Irak podjął „stanowczą decyzję, by maksymalnie przyśpieszyć program zbrojeniowy". Khadduri szacował, że Irak potrzebowałby całych dziesięcioleci, aby uzyskać materiał konieczny do budowy bomby atomowej, gdyby nie przyśpieszono zdecydowanie programu w wyniku bombardowań. „Działanie Izraela zwiększyło determinację Arabów, by wyprodukować broń jądrową", podsumował Kenneth Waltz. „Atak Izraela wcale nie wstrzymał badań jądrowych w Iraku, a je-34dynie sprawił, że Irak zyskał poparcie niektórych państw arabskich dla tych badań".42Jakiekolwiek byłyby fakty, dzięki inwazji Iraku na Kuwejt dziewięć lat później, norma, którą Izrael wprowadził w 1981 roku jest teraz dobrze ugruntowana. A jeśli rzeczywiście bombardowanie Osiraku przyśpieszyło rozprzestrzenienie broni masowego rażenia, to w żaden sposób nie rzutuje to ujemnie na sam czyn i nie stanowi żadnej nauki na temat skutków użycia siły z naruszeniem staromodnych koncepcji prawa międzynarodowego - koncepcji, które należy odrzucić, gdyż „zwierzchnik", który maje w pogar-dzie, pokazał nam już, że to tylko „puste gadanie". W przyszłości Stany Zjednoczone i ich klient, Izrael, a być może także inne państwa cieszące się szczególnymi względami, będą mogły postąpić zgodnie z tą normą, jeśli uznają to za stosowne.RZĄDY PRAWAWielka strategia obejmuje też wewnętrzne prawo USA. Podobnie jak w wielu innych krajach amerykański rząd wykorzystał ataki terrorystyczne z 11 września do zdyscyplinowania swoich obywateli. Po 11 września, często w przypadkach budzących wątpliwości co do ich związków z terroryzmem, administracja Busha rościła sobie prawo (i korzystała z niego) do uznawania ludzi - w tym obywateli USA - za „walczących po stronie wroga" lub „podejrzanych o terroryzm" i więzienia ich bez przedstawienia zarzutów, bez dostępu do porady prawnej ani do rodziny, dopóki Biały Dom uzna, że „wojna z terroryzmem" została pomyślnie zakończona, czyli przez czas nieokreślony. Departament Sprawiedliwości Joh-na Ashcrofta stwierdził, że „jest rzeczą fundamentalną, [że] jeśli przetrzymuje się kogoś jako osobę walczącą po stronie wroga, to oczywiście nie daje się mu dostępu do członków rodziny ani do porady prawnej". Stanowisko władzy wykonawczej częściowo podtrzymały sądy, które orzekły, „że prezydent w czasie wojny może zatrzymać na czas nieokreślony obywatela Stanów Zjednoczonych walczącego po stronie wroga i pojmanego na polu walki, i odmówić takiej osobie porady prawnej".43Sposób traktowania „walczących po stronie wroga" w amerykańskim więzieniu w Guantanamo, w ciągle okupowanej części35Kuby, wywołał silne protesty organizacji praw człowieka i innych podmiotów, nawet inspektora generalnego z Departamentu Sprawiedliwości, który sporządził bardzo krytyczny raport, zlekceważony przez ten departament. Wkrótce po podboju Iraku pojawiły się dowody, że więźniowie iraccy traktowani są podobnie: są kneblowani, wiązani, bici, „tak jak Afgańczycy i inni jeńcy przetrzymywani w zatoce Guantanamo na Kubie -już sam ten sposób traktowania budzi wątpliwości z punktu widzenia prawa międzynarodowego", mówiąc oględnie. Czerwony Krzyż stanowczo zaprotestował, gdy dowództwo amerykańskiej armii odmówiło mu dostępu do jeńców wojennych, naruszając konwencję genewską, oraz do pojmanych cywilów.44 Co więcej, te etykietki mogą być bardzo pojemne. „Walczącym po stronie wroga" może stać się obywatel każdego kraju, który Stany Zjednoczone postanowią zaatakować, nawet bez wiarygodnych podstaw, jak Waszyngton sam przyznał.45Na sposób myślenia Departamentu Sprawiedliwości rzuca światło poufny dokument, który przeciekł do Centrum na rzecz Uczciwości w Życiu Publicznym (Centerfor Public Integńty, CPI), zatytułowany „Ustawa o zwiększeniu bezpieczeństwa wewnętrznego z 2003 roku". Ten „nowy atak na nasze wolności obywatelskie" ogromnie rozszerza władzę państwa, pisze Jack Balkin, profesor prawa z Uniwersytetu Yale. Podważa prawa konstytucyjne, przyznając państwu władzę uchylania obywatelstwa pod zarzutem udzielenia „materialnego wsparcia" organizacji znajdującej się na czarnej liście ministra sprawiedliwości, nawet gdy oskarżony nie miał pojęcia, że dana organizacja jest na tej liście. „Dasz parę dolarów jakiejś islamskiej organizacji dobroczynnej, którą Ashcroft uznał za organizację terrorystyczną", pisze Balkin, „i możesz znaleźć się w następnym samolocie wylatującym z kraju". Ten projekt ustawy zakłada, że

Page 14: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

„zamiar zrzeczenia się obywatelstwa nie musi zostać wyrażony słownie, lecz można go wywieść z zachowania", może zostać wywiedziony przez ministra sprawiedliwości, którego ocenę musimy honorować, przyjmując ją na wiarę. Porównywano tę sytuację z najmroczniejszym okresem maccartyzmu, ale dzisiejsze propozycje są bardziej skrajne. Projekt ten rozszerza również prawo do inwigilacji bez zgody sądu, pozwala na potajemne aresztowania i jeszcze bardziej chroni państwo przed nadzorem obywate-36li, co jest sprawą o wielkim znaczeniu dla reakcyjnych etatystow z administracji Busha II. „Nie ma takiego prawa obywatelskiego - nie wyłączając samego prawa do bycia obywatelem - którego ta administracja nie byłaby skłonna nadużyć, aby zwiększyć kontrolę nad życiem Amerykanów", konkluduje Balkin.46Podobno prezydent Bush trzyma na biurku popiersie Winsto-na Churchilla, które dostał w prezencie od swego przyjaciela To-ny'ego Blaira. Churchill miał parę rzeczy do powiedzenia na ten temat:Władza wykonawcza, która wtrąca człowieka do więzienia bez przedstawienia mu jakichkolwiek zarzutów znanych prawu, a zwłaszcza która odmawia mu sądu przez jemu równych, jest w najwyższym stopniu odrażająca i stanowi fundament wszystkich rządów totalitarnych, czy to nazistowskich, czy komunistycznych.47Władza, której domaga się administracja Busha, wykracza daleko nawet za te odrażające praktyki. Przestrogi Churchilla przed nadużywaniem władzy wykonawczej w działaniach wywiadowczych i prewencyjnych zostały sformułowane w 1943 roku, gdy Wielkiej Brytanii groziło zniszczenie przez najstraszniejszą machinę masowego zabijania w dziejach ludzkości. Być może znajdzie się ktoś w Departamencie Sprawiedliwości, kto zechciałby zastanowić się nad zdaniem człowieka, którego wizerunek ma codziennie przed oczami jego przywódca.PRAWO I INSTYTUCJE MIĘDZYNARODOWEWielka strategia imperialna faktycznie rezygnuje z „międzynarodowych rządów prawa jako nadrzędnego celu polityki", wskazuje krytyczna analiza Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk, zauważając, że w Strategii Bezpieczeństwa Narodowego nie wspomina się nawet o prawie międzynarodowym ani o Karcie Narodów Zjednoczonych. „Prymat prawa nad siłą [który] był jednym z głównych wątków amerykańskiej polityki zagranicznej od zakończenia drugiej wojny światowej" zniknął z nowej strategii. Również „całkowicie zniknęły" instytucje międzynarodowe, „które poszerzają zasięg prawa i starają się zarówno ograniczać potęż-37nych, jak i udzielać głosu słabym". Od teraz rządzi siła, a Stany Zjednoczone będą z niej korzystać, jeśli uznają to za stosowne. Autorzy analizy oceniają, że strategia ta zwiększy „motywację wrogów USA do działania [w reakcji na ich rosnące] wzburzenie z powodu postrzeganego zastraszania". Będą szukać „tanich i prostych sposobów wykorzystania słabych punktów USA", których jest wiele. Brak troski o to ze strony strategów Busha ilustruje również fakt, że Strategia Bezpieczeństwa Narodowego zawiera tylko jedno zdanie na temat wysiłków na rzecz większej kontroli wyścigu zbrojeń, do których administracja odnosi się z lekceważeniem.48 W czasopiśmie Akademii dwóch ekspertów od spraw międzynarodowych określiło ten plan „szerokiej konfrontacji, a nie politycznego porozumienia" jako „głęboko prowokacyjny". Ostrzegają oni, że „widoczne zaangażowanie Stanów Zjednoczonych w czynną konfrontację zbrojną w celu uzyskania zdecydowanej narodowej przewagi" jest ogromnie ryzykowne.49 Wielu zgadza się z tą opinią, chociażby tylko ze względu na własny interes.Ocena Akademii mówiąca o prymacie prawa nad siłą w polityce amerykańskiej wymaga poważnego sprostowania. Od drugiej wojny światowej rząd Stanów Zjednoczonych przyjął standardowy sposób postępowania wielkich mocarstw i regularnie stawiał siłę ponad prawem, gdy uznawał, że będzie to korzystne dla „interesu narodowego"; tym technicznym terminem określa się specjalne interesy tej części społeczeństwa, której pozycja umożliwia ustalanie polityki. W świecie anglo-amerykańskim jest to truizm tak stary jak prace Adama Smitha. Smith zawzięcie krytykował „kupców i producentów" w Anglii, którzy byli „zdecydowanie głównymi architektami" angielskiej polityki i czynili wszystko, aby ich własne interesy były „szczególnie brane pod uwagę", bez względu na to, jak „opłakane" mogą być skutki dla innych, w tym dla ofiar ich „dzikiej niesprawiedliwości" za granicą, a także dla samych mieszkańców Anglii.50 Truizmy mają to do siebie, że pozostają prawdziwe.Dominujący pogląd elit na temat Organizacji Narodów Zjednoczonych dobrze wyraził w 1992 roku

Page 15: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Francis Fukuyama, który pracował w Departamencie Stanu w czasach Reagana i Busha: ONZ jest „bardzo sprawnym instrumentem amerykańskiego uni-lateralizmu i w rzeczy samej może być podstawowym mechani-38zmem, za pomocą którego będzie się stosować ten unilateralizm w przyszłości". Jego prognoza okazała się trafna, zapewne dlatego, że opierała się na konsekwentnej praktyce sięgającej samych początków ONZ. W tamtym czasie sytuacja na świecie gwarantowała, że ONZ będzie w zasadzie instrumentem władzy USA. Instytucja ta cieszyła się wielkim uznaniem, chociaż niechęć do niej ze strony elit zwiększyła się wyraźnie w następnych latach. Ta zmiana postaw wiązała się z grubsza z procesem dekolonizacji, który stworzył niewielką możliwość „tyranii większości", to znaczy większej wagi głosów dochodzących spoza ośrodków skoncentrowanej władzy, nazywanych przez prasę biznesową „de facto rządem światowym" złożonym z „panów wszechświata".51Gdy ONZ nie spełnia roli „instrumentu amerykańskiego uni-lateralizmu" w sprawach istotnych dla elit, jest lekceważona. Jednym z wielu przykładów jest wetowanie jej rezolucji. Od lat sześćdziesiątych Stany Zjednoczone zdecydowanie najczęściej wetują rezolucje Rady Bezpieczeństwa dotyczące szerokiego zakresu zagadnień, nawet te, które wzywają państwa do przestrzegania prawa międzynarodowego. Wielka Brytania zajmuje pod tym względem drugą pozycję, Francja i Rosja są daleko w tyle. Nawet ten obraz jest wypaczony przez fakt, że Waszyngton, korzystając ze swojej ogromnej władzy, często wymusza osłabienie rezolucji, którym jest przeciwny, lub sprawia, że istotne sprawy w ogóle nie stają na porządku dziennym - tak jak amerykańskie wojny w In-dochinach, by przytoczyć jeden przykład sprawy, która była bardziej niż trochę niepokojąca dla świata.Saddam Husajn został słusznie potępiony za to, że nie zastosował się w pełni do licznych rezolucji Rady Bezpieczeństwa, jednak mniej mówiło się o tym, że Stany Zjednoczone odrzuciły te same rezolucje. Najważniejsza z nich, rezolucja nr 687, wzywała do zakończenia sankcji, gdy Rada Bezpieczeństwa stwierdzi podporządkowanie się Iraku, oraz do wyeliminowania broni masowego rażenia i środków jej przenoszenia z całego Bliskiego Wschodu (artykuł 14, zakamuflowane odniesienie do Izraela). Nie było najmniejszej możliwości, żeby USA zaakceptowały artykuł 14, i przestano o nim dyskutować.Prezydent Bush I i jego sekretarz stanu James Baker oświadczyli natychmiast, że Stany Zjednoczone odrzucą też podstawowy39warunek rezolucji 687, nie zgadzając się nawet na „rozluźnienie sankcji, o ile Saddam Husajn będzie nadal u władzy". Clinton zajął takie samo stanowisko. Jego sekretarz stanu Warren Chri-stopher napisał w 1994 roku, że podporządkowanie się Iraku „nie wystarczy, by uzasadnić zniesienie embarga" i tym samym „jednostronnie zmienił reguły", wskazuje Dilip Hiro.52 Wykorzystywanie przez Waszyngton inspektorów ONZ (UNSCOM) do szpiegowania Iraku również podważyło sens inspekcji, które Irak przerwał po tym, jak Clinton i Blair zbombardowali kraj w grudniu 1998 roku, wbrew woli ONZ. O tym, jaki byłby prawdopodobny wynik tych inspekcji, wiedzą z całą pewnością tylko ideolodzy reprezentujący poszczególne strony. Jednak przez cały czas było zupełnie jasne, że rozbrojenie przy pomocy międzyna-rodowych inspektorów nie jest celem Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych i że te dwa wojownicze kraje nie zastosują się do odpowiednich rezolucji ONZ.Niektórzy komentatorzy zwrócili uwagę, że najwięcej rezolucji narusza Izrael. Turcja i Maroko, cieszące się wsparciem USA, również naruszyły więcej rezolucji Rady Bezpieczeństwa niż Irak. Re-zolucje te dotyczą bardzo istotnych kwestii: agresji, surowych i brutalnych praktyk podczas zbrojnych okupacji trwających od dziesięcioleci, poważnych naruszeń konwencji genewskiej (zbrodni wojennych, według amerykańskiego prawa) oraz innych spraw o większej wadze niż niekompletne rozbrojenie. Rezolucje w sprawie Iraku także dotyczą wewnętrznych represji, a pod tym względem czyny Saddama Husajna były potworne, lecz była to (niestety) jedynie poboczna kwestia, o czym świadczy wsparcie, jakiego udzielała mu obecna ekipa w Waszyngtonie, utrzymujące się jeszcze długo po jego największych zbrodniach i po wojnie z Iranem. Rezolucje dotyczące Izraela nie podlegają Rozdziałowi VII [Karty NZ - przyp. tłum.], który przewiduje użycie siły, bo każda taka propozycja zostałaby natychmiast zawetowana przez Stany Zjednoczone.To weto prowadzi do następnej ważnej kwestii, której zabrakło w dyskusji na temat niepełnego zastosowania się Iraku do rezolucji Rady Bezpieczeństwa. Jest przecież jasne, że gdyby Irak miał prawo weta, nie naruszałby żadnej rezolucji ONZ. Nie mniej jasne jest, że każda poważna dyskusja o niezastosowaniu się do re-

Page 16: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

40zolucji Rady Bezpieczeństwa musi uwzględnić weto, czyli najbardziej skrajną formę niepodporządkowania. Jednak jest to kwestia wyłączona z dyskusji ze względu na konkluzje, do których natychmiast by się doszło.Kwestia weta nie została całkiem zignorowana w czasie przygotowań do inwazji na Irak. Zapowiedź Francji, że zawetuje ogłoszenie wojny przez ONZ, została zaciekle potępiona. „Powiedzieli, że zawetują wszystko, co pociągnęłoby Saddama do odpowiedzialności", oświadczył Bush, z właściwą sobie dbałością o prawdę, gdy 16 marca 2003 roku przedstawiał Radzie Bezpieczeństwa ultimatum. Niegodziwość Francji wzbudziła wściekłość; mówiono wiele o tym, jak ukarać kraj, który nie wykonuje poleceń z Craw-ford w Teksasie. Ogólnie rzecz biorąc, groźba weta ze strony innych jest skandalem, świadczy o „porażce dyplomacji" i żałosnym postępowaniu ONZ. Weźmy jakiś komentarz niemal na chybił trafił: „Jeżeli mniejsze mocarstwa postanowią uczynić z Rady przeciwwagę dla amerykańskiej potęgi za pomocą weta, słów i publicznych apeli, to jeszcze bardziej podważą jej autorytet i wiary-godność", stwierdził Edward Łuck, dyrektor Centrum ds. Organizacji Międzynarodowych w Columbia University.53 Rutynowe stosowanie weta przez przywódcę świata jest na ogół ignorowane lub bagatelizowane, a czasami przyjmowane z uznaniem jako świadectwo pryncypialnej postawy atakowanego zewsząd Waszyngtonu. Nie ma wtedy niepokoju, że podważa to autorytet i wiarygodność ONZ.Dlatego nie powinno być zaskoczeniem, że wysoko postawiony przedstawiciel administracji Busha stwierdził w październiku 2002 roku: „Nie potrzebujemy Rady Bezpieczeństwa", więc jeżeli „nadal chce ona mieć jakieś znaczenie, to musi dać nam podobne upoważnienie" do tego, które właśnie przyznał Kongres - upoważnienie do użycia siły według własnego uznania. Stanowisko to poparł prezydent oraz sekretarz stanu Colin Powell, który dodał, że „oczywiście, Rada może zawsze prowadzić swoje dyskusje", ale „my mamy prawo robić to, co uważamy za konieczne". Waszyngton zgodził się przedłożyć rezolucję Radzie Bezpieczeństwa (ONZ 1441), jednak nie pozostawił wątpliwości, że działanie to nie ma znaczenia. „Jakiekolwiek byłyby subtelności dyplomacji, pan Bush dał jasno do zrozumienia, że uznaje tę rezolucję41za wystarczającą podstawę prawną do ataku na Irak, jeżeli pan Husajn się nie zastosuje", zauważyli korespondenci. „Choć Waszyngton jest gotów skonsultować się z innymi członkami Rady Bezpieczeństwa, to nie ma poczucia, że musi zdobyć ich poparcie". Wtórując Powellowi, szef kancelarii prezydenta Andrew Gard wyjaśnił, że „Narody Zjednoczone mogą się zbierać i dyskutować, lecz my nie potrzebujemy ich pozwolenia."54Cechujący tę administrację „głęboki szacunek dla opinii ludzkości [przejawiający się w przedstawieniu] przyczyn, które zmuszają" ją do działania, ujawnił się ponownie, gdy Powell wystąpił na forum Rady Bezpieczeństwa kilka miesięcy później i ogłosił, że Waszyngton ma zamiar rozpocząć wojnę. „Amerykańscy urzędnicy twierdzili stanowczo, że jego wystąpienia nie należy interpretować jako elementu przeciągających się wysiłków, by zebrać poparcie dla rezolucji upoważniającej do użycia siły", pisała prasa międzynarodowa. Jeden z przedstawicieli USA powiedział: „Nie zamierzamy negocjować drugiej rezolucji, bo nie musimy tego robić... Jeżeli pozostali członkowie Rady chcą do nas dołączyć, możemy przystanąć na chwilę, żeby mogli się wpisać", ale nic więcej.55 Świat został poinformowany, że Waszyngton użyje siły, kiedy tylko zechce; klub dyskusyjny może „dołączyć" do amerykańskiego przedsięwzięcia albo ponieść konsekwencje, które spadną na tych, którzy nie są „z nami", a zatem są „z terrorystami", jak prezydent nakreślił dostępne opcje.Bush i Blair podkreślili swoje lekceważenie dla prawa i instytucji międzynarodowych na kolejnym spotkaniu na szczycie, tym razem w bazie wojskowej na Azorach, gdzie towarzyszył im premier Hiszpanii, Jose Maria Aznar. Przywódcy USA i Wielkiej Brytanii „postawili ultimatum" Radzie Bezpieczeństwa ONZ: albo skapitulujcie w ciągu dwudziestu czterech godzin, albo zaatakujemy Irak i narzucimy mu rząd, jaki nam się podoba, bez waszego nieistotnego zatwierdzenia, i uczynimy tak - co ważne - niezależnie od tego, czy Saddam Husajn i jego rodzina opuszczą kraj. Nasz atak jest uprawniony, oświadczył Bush, ponieważ „Stany Zjednoczone Ameryki mają suwerenne prawo do użycia siły dla zapewnienia bezpieczeństwa swojemu narodowi", któremu zagraża Irak, z Saddamem czy bez. ONZ nie ma znaczenia, ponieważ „nie sprostała swoim obowiązkom" - polegającym, jak moż-42na mniemać, na wykonywaniu rozkazów Waszyngtonu. USA „wyegzekwują słuszne żądania świata", nawet jeżeli świat w przytłaczającej części się temu sprzeciwia.56Waszyngton zadał sobie też wiele trudu, by obnażyć zasadniczą pustkę oficjalnych deklaracji i by

Page 17: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

cały świat mógł się o niej przekonać. Na konferencji prasowej 6 marca prezydent stwierdził, że jest tylko „jedna kwestia: czy rząd iracki przeprowadził pełne i bezwarunkowe rozbrojenie, jak tego wymaga rezolucja 1441, czy też nie zrobił tego?" Zaraz po tym dał jasno do zrozumienia, że odpowiedź w tej jednej kwestii jest bez znaczenia, oświadczając, że „gdy chodzi o nasze bezpieczeństwo, nie potrzebujemy tak naprawdę niczyjego pozwolenia". Zatem inspekcje ONZ i debaty w Radzie Bezpieczeństwa były tylko farsą i nawet całkowicie zweryfikowane podporządkowanie się nie miało znaczenia. Kilka dni wcześniej Bush oświadczył, że odpowiedź w tej „jednej kwestii" nie ma znaczenia: Stany Zjednoczone wprowadzą taki reżim, jaki zechcą, nawet gdy Saddam całkowicie się rozbroi, a nawet wtedy, gdy on sam i jego kohorty znikną, co podkreślono podczas szczytu na Azorach.57Lekceważenie prezydenta dla tej jednej kwestii było już w istocie publicznie znane. Kilka miesięcy wcześniej rzecznik Białego Domu Ari Fleischer poinformował prasę, że „Stany Zjednoczone chcą doprowadzić do zmiany reżimu, z udziałem lub bez udziału inspektorów"; „zmiana reżimu" nie oznacza wprowadzenia takiego reżimu, jakiego życzyliby sobie Irakijczycy, lecz taki, który narzucą im zwycięzcy, nazywając go „demokratycznym", co jest ogólnie przyjętą praktyką; nawet Rosja wprowadzała „demokracje ludowe". Później, gdy wojna dobiegała już końca, Fleischer przywrócił tej „jednej kwestii" jej pierwotną rangę: posiadanie przez Irak broni masowego rażenia „jest tym, o co chodziło i o co chodzi w tej wojnie". Gdy Bush prezentował swoje wewnętrznie sprzeczne stanowisko na konferencji prasowej, minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jack Straw oświadczył, że jeżeli Saddam Husajn się rozbroi, to „uznamy, że rząd Iraku może pozostać", a zatem „jedyną kwestią" jest rozbrojenie: mówienie o „wyzwoleniu" i „demokracji" to tylko puste gadanie, i Wielka Brytania nie poprze wojny na podstawie argumentów Busha - z tym że Wielka Brytania dała jasno do zrozumienia, że zrobi to, co jej każą.5843Tymczasem Colin Powell zaprzeczył deklaracji prezydenta, że Stany Zjednoczone przejmą kontrolę nad Irakiem bez względu na wszystko: „Pytanie jest po prostu takie: czy Saddam Husajn podjął strategiczną, polityczną decyzję, by podporządkować się rezolucji Rady Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych [i] pozbyć się broni masowego rażenia? W tym cała rzecz, mówiąc w skrócie... To jest cała kwestia. Nie ma żadnych innych kwestii." A więc znów mamy „jedną kwestię", odrzuconą pięć dni wcześniej i ponownie następnego dnia. Po rozpoczęciu inwazji Powell jeszcze raz wrócił do tej „jednej kwestii". Irak „stał się celem ataku, ponieważ naruszył swoje »międzynarodowe zobowiązania* wyni-kające z aktu kapitulacji podpisanego w 1991 roku, który wymagał ujawnienia i pozbycia się niebezpiecznej broni".59 Zatem wszystkie inne sprawy, które podnoszono, są bez znaczenia: USA jednostronnie zdecydują, że inspektorzy nie powinni wykonywać swojej pracy, a dokument podpisany w 1991 roku upoważnia Stany Zjednoczone do użycia siły, wbrew jego wyraźnym sformułowaniom.Weźmy jakiś inny dzień i inną publiczność, a celem staje się „wyzwolenie" i „demokracja" nie tylko Iraku, lecz całego regionu, „wielkie marzenie". Przesłanie jest jasne: zrobimy, jak zechcemy, dając każdy pretekst, jaki się nasunie. Albo do nas „dołączysz", albo pożałujesz.Nie wyjaśniono, dlaczego zagrożenie bronią masowego rażenia stało się tak poważne we wrześniu 2002 roku, podczas gdy wcześniej doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Rice akceptowała zgodną opinię, że „jeżeli [Irakijczycy] faktycznie zdobędą broń masowego rażenia, to będzie ona bezużyteczna, gdyż każda próba jej użycia spowoduje zrównanie z ziemią całego kraju".60Kara za to, że jest się „przeciwko nam" może być surowa, a korzyści z tego, że się „dołączy" i pozostanie „istotnym", są znaczne. Wysocy rangą amerykańscy urzędnicy zostali wysłani do krajów członkowskich Rady Bezpieczeństwa, żeby „nakłonić przywódców, by głosowali razem ze Stanami Zjednoczonymi w kwestii Iraku, bo inaczej mogą »zapłacić wysoką cenę«", co nie było błahą sprawą dla słabych krajów, „których troski nie przyciągały uwagi przed otrzymaniem miejsca w Radzie". Meksykańscy dyplomaci44próbowali wytłumaczyć emisariuszom Waszyngtonu, że ludzie w ich kraju „w przytłaczającej większości są przeciwni wojnie", lecz odrzucono to tłumaczenie jako śmieszne.61Szczególny problem powstał w „krajach, które uległy społecznej presji, by wprowadzić demokrację [i] teraz mają społeczeństwo, z którym muszą się liczyć". W ich przypadku, reperkusje poważnego traktowania demokratycznych reguł mogą obejmować kłopoty gospodarcze. Natomiast „pan Powell dał jasno do zrozumienia, że wojskowi i polityczni sojusznicy Stanów Zjednoczonych skorzystają z subwencji". Tymczasem Ari Fleischer „stanowczo zaprzeczył", że Bush oferuje zapłatę za głosy,

Page 18: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

„wywołując salwy śmiechu wśród zgromadzonych dziennikarzy", relacjonował „Wall Street Journal".62Nagrody za wykonywanie poleceń obejmują nie tylko finansowe wsparcie, lecz także przyzwolenie na eskalację terrorystycznych zbrodni. Rosyjski prezydent Władimir Putin, którego relacje z Bushem są podobno szczególnie serdeczne, uzyskał „dyplomatyczne przyzwolenie na krwawą rozprawę z czeczeński-mi separatystami - co zdaniem niektórych analityków tutaj i na Bliskim Wschodzie może na dłuższą metę zaszkodzić interesom Stanów Zjednoczonych". Można wyobrazić sobie inne powody, dla których wsparcie Waszyngtonu dla terroryzmu państwowego może wywoływać niepokój. Aby wyraźnie pokazać, że takie reakcje są „bez znaczenia", dyrektor islamskiej organizacji charytatywnej został skazany w sądzie federalnym za przekazanie funduszy Czeczenom walczącym z okrutną rosyjską okupacją, dokładnie wtedy, gdy Putin dostał zielone światło. Dyrektor tej samej organizacji dobroczynnej był wcześniej oskarżony o finansowanie karetek pogotowia dla Bośni; w tym przypadku najwyraźniej po-pełnił to przestępstwo mniej więcej w tym samym czasie, gdy Clinton przewoził do Bośni agentów Al-Kaidy i Hezbollahu, aby wesprzeć amerykańską stronę w toczącej się wojnie.63Turcji zaproponowano podobne zachęty: ogromny pakiet finansowy oraz prawo do inwazji na kurdyjski północny Irak. Ale stała się rzecz niezwykła, bo Turcja nie uległa całkowicie, dając Zachodowi lekcję demokracji, co wywołało wielki gniew oraz, jak zaraz surowo ogłosił sekretarz stanu Colin Powell, natychmiastową karę za ten występek.6445„Subtelności dyplomacji", podobnie jak pozorne poparcie państw członkowskich Rady Bezpieczeństwa dla zainicjowanej przez Stany Zjednoczone rezolucji 1441 są dla tych, którzy chcą się łudzić . To poparcie jest w istocie uległością; sygnatariusze rozumieli, co by się stało, gdyby tego nie podpisali. W systemach prawa, które traktuje się na serio, wymuszona zgoda jest nieważna. Jednak w stosunkach międzynarodowych uznaje sieją za dyplomację.Po wojnie w Iraku znowu okazało się, że ONZ jest „bez znaczenia", ponieważ jej „skomplikowany system handlowy dla Iraku" był przyczyną problemów amerykańskich firm, którym przyznano kontrakty pod wojskowymi rządami USA. Skomplikowany system handlowy był w istocie narzucony przez Stany Zjednoczone jako część sankcji, które nie znalazły praktycznie żadnego wsparcia poza Wielką Brytanią. Lecz teraz ten system stał na przeszkodzie. Stąd, jak stwierdził jeden z „dyplomatów koalicji", Stany Zjednoczone chciały, by ich „przesłanie brzmiało: »Przychodzimy tu [do Rady Bezpieczeństwa], bo tak chcemy, a nie dlatego, że tak musimy«". Dyplomaci reprezentujący wszystkie strony zgadzają się, że w tle pozostaje kwestia, „ile swobody powinno się dać Stanom Zjednoczonym w zarządzaniu iracką ropą naftową i ustalaniu irackiego rządu". Waszyngton żąda wolnej ręki. Inne kraje, znacząca większość ludności Stanów Zjednoczonych oraz (o ile wiemy) sami mieszkańcy Iraku wolą „rozszerzyć nadzór ONZ" i „normalizować stosunki dyplomatyczne i gospodarcze Iraku", a także jego sprawy wewnętrzne na takiej podstawie.65Wśród wszystkich zmian uzasadnień i pretekstów jedna rzecz pozostaje niezmienna: Stany Zjednoczone muszą uzyskać faktyczną kontrolę nad Irakiem, pod jakąś fasadą demokracji, jeśli okaże się to wykonalne.Fakt, że po upadku jedynego konkurenta „imperialne ambicje Ameryki" objęły cały świat, nie powinien nikogo dziwić - Ameryka ma w tym wielu poprzedników, a konsekwencje ich działań nie jest miło wspominać. Jednak obecna sytuacja jest inna. Nigdy w dziejach nie zdarzyło się, by jedno państwo miało niemal monopol na środki przemocy na tak wielką skalę - tym bardziej należy poddać jego działania i obowiązujące doktryny nadzwyczaj starannej analizie.46NIEPOKOJE ELITW kręgach establishmentu panuje duży niepokój, że „imperialne ambicje Ameryki" są poważnym zagrożeniem nawet dla samych Amerykanów. To zaniepokojenie osiągnęło jeszcze wyższy poziom, gdy administracja Busha ogłosiła, że USA są „państwem rewizjonistycznym", które zamierza trwale rządzić światem, stając się, zdaniem niektórych, „zagrożeniem dla siebie i dla ludzkości", pod przywództwem „radykalnych nacjonalistów", których celem jest „unilateralne panowanie nad światem dzięki absolutnej przewadze militarnej".66 Wielu innych obserwatorów przeraża awanturniczość i arogancja radykalnych nacjonalistów, którzy odzyskali władzę, jaką sprawowali w latach osiemdziesiątych, ale teraz mają mniej zewnętrznych ograniczeń.Te niepokoje nie są całkiem nowe. W czasach prezydenta Clin-tona wybitny komentator polityczny Samuel Huntington zauważył, że dla znacznej części świata Stany Zjednoczone „stają się zbójeckim

Page 19: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

supermocarstwem, [uznawanym za] największe zewnętrzne zagrożenie dla ich społeczeństw". Robert Jeryis, ówczesny prezes Amerykańskiego Towarzystwa Nauk Politycznych, ostrzegał, że „w oczach większości świata głównym państwem zbójeckim są dzisiaj w istocie Stany Zjednoczone". Podobnie jak inni przewidywali oni, że może powstać koalicja stanowiąca przeciwwagę dla zbójeckiego supermocarstwa, co miałoby groźne implikacje.67Kilku czołowych ekspertów zajmujących się polityką zagraniczną zwróciło uwagę, że potencjalne cele imperialnych ambicji Ameryki prawdopodobnie nie będą po prostu czekać na zniszczenie. „Wiedzą, że Stany Zjednoczone można utrzymać na dystans tylko przez odstraszanie", pisze Kenneth Waltz, i że „broń masowego rażenia jest jedynym środkiem, którym można odstraszyć Stany Zjednoczone". Polityka Waszyngtonu prowadzi zatem do rozpowszechniania broni masowego rażenia, stwierdza Waltz, a tendencję tę przyśpieszają jego działania na rzecz rozmontowania międzynarodowych mechanizmów kontrolujących użycie siły. Ostrzeżenia te powtarzano wielokrotnie, gdy Bush przygotowywał się do ataku na Irak: zdaniem Stevena Millera w konsekwencji inni „zapewne dojdą do przekonania, że broń masowego rażenia jest konieczna, by zniechęcić Amerykanów do interwen-47cji". Kolejny znany specjalista ostrzegał, że „ogólna strategia wojny prewencyjnej" prawdopodobnie stanie się dla innych „decydującym bodźcem, by wejść w posiadanie broni masowego terroru i zniszczenia", i uczynić z niej czynnik powstrzymujący „nieskrępowane użycie amerykańskiej siły". Wielu obserwatorów zwróciło uwagę na prawdopodobny impuls dla irańskiego programu jądrowego. „Niewątpliwie po Iraku Korea Północna wyciągnęła naukę, że potrzebuje nuklearnego straszaka", skomentował Se-lig Harrison.68Gdy rok 2002 dobiegał końca, Waszyngton dał światu groźną lekcję: jeżeli chcesz się przed nami obronić, to najlepiej zrób tak jak Korea Północna i stwórz wiarygodne zagrożenie militarne; w tym przypadku jest ono konwencjonalne: artyleria wymierzona w Seul i w oddziały amerykańskie w pobliżu strefy zdemilita-ryzowanej. Z entuzjazmem uderzymy na Irak, bo wiemy, że jest zrujnowany i bezbronny, lecz Korea Północna, chociaż jest jeszcze gorszą i nieporównywalnie bardziej niebezpieczną tyranią, nie jest odpowiednim celem, dopóki może wyrządzić sporą krzywdę. Trudno o bardziej klarowną lekcję.Kolejnym powodem do niepokoju jest „drugie supermocar-stwo" - opinia publiczna. Nie tylko „rewizjonizm" przywódców politycznych nie ma precedensu; bez precedensu jest też sprzeciw wobec niego. Często czyni się porównania do Wietnamu. Powszechne pytanie: „Co stało się z naszą tradycją protestu i sprzeciwu?" pokazuje wyraźnie, jak skutecznie wyczyszczono pamięć historyczną i jak niewielkie w wielu kręgach jest poczucie zmian w świadomości społecznej w czasie ostatnich czterech dziesięcioleci. Wiele mówi dokładne porównanie: w 1962 roku nie było żadnych społecznych protestów, pomimo że ogłoszono wtedy, że administracja Kennedy'ego wysyła siły powietrzne Stanów Zjed-noczonych, by zbombardowały Wietnam Południowy, inicjuje plany zagnania milionów ludzi do czegoś na kształt obozów koncentracyjnych i rozpoczyna program wojny chemicznej, aby zniszczyć uprawy i roślinną pokrywę terenu. Protesty osiągnęły znaczący poziom dopiero wiele lat później, gdy wysłano już na wojnę setki tysięcy amerykańskich żołnierzy, gęsto zaludnione obszary zostały zniszczone przez zmasowane bombardowania, a agresja objęła całe Indochiny. Zanim jeszcze protesty nabrały znaczenia,48zaciekły antykomunista, historyk wojskowości i znawca Indochin Bernard Fali ostrzegał, że „Wietnam jako kulturowa i historyczna jednostka... jest zagrożony wymarciem", gdyż „kraj dosłownie umiera pod ciosami największej machiny wojennej, jaką kiedykolwiek uruchomiono na obszarze tej wielkości".69Natomiast czterdzieści lat później, w 2002 roku, sytuacja była zupełnie inna: doszło do wielkich, stanowczych i ideowych protestów, zanim wojna oficjalnie się zaczęła. Gdyby nie strach i fałszywy obraz Iraku, jedyny w swoim rodzaju w Stanach Zjednoczonych, sprzeciw wobec wojny osiągnąłby prawdopodobnie podobny poziom jak gdzie indziej. Świadczy to o stale rosnącej nietolerancji dla agresji i okrucieństwa, jednej z wielu tego typu zmian.Władze doskonale zdają sobie sprawę z tych zmian. W 1968 roku lęk przed społeczeństwem był tak duży, że Połączone Kolegium Szefów Sztabów musiało rozważyć, czy „będą dostępne wystarczające siły, by opanować niepokoje społeczne", jeżeli do Wietnamu wyśle się więcej żołnierzy. Departament Obrony obawiał się, że dalsze wysyłanie oddziałów może „wywołać wewnętrzny kryzys o bezprecedensowych rozmiarach".70 Administracja Reagana początkowo próbowała naśladować w Ameryce Środkowej sposób postępowania Kennedy'ego w Wietnamie Południowym, lecz wycofała się w obliczu niespodziewanej reakcji społeczeństwa, która groziła podważeniem bardziej istotnych elementów

Page 20: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

ówczesnej polityki, więc zastosowała potajemny terror - potajemny w tym sensie, że można go było w mniejszym lub większym stopniu ukryć przed społeczeństwem. Gdy Bush I objął urząd w 1989 roku, re-akcje społeczne znowu stały się przedmiotem dużego zainteresowania władz. Obejmujące urząd administracje z reguły zamawiają w agencjach wywiadowczych analizę sytuacji na świecie. Analizy te są poufne, lecz w 1989 roku doszło do przecieku fragmentu mówiącego o „przypadkach, gdy Stany Zjednoczone konfrontują się ze znacznie słabszymi przeciwnikami". Analitycy uważali, że Stany Zjednoczone muszą „pokonać ich zdecydowanie i szybko". Każdy inny rezultat byłby „zawstydzający" i mógłby „podkopać polityczne poparcie", które jest nikłe.71Nie żyjemy już w latach sześćdziesiątych, w których ludzie bardzo długo tolerowali morderczą i wyniszczającą wojnę bez widocznego sprzeciwu. Ruchy obywatelskie przez ostatnie czter-49dzieści lat znacznie ucywilizowały wiele dziedzin. Dzisiaj jedynym sposobem na to, by zaatakować znacznie słabszego przeciwnika, jest przeprowadzenie kampanii propagandowej, według której stanowi on bezpośrednie zagrożenie, a być może dokonuje ludobójstwa; można być pewnym, że operacja militarna w niewielkim stopniu będzie przypominać prawdziwą wojnę.Niepokój elit wzbudza też wpływ radykalnych nacjonalistów w administracji Busha na światową opinię publiczną, która zdecydowanie sprzeciwiała się ich planom wojennym i wojowniczym pozom. Z pewnością przyczyniły się one do ogólnego spadku zaufania do przywódców ujawnionego w sondażu Światowego Forum Gospodarczego, którego wyniki opublikowano w styczniu 2003 roku. Według tego badania jedynie liderzy organizacji pozarządowych cieszyli się zaufaniem wyraźnej większości, za nimi znaleźli się przywódcy duchowi i religijni, potem przywódcy krajów Europy Zachodniej oraz menedżerowie średniego szczebla, a zaraz poniżej dyrektorzy korporacji. Daleko niżej, na samym dole, znaleźli się przywódcy Stanów Zjednoczonych.72Tydzień po ogłoszeniu wyników sondażu rozpoczęło się doroczne Światowe Forum Gospodarcze w Davos, w Szwajcarii, lecz bez entuzjazmu z poprzednich lat. „Nastrój się popsuł", zauważyła prasa; dla „możnych tego świata" nie był to już „globalny bankiet". Założyciel Światowego Forum Gospodarczego Klaus Schwab wskazał najważniejszy powód: „Irak będzie głównym tematem wszystkich dyskusji". Doradcy Powella informowali go przed jego wystąpieniem, że nastrój w Davos jest „paskudny", donosił „Wall Street Journal". „Chóralna międzynarodowa krytyka amerykańskiego marszu ku wojnie z Irakiem osiągnęła apogeum na tym zjeździe dwóch tysięcy dyrektorów korporacji, polityków i uczonych". Nie powaliło ich „nowe dobitne przesłanie" Powella; jak stwierdził amerykański sekretarz stanu: „Gdy jesteśmy do czegoś mocno przekonani, idziemy przodem", nawet jeśli nikt nie podąża za nami. „Będziemy działać, nawet jeśli inni nie są gotowi do nas dołączyć".73Tematem Światowego Forum Gospodarczego było „budowanie zaufania", i były ku temu dobre powody.W swoim przemówieniu Powell podkreślił, że Stany Zjednoczone zastrzegają sobie „suwerenne prawo do podjęcia działań zbroj-50nych" wtedy i w taki sposób, jak to uznają za stosowne. Stwierdził dalej, że nikt „nie ufa Saddamowi i jego reżimowi", co było oczywiście prawdą, choć ta uwaga nie objęła innych przywódców, którzy nie budzą zaufania. Powell zapewnił też swoich słuchaczy, że broń, którą dysponuje Saddarn Husajn „ma zastraszyć sąsiadów Iraku", nie wyjaśnił jednak, dlaczego ci sąsiedzi wydają się nie widzieć tego zagrożenia.74 Sąsiedzi Iraku, pomimo wielkiej niechęci do zbrodniczego tyrana, dołączyli do tych „wielu poza Stanami Zjednoczonymi, którzy nie mogą pojąć, dlaczego Waszyngton tak się obawia i ma taką obsesję na punkcie w końcu pomniejszego mocarstwa, którego bogactwo i siła zostały radykalnie okrojone w wyniku ograniczeń narzuconych przez społeczność międzynarodową". Mając świadomość tragicznych skutków sankcji dla irackiego społeczeństwa, wiedzieli również, że Irak jest jednym z naj-słabszych państw w regionie: jego gospodarka i wydatki na zbrojenia stanowiły ułamek gospodarki i wydatków Kuwejtu, którego liczba ludności to jedynie 10% ludności Iraku, i są jeszcze mniejsze w porównaniu z innymi państwami leżącymi w pobliżu.75 Z tych i innych względów sąsiednie państwa od kilku lat poprawiały swoje stosunki z Irakiem, pomimo silnego sprzeciwu Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak Departament Obrony USA i CIA wiedzieli „doskonale, że dzisiejszy Irak nie stanowi żadnego zagrożenia dla nikogo w regionie, a tym bardziej dla Stanów Zjednoczonych" i że „dowodzenie czegoś innego jest nieuczciwe".76Zanim spotkali się w Davos, „możni tego świata" usłyszeli jeszcze bardziej nieprzyjemną wiadomość

Page 21: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

dotyczącą „budowy zaufania". Badanie opinii publicznej w Kanadzie wykazało, że „36 procent Kanadyjczyków uważa Stany Zjednoczone za największe zagrożenie dla pokoju na świecie, podczas gdy tylko 21 procent wskazało na Al-Kaidę, 17 procent na Irak, a 14 procent na Koreę Północną". I to pomimo że ogólny wizerunek USA w Kanadzie poprawił się (72 procent badanych wyrażało pozytywne opinie), natomiast gwałtownie pogorszył się w Europie Zachodniej. Nieformalny sondaż przeprowadzony przez magazyn „Time" wykazał, że ponad 80 procent respondentów w Europie uznało Stany Zjednoczone za największe zagrożenie dla pokoju na świecie. Nawet jeżeli te liczby są mocno zawyżone, to i tak są dramatyczne. Ich wagę zwiększa jeszcze przeprowadzone w tym samym czasie mię-51dzynarodowe badanie opinii publicznej dotyczące dążenia Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii do wojny z Irakiem.77„Wiadomości przesyłane z ambasad Stanów Zjednoczonych na całym świecie stały się niepokojące", takie słowa pojawiły się na pierwszej stronie „Washington Post". „Coraz więcej ludzi na świecie uważa, że prezydent Bush stanowi większe zagrożenie dla światowego pokoju niż iracki prezydent Saddam Husajn". „Ta debata nie dotyczy Iraku", stwierdził cytowany w artykule urzędnik z Departamentu Stanu. „Świat jest naprawdę zaniepokojony naszą potęgą i tym, co odbiera jako brutalność, arogancję i jedno-stronność" działań naszej administracji. Nagłówek brzmiał: „Niebezpieczeństwo na horyzoncie? Świat postrzega prezydenta Bu-sha jako zagrożenie". Trzy tygodnie później doświadczony redaktor działu spraw zagranicznych „Newsweeka" napisał, że globalna debata nie dotyczy Saddama: „Rzecz dotyczy Ameryki i jej roli w nowym świecie... Wojna z Irakiem, nawet jeżeli zakończy się pomyślnie, być może rozwiąże problem Iraku. Ale nie rozwiąże problemu Ameryki. Ludzi na całym świecie niepokoi przede wszystkim to, że żyją w świecie kształtowanym i zdominowanym przez jeden kraj - Stany Zjednoczone. Ludzie nabrali wobec nas wielu podejrzeń i obaw".78Po 11 września, w czasie gdy cały świat okazywał ogromne współczucie i solidaryzował się ze Stanami Zjednoczonymi, George Bush zapytał: „Dlaczego oni nas nienawidzą?" Pytanie było źle postawione, a właściwego pytania praktycznie nie brano pod uwagę. Lecz nie minął rok, jak amerykańskiej administracji udało się sprowokować odpowiedź: „Z powodu pana i pańskich współpracowników, panie Bush, i tego, co uczyniliście. I jeżeli będziecie postępować tak dalej, strach i nienawiść, które wzbudzili-ście, mogą rozciągnąć się także na kraj, który okryliście hańbą". W tej kwestii trudno jest zignorować dowody. Dla Osamy ben La-dena jest to zwycięstwo, które zapewne przekracza jego najśmielsze oczekiwania.ROZMYŚLNA IGNORANCJAFundamentalnym założeniem wielkiej strategii imperialnej, często uznawanym za tak oczywiste, że nie ma potrzeby go formuło-52wać, jest zasada przewodnia wilsonowskiego idealizmu: my - przynajmniej te kręgi, z których wywodzą się przywódcy i ich doradcy -jesteśmy dobrzy, a nawet szlachetni. Dlatego silą rzeczy nasze interwencje są słuszne i uzasadnione, chociaż czasami niezręcznie przeprowadzone. Mówiąc słowami Wilsona, mamy „wzniosłe ideały" i chodzi nam o „stabilność i prawość", zatem jest całkiem naturalne, jak pisał Wilson, uzasadniając podbój Filipin, że „chociaż jesteśmy altruistami, to jednak nasze interesy muszą się rozwijać; inne narody muszą nam ustąpić i nie mogą próbować nas powstrzymać."79We współczesnej wersji istnieje pewna zasada przewodnia, która „określa zakres politycznej debaty", konsensus tak szeroki, że poza nim znajdują się tylko „obszarpane resztki" na prawicy i lewicy, i „tak autorytatywny, że praktycznie niepodważalny". Zasada ta brzmi: Ameryka jest awangardą historii" - „Historia ma dostrzegalny kierunek i cel. Stany Zjednoczone, jako jedyne wśród narodów świata, rozumieją i wyrażają ten cel". Zatem hegemonia USA jest realizacją celu historii, a ich osiągnięcia przyczyniają się do wspólnego dobra, i jest to najzwyklejszy truizm, więc jego empiryczna ocena jest zbędna, jeżeli nie trochę absurdalna. Główna zasada amerykańskiej polityki zagranicznej, osadzona w wil-sonowskim idealizmie i przyświecająca zarówno Clintonowi, jak i Bushowi II, brzmi następująco: „Misją Ameryki jako awangardy histońijest transformacja globalnego porządku i utrwalenie własnej do-minacji" dzięki „militarnej supremacji, utrzymywanej na wieczne czasy i obejmującej cały glob".80Z racji swojego wyjątkowego zrozumienia i wyrażania celu historii Ameryka jest uprawniona, a wręcz zobowiązana, do takiego działania, jakie jej przywódcy uznają za najlepsze - dla dobra wszystkich, bez względu na to, czy inni to rozumieją czy nie. I tak jak jej szlachetna poprzedniczka, a obecnie młodsza wspólniczka, Wielka Brytania, Ameryka nie powinna ustawać w realizacji najwyższych celów historii,

Page 22: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

nawet jeżeli jest „zniesławiana" przez głupich i zawistnych, tak jak jej poprzedniczka w globalnych rzą-dach, według jej najznakomitszych rzeczników.81Aby rozwiać wszelkie możliwe skrupuły, wystarczy sobie ponownie uzmysłowić, że to „Opatrzność wzywa Amerykanów", by zreformowali globalny porządek: to „wilsonowska tradycja... któ-53rej trzymali się wszyscy ostatnio urzędujący w Gabinecie Owalnym, niezależnie od przynależności partyjnej" - podobnie zresztą, jak ich poprzednicy, jak ludzie zajmujący podobne stanowiska w innych krajach, oraz jak ich najbardziej piętnowani wrogowie; trzeba tylko podstawić inne nazwy i imiona.82 Aby całkiem się uspokoić i uznać, że potężni kierują się „wzniosłymi ideałami" i „altruizmem", dążąc do „stabilności i prawości", musimy przyjąć postawę nazwaną „rozmyślną ignorancją" przez krytyka straszliwych okrucieństw popełnionych w Ameryce Środkowej w latach osiemdziesiątych, okrucieństw wspieranych przez politycznych przywódców, którzy znowu są u steru w Waszyngtonie.83 Przyjmując to nastawienie, nie tylko możemy uporządkować przeszłość, przyznając się do nieuniknionych błędów, które towarzyszą nawet najlepszym intencjom, lecz ostatnio, od momentu wprowadzenia nowej normy interwencji humanitarnej, możemy nawet uznać, że polityka zagraniczna USA weszła w „szlachetną fazę" i otaczają „aura świętości". Amerykańskie „pozim-nowojenne interwencje były w zasadzie szlachetne, ale mało entuzjastyczne; były mało entuzjastyczne, ponieważ były szlachetne", zapewnia nas historyk Michael Mandelbaum. Być może jesteśmy nawet nazbyt święci: musimy uważać, by „idealizm nie był niemal wyłącznym czynnikiem decydującym o naszej polityce zagranicznej", ostrzegają co bardziej trzeźwe głosy, i żebyśmy nie zaniedbali własnych uzasadnionych interesów, gdy z poświęceniem służymy innym.84Z jakiegoś powodu Europejczycy nie umieją zrozumieć tego wyjątkowego idealizmu amerykańskich przywódców. Jak to możliwe, jeżeli jest to najzwyklejszy truizm? Max Boot ma na to odpowiedź. Europą „często kierowała zachłanność", i „cyniczni Europejczycy" nie potrafią zrozumieć tej „odmiany idealizmu", która ożywia amerykańską politykę zagraniczną: „Po 200 latach Europa nadal nie potrafi dociec, co napędza Amerykę". Ten niedają-cy się wykorzenić cynizm Europejczyków sprawia, że przypisują Amerykanom niskie motywy i nie przyłączają się do ich szlachetnych przedsięwzięć z dostatecznym entuzjazmem. Inny szanowany historyk i komentator polityczny Robert Kagan proponuje in-ne wyjaśnienie. Problem Europy polega na tym, że pochłaniają „paranoiczny, spiskowy antyamerykanizm", który „osiągnął go-54rączkowe nasilenie", chociaż na szczęście kilku mężów stanu, takich jak Berlusconi i Aznar, stawia mu czoło.85Z pewnością nieświadomie Boot i Kagan powtarzają argumenty z klasycznego eseju Johna Stuarta Milla na temat interwencji humanitarnych, w którym zalecał on, by Wielka Brytania energicznie przystąpiła do takiego przedsięwzięcia - a konkretnie, by podbiła większą część Indii. Mili wyjaśniał, że Wielka Brytania musi podjąć się tej szlachetnej misji, chociaż będzie „zniesławiana" na kontynencie. Nie wspomniał tylko, że czyniąc to, Wielka Brytania zadaje kolejne miażdżące ciosy Indiom i rozszerza zasięg niemal pełnego monopolu na produkcję opium, którego potrzebuje do otwarcia siłą chińskich rynków i do szerszego wsparcia systemu imperialnego z pomocą ogromnych przedsiębiorstw han-dlujących narkotykami, o czym doskonale wiedziano w Anglii w owym czasie. Lecz takie sprawy nie mogły być przecież powodem do „zniesławiania". Europejczycy „wzniecają niechęć wobec nas", pisał Mili, ponieważ nie pojmują, że Anglia jest naprawdę „nowością w świecie", niezwykłym krajem, który działa tylko „w służbie innych". Jest oddana sprawie pokoju, chociaż jeżeli „napaści barbarzyńców zmuszają ją do podjęcia zwycięskiej wojny", to bezinteresownie bierze na siebie koszty, a „owocami dzieli się po bratersku z całą ludzką rasą", w tym z barbarzyńcami, których podbija i tępi dla ich własnego dobra. Anglia nie tylko nie ma sobie równych, lecz w ujęciu Milla jest niemal doskonała, nie ma żadnych „agresywnych zamiarów", nie pragnie „żadnych korzyści dla siebie kosztem innych". Jej polityka jest „niewinna i godna pochwały". Anglia była dziewiętnastowieczną wersją „idealistycznego nowego świata kładącego kres bestialstwu", powodował nią czysty altruizm i wyjątkowe oddanie najwyższym „zasadom i wartościom", choć niestety nie rozumieli tego cyniczni, a być może paranoiczni Europejczycy.86 Mili napisał ten esej, gdy Wielka Brytania była zaangażowana w jedne z największych zbrodni w czasach swych imperialnych rządów. Trudno byłoby znaleźć wybitniejszego i naprawdę czcigodnego intelektualistę a zarazem bardziej haniebny przykład usprawiedliwiania straszliwych zbrodni. To powinno skłonić nas do refleksji, zwłaszcza teraz, gdy Boot i Kagan ilustrują aforyzm Marksa o

Page 23: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

tragedii, która powtarza się jako farsa. Warto też przypomnieć sobie, że dokonania konty-55nentalnego imperializmu były jeszcze gorsze, a retoryka, która im towarzyszyła, nie mniej wzniosła jak wtedy, gdy Francja zyskała aprobatę Milla, przeprowadzając misję cywilizacyjną w Algierii - której towarzyszyła „eksterminacja autochtonicznej ludności", jak przyznał francuski minister wojny.87Kaganowskie pojęcie „antyamerykanizmu", chociaż szablonowe, również zasługuje na refleksję. W tego rodzaju oświadczeniach termin antyamerykanizm i jego warianty („nienawiść do Ameryki" i podobne) stosuje się regularnie do szkalowania krytyków polityki państwa, którzy przecież mogą być pełni podziwu i szacunku dla samego kraju, jego kultury i osiągnięć, a nawet mogą myśleć, że kraj ten jest najwspanialszym miejscem na Ziemi. Niemniej jednak twierdzi się, że oni „nienawidzą Ameryki" i są „antyame-rykańscy" na podstawie milczącego założenia, że społeczeństwo i ludzi należy identyfikować z władzą państwa. Ten sposób myślenia został zaczerpnięty bezpośrednio z totalitaryzmu. W byłym imperium radzieckim dysydentom zarzucano „antyradzieckość". Niewykluczone, że krytyków wojskowej dyktatury w Brazylii oskarżano o „antybrazylijskość". Dla ludzi, którym leży na sercu wolność i demokracja, takie postawy są niepojęte. Gdyby w Rzymie czy Mediolanie ktoś potępił krytyka polityki Berlusconiego za „anty-włoskość", naraziłby się na śmieszność, choć być może coś takiego przeszłoby w czasach Mussoliniego.Warto pamiętać, że gdzie tylko się obejrzymy, nie brakuje wzniosłych ideałów, które towarzyszą stosowaniu przemocy. Słowa obecne w „wilsonowskiej tradycji" mogą porywać szlachetnością, lecz należy je zbadać także w praktyce, a nie tylko w retoryce: weźmy na przykład wspomniane wcześniej wezwanie Wilsona do podboju Filipin; lub, gdy był prezydentem, jego interwencje na Haiti i w Dominikanie, które doprowadziły oba kraje do ruiny; lub to, co Walter LaFeber nazywa „wilsonowskim rozwinięciem" doktryny Monroe, czyli zasadę, że „tylko amerykańskie interesy naftowe otrzymują koncesje" na obszarze jej obowiązywania.88Tak samo jest w przypadku największych tyranów. W 1990 roku Saddam Husajn ostrzegł Kuwejt, że może spotkać go kara za działania osłabiające zrujnowaną gospodarkę Iraku, po tym jak Irak chronił Kuwejt w czasie wojny z Iranem. Husajn zapewniał wtedy świat, że nie pragnie „nieustannej wojny, lecz trwałego po-56koju... i godnego życia".89 W 1938 roku bliski współpracownik prezydenta Roosevelta, Sumner Welles, chwalił układ monachijski z nazistami i wyrażał przekonanie, że może on doprowadzić do „nowego ładu światowego, opartego na sprawiedliwości i zasadach prawa". Wkrótce potem naziści zajęli część Czechosłowacji, a Hitler wyjaśnił, że Niemcy „szczerze pragną służyć prawdziwym interesom narodów mieszkających na tym obszarze, chronić narodową tożsamość narodu niemieckiego i czeskiego, a wszystkim zapewnić pokój i dobrobyt". Troska Mussoliniego o „wyzwolone ludy" Etiopii była nie mniej chwalebna. Podobnie szczytne były cele Japonii w Mandżurii i w północnych Chinach oraz jej wysiłki, by stworzyć „raj na ziemi" dla cierpiących narodów i obronić ich prawomocne rządy przed komunistycznymi „bandytami". Czy mogłoby być coś bardziej wzruszającego niż „szczytny obowiązek" Japonii, by ustanowić „nowy ład" w 1938 roku dla „zapewnienia trwałej stabilności w Azji Wschodniej", opartej na „wzajemnej pomocy" Japonii, Mandżurii i Chin „w dziedzinie polityki, gospodarki i kultury", na „wspólnej obronie przed komunizmem" oraz na ich kulturalnym, gospodarczym i społecznym rozwoju?90Po wojnie stale deklarowano, że interwencje są podejmowane ze względów „humanitarnych" lub w samoobronie, a zatem pozostają w zgodzie z Kartą Narodów Zjednoczonych; weźmy na przykład zbrodniczą inwazję ZSRR na Węgry w 1956 roku, którą radzieccy prawnicy usprawiedliwiali tym, że podjęta została na prośbę węgierskiego rządu i była „obronną reakcją na zagraniczne finansowanie działań wywrotowych oraz uzbrojonych band na terytorium Węgier, mające na celu obalenie demokratycznie wybranego rządu"; lub tłumaczony z podobną wiarygodnością atak USA na Wietnam Południowy w kilka lat później, który nastąpił w „zbiorowej samoobronie", w reakcji na „wewnętrzną agresję" Wietnamczyków z Południa oraz na ich „napaść od wewnątrz" (odpowiednio, Adlai Stevenson i John F. Kennedy).91Nie należy zakładać, że te zapewnienia są nieszczere, bez względu na to, jak bardzo są groteskowe. Tę samą retorykę można często znaleźć w wewnętrznych dokumentach, w których nie ma oczywistego powodu, by cokolwiek ukrywać: weźmy na przykład argumentację stalinowskich dyplomatów, że „aby stworzyć praw-

Page 24: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

57dziwa demokrację, konieczna jest zewnętrzna presja... Nie powinniśmy się wahać przed dokonywaniem tego rodzaju »inge-rencji w sprawy wewnętrzne* innych narodów... gdyż demokratyczny rząd jest jednym z głównych gwarantów trwałego pokoju".92 Inni wyrażają podobne zdanie i z niewątpliwie nie mniejszą szczerością zalecają:Nie powinniśmy się wahać przed stosowaniem policyjnych represji przez miejscowy rząd. To żaden wstyd, bo komuniści to w istocie zdrajcy... Lepiej jest mieć mocny reżim u władzy niż rząd liberalny, który jest pobłażliwy, słaby i spenetrowany przez komunistów.W tym przypadku to George Kennan instruował amerykańskich ambasadorów w Ameryce Łacińskiej, że trzeba się kierować pragmatyczną potrzebą „ochrony naszych surowców" - naszych, gdziekolwiek akurat się znajdują, wobec których musimy zachować należne nam „prawo dostępu", w drodze podboju, jeżeli to konieczne, zgodnie z odwiecznym prawem narodów.93 Trzeba wiele rozmyślnej ignorancji i lojalności wobec władzy, by wymazać z pamięci ludzkie konsekwencje wprowadzenia i utrzymywania „silnych reżimów". Trzeba mieć podobny talent, by zachować wiarę w odwołania do narodowego bezpieczeństwa, mającego usprawiedliwiać użycie siły; jest to pretekst, który rzadko da się utrzymać w przypadku dowolnego państwa, po zbadaniu historycznych i dokumentalnych zapisów.Jak pokazuje tych parę przykładów, nawet najbardziej brutalnym i haniebnym działaniom regularnie towarzyszą deklaracje szlachetnych intencji. Uczciwie patrząc na tę sprawę, można tylko uogólnić spostrzeżenie Thomasa JefFersona dotyczące sytuacji świata w jego czasach:Nie bardziej wierzymy w walkę Bonapartego o wolność mórz niż w walkę Wielkiej Brytanii o wolność ludzkości. Cel jest zawsze ten sam - zagarnąć dla siebie władzę, bogactwo i zasoby innych narodów.94Sto lat później sekretarz stanu w administracji Woodrowa Wil-sona, Robert Lansing (który nie miał chyba wielkich złudzeń co do wilsonowskiego idealizmu), mówił z przekąsem o tym, „jak bar-58dzo Brytyjczycy, Francuzi i Włosi palą się, by przyjąć terytoria mandatowe" od Ligi Narodów, jeżeli tylko „są tam kopalnie, pola naftowe, żyzne ziemie uprawne czy szlaki kolejowe", które „sprawią, że będzie to zyskowne przedsięwzięcie". Te „bezinteresowne rządy" głoszą, że zarząd powierniczy należy przyjąć „dla dobra ludzkości": „zrobią co do nich należy, administrując bogatymi regionami Mezopotamii, Syrii etc." Właściwa ocena tej postawy jest „tak oczywista, że obrazą byłoby ją formułować".95I rzeczywiście jest oczywista, gdy deklaracje szlachetnych intencji formułują inni. Wobec siebie stosujemy inne standardy.Można się zdecydować na wybiórcze zaufanie do krajowych przywódców politycznych, przyjmując postawę, którą Hans Morgen-thau, jeden z twórców współczesnej teorii stosunków międzynarodowych, potępił jako „naszą konformistyczną uległość wobec władzy", czyli zwykłą postawę większości intelektualistów w całej historii.96 Jednak należy dostrzec, że deklaracje szlachetnych intencji są łatwe do przewidzenia, a zatem nie zawierają żadnych informacji, nawet w technicznym sensie tego słowa. Ci, którzy naprawdę chcą zrozumieć świat, przyjmą te same standardy w ocenie własnych elit politycznych i intelektualnych, co w ocenie elit oficjalnych wrogów. Ktoś mógłby słusznie zapytać, co by pozostało po zachowaniu tego elementarnego wymogu racjonalności i uczciwości.Należy dodać, że czasem warstwy wykształcone odchodzą od tej powszechnej postawy uległości wobec władzy. Jedne z najważniejszych aktualnych przykładów można znaleźć w dwóch krajach, których brutalne i represyjne reżimy podtrzymuje amerykańska pomoc wojskowa: w Turcji i w Kolumbii. W Turcji wybitni pisarze, dziennikarze, uczeni, wydawcy i inni nie tylko protestują przeciwko okrucieństwom i drakońskim prawom, lecz także regularnie uciekają się do obywatelskiego nieposłuszeństwa, narażając się, a czasami ponosząc surowe i długotrwałe kary. W Kolumbii, jednym z najbardziej brutalnych państw na świecie, odważni księża, uczeni, obrońcy praw człowieka, działacze związkowi i inni ciągle muszą się obawiać zamachów na życie.97 Ich postawa powinna wywołać pokorę i wstyd ich zachodnich kolegów, i pewnie tak by się stało, gdyby prawda nie była ukryta pod zasłoną rozmyślnej ignorancji, która stanowi istotny wkład do popełnianych zbrodni.59 Rozdział 3Nowa epoka oświecenia

Page 25: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

W ostatnich latach minionego tysiąclecia byliśmy świadkami niezwykłego popisu samouwielbienia, który być może przebił nawet wcześniejsze, niezbyt chwalebne wyczyny w tym wzglę-dzie; towarzyszyło mu pełne podziwu uznanie dla przywódców „idealistycznego nowego świata kładącego kres bestialstwu", kierujących się „zasadami i wartościami", po raz pierwszy w historii. Oto weszliśmy w epokę oświecenia i szczodrobliwości, w której narody cywilizowane, pod wodzą Stanów Zjednoczonych, będących „u szczytu swej chwały", powodowane „altruizmem" i „moralnym zapałem", realizują wzniosłe ideały.98Taka przemiana mogłaby rzeczywiście podnieść na duchu. Ale żeby dołączyć do chóru gratulujących sobie głosów, musielibyśmy pominąć szereg niewygodnych faktów.Pierwszym i najbardziej uderzającym faktem są akty terroru i okrutne zbrodnie dokonywane w ostatnich latach ze zdecydowanym wsparciem panującego supermocarstwa i jego sojuszników, które ciągną się bez żadnych zauważalnych zmian i są zatajane równie skutecznie jak kiedyś w ramach dominującej kultury intelektualnej; są to sprawy o wielkim znaczeniu, które nie znikną z historii tylko dlatego, że tak chcieliby ci, którzy są za nie odpowiedzialni.W dłuższej perspektywie musielibyśmy też pominąć fakt, że w ostatnim tysiącleciu „wojna była głównym zajęciem państw eu-61ropejskich". I musielibyśmy zapomnieć o podstawowej przyczynie tego nieprzyjemnego stanu rzeczy; „kluczowy, tragiczny i prosty fakt jest następujący: przymus działa; ten, kto stosuje znaczną siłę wobec innych, może sobie ich podporządkować, a z ich uległości ciągnie rozmaite korzyści w postaci pieniędzy, dóbr, szacunku [oraz] przyjemności niedostępnych ludziom mniej wpływowym"99 - większość ludzi na tym świecie aż nadto dobrze to rozumie, ale jak słyszymy, nie po raz pierwszy zresztą, jest to zasada, którą unieważniono teraz w polityce.Bardziej bezpośrednim sposobem oceny perspektyw przyjmowanych z takim entuzjazmem jest rozważenie rozmiarów amerykańskiej pomocy militarnej. Dobrym punktem wyjścia jest rok 1997, kiedy uznano, że polityka zagraniczna Stanów Zjednoczonych weszła w „szlachetną fazę" i otaczają „aura świętości", co nadało ton krasomówczym popisom, które nastąpiły potem. Na przyziemnym poziomie faktów rok 1997 był dość znaczący dla ruchów praw człowieka. Tylko w tym jednym roku napływ ame-rykańskiej broni do Turcji przekroczył łączną pomoc wojskową dla tego kraju w czasie całej zimnej wojny, licząc do chwili, gdy rozpoczęła się kampania zwalczania rebeliantów wymierzona przeciwko bezwzględnie represjonowanym Kurdom. Do 1997 roku w wyniku tej kampanii miliony ludzi musiało opuścić zrujnowane strony rodzinne, dziesiątki tysięcy straciło życie, a wielu stało się ofiarami najbardziej barbarzyńskich tortur, jakie można sobie wyobrazić - co dało tej kampanii wysokie miejsce wśród zbrodni w makabrycznych latach dziewięćdziesiątych. Gdy nasiliły się okrucieństwa, Turcja stała się głównym odbiorcą amerykańskiego uzbrojenia, oprócz Izraela i Egiptu; 80 procent jej zaopatrzenia pochodziło z Waszyngtonu.W tym samym roku amerykańska pomoc wojskowa dla Kolumbii zaczęła wzrastać w zawrotnym tempie, od 50 milionów do 290 milionów dolarów dwa lata później, i nadal gwałtownie rośnie. W 1999 roku Kolumbia zajęła miejsce Turcji jako główny odbiorca amerykańskiej pomocy wojskowej. Dalsza militaryzacja wewnętrznych konfliktów Kolumbii, głęboko zakorzenionych w okropnej historii społeczeństwa, w którym bogactwo współistnieje ze skrajną nędzą i przemocą, miała łatwe do przewidzenia skutki dla udręczonej ludności i sprawiła, że siły partyzanckie sta-62ły się jeszcze jedną armią terroryzującą chłopów, a ostatnio także ludność miejską. Główna organizacja praw człowieka w Kolumbii szacuje, że siłą wysiedlono 2,7 miliona ludzi i że liczba ta zwiększa się codziennie o 1000 osób. Ocenia też, że ponad 350 tysięcy ludzi musiało opuścić domy w wyniku przemocy w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy 2002 roku, więcej niż w całym roku 2001. Liczba zabójstw na tle politycznym wzrosła do dwudziestu dziennie, podwajając się w porównaniu z rokiem 1998.W przypadku głównych odbiorców amerykańskiej pomocy wojskowej reakcją jest cisza i większe poparcie dla okrucieństw.Rozważmy dla porównania najbardziej demoniczny i niebezpieczny element „osi zła". „New York Times" pisze, że „w Iraku przesiedlono aż milion osób", i słusznie stwierdza, że „częścią nieszczęścia spowodowanego przez rządy prezydenta Sadda-ma Husajna" jest wewnętrzne przesiedlenie ludności.100 Artykuł nosił tytuł „Wysiedleni Irakijczycy widzą w wojnie nadzieję na powrót do domu". Nikt jednak

Page 26: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

nie docieka, czy Kurdowie i Ko-lumbijczycy, wysiedleni przemocą, najwyraźniej w jeszcze większej liczbie, mogliby również widzieć w wojnie sposób na powrót do utraconych domów. Byłaby to w istocie dziwaczna propozycja. Waszyngton mógłby ulżyć ich niedoli, a być może nawet utorować drogę do lepszego rozwiązania głębokich problemów, gdyby po prostu przestał wspierać te okrucieństwa. Lecz wymagałoby to co najmniej gotowości warstw wykształconych, by spojrzeć w lustro i nie ograniczać się do lamentów z powodu zbrodni oficjalnych wrogów, zbrodni, wobec których często niewiele można zrobić.TIMOR WSCHODNI I KOSOWODokładnie wtedy, gdy Kolumbia zajmowała miejsce Turcji jako główny odbiorca amerykańskiej pomocy wojskowej, rozgrywała się kolejna przerażająca historia, którą Waszyngton mógł szybko zakończyć: Timor Wschodni. W 1999 roku Indonezja nasiliła zbrodnicze działania na terytorium, które zajęła w 1975 roku, zabijając być może nawet 200 tysięcy ludzi z wojskową i dyplomatyczną pomocą USA i Wielkiej Brytanii, którym pomogła „rozmyślna ignorancja". W pierwszych miesiącach 1999 roku wojska63indonezyjskie i oddziały paramilitarne spowodowały śmierć następnych kilku tysięcy osób,101 a rządzący generałowie ogłosili, że będzie jeszcze gorzej, jeżeli 30 sierpnia ludzie zagłosują w niewłaści-wy sposób w referendum dotyczącym niepodległości - co też ludzie zrobili, wykazując się niezwykłą odwagą. Indonezyjscy wojskowi spełnili swoją obietnicę: wypędzili setki tysięcy ludzi z domów i zniszczyli większość kraju. Wtedy po raz pierwszy te okrucieństwa zostały dobrze nagłośnione w Stanach Zjednoczonych. 8 września administracja Clintona zareagowała oświadczeniem, w którym powtórzyła swoje stanowisko, że za Timor Wschodni „odpowiada rząd Indonezji i nie chcemy odbierać mu tej odpowiedzialności". Kilka dni później, pod silną presją międzynarodową i wewnętrzną, Clinton wycofał się z dwudziestopięcioletniej polityki wspierania Indonezji w Timorze Wschodnim i poinformował indonezyjskich wojskowych, że Waszyngton nie będzie już bezpośrednio wspierał ich zbrodni. Wojska indonezyjskie natychmiast wycofały się z tego terytorium, pozwalając, by weszły tam bez sprzeciwu siły pokojowe ONZ dowodzone przez Australijczyków.102Ta lekcja była całkiem oczywista: tak jak mówiła garstka aktywistów i krytycznych komentatorów przez niemal dwadzieścia pięć lat, nie było tam nigdy żadnej potrzeby stosowania gróźb ani rozwiązań siłowych. Wystarczyło cofnąć wsparcie, by zakończyły się jedne z największych zbrodni końca XX wieku. Ale nie wyciągnięto z tego takiej nauki. System doktrynalny sprostał wyzwaniu i doszedł do innej konkluzji: wydarzenia w Timorze Wschodnim pokazały, że polityka zagraniczna weszła w „szlachetną fazę", a przywódcy cywilizowanego Zachodu z oddaniem przestrzegają „zasad i wartości".Ten sposób interpretacji jest imponującym osiągnięciem. Ciekawe, czy można by wymyślić taką serię zdarzeń, której nie dałoby się dostosować do udowodnienia pożądanej tezy.Timor Wschodni był przywoływany jako niezwykle istotny przykład nowej epoki oświecenia z jej nową „normą humanitarnej interwencji".103 Ale tam nie było żadnej interwencji, a co dopiero hu-manitarnej interwencji. Ci, którzy byli u szczytu chwały, nadal mieli udział w trwających dziesięciolecia zbrodniach Indonezji, gdy pojawiły się te głosy najwyższego uznania.64Jednak główną ilustracją nowej ery było Kosowo, w którym Stany Zjednoczone i ich sojusznicy kierowali się jedynie „altruizmem" i „moralnym zapałem", tworząc „nowe podejście do użycia siły w polityce światowej", gdy „na deportację ponad miliona mieszkańców Kosowa z ich kraju zareagowały" bombardowaniami, żeby uchronić ich „przed przerażającymi cierpieniami, a nawet śmiercią".104 Ten opis, zaczerpnięty z uczonego źródła, to standardowa wersja zdarzeń. Relacje w mediach, opiniotwór-czych czasopismach i opracowaniach naukowych rzadko od niej odbiegają. Aby wybrać tylko kilka typowych przykładów - czytamy, że gdy „nastąpił gwałtowny wzrost przemocy" w Kosowie w 1998 roku, siły serbskie „odpowiedziały kampanią czystek etnicznych i wypędziły z kraju ponad połowę albańskiej ludności... Nasilający się rozlew krwi spowodował, że Stany Zjednoczone wraz ze swoimi sojusznikami... rozpoczęły intensywne bombardowania... pozwalając Albańczykom na powrót do domu".105 „Wszystko wskazywało na to, że wiosną 1999 roku [Serbowie] prowadzili kampanię czystek etnicznych"; kosowscy Albańczycy „uciekali przed tą napaścią... i opowiadali o doraźnych egzekucjach i przymusowych wysiedleniach", gdy docierali do sąsiednich krajów, a te wysiedlenia i okrucieństwa „wywołały bombardowania NATO" 24 marca.106 Stąd interwencja w Kosowie nastąpiła „wyłącznie dla dobra ludzi w tym regionie... była aktem altruizmu", jak wszystkie interwencje Stanów Zjednoczonych w tym regio-nie.107 Była „całkowicie słuszna", twierdzi Timothy Garton Ash, ponieważ przeszła „bardzo wysoki...

Page 27: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

próg dla interwencji humanitarnych... dochodziło już praktycznie do ludobójstwa, mordowania lub »czystek etnicznych* wielkiej liczby ludzi" przez rząd serbski.108Z pewnością to powinno przesądzać sprawę i świadczyć o tym, że pochwały dla altruistycznych przywódców wprowadzających nową epokę oświecenia są uzasadnione. I zapewne tak by było, gdyby te twierdzenia miały jakieś oparcie w faktach.Mała próbka cytatów przytoczonych powyżej jest typowa pod kilkoma interesującymi względami. Po pierwsze, te opisy sytuacji nie są poparte żadnymi dowodami, chociaż ogromna ich liczba była dostępna z wiarygodnych zachodnich źródeł. Po drugie, standardowy obraz odwraca kolejność zdarzeń. Nie ma żadnych wątpli-65wości, że bombardowania poprzedziły czystki etniczne i inne okrucieństwa, które były w istocie ich spodziewaną konsekwencją.W Kosowie działy się okropne rzeczy, zanim doszło do bombardowań NATO; szacuje się, że w roku poprzedzającym interwencję zginęło około 2000 osób po wszystkich stronach konfliktu. Jednak bogata dokumentacja dostępna na Zachodzie nie wskazuje na żadne istotne zmiany w tym zakresie do 24 marca, gdy rozpoczęły się bombardowania, z wyjątkiem niewielkiego nasilenia serbskiej przemocy dwa dni wcześniej, gdy wycofano obserwatorów przed spodziewanym atakiem NATO. Tydzień później ONZ rozpoczęła rejestrowanie uchodźców. Te podstawowe fakty były doskonale znane w maju 1999 roku, gdy przedstawiano akt oskarżenia przeciwko Miloszeviciowi; wyszczególniono w nim wiele straszliwych zbrodni, które jednak, praktycznie bez wyjątku, rozegrały się po bombardowaniach.24 marca, gdy zaczęły się bombardowania, brytyjski minister obrony George Robertson (późniejszy sekretarz generalny NATO) oświadczył w Izbie Gmin, że do połowy stycznia 1999 roku „Wyzwoleńcza Armia Kosowa (UCK) była odpowiedzialna za więcej ofiar śmiertelnych w Kosowie niż władze serbskie". Odnosił się do albańskich partyzantów, wtedy już wspieranych przez CIA- którzy szczerze tłumaczyli, że ich celem jest zabijanie Serbów, po to by wywołać ostrą reakcję, dzięki której z kolei interwencja NATO zyska poparcie opinii publicznej na Zachodzie. Późniejsze dochodzenie parlamentarne ujawniło, że minister spraw zagranicznych Robin Cook stwierdził w Izbie Gmin 18 stycznia, że UCK „więcej razy naruszyła zawieszenie broni i ma na swoim koncie więcej ofiar śmiertelnych niż [jugosłowiańskie] siły bezpieczeństwa".109Robertson i Cook odnoszą się w szczególności do masakry urządzonej 15 stycznia przez siły bezpieczeństwa w Racaku, w której zginęło podobno 45 osób. Lecz jako że zachodnie źródła nie od-notowują żadnej istotnej zmiany w nasileniu aktów przemocy po Racaku, ich konkluzje, jeżeli były uzasadnione w połowie stycznia, to zasadniczo pozostały takie pod koniec marca. W tamtym czasie było jasne, że tego rodzaju masakry nie obchodzą przywódców Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Na przykład wkrótce potem dokonano rzezi w Liąuicy w Timorze Wschodnim, która miała wyraźnie większe rozmiary, była tylko jedną z wielu i nie66urządzono jej pod pretekstem obrony własnej. Mimo to ani ta, ani żadna inna masakra nie zmieniła w żaden sposób wsparcia Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dla indonezyjskich najeźdźców. Pomijając jednak kwestię tak wybiórczej troski, liczne dowody zgromadzone na Zachodzie nie ujawniają żadnych istotnych zmian w Kosowie przed bombardowaniem.Poważne opracowania naukowe dochodzą do podobnych konkluzji. Nicholas Wheeler, który nie odwraca chronologii, szacuje, że przed bombardowaniami NATO z rąk Serbów zginęło 500 Al-bańczyków, sugerując w ten sposób, że 1500 osób zabiła Wyzwoleńcza Armia Kosowa. Niemniej jednak stwierdza, że bombardowanie Serbii było autentycznym przypadkiem interwencji humanitarnej, bo „choć tylko kilkuset Albańczyków zginęło" przed bombardowaniem, „informacje wywiadowcze wskazują, że była to zapowiedź większej kampanii zabójstw i czystek etnicznych". I znowu nie podaje się tu żadnych wiarygodnych źródeł.110 Jest to jedna z nielicznych poważnych prób znalezienia jakiegoś usprawiedliwienia dla bombardowań NATO, które nie odwracają chronologii.27 marca, trzy dni po rozpoczęciu bombardowań Serbii, dowódca NATO Wesley Clark poinformował prasę, że brutalna reakcja Serbii była „całkowicie do przewidzenia". Dodał, że była „w peł-ni oczekiwana" i „nie jest w żaden sposób" powodem do niepokoju dla przywódców politycznych. W swoich wspomnieniach Clark pisze, że 6 marca poinformował sekretarz stanu Madeleine Al-bright, że jeśli NATO zdecyduje się na bombardowanie Serbii, to „niemal na pewno" Serbowie „zaatakują ludność cywilną", a NATO nie będzie mogło zrobić nic, by zapobiec tej reakcji w terenie. Recenzując książkę

Page 28: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Clarka, Michael Ignatieff dostrzegł, że według dowódcy NATO „naprawdę decydującym bodźcem", któ-ry popchnął NATO do bombardowań „nie były naruszenia praw człowieka przez Miloszevicia w Kosowie przed marcem 1999 roku ani też pragnienie jego całkowitego usunięcia, gdy rozpoczęły się bombardowania. Najistotniejsza była potrzeba narzucenia swojej woli przywódcy, którego nieposłuszeństwo, najpierw w Bośni, a potem w Kosowie, podważało wiarygodność amerykańskiej i europejskiej dyplomacji oraz stanowczość NATO".111To, że podstawową sprawą była „wiarygodność" panów, dali już jasno do zrozumienia Clinton i Blair. Tę myśl powtórzył sekre-67tarz obrony William Cohen w późniejszym raporcie dla Kongresu, jeśli pominąć zwykłe zafałszowania chronologiczne, i potwierdzają ją wspomnienia Clarka.Andrew Bacevich formułuje jeszcze bardziej cyniczną interpretację, odrzucając wszelkie humanitarne motywy. Użycie siły przez Clintona w Bośni w 1995 roku i bombardowania Serbii w roku 1999 „nie miały, jak twierdzono, powstrzymać czystek etnicznych ani nie były reakcją sumienia, lecz miały udaremnić zagrożenie dla spójności NATO i dla wiarygodności amerykańskiej potęgi". Los mieszkańców Kosowa, utrzymuje Bacevich, nie był istotny. Bombardowania NATO miały „dać lekcję poglądową każdemu europejskiemu państwu, które wyobraża sobie, że nie musi przestrzegać reguł epoki pozimnowojennej", ustanowionych przez Waszyngton. Chodziło o „potwierdzenie dominującej pozycji Stanów Zjednoczonych w zjednoczonej, zintegrowanej i otwartej Europie". Od samego początku „architekci tej wojny rozumieli, [że] jej celem jest utrzymanie supremacji Ameryki" w Europie i „za-pobiegnięcie niedopuszczalnej możliwości, że Europa powróci na złą drogę", i jak można przypuszczać, wymknie się spod amerykańskiej kontroli.112Cztery lata później Europa i Stany Zjednoczone straciły już zainteresowanie Kosowem. Połowa mieszkańców Kosowa żyje w nędzy. Radykalni islamiści zbili kapitał „na niechęci wywołanej lek-ceważącym zachowaniem społeczności międzynarodowej", zmonopolizowali dystrybucję „żywności, ubrań i mieszkań", a także instrumenty służące do kulturowego przetrwania ludzi żyjących na obszarach wiejskich, doprowadzając do powstania „fenomenu talibów". Powojenna polityka Zachodu „może okazać się bezpośrednio odpowiedzialna za wykreowanie własnych talibów w Europie".113Kosowo i Timor Wschodni mają służyć nie tylko jako klasyczna ilustracja nowej epoki interwencji humanitarnych, lecz także jako demonstracja tego, w jaki sposób nowe normy stopniowo „redefiniują rolę Narodów Zjednoczonych". Normy ustalone przez zachodnie mocarstwa w tych dwóch przypadkach dowo-dzą, że Karta Narodów Zjednoczonych to przeżytek. Po ich ustanowieniu można najechać na inny kraj bez upoważnienia Rady Bezpieczeństwa. Jak zauważyła z aprobatą pani dziekan Szkoły68Spraw Publicznych i Międzynarodowych Woodrowa Wilsona w Princeton, „to jest lekcja, którą Narody Zjednoczone i my wszyscy powinniśmy wyciągnąć" z inwazji na Irak, mocno opartej na nowych normach.114Historia uczy nas, że powinniśmy wyciągnąć raczej inne lekcje:0 tym, jak silni ustalają normy, które mają im zagwarantować „suwerenne prawo do podjęcia działań zbrojnych" według własnego uznania (Colin Powell); oraz o tym, jak dobrze funkcjonujący system doktrynalny może przeobrazić nawet bardzo niedawne wydarzenia. Jest to niezwykle istotna nauka, i wszyscy, którym leży na sercu przyszłość, powinni ją poważnie potraktować.POTRZEBA KOLONIZACJIGdy w 1999 roku rozgrywały się tragedie Timoru Wschodniego1 Kosowa, Turcja ustąpiła Kolumbii miejsce głównego odbiorcy amerykańskiego uzbrojenia. Nietrudno spostrzec, dlaczego tak się stało: do tego czasu turecki terror państwowy zdał egzamin, nato-miast kolumbijski nie. Przez całe lata dziewięćdziesiąte i w nowej epoce oświecenia w Kolumbii dochodziło do zdecydowanie największych naruszeń praw człowieka na zachodniej półkuli, a jednocześnie była ona zdecydowanie największym na tej półkuli odbiorcą amerykańskiego uzbrojenia i szkoleń wojskowych; ta korelacja jest dobrze ustalona i pewnie budziłaby niemały niepokój, gdyby była znana poza wąskim kręgiem dysydentów i badaczy.Okrucieństwa w Kolumbii obejmują wysiedlenia ludności przy zastosowaniu środków chemicznych (w procesie zwanym fumigacją) pod pozorem wojny narkotykowej, którą trudno traktować poważnie. Jeden z czołowych autorytetów naukowych zauważył, że „można by prowokacyjnie stwierdzić, że polityka narkotykowa USA skutecznie przyczynia się do kontroli etnicznie odrębnej i ekonomicznie upośledzonej

Page 29: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

podklasy w kraju oraz służy amerykańskim interesom gospodarczym i obronnym za granicą".115 Wielu kryminologów i obserwatorów sceny międzynarodowej sądzi, że jest to spore niedomówienie. Stosowna analiza pomaga wyjaśnić, dlaczego sponsorowane przez USA działania są wykonywane z coraz większym zapałem, chociaż jest coraz bardziej oczywiste, że nie doprowadzą do rzekomego celu, jakim69jest rozwiązanie problemu narkotykowego w kraju, i dlaczego na metody, o których wiadomo, że są znacznie bardziej skuteczne, w szczególności na prewencję i leczenie, przeznacza się tak niewiele środków.Zarządcy południowych prowincji Kolumbii, będących celem tych ataków, wraz z chłopami i obrońcami praw człowieka przedstawiali plany manualnej likwidacji plantacji koki i maku oraz wsparcia dla alternatywnych upraw, ale nie przyniosło to praktycznie żadnych skutków. Tymczasem fumigacja zatruwa ziemię, dzieci umierają, a wykorzenione i rozproszone ofiary cierpią z powodu chorób i ran.Chłopska gospodarka rolna w Kolumbii opiera się na bogatej tradycji obejmującej wiedzę i doświadczenie wielu stuleci, przekazywanej z reguły z matki na córkę. Ten niezwykły ludzki dorobek jest bardzo kruchy i może zostać na zawsze zniszczony w ciągu jednego pokolenia. I jest niszczony, a wraz z nim jedna z najbogatszych i najbardziej różnorodnych biosfer na świecie. Campesinos, czyli ludność autochtoniczna, oraz afrykańscy Kolum-bijczycy dołączają teraz do milionów nędzarzy w gnijących slumsach i obozach. A po wypędzeniu ludzi międzynarodowe korporacje mogą przekopywać góry w poszukiwaniu węgla, wydobywać ropę naftową i inne bogactwa naturalne, i zapewne zmieniać to, co zostało z tej ziemi w rancza dla bogaczy lub farmy nastawione na eksport, w środowisku wyzutym ze swego bogactwa i różnorodności. Kompetentni analitycy i obserwatorzy uważają, że amerykański program fumigacji jest kolejnym etapem w historycznym procesie wypierania ubogich chłopów z tej ziemi, z korzyścią dla zagranicznych inwestorów i kolumbijskich elit.Podobnie jak wiele innych ośrodków wewnętrznych wstrząsów i terroru państwowego Kolumbia jest częścią ważnego regionu produkującego ropę naftową i sama również jest znaczącym producentem; tak samo jest w przypadku Czeczenii, zachodnich Chin, dyktatur Azji Środkowej oraz innych miejsc, gdzie przemoc państwa nasiliła się po 11 września pod pretekstem „wojny z terroryzmem" i z nadzieją na przyzwolenie Waszyngtonu. Organizacje praw człowieka i Departament Stanu są zgodne, że przytłaczają-cą większość okrucieństw w Kolumbii można przypisać wojsku oraz oddziałom paramilitarnym, czyli „szóstej dywizji" kolumbij-70skiej armii złożonej z pięciu dywizji, ze względu na ich bliskie związki, według Human Rights Watch. Proporcja zbrodni popełnianych przez oddziały paramilitarne wzrasta, jako że zbrodnie podlegają teraz prywatyzacji, zgodnie z neoliberalną praktyką. To zjawisko jest znane także gdzie indziej: Serbia korzystała z prywatnych milicji w byłej Jugosławii, Indonezja w Timorze Wschodnim, a Turcja w południowo-wschodniej części kraju i wielu innych miejscach. Postępuje też prywatyzacja zbrodni międzynarodowych. Fumigacji dokonują teraz „prywatne" firmy składające się z oficerów armii Stanów Zjednoczonych działających w ramach kontraktu z Pentagonem; ten model także praktykuje się na całym świecie - przydaje się do uniknięcia odpowiedzialności.Nawet gdyby dać wiarę argumentom USA za wojną narkotykową, to leżące u ich podstaw założenia są skandaliczne. Wyobraźmy sobie, jaka byłaby reakcja na propozycję, by Kolumbia lub Chiny przeprowadziły fumigację w Karolinie Północnej, żeby zniszczyć dotowane przez rząd uprawy służące do produkcji bardziej śmiercionośnych produktów - które, co więcej, muszą importować, bo inaczej groziłyby im sankcje, i na których reklamy muszą przystać, reklamy skierowane do bezbronnych mieszkańców.Jest pewien nowy i wysoko oceniany gatunek literacki, w którym rozważa się, jakie to kulturowe defekty uniemożliwiają nam właściwą reakcję na zbrodnie innych. Bez wątpienia jest to inte-resujące zagadnienie, choć każdą rozsądną miarą jego ranga jest niższa od innego zagadnienia: dlaczego tak uporczywie trwamy we własnych zbrodniach, które popełniamy, albo bezpośrednio, albo istotnie wspierając zbrodniczych klientów? Warto zapytać, jak częste, lub jak rzetelne są odniesienia do Turcji, Kolumbii, Timoru Wschodniego i wielu podobnych przypadków we współczesnej literaturze na temat wad naszego charakteru. Gratulujemy sobie nowej „obowiązującej ideologii" w moralnym świecie oświeconych państw, ideologii opartej na zasadzie, że „wszystkie państwa mają obowiązek chronić swoich obywateli; jeżeli ich przywódcy nie mogą albo nie chcą tego robić, to narażają swoje kraje na interwencję zbrojną - autoryzowaną przez Radę Bezpieczeństwa, a jeżeli to nie nastąpi (jak w przypadku

Page 30: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Kosowa), to przez poszczególne kraje, w »sytuacjach, które wstrząsają sumieniami*".116 Okrucieństwa porównywalne lub jeszcze gorsze od71tych, którymi obciążono Miloszevicia w Kosowie, przed bombardowaniem NATO, nie „wstrząsały sumieniami", gdy odpowiedzialność za nie wiodła do domu, jak to się często działo -a nawet wtedy gdy zbrodni dokonywano nie blisko granic, lecz w granicach NATO.W przypadku Turcji „sytuacje, które wstrząsają sumieniami" nie były praktycznie w ogóle brane pod uwagę w Stanach Zjednoczonych - do chwili, gdy na początku 2003 roku rząd turecki sprzeciwił się żądaniom Waszyngtonu i zgodnie z życzeniem 95 procent ludności nie zgodził się, żeby atak na Irak poprowadzono z jego terytorium. Wówczas pojawiły się teksty o „potwornych tureckich zbrodniach, o torturach, morderstwach i »zni-kaniu« tureckich Kurdów, a także zrównaniu z ziemią ponad 3000 wiosek", z cytatami zaczerpniętymi z raportów organizacji praw człowieka, powtarzające jedynie to, o czym te organizacje pisały znacznie bardziej szczegółowo lata wcześniej, gdy popełniano te zbrodnie dzięki amerykańskiej pomocy, i gdy łatwo można było je powstrzymać. Do dnia dzisiejszego decydująca rola Stanów Zjednoczonych utrzymywana jest w sekrecie. Podobnie jak wcześniej można najwyżej powiedzieć, że „tolerowaliśmy" nadużycia, których ofiarą byli Kurdowie (Aryeh Neier).117Ogromnego wkładu do wielkich zbrodni nie można nazwać „tolerowaniem". Cierpienia Kurdów trzeba było ujawnić wtedy, gdy Waszyngton dostarczał środki do wykonania tych zbrodni, tak szokujących z perspektywy czasu, gdy odpowiedzialność odsuwa się daleko od siebie. Takie postępowanie, które jest rutynowe, zostałoby natychmiast napiętnowane, gdyby dopuścił się go oficjalny wróg. Fakt, że w najpotężniejszym państwie w dziejach tak łatwo sieje akceptuje, nie wróży nic dobrego.Według innego, modnego obecnie sformułowania misji oświeconych państw, „potrzeba... kolonizacji jest tak wielka, jak zawsze była w dziewiętnastym wieku", aby wprowadzić w innych częściach świata zasady porządku, wolności i sprawiedliwości, którym oddane są „ponowoczesne" społeczeństwa; tę wersję zaproponował Robert Cooper, główny doradca Tony'ego Blaira do spraw polityki zagranicznej.118 Cooper nie rozwinął kwestii „potrzeby kolonizacji" w dziewiętnastym wieku oraz jej konsekwencji, gdy obowiązek ten wzięły na siebie Wielka Brytania, Francja,72Belgia i inni przywódcy zachodniej cywilizacji, lecz uczciwe spojrzenie na rzeczywistość może faktycznie potwierdzić jego ocenę, że potrzeba kolonizacji jest teraz tak samo nieodparta jak w czasach, które Cooper wspomina z nostalgią. Innymi słowy - możemy się bardzo wiele dowiedzieć o dzisiejszych oświeconych mocarstwach, analizując ich wcześniejsze dokonania i to jak je same przedstawiały, zarówno wtedy, gdy rozgrywały się wydarzenia, jak i z perspektywy historii.Nie powinniśmy jednak przeoczyć zmian w porządku światowym, które nastąpiły od drugiej wojny światowej. O jednej z nich Robert Jervis pisze, że jest to „zmiana o spektakularnych rozmiarach, być może najbardziej uderzający zwrot, jaki kiedykolwiek nastąpił w dziejach polityki międzynarodowej": chodzi o to, że państwa Europy żyją teraz w pokoju - a jak niektórzy dowodzą, co jest bardziej kontrowersyjne, demokracje nie toczą wojen ze sobą.119 To właśnie do tego uderzającego zwrotu nawiązuje Cooper, gdy dołącza do tych, którzy ogłaszają narodziny „ponowoczesne-go światowego systemu" prawa, sprawiedliwości i grzeczności, chociaż Zachód musi „uciekać się do twardszych metod z wcześniejszej epoki - do siły, ataku wyprzedzającego, podstępu, wszystkiego co jest konieczne, gdy ma się do czynienia z ludźmi nadal żyjącymi w dziewiętnastowiecznym świecie, w którym każde państwo żyje tylko dla siebie". Zachód musi powracać do „prawa dżungli... gdy terenem naszego działania jest dżungla" - dokładnie tak, jak to czynił w haniebnej przeszłości.JAK OCHRONIĆ NIESFORNE DZIECI PRZED INFEKCJĄOświecone państwa końca dziewiętnastego wieku nie były pierwszymi, które szczyciły się, że wyzwalają barbarzyńców z ich smutnego losu - przemocą, zniszczeniem i grabieżą. Czerpały z bogatej tradycji wybitnych przywódców, których niepokoił rosnący „zalew nikczemnych doktryn i zgubnych przykładów" i którzy pytali „co stanie się z naszymi religijnymi i politycznymi instytucjami, z moralną siłą naszych rządów i z naszym konserwatywnym systemem, który uchronił [nas] przed całkowitym rozpadem, [jeżeli] ta zaraza, ta inwazja podłych zasad" nie zostanie powstrzymana lub pokonana. Wyrażając te niepokoje, car i Met-73ternich odnosili się do „zgubnych doktryn republikanizmu i ludo-władztwa [szerzonych przez] apostołów buntu" w Nowym Świecie - w retoryce ówczesnych strategów stanowiły one zgniłe jabłko,

Page 31: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

które mogło zepsuć całą beczkę, kostkę domina, która mogła przewrócić inne. Zaraza niesiona przez te doktryny, ostrzegali dalej, „przekracza morza i często pojawia się ze wszystkimi objawami destrukcji, które ją cechują, nawet w miejscach, gdzie nie ma żadnego bezpośredniego kontaktu, żadnej relacji bliskości, która mogłaby dawać powody do obaw". Co gorsza, apostołowie buntu właśnie ujawnili zamiar rozszerzenia swoich posiadłości, ogłaszając doktrynę Monroe - „przykład osobliwie amerykańskiej i niewybaczalnej arogancji", jak opisał ją później Bismarck.120Bismarck nie musiał czekać na epokę wilsonowskiego idealizmu, żeby zrozumieć znaczenie doktryny Monroe, które sekretarz stanu Robert Lansing wyjaśnił prezydentowi Wilsonowi; prezydent Wilson uznał, że opis Lansinga jest „bezsporny", stwierdził jednak, że byłoby „niepolitycznie", gdyby dotarł on do opinii publicznej:Popierając doktrynę Monroe, Stany Zjednoczone mają na uwadze własne interesy. Integralność innych państw amerykańskich jest incydentem, a nie celem. Choć może się wydawać, że to czysty egoizm, autor tej doktryny nie miał żadnych wyższych ani bardziej wielkodusznych pobudek.121Doktryna Monroe nie mogła być jeszcze w pełni wprowadzona w życie ze względu na ówczesny rozkład sił na świecie, chociaż Wilson siłą zapewnił amerykańską dominację w regionie Karaibów, pozostawiając okropną spuściznę, obecną do dziś, a nawet posunął się dalej, wyparł Brytyjczyków z bogatej w ropę naftową Wenezueli i poparł brutalnego i skorumpowanego dyktatora Ju-ana Yincenta Gómeza, który otworzył kraj dla amerykańskich korporacji. Polityka otwartych drzwi i wolnego handlu była wprowadzana w zwykły sposób: Stany Zjednoczone wywarły presję na Wenezuelę, by ta odebrała koncesje Brytyjczykom, a jednocześnie nadal żądały - i uzyskały - prawa do ropy naftowej na Bliskim Wschodzie, gdzie wciąż dominowali Brytyjczycy i Francuzi. Do 1928 roku Wenezuela stała się przodującym w świecie eksporte-74rem ropy naftowej, a eksport ten nadzorowały amerykańskie korporacje. Ta historia ciągnie się aż do dzisiaj i w efekcie mamy ogromną nędzę w kraju o bogatych zasobach i wielkim potencjale, który przynosi wielkie bogactwo zagranicznym inwestorom i niewielkiej części miejscowej ludności.W czasach Wilsona zasięg amerykańskiej władzy był wciąż ograniczony, lecz jak proroczo zauważył prezydent William Howard Taft: „nieodległy jest dzień [gdy] cała półkula będzie nasza, tak jak już jest moralnie nasza, ze względu na wyższość naszej rasy". Latynosi mogą tego nie rozumieć, dodawała administracja Wilsona, a to dlatego, że „są to niesforne dzieci, które korzystają ze wszystkich przywilejów i praw dorosłych" i wymagają „twardej i władczej ręki". Jednak nie należy pomijać bardziej delikatnych środków. Warto czasem „poklepać ich po plecach, tak by myśleli, że cieszą się naszą sympatią", radził prezydentowi Eisenhowe-rowi sekretarz stanu John Foster Dulles.122Wszędzie są niesforne dzieci. Wilson uważał, że Filipińczycy to „dzieci [które] muszą słuchać, jak te, które są pod kuratelą" -przynajmniej te, które przeżyły wyzwolenie, do jakiego wzywał, chlubiąc się swoim altruizmem. Jego Departament Stanu uważał też, że Włosi są „jak dzieci [które] trzeba [prowadzić] i wspierać bardziej niż niemal każdy inny naród". Dlatego było słuszne i właściwe, że następcy Wilsona entuzjastycznie poparli „wspaniałą młodą rewolucję" włoskiego faszyzmu, która zlikwidowała zagrożenie demokracją we Włoszech, bo przecież Włosi „pragną silnego przywództwa i lubią... gdy się nimi zdecydowanie rządzi". Ta koncepcja obowiązywała przez całe lata trzydzieste XX wieku i została wskrzeszona natychmiast po zakończeniu wojny. Gdy w 1948 roku Stany Zjednoczone postanowiły wywrócić włoską demokrację, wstrzymując dostawy żywności dla głodujących ludzi, przywracając faszystowską policję i grożąc jeszcze większymi konsekwencjami, urzędnik sekcji włoskiej w Departamencie Stanu wyjaśnił, że tak należy prowadzić politykę, by „nawet najgłupszy makaroniarz zrozumiał, o co chodzi". Haitańczycy „niewiele się różnią od prymitywnych dzikusów", uważał Franklin Delano Roosevelt, który twierdził też, że napisał na nowo haitańską konstytucję w czasie wojskowej okupacji wprowadzonej przez Wilsona - tak by pozwolić amerykańskim korporacjom przejąć haitań-75ską ziemię i bogactwa naturalne, po tym jak amerykańscy mari-nes rozgonili krnąbrny parlament. Gdy w 1959 roku administracja Eisenhowera próbowała obalić świeżo ustanowiony rząd Fidela Castro na Kubie, szef CIA Allen Dulles narzekał, że „na Kubie Castro nie miał żadnej opozycji, która byłaby zdolna do działania", po części dlatego, że „w tych prymitywnych krajach, w których jest dużo słońca, ludzie mają znacznie mniejsze wymagania niż w bardziej rozwiniętych społeczeństwach", więc są nieświadomi, jak bardzo cierpią.123

Page 32: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Tezę o potrzebie dyscypliny powtarzano z całą mocą przez lata. By wspomnieć o innym przypadku, który ma współczesne odniesienie - gdy konserwatywny parlamentarny rząd w Iranie starał się uzyskać kontrolę nad bogactwami naturalnymi we własnym kraju, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania sprowokowały przewrót wojskowy, żeby wprowadzić posłuszny reżim, który rządził za pomocą terroru przez dwadzieścia pięć lat. Ten przewrót zawierał bardziej uniwersalne przesłanie, które wyjaśnili redaktorzy „New York Timesa": „Zacofane kraje z bogatymi zasobami mają teraz lekcję poglądową, jak wielkie koszty musi ponieść jeden z nich, który wpadł w szał fanatycznego nacjonalizmu... Doświad-czenie Iranu [może] wzmocnić rządy bardziej rozsądnych i dalekowzrocznych przywódców [w innych krajach], którzy będą teraz doskonale rozumieć zasady przyzwoitego zachowania".124Tę samą lekcję przerobiono bliżej domu, na konferencji w Cha-pultepec w Meksyku w lutym 1945 roku, konferencji, która położyła podwaliny pod powojenny porządek, gdy można było już wprowadzić doktrynę Monroe w wilsonowskim sensie. Latynosi byli wtedy pod wpływem -jak to określał Departament Stanu -„filozofii nowego nacjonalizmu [która] zaleca działania na rzecz szerszej dystrybucji dóbr i podniesienia poziomu życia mas". Waszyngton był zaniepokojony, że „gospodarczy nacjonalizm jest wspólnym mianownikiem nowych aspiracji do industrializacji" -czyli dokładnie tak, jak było w przypadku Anglii, Stanów Zjednoczonych i w istocie każdego innego kraju, który się uprzemysłowił. „Latynosi są przekonani, że pierwszymi beneficjentami rozwoju zasobów danego kraju powinni być jego mieszkańcy". To było nie do przyjęcia: „pierwszymi beneficjentami" muszą być amerykańscy inwestorzy, a Ameryka Łacińska powinna pełnić słu-76żebną funkcję. Dlatego Stany Zjednoczone narzuciły „Kartę gospodarczą dla Ameryk", mającą wyeliminować gospodarczy nacjonalizm „w każdej postaci".125 Jednak z jednym wyjątkiem: go-spodarczy nacjonalizm pozostał kluczową cechą amerykańskiej gospodarki, która opierała się znacznie bardziej niż wcześniej na dynamicznym sektorze państwowym, często działającym pod przykrywką obrony.Warto pamiętać, że nawet w apogeum zimnej wojny bardziej wnikliwi obserwatorzy rozumieli, że głównym zagrożeniem, jakie stwarzał komunizm, była gospodarcza transformacja krajów komunistycznych, przebiegająca „w sposób, który zmniejsza ich gotowość i zdolność do uzupełniania uprzemysłowionych gospodarek na Zachodzie"; była to następna wersja „filozofii nowego nacjonalizmu", w tym przypadku sięgająca 1917 roku.126Te same niepokoje wyjaśniają uporczywe trzymanie się w okresie powojennym „konceptualnych ram, które amerykańscy decydenci polityczni rozwinęli i stosowali w latach międzywojennych w stosunkach z prawicowymi dyktaturami" w faszystowskich państwach europejskich, zauważa historyk David Schmitz.127 Chodziło o to, by kontrolować „zagrożenie komunizmem", rozumiane nie w kategoriach militarnych, lecz w sposób opisany przed momentem. O tych „konceptualnych ramach" stosunków z państwami faszystowskimi zdecydowanie warto pamiętać, choćby dlatego że pojawiają się one z wielką regularnością aż do chwili obecnej, a zatem mogą nam wiele powiedzieć o świecie, który został ukształtowany w niemałym stopniu przez najpotężniejsze państwa oraz prywatne instytucje, które są tych państw „narzędziami i tyranami", by użyć słów Jamesa Madisona, kontemplującego z wielkim niepokojeni los demokratycznego eksperymentu, którego był czołowym twórcą.Powstanie faszyzmu w okresie międzywojennym wywołało niepokój, lecz generalnie było traktowane raczej przychylnie przez rządy USA i Wielkiej Brytanii, świat biznesu i dużą część elit. Po-wodem było to, że faszystowska wersja skrajnego nacjonalizmu dopuszczała rozległą gospodarczą penetrację ze strony Zachodu, a także zniszczyła ruch robotniczy i lewicę, których się bardzo obawiano, oraz nadmierną demokrację, w której te ruchy mogły funkcjonować. Poparcie dla Mussoliniego demonstrowano bardzo77wylewnie. W wielu kręgach „ten godny podziwu włoski dżentelmen" (jak określił go prezydent Roosevelt w 1933 roku) cieszył się wielkim szacunkiem aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Poparcie rozciągało się także na hitlerowskie Niemcy. Na marginesie, warto pamiętać, że ten najbardziej potworny reżim w dziejach doszedł do władzy w kraju, który każdą rozsądną miarą reprezentował szczyt zachodniej cywilizacji w dziedzinie nauki i sztuki, i był stawiany za wzór demokracji, zanim konflikt mię-dzynarodowy przyjął taką postać, w której nie dało się już utrzymać tej koncepcji;128 i - podobnie jak reżim Saddama Husajna pół wieku później - cieszył się znacznym wsparciem do czasu, gdy Hitler rozpoczął bezpośrednią agresję, która zbyt poważnie naruszyła interesy Stanów Zjednoczonych i

Page 33: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Wielkiej Brytanii.Wsparcie dla faszyzmu było natychmiastowe. Wychwalając przejęcie władzy przez faszystów we Włoszech, co szybko doprowadziło do zniszczenia systemu parlamentarnego i siłowego stłumienia opozycji robotniczej i politycznej, ambasador Henry Fletcher sformułował założenia, którymi miała się kierować amerykańska polityka tam i wszędzie indziej w następnych latach. Włochy stoją przed trudnym wyborem, pisał do sekretarza stanu: albo „Mussolini i faszyzm", albo „Giolitti i socjalizm"; Giolit-ti był czołową postacią włoskiego liberalizmu. Dziesięć lat później, w 1937 roku, Departament Stanu nadal uważał europejski faszyzm za siłę umiarkowaną, która „musi odnieść sukces, bo inaczej masy, które tym razem zasiliła rozczarowana klasa średnia, znowu zwrócą się na lewo". W tym samym roku amerykański ambasador we Włoszech William Philips był „pod wielkim wrażeniem wysiłków Mussoliniego na rzecz poprawy warunków życia mas" i znalazł „wiele dowodów" przemawiających za faszystowskim poglądem, że „reprezentują oni prawdziwą demokrację w takim stopniu, w jakim dobrobyt ludzi jest ich głównym celem". Uważał, że dokonania Mussoliniego są „zadziwiające... budzą ciągłe zdumienie", i z entuzjazmem chwalił jego „wspaniałe, ludzkie przymioty". Departament Stanu w pełni się z tym zgadzał, również komplementował „wspaniałe" osiągnięcia Mussoliniego w Etiopii i wychwalał faszyzm za to, że „zamienił chaos w porządek, swobodę w dyscyplinę, a bankructwo w wypłacalność". W 1939 roku Franklin D. Roosevelt nadal uważał, że włoski78faszyzm „ma wielkie znaczenie dla świata [chociaż jest] nadal w fazie eksperymentalnej".W 1938 roku Franklin D. Roosevelt i jego bliski współpracownik Sumner Welles zaaprobowali układ monachijski z Hitlerem, który doprowadził do rozczłonkowania Czechosłowacji. Jak wspomniano wcześniej, Welles sądził, że układ ten „daje szansę na ustanowienie przez narody świata nowego ładu światowego, opartego na sprawiedliwości i zasadach prawa", w którym umiarkowani naziści będą odgrywać czołową rolę. W kwietniu 1941 roku George Kennan pisał ze swojej placówki konsularnej w Berlinie, że niemieccy przywódcy nie chcą, „by inne narody cierpiały pod niemieckim panowaniem", natomiast „bardzo im zależy, żeby ich nowi mieszkańcy byli szczęśliwi pod ich opieką", i idą na „duże kompromisy", by doprowadzić do tej korzystnej sytuacji.Świat biznesu również odnosił się z wielkim entuzjazmem do europejskiego faszyzmu. Inwestycje gwałtownie rosły w faszystowskich Włoszech; „makaroniarze się zmieniają" oznajmił magazyn „Fortune" w 1934 roku. Po dojściu Hitlera do władzy nastąpił wzrost inwestycji w Niemczech z podobnych względów: stworzono stabilny klimat dla działań biznesowych i powstrzymano zagrożenie ze strony „mas". Do czasu wybuchu wojny w 1939 roku, pisze Scott Newton, Wielka Brytania jeszcze bardziej wspierała Hitlera, z powodów głęboko zakorzenionych w angielsko-nie-mieckich stosunkach przemysłowych, handlowych i finansowych oraz ze względu na „instynkt samozachowawczy brytyjskiego establishmentu" w obliczu rosnących nacisków demokratycznych.129Nawet po przystąpieniu Ameryki do wojny zaznaczała się am-biwalencja postaw. W 1943 roku Stany Zjednoczone i Wielka Brytania rozpoczęły działania, które nasiliły się po wojnie, na rzecz rozmontowania antyfaszystowskiego oporu na całym świecie i przywrócenia czegoś na kształt tradycyjnego porządku, często wyznaczając niektórym z najgorszych zbrodniarzy wojennych prominentne role.130 Analizując ten sposób postępowania, Schmitz wskazuje, że „ideologiczne fundamenty i podstawowe założenia polityki amerykańskiej okazały się niezwykle trwałe" przez cały czas do końca wieku; zimna wojna „wymagała nowego podejścia i nowych metod", ale poza tym nie zmieniła międzywojennych prio-rytetów.13179„Konceptualne ramy", które Schmitz ilustruje szczegółowo, nie zmieniły się do dziś, powodując ogromne cierpienia i zniszczenia. Przez cały czas polityczni stratedzy borykali się z „dręczącym problemem", jak pogodzić formalne zaangażowanie na rzecz demokracji i wolności z nadrzędnym faktem, że „Stany Zjednoczone często muszą robić okropne rzeczy, aby zdobyć to, czego zawsze chciały", zauważa Alan Tonelson. A chciały „polityki gospodarczej, która pozwoliłaby amerykańskiemu biznesowi działać z maksymalną swobodą i często na tyle monopolistycznie, na ile to możliwe", w celu zbudowania „zintegrowanej i zdominowanej przez Stany Zjednoczone kapitalistycznej gospodarki światowej".132Jeszcze bardziej złowieszcze niż „filozofia nowego nacjonalizmu" było zagrożenie, że może ona stać się „wirusem", którym zarażą się inni, nie w drodze podboju, ale przez sam przykład. Rozumiano to od początku. Sekretarz stanu Lansing ostrzegał prezydenta Wilsona, że bolszewicka choroba może się rozpowszechniać i że jest to „bardzo realne zagrożenie, wziąwszy pod uwagę niepokoje społeczne na

Page 34: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

całym świecie". Wilson był szczególnie zaniepokojony, że „amerykańscy murzyni [żołnierze] wracający z zagranicy" mogą być zarażeni przykładem rad robotniczych i żołnierskich, które zakładano w Niemczech pod koniec wojny, ustanawiając w ten sposób formę demokracji, która była równie nieznośna dla Zachodu, jak dla Lenina i Trockiego. Podobne obawy wyrażał rząd Lloyda George'a w Wielkiej Brytanii, który dostrzegał, że „wrogość do kapitalizmu" jest powszechna wśród pracujących mieszkań-ców Anglii bacznie obserwujących rady ludowe, które rozwijały się w Rosji, zanim zniszczyli je bolszewicy po przejęciu władzy -była to kontrrewolucyjna przemoc, która nie uśmierzyła niepokojów elit na Zachodzie.W samych Stanach Zjednoczonych niepokoje społeczne zostały w dużej mierze stłumione przez wilsonowski „strach przed czerwonymi", chociaż tylko na pewien czas. Liderzy biznesu pozostali wyczuleni na „zagrożenie dla przemysłowców [wynikające z] niedawnego urzeczywistnienia politycznej władzy mas" oraz na stałą potrzebę kształtowania opinii publicznej, „jeżeli mamy uniknąć katastrofy".133 Niepokój związany z rozwojem gospodarczym Związku Radzieckiego i z jego efektem pokazowym utrzymywał się do lat sześćdziesiątych, gdy gospodarka radziecka zaczęła prze-80żywać zastój, w dużej mierze z powodu nasilającego się wyścigu zbrojeń, któremu radziecki premier Chruszczow desperacko starał się zapobiec.Zimna wojna, od samych jej początków w 1917 roku, była pod wieloma istotnymi względami konfliktem „Północ-Południe", tylko w większej skali. Rosja była pierwotnym „Trzecim Światem" Europy, który podupadał w porównaniu z Zachodem do pierwszej wojny światowej, a jednocześnie pełnił standardową funkcję, czyli zapewniał surowce, rynki zbytu i okazje do inwestycji. Rosja stanowiła szczególny przypadek ze względu na rozmiary i siłę militarną, a był to czynnik o rosnącym znaczeniu po tym, jak odegrała zasadniczą rolę w pokonaniu nazistowskich Niemiec i stała się supermocarstwem w wymiarze militarnym. Lecz podstawowe zagrożenia pozostały takie jak dawniej, w całym nieza-chodnim świecie: niezależny nacjonalizm oraz ryzyko, że stanie się on zaraźliwy („efekt wirusa").Na tej podstawie można wytłumaczyć „logiczną nielogiczność", którą dostrzegł Departament Wojny w 1945 roku, gdy przygotowywał plany, zgodnie z którymi Stany Zjednoczone miały przejąć kontrolę nad większą częścią świata i otoczyć Rosję kordonem sił zbrojnych, a jednocześnie odmówić przeciwnikowi porównywalnych praw. Dostrzeżona nielogiczność znika, gdy tylko zdamy sobie sprawę, że Związek Radziecki mógł „flirtować z myślą", by związać się z „rosnącą na całym świecie falą, w której zwykły człowiek dąży do wyższych celów i szerszych horyzontów".134 Zatem plany te były logiczne i konieczne, bez względu na to, jak bardzo nielogiczne są z pozoru.Czołowi badacze są zasadniczo zgodni. John Lewis Gaddis realistycznie uznaje, że konflikt między Rosją a Stanami Zjednoczonymi sięga 1917 roku, i wyjaśnia, że bezpośrednia inwazja Zachodu była uzasadnionym działaniem w samoobronie. Została podjęta „w odpowiedzi na głęboką i potencjalnie daleko idącą interwencję radzieckiego rządu w sprawy wewnętrzne nie tylko Zachodu, lecz praktycznie każdego kraju na świecie", a mianowicie „podważenie przez Rewolucję... samego istnienia porządku kapitalistycznego".135 Zmiana porządku społecznego w Rosji oraz możliwość, że jej rozwój stanie się zaraźliwy, uzasadniały zatem inwazję na Rosję.81A zatem atak jest obroną - to kolejna „logiczna nielogiczność", która nabiera sensu, gdy właściwie zrozumie się system doktrynalny. Na tej samej podstawie możemy zrozumieć trwałość zasadniczej polityki Stanów Zjednoczonych i czołowych zachodnich mocarstw przed, w czasie i po zimnej wojnie - zawsze w samoobronie. Zauważmy, że obronna inwazja na Rosję w 1918 roku jest kolejnym prototypem doktryny wojny prewencyjnej ogłoszonej we wrześniu 2002 roku przez radykalnych nacjonalistów realizujących swoją imperialną wizję.Wróćmy do „uderzającego zwrotu w polityce międzynarodowej" pod koniec drugiej wojny światowej (Robert Jervis). Jedną sprawą jest to, że Stany Zjednoczone po raz pierwszy stały się globalnym graczem, zajęły miejsce europejskich rywali i wykorzystały swoje niezrównane bogactwo i siłę, by ostrożnie i umiejętnie zorganizować system światowy. Jednakże Jervis miał na myśli „demokratyczny pokój". Przez całe wieki Europejczycy wyrzyna-li się nawzajem, jednocześnie podbijając większość świata. W 1945 roku uświadomili sobie, że gra się skończyła: kolejna partia byłaby ostatnia. Zachodnie mocarstwa mogą nadal stosować przemoc wobec słabych i bezbronnych, ale nie wobec sobie nawzajem. W zimnowojennym konflikcie supermocarstw doskonale to rozumiano, choć nie obyło się bez skrajnie ryzykownych działań.Standardowa interpretacja jest inna: „demokratyczny pokój" wynika z „udanej kombinacji

Page 35: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

liberalnych norm i instytucji, takich jak demokracja przedstawicielska i gospodarka rynkowa".136 Chociaż są to realne czynniki, to ich wkładu do „uderzającego zwrotu" nie da się właściwie ocenić bez uzmysłowienia sobie faktu, że zachodnia cywilizacja stała na krawędzi samounicestwienia dzięki racjonalnemu postępowaniu według tradycyjnych obyczajów. Obecnie w Europie panuje pokój, podobnie jak w Ameryce Północnej od czasu, gdy 150 lat temu praktycznie wytępiono autochtoniczną ludność, podbito pół Meksyku, ustalono granicę między USA a Kanadą, a nazwy „Stany Zjednoczone" zaczęto używać w liczbie pojedynczej, a nie mnogiej. Jednak w skali całego świata obyczaje, instytucje i dominująca kultura w dużej mierze się nie zmieniły. Złowieszczych oznak nie da się łatwo zignorować.82Rozdział 4Niebezpieczne czasyNiepokój wynikający z obecnych zagrożeń jest powszechny i uzasadniony. W lutym 2002 roku słynny „zegar odmierzający czas do końca świata" (Doomsday Clock), stworzony przez „Bulletin of the Atomie Scientists", przestawiono o dwie minuty do północy, zanim jeszcze administracja Busha ogłosiła Strategię Bezpieczeństwa Narodowego i Założenia Polityki Nuklearnej (Nuclear Posturę Review), które wywołały dreszcze na całym świecie. Mając na myśli inne zagrożenia, analityk strategiczny Michael Krepon uznał ostatnie dni 2002 roku za „najbardziej niebezpieczny moment od czasu kryzysu kubańskiego w 1962 roku". Grupa ekspertów wysokiego szczebla doszła do wniosku, że „wchodzimy w okres szczególnie wielkiego zagrożenia, [gdyż] przygotowujemy się do ataku na bezwzględnego przeciwnika [Irak], który zapewne ma dostęp [do broni masowego rażenia]". Wielu wskazywało na to, że te zagrożenia zwiększą się jeszcze w przyszłości na skutek łatwości, z jaką można uciec się do przemocy.137Powody tych niepokojów zasługują na baczną uwagę, lecz nadmiernie zawężona perspektywa może być myląca. Zyskamy pełniejszy obraz, zadając pytanie, dlaczego kryzys kubański był tak bardzo „niebezpiecznym okresem". Odpowiedzi odnoszą się bezpośrednio do zagrożeń, które mamy przed sobą.83JEDNO SŁOWO OD WOJNY NUKLEARNEJKryzys kubański „był najbardziej niebezpiecznym momentem w dziejach ludzkości", stwierdził Arthur Schlesinger w październiku 2002 roku na konferencji w Hawanie w czterdziestą rocznicę kryzysu, w której brało udział wielu naocznych świadków tamtych wydarzeń. Decydenci w tamtym czasie niewątpliwie rozumieli, że los świata spoczywa w ich rękach. Niemniej jednak uczestników konferencji mogły zszokować niektóre ujawnione informacje. Dowiedzieli się, że w październiku 1962 roku świat „dzieliło jedno słowo" od wojny nuklearnej. „Facet o nazwisku Archipow ocalił świat", stwierdził Thomas Blanton z Archiwum Bezpieczeństwa Narodowego w Waszyngtonie, które pomogło zorganizować konferencję. Mówił o Wasiliju Archipowie, radzieckim oficerze służącym na okręcie podwodnym, który 27 października zablokował rozkaz odpalenia torpedy z ładunkiem atomowym, w najbardziej napiętym momencie kryzysu, gdy radzieckie łodzie podwodne zostały zaatakowane przez amerykańskie niszczyciele. Miażdżąca odpowiedź byłaby praktycznie pewna i w konsekwencji doszłoby do wielkiej wojny.138Ludziom, którzy uczestniczyli w podejmowaniu decyzji w tamtym czasie i w retrospektywnym spotkaniu czterdzieści lat później, nie trzeba było przypominać ostrzeżenia prezydenta Eisen-howera, że „wielka wojna zniszczyłaby północną półkulę".139 „Paralele między sposobem działania Kennedy'ego w czasie kryzysu a planami prezydenta Busha wobec Iraku były powracającym motywem tego spotkania", pisała prasa. „Wielu uczestników zarzucało Bushowi, że lekceważy historię", mówili, że „przybyli na tę konferencję, aby zrobić wszystko, żeby się to nie powtórzyło i przypomnieć światu tę lekcję w obliczu dzisiejszych kryzysów, a szczególnie w sytuacji, gdy prezydent George W. Bush zastanawia się, czy uderzyć na Irak".140 Schlesinger z pewnością nie był jedynym, który przypomniał fakt, że „Kennedy zdecydował się na blokadę zamiast działań zbrojnych, [natomiast] Bush dąży do działań zbrojnych"; zapewne nie był też jedynym, którego zaskoczyła informacja, jak niewiele dzieliło świat od zniszczenia nawet wtedy, gdy wybrano mniej agresywną opcję.W swym autorytatywnym opisie kryzysu kubańskiego Raymond Garthoff zauważa, że „w Stanach Zjednoczonych panowała nie-84mai powszechna aprobata dla sposobu, w jaki Kennedy radził sobie z kryzysem". To uczciwa ocena, ale czy sama aprobata była uzasadniona, to inne pytanie.Konfrontacja ostatecznie sprowadziła się do dwóch zasadniczych kwestii: czy Kennedy

Page 36: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

zobowiąże się, że USA nie zaatakują Kuby? oraz: czy ogłosi publicznie, że USA wycofają z Turcji swo-je pociski nuklearne Jupiter, rozmieszczone na granicy z Rosją i wycelowane w centrum tego kraju? W obu kwestiach Kennedy ostatecznie zareagował odmownie. Przystał tylko na potajemne zobowiązanie do wycofania pocisków, co i tak było już zaplanowane, gdyż miały je zastąpić atomowe okręty podwodne Polaris. Nie zgodził się złożyć żadnego formalnego zobowiązania, że nie zaatakuje Kuby. Nadal „prowadził aktywną politykę zmierzającą do podważenia i obalenia reżimu Castro, w tym również tajne operacje przeciwko Kubie", zauważa Garthoff.Gdy kryzys się nasilał, 22 października, w wysoce prowokacyjnym geście, „z ceremonialną pompą" przekazano pociski pod turecką komendę. Garthoff pisze, że wydarzenie to „z pewnością zauważono w Moskwie, ale nie w Waszyngtonie".141 Tam zostało to przypuszczalnie uznane za kolejny przykład „logicznej nielogiczności".W historii spreparowanej przez silnych najbardziej dramatyczny moment kryzysu kubańskiego nastąpił 25 października, gdy amerykański ambasador przy ONZ Adlai Stevenson ujawnił na forum Rady Bezpieczeństwa podstępne działania Sowietów, przedstawiając fotografie stanowisk rakietowych na Kubie wykonane przez amerykańskie samoloty szpiegowskie. Pojęcie „moment Stevensona" weszło do naszej pamięci historycznej dla uczczenia tego zwycięstwa nad nikczemnym wrogiem, który chciał nas zniszczyć.Jako intelektualne ćwiczenie wyobraźmy sobie, jak „moment Stevensona" wyglądałby z perspektywy hipotetycznego pozaziemskiego obserwatora. Niech to będzie Marsjanin, który jest całkowicie wolny od ziemskich doktryn i ideologii. Marsjanin z pewnością odnotowałby, że nie ma w historii „momentu Chruszczowa": takiego momentu, w którym radziecki premier Nikita Chrusz-czow lub jego ambasador przy ONZ dramatycznie ujawnia fotografie pocisków Jupiter rozmieszczonych w Turcji w latach851961-1962 albo zdjęcia prowokacyjnego przekazania tych pocisków tureckim wojskowym z „ceremonialną pompą", gdy zbliżał się najbardziej niebezpieczny moment w dziejach ludzkości. Rozwa-żając tę różnicę, Marsjanin powinien pamiętać, że pociski Jupiter stanowiły jedynie niewielki element znacznie większej struktury zagrożenia dla Rosji i że Rosja była wielokrotnie najeżdżana i niemal zniszczona w ciągu poprzedniego półwiecza - dwukrotnie przez znowu zmilitaryzowane Niemcy, których bogatsza zachodnia część jest teraz we wrogim sojuszu wojskowym, na czele którego stoi najpotężniejsze supermocarstwo na świecie; raz w 1918 roku przez Wielką Brytanię, Stany Zjednoczone i ich sojuszników. I mógłby też zauważyć, że nie było oczywiście żadnego zagrożenia, że Rosja zaatakuje Turcję, żadnej rosyjskiej kampanii terrorystycznej zakrojonej na wielką skalę ani wojny gospodarczej z Turcją, ani nawet mniejszego odpowiednika przestępczych działań, które administracja Kennedy'ego prowadziła w owym czasie przeciwko Kubie.Mimo wszystko w historycznej pamięci jest tylko „moment Ste-vensona". Marsjanin z pewnością zrozumiałby, jak to odmienne traktowanie odzwierciedla rozkład sił na świecie. Prawdopodobnie przypomniałby sobie też zasadę, która jest historycznym po-wszechnikiem w kulturze intelektualnej: My jesteśmy „dobrzy" (do kogokolwiek to my się odnosi), a oni są „źli", jeżeli stają na naszej drodze. Dlatego ta radykalna asymetria jest całkowicie zrozumiała - w ramach obowiązującej doktryny.Asymetria ta jawi się jeszcze wyraźniej, gdy rozważymy sporadyczne próby tłumaczenia: zbrodnią Rosjan na Kubie była pota-jemność, natomiast Stany Zjednoczone otoczyły Rosję śmiercionośną bronią zupełnie otwarcie. To prawda. Władca świata nie tylko nie musi ukrywać swoich zamiarów, lecz nawet woli je nagłaśniać, aby „zachować wiarygodność". Uległość systemu ideologicznego wobec władzy powoduje, że praktycznie każde działanie - międzynarodowy terroryzm (jak na Kubie), otwarta agresja (jak w Wietnamie Południowym w tym samym czasie), udział w masowych rzeziach mających zniszczyć jedyną masową partię polityczną (jak w Wietnamie Południowym i Indonezji) oraz wiele innych - będzie albo puszczone w niepamięć, albo przedstawione jako akt uprawnionej samoobrony lub szlachetny uczynek, w którym być może coś poszło na opak.14286Znaczenie posiadania odpowiednio spreparowanej „historii" ujawniło się ponownie w lutym 2003 roku, gdy Colin Powell przemawiał na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ i poinformował jej członków, że Stany Zjednoczone rozpoczną wojnę bez względu na to, czy dostaną upoważnienie ONZ czy nie. Obserwatorzy zastanawiali się wtedy, czy Powell pokaże coś, co stworzy jego „moment Stevensona".Niektórzy uznali, że mu się to udało. Felietonista „New York Ti-mesa" William Safire triumfalnie

Page 37: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

obwieścił, że Powell miał swój „moment Adlaia Stevensona": pokazał satelitarne zdjęcie ciężarówek stojących przy bunkrze, w którym rzekomo magazynowano broń chemiczną, a potem inne, na którym ciężarówek już nie było143 - wyraźny dowód, że Irak oszukał inspektorów, gdyż usunął nielegalną broń, zanim przyjechali, oraz że podstępni Irakijczycy przeniknęli do zespołu inspektorów, co potwierdzało tezę Amerykanów, że nie można polegać na tym zespole i dlatego nie należy mu udostępniać danych wywiadowczych, które Waszyngton rzekomo posiadał. Później przyznano, a Powelł milcząco się z tym zgodził, że z wielu względów - upływu czasu pomiędzy poszczególnymi ujęciami, niejasnego przeznaczenia przedstawionego miejsca - fotografie te niczego nie dowodzą; był to jeden z całej serii podobnych przypadków, których potem pojawiło się mnóstwo. Mimo to uznano wystąpienie Powella za „moment Ste-vensona", choć Adam Clymer zwrócił uwagę, że jest „ogromna różnica" między tymi dwiema sytuacjami: moment Stevensona „przepełniony był autentycznym lękiem przed sowieckimi pociskami rakietowymi, przed nadciągającą nuklearną konfrontacją". Najwyraźniej żadnego lęku nie mogły u nikogo budzić pociski rozmieszczone przy rosyjskiej granicy.Syn Stevensona uważał, że te różnice są jeszcze większe. Jego ojciec przedstawił Radzie Bezpieczeństwa dowód na to, że „nuklearne supermocarstwo instaluje pociski rakietowe na Kubie, grożąc wywróceniem światowej »równowagi zastraszania*" - czyli, z punktu widzenia Marsjanina, grożąc zmianą równowagi zastraszania w taki sposób, że byłaby ona nieco mniej przechylona na stronę Waszyngtonu. Stwierdził też, że „ten »moment« miał oczywisty cel: powstrzymać Związek Radziecki i utrzymać pokój".144 W przekładzie na marsjański: moment Stevensona faktycznie87przyczynił się do częściowego powstrzymania, ale nie ZSRR, tylko USA. Nie doszło do inwazji na Kubę, chociaż Waszyngton od razu wznowił międzynarodową kampanię terrorystyczną i wojnę gospodarczą, a zagrożenie dla Rosji się nasiliło - wszystko to nabiera większego znaczenia na tle ówczesnej wymiany zdań między supermocarstwami, do której jeszcze wrócimy.Kennedy nie miał wątpliwości, że rosyjskie pociski na Kubie stanowią wielkie zagrożenie. Na spotkaniu z doradcami wysokiego szczebla (tworzącymi tzw. Komitet Wykonawczy) powiedział: „To tak jakbyśmy nagle zaczęli rozmieszczać dużą liczbę [pocisków balistycznych średniego zasięgu] w Turcji... To by dopiero było cholernie niebezpieczne". Jego doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, McGeorge Bundy, odrzekł: „Hm... my to już zrobiliśmy, panie prezydencie". Zaskoczony JFK odparł: „Ale to było pięć lat temu" - w rzeczywistości stało się to rok wcześniej, za jego administracji. Później Kennedy stwierdził, że gdyby te fakty były znane, to jego decyzja, by ryzykować wojnę, zamiast publicz-nie zgodzić się na jednoczesne wycofanie pocisków z Kuby i Turcji, nie zostałaby dobrze przyjęta w Ameryce: obawiał się, że większość ludzi uznałaby to za „bardzo uczciwą transakcję".145Cokolwiek by myśleć o działaniach Chruszczowa i Kennedy'ego, wszyscy powinni się zgodzić, że decyzja Chruszczowa o wysłaniu pocisków rakietowych na Kubę była aktem kryminalnego szaleństwa w świetle jej możliwych konsekwencji. Więcej niż szaleństwem byłoby potępianie tych, którzy ostrzegali przed niebezpieczeństwem i zaciekle krytykowali Chruszczowa za to, co zrobił pomimo ryzyka. To najzwyklejszy truizm, że decyzje ocenia się ze względu na ich możliwe konsekwencje. Rozumiemy ten truizm doskonale, gdy rozważamy działania oficjalnych wrogów, lecz trudno jest nam odnieść go do siebie. Jest na to wiele przykładów, w tym ostatnie operacje militarne Stanów Zjednoczonych. Agencje pomocowe, uczeni oraz inni, którzy słusznie ostrzegali o ryzyku, jakie powodują operacje w Afganistanie i Iraku, stali się przedmiotem drwin, gdy na szczęście nie doszło do najgorszego. Na tym samym poziomie moralnego debilizmu można by każdego października wychodzić na ulice, by wygłaszać peany na cześć Kremla i jednocześnie wyśmiewać się z tych, którzy ostrzegali przed niebezpieczeństwem, jakie pociąga za sobą rozmieszcze-88nie pocisków rakietowych na Kubie, i nadal potępiają kryminalne szaleństwo tego czynu.Urzędnicy Kennedy'ego twierdzą, że prezydent nie autoryzował inwazji na Kubę. Jednak sekretarz obrony Robert McNamara poinformował swoich współpracowników z rządu 22 października 1962 roku, że „prezydent polecił nam przygotować inwazję kilka miesięcy temu... I sporządziliśmy bardzo szczegółowe plany", na tyle pełne, że inwazję można rozpocząć w ciągu tygodnia.146 Na konferencji z okazji czterdziestej rocznicy tych wydarzeń McNamara powtórzył swój pogląd, że „Kuba miała podstawy obawiać się ataku. »Gdybym był na miejscu Kubańczy-ków czy Sowietów, też bym tak sądził«, stwierdził".To co się stało, i całe tło wydarzeń, z pewnością stanowi „lekcję w obliczu dzisiejszych kryzysów", jak

Page 38: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

twierdzili uczestnicy retrospektywnej konferencji w październiku 2002 roku. Choć mógł to być „najbardziej niebezpieczny moment w dziejach ludzkości", to nie jest to jedyny przypadek igrania z katastrofą. Ogólnie rzecz biorąc, z pewnością nie jest to jedyny przykład nieoczekiwanych i nieprzewidywalnych konsekwencji użycia, a nawet tylko groźby użycia siły, co stanowi jeden z wielu powodów, dla których rozsądni ludzie rozumieją, że jest to naprawdę ostateczność, która wymaga naprawdę mocnego dowodu.Lekcja ta ma również bezpośrednie odniesienie do skonfiikto-wanych relacji między Ameryką a Europą, czyli następnej aktualnej kwestii na rocznicowym spotkaniu. Kryzys kubański wskazuje pewne powody, dla których Europejczycy mogą być nieufni wobec politycznych przywódców Stanów Zjednoczonych - w tym przypadku nie skrajnie prawicowych nacjonalistów, lecz przedstawicieli liberalnej, multilateralnej części politycznego spektrum. Ważył się los Europy, gdy prezydent i jego doradcy od-rzucili porozumienie, które jak się obawiali, mogłoby zostać uznane za „uczciwą transakcję", gdyby było znane. Lecz Europę trzymano w nieświadomości i traktowano z lekceważeniem. Komitet Wykonawczy Kennedy'ego „natychmiast odrzucił pomysł, by dzielić z sojusznikami decyzje, które mogły doprowadzić do nuklearnego zniszczenia Europy Zachodniej i Ameryki Północnej", pisze Frank Costigliola w jednej z nielicznych prac na ten temat.89Kennedy powiedział prywatnie swojemu sekretarzowi stanu, że sojusznicy „muszą się przyłączyć albo zostać w tyle... Nie możemy zaakceptować weta żadnego innego mocarstwa" - te słowa można było znowu usłyszeć czterdzieści lat później z ust Busha i Powella. Amerykański dowódca postawił siły powietrzne NATO w stan pogotowia bez konsultacji z Europą. Najbliższy sojusznik Kennedy'ego, brytyjski premier Harold Macmillan powiedział swoim współpracownikom, że działania Kennedy'ego „prowadzą do wojny", lecz nie może zrobić nic, by „to powstrzymać"; wiedział tylko tyle, ile mu przekazał brytyjski wywiad. Amerykańskie wyobrażenie „specjalnych relacji" między Stanami Zjednoczonymi a Wielką Brytanią zostało sformułowane przez wysokiego rangą doradcę Kennedy'ego podczas wewnętrznej dyskusji w apogeum kryzysu: Wielka Brytania będzie „pełnić rolę naszego porucznika (modnym słowem jest partner)". McGeorge Bundy sugerował, że trzeba coś zrobić, by Europejczycy „mieli poczucie, że biorą udział... że wiedzą", lecz tylko po to, żeby ich uciszyć. Eu-ropejczycy nie są zdolni do „racjonalnego i logicznego" podejścia cechującego amerykańskich decydentów, twierdził jego bliski współpracownik Robert Komer. Gdyby europejscy przywódcy dowiedzieli się, co się dzieje, dodał Bundy, mogliby zrobić „hałas... mówiąc, że oni mogą żyć z sowieckimi [pociskami balistycznymi średniego zasięgu], więc czemu my nie możemy." Słowo „hałas" kojarzy się z „dysharmonijnym, bezmyślnym zgiełkiem", dodaje Costigliola.147Wielu Europejczyków zapewne nie będzie specjalnie zadowolonych z tego, jakie znaczenie przypisuje się ich przetrwaniu, choćby nawet szanowani amerykańscy komentatorzy byli pewni, że niechęć Europejczyków, by się „przyłączyć" jest oznaką „paranoicznego antyamerykanizmu", „ignorancji i zachłanności" oraz innych „kulturowych ułomności".W czasie retrospektywnej konferencji głównym tematem w mediach był międzynarodowy terroryzm; równie głośno było o rzekomo nowej waszyngtońskiej doktrynie „zmiany reżimu". Ale nie ma tu praktycznie niczego nowego: kryzys kubański wyrastał bezpośrednio z kampanii międzynarodowego terroryzmu, której celem była siłowa zmiana reżimu. Historyk Thomas Paterson twierdzi dość przekonująco, że „przyczyny kryzysu w październiku901962 roku wynikały głównie ze zdecydowanej kampanii Stanów Zjednoczonych mającej położyć kres rewolucji kubańskiej", przemocą i wojną ekonomiczną.148 Lepiej zrozumiemy dzisiejszą sytuację, gdy przyjrzymy się genezie tamtego kryzysu i zasadom przewodnim ówczesnej polityki.MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM I ZMIANA REŻIMU: KUBAPartyzanci Castro obalili dyktaturę Batisty w styczniu 1959 roku. W marcu amerykańska Rada Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Council, NSC) rozważała sposoby przeprowadzenia zmiany reżimu. W maju CIA zaczęła zbroić partyzantów na Kubie. „W zimie 1959-1960 znacznie wzrosła liczba nadzorowanych przez CIA nalotów bombowych pilotowanych przez uchodźców kubańskich", mających bazę w USA.149 Nie trzeba się długo zastanawiać, co Stany Zjednoczone i ich klienci zrobiliby w takiej sytuacji. Jednak Kuba nie odpowiedziała żadnymi agresywnymi działaniami o charakterze odwetowym lub powstrzymującym na terenie USA. Postępowała zgodnie z procedurami prawa międzynarodowego. W lipcu 1960 roku Kuba poprosiła ONZ o pomoc, dostarczyła Radzie

Page 39: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Bezpieczeństwa dane na temat około dwudziestu nalotów bombowych, zawierające nazwiska pilotów, numery rejestracyjne samolotów, informacje o bombach, które nie wybuchły oraz inne szczegóły, powiadomiła o dużych zniszczeniach i ofiarach w ludziach oraz wezwała do rozwiązania konfliktu na drodze dyplomatycznej. Ambasador USA Henry Cabot Lodge w odpowiedzi „zapewnił [że] Stany Zjednoczone nie mają żadnych agresywnych planów wobec Kuby". Cztery miesiące wcześniej, w marcu 1960 roku, rząd USA podjął formalną, poufną decyzję, by obalić rząd Castro, a przygotowania do inwa-zji w Zatoce Świń były już mocno zaawansowane.150Waszyngton obawiał się, że Kubańczycy będą próbować się bronić. Dlatego dyrektor CIA Allen Dulles nakłaniał Wielką Brytanię, by nie dostarczała broni na Kubę. „Głównym powodem" było to, pisał brytyjski ambasador do Londynu, „że w konsekwencji Kubańczycy mogą poprosić o broń Sowietów lub kogoś z bloku sowieckiego", a to posunięcie „miałoby cudowny efekt", wskazywał Dulles, bo Waszyngton mógłby przedstawić Kubę jako zagro-91żenię dla bezpieczeństwa całej półkuli, powtarzając scenariusz, który tak dobrze się sprawdził w Gwatemali.151 Dulles odnosił się do udanego obalenia przez Waszyngton pierwszego demokratycznego eksperymentu w Gwatemali, dziesięcioletniego okresu nadziei i postępu, którego bardzo obawiano się w Waszyngtonie ze względu na olbrzymie społeczne poparcie, o którym donosił amerykański wywiad, oraz „efekt pokazowy", jaki dawały społeczne i gospodarcze posunięcia korzystne dla znacznej większości mieszkańców. Często odwoływano się wtedy do sowieckiego zagrożenia, które miał potwierdzać fakt, że Gwatemala zwróciła się do bloku sowieckiego o broń, po tym jak Stany Zjednoczone zagroziły atakiem i odcięły inne źródła dostaw. Efektem było pół wieku potwornego reżimu, gorszego jeszcze niż wspierana przez USA tyrania, która istniała tam wcześniej.W przypadku Kuby plany „ugodowców" przypominały plany szefa CIA, Dullesa. Ostrzegając prezydenta Kennedy'ego przed „nieuchronnymi konsekwencjami politycznymi i dyplomatycznymi" planowanej inwazji na Kubę przez pełnomocną armię, Ar-thur Schlesinger sugerował, że należy sprowokować Castro do jakiegoś działania, które dałoby się wykorzystać jako pretekst do inwazji: „Można sobie wyobrazić jakąś tajną operację, powiedzmy, na Haiti, która z czasem skusiłaby Castro do wysłania kilku łodzi z żołnierzami na haitańską plażę, co można by przedstawić jako działanie zmierzające do obalenia haitańskiego reżimu... to zaciemniłoby kwestię moralną i od samego początku podcięłoby skrzydła antyamerykańskiej propagandzie".152 Schlesinger mówił tu o reżimie zbrodniczego dyktatora „Papy Doca" Duvaliera, wspieranym przez USA (z pewnymi zastrzeżeniami), a zatem pomoc Haitańczykom w jego obaleniu byłaby zbrodnią.Plan Eisenhowera z marca 1960 roku zakładał obalenie Castro i zastąpienie go reżimem „bardziej oddanym prawdziwym interesom narodu kubańskiego i bardziej do przyjęcia dla Stanów Zjed-noczonych" poprzez wsparcie „operacji militarnej na wyspie" i „zbudowanie odpowiednich sił paramilitarnych poza Kubą". Służby wywiadowcze donosiły, że Castro cieszy się dużym poparciem ludności, ale to Stany Zjednoczone miały określić, jakie są „prawdziwe interesy narodu kubańskiego". Zmiana reżimu miała zostać przeprowadzona „w taki sposób, by nie stwarzać wraże-92nią interwencji USA" ze względu na spodziewaną reakcję w Ameryce Łacińskiej oraz problemy doktrynalne w kraju.Inwazja w Zatoce Świń nastąpiła rok później, w kwietniu 1961 roku, już po objęciu urzędu przez Kennedy'ego. Robert McNamara zeznał potem przed senacką komisją Churcha, że inwazję zatwierdzono w atmosferze „histerii" panującej w Białym Domu w kwestii Kuby. Na pierwszym spotkaniu rządu po nieudanej inwazji panowała atmosfera „nieomal wściekłości", zanotował w swoim dzienniku Chester Bowles, „szaleńczo domagano się jakiegoś działania". Na spotkaniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego dwa dni później atmosfera, według Bowlesa, była „prawie tak samo emocjonalna"; uderzyło go, że dominował „całkowity brak moralnych skrupułów". Ten nastrój odzwierciedlił się w publicznych oświadczeniach Kennedy'ego: „Zadowolone z siebie, rozpieszczone, miękkie społeczeństwa zostaną wyrzucone na śmietnik historii. Jedynie silne społeczeństwa... przetrwają", stwierdził w przemówieniu do narodu, wyrażając motyw, który miał być później skutecznie wykorzystywany przez administrację Reagana w czasie jego kampanii terrorystycznych.153 Kennedy miał świadomość, że sojusznicy „myślą, iż mamy lekką obsesję" na punkcie Kuby; ta opinia utrzymuje się zresztą do dzisiaj.154Kennedy nałożył na Kubę miażdżące embargo, które ledwo mógł przetrzymać ten niewielki kraj, który wcześniej, w ciągu sześćdziesięciu łat od „wyzwolenia" spod władzy Hiszpanii, stał się „prak-

Page 40: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

tycznie kolonią" USA.155 Kennedy zalecił też nasilenie kampanii terrorystycznej: „Poprosił brata, ministra sprawiedliwości Roberta Kennedy'ego, by stanął na czele międzyagencyjnej grupy nadzorującej operację »Mangusta«, czyli program operacji paramilitarnych, wojny gospodarczej i sabotażu, który uruchomił pod koniec 1961 roku, aby zesłać »wszystkie horrory świata« na Fidela Castro i -bardziej prozaicznie - doprowadzić do jego upadku."156Ta kampania terrorystyczna „to nie były przelewki", pisze Jor-ge Dominguez, analizując niedawno odtajnione materiały dotyczące operacji prowadzonych pod rządami Kennedy'ego; materiały, które są „mocno okrojone" i stanowią „jedynie czubek góry lodowej", dodaje Piero Gleijeses.157Operacja „Mangusta" była „osią amerykańskiej polityki wobec Kuby od końca 1961 roku do początku kryzysu rakietowego93w 1962 roku", pisze Mark White, programem, z którym bracia Kennedy „wiązali duże nadzieje". Robert Kennedy poinformował CIA, że problem kubański ma „najwyższy priorytet dla rządu Stanów Zjednoczonych - wszystko inne ma drugorzędne znaczenie - dlatego rząd nie będzie szczędził czasu, starań i wysiłków", żeby obalić reżim Castro. Szef operacji „Mangusta" Edward Lans-dale ułożył harmonogram prowadzący do „otwartej rewolty i obalenia komunistycznego reżimu" w październiku 1962 roku. W „ostatecznej wersji" program ten uznawał, że „końcowy sukces będzie wymagał zdecydowanej interwencji zbrojnej USA", po tym jak terroryzm i działalność wywrotowa położą pod nią podwaliny. Wynika z tego, że interwencja zbrojna Stanów Zjednoczonych miała nastąpić w październiku 1962 roku - wtedy gdy wybuchł kryzys rakietowy.158W lutym 1962 roku Połączone Kolegium Szefów Sztabów zatwierdziło plan bardziej skrajny od planu Schlesingera: należy zastosować „tajne środki... aby skłonić czy sprowokować Castro, lub któregoś z jego nieopanowanych podwładnych, do otwarcie wrogiej reakcji wobec Stanów Zjednoczonych; reakcja ta z kolei stanowiłaby uzasadnienie nie tylko dla amerykańskich działań odwetowych, ale też dla szybkiego i zdecydowanego zniszczenia Castro z użyciem siły".159 W marcu, na prośbę sekcji kubańskiej Departamentu Obrony, Połączone Kolegium Szefów Sztabów wysłało memorandum do sekretarza obrony Roberta McNamary z listą „pretekstów, które mogłyby uzasadnić interwencję zbrojną USA na Kubie". Plan miał zostać zrealizowany, gdyby „nie udało się wzniecić wiarygodnej wewnętrznej rewolty w ciągu następnych dziewięciu, dziesięciu miesięcy", lecz zanim Kuba nawiąże relacje z Rosją, które mogłyby „bezpośrednio zaangażować Związek Radziecki".Rozważny sprawca terroru nie powinien ryzykować własną skórą.Marcowy plan polegał na wykreowaniu „pozornie niepowiązanych ze sobą zdarzeń, mających zakamuflować ostateczny cel i koniecznie stworzyć wrażenie wielkiej nierozwagi i odpowiedzialności Kuby wobec innych krajów, w tym Stanów Zjednoczonych", a tym samym postawić Stany Zjednoczone „w sytuacji kraju, który może żywić uzasadnione urazy [oraz wykreować] międzynarodowy obraz kubańskiego zagrożenia dla pokoju na zachodniej półkuli". Proponowane kroki obejmowały wysadzenie94amerykańskiego statku w zatoce Guantanamo, aby stworzyć „incydent typu » Pamiętajcie o Maine«", opublikowanie listy ofiar w amerykańskich gazetach, aby „wywołać przydatną falę narodowego oburzenia", przedstawienie kubańskiego dochodzenia jako „dość przekonujący dowód na to, że statek został zaatakowany", rozwinięcie „komunistycznej kubańskiej kampanii terrorystycznej [na Florydzie], a nawet w Waszyngtonie", wykorzystanie sowieckich bomb zapalających do wzniecenia pożarów trzciny w sąsiednich krajach, zestrzelenie zdalnie sterowanego samolotu i stworzenie pozorów, że był to lot czarterowy z amerykańskimi studentami udającymi się na wakacje, oraz inne równie pomysłowe projekty - niewprowadzone w życie, lecz będące kolejną oznaką „szalonej" i „wściekłej" atmosfery, jaka wtedy panowała.16023 sierpnia prezydent wydał Memorandum w sprawie Bezpieczeństwa Narodowego nr 181, „dyrektywę, by ukartować wewnętrzną rewoltę, po której miała nastąpić amerykańska interwencja zbrojna", wymagająca „znacznych planów wojskowych, manewrów oraz ruchów sił i sprzętu USA", które z pewnością były znane Kubie i Rosji.161 Również w sierpniu nasiliły się ataki terrorystyczne, które obejmowały ostrzał z łodzi motorowej nadmorskiego hotelu na Kubie, „gdzie zbierali się radzieccy technicy wojskowi i gdzie zginęło dwudziestu Rosjan i Kubańczyków"; ataki na brytyjskie i kubańskie statki towarowe; przypadki zatruwania transportów cukru oraz inne akty przemocy i sabotażu, w większości dokonywane przez organizacje kubańskich uchodźców, którym pozwolono swobodnie działać na Florydzie.162

Page 41: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Operacje terrorystyczne kontynuowano w najbardziej napiętym okresie kryzysu kubańskiego. Formalnie odwołano je 30 października, kilka dni po ugodzie Kennedy'ego z Chruszczowem, lecz mimo to trwały nadal. 8 listopada „zespół tajnych akcji sabotażowych na Kubie, wysłany ze Stanów Zjednoczonych, wysadził kubański zakład przemysłowy" zabijając, według danych kubańskiego rządu, 400 robotników. Raymond Garthoff pisze, że „Sowieci mogli tylko postrzegać [ten atak] jako oznakę wycofywania się z kluczowej dla nich kwestii: zapewnień Amerykanów, że nie zaatakują Kuby". Ta i inne operacje pokazują ponownie, stwierdza Garthoff, „że ryzyko dla obu stron mogło być ekstremalne, a katastrofa niewykluczona".16395Gdy skończył się kryzys, Kennedy podjął na nowo kampanię terrorystyczną. Na dziesięć dni przed swoją śmiercią w zamachu zatwierdził sporządzony przez CIA plan „niszczycielskich operacji", dokonywanych przez siły działające z upoważnienia USA, których celem były: „wielka rafineria ropy naftowej wraz z magazynami, wielka elektrownia, rafinerie cukru, mosty kolejowe, urządzenia portowe oraz podwodne wysadzanie doków i statków". Spisek mający na celu zabicie Castro został zainicjowany w dniu zabójstwa Kennedy'ego. Kampania ta została odwołana w 1965 roku, lecz „jednym z pierwszych posunięć Nixona po objęciu urzędu w 1969 roku było polecenie CIA, by nasilić tajne operacje przeciwko Kubie".164Szczególnie interesujący jest sposób patrzenia amerykańskich strategów. Analizując ostatnio ujawnione dokumenty dotyczące terroru w czasach Kennedy'ego, Dominguez zauważa, że „tylko raz na blisko tysiącu stron tej dokumentacji amerykański urzędnik wystąpił z czymś, co przypomina jakiś moralny sprzeciw wobec terroryzmu finansowanego przez rząd USA": członek personelu Rady Bezpieczeństwa Narodowego zasugerował, że terror może wywołać jakąś reakcję Rosjan, a ataki, które są „chaotyczne i prowadzą do śmierci niewinnych ludzi... mogą spowodować złą prasę w niektórych zaprzyjaźnionych krajach". Takie same postawy dominowały w czasie wewnętrznych dyskusji jak wtedy, gdy Robert Kennedy ostrzegał, że w wyniku regularnej inwazji na Kubę „zginęłoby mnóstwo ludzi, a nam by się za to nieźle oberwało".165Działania terrorystyczne kontynuowano pod rządami Nixona, a apogeum osiągnęły w połowie lat siedemdziesiątych; wtedy to atakowano łodzie rybackie, ambasady i urzędy kubańskie za granicą, a także wysadzono samolot pasażerski linii „Cubana", zabijając wszystkich siedemdziesięciu trzech pasażerów. Te i następne operacje terrorystyczne były prowadzone z terytorium Stanów Zjednoczonych, chociaż w owym czasie FBI uznawała je już za czyny przestępcze.W ten sposób toczyły się sprawy, a jednocześnie dziennikarze potępiali Castro za utrzymywanie „zbrojnego obozu, pomimo że w 1962 roku Waszyngton obiecał, że nie zaatakuje".166 Ta obietnica powinna była wystarczyć, bez względu na to, co się potem działo; nie mówiąc o wcześniejszych obietnicach, które już wtedy96były dobrze udokumentowane i wiadomo było, jak bardzo można im ufać, na przykład „moment Lodge'a" z lipca 1960 roku.W trzydziestą rocznicę kryzysu rakietowego Kuba zaprotestowała przeciwko atakowi z broni maszynowej na hiszpańsko-kubań-ski hotel turystyczny; do ataku przyznała się pewna grupa z Miami. Zamachy bombowe na Kubie w 1997 roku, w których zginął włoski turysta, również miały źródło w Miami. Sprawcami byli salwadorscy kryminaliści działający pod przywództwem Luisa Posady Carrilesa i opłacani w Miami. Posada, jeden z najbardziej osławionych międzynarodowych terrorystów, uciekł z więzienia w Wenezueli, gdzie był przetrzymywany za zamach bombowy na samolot pasażerski linii „Cubana", dzięki pomocy Jorge Masy Ca-nosy, biznesmena z Miami, który stał na czele zwolnionej z po-datków Kubańsko-Amerykańskiej Fundacji Narodowej (Cuban--American National Foundation, CANF). Z Wenezueli Posada pojechał do Salwadoru, gdzie został zatrudniony w bazie sił powietrznych Ilopango i pod zwierzchnictwem Olivera Northa pomagał organizować ataki terrorystyczne USA na Nikaraguę.Posada opisał szczegółowo swoje działania terrorystyczne oraz ich finansowanie przez emigrantów kubańskich i CANF w Miami, ale miał pewność, że nie stanie się przedmiotem dochodzenia FBI. Był weteranem z Zatoki Świń, a jego następne operacje w latach sześćdziesiątych były kierowane przez CIA. Gdy później z pomocą CIA wstąpił do służb wywiadowczych Wenezueli, był w stanie załatwić, by Orlando Bosch, jego wspólnik z czasów działań pod egidą CIA, który miał wyrok w USA za zamach bombowy na frachtowiec płynący na Kubę, przyłączył się do niego w Wenezueli, aby organizować dalsze ataki przeciwko Kubie. Były urzędnik CIA, znający szczegóły zamachu na samolot „Cubany",

Page 42: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wskazuje Posadę i Boscha jako jedynych podejrzanych o dokonanie tego zamachu, którego Bosch bronił jako „uprawnionego działania wojennego". Bosch, powszechnie uznawany za „mózg" zamachu na samolot pasażerski, był według FBI odpowiedzialny za trzydzieści innych akcji terrorystycznych. W 1989 roku uzyskał prezydenckie ułaskawienie z rąk nowej administracji Busha I po intensywnym lobbingu Jeba Busha i kubańsko-amerykańskich przywódców z południowej Florydy; ułaskawienie to uchylało opinię Departamentu Sprawiedliwości, który doszedł do „nie-97uniknionej konkluzji, że byłoby szkodliwe dla interesu publicznego, gdyby Stany Zjednoczone zapewniły schronienie Boschowi, [ponieważ] na bezpieczeństwo tego kraju wpływa jego zdolność do wiarygodnego nakłaniania innych krajów, by nie udzielały pomocy i schronienia terrorystom".167Kubańskie propozycje, by dzielić się informacjami wywiadowczymi w celu zapobiegania atakom terrorystycznym, były odrzucane przez Waszyngton, chociaż niektóre faktycznie popchnęły Stany Zjednoczone do działania. „Wysocy urzędnicy FBI odwiedzili Kubę w 1998 roku, by spotkać się ze swoimi kubańskimi odpowiednikami, którzy przekazali [FBI] akta dotyczące, jak sugerowali, siatki terrorystycznej z siedzibą w Miami; informacje te były w części zebrane przez Kubańczyków, którzy przeniknęli do środowisk emigranckich". Trzy miesiące później FBI aresztowało Kubańczyków, którzy przeniknęli do grup terrorystycznych działających na terenie Stanów Zjednoczonych. Pięciu z nich zostało skazanych na wieloletnie kary więzienia.168Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 roku pretekst „bezpieczeństwa narodowego" stracił całkowicie wiarygodność, ale dopiero w 1998 roku amerykański wywiad oficjalnie poinformował, że Kuba nie stanowi już zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego Stanów Zjednoczonych. Jednak administracja Clintona nalegała, by militarne zagrożenie ze strony Kuby określić jako „nikłe", ale nie wykluczać go całkowicie. Nawet z tym zastrzeżeniem ocena wywiadu wyeliminowała wreszcie ryzyko, które w 1961 roku zidentyfikował meksykański ambasador, gdy odrzucił podejmowane przez Kennedy'ego próby zorganizowania wspólnej operacji przeciwko Kubie, na tej podstawie, że „gdybyśmy ogłosili publicznie, że Kuba stanowi zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa, czterdzieści milionów Meksykanów umarłoby ze śmiechu".169Trzeba jednak uczciwie przyznać, że pociski rakietowe na Kubie faktycznie stanowiły zagrożenie. W prywatnych dyskusjach bracia Kennedy wyrażali obawy, że obecność rosyjskich pocisków rakietowych na Kubie może powstrzymać amerykańską inwazję na Wenezuelę. Zatem „Zatoka Świń była naprawdę słuszną decyzją", stwierdził JFK.170Administracja Busha I zareagowała na usunięcie pretekstu „bezpieczeństwa narodowego" znacznym zaostrzeniem embarga, pod98presją Clintona, który w czasie kampanii wyborczej w 1992 roku zajął jeszcze bardziej prawicowe stanowisko niż Bush. Wojna ekonomiczna zaostrzyła się jeszcze bardziej w 1996 roku, co wywołało wielkie poruszenie nawet wśród najbliższych sojuszników USA. Embargo stało się też przedmiotem sporej krytyki w kraju, gdyż uznano, że szkodzi amerykańskim eksporterom i inwestorom -jedynym ofiarom embarga, według standardowego wyobrażenia w Stanach Zjednoczonych; Kubańczyków ono nie dotyka. Badania amerykańskich specjalistów mówią co innego. Tak oto szczegółowe badanie przeprowadzone przez Amerykańskie Towarzystwo na rzecz Zdrowia na Świecie (American Association for World Health) ustaliło, że embargo niesie ze sobą poważne skutki dla zdrowia i jedynie niezwykły system opieki zdrowotnej na Kubie zapobiegł „katastrofie humanitarnej"; o raporcie tym nie było praktycznie żadnej wzmianki w Stanach Zjednoczonych.171Embargo skutecznie uniemożliwia nawet dostawy żywności i lekarstw. W 1999 roku Clinton złagodził tego rodzaju sankcje wobec wszystkich krajów umieszczonych na oficjalnej liście „państw terrorystycznych" z wyjątkiem Kuby, którą miała spotkać szczególna kara. Niemniej jednak Kuba nie jest całkowicie osamotniona w tym względzie. Gdy huragan spustoszył Antyle w sierpniu 1980 roku, prezydent Carter nie chciał pozwolić na jakąkolwiek pomoc, jeżeli nie zostanie z niej wykluczona Grenada - miała to być kara za bliżej nieokreślone inicjatywy reformatorskiego rządu Maurice'a Bishopa. Gdy dotknięte kataklizmem kraje nie zgodziły się na wykluczenie Grenady, nie widząc żadnego zagrożenia ze strony światowej stolicy gałki muszkatołowej, Carter wstrzymał całą pomoc. Podobnie, gdy w październiku 1988 roku w Nikaraguę uderzył huragan, powodując głód i poważne szkody ekologiczne, ekipa obecnie sprawująca urząd w Waszyngtonie uznała, że prowadzona przez nią wojna terrorystyczna może skorzystać na tej klęsce żywiołowej, zatem odmówiła pomocy, nawet dla obszarów leżących nad

Page 43: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Atlantykiem, blisko związanych ze Stanami Zjednoczonymi i niechętnie odnoszących się do sandini-stów. Uczyniła podobnie, gdy fale tsunami zmiotły z powierzchni ziemi nikaraguańskie wioski rybackie, pozostawiając setki zabitych i zaginionych we wrześniu 1992 roku. Tym razem nastąpił pokaz pomocy, lecz szerzej nieznany był fakt, że poza im-99ponującą dotacją w wysokości 25 tysięcy dolarów pomoc tę odjęto z wcześniej zaplanowanych środków. Jednak zapewniono Kongres, że te nędzne grosze na wsparcie nie zmienią decyzji administracji, która wstrzymała ponad 100 milionów dolarów pomocy, ponieważ wspierany przez USA rząd nikaraguański nie zademonstrował dostatecznej służalczości.172Wojna ekonomiczna Stanów Zjednoczonych z Kubą została stanowczo potępiona na praktycznie każdym liczącym się forum międzynarodowym, a nawet uznana za nielegalną przez Komisję Prawną zazwyczaj uległej Organizacji Państw Amerykańskich. Unia Europejska wezwała Światową Organizację Handlu do potępienia embarga. W odpowiedzi administracja Clintona stwierdziła, że „Europa podważa »trzy dekady amerykańskiej polityki wobec Kuby, zapoczątkowanej przez rząd Kennedy'ego«, której jedynym celem jest wymuszenie zmiany rządu w Hawanie".173 Amerykańska administracja oświadczyła też, że Światowa Organizacja Handlu nie ma kompetencji, by orzekać w sprawie bezpieczeństwa narodowego USA ani wymagać od USA zmiany prawa. Następnie Waszyngton wycofał się z posiedzenia i sprawa pozostała nierozstrzygnięta.SKUTECZNY SPRZECIWPowody ataków terrorystycznych przeciwko Kubie i bezprawnego embarga gospodarczego są przedstawione w wewnętrznych dokumentach. I nikogo nie powinno dziwić, że pasują one do znanego schematu - na przykład tego z Gwatemali, przerobionego kilka lat wcześniej.Z samego rozkładu wydarzeń w czasie wynika wyraźnie, że obawa przed rosyjskim zagrożeniem nie mogła być głównym czynnikiem. Plany siłowej zmiany reżimu były sporządzone i wprowadzane w życie, zanim powstał jakikolwiek znaczący związek z Rosją, a kara stała się bardziej intensywna, gdy Rosjanie zniknęli ze sceny. To prawda, że pojawiło się rosyjskie zagrożenie, ale był to raczej skutek niż przyczyna amerykańskiego terroryzmu i wojny gospodarczej.W lipcu 1961 roku CIA ostrzegało, że „rozległe wpływy »ca-stroizmu« nie wynikają z kubańskiej siły... Castro rzuca tak wiel-100ki cień, ponieważ warunki społeczne i ekonomiczne w całej Ameryce Łacińskiej prowokują do sprzeciwu wobec rządzących i skłaniają do agitacji za radykalną zmianą", której wzorem stała się Kuba rządzona przez Castro. Wcześniej Arthur Schlesinger przekazał nowemu prezydentowi, Kennedy'emu, swój raport na temat Ameryki Łacińskiej, w którym ostrzegał, że Latynosi są bardzo podatni na „ideę Castro, by brać sprawy w swoje ręce". Raport ten faktycznie wskazywał na związek z Kremlem: Związek Radziecki „tylko czeka, oferując wielkie pożyczki na rozwój i przedstawiając się jako model modernizacji w jednym pokoleniu". Niebezpieczeństwo „idei Castro", jak później wyjaśniał Schlesinger, jest szczególnie poważne tam, gdzie „dystrybucja ziemi i innych bogactw narodowych ogromnie faworyzuje klasy posiadające", a „biedni i społecznie upośledzeni, pobudzeni przykładem kubańskiej rewolucji, domagają się teraz szansy na przyzwoite warunki życia". Kennedy obawiał się, że rosyjska pomoc może sprawić, że Kuba stanie się „modelem" rozwoju, dając Sowietom przewagę w całej Ameryce Łacińskiej.Na początku 1964 roku Rada Planowania Polityki w Departamencie Stanu napisała więcej o tych obawach: „Podstawowym zagrożeniem, jakie stanowi Castro jest... wpływ, jaki samo istnienie jego reżimu ma na ruchy lewicowe w wielu krajach Ameryki Łacińskiej... Prosty fakt jest taki, że Castro jest przykładem skutecznego sprzeciwu wobec Stanów Zjednoczonych, zaprzeczeniem całej naszej polityki, jaką prowadzimy na tej półkuli od niemal stu pięćdziesięciu lat."174 Mówiąc po prostu, pisze Thomas Paterson, „Kuba jako symbol i rzeczywistość podważyła hegemonię Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej".175 Uzasadnieniem międzynarodowego terroryzmu i wojny gospodarczej mającej na celu zmianę reżimu nie jest to, co Kuba robi, lecz „samo jej istnienie" oraz jej „skuteczny sprzeciw" wobec prawdziwego władcy tej półkuli. Nieposłuszeństwo może uzasadnić jeszcze bardziej agresywne działania, takie jak w Serbii, co po cichu przyznano po fakcie, lub takie jak w Iraku, co również stało się jasne, gdy upadły oficjalne preteksty.Oburzenie z powodu nieposłuszeństwa jest od dawna obecne w amerykańskiej historii. Dwieście lat temu Thomas Jefferson zaciekle krytykował Francję za jej „oporną postawę" przejawiają-

Page 44: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

101ca się w chęci zatrzymania Nowego Orleanu, którego on pragnął. Jefferson ostrzegał, że „charakter Francji wiecznie ściera się z naszym charakterem, który miłuje pokój, goni za bogactwem, lecz jest wspaniałomyślny". Francuski „opór [zmusza nas do] sprzymierzenia się z brytyjską flotą i brytyjskim narodem", twierdził Jefferson, odwracając wcześniejsze sympatie, będące odbiciem istotnego wkładu Francji w wyzwolenie się amerykańskich kolonii spod brytyjskich rządów.176 Dzięki wyzwoleńczej walce Haiti, która była prowadzona samotnie i której niemal wszyscy się przeciwstawiali, opór Francji wkrótce się skończył, lecz zasady przewodnie nadal pozostają w mocy i decydują, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.ZASADY PRZEWODNIEZasady zilustrowane w czasie kryzysu kubańskiego wyjaśniają, dlaczego prawo międzynarodowe jest bez znaczenia. Zresztą prawo krajowe również uznano za nieistotne. Odrzucając ekspertyzę prawną z 1961 roku, według której inwazja w Zatoce Świń była pogwałceniem amerykańskich ustaw o neutralności, minister sprawiedliwości Robert Kennedy ustalił, że siły kierowane przez USA składają się z „patriotów". Dlatego żadne z ich działań „nie narusza naszych ustaw o neutralności", które „wyraźnie... nie zostały zaprojektowane dla tego rodzaju sytuacji, jaką dzisiaj mamy na świecie".177Świat nie stał się nagle, 11 września, tak nadzwyczajnie niebezpieczny, że konieczne są „nowe paradygmaty", które rozmontowują prawo i instytucje międzynarodowe i dają Białemu Domowi taką władzę, że może lekceważyć wewnętrzne rządy prawa.Dokonania międzynarodowego terroryzmu są wyłączone z ugrzecznionej historii, ale mówią o nich z dumą sami sprawcy. Słynna Szkoła Ameryk, która szkoli latynoamerykańskich oficerów do wykonywania ich misji, z dumą ogłasza w jednym z „tematów do rozmowy", że armia Stanów Zjednoczonych pomogła „pokonać teologię wyzwolenia",178 herezję, której uległ Kościół w Ameryce Łacińskiej, gdy przyjął „preferencyjny stosunek do ubogich", i za to odstępstwo od właściwego porządku musiał odcierpieć „wszystkie horrory świata". Ponura dekada terroru Reagana i Bu-102sha I zaczęła się symbolicznie na krótko przed objęciem przez nich urzędu od zabójstwa konserwatywnego salwadorskiego arcybiskupa, który stał się „głosem pozbawionych głosu", dokonanego przy wyraźnym współudziale sił bezpieczeństwa wspieranych przez USA; a skończyła się morderstwem sześciu jezuickich intelektualistów w Salwadorze, których zgładził, wraz z ich gospodynią i jej córką, elitarny batalion uzbrojony i wyszkolony w Stanach Zjednoczonych, który już wcześniej wykazał się krwawym okrucieństwem.Jakie jest znaczenie tych wydarzeń w zachodniej kulturze, pokazuje fakt, że prace tych niepokornych księży nie są czytane, a ich nazwiska nie są znane, co jaskrawo kontrastuje z sytuacją ich odpowiedników pod rządami Kremla. Zostali więc podwójnie uśmierceni: zamordowani i zapomniani. A po śmierci dostali jeszcze jednego kopniaka w twarz. Zaraz po tych morderstwach Vaclav Havel przyjechał do Waszyngtonu, by przemawiać na połączonej sesji Kongresu, gdzie zgotowano mu owację na stojąco za jego pochwały dla „obrońców wolności", którzy - on i jego słuchacze musieli o tym wiedzieć - uzbroili i wyszkolili morderców sześciu czołowych latynoamerykańskich intelektualistów, pozostawiając za sobą krwawy ślad. Jego pochwały dla nas, wspaniałych Amerykanów, wzbudziły entuzjazm czołowych liberalnych komentatorów, którzy dostrzegli w nich następny znak, że wkraczamy w „romantyczną epokę" (Anthony Lewis), i z wielkim respektem słuchali jego „głosu sumienia", który „mówi przekonująco o obowiązkach, jakie wielkie i małe narody mają wobec siebie" (redaktorzy „Washington Post"). Ale nie o obowiązkach Stanów Zjednoczonych wobec ludzi z Ameryki Środkowej, przynajmniej tych, którzy przeżyli mordercze represje z lat osiemdziesiątych.179W przypadku Kuby „skuteczny sprzeciw" wywołał reakcje, które popchnęły świat na krawędź katastrofy. Ale to jest wyjątkowy przypadek. Skuteczny sprzeciw regularnie pokonywano za pomocą takiego czy innego rodzaju przemocy, bez żadnego ryzyka dla sprawców. Jedną ze strategii stosowanych na początku lat sześćdziesiątych było instalowanie neonazistowskich rządów w tzw. Państwach Bezpieczeństwa Narodowego, które miały na celu „trwałe usunięcie dostrzeganych zagrożeń dla grup społecznie103i gospodarczo uprzywilejowanych poprzez wyeliminowanie politycznego zaangażowania liczebnej większości", to znaczy „klas ludowych".180 Strategia ta wywołała plagę

Page 45: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

represji i terroru na całym kontynencie, która ogarnęła Amerykę Środkową w reaga-nowskim okresie sprawowania władzy przez obecnie rządzącą ekipę. Plaga ta zaczęła się od wojskowego zamachu stanu w Brazylii, przygotowanego jeszcze przed zabójstwem Kennedy'ego i dokonanego wkrótce potem. Waszyngton współpracował z wojskiem, które obaliło demokrację parlamentarną, uznając jego „za-sadniczo demokratyczną i proamerykańską orientację", wyjaśnił Lincoln Gordon, ambasador Kennedy'ego. Gdy oprawcy robili swoje, Gordon obwieścił triumfalnie „najbardziej zdecydowane zwycięstwo wolności w połowie XX wieku". „Demokratyczna rebelia", depeszował do Waszyngtonu, pomoże „ograniczyć lewicowe ekscesy" poprzedniego umiarkowanego rządu wybranego głosami większości, a „siły demokratyczne", które teraz są u władzy, powinny „stworzyć znacznie lepszy klimat dla prywatnych inwestycji". 181Opinię Gordona podzielały inne czołowe postaci administracji Kennedy'ego i Johnsona, chociaż w latach osiemdziesiątych, podobnie jak w Chile w tym samym czasie, brazylijscy generałowie chętnie przekazali zrujnowany kraj w cywilne ręce. Pomimo ogromnych atutów „kolosa Południa" generałowie zostawili Brazylię „w tej samej kondycji, w jakiej znajdują się mniej rozwinięte kraje Afryki czy Azji, pod względem wskaźników dobrobytu" (niedożywienia, śmiertelności niemowląt itd.) i z taką skalą nie-równości i cierpienia, jaką rzadko można spotkać gdzie indziej. Brazylia okazała się za to wielkim sukcesem dla zagranicznych inwestorów i krajowej grupy uprzywilejowanych.182Ten scenariusz nie ograniczał się tylko do obszarów objętych doktryną Monroe. By wziąć jeden z wielu przykładów z innych części świata - gdy Waszyngton ułatwiał „demokratyczną rebelię" w Brazylii i starał się udaremnić wysiłki Kuby, by „wziąć sprawy w swoje ręce", wybitny mąż stanu Ellsworth Bunker został wysłany do Indonezji w celu zbadania tamtejszej niepokojącej sytuacji. Bunker poinformował Waszyngton, że „Indonezyjczycy deklarują, że chcą »stanąć na własnych nogach«, rozwijając własną gospodarkę, wolną od zagranicznych, zwłaszcza zachodnich, wpły-104wów". Raport amerykańskich służb wywiadowczych (National In-telligence Estimate) z września 1965 roku ostrzegał, że jeżeli działania mającej oparcie w masach Komunistycznej Partii Indonezji na rzecz „ożywienia i zjednoczenia narodu indonezyjskiego... powiodą się, to Indonezja stanie się atrakcyjnym przykładem dla innych gospodarczo zacofanych krajów, a zatem wzmocni pozycję komunizmu i nadwątli prestiż Zachodu". Kilka tygodni później to zagrożenie zostało zlikwidowane w wyniku masowej rzezi w Indonezji, a następnie wprowadzenia dyktatury Suharto. Od lat pięćdziesiątych lęk przed niezależnością i nadmierną demokracją - pozwalającą popularnym partiom biednych uczestniczyć w grze wyborczej - stanowił siłę napędową działalności wywrotowej i przemocy Waszyngtonu, podobnie jak w Ameryce Łacińskiej.183Zbrodnie Kuby stały się jeszcze większe w 1975 roku, gdy Kuba zaangażowała się w Afryce, służąc jako narzędzie rosyjskich dążeń do opanowania świata, jak głosił Waszyngton. „Jeżeli sowiecki neokolonializm odniesie sukces" w Angoli, grzmiał amerykański ambasador przy ONZ Daniel Patrick Moynihan, „świat już nie będzie taki sam. Szlaki naftowe wiodące do Europy znajdą się pod sowiecką kontrolą, podobnie jak strategiczny obszar południowego Atlantyku z Brazylią jako następnym celem na liście Kremla". Ten motyw jest już znany, zmienia się tylko obsada.Wściekłość Waszyngtonu wywołał kolejny kubański akt skutecznego sprzeciwu. Gdy wspierana przez USA inwazja RPA na Angolę była bliska sukcesu i podbicia państwa, które właśnie odzyskało niepodległość, Kuba z własnej inicjatywy wysłała żołnierzy - ledwie powiadamiając o tym Rosję - i pobiła najeźdźców. Południowoafrykańska prasa pisała, że to „cios dla dumy Afryki Południowej" i „bodziec dla afrykańskich nacjonalistów, którzy widzieli, jak RPA została zmuszona do odwrotu" przez czarnych żołnierzy z Kuby. Największa w Afryce Południowej czarna gazeta napisała, że „Czarna Afryka płynie na fali wywołanej kubańskim sukcesem w Angoli" i „rozkoszuje się podniecającą myślą, że ma-rzenie o »pełnej wolności« może się spełnić".184Obrona Angoli jest najbardziej znaczącym wkładem Kuby do wyzwolenia Afryki. Jak niezwykły był ten wkład, nie było wiadomo do czasu ukazania się pionierskiej pracy Gleijesesa, opowia-105dającej „historię małego kraju, który postanowił przeciwstawić się uciskowi wielkiego mocarstwa, i dzięki nadzwyczajnemu heroizmowi i poświęceniu jednostek zmienił kontynent".185Gleijeses zauważa, że „Kissinger zrobił wszystko, by rozbić jedyny ruch, który reprezentował jakąś nadzieję dla przyszłości Angoli", czyli Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA). I chociaż na MPLA „ciąży poważna odpowiedzialność za trudną sytuację kraju" w późniejszych latach, to właśnie

Page 46: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

„nieustępliwa wrogość Stanów Zjednoczonych wpędziła ten ruch w niezdrową zależność od bloku sowieckiego, a Afrykę Południową ośmielała do niszczycielskich zbrojnych ataków w latach osiemdziesiątych".186Liczne kampanie międzynarodowego terroryzmu i wojny ekonomicznej mające pokonać „skuteczny sprzeciw" i ukrócić „lewicowe ekscesy" będące pod wpływem „filozofii nowego nacjonalizmu", a może nawet teologii wyzwolenia, których podano tu zaledwie kilka przykładów, są uznawane za nieistotne albo oczywiście uprawnione, podobnie jak ich bolesne konsekwencje. Dlatego praktycznie się o nich nie wspomina w dzisiejszej ogromnej literaturze i publicznej debacie na temat międzynarodowego terroryzmu i waszyngtońskiej, rzekomo nowej, doktryny „zmiany reżimu". Najwyżej lekceważy sieje, używając poprawiających samopoczucie eufemizmów. Sporadyczne odniesienia do Kuby mówią, że nic się tam nie działo poza „akcją destabilizacyjną znaną jako operacja »Mangusta«". A na szczęście „po upadku Związku Radzieckiego lewicowy terroryzm całkiem się wyczerpał. Korea Północna i Kuba nie działają już tak energicznie na rzecz nieporządku, jak kiedyś".187 Kuba zajmuje prominentne miejsce w uczonych rozprawach na temat terroryzmu, lecz zwykle jako podmiot podejrzany o zbrodnie, a niejako ofiara.188 Międzynarodowy terroryzm Reagana i Busha w Nikaragui i w innych miejscach nie istnieje lub w najgorszym razie wynika z nieuwagi albo jest innego rodzaju zrozumiałym odstępstwem od misji wyznaczonej przez Opatrzność przywódcom „idealistycznego nowego świata kładącego kres bestialstwu". Uporczywe trzymanie się standardowych procedur działania po zakończeniu zimnej wojny również nie miało miejsca lub nie ma znaczenia. Obowiązuje tu nadrzędna zasada: złych uczynków dokonują inni; nam można zarzucić jedynie nieumyślne błędy lub niedopatrzenie.106Sprawą o pierwszorzędnym znaczeniu dla przyszłości jest to, że w mocarstwie dominującym w świecie nawet największe zbrodnie tak łatwo wymazuje się z pamięci. Wojny w Indochinach są tego doskonałym przykładem. Po całych latach brutalnych zniszczeń znaczna część ludności Stanów Zjednoczonych zaczęła sprzeciwiać się tym wojnom ze względu na pewne zasady. Jednak wśród wykształconych elit podstawą obiekcji były zwykle koszty i porażka prowadzonych działań. Jesteśmy w stanie przyznać, że popełniliśmy pewne błędy w naszych generalnie chwalebnych działaniach, w szczególności My Lai. „Gdy Amerykanie ze smutkiem, a nawet wstydem, powracają pamięcią do wojny w Wietnamie, to myślą o takich horrorach, jak masakra w My Lai", pisze Jean Be-thke Elshtain, i jest to jedyny przykład z Wietnamu w jej zaciekłym potępieniu zbrodni popełnionych przez innych. My Lai jest wygodnym przykładem, ponieważ winę za tę masakrę można zrzucić na niedouczonych żołnierzy starających się przetrwać straszne warunki na polu walki - w odróżnieniu od na przykład operacji „Wheeler Wallawa", do której My Lai było tylko drobnym przypisem, jednej z wielu akcji masowych mordów po ofensywie Tet, zaplanowanych przez ludzi szanowanych, takich jak my - a zatem nie musimy odczuwać żadnego „wstydu", ani nawet „smutku" z powodu tych ogromnych zbrodni.189Kuba została wpisana na oficjalną listę państw terrorystycznych w 1982 roku - zajęła miejsce Iraku, który został z niej wykreślony, aby Saddam Husajn mógł kwalifikować się do pomocy Stanów Zjednoczonych.MIĘDZYNARODOWY TERRORYZM I ZMIANA REŻIMU: NIKARAGUAWarto przyjrzeć się innej międzynarodowej kampanii terrorystycznej mającej pokonać „skuteczny sprzeciw": wojnie z Nikaraguą. Ten przypadek jest szczególnie pouczający ze względu na skalę działań terrorystycznych mających na celu zmianę reżimu, rolę obecnych władz w Waszyngtonie w ich przeprowadzaniu, a także sposób przedstawiania tych działań w czasie ich trwania oraz przeobrażenia, jakim z czasem uległo ich postrzeganie w kulturze intelektualnej. Przypadek ten ma dodatkowe znaczenie,107ponieważ jest całkowicie niekontrowersyjny w świetle orzeczeń najwyższych autorytetów międzynarodowych; to znaczy jest niekontrowersyjny dla tych, którzy czują się choćby minimalnie zo-bowiązani do przestrzegania praw człowieka i prawa międzynarodowego. Jest prosty sposób oszacowania wielkości tej kategorii: trzeba ustalić, jak często mówi się, czy nawet wspomina, o tych elementarnych sprawach w szacownych kręgach na Zachodzie, szczególnie po 11 września, gdy ponownie ogłoszono „wojnę z terroryzmem". Tylko na podstawie tego ćwiczenia można wyciągnąć pewne wnioski dotyczące przyszłości, niestety niezbyt optymistyczne.Atak na Nikaraguę był jednym z największych priorytetów w wojnie z terroryzmem rozpoczętej po objęciu urzędu przez administrację Reagana w 1981 roku, której celem był głównie „terroryzm finansowany przez państwo". Nikaragua stanowiła niezwykle groźny przypadek tej plagi, bo znajdowała

Page 47: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

się tak blisko domu: „to rak na naszym kontynencie", który otwarcie realizuje cele hitlerowskiej Mein Kampf, stwierdził w Kongresie sekretarz stanu George Shultz.190Nikaraguę uzbroił Związek Radziecki, który założył tam „elitarne schronisko dla terrorystów i wywrotowców, zaledwie dwa dni jazdy samochodem z Harlingen w Teksasie", ostrzegał prezydent - „to sztylet wymierzony w serce Teksasu", by sparafrazować znamienitego poprzednika. Ta druga Kuba mogłaby stać się „zarzewiem rewolucji w całej okolicy, przede wszystkim w Ameryce Łacińskiej", a potem kto wie gdzie? „Nikaraguańscy komuniści grożą przeniesieniem swojej rewolucji do samych Stanów Zjednoczonych." Wkrótce możemy zobaczyć „radzieckie bazy wojskowe pod nosem Ameryki", co byłoby „strategiczną katastrofą". Pomimo ogromnych przeciwności, z którymi się zmagał, prezydent dzielnie oznajmił reporterom: „Nie poddam się. Pamiętam człowieka o nazwisku Winston Churchill, który powiedział, »Ni-gdy się nie poddawaj. Nigdy, nigdy, przenigdy«. Więc się nie poddamy".191Reagan ogłosił stan zagrożenia kraju, ponieważ „polityka i działania rządu Nikaragui stwarzają niezwykłe i nadzwyczajne zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego i polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych". Tłumacząc bombardowanie Libii w 1986108roku Reagan stwierdził, że wściekły pies Kadafi wysyła broń i doradców do Nikaragui, „by przenieść swoją wojnę do Stanów Zjednoczonych", co stanowi część jego walki o „usunięcie Ameryki ze świata". Szczególnie złowrogie było nikaraguańskie hasło „rewolucji bez granic", do którego regularnie się odwoływano, chociaż natychmiast zdemaskowano je jako oszustwo. Źródłem było prze-mówienie przywódcy sandinistów Tomasa Borgego, w którym wyraził on nadzieję, że Nikaragua będzie się pomyślnie rozwijać i stanie się wzorem dla innych, którzy będą musieli pójść własną drogą. Te słowa zostały przerobione przez reaganowskie Biuro Dyplomacji Publicznej w plan podboju świata i w tej wersji wiernie przekazały je media.192Jeszcze bardziej interesująca niż błazeństwa politycznych przywódców próbujących ustanowić nowe rekordy absurdu i oszustwa jest faktyczna treść dokumentu poddanego manipulacji przez Departament Stanu. Prawdopodobnie słowa Borgego rzeczywiście napełniły przerażeniem serca strategów Reagana. Rozumieli oni doskonale, że prawdziwym zagrożeniem jest pomyślny rozwój, który może „zarazić innych" i odnowić niebezpieczeństwo zdławionego eksperymentu z demokracją i reformą spo-łeczną w Gwatemali, „skutecznego sprzeciwu" Kuby i wielu innych tego rodzaju przypadków, sięgających dni, w których amerykańska rewolucja przeraziła cara i Metternicha. To zagrożenie trzeba było przedstawić w kategoriach agresji i terroru dla celów publicznej dyplomacji.Idąc tym śladem, sekretarz stanu Shultz ostrzegał, że „terroryzm to wojna ze zwykłymi obywatelami". Gdy wypowiadał te słowa, amerykańskie samoloty bombardowały Libię, zabijając dziesiątki zwykłych obywateli. Bombardowanie to było pierwszym atakiem terrorystycznym w historii zaplanowanym na czas najwyższej oglądalności w telewizji, dokładnie na moment, gdy wszystkie ważniejsze stacje zaczynały wieczorne wiadomości, co było sporym osiągnięciem technicznym, zważywszy na trudności logistyczne. Shultz ostrzegał w szczególności przed nikaraguańskim rakiem i oświadczył, że „musimy go wyciąć". I to nie łagodnymi środkami: „Negocjacje to eufemizm dla kapitulacji, jeżeli nie pokaże się siły przy stole przetargowym", perorował Shultz, potępiając tych, którzy opowiadają się za „utopijnymi, legalistycznymi środkami,109takimi jak zewnętrzna mediacja, Organizacja Narodów Zjednoczonych i Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, lekceważąc element siły w tym równaniu".193Waszyngton mocno blokował te utopijne środki, począwszy od starań prezydentów Ameryki Środkowej podejmowanych na początku lat osiemdziesiątych, by wynegocjować pokój w regionie. Waszyngton dalej „wycinał raka" przemocą, i jak można się było spodziewać, biorąc pod uwagę dostępny mu arsenał sił i środków, z wielkim powodzeniem. Thomas Walker, wybitny historyk Nikaragui, wskazuje, że po kilku latach terrorystyczna wojna Waszyngtonu odwróciła znaczący wzrost gospodarczy i postęp społeczny, który nastąpił po obaleniu wspieranej przez USA dyktatury Somozy, doprowadzając wysoce wrażliwą gospodarkę do katastrofy, tak że do czasu, gdy amerykańska administracja dopięła swego, Nikaragua osiągnęła „nie do pozazdroszczenia pozycję najbiedniejszego kraju na zachodniej półkuli". Jednym ze składników tego triumfu, dodaje Walker, była liczba ofiar śmiertelnych, którą można by porównać do 2,25 miliona ofiar w Stanach Zjednoczonych, proporcjonalnie do wielkości populacji. Urzędnik Departamentu Stanu Reagana i historyk Thomas Carothers zauważa, że dla Nikaragui ta liczba ofiar „w stosunku do liczby mieszkańców była znacznie wyższa niż liczba Amerykanów, którzy zginęli

Page 48: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

w czasie wojny secesyjnej i wszystkich wojnach XX wieku łącznie."194Zniszczenie Nikaragui było zadaniem o niemałym znaczeniu. Bank Światowy i inne międzynarodowe instytucje uznały na początku lat osiemdziesiątych, że postęp w tym kraju jest „niezwykły" i „kładzie solidny fundament pod długotrwały społeczno-gospo-darczy rozwój" (Inter-American Development Bank). W sektorze opieki zdrowotnej Nikaragua osiągnęła „jeden z najbardziej spektakularnych wskaźników poprawy przeżywalności niemowląt wśród krajów rozwijających się" (UNICEF, 1986). Zatem prawdziwy rak, którego obawiali się reaganiści, był rzeczywiście groźny: „niezwykła" transformacja Nikaragui mogła na skutek przerzutów przekształcić się w „rewolucję bez granic" w tym sensie, jaki nadano słowom Borgego, aby uzyskać efekt propagandowy. Dlatego całkiem logiczne, z punktu widzenia Waszyngtonu, było zlikwidowanie „wirusa", zanim „zarazi innych", których z kolei trzeba „zaszczepić" za pomocą terroru i represji.195110Podobnie jak Kuba Nikaragua nie odpowiedziała na atak terrorystyczny zamachami bombowymi w Stanach Zjednoczonych, próbami zabicia politycznych przywódców ani innymi tego rodzaju działaniami, które jak się nas solennie zapewnia, spełniają najwyższe standardy, gdy są przeprowadzane przez naszych liderów. Natomiast zwróciła się o pomoc do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Jej zespołowi prawników przewodził wybitny profesor prawa z Uniwersytetu Harvarda, Abram Chayes. Oczekując, że Stany Zjednoczone zastosują się do orzeczenia Trybunału, zespół ten przygotował bardzo wąską listę zarzutów, ograniczoną do aktów terrorystycznych, które praktycznie nie wymagały żadnych specjalnych dowodów, ponieważ druga strona się do nich przyznawała: chodziło zwłaszcza o zaminowanie nikaraguańskich portów.196W 1986 roku Trybunał przychylił się do racji Nikaragui, odrzucił roszczenia rządu Stanów Zjednoczonych i potępił Waszyngton za „bezprawne użycie siły" - innymi słowy, za międzynarodowy terroryzm. Werdykt sądu wyszedł poza wąskie zarzuty Nikaragui. Potwierdzając swoje wcześniejsze stanowisko, Trybunał orzekł, że „zakazane" są wszelkie interwencje, które polegają na ingerencji w suwerenne prawo „wyboru systemu politycznego, gospodarczego, społecznego i kulturalnego oraz w kształtowanie polityki"; interwencje są „bezprawne, jeżeli wykorzystują metody przymusu w odniesieniu do takich wyborów". Wyrok ten ma zastosowanie do wielu innych przypadków. Trybunał określił też wyraźnie, czym jest „pomoc humanitarna", i uznał, że cała amerykańska pomoc dla contras ma ściśle wojskowy charakter, a zatem jest nielegalna. Trybunał stwierdził również, że wojna ekonomiczna prowadzona przez Stany Zjednoczone narusza obowiązujące umowy międzynarodowe, a zatem jest bezprawna.197Orzeczenie to nie przyniosło praktycznie żadnych dostrzegalnych efektów. Redaktorzy „New York Timesa" skrytykowali Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, uznając go za „wrogie forum", a zatem bez znaczenia, podobnie jak ONZ. Autorytety prawne, znane z obrony porządku światowego, odrzuciły to orzeczenie na tej podstawie, że Ameryka „musi być wolna, aby bronić wolności" (Thomas Franek), a przecież broniła wolności, pustosząc Nikaraguę i wiele innych krajów Ameryki Środkowej. Inni111potępili Trybunał za jego „bliskie związki ze Związkiem Radzieckim" (Robert Leiken, „Washington Post") - te zarzuty nie zasługują nawet na obalenie. Późniejsza pomoc dla contras była konsekwentnie określana jako „humanitarna", co naruszało wyraźne orzeczenie Trybunału. Kongres natychmiast zaaprobował dodatkowe 100 milionów dolarów na eskalację działań, które Trybunał potępił jako „bezprawne użycie siły". Waszyngton nadal miał za nic „utopijne, legalistyczne środki", aż w końcu dopiął swego, używając przemocy.Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości orzekł też, że Stany Zjednoczone powinny zapłacić odszkodowanie, a Nikaragua miała wycenić straty pod międzynarodowym nadzorem. Oszacowano je na 17-18 miliardów dolarów. Wezwanie do wypłacenia reparacji zostało oczywiście odrzucone jako absurdalne, ale na wszelki wypadek Stany Zjednoczone po odzyskaniu kontroli wywarły wielką presję na rząd nikaraguański, by wycofał żądanie uznane przez Trybunał.Co ciekawe, właśnie 17 miliardów dolarów wypłacił Irak ludziom i firmom w ramach odszkodowania za najazd na Kuwejt. Liczba zabitych w czasie irackiej inwazji na Kuwejt była podobnego rzędu wielkości co liczba zabitych w czasie amerykańskiej inwazji na Panamę kilka miesięcy wcześniej (chodzi o setki lub tysiące, według różnych szacunków) -jest to zaledwie ułamek liczby ofiar śmiertelnych w Nikaragui i może 5 procent zabitych w czasie wspieranej przez USA izraelskiej inwazji na Liban w 1982 roku.

Page 49: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Oczywiście w takich przypadkach nie ma w ogóle mowy o odszkodowaniu.Innym stosownym porównaniem, gdy chodzi o odszkodowanie, jest Wietnam. Tu postawy rozciągają się jak zwykle od „gołębi" do „jastrzębi". Skrajne stanowisko po stronie gołębi zajął pre-zydent Carter, który zapewnił Amerykanów, że nic Wietnamowi nie jesteśmy dłużni i nie jesteśmy zobowiązani do udzielenia mu jakiejkolwiek pomocy, ponieważ „zniszczenia były po obu stronach". Inni są zdania, że nie powinniśmy być tak pobłażliwi. Przyjmując umiarkowaną pozycję ani gołębia, ani jastrzębia, prezydent Bush I oświadczył, że „to był bolesny konflikt, ale Hanoi wie, że dzisiaj szukamy tylko odpowiedzi, a nie odwetu za przeszłość". Nie możemy nigdy zapomnieć zbrodni, jakie Wietnamczycy po-112pełnili wobec nas, ale „możemy zacząć pisać ostatni rozdział wojny w Wietnamie", jeżeli oni dostatecznie gorliwie podejdą do kwestii „zaginionych w akcji", jedynej moralnej kwestii, która pozostała po inwazji, w której zginęły miliony ludzi, trzy kraje kompletnie zrujnowano, a nieznana liczba ludzi nadal ginie od niewybuchów i umiera na skutek masowych ataków chemicznych w Wietnamie Południowym; Północnemu oszczędzono tego konkretnego horroru. Sąsiedni artykuł na pierwszej stronie „New York Timesa" mówi o tym, że Japonia znowu nie potrafiła „jednoznacznie" uznać swojej winy „za agresję w czasie wojny".198Jako że najeźdźcy byli ofiarami, na Wietnamczykach spoczywa obowiązek reparacji. Dlatego zmuszono Wietnam do spłacania Stanom Zjednoczonym ogromnego długu zaciągniętego przez rząd w Sajgonie, zainstalowany przez USA w charakterze miejscowego wykonawcy amerykańskich działań wojennych w Indochi-nach, których celem był głównie Wietnam Południowy. Jednak Clinton wielkodusznie opowiedział się za tym, by Wietnamczycy mogli przeznaczyć część swojego długu wobec Stanów Zjednoczonych na cele edukacyjne.199Plan Clintona był wzorowany na programie z 1908 roku, w ramach którego zwrócono Chinom część odszkodowań, jakie były zmuszone płacić za bunt przeciwko cudzoziemskim panom (powstanie bokserów). Są i wcześniejsze precedensy. Wyzwolenie Haiti spod panowania Francji w 1804 roku zaszokowało cywilizowaną opinię publiczną, która obawiała się, że wirus wyzwolenia może się rozprzestrzenić z tego „pierwszego wolnego kraju wolnych ludzi".200 Z oczywistych względów niebezpieczeństwo to było szczególnie poważne w Stanach Zjednoczonych, które jako pierwsze zaczęły izolować ten przestępczy kraj, a złagodziły swoje stanowisko dopiero w 1862 roku, gdy szukano miejsca dla uwolnionych niewolników (Liberia została uznana w tym samym roku). Karą za zbrodnię wyzwolenia było ogromne odszkodowanie, jakie Haiti musiało zapłacić Francji w 1825 roku, które gwarantowało fran-cuską dominację i miało katastrofalne skutki dla społeczeństwa wyniszczonego przez Francję w czasie wojny wyzwoleńczej w jej najbogatszej kolonii.201Pół wieku przed tym, jak Francja ukarała Haiti za skuteczny sprzeciw, Jerzy Waszyngton wyruszył w 1779 roku na podbój roz-113winiętej cywilizacji Irokezów. Chciał „wyplenić ich z tego kraju", jak pisał do Lafayette'a w dniu 4 lipca, i rozszerzyć amerykańskie granice na zachód, w kierunku Missisipi; podbój Kanady został powstrzymany przez siły brytyjskie. „Burzyciel miast", jak nazywała Waszyngtona tubylcza ludność, wypełnił swoją misję z powodzeniem. Poinformowano wtedy Irokezów, że muszą zapłacić odszkodowanie za zdradziecki opór wobec swoich wyzwolicieli. Inny Clinton, ówczesny gubernator Nowego Jorku, powiadomił pokonane plemiona, że „zważywszy na straty, jakie ponieśliśmy, długi, jakie zaciągnęliśmy, oraz na naszą wcześniejszą przyjaźń, uzasadnione jest, żebyście przekazali nam swoje ziemie, które po-mogą nam naprawić i spłacić to, co wyżej wymienione". Nie mając praktycznie wyboru, Irokezi scedowali swoje terytorium - tylko po to, żeby się przekonać, że stan Nowy Jork natychmiast zaczął naruszać swoje solenne zobowiązania i zakazy zawarte w Artykułach Konfederacji i wkrótce zagarnął większość tego, co pozostało, posuwając się do gróźb, oszustw i podstępów. Młody amerykański żołnierz pisał potem w liście do domu: „Naprawdę czuję się winny, podpalając szałasy, które były Domami Pokoju, zanim na-deszliśmy my, burzyciele, siejący wszędzie spustoszenie"; jednak być może w słusznej sprawie: „Na pozór naszą misją jest tu zniszczenie, ale czy nie może się okazać, że my, grabieżcy, bezwiednie zasiewamy ziarno przyszłego Imperium?"202Po odrzuceniu przez Stany Zjednoczone nakazów Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości Nikaragua - nadal wyrzekając się agresywnego odwetu, a nawet groźby terroru - przed-stawiła swoją sprawę w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która podtrzymała orzeczenie sądu i wezwała

Page 50: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wszystkie państwa do przestrzegania prawa międzynarodowego. Stany Zjednoczone zawetowały tę rezolucję. Wtedy Nikaragua zwróciła się do Zgromadzenia Ogólnego ONZ, które uchwaliło podobną rezolucję; sprzeciwiły się jej tylko Stany Zjednoczone, Izrael i Salwador. Rok później Zgromadzenie Ogólne uchwaliło kolejną rezolucję w tej sprawie, a tym razem sprzeciw zgłosiły jedynie Stany Zjednoczone i Izrael. O wydarzeniach tych niewiele się mówiło w mediach i cała sprawa zniknęła z historii.W odpowiedzi na orzeczenia Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i zalecenia Rady Bezpieczeństwa Waszyngton na-114silił działania terrorystyczne i wydał swoim siłom oficjalne rozkazy, by uderzać w „miękkie cele" i unikać nikaraguańskiej armii.203 Rzecznik Departamentu Stanu Charles Redman potwierdził i uzasadnił ten nowy i bardziej skrajny program działań terrorystycznych, wydając oświadczenie, którym „mogłoby się pochlubić Ministerstwo Prawdy Orwella", skomentowała organizacja Americas Watch, dodając, że prezentowana przez Red-mana koncepcja „uprawnionego celu" mogłaby uzasadnić ataki terrorystyczne na kibuce w Izraelu lub na amerykańskie cele cywilne.Michael Kinsley, redaktor „New Republic", skrytykował organizacje praw człowieka za zbyt emocjonalny stosunek do uzasadnień Departamentu Stanu dla terrorystycznych uderzeń w „miękkie cele". Powinniśmy przyjąć, radził Kinsley, „sensowną strategię [która przejdzie] test polegający na analizie kosztów i korzyści", analizie „ilości przelanej krwi i nieszczęść, do których dojdzie, oraz prawdopodobieństwa, że w efekcie powstanie demokracja" - „demokracja" w rozumieniu amerykańskich elit, a jest to interpretacja dość dobrze zilustrowana w tym regionie. Kinsley uznał za rzecz oczywistą, że elity te mają prawo prowadzić taką analizę i kontynuować przedsięwzięcie, jeżeli przejdzie ich testy.204I rzeczywiście przeszło ich testy. W 1990 roku, z „»pistoletem przy głowie« [co] było jasne dla wielu bezstronnych obserwatorów" (Walker), Nikaraguańczycy ulegli i zagłosowali, by oddać kraj w ręce kandydata popieranego przez Stany Zjednoczone. Amerykańskie elity świętowały swój triumf urzeczone nową „romantyczną epoką". Komentatorzy reprezentujący całą szanowaną opinię publiczną z entuzjazmem opiewali sukces metod, które przyjęto, aby „zrujnować gospodarkę i prowadzić długą i śmiertelną wojnę przy pomocy pośredników aż do czasu, gdy wyczerpani mieszkańcy sami obalą niechciany rząd", przy „minimalnych" kosztach dla nas; metod, które pozostawiły ofiarom tej wojny „zburzone mosty, uszkodzone elektrownie i zniszczone farmy", dając w ten sposób amerykańskiemu kandydatowi „zwycięski program" - koniec z „ubóstwem mieszkańców Nikaragui" („Time"). Jesteśmy „zjednoczeni w radości" z tego wyniku i dumni ze „zwycięstwa amerykańskiej fairplay", głosiły nagłówki w „New York Timesie".115Oficjalna strategia uderzania w „miękkie cele" opierała się na tym, że Stany Zjednoczone kontrolowały niebo nad Nikaraguą i udostępniały wyrafinowane środki łączności siłom terrorystycznym atakującym z amerykańskich baz w Hondurasie. Administracja Reagana próbowała użyć metody sprawdzonej przez dyrektora CIA Ałlena Dullesa w Gwatemali i rekomendowanej w przypadku Kuby: trzeba wywrzeć nacisk na sojuszników, by odrzucili prośby o pomoc wojskową, tak by Nikaragua zwróciła się o pomoc do Rosjan i by można ją było potem przedstawić jako mackę finansowanego przez Kreml spisku, mającego nas zniszczyć. Jednak rząd Nikaragui nie dał się na to nabrać. Dlatego re-aganowska propaganda musiała fabrykować sensacyjne opowieści o radzieckich MIG-ach, które stacjonują w nikaraguańskich bazach i zagrażają Stanom Zjednoczonym. To nie jest zaskakujące; można oczekiwać, że systemy ogromnej władzy będą uciekać się do kłamstw i oszustw. Bardziej pouczające są reakcje, jakie to wywołało. „Jastrzębie" zażądały zbombardowania Nikaragui, co miało być karą za tę nową zbrodnię. „Gołębie" skłaniały się do większej ostrożności, kwestionowały wiarygodność doniesień, lecz dodawały, że gdyby były one prawdziwe, to musielibyśmy zbombardować Nikaraguę, ponieważ samoloty te byłyby „zdolne wystąpić przeciwko Stanom Zjednoczonym" (senator Paul Tsongas). Bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych byłoby zagrożone, gdyby Nikaragua otrzymała kilka wysłużonych MIG-ów z lat pięćdziesiątych do obrony swojego obszaru powietrznego. Natomiast nie było żadnego zagrożenia dla bezpieczeństwa Nikaragui, gdy siły wspierane przez USA atakowały bezbronne cele cywilne, kierując się wskazówkami z amerykańskich samolotów kontrolujących obszar powietrzny tego kraju. To kolejny przykład „logicznej nielogiczności".To, że Nikaragua mogłaby mieć prawo do obrony własnego obszaru powietrznego przed ciągłymi atakami terrorystycznymi ze strony Stanów Zjednoczonych jest niemal nie do pomyślenia. Myśl ta

Page 51: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

praktycznie nigdy nie została wypowiedziana - co jest zresztą rozsądne, wziąwszy pod uwagę zasadę, że działania USA są z definicji obronne, zatem każda reakcja na nie stanowi agresję, podobnie jak było w przypadku „wewnętrznej agresji" w Wietnamie Południowym, kiedy Wietnamczycy „napadli" na amerykań-116skich obrońców „od wewnątrz", w retoryce liberałów Kenne-dy'ego.Po przywróceniu demokracji w waszyngtońskim stylu i stosownych praktyk w gospodarce kraj popadł w jeszcze większą polityczną i społeczno-gospodarczą ruinę, ale przestał przyciągać uwagę w Stanach Zjednoczonych. Dziesięć lat po odzyskaniu kontroli przez Stany Zjednoczone połowa aktywnej ekonomicznie ludności wyjechała z kraju, „często najodważniejsi, najzdolniejsi, najbardziej zdeterminowani", albo legalnie, albo w charakterze nielegalnej, wędrownej siły roboczej. Przysyłane przez nich pieniądze, a szacuje się, że jest to około 800 milionów dolarów rocznie, „są tym, co jeszcze chroni przed niekontrolowanym wybuchem społecznym", informuje czasopismo badawcze Uniwersytetu Jezuic-kiego. Szacuje się również, że „produkt krajowy brutto Nikaragui musiałby wzrastać o 5 procent rocznie przez następne pięćdziesiąt lat, aby wrócić do poziomu produkcji z 1978 roku, zanim nasze historyczne zacofanie gospodarcze osiągnęło skrajne rozmiary na skutek finansowanej przez USA wojny mającej zdławić rewolucję", na skutek rujnującego wpływu późniejszej „głobali-zacji" oraz na skutek „ogromnej korupcji" wspieranych przez USA rządów po 1990 roku. Ten numer czasopisma pojawił się akurat wtedy, gdy Stany Zjednoczone stały się celem pierwszego międzynarodowego zamachu terrorystycznego na swojej ziemi.205Inną uderzającą ilustracją dominujących postaw wobec terroryzmu jest ostrzeżenie, jakie urzędnicy administracji Busha wystosowali dwa miesiące później, że Nikaragua zostanie ukarana, jeżeli w listopadowych wyborach w 2002 roku zwycięży FSLN [Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego - przyp. tłum.], siła polityczna, która ośmieliła się stawić opór amerykańskim atakom, a zatem „nie podziela wartości wyznawanych przez społeczność światową". Waszyngton „nie może zapomnieć, że Nikaragua stała się schronieniem dla agresywnych politycznych ekstremistów" w latach osiemdziesiątych. Jest w tym trochę prawdy - Ma-nagua rzeczywiście stała się schronieniem dla politycznych przywódców socjaldemokracji, poetów i pisarzy, znaczących postaci życia religijnego, obrońców praw człowieka oraz innych ludzi uciekających przed szwadronami śmierci i oficjalnymi siłami bezpieczeństwa państw terrorystycznych zainstalowanych i wspiera-117nych przez Waszyngton, podobnie jak Paryż stał się schronieniem przed faszyzmem i stalinizmem w latach trzydziestych. „Codziennie przypomina nam o tym [schronieniu] ciągła obecność niektórych członków kierownictwa FSLN... którzy dopuszczali się tych nikczemności", ostrzegał nikaraguańskich wyborców Departament Stanu. „Zważywszy na ich przeszłe dokonania, dlaczego mielibyśmy wierzyć ich twierdzeniom, że się zmienili?... Jesteśmy pewni, że Nikaraguańczycy przemyślą charakter i historię tych kandydatów i dokonają mądrego wyboru".206Nikaraguańczycy praktycznie nie potrzebowali tych ostrzeżeń. Dzięki swojej historii wiedzieli, że gdyby źle się zachowali i wybrali niewłaściwy rząd, jak to uczynili w wyborach w 1984 roku, których Stany Zjednoczone nie uznały, ponieważ nie mogły kontrolować ich wyniku (i dlatego wybory te zostały wymazane z historii),207 to Nikaragua zostanie ponownie uznana za państwo wspierające terroryzm, co pociągnie za sobą wcale niebagatelne kary.Cytując cyniczne ostrzeżenia Waszyngtonu, redaktorzy „Envio" zauważyli: „To pewne, że ci, którzy sięgnęli po broń wtedy, gdy [amerykański] terroryzm państwowy zabijał, torturował, powodował zniknięcia ludzi i ograniczał przestrzeń polityczną, będą teraz przemianowani na terrorystów". „Niewyobrażalna i wyjątkowa tragedia z 11 września z pewnością mogła sprawić wrażenie, że to koniec świata... w zaatakowanym kraju", pisali. Lecz „Nikaragua doświadcza końca świata niemal codziennie [po] spustoszeniach, jakie amerykański rząd wielokrotnie sprowadzał na ten kraj i naród". Okrucieństwa z 11 września można potępić jako „armagedon", lecz Nikaraguańczycy pamiętają, że ich kraj „przeżywał swój armagedon w koszmarnie zwolnionym tempie [poddany amerykańskim atakom], a teraz jest pogrążony w jego fatalnych następstwach", gdy został sprowadzony do pozycji drugiego najbiedniejszego kraju na zachodniej półkuli (za Haiti), rywalizując z Gwatemalą o to wyróżnienie, i pobił prawdopodobnie światowy rekord koncentracji majątku.208Wśród zwycięzców wszystko to zostało w klasyczny sposób wymazane z pamięci. Nikaraguę i Salwador pamięta się jako „historie względnego sukcesu - właśnie takiego sukcesu, jakiego brakuje nam na Bliskim

Page 52: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Wschodzie", co można naprawić, przeprowadzając nową krucjatę na rzecz „demokratyzacji".209 Trudno znaleźć118choćby jedno zdanie w komentarzach głównego nurtu, które sugerowałoby, że międzynarodowy terroryzm obciążający konto urzędników obecnej administracji Busha ma jakiś związek z „wojną z terroryzmem" wypowiedzianą przez nich ponownie 11 września. Wśród czołowych postaci tej wznowionej wojny jest John Negroponte, szef amerykańskiej ambasady w Hondurasie, który był główną bazą wypadową do ataków terrorystycznych w Nikaragui. Negropontego zasłużenie wybrano, by w ONZ kierował dyplomatyczną częścią obecnej fazy wojny z terroryzmem. Militarną częścią kieruje Donald Rumsfeld, który był specjalnym wysłannikiem Reagana na Bliskim Wschodzie w okresie, gdy panował tam największy terror, i którego zadaniem było nawiązanie ściślejszych relacji z Saddamem Husajnem. „Wojnę z terroryzmem" w Ameryce Środkowej nadzorował Elliott Abrams. Po przyznaniu się do zarzuconych mu czynów w aferze Iran-con-tras Abrams został ułaskawiony w Wigilię Bożego Narodzenia 1992 roku przez prezydenta Busha I, a Bush II mianował go „dyrektorem Biura ds. Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego,... jest to wyższa funkcja kierownicza [polegająca na] nadzorowaniu stosunków arabsko--izraelskich oraz amerykańskich działań na rzecz pokoju w tym niespokojnym regionie"210 - to zdanie w świetle faktów brzmi jak z Orwella. Do Abramsa dołączył Otto Reich, oskarżony o prowadzenie nielegalnej, tajnej kampanii propagandowej przeciwko Nikaragui; w administracji Busha II Reich został tymczasowym asystentem sekretarza stanu do spraw Ameryki Łacińskiej, a następnie desygnowano go na specjalnego wysłannika do spraw całej zachodniej półkuli. W miejsce Reicha stanowisko asystenta sekretarza stanu objął Roger Noriega, który „służył w Departamencie Stanu za czasów administracji Reagana i pomagał kształtować zaciekle antykomunistyczną politykę wobec Ameryki Łacińskiej", czyli, w wolnym tłumaczeniu, operacje terrorystyczne.211Sekretarz stanu Powell, przedstawiany teraz jako umiarkowany przedstawiciel obecnej administracji, służył w latach osiemdziesiątych jako doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w ostatniej fazie terroru, okrucieństw i podważania dyplomacji w Ameryce Środkowej oraz wsparcia dla reżimu apartheidu w Afryce Południowej. Jego poprzednik, John Poindexter, odpowiadał za prze-119stępcze działania ujawnione w aferze Iran-contras i w 1990 roku został skazany na podstawie pięciu zarzutów o ciężkie przestępstwa (wyrok ten został unieważniony głównie ze względów formalnych). Bush II mianował go dyrektorem prowadzonego przez Pentagon programu Totalnego Rozpoznania Informacyjnego (Total Information Awareness), który sprawi, jak zauważa ACLU [Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich - przyp. tłum.], że „każdy Amerykanin - od farmera z Nebraski po bankiera z Wall Street - znajdzie się pod wirtualną lupą wszechpotężnego aparatu bezpieczeństwa narodowego".212 Reszta tej listy jest w większości podobna.Nikaraguańczycy mieli szczęście w pierwszej fazie „wojny z terroryzmem". Przynajmniej mieli armię, która mogła ich bronić przed sponsorowanym przez inne państwo terroryzmem. W sąsiednich krajach terrorystami byli funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. W połowie lat osiemdziesiątych, gdy okrucieństwa osiągnęły szczytowe nasilenie, Salwador stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy i szkoleń wojskowych (nie licząc Izraela i Egiptu). Kongres narzucił warunki dotyczące praw człowieka na pomoc dla Gwatemali, co zmusiło reaganowców do skorzystania z usług międzynarodowej siatki terrorystycznej obejmującej argentyńskich neonazistów (do czasu, gdy ich obalono we własnym kraju), Izrael, Tajwan oraz innych doświadczonych w „zwalczaniu terroryzmu". Udręczenie i wyniszczenie ludności cywilnej było w konsekwencji znacznie większe.Redaktorzy „Envio" dodają, że w grudniu 1989 roku „rząd George'a Busha seniora przeprowadził inwazję na Panamę, operację wojskową, w czasie której bombardowano obszary cywilne i zabito tysiące Panamczyków tylko po to, by wypłoszyć jednego człowieka, Manuela Noriegę. Czyż nie był to terroryzm państwowy?"213 Słuszne pytanie, chociaż używa się znacznie mocniejszych słów, gdy sprawcy takich działań nie mają dostatecznej władzy, by mogli sami pisać historię.Choć takie zbrodnie rutynowo „znikają" z pamięci zwycięzców, ofiary o nich nie zapominają. Panamczycy także - gdy potępiali ataki z 11 września, pamiętali o śmierci prawdopodobnie tysięcy nie-szczęśników podczas operacji „Just Cause" („Słuszna Sprawa"), mającej na celu uprowadzenie nieposłusznego zbira, którego na

Page 53: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

120Florydzie skazano na karę dożywotniego więzienia za zbrodnie popełnione w większości wtedy, gdy był opłacany przez CIA. Pewien dziennikarz zauważył: „Jak bardzo podobne [są ofiary z 11 września] do tych chłopców i dziewcząt... do tych niewinnych matek, dziadków i drobnych staro winek... [gdy] terroryzm nazwano »słuszną sprawą«, a terrorystę wyzwolicielem".214Być może takie wspomnienia mogą w części wyjaśnić niezwykle niski poziom międzynarodowego poparcia dla amerykańskich bombardowań Afganistanu. W Ameryce Łacińskiej, która najdłużej doświadczała przemocy Stanów Zjednoczonych, poparcie było najmniejsze, prawie niedostrzegalne. Mieszkańcom Ameryki Łacińskiej nie trzeba o pewnych sprawach przypominać, bo jak stwierdził Carlos Salinas, były dyrektor ds. relacji z rządami w Amnesty International, oni „wiedzą lepiej niż zapewne większość ludzi, że rząd Stanów Zjednoczonych jest jednym z największych sponsorów terroryzmu".215Łatwo jest odrzucić opinię świata jako głos „bez znaczenia" przesycony „paranoicznym antyamerykanizmem", łatwo, ale może niezbyt mądrze.121Rozdział 5Iracki łącznikPo ośmiu latach bardziej reakcyjne skrzydło administracji Reagana i Busha I odzyskało władzę w kontestowanych wyborach w 2000 roku. Jego przedstawiciele uznali, że zamach z 11 września daje im możliwość jeszcze intensywniejszych działań na rzecz dawnych celów, ściśle według scenariusza z poprzedniej kadencji.SCENARIUSZ MIĘDZYNARODOWYDla George'a Busha młodszego specjaliści PR i autorzy przemówień stworzyli wizerunek prostego człowieka, który ma bezpośrednie połączenie z niebem, ufa swoim „instynktom", gdy dzielnie kroczy do przodu, aby „oczyścić świat ze złoczyńców", kierując się swoimi „wizjami" i „marzeniami" -jest to karykatura antycznych eposów i bajek dla dzieci, z domieszką westernu. Za pierwszym razem wizerunek stworzony dla przywódcy niewiele się różnił, a retoryka była nie mniej żarliwa: wszystkie państwa muszą się zjednoczyć w walce z „nikczemną plagą terroryzmu" (Reagan), a zwłaszcza z międzynarodowym terroryzmem wspomaganym przez państwa, „zarazą rozsiewaną przez zdeprawowanych wrogów cywilizacji", która stanowi „powrót do barbarzyństwa w dzisiejszej epoce" (George Shultz).216123Natychmiast powinny się pojawić istotne pytania: co stanowi terroryzm? czym różni się on od agresji i oporu?. Obowiązujące odpowiedzi wiele wyjaśniają, lecz pytania te nigdy nie stały się przed-miotem publicznej dyskusji. Przyjęto wygodną definicję: terroryzmem jest to, co nasi przywódcy uznają za terroryzm. Kropka. Ta praktyka trwa nadal po wznowieniu wojny z terroryzmem.217W latach osiemdziesiątych dwoma głównymi ogniskami „wojny z terroryzmem" były Ameryka Środkowa oraz region bliskow-schodnio-śródziemnomorski. W Ameryce Środkowej, jak pisałem wcześniej, wojna z terroryzmem natychmiast przeobraziła się w barbarzyńską wojnę terrorystyczną, uznaną za wielki sukces i wymazaną z historii. Na Bliskim Wschodzie, jak zobaczymy, dowódcy z Waszyngtonu i ich miejscowi wspólnicy także odpowiadali za zbrodnie daleko przewyższające wszystko, co zarzucano ich oficjalnym wrogom. Te fakty są szczególnie godne uwagi, ponieważ pojedyncze akty terroru, przeciwko którym występowali, zostały wyolbrzymione przez ich systemy propagandowe do takich rozmiarów, że w połowie lat osiemdziesiątych były głównymi wiadomościami roku. Zaiste imponujące osiągnięcie.W innym miejscu świata w czasach Reagana na południowoafrykańskim sojuszniku Waszyngtonu spoczywała główna odpowiedzialność za ponad 1,5 miliona ofiar śmiertelnych oraz zniszczenia na sumę 60 miliardów dolarów w niedawno wyzwolonych portugalskich koloniach -Angoli i Mozambiku. Według szacunków UNICEF-u liczba ofiar śmiertelnych wśród niemowląt i małych dzieci w tych dwóch krajach wynosiła od 150 tysięcy do 850 tysięcy tylko w 1988 roku; w ten sposób odwrócony został trend z pierwszych lat po uzyskaniu niepodległości, głównie w wyniku zastosowania broni „masowego terroryzmu". I to wszystko, nie licząc działań Republiki Południowej Afryki w jej własnych granicach, gdzie broniła cywilizacji przed atakami Afrykańskiego Kongresu Narodowego Nelsona Mandeli, jednej z „bardziej znanych grup terrorystycznych" według raportu Pentagonu z 1988 roku. Tymczasem reaganowcy uchylili się od sankcji wobec RPA, zwiększyli obroty handlowe z tym krajem i zapewnili mu cenne

Page 54: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wsparcie dyplomatyczne.218Jedno z przedsięwzięć obecnie rządzącej ekipy zyskało duży rozgłos: sukces CIA i jej współpracowników w latach osiemdzie-124siątych w rekrutacji radykalnych islamistów i zorganizowaniu ich w siłę wojskową i terrorystyczną. Według Zbigniewa Brzezińskiego, doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego w administracji Cartera, chodziło o „wciągnięcie Rosjan w afgańską pułapkę", początkowo poprzez tajne operacje, które popchnęłyby ich do inwazji na Afganistan. Według bardzo dobrze zorientowanego analityka, Raymonda Garthoffa, reakcja Cartera i Brzezińskiego na późniejszą inwazję była oparta na całkowicie błędnej interpretacji rosyjskiej decyzji o interwencji. Rosjanie podjęli tę decyzję niechętnie, a przyświecały im ograniczone, obronne cele, „co obecnie zostało jednoznacznie ustalone na podstawie radzieckich archiwów", pisze Garthoff. Dla reaganowców, którzy objęli urząd rok później, „jedynym celem", ciągnie Garthoff, było „wykrwawienie i napiętnowanie Sowietów w międzynarodowej opinii publicznej". Bezpośrednim skutkiem była wojna, która spustoszyła Afganistan, a przyniosła jeszcze gorsze skutki, gdy Rosjanie się wycofali, a władzę przejęli dżihadyści Reagana. Długofalowym skutkiem były dwie dekady terroru i wojny domowej. W latach osiemdziesiątych istniało zagrożenie, że dojdzie do czegoś jeszcze gorszego, gdy „wspierane przez CIA wypady afgańskich partyzantów i sabotażystów na terytorium sowieckie niemal sprowokowały wielką wojnę radziecko-pakistańską, jeżeli nie radziecko-amerykańską", co miałoby nieprzewidywalne konsekwencje.219Po wycofaniu się Rosjan organizacje terrorystyczne zwerbowane, uzbrojone i wyszkolone przez Stany Zjednoczone oraz ich sojuszników (wśród nich Al-Kaida i podobni dżihadyści) skierowały swoją uwagę gdzie indziej - zaogniły konflikt indyjsko-pakistań-ski „bezprecedensową ofensywą terrorystyczną w Indiach w marcu 1993 roku" i wielokrotnie spychały cały region na krawędź wojny nuklearnej w późniejszych łatach, gdy konflikt się rozprzestrzeniał. Miesiąc wcześniej powiązanym grupom niemal udało się wysadzić budynek World Trade Center dzięki zastosowaniu „metod wyłożonych w podręcznikach CIA". Ustalono, że zamach zaplanowali zwolennicy szejka Omara Abdela Rahmana, któremu CIA pomogła wjechać do Stanów Zjednoczonych i zapewniała ochronę na terenie kraju.220 Innych konsekwencji na całym świecie nie trzeba przypominać.125Przynajmniej częściowo znane jest też długotrwałe wsparcie dla Saddama Husajna, jakiego udzielała mu obecnie rządząca ekipa, często tłumaczone obsesją na punkcie Iranu. Polityki tej nie zmieniono po kapitulacji Iranu w wojnie iracko-irańskiej ze względu na „nasz obowiązek wspierania amerykańskich eksporterów", wyjaśniał Departament Stanu na początku lat dziewięćdziesiątych -dodając zwyczajowe frazesy o tym, jak pomoc dla Saddama wzmocni przestrzeganie praw człowieka, stabilność w regionie i pokój. W październiku 1989 roku, na długo po zakończeniu wojny z Iranem i ponad rok po zagazowaniu Kurdów przez Saddama, prezydent Bush I wydał dyrektywę w sprawie bezpieczeństwa narodowego, w której stwierdzał, że „normalne stosunki między Stanami Zjednoczonymi a Irakiem będą służyć naszym długoterminowym interesom i sprzyjać stabilizacji zarówno w rejonie Zatoki Perskiej, jak i na Bliskim Wschodzie". Wkrótce potem, przy okazji inwazji na Panamę, zniósł zakaz pożyczek dla Iraku.Stany Zjednoczone zaoferowały Irakowi dostawy dotowanej żywności, której reżim Saddama bardzo potrzebował po zniszczeniu kurdyjskich upraw, a także zaawansowane technologie i czynniki biologiczne, dające się przystosować do produkcji broni masowego rażenia. Ciepły klimat tych relacji dał się zauważyć, gdy delegacja senatorów pod przywództwem lidera większości i przyszłego republikańskiego kandydata na prezydenta, Boba Dole'a, odwiedziła Saddama w kwietniu 1990 roku. Senatorowie przekazali pozdrowienia od prezydenta Busha i zapewnili Saddama, że rząd Stanów Zjednoczonych nie robi mu żadnych problemów, tworzy je tylko „arogancka i rozpieszczona prasa". Senator Alan Simpson radził Saddamowi, żeby „zaprosił dziennikarzy, aby sami się przekonali", i w ten sposób sprostował ich błędne wyobrażenia. Dole zapewnił Saddama, że komentator „Yoice of America", który go krytykował, został zwolniony.221Saddam nie był jedynym potworem, który zdobył uznanie obecnie rządzącej ekipy. Wśród innych byli Ferdinand Marcos, „Baby Doc" Duvalier i Nicolae Ceaucescu; wszyscy zostali obaleni od wewnątrz, mimo silnego poparcia Stanów Zjednoczonych trwającego do chwili, gdy ich los był przesądzony. Do innych ulubieńców zaliczał się prezydent Indonezji Suharto, rywalizujący w barbarzyństwie z Saddamem. Pierwszą głową państwa, którą uhono-126

Page 55: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

rowano wizytą w Białym Domu po objęciu urzędu przez Busha starszego był Mobutu Sese Seko z Zairu, następny wysokiej rangi zabójca, oprawca i grabieżca. Dyktatorzy z Korei Południowej również cieszyli się mocnym poparciem Waszyngtonu do czasu, gdy wojskowe rządy wspierane przez USA zostały ostatecznie obalone w 1987 roku przez powszechny ruch społeczny. Nawet pomniejsi kryminaliści mogli być pewni ciepłego przyjęcia, jeżeli tylko spełniali swoje zadanie. Sekretarz stanu Shultz był tak za-chwycony Manuelem Noriegą, że poleciał do Panamy, aby mu pogratulować, gdy ten wygrał wybory dzięki fałszerstwom i przemocy, i wychwalał tego gangstera za „zainicjowanie procesu demokratyzacji". Później Noriegą przestał być przydatny w wojnie contras i w innych przedsięwzięciach, i przesunięto go do kategorii „złych" - choć podobnie jak Saddam najcięższe zbrodnie miał już za sobą. Następnie stał się celem inwazji i został uprowadzony z Ambasady Watykanu w operacji „Słuszna Sprawa",0 której skutkach już wspominałem.222Niektórzy z tych władców z pewnością dorównywali Sadda-mowi w wewnętrznym terrorze. Ceaucescu stanowi pouczający przypadek. Pod jego rządami ludzie żyli w strachu przed budzącymi grozę siłami bezpieczeństwa, znanymi z bezwzględności1 barbarzyństwa. Tydzień po jego obaleniu w niespodziewanej powszechnej rewolcie w grudniu 1989 roku „Washington Post" opisywał, jak Ceauc,escu „zniszczył gospodarczą, intelektualną i artystyczną tkankę Rumunii", „w koszmarny sposób naruszając prawa człowieka".Prezydent Bush II mówił prawdę, gdy „w stylu Kennedy'ego" przemawiał na Placu Wyzwolenia w Bukareszcie i sławił „naród, który zaledwie dwanaście lat temu obalił okrutnego tyrana, Ni-colae Ceaucescu". Był to wzruszający moment: „Stojąc w ulewnym deszczu, w czarnym płaszczu i z odkrytą głową, Bush rzekł: »Wy znacie różnicę między dobrem a złem, bo widzieliście oblicze zła. Naród rumuński rozumie, że agresywnych dyktatorów nie można ułagodzić ani zignorować. Trzeba się im zawsze przeciwstawiać*".223Prezydent i jego wielbiciele nie wspomnieli o tym, w jaki sposób jego ojciec i bezpośredni współpracownicy honorowali zalecenie, że okrutnym tyranom, takim jak Ceaugescu, „trzeba się127zawsze przeciwstawiać". Odpowiedź okazuje się znajoma: udzielając im wsparcia. Konfrontujemy się z „obliczem zła", wyciągając do niego przyjazną dłoń - przynajmniej gdy możemy coś na tym zyskać. Właśnie cytowany artykuł z „Washington Post", który ukazał się zaraz po rumuńskiej rewolucji, słusznie stwierdzał: „Miło, że prezydent Bush [I] zaproponował nawiązanie stosunków dyplo-matycznych z pośpiesznie zorganizowaną Radą Ocalenia Narodowego [Rumunii], ale nie rozgrzesza to Zachodu z tego, że pomagał utrzymać tego tyrana w ostatnich latach" - stwierdzenie to najwyraźniej podzieliło los innych niedopuszczalnych spostrzeżeń na temat realnego świata.W 1983 roku wiceprezydent Bush wyraził swój podziw dla politycznego i gospodarczego postępu, jaki dokonał się dzięki Ceaucescu, oraz dla jego „szacunku dla praw człowieka". Dwa lata później ambasador Reagana musiał ustąpić ze stanowiska, gdyż Waszyngton miał zastrzeżenia do jego troski o prawa człowieka. Wkrótce potem sekretarz stanu Shultz chwalił Rumunię jako kraj „dobrych komunistów", nagradzając Ceaucescu wizytą i przywilejami gospodarczymi. Tak toczyły się sprawy aż do chwili, gdy tyran został obalony - przez samych Rumunów - podobnie jak w przypadku innych zabójców i oprawców w otoczeniu Reagana i Busha.Gdy tylko ulubiony „dobry komunista" został wyeliminowany, Waszyngton oświadczył, że Rumunia zdjęła z siebie „okropny ciężar"; jednocześnie zniósł zakaz pożyczek dla Saddama Husajna, aby „zwiększyć amerykański eksport i ustawić nas w lepszej pozycji do rozmów z Irakiem na temat przestrzegania praw człowieka w tym kraju", wyjaśniał z powagą Departament Stanu.224Jak zawsze amerykańskie władze potrafią sobie śmiało przypisać zasługi za obalenie tyranów, których wspierały do samego końca. Saddam Husajn dołączył do „panteonu przegranych brutalnych dyktatorów" obalonych przez Stany Zjednoczone, ogłosił z dumą Donald Rumsfeld i wliczył do tego panteonu również Ceaucescu. W tym samym dniu, w którym Rumsfeld wygłosił to oświadczenie, Paul Wolfowitz wyjaśnił, że jego miłość do demokracji dojrzewała „w formatywnych latach w administracji Reagana, gdy był główną osobą do spraw azjatyckich w Departamencie Stanu", gdzie wychwalał potwornego Suharto oraz popierał brutalnego i skorumpowanego Marcosa, których upadek, jak te-128raz twierdzi, pokazuje, że demokracja „potrzebuje bodźca ze strony Stanów Zjednoczonych"225 - wspierających Marcosa aż do chwili, gdy nie dało się go już dłużej utrzymać w obliczu powszechnej opozycji, do której dołączyły nawet warstwy biznesowe i armia. Inne przykłady są równie przekonujące.

Page 56: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Gdy łajdacka galeria dawnych przyjaciół odchodzi w zapomnienie, ich miejsce zajmują nowi ulubieńcy. Wśród nich dyktatorzy z Azji Środkowej - Islam Karimow z Uzbekistanu, Saparmurad Nijazow z Turkmenistanu i inni - którzy stali się jeszcze bardziej brutalni i despotyczni, gdy uznano ich za uczestników wypowiedzianej na nowo „wojny z terroryzmem"; wzmacniają oni pozycję Stanów Zjednoczonych w regionie o sporych bogactwach naturalnych i dużym znaczeniu strategicznym. W innym zakątku świata zasobnym w upragnioną ropę, Gwinei Równikowej, jest Teodoro Obiang, który zajmuje wysokie miejsce w rankingu krwawych tyranów i został stosownie przyjęty, z pełnymi honorami, przez prezydenta Busha we wrześniu 2002 roku, tuż zanim został ponownie wybrany na siedmioletnią kadencję, zdobywając 97 procent głosów.Entuzjastycznie przyjęto też Algierię, którą już wcześniej chwalił Departament Stanu Clintona za jej osiągnięcia w walce z terroryzmem - to znaczy za jej potworny terroryzm państwowy. Bush wspiął się na wyżyny poparcia dla terroru i tortur, oferując algierskiemu rządowi pomoc wojskową i innego rodzaju wsparcie. Waszyngton „może się wiele nauczyć od Algierii w kwestii sposobów walki z terroryzmem", dowiadujemy się od Williama Burnsa, amerykańskiego asystenta sekretarza stanu ds. Bliskiego Wschodu. „Pan Burns ma rację", skomentował Robert Fisk, „Ameryka może się wiele nauczyć od Algierczyków", między innymi barbarzyńskich technik tortur, które Fisk i kilku innych dziennikarzy ujawniają od lat, a których stosowanie potwierdzają teraz uciekinierzy z algierskiej armii w Londynie i Paryżu. „Zamordo-wano blisko 200 tysięcy Algierczyków w jedenaście lat, odkąd wojsko unieważniło pierwsze demokratyczne wybory w tym kraju, gdyż wygrała je partia islamska", pisze Lara Marlowe. „Jeżeli Algieria ma być wzorem dla Stanów Zjednoczonych, jak przeciwstawiać się muzułmańskim fundamentalistom, to niech Bógma nas w swojej opiece".226129Powyższe przykłady pokazują, z jaką konsekwencją ludzie obecnie sprawujący władzę prowadzą politykę zagraniczną. W polityce wewnętrznej są równie konsekwentni.SCENARIUSZ WEWNĘTRZNYZa rządów Reagana utrzymywały się stosunkowo słabe wyniki gospodarcze z lat siedemdziesiątych. Ze wzrostu korzystali przede wszystkim bardzo zamożni, inaczej niż w „złotej epoce" w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, gdy korzystali z niego wszyscy. Za rządów Reagana-Busha płace realne stały w miejscu lub malały, podobnie jak świadczenia socjalne; zwiększyła się liczba godzin pracy, a pracodawcom pozwolono lekceważyć ochronę organizacji pracowniczych. Oczywiście taka polityka nie cieszyła się popularnością. W ostatnich dniach administracji Busha seniora Reagan był obok Nixona najmniej popularnym żyjącym byłym prezydentem.227W takich warunkach niełatwo utrzymać polityczną władzę. Jest tylko jedna dobra metoda - wzbudzić strach. Stosowano tę taktykę przez wszystkie lata rządów Reagana-Busha, gdy władze wycią-gały z zanadrza jednego diabła za drugim, żeby nastraszyć ludzi i skłonić ich do posłuszeństwa.Zagrożenia dla Amerykanów w czasie pierwszej wojny z terroryzmem były ogromne. W listopadzie 1981 roku libijscy zabójcy przemierzali ulice Waszyngtonu, by zgładzić prezydenta, który dzielnie pognębił drania Kadafiego. Od pierwszej chwili amerykański rząd zdawał sobie sprawę, że Libia jest bezbronnym workiem treningowym i dlatego dążył do konfrontacji, w której mogłoby zginąć wielu Libijczyków, licząc na reakcję Libii, którą można by się posłużyć do wzbudzenia strachu.Zanim Amerykanie zdążyli odetchnąć z ulgą, że prezydentowi udało się wywinąć z rąk libijskich zabójców, Kadafi znowu ruszył - tym razem najechał na Sudan, pokonując prawie tysiąc kilometrów przez pustynię, a siły powietrzne Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników przyglądały się temu bezradnie. Podobno Kadafi uknuł też spisek mający na celu obalenie rządu w Sudanie; spisek tak misterny, że wywiady sudański i egipski nic o nim nie wiedziały, co odkryło paru amerykańskich dziennikarzy, którzy zadali130sobie trud, żeby zbadać sprawę. Późniejszy pokaz siły Stanów Zjednoczonych pozwolił sekretarzowi stanu Shultzowi ogłosić, że Kadafi „jest z powrotem w swojej klatce, tam gdzie jego miejsce", gdyż Reagan zareagował „szybko i zdecydowanie", demonstrując „kowbojską siłę", która tak urzekła pełnych uwielbienia intelektualistów (Paula Johnsona, w tym przypadku). Incydent ten szybko poszedł w zapomnienie, gdy spełnił już swoje zadanie.228Akurat gdy pierwsze zagrożenie ze strony Libii zaczęło ustępować, pojawiło się następne niebezpieczeństwo, jeszcze poważniejsze - baza powietrzna na Grenadzie, którą mogliby wykorzystać

Page 57: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Rosjanie, żeby zbombardować Stany Zjednoczone. Na szczęście amerykański przywódca w ostatniej chwili przybył na ratunek. Po odrzuceniu propozycji pokojowej ugody na swoich warunkach Waszyngton wysłał 6000 żołnierzy z elitarnych jednostek, którzy pokonali opór kilkudziesięciu lekko uzbrojonych kubańskich robotników budowlanych w średnim wieku, więc wreszcie mogliśmy „stanąć z podniesionym czołem", jak ogłosił waleczny kowboj z Białego Domu.229Lecz zagrożenie nie minęło. Wkrótce na horyzoncie pojawili się Nikaraguańczycy wymachujący swoimi egzemplarzami Mein Kampf, zaledwie dwa dni jazdy samochodem z Harlingen w Teksasie. Na szczęście główny dowódca sił zbrojnych, mając w pamięci postawę Churchilla wobec nazistów, nie poddał się i zdołał odeprzeć groźne hordy, chociaż zaopatrywał je Kadafi, pragnący „usunąć Amerykę ze świata".230Gdy w 1986 roku Biały Dom zabiegał o poparcie Kongresu dla zmasowanego ataku na Nikaraguę, ponownie wyczarowano libijskie zagrożenie, dokonując krwawych prowokacji w zatoce Sidra, po których nastąpiły bombardowania Libii w porze największej oglądalności w telewizji; zabito wtedy dziesiątki ludzi, bez żadnego wiarygodnego pretekstu. Oficjalne stanowisko było takie, że Artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych daje nam prawo do użycia siły „w samoobronie przed przyszłym atakiem". Było to chyba pierwsze wyraźne sformułowanie doktryny „wojny prewencyjnej"; był to również koniec nadziei na świat porządku i prawa, jeśli w ogóle traktowano te nadzieje poważnie. A traktowano je poważnie. Anthony Lewis, komentator prawny w „New York Timesie", chwalił administrację Reagana za oparcie się na131„prawnym argumencie, że przemoc wobec wielokrotnych sprawców przemocy jest uzasadnionym działaniem w samoobronie". Wyobraźmy sobie, co by się działo, gdyby inni byli dostatecznie silni, żeby przyjąć doktrynę Reagana-Lewisa.231Tak sprawy toczyły się przez całą dekadę. Branża turystyczna w Europie przeżyła okresowy kryzys, gdyż Amerykanie bali się latać do europejskich miast, bo mogliby zostać zaatakowani przez szalonych Arabów lub inne demony. Ogromne zagrożenia wymyślano także w kraju. Przestępczość w Stanach Zjednoczonych nie różni się bardzo od przestępczości w innych krajach uprzemysłowionych. Jednak strach przed przestępczością jest znacznie większy. To samo dotyczy narkotyków -jest to problem w innych krajach, a bezpośrednie zagrożenie dla naszego istnienia w USA. Polityczni przywódcy z łatwością wykorzystują media, by podsycić strach przed takimi czy innymi zagrożeniami. Kampanie stra-chu organizowane są cyklicznie, w zależności od wewnętrznych, politycznych potrzeb. Rasistowski wyskok Busha I w sprawie Williego Hortona podczas kampanii wyborczej w 1988 roku jest tego słynną ilustracją.„Wojna narkotykowa", wypowiedziana ponownie we wrześniu 1989 roku, jest następnym uderzającym przykładem. Mimo świadczących przeciwko temu mocnych dowodów rząd dramatycznie ogłosił, że latynoscy handlarze narkotyków stanowią zagrożenie dla amerykańskiego społeczeństwa. Urzędnicy mogli być pewni, że ta taktyka przyniesie sukces, wyjaśniał Hodding Carter, dziennikarz i redaktor, były asystent sekretarza stanu w administracji Cartera. To „jasne jak słońce", pisał, że „mass media w Ameryce mają nieodpartą skłonność, by zatańczyć tak, jak Biały Dom -każdy Biały Dom - im zagra".Kampania antynarkotykowa okazała się wielkim sukcesem -poza tym, że nie wpłynęła na zażywanie narkotyków. Strach przed narkotykami natychmiast stał się największym ze społecznych lę-ków. Przygotowano w ten sposób grunt do zintensyfikowanej akcji usuwania zbytecznych ludzi z miejskich ulic i umieszczania ich w nowych, na gwałt budowanych więzieniach; a także do operacji „Słuszna Sprawa", chlubnej inwazji na Panamę, którą uzasadniano między innymi tym, że Noriega był zamieszany w handel narkotykami. W tym samym czasie administracja Busha groziła132Tajlandii surowymi sankcjami, jeżeli wprowadzi bariery dla importu znacznie bardziej śmiercionośnej substancji wytwarzanej w Stanach Zjednoczonych - tytoniu. Ale te wydarzenia przebiegały bez rozgłosu.W przypadku Panamy również istniał miażdżący argument prawny za inwazją. Thomas Pickering, amerykański ambasador przy ONZ, pouczył Radę Bezpieczeństwa, że Artykuł 51 Karty Narodów Zjednoczonych „pozwala na użycie siły zbrojnej w obronie kraju, w obronie naszych interesów i naszego narodu" oraz na podjęcie środków, które zapobiegną temu, „by z terytorium danego kraju przemycano narkotyki do USA" - w tym przypadku polegających na przywróceniu białej elity bankierów i biznesme-nów, z których wielu było podejrzewanych o handel narkotykami i pranie brudnych pieniędzy, co zresztą

Page 58: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wkrótce się potwierdziło, jak donosiły amerykańskie agencje rządowe.232Przez cały czas argumenty prawne stosowano zgodnie z zasadą wyłożoną przez wybitnego izraelskiego męża stanu Abbę Eba-na: „określając podstawę prawną" działania, które chcemy podjąć, „możemy posuwać się do tyłu, od pożądanego działania do prawnego uzasadnienia".233Scenariusz ten był dość ściśle przestrzegany, gdy praktycznie ci sami ludzie zdobyli polityczną władzę w wyborach w 2000 roku. W 1981 roku połączyli ogromny wzrost wydatków wojskowych z obniżeniem podatków, kalkulując, że „narastająca histeria z powodu powstałego deficytu wytworzy silną presję, by obciąć wydatki federalne [na cele socjalne], i w ten sposób być może pozwoli tej administracji zrealizować jej zamierzenie, jakim jest wycofanie się z Nowego Ładu". Bush II postąpił zgodnie z tym wzorcem - wprowadził cięcia podatków, na których niezmiernie skorzystali bardzo bogaci, i przeforsował „największy wzrost wydatków federalnych w ostatnich dwudziestu latach"234, w większości na cele wojskowe, a stąd pośrednio na przemysł zaawansowanych technologii.Deficyt finansów publicznych wymaga „dyscypliny fiskalnej", co przekłada się na cięcia wydatków na świadczenia socjalne dla społeczeństwa. Ekonomiści rządowi szacują, że amerykańskiej administracji brakuje w tej chwili 44 bilionów dolarów. Analiza zawierająca te szacunki miała stać się częścią dorocznego raportu133budżetowego opublikowanego w lutym 2003 roku, ale ją usunięto, być może dlatego, że przewidywała, iż zmniejszenie deficytu będzie wymagało ogromnej podwyżki podatków, a Bush właśnie starał się przeforsować ich następną obniżkę, znowu korzystną głównie dla bogatych. „Prezydent Bush pracuje niestrudzenie nad tym, by pogłębić naszą dziurę budżetową", zauważają ekonomiści Laurence Kotlikoff i Jeffrey Sachs, pisząc o ogromnym, przewidywanym deficycie finansów publicznych. W rezultacie, jak twierdzą, dojdzie do „ogromnych cięć przyszłych świadczeń z ubezpieczeń społecznych i systemu opieki zdrowotnej Medi-care". Rzecznik Białego Domu Ari Fleischer zgodził się z wyliczeniem deficytu na 44 biliony dolarów i pośrednio uznał trafność całej analizy: „Nie ma wątpliwości, że systemy ubezpieczeń społecznych i opieki zdrowotnej Medicare przerzucą na [przyszłe] pokolenia przygniatający dług, jeżeli polityczni decydenci nie zajmą się poważnie reformą tych systemów" - co nie oznacza finansowania ich z progresywnych podatków. Problem ten pogłębia jeszcze poważny kryzys finansowy poszczególnych stanów i miast.235Redaktorzy statecznego „Financial Timesa" jedynie „stwierdzają rzecz oczywistą", komentuje ekonomista Paul Krugman, gdy piszą, że „bardziej skrajni republikanie", którzy są u steru, najwyraźniej chcą zrujnować finanse publiczne, co „stworzyłoby kuszącą perspektywę wprowadzenia [cięć wydatków socjalnych] tylnymi drzwiami". Przeznaczone do rozbiórki, twierdzi Krugman, są systemy opieki zdrowotnej Medicaid i Medicare oraz system ubezpieczeń społecznych, lecz zagrożone są także inne programy socjalne, które powstały w ostatnim stuleciu, by chronić ludzi przed bezwzględnym działaniem prywatnej władzy.236Cele likwidacji programów socjalnych wykraczają daleko poza koncentrację majątku i władzy. Ubezpieczenia społeczne, szkoły publiczne i inne tego rodzaju odstępstwa od „słusznej drogi", którą amerykańska siła militarna ma narzucić światu, jak się to szczerze deklaruje, oparte są na nikczemnych doktrynach, do których należy zgubne przekonanie, że powinniśmy jako społeczność troszczyć się o to, czy niepełnosprawnej wdowie w innej części miasta uda się przeżyć dzień lub czy dziecko z sąsiedztwa będzie miało szansę na przyzwoitą przyszłość. Te szkodliwe doktryny opie-134rają się na zasadzie współczucia, uznawanej przez Adama Smitha i Davida Hume'a za istotę ludzkiej natury -jest to zasada, która musi wynikać z rozumu. Prywatyzacja przynosi inne korzyści. Jeżeli emerytury, opieka zdrowotna i inne środki przetrwania ludzi pracy uzależnione są od giełdy, to są oni zainteresowani podkopywaniem własnych interesów: sprzeciwiają się podwyżkom płac, wprowadzaniu regulacji dotyczących zdrowia i bezpieczeństwa oraz innym działaniom umniejszającym zyski ich dobroczyńców, na których muszą polegać w sposób przywodzący na myśl feudalizm.Po gwałtownym wzroście popularności prezydenta po 11 września badania opinii publicznej ujawniły rosnące niezadowolenie z polityki społecznej i gospodarczej urzędującej administracji. Jeżeli środowisko Busha chciało utrzymać polityczną władzę, to było praktycznie zmuszone przyjąć strategię, którą Anatol Lie-ven nazywa „klasyczną nowożytną strategią zagrożonej prawicowej oligarchii, polegającą na obróceniu masowego niezadowolenia w nacjonalizm"237; zresztą strategia ta przyszła tym ludziom z łatwością, gdyż stosowali ją z powodzeniem w czasie pierwszych dwunastu lat swojego urzędowania.

Page 59: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Strategię tę zarysował Karl Rove, główny doradca polityczny: w listopadzie 2002 roku republikanie muszą „wyjść do ludzi z kwestią bezpieczeństwa narodowego", ponieważ wyborcy „ufają partii republikańskiej", bo ona „chroni Amerykę". Podobnie, wyjaśniał Rove, w kampanii prezydenckiej w 2004 roku trzeba przedstawić Busha jako przywódcę czasu wojny. „Dopóki doniesienia medialne i potyczki polityczne w lecie były zdominowane przez sprawy krajowe, Bush i jego republikanie tracili popularność", zauważył główny komentator ds. międzynarodowych agencji prasowej UPI. Lecz „bezpośrednie zagrożenie" ze strony Iraku pojawiło się w samą porę, we wrześniu 2002 roku. Znając swoją słabość w sprawach wewnętrznych, „administracja próbuje utrzymać i powiększyć swoją władzę, stosując awanturniczą politykę międzynarodową, wprowadzając nowe, radykalne strategie militarne zakładające możliwość uderzeń wyprzedzających oraz dążąc do wygodnej politycznie i świetnie zgranej w czasie konfrontacji z Irakiem".238Taktyka ta ledwo, ledwo zdała egzamin w kampanii wyborczej w połowie kadencji. Chociaż wyborcy „sądzą, że republikanom135bardziej leżą na sercu wielkie korporacje niż zwykli Amerykanie", to jednak ufają republikanom w kwestii bezpieczeństwa narodowego.239We wrześniu ogłoszono Strategię Bezpieczeństwa Narodowego. Sztucznie wywołany strach zapewnił wystarczające społeczne poparcie dla inwazji na Irak, która ustanowiła nową normę pozwalającą na wszczęcie agresywnej wojny według własnego uznania, oraz dał administracji dostatecznie dużo politycznej siły, by dalej mogła prowadzić surową i niepopularną politykę wewnętrzną. I znowu administracja postępuje ściśle według scenariusza z poprzedniego okresu sprawowania rządów, ale teraz działa z większym zapałem, ma mniej zewnętrznych ograniczeń i stwarza znacznie większe zagrożenie dla pokoju.NIEISTOTNE RYZYKOWojnę z Irakiem wszczęto ze świadomością, że może ona doprowadzić do rozprzestrzenienia broni masowego rażenia i nasilenia terroryzmu, jednak uznano, że jest to nieistotne ryzyko w porównaniu z zyskiem, jakim będzie przejęcie kontroli nad Irakiem, stanowcze ustanowienie normy zezwalającej na wojnę prewencyjną oraz wzmocnienie władzy wewnętrznej.Dowody na to, jaką pozycję na liście priorytetów zajmowały prawdziwe zagrożenia bezpieczeństwa, pojawiły się natychmiast po ogłoszeniu wielkiej strategii imperialnej 17 września 2002 roku. Amerykański rząd od razu publicznie „odstąpił od międzynarodowych działań na rzecz wzmocnienia konwencji o zakazie broni biologicznej i bakteriologicznej", informując sojuszników, że dalsze dyskusje w tej sprawie trzeba odłożyć na cztery lata.240 Jak już wspomniałem, w połowie października wyszło na jaw, że w czasie wcześniejszego epizodu igrania z ogniem świat stanął na krawędzi wojny nuklearnej. Dziesięć dni później, 23 października, komisja rozbrojeniowa ONZ przyjęła dwie niezmiernie ważne rezolucje. Pierwsza wzywała do nasilenia działań, które mogłyby zapobiec militaryzacji przestrzeni kosmicznej, a zatem „oddalić poważne zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa". Druga rezolucja potwierdzała protokół genewski z 1925 roku „zakazujący użycia gazów trujących i broni bakteriologicznej".136Obie przeszły jednogłośnie, przy dwóch głosach wstrzymujących się: Stanów Zjednoczonych i Izraela. Wstrzymanie się Stanów Zjednoczonych jest równoznaczne z wetem - zwykle jest to podwójne weto, gdyż takich wydarzeń się nie relacjonuje i znikają one z historii. W głównych mediach nie było żadnej wzmianki o tym, jak cała reszta świata próbowała bez powodzenia zapobiec poważnym zagrożeniom dla naszego przetrwania.W skromnych relacjach prasowych na temat przerażających rewelacji ujawnionych podczas retrospektywnej konferencji w Hawanie w październiku 2002 roku niewiele mówiono o niezwykle aktualnych kwestiach terroryzmu międzynarodowego i siłowej zmiany reżimu ani o skojarzeniach z Irakiem, które nieustannie przychodziły do głowy jej uczestnikom. W drodze do Hawany uczestnicy ci z pewnością czytali list dyrektora CIA George'a Te-neta do przewodniczącego senackiej komisji ds. wywiadu, senatora Boba Grahama, w którym pisał, że istnieje niewielkie prawdopodobieństwo, by Saddam zainicjował operację terrorystyczną z użyciem broni konwencjonalnej lub chemicznej czy biologicznej, którą być może posiada, ale prawdopodobieństwo to stanie się „dość wysokie" w przypadku ataku Stanów Zjednoczonych. Również FBI wyrażało niepokój, „że wojna z Irakiem wywoła nowe zagrożenie terroryzmem w kraju"; mówił o tym także szef Departamentu Bezpieczeństwa

Page 60: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Wewnętrznego. Czołowe czasopismo międzynarodowe o tematyce wojskowo-wywiadowczej oraz so-jusznicze agencje wywiadowcze dochodziły do takich samych wniosków, dodając jeszcze spostrzeżenie, że atak Stanów Zjednoczonych może „nadać globalny wymiar nastrojom antyamery-kańskim i antyzachodnim... Atak na Irak nie zredukuje islamskiego terroryzmu, tylko go nasili": „wojna w Iraku grozi podsyceniem niepokojów i powstaniem nowych zagrożeń terrorystycznych, ostrzegają swoje rządy europejscy funkcjonariusze bezpieczeństwa i policji", może też przyciągnąć nowych młodych ludzi „do stale rosnącego oporu wobec USA".241Zgadzając się tą opinią, Richard Betts, ekspert od niespodziewanych ataków i szantażu nuklearnego, napisał, że w przypadku amerykańskiej inwazji „Saddam nie będzie miał powodu, by powstrzymać się przed wyrażeniem swego najmocniejszego ostatniego słowa - którym może być użycie [broni masowego rażenia] w Sta-137nach Zjednoczonych" - przy pomocy siatki, która już tam jest. „Prawdopodobieństwo tego jest raczej małe", zauważa Betts, „być może tak małe", jak prawdopodobieństwo zdarzeń, które nastąpiły 11 września.242 Ci, których choć trochę obchodzi bezpieczeństwo mieszkańców Stanów Zjednoczonych i innych ewentualnych celów, nie uznaliby oczywiście tego prawdopodobieństwa za nieistotne.Eksperci byli zgodni, że atak największej potęgi militarnej w dziejach na bezbronnego przeciwnika może rozbudzić pragnienie odwetu lub użycia środków odstraszających. Wybitni specjaliści od stosunków międzynarodowych wskazywali, że kraje stanowiące potencjalne cele amerykańskiego awanturnictwa „wiedzą, że Stany Zjednoczone można utrzymać na dystans tylko poprzez odstraszanie", przede wszystkim bronią masowego rażenia (Ken-neth Waltz). W ten sposób „amerykańska polityka stymuluje programy budowy broni jądrowej i sprzyja rozprzestrzenianiu się tej broni z jednego kraju do drugiego". Ta sama polityka stymuluje terroryzm: „Jak można się było spodziewać... słabe państwa i zra-żone społeczeństwa... atakują zaciekle Stany Zjednoczone jako sprawcę lub symbol ich cierpienia", i jeżeli nie zrobi się nic, by uśmierzyć ich żale, prawdopodobnie będą reagować użyciem takich środków, jakie są im dostępne, w tym również terrorem. Amerykański wywiad dodał, że „pogłębiająca się stagnacja gospodarcza" wywołana waszyngtońską wersją globalizacji prawdopodobnie przyniesie podobne efekty.243To nie były nowe ostrzeżenia. Od jakiegoś czasu istniała świadomość, że mocarstwa uprzemysłowione zapewne utracą swój praktyczny monopol na przemoc, zachowując tylko ogromną przewagę. Na długo przed 11 września specjalistyczne badania wskazywały, że „dobrze zaplanowana operacja przeszmuglowa-nia broni masowego rażenia do Stanów Zjednoczonych miałaby co najmniej 90-procentową szansę powodzenia". To „pięta achillesowa Ameryki", konkludowali autorzy opracowania pod tym tytułem, analizującego liczne opcje dostępne terrorystom. Raport grupy roboczej Rady ds. Stosunków Zagranicznych dodawał następne. Bliskość zagrożenia stała się oczywista po zamachu na World Trade Center w 1993 roku, który gdyby został lepiej zaplanowany, mógł spowodować śmierć dziesiątków tysięcy ludzi, stwierdzili budowniczowie WTC.244138Przewidywano też, że atak na Irak może przyczynić się do rozprzestrzeniania broni masowego rażenia w bardziej bezpośredni sposób. Ekspert od terroryzmu Daniel Benjamin (z pewnością nie „gołąb") zauważył, że inwazja może spowodować „największą w dziejach katastrofę proliferacyjną". Saddam Husajn dowiódł, że jest brutalnym tyranem, ale postępującym racjonalnie. Gdyby miał broń chemiczną i biologiczną, to broń ta znajdowałaby się pod ścisłą kontrolą i „podlegałaby właściwej hierarchii służbowej". Z pewnością nie oddałby jej w ręce takich ludzi, jak Osama ben Laden, którzy również dla niego są strasznym zagrożeniem. Jednak gdyby Irak został zaatakowany, irackie społeczeństwo mogłoby się rozpaść, a wraz z nim kontrola nad bronią masowego rażenia, która mogłaby trafić na ogromny „rynek broni niekonwencjonalnych" - byłby to „koszmarny scenariusz" z każdego punktu widzenia. Powojenne dochodzenie ujawniło, że obawy Benjamina mogły się ziścić z powodu plądrowania instalacji nuklearnych.245Przedwojenna krytyka ze strony establishmentu miała kilka istotnych cech. Po pierwsze, była odbiciem obaw wyrażanych w tych samych kręgach, dotyczących postawy „zbójeckiego su-permocarstwa", które znaczna część świata uważa za największe zagrożenie dla pokoju na świecie oraz „największe zewnętrzne zagrożenie dla ich społeczeństw". Po drugie, obejmowała niezwykle wiele głosów z różnych środowisk - komentarze przytaczane wyżej pochodzą z amerykańskich i zagranicznych agencji wywiadowczych; z czołowego czasopisma wojskowego; z dwóch najważniejszych amerykańskich

Page 61: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

czasopism poświęconych polityce zagranicznej (z numerów ze stycznia 2003 roku); z niecodziennej publikacji Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk; z wypowiedzi najbardziej szanowanych specjalistów zajmujących się sprawami międzynarodowymi, terroryzmem i analizą strategiczną; a nawet „czarodziejów z Davos", którzy dominują w światowej gospodarce. Cokolwiek się myśli o tych ocenach, trudno znaleźć historyczny precedens dla tak szerokiej krytyki planowanej wojny, podobnie jak całkowicie bezprecedensowy jest powszechny sprzeciw wobec wojny, który pojawił się, zanim ją oficjalnie wszczęto.Po trzecie, choć krytyka ta pochodziła od establishmentu, została zignorowana. Urzędująca administracja nie podjęła żadne-139go wysiłku, żeby ją odeprzeć, w istocie zdawała się jej w ogóle nie dostrzegać - i było to całkiem rozsądne. Z punktu widzenia propagandy najpotężniejsze państwo w dziejach nie potrzebuje żadnego usprawiedliwienia ani poważnej argumentacji dla swoich działań - deklaracja szlachetnych intencji powinna wystarczyć. Podobnie jak poinformowano ONZ, że może stać się „istotna", jeżeli usankcjonuje to, co i tak zamierzamy zrobić, a w innym razie poniesie konsekwencje, tak też świat należy powiadomić, że dominujące mocarstwo nie musi niczego udowadniać, jeżeli chce użyć siły lub uczynić cokolwiek innego. Uwłaczałoby to autorytetowi mocarstwa, gdyby zauważało, a cóż dopiero starało się odpierać, „krytyczne hałasy" (by użyć drwiącego wyrażenia McGeorge'a Bundy'ego). Krytycy mają rację, że postawa supermo-carstwa może doprowadzić do samozniszczenia, lecz przywódcy zwykle nie przywiązują do takich obaw wielkiego znaczenia.W obecnym przypadku administracja z pewnością miała świadomość, nawet bez ostrzeżeń szanowanych ekspertów, że planowana przez nią wojna z Irakiem i inne związane z tą wojną działania prawdopodobnie zwiększą ryzyko rozprzestrzenienia broni masowego rażenia oraz terroryzmu wymierzonego w USA i ich sojuszników. Lecz najwidoczniej takie zagrożenia mają dla niej niewielkie znaczenie w porównaniu z celami, które chce osiągnąć. Co więcej, chociaż stratedzy oczywiście nie przyjmują z zadowoleniem rozprzestrzeniania broni masowego rażenia i terroryzmu, to jednak wiedzą, że mogą wykorzystać te zjawiska dla własnych celów, zarówno globalnych, jak i wewnętrznych. Potrafią zaakceptować nawet strach, który wzbudzają na całym świecie: nie chodzi im przecież o to, żeby ludzie ich kochali, tylko żeby byli im posłuszni, a jeżeli strach może w tym pomóc, to wszystko w porządku - pomoże im „zachować wiarygodność".Co zaś tyczy się celów, to doświadczony analityk i bliskowschodni korespondent Youssef Ibrahim z pewnością bardzo uprościł sprawę, gdy stwierdził, że chodzi o „zwiększenie popularności prezydenta" dla krótkotrwałych korzyści politycznych oraz „przekształcenie »przyjaznego« Iraku w prywatną amerykańską instalację naftową".246 Są jednak powody, by sądzić, że spostrzeżenia Ibrahima przynajmniej idą we właściwym kierunku. Utrzymanie politycznej władzy i wzmocnienie amerykańskiej kontroli nad140głównymi źródłami energii na świecie to ważne etapy na drodze do osiągnięcia podwójnego celu, który został dość jasno sformułowany: chodzi o stworzenie instytucjonalnych ram dla radykalnej restrukturyzacji amerykańskiego społeczeństwa, która cofnie postępowe reformy całego stulecia, oraz o ugruntowanie wielkiej strategii imperialnej, która polega na definitywnej dominacji w świecie. W porównaniu z takimi zamierzeniami ryzyko faktycznie może się wydawać nieistotne.DZICY ZA SCENĄKrytycy wywodzący się z establishmentu i Biały Dom na ogół skupiali się na tych samych kwestiach, na których koncentrowały się debaty Rady Bezpieczeństwa i inspekcje: na zagrożeniu irackim, na broni masowego rażenia i na tej podkategorii terroryzmu, którą się oficjalnie uznaje. Żadna z tych debat nie zatrzymywała się dłużej niż tylko na chwilę na „demokratyzacji", „wyzwoleniu" czy innych kwestiach wykraczających poza potencjalne zagrożenie dla USA i ich sojuszników. Nie dyskutowano wiele, na przy-kład o możliwych skutkach wojny dla ludności Iraku - poza kręgami „dzikich za sceną", by użyć słów McGeorge'a Bundy'ego na określenie tych, którzy uważali, że w wojnie wietnamskiej liczy się coś więcej niż tylko sukces wojskowy i koszty najeźdźców. Gdy Waszyngton parł zdecydowanie do wojny z Irakiem, dzicy znów zaczęli wychodzić poza wąskie zagadnienie kosztów własnych.Mając na względzie fakt, że ludność Iraku stoi na krawędzi przetrwania po dziesięciu latach wyniszczających sankcji, międzynarodowe organizacje pomocowe i medyczne ostrzegały, że wojna może doprowadzić do wielkiej katastrofy humanitarnej. W Szwajcarii odbyła się konferencja trzydziestu państw

Page 62: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

mająca na celu przygotowanie się do tego, co może się zdarzyć. Tylko Stany Zjednoczone odmówiły udziału w tym spotkaniu. Uczestnicy, w tym czterej pozostali stali członkowie Rady Bezpieczeństwa, „ostrzegali przed tragicznymi dla ludności skutkami wojny". Były asystent sekretarza obrony Kenneth Bacon, dyrektor organizacji Refugees International [Uchodźcy Międzynarodowi], mającej siedzibę w Waszyngtonie, przewidywał że „wojna spowoduje ogromny napływ uchodźców i kryzys sanitarny". Tymczasem mię-141dzynarodowe organizacje pomocowe skrytykowały amerykańskie plany pomocy humanitarnej w powojennym Iraku za „ogólnikowość, żałosne niedofinansowanie i nadmierną kontrolę ze strony wojska". Przedstawiciele ONZ narzekali, że ,,[w Waszyngtonie] widać rozmyślny brak zainteresowania ostrzeżeniami, z którymi staramy się dotrzeć do ludzi planujących wojnę, ojej możliwych konsekwencjach".247Reżim Saddama Husajna, choć przerażający i brutalny, to jednak przeznaczał zyski z ropy naftowej na rozwój wewnętrzny. Hu-sajn, choć był „tyranem stojącym na czele reżimu, który z przemocy uczynił instrument działania państwa" i „miał na swoim koncie ohydne naruszenia praw człowieka", to jednak „wydźwignął połowę ludności kraju na poziom klasy średniej, a Arabowie z całego świata... przyjeżdżali studiować na irackich uniwersytetach".248 Wojna w 1991 roku, w której celowo niszczono instalacje wodne, energetyczne i kanalizacyjne, zebrała straszliwe żniwo, a sankcje narzucone przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię zepchnęły kraj do poziomu minimum przetrwania.249 Ilustracją tego mo-że być raport UNICEF-u z 2003 roku na temat sytuacji dzieci na świecie, w którym stwierdza się, że „regres Iraku w ostatniej dekadzie jest zdecydowanie najpoważniejszy wśród wszystkich badanych 193 krajów"; śmiertelność niemowląt, „najlepszy wskaźnik dobrobytu dzieci", wzrosła z 50 do 133 na tysiąc żywych urodzeń, stawiając Irak poniżej wszystkich krajów nieafrykańskich, z wyjątkiem Kambodży i Afganistanu. Dwóch „jastrzębich" analityków wojskowych zauważyło, że „sankcje gospodarcze były prawdopodobnie konieczną [sid] przyczyną śmierci większej liczby ludzi w Iraku, niż zginęło za sprawą tak zwanej broni masowego rażenia w całej historii" - setek tysięcy, według ostrożnych szacunków.250Nikt z Zachodu nie zna Iraku lepiej niż Denis Halliday i Hans von Sponeck, szacowni dyplomaci ONZ, którzy byli głównymi koordynatorami ONZ do spraw pomocy humanitarnej i stali na czele kilkusetosobowej międzynarodowej grupy badaczy przemierzających codziennie ten kraj. Obaj zrezygnowali w proteście przeciwko, jak je nazwał Halliday, „ludobójczym" sankcjom narzuconym przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Obaj odrzucają twierdzenia, że władze wstrzymywały dostawy żywności i le-142karstw. Ich następca, Tun Myat, poparł ich opinię i stwierdził, że system iracki jest „najlepszym systemem dystrybucji, z jakim kiedykolwiek się spotkał jako urzędnik Światowego Programu Żyw-nościowego". Wyższy urzędnik Światowego Programu Żywnościowego ONZ stwierdził w swoim raporcie, że w ramach tego programu dokonano ponad milion inspekcji systemu i „nie znaleziono niczego znaczącego, co wskazywałoby na oszustwa czy fa-woryzację". Dodał, że „w żadnym razie nie stworzylibyśmy niczego innego, co działałoby w połowie tak dobrze" jak system iracki, który jest „najsprawniejszy na świecie", i że zwiększyłoby się „ryzyko wielkiego kryzysu humanitarnego", gdyby cokolwiek miało zakłócić jego działanie.251Jak Halliday, von Sponeck i inni zwracali uwagę od lat, sankcje wyniszczały społeczeństwo, a jednocześnie wzmacniały Sad-dama Husajna i jego klikę, zwiększając zależność Irakijczyków od tyrana, na którym musieli polegać, żeby przetrwać. Von Sponeck, który zrezygnował w 2000 roku, twierdził, że Stany Zjednoczone i Wielka Brytania „systematycznie starały się uniemożliwić [jemu i Hallidayowi] wystąpienie na forum Rady Bezpieczeństwa... ponieważ nie chciały słuchać tego, co mieliśmy do powie-dzenia" na temat okrucieństwa sankcji.252 Amerykańskie media mają najwyraźniej podobne nastawienie. Chociaż specjalistyczna wiedza koordynatorów ONZ nie ma sobie równych, Amerykanie musieli zwracać się gdzie indziej, żeby usłyszeć, co mają oni do powiedzenia, nawet wtedy gdy cała uwaga była skupiona na Iraku. O efektach sankcji mówiło się bardzo niewiele i w tonie apologetycznym, co jest zwyczajną praktyką w odniesieniu do zbrodni popełnionych przez własne państwo.Badaczka akademicka Joy Gordon ustaliła, że nawet informacje, które docierają do Rady Bezpieczeństwa, „są utrzymywane w tajemnicy przed opinią publiczną", jednak dowiedziała się do-statecznie dużo, podobnie jak inni, by odsłonić wstydliwą historię umyślnego okrucieństwa i działań prowadzonych „agresywnie przez całą ostatnią dekadę, które miały zminimalizować ilość dóbr

Page 63: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

humanitarnych wjeżdżających do kraju... mimo ogromnego ludzkiego cierpienia, w tym olbrzymiego wzrostu śmiertelności niemowląt i szerzących się epidemii". Stany Zjednoczone nie wpuściły do Iraku tankowców z wodą pitną, z tak nieuzasadnionych143powodów, że zostały one odrzucone przez ekspertów wojskowych ONZ i to „w czasie, gdy główną przyczyną śmierci dzieci był brak dostępu do czystej wody pitnej, a w kraju panowała susza". Wa-szyngton nalegał, by nie wysyłać do Iraku szczepionek przeciwko chorobom niemowlęcym i ustąpił dopiero po energicznych protestach UNICEF-u i Światowej Organizacji Zdrowia, popartych przez europejskich ekspertów od broni biologicznej, którzy stwierdzili, że zastosowanie tych szczepionek do celów wojskowych, o którym mówili Amerykanie, jest „absolutnie niemożliwe".253Międzynarodowy Czerwony Krzyż, na podstawie dogłębnej znajomości tego kraju, uznał w 1999 roku, że po dekadzie sankcji „iracka gospodarka legła w gruzach", a „program »żywność za ropę«, wprowadzony przez ONZ rezolucją nr 986 w roku 1995 nie powstrzymał upadku systemu opieki zdrowotnej ani spadku dostaw wody, które łącznie stanowią jedno z największych zagrożeń dla zdrowia i dobrobytu ludności cywilnej". Organizacje pomoco-we „mogą jedynie mieć nadzieję, że złagodzą niektóre z najgorszych skutków sankcji [i] nie są w stanie nawet w przybliżeniu sprostać przytłaczającym potrzebom dwudziestu dwóch milionów ludzi", napisano w raporcie MKCK.254Zwolennicy sankcji argumentowali, że winę za tę przerażającą sytuację ponosi Saddam, ponieważ nie zastosował się w pełni do rezolucji ONZ, budował sobie pałace, pomniki itd. (Według ko-ordynatorów pomocy humanitarnej ONZ i Światowego Programu Żywnościowego finansował je z pieniędzy pochodzących z przemytu i innych nielegalnych operacji). Zatem argumentacja była taka, że musieliśmy ukarać Saddama za jego zbrodnie, miażdżąc jego ofiary i wzmacniając oprawcę. Według podobnej logiki, jeżeli jakiś przestępca porwie szkolny autobus, powinniśmy wysadzić pojazd w powietrze i zamordować pasażerów, ale ocalić i nagrodzić porywacza, usprawiedliwiając nasze działanie tym, że to jego wina.255„Rozmyślny brak zainteresowania" prawdopodobnymi konsekwencjami wojny dla ludności kraju, który ma zostać zaatakowany, jest czymś zwyczajnym. Tak samo było wtedy, gdy pięć dni po 11 września Waszyngton zażądał od Pakistanu likwidacji „konwojów ciężarówek, które dostarczają znacznej części żywności i innych produktów dla ludności cywilnej w Afganistanie", dopro-144wad/ił do wycofania się pracowników organizacji poniocowych i do poważnych redukcji dostaw żywności, i w ten sposób naraził „miliony Afgańczyków... na poważne niebezpieczeństwo śmierci głodowej"256 - a właściwie „cichego ludobójstwa". Szacowano, że liczba ludzi, którym „grozi śmierć głodowa" wzrosła z pięciu milionów przed 11 września do 7,5 miliona miesiąc później. Groźba bombardowań, a potem faktyczne bombardowania wywołały ostre protesty organizacji poniocowych oraz ostrzeżenia przed tym, co może nastąpić, jednak spotkały się one z bardzo wybiórczym zainteresowaniem i nie spowodowały praktycznie żadnej reakcji.Być może warto powtórzyć rzecz oczywistą. Zawsze liczymy na to, że nie spełnią się najgorsze scenariusze, i zawsze trzeba robić wszystko, żeby tak się stało. Lecz dokładnie tak jak wtedy, kiedy Chruszczow wysłał pociski rakietowe na Kubę, co mogło skończyć się wojną jądrową, choć się nie skończyło, działania ocenia się ze względu na ich możliwe konsekwencje. A przynajmniej robią tak ci, którzy mają elementarne zasady moralne. Ocena ta naturalnie pozostaje w mocy bez względu na ostateczny wynik działania; to truizm, który rozumiemy doskonale w odniesieniu do oficjalnych wrogów, lecz znacznie trudniej przychodzi nam zastosować go do siebie.DEMOKRACJA I PRAWA CZŁOWIEKAJak już wspomniałem, krytycy wywodzący się z establishmentu ograniczyli swoje komentarze na temat ataku na Irak do tych argumentów administracji, które uznali za istotne: do rozbrojenia, odstraszania i związków z terroryzmem. Niemal wcale nie poruszali kwestii wyzwolenia, demokratyzacji Bliskiego Wschodu i innych spraw, które oznaczałyby, że bez znaczenia były inspekcje i właściwie wszystko, co działo się w Radzie Bezpieczeństwa i w kręgach rządowych. Powodem była prawdopodobnie świa-domość, że wzniosła retoryka towarzyszy praktycznie wszystkim przypadkom użycia siły, a zatem nie ma żadnej wartości informacyjnej. Tę retorykę podwójnie trudno potraktować poważnie, zważywszy na wyraźne oznaki lekceważenia demokracji, które jej towarzyszyły, nie mówiąc już o wcześniejszych dokonaniach i obecnych praktykach.145

Page 64: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Krytycy są również świadomi, że ludzie obecnie sprawujący władzę - choć rzekomo tak troszczą się o iracką demokrację - nie powiedzieli nic, co wskazywałoby na ich żal, że wcześniej wspierali Saddama Husajna (lub jemu podobnych, którzy nadal mają się dobrze), ani też nie okazali żadnych oznak skruchy, że pomagali mu budować broń masowego rażenia w czasie, gdy naprawdę stanowił poważne zagrożenie. Obecni przywódcy nie wyjaśnili również, kiedy ani dlaczego zmienili swój pogląd z 1991 roku, że „naj-lepszym rozwiązaniem" byłaby „twarda iracka junta bez Saddama Husajna", która rządziłaby „żelazną ręką" tak jak Saddam, lecz nie popełniłaby jego błędu z sierpnia 1990 roku, który zrujnował mu notowania.257W tamtym czasie brytyjscy sojusznicy obecnej ekipy byli w opozycji i dlatego mogli z większą swobodą niż thatcheryści występować otwarcie przeciwko wspieranym przez Wielką Brytanię zbrodniom Saddama. Godne uwagi są nazwiska, których nie ma w parlamentarnych zapisach dokumentujących protesty przeciwko tym zbrodniom; są wśród nich Tony Blair, Jack Straw, Geoff Hoon i inne czołowe postaci nowej Partii Pracy. W grudniu 2002 roku Jack Straw, wtedy minister spraw zagranicznych, opublikował dossier ze zbrodniami Saddama. Dotyczyło ono niemal całkowicie okresu, w którym Saddam cieszył się mocnym poparciem USA i Wielkiej Brytanii, lecz pominięto ten fakt w zwyczajowym pokazie moralnej prawości. Zarówno moment ujawnienia tego dossier, jak i jego jakość wzbudziły wiele wątpliwości, ale zostawmy je na boku - Straw w żaden sposób nie wyjaśnił, skąd wziął się jego nagły sceptycyzm wobec dobrego charakteru i zachowania Saddama Husajna. Gdy Straw był ministrem spraw wewnętrznych, pewien Irakijczyk, więziony i torturowany w swoim kraju, zbiegł do Anglii i poprosił o azyl. Straw odrzucił jego prośbę. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych wyjaśniło, że Straw „ma świadomość, że Irak, a w szczególności irackie służby bezpieczeństwa, mogą uznać osobę za winną i skazać ją tylko pod warunkiem zastosowania właściwej procedury sądowej", zatem „każdy może oczekiwać sprawiedliwego procesu prowadzonego przez niezależną i stosownie ukonstytuowaną władzę sądowniczą". Przemiana Strawa musiała chyba trochę przypominać odkrycie, jakiego dokonał prezydent Clinton, gdzieś między Sali września 1999 ro-146ku, że Indonezja zrobiła parę nieprzyjemnych rzeczy w Timorze Wschodnim przez poprzednich 25 lat, gdy cieszyła się zdecydowanym poparciem USA i Wielkiej Brytanii.258Postawy wobec demokracji ujawniły się niezwykle jasno w czasie mobilizacji do wojny jesienią 2002 roku, gdy trzeba było się jakoś odnieść do sprzeciwu opinii publicznej. W ramach „koalicji chętnych" amerykańska opinia publiczna była przynajmniej częściowo sterowana przez kampanię propagandową rozpoczętą we wrześniu. W Wielkiej Brytanii ludność podzieliła się mniej więcej pół na pół w kwestii wojny, lecz rząd utrzymał pozycję „młodszego wspólnika", którą przyjął niechętnie po drugiej wojnie światowej i której trzymał się nawet wtedy, gdy amerykańscy przywódcy z lekceważeniem traktowali brytyjskie niepokoje w sytuacji śmiertelnego zagrożenia kraju.Poza dwoma pełnoprawnymi członkami koalicji pojawiły się większe problemy. W dwóch kluczowych krajach europejskich, Niemczech i Francji, oficjalne stanowisko rządu odpowiadało po-glądom ogromnej większości ich obywateli, która jednoznacznie sprzeciwiała się wojnie. Spotkało się to z zaciekłym potępieniem Waszyngtonu i wielu komentatorów. Donald Rumsfeld lekceważąco stwierdził, że oba wyłamujące się kraje to „stara Europa", która się nie liczy, bo nie chce pójść śladem Waszyngtonu. „Nową Europę" symbolizują Włochy, których premier Silvio Berlu-sconi składał wizytę w Białym Domu. Najwyraźniej nie było problemem to, że opinia publiczna we Włoszech w przeważającej części sprzeciwiała się wojnie.Kraje „starej" i „nowej" Europy rozróżniano według prostego kryterium: dany kraj stawał się częścią zdeprawowanej „starej" Europy wtedy i tylko wtedy, gdy jego rząd zajmował to samo stanowisko co ogromna większość mieszkańców i nie chciał stosować się do poleceń Waszyngtonu. Pamiętajmy, że samozwańczy władcy świata - Bush, Powell i cała reszta - oświadczyli otwarcie, że zamierzają rozpocząć wojnę bez względu na to, czy ONZ lub ktokolwiek inny „dołączy" i w ten sposób „nabierze znaczenia". „Stara" Europa, pogrążona w swej nieistotności, nie dołączyła. Podobnie zresztą „nowa" Europa, przynajmniej jeżeli uznać, że ludzie w jakiejś mierze reprezentują swoje kraje. Wyniki sondaży ogłaszane przez Instytut Gallupa i miejscowe ośrodki badania opinii pu-147blicznej niemal w całej Europie, na zachodzie i na wschodzie, pokazywały, że poparcie dla wojny prowadzonej „unilateralnie przez Amerykę i jej sojuszników" nie przekroczyło 11 procent w żadnym kraju. Poparcie dla wojny prowadzonej z mandatem ONZ sięgało od 13 procent (w Hiszpanii) do 51

Page 65: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

procent (w Holandii).Szczególnie interesująca jest ta ósemka krajów, których przywódcy ogłosili, że stanowią „nową" Europę, co wywołało wielkie uznanie dla ich odwagi i prawości. Ich deklaracja przybrała formę apelu do Rady Bezpieczeństwa o zapewnienie „pełnego podporządkowania się jej rezolucjom", nie określała jednak jakimi środkami. Oświadczenie to grozi „izolacją Niemców i Francuzów", donosiła triumfalnie prasa, choć stanowiska „nowej" i „starej" Europy w rzeczywistości prawie się nie różniły. Aby się upewnić, że Niemcy i Francja będą „izolowane", nie dano im do podpisu śmiałego oświadczenia „nowej" Europy - najwyraźniej z obawy, że mogłyby je podpisać, jak później po cichu napomykano.259Zgodnie ze standardową interpretacją ekscytująca i obiecująca „nowa" Europa opowiedziała się za Waszyngtonem, demonstrując w ten sposób, że „wielu Europejczyków popiera pogląd Stanów Zjednoczonych, nawet jeżeli Francja i Niemcy są innego zdania".260 „Wielu Europejczyków"? Jeżeli spojrzymy na badania opinii publicznej, to stwierdzimy, że w „nowej" Europie sprzeciw wobec „poglądu Stanów Zjednoczonych" był na ogół jeszcze większy niż we Francji i w Niemczech, zwłaszcza we Włoszech i w Hiszpanii, które zebrały szczególne pochwały za przewodzenie „nowej" Europie.Szczęśliwie dla Waszyngtonu dawne kraje komunistyczne również dołączyły do „nowej" Europy. Wśród nich poparcie dla „poglądu Stanów Zjednoczonych" określonego przez Powella - to znaczy wojny prowadzonej przez „koalicję chętnych" bez mandatu ONZ - wahało się od 4 procent (w Macedonii) do 11 procent (w Rumunii). Poparcie dla wojny z mandatem ONZ również było bardzo niskie. Były minister spraw zagranicznych Łotwy wyjaśniał, że musimy „salutować i meldować: Tak jest!... Musimy za-dowalać Amerykę bez względu na koszty".261Krótko mówiąc, w prasie uznającej demokrację za istotną wartość nagłówki głosiłyby, że w rzeczywistości „stara" Europa obejmuje ogromną większość Europejczyków, na wschodzie i na zacho-148dzie, natomiast „nowa" Europa składa się z kilku przywódców, którzy postanowili (niejednoznacznie) opowiedzieć się po stronie Waszyngtonu, lekceważąc przeważającą opinię obywateli swoich krajów. Lecz faktyczne doniesienia w tej sprawie były rozproszone i niewyraźne, a sprzeciw wobec wojny przedstawiały jako problem marketingowy dla Waszyngtonu.Liberał Richard Holbrooke podkreślił „bardzo ważną rzecz, [że] jeśli zsumuje się ludność [ośmiu krajów tworzących początkowo »nową« Europę], to jest ona liczniejsza niż ludność krajów, które nie podpisały tego listu". To prawda, ale pominięto tu pewien szczegół - ludność tych krajów w przeważającej części była przeciwna wojnie, na ogół nawet bardziej niż ludność krajów lekceważonej „starej" Europy.262 Po drugiej stronie politycznego spektrum redaktorzy „Wall Street Journal" pochwalili ośmiu sygnatariuszy listu za „obnażenie fałszywości obiegowej tezy, że Francja i Niemcy przemawiają w imieniu całej Europy i że cała Europa jest teraz antyamerykańska". Ośmiu czcigodnych przywódców nowej Europy pokazało, że „poglądy proamerykańskiej większości na kontynencie były niedostrzegane", poza redakcyjnymi stronami „Wall Street Journal", których słuszność się teraz potwierdziła. Redaktorzy surowo skrytykowali media ustawione na lewo od nich - a jest to dość znaczny segment - które „lanso-wały jako prawdziwą" absurdalną tezę, że Francja i Niemcy reprezentują Europę, choć wyraźnie są żałosną mniejszością, a propagowały te kłamstwa, „ponieważ służyły politycznym celom tych w Europie i w Ameryce, którzy sprzeciwiają się prezydentowi Bu-showi w sprawie Iraku". Wniosek ten faktycznie dałoby się utrzymać, gdybyśmy wykluczyli Europejczyków z Europy, odrzucając radykalną lewicową doktrynę, że ludzie odgrywają jakąś rolę w demokratycznych społeczeństwach.263Wracając do liberałów: Thomas Friedman zaproponował, by odebrać Francji stałe miejsce w Radzie Bezpieczeństwa i zastąpić ją Indiami, które są „dzisiaj po prostu znacznie bardziej poważne niż Francja... Francja, jak to się mówi w przedszkolu, nie bawi się ładnie z innymi" i dlatego „nie stanęła w szeregu przeciwko Saddamowi", lecz „chce za wszelką cenę odróżnić się od Ameryki" i być „wyjątkowa". Innymi słowy, francuski rząd postąpił zgodnie z opinią publiczną, która sprzeciwiała się wojennym149planom Waszyngtonu. Dlatego Francja jest „w przedszkolu", choć sądząc z sondaży, mieszkańcy „nowej" Europy nie przeszli nawet do starszaków. Natomiast Indie są „poważne", teraz gdy rządzi nimi partia profaszystowska, która oddaje krajowe zasoby międzynarodowym korporacjom, popiera ultranacjonalistyczną politykę w sprawach wewnętrznych i jak się właśnie okazało, jest za-mieszana w straszną masakrę muzułmanów w Gujarat. W innym miejscu Friedman pisze z entuzjazmem, że w Indiach rozwija się wspaniały przemysł informatyczny i są obszary wielkiego bogactwa - co mniej

Page 66: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

ciekawe, są tam także setki milionów ludzi żyjących w nąjpodlejszych warunkach na świecie, a ciężki los kobiet nie różni się wiele od życia pod rządami talibów. Wszystko to nie ma znaczenia, dopóki Indie są „poważne", podobnie jak życie pod rządami talibów nie miało znaczenia, dopóki talibowie byli skłonni do współpracy.264Inni woleli stanowisko Kagana i Boota: Berlusconi, Aznar i inni mężowie stanu churchillowskiego formatu, którzy stanęli po stronie Waszyngtonu, wykazali się „niespotykaną polityczną odwagą", gdyż pozostali przy swoim rozumieniu dobra i zła, i nie ulegli potulnie „paranoicznemu, spiskowemu antyamerykanizmo-wi" ogromnej większości Europejczyków, którą „powoduje zachłanność" i dlatego nie potrafi pojąć tej „odmiany idealizmu, [który] napędza Amerykę". To prawda - przywódcy ci nie zrobili nic, by oświecić otumanione społeczeństwa, których zdanie zignorowali, gdy dzielnie ustawiali się za największą potęgą militarną w historii. Ale może faktycznie nie są kopiami Churchilla i F.D. Roose-velta, którzy przeciwstawili się Hitlerowi, a raczej prezydenta Busha, którego „moralna prawość" wynika z „ewangelicznego zapału", o czym świadczy fakt, że tak twierdzą jego spece od PR.265Jest wiele innych przykładów. Gdy Gerhard Schroeder ośmielił się zająć stanowisko przytłaczającej większości Niemców w czasie wyborów w 2002 roku, został surowo skrytykowany za szokujący brak umiejętności przywódczych; była to ilustracja poważnego problemu - „rząd żyje w strachu przed swoimi wyborcami" - który Niemcy muszą rozwiązać, jeżeli chcą, by zaakceptowano ich w cywilizowanym świecie.266Szczególnie pouczający jest przypadek Turcji. Podobnie jak inni w całym regionie Turcy gardzili Saddamem Husajnem, ale się150go nie bali. Oni także zdecydowanie sprzeciwiali się wojnie: około 90 procent w styczniu 2003 roku, w okresie największych wysiłków, by polityczni przywódcy, jeżeli nie ich społeczeństwa, przyłączyli się do przedsięwzięcia Waszyngtonu. Rząd działał zgodnie z wolą swojego narodu. Oznacza to, że rząd ten nie ma „demokratycznych kwalifikacji", dowiedzieliśmy się w dniu ogłoszenia wyników sondaży z komentarza byłego amerykańskiego ambasadora w Turcji, Mortona Abramowitza, obecnie wybitnego mę-ża stanu i komentatora. Dziesięć lat temu, wyjaśniał Abramowitz, „większość Turków, podobnie jak dzisiaj, była przeciwna angażowaniu się w wojnę z Irakiem". Lecz był „jeden wybitny wyjątek": prezydent Turgut Ozal, prawdziwy demokrata, który „zignorował wyraźne pragnienie rodaków, by trzymać się z daleka od wojny w Zatoce Perskiej". Niestety, obecne władze „idą za głosem ludzi w sprawie udziału w kolejnej wojnie z Irakiem" i nie poddają się intensywnym naciskom Waszyngtonu. „Wielka szkoda", wzdychał Abramowitz, „że USA nie mają tutaj żadnego prawdziwego demokraty" tak jak dziesięć lat temu.267Demonstrując jeszcze wyraźniej brak demokratycznych kwalifikacji partii rządzącej, jej nieoficjalny lider Recep Tayyip Er-dogan nie tylko skrytykował waszyngtoński pęd do wojny, ale wkroczył na naprawdę zakazany teren, krytykując „kraje - w tym USA- które budują broń masowego rażenia, a jednocześnie próbują zmusić innych do pozbycia się takiej broni".268Gdy amerykańskie naciski się nasiliły, turecka demokracja zaczęła się poprawiać. Choć opinia publiczna jeszcze wyraźniej opowiadała się przeciwko wojnie, rząd w końcu ugiął się pod naciskiem ciężkich gospodarczych i innych argumentów i zgodził się spełnić żądania Waszyngtonu mimo „przytłaczającego" sprzeciwu społeczeństwa. „Zachodni dyplomata" - zapewne z amerykańskiej ambasady - powiedział prasie, że decyzja tureckiego rządu „napawa go otuchą" i jest „bardzo pozytywnym posunięciem". Turecki korespondent Amberin Zaman dodał, że:Wojna z Irakiem jest nadal bardzo niepopularna wśród mieszkańców Turcji. Dlatego czwartkowa sesja parlamentu była zamknięta dla publiczności, a głosowanie tajne. Czołówki piątkowych gazet przepełniała jadowita krytyka wobec rządzącej w Turcji Partii Sprawiedli-151wości i Rozwoju. Na pierwszej stronie cenionego dziennika „Radi-kal" napisano, że „parlament uciekł przed narodem".Niemal jednogłośnie Turcy sprzeciwiali się poleceniom Waszyngtonu, ale ich przywódcy musieli się podporządkować i Turcja dołączyła do „nowej" Europy.269A przynajmniej tak się wydawało. Ostatecznie Turcy dali krajom Zachodu lekcję demokracji. Parlament nie pozwolił na pełne rozmieszczenie amerykańskich żołnierzy w Turcji. W ramach przyjętej konwencji opisywano to następująco:

Page 67: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Wojnę lądową utrudnił fakt, że Turcja, ze względów politycznych, nie przyjęła roli gospodarza sił północnego frontu. Jej rząd okazał się zbyt słaby wobec antywojennych nastrojów.270Założenia są jasne. Silne rządy ignorują społeczeństwo i „przyjmują rolę" przypisaną im przez globalnego władcę; słabe rządy poddają się woli 95 procent obywateli.Bardzo jasno wyraził się w tej sprawie strateg z Pentagonu Paul Wolfowitz. On także zgromił turecki rząd za niewłaściwe zachowanie, ale poszedł dalej - potępił wojskowych, którzy „nie odegrali roli silnych przywódców, czego moglibyśmy oczekiwać", lecz okazali słabość, pozwalając, by rząd liczył się z niemal jednomyślną opinią publiczną. Dlatego Turcja, twierdził Wolfowitz, powinna wystąpić i powiedzieć: „Popełniliśmy błąd... Pomyślmy, co możemy uczynić, żeby maksymalnie pomóc Amerykanom". Stanowisko Wolfowitza jest szczególnie pouczające, gdyż przedstawia się go jako głównego wizjonera walki o demokratyzację na Bliskim Wschodzie.271Oświadczenia w kwestii „starej" i „nowej" Europy oraz histeria, która często im towarzyszyła, dają nam dobrą lekcję na temat dominujących postaw politycznych i intelektualnych elit wobec demokracji. Niechęć do demokracji nie jest niczym nowym. Z oczywistych względów jest to tradycyjna postawa tych, którzy mają władzę i przywileje. Lecz rzadko niechęć ta zaznacza się tak wyraźnie. To może pomóc wyjaśnić, dlaczego krytycy z establishmentu praktycznie nie odnoszą się do retoryki demokratyzacji stosowanej przez politycznych przywódców, towarzyszącej spek-152takularnym pokazom ich pogardy dla demokracji, pogardy najwyraźniej szeroko podzielanej, sądząc z komentarzy.Wnikliwi komentatorzy zauważają w polityce zagranicznej Bu-sha „niewygodny dualizm", który polega na tym, że „neoreaga-nista Bush" wystosowuje „żarliwe apele o nową energiczną kampanię na rzecz demokratyzacji Bliskiego Wschodu", a jednocześnie polityczne względy skłaniają „Waszyngton, by odłożył na bok demokratyczne skrupuły i nawiązał bliższe relacje z autokracjami" - podobnie jak postępował w przeszłości, z nadzwyczajną konsekwencją. Analizując ten „dualizm" oraz utrzymujące się wsparcie dla brutalnych i represyjnych reżimów, Thomas Carothers wyraził nadzieję, że Bush powróci do „prawdziwego ducha polityki zagranicznej Ronalda Reagana" i „prób szerzenia demokracji".272Nadzieje te są szczególnie interesujące ze względu na osobę, która je wyraża. Carothers niezwykle starannie naświetlił „prawdziwego ducha" reaganowskiego oddania demokracji. Mówi jako uczony i uczestnik zdarzeń, gdyż brał udział w projektach na rzecz wzmocnienia demokracji w Ameryce Łacińskiej prowadzonych przez Departament Stanu za czasów Reagana. Uważa, że te programy były „szczere, [ale] nieudane". Tam gdzie wpływy Waszyngtonu były najmniejsze, na południowym krańcu Ameryki Łacińskiej, dokonywał się demokratyczny postęp, który administracja Reagana próbowała zakłócić, ale w końcu zaakceptowała. Tam gdzie wpływy Waszyngtonu były największe, sukces był najmniejszy. Powodem był fakt, wyjaśnia Carothers, że reaga-nowskie pragnienie demokracji ograniczało się do „limitowanych, narzuconych z góry przemian demokratycznych, które nie grożą obaleniem tradycyjnych struktur władzy, z którymi Stany Zjednoczone są od dawna sprzymierzone". Waszyngton chciał zachować „zasadniczy porządek... całkiem niedemokratycznych społeczeństw" i uniknąć „populistycznych zmian". Carothers ma świadomość, że podejście Reagana spotykało się z krytyką liberałów, lecz odrzucają ze względu na jej „odwieczny słaby punkt": nie wskazuje ona żadnego innego rozwiązania. Opcja polegająca na tym, by pozwolić ludziom decydować, nie jest rozwiązaniem, nawet takim, które zasługuje na odrzucenie. Carothers nie odnosi się też do usilnych zabiegów w tamtych latach o odsunięcie groźby pełniejszej demokracji tam, gdzie powstawała.273153Społeczeństwa poddane tym zabiegom zdają sobie sprawę z charakteru demokracji, jaką się im przynosi. Regularnie zauważano, że rozszerzeniu formalnej demokracji w Ameryce Łacińskiej towarzyszy rosnące nią rozczarowanie. Kilka lat temu argentyński politolog Atilio Boron wskazał jeden powód tego zjawiska -nowa fala demokratyzacji w Ameryce Łacińskiej zbiegła się z neoliberalnymi reformami gospodarczymi, które podważają skuteczną demokrację.274 Powojenny system z Bretton Woods oparto na kontroli kapitału i relatywnie stałych walutach, nie tylko w nadziei na korzyści ekonomiczne, co się zresztą potwierdziło, lecz również po to, by dać rządom przestrzeń na prowadzenie bardzo popularnej polityki socjaldemokratycznej. Rozumiano, że ten rodzaj finansowej liberalizacji, który rozpoczął epokę neoliberalną w latach siedemdziesiątych, zawęża możliwości demokratycznego wyboru, ponieważ przekazuje decyzje w ręce „wirtualnego senatu" złożonego z inwestorów i pożyczkodawców.275 Rządy

Page 68: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

stoją teraz przed „»problemem podwójnego elektoratu«, w którym interesy wyborców rywalizują z interesami spekulantów walutowych i menedżerów funduszy hedgingowych, »którzy prowadzą nie-ustające referendum* w sprawie polityki gospodarczej i finansowej zarówno krajów rozwijających się, jak i rozwiniętych", a ta rywalizacja jest bardzo nierówna.Siedemdziesiąt lat temu John Maynard Keynes ostrzegał, że „siły globalnego rynku finansowego zagrażają demokratycznej samorządności". Sekretarz generalny Organizacji Państw Amerykańskich, zdecydowany zwolennik neoliberalnej globalizacji, otworzył doroczną sesję, ostrzegając, że swobodny przepływ kapitału, „najbardziej niepożądana cecha globalizacji" - w istocie jej podstawowa cecha -jest „największą przeszkodą" dla demokratycznych rządów, dokładnie tak jak ostrzegał Keynes.276 Te oba-wy sięgają czasów Adama Smitha. Jedyny raz, kiedy Smith użył wyrażenia „niewidzialna ręka" w swoim Bogactwie narodów, to właśnie wtedy, gdy omawiał szkodliwe konsekwencje zagranicznych inwestycji, których jak sądził, Anglia nie musi się obawiać, ponieważ „niewidzialna ręka" sprawi, że inwestorzy będą trzymać swój kapitał w kraju.To samo dotyczy innych części neoliberalnego pakietu: na przykład prywatyzacja zmniejsza obszar demokratycznego wyboru,154szczególnie drastycznie w przypadku liberalizacji „usług", wywołującej ogromny społeczny sprzeciw. Nawet traktując rzecz w wąskich kategoriach ekonomicznych, programy prywatyzacyjne narzucano bez solidnych, empirycznych i teoretycznych, podstaw.277Rozczarowanie formalną demokracją uwidoczniło się także w Stanach Zjednoczonych i wzrosło w okresie neoliberalnym. Dużo było hałasu o „skradzione wybory" w listopadzie 2000 roku, a potem pojawiło się zaskoczenie, że najwyraźniej społeczeństwo niespecjalnie się tym faktem przejmuje. Prawdopodobne powody tego stanu rzeczy sugerują badania opinii publicznej, z których wynika, że w przeddzień wyborów trzy czwarte społeczeństwa uznawało je za grę wielkich sponsorów, liderów partyjnych i specjalistów od public relations, którzy tak urabiają kandydatów, że ci mogą powiedzieć „niemal wszystko, by zostać wybranym". W niemal wszystkich kwestiach obywatele nie potrafili rozpoznać stanowisk kandydatów - zgodnie z planem. Kwestie, w których opinia publiczna różni się od opinii elit, w zasadzie nie są podejmowane. Uwagę wyborców kieruje się na „osobiste walory" kan-dydatów, a nie na „kwestie". Zamożniejsi wyborcy, którzy mają świadomość, że stawką są ich klasowe interesy, na ogół głosują tak, żeby te interesy chronić - na bardziej reakcyjną z dwóch partii biznesowych. Lecz społeczeństwo dzieli swoje głosy według innych kryteriów, co czasami, jak w 2000 roku, prowadzi do statystycznego remisu. Dla ludzi pracujących największe znaczenie miały kwestie nieekonomiczne, takie jak prawo do posiadania broni i „religijność", więc często głosowali wbrew swoim podstawowym interesom - najwidoczniej przyjmując, że nie mają dużego wyboru. W 2000 roku poczucie „bezsilności" osiągnęło najwyższy zanotowany kiedykolwiek poziom, ponad 50 procent.278To, co zostało z demokracji, to głównie prawo wyboru towarów. Liderzy biznesu od dawna mówili o potrzebie narzucenia ludziom „filozofii bezsensu" i „braku celu w życiu", aby „skupić uwagę na bardziej powierzchownych rzeczach, które składają się na dużą część modnej konsumpcji".279 Zalewani taką propagandą od wczesnego dzieciństwa, ludzie mogą zaakceptować swoje bezsensowne i podrzędne życie, i zapomnieć o absurdalnej myśli, że można kierować własnymi sprawami. Mogą oddać swój los w ręce dyrektorów korporacji i specjalistów PR, a w sferze poli-155tyki samozwańczym „inteligentnym mniejszościom", które służą władzy i sprawują władzę.Z tego punktu widzenia, popularnego w kręgach elit, wybory w listopadzie 2000 roku nie ujawniły żadnych wad amerykańskiej demokracji, lecz były raczej jej triumfem. A ogólnie rzecz biorąc, uczciwe jest głoszenie triumfu demokracji na całej półkuli i gdzie indziej, nawet gdy społeczeństwa widzą to inaczej.WYZWOLENIE SPOD TYRANII: KONSTRUKTYWNE ROZWIĄZANIANiewiarygodność tezy, że Waszyngton nagle zaczął się troszczyć o demokrację i prawa człowieka w Iraku czy gdziekolwiek indziej, nie powinna zniechęcić „dzikich za sceną" do uporczywego angażowania się i podejmowania wszelkich możliwych działań w tym kierunku.W przypadku Iraku zawsze istniały powody, by poważnie traktować konkluzje najlepiej poinformowanych obserwatorów, że „konstruktywnym rozwiązaniem" umożliwiającym zmianę reżimu w Iraku „byłoby zniesienie sankcji gospodarczych, które zubożyły społeczeństwo, zdziesiątkowały iracką klasę średnią i wyeliminowały możliwość wyłonienia się alternatywnego kierownictwa", podczas gdy

Page 69: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

„dwanaście lat sankcji jedynie wzmocniło obecny reżim" (Hans von Sponeck). Ponadto sankcje spowodowały, że ludność, aby przetrwać, musiała uzależnić się od rządzącej tyranii, co jeszcze bardziej zmniejszyło prawdopodobieństwo konstruktywnego rozwiązania. „Podtrzymywaliśmy [reżim i] nie daliśmy szans na zmianę", dodał Denis Halliday, „sądzę, że gdyby Irakijczycy mieli swoją gospodarkę i wrócili do swego stylu życia, to sami zadecydowaliby, jaka forma rządów jest według nich najbardziej odpowiednia dla ich kraju".280Czy były to tylko złudzenia? Historyczne doświadczenia świadczą raczej, że nie. Jeszcze raz zastanówmy się, jaki był los nikczemnych tyranów wspieranych przez obecnie rządzącą ekipę do same-go końca ich krwawych rządów - wszyscy upadli na skutek wewnętrznej rewolty. Przypadek Ceaucescu, tylko jeden z wielu, jest szczególnie pouczający ze względu na charakter wewnętrznej tyranii.156Gdy w 2002 roku zmieniły się priorytety, okazało się, że ci, którzy ponoszą częściową odpowiedzialność za dwadzieścia lat udręki Irakijczyków, mają teraz prawo użyć siły, by wprowadzać demokrację. Nawet ich wcześniejsze konsekwentne poparcie dla barbarzyństwa i tyranii oraz niechęć do demokracji, przejawiająca się właśnie z niezwykłą pasją, nie stanowiły powodu, by kwestionować deklarowane intencje. Lecz pomińmy niedowierzanie - użycie przemocy można rozważać tylko wtedy, gdy konstruktywne rozwiązania wyraźnie spełzły na niczym. Ponieważ w przypadku Iraku nie dopuszczono nawet takich rozwiązań, trudno utrzymywać, że doszliśmy do „ostateczności". Ta konkluzja pozostaje w mocy niezależnie od subiektywnych ocen prawdopodobieństwa sukcesu, które są tu zasadniczo bez znaczenia. Parafrazując Larę Marlowe -jeżeli to ma być wzór postępowania dla dominującego supermocarstwa, to niech Bóg ma nas w swojej opiece.Od czasów Reagana-Busha I (a nawet wcześniej) Waszyngton w różny sposób wspierał Saddama Husajna. Po tym jak Saddam złamał układ w sierpniu 1990 roku, zmieniały się strategie i preteksty, lecz jeden element pozostał stały: naród iracki nie powinien kontrolować swojego kraju. Powtórzmy - pozwolono, by tyran zdławił powstanie w 1991 roku, ponieważ jak się dowiadujemy, Waszyngton chciał, żeby wojskowa junta „żelazną ręką" rządziła krajem, a że nie było innych możliwości, musiał to być Saddam. Rebelianci przegrali, ponieważ „bardzo niewielu ludzi poza Irakiem chciało, żeby wygrali" - to znaczy Waszyngton i jego lokalni sojusznicy, którzy mieli „uderzająco jednomyślny pogląd", że „bez względu na grzechy irackiego przywódcy daje on państwom Zachodu i regionu większą nadzieję na stabilność kraju niż ludzie przez niego represjonowani". Imponujące, jak wszystko to zostało bez wyjątku zatajone w komentarzach i relacjach po odkryciu masowych grobów ofiar akceptowanego przez USA ter-roru Saddama; komentarze te uzasadniały niedawną wojnę na „moralnych podstawach", teraz gdy zobaczyliśmy „masowe groby i prawdziwy rozmiar potwornego ludobójstwa Saddama", a przecież o wszystkim wiedziano od razu, w 1991 roku, lecz pomijano ze względu na potrzebę zachowania „stabilności".281Powstanie pozostawiłoby kraj w rękach ludzi, którzy mogli być niezależni od Waszyngtonu. Sankcje w późniejszych latach zmniej-157szyły szansę na powszechną rewoltę, taką jaka doprowadziła do upadku innych potworów, również popieranych przez obecnie rządzącą ekipę. Stanom Zjednoczonym zawsze zależało, by grupy dokonujące przewrotu znajdowały się pod ich kontrolą, a powszechna rebelia nie dałaby USA kierowniczej pozycji. W czasie szczytu na Azorach, w marcu 2003 roku, Bush potwierdził to stanowisko, oświadczając, że USA dokonają inwazji, nawet jeśli Sad-dam i jego kohorty opuszczą kraj.Pytanie, kto powinien rządzić Irakiem, pozostaje podstawową kwestią sporną. Czołowi przedstawiciele wspieranej przez USA opozycji zażądali od razu, by ONZ odgrywała kluczową rolę w powojennym Iraku i odrzucili koncepcję amerykańskiej kontroli nad odbudową kraju i nad postsaddamowskim rządem. Sprzeciwili się zdecydowanie „hegemonii USA nad Irakiem". Nawet wybrani przez Waszyngton politycy energicznie protestowali przeciwko planom odsunięcia ich na bok i wprowadzenia amerykańskiej okupacji. Pojawiły się też oznaki, że jeżeli szyicka większość uzyska głos, to prawdopodobnie poprze islamską republikę, co raczej byłoby nie w smak Waszyngtonowi i kłóciłoby się z jego planami dla tego regionu.Nie ma powodu wątpić, że amerykańscy decydenci będą starali się powtórzyć wzorzec stosowany konsekwentnie w innych krajach: formalna demokracja jest w porządku, lecz tylko wtedy, gdy wykonuje polecenia, tak jak „nowa" Europa lub „limitowane, narzucone z góry" demokracje w Ameryce Łacińskiej kierowane przez „tradycyjne struktury władzy, z którymi Stany Zjednoczone są od dawna sprzymierzone"

Page 70: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

(Carothers). Brent Scowcroft, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji Busha I, wyrażał opinię kół umiarkowanych, gdy stwierdził, że jeżeli odbędą się wybory w Iraku i „radykalne grupy zwyciężą... Z pewnością nie pozwolimy im przejąć władzy".282 Zatem jeżeli szyicka większość zdobędzie przewagę w postsaddamowskim Iraku i podobnie jak inni w regionie będzie próbowała nawiązać bardziej przyjazne stosunki z Iranem, to tym samym stanie się „radykalna" i zostanie odpowiednio potraktowana. Można oczekiwać tego samego, jeżeli wygrają świeccy demokraci, którzy okażą się „radykalni", chyba że uznamy, że historia to stek bzdur.Zasadniczy sposób myślenia Waszyngtonu ilustruje schemat organizacyjny „administracji cywilnej powojennego Iraku". Obej-158muje on szesnaście pól, w każdym z nich wypisano tłustym drukiem jedno nazwisko oraz zakres obowiązków tej osoby, od prezydenckiego wysłannika Paula Bremera na samej górze (który odpowiada przed Pentagonem) do osób umieszczonych najniżej na liście. Jest tam siedmiu generałów, większość pozostałych to urzędnicy amerykańskiej administracji, ale nie ma żadnych Irakijczyków. Na samym dole jest siedemnaste pole, o około jedną trzecią mniejsze, bez żadnych nazwisk, bez tłustego druku i bez określenia funkcji, tylko z napisem: „Iraccy doradcy ministrów".283Niektórzy zauważyli ze zdziwieniem zmianę polityki USA w odniesieniu do powojennej kontroli w Iraku. Gdzie indziej Waszyngton chętnie przekazywał odpowiedzialność i koszty innym, lecz tym razem nalegał, by samemu rządzić. Nie ma tu żadnej niekonsekwencji. „Irak to nie Timor Wschodni, Kosowo czy Afganistan", jak słusznie podkreśliła Condoleezza Rice.284 Nie wyjaśniła jednak, na czym polega różnica. Być może jest ona nazbyt oczywista - Irak to łakomy kąsek, a inne wymienione kraje uważa się za szmelc. Dlatego Waszyngton musi sam rządzić, a nie ONZ ani Irakijczycy.Odsuńmy na bok kluczowe pytanie o to, kto będzie rządził; ci, którzy przejmowali się tragedią Iraku, mieli trzy podstawowe cele: po pierwsze, obalić tyranię, po drugie, znieść sankcje, które uderzały w ludność, a nie w rządzących, i po trzecie, zachować jaki taki porządek światowy. Przyzwoici ludzie nie mogą się nie zgodzić z dwoma pierwszymi celami - ich realizacja to powód do radości, szczególnie dla tych, którzy protestowali przeciwko wsparciu USA dla Saddama przed jego inwazją na Kuwejt oraz sprzeciwiali się sankcjom, które potem nałożono; mogą więc cieszyć się z takiego wyniku bez hipokryzji. Drugi cel z pewnością można było osiągnąć, a prawdopodobnie także pierwszy, bez podważenia trzeciego. Administracja Busha otwarcie pokazała, że chce rozmontować to, co jeszcze zostało z porządku światowego i kontrolować świat przy użyciu siły; Irak miał posłużyć jako, jak to określił „New York Times", „laboratorium doświadczalne" nowych „norm". To właśnie te intencje budziły na całym świecie strach i nienawiść oraz rozpacz tych, którzy nie chcą „żyć w hańbie"285 i niepokoją się, co się stanie, jeśli dokona się tego wyboru. Oczywiście wybór jest w znacznej mierze w rękach samych Amerykanów.159Rozdział 6Dylematy dominacjiEntuzjazm wobec „nowej" Europy złożonej z krajów byłego imperium sowieckiego nie wynika jedynie z faktu, że ich przywódcy gotowi są „salutować i meldować: Tak jest!". Formułowano bardziej zasadnicze powody, gdy Unia Europejska rozważała przyznanie członkostwa tym krajom. Stany Zjednoczone zdecydowanie popierały to posunięcie. Kraje Europy Wschodniej to „prawdziwi modernizatorzy Europy", wyjaśnił komentator polityczny David Ignatius. „Mogą rozsadzić biurokrację i kulturę państwa opiekuńczego, która nadal krępuje znaczną część Europy", i „pozwolić, by wolny rynek działał tak, jak powinien"286 - to znaczy tak jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie gospodarka opiera się w dużej mierze na sektorze państwowym, a obecnie rządząca ekipa pobiła powojenne rekordy protekcjonizmu w czasie swojego pierwszego okresu urzędowania.Ponieważ „miłujący wolność, umiejący korzystać z technologii ludzie ze Wschodu dostają za pracę jedynie ułamek tego, co zarabiają ludzie na Zachodzie", kontynuował Ignatius, mogą popchnąć całą Europę w kierunku „realiów nowoczesnego kapitalizmu": modelu amerykańskiego, najwyraźniej idealnego z definicji. W modelu tym tempo wzrostu na głowę jest w przybliżeniu równe temu w Europie, bezrobocie utrzymuje się na podobnym poziomie, a poza tym istnieje najwyższy stopień nierów-161ności i biedy, największe obciążenie pracą i jeden z najgorszych systemów opieki społecznej w rozwiniętym świecie przemysłowym. Średnia płaca mężczyzn (mediana) w 2000 roku, po niewielkim

Page 71: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

ożywieniu gospodarczym pod koniec lat dziewięćdziesiątych, była nadal poniżej poziomu z 1979 roku, choć produktywność wzrosła o 45 procent; jest to jedna z oznak gwałtownych zmian na korzyść kapitału, które jeszcze mocniej przyśpieszają pod rządami Busha II.Potencjalny wkład Europy Wschodniej w obniżenie jakości życia większości ludzi na Zachodzie zauważono natychmiast po upadku muru berlińskiego. Prasa biznesowa była rozradowana z powodu „zielonych pędów na gruzach komunizmu", gdzie „rosnące bezrobocie i zubożenie wielkiej części przemysłowej klasy robotniczej" oznaczało, że ludzie będą gotowi „pracować dłużej niż ich rozpieszczeni koledzy" na Zachodzie, za 40 procent zachodnich zarobków i z nielicznymi dodatkami. Ponadto „zielone pędy" wywierają dostatecznie duży ucisk, by utrzymać pracowników w ryzach, i oferują atrakcyjne dotacje państwowe dla zachodnich inwestorów. Te reformy rynkowe pozwolą Europie „przeć do przodu z wysokimi płacami i podatkami od przedsiębiorstw, krótkimi godzinami pracy, brakiem mobilności zawodowej i luksusowymi programami socjalnymi". Europa będzie mogła pójść śladem Ameryki, gdzie spadek płac realnych za rządów Reagana do najniższego poziomu wśród rozwiniętych społeczeństw przemysłowych (z wyjątkiem Wielkiej Brytanii) stanowił „pożądane zjawisko o ogromnym znaczeniu". Gdy gruzy komunizmu pełnią taką rolę jak Meksyk, korzyści te można teraz przynieść Europie Zachodniej, popychając ją w kierunku modelu amerykańsko-brytyjskiego.287Gruzy komunizmu mają pod wieloma względami przewagę nad regionami, które od wieków są nieprzerwanie zdominowane przez Zachód. Ludzie żyjący po wschodniej stronie pięćsetletnie-go uskoku oddzielającego Wschód od Zachodu (nie pokrywa się on dokładnie z żelazną kurtyną, ale biegnie podobnie) cieszyli się znacznie wyższym standardem opieki medycznej i edukacji, gdy Wschód przestał być pierwotnym „Trzecim Światem" dla Zachodu, a do tego mają jeszcze właściwy kolor skóry. Po powrocie do czegoś w rodzaju tradycyjnych relacji Wschód może teraz zapewnić inne korzyści, w tym ogromny zalew łatwo dającej się wyzyskać162siły roboczej. Mówi się, że Ukraina zastępuje teraz kraje południowej Europy jako źródło taniej siły roboczej na Zachodzie, co wiąże się z pozbawieniem upadającej ukraińskiej gospodarki najbardziej produktywnych pracowników. Podobnie jak emigranci z Ameryki Środkowej Ukraińcy przesyłają do domów ogromne pieniądze, utrzymując w ten sposób przy życiu pozostałą część społeczeństwa. Warunki pracy i życia są tak okropne, że śmiertelność jest wysoka, a prawdopodobnie 100 tysięcy ukraińskich kobiet pozostaje w niewoli seksualnej. Brzmi to całkiem znajomo.288To oczywiste, dlaczego „de facto rząd światowy", jak pisze prasa biznesowa, przyjmuje z zadowoleniem „reformy rynkowe" w Europie Wschodniej, lecz dla amerykańskich elit mają one jeszcze inne znaczenie. Podobnie jak niezależny rozwój społeczny i gospodarczy w Trzecim Świecie, tak system społeczno-rynkowy w Europie Zachodniej jest niczym „wirus, który może zarazić innych", a zatem jest formą „skutecznego sprzeciwu", którą należy skazać na zapomnienie. Europejskie państwa opiekuńcze mogą mieć niebezpieczny wpływ na amerykańską opinię publiczną, co pokazuje utrzymująca się w USA popularność koncepcji powszechnego, finansowanego z podatków systemu opieki zdrowotnej, pomimo ciągłego oczerniania w mediach i wykluczenia tej opcji z programów wyborczych, ponieważ jest ona „politycznie niemożliwa" -bez względu na to, co o tym sądzi opinia publiczna.„Realia nowoczesnego kapitalizmu", widoczne w regionach pozostających od dawna pod kontrolą Zachodu, wprowadzono w większości krajów Europy Wschodniej, gdy ich gospodarki uległy „latynoamerykanizacji". Powody tego stanu rzeczy są przedmiotem dyskusji, lecz zasadnicze fakty społecznego i gospodarczego upadku są bezdyskusyjne. Konsekwencje demograficzne, chociaż ich skala jest niepewna, stanowią pewną wskazówkę. Program Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP) szacuje, że w latach dziewięćdziesiątych liczba zgonów wśród mężczyzn zwiększyła się o 10 milionów; jest to w przybliżeniu liczba ofiar stalinowskich czystek dokonanych sześćdziesiąt lat wcześniej, jeżeli te dane są choćby w przybliżeniu dokładne. „Rosja jest chyba pierwszym krajem, który doświadczył tak gwałtownego spadku urodzin w porównaniu z liczbą zgonów, z przyczyn innych niż wojna, klęska głodowa czy choroba", pisze David Powell. Kryzys163demograficzny przypisuje się w części rozpadowi rosyjskiego systemu opieki zdrowotnej po wprowadzeniu reform rynkowych. Ogólny upadek był tak dotkliwy, że nawet potwornego Stalina wspomina się z pewnym uznaniem: według sondaży z początku 2003 roku ponad połowa Rosjan „sądzi, że Stalin odegrał pozytywną rolę w historii Rosji, podczas gdy tylko jedna trzecia nie zgodziła się z tą opinią".289 Plany amerykańskich nadzorców Iraku wydają się dość podobne do tych, które zastosowano

Page 72: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

w Rosji i które regularnie prowadziły do fatalnych konsekwencji, również w innych krajach.Stosunek Waszyngtonu do europejskiej unifikacji był zawsze złożony. Administracja Kennedy'ego, podobnie jak wcześniejsze administracje, naciskała na jedność Europy, lecz miała pewne obawy, że Europa może pójść własną drogą. Szacowny, starszy rangą dyplomata David Bruce był wielkim zwolennikiem zjednoczenia Europy w czasach Kennedy'ego, lecz - co typowe - dostrzegał „niebezpieczeństwa", jeżeli Europa „podąży własną drogą, próbując odgrywać rolę niezależną od Stanów Zjednoczonych".290Zasady przewodnie doskonale wyraził Henry Kissinger w przemówieniu z 1973 roku, zatytułowanym „Rok Europy". System światowy, stwierdził Kissinger, powinien opierać się na uznaniu, że „Stany Zjednoczone mają globalne interesy i globalne obowiązki", natomiast ich sojusznicy mają tylko „regionalne interesy". Stany Zjednoczone muszą „zajmować się raczej strukturą porządku światowego niż kierowaniem każdym regionalnym przedsięwzięciem".291 Europa nie może podążać własnym niezależnym kursem, bazując na swoim przemysłowym i finansowym centrum we Francji i Niemczech -jest to kolejny powód do obaw dotyczących „starej" Europy, zupełnie niezwiązany z niechęcią tych krajów do wykonywania poleceń Waszyngtonu w sprawie wojny w Iraku.Zasady te pozostają w mocy pomimo zmieniających się okoliczności. Zupełnie niezależnie od potencjalnego wkładu krajów wschodnioeuropejskich w osłabienie społeczno-rynkowych systemów Europy Zachodniej przewiduje się, że staną się „koniem trojańskim" amerykańskich interesów, podważającym każdy ruch w kierunku niezależnej roli Europy w świecie.Do 1973 roku globalna dominacja Stanów Zjednoczonych zmniejszyła się w porównaniu z jej szczytowym okresem po dru-164giej wojnie światowej. Pewną miarą tej dominacji jest majątek światowy pozostający pod amerykańską kontrolą, którego wielkość, jak się szacuje, skurczyła się z około 50 do 25 procent, w czasie gdy w gospodarce światowej wykształcił się model „trójbiegunowy", z trzema głównymi ośrodkami władzy: Ameryką Północną, Europą oraz Azją, głównie dzięki Japonii. Od tamtego czasu struktura ta przeszła dalsze przeobrażenia, szczególnie w związku z pojawieniem się wschodnioazjatyckich „tygrysów" oraz wielkiego gracza, Chin. Zasadnicze obawy związane z niezależnością Europy rozciągają się w nowy sposób także na Azję.Na długo przed drugą wojną światową Stany Zjednoczone były zdecydowanie największą potęgą gospodarczą na świecie, ale nie odgrywały głównej roli w zarządzaniu światem. Wojna to zmieniła. Rywalizujące mocarstwa zostały albo spustoszone, albo poważnie osłabione, natomiast USA ogromnie zyskały. Produkcja przemysłowa wzrosła niemal czterokrotnie w warunkach gospodarki na wpół nakazowej. W 1945 roku USA miały nie tylko przytłaczającą przewagę gospodarczą, lecz także pozycję zapewniającą niezrównane bezpieczeństwo: kontrolowały całą półkulę, otaczające oceany i większość terytoriów leżących na ich brzegach. Amerykańscy stratedzy szybko zabrali się do organizowania glo-balnego systemu zgodnie z planami, które sporządzono już wcześniej, aby spełnić „wymagania Stanów Zjednoczonych w świecie, w którym chcą mieć niekwestionowaną władzę", jednocześnie ograniczając suwerenność krajów, które mogłyby stanowić dla nich wyzwanie.292Nowy globalny ład miał być podporządkowany potrzebom amerykańskiej gospodarki i podlegać politycznej kontroli Stanów Zjednoczonych w takim stopniu, w jakim to możliwe. Imperialne instrumenty kontroli, zwłaszcza brytyjskie, miały zostać rozmontowane, podczas gdy Waszyngton rozszerzał własne systemy regionalne w Ameryce Łacińskiej i na Pacyfiku, zgodnie z zasadą, którą wyjaśnił Abe Fortas, że „co jest dobre dla nas, jest dobre dla świata". Tej altruistycznej postawy nie potrafiło docenić brytyjskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Urzędnicy uznali, że Waszyngton, kierując się „gospodarczym imperializmem amerykańskiego biznesu, próbuje zepchnąć nas na boczny tor", ale niewiele mogli na to poradzić. Minister spraw zagranicznych165podzielił się z kolegami z rządu obserwacją, że według Amerykanów „Stany Zjednoczone reprezentują coś w świecie - coś, czego świat potrzebuje, coś, co się światu spodoba, coś, co w końcu świat będzie musiał przyjąć, czy mu się to podoba, czy nie".293 Wyłożył w ten sposób realną wersję wilsonowskiego idealizmu, wersję, która pasuje do historycznych wydarzeń.Amerykańskie planowanie w tamtym czasie było wyrafinowane i szczegółowe. Najważniejszą sprawą było odbudowanie świata przemysłowego w taki sposób, by spełniał wymagania biznesowych interesów, które stanowią główny czynnik kształtujący politykę: w szczególności chodziło o to, by znaleźć ujście

Page 73: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

dla amerykańskich nadwyżek produkcyjnych, pokonać „deficyt dolarowy" i stworzyć możliwości inwestycji. Efekty docenili krajowi bene-ficjenci. Jak zauważono w Departamencie Handlu Reagana, plan Marshalla „przygotował grunt pod ogromną liczbę prywatnych amerykańskich inwestycji bezpośrednich w Europie" i położył fundament dla międzynarodowych korporacji. W 1975 roku „Business Week" stwierdził, że międzynarodowe korporacje są „ekonomicznym wyrazem" „politycznej konstrukcji" stworzonej przez powojennych decydentów, w ramach której „amerykański biznes prosperował i rozwijał się dzięki zagranicznym zamówieniom... napędzany początkowo dolarami z planu Marshalla", a przed „negatywnymi zjawiskami" chronił go „parasol amerykańskiej potęgi".294Innym częściom świata stratedzy z Departamentu Stanu przypisali określone „funkcje". Tak więc Azja Południowo-Wschodnia miał dostarczać surowce byłym imperialnym panom, przede wszystkim Wielkiej Brytanii, ale również Japonii, która miała otrzymać „jakieś imperium na południu", jak to określił George Kennan, dyrektor Zespołu ds. Planowania Polityki w Departamencie Stanu.295 Niektóre obszary mało interesowały strategów, zwłaszcza Afryka, którą Kennan radził przekazać Europejczykom, by ją „wykorzystali" do swojej odbudowy. Z historii pamiętamy inne powojenne relacje między Europą a Afryką, lecz nie wydaje się, by wtedy je rozważano.Natomiast Bliski Wschód miały przejąć Stany Zjednoczone. W 1945 roku urzędnicy Departamentu Stanu uznali zasoby energetyczne Arabii Saudyjskiej za „gigantyczne źródło strategicznej166siły i jedną z największych zdobyczy materialnych w dziejach świata"; generalnie uważano, że rejon Zatoki Perskiej jest „prawdopodobnie najcenniejszą ekonomiczną zdobyczą w dziedzinie inwestycji zagranicznych". Eisenhower stwierdził później, że jest to „strategicznie najważniejszy region świata". Wielka Brytania była podobnego zdania. W 1947 roku brytyjscy stratedzy pisali, że zasoby tego regionu są „kluczową zdobyczą dla każdego mocarstwa, które chce uzyskać światowe wpływy lub dominację".296 Francja została wyparta z Bliskiego Wschodu za pomocą kruczków prawnych, a Wielka Brytania z czasem spadła do roli młodszego wspólnika.Kennan, który był dalekowzroczny, zdawał sobie sprawę, że kontrolując japońskie źródła zaopatrzenia w energię, znajdujące się w tamtym czasie głównie na Bliskim Wschodzie, Stany Zjednoczone uzyskają „prawo weta" wobec potencjalnej polityki militarnej i przemysłowej Japonii, choć jej szansę na sukces oceniano wtedy generalnie bardzo nisko. Od tamtej pory kwestia ta jest źródłem utrzymującego się konfliktu, również w relacjach z Europą, gdyż zarówno Europa, jak i Japonia próbują zapewnić sobie pewien stopień energetycznej niezależności.Tymczasem w Azji zachodziły zmiany. W 2003 roku uznana grupa ekspertów oceniła, że Azja Północno-Wschodnia jest „epicentrum międzynarodowego handlu i nowych technologii... najszybciej rozwijającym się regionem gospodarczym świata przez większość ostatnich dwudziestu lat", który obecnie wypracowuje „niemal 30 procent globalnego PKB, daleko wyprzedzając Stany Zjednoczone", a także posiada około połowy światowych rezerw walutowych. Gospodarki w tym regionie „obejmują niemal połowę przychodzących zagranicznych inwestycji bezpośrednich na świecie" i stają się coraz potężniejszym źródłem wychodzących inwestycji tego rodzaju, lokowanych w Azji Wschodniej, a także płynących do Europy i Ameryki Północnej, które obecnie mają większe obroty handlowe z Azją Północno-Wschod-nią niż ze sobą nawzajem.297Ponadto region ten jest zintegrowany. Wschodnia Rosja obfituje w bogactwa naturalne, dla których naturalnym rynkiem zbytu są ośrodki przemysłowe w Azji Północno-Wschodniej. Integracja byłaby jeszcze większa po gospodarczej unifikacji dwóch167Korei, poprowadzeniu gazociągów przez Koreę Północną i rozszerzeniu kolei transsyberyjskiej w tym samym kierunku.Korea Północna była najbardziej niebezpiecznym i paskudnym elementem „osi zła", lecz jednocześnie zajmowała najniższe miejsce na liście potencjalnych celów. Tak jak Iran, ale inaczej niż Irak, nie spełniała pierwszego kryterium uprawnionego celu: nie była bezbronna. Przypuszczalnie Pentagon pracuje nad tym, jak wyeliminować północnokoreański środek powstrzymujący, zmasowaną artylerię wycelowaną w Seul i w siły USA, które teraz wycofują się poza jej zasięg, co w Korei wzbudza obawy wobec amerykańskich intencji. Sama Korea Północna nie spełnia też drugiego kryterium dobrego celu; jest jednym z najbiedniejszych i najbardziej żałosnych krajów na świecie. Jednak jako część całego kompleksu Azji Północno-Wschodniej zyskuje znaczenie z powodów, które wskazała grupa ekspertów. Dlatego niewykluczone, że stanie się celem ataku, jeżeli uda się pokonać techniczny problem unieszkodliwienia

Page 74: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

jej środków powstrzymujących.Grupa ekspertów zaleca, by Waszyngton szukał dyplomatycznego rozwiązania obecnego kryzysu. Ameryka powinna kontynuować proces rozpoczęty niepewnie i z wahaniami za rządów Clin-tona, mający na celu „znormalizowanie stosunków gospodarczych i politycznych z Koreą Północną, zagwarantowanie bezpieczeństwa bezatomowej Korei Północnej, działanie na rzecz pojednania Korei Północnej z Południową oraz wciągnięcie Korei Północnej w relacje gospodarcze z jej sąsiadami". Tego typu interakcje mogłyby przyśpieszyć reformy gospodarcze już rozpoczęte w Korei Północnej, prowadząc z czasem „do rozszerzenia wpływów gospodarki, które rozluźniłyby totalitarną kontrolę polityczną i powściągnęły naruszenia praw człowieka". Taka polityka byłaby zgodna z regionalnym konsensusem, obejmującym również, jak się wydaje, północnokoreańską dyktaturę. Inne rozwiązanie -konfrontacja oparta na wielkiej strategii Busha, Rumsfelda i Che-neya -jest „drogą do zatracenia", przekonuje grupa ekspertów.Jednak zalecane rozwiązanie stwarza pewne problemy. Jak wskazuje grupa ekspertów, Azja Północna-Wschodnia jest szybko rozwijającym się, zintegrowanym regionem, który może obrać własny, niezależny kurs, podobnie jak mogłaby to zrobić kontynentalna Europa. To pociąga za sobą problem zarysowany przez Kis-168singera. W 1998 roku Narodowe Biuro Badań Azjatyckich ostrzegało, że „rurociągi, które sprzyjają większej regionalnej integracji Azji Północno-Wschodniej mogą zmarginalizować udział USA" i przyśpieszyć proces ewolucji „regionalnych bloków".298 Rurociągi te „mogą wzmocnić stabilność regionu i zapewnić tanią alternatywę dla ropy naftowej importowanej z Bliskiego Wschodu", dodaje Selig Harrison, lecz „wydaje się, że Stany Zjednoczone odnoszą się z nerwową nieufnością do sieci rurociągów w Azji Północno-Wschodniej". Stany Zjednoczone są świadome, że kraje regionu „chcą zmniejszyć coraz bardziej dla nich niewygodną zależność od USA" lub przynajmniej ograniczyć „prawo weta" przysługujące Stanom Zjednoczonym z racji tego, że kontrolują bliskowschodnią ropę i szlaki żeglugowe tankowców. Groźba uniezależnienia się może okazać się przeszkodą dla dyplomatycznych porozumień. Z podobnych względów „jastrzębie" w Waszyngtonie postrzegają Chiny jako głównego potencjalnego wroga i przygotowują wojskowe plany na taką ewentualność. Niedawne próby wzmocnienia strategicznych relacji USA z Indiami wynikają w części właśnie z tych obaw, a także z niepokojów Waszyngtonu dotyczących kontroli największych na świecie rezerw energetycznych na Bliskim Wschodzie.Stosunek Waszyngtonu do Korei Północnej przypomina jego stanowisko wobec Iranu oraz Iraku przed inwazją. We wszystkich trzech przypadkach sąsiednie kraje próbowały przełamać wrogość i pójść w kierunku integracji; starały się też wspierać tendencje reformatorskie, a przynajmniej pomóc położyć dla nich fundament, i te wysiłki nadal są podejmowane w przypadku Iranu i Korei Północnej. Za rządów Glin to na USA z pewnym wahaniem przyjęły podobne nastawienie do Korei Północnej, z częściowym sukcesem, ale poza tym Waszyngton wolał konfrontację. Choć powody tej preferencji nie są identyczne w tych trzech przypadkach, to jednak istnieją pewne wspólne wątki, które widać wyraźniej w kontekście wielkiej strategii.W pierwszych latach po wojnie amerykańscy stratedzy próbowali utworzyć z Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej system skupiony wokół Japonii, który mieściłby się w ramach „struktury porządku światowego", utrzymywanej przez Stany Zjednoczone. Podstawowa struktura została zarysowana w traktacie poko-169jowym zawartym w San Francisco w 1951 roku, który formalnie zakończył wojnę w Azji.299 Pomijając trzy francuskie kolonie w In-dochinach, jedynymi krajami azjatyckimi, które zaakceptowały traktat pokojowy z San Francisco, były Pakistan i Cejlon, oba niedawno uwolnione od brytyjskich rządów i dalekie od wojny w Azji. Indie odmówiły udziału w konferencji w San Francisco ze względu na warunki traktatu, w tym naleganie USA na zatrzymanie Okinawy jako bazy wojskowej, którą zresztą nadal zajmują, pomimo silnych protestów jej mieszkańców, których głos jest prawie niesłyszalny w Stanach Zjednoczonych.Truman był oburzony nieposłuszeństwem Indii. Jego reakcja, nie mniej elegancka niż obecne reakcje na niesubordynację „starej" Europy i Turcji, była taka, że Indie niechybnie „skonsultowały się z Wujkiem Józkiem i Mysim Łajnem [Mousie Dung] z Chin". Biały dostał tu imię, a nie tylko wulgarny epitet. W części mógł to być zwykły rasizm, a być może stało się tak dlatego, że Truman autentycznie lubił i

Page 75: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

podziwiał „starego Józka", przypominającego mu szefa z Missouri, który pomógł mu stawiać pierwsze kroki w polityce. Pod koniec lat czterdziestych Truman uważał, że „stary Józek" to „przyzwoity gość", ale jest „więźniem Polit-biura" i „nie może robić tego, co chce". Natomiast Mysie Łajno to podły żółtek.Te rozróżnienia wzbogacały wojenną propagandę. Naziści byli źli, lecz zasługiwali na pewien szacunek: przynajmniej według stereotypu byli to zdyscyplinowani niebieskoocy blondyni, znacznie atrakcyjniejsi od żabojadów, których Truman szczególnie nie lubił, nie mówiąc już o makaroniarzach. I stanowili zupełnie różny gatunek od Japońców, robactwa, które trzeba rozgnieść, przynajmniej od kiedy stali się wrogami; wcześniej USA miały ambiwalentny stosunek do japońskich grabieży w Azji, jeśli tylko chronione były amerykańskie interesy.Główne ofiary japońskiego faszyzmu i poprzednich ideologii -Chiny i japońskie kolonie w Korei i na Formosie (Tajwanie) - nie brały udziału w konferencji pokojowej w San Francisco i nie stały się przedmiotem poważnego zainteresowania. Koreańczycy i Chińczycy nie otrzymali żadnych reparacji od Japonii; podobnie Filipiny, które również nie uczestniczyły w konferencji. Sekretarz stanu Dulles potępił Filipińczyków za „emocjonalne uprzedze-170nią", które nie pozwalały im pojąć, dlaczego nie dostaną żadnej rekompensaty za doznane cierpienia. Początkowo Japonia miała zapłacić reparacje, ale tylko Stanom Zjednoczonym i innym mocarstwom kolonialnym, pomimo faktu, że agresywna wojna Japonii trwała w Azji przez całe lata trzydzieste, a USA i inne kraje Zachodu zaczęły walczyć z Japonią dopiero po Pearl Harbor. Japonia miała również zwrócić Stanom Zjednoczonym koszty okupacji. Swoim azjatyckim ofiarom miała zapłacić „odszkodowanie" w formie eksportu japońskich towarów wytworzonych z połu-dniowoazjatyckich surowców; była to główna część układu, który praktycznie odbudowywał coś w rodzaju „Nowego Porządku w Azji", który wcześniej Japonia próbowała zaprowadzić w drodze podboju, a teraz tworzyła pod kontrolą USA, więc nie było problemu.Niektórzy spośród azjatyckich ofiar japońskiego faszyzmu -robotników przymusowych i jeńców wojennych - pozwali japońskie korporacje z filiami w Stanach Zjednoczonych, będące prawnymi sukcesorami firm odpowiedzialnych za zbrodnie. W przededniu piętnastej rocznicy podpisania traktatu pokojowego w San Francisco kalifornijski sąd oddalił ich pozew na tej podstawie, że ich roszczenia są wykluczone przez warunki traktatu. Opierając się na opinii Departamentu Stanu, przychylnej dla oskarżonych japońskich korporacji, sąd orzekł, że traktat pokojowy „służył ochronie amerykańskich interesów bezpieczeństwa w Azji oraz utrzymaniu pokoju i stabilizacji w tym regionie". Historyk Azji John Price uznał to orzeczenie za „jeden z bardziej przerażających momentów wyparcia i zaprzeczenia", wskazując, że co najmniej dziesięć milionów ludzi zginęło w wojnach toczonych w tym regionie, gdy Azja cieszyła się „pokojem i stabilizacją".W maju 2003 roku Departament Sprawiedliwości kierowany przez Johna Ashcrofta zaktualizował stanowisko Departamentu Stanu z czasów Clintona, składając opinię wspierającą giganta energetycznego UNOCAL, która -jak ostrzegali przedstawiciele Human Rights Watch - „cofnęłaby dwadzieścia lat sądowych orzeczeń na rzecz ofiar naruszenia praw człowieka". Opinia Departamentu Sprawiedliwości wykracza daleko poza obronę koncernu energetycznego przed zarzutami o brutalne traktowanie birmańskich robotników, wykonujących w zasadzie pracę niewol-171niczą. Wzywa ona do „radykalnej reinterpretacji" ustawy o zagranicznych roszczeniach odszkodowawczych, która „pozwala ofiarom poważnych naruszeń prawa międzynarodowego za granicą na składanie cywilnych pozwów o odszkodowanie w amerykańskich sądach przeciwko domniemanym sprawcom tych naruszeń, którzy znajdują się na terytorium Stanów Zjednoczonych". Administracja Busha jest pierwszą, która wezwała do odwrócenia decyzji sądowych utrzymujących w mocy tę ustawę. Jest to „niegodziwa próba ochrony sprawców naruszeń praw człowieka kosztem ich ofiar", zauważył Kenneth Roth, dyrektor wykonawczy Human Rights Watch300 - zwłaszcza gdy sprawcami naruszeń są koncerny energetyczne, mógłby ktoś dodać cynicznie.Trójbiegunowy porządek, który kształtował się na początku lat siedemdziesiątych, wzmocnił się od tamtego czasu, a jednocześnie wzrosły obawy amerykańskich strategów, że nie tylko Europa, ale również Azja może szukać bardziej niezależnej drogi. Z dłuższej, historycznej perspektywy nie byłoby to zbytnim zaskoczeniem. W XVIII wieku Chiny i Indie były wielkimi ośrodkami handlowymi i przemysłowymi. Azja Wschodnia daleko wyprzedzała Europę w dziedzinie publicznej ochrony zdrowia, a prawdopodobnie miała też bardziej wyrafinowany system rynkowy. Średnia długość życia w Japonii mogła być wyższa

Page 76: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

niż w Europie. Anglia starała się nadrobić zaległości w dziedzinie tekstyliów i innych wyrobów przemysłowych, czerpiąc z doświadczeń Indii w sposób, który dzisiaj nazywa się piractwem i który jest zakazany przez międzynarodowe porozumienia handlowe narzucone przez bogate państwa pod cynicznym pozorem „wolnego handlu"; Stany Zjednoczone korzystały obficie z takich sposobów, podobnie jak inne kraje, które się rozwinęły. Jeszcze w połowie XIX wieku Brytyjczycy twierdzili, że indyjskie żelazo jest równie dobre, a nawet lepsze niż brytyjskie, a do tego znacznie tańsze. Kolonizacja i narzucona liberalizacja uczyniły z Indii brytyjskie terytorium zależne. Dopiero po odzyskaniu niepodległości Indie weszły znowu na ścieżkę wzrostu i położyły kres zabójczym klęskom głodu. Chiny pozostawały nieujarzmione do czasu drugiej wojny opiumowej 150 lat temu i również zaczęły się ponownie rozwijać po odzyskaniu niepodległości. Japonia była jedyną częścią Azji, która z powodzeniem oparła się kolonizacji i zarazem jedynym krajem,172który się rozwijał - razem ze swoimi koloniami. Zatem nie jest wielkim zaskoczeniem, że po odzyskaniu suwerenności Azja wraca do znacznego bogactwa i siły.Te długofalowe procesy historyczne pogłębiają jednak problem utrzymania „porządku światowego", w którym inni muszą znać swoje miejsce. Problem ten nie ogranicza się już do „skutecznego sprzeciwu" w Trzecim Świecie, który był wielkim tematem w czasie zimnej wojny, lecz dosięga samych centrów przemysłowych. Historia dowodzi, że przemoc jest potężnym instrumentem kontroli. Lecz dylematy dominacji też nie są małe.173Rozdział 7Kocioł animozjiPrzypomnijmy stwierdzenie Michaela Krepona, że ostatnie dni 2002 roku to być może „najbardziej niebezpieczny moment od czasu kryzysu kubańskiego w 1962 roku". Szczególnie niepokoiła go „niestabilna strefa rozprzestrzeniania się broni nuklearnej, rozciągająca się od Phenianu do Bagdadu", obejmująca „Iran, Irak, Koreę Północną oraz subkontynent indyjski".301 Podobne obawy, szeroko rozpowszechnione, wzmogły się w wyniku inicjatyw administracji Busha z lat 2002-2003, które poważnie przyczyniły się do wzrostu międzynarodowych napięć i zagrożeń.W pobliżu jest dużo bardziej zatrważające mocarstwo atomowe, o którym rzadko dyskutuje się publicznie w Stanach Zjednoczonych, ponieważ jest ono dodatkiem do amerykańskiej potęgi. Konwencja ta nie jest przestrzegana wewnątrz niestabilnej strefy, a nawet w Dowództwie Strategicznym USA, które odpowiada za arsenał jądro wy. Generał Lee Butler, szef Dowództwa Strategicznego w latach 1992-1994, zauważył, że „jest rzeczą skrajnie niebezpieczną, że w tym kotle animozji, który nazywamy Bliskim Wschodem, jeden naród najwyraźniej uzbroił się w wielką ilość broni jądrowej, być może nawet setki głowic, co skłania inne kraje, by zrobiły tak samo". Izraelska broń masowego rażenia niepokoi też drugą na świecie potęgę nuklearną.302175Podobne obawy zostały wyrażone w bardziej okrężny sposób w rezolucji Rady Bezpieczeństwa nr 687, na którą wybiórczo powoływały się rządy Busha i Blaira, gdy próbowały przedstawić jakąś ąuasi-prawną podstawę inwazji na Irak. Ani ta, ani żadna inna rezolucja nie upoważnia do takiego działania, lecz rezolucja nr 687 faktycznie wzywała do eliminacji irackiej broni masowego rażenia oraz środków jej przenoszenia - co miało być krokiem w kierunku „ustanowienia na Bliskim Wschodzie strefy wolnej od broni masowego rażenia oraz wszystkich pocisków służących do jej przenoszenia" (artykuł 14). Amerykański wywiad i inne źródła przyjmują, że Izrael posiada kilkaset głowic jądrowych oraz buduje broń chemiczną i biologiczną.Artykuł 14 powszechnie pomija się w amerykańskich komentarzach, ale nie gdzie indziej. Na przykład Irak wezwał Radę Bezpieczeństwa do zastosowania artykułu 14. Motywy, którymi kierował się Irak, nie pomniejszają znaczenia tej kwestii. Obawy generała Butlera nie są błahe. Niewątpliwie izraelska potęga militarna będzie nadal „skłaniać inne kraje" do budowania broni masowego rażenia, bardzo możliwe, że w ich liczbie znajdzie się również Irak, jeżeli uzyska choć odrobinę niezależności.Kwestia, której dotyczy artykuł 14, pojawiła się już wcześniej, w przededniu pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Po inwazji na Kuwejt w sierpniu 1990 roku Irak przedstawił cały szereg propozycji wycofania się w ramach szerszego porozumienia regionalnego. Propozycje te przeciekły do prasy za sprawą amerykań-skich urzędników państwowych, którzy uznali je za „poważne" i „nadające się do negocjacji". Jak „poważne" były te propozycje, nie jesteśmy w stanie stwierdzić: Stany Zjednoczone „natychmiast je

Page 77: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

odrzuciły", według jedynego dziennikarza w tym kraju, który skrupulatnie relacjonował tę sprawę, Knuta Royce'a z „Newsday". Ciekawe, że w ostatnim sondażu przed bombardowaniem dwie trzecie amerykańskiego społeczeństwa opowiadało się za konferencją w sprawie konfliktu izraelsko-arabskiego, jeżeli miałaby ona doprowadzić do wycofania się Iraku.303 Bez wątpienia ta liczba byłaby wyższa, gdyby opinia publiczna wiedziała, że Irak właśnie złożył podobną propozycję, która jednak została odrzucona przez Waszyngton. Być może dałoby się uniknąć niszczycielskiej wojny i jej jeszcze bardziej katastrofalnych następstw, ocalić życie setek176tysięcy ludzi i stworzyć podstawy do obalenia tyranii Saddama. Można było wtedy podjąć działania na rzecz wyeliminowania broni masowego rażenia i środków jej przenoszenia w regionie i poza nim, być może obejmujące także wielkie mocarstwa, które przez trzydzieści lat naruszały swoje zobowiązania - wynikające z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej - do działania w dobrej wierze na rzecz redukcji broni nuklearnej, a więc sprawy o niemałym znaczeniu.Nie licząc nawet broni masowego rażenia, potencjał wojskowy Izraela jest postrzegany w regionie jako „skrajnie niebezpieczny". Chociaż Izrael jest bardzo małym krajem, postanowił stać się, praktycznie rzecz biorąc, zamorską bazą wojskową i technologiczną USA, i pełniąc tę rolę, był w stanie zbudować bardzo nowoczesne siły zbrojne. Jądrem gospodarki Izraela jest związany z armią i oparty na zaawansowanych technologiach system przemysłowy, ściśle powiązany z gospodarką USA. Nie jest więc zaskoczeniem, że Izrael zaczyna przypominać swojego patrona również pod innymi względami. W parlamentarnym dochodzeniu (w Knesecie) ustalono, że „Izrael zajmuje obecnie drugie miejsce w zachodnim świecie, po Stanach Zjednoczonych, pod względem społecznych różnic w dochodach, majątku, kapitale, wykształceniu i wydatkach, jak również rozmiarze ubóstwa". Jego wcześniejszy dość skuteczny system opieki społecznej załamał się, a społeczne i kulturowe wartości również znacząco się zmieniły.304Podobnie jak jego patron Izrael ma siły zbrojne, które znacznie przewyższają siły innych krajów, porównywalnych z nim pod innymi względami. Dyrektor działu badań i rozwoju izraelskiej armii (Sił Obronnych Izraela, IDF) stwierdził, że siły powietrzne i pancerne tego kraju są większe i bardziej zaawansowane technologicznie niż siły każdego z państw należących do NATO, z wyjątkiem USA.305 Konwencjonalnych sił zbrojnych Izrael używa do atakowania sąsiadów oraz do kontrolowania i ujarzmienia ludności na terenach okupowanych w sposób, którego nie da się przeoczyć w regionie i którego nie mogą zignorować ludzie w innych częściach świata, jeżeli jest im bliska sprawa praw człowieka.Izrael pozostaje też w ścisłym sojuszu wojskowym z inną regionalną potęgą militarną, Turcją. Sojusz USA, Turcji i Izraela jest czasami nazywany na Bliskim Wschodzie „osią zła".306 Moż-177na zrozumieć to określenie. Wokół zawsze dzieje się wiele zła, a ta oś ma przynajmniej tę cechę, że istnieje, w odróżnieniu od osi wymyślonej przez autorów przemówień George'a Busha, składającej się z dwóch państw wojujących ze sobą od dwudziestu lat oraz trzeciego, które dołożono przypuszczalnie dlatego, że nie jest muzułmańskie i jest powszechnie piętnowane.Amerykański uczony Robert Olson podaje, że 12 procent samolotów wojskowych Izraela ma „na stałe stacjonować w Turcji"; samoloty te „wykonują loty rozpoznawcze wzdłuż granicy Iranu", sygnalizując Iranowi, „że wkrótce Turcja oraz jej izraelscy i amerykańscy sojusznicy rzucą mu wyzwanie". Olson sugeruje, że te operacje są częścią długofalowego działania mającego na celu osłabienie, a może nawet rozbiór Iranu poprzez oddzielenie jego północnych regionów azerskich (podobnie chciała postąpić Rosja w 1946 roku, co wywołało jeden z wcześniejszych kryzysów w czasie zimnej wojny), przekształcając kraj w „anemiczny podmiot geopolityczny", niemający dostępu do Morza Kaspijskiego i generalnie Azji Środkowej. Olson pisze też o jednej ze spraw pozostających na drugim planie: przyśpieszeniu budowy rurociągów naftowych łączących region Morza Kaspijskiego z Turcją i regionem śródziemnomorskim, z pominięciem Iranu.307W sojuszu USA z Turcją mogą nastąpić pewne zmiany, jeżeli USA zdołają przenieść swoje bazy wojskowe ze wschodniej Turcji do Iraku, czyli do samego serca najbogatszych rezerw energetycznych na świecie. Gniew Ameryki na demokratyczne odchylenie Turcji w latach 2002-2003 może osłabić stosunki wojskowe i międzyrządowe między USA a Turcją, ale wydaje się to raczej wątpliwe.Obecny sojusz trójstronny rozciąga się do części Azji Środkowej, a ostatnio także do Indii. Od kiedy rząd indyjski znalazł się pod kontrolą hinduistycznej prawicy, stanowisko międzynarodowe Indii znacznie się zmieniło i państwo to nawiązało bliższe stosunki wojskowe z USA oraz ich satelitą Izraelem.

Page 78: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Indyjski komentator polityczny Praful Bidwai pisze, że cechująca rządzących hinduistycz-nych nacjonalistów „fascynacja syjonizmem jest zakorzeniona w is-lamofobii (i antyarabizmie) oraz hipernacjonalizmie. Jej ideologią jest samcza siła Sharona i zażarty szowinizm. Uznaje ona, że hindusi i żydzi (plus chrześcijanie) tworzą »strategiczny sojusz« prze-178ciwko islamowi i konfucjanizmowi". Przemawiając w Komitecie Amerykańsko-Żydowskim w Waszyngtonie, doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego Indii, Brajesh Mishra, zaapelował o utwo-rzenie amerykańsko-izraelsko-indyjskiej „triady", która będzie miała „polityczną wolę i moralny autorytet, by podejmować śmiałe decyzje" w walce z terroryzmem. Zdaniem Bidwaia uzupełnieniem „rozwijających się kontaktów polityczno-wojskowych między Indiami a Izraelem" są koordynujące działania wpływowych lobby nacjonalistów hinduskich i Żydów w USA.308Zarówno Indie, jak i Izrael są znaczącymi potęgami militarnymi, dysponującymi bronią jądrową i środkami jej przenoszenia, a wyłaniający się system sojuszy jest kolejnym czynnikiem, który przyczynia się do rozprzestrzeniania broni masowego rażenia, terroru i niepokojów w tej niestabilnej strefie i poza nią.STOSUNKI MIĘDZY USA A IZRAELEM: POCZĄTKI I DOJRZEWANIENie trzeba mieć specjalnego wglądu w sprawy światowe, by przewidzieć, że w kotle animozji na Bliskim Wschodzie nadal będzie wrzało. Wewnętrzne konflikty zaogniły się po pierwszej wojnie światowej, gdy świat uprzemysłowiony przestawił się na gospodarkę napędzaną ropą naftową, a niezrównane zapasy ropy odkryto na Bliskim Wschodzie. Po drugiej wojnie światowej jednym z priorytetów amerykańskiej polityki było zapewnienie sobie kontroli nad regionem o tak wielkim bogactwie materialnym i znaczeniu strategicznym.W czasach, gdy nie zachodziło nad nią słońce, Wielka Brytania kontrolowała ten region, przekazując rządy lokalnym klientom i utrzymując wojsko w pogotowiu. W terminologii brytyjskiego Mi-nisterstwa Spraw Zagranicznych miejscowe zarządzanie należało pozostawić „arabskiej fasadzie" słabych i uległych władców, a brytyjska „absorpcja" tych w gruncie rzeczy kolonii miała być „zasłonięta konstytucjonalną fikcją"; uznano, że taki układ jest bardziej opłacalny niż bezpośrednie rządy. Z pewnymi odmianami układ ten jest dobrze znany także gdzie indziej.Miejscowa ludność nie poddawała się biernie. Na szczęście dla imperialnych strategów do ujarzmienia ludności cywilnej moż-179na było wykorzystać rozwijające się siły powietrzne, choć niektórzy, jak Winston Churchill, byli urzeczeni możliwością zastosowania gazów trujących do poskromienia „krnąbrnych Arabów" (głównie Kurdów i Afgańczyków). W latach międzywojennych podejmowano próby wprowadzenia zakazu lub ograniczenia wojen, lecz Wielka Brytania pilnowała, by nie zakłóciły one imperialnych rządów, dając przykład swojemu następcy w kontroli nad światem. To właśnie Wielka Brytania udaremniła próby ograniczenia użycia sił powietrznych przeciwko ludności cywilnej. Powody tego stanowiska zwięźle wyraził wybitny mąż stanu Lloyd George, który chwalił brytyjski rząd za to, że „zastrzegł sobie prawo do bombardowania czarnuchów".309Fundamentalne zasady moralne z reguły żyją długo. Ta nie jest wyjątkiem.Stany Zjednoczone przejęły brytyjski układ, ale dodały następny poziom kontroli: państwa peryferyjne, najlepiej niearabskie, które mogły pełnić rolę „lokalnych policjantów na służbie", w termi-nologii stosowanej w administracji Nixona. Oczywiście komenda główna nadal mieściła się w Waszyngtonie, z jednym oddziałem w Londynie. Turcja była od początku wybijającym się członkiem tego klubu; w 1953 roku dołączył Iran, gdy amerykańsko-brytyj-ski zamach stanu przywrócił władzę szacha, obalając konserwatywny rząd parlamentarny, który chciał sprawować kontrolę nad zasobami własnego kraju.Stany Zjednoczone były bardziej zainteresowane kontrolą niż dostępem. Po drugiej wojnie światowej Ameryka Północna stała się głównym producentem ropy naftowej na świecie, choć spodziewano się, że długo nie utrzyma tej pozycji. Później podstawowym eksporterem do USA została Wenezuela. Według aktualnych prognoz amerykańskiego wywiadu USA będą nadal polegać głównie na zasobach basenu Atlantyckiego - tych z zachodniej półkuli i z rejonu Afryki Zachodniej - które są bardziej stabilne i niezawodne niż te na Bliskim Wschodzie.310 Lecz podobnie jak w całym okresie powojennym nie zmienia to przekonania o potrzebie zachowania kontroli.Kontrola nad wielkimi zasobami materialnymi rejonu Zatoki Perskiej gwarantuje

Page 79: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

amerykańskim i brytyjskim koncernom energetycznym, że będą głównymi udziałowcami ogromnych zysków.180Bogactwo spływa do USA i Wielkiej Brytanii także wieloma innymi drogami: poprzez sprzęt wojskowy (stąd generalnie przez branżę zaawansowanych technologii), projekty budowlane oraz skarbowe papiery wartościowe. „Gigantyczna siła strategiczna" tego regionu stanowi dźwignię światowej dominacji. Wszystko to dobrze rozumieli architekci powojennego świata i nadal pozostaje to w mocy. Amerykański wywiad przewiduje, że w nadchodzących latach rezerwy energetyczne rejonu Zatoki Perskiej nabiorą jeszcze większego znaczenia,311 stąd taki zapał do sprawowania kontroli, bez względu na to, czy same Stany Zjednoczone opierają się mocno na tych zasobach, czy nie.Globalny system baz wojskowych od Pacyfiku do Azorów został zaprojektowany w znacznej mierze z myślą o działaniach w rejonie Zatoki Perskiej. Amerykańskie tłumienie rewolty i działalność wywrotowa w Grecji i Włoszech w latach czterdziestych XX wieku były w części motywowane troską o swobodny przepływ bliskowschodniej ropy na Zachód. Dzisiaj system amerykańskich baz wojskowych rozciąga się do byłych państw satelickich Związku Radzieckiego - Bułgarii i Rumunii. Od czasów Cartera główne amerykańskie siły interwencyjne są skoncentrowane wokół Zatoki Perskiej. Do niedawna jedyną w pełni niezawodną bazą wojskową w okolicy była należąca do Brytyjczyków wyspa Diego Garcia, z której usunięto rdzennych mieszkańców. USA nadal odmawiają im prawa do powrotu, odrzucając w ten sposób decyzje brytyjskich sądów;312 sprawa ta jest nieznana w USA, podobnie jak sprawa Okinawy. Po wojnie afgańskiej USA zatrzymały bazy wojskowe w Afganistanie i w Azji Środkowej, które zapewniają amerykańskim korporacjom lepszą pozycję w obecnej fazie „wielkiej gry" o kontrolę nad zasobami Azji Środkowej, a także umożliwiają okrążenie znacznie ważniejszej Zatoki Perskiej. Od dawna podejrzewano, że jednym z celów Waszyngtonu w Iraku było umieszczenie baz woj-skowych w samym sercu obszarów produkujących ropę naftową, jak donoszono po zakończeniu wojny.313Informacje na temat innych prawdopodobnych celów również dotarły do opinii publicznej po zakończeniu wojny. „Dwie rzeczy, o których nigdy nie mówiono otwarcie i które nigdy nie stały się przedmiotem narodowej dyskusji, to ropa naftowa i pieniądze", komentował Bob Herbert. „Te dwie kluczowe sprawy181pozostawiono zakulisowym biznesmenom, z których wielu czerpie teraz zyski".314Stosunki USA z Izraelem rozwijały się głównie w tym szerszym kontekście.315 W 1948 roku Połączone Kolegium Szefów Sztabów, pod wrażeniem militarnej sprawności Izraela, uznało go za drugą po Turcji siłę militarną w regionie. Sugerowało, że Izrael może zapewnić USA środki do „uzyskania strategicznej przewagi na Bliskim Wschodzie", która równoważyłaby coraz mniejszą rolę Wielkiej Brytanii. Dziesięć lat później te rozważania nabrały konkretnego znaczenia.Rok 1958 miał wielkie znaczenie w sprawach światowych. Administracja Eisenhowera zidentyfikowała wtedy trzy wielkie kryzysy na świecie: w Indonezji, Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Wszystkie obejmowały producentów ropy naftowej oraz islamskie ruchy polityczne, które wtedy były świeckie.Eisenhower i sekretarz stanu Dulles podkreślali, że Rosja nie jest zaangażowana w żaden z tych kryzysów. Problemem był znajomy diabeł: „radykalny nacjonalizm". W Afryce Północnej niepokój budziła algierska walka o niepodległość, którą USA chciały szybko zakończyć porozumieniem. W Indonezji winowajcą był Su-karno, jeden z przywódców pogardzanego ruchu państw nieza-angażowanych, który pozwalał na zbyt wiele demokracji: ludowa partia ubogich chłopów rozszerzała swoje wpływy. Na Bliskim Wschodzie złoczyńcą był Naser, nazywany „nowym Hitlerem" przez przerażonych przywódców USA i Wielkiej Brytanii. On także był filarem ruchu państw niezaangażowanych i obawiano się, że pod jego wpływem inni również zdecydują się na niezależny kurs. Wydawało się, że te obawy zmaterializowały się w 1958 roku, gdy w wyniku zamachu stanu w Iraku, o którym początkowo myślano, że wywołał go Naser, obalony został rząd wspierany przez Brytyjczyków. Konsekwencje odczuwamy do dziś.Przewrót w Iraku wywołał intensywne dyskusje między USA a Wielką Brytanią. Decydenci obawiali się, że Kuwejt może chcieć niepodległości i że nawet Arabia Saudyjska ulegnie tej chorobie. Brytyjska gospodarka opierała się w znacznym stopniu na zyskach z kuwejckiej produkcji ropy naftowej i z tamtejszych inwestycji. Londyn postanowił przyznać Kuwejtowi nominalną niepodległość, choć jak wyjaśnił minister spraw zagranicznych Selwyn

Page 80: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

182Lloyd, „musimy również uznać potrzebę, jeżeli sprawy pójdą w złym kierunku, bezwzględnej interwencji, niezależnie od tego, kto spowodował problem". USA przyjęły takie samo stanowisko w sprawie siłowej interwencji w odniesieniu do większych zdobyczy, Arabii Saudyjskiej i innych emiratów znad Zatoki. Eisen-hower wysłał wojsko do Libanu, aby zapobiec dostrzeganemu tam zagrożeniu ze strony nacjonalistów i zapewnić sobie kontrolę nad rurociągami. Powtórzył, że niepokoi się o „strategicznie najważniejszy region świata" i podkreślił, że utrata kontroli nad nim „byłaby znacznie gorsza od utraty Chin" - uznawanej za największą powojenną katastrofę - „ze względu na strategiczną pozycję i zasoby Bliskiego Wschodu".316Innym krajem o kluczowym znaczeniu, który jak się obawiano, mógł znaleźć się pod wpływem Nasera, była Jordania, stanowiąca wtedy regionalną bazę dla brytyjskich sił zbrojnych. Izrael pomógł utrzymać brytyjską kontrolę. Waszyngtońscy stratedzy dostrzegli, że Izrael jest jedyną regionalną siłą w regionie, która podejmuje ryzyko, by „rozładować sytuację na tym obszarze". W memorandum dla Rady Bezpieczeństwa Narodowego napisano, że „jeżeli chcemy walczyć z radykalnym arabskim nacjona-lizmem i utrzymać ropę z Zatoki Perskiej siłą, jeżeli zajdzie taka potrzeba, to logicznym następstwem jest wsparcie dla Izraela, jako jedynego silnego prozachodniego mocarstwa, które pozostało na Bliskim Wschodzie",317 wraz z mocarstwami peryferyjnymi, Turcją i Iranem. W tym samym czasie, w 1958 roku, nawiązano stosunki izraelsko-tureckie, które zapoczątkowała wizyta premiera Dawida Ben Guriona w Turcji. Jak pisze Efraim Inbar, do 2000 roku stosunki Izraela z Turcją „pod względem bliskości ustępo-wały jedynie relacjom Izraela ze Stanami Zjednoczonymi".318W 1967 roku sojusz amerykańsko-izraelski był już mocno ugruntowany. Izrael zniszczył Nasera, chroniąc w ten sposób „fasadę" na Półwyspie Arabskim, a jednocześnie uderzając mocno w ruch państw niezaangażowanych. Uznano, że istotnie przyczynił się w ten sposób do umocnienia amerykańskiej władzy. Wywołało to również znaczący efekt w amerykańskiej ideologii, co jest ważne, ale kwestię tę muszę teraz odłożyć na bok.319Przypomnijmy sobie trzy główne kryzysy w 1958 roku. Zagrożenie, jakim był niezależny arabski nacjonalizm na Bliskim Wscho-183dzie, usunęła wojna z 1967 roku. Kryzys w Afryce Północnej skończył się wraz z uzyskaniem niepodległości przez Algierię.320 Kryzys w Indonezji zakończył się ogromną masakrą, głównie bezrol-nych chłopów, którą CIA opisywała jako jeden z największych masowych mordów w XX wieku, porównywalny ze zbrodniami Hidera, Stalina i Mao. Ta „wstrząsająca masowa rzeź", jak nazwał ją „New York Times", wzbudziła nieskrępowaną euforię na Zachodzie. Wyeliminowała masową polityczną partię biedaków i szeroko otworzyła drzwi dla zachodnich inwestorów. Tak jak na Bliskim Wschodzie zniszczono kolejny filar ruchu państw nieza-angażowanych. Podobne procesy zachodziły w Ameryce Łacińskiej oraz, w mniejszym stopniu, w Indiach, ostatnim bastionie ruchu państw niezaangażowanych. Wszędzie Stany Zjednoczone odgrywały znaczącą, a niekiedy decydującą rolę. USA są mocarstwem globalnym tak jak wcześniej Anglia. Często mylące jest koncentrowanie się na jednym regionie świata i zapominanie o tym, że globalne plany powstają w Waszyngtonie.Wróćmy jednak do Bliskiego Wschodu, gdzie w 1970 roku Izrael oddał kolejną przysługę, powstrzymując możliwą interwencję Syrii w obronie Palestyńczyków masakrowanych w Jordanii. Po-moc USA dla Izraela wzrosła czterokrotnie. Amerykański wywiad oraz tak wpływowe postaci zatroskane o Bliski Wschód, jak senator Henry Jackson, opisywali cichy sojusz Izraela, Iranu i Arabii Saudyjskiej jako solidną podstawę amerykańskiej władzy w regionie; rola Turcji w tym względzie uznawana była za oczywistą,W 1979 roku, gdy szach został obalony, sojusz izraelsko-turec-ki nabrał jeszcze większego znaczenia jako regionalna baza. Do sojuszu przystąpił kolejny członek, który zastąpił szacha: Irak Sad-dama Husajna, skreślony w 1982 roku przez administrację Reagana z oficjalnej listy państw terrorystycznych, tak by USA mogły swobodnie zapewnić pomoc tyranowi.Wybory, jakich dokonywał Izraeł w ciągu ostatnich trzydziestu lat, w znacznym stopniu zredukowały jego opcje działania; podążając obecnym kursem, Izrael nie ma praktycznie żadnej innej możliwości, jak tylko służyć jako baza USA w regionie i spełniać amerykańskie żądania. Opcje zostały wyraźnie naświedone w 1971 roku, gdy prezydent Egiptu Anwar Sadat zaoferował Izraelowi pełny traktat pokojowy w zamian za wycofanie wojsk izraelskich184

Page 81: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

z terytorium Egiptu. Sadat nie zaproponował nic Palestyńczykom i nie odniósł się w żaden sposób do innych terytoriów okupowanych. W swoich wspomnieniach Icchak Rabin, wówczas ambasador w USA, uznał tę „słynną" ofertę za „kamień milowy" na drodze do pokoju, chociaż zawierała ona również „złą wiadomość": warunek, by Izrael wycofał się z terytorium Egiptu, zgodnie z oficjalną polityką Stanów Zjednoczonych i podstawowym dokumentem dyplomatycznym, rezolucją Rady Bezpieczeństwa nr 242 z listopada 1967 roku.Izrael stał przed brzemiennym w skutki wyborem: mógł zaakceptować pokój i integrację w regionie lub upierać się przy konfrontacji, a zatem nieuchronnej zależności od USA. Wybrał drugą opcję, nie ze względu na bezpieczeństwo, lecz z chęci ekspansji. Mówią o tym wyraźnie izraelskie źródła. Generał Chaim Bar--Lew, czołowa postać rządzącej Partii Pracy, wyraził powszechne rozumienie tej sytuacji, gdy napisał w gazecie Partii Pracy: „Możemy mieć pokój, lecz sądzę, że jeśli utrzymamy swoje stanowisko, możemy zyskać więcej". Tym „więcej", które budziło wtedy największe zainteresowanie, był północno-wschodni Synaj, z którego brutalnie wypędzono mieszkańców na pustynię, aby zrobić miejsce dla budowanego tylko dla Żydów miasta Jamit. W 1972 roku generał i późniejszy prezydent Ezer Weizman dodał, że polityczne porozumienie bez ekspansji oznaczałoby, że Izrael nie mógłby „istnieć zgodnie ze skalą, duchem i jakością, jakie teraz ucieleśnia".Podstawową kwestią była reakcja Waszyngtonu. Po wewnętrznej dyskusji rząd porzucił swoją oficjalną politykę i przyjął kis-singerowską zasadę „pata": żadnej dyplomacji, tylko siła. Należy pamiętać, że był to okres skrajnego triumfalizmu, którego później bardzo żałowano w Izraelu. USA i Izrael uznały za rzecz oczywistą, że po 1967 roku Arabowie nie stanowią żadnego militarnego zagrożenia. Egipska oferta pokoju nie jest wcale „słynna" w Stanach Zjednoczonych, jest raczej nieznana - to wspólny los zdarzeń, które nie odpowiadają doktrynalnym wymaganiom.Sadat nadal miał nadzieję, że zaskarbi sobie przychylność Stanów Zjednoczonych wydaleniem rosyjskich doradców i innymi posunięciami. Ostrzegał też, że „Jamit oznacza wojnę". Nie traktowano go poważnie. W 1973 roku naprawdę rozpoczął wojnę,185która skończyła się dla Izraela niemal katastrofą i postawiła w stan pogotowia siły jądrowe USA. Wtedy Kissinger zrozumiał, że Egiptu nie można po prostu zlekceważyć i rozpoczął „dyplomację wahadłową", która ostatecznie doprowadziła do porozumienia w Camp David w latach 1978-1979. W Camp David USA i Izrael przyjęły ofertę Sadata z 1971 roku, lecz na warunkach znacznie mniej korzystnych z ich punktu widzenia: do tego czasu los Palestyńczyków stał się istotną kwestią i Sadat, podobnie jak większość światowej opinii publicznej, domagał się uznania ich praw.Wydarzenia te przedstawia się jako triumf amerykańskiej dyplomacji. Jimmy Carter dostał pokojową Nagrodę Nobla głównie za to szczytowe osiągnięcie. W rzeczywistości cały proces był dyplo-matyczną katastrofą. Odrzucenie dyplomacji przez USA i Izrael doprowadziło do strasznej wojny, ogromnych cierpień i konfrontacji supermocarstw, która mogła wymknąć się spod kontroli. Ale jednym z przywilejów władzy jest możność pisania historii z mocnym przekonaniem, że nie wzbudzi ona dużego sprzeciwu. Dlatego ta katastrofa weszła do historii jako wielki triumf „procesu pokojowego" kierowanego przez Stany Zjednoczone.Izrael dostrzegł od razu, że w sytuacji, gdy Arabowie nie mają już środków odstraszających, może nasilić ekspansję na terenach okupowanych i zaatakować północnego sąsiada, i tak też uczynił w roku 1978 i 1982, a następnie okupował niektóre części Libanu przez niemal dwadzieścia lat. W wyniku inwazji w 1982 roku i jej bezpośrednich następstw zginęło około 20 tysięcy ludzi; według źródeł libańskich liczba ofiar śmiertelnych w kolejnych latach wyniosła około 25 tysięcy. Ten temat budzi niewielkie zainteresowanie na Zachodzie, zgodnie z zasadą, że zbrodnie, za które sami jesteśmy odpowiedzialni, nie wymagają żadnego dochodzenia, nie mówiąc już o karze czy odszkodowaniu.Gdy wielokrotne bombardowania i inne prowokacje nie wywołały żadnej reakcji, która mogłaby posłużyć za pretekst do planowanej inwazji w 1982 roku, Izrael w końcu skorzystał skwapliwie z próby zamachu na izraelskiego ambasadora w Londynie, dokonanej przez grupę terrorystyczną kierowaną przez Abu Nida-la, który był skazany na śmierć przez Organizację Wyzwolenia Palestyny (OWP) i od lat toczył z nią wojnę. Sięgnięcie po ten pretekst było do przyjęcia dla mających głos przedstawicieli amerykań-186skiej opinii publicznej, którzy również nie widzieli problemu w natychmiastowej odpowiedzi Izraela: ataku na obozy uchodźców palestyńskich Sabra i Szatila w Bejrucie, gdzie według wiarygodnego

Page 82: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

amerykańskiego obserwatora zabito dwustu ludzi.321 Próby powstrzymania agresji podejmowane przez ONZ były blokowane przez natychmiastowe weto USA. Tak sprawy toczyły się przez osiemnaście krwawych lat izraelskich zbrodni w Libanie, rzadko dokonywanych choćby pod kiepskim pretekstem samoobrony.322Szef sztabu Rafael („Raful") Eitan wyraził powszechną w Izraelu opinię, gdy natychmiast ogłosił, że inwazja w 1982 roku zakończyła się sukcesem, ponieważ osłabiła „polityczny status" OWP i utrudniła jej walkę o państwo palestyńskie. Czołowi amerykańscy intelektualiści również przyjęli z zadowoleniem „polityczną porażkę" OWP, wyraźnie dostrzegając, że taki był właśnie cel tej wojny, którą uznali za „wojnę sprawiedliwą" (Michael Walzer).323 Większość publicznych komentatorów i mediów wolała jednak opowieści o niesprowokowanych atakach rakietowych na niewinnych Izraelczyków i podobne zmyślone historie, chociaż dzisiaj czasami dostrzega się już prawdę. Korespondent „New York Time-sa" James Bennet pisze, że celem inwazji z 1982 roku „było ustanowienie przyjaznego reżimu i zniszczenie Organizacji Wyzwolenia Palestyny pana Arafata. Miało to w założeniu pomóc przekonać Palestyńczyków do uznania rządów Izraela na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy".324 Według mojej wiedzy jest to pierwsza wypowiedź w amerykańskich mediach głównego nurtu przyznająca to, co było dobrze znane w Izraelu, i co od dwudziestu lat publikowały marginalizowane kręgi dysydenckie w USA. Jest to również podręcznikowy przykład zmasowanego terroryzmu międzynarodowego -jeśli nie jeszcze cięższej zbrodni, jaką jest agresja - wywodzącego się prosto z Waszyngtonu, który zapewnił konieczne wsparcie ekonomiczne, militarne i dyplomatyczne. Bez tego rodzaju autoryzacji i pomocy Izrael bardzo niewiele może zrobić. Kraje arabskie i inne mają wiele złudzeń w tej sprawie. Ale nie jest rozsądnie żyć ze złudzeniami, szczególnie gdy jest się ofiarą.W połowie lat siedemdziesiątych, gdy kwestia palestyńska stała się przedmiotem uwagi społeczności międzynarodowej, zwiększyła się izolacja USA i Izraela na froncie dyplomatycznym. W 1976187roku USA zawetowały rezolucję wzywającą do utworzenia państwa palestyńskiego obok Izraela, która zawierała podstawowe sformułowania rezolucji ONZ nr 242 z 1967 roku. Od tamtego czasu aż do teraz USA blokują możliwość dyplomatycznego porozumienia na warunkach akceptowanych przez praktycznie cały świat: uznania dwóch państw z granicą międzynarodową, poddaną „niewielkim, wzajemnym korektom"; była to zasada oficjalnej, choć nie faktycznej amerykańskiej polityki do czasu, gdy administracja Clintona formalnie porzuciła ramy międzynarodowej dyplomacji, oświadczając, że rezolucje ONZ są „anachroniczne". Warto zauważyć, że stanowisku USA sprzeciwia się większa część amerykańskich obywateli: znaczna większość popiera „plan saudyjski" zaproponowany na początku 2002 roku i zaakceptowany przez Ligę Arabską, który zakładał pełne uznanie i integrację Izraela w regionie w zamian za wycofanie się Izraela do granic z 1967 roku; była to kolejna wersja wieloletniego międzynarodowego konsensusu, którą zablokowały Stany Zjednoczone. Znaczna większość sądzi również, że USA powinny zrównać pomoc dla Izraela i dla Palestyńczyków w ramach wynegocjowanego porozumienia i wstrzymać pomoc dla tej strony, która nie chce negocjować: co oznaczało, gdy przeprowadzano ten sondaż, że powinny wstrzymać pomoc dla Izraela. Lecz niewielu rozumie, co z tego wszystkiego wynika, i niemal nic nie pisze się na ten temat.325Po pierwszej wojnie w Zatoce Perskiej Waszyngton miał poczucie, że może narzucić swoje rozwiązanie. Wersja tego rozwiązania z 1991 roku, chociaż nigdy nie została w pełni rozwinięta, miała być bardziej otwarta niż stanowisko administracji ogłoszone w grudniu 1989 roku, które popierało bez zastrzeżeń plan koalicyjnego rządu Izraela (Szamira-Peresa) zakładający, że nie może być żadnego „dodatkowego państwa palestyńskiego" (według tej koncepcji Jordania była już „państwem palestyńskim") i że los terrorystów zostanie ustalony „zgodnie z podstawowymi wytycznymi [izraelskiego] rządu". Waszyngton zwołał konferencję w Madrycie, z udziałem Rosjan, którzy mieli być listkiem figowym nadającym jej międzynarodowy charakter.Lecz na konferencji pojawił się problem. Delegacji palestyńskiej przewodził Haidar Abdel Szafi, konserwatywny narodowiec znany ze swej prawości, jedna z najbardziej szanowanych posta-188ci w Palestynie. Delegacja nie zgodziła się na dalszą budowę osiedli izraelskich na terenach okupowanych, co wywołało impas w negocjacjach, ponieważ USA i Izrael nie chciały przystać na ten warunek ani nawet poważnie go rozważać. Jaser Arafat, widząc, że gwałtownie traci społeczne poparcie na tych terytoriach i w palestyńskiej diasporze, podkopał wysiłki palestyńskiej delegacji, podejmując potajemne negocjacje z Izraelem, które doprowadziły do „procesu z Oslo", zainicjowanego oficjalnie z

Page 83: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wielką pompą we wrześniu 1993 roku w Białym Domu. Sformułowania zawarte w porozumieniach z Oslo wyraźnie wskazywały, że stanowią one podstawę do dalszej realizacji programu budowy osiedli izraelskich, czego przywódcy izraelscy (Icchak Rabin i Szimon Peres) wcale nie starali się ukrywać. Z tego powodu Abdel Szafi stwierdził, że nie chce mieć nic wspólnego z oficjalnym procesem pokojowym.326Tak sprawy toczyły się przez całe lata dziewięćdziesiąte, gdy Izraelczycy stopniowo zasiedlali i integrowali tereny okupowane, z pełnym poparciem USA. W 2000 roku, ostatnim roku kadencji Clintona (i izraelskiego premiera Ehuda Baraka), osadnictwo osiągnęło największe nasilenie od 1992 roku, coraz bardziej zmniejszając możliwość rozwiązania konfliktu pokojowymi środkami dyplomatycznymi.CAMP DAYID II I DALEJ: W STRONĘ „TRWAŁEJ NEOKOLONIALNEJ ZALEŻNOŚCI"Nieustępliwość USA i Izraela cechowała cały proces negocjacji w Camp David w 2000 roku. Obiegowe wyobrażenie jest takie, że Clinton i Barak złożyli „wspaniałomyślną", nadzwyczaj „szczodrą" ofertę, lecz zdradzieccy Palestyńczycy odrzucili ją, gdyż woleli przemoc. Istnieje prosty sposób, by ocenić tego rodzaju twierdzenia: trzeba spojrzeć na mapę z propozycją terytorialnej ugody. Takiej mapy nie znajdziemy w amerykańskich mediach czy gazetach, poza czasopismami naukowymi i literaturą dysydencką. Jedno spojrzenie na mapę pokazuje, że propozycja Clintona-Ba-raka w zasadzie dzieli Zachodni Brzeg na trzy kantony, praktycznie oddzielone od siebie dwoma klinami złożonymi z ekspansywnych żydowskich osiedli i obiektów infrastruktury. Te trzy kantony189mają jedynie ograniczony dostęp do wschodniej Jerozolimy - centrum palestyńskiego życia handlowego, kulturalnego i politycznego. I wszystkie są odcięte od Strefy Gazy.Faktycznie, byłby to pewien postęp w stosunku do ówczesnego stanu rzeczy, w którym Palestyńczycy na Zachodnim Brzegu pozostawali zamknięci w przeszło dwustu kantonach, niektórych wielkości kilku kilometrów kwadratowych, a sytuacja w Strefie Gazy była pod wieloma względami jeszcze gorsza.Szlomo ben Ami, uważany za „gołębia" w Izraelu, tuż przed tym, jak dołączył do rządu Baraka i został głównym negocjatorem w Camp David, opublikował pracę naukową, w której nakreślił cel „procesu pokojowego" z Oslo: ustanowić dla Palestyńczyków „neokolonialne terytorium zależne", które będzie „trwałe".327 W zasadzie coś takiego zaoferowano w Camp David.W Izraelu mapy pojawiały się w zwykłej prasie i powszechnie mówi się, że te propozycje były wzorowane na południowoafrykańskich bantustanach sprzed czterdziestu lat. Szanowani komentatorzy piszą, że model południowoafrykański był poważnie rozważany w wyższych kręgach wojskowych i politycznych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i jest wzorem także dzisiaj.328 Izrael uważał Republikę Południowej Afryki za cennego sojusznika, zresztą podobny stosunek do RPA miały Stany Zjednoczone, przez cały okres rządów Reagana.Po porażce Camp David w 2000 roku negocjacje trwały nadal. Doprowadziły do (nieoficjalnych) spotkań na wysokim szczeblu w miasteczku Taba w Egipcie w styczniu 2001 roku. Wydawało się, że w czasie ich trwania dokonuje się istotny postęp, jednak główne problemy terytorialne pozostały, choć w mniej skrajnej formie. Negocjacje w Tabie skrupulatnie opisał Miguel Morati-nos, obserwator z ramienia Unii Europejskiej, w raporcie zaakceptowanym przez obie strony.329 Podstawowe różnice zmniejszyły się, ale nie zostały całkiem pokonane. W sprawie Zachodniego Brzegu w zasadzie zgodzono się przyjąć wieloletni międzynarodowy konsensus uznający międzynarodową granicę, z „niewielkimi, wzajemnymi korektami", teraz już nie takimi znowu niewielkimi ze względu na wspierane przez USA izraelskie osiedla i projekty infrastrukturalne, które jak wspominałem, szybko się rozprzestrzeniały, gdy proces z Oslo przebiegał w zasadniczo przewidywal-190nym kierunku. Palestyńscy negocjatorzy w Tabie przystali na włączenie do Izraela osiedli powstałych po Oslo, wokół ogromnie rozszerzonej Jerozolimy, lecz zażądali wymiany terytorialnej na za-sadzie jeden do jednego - w czym znaleźli poparcie niektórych izraelskich „jastrzębi", którzy z zadowoleniem przyjęli możliwość przeniesienia izraelskich Arabów poza granice kraju, aby zmniejszyć w ten sposób budzący spore obawy „problem demograficzny": zbyt wielu nie-Żydów w żydowskim państwie. Lecz izraelscy negocjatorzy nalegali na wymianę terytorialną w stosunku dwa do jednego, lub nawet większym, na swoją korzyść, a Palestyńczykom oferowali bezwartościowy obszar przylegający do pustyni Synaj. Główną kwestią terytorialną pozostał status izraelskiego miasta Ma'aleh Adumim, leżącego na wschód od Jerozolimy, oraz infrastruktura łącząca je z rozszerzonymi obszarami, które miały zostać włączone do Izraela, rozbudowanymi głównie w latach dziewięćdziesiątych, z wyraźną intencją,

Page 84: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

by praktycznie przeciąć na pół Zachodni Brzeg. Te i niektóre inne kwestie pozostały nierozwiązane, ale są powody, by uznać konkluzję Akiwy Eldara, że nastąpił prawdziwy, obiecujący postęp, nawet jeżeli nie miał formalnego charakteru.Negocjacje zostały zerwane przez Baraka przed wyborami w Izraelu, a w obliczu nasilającej się przemocy nigdy nie zostały podjęte na nowo, więc nie wiemy, dokąd mogły doprowadzić.Podstawowe kwestie przedstawili w „Foreign Affairs" dwaj dobrze zorientowani komentatorzy, Husajn Agha i Robert Mal-ley.330 Zauważyli oni trafnie, że „od jakiegoś czasu zarys rozwiązania jest zasadniczo jasny": podział terytorium z granicą międzynarodową i wymianą ziemi na zasadzie jeden do jednego. Piszą oni, że „droga [do tego rozwiązania] wymykała się wszystkim stronom od początku", lecz stwierdzenie to, choć trafne, jest jednak mylące. Drogę tę przez dwadzieścia pięć lat blokowały Stany Zjednoczone, a w Izraelu odrzucają nawet najbardziej ugodowe skrzydło politycznego spektrum, co znowu dokumentuje raport Moratinosa.Za rządów Busha II i Szarona szansę na dyplomatyczne rozwiązanie zmniejszyły się jeszcze bardziej. Izrael, mający stałe poparcie USA, rozbudował programy osadnictwa. Izraelska organizacja praw człowieka B'Tselem dotarła w końcu do oficjalnych map191przedstawiających izraelskie plany terytorialne.331 Osiedla izraelskie obejmują obecnie 42 procent Zachodniego Brzegu. Na przykład granice Ma'aleh Adumim rozciągają się od obszaru Wielkiej Jerozolimy niemal do odizolowanego palestyńskiego miasta Jerycha; jest to klin, który w znacznym stopniu odcina południowy region Zachodniego Brzegu. Następny klin ciągnie się ku północy, częściowo oddzielając sektory północne od centralnych. W efekcie mamy surową wersję układu trzech kantonów na Zachodnim Brzegu, z których wszystkie są praktycznie oddzielone od niewielkiej części wschodniej Jerozolimy i, oczywiście, od Strefy Gazy, bez względu na jej los.Sytuację w 2003 roku opisał Geoffrey Aronson, redaktor podstawowego amerykańskiego opracowania naukowego na temat osadnictwa żydowskiego, po wizycie na południowych obszarach.332 „Praktycznie w każdym izraelskim osiedlu postępują energiczne działania kolonizacyjne", prowadzące do „rewolucyjnych zmian w zakresie transportu i dostępu", które mają „umocnić zdolność Izraela do zapewnienia sobie trwałej kontroli nad tymi ziemiami", włączonymi do znacznie powiększonego państwa Izrael. „Natomiast dynamika zmian w przypadku Palestyńczyków jest całkowicie odwrotna - stale powiększa się sieć barykad, przeszkód, patroli drogowych i zakazów, które oddzielają ich od osiedli, od siebie nawzajem oraz od miejsc pracy, co utrudnia prowadzenie normalnego życia i zubaża całą narodową wspólnotę".Co się tyczy planów administracji Busha w połowie 2003 roku, to są dwa różne źródła na ten temat: retoryka i działanie. Na poziomie retoryki czytamy o „wizji" państwa palestyńskiego i o zainspirowanej przez USA „mapie drogowej". W realnym świecie administracja Busha wielokrotnie blokowała publikację mapy drogowej proponowanej przez „kwartet" (złożony z Unii Europejskiej, ONZ, Rosji i USA), co spotykało się z irytacją pozostałych członków tej grupy. Wizja była mglista i taka też pozostała, gdy w końcu opublikowano mapę drogową wraz ze skromnym oświadczeniem Busha, że „ta mapa drogowa stanowi punkt wyjścia do realizacji wizji dwóch państw... którą przedstawiłem 24 czerwca 2002 roku"; to znaczy „wizji", która była bladą i niewyraźną wersją koncepcji znanej powszechnie od ponad ćwierć wieku, lecz blokowanej przez USA.333192Pierwsze kroki na mapie drogowej są wyraźnie określone: Palestyńczycy muszą natychmiast zakończyć opór wobec okupacji, w tym ataki na izraelskich żołnierzy na terenach okupowanych, a Izrael musi zadeklarować swoje przywiązanie do „wizji dwóch państw... wyrażonej przez prezydenta Busha", mającej niejasny charakter. „Gdy podniesie się poziom bezpieczeństwa, armia izraelska wycofa się stopniowo z terenów okupowanych od 28 września 2000 roku, i obie strony powrócą do status quo" w tamtym czasie. To, czy strony zadowalająco wypełniły swoje zobowiązania, oceni Izrael i Waszyngton. „Status quo", które ma zostać przywrócone, pozostawia Palestyńczyków zamkniętych w setkach kan-tonów otoczonych przez osiedla i obiekty infrastruktury zbudowane przez siły okupacyjne Izraela, ze wsparciem USA. Przyszłość tych osiedli pozostaje niejasna. Izrael „niezwłocznie zlikwiduje placówki osadnicze zbudowane od marca 2001 roku", na co zgadzają się wszyscy poza ultraprawicą w Izraelu, a po pewnym czasie, który nie został określony, Izrael „zamrozi wszelką działalność osadniczą (w tym naturalny rozrost osiedli)". Do tego momentu osiedla mogą się dalej rozwijać. Jeżeli czas „zamrożenia" kiedykolwiek nadejdzie, to wzorowane na bantustanach rozwiązania, wprowadzane w latach

Page 85: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

dziewięćdziesiątych w kontekście amerykańsko-izraelskiego „procesu pokojowego" kontynuowanego w ramach „mapy drogowej", będą już przypuszczalnie dobrze ugruntowane.Jeszcze później ma nastąpić „wdrożenie uprzednich porozumień w celu maksymalnego zwiększenia terytorialnej ciągłości [państwa palestyńskiego], obejmujące dalsze działania w sprawie osiedli". Te „dalsze działania" nie są określone. Nie ma też żadnych uprzednich porozumień, które nadawałyby sens „terytorialnej ciągłości". Jedyne poważne propozycje, jakie dotąd złożono, nie są rozważane. Czymkolwiek jest „wizja dwóch państw", jaką ma Bush, to najwyraźniej nie jest to wizja dwóch państw popierana przez praktycznie cały świat i blokowana przez USA od połowy lat siedemdziesiątych ani nie jest to plan saudyjski, ratyfikowany przez Ligę Arabską i popierany przez większość amerykańskiej ludności, ani też nie jest to rozwiązanie, którego zarys „jest zasadniczo jasny od jakiegoś czasu", opisane przez Aghę i Malleya. Nie ma tu żadnego odniesienia do którejkolwiek z tych koncepcji.334.193Ponadto, chociaż istnieją natychmiastowe (i siłowe) środki egzekwujące przestrzeganie warunków mapy drogowej przez Palestyńczyków, nie ma żadnych środków wymuszających przestrzeganie postanowień dotyczących izraelskich programów osadnictwa i rozbudowy, finansowanych przez USA. Jest wiele świadectw, jak to wyglądało w przeszłości, i nie ma powodu sądzić, że nastąpi tu jakaś istotna zmiana.Choć polityczna mapa drogowa pozostaje mglista w odniesieniu do obowiązków Izraela, inne żądania są dość wyraźnie określone. Ogromna amerykańska pomoc dla Izraela została po raz pierwszy uzależniona od zachowania Izraela: nie od wypełniania warunków mapy drogowej, lecz od wprowadzenia planu gospo-darczego, który przewiduje „ograniczenie miejsc pracy i mniejsze płace w sektorze publicznym oraz obniżenie podatków", środki, które „określono jako »gospodarczą mapę drogową«". Czołowe gazety w Izraelu nazywają ten plan „nową teorią... według której USA otwarcie próbują narzucić neoliberalny porządek w Izraelu" - teorią, którą przyjęły z zadowoleniem kręgi biznesowe w Izraelu, lecz która natychmiast doprowadziła do strajku 700 tysięcy pracowników.335Również całkiem dobrze określone są działania mające stworzyć „fakty dokonane" w czasie trwania rozmów, zgodnie z tradycją. Wśród nich godna uwagi jest budowa „muru separacyjnego", który włącza niektóre części Zachodniego Brzegu do Izraela. Barierę tę uzasadnia się względami bezpieczeństwa - Izraelczy-ków, a nie Palestyńczyków, których problemy z bezpieczeństwem są znacznie poważniejsze. Bariera połączona z wymianą ziemi zapewniłaby nie mniejsze bezpieczeństwo. Największe bezpieczeń-stwo zapewniłby mur zbudowany kilka kilometrów wewnątrz Izraela, który pozwoliłby armii izraelskiej na pełne patrolowanie po obu stronach. Lecz takie propozycje nie włączałyby palestyńskiej ziemi do Izraela i zakłócałyby raczej życie Izraelczyków, a nie Palestyńczyków, dlatego są nie do pomyślenia. W raportach Banku Światowego można znaleźć stwierdzenie, że mur pozostawi po stronie izraelskiej niemal 100 tysięcy Palestyńczyków, wraz „z częścią najżyźniejszej ziemi rolnej na Zachodnim Brzegu". Mur pozostawi też pod kontrolą Izraela znaczną część niezwykle ważnych wód gruntowych na Zachodnim Brzegu. Jedno z tamtejszych194miast, Kalkilia, zostało już praktycznie otoczone murem, odcięte od swojej ziemi, od 30 procent źródeł wody i od tych terytoriów, które mają zostać kiedyś przydzielone „realnemu" państwu palestyńskiemu, odznaczającemu się „terytorialną ciągłością". Podobno ponad połowa ziemi rolnej w Kalkilii została skonfiskowana i ma zostać włączona do Izraela; w zamian złożono hojną ofertę jednorazowego odszkodowania, równego wartości rynkowej jednorocznych plonów.336Tuż po tym, jak Colin Powell pojechał do Izraela spotkać się z premierem Szaronem i omówić z nim mapę drogową, Szaron poinformował prasę, że mur biegnący na południe od Kalkilii zatoczy szeroki łuk na wschód, aby objąć izraelskie osiedla Ariel i Emmanuel, w ten sposób częściowo oddzielając północną enklawę palestyńską od środkowej, klinem izraelskich osiedli i obiektów infrastruktury, tak jak to przewidywał plan Clintona-Baraka z Camp David. Nie ma większych wątpliwości, że drugie i bardziej znaczące rozszerzenie izraelskiego terytorium założone w planie Clintona-Baraka, oddzielające enklawę środkową od południowej, również zostanie de facto włączone do Izraela w taki czy inny sposób. Nie ma też powodu wątpić, że izraelskie osiedla, które pozostają poza murem, utrzymają obecny status, to znaczy, będą w zasadzie traktowane jako części Izraela, powiązane z nim wielką infrastrukturą, chronione przez armię izraelską i cieszące się swobodą rozwoju na przydzielonym terytorium do czasu, gdy z góry przyjdzie rozkaz nakazujący coś innego.Sara Roy, bardzo dobrze poinformowana uczona z Uniwersytetu Harvarda, opierając

Page 86: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

się na wewnętrznych źródłach, pisze, że Bank Światowy „szacuje, iż około 232 tysięcy ludzi w 72 spo-łecznościach ucierpi" w wyniku pierwszego, północnego etapu budowy muru, z czego „140 tysięcy żyje po wschodniej stronie muru, lecz w zasadzie zostanie nim otoczona ze względu na jego kręty bieg"; a po ukończeniu mur „może odizolować nawet 250-300 tysięcy Palestyńczyków", przyłączając „aż 10 procent terytorium Zachodniego Brzegu do Izraela". Roy sugeruje, że „projekt muru [być może ma] na celu wyodrębnienie i otoczenie tych 42 procent (lub mniej) terytorium Zachodniego Brzegu, o których Szaron mówił, że jest gotowy oddać je państwu palestyńskiemu". Jeśli tak jest, to być może Szaronowi chodzi o plan, który zapro-195ponował w 1992 roku, teraz gdy widzi, że polityczne spektrum przesunęło się tak daleko w stronę skrajnie nacjonalistycznego bieguna, że to, co wtedy wydawało się zuchwałością, można dzisiaj przedstawić jako spektakularne ustępstwo.337„Fakty dokonane", komentuje izraelska dziennikarka Amira Hass, „określają - i nadal będą określać - obszar, do którego będzie się odnosić mapa drogowa, obszar, na którym zostanie utworzony podmiot zwany »państwem palestyńskim*":Wizyta [w miejscach], gdzie Komitet Robót Publicznych, Ministerstwo Obrony, Ministerstwo Budownictwa i buldożery izraelskiej armii są zaprzątnięte intensywną pracą, pozwala zrozumieć, dlaczego tak łatwo jest premierowi Arielowi Szaronowi mówić o „państwie palestyńskim"... Ogromne prace budowlane w Jerozolimie i okolicach, od Betlejem do Ramallah, i od Morza Martwego do Modi'in, wykluczyły już palestyński rozwój miejski, przemysłowy i kulturalny, który zasługiwałby na to miano, w rejonie wschodniej Jerozolimy. Południowa enklawa Zachodniego Brzegu, od Hebronu do Betlejem, zo-stanie odcięta od środkowej enklawy obszaru Ramallah przez ocean wypielęgnowanych osiedli izraelskich, przejazdów podziemnych i autostrad. Północną enklawę, od Dżeninu do Nablusu, odetnie od centrum ogromne izraelskie osiedle Ariel-Eli-Shiloh.338Co się tyczy „zamrożenia osadnictwa", to Szaron, przekonując swój ekstremistyczny gabinet do uznania mapy drogowej, wyjaśnił, że „nie ma tu żadnych ograniczeń, więc możecie budować dla swoich dzieci i wnuków, i mam nadzieję, że dla prawnuków też".339Na poziomie retoryki mapa drogowa zdaje się oferować Palestyńczykom więcej niż proces z Oslo: zawiera takie określenia, jak „państwo palestyńskie", „koniec okupacji", „zamrożenie wszelkiej działalności osadniczej" itd.; takich określeń nie było w protokołach z Oslo. Lecz są to mylące pozory. Z wyjątkiem elementów skrajnych Izrael i jego sponsor nie mają zamiaru przejmować terytoriów ponad użyteczną i pożądaną miarę ani administrować większością palestyńskiej ludności. Tworzenie „faktów dokonanych" posunęło się tak daleko, że pozwala na swobodne użycie terminów, które wcześniej mogłyby zakłócić plany wprowadzane w życie przez ostatnią dekadę i teraz mocno ugruntowane.196Poza retoryką dotyczącą „wizji" istnieje lepsze źródło informacji: działania. Ograniczmy się tylko do kilku przykładów: w grudniu 2000 roku administracja Busha wywołała konsternację za granicą, wetując rezolucję Rady Bezpieczeństwa zaproponowaną przez Unię Europejską, która wzywała do wdrożenia waszyngtońskiego planu Mitchella oraz do ograniczenia przemocy poprzez wysłanie międzynarodowych obserwatorów, czemu stanow-( czo sprzeciwia się Izrael; ich obecność prawdopodobnie ograniczyłaby przemoc Palestyńczyków, ale utrudniłaby też izraelskie represje i terror.Dziesięć dni przed tym wetem Waszyngton zbojkotował konferencję w Genewie, na którą przybyły „wysokie umawiające się strony" konwencji genewskiej, aby przeanalizować sytuację na terenach okupowanych. Jak zwykle bojkot ten oznaczał „podwójne weto": decyzje są zablokowane, a o wydarzeniach praktycznie się nie informuje i zostają one wymazane z historii. Uczestnicy konferencji potwierdzili, że czwarta konwencja genewska ma zastosowanie do terytoriów okupowanych, a zatem wiele prowadzonych tam amerykańsko-izraelskich działań to, według prawa USA, zbrodnie wojenne. Potępili też ponownie finansowane przez USA osadnictwo izraelskie oraz „umyślne zabójstwa, tortury, bezprawne deportacje, umyślne pozbawianie praw do uczciwego procesu sądowego w zwykłym trybie, rozległe zniszczenia i przywłaszczanie majątku... dokonywane bezprawnie i bez skrupułów".3^Czwarta konwencja genewska, ustanowiona po to, by formalnie uznać za niezgodne z prawem zbrodnie nazistów w okupowanej Europie, zawiera fundamentalne zasady międzynarodowego prawa humanitarnego. Jej zastosowanie do terytoriów okupowanych przez Izrael było wielokrotnie potwierdzane, między innymi przez ambasadora USA przy ONZ George'a Busha (we wrześniu 1971) oraz w rezolucjach Rady Bezpieczeństwa. Te ostatnie obejmują jednogłośnie przyjętą rezolucję nr 465 (z

Page 87: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

1980 roku), która potępiła wspierane przez USA działania Izraela jako „rażące naruszenia" konwencji genewskiej, oraz rezolucję nr 1322 (z października 2000 roku), przyjętą stosunkiem głosów 14 do O (USA wstrzymały się od głosu), która wzywała Izrael „do sumiennego przestrzegania obowiązków wynikających z czwartej197konwencji genewskiej". Jako „wysokie umawiające się strony" Stany Zjednoczone i mocarstwa europejskie są zobowiązane uroczystym traktatem do ścigania i zatrzymania osób odpowiedzialnych za takie zbrodnie, w tym własnych przywódców. Przez ciągłe odrzucanie tego obowiązku, „zwiększają terror" - by użyć słów Bu-sha II, potępiających Palestyńczyków. Stanowisko USA zmieniło się w ciągu lat od aprobaty dla stosowania tych konwencji do terenów okupowanych do wstrzymywanie się od głosu za kadencji Clintona i w końcu do ich podważania za rządów Busha II.Administracja Busha sygnalizowała milczącą zgodę na brutalne represje na terenach okupowanych również w inny sposób. Tak oto, gdy Ariel Szaron prowadził bezwzględną ofensywę na Zachodnim Brzegu w kwietniu 2002 roku, Colin Powell został wysłany, by „przynieść pokój". Powell krążył po basenie Morza Śródziemnego i dotarł do Izraela akurat wtedy, gdy obrońcom Dżeninu zabrakło już żywności i amunicji: można przypuszczać, że wywiad Departamentu Stanu był w stanie dokonać takiej kalkulacji. Urzędnik z Pentagonu stwierdził rzecz oczywistą: „Podróż Powella zaplanowano w taki sposób, mówił, »by dać Szaronowi trochę więcej czasu«". Przedstawiciel Departamentu Stanu dodał, że „Izraelczycy nie tyle słuchają, co mówimy, ile raczej obserwują, co robimy... A to, co robimy, daje im więcej czasu, by się wycofać"341 - gdy zrobią już swoje: zrównają z ziemią obóz uchodźców w Dżeninie, zburzą znaczną część starego miasta w Nablusie i zniszczą instytucjonalną i kulturalną infrastrukturę palestyńskiego życia w Ramallah, z brutalnością, jaką armia izraelska praktykuje od wielu lat.W grudniu 2002 roku Zgromadzenie Ogólne ONZ powtórzyło niemal powszechny sprzeciw wobec faktycznej aneksji Jerozolimy przez Izrael, dokonanej wbrew rezolucjom Rady Bezpieczeństwa uchwalanym od 1968 roku (ze wsparciem USA). Po raz pierwszy Stany Zjednoczone zagłosowały przeciwko takiej rezolucji, formalnie zmieniając swoje wieloletnie oficjalne stanowisko wobec statusu Jerozolimy. Do USA dołączył Izrael, kilka terytoriów zależnych na wyspach Pacyfiku oraz Kostaryka. Jeżeli za tą zmianą kryje się poważny zamiar, to praktycznie wyklucza ona możliwość politycznego rozwiązania. Administracja Busha kontynuowała wsparcie dla przemocy, głosując przeciwko rezolucji198wzywającej do międzynarodowych wysiłków na rzecz „zatrzymania pogarszającej się sytuacji między Izraelem a Palestyńczykami, cofnięcia wszelkich działań podjętych w terenie od czasu, gdy rozpoczęły się ostatnie akty przemocy we wrześniu 2000 roku i dążenia do pokojowego porozumienia" (rezolucja została uchwalona stosunkiem głosów 160 do 4; przeciw" głosowały Stany Zjednoczone, Izrael, Mikronezja i Wyspy Marshalla). Jak zwykle w takich przypadkach wydaje się, że wydarzeń tych w ogóle nie odnotowano w USA.342Bush uznał też arcyterrorystę Szarona za „człowieka pokoju" i zażądał, by Arafata zastąpiono premierem, który spełni amery-kańsko-izraelskie żądania, choć „w odróżnieniu od Arafata nie cieszy się [on] powszechnym poparciem".343 Wszystko to stanowi kolejną ilustrację „wizji demokracji" tego prezydenta.W lutym 2003 roku Bush wygłosił przemówienie do członków konserwatywnego Amerykańskiego Instytutu Przedsiębiorczości, w którym, według „New York Timesa", zawarł „pierwsze znaczące uwagi na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego od ośmiu miesięcy". Przemówienie było zasadniczo pozbawione myśli, lecz rzeczywiście zawierało jedną znaczącą uwagę. Bush oświadczył okrężnie, że Izrael może kontynuować program osadnictwa i rozwoju na terenach okupowanych. Formą tego przyzwolenia było stwierdzenie, że „gdy nastąpi postęp w kierunku pokoju, działalność osadnicza na terenach okupowanych musi się zakończyć", czyli że może być kontynuowana do czasu, gdy Stany Zjednoczone stwierdzą (unilateralnie, jak zawsze), że postęp nastąpił.344 I znowu jedyna „znacząca uwaga" Busha odwraca oficjalną politykę rządu. Wcześniej uważano, że programy osadnictwa są niele-galne, a przynajmniej „nie są pomocne". Teraz znajdują dyskretną akceptację. W obronie tej administracji można stwierdzić, że dostosowała oficjalną doktrynę do niemal niezmiennej praktyki.Dominujące wartości często wyrażane są pośrednio, jak w pierwszą rocznicę 11 września, gdy prezydent skorzystał z okazji, by przeznaczyć 200 milionów dolarów dodatkowych funduszy dla bogatego państwa Izrael, a jednocześnie odmówił 130 milionów dolarów dodatkowej pomocy dla Afganistanu w

Page 88: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

czasie kryzysu.345 Nie dotyczy to tylko Stanów Zjednoczonych. Były minister spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Douglas (lord) Hurd napisał, że199„Bliski Wschód dręczą dwa nierozwiązane problemy: zagrożenie ze strony Saddama Husajna i niepewna sytuacja Izraela".346 Niepewna sytuacja Palestyńczyków w trzydziestym szóstym roku wojskowej okupacji nie stanowi „nierozwiązanego problemu" - Hurd nawet o niej nie wspomniał.Działania niweczące szansę na pokojowe, dyplomatyczne rozwiązanie ciągle uzasadnia się tym, że stanowią reakcję na palestyński terror, który faktycznie się nasilił; doszło na przykład do straszliwych zbrodni przeciwko izraelskim cywilom w czasie intifady al--Aksa, która wybuchła pod koniec września 2000 roku. Intifada ujawniła też istotne zmiany, jakie zaszły w Izraelu. Władza izraelskich wojskowych osiągnęła wtedy taki poziom, że korespondent Ben Kaspit stwierdził, że „to nie jest państwo z armią, lecz armia z państwem".347Opinię Kaspita zasadniczo potwierdza i historycznie pogłębia inny czołowy izraelski korespondent, Reuven Pedatzur, który analizuje „kulturę siły" w Izraelu i „konsekwentne przedkładanie opcji militarnych" nad środki pokojowe od czasu powstania tego państwa. Omawiając książkę historyka wojskowości Mottiego Go-laniego, Pedatzur pisze, że Golani „ma oczywiście rację", gdy „śmiało przeczy świętemu izraelskiemu etosowi, zgodnie z którym Izrael zawsze dąży do pokoju, natomiast jego sąsiedzi konsekwentnie odmawiają wejścia na ścieżkę pokoju, wybierając wojnę". Obaj się zgadzają, że fakty mówią coś zupełnie innego. Jednym z głównych powodów jest „instytucjonalizacja władzy i jej całkowite przekazanie w ręce politycznego i wojskowego establishmentu". Dowództwo wojskowe wpływa na „polityczno-dyplomatyczną debatę", czasami grożąc użyciem siły, i faktycznie kształtuje politykę w stopniu nieznanym w żadnym innym społeczeństwie demokratycznym. Kierując się „militarną kulturą", „polityczno-wojsko-wi przywódcy Izraela stosują taktykę siania strachu w sprawach bezpieczeństwa... generują lęk, żeby zmobilizować izraelskie społeczeństwo i odwrócić jego uwagę od problemów wewnętrznych, takich jak pogarszająca się sytuacja gospodarcza i rosnąca stopa bezrobocia". Tę „formułę" - dość dobrze znaną gdzie indziej, także w USA- wprowadził twórca Izraela Dawid Ben Gurion w pierwszych dniach tego państwa, i „taktykę siania strachu... stosowano w następnych dziesięcioleciach" aż do dzisiaj. Autor i recenzent200dołączają do innych izraelskich komentatorów, którzy ostrzegają przed „poważnym niebezpieczeństwem" polegającym na „kształtowaniu się konsensusu... zgodnie z którym w sytuacji Izraela myślenie demokratyczne jest luksusem"; konsensusu, któremu towarzyszą „oznaki faszyzmu".348Refleksje Kaspita sprowokowało całkowite lekceważenie przez dowództwo wojskowe poleceń cywilnego rządu w pierwszych miesiącach intifady, postawa, która jest szczególnie godna uwagi, ponieważ funkcję premiera sprawował były szef sztabu, a inni urzędnicy cywilni również wywodzili się z wyższych kręgów wojskowych. Podobnie jak inne potęgi militarne skonfrontowane z zasadniczo bezbronnym przeciwnikiem armia izraelska natychmiast zastosowała brutalną przemoc. Gdy szef wywiadu wojskowego zażądał dochodzenia, „ile kuł wystrzeliła armia izraelska od początku działań wojennych", jego i innych generałów zszokowała informacja, że w ciągu pierwszych kilku dni intifady armia izraelska wystrzeliła milion kuł i innych pocisków - „jedna kula na każde dziecko", skomentował z odrazą jeden z oficerów naczelnego dowództwa. Źródła wojskowe potwierdziły doniesienie, że w czasie pewnego incydentu pojedynczy strzał w powietrze, który miał zobrazować sytuację obserwatorowi z Europy, wywołał dwie bite godziny intensywnego ostrzału ze strony izraelskich żołnierzy i czołgów.Według obliczeń armii izraelskiej w pierwszym miesiącu intifady proporcja ofiar palestyńskich do izraelskich wyniosła prawie dwadzieścia do jednego (zginęło siedemdziesięciu pięciu Palestyńczyków i czterech Izraelczyków) na obszarach znajdujących się pod okupacją wojskową, gdzie opór praktycznie nie wykraczał poza rzucanie kamieniami. Do akcji włączono ogromne wojskowe buldożery, dostarczone przez USA, i za ich pomocą niszczono domy, pola, gaje oliwne, zagajniki, nie zważając na nic, postępu-jąc zgodnie ze strategią, która uczyniła z Izraela „synonim buldożera", jak napisał z przerażeniem jeden z reporterów, i odwracając założycielskie ideały: „sprawić, by pustynia zakwitła".349Od początku Izrael wykorzystywał amerykańskie helikoptery wojskowe do ataków na cele cywilne, zabijając i raniąc dziesiątki ludzi. Clinton zareagował natychmiast - największym w dekadzie kontraktem na helikoptery wojskowe. Pentagon poinformo-201wał dziennikarzy, że nie przewidziano żadnych ograniczeń użycia tego sprzętu. Fakty te, znane od razu,

Page 89: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

nie zostały zauważone w USA.Izrael nie zrobił nic nadzwyczajnego. Armia amerykańska podczas wojny w Zatoce Perskiej w 1991 roku miała tak miażdżącą przewagę, że żołnierze mogli wjeżdżać do Iraku w ślad za pługami zamocowanymi na czołgach i spychaczach, które żywcem grzebały irackich żołnierzy w okopach na pustyni; to „bezprecedensowa taktyka", relacjonował Patrick Sloyan. „Ani jeden Amerykanin nie zginął w czasie ataku, po którym niemożliwe było policzenie irackich ofiar". Wygląda na to, że ofiarami byli głównie szyiccy i kurdyjscy poborowi - nieszczęsne ofiary Saddama Husajna -kryjący się w dziurach w piasku lub próbujący ratować życie ucieczką. Relacja ta nie wywołała większej uwagi ani komentarzy.350Rzezi tego rodzaju dokonuje się rutynowo, gdy istnieje ogromna dysproporcja sił, a co więcej, są one często wychwalane przez sprawców. By wybrać ilustrację dotyczącą nieislamskiego członka „osi zła" -jest mało prawdopodobne, by północni Koreańczycy zapomnieli „lekcję poglądową o potędze lotnictwa dla wszystkich komunistów na świecie, a zwłaszcza dla komunistów w Korei Północnej", udzieloną w maju 1953 roku, na miesiąc przed zawieszeniem broni, i opisaną z entuzjazmem w opracowaniu Sił Powietrznych USA. Nie było już innych celów w zrównanym z ziemią kraju, więc wysłano amerykańskie bombowce, żeby zniszczyły zapory w systemach nawadniania pól „dostarczających 75 procent państwowej produkcji ryżu w Korei Północnej". „Człowiekowi z Zachodu trudno sobie wyobrazić, co dla Azjatów oznacza utrata tego podstawowego pożywienia - głód i powolną śmierć", donoszono dalej w oficjalnej relacji opisującej tego rodzaju zbrodnie, za które skazywano na śmierć w Norymberdze.351 Można się zastanawiać, czy pamięć o takich wydarzeniach nadal odgrywa jakąś rolę, gdy zdesperowane władze Korei Północnej bawią się w nuklearne „kto pierwszy stchórzy".Należy mieć świadomość, jak rutynowe są takie działania, a zatem jak bardzo jest prawdopodobne, że będą się powtarzać, chyba że zostaną powstrzymane przez siły działające wewnątrz wielkich mocarstw. Obserwujemy z przerażeniem ruiny Groźnego, a jeśli cofniemy się pamięcią, to stają nam przed oczami202zniszczenia po zmasowanych amerykańskich nalotach bombowych w Indochinach. Zemsta nie zna granic, gdy uprzywilejowani i potężni sami stają się celem takiego terroru, jaki regular-L nie stosują wobec swoich ofiar. Weźmy przykład z dawniejszych T czasów - gdy zamordowano brytyjskich obywateli podczas po-; • wstania w okupowanych Indiach przed 150 laty (w czasie „buntu indyjskiego" w żargonie imperialnym), reakcja Wielkiej Bry-T tanii była bezwzględna. Był to „koszmarny, potworny obraz, odsłaniający najpodlejszą stronę człowieka", pisał Nehru w celi więziennej w czasie drugiej wojny światowej, cytując brytyjskie i hinduskie źródła (te ostatnie były zakazane w czasie panowania Brytyjczyków w Indiach). Jedno ze współczesnych źródeł historycznych mówi o „powszechnej praktyce" „niczym nieusprawiedliwionych ataków na biernych wieśniaków i nieuzbrojonych Hindusów, nawet wiernych służących", o okrutnych mordach na pojmanych „buntownikach", o „całych wioskach puszczanych z dymem tylko za tę »zbrodnię«, że znajdowały się blisko" miejsc prawdziwych lub rzekomych hinduskich okrucieństw, gdy „potworna rasowa wściekłość... wybuchła i natchnęła Brytyjczyków do zemsty". Inne źródło opisuje, jak „dziesiątki tysięcy żołnierzy i wioskowych partyzantów powieszono, rozstrzelano lub rozerwano na strzępy armatami", co doprowadziło do znaczącego spadku liczby ludności w kilku regionach. Tę atmosferę ilustruje propozycja, jaką w maju 1857 roku zgłosił John Nicholson - „bohater Dehli", „człowiek prawy" i „zdeklarowany chrześcijanin", według relacji współczesnych wielbicieli. „Wnieśmy projekt ustawy, która pozwoli obdzierać żywcem ze skóry, wbijać na pal i palić morderców kobiet i dzieci z Dehli. Myśl, że można tylko wieszać sprawców takich zbrodni jest po prostu nieznośna". Zbrodnie, o których mówił, obejmowały przypadki ujawnione w „szczegółowych, lecz zmyślonych relacjach" innych prawych chrześcijan, którzy w rewanżu dopuszczali się nieopisanych okrucieństw.352By zilustrować wpływ otrzeźwiającej lekcji, jaką nam dała druga wojna światowa - w Kenii w latach pięćdziesiątych zginęło około 150 tysięcy ludzi podczas tłumienia przez Wielką Brytanię kolonialnej rewolty; kampanię tę przeprowadzono za pomocą odrażającego terroru i z wielkim okrucieństwem, lecz jak zawsze203przyświecały jej najwyższe ideały. W 1946 roku brytyjski gubernator wyjaśnił Kenijczykom, że Wielka Brytania kontroluje ich ziemię i zasoby, „bo ma do tego pełne prawo wynikające z historycznych wydarzeń, które są powodem do największej chwały naszych ojców i dziadów". Jeżeli „większa część bogactwa tego kraju jest obecnie w naszych rękach", to dlatego, że „ten kraj, stworzony przez nas, jest

Page 90: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

naszym krajem z mocy prawa - prawa założycieli", a Afrykańczycy będą po prostu musieli nauczyć się żyć w „świecie, który stworzyliśmy pod wpływem humanitarnych impulsów końca XIX wieku i XX wieku".353Historia jest pełna precedensów tych zdarzeń, które dzień po dniu rozgrywają się na naszych oczach, ale stawka przerażająco rośnie wraz z dostępnymi środkami zniszczenia.Izraelscy dowódcy bazują nie tylko na standardowej wojennej doktrynie tych, co dysponują przeważającą siłą, lecz także na własnych doświadczeniach. Gdy w październiku 2000 roku zastosowali zmasowaną przemoc, żeby „zgnieść" Palestyńczyków okrutnymi „karami zbiorowymi", prawdopodobnie nie spodziewali się, że ta taktyka pobudzi ich ofiary do „krwawej zemsty".354 Nic takiego nie zdarzyło się, gdy premier Rabin wysłał żołnierzy, by zdławili buntującą się ludność na terenach okupowanych, łamiąc kości, bijąc, torturując i upokarzając, podczas pierwszej intifady, dziesięć lat wcześniej. Wtedy taktyka ta zasadniczo zdała egzamin, podobnie jak zdawała w przeszłości.355W grudniu 1982 roku, po fali terroru i okrucieństw izraelskiej armii i osadników na tych terytoriach, która zszokowała nawet „jastrzębi" w Izraelu, znany izraelski specjalista od spraw wojsko-wych ostrzegał, jak niebezpieczne dla izraelskiego społeczeństwa jest to, że 750 tysięcy młodych ludzi, którzy służyli w izraelskim wojsku, „wie, że armia nie tylko broni państwa w walce z obcą armią, lecz również depcze prawa niewinnych ludzi, tylko dlatego że są »Arabuszim«, żyjącymi na ziemi obiecanej nam przez Boga". Podstawową zasadę sformułował Mosze Dajan w pierwszych latach okupacji: Izrael powinien powiedzieć Palestyńczykom na tych terytoriach: „Nie mamy żadnego rozwiązania, będziecie dalej żyć jak psy, a kto chce, może odejść, i zobaczymy, dokąd doprowadzi nas ten proces".356 Lecz Palestyńczycy pozostali „samidim", znosili wszystko i rzadko szukali odwetu.204Druga intifada była inna. Tym razem rozkazy, by bezlitośnie roznieść Palestyńczyków i dać im nauczkę, „żeby nie podnosili głów", rozkręciły błędne koło przemocy, a przemoc rozlała się na sam Izrael, który stracił wcześniejszą nietykalność przed odwe-tem z terytoriów, które okupował przez ponad trzy dekady. Powtarzając niepokoje wyrażone dwadzieścia lat wcześniej, artykuł redakcyjny w czołowym izraelskim dzienniku stwierdzał, że:Dwa i pół roku intensywnej walki z palestyńskim terroryzmem przeobraziło Siły Obronne Izraela w zatwardziałą i bezduszną armię, skupioną na zadaniu i obojętną na konsekwencje swoich działań. Izra-elskie wojsko, które wychowało całe pokolenia żołnierzy na micie czystości oręża, a dowódcom wpajało obraz moralnego i rozważnego żołnierza, który podejmując trudne decyzje, bierze pod uwagę względy humanitarne, zmienia się w maszynę do zabijania, której skuteczność robi wielkie wrażenie, ale zarazem szokuje.357Gdy oficjalne proporcje ofiar palestyńskich do izraelskich zmieniły się z dwudziestu do jednego na blisko trzech do jednego, postawy w USA przeszły od braku zainteresowania dla zbrodni lub wsparcia dla nich do skrajnego oburzenia: z powodu zbrodni wobec niewinnych amerykańskich klientów. Były one faktycznie straszne. Jednak to wybiórcze widzenie jest bardzo wymowne, zwłaszcza że jest głęboko zakorzenione w kulturze i historii zdobywców.205Rozdział 8Terroryzm i sprawiedliwość: kilka przydatnych truizmówPodejmując tak kontrowersyjny temat, jak ten, na którym teraz się skupimy, dobrze jest zacząć od kilku prostych prawd.Pierwsza jest taka, że oceniając jakieś działanie, bierzemy pod uwagę jego prawdopodobne konsekwencje. Druga to zasada uniwersalności - wobec siebie stosujemy takie same kryteria jak wobec innych, jeżeli nie bardziej surowe. Poza tym, że są to najzwyklejsze truizmy, zasady te są też podstawą teorii wojny sprawiedliwej, przynajmniej takiej, która zasługuje na poważne traktowanie. Wiąże się z nimi empiryczne pytanie: czy są uznawane? Po bliższym przyjrzeniu się sprawie zobaczymy, że odrzuca się je niemal bez wyjątku.Pierwszy truizm zasługuje być może na słowo omówienia. Faktyczne konsekwencje działania mogą okazać się istotne, lecz nie mają znaczenia dla jego moralnej oceny. Nikt nie świętuje rozmieszczenia pocisków jądrowych na Kubie przez Chruszczowa, dlatego że nie skończyło się to wojną nuklearną, ani nie potępia tych, którzy ostrzegali przed tym zagrożeniem. Nie oklaskujemy Drogiego Przywódcy Korei Północnej za budowanie broni jądrowej i udostępnienie technologii rakietowej Pakistanowi ani nie potępiamy tych, którzy ostrzegają przed możliwymi konsekwencjami, ponieważ one nie nastąpiły.

Page 91: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Apologetę przemocy państwowej, który przyjąłby taką postawę, uznano by za moralnego po-207twora lub szaleńca. To oczywiste - do czasu, gdy mamy przyłożyć te same kryteria do siebie. Wtedy postawa szaleńca i potwora moralnego okazuje się wielce czcigodna, wręcz obowiązkowa, a trzymanie się truizmów jest potępiane ze zgrozą.Uznajmy jednak, że truizmy są tym, czym są: truizmami. A potem rozważmy kilka istotnych aktualnych przypadków, do których mają zastosowanie.TRUIZMY I TERRORWeźmy 11 września. Powszechnie uważa się, że te ataki terrorystyczne diametralnie zmieniły wszystko, a świat wszedł w nową i przerażającą „epokę terroru" -jak głosi tytuł zbioru esejów napisanych przez uczonych z Yale i innych uczelni.358 Powszechnie uznaje się też, że pojęcie terroru jest bardzo trudno zdefiniować.Moglibyśmy zapytać, dlaczego miałoby ono być tak bardzo niejasne. Istnieją przecież oficjalne definicje stosowane przez amerykański rząd, które cechują się podobnym stopniem jasności jak definicje innych pojęć, nieuznawanych za problematyczne. Podręcznik armii Stanów Zjednoczonych definiuje „terroryzm" jako „rozmyślne zastosowanie siły lub groźby użycia siły w celu osiągnięcia celów politycznych, religijnych lub ideologicznych... poprzez zastraszanie, przymus lub wywoływanie strachu". Amerykański kodeks prawny (US Code) zawiera bardziej wyrafinowaną definicję, ale zasadniczo mówi ona to samo. Definicja stosowana przez rząd brytyjski jest podobna: „Terroryzm to działanie lub groźba działania, które jest agresywne, szkodliwe lub zakłócające, ma na celu wywarcie wpływu na rząd lub zastraszenie społeczeństwa oraz wsparcie jakiegoś politycznego, religijnego lub ideologicznego projektu".359 Definicje te wydają się całkiem jasne. Są dość bliskie potocznemu znaczeniu tego słowa i uznaje sieje za odpowiednie, gdy mówi się o terroryzmie stosowanym przez wrogów.Z oficjalnych amerykańskich definicji korzystałem, pisząc na ten temat, od czasu, gdy administracja Reagana objęła urząd w 1981 roku i oświadczyła, że wojna z terroryzmem będzie kluczowym elementem jej polityki zagranicznej. Oparcie się na tych definicjach jest szczególnie stosowne do naszych celów, ponieważ sformułowano je po ogłoszeniu pierwszej wojny z terroryzmem.208Lecz niemal nikt ich nie używa, zostały uchylone i nie zastąpiono ich niczym sensownym. Powody wydają się jasne: oficjalne definicje „terroryzmu" są w zasadzie takie same jak definicje „zwalczania terroryzmu" (zwanego czasem „konfliktem o małym nasileniu" lub „zwalczaniem rebeliantow"). Ale przecież zwalczanie terroryzmu jest częścią oficjalnej polityki amerykańskiej, a oczywiście nie można powiedzieć, że Stany Zjednoczone oficjalnie stosują terroryzm.360Stany Zjednoczone nie są w tej praktyce odosobnione. Jest już tradycją, że państwa nazywają własny terroryzm „zwalczaniem terroryzmu", nawet najwięksi masowi mordercy, na przykład na-ziści. W okupowanej Europie naziści twierdzili, że bronią ludności i prawowitych rządów przed partyzantami - terrorystami wspieranymi z zewnątrz. Nie było to całkowicie niezgodne z prawdą; nawet najbardziej bezczelna propaganda rzadko jest zupełnie fałszywa. Partyzanci byli niewątpliwie kierowani z Londynu i faktycznie stosowali terror. Amerykańscy wojskowi potrafili docenić nazistowski punkt widzenia: doktrynę zwalczania rebeliantow wzorowali na nazistowskich podręcznikach, które życzliwie analizowali z pomocą oficerów Wehrmachtu.361To właśnie ta powszechna praktyka umacnia obiegowe przekonanie, że terroryzm jest bronią słabych. Jest to z definicji prawda, jeżeli pojęcie „terroryzmu" ograniczymy do terroryzmu słabych. Jeżeli jednak zniesiemy ten doktrynalny wymóg, to stwierdzimy, że jak większość rodzajów broni, terroryzm jest przede wszystkim bronią silnych.Kolejny problem z oficjalnymi definicjami „terroryzmu" polega na tym, że wynika z nich, iż Stany Zjednoczone są czołowym państwem terrorystycznym. Teza ta nie powinna budzić kontrowersji, przynajmniej wśród tych, którzy sądzą, że powinniśmy liczyć się ze zdaniem takich instytucji, jak Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości czy Rada Bezpieczeństwa ONZ, czy tezami zwykłych opracowań naukowych, jak jednoznacznie wskazują przykłady Nikaragui i Kuby. Lecz taki wniosek jest także nie do zaakceptowania. Dlatego nie pozostaje nam żadna sensowna definicja „terroryzmu" - chyba że postanowimy wyłamać się z szeregu i będziemy używać oficjalnych definicji, które porzucono ze względu na ich niedopuszczalne konsekwencje.209Oficjalne definicje nie regulują precyzyjnie wszystkich kwestii. Na przykład nie rysują wyraźnej

Page 92: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

granicy między „terroryzmem międzynarodowym" a „agresją" lub między „terrorem" a „oporem". Kwestie te pojawiły się w interesujący sposób, który ma bezpośredni związek z ponownie ogłoszoną wojną z terroryzmem i z nagłówkami w dzisiejszych gazetach.Weźmy rozróżnienie między „terrorem" a „oporem". Pojawia się pytanie o legalność działań realizujących „prawo do samo-określenia, wolności i niepodległości, wynikające z Karty Narodów Zjednoczonych, przysługujące narodom, które siłą zostały go pozbawione... szczególnie narodom znajdującym się pod kolonialnymi i rasistowskimi reżimami i obcą okupacją". Czy takie działania są przykładem „terroru" czy „oporu"? Cytowane słowa pochodzą z najostrzej potępiającej zbrodnię terroryzmu rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, w której stwierdzono dalej, że „nic w niniejszej rezolucji nie może w żaden sposób umniejszyć tego prawa", tak określonego. Rezolucję uchwalono w grudniu 1987 roku, niedługo po tym, jak oficjalnie uznawany terroryzm międzynarodowy osiągnął apogeum. Ma ona oczywiście duże znaczenie. Przyjęto ją stosunkiem głosów 153 do 2 (z jednym głosem wstrzymującym się, Hondurasu), a więc tym większe jest jej znaczenie.362Przeciwko rezolucji zagłosowały dwa kraje, te co zwykle. W czasie sesji ONZ wyjaśniły, że uczyniły tak z powodu wyżej przytoczonego fragmentu. Uznały, że wyrażenie „kolonialne i rasistowskie reżimy" odnosi się do ich sojusznika, rasistowskiej Republiki Południowej Afryki. Najwyraźniej Stany Zjednoczone i Izrael nie potrafiły zaakceptować ruchu oporu wobec rządów apartheidu, szczególnie że przewodził mu Afrykański Kongres Narodowy Mandeli, czyli „jedna z bardziej znanych grup terrorystycznych", jak wtedy uważał Waszyngton. Drugie wyrażenie, „obca okupacja", odnosiło się w ich mniemaniu do izraelskiej okupacji, której właśnie mijał dwudziesty rok. Jest jasne, że nie można było zaakceptować oporu także w tym przypadku.USA i Izrael jako jedyne państwa na świecie nie zgodziły się, że tego rodzaju działania mogą stanowić legalny opór, i uznały je za akty terroryzmu. Amerykańsko-izraelskie stanowisko dotyczy nie tylko terenów okupowanych. USA i Izrael uważają na przykład,210że Hezbollah jest jedną z czołowych organizacji terrorystycznych na świecie, nie ze względu na jej działania terrorystyczne, lecz dlatego, że organizacja ta została utworzona po to, by stawić opór izraelskiej okupacji południowego Libanu i udało się jej wypędzić najeźdźców po dwudziestu latach lekceważenia przez nich nakazów Rady Bezpieczeństwa, by się wycofali. Stany Zjednoczone posuwają się nawet do tego, że „terrorystami" nazywają ludzi, którzy stawiają opór bezpośredniej amerykańskiej agresji, na przykład Wietnamczyków z Wietnamu Południowego, a ostatnio Irakijczyków.363Opinia publiczna nic nie wie o tym istotnym potępieniu przez ONZ „nikczemnej plagi terroryzmu", według określenia Reaga-na, ani o losie tego potępienia, ze względu na zwyczajowe po-dwójne weto. Aby dowiedzieć się o takich rzeczach, trzeba zapuścić się na zakazany teren: historycznych dokumentów lub marginalizowanej literatury krytycznej.Pomimo pewnych niejasności i ostrego podziału między USA i Izraelem a resztą świata oficjalne amerykańskie definicje „terroru" wydają się całkiem odpowiednie dla naszych celów.Wróćmy do przekonania, że 11 września oznaczał gwałtowną zmianę biegu historii. Wydaje się to wątpliwe. Niemniej jednak faktycznie coś radykalnie nowego wydarzyło się tamtego strasznego dnia. Celem nie była ani Kuba, ani Nikaragua, ani Liban, ani Czeczenia, ani żaden inny kraj będący zwyczajową ofiarą międzynarodowego terroryzmu, lecz państwo z ogromną władzą kształtowania przyszłości. Po raz pierwszy powiódł się atak na bogaty i potężny kraj, w skali, która niestety nie jest nieznana w jego tradycyjnych włościach. Poza przerażeniem z powodu tej zbrodni przeciw ludzkości i współczuciem dla ofiar komentatorzy spoza uprzywilejowanych kręgów na Zachodzie często reagowali na potworności 11 września stwierdzeniem „witamy w klubie", zwłaszcza w Ameryce Łacińskiej, gdzie nie tak łatwo zapomnieć plagę przemocy i represji, która ogarnęła ten region na początku lat sześćdziesiątych, ani jej źródeł.Plaga ta częściowo wynikała z decyzji podjętej przez administrację Kennedy'ego w 1962 roku, by przekształcić misję wojskowych w Ameryce Łacińskiej z „obrony hemisfery" do „bezpieczeństwa wewnętrznego". Efektem było przejście od tolerowania211„chciwości i okrucieństwa wojskowych w Ameryce Łacińskiej" do „bezpośredniego współudziału" w ich zbrodniach i poparcia „metod stosowanych przez oddziały likwidacyjne Heinricha Himm-lera", jak się wyraził Charles Maechling, który dowodził planowaniem obrony wewnętrznej i działań przeciw rebeliantom w latach 1961-1966.366 Percepcja ofiar jest podobna. By przytoczyć jeden niezwykle

Page 93: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

aktualny przykład - cieszący się wielkim szacunkiem przewodniczący Kolumbijskiego Komitetu Praw Człowieka, Alfredo Vasquez Carrizosa, pisze, że administracja Kennedy'ego „zadała sobie wiele trudu, by przekształcić nasze regularne wojsko w brygady pacyfikacyjne, kierujące się nową strategią szwadronów śmierci" i wprowadzające w „Ameryce Łacińskiej doktrynę bezpieczeństwa narodowego... Nie chodziło w niej o obronę przed zewnętrznym wrogiem, lecz o uczynienie establishmentu wojskowego panem sytuacji, który ma prawo zwalczać i likwidować wewnętrznych wrogów: pracowników opieki społecznej, związkowców, mężczyzn i kobiety, ludzi, którzy nie popierali establishmentu, i zostali uznani za komunistycznych ekstremistów. To mogło dotyczyć każdego, także obrońców praw człowieka, takich jak ja".365„Wiele trudu", o którym mówi Carrizosa, zbiegło się w czasie z brzemienną w skutki decyzją z 1962 roku. Wtedy właśnie Ken-nedy wysłał do Kolumbii jednostkę sił specjalnych, którą dowodził generał William Yarborough. Generał doradził, by „paramilitarne, sabotażowe lub terrorystyczne działania przeciwko znanym rzecznikom komunizmu" „podjąć teraz... jeżeli dysponujemy odpowiednim aparatem" - my „dysponujemy", bo nie ma potrzeby kręcić w poufnych kontaktach.366 W doktrynie zwalczania rebe-liantów wyrażenie „znani rzecznicy komunizmu" rozciąga się na kategorię „przypuszczalni komunistyczni ekstremiści", których wylicza Vasquez Carrizosa; ten fakt jest świetnie znany Latynosom, podobnie jak to, że głównymi ofiarami są biedni i ciemiężeni, którzy mają czelność podnosić głowy.Doktryna bezpieczeństwa narodowego dotarła do Ameryki Środkowej w latach osiemdziesiątych. Salwador stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy wojskowej, gdy terror państwowy osiągnął straszne apogeum. Kiedy Kongres zahamował bezpośrednią pomoc wojskową i szkoleniową, narzucając warunki do-212tyczące respektowania praw człowieka -jak w Gwatemali po masowych rządowych zbrodniach - zadanie przejęły siły zastępcze.Ofiarom nie jest łatwo o nich zapomnieć, ale wśród silnych zbrodnie te są poddane standardowemu „rytualnemu unikaniu" niedopuszczalnych faktów. Niemal codziennie mamy tego przykłady. Tak oto artykuł na pierwszej stronie ogólnokrajowej gazety ostrzega, że zagrożenie ze strony Al-Kaidy rośnie, gdyż organizacja ta odwraca się od celów, które są „dobrze chronione... i zwraca się ku tak zwanym miękkim celom".367 Artykuł ten powinien od razu przypomnieć oficjalne instrukcje Waszyngtonu dla swoich sił pełnomocnych, by atakować „miękkie cele" w Nikaragui, wydaną bezpośrednio po tym, jak największe międzynarodowe autorytety poleciły mu zakończyć tę terrorystyczną wojnę, a także reakcję na te polecenia.To, czy atakowanie „miękkich celów" jest dobre, czy złe, czy jest terroryzmem czy działaniem w szlachetnej sprawie, zależy od tego, kto jest sprawcą. To rutynowa praktyka, która nie stanowi problemu, gdy uzna się, że moralne truizmy są bez znaczenia i sprawnie „wymaże się" niewygodne fakty.SZTUKA „WYMAZYWANIA" NIEWYGODNYCH FAKTÓWJeden ze współautorów zbioru esejów wydanego w Yale (Charles Hill) zauważył, że 11 września rozpoczęła się druga „wojna z terroryzmem", jako że pierwszą wypowiedziała administracja Reaga-na, dwadzieścia lat wcześniej; uwaga ta jest rzadkim przejawem uznania faktów. Pierwszą wojnę „wygraliśmy", obwieścił triumfalnie Hill, choć potwór terroryzmu został tylko ranny, a nie zabity.368 To, jak ją „wygraliśmy", to już nie nasza sprawa, to sprawa jezuickich intelektualistów w Ameryce Środkowej, Szkoły Ameryk, komisji prawdy, poważnych opracowań naukowych, literatury ak-tywistycznej i solidarnościowej oraz pamięci tych, którzy ocaleli. Możemy się wiele dowiedzieć o obecnej wojnie z terroryzmem, badając tę pierwszą fazę i sposób, w jaki jest ona teraz przedstawiana. Jeden z czołowych specjalistów twierdzi, że lata osiemdziesiąte były dekadą „terroryzmu państwowego", „stałego udziału państw lub »sponsorowania« terroryzmu, zwłaszcza przez Libię i Iran". Stany Zjednoczone jedynie zareagowały „»aktywną« po-213stawą wobec terroryzmu". Inni zalecają metody, dzięki którym „wygraliśmy": działania, za które Stany Zjednoczone zostały potępione przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości i Radę Bezpieczeństwa (jeśli pominiemy weto) stanowią model dla „wsparcia udzielanego przeciwnikom talibów w nikaraguańskim stylu". Znany historyk specjalizujący się w tej dziedzinie, David Rapoport, odnajduje głębokie korzenie terroryzmu Osamy ben Ladena: w Wietnamie Południowym, gdzie „skuteczność wietnamskiego terroru wobec amerykańskiego goliata, uzbrojonego w nowoczesną technologię, rozbudziła nadzieje, że serce Zachodu też można zranić".369

Page 94: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Nikczemność terrorystów atakujących nas wszędzie jest zaiste porażająca.Zgodnie z konwencją analizy te przedstawiają Stany Zjednoczone jako łagodną ofiarę, która broni się przed terrorem innych: Wietnamczyków (w Wietnamie Południowym), Nikaraguańczy-ków (w Nikaragui), Libijczyków i Irańczyków (czy doznali kiedyś krzywdy ze strony Amerykanów, nie wiadomo) i innych sił anty-amerykańskich na całym świecie. Jeżeli ktoś nie podziela tego spojrzenia na historię, to też jest „przeciwko Ameryce" i można go spokojnie zignorować.Jak mówiłem wcześniej, plaga wspieranego przez USA terroru państwowego, która szerzyła się w Ameryce Łacińskiej w latach sześćdziesiątych, osiągnęła apogeum w Ameryce Środkowej w latach osiemdziesiątych, gdy reaganowska „wojna z terroryzmem" zbierała śmiertelne żniwo. Ameryka Środkowa była jednym z głównych celów ataku. Innym był region Bliskiego Wschodu i Morza Śródziemnego. Tutaj również kontrast pomiędzy tym, co faktycznie zaszło, a tym jak przedstawiane są te wydarzenia, jest dramatyczny i pouczający. W tym regionie największą zbrodnią była inwazja Izraela na Liban w 1982 roku, którą podobnie jak mordercze i niszczycielskie inwazje Rabina i Peresa w latach 1993 i 1996 przeprowadzono bez większych starań o pozory samoobrony. Zważywszy na istotne wsparcie Reagana i Clintona, operacje te należy dodać do listy międzynarodowych działań terrorystycznych obciążających Waszyngton.Stany Zjednoczone miały bezpośredni udział w wielu innych aktach terroru w tym regionie, w tym w trzech, które mogłyby214konkurować o miano największych zbrodni terrorystycznych 1985 roku, w którym dziennikarze uznali terroryzm na Bliskim Wschodzie za główne wydarzenie roku; te trzy przypadki to: po pierwsze, wybuch samochodu-pułapki przed meczetem w Bejrucie, w którym zginęło 80 osób (w większości kobiet i dziewcząt), a 250 odniosło rany, zaplanowany tak, by eksplozja nastąpiła, gdy ludzie będą opuszczać meczet, a którego ślady wiodą do CIA i brytyjskiego wywiadu; po drugie, bombardowanie Tunisu z rozkazu Szimo-na Peresa, w którym zginęło 75 osób, Palestyńczyków i Tunezyj-czyków, ułatwione przez USA i pochwalone przez sekretarza stanu Shultza, a następnie jednogłośnie potępione przez Radę Bezpieczeństwa ONZ jako „akt zbrojnej agresji" (USA wstrzymały się od głosu); po trzecie, operacja „Żelazna Pięść" prowadzona przez Peresa i skierowana przeciwko -jak ich określało wyższe dowództwo - „terrorystom z wiosek" w okupowanym Libanie, która biła rekordy „rozmyślnego okrucieństwa i arbitralnych morderstw", według słów zachodniego dyplomaty znającego ten obszar, w pełni potwierdzonych przez bezpośrednie relacje; zgodnie z panującymi zwyczajami całkowita liczba ofiar jest nieznana.Wszystkie te okrucieństwa mieszczą się w kategorii wspieranego przez państwo terroryzmu międzynarodowego, jeżeli nie stanowią jeszcze cięższej zbrodni, jaką jest agresja. Zestawienie to nie obejmuje wielu innych przestępczych czynów, takich jak regularne porwania i zabójstwa na pełnym morzu, dokonywane przez izraelskie siły morskie atakujące statki przepływające między Cyprem a północnym Libanem - wielu pojmanych przetrzymywano w izraelskich więzieniach jako zakładników, bez przedstawienia zarzutów - oraz wielu innych zbrodni, które nie są zbrodniami, bo miały poparcie Waszyngtonu.370Według mediów i opracowań naukowych rok 1985 stanowił apogeum terroryzmu na Bliskim Wschodzie, ale nie ze względu na te wydarzenia; przyczyną były raczej dwa inne okrutne akty terroru, w których zginęła jedna osoba, w obu przypadkach Amerykanin.371W gorszej z tych dwóch terrorystycznych zbrodni, które spełniły doktrynalne wymagania, kaleki amerykański Żyd, Leon Klinghoffer, został brutalnie zamordowany na statku „Achille Lauro", porwanym w październiku 1985 roku przez grupę pale-215styńskich terrorystów, której przewodził Abu Abbas. Morderstwo to „wyznaczyło nowy standard bestialstwa terrorystów", pisał korespondent „New York Timesa" John Burns. Burns stwierdził, że Abu Abbas jest „skończonym potworem", który „w końcu będzie musiał stanąć przed obliczem amerykańskiej sprawiedliwości" za udział w tej zbrodni. Jednym z szumnie ogłoszonych osiągnięć inwazji na Irak było pojmanie Abu Abbasa kilka miesięcy po jej rozpoczęciu.372Morderstwo Klinghoffera pozostaje najbardziej żywym i trwałym symbolem niedającego się wyplenić zła arabskiego terroryzmu i niezbitym dowodem na to, że nie można negocjować z tą hołotą. Zbrodnia była bardzo realna i w żadnym wypadku nie umniejsza jej tłumaczenie terrorystów, że statek porwano w odwecie za znacznie bardziej morderczy atak terrorystyczny Izraela na Tunis, przeprowadzony

Page 95: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

tydzień wcześniej ze wsparciem USA. Lecz bombardowanie Tunisu nie weszło do kanonu terroryzmu, ponieważ przeprowadzili je niewłaściwi sprawcy. Nie wspomniano o nim po schwytaniu Abu Abbasa. Nie sprawiłoby oczywiście żadnych trudności zatrzymanie takich „potworów", jak Szimon Peres i George Shultz, którzy wcale nie są jeszcze „skończeni", i postawienie ich „przed obliczem amerykańskiej sprawiedliwości". Lecz to jest więcej niż niewyobrażalne.Równie skutecznie „wymazano" niedawne wydarzenia, które cechuje coś więcej niż tylko powierzchowne podobieństwo do morderstwa KlinghofFera. Nie było żadnego oddźwięku, gdy brytyjscy reporterzy znaleźli „zmiażdżone szczątki wózka inwalidzkiego" w ruinach obozu uchodźców w Dżeninie po wiosennej ofensywie Szarona w 2002 roku. „Wózek był zupełnie zmiażdżony, sprasowany jak w kreskówce", pisali. „W środku rumowiska leżała biała flaga z połamanym drzewcem". Kaleki Palestyńczyk Ke-mal Zughayer „został zastrzelony, gdy próbował wyjechać wózkiem na drogę. Izraelskie czołgi musiały po nim przejechać, bo gdy [przyjaciel] znalazł ciało, brakowało nogi i obu ramion, a twarz, jak mówił, była rozerwana na dwie części".373 Nawet gdyby doniesiono o tym w USA, uznano by zapewne, że był to niezamierzony błąd w toku uzasadnionej akcji odwetowej. Kemal Zughayer nie zasługuje na to, by wejść do historii terroryzmu wraz z Leonem Klinghofferem. Jego morderstwo nie zostało dokonane pod roz-216kazami „potwora", tylko „człowieka pokoju", który jest w głębokiej relacji z „człowiekiem wizji" z Białego Domu.Podstawowy mechanizm zarysował dwadzieścia lat temu jeden z najwybitniejszych izraelskich pisarzy i komentatorów, Boaz Evron, po fali przemocy ze strony osadników i armii izraelskiej, która wywołała sporą konsternację w Izraelu. Evron sporządził sardoniczną instrukcję, jak należy postępować z niższą klasą - „Ara-buszim", w izraelskim slangu. Izrael powinien „trzymać ich na krótkiej smyczy", pisał Evron, żeby pojęli, „że mają bat nad głową". Jeśli tylko nie będzie się otwarcie zabijać zbyt wielu ludzi, zachodni humaniści „przyjmą wszystko spokojnie", a nawet będą pytać: „Co takiego strasznego się dzieje?"374Strażnicy dziennikarskiej uczciwości w Stanach Zjednoczonych rozumieją to dobrze bez porad Evrona. Najbardziej prestiżowe czasopismo monitorujące media „Columbia Journalism Review", przyznało swój cenny „laur" amerykańskim mediom za relacje z ofensywy Szarona przeprowadzonej wiosną 2002 roku w Dże-ninie, Nablusie, Ramallah i innych miejscach, w trzydziestym piątym roku izraelskiej okupacji Zachodniego Brzegu i Strefy Gazy. Laureaci zdobyli to wyróżnienie, według „Review", za to, że dopilnowali, by relacje z ofensywy skupiły się na zasadniczym zagadnieniu: czy doszło do celowej masakry setek cywilów w obozie uchodźców w Dżeninie?375 Jeżeli nie, to ludzie cywilizowani mogą „przyjąć wszystko spokojnie".Spróbujmy przeprowadzić eksperyment myślowy. Przypuśćmy, że Syria okupuje Izrael od trzydziestu pięciu lat, stosuje środki i działania charakterystyczne dla izraelskiej okupacji, a następnie posuwa się dalej i przeprowadza taką ofensywę jak Szaron w 2002 roku: demoluje żydowskie miasta, zrównuje z ziemią duże obszary za pomocą buldożerów i czołgów, całymi tygodniami przetrzymuje miejscową ludność w okrążeniu, bez żywności, wody i dostępu do opieki medycznej, niszczy ośrodki kulturalne, instytucje rządowe i skarby archeologiczne, w każdy możliwy sposób dając żydkom wyraźnie do zrozumienia, że „mają bat nad głową" - ale nie wyrzyna setek za jednym zamachem. Według standardów medialnego „lauru", jedynie antyarabski rasista mógłby przeciwko temu zaprotestować - a odkrycie porozrzucanych szczątków zamordowanego żydowskiego kaleki w wózku inwa-217lidzkim zmiażdżonym przez syryjski czołg nie zasługiwałoby nawet na uwagę, nie mówiąc już o surowej „amerykańskiej sprawiedliwości".Analizując „temat Dżenłnu", „Columbia Journalism Review" zgromiło brytyjską prasę za „przyjęcie winy Izraela za uznany fakt" i wyśmiało ONZ za „przygotowywanie dochodzenia przez zespół, którego polityczne sympatie dają pewność, że jego konkluzje będą podważone" - z pewnością przez niezależnych myślicieli z „Review". „Pośród tej dezorientującej wrzawy", pisali redaktorzy, „w co ma wierzyć świat?"Na szczęście nie wszystko było stracone. „Wkroczyły niezależne amerykańskie media informacyjne, aby na własną rękę zbadać wszystkie okoliczności sprawy", obaliły antyizraelskie oszczerstwa i ujawniły, że „nie było umyślnego, dokonanego z zimną krwią mordu na setkach" w Dżeninie - dochodząc w istocie do tej samej konkluzji, co mające złą opinię brytyjskie media (i inne), które jednak

Page 96: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

nie przyjęły punktu widzenia amerykańsko-izraelskiej propagandy tak rygorystycznie, jak tego żądają redaktorzy „Re-view", i przyglądały się bacznie izraelskiej inwazji nie tylko pod kątem tego jednego zagadnienia.„Niezależne amerykańskie media" nie zasługiwały na tę obraź-liwą pochwałę od kibicujących im wielbicieli. Uważni czytelnicy mogli dowiedzieć się o zbrodniach, których dokonano, choć nie w tak szokujących szczegółach, jakie przedstawiono w izraelskiej i europejskiej prasie. I jak zwykle oszczędzono im informacji o współudziale ich własnego rządu.Gdy „niewłaściwi sprawcy" są zamieszani w terroryzm międzynarodowy, odkrywamy czasem, że terrorystyczne zbrodnie nie są całkowicie wymazywane, tylko raczej wychwalane. Pouczającym przypadkiem jest kraj, który zajął miejsce Salwadoru i stał się głównym odbiorcą amerykańskiej pomocy wojskowej i szkoleń: Turcja, gdzie praktykowano „terror państwowy" na wielką skalę w czasach Clintona, dzięki pomocy USA.376 Zapożyczam pojęcie „terroru państwowego" od tureckiego ministra ds. praw człowieka, który mówił o ogromnych okrucieństwach wobec Kurdów w 1994 roku, oraz od socjologa Ismaila Besikci, którego wtrącono ponownie do więzienia po publikacji jego książki Terror państwowy na Bliskim Wschodzie, choć wcześniej odsiedział już piętnaście lat218za dokumentowanie tureckich represji wobec Kurdów. Podobnie jak gdzie indziej niedopuszczalne fakty „wymazywano", lecz wydarzenia nie umknęły całkowicie uwadze. Raport Departa-mentu Stanu „Rok 2000" dotyczący waszyngtońskich „działań na rzecz zwalczania terroryzmu" wyróżnił Turcję za jej „pozytywne doświadczenia" w zwalczaniu terroryzmu, wraz z Algierią i Hiszpanią, godnymi towarzyszami. Pochwałę tę odnotował bez komentarza „New York Times", w artykule na pierwszej stronie, napisanym przez znawczynię terroryzmu z tej gazety. W czołowym czasopiśmie poświęconym sprawom międzynarodowym ambasador Robert Pearson stwierdził, że Stany Zjednoczone „nie mogłyby mieć lepszego przyjaciela i sojusznika niż Turcja" w wysiłkach na rzecz „likwidacji terroryzmu" na całym świecie, ze względu na „zdolności [tureckich] sił zbrojnych", zademonstrowane w czasie „kampanii antyterrorystycznej" na kurdyjskim południowym wschodzie.377 Jak wcześniej wspomniałem, ta dobrowolna amerykańska cenzura w kwestii tureckiego terroru państwowego została nieco złagodzona na początku 2003 roku, w czasie demokratycznego odchylenia Turcji, chociaż decydują-ca rola Stanów Zjednoczonych pozostała dobrze ukryta.378Powyższe względy, a to jedynie mała próbka, nasuwają na myśl prosty sposób zmniejszenia zagrożenia terroryzmem: trzeba przestać w nim uczestniczyć. Byłby to znaczący wkład do ogólnej „wojny z terroryzmem". Niemniej jednak nie odnosiłby się do tej kategorii terroryzmu, która spełnia doktrynalne wymagania, to znaczy ich terroryzmu wobec nas i naszych klientów, będącego niewątpliwie ogromnie poważnym problemem. Na moment odłóżmy tę kwestię na bok i rozważmy pokrewne zagadnienie, w którym uzmysłowienie sobie truizmów może okazać się cenne.TRUIZMY I TEORIA WOJNY SPRAWIEDLIWEJTeoria wojny sprawiedliwej przeżywa renesans w kontekście „nowej epoki interwencji humanitarnych" i międzynarodowego terroryzmu. Rozważmy najmocniejszy argument, jaki jest wysuwa-ny: bombardowanie Afganistanu, wzorcowy przykład wojny sprawiedliwej, według zgodnej opinii Zachodu. Szanowana filozof moralności i polityki Jean Bethke Elshtain całkiem trafnie219podsumowuje powszechną opinię, pisząc że „niemal każdy, z wyjątkiem absolutnych pacyfistów oraz tych, którzy sądzą, że powinniśmy pozwolić, by mordowano nas bezkarnie, ponieważ tak wielu ludzi nas »nienawidzi«, zgadza się", że bombardowanie Afganistanu było oczywiście wojną sprawiedliwą.379 By dać jeszcze tylko jeden przykład: felietonista „New York Timesa" Bili Keller, obecnie redaktor naczelny tej gazety, zauważył, że gdy „Ameryka wysłała żołnierzy, aby dokonać »zmiany reżimu«" w Afganistanie, „protestowali głównie ludzie, którzy odruchowo sprzeciwiają się używaniu siły przez Amerykę", albo nieśmiali zwolennicy, albo „izolacjoniści, lewicowi doktrynerzy i ci stuknięci osobnicy, którzy, jak ich opisał Christopher Hitchens, »gdyby znaleźli żmiję w łóżku swego dziecka, zadzwoniliby najpierw do organizacji zaj-380mującej się prawami zwierzątSą to empiryczne twierdzenia, więc mimo niemal pełnej jednomyślności tych oświadczeń, mamy prawo zapytać, czy są one prawdziwe. Pomińmy fakt, że „zmiana reżimu" nie była powodem wojny w Afganistanie, lecz raczej pomysłem, który pojawił się w późniejszej fazie. Czy byli jacyś przeciwnicy

Page 97: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

bombardowań, którzy nie są ani absolutnymi pacyfistami, ani kompletnymi wariatami?Okazuje się, że byli, i że tworzyli ciekawą kolekcję. Po pierwsze, najwyraźniej należała do nich ogromna większość mieszkańców świata, w czasie gdy zapowiedziano bombardowania. Wskazuje na to międzynarodowe badanie opinii publicznej, przeprowadzone przez Instytut Gallupa pod koniec września 2001 roku. Podstawowe pytanie brzmiało: „Gdy będzie już znana tożsamość terrorystów, to czy amerykański rząd powinien zaatakować kraj lub kraje, w których terroryści mają swoją siedzibę, czy też powinien starać się o ich ekstradycję, aby postawić ich przed sądem?" O tym, czy tego rodzaju dyplomatyczne środki mogłyby odnieść sukces, wiedzą tylko ideologiczni ekstremiści po obu stronach; wstępne badanie możliwości zastosowania ekstradycji przez talibów zostały z miejsca odrzucone przez Waszyngton, który odmówił też przedstawienia dowodów dla swoich oskarżeń.Światowa opinia publiczna zdecydowanie wolała środki dyplomatyczne i sądowe od działań zbrojnych. W Europie poparcie dla działań zbrojnych sięgało od 8 procent w Grecji do 29 procent220we Francji. Poparcie było najmniejsze w Ameryce Łacińskiej, czyli w regionie, który najbardziej doświadczył amerykańskich interwencji: od 2 procent w Meksyku do 11 procent w Kolumbii i Wenezueli. Jedynym wyjątkiem była Panama, gdzie tylko 80 procent opowiadało się za środkami pokojowymi, a 16 procent za zbrojnym atakiem. Poparcie dla uderzeń obejmujących cele cywilne było znacznie mniejsze. Nawet w tych dwóch krajach, które popierały użycie siły zbrojnej, Indiach i Izraelu (gdzie powody były zaściankowe), znaczna większość ludności była przeciwna takim atakom. A zatem istniał silny sprzeciw wobec strategii Waszyngtonu, która nie tylko obejmowała cele cywilne, ale od razu, jak donosiła prasa, przeobraziła główne ośrodki miejskie w „wymarłe miasta".O wynikach tego sondażu Gallupa nie informowano w Stanach Zjednoczonych, chociaż było o nim głośno gdzie indziej, w tym w Ameryce Łacińskiej.381Zwróćmy uwagę, że nawet to bardzo ograniczone poparcie dla bombardowań opierało się na bardzo istotnym założeniu: że wiadomo, kim są ludzie odpowiedzialni za 11 września. Ale nie było wiadomo, o czym rząd spokojnie powiadomił Amerykanów osiem miesięcy po bombardowaniach. W czerwcu 2002 roku dyrektor FBI Robert Mueller zeznawał przed komisją senacką, a te zeznania, jak stwierdziła prasa, „należały do jego najbardziej szczegółowych publicznych wypowiedzi na temat źródeł ataków" z 11 września.382 Mueller poinformował Senat, że „prowadzący śledztwo są przekonani, że koncepcję ataku z 11 września na World Trade Center i Pentagon opracowali przywódy Al-Kaidy w Afganistanie", chociaż spisek i finansowanie mogą mieć źródła w Niemczech i w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. „Sądzimy, że osoby kierujące operacją były w Afganistanie i należały do grona najwyższych dowódców Al-Kaidy", powiedział Mueller. Jeżeli pośrednia odpowiedzialność Afganistanu była jedynie przedmiotem domysłów w czerwcu 2002 roku, to niewątpliwie nie mogła być znana osiem miesięcy wcześniej, gdy prezydent Bush rozkazał zbombardować Afganistan.Zatem według tego, co mówi FBI, bombardowanie Afganistanu było zbrodnią wojenną, aktem agresji opartym jedynie na przypuszczeniu. Wynika też z tego bezpośrednio, że w zasadzie na221świecie nie było żadnego poparcia dla faktycznie podjętych działań, ponieważ nawet to minimalne poparcie odnotowane w badaniach opierało się na założeniu, które nie było spełnione, o czym dobrze wiedziano w Waszyngtonie i Londynie.Być może były dyrektor Human Rights Watch w Afryce, obecnie profesor prawa na Uniwersytecie Emory, wyraził opinię wielu innych ludzi na całym świecie, gdy przemawiając przed Międzynarodową Radą ds. Polityki Praw Człowieka w Genewie w styczniu 2002, stwierdził: „Nie potrafię dostrzec żadnej moralnej, politycznej ani prawnej różnicy między świętą wojną Stanów Zjednoczonych z tymi, których uznają za swoich wrogów, a świętą wojną ugrupowań islamskich z tymi, których uznają one za swoich wrogów".383A jaka jest opinia samych Afgańczyków? Informacje są skąpe, ale nie brakuje ich całkowicie. Pod koniec października 2001 roku, po trzech tygodniach intensywnych bombardowań, tysiąc afgańskich przywódców zebrało się w Peszawarze; niektórzy przyjechali z emigracji, niektórzy z Afganistanu, a wszystkim zależało na obaleniu reżimu talibów. Jak donosiła prasa, był to „rzadki pokaz jedności starszyzny plemiennej, islamskich uczonych, swarli-wych polityków i byłych dowódców powstańczych". W wielu kwestiach się nie zgadzali, lecz jednomyślnie „wzywali Stany Zjednoczone do przerwania nalotów" i apelowali do międzynarodowych mediów, by te domagały się zaprzestania „bombardowań niewinnych ludzi". Proponowali, by użyć innych środków do obalenia znienawidzonego reżimu talibów,

Page 98: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

co można było, ich zdaniem, osiągnąć bez dalszych ofiar śmiertelnych i zniszczeń.Podobną opinię wyraził wysoko ceniony w Waszyngtonie lider afgańskiej opozycji Abdul Haq oraz afgański prezydent Hamid Karzai. Tuż przed tym, jak bez amerykańskiego wsparcia przyjechał do Afganistanu, gdzie został schwytany i zamordowany, Haq potępił trwające wtedy bombardowania i skrytykował Stany Zjednoczone za brak wsparcia dla wysiłków jego i innych, zmierzających do „wywołania rewolty wśród talibów". Bombardowania „bardzo komplikują te wysiłki", twierdził. Stany Zjednoczone „chcą pokazać swoją siłę, zapisać na koncie zwycięstwo i przestraszyć wszystkich na świecie. Nie obchodzą ich cierpienia Afgańczyków ani to, ilu stracimy ludzi". Organizacja afgańskich kobiet, RAWA,222która później spotkała się z pewnym uznaniem, gdy ideologicznie użyteczne stało się wyrażanie troski o los kobiet w Afganistanie, również ostro potępiła bombardowania.384Do przeciwników bombardowań należały też poważne organizacje pomocowe i humanitarne, które wyrażały głębokie zaniepokojenie prawdopodobnymi skutkami dla ludności, zgadzając się ze zdaniem specjalistów, że bombardowania stwarzają „poważne niebezpieczeństwo" śmierci głodowej milionów ludzi.385Krótko mówiąc, margines kompletnych wariatów wcale nie był taki mały.Przejdźmy teraz do najbardziej elementarnej zasady każdej teorii wojny sprawiedliwej - zasady uniwersalności. Kto nie potrafi uznać tej zasady, powinien mieć na tyle poczucia przyzwoitości, by nie wypowiadać się w kwestiach dobra i zła czy wojny sprawiedliwej.Jeżeli potrafimy wznieść się do tego poziomu, pojawiają się pewne oczywiste pytania: na przykład czy Kuba i Nikaragua uzyskały prawo do detonowania bomb w Waszyngtonie, Nowym Jorku i Miami w samoobronie przed ciągłymi atakami terrorystycznymi? Szczególnie gdy sprawcy są dobrze znani i działają zupełnie bezkarnie, czasami bezczelnie lekceważąc najwyższe międzynarodowe autorytety, tak że przypadki te są znacznie bardziej oczywiste niż Afganistan? A jeżeli nie, to dlaczego nie? Z pewnością nie można powoływać się na skalę zbrodni, by uzasadnić takie stanowisko; wystarczy rzut oka na fakty, by się przekonać, że nie tędy droga.Dopóki te pytania pozostaną bez odpowiedzi, nie można serio traktować oświadczeń o wojnie sprawiedliwej. Anie znam jeszcze przypadku, by w ogóle postawiono te pytania. Prowadzi to do pewnych wniosków, które może nie są specjalnie przyjemne, lecz zasługują chyba na uwagę i rachunek sumienia - i poważną troskę o długofalowe konsekwencje tej widocznej niezdolności do uznania zasady uniwersalności.Chociaż kluczowe pytania pozostają bez odpowiedzi, a właściwie nawet nie zostały postawione, pokrewne kwestie czasem się pojawiają, i to w sposób, który daje pewne wyobrażenie o dominującej kulturze moralnej i intelektualnej. Korespondent „New York Timesa" w Ameryce Łacińskiej informuje nas, że latyno-223amerykańscy intelektualiści „automatycznie zwolnili... antyamery-kańskich przywódców z obowiązku przestrzegania standardów moralnych, jakich wymaga się od innych przywódców". Dowodem jest oświadczenie latynoamerykańskich intelektualistów, zawierające ostrzeżenie przed inwazją na Kubę po wojnie w Iraku. Korespondent stwierdził, że być może konieczne jest jakieś „psychologiczne wyjaśnienie" tej niezdolności przyjęcia „uniwersalnych standardów moralnych".386 Natomiast nie trzeba żadnego psychologicznego wyjaśnienia, gdy on i jego koledzy „automatycznie zwalniają" swoich przywódców „z obowiązku przestrzegania standardów moralnych", jakich wymagają od innych: w szczególności tych standardów moralnych, które nakazują surowo karać każdego, kto ośmieliłby się prowadzić wojnę terrorystyczną porównywalną z wojnami toczonymi przez ich przywódców z Kubą i Nikaraguą.Rozważmy, jak argumentacja Elshtain w kwestii Afganistanu radzi sobie w ramach jej własnych założeń. Elshtain formułuje cztery kryteria wojny sprawiedliwej. Po pierwsze, użycie siły jest uzasadnione, jeżeli „chroni niewinnych przed pewną krzywdą"; jedyny przykład, jaki podaje, jest taki, że dany kraj ma „pewną wiedzę, że ludobójstwo zacznie się wtedy i wtedy", a ofiary nie mają żadnych środków, by się bronić. Po drugie, wojna „musi być otwarcie wypowiedziana lub w inny sposób autoryzowana przez uprawnioną władzę". Po trzecie, „muszą za nią stać dobre intencje". Po czwarte, „musi być ostatecznością, gdy spróbowano już wszystkich innych możliwości przywrócenia i obrony zagrożonych wartości".

Page 99: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Pierwszy warunek nie ma zastosowania do Afganistanu. Drugi i trzeci nie mają sensu: otwarte wypowiedzenie wojny przez agresora nie stanowi absolutnie żadnej podstawy do twierdzenia, że wojna jest sprawiedliwa; nawet najwięksi zbrodniarze utrzymują, że mają „dobre intencje", a zawsze znajdą się jacyś akolici, którzy to potwierdzą. Czwarty warunek w sposób oczywisty nie stosuje się do Afganistanu. Dlatego jej modelowy przypadek zupełnie nie zdaje egzaminu, według jej własnych kryteriów.Ale mniejsza o to - cokolwiek można sądzić o przeświadczeniu Elshtain, że bombardowanie Afganistanu spełniło jej warunki, warunki te są znacznie lepiej dopasowane do wielu ofiar amery-224kańskiego terroryzmu międzynarodowego. Zatem, według jej własnych założeń, ofiarom tym należałoby przyznać prawo do podjęcia sprawiedliwej wojny ze Stanami Zjednoczonymi, z użyciem bombardowań i terroru, jeśli tylko wojna taka zostałaby otwarcie wypowiedziana i towarzyszyłaby jej deklaracja „dobrych intencji". Ta redukcja do absurdu zakłada jednak przyjęcie zasady uniwersalności, pominiętej w jej historyczno-filozoficznym studium i milcząco odrzuconej w standardowy sposób.Dołóżmy kilka innych istotnych faktów. Oficjalnym powodem bombardowania Afganistanu było zmuszenie talibów do wydania ludzi, których Stany Zjednoczone podejrzewały o udział w zbrodniach z 11 września; Stany Zjednoczone odmówiły jednak przedstawienia jakichkolwiek dowodów. W czasie, gdy niechęć talibów do spełnienia tych żądań była głównym tematem dnia, wzbudzając wielką wściekłość, Haiti ponowiło swoją prośbę o ekstradycję Emmanuela Constanta, przywódcy oddziałów paramili-tarnych, które ponosiły główną odpowiedzialność za brutalne morderstwa tysięcy Haitańczyków na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy ówczesną juntę wojskową wspierały, nie tak znowu skrycie, administracje Busha II i Clintona. Prośba ta najwyraźniej nie zasługiwała nawet na odpowiedź ani na nic więcej jak tylko drobną wzmiankę. Constant został skazany zaocznie na Haiti; według powszechnej opinii USA obawiają się, że gdyby zeznawał, mógłby ujawnić kontakty między państwowymi terrorysta-mi a Waszyngtonem.387 Czy zatem Haiti ma prawo zdetonować bomby w Waszyngtonie? Albo próbować porwać lub uśmiercić Constanta w Nowym Jorku, gdzie mieszka, zabijając parę przy-padkowych osób, w przyjętym izraelskim stylu? Jeżeli nie, to dlaczego nie? Dlaczego w tym przypadku nawet nie stawia się tego pytania, podobnie jak w przypadku innych morderców, terrorystów państwowych, którzy znaleźli schronienie w Stanach Zjednoczonych? A jeżeli uznaje się, że pytanie to jest zbyt absurdalne, by w ogóle je rozważać (faktycznie jest, w świetle elementarnych standardów moralnych), to w jakim świetle stawia to zgodę na użycie siły przez naszych przywódców?Odnosząc się do 11 września, niektórzy twierdzą, że zło terroryzmu jest „bezwzględne" i zasługuje na „odpowiednio bezwzględną odpowiedź": brutalny, zbrojny atak, zgodnie z doktryną Busha,225która mówi, że: „Jezeh ukrywasz terrorystów, sam jesteś terrorystą; jeze-h pomagasz terrorystom, sam jesteś terrorystą -1 zostaniesz potraktowany jak terrorysta''.388Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto akceptuje koncepcję, że zmasowane bombardowania są uprawnioną reakcją na terrorystyczne zbrodnie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zgodziłby się z tezą, że bombardowanie Waszyngtonu byłoby uprawnioną, „odpowiednio bezwzględną odpowiedzią" na terrorystyczne zbrodnie, inaczej mówiąc, uzasadnioną i stosownie „skalibrowaną" reakcją. Jeżeli jest jakiś powód, dla którego nietrafne jest to spostrzeżenie, to o ile mi wiadomo, nie został jeszcze wyrażony ani nawet nie był rozważany.Rozważmy niektóre argumenty prawne, które wysuwano, aby uzasadnić amerykańsko-brytyjskie bombardowania Afganistanu. Christopher Greenwood twierdzi, że Stany Zjednoczone mają prawo do „samoobrony" przed „tymi, którzy spowodowali lub grozili, że spowodują... śmierć i zniszczenie", i powołuje się na orzeczenie Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w sprawie Nikaragui. Fragment, który przytacza, odnosi się znacznie wyraźniej do wojny USA z Nikaraguą niż do talibów czy Al-Kaidy, a zatem jeżeli ma on uzasadniać intensywne amerykańskie bombardowania i atak lądowy na Afganistan, to Nikaragui należałoby przyznać prawo do znacznie ostrzejszych ataków na USA. Inny wybitny profesor prawa międzynarodowego, Thomas Franek, popiera wojnę USA i Wielkiej Brytanii, ponieważ „państwo ponosi odpowiedzialność za konsekwencje pozwolenia na wykorzystanie jego terytorium do ataków na inne państwo"; ta zasada z pewnością ma zastosowanie do Stanów Zjednoczonych w przypadku Nikaragui, Kuby i wielu innych.389Rzecz jasna w tych przypadkach odwoływanie się do prawa „samoobrony" przed ciągłymi działaniami powodującymi „śmierć i zniszczenie" byłoby absolutnie niedopuszczalne; działaniami, a nie

Page 100: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

tylko groźbami.To samo tyczy się bardziej subtelnych propozycji, jak powinno się reagować na zbrodnie terrorystyczne. Historyk wojskowości Michael Howard proponuje „operację policyjną prowadzoną pod auspicjami Narodów Zjednoczonych... przeciwko grupie przestępczej, której członków należy wytropić i postawić przed mię-226dzynarodowym sądem, gdzie mieliby uczciwy proces i jeśliby zostali uznani za winnych, otrzymaliby odpowiedni wyrok". Brzmi to dość rozsądnie, chociaż idea, że tego rodzaju środki mogłyby być zastosowane wobec USA czy Wielkiej Brytanii jest nie do pomyślenia.390Dwóch uczonych z Oksfordu zaproponowało zasadę „proporcjonalności": „Skalę reakcji należy uzależnić od skali, w jakiej agresja zakłóciła kluczowe wartości w zaatakowanym społeczeństwie"; w przypadku 11 września, „swobodę samodoskonalenia w pluralistycznym społeczeństwie poprzez ekonomię rynkową". Wartość tę 11 września wściekle zaatakowali „agresorzy... z kodeksem moralnym odbiegającym od zachodniego". A ponieważ „Afganistan jest państwem, które stanęło po stronie agresora" i odrzuciło amerykańskie żądania, by wydać podejrzanych, „Stany Zjednoczone i ich sojusznicy, zgodnie z zasadą skali zakłócenia, mogli w sposób moralnie uzasadniony uciec się do siły wobec rządu talibów".39iJeżeli kodeks moralny Zachodu obejmuje zasadę uniwersalności, to wynika z tego, że Kuba i Nikaragua (a także inne kraje) mogą „w sposób moralnie uzasadniony uciec się" do znacznie większej siły wobec amerykańskiego rządu. Nie ulega wątpliwości, że amerykańskie ataki terrorystyczne i inne nielegalne operacje przeciwko Kubie i Nikaragui „zakłóciły kluczowe wartości w zaatakowanym społeczeństwie", znacznie bardziej niż w przypadku 11 września, i zgodnie z intencją. Co więcej, ponieważ Wielka Brytania „stanęła po stronie agresora", również Oksford powinien stać się celem ataku, przynajmniej ze strony Nikaragui.Mamy prawo zapytać, dlaczego tej konkluzji nie można nawet rozważać (oczywiście, tak jak należy), i co nam to mówi o kulturze intelektualnej elit.Konkluzje wynikające z zasady uniwersalności wykraczają daleko poza te przypadki i obejmują nawet tak drobne eskapady (według amerykańskich i brytyjskich standardów), jak atak rakietowy Clintona na zakłady farmaceutyczne al-Shifa w Sudanie w 1998 roku, który był przyczyną śmierci „kilkudziesięciu tysięcy" osób, według jedynego wiarygodnego szacunku, jaki mamy, zgodnego z pierwszymi ocenami Human Rights Watch i późniejszymi relacjami kompetentnych obserwatorów.392 Zbrodnia będą-227ca tylko ułamkiem tej zbrodni wywołałaby wściekłość, gdyby celem były Stany Zjednoczone, Izrael lub inne godne ofiary, a odwet tego rodzaju, że człowiek waha się go sobie wyobrazić, uznano by ponadto za modelowy przykład wojny sprawiedliwej. Z zasady proporcjonalności wynika, że Sudan miał pełne prawo przeprowadzić w odwecie ogromną akcję terrorystyczną, tym bardziej gdy uznamy bardziej skrajny pogląd, że atak rakietowy Clin-tona miał „przerażające konsekwencje dla gospodarki i społeczeństwa" Sudanu,393 tak że zbrodnia ta była znacznie gorsza niż zbrodnie z 11 września, które były wystarczająco przerażające, ale nie miały aż takich konsekwencji.Niemal wszystkie z nielicznych komentarzy na temat ataku w Sudanie ograniczają się do pytania, czy zbombardowane zakłady rzeczywiście produkowały broń chemiczną. Czy to prawda, czy nieprawda, nie ma to w ogóle związku ze zbrodnią; w szczególności nie ma znaczenia dla „skali zakłócenia kluczowych wartości w zaatakowanym społeczeństwie". Wielu zauważa, że ofiary w ludziach nie były zamierzone, a zatem sprawcy, oraz ci, którzy nie zważają na skutki ataku, nie ponoszą winy. Ten argument znowu pokazuje, w spektakularny sposób, standardowe odrzucenie zasady uniwersalności. Nigdy nawet przez chwilę nie przyjęlibyśmy takiej postawy wobec innych: wiele okrutnych aktów, które (słusznie) potępiamy, to działania niezamierzone, ale uznaje się, że nie ma to znaczenia - gdy sprawcami są inni, a nie my. Lecz z tego wynika, natychmiast i jednoznacznie, bardziej brutalny wniosek. Twierdzenie, że te działania nie były zbrodnicze, da się utrzymać tylko przy założeniu, że los ofiar nie miał żadnego znaczenia dla sprawców. Nie możemy mieć poważnych wątpliwości, że amerykańscy stratedzy rozumieli, jakie mogą być konsekwencje humanitarne; CIA wiedziała równie dobrze jak Human Rights Watch i wiele innych organizacji, że USA niszczą główne źródło leków i środków weterynaryjnych w kraju, i jakie tego będą prawdopodobne skutki. Te same wnioski mógł wyciągnąć od razu, i z pewnością może teraz, każdy, kto sądzi, że konsekwencje stosowanej przez nas przemocy dla biednych Afrykańczyków zasługują na jakąś uwagę. A zatem można usprawiedliwić te działania tylko

Page 101: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

na podstawie heglowskiej doktryny, że Afrykańczycy to „tylko rzeczy", których życie nie ma „żadnej wartości". Obserwując domi-228nujące postawy i praktykę, ci spoza uprzywilejowanych kręgów na Zachodzie mogą wyciągnąć własne wnioski na temat „kodeksu moralnego Zachodu".KONFRONTACJA Z TERRORYZMEMOgraniczmy teraz pojęcie „terroryzmu" - niewłaściwie, lecz zgodnie z niemal powszechną konwencją - do tej podkategorii, która spełnia doktrynalne wymagania.Kampanie wojenne składające się na wznowioną „wojnę z terroryzmem" mają trwać przez długi czas. „Nie wiadomo, ilu wojen trzeba, żeby zabezpieczyć wolność w ojczyźnie", oświadczył prezydent.394 To uczciwie postawiona sprawa. Potencjalnych zagrożeń jest w zasadzie nieskończenie wiele, i to wszędzie, nawet we własnym kraju, jak pokazał atak z użyciem wąglika i bezowocne śledztwo w tej sprawie.„Wojna z terroryzmem", tak jak została pomyślana, nie tylko będzie zapewne trwała bardzo długo, ale też nie stała się nagle zasadniczą kwestią 11 września. Ataki terrorystyczne dokonane tamtego dnia nie były całkowicie niespodziewane, co jest kolejnym powodem, by kwestionować powszechne przekonanie, że 11 września oznaczał gwałtowną zmianę biegu historii. Nawet czytelnicy nagłówków prasowych, a na pewno rządowi stratedzy, od lat mieli świadomość, że zamachy takie jak 11 września mogą się wyda-rzyć. Przecież w 1993 roku jeden faktycznie się wydarzył. Organizacjom zapewne powiązanym z tymi, które są odpowiedzialne za 11 września, niemal udało się wysadzić World Trade Center i zabić być może dziesiątki tysięcy ludzi. Wiedziano też od razu, że miały one daleko bardziej ambitne plany, które ledwo udało się powstrzymać na czas. Nawet po upiornym spełnieniu tych planów 11 września ocena ryzyka nie zmieniła się w istotny sposób.Perspektywa poważnych ataków terrorystycznych była przedmiotem publicznej dyskusji na długo przed 11 września. I nie można było mieć wątpliwości co do charakteru radykalnych islamskich organizacji terrorystycznych przynajmniej od 1981 roku, gdy elementy, które w późniejszych latach współtworzyły jądro Al-Kaidy, zamordowały prezydenta Egiptu Sadata; lub kilka lat później, gdy grupy, które mogły być z mą luźno związane, wy-229parły siły USA z Bejrutu, zabijając setki żołnierzy i wielu cywilów w oddzielnych atakach. Co więcej, sposób myślenia bojowników zaangażowanych w te i podobne działania z pewnością był całkiem nieźle znany amerykańskim agencjom wywiadowczym, które od 1980 roku pomagały ich werbować, szkolić i zbroić, i wciąż z nimi współpracowały, nawet gdy zaczęli atakować Stany Zjednoczone. Dochodzenie holenderskiego rządu w sprawie masakry w Srebrenicy ujawniło, że podczas gdy radykalni islamiści pró-bowali wysadzić World Trade Center, innych, pochodzących z siatek utworzonych przez CIA, Stany Zjednoczone przerzucały samolotami z Afganistanu do Bośni, wraz ze wspieranymi przez Iran bojownikami Hezbollahu i znaczną ilością broni. Przywożono ich po to, by wsparli amerykańską stronę w wojnie na Bałkanach, podczas gdy Izrael (wraz z Ukrainą i Grecją) dostarczał broń Serbom (niewykluczone, że otrzymaną z USA).395Zamach z 11 września dramatycznie uzmysłowił to, co rozumiano już od dawna: bogatym i silnym nie przysługuje już niemal całkowity monopol na przemoc, który w znacznej mierze panował w całej historii; a biorąc pod uwagę możliwości nowoczesnych technologii, perspektywy są naprawdę przerażające. Chociaż terroryzm wszędzie wzbudza lęk i faktycznie stanowi niedopuszczalny „powrót do barbarzyństwa", nie powinno dziwić, że opinie na temat jego natury różnią się dość zasadniczo po przeciwnych stronach barykady; fakt ten ignorują na własne ryzyko ci, których historia przyzwyczaiła do nietykalności, gdy popełniają straszne zbrodnie, zupełnie niezależnie od moralnego tchórzostwa, które tak wyraźnie wyszło na jaw.Istnieją pewne wyraźne tendencje w sprawach światowych, które jak się oczekuje, zwiększą zagrożenie tą kategorią terroryzmu. Niektóre z nich omawia Rada Wywiadu Narodowego USA (National Intelligence Council, NIC) w swoich prognozach na nadchodzące lata.396 NIC spodziewa się, że oficjalna wersja globalizacji będzie postępować tym samym kursem: „Jej ewolucja będzie chwiejna, naznaczona chroniczną niestabilnością finansową i pogłębiającym się podziałem gospodarczym". Niestabilność finansowa prawdopodobnie oznacza wolniejszy wzrost, rozszerzenie modelu neoliberalnej globalizacji (dla tych, którzy stosują się do reguł) i krzywdę, głównie biednych. NIC prognozuje dalej, że230

Page 102: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

gdy globalizacja w tej formie będzie nadał postępować, „pogłębiająca się gospodarcza stagnacja, polityczna niestabilność i kulturowe wyobcowanie rozbudzą etniczne, ideologiczne i religijne eks-tremizmy oraz przemoc, która często im towarzyszy" i która w dużej mierze będzie skierowana przeciwko Stanom Zjednoczonym. „Jak można się było spodziewać", zauważa Kenneth Waltz, słabi i niezadowoleni „atakują zaciekle Stany Zjednoczone jako sprawcę lub symbol ich cierpienia".397 Te same założenia przyjmują stratedzy wojskowi, do czego jeszcze wrócimy.Ci, którym zależy na zmniejszeniu zagrożenia terroryzmem, będą się bacznie przyglądać takim czynnikom, jak te oraz konkretnym działaniom i długofalowym strategiom, które zaogniają sytuację. Będą też czynić staranne rozróżnienie między siatkami terrorystycznymi a większą społecznością stanowiącą bazę, z której radykalne komórki terrorystyczne mogą czasem czerpać. Społeczność ta obejmuje biednych i ciemiężonych, którzy nic nie obchodzą terrorystów i cierpią w wyniku ich zbrodni, oraz bogatych i świeckich, którzy są rozgoryczeni amerykańską polityką i po cichu wyrażają poparcie dla ben Ladena, chociaż go nienawidzą i się go boją, jako „sumienia islamu", ponieważ on przynajmniej reaguje na tę politykę, nawet jeśli jego metody są przerażające i mają katastrofalne skutki.398To jest elementarne rozróżnienie. Ci, którzy chcieliby zminimalizować zagrożenie terroryzmem, rozumieją, że „jeżeli nie zajmiemy się warunkami społecznymi, politycznymi i ekonomicznymi, które zrodziły Al-Kaidę i inne związane z nią grupy, to Stany Zjednoczone oraz ich sojusznicy w Europie Zachodniej i innych częściach świata nadal będą na celowniku islamskich terrorystów". Dlatego „USA powinny dla własnego dobra rozszerzyć działania zmierzające do zmniejszenia tej patologii nienawiści, zanim przeobrazi się ona w jeszcze większe niebezpieczeństwo", i starać się „złagodzić... warunki, które rodzą przemoc i terroryzm". „Kluczem do strategicznego osłabienia Al-Kaidy jest rozkruszenie bazy jej zwolenników - odciągnięcie jej aktualnych i potencjalnych stronników". Waszyngtoński strateg Paul Wolfowitz dodaje, że koniecznie trzeba zrezygnować z prowadzenia takiej polityki, która „skutecznie napędza Al-Kaidzie rekrutów".399231Nic nie ułagodzi tych, „którzy wierzą, że »zderzenie cywilizacji* z Zachodem sprawi, że islam znowu stanie się światową potęgą", piszą redaktorzy „Financial Timesa". Lecz aby „ich pokonać... trzeba ich oddzielić od coraz liczniejszej grupy ich zwolenników". Piszą dalej: „Innymi słowy, choć jedynie siłą można zniszczyć Al-Kaidę, to jej coraz liczniejszą bazę zwolenników można zredukować tylko taką polityką, którą Arabowie i muzułmanie uznają za sprawiedliwą". Nawet zniszczenie Al-Kaidy nic nie pomoże, jeżeli „warunki, które przyczyniły się do powstania i popularności tego ugrupowania - polityczny ucisk i gospodarcza marginalizacja - będą trwały nadal". I tak samo dalsze wsparcie Waszyngtonu dla „brudnych rządów" może tylko „wzmocnić twierdzenia Al-Kaidy, że Stany Zjednoczone popierają ucisk muzułmanów i są podporą brutalnych rządów".400 To wszystko jest zupełnie niezależne od konkretnej polityki wobec Palestyny, Iraku i innych krajów, która przemieniła „całe pokolenie Arabów przyciągniętych przez Stany Zjednoczone i przekonanych do ich zasad [w] najgłośniejszych krytyków amerykańskiego światopoglądu, [w tym] zamożnych biznesmenów związanych z Zachodem, intelektualistów wykształconych w USA i liberalnych aktywistów".401Siatki terrorystyczne można poważnie osłabić. Stało się tak w przypadku Al-Kaidy po 11 września, szczególnie w Niemczech, Pakistanie i Indonezji, dzięki działaniom policyjnym tego rodzaju, jakie zalecał Michael Howard. Lecz do „bazy jej zwolenników" należy podejść zupełnie inaczej: trzeba rozważyć ich żale, a jeżeli są uzasadnione, autentycznie próbować im zaradzić, co zresztą powinno się zrobić niezależnie od jakiegokolwiek zagrożenia. „Delikatnych problemów społecznych i politycznych nie da się zbombardować i zlikwidować za pomocą pocisków rakietowych", zauważa dwójka politologów. „Zrzucając bomby i odpalając rakiety, Stany Zjednoczone jedynie rozsiewają jątrzące się problemy. Przemoc można porównać do wirusa; im intensywniej ją bombardujesz, tym bardziej ją roznosisz".402Redaktorzy „Financial Timesa" mają rację, gdy piszą, że zamach terrorystyczny w Dżiddzie, który sprowokował ich komentarz, „nie był zaskoczeniem". A ogólniej rzecz ujmując, „od dawna było oczywiste", że „siatka Osamy ben Ladena wykorzysta wrzenie232wywołane wojną w Iraku do wznowienia ataków na zachodnie cele i pozyskania wsparcia dla świętej wojny".Służby wywiadowcze i analitycy należący do głównego nurtu zgodnie przewidywali, że inwazja na Irak prawdopodobnie spowoduje nasilenie terroryzmu. Dlatego „nie jest zaskoczeniem [że] od marca, gdy Stany Zjednoczone najechały na Irak, stwierdzili [amerykańscy] urzędnicy, siatka [Al-Kaidy] odnotowała

Page 103: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

nagły wzrost liczby rekrutów", i że „radykalny fundamentalizm rośnie w siłę na całym świecie". Raport ONZ wskazywał, że werbunek do Al-Kaidy nabrał rozpędu w trzydziestu do czterdziestu krajach, od kiedy Stany Zjednoczone „rozpoczęły przygotowania do ataku na Irak".403 Raport wywiadu jednego z naszych europejskich sojuszników ostrzegał, że inwazja „może katastrofalnie wpłynąć na mobilizację sił Al-Kaidy".404 „Fakt, że konflikt w Iraku zwiększył napływ zwolenników do radykalnych ugrupowań, jest teraz tak oczywisty, że potwierdzają to nawet przedstawiciele amerykańskiej administracji", pisze znawca Al-Kaidy i terroryzmu: „To wielka porażka w »wojnie z terroryzmem*". W istocie wojna w Iraku stworzyła nową „przystań dla terrorystów" - sam Irak.405Co się tyczy siatek terrorystycznych, to w opracowaniach naukowych niemal bez wyjątku bardzo poważnie traktuje się ich słowa, które odpowiadają ich czynom od czasu, gdy siatki te organizowała CIA i jej współpracownicy. Ich celem, jak same głoszą, jest wypędzenie niewiernych z krajów muzułmańskich, obalenie skorumpowanych i brutalnych rządów, narzuconych i utrzymywanych przez niewiernych, oraz ustanowienie skrajnej wersji islamu. Głęboko gardzą Rosjanami, lecz zaprzestały ataków terrorystycznych na Rosję po jej wycofaniu się z Afganistanu, choć ataki tego rodzaju są nadal wyprowadzane z Czeczenii. Jak oświadczył ben Laden w 1998 roku, „wezwaliśmy do walki z Ameryką [gdy wysłała] dziesiątki tysięcy żołnierzy do kraju dwóch Świętych Meczetów [tzn. Arabii Saudyjskiej - przyp. tłum.] oprócz te-go, że... popiera brutalny, skorumpowany i despotyczny reżim, który sprawuje tam władzę. Oto powody, dla których Ameryka stała się obiektem naszego ataku".406 Lecz ich cele mogą się stać bardziej ambitne, a ich baza zwolenników też może się zwiększyć, jeżeli entuzjaści „zderzenia cywilizacji" będą chcieli „zlikwidować delikatne problemy społeczne i polityczne za pomocą pocisków233rakietowych", zamiast zająć się problemami, i w ten sposób naruszyć władzę i przywileje.Zamach bombowy w Dżiddzie po wojnie w Iraku pasuje do wzorca wcześniejszych działań. Celem był cywilny kompleks firmy Yinnell Corp., filii Northrop Grumman, która zatrudnia emerytowanych oficerów armii amerykańskiej „do szkolenia elitarnych jednostek zbrojnych ochraniających rodzinę królewską", ale nie przed obcą inwazją. Obiekty szkoleniowe firmy Yinnell były już celem ataku bombowego w 1995 roku. Zamach ten „jest sygnałem, że chodzi o pewne aspekty obecności wojskowej w Arabii Saudyjskiej", zauważył brytyjski specjalista od analizy ryzyka; chodzi o wojskowych „kontraktorów, którzy odgrywają bardzo ważną rolę drugoplanową".407Michael Ignatieff, który opowiada się za imperialną rolą Stanów Zjednoczonych na Bliskim Wschodzie, jest wyrazicielem szerokiego konsensusu, gdy pisze, że „większym wyzwaniem" dla USA oraz „głównym zagrożeniem w całej irackiej rozgrywce" jest „zaprowadzenie pokoju między Palestyńczykami a Izraelczyka-mi". Pokój zaprowadzony przez USA „musi, jako minimum, dać Palestyńczykom realne, terytorialnie spójne państwo" i odbudować „ich zrujnowaną infrastrukturę". Pozostawienie „Palestyńczyków sam na sam z izraelskimi czołgami i śmigłowcami bojowymi w zasadzie gwarantuje nieustanny islamski gniew skierowany przeciwko Stanom Zjednoczonym".408Ignatieff pisze, że „Amerykanie odgrywają rolę imperialnego gwaranta" od lat czterdziestych, ale nie wyjaśnia, co USA „gwarantowały", od kiedy objęły tę rolę. Pomija również fakt, że izraelskie śmigłowce to amerykańskie śmigłowce z izraelskimi pilotami, a czołgi nie mogłyby wykonywać swoich zadań, gdyby nie hojność USA. Nie wyjaśnia też, dlaczego Stany Zjednoczone miałyby tak radykalnie odwrócić jednostronną i nieustępliwą politykę, którą prowadzą od ponad trzydziestu lat. Pomijając te i inne wcale niebłahe sprawy, spostrzeżenia Ignatieffa brzmią całkiem przekonująco.Ci, którzy są zainteresowani zminimalizowaniem, a nie „zwiększeniem terroru" (by jeszcze raz użyć słów prezydenta), powinni bacznie wysłuchać porad tych, którzy najczęściej stawiali mu czoło. Nikt nie ma większego doświadczenia w tym względzie niż234izraelskie służby bezpieczeństwa wewnętrznego (Szin Bet), odpowiedzialne za „zwalczanie terroryzmu" na terenach okupowanych. Szef Szin Bet w latach 1996-2000, Ami Ayalon, zauważył, że „ci, którzy chcą zwycięstwa" nad terroryzmem, lecz nie chcą zająć się problemami leżącymi u jego podstaw, „chcą nieustannej wojny" - podobną do tej, którą ogłosił Bush. Były szef izraelskiego wywiadu wojskowego (1991-1995), Uri Sagie, wyciąga podobne wnioski. Inwazja na Liban oraz inne operacje militarne dowodzą, pisał, że Izrael do niczego nie dojdzie, kierując się hasłem: „Pokażemy wam, co dla was dobre [za pomocą naszej większej siły]. Musimy spojrzeć na problem z perspektywy drugiej strony... Ci, którzy mają nadzieję na wspólne przetrwanie z Arabami, muszą zdobyć się na minimum szacunku dla arabskiego społeczeństwa". Alternatywą jest nieustanna wojna.409

Page 104: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Aylon i Sagie mówią o Izraelu i Palestynie, gdzie „aby rozwiązać problem terroryzmu trzeba zaproponować Palestyńczykom honorowe rozwiązanie, z poszanowaniem ich prawa do samosta-nowienia". W ten sposób Yehoshaphat Harkabi - były szef izraelskiego wywiadu wojskowego i znakomity arabista - myślał dwadzieścia lat temu, w czasie gdy Izrael był znacznie mniej narażony na działania odwetowe inicjowane z terenów okupowanych.410Te spostrzeżenia mają ogólniejszą wymowę i mogą się znajomo skojarzyć: Irlandia Północna, by wspomnieć tylko jeden przypadek, jest daleka od raju, lecz zrobiła ogromny postęp od czasów, gdy Brytyjczycy ignorowali uzasadnione żale i woleli używać siły.Określona polityka, która rozjuszyła potencjalną „bazę zwolenników" islamskiego terroryzmu, dotyczyła konfliktu izraelsko--palestyńskiego oraz zabójczych, amerykańsko-brytyjskich sankcji wobec Iraku. Ale znacznie wcześniej pojawiły się bardziej zasadnicze kwestie. I znowu niemądrze byłoby je ignorować, a przynajmniej nie powinni tego robić ci, którzy chcą zmniejszyć zagrożenie kolejnymi zbrodniami terrorystycznymi lub znaleźć odpowiedź na żałosne pytanie George'a W. Busha: „Dlaczego oni nas nienawidzą?"Pytanie jest źle postawione: oni nie nienawidzą nas, tylko nienawidzą polityki naszego rządu, a to wielka różnica. Jeśli pytanie sformułuje się poprawnie, nietrudno znaleźć odpowiedź. W przełomowym roku 1958 prezydent Eisenhower dyskutował235ze swoimi ludźmi nad, jak to określił, „kampanią nienawiści wobec nas" w świecie arabskim, „nie ze strony rządów, ale ludzi". Jej główną przyczyną, według oceny Rady Bezpieczeństwa Narodowego, było przekonanie, że Stany Zjednoczone wspierają skorumpowane i brutalne rządy oraz „przeciwstawiają się postępowi politycznemu i gospodarczemu", aby „chronić własne interesy związane z bliskowschodnią ropą naftową".411„Wall Street Journal" i inni dokonali podobnych ustaleń, badając po 11 września postawy przesiąkniętych kulturą Zachodu „majętnych muzułmanów": bankowców, przedstawicieli wolnych zawodów, dyrektorów międzynarodowych korporacji i tak dalej. Ludzie ci generalnie mocno popierają amerykańską politykę, ale są rozgoryczeni z powodu wsparcia USA dla skorumpowanych i represyjnych reżimów, osłabiających demokrację i rozwój, oraz ze względu na bardziej konkretne i niedawne kwestie konfliktu izraelsko-palestyńskiego i sankcji wobec Iraku.412Mówimy tu o postawach ludzi, którzy lubią Amerykanów i podziwiają wiele rzeczy w Stanach Zjednoczonych, w tym swobody obywatelskie. Nienawidzą natomiast oficjalnej polityki, która odmawia im tych swobód, do których także aspirują. Postawy w slumsach i w wioskach są zapewne podobne, tylko jeszcze jaskrawsze. W przeciwieństwie do „majętnych muzułmanów" rzesze ludności nigdy nie zgodziły się na to, by zasoby regionu wzbogacały Zachód i lokalnych kolaborantów, zamiast służyć miejscowym potrzebom.Wielu komentatorów woli bardziej pocieszające odpowiedzi: gniew ludzi w świecie muzułmańskim wynika z ich resentymen-tu do naszej wolności i demokracji, z ich własnych kulturowych słabości, sięgających wiele wieków wstecz, z ich rzekomej niezdolności do udziału w tej formie „globalizacji", w której faktycznie chętnie uczestniczą, oraz z innych tego rodzaju ułomności. Być może jest to pocieszające, ale niezbyt mądre.Niewiele się zmieniło od 11 września. Większe wsparcie Waszyngtonu dla dyktatur w Azji Środkowej to tylko jeden przykład, budzący głęboką niechęć sił demokratycznych. Ahmed Rashid pisze, że również w Pakistanie „rośnie gniew na to, że poparcie USA pozwala wojskowemu reżimowi [Muszarafa] odsuwać nadzieje na demokrację". Znany egipski uczony uważa, że wrogość do Sta-236nów Zjednoczonych wynika z ich wsparcia dla „wszelkich możliwych rządów antydemokratycznych w świecie arabsko-islam-skim... Gdy słyszymy, jak amerykańscy urzędnicy mówią o wolności, demokracji i innych tego rodzaju wartościach, to w ich ustach te słowa brzmią nieprzyzwoicie". Egipski pisarz dodał, że „życie w kraju, w którym brutalnie łamie się prawa człowieka i który akurat ma istotne znaczenie strategiczne dla interesów Stanów Zjednoczonych, to pouczająca lekcja moralnej hipokryzji i podwójnych standardów politycznych". Terroryzm jest „reakcją na niesprawiedliwą politykę wewnętrzną w regionie, narzuconą w znacznej mierze przez USA". Dyrektor studiów nad terroryzmem w Radzie ds. Stosunków Zagranicznych USA zgodził się, że „popieranie represyjnych reżimów, takich jak w Egipcie i Arabii Saudyjskiej, jest z pewnością jedną z głównych przyczyn anty-amerykańskich postaw w świecie arabskim", lecz ostrzegał, że „w obu przypadkach prawdopodobna alternatywa byłaby jeszcze paskudniej

Page 105: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

sza" .413Istnieje długa i pouczająca historia problemów wynikających z popierania demokratycznych form i jednoczesnego zagwarantowania, że doprowadzą one do pożądanych wyników, nie tylko na Bliskim Wschodzie. I nie wzbudza ona sympatii.Badania opinii publicznej z początku 2003 roku ujawniły, że na obszarze od Maroka do emiratów Zatoki Perskiej „ogromna większość... twierdzi, że gdyby miała wybór, to wolałaby, aby duchowieństwo islamskie odgrywało większą rolę niż ta, którą odgrywają służalcy obecnie wyznaczani przez większość arabskich rządów". Niemal 95 procent odrzuciło twierdzenie, że Stany Zjednoczone pragną „bardziej demokratycznego świata arabskiego czy muzułmańskiego"; ankietowani sądzili też, że wojnę w Iraku wszczęto po to, by przejąć „kontrolę nad arabską ropą naftową oraz podporządkować Palestyńczyków woli Izraela"; a „przytłaczająca większość" spodziewała się nasilenia terroryzmu w na-stępstwie inwazji. W całym świecie arabskim i muzułmańskim, aż do Indonezji, islamski fundamentalizm wzrasta i pociąga nie tylko biednych, lecz w coraz większym stopniu kręgi bardziej uprzywilejowane i wykształcone, a „naturalni przyjaciele Ameryki, którzy mogliby zapewnić liberalną alternatywę", podzie-lają „głęboką nieufność wobec intencji i polityki USA".414 Posta-237wy te wynikają z tych samych przekonań co pół wieku temu i są ku temu znaczące powody.„Do George'a Busha odnoszą się z pogardą nawet ci, którzy kiedyś podziwiali Stany Zjednoczone", relacjonuje z Jordanii Jo-nathan Steele; „wzrosła złość na Wielką Brytanię i Amerykę", a „obietnice Blaira, że podejmie działania na rzecz rozwiązania konfliktu palestyńsko-izraelskiego, nie są traktowane poważnie". Nawet najbardziej prozachodni Jordańczycy sądzą, że wojna „utrudniła [proces demokratyzacji] na całym Bliskim Wschodzie" i zepchnęła „rzeczników nowoczesności i świeckich wartości... do defensywy"; „niewielu wątpi w to, że dojdzie do nowych aktów przemocy".415Wybitny egipski intelektualista, dla którego Stany Zjednoczone „były »marzeniem«, wzorem liberalnych wartości, który Arabowie i muzułmanie powinni naśladować", i który „poświęcił dziesiątki lat życia na unowocześnienie islamskiego życia i szerzenie zrozumienia między muzułmanami a niemuzułmanami", uważa, że administracja Busha jest „ograniczona, patologiczna, zawzięta i prymi-tywna". Na niej spoczywa wina za to, że „dla większości ludzi w tym regionie Stany Zjednoczone są źródłem wszelkiego zła na Ziemi". „Podobne opinie można teraz usłyszeć z ust zamożnych arabskich biznesmenów, profesorów uniwersyteckich, wyższych urzędników rządowych i sympatyzujących z Zachodem komentatorów politycznych"416 - zresztą tak jak i wcześniej, lecz teraz są one wyrażane znacznie silniej i z dużo większą desperacją.Jeżeli ludzie dojdą do głosu na „Nowym Bliskim Wschodzie", to może się okazać, że będzie to głos radykalnych islamistów wzywających do świętej wojny albo świeckich nacjonalistów, których poglądy na historię i panujące zwyczaje, są nie całkiem zbieżne z poglądami angloamerykańskich elit.To, o czym tu mówiliśmy, to tylko drobna próbka tego, co łatwo dostrzeżemy, jeżeli zwrócimy uwagę na elementarne fakty i zgodzimy się stosować do siebie te same standardy, według których oceniamy innych. Odkryjemy więcej, jeżeli wejdziemy głębiej w obszar moralnej refleksji, poza najzwyklejsze truizmy, i zauważymy, że naszym obowiązkiem jest pomóc cierpiącym ludziom, ile tylko potrafimy, obowiązkiem, który naturalnie wynika z przywilejów. Nie jest przyjemnie spekulować, co może się zdarzyć, je-238żeli skoncentrowana władza będzie dalej podążać obecnym kursem, chroniona przed społeczną kontrolą, która byłaby naszą drugą naturą, gdybyśmy poważnie traktowali dziedzictwo wolności, z jakiej korzystamy.239Rozdział 9Przejściowy koszmar?Po 11 września Stany Zjednoczone „spoglądały w otchłań przyszłości".417 Straszliwe zagrożenie terroryzmem, choć dość wyraźne od zamachu na World Trade Center w 1993 roku, stało się teraz zbyt namacalne, by je zignorować.Mówiąc bardziej precyzyjnie, to społeczeństwo spoglądało w tę otchłań. Ludzie, którzy są u steru władzy, nieustannie realizują własne cele, rozumiejąc, że mogą wykorzystać lęk i ból danej chwili. Mogą nawet przedsięwziąć środki pogłębiające tę otchłań i raźno zmierzać w jej stronę, jeżeli wzmocni to ich władzę i przywileje. Twierdzą przy tym, że kwestionowanie działań władzy jest nie-

Page 106: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

patriotyczne i szkodliwe - natomiast patriotyczne jest realizowanie bezdusznej i wstecznej polityki, która przynosi korzyść bogatym, ograniczanie programów socjalnych służących ogromnej większości i podporządkowywanie zastraszonej ludności wzmożonej kontroli państwa. „Dosłownie, zanim jeszcze opadł pył" na gruzach World Trade Center, pisał Paul Krugman, wpływowi republikanie dali sygnał, że „zamierzają wykorzystać terroryzm jako pretekst do wprowadzenia radykalnie prawicowego progra-mu".418 Krugman i inni udokumentowali uporczywe wprowadzanie tego programu. Choć jest to naturalna reakcja skoncentrowanej władzy na każdy kryzys, to w tym przypadku była ona nadzwyczaj ohydna.241Inne państwa też dostrzegły tę okazję. Rosja skwapliwie przyłączyła się do „koalicji antyterrorystycznej"; liczyła na przyzwolenie dla zbrodni w Czeczenii i się nie zawiodła. Chiny dołączyły ochoczo z podobnych względów. Izrael dostrzegł, że będzie mógł jeszcze brutalniej dławić Palestyńczyków, z jeszcze silniejszym wsparciem USA. I tak dalej, w wielu częściach świata.Zagrożenie międzynarodowym terroryzmem jest z pewnością poważne. Potworne wydarzenia z 11 września zebrały być może największe natychmiastowe krwawe żniwo, jakie kiedykolwiek odnotowano, poza czasem wojny. Nie należy pomijać słowa „natychmiastowe"; w innym razie zbrodnia ta nie jest niczym niezwykłym w dziejach przemocy, która nie jest jeszcze wojną, co świetnie rozumieją tradycyjne ofiary.Jednak zagrożenie terroryzmem to nie jedyna otchłań, w jaką spoglądamy. Znacznie poważniejsze zagrożenie dla jedynego eksperymentu biologii z wyższą inteligencją stanowi broń masowego rażenia. W ważnym dokumencie z 1995 roku Dowództwo Strategiczne USA (STRATCOM) uznało broń jądrową za najcenniejszą w swoim arsenale, ponieważ „inaczej niż w przypadku broni chemicznej czy biologicznej skrajne zniszczenie w wyniku eksplozji nuklearnej jest natychmiastowe i nie ma praktycznie żadnego sposobu na zmniejszenie jego skutków". Ponadto „broń jądrowa zawsze stanowi istotny czynnik w każdym kryzysie czy konflikcie", dlatego musi być widoczna, pod ręką. W opracowaniu tym radzi się strategom, aby nie sprawiali wrażenia, że są „nazbyt racjonalni i opanowani... To, że Stany Zjednoczone mogą zachować się nieracjonalnie i mściwie, jeśli ktoś zaatakuje ich żywotne interesy, powinno być częścią prezentowanego przez nas wizerunku państwa". „Korzystne" dla naszej strategicznej pozycji jest to, że „niektóre elementy mogą się wydawać potencjalnie »poza kontrolą*". Zatem Dowództwo Strategiczne Clintona proponowało pewną wersję słynnej nixonowskiej „teorii szaleńca", którą Nixon i Kissinger zastosowali w czasie alarmu jądrowego w październiku 1969 roku; ich zdaniem nie wiązał się on z żadnym ryzykiem, ale przecież mógł wymknąć się spod kontroli ze względu na pewne istotne czynniki, których nie wzięli pod uwagę -jest to tylko następny przykład nieprzewidywalnych konsekwencji groźby użycia siły lub użycia siły, które w dzisiejszych czasach mogą być naprawdę bardzo poważne.242Stany Zjednoczone muszą zachować prawo do pierwszego uderzenia jądrowego, doradzało dalej Dowództwo Strategiczne, nawet przeciwko państwom bezatomowym, które podpisały traktat o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej z 1970 roku; muszą też utrzymać procedurę »odpalenia na ostrzeżenie* strategicznych pocisków jądrowych w stanie podwyższonej gotowości. Wydaje się, że administracja Clintona przyjęła te propozycje.419Stany Zjednoczone są niezwykłe, być może wyjątkowe, pod tym względem, że umożliwiają dostęp do dokumentów strategicznych wysokiego szczebla, co jest dużym osiągnięciem amerykańskiej demokracji. Ten dokument, podobnie jak inne, jest dostępny od lat, mimo to jest prawie nieznany; to już raczej nie jest triumf demokracji.Poważne zagrożenie nie ogranicza się do broni masowego rażenia w rękach wielkich mocarstw. Małe ładunki jądrowe można stosunkowo łatwo przemycić do każdego kraju, podobnie jak broń masowego rażenia innego rodzaju.420 Najbardziej bezpośrednie niebezpieczeństwo, stwierdził zespół zadaniowy De-partamentu Energii, polega na tym, że „w byłym Związku Radzieckim... może być nawet 40 tysięcy ładunków jądrowych... słabo kontrolowanych i niewłaściwie składowanych". Jednym z pierwszych posunięć administracji Busha było ograniczenie niewielkiego programu pomocy dla Rosji, mającego na celu zabezpieczenie i rozmontowanie tych ładunków oraz zapewnienie innego zajęcia fizykom jądrowym; decyzja ta zwiększa ryzyko przypadkowego odpalenia, a także wycieku za granicę „niedo-zorowanych bomb atomowych" oraz być może specjalistów od tej broni, którzy nie mają innej możliwości wykorzystania swoich umiejętności.421Oczekuje się, że programy obrony przeciwrakietowej jeszcze zwiększą to zagrożenie. Amerykański

Page 107: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

wywiad przewiduje, że każdy taki system uruchomiony przez Amerykanów popchnie Chiny do budowy nowych pocisków jądrowych, do dziesięciokrotnego powiększenia obecnego arsenału i prawdopodobnie wprowadzenia pocisków z wieloma niezależnymi samonaprowa-dzającymi się głowicami (klasy MIRY), co „sprowokuje Indie i Pakistan do rozbudowania własnych arsenałów jądrowych", a to z kolei zapewne odbije się echem na Bliskim Wschodzie. Służby243wywiadowcze przewidują też, że w takim wypadku „zarówno Rosja, jak i Chiny przyczynią się do rozprzestrzeniania broni jądrowej, w tym »na pewno będą sprzedawać środki zaradcze« takim krajom, jak Korea Północna, Iran, Irak i Syria". Z tych i innych analiz wynika ponadto, że „jedyną racjonalną reakcją [Rosji] na system [obrony przeciwrakietowej USA] będzie utrzymanie i wzmocnienie jej obecnego arsenału jądrowego".422Administracja Busha ogłosiła, że „nie ma zastrzeżeń do [chińskich] planów budowy niewielkiej floty pocisków jądrowych"; zmieniła dotychczasową politykę, licząc, że zyska przyzwolenie Chińczyków na planowany demontaż podstawowych porozumień w sprawie kontroli zbrojeń. Z podobnych względów negocjatorzy Clintona zachęcali Rosję do przyjęcia strategii „odpalenia na ostrzeżenie", co eksperci od broni jądrowej uznali za „dosyć dziwaczne", ponieważ nie jest tajemnicą, że niszczejące systemy ostrzegawcze w Rosji są „pełne dziur" i mogą wywołać fałszywy alarm, a więc przyjęcie tej strategii zwiększyłoby „ryzyko nieautoryzowanych, przypadkowych i błędnych odpaleń". Podobno wznowienie przez Chiny prób jądrowych również spotkało się z cichą aprobatą Waszyngtonu. Analitycy zajmujący się strategią wskazywali, że ta zmiana polityki zachęci Chiny do wycelowania większej liczby pocisków jądrowych w Stany Zjednoczone i Japonię, co z kolei wpłynie na programy obronne w Japonii i na Tajwanie. W tym samym czasie prasa doniosła, że USA mają nałożyć sankcję na Chiny za pozwolenie na transfer do Pakistanu „części pocisków oraz technologii stosowanych w pociskach przenoszących głowice jądrowe".423Wszystko to jest „dosyć dziwaczne", jeżeli bezpieczeństwo jest wysoko cenioną wartością.System obrony przeciwrakietowej i inne programy wojskowe administracji Busha są „z natury prowokacyjne" wobec Rosji i Chin, wskazują John Steinbruner i Jeffrey Lewis. Podobnie jak inni analitycy zajmujący się strategią uważają oni, że układ o redukcji arsenałów jądrowych, podpisany przez Busha i Putina w maju 2002 roku, jest głównie na pokaz: „nie zmniejszy on znacząco śmiercionośnego potencjału sił jądrowych żadnego z tych państw". Nie ustanowi też stabilnej równowagi strategicznej: „Niszczejący arsenał rosyjski będzie coraz bardziej narażony na ude-244rżenie wyprzedzające, zwłaszcza gdy Stany Zjednoczone przeprowadzą planowaną modernizację sił jądrowych i zbudują system obrony przeciwrakietowej" - co z kolei prawdopodobnie wywoła reakcję Rosji, jak wskazują późniejsze doniesienia. Chiny również uznają plany wojskowe USA za bezpośrednie zagrożenie dla swoich minimalnych sił odstraszających i mogą przestawić swoje priorytety z rozwoju gospodarczego na obronę. Steinbru-ner i Lewis piszą, że Chiny szczególnie zaniepokoił dokument z 1998 roku zawierający długofalowe plany Dowództwa Kosmicznego USA, w tym opis nowej koncepcji „globalnego starcia" obejmującej „zdolność do uderzenia z kosmosu", która pozwoliłaby USA zaatakować dowolny kraj i „udaremnić podobną możliwość innym państwom"; jest to kolejny, pochodzący z czasów Clintona, zwiastun Strategii Bezpieczeństwa Narodowego z września 2002 roku. Konferencja rozbrojeniowa ONZ od 1998 roku tkwi w martwym punkcie z powodu nalegania Chin, by utrzymać zasadę wykorzystywania przestrzeni kosmicznej do celów pokojowych, oraz braku zgody Waszyngtonu, co zraziło wielu sojuszników i stworzyło warunki do konfrontacji.424Raport ośrodka badawczego Rand Corporation z maja 2003 roku stwierdza, że „w ciągu ostatnich dziesięciu lat wzrosło ryzyko przypadkowego lub nieautoryzowanego odpalenia pocisku jądrowego w Rosji lub w Stanach Zjednoczonych, pomimo cieplejszych stosunków amerykańsko-rosyjskich". Lekceważenie tego ryzyka „może spowodować największą katastrofę w nowożytnej historii, a być może w dziejach świata", powiedział były senator Sam Nunn, współprzewodniczący Nuclear Threat Initiative, organizacji pozarządowej, która finansowała ten raport. Główne zagrożenie stanowią tysiące głowic jądrowych po każdej stronie oraz to, że USA wzmacniają swój potencjał nuklearny, co spowoduje w Rosji stan podwyższonego pogotowia i zapewne wprowadzenie „zasady »odpalenia na ostrzeżenie* podczas konfliktu zbrojnego wymagającego szybkiej reakcji"; zasady, którą można będzie zastosować do około 3 tysięcy głowic bojowych, co zdecydowanie zwiększy ryzyko zagłady przez przypadek. Nunn także jest zdania, że układ Busha z Putinem z 2002 roku nie ma żadnego znaczenia. Podobnie jak Stany

Page 108: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Zjednoczone Rosja zareagowała na to porozumienie szybkim zwiększeniem skali i stopnia zaawansowania swo-245ich systemów jądrowych oraz innych systemów wojskowych, częściowo motywowana niepokojem z powodu planów USA.425Rozmiary problemu, jakim jest „poważne ryzyko rozprzestrzeniania" broni jądrowej, biologicznej i chemicznej, ujawnił także raport sporządzony przez konsorcjum wpływowych ośrodków badawczych. Raport ten stwierdza, że „jedynie śladową część" rosyjskiego plutonu i „mniej niż jedną siódmą" wysoko wzbogaconego uranu poddano obróbce uniemożliwiającej ich wykorzystanie w broni jądrowej, a „tak samo jest w Stanach Zjednoczonych". Co więcej, „»tysiące specjalistów od broni jądrowej [w Rosji] nie ma pracy lub nie wykorzystuje swoich kwalifikacji*, stwierdza raport, mogą więc być podatni na lukratywne oferty zatrudnienia w krajach, które prowadzą tajne programy budowy broni jądrowej". Pewien postęp nastąpił pod wpływem programu współdziałania na rzecz redukcji zagrożenia Nunna i Lugara, lecz jest jeszcze ogrom pracy do wykonania.426Jak wspomniałem wcześniej, Strategia Bezpieczeństwa Narodowego z 2002 roku w zasadzie pomija działania mające zmniejszyć zagrożenie konfrontacją zbrojną. Nie mniej niepokojące jest to, że zachęca potencjalnych przeciwników do „dalszego stosowania strategii odstraszania za pomocą broni masowego rażenia oraz nowych środków jej przenoszenia", napędzając w ten sposób jej rozprzestrzenianie i wszystko, co się z tym wiąże. Propozycje budżetowe Busha odzwierciedlały te same priorytety. Tylko na obronę przeciwrakietową przeznaczono więcej środków niż na cały Departament Stanu i cztery razy więcej niż na „programy mające zabezpieczyć niebezpieczną broń i materiały w byłym Związku Radzieckim". Na utrzymanie amerykańskiego arsenału nuklearnego i przygotowania do wznowienia prób jądrowych poszło niemal pięć razy więcej środków niż na programy kontroli „niedozorowanych bomb atomowych" i materiałów rozszczepialnych.427Zanim jeszcze ogłoszono Strategię Bezpieczeństwa Narodowego, Bush domagał się programów przewidujących ofensywne użycie broni jądrowej. Jego stratedzy z Pentagonu określili broń jądrową i niejądrową mianem „systemów uderzeń ofensywnych", które mogą stanowić „główny filar »nowej triady« zasobów ofensywnych, defensywnych i militarno-przemysłowych", zapewniają-246cych nowe środki do „definitywnego pokonania przeciwników". Tradycyjna polityka „została postawiona na głowie", zauważył Ivo Daalder z Brookings Institute, ponieważ broń jądrową zaczyna się traktować jako „narzędzie walki, a nie środek odstraszający", i zaciera się różnicę między bronią konwencjonalną a bronią masowego rażenia. Ponadto Bush „obniżył próg użycia broni jądrowej i zburzył zaporę oddzielającą broń jądrową od wszystkiego innego", w czasie gdy USA gotowały się do inwazji na Irak, czym sprawił, że świat stał się „nieskończenie bardziej niebezpieczny niż dwa lata temu, gdy George W. Bush składał prezydencką przysięgę", pisał analityk wojskowy William Arkin.428 W maju 2003 roku Kongres przyjął programy administracji Busha i otworzył drzwi „nowej generacji broni jądrowej, która może wywołać wyścig zbrojeń, gdyż inne państwa będą próbowały dorównać amerykańskiemu potencjałowi".429 Senacka komisja sił zbrojnych uchyliła wprowadzony w 1993 roku zakaz prowadzenia prac badawczo-rozwojowych nad bronią jądrową małej mocy. Chociaż potrzebna technologia jest tak zaawansowana, że raczej mało prawdopodobne, by inni mogli zaraz pójść tym tropem, to jednak ta zmiana polityki stanowi „dobrą wiadomość" dla państw atomowych w Azji, stwierdził smutno indyjski ekspert ds. rozbrojenia, ponieważ pozwala im „twierdzić, że też mogą udoskonalać swoją broń jądrową i prowadzić dalsze badania". Inny ekspert dodaje, że „polityka USA wobec Iraku i Korei Północnej jest tylko jeszcze większą zachętą dla innych krajów, by starać się o broń nuklearną... Jeżeli USA będą przeprowadzać próby z bronią, to Chiny też zaczną to robić, [a potem] pojawi się wewnętrzna presja w Indiach, by również przeprowadzać takie próby", potem w Pakistanie: „Otwieracie puszkę Pandory."430 Specjalista do spraw obronności Harlan Ullman ostrzegał, że kraj, któremu się wyraźnie grozi, taki jak Iran, „może przyśpieszyć swój program budowy broni jądrowej, po tym jak zobaczył atak Stanów Zjednoczonych na Irak", dając tym samym pretekst do ataku na siebie, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni. Inni spodziewają się, że Pakistan, „jeżeli zostanie przyciśnięty przez Indie, które mają znaczną przewagę w siłach konwencjonalnych, będzie bardziej skłonny użyć broni nuklearnej jakopierwszy".431247

Page 109: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Rozszerzenie wyścigu zbrojeń na przestrzeń kosmiczną stanowi główny program od kilku lat; „wyścig" jest w tym przypadku mylącym słowem, ponieważ Stany Zjednoczone są osamotnione w tej rywalizacji, przynajmniej na razie. Militaryzacja kosmosu, obejmująca takie przedsięwzięcia, jak system obrony przeciwrakietowej (Balhstic Mtsstle Defense, BMD), zwiększa ryzyko zniszczenia Stanów Zjednoczonych, podobnie jak innych krajów. Ale to nienowego: w historii można znaleźć wiele przykładów decyzji politycznych, które świadomie zwiększają zagrożenie dla bezpieczeństwa. Bardziej złowieszczy jest fakt, że takie decyzje mają pewien sens w ramach dominującego systemu wartości. Obie te sprawy zasługują na trochę uwagi.Rozważmy kilka zasadniczych etapów zimnowojennego wyścigu zbrojeń. W połowie XX wieku głównym zagrożeniem dla USA - wtedy jedynie potencjalnym zagrożeniem - były międzykonty-nentalne pociski balistyczne. Rosja mogła zgodzić się na układ zakazujący takich środków przenoszenia, wiedząc, że pozostaje daleko w tyle. W autorytatywnej historii wyścigu zbrojeń McGeorge Bundy pisze, że nie znalazł żadnych śladów jakiegokolwiek zainteresowania tą możliwością.432Niedawno ujawnione rosyjskie archiwa pozwalają lepiej zrozumieć te sprawy, chociaż pozostawiają też „nierozwiązane zagadki", zauważył zażarty antykomunista i sowietolog Adam Ułam. Jedną z takich zagadek jest to, czy Stalin na serio złożył w marcu 1952 roku propozycję, w której najwyraźniej zgadzał się na zjednoczenie Niemiec, pod warunkiem że Niemcy nie przyłączą się do sojuszu wojskowego wymierzonego przeciwko Związkowi Radzieckiemu - nie był to raczej wyśrubowany warunek kilka lat po tym, jak Niemcy znowu praktycznie zniszczyły Rosję. Waszyngton, „nie marnując czasu, kategorycznie odrzucił inicjatywę Moskwy", pisze Ułam, z powodów, które „były zawstydzająco nieprzekonujące", pozostawiając otwarte „podstawowe pytanie": „czy Stalin był naprawdę gotów poświęcić nowo utworzoną Niemiecką Republikę Demokratyczną (NRD) na ołtarzu prawdziwej demokracji", co mogłoby mieć ogromne konsekwencje dla pokoju na świecie? Ostatnie badania w archiwach zaskoczyły wielu uczonych, pisze Melvyn Leffler, gdyż ujawniły, że po śmierci Stalina „[Ławrientij] Beria - złowrogi i brutalny szef tajnej policji -248chciał, żeby Kreml zaoferował Zachodowi układ w sprawie zjednoczenia i neutralizacji Niemiec", najwyraźniej zgadzając się „poświęcić wschodnioniemiecki reżim komunistyczny, żeby zmniejszyć napięcie między Wschodem a Zachodem" i poprawić warunki polityczne i gospodarcze w Rosji. O tym, że takie możliwości istniały i zostały zaprzepaszczone na rzecz udziału Niemiec w NATO, już wtedy usilnie przekonywał znany komentator polityczny James Warburg, lecz ignorowano lub ośmieszano tę sugestię.433Jednak archiwa rzucają światło na inne propozycje sowieckie, które natychmiast odrzucano na rzecz ryzykownych przygotowań wojennych. Archiwa ujawniają, że po śmierci Stalina Chruszczow wzywał do obustronnych redukcji ofensywnych sił zbrojnych, a gdy administracja Eisenhowera zignorowała te inicjatywy, wprowadził je jednostronnie, mimo sprzeciwów własnego dowództwa wojskowego, gdyż chciał skupić się na rozwoju gospodarczym. Chruszczow sądził, że Stany Zjednoczone nakręcają wyścig zbrojeń, aby zrujnować znacznie słabszą gospodarkę radziecką, i liczą, „że tym sposobem osiągną swoje cele nawet bez wojny". Stratedzy Ken-nedy'ego wiedzieli, że Chruszczow podjął dodatkowe, jednostronne kroki, by radykalnie zmniejszyć sowieckie siły ofensywne, i mieli świadomość, że USA daleko wyprzedzają ZSRR. Niemniej jednak odrzucili apel Chruszczowa o podobne działania po drugiej stronie, woląc ogromnie rozbudować siły konwencjonalne i jądrowe, i w ten sposób wbili ostatni gwóźdź do trumny z „planem Chruszczowa, by ograniczyć wojska sowieckie", stwierdza Matthew Evan-gelista na podstawie materiałów archiwalnych.434Kenneth Waltz zauważa, że Stany Zjednoczone „na początku lat sześćdziesiątych przystąpiły do największej rozbudowy sił strategicznych i konwencjonalnych w okresie pokoju, jaką dotąd widział świat... właśnie wtedy, gdy Chruszczow próbował przeprowadzić poważną redukcję sił konwencjonalnych i trzymać się strategii minimum odstraszania; Amerykanie podjęli te działania, chociaż rozkład broni strategicznej był dla nich zdecydowanie korzystniejszy", wywołując, jak można się było spodziewać, reakcję Sowietów. Podobne wnioski wyciągnęli wybitni analitycy zajmujący się strategią, Raymond Garthoff i William Kaufmann, którzy obserwowali te procesy z perspektywy amerykańskiego wywiadu i Pentagonu.435249Reakcja sowieckich wojskowych na przygotowania wojenne USA, na którą wpłynęła jeszcze demonstracja radzieckiej słabości podczas kryzysu kubańskiego, przesądziła o zakończeniu

Page 110: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

reform Chrusz-czowa. Gdyby nadal były realizowane, może mogłyby zapobiec społecznej i gospodarczej stagnacji Rosji, od lat sześćdziesiątych, a także przyśpieszyć niezmiernie potrzebne zmiany wewnętrzne, które próbował wprowadzić Gorbaczow, gdy było już za późno. Być może zapobiegłyby też katastrofie humanitarnej w latach dziewięćdziesiątych, zniszczeniu Afganistanu i wielu innym horrorom, nie mówiąc już o poważnym zagrożeniu katastrofą nuklearną, gdy wyścig zbrojeń nabrał jeszcze groźniejszych rozmiarów.W całej historii agresywne i prowokacyjne działania uzasadniano potrzebą obrony przed bezlitosnym wrogiem; dla Kennedy'ego była do obrona przed „totalnym i bezwzględnym spiskiem" mającym na celu podbój świata. Jest to kolejne twierdzenie, które nie niesie praktycznie żadnych informacji, ponieważ jest zupełnie przewidywalne, bez względu na to, jakie są okoliczności i kto jest jego autorem. Aby zrozumieć tę logikę, warto przypomnieć pewien doktrynalny truizm: kontrowersyjne inicjatywy, szczególnie gdy są niebezpieczne, umownie określa się jako „obronne". Obecne programy wcale nie są wyjątkiem.Obrona przeciwrakietowa jest tylko niewielkim elementem znacznie bardziej ambitnych programów militaryzacji kosmosu, które mają zapewnić monopol na wykorzystywanie przestrzeni kosmicznej do ofensywnych celów wojskowych. Te plany zostały nakreślone w dokumentach Dowództwa Kosmicznego USA i innych agencji rządowych, ogólnie dostępnych od kilku lat.436 Za-rysowane projekty są rozwijane z różnym nasileniem od czasu, gdy administracja Reagana zaproponowała program „wojen gwiezdnych" - Inicjatywę Obrony Strategicznej (Strategie Defense Imtiatwe, SDI). Wydaje się, że „inicjatywa obrony strategicznej" jest głównie próbą „rozbrojenia przeciwników systemu obrony przeciwrakietowej" - a był to już wtedy ogromny międzynarodowy ruch antynuklearny - poprzez „przejęcie ich języka i sprawy", odwoływanie się do takich pojęć, jak „pokój" i „rozbrojenie", a jed-nocześnie konstruowanie coraz bardziej zaawansowanych systemów broni ofensywnej.437 Program obrony strategicznej SDI, zdaniem Raymonda Garthoffa i innych, wyraźnie naruszał układ o ograni-250czeniu systemów obrony przeciwrakietowej (Anti-Ballistic Missile, ABM) podpisany w 1972 roku. Administracja Reagana próbowała ukryć ich zastrzeżenia. Doradca prawny Departamentu Stanu, sędzia Abraham Sofaer, groził nawet sądem, próbując powstrzymać Garthoffa przed publikacją książki na ten temat; książki, która według słów Garthoffa odpiera rażące próby „zafałszowania historii i podważenia prawnych zobowiązań USA", podejmowane przez Paula Nitze i innych reaganowskich entuzjastów SDI. Później twierdzili oni, że program „wojen gwiezdnych" walnie przyczynił się do zakończenia zimnej wojny, gdyż zmusił Związek Radziecki do ogromnych wydatków na obronę - ale twierdzenie to ma niewielką wartość, według szczegółowych wyjaśnień Garthoffa.438 Można jednak argumentować, że odrzucenie przez administrację Kennedy'ego propozycji obustronnej redukcji uzbrojenia, ogólna agresywność tej administracji oraz rozbudowa arsenałów rzeczywiście mogły mieć taki efekt, co zostało okupione wielkim kosztem i stworzyło zagrożenie, że zdarzy się coś znacznie gorszego.Program obrony przeciwrakietowej i związane z nim inicjatywy zostały rozbudowane w pierwszych miesiącach urzędowania administracji Busha. Przed 11 września amerykańskie wydatki wojskowe przekraczały już wydatki kolejnych piętnastu państw łącznie, lecz możliwość wykorzystania strachu i przerażenia z powodu zbrodni terrorystów była zbyt kusząca, by ją zignorować, więc gwałtownie zwiększono środki na wszelkie programy wojskowe, mające nikły, jeśli jakikolwiek, związek z terroryzmem.Powszechnie uważa się, że system obrony przeciwrakietowej jest „»koniem trojańskim* dla prawdziwej kwestii: nadchodzącej militaryzacji kosmosu", polegającej na rozmieszczeniu w kosmosie niezwykle niszczycielskiej broni ofensywnej lub systemów ją naprowadzających.439 Sam system obrony przeciwrakietowej jest bronią ofensywną. Rozumieją to zarówno bliscy sojusznicy, jak i potencjalni przeciwnicy. Kanadyjscy stratedzy wojskowi poinformowali swój rząd, że system obrony przeciwrakietowej jest „raczej po to, żeby USA i NATO mogły utrzymać swobodę działania, a nie dlatego że USA naprawdę obawiają się jakiegoś niebezpieczeństwa ze strony Korei Północnej czy Iranu".440 Wysoki rangą chiński urzędnik ds. kontroli zbrojeń nie ujawnił nic nowe-251go, gdy zauważył, że „kiedy już Stany Zjednoczone stwierdzą, że mają zarówno ciężką włócznię, jak i mocną tarczę, to mogą dojść do wniosku, że nikt nie może im zaszkodzić, a one mogą zaszkodzić każdemu, komu tylko zechcą, na całym świecie". Chiny mają świadomość, że są na celowniku radykalnych nacjonalistów tworzących politykę w Waszyngtonie i że przypuszczalnie to właśnie do Chin w pierwszej kolejności skierowane było przesłanie Strategii Bezpieczeństwa Narodowego, że nie będzie

Page 111: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

się tolerować żadnych prób podważania hegemonii USA. Chińskie władze z pewnością są też świadome, że Stany Zjednoczone zastrzegają sobie prawo do pierwszego uderzenia jądrowego. I wiedzą równie dobrze jak amerykańscy analitycy wojskowi, że „loty amerykańskich samolotów EP-3 w pobliżu Chin", takich jak ten, który został zestrzelony na początku 2001 roku, co wywołało niewielki kryzys, „nie służą tylko biernej inwigilacji; samolot zbiera również informacje, które są wykorzystywane do tworzenia planów wojny nuklearnej".441Chińską interpretację systemu obrony przeciwrakietowej podzielają amerykańscy analitycy zajmujący się strategią, którzy mówią o nim praktycznie tymi samymi słowami: BMD „nie jest tylko tarczą, ale środkiem umożliwiającym działanie USA", stwierdzał raport Rand Corporation. Inni mają podobne zdanie. BMD „umożliwi bardziej skuteczne zastosowanie amerykańskiej siły militarnej za granicą", pisze Andrew Bacevich w konserwatywnym „National Interest"; „chroniąc ojczyznę przed odwetem - aczkol-wiek w ograniczonym stopniu - obrona przeciwrakietowa zagwarantuje zdolność i gotowość Stanów Zjednoczonych do »kształto-wania« sytuacji gdzie indziej". Bacevich cytuje z aprobatą konkluzję Lawrence'a Kapłana z liberalnej „New Republic", że „obrona przeciwrakietowa tak naprawdę nie jest po to, by chronić Amerykę. Jest narzędziem mającym zapewnić globalną dominację". Jak mówi sam Kapłan, w obronie przeciwrakietowej „nie chodzi o obronę. Chodzi o atak. I właśnie dlatego jej potrzebujemy".442 System obrony przeciwrakietowej zapewni USA „absolutną swobodę użycia siły lub groźby użycia siły w stosunkach międzynarodowych" (jest to zarzut wysunięty przez Chiny, który Kapłan cytuje z aprobatą). System ten „scementuje amerykańską hegemonię i uczyni z Amerykanów »panów świata«".252Ogólnym założeniem jest tu współczesna wersja wilsonowskie-go idealizmu, doktryna uznawana za „tak autorytatywną, że praktycznie niepodważalną": Ameryka stanowi „awangardę historii" i dlatego musi zachować globalną dominację i militarną supremację na zawsze i bez sprzeciwu, z korzyścią dla wszyst-kich.443 Stąd też wynika, że „absolutna swoboda użycia siły lub groźby użycia siły", jaką ma Stanom Zjednoczonym zapewnić system obrony przeciwrakietowej, jest cennym darem dla ludzkości. Któż mógłby w tym nie dostrzec nienagannej logiki?Sądzi się, że system obrony przeciwrakietowej, nawet jeżeli jest technicznie wykonalny, musi polegać na komunikacji satelitarnej, a znacznie łatwiej jest zniszczyć satelity niż zestrzelić pociski rakietowe. Broń antysatelitarna, zakazana przez układy, które administracja Busha rozmontowuje, jest łatwo dostępna nawet dla mniejszych mocarstw. Ten paradoks programu obrony prze-ciwrakietowej jest przedmiotem ożywionej dyskusji. Ale jest moż-liwe rozwiązanie, przynajmniej w pewnym wyobrażonym świe-cię. Zwolennicy obrony przeciwrakietowej liczą na „dominację w pełnym spektrum", tak wszechogarniającą kontrolę nad przestrzenią kosmiczną (i całym światem), że nawet „broń dla ubo-gich" byłaby bezużyteczna w rękach przeciwnika. Wymaga to ofensywnych systemów rozmieszczonych w kosmosie, obejmują-cych ogromnie niszczycielskie rodzaje broni, „gwiazdy śmierci", jak się je czasem nazywa, być może napędzane energią atomową, gotowe do wystrzelenia pocisków w komputerowo kontrolowanej reakcji. Takie systemy broni znacznie zwiększają ryzyko wielkich rzezi i zniszczeń, choćby tylko z powodu, jak sieje określa w branży, „normalnych wypadków" - nieprzewidywalnych usterek, które mogą się zdarzyć w skomplikowanych systemach.444Plany datowane na kilka tygodni po ogłoszeniu Strategii Bezpieczeństwa Narodowego uznają systemy kosmiczne za „kluczowe dla militarnej skuteczności naszego kraju". Stany Zjednoczone muszą przejść od „kontroli" kosmosu do jego „posiadania", które ma być definitywne, zgodnie ze Strategią Bezpieczeństwa Narodowego. Posiadanie przestrzeni kosmicznej ma pozwolić na „błyskawiczne działanie w każdym miejscu na kuli ziemskiej", tak by „uderzenie z kosmosu" można było włączyć do planów bojowych. „Realna zdolność do natychmiastowego uderzenia na ca-253łym świecie, czy to jądrowego, czy konwencjonalnego, pozwoli Stanom Zjednoczonym zaatakować istotne i trudne do pokonania cele z bezpiecznej odległości" i „zapewni dowódcom działań bojowych zdolność do szybkiego skontrowania, powstrzymania, oszukania, zniszczenia, wyzyskania i zneutralizowania celów w ciągu godzin lub minut, a nie tygodni lub dni, nawet w przypadku wcześniejszej ograniczonej obecności amerykańskich i sojuszniczych sił w danym regionie".445Plany te były już wcześniej zarysowane w tajnym dokumencie Pentagonu z maja 2002 roku, który częściowo przedostał się do wiadomości publicznej; proponowano w nim strategię „wyprzedzającego odstraszania", która zakłada przeprowadzanie niemal natychmiastowych „ataków bez ostrzeżenia" za

Page 112: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

pomocą hipersonicz-nych pocisków wystrzeliwanych z platform kosmicznych. Analityk wojskowy William Arkin stwierdził, że „żaden cel na tej planecie, ani w przestrzeni kosmicznej, nie byłby zabezpieczony przed amerykańskim atakiem. Stany Zjednoczone mogłyby uderzyć bez ostrzeżenia, kiedy tylko i gdzie tylko dostrzegłyby zagrożenie, a same byłyby chronione przez systemy obrony przeciwrakietowej" i wewnętrzne środki bezpieczeństwa. Hipersoniczne samoloty bezza-łogowe mogłyby monitorować i paraliżować cele. Nowe systemy broni pozwoliłyby USA na natychmiastowe bombardowanie wybranych przeciwników, przeprowadzane z amerykańskich baz, przy wsparciu zaawansowanych systemów wywiadowczych, w tym systemów inwigilacji zdolnych do „śledzenia, nagrywania i analizowania ruchu każdego pojazdu w obcym mieście"; świat byłby zdany na łaskę Amerykanów, którzy mogliby zaatakować według własnego uznania, bez ostrzeżenia ani wiarygodnego pretekstu -oto operacyjne znaczenie pojęcia „dostrzegane zagrożenie".446 Plany te nie mają żadnego odpowiednika w historii.Jeszcze bardziej wymyślne koncepcje rozpatruje znajdująca się pod zwierzchnictwem Pentagonu Agencja ds. Zaawansowanych Obronnych Projektów Badawczych (Defense Advanced Research Pro-jectAgency, DARPA); pracuje ona m.in. nad rozwojem technologii sprzęgających mózg z komputerem, z nadzieją, że doprowadzi to ostatecznie do bezpośredniej komunikacji między mózgami. To może być „przyszłość działań wojennych", twierdzą badacze, ale tymczasem tradycyjne, zaawansowane projekty badawczo-rozwo-254jowe DARPA, sytuujące się na obrzeżach ludzkiego poznania, pod szyldem obrony tworzą fundamenty gospodarki przyszłości.447Cele militaryzacji kosmosu są dalekosiężne. Dowództwo Kosmiczne z czasów Clintona sformułowało główny cel na okładce broszury „Wizja na rok 2020": „Zdominowanie kosmicznego wy-miaru operacji militarnych w celu ochrony amerykańskich interesów i inwestycji". Przedstawia się to jako następną fazę historycznego zadania sił zbrojnych. Armie były potrzebne „w czasie ekspansji kontynentalnych Stanów Zjednoczonych na zachód" -w samoobronie. Narody tworzyły też marynarki wojenne, ciągnie Dowództwo Kosmiczne, „aby chronić i rozwijać swoje interesy handlowe". Następnym logicznym krokiem są siły kosmiczne, które mają chronić „amerykańskie interesy [militarne i handlowe] oraz inwestycje"; siły te obejmują system obrony przeciwrakietowej oraz „systemy broni rozmieszczone w kosmosie", pozwalające na „precyzyjne uderzenie z kosmosu i w kosmos".Amerykańskie siły kosmiczne nie będą jednak przypominać marynarek wojennych z dawnych epok. Tym razem będzie tylko jeden hegemon. Brytyjskiej flocie mogły się przeciwstawić Niemcy, ze skutkiem, którego nie musimy przypominać. Natomiast Stany Zjednoczone pozostaną nietykalne - zagrozić może im tylko broń masowego rażenia rozwijana przez elementy zbójeckie oraz wąsko zdefiniowany „terroryzm", o którym można mówić, to znaczy ich terroryzm skierowany przeciwko nam i naszym klientom.Potrzeba dominacji w pełnym spektrum zwiększy się jeszcze w wyniku „globalizacji światowej gospodarki", wyjaśnia Dowództwo Kosmiczne. Powodem jest to, że jak się oczekuje, „globaliza-cja" spowoduje „zwiększenie różnic między bogatymi a biednymi". Podobnie jak Rada Wywiadu Narodowego448 planiści wojskowi dostrzegają, że „pogłębiający się podział gospodarczy", który rów-nież przewidują, „zwiększający gospodarczą stagnację, polityczną niestabilność i kulturowe wyobcowanie", wywoła niepokoje społeczne i agresję „biednych", w dużej mierze skierowaną przeciwko USA. To następny powód, by rozszerzyć ofensywne zdolności bojowe na przestrzeń kosmiczną. Monopolizując ten obszar działań wojennych, Stany Zjednoczone muszą być gotowe do opanowania rozruchów poprzez „użycie systemów kosmicznych do precyzyjnych uderzeń z kosmosu... w odpowiedzi na rozprze-255strzenianie broni masowego rażenia na całym świecie" przez krnąbrne elementy; te ostatnie są prawdopodobną konsekwencją proponowanych programów, podobnie jak „pogłębiający się podział" jest spodziewanym skutkiem preferowanej formy „glo-balizacji".Dowództwo Kosmiczne mogłoby z pożytkiem rozszerzyć swoją analogię do sił zbrojnych z dawnych lat. Odgrywały one istotną rolę w rozwoju technologii i przemysłu w całej epoce nowożytnej. Przyczyniły się do znacznych postępów w metalurgii, elektronice, konstrukcji maszyn i metodach produkcji, w tym do powstania amerykańskiego systemu masowej produkcji, który wprawił w osłupienie dziewiętnastowiecznych konkurentów i przygotował grunt pod przemysł motoryzacyjny i inne

Page 113: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

osiągnięcia produkcyjne, oparte na wieloletnich inwestycjach, pracach badawczych i rozwojowych oraz doświadczeniu w produkcji broni dla amerykańskiej armii. Po drugiej wojnie światowej nastąpił skok jakościowy, tym razem głównie w USA, gdy pod egidą wojska tworzono jądro nowoczesnej, technologicznie zaawansowanej gospodarki: komputery i generalnie elektronikę, telekomunikację i Internet, automatyzację, lasery, komercyjny przemysł lotniczy i wiele innych rzeczy, w tym nanotechnologię, biotechnologię, neuroinżynierię i inne nowe dziedziny, które wyznaczają granice nauki. Historycy gospodarki zauważają, że techniczne problemy związane z budową okrętów wojennych przed stu laty można z grubsza porównać do problemów, jakich dzisiaj nastręcza budowa statków kosmicznych, a olbrzymi wpływ tego rodzaju przedsięwzięć na cywilną gospodarkę jest też zapewne podobny, teraz jeszcze większy dzięki projektom związanym z militaryzacją kosmosu.Jednym ze skutków wprowadzania specjalnych zwolnień dla sfery bezpieczeństwa narodowego do niewłaściwie nazwanych „porozumień o wolnym handlu" jest ten, że przodujące kraje uprzemysłowione, przede wszystkim USA, mogą utrzymywać sektor państwowy, na którym w znacznym stopniu opiera się gospodarka, aby uspołeczniać koszty i ryzyko, a jednocześnie prywatyzować zysk.Inni też to rozumieją. Wycofując się z wcześniejszego, krytycznego stanowiska wobec systemu obrony przeciwrakietowej, kanclerz Niemiec Gerhard Schroeder stwierdził, że w „żywotnym, go-256spodarczym interesie" Niemiec jest rozwijanie technologii obrony przeciwrakietowej, i dlatego Niemcy muszą dopilnować, by „nie zostały wyłączone" z pracy technologicznej i naukowej w tej dziedzinie. Oczekuje się, że udział w programie budowy systemu obrony przeciwrakietowej wzmocni wewnętrzną bazę przemysłową generalnie w Europie. Podobnie amerykańska Organizacja BMD przekonywała japońskich urzędników w 1995 roku, że system obrony przeciwrakietowej to „ostatnia okazja do zrobienia interesu na wojsku w tym stuleciu". Japonię wciąga się nie tylko po to, by wykorzystać jej biegłość produkcyjną, lecz również po to, by pogłębić zaangażowanie uprzemysłowionego świata w militaryzację kosmosu i „przyklepać" ten program, używając stan-dardowego wyrażenia polityków i analityków.449W całej historii dostrzegano, że tego rodzaju kroki są niebezpieczne. Teraz niebezpieczeństwo osiągnęło taki poziom, że zagrożone jest przetrwanie ludzkiego gatunku. Lecz jak wcześniej zauważyłem, działanie to jest mimo wszystko racjonalne w ramach dominującego systemu wartości, które są głęboko zakorzenione w istniejących instytucjach. Podstawowa zasada jest taka, że hegemonia jest ważniejsza niż przetrwanie. Zasada ta, wcale nienowa, została wielokrotnie zilustrowana w ostatnim półwieczu.Z takich właśnie względów Stany Zjednoczone odmówiły przyłączenia się do reszty świata, chcącej potwierdzić i wzmocnić układ o użytkowaniu przestrzeni kosmicznej (Outer Space Treaty) z 1967 roku, aby zachować przestrzeń kosmiczną dla celów pokojowych. Przekonanie o potrzebie takiego działania, wyrażone w rezolucjach ONZ wzywających do „zapobieżenia wyścigowi zbrojeń w przestrzeni kosmicznej", wynika z powszechnego zrozumienia, że Waszyngton zamierza naruszyć tę barierę, utrzymywaną do tej pory. W 1999 roku do wstrzymujących się od głosu Stanów Zjednoczonych dołączył Izrael, a w 2000 roku również Mikronezja. Jak wcześniej zauważyłem, bezpośrednio po tym, jak wyszło na jaw, że ledwo udało się ocalić świat przed wojną, która mogła „zniszczyć północną półkulę", administracja Busha praktycznie zawetowała kolejną międzynarodową próbę powstrzymania mili-taryzacji kosmosu. Z tych samych względów Waszyngton zablokował negocjacje na Konferencji Rozbrojeniowej ONZ podczas sesji, które rozpoczęły się w styczniu 2001 roku, odrzucając apel se-257kretarza generalnego Kofiego Annana, by państwa uczestniczące w konferencji przezwyciężyły swój brak „politycznej woli" i pracowały na rzecz wszechstronnego porozumienia zakazującego militaryzacji przestrzeni kosmicznej. „Stany Zjednoczone jako jedyne z 66 państw uczestniczących w konferencji sprzeciwiają się rozpoczęciu formalnych negocjacji dotyczących przestrzeni kosmicznej", donosiła agencja Reutera w lutym tamtego roku. W czerwcu Chiny ponownie wezwały do wprowadzenia zakazu rozmieszczania broni w przestrzeni kosmicznej, lecz USA znowu zablokowały negocjacje.450I znowu jest to całkiem zrozumiałe, jeżeli hegemonię, wraz z jej krótkotrwałymi korzyściami dla elit, stawia się wyżej niż przetrwanie na skali obowiązujących wartości, zgodnie z historycznym standardem dominujących państw i innych systemów skoncentrowanej władzy.Podobnie można skomentować zniweczenie wysiłków na rzecz zakazu broni chemicznej i biologicznej. Nikt poważnie nie wątpi, że broń tego rodzaju stwarza poważne zagrożenie, ale wyższe priorytety

Page 114: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

uniemożliwiają wprowadzenie jej zakazu. W kwietniu 2001 roku inspektorzy rozbrojeniowi stwierdzili, że międzynarodową weryfikację przestrzegania konwencji o zakazie broni chemicznej trzeba będzie mocno ograniczyć, „ponieważ Stany Zjednoczone i inne kluczowe strony tego układu [mówili o Rosji] nie zapłaciły za siebie". Specjalista z Henry Stimson Center w Waszyngtonie stwierdził, że administracja Clintona „wystawiła [układ] na pośmiewisko", wprowadzając „odrębny zestaw reguł dla Stanów Zjednoczonych", obejmujący jednostronne przywileje. Stany Zjednoczone były jedynym krajem, który nalegał na zwolnienie z pewnych inspekcji i badań, gdy Senat ratyfikował konwencję o zakazie broni chemicznej w 1997 roku. Administracja Busha postanowiła wycofać się z negocjacji, zmierzających do wprowadzenia środków weryfikujących przestrzeganie konwencji o zakazie broni biologicznej i toksycznej z 1972 roku, co w praktyce oznaczało ich zerwanie. Wcześniej USA „dążyły do ograniczenia zakresu wizyt zagranicznych inspektorów, aby chronić amerykańskie firmy farmaceutyczne i biotechnologiczne, które dominują na świecie i zależy im na ochronie tajemnic produkcyjnych i han-dlowych".258Następnie administracja Busha odrzuciła wszelkie formy weryfikacji na tej podstawie, że ich mechanizm będzie nieskuteczny, a „jedynie zwiększy ryzyko dla uprawnionych działań Stanów Zjednoczonych"; wysoki rangą europejski dyplomata określił to stanowisko jako „całkowicie niedopuszczalne". Wkrótce potem odkryto inne prawdopodobne motywy poza ochroną interesów amerykańskich korporacji, gdy wyszło na jaw, że USA „prowadzą trzy tajne programy obronne do złudzenia przypominające kompletne programy budowy broni biologicznej", czym naruszają ducha, a być może także literę protokołów weryfikacyjnych, które później oficjalnie odrzuciły. Wcześniej Waszyngton argumentował, że „dostęp do amerykańskich obiektów służących do obrony przed bronią biologiczną może ujawnić tajemnice woj-skowe" - co jest właśnie celem mechanizmów kontrolnych konwencji.451Specjaliści od broni biologicznej wyrażają niepokój, że Waszyngton „odrzucił protokół dotyczący broni biologicznej być może dlatego, że jest zainteresowany kontynuowaniem i rozszerzaniem swoich tajnych programów", realizowanych z naruszeniem porozumień, oraz wskazują, że „Stany Zjednoczone najwyraźniej wcale nie były zainteresowane sporządzeniem protokołu możliwego do przyjęcia dla przemysłu farmaceutycznego". Wśród podejrzanych programów jest stworzenie, przy użyciu inżynierii genetycznej, odpornej na szczepionki bakterii wąglika, którą Rosjanie być może już zdołali uzyskać. USA „podjęły, jak się wydaje, w znacznej mierze tajne badania, z udziałem kilku agencji, nad zastosowaniem biotechnologii do budowy nowych rodzajów broni biologicznej", wyraźnie ignorując konwencje i traktaty. Zatem „reszta świata będzie zmuszona pójść ich śladem", co może zapoczątkować „globalny wyścig zbrojeń w dziedzinie broni biologicznej". Rozprzestrzenianie się tych technologii „dramatycznie zwiększyłoby prawdopodobieństwo, że terroryści uzyskają zdolność do zabójczych ataków na wielką skalę za pomocą broni chemicznej lub biologicznej"; o tym niebezpieczeństwie mówił też raport Harta i Rudmana z 2002 roku, dotyczący terrorystycznych zagrożeń dla Stanów Zjednoczonych.452Administracja Busha ogłosiła również, że „nie popiera już niektórych konkluzji Artykułu VI" układu o nierozprzestrzenianiu259broni jądrowej z 1970 roku, głównego międzynarodowego porozumienia w sprawie kontroli broni nuklearnej, które odniosło pewien sukces, ale nie całkowity: w szczególności pięć głównych mocarstw atomowych nie przestrzegało swoich zobowiązań. Artykuł VI jest zasadniczym elementem traktatu, odnoszącym się do mocarstw atomowych: zobowiązuje je do „prowadzenia w dobrej wierze rokowań w sprawie skutecznych kroków mających na celu zaprzestanie w najbliższym czasie wyścigu zbrojeń jądrowych [oraz] w sprawie rozbrojenia jądrowego". Następnie administracja Bu-sha wyraziła sprzeciw wobec układu o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej (a potem go wypowiedziała) oraz wobec traktatu o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Podważyła też pierwszą konferencję ONZ, na której próbowano poddać kontroli niezwykle groźny międzynarodowy czarny rynek broni ręcznej, a John Bolton, specjalny wysłannik Busha, poinformował jej uczestników, że Stany Zjednoczone są przeciwne „propagowaniu międzynarodowych kampanii poparcia, prowadzonych przez organizacje międzynarodowe lub pozarządowe".453 Nietrudno dostrzec ukrytą w tym logikę ani wyobrazić sobie prawdopodobne konsekwencje.Po ogłoszeniu wielkiej strategii imperialnej we wrześniu 2002 roku administracja Busha podważyła trwające wysiłki na rzecz wprowadzenia mechanizmów kontrolnych do konwencji o zakazie broni

Page 115: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

biologicznej i bakteriologicznej, odraczając jakiekolwiek dyskusje w tej sprawie na cztery lata, a wkrótce potem praktycznie zablokowała potwierdzenie protokołu genewskiego z 1925 roku, zakazującego użycia gazów trujących i broni bakteriologicznej.454By przejść do innej dziedziny - administrację Busha powszechnie krytykowano za odmowę podpisania Protokołu z Kioto na tej podstawie, że jego przestrzeganie zaszkodziłby gospodarce Stanów Zjednoczonych. Krytyka ta jest w pewnym sensie dziwna, ponieważ ta decyzja wcale nie jest irracjonalna w ramach obowiązującej ideologii. Codziennie słyszymy, że powinniśmy mocno wierzyć w neoklasyczny rynek, na którym odosobnione jednostki racjonalnie dążą do maksymalizacji swojego bogactwa. Jeżeli wyeliminuje się zakłócenia, to rynek ten powinien doskonale reagować na ich „głosy" wyrażone w dolarach lub jakimś ich odpowiedniku. Interes danej osoby mierzy się w ten sam sposób.260W szczególności interesy tych, którzy nie mają głosu wyceniane są na zero: na przykład przyszłych pokoleń. Zatem racjonalne jest pozbawienie naszych wnuków możliwości przyzwoitego przetrwania, jeżeli czyniąc to, maksymalizujemy swoje „bogactwo" -to znaczy szczególne wyobrażenie własnych korzyści, wykreowane przez ogromny przemysł, którego zadaniem jest zaszczepianie i wzmacnianie tego wyobrażenia. Zagrożenie dla przetrwania rośnie obecnie w wyniku gorliwych wysiłków, by nie tylko osłabić instytucjonalne struktury stworzone w celu złagodzenia ciężkich skutków rynkowego fundamentalizmu, ale także by podważyć kulturę współczucia i solidarności, podtrzymującą te instytucje.Wszystko to stanowi kolejny przepis na katastrofę, być może w niebardzo odległej przyszłości. Ale, znowu, jest całkiem racjonalne w ramach dominujących doktryn i instytucji.Wielkim błędem byłoby stwierdzenie, że przyszłość rysuje się wyłącznie w czarnych barwach. Na pewno nie. Bardzo obiecującym zjawiskiem jest stopniowy rozwój kultury praw człowieka w społeczeństwie, trend, który nabrał rozpędu w latach sześćdziesiątych, gdy społeczna aktywność wywarła zauważalny, cywilizujący wpływ w wielu dziedzinach, a znacząco się poszerzył w następnych latach. Jedną z pokrzepiających cech tego ruchu jest niezwykle wzmożona troska o prawa obywatelskie i prawa człowieka, w tym prawa mniejszości, kobiet oraz przyszłych pokoleń; te ostatnie są głównym czynnikiem napędzającym ruchy ekologiczne, które urosły w wielką siłę. Po raz pierwszy w amerykańskiej historii pojawiła się gotowość, by uczciwie spojrzeć na podbój narodowego terytorium i los jego mieszkańców. Ruchy solidarnościowe, które rozwinęły się w Ameryce w latach osiemdziesiątych, dotyczące szczególnie Ameryki Środkowej, były czymś zupełnie nowym w historii imperializmu; nigdy wcześniej się nie zdarzyło, by znacząca liczba obywateli imperialnego państwa udała się do ofiar brutalnych ataków, aby z nimi zamieszkać, zaoferować pomoc i jakąś ochronę. Organizacje szerzące międzynarodową solidarność, które wyrosły z tych korzeni, działają teraz bardzo sprawnie w wielu częściach świata, wywołując lęk i gniew w represyjnych państwach, a czasami narażając uczestników na poważne niebezpieczeństwo, nawet śmierć.455 Ruchy propagujące globalną sprawiedliwość, które od tamtej pory nabrały kształtu i spoty-261kaja się co roku na Światowym Forum Społecznym, są całkowicie nowym i bezprecedensowym zjawiskiem, zarówno co do swego charakteru, jak i skali. „Drugie supermocarstwo" na tej planecie, którego nie można już było ignorować na początku 2003 roku, jest głęboko zakorzenione w tych zjawiskach i budzi duże nadzieje.W historii nowożytnej nastąpiły istotne korzystne zmiany w dziedzinie praw człowieka i demokratycznej kontroli nad niektórymi sferami życia. Rzadko były one podarunkiem od oświeconych przywódców. Z reguły ludzie musieli walczyć, żeby je narzucić państwom i innym ośrodkom władzy. Optymista stwierdziłby pewnie, być może trafnie, że historia objawia coraz głębsze uznanie dla praw człowieka i coraz szersze ich pojmowanie - zdarza się czasem gwałtowny regres, ale ogólna tendencja wydaje się realna. Te kwestie są dzisiaj bardzo żywe. Szkodliwe skutki korporacyjnej glo-balizacji doprowadziły do masowych protestów społecznych na południowej półkuli, do których później przyłączyło się wielu przedstawicieli zamożnych społeczeństw uprzemysłowionych, a zatem trudniej je było zlekceważyć. Po raz pierwszy zawiązują się konkretne sojusze na poziomie obywateli. Te zjawiska robią duże wrażenie i kryją w sobie wielkie możliwości. Wywołały już pewne skutki - wpłynęły na zmiany w retoryce, a czasem i w polityce. Miały co najmniej hamujący wpływ na przemoc państwową, chociaż w sposobie postępowania państw nie nastąpiło nic na kształt „rewolucji praw człowieka", jaką ogłosiły intelektualne kręgi na Zachodzie.

Page 116: Noam Chomsky Hegemonia Albo Przetrwanie

Te rozmaite zjawiska mogą się okazać bardzo istotne, jeżeli da się utrzymać ich rozmach i pogłębić globalne więzi współczucia i solidarności. Trzeba, jak sądzę, uczciwie powiedzieć, że o przy-szłości naszego zagrożonego gatunku w niemałym stopniu zadecyduje to, jak te społeczne siły się rozwiną.We współczesnej historii rysują się dwie trajektorie: jedna zmierza ku hegemonii, jest racjonalna w ramach obłąkańczej doktryny i zagraża przetrwaniu; druga opiera się na przekonaniu, że „możliwy jest inny świat", mówiąc słowami, które ożywiają Światowe Forum Społeczne, podważa dominującą ideologię i próbuje znaleźć konstruktywne alternatywy dla myśli, działań i instytucji. Która trajektoria przeważy, nikt nie jest w stanie przewiedzieć.262Ten wzorzec zaznaczał się w całej historii, jednak dzisiaj różnica jest taka, że stawka jest znacznie wyższa.Bertrand Russell wyraził kiedyś ponurą myśl o pokoju na świecie:Po epokach, w których ziemia rodziła nieszkodliwe trylobity i motyle, ewolucja doszła do punktu, w którym wydała na świat Neronów, Dżyngis Chanów i Hitlerów. Sądzę jednak, że to tylko przejściowy koszmar; z czasem ziemia znowu nie będzie w stanie utrzymać życia i powróci pokój.456Niewątpliwie ta prognoza jest trafna w pewnym wymiarze, który wykracza poza nasze wyobrażenia. Rzecz w tym, czy potrafimy obudzić się z tego koszmaru, zanim nie będzie można go zatrzymać, i czy umiemy wnieść trochę pokoju, sprawiedliwości i nadziei do świata, który jest - teraz - w zasięgu naszych możliwości i naszej woli.263