sen vendariona (2015)

137
1

Upload: szeptun

Post on 22-Jul-2016

226 views

Category:

Documents


3 download

DESCRIPTION

Zbiór opowiadań post-fantasy, prosto z uniwersum Vendariona

TRANSCRIPT

Page 1: SEN VENDARIONA (2015)

1

Page 2: SEN VENDARIONA (2015)

Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby klasyczny świat fantasy "przesunąć" o kilka stuleci w przód? Być może, Magia zmieszałaby się z technologią, dawni bogowie utraciliby moce... herosi zginęliby, ale w ich miejsce, być może, narodziliby się nowi... Bardzo często uniwersa fantasy opierają się o realną kulturę, wierzenia, historię naszej rasy i tym podobne. Jeśli tak, to jak bardzo ten „przesunięty” świat przypominałby naszą, powiedzmy XX-wieczną, rzeczywistość? Jeśli macie ochotę sprawdzić – oto świat ze Snu Vendariona...

2

Page 3: SEN VENDARIONA (2015)

I – Zeznanie Cartera Den Helle

3

Page 4: SEN VENDARIONA (2015)

Carter Den Helle zmarszczył nos, spojrzał w górę, naciągnął na głowę kaptur sztormiaka i ruszył przed siebie, szybko, starając się nie trafić w kałuże. Dystans od zadaszonego straganu do wozu patrolowego był niewielki, ale lało niemiłosiernie. Niebo płakało nad miastem, a powodów smutku było zapewne wiele. Memoria, największa metropolia w Północnej Vendarii była miejscem mrocznym, grzesznym i pełnym nienawiści. Miasto przeklęte, zapomniane przez dobry los – koszmar każdego stróża prawa.

Chociaż, Den Helle zastanowił się i mimowolnie uśmiechnął, byli i tacy strażnicy, którzy los, dobry czy zły, mieli po prostu gdzieś. Pewnie i wiele innych spraw nie obchodziło ich wcale. Ot, taki Maric. Starszy dziesiętnik Gordon Maric, dwudziesty szósty rok w uniformie Vendaryjskiej Służby Publicznej, nadal w tym samym stopniu. Kiedyś twardy, czujny ogar. Dzisiaj zgarbiony, otyły i mrukliwy, ze stępionymi kłami, zmysłami odurzonymi zielem i mocnymi naparami mieszanymi z alkoholem. Przeszedł bez szwanku służbę w jednej z najemnych kompanii podczas Wojen Słonecznych, a w trzydziestym siódmym, już na strażniczej służbie w Memorii, jakiś parszywy szczeniak wsadził mu dwie kule w bok. Gordon Maric - weteran, stary wyga. Takim zawsze przydzielają młodzików, jak Carter. Mówią: „by się uczyli przy boku doświadczonych funkcjonariuszy”. Myślą: „przecież tym starym zawsze przyda się ktoś do noszenia słodkich placków i czarnego naparu”. Jakie czasy, takie życie. Na kontynencie mawiają coś o losie i cesarzu, przypomniał sobie Den Helle, akurat w momencie, gdy znalazł się obok czarnego wozu patrolowego. Na drzwiach, które uchylił mu partner, błysnęła wymalowana białymi literami nazwa jednostki: „Piąta Setnia Dzielnicy Portowej” oraz schematyczny znak straży – tarcza i dwa miecze.

4

Page 5: SEN VENDARIONA (2015)

– Tym razem się udało? – mruknął Maric i mocno wciągnął powietrze, delektując się aromatem naparu. Zabrał Carterowi zakupy, pobieżnie zajrzał do torebki z ciastem a potem ostrożnie otworzył przykrywkę kubka. – No widzisz? Tym razem to jest napar. Ten zapach – słoneczne wzgórza Vinantium i skaliste wybrzeże Metinny.

– Jest pan pewien? – Den Helle przekrzywił głowę, jednocześnie odpakowując zawiniątko ze słodkim plackiem w środku. – Napar robią także w Vendarii.

– Cóż za bzdury – Maric siorbnął i cmoknął z uznaniem. – To coś, co przeciętny człowiek nazywa po prostu czarnym naparem, ma wiele odmian. I faktycznie zioła zbiera się także u nas, ale to nie to samo. Prawdziwy aromat, faktyczny smak, ten najlepszy, mają tylko napary ze składników sprowadzanych z Kontynentu. Koniec i kropka, a Vavro Salla ma zawsze najlepiej przyrządzony towar. Jest klasycznie, zawsze tak samo smacznie i ze zniżką dla funkcjonariuszy straży.

– Dlatego to stały punkt naszej trasy – skwitował Carter. Mówił dosyć niewyraźnie, z pełnymi ustami. – A może, gdyby…

Nie dokończył. Zgrzytnęło przeraźliwie i huknęło. Zatrzęsła się ziemia. W przednią szybę samochodu łupnęło kilka kamiennych odłamków. Maric przeklinał gorący, rozlany na kolana, napar. Deszcz nieprzerwanie tłukł o karoserię – na zewnątrz niewiele było widać: blask ulicznych lamp, prostokątne plamy światła w oknach kamienicy. Den Helle wciągnął powietrze w płuca i odruchowo, nie czekając na jakiekolwiek instrukcje starszego kolegi, wyskoczył z wozu.

Dał się słyszeć świst i coś niby dźwięk syreny alarmowej, ale przytłumiony jakby dochodził spod ziemi. Tuż po tym ściana mieszkalnego budynku po lewej stronie eksplodowała. Carter starał się otrzeć mokrą twarz. Wewnątrz budynku coś się poruszało, coś wielkiego. Po pustej ulicy poniósł się terkot i dźwięk przypominający dzwonienie łańcuchów. O jezdnię uderzyły potężne odłamki. Jeden trafił w tył wozu patrolowego, unosząc w górę jego przednią część.

„Maric”, jęknął w duchu Den Helle, ale było już za późno na pomoc. Kolejne części rozpadającego się budynku zasypywały

5

Page 6: SEN VENDARIONA (2015)

okolicę. Młodszy strażnik zerwał się do biegu, starając się unikać odłamków łupiących w ziemię wszędzie dookoła. Pędził przed siebie i zatrzymał się dopiero za rogiem kolejnego mieszkalnego budynku. Spojrzał przez ramię. Wóz patrolowy, jakimś cudem nie został trafiony więcej razy. Obok samochodu strażników stał teraz stwór, który zniszczył kamienicę.

Wielki wrzecionowaty korpus, jakby „odwłok”, unosił się dwa, trzy metry nad ziemią, wspierany przez cztery, a może pięć metalowych odnóży. W górze poruszały się „macki” – kawałki metalu zawieszone w emanującej światłem zielonkawej mgle, lub czymś, co bardzo ją przypominało. Den Helle zakaszlał i wytrzeszczył oczy. To co widział było przerażające i fascynujące zarazem.

Odnóża zaklekotały o podłoże. Mechaniczna bestia, przy wtórze odgłosów sapania, wypuściła na zewnątrz obłoki zielonkawej pary, uniosła dwie spośród wielu macek i trafiła nimi w dach wozu patrolowego. Czarny samochód zawisł kilka metrów nad ziemią, po czym został ciśnięty z ogromną siłą, dokładnie tam, gdzie stał Den Helle. Do uszu strażnika, zza jego pleców, dobiegł warkot silnika. W kierunku stwora mknął motocykl, mijając właśnie pozycję Cartera. Jeździec, na plecach którego łopotała długa czarna peleryna, sprawnie uniknął zderzenia z lecącym weń wozem patrolowym i pomknął prosto w stronę potwora. Samochód trzasnął w narożnik kamienicy, zmieniając się w kawał poskręcanego metalu.

Carter Den Helle dopadł do wraku, próbował dostać się do środka. Odnalazł charakterystyczny znak widniejący na drzwiach. Szarpnął, ale nie zdołał nic zrobić. Dookoła jego nóg rosła kałuża – czerń i czerwień rozmywane przez lejącą się z niebios wodę.

Czarny Napar. Krew. Deszcz.

***

/Vendaryjska Agencja Bezpieczeństwa, Dystrykt Północny,

6

Page 7: SEN VENDARIONA (2015)

Memoria, 2.10. 60./Działania operacyjne. Przesłuchanie i ustalenie faktów odnośnie zdarzenia DS-45/KP-1/61. Klauzula: Ściśle Tajne. Poziom piąty. Akta osobowe: Carter Den Helle. Funkcjonariusz Vendaryjskiej Straży Publicznej, w stopniu młodszego dziesiętnika. Trzeci rok służby. Przydzielony do wydziału patrolowego, 5S Port. Lat 27. Żona i dzieci: brak. Rodowity Vendaryjczyk, bez wątpliwych prawnie powiązań. Rodzice: nie żyją. Nie odnotowano uchybień, skarg lub doniesień. Przebieg służby: bardzo dobry. Ocena psychologiczna: pozytywna. Przesłuchanie prowadzą agenci śledczy z lokalnego biura VAB: Saul Becker i Rennard Ber Albee.

***

Agent specjalny Brion Kroeger rozejrzał się. Pokój kontrolny urządzony był ascetycznie: białe puste ściany, długi stół zastawiony sprzętem nagrywającym, dwa wielkie głośniki, trzy krzesła z twardymi oparciami i olbrzymia kwadratowa lampa zwisająca z sufitu. Przestrzeń wypełniały dźwięki – przede wszystkim trzeszczące głosy rozmawiających. W przerwach między pytaniami i odpowiedziami płynącymi z głośników, słuchać było szum szpul rejestrujących przesłuchanie, bzyczenie wentylatorów i delikatne buczenie dobiegające z lampy. W pomieszczeniu, poza Kroegerem, znajdowało się jeszcze dwóch ludzi: technik obsługujący sprzęt i agent specjalny Max Lidhman.

Za venantyjskim zwierciadłem widać było pokój przesłuchań, również biały. Dwaj śledczy w idealnie skrojonych marynarkach czarnego koloru wykonywali swoją robotę. Jeden pytał, drugi słuchał i bacznie obserwował.

– Wyglądają jak cholerne bliźniaki, co? – zagadał Brion, zwracając się w przestrzeń.

Technik nie odrywał się od swojej pracy, miał na uszach słuchawki, więc pewnie po prostu nie usłyszał pytania. Max Lidhman mrugnął i zmarszczył czoło, ale nie odpowiedział.

7

Page 8: SEN VENDARIONA (2015)

– Wszyscy śledczy z bezpieki wyglądają tak samo – Brion odezwał się ciszej, właściwie do samego siebie.

– Cóż, tak właśnie mają wyglądać, by nie rozpraszać odpytywanego – mruknął Lidhman. Jego głos był niski i chropowaty. – Nudzi to pana, agencie Kroeger?

Brion uniósł jedną brew.– Pana nie? Bo ja cały czas zastanawiam się, po jakie licho

ściągaliście mnie na te północne pustkowia? – Mieszkańcy wspaniałego miasta Memoria nie wybaczyliby

panu takiego zwrotu. – W głosie Lidhmana zabrzmiała delikatna nutka rozbawienia.

– Chyba nie żebym wysłuchiwał bajek o straszliwych potworach niszczących kamienice. I to potworach z „mackami”… – Brion nie przestawał drwić.

– To nie urojenia, to robota trepów – mówiąc to Lidhman machnął ręką, jakby ze zniecierpliwieniem.

Brion Kroeger otworzył szerzej oczy. Drugi agent spojrzał na jego twarz i wyjaśnił:

– No bestia, ta z „odwłokiem” i „świecącą mgłą”. To mechanizm stworzony przez armię. Naszą. Mają oddział, zajmujący się takimi ustrojstwami – mówiący po raz kolejny machnął ręką. – Ale to nie jest ważne…

– Jak to? Wojsko buduje…– Agencie Kroeger… – ton głosu Maxa Lidhmana zmienił się

nieprzyjemnie – … powtarzam, to nie jest ważne. – Następnie głos złagodniał. – Po prostu proszę posłuchać… Proszę skupić się na tym, co zeznaje dziesiętnik Carter Den Helle.

Brion zmrużył oczy i posłusznie spojrzał na szklaną ścianę, oddzielającą pokoje. W części dla przesłuchiwanych drobny jasnowłosy mężczyzna ubrany w szary uniform strażników kontynuował swoją opowieść.

***

Na początku było ich dwóch. Dwóch ludzi przeciwko maszynie. Motocyklista i człowiek-upiór. Carter wychylił się zza

8

Page 9: SEN VENDARIONA (2015)

wraku i obserwował toczące się wydarzenia, wciąż nie mogąc uwierzyć oczom.

Kierujący motorem gnał prosto na potwora. W prawej ręce trzymał jakąś broń. „Włócznia”, pomyślał na początku Carter. „Nie”. Metalowe drzewce zakończone było trzema ostrzami. Te dotykały jezdni i krzesały iskry. Strażnik otarł twarz, deszcz zalewał mu oczy. Dookoła broni kumulowały się wyładowania elektryczne niczym miniaturowe błyskawice.

Pobłyskujące zielenią macki próbowały trafić nadjeżdżającego, ale były zbyt wolne. Zresztą równocześnie z motocyklistą, stwora atakował drugi śmiałek. Początkowo Carter nie dojrzał go. Nieznajomy był jak upiór, jak zjawa. Pojawiał się od czasu do czasu, szybki i nieuchwytny. Jego sylwetka rozmywała się, był na pół realny. Ubrany w ciemny uniform, z czymś na kształt długich pałek w dłoniach, poruszał się pomiędzy odnóżami mechanicznego stwora. Uderzał w nie raz za razem, ale nie czynił im większej krzywdy – zdecydowanie jednak zajmował bestii czas – rozpraszał jej uwagę.

Motocyklista przejechał tuż obok potwora i w przelocie wbił broń w jego korpus. Trzasnęło. Z nieba spadł piorun, nieregularnym zygzakiem sięgnął celu – miejsca gdzie utkwił metalowy trójząb. Stwór zachwiał się, odnóża wygięły się i zaczęły ślizgać. Utrzymał jednak równowagę. Kierujący motorem był już z drugiej strony, Carter nie widział dokładnie, ale zdawało mu się, że motocyklista zawraca.

Mechaniczna bestia zawyła i zaterkotała, wypuszczając olbrzymie ilości zielonkawej pary. Jej odwłok poczerniał w miejscu trafienia. Trójząb znikł. Był już w dłoni motocyklisty, który szykował się do kolejnego ataku.

***

– To Jeździec Burzy, tak go nazywają – wyjaśnił Lidhman. Brion Kroeger spojrzał na niego z niedowierzaniem.

9

Page 10: SEN VENDARIONA (2015)

– Cholera wie, kto wymyślił to bzdurne miano. Wiemy za to, że Jeździec w jakiś przedziwny sposób włada energią elektryczną. To ma związek z jego bronią…

– Trójzębem, a jeśli wierzyć dziesiętnikowi, dodatkowo znikającym – przerwał mu Brion. – To nie jest zwykły trik, i nie wytwarza się takiej broni… chyba, że wspomniane „trepy”…

– Nie – uciął agent Lidhman. – To druga strona barykady. To Zamaskowani.

– Tak ich nazywają? – Zdumiał się Brion. – Co jest grane? O kim w ogóle mówimy?

– Następny to Zjawa, albo Ułuda. – Drugi agent kontynuował nie odpowiadając na pytania. – Czasem mówią na niego Pan Upiór. Potrafi znikać, zanotowano nawet „przenikanie przez ściany”.

– Macie notatki o „Zamaskowanych”. Agencja prowadzi dochodzenie? Nie bardzo rozumiem, co ja tu robię…

– Pana dotychczasowa służba to jedno, agencie Kroeger – Lidhman uśmiechnął się lekko. – Zwalczanie zorganizowanej przestępczości, porwania i tym podobne, stanowią istotny wkład w bezpieczeństwo publiczne. Jednakże nasza sytuacja w Memorii to równie ważna sprawa. Interesują nas raczej pańskie dokonania naukowe. Pisał pan prace akademickie z dziedziny…

– Historii i kulturoznawstwa – przerwał mu Brion – ale niby jak…

– Proszę posłuchać dalej, połączyć fakty, użyć swojej wiedzy. Wszystko, mam gorącą nadzieję, stanie się jasne…

***

Carter Den Helle nie potrafił tak do końca zrozumieć dlaczego w niezwykłym starciu kibicował zamaskowanym nieznajomym. Nie wiedział kim są ci ludzie, nie rozumiał sensu ich walki, nie potrafił zidentyfikować ich przeciwnika. Jakoś tak podświadomie, jak sądził, po prostu trzymał kciuki za ludzi

10

Page 11: SEN VENDARIONA (2015)

walczących z bestią, z przerażającym mechanicznym potworem.

Niestety, tuż po pierwszych celnych trafieniach, gdy zdawało się, że nieznajomi uzyskują przewagę, bestia skontrowała. Dał się słyszeć syk, a z korpusu trysnęły strumienie zielonkawej cieczy. Ulicę wypełnił szlam, jakaś gęsta breja. Motocyklista właśnie wyprowadzał kolejny cios trójzębem, dookoła pełzały pajęczyny wyładowań elektrycznych. Mężczyzna nie zdołał utrzymać równowagi, pojazd przewrócił się na bok, broń trafiła w pustkę a piorun sprowadzony z nieba trzasnął w budynek z lewej strony. Jednocześnie, choć Carter tego akurat nie widział dokładnie, półprzezroczysty człowiek – zjawa ratował się ucieczką, potykając się i przewracając raz za razem na śliskim podłożu.

Przegrywali, ale jak się okazało, nie byli osamotnieni. Z chrzęstem miażdżonego metalu, w jedną z mechanicznych kończyn coś uderzyło. Odnóże zostało oderwane – bestia zachwiała się. To, co Carter wziął początkowo za ogromny pocisk, okazało się dużą prostokątną tarczą trzymaną przez człowieka. Kolejny z zamaskowanych śmiałków podnosił się właśnie z przysiadu, poprawiając umocowanie oręża. Tak właśnie – oręża. Carter zawsze myślał o tarczy, o tym zresztą wspominał kodeks straży publicznej, jako o „osłonie”. Był pewien, że „do walki służyły miecze”. Teraz już wiedział, że nic nie jest pewne. Tarczownik pojawił się niespodziewanie, zaatakował szybko i precyzyjnie, jakby potrafił błyskawicznie się przemieszczać. Carter nie pojmował tego, ale patrzył jak urzeczony.

Dwie macki próbowały sięgnąć zuchwalca trzymającego tarczę. Zasłona okazała się skuteczna, ciosy żelaznych pazurów, wieńczących końce zielonkawych ramion bestii, nie zdołały uszkodzić tarczy – zaiskrzyło tylko przy ataku. Podobnie było, gdy stwór wyprowadził kolejny atak. Znów cios i blokada. Tak po prostu, a potwór dysponował przecież ogromną siłą, Carter był tego świadom ilekroć spojrzał na wrak patrolowego samochodu.

11

Page 12: SEN VENDARIONA (2015)

Macki uniosły się raz jeszcze, ale właśnie w tym momencie bestią szarpnęło. Ogromny kawałek gruzu, niczym kamienna kula, grzmotnął w jej odwłok, miażdżąc przy okazji dwie kończyny. Potwór osunął się na jezdnię w kłębach pary, terkocząc i wyjąc. Carter szukał wzrokiem miejsca skąd wystrzelono „pocisk”, ale nie był w stanie go zlokalizować.

Z nieba została sprowadzona kolejna błyskawica – to motocyklista znów dźgnął swoim orężem. W jasnym rozbłysku widać było mężczyznę dzierżącego broń, rosłego, odzianego na czarno, w długiej obszernej pelerynie, z nakryciem głowy o dziwacznym wyglądzie. Nie był to zwykły kask, ale połyskujący srebrem hełm – jakby antycznego wojownika.

Bestia nie była jednak pokonana. Wydawała buczące odgłosy i trzęsła się, przy kolejnych atakach. Trafił ją jeszcze jeden solidny kamienny odłamek, a motocyklista ściągnął kolejny piorun.

Wtem błysnęło oślepiające błękitne światło, które zalało całą okolicę. Carter słyszał, poprzez ulewę, nawołujących się zamaskowanych: ich przekleństwa i wrzaski. Bestia wstawała, pomagając sobie mackami. Kolejne metalowe kończyny wydobywały się z jej korpusu, rozkładały się, rosły. Błękitna poświata emanowała z wielu lamp-otworów w jej ciele. Potwór terkotał i grzmiał syreno-podobnymi dźwiękami. Jakby właśnie zdobył nowe siły, a napędzała go wściekłość.

Carter Den Helle zrozumiał to dopiero teraz – tego stworzenia nie dało się pokonać, nie dało się go powstrzymać. Strażnik, choć sam nie brał udziału w walce, poczuł gwałtowny strach…

***

– I jak, agencie Kroeger? – Max Lidhman zmrużył oczy. Za venantyjskim lustrem widać było, jak przesłuchiwany pije wodę na moment przerywając swoją opowieść. – Coś panu świta?

Młodszy funkcjonariusz wydawał się rozkojarzony. Chyba próbował to sobie ułożyć w głowie, zrozumieć system i, jak w

12

Page 13: SEN VENDARIONA (2015)

gomeoshańskiej łamigłówce, znaleźć pasujące do siebie fragmenty. Ale opowieść dziesiętnika Den Helle była po prostu zajmująca. I rozpraszała. Cóż, Lidhman słyszał ją już pobieżnie, przy wstępnym zebraniu informacji. Nic nowego, ot walka Zamaskowanych z wojskowym projektem. Co prawda wcześniej te dwie strony nie wchodziły sobie w drogę w tak spektakularny sposób – zniszczeniu uległo kilka kamienic, a ukręcenie łba sprawie zajęło VAB dobę. I tak pojawiły się przecieki, pozostawało czekać na materiał w prasie, może i w radiu.

Brion Kroeger był szczupłym, ciemnowłosym południowcem. Pochodził z okolic Pyros, w jego żyłach, na co wskazywała ciemna karnacja, płynęła krew Złotych Pielgrzymów. Gdy myślał intensywnie, pocierał kciukiem o palec wskazujący. Osobiście Lidhman i Kroeger poznali się dopiero wczoraj, na pokładzie liniowego sterowca ze stolicy, ale agencja przypatrywała się zdolnemu pracownikowi od dłuższego czasu – szczególnie w kontekście dochodzenia związanego z Zamaskowanymi. Lidhman wiedział na temat swojego nowego podwładnego bardzo dużo.

– Mam pewną teorię – powiedział Kroeger. – Ale póki co nie chciałbym narazić się na złośliwe uwagi. Co wiemy o tarczowniku?

– Hmm, niezbyt wiele – mruknął Lidhman. – Nosi drewnianą zdobioną maskę i nazywają go po prostu Tarczownikiem. Pojawił się, ujmijmy to „publicznie”, jako jeden z pierwszych… Jego tarcza jest wedle naszych danych całkowicie niezniszczalna i może przybierać różne formy.

– Jak udało mu się zaatakować bestię? Den Helle też się nad tym głowił…

– Praca zespołowa. Atak drużyną.Kroeger spojrzał pytająco.– Dziesiętnik pewnie zaraz do tego dojdzie. Ja mogę uchylić

rąbka tajemnicy, już teraz – Lidhman uśmiechnął się półgębkiem. – To sprawka kolejnego. Zwą go Kamiennorękim. Nosi skórzane rękawice, dzięki którym jest zdolny do naprawdę

13

Page 14: SEN VENDARIONA (2015)

niezwykłych czynów. Uderza bardzo mocno, ale i ciska dowolnymi rzeczami, kawałkami budynków dla przykładu…

– I swoimi towarzyszami również? – Otóż to – potaknął Max Lidhman. – Jak wspominałem:

„atak drużynowy”.

***

Rozpętało się piekło. Deszcz ani trochę nie zelżał. Trzej ludzie próbowali walczyć, ale ich ataki nie skutkowały. Współpracowali jako zespół, ale nie przynosiło to, jak sądził Carter, zamierzonych efektów. Człowiek-zjawa pojawiał się co chwilę, próbując zmylić bestię. Motocyklista ze srebrnym trójzębem ciskał piorunami, a tarczownik osłaniał go i parował ciosy macek. Do walki przyłączył się czwarty: mężczyzna ubrany w ciemną kurtkę, w kapeluszu i ochronnych goglach. Jego atutem była walka pięściami. W jakiś sposób, posiadał wprost niewyobrażalną siłę. Unosił z ulicy duże kawałki gruzu i rzucał nimi w potwora, rękami po prostu oderwał mu jedną z kończyn.

Bestia jednak nie poddawała się. Raz jeszcze wypuściła z siebie zielonkawy szlam, rozpylała wokół kłęby mgły i rozdawała ciosy mackami. Fasada kolejnego mieszkalnego budynku została zniszczona. W górę poleciały kamienne odłamki. Drżała ziemia, świst mieszał się z mechanicznym buczeniem i terkotaniem. Gdzieś w oddali Carter słyszał dźwięk strażniczych syren.

Wtedy, na końcu ulicy, pomiędzy zniszczonymi samochodami, na gruzowisku, pojawił się kolejny ze śmiałków. Biegł. Biegł i krzyczał. Wył, wywijając nad głową dziwaczną bronią. Carter widział coś podobnego w memoriańskim muzeum historycznym – kawałek łańcucha z solidną, trzymaną oburącz rękojeścią. Na końcu żelaznych ogniw umocowana była kula świetlnej energii. Błyskało czerwienią, a mężczyzna rysował w powietrzu szerokie okręgi – światło zostawiało za sobą niezwykłe smugi. Nieznajomy nosił uniform, trykot

14

Page 15: SEN VENDARIONA (2015)

przypominający te z Ligi Wolności, kolorowy, żółto-czerwony, z wymalowaną na piersi cyfrą sześć . Twarz zasłaniała mu maska, oczy były chronione przez olbrzymie gogle.

Pierwszym ciosem nie trafił w korpus bestii, ale z niebywałą łatwością przeciął próbujące go dosięgnąć macki. Kawałki metalu poleciały we wszystkie strony, wirując z ogromną prędkością. Wokół uniosły się zielonkawe opary. Pozostali zamaskowani rozpierzchli się. Carter słyszał ich pojedyncze krzyki: „Czekaj!”, „Psiakrew!”, „Stój!”. Uciekali od bestii, a może od człowieka dzierżącego świetlną broń.

Ten zawył po raz kolejny i szarpnął. Łańcuch, posłuszny jego woli, ściągnął kulę dokładnie w cel. Smuga czerwonej, oślepiającej energii trafiła w odwłok potwora. Rozległ się chrzęst, syk i zapadła cisza. Serce Cartera Den Helle uderzyło jeden raz. Potem doszło do eksplozji.

Strażnik stracił wizję, przed oczami miał żółto-czerwoną poświatę. Czuł na twarzy żar, jakby od ognia, w nozdrza gryzł go dym. Przewrócił się i plasnął w jedną z kałuż. Zaklął i zasłonił głowę ramionami.

***

– I to by było na tyle – rzekł Lidhman. – Później był otumaniony. Niewiele pamięta. Jakieś słowa, pojedyncze obrazy. – Spojrzał na Briona unosząc brew. – Co z pańską teorią?

– Nadal nie jestem pewien, ale coś muszę powiedzieć, prawda?

– Vendaria panu płaci, agencie Kroeger. Byłoby miło…– To cholerni naśladowcy – zawyrokował Brion. – Z drugiej

strony ich przedmioty, te artefakty, wydają się tak realne… Zakładając, że Den Helle tego wszystkiego sobie nie wymyślił…

Lidhman pokręcił głową.– Naśladowcy?– Przecież wie pan do czego zmierzam. Ściągnęliście mnie

tutaj, bo napisałem tych kilka prac. Wtedy śmiano się ze mnie.

15

Page 16: SEN VENDARIONA (2015)

Praktycznie nazywano mnie fanatykiem. Były nawet jakieś donosy do władz.

– Oj, nie przesadzajmy. Po pierwsze, nie tylko pana wiedza i teorie zdecydowały o przydziale do mojego zespołu. Jest pan wybitnym śledczym, bardzo dobrym detektywem i analitykiem. Ma pan wyniki. Po wtóre, zebrane przez pana materiały i ich opracowanie posłużyły krajowi, nikt nie zamierzał pana karać. Trzeba znać swojego wroga, trzymać go blisko.

Brion zmrużył oczy, próbując nadążyć za tokiem rozumowania starszego agenta. Lidhman kontynuował:

– Wracając do głównego wątku. My również uważamy ich za naśladowców, choć wolę osobiście określenie: „kontynuatorzy”.

– Kilka rzeczy się nie zgadza, nie pasuje.– Jakich, na przykład?Brion sięgnął w głąb swojego umysłu, przed oczyma

przeleciały mu obrazy i symbole. Widział archiwalne fotografie, przypominał sobie dokumenty. Wyobrażał ich sobie – niezwykłych żołnierzy. Obrońców ojczyzny, która gardziła nimi, ale bardzo ich potrzebowała. Byli zaprzeczeniem wszystkich vendaryjskich zasad, praw i ideałów. Mówiło się, że wykorzystywali Mrok do walki z Nim. Cieszono się z ich sukcesów, ale nie rozgłaszano ich publicznie. Szwadron rotmistrza Vendariona. Nikt nie potrafił zidentyfikować tego człowieka – ich dowódcy. Protestowano, ale w końcu pozwolono mu na noszenie miana wprost symbolizującego ojczyznę. Był patriotą, bez wątpienia. Ale był także dzierżącym Sztandar – przeklęty kawałek zielono-błękitnego płótna, czyniący żołnierzy walczących pod nim nieugiętymi, niezwyciężonymi, nieśmiertelnymi. Szwadron liczył ponad setkę ludzi, lecz najistotniejszy był Krąg, sekcja uderzeniowa nazywana Kręgiem Trzynastu. Śmiałkowie dzierżący zaklętą broń, czarodziejskie przedmioty, artefakty. Zawsze na pierwszej linii walki z Czarnym Legionem Craniosa. „Odmieńcy, potwory, słudzy tajemnych sił”, Brion przypominał sobie co o nich mówiono. Ale pamiętał także inne określenia: „nasi czarodzieje, obrońcy trwający w cieniu, wyklęci bohaterowie”.

16

Page 17: SEN VENDARIONA (2015)

– Tarczownik i Kamiennoręki widzieli bombardowanie Konstanzy, przeszli całą żelazną kampanię, od lądowania w Yel, aż do Bersud, uwalniali generała Kinsella. Ich naśladowcy mają te same możliwości, musieli w jakiś sposób zdobyć władzę nad tymi samymi przedmiotami. – Brion mówił wolno, cały czas zastanawiając się. – Zjawa była kobietą, Vendarion skaptował ją już pod koniec wojny, w siódmym roku. Ale Den Helle nie pomylił się, prawda?

– Nie. Współczesny Pan Upiór to zdecydowanie mężczyzna. Ale prawdopodobnie także włada Całunem, potrafi to samo, co jego poprzedniczka.

– Podobnie ma się kwestia człowieka z trójzębem. Oryginalnie tę broń i moce z nią związane posiadała Burzowładna, pierwsza kobieta w armii ze stopniem oficerskim.

– Pośmiertnie, jeśli dobrze przeczytałem? – wtrącił Lidhman.– Tak, przyznano go na jej pogrzebie, po unicestwieniu

Czarnej Floty w cieśninie Bann Merenge. – Jedna istota zdołała zatopić sześć okrętów liniowych…– Słuchały jej woda, niebiosa i wiatr – dodał Brion.Lidhman pokiwał głową i mruknął.– Proszę sobie uświadomić, biorąc pod uwagę to, o czym

właśnie rozmawiamy, jak niebezpieczni to osobnicy, nawet jeśli nie posiadają pełni mocy swoich poprzedników.

– Nie posiadają?– Nie wiemy. Mamy nadzieję. Oby…Brion postukał palcem wskazującym w górną wargę. – Ten z kulą na łańcuchu. To się nazywa… korbacz, prawda?– To kadzielnica.– Słucham?– Taki przyrząd rytualny, używany w świątyniach. Zwykła,

zawierała wonną substancję, którą podpalano. Tworzył się dym wykorzystywany – Lidhman szukał słowa – religijnie.

– To broń… – zaczął Brion.– Bezsprzecznie – zgodził się drugi agent. – Kadzielnica

Wesołego Pokutnika to cholernie skuteczna broń, używa jakiegoś rodzaju energii. Wybucha, czasami truje, wywołuje rozkojarzenie. Różnie.

17

Page 18: SEN VENDARIONA (2015)

– Co to za miano?– Cóż, jak już wspominałem, nie my je nadajemy. My mamy

swoje oznaczenia w aktach. Określenie „Wesoły Pokutnik” pojawiło się po raz pierwszy w jednym z wydań „Strażnika Memorii” – Lidhman wypowiedział nazwę wolno i wyraźnie. – To poczytny dziennik.

– Tego „Pokutnika” nie było w Kręgu Trzynastu. – Nie. To zupełnie nowy Zamaskowany. Nie można go

przyporządkować do „kontynuatorów”. Badamy to…– Przy okazji.. – Brion uśmiechnął się gorzko. – … nie

kontrolujemy prasy? Pozwalamy im pisać o Zamaskowanych? Co z cenzurą?

Max Lidhman westchnął, odszukał w wewnętrznej kieszeni marynarki metalowe pudełko i wyciągnął zeń papierosa. Zapalił go i odparł:

– Widzi pan, agencie Kroeger, w Memorii te sprawy wyglądają inaczej, niż gdziekolwiek w Vendarii. Rada miasta jest, nazwijmy to, postępowa. Biznes stara się być niezależny od władz. A nasze możliwości, mam na myśli bezpiekę, są ograniczone. Pozna pan specyfikę pracy na „północnych pustkowiach”.

Starszy agent powtórzył gorzki uśmiech Briona sprzed chwili i wypuścił dym.

– Co teraz? – Teraz najważniejsza jest równowaga. Zrównoważenie

szybkiego i rozsądnego działania. Wytropimy ich i dopadniemy. – W głosie Lidhmana zabrzmiała determinacja. – Są zagrożeniem. Używają zakazanych rzeczy, łamią zasady, które legły u podstaw naszego współczesnego społeczeństwa. – Mówiący przerwał i dodał innym, lżejszym tonem: – Pana wiedza będzie cennym uzupełnieniem zespołu.

– Jaka jest skala ich działań? Ilu ich jest?– Wiemy o tej piątce. Tu w Memorii. Na terenie Vendarii

nikt więcej się nie ujawnił. Nasze biura propagandy działają dosyć konkretnie – „co memoriańskie, pozostaje w Memorii” – obywatele, poza tą metropolią, niewiele wiedzą. Może jakieś plotki, pogłoski. Zresztą sami Zamaskowani niespecjalnie chcą

18

Page 19: SEN VENDARIONA (2015)

wyjść z ukrycia. Na Kontynencie namierzyliśmy dwa miejsca; sądzimy, że to ktoś podobny do „naszych”.

Brion Kroeger głęboko zaczerpnął powietrza. Jego wzrok powędrował w kierunku Cartera Den Helle. Dziesiętnik zakończył swoją opowieść, śledczy dopytywali go jeszcze o pojedyncze szczegóły. Przesłuchiwany był zmęczony, poszarzały na twarzy.

– Co z nim? Chciałbym zadać mu kilka pytań.Lidhman potaknął.– Jasne. Jest do pana dyspozycji, agencie. – A potem?– Nie rozumiem…– Co stanie się z nim później, gdy to wszystko się skończy?Brion spojrzał na swojego nowego szefa. Max Lidhman,

wysoki, postawny, o włosach lekko przyprószonych siwizną, zapewne wciąż podobający się kobietom, wzruszył ramionami. Po chwili wyjaśnił:

– Będziemy go trzymać tak długo, jak to będzie konieczne. Wyciągniemy z niego wszystko, a potem – mówiący wydmuchał dym wypychając dolną wargę – musi zamilknąć, zniknąć. No, jak to w tej robocie bywa…

***

Lidhman wyłączył komunikator. Przez dłuższą chwilę spoglądał na średniej wielkości głośnik, z którego jeszcze przed momentem słychać było nieskładne zeznania Cartera Den Helle. Potem agent przyjrzał się swoim notatkom, które sporządzał na bieżąco. Podkreślił kilka najważniejszych kwestii. Uniósł dłoń i sięgnął po słuchawkę. Zaterkotało, gdy wybierał numer.

– Betts, połącz mnie z pokojem agenta Kroegera – mruknął do telefonu.

Czekając odpalił kolejnego papierosa. W słuchawce trzasnęło, telefonistka zapewniła, że połączenie zostało nawiązane. Pozostało czekać.

19

Page 20: SEN VENDARIONA (2015)

– Kroeger – zabrzmiało w słuchawce. Było naprawdę późno, lub jak kto woli, bardzo wcześnie. Mówiący miał trzeźwy głos, pewnie jeszcze nie położył się spać.

– Den Helle złożył kolejne zeznanie. Przypomniał sobie kilka rzeczy. To raczej istotne.

– Zaraz będę.– Proszę – Lidhman szukał słowa – bardzo uważnie go

wysłuchać. Ja sam do końca nie wiem, co o tym myśleć, ale niech pan uważa. Ufam panu.

– Jak mam to rozumieć? – Musimy, tak sądzę, poukładać to wszystko w należytym

porządku. Rozważnie. – Tak jest…– To anarchiści. – Lidhman uniósł brodę. – Mam na myśli

Zamaskowanych. To nasi potężni wrogowie. Ale myślę, że oni nie są naszym jedynym problemem.

***

Carter Den Helle klęczał na mokrej jezdni, pomiędzy kawałkami gruzu. Słyszał szum deszczu, czuł go na twarzy. Gdzieś z oddali brzmiały syreny. Ktoś krzyczał. Jak przez mgłę, dziesiętnik zaczął rozpoznawać otoczenie. Jakiś człowiek pochylał się nad nim. Mówił niewyraźnie, opuszczając co drugie słowo:

– Odzyskaj … go żywy trupie… Trzymaj … go mocno… Jest twój, do ciężkiej…

Przyłączył się inny głos:– Zamknij… masz prawa… Bredzisz…– Kto jak… prawdy? Bronisz … prawdy? Nawet jemu? – znów

bełkotliwie wypowiedział się ten pierwszy.– Za wcześnie… Nie masz prawa…– Mam głos… Teraz … i oni będą mieli…– To strażnik…– Właśnie, żywy strażnik. Pies reżimu… Niech… wiadomość.

Nasze przesłanie…

20

Page 21: SEN VENDARIONA (2015)

– Nasze? Zamilcz…– Skończcie to – odezwał się nowy, trzeci głos. Carter nadal

widział niewyraźnie. Rozmówcy spierali się ponad nim. – Wyżyje?

– Tak.Po chwili jeden z mężczyzn przykucnął naprzeciw strażnika. – Słyszysz mnie? Rozumiesz?Carter potrząsnął głową.– Dość już powiedziano. Moi towarzysze niepotrzebnie

wykłócali się przy tobie – mówiący na moment umilkł – dziesiętniku. Mam dla ciebie dwie ważne informacje. Rad byłbym, gdybyś je powtórzył swoim mocodawcom. Ale strach, który stosują byś im służył, może odwieść cię od tego. Musisz znaleźć odwagę.

Carter zadrżał. Nie rozumiał. Nadal miał przed oczami walące się mury, krew wyciekającą z wraku wozu patrolowego, macki, pioruny i błyski energii. Nie pojmował.

– Od dzisiaj wiele się zmieni. Usłyszycie o nas. Będziecie mieli wybór. Strach albo walka. – Mówiący miał spokojny, niski głos. – Vendaria zasługuje na prawdę i na wolność. My nie będziemy zmuszać, będziemy odpowiadać. Będziemy ukazywać i dawać szanse…

– Odzyskaj swój mózg, żywy trupie – warknął ten pierwszy głos. – Odzyskaj go i cholernie mocno trzymaj. Jest twój!

– Nie jesteśmy jedynymi, którzy się przebudzili. Istnieją mroczne siły, powrócili pradawni okrutnicy. Jeszcze kryją się w cieniu, ale niebawem przemówią. Ich moce są, niestety, często o wiele potężniejsze, niż nasze. A wy nie jesteście przygotowani, choć wasi ciemiężyciele twierdzą, że wiedzą wszystko – ponownie odezwał się spokojny głos. – Władcy Vendarii będą nas ścigać, ale my będziemy wam pomagać.

Zapadła cisza. Nieznajomi odeszli. Strażnicze syreny rozbrzmiały tuż obok.

Carter Den Helle zamrugał, deszcz siekał go w twarz. Szepnął słabo, gdy zaczęła ogarniać go słabość:

– Kim… Kim jesteście?

21

Page 22: SEN VENDARIONA (2015)

***

/Vendaryjska Agencja Bezpieczeństwa, Dystrykt Północny,

Memoria, 3.10. 60./Działania operacyjne. Podsumowanie działań w związku ze zdarzeniem DS-45/KP-1/61. Klauzula: Ściśle Tajne. Poziom piąty. (…) Wniosek 4: Zintensyfikowanie działań w ramach operacji „Krąg Północny-1”. Rozszerzenie składu grupy śledczej Zwierciadło-1. Stanowisko niezależnego analityka operacyjnego. Przydział: agent specjalny Brion Kaspar Kroeger 5548798-23.(…) Wniosek 12: Powiązania. Kontrolowanie i infiltrowanie działalności władz miasta Memoria, redakcji gazet codziennych (z naciskiem na „Strażnika Memorii”), rozgłośni radiowych oraz firm i kompanii handlowych (z naciskiem na korporację Blake&Nair).(…) Wniosek 16: Sformowanie specjalnej grupy pościgowej. Działania w toku.(…) Wniosek specjalny 2: Osobista opinia przywództwa Zwierciadła-1: (…) istnienie tak zwanych Zamaskowanych stanowi zagrożenie bezpieczeństwa publicznego oraz racji stanu. Operacja „Krąg Północny-1” to najważniejsze wyzwanie stojące przed vendaryjskimi siłami bezpieczeństwa, od co najmniej czterech dekad. Od każdego obywatela oczekuje się współpracy i bezwzględnego podporządkowania się wytycznym.

22

Page 23: SEN VENDARIONA (2015)

II – Sztafeta

23

Page 24: SEN VENDARIONA (2015)

/Vendaria, Dystrykt Północny, Memoria, zimą roku 63./„Vendaria. Kraj wolnych ludzi. Wolnych od trosk, biedy i

ubóstwa, ale przede wszystkim wyzwolonych z najstraszliwszych okowów: tych nazywanych religią i tych określanych mianem magii. Kiedyś te dwie siły rządziły światem, tym starym, znanym jako Kontynent. Gdy śmiali odkrywcy pożeglowali na zachód i natrafili na nowy, piękny, zielono-złoty ląd, także tam chcieli zaprowadzić znany sobie porządek. Stało się zgoła inaczej. Pierwsi osadnicy, których, o ironio, zwano Pielgrzymami, przynieśli na nowoodkryty kontynent bogactwo spojrzeń. Było ich wielu, patrzyli na świat na różne sposoby. Stworzyli społeczeństwo, określili nowe ramy swojej rzeczywistości. Pojawiła się myśl – wolność jest możliwa, ale tylko ta prawdziwa, całkowita. Poszli więc za swoimi przekonaniami i niestety, jak to zwykle bywa w takich przypadkach, kierując się marzeniem, stworzyli koszmar, zbudowali Vendarię”.

Od tego zaczynał. Staruszek zawsze rozpoczynał swoje opowieści dokładnie od tych słów. Eben znał ten wstęp na pamięć. Vendaria: „wypaczone marzenie – koszmar”.

Staruszek lub Stary, tak zawsze myślał o nim chłopak. Nie mówił o nim w ten sposób, bo przed nikim spośród znajomych nie zwierzał się z tego, co robi wieczorami trzy razy w tygodniu, trzeciego, szóstego i dziewiątego dnia. Cóż, otoczenie Ebena zapewne dziwnie zareagowałoby na jego działalność. Stary płacił za opiekę, ale były to marne pieniądze, więcej

24

Page 25: SEN VENDARIONA (2015)

dałoby się zarobić na prostym rozboju lub dobrze przemyślanej kradzieży. Tym właśnie zajmowali się znajomi Ebena. Tym właśnie przede wszystkim zajmowali się młodzi ludzie w ceglanej, robotniczej dzielnicy, w której przyszedł na świat i gdzie się wychował. „Jakie czasy, takie życie”, jak mawiał Fourie, jego przybrany wujek.

Jeśli nie było się wystarczająco cwanym, szybkim i zręcznym, takie życie często kończyło się z kulą w głowie lub ostrzem w trzewiach. Czasami trafiało się w objęcia „sprawiedliwości”, wymierzanej przez Straż. Tak było w przypadku Ebena. Zasądzono mu dosyć łagodną karę, ale i wiek chłopaka był niski – piętnaście lat. Zamiast poprawczaka dostał roczną służbę społeczną na rzecz domu spokojnej starości w południowym Niethmand, tam gdzie kończyła się dzielnica mieszkalna i zaczynały stare, nieużywane już doki.

W takich okolicznościach Ebenezer Lynchee poznał Remgarda Kriela, osiemdziesięciolatka o nadzwyczaj jasnym umyśle, obdarzonego niezwykłą pamięcią i talentem do snucia wielce ciekawych opowieści. Z początku chłopak robił po prostu to, co do niego należało: sprzątał, ścielił, prał i puszczał mimo uszu starcze bajania. Jednak z biegiem czasu zaczął się uważniej przysłuchiwać. Stary próbował mu coś przekazać, opowieści zawierały w sobie pewną naukę – wedle słów opowiadającego – prawdziwą historię świata, a przede wszystkim – Vendarii.

W szkole, a Eben nie był nią ani trochę zainteresowany, wykładano przedmiot oficjalnie nazywany „Dziejami”. Chłopak, jak większość uczniów wychowanych w biednych dzielnicach, nie potrafił skupić się na wiodących przedmiotach, a historią w ogóle nie zaprzątał sobie głowy. Umiał wyrecytować kilka nazw, znał kolory znajdujące się na vendaryjskiej fladze, pamiętał, że czas dzielić powinno się na dwie ery: „ciemną”, do roku pierwszego, i „jasną”, po roku pierwszym. Rok ten był ważny, wtedy skończyła się Czarna Wojna. I tyle, choć nauczyciele bardzo się starali, nie potrafili nauczyć Ebena niczego więcej.

25

Page 26: SEN VENDARIONA (2015)

Stary mówił o szkolnym nauczaniu „Dziejów”, używając słów: „kłamstwo, propaganda, władza nad umysłami”. W nauczycielach widział bezdusznych urzędników, produkujących rzesze młodych, oddanych sprawie „żołnierzy”. Dobrze, że personel domu nie słuchał Staruszka, bo jeszcze komuś przyszłoby do głowy donieść na opowiadającego i wezwać Straż. Eben słuchał i notował w pamięci, ale Stary był bezpieczny – młodzieniec nienawidził strażników, trybunałów i w gruncie rzeczy samego państwa.

Po roku służba w domu starców zakończyła się, a Eben nieśmiało zapytał o możliwość zatrudnienia. Placówka nie posiadała pieniędzy na jeszcze jeden etat, ale sam Staruszek postanowił płacić za dodatkową opiekę. To było niewiele, ale chłopak nareszcie miał pracę, uczciwą i spokojną. Wykonując swoje czynności, mógł zarazem słuchać.

Te historie, mruczane wieczorami, były lepsze od radiowych audycji Camerona Gunna, ciekawsze niż, puszczane na trzecim kanale, sensacyjne słuchowiska braci Mellville. Eben nie dbał o to, czy opowieści były kłamstwem, nie zastanawiał się, czy Stary wymyśla je ot tak, czy jest w nich choć ziarno prawdy – słuchał i wyobrażał sobie.

Widział świat „ciemnej ery”, trwający tysiąclecia bój Światła i Ciemności, gdy pośród ludzi przechadzały się potężne istoty zwane bogami; demony i czarnoksiężnicy knuli przeciw królom i cesarzom, książęta i wodzowie toczyli ze sobą batalie. Błyszczały zbroje, gdy ciężkozbrojni jeźdźcy, zwani rycerzami, ruszali na wrogów, dzwoniły o siebie ostrza mieczy, furkotały na wietrze bojowe sztandary. Magowie władali potęgami niewyobrażalnymi dla zwykłego człowieka, zaklinali czarodziejskie moce i ciskali nimi we wrogów, doradzali władcom, szpiegowali i tworzyli cudowne rzeczy. Czasem toczyli wojny ze sobą, świat wtedy drżał i trząsł się, pękał na części i odnawiał się.

Magia – za jej przyczyną, jeszcze zanim ludzie pojawili się na Kontynencie, światem władały inne rasy. Eben widział oczyma wyobraźni dumnych, wyniosłych shaeidów, w złotych pancerzach, uzbrojonych w czarodziejskie ostrza. Prawie czuł

26

Page 27: SEN VENDARIONA (2015)

dudnienie ziemi, gdy hufce Kamiennych – elitarnych oddziałów krasnoludów, skarlałych wojowników o kościach stworzonych z żelaza – przypuszczały szarże. Świetność obcych imperiów dawno przeminęła, ale nie-ludzie nadal odgrywali ważną rolę.

Konflikt narastał. Jedni mocno wierzyli w swoich patronów, oddawali cześć siłom przyrody i istotom nazywanym Trzynastoma Spętanymi. Inni gardzili tak zwanymi bogami, czcili tylko czarodziejskie domeny. Służący boskim istotom cesarz zdołał wymodlić u nich pomoc – na czarodziejów spadła zaraza, nazywana Błękitną Śmiercią. Większość z magów zmarła wtedy, reszta osłabła lub zupełnie potraciła swoje moce. Odeszli wtedy zarówno shaeidowie, jak i krasnoludowie – nie potrafili przetrwać w świecie pozbawionym tajemnych mocy. Świat zmienił się, więcej zależało od zwykłego człowieka, od jego czynów i zwykłej pracy. W tym czasie odkrywcy dotarli do brzegów nowego lądu, Pielgrzymi podzieleni na kilka grup założyli kolonie, z których stworzyła się później Vendaria. Nowy kraj, nowe zwyczaje, inne prawa i inne życie – tak zdecydowali założyciele – społeczeństwo bez religii, kraina bez magii, gdzie najwyższą wartością ogłoszono wolność.

Słowa Starego były silne, wyraźne i niezwykle plastyczne. Eben praktycznie przenosił się setki lat wstecz. Widział, jak rodziła się nowa rzeczywistość. Na Kontynencie, w starym świecie magia zgasła, kulty religijne jednakże także osłabły, kapłani postradali zmysły, nie potrafili jak dawniej wpływać na swych wiernych. Człowiek skierował się ku technice, budował, tworzył, konstruował. Eben widział fabryki, słyszał odgłosy kucia, czuł na skórze parę wydobywającą się z rur. Czas mijał, ale nie każdy godził się na tę pozorną równowagę. Ludzie szukali odpowiedzi, chwytali strzępy dawnego świata, ich ciekawość doprowadziła do kolejnego przełomu. Zakon głupców zbudził pradawne zło, które ukryło się tylko, przyczaiło w półmroku. Przywódcy Vendarii ostrzegali przed takim scenariuszem, w swoim kraju tępili zarówno tych wierzących i poszukujących bogów, jak i tych pokładających swą wiarę w magii. To nie wystarczyło.

27

Page 28: SEN VENDARIONA (2015)

Kiedyś Staruszek opowiedział o Craniosie. Człowiek ów, urodzony jako Nordmaarczyk, był strategiem służącym w cesarskiej armii, miał stopień generała, przybrał imię pradawnego, zapomnianego patrona – boga dobrej śmierci. Był przystojny, dumny i bardzo ambitny. W swym szaleństwie odnalazł drogowskaz – zamierzał przywrócić dawny, obalony porządek. Posiadał władzę nad tajemnymi mocami i przewodził czarodziejskiej armii. Eben nie potrafił w spokoju słuchać o czarnych płaszczach, złotych obręczach i karabinach plujących niemożliwym do ugaszenia ogniem. Świat ludzi wystawił własną armię, uzbrojoną w karabiny i szable, armaty i pancerne maszyny kroczące. Cranios przeciwstawił jej koszmar: maszyny wspomagane magią, okręty napędzane dziwaczną energią, legiony złożone z żywych trupów, bestii z Otchłani, demonów i upiorów. Złe sny, które później nawiedzały Ebena, pełne były obrazów: pola bitewne wypełnione trupami cesarskich, narbońskich i venantyjskich żołdaków, przywołane przez magię potwory kroczące pośród trującej mgły, lejące z nieba strugi deszczu, błoto i szalejący wiatr – śmierć, która wcale nie była „dobra”. Tę wojnę nazwano „Czarną”, i to ona zakończyła pierwszą erę.

W ostatnim dniu dawnego czasu dowództwo vendaryjskiej armii, walczącej przeciw Craniusowi wespół z sojuszem kontynentalnym, podjęło brzemienną w skutkach decyzję. Nad Taeir N’Og – Wyspę Mgieł, gdzie władca czarnej armii stworzył swoje państwo, wysłano specjalnie przygotowany sterowiec. „Jutrznia” pilotowana przez kapitana Normana Latsky’ego zrzuciła bombę nowego typu, nazywaną ładunkiem BN. Eben słyszał syreny alarmowe, dźwięk pikującej bomby, odgłos trzaskającego wyładowania energii, gdy ciężki kawałek stali rozerwał się na części tuż nad celem, uwalniając swoją niszczycielską siłę. Tajemnicza broń powtórzyła to, czego wcześniej dokonała Błękitna Śmierć, lecz zrobiła to dokładniej. Każda istota w jakikolwiek sposób związana z magią, czarodziejską sztuką lub jej emanacją, poniosła śmierć w męczarniach. Wtedy okazało się, że bardzo wielu spośród zwykłych ludzi nosiło w sobie tę tajemną moc. Ładunek

28

Page 29: SEN VENDARIONA (2015)

eksplodował nad stolicą Craniosa, ale jego działanie dosięgło cały znany świat. Vendaryjczycy ogłosili zwycięstwo, triumf wolności i nastanie nowej ery – nazywanej „jasną”.

O nowej, powojennej i współczesnej ojczyźnie Stary mówił niewiele i niechętnie. Wspominał z rzadka o zmianach, a właściwie ich braku. W nowej rzeczywistości zapanował ład, podporządkowany rozwojowi, wykorzystującemu dwa niezwykłe ludzkie odkrycia – złoża vertusa i blevisa. Eben wiedział, że były to minerały, odpowiednio zielony i błękitny, o cudownych właściwościach. To na nich oparto prężnie rozwijający się przemysł, stworzono maszyny, napędy, uzyskano paliwa. Co do rzeczy, które pozostały niezmienne, to Staruszek podał kiedyś przykład: podział czasu. Chociaż kalendarz w oczywisty sposób nawiązywał do przedwojennych wierzeń – dzielił rok na trzynaście miesięcy podporządkowanych bóstwom, a każdy z miesięcy liczył nadal trzy dziesiątki dni – pozostał w użyciu. Nie było patronów, ale pozostały ślady, nie było obrzędów i świąt, lecz pozostały nikłe wspomnienia.

Stary kochał czas, który odszedł w niepamięć, natomiast zdawał się nienawidzić dnia teraźniejszego, służb, nakazów i praw. Eben uwielbiał słuchać o przeszłości, a otaczającą go rzeczywistość postrzegał podobnie jak Remgard Kriel.

Tego wieczora Staruszek długo milczał. Chłopak pomógł mu z posiłkiem i zwyczajowo czekał na opowieść, ale tej nie było słychać. Starzec zadumał się i szepnął coś niewyraźnie.

– Panie Kriel – odezwał się Eben zaniepokojony. – Czy coś się stało?

Zapytany otworzył szerzej oczy, zamrugał.– Krąg – szepnął nieco głośniej. – Czy opowiadałem ci o

Kręgu? O Trzynastu?Eben pokręcił głową. Odezwał się niepewnie:– Mówi pan o patronach, o dawnych bóstwach?– Nie. – Staruszek skrył twarz w dłoniach. – Miałem na myśli

żołnierzy – wymamrotał. – Nie opowiadałem ci o Kręgu?

29

Page 30: SEN VENDARIONA (2015)

Eben odłożył trzymane naczynia i sztućce na ruchomy stolik. Przysiadł na skraju łóżka. Spojrzał na półleżącego, wychudłego mężczyznę, opartego plecami o grubą poduszkę.

– Powinienem opowiedzieć ci to przed laty. Eben zmarszczył czoło.– To mój trzeci rok. Pomagam panu od zaledwie trzech lat…– Tak, tak. W głowie mi się miesza i plącze. Powinienem…

Po prostu opowiem. Posłuchaj.

***

Za oknami tańczyły płatki śniegu, gnał je lekki wiatr. Białe drobinki osiadały na rozległej metalowej konstrukcji. Stare doki. Kiedyś był tu port przeładunkowy, zbudowany jeszcze przed wojną, w swoim czasie najnowocześniejszy na świecie. Teraz opustoszałe platformy, wysokie wieże i różnorakie maszynerie tworzyły ogromny stalowy labirynt. Na obrzeżach doków stawiano przed laty dom za domem, osiedle za osiedlem. Dzisiaj były to miejsca biedne, zapomniane, zepchnięte na margines. W jednym ze starych lokali, w rozległej kamienicy wzniesionej na stalowym pomoście, umieszczono dom starców. Budynek miał pięć kondygnacji, wchodziło się do niego po monumentalnych schodach. Eben odetchnął i odwrócił się od okna. To była jego okolica – stara, biedna, potrzebująca pomocy. Ta pomoc miała jednak, jak sądził, nigdy nie nadejść.

Staruszek usnął, ale nadal mruczał coś niewyraźnie. Jego dzisiejsza opowieść była jeszcze dziwniejsza niż zwykle, jeszcze bardziej zagmatwana. „Trzynastu bohaterskich żołnierzy obdarzonych niezwykłymi przedmiotami”. Eben parsknął, przypominając sobie słowa Starego. „Rycerze, magowie, czary i Legion Craniosa” – to jedno, ale „wyklęci śmiałkowie, pod przywództwem Vendariona, wspierani przez Myśluna” – to było zbyt wiele. Stary mężczyzna bredził bardziej niż zwykle.

– Nie… – Od strony łóżka słychać było jękliwy głos. Eben spojrzał w tamtą stronę. – Tak nie może być! – krzyknął Staruszek.

30

Page 31: SEN VENDARIONA (2015)

Chłopak ruszył w kierunku leżącego, podświadomie łowiąc uchem dźwięki dochodzące z klatki schodowej. Podniesione głosy? O tej porze wszyscy spali, nikt nie powinien krzyczeć, a przynajmniej nie w ten sposób. Eben wiedział to doskonale, znał rytm domu. Zaczął się zastanawiać.

Stary uniósł się na łokciach, przekręcił niezdarnie ciało, próbując sięgnąć pod materac.

– Pomóż mi – jęknął. I zaraz warknął donośnie głosem, którego Eben nie znał: – Na wszystkie otchłanie, pomóż mi!

Pod materacem znajdowało się zawiniątko, miękki pakunek owinięty grubym, impregnowanym materiałem. Na klatce schodowej było naprawdę głośno. Trzasnęły drzwi, stłukła się jakaś szyba. Ktoś krzyknął, zadudniły kroki ciężkich butów. Nikt tu w takich nie chodził.

– Musisz biec. – Stary miał obłęd w oczach. – Zdołali mnie znaleźć. Po tylu latach w końcu mnie odszukali. – Mówiąc to, wpychał w dłonie chłopaka zawiniątko.

Eben pokręcił głową. Chciał o coś zapytać, zaprotestować… Drzwi do pokoju, wyrwane z zawiasów ogromną siłą, uderzyły o ścianę. Latarki, płaszcze, kapelusze i broń – długie strzelby o gładkich lufach – obrazy przeleciały chłopakowi przed oczami.

– Vendarion! – rozdarł się histerycznie Stary i bez sił opadł na łóżko. Nieznajomi wkroczyli do pomieszczenia, przewracając stół. Eben, kierowany jakimś dziwacznym, obcym instynktem, skoczył. Odruchowo skulił się, wybijając plecami okno, uderzył o dach i sturlał się po lekkiej pochyłości. Otworzył oczy, wiatr owiał mu twarz, do policzka przywarł zimny płatek. Poharatane plecy paliły go. Wzrokiem odszukał okno. Właśnie gramolił się przez nie jeden z napastników.

Eben Lynchee zerwał się na nogi. Zaczął biec.

***

Było ich trzech, może czterech, ale jeden wcześniej chyba poślizgnął się i spadł. Mieli ciężkie buty, poruszali się niezdarnie, ale dziś Eben nie czuł się sobą. Nie mógł się skupić,

31

Page 32: SEN VENDARIONA (2015)

co rusz przewracał się, przeklinając. Było ślisko, dachy miały pełno zdradliwych miejsc, ale całe swoje życie chłopak spędził na takich właśnie ucieczkach. Dziś było inaczej, jakby ktoś – jakiś zły duch – zagnieździł się w jego umyśle.

Strzelali. To musiała być cholerna Straż. Kule świstały Ebenowi nad głową, rozbijały kamienne murki i kominy. Wkrótce dach skończył się, a uciekający musiał skoczyć.

Uderzył stopami o żelazną konstrukcję, upadł przez bark i wstał. Tym razem już bez problemów. Zaczynał czuć się jak dawniej, a nawet – co stwierdził nie bez zdziwienia – był sprawniejszy.

Rozejrzał się. Platforma, na której wylądował, należała już do terenu doków, na jej końcu znajdował się budynek, coś na kształt magazynu. Ruszył w jego kierunku. Zza pleców dosłyszał hałas, obejrzał się – dwaj ścigający go mężczyźni z powodzeniem wylądowali po skokach. Trzeci zawahał się i został na dachu, ale za to uniósł broń do ramienia i przymierzył. To nie była zwykła strzelba, Eben dostrzegł błysk księżycowego światła w lunetce.

Ból przeszył mu łydkę. Szarpnęło nim, poślizgnął się i runął na twarz. W ostatniej chwili podparł się ramieniem, zawiniątko wypadło mu z dłoni. Chwycił je i mimo bólu próbował kontynuować bieg. Udało się, nawet nie było to tak trudne, jak myślał, choć musiał wyraźnie zwolnić. Dwaj ścigający zbliżali się.

Wpadł do magazynu, kulejąc, pobiegł wzdłuż ściany do otworu prowadzącego dalej. Padły dwa następne strzały. Ich echo poniosło się po dużej hali. Gdy dźwięk ucichł, Eben usłyszał inny – odgłos turkotania – a zaraz po nim drugi, wlewający nadzieję w serce uciekiniera – gwizd kolejowej syreny.

Wybiegł przez wyrwę w ścianie i znalazł się na wąskiej kładce. Poniżej ciągnęły się trzy nitki torów. Jedną z nich przejeżdżał pociąg, długi towarowy skład ciągnięty przez dymiącą i otoczoną parą lokomotywę. Pędził na południe, najwyraźniej wyjeżdżając z miasta. Ebenowi stanęły przed oczyma wspomnienia z dzieciństwa: do takich pociągów, w

32

Page 33: SEN VENDARIONA (2015)

szczeniackich żartach, on i Bern wrzucali przeróżne śmieci. Kiedy to było?

Obejrzał się. Dwaj strażnicy wychynęli z otworu w ścianie magazynu, zauważyli Ebena i zatrzymali się, unosząc broń. Jeden trzymał strzelbę, drugi zaciskał dłonie na rewolwerze.

Chłopak skoczył, mocno przyciskając do piersi zawiniątko. Zagrzmiały wystrzały, coś mocno uderzyło go w plecy, a potem wyrwało dziurę w brzuchu. „Vendarion”, przypomniał sobie krzyk Starego. Eben nie czuł bólu, patrzył tylko, jak w zwolnionym tempie mijają go krople krwi. Pociąg był bardzo daleko w dole. To, co właśnie zrobił, wydało się mu szaleństwem. Zamknął oczy.

***

– Pana niekompetencja, setniku Prinsloo, nosi znamiona zdrady – wycedził lodowatym głosem agent specjalny Brion Kroeger.

Szef strażniczej jednostki ubrany był w długi, ciepły płaszcz z wielkim kołnierzem. Na głowie nosił czapkę z nausznikami. Po usłyszeniu uwagi gwałtownie wciągnął powietrze, oczy wyszły mu na wierzch, poczerwieniał.

– Raczy mi pan to wyjaśnić – bąknął niepewnie – panie agencie? Jak dla mnie to sprawa jest załatwiona. – Teraz w głosie setnika brzmiała już zuchwałość i delikatna drwina. – O ile w ogóle jakaś sprawa była…

Kroeger zacisnął szczęki. Tyle lat uważnej służby, tyle miesięcy ostrożnej pracy w samej Memorii, a nadal trafiali mu się imbecyle. Musiał polegać na miejscowej Straży, przecież Biuro nie miało wystarczającej liczby ludzi. Spojrzał na setnika.

– Nie ujęliście podejrzanego…– Mowa była o staruszku – zaprzeczył strażnik, kręcąc

głową.– Mowa była o podejrzanym lub podejrzanych, ty idioto.– Wypraszam sobie. – Setnik wypiął pierś. – Obowiązują nas,

także pana, pewne standardy.

33

Page 34: SEN VENDARIONA (2015)

– Obowiązują, owszem. Standardy logicznego myślenia, wyciągania wniosków i podstawowego przewidywania zdarzeń. To ostatnie nazywamy wyobraźnią, do cholery.

Setnik sapnął. Kroeger dokończył:– Pozwoliliście uciec chłopakowi. Na dobrą sprawę nawet

nie wiemy, kim jest.– Solidnie oberwał, ze strzelby… Dwaj funkcjonariusze

widzieli jego ciało spadające z dużej wysokości. Jest krew, cała masa jego krwi…

– Nie ma ciała – skwitował Kroeger. – W tym sęk. Spieprzyliście to koncertowo.

– Staruszek… – zaczął setnik.– Przestań z tym staruszkiem – przerwał mu agent. – To na

nic. Mieliście zadanie i nie zdołaliście go wykonać. Koniec rozmowy. Góra dowie się o tym, będą konsekwencje. Teraz zejdźcie mi z oczu, setniku.

Kroeger odwrócił się i podszedł do samochodu. Otworzył drzwi i sięgnął do wewnętrznej kieszeni palta po fajkę. Nim zdążył ją nabić, zbliżył się jeden z jego ludzi, wysoki, chudy, w kapeluszu.

– Mówcie, Toerien.– Ze starego nic nie wyciągniemy, szefie. – Agent mówił

szybko, wypuszczając z ust obłoki pary. – Potwierdzimy jego tożsamość później. Nazwisko, pod którym był wpisany do domu opieki, jest fałszywe. Nie będzie w stanie nic zeznać, lekarz stwierdził paraliż i ogólną, starczą demencję… Chociaż personel twierdzi, że jeszcze dzisiaj funkcjonował zwyczajnie, rozmawiał, jadł. Dziwnie to wygląda…

– Toerien, proszę cię – mówiąc to, Kroeger przekrzywił głowę.

– Jasne, szefie. Przepraszam. W naszej robocie słowo „dziwnie” nie powinno być używane.

– Uciekinier?– Pracował jako opiekun, urodzony w czterdziestym

czwartym, karany. W aktach figuruje jako Ebenezer Lynchee, syn Gaspara.

– Poszukiwany przedmiot?

34

Page 35: SEN VENDARIONA (2015)

– Nie znaleźliśmy żadnego ani niczego, co by mogło go przypominać. O ile dobrze trafiliśmy ze starcem, wniosek jest prosty…

– Dlaczegóż samo postępowanie nie może być podobnie proste? – Kroeger pokręcił głową. – Dowiedz się, dokąd jechał pociąg, jak daleko jest teraz. Ci partacze ze służb publicznych nawet nie potrafili go zatrzymać. Jechał na południe…

Agent Toerien pokiwał głową, obrócił się i zrobił krok. Zatrzymał się i odezwał:

– Ten chłopak… Jeśli faktycznie dostał z bliska… Taka rana…

Brion Kroeger zmrużył oczy, odpalił fajkę i pyknął dymem. Zapachniało corunijskim zielem. Zastanowił się i odpowiedział:

– Może szukamy ciała. Wtedy, w takim przypadku, to powinno być proste. Ale coś mi podpowiada, że jeszcze się natrudzimy.

***

/Vendaria, Dystrykt Północny, wieś Logenberk, na południe od Memorii./

Bernard Ber Heuven dokręcił ostatnią śrubę, wytarł ręce w ręcznik wystający z tylnej kieszeni fartucha i przyjrzał się krytycznie swojemu dziełu. Silnik powinien popracować jeszcze jeden sezon – to była konieczność. Może uda się uzbierać odpowiednią sumę, by…

Krzyki dziewczynek wyrwały go z zadumy. Zmarszczył brwi i zbliżył się do okna. Niewiele był w stanie dojrzeć, mróz wymalował na szybie skomplikowane wzory, całkiem przysłaniające widok. Bernard ruszył do drzwi, ale nim zdołał je otworzyć, do środka warsztatu wpadły dwie najpiękniejsze istoty na świecie – Greta i Camilla – jego dziewięcioletnie bliźniaczki, w grubych, zapiętych pod szyje, kożuchach z kapturami.

35

Page 36: SEN VENDARIONA (2015)

Powitał je uśmiechem, one odpowiedziały wrzaskiem i morzem informacji. Gadały, jedna przez drugą, a Bernard nic nie był w stanie pojąć.

– Powoli, pszczółki – odezwał się głośno, śmiejąc się szeroko. – Jedna na raz. Rozumiem, jakie to ważne…

– Znalazłyśmy go! – wrzasnęła Camilla.– Na polu! – dodała Greta.– Kogo? – spytał.– No… – Camilla nie była pewna.– Bass mówi, że to żołnierz – wyjaśniła Greta. – Ale nie

wiemy, czy mu wierzyć, bo nieraz nas już oszukał. Tak jak wtedy, kiedy pani Sveld…

– Gdzie? – Bernard usłyszał swój głos. Był niski i chropowaty, obcy, jakby należał do kogoś innego. Dziewczynki wyczuły zmianę, zamilkły.

– Nie zrobiłyśmy nic złego, tatko – szepnęła Greta, a Camilla otworzyła szeroko oczy i przytuliła się do nogi Bernarda.

– Wiem, moje pszczółki – wyjaśnił miękko, starając się panować nad głosem. – To po prostu zaskoczenie. Powiecie mi gdzie? Czy Bass przyszedł z wami?

– Na polu, obok strumienia i starego dębacza, niedaleko torów. Bass czeka tam, gdzie znalazłyśmy tego pana… – odpowiedziała Greta. – Pilnuje go, bo on chyba potrzebuje pomocy.

– Tam jest krew, tatusiu – dodała Camilla. – Bardzo dużo tej krwi.

Bernard założył kurtkę. Wyszli przed budynek. Mężczyzna położył dłonie na ramionach córek.

– Zrobimy tak – szepnął. – Wy wejdziecie do domu, a ja pójdę do Bassa. Nie wychodźcie, póki nie wrócę.

– Chcemy pomóc – jęknęła Greta. Camilla pokiwała głową.Bernard zastanowił się.– Dobrze. Niech tak będzie. Poszukajcie ręczników, bandaże

powinny być w składziku nad zlewem. Greto, dopilnuj, żeby woda była gorąca…

Poczekał, aż dziewczynki zamkną za sobą drzwi, i ruszył do półciężarówki. Sięgnął pod fotel i wydobył dwururkę z

36

Page 37: SEN VENDARIONA (2015)

oberżniętymi lufami. Do kieszeni kurtki wrzucił garść nabojów, poprawił futrzany kołnierz, odetchnął i zaczął biec.

***

Zobaczył ich z oddali. Śnieg leżał płasko, niczym niezmącony, równa powierzchnia jak świeżo wylany beton. Dębacz, potężne drzewo o szerokiej koronie, nawet zimą niepozbywające się liści, górował nad równiną.

Bass, jego dwunastoletni syn, stał w odległości kilkunastu metrów od ciała. Krwawy ślad ciągnął się z zachodu, od linii kolejowej. „Musiał się czołgać”, pomyślał Bernard, „a na końcu padł, a raczej skulił się na ziemi”.

– Synu – Bernard odezwał się głośno, powoli wymawiając słowa. – Nie ruszaj się. – Wymierzył do leżącego. Podszedł jeszcze bliżej.

Bass spojrzał na ojca, poprawił szalik i owinął się połami kurtki.

– Dlaczego powiedziałeś dziewczynkom, że to żołnierz?Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, Bernard już zrozumiał.

Dostrzegł sztandar. Leżący ściskał drzewce i brudny, postrzępiony i pokrwawiony materiał.

– Pomyślałem… – zaczął Bass, lecz zamilkł, bo ciało zaczęło się ruszać. Bernard mocniej ścisnął kolbę.

Ranny mężczyzna uniósł drzewce pionowo, z wysiłkiem opierając je o ziemię, a potem powoli, ruch za ruchem, zaczął się podnosić. Wspinał się, wspierając o drewno. Bernard kątem oka spojrzał na syna. Bass zastygł i patrzył z fascynacją. Ubranie nieznajomego przesiąknięte było krwią, miał na sobie jedynie sweter, na brzuchu rozerwany, właściwie w strzępach. Ale nie było rany – Bernard był tego pewien.

Zerwał się wiatr, sztandar załopotał, a mężczyzna dzierżący drzewce skrzywił się, ale utrzymał je w pionie. Zniszczony, potargany i brudny materiał ukazywał zieleń i błękit, w pasach biegnących z góry do dołu, a pośrodku romb – kiedyś biały teraz splamiony krwią – i dwa skrzyżowane miecze, dawny

37

Page 38: SEN VENDARIONA (2015)

symbol vendaryjskiej armii. Wtedy Bernard Ber Heuven przypomniał sobie.

Jego dziadek, Max, służył w dziesiątej kohorcie trzynastego legionu, w tak zwanych siłach wspierających, które jako pierwsze poszły na front. Wspomagali siły kontynentalne, które wtedy były już w całkowitej rozsypce po pierwszych ofensywach armii Craniosa. Max Ber Heuven walczył od drugiego do szóstego roku wojny, później pozwolono mu odejść. Widział lądowanie na plażach Sahil Yel, był operatorem działa na okręcie desantowym, ale opowiadał także o bitwie pod Vinantium, ciągnącej się tygodniami, o błotnistej śmierci, okopach i kolczastym drucie. Tam po raz pierwszy dziadek Bernarda spotkał żołnierzy Kręgu, vendaryjskich czarodziei. Przewodził im starszy oficer, noszący błękitno-zielony płaszcz, dzierżący sztandar, pod którym strach znikał, odradzał się duch waleczności, goiły się rany. Max Ber Heuven opowiadał o tych wydarzeniach szeptem, bo po wojnie nie wolno było ich wspominać. Żołnierzy Kręgu nazywano zdrajcami i potworami. Bernard do tej pory zastanawiał się dlaczego.

– Bass – zwrócił się do syna. – Biegnij do domu, sprawdź, co z dziewczynkami. Zaczekajcie tam. Niebawem przyjdę.

– Tato? – Idź. Nic mi nie będzie.– A żołnierz? – Chłopak z przerażeniem wpatrywał się w

trzymaną przez Bernarda broń.– Nie zamierzam jej używać. Idź.Bass ruszył w kierunku farmy, obejrzał się raz jeszcze. Śnieg

skrzypiał mu pod butami.– Synu – zawołał po chwili Bernard – powiedz

dziewczynkom, żeby schowały opatrunki. – Pokiwał głową, widząc zdziwienie w oczach chłopaka. – Ale woda na napar ma być wrząca. Dopilnuj tego.

Kucnął naprzeciw klęczącego mężczyzny. Nieznajomy przytulił policzek do drzewca, oddychał spokojnie, miał zamknięte oczy. Tak naprawdę był młodzieńcem, wyglądał na osiemnaście, góra dwadzieścia lat. Bernard pokiwał głową.

38

Page 39: SEN VENDARIONA (2015)

„Ani śladu rany, żadnej”. Ach, gdyby tylko dziadek Max mógł to ujrzeć – prawdziwa magia.

– Chłopcze – szepnął i delikatnie potrząsnął go za ramię. Nieznajomy uniósł powieki. – Chciałbym zabrać cię w bezpieczne miejsce, kiedy tylko będziesz mógł iść. Wiem, kim jesteś.

– Ja… Jak to możliwe, kiedy ja sam nie wiem…Bernard Ber Heuven uśmiechnął się delikatnie, otoczył

klęczącego ramieniem i szepnął mu do ucha:– Vendarion.

***

Memoria, 15.02.63.W odpowiedzi na pytania członków Komisji Propagandy przekazuję moją opinię. Pozwolę sobie przytoczyć kilka ostatnich faktów, by nieco rozjaśnić Panom sytuację.Operacja mająca na celu wyśledzenie i ujęcie Goriona Solberga, figurującego w naszych aktach jako „Vendarion”, zakończyła się powodzeniem. Pojmany został umieszczony w odosobnieniu pod opieką lekarzy. Jego aktualny stan uniemożliwia przesłuchania, to starzec mający ponad dziewięćdziesiąt lat. Interesujący nas przedmiot, artefakt nazywany powszechnie „sztandarem”, nie został odnaleziony. Za pomocą aparatury udało się określić, że przez bardzo długi okres pozostawał w lokacji, w której ujęto Solberga. Obiekt został wyniesiony z terenu kontrolnego przez Ebenezera Lynchee. Lynchee był ścigany i ciężko ranny, ale zdołał uciec (za co winę ponosi memoriańskie dowództwo Straży). Należy przyjąć możliwość, że Solberg zdołał w nieustalony (jak dotąd) sposób przekazać władzę nad „sztandarem” Lyncheemu.

39

Page 40: SEN VENDARIONA (2015)

Wyjaśniałoby to w ogólnym zarysie pojawienie się współczesnych Zamaskowanych. Skoro można przekazywać władzę nad artefaktami… Wniosek pozostawiam Panom.Tak czy inaczej nasze stanowisko jest następujące: od tej chwili Ebenezer Lynchee staje się głównym obiektem poszukiwań w ramach operacji „Krąg Północny-1”. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć skali jego działań.Wydarzenia ostatniego roku stawiają pod znakiem zapytania możliwość utrzymania działalności Zamaskowanych na dotychczasowym poziomie informacyjnym. Ale, pozwolę sobie zauważyć, to już Panów działka.

Ku chwale Wolności.Agent Specjalny Brion Kroeger

40

Page 41: SEN VENDARIONA (2015)

III – Tchórz i kłamca

41

Page 42: SEN VENDARIONA (2015)

/Budynek Vendaryjskiej Agencji Bezpieczeństwa, Memoria, rok 63./

„Ależ z ciebie cholerny tchórz, Toby”, pomyślał o sobie Tobias Wallace. Cud, że dzięki państwowemu szkoleniu i sztuczkom wpojonym przez Burzomysła nie trząsł się teraz jak osika. „Fizycznie jestem w porządku, ale to, co dzieje się w mojej głowie…”.

Siedział w przestronnym, jasnym gabinecie, w wygodnym fotelu, z nogą założoną na nogę. Garnitur Tobiasa, z miękkiego kontynentalnego materiału, był pierwszorzędnie dopasowany, a krawat zakupiony w centrum kosztował krocie. Chustka spoczywała w kieszeni spodni. „To wszystko, to jedno wielkie kłamstwo”, szepnął w duchu. „Skończcie tę grę, niech całość stanie się jasna i klarowna, a ja nareszcie będę mógł zacząć uciekać”.

– Agent Tobias J. Wallace – odezwał się czarnowłosy mężczyzna siedzący naprzeciwko. Zaciągnął się papierosem i wydmuchał olbrzymie ilości szarozielonego dymu. Całe pomieszczenie było nim wypełnione. – To pana dziesiąty rok w służbach bezpieczeństwa.

Toby zmarszczył brwi. „Mam potwierdzać to, co oczywiste?”. Ciemnowłosy świdrował go wzrokiem, więc po prostu skinął.

– Wnikliwie zbadaliśmy jej przebieg, obserwowaliśmy pana od dłuższego czasu.

„Wyśmienicie, psiakrew”.– Poza jednym wydarzeniem… – mówiący zawiesił głos,

odsunął papierosa trzymając go dwoma palcami i wypuścił dym kącikiem ust – wszystko jak „od linijki”. Dziwne, co?

– Słucham? – mruknął Toby. „Czy to już?”, zastanowił się. Lewą dłoń delikatnie przesunął na udo.

– Wie pan, mam spore doświadczenie w ocenianiu ludzi – rzekł ciemnowłosy, poprawiając się na fotelu, a na jego twarzy pojawił się, być może udawany, wyraz zadumy.

42

Page 43: SEN VENDARIONA (2015)

Tobias milczał.– Uważam, że to pojedyncze, czasami bardzo trudne, chwile

budują nas, jako jednostki ludzkie. Wtedy dopiero, w wyjątkowych sytuacjach, mamy okazję przyjrzeć się sobie samym. Jak – mężczyzna szukał słowa – w zwierciadle.

Tobias mimowolnie potaknął. Czarnowłosy znów wypuścił dym, zmarszczył nos i kontynuował, wyliczając:

– Tak więc, rok pięćdziesiąty dziewiąty. Drugi rok po akademii, służba próbna, jako agent uzupełniający; przydział, w Memorii. Miał pan partnera z podobnym stażem. Byliście blisko?

Toby mrugnął. Na moment zamiast strachu poczuł smutek, ból. „Co, do cholery, dlaczego chcesz wiedzieć akurat to?”.

– Pytałem, czy byliście przyjaciółmi.– Tak – odpowiedział Tobias. – Nasze narzeczone się

przyjaźniły. Mieliśmy wspólne towarzystwo. Czy to ma znaczenie?

– Wszystko, agencie Wallace – odparł ciemnowłosy, uśmiechając się delikatnie. – Wszystko ma znaczenie. Czy jest coś, co chciałby pan dodać do złożonego wtedy raportu? Jakieś szczegóły?

– Nie sądzę. Chyba wiecie wszystko.– Taaak…. – Czarnowłosy udał, że wnikliwie przygląda się

aktom rozłożonym na stole. – Prowadziliście obserwację mieszkania. Kamienica miała należeć do jednego z ludzi związanych z rodziną Da Vinanti. To była operacja Agencji bez udziału lokalnych strażników. Trochę to trwało, a wy się nudziliście…

***

– Więc? – Toerien zawiesił głos. – Jak się panu podoba?Agent specjalny Brion Kroeger spojrzał na swojego

asystenta, skrzywił się i wydął wargi. Nie odpowiedział mu, powrócił wzrokiem w kierunku ekranu, na którym widać było pokój. Kamerę ukryto przed wzrokiem rozmawiających, no

43

Page 44: SEN VENDARIONA (2015)

przynajmniej jednego z nich. Wysoki, ciemnowłosy agent specjalny, palący czarnego sangoriana, nazywał się Cornelissen i właśnie przepytywał kolejnego człowieka. Niejaki Wallace był typowym „każdym” – wysokim, postawnym mężczyzną o trudnych do zapamiętania rysach twarzy, jasnych włosach i wydatnej szczęce. Tak wyglądały dwie trzecie mieszkańców Vendarii. Czy akurat ten był poszukiwanym przez zespół Kroegera?

– Nie wydaje mi się, żeby musiał mi się „podobać”, którykolwiek z nich – syknął Brion. – Wam, Toerien także radzę nie mieszać w to estetyki lub uczuć.

Strofowany agent poczerwieniał. Zaczął się tłumaczyć:– Źle się wyraziłem, niezbyt precyzyjnie ująłem to…– Precyzja to rzecz najistotniejsza. Powinniście to wiedzieć.– Tak jest. Najmocniej przepraszam – przytaknął Toerien.Brion uciszył go gestem dłoni. W obserwowanym i

podsłuchiwanym pokoju trwała rozmowa, od której wiele zależało. Może i niejedna kariera?

***

/Stare Mury, Memoria, rok 59./Miasto dopadła kolejna burza. Lało niemiłosiernie, deszcz

uderzał o bruk, o asfalt, o karoserie zaparkowanych aut, nie zamierzał zelżeć. Niewiele było widać. Nie wybiła jeszcze godzina czatowników, ale dzięki pogodzie zdawać się mogło, że zapadł już zmrok. Ze strażniczego radia dobiegały co jakiś czas standardowe komunikaty, a wiszący tuż pod sufitem ręczny odbiornik, zapewniający łączność z pozostałymi agentami, milczał. Za to myśli Tobiasa Wallace’a tłukły się wewnątrz jego głowy, galopowały, rzucały się szaleńczo we wszystkie strony.

„Jesteś cholernym tchórzem”, powtarzał sobie raz po raz, ale to nie pomagało. Musiał to w końcu zrobić.

– Kupiłbym go, Toby. Niech mnie pokręci, ale chcę go mieć – usłyszał głos należący do swojego partnera.

44

Page 45: SEN VENDARIONA (2015)

Kurt Malaan, siedzący obok, uśmiechnął się szeroko. Poprawił kapelusz lekko nasunięty na jasne włosy i spojrzał pytająco.

– Nie pomożesz mi, co?Tobias przeciągnął się, poprawił na fotelu, potarł kark, a

potem dotknął palcem wskazującym skroni.– Nie potrzebujesz go – rzucił. – Trzy kroki od domu macie

kino.– Cholera. Kino? Masz mnie za tłuka? Przecież to zupełna

bzdura. Moja stuletnia ciotka mogłaby użyć tego argumentu.– Wiele osób używa „tego argumentu”.– „Wiele osób” twierdziło, że nie da się spacerować po

Semilunie.– Skakać – zaśmiał się Tobias.– Dobrze wiesz, o czym mówię. Tysiące hamują postęp,

jednostki prą przed siebie. – W głosie Kurta słychać było zapał.– To jakiś cytat? Dużo ostatnio czytasz…– To prawda. Po prostu. Chcę go mieć w domu, będę mógł

oglądać Jahna Smuttsa spacerującego i – Kurt spojrzał z ukosa na Tobiasa – niech ci będzie, fikającego koziołki na Semilunie Trzy.

Przez chwilę obydwaj milczeli. Pierwszy odezwał się Tobias:– Decyzja podjęta? Kurt westchnął i odpowiedział ze smutkiem w głosie:– Chyba jednak nie. Emilia przekonuje mnie, że najpierw…Toby nie słuchał dalej. „Emilia, niech mnie. A ja się

łudziłem, że rozmawiamy o…. To się nie skończy, póki mu nie powiem”. Zacisnął szczęki. Na moment zamknął oczy. Pod powiekami przemknął mu obraz – drobna, szczupła brunetka z krwisto czerwonymi ustami, uśmiechała się… „Powiem mu…”.

Wtedy odezwało się wiszące pod sufitem radio:– Dwa dwanaście, dwa dwanaście… Kurt ujął komunikator w dłoń i przycisnął guzik umieszczony

na obudowie. – Tu dwa dwanaście. U nas cisza i spokój.

45

Page 46: SEN VENDARIONA (2015)

– W porządku – trzeszczący głos zrobił pauzę, po czym odezwał się ponownie: – Według mnie, na dziś to wszystko. Możecie się zwijać…

Kurt uśmiechnął się. Ich przełożony kontynuował:– Jeszcze tylko upewnijcie się czy w mieszkaniu rzeczywiście

jest pusto.Toby skrzywił się. Kurt zaczął protestować:– Przecież, dopiero co powiedziałeś…– Słuchajcie, dwa dwanaście. Zespół z dziesiątki ujął

podejrzanego, więc jest praktycznie pewne, że w pozostałych lokalizacjach nie mamy czego szukać, ale nie chcę, żeby Malcolm Rudyard urwał mi głowę. A tak będzie, jeśli wszystko nie zostanie sprawdzone. To standardowa procedura. Czy to jasne?

Deszcz dudnił po karoserii. Kurt Malaan przytknął czoło do szyby i wyjrzał za okno.

– Jasne… Wchodzimy… Bez odbioru. – Ściągnął palec z przycisku i, krzywiąc się, dodał: – Jasne, jak pieprzone słońce, którego tutaj, w Memorii, nijak nie uświadczysz…

Tobias pokiwał głową, odruchowo poprawiając zapięcie kabury umieszczonej pod prawym ramieniem.

***

Do mieszkania na pierwszym piętrze można się było dostać przez ciemną klatkę schodową. Wewnątrz było cicho, a światło księżyca nie było w stanie przebić się przez gęste chmury. Trudny do wyjaśnienia niepokój dopadł Tobiasa, gdy znaleźli się przy drzwiach. Kurt nacisnął klamkę, a potem wyjął etui zawierające wytrychy i zabrał się za majstrowanie przy zamku. Tobias wskazał na radio, które Kurt zawiesił przy pasku spodni, ale partner pokręcił głową i bezgłośnie poruszył wargami: „Sprawdźmy…”.

Drzwi stanęły otworem. Tobias zawahał się, skrzywił, ale potaknął. Wyciągnęli szybkostrzelne pistolety, zapalili latarki.

46

Page 47: SEN VENDARIONA (2015)

Wedle wyuczonego schematu weszli do środka mieszkania – Kurt przodem, Toby zaraz za nim, ubezpieczając.

Po krótkiej chwili ustalili najistotniejsze – było pusto. Trzypokojowe mieszkanie zapełniały stare, dobrze utrzymane meble, zapewne cenne. Tapeta była jasna, w roślinne wzory. Lokum sprzątano od czasu do czasu, czuć było zapach aromatycznych ziół, więc ktoś mieszkał tutaj, może pomieszkiwał.

Schowali broń. Kurt przekazał radio Tobiasowi, który podszedł do dużego okna w salonie. Wyjrzał przez szybę na rozległy taras, a dalej na ogromny dziedziniec.

– Centrala, tu dwa dwanaście – wywołał agenta prowadzącego. – Chciałbym złożyć raport.

Tobias odwrócił głowę w kierunku wejścia do dużego pokoju. W progu stał jego partner, latarką wodził po ścianach salonu. Za plecami Kurta pojawił się człowiek – widać było wyraźnie wychudłą, bladą twarz z delikatnym wąsikiem. Błysnęło ostrze. Nieznajomy chwycił Kurta za czoło i przeciął mu gardło – przerażająco szybko i sprawnie. Bryznęła krew. Tobias wyszarpnął pistolet z kabury i wymierzył, ale zabójca zasłaniał się drgającym i krwawiącym ciałem. Na klatce schodowej zadudniły kroki.

Tobias z bezradnością spojrzał na radio. Bladolicy przywarł do pleców konającego Kurta i ruszył w przód, w kierunku środka salonu. Pchnął bezwładne ciało w stronę Tobiasa i wysunął zza pleców kolejne ostrze, długie i zakrzywione. Ktoś z głośnym trzaskiem wdarł się do mieszkania.

Tobias uskoczył i zaczął strzelać. Zabójca rzucił mniejszym nożem. Obydwaj chybili, kule utkwiły w ścianach i suficie, ostrze wbiło się we framugę. W drzwiach salonu stanął mężczyzna w ciężkim płaszczu z obszernym kołnierzem, w rękach trzymał strzelbę.

Huk wystrzału zlał się z dźwiękiem tłuczonego szkła. Tobias wypadł na taras, deszcz od razu zmoczył mu włosy, śrut smagnął po ramieniu. Poczuł kłujący ból, na twarzy miał odłamki szkła i drzazgi. Kolejny wystrzał. Tobias dopadł kamiennej barierki i niewiele myśląc, skoczył w dół. Z prawej

47

Page 48: SEN VENDARIONA (2015)

ręki wypadło mu radio, druga zupełnie bezwładna dłoń wypuściła pistolet. Uderzenie o mokrą murawę wydusiło mu oddech z płuc. Zabolało jak cholera.

Leżał tak całą wieczność, klnąc w duchu. Przed oczyma miał twarze, nakładały się na siebie: bladolicy z wąsem, Kurt z krwawoczerwonym gardłem i Emilia z krwawoczerwonymi ustami.

Dźwignął się z trudem i ruszył przed siebie. Obok przemknęła kolejna porcja śrutu, zagrzmiał wystrzał. Tobias poczuł ból w okolicach nerek, ale nie odwrócił głowy. Zmusił się do biegu przez środek podwórza, przez zniszczony ogród, po bruku, błocie i trawie. W oddali ci, którzy zabili Kurta klęli, krzyczeli coś zduszonymi głosami.

„Tchórz! Czyżby krzyczeli tchórz?”. Tobias nie był pewien. Wbiegł w boczną alejkę, wąską i pokrytą odpadkami, poślizgnął się i uderzył głową o ceglaną ścianę. Błysnęło mu przed oczami.

***

Stali nieopodal, rozmawiając. Tobias widział podwójnie, niewyraźnie, jak przez mgłę. Wszystko spowijała błękitna poświata. Wewnątrz alejki deszcz nie padał, woda spływała po ścianach, pluskała dookoła. Powoli i delikatnie, starając się zachowywać jak najciszej, chwycił brezent leżący obok i naciągnął go na głowę. „Ty cholerny tchórzu”, cedził w myślach. „Co robisz? Wracaj tam, dokonaj aresztowania”. Mimo to kulił się pod pożałowania godną osłoną.

– Czemuś to zrobił, idioto? – dobiegł go niski głos. – Miałeś tylko siedzieć cicho. Oni by sobie weszli, sprawdzili i poszli w cholerę…

Odpowiedział mu drugi głos, wyższy, ze śpiewnym kontynentalnym akcentem:

– Stul dziób, cynglu. Ja decyduję, kogo oszczędzam, a kogo zabijam. Nie twój biznes. Mieliście mnie ubezpieczać. To

48

Page 49: SEN VENDARIONA (2015)

wszystko. Twoje porady nie są mi potrzebne. Za głupi jesteś, by to pojąć.

Zapadła chwilowa cisza.– Teraz wszystko się zjebało – ponowił niski głos. – Trzeba to

posprzątać. Gerth przeszukał zwłoki. To agenci bezpieki.– Co z tego? – syknął ten drugi. – Twój szef zapłaci komu

trzeba i smród się rozwieje. Tylko znajdź mi drania. Mówiłeś, że go trafiłeś. Gdzie jest?

Zbliżyli się, Tobias wstrzymał oddech. Namacał prawą ręką kawałek kija, jakiś drewniany drążek lub coś podobnego. Wiedział, że zaraz go dopadną.

Brnęli w odpadkach i wymieniali uwagi. Niższy głos tłumaczył:

– Musiał tędy pobiec, bo dwóch moich sprawdziło następną ulicę. Nie wydostał się z podwórza, nie wyszedł na zewnątrz.

Zatrzymali się tuż obok. Toby zacisnął palce na kiju. – Śmieci, pobrudzę sobie nowe buty – warknął niższy głos.

Szarpnięcie zerwało brezent z głowy Tobiasa.W tej jednej sekundzie, w której powinien uderzyć, zawahał

się. Znów. „Tchórz”. Było za późno, więc po prostu zamknął oczy. Głos ze śpiewnym akcentem zapytał:

– Więc? Tobias powoli uniósł powieki. Stali nad nim. Patrzyli na

niego, ale ich oczy zdawały się go nie dostrzegać – znudzone, zmęczone i rozczarowane. „Co jest, cholera?”.

– Jest tu trochę krwi, ale człowieka nie widać…Jak to możliwe? Przecież patrzyli na Tobiasa. Co właśnie się

działo?Bladolicy mrugnął, położył dłoń na ramieniu dobrze

zbudowanego mężczyzny w płaszczu i zapytał:– Czujesz to? Ten zapach?– Śmierdzi, jak to na śmietniku – wyjaśnił zapytany.– Nie w tym rzecz… Zresztą pewnie i tak…Mężczyzna w płaszczu przekrzywił głowę i spojrzał na

rozmówcę z drwiącym uśmieszkiem.– Bo jestem zbyt tępy. Tak, wiem, wiem.

49

Page 50: SEN VENDARIONA (2015)

Bladolicy pokręcił głową i machnął ręką. Wtedy Tobias zadrżał i zaczął unosić się, najpierw na kolana, a potem, opierając się o ścianę, wstał zupełnie.

– Co to? Słyszałeś? – zapytał ten w płaszczu, rozglądając się. Tobias zacisnął wargi i zamierzył się kijem.

***

Sorensen, bo tak chyba nazywał się cyngiel w płaszczu, zgiął się wpół, jęknął głucho. Jedną ręką odruchowo osłonił się przed niewidzialnym ciosem. Spod mokrych włosów popłynęła mu strużka krwi.

Idril odsunął się o krok, próbując pojąć, co właściwie się stało. Rozglądnął się bezradnie, wyciągając przed siebie długie, zakrzywione ostrze kaharry. Znów stuknęło głucho. Pod cynglem ugięły się nogi, z rozciętego łuku brwiowego pociekła mu krew. Upadając, wystrzelił. Zagrzmiał huk, zwielokrotniony przez ciasnotę alejki. Ogłuszony Idril oparł się dłonią o mokrą ścianę, zacisnął powieki, zamrugał i zaczął uciekać w kierunku podwórza.

Po kilku krokach odwrócił się. Wtedy zobaczył jak Sorensen, leżąc na plecach wśród odpadków i śmieci, miota się i zasłania rękoma. Ale nie było nad nim widać żadnego napastnika. Natomiast słychać było uderzenia, trzaski i jęki.

Idril dopadł do rogu, spojrzał raz jeszcze za siebie. Cyngiel leżał nieruchomo z rozrzuconymi na boki ramionami.

Na środku zalanego deszczem podwórza Idril natknął się na kolejnego z cyngli, przywołał go gestem dłoni. Przez moment zastanawiał się, po czym krzyknął:

– Drugi strażnik jest w alejce. – Wskazał kierunek. – Załatwił Sorensena.

Mężczyzna w czarnej, skórzanej kurtce wymierzył broń w wylot alejki i zaczął biec. Idril próbował sobie przypomnieć: „Ilu ludzi miał Sorensen? Trzech? A może mówił o czterech? Na Otchłań, co za bałagan”.

50

Page 51: SEN VENDARIONA (2015)

Błysnęło. Zagrzmiał wystrzał. Cyngiel w kurtce przewrócił się i skulił na bruku, tuż obok zniszczonego klombu. Po krótkiej chwili nad leżącym, na wysokości jakichś dwóch łokci, błysnęło ponownie. Pierś cyngla eksplodowała krwią.

Idril zmrużył oczy. Przyjrzał się, usiłując przebić wzrokiem otaczające go ciemności, zlokalizować jakiś szczegół pośród padającego deszczu. Obok zwłok ktoś stał. Deszcz obmywał kształt ciała. Ale sama postać była niewidzialna. Wtedy Idril zrozumiał. Przypomniał sobie vinantyjskie bajki, opowieści piastunek o czarodziejach, iluzjach i znikających ludziach. Zrozumiał, że to, co czuł w alejce – dziwaczy zapach, ostry, drażniący nozdrza – był tym samym, który czuł w dzieciństwie. Wtedy to, w rodzinnym majątku, dwa dni drogi od Vinantium ciotka Idrila, stara Meliel Da Pazzo, pokazywała mu tajemne miejsca, poiła eliksirami i uczyła zakazanych zaklęć. Co ona wtedy mówiła? „Tak pachnie Magia, mój drogi. To zapach Magii…”.

Jeszcze jeden wystrzał. Idril mrugnął, lewą ręką odgarnął z twarzy mokre włosy, w prawej mocniej ścisnął kaharrę. Dziesięć kroków w lewo następny z cyngli został trafiony przez niewidzialnego człowieka. Gdzieś w oddali dały się słyszeć syreny.

– No chodź, przeklęty dziwaku! – wrzasnął Idril. – Odmieńcu. Takich jak ty…

Błysnęło mu przed oczami. Coś z ogromną siłą trafiło go w brzuch, zgięło w pół. Padł na kolana, ostrze wypadło mu z rozedrganej dłoni. Poczuł ciepło spływające na uda, z trudem wyprostował plecy, zadarł głowę. Chyba nie czuł bólu. Krople deszczu, a może łzy, spływały mu po policzkach. Zamykał i otwierał oczy, a serce tłukło mu się w uszach.

Po jakimś czasie chłodny metal dotknął jego czoła. Bardzo wyraźnie, z bliska, czuł „zapach Magii”.

***

/Budynek Vendaryjskiej Agencji Bezpieczeństwa,

51

Page 52: SEN VENDARIONA (2015)

Memoria, rok 63./Czarnowłosy odpalił kolejnego papierosa. Cholera, musiał to

lubić. Nie palił jak każdy, on delektował się dymem, smakiem. Tobias śledził wzrokiem smugi wijące się pod sufitem.

– Strata partnera to poważna sprawa… Ale, jak wspomniałem, szukamy u naszych ludzi tych właśnie momentów. Analizujemy te potknięcia, te problemy, czasem i tragedie. Obserwujemy ich reakcje. Spodobała nam się pańska, agencie Wallace.

– Doprawdy? – Tobias uniósł brew. Pod palcami poczuł materiał chustki.

– Mam na myśli to, co działo się po urlopie. To oczywiste, że początkowo chciał pan porzucić służbę. Poszukujemy ludzi, nie golemów. Cenimy uczucia, świadomość swego działania, motywacje. – Ciemnowłosy zmrużył oczy. – I ta sprawa z panną Emilią Cordier…

Tobias zacisnął usta.– Nie poszukujemy golemów, jak już mówiłem…

Najważniejsze, że chciał pan służyć dalej. I od tamtych smutnych wydarzeń był pan bezbłędny i niezwykle skuteczny. To robi wrażenie. W wydziale zorganizowanej przestępczości mają o panu bardzo dobre zdanie. Aresztowania wśród Da Vinantich, zlikwidowanie Paoliona Visariego, z drugiej strony rozbicie kasyn należących do Guriona Nasiriego…

– Nie udowodniliśmy powiązań… – przerwał mu Tobias. – Ale o czym właściwie mówimy?

– O propozycji pracy, stanowiska, o szansie… – wyliczał ciemnowłosy.

„Uwaga”.– Tworzymy specjalną grupę agentów, rekrutujemy ludzi.

Najlepszych z najlepszych. Specjalistów z różnorakich dziedzin.Tobias uśmiechnął się w duchu, strach, uprzednio

trzymający go w ryzach, powoli zaczął się ulatniać. „Może rzeczywiście nie chodzi im o mnie… Najlepsi?, Po tym, co się stało, gdy zaatakował Alchemik, po zabójstwach dokonanych przez Cienia, po zdziesiątkowaniu specjalnej grupy dochodzeniowej Lidhmana, będziecie brać każdego w miarę

52

Page 53: SEN VENDARIONA (2015)

rozgarniętego agenta. Staracie się opanować chaos. Co za blef…”.

– Nie będę pana dłużej trzymał w niepewności, agencie Wallace. Wpadliśmy na trop Zamaskowanych, śledzimy ich, podsłuchujemy, ale nadal potrzebujemy naszych najlepszych, najszybszych i najsprawniejszych ludzi, by ująć tych anarchistów.

„Blefuje”. Tobias był pewien… Chociaż, może właśnie teraz zaczynał oszukiwać samego siebie? Coś zaczęło z powrotem pełznąć mu po kręgosłupie, delikatny skurcz chwycił go za wnętrzności. Nie, nie był pewien. Uśmiechnął się do ciemnowłosego, który właśnie gasił papierosa, zgniatając go w popielnicy.

– To będzie zaszczyt – odezwał się Tobias, kiwając głową. – To będzie wyjątkowa przyjemność pracować nad nowym, niezwykłym wyzwaniem.

W duchu zaś szepnął:„Ależ z ciebie tchórz, Toby, cholerny tchórz”.

***

/Park Ber Eydena, Memoria, rok 63./„Ależ z ciebie cholerny tchórz, Toby. Jesteś tutaj, pośród

tłumu mieszkańców Memorii, żaden z nich nie jest w stanie cię dostrzec, a kulisz się ze strachu…”. Tobias rozglądał się nerwowo. Tłum w parku nie był czymś zwyczajnym, ale pogoda z lekka się poprawiła i ludzie korzystali z bezdeszczowego dnia. Okupowali ławki, spacerowali po placu, przemierzali wysypane żwirem alejki. Kobiety, mężczyźni, dzieci. Każde z nich mogło być agentem śledzącym podejrzanych. „Cholera, przecież oni cię nie widzą, nie mają pojęcia, że siedzisz na jednej z ławek, nawet pieprzony snajper… Snajper? Toby weź się w garść…”.

Znajoma sylwetka pojawiła się wśród przechadzających się po placu. Tym razem łącznik ucharakteryzowany był na starszego niż w rzeczywistości, nosił perukę przyprószoną siwizną, nie ogolił twarzy. Ale to był on – Vincent. Przysiadł na

53

Page 54: SEN VENDARIONA (2015)

wyznaczonej zawczasu ławce, tuż obok miejsca, w którym czekał Tobias. Wyjął kolorową gazetę, nabił i zapalił fajkę.

– Jestem – szepnął Tobias, stając za plecami Vincenta. Ten wzdrygnął się, choć oczekiwał sygnału. „Tak to już jest z niewidzialnymi ludźmi”, pomyślał Toby, lekko uśmiechając się pod nosem. „Nigdy nie wiesz, kiedy jeden z nich rozpocznie rozmowę, to musi być przerażające doświadczenie”.

Łącznik wydmuchał dym, budując zeń kilka dokładnych kółek. Odezwał się:

– Cieszymy się?Toby nie odpowiedział.– Pytałem, czy się cieszymy, Panie Upiorze. – Po wargach

Vincenta błąkał się uśmiech.„Cholerny Kasslich”. Tobias zasępił się. To ten bajkopisarz i

jakże elokwentny redaktor wymyślił im miana. Twierdził, że powinny być sensowne, „mocne” i nieść przesłanie. W kolejnych wydaniach „Strażnika Memorii” pojawiły się wzmianki o zamaskowanych nieznajomych, walczących ze złem. Wesoły Pokutnik. Jeździec Burzy. Jednak nie wszystkie pseudonimy były nowe. Podczas wojny Krąg Trzynastu współtworzyli oryginalni Kamiennoręki, Tarczownik i kobieta zwana Zjawą. Gdy Tobias wspomniał, że niezbyt podoba mu się miano, Fred Kasslich przemianował Zjawę na Pana Upiora. I tak zostało, psiakrew. Jakże „mocne”, niebywale sensowne – Pan Pierdolony Upiór.

Toby nabrał powietrza w płuca i wypuścił je nosem.– Jestem w środku, Vince – szepnął.– Cieszymy się, zatem. – Łącznik pyknął z fajki i dodał: – Czy

może nie do końca?Tobias odpowiedział po chwili zastanowienia:– Musimy być ostrożni.– Ty musisz być, przede wszystkim. Ale jakież zadanie

bardziej pasowałoby Upiorowi?Toby po raz kolejny zignorował złośliwość.– Dowiem się, w jakiej kondycji są ich grupy, co na nas mają,

jak wiele prawdy jest w ich przechwałkach. – Ich?

54

Page 55: SEN VENDARIONA (2015)

– Nie przesadzaj. Nie musisz mi przypominać. To dla mnie wystarczająco trudne. Czuję to każdego dnia. Jakby cholerne przeznaczenie rozerwało moje życie na dwie części. Ślubowałem wierność, masz o tym jakiekolwiek pojęcie? – Toby zadrżał, teraz już ze wściekłości. – No bo kim ty jesteś? Jakimś cholernym mózgowcem, któremu uratowano dupę. Ot wszystko. Nie musiałeś wybierać, stawać po jednej lub drugiej stronie. Miałeś szczęście…

Vincent milczał. Odezwał się po dłuższej chwili:– Wybacz. Nie chciałem. Uwierz mi. To… moja

niewyparzona gęba. W poprzednim życiu, zwłaszcza za młodu, nieraz mi ją obili, właśnie za coś takiego – powiedział ze smutkiem. – Wybacz. Szczerze doceniam to, co dla nas robisz, wszyscy jesteśmy pełni uznania dla twoich poświęceń…

Vincent coś jeszcze powiedział, kilka słów, ale Tobias już go nie słyszał – szedł przed siebie, roztrącając zaskoczonych ludzi. Ależ musiało to wyglądać. Uśmiechnął się złośliwie, odganiając ponury nastrój, strach i niepewność.

„Wszystko jest w porządku, Toby. Przecież jesteś Upiorem, cholernym Panem Upiorem”.

***

/Gdzieś w dzielnicy portowej, Memoria, rok 63./Brion Kroeger zatrzymał wóz, uchylił drzwi i wpuścił do

środka Cornelissena. Ten wygodnie usadowił się w miękkim skórzanym fotelu. Spojrzał na ręce Briona.

– Bez żartów – stwierdził. – Naprawdę. Czy mógłbyś tego nie robić?

Brion, nie przerywając zwijania bibułki, w której umieścił dokładnie odmierzoną działkę drogiego, czerwonego ziela, spojrzał na Cornelissena ze zdziwieniem.

55

Page 56: SEN VENDARIONA (2015)

– A ty, czy mógłbyś wyrazić się nieco precyzyjniej? – mruknął i pochylił się lekko, po czym polizał brzegi bibuły i dokładnie obejrzał wykonanego papierosa.

– Będziesz palił? Teraz? Kiedy siedzę obok?Brion skrzywił się.– Niby czemu miałoby ci to przeszkadzać? Akurat tobie… Ty,

od czasów szkoły, oddychasz dymem, a kiedy myślę o tobie, określenie nałogowy palacz to najłagodniejsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy…

– Mówiłem ci przez telefon…Brion przerwał mu:– Że musimy pogadać na osobności, pamiętam. Cornelissen westchnął:– Chyba już nigdy nie zapalę papierosa. To cholerstwo, które

mi dałeś było ostatnie. Naprawdę ostatnie.– Mówisz więc, że zadziałało?– I to jak, do cholery. I to jak…Brion spoważniał, schował papierosa do metalowego

pudełeczka.– Mów.– Jesteśmy w środku, Bri. Naprawdę w środku. – Cornelissen

mówił z przejęciem. – Nie mam najmniejszych wątpliwości. Tobias J. Wallace jest jednym z nich.

– Jest Panem Upiorem? Zjawą?– Jeśli połączyć wszystkie ślady, zeznania i tropy, to tak.

Bezdyskusyjnie. – Cornelissen skrzywił się. – Dodając nasz test z dymem, jestem pewien.

– Jak to działa?– Tak jak wspominał twój partner.– Były partner. Max Lidhman już nie jest agentem.

Właściwie już nie jest… – Brion zająknął się.Cornelissen uśmiechnął się smutno. – Siedzimy w tym razem. Złamaliśmy każde możliwe prawo.

Oszczędź sobie tajemnic i niedomówień. Głęboko w dupie mam teraz kim był i kim jest Lidhman. – Wciągnął powietrze. – Chcesz wiedzieć?

Brion nie odezwał się.

56

Page 57: SEN VENDARIONA (2015)

– Kiedy wdychałem ten przeklęty dym, kiedy wypełnił moje płuca… on zawładnął mną. Mówił do mnie, cholera, odbijał mi się echem w czaszce. I pozwolił mi zrozumieć. Widziałem to, czego normalnie, zwykli ludzie nie dostrzegają. Widziałem delikatny, jakby to nazwać? Poblask. Aurę. Emanację.

– Nie jesteś jak inni – szepnął Brion. – Twoja krew…– Na Otchłań – warknął Cornelissen. – Każdy ma w rodzinie

shaeida. Każdy ma tę pieprzoną skazę. I każda z porządnych, vendaryjskich rodzin stara się ukryć ten ślad jak najgłębiej. Wielu się udaje…

– Tobie się udało. Nikt, poza mną, nie jest świadom…– Prawda. – Cornelissen pokiwał głową. – Ale wiesz, mój

drogi Bri, że nie siedziałbym tu teraz z tobą, nie pracowałbym dla waszej cholernej agencji…

– Musiałem. Nie miałem wyjścia. I, jakkolwiek to nazwiesz, może i szantażem, musiałem cię zaangażować. Masz ten przeklęty dar. Wielu ma rodzinne shaeidańskie piętna, ale niewielu dziedziczy je tak silnie. Te wszystkie rzeczy, artefakty, zaklęcia, zwoje, będą z tobą współgrały. Możesz je wykorzystać, by nam pomóc. Pomóc mnie.

Cornelissen uśmiechnął się nieśmiało.– Za to, co robimy, nie dadzą nam medalu…– Za to, „co” robimy, dostaniemy multum medali. – Brion

rozpromienił się. Zaraz potem dodał ze smutkiem: – Niemniej jednak, za to „jak” to robimy czeka nas sąd i stryczek. Może i stos. Chyba, że nikt się nie dowie…

– Przestałem w to wierzyć, kiedy zdałem sobie sprawę z jaką potęgą mamy do czynienia. Nie ukryjemy tego.

Brion chwycił przyjaciela za rękę i potrząsnął.– Uda nam się. Położymy temu kres. Mawiają: „ogień,

ogniem zwalczaj”. Tak właśnie robimy i będziemy tak robić nadal. – Potarł czoło. – Tak więc Pan Upiór. Wyczułeś go…

– Delikatnie emanował. Musiał mieć przy sobie, jak ty to nazwałeś?

– Vogat.

57

Page 58: SEN VENDARIONA (2015)

– Tak właśnie. Jakiś przedmiot. Najpierw go nie wykrywałem, potem zwiększył swoją moc, by na końcu zupełnie zgasnąć… – Cornelissen zamrugał. – Rozumiesz mnie?

– W każdym słowie. Jego vogatem jest tak zwany Całun. Kawałek materiału, serwetka, chustka, cokolwiek czym jest w stanie pobudzić swoje moce…

– Podczas naszej rozmowy Wallace był przez cały czas, wedle mojej oceny, gotowy do ucieczki. Szykował się do użycia… Całunu…

– Nie zdołałby się przedrzeć, w pokojach obok czekali ludzie z siatkami, rozpylaczami farby. Jeśli naprawdę potrafi stać się niewidzialny, byliśmy przygotowani.

Cornelissen wzdrygnął się.– Niewidzialny Upiór… Co dalej?Brion zadumał się. – Będziemy go śledzili, obserwowali dokładniej, niż do tej

pory. To nasz cel numer jeden. Jest teraz członkiem naszej jednostki. Będziemy blisko. – Na usta wypłynął mu szelmowski uśmiech.

Cornelissen dostrzegł ten grymas. Przechylił głowę i spytał:– Co cię tak bawi?– Cóż. – Brion Kroeger rozparł się w fotelu, położył ręce na

kierownicy i nie patrząc na przyjaciela odpowiedział: – Uświadomiłem sobie, ze pomimo twojej deklaracji, chyba będziesz zmuszony wypalić w swoim życiu jeszcze kilka papierosów.

58

Page 59: SEN VENDARIONA (2015)

IV – Pytania i odpowiedzi

59

Page 60: SEN VENDARIONA (2015)

/Krypta w Piramidzie, sto mil na wschód od Pyros, jesienią roku 62./

Pośrodku rozległej sali rosło drzewo. Jego czarny pień wyglądał jak wykonany z upiornego żelaza, poskręcany i błyszczący; bezlistne gałęzie drapały przestrzeń tuż pod kopulastym dachem, drapieżne korzenie rozrywały gładką niegdyś posadzkę, teraz potrzaskaną i pokrytą brunatnym osadem. Powietrze wypełniała woń stęchlizny, pozostałych zapachów Brion Kroeger nie potrafił rozpoznać, ale były obce. Odpychające. Budzące przerażenie. Zło, najczystsze, najgorsze z jakim kiedykolwiek się zetknął.

Agent wiedział, a przynajmniej, najusilniej jak potrafił, starał się przekonać o tym samego siebie, że jest bezpieczny. Salę odgrodzono specjalną barierą, pół-widzialnym, błękitnym szkłem wykonanym z cząstek blevisa. Obecna technologia „M” była sto razy bardziej zaawansowana niż wtedy, gdy bomba z odpowiednim ładunkiem eksplodowała nad Wyspą Mgieł. Żadna cholerna emanacja, Magia lub oczarowanie, nie byłyby

60

Page 61: SEN VENDARIONA (2015)

w stanie przedrzeć się na zewnątrz. W teorii, wedle wiedzy, którą na ten moment posiadała Agencja, był bezpieczny.

Drzewo wyjęte z koszmarów żyło. Poruszało się. Niedostrzegalnie, niepokojąco metodycznie – jakby oddychało. Ze szczeliny w niby-korze, z czarnej jak smoła otchłani powolutku wychynęła postać. Brion zmrużył oczy. Był na to przygotowany. Raporty wskazywały, że wewnątrz pnia coś egzystuje. Czekał. Być może tego dnia miał ujrzeć ową postać w całej okazałości.

Człowiek? Jeśli tak, to był nim zaledwie w połowie. „Jakże trafna diagnoza, jakże prawdziwy opis”, Brion

zaśmiał się w duchu. Prawa część ciała należała do „kogoś”: wychudłego

mężczyzny; siwowłosego, bladoskórego, pokrytego geometrycznymi tatuażami. Lewą stroną rządziło „coś”: zbudowana była z poskręcanych ze sobą lian, pnączy, zielonkawe ramię zakończone było niby-dłonią, z rozcapierzonymi „chwytakami”, resztki niby-nogi półczłowiek wlókł bezwładnie za sobą.

Gdy stwór zbliżył się do bariery, znalazł się w zasięgu silnego oświetlenia. Brion opuścił powieki. Na to również był przygotowany.

Głos, który usłyszał obok ucha, wywołał dreszcz:– Nareszcie się pokazał – szepnął agent Toerien. – Co

robimy… hm… szefie?Brion dopiero teraz zdał sobie sprawę z faktu, że nie jest

sam. Jego myśli gnały z prędkością ekspresu.– Posłuchajcie mnie, Toerien, bardzo uważnie. Wszyscy

obserwatorzy i nasłuchujący, każdy sporządzający w tym momencie jakikolwiek raport, mają zniknąć. Do zewnętrznej strefy. Sprzęt nasłuchowy ma być wyłączony. W Krypcie zostaję sam…

Toerien wciągnął powietrze, ale nie zdecydował się odezwać. Zapewne wyraz twarzy Briona musiał był odpowiednio wymowny.

– Wy także, agencie.

61

Page 62: SEN VENDARIONA (2015)

Toerien zawahał się. Szeroko otworzył oczy i zanim odszedł odezwał się, wskazując głową w stronę drzewa:

– Tak jest, szefie. Tyle, że w Krypcie nie będzie pan sam…Brion Kroeger milczał.

***

/Miejsce starożytnego kultu Lumitów, wiosną roku 62./

Max Lidhman starał się zebrać myśli, opierając się plecami o chropowatą, porośnięta bluszczem ścianę. W prawej dłoni ściskał rękojeść rewolweru, w lewej bezużyteczną latarkę. Właśnie dotarło do niego, co stało się przed momentem. Stłukł szklaną końcówkę o czaszkę jednego ze swoich. Ale czy określenie „swoi” nadal pasowało do oszalałych agentów?

Jakież licho siedziało w tych murach? Lumici, przez wieki drążący korytarze, wykonali pod górą prawdziwe podziemne miasto. Ale, zapewne, sami w nim nie zamieszkali. Przeznaczone było zmarłym, o czym świadczyły komnaty grobowe, ale i jako miejsce kultu. I ten przypadkowy wybuch, „podmuch” Losu, a może prędzej „wyziew” Otchłani, ukazał zewnętrznemu światu ów skarb. Pieprzone kompanie górnicze Underhillów i ich żądza zdobywania skarbów.

„Doigrali się”, zawyrokował w duchu Lidhman. „Pytanie: czemu akurat ja mam się w tym teraz babrać?”.

Jego najlepsi ludzie, zbierani przez miesiące, niektórzy latami, teraz stali się wrogami. Coś zdołało ich opętać, wtłoczyć im w oczy nienawiść, w żyły truciznę, w umysły morderczy plan. Przekleństwo musiało znajdować się w powietrzu, przecież każdy miał rękawiczki, zachowali wszelkie środki ostrożności.

„Dlaczego więc, ja żyję, myślę, jestem sobą?”. Odetchnął. „To nie powietrze”.

Wtedy pojawili się, na końcu korytarza, wyleźli zza rogu. Wysoki Hughes, przysadzisty Alan Crahms i niepozorny Berezowsky, na którego w centrali wołali „księgowy”.

62

Page 63: SEN VENDARIONA (2015)

Hughes kucnął, opierając się na pająkowatych rękach, podparł się kolanami i zaczął dziwacznie wykręcać szyję, łapiąc powietrze, jak jakiś upiorny ogar. Pozostali dwaj wyciągnęli ręce w kierunku Lidhmana, po czym ruszyli, potykając się i obijając o ściany.

Max nie czekał, zerwał się do biegu, coś próbowało szarpnąć go za kostkę, ale nie śmiał spojrzeć w dół. Pociemniało mu przed oczami, mrugnął i wpadł do następnej części korytarza. Słyszał pościg, jego dawni towarzysze jęczeli i sapali…

Przebiegając przez zdobiony portal,otarł się o ścianę i poczuł dotyk – pnącza, jakiś rodzaj roślin, poruszały się i próbowały go opleść. Wyrwał się, poślizgnął i trzasnął czołem w mur po drugiej stronie korytarza. Kolejny raz stracił wizję. Naprzemiennie jaśniało i ciemniało mu przed oczyma. Czuł dziwaczny smak w ustach, gryzło go w nosie…

„Powietrze, to jednak jest w powietrzu”.Gdy uniósł powieki zobaczył salę – potężną, kopulastą

przestrzeń. Pośrodku tkwiło drzewo.

***

/Krypta w Piramidzie, jesienią roku 62./Rozpoznał go od razu. To, co pozostało w nim ludzkiego,

grymas na połowie zniekształconych ust i przenikliwy błękit prawego oka, wyostrzało się jeszcze bardziej w obliczu potworności, którą stała się druga część jego ciała.

Brion dostrzegał te szczegóły, choć znał Maxa Lidhmana niespełna dwa lata. Ledwie dwadzieścia jeden miesięcy, do dnia tej przeklętej misji. Lidhman, jako szef projektu „Zwierciadło”, sam zdecydował kto ma w niej wziąć udział, a kto ma pozostać w Memorii. Zabrał najlepszych operacyjnych. Może zbyt pobieżnie rozpoznał niebezpieczeństwo? Albo popełnił jakiś błąd? Brion, pomimo całej powagi sytuacji, uśmiechnął się pod nosem.

63

Page 64: SEN VENDARIONA (2015)

„Błąd Lidhmana? Nie może być. Ten agent się nie mylił. Przenigdy…”.

Więc co u licha miało tu miejsce? Zmrużył oczy. Zdeformowane usta półczłowieka poruszyły się.

– Brion… – wychrypiał po vendaryjsku. Jego niski głos poniósł się po sali. Brzmiał cholernie podobnie do głosu Maxa. Cholernie.

Brion Kroeger nie spieszył się. Leniwie sięgnął do kieszeni marynarki, wyjął komponenty i skręcił sobie papierosa. Zapalił go, spoglądając w przestrzeń, w punkt usytuowana nieco na prawo od chwiejącego się po drugiej stronie stwora. Tafla ochronnej bariery lśniła błękitem blevisa.

– Nie spieszyłeś się – stwierdził, wydmuchując dym. – Kim… Czym jesteś?

Półczłowiek przekrzywił głowę.– Wiesz – odezwał się tym przeklętym głosem. – Wiesz

doskonale…– Powiedz mi.Stwór zadrżał, w nienaturalny sposób wygiął szyję, coś tam

strzeliło, chrupnęło. Żółtawe oko znajdujące się po lewej stronie, w plątaninie niby-roślinnych mięśni zamrugało nerwowo. Z ust pociekła mu zielonkawa substancja…

– No dobrze. – Jęknął. – Nie jestem nim. Już nie jestem… Zadowolony?

Brion pokręcił głową.– Czym jesteś – ponowił pytanie.– Zasady – odparł półczłowiek. – Winniśmy je ustalić. Tak

czynią cywilizowani rozmówcy. Zarówno ty, Brion, jak i ja, dążymy wszak do porozumienia…

– Mów.– Pytanie i odpowiedź. Prawda i wiedza za podarunek.Brion wydmuchał dym i splunął na kamienne płyty posadzki.– Pierwsza odpowiedź – położył nacisk na ostatnie słowa – za

darmo. Półczłowiek mechanicznie kiwnął głową. Błękitna drobinka

światła błysnęła w oku należącym kiedyś do Lidhmana. – Czym jesteś?

64

Page 65: SEN VENDARIONA (2015)

Odpowiedź nadeszła w mgnieniu oka, ochrypły głos poniósł się w przestrzeni:

– Twym błogosławieństwem, Brion. Szansą. Czymś zupełnie nowym, dotąd niespotykanym. Byłem ojcem Kurta i złotowłosej Racheli, sąsiadem z Alei Cyprysów, wiernym sługą vendaryjskiego narodu. Byłem wojownikiem i mędrcem Bluszczowego Ogrodu, strażnikiem i pośrednikiem, i obiektem modłów lumickich szczepów. Przyjmowałem rozkazy i dary, udzielałem nagan i kar, żyłem i trwałem po dwakroć, przebyłem długą drogę – teraz stałem się jednością. Niespodziewanie. I, do stu piekieł, nijak nie potrafię ocenić, komu mam za to dziękować. Bo, że to, co mi się przytrafiło jest Dobrem, pozostaje dla mnie oczywistością.

– W jakiż pokrętny sposób postrzegasz siebie jako moją „szansę”? – Brion bardzo powoli pokręcił głową.

Stwór milczał, więc agent dodał:– To mieści się w ramach jednego pytania i jednej

odpowiedzi, jak mniemam?– Proponuję ci porozumienie, współpracę. Ty złożysz mi

ofiary – ja obdarzę cię wiedzą. – Mam uwierzyć, że twoje pochodzenie, to „czym jesteś”,

czym się „stałeś”, przyda mi potrzebnej wiedzy… – Brion zmrużył oczy. – Powiedzmy, że przystanę na pewne zasady, ale i dorzucę garść swoich…

Półczłowiek wykrzywił ludzką część ust w parodii uśmiechu. Czekał.

– Każde pytanie pozostanie w mocy tak długo, jak sobie tego zażyczę. Rozumiesz mnie? A twoja odpowiedź będzie jak jedna z tych „magicznych sakiewek bez dna” z legend Starego Świata. Gdy tylko zapragnę, będę mógł wrócić i pytać, pytać, pytać…

– Dlatego cię wybrałem – zachrypiał stwór. – Jesteś błyskotliwą przyszłością Vendarii, choć dla mnie, teraz, gdy widzę wszystko, cały ten świat mógłby, ot tak, zniknąć w Otchłani.

65

Page 66: SEN VENDARIONA (2015)

– Zgadzasz się? – Brion czekał, a gdy odpowiedziała mu cisza, uznał ją za przyzwolenie. – Teraz opowiedz mi o „ofiarach”.

***

/Lokalizacja utajniona, operacja „Zwierciadło-1”, jesienią 62 r./

Carlton Mugway patrzył na potężny podwójny sterowiec osiadający w pobliżu górskiego masywu na zaimprowizowanym kolistym lądowisku. Słyszał ryk silników, czuł silne podmuchy wiatru, niosące ogromne ilości czerwonawego pyłu.

To wszystko było kłamstwem. Od początku aktualnego przydziału musiał trzymać gębę na kłódkę, a był przecież zwykłym inżynierem zatrudnionym przez władze. Nawet nie marzył, że kiedykolwiek dane mu będzie wiedzieć cokolwiek o działalności Agencji. A jednak. Potrzebowali specjalistów do zamontowania specyficznej bariery. Coś tam trzymali – pod ziemią, w krypcie. Nie wolno było pytać, rozmawiać na ten temat. No cóż, myśli Carltona nie potrafili powstrzymać. Więc wyciągał wnioski.

Stare lumickie ruiny były oficjalnie wymazane z map, utajnione. Wcześniej bywało tutaj więcej ludzi, teraz pozostała mała grupa – kilku strażników, agenci i paru naukowców, ale Carlton z nimi nie współpracował. Jego jedynym zadaniem była stabilizacja quasi szklanej bariery zbudowanej z użyciem cząstek blevisa. Osłona winna być stale aktywna, specyficzny pierwiastek miał być bezustannie ładowany energią, pobudzany do swoich skomplikowanych reakcji.

Cóż znajdowało się za barierą? Co poruszało się wewnątrz upiornego drzewa? Carlton przyglądał się uważnie, za każdym z trzech razy, gdy pozwolono mu zejść do głównej sali – ale nie miał pomysłu. Może znajdował się tam jeden z upiorów? Tych, z którymi walczyli komandosi, tęgie chłopy w zielonkawo-czarnych uniformach. Agenci operacyjni z przeszkoleniem w

66

Page 67: SEN VENDARIONA (2015)

Dun Mokh, jak słyszał. Władze mogły kadzić, ukrywać prawdę, ale Carlton wiedział – stwory z koszmarów istniały naprawdę, kultyści poszukujący śladów dawnych wierzeń także, świat nie był cukierkowy, jak ten z kinowych reklam. Jakiego stwora ukrywała Agencja? Cóż czaiło się w krypcie, za barierą?

Sterowiec przysiadł, hałas zelżał nieco, a wiatr uspokoił się. Carlton spojrzał na zegarek. „Kwadrans do kolejnego testu zabezpieczeń”, ustalił w myślach. „Zdążę wypalić jednego, nim zagonią mnie do środka”. Powiódł wzrokiem po skalistym pustkowiu.

To wszystko było kłamstwem. Ale Carlton Mugway miał gdzieś „prawdę”, uśmiechał się w myślach, przeliczając stan swojego konta w patrasyjskim banku.

Kłamstwa bywają tak opłacalne.

***

/Dziennik osobisty Briona Kroegera, 14. 11. 62 r./„Szaleństwo”. Tylko to słowo ciśnie mi się na usta. Odbyłem trzecią wizytę, trzecią sesję u Drzewołaka. Tak mówi o nim Toerien, jeden z ośmiu ludzi wtajemniczonych w wewnętrzną operację. Uwierz, droga Zoe, że to wszystko pcha mnie coraz bardziej w mrok, coraz mocniej spycha mnie ze ścieżki, którą obrałem wiążąc swe życie ze służbą ojczyźnie. Teraz widzę tę całość zgoła inaczej, niż u początków. Po części dzięki Drzewołakowi. Nie śmiem mówić do niego, o nim, „Max”. A tak cholernie, z każdym dniem bardziej mi go przypomina. Jest jakaś cząstka, nie mam na myśli fizyczności, jakaś siła wewnątrz tego stworzenia, tej hybrydy, która chce mnie przekonać, że to coś jest człowiekiem. Moim mentorem, towarzyszem, przyjacielem. „Szaleństwo”. O tak. Drzewołak posiadł wszystkie myśli Maxa Lidhmana, wszystkie jego wspomnienia, jego całe życie. W końcu, w połowie stworzony jest z jego ciała. Ale, to ważne i muszę trzymać się tej myśli, pamiętać i nigdy nie zapomnieć, że druga część – to obcy, przybysz, agresor, pasożyt, mianujący

67

Page 68: SEN VENDARIONA (2015)

się „bóstwem”. Pochodzi z jednego z „Poza”, a do naszej rzeczywistości dostał się poprzez „Szczelinę”.Zoe, to wszystko jest niewyobrażalne. Będziesz się śmiała, czytając moje słowa, bo przecież to właśnie ja chciałem zawsze otaczać się tymi legendami, opowieściami ze świata, który przeminął. Ale, przeraża mnie, wstrząsa mną do żywego, że ten świat, jakkolwiek zapomniany czy też pogrzebany, z powrotem budzi się do życia…

***

/Krypta w Piramidzie, końcem roku 62./– Wróćmy do pytania numer trzy – zaczął Brion.Drzewołak zrobił dwa kroki w prawo, trzęsąc się w ten swój

charakterystyczny sposób i ciągnąc za sobą pozornie bezwładną, zdeformowaną niby-kończynę.

– Chodzi mi o „Poza”, a dokładniej o miejsca, w których łączy się ono z naszą rzeczywistością. Nazwałeś je „Szczelinami”. Wnioskuję, że jest ich niezmierzona ilość, i nie wszystkie służą tym samym celom…

Brion poprawił się na stołku. Oparł łokcie na biurku i splótł dłonie. W tle szumiała aparatura nagrywająca. Od drugiej sesji, wszystko było rejestrowane, tyle że materiały pozostawały w wewnętrznym obiegu. Szaleństwo.

– Wspominałeś – kontynuował pytanie – że przez owe „luki” mogą „przesączać się energia, sztuka i myśli”. Co to znaczy?

Drzewołak nie spieszył się, jak zwykle. Rozważał i kalkulował. Mrugał ludzkim okiem, zaciskał pięść pokrytą bladą skórą i tatuażami. Sam Lidhman był nieprzeciętnie inteligentny; teraz gdy połączył się z tym niezwykłym bytem – stanowili przerażającą mieszankę. Upiorny, podwójny umysł.

– To będzie cię kosztowało kolejny dar – wychrypiał. – Albowiem pragniesz wiedzy, która jest tylko z lekka powiązana z pytaniem numer trzy.

68

Page 69: SEN VENDARIONA (2015)

– Marna próba. – Brion uśmiechnął się, zatrzymując wzrok na puklu jasnych włosów, zwisającym, jak dziwaczny amulet, z szyi Drzewołaka. – Zapłaciłem ci już.

Półczłowiek sięgnął swą ludzką dłonią do pukla i pogładził go. Jego ręką wstrząsnął gwałtowny spazm. Burknął coś niewyraźnie, ale Brion rozpoznał to słowo: „Marylin”.

– Czy możemy?– Zapłać – upierał się Drzewołak. – Czymś co zdoła ukoić

mój ból… – To utrudni sprawę, a mnie kończy się czas. Wiele się

dzieje. Potrzebuję twojej pomocy. – Nie będziesz musiał przygotowywać ofiary, chcę czegoś

bliskiego. Czegoś, co posiadasz. Tu i teraz. – Żądaj.– Podaruj mi nieco swojej krwi. Kilka kropli. Dasz mi ją

później, gdy skończę opowiadać. Ufam ci, zawsze byłeś słowny.– Ludzie, których ci daliśmy – Brion zatrząsł się z gniewu –

nie zdołali „ukoić twego bólu”? – Zadrwił. – Oddaliśmy ci, do ciężkiej cholery, żywych ludzi, byś się pożywił. A teraz chcesz mojej krwi?

– Wstrzymaj swą wściekłość, ona żywi się niewiedzą i strachem – wyjaśnił Drzewołak. – A ja na każdym kroku staram się pomóc. Obiecaj mi to, o co proszę, a będziemy rozmawiać.

Brion odetchnął. Zapalił papierosa i zgodził się.

***

Stwór mówił, a jego niski, ochrypły głos dudnił wewnątrz sali:

– To, co w Bluszczowym Ogrodzie zwane jest Snami, ludzie od niepamiętnych czasów określali jako Magia, czary i zaklęcia. Mówili o Domenach i Sztukach, ale nigdy, przenigdy nie dowiedzieli się, skąd owa moc pochodzi. „Magia”, pozostańmy przy tej nazwie, bo od początków używali jej ludzcy czarodzieje, nie pochodzi z tej rzeczywistości; jest czymś obcym. Przesączała się przez Szczeliny, ze wszystkich bliskich i

69

Page 70: SEN VENDARIONA (2015)

odległych Krain, zwanych „Poza”. Ludzie, magowie, czarnoksiężnicy i kapłani pożądali władzy, a Magia potrafiła ową władzę zapewnić.

– „Przesączała” czy przesącza? – spytał Brion.Drzewołak umilkł na chwilę.– Błękitna zaraza, wywołana gdy człowiek po raz pierwszy

odkrył złoża blevisa, była początkiem końca Magii. Pojawiło się coś, co potrafiło ją wstrzymywać, unicestwiać, choć ja skłaniam się ku teorii o „wyciszaniu i usypianiu”. Magii nie da się bowiem zupełnie zniszczyć.

– Bomba zrzucona na Taeir N’Og?– Ten ładunek był silny niczym sto Piekieł, zabójczy, jak

wydawało się vendaryjskimi przywódcom. Ale zdołał tylko na chwilę wstrzymać „przesączanie się”.

– Na chwilę?– Rozejrzyj się Brion, ty wiesz to najlepiej, spośród

wszystkich ludzi w Vendarii masz najszersze spojrzenie. Magia powraca, Sny się iszczą, budzą się Istoty. Pytanie, cóż zamierzasz z tym zrobić? Jak postąpisz? Jesteś jednym z graczy i, śmiem twierdzić, że korzystając z mojej pomocy, możesz stać się wiodącym prym.

– Zamaskowani? Oni też są graczami? I ich wrogowie? Armia? I ci, których Zamaskowani zwą „pradawnymi okrutnikami”?

– Opowiem ci o wszystkim, razem wyciągniemy z tego wnioski – rzekł Drzewołak. – Jak tylko złożysz mi kolejne ofiary, bo to wiele pytań.

– Nie tak szybko. – Brion zmrużył oczy. – To wszystko jest ze sobą powiązane. Będziemy pertraktować. Ale bardzo chętnie zapłacę ci za jedną konkretną rzecz.

Półczłowiek czekał. Brion wydmuchał dym i wyjaśnił:– Chcę wiedzieć, jaka korzyść z tego wszystkiego, wyniknie

dla ciebie…

***

70

Page 71: SEN VENDARIONA (2015)

/Dziennik osobisty Briona Kroegera, 27. 11. 62 r./Zastanawiam się, najdroższa. Wciąż się zastanawiam, co go napędza, co każe mu „trwać”, bo przecież „życiem” trudno to nazwać? Jego chęć pomocy wypływa, jak mniemam, z faktu, iż pozostało w nim sporo z Maxa. Ten umysł, te idee, sposób doboru słów. Był nim, albo, za sprawą tajemnych mocy zdołał poznać jego wnętrze, i teraz doskonale je imituje? Zastanawiam się. Jakiż plan może przygotowywać ten stwór? Co drzemie wewnątrz jego jaźni? Ufam, że dowiem się tego.Bywa niestabilny, mówiąc językiem nauki. Dwukrotnie już próbował mnie nakłonić do unicestwienia go. Był przekonywujący – gdy tak cierpiał – widziałem przed sobą oblicze Maxa Lidhmana. Innym razem staje się władczy – próbuje przejąć kontrolę nad naszą relacją. Wtedy przechodzi mnie dreszcz i czuję się jak w pierwszej chwili, gdy ujrzałem Drzewo. Czyste Zło.Ale przede wszystkim bywa pomocny, nawet bardzo, droga Zoe. Posiada sporą wiedzę, jakby przewertował stosy ksiąg, przejrzał niezliczone ilości antycznych zwojów – taki obraz, jakby wyjęty wprost z baśni i legend, prezentuje mi wyobraźnia. Póki co, nie potrafię pojąć kim naprawdę jest, ale wiem – on nie pochodzi z naszego Świata. Dodawszy do tego nadnaturalnego bogactwa wiedzy tajemnej doświadczenie i przemyślenia Lidhmana, otrzymujemy idealnego analityka i informatora – doradcę i partnera. Dar od sił w których istnienie, jako Vendaryjczyk, nie powinienem wierzyć. Muszę uważać, droga Zoe. Paktując z nim, łamię wszystkie zasady, które winien jestem przestrzegać. Drzewołak ma swój cel, ale na ten moment nie potrafię tego rozgryźć, dobrze to rozgrywa. Muszę cholernie uważać.

***

/Krypta w Piramidzie, końcem roku 62./

71

Page 72: SEN VENDARIONA (2015)

Brion wiedział, że tym razem Drzewołak zinterpretuje to jako kolejne, zupełnie nowe pytanie. Należało jednak przyspieszyć i zacząć zyskiwać przewagę.

– W jaki sposób Zamaskowani potrafią okiełznywać Magię?Stwór wykrzywił głowę. – Rzeknę ci, kim nie są Zamaskowani. Nie mogą samych

siebie zwać czarodziejami, o nie. Choć, podobnie do nich, posiadają coś, co można nazwać Źródłem, nadnaturalną cząstkę, pisaną tylko wybranym ludziom. Dzięki niej można czuć, spijać i wykorzystywać Magię. Czarodziej ćwiczy się w swym rzemiośle, a Zamaskowani zdają się być jedynie półświadomymi użytkownikami tego daru. Korzystają zeń trochę po omacku. I, pogląd mój opieram głównie na wiedzy Maxa Lidhmana, Zamaskowani nie są zdolni kreować zaklęć, ich dar odnosi się do konkretnej sfery, przedmiotu, manifestacji.

– Przedmioty… – Zaiste. Przede wszystkim korzystają z przedmiotów…

***

– Mawiano o nich różnie, nie zdołałbyś pojąć, drogi Brionie, jak brzmią owe nazwy w języku Bluszczu. Ale pamiętam kilka innych, używanych przez ludzkich magów: azimat, musska czy tayattu. Nie są to jednak miana odnoszące się do przedmiotów. Azimatami nazywano miejsca, odległe i tajemnicze, w których rodziły się Moce. Przedmioty były tylko swoistymi łącznikami, manifestacjami właśnie i zwano je vogatami. Były kwintesencjami, kluczami do wiedzy, pytaniami i odpowiedziami, stworzonymi by ludzie zdołali okiełznąć zakazane Siły.

– By potrafili ich dotknąć – mruknął Brion.– Tak. I najwięksi pośród czarodziejów poświęcili całe

żywoty na wykonywanie vogatów. A potem uzbrajali weń swoje armie.

Drzewołak umilkł na moment.

72

Page 73: SEN VENDARIONA (2015)

– Jak za czasów Czarnej Wojny, z tym, że ludzi Vendariona wysyłaliśmy my.

– To ciekawe stwierdzenie – wychrypiał półczłowiek. – Ja jestem zdania, że Vendarion działał w pewien sposób samodzielnie. Tylko walczył po „odpowiedniej” stronie.

Brion pokiwał głową.– Czyli żołnierze Kręgu, ci nasi dzierżący vogaty, byli

jednymi z wielu? To działo się przez wieki? Od zarania dziejów?– Owszem, ale samych przedmiotów, do czasów Czarnej

Wojny ostało się niewiele. Trzynaście zdołał zgromadzić Vendarion, nie jest mi wiadome ile odnalazł Cranios. Ty studiowałeś te zagadnienia…

Brion machnął ręką.– To akurat zdaje się teraz nieistotne. Chce wiedzieć więcej

o samych vogatach. Ich posiadacze…– „Posiadacze”? – ryknął Drzewołak, a potem po prostu

zaczął wydawać z siebie dziwaczne, chrapliwe odgłosy, będące parodią śmiechu. – Niech mnie, te przedmioty to manifestacje sił kumulujących się w azimatach. Nijak człowiek nie zdołałby ich „posiąść”. Vogaty pozwalają się używać, dzierżyć. Ale mają własną, nieodgadnioną wolę. Nieraz to one same „posiadają” człowieka… I nierzadko same wybierają sobie „opiekuna”…

***

/Memoria, latem 62 r./Było dobrze po północy, w powietrzu unosił się zapach

ciepłego deszczu i smażonych ryb, w górze grało jakieś radio, przecznicę obok kobieta, zapewne ladacznica, złorzeczyła wymyślnymi słowami. Noc, jakich wiele w Małym Quan.

Mae-Thai łapała oddech gwałtownymi haustami, dygotała i szczękała zębami. Tak działał najpotężniejszy z istniejących bogów – Strach. Dawno przestała wierzyć w quańskie gusła, w moc modłów i przepowiedni swego pierwotnego ludu. Tamci bożkowie, dziwaczne stworzenia i ich Mówcy pośród żywych pozostali daleko, daleko za oceanami – w prawdziwym Quan.

73

Page 74: SEN VENDARIONA (2015)

Tutaj, w Vendarii, ich czary nie działały. Tutaj rządził człowiek i jego najpaskudniejsze instynkty.

Vendaryjscy wyznawcy czcili dymne wino, proszkowane sny spalane w kościanych lufkach, cielesne igranie ciał natartych balsamami i przemoc podarowaną przez los. No i Strach. To jego wielbili ponad wszystko. Quanowie, którzy osiedlali się w Vendarii od dziesiątek lat, stawali się nowym gatunkiem. Musieli się dostosować, może zbyt słabi, by przeciwstawić się nowemu światu.

Mae-Thai, tak po prawdzie, nie była Quanką. Nie w pełni. Co prawda matka dziewczyny pochodziła z Czerwonego Wybrzeża, z podmiejskiej wioski pełnej bambusowych chat, umieszczonych na solidnych palach wbitych w dno morza, ale Mae-Thai nie potrafiła przypomnieć sobie matczynego imienia – sprawił to Strach. Ojciec, wysoki jasnowłosy Vendaryjczyk, pozostał we wspomnieniach dziewczyny jako statua, posąg, obcy kamienny bożek. Widziała go zaledwie kilka razy – wszystkie zdjęcia, które posiadała matka, zabrała woda.

To był zły pomysł, przeklęty podszept losu. Jak niby pośród milionów ludzi odnaleźć tego jednego? Po tylu latach? W odległym kraju? „Umierającej matce nie odmawia się marzeń”, cóż za głupiec wymyślił te słowa?

Popłynęła. Z rzeszą jej podobnych biedaków, z tobołkiem podróżnych drobiazgów, na pokładzie wielkiego cuchnącego statku. Za pracą, za marzeniami, za wskazaniem losu.

Zamknęła listek w drobnej piąstce. Metalowy, wytarty – jedyne, co pozostało z jej dawnego życia. Pieprzony listek, kaprys przeznaczenia.

Splunęła krwią z rozciętej wargi.Zbliżali się. Trzech mężczyzn – chudych i żylastych, zręcznych i

opętanych snami. Sny zawsze widać w oczach. Nawet nie musiała się im dokładnie przyglądać. Mae-Thai doskonale wiedziała, kogo okradła i jakich drabów ten ktoś najmuje do załatwiania spraw.

Przywarła plecami do skrzyni. Powiodła wzrokiem po zaułku, starając się coś wymyślić. Nie miałaby szans z dwoma,

74

Page 75: SEN VENDARIONA (2015)

trzech – to oznaczało koniec. Strach szeptał do niej z głębi duszy.

Wtedy, gdy myśli Mae-Thai zaczęły krążyć już tylko wokół najstraszliwszych z możliwych rozwiązań, poczuła ból. Palący, piekący i narastający. I swąd, mdlący zapach palonego ciała. Gwałtownie rozprostowała palce. Listek, spadając na bruk, przeistoczył się w duży metalowy przedmiot. Zakończony ostrymi krawędziami kształt uderzył o kamienie w asyście wysokiego, czystego dźwięku – przywodzącego na myśl dawno niesłyszany instrument. Mae-Thai mrugnęła; między jednym a drugim opadnięciem powiek dostrzegła ranę wypaloną na lewej dłoni. Lecz wtedy ból odszedł. Zupełnie.

A Strach – ponownie, ale jakże inaczej – przemówił do niej wewnątrz duszy.

***

Pierwszego cięła od dołu, z całych sił – zaatakowała, wykorzystując jego ignorancję, pychę i zaskoczenie. W końcu wytatuowani opryszkowie walczyli z dzieckiem, z dziewczynką. Mogła mieć jakieś trzynaście, najwyżej piętnaście wiosen; była chuda, brudna, w potarganej koszuli, z nogami owiniętymi czymś na kształt szarych bandaży. Głową sięgała im do wysokości piersi.

Gordon Kang przeklinał w myślach samego siebie, swoją bezsilność, strach i cholerny los. Stał tam z rękami zaciśniętymi na uchwytach kosza z odpadkami i tylko patrzył.

Pierwszy z drabów chwycił się za brzuch, spod zaciśniętych rąk zaczęła wypływać krew. Wciąż miał zaskoczoną minę. Pozostali dwaj otrząsnęli się z pierwszego szoku i rzucili do walki. Jeden ściskał w ręku okutą pałkę, drugi trzymał maczetę.

Mała uniknęła ciosu, zanurkowała pod ręką dzierżącą kij i cięła w przelocie. Zaraz potem zbiła uderzenie długiego ostrza i po zaułku poniósł się jękliwy, śpiewny odgłos metalu uderzającego o metal. Ten z pałką wypuścił broń z ręki i chwycił się za prawy bok. Jego rozchełstana koszula zabarwiła

75

Page 76: SEN VENDARIONA (2015)

się w tym miejscu czerwienią. Ostatni oprych machnął po raz kolejny. Mała uchyliła się, zgrabnie tańcząc na lewej nodze, jej stopy ledwie muskały bruk. Jeszcze jeden unik i stanęła za jego plecami. Pchnęła krótko, szybko i z zadziwiająco dużą siłą. Ostrze wyszło brzuchem, wytatuowany drab parsknął krwią, maczeta wypadła mu z tracącej władność dłoni. Osunął się na kolana, a później na twarz. Jego kompani konali tuż obok. Życie uchodziło z nich szybko, kropla za kroplą, wsiąkając krwią w szpary między kamieniami.

Gordon patrzył. Broń, którą walczyła dziewczyna, wziął w pierwszej chwili za nóż – rękojeść owinięta była kawałkiem szmaty. Teraz widział wyraźniej – to było ostrze, z tych, które nasadza się na kij, na drzewce. Przypomniał sobie: żeleźce – tak się nazywał ów przedmiot. Gordon mógłby przysiąc, że ostry metal, przypominający kształtem płomień, jarzył się delikatnym, żółtawym światłem, ale – zganił siebie w myślach – zapewne wysłużony wzrok płatał mu figle.

Mała rozejrzała się. Na moment ich spojrzenia się spotkały. W oczach dziewczyny próżno było szukać jakichkolwiek emocji. To właśnie to – o wiele bardziej niż zakończona przed chwilą gwałtowna walka – przeraziło Gordona. Pusty wzrok, ciemne, bezdenne oczy i poszarzała twarz. Jak jeden z tych quańskich demonów. Psiakrew...

Dziewczyna zerwała się do biegu, przeskoczyła przez najbliższy murek, pokonała ogrodzenie z metalowej siatki i zniknęła pośród zabudowań. Przez moment Gordonowi wydawało się, że w rękach małej dostrzegł drzewce, ale pokręcił głową i westchnął.

„Jeszcze tak daleko do świtu”, pomyślał. „Niech to wszystko szlag. Trzej martwi siepacze z Klanu Kugga, dziewczynka-demon, płonące ostrze i krew, cholernie dużo krwi”.

Ot, po prostu noc. Noc, jakich wiele w Małym Quan.

***

76

Page 77: SEN VENDARIONA (2015)

/Dziennik osobisty Briona Kroegera, 5. 12. 62 r./Co do pewnych spraw, moja droga Zoe, nareszcie mam jasność. Zaczynam odzyskiwać nadzieję, że zdołam przejąć kontrolę, może nawet uda mi się wygrać. Ze wszystkimi, bo jak się okazało, wrogów jest co niemiara. Zamaskowani – tylko oni – to było by zbyt proste. Przyszło mi mierzyć się z przeciwnikami dookoła, a także z tymi, pośród własnych szeregów. Ufam, ze zdołam wypracować sobie świeże spojrzenie, by dostrzec sedno.Nie ma nic za darmo, złożyłem odpowiednie ofiary. Inaczej się nie dało. Drzewołak łaknął i został „nakarmiony”. Nie przez przypadek napisałem to właśnie słowo. On wchłonął trzech ludzi, zaciągnął ich do wnętrza Drzewa. „Pożarł” ich. To byli więźniowie, szubrawcy i okrutnicy i w całej Vendarii nie znalazłabyś jednej osoby, która by ich żałowała, ale czułem niepokój. To było złe, nie w sensie moralnym, ale po prostu Złe – fundamentalnie. I pukiel włosów od Mary, jego żony. Nadal mówi o niej „Marylin”. Na Otchłań, Zoe to szaleństwo. Później wieczne pióro ze zbiorów Maxa, z dokładnie określonego etui. Czarno-złoty Theron napełniony granatowym inkaustem. Żadnej kartki, tylko to pióro. Chciał także dwóch kart z Talii Wędrowca: „Żelazną Drogę” i „Ostoję Głupców”. Kupiłem je po drodze, pachniały świeżym tuszem, nie miał obiekcji. Kiedyś, ręka drży mi, gdy to do Ciebie piszę, chciał fiolkę mojej krwi... Dałem mu ją. Na koniec, przy dwóch ostatnich pytaniach zażądał najdziwaczniej: „Zegar od Renzburga, z roku dwudziestego czwartego, wysoki na piętnaście palców oraz zwiniętą w rolkę tapiserię z sieci domów handlowych Jules-Gordimer z wzorem przedstawiającym motyle”. Szaleństwo. Mam jeszcze wiele pytań, ogromna ilość spraw wymaga wyjaśnienia. Szykuję się na kolejne ofiary. Ale mam twą twarz przed oczyma, ukochana. Ogarnia mnie spokój.

***

77

Page 78: SEN VENDARIONA (2015)

/Krypta w Piramidzie, jesienią 63 r./Drzewołak, zdawało się, miał dobry humor, o ile w ogóle

można było użyć takiego stwierdzenia. – Tęskniłem, Brion – wychrypiał na wstępie. Agent zapalił

papierosa i zbył słowa półczłowieka.– Nie staraj się być tym, kim nigdy się nie staniesz –

odparował.Drzewołak zadrżał, chrupnął nie-ludzką ręką i, przechylając

głowę, zadrwił:– Czy aby słowo „nigdy” nie jest jednym z tych

„niestosownych”, jeśli idzie o naszą profesję?Brion wykrzywił się, splunął pod nogi.– Naszą? Wątpię, abyś mógł używać takiego

sformułowania… Przejdziemy do rzeczy?Stwór milczał chwilę, później skinął pół-ludzką głową i

spytał:– Zdołałeś go pojmać?– Nie twoja rzecz, nie musisz wiedzieć.– Gdy wiem, potrafię ci pomóc, nie odcinaj mnie…Brion zmrużył oczy.– Gdy zdecyduję, że w danej materii zechcę do czegoś

wrócić, dowiesz się. Ruszmy dalej. – Dym sprawił się dobrze?– Nasz układ był prosty. – Brion zaczął się niecierpliwić. – Ja

pytam, ty odpowiadasz. Coś się zmieniło?– Chciałbym kolejnej ofiary..– Zaraz do tego przejdziemy. Przyniosłem ci coś, chciałbym

poznać twą opinię.Brion wyjął pakunek z wewnętrznej kieszeni palta, odwinął

materiał i wyciągnął przedmiot na dłoni, prawie dotykając połyskującej błękitem bariery. Drzewołak także zbliżył się do granicy. Przypatrywał się dobra chwilę.

– Znam ten symbol – wychrypiał. – Runiczny znak odwołujący się do sił, jak wierzono, pogrzebanych dawno temu. Ale został zmodyfikowany. Wyraża zapowiedź…

78

Page 79: SEN VENDARIONA (2015)

Brion spojrzał na obły kamień ozdobiony runą. Czerwień w czerni. Drzewołak odezwał się:

– Nim podam ci nazwę i podpowiem, gdzie masz szukać, musisz mi obiecać kolejną ofiarę.

– Słucham.– Może to chwilę potrwać, mogę czekać… Chcę dotknąć

mymi stopami ziemi w ogrodzie Lidhmanów, stanąć obok wielkiej, rdzawej donicy i spojrzeć na altanę, pokrytą bluszczem…

Brion zamknął oczy. Pokręcił głową i odpowiedział, cedząc słowa:

– To się nie stanie. Nigdy. Wymyśl coś innego, do jasnej cholery.

Półczłowiek cofnął się.– Dam ci wiedzę, której pragniesz, nagnę nasze zasady –

rzekł odwracając się bokiem. – To „Nowy Legion”, sądzę, że nazwa będzie dobra. W jakiś sposób odzyskali siłę, odbudowują potęgę. W kamieniu tkwi Magia, czuję to nawet przez blevisową barierę… Zamaskowani, mówiąc o „pradawnych okrutnikach”, pewnie mieli na myśli tych, którzy starają się naśladować Craniosa. Ta runiczna Magia jest silna, świeża, łaknąca krwi… Będziesz musiał zareagować… Uruchomić ludzi na Kontynencie, przeszukać dawne sanktuaria, cmentarzyska, wszystkie miejsca związane z pamięcią o Craniosie, tam ich znajdziesz… Dopomogę ci…

Brion analizował usłyszane słowa. Wtedy Drzewołak dorzucił jeszcze zdanie:

– Znów to zrobiłeś, Brion.– Co „zrobiłem”?– Wypowiedziałeś słowo „nigdy”. – Stwór był już w połowie

drogi do swojego Drzewa. Mówił głośno, nie odwracając głowy: – A, musisz to pojąć, zrozumieć i zaakceptować, Brion. Ofiara zawsze winna być spełniona.

Agent specjalny Brion Kroeger nie odezwał się. Patrzył jak półczłowiek wnika do czarnej jak smoła szczeliny w niby-korze. Stwór zatrzymał się w pół ruchu – widać było tylko jego ludzką

79

Page 80: SEN VENDARIONA (2015)

połowę ciała. Usta poruszyły się. Dało się z nich odczytać dwa słowa:

„Ufam ci”.

V – Otwarte karty

80

Page 81: SEN VENDARIONA (2015)

/Posiedzenie senackiej komisji ds. tajnych służb, Nowe Patras, 12. 10. 63 r./

Vera Hagenkreutz uniosła prawą brew, na usta przywołała delikatny uśmiech, cmoknęła w myślach – brunet przygotowujący się do przemowy przed komisją wyglądał apetycznie; ciemna karnacja, gustownie użyta pomada i wystające kości policzkowe – ach jakże zmysłowe. Prawie pomyliła się stukając w klawiaturę rejestratora. „Agencie specjalny, Brionie Kroegerze, witaj…”.

Damien Ber Kessel, młodszy mówca senacki, aktualny „mężczyzna” Very, przy południowcu wydawał się „banalny”. Był chudszy, płowowłosy, wysoki co prawda, ale jakiś taki zwykły – bez tej władczości i niewypowiedzianej tajemnicy w oczach. Banalny, ale bogaty, wpływowy i bardzo ambitny. Przy jego boku Vera miała szansę na prawdziwą karierę w senackim biurze. A czego bardziej mogłaby pragnąć kobieta? Co zapewniłoby jej stabilizację, dostatnie życie, szanse na założenie rodziny i wychowanie dzieci? Damien Ber Kessel, z konieczności, był tym jedynym. Na ten moment, rzecz jasna… „Dziewczyna musi wietrzyć swą szansę, stale trzymać rękę na pulsie, winna być przygotowana”.

Damien wprowadzał wysokiego mówcę w tematykę, referował treści, poprzedzając przesłuchanie agenta Kroegera. Vera wbijała kolejne litery. Stukot rejestratora niósł się metalicznym dźwiękiem po obitej drewnem sali, idealnie współgrał z męskim głosem.

– Jak wspominałem na wstępie, pominiemy czasy Czarnej Wojny, zwane na potrzeby naszego dochodzenia „Fazą Pierwszą”. Jeśli zaszłaby jednak potrzeba odniesienia się doń, wezwiemy specjalistę. – Damien spojrzał na wysokiego mówcę, mężczyznę o nalanej twarzy, wbitego w czarny garnitur, przepasany czerwoną, senacką szarfą. Wysoki mówca jednak

81

Page 82: SEN VENDARIONA (2015)

nie zaszczycił podwładnego nawet spojrzeniem. Damien kontynuował niewzruszony:

– Pierwsze faktyczne zetknięcie się ze zjawiskiem będącym obiektem dzisiejszego przesłuchania, tak zwanymi Zamaskowanymi, notujemy na drugi dzień, dziesiątego miesiąca, sześćdziesiątego roku. Wcześniej, od letnich miesięcy pięćdziesiątego dziewiątego, zbierane były doniesienia, plotki, informacje i domysły… Armia posiadała pewną wiedzę, ale postanowiła się nią nie dzielić. – Damien uniósł podbródek. – Tym aspektem zajmuje się równoległe dochodzenie. Wracając do sedna – Agencja Bezpieczeństwa, już na początku, powołała tajną grupę śledczo-analityczną, dowodzoną przez agenta specjalnego Maxa Lidhmana. Zebrano obszerną dokumentację, zwracając uwagę zwłaszcza na wydarzenie nazwane później „atakiem Alchemika”.

***

/Błękitna Wieża Blake’a, Memoria, 13.09.59 r./Dolores Chatterbuck próbowała zapalić papierosa

trzęsącymi się dłońmi. Wszystko było nie tak. Zapalniczka nie chciała skrzesać ognia, cienki papieros nie pasował do lufki, wiał zimny, przejmujący do szpiku kości wiatr, a głośnik zawieszony gdzieś u góry wypluwał z siebie komunikat za komunikatem.

„Do diaska, czemu spotyka to mnie?”, spytała w głębi ducha. „Przecież on… ten przeklęty Bern nawet nie raczył wyjaśnić… Po prostu wyjechał”.

Pociągnęła nosem. Poprawiła miękki szalik i sięgnęła do kieszeni palta. Razem z chusteczką wyjęła piórko. Zmarszczyła brwi.

„Niby jakim cudem?”. Obejrzała znalezisko – maleńkie, białe i puszyste.

Zastanowiła się, wodząc wzrokiem po okolicy. Zmierzchało, ostatnia jasność dnia majaczyła gdzieś pomiędzy wieżowcami. Ponad głową Dolores schodził do lądowania oczekiwany

82

Page 83: SEN VENDARIONA (2015)

sterowiec – duży, szarobłękitny Aard Hummel, maszyna nowego typu.

„Ekskluzywny środek transportu”, przypomniała sobie reklamowy slogan.

Skrzywiła usta w gniewnym grymasie. „Chrzanić sterowce, podróże i chrzanić Bernarda Bonneta,

razem z jego cholernym dyrektorskim stołkiem w dziale transportu”, zadrwiła w duchu i znów ujrzała okiem wyobraźni gigantyczną reklamę na drapaczu chmur. „W Kettler-Droome – największej korporacji jaką zna współczesna Vendaria”.

„Chrzanić”.Błysnęło. Niebo zapłonęło, ciemne chmury rozstąpiły się,

jakby jakiś gigantyczny stwór rozdrapał czerń ognistym pazurem – wybuch rozerwał kadłub sterowca. Zrobiło się niezwykle gorąco, cały dach zalało światło, jak za dnia. I ten podmuch. Dolores nie zdołała utrzymać się na nogach. Pęd szarpnął jej ciałem, rozchełstał palto, porwał szaliczek. Poleciała. Z przerażeniem w oczach patrzyła na mijaną barierkę, krawędź dachu, rynny i jakieś szare konstrukcje. Pod nią była otchłań, dziesiątki pięter do ziemi, do twardego asfaltu, do kamiennych płyt trotuaru.

Spadała moment, dłuższą chwilę, przez wieczność. Zamykała i otwierała oczy. W końcu znieruchomiała. Coś gryzło ją w nosie, swędziało, delikatnie łaskotało po twarzy. Rozejrzała się. Odruchowo dmuchnęła, wysuwając dolną szczękę w przód. Biel unosiła się wokół niej, wirowała. Ktoś krzyczał, a w górze, bardzo daleko w górze, rosła kula ognia, pochłaniając dach wieżowca.

Jakiś mężczyzna pomógł jej wstać, inny pytał: – Czy nic się pani nie stało?Przecierała oczy. Ktoś mówił podniesionym głosem, z

niedowierzaniem: – Z góry? „Biel. Do diaska”. – Z samej góry? To niemożliwe… Biel powoli się rozwiewała, wiatr zabierał drobinki, gnał je

między kłębiących się ludzi, pomiędzy samochody.

83

Page 84: SEN VENDARIONA (2015)

– Nie jest ranna? Dolores przytrzymała się ramienia jednego z mężczyzn. – Nie ma ani jednego zadrapania, to niebywałe. Poczuła się dziwnie zmęczona. Powieki jej opadały, nogi były

jak z waty. Nim zemdlała, usłyszała jeszcze niski głos jakiejś kobiety:

– I co, do cholery, robi tutaj to całe pierze?„Piórko, o do diaska”.

***

/Posiedzenie komisji senackiej ds. tajnych służb, Nowe Patras, 12. 10. 63 r./

Vera próbowała sobie przypomnieć nazwisko wysokiego mówcy, ale jakoś nie potrafiła. Wiedziała, że w ostatniej chwili dokonano zmiany. Przesłuchanie miał prowadzić siwy Gettard Den Mulisch, stało się jednak inaczej. Zresztą, cóż tam mówca, myśli Very, tak po prawdzie, zamiast na sprawach senackich, koncentrowały się na Brionie Kroegerze. Agent specjalny słuchał wprowadzenia z uwagą, zachowując nieodgadniony wyraz twarzy.

– Alchemikiem był, jak później ustalono, człowiek znany jako Ansegar. – Damien zrobił przerwę i dorzucił poboczną uwagę: – Imię i w ogóle większość danych związanych z tożsamością tego anarchisty nadal pozostaje dla nas tajemnicą… Alchemik zdołał doprowadzić do sześciu jednoczesnych wybuchów, do zamachów na liniowe sterowce. Ciało Ansegara znaleziono kilka dni później, na pokładzie sangoryjskiego drobnicowca, zacumowanego w północnym porcie. Statek został doszczętnie spalony. Pierwotnie podejrzewano, że przygotowując kolejne ładunki, przestępca popełnił błąd i doprowadził do swojej śmierci. Okazało się, że prawda była o wiele bardziej złożona…

***

84

Page 85: SEN VENDARIONA (2015)

/Pokład „Sangoria Mandrie”, port północny, Memoria, 17. 09. 59 r./

„Pan Płomieni, nasz ognisty zbawca nie zdołał przewidzieć tego, co następuje”, pomyślał Thibaut Sangare, gdy Czarty przypuściły atak. Teraz był świadom: „On miał być niszczycielem, odnawiać świat w Wiecznych Płomieniach. Ale to Oni stali się zagładą”.

Dumny syn sangoryjskiej rebelii uginał potrzaskane kolana, broczył krwią, w dłoniach zaciskając kołtuny wyrwane z głowy. Patrzył jak proroctwo nikło, jak świat, w który tak mocno wierzył, obracał się wniwecz.

„Diabły”. Odziani w jednolite, niby strażnicze uniformy, w czarnych kominiarkach na twarzach, z oczami ukrytymi pod lotniczymi okularami. Ale nie byli reprezentantami władzy. Służyli innemu wrogowi, o wiele groźniejszemu, i władali Magią. Miast walczyć z vendaryjską machiną, zaatakowali dziecięta rewolucji – Thibaut nie potrafił tego pojąć.

Cały główny pokład trawiły płomienie. Pan Płomieni rzucił przeciw Czartom wszystko co posiadał, rozpętał piekło. Ale to ich nie powstrzymało. Jeden z wrogów dzierżył tarczę, zasłaniał się nią i ciął ostrymi krawędziami ciało, kości i stal. Przedarł się przez Najwierniejszych – zadał im śmierć. Inny, potrafiący ściągać z nieba pioruny, trafił samego Pana, nim ten zabarykadował się w sterówce.

Thibaut próbował ich rozdzielić, odciągnąć, zająć walką. Na próżno. Czart noszący rękawice, błyskające przy uderzeniach, zabił Belaya, Papę Yigrema i zdołał rozszarpać żelazne drzwi prowadzące na dolny pokład. Wtedy też połamał kości Thibauta, coś tam wewnątrz pękło, teraz kłuło przy oddechu…

Pośród płomieni pojawił się kolejny, zupełnie nieznajomy. Kroczył spokojnie, nierealnie, jakby nie rejestrował tego, co dzieje się dookoła. W prawej dłoni trzymał krótki kij z przyczepioną doń łańcuchem, potężną, żelazną kulą, wleczoną po pokładzie. Kula jarzyła się światłem… Ale to nie był ogień.

85

Page 86: SEN VENDARIONA (2015)

Thibaut z ogromnym wysiłkiem uniósł strzelbę i wymierzył. Szarpnęło przy wystrzale. Spudłował, ale Czart nawet nie zwrócił na to uwagi. Zamachnął się.

Kula śmignęła, w locie rozmyła się, zmieniając w strumień światła. Zieleń, biel i żółć… Uderzenie zmiotło z ust najwyższego kapłana i przywódcy jego rewolucyjnej armii ostatnią modlitwę do Pana Płomieni…

***

/Posiedzenie komisji senackiej ds. tajnych służb, Nowe Patras, 12. 10. 63 r./

– Brakuje nam jednoznacznego potwierdzenia – Damien pokręcił głową – ale Agencja jest zdania, że właśnie wtedy, w porcie, Zamaskowani przeszli swój bojowy „chrzest”. Przygotowaliśmy szczegółowe pytania odnośnie sprawy „Alchemika”, agent specjalny Kroeger będzie miał okazję się wykazać…

Vera dostrzegła grymas na ustach Briona Kroegera, wszak wnikliwie obserwowała jego twarz. Zmarszczyła brwi, podzielając zdanie agenta. Uwaga Damiena, to ostatnie zdanie, była zdecydowanie nie na miejscu.

„Prostak”, pomyślała o swoim „mężczyźnie” i westchnęła, zdając sobie sprawę z faktu, w jak bezsensownym położeniu się znalazła. Damien był zwyczajnym draniem, bezczelnie wykorzystującym posiadane stanowisko i chwilową sytuację. Ale kariera, którą umożliwiało jego towarzystwo…

Vera nakazała sobie milczenie. – Mniej więcej w tym okresie zrobiło się głośno o sprawie

niejakiego „Cienia”, z którą powiązano Zamaskowanych – głos Damiena niósł się po sali. – O to też zamierzamy…

– Dosyć – warknął niespodziewanie wysoki mówca. Vera poczuła delikatne igiełki strachu, spojrzała na gęsią skórkę na przedramionach. Ten dźwięk… Wysoki mówca mówił ochrypłym, odpychającym głosem i jakże złowrogim tonem.

86

Page 87: SEN VENDARIONA (2015)

Damien poczerwieniał, usłużnie skinął głową i wycofał się na swoje miejsce. Mównica była pusta.

– Chcemy wiedzieć – burknął wysoki mówca – co było u początków… Bez tej genezy, każde słowo wypowiedziane na interesujący nas temat mogłoby zostać zamienione w pył, wszak bez świadomości człowiek jest niczym…

Agent Kroeger przekrzywił głowę i przyjrzał się mówcy, później powiódł wzrokiem po trzech pozostałych członkach komisji. Milczał.

– Co wiemy o ich mentorze, herszcie czy jakkolwiek możemy nazwać owego osobnika? Bo samo istnienie kogoś takiego jest pewnikiem… Mylimy się?

Wysoki mówca spojrzał pytająco.– Ależ nie – odezwał się Brion Kroeger, wstając ze swojego

miejsca – ma pan rację. Oznaczyliśmy go jako „Obiekt Zero”, a oni używają miana: „Burzomysł”.

***

/Rezydencja Rogera Blake’a, Memoria, latem 59 r./– A tę – Roger Blake wykonał zamaszysty gest i dokończył

niskim głosem – zwiemy Komnatą Tarczowników. Roderick wydął policzki, chcąc rzucić jakąś uwagę w stylu:

„I niby czemu miałoby mnie to choć trochę interesować”. Powstrzymał się jednak i rzekł:

– Hm. Robi wrażenie…Blake pochylił siwą głowę i spojrzał na młodzieńca spod na

wpół przymkniętych powiek; po ustach starca błąkał się delikatny uśmiech.

– Doprawdy… – ciągnął Roderick, starając się zabrzmieć jak najszczerzej. Tak właściwie, sala mogłaby wywołać podziw każdego oglądającego. Była monumentalna. Wysoki, zdobiony strop, pokryte drewnem ściany, ciemna kamienna podłoga. I tarcze. Dziesiątki, a może setki tarcz. Różnorodne w kształcie – od idealnie okrągłych, poprzez owalne, prostokątne, po te najbardziej znane, posiadające szpiczaste zakończenie i

87

Page 88: SEN VENDARIONA (2015)

przypominające wydłużone trójkąty. Były i fantazyjne, wymyślne, o nieregularnych bokach. Tarcze. Ściany były nimi obwieszone. – Niezwykłe…

– Zaiste, to nie jest zwykła komnata. To izba tajemnic. Tym razem Roderick nie zdołał ukryć rozbawienia i

niedowierzania. Gdy zdał sobie z tego sprawę, poczerwieniał lekko. Nie było jednak karcącego wzroku, żadnego komentarza ze strony starca. Blake zamyślił się.

– Twoje imię, dawne imię…Młodzieniec pokiwał głową. „No tak”, rzucił w myślach,

„przecież teraz nie jestem już Roderickiem. Nie wolno mi o tym zapominać. Roderick Noakes nie żyje”.

– To imię o wielkiej potędze. Jakaż szkoda, że nie mogłeś go zatrzymać. – Blake posmutniał. – Było wielu tego imienia, pośród Tarczowników. Nadawano je często narbońskim i nezańskim rycerzom, także wybitni gwardziści, strażnicy, czatownicy byli nim obdarowywani. Chociaż… – Blake pojaśniał na twarzy – co z radością przyznaję, Vincent to równie ważne imię. Niejeden czarodziej… Ale miałem nie o tym.

Roderick westchnął. „Vincent – czarodziej, wprost wyśmienicie”. Roger Blake, posiadacz największej fortuny w Północnym Dystrykcie, w tym drugiej co do wielkości korporacji w samej Memorii, musiał mieć jakieś dziwactwa. Zamiłowanie do bajd i legend, oto jedno z nich. „Przynajmniej, a nietrudno sobie wyobrazić, że mogło być gorzej, to niegroźne dziwactwo”.

– Wspominałem o komnacie – kontynuował Blake, a jego niski głos niósł się po sali – o tajemnicach i potędze, o mocy imion. Powinienem ci rzec o mocy tarcz. Bo tarcze nie są zwykłymi częściami oręża. O, nie…

Starzec podszedł do masywnego stołu, ustawionego pośrodku pomieszczenia. Na nierównym drewnianym blacie spoczywała okrągła tarcza. Blake podniósł ją, jakby z czcią, mrucząc coś pod nosem. Roderick zmarszczył brwi.

– Vincencie. Myślę, że będzie dobrze, jeśli ją założysz. Roderick skrzywił się. Spojrzał pytająco.

88

Page 89: SEN VENDARIONA (2015)

– Powinieneś sam wybrać jedną – rzekł Blake – ale raz, że nie mamy czasu na rytuały, a dwa, tak z całą pewnością będzie ciekawiej…

Roderick pokręcił głową, nie rozumiejąc, co się dzieje. Starzec wręczył mu tarczę, trzymając ją za brzegi. Wewnątrz, na spodniej części, umocowano skórzany uchwyt.

– Pasuje – roześmiał się Blake. – No widzisz, a ja się martwiłem. – Głośno klasnął w dłonie. Trzykrotnie. Gdzieś skrzypnęły drzwi.

W komnacie pojawili się mężczyźni. Czterej rośli ludzie, ubrani w wykwintne białe koszule z zakasanymi rękawami, zdobione kamizelki, ciemne spodnie i wypolerowane wizytowe buty, zaczęli krążyć dookoła środka sali. Blake raźno przemaszerował między dwoma z nich i zatrzymał się w drzwiach, przez które wcześniej wszedł z Roderickiem. Młodzieniec został sam.

Nieznajomi trzymali broń, jakieś długie ostrza. Ich twarze były jakby wykute z kamienia, jasne, nieprzeniknione, spokojne, pozbawione wyrazu. Roderick poczuł strach. W pierwszej chwili pomyślał, że to jakiś głupi żart, ot kolejne dziwactwo Blake’a. Teraz bał się naprawdę.

Roger Blake złapał uchwyty na drzwiach i, powoli zamykając za sobą obydwa skrzydła, wycofywał się z sali, mówiąc:

– Panowie, ten młody, jasnowłosy człowiek to Vincent Blake, długo niewidziany w tych zacnych progach członek naszego rodu. Kto zdoła go zabić, otrzyma nagrodę. Będzie imponująca, a znacie mnie i wiecie, że w przypadku ważnych spraw nie bywam skąpy.

Roderick zbladł. Zabójcy obserwowali go bacznie, wysłuchując poleceń. Co najmniej dwaj z nich do pasków u spodni przymocowali kabury z bronią palną.

– Vincencie, mój drogi, nie przynieś mi wstydu. Bądź tak miły i nie daj się zabić. To proste. By przeżyć, stań się Tarczownikiem.

***

89

Page 90: SEN VENDARIONA (2015)

Liczby. Układy. Pozycje. Przyczyny i skutki. Zależności. Roderick nareszcie pojął to jako całość. Choć może winien nazywać samego siebie „Vincentem”? Właśnie teraz, gdy wszystko nabrało sensu, kwestie dotyczące imion, stawały się częścią układanki.

„Jeden”, „cztery” i „osiem”.Zawsze kochał liczby, rozumiał je, trwał dzięki nim. Im

zawdzięczał wszystko. Układy i pozycje utorowały mu drogę do sukcesu. Przyczyny i skutki były nieodłączną składową jego pracy, a zależności od zawsze stanowiły sedno.

Czas zwolnił, oddech Rodericka… nie… oddech Vincenta słychać było niczym basowy pomruk, rozciągnięty w nieskończoności.

Po raz pierwszy usłyszał głos, więc nazwał ten moment „jedynką”. Głos nie brzmiał, po prostu zakołatał mu wewnątrz czaszki: „Oddychaj”.

Wciągnął powietrze w płuca, gdy spadł pierwszy cios. Długie ostrze chrupnęło o metalową krawędź drewnianej tarczy. Paski umocowane wewnątrz wpiły się Vincentowi w przedramię. Drugi z zabójców doskoczył od tyłu i zamierzył się.

„Obrót”, zasyczał głos wewnątrz czaszki. „Dwójka”. Więc odwrócił się bokiem, zacisnął zęby i lekko ugiął nogi. Cios wyprowadzony od boku wlazł w tarczę, głęboko, jakby metalowa obręcz na krawędzi nie istniała. Ale ostrze uwięzło w drewnie, tuż przy żelaznym „krążku”, pośrodku. „Obrót”. Vincent przekręcił tarczę, wyrywając przeciwnikowi broń.

Przy „trójce” padła kolejna myśl: „Pchnij”. Tarcza zalśniła błękitem, ale Vincent ledwo to dostrzegł, zrzucił ten obraz gdzieś na dno świadomości. Pchnął. Staranował jednego z zabójców, unikając kolejnego cięcia. Pchnięty mężczyzna jęknął i zaklął, w powietrzu rozszedł się brzydki zapach. Ostry i drażniący. Zaskwierczało.

„Cztery”. „Obrót i góra”. Vincent kątem oka dostrzegł błysk miecza. Żelazo przecinało powietrze, powoli i systematycznie. Z góry ku dołowi. Nie było możliwości uniknąć tego ataku. Nie istniała żadna szansa, by zdążył zasłonić się tarczą. Więc tarcza

90

Page 91: SEN VENDARIONA (2015)

pojawiła się na jego lewym przedramieniu, w jednej chwili znikając z prawego. Poczuł ból, gdy paski werżnęły mu się w skórę. Łupnęło, aż zadzwoniły mu zęby, gdy przyjął cios.

„Wymach” oznaczył „piątką”. Zatoczył lewą ręką szeroki łuk, po drodze odbijając kolejny cios. Wtedy skrzesały się iskry, gdyż tarcza stała się w pełni metalowa. Nieznośny smród jeszcze się nasilił. Kończąc łuk trafił jednego z zabójców brzegiem tarczy, samą krawędzią, ostrą jak brzytwa. Vincent ciął w szyję, jakby dzierżył jakieś ostrze. Trafiony zwinął się w śmiertelnym piruecie, a jego krew, karminowym warkoczem, rozciągnęła się w powietrzu.

„Sześć”. Głos zamilkł. Czas przyspieszył, lecz wszyscy w komnacie trwali w bezruchu. Na twarzach dwóch stojących przeciwników pojawiły się emocje. Wątpliwości. Zmieszanie. Obawa? Vincent odszukał wzrokiem leżących. Jeden wił się w konwulsjach, usiłując obiema rękami zatamować krwawienie z głębokiej jak sto Piekieł rany na szyi, drugi dygotał, leżąc na wznak. Gryzący swąd dochodził od niego. Na piersi, w miejscu gdzie dotknęła go tarcza, widniały wypalone rany, poczerniałe i, Vincent był pewien, śmiertelne jak cholera.

„Siedem”. „Dystans”, zabrzmiał głos wewnątrz czaszki Vincenta. Obydwaj zabójcy wyszarpali z kabur pistolety, jakieś ciężkie rewolwery. Czas zwolnił raz jeszcze. Paski na przedramieniu poluzowały się, gdy Vincent machnął ręką. Błyszcząca błękitem i zielenią tarcza była teraz niczym wirujący z ogromną prędkością dysk. Zabójca po lewej zdołał unieść broń. Tarcza urwała mu górną część czaszki, nieco ponad oczami.

Drugi, pewnie trzymając rewolwer oburącz, wystrzelił. Huk zagrzmiał basem wibrującym wewnątrz całego pomieszczenia.

„Zasłona” była „ósemką”. Jakżeby inaczej. Koniec końców, tarcza służy do tego właśnie. Pierwsza kula drasnęła Vincenta w prawe ramię, którym odruchowo się zasłonił, druga przeleciała gdzieś poniżej, trzecia puknęła w środek. Dał się słyszeć charakterystyczny dźwięk. Vincent znał go z filmów, w których koloniści ścierali się z lumickimi plemionami. Kule

91

Page 92: SEN VENDARIONA (2015)

świstały tu i tam, a od czasu do czasu brzmiał ten dźwięk. Wysoki i jękliwy ton – rykoszet.

Na prawym ramieniu Vincenta lśniła mała, okrągła tarcza, umocowana grubym paskiem, cała z metalu. Na jej środku widniało maleńkie wgłębienie, które właśnie w tej chwili zanikało. Ostatni z zabójców stęknął. Nim padł na podłogę, jego ciało obróciło się w powolnym, makabrycznym piruecie, ukazując małą dziurę pomiędzy brwiami i ogromny, krwawy, ziejący z tyłu głowy, otwór.

Vincent odetchnął. Głośno, mocno i pełną piersią. Czuł kropelki potu na czole, ramię pulsowało mu bólem.

Liczby. „Jeden”, bo został rzucony do walki w osamotnieniu.

„Cztery”, bo tylu dano mu przeciwników. „Osiem”, bo tyle ruchów musiał wykonać.

Liczby. Układy. Pozycje. Przyczyny i skutki. Zależności. Rozumiał wszystko. To był dopiero początek. Wiedział jednak, że chcąc nie chcąc, stawał się Tarczownikiem.

***

/Posiedzenie komisji senackiej ds. tajnych służb, Nowe Patras 12. 10. 63 r./

Vera przeglądała dokumentację, starając się odnaleźć nazwisko. Jednocześnie wstukiwała słyszane słowa, mimowolnie krzywiąc się na ich dźwięk. Jakiż straszny człowiek. Wtem znalazła: „Laurent Biehl, wysoki mówca z Karminowego Stronnictwa”. Wiedza ta, jednak, nie przyniosła jej ulgi – nadal czuła się nieswojo; obszerna sala jakby się skurczyła, światło zmieniło swoją barwę. Przypomniała sobie jedną z radiowych audycji Camerona Gunna, o „Strachu, któremu oddawano cześć przed Wojną”. W tej właśnie chwili była skłonna uwierzyć, że takowe bóstwo istniało – praktycznie czuła jego obecność.

92

Page 93: SEN VENDARIONA (2015)

– Zebrał ich i szkolił, twierdzicie. – Głos wysokiego mówcy niósł się w przestrzeni, wibrował. – Ustaliliście dlaczego? Co jest sednem? Motywem?

– Z całym szacunkiem, szanowny panie – odpowiedział Kroeger – ale to nadzwyczaj oczywiste: „Obiekt Zero” jest wywrotowcem, anarchistą i obrał sobie za cel obalenie naszego porządku…

– Macie nas za polityków, więc przemawiacie w ten pozbawiony wyrazistości sposób. Dobieracie miękkie, acz oczywiste słowa. Są puste, agencie. Bezwartościowe. Chcemy prawdy, analizy, waszych wniosków, nie mydlenia oczu… Powiedzcie nam coś, czego nie wiemy…

Brion Kroeger odetchnął. Uniósł prawą brew.– Uważamy – rozpoczął wyjaśnienia – że „Obiekt Zero”

umiejętnie wyznaczył sobie wrogów. Pracował nad tym dłuższy czas, doskonale się przygotowywał. Jednym z jego celów jest faktyczne uszkodzenie systemu, pewna ilość zmian, które jest w stanie wywołać. Działa wedle planu. Uderzał w nas, jako organy państwa, w polityków, osoby publiczne, ale i w struktury wojskowe. Vendaryjska armia to jego drugi wróg, zaraz po nas. Jest i trzeci, choć tutaj akurat musiałbym posiłkować się własnymi teoriami, które nie do końca pokrywają się z oficjalnym stanowiskiem Agencji.

Wysoki mówca Laurent Biehl skinął przyzwalająco. Kroeger kontynuował:

– Wydaje się, że Zamaskowani mają przeświadczenie jakoby istniał ukryty wróg, pierwotny, który jest, pozwolę sobie zacytować z pamięci: „o wiele gorszym niż vendaryjskie państwo”. To coś mistycznego, zakazanego, trudnego do uchwycenia i ogarnięcia umysłem, a co za tym idzie, trudnego do udowodnienia.

Wysoki mówca poprawił się na fotelu, odginając oparcie.– Żądamy dowodów – mruknął. – W innym przypadku,

komisja nie będzie zajmowała się tą opcją. Agencie?– Nie posiadamy takowych.– Więc nie traćmy czasu, a co za tym idzie, pieniędzy. – Biehl

spojrzał na ławę zajmowaną przez grupę rejestratorek. Gdy

93

Page 94: SEN VENDARIONA (2015)

jego wzrok, przez sekundę, spoczął na Verze, prawie zemdlała. Zadygotała, ale wysoki mówca chyba tego nie dostrzegł, mówił beznamiętnie:

– Należy zanotować i podkreślić, iż pomimo całych pięciu lat pracy, grupa specjalna „Zwierciadło-1” nie zdołała zgoła jasno określić celu działania rozpracowywanego wroga. To karygodne i będziemy wnioskować o konsekwencje.

Vera oddychała miarowo, posłusznie wstukując kolejne litery, ukradkiem spoglądała na pozostałe dziewczyny. Na ich twarzach próżno było szukać jakichkolwiek emocji. Czyżby tylko ona bała się tak mocno? „Och, jakiż straszny człowiek…”.

Tymczasem Brion Kroeger milczał, świdrując wzrokiem swego rozmówcę. Doczekał się kolejnego pytania:

– Brak „celu”, więc pewnie trudno było wam określić, dlaczego do zebrania grupy Zamaskowanych doszło akurat w pięćdziesiątym dziewiątym? Przypominam, że interesują nas wyłącznie fakty podparte dowodami…

***

/Hotel „Monumentia”, Memoria, latem 59 r./Daegorion wciągnął aromatyczny dym w płuca, odrzucił

głowę i powoli, delektując się chwilą przyjemności, wypuścił go. Pod sufitem uformował się zielonkawy kształt, przywodzący na myśl baśniowego stwora.

„Nieee, zaraz. Tylko, cholera, nie to". Stworzenie zmieniło się, a może od początku nim było, w oblicze pieprzonego Kaspara.

Daegorion przewrócił oczami i warknął. Zrobił to na tyle głośno, że usłyszała go jedna ze ślicznotek. Przeciągnęła się zmysłowo w delikatnej błękitnej pościeli i mruknęła. Jej glos miał ten podniecający koci tembr, niski i miękki:

– Kochanie?„Znów to robią", Daegorion zadrwił w duchu. „Mogą to

nazywać kochaniem, ale tak naprawdę i dla nich, i dla mnie to zwykła fizyczność. Pieprzone dziwki".

94

Page 95: SEN VENDARIONA (2015)

Druga, brunetka otworzyła oczy i zatrzepotała rzęsami.Daegorion zastanowił się jednak i zreflektował. Faktycznie

nie płacił żadnej z nich. Każda dziewczyna, zwłaszcza te z filmowej branży, oddałyby wiele, w tym swoją niewinność, za możliwość przebywania z Dae Underhillem w dwuznacznej sytuacji – najlepiej, jeśli ktoś mógłby to później opisać lub co najmniej o tym opowiedzieć. Tak to już było. Tradycyjna i wychwalana cnotliwość młodych vendaryjskich kobiet pierzchała przed sławą związaną z „dymaniem” syna jednego z najbogatszych Vendaryjczyków.

„Poprawka, a właściwie dwie”, Daegorion uśmiechnął się półgębkiem i spojrzał w kierunku łoża. Obydwie dziewczyny przyglądały mu się teraz, prężąc się leniwie i prezentując swoje wdzięki. „Raz, Dae Underhill dawał się dymać tylko wybranym ślicznotkom, a dwa, Dae Underhill był teraz, od co najmniej kilku godzin, jedynym właścicielem Kompanii Underhillów”.

Odwrócił wzrok i spojrzał przed siebie przez panoramiczne okno hotelowego pokoju. Dlaczegóż Kaspar, jego cholerny ojciec, zażyczył sobie, by odczytanie testamentu odbyło się na Północy? Zimnej, posępnej i tak odmiennej od ich Południa?

„Pieprzona Memoria”. Daegorion patrzył na nocne miasto, rozświetlone przez przymglone kwadraty, prostokąty i kółka, ale nadal mroczne i obce.

– Pieprzony Kaspar – szepnął przez zaciśnięte wargi, odruchowo zwijając dłonie w pięści.

– Chodź do nas, Dae – mruknęła któraś z dziewczyn. Zignorował prośbę. Zgasił papierosa, przeszedł wolno przez

środek pokoju, przy barku nalał sobie ciemnoczerwonego wina. Wcześniej nawet nie zwrócił uwagi na wystrój apartamentu – teraz leniwie wodził wzrokiem po ekskluzywnym wnętrzu.

– Co to jest, Dae? Spojrzał w kierunku łoża. Jedna ze ślicznotek, blondynka z

burzą loków, leżała na plecach, w dłoniach obracała bilę, cholerną „pełną szóstkę”, część testamentu, żart zza grobu.

Daegorion opuścił powieki, upił łyk słodkiego wina, wydął wargi i odezwał się najspokojniej, jak potrafił. Drwił i smucił się nieco, ale powiedział prawdę:

95

Page 96: SEN VENDARIONA (2015)

– To pamiątka po moim ojcu, po jego pasjach, problemach i sposobach na przetrwanie. To szarada, ale niech mnie cholera, nie zamierzam jej rozgryzać.

– To bila – zauważyła niesamowicie przenikliwie brunetka, mrucząc niezmiennie kocim głosem.

„To znak. Uosobienie pokuty”.Daegorion zamrugał i spojrzał na ślicznotki. Brunetka, leżąc

na brzuchu, opierała się na łokciach i machała długimi, kształtnymi nogami. Blondynka nadal przyglądała się kuli.

– Co mówiłyście?– Lilly zauważyła oczywisty fakt – szepnęła złośliwie

blondynka.– Bardzo śmieszne. – Brunetka uszczypnęła jasnowłosą. Obie

zachichotały. – Nie. To o „pokucie”.Ślicznotki spojrzały ze zdziwieniem. – Kochanie? Dobrze się czujesz? Może potrzebujesz...

Mmm...„A pokuta, cholerna suka, ma tę przeklętą właściwość, że

potrafi stać się częścią spadku”, szepnął Głos wewnątrz głowy Daegoriona. Włosy zjeżyły mu się na karku. Przełknął przeraźliwie słodką ślinę.

– Rzuć mi ją – zdołał wychrypieć nienaturalnym głosem, wyciągając dłoń w kierunku łoża.

Blondynka spojrzał na niego, wciąż trzymając kulę nad głową.

– Daj mi tę cholerną „szóstkę” – warknął. Ślicznotki poszarzały na twarzach i przytuliły się do siebie. Blondynka niezdarnie wypuściła bilę na pościel, kula sturlała się na podłogę, na gruby, miękki dywan.

Daegorion zrobił trzy kroki, schylił się i podniósł swoją własność.

„Gniewaj się, a jakże, bij w skorupę, niszcz iluzję. Odzyskaj mózg”.

Spojrzał na bilę, na żółtą wytartą cyfrę na czerwonym tle. Uniósł ją na wysokość oczu. Ruszył w kierunku balkonu.

96

Page 97: SEN VENDARIONA (2015)

– Dae? – W głosie brunetki nie było już miękkości, jedynie niepokój i narastające przerażenie. – Co się dzieje?

Otworzył drzwi, do apartamentu wtargnął silny zimny wiatr znad zatoki. Kilka serwetek, poderwanych podmuchem, zawirowało w powietrzu.

„Twój ojciec nie zdołał dokończyć tego, co rozpoczął”. Głos dudnił wewnątrz czaszki Daegoriona. Czas zwolnił swój bieg, firanki i zasłony łopotały teraz w ślimaczym tempie, nienaturalnie, mistycznie.

– Nie pojmuję – szepnął Daegorion. Trzymał kulę w rozedrganej dłoni.

„Kaspar Underhill rozumiał. Ale nie potrafił. Nie zdążył”. Bila rozjarzyła się czerwonawym światłem, błysnęła, zakwitła żółtym niby-płomieniem.

„Ty będziesz musiał odpokutować”, syknął Głos. „Znana ci rzeczywistość nie jest tą właściwą, nie jest Prawdą. Nie żyjesz. Snujesz się pośród cieni dawnej chwały, nie jesteś godzien tego Daru, ale postanowiono... Odzyskaj swój mózg, Żywy Trupie, odzyskaj, chwyć w zaciśniętą pięść i cholernie mocno go trzymaj. Jest twój!”

Wtedy czas przyspieszył, Daegorion Underhill zadrżał, a światło i żar bijące od kuli rozerwały jego ciało na miliardy drobniutkich cząsteczek.

***

/Rezydencja Rogera Blake’a, Memoria, latem 59 r./

Roger Blake przepłukał gardło derhitańskim trunkiem, smakując jego wyjątkową korzenną nutę. Uśmiechnął się szeroko, zamykając oczy. Z błogiego stanu wyrwał go dzwonek telefonu. Starzec sięgnął po słuchawkę, drugą dłonią bawiąc się kieliszkiem.

97

Page 98: SEN VENDARIONA (2015)

– Przed kwadransem doszło do wybuchu w hotelu „Monumentia”. – Głos należał do Graema Jonesa, człowieka odpowiedzialnego za kontakty ze Strażą. – Czy chciałby pan odsłuchać oficjalne komunikaty?

Blake uniósł powieki, mrugnął i w jednej chwili pokój wypełnił się widmowymi Kartami Myśli. Starzec zwał je także niekiedy Kartami Wróżb, jeśli akurat wszystko toczyło się zgodnie z planami. Leżały tam, lewitowały, krążyły wokół biurka, przenikały przez meble, jarząc się bladobłękitnym światłem. „Umysł to forteca”, mawiali nauczyciele. „Umysł to najpotężniejszy oręż, zwierciadło i sakwa z odpowiedziami, dla umysłu nie istnieją czas, przestrzeń, dobro i zło”.

– Nie – odparł Blake, spoglądając na Karty, obracając nimi i wczytując się w ich treść. Układał je systematycznie, budując obraz, poszukując rozwiązań i możliwości. – Ale możesz, drogi Jonesie, udzielić mi kilku podstawowych informacji.

– Panie?– Liczba ofiar?W słuchawce na moment zapadła cisza. Jones odezwał się w

końcu:– Nie są pewni, rozmiary eksplozji są ogromne, zniszczeniu

uległy cztery ostatnie kondygnacje. Na pewno pół tuzina. Może około dziesięciu.

– Ostatnie piętro, jak mniemam, zajmowały najlepsze apartamenty?

– Istotnie. Od tygodnia „królewski” wynajmowała rodzina...– Wiem o pogrzebie – mruknął Blake. – Wiem o dziedzictwie.

Czy Daegorion jest wymieniany wśród ofiar? – Hm... – Jones znów umilkł na moment. – Daegorion

Underhill znajduje się w szpitalu, ale jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Sanitariusze Straży wspominali o poważnych poparzeniach, lecz raport jest niejasny.

Blake spojrzał na Karty, przybliżył sześć z nich, przekrzywił głowę, pstryknął palcami i wizja odeszła. W pokoju znów zapanował półmrok.

– Panie? – W głosie Jonesa zabrzmiała nuta zaniepokojenia.

98

Page 99: SEN VENDARIONA (2015)

– Już wszystko jasne, mój drogi – uspokoił go Blake. – Byłbyś tak miły i połączył mnie z redakcją „Strażnika Memorii”?

– Oczywiście. Kłaniam się. Dobrej nocy, panie Blake.W słuchawce trzasnęło, zaszumiało. Po niedługiej chwili

odezwała się kobieta:– Dobry wieczór. Redakcja. W czym mogę służyć?– Miła damo – odezwał się Blake. – Chciałbym rozmawiać z

waszym redaktorem Friedrichem Kasslichem. – Oczywiście, proszę czekać – odparła kobieta uprzejmym

głosem. Zaraz jednak, już nieco inaczej, z zakłopotaniem, dodała: – Ależ, nie ma u nas takiego redaktora, panie...

– Blake. Roger Blake. – Kobieta westchnęła, gdy dotarło do niej z kim rozmawia. Starzec zawsze czuł się tym rozbawiony. Imiona od zarania dziejów miały swoją moc, wiedział to doskonale, ale w obecnych czasach miast magii znaczenie nadawały im pieniądze. – I zapewniam panią, pan Kasslich właśnie zaczął u was pracować, mam nadzieję, że będziecie mieli z niego pociechę. Proszę spróbować raz jeszcze.

Minutę później w słuchawce zabrzmiał już męski głos:– Fred Kasslich, słucham?– Roger Blake. Mam dla pana niezwykle ciekawy temat.– Drogi panie – westchnął mężczyzna. – Dopiero zdołałem

się rozpakować. Zaczynam od nowego tygodnia...– Proszę mi zaufać, to nie może czekać, a sprawa jest

wielowątkowa i, używając waszej terminologii, „rozwojowa”. Na pewno pana zaciekawi. To taki dobry start w nowym miejscu.

Mężczyzna po drugiej stronie milczał. – Nie mam pojęcia dlaczego pan to robi, panie Blake –

zaczął, a nazwisko starca w ustach Kasslicha zabrzmiało zwyczajnie. Cóż, Kasslich przybył do Memorii niedawno, a w samej Vendarii nie bywał ostatnimi laty zbyt często. Blake, póki co, był dla niego zwykłym rozmówcą.

– Proszę zająć się sprawą wybuchu w „Monumentii”, ktoś skontaktuje się z panem, przekaże dokumenty i moje wnioski.

– To tak nie działa. – W głosie Kasslicha pojawiło się zdenerwowanie. – Nie może pan...

99

Page 100: SEN VENDARIONA (2015)

– Przy okazji – przerwał mu starzec. – Czy rękawiczki, które wysłałem, pasują?

Kasslich wciągnął powietrze. Roger Blake wykorzystał ten moment i położył swoją dłoń na widełkach, przerywając połączenie. Zamknął oczy, dopił korzenne wino i uśmiechnął się szeroko.

***

/Posiedzenie komisji senackiej ds. tajnych służb, Nowe Patras, 12. 10. 63 r./

W sali zapadła cisza. Po kilku sekundach przerwał ją głos Briona Kroegera.

– Nie potrafię wyjaśnić, czemu akurat wtedy. – Verze wydawało się, jakby agent był pogodzony z losem i nie zamierzał się bronić.

– Proszę się ratować. – Po ustach wysokiego mówcy zaczął błąkać się delikatny, drwiący uśmiech. – Niech pan opowie nam o dniu dzisiejszym, o tym, co wiadome; o Zamaskowanych. Kryją się w cieniu niedopowiedzeń i mistyki, czy zdołaliście ich w końcu chociażby policzyć? Przypominam, że walczy pan o budżet na bieżące działania... oraz o obronę dobrego imienia, własnego i, nade wszystko, Agencji.

– Sęk w tym, szanowny panie, że oni faktycznie „ocierają” się o sferę, jak pan to ujął „mistyki”. Ich zdolności wykraczają poza ramy logicznego pojmowania, w ich działaniach próżno szukać sensu – nie zdołamy ich wyjaśnić, zrozumieć, jeśli nie spojrzymy szerzej…

Laurent Biehl odpowiedział, w jego głosie zabrzmiał pouczający ton:

– Mistyka została obłożona zakazem, tak zwana Magia została zabroniona, nie próbujmy zaglądać w otchłań, gdyż może nas pochłonąć… Vendaria jest silna, rozegramy tę batalię na naszych własnych zasadach, i wygramy ją, jestem pewien. –

100

Page 101: SEN VENDARIONA (2015)

Machnął ręką, jakby od niechcenia. – Prosiłem o opis aktualnej sytuacji…

Brion Kroeger lekko zmrużył oczy. Zaczął mówić, rzeczowo i beznamiętnie:

– W naszej bazie danych figuruje sześć podstawowych obiektów. „Zerem” oznaczyliśmy Burzomysła, mentora, lidera i najprawdopodobniej osobę odpowiedzialną za finansowe zaplecze grupy. Pozostałych określiliśmy jako „wojowników”. Posiadają przedmioty zakazane przez prawo i potrafią z nich korzystać, co daje im nadnaturalne zdolności. „Obiekt Pierwszy” to Tarczownik, posiadający dostęp do „A-33”. „Obiekt Drugi” korzysta z „A-42”, używa pseudonimu Jeździec Burzy. Kolejny to Zjawa lub Pan Upiór, nasze oznaczenie to „Obiekt Trzeci”, posiada Całun – agent zająknął się i poprawił – czyli „A-55”. „Obiekt Czwarty” nazywany jest Kamiennorękim, łączony jest z przedmiotem oznaczonym jako „A-57”, a ostatni z nich to „Obiekt Piąty” – Wesoły Pokutnik. Dzierży jeden z najpotężniejszych – „A-63”.

– Cyrk – wyrwało się wysokiemu mówcy, jakby mimowolnie. Natychmiast przywołał na usta coś na kształt parodii uśmiechu. – Jeśli się nie mylę, to naszej drogiej, memoriańskiej prasie zawdzięczamy te barwne miana, nieprawdaż?

– Owszem, tak o nich piszą – potaknął Kroeger. – I ulicy… – dodał. – Ludzie ich tak nazywają, głównie proletariat.

– Użył pan określenia „podstawowe obiekty”…– Namierzyliśmy jeszcze trzy osoby, niezwiązane w

bezpośredni sposób z grupą Burzomysła, ale możemy je zaliczyć do interesujących nas… zjawisk. To młoda kobieta, nienazwana, brak wzmianek w prasie na jej temat; oznaczyliśmy ją jako „Obiekt Dwadzieścia Jeden”; używa pewnego rodzaju ostrza, w naszej nomenklaturze: „A-113”. Następnie „Obiekt Zero Zero Dwa”, tutaj ustaliliśmy tożsamość, to Ebenezer Lynchee, władający przedmiotem „A-77”. I na koniec „Obiekt Dwadzieścia Dwa”, zbiegły kryminalista, Saul Brodsky, posiadający dostęp do „A-123”.

Wysoki mówca położył palec na ustach, następnie skierował go w stronę agenta i rzekł:

101

Page 102: SEN VENDARIONA (2015)

– Te numery… kolejność jest zastanawiająca… Istnieje jakiś system?

– Podejrzewamy, posiłkując się treściami historycznymi, że w każdej chwili mogą ujawnić się następni – odparł Brion. – Ale prosił pan o niedzielenie się domysłami.

– Istotnie, prosiłem. – Wysoki mówca zerknął do rozłożonych przed nim papierów. – Teraz… zechciałby pan pochwalić się bieżącymi operacjami? Zadeklarowane koszty są naprawdę spore… Te liczby, poparte jedynie „mistyką”, raczej nie mają szansy się obronić…

– Trzy operacje podlegają bezpośrednio prezydentowi, więc nie mogę o nich mówić, wolno mi zdradzić tyle, że prowadzone są na terytorium Sojuszu Vendaryjskiego. – Vera dostrzegła grymas niezadowolenia na twarzy Laurenta Biehla; słuchając agenta, wysoki mówca nerwowo przeglądał dokumenty. – Jedyna, na temat której mogę się wypowiedzieć przed komisją, prowadzona od ośmiu miesięcy, o kryptonimie „Sztafeta”, ma na celu zlokalizowanie „Obiektu Zero Zero Dwa”, czyli Ebenezera Lynchee. Prowadzimy działania, zbliżamy się do ich zakończenia…

– To kpina – warknął wysoki mówca. Był wściekły, być może przez swoją bezsilność. Vera zagryzła wargi. Cóż teraz? – Nie macie wyników, zasłaniacie się tajemnicami, błądzicie po omacku, a żądacie olbrzymich kwot. To oczywista kpina.

Brion Kroeger milczał i patrzył; lustrował wzrokiem cała komisję, trzech cichych, wyglądających prawie identycznie, beznamiętnie spoglądających mężczyzn i zwalistego, przerażającego Laurenta Biehla.

Wysoki mówca zebrał leżące przed nim dokumenty i, nie spiesząc się, bardzo dokładnie ułożył je w brązowej teczce. W całej sali panowała niczym niezmącona cisza. Vera rozglądnęła się nerwowo.

– Zarządzamy przerwę – przemówił wysoki mówca. – Dość usłyszeliśmy. Termin kolejnego przesłuchania zostanie ogłoszony w ciągu trzech dni.

Vera Hagenkreutz mrugnęła. „Dość?”. Odetchnęła z ulgą, spojrzała na zawieszony pod sufitem zegar, zastanawiając się

102

Page 103: SEN VENDARIONA (2015)

gdzie podziała się ostatnia godzina. Zaledwie godzina i aż… Zwykle tego rodzaju przesłuchania trwały o wiele dłużej, ale akurat w tym przypadku cieszył ją pośpiech. Nie będzie musiała dłużej oglądać podłej sylwetki Laurenta Biehla, nie będzie musiała słuchać jego straszliwego głosu.

Wyrwała się z zamyślenia i powiodła wzrokiem po sali. Ludzie zaczęli się już rozchodzić. Z tęsknotą poszukiwała obiektu swoich westchnień, ale agenta specjalnego Briona Kroegera już nie było.

„Och. Żegnaj śnie, witaj szara rzeczywistości”.

***

Brion obserwował służącego. Czarnoskóry mężczyzna w gustownym uniformie z uwagą nalewał wino. Gdy skończył, zgiął się w sztywnym ukłonie i sprężystym krokiem wyszedł z pokoju. Agent sięgnął po kieliszek i przysiadł na skraju skórzanego krzesła. Nim zdołał uraczyć się aromatem trunku, do pomieszczenia wkroczył wysoki mówca. Skinął Brionowi, chwycił drugi kieliszek, upił łyk i także znalazł sobie miejsce. Rozparł się w głębokim fotelu. Cisza panująca w pokoju aż kłuła w uszy.

– Dziękuję za to spotkanie – odezwał się mówca.– Chciałbym móc odpowiedzieć tym samym – mruknął Brion

– lecz nie jestem nawet pewien, czy wolno nam rozmawiać… W jakim charakterze…

– Wolno nam wszystko, gdy ważą się losy Vendarii – przerwał mu Biehl.

„Hmm, drogi mówco, jakże fortunnie się składa, że myślimy podobnie”. Agent wiedział, że nie może tego powiedzieć na głos.

– Jak mogę pomóc?– Niech pan spróbuje mnie przekonać. – Bez stenogramów, nasza rozmowa będzie warta tyle, co

powietrze. Zna pan to powiedzenie…

103

Page 104: SEN VENDARIONA (2015)

– „Garść Dymu” – znów przerwał mu wysoki mówca. – Znam powiedzenie, znam tę bajkę. Nawet słowa rzucone na wiatr mogą posiadać wartość. Wszystko jest względne.

Brion postanowił nie ukrywać poirytowania. Odezwał się ze zniecierpliwieniem w głosie:

– Przejdziemy do konkretów? Biehl milczał przez moment.– Chcę otrzymać dostęp do planów prezydenckich operacji.

Potrzebuję tej wiedzy.„Ale tupet. A może…”– Ja potrzebuję funduszy – rzekł Brion, mrużąc oczy. – Chcę

natomiast wiedzieć, dlaczego w ostatniej chwili zmieniono urzędnika. Dlaczego zamiast przed Den Mulischem odpowiadałem przed panem…

Do nozdrzy agenta dobiegł charakterystyczny zapach. Zadrżał. Znał go. Rozpoznawał także delikatny, prawie niewyczuwalny spadek temperatury.

„Nie może być…”– Chcę otrzymać dostęp do planów prezydenckich operacji.

Potrzebuję tej wiedzy.Dokładnie te same słowa. Wysoki mówca powtórzył je,

nawet tembr głosu się zgadzał. „Zaklęcie. Psiakrew”.Brion nakazał samemu sobie spokój, rozluźnił mięśnie,

sekundę wcześniej gotowe do reakcji. Odetchnął. Postanowił.„Więc grajmy”.Wysoki mówca uniósł brwi. Agent przekrzywił głowę i lekko

się uśmiechnął. Puścił do niego oko, jednocześnie wykrzywiając ku górze kącik ust. Wyraźnie i głośno cmoknął.

– Powtórzysz to po raz kolejny, czy po prostu porozmawiamy? Nazywają to chyba „otwartymi kartami”, czy jakoś tak…

Laurent Biehl, czy kimkolwiek był otyły mężczyzna, milczał.– W pokoju obok mam swoich ludzi – odezwał się Brion. –

Nie zdołasz ujść…

104

Page 105: SEN VENDARIONA (2015)

– Cóż to byłby za skandal, Vendaryska Agencja Bezpieczeństwa wyprowadzająca wysokiego mówcę w kajdanach, prosto z budynku Vendaryjskiego Senatu…

Brion potarł palcem wskazującym o kciuk. Mrugnął.– Kim jesteś?– Przecież wiesz, wszak jesteś specjalistą, badaczem

przeszłości…– Burzomysł. – Agent pokiwał głową. – A ten tutaj, to

prawdziwy Laurent Biehl. Więc, jak „daleko” jesteś?– Poza twoim zasięgiem – wychrypiał grubas.– Nareszcie mogę odpowiedzieć tym samym.– Powiesz mi, jak tego dokonałeś? „Otwarte karty”, hmm…Brion uśmiechnął się. Wiedział, że był to prawdziwie

paskudny grymas.– Jeśli ci powiem, następnym razem lepiej się przygotujesz, i

nasze spotkanie może nie przebiec po mojej myśli… Jednakże, musisz wiedzieć, że twoja, wasza, potężna Magia ma swoje ograniczenia. Czary można przełamać, zaklęcia rozproszyć, nie jesteście wszechmocni. Może kiedyś… ale nie dziś. Już nie… To, po prostu, nie wasza era…

Laurent Biehl dokończył wino. Kontrolujący go człowiek nakazał mu pocierać końcówkami palców potrójny podbródek, narzucił mu na twarz wyraz pełen zadumy.

– Nie widzisz pełnego obrazu, albo widzisz go, ale nie chcesz dopuścić do siebie prawdy, może nie potrafisz go odpowiednio zinterpretować. Trwa wojna…

– Fakt, mordujecie nam ludzi, funkcjonariuszy, żołnierzy… Grubas parsknął, kręcąc głową.– Trwa wojna, jak powiedziałem. I z żalem muszę przyznać,

że nie wygrywamy starcia za starciem. A potyczki z wami tylko rozpraszają naszą uwagę. Pora to skończyć…

Brion zagryzł dolną wargę.– Zmierzasz do czegoś? Czy po prostu marnujesz mój czas?Laurent Biehl położył palec na przycisku komunikatora

stojącego na biurku. Miły kobiecy głos przemówił z głośnika ustawionego obok:

– Tak?

105

Page 106: SEN VENDARIONA (2015)

– Droga Klaro, proszę wezwać strażników do mojego gabinetu.

Agent pokręcił głową.– Nie rozumiem, co próbujesz zrobić, co chcesz mi

udowodnić…Wysoki mówca sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i

wyjął wieczne pióro. Odkręcił skuwkę.– Pokażę ci wroga. Tego prawdziwego, reprezentującego

mroczne siły. Poproś o notatki wysokiego mówcy, które sporządzał w ciągu ostatniej doby. Tam jest wszystko, włącznie z moimi uwagami i komentarzami. Dokumenty znajdziesz bez problemów… Powinniście mieć do nich dostęp jako śledczy… Wszak chodzi o morderstwo…

Agent mrugnął, włosy zjeżyły mu się na karku, mięśnie spięły się w jednej chwili. Skoczył.

Wysoki mówca wbił sobie pióro w oczodół, głęboko, aż po sam koniec. Gdy Brion znalazł się tuż obok, ciało Laurenta Biehla zwiotczało i bezwładnie zwaliło się na podłogę. Już tam, na grubym, zielonkawym dywanie zaczęło konwulsyjnie drżeć.

Drzwi otwarły się. Na progu stanęli dwaj mężczyźni w uniformach senackiej straży. Brion Kroeger spuścił głowę i zaklął.

***

/Posiadłość Laurenta Biehla, Nowe Patras, 13. 10. 63 r./

Cornelissen poprawił kołnierz palta. Patras o tej porze roku nie powinno być tak wietrzne i deszczowe. Miał nadzieję, że tygodniowy wypad do stolicy pozwoli mu zapomnieć o memoryjskiej aurze. Okazało się, że wprost z Memorii przywieźli pogodę. I nie tylko. Przywieźli bałagan. I to akurat słowo można było określić mianem delikatnego sformułowania. Stali na podjeździe, ekipy śledczych pakowały materiał

106

Page 107: SEN VENDARIONA (2015)

dowodowy do ciężarówek. Brion palił, nerwowo zaciągał się i niechlujnie wydmuchiwał dym. I cały czas mówił:

– Biehl prowadził podwójne życie, skurwiel był „umoczony” jak cholera. Czarna magia, okultyzm, symbole bóstw sprzed Czarnej Wojny… Nie wiem, jak długo uda nam się to utrzymać w tajemnicy. Tym kretynom z Komisji Propagandy też, zdaje się, niezbyt można ufać.

– Jesteś zły?– Wściekły jestem – warknął Brion. – Prawie udało im się

mnie podejść. Pieprzony Burzomysł… Całe szczęście, że zaryzykowaliśmy…

– Nadal nie mogę uwierzyć, że zdecydowałeś się wypić to cholerstwo. Zadziałało. Ale, z drugiej strony, pomyśl Bri – Cornelissen zadumał się – gdyby nie on, Biehl prowadziłby swoje „podwójne życie”…

– Próbujesz mi zasugerować, że Burzomysł nam pomógł? Drań chciał przejąć nade mną kontrolę, i postanowił, niejako dla żartu, narobić nam zamieszania; „samobójstwo wysokiego mówcy, we własnym gabinecie, w obecności rządowego agenta”… Teraz jest po naszej stronie?

Cornelissen uniósł dłonie w obronnym geście.– Jestem daleki od takiego, prostego stawiania sprawy…Brion zagryzł zęby.– Wystawił nam Legion. „Nowy Legion”. Nareszcie mamy

sporo danych, jakiś punkt zaczepienia. To wszystko łączy się ze sobą. Drzewołak rozpoznał symbole, podobne znaleźliśmy w domu Biehla. „Nowy Legion”. To spisek pieprzonych „mrocznych sił”. Przynajmniej tak właśnie Burzomysł chciałby żebyśmy myśleli. Tak, czy inaczej, musimy zacząć działać. Tu w Vendarii, ale i na Kontynencie. Uruchomimy wszystkich. To arcytrudne, ale wykonalne.

– A Zamaskowani? Kim są dla nas w tym momencie?Brion dopalił papierosa, rzucił go na mokry beton i rozgniótł

butem. Odpowiedział:– Jak się przed momentem wyraziłeś, mój drogi? To było

celne… Właśnie tak. Bądźmy ostrożni i dalecy od „prostego” stawiania spraw…

107

Page 108: SEN VENDARIONA (2015)

szeptun.blogspot.com

108

Page 109: SEN VENDARIONA (2015)

109