zawsze o tym marzyłam

21

Upload: arkadiusz-niewiadomski

Post on 10-Mar-2016

219 views

Category:

Documents


2 download

DESCRIPTION

Niezwykła historia kobiety, która na krańcach świata poszukuje szczęścia. Jestem współczesną koczowniczką. Podróżuję od dwudziestu sześciu lat. Nie mieszkam nigdzie na stałe, mam tylko to, co mogę ze sobą zabrać. Często nie wiem, gdzie będę za pół roku. Wiedziona instynktem podróżuję po świecie bez żadnego planu. Autor: Rita Golden Gelman Język publikacji: polski Wydawca: Pascal ISSN: 978-83-7642-311-1

TRANSCRIPT

Page 1: Zawsze o tym marzyłam
Page 2: Zawsze o tym marzyłam

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.

Page 3: Zawsze o tym marzyłam

Opowieść o kobiecie, która na krańcach świata odnalazła szczęście

Page 4: Zawsze o tym marzyłam

Copyright © 2001 by Rita Golden Gelman. By arrangement with the author. All rights reserved. Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo PascalWszelkie prawa zastrzeżone. Żaden fragment niniejszej publikacji nie może być reprodukowany, przechowywany bądźrozpowszechniany bez uprzedniej pisemnej zgody wydawcy.

AUTOR:Rita Golden Gelman

TYTUŁ ORYGINAŁU:Tales of female nomad: living at large in the world

TŁUMACZENIE:Martyna Bielik

REDAKCJA:Ferragus

KOREKTA:Justyna Tomas

OKŁADKA:Katarzyna BorkowskaZdjęcia: istockphoto; gettyimages;

ILUSTRACJA:Tribalium/Dreamstime.com

REDAKTOR PROWADZĄCY:Małgorzata Jasińska-Kowynia

REDAKTOR NACZELNY:Agnieszka Hetnał

ISBN 978-83-7642-311-1Bielsko-Biała 2014

WYDAWCA:Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.ul. Zapora 2543-382 Bielsko-Białatel. 33 8282828, fax 33 [email protected]

eBook REDAKTOR i KONWERTER:Dominik Trzebiński Du Châ[email protected]

Page 5: Zawsze o tym marzyłam

PRZEDMOWA

Jestem współczesną koczowniczką. Nie mieszkam nigdzie na stałe, mam tylko to, co mogęze sobą zabrać, często nie wiem, gdzie będę za pół roku. Wiedziona instynktem podróżujępo świecie bez żadnego planu, wykazując ufność wobec obcych i ciągle czyhającna przy pad ko we okazje.

Poznawanie ludzi to moja pasja. W odróżnieniu od dawnych koczowników nawiązujękontakt z miejscowymi i osiadam wśród nich, zyskując z czasem ich zaufanie. Dzięki temumam szansę przyglądać się ich codziennym zajęciom i poznać rytm życia. Mieszkałam podstrzechami szałasów i sypiałam w olśniewających pałacach, w towarzystwie tubylców brałamudział w religijnych ceremoniach i wraz z nimi zapuszczałam się na terytoria czarnej magii.I praktycznie w każdym zakątku świata przygotowywałam jedzenie w towarzystwiemiejsco wych ko biet.

Cieszę się moim koczowniczym życiem już od 1986 roku, kiedy to w wieku czterdziestuośmiu lat, znajdując się na krawędzi rozwodu, rozejrzałam się wokół siebie i stwierdziłam, żemu szą ist nieć jakieś inne spo so by na ży cie.

I tak właśnie jest.

Page 6: Zawsze o tym marzyłam

Meksyk

Page 7: Zawsze o tym marzyłam

POCZĄTEK

1985Czuję się tak, jakbym żyła pożyczonym życiem, należącym do kogoś innego. To dobre życie,

wypełnione eleganckimi restauracjami i ciekawymi ludźmi oraz zaproszeniami na takiewydarzenia jak wręczenie Oscarów czy nagród Grammy. Jestem zamężna od dwudziestuczterech lat, razem chodzimy na kolacje z największymi sławami, oglądamy najnowsze filmy,nim zobaczy je reszta świata, i jesteśmy zapraszani na wszystkie literackie premiery w LosAnge les.

Pracy mojego męża, zajmującego się konsultacjami wydawniczymi dla najważniejszychtytułów prasowych, zawdzięczaliśmy to, że mogliśmy cieszyć się przywilejami i otaczaćblichtrem. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że wcale nie czułam się uprzywilejowana i nieprzepadam za blichtrem. Żyłam w świecie zaprojektowanym dla kogoś, kim już od pewnegoczasu nie by łam.

Wolę ciuchy z lumpeksu niż designerskie kreacje od Neimana Marcusa, hondyod mercedesów i darmowe garkuchnie od bankietów charytatywnych. Mój dom jest zbytwiel ki, mój ogród nad mier nie upo rząd ko wany, moi przy jacie le zbyt biali i ame ry kańscy.

Pięć lat temu po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że czegoś mi brakuje. Siedziałamw samolocie obok kobiety ubranej w sięgającą do ziemi hawajską sukienkę muumuu orazsandały. Opowiadała mi o swojej profesji, polegającej na rezerwowaniu miejsc pracy dlakapitanów żeglugi morskiej, i o zakończonej właśnie podróży obejmującej Morze Śródziemne,Ad riatyk i Zato kę Mek sy kańską. Wsłu chana w jej sło wa po czu łam łzy ciek nące po po liczkach.

– Przepraszam – odezwałam się nieco zawstydzona i otarłam wilgotne oczy. – Nie wiem,skąd mi się to wzię ło.

Ale doskonale wiedziałam. Płakałam nad utraconą duszą. Jej opowieść przypomniała mi, żekiedyś marzyłam o pływaniu dookoła świata, spływie Amazonką, spotkaniach z pierwotnymiplemionami i poznawaniu ich życia. Kochałam tę ukrytą we mnie dziewczynę, która potrafiłamarzyć. Była dzielna i pełna ideałów… a teraz gdzieś zniknęła. Mój mąż nie wykazywałnajmniejsze go zainte re so wania ani pły waniem, ani po znawaniem pier wot nych kul tur.

– Gdybym miała się kiedyś wybrać w rejs – poinformowałam siedzącą obok mnie kobietę –to potrzebowałabym trzech rzeczy: kapitana w rodzaju starego wilka morskiego, z głową pełnąopowieści okraszonych filozoficznymi przemyśleniami, załogi, która lubi śpiewać, i celupo dró ży, gdzie mo głabym zaznać no wych do świad czeń. Nie nawi dzę wy le gi wać się na plażach.

– Zaokrętuj się na „Tigrisie”, cumuje na wyspach Galapagos – poradziła bez wahania mojawspół pasażer ka.

Trzy miesiące później całkiem sama weszłam na pokład „Tigrisa”, odwiedziłam wspaniałe

Page 8: Zawsze o tym marzyłam

wyspy wulkaniczne, bawiłam się z lwami morskimi i niebieskonogimi głuptakami, nurkowałamrównież w tropikalnych wodach. Poznałam magię odmienności i od tej chwili wszystko sięzmie ni ło.

Po powrocie z Galapagos rozgorzała we mnie ponownie dawno stłumiona żądza przygody,a otaczające mnie luksusy straciły znaczenie. Wykwintne dania, ekskluzywne pokazy filmowe,koncerty, przyjęcia czy wizyty w teatrze okazały się nagle nędznymi substytutami odkryć,ciągłej nauki i po znawania nie znane go.

Wiedziałam, że jeśli zależy mi na małżeństwie – a tak właśnie było – to nie mogę rzucić sięw wir podróży. Galapagos sprawiło jednak, że zapragnęłam czegoś więcej od życia. Znalazłamkompromis: zapisałam się na podyplomowe zajęcia z antropologii, wierząc, że książkizaspo ko ją mój głód przy go dy.

Chwila była jak najbardziej odpowiednia. Moje dzieci nie potrzebowały już pełnoetatowejmamy – Mitch rozpo czął stu dia na Ber ke ley, a Jan kończy ła szko łę śred nią.

Do tej pory z pewnym sukcesem zajmowałam się pisaniem książek dla dzieci. Cieszyły mniete dzikie, fantastyczne odskoki od rzeczywistości, lubiłam spotkania w szkołachi umiarkowaną sławę, jaką cieszyły się moje historyjki wśród nauczycielek najmłodszych klas,te raz jed nak po stano wi łam od wie sić tę pracę na ko łek i zabrać się do stu dio wania.

Kolejne cztery lata spędziłam na Uniwersytecie Kalifornijskim, zaczytując się tekstamiz zakresu etnografii, czerpiąc wiedzę od antropologów, którzy żyli wśród pierwotnych kultur,oglądałam również dziesiątki filmów i chodziłam na wykłady. W 1985 roku, po zaliczeniuwiększości obowiązkowych egzaminów, zaczęłam się zastanawiać nad tematem pracydoktorskiej. Chociaż mąż pogodził się z tym, że poświęcam czas na studia, miałam poważnewątpliwości, czy będzie chciał do mnie dołączyć lub choćby wesprzeć, gdy wyjadę na badaniaterenowe w jakimś odległym zakątku świata. Uznałam więc, że najlepiej będzie zająć sięży ciem ple miennym mieszkańców Los Ange les.

W tym czasie nasze małżeństwo coraz bardziej osiadało na mieliźnie. Odmiennezainteresowania i różnice charakterów sprawiły, że się od siebie oddaliliśmy. Z zasady jestemraczej wyluzowana i czasem bywam beztroska, mam tendencję do wybaczania błędów zarównosobie, jak i innym, zdarza mi się naginać własne przekonania moralne do zaistniałej sytuacji.Mój mąż natomiast jest perfekcjonistą, uczciwym, punktualnym i godnym zaufaniaczłowiekiem. Ma olbrzymie oczekiwania wobec siebie i wszystkich, których spotyka. Znacznieczę ściej wdawali śmy się w sprzeczki, pod ry wając się do kłót ni jak bok se rzy na sy gnał gongu.

Wreszcie po kolejnej ożywionej dyskusji zasugerowałam mu, że powinniśmy sobie zrobićparę tygodni przerwy. Powiedziałam, że muszę przez jakiś czas pobyć w samotności, żebyzastanowić się nad tym, dlaczego nasze małżeństwo zeszło na złą drogę i jak temu zaradzić.Zaproponowałam również, że po moim powrocie moglibyśmy zajrzeć do poradni małżeńskiej.Zgodził się na wszystko, co zaproponowałam, mówiąc jednocześnie, że dwa tygodnie to zbytmało i powinniśmy zdecydować się na co najmniej dwumiesięczną rozłąkę, w czasie którejobo je mo że my cho dzić na rand ki z inny mi ludźmi.

Jego zaskakująca odpowiedź trochę mnie przestraszyła. Osiem tygodni całkowitej

Page 9: Zawsze o tym marzyłam

niezależności to coś zupełnie innego niż dwutygodniowa przerwa na oczyszczenie atmosfery.W ogóle nie myślałam o randkach, nie byłam pewna, czy po spędzeniu dwudziestu czterech latu boku jednego mężczyzny potrafiłabym umówić się z kimś innym, nie miałam na to równieżochoty. Tak czy siak, zgodziłam się na jego propozycję, a kiedy tylko wyszedł, zalałam sięłzami. Podobnie jak w przypadku większości naszych rozmów w tamtym okresie miałamwrażenie, że mówimy do siebie w obcych językach. Uświadomiłam sobie jednocześnie, że nieby łam w stanie prze wi dzieć, w jaki spo sób zare agu je, gdy zapro po nu ję mu taką „prze rwę”.

Gdyby miała ona trwać tak jak planowałam, czyli dwa tygodnie, to zapewnezamieszkałabym w jakimś hotelu w pobliżu Los Angeles. Nie mogłam jednak spędzić w hoteludwóch miesięcy, zdecydowałam się więc na wyjazd do Meksyku. Zawsze chciałam tampo je chać, a mąż ni gdy nie miał ocho ty.

Gdy opuszczałam nasz dom, oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że to może być coś więcej niżtyl ko „prze rwa”.

Czując, jak uginają się pode mną kolana, wyszłam z samolotu wprost w rozgrzane powietrzestolicy Meksyku. Miałam zaczerwienione oczy, zatkany nos i nie mogłam pozbyć się wrażenia,że głowę wypełniają mi ołowiane ciężarki. Jeszcze nigdy nie byłam aż tak wystraszona.Znalazłam się w sytuacji, która od samego początku wyglądała zupełnie inaczej, niż to sobiezaplano wałam.

Zarzuciłam plecak na ramiona i ruszyłam przed siebie, wypatrując znaków wskazującychwyjście z terminalu. Słysząc śpiewną melodię języka hiszpańskiego, mimo bólu głowypoczułam lekki przypływ energii. Uwielbiałam brzmienie hiszpańszczyzny, od kiedy tylkoze tknę łam się z nią po raz pierwszy w dru giej klasie szko ły śred niej na lek cjach pani James.

Natychmiast po wyjściu z lotniska zostałam powitana przez pięciu młodzieńcówwymachujących kolorowymi broszurami. Zdecydowałam się na przyzwoicie wyglądający hotel,kuszący sensownymi cenami i tym, że nie musiałam płacić za taksówkę, która mnie tamdowiozła. I tak miałam w nim spędzić tylko dwie noce. Za czterdzieści osiem godzinpowinnam znaleźć się w Cuernavace i rozpocząć kurs języka hiszpańskiego. Zgodniez ustaleniami poczynionymi przez szkołę organizującą kurs miałam zamieszkać u miejscowejro dzi ny. I to był tak właści wie mój je dy ny plan.

W hotelu zameldowałam się o dziewiętnastej trzydzieści, miałam zatem sporo czasuna prysznic i znalezienie restauracji, w której mogłabym zjeść kolację. Śliniąc się na myślo meksykańskim jedzeniu, nagle zrozumiałam, że jeszcze nigdy, przez całe czterdzieści siedemlat życia, nie byłam sama w restauracji. W młodości otaczała mnie spora grupa przyjaciół,z którymi mogłam dzielić posiłki, a w wieku dwudziestu trzech lat wzięłam ślub i od tej poryjadaliśmy razem z mężem. Nie miałam okazji do samotnych posiłków na mieście… aninajmniejszej ocho ty, by nabie rać no wych przy zwy czajeń w tym aku rat mo mencie.

Się gnę łam po te le fon i zadzwo ni łam do re cep cji.

Page 10: Zawsze o tym marzyłam

– Discúlpeme, señora. No hay comida en el hotel.Mo ja szkol na hiszpańszczy zna po zwo li ła mi zro zu mieć, że w ho te lu nie po daje się je dze nia.Kiedy zastanawiałam się nad wyjściem do restauracji, w głowie ciągle wyświetlał mi się taki

film: siedzę za stołem i próbuję wyglądać na zadowoloną. Lokal wypełniają rozgadani,roześmiani ludzie i tylko ja jestem sama. Wszyscy patrzą na mnie ze współczuciem, niewiedząc, skąd się tam wzięłam i dlaczego nie mam żadnego towarzystwa. Siedzącna hotelowym łóżku, wciąż myślałam o konieczności wybrania restauracji, o tym, jak dostanęsię na miejsce. Potem będę musiała udawać, że jestem szczęśliwa, a na koniec powrócićdo hotelu. Nie wiedziałam, jak mam wybrać restaurację, czy dojechać do niej taksówką, czy teżpo pro stu pójść. A co, je śli oko li ca nie by ła zbyt bezpieczna?

Nie mo głam te go zro bić. Wo lałam zre zy gno wać z je dze nia.Wzięłam szybki prysznic, naciągnęłam na siebie nocną koszulę i zwinęłam się na łóżku,

trzymając w ręku przewodnik po mieście. Jutro wybiorę się na targ. Zaplanowałam sobie całątrasę do głównego targowiska, a potem zgasiłam światło wciąż głodna i zdezorientowana. Niepotrafiłam poczuć żadnej więzi z leżącym na łóżku ciałem. Kim jest ta osoba, która po razpierwszy w życiu spędza samotną noc w obcym hotelu? Dlaczego tutaj jestem? Co ja właściwiezrobiłam? Czułam się jak bohaterka sztuki, którą pisał ktoś inny. Częściowo mnieto przerażało, z drugiej strony jednak czułam się podniecona tym, że już wkrótce wyruszęw nie znane.

Jako dziecko uwielbiałam to, co nieznane. Każdego roku wraz z rodzicami, moim bratemi naszym psem Pepperem wyruszałam na tygodniową wyprawę samochodem. Ojciec siedziałza kierownicą, a mama zajmowała miejsce obok niego, rozkładając na kolanach mapę.Za każdym razem, gdy mówiła mu, aby skręcił w prawo, tata robił zabawną minę i skręcałw lewo. Po kilku minutach byliśmy całkowicie zagubieni, więc musieliśmy pukać do drzwinapo tkanych wśród pól do mów (jakoś zawsze przy trafiało nam się to na wsi) i py tać o dro gę.

Czasem zapraszano nas, żebyśmy obejrzeli nowo narodzone cielę lub przyjrzeli się dojeniukrów. Zwykle pozwalano nam również nakarmić kurczaki. Zgubienie się oznaczało przygodę,a ja to wprost uwielbiałam. Minęło już mnóstwo czasu od chwili, kiedy ostatni raz sięzgubiłam, nie potrafiłam sobie również przypomnieć, kiedy po raz ostatni wyruszyłamw nie znane.

Już o wpół do siódmej rano jestem na ulicy. Dzień zapowiada się słoneczny, otaczają mnieśpiewne dźwięki hiszpańskiej mowy oraz szum samochodów sunących wolno przez miastow porannych korkach. Lubię tę charakterystyczną energię wczesnego poranka. Postanawiamprzejść się kil ka ki lo me trów na targ, że by po szu kać cze goś do je dze nia.

Kiedy tylko wchodzę bocznym wejściem na targowisko, natychmiast zauważam piniaty:Myszka Miki, Goofy, Kaczor Donald, zwierzęta i ufoludki z papier mâché, mieniące sięogromem barw. Rozstawione na podłodze i wiszące tuż nad moją głową setki osiołkówi dinozaurów, kotków i smoków, prosiaczków i potworków oraz różnych lalek we wszystkichkolorach tęczy. Rozkołysane podmuchem wiatru obracają się do wtóru salsy płynącejz niewidocznych głośników. Słysząc zaraźliwe, dynamiczne rytmy karaibskiej muzyki, sama

Page 11: Zawsze o tym marzyłam

również zaczy nam się ko ły sać.Wreszcie udaje mi się stamtąd wydostać i docieram do stoiska z awokado – ogromne stosy

zieleni i brązu, rozłożone na kwiecistych ceratach. Chwilę później – ananasy, od którychodciąga mnie słodki zapach mango. Na kolejnym stoliku piętrzą się czerwone, żółte i zielonepapaje, obok nich banany w każdym możliwym rozmiarze i kwadratowe skrzyneczkiwypełnione niezliczonymi odmianami pieprzu i papryczek chili, suszonych oraz świeżych;dalej owoce miechunki pomidorowej zwane tomatillos, słodkie ziemniaki jicama, marchewki,pomidory oraz zielenina. Przez chwilę w powietrzu dominuje woń kolendry zastąpiona przezdobiegający z sąsiedniego stoiska zapach oregano. Sekundę później wpatruję się w żółte kuledy ni, zastanawiając się, jak też mo gą smako wać.

Widzę niemowlęta, kołyszące się w hamakach rozciągniętych pomiędzy budkamitar go wi ska, a do mo ich uszu do bie gają śpiewne nawo ły wania dzie wię cio let nich sprze dawców:

– Kup me lo na, señora. Pyszny me lon, słod ki.Rozpoznaję muzykę unoszącą się nad stoiskami, tęskną piosenkę o nieodwzajemnionej

miłości, na którą trafiłam już kiedyś w Los Angeles, słuchając meksykańskich radiostacji. Tengatunek muzyczny nazywany jest tutaj ranchero. Mimo smutku pobrzmiewającego w melodiiczuję się dziwnie radosna. Lęki, towarzyszące mi poprzedniej nocy, przekształciły sięw entu zjastyczne pod nie ce nie.

Mijam kolejne smakowite, sięgające nawet metra piramidki, tym razem zbudowanez zielonych, czerwonych, brązowych i rdzawych pasztecików. Zaraz obok znajduję składnikido sosu mole oraz wonny czosnek, oregano i cynamon. Wszystko leży luzem, niczego niezawinięto w folię, każdy może wąchać, oglądać, smakować i kupować. Jestem otoczonabar wami, zapachami i dźwię kami kul tu ry, któ ra chło nie z ży cia, co się da.

W dziale z mięsem pięćdziesiąt niewielkich stoisk konkuruje między sobą o względykupujących. Wszędzie leżą móżdżki, żołądki, nerki, ozory, racice, ogony i wnętrzności.Rzeźnicy, stojąc przy dużych drewnianych ladach, walą w krwawe ochłapy ze wszystkich sił, takby nabrały kruchości. Widzę, jak dzielą żółtawe kurczęta, tak długo karmione nagietkami, ażich skóra nabrała złocistego blasku. Szyjki na jedną stronę, nóżki na drugą, wnętrznoścido kład nie po sor to wane.

Sprzedawcy mielą wołowinę, patroszą świnie, ostrzą noże i rozbierają tusze na kawałki.W powietrzu słychać łoskot, odgłosy rąbania, dźwięk ostrzenia noży i uderzenia. Czuję się tak,jakby otaczał mnie zespół perkusyjny grający na dość szczególnych instrumentach. Każdyz kupujących, mijających się z trudem w wąskich przejściach, miał przy sobie torbę, siatkę lubreklamówkę wypełnioną świeżą rąbanką zawiniętą w gazety. Ruszyłam przed siebie, ciesząc sięz bli sko ści innych lu dzi.

Przeciskając się przez tłum, dotarłam do wysokich, sięgających mi do pasa kadzi,wypełnionych gęstą śmietaną, i beczek pełnych białej mąki kukurydzianej, z której po zalaniuwodą powstanie ciasto zwane masa. Wciąż rozpierała mnie radość, którą poczułam, gdy po razpierwszy przechodziłam pod baldachimem z piniat. Cudownie było odkrywać zupełnienie znany świat, po znawać no we zapachy i stać się ele mentem te go tłu mu.

Page 12: Zawsze o tym marzyłam

Kierując się powonieniem, dotarłam do tej części targowiska, gdzie podawano jedzenie.Na ogniu smażyły się kiełbasy, podpiekały się papryczki, a w garnkach bulgotały zupy.Usiadłam przy drewnianym stole, pośród rozmawiających po hiszpańsku kobiet i z uśmiechemzabrałam się do jedzenia. Wgryzłam się w moją qu esadillę wypełnioną roztopionym seremoaxaca i paskami słod kawej, zie lo nej papry ki.

– Muy sabrosa. Wyśmienite – stwierdziłam, odwracając się do kobiety po prawej stronie.Zapytała mnie, skąd jestem. Odpowiedziałam jej na kilka prostych pytań i zapytałam o imię.Kiedy skończył nam się temat do rozmowy, przesiadłam się do innego stołu, by skosztowaćsopa de flor de calabaza – zupy z kwiatu cukinii z czosnkiem, cebulą, cukinią, ziarnamikukurydzy, z pływającymi na wierzchu jaskrawożółtymi kwiatami, zieleniną oraz paseczkamisłodkiego chili. Mieszanina smaków i faktury różnych warzyw oraz gęstość bulionu skojarzyłymi się z Meksykanami, którzy również stanowili mieszaninę pierwiastka ziemskiegoi du cho we go.

Około południa, po jakichś pięciu godzinach spędzonych na targowisku, wybrałam siędo muzeum etnograficznego. Dotychczas nie byłam szczególnie zainteresowana zwiedzaniemmuzeów lub kościołów, nie interesowały mnie atrakcje turystyczne. Krążąc pomiędzygablotami, zaczęłam myśleć o tym, że chciałabym zamieszkać wśród przedstawionychna wystawie ludzi, uczestniczyć w ich świątecznych ceremoniach, gotować dla nich i jeśćrazem z całymi rodzinami. Pragnęłam doświadczyć takiego życia, nie tylko przyglądać mu sięprzez szybkę.

Wiele eksponatów należało do ludów, które zniknęły już z powierzchni ziemi, jednakwe współczesnym Meksyku wciąż można spotkać potomków pierwotnych mieszkańców tychziem. Marzy łam o tym, by wśród nich zamieszkać.

Wtedy właśnie po raz pierwszy do mnie dotarło, że w czasie najbliższych dwóch miesięcynie muszę nikogo pytać o zgodę, mogę robić, co mi się żywnie podoba. Sama o sobie decyduję,mogę kierować się kaprysami i podejmować każde ryzyko, jakie przyjdzie mi do głowy. Dlamnie kolejne dwa miesiące nie oznaczały randek – chciałam robić to wszystko, czego niemogłam robić wspólnie z mężem. Patrząc na zdjęcie przedstawiające Zapoteków,zdecydowałam, że w trakcie tej podróży muszę się zatrzymać na jakiś czas w wioscezamieszkanej przez przed stawi cie li te go lu du.

Około piątej po południu zaczęłam znów myśleć o jedzeniu, a wszystkie moje wczorajszelęki gdzieś zniknęły. Nie bałam się ludzi, przeciskanie się wśród tłumu na targowisku sprawiłomi ogromną radość. Nie obawiałam się tego, że ktoś mnie obrabuje lub skrzywdzi, to nie leżyw mojej naturze. Moje wcześniejsze lęki wynikały z towarzyszącej mi od wieku dojrzewaniaobawy, że ktoś zobaczy mnie samą. Brak towarzystwa wskazywał na brak popularności. Jeślibyłaś sama, oznaczało to, że nie masz żadnych przyjaciół oraz że trzymasz się na dystans.W stolicy Meksyku takie obawy nie miały jednak żadnego sensu, wciąż jednak musiałamwalczyć z zadawnionymi lękami, towarzyszącymi mi od najmłodszych lat. Samotne siedzenieprzy stole w restauracji, gdzie wszyscy mogli mnie zobaczyć, było w moich oczachprzy znaniem się do nie po rad no ści w kontak tach ze światem.

Page 13: Zawsze o tym marzyłam

Potrafiłam to zrozumieć i miałam świadomość, że jest to idiotyczne, wciąż jednak niechciałam jeść sama. Musiałam znaleźć sobie jakieś towarzystwo, kogokolwiek, mężczyznę,kobietę, całą rodzinę, jakiegoś staruszka, wariata lub dziecko. Na szczęście nigdy nie miałamproblemu z zagadywaniem do nieznajomych. Nieważne, kogo znajdę, potrzebowałam kogośpo dru giej stro nie sto łu.

Uznałam, że najłatwiej będzie kogoś znaleźć w restauracji któregoś z lepszych hoteli.Zaglądając do przewodnika, znalazłam drogę do najdroższego hotelu w mieście. Rozsiadłam sięw wygodnym fotelu w pobliżu basenu i próbowałam sprawiać wrażenie rezydenta. Nieopodalpod parasol ką sie działa jakaś ro dzi na.

– Skąd państwo przyjechali? – zagaiłam. Porozmawialiśmy o Meksyku i dzieciach, okazałosię, że są z Nowego Jorku, gdzie sama również kiedyś mieszkałam. Jakąś godzinę późniejze brali się i po szli; sami dla sie bie stano wi li to warzy stwo, więc mo je nie by ło im po trzebne.

Zauważyłam samotnego mężczyznę, który siedział kilka metrów ode mnie. Podejrzewałam,że za chwilę dołączy do niego żona, niosąc torebki z zakupami. Uznałam jednak, że nic nieryzykuję, mogę z nim porozmawiać. Uśmiechnęłam się i skinęłam do niego głową, a chwilępóźniej zaczęliśmy pogawędkę. Przedstawił się jako inżynier z Indianapolis w samotnejpo dró ży służbo wej.

Od po wiadając na je go py tanie, przy znałam, że też je stem w po dró ży, ale dwu mie sięcznej.– I jak ci się po do ba? – zapy tał. – Nie jest ci trud no? Co z ko lacją na przy kład?– Czy to zaproszenie? – wiedziałam, że nie, ale musiałam spróbować, nie chciałam tylko,

że by po my ślał, że się narzu cam.– Je śli tak, to z chę cią przyjmu ję.Zaśmiał się i powiedział, że czeka na wiadomość od przyjaciela, który miał się rano z nim

skontaktować. Podejrzewał, że musieli się źle dogadać. Obiecał mi, że jeśli jego przyjaciel sięnie ode zwie, to z chę cią zje ze mną ko lację. Umó wi li śmy się na ko lejne spo tkanie.

Zachwycona własną pomysłowością wróciłam do hotelu. Wzięłam prysznic i zmieniłamubranie. Wtedy zadzwonił telefon: okazało się, że przyjaciel mojego znajomego inżynierajednak się z nim skontaktował, więc nasza kolacja została odwołana. Wróciłam do punktuwyjścia. Trud no. Zacznę od po cząt ku w innym ho te lu. By ło pięt naście po ósmej wie czo rem.

Zdecydowałam się pojechać taksówką do trzygwiazdkowego hotelu. Znalazłam sięw niewielkim holu. Wszystkie fotele były puste, więc przystanęłam pod ścianą i zaczęłam sięprzyglądać. Stojąc z głupawym uśmieszkiem, obserwowałam ludzi zmierzających na kolację.Nikt się nie zatrzymywał, przechodzili tak szybko, że nie byłam w stanie nawiązać kontaktuwzrokowego, a tylko tak mogłam zatrzymać czyjąś uwagę. Zbliżała się dziewiąta, a ja wciąż niemiałam okazji z ni kim zamie nić choćby kil ku słów.

Przyłapałam się na tym, że coraz częściej spoglądam na dziewczynę siedzącą w recepcji.Miała miły uśmiech i wyraziste spojrzenie, a jej angielski był perfekcyjny. Widząc, że akuratnikt nie stoi w ko lejce, po de szłam do niej.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale zastanawiałam się właśnie, czy mogłaby mi panipo le cić jakąś re stau rację, gdzie nie czu łabym się skrę po wana brakiem to warzy stwa.

Page 14: Zawsze o tym marzyłam

– Hmm… Pro szę chwi lę zacze kać, coś wy my ślę. Zaraz do pani wró cę.Od razu po czu łam się mniej samot na.Dziewczyna zajęła się obsługą gości hotelowych, a ja ponownie stanęłam pod ścianą.

Kolejka przed recepcją wcale się nie zmniejszała. Minęło pół godziny, czułam się coraz bardziejnieswojo, stojąc bez ruchu w jednym miejscu. Zaczęłam przypuszczać, że dziewczyna całkiemzapo mniała o naszej rozmo wie, kie dy przy wo łała mnie do sie bie.

– Proszę wybaczyć – zwróciła się do mężczyzny stojącego przy ladzie. – To zajmie tylkochwilę. Ta pani prosiła mnie o znalezienie restauracji, w której będzie mogła zjeść sama,i obie całam, że coś wy my ślę.

Mężczy zna po patrzył na mnie z uśmie chem.– Prawdziwy Anglik nie pozwoli na to, by dama jadła w samotności. Nazywam się John,

a to jest Lio nel. Bę dzie my zachwy ce ni, mo gąc do trzy mać pani to warzy stwa przy ko lacji.– Dzię ku ję – spojrzałam z uśmie chem na obu Angli ków i dziewczy nę z re cep cji.John pokierował taksówkarza do eleganckiej części miasta, Zona Rosa, gdzie wysiedliśmy

przed niewielką restauracją. Tequilę podawano tu w małych kieliszkach razem z mocnodoprawionym sokiem pomidorowym. Na początek wszyscy zamówiliśmy koktajl ceviche,surową rybę przygotowaną w marynacie z soku z limonki, do której dodano paprykę,pomidory, chili, zieloną cebulkę i kolendrę. Zanim przeszliśmy do głównego dania, dostałamod moich towarzyszy nieco przywiędłą w upale różę, kupioną od starszej kobiety, chodzącejod sto li ka do sto li ka z ko szem kwiatów.

Kurczak w sosie mole okazał się wyśmienity. We trójkę wypiliśmy dwie butelki wina.Nastrój dopisywał. Okazało się, że Lionel, który przyjechał niedawno z Londynu, jest szefemJohna. Miał jakieś siedemdziesiąt lat, doskonałą kondycję i wyśmienite poczucie humoru. Johnbył wysokim, szczupłym mężczyzną, młodszym ode mnie o kilka lat. Miał nieco skrzywiony nosi opadającą na czoło brązową grzywkę. Obaj byli w garniturach i pod krawatami. John spędziłw Meksyku ostatnich sześć miesięcy, podróżując po prowincji w interesach. We wszystkichodwiedzonych wioskach spotykał się z propozycjami matrymonialnymi. Nie chciał powiedzieć,czy zamie rzał z któ rejś sko rzy stać.

Obaj mężczyźni dość niechętnie opowiadali o swoich interesach w Meksyku. Słuchajączespołu mariachi, grającego na moją prośbę, zaczęłam sobie wyobrażać różne mafijno-szpiegowsko-przemytnicze scenariusze. W którymś momencie Lionelowi wymsknęło się słówkona te mat bro ni, kie dy jed nak zaczę łam się do py ty wać, wy krę cił się sianem.

Porzuciłam więc ten temat, opowiadając obu mężczyznom swoją historię i dzieląc sięobawami przed możliwym rozpadem małżeństwa. Te zwierzenia sprawiły, że poczułam łzynapły wające do oczu. Zapro po no wali mi ko lejny kie li szek wi na.

Wracaliśmy do ich hotelu pieszo, trzymając się pod ręce i śpiewając piosenki z latpięćdziesiątych. Ulica była zupełnie opustoszała, a nasze głosy niosły się daleko. O wpółdo drugiej w nocy większość mieszkańców stolicy Meksyku śpi już głęboko. PomogłamJohnowi odprowadzić Lionela do jego pokoju. Wróciliśmy hotelowym korytarzem, a kiedyskrę ci łam za róg, po czu łam je go rę kę na ramie niu.

Page 15: Zawsze o tym marzyłam

– Wiesz, Ri ta – spojrzał na mnie. – Mam wraże nie, że mu sisz się wy płakać.Otworzył drzwi do swojego pokoju i zaprosił mnie do środka. Chwilę później płakałam

w je go ramio nach.Następnego ranka kompletnie zdezorientowana wróciłam pieszo do swojego hotelu. Kim

była ta kobieta, która spędziła noc z obcym mężczyzną? Jeszcze dwa dni temu na pewno bymsobie na coś takiego nie pozwoliła. W ciągu dwudziestu czterech lat małżeństwa nieprzytrafiła mi się jeszcze taka sytuacja. Czy to możliwe, żeby wyjazd z kraju przemienił mniew inne go czło wie ka?

Spróbowałam spojrzeć na siebie z dystansu, starając się nie osądzać. Kobieta, która byłamną, to nie żona, matka, córka, pisarka, studentka antropologii i przedstawicielka śmietankitowarzyskiej z Los Angeles. Oczywiście w jakiejś części składała się z tych postaci, alepo odsunięciu na bok wszystkich obowiązków, stawała się człowiekiem w zawieszeniu, któregoprawdziwa tożsamość zaginęła w gąszczu ról społecznych. Z dala od swojego środowiska,cał kiem sama stawałam się kimś, ko go wcze śniej nie znałam.

Najwyraźniej najbliższe dwa miesiące spędzę nie tylko na poznawaniu nowego światai rozmyślaniu nad losem mojego małżeństwa. Będę musiała też odkryć, kim jest ta osoba, którazamieszkała w mo im cie le.

Pozbierałam swoje rzeczy i wymeldowałam się z hotelu. Dziś miałam stawić się w szkolew Cu er navace.

Autobus miejski był strasznie zatłoczony, wciąż ktoś na kogoś wpadał. Przełożyłam plecaktak, by mieć go przed sobą, i objęłam ramieniem torbę podróżną. Ostrzegano mnie przedniebezpieczeństwami czyhającymi w komunikacji miejskiej, lubiłam jednak poznawać miastow ten właśnie spo sób, jadąc w tłu mie mieszkańców.

Pięć minut później, mniej więcej trzydzieści sześć godzin od rozpoczęcia mojej podróży,autobus przechylił się na bok, a ja wylądowałam na podłodze popchnięta przypadkowo przezjakichś nastolatków. Jeden z nich pomógł mi się podnieść. Brak portfela zauważyłam dopierowte dy, gdy chciałam zapłacić w kasie za bi let do Cu er navaki.

Na szczęście większość pieniędzy schowałam w pasie z kieszeniami razem z czekamipodróżnymi oraz paszportem. Straciłam 25 dolarów w gotówce i kolejne 150 w czekach,zniknęła również moja karta kredytowa. Natychmiast pobiegłam do telefonu, próbującskontaktować się z biurem American Express w Meksyku i zastrzec skradzione czeki. Liniabyła zajęta. Ten sam sygnał słyszałam przez cały następny tydzień. Ostatecznie zgłosiłamszko dę do pie ro po po wro cie do Stanów i uzy skałam zwrot pie nię dzy.

Kradzież czeków i gotówki mogłam przeboleć, najgorsza była konieczność zadzwonieniado męża i poproszenia go o zastrzeżenie karty wydanej na jego nazwisko. W trakcie tejnie zręcznej rozmo wy po czu łam się jak ty po wa bezsil na żo na.

Zgodnie z ustaleniami z dyrekcją szkoły zatrzymałam się u młodego małżeństwa z dzieckiem.

Page 16: Zawsze o tym marzyłam

Byłam ich pierwszym zagranicznym gościem. Pili to szczupła, czarnowłosadwudziestojednolatka z lśniącymi oczami i ogromnym temperamentem. Jej mąż Raul okazał sięuderzająco przystojny. Ciemne, głębokie spojrzenie, szerokie ramiona i szczery uśmiech.Mogłam jednak dostrzec w jego oczach, że coś go wyraźnie dręczyło. Być możeod po wie dzial ność, jaką wziął w wie ku dwu dzie stu dwóch lat za żo nę i roczne dziecko.

Oboje nie mówili po angielsku, byłam więc zmuszona do rozmów po hiszpańsku. Z tegowłaśnie powodu szkoła kwateruje swoich uczniów wśród miejscowych rodzin. Sama byłamzdzi wio na tym, jak du żo zapamię tałam z mo jej dawnej nauki.

W szkole na jednego ucznia przypadał jeden nauczyciel. Szło mi doskonale. To wspaniałedoświadczenie – nigdy nie uczyłam się języka w naturalnym środowisku, zawsze byłyto książki czy tane w Stanach. Tu taj wszyst ko i wszy scy dawali do sko nałą okazję do nauki.

Nagle po tygodniu pobytu obudziłam się pewnego ranka z wysypką na piersiach.Z początku uznałam, że to nic takiego, ale następnego dnia wysypka pokryła resztę ciała. Dwadni później wyglądałam jak ofiara poparzenia słonecznego trzeciego stopnia. Każdy milimetrmojej skóry przybrał czerwony odcień, najlżejszy dotyk sprawiał ból. Nie mogłam się umyć,usiąść, a nawet ubrać bez cier pień.

Trzymając się instrukcji ze szkolnej broszurki, trafiłam do urzędującego kilka przecznicdalej lekarza. Nie chciałam niepotrzebnie martwić Pili i Raula, dlatego nie wspomniałam imo swo jej cho ro bie.

– To varicela – oznajmił doktor. – Proszę natychmiast przyprowadzić całą rodzinę, musząprzy jąć gamma-glo bu li nę.

Nie miałam pojęcia, co to jest varicela, ale poczułam się zawstydzona. Dopiero co z nimizamieszkałam i już ich być może czymś zaraziłam. Kiedy łamaną hiszpańszczyznąpoinformowałam Pili o konieczności przyjęcia zastrzyków, dziewczyna spojrzała sceptyczniena mo je zaczer wie nio ne ramio na i de kolt.

– To nie jest varicela – stwier dzi ła, się gając po słownik hiszpańsko-angiel ski.Okazało się, że miała rację. Varicela to ospa wietrzna, którą doskonale znałam i wiedziałam,

że na pewno na nią nie choruję. Pili zadzwoniła do innego lekarza i zamówiła na następnydzień wizytę domową. Położyłam się do łóżka bardzo wcześnie, ale po paru godzinach obudziłmnie ból. Piekły mnie całe plecy oraz skóra głowy, a uszy, powieki i podeszwy stóp miałamczerwone niczym dojrzałe pomidory. Czułam się tak, jakby ktoś zanurzył mnie we wrzątku,na do datek mę czy ła mnie go rączka.

Chorowanie w miejscu, gdzie wszyscy są właściwie obcy, jest straszne, a mój hiszpański byłza słaby, żebym mogła wypytać o to, co powinnam teraz wiedzieć. Nie znałam systemu służbyzdro wia w Mek sy ku i nie by łam pewna, czy bezpiecznie jest ufać tu tejszym le karzom.

W oczekiwaniu na zamówioną wizytę, posługując się słownikiem, przygotowałam listęmożliwych przyczyn mojego stanu zdrowia. Przypomniałam sobie te wszystkie młode kobiety,które proponowały małżeństwo Johnowi. Może to przez niego zaraziłam się jakąś chorobą?Byłam zbyt zawstydzona, by wspomnieć o tym lekarzowi, więc ukryłam to w środku mojejli sty.

Page 17: Zawsze o tym marzyłam

Ospa wietrz naUczu lenie pokar moweUczu lenie na bak terie w wodzieAler gia na kotyChoroba wenerycz naReak cja na dwu krot nie zaży wanyśrodek anty malarycz ny aralenPokrzyw kaTropikalny wirusPrzy padłość der matologicz naLe karz zbadał mnie w mo jej sy pial ni. Po dałam mu zapi saną kart kę.– To na pewno nie jest ospa – prześledził listę uważnym spojrzeniem bez dalszych

ko mentarzy. – Trud no po wie dzieć, co to mo że być, mu szę się skonsul to wać.Kiedy wyszedł, Pili poinformowała, że jej ojciec jest lekarzem i że jutro do niego zadzwoni,

bo właśnie wraca z wakacji.Jednak on również nie potrafił postawić żadnej diagnozy, więc skierował mnie

do najlepszego dermatologa w Cuernavace. Zanim jednak dotarłam następnego dniado kolejnego gabinetu, przestałam odczuwać ból. Moja skóra znów się zmieniła, teraz zaczęłasię łuszczyć. Kiedy zdjęłam koszulę przed lekarzem, na ziemię posypały się płatki martwegonaskór ka.

– To musi być jakaś reakcja alergiczna – uznał dermatolog. – Nie potrafię jednakpowiedzieć, co może być jej źródłem. Na pewno nie jest to ospa, choroba weneryczna czywirus. Na wszelki wypadek proszę odstawić środek antymalaryczny – podał mi receptęna pred ni so ne, lek ste ry do wy.

Zapy tałam, czy to mo że być zaraźli we, ale na szczę ście zaprze czył.Wracając taksówką, zastanawiałam się, co powinnam zrobić. Ostatnia wizyta niewiele

mi dała. Nie mogłam jednak wrócić do Los Angeles i skontaktować się z moim lekarzemdomowym. Nie miałam nawet zamiaru dzwonić do męża. To była moja podróż, moja wolność,mój pro blem.

Czułam się strasznie samotna. Nie tylko z powodu tej dziwnej choroby, ale także dlatego, żenigdy w życiu nie byłam tak osamotniona i zdana wyłącznie na siebie. W końcuzdecydowałam, że jeśli nie uda mi się uzyskać przekonującej diagnozy na miejscu, to polecędo Miami, gdzie miałam zaprzy jaźnio ne go le karza.

Kiedy dotarłam do domu, Pili przywitała mnie informacją, że dzwonił lekarz, który badałmnie jako drugi. Zdaniem jego kolegów cierpiałam na coś zwanego syndromem – StevensaJohnsona – alergiczną reakcję wywoływaną przez aralen, pomijaną w literaturze przedmiotu.On również przepisał mi prednisone. Skoro dwóch lekarzy mówiło to samo, postanowiłamzo stać w Mek sy ku.

Mój stan pogarszał się. Gorączka wywoływała halucynacje, pojawiły się również problemyze wzrokiem. Moje nogi pokryły takie pęcherze, że nie potrafiłam stanąć, ból i opuchlizna były

Page 18: Zawsze o tym marzyłam

nie do zniesienia. Pod prysznicem i w czasie mycia zębów musiałam siedzieć na podłodze,ponieważ miałam wrażenie, że gdybym postała jeszcze kilka sekund, te wszystkie pęcherzezaraz by eksplo do wały.

W trakcie tej gehenny doszłam do wniosku, że musi to być jakiś rodzaj testu, tytanicznegozadania, z którym muszę się zmierzyć, jeśli mam zamiar stać się nową kobietą. Wmówiłamsobie również, że to na pewno nic groźnego. (Dopiero kilka miesięcy później, po powrociedo Los Angeles, kiedy opowiedziałam o tym mojemu lekarzowi, dowiedziałam się, że syndromStevensa-Johnsona to rzadka i niebezpieczna choroba. Zetknął się z nią dwukrotnie,za każdym razem konieczna była hospitalizacja pacjenta. Istniało niebezpieczeństwo infekcji,zdarzały się przy pad ki stałe go po gor sze nia wzro ku oraz zgo nów wy wo łanych tą cho ro bą).

Po dwóch tygodniach wciąż miałam problemy z utrzymaniem się na nogach. Gdysiedziałam, trzymałam nogi w górze, żeby choć trochę zmniejszyć ból. Od czasu do czasuwychodziłam na spacer z wózkiem dziecka moich gospodarzy. Pewnego dnia musiałam zajrzećdo banku, ale tam akurat była kolejka. Nie mogłam stać, musiałam dreptać w miejscu jakbiegacz, który w czasie joggingu został zatrzymany przez czerwone światło na przejściu dlapie szych.

Z każdego skrawka mojego ciała schodziła skóra, osypując się na podłogę. Nawet z sutkówi uszu. Naskórek z palców schodził jak skóra z węża, praktycznie w całości, a nogi wciążmiałam pokryte pęcherzami. Wyglądałam jak postać z drastycznych zdjęć, które możnazo baczyć w pod ręczni kach me dycznych.

Wtedy właśnie, gdy pewnej nocy leżałam w łóżku, wciąż zmagając się z bólem, doznałampierwszego w życiu objawienia. Zrozumiałam, że schodząca ze mnie skóra to oznaka nowychnarodzin. Żegnałam się symbolicznie w ten sposób ze starą osobowością, uwalniając kobietę,którą na wiele lat uwięziłam w swoim wnętrzu. Już wkrótce ta nowa ja wyruszy w świati zacznie po znawać samą sie bie.

Następnego wieczoru Pili poszła spać razem z dzieckiem już o dziewiątej,a ja rozmawiałam z Raulem do drugiej nad ranem, siedząc z nogami opartymi o blat stolika. Ażdo tej pory nie miałam okazji dłużej z nim porozmawiać, z powodu niedostatecznejznajomości języka nasze konwersacje były raczej banalne i dotyczyły głównie szkoły, dzieckaal bo mo jej cho ro by.

Tym razem było inaczej. Choć musieliśmy korzystać ze słowników, osiągnęliśmyniesamowicie intymne porozumienie. Gdzieś zniknęła stara Amerykanka i młody Meksykanin,nie było już kobiety i mężczyzny, choć z boku nasza rozmowa mogła przypominać dialog matkiz synem. Przede wszystkim staliśmy się jednak przyjaciółmi, dzieliliśmy się własnymiuczu ciami.

Wszystko zaczęło się od tego, że powiedziałam mu o swoim objawieniu. Podobnie jakwiększość Meksykanów Raul jest katolikiem, nigdy jednak nie zastanawiał się zbyt głęboko nadswoją wiarą. Rozmawialiśmy o duszach, własnych przemyśleniach i o tym, co definiuje naturęczłowieka. Zapytał o moje małżeństwo, na co odpowiedziałam ze łzami w oczach, że nie mampojęcia, czy mój mąż nadal będzie chciał ze mną mieszkać, kiedy wrócę. Powiedziałam mu

Page 19: Zawsze o tym marzyłam

także, że myśl o byciu samotną kobietą wzbudza we mnie strach i stanowi wyzwanie. Raulpodzielił się ze mną wątpliwościami dotyczącymi jego związku. Twierdził, że od chwilinarodzin syna coraz częściej ogląda się za innymi kobietami, coraz bardziej obawia się swoichfantazji. Rozmawiali śmy przez wie le go dzin, a w naszych oczach lśni ły łzy. Gdzieś w po ło wie tejkonwersacji dotarło do mnie, że nie mam już żadnych problemów z mówieniempo hiszpańsku.

Powoli wracałam do zdrowia. Gorączka stopniowo zelżała, pęcherze wyschły, skóra zaczęłasię odbudowywać. Chorowałam w sumie przez niecałe trzy tygodnie. Kiedy wróciłamdo szkoły, odkryłam, że straciłam cierpliwość do przesiadywania na lekcjach i nie chciałam sięjuż dłużej uczyć języka. Byłam gotowa wyruszyć w nieznane, spojrzeć z nową wrażliwościąna swo je ży cie, rozpo cząć od kry wanie otaczające go mnie świata oraz samej sie bie.

Zanim pojechałam dalej, w niedzielny poranek razem z Pili, Raulem i ich dzieckiemwybraliśmy się na pożegnalną samochodową wycieczkę po Cuernavace. Pierwszy przystanekzrobiliśmy sobie przed stoiskiem oferującym chichar rón, smażoną świńską skórę, gotowanąuprzednio godzinami w wielkich kadziach pełnych płynnego smalcu. Później zostawia się jądo wyschnięcia i gotuje ponownie. Można wybrać kawałek całkowicie pozbawiony tłuszczu lubzawierający odrobinę sadła, trafiały się również kąski, na których zachowała się resztka mięsa.Raul ku pił spo rą to rebkę te go przy smaku i od razu się po czę sto wałam.

Od lat miałam kompletnego świra na punkcie zdrowej żywności. Nie pamiętam nawet,kiedy ostatni raz w moim domu pojawił się bekon, chociaż uwielbiałam smak wędzonegomięsa, otulonego mięciutkim tłuszczem. Zrezygnowałam z niego, martwiąc się o dietę moichdzieci. Teraz jednak obchodziło mnie tylko własne ciało, a Raul nie mógł się już doczekać, żebypo czę sto wać mnie tym smako ły kiem. Ja zresztą również.

Zatopiłam zęby w smacznej, chrupiącej skórce, rozkoszując się jej delikatnym aromatem.To było coś cudownego. Natychmiast sięgnęłam po kolejną porcję, niemal umierającz rozko szy, gdy natrafi łam na kawałek z tłuszczem.

Nie miałam żadnego poczucia winy, porzucając wieloletnią zasadę unikania tłuszczu. Samanie wiedziałam, skąd mi się wziął ten brak wyrzutów sumienia. Być może chodziłoo okoliczności: po przekroczeniu granicy dawne zasady tracą znaczenie. A może to samaprzekąska, chrupka i delikatna, z bekonowym posmakiem; entuzjazm i chęć cieszenia sięchwilą na pewno tłumiły poczucie winy. Wolałam to jednak odbierać jako wyraźny sygnał, żenaprawdę po że gnałam się z dawną oso bo wo ścią i zaczę łam od kry wać na no wo swo je wnę trze.

Kiedy sięgnęłam po trzeci kawałek, Raul poinformował mnie, że El domingo sin chicharrón noes domingo. „Nie dzie la bez chichar rón to żad na nie dzie la”.

Cotygodniowe cieszenie się smakołykiem dawało mu poczucie bezpieczeństwa i stabilnościotaczające go go świata.

Moje doświadczenie z chichar rón było swego rodzaju afirmacją. Dotarło do mnie, żeostatecznie po rzu ci łam swo je po przed nie ja i dałam so bie po zwo le nie na ru sze nie do przo du.

Page 20: Zawsze o tym marzyłam

SPIS TREŚCI

Karta tytułowa

Karta tytułowa

Przedmowa

MeksykPoczątek

Page 21: Zawsze o tym marzyłam

Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragmentpełnej wersji całej publikacji.

Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.

Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnierozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przezNetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym możnanabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione sąjakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgodyNetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.

Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepieinternetowym Gazetta.