obserwator nr 10 grudzień 2005

16
1 Obserwator Pismo studentów Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW Nr 10 grudzień 2005

Upload: obserwator

Post on 29-Nov-2014

1.718 views

Category:

News & Politics


1 download

DESCRIPTION

 

TRANSCRIPT

Page 1: Obserwator nr 10 grudzień 2005

1

ObserwatorPismo studentówInstytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW Nr 10 grudzień 2005

Page 2: Obserwator nr 10 grudzień 2005

2

Numer 10 (grudzień 2005)

Święta za pasem. Choć właściwie, jakopotencjalni kandydaci na dziennikarzy,powinniśmy odczuwać wstyd lub cho-ciażby dyskomfort, mówiąc że święta tuż,tuż podczas gdy w supermarketach trwająna dobre od 3 listopada. Według nowejświeckiej tradycji przy okazji kupowa-nia zniczy powinniśmy zaopatrywać sięw lampki choinkowe i chwytać niepowta-rzalne okazje uszczęśliwienia naszych bli-skich prezentami (po okazyjnych cenachi przy aspirujących do rangi interesu życiapromocjach i gratisach). Obyczaj ten jed-nych cieszy, innych śmieszy, a jeszcze in-nych irytuje, sprowadzając te najbardziejrodzinne ze wszystkich polskich świąt dorangi wielkiego wydarzenia komercyjno– konsumpcyjnego.

Tak czy inaczej święta zbliżają się wiel-kimi krokami. Krępi brodacze w czer-wonych wdziankach czyhają wszędzie,pokrzykując dobrotliwie „ho ho ho”.

Mamy nadzieję, że w wirze przedświą-tecznych zajęć uda Wam się zajrzeć dogrudniowego wydania „Obserwatora”. Aw nim między innymi o wynikach „pol-skiej reprezentacji” w konkurencji oglą-dania telewizji przy choince, o ośle Fran-ciszku i jego koleżance Klarze, a także

o najbardziej rodzinnych świętach spę-dzanych w hipermarketach. Poza tymciąg dalszy cyklu dla fotoamatorów oraztrochę kultury.

Mimo wszechogarniającego szału ku-powania, sprzątania, trzepania dywanów,walki o najlepsze miejsce w kolejce pokarpia (względnie w szeregu manifesta-cyjnym przeciw dręczeniu zwierząt)znajdźcie czas na chwilę zatrzymania,wyciszenia i zastanowienia. Bo kiedyś,bardzo dawno temu - jakieś dwa tysiącelat - narodził się w Betlejem Bóg. I przezto narodzenie, a potem śmierć i zmar-twychwstanie, życie każdego człowiekanabrało sensu.

Życzymy Wam wielkiego stołu naświęta, by zmieścili się przy nim wszy-scy, których kochacie a także ci, którzyw Waszych domach będą szukać odrobi-ny rodzinnego ciepła. Spokojnych, szczę-śliwych Świąt Bożego Narodzenia orazcudownego Nowego Roku, który oby byłrokiem nowych szans, perspektyw i wy-korzystanych możliwości.

Z pozdrowieniamiRedakcja

Drodzy Czytelnicy!

Obserwator

Weronika Smolarkiewicz z Włocławka(I rok)Święta spędzę w domu z rodziną, bez tele-wizora. Atmosfera świąt jest dla mnie szcze-gólna, ponieważ nie liczą się wtedy żadnespory, waśnie i w te dni możemy być z bli-skimi naprawdę razem

Przemek Piotr (I rok)Dla mnie bardzo ważne jest spędzenieświąt w gronie rodzinnym – studiuje pozarodzinnym miastemi z tego powodu dawnonie byłem w domu. Szczególną chwilą Świątjest dla mnie łamanie się opłatkiem z bli-skimi.

Łukasz Krzysztofka ( I rok)Dzisiaj w dobrym przeżywaniu Świąt prze-szkadzają nam sklepy i media. Żeby wła-ściwie przeżyć Boże Narodzenie trzeba od-naleźć jego istotę i to co najważniejsze: żeJezus Chrystus przyszedł na świat, stał sięczłowiekiem, że to On jest najważniejszy,

a nie choinka, gruby mikołaj z długą brodąi workiem prezentów.

Wiktor FylmPrzez 7 lat mieszkałem w Mongolii. Tamnie było Kościoła Katolickiego, najbardziejpopularny jest tam buddyzm. Jestem Kato-likiem. Od 10 lat, odkąd jestem w Polsce,odkrywam różne zwyczaje świąteczne. Do-piero od niedawna w mojej rodzinie istnie-je zwyczaj łamania się opłatkiem. Jest ondla mnie bardzo ważny.

Student I roku(niestety nie przedstawił się....)Dla mnie bardzo ważne jest duchowe prze-żywanie świąt. Jeśli uświadamiamy sobie,że choinka i prezenty nie są najważniejsze,wtedy święta będą o wiele lepsze i głębokoprzeżyte. Problemem dzisiejszych czasówjest właśnie brak dostrzeżenia tego cow Bożym Narodzeniu jest najważniejsze

Studenci o świętachKoło Naukowe Studentów IEMiD Adres korespondencyjny:ul. Dewajtis 5 01-185 WarszawaDziekanat Wydziału Teologicznegoz dopiskiem: „Koło NaukoweStudentów IEMiD” Adres internetowy:www.emid.net Adres e-mail:[email protected]

REDAKTOR NACZELNY:Aleksandra Krawiec ([email protected])REDAKCJA:Katarzyna Dąbroś ([email protected])Grażyna Koper ([email protected])Maciej Jan Broniarz ([email protected])Michał Stępień

skład:Michał Markowicz

wersja elektroniczna „Obserwatora”dostępna pod:www.emid.net/obserwator/

Redakcja nie zwraca niezamówionych materiałówi zastrzega sobie prawo skracania tekstów przyję-tych do druku.Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim.Przedruk w jakiejkolwiek formie bez wcześniej-szej zgody redakcji jest zabroniony.

Maraton przy choince............................................strona 4

Osioł, jaki jest, każdy widzi............................................strona 6

Wiatr cyberkultury............................................strona 8

Przygoda z harcerstwem............................................strona 8

O czułości i ziarnie...........................................strona 12

Q-lturka...........................................strona 12

Na chwałę dawcy talentów -wywiad...........................................strona 14

Miesięcznik „Więź”...........................................strona 16

Europejskie spotkanie młodych wMediolanie...........................................strona 16

Spis treści

Page 3: Obserwator nr 10 grudzień 2005

3

Numer 10 (grudzień 2005)

KALENDARIUMGRUDZIEŃ

W HISTORII ŚWIATA MEDIÓW

1895 (28.12) pierwszy komercyjny pokazkinowy zorganizowany przez braci Lumie-re. Odbył się w Paryżu, w kawiarni GrandCafé

1901 (12.12)Guglielmo Marconi przepro-wadził pierwszą transmisję radiową przezAtlantyk

1907 (4.12) urodził się Ksawery Pruszyń-ski, polski pisarz i publicysta

1912 (10.12) urodził się Jerzy Turowicz,polski publicysta, dziennikarz

1944 (1.12) ukazał się pierwszy numer „Pol-skiej Kroniki Filmowej”

1948 (31.12) urodził się Jan Dworak, pol-ski dziennikarz i działacz polityczny

1951 (15.12) w Warszawie odbył się pierw-szy publiczny pokaz telewizyjny

1956 (15.12) Polskie Radio nadało pierw-szy odcinek powieści „Matysiakowie”

1956 (25.12) wznowienie druku „Tygodni-ka Powszechnego”

1971 (6.12) w Polsce pojawił się pierwszykolorowy program telewizyjny

1971 (27.12) urodził się Artur Andrus, polski satyryk, prezenter radiowy

1992 (5.12) powstała pierwsza ogólnopol-ska telewizja prywatna Polsat

1993 (1.12) zainaugurowała działalnośćKatolicka Agencja Informacyjna

2002 (21.12) powstała Polska BibliotekaInternetowa

2002 (27.12) publikacja artykułu w Gaze-cie Wyborczej rozpoczyna Aferę Rywina

Obserwator

Obserwując studentów UKSW i ichdokonania naukowe, a nierzadko zawodowe , widzę tez i siebie

(gdzieś w tłumie). Dochodzę powoli downiosku , że to już najwyższy czas być stu-dentem „pełną parą” i „pełną stopą” za-nurzonym w dorosłym życiu.

I gdy tak patrze i myślę, widzę po razkolejny, że jestem! A nawet jestem stu-dentką IV roku teologii wraz z nauką omediach. Na tym etapie powinnam już byći dobrze zorientowanym w zasady dzienni-karstwa podmiotem jak też nieomylnym,świętym wręcz teologiem, moralistą. A do-dając do tego poczucie humoru, zamiło-wania do poezji i literatury wielotematycz-nej: Schmitt, Bułhakow, Pasierb, „Press”,i czasem „Twój Styl”-skrzętnie ukrywanypod poduszką- zdaję się stwierdzić , że jestto opis istnej panny na „schwał”.

Ale czyj? Kto ma mnie wychwalać? Ja?Ty? Czy zastępy profesorów w czasie sesjiiegzaminacyjnej (za białą bluzkę czy samąobecność)?

A gdybym przyszła ze świecą „Caritasu”na uczelnię, stanęła na środku korytarzaprzed szatnią (hall główny nowego budyn-ku UKSW)? Zaczęła promować miłosier-dzie? Jak myślicie ile świeczek bym sprze-dała? Ustalmy cenę minimalną 5 złoty (alepamiętajmy jest to wciąż stawka „co łaska”-jak w Kościele).Kto zdobyłby się na zakuptej świeczki? Czy tylko najbliższe , znajo-me mi osoby? Ile osób spojrzałoby pogar-dliwie, bezemocjonalnie, przeszłoby bez-ceremonialnie? Ile epitetów padłobyw moją stronę lub w stronę świec, że krzy-we , że brzydkie?

A teraz przenieśmy się na ulicę. Niczymw super-hiper-markecie krzyczą ze wszyst-kich stron nowo powstałe fundacje, noweformy pomocy. Wyzwala w nas to obowią-zek odblokowania i otwarcia na zaintere-sowanie sprawami społecznymi cz y nieco przygniata nas to? Wiele przecież kon-kurencyjnych akcji chociażby Owsiaka, słonecz-nego Polsatu zamysł ma podobny, zebrać pienią-dze, pomóc potrzebującym. Masowość i wszech-obecność podobnych przedsięwzięć znieczulaniestety zamiast uwrażliwiać. A myśląc chociaż-by o wielkiej akcji Caritasu mamy na uwadzeodległą Mongolię, Afrykę, Azję , Indie...i tą sym-boliczną świecę wigilijną. Właściwie więcej nie

wychodzi poza wiedzę naszą na temat korzeni„pomocniczości”.

Rok 1891 był przełomowym dla spraw spo-łecznych. Od papieża Leona XIII i Jego pierw-szej encykliki społecznej (13.V.1891) „Rerumnovarum” , nazwaną Wielką Kartą NauczaniaSpołecznego Kościoła m.in. wzięła początek ka-tolicka organizacja o charakterze dobroczynnym„Caritas”. Obok PCK była jedną z najbardziejznanych organizacji początku XX w. W PolsceCaritas istnieje od 1924 roku , a działa prężnie od1990 kiedy to nastąpiła reaktywacja jego działal-ności .

„Caritas” to z łac. miłość, a raczej określonyrodzaj miłości bratniej, podnoszącej, wspierają-cej, akceptującej.

Przecież pomoc ludziom ubogim, z tzw. margi-nesu jest podtrzymywaniem nieraz ludzi chylą-cych się ku jeszcze większemu upadkowi, kubezsensowności, bezcelowości. Kim jest czło-wiek upadły? Czy to zawsze ten, który już leży?Czy tez niejednokrotnie ten, który nie zawszewidzi, nie chce pomóc, boi się zaryzykować ubró-dzeniem „image”, „białych rękawiczek”? Miłościtrzeba nam! Ale niech da ją ktoś stojący obok,ktoś odległy, oby nie ja, nie teraz. Tylko kiedy?

Caritas natomiast działa i nie wypala się pomi-mo lat. Po raz jedenasty w okresie Adwentu Ca-ritas w Polsce organizuje Wigilijne Dzieło Po-mocy Dzieciom. W tym roku Dzieło to jest takżeszóstym przedsięwzięciem trzech OrganizacjiCharytatywnych: Caritas Kościoła Katolickiego,Eleos Kościoła Prawosławnego oraz DiakoniiKościoła Ewangelicko- Augsburskiego,a wigilijne świece będą rozprowadzone głównieprzez parafie tych kościołów. W ramach ogólno-polskiej Kampanii oprócz spotów telewizyjnych, radiowych , reklam prasowych i plakatów Cari-tas przygotowała specjalne kolędy wykonywaneprzez znanych muzyków.

Może brzmieć to jak akcja promocyjna naiw-ności wykorzystywana w okresie świątecznym(boludzie charakteryzują się wzmorzonym otwiera-niem własnych serc), ale świadomość , że możewłaśnie za każdą świecą , znaczkiem ze słonecz-kiem, każdym statystycznym procentem odno-szącym się do potrzebujących kryje się konkret-na twarz dziecka , człowieka chorego na raka,AIDS, pomoże bardziej zrozumieć cel akcji spo-łecznych. Wszystko to jest tylko wierzchołkiemgóry lodowej, której płomień świeczki wigilijnejz całym zastępem lampek choinkowych nie sąw stanie roztopić, ale mogą coś zapoczątkować.

„Świeczka na stół”Anna Florkiewicz

Page 4: Obserwator nr 10 grudzień 2005

4

Numer 10 (grudzień 2005)

5 godzin i 57 minut - mniej więcej tyleczasu zajęło by pokonanie przez wysokiej klasy długodystansowego bie-

gacza dwukrotnej odległości maratonu.Jednak nawet dla wielkiego sportowcaprzebiegnięcie blisko 85 kilometrów,w dodatku w takim czasie, to nie lada wy-siłek. Jak niesamowitą trzeba mieć wy-dolność fizyczną, żeby prawie przez 6 go-dzin bez przerwy biec. Idąc tym toremrozumowania, można zaryzykować tezę,że statystyczny Polak to wspaniały i wy-trzymały „sportowiec”, tyle że w dość spe-cyficznej „konkurencji”, którą trudnouznać za sportową, gdyż nie wchodzi tu wgrę wysiłek fizyczny, choć w pewnym sen-sie, tak może być. Jak nazywa się ta nie-codzienna dyscyplina, swego rodzajusport ekstremalny. Najkrócej można jąokreślić jako... „oglądanie telewizji przychoince”, bowiem według danych AGBPolska 5 godzin i 57 minut - to średnidzienny czas, jaki przeciętny Kowalskispędza przed telewizorem w Święta Bo-żego Narodzenia.

DomownikNa środku pokoju stoi czarne pudełko ze

szklanym ekranem. Śmiało można je na-zwać jednym z domowników. Na imię matelewizor i pełni „zaszczytną rolę” nasze-go okna na świat. Czasem wręcz wyznaczanasz rytm życia. Spogląda na nas zza szy-by i śledzi nasze życie prywatne. Jest na-szym „przyjacielem” na dobre i na złe...Skąd bierze się tak wielka popularność te-lewizji w naszym życiu? Odpowiedź jestprosta: ponad 80% informacji dociera doczłowieka przez zmysł wzroku. Jeśli doda-my do tego jeszcze dźwięk, okazuje się, żemamy podany na talerzu przekaz, który cie-szy oko i ucho, nie wymagając przy tymwiększego intelektualnego wysiłku. Jakpisze na łamach portalu „Opoka.org”Krzysztof Nożyński pracujący dla AGBPolska „wydaje się, że cokolwiek by mó-wić o rozwoju nowych mediów i kanałówkomunikacji, przynajmniej pierwsza deka-da XXI wieku nadal będzie dekadą telewi-zji”. Stacje telewizyjne, coraz bardziejwzbogacając swoją ofertę programową, sku-tecznie zwiększają swoją oglądalność. Ręcezacierają oczywiście reklamodawcy.

W czasie Świąt obecność telewizora jest jesz-

cze bardziej zauważalna, gdyż przez znaczną częśćdnia ma on coś do „powiedzenia”. Socjologowieod lat informują, że coraz więcej czasu spędzamyw okresie Bożego Narodzenia przed szklanymekranem. Zresztą, nie musimy sięgać do wyni-ków badań, żeby zauważyć to zjawisko, częstoobecne w naszych domach, u znajomych, sąsia-dów, bliższej, bądź dalszej rodziny. Żeby jednaknie operować tylko ogólnikami spróbujmy oprzećsię na tym, co mówią liczby.

Rodzinny paradoks

Święta to czas,który - jak wiadomo- spędzamy w gro-nie najbliższych.Według badań prze-prowadzonych roktemu przez CBOS92% z nas obchodziBoże Narodzeniewspólnie z rodziną.Inne badanie, zreali-zowane przez Ipsospod kątem tego,gdzie wyjeżdżamyna Święta pokazuje,że ponad 1/5 Pola-ków zamierza wtym czasie odwie-dzić rodzinę (zarów-no tę bliższą, jaki dalszą) lub znajo-mych. Tylko nielicz-ni planują świąteczny wyjazd wczasowy. Jak za-tem w świetle tych danych tłumaczyć fakt, iż tylegodzin poświęcamy wówczas na siedzenie przedekranem czarnego pudełka? Co prawda telewizja- jak to ktoś, kiedyś powiedział - jest rodzinnąrozrywką. Jednak, czy te ponad 20% z nas od-wiedza rodzinę tylko po to, żeby po wigilijnymopłatku, bądź świątecznym obiedzie zasiąśćwspólnie przed szklanym ekranem? Wydaje sięto irracjonalne. A jednak, wychodzi czasem na to,że przyjeżdżamy do rodziny na święta, żeby...pooglądać z nią telewizję. W Wigilię wprawdziejeszcze nie jest tak źle. Rzadziej sięgamy po pilo-ta, gdyż bardziej skupiamy się na kolacji wigilij-nej i dzieleniu się opłatkiem. Jednak już w pierw-szy i drugi dzień Świąt czar pryska. Jemy i oglą-damy, oglądamy i jemy, a w przerwach wymieni-my kilka zdań z kimś z rodziny, ewentualnie po-słuchamy kolęd. Oczywiście to skrajny model.

Wolałbym mówić, że nie warto generalizować,lecz wyniki badań są tu niestety dość wymowne.Dla Polaków oglądanie telewizji w Święta to jed-na z najważniejszych rozrywek. Ponad połowanie chciałaby spędzać Świąt bez telewizora i tyl-ko 39,2% będzie spędzać przed telewizorem mniejczasu niż zwykle - podaje Pentor w badaniu prze-prowadzonym na zlecenie UPC. Pewnym pocie-szeniem pozostaje fakt, że statystyki zawsze będądotyczyć „przeciętnego” - przynajmniej z nazwy- obywaleta. Pozostaje nadzieja, że ta 1/5 częśćspołeczeństwa odwiedza krewnych, nie po to,żeby zasiąść z nimi przed szklanym ekranem.

Nie sposób tutaj nie wspomnieć o potrzebiekomunikacji w rodzinie. Zdarzają się oczywiściesytuacje, że telewizor podczas Świąt zbliża ludzi,bo mogą oni zasiąść razem w jednej przestrzeni,a po emisji (np. jakiegoś filmu) porozmawiaćo tym, co obejrzeli. Wszystko zależy od tego, jak

podejdziemy do tejkwestii. Niemniejjednak w wielu do-mach czarne pudeł-ko pełni niestety rolępełnoprawnego do-mownika, z którymniekiedy łatwiej namsię „komunikować”,niż z kimś z naszejrodziny. Dochodziteż inny aspekt.Spora część Pola-ków na co dzieńpracując, bądź uczącsię, nie ma zbyt wie-le czasu na ogląda-nie TV, więcw Święta dopadajątelewizora, bo„wreszcie mają tro-chę wolnego”. Za-

miast poświęcić ten czas na rozmowę z bliskimi,nadrabiają „zaległości” w oglądaniu. Często niezdajemy sobie sprawy z tego, że podczas świą-tecznej kolacji, czy obiadu mamy okazję zasiąśćw gronie, w którym nie znaleźliśmy się przez całeostatnie pół roku. Wydaje się, że przez wielogo-dzinne oglądanie telewizji ginie duch bożonaro-dzeniowy, a może raczej przenosi się w inną sfe-rę. Nie jestem jednak zwolennikiem radykalizo-wania, gdyż uważam, że czasem przyjemnie jestzasiąść w Święta przed ekranem i obejrzeć jakiśfilm, czy też dobry dokument, bądź koncert. Tyl-ko, czy rzeczywiście jest co oglądać?

W krzywym zwierciadle - Żegnaj św.Mikołaju

Świąteczna ramówka stacji telewizyjnych totemat, który nadawałby się chyba na pracę dyplo-mową, a przynajmniej na esej. Już na wiele dni

Maraton przy choinceBogusław Wojakowski

Obserwator

Page 5: Obserwator nr 10 grudzień 2005

5

Numer 10 (grudzień 2005)

przed Wigilią i Bożym Narodzeniem kolorowemagazyny z programem TV na cały tydzień re-klamują się w telewizji (a ściślej mówiąc swojespecjalne świąteczne wydania). Dodatkowychatrakcji z okazji Świąt jest wiele. Jak co rokumamy wkładki z przepisami kulinarnymi, jeszczedokładniejszymi niż zazwyczaj omówieniami fil-mów, jeszcze większą ilością porad, jeszczewiększą ilością plotek z życia gwiazd, etc. Sło-wem nic, tylko kupić taki kolorowy magazynprzed Świętami, żeby potem przerzucać się z jed-nego kanału na drugi. Koniunktura jeszcze bar-dziej się nakręca, bo stacje telewizyjne na wieledni przed Bożym Narodzeniem emitują zwiastu-ny różnego rodzaju „mega-hitów”, których ja-kość i tematyka pozostawiają wiele do życzenia.W wydaniu najpopularniejszych stacji komercyj-nych niestety często są to tandetne filmy sensa-cyjne, słabe amerykańskie komedie, czasem kinoobyczajowe i familijne. Tryumfy święci tematy-ka „mikołajowa” w najróżniejszym wydaniu (na-wet tak absurdalnym jak muskularny św. Miko-łaj, którego gra Hulk Hogan). Są oczywiście rów-nież wartościowe rzeczy - tutaj w pewnym stop-niu może wykazać się telewizja publiczna, którejprocentowy udział wśród świątecznej widowniwciąż jest największy (w 2003 roku TVP1 i TVP2miały razem ponad 46% udziału w widowni pod-czas Świąt, dla porównania Polsat razem z TVN-em - 33,7%: dane za AGB). Zacznijmy jednak odstacji komercyjnej.

Pierwszy dzień Bożego Narodzenia. Godzinypopołudniowe. W TVN-ie, po raz nie wiadomoktóry z rzędu w Święta emitowana jest klasycz-nie głupia amerykańska komedia „Wkrzywym zwierciadle - witaj św. Mi-kołaju” (choć trzeba przyznać, że Che-vy Chase wznosi się tam na „wyży-ny” swoich możliwości). Pewne pro-pozycje filmowe, które zostaną wy-emitowane w zbliżające się Świętamożna by wskazać już teraz, bo ra-mówka jest tak „trudna” do przewi-dzenia, jak wytypowanie zwycięzcymeczu piłkarskiego Francja - Liech-tenstein. Oprócz wymienionego„hitu”, w którym gra Chevy Chase,telewizje - zwłaszcza te komercyjne -zapewne po raz kolejny sięgną po ta-kie filmy, jak „Kevin sam w domu”,„Kevin sam w Nowym Jorku”, „Ke-vin sam... chyba trzeciej części jeszcze nie nakrę-cono. Na jednym z internetowych forów (nieste-ty o niezbyt wysokim poziomie kultury wypo-wiedzi, ale to też przecież jakiś głos w społeczeń-stwie) toczy się dyskusja na temat świątecznegoprogramu TV. Zdecydowana większość dysku-tujących, łagodnie mówiąc narzeka na to, że znówbędzie to samo. Krytykują telewizję za to, że pew-nie po raz kolejny wyemituje takie filmy, jak „Sami

swoi” (akurat ten film z przyjemnością obejrzał-bym jeszcze raz), „Blues Brothers”, „Opowieśćwigilijna” (tę pozycję chyba jednak warto co rokuprzypominać) i serię przygód Kevina. Jakby naprzekór temu, co sądzą „forumowicze”, w skalicałego społeczeństwa Polacy - na co wskazujewspomniane wcześniej badanie zrealizowane dlaUPC przez Pentor - najchętniej oglądaliby wła-śnie te filmy („Sami swoi”, „Opowieść wigilij-na”, „Kevin sam w domu”). Młodzi (sądząc postylu wypowiadania się i nazwie forum: „kur-de.pl”...) internauci są zatem w mniejszości, alejuż podają wyjście z tej niewygodnej dla nichsytuacji. - Mam Canal+ i HBO tam fajne filmymają być - pisze jeden z uczestników wirtualnejdyskusji. - Kevin to mi się zawsze będzie zeŚwiętami kojarzył. Od lat go puszczają, to już sięstaje nudne. Stacje stawiają na filmy familijne,łatwe, lekkie i przyjemne. To się raczej nie zmie-ni. Rozwiązaniem jest video albo DVD - uważainna osoba. Idąc dalej tym torem przytoczę jesz-cze jedną wypowiedź (podobnych opinii do tejjest więcej): - Nie wiem nawet co będzie w tele-wizji, ja zaopatrzyłem się w dawkę filmów nakompa (takie bardzo świąteczne „Czas Apokalip-sy”, „Przekręt”, seria MonthyPythonów) - piszeużytkownik forum. Ja sam nie jestem przeciwni-kiem tych pozycji. Wręcz odwrotnie - np. niektó-re z dokonań grupy „Monty Python” uważam zanaprawdę dobre. Niemniej jednak samo zjawi-sko sięgania w Święta po video, DVD i filmyw formacie DiVX (które można obejrzeć na kom-puterze) wydaje się być już obecne w naszej kul-turze. Gdy telewizja już nie wystarcza, pojawiają

się nowe możliwości. „Uzbroiliśmy się” jużw różnego rodzaju odtwarzacze i nośniki, więczawsze na wypadek „kolejnego Kevina” zafun-dowanego przez telewizję na gwiazdkę, będziecoś pod ręką... Kiedy dodamy do tego jeszczeinternet, otrzymamy święta spędzone przed ekra-nem. Na szczęście na cytowanym przeze mnieforum przebija się jeden głos rozsądku (przy okazjiidealnie wpisuje się w nazwę forum...): - A wła-

ściwie, to kurde, jakiś przymus, żeby w świętaTV oglądać???!!! No!!! Schlaf już zatrybił, żetelewizor ma wyłącznik. I nie tłumaczcie, że trze-ba oglądać, bo płacicie abonament - komentujeinternautka o pseudonimie Misiorion. Choć jed-na jaskółka wiosny nie czyni, taka opinia (mimo,że wyrażona dość specyficznym językiem) dajepewną nadzieję na przyzłość.

Plus i wolny wybórWydaje mi się, że wypada też wspomnieć o tym,

co dobrego możemy obejrzeć podczas Świąt Bo-żego Narodzenia w telewizji. Trzeba zauważyć,że honor TV ratują koncerty kolęd i pastorałek,czy też programy o tradycji świątecznej w innychkrajach. Najmłodsi w świąteczne poranki mogąliczyć na bajki zarówno animowane, jak i fabu-larne. Zdarzają się mądre filmy o św. Mikołaju,dobre kino obyczajowe, bądź przygodowe. Naszczęście wyświetlane są także „obrazy” o tema-tyce biblijnej, które przypominają nam, o tym,czym są Święta. Reasumując (to zabrzmi banal-nie): wszystko zależy od tego, jaki kanał wybie-rzemy, i jaki czas poświęcimy na oglądanie TV.Czy będzie to sześciogodzinny maraton, czy teżkrótki bieg na 100 metrów. Póki co średnia krajo-wa czyni z nas jednak „długodystansowców”.

Meritum - a może jednak Pasterka?Było to 24 grudnia (nie pamiętam już niestety

którego roku). Godzina 23 z minutami. W telewi-zji wyświetlano dość ciekawy film. A może jed-nak zrezygnować z niego i pójść w końcu naPasterkę? Jeszcze kilka lat temu stawałem przed

takim dylematem. Dziś już niemam wątpliwości. Czarne pudeł-ko w noc wigilijną jest bezrobot-ne.

„Na Pasterkę wybiera się wtym roku 59% Polaków. Trady-cji tej częściej hołdują mieszkań-cy wsi i małych miasteczek, rza-dziej osoby z wyższym wy-kształceniem. Chęć uczestnictwaw Pasterce najczęściej deklarująosoby młode, między 15 a 24 ro-kiem życia” - podaje wspomnia-ny wcześniej Ipsos. Msza św. wi-gilii Bożego Narodzenia ma nie-zwykły urok, którego nie ma na-wet najlepszy film w telewizji.

Urok Pasterki jest oczywiście ważny, bo możepomóc nam w przeżywaniu wielkiej tajemnicynadejścia Jezusa. Jednak nie jest on kluczowy.Czasem może przesłaniać nam o wiele głębsząprawdę, tak jak telewizja może zniekształcić na-sze przeżywanie Świąt. Zbawiciel przychodzibowiem na świat nie w czarnym pudełku pełnymkolorowych obrazów, ale w ubogiej betlejemskiejszopce...

Obserwator

Page 6: Obserwator nr 10 grudzień 2005

6

Numer 10 (grudzień 2005)

Dawno, dawno temu, gdzieś w odległej galaktyce, żył sobie pewienosioł. Jak zapewne słusznie się

domyślasz, jest to ów osioł, którego po-dziwiasz każdego dnia zmierzając naUKSW, by zgłębiać tajniki wiedzy wsze-lakiej.

Zwierzę, o jakże swojsko brzmiącymimieniu Franciszek, za sprawą ks. Wojcie-cha Drozdowicza egzystuje w tej okolicyjuż od 3 lat. Zaiste, niezwykłe to zwierzę.Niejeden z nas poznał już spryt i przebie-głość owego stworzenia. Franciszek napierwszy rzut oka wygląda całkiem niepo-zornie. Flegmatyczny, z długim pyskiem,lekko przyklapniętymi uszami i wzrokiemjakby tęskniącym za rozumem. Oczywiścieto jedynie pozory… Gdy tylko w jego poluwidzenia pojawi się nieświadomy zagro-żenia student, beztrosko pałaszujący jakiśsmakołyk, nasz osioł rusza do akcji. Naj-pierw, niczym małe dziecko, błagalnymwzrokiem prosi o coś do jedzenia, wycią-gając swój pysk w stronę obiektu wes-tchnienia. Mało kto potrafi przejść oboktakiego widoku obojętnie. Lecz gdy tylkoFranciszek spostrzega, że dobroczyńcao d - dala się

nieczuły na jego dalsze starania, wpada wiście dziki szał. Niczym straszliwa bestia zpiekła rodem zaczyna przeraźliwie ryczeć ibiegać, dopominając się kolejnych smako-łyków. W takiej sytuacji nie pozostaje nicinnego, jak uciekać gdzie pieprz rośnie.

A propos rosnącego pieprzu, to aktu-alnie ciężko by było go znaleźć. Jakwidać (o ile widać) za oknem spadł jużpierwszy śnieg. Nasz przyjaciel osiołnajwyraźniej nie opuścił uniwersytec-kiej zagrody i nie uciekł na zimę do cie-płych krajów. Wręcz przeciwnie, mimoniesprzyjającej aury wciąż stoi na stra-ży bożonarodzeniowej szopki. Szopki,którą - co warto dodać - stworzył panJózef Wilkom. Prace nad nią trwały pra-wie pół roku, ale jak widać warto było.Jest co podziwiać.

Skoro już jesteśmy przy tematyce Świąt,to warto zauważyć niezwykle ważną rzecz.Otóż, od kilku dni nasz osiołek Franciszeknie jest już w swojej zagrodzie sam!! Łobu-ziak widać nie chciał przestrzegać celibatui oto pojawiła się obok niego prze-

cudnej urodypani osioł,

o jeszcze bar-dziej swojsko

brzmiącym imieniuKlara. Jednak to nie

koniec rewelacji. Wokółdostojnej pary osiołkówwesoło przekomarzają siędwa czarne, kręcone baran-ki. Nasuwa się od razu pyta-nie, czy aby nie jest to przy-padkiem potomstwo Francisz-ka i Klary? Hmm… Nie chcącwnikać w intymne życie na-szych zwierzaków, zdołałem

Osioł, jaki jest, każdy widziPiotr Sokołowski

rozwiązać zagadkę pojawienia się oślicy(to chyba poprawne sformułowanie)i dwóch baranków. Okazało się, że przyby-ły one z warszawskiego ZOO. Nie wiado-mo dokładnie jak długo pozostaną naUKSW, ale wiadomo za to, że dzięki temunasz Franciszek przynajmniej w Święta niebędzie sam.

Kiedy tak stoję i patrzę na tego niepo-kornego zwierzaka, zastanawiam się, czyrównież i jemu udziela się przedświątecz-na atmosfera. Obecne wszędzie choinkii kolorowe ozdoby muszą wpływać też nanaszego osiołka. Kto wie, czy nie marzy ono tym, by doczepić mu poroże i przebraćnp. za renifera? Myślę, że w takim prze-braniu wyglądać będzie wprost przecud-nie. Niczym Rudolf Czerwononosy z za-przęgu św. Mikołaja. Tak, z całą pewno-ścią nasi wykładowcy powinni o tym po-myśleć. Sprawi to, że nasz osiołek, ni-

czym amerykański renifer, stanie się sym-bolem zbliżających się Świąt Bożego Na-rodzenia. W końcu chyba każdemu z naspotrzebny jest taki symbol, gdyż bez nie-go nasze życie byłoby dużo bardziej szare.Czyż nie mam racji??

Nadszedł czas, by powoli kończyć tenwywód na temat uniwersyteckiego osioł-ka. Nie wiadomo dokładnie skąd się wziąłi nie wiadomo dokładnie, jaką ma tu misjędo spełnienia. Mimo to pewne jest, że naszuniwersytet nie byłby tym samym uniwer-sytetem bez tego pociesznego stworzonka.

Obserwator

Page 7: Obserwator nr 10 grudzień 2005

7

Numer 10 (grudzień 2005)

Niektórzy mówią, że nie istniejesz, ale jadobrze wiem, że to nieprawda. Przecieżgdyby tak było, skąd ludzie wiedzielibyjak wyglądasz? Skąd znaliby Twoje dobro-tliwe oczy, długą, siwą brodę i czerwonystrój? Nie, to nie może być tani chwytprzedświątecznej kampanii reklamo-wej. To na pewno nie przypadek, żespotykam Cię w supermarketach jużod 3 listopada i z utęsknieniem cze-kam na tę chwilę. Już od 3 listopa-da mogę myśleć o Świętach, o tymjakie prezenty komu kupić, coprzygotować na wigilijny stół,a także – co kupić sobie…może nowy płaszcz? Butyna pewno. Trzeba przecieżjakoś wyglądać na Paster-ce. Dobrze, że mam takdużo czasu na te przed-świąteczne zakupy – pra-wie 2 miesiące. Zwiedza-jąc sklepowe wystawy, słuchając kolęd, po-dziwiając coraz to wyższe choinki ustawia-ne w mieście od razu rozjaśnia mi się wgłowie. Rodzą się nowe pomysły na prze-żywanie świątecznych ferii. Ostatnio zasta-

nawiam się nad wyjazdem na Święta gdzieśza granicę. To mógłby być dobry pomysł,u nas i tak zimy takiej z prawdziwym śnie-giem już dawno nie było, dlaczego by więcwolnego czasu nie wykorzystać i może wy-skoczyć gdzieś na narty? Biura podróży

mają tyle ciekawych promocji. Ale to jesz-cze nie w tym roku. Muszę najpierw przy-gotować na to rodzinę, pomarudzą tro-chę, ale zgodzą się na pewno.

A jak już o domu i świętowaniumowa, to zdradzę Ci taki mały sekret.Mamy taką rodzinną tradycję, że to za-

wsze ja przygotowuję barszcz i pie-rogi. Ale w tym roku postanowi-

łam zbytnio się nie przemę-czać, zresztą wiesz – studia, niemam już czasu na głupoty.Wymyśliłam, że pierogi kupięgotowe, a barszcz będzie takiz torebki. Przecież to tylko je-den wieczór w roku, nie ma co

się specjalnie przemęczać i godzinami sie-dzieć w kuchni. Lepiej sobie odpocznę.Tyle biegania przed tymi Świętami. Zawszenajwiększy problem jest z choinką, ale od-kąd namówiłam rodziców by w końcu ku-

pili sztuczną przynajmniej igły nie walająsię w domu po podłodze. Nadal pozostajejednak pytanie, jakie ozdoby dobrać? Sły-szałam, że w tym roku modny będzie złoty.Szkoda, bo mam jeszcze dużo ozdób z ze-szłych świąt. No, ale to choinka jest prze-cież w święta prawie najważniejsza. To onatworzy tę magię, cały klimat wieczoru,wnosi tyle radości. Nie ma co na niej oszczę-dzać.

Ale, ale – kochany Mikołaju! Rozpisujęsię o głupotach, a przecież miał to być ty-powy, świąteczny list, z listą mile widzia-nych pod choinką upominków, taki jak te,które pisałam do Ciebie będąc dzieckiem…

Mikołaju, który nie zasługujesz na mianoświętego,Krasnalu z doklejoną brodą, w czerwonymwdzianku z syntetycznej tkaniny.Podaruj mi Adwent.Podaruj mi czas radosnego oczekiwania,bez pośpiechu, reklam i świątecznych pro-mocji.Podaruj mi Święta.Bez przepychania w supermarketach, szu-kania prezentów na ostatnią chwilę, zawi-ści, złości ze strony sąsiadów o źle ubranąchoinkę.Wtedy już wszystko będzie dobrze. Wtedynaprawdę narodzi się cud.

Kochany Święty Mikołaju!Weronika Smolarkiewicz

Obserwator

Gdyby nie ludzka obojętność, cisza na potrzeby drugiego człowieka nie byłoby wielu wypad-

ków, wielu ludzi nie straciłoby zdrowia, amoże nawet życia? Ale to nie tylko „ludz-ka obojętność”. To obojętność moja, two-ja... Może to właśnie ona jest ósmym grze-chem głównym współczesnego świata?

Wtorek wieczór, wracam z zajęć na De-wajtis. Zupełnie wyczerpana, głodna, prze-ziębiona. Marzę o czymś do jedzenia i cie-płym łóżku, jednak według rozkładu jaz-dy 121 przyjdzie mi postać na przystankujeszcze 10 minut. Jestem coraz bardziej zde-nerwowana tym czekaniem, autobus nieprzyjeżdża. Zjawiają się za to trzej rozba-wieni chłopcy w wieku gimnazjalnym, no,może późna podstawówka. Stoją jakieś100m ode mnie. Śmieją się, popychają,w końcu dwóch z nich zaczyna się poważ-nie szarpać. Przestaje mi się to podobać,

tym bardziej, że w pobliżu jest ruchliwaulica. Nie reaguję jednak, głupie szczenia-ki – myślę sobie – zaraz im przejdzie. Ob-serwuję. Jeden siedzi na ławce, dwóch sza-mocze się, przepycha. Sytuacja wyglądacoraz groźniej, ja – nadal nic. Z utęsknie-niem wypatrując autobusu. Nagle jedenz szarpiącej się dwójki uderza drugiego„z główki”. Tamten siada, ukrywa twarzw dłoniach, zaczyna płakać. Oj, niedobrze.Nadal jednak do nich nie podchodzę. Ten,który uderzył zmienia się teraz w dobregoduszka – pociesza, uśmiecha się, przedewszystkim jednak nerwowo przeskakuje znogi na nogę. Nagle podbiega do mnie „Niema pani jakiejś chusteczki?” Daję mu całąpaczkę. Po chwili zastanowienia, podcho-dzę do nich.

Mały ma ogromnego guza nad prawymokiem. Oka już prawie nie widać. „Ale żeśmu przyłożył” – mówię ze złością w kie-runku oprawcy. W tym momencie pod-

jeżdża mój wytęskniony autobus. Okazujesię, że nie tyko mój. Chłopcy wskakują doniego, tylko poszkodowany zostaje na przy-stanku. Zastanawiam się co zrobić. Jak mupomóc. Nigdy nie widziałam podobnejrany, nie krwawi, nie jest zasiniaczona,a wygląda okropnie. Blisko jest szpital,może tam? Nie jest jednak na tyle blisko,by ciągnąć tam dzieciaka w takim stanie.„Pamiętasz telefon do rodziców?” – pytam.Zadzwoniłam. Starłam się uspokoić jegomatkę – „Niech Pani się nie martwi, jestemz nim.”. (szkoda że dopiero teraz – ugry-złam się w język)

Próbuję jakoś porozmawiać – „Boli Cię?”– „Tak”, „O co poszło?” - „Zabierał miczapkę”.

Po 20 minutach przyjeżdża ojciec małe-go. „Bardzo Pani dziękuję”.

Ciekawe, czy powiedziałby tak, gdybyznał całą prawdę? Wściekła na siebie, idęna tramwaj. Nie chcę już stać na tym przy-stanku. Wiem dobrze, że tak naprawdę win-na jestem ja. To były tylko dzieci. Gdybynie moja obojętność, mały nie miałby guza.Nie płakałby. Czy musiało się to wydarzyć,bym stała się choć trochę mądrzejsza?

Obojętność...Weronika Smolarkiewicz

Page 8: Obserwator nr 10 grudzień 2005

8

Numer 10 (grudzień 2005)

Hałas ciszy, dźwięki pochodzącez hal fabrycznych, bądź stacjitransformatorowych, szum wiatru,

kapanie wody, śpiew wielorybów, miejscamiwyłaniająca się z tej mgły przemysłowych inaturalnych odgłosów linia melodyczna - awszystko to wykreowane za pomocą synteza-torów analogowych, komputerów i sample-rów. Takich właśnie eksperymentów mogłaposłuchać publiczność na Warsaw ElectronicFestiwal 2005 - międzynarodowym festiwaluprezentującym muzykę elektroniczną i sztu-kę nowych mediów, który jakiś czas temu za-kończył się w stolicy.

Warsaw Electronic Festiwal po raz pierw-szy odbył się w 2002 roku. Od początkuideą tego wydarzenia było zaprezentowa-nie brzmień tzw. nowej elektroniki, któreraczej trudno usłyszeć gdziekolwiek, na-wet w klubach z założenia nastawiającychsię na promowanie nurtów elektronicznych.Jednak festiwal to nie tylko prezentacjeprojektów muzycznych, ale także medial-nych. Co ciekawe, można bliżej zapoznaćsię z tajnikami tworzenia muzyki i sztukinowych mediów, bowiem w ramach WEF-u odbywają się warsztaty festiwalowe, wy-kłady i prezentacje.

„Muzyka, nowe media i technologia prze-platając się wzajemnie, sprawiają, że żyje-my w fazie nieustannych zmian, rozwojumożliwości tworzenia. Te nieustanne zmia-ny fascynują nas” - napisali w promującejfestiwal broszurze organizatorzy (portalSyntezatory.pl i Zachęta - Narodowa Gale-ria Sztuki). Podstawą tych zmian stał sięinternet, dzięki któremu następuje swobod-na wymiana myśli. Młodzi twórcy poszu-kują nowych rozwiązań w muzyce, poprzezinternet nawiązują kontakty. Tak powstająnowe, nierzadko międzynarodowe projek-ty muzyczne, a także tzw. „net-labele” (czy-li wirtualne wytwórnie muzyczne). NaWEF-ie zaprezentowały się dwie takie wy-twórnie, wydające swoją muzykę w sieci:Phonocake.org z Niemiec (www.phonoca-ke.org) i polski Label (www.gb-produc-tions.com).

Festiwalowa publiczność miała okazjęposłuchać muzyki tworzonej za pomocąlaptopów, syntezatorów analogowych, atakże dźwiękowych modułów, samplerówi innych ciekawych urządzeń służących do

generowania najróżniejszychefektów. Pojawiały się również instrumen-ty akustyczne. Jak można określić to, cobyło grane podczas WEF-u? Wydaje się, żepróba zdefiniowania prezentowanych ga-tunków muzycznych jest zabiegiem dośćryzykownym, żeby nie powiedzieć zbęd-nym. Niemniej jednak dają się wyodrębnićpewne nurty, takie jak ambient, noise, expe-rimental, microelectronika, click&cuts.Ciekawym zjawiskiem wśród „muzykówelektronicznych” jest operowanie ciszą. Wniektórych momentach cisza zdaje się prze-mawiać do odbiorcy znacznie silniej, niżdźwięk.

Z pozamuzycznych aspektów WEF, war-to wspomnieć o pokazie wideo polskiej per-formerki Foniki, która w niezwykły spo-sób interpretuje przestrzeń miejską poprzezmedia cyfrowe. Tworzone przez nią wizu-alizacje, zaprezentowane w stolicy, przed-stawiały materiał video nakręcony w HongKongu, połączony z elementami zaczerp-niętymi z chińskiejpopkultury: mate-riałami filmowy-mi, operą, kara-oke i muzykąpopularną.

Muzycznymi gwiaz-dami tegorocznej edycji festiwa-lu byli: Isan z Wielkiej Brytanii, MarcusReuter z Niemiec, Servovalve z Francji, atakże reprezentanci wschodniej sceny: Syn-tetika z Rosji i Andrey Kiritchenko z Ukra-iny. Wśród głównych wykonawców znalazłsię również polski projekt C.H District. Po-wyższe nazwiska (bądź nazwy projektów)niewiele mogą mówić słuchaczom chociaż-by tanecznej muzyki elektronicznej granejw klubach. Okazuje się jednak, że ci arty-ści mają bardzo wiele do zaproponowaniasłuchaczom poszukującym nowychbrzmień i wartości muzycznych. Przykła-

dem może być tu formacja Isan. Dwuoso-bowy projekt z Niemiec zaprezentowałw Warszawie klimaty z jednej strony pełneemocji, przestrzeni (odgłosy pochodzące zpustej hali fabrycznej) i melodyki, a z dru-giej nie pozbawione rytmu. Ich koncert wZachęcie zgromadził całkiem dużą widow-nię, która gromkimi brawami nagrodziławystęp artystów. W nurt poszukiwań mu-zycznych doskonale wpisuje się MarcusReuter, uczeń Roberta Frippa z King Crim-son, odkrywający nowe możliwości brzmie-niowe na styku elektroniki i inspiracji gi-tarą klasyczną.

Festiwal był także doskonałą okazją dozaprezentowania polskiej sceny. Mieliśmyokazję zobaczyć i posłuchać projektówo enigmatycznych nazwach, takich jak:Narzędzie, Chmury, Seed Project, Lordof Flies, Lud Hauza, RzutnikB9, SilolArh-, których muzyka przenosi słucha-cza do odległych światów dźwiękowej

wyobraźni.

Jak zatem brzmi cyberkultura? W kon-tekście tego, co wydarzyło się w ramachWEF 2005 można zaryzykować stwier-dzenie, że czasem zapach, kolor i tempe-ratura mogą być wyrażone dźwiękiem.Jednak, czy muzyka grana na maszynachmoże mieć duszę? Organizatorzy WarsawElectronic Festiwal po raz kolejny stara-li się przekonać odbiorcę, że właśnie takmoże się stać...

Wiatr cyberkulturyBogusław Wojakowski

Obserwator

Page 9: Obserwator nr 10 grudzień 2005

9

Numer 10 (grudzień 2005)

Jest w Polsce jedna organizacja, która skupia tysiące młodych osób,daje im możliwość rozwijania swo-

ich zainteresowań, realizacji różnychpasji, nakierowuje na drugiego człowie-ka, jest długą przygodą, podczas którejmożna poznać siebie i ukształtować swójcharakter.

Widać ich podczas każdych większychuroczystości państwowych czy kościel-nych, dziewczyny i chłopcy, małe dzie-ciaki i dorośli ludzie, z małych miast iwielkich miejskich aglomeracji. Obec-nie harcerstwo (ZHP) liczy ok. 148 tys.członków. „Jest wychowawczym, patrio-tycznym, dobrowolnym i samorządnymstowarzyszeniem otwartym dla wszyst-kich bez względu na pochodzenie, rasęczy wyznanie” (takie zdanie można zna-leźć na stronie ZHP).

„Mam szczerą wolę całym życiem...”

Marek, student II roku prawa naUKSW, zaczął swoją przygodę z harcer-stwem w 1996 roku. Mieszka w Skier-niewicach, uroczym mieście, jak sammówi, i w tym mieście działa. Obecniema stopień „harcerz orli”. Stoi na czeledrużyny, która liczy około 20 osób:młodsi – 10-12 lat, starsi - 14-16 lat.

Harcerstwo stawia sobie za zadanieprzyczynianie się do rozwoju młodychludzi tak, aby mogli oni korzystać wpełni ze wszystkich swoich możliwości– duchowych, intelektualnych, społecz-nych i fizycznych. Podczas rozmowy zharcerzem – studentem daje się zauwa-żyć, że nie są to przeciętni przedstawi-ciele kultury masowej. Kto teraz używasłów honor, Ojczyzna, obowiązek, służ-ba?! Nikt tych ludzi nie zmusza do ta-kiej postawy!

Marek przyznaje, że bardzo dużywpływ na jego pojmowanie świata mia-ły osoby na poziomie wyższym w hie-rarchii harcerskiej, ludzie o jasno spre-cyzowanych poglądach. Dzięki wycho-waniu w różnych pionach, ci starsi mogąprzekazywać swoją wiedzę i doświadcze-nie tym młodszym. Rozpiętość wieko-wa w pionach jest bardzo duża od 6 lat(zuchy), poprzez 11-13 (harcerze i har-

cerki), 14-16 (harcerze i harcerki starsi),aż po 25 lat (wędrowniczki i wędrownicy).

„... całym życiem pełnić służbę Bogu,Polsce i Ojczyźnie...”

„Patriotyzm – Ojczyzna, służba, a ostat-nio także służba drugiemu człowiekowi”– tak mówi Marek, pytany o wartość, któ-ra kojarzy się, i to lotniejszym w historiiczy w literaturze, z powstaniami narodo-wymi, „Panem Tadeuszem”, ogólnie ro-mantyzmem, czasem też z okresem dru-giej wojny światowej. Te pojęcia stały się„modne” przy okazji opublikowania „Pa-mięci i tożsamości”. Po śmierci Jana PawłaII wiele osób sięgnęło do tejksiążki, ale te „rekolekcjekwietniowe” minęły szyb-ko i znów tysiące Pola-ków nie umie skoja-rzyć daty 11 listopa-da.

Harcerstwopowstało w1911 roku,gdy Polskabyła pod za-borami. Har-cerze są nie-o d ł ą c z n i ezwiązani z hi-storią nasze-go krajuubiegłego stule-cia, bo któż niesłyszał o Szarych Sze-regach, Zośce, Rudym iAlku. Czasem wydaje się,że historie o młodych lu-dziach, którzy gotowi byli poświęcić swo-je życie dla Ojczyzny, są nazbyt patetycz-ne, niekiedy niewiarygodne, a możei głupie. Fakt, kto teraz z dwudziestolat-ków głośno, na forum, przy znajomychpowie, że jest patriotą, że Polska to jegomiejsce na ziemi, że kocha ten kraj. Bli-żej nam ciągle do kontestacji i niezado-wolenia. Harcerstwo wychowuje nowych,świadomych swojej tożsamości obywate-li.

Zasadą w harcerstwie jest „bawiąc,uczyć”. Głównymi formami aktywnościsą: zabawa w kogoś lub w coś, gra, po-

szukiwanie oraz służba i wyczyn. Wszyst-ko to można realizować w ramach ponad10 specjalności, m. in. artystycznej, eko-logicznej, lotniczej, ratowniczej, tury-stycznej, sportowej czy obronnej.

„Musi być jak najwięcej czynów, któreby mówiły, że chcemy miłować Ojczy-znę, Jej służyć” – deklaruje Marek. Niemają to być wielkie czyny, poświęcenie,bo sytuacja tego nie wymaga. Poprzezzabawę i rozwijanie zainteresowań moż-na nauczyć ludzi rzeczy wielkich!

„... nieść chętną pomoc innym i byćposłusznym prawu harcerskiemu”

Betlejemskie Światło Pokoju dotrzew tym roku do Polski 17 grudnia. Polscyharcerze przejmą je od słowackich kole-gów skautów. W 1986 roku Telewizja wLinzu i Austriackie Radio zapoczątkowa-ły akcję charytatywną na rzecz osób po-

trzebujących i dzieci niepełnosprawnych.Światło, zapalane w Grocie NarodzeniaPańskiego w Betlejem, odbierane jest wKatedrze Wiedeńskiej i odtąd, dzięki har-cerzom i skautom, wędruje po całej Eu-ropie. To Światło symbolizuje miłość inadzieję, którą przyniósł na świat Chry-stus. Nasi harcerze mają nadzieję, że tra-fi ono na stoły wigilijne polskich domów.

To tylko przykład tego jak harcerzewłączają się w pomoc innym ludziom,ale chyba najlepszy na ten przedświątecz-ny czas.

Przygoda z harcerstwemAnna Stadnicka

Obserwator

Page 10: Obserwator nr 10 grudzień 2005

10

Numer 10 (grudzień 2005)Obserwator

PodróżJest wieczór, 1 grudnia; jedziemy. Jedzie-

my wreszcie. Podróż do Czortkowa trwa jużjednak od kilku tygodni. Żadna wyprawanie zaczyna się bowiem w dniu wyjazdu,ale wraz z rozpoczęciem przygotowań.Różnią się one od siebie w zależności odcharakteru podróży. Jeśli podróż jest nie-zwykła, to i przygotowania nie mogą byćzwyczajne. Reguła ta sprawdziła się rów-nież tym razem.

Choć wydaje się, że mieliśmy dużo czasu naprzygotowania, to jednak w rzeczywistości byłogo za mało. Każdy z uczestników przecież stu-diował, miał kolokwia, praktyki, pracę. Mimo tegokażdy z nas angażował się w kwestowanie, zbie-ranie, segregowanie i pakowanie darów, załatwia-nie różnych pozwoleń, paszportów, by teraz mócwsiąść do autokaru i wysiąść z niego jakieś 750km na wschód od Warszawy. Tam właśnie jestCzortów.

GranicaO nowo poznanej osobie wyrabiamy so-

bie opinie na podstawie pierwszych 10 se-kund znajomości. Podobnie jest z nowo po-znawanym krajem. Pierwsze zetknięcie sięz nim na granicy wiele może powiedziećo tym, co czekać nas będzie dalej.

Do przejścia granicznego docieramy oko-ło 2 w nocy. Mimo zaspania, musimy sta-wić czoła całej gamie absurdów. Przed wej-ściem do autokaru ukraińskich celnikówdostajemy szereg wskazówek. Po pierwszekierowca, który wielokrotnie tędy prze-jeżdżał surowo zabrania nam uśmiechaniasię pod jakimkolwiek pozorem. Po drugiepodano nam oficjalną wersję naszej podró-ży. Z reszty upomnień wynika, abyśmy naj-lepiej na czas kontroli zamarli na bezde-chu w totalnym bezruchu. Kiedy już cel-niczka zabrała nam paszporty rozdanodruczki. Zapisane cyrylicą są nie do od-czytania przez większość z nas, a ci którzypotrafią, i tak nic nie rozumieją. Na szczę-ści kierowca dyktuje, co mamy wpisać.

Kolejny absurd to toalety. Kto widział,ten wie, kto nie widział, ten wiele nie stra-cił. Są to zazwyczaj miejsca, które dostar-czają mocnych wrażeń. Istnieją różne tech-niki ich używania – od karkołomnych wy-czynów z pogranicza akrobatyki, sztukwalki i sportów ekstremalnych do zwyczaj-nego unikania.

Pierwszy popasBudzimy się w Łucku – stolicy dawnego

województwa wołyńskiego. Oglądamy śre-dniowieczny zamek, zbudowany na planietrójkąta, Cerkiew pod wezwanie ŚwietejTrójcy, oraz budynek, w którym znajdowa-ła się synagoga. (obecnie używany jakohala sportowa). Na zaproszenie miejscowe-go biskupa uczestniczymy we mszy w ka-tedrze sw. Piotra i Pawła, która jeszcze doniedawna była magazynem…

Jadąc dalej w kierunku Czortkowa zatrzy-mujemy się na chwilę w Dubnie. Tu rów-nież jest zamek, ale to nie jedyne magicz-ne miejsce tego miasta. W bocznej uliczcejest mała cukiernia. Kiedy już się tam trafi,oczywiste staje się, że jej założycielem byłsyn woźnicy Zaczarowanej Dorożki. Pro-wadzi ją cała rodzina. Przez okno możnaprzypatrywac się ich pracy. Ciasta, ciastkai ciasteczka są jeszcze ciepłe, kiedy je ku-pujemy.

CzortkówDocieramy na miejsce późnym wieczo-

rem. Jest zupełnie ciemno, na szczęcie po-jawia się ktoś z latarką, wskazuje drogę.Idziemy do domu ojców Dominikanów, tamczkają już na nas ciepły posiłek, prysznici kawałek miejsca do spania, szczyt pra-gnień chyba każdego z nas. Tylko niestru-dzeni głównodowodzący całej eskapady –Ania i Michał biegają jeszcze po domu szu-kając tej czy innej przesyłki, telefonują,

ustalają z o.Dimą – naszym gospodarzem -szczegóły jutrzejszego dnia. Rozpoczynasię polowanie na informacje – kogo mamyodwiedzić, kto umarł, kto jeszcze żyje, ilepaczek komu przydzielić i czy na pewnowystarczy dla wszystkich. Plan na następ-ny dzień: 8:00 – śniadanie; 9:00 – pako-wanie darów, 10:00 – wyruszamy by roz-nieść paczki rodzinom. Wcześniej dzieli-my się na grupy 3-4 osobowe. Każda z grupdostaje karteczkę z adresem rodziny z Czort-kowa, którą ma odwiedzić, jedna grupapojedzie busem do okolicznych wsi. Jednaz nas jest w grupie busowej druga w czor-towskiej.

BiałaSobotni ranek. Wstaję trochę wcześniej

niż dziewczyny z mojego pokoju, by po-móc przygotować śniadanie. W kuchniwielka krzątanina, ktoś robi herbatę, ktośsmaruje chleb, ktoś siłuje się z konserwą.W kącie Ania i o. Dima jeszcze raz uzgad-niają do kogo jechać i jak tam trafić. Do-wiaduję się, że odwiedzimy 3 wsie: Białą,Perehodne i Zieloną. Po śniadaniu i podzie-leniu darów każda grupa odchodzi w swojąstronę. Po moją przyjeżdża pan Tolik, mło-

dy Ukrainiec. Ania pokazuje mu kartkęz adresami, mówi że wie gdzie to jest. Je-dziemy zaśnieżonymi ulicami Czortkowa,za miastem śniegu jest jeszcze więcej, mamyletnie opony, ale kierowca uspokaja nas –zawsze wozi ze sobą worki z piaskiem i sa-perkę. Pytam, czy służby porządkowe od-śnieżają tu czasami – „Czasami tak. W ze-szłym roku byli 3 razy. Zawsze się jakośprzejedzie” – odpowiada z uśmiechem kie-rowca. Po kilkunastu minutach jazdy zjeżdżamy

UkrainaWeronika Smolarkiewicz

Czortków

Page 11: Obserwator nr 10 grudzień 2005

11

jedna z mieszkanek Czortkowa do której do-tarła pomoc

Numer 10 (grudzień 2005) Obserwatorz głównej drogi. Mija jeszcze parę minut. „Jeste-śmy w Białej”- informuje nas pan Tolik. Dziwimnie, że nie ma żadnej tablicy z nazwą miejsco-wości. Pytam skąd wie że to już Biała – „No jakto skąd?” Po prostu wie. Marysia, która była turok temu rozpoznaje miejscowość i dom rodzinyktórą mamy odwiedzić. Bierzemy paczki, puka-my do pierwszych drzwi. Otwiera nam dziew-czyna niewiele młodsza od nas, trochę speszona,zaprasza do środka. W pokoju, który służy jed-nocześnie za kuchnię, gospodyni - pani Romaprzygotowuje pierogi, nasza wizyta przerywa jejpracę. Pokój jest mały, są w nim dwa łóżka, stół,piec. Na niewielkiej komodzie, w centralnymmiejscu stoi telewizor ozdobiony porcelanowy-mi figurkami. „Rozgośćcie się, siadajcie”, zapra-sza gospodyni. Wręczamy jej paczkę, opowiada-my o sobie, o tym że studiujemy w Warszawie.Sprawa szkoły szczególnie interesuje Halę – cór-kę pani Romy, to właśnie ona otworzyła namdrzwi.

Hala uczy się w technikum gastronomicznym,mieszka w internacie a do domu przyjeżdża naweekendy. Ma jeszcze pięcioro rodzeństwa. Naj-starsza córka pani Romy jeździ czasami do Pol-ski by pracować, „Musi – mówi nasza gospody-ni – Inaczej nie wyżylibyśmy. Nikt tu więcej niepracuje, utrzymujemy się z mojej renty – 380 hry-wien (260zl). Żeby posłać Halę do szkoły zrobi-liśmy zbiórkę po całej rodzinie.” Rozmawiamyłamaną polszczyzną. Rodzice pani Romy byliPolakami, wiele już zapomniała z tego języka,Hala rozumie, ale po Polsku mówić nie umie.Cała rodzina – 6 osób mieszka w tym jednympokoju. Dziękujemy, wychodzimy. Hala machanam na pożegnanie. Jedziemy do wsi Perehody.Ale zanim opuścimy Białą musimy wyciągnąć,a raczej wypchać nasz samochód ze śniegu. Naszczęście obywa się bez piasku i saperki.

PerehodyKierowca kilkukrotnie pyta spotkanych ludzi

o drogę. Tej wsi już tak dobrze nie zna, ale udajenam się tam dojechać. Perehody znane są w tychokolicach – znajduje się tam Kaplica, duma czort-kowskich dominikanów. Na pomysł postawieniajej w tym miejscu wpadł o. Jan, który pracowałw Czortkowie. Przy pomocy mieszkańców spro-wadzono starą cysternę na wodę, dobudowanofront, urządzono wnętrze. „Wszyscy zgodnie pra-cowali przy jej budowie: rymokatolicy, grekoka-tolicy i prawosławni. Wszyscy się tu modlą” –mówi pani Maria, opiekująca się kaplicą. Jestwyraźnie wzruszona naszymi odwiedzinami, każ-dego pyta o imię. Dostajemy torbę jabłek W Pe-rehodach odwiedzamy jeszcze jedną rodzinę.Mały Andruszka – wnuczek państwa, którychodwiedzamy nie mówi po polsku. Ale dziadekuczy go patriotycznych pieśni. Pytamy czy do-brze im się tu żyje – „Teraz dobrze. Mamy nowy

dom, zobaczcie jaki solidne mury – uśmiecha siędo nas gospodyni – Jeszcze rok temu mieszkali-śmy pod gołym niebem, bo nasza stara chałupasię zawaliła. Nikt nie chciał nam pomóc, sąsiedziśmiali się z nas. Dopiero taka pani z Towarzy-stwa Polskiego pomogła. Zadzwoniła gdzie trze-ba i z Polski przysłali cegły, cement...a potem tojuż jakoś poszło.”

Na pożegnanie dostajemy torbę orzechów i ma-rynowane grzyby.

Idąc do busa spotykamy starszego mężczyznę.„Wy z Polski? – pyta – A wiecie Wy gdzie jestKrynica? Ja tam kiedyś mieszkałem. Potem przy-szedł Stalin i przesiedlili mnie tutaj. Jestem Łemko.Nie Ukrainiec, nie Polak – Łemko. Tutaj nie jestźle, ale w Krynicy było najlepiej.”

Pani MariaZanim pojedziemy do Zielonej musimy zabrać

dodatkowe dary dla rodziny z małymi dziećmi,wracamy do Czortkowa. Po drodze spotykamyo. Dimę. Proponuje, byśmy pojechali odwiedzićjeszcze kilka osób, a do Zielonej pojedziemy poobiedzie.„Pojedziemy do pani Marii Różyckiej –mówi o.Dima – musicie się trochę przygotowaćna to, co tam zobaczycie...”

Dojeżdżamy. Pani Maria mieszka w chlewiena podwórku rozbudowanego, piętrowego domuz werandą. Wejście zastawione kawałkiem bla-chy, małe okienko. Trudno się domyślić, że żyjetam człowiek. Ojciec Dima puka do grubychdrzwi, otwiera przygarbiona staruszka. W środ-ku jest bardzo gorąco i duszno. Panuje tam nie-mal całkowita ciemność – blade światło dostajesię do wnętrza jedynie przez okno, okopconezresztą i udrapowane pajęczyną niczym ozdobnąfiraną. Pajęczyna pokrywa też sufit i ściany. Sia-damy na ogromnym łóżku, zajmującym znaczączęść izby, nasza gospodyni siada na podobnymw drugim końcu pomieszczenia. Oprócz nich wizbie znajduje się jeszcze piec, krzesło i bardzomały stół. Mamy problem, żeby pomieścić sięwszyscy. Zapada cisza. Nikt z nas nie wie jakzacząć rozmowę, bo co tu powiedzieć? Zaczynao.Dima: „Pani Mario, jak się czujecie? Macie cojeść? Przyjechała młodzież z Polski, Panią od-wiedzić, przywieźli paczkę z jedzeniem” „Nic mnienie trzeba ja mam co jeść”. „A co Pani jadła dzi-siaj?” Cisza. Potem przypomina sobie że jadłazupę, którą przynieśli „oni”, czyli młode ukraiń-skie małżeństwo mieszkające w domu obok. Wdomu, który kiedyś należał do pani Marii. Prze-pisała jednak akt własności na obecnych właści-cieli posiadłości w zamian za dożywotnią opiekę.Skończyło się to dla niej wyrzuceniem do tegowłaśnie chlewu na podwórzu.

„Pani Mario, a czego Wam najbardziej potrze-ba? – pyta dalej o.Dima – Może jakieś leki? CoPanią boli?” „Nic mnie nie boli. Ja bym chciałajuż umrzeć. Nie mam po co żyć. Nie mam z kim

żyć, z kim porozmawiać.” Jak zareagować na tesłowa? Co powiedzieć? Co zrobić? Każdy z naszadawał sobie chyba te same pytania. Próbujemynawiązać jakąś rozmowę, opowiadamy co przy-wieźliśmy. Przede wszystkim chcemy jednak, żebyto Ona mówiła. Żeby opowiedziała nam swojąhistorię. Najwięcej powiemy słuchając. Ania trzy-ma panią Marię za rękę. „Ja taka nieszczęsna.Swoich dzieci nie mam. Wzięłam sobie takiegojednego z sierocińca, ja jego od dwóch latek doosiemnastu wykarmiłam, czytać nauczyłam, pi-sać nauczyłam, a on mnie zostawił. Jeszcze mnietakie słowa brzydkie napisał – przebaczcie że wampowiem: Zdychaj stara. Ty nikomu nie potrzeb-

na, ja młody jestem, gdzie mnie z tobą żyć? Dzie-ci kochane, jaki ja mam pomiłowanie? Sama by-łam. Przyszli do mnie, obiecali że się będą opie-kować, że będziemy żyli razem. Przepisałam imgospodarkę, a oni mnie tu wyrzucili, do tej budy...”Pytamy kiedy to było. Pani Maria nie rozumie.„Skilko roki Wy tut żyjecie?- pomaga namo. Dima – Piat?” „Da, piat” Pięć lat. Ale gdybypadła jakaś inna liczba Pani Maria też by przytak-nęła. Zatraciła już poczucie czasu, chyba od nasdowiaduje się, że idą święta...

Musimy jechać dalej. Gospodyni żegna nasłzami, odprowadza na podwórze. Uspokaja siędopiero gdy o.Dima obiecuje przyjechać jeszczez Komunią. Gdy już zbliżamy się do furtki paniMaria wali laską w blachę zasłaniającą wejście.Przed dom z impetem wybiega młody mężczy-zna. To taki system komunikacji. Tak właśnie robi,gdy czegoś od „nich” potrzebuje. Teraz chciałamoże pokazać, że ktoś jeszcze o niej pamięta?

Ciąg dalszy w następnym numertze

Page 12: Obserwator nr 10 grudzień 2005

12

Numer 10 (grudzień 2005)

Witam, witam i niezmiennie zapraszamna małą rozrywkę w postaci Q-lturki… po-mimo, że to czas choinki i sylwestra, możeznajdziecie czas też na coś z proponowa-nej Wam przeze mnie działkiJ życzę miłe-go i WESOŁYCH ŚWIĄT jak i szczęśliwe-go nowego i do zobaczenia już w nowym

CO: Koncert zespołu Sienna Go-spel ChoirGDZIE: Kościół Zielonoświąt-kowy ul. Sienna 68/70 - wejścieróg Twardej i ŚliskiejKIEDY: 18 grudnia 2005, godz.19:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Jak słuchać muzyki? - Wykład ilustro-wany prof. Barbary Smoleńskiej - Zieliń-skiej.GDZIE: Klub Kultury „Falenica”, ul. Włó-kiennicza 54KIEDY: 21 grudnia 2005, godz. 17:30ZA ILE: wstęp wolny

CO: „Uciekinierzy z PRL-u” - Wystawa po-święcona jest ucieczkom obywateli pol-skich z kraju w latach 1945-1989, posta-ciom zarówno znanych jak i nieznanychogółowi uciekinierów, dramatycznym hi-storiom, które nie zawsze prowadziły dowolnościGDZIE: Collegium Civitas - szkoła wy-ższa nauk społecznych i politycznych, pl.Defilad 1, XII piętroKIEDY: do 29 grudnia 2005, w godzinach9-17ZA ILE: wstęp wolny

CO: Dyżur Literacki Tomasza Jastruna -Zajęcia są indywidualnymi konsultacjiz krytykiem i poetą Tomaszem Jastru-

Q-LTURKAKatarzyna Dąbroś

Mam nadzieję, że mojeostatnie wywody na te-mat kupowania sprzę-

tu foto przydały się komuś i dzi-siaj możemy pójść o krok dalej.Nie będą to bynajmniej wywody oseksie lub rolnictwie jakby z tytu-łu wynikało. Zakładając, że posia-damy aparaty analogowe nie-zbędnym będzie zaopatrzyć się wfilm. Co wybrać i dlaczego? O tymdzisiaj w kolejnej odsłonie „Za-nim zaczniesz fotografować...”

Z racji, że jesteśmy żółtodziobami fo-tograficznymi (przepraszam jeśli kogośuraziłem tym stwierdzeniem, ale zakła-dam, że ktoś kto już robi zdjęcia mniejwięcej wie co i jak i tym samym na mojepisanie patrzy z przymrużeniem oka) za-cznijmy działać na materiałach koloro-wych. Powód? Możemy w miarę szyb-ko zweryfikować efekt naszych ćwiczeńjeśli chodzi o umiejętne dobranie czasui przesłony, poprzez szybkie wywołaniezdjęć w fotolabie. No właśnie, nie wiemczy już pisałem, ale wszyscy którzy mająnowsze modele lustrzanek niech za-pomną o trybach automatycznych,a zwłaszcza o tym zielonym kwadraci-ku/aparaciku, etc.! Najbardziej odpo-wiedni dla nas będzie tryb, w którymdobierzemy sobie czas, a aparat określidla nas wartość przesłony. Dzięki temułatwo będzie zauważyć jaki wpływ maczułość filmu (ISO) na komfort pracyw określonym świetle.

Co decyduje o doborze czułości (ISO) takiej, anie innej? Przede wszystkim sposób i miejscenaszej pracy. Załóżmy, że idziemy na plaże zeznajomymi. Z nieba leje się żar czystego lipcowe-go słońca. Szkół jest kilka jeśli chodzi o dobórczułości w takich ekstremalnych sytuacjach. Lo-gicznym byłoby założyć klisze o jak najmniejszejczułości, bo wartości na światłomierzu aparatubędą cały czas zadowalające, nawet gdy wsadzi-my film ISO 100. Dzięki temu zyskamy możli-wość wykorzystania pełnego (w miarę) wachla-rza przesłon w naszym obiektywie, bo maleje czu-łość („przyswajalność”) kliszy i potrzebujemyotwartego obiektywu lub dłuższego czasu na-świetlania. W warunkach „plażowych”, przy czu-łości ISO 200, wartości światłomierza wahają sięod 1/500 sekundy do 1/2000 sekundy przy nie-mal maksymalnie przy-mkniętym obiektywie, niemówiąc już co się dziejeprzy większym ISO, np.ISO 400 czy 800! Możenam zabraknąć warto-ści czasu (w dużej ilo-ści aparatów to 1/2000sek. albo i mniej), a naprzesłonę nie ma co jużliczyć, bo obiektywmaksymalnie „zmru-żył” już dla nas swoje oko. Ot dlaczego100 ISO lub mniej zabieramy na plażę, nanarty, gdy nad nami czyste niebo (śnieg wsłońcu to czysta biel... z którą trudno sięzmierzyć gołym okiem, a co dopiero z nie-odpowiednio czułym filmem?) czy naotwarte przestrzenie w środku dnia. Gdynasz „plener” zapowiada się ponuro i po-

chmurno lub gdy jest to przyciemnione po-mieszczenie starajmy się zaopatrzyć w filmo większej czułości ISO, przynajmniej 400.

Wspominałem też o innych szkołach do-bierania kliszy. W zasadzie miałem na my-śli jedną. Muszę tutaj najpierw dodać, żepowszechną właściwością filmów jest to,że im większa czułość ISO tym większe ziar-no kliszy, a przez co też mniejsza kontra-stowość obrazu. Jaki z tego wniosek? Nowięc wiedząc, że słoneczna plaża to olbrzy-mi kontrast obrazu, wedle tej drugiej zasa-dy doboru filmu, wybieramy kliszę o więk-szej czułości ISO po to, by „zmiękczyć”obraz. I odwrotnie, gdy działamy w desz-czowy, szarobury, jesienny dzień może sięokazać, że warto założyć film nie o czuło-ści ISO 400 czy 800, a właśnie 100 czy 50!Nie jest to metoda jednak dla kogoś ktoposiada aparat z ustawieniami czasów mi-gawki o wartości np. od 1/30 do 1/500 se-kundy. Lepiej w takiej sytuacji odnieść się

do bardziej oczywistego,tego pierwszego sposobuwyboru filmu, a ten drugizostawić na czas, gdy prze-rzucimy się na aparat przy-najmniej z wartościami po-między 30 sekundyi 1/2000 a nawet 1/4000 se-kundy.

Czułość ISO, jak mówi-łem, wpływa też na ziarni-stość obrazu. Wiedząc, że

nasze zdjęcia będziemy chcieli wywołaćna odbitkach większych niż 10x15 cm mu-simy pamiętać, by założyć film o możliwiemałej czułości. Niestety często dochodzido konfliktu na linii „jakość zdjęć - kom-fort pracy”, na przykład w warunkach sła-bego oświetlenia. Ustalenie kompromisuniestety pozostawiam już wam samym.

O czułości i ziarnieKuba Witkowski

Obserwator

Kodak Professional Supra

Page 13: Obserwator nr 10 grudzień 2005

13

Numer 10 (grudzień 2005)

nem. Uczestnicy będą mogli liczyć naopinie na temat dotychczasowych próbpisarskich oraz praktyczne porady, poczym poznać dobre teksty literackie, co idlaczego czytać, kiedy zadebiutować.GDZIE: ul. Marszałkowska 19 (wejścieod Oleandrów)KIEDY: 5 stycznia 2006, godz. 16:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Tomasz Ciesierski „Niebo i Ziemia”- Wystawa prezentuje zbiór około 130 ry-sunków Tomasza Ciecierskiego wykona-nych czarnym tuszem, na identycznychkartach pocztowych wydanych przy oka-zji wystawy artysty w jednej z holender-skich galerii w 1975 roku.

GDZIE: Galeria „Foksal”, ul. Foksal 1/4KIEDY: 6 stycznia 2006ZA ILE: wstęp wolny

CO: „W centrum uwagi” - największyw ostatnich latach projekt poświęconypolskiej sztuce współczesnej. Zamierzo-ny na okres dwunastu miesięcy, będziesię składał z kilkudziesięciu wystaw, pro-jekcji filmowych, akcji publicznychi pokazów.GDZIE: Zamek Ujazdowski, Al. Ujaz-dowskie 6KIEDY: do 8 stycznia 2006ZA ILE: bilet normalny 12 zł., bilet ulgo-wy 6 zł., w czwartki wstęp wolny

Z grubsza wiemy zatem jaka czułość ISOnajlepiej funkcjonuje i kiedy. Pytanie omarkę filmów. Co z czarno-białymi, propo-nowałem przecież zacząć od kolorowych. Ikolejne pytanie: negatyw czy pozytyw? Alepo kolei...

Aby się zorientować jakiej firmy film jestskuteczny i kiedy, jakie ma właściwości,kiedy go używać, nie sposób tutaj wyja-śnić w skrócie. O każdym z nich powstałbyoddzielny artykuł, a muszę się też przy-znać, że nie jestem jakimś specem, więcodsyłam do wszelkich forów internetowychi stron producentów: Agfy, Kodaka, Ilfor-da, Fuji, no ewentualnie Konica. Proszę niezapomnieć o czeskiej firmie Foma (filmyczarno - białe). Mogę jedynie wskazać, że jeślichodzi o kolorowe filmy warto kupować mate-riały przeznaczone do fotografii profesjonalnej.U Kodaka godnym polecenia, według mnie, jestKodak Professional Supra 400. Jeśli chodzi oFuji, to niewątpliwie popularne i dobre są filmy zserii Superia, zarówno ISO 200 jaki i 400. Jeślichodzi o Agfe „kolorową” trudno mi się wypo-wiadać, nie miałem okazji używać. Konica, oczy-wiście to też moje zdanie, nie kupujcie w ogóle,no chyba, że przynagli was potrzeba... Dlaczego?Bo ma jakieś takie dziwne kolory... zimne... nie-nasycone. Jeśli chodzi o to, o czym nie możnazapomnieć, to Fuji Press!!! To w pełni profesjo-nalny film, popularny wśród zawodowców (przy-najmniej był, dopóki nie nastała era cyfry). Zdaj-my się więc na nich...

Gdy już się oswoimy z naszym aparatem, na-cieszymy się kolorowymi zdjęciami z fotolabu,warto może by spróbować fotografii czarno - bia-łej? Gwarantuje Wam, że to wciąga! Pierwszymzatem warunkiem, żeby tego spróbować, jest kup-no filmu, a skoro o tym mowa, może od razurozważyć jaki. Z góry uprzedzam, że wkraczamy,co prawda na chwilę, na teren bardziej zaawanso-wany, ale lepiej mieć te sprawy „kliszowe” już za

sobą. Pamiętajmy, że mimo wszystko większośćmateriałów czarno – białych to klisze do ręczne-go wywoływania. Wiąże się to w naszej sytuacjize zdaniem się na laboratorium, które wywoła dlanas ten film ręcznie i zrobi odbitki. Wydaje mi się,z mojego doświadczenia, że nie każdy fotolab topotrafi i robi. To taka jedyna trudność, ale wartazachodu. Co zatem wybrać? Ukochany, ale nietylko dla mnie, jest Ilford. Dostępny raczejw sklepach profesjonalnych i na warszawskiejgiełdzie fotograficznej. Korzystałem ze „star-szych” Ilfordów, HP 5 ISO 400 i FP 4 ISO 125.Są świetne! Nie wiem czy wciąż dostępne, bomam zapas. I co ciekawe, polecane bardziej niż„nowe” Ilfordy: Delta 100 i Delta 400. O ile miwiadomo świetna jest Agfa APX 100. Korzysta-łem też z Fuji Neopan ISO 1600. Niestety nie-wiele razy i zdając się raczej na opinię kogoś in-nego polecam go. Podobno świetnie „działa”w niededykowanych, niższych nastawach czuło-ści ISO (to, że aparat ustawia np. ISO 400, nieznaczy, że tak musi być. Niektóre filmy z powo-dzeniem dadzą się „forsować” i można prze-stawić czułość na inną wartość).Oczywiście ważnym jestszczegółowe przygląda-nie się jak „działa” danyfilm, jaką ma ziarnistość,odcienie czerni i bieli,kontrastowość i w koń-cu z jakim papierem naj-lepiej współpracuje. Nato wszystko trzeba cza-su, cierpliwości i docie-kliwości.

Na koniec jeszcze chciał-bym powiedzieć coś o slajdach czylipozytywach, czy diapozytywach mówiąc języ-kiem bardziej fachowym. Są to filmy, z którychrobimy tradycyjne przeźrocza, slajdy. Zwał jakzwał. Po co nam to? Dzięki pozytywowi uzysku-jemy pełniejsze nasycenie kolorów, lepszą kon-

trastowość i możemy z powodzeniemprezentować te zdjęcia w szerszym gro-nie za pomocą rzutnika (taki przedsmakcyfry, a może lepsze wydanie??). Do-datkową rekomendacją powinien byćfakt, że do momentu pojawienia się cy-fry na tyle zaawansowanej, żeby wkro-czyć na „teren” prasy i kolorowych ma-gazynów, zdjęcia do gazet robiono naslajdzie. Do dziś dobrze zeskanowanyslajd na płytę może konkurować ze zdję-ciami cyfrowymi z aparatów pół profe-sjonalnych. Jest jedno „ale”. Trzebaumieć dokładnie naświetlać taki mate-riał. Pozytyw w przeciwieństwie do ne-gatywu nie toleruje błędu w naświetle-niach. Zapis na slajdzie to jednocześniegotowe zdjęcie, z którym niewiele dasię zrobić w procesie obróbki. Nega-tyw przecież to „pół produkt”, a osta-tecznie naświetlenie papieru decyduje o

jakości zdjęcia. W slaj-dach niema takiejm o ż l i -w o ś c i ,trzeba za-tem, alboznać do-brze swója p a r a ti slajd,albo zdać

się na auto-matykę lub pół au-

tomatykę aparatu i ryzyko-wać. Dobre slajdy? Przede wszyst-

kim Fuji: Velvia, Sensia czy Provia.To tyle na dziś. Gdyby coś to kiedy

indziej... Tymczasem udanych zdjęć!Czułych i nieczułych...

CO: „Anioły - Maria Smolak” - wystawa drew-nianych aniołów własnoręcznie wykonywanychprzez artystkę. Możliowść zakupu wystawionychdziełJGDZIE: Dom Kultury „Zacisze”, ul. Blokowa 1KIEDY: do 13 stycznia 2006ZA ILE: wstęp wolny

CO: „Solidarność. Początek drogi” - Wystawafotografii poświęcona NSZZ ”Solidarność” odpodpisania Porozumień Sierpniowych do stanuwojennego (sierpień 1980 - grudzień 1981).GDZIE: Drukarnia Naukowo-Techniczna Od-działu PAP, ul. Mińska 65 (od ul. Chodakow-skiej)KIEDY: do 29 stycznia 2006ZA ILE: wstęp wolny

Obserwator

Page 14: Obserwator nr 10 grudzień 2005

14

Numer 10 (grudzień 2005)

Zagrali po raz pierwszy na wro-cławskim festiwalu muzyki religijnej Sa-croSong w 1999 r. Aku-

styczne brzmienia zespołu od razu przy-padły do gustu zgromadzonej publiczno-ści – wygrali i tak właśnie rozpoczęła sięich obecność na tzw. scenie chrześcijań-skiej. „Skoro jesteśmy chrześcijanami, tonasze talenty powinniśmy próbować wy-korzystać przede wszystkim na chwałęDawcy tych talentów” – mówią o sobie.Chociaż jest ich zaledwie sześciu nazy-wają się „40 synów i 30 wnuków jeżdżą-cych na 70 oślętach”, czyli „40+30/70”(nazwa zaczerpnięta z Księgi Sędziów –Sdz 12,14).

23 listopada zagrali w Auli Spadochronowejwarszawskiej SGH w ramach „Tygodnia kulturychrześcijańskiej”. Podczas tej imprezy z Rober-tem Ruszczakiem i Marcinem Oleksymz zespołu „40+30/70” rozmawiały MarysiaWrochna i Weronika Smolarkiewicz.

Ilekroć staramy się zachęcić kogoś do przyj-ścia na Wasz koncert i określić jaką muzykęgracie pojawia się problem... Trudno jest jed-noznacznie zdefiniować jaki jest Wasz styl:pop, reggae, folk? Skąd czerpiecie muzycznąinspirację?Marcin: Sami nie wiemy,próbowaliśmy nawet kiedyśwymyślić jakąś nazwę...Robert: To mieszanka gatun-ków o których mówisz. Gra-my piosenki, które można bez-pośrednio zakwalifikować donurtu reggae, gramy też takie,które są folkowe – w folkubardzo dużo się mieści, Mu-szę jednak powiedzieć, że mypraktycznie nie rozmawiamyo tym, w jakim stylu muzycz-nym mają być nasze piosenki.Od samego początku istnieniazespołu każdy z nas gra na in-strumencie, na jakim potrafi -a to, co z tego grania wycho-dzi, jest pochodną naszych in-spiracji i umiejętności – mysami nie potrafimy jednoznacz-nie określić stylu naszej muzyki, więc nie dziwi-my się, że sprawia to także trudność osobom,które nas słuchają. Jedyną rozpoznawalną cechąnaszej muzyki jest to, że gramy prawie w 100%

akustycznie.M: Staramy się po prostu łączyć wszystkie tenurty, by w naszej muzyce każdy mógł odnaleźćcoś dla siebie.

To może ogłosimy jakiś konkurs, by znaleźćnazwę dla Waszego gatunku...M: Dlaczego nie, może sami się w końcu dowie-my? (śmiech)

W wakacje ukazała się Wasza trzecia płyta,którą promowaliście na toruńskim festiwaluSong of Songs. Byliście też na trasie koncerto-wej w Bułgarii, nowa strona internetowa(www.czterdziestu.pl) – słowem zespół świet-nie się rozwija. Co dalej?M: Planujemy w czerwcu wydać czwartą płytę,będzie to album koncertowy, materiał nagraliśmyniedawno we Wrocławiu. Poza tym nadal będzie-my robić to wszystko, co robimy, czyli grać kon-certy, uczestniczyć w festiwalach, przeglądach,głosić Dobrą Nowinę. Z tym wiąże się też drugastrona naszej działalności – ewangelizacja, gło-szenie kerygmatu, czyli podstawowej prawdyo Zbawieniu i Miłości Jezusa.R: Właściwie naszej wizyty w Bułgarii nie moż-na nazwać trasą koncertową. Byliśmy tam wła-śnie po to, żeby głosić (tzn. właściwie na „nor-malnych koncertach” też zawsze staramy się po-wiedzieć świadectwo, ogłosić, że Jezus jest na-

szym Panem). W Bułgarii zetknęliśmy się z wy-jątkową duchową pustynią - ludzie nie czują sięzwiązani z Bogiem, mimo, że działa tam KościółPrawosławny. Znaleźliśmy się tam dzięki Dari-

nie, Bułgarce, która kil-kanaście lat mieszkaław Polsce, tutaj się na-wróciła i po powrociedo Bułgarii podjęła wy-zwanie dzielenia sięswoją wiarą z rodaka-mi. Podróżowaliśmytam z naszą wspólnotą– Hallelu Jah, grająckoncerty połączone zescenkami ewangeliza-cyjnymi, świadectwa-mi, głoszeniem orędzia.Nieraz doświadczali-śmy obojętności i nico-ści, ale z drugiej stronycieszyliśmy się bardzo,że możemy tam być, lu-dzie otwierali się, modlili się z nami, decydowalisię na oddanie życia Jezusowi.

Czy zdarza się Wam grać w podobnych „miej-scach pustynnych” w Polsce?M: Bywa, że gramy w miejscach trudnych: wię-zieniach, domach poprawczych, schroniskach. Sąto miejsca, gdzie panuje grzech i zło, gdzie jestpustka. Staramy się tam przez muzykę i świadec-two głosić Jezusa, który ma moc z tej pustki uwol-nić.R: Koncerty w takich miejscach są zawsze wy-zwaniem, przygotowujemy się do nich przez mo-dlitwę i nie liczymy wcale na jakieś spektakular-ne owoce – wiemy, że ktoś inny sieje, a ktoś innybędzie zbierał. Najważniejsze jest, by przesłanie,

które zostało nam dane, przeka-zywać dalej.

Zaczynaliście grać będąc jesz-cze na studiach. Czy trudnobyło pogodzić granie ze studio-waniem?M: O wiele trudniej jest pogo-dzić granie z pracą. Student tow miarę wolny człowiek, którymoże sobie jakoś rozplanowaćczas i swobodnie nim dyspono-wać. W zespole część z nas,oprócz tego, że gramy, pracujejeszcze zawodowo. Jest 21:30,kończymy koncert, a Łukasz naprzykład jutro o 7 musi byćw pracy, a do Wrocławia daleko...R: Studenci mają dużo czasu, tyl-ko często po prostu go marnująw knajpach, klubach, czas mija na

niczym... My mieliśmy to szczęście, że trafiliśmydo Duszpasterstwa Akademickiego i jakoś zosta-liśmy pchnięci do działania, którego efektem m.in.było założenie zespołu.

Na chwałę Dawcy talentów...Obserwator

Page 15: Obserwator nr 10 grudzień 2005

15

Numer 10 (grudzień 2005)

Czyli clubbing to marnowanie czasu?

M: Nie, to może być marnowanie czasu – mo-żesz iść do klubu, zamiast przygotować się dokolokwium, wtedy wiesz, że marnujesz czas, bonie wykorzystujesz go w odpowiedni sposób.R: Ja jestem zdecydowanym fanem innego ro-dzaju spędzania wolnego czasu. Na przykład DA,do którego my trafiliśmy, nie było kołem wza-

jemnej adoracji, lecz od razu posyłało z kon-kretnym działaniem w odpowiednie miejsca.Ja na przykład, już na samym początku zają-łem się wolontariatem w domu dziecka. Tamjuż nie mam mowy o marnowaniu czasu, jestsię dla kogoś cały czas.M: I żeby nie było – nie mamy nic przeciwkoklubom, sami nieraz chodzimy. Chodzi o to,by umieć wyważyć te rzeczy, a studenci –wiem po sobie – nieraz nie wyważają... i dużoczasu marnują.Studenckie kapele często borykają się z pro-blemem znalezienia miejsca na próby, zgro-madzeniem instrumentów lub z kimś, kto poprostu podcina skrzydła. Co moglibyście imdoradzić?R: O instrumenty trzeba się zatroszczyć sa-memu, nie ma tak, że coś zostanie nam poda-ne na tacy.

M: Ale czasem się zdarza - ja pierwszą gitarędostałem od wujkaR: Chcieć – to móc, to wcale nie jest takie banal-ne powiedzenie. Jak ktoś bardzo chce, to musi sięudać, a jak mu podetną skrzydła to idzie w drugiemiejsce i nie zraża sięM: Jak podcinają skrzydła, to nawet dobrze, moż-na to odczytać tak, że coś ważnego będzie siędziało, trzeba walczyć.

Obserwator

Stało się to stosunkowo niedawno. Wczasie, gdy młody człowiek dorasta, zaczyna szukać w świecie czegoś

dla siebie odpowiedniego. Czegoś, co może damu odpowiedź na nurtujące pytania, co na-uczy, co zabawi bądź co poszerzy horyzonty.Jedni odnajdują to, czego szukają w Telewi-zji, inni w książkach, inni w autorytetach zna-nych osób a jeszcze inni w Prasie.

W moim przypadku na przodującej po-zycji znajdowały się dotychczas książki. Zpewnym dniem sytuacja uległa jednakzmianie. Może z chęci, może z przymusu,nagle na równi z ukochanymi książkamistanęła dumnie Prasa. Poczynając od tygo-dników, doceniając dzienniki, zauważaćzaczęłam również miesięczniki. Jak z Poli-tyką wiąże mnie Pilch, jak z Rzeczpospo-litą łączy wiarygodność, tak z miesięczni-kami nic. Dopiero do „Więzi” przywiązaćsię dałam.

A dlaczego? Powodów mogę mnożyć. Alepo kolei...

Odkrywając powoli tenże miesięcznik,zagłębiając się w treści w nim przekazywa-

ne, zauważam w jakże dobrym kierunkuPismo zmierza. A moim zdaniem zmierzaku pojednaniu różnych religii, ku przezwy-ciężeniu uprzedzeń czy stereotypów. Sze-rzy kulturę chrześcijańską, ale dzięki swejuniwersalności, naukowości i ważności za-gadnień, nie jest kierowane jedynie dochrześcijan. Mnie osobiście, osobie bezjakichkolwiek uprzedzeń, szanującej każdąreligię świata, takie podejście bardzo od-powiada. Ale „Więź” to miesięcznik trak-tujący nie tylko o religii. Znaleźć tu moż-na zarówno poezję jak i prozę. W „pejzażukulturalnym” można przeczytać artykułydotyczące teatru, filmu i muzyki, a w dzia-le „nad książkami” przeczytać ciekawe re-cenzje.

Gdy czytelnik przebrnie przez liczne,obszerne i trudneteksty, (np. w nume-rze listopadowym,artykuły dotyczącetematu z okładkizajmują ponad po-łowę całego pisma,czyli ponad 100

stron), na samym końcu, ma szansę, czyta-jąc lekkiej formy felietonik, odetchnąć.

W obecnych czasach zasypywania zwy-kłego człowieka kolorowymi, pstrokatymi,i nie grzeszącymi grubością pisemkami,warto nie dać się przez formę „Więzi” oszu-kać, tak jak stało się to w moim przypadku.Otóż pamiętam, jak wyglądało moje pierw-sze zetknięcie z tymże miesięcznikiem: po-bieżne przeglądnięcie tytułów spowodo-wało równie płytką ocenę. Oszukano mnie,bo za, może na pierwszy „rzut oka”, nudnąformą, która nie zachęca do wgłębienia sięw treści, kryje się tajemnica mądrości, waż-nych idei czy niespotykanych w innychpismach poruszanych tematów. Na szczę-ście w odpowiednim czasie odpowiedniaosoba zdołała zwrócić mą uwagę na tegotypu pismo, co pozwoliło ocenić je głębiej.

Gdyby jednak cena „Więzi” nie odstra-szała potencjalnego, chcącego zakupić topismo studenta, byłoby może czytane czę-ściej...

Miesięcznik „Więź”

R: Jak jedziemy gdzieś z zespołem i są problemy,wiemy na pewno, że będzie to ciekawe miejsce...

A najbardziej spektakularny problem?R: W Bułgarii zaginął nasz samochód. To byłdrugi dzień naszego grania, drugi koncert. Wy-nosiliśmy sprzęt z samochodu i gdy go już dopołowy rozpakowaliśmy, wracając po resztę, oka-zało się że go nie ma... Wiedzieliśmy, że jest nie-bezpiecznie, że często giną samochody na ob-cych rejestracjach. Najpierw wpadliśmy w pani-kę, ale potem zaczęliśmy się modlić.M: Musieliśmy zaufać. Zostało to, albo się zała-mać, narzekać i rwać włosy z głowy...R: Po jakimś czasie pojawił się Bułgar, którywytłumaczył nam, że nasz samochód został od-holowany przez policję za złe parkowanie. Poje-chał z nami na miejsce i udało się, po zapłaceniumandatu, samochód odzyskać. Wśród nas byliteż tacy „wariaci”, którzy dziękowali Bogu za todoświadczenie.M: Czasem nie doceniamy modlitwy – wydajenam się, że to tylko zawracanie Panu Bogu gło-wy, albo strata czasu. Trzeba działać, pracować,ale też modlić się i te dwie rzeczy umieć w swoimżyciu pogodzić.

Dziękujemy za rozmowę.

Page 16: Obserwator nr 10 grudzień 2005

16

Numer 10 (grudzień 2005)Obserwator

Dziesiątki tysięcy młodych ludziz całej Europy i innych kontynentów zgromadzi się na przełomie

roku na Europejskim Spotkaniu Młodychorganizowanym przez wspólnotę z Taize.W tym roku ekumeniczna wspólnota zFrancji zaprasza młodych na wspólneczuwanie do Mediolanu. Stolica Lombar-dii – jednego z regionów na północyWłoch - była już miejscem takiego spo-tkania 7 lat temu.

Spotkanie młodych z całej Europy a także in-nych kontynentów odbędzie się w dniach 28 grud-nia 2005 – 1 stycznia 2006r i będzie już XXVIIIetapem tzw. „Pielgrzymki zaufania przez Ziemię”.Zapoczątkował ją prawie trzydzieści lat temu za-łożyciel wspólnoty z Taize br. Roger. Rokroczniena czuwanie na przełomie roku przybywa kilka-dziesiąt tysięcy osób. Co sprawia, że tak wielkiegrono osób wybiera modlitwę, kontemplacjęi wspólną refleksję jako sposób przeżycia Syl-westra i Nowego Roku? Sam miałem przyjem-ność uczestniczyć w trzech czuwaniach – w Bu-dapeszcie, Paryżu i Hamburgu. To, co przyciągana spotkania w duchu Taize to według mnie moż-liwość spotkania wielkich rzesz ludzi z całej Eu-ropy i ze świata, wyznających tą samą wiarę, mo-dlących się wspólnie i mówiących o pokojui miłości – tym czego brakuje naszej codzienno-

ści. Dają nadzieję, nie tylko uczestnikom, alei tym którzy usłyszą o nich i spotkają uczestni-ków takiego spotkania, że pokój i miłość jestmożliwa na co dzień.

Jak mówią organizatorzy, Spotkania mająprzygotowywać przyszłość pełną pokoju bezdzielących nas murów, mają także pomócw przeżywaniu wiary pośród wyzwań naszychczasów oraz uczyć odkrywania na nowo Ko-

ścioła jako zaczynu pojednania w ludzkiej rodzi-nie. Czas Europejskich Spotkań to także, a możeprzede wszystkim, czas odkrywania wspólnej mo-dlitwy oraz otwierania się na jej piękno przezśpiew i ciszę – podkreślają.

Sam brat Roger podczas zeszłorocznego spo-tkania w Lizbonie mówił, że wspólnota zapraszamłodych ludzi różnych narodowości na piel-grzymkę zaufania, bo jest świadoma pilnej po-trzeby pokoju: „Możemy przyczynić się do bu-dowania pokoju, wtedy, gdy naszym życiem sta-ramy się odpowiedzieć na pytanie: Czy mógłbymstać się twórcą zaufania w moim otoczeniu? Czyjestem gotów coraz lepiej rozumieć innych?”. Pod-czas Spotkań uczestnicy starają się odpowiadaćna te pytania i szukać konkretnych rozwiązań, bojak wskazuje założyciel z Taize potrzeba rzeczypraktycznych a nie samej teorii. Jak podkreślałwielokrotnie, źródłem życia pokoju jest przedewszystkim życie w komunii z Bogiem: „Kiedyżyjemy w komunii z Bogiem, pragniemy takżekomunii z innymi ludźmi. Ewangelia zachęca nas,byśmy kochali i mówili o tym swoim życiem. Tonasze życie może sprawić, że w naszym otocze-niu wiarygodne staną się wiara, zaufanie do Bogai pokój”.

Tegoroczne Spotkanie będzie pierwszym, wktórym fizycznie zabraknie charyzmatycznego za-łożyciela wspólnoty z Francji. W kwietniu pod-czas modlitwy w kościele pojednania w Taizezostał on zamordowany przez niezrównoważoną

psychicznie Rumunkę. Czuwaniu w Mediolanieprzewodniczył będzie nowy przeor Taize, bratAlois, który jak mówi, przekonany jest, że bratRoger także będzie obecny – duchowo, w swojejmodlitwie za uczestników i ich dzieło niesieniapokoju światu, w modlitwie u Boga.

Międzynarodową wspólnotę ekumenicznąw Taizé w Burgundii na południu Francji br. Ro-ger założył w 1940 roku. Bracia zobowiązują siędo dzielenia ze sobą dóbr duchowych i material-nych, do zachowywania celibatu oraz do dalekoidącej prostoty. Obecnie wspólnota liczy ponadstu braci pochodzenia ewangelickiego i katolików,więcej niż dwudziestu pięciu narodowości. Nale-ży do niej Polak – br. Marek, katolik. W centrumkażdego dnia w Taizé jest trzykrotna modlitwa.Bracia utrzymują się wyłącznie z własnej pracy.Nie przyjmują osobistych darów ani prezentów.Niektórzy z nich - tworząc kilkuosobowe grupy,zwane „fraterniami” - żyją wśród najuboższych.Europejskie Spotkania Młodych zapoczątkowa-ne zostały trzydzieści lat temu. Ostatnio zorgani-zowane zostały w Lizbonie, Hamburgu, Paryżui Budapeszcie. W Polsce odbyły się spotkania weWrocławiu i w Warszawie.

Europejskie SpotkanieMłodych w MediolanieMichał Stępień

brat Roger