terry eagleton - dlaczego marks miał rację ok
DESCRIPTION
Terry Eagleton - Dlaczego Marks Miał Rację OkTRANSCRIPT
Seria Idee • 44
Seria wprowadza w polski obieg idei najważniejsze prace z zakresu
filozofii i socjologii politycznej, teorii kultury i sztuki. W serii
publikowane są przekłady, a także prace polskich autorów
oraz wznowienia. Jej głównym celem jest systematyczna budowa
intelektualnej bazy dla ruchów lewicowych oraz aktywne włączanie
w polskie debaty publiczne nowych dyskursów krytycznych.
Chodzi o radykalną zmianę języka publicznego, a co za tym idzie -
sposobów myślenia o najistotniejszych kwestiach współczesności.
Terry Eagleton
Dlaczego Marks miał rację
przełożył Bartosz Kuźniarz
W ydawnictwo Krytyki Politycznej
warszawa 2014
Terry Eagleton, Dlaczego Marks miał rację Warszawa 2014
Tytuł oryginału: Why Marx was right
Copyright © by Yale University, 2011. Ali rights reservedCopyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2014Copyright © for the Afterword by Bartosz Kuźniarz, 2014
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-64682-05-6
Supported by a grant from the Open Society Foundations. Książka ukazuje się przy wsparciu Open Society Foundations.
OPEN SOCIETYFOUNDATIONS
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Seria Idee • 44
Stowo wstępne
Pomysł napisania tej książki wziął się z nurtującej mnie myśli: co, jeśli wszystkie najbardziej znane zastrzeżenia pod adresem dzieła Marksa są nieprawdziwe? A jeśli nie całkowicie nieprawdziwe, to w przeważającej mierze błędne?
Marks z pewnością nie był nieomylny. Daleko mi do lewicy, która pokornie oświadcza, że przedmiotem krytyki można uczynić wszystko, a kiedy staje przed zadaniem przedstawienia trzech głównych zastrzeżeń pod adresem Marksa, zachowuje harde milczenie. O moich wątpliwościach dotyczących części koncepcji Marksa świadczą dostatecznie jasno strony tej książki. Miał on jednak rację w tylu ważnych kwestiach, że nazywanie siebie marksistą stanowi dość rozsądny wybór. Żaden freudysta nie uważa, że Freud nigdy nie palnął głupstwa, podobnie jak żaden fan Alfreda Hitchcocka nie broni każdego stworzonego przez mistrza kadru czy linijki scenariusza. Nie zamierzam dowodzić, że pomysły Marksa są doskonałe. Próbuję natomiast pokazać, że są możliwe do przyjęcia. W tym celu rozważam dziesięć standardowych zarzutów pod jego adresem, nie zachowując jakiejś szczególnej hierarchii ważności, a następnie poddaję je krytyce. Przy okazji staram się dostarczyć jasnego i przystępnego wprowadzenia do myśli Marksa dla osób nieobeznanych z jego twórczością.
8 ■ SŁOWO WSTĘPNE
Manifest komunistyczny opisywano jako „bez wątpienia najbardziej wpływowy tekst napisany w XIX wieku” 1. Nieliczni myśliciele - w odróżnieniu od mężów stanu, naukowców, żołnierzy, przywódców duchowych i tym podobnych postaci - wpłynęli na bieg historii w stopniu zbliżonym do jego autora. Nie ma kartezjańskich rządów, platońskich partyzantek czy heglowskich związków zawodowych. Nawet najbardziej nieprzejednani krytycy Marksa przyznają zwykle, że zmienił on nasze rozumienie historii. Antysocjalistyczny myśliciel Ludwig von Mises opisywał socjalizm jako „najpotężniejszy ruch reformatorski w dziejach, pierwszy ideologiczny nurt nieograniczający się do wycinka ludzkości, lecz wspierany przez ludzi wszystkich ras, narodów, religii i cywilizacji”2. Dziś jednak święci triumfy osobliwe przekonanie, że teorie Marksa możemy sobie spokojnie darować - i to w obliczu jednego z najbardziej niszczycielskich kryzysów kapitalizmu w dziejach. Marksizm, teoretycznie najpłodniejsza i najbardziej bezkompromisowa politycznie krytyka systemu kapitalistycznego, odsyłany jest lekką ręką do historycznego lamusa.
Kryzysowi zawdzięczamy przynajmniej tyle, że słowo „kapitalizm”, zwykle skrywane pod takimi wstydliwymi pseudonimami jak „nowoczesność”, „industrializm” czy „Zachód”, ponownie znalazło się w obiegu. O problemach kapitalizmu świadczy fakt, że ludzie nie obawiają się używać tego pojęcia. System utracił cechę naturalności, przezroczystość, dzięki której upodobniał się do powietrza. Znów można w nim dostrzec całkiem niedawny fenomen historyczny, którym jest w rzeczywistości. Cokolwiek się rodzi, może również umrzeć. Dlatego systemy społeczne lubią przedstawiać się jako nieśmiertelne. Podobnie jak atak gorączki wywołanej chorobą tropikalną przywraca człowiekowi świadomość własnego ciała, tak istotę danej formy społecznej można uchwycić w chwili, kiedy zaczyna się jej rozpad. Marks jako pierwszy zidentyfi-
1 Peter Osborne, Remember the Futurę? The Communist Manifesto as Historical and Cultural Form, [w:] Leo Panitch, Colin Leys (red.), The Communist Manifesto Now: Sociałist Register, New York 1998, s. 190.
2 Cyt. za: Robert Blackburn, Fin de Siecle: Socialism after the Crash, „New Left Review”, nr 185, styczeń/luty 1991, s. 7.
SŁOWO W STĘPNE ■ 9
kowal obiekt historyczny zwany kapitalizmem - pokazał historię jego powstania, rządzące nim prawa i sformułował sugestie, w jaki sposób doprowadzić do jego upadku. Wzorem Newtona, odkrywcy niewidocznych sił nazywanych prawami grawitacji, oraz Freuda, demaskującego działanie niewidzialnego zjawiska zwanego nieświadomością, Marks zdarł zasłonę z naszej codzienności, odkrywając wymykający się percepcji twór znany jako kapitalistyczny sposób produkcji.
W książce nie mówię wiele na temat marksizmu jako moralnej i kulturowej krytyce. Takie zarzuty zazwyczaj nie padają pod jego adresem, więc zajmowanie się tym tematem wykraczałoby poza ramy mojego tekstu. Moim zdaniem, niesłychanie bogata, płodna tradycja marksistowskiego pisarstwa w tej dziedzinie stanowi powód sam w sobie, by opowiedzieć się po stronie marksistowskiej myśli. Alienacja, kultura chciwości i agresji, bezmyślny hedonizm i postępujący nihilizm, „uto- warowienie” życia społecznego, stałe ulatnianie się sensu i wartości ludzkiej egzystencji: trudno znaleźć dobrą analizę tych problemów, która nie byłaby dłużnikiem marksizmu.
W pierwszych latach feminizmu niektórzy nieporadni, choć mający dobre intencje męscy przedstawiciele ruchu zwykli pisać: „Mówiąc «człowiek», mam oczywiście na myśli mężczyznę i kobietę”. Dlatego czuję się w obowiązku wyjaśnić, że kiedy mówię Marks, bardzo często mam na myśli Marksa i Engelsa. Ich wzajemna relacja to jednak materiał na zupełnie inną opowieść.
Dziękuję Alexowi Callinicosowi, Philipsowi Carpenterowi oraz Ellen Meiksins Wood, czytelnikom pierwszej wersji tej książki, którym zawdzięczam bezcenne uwagi i sugestie.
Jeden
Marksizm się skończył. Przypuszczalnie mógł mieć jakieś znaczenie w świecie fabryk i strajków żywnościowych, górników i kominiarzy, mas robotniczych i szerzącego się ubóstwa. Z pewnością jednak nie ma nic wspólnego z coraz bardziej bezklasowymi, otwartymi, postindustrialnymi społeczeństwami dzisiejszego Zachodu. Dziś stanowi credo tych, którzy są zbyt uparci, tchórzliwi lub ogłupieni, by przyjąć do wiadomości, że świat zmienił się na dobre, w obu znaczeniach tego sformułowania.
Koniec marksizmu byłby muzyką dla uszu wszystkich marksistów. Mogliby dać sobie wreszcie spokój z marszami i pikietami, wrócić do stęsknionych rodzin i cieszyć się wieczorem spędzonym w domu, zamiast brać udział w kolejnym męczącym spotkaniu komitetu. Marksiści niczego nie pragną bardziej niż tego, by przestać być marksistami. Pod tym względem bycie marksistą w niczym nie przypomina życia miliardera czy buddysty. Bliżej mu do zawodu lekarza. Medycy to perwersyjne, utrudniające sobie życie istoty: sami pozbawiają się pracy, lecząc pacjentów, którzy przestają ich w rezultacie potrzebować. Na podobnej zasadzie polityczni radykałowie mają doprowadzić do sytuacji, gdy ze względu na osiągnięte cele nie będą już więcej potrzebni. Wtedy będą mogli spokojnie się wycofać, wrzucić do kominka plakaty z Guevarą, sięgnąć po odłożoną dawno wiolonczelę i porozmawiać o czymś bardziej zajmującym niż azjatycki sposób produkcji. Jeśli za dwadzieścia lat po świecie wciąż będą chodzić marksiści lub feministki, jest to marna perspektywa. Marksizm powinien być projektem wyłącznie tymczasowym, co oznacza, że każdy, kto angażuje w niego całą tożsamość, nie zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi. To, że istnieje życie po marksizmie, wynika z samej jego istoty.
Z tą kuszącą wizją jest tylko jeden problem. Marksizm stanowi krytykę kapitalizmu - najbardziej wnikliwą, rygorystyczną, wszechstronną
12 U JEDEN
krytykę kapitalizmu jaka kiedykolwiek została przeprowadzona. To zarazem jedyna tego rodzaju tradycja krytyczna, która zmieniła oblicze rozległych obszarów naszej planety. Płynie stąd wniosek, że dopóki istnieje kapitalizm, przy życiu musi również pozostać marksizm. Jedynie wysyłając na emeryturę swojego przeciwnika, marksizm może przejść w stan spoczynku. Tymczasem współczesny kapitalizm wyraźnie nie stracił nic ze swej wcześniejszej żywiołowości.
Większość dzisiejszych krytyków marksizmu nie zastanawia się nad tym problemem. Twierdzą, że system zmienił się niemal nie do poznania od czasów Marksa, a więc jego idee uległy dezaktualizacji. Zanim przyjrzymy się temu twierdzeniu szczegółowo, warto zauważyć, że Marks zdawał sobie doskonale sprawę ze zmiennej natury zwalczanego przez siebie systemu. To właśnie marksizmowi zawdzięczamy koncepcję różnych historycznych form kapitału: kupieckiego, agrarnego, przemysłowego, monopolistycznego, finansowego, imperialnego i tak dalej. Dlaczego więc fakt, że kapitalizm sprzed kilkudziesięciu lat różni się od obecnego, miałby świadczyć przeciwko teorii widzącej w zmianie jego konstytutywną cechę? Marks przewidział przecież upadek klasy robotniczej i wzrost znaczenia pracy umysłowej, do czego wrócimy nieco później. Przewidział również tak zwaną globalizację - co zaskakujące w przypadku człowieka, którego myśl rzekomo grzeszy anachronizmem. Przypuszczalnie „przestarzały” charakter teorii Marksa zapewnia jej ciągłą aktualność. A jednak to właśnie o anachronizm oskarżają Marksa rzecznicy kapitalizmu, który w szybkim tempie zbliża się do poziomu nierówności znanego z czasów wiktoriańskich.
W 1976 roku wielu zachodnich obywateli przyznawało marksizmowi rację. W 1986 roku ich szeregi znacznie się skurczyły. Co właściwie wydarzyło się w tym czasie? Czy ludzie ci uginają się teraz po prostu pod ciężarem gromadki dzieci? Może teorię marksistowską udało się skompromitować w wyniku przełomowych badań naukowych? A może odkryliśmy jakiś dawno zaginiony rękopis Marksa, w którym wyznaje, że całe jego życie było jednym wielkim wygłupem? Z pewnością nie chodzi o zdumiewające odkrycie obecności Marksa na liście płac kapi-
JEDEN ■ 13
talizmu. Wiedzieliśmy o tym od początku. Bez fabryki włókienniczej Ermen & Engels w Salford, należącej do ojca Fryderyka Engelsa, cierpiący chroniczny niedostatek Marks mógłby nigdy nie spisać swoich polemik wymierzonych w tekstylnych fabrykantów.
We wspomnianym okresie rzeczywiście doszło do pewnych wydarzeń. Od połowy lat 70. na Zachodzie zaczęły się przełomowe zmiany1. Nastąpiło przejście od tradycyjnej produkcji przemysłowej do „postin- dustrialnej” kultury konsumeryzmu, komunikacji, technologii informacyjnych i przemysłu usługowego. Na porządku dziennym znalazły się niewielkie, zdecentralizowane, elastyczne, zorganizowane poziomo przedsięwzięcia. Rynki poddano deregulacji, a ruch robotniczy stał się obiektem bezpardonowych prawnych i politycznych ataków. Tradycyjne klasowe przynależności podupadły, zyskały zaś na znaczeniu lokalne, płciowe i etniczne tożsamości. W polityce wzrósł udział zarządzania i manipulacji.
Nowe technologie informacyjne odegrały ważną rolę w postępującej globalizacji systemu, polegającej na lokowaniu produkcji i inwestycji przez ponadnarodowe korporacje w różnych punktach globu, dla osiągnięcia najłatwiejszych zysków. Sporą część produkcji przeniesiono do miejsc z tanią siłą roboczą w „rozwijającym się” świecie, skłaniając niektórych obywateli Zachodu do wyciągnięcia wniosku, że przemysł ciężki w ogóle zniknął z powierzchni planety. Skutkiem tego globalnego ożywienia stały się potężne międzynarodowe migracje siły roboczej, a wraz z nimi odrodzenie się rasizmu i faszyzmu wywołane masowym napływem ubogich imigrantów do krajów wysoko rozwiniętych. Państwom „peryferyjnym” przypadły w udziale wyzysk pracowników, prywatyzacja infrastruktury, cięcia socjalne i groteskowo niesprawiedliwe umowy handlowe. W tym samym czasie kadra kierownicza w państwach centrum zrywała z szyi krawaty, rozpinała koszule i z rosnącą troską zaczynała przyglądać się duchowej kondycji swoich pracow-
1 Choć niektórzy marksiści powątpiewają w ich przełomowe znaczenie. Na przykład Alex Callinicos [w:] Against Postmodernism, Cambridge 1989, roz. 5.
14 ■ JEDEN
ników. Przyczyną tych wydarzeń nie był beztroski i żywiołowy stan, w jakim znajdował się system kapitalistyczny. Przeciwnie, ten nowy, zadziorny wizerunek, jak większość form agresji, miał u swych źródeł głęboki niepokój. System popadł w manię, ponieważ po kryjomu cierpiał na depresję. Najważniejszym czynnikiem napędzającym jego reorganizację było nagłe wyczerpanie się powojennego boomu. Rosnąca konkurencja międzynarodowa obniżała stopy zysku, wyczerpując źródła inwestycji i spowalniając tempo wzrostu. Nawet socjaldemokracja okazała się w tej sytuacji zbyt radykalną i kosztowną opcją polityczną. W ten sposób przygotowany został grunt dla Ronalda Reagana i Marga- ret Thatcher, którzy mieli zdemontować tradycyjną produkcję, uciszyć ruch robotniczy, otworzyć drzwi dla wolnego rynku, wzmocnić repre- sywne ramię państwa i stać się głosicielami nowej filozofii społecznej zwanej bezwstydną chciwością. Przeniesienie inwestycji z produkcji do sektora usług, finansów i komunikacji było reakcją na przedłużający się kryzys ekonomiczny, a nie skokiem ze złego, starego świata do jego nowej, wspaniałej wersji.
Mimo to wydaje się rzeczą wątpliwą, by większość radykałów, która zmieniła zdanie na temat systemu w latach 70. i 80., zrobiła tak po prostu dlatego, że w ich otoczeniu zmalała liczba przędzalni bawełny. Odrzucili oni marksizm ze względu na rosnące przekonanie, że reżim, któremu mieli stawić czoło, okazał się zbyt trudnym przeciwnikiem. Kluczowe nie były złudzenia na temat natury nowego kapitalizmu, lecz całkowity brak wiary w możliwość jego zmiany. Nie brakowało niegdysiejszych socjalistów, racjonalizujących swoje rozczarowanie deklaracjami, że systemu wprawdzie nie można zmienić, ale to bez znaczenia, ponieważ i tak nie ma takiej potrzeby. Ostatecznie to właśnie brak wiary w alternatywne rozwiązania okazał się decydujący. Ruch robotniczy był do tego stopnia rozbity, a polityczna lewica na tyle skutecznie wzięła nogi za pas, że inna przyszłość wydawała się całkowicie nierealną perspektywą. Wśród części zwolenników lewicy upadek bloku sowieckiego pod koniec lat 80. tylko pogłębił rozczarowanie. Nie pomógł fakt, że najskuteczniejszy radykalny nurt ery nowoczesnej - rewolucyjny nacjo-
JEDEN ■ 15
nalizm - znajdował się już wówczas w stanie wyczerpania. Kulturę postmodernizmu z jej odrzuceniem tak zwanych wielkich narracji i triumfalną deklaracją końca historii zrodziło przede wszystkim przekonanie, że przyszłość będzie od tego momentu wyłącznie kolejnym wariantem teraźniejszości. Czy też, jak to ujął pewien jowialny postmodernista, „teraźniejszością plus dodatkowe opcje”.
Do dyskredytacji marksizmu przyczyniło się zatem przede wszystkim pełzające poczucie politycznej niemocy. Trudno uwierzyć w możliwość zmiany, której szanse postrzega się jako zerowe, mimo że to właśnie wtedy wiara jest najbardziej potrzebna. Porzucając opór wobec spraw pozornie nieuchronnych, nigdy nie dowiemy się przecież, ile było w nich faktycznej nieuchronności. Gdyby więc ludziom małej wiary udało się wytrwać przy swoich poglądach jeszcze dwa dziesięciolecia, zobaczyliby kapitalizm tak cudownie witalny i odporny na ciosy, że w 2008 roku miał kłopoty z utrzymaniem bankomatów przy głównej ulicy. Zobaczyliby również cały kontynent na południe od Kanału Panamskiego dokonujący wyraźnego zwrotu w lewo. Koniec historii dobiegł końca. Marksiści powinni być zresztą przyzwyczajeni do niepowodzeń. W przeszłości zdarzały im się już większe klęski. Rządzący system zawsze będzie miał polityczną przewagę choćby dlatego, że ma od nas więcej czołgów. Jednak upojne wizje i żywiołowe nadzieje końca lat 60. uczyniły ich późniejszy upadek szczególnie gorzką pigułką do przełknięcia dla weteranów tamtej epoki.
Marksizm przestał być zatem atrakcyjny nie dlatego, że kapitalizm tak bardzo się zmienił. Wręcz przeciwnie. Decydujące okazało się to, że z punktu widzenia systemu wszystko szło po staremu, tyle że „bardziej”. Jak na ironię porażka marksizmu przydała wiarygodności jego twierdzeniom. Marksizm spisano na straty, ponieważ porządek społeczny, któremu się sprzeciwiał, nie tylko nie stawał się z czasem skromniejszy i łagodniejszy, ale pozbywał się kolejnych skrupułów i popadał w coraz większe skrajności. Marksistowska krytyka pasowała do niego idealnie. W skali globalnej kapitał stał się bardziej scentralizowany i drapieżny niż kiedykolwiek wcześniej, a szeregi klasy robotniczej rosły. Wizja przy-
16 ■ JEDEN
szłości podzielonej na grupę superbogaczy chroniących się w uzbrojonych osiedlach i mniej więcej miliard mieszkańców slumsów stłoczonych pod bokiem wież strażniczych, w cuchnących, otoczonych drutem kolczastych norach, przestała być nierealną perspektywą. Twierdzenie, że marksizm się skończył, jest w tych okolicznościach nieco podobne do mądrości uznającej gaszenie pożarów za przeżytek, ponieważ podpalacze nigdy nie byli bardziej przebiegli i przedsiębiorczy niż teraz.
W czasach nam współczesnych, zgodnie z przewidywaniami Marksa, nierówności majątkowe drastycznie się pogłębiły. Dochód jednego meksykańskiego miliardera odpowiada zarobkom siedemnastu milionów jego najuboższych rodaków. Kapitalizm wytworzył bezprecedensowe bogactwo, którego koszt - zwłaszcza miliardy ludzi znajdujących się na granicy skrajnego ubóstwa - okazał się jednak astronomiczny. Wedle Banku Światowego 2,74 miliarda ludzi żyło w 2001 roku za mniej niż dwa dolary dziennie. Prawdopodobna wydaje się przyszłość, w której dysponujące bronią nuklearną państwa staną do wojny o rzadkie zasoby; tymczasem niedobór jest w znacznym stopniu konsekwencją samego kapitalizmu. Po raz pierwszy w historii dominujący sposób życia nie tylko prowadzi do rasizmu i kulturowej tępoty, podżega ludzi do wojny i zamyka ich w obozach pracy, lecz posiada potencjał pozwalający wymazać ludzkość z powierzchni planety. Kapitalizm będzie podejmować antyspołeczne działania, dopóki jest to opłacalne. W obecnej sytuacji może to jednak prowadzić do humanitarnych spustoszeń na niewyobrażalną skalę. Apokaliptyczne wyobrażenia znane z przeszłości dziś są elementem trzeźwego realizmu. Tradycyjny lewicowy slogan „socjalizm albo barbarzyństwo” nigdy nie wydawał się tak ponuro adekwatny, a zarazem w mniejszym stopniu nastawiony na retoryczny efekt niż obecnie. W tych ciężkich warunkach, jak pisze Fredric Jameson, „marksizm z konieczności znów musi okazać się prawdziwy”2.
Skrajne nierówności w podziale bogactwa i władzy, wojny imperialne, rosnący wyzysk, coraz bardziej represywny aparat państwowy to nie
2 Fredric Jameson, The Ideologies o f Theory, London 2008, s. 514.
JEDEN ■ 17
tylko cechy dzisiejszego świata, ale też sprawy, które od niemal dwóch wieków są przedmiotem marksistowskiej teorii i praktyki. Przypuszczenie, że marksizm mógłby udzielić dziś kilku rad teraźniejszości, wydaje się rozsądne. Marksa interesował zwłaszcza brutalny proces, w którym szeregi wykorzenionego chłopstwa w Anglii, jego przybranej ojczyźnie, zmieniono w miejską klasę robotniczą. Obecnie taki proces obejmuje terytorium Brazylii, Chin, Rosji czy Indii. Tristram Hunt zauważa, że książkę Mikea Davisa Planeta slumsów, dokumentującą „cuchnące góry gówna” nazywane slumsami w dzisiejszym Lagos czy Dhace, można postrzegać jako uwspółcześnione Położenie klasy robotniczej w Anglii Engelsa. Dziś Chiny stają się warsztatem produkcyjnym świata, podkreśla Hunt, a tymczasem „specjalne strefy ekonomiczne Guangdongu i Szanghaju sprawiają wrażenie niepokojąco podobnych do Manchesteru i Glasgow z lat 40. XIX wieku”3.
A co, jeśli to nie marksizm jest przestrzały, lecz kapitalizm? Marks już w czasach wiktoriańskiej Anglii uważał, że system wyczerpał swój potencjał. W okresie rozkwitu rozwój społeczny szedł z nim ręka w rękę. Teraz jednak kapitalizm zaczynał go ograniczać. Według Marksa społeczeństwo kapitalistyczne nie potrafiło obejść się bez fantazji i fety- szyzmu, mitu i idolatrii niezależnie od tego, jak bardzo chełpiłoby się nowoczesnością. Nawet oświecenie - zadowolone z siebie przekonanie systemu o własnej racjonalności - stanowiło rodzaj przesądu. Społeczeństwo to było zdolne do zdumiewającego postępu, lecz pod innymi względami musiało biec co sił, aby pozostać w tym samym miejscu. Marks zauważył kiedyś, że ostateczną barierę dla kapitalizmu ustanawia sam kapitał, ponieważ podtrzymanie jego ciągłej reprodukcji stanowi granicę, której nie wolno mu przekroczyć. W najbardziej dynamicznym ze wszystkich historycznych ustrojów tkwi coś przedziwnie statycznego i powtarzalnego. To między innymi dlatego, że jego podskórna logika pozostaje względnie niezmienna, marksistowska krytyka zachowuje ważność. Na zmianę tej sytuacji można liczyć wyłącznie wówczas, gdyby
3 Tristram Hunt, War 0/ the Words, „Guardian”, 9 maja 2009.
1 8 ■ JEDEN
system potrafił w istotny sposób wykroczyć poza własne ograniczenia, dając początek czemuś pod każdym względem nowemu. Tyle że jedyna przyszłość, którą potrafi wynaleźć kapitalizm, jest rytualną kopią jego teraźniejszości. Uzupełnioną, ma się rozumieć, o dodatkowe opcje...
Kapitalizm przyniósł wielkie osiągnięcia materialne. Jednak choć ten sposób organizowania naszego życia miał dość czasu, by dowieść swojej zdolności zaspokajania wszystkich ludzkich potrzeb, nie wydaje się, aby dziś znajdował się na tej drodze dalej niż wcześniej. Jak długo zamierzamy czekać, by wylegitymował się ze swoich osiągnięć? Dlaczego wciąż podtrzymujemy mit, że niesłychane bogactwo wytwarzane przez ten sposób produkcji w końcu stanie się własnością wszystkich? Czy z tą samą uprzejmą wyrozumiałością świat przyjąłby podobne twierdzenia z ust przedstawicieli radykalnej lewicy? Prawicowcy, którzy ze srogą miną przyznają, że system zawsze wytwarzać będzie gigantyczne nierówności, ale że tak to już jest, a poza tym inne możliwości są jeszcze gorsze, są przynajmniej uczciwsi od proroków wspaniałego jutra. Gdyby bogaci i biedni po prostu istnieli na świecie, tak jak rodzą się ludzie biali oraz czarni, wówczas korzyści czerpane przez bogatych rzeczywiście mogłyby z czasem przenieść się na biedotę. Twierdzić jednak, że niektóre osoby są skrajnie ubogie, a inne zamożne, to tak, jakby stać na stanowisku, że wśród ludzi zdarzają się zarówno detektywi, jak i kryminaliści. To prawda. Przesłania ona jednak fakt, że detektywi są na świecie, p o n i e w a ż chodzą po nim kryminaliści...
Dwa
Marksizm sprawdza się w teorii. Jednak za każdym razem, kiedy wprowadzano go w praktyce, pojawiały się terror, tyrania i masowe morderstwa na niewyobrażalną skalę. Marksizm może podobać się zamożnym zachodnim akademikom, którzy nie muszą obawiać się o wolność i demokrację. Dla milionów zwykłych ludzi oznaczał jednak głód, cierpienie, tortury, pracę przymusową, zapaść gospodarczą i koszmarny państwowy ucisk. Kto mimo to udziela mu poparcia, jest ograniczony, zaślepiony albo zasługuje na moralne potępienie. Socjalizm oznacza niewolę. Brakuje w nim również produktów materialnych, co stanowi nieuchronną konsekwencję zniesienia wolnego rynku.
Wielu ludzi na Zachodzie to żarliwi zwolennicy organizacji mających krew na rękach. Weźmy chrześcijan. Zdarza się również, że ludzie przyzwoici i pełni empatii udzielają poparcia całym zbrodniczym cywilizacjom. Do tego grona należą liberałowie i konserwatyści. U źródeł nowoczesnych państw kapitalistycznych stoi historia niewolnictwa, ludobójstwa, przemocy i wyzysku pod każdym względem równie odrażających, jak te znane z maoistycznych Chin czy stalinowskiego Związku Radzieckiego. Kapitalizm również powstawał wśród krwi i łez. W przeciwieństwie do stalinizmu i maoizmu przetrwał jednak dostatecznie długo, by zapomnieć o większości tamtych okropieństw. Marksowi udało się uniknąć podobnej amnezji między innymi dlatego, że żył w czasach, kiedy jeszcze tworzyły się podwaliny systemu.
Mikę Davis pisze w Late Victorian Holocausts o dziesiątkach milionów Indian, Afrykanów, Chińczyków, Brazylijczyków, Koreańczyków, Rosjan oraz przedstawicieli innych narodowości zmarłych pod koniec XIX wieku wskutek głodu, suszy i chorób, którym można było zapobiec. Wiele z tych nieszczęść wynikało z wolnorynkowego dogmatyzmu, jak wtedy, gdy rosnące ceny zboża sprawiły, że żywność znalazła się poza zasięgiem zwykłych ludzi. W poszukiwaniu podobnych przykładów nie trzeba
2 0 ■ d w a
zresztą sięgać aż do czasów wiktoriańskich. W ciągu dwóch ostatnich dekad XX wieku liczba osób utrzymujących się na świecie za mniej niż dwa dolary dziennie wzrosła o niemal sto milionów1. Jedno na troje dzieci w Wielkiej Brytanii żyje poniżej granicy ubóstwa, podczas gdy bankierzy pochlipują, gdy ich premie spadną do marnego miliona funtów rocznie.
Oprócz szeregu okropieństw kapitalizm z pewnością zostawił nam w spadku nieocenione dobra. Bez tak podziwianej przez Marksa klasy średniej brakowałoby nam tradycji swobód, demokracji, praw człowieka, feminizmu, republikanizmu czy naukowego postępu i wielu innych rzeczy. Nie mielibyśmy również zapaści gospodarczych, wyzysku, faszyzmu, wojen imperialnych oraz Mela Gibsona. Ale tak zwany „system socjalistyczny” również ma na swoim koncie pewne osiągnięcia. Chiny i Związek Radziecki przeniosły swoich obywateli z gospodarczego zacofania w realia nowoczesnego, uprzemysłowionego świata, choć dokonały tego straszliwym ludzkim kosztem. Koszt ten był tak wysoki częściowo ze względu na wrogość kapitalistycznego Zachodu. Ta sama wrogość zmusiła Związek Radziecki do wyścigu zbrojeń, który dodatkowo nadwątlił rachityczną gospodarkę, ostatecznie doprowadzając kraj do upadku.
Tymczasem Związkowi Radzieckiemu (wraz z satelitami) udało się jednak zapewnić połowie obywateli Europy tanie budownictwo, paliwo, transport, kulturę, pełne zatrudnienie i godne podziwu zabezpieczenia socjalne. Dodajmy do tego bez porównania większą równość i materialny dostatek w stosunku do poziomu, jakim kraje te cieszyły się wcześniej. Komunistyczne Niemcy Wschodnie mogły pochwalić się jednym z najlepszych systemów opieki przedszkolnej na świecie. Związek Radziecki odegrał bohaterską rolę w walce z faszyzmem i w trakcie obalania potęg kolonialnych. Opowiadał się za tym rodzajem obywatelskiej solidarności, którą narody zachodnie są zdolne wykrzesać z siebie tylko wtedy, kiedy pozbawiają życia mieszkańców innych krain. Wszystko to z pewnością nie stanowi ekwiwalentu wolności, demokracji i warzyw na sklepowych półkach, choć nie jest to również coś, co można pominąć
1 Zob. Joseph Stiglitz, Globalizacja, przeł. H. Simbierowicz, Warszawa 2005.
DWA ■ 21
całkowitym milczeniem. Kiedy wolność i demokracja wreszcie przybyły blokowi radzieckiemu na ratunek, zrobiły to w formie gospodarczej terapii szokowej, rabunku w biały dzień zwanego pieszczotliwie prywatyzacją, bezrobocia dla dziesiątek milionów ludzi, gigantycznego wzrostu biedy i nierówności, zamykanych przedszkoli, utraty praw przez kobiety i niemal kompletnej ruiny mechanizmów opieki społecznej, które służyły tym państwom z takim powodzeniem.
Mimo to zyski z komunizmu z trudem równoważą straty. Możliwe, że jakaś forma dyktatorskiego rządu była niemal nieunikniona w koszmarnych realiach wczesnego Związku Radzieckiego, nie musiało to jednak oznaczać niczego na wzór stalinizmu. Ogólnie rzecz biorąc, ma- oizm i stalinizm to chybione, krwawe eksperymenty, które uczyniły ideę socjalizmu odrażającą dla wielu ludzi w tych miejscach świata, gdzie mogłaby przynieść największe korzyści. Ale co z kapitalizmem? Kiedy piszę te słowa, bezrobocie na Zachodzie idzie już w dziesiątki milionów i stale rośnie, a gospodarki kapitalistyczne uchroniło przed implozją jedynie zawłaszczenie bilionów dolarów należących do gorzej sytuowanych obywateli. Bankierzy i finansiści, którzy doprowadzili światowy system finansowy na skraj przepaści, zapewne ustawiają się w kolejce do chirurgów plastycznych, aby uniknąć identyfikacji i rozszarpania na strzępy przez wściekłych obywateli.
Kapitalizm niekiedy naprawdę działa, zapewniając niektórym rejonom świata fantastyczny dobrobyt. Robi to jednak, podobnie jak Stalin i Mao, olbrzymim ludzkim kosztem. Nie chodzi tylko o ludobójstwo, głód, imperializm i handel niewolnikami. System kapitalistyczny jest niezdolny do tworzenia dostatku w sposób, który nie wytwarzałby przy okazji rozległych obszarów wykluczenia. Wprawdzie na dłuższą metę może to nie mieć znaczenia, ponieważ kapitalistyczny sposób życia grozi dziś zniszczeniem całej planety. Pewien wybitny zachodni ekonomista opisał zmianę klimatyczną jako „największą porażkę rynku w historii ludzkości”2.
2 Cyt. za: Slavoj Żiźek, Od tragedii do farsy, przeł. M. Kropiwnicki, B. Szelewa, Warszawa 2011, s. 156.
22 ■ DWA
Marks nigdy nie miał złudzeń, że socjalizm można wprowadzić w warunkach materialnego ubóstwa. Taki projekt stanowiłby czasową osobliwość na miarę wynalezienia internetu w średniowieczu. Aż do czasów Stalina w tego rodzaju możliwość nie wierzył żaden marksistowski myśliciel, nie wyłączając z tego grona Lenina, Trockiego i reszty bolszewickich przywódców. Nie da się z korzyścią dla wszystkich zreorganizować struktury bogactwa, jeśli nie ma się w istocie czego dzielić. Nie można znieść klas społecznych w warunkach niedoboru, ponieważ konflikty o materialną nadwyżkę - zbyt skromną, by zaspokoić potrzeby wszystkich - doprowadzą jedynie do eskalacji podziałów klasowych. Jak komentuje Marks w Ideologii niemieckiej, rewolucja oznacza w tych warunkach tylko tyle, że „całe dawne paskudztwo”3 (lub w mniej wybrednym tłumaczeniu „to samo gówno”) zacznie się od nowa. Uzyska się w najlepszym razie uspołeczniony niedobór. Jeśli ktoś musi gromadzić kapitał niemal od zera, najskuteczniejszym, choć brutalnym sposobem, aby tego dokonać, jest poleganie na chęci zysku. Zachłanny egoizm ma wszelkie szanse, by stać się źródłem szybkiego bogactwa, choć przyczyni się z dużym prawdopodobieństwem do równoczesnego wzrostu spektakularnej biedy.
Marksiści nie mieli też nigdy złudzeń co do możliwości wprowadzenia socjalizmu wyłącznie w jednym kraju. Ruch socjalistyczny miał być międzynarodowy albo równie dobrze mogłoby go nie być wcale. To stanowisko twardo stąpającego po ziemi materializmu, a nie pobożne idealistyczne mrzonki. W świecie produkcji wyspecjalizowanej i podzielonej między różne państwa kraj socjalistyczny, któremu nie udałoby się zdobyć międzynarodowego wsparcia, nie mógłby skorzystać z globalnych zasobów potrzebnych do usunięcia niedoboru. Moce produkcyjne pojedynczego państwa raczej nie są wystarczające. Dziwaczną koncepcję socjalizmu w jednym kraju wymyślił Stalin w latach 20. ubiegłego wieku, co po części stanowiło cyniczną racjonalizację faktu,
3 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, przeł. K. Błeszyński, S. Filmus, [w:] tychże, Dzieła, t. 3, Warszawa 1961, s. 37.
DWA U 23
że inne narody nie były w stanie przyjść Związkowi Radzieckiemu z pomocą. Nie znajdziemy tej koncepcji w pismach Marksa. Rewolucje socjalistyczne muszą się oczywiście gdzieś zacząć. Nie da się ich jednak dokończyć w obrębie granic narodowych. Oceniać socjalizm na podstawie rezultatów osiągniętych w jednym, rozpaczliwie odosobnionym kraju to trochę jak wyciągać wnioski na temat rasy ludzkiej na podstawie badania psychopatów w Kalamazoo.
Budowa gospodarki od podstaw jest zadaniem karkołomnym i niewdzięcznym. Szanse, by ludzie dobrowolnie poddali się trudnościom takiego przedsięwzięcia, są raczej niewielkie. Dlatego, jeśli projektu tego nie rozwija się stopniowo, w warunkach demokratycznej kontroli i z uwzględnieniem socjalistycznych wartości, na scenę może wkroczyć autokratyczne państwo, które zmusi obywateli do działania wbrew własnej woli. Militaryzacja siły roboczejw bolszewickiej Rosji stanowi dobry przykład. Koszmarna ironia tej sytuacji polega na tym, że polityczna nadbudowa socjalizmu (powszechna demokracja, autentyczna samorządność) zostaje podkopana w trakcie próby skonstruowania jego gospodarczej bazy. Przypomina to trochę zaproszenie na przyjęcie, na którym odkrywamy, że naszym zadaniem jest nie tylko upieczenie ciastek i nawarzenie piwa, ale także wykopanie fundamentów i położenie podłogi. Nie pozostaje wiele czasu na dobrą zabawę...
W idealnym przypadku socjalizm wymaga kompetentnej, wykształconej, dojrzałej politycznie populacji, demokratycznych nawyków, rozwiniętych instytucji obywatelskich, zaawansowanej techniki oraz postępowych, liberalnych tradycji. Wszystko to jest mało prawdopodobne w sytuacji, kiedy nie można sobie pozwolić nawet na naprawę kilku kawałków autostrad, które znajdują się w naszym posiadaniu, i kiedy nie ma się innej polisy ubezpieczeniowej na wypadek choroby lub głodu niż ukryta w stodole Świnia. Narody mające za sobą historię rządów kolonialnych są szczególnie narażone na deficyt wymienionych przeze mnie przed chwilą dobrodziejstw, ponieważ władze kolonialne nie słynęły z zapału do wdrażania wśród swoich podwładnych wolności obywatelskich i instytucji demokratycznych.
24 ■ DWA
Marks przekonuje, że socjalizm wymaga również krótszego dnia pracy - częściowo po to, by zapewnić ludziom czas wolny potrzebny na rozwój osobisty, a częściowo z myślą o czasie wymaganym przez polityczny i gospodarczy samorząd. Nie da się spełnić tego postulatu, jeśli ludzie nie mają butów, a dystrybucja butów wśród milionów obywateli z dużym prawdopodobieństwem pociągnie za sobą scentralizowane, biurokratyczne państwo. Jeśli jakiś kraj przeżywa inwazję ze strony wrogich kapitalistycznych potęg, a taka była sytuacja Rosji po rewolucji październikowej, autokratyczne państwo wydaje się tym bardziej nieuniknione. Wielka Brytania w trakcie drugiej wojny światowej miała niewiele wspólnego z autokracją. Z pewnością nie była jednak wolnym państwem i nikt nie formułowałby pod jej adresem takich oczekiwań.
Decydując się na socjalizm, trzeba więc żyć na względnie wysokiej stopie, w dosłownym i metaforycznym sensie. Żaden marksista od czasów Marksa i Engelsa po Lenina i Trockiego nie marzył o niczym innym. A kto sam nie opływa w dostatki, temu sympatyczny i względnie zasobny materialnie sąsiad powinien przyjść z pomocą. W przypadku bolszewików oznaczało to zwłaszcza Niemców, którzy zdecydowali się na socjalistyczne rewolucje. Gdyby klasy robotnicze obu krajów zdołały obalić kapitalistycznych panów, przejmując ich siły wytwórcze, można by było wykorzystać zdobyte zasoby do ocalenia od upadku pierwszego państwa robotniczego w historii. Ten scenariusz nie jest tak nieprawdopodobny, jak się może wydawać. Europę w tym czasie trawiła rewolucyjna gorączka, rady delegatów robotniczych i wojskowych (sowiety) pojawiały się w miastach takich jak Berlin, Warszawa, Wiedeń, Monachium i Ryga. Kiedy powstania zostały zdławione, Lenin i Trocki szybko zdali sobie sprawę, że ich własna rewolucja znalazła się w opałach.
Nie chodzi o to, że budowa socjalizmu nie może rozpocząć się w warunkach ubóstwa. Jednak bez zasobów materialnych socjalizm wyrodzi się w potworną karykaturę zwaną stalinizmem. Rewolucja październikowa szybko musiała stawić czoło oblężeniu ze strony zachodnich armii imperialnych, borykając się z zagrożeniem kontrrewolucją, powszechnym głodem i krwawą wojną domową. Została wydana na łaskę wrogich jej na
DWA U 25
ogół chłopów, którzy nawet pod lufami karabinów niechętnie przekazywali ciężko wypracowane nadwyżki żywnościowe głodującym miastom. Przy wątłej kapitalistycznej bazie, katastrofalnie niskich wskaźnikach produkcji materialnej i nielicznych śladach instytucji obywatelskich, ze zdziesiątkowanymi i wyczerpanymi robotnikami, w obliczu buntów chłopskich i rozdętej biurokracji mogącej konkurować z carskim odpowiednikiem, rewolucja niemal od początku znajdowała się w tarapatach. Bolszewikom udało się ostatecznie przywieść do bram nowoczesności głodujących, zniechęconych i umęczonych wojną zwolenników, trzymając wycelowane w nich lufy karabinów. Wielu z politycznie zaangażowanych robotników pochłonęła wspierana przez Zachód wojna domowa, zostawiając partię bolszewicką z uszczuploną bazą społeczną. Nie trzeba było długo czekać, aby partia przywłaszczyła sobie robotnicze rady i zdelegalizowała wolną prasę oraz system sprawiedliwości. Niszczono partie opozycyjne i tłumiono polityczny sprzeciw, fałszowano wybory, a wreszcie doprowadzono do militaryzacji siły roboczej. Tłem tego bezwzględnie antysocjalistycznego programu była wojna domowa, szerzący się głód i obca inwazja. Gospodarka Rosji legła w gruzach, a jej tkanka społeczna rozpadła się. W tragicznej ironii, która miała cechować cały XX wiek, szanse socjalizmu okazały się najmniejsze tam, gdzie był najbardziej potrzebny.
Historyk Izaak Deutscher opisuję tę rzeczywistość z typową dla siebie elokwencją. Sytuacja w Rosji w tamtym okresie „oznaczała, że pierwsza i jak na razie jedyna próba zbudowania socjalizmu musiała zostać podjęta w najgorszych możliwych warunkach, bez zalet wynikających z zaawansowanego międzynarodowego podziału pracy, bez zapładnia- jącego wpływu długich i bogatych tradycji kulturowych, w otoczeniu tak dotkliwego materialnego i kulturowego ubóstwa, nieokrzesania i prostactwa, że musiało ono przytępić i wypaczyć samo dążenie do socjalizmu”4. Tylko wyjątkowo zatwardziały krytyk marksizmu może twierdzić, że żadna z tych rzeczy nie ma znaczenia, ponieważ doktryna marksistowska cechuje się przecież autorytaryzmem. Dalsza część tej
4 Isaac Deutscher, The Prophet Armed: Trotsky 1879-1921, London 2003, s. 373.
26 ■ DWA
argumentacji głosi, że gdyby jutro wpadły marksistom w ręce okolice Londynu (tak zwane Home Counties), obozy pracy stanęłyby w Dor- king przed upływem tygodnia.
Przekonamy się później, że Marks był krytykiem sztywnych dogmatów, militarnego terroru, politycznych represji i arbitralnej władzy państwa. Uważał, że przedstawiciele polityczni powinni być rozliczani przez wyborców, i występował przeciwko niemieckim socjaldemokratom za ich propaństwową politykę. Opowiadał się za wolnością słowa i wolnościami obywatelskimi, przerażało go przymusowe tworzenie miejskiego proletariatu (w jego przypadku w Anglii raczej niż w Rosji). Sądził też, że wspólna własność na terenach wiejskich powinna mieć dobrowolny, a nie przymusowy charakter. Zdając sobie jednak sprawę z tego, że socjalizm nie może rozwijać się w warunkach ubóstwa, rozumiałby doskonale, jak doszło do upadku rewolucji rosyjskiej.
W pewnym sensie zamiast dyskredytować dzieło Marksa, stalinizm dowodzi jego słuszności. Kto chce przekonującej narracji na temat przyczyn stalinizmu, musi sięgnąć do teorii marksistowskiej. Potępienie moralne bestii to za mało. Musimy wiedzieć, w jakich warunkach materialnych dochodzi do powstania tego systemu, jak wygląda jego funkcjonowanie i co może doprowadzić do jego upadku, a najlepszym źródłem tego rodzaju wiedzy są niektóre odmiany głównego nurtu myśli marksistowskiej. Ich przedstawiciele, rekrutujący się spośród zwolenników Lwa Trockiego lub „libertariańskich” odmian socjalizmu, różnili się od zachodnich liberałów pod jednym kluczowym względem: ich krytyka komunistycznych społeczeństw była znacznie bardziej wszechstronna. Nie zadowalali się tęsknymi apelami o poszanowanie praw obywatelskich i demokracji. Zamiast tego wzywali do obalenia całego represywnego systemu, a robili to właśnie jako socjaliści. Co więcej, formułowali tego typu odezwy niemal od pierwszego dnia po objęciu władzy przez Stalina. Ostrzegali przy tym, że ewentualny upadek systemu komunistycznego łatwo może skończyć się w ramionach drapieżnego kapitalizmu, który tylko czeka na możliwość splądrowania komunistycznych ruin. Taki koniec Związku Radzieckiego prze-
DWA ■ 27
widywał Lew Trocki, a jego słowa potwierdziły się jakieś dwadzieścia lat temu. Wyobraźmy sobie nawiedzony, kapitalistyczny zespół, który stara się przekształcić przedmodernistyczne plemię w grupę bezlitośnie zaborczych, wyrafinowanych technicznie przedsiębiorców, porozumiewających się żargonem specjalistów od public relations i wolnorynkowej ekonomii. Co więcej, kapitaliści chcą dokonać tej sztuki w surrealistycznie krótkim czasie. Czy fakt, że taki eksperyment niemal na pewno nie skończy się oszałamiającym sukcesem, stanowi uczciwe obalenie racji kapitalizmu? Z pewnością nie. Obstawanie przy takim poglądzie byłoby równie absurdalne, jak twierdzenie, że drużyny harcerek powinno się rozwiązać, ponieważ nie radzą sobie z niektórymi złożonymi zagadnieniami z zakresu fizyki kwantowej. Marksiści nie twierdzą, że wielką liberalną tradycję od Thomasa Jeffersona do Johna Stuarta Milla unieważnia istnienie tajnych więzień CIA, w których torturuje się muzułmanów, mimo że takie więzienia są częścią polityki dzisiejszych liberalnych społeczeństw. Krytykom marksizmu rzadko udaje się jednak przyznać, że pokazowe procesy i masowy terror nie są równoznaczne z jego obaleniem.
Socjalizmowi odmawia się niekiedy szans powodzenia również z innego powodu. Nawet jeśli jego budowa przebiegałaby w warunkach dostatku, jak miałaby wyglądać złożona, nowoczesna gospodarka, działająca bez wsparcia ze strony rynku? Rosnące grono marksistów uważa, że jej tworzenie nie jest wcale konieczne. Ich zdaniem rynki pozostaną integralną częścią socjalistycznej ekonomii. Tak zwany socjalizm rynkowy wyobraża sobie przyszłość, w której środki produkcji będą własnością społeczną, ale autonomiczne spółdzielnie włączą się do rynkowego współzawodnictwa5. Tym sposobem możliwe będzie zachowanie części rynkowych cnót i uniknięcie niektórych jego przywar. Na poziomie
5 Zob. na przykład: Alec Nove, The Economics o f Feasible Socialism, London 1983; David Schweickart, Against Capitalism, Cambridge 1993, oraz Bertelł Ollman (red.), Market Socialism: The Debate Among Socialists, New York and London 1998. Bardziej filozoficzną obronę socjalizmu rynkowego można znaleźć [w:] David Miller, Market, State and Community: The Theoretical Foundations o f Market Socialism, Oxford 1989.
28 9 d w a
pojedynczych przedsiębiorstw współdziałanie zapewni większą wydajność, doświadczenie pokazuje bowiem, że kooperacja jest niemal zawsze równie efektywna, jak kapitalistyczne przedsiębiorstwo, a niekiedy je pod tym względem przewyższa. Na poziomie całej ekonomii rywalizacja pozwoli uniknąć problemów informacyjnych, alokacyjnych i motywacyjnych związanych z tradycyjnym stalinowskim modelem centralnego planowania.
Część marksistów uznaje samego Marksa za rynkowego socjalistę przynajmniej w sensie wiary w utrzymywanie się rynku w okresie przejściowym po rewolucji socjalistycznej. Marks zdawał sobie również sprawę z tego, że rynki prowadziły w przeszłości zarówno do wyzysku, jak i emancypacji, pomagając ludziom uwolnić się od zależności od władców. Rynki po prostu odzierają z tajemniczej aury stosunki społeczne i obnażają ich ponurą rzeczywistość. Marks przywiązywał do tej myśli na tyle wielką wagę, że filozof Hannah Arendt nazwała kiedyś pierwsze strony Manifestu komunistycznego „największą apologią kapitalizmu w historii”6. Socjaliści rynkowi zwracają uwagę, że rynki nie występują wyłącznie w kapitalizmie. Nawet Trocki, co być może zaskoczy część jego uczniów, był zwolennikiem rynku, choć wyłącznie w okresie przejściowym na drodze do socjalizmu i w połączeniu z planowaniem gospodarczym. Sądził, że rynki nie pozwalają planowaniu wymknąć się spod kontroli, a „odpowiedzialność ekonomiczna jest nie do pomyślenia w oderwaniu od relacji rynkowych”7. Razem z Lewicową Opozycją Trocki należał do silnych krytyków tak zwanej planowej gospodarki.
Socjalizm rynkowy odrzuca własność prywatną, klasy społeczne i wyzysk. Oddaje również władzę gospodarczą w ręce faktycznych wytwórców. Pod każdym z tych względów wprowadza pożądany postęp w stosunku do gospodarki kapitalistycznej, ale jednak zachowuje zbyt
6 Melvyn Hill (red.), Hannah Arendt: The Recovery o f the Public World, New York
1979. s. 334- 35-7 Cyt. za: Robin Blackburn, Fin de Siecle: Socialism after the Crash, „New Left
Review”, nr 185, styczeń/luty 1991, s. 29.
DWA ■ 29
wiele cech tej gospodarki, by dogodzić gustom niektórych marksistów. W socjalizmie rynkowym wciąż istniałaby produkcja towarowa, nierówności, bezrobocie i nacisk ze strony wymykających się ludzkiej kontroli sił rynkowych. Czy pracownicy zdołaliby uniknąć losu kolektywistycznych kapitalistów, maksymalizujących zyski, oszczędzających na jakości, lekceważących potrzeby społeczne i ulegających konsumeryzmowi w pogoni za nieprzerwaną akumulacją? Na ile udałoby się wymknąć krótkowzroczności rynków, ich skłonności do pomijania całościowej wizji społeczeństwa i długofalowych, antyspołecznych następstw cząstkowych decyzji? Edukacja i kontrola państwowa mogą zniwelować te zagrożenia, jednak część marksistów spogląda raczej w kierunku gospodarki, która nie byłaby ani centralnie sterowana, ani poddana logice rynku8. Model ten przewiduje alokację zasobów w wyniku negocjacji między producentami, konsumentami, ekologami, a także innymi istotnymi podmiotami w sieciach złożonych z zakładu pracy, miejsca zamieszkania i rad konsumenckich. Podstawowe parametry takiej gospodarki, wliczając w to decyzje dotyczące ogólnej alokacji zasobów, stóp wzrostu i inwestycji, energii, transportu, ochrony środowiska i tym podobnych, ustalałyby zgromadzenia przedstawicielskie na szczeblu państwowym. Te ogólne wytyczne - regulujące na przykład kwestię alokacji zasobów - spływałyby następnie na szczebel regionalny i lokalny, gdzie stopniowo powstawałyby plany bardziej szczegółowe. Nieodłącznym składnikiem każdego z tych etapów byłaby debata na temat alternatywnych rozwiązań i regulacji gospodarczych. Tym sposobem rozstrzygnięcia dotyczące tego, co i jak produkujemy, wynikałyby raczej z zapotrzebowania społecznego niż pogoni za prywatnym zyskiem. W kapitalizmie nie mamy możliwości decydowania, czy chcemy większej liczby szpitali, czy płatków śniadaniowych. W socjalizmie z tego rodzaju wolności korzystalibyśmy na co dzień.
8 Zob. między innymi: Pat Devine, Democracy and Economic Planning, Cambridge 1988; David McNally, Against the Market, London 1993 oraz Michael Albert, Parecon: Life After Capitałism, London 2003. Użyteczne streszczenie tego stanowiska można znaleźć [w:] Alex Callinicos, An Anti-Capitalist Manifesto, Cambridge 2003, roz. 3.
30 ■ DWA
Władza w zgromadzeniach politycznych byłaby przekazywana w demokratycznych wyborach z dołu do góry, a nie z góry na dół. Demokratycznie obierani przedstawiciele reprezentujący wszystkie gałęzie handlu i produkcji negocjowaliby z komisją państwową wspólną pulę decyzji inwestycyjnych. Ceny nie byłyby ustalane centralnie, lecz określano by je w jednostkach produkcyjnych na podstawie informacji od konsumentów i użytkowników. Niektórzy orędownicy tak zwanej ekonomii uczestniczącej godzą się na coś w rodzaju mieszanej gospodarki socjalistycznej: dobra o kluczowym znaczeniu dla wspólnoty (żywność, służbę zdrowia, leki, edukację, transport, energię, podstawowe produkty, instytucje finansowe, media i tym podobne) należy poddać powszechnej demokratycznej kontroli, ponieważ zarządzający nimi ludzie mają skłonność do zachowań antyspołecznych, gdy tylko sądzą, że zyskali szansę na dodatkowe zyski. Dobra mniej niezbędne społecznie, czyli towary konsumpcyjne i produkty luksusowe, można pozostawić w gestii rynku. Niektórzy socjaliści rynkowi uważają taki scenariusz za zbyt skomplikowany do zastosowania w praktyce. Jak zauważył Oscar Wilde, problem z socjalizmem polega na tym, że zajmuje on zbyt wiele wieczorów. Warto jednak zwrócić uwagę na rolę nowoczesnych technologii informacyjnych we wprawianiu w ruch trybów takiego systemu. Nawet były wiceprezes Procter & Gamble przyznał, że przy ich użyciu samorząd pracowniczy staje się realną możliwością9. Pat Devine przypomina nam ponadto, jak wiele czasu pochłania dziś kapitalistyczna administracja10. Nie ma oczywistego uzasadnienia, by ilość czasu zużywana przez jej socjalistyczny odpowiednik miałaby być większa.
Niektórzy zwolennicy partycypacyjnego modelu gospodarki twierdzą, że wszyscy powinni otrzymywać równe wynagrodzenie za ten sam nakład pracy mimo różnic wynikających z talentu, edukacji i wykonywanego zawodu. Jak mówi Michael Albert: „Lekarz pracujący w miłym otocze-
9 Zob. Ernest Mandel, The Myth of Market Socialism, „New Left Review”, nr 169, maj/czerwiec r988, s. 109 i następne.
10 Pat Devine, Democracy and Economic Planning, s. 253 i 265-266.
DWA ■ 31
niu, w warunkach zapewniających wygodę i poczucie satysfakcji zarabia więcej niż robotnik w montowni pracujący w potwornym hałasie, z narażeniem zdrowia i życia, cierpiący nudę i upodlenie, a wszystko to niezależnie od czasu i intensywności ich pracy”11. Istnieją naprawdę sensowne powody, by osobom zaangażowanym w nudną, brudną lub niebezpieczną pracę płacić więcej niż, dajmy na to, lekarzom lub akademikom, których wysiłki przynoszą znacznie większą satysfakcję. Dużą część tej brudnej i niebezpiecznej pracy mogliby przypuszczalnie wykonywać byli członkowie rodziny królewskiej. Musimy odwrócić naszą hierarchię wartości.
Przed chwilą wspomniałem o mediach jako o potencjalnej własności publicznej. Zróbmy z nich przypadek modelowy. Ponad pół wieku temu w znakomitej książeczce zatytułowanej Communications12 Raymond Williams nakreślił socjalistyczny plan uregulowania obszaru kultury. Z jednej strony odrzucił państwowy nadzór nad jej treścią, a z drugiej suwerenność motywu zysku. Zamiast tego ludzie aktywnie współtworzący życie kulturalne mieliby kontrolę nad swoimi środkami ekspresji i komunikacji. Faktyczne „fabryki” kultury - rozgłośnie radiowe, sale koncertowe, stacje telewizyjne, teatry, redakcje gazet i tak dalej - stałyby się własnością państwową (istniejącą w wielu różnych formach), a zarządzanie nimi przeszłoby w ręce obieranych demokratycznie gremiów. W ich skład wchodziliby zarówno zwykli obywatele, jak i przedstawiciele mediów lub środowisk artystycznych.
Komisje te, całkowicie niezależne od państwa, wzięłyby na siebie rozdział środków publicznych i „dzierżawienie” stanowiącej własność społeczną infrastruktury indywidualnym użytkownikom lub demokratycznym samorządom złożonym z aktorów, dziennikarzy, muzyków. Ludzie ci mogliby wówczas tworzyć prace wolne zarówno od regulacji państwowych, jak i zniekształcających wpływów rynku. Oprócz innych korzyści, uwolniłoby to nas od sytuacji, w której grupka upojonych władzą, zachłannych bonzów dyktuje za pośrednictwem prywatnych mediów
11 Michael Albert, Parecon, s. 59.12 Zob. Raymond Williams, Communications, Harmondsworth 1962.
32 ■ DWA
wyznania wiary dla całego społeczeństwa, czyli w istocie programy poparcia dla systemu i egoistycznych interesów. O tym, że socjalizm zakorzenił się w społeczeństwie, przekonamy się wtedy, gdy będziemy mogli spojrzeć wstecz z niedowierzaniem na sytuację, w której garstce komercyjnych gangsterów pozwalano bez przeszkód zatruwać ludzką świadomość neandertalskimi poglądami politycznymi, dobrze dopasowanymi do zawartości kont bankowych i obojętnymi na wszystko inne.
W kapitalizmie media unikają zwykle tematów trudnych, kontrowersyjnych lub nowych, ponieważ taka tematyka nie przynosi zysku. Ceni się za to banał, pogoń za sensacją i stereotypy. Po mediach socjalistycznych nie należy się jednak spodziewać cenzurowania wszystkiego z wyjątkiem Schoenberga, Racinea i kolejnych fabularyzowanych wersji Kapitału Marksa. Istnieć będzie popularny teatr i telewizja oraz gazety różnego typu. „Popularny” to nie to samo co „podrzędny”. Nelson Mandela jest popularny, ale nie staje się przez to gorszy. Wielu ludzi czytuje pisma specjalistyczne, które aż roją się od pojęć niezrozumiałych dla osób niezainteresowanych tematem. Tyle tylko, że pisma te traktują zwykle o wędkarstwie, sprzęcie rolniczym lub hodowli psów, a nie o estetyce czy endokrynologii. Rzeczy popularne przekształcają się w tandetę i kicz pod wpływem dążenia mediów do powiększenia swoich udziałów w rynku tak szybko, jak to tylko możliwe. Tymczasem tego rodzaju potrzeba wynika zwykle z presji komercyjnej.
Socjaliści bez wątpienia będą w dalszym ciągu spierać się o niuanse postkapitalistycznej ekonomii. Nie istnieje obecnie model pozbawiony wad. Tę niedoskonałość można przeciwstawić gospodarce kapitalistycznej, znajdującej się, jak wiadomo, w nienagannej formie, z kontem, którego nie obciążyły nigdy bieda, marnotrawstwo czy spowolnienie gospodarcze. Ponosi ona co prawda odpowiedzialność za niebotyczne wskaźniki bezrobocia, lecz państwo kapitalistyczne szczęśliwie wynalazło sprytne rozwiązanie tej niedogodności. W Stanach Zjednoczonych ponad milion osób więcej szukałoby pracy, gdyby nie siedziały właśnie w więzieniu...
Trzy
Marksizm to odmiana determinizmu. Widzi w ludziach narzędzie historii, odzierając ich tym samym z wolności i wyjątkowości. Marks wierzył w nieodparte, żelazne prawa historii, którym nie może oprzeć się żadne działanie ludzkie. Po feuda- lizmie musiał przyjść kapitalizm, który nieuchronnie ustąpi miejsca socjalizmowi. Marksowska historiografia stanowi tym samym jedynie świecką wersję Przeznaczenia lub Opatrzności. Jest obrazą dla ludzkiej wolności i godności, w czym idzie ramię w ramię z państwem marksistowskim.
Możemy zacząć od pytania, co jest cechą szczególną marksizmu. Czym marksizm wyróżnia się na tle wszystkich innych teorii politycznych? Z pewnością nie chodzi o ideę rewolucji, znacznie wcześniejszą od dzieła Marksa. To samo można powiedzieć o posiadającej starożytny rodowód koncepcji komunizmu. Marks nie wynalazł ani socjalizmu, ani komunizmu. Ruch robotniczy w Europie wyznawał socjalistyczne poglądy w okresie, gdy Marks był wciąż liberałem. W istocie trudno znaleźć jakąkolwiek ideę p o l i t y c z n ą , która jest oryginalnym wynalazkiem Marksa. Nie była nią na pewno teoria partii rewolucyjnej, która trafiła do nas za pośrednictwem rewolucji francuskiej. Marks mówi o niej zresztą niewiele.
A co z pojęciem klasy społecznej? To kolejny ślepy trop, bo Marks odżegnywał się od autorstwa tej koncepcji. Udało mu się wprawdzie przedefiniować ideę klasy społecznej, ale nie był jej autorem. Nie odkrył też pojęcia proletariatu, znanego wielu dziewiętnastowiecznym myślicielom. Jego rozumienie alienacji pochodziło przede wszystkim od Hegla, a antycypację tej idei znaleźć można również u wielkiego irlandzkiego socjalisty i feministy Williama Thompsona. Dalej zobaczymy zresztą, że Marks nie był jedynym myślicielem przywiązującym tak wielką wagę do roli gospodarki w życiu społecznym. Wierzył w wolne
34 ■ TRZY
od wyzysku, kooperacyjne społeczeństwo, zarządzane przez samych producentów, dochodząc do wniosku, że może ono powstać wyłącznie na drodze rewolucji. Podobnie sądził jednak wielki dwudziestowieczny socjalista Raymond Williams, który nie uważał się za marksistę. Wielu anarchistów i libertariańskich socjalistów opowiedziałoby się za tego rodzaju wizją społeczną, sprzeciwiając się przy tym stanowczo marksizmowi.
W sercu myśli marksistowskiej znajdują się dwie podstawowe doktryny. Pierwsza z nich mówi o centralnej roli ekonomii w życiu społecznym; drugą jest koncepcja historycznego następstwa sposobów produkcji. Przekonamy się jednak, że żadna z tych dwóch innowacji nie pochodzi od Marksa. Może więc znakiem rozpoznawczym marksizmu nie jest w takim razie koncepcja klasy, lecz w a l k i klas? Z pewnością znajduje się ona blisko teoretycznego rdzenia myśli Marksa, stanowi jednak jego oryginalny pomysł w stopniu nie większym niż samo pojęcie klasy. Weźmy następujący dwuwiersz mówiący o bogatym ziemianinie z poematu The Deserted Village 01ivera Goldsmitha:
Szata spowijająca jego członki w jedwabną słodycz
Z sąsiednich pól zebrała połowę ich plonów.1
Symetria i oszczędność tych wersów, wraz ze zgrabnie zrównoważoną antytezą, kontrastuje z marnotrawstwem i brakiem równowagi opisywanej w nich gospodarki. Tematem tego dwuwiersza jest w oczywisty sposób walka klas. Właściciel ziemski ubiera się w to, czego zostali pozbawieni jego dzierżawcy. To samo, co zdobi grzbiet feudała, zgina kark jego dzierżawcy. Przyjrzyjmy się również następującym wersom z Comusa Johna Miltona:
Gdyby każdy sprawiedliwy, spragniony dziś człowiek
Otrzymał choć niewielki i należny udział
W tym, czym zbytek lubieżny
1 Tłumaczył Bartosz Kuźniarz.
TRZY ■ ) 35
Obsypuje dziś garstkę ponad wszelki umiar,
Wszystkie błogosławieństwa przyrody zostałyby rozdzielone
W proporcji dobrej, równej i skromnej...2
Bardzo podobne odczucie wyraża Król Lear. W istocie Milton po cichu podkradł tę ideę Szekspirowi. Wolter uważał, że bogaci napchali sobie kabzy, żywiąc się krwią biedaków, i że u źródeł społecznego konfliktu stoi własność. Jan Jakub Rousseau, jak zobaczymy, twierdził podobnie. Pojęcie walki klas w żadnym razie nie jest wyłączną własnością Marksa, z czego zdawał on sobie świetnie sprawę.
Mimo to walka klas zajmuje w myśli Marksa miejsce pierwszoplanowe. Jest motorem lub dynamiką leżącą u podstaw ludzkiego rozwoju; to siła napędowa naszej historii. Nie jest to pomysł, na który wpadłby John Milton. Wielu myślicieli społecznych postrzegało społeczeństwo jako organiczną całość, tymczasem zdaniem Marksa jego nadrzędną zasadę stanowi podział. Tworzą je wzajemnie wykluczające się interesy. Społeczeństwo rządzi się raczej logiką konfliktu niż jedności. W interesie klasy kapitalistycznej leży na przykład utrzymywanie niskich płac, zaś w interesie pracowników najemnych windowanie ich w górę.
W Manifeście komunistycznym Marks wygłasza słynną uwagę: „historia wszelkiego społeczeństwa dotychczasowego jest historią walk klasowych”. Oczywiście nie może tego mówić zupełnie dosłownie. O ile umycie przez mnie zębów w ubiegłą środę stanowi część historii, o tyle trudno upatrywać w tym znamion walki klasowej. Wygranie partii kry- kieta czy patologiczna obsesja na punkcie pingwinów również nie ma z tej perspektywy kluczowego znaczenia. Możliwe, że „historia” odnosi się do wydarzeń publicznych, a nie osobistych, w rodzaju mycia zębów. Jednak wczorajsza bójka w barze, jakkolwiek na nią spojrzeć, była przecież publiczna. Być może historia ogranicza się zatem do doniosłych wydarzeń społecznych. Tylko w myśl czyjej definicji? I w jaki sposób Wielki Pożar Londynu miałby stanowić efekt walki klasowej? Gdyby
2 Tłumaczył Bartosz Kuźniarz.
36 ■ TRZY
Che Guevarę przejechała ciężarówka, można by to uznać za przykład walki klasowej, ale tylko pod warunkiem, że za kierownicą siedziałby agent CIA. W przeciwnym razie byłby to tylko wypadek. Historia ucisku kobiet łączy się z historią walki klasowej, jednak nie jest po prostu jednym z jej aspektów. To samo można powiedzieć o poezji Williama Wordswortha czy Seamusa Heaneya. Walka klas nie może dotyczyć wszystkiego.
Niewykluczone, że Marks nie traktował swojego stwierdzenia dosłownie. W końcu Manifest komunistyczny został pomyślany jako dzieło propagandowe i jako takie aż się roi od retorycznych fajerwerków. Mimo to pytanie o zakres myśli marksistowskiej pozostaje zasadne. Niektórzy marksiści widzą w niej Teorię Wszystkiego, co z pewnością mija się z prawdą. Fakt, że marksizm nie mówi niczego szczególnie odkrywczego o słodowej whisky lub naturze nieświadomości, urzekającym zapachu róży lub o tym, że istnieje raczej coś niż nic, nie przynosi mu ujmy. Marksizm nie jest filozofią totalną. Nie dostarcza nam opisów piękna lub erotyki i nie wyjaśnia sposobu, w jaki poeta Yeats uzyskuje przedziwny rezonans swoich wierszy. Milczy na ogół w kwestiach miłości, śmierci i sensu życia. Bez wątpienia stanowi bardzo rozległą narrację, sięgającą początków cywilizacji oraz obejmującą teraźniejszość i przyszłość. Poza marksizmem istnieją jednak inne wielkie narracje, takie jak historia nauki lub religii czy seksualności, które wchodzą w interakcję z historią walki klasowej, lecz nie dają się do niej sprowadzić. (Postmo- derniści zakładają zwykle, że mamy do czynienia albo z jedną metanar- racją, albo wielością mininarracji. Tak jednak nie jest). Niezależnie od tego, co miał na myśli Marks, ze stwierdzenia „historia wszelkiego społeczeństwa dotychczasowego jest historią walk klasowych”, nie powinno się wyciągać wniosku, że wszystko, co się kiedykolwiek wydarzyło, da się wytłumaczyć za pomocą walki klasowej. Chodzi w nim raczej o to, że walka klas jest w historii ludzkiej czymś najbardziej p o d s t a w o w y m .
W jakim jednak sensie jest ona podstawowa? Pod jakim względem ma bardziej fundamentalne znaczenie niż, na przykład, historia religii, nauki czy seksualnego ucisku? Klasa niekoniecznie dostarcza
TRZY ■ 37
najsilniejszego bodźca do działań politycznych. Wystarczy pomyśleć w tym kontekście o roli tożsamości etnicznej, do której marksizm nie przywiązywał dostatecznej wagi. Anthony Giddens uważa, że konflikty międzypaństwowe oraz rasowe i seksualne nierówności „dorównują znaczeniem wyzyskowi klasowemu”3. Ale dorównują pod jakim względem? Czy chodzi o ich doniosłość moralną i polityczną, czy też takie samo znaczenie ze względu na cel, jakim jest ustanowienie socjalizmu? Czasami nazywamy rzecz podstawową, jeśli stanowi warunek konieczny czegoś innego. Trudno jednak upatrywać w walce klas niezbędnego fundamentu wiary religijnej, odkryć naukowych czy ucisku kobiet niezależnie od tego, jak blisko te sprawy od niej w istocie zależą. Nie wydaje się prawdopodobne, by usunięcie walki klas mogło sprawić, że buddyzm, astrofizyka i konkurs na miss świata legną nagle w gruzach. Za każdą z tych rzeczy stoi inna, względnie niezależna historia.
Pod jakim względem walka klasowa j e s t więc podstawowa? Odpowiedź Marksa wydaje się dwojaka: kształtuje ona wiele wydarzeń, instytucji i sposobów myślenia, które na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie od niej niezależnych, a także odgrywa decydującą rolę w burzliwym przejściu z jednej epoki historycznej do drugiej. Mówiąc o historii, Marks nie ma na myśli „wszystkiego, co się kiedykolwiek wydarzyło”, lecz szczególną, znajdującą się w tle historii trajektorię. Posługuje się terminem „historia” w znaczeniu istotnego k i e r u n k u wydarzeń, a nie synonimu całości dotychczasowej ludzkiej egzystencji.
Czy koncepcja walki klas odróżnia myśl Marksa od innych teorii społecznych? Nie do końca. Zwracaliśmy uwagę, że pojęcie to nie stanowi jego oryginalnego pomysłu, podobnie jak nie jest nim koncepcja sposobu produkcji. Wyjątkowy dla myśli Marksa j e s t natomiast fakt sprzęgnięcia ze sobą dwóch idei - walki klas i sposobu produkcji - za pomocą których kreśli autentycznie nowy scenariusz historyczny. Wśród marksistów toczą się spory, w jaki dokładnie sposób te dwie idee łączą się ze sobą, a sam autor nie grzeszy w tym punkcie przesadną elo-
3 Cyt. za: Alex Callinicos (red.), Marxist Theory, Oxford, 1989, s. 143.
38 flf TRZY
kwencją. Szukając cech charakterystycznych myśli Marksa, nie zrobimy jednak najgorzej, zatrzymując się na chwilę w tym miejscu. Marksizm to w zasadzie teoria i praktyka długofalowej zmiany historycznej. Jak się przekonamy, cały kłopot polega na tym, że to, co w marksizmie wyjątkowe, jest w nim zarazem najbardziej problematyczne.
Mówiąc najogólniej, sposób produkcji oznacza dla Marksa połączenie określonych sił wytwórczych ze szczególnymi stosunkami produkcji. Siłą wytwórczą jest dowolne narzędzie wykorzystywane przez nas do przetwarzania świata w celu reprodukcji materialnej egzystencji ludzkości. W koncepcji tej mieści się wszystko, co powiększa ludzkie panowanie lub kontrolę nad przyrodą, o ile sprawuje się ją dla produkcyjnych celów. Komputery stanowią siłę wytwórczą, jeśli odgrywają rolę w całości materialnej produkcji, ale nie wtedy, gdy używa się ich do pogawędek z seryjnymi mordercami podszywającymi się pod sympatycznych nieznajomych. W dziewiętnastowiecznej Irlandii siłą wytwórczą był osioł. Ludzka siła robocza jest siłą wytwórczą. Siły te nigdy nie pojawiają się jednak w czystej postaci. Wiążą się zawsze z określonymi stosunkami społecznymi, przez które Marks rozumie relacje między klasami społecznymi. Jedna klasa społeczna może być na przykład właścicielem i dysponentem środków produkcji wykorzystywanych do wyzyskiwania innej.
Marks sądzi, że siły wytwórcze rozwijają się równolegle z postępem historycznym. Nie wynika stąd, że ich rozwój odbywa się bez zakłóceń. Autor Kapitału sugeruje przecież, że siły te mogą popadać w długie okresy stagnacji. Podmiotem rozwoju jest dowolna klasa społeczna kontrolująca produkcję materialną. Wygląda to trochę tak, jakby siły wytwórcze „wybierały” klasę najbardziej predysponowaną do ich pomnażania. Przychodzi jednak moment, kiedy dominujące stosunki społeczne zamiast promować wzrost sił wytwórczych, zaczynają działać jak przeszkoda na drodze ich rozwoju. Jedno i drugie wchodzi ze sobą w otwartą sprzeczność, przygotowując pole do rewolucji politycznej. Walka klas zaostrza się, a klasa społeczna zdolna promować dalszy rozwój sił wy-
TRZY flf 39
twórczych przejmuje władzę z rąk dotychczasowych zwierzchników. Kapitalizm za sprawą obowiązujących w nim stosunków społecznych popada zatem w jeden kryzys za drugim, przechodzi z jednego zastoju w kolejny; a na określonym etapie postępującej degeneracji czeka już klasa robotnicza gotowa przejąć prawa własności i kontrolę nad produkcją. W jednej ze swoich prac Marks twierdzi nawet, że nowa klasa społeczna nie może znaleźć się u steru, dopóki siły wytwórcze nie zostaną rozwinięte w maksymalnym stopniu przez jej poprzedników.
Dobitnie mówi o tym dobrze znany fragment: „Na określonym szczeblu swego rozwoju materialne siły wytwórcze społeczeństwa popadają w sprzeczność z istniejącymi stosunkami produkcji albo - co jest tylko prawnym tego wyrazem - ze stosunkami własności, w których obrębie się dotąd rozwijały. Z form rozwoju sił wytwórczych stosunki te zamieniają się w ich kajdany. Wówczas następuje epoka rewolucji socjalnej”4.
Istnieje wiele problemów związanych z tą teorią, czego nie omieszkali wytknąć sami marksiści. Po pierwsze, dlaczego Marks zakłada, że siły wytwórcze zasadniczo podlegają ewolucji? Owszem, rozwój techniczny ma zwykle charakter kumulatywny w tym sensie, że ludzie niechętnie rezygnują z postępu w zakresie dobrobytu i wydajności. Dzieje się tak, ponieważ jako gatunek jesteśmy do pewnego stopnia racjonalni, ale również odrobinę leniwi, więc zwykle nie odmawiamy, mając szansę zaoszczędzić sobie dodatkowej pracy. (Z tego samego powodu kolejki do kas w supermarkecie są zawsze mniej więcej tej samej długości). Po wynalezieniu e-maila raczej nie wrócimy do gryzmolenia na skałach. Mamy również zdolność przekazywania tego rodzaju ulepszeń przyszłym pokoleniom. Wiedza techniczna znika rzadko, nawet jeśli zniszczeniu ulegnie techniczny artefakt. Z prawdy tak ogólnej niewiele jednak wynika. Nie dowiadujemy się na przykład, dlaczego siły wytwórcze zmieniają się bardzo szybko w pewnych okresach, a kiedy indziej popadają w stagnację. O tym, czy pojawi się ważny techniczny wynalazek, decydu-
4 Karol Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, przeł. E. Lipiński, Warszawa 1953, s. 5.
40 U TRZY
ją dominujące stosunki społeczne, a nie przemożna siła wewnętrzna. Niektórzy marksiści widzą w przymusie doskonalenia sił wytwórczych imperatyw właściwy kapitalizmowi, a nie ogólne prawo historii. Podważają założenie, w myśl którego każdy sposób produkcji musi ustępować pod względem produktywności swemu następcy. Czy w gronie tych marksistów znajduje się sam Marks, pozostaje kwestią dyskusji.
Nie jest też jasne, za sprawą jakiego mechanizmu dokonuje się „selekcja” klas z uwagi na potrzebę rozwoju sił wytwórczych. Siły te nie są w końcu jakąś widmową personą zdolną dokonać przeglądu sceny społecznej i wybrać określonego kandydata. Oczywiście klasy rządzące nie wspierają sił wytwórczych z pobudek altruistycznych, tak jak nie przejmują władzy ze względu na oficjalnie deklarowany cel okrycia nagich i nakarmienia głodnych. Zwykle dbają tylko o swoje materialne interesy, zagarniając nadwyżki pracy innych. Cały pomysł polega na tym, że robiąc to, mimowolnie powiększają pulę sił wytwórczych, a wraz z nimi (przynajmniej na dłuższą metę) duchowe i materialne bogactwo ludzkości. Rozwijają zasoby niedostępne dla większości członków klasowego społeczeństwa, lecz przy okazji tworzą dziedzictwo, które stanie się udziałem ludzkości, kiedy pewnego dnia powstanie komunizm.
Marks niewątpliwie jest zdania, że materialny dostatek może wyrządzić szkody naszej moralności. Mimo to nie dostrzega przepaści między materią a moralnością, wzorem niektórych myślicieli idealistycznych. Jego zdaniem rozwój sił wytwórczych idzie w parze z rozkwitem sił i zdolności twórczych człowieka. W pewnym sensie historia nie jest w ogóle bajką o postępie. Brniemy jedynie na oślep od jednej formy klasowego społeczeństwa do innej, od jednego rodzaju ucisku i wyzysku ku następnemu. Jednak z innego punktu widzenia można tę ponurą narrację postrzegać jako ruch naprzód i w górę, w miarę jak istoty ludzkie uczą się coraz bardziej złożonych pragnień i potrzeb, współpracują na coraz misterniejsze sposoby oraz tworzą nowe rodzaje więzi i drogi uzyskiwania spełnienia.
Ludzie wejdą w posiadanie tego dziedzictwa w komunistycznej przyszłości, ale procesowi jej budowy towarzyszą z konieczności prze-
TRZY ■ 41
moc i wyzysk. Pewnego dnia pojawią się stosunki społeczne, które rozdysponują to zakumulowane bogactwo z korzyścią dla wszystkich. Jednak sam proces akumulacji oznacza odcięcie zdecydowanej większości ludzi od dostępu do jego owoców. Tak to już jest, odnotowuje Marks, że „zła strona [...] wywołuje ruch, który tworzy historię”5. Wygląda to tak, jakby obecna niesprawiedliwość była warunkiem koniecznym przyszłej sprawiedliwości. Cel przeczy tu środkom: gdyby nie istniał wyzysk, nie byłoby znaczącego rozwoju sił wytwórczych, a gdyby nie doszło do takiego rozwoju, nie powstałaby materialna baza dla socjalizmu.
Marks ma z pewnością rację, pisząc, że sfery materialna i duchowa jednocześnie wchodzą ze sobą w konflikt, jak i nawzajem się wspierają. Nie potępia po prostu społeczeństwa klasowego za jego moralne okro- pieństwa, choć zdarza mu się czasem i to. Duchowe spełnienie, o czym nie zapomina, wymaga odpowiedniej bazy materialnej. Nie można liczyć na udany związek, kiedy przymiera się głodem. Każdy postęp w zakresie komunikacji międzyludzkiej niesie z sobą nowe formy wspólnoty i nieznane dotąd podziały. Nowe technologie mogą niszczyć ludzki potencjał, ale mogą go także poszerzać. Nowoczesności nie należy bezmyślnie wielbić, ale nie można jej również pogardliwie odrzucać. Jej pozytywne i negatywne cechy są zwykle różnymi aspektami tego samego procesu. Dlatego wyłącznie podejście dialektyczne, ukazujące sprzeczność jako przynależną do istoty postępu, może mu oddać sprawiedliwość.
Wszystko to nie zmienia faktu, że pod innymi względami Mark- sowska teoria historii jest rzeczywiście problematyczna. Dlaczego na przykład to wciąż ten sam mechanizm - konflikt między siłami wytwórczymi a stosunkami produkcji - pośredniczy w przejściu od jednej epoki w dziejach klasowego społeczeństwa do kolejnej? Z czego wynika ta dziwna, utrzymująca się przez długie okresy historii powtarzalność? Czy nie jest możliwe obalenie klasy dominującej, kiedy znajduje się ona u szczytu powodzenia, i o ile opozycja polityczna jest dostatecznie
5 Karol Marks, Nędza filozofii, przeł. K. Błeszyński, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 4, Warszawa 1962, s. 152.
42 ■ TRZY
silna? Czy naprawdę musimy czekać na kryzys sił wytwórczych? I czy ich rozwój nie może w istocie podkopać pozycji klasy szykującej się do przejęcia władzy - na przykład dostarczając nowych technicznych możliwości ucisku? Zazwyczaj wraz ze wzrostem sił wytwórczych rosną kwalifikacje pracowników. Stają się lepiej zorganizowani, wykształceni oraz (przypuszczalnie) politycznie świadomi i pewni siebie. Z tego samego powodu pojawić się może jednak więcej czołgów, kamer monitorujących, prawicowych gazet i sposobów outsourcingu siły roboczej. Nowe rozwiązania techniczne mogą doprowadzić większą liczbę osób do bezrobocia, a tym samym politycznej inercji. W każdym razie, odpowiadając na pytanie o gotowość klasy społecznej do przeprowadzenia rewolucji, należy wziąć pod uwagę znacznie więcej spraw niż tylko jej umiejętność potęgowania sił wytwórczych. Klasowy potencjał zależy od całej gamy czynników. Skąd niby mamy wiedzieć, że określony układ stosunków społecznych okaże się użyteczny z punktu widzenia rewolucji?
Zmiany stosunków społecznych nie da się po prostu wyjaśnić wzrostem sił wytwórczych. Na tej samej zasadzie przełomowe zmiany w zakresie sił wytwórczych nie pociągają za sobą z konieczności nowych stosunków społecznych, czego dowodzi przykład rewolucji przemysłowej. Te same siły wytwórcze mogą łączyć się z różnymi zestawami stosunków społecznych, tak jak w przypadku stalinizmu i kapitalizmu przemysłowego. Chłopska gospodarka rolna od czasów starożytnych po nowoczesność współistniała z rozmaitymi typami stosunków społecznych i form własności. Ten sam zestaw stosunków społecznych może również sprzyjać różnym typom sił wytwórczych. Wystarczy pomyśleć o kapitalistycznym przemyśle i rolnictwie. Siły wytwórcze i stosunki wytwórcze nie idą razem przez historię tanecznym krokiem. Każdy etap rozwoju sił wytwórczych umożliwia całą gamę stosunków społecznych, i nie ma gwarancji, że którekolwiek z nich okażą się dominujące. Nie ma również żadnych gwarancji, że ewentualny podmiot rewolucyjny znajdzie się pod ręką, gdy nadejdzie moment historycznej próby. Czasami, tak jak było to w przypadku Chin epoki klasycz-
TRZY ■ 43
nej, nie istnieje po prostu klasa potrafiąca przenieść siły wytwórcze na wyższy poziom.
Mimo to związek między siłami wytwórczymi a stosunkami produkcji jest pouczający. Pozwala nam dostrzec, że pewne stosunki społeczne są możliwe tylko wtedy, gdy siły wytwórcze osiągną określony poziom. Jeśli niektórzy ludzie mają żyć znacznie wygodniej od innych, trzeba wytworzyć pokaźną gospodarczą nadwyżkę. Taka możliwość pojawia się dopiero na pewnym etapie rozwoju produkcji. Nie da się utrzymać rozległego dworu królewskiego, pełnego paziów, błaznów, kanclerzy i minstreli, kiedy wszyscy muszą hodować kozy łub grzebać w ziemi w poszukiwaniu korzonków, by utrzymać się przy życiu.
Walka klasowa jest zasadniczo walką o tę nadwyżkę, a więc wedle wszelkiego prawdopodobieństwa będzie się utrzymywać, dopóki nie obdzieli się w dostatecznym stopniu wszystkich. Klasa pojawia się wszędzie tam, gdzie materialna produkcja jest zorganizowana w sposób zmuszający niektóre jednostki do przekazania części swej pracy dodatkowej innym, aby zapewnić sobie środki utrzymania. Kiedy nadwyżka jest niewielka lub nie ma jej wcale, jak to się działo w tak zwanym prymitywnym komunizmie, pracować musi każdy, nikt nie ma możliwości utrzymania się dzięki mozołowi innych, a tym samym nie może dojść do pojawienia się klasy. Nieco później powstaje nadwyżka wystarczająca do ustanowienia klas takich, jak żyjący z pracy podwładnych panowie feudalni. Dopiero w kapitalizmie można wytworzyć nadwyżkę na tyle dużą, aby realne stały się szanse zniesienia niedoboru, a tym samym klas społecznych. Jednak wyłącznie socjalizm jest w stanie ten projekt wprowadzić w życie.
Nadal jednak nie jest jasne, dlaczego siły wytwórcze miałyby zawsze być ważniejsze od stosunków społecznych, i jak to się dzieje, że te ostatnie sprawiają wrażenie tak pokornie uległych wobec tych pierwszych. Teoria nie idzie tu zresztą w parze ze sposobem, w jaki Marks przedstawia historyczne przejście od feudalizmu do kapitalizmu czy od niewolnictwa do feudalizmu. Prawdą jest również i to, że pewne klasy społeczne utrzymywały władzę przez całe stulecia mimo niezdolności do wspierania wzrostu w sferze produkcji.
44 ■ TRZY
Jedną z oczywistych wad tego modelu jest jego determinizm. Nic nie może się oprzeć niepowstrzymanemu pochodowi sił wytwórczych. Historia urzeczywistnia się mocą bezwzględnej, wewnętrznej logiki. Istnieje jeden „podmiot” historii (stale rosnące siły wytwórcze), pojawiający się na wszystkich jej etapach i ustanawiający różne ustroje polityczne w miarę swego posuwania się naprzód. Jest to stanowisko na wskroś metafizyczne, które nie ma jednak wiele wspólnego z naiwną wizją Postępu. Ludzkie siły i zdolności, rozwijające się równolegle do sił wytwórczych, prowadzą ostatecznie do stworzenia szlachetniejszej odmiany ludzkości. Płacimy za to jednak straszliwą cenę. Wszelki przyrost sił wytwórczych oznacza zarówno triumf cywilizacji, jak i barbarzyństwa, niesie ze sobą nowe możliwości emancypacji, lecz trafia do nas skąpany we krwi. Marks nie był naiwnym prorokiem postępu. Zdawał sobie świetnie sprawę ze strasznej ceny komunizmu.
Ponieważ w tym czasie toczy się również walka klasowa, mogłoby to sugerować, że ludzie są mimo wszystko wolni. W protestach, lokautach i strajkach trudno dopatrzyć się działalności jakiejś opatrznościowej mocy. Ale co, jeśli sama ta wolność została, by tak rzec, wcześniej zaprogramowana, z góry uwzględniona w niepowstrzymanym marszu historii? Pojawia się tu analogia z chrześcijańską zależnością między boską opatrznością a wolną wolą człowieka. Dla chrześcijanina działam w wolny sposób, kiedy duszę szefa lokalnej policji. Tyle że Bóg przewidział to działanie przed wszystkimi wiekami i od początku uwzględnił je w swoim planie dla ludzkości. Nie zmusił mnie w ubiegły piątek do przebrania się za pokojówkę i nie kazał mi mówić o sobie Milly. Jednak jako wszechwiedzący przewidział, że to zrobię, a zatem mógł snuć swoje kosmiczne plany, biorąc spokojnie poprawkę na ten garderobiany epizod. Kiedy modlę się o lepiej wyglądającego misia niż ten sfatygowany i poplamiony piwem, który śpi właśnie na poduszce obok, nie jest tak, że Bóg nigdy nie miał najmniejszego zamiaru wyświadczenia mi tej przysługi, ale później usłyszał moją modlitwę i zmienił nagle zdanie. Bóg nie może zmienić zdania. Jest raczej tak, że przed wszystkimi wiekami postanowił dać mi nowego misia z powodu mojej modlitwy, którą prze-
TRZY W 45
widział w czasach równie przedwiecznych. W pewnym sensie nadejście przyszłego królestwa Bożego nie zostało z góry przesądzone: nadejdzie ono wyłącznie wtedy, gdy ludzie będą na nie pracować w teraźniejszości. Jednak fakt, że będą działać na jego rzecz z własnej wolnej woli, stanowi konieczny rezultat Bożej łaski.
Podobna współzależność istnieje między wolnością i koniecznością u Marksa. Autor Kapitału zdaje się sądzić, że walka klasowa, choć w pewnym sensie wolna, z konieczności musi przybierać na sile w określonych warunkach historycznych, a w niektórych przypadkach jej wynik daje się dokładnie przewidzieć. Weźmy na przykład kwestię socjalizmu. Marks uznaje nadejście socjalizmu za rzecz przesądzoną i wspomina o tym niejednokrotnie. W Manifeście komunistycznym upadek klasy kapitalistycznej i zwycięstwo klasy robotniczej opisywane są jako „równie nieuchronne”. Dzieje się tak nie dlatego, że Marks wierzy w jakieś tajemnicze prawo historii, które doprowadzi do socjalizmu niezależnie od tego, co ludzie będą lub czego nie będą robić. Gdyby tak było, dlaczego miałby przekonywać o potrzebie walki politycznej? Jeśli socjalizm naprawdę jest nieunikniony, wydaje się, że nie musimy robić nic więcej, niż czekać na jego nadejście, być może kolekcjonując w tym czasie tatuaże albo układając rankingi sosów curry. Determinizm historyczny to jeden z przepisów na polityczny kwietyzm. W XX wieku był zasadniczą przyczyną, że ruch komunistyczny nie podjął walki z faszyzmem. Przyjmowano wówczas za pewnik, że faszyzm to nic więcej jak tylko przedśmiertne drgawki systemu kapitalistycznego, balansującego na krawędzi upadku. O ile w XIX wieku historyczną konieczność uznawano niekiedy za atrakcyjną perspektywę, nie wydaje się, aby dotyczyło to również naszego przypadku. Zdania zaczynające się od: „Jest rzeczą w obecnych warunkach konieczną...”, nie wróżą zwykle niczego dobrego.
Według Marksa nieuchronność socjalizmu nie oznacza, że nikt z nas nie musi podnosić się z łóżka. Twierdzi raczej, że gdy kapitalizm dojdzie ostatecznie do ściany, ludzie pracy nie będą mieli powodu, by nie przejąć nad nim kontroli, znajdą natomiast dość przyczyn, by się na taki krok zdecydować. Dostrzegą, że zmiana systemu leży w ich inte-
46 W TRZY
resie i że jako większość mają dostateczną siłę, by jej dokonać. Działając wT zgodzie z naturą rozumnych zwierząt, ustanowią nowy porządek. Dlaczego ktoś miałby wieść podłą egzystencję na łasce reżimu, jeśli ma szansę dostosować go do swoich potrzeb? Dlaczego ktoś miałby znosić nieznośne swędzenie nogi, jeśli może się podrapać? Tak jak dla chrześcijanina ludzkie działanie jest wolne, będąc zarazem częścią przedwiecznego planu, tak dla Marksa rozkład kapitalizmu nieuchronnie skłoni łudzi do pozbycia się go z własnej wolnej woli.
Marks mówi więc o tym, jak wolni ludzie muszą postąpić w pewnych okolicznościach. To jednak oczywista sprzeczność, bowiem wolność oznacza, że nie istnieje nic, co człowiek z całą pewnością musiałby zrobić. Nie ma przymusu nakazującego zjedzenie soczystej pieczeni schabowej, gdy czyjś brzuch wykręcają z głodu bolesne skurcze. Pobożny muzułmanin może wybrać w tej sytuacji śmierć. Jeśli istnieje tylko jedna droga, którą mogę obrać, i jeśli nie mam możliwości, by tego nie zrobić, wówczas nie jestem wolny. Kapitalizm może chwiać się na krawędzi upadku, lecz socjalizm nie jest jedynym kandydatem na jego miejsce. W grę wchodzi również faszyzm lub barbarzyństwo. Rozpad systemu może osłabić lub zdemoralizować klasę robotniczą do tego stopnia, by odebrać jej zdolność konstruktywnego działania. W nietypowym dla siebie momencie czarnowidztwa Marks stwierdza, że walka klasowa może skończyć się „wzajemnym wyniszczeniem” rywalizujących ze sobą klas.
Jest też inne rozwiązanie - ewentualność, której Marks nie mógł w pełni przewidzieć - system może oddalić groźbę buntu politycznego, przeprowadzając reformy. Socjaldemokracja jest jedną z zapór oddzielających ją samą od katastrofy. Za pomocą nadwyżki powstałej dzięki rozwiniętym siłom wytwórczym można przekupić rewolucję, czego nie da się łatwo pogodzić z Marksowską wizją historii. Marks prawdopodobnie sądził, że kapitalistyczny dostatek może być zjawiskiem wyłącznie tymczasowym. Ostatecznie system upadnie, natomiast klasa pracująca w tym samym momencie nieuchronnie stanie do walki, przejmując nad nim kontrolę. Taki scenariusz pomija jednak wiele sposobów (znacznie
TRZY ■ 47
bardziej wyrafinowanych obecnie niż w czasach Marksa), dzięki którym nawet ogarnięty kryzysem kapitalizm potrafi nadal zapewniać sobie społeczny posłuch. Marks nie musiał konfrontować się z Fox News i „Daily Mail”.
Oczywiście można sobie wyobrazić jeszcze inny wariant przyszłości, a mianowicie jej całkowity brak. Marks nie mógł przewidzieć możliwości nuklearnego holokaustu lub katastrofy ekologicznej. Niewykluczone, że klasa rządząca zostanie obalona w wyniku uderzenia asteroidy, co niektórzy jej przedstawiciele mogliby uznać za los korzystniejszy od socjalistycznej rewolucji. Nawet najbardziej deterministyczna teoria historii może rozbić się o takie przypadkowe okoliczności. Mimo to wciąż możemy stawiać pytanie: do jakiego stopnia Marks był historycznym deterministą? Gdyby w jego pracach chodziło wyłącznie o teorię sił wytwórczych, prowadzących do określonych stosunków produkcji, odpowiedź byłaby prosta. Takie stanowisko oznacza pełnoobjawowy deter- minizm. Wśród dzisiejszych marksistów trudno o zwolenników tego rodzaju koncepcji6. W myśl jej założeń historii nie tworzą ludzie, lecz siły wytwórcze, wiodące na własną rękę dziwne, fetyszystyczne życie.
W pismach Marksa pojawia się również inny sposób myślenia, uznający raczej prymat społecznych stosunków produkcji nad siłami wytwórczymi niż zależność odwrotną. Feudalizm ustąpił miejsca kapitalizmowi nie dlatego, że ten ostatni potrafił lepiej rozwinąć siły wytwórcze. Stało się tak, ponieważ feudalne stosunki społeczne stopniowo zastępował na obszarach wiejskich ich wariant kapitalistyczny. Feudalizm stworzył warunki sprzyjające wzrostowi nowej burżuazyjnej klasy; nie pojawiła się ona jednak w wyniku rozwoju sił wytwórczych. Poza tym, siły wytwórcze nie rozwinęły się w feudalizmie na mocy jakiegoś wewnętrznego imperatywu wzrostu, lecz z powodu interesów klaso-
6 Najbardziej przekonującą obronę tej teorii można znaleźć u Geralda Allana Cohena w Marx's Theory o f History: A Defence, Oxford, 1978. Nieczęsto zdarza się, aby błędnej idei broniono w tak wspaniały sposób. Znakomite omówienie Mark- sowskiej teorii historii oferuje Stephen Henry Rigby [w:] Marxism and History, Manchester and New York 1987 - z pracy tej korzystam w tym miejscu.
48 ■ TRZY
wych. Podobnie w czasach nowoczesnych. Przez ostatnie dwa wieki siły wytwórcze rosły w tak szybkim tempie, ponieważ przetrwanie kapitalizmu zależy od jego zdolności do ciągłej ekspansji.
W myśl tej alternatywnej teorii istoty ludzkie, pod postacią stosunków społecznych i walki klasowej, są w istocie autorami własnej historii. Marks zauważył kiedyś, że zarówno on sam, jak i Engels od jakichś czterdziestu lat kładli nacisk na „walkę klasową jako bezpośrednią siłę sprawczą historii”7. Sęk w tym, że wyniku walki klasowej nie sposób przewidzieć, to zaś w konsekwencji wyklucza determinizm. Zawsze można przekonywać, że sam fakt k o n f l i k t u klasowego był przesądzony - że klasy społeczne z natury mają wzajemnie wykluczające się interesy, ponieważ taka jest logika sposobu produkcji. Jednak „obiektywny” konflikt interesów wyłącznie od czasu od czasu przybiera postać rozwiniętego sporu politycznego i trudno przypuszczać, by tę walkę dało się w jakiś sposób zaprogramować. Marks mógł sądzić, że socjalizm jest nieuchronny, jednak z pewnością nie uważał, że to samo dotyczy Factory Act8 czy Komuny Paryskiej. Gdyby naprawdę był czystej krwi deterministą, potrafiłby może powiedzieć nam, kiedy i jak dojdzie do powstania socjalizmu. Był jednak prorokiem dlatego, że odrzucał niesprawiedliwość, a nie dlatego, że miał zwyczaj spoglądać do wnętrza kryształowej kuli.
„ H i s t o r i a - pisze Marks - nie robi n i c, «nie posiada ż a d n e g o olbrzymiego bogactwa», «nie stacza ż a d n y c h walk»! To nie «histo- ria», lecz właśnie c z ł o w i e k , rzeczywisty, żywy - on robi to wszystko, on wszystko posiada, on stacza wszystkie walki; to wcale nie «histo- ria» używa człowieka jako środka do osiągania je j w ł a s n y c h celów - jak gdyby historia była jakąś odrębną istotą - historia to n ic
7 Cyt. za: Alex Callinicos, Chris Harman, The Changing Working Class, London 1983, s. 13.
8 The Factory Act to wprowadzona przez brytyjski parlament w 1847 uchwała ograniczająca czas pracy kobiet i dzieci w fabrykach do dziesięciu godzin dziennie, [przyp. red.)
TRZY ■ 49
i n n e g o jak tylko działalność dążącego do swoich celów człowieka”9. Kiedy Marks wypowiada się na temat stosunków klasowych w starożytnym, średniowiecznym lub nowoczesnym świecie, często pisze tak, jakby były one czymś pierwotnym. Podkreśla również, że każdy sposób produkcji, od niewolnictwa i feudalizmu po kapitalizm, ma własne prawa rozwojowe. Jeśli to prawda, nie należy już myśleć w kategoriach rygorystycznie „linearnego” procesu historycznego, w którym każdy sposób produkcji depcze po piętach poprzedniego w zgodzie z jakąś wewnętrzną logiką. Feudalizm nie posiada żadnych endemicznych cech, które nieuchronnie zmieniałyby go w kapitalizm. Nie ma jednego wątku ciągnącego się przez całą materię historii, lecz wiele różnic i nieciągłości. To burżuazyjna ekonomia polityczna, a nie marksizm, rozumuje w kategoriach powszechnych praw ewolucji. W istocie sam Marks protestował przeciwko zarzutowi, że stara się całość historii podporządkować jednemu prawu. Jak przystało na romantyka, żywił głęboką awersję do tego rodzaju zimnych abstrakcji. „Metoda mate- rialistyczna przekształca się w swe przeciwieństwo - dowodził - jeżeli stosuje się ją nie jako nić przewodnią studiów historycznych, lecz jako gotowy szablon, do którego przykrawa się fakty historyczne” 10. Przestrzega, że jego wizji początków kapitalizmu nie powinno się zmieniać „w historiozoficzną teorię o ogólnej drodze rozwojowej, którą nieuchronnie muszą iść wszystkie narody niezależnie od konkretnych warunków historycznych, w jakich się znajdują” 11. W historii istniały określone trendy, ale i trendy przeciwne, z czego wynika, że ich rezultaty nie są przesądzone.
Niektórzy marksiści umniejszali znaczenie problemu „pierwszeństwa sił wytwórczych”, kładąc nacisk na alternatywne teorie, którym właśnie staraliśmy się przyjrzeć. Przypuszczalnie jest to jednak stano-
9 Karol Marks, Fryderyk Engels, Święta rodzina, przeł. T. Kroński, S. Filmus, [w:] tychże, Dzida, t. 2, Warszawa 1962, s. 114.
10 Karol Marks, Fryderyk Engels, Listy wybrane, Warszawa 1982, s. 456.11 Karol Marks, Do redakcji pisma „Otieczestwiennyje zapiski”, przeł. A. Bal, [w:]
Karol Marks, Fryderyk Enegels, Dzieła, 1 . 19, Warszawa 1972, s. 127.
50 ■ TRZY
wisko zbyt asekuracyjne. Pierwszy z tych modeli pojawia się w pismach Marksa w dostatecznej liczbie ważnych miejsc, by traktować go z pełną powagą. Nie sprawia wrażenia chwilowej aberracji. W ten sposób interpretowali go również na ogół marksiści tacy jak Lenin czy Trocki. Niektórzy komentatorzy twierdzą, że w okresie pisania Kapitału Marks porzucił wcześniejszą wiarę w siły wytwórcze jako główny motor historii. Inni mają w tej sprawie odmienne zdanie. Czytelnicy Marksa mogą wybrać dowolne idee, które wydają im się w jego pracach najsensowniej sze. Wyłącznie marksistowscy fundamentaliści uważają te dzieła za święty skrypt. Jest ich jednak obecnie znacznie mniej niż wyznających podobne idee chrześcijan.
Nie ma dowodów na to, że Marks jest deterministą kwestionującym swobodę ludzkich działań. Przeciwnie, autor Kapitału wyraźnie wierzy w wolność i zwłaszcza w tekstach dziennikarskich raz po raz stwierdza, że jednostki mogły (a w niektórych przypadkach powinny) postąpić inaczej niezależnie od tego, jak poważne ograniczenia nakłada na ich wybory historia. Engels, uznawany przez niektórych za wcielonego de- terministę, przez całe życie interesował się strategią wojskową, w której trudno dopatrzyć się bierności wobec wyroków losu12. Marks podkreśla niekiedy kluczową dla politycznego zwycięstwa rolę odwagi i konsekwencji oraz dopuszcza możliwość decydującego wpływu przypadkowych wydarzeń na procesy historyczne. Fakt, że w 1849 roku walczący odłam klasy robotniczej we Francji zdziesiątkowała cholera, jest jednym z takich przypadków.
Istnieją jednak różne odmiany nieuchronności. Pewne sprawy można uznawać za nieuchronne, nie stając się przy tym deterministą. Nawet libertarianie wierzą, że śmierci nie można uniknąć. Jeśli nadmierna liczba Teksańczyków będzie chciała zmieścić się w budce telefonicznej, dla części z nich skończy się to ciężkim przygnieceniem. Przesądza o tym raczej fizyka niż przeznaczenie. Nie zmienia to faktu, że Teksańczycy
12 Argument podniesiony przez Johna Maguirea [w:] Marx’s Theory ofPolitics, Cambridge 1978, s. 123.
TRZY U 51
wepchnęli się do budki z własnej, nieprzymuszonej woli. Następstwa wolnych działań często powracają do nas w formie obcych potęg. Do tej prawdy odwołują się Marksowskie teorie fetyszyzmu towarowego i alienacji.
Nieuchronność można rozumieć jeszcze inaczej. Twierdzenie, że zwycięstwo sprawiedliwości w Zimbabwe jest nieuchronne, nie musi oznaczać, że do takiego triumfu z całą pewnością dojdzie. Może w nim chodzić raczej o coś na kształt moralnego lub politycznego imperatywu, mającego przekonać, że rozwiązanie alternatywne jest zbyt przerażające, by je brać pod uwagę. Hasło „socjalizm albo barbarzyństwo” nie musi oznaczać, że skończymy ponad wszelką wątpliwość w jednym lub w drugim. Może być sposobem na podkreślenie obezwładniających konsekwencji porażki pierwszej z tych opcji. Marks przekonuje w Ideologii niemieckiej, że „współczesne jednostki m u s z ą znieść własność prywatną” 13, ale to „muszą” jest bardziej apelem politycznym niż sugestią, że nie mają wyboru. Marks nie jest więc deterministą w jakimś ogólnym sensie; w jego pracach pojawia się natomiast wiele sformułowań sprawiających wrażenie determinizmu h i s t o r y c z n e g o . Niekiedy porównuje prawa historii do praw natury, pisząc w Kapitale o „prawach przyrodzonych produkcji kapitalistycznej”, działających i torujących sobie drogę „z żelazną koniecznością” 14. Kiedy jeden z komentatorów zauważa, że Marks opisuje ewolucję społeczną jak proces przyrodniczy, ten nie zgłasza sprzeciwu. Cytuje również z aprobatą recenzenta widzącego w jego dziele opis „konieczności ustroju istniejącego” obok „konieczności innego układu, do którego przejście musi być bezwzględnie dokonane” 15. Nie jest jasne, jak ma się ten rygorystyczny determinizm do centralnej roli walki klasowej.
Engels przeprowadza niekiedy ostrą granicę między prawami historii i natury, ale w innych okolicznościach przekonuje o łączącym je
13 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 498.14 Karol Marks, Kapitał, 1 . 1, Warszawa 1951, s. 4.15 Tamże, s. 14.
52 ■ TRZY
pokrewieństwie. Marks flirtuje z koncepcją poszukiwania fundamentów historii w naturze, podkreślając zarazem fakt, że jesteśmy autorami wyłącznie tej pierwszej. Od czasu do czasu krytykuje mieszanie ze sobą biologii i ludzkich dziejów, a także odrzuca pojęcie uniwersalnych praw historii. Wzorem wielu dziewiętnastowiecznych myślicieli Marks podkradł autorytet nauk przyrodniczych, a następnie związany z nimi model najwyższej formy wiedzy, by uprawomocnić swoje prace. Niewykluczone, że był również przekonany o możliwości poznania praw historii z pewnością zbliżoną do praw naukowych.
Mimo to trudno podejrzewać, aby uważał tak zwane prawo zniżkowej tendencji stopy zysku za coś dosłownie odpowiadającego prawu ciążenia. Nie mógł być zdania, że historia rozwija się na tej same zasadzie co burza z piorunami. Prawdą jest, że wydarzenia historyczne układają się jego zdaniem w znaczący wzór, ale trudno uznać go pod tym względem za wyjątek. Nie ma wielu ludzi uznających historię za całkowicie przypadkową. Gdyby w życiu społecznym nie pojawiały się regularności lub tendencje dające się przewidzieć choćby w ogólnym zarysie, celowe działanie stałoby się niemożliwe. Nie chodzi tu o wybór między żelaznymi prawami a czystym chaosem. Każde społeczeństwo, tak jak każde ludzkie działanie, otwiera pewne przyszłe możliwości i wyklucza inne. Takie przenikanie się wolności i ograniczeń nie ma wiele wspólnego z jakąś bezwzględną koniecznością. Podejmując próbę budowy socjalizmu w kiepskich warunkach ekonomicznych, ma się duże szanse, by, jak widzieliśmy, zafundować sobie jakąś odmianę stalinizmu. To dobrze udokumentowana prawidłowość historyczna, którą potwierdza wiele spartaczonych eksperymentów społecznych. Liberałowie i konserwatyści, którzy zwykle odmawiają sobie przyjemności rozprawiania o prawach historii, mogą zmienić zdanie, mając do czynienia z tym konkretnym przypadkiem. Twierdząc, że stalinizm stanowi k o n i e c z n y rezultat socjalistycznego projektu, pomija się jednak rolę historycznych przygodności. Być może zwykli ludzie zbuntują się i wezmą władzę we własne ręce; a może grupa zamożnych państw nieoczekiwanie przyjdzie nam z pomocą; możliwe też, że odkryjemy w pobliżu największe złoża
TRZY ■ 53
ropy na świecie i wykorzystamy je tak, by w demokratyczny sposób zadbać o rozwój gospodarczy.
Podobnie jest w przypadku następstwa historycznego. Marks nie twierdzi, że różne sposoby produkcji od starożytnego niewolnictwa po nowoczesny kapitalizm nadchodzą po sobie w jakimś niezmiennym porządku. Engels zauważył, że historia „rozwija się często w skokach i zygzakach”16. Po pierwsze, różne sposoby produkcji nie następują po prostu jeden za drugim. Mogą współistnieć w obrębie tego samego społeczeństwa. Po drugie, Marks twierdził, że jego poglądy na temat przejścia od feudalizmu do kapitalizmu dotyczyły w szczególności Zachodu i nie należało ich uogólniać. Jeśli chodzi o sposoby produkcji, nie każdy naród musi odbyć tę samą wędrówkę przez kolejne ich szczeble. Bolszewikom udał się skok od częściowo feudalnej Rosji do państwa socjalistycznego z pominięciem przedłużającego się interludium w postaci rozwiniętego kapitalizmu.
Marks sądził w pewnym momencie, że jego własny kraj, Niemcy, musi przejść okres rządów burżuazji, zanim do władzy będzie mogła dojść klasa robotnicza. Wydaje się jednak, że w późniejszym okresie zmienił zdanie, zalecając w zamian „permanentną rewolucję” konden- sującą oba te etapy w jeden. Tradycyjna, oświeceniowa wizja historii przedstawia ewoluujący proces, w którym każde stadium rozwija się spontanicznie z poprzedniego, tworząc całość znaną jako Postęp. W Marksowskiej narracji przeciwnie, pojawiają się przemoc, zerwanie, konflikt i nieciągłość. Postęp istnieje, jednak w myśl słów Marksa z jego pism o Indiach przypomina okrutnego boga pijącego nektar z czaszek poległych.
Pytanie, w jakim stopniu Marks wierzy w historyczną konieczność, nie jest tylko kwestią gospodarki i polityki, lecz również moralności. Z jego słów nie wynika, że feudalizm lub kapitalizm m u s i a ł y się pojawić. Z każdego sposobu produkcji można wydostać się na różne
16 Zob. artykuł Fryderyka Engelsa, Karola Marksa „Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej”.
54 ■ TRZY
sposoby. Oczywiście istnieją granice tej dowolności. Z konsumenckiego kapitalizmu nie ma przejścia do zbieractwa-łowiectwa, chyba że w międzyczasie doszłoby do wojny jądrowej. Rozwinięte siły wytwórcze czynią taki powrót zarówno niepotrzebnym, jak i głęboko niewskazanym. Istnieje jednak jedno posunięcie, które Marks uważa za konieczne. Chodzi o potrzebę kapitalizmu jako etapu poprzedzającego socjalizm. Tylko kapitalizm, napędzany interesem własnym, bezwzględną rywalizacją i stałą potrzebą ekspansji, jest w stanie rozwinąć siły wytwórcze do punktu, w którym za sprawą innego podziału politycznego wytworzoną nadwyżkę można wykorzystać do zapewnienia dostatku dla wszystkich. Chcąc mieć socjalizm, trzeba mieć wcześniej kapitalizm. A dokładniej, kapitalizmu nie trzeba zapewniać sobie o s o b i ś c i e , jednak k t oś musi go mieć. Marks uważał, że w Rosji może powieść się stworzenie socjalizmu na bazie wspólnoty chłopskiej, bez historycznego zaplecza przemysłowego kapitalizmu. Nie wyobrażał sobie jednak, że da się to osiągnąć bez wykorzystania pochodzących skądinąd kapitalistycznych zasobów. Przymus posiadania kapitalizmu nie dotyczy konkretnego kraju. Jednak, o ile ktokolwiek ma u siebie wprowadzić socjalizm, kapitalizm musi gdzieś istnieć.
Rodzi to drażliwe problemy moralne. Niektórzy chrześcijanie akceptują zło jako konieczny składnik Bożego planu dla ludzkości. Podobnie można czytać Marksa twierdzącego, że niezależnie od niesprawiedliwości i pazerności kapitalizmu trzeba się z nim pogodzić ze względu na socjalistyczną przyszłość, która nieuchronnie po nim nastąpi. Nie chodzi tu zresztą tylko o bierną akceptację, lecz aktywne poparcie. W pracach Marksa pojawiają się fragmenty przyjmujące entuzjastycznie rozwój kapitalizmu, ponieważ tylko w ten sposób droga do socjalizmu stanie otworem. W wykładzie z 1847 roku broni on na przykład wolnego handlu jako czynnika przyspieszającego nadejście socjalizmu. Marks życzył sobie również zjednoczenia Niemiec ze względu na korzystny wpływ takiej decyzji na niemiecki kapitalizm. Parę razy w swoich pismach ten rewolucyjny socjalista odrobinę przesadnie napawa się wizją postępowej klasy kapitalistycznej kładącej kres „barbarzyństwu”.
TRZY ■ 55
Moralność takiego stanowiska wydaje się szczególnie podejrzana. Czym właściwie różni się ono od krwawych pogromów urządzanych przez Stalina czy Mao w imię socjalistycznej przyszłości? Na ile cel uświęca środki? A biorąc pod uwagę, że niewielu ludzi wierzy dziś w nieuchronność socjalizmu, czy nie jest to dodatkowy powód, by odrzucić brutalne poświęcenie teraźniejszości na ołtarzu przyszłości, której nadejście nie jest w żadnym wypadku przesądzone? Jeśli kapitalizm jest socjalizmowi niezbędny, i jeśli kapitalizm jest niesprawiedliwy, czy nie płynie stąd wniosek, że niesprawiedliwość jest moralnie uzasadniona? Czy pojawienie się sprawiedliwej przyszłości z konieczności zakłada, że w przeszłości musiała istnieć niesprawiedliwość? Marks pisze w Teoriach wartości dodatkowej, że „rozwój uzdolnień rodzaju l u d z k i e g o [...] odbywa się kosztem większości jednostek ludzkich, a nawet całych klas ludzkich” 17. Ma przez to na myśli, że choć dobro gatunku ostatecznie zatriumfuje w postaci komunizmu, to jednak po drodze pojawi się mnóstwo nieuchronnych cierpień i niesprawiedliwości. Materialny dostatek, który ostatecznie stanie się fundamentem wolności, jest owocem niewoli.
Istnieje różnica między czynieniem zła w nadziei, że spowoduje to dobro, a próbami wykorzystania czyjegoś zła do zbożnych celów. Socjaliści nie stworzyli kapitalizmu, a tym samym nie odpowiadają za jego zbrodnie. Ponieważ kapitalizm istnieje, racjonalne wydaje się zrobienie z niego jak najlepszego użytku. Jest to możliwe, ponieważ kapitalizm ma oczywiście również dobre cechy. Kto myśli inaczej, grzeszy drastyczną jednostronnością, o którą rzadko można było posądzić samego Marksa. Widzieliśmy, że system rodzi zarazem wolność i barbarzyństwo, emancypację i niewolę. Społeczeństwo kapitalistyczne wytwarza niesłychane bogactwo w taki jednak sposób, że znajduje się ono poza zasięgiem większości obywateli. Mimo to w każdej chwili można im je udostępnić. Bogactwo można oderwać od nastawionych na posiadanie, indywidua-
17 Karol Marks, Teorie wartości dodatkowej, cz. 2, przeł. J. Maliniak, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 26, cz. 2, Warszawa 1981, s. 140.
56 ■ TRZY
listycznych struktur, które je zrodziły, a następnie zainwestować z korzyścią dla całej wspólnoty, wykorzystując do zredukowania uciążliwych form pracy. W ten sposób można wyzwolić ludzi z kajdan ekonomicznej konieczności i zaoferować im życie, w którym mają szansę rozwijać swój twórczy potencjał. Tak wygląda Marksowska wizja komunizmu.
Nie wynika stąd, że pojawienie się kapitalizmu stanowiło dobro absolutne. Byłoby lepiej, gdyby wyzwolenie dało się osiągnąć znacznie mniejszym nakładem krwi, potu i łez. W tym sensie Marksowska teoria historii nie jest „teleologiczna”. W koncepcji teleologicznej wszystkie stadia historii wynikają nieuchronnie z tego, co działo się wcześniej. Każdy etap procesu jest konieczny sam w sobie i wraz z innymi tworzy całość niezbędną do osiągnięcia określonego celu. Cel to również konieczność, ukryty motor całego procesu. Niczego w tej narracji nie można pominąć, a wszystkie jej elementy, niezależnie od tego, jak bardzo są odrażające czy negatywne, przyczyniają się do powodzenia całości.
Marksizm uczy czegoś innego. Powiedzieć, że kapitalizm można wykorzystać do stworzenia lepszej przyszłości, to co innego niż twierdzić, że istnieje on w tym właśnie celu. Socjalizm nie jest również jego nieuchronną konsekwencją. Nie należy sądzić, że zbrodnie kapitalizmu usprawiedliwia nadejście socjalizmu. Błędne jest twierdzenie, że kapitalizm musiał się pojawić. Sposoby produkcji nie pojawiają się w sposób konieczny. To nie tak, że ze wszystkimi wcześniejszymi etapami wiąże je jakaś wewnętrzna logika. Żadne stadium tego procesu nie istnieje na potrzeby innych. Niektóre z nich można zresztą pominąć, jak w przypadku bolszewików. Nikt nie daje gwarancji, do czego nasza działalność ostatecznie doprowadzi. Dla Marksa historia nie zmierza w żadnym określonym kierunku. Kapitalizm można wykorzystać do budowy socjalizmu, jednak w żadnym razie nie jest tak, by cały proces historyczny potajemnie działał na rzecz osiągnięcia tego celu.
Nowoczesna epoka kapitalistyczna ma niekwestionowane zalety. Może pochwalić się licznymi osiągnięciami, od środków znieczulających przez reformę systemu karnego po skuteczne urządzenia sanitarne i wolność ekspresji. Są one cenne same w sobie, a nie tylko dlatego, że
TRZY ■ 57
socjalistyczna przyszłość może zrobić z nich jakiś użytek. To jednak nie oznacza jeszcze definitywnego oczyszczenia systemu z zarzutów. Wolno nam twierdzić, że nawet jeśli klasowemu społeczeństwu uda się doprowadzić ostatecznie do socjalizmu, cena, jaką ludzkość była zmuszona za to szczęśliwe zakończenie zapłacić, jest zwyczajnie zbyt wysoka. Jak długo musiałby przetrwać świat socjalizmu i do jak żywiołowego rozkwitu musiałby doprowadzić, aby dało się usprawiedliwić minione cierpienia historii klasowej? Czy to w ogóle możliwe? Czy można usprawiedliwić Auschwitz? Marksistowski filozof Max Horkheimer zauważa, że „ścieżka historii biegnie przez smutek i cierpienie jednostek. Istnieje wiele wyjaśnień łączących ze sobą te dwie kwestie, lecz próżno poszukiwać w nich jakiegoś usprawiedliwiającego sensu” 18.
Marksizmu nie postrzega się na ogół jako tragicznej wizji świata. Jego ostatnie słowo - komunizm - to zaprzeczenie czarnowidztwa. Nie dostrzegając tkwiącego w marksizmie tragicznego napięcia, gubimy jednak sporo z jego głębi i złożoności. Marksistowska narracja nie jest tragiczna dlatego, że wieńczy ją złe zakończenie. Narracja nie musi kończyć się źle, aby cechował ją tragizm. Nawet jeśli ludzie ostatecznie osiągają szczęście, tragedia polega na tym, że ich przodkowie musieli zwiedzić otchłanie piekła, aby im to umożliwić. Wielu poniosło po drodze klęskę, nie mając nadziei na pamięć i spełnienie. Pomijając dosłowne zmartwychwstanie, nigdy nie będziemy w stanie uczynić zadość tym udręczonym milionom. Marksistowska teoria historii jest w tym sensie tragiczna.
Cechę tę znakomicie uchwycił Aijaz Ahmad, który mówi o Marksie w kontekście upadku chłopstwa. Chodzi mianowicie o „świadomość gigantycznego wstrząsu i niepowetowanej straty, moralny dylemat, w którym nie można opowiedzieć się w pełni ani po stronie tego, co nowe, ani tego, co stare, poczucie, że cierpiący jest zarazem przyzwoity, jak i pełen wad, a historia zwycięstw i porażek jest w rzeczywistości historią produkcji materialnej, wreszcie, na koniec, o iskierkę nadziei, że coś dobre-
18 Cyt. za: Alfred Schmidt, The Concept o f Naturę in Marx, London 1971, s. 36.
58 ■ TRZY
go może jeszcze wyniknąć z tej całej bezlitosnej historii” 19. Tragedia nie wyklucza nadziei. Kiedy jednak opowiada się po jakiejś stronie, czyni to pełna bojaźni i drżenia, ze zdjętym trwogą obliczem.
Na zakończenie trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jedną kwestię. Widzieliśmy, że Marks uznaje kapitalizm za warunek konieczny socjalizmu. Ale czy tak jest w istocie? A co, jeśli ktoś starałby się rozwijać siły wytwórcze od bardzo niskiego pułapu, przestrzegając w miarę możliwości socjaldemokratycznych wartości? Byłoby to niesłychanie trudne zadanie. Taką jednak w przybliżeniu wizję miała część członków Lewicowej Opozycji w bolszewickiej Rosji. I choć projekt ten poniósł klęskę, istnieją sensowne powody, by twierdzić, że stanowił w ówczesnej sytuacji właściwą strategię. A co, jeśli kapitalizm nigdy by się nie pojawił? Czy ludzkość nie mogłaby znaleźć jakiejś mniej odstręczającej ścieżki rozwoju tego, co Marks uważa za jej najcenniejsze dobra - materialnego dostatku, bogactwa twórczych sił ludzkich, samostanowienia, globalnej komunikacji, indywidualnej wolności, wspaniałej kultury? Czy alternatywna historia nie mogłaby wydać geniuszy równych Rafaelowi czy Szekspirowi? Przychodzi tu na myśl rozkwit nauki i sztuki w starożytnej Grecji, Persji, Egipcie, Chinach, Indiach, Mezopotamii i gdzie indziej. Czy kapitalistyczna nowoczesność była naprawdę konieczna? Jak porównać wartość nowoczesnej nauki i ludzkiej wolności z duchowymi dobrami społeczeństw plemiennych? Co się stanie, kiedy na szalach wagi położymy Holokaust i demokrację?
Nie są to wyłącznie akademickie rozważania. Załóżmy, że część z nas przeżyłaby nuklearny lub ekologiczny kataklizm, stając w obliczu trudnego zadania budowy cywilizacji od zera. Biorąc pod uwagę to, co wiemy o przyczynach katastrofy, czy nie zrobilibyśmy rozsądnie, decydując się tym razem na socjalistyczny scenariusz?
19 Aijaz Ahmad, In Theory: Classes, Nations, Literatures, London 1992, s. 228.
Cztery
Marksizm jest snem o utopii. Wierzy w możliwość doskonałego społeczeństwa, bez przeciwieństw losu, cierpień czy konfliktów. W komunizmie nie będzie rywalizacji, egoizmu, zachłanności, konkurencji czy nierówności. Nikt nie będzie niczyim zwierzchnikiem ani podwładnym. Nikt nie będzie pracował. Istoty ludzkie żyć będą ze sobą w całkowitej harmonii, a podaży dóbr materialnych nie będzie końca. Ta zdumiewająco naiwna wizja wynika z prostodusznej wiary w naturę ludzką. 0 ludzkiej nikczemności po prostu się nie mówi. Faktu, że jesteśmy stworzeniami z natury egoistycznymi, zaborczymi, agresywnymi i skorymi do rywalizacji, i że nie da się tego zmienić za sprawą najbardziej rozwiniętej socjotechniki, nie bierze się zwyczajnie pod uwagę. Cukierkowa wizja przyszłości Marksa odzwierciedla absurdalną nieżyciowość całej jego polityki.
„A w tej twojej marksistowskiej utopii będą jeszcze wypadki drogowe?” Do tego rodzaju sardonicznych pytań marksiści zdążyli już przywyknąć. W istocie podobny komentarz mówi jednak więcej o ignorancji mówiącego niż o iluzjach marksisty. Jeśli utopia oznacza doskonałe społeczeństwo, „marksistowska utopia” jest oczywistą sprzecznością.
Tak się składa, że w marksistowskiej tradycji słowo „utopia” bywało używane w znacznie ciekawszy sposób1. William Morris, jeden z największych angielskich rewolucjonistów marksistowskich, przedstawił niezapomnianą wizję utopii w powieści News From Nowhere2. W prze-
1 Jedną z najlepszych analiz pozytywnego znaczenia tej koncepcji oferuje Fredric Jameson [w:] Archaeologies o f the Futurę, London 2005. (Polski przekład: Fredric Jameson, Archeologie przyszłości. Pragnienie zwane utopię i inne fantazje naukowe, przeł. M. Płaza, M. Frankiewicz, A. Miszk, Kraków 2011) [przyp. tłum.].
2 Polskie tłumaczenie William Morris, Wieści znikąd. Powieść utopijna, przeł. M. Kreczowska, Lwów 1902, brak wznowień [przyp. red.].
60 ■ CZTERY
ciwieństwie do wielu powieści utopijnych ukazywała ona szczegółowo proces zmiany politycznej. Jeśli chodzi o potoczne rozumienie słowa „utopia”, warto zauważyć, że Marks nie wykazuje najmniejszego zainteresowania przyszłością wolną od cierpienia, śmierci, klęski, załamania, konfliktu, tragedii czy nawet pracy. W rzeczywistości przyszłość w ogóle niespecjalnie go interesuje. Powszechnie wiadomo, że w swoich pracach Marks niewiele pisze o tym, jak konkretnie wyglądać będzie socjalistyczne łub komunistyczne społeczeństwo. Krytycy mogą go zatem oskarżać o niewybaczalne mętniactwo. Trudno jednak, aby robiąc to, zarzucali mu jednocześnie kreślenie utopijnych wizji. To kapitalizm, a nie marksizm, sprzedaje przyszłe opcje. W Ideologii niemieckiej Marks odrzuca ideę komunizmu rozumianego jako ideał, „którym miałaby się kierować rzeczywistość”. Widzi w nim raczej „rzeczywisty ruch, który znosi stan obecny”3.
Tradycja żydowska zabrania przepowiadania przyszłości. Również świecki Żyd, Marks, nie wypowiada się zwykle na temat jutra. Widzieliśmy, że najprawdopodobniej uważał socjalizm za nieunikniony, choć zarazem wyjątkowo rzadko poruszał kwestię jego kształtu. Istnieje kilka przyczyn tej powściągliwości. Po pierwsze, przyszłości nie ma, więc tworzenie jej wizerunków stanowi rodzaj oszustwa. Robiąc to, stwarza się ponadto wrażenie, że przyszłość jest z góry określona - czeka na odkrycie w jakiejś zagadkowej i niedostępnej krainie. Przekonaliśmy się również, że Marks uważał przyszłość za nieuchronną pod pewnymi względami. Tyle że to, co nieuchronne, nie jest z konieczności wskazane. Śmierci nie da się uniknąć, jednak zdaniem większości ludzi nie warto jej sobie życzyć. Przyszłość może być z góry określona, co nie uprawnia do wyciągnięcia wniosku, że stanowi postęp w stosunku do teraźniejszości. Powiedzieliśmy, że to, co nieuchronne, jest zwykle dość nieprzyjemne. Marks z pewnością miał tego pełną świadomość.
Przepowiadanie przyszłości nie jest wyłącznie bezcelowe. Bywa również zgubne. Zdobycie władzy nad przyszłością może stwarzać fał-
3 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, [w:] tychże, Dzieła, t. 3, s. 38.
CZTERY W 61
sZywe poczucie bezpieczeństwa. Pozwala odizolować się od płynnej natury teraźniejszości z całą jej niepewnością i nieprzewidywalnością. To posługiwanie się przyszłością jako rodzajem fetysza - kojącego idola, u którego można znaleźć pocieszenie jak niemowlę tulące się do ulubionego kocyka. Władza nad przyszłością stanowi wartość absolutną, która nigdy nas nie zawiedzie, ponieważ nieistniejąca przyszłość jak zjawa wymyka się zakusom historii. Zawsze można też podjąć próbę zmonopolizowania przyszłości w celu zapanowania nad teraźniejszością. Prawdziwymi wieszczami naszych czasów nie są długowłosi wyrzutkowie przepowiadający strasznym głosem śmierć kapitalizmu, lecz eksperci zatrudnieni przez ponadnarodowe korporacje, zaglądający do wnętrza systemu i upewniający jego włodarzy, że zyski będą bezpieczne jeszcze przez kolejną dekadę. Prorok dla odmiany nie zajmuje się wcale jasnowidztwem. Błędem jest sądzić, że biblijni prorocy starali się przewidzieć przyszłość. Prorok raczej potępia obecną chciwość, zepsucie i matactwa, ostrzegając nas, że jeśli się nie opamiętamy, równie dobrze możemy nie doczekać jakiegokolwiek jutra. Dlatego Marks był prorokiem, nie wróżbitą.
Marks wystrzegał się tworzenia obrazów przyszłości również z innego powodu. W jego czasach cieszyły się one sporym wzięciem - i niemal bez wyjątku stanowiły dzieło beznadziejnie idealistycznego radykalizmu. Przekonanie, że historia pnie się stale ku doskonałości, nie zrodziło się w szeregach lewicy. Było oczywistością w czasach osiemnastowiecznego oświecenia, w którym trudno upatrywać bastionu rewolucyjnego socjalizmu. Idea postępu odzwierciedlała pewność siebie europejskiej klasy średniej w jej wczesnym, pełnym wigoru stadium. Rozum znajdował się właśnie na etapie usuwania despotyzmu, nauka pozbywała się przesądów, a pokój odsyłał do lamusa działania wojenne. Historia ludzka (przez większość ówczesnych myślicieli utożsamiana z Europą) miała kończyć się stanem wolności, harmonii i handlowej prosperity. Wydaje się mało prawdopodobne, aby najbardziej znany krytyk klasy średniej w dziejach miał okazać się zwolennikiem tej pełnej samouwielbienia iluzji. Marks, jak widzieliśmy, wierzył w postęp i cywilizację; uważał
62 W CZTERY
jednak, że do tej pory zawsze towarzyszyło im barbarzyństwo i obskurantyzm.
Nie znaczy to jednak, że Marks niczego nie nauczył się od utopijnych myślicieli, takich jak Charles Fourier, Henri de Saint-Simon czy Robert Owen. Czasami wypowiadał się o nich bezpardonowo, lecz potrafił też docenić ich pomysły, z których część była nad wyraz postępowa. (Oczywiście nie wszystkie. Fourier, autor pojęcia „feminizmu”, którego idealny ludzki kolektyw składał się z dokładnie 1620 osób, uważał również, że w społeczeństwie przyszłości morze zmieni się w lemoniadę. Marksowi przypuszczalnie bardziej przypadłby do gustu przyzwoity riesling). Zastrzeżenia Marksa budziło między innymi przekonanie utopistów, że mogą pokonać przeciwników za pomocą samej argumentacji. Społeczeństwo było dla nich bitwą na idee, a nie starciem materialnych interesów. Marks miał natomiast sceptyczne stanowisko wobec wiary w intelektualny dialog. Zdawał sobie sprawę, że koncepcje mające dla ludzi prawdziwe znaczenie powstają na gruncie rutynowej praktyki, a nie w wyniku rozmowy filozofów lub debaty na temat kształtu społeczeństwa. Jeśli chcesz się dowiedzieć, w co ludzie naprawdę wierzą, nie słuchaj ich słów, lecz przyglądaj się ich czynom.
Zdaniem Marksa, utopijne projekty odwracały uwagę od teraźniejszych zadań politycznych. Zużytą na nie energię można było wykorzystać z większym pożytkiem w walce politycznej. Jako materialista Marks podchodził ostrożnie do idei oderwanych od rzeczywistości historycznej i uważał, że zwykle istnieją dobre historyczne powody takiej separacji. Każdy, kto dysponuje dostateczną ilością czasu, może tworzyć wyrafinowane wizje lepszej przyszłości. Każdy może również raz po raz kreślić plany wspaniałej powieści, do której pisania nigdy nie usiądzie, ponieważ zbyt wiele czasu zajmuje mu cyzelowanie kolejnych projektów. Marksowi nie chodzi o marzenia o idealnym jutrze, lecz rozwiązanie sprzeczności, które już dziś uniemożliwiają powstanie lepszego świata. Kiedy to nastąpi, ludzie tacy jak on przestaną być potrzebni.
W Wojnie domowej we Francji Marks pisze, że rewolucyjni robotnicy mają „urzeczywistnić nie jakieś ideały, lecz wyzwolić pierwiastki
CZTERY ■ 63
nowego społeczeństwa, które się już rozwinęły w łonie chylącego się do upadku społeczeństwa burżuazyjnego”4. Nadzieja na lepszą przyszłość nie może być tylko życzeniowym: „Czyż nie byłoby fajnie, gdyby...”. Radykalnie nowa przyszłość, jeśli ma okazać się czymś więcej niż pustą fantazją, powinna być nie tylko pożądana, ale i możliwa. W tym celu musi tkwić korzeniami w teraźniejszych realiach. Nie wystarczy kata- pultować ją w teraźniejszość jakiejś politycznej przestrzeni kosmicznej. Musi i s t n i e ć możliwość prześwietlenia lub zmapowania teraźniejszości pozwalająca ukazać określoną przyszłość jako tkwiący w niej im- manentnie potencjał. W przeciwnym razie osiągnie się jedynie tyle, że ludzkie pragnienia zostaną zwieszone w próżni. Tymczasem dla Freuda bezowocne pragnienie jest równoznaczne z neurozą.
W teraźniejszości istnieją siły przekraczające jej ramy. Na przykład feminizm jest aktywnym ruchem politycznym. Działa jednak na rzecz przyszłości, której nadejście oznaczałoby gruntowne zerwanie z tym, z czym mamy do czynienia obecnie. Dla Marksa ogniwem łączącym teraźniejszość z przyszłością - zarazem składnikiem obecnej rzeczywistości, jak i podmiotem jej transformacji - jest klasa robotnicza. Polityka emancypacyjna umieszcza cząstkę przyszłości w sercu teraźniejszego świata. Stanowi most łączący teraźniejszość i przyszłość, miejsce ich przecięcia. Zarówno teraźniejszość, jak i przyszłość czerpią z kolei z zasobów przeszłości, tocząc walkę o utrzymanie przy życiu cennych, politycznych tradycji.
Niektórzy konserwatyści są utopistami, ale ich utopia tkwi raczej w przeszłości niż w przyszłości. Historia stanowi dla nich długą i bolesną równię pochyłą wiodącą od złotego wieku w czasach Adama, Wergiliusza, Dantego, Szekspira, Samuela Johnsona, Jeffersona, Disra- eliego, Margaret Thatcher czy niemal dowolnej osoby, która przyjdzie nam w tym miejscu do głowy. Oznacza to traktowanie przeszłości jako fetysza na podobnej zasadzie, jak to robią niektórzy myśliciele utopijni
4 Karol Marks, Wojna domowa we Francji, [w:] K. Marks, F. Engels, Dzieła, Ł 17, Warszawa 1968, s. 391.
64 ■ CZTERY
w odniesieniu do przyszłości. Przeszłość nie jest jednak bardziej realna niż przyszłość, choć zapewne takie można odnieść wrażenie. Niektórzy konserwatyści odrzucają mit upadku ze względu na to, że każda z dotychczasowych epok okazała się równie straszna, co wszystkie inne. Dobre wieści dla nich są takie, że świat nie ulega dalszemu zepsuciu. Niestety, dzieje się tak wyłącznie dlatego, że gorzej być już nie może. Historią rządzi natura ludzka, będąca (a) w szokująco opłakanym stanie oraz (b) absolutnie niezmienna. Największą głupotą - czy zgoła okrucieństwem - jest stawianie ludziom przed oczami ideałów, których nie pozwala osiągnąć ich własna konstrukcja. Radykałowie, którzy próbują zachęcić ludzi do wzniosłych rzeczy, wpędzają ich w poczucie winy i sprawiają, że zaczynają sobą gardzić.
Zaczynanie z miejsca, w którym się znajdujemy, nie brzmi jak najlepszy przepis na polityczną transformację. Teraźniejszość wydaje się raczej przeszkodą na drodze do takiej zmiany niż okazją do jej przeprowadzenia. Jak to ujął pewien nierozgarnięty Irlandczyk zapytany o drogę na stację kolejową: „Cóż, nie zaczynałbym z tego miejsca”. Ta uwaga nie jest tak nielogiczna, jak się niektórym może wydawać, co zresztą odnosi się również do samych Irlandczyków. Znaczy ona: „Dostałbyś się tam szybciej i prościej, gdybyś nie zaczynał z tego dziwacznego, nieuczęszczanego przez nikogo miejsca”. Wśród dzisiejszych socjalistów taka postawa może z pewnością liczyć na akceptację. Można wyobrazić sobie tego samego Irlandczyka przyglądającego się Rosji po rewolucji bolszewickiej. W oblężonym, izolowanym, na wpół zrujnowanym kraju, który lada chwila ma zacząć budować socjalizmu, Irlandczyk mógłby z powodzeniem wygłosić swoją kwestię: „Cóż, nie zaczynałbym z tego miejsca”.
Tyle że nie ma oczywiście żadnego innego miejsca, z którego dałoby się rozpocząć. Inna przyszłość musi być przyszłością tej, a nie innej teraźniejszości. Tymczasem teraźniejszość składa się w przeważającej mierze z przeszłości. Przyszłość możemy zbudować wyłącznie za pomocą tych kilku nieadekwatnych narzędzi, które odziedziczyliśmy z historii. Te natomiast są skażone dziedzictwem niedoli i wyzysku, dzięki
CZTERY ■ 65
którym stają się naszą własnością. Marks pisze w Krytyce Programu Gotajskiego, że nowe społeczeństwo będzie nosić znamiona porządku, z którego łona się wyłoniło. Nie istnieje zatem „czysty” początek. Wiara w jego możliwość jest złudzeniem skrajnej lewicy („dziecięcą chorobą”, jak określił ją Lenin), odrzucającej w rewolucyjnym zapale wszelkie skojarzenia ze skompromitowanymi rozwiązaniami teraźniejszości: reformą społeczną, związkami zawodowymi, partiami politycznymi, demokracją parlamentarną i tak dalej. Tym sposobem pozostaje ona równie niepokalana, co bezpłodna.
Przyszłość nie jest czymś, co dałoby się po prostu dokleić do teraźniejszości, tak jak dorastanie nie jest tylko etapem zaczynającym się po zakończeniu dzieciństwa. Muszą one zawierać się do pewnego stopnia w etapach poprzedzających. Nie należy stąd wyciągać wniosku, że potencjał niesiony przez przyszłość musi się urzeczywistnić, podobnie jak nie każde dziecko stanie się nastolatkiem. Zawsze istnieje możliwość, że w międzyczasie dziecko umrze na białaczkę. Chodzi raczej o to, że określona teraźniejszość wyklucza pewne formy przyszłości. Przyszłość cechuje otwartość, lecz nie otwartość całkowita. Nie wszystko może się wydarzyć. To, gdzie mogę być za dziesięć minut, zależy między innymi od tego, gdzie znajduję się obecnie. Postrzeganie przyszłości jako potencjału zawartego w teraźniejszości nie jest tym samym, co dostrzeganie w jajku potencjalnego kurczaka. Wyłączając sytuacje, w których zostanie rozbite w drobny mak lub ugotowane na piknik, jajko zmieni się w kurczaka na mocy prawa natury. Przyroda nie gwarantuje jednak przemiany kapitalizmu w socjalizm. W teraźniejszości tkwi wiele różnych przyszłości, z których część jest zdecydowanie mniej atrakcyjna od reszty.
Takie postrzeganie przyszłości jest dobrym zabezpieczeniem przed jej fałszywymi obrazami. Oddala choćby wygodną, „ewolucjonistyczną” wizję uznającą przyszłość po prostu za ciąg dalszy teraźniejszości. Z tej perspektywy byłaby ona jedynie Przyszłością pisaną wielką literą. W ten sposób zwykle patrzą na przyszłość nasi władcy - jako na coś lepszego od teraźniejszości, ale stanowiącego jej bezpieczną kontynuację. Nie-
6 6 ■ CZTERY
miłe niespodzianki zostaną zredukowane do minimum. Zamiast traum czy kataklizmów będziemy świadkami konsekwentnego rozwoju naszej obecnej rzeczywistości. Taki pogląd określano do niedawna mianem końca historii - zanim radykalni islamiści, jak na złość, nie przywrócili jej do życia. Biorąc pod uwagę, że koncepcji tej marzy się egzystencja bezpieczna, lecz monotonna, można ją nazwać historiozofią złotej rybki, której życie również wydaje się dość nudne. Rybka płaci za wolność od dramatycznych zawirowań walutą skrajnej monotonii. Nie dostrzega, że choć przyszłość może okazać się znacznie gorsza od teraźniejszości, jedyną pewną rzeczą z nią związaną jest to, że będzie zdecydowanie inna. Jedną z przyczyn krachu na rynkach finansowych parę lat temu był fakt, że zbyt mocno uwierzyły one, iż przyszłość nie będzie się zasadniczo różnić od teraźniejszości.
Socjalizm natomiast stanowi w pewnym sensie radykalne zerwanie z teraźniejszością. Historię trzeba rozsadzić i wznieść na nowo - nie dlatego, by socjaliści arbitralnie przedkładali rewolucję nad reformę, będąc krwiożerczymi bestiami głuchymi na podszepty umiarkowania, lecz z powodu głębi choroby, którą należy uleczyć. Mówię „historia”, lecz Marks w istocie niechętnie przyznaje ten zaszczytny tytuł wszystkim dotychczasowym wydarzeniom. Jego zdaniem do tej pory mieliśmy do czynienia wyłącznie z „prehistorią” - to znaczy z następującymi jedna po drugiej wariacjami na temat wyzysku i opresji. Naprawdę historycznym aktem byłoby dopiero porzucenie tej posępnej narracji na rzecz historii właściwej. Socjalista powinien być przygotowany, aby przedstawić choćby w przybliżeniu sposoby osiągnięcia tego celu, a także związane z nim instytucje. Jeśli jednak nowy porządek społeczny ma prowadzić do autentycznej zmiany, istnieją ścisłe ograniczenia dotyczące ilości informacji, których można już teraz udzielić na temat jego kształtu. Ostatecznie możemy opisywać przyszłość jedynie za pomocą kategorii zaczerpniętych z przeszłości lub teraźniejszości, a zatem przyszłość zrywająca radykalnie z teraźniejszością oznacza konieczność konfrontacji z ograniczeniami naszego języka. Jak to ujmuje Marks w Osiemnastym brumairea Ludwika Bonaparte: „[...] tu [w socjalistycznej przyszłości]
CZTERY ■ 67
treść góruje nad frazesem”5. Raymond Williams wyraża zasadniczo tę samą myśl w Culture and Society 1780-1950, pisząc: „Musimy zaplanować to, co poddaje się planowaniu, opierając się na naszej wspólnej decyzji. Jednak pojęcie kultury rozumiemy właściwie wtedy, kiedy przypomina nam ono, że kultury w istocie nie da się zaplanować. Musimy zapewnić sobie środki do życia i środki służące zachowaniu wspólnoty. Nie możemy jednak wiedzieć ani stwierdzić, jak wyglądać będzie życie opierające się na tych środkach”6.
Można to ująć inaczej. Skoro wszystkie dotychczasowe wydarzenia stanowią „prehistorię”, są bardziej przewidywalne niż to, co Marks uznałby za historię właściwą. Biorąc pod lupę dowolny wycinek dotychczasowej historii, jeszcze zanim mu się przyjrzymy, wiemy z grubsza, czego możemy się spodziewać. Zobaczymy na przykład, że przytłaczająca większość ludzi żyjących w tym okresie pracuje na rzecz rządzącej elity, nie czerpiąc ze swej pracy niemal żadnych korzyści. Przekonamy się, że państwo, niezależnie od formy politycznej, wykazuje gotowość użycia raz na jakiś czas przemocy w celu utrzymania istniejącego stanu rzeczy. Dowiemy się, że całkiem pokaźna część mitów, kultury i myśli tego okresu przyczynia się w ten czy inny sposób do jego legitymizacji. Przypuszczalnie dostrzeżemy również jakieś formy oporu wobec niesprawiedliwości ze strony wyzyskiwanych ludzi.
Znacznie trudniej przewidzieć, co się wydarzy w wyniku zniesienia tych wszystkich ograniczeń ludzkiego rozwoju. Ludzie zyskają wówczas o wiele większą swobodę postępowania zgodnie z własną wolą, w ramach ograniczeń wynikających z ich wzajemnej odpowiedzialności. Kiedy otrzymają możliwość spędzania większej ilości czasu na tym, co obecnie nazywamy rekreacją, niż na ciężkiej pracy, ich zachowanie stanie się jeszcze trudniejsze do przewidzenia. Posługuję się zwrotem „na tym, co obecnie nazywamy rekreacją”, ponieważ jeśli rzeczywiście po-
5 Karol Marks, 18 brumairea Ludwika Bonaparte, Warszawa 2011, s. 109.6 Raymond Williams, Culture and Society 1780-1950, Harmondsworth 1985,
s. 320.
6 8 ■ CZTERY
służylibyśmy się zasobami zakumulowanymi przez kapitalizm do wyzwolenia dużych grup ludności od pracy, nie nazywalibyśmy tego, czym się wówczas zajmą, „rekreacją”. Bierze się to stąd, że idea czasu wolnego lub rekreacji zależy od istnienia jej przeciwieństwa (pracy). Na tej samej zasadzie nie można zdefiniować działań wojennych bez jakiejś koncepcji pokoju. Powinniśmy również pamiętać, że tak zwany czas wolny i rekreacja mogą być bardziej uciążliwe i męczące od pracy w kopalni. To myśl samego Marksa. Niektórzy lewicowcy poczują się zapewne rozczarowani faktem, że zniesienie przymusu pracy nie oznacza konieczności włóczenia się cały dzień z miejsca na miejsce ze skrętem w dłoni.
Weźmy w charakterze analogii zachowanie ludzi w więzieniu. Jest dość oczywiste, co więźniowie robią przez cały dzień, ponieważ ich aktywność podlega ścisłej regulacji. Strażnicy mogą przewidzieć ze sporą pewnością, gdzie będą ich podopieczni w środę po południu, w przeciwnym razie mogliby bowiem trafić na dywanik do komendanta. Gdy skazańców wypuści się z powrotem na wolność, znacznie trudniej mieć na nich w dalszym ciągu oko, chyba że mamy na myśli zdobycze elektroniki. Byli więźniowie przenieśli się z „prehistorii” swojej niewoli do historii właściwej w tym sensie, że mogą teraz swobodnie decydować o własnym życiu, zamiast godzić się, by kształtowały je siły zewnętrzne. Dla Marksa socjalizm jest punktem, od którego zaczynamy wspólnie określać własne przeznaczenie. To demokracja potraktowana w pełni serio, a nie demokracja jako (w przeważającej mierze) polityczna farsa. Z kolei fakt, że ludzie mają więcej wolności, oznacza, że nie da się równie łatwo przewidzieć, czym będą się zajmować w środę po południu.
Autentycznie inna przyszłość nie będzie ani prostym przedłużeniem teraźniejszości, ani jej absolutnym zaprzeczeniem. Gdyby stanowiła całkowite zerwanie z teraźniejszością, jak moglibyśmy w ogóle określić jej kształt? Lecz jeśli udałoby się nam względnie łatwo opisać ją w języku teraźniejszości, na czym polegałaby jej autentyczna inność? Mark- sowska koncepcja emancypacji odrzuca zarówno gładką kontynuację, jak i skrajne nieciągłości. W tym sensie Marks jest tym najrzadszym ze stworzeń: zarazem wizjonerem i trzeźwym realistą. Przechodzi od
CZTERY ■ 69
fantastycznych wizji przyszłości do prozaicznych faktów dotyczących teraźniejszości. Jednak to właśnie w tych ostatnich znajduje zadatki na lepszą przyszłość. Widzi przeszłość w ciemniejszych barwach niż wielu innych myślicieli. Większość z nich ustępuje mu jednak pod względem optymizmu, z jakim spogląda w przyszłość.
Realizm i wizjonerstwo idą tu ręka w rękę: widzieć teraźniejszość taką, jaką jest naprawdę, to postrzegać ją w świetle możliwej transformacji. W przeciwnym razie po prostu nie patrzmy na nią właściwie, podobnie jak nie uzyskalibyśmy pełnej wiedzy, co to znaczy być dzieckiem, nie zdając sobie sprawy, że jest ono potencjalnym dorosłym. Kapitalizm powołał dc życia niebywałe moce i możliwości, które sam jednak ogranicza. Dlatego Marks może być optymistą, nie będąc ani żarliwym zwolennikiem Postępu, ani bezwzględnym realistą, i nie popadając w cynizm bądź defetyzm. Tragiczny ogląd świata polega między innymi na tym, by nie odwracać wzroku od najgorszej możliwości, wznosząc się jednak ponad nią przez sam fakt jej akceptacji. Marks, jak widzieliśmy, jest pod pewnymi względami myślicielem tragicznym, co nie oznacza, że był pesymistą.
Z jednej strony marksiści są typem twardo stąpających po ziemi realistów, wątpiących we wzniosły moralizm i mających ostrożny stosunek do idealizmu. Sceptyczna z natury umysłowość skłania ich do poszukiwania materialnych interesów skrywających się pod płaszczykiem górnolotnej politycznej retoryki. Są wyczuleni na niskie pobudki tkwiące u podstaw świętoszkowatych sloganów i sentymentalnych wizji. Postępują tak dlatego, że chcą uwolnić ludzi spod wpływu tych pobudek, w przekonaniu, że jesteśmy zdolni do lepszych rzeczy. Tym samym łączą realizm z wiarą w człowieczeństwo. Materializm jest zbyt przyziemny, by dać się zwieść retoryce dobrych intencji, a zarazem zbyt przekonany o możliwości naprawy świata, by popaść w cynizm. Bywały już gorsze połączenia w historii ludzkości.
Przychodzi w tym miejscu do głowy ekstrawaganckie hasło paryskiego maja 1968 roku: „Bądź realistą: żądaj niemożliwego!”. Przy całej Pompatyczności jest to slogan bardzo trafny. Rzeczy potrzebne w praktyce do naprawy społeczeństwa znajdują się poza zasięgiem dominują-
70 ■ CZTERY
cego systemu i w tym sensie są niemożliwe. Przekonanie, że świat można zdecydowanie ulepszyć, jest jednak realistyczne. Ludzie kpiący z pomysłu, że zasadnicza zmiana społeczna jest możliwa, to czystej wody fanta- ści. Prawdziwymi marzycielami są osoby przeczące możliwości zmiany wykraczającej poza cząstkowe reformy. Ten realistyczny pragmatyzm jest takim samym urojeniem jak wiara, że jest się Marią Antoniną. Tego rodzaju jednostkom zawsze grozi niezapowiedziana wizyta ze strony historii. Niektórzy feudalni ideolodzy zaprzeczali na przykład możliwości przetrwania tak „nienaturalnego” systemu jak kapitalizm. Istnieje również grupa smutnych i oszukujących siebie ludzi, którym uroiło się, że wystarczy dać kapitalizmowi więcej czasu i zaangażować się bardziej po jego stronie, a powstanie w końcu świat powszechnego dostatku. Ich zdaniem tylko niefortunny przypadek sprawia, że jeszcze do tego nie doszło. Nie dostrzegają, że nierówności są w kapitalizmie równie naturalne, jak narcyzm i megalomania w Hollywood.
Marks widzi w teraźniejszości przede wszystkim śmiertelną walkę interesów. O ile jednak myśliciel utopijny mógłby nas zachęcać do wzniesienia się ponad te konflikty w imię braterstwa i miłości, Marks obiera inną drogę. Wierzy wprawdzie w miłość i braterstwo, lecz nie sądzi, by dało się je osiągnąć za sprawą jakiejś pozorowanej harmonii. Osoby wyzyskiwane i pozbawione środków do życia nie powinny rezygnować ze swych interesów - byłoby to całkowicie na rękę ich panom - lecz upierać się przy nich do końca. Tylko wówczas może powstać społeczeństwo oparte na czymś innym niż interes własny. Nie ma niczego złego w dbaniu o własne interesy, jeśli alternatywę dla nich stanowi gorliwa zgoda na niewolę w jakimś fałszywym duchu samoofiary.
Nacisk położony na interesy klasowe może wydawać się krytykom Marksa niesmaczny, ale nie mogą przecież zarazem twierdzić, że widzi on naturę ludzką przez różowe okulary. Jedynie zaczynając od wybrakowanej teraźniejszości, poddając się jej upadlającej logice, można żywić nadzieję na jej przekroczenie. Także to pozostaje w zgodzie z tradycyjnym duchem tragizmu. Wyłącznie przyjmując do wiadomości, że sprzeczności przynależą do natury klasowego społeczeństwa, nie zaś
CZTERY Mf 71
zaprzeczając im w duchu spokojnej bezstronności, można uwolnić ludzkie bogactwo, któremu sprzeczności te stają nieustannie na drodze. Co ciekawe, to właśnie w miejscach, gdzie logika teraźniejszości kruszy się i popada w impas, Marks odnajduje zarys lepszej przyszłości. Prawdziwym obrazem przyszłości jest niedomagająca teraźniejszość.
Wielu krytyków marksizmu narzeka, że Marks postrzega naturę ludzką w sposób skrajnie idealistyczny. Marzy naiwnie o przyszłości, w której wszyscy będą solidarni i skorzy do współpracy. Rywalizacja, zazdrość, przemoc, agresja i nierówności znikną z powierzchni ziemi. W rzeczywistości w pismach Marksa trudno znaleźć choćby słowo na poparcie tych kuriozalnych twierdzeń, jednak w wielu przypadkach krytycy wolą nie psuć sobie elegancji wywodu, uwzględniając fakty. Żywią za to mocne przekonanie, że pod nazwą komunizmu Marks antycypował stan cnotliwości tak wielkiej, że z jej osiągnięciem mógłby mieć kłopoty nawet Archanioł Gabriel. Taka konstatacja prowadzi ich z kolei do wniosku, że celowo lub przez nieuwagę pomijał on tę pełną wad, wykrzywioną, wiecznie niespełnioną przesłankę naszego życia zwaną naturą ludzką.
Niektórzy marksiści odpowiadali na ten zarzut twierdzeniem, że Marks nie przywiązywał wagi do natury ludzkiej, ponieważ w nią nie wierzył. W tym ujęciu idea natury ludzkiej jest po prostu sposobem na utrwalenie naszych ról politycznych. Sugestia w niej zawarta głosi, że ludzie są istotami słabymi, zepsutymi i egoistycznymi; w toku historii sytuacja ta nie ulega zmianie; jest to skała, o którą rozbije się każda próba radykalnej transformacji. „Natury ludzkiej nie da się zmienić” to jedno z najczęstszych zastrzeżeń formułowanych pod adresem rewolucyjnej polityki. W odpowiedzi na ten zarzut część marksistów przekonywała, że w człowieku nie da się wyróżnić żadnej niezmiennej istoty. Ich zdaniem to historia ludzkości, a nie natura, czyni nas tym, kim jesteśmy. A ponieważ istotą historii jest zmiana, możemy modyfikować samych siebie, zmieniając nasze środowisko historyczne.
Marks nie był całkowitym zwolennikiem tego „historycystycznego” stanowiska. Istnieją dowody na to, że wierzył w naturę ludzką i miał
72 CZTERY
ku temu dobre powody, o czym przekonuje w znakomitej, niewielkiej książce Norman Geras7. Marks nie uważał, że prowadzi to do dewaluacji znaczenia jednostki. Przeciwnie, za paradoksalną cechę naszej wspólnej natury uznawał fakt, że wszyscy zostaliśmy ukształtowani w niepowtarzalny sposób. We wczesnych pismach Marks mówi o tym, co nazywa „istotą gatunkową”, będącą materialistyczną wersją natury ludzkiej. Natura naszych materialnych ciał sprawia, że jesteśmy pragnącymi, pracującymi, społecznymi, seksualnymi, komunikującymi się i dążącymi do ekspresji własnego „ja” zwierzętami, które potrzebują się nawzajem, by przetrwać, i które znajdują spełnienie we wzajemnym towarzystwie, niezależnie od jego społecznej użyteczności. O ile wolno mi zacytować swoją wcześniejszą uwagę: „Jeśli inna istota jest zasadniczo zdolna mówić do nas, poświęcać się wraz z nami materialnej pracy, współżyć z nami seksualnie, wytwarzać rzeczy wyglądające z grubsza jak dzieła sztuki w tym sensie, iż z praktycznego punktu widzenia wydają się całkiem bezużyteczne, żartować i umierać, to w takim wypadku możemy z tych biologicznych faktów wywieść ogromną ilość moralnych, a nawet politycznych konsekwencji”8. Takie stanowisko, w języku technicznym nazywane antropologią filozoficzną, jest dziś raczej niemodne. Jednak to właśnie za nim opowiadał się Marks we wczesnych pracach i nie ma przekonujących dowodów na to, by porzucił je w późniejszym okresie.
Jako pracujące, pragnące, językowe istoty potrafimy modyfikować okoliczności naszego życia w procesie zwanym historią. Robiąc to, zmieniamy również samych siebie. Innymi słowy, zmiana nie jest przeciwieństwem natury ludzkiej. Staje się możliwa dzięki twórczym, otwartym na przyszłość i niedokończonym istotom, którymi jesteśmy. Wszystko wskazuje na to, że nie można powiedzieć tego samego o gronostajach. Ze względu na naturę swoich materialnych ciał gronostaje nie mają historii. Nie tworzą również polityki, chyba że sprytnie się z tym
7 Norman Geras, Marx and Humań Naturę: Refutation o f a Legend, London 1983.8 Terry Eagleton, Iluzje postmodernizmu, przeł. P. Rymarczyk, Warszawa 1998,
s. 69.
CZTERY ■ 73
kryją- Nie musimy się obawiać, że mogłyby któregoś dnia zacząć nami rządzić, choć poradziłyby sobie z tym prawdopodobnie znacznie lepiej niż nasi obecni przywódcy. Wszystko wskazuje na to, że nie ma wśród nich socjaldemokratów i skrajnych nacjonalistów. Istoty ludzkie są jednak zwierzętami politycznymi ze względu na swoją naturę - nie tylko dlatego, że żyją razem we wspólnotach, ale z powodu potrzebnego im systemu regulacji materialnego życia. Ludzie potrzebują również systemu regulującego życie seksualne gatunku. Wynika to między innymi stąd, że seksualność mogłaby okazać się społecznie zbyt wybuchowa. Pragnienie kiepsko radzi sobie z szacunkiem dla różnic społecznych. To kolejny powód, dla którego istoty ludzkie potrzebują polityki. Reprodukcja ich materialnej egzystencji pociągała za sobą do tej pory wyzysk i nierówności rodzące potrzebę systemu politycznego, ograniczającego narastające konflikty. Po ludzkich zwierzętach też można się spodziewać symbolicznych sposobów przedstawiania sobie wszystkich tych rzeczy bez względu na to, czy chcemy je określać mianem ideologii, mitologii czy sztuki.
Zdaniem Marksa materialne natury wyposażyły nas w określone siły i zdolności. Najbardziej ludzcy jesteśmy wtedy, gdy wolno nam z nich korzystać ze względu na nie same, a nie z czysto utylitarnych pobudek. Nasze siły i zdolności mają naturę historyczną, jednak ich źródło znajduje się w ciałach, a niektóre z nich różnią się tylko nieznacznie w zależności od kultury. Dwoje ludzi z odmiennych grup etnicznych, nie znając swoich języków, może bez trudu współpracować przy zadaniach praktycznych. Dzieje się tak ze względu na wspólne im fizyczne ciała, wytwarzające własny zbiór założeń, oczekiwań i oczywistości9. Wszystkie kultury ludzkie znają smutek i ekstazę, pracę i seks, przyjaźń i wrogość, ucisk i niesprawiedliwość, chorobę i śmierć, duchową bliskość i sztukę. Sprawy te przybierają niekiedy odmienny kulturowy odcień. Umieranie nie jest tym samym w Madrasie i w Manchesterze, co nie zmienia faktu,
9 Zob. Len Doyal, Roger Harris, The Practical Foundations of Humań Understan- ding, „New Left Review”, nr 139, maj/czerwiec 1983.
74 ■ CZTERY
że umieramy wszyscy. Marks pisze w Rękopisach ekonomiczno-filozoficz- nych, że „człowiek jako istota przedmiotowa, zmysłowa jest tedy istotą p a s y w n ą , d o z n a j ą c ą [ein/eidendes Wesen]; a że jest istotą ten swój stan odczuwającą, jest zarazem istotą o b d a r z o n ą n a m i ę t n o ś c i ą [ein leidenschaftliches Wesen]” 10. Śmierć, jak sądzi, stanowi gorzkie zwycięstwo gatunku nad jednostką. W Kapitale Marks wspomina, że ludzie przejmują się możliwością przedwczesnej śmierci albo nieproporcjonalnie krótkiego życia ze względu na wyniszczającą pracę. Nie przechodzą również obojętnie obok perspektywy wypadku, kalectwa czy choroby. Komunizm może położyć kres wyniszczającej pracy, ale trudno podejrzewać, że Marks wyobraża sobie porządek społeczny bez wypadków, obrażeń czy chorób, podobnie jak nie fantazjuje o społeczeństwie wolnym od śmierci.
Gdyby nie to, że tak wiele typowo ludzkich cech jest nam wspólnych, socjalistyczna wizja globalnej współpracy byłaby jałowa. W pierwszym tomie Kapitału Marks mówi, że „należy mieć na uwadze [...] ludzką naturę w ogóle, naturę ludzką, tak jak się ona kształtuje w każdej epoce historycznej” 11. Pod wieloma względami natura ludzka pozostaje w historii niezmienna - fakt, który postmodernizm neguje albo lekceważy jako nieistotny. Lekceważenie to wynika z jego irracjonalnych uprzedzeń wobec natury i biologii. Po części stanowią one konsekwencję postmodernistycznego przekonania, że wszelkie wzmianki na temat natury prowadzą do podważenia możliwości zmiany, a po części biorą się stąd, że postmodernizm uznaje każdą zmianę za zjawisko pozytywne, natomiast trwanie uważa za kłopot. Pod tym ostatnim względem postmodernizm idzie ręka w rękę ze wszystkimi kapitalistycznymi „mo-
10 Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 roku, przeł. K. Jażdżewski, T. Zabłudowski, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 1, s. 628. (W przekładzie angielskim, z którego korzysta Eagleton, brzmi to nieco inaczej: „(...) człowiek jako istota przedmiotowa, zmysłowa jest zatem istotą cierpiącą - a ponieważ zdaje on sobie sprawę ze swojego cierpienia, jest zarazem istotą obdarzoną namiętnością” ) [przyp. tłum.].
11 Karol Marks, Kapitał, 1 . 1, s. 658.
CZTERY M 75
dernizatorami”. Prawda - zdecydowanie zbyt banalna, by przekonać do siebie intelektualistów - jest taka, że niektóre zmiany przynoszą katastrofalne skutki, a niektóre formy stałości są bardzo pożądane. Gdyby jutro miały spłonąć wszystkie francuskie winnice, byłoby to ogromną stratą, tak jak należałoby żałować, że wolne od seksizmu społeczeństwo przetrwało tylko trzy tygodnie.
Socjaliści często mówią o ucisku, niesprawiedliwości i wyzysku. Gdyby jednak ludzkość nie znała niczego innego, nigdy nie bylibyśmy zdolni ocenić ich wartości. Wydawałyby się po prostu naturalną koleją rzeczy. Być może nie mielibyśmy nawet słów pozwalających je zidentyfikować. Uznając związek za oparty na wyzysku, trzeba mieć jakąś wizję relacji, w której wyzysk się nie pojawia. Idea natury ludzkiej nie jest do tego konieczna. Zamiast niej można powołać się na fakty historyczne. Sensowne wydaje się jednak twierdzenie, że niektóre cechy naszej natury zapewniają w tej sytuacji rodzaj standardu. Na przykład wszystkie istoty ludzkie rodzą się „przedwcześnie”. Przez długi okres po narodzeniu nie potrafią zapewnić sobie środków utrzymania i dlatego potrzebują opieki. (Zdaniem niektórych psychoanalityków to właśnie niespotykanie długie doświadczenie opieki czyni takie spustoszenia w naszym późniejszym życiu psychicznym. Gdyby dzieci potrafiły wstać i chodzić zaraz po urodzeniu, w wieku dorosłym uniknęlibyśmy wielu trapiących nas bolączek nie tylko dlatego, że uwolnilibyśmy się tym sposobem od niedających nam spać po nocach wrzasków). Nawet jeśli opieka, którą otaczane są niemowlęta, woła o pomstę do nieba, dzieci bardzo szybko nabierają jakiegoś pojęcia o tym, czym jest troska ze strony innych. To między innymi dlatego mogą później uznać całokształt życia za bezdusznie obojętny na potrzeby ludzkie. W tym sensie istnieje związek między faktem przedwczesnych narodzin a polityką.
Potrzeby kluczowe dla naszego przetrwania i zadowolenia z życia, takie jak jedzenie, ciepło, schronienie, towarzystwo innych, wolność od przemocy i niewoli, mogą stanowić podstawę politycznej krytyki, ponieważ każde społeczeństwo, które nie potrafi sprostać tym wyma-
76 ■ CZTERY
ganiom, szwankuje. Z pewnością możemy sprzeciwiać się takim społeczeństwom z pobudek lokalnych lub kulturowych. Jednak argumenty pokazujące, że łamane są podstawowe wymogi naszej natury, mają większą siłę. Błędne byłoby zatem przekonanie, że koncepcja natury ludzkiej jest apologią status quo. Może mu ona rzucić poważne wyzwanie.
We wczesnych pismach, takich jak Rękopisy filozoficzno-ekonomicz- ne z 1844 roku, Marks obstaje przy niemodnym obecnie poglądzie, że nasz sposób bycia jako materialnych zwierząt może być źródłem istotnych informacji na temat tego, jak powinniśmy żyć. Istnieje droga prowadząca od ludzkiego ciała do kwestii etycznych i politycznych. Jeśli istoty ludzkie są stworzeniami samodzielnie kształtującymi własne życie, muszą mieć swobodę zaspokajania potrzeb oraz ekspresji swoich sił i zdolności. Ale ponieważ są też zwierzętami społecznymi, żyjącymi obok innych istot samodzielnie kształtujących własne życie, muszą zapobiegać ciągłemu, destrukcyjnemu konfliktowi indywidualnych sił. Jest to jeden z najbardziej uciążliwych problemów liberalnego społeczeństwa, w którym jednostki mają być wolne, co oznacza między innymi swobodę skakania sobie nawzajem do gardeł. Komunizm dla odmiany organizuje życie społeczne w taki sposób, że jednostki mogą spełniać się w akcie samospełnienia innych. Jak ujmuje to Marks w Manifeście komunistycznym: „[...] swobodny rozwój każdego jest warunkiem swobodnego rozwoju wszystkich” 12. W tym sensie socjalizm nie odrzuca po prostu liberalnego społeczeństwa z jego namiętnym przywiązaniem do jednostki. Doprowadza raczej do jego zwieńczenia. Pokazuje, w jaki sposób można pogodzić ze sobą niektóre sprzeczności liberalizmu, w którym moja wolność ma szansę rozkwitać wyłącznie kosztem wolności innego. Mamy szansę stać się sobą wyłącznie poprzez innych: w ten sposób poszerzamy, zamiast zubożyć indywidualną wolność. Trudno sobie wyobrazić szlachetniejszą etykę. Na poziomie osobistym nazywamy ją miłością.
12 Karol Marks, Fryderyk Engels, Manifest komunistyczny, [w:] tychże, Dzieła,
t. 4. s. 536
CZTERY ■ 77
Warto podkreślić wagę przywiązywaną przez Marksa do jednostki, ponieważ to wyraźnie przeczy zwyczajowej karykaturze jego myśli. Zdaniem wielu krytyków sednem marksizmu jest anonimowy kolektyw pozbawiony wszelkich względów dla prywatnego życia. W rzeczywistości nie ma to nic wspólnego z myślą Marksa. Można powiedzieć, że swobodny rozwój jednostek stanowi istotę jego polityki, o ile pamięta się, że jednostki muszą znaleźć sposób, by ich rozwój miał wspólnotowy charakter. Podkreślanie własnej niepowtarzalności, pisze Marks w Świętej rodzinie, stanowi „wyraz istotny” 13 ludzkiego życia. Do tego w gruncie rzeczy sprowadza się cała Marksowska moralność.
Istnieją powody do podejrzeń, że nigdy nie da się w pełni pogodzić jednostki i społeczeństwa. Marzenie o ich organicznej jedności jest szlachetną fantazją. Zawsze będą pojawiać się konflikty między moim a twoim spełnieniem lub między tym, czego wymaga się ode mnie jako obywatela, a tym, na co mam wielką ochotę. Tego rodzaju jawne sprzeczności są budulcem tragedii i jedynie grób, w odróżnieniu od marksizmu, może nas od nich uwolnić. Uwaga z Manifestu komunistycznego dotycząca swobodnego rozwoju wszystkich, nie ma szans na pełne urzeczywistnienie. Wzorem wszystkich najwyższych ideałów jest on celem, do którego należy dążyć, a nie stanem dającym się wprost urzeczywistnić. Ideały to drogowskazy, a nie realne byty. Pokazują nam, którędy warto iść. Osoby pokpiwające z socjalistycznych ideałów powinny pamiętać, że także wolnego rynku nie da się w pełni urzeczywistnić, co nie zraża jednak jego zwolenników. Fakt, że nie istnieje doskonała demokracja, nie prowadzi większości z nas do opowiedzenia się za tyranią. Nie zaprzestajemy wysiłków, aby wyżywić głodujących na świecie ze względu na to, że część z nich nie dożyje chwili, gdy nasze starania zakończą się sukcesem. Niektórzy ludzie uważający socjalizm za niemożliwy sądzą, że uda się wyeliminować biedę, zażegnać kryzys globalnego ocieplenia, zaszczepić liberalną demokrację w Afganistanie i rozwiązać światowe konflikty za pomocą oenzetowskich rezolucji. Wszystkim tym nie-
13 Karol Marks, Fryderyk Engels, Święta rodzina, [w:] Dzieła, t. 2, s. 162.
78 ■ CZTERY
wdzięcznym zadaniom daje się spore szanse powodzenia. Tylko socjalizm ma być z jakiegoś tajemniczego powodu poza naszym zasięgiem.
Łatwiej osiągnąć cel Marksa, jeśli nie trzeba polegać na okazywanym bez przerwy moralnym heroizmie. Socjalizm nie jest społeczeństwem wymagającym od swych obywateli olśniewającej cnoty. Nie chodzi w nim o to, żeby na okrągło pokładać się we wspólnotowej orgii. Mechanizmy pozwalające na osiągnięcie celu sformułowanego przez Marksa powinny opierać się na instytucjach społecznych. Nie można polegać tylko na dobrej woli jednostki. Weźmy na przykład koncepcję spółdzielni, którą Marks uznaje za podstawową jednostkę produkcyjną socjalistycznej przyszłości. Wkład konkretnej osoby w działanie takiego zespołu pozwala na pewną formę samospelnienia i przyczynia się do powodzenia innych, co dzieje się wyłącznie za sprawą sposobu, w jaki poukładaliśmy w tej grupie wspólne życie. Nie muszę żywić czułych uczuć wobec moich współpracowników lub podsycać w sobie co dwie godziny altruistycznego ognia. Moje samospełnienie wpływa korzystnie na spełnienie innych wyłącznie ze względu na spółdzielczy, egalitarny, zapewniający powszechny udział w zyskach, podlegający zbiorowej kontroli charakter całości. Jest to problem strukturalny, a nie kwestia cnoty osobistej. Rozwiązanie go nie wymaga licytowania się, komu bardziej do twarzy w szatach Kordelii.
Pod pewnymi względami dla socjalizmu jest obojętne, czy jestem największym szubrawcem na Zachodzie. Na tej samej zasadzie nie ma znaczenia, czy moją pracę biochemika zatrudnionego w prywatnej firmie farmaceutycznej uważam za chwalebny wkład w postęp nauki i ludzkości. Celem tej pracy jest dostarczenie zysków garstce pozbawionych skrupułów chciwców, którzy chętnie opchnęliby aspirynę własnym dzieciom za dziesięć dolarów od sztuki. Jednostkowe uczucia są w tej sytuacji niemiarodajne. Sens mojej pracy determinuje instytucja.
Należy się spodziewać, że w każdej socjalistycznej instytucji będzie pod dostatkiem karierowiczów, wazeliniarzy, chamów, oszustów, obiboków, darmozjadów, wałkoni, gapowiczów i okazjonalnych psychopatów. Nic w pismach Marksa nie sugeruje odmiennego scenariusza. Poza tym,
CZTERY ■ 79
skoro w komunizmie chodzi o możliwie pełne i powszechne uczestnictwo w życiu społecznym, należy oczekiwać, że będzie w nim więcej konfliktów niż wcześniej, w miarę powiększania się liczby ludzi mających w społeczeństwie realny udział. Komunizm nie położy kresu ludzkiej niedoli. Wyłącznie dosłownie rozumiany koniec historii mógłby tego dokonać. Zazdrość, agresja, dominacja, zaborczość i rywalizacja wciąż będą istnieć. Tyle tylko że pod inną postacią niż w kapitalizmie - nie z powodu jakiejś ponadprzeciętnej ludzkiej cnoty, ale ze względu na inne instytucje.
Wady nie będą już związane z pracą dzieci, kolonialną przemocą, groteskowymi nierównościami i wyniszczającą rywalizacją ekonomiczną. Zmieni się ich postać. W społeczeństwach plemiennych istnieje niemało przemocy, współzawodnictwa i dążenia do władzy, jednak cechy te nie występują w formie zmilitaryzowanego imperializmu, wolnorynkowej konkurencji czy masowego bezrobocia, ponieważ nie są to instytucje znane wśród Nuerów czy Dinka. Łajdacy są wszędzie, ale tylko część moralnych wykolejeńców ma szansę dobrać się do funduszy emerytalnych albo siać w mediach kłamliwą propagandę. Takiej możliwości nie mają na przykład gangsterzy, którzy muszą zadowolić się wieszaniem ludzi na hakach do mięsa. W społeczeństwie socjalistycznym takiej możliwości nie będzie miał nikt. Nie ze względu na ludzką cno- tliwość, lecz dlatego, że znikną prywatne fundusze emerytalne i media. Czarne charaktery u Szekspira musiały znaleźć inne ujście dla perfidii niż rakiety wycelowane w palestyńskich uchodźców. Nie można być brutalnym magnatem przemysłowym, jeśli nie ma w pobliżu żadnych fabryk. Trzeba w tej sytuacji zadowolić się terroryzowaniem niewolników, dworzan lub swoich neolitycznych towarzyszy pracy.
Podobnie jest w przypadku demokracji. Oczywiście zawsze będą istnieć odrażający egoiści, usiłujący zastraszyć innych, tak jak i ludzie starający się sięgnąć po władzę za pomocą frazesów i łapówek. Demokracja stanowi jednak zbiór zabezpieczeń przeciwko zachowaniom tego rodzaju. Za sprawą takich rozwiązań jak wprowadzenie przewodniczącego zgromadzenia, nowelizacje, reguła jednego głosu na osobę, zasada
80 ■ CZTERY
odpowiedzialności publicznej, proceduralność, suwerenność większości i tym podobne robi się wszystko, co tylko możliwe, by zapobiec wygranej łajdaków. Od czasu do czasu uda im się wygrać. Być może zdołają nawet skorumpować cały proces. Istnienie stabilnych procedur oznacza jednak, że w większości wypadków będą musieli podporządkować się demokratycznemu konsensusowi. Można powiedzieć, że cnota jest w tym wypadku wbudowana w przebieg wydarzeń, a nie wydana na pastwę kaprysów indywidualnej natury. Nie trzeba ludzi pozbawiać fizycznej zdolności do przemocy, by zakończyć wojnę. Wystarczą rokowania, rozbrojenie, traktaty pokojowe, kontrola i tym podobne. Może to być trudne. Nie jest to jednak nawet w połowie tak trudne, jak stworzenie rasy ludzi wymiotujących i mdlejących na widok najmniejszego przejawu agresji.
Marksizm nie obiecuje ludzkiej doskonałości. Nie zobowiązuje się nawet do zniesienia ciężkiej pracy. Marks uważa, że pewna ilość uciążliwej pracy będzie niezbędna nawet w warunkach dostatku. Przekleństwo Adama przetrwa również w królestwie obfitości. Prawdziwa obietnica marksizmu dotyczy rozwiązania sprzeczności uniemożliwiających dziś nadejście historii właściwej, w całej jej swobodzie i różnorodności.
Cele marksizmu nie są jednak czysto materialne. Dla Marksa komunizm oznacza kres niedoboru, a także zniesienie najbardziej uciążliwych form pracy. Rezultaty tego procesu - swoboda i czas wolny - stworzą warunki dla pełniejszego duchowego rozkwitu. Widzieliśmy już co prawda, że duchowy i materialny rozwój nie idą bynajmniej z konieczności w parze. Aby się o tym przekonać, wystarczy spojrzeć na Keitha Richardsa. Istnieje wiele odmian materialnego dostatku prowadzących wprost do śmierci ducha. Faktem jest jednak również to, że nie da się realizować życiowych planów, będąc głodnym, wyzyskiwanym lub harując bez końca, żeby przeżyć. Materialistami nie są osoby przeczące istnieniu duchowości, lecz te, które przypominają nam, że duchowe spełnienie wymaga pojawienia się w naszym życiu określonych warunków materialnych. Nie stanowią one gwarancji takiego spełnienia. Jednak bez nich z pewnością do niego nie dojdzie.
CZTERY ■ 81
W warunkach niedoboru, niezależnie do tego, czy jest on naturalny, czy sztuczny, najlepsze ludzkie cechy pozostają niewidoczne. Niedobór prowadzi do przemocy, strachu, chciwości, niepokoju, zaborczości, dominacji i śmiertelnych antagonizmów. Można się spodziewać, że gdyby ludzie żyli w warunkach materialnego dostatku, uwolnieni od ograniczających nacisków, jako istoty moralne radziliby sobie lepiej niż obecnie. Takiej pewności nie ma, ponieważ nigdy jeszcze nie mieliśmy okazji żyć w podobnych warunkach. Właśnie o tym mówi Marks, stwierdzając w Manifeście komunistycznym, że cała dotychczasowa historia była historią walk klasowych. Ponadto, nawet w warunkach dostatku będzie wiele spraw dających nam powód do niepokoju, chciwości czy agresji. Nie dojdzie do alchemicznej przemiany ludzi w aniołów. Znikną tylko niektóre z zasadniczych przyczyn naszych moralnych niedostatków. Można powiedzieć, że komunistyczne społeczeństwo wytwarzać będzie lepsze istoty ludzkie od tych, które potrafimy skonstruować obecnie. Jednak wciąż będą to istoty omylne, skłonne do konfliktu, a niekiedy brutalne i mające złe intencje.
Cynicy wątpiący w możliwość moralnego postępu powinni zastanowić się nad różnicą między polowaniem na czarownice a dążeniem do zagwarantowania równych płac dla kobiet. Nie wynika stąd, że wszyscy staliśmy się delikatniejsi, wrażliwsi i bardziej humanitarni od czasów średniowiecza. Aby się o tym przekonać, wystarczy pomyśleć o różnicy dzielącej łuki i strzały od pocisków typu Cruise. Nie chodzi o to, że postęp moralny przenika wszystkie aspekty historii, ale o to, że w niektórych sprawach dokonał się w stopniu zasadniczym. Uznanie tego faktu jest rzeczą równie realistyczną, co stwierdzenie, że pod pewnymi względami cofnęliśmy się od czasów Robin Hooda. Nie istnieje wielka narracja Postępu, podobnie jak nigdy nie wydarzyła się bajka o Upadku.
Każdy, kto widział małe dziecko chwytające zabawkę rodzeństwa z mrożącym krew w żyłach okrzykiem „moje!”, nie potrzebuje przypomnienia, jak głęboko tkwią w naszym umyśle rywalizacja i instynkt posiadania. Mamy tu do czynienia z głęboko zakorzenionymi kulturo-
82 ■ CZTERY
wymi, psychologicznymi, a nawet ewolucyjnymi nawykami, których przemiana nie nastąpi w wyniku prostej reformy instytucji. Zmiana społeczna nie wymaga jednak, by z dnia na dzień wszyscy zrewolucjonizowali swoje charaktery. Weźmy przykład Irlandii Północnej. Pokój nie zapanowałw tym burzliwym regionie dlatego, że katolicy i protestanci wreszcie porzucili ciągnące się od wieków spory i padli sobie czule w ramiona. Nic z tych rzeczy. Część z nich w dającej się przewidzieć przyszłości nadal będzie żywić do siebie nienawiść. Przemiany sekciarskiej świadomości dokonują się zwykle w tempie procesów geologicznych. W tym wypadku nie ma to jednak aż tak wielkiego znaczenia. W kontekście ogólnego zmęczenia mieszkańców trzema dekadami przemocy ważne jest przede wszystkim zawarcie politycznego porozumienia podlegającego starannemu nadzorowi i umiejętnie pilotowanemu.
Ale to tylko jedna strona tej historii. Prawda jest bowiem taka, że w szerszej perspektywie zmiany instytucjonalne mają głęboki wpływ na ludzki charakter. Niemal każda oświecona reforma systemu karnego w historii budziła kiedyś opór, teraz jednak uznajemy te zmiany za oczywiste do tego stopnia, że pomysł łamania morderców kołem wzbudziłby w nas odrazę. Takie reformy zostały wbudowane w naszą psychikę. Tym, co naprawdę zmienia postrzeganie świata, są nie tyle idee, ile idee zakorzenione w rutynowej praktyce społecznej. Zmieniając praktykę, co może być zadaniem niesłychanie ciężkim, z dużym prawdopodobieństwem przekształcimy ostatecznie nasz sposób widzenia.
Większości z nas nie trzeba siłą powstrzymywać przed załatwianiem swoich potrzeb fizjologicznych na zatłoczonej ulicy. Ponieważ jest to zachowanie sprzeczne z prawem i budzi społeczną niechęć, niepodejmowanie tego rodzaju działań stało się naszą drugą naturą. Nie znaczy to, że nikt tego nigdy nie robi, zwłaszcza w centrach miast tuż po zamknięciu pubów. Jest to jednak znacznie mniej prawdopodobne niż w sytuacji, gdyby uznawano takie zachowanie za szczyt elegancji. Brytyjski nakaz jazdy lewą stroną nie musi walczyć w piersiach Brytyjczyków z palącym pragnieniem jazdy stroną przeciwną. Nasze doświadczenia wewnętrzne kształtują instytucje. Są instrumentami reedukacji. Podajemy sobie
CZTERY B 83
dłonie przy pierwszym spotkaniu dlatego, że taki jest zwyczaj, ale również dlatego, że poza wymogami konwencji odczuwamy impuls, by tak właśnie postąpić.
Zmiany przyzwyczajeń następują powoli. Kapitalizm potrzebował kilku wieków, by wykorzenić wrażliwość odziedziczoną po feudali- zmie, choć turysta zwiedzający okolice Pałacu Buckingham może łatwo dojść do wniosku, że pewne istotne obszary zostały w tym procesie nieopatrznie pominięte. Pozostaje mieć nadzieję, że nieco krócej zajmie stworzenie porządku społecznego, w którym dzieci uczące się historii będą z niedowierzaniem słuchać o czasach, kiedy miliony ludzi chodziły głodne, podczas gdy garstka innych karmiła kawiorem swoje pudle. Będzie im się to wydawało równie obce i odrażające, jak nam wypruwanie ludzkich wnętrzności z powodu herezji.
Wzmianka o uczniach zwraca uwagę na ważny problem. Wśród współczesnych dzieci jest bardzo wielu zagorzałych ekologów. Zabijanie fok czy zanieczyszczenie atmosfery napawa je grozą i wstrętem. Część z nich zgorszyłby wyrzucony w nieodpowiednim miejscu papierek. Dzieje się tak w ogromnej mierze za sprawą edukacji - nie tylko formalnej, ale również polegającej na oddziaływaniu nowych form myślenia i wrażliwości na pokolenie, w którym stare nawyki uczuciowe nie zdążyły się jeszcze w pełni zakorzenić. Nikt nie twierdzi, że dzięki temu uda się ocalić planetę. Z pewnością nie brakuje dzieci, które z przyjemnością rozłupałyby borsukowi łebek. Mimo to przykład ten pokazuje, w jaki sposób edukacja potrafi zmieniać postawy i stawać się źródłem nowych modeli zachowań.
Edukacja polityczna jest więc zawsze możliwa. Na konferencji w Wielkiej Brytanii na początku lat 70. doszło do dyskusji na temat istnienia pewnych uniwersalnych cech istot ludzkich. Pewien mężczyzna podniósł się z miejsca i oznajmił: „Cóż, wszyscy mamy jądra”. Kobieta z publiczności wykrzyknęła: „Nie mamy!”. Brytyjski feminizm znajdował się wówczas w powijakach, a wielu znajdujących się na sali mężczyzn uznało uwagę tej kobiety w najlepszym razie za przejaw ekscen- tryzmu. Nawet część kobiet wydawała się zażenowana. Gdyby zaledwie
84 ■ CZTERY
kilka lat później jakiś mężczyzna zdecydował się wygłosić publicznie równie idiotyczną uwagę, szybko mógłby stać się wyjątkiem od postulowanej przez siebie reguły.
W średniowiecznej i wczesnonowożytnej Europie chciwość uznawano za najgorszą z przywar. Przejście od tamtych czasów do znanego z Wall Street hasła - „chciwość jest dobra!” - wymagało intensywnego procesu reedukacji. Nie była ona w głównej mierze dziełem nauczycieli szkolnych czy ideologów, lecz wynikała ze zmian w naszych materialnych formach życia. Arystoteles uważał, że niewolnictwo jest naturalne, choć część myślicieli starożytnych miała w tej sprawie odmienne zdanie. Uważał jednak również, że produkcja gospodarcza nakierowana na zysk jest sprzeczna z naturą ludzką, co stanowi niejakie odstępstwo od poglądów Donalda Trumpa. (Stanowisko Arystotelesa miało ciekawe uzasadnienie. Sądził, że to, co Marks miał nazwać później „wartością wymienną” - sposób, w jaki można wymienić jeden towar na inny, ten zaś na jeszcze inny i tak bez końca - wiąże się z pewnego rodzaju brakiem ograniczeń będącym zaprzeczeniem skończonej, zwierzęcej natury istot ludzkich). W średniowieczu istnieli ideolodzy uznający osiąganie zysków za nienaturalne, ponieważ utożsamiali naturę ludzką z charakterem feudalnym. Łowcy-zbieracze mieli przypuszczalnie równie mętną wizję porządku społecznego wyglądającego inaczej niż ich własny. Alan Greenspan, były przewodniczący Rezerwy Federalnej, wierzył przez większą cześć zawodowego życia, że tak zwane wolne rynki są zapisane w naturze ludzkiej - twierdzenie równie absurdalne jak to, że z natury ludzkiej wynika podziw dla Cliffa Richarda. Wolne rynki stanowią w rzeczywistości niedawny wynalazek historyczny, którego zasięg długo nie wykraczał poza niewielki obszar naszej planety.
Osoby głoszące sprzeczność socjalizmu z naturą ludzką robią to również dlatego, że krótkowzrocznie utożsamiają tę naturę z kapitalizmem. Tuaregowie ze środkowej Sahary to w głębi serca kapitalistyczni przedsiębiorcy. Po cichu pragną jedynie założyć bank inwestycyjny. Fakt, że nie wiedzą nawet, czym jest bank inwestycyjny, nie ma znaczenia. Tyle że nie da się pragnąć czegoś, o czym nie ma się jakiegokolwiek po-
CZTERY ■ 85
jęcia. Nie mogę śnić o byciu maklerem giełdowym, jeśli jestem ateńskim niewolnikiem. Mogę być chciwy, zachłanny i religijnie przywiązany do własnych interesów. Jako ateński niewolnik nie mogę być jednak działającym w ukryciu kapitalistą, tak jak wykluczone jest, bym aspirował do zawodu neurochirurga, żyjąc w XI wieku.
Wspominałem wcześniej, że Marks był szczególnym przypadkiem pesymisty w odniesieniu do przeszłości i człowiekiem spoglądającym z rzadko spotykanym optymizmem w przyszłość. Istnieje ku temu wiele powodów, a jeden z nich wiąże się ściśle ze sprawami będącymi aktualnie przedmiotem naszego namysłu. Autor Kapitału widział przeszłość w mrocznych barwach, ponieważ sprawiała wrażenie ciągu, następujących jedna za drugą, straszliwych form ucisku. Theodor Adorno zauważył swego czasu, że myśliciele pesymistyczni (miał na myśli raczej Freuda niż Marksa) oddają większe przysługi ludzkiej wolności niż ufnie patrzący na świat optymiści. Dają oni bowiem świadectwo rażącej niesprawiedliwości, o której w przeciwnym razie moglibyśmy zapomnieć. Przypominając o tym, jak zła jest kondycja świata, zachęcają nas do jego naprawy. Sugerują, byśmy spróbowali poradzić sobie bez pomocy opium.
Marks zachował jednak sporą dozę nadziei na przyszłość, ponieważ zdawał sobie sprawę, że mroczne karty historii powstały w znacznym stopniu nie z naszej winy. Historia była tak krwawa nie dlatego, że większość ludzi jest niegodziwa. Przyczynę stanowi materialna presja, której zostali poddani. Dzięki tej refleksji Marks może trzeźwo patrzeć na przeszłość, nie ulegając przy tym mitowi mówiącemu o mrocznym wnętrzu ludzkiego serca. Między innymi dlatego udaje mu się zachować wiarę w przyszłość. Taką nadzieję podpowiada Marksowi materializm. Jeśli wojny, klęski głodu i ludobójstwo naprawdę wynikają z nieusuwalnego ludzkiego zepsucia, nie ma najmniejszego powodu, by wierzyć, że przyszłość będzie w czymkolwiek lepsza. Jeśli jednak wszystko to jest po części efektem niesprawiedliwych systemów społecznych, których jednostki są często prostą funkcją, można oczekiwać, że zmiana tego rodzaju systemów okaże się krokiem w stronę lepszego świata. Ideę
8 6 ■ CZTERY
doskonałości można tymczasem wykorzystać w charakterze straszaka na głupców.
Wszystko to nie powinno nas prowadzić do wniosku, że w klasowym społeczeństwie ludzi można oczyścić z wszelkiej odpowiedzialności za własne czyny albo że indywidualne zepsucie nie odegrało żadnej roli w dziejach wojny czy ludobójstwa. Firmy skazujące setki czy wręcz tysiące pracowników na życie polegające na przymusowej bezczynności mają w nich z pewnością swój udział. Nie podejmują jednak tego rodzaju kroków z nienawiści, złej woli czy z powodu agresji. Tworzą bezrobocie, starając się zapewnić sobie zyski w opartym na rywalizacji systemie, w którym, jak się obawiają, mogłyby w innym razie ponieść klęskę. Osoby wysyłające armie tam, gdzie w wyniku działań wojennych płoną żywcem małe dzieci, mogą być najłagodniejszymi z ludzi. Mimo to nazizm nie był jedynie odrażającym systemem politycznym. Żywił się również sadyzmem, paranoją i patologiczną nienawiścią jednostek, które niewątpliwie można określić mianem kanalii i łajdaków. Jeśli Hitler nie był kanalią, słowo to pozbawione jest znaczenia. Jednak osobiste zło tych ludzi miało szansę wywołać przerażające następstwa, ponieważ wprzęgnięto je w działanie systemu politycznego. To trochę jak zatrudnienie Szekspirowskiego Jago w charakterze komendanta obozu jenieckiego.
O ile naprawdę istnieje natura ludzka, to pod pewnymi względami mamy dobre wieści niezależnie od tego, co sądzą na ten temat postmo- derniści. Jedną ze względnie stałych jej cech jest przecież sprzeciw wobec niesprawiedliwości. To między innymi dlatego wyobrażanie sobie, że koncepcja natury ludzkiej musi mieć z konieczności konserwatywny wydźwięk, jest bezmyślne. Przeglądając historyczne archiwa, nietrudno dojść do wniosku, że ucisk polityczny prawie zawsze podburzał ludzi do buntu bez względu na to, czy nieudaną rewoltę ostatecznie tłumiono. W człowieczeństwie tkwi najwyraźniej cząstka, która nie schyli pokornie głowy przed impertynencją władzy. To niewątpliwie prawda, że władza odnosi rzeczywisty sukces wyłącznie wtedy, gdy uda się jej wejść w sojusz z rządzonymi. Doświadczenie dowodzi jednak, że tego rodzaju
CZTERY ■ 87
sojusz okazuje się zazwyczaj częściowy, niejednoznaczny i tymczasowy. Klasy rządzące częściej się toleruje, niż podziwia. Gdyby nasza natura była na wskroś polityczna, reżimy polityczne mogłyby zmusić nas do bezwarunkowej akceptacji swojego zwierzchnictwa. Fakt, że często mają z tym poważny problem, świadczy o istnieniu głębszych źródeł sprzeciwu niż lokalna kultura.
Czy Marks był zatem myślicielem utopijnym? Tak, jeśli ma to oznaczać wizję przyszłości jako postępu w stosunku do chwili obecnej. Marks wierzył w zniesienie materialnego niedoboru, własności prywatnej, wyzysku, klas społecznych i znanej nam formy państwowości. Wielu myślicieli, mając przed oczami zasoby dzisiejszego świata, uznałoby usunięcie materialnego niedoboru za teoretycznie możliwe, choć w praktyce trudne do urzeczywistnienia. Przeszkadza nam polityka.
Widzieliśmy, że zdaniem Marksa wszystkie te zmiany doprowadzą do uwolnienia olbrzymich ilości ludzkiego, duchowego bogactwa. Wyzwoleni z dotychczasowych ograniczeń ludzie zaczną rozkwitać jako jednostki na niedostępne im wcześniej sposoby. W pracach Marksa nie znajdzie się jednak sugestii, że osiągniemy dzięki temu jakąkolwiek formę doskonałości. Warunkiem korzystania przez ludzi z wolności jest możliwość jej nadużycia. O wolności na szerszą skalę nie może być w istocie mowy bez tego rodzaju nadużyć. Rozsądne jest zatem przypuszczenie, że w społeczeństwie komunistycznym pojawią się rozliczne problemy, dochodzić w nim będzie do najrozmaitszych konfliktów i wielu nieodwracalnych tragedii. Istnieć będą wypadki drogowe, śmiertelne zazdrości, wygórowane ambicje, pozbawione gustu spodnie, nieukojone smutki, koszmarne powieści i morderstwa dzieci. Całkiem możliwe, że w społeczeństwie komunistycznym ktoś będzie również sprzątał toalety.
Komunizm zmierza do zaspokojenia potrzeb wszystkich ludzi, lecz nawet w społeczeństwie dostatku trzeba będzie wprowadzić w tym zakresie limity. Norman Geras pisze: „Jeśli w ramach środków służących do samorozwoju ktoś (w komunizmie) potrzebuje skrzypiec, a ja roweru wyczynowego, wszystko jest, jak można domniemywać, w porządku.
8 8 ■ CZTERY
Jeśli jednak domagam się obszaru wielkości, dajmy na to, Australii, by się po nim przechadzać lub ogólnie korzystać z niego zgodnie z moim widzimisię, nie niepokojony obecnością innych, to moje życzenie staje się oczywiście problematyczne. Żaden dający się pomyśleć dostatek nie ma szans zaspokoić potrzeb tak wygórowanych [...] i nietrudno wyobrazić sobie potrzeby mniej rozbuchane, z których zaspokojeniem będzie podobny kłopot” 14.
Marks, jak widzieliśmy, nie traktuje przyszłości jako przedmiotu jałowej spekulacji, lecz jako realną ekstrapolację teraźniejszości. Nie interesują go poetyckie wizje pokoju i braterstwa, lecz warunki materialne dające nadzieję na stworzenie naprawdę ludzkiej przyszłości. Jako materialista zdawał sobie sprawę ze złożonej, opornej, niedokończonej natury rzeczywistości; tymczasem takiego świata nie da się pogodzić ze snami o perfekcji. W doskonałym świecie nie byłoby miejsca na jakąkolwiek przypadkowość - na wszystkie te nieprzewidywalne kolizje, losowe wydarzenia i tragicznie nieobliczalne skutki składające się na tkankę naszego codziennego życia. Byłby to również świat, w którym potrafilibyśmy oddać sprawiedliwość nie tylko żyjącym, ale i zmarłym, cofając zbrodnie i odwracając okropieństwa przeszłości. Nie da się stworzyć takiego społeczeństwa. Przypuszczalnie nie byłoby to nawet pożądane. Świat bez katastrof kolejowych mógłby okazać się również światem, w którym nie da się wynaleźć lekarstwa na raka.
Mrzonką jest także porządek społeczny, w którym wszyscy byliby równi. Zarzut, że „w socjalizmie wszyscy staniemy się tacy sami”, jest pozbawiony podstaw. Marks nie miał takich intencji. Był nieprzejednanym wrogiem standaryzacji. W istocie uważał równość za wartość b u r ż u a z y j n ą . Widział w niej polityczne odbicie tego, co nazywał wartością wymienną, zrównującą ze sobą jeden towar z innym. Towar, jak wyraził się kiedyś, jest „zrealizowaną równością”. Marks wspomina o takiej odmianie komunizmu, która umieszcza całe społeczeństwo na
14 Norman Geras, The Controversy about Marx and Justice, „New Left Review”, nr 150, marzec/kwiecień 1985, s. 82.
CZTERY ■ 89
jednym poziomie - a następnie odrzuca ją w Rękopisach filozoficzno- -ekonomicznych jako „abstrakcyjną negację całego świata kultury i cywilizacji” 15. Autor Kapitału utożsamiał pojęcie równości z tym, co uznawał za abstrakcyjną równość demokracji klasy średniej, w której nasza formalna równość jako wyborców i obywateli służy ukryciu rzeczywistych nierówności klasowych i majątkowych. W Krytyce Programu Gotajskiego sprzeciwił się koncepcji równości dochodów ze względu na niepowtarzalne potrzeby ludzkie: niektórzy ludzie wykonują cięższą lub bardziej niebezpieczną pracę niż inni, niektórzy muszą wyżywić większą liczbę dzieci i tak dalej.
Nie należy stąd wyciągać wniosku, że Marks z góry przekreślał ideę równości. Nie miał zwyczaju odrzucać pomysłów tylko dlatego, że narodziły się w kręgach klasy średniej. Nie tylko nie pogardzał wartościami mieszczańskiego społeczeństwa, ale głosił jego wielkie rewolucyjne ideały wolności, samostanowienia i samorozwoju. Nawet abstrakcyjna równość stanowiła w jego oczach krok naprzód w stosunku do feudalnych hierarchii. Tyle tylko, że te cenne wartości nie mogły stać się udziałem wszystkich, dopóki w dalszym ciągu istniał kapitalizm. Mimo to Marks nie szczędził pochwał klasie średniej jako najbardziej rewolucyjnej formacji w dziejach - fakt dziwnie pomijany przez jego przeciwników pochodzących z klasy średniej. Być może podejrzewają oni, że pochwały ze strony Marksa są czymś na kształt pocałunku śmierci.
Zdaniem Marksa błąd dominującej koncepcji równości polegał na jej abstrakcyjnym charakterze. Nie przywiązywała dostatecznej wagi do jednostkowości ludzi i rzeczy - w dziedzinie ekonomii nazywanej przez Marksa „wartością użytkową”. Między innymi dlatego Marks był raczej wstrzemięźliwy w kwestii praw. „Prawo - pisał - z istoty swej polegać może jedynie na zastosowaniu równego miernika. Ale nierówne jednostki (a nie byłyby różnymi jednostkami, gdyby nie były nierówne) dają się tylko o tyle mierzyć wspólnym miernikiem, o ile się
15 Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 roku, s. 576 (przekład zmodyfikowany).
90 ■ CZTERY
je rozpatruje z jednego punktu widzenia, o ile ujmuje się je wyłącznie z pewnej o k r e ś l o n e j strony, na przykład kiedy się je rozpatruje, jak w danym wypadku, w y ł ą c z n i e j a k o p r a c o w n i k ó w , nie widząc w nich nic poza tym, abstrahując od wszystkiego innego” 16. Tyle na temat Marksa chcącego sprowadzić nas wszystkich do tego samego, żałosnego poziomu. To samo dotyczy Marksa dostrzegającego w ludziach jedynie pracowników. Równość dla socjalizmu nie oznacza, że wszyscy są dokładnie tacy sami - o ile kiedykolwiek jakiś postulat był absurdalny, to właśnie ten. Nawet Marks musiałby zauważyć, że książę Wellington ustępuje mu inteligencją. Nie wynika stąd również, że wszyscy otrzymają dokładnie takie same zasoby i majątek.
Autentyczna równość nie oznacza traktowania wszystkich jednakowo, lecz taką samą troskę o różne potrzeby każdego z nas. Właśnie takiego społeczeństwa życzył sobie Marks. Nie wszystkie ludzkie potrzeby można ze sobą porównać. Nie da się do każdej z nich przyłożyć tej samej miary. Marks chciał wszystkim ludziom przyznać równe prawo do samorealizacji i aktywnego udziału w kształtowaniu życia społecznego. W ten sposób znikłyby bariery nierówności. Każdy człowiek otrzymałby szansę niepowtarzalnego, indywidualnego rozkwitu w maksymalnym stopniu. Zdaniem Marksa równość istnieje na potrzeby różnicy. W socjalizmie nie chodzi na pewno o jednakowe kombinezony dla wszystkich. To konsumencki kapitalizm wciska swoich obywateli w uniformy znane jako buty sportowe i dresy.
Według Marksa socjalizm byłby znacznie bardziej pluralistycznym porządkiem od tego, w którym żyjemy obecnie. W klasowym społeczeństwie ceną za swobodny rozwój garstki jest zniewolenie wielu, stających się zakładnikami podobnej, monotonnej narracji. Komunizm, zachęcając wszystkich do swobodnego rozwijania jednostkowych talentów, będzie bardziej rozproszony, różnorodny i nieprzewidywalny. Bliżej mu
16 Cyt. za: Norman Geras, The Controversy about Marx and Justice, „New Left Review”, nr 150, marzec/kwiecień 1985, s. 52. (Zob. Karol Marks, Krytyka Programu Gotajskiego, przeł. A. Bal, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 19, s. 24) [przyp. tłum.].
CZTERY W 91
do powieści modernistycznej niż realistycznej. Krytycy Marksa mogą wyśmiewać taki scenariusz jako fantazję. Nie mogą jednak skarżyć się równocześnie, że Marks opowiadał się za porządkiem społecznym rodem z Roku 1984 Georgea Orwella.
Nowoczesność rzeczywiście cierpi na złośliwą odmianę utopizmu. Nie jest nią jednak marksizm. Bardziej pasuje do tej roli szalony pomysł, według którego jednolity globalny system zwany wolnym rynkiem da się narzucić różnorodnym kulturom i gospodarkom, usuwając za jednym zamachem wszystkie ich dolegliwości. Zwolennicy tej totalitarnej fantazji nie mają blizn na twarzy i nie przemawiają złowieszczo-łagod- nym głosem, ukrywając się w podziemnych bunkrach, wzorem czarnych charakterów z filmów o Jamesie Bondzie. Widuje się ich w restauracjach w centrum Waszyngtonu i na przechadzkach po posiadłości w hrabstwie Sussex.
Na pytanie, czy Marks był myślicielem utopijnym, Theodor Ador- no odpowiedział stanowczym: i tak, i nie. Był wrogiem utopii - pisze Adorno - po to, by doprowadzić do jej urzeczywistnienia.
Pięć
Marksizm sprowadza wszystko do ekonomii. Jest odmianą ekonomicznego determinizmu. Sztukę, religię, prawo, wojnę, moralność i zmianę historyczną postrzega się w marksizmie, najogólniej rzecz biorąc, jako odbicie ekonomii walki klas. Prawdziwa złożoność ludzkich spraw podporządkowana zostaje czarno-białej wizji historii. W obsesyjnym podejściu do ekonomii Marks jest lustrzanym odbiciem zwalczanego przez siebie kapitalizmu. Jego myśl popada w sprzeczność z pluralistycznym światopoglądem nowoczesnych społeczeństw, zdających sobie sprawę, że nie istnieje jeden stały klucz do szerokiego spektrum doświadczeń historycznych.
Twierdzenie, że wszystko sprowadza się do ekonomii, to truizm. Trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób można je podać w wątpliwość. Zanim cokolwiek zrobimy, musimy przecież coś zjeść i wypić. Potrzebujemy także ubrania i schronienia, przynajmniej jeśli żyjemy w Sheffield, a nie na wyspach Samoa. Pierwszym aktem historycznym - pisze Marks w Ideologii niemieckiej - jest stworzenie środków pozwalających na zaspokojenie naszych materialnych potrzeb. Dopiero wtedy możemy uczyć się gry na banjo, pisać poezję erotyczną czy zająć się malowaniem ganku. Fundament kultury stanowi praca. Bez produkcji materialnej nie może istnieć cywilizacja.
Marksizm stara się jednak powiedzieć więcej. Przekonuje o kluczowej roli produkcji materialnej nie tylko dlatego, że bez niej nie mogłaby pojawić się cywilizacja. Zwraca uwagę, że w ostatecznym rachunku produkcja materialna przesądza o jej kształcie. Czym innym jest twierdzić, że długopis lub komputer są nieodzowne do napisania książki, a czym innym uznać, że przesądzają w pewien sposób o jej treści. To ostatnie nie jest w żadnym razie oczywiste, choć marksistowski wariant tego stanowiska może liczyć na poparcie wśród części antymarksistowskich
94 U pięć
myślicieli. Filozof John Gray, którego trudno uznać za apologetę marksizmu, pisze że „w społeczeństwach rynkowych [...] działalność ekonomiczna nie tylko różni się od reszty życia społecznego, ale wywiera wpływ na całe społeczeństwo, a niekiedy je sobie podporządkowuje” 1. Gray ogranicza zasięg tej reguły do społeczeństw rynkowych. Marks rozciąga jej obowiązywanie na historię jako taką.
Krytycy Marksa uważają dobitniejsze z tych dwóch twierdzeń za formę redukcjonizmu sprowadzającą wszystko do jednego czynnika. To oczywisty błąd. Jak to możliwe, aby zapierające dech w piersi bogactwo historii ludzkiej można było aż tak uprościć? Czy nie mamy w historii do czynienia z wielością sił, których nigdy nie uda się zredukować do jednej, niezmiennej zasady? Wolno nam jednak postawić pytanie o granice tego pluralizmu. Czy n i g d y nie dochodzi do sytuacji, w których pojedynczy czynnik okazuje się ważniejszy od pozostałych? Tego rodzaju wybór nie jest z pewnością łatwy. Możemy się sprzeczać do końca świata na temat przyczyn rewolucji francuskiej, lecz nikt nie sądzi, że rewolucja wybuchła wskutek biochemicznych zmian w mózgach Francuzów wywołanych nadmiernym spożyciem sera. Tylko naprawdę ekscentryczna mniejszość może twierdzić, że doszło do niej, ponieważ Baran znalazł się w ascendencie. Wszyscy zgadzają się, że niektóre czynniki historyczne są ważniejsze od innych. Nie przestają być z tego powodu pluralistami, przynajmniej w jednym ze znaczeń tego słowa. Wciąż mogą stać na stanowisku, że wszystkie większe wydarzenia historyczne stanowią wypadkową wielu sił. Tyle tylko, że nie godzą się na uznanie wszystkich tych sił za równie ważne.
Fryderyk Engels był pluralistą dokładnie w tym sensie. Stanowczo zaprzeczał, jakoby od niego i Marksa kiedykolwiek wyszła sugestia, że siły ekonomiczne stanowią jedyną determinantę historii. W jego mniemaniu był to „nic nie mówiący, abstrakcyjny, niedorzeczny frazes”2.
1 John Gray, False Dawn: The Delusions o f Global Capitalism, London 2002, s. 12.2 Fryderyk Engels, Do Józefa Blocha w Królewcu, przeł. S. Bergman, O. Szechter,
[w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 37, Warszawa 1977, s. 548.
Piąć ■ 95
2 pewnością nikt nie jest pluralistą w takim znaczeniu, aby twierdzić, £e w dowolnej sytuacji wszystkie czynniki mają jednakowe znaczenie. Każdy wierzy w jakieś hierarchie, dotyczy to nawet najbardziej zapalczywych wyznawców egalitaryzmu. W istocie niemal każdy wierzy w hierarchie niezmienne i absolutne. Trudno znaleźć osobę twierdzącą, że łaskotanie głodujących ma w jakichkolwiek okolicznościach przewagę nad dostarczeniem im żywności. Nikt nie sądzi, że długość paznokci Karola I była w przypadku angielskiej wojny domowej czynnikiem istotniejszym niż religia. Twoją głowę trzymałem pod wodą przez dwadzieścia minut z wielu powodów (sadyzm, naukowa ciekawość, ta okropna koszula w kwiaty, którą miałeś na sobie, fakt, że w telewizji pokazywali nudny dokument), jednak decydujące znaczenie miała chęć położenia ręki na stajni czempionów, którą zapisałeś mi w testamencie. Dlaczego nadrzędna motywacja nie miałyby istnieć także w przypadku wydarzeń publicznych?
Niektórzy pluraliści zgadzają się, że tego rodzaju wydarzenia mogą wynikać z jednej dominującej przyczyny. Tyle tylko, że nie widzą powodu, aby miałaby ona działać w każdych okolicznościach. Tym, co z pewnością budzi wątpliwości w tak zwanej ekonomicznej teorii dziejów, jest przekonanie, że wszystko wszędzie dochodzi do skutku w podobny sposób. Czy nie płynie stąd sugestia, że historia jest pojedynczym zjawiskiem, równie cudownie i na wskroś jednolitym, jak cukrowy sopelek? Przypuszczenie, że przyczyną mojego bólu głowy jest ta absurdalnie ciasna peruka Marylin Monroe, którą uparłem się włożyć na przyjęcie, ma z pewnością sens. Jed- nakhistoria, w przeciwieństwie do bólu głowy, nie jest czymś pojedynczym. Pewien człowiek narzekał kiedyś, że historia to tylko jedna cholerna rzecz po drugiej3. Brakuje jej spójności bajki, nie tworzy logicznej narracji. Nie istnieje w niej żaden wątek ciągnący się nieprzerwanie od początku do końca.
Widzieliśmy już, że niemal nikt nie wyobraża sobie, by w historii nie istniały jakiekolwiek dające się odkryć prawidłowości. Rzadko zdarzają
3 „History isjust one damned thing after another” - sformułowanie przypisywane amerykańskiemu pisarzowi Elbertowi Hubbardowi [przyp. tłum.].
96 ■ Pięć
się ludzie postrzegający ją jako bezładne nagromadzenie chaosu, przypadków i zbiegów okoliczności, choć Fryderyk Nietzsche i jego uczeń Michel Foucault miejscami ocierają się o takie stanowisko. Większość ludzi przyjmuje do wiadomości, że w historii pojawiają się łańcuchy przyczynowo-skutkowe, które układają ją w pewien ogólny wzór bez względu na to, jak bardzo zależności te byłyby złożone lub nieuchwytne. Trudno uwierzyć na przykład, że różne narody zaczęły zabiegać o kolonie w określonym momencie historycznym z przyczyn, które nie mają ze sobą nic wspólnego. Afrykańskich niewolników nie przywieziono do Ameryki dla hecy. Pojawienie się faszyzmu w mniej więcej tym samym okresie w historii różnych dwudziestowiecznych państw nie wynikało po prostu ze skłonności do naśladowania. Ludzie nie wystawiają się nagle na strzały, ponieważ taką mają fantazję. Na całym świecie istnieje zadziwiająco spójny wzorzec nakazujący w ostentacyjny sposób powstrzymywać się przed takim zachowaniem.
Kwestii spornej nie stanowi istnienie prawidłowości historycznych, ale pytanie, czy można w historii wyróżnić wzorzec dominujący. Można wierzyć w to pierwsze, nie uznając drugiego. Czy jest coś złego w obrazie nachodzących na siebie lokalnych prawidłowości, które nigdy nie łączą się w całość? W jaki niby sposób coś tak różnorodnego, jak ludzka historia, miałoby kiedykolwiek złożyć się w jednolitą opowieść? Twierdzenie, że interesy materialne były główną siłą napędową historii od jaskiniowców po kapitalizm, jest bardziej prawdopodobne niż wiara, że o jej kształcie decydowały dieta, altruizm, wielcy ludzie, skoki o tyczce czy układ planet. Wciąż jednak odpowiedź ta wydaje się zbyt konkretna, aby można ją było przyjąć bez zastrzeżeń.
Odpowiedź taka usatysfakcjonowała Marksa, ponieważ jego zdaniem historia nie była wcale tak różnorodna i kolorowa, jak można sądzić. Toczyła się pod dyktando opowieści znacznie bardziej monotonnej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Oczywiście tworzyła pewną całość. Nie taką jednak, z której moglibyśmy czerpać zadowolenie, wzorem całości w rodzaju Samotni czy W samo południe. Wątkami nadającymi historii spójność były zazwyczaj niedobór, ciężka praca, przemoc
pięć Ml 97
j wyzysk. Czynniki te przybierały tylko różne formy, kładąc zarazem podwaliny pod wszystkie znane cywilizacje. To właśnie monotonna, otępiająca umysł powtarzalność nadała historii ludzkiej znacznie większą spójność, niż moglibyśmy sobie tego życzyć. W istocie mamy tu do czynienia z wielką narracją, co tylko pogarsza sprawę. Jak odnotowuje Theodor Adorno, „[...] owo Jedno i Wszystko, które, do dnia dzisiejszego, z krótkimi przerwami, toczy się dalej, byłoby teleologicznie absolutnym cierpieniem”4. W wielkiej narracji historii nie chodzi o Postęp, Rozum czy Oświecenie. To melancholijna opowieść wiodąca, według słów Adorna, „od procy do megatonowej bomby” 5.
Można się zgadzać, że przemoc, ciężka praca i wyzysk stanowią istotny składnik historii ludzkiej bez uznawania ich za jej fundament. Dla marksistów jednym z powodów tak fundamentalnego znaczenia tych spraw jest ich związek z naszym fizycznym przetrwaniem. Są one stałym elementem strategii, dzięki której zapewniamy sobie kontynuację materialnej egzystencji. Nie są to jedynie zjawiska losowe, ponieważ nie mówimy tu o przypadkowych aktach bestialstwa czy agresji. W sprawach tych tkwi pewna konieczność, ponieważ zostały wbudowane w struktury służące produkcji i reprodukcji materialnego życia. Mimo to żaden marksista nie sądzi, że siły te kształtują absolutnie wszystko. Gdyby tak było, wówczas dur brzuszny, kucyki, ataki śmiechu, sufizm, Pasja według świętego Mateusza i malowanie paznokci u stóp na egzotyczny fiolet stanowiłyby odbicie sił ekonomicznych. Jakakolwiek bitwa rozgrywana z pobudek innych niż ekonomiczne czy dzieło sztuki zachowujące milczenie w kwestii walki klasowej byłyby nie do pomyślenia.
Marks od czasu do czasu pisze tak, jakby sfera polityki była prostym odbiciem zjawisk gospodarczych. Często analizuje też społeczne, polityczne czy militarne motywy leżące u podstaw wydarzeń historycznych bez cienia sugestii, że stanowią one jedynie przejaw głębszych przyczyn
4 Theodor W. Adorno, Dialektyka negatywna, przeł. K. Krzemieniowa, Warszawa 1986, s. 448
5 Tamże, s. 447.
98 ■ p i ę ć
ekonomicznych. Siły materialne wywierają niekiedy bezpośredni wpływ na politykę, sztukę i życie społeczne, zwykle jednak to oddziaływanie ma dyskretniejszy i bardziej długofalowy charakter. W niektórych przypadkach wpływ ten jest częściowy, a w innych rozmowa o nim nie ma właściwie żadnego sensu. Bo czy kapitalistyczny sposób produkcji jest przyczyną moich upodobań w zakresie męskich krawatów? W jakim sensie wywiera on wpływ na dwunastostrunowy blues czy szybowanie na lotniach?
Jak widać, nie ma tu mowy o redukcjonizmie. Polityka, kultura, nauka, idee i życie społeczne nie są jedynie przebraną ekonomią - na tej samej zasadzie umysł, na przekór twierdzeniom niektórych przedstawicieli neuronauki, nie jest jedynie ubranym w inne szaty mózgiem. Wszystkie wymienione dziedziny mają własną rzeczywistość, tworzą odrębne historie i działają, opierając się na niepowtarzalnej wewnętrznej logice. Nie są jedynie bladym odbiciem czegoś innego, za to mogą same znacząco wpływać na sposób produkcji. Przekonamy się dalej, że ruch na odcinku „baza” gospodarcza - społeczna „nadbudowa” nie odbywa się wyłącznie w jednym kierunku. Jeśli jednak nie wchodzi tu w grę mechaniczny determinizm, na czym p o 1 e g a w takim razie istota tego stanowiska? I czy nie jest ono przypadkiem tak rozmyte i ogólne, że z punktu widzenia polityki właściwie bezużyteczne?
Po pierwsze, stanowisko to ma charakter negatywny. Sposób, w jaki ludzie reprodukują swoją materialną egzystencję, ogranicza pulę tworzonych przez nich kulturowych, prawnych, politycznych i społecznych instytucji. Słowo „determinować” znaczy dosłownie „nakładać na coś ograniczenia”. Sposoby produkcji nie wymuszają konkretnych form politycznych, kulturowych czy wyrazistego zbioru idei. Kapitalizm nie był przyczyną filozofii Johna Lockea czy prozy Jane Austen. Stanowił raczej kontekst rzucający na jedno i drugie określone światło. Sposoby produkcji nie powołują też do życia wyłącznie takich idei czy instytucji, które służą ich własnym celom. Gdyby tak przedstawiała się prawda, niemożliwy byłby sam marksizm. Tajemnicą byłoby zarówno pochodzenie ulicznego teatru anarchistycznego, jak i to, w jaki sposób Tom
p i ę ć ■ 99
Paine mógł napisać jedną z najlepiej sprzedających się książek wszech czasów - rewolucyjne Prawa człowieka - w samym środku represyjnego państwa policyjnego, jakim była osiemnastowieczna Anglia. Zaszokowałaby nas jednak informacja, że angielska kultura składała się wyłącznie z Tomów Paineów i anarchistycznych trup teatralnych. Większość powieściopisarzy, naukowców, agencji reklamowych, gazet, nauczycieli i stacji telewizyjnych nie tworzy rzeczy zrywających radykalnie ze status ąuo. Jest to na tyle oczywiste, że zwykle nie wydaje się w ogóle istotne. Marks zwraca nam po prostu uwagę, że nie jest to proces przypadkowy. W tym miejscu dochodzimy do pozytywnego aspektu jego koncepcji. W klasowym społeczeństwie kultura, prawo i polityka skojarzone są zwykle z interesami klas dominujących. Jak pisze Marks w Ideologii niemieckiej: „[...] klasa, która jest w społeczeństwie panującą siłą materialną, stanowi zarazem panującą siłę d u c h ó w ą”6.
Większość ludzi, poświęcając tej sprawie chwilę refleksji, zgodzi się przypuszczalnie, że kwestia produkcji materialnej stała się tak istotnym składnikiem historii ludzkiej, pochłonęła tak gigantyczne zasoby czasu i energii, doprowadziła do wyniszczających konfliktów, wpłynęły na losy tylu istot ludzkich, stając się w życiu wielu z nich sprawą życia i śmierci, że byłoby czymś zdumiewającym, gdyby nie miała odcisnąć piętna na wielu innych sferach naszej egzystencji. Większość instytucji społecznych dostaje się nieuchronnie w orbitę jej wpływów. Wykoślawia politykę, prawo, kulturę i życie intelektualne, żądając, by legitymizowały dominujący porządek, zamiast samodzielnie rozwijać swoje możliwości. Pomyślmy o współczesnym kapitalizmie, w którym forma towarowa kładzie brudne paluchy na wszystkim, od sportu po seksualność; od tego, jak zaklepać sobie najlepsze miejsce w niebie, po dudniący ton reporterów amerykańskiej telewizji, którzy starają się przyciągnąć uwagę widza w trosce o interes reklamodawców. Najbardziej dobitnym potwierdzeniem Marksowskiej teorii dziejów jest późnokapitalistyczne społeczeństwo. W pewnym sensie stanowisko Marksa staje się z upły-
6 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 50.
100 ■ Pięć
wem czasu coraz prawdziwsze. To kapitalizm, a nie marksizm, stosuje ekonomiczny redukcjonizm. To kapitalizm wierzy w produkcję dla produkcji, rozumiejąc to słowo w najwęższym możliwym znaczeniu.
Marks, przeciwnie, wierzy w produkcję dla niej samej w szerszym sensie słowa „produkcja”. Przekonuje, że ludzką samorealizację należy cenić jako taką, zamiast sprowadzać ją do roli środka prowadzącego do innego celu. Jest to niemożliwe, dopóki prym wiedzie produkcja dla produkcji w węższym sensie - w takich okolicznościach większość naszej twórczej energii pochłania produkcja środków do życia, a nie rozkoszowanie się nim samym. Pod wieloma względami sens marksizmu zawiera się w kontraście między dwojakim rozumieniem zwrotu „produkcja dla produkcji” - ekonomicznym oraz twórczym lub artystycznym. Marks nie tylko nie jest ekonomicznym redukcjonistą, ale poddaje surowej krytyce utożsamianie ludzkiej produkcji z obrazem traktorów i turbin. Produkcja, za którą się opowiada, bardziej przypomina sztukę niż ubój owiec czy montaż radioodbiorników. Wrócimy do tego tematu za chwilę.
Marks rzeczywiście upiera się przy centralnej roli odgrywanej przez sferę ekonomii (w wąskim rozumieniu tego słowa) w dotychczasowej historii. Nie jest to jednak pogląd zarezerwowany dla marksistów. Cyceron twierdził, że cel państwa stanowi ochrona własności prywatnej.
„Ekonomiczna” teoria dziejów była na porządku dziennym w osiemnastowiecznym oświeceniu. Cała grupa oświeceniowych myślicieli uznawała historię za ciąg następujących po sobie sposobów produkcji. Sądzili oni również, że da się tym sposobem wytłumaczyć status, styl życia, społeczne nierówności oraz relacje panujące zarówno wewnątrz rodziny, jak i rządu. Adam Smith uważał, że każdy etap rozwoju materialnego wytwarza własne formy prawa, własności i władzy. Jan Jakub Rousseau twierdził w Rozprawie o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi, że własność niesie ze sobą wojnę, wyzysk i konflikt klasowy. Przekonywał również, że tak zwana umowa społeczna jest oszustwem, którego dopuszczają się bogaci kosztem biednych, aby bronić swoich przywilejów. Rousseau mówi, że ludzkie społeczeństwo od zarania zakuwa w kajdany słabych i daje władzę bogatym - przywileje i prawa, które
Pięć ■ 101
wolność naturalną zniszczyły bezpowrotnie, utrwaliły na zawsze panowanie własności i nierówności [...] i na korzyść kilku ambitnych wprzęgły odtąd cały ród ludzki w jarzmo pracy, niewoli i nędzy”7. Zdaniem Rousseau prawo zwykle wspiera silnych przeciwko słabym; sprawiedliwość jest najczęściej narzędziem przemocy i dominacji; natomiast kulturę, naukę, sztukę i religię wykorzystuje się do obrony status ąuo, pokrywając „girlandami kwiatów” ciążące ludziom kajdany. Własność - twierdzi Rousseau - leży u podstaw ludzkich cierpień.
Wielki dziewiętnastowieczny irlandzki ekonomista John Elliot Cair- nes, uznający socjalizm za „wybujałą konsekwencję ekonomicznego niedouczenia”, i traktowany niekiedy jako najbardziej ortodoksyjny ze wszystkich klasycznych ekonomistów, zwrócił uwagę „w jak ogromnym stopniu ludzkie interesy materialne przesądzają o ich zachowaniu i poglądach politycznych”8. W przedmowie do książki The Slave Power napisał również, że „bieg historii wynika w znacznym stopniu z działania przyczyn ekonomicznych”. Jego rodak, William Edward Hartpole Lecky, największy irlandzki historyk swoich czasów i zagorzały antysocjali- sta, pisał, że „niewiele rzeczy może przysłużyć się tak bardzo wytworzeniu pewnego typu społecznego, jak prawa rządzące dziedziczeniem własności”9. Wariant ekonomicznego determinizmu pojawia się nawet u Zygmunta Freuda. Jego zdaniem, gdyby nie wymóg pracy, leżelibyśmy pokotem przez cały dzień, bezwstydnie dogadzając swojemu libido. To konieczność ekonomiczna wyrwała ludzi z naturalnej gnuśności, mobilizując ich do społecznego działania.
Dodajmy do tego słabo znany fragment historyczno-materialistycz- nego komentarza: „Członek [ludzkiego społeczeństwa] musi przejść kolejne stadia łowcy, pasterza i rolnika. Wówczas, kiedy własność sta-
7 Jan Jakub Rousseau, Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi, [w:] tegoż, Trzy rozprawy z filozofii społecznej, przeł. H. Elzenberg, Warsza
wa 19 5 6 , s. 207.
8 John Elliot Cairnes, M r Comte and Political Economy, „Fortnightly Review”,
maj 18 7 0 .
9 W illiam E. H. Lecky, Political and Historical Essays, London 19 0 8 , s. 1 1 .
102 ■ Piąć
je się cenna, dając w rezultacie powód do niesprawiedliwości, kiedy ustanowione zostają prawa mające ograniczyć szkody i zabezpieczyć własność, kiedy na mocy tych praw w życiu ludzi pojawia się nadmiar, a następnie zbytek wymuszający jego ciągłą podaż, wówczas to potrzebna i konieczna okazuje się nauka; bez niej państwo nie może utrzymać się przy życiu10”. Nie są to refleksje marksisty o uroczo archaicznym stylu literackim, lecz przemyślenia osiemnastowiecznego irlandzkiego pisarza 01ivera Goldsmitha, żarliwego torysa. Jeśli Irlandczycy wykazują szczególne predylekcje do tak zwanej ekonomicznej teorii dziejów, dzieje się tak dlatego, że żyli w ubogiej kolonii, zdominowanej przez angielsko-irlandzką klasę właścicieli ziemskich, i trudno im było wobec tego rodzaju spraw zachować obojętność. W Anglii, z jej złożoną kulturową nadbudową, kwestie gospodarcze nie były dla poetów i historyków równie ewidentne. Dziś wielu ludzi, którzy odrzuciliby z pogardą Mark- sowską filozofię historii, zachowuje się pod każdym względem tak, jakby ufało bez zastrzeżeń w jej prawdziwość. Ludzie ci nazywają się bankierami, doradcami finansowymi, urzędnikami skarbowymi czy dyrektorami generalnymi. Wszystkie ich działania świadczą o wierze w pierwszoplanowe znaczenie ekonomii. Są bez wyjątku spontanicznymi marksistami.
Warto dodać, że „ekonomiczna teoria dziejów”, na zasadzie przyjemnej symetrii, narodziła się na terenie Manchesteru i w jego okolicach, podobnie jak przemysłowy kapitalizm. Engels uważał, że pobyt w tym mieście przekonał go po raz pierwszy o centralnym znaczeniu sfery gospodarczej. Ponieważ ojciec Engelsa prowadził w Manchesterze fabrykę zapewniającą środki utrzymania zarówno synowi, jak i przez pewien okres Marksowi, można powiedzieć, że przekonanie to zrodziło się w domowych pieleszach. Dobrze sytuowany Engels pełnił rolę materialnej bazy dla intelektualnej nadbudowy Marksa.
10 Arthur Friedman (red.), Collected Works ofOliver Goldsmith, Oxford 1966, cz. 2, s. 338.
Pięć ■ 103
Twierdzenie, że dla autora Kapitału o wszystkim decyduje „ekonomia”, jest absurdalnym uproszczeniem. Jego zdaniem biegiem historii rządzi walka klasowa. Bez wątpienia klas nie da się zredukować do czynników ekonomicznych. Wprawdzie Marks zwykle traktuje klasy jako grupy ludzi zajmujących tę samą pozycję w ramach sposobu produkcji. Ważne jest jednak to, że mówimy tu o klasach społecznych, a nie ekonomicznych. Marks pisze o „społecznych” stosunkach produkcji, podobnie jak o „społecznej” rewolucji. Skoro społeczne stosunki produkcji mają pierwszeństwo nad siłami wytwórczymi, trudno zrozumieć, jak coś, czemu przyczepiono dumną etykietę „dziedziny ekonomii”, miałoby okazać się główną siłą napędową historii.
Klasy nie istnieją wyłącznie w kopalniach węgla i biurach ubezpieczeniowych. Są również formacjami społecznymi, całościami o charakterze zarówno ekonomicznym, jak i wspólnotowym. Składają się na nie zwyczaje, tradycje, instytucje społeczne, zbiory wartości i nawyki myślowe. Mają również wymiar polityczny. W istocie Marks wspomina w swoich pracach, że klasa pozbawiona politycznej reprezentacji nie jest w pełnym tego słowa znaczeniu klasą. Sugeruje, że o klasach można m ówić dopiero w chwili, kiedy zyskują świadomość samych siebie. Współtworzą je procesy prawne, społeczne, polityczne oraz ideologiczne. Te pozaekonomiczne czynniki mają szczególne znaczenie w przedkapitali- stycznych społeczeństwach. Klasy nie są jednolite, lecz cechują się sporym stopniem wewnętrznego zróżnicowania.
Ponadto, o czym przekonamy się za chwilę, praca jest dla Marksa czymś znacznie istotniejszym niż tylko kwestią ekonomii. Pociąga za sobą całą antropologię: teorię przyrody i ludzkiej podmiotowości, cielesność wraz z jej potrzebami, koncepcje współpracy społecznej i indywidualnego spełnienia, stanowisko dotyczące natury zmysłów. Ekonomia spod znaku „Wall Street Journal” nie ma z tym nic wspólnego. Człowiek nie dowie się wiele o ludzkiej istocie gatunkowej, czytając „Financial Times”. Praca wiąże się również z kwestiami gender, pokrewieństwa i seksualności. Ważna jest w tym kontekście produkcja siły roboczej, a także sposób, w jaki podtrzymuje się materialną egzystencję pracow-
104 ar pięć
ników i wzbudza w nich psychiczną motywację. Produkcja odbywa się w obrębie konkretnych form życia, co sprawia, że przenika ją na wskroś świat społecznych znaczeń. Ponieważ praca zawsze coś znaczy, a ludzie są znaczącymi (dosłownie, tworzącymi znaki) zwierzętami, nigdy nie może się ona przekształcić w kwestię czysto materialną lub techniczną. Można w niej widzieć sposób na oddawanie czci Bogu, głoszenie chwały ojczyzny lub zdobywanie pieniędzy na piwo. Krótko mówiąc, dziedzina ekonomii zawsze zakłada znacznie więcej niż siebie samą. Nie chodzi w niej wyłącznie o to, jak zachowa się rynek. Traktuje o tym, jak stajemy się istotami ludzkimi, nie zaś tylko maklerami giełdowymi11.
Jak widać, klasy nie sprowadzają się do ekonomii, podobnie jak seksualność nie jest sprawą wyłącznie osobistą. W istocie ciężko wyobrazić sobie cokolwiek mającego wymiar wyłącznie ekonomiczny. Nawet monety można zebrać i wystawić w szklanych gablotkach, podziwiać je za walory estetyczne lub przetopić na metal, z którego zostały wykonane. Nawiasem mówiąc, temat pieniądza pozwala zrozumieć, dlaczego tak łatwo udaje się sprowadzić ludzką egzystencję do ekonomii. W pewnym sensie pieniądz nie robi przecież niczego innego. Jego magia polega na przekształcaniu niezwykłego bogactwa ludzkich możliwości do postaci zwięzłej oferty. W życiu istnieje z pewnością ogromna ilość rzeczy cenniejszych niż pieniądz, ale to właśnie pieniądz zapewnia nam do nich dostęp. Pieniądze pozwalają angażować się w satysfakcjonujące związki z innymi ludźmi, oszczędzając nam zakłopotania z powodu zasłabnięcia w ich towarzystwie i nagłej śmierci wskutek głodu. Można kupić za nie prywatność, zdrowie, wykształcenie, urodę, status społeczny, mobilność, wygodę, wolność, szacunek i zaspokojenie zmysłowe. W Rękopisach filozoficzno- -ekonomicznych Marks pisze wspaniale o stale zmieniającej postać, alchemicznej naturze pieniądza, pozwalającej wyczarować z jego niepozornej formy tak niezwykły wachlarz dóbr. Pieniądz jest sam w sobie rodzajem redukcjonizmu. W garści miedziaków mieszczą się całe wszechświaty.
11 Znakomite omówienie tego problemu można znaleźć [w:] Peter Osborne, Marx, London 2005, r. 3.
Piąć ■ 105
Wspomnieliśmy jednak, że nawet monet nie można uznać za kwestię wyłącznie ekonomiczną. W istocie dziedzina ekonomii nigdzie nie występuje w czystej postaci. To, co prasa finansowa nazywa „ekonomią”, jest rodzajem widma. Z pewnością nikt jej nigdy nie widział na własne oczy. Jest abstrakcją utworzoną na bazie złożonego społecznego procesu. Ortodoksyjna myśl ekonomiczna usiłuje zawęzić pojęcie ekonomii. Marksizm dla odmiany rozumie produkcję w możliwie szeroki, wszechstronny sposób. Marksowska teoria dziejów zachowuje aktualność między innymi dlatego, że dobra materialne nie są nigdy jedynie dobrami materialnymi. Niosą one obietnicę zadowolenia z życia. Zapewniają dostęp do ogromnej ilości rzeczy cennych dla człowieka. Z tego powodu ludzie walczą na śmierć i życie o ziemię, własność, pieniądze i kapitał. Nikt z wyjątkiem zawodowych ekonomistów nie ceni ekonomii ze względu na nią samą. Obszar ten odgrywa tak ważną rolą w dziejach człowieka, ponieważ skupia w sobie wiele innych wymiarów ludzkiej egzystencji.
Marksizm często oskarżano o to, że stanowi lustrzane odbicie swych politycznych wrogów. Kapitalizm redukuje ludzkość do Człowieka Ekonomicznego i tak samo postępuje jego wielki antagonista. Kapitalizm ogłosił bóstwem produkcję materialną, a Marks podąża jego tropem. To jednak wypaczenie Marksowskiej koncepcji produkcji. Zdaniem Marksa większość istniejącej produkcji nie zasługuje na swoje miano. Autentyczna produkcja ma miejsce wyłącznie wtedy, gdy jest wolna i stanowi cel sam w sobie. Tylko w komunizmie będzie to w pełni możliwe; tymczasem możemy uzyskać przedsmak tego rodzaju twórczości w postaci szczególnej odmiany wytwórczości zwanej sztuką. John Milton - pisze Marks - „stworzył Raj utracony z tych samych przyczyn, dla których jedwabnik produkuje jedwab. Było to działanie wynikające z j e g o n a tu r y”12. Sztuka jest obrazem niewyalienowanej pracy. Marks lubił w ten
12 Karol Marks, Teorie wartości dodatkowej, cz. i, przeł. C. Grabowski, F. Roma- niukowa, W. Sadowski, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 26, cz. 1, Warszawa 1979, s. 464.
106 ■ Pięć
sposób myśleć o własnych pismach, tworzących, jak to kiedyś ujął, „artystyczną całość” i pisanych z drobiazgowym poszanowaniem dla wymogów stylu (czego nie można powiedzieć o większości uczniów Marksa). Jego zainteresowanie sztuką nie ograniczało się zresztą do teorii. Pisał poezję liryczną, jest autorem nieukończonej powieści satyrycznej, fragmentu wierszowanego dramatu oraz obszernego, niepublikowanego rękopisu o sztuce i religii. W planach miał również pismo poświęcone krytyce teatralnej oraz traktat dotyczący estetyki. Jego znajomość światowej literatury zapierała dech w piersi.
Praca ludzka rzadko bywa źródłem spełnienia. U jej źródeł zawsze stała jakaś forma przymusu, nawet jeśli była to po prostu chęć uwolnienia się od głodu. Co więcej, środowiskiem pracy było społeczeństwo klasowe, a więc praca nie stanowiła celu samego w sobie, lecz środek uzyskiwania władzy i zysków przez innych. Dla Marksa, tak jak dla jego mentora Arystotelesa, dobre życie składa się z aktywności podejmowanych ze względu na nie same. Najlepsze rzeczy robi się dla czystej frajdy. Robimy je, ponieważ wiążą się z naszym spełnieniem jako tych szczególnych zwierząt, którymi jesteśmy - nie zaś ze względu na obowiązek, zwyczaj, sentyment, autorytet, materialną konieczność, społeczną użyteczność lub bojaźń Bożą. Nie ma właściwie żadnego powodu, aby mielibyśmy na przykład rozkoszować się obecnością innych. Kiedy tak się jednak dzieje, robimy użytek z kluczowej możliwości zapisanej w naszej „istocie gatunkowej”. To zaś, zdaniem Marksa, zasługuje na miano produkcji w równym stopniu, jak uprawa pomidorów. Ludzka solidarność jest kluczowym składnikiem zmiany politycznej; jednak w ostatecznym rachunku obywa się bez dodatkowego uzasadnienia. Wynika to jasno z poruszającego fragmentu Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych: „Gdy jednoczą się komunistyczni r z e m i e ś l n i c y [kommunistische Han- dwerker], ich celem jest przede wszystkim nauka, propaganda itp. Ale równocześnie wytwarza się u nich przez to nowa potrzeba, potrzeba wspólnoty. I to, co ma być środkiem, staje się celem [...] Palenie, picie, jedzenie itd. przestały już tam być środkiem jednoczenia, środkiem wytwarzającym więź. Wystarcza im wspólnota, związek, rozmowa, któ-
piąć ■ 107
rej celem znów jest wspólnota; braterstwo ludzi nie jest w ich ustach frazesem, lecz prawdą, a z ich zgrubiałych od pracy rysów bije ludzkie dostojeństwo”13.
Produkcja oznacza więc dla Marksa korzystanie z czyichś podstawowych zdolności w akcie przetwarzania świata. W Zarysie krytyki ekonomii politycznej stwierdza, że prawdziwe bogactwo jest „absolutnym stymulowaniem jego [człowieka] skłonności twórczych”, to znaczy rozwojem „wszystkich sił ludzkich, jako takich, a nie mierzonych jakimiś z g ó r y u s t a w i o n y m i strychulcami”14. Poza granicami historii klasowej, pisze Marks w Kapitale, może rozpocząć się „rozwój sił ludzkich jako cel sam w sobie, prawdziwe królestwo wolności”15. Słowo „produkcja” w dziele Marksa oznacza wszelką aktywność, którą traktujemy jak nagrodę: grę na flecie, delektowanie się brzoskwinią, kłótnie o Platona, tańczenie galopki, wygłaszanie mowy, zaangażowanie w politykę, organizowanie przyjęcia urodzinowego dla dzieci. Brak tu siłowych, samczych konotacji. Kiedy Marks mówi o produkcji jako istocie człowieczeństwa, nie chodzi mu o pakowanie kiełbasek w fabryce. Praca w znanej nam postaci jest wyalienowaną formą tego, co Marks określa pochodzącym ze starożytnej Grecji słowem praxis - oznaczającym ten rodzaj swobodnej, samongradzającej działalności, za pomocą której zmieniamy rzeczywistość. W starożytnej Grecji słowo to używane było na określenie aktywności wolnego człowieka, w odróżnieniu od niewolnika.
Wyłącznie ekonomia w wąskim sensie pozwoli nam jednak przekroczyć jej granice. Rozmieszczając inaczej zasoby zgromadzone w tak znacznych ilościach przez kapitalizm, socjalizm może dać ekonomii szansę na zajęcie mniej wyeksponowanego miejsca. Ekonomia nie wyparuje, ale będzie mniej rzucać się oczy. Cieszyć się dostatkiem dóbr to
13 Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 roku, s. 598.14 Karol Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, przeł. Z. J. Wyrozembski, War
szawa 1986, s. 381-382.15 K. Marks, Kapitał, t. 3, cz. 2, przeł. E. Lipiński, J. Maliniak, [w:] Karol Marks,
Fryderyk Engels, Dzieła, t. 25, cz. 2, Warszawa 1983, s. 561.
108 ■ p i ę ć
nie musieć myśleć przez cały czas o pieniądzach. Daje nam to swobodę dążenia do mniej uciążliwych celów. Marks nie tylko nie miał obsesji na punkcie ekonomii, lecz uważał ją za parodię prawdziwych ludzkich możliwości. Pragnął społeczeństwa, w którym ekonomia nie będzie już monopolizować tak wielkich ilości czasu i energii.
Fakt przywiązywania przez naszych przodków wielkiej wagi do spraw materialnych jest zrozumiały. Jeśli da się wyprodukować jedynie skromną gospodarczą nadwyżkę lub w ogóle nie można tego zrobić, ciągła harówka stanowi warunek przeżycia. Jednak kapitalizm tworzy nadwyżkę pozwalającą zasadniczo zwiększyć czas wolny. Ironia polega na tym, że powstaje ona w sposób wymagający ciągłej akumulacji i ekspansji, a tym samym nieustannej pracy. Ponadto kapitalizm generuje bogactwo, wytwarzając zarazem ubóstwo i niedolę. Jest to system podminowujący sam siebie. W rezultacie nowocześni ludzie, otoczeni dostatkiem niewyobrażalnym dla łowców-zbieraczy, starożytnych niewolników czy feudalnych chłopów pańszczyźnianych, nie pracują wcale mniej ani lżej od swoich przodków.
Praca u Marksa wiąże się bezpośrednio z radością życia. Dobre życie nie polega jego zdaniem na pracy, lecz zależy od czasu wolnego. Swobodna samorealizacja stanowi bez wątpienia odmianę „produkcji”, nie zawiera jednak żadnego przymusu. Czas wolny jest z kolei konieczny, jeśli mężczyźni i kobiety mają poświęcić się własnym sprawom. Dziwi zatem, że marksizm nie przyciąga do swoich szeregów większej liczby patentowanych leni i obiboków. Dzieje się tak dlatego, że osiągnięcie jego celów wymaga zużycia dużej ilości energii. Na czas wolny trzeba sobie zapracować.
Sześć
Marks byt materialistą. Sądzit, że istnieje wyłącznie materia. Nie interesował go duchowy wymiar człowieczeństwa i postrzegał ludzką świadomość jako proste odbicie świata materialnego. Ze skrajnym lekceważeniem traktował religię, a w moralności widział jedynie sposób na usprawiedliwienie ludzkich działań. W ten sposób Marks odarł człowieka ze wszystkiego, co w nim najcenniejsze, sprowadzając nas do biernych kawałków materii zdeterminowanych przez otoczenie. Tę mroczną, bezduszną wizję człowieczeństwa łączy oczywisty związek ze zbrodniami Stalina i innych zwolenników Marksa.
Pytanie, czy świat został zbudowany z materii, ducha czy zielonego sera, nie spędzało Marksowi snu z powiek. Odnosił się lekceważąco do tego rodzaju metafizycznych uogólnień i miał zwyczaj szybkiego ich ucinania jako czczych spekulacji. Jako jeden z najwybitniejszych umysłów nowoczesności odczuwał wyraźną niechęć do wymyślnych koncepcji. Ludzie uznający Marksa za anemicznego teoretyka zapominają, że był również romantycznym myślicielem, zachowującym podejrzliwość wobec abstrakcji, za to przywiązanym namiętnie do szczegółu i konkretu. Abstrakcje były jego zdaniem nieskomplikowane i jednorodne. Konkret cechował się bogactwem i złożonością. Niezależnie od tego, jak wiele znaczył dla Marksa materializm, z pewnością nie dotyczył pytania o tworzywo, z którego został wykonany świat.
Takie między innymi znaczenie przypisywali temu pojęciu materia- listyczni filozofowie osiemnastowiecznego oświecenia, z których część widziała w istotach ludzkich mechaniczną funkcję materialnego świata. Marks uważał tego rodzaju poglądy za skrajnie ideologiczne. Przede wszystkim wyróżniały bierność jako podstawową cechę kondycji ludzkiej. Umysł był pustą kartką, zapełnianą przez wrażenia zmysłowe ze znajdującego się na zewnątrz materialnego świata. Z tych wrażeń ludzie
110 • SZEŚĆ
formowali swoje idee. Jeśli zatem udałoby się w jakiś sposób wpłynąć na te wrażenia i wytworzyć „właściwą” odmianę idei, istoty ludzkie mogłyby wkroczyć na ścieżkę stałego postępu ku społecznej doskonałości. Nie było to stanowisko niewinne politycznie. Propagowała je elita myślicieli klasy średniej, zwolenników indywidualizmu, własności prywatnej i wolnego rynku, a także sprawiedliwości, wolności i praw człowieka. Myśliciele ci zamierzali wpłynąć na zachowanie zwykłych ludzi przez kształtowanie ich umysłów, podobnie jak robią to rodzice wobec dzieci. Trudno podejrzewać Marksa o wspieranie t a k i e j odmiany materializmu.
Filozofię materialistyczną rozumiano przed Marksem również na inne sposoby, ale autor Kapitału łączył ją ściśle z pomysłami klasy średniej. Jego wersja materializmu, wyłożona między innymi w Tezach o Feuerbachu, była zupełnie inna. Zdawał sobie sprawę z faktu, że zrywa z materializmem w starym stylu i zaczyna coś całkiem nowego. Przez materializm rozumiał rozpoczynanie od tego, czym istoty ludzkie w rzeczywistości są, a nie od mętnego ideału, do którego ludzie mogliby aspirować. Jesteśmy przede wszystkim gatunkiem praktycznych, materialnych, cielesnych istot i te podstawowe fakty muszą być punktem wyjścia wszystkich dalszych spekulacji.
W odważnym i nowatorskim ruchu Marks odrzucił bierny ludzki podmiot materializmu klasy średniej, zastępując go podmiotem aktywnym. Wszelka filozofia musi zaczynać od przesłanki, że niezależnie od tkwiących w rasie ludzkiej możliwości, ludzie posiadają przede wszystkim m oc s p r a w c z ą . Są istotami zmieniającymi siebie w procesie zmiany własnego środowiska. Ludzie to nie pionki w rękach Historii, Materii czy Ducha, lecz stworzenia aktywne, zdolne do samostanowienia i konstruowania własnej historii. Oznacza to, że marksistowska wersja materializmu ma charakter demokratyczny w odróżnieniu od intelektualnego elitaryzmu oświecenia. Wyłącznie dzięki kolektywnej, praktycznej działalności większości ludzi idee rządzące naszym życiem mogą ulec zmianie. Wynika to z głębokiego zakorzenienia idei w naszym zachowaniu.
SZEŚĆ • 111
W tym sensie Marks był bardziej antyfilozofem niż filozofem. Etien- ne Balibar nazwał jego myśl „być może [...] największą antyfilozofią epoki nowoczesnej”1. Antyfilozofami są ludzie podchodzący z rezerwą do filozofii - nie w taki sposób, jak może to robić Brad Pitt, lecz mający z nią napięte stosunki z filozoficznie interesujących powodów. Ich idee cechuje zwykle podejrzliwość wobec samej kategorii i de i i c hoć kierują się na ogół racjonalizmem, powątpiewają w absolutny autorytet rozumu. Feuerbach, od którego Marks nauczył się części swojego materializmu, pisał, że wszelka autentyczna filozofia musi zaczynać od swojego przeciwieństwa, niefilozofii. Pouczał, że filozof musi zaakceptować „to, co w człowieku nie filozofuje, co raczej niechętne filozofii i abstrakcyjnej myśli”2. Stwierdził również, że „tym, co myśli, jest człowiek, a nie Ja czy Rozum”3. Jak zauważa Alfred Schmidt: „Pojmowanie człowieka jako potrzebującej, zmysłowej, fizjologicznej istoty stanowi warunek jakiejkolwiek teorii podmiotu”4. Innymi słowy, ludzka świadomość ma charakter cielesny - z czego nie wynika jednak jej tożsamość z ciałem. Jest ona raczej odbiciem tego, że ciało w pewnym sensie jest zawsze niedokończone, otwarte na przyszłość, zdolne do bardziej twórczej aktywności niż ta, którą przejawia obecnie.
Nasz sposób myślenia ma więc swoje źródło w tym, jakimi jesteśmy zwierzętami. Ludzka myśl jest rozciągnięta w czasie, ponieważ tak samo wygląda to w przypadku naszych ciał i percepcji. Filozofowie zastanawiają się niekiedy, czy maszyna może myśleć. To niewykluczone, choć robiłaby to w sposób odmienny od naszego, ponieważ materialna konstrukcja maszyny różni się zasadniczo od ludzkiej. Brakuje jej na przykład cielesnych potrzeb i życia uczuciowego, które u ludzi łączy ze sobą bliski związek. Nasze myślenie jest zanurzone w zmysłowym, praktycznym i uczuciowym kontekście. Z tego powodu, gdyby
1 Etienne Balibar, Filozofia Marksa, przeł. A. Staroń, A. Ostolski, Z. M. Kowalewski, Warszawa 2007, s. 8.
2 Cyt. za: Alfred Schmidt, The Concept o f Naturę in Marx, London 1971, s. 24.3 Tamże, s. 26.4 Tamże, s. 25.
112 • SZEŚĆ
maszyna mogła myśleć, niekoniecznie bylibyśmy w stanie zrozumieć jej refleksje.
Filozofia, z którą zerwał Marks, miała w przeważającej mierze charakter kontemplacyjny. Jej typowy scenariusz przedstawiał bierny, odosobniony, bezcielesny podmiot ludzki dokonujący bezstronnych oględzin wyizolowanego przedmiotu. Marks, jak widzieliśmy, odrzucał tego rodzaju podmiot. Przekonywał zarazem, że przedmiot wiedzy nie jest czymś na wieczność danym i ustalonym. Bardziej prawdopodobne, że stanowi on wytwór naszej działalności historycznej. Podobnie jak powinniśmy uznać ludzki podmiot za formę praktyki, tak musimy pomyśleć o świecie przedmiotowym jako o jej rezultacie. Oznacza to, że świat przedmiotowy nie jest z definicji niezmienny.
Wychodząc od aktywnej i praktycznej natury istot ludzkich, a następnie umieszczając ich myśl w tym kontekście, łatwiej możemy rzucić nowe światło na niektóre problemy tradycyjnie nękające filozofów. Ludzie czyniący świat obiektem swojej działalności będą z mniejszym prawdopodobieństwem negować jego realność od tych, którzy przyglądają mu się w czasie wolnym. W rzeczywistości sami sceptycy istnieją wyłącznie dlatego, że świat nie jest kompletną fikcją. Gdyby świat materialny ich nie wyżywił, umarliby, zabierając do grobu swoje wątpliwości. Przekonanie, że istoty ludzkie są bierne w obliczu świata, może skłonić człowieka do zakwestionowania jego realności. Bierze się to stąd, że potwierdzeniem istnienia rzeczy jest opór stawiany naszym żądaniom przez tę rzecz. Odczuwamy go zaś przede wszystkim podczas praktycznej działalności.
Filozofowie podnosili niekiedy kwestię „innych umysłów”. Skąd wiemy, że ludzkie ciała, które spotykamy na naszej drodze, wyposażone są w umysł podobny do naszego? Materialista odpowiedziałby, że w przeciwnym razie przypuszczalnie nie moglibyśmy nawet postawić tego pytania. Utrzymująca nas przy życiu produkcja materialna nie mogłaby istnieć bez współpracy, a zdolność komunikacji to spory fragment tego, co mamy na myśli, mówiąc o posiadaniu umysłu. Dodajmy do tego, że słowo „umysł” opisuje zachowania szczególnego rodzaju ciała:
SZEŚĆ • 113
twórczego, wytwarzającego znaczenia, komunikującego się. Nie musimy zaglądać ludziom do wnętrza głów ani podłączać ich do urządzeń medycznych, by przekonać się, czy znajdują się w posiadaniu tego tajemniczego bytu. Wystarczy, że widzimy, co robią. Świadomość nie jest jakimś widmowym zjawiskiem. Możemy ją zobaczyć, usłyszeć i poczuć. Ciała ludzkie są kawałkami materii, jednak osobliwie twórczymi, zdolnymi do ekspresji. To właśnie tę ich twórczą naturę nazywamy „umysłem”. Stwierdzenie, że istoty ludzkie są racjonalne, oznacza tyle, że ich zachowanie układa się wokół pewnego znaczącego lub sensownego wzorca. Oświeceniowych materialistów słusznie oskarżano niekiedy o sprowadzanie świata do statusu martwej, wyzutej z sensu materii. W przypadku Marksowskiego materializmu prawdą jest twierdzenie dokładnie odwrotne.
Marksista nie stara się obalić stanowiska sceptyka. Zawsze można twierdzić, że doświadczenie współpracy i oporu stawianego przez świat naszym projektom nie jest wiarygodne. Być może wyobrażamy sobie tylko takie rzeczy. Przyglądając się jednak tym zagadnieniom w ma- terialistycznym duchu, można zobaczyć je w nowym świetle. Okazuje się na przykład, że intelektualiści zaczynający od bezcielesnego umysłu, i bardzo często na nim kończący, mają skłonność do zastanawiania się nad sposobem, w jaki umysł łączy się z ciałem, a także z ciałami innych. Być może dostrzegają dystans między umysłem i światem. Zakrawa to na ironię, ponieważ bardzo często to właśnie sposób, w jaki świat wpływa na umysł, stoi u źródeł tej koncepcji. Sami intelektualiści są kastą łudzi odrobinę oderwanych od materialnego świata. Wyłącznie dzięki wyprodukowanej przez społeczeństwo materialnej nadwyżce ma szansę pojawić się zawodowa elita kapłanów, mędrców, artystów, doradców, wykładowców Oksfordu i tym podobnych.
Platon uważał, że filozofia wymaga dysponującej czasem wolnym arystokratycznej elity. Nie można mieć salonów literackich i wykształconego społeczeństwa, jeśli praca wszystkich wystarcza jedynie do zaspokojenia podstawowych potrzeb. W społeczeństwach pierwotnych wieże z kości słoniowej są równie rzadkie, co kręgielnie. Są one zresztą
114 • SZEŚĆ
równie rzadkie w społeczeństwach wysoko rozwiniętych, gdzie uniwersytety stały się organami korporacyjnego kapitalizmu. Ponieważ intelektualiści nie muszą pracować w takim samym sensie jak murarze, mogą uznawać siebie i swoje idee za niezależne od reszty społecznej egzystencji. Między innymi to mają na myśli marksiści, mówiąc o ideologii. Intelektualiści nie dostrzegają zwykle, że dystans, który dzieli ich od społeczeństwa, ma społeczne źródła. Przesąd, wedle którego myśl jest niezależna od świata, sam jest wytworem społecznej rzeczywistości.
Zdaniem Marksa nasza myśl kształtuje się w procesie przetwarzania świata. Proces taki jest materialną koniecznością, wynikającą z cielesnych potrzeb. Pod pewnymi względami myślenie jest zatem materialną koniecznością. Myślenie i nasze cielesne popędy pozostają w bliskim związku, podobnie jak opisuje to Nietzsche czy Freud. Świadomość stanowi rezultat oddziaływania między nami a materialnym otoczeniem. Jest ona wytworem historycznym. Według Marksa świat materialny „ustanawia” ludzkość, ponieważ wyłącznie stawiając mu czoło, robimy użytek z naszych zdolności i potwierdzamy ich realność. „Inność” rzeczywistości, opór stawiany przez nią naszym planom sprawia, że po raz pierwszy zaczynamy rozumieć, kim jesteśmy. Opór ten wiąże się przede wszystkim z obecnością innych. To poprzez innych stajemy się sobą. Prywatna tożsamość stanowi wytwór społeczeństwa. Pojedyncza osoba jest zjawiskiem równie nieprawdopodobnym, jak samotna liczba.
Zarazem jednak powinniśmy dostrzec w tej rzeczywistości nasze własne dzieło. Kto jej w ten sposób nie widzi - uznając ją za coś naturalnego lub niewytłumaczalnego, niezależnego od naszych działań - padł ofiarą zjawiska, które Marks nazywa alienacją. Chodzi mu o sytuację, kiedy zapominamy, że historia jest naszym wytworem i zaczyna ona nami rządzić tak, jakby była obcą siłą. Niemiecki filozof Jurgen Habermas pisze, że zdaniem Marksa obiektywność świata „opiera się [...] na cielesnej konstrukcji istot ludzkich, która jest zorientowana na działanie”5.
5 Jurgen Habermas, Knowledge and Humań Interests, Oxford 1987, s. 35.
SZEŚĆ ■ 115
W pewnym sensie świadomość jest zatem „spóźniona”, tak jak rozum pojawia się z pewnym opóźnieniem u dziecka. Zanim zaczniemy w ogóle myśleć, tkwimy już w materialnym kontekście, a nasza myśl, bez względu na to, jak bardzo z pozoru abstrakcyjna i teoretyczna, nosi w samym sercu ślady tego faktu. To filozoficzny idealizm zapomina, że idee wywodzą się z praktyki. Odrywając je od tego kontekstu, może paść ofiarą złudzenia, że rzeczywistość jest dziełem myśli.
Dla Marksa istnieje więc bliski związek między naszą zdolnością myślenia a życiem cielesnym. Ludzkie zmysły stanowią rodzaj granicy między tymi dwoma obszarami. Zdaniem części idealistycznych filozofów „materia” to dla odmiany jedno, a idee bądź „duch” - coś zupełnie innego. Według Marksa samo ludzkie ciało podważa zasadność tego podziału. Dokładnie rzecz biorąc, przeczy mu działające ludzkie ciało. Tego rodzaju praktyka ma z pewnością wymiar materialny, choć jest też kwestią znaczeń, wartości, celów oraz intencji. Jest zarówno „subiektywna”, jak i „obiektywna”. Być może zresztą samo to rozróżnienie zostaje przez nią pozbawione sensu. Niektórzy myśliciele przed Marksem uważali umysł za aktywny, a zmysły ze bierne. Jego zdaniem same zmysły stanowią jednak rodzaj aktywnej ingerencji w rzeczywistość. Są wytworem długiej historii interakcji ze światem materialnym. „ W y k s z t a ł c e n i e pięciu zmysłów - pisze Marks w Rękopisach ekonomiczno-filo- zoficznych - jest dziełem całej dotychczasowej historii”6.
Myśliciele tacy jak John Locke czy David Hume, zaczynają od zmysłów. Marks dla odmiany pyta o ich pochodzenie. I udziela mniej więcej następującej odpowiedzi: nasze potrzeby biologiczne stanowią fundament historii. Mamy historię, ponieważ naszym życiem rządzi brak, i w tym sensie historia jest dla nas czymś naturalnym. Natura i historia mają to samo źródło. Gdy nasze potrzeby stają się częścią historii, przechodzą transformację - zaspokajając niektóre z nich, zaczynamy tworzyć nowe. W tym procesie zmienia się i doskonali nasze życie zmysłowe. Wszystko to dochodzi do skutku, ponieważ zaspokojenie potrzeb
6 Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 roku, s. 584.
116 ■ SZEŚĆ
wiąże się również z pragnieniem, jednak dopiero Freud miał uzupełnić naszą wiedzę w tym zakresie.
Tym sposobem zaczynamy snuć opowieść. W istocie s t a j e m y się opowieścią. Życie zwierząt niezdolnych do pragnienia, złożonej pracy i wyrafinowanych form komunikacji zwykle jest powtarzalne, toczy się w rytmie naturalnych cyklów. Takie zwierzęta nie tworzą własnych narracji, utożsamianych przez Marksa z wolnością. Samostanowienie w tym zakresie należy do istoty człowieczeństwa. Jak na ironię, w przeszłości było ono dla przytłaczającej większość kobiet i mężczyzn niedostępne. Nie pozwolono im stać się w pełni ludźmi. Ich życie toczyło się na ogół pod dyktando monotonnych cyklów klasowego społeczeństwa. Całe dzieło Marksa próbuje odpowiedzieć na pytania, dlaczego tak się działo i jak można temu zaradzić. Chodzi o to, w jaki sposób możemy przenieść się z królestwa konieczności do królestwa wolności. Oznacza to, że nasze podobieństwo do borsuków stanie się odrobinę mniejsze, a w większym stopniu zaczniemy przypominać nas samych. Marks doprowadza nas na próg wolności i każe dalej radzić sobie na własną rękę. W przeciwnym razie, czy można w ogóle mówić o wolności?
Aby uniknąć filozoficznych dualizmów, wystarczy przyjrzeć się rzeczywistemu postępowaniu ludzi. Ciało ludzkie jest przedmiotem materialnym, częścią świata przyrodniczego oraz historii. Tyle że jest ono przedmiotem szczególnym, różniącym się zasadniczo od koszy na węgiel i główek kapusty. Posiada zdolność wpływania na własne położenie. Potrafi również zmienić przyrodę w rodzaj przedłużenia samego siebie, czego nie można powiedzieć o koszach na węgiel. Praca ludzka zmienia naturę w przedłużenie naszych ciał znane pod nazwą cywilizacji. Wszystkie instytucje ludzkie, od galerii sztuki i palarni opium po kasyna i Światową Organizację Zdrowia stanowią przedłużenie pracującego ciała.
Instytucje ucieleśniają również ludzką świadomość. „Przemysł ludzki”, pisze Marks, używając słowa „przemysł” w najszerszym możliwym znaczeniu, „jest o t w a r t ą księgą s i ł i s t o t y l u d z k i e j , zmysło-
SZEŚĆ • 117
yją postacią p s y c h o l o g i i ludzkiej”7. Ciało jest do tego wszystkiego zdolne, ponieważ posiada moc przekraczania samego siebie - zmiany siebie i otoczenia, jak również wchodzenia w złożone relacje z innymi podobnymi do niego ciałami w ramach płynnego i otwartego procesu, noszącego nazwę historii. Ciała ludzkie, które tego nie potrafią, znane są jako zwłoki.
Tej umiejętności nie posiadły również główki kapusty. W ich przypadku nie ma to jednak znaczenia. Są bytami czysto naturalnymi, pozbawionymi ludzkich potrzeb. Ludzie tworzą historię ze względu na swoją produktywną naturę. Robią to jednak także dlatego, że w warunkach niedoboru muszą wytwarzać i odtwarzać swoją materialną egzystencję. Właśnie to popycha ich do ciągłej aktywności. Historia pojawia się w ich życiu z powodu konieczności. W warunkach materialnego dostatku mielibyśmy w dalszym ciągu historię, ale słowo to oznaczałoby coś innego niż do tej pory. Nasze potrzeby naturalne możemy zaspokoić wyłącznie dzięki społeczeństwu - wspólnie wytwarzając środki produkcji. To z kolei daje początek innym potrzebom, które następnie wytwarzają kolejne. Jednak u podstaw tego wszystkiego, co nazywamy kulturą i historią cywilizacji, leży potrzebujące ludzkie ciało i warunki materialne jego życia. Jest to tylko inny sposób wyrażenia myśli, według której ekonomia stanowi fundament naszej wspólnej egzystencji. To kluczowe ogniwo łączące sfery biologii i społeczeństwa.
Właśnie w ten sposób tworzymy historię. Czymś podobnym jest również to, co nazywamy duchem. Sprawy duchowe nie są jałowym bujaniem w obłokach. Bogaty mieszczanin uważa je zwykle za obszar wzniośle oddalony od codzienności, ponieważ potrzebuje schronienia przed własnym prostackim materializmem. Nie ma nic zaskakującego w tym, że materialistki w rodzaju Madonny przeżywają fascynację kabałą. Dla Marksa „duch” jest kwestią sztuki, przyjaźni, zabawy, współczucia, śmiechu, miłości fizycznej, buntu, twórczości, rozkoszy zmysłowej, szlachetnego gniewu i pełni życia. (Czasami Marks posuwał się jednak
7 Tamże, s.58 4 .
118 • SZEŚĆ
w zabawie odrobinę za daleko: pewnego razu udał się w rajd po pubach między Oxford Street a Hampstead Road z kilkoma przyjaciółmi, zatrzymując się po drodze w każdym lokalu. Był wtedy ścigany przez policję za obrzucanie kamieniami brukowymi ulicznych latarni8. Jak widać, teorii mówiącej o represyjnym charakterze państwa najwyraźniej nie traktował jedynie jako abstrakcyjnej spekulacji). W Osiemnastym brumairea Ludwika Bonaparte Marks umieszcza sprawy polityki w kontekście interesów społecznych, czego można było się po nim spodziewać. Pisze też jednak ze swadą o polityce jako wyrażającej „dawne wspomnienia, osobiste waśnie, obawy i nadzieje, przesądy i złudzenia, sympatie i antypatie, przekonania, dogmaty i zasady”9. A wszystko to mówi ten beznamiętny, kliniczny myśliciel - wytwór antymarksistowskiej wyobraźni...
Wszystkie wymienione przeze mnie duchowe aktywności są spokrewnione z ciałem, ponieważ takimi istotami jesteśmy. Co nie ma związku z moim ciałem, nie ma związku ze mną. Kiedy rozmawiam z tobą przez telefon, jestem dla ciebie obecny cieleśnie, choć nie fizycznie. Kto szuka obrazu duszy, zauważył filozof Ludwig Wittgenstein, powinien przyjrzeć się ludzkiemu ciału. Dla Marksa, podobnie jak dla Arystotelesa, szczęście było działalnością praktyczną, a nie stanem umysłu. W tradycji judaistycznej, której był niewierzącym spadkobiercą, „duchowość” jest kwestią nakarmienia głodnych, gościny dla imigrantów i ochrony biednych przed przemocą ze strony bogatych. Nie jest ona przeciwieństwem przyziemnej, codziennej egzystencji, lecz określonym sposobem jej przeżywania.
Aktywnością cielesną, w której „duch” przejawia się szczególnie wyraźnie, jest język. Podobnie jak całe ciało, język stanowi materialne ucieleśnienie ducha lub ludzkiej świadomości. „Mowa - pisze Marks w Ideologii niemieckiej - istnieje od tak dawna jak świadomość; mowa - to praktyczna, również dla innych ludzi istniejąca i stąd istniejąca też
8 Zob. Alex Callinicos, The Revolutionary Ideas o f Karl Marx, London and Sydney 1983, s. 31.
9 Karol Marks, 18 brumairea Ludwika Bonaparte, Warszawa 2011, s. 150.
SZEŚĆ ■ 119
dla mnie samego rzeczywista świadomość; podobnie jak świadomość, mowa powstaje dopiero z potrzeby, z konieczności komunikowania się z innymi ludźmi”10. Świadomość jest na wskroś społeczna i praktyczna, co powoduje, że język to jej najwyższy wyraz. Można powiedzieć, że jnam umysł wyłącznie dlatego, że rodząc się, staję się częścią wspólnego znaczeniowego dziedzictwa. Marks nazywa język również „bytem wspólnoty, i to bytem, który rozumie się sam przez się”11. Język filozofii, jak twierdzi, stanowi zniekształconą odmianę języka rzeczywistości. Myśl i język nie tylko nie istnieją w jakimś niezależnym wymiarze, ale są przejawami prawdziwego życia. W ostatecznym rachunku nawet najbardziej abstrakcyjne koncepcje tkwią korzeniami w naszej codzienności.
Ludzka świadomość posiada więc silną podbudowę materialną. Czyniąc świadomość swoim punktem wyjścia, wzorem wielu filozofii, mamy duże szanse, by o tym zapomnieć. Zbyt wiele pytań pozostawia się wtedy bez odpowiedzi. Konwencjonalna filozofia nie sięga dostatecznie daleko. Pomija warunki społeczne, które doprowadziły do pojawienia się idei, związane z nimi namiętności, toczące się w ich imieniu walki polityczne i zaspokajane za ich pomocą potrzeby. Zwykle nie stawia też pytania: „Skąd wziął się ten ludzki podmiot?” albo: „W jaki sposób został wyprodukowany przedmiot?” Zanim będziemy mogli o czymś myśleć, musimy coś zjeść. Tymczasem słowo „jeść” naprowadza na kwestię całego sposobu produkcji. Oprócz tego musimy się jeszcze urodzić. Słowo „urodzić się” wiąże się z kolei z zagadnieniami pokrewieństwa, seksualności, patriarchatu, reprodukcji seksualnej i tak dalej. Zanim zaczniemy się zastanawiać nad rzeczywistością, jesteśmy już z nią praktycznie i uczuciowo związani, a nasze myślenie zawsze odbywa się w tym kontekście. Jak odnotowuje filozof John Macmurray: „Nasza wiedza o świecie stanowi przede wszystkim jeden z aspektów naszej działalności w jego obrębie”12. Ludzie - pisze Marks w Heideggerowskim stylu
10 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 32.11 Karol Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, s. 384.12 John Macmurray, The Selfas Agent, London 1957, s. 101.
120 ■ SZEŚĆ
w swoich Uwagach o Wagnerze - „bynajmniej nie rozpoczynają od t e o retycznego stosunku do r z e c z y ś w i a t a z e w n ę t r z n e g o » ”13. Wiele warunków musi zostać spełnionych, zanim możemy zacząć myśleć.
Myśl wiąże się ze światem również w innym sensie. Nie jest jedynie „odbiciem” rzeczywistości, lecz samoistną, materialną silą. Teoria marksistowska jest nie tylko komentarzem na temat świata, ale i narzędziem pozwalającym na jego zmianę. Marks wypowiada się niekiedy w taki sposób, jakby myśl była tylko „refleksem” materialnych okoliczności. Przeczy to jednak części jego bardziej subtelnych uwag. Niektóre odmiany teorii - teorie emancypacyjne, jak się je zwykle określa - mogą stanowić realną siłę polityczną, a nie tylko metodę interpretacji świata. Stąd zaś wynika ich szczególna cecha: tworzą pomost między sferą faktów i wartości. Dostarczając opisów stanu świata, teorie takie mogą wpłynąć na sposób jego rozumienia przez łudzi, co z kolei ma szansę odegrać rolę w procesie zmieniania rzeczywistości. Niewolnik zdaje sobie sprawę, że jest niewolnikiem. Jednak dopiero kiedy dowiaduje się, dlaczego nim został, robi pierwszy krok ku wolności. Ukazując rzeczy w ich prawdziwej postaci, teorie emancypacyjne podpowiadają sposób przekroczenia ograniczeń, wskazują drogę ku bardziej pożądanemu światu. Przechodzą od tego, jak się sprawy mają, do ich pożądanej wersji. Tego typu teorie pozwalają ludziom opisać siebie i własne życie w sposób stawiający pod znakiem zapytania dotychczasową tożsamość, co ostatecznie pozwala im na nowo się określić. Rozum, wiedzę i wolność łączy w tym sensie bliski związek. Niektóre odmiany wiedzy mają kluczowe znaczenie z punktu widzenia ludzkiego szczęścia i wolności. Opierając na nich swoje działania, ludzie zaczynają tę mądrość głębiej rozumieć, co pozwala pełniej wprowadzić ją w życie. Im więcej rozumiemy, tym więcej jesteśmy w stanie zrobić. Według Marksa autentycznie istotne zrozumienie może pojawić się wyłącznie w wyniku rzeczywistej walki.
13 Cyt. za: Jon Elster, Making Sense ofM arx, Cambridge 1985, s. 64. (Zob. Karol Marks, Uwagi na marginesie książki Adolfa Wagnera, przeł. A. Bal, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1 . 19, s. 404) [przyp. tłum.].
SZEŚĆ ■ 121
gmancypacja polityczna, podobnie jak gra na tubie, stanowi formę wiedzy praktycznej.
Dlatego słynną jedenastą tezę o Feuerbachu należy traktować i odrobiną rezerwy. Marks pisze w niej, że filozofowie objaśniali jedynie świat. Chodzi o to, aby go zmienić. Tylko jak zmienić świat, rezygnując z jego interpretacji? I czy zdolność objaśniania świata z określonej perspektywy nie stanowi przypadkiem początku zmiany politycznej? „Nie świadomość ludzi określa ich byt - pisze Marks w Ideologii niemieckiej14 - lecz przeciwnie, ich społeczny byt określa ich świadomość”. Czy też, w słowach Ludwiga Wittgensteina z jego dzieła O pewności, nasze działanie „leży u podstaw gry językowej”15. Ma to ważne konsekwencje polityczne. Ze słów tych wynika na przykład, że jeśli chcemy radykalnie zmienić sposób naszego myślenia i odczuwania, musimy znaleźć sobie inne zajęcie. Wykształcenie i nowa wrażliwość nie wystarczą. Nasz byt społeczny wyznacza granice naszej myśli. Przekroczyć jej ograniczenia możemy, wyłącznie dokonując zmian w tym bycie - innymi słowy, przekształcając materialną formę naszego życia. Nie przekroczymy granic naszej myśli jedynie za pomocą niej samej.
Czy nie ma w tym jednak fałszywej dychotomii? Jeśli przez „byt społeczny” rozumiemy wykonywane przez nas czynności, świadomość musi przecież w nim uczestniczyć. To nie tak, że świadomość leży po jednej stronie granicy, a nasze działania społeczne po drugiej. Nie można głosować, całować się, podawać na powitanie ręki lub czerpać korzyści z pracy imigrantów bez udziału znaczeń lub intencji. Nie nazwalibyśmy działaniem ludzkim zachowania, w którym sprawy te byłyby nieobecne, podobnie jak nie nazwalibyśmy potknięcia się na schodach
14 W rzeczywistości chodzi o Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, przeł. E. Lipiński, Warszawa 1953, s. 5 [przyp. tłum.].
15 Ludwig Wittgenstein, O pewności, przel. M. Sady, W. Sady, Warszawa 2003, s- 51. Zob. również dwa interesujące studia związków między tymi dwoma myślicielami: David Rubinstein, Marx and Wittgenstein: Knowledge, Morality and Politics, London 1981, oraz Gavin Kitching, Nigel Pleasants (red.), Marx and Wittgenstein, London 2006.
122 ■ sześć
albo burczenia w żołądku celowym projektem. Marks, jak sądzę, byłby tego samego zdania. Wspominaliśmy już, że ludzka świadomość jest dla niego u c i e l e ś n i o n a - stanowi składnik naszej praktycznej działalności. Mimo to Marks nadal sądzi, że materialna egzystencja jest w pewnym sensie bardziej fundamentalna niż znaczenia oraz idee, które można traktować wręcz jako jej pochodne. W jaki sposób mamy więc rozumieć to twierdzenie?
Pierwsza możliwa odpowiedź brzmi: myślenie jest dla ludzi materialną koniecznością, podobnie zresztą jak to się dzieje na niższym poziomie w przypadku bobrów i jeży. Musimy myśleć ze względu na to, jakimi jesteśmy zwierzętami. Ciała sprawiają, że jesteśmy istotami myślącymi. Zdaniem Marksa, procesy poznawcze wchodzą w naturalny sojusz z pracą, przemysłem i eksperymentem. „Wytwarzanie idei, wyobrażeń, świadomości - pisze w Ideologii niemieckiej - splata się zrazu bezpośrednio z materialną działalnością ludzi i ich materialnymi stosunkami wzajemnymi [materieller Verkehr der Menschen], stanowi język rzeczywistego życia”16. Gdyby szczodre dary przyrody wpadały prosto do naszych otwartych ust lub jeśli (uchowaj Boże) wystarczyłoby najeść się tylko raz w życiu, być może nie musielibyśmy aż tyle myśleć. Moglibyśmy rozsiąść się wygodnie i miło spędzać czas. Przyroda strzeże niestety zazdrośnie swoich skarbów, a ciało ludzkie nękają potrzeby, które trzeba bez przerwy zaspokajać.
Potrzeby cielesne kształtują więc nasz sposób myślenia. To między innymi dlatego myśl, wbrew częstym pretensjom, nie odgrywa pierwszoplanowej roli. Według Marksa, w późniejszym stadium ludzkiego rozwoju idee uniezależniają się znacznie bardziej od cielesnych potrzeb i dają początek kulturze. Myśl, jak zauważył swego czasu Bertolt Brecht, może przekształcić się w realną zmysłową przyjemność. Tyle że rozumowanie w dalszym ciągu, bez względu na swoją wzniosłość, wywodzi się od skromnej potrzeby biologicznej. Fryderyk Nietzsche pouczał, że ma ono bezpośredni związek ze sprawowaniem przez nas władzy nad
16 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 27.
sześć ■ 123
przyrodą17. Dążenie do praktycznej kontroli nad środowiskiem, będące sprawą życia i śmierci, leży u podstaw wszelkiej abstrakcyjnej aktywności intelektualnej.
W tym sensie myśl Marksa, podobnie jak koncepcje Nietzschego i Freuda, ma w sobie coś z ducha karnawału. To, co niskie, zawsze tli się pod powierzchnią tego, co wysokie. Jak pisze krytyk William Emp- son: „Najbardziej wyrafinowane pragnienia zawarte są w najprostszych, w przeciwnym razie byłyby one oszustwem”18. U podłoża naszych najwznioślejszych koncepcji znajdują się przemoc, brak, pragnienie, żądza, niedobór i agresja. Właśnie tak wygląda ciemna strona tego, co nazywamy cywilizacją. Theodor Adorno mówi obrazowo o grozie, „która roi się pod głazem kultury”19. „Walka klasowa - pisze Walter Benjamin - [...] jest zawsze walką o rzeczy grube i materialne. Bez nich wszakże nie ma tych subtelnych i uduchowionych”20. Zwróćmy uwagę, że Benjamin nie podważa wartości „rzeczy subtelnych i uduchowionych”, tak jak nie było to również celem Marksa. Stara się je umieścić w historycznym kontekście. Podobnie jak wielu innych filozofów karnawału, Marks jest gigantem intelektualnym wykazującym szczerą nieufność wobec egzaltowanych idei. Typowi politycy mają dla odmiany zwyczaj wypowiadać się publicznie w duchu głęboko idealistycznym, prywatnie rozmawiając w kategoriach cynicznego materializmu.
Wspomnieliśmy o jeszcze jednym aspekcie przewagi „bytu społecznego” nad świadomością. Wiedza mająca prawdziwe znaczenie
17 W Uwagach na marginesie książki Adolfa Wagnera Marks wypowiada się w zaskakująco Freudowskich kategoriach o istotach ludzkich, które po raz pierwszy wyodrębniły przedmioty w świecie ze względu na ból i przyjemność, a następnie nauczyły się, które z nich zaspokajają nasze potrzeby. Wiedza, podobnie jak u Nietzschego, zaczyna się od zdobycia kontroli nad tymi przedmiotami. Zarówno przez Marksa, jak i Nietzschego jest ona zatem kojarzona z władzą.
18 William Empson, Some Versions o f Pastorał, London 1966, s. 114.19 Theodor W. Adorno, Zapiski o Kafce, przeł. A. Wołkowicz, [w:] Ł. Musiał,
A. Żychliński (red.), Nienasycenie. Filozofowie o Kafce, Kraków 2011, s. 150.20 Walter Benjamin, O pojęciu historii, przeł. K. Krzemieniowa, [w:] tegoż, Anioł
historii, Poznań 1996, s. 415.
124 • sześć
zwykle rodzi się na gruncie praktyki. Teoretycy społeczni mówią nawet0 szczególnym rodzaju wiedzy: nazywają ją wiedzą milczącą. Można ją zdobyć j e d y n i e w trakcie działania i nie da się jej w związku z tym nadać postaci teoretycznej. Wystarczy spróbować wyjaśnić komuś, jak gwiżdże się naszą ulubioną melodię. Ale nawet jeśli posiadana przez nas wiedza dotyczy innej sfery, sama zasada zachowuje ważność. Nie można nauczyć się gry na skrzypcach z samouczka, a później chwycić za instrument i wydobyć z niego olśniewającą interpretację Koncertu skrzypcowego e-moll Felixa Mendelssohna. Z tego punktu widzenia nie ma różnicy między czyjąś znajomością koncertu a umiejętnością jego wykonania.
Rzeczywistość materialna góruje nad światem idei w jeszcze innym znaczeniu. Mówiąc o świadomości, Marks nie zawsze ma na myśli idee1 wartości obecne w naszych codziennych zachowaniach. Czasami mówi o bardziej sformalizowanych systemach myślowych, w rodzaju prawa, nauki, polityki i tym podobnych. Jego zdaniem o ich kształcie rozstrzyga ostatecznie rzeczywistość społeczna. Na tym polega w istocie słynna, odsądzona od czci i wiary koncepcja bazy i nadbudowy, której kontury Marks kreśli następująco: „[...] w społecznym wytwarzaniu swego życia ludzie wchodzą w określone, konieczne, niezależne od ich woli stosunki, w stosunki produkcji, które odpowiadają określonemu szczeblowi rozwoju ich materialnych sił wytwórczych. Całokształt tych stosunków produkcji tworzy ekonomiczną strukturę społeczeństwa, realną bazę, na której wznosi się nadbudowa prawna i polityczna, a której odpowiadają określone formy świadomości społecznej”21. Przez „strukturę ekonomiczną” lub „bazę” Marks rozumie siły wytwórcze i stosunki produkcji. Nadbudową nazywa dziedziny takie jak państwo, prawo, polityka, reli- gia i kultura. Ich funkcja polega na wspieraniu „bazy”, czyli dominującego systemu klasowego. Część z nich, na przykład kultura i religia, osiąga ten cel, tworząc idee pozwalające uprawomocnić system. Działanie to nosi nazwę ideologii. „Myśli klasy panującej - pisze Marks w Ideologii
21 Karol Marks, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, s. 5.
sześć ■ 125
niemieckiej - są w każdej epoce myślami panującymi”22. Trudno oczekiwać, że w dobrze prosperującym społeczeństwie lennym większość znajdujących się w obiegu idei będzie miała wściekle antyfeudalny charakter. Zwracaliśmy uwagę, że zdaniem Marksa kontrola materialnej produkcji idzie zwykle w parze z kontrolą w dziedzinie umysłu. W epoce magnatów prasowych i potentatów medialnych twierdzenie to wydaje się jeszcze bardziej aktualne niż za życia Marksa.
Podział na bazę i nadbudowę był częstym obiektem drwin zarówno ze strony krytyków, jak i części zwolenników Marksa. Przekornie zamierzam go w tym miejscu bronić. Mówi się niekiedy, że Marksowski model jest zbyt statyczny. Tyle że taki zarzut można postawić wszystkim modelom, dodając do tego właściwą im skłonność do uproszczeń. Marksowi nie chodzi o to, że istnieją dwie zupełnie różne sfery życia. Przeciwnie, na ich styku odbywa się intensywna wymiana. Baza może dawać początek nadbudowie, jednak nadbudowa odgrywa znaczącą rolę w jej reprodukcji. Bez wsparcia ze strony państwa, aparatu prawnego, partii politycznych oraz cyrkulacji prokapitalistycznych idei w mediach i poza nimi obecny system własności mógłby okazać się nieco mniej stabilny. Marks uważa, że ta wzajemna wymiana była jeszcze wyraźniejsza w społeczeństwach przedkapitalistycznych, gdzie prawo, religia, polityka, pokrewieństwo i państwo nadawały ton produkcji materialnej.
Nadbudowa nie jest również wtórna w stosunku do bazy w tym znaczeniu, by miała okazać się od niej mniej rzeczywista. Więzienia, kościoły, szkoły czy stacje telewizyjne w niczym nie ustępują pod tym względem bankom i kopalniom węgla. Być może baza jest ważniejsza od nadbudowy. Co konkretnie mamy jednak na myśli? Sztuka ma większe znaczenie dla rozwoju duchowego ludzkości niż wynalezienie nowego batonika, jednak, w przeciwieństwie do czekoladowych słodyczy, nie uznaje się jej za element bazy. Z marksistowskiego punktu widzenia kluczowa rola bazy polega na tym, że naprawdę epokowe zmiany historyczne dokonują się zwykle pod wpływem sił materialnych, a nie idei czy poglądów.
22 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 50.
126 ■ sześć
Wpływ idei i wierzeń może być trudny do przecenienia; jednak w myśl założeń materializmu stają się one siłą historyczną dopiero wówczas, gdy przyjdą im w sukurs doniosłe materialne interesy. Homer widzi wojnę trojańską przez pryzmat honoru, męstwa i boskiej opatrzności. Jednak grecki historyk Tukidydes, będący na swój sposób czystej wody materialistą, trzeźwo wskazuje, że to skromne zasoby, w połączeniu z greckim zwyczajem zawieszania działań wojennych na potrzeby uprawy roli i wypraw łupieskich, odpowiadają za przedłużający się czas trwania konfliktu. Tukidydes sądzi również, że cały system helleńskiego panowania opiera się na wynalazku nawigacji, a także handlu i akumulacji, które stały się dzięki niemu możliwe. Materialistyczne teorie dziejów powstawały na długo przed Marksem.
Istnieje także sporo instytucji, które sprawiają wrażenie wchodzących jednocześnie w skład bazy i nadbudowy. Kościoły odnowy ewangelicznej w Stanach Zjednoczonych są fabrykami ideologii, ale i niesłychanie lukratywnymi biznesami. To samo można powiedzieć o przemyśle wydawniczym, medialnym i filmowym. Niektóre amerykańskie uniwersytety stanowią potężne przedsięwzięcia finansowe, będąc zarazem fabrykami wiedzy. Pomyślmy też o księciu Karolu, istniejącym głównie po to, by budzić szacunek wśród brytyjskich obywateli, a zarazem czerpiącym z tego tytułu pokaźne zyski.
Chyba jednak nie całą ludzką egzystencję da się podzielić między bazę i nadbudowę? To prawda. Niezliczona ilość spraw nie wchodzi ani w zakres materialnej produkcji, ani tak zwanej nadbudowy. Język, miłość seksualna, kość piszczelowa, planeta Wenus, gorzka skrucha, tańczenie tanga i bagna w północnym Yorkshire stanowią jedynie początek listy. Marksizm, o czym mówiliśmy wcześniej, nie jest Teorią Wszystkiego. Co nie zmienia faktu, że czasami można odkryć zupełnie nieprawdopodobne związki między walką klasową i kulturą. Seksualność ma znaczenie dla bazy materialnej, ponieważ często prowadzi do wytworzenia tych potencjalnych źródeł nowej siły roboczej, które nazywamy dziećmi. Podczas recesji gospodarczej w 2008 roku dentyści odnotowali znaczący wzrost bólów szczęki spowodowanych zaciskaniem zębów ze
sześć • 127
stresu. Zaciskanie zębów w obliczu katastrofy najwyraźniej nie jest już tylko metaforą. Kiedy powieściopisarz Marcel Proust był jeszcze w łonie matki, głęboki niepokój jego nobliwej rodzicielki wzbudził wybuch Ko- muny Paryskiej. Niektórzy spekulują, że zmartwienie to stało się przyczyną trwającej przez całe życie pisarza astmy. Istnieje również teoria upatrująca w zawiłych, ciągnących się bez końca zdaniach Prousta czegoś na kształt psychologicznej kompensacji jego bezdechu. Przy takiej interpretacji Proustowska składnia ma związek z Komuną Paryską.
Jeśli z Marksowskiego modelu miałaby płynąć sugestia, że nadbudowa pojawia się po to, by pełnić związane z nią funkcje, to jest on z pewnością błędny. Być może tak to wyglądało w przypadku państwa, lecz mało prawdopodobne, by tak samo było w przypadku sztuki. Z prawdą mija się również twierdzenie, że wszystkie działania szkół, gazet, Kościołów i państwa wspierają obecny system społeczny. Kiedy szkoły uczą małe dzieci, jak wiązać buty, a stacje telewizyjne nadają prognozę pogody, trudno dociec, w jakim sensie zachowują się jak elementy nadbudowy. Nie cementują wówczas istniejących stosunków produkcji. Państwo wysyła siły specjalne, by pałowały uczestników manifestacji pokojowych, jednak policja zajmuje się również poszukiwaniem zaginionych dzieci. Kiedy tabloidy wypowiadają się oskarżycielskim tonem o imigrantach, zachowują się, jak przystało na części nadbudowy; kiedy informują o wypadkach drogowych, najprawdopodobniej nimi nie są. (Informacji o wypadkach drogowych zawsze można jednak użyć p r z e c iwko systemowi. Podobno w redakcji informacyjnej „Daily Workera”, dawnego dziennika Brytyjskiej Partii Komunistycznej, niżsi rangą redaktorzy otrzymywali listę wypadków drogowych z instrukcją: „Rzućcie na to światło klasowe, towarzyszu”.) Głoszenie, że szkoły, Kościoły czy stacje telewizyjne wchodzą w skład nadbudowy, jest mylące. O nadbudowie można myśleć nie tyle w kategoriach miejsca, ile zbioru praktyk. Sam Marks przypuszczalnie tego nie robił, ale wydaje się, że taki punkt widzenia stanowi użyteczne doprecyzowanie jego koncepcji.
W zasadzie ze wszystkiego można stworzyć paliwo obecnego systemu. Jeśli prezenterka pogody bagatelizuje zbliżające się tornado, po-
128 ■ sześć
nieważ informacja o nim mogłaby przygnębić widzów, a zniechęceni obywatele z dużym prawdopodobieństwem nie będą pracować równie ciężko, co zadowoleni, to występuje ona w roli przedstawiciela dominu- jących sił. (Istnieje zresztą ciekawy pogląd, że smutek jest wywrotowy politycznie, nie tylko w znajdujących się w patologicznie dobrym nastroju Stanach Zjednoczonych). Ogólnie rzecz biorąc, możemy powiedzieć, że różne instytucje pod pewnymi względami pracują na rzecz systemu, a pod innymi nie. Doprecyzujmy - niektóre z nich mogą się zachować w ten sposób w pewnym momencie, lecz nie robią tego zawsze. W takim przypadku daną instytucję można uznać za część nadbudowy w środę, ale nie w piątek. Słowo „nadbudowa” zachęca nas do umieszczenia praktyki w określonym kontekście. To pojęcie relacyjne, które pokazuje, jaką funkcję aktywność jednego rodzaju pełni w odniesieniu do innej. Gerald Allan Cohen dowodzi, że opisuje ono pewne nieekonomiczne instytucje w kategoriach ekonomicznych23. Jednak pojęcie to nie bierze pod uwagę wszystkich tego rodzaju instytucji i nie wyjaśnia wszystkiego, co starają się osiągnąć, ani powodów ich powstania.
Mimo to myśl Marksa jest precyzyjniejsza, niż wszystko to mogłoby sugerować. Nie chodzi w niej tylko o przypisanie niektórych spraw do nadbudowy, przy jednoczesnym wyłączeniu z niej pozostałych - tak jak niektóre jabłka, w odróżnieniu od reszty, są czerwonobrązowe - lecz o to, że przyglądając się prawu, polityce, religii, edukacji i kulturze społeczeństw klasowych, odkrywamy, że ich działalność wspiera zwykle dominujący porządek społeczny. Właśnie tego powinniśmy się jednak spodziewać. Nie istnieje kapitalistyczna cywilizacja, w której prawo zabraniałoby własności prywatnej i w której dzieci uczyłyby się regularnie o szkodach wyrządzanych przez rywalizację gospodarczą. Faktem jest, że sporą część literatury i sztuki cechował głęboki krytycyzm wobec status ąuo. Percy Shelley, William Blake, Mary Wollstonecraft, Emily Bronte, Charles Dickens, George Orwell czy David Herbert Law- rence nie zajmowali się w żadnej mierze propagandą na użytek klasy
23 Gerald Allan Cohen, History, Labour and Freedom, Oxford 1988, s. 178.
sześć ■ 129
rządzącej. Jednak jeśli przyjrzymy się angielskiej literaturze jako całości, zobaczymy, że jej krytyka porządku społecznego rzadko obejmuje kwestionowanie sytemu własności. W Teoriach wartości dodatkowej Marks pisze o tym, co nazywa „wolną twórczością duchową”24, do której zalicza sztukę, przeciwstawiając ją produkcji o charakterze ideologicznym. Bardziej precyzyjne wydaje się twierdzenie, że sztuka obejmuje oba te rejestry.
W powieści Thomasa Hardyego Juda nieznany, Juda Fawley, zubożały rzemieślnik mieszkający w robotniczej dzielnicy Oksfordu, znanej jako Jerycho, zaczyna rozumieć, że przeznaczenie popycha go nie w stronę wież i dziedzińców uniwersytetu, lecz w kierunku „ludzi trudniących się znojną pracą rąk w ubogiej dzielnicy, gdzie i on sam mieszkał, dzielnicy nie uznawanej za część miasta przez turystów i entuzjastów Christminster25, mimo że bez jej mieszkańców pilni studenci nie mogliby studiować, a wzniośli myśliciele - żyć”26. Czy te gorzkie słowa stanowią wykład Marksowskiej doktryny bazy/nadbudowy? Nie do końca. W materialistycznym duchu zwracają uwagę, że nie ma pracy umysłowej bez pracy fizycznej. Uniwersytet Oksfordzki jest „nadbudową” w stosunku do „bazy” Jerycha. Gdyby akademicy musieli zostać własnymi kucharzami, hydraulikami, murarzami, drukarzami i tak dalej, nie mieliby czasu na naukę. Każde dzieło filozoficzne zakłada istnienie armii nieznanych pracowników fizycznych, podobnie jak to się dzieje w przypadku każdej katedry czy symfonii. Marks, jak widzieliśmy, stara się jednak przekazać coś więcej. Nie chodzi tylko o to, że aby studiować Platona, trzeba jeść. Organizacja materialnej produkcji zwykle będzie wpływać również na sposób, w jakim się o nim myśli.
24 Zob. Karol Marks, Teorie wartości dodatkowej, cz. i, przeł. C. Grabowski, F. Romaniukowa, W. Sadowski, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 26, cz. 1, s. 315.
25 W powieści Thomasa Hardyego Juda nieznany (przeł. E. Kołaczkowska, Warszawa 1963) Christminster jest fikcyjnym miastem uniwersyteckim, wzorowanym na Oksfordzie.
26 Thomas Hardy, Juda nieznany, dz. cyt., s. 136.
130 U sześć
Stawkę stanowi sposób myślenia dominującego w Oksfordzie, a nie tylko fakt, że w ogóle ma ono tam miejsce. Podobnie jak w każdym innym przypadku, myśl oksfordzkich akademików kształtują okoliczności materialne ich epoki. Większość raczej nie dokona interpretacji Platona lub jakiegokolwiek innego pisarza podkopującej prawo do własności prywatnej, potrzebę porządku społecznego i tym podobnych rzeczy. Kiedy Juda pisze desperacką wiadomość do zarządcy jednego z collegeÓw, pytając, w jaki sposób może stać się jego słuchaczem, otrzymuje w odpowiedzi notę sugerującą, że robotnicy jego pokroju zrobiliby lepiej, porzucając tego rodzaju próby. Ironia polega na tym, że sam Hardy przypuszczalnie zgadza się z tą radą, choć z zupełnie innych powodów.
Dlaczego w ogóle pojawia się potrzeba tworzenia nadbudowy? Takie pytanie różni się od pytań o to, dlaczego powstało prawo czy religia, na które można odpowiadać na wiele sposobów. Jego istotą jest kwestia: „Dlaczego tak wielka część sztuki, prawa i religii służy legitymizacji obecnego systemu?”. Odpowiedź, w skrócie, brzmi: dlatego że „baza” jest podzielona wewnętrznie. Ponieważ wiąże się z nią wyzysk, dochodzi do licznych konfliktów. Rolą nadbudowy jest natomiast ich regulacja i nadanie sformalizowanej postaci. Nadbudowa ma kluczowe znacznie ze względu na istnienie wyzysku. Gdyby go nie było, wciąż mielibyśmy sztukę, prawo, a być może nawet religię. Jednak nie pełniłyby już swych niechlubnych funkcji. Mogłyby wówczas odrzucić te ograniczenia, zyskując dodatkową wolność.
Model bazy i nadbudowy ma charakter pionowy. Można o nim jednak myśleć w kategoriach poziomych. W ten sposób baza staje się ostatecznym horyzontem politycznych możliwości. Jest tym wszystkim, co do końca opiera się naszym żądaniom - co nie chce ustąpić nawet wówczas, gdy przeforsowane zostały inne reformy. Marksowski model posiada więc polityczne znaczenie. Jeśli ktoś podejrzewał, że można zmienić fundamenty społeczeństwa, po prostu wpływając na sposób myślenia ludzi lub zakładając nową partię polityczną, może mu się przydać nauka pokazująca, że sprawy te, choć często kluczowe, nie są
sześć Mf 131
czymś, co daje ludziom impuls do życia. Człowiek taki może w rezultacie skierować swoją energię ku bardziej obiecującym celom. Baza jest ostatnią przeszkodą, na którą nieustannie wywiera nacisk socjalistyczna polityka. Jest tym, co się ostatecznie liczy - bottom linę - jak mawiają Amerykanie. A ponieważ mówiąc tak, Amerykanie mają czasem na myśli pieniądze, stwierdzenie to pokazuje, jak wiele osób w Kraju Wolnych Ludzi to mimowolni marksiści. Przekonałem się o tym parę lat temu, kiedy w towarzystwie dziekana wydziału nauk humanistycznych jednego ze stanowych uniwersytetów na Środkowym Zachodzie jechałem samochodem obok gęstych pól kukurydzy. Rzuciwszy okiem na jej bujne uprawy, powiedział: „Żniwa powinny się udać w tym roku. Może będzie z tego kilka profesorskich etatów”.
Materialiści nie są więc istotami pozbawionymi duszy. A jeśli tak się dzieje, niekoniecznie wypływa to właśnie z ich materializmu. Marks był człowiekiem znakomicie wyszkolonym w wielkiej środkowoeuropejskiej tradycji, pragnącym jak najszybciej skończyć z, jak to pogardliwie nazywał, „gospodarczym gównem” Kapitału, by napisać wielką książkę0 Balzaku. Na jego nieszczęście, a przypuszczalnie szczęśliwie dla nas, nigdy do tego nie doszło. Kiedyś stwierdził, że poświęcił zdrowie, szczęście i rodzinę, by napisać Kapitał, lecz okazałby się „wołem”, odwróciwszy się na cierpienia ludzkości27. Powiedział też, że jeszcze nigdy nie było nikogo, kto napisałby tak wiele o pieniądzach, mając ich tak mało. Był człowiekiem namiętnym, skorym do żartów, dowcipnym. Żywiołowy duch pełen ikry, geniuszu i niepohamowanej skłonności do polemiki, uparcie opierający się biedzie i chronicznym kłopotom ze zdrowiem28. Oczywiście był również ateistą, jednak duchowość nie wymaga religijności, a część wielkich tematów judaizmu - sprawiedliwość, wyzwolenie, panowanie pokoju i dostatku, dzień Sądu Ostatecznego, historia1 wolnościowa narracja, odkupienie nie tylko jednostki, lecz całego wy-
27 Zob. Stephen Henry Rigby, Engels and the Formation ofMarxism, Manchester 1992, s. 233.
28 Por. znakomitą biografię Marksa Francisa Wheena, Marks. Biografia, przeł. D. Cieśla, Warszawa 2005.
132 ■ sześć
dziedziczonego ludu - przenika do jego prac w zeświecczonej postaci. Odziedziczył też żydowską wrogość do idoli, fetyszów i złudzeń wpędzających ludzi w niewolę.
Warto zwrócić uwagę, że historia zna żydowskich marksistów, islamskich marksistów i chrześcijańskich marksistów, czyli wyznawców tak zwanej teologii wyzwolenia. Wszyscy wymienieni reprezentują materializm w Marksowskim znaczeniu tego słowa. Córka Marksa, Eleonora, wspomniała kiedyś o słowach ojca wypowiedzianych pod adresem matki. Pouczył ją, że jeśli życzy sobie „zaspokojenia swoich metafizycznych potrzeb”, znajdzie je raczej u żydowskich proroków, a nie na spotkaniach Stowarzyszenia Świeckiego, na które niekiedy uczęszczała29. Marksistowski materializm nie jest zbiorem twierdzeń na temat wszechświata, takich jak „wszystko składa się z atomów” czy „boga nie ma”. To teoria opisująca działalność historycznych zwierząt.
Zgodnie z judaistycznym dziedzictwem Marks był myślicielem moralnym. Po ukończeniu Kapitału planował nie tylko książkę o Balzaku, ale również dzieło poświęcone etyce. Stereotyp przedstawia go jako zimnego amoralistę, podchodzącego do społeczeństwa na modłę czysto naukową. Trudno posądzać o to człowieka piszącego, że społeczeństwo kapitalistyczne „mogło [...] zerwać wszelkie więzi łączące człowieka z ludźmi i sprawić, by miejsce tych więzi zajął egoizm, egoistyczna potrzeba i by świat ludzi rozbił się na świat zatomizowanych, wrogich sobie jednostek”30. Marks sądził, że moralność rządząca kapitalistycznym społeczeństwem - idea pomocy niesionej drugiemu człowiekowi tylko wtedy, kiedy jest do dla nas opłacalne - stanowi odstręczającą życiową strategię. Nie traktujemy w ten sposób ani naszych przyjaciół, ani dzieci, dlaczego więc mamy stosować tę metodę wobec innych ludzi w sferze publicznej?
29 Zob. Max Beer, Fifty Years o f International Socialism, London 1935, s. 74. Jestem wdzięczny Marcowi Mulhollandowi za zwrócenie mi uwagi na tę książkę.
30 Cyt. za: Tom Bottomore (red.), Interpretations o f Marx, Oxford 1988, s. 275. (Zob. Karol Marks, W kwestii żydowskiej, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1 . 1, s. 454) [przyp. tłum.].
s z e ś ć ■ 133
To prawda, że Marks dość często potępia moralność. Rozumie przez nią jednak rodzaj historycznej analizy, pomijającej czynniki materialne na rzecz moralnych. Właściwym pojęciem opisującym takie postępowanie nie jest moralność, lecz moralizm. Moralizm odrywa to, co nazywa „wartościami moralnymi” od ich historycznego kontekstu, a następnie zabiera się do formułowania absolutnych sądów moralnych. Prawdziwe badanie moralne bierze natomiast pod uwagę wszystkie aspekty kondycji człowieka. Nie godzi się na oddzielanie ludzkich wartości, zachowania, związków międzyludzkich i cech charakteru od kształtujących je społeczno-historycznych sił. Tym samym wymyka się fałszywemu rozróżnieniu na sądy moralne z jednej i naukową analizę z drugiej strony. Prawdziwy sąd moralny musi przyjrzeć się wszystkim faktom mającym związek ze sprawą tak dokładnie, jak to tylko możliwe. W tym sensie Marks był autentycznym moralistą, kontynuującym tradycję Arystotelesa, choć nie zawsze zdawał sobie z tego sprawę.
Co więcej, należał do wielkiej Arystotelesowskiej tradycji uznającej moralność nie tyle za kwestię praw, zobowiązań, reguł postępowania i zakazów, ile przede wszystkim za próbę odpowiedzi na pytanie, jak żyć w sposób możliwie najbardziej wolny, pełny i przynoszący spełnienie. Ostatecznie moralność sprowadzała się dla Marksa do kwestii przyjemności i zadowolenia z życia. Ale ponieważ nikt nie może przeżyć swojego życia w izolacji, w zakres etyki musi wejść polityka. Dokładnie tak samo myślał Arystoteles.
W duchowości naprawdę chodzi o sprawy nie z tego świata. Jest to jednak pozaziemskość, która w niczym nie przypomina wyobrażeń kaznodziejów. To inny świat, który socjaliści mają nadzieję zbudować w przyszłości w miejsce tego, którego data ważności upłynęła już najwyraźniej dawno temu. Kto buja w obłokach w innym sensie, w oczywisty sposób nie przyjrzał się wystarczająco dobrze temu, co nas otacza.
Siedem
Męcząca obsesja na punkcie klasy jest największym przeżytkiem marksizmu. Marksiści wyraźnie nie dostrzegli, że krajobraz klasowy zmienił się niemal nie do poznania od czasów, gdy Marks pisał swoje dzieła. Przede wszystkim klasa robotnicza zniknęła niemal bez śladu, a tymczasem to właśnie ona, w myśl bliskich sercom marksistów wyobrażeń, miała doprowadzić do socjalizmu. Żyjemy w świecie, w którym klasa traci coraz bardziej na znaczeniu, mobilność społeczna stale rośnie, a mówienie o walce klasowej brzmi równie anachronicznie, jak opowieści o paleniu heretyków na stosie. Rewolucyjny robotnik, podobnie jak zły kapitalista z cylindrem na głowie, stanowi wytwór marksistowskiej wyobraźni.
Powiedzieliśmy już, że marksiści mają kłopot z ideą utopii. To między innymi dlatego odrzucają złudzenie, że grupa dzisiejszych dyrektorów generalnych noszących sportowe buty, słuchających Ragę Against the Machinę i namawiających swoich pracowników, by zwracali się do nich per „Misiu-Pysiu”, wystarczy, by ogłosić zniknięcie z powierzchni ziemi klas społecznych. Marksizm nie uzależnia definicji klasy od stylu życia, statusu, dochodu, akcentu, profesji ani od tego, czy ktoś ma ścianie obraz Degasa, czy landszaft z kaczkami. Ludzie walczący, a niekiedy umierający w przeszłości za socjalizm nie robili tego jedynie po to, by położyć kres snobizmowi.
Urocza amerykańska koncepcja „klasizmu” sugeruje, że klasa jest przede wszystkim kwestią postawy. Warstwa średnia powinna skończyć z pogardą dla klasy robotniczej, a biali powinni wyzbyć się poczucia wyższości w stosunku do Afroamerykanów. Tyle że w marksizmie chodzi o coś innego. Klasa, podobnie jak cnota u Arystotelesa, nie jest kwestią uczuć, lecz zachowań. Pytanie dotyczy miejsca człowieka w sposobie produkcji - tego, czy jest niewolnikiem, samozatrudnionym
136 U SIEDEM
chłopem, dzierżawcą ziemi, właścicielem kapitału, finansistą, sprzedawcą siły roboczej, drobnym posiadaczem i tak dalej. Marksizm nie wypadł z obiegu dlatego, że wychowankowie Eton zaczęli zapominać0 swoim akcencie, młodzieńcy z domów królewskich wymiotują na chodnik obok nocnych klubów, a niektóre tradycyjne metody dystynkcji klasowej zatarły się pod wpływem uniwersalnego rozpuszczalnika zwanego pieniądzem. Z faktu, że europejskiej arystokracji schlebia towarzystwo Micka Jaggera, wciąż nijak nie wynika bezklasowe społeczeństwo.
O rzekomym zniknięciu klasy robotniczej powiedziano bardzo wiele. Zanim zajmiemy się tym problemem, wspomnijmy jeszcze o mniej nagłośnionej kwestii zmierzchu tradycyjnej wysokiej burżuazji lub wyższych warstw klasy średniej. Jak stwierdził historyk Perry Anderson, ludzi sportretowanych w niezapomniany sposób przez powieściopisarzy takich jak Marcel Proust czy Tomasz Mann dziś już właściwie nie ma. „Ogólnie rzecz biorąc - pisze Anderson - burżuazją znana Baudelaireowi1 Marksowi, Ibsenowi i Rimbaudowi, Groszowi i Brechtowi - a nawet Sartreowi i 0 ’Harze - należy już do przeszłości”. Ten nekrolog nie powinien jednak napawać socjalistów przesadnym optymizmem. Już po chwili Anderson dodaje: „W miejscu solidnego amfiteatru mamy akwarium płynnych, ulotnych form - kierowników projektów i menedżerów, audytorów i nadzorców, spekulantów i administratorów współczesnego kapitału: ról znanych z monetarnego uniwersum, któremu obca jest społeczna stabilność i trwałe tożsamości” 1. Klasa bezustannie zmienia swoją strukturę. Nie znaczy to jednak, że znika bez śladu.
Do natury kapitalizmu należy zacieranie różnic, niszczenie hierarchii i przypadkowe mieszanie ze sobą najróżniejszych form życia. Żaden sposób życia nie jest bardziej hybrydowy i pluralistyczny. Decydując o tym, kogo uczynić przedmiotem wyzysku, kapitalizm wykazuje się godnym podziwu egalitaryzmem. Jest antyhierarchiczny niczym najpo- bożniejsi postmoderniści, a w wielkodusznym braku uprzedzeń przy-
1 Perry Anderson, The Origins o f Postmodernity, London 1998, s. 85.
SIEDEM ■ 137
pominą żarliwych anglikańskich pastorów. Stara się nie pominąć absolutnie nikogo. Tam, gdzie pojawia się możliwość zarobku, czarni i biali, kobiety i mężczyźni, dzieci i emeryci, dzielnice Wakefield i wioski na Sumatrze sprawdzają się równie dobrze i traktowane są z tą samą nienaganną bezstronnością. To forma towarowa, a nie socjalizm, prowadzi do powszechnej równości. Towar nie docieka, gdzie jego potencjalny konsument pobierał edukację albo czy wymawia słowo „matematyka”, kładąc akcent na drugą czy trzecią sylabę od końca. Wymusza dokładnie ten rodzaj uniformizmu, któremu przeciwstawia się Marks.
Nie powinniśmy być zatem zaskoczeni, że rozwinięty kapitalizm prowadzi do mrzonek o bezklasowości. Nie jest to wyłącznie fasada, za którą system ukrywa nikczemne oblicze. Taka jest prawdziwa natura tej bestii. Mimo to istnieje pouczający kontrast między swobodną atmosferą nowoczesnego biura a globalnym systemem, w którym nożyce bogactwa i władzy rozwierają się szerzej niż kiedykolwiek wcześniej. W niektórych sektorach gospodarki dawne hierarchie ustąpiły miejsca formom zdecentralizowanym, sieciowym, zorientowanym na zespół i intensywną komunikację, obywającym się bez elementów grzecznościowych i pozwalającym rozpiąć pod szyją koszulę. Kapitał jest jednak skupiony w rękach mniejszej grupy niż w jakiejkolwiek wcześniejszej epoce, a szeregi ubogich i pozbawionych środków do życia rosną z godziny na godzinę. Dyrektorzy generalni zakładają dżinsy do sportowych butów, a w tym samym czasie ponad miliard mieszkańców planety głoduje. Większość megamiast na południowej półkuli to cuchnące slumsy, w których szaleją choroby i przeludnienie. Mieszkańcy slumsów stanowią jedną trzecią miejskiej populacji świata, a do ogólniejszej kategorii miejskiej biedoty należy połowa ludności Ziemi2. Równocześnie niektórzy obywatele Zachodu starają się w ewangelicznym zapale zaszczepić liberalną demokrację na innych obszarach planety, a dzieje się to dokładnie w chwili, gdy o losach świata decyduje garstka zachodnich korporacji, odpowiedzialnych wyłącznie przed swoimi akcjonariuszami.
2 Zob. Mikę Davis, Planeta slumsów, przeł. K. Bielińska, Warszawa 2009, s. 41.
138 ■ SIEDEM
Mimo to marksiści nie są po prostu „przeciwko” klasie kapitalistycznej, tak jak ktoś może być przeciwnikiem polowań czy palenia papierosów. Wspominaliśmy już, że nikt nie podziwiał wspaniałych zdobyczy klasy średniej bardziej od Marksa. To właśnie na tych osiągnięciach - nieugiętym sprzeciwie wobec tyranii politycznej, ogromnej akumulacji bogactwa niosącej ze sobą obietnicę powszechnego dostatku, szacunku dla jednostki, swobodach obywatelskich, autentycznie międzynarodowej wspólnocie i tak dalej - miał opierać się projekt socjalizmu. Z historii klasowej należało zrobić użytek, zamiast ją po prostu odrzucić. Kapitalizm, jak widzieliśmy, okazał się siłą zarówno wyzwolicielską, jak i katastrofalną w skutkach. Marksizm, bardziej niż jakakolwiek inna teoria polityczna, stara się dostarczyć jego wyważonego opisu - zamiast bezmyślnych pochwał z jednej oraz potępienia w czambuł z drugiej strony. Między innymi dlatego u podstaw Marksowskiej wizji historii leży ironia. W obrazie kapitalistycznego porządku wydającego na świat własnego grabarza jest spora doza czarnego humoru.
Marksizm skupia się na klasie pracującej nie dlatego, że dostrzega w pracy jakąś oszałamiającą cnotę. Bankierzy i złodzieje również pracują w pocie czoła, lecz nic nie wiadomo o tym, by zdobyli jakieś szczególne uznanie w oczach Marksa. (Warto jednak dodać, że autor Kapitału napisał książkę o włamaniach, wspaniale parodiującą własną teorię ekonomiczną). Marksizm, o czym mieliśmy już okazję się przekonać, chciałby ograniczyć pracę do minimum. Waga, którą przywiązuje do znaczenia klasy robotniczej, nie wynika jednak stąd, że jest ona najbardziej upośledzoną grupą społeczną. Istnieje wiele takich grup - bezdomni, uczniowie, uchodźcy, ludzie starzy, bezrobotni i trwałe pozbawieni szans na zatrudnienie - wielu z nich często w znacznie większej potrzebie niż przeciętny robotnik. Klasa robotnicza nie przestaje interesować marksistów w chwili, gdy staje się posiadaczem toalet czy kolorowej telewizji. Kluczowa jest jej pozycja w obrębie kapitalistycznego sposobu produkcji. Jedynie ludzie znajdujący się wewnątrz systemu, znający jego działanie, zorganizowani w wykwalifikowaną, świadomą politycznie, kolektywną siłę, niezbędni do efektywnej pracy, a zarazem mający żywotny interes
SIEDEM ■ 139
w naruszeniu tego systemu, mogą liczyć na objęcie nad nim przywództwa i korzystne dla wszystkich zarządzanie nim w przyszłości. Nie zrobi tego za nich żaden mający dobre intencje patron lub grupa zewnętrznych agitatorów - co znaczy, że Marksowski nacisk na klasę robotniczą, skupiającą w jego czasach zdecydowaną większość ludności, ma niero- zerwalny związek z szacunkiem dla demokracji.
Marks przypisuje klasie robotniczej takie znaczenie między innymi dlatego, że dostrzega w niej koło zamachowe powszechnej emancypacji: „Gdzie tedy jest p o z y t y w n a możliwość emancypacji [...]? O d p o w i e d ź: w powstaniu klasy okutej w k a j d a n y r a d y k a l n e , klasy społeczeństwa obywatelskiego, która wcale nie jest klasą tego społeczeństwa; stanu, który oznacza rozkład wszystkich stanów; warstwy, która ma charakter uniwersalny przez swe uniwersalne cierpienia i nie rości sobie pretensji do żadnych p r a w s z c z e g ó l n y c h , dlatego że w stosunku do niej dokonuje się nie jakieś p o s z c z e g ó l n e b e z p r a - wie, lecz b e z p r a w i e w ogóle ; która nie może się już odwoływać do praw h i s t o r y c z n y c h , lecz jeszcze tylko do praw l u d z k i c h [...] która stanowiąc c a ł k o w i t e z a p r z e p a s z c z e n i e c z ł o w i e k a , może odzyskać siebie tylko przez c a ł k o w i t e o d z y s k a n i e c z ł o wi eka . Tym rozkładem społecznym w postaci odrębnego stanu jest p r o l e t a r i a t”3.
W pewnym sensie klasa robotnicza jest dla Marksa specyficzną grupą społeczną. Ale ponieważ stanowi symbol zła utrzymującego przy życiu wiele innych form niegodziwości (wojny imperialne, ekspansję kolonialną, głód, ludobójstwo, rabunek przyrody, do pewnego stopnia rasizm i patriarchat), ma ona znaczenie wykraczające poza własny obszar. Pod tym względem przypomina kozła ofiarnego w społeczeństwach starożytnych. Wydalano go z miasta jako ucieleśnienie powszechnej zbrodni, ale z tego samego powodu mógł stać się kamieniem węgielnym nowego porządku. W systemie kapitalistycznym klasa pra-
3 Karol Marks, Przyczynek do krytyki Heglowskiej filozofii prawa. Wstęp, przeł. L. Kołakowski, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1 .1 , s. 471-472.
140 ■ SIEDEM
cująca jest zarówno niezbędna, jak i wykluczona. To „klasa niebędąca klasą”, rodzaj niewiadomej lub zagadki. Dzięki klasie pracującej tworzy się, w całkiem dosłownym sensie, porządek społeczny - wielki gmach społeczeństwa opiera się na jej cichej, wytrwałej pracy, choć grupa ta nie staje się nigdy pełnoprawną częścią tego porządku i nie ma szans na to, by jej człowieczeństwo zostało w nim do końca uznane. Jest zarazem funkcjonalna i wykluczona, partykularna i uniwersalistyczna, stanowi integralny składnik społeczeństwa obywatelskiego, choć jest w nim właściwie niczym.
Ponieważ fundamenty społeczeństwa są w tym sensie wewnętrznie sprzeczne, klasa pracująca stanowi punkt, w którym logika tego porządku zaczyna się kruszyć. To joker w talii cywilizacji, czynnik, który nie jest bezpieczny ani wewnątrz, ani na zewnątrz tej formy życia. Słowem miejsce, w którym społeczeństwo musi stawić czoło konstytuującym je sprzecznościom. Klasa robotnicza nie ma rzeczywistego udziału w status ąuo, a tym samym pozostaje w jego obrębie częściowo niewidzialna; i dlatego może stać się zapowiedzią innej przyszłości. Jest „rozwiązaniem” społeczeństwa jako jego negacja, odpad lub produkt uboczny, dla którego porządek społeczny nie potrafi znaleźć sensownego miejsca. Pod tym względem stanowi znak radykalnego zerwania i odbudowy, których będzie wymagać jej inkluzja. Klasa robotnicza jest też „rozwiązaniem” dla obecnego społeczeństwa w pozytywnym znaczeniu jako grupa, której dojście do władzy oznaczać będzie ostateczny kres klasowego społeczeństwa. Jednostki wydostaną się wówczas z gorsetu klasy społecznej i uzyskają możliwość samodzielnego rozkwitu. W tym sensie klasa robotnicza jest również „uniwersalna”. Starając się przekształcić własne warunki życia, ma szansę odesłać do lamusa całą nędzną narrację klasowego społeczeństwa.
Mamy tu do czynienia z kolejną ironią lub sprzecznością: jedynie za sprawą klasy można doprowadzić do jej przezwyciężenia. Marksizm ma taką słabość do klasy wyłącznie dlatego, że chciałby doczekać jej końca. Sam Marks uważa klasę społeczną za rodzaj alienacji. Nazywanie kobiet i mężczyzn po prostu „robotnikami” lub „kapitalistami” rozpuszcza ich
SIEDEM ■ 141
jednostkową tożsamość w anonimowej kategorii. Od tej alienacji można się uwolnić tylko od wewnątrz. Aby doprowadzić do jej zniknięcia, trzeba podążać konsekwentnie za logiką klasową i przyjąć ją jako nieuniknioną rzeczywistość, zamiast życzyć sobie uprzejmie jej odejścia. Tak samo wygląda to w przypadku rasy i gender. Nie wystarczy uznawać każdego człowieka za niepowtarzalnego, wzorem tych amerykańskich liberałów, dla których każdy (wliczając w to przypuszczalnie Donalda Trumpa i Dusiciela z Bostonu) jest „wyjątkowy”. Fakt, że ludzi wrzuca się do anonimowego worka, może z jednej strony oznaczać alienację, lecz z drugiej strony to warunek ich wyzwolenia. Raz jeszcze historia porusza się tu naprzód swoją „złą” stroną. Życzliwi liberałowie uznający każdego członka Ruchu Wyzwolenia Rurytanii za niepowtarzalną jednostkę nie zrozumieli przesłania tej organizacji. Stara się ona doprowadzić do stanu, w którym Rurytarianie będą mogli być sobą. Gdyby taka możliwość istniała już teraz, żaden Ruch Wyzwolenia nie byłby im jednak potrzebny.
Marksizm wykracza poza klasę robotniczą, przyglądając się jej obecnej kondycji również w innym sensie. Żaden szanujący się socjalista nie sądził nigdy, że klasa robotnicza może samodzielnie obalić kapitalizm. To niewdzięczne zadanie jest wykonalne wyłącznie dzięki nawiązywaniu sojuszy politycznych. Marks uważał, że klasa robotnicza powinna wspierać chłopów z klasy niższej, zwłaszcza w krajach takich jak Francja, Rosja czy Niemcy, gdzie robotnicy przemysłowi stanowili mniejszość. Bolszewicy starali się stworzyć zjednoczony front składający się z robotników, chłopów, żołnierzy, marynarzy, miejskich intelektualistów i tym podobnych.
Warto zauważyć w tym kontekście, że pierwotny proletariat nie był klasą męskich pracowników fizycznych. W społeczeństwie starożytnym należały do niego kobiety z klasy niższej. Słowo „proletariat” pochodzi od łacińskiego słowaproles, czyli „potomstwo”. Proletarii oznaczało ludzi na tyle ubogich, że mogli służyć państwu wyłącznie za pośrednictwem własnego łona. Wskutek wykluczenia zbyt dotkliwego, by uczestniczyć w życiu gospodarczym w jakikolwiek inny sposób, kobiety wytwarzały siłę roboczą w postaci dzieci. Nie miały do ofiarowania nic z wyjątkiem
142 ■ SIEDEM
owoców własnego ciała. Społeczeństwo oczekiwało od nich reprodukcji, a nie produkcji. Proletariat nie narodził się wśród uczestników życia gospodarczego, lecz w gronie osób z niego wykluczonych. Musiały one jednak znosić ból znacznie większy niż pracownicy kamieniołomów.
Obecnie, w epoce specjalnych stref ekonomicznych i produkcji rolniczej przeniesionej do krajów Trzeciego Świata, typowy proletariusz wciąż jest kobietą. Praca biurowa wykonywana w czasach wiktoriańskich głównie przez mężczyzn z niższej klasy średniej, dziś stanowi domenę kobiet z klasy robotniczej, zwykle opłacanych gorzej niż niewykwalifikowani, pracujący fizycznie mężczvźni. Kobiety obsadziły również etaty w ramach gigantycznej ekspansji pracy sklepowej i urzędniczej, która nastąpiła po upadku przemysłu ciężkiego po pierwszej wojnie światowej. W czasach Marksa największą grupą pracowników najemnych nie była przemysłowa klasa robotnicza, lecz służba domowa, złożona głównie z kobiet. Klasa robotnicza nie zawsze składa się więc z muskularnych mężczyzn, sprawnie uderzających młotem. Kto myśli o niej w ten sposób, poczuje się zbity z tropu stwierdzeniem geografa Davida Harveya, że „globalny proletariat jest znacznie większy niż kiedykolwiek wcześniej”4. Jeśli klasę robotniczą rozumiemy jako pracowników fizycznych na fabrycznych etatach, to rzeczywiście skurczyła się ona znacznie w rozwiniętych społeczeństwach kapitalistycznych - choć wynika to częściowo z przeniesienia tego rodzaju pracy do biedniejszych regionów świata. To prawda, że w skali globalnej zatrudnienie w przemyśle spadło. Jednak nawet w czasach, kiedy Wielka Brytania była fabryką świata, robotnicy przemysłowi ustępowali liczebnie służbie domowej i robotnikom rolnym5. Z kolei malejące znaczenie pracy
4 Cyt. za: Leo Panitch, Colin Leys (red.), The Socialist Register, New York 1998, s. 68.
5 W dalszym sprawozdaniu (obok innych źródeł) korzystałem z książek Ale- xa Callinicosa i Chrisa Harmana, The Changing Working Class, London and Melbourne, 1987; Lindsey German, A Question o f Class, London 1996, oraz z tekstu Chrisa Harmana, The Workers o f the World, „International Socialism”, nr 96, jesień 2002.
SIEDEM A 143
fizycznej przy jednoczesnym rozwoju zawodów umysłowych nie jest żadnym „postmodernistycznym” fenomenem. Przeciwnie, jego początki sięgają pierwszych lat XX wieku.
Marks nie uważał, że trzeba wykonywać pracę fizyczną, aby zostać zaliczonym do klasy robotniczej. W Kapitale na przykład stawia pracowników handlu na tym samym poziomie co robotników przemysłowych i odmawia utożsamienia proletariatu wyłącznie z tak zwanymi pracownikami wytwórczymi, którzy bezpośrednio zajmują się produkcją towarów na rynek. W skład klasy robotniczej wchodzą raczej ludzie zmuszeni sprzedawać własną siłę roboczą kapitałowi, poddani jego opresyjnej dyscyplinie i mający niewielką lub zgoła niemający żadnej kontroli nad swoimi warunkami pracy. Można ich również opisać w sposób negatywny jako osoby, które na upadku kapitalizmu zyskałyby najwięcej. W tym sensie do klasy robotniczej zaliczają się pracownicy umysłowi niższego szczebla, często niewykwalifikowani, z kiepską pensją, niepewni zatrudnienia i mający niewiele do powiedzenia na temat kształtu procesu produkcji. Obok przemysłowej klasy robotniczej istnieje klasa robotnicza białych kołnierzyków, skupiająca rzesze pracowników technicznych, biurowych i administracyjnych, pozbawionych jakiejkolwiek autonomii i władzy. Klasa, przypomnijmy, nie jest wyłącznie kwestią abstrakcyjnego prawa własności, lecz umiejętności wykorzystania dla własnej korzyści władzy, którą posiadamy nad innymi ludźmi.
Wśród osób skorych do przewodniczenia pogrzebowi klasy robotniczej duże poruszenie budzi niesłychany rozwój usługowych, informacyjnych i komunikacyjnych sektorów gospodarki. Przejście od przemysłowego do „późnego”, „konsumenckiego”, „postindustrialnego” czy „ponowoczesnego” kapitalizmu rzeczywiście wiązało się z wieloma istotnymi zmianami, o których mówiliśmy wcześniej. Powiedzieliśmy jednak przy okazji, że żadna z nich nie naruszyła podstawowej istoty kapitalistycznych stosunków własności. Przeciwnie, dokonane zmiany w przeważającej mierze służyły ich upowszechnieniu i konsolidacji. Warto sobie uzmysłowić, że praca w sektorze usługowym może być równie ciężka, brudna i nieprzyjemna, jak tradycyjna praca w przemyśle. Nie
144 ■ SIEDEM
powinniśmy myśleć wyłącznie o recepcjonistkach na Harley Street czy kucharzach z bogatych dzielnic, lecz o pracownikach transportu, wywozu śmieci, doków, szpitali, urzędów pocztowych czy gastronomii. Pod względem płac, kontroli i warunków pracy różnica między pracownikami produkcyjnymi i usługowymi jest często symboliczna. Osoby pracujące w telemarketingu i kopalniach węgla padają ofiarą takiego samego wyzysku. Etykiety takie jak „usługi” czy „biały kołnierzyk” zaciemniają poważne różnice między pilotami samolotów a woźnymi w szpitalach czy między wysokimi rangą pracownikami służby cywilnej a pokojówkami w hotelach. Jak zauważa Jules Townshend: „Nieuznawanie pracowników umysłowych niskiego szczebla, pozbawionych kontroli nad swoją pracą, niepewnych zatrudnienia i otrzymujących kiepską pensję za przedstawicieli klasy robotniczej, budzi intuicyjne wątpliwości”6.
Przemysł usługowy z pewnością wymaga sporego wkładu produkcji. Skoro pracownik przemysłowy ustąpił miejsca urzędnikowi bankowemu i barmance, skąd wzięły się biurka, bary, okienka, komputery i kasy fiskalne? Kelnerka, szofer, pomocnik nauczyciela czy technik komputerowy nie stają się klasą średnią tylko dlatego, że nie wytwarzają przedmiotów fizycznych. Pod względem materialnym mają taki sam interes w stworzeniu równiejszego porządku społecznego jak najbardziej wykorzystywani najemni niewolnicy. Powinniśmy również pamiętać o rzeszy emerytów, bezrobotnych i przewlekle chorych, którzy wraz z pracownikami dorywczymi nie wchodzą na stałe do „oficjalnego” procesu produkcji, lecz których z pewnością należy zaliczyć do klasy robotniczej.
Zawody techniczne, administracyjne i menedżerskie przeżywają ogromny rozkwit, odkąd kapitalizm robi użytek z technologii pozwalających wytwarzać coraz więcej towarów przy udziale coraz mniejszej liczby pracowników. To jednak nie obala marksizmu, choćby dlatego że sam Marks poświęcił tej sprawie wnikliwe analizy. Już w połowie XIX wieku pisał o „nieustannym wzroście liczebności klas średnich”, zarzucając klasycznej ekonomii politycznej niedostrzeganie tego faktu. Są to
6 Jules Townshend, The Politics of Marxism, London and New York 1996, s. 237.
SIEDEM • 145
ludzie znajdujący się „pośrodku, między workmen [robotnikami] z jednej strony a kapitalistami i właścicielami ziemskimi z drugiej”7 - zwrot, który powinien wystarczyć do obalenia mitu, że Marks redukuje złożoność nowoczesnego społeczeństwa do dwóch skrajnie spolaryzowanych klas. Jeden z komentatorów przekonuje nawet, że Marks spodziewał się niemal całkowitego zniknięcia proletariatu w postaci znanej w jego czasach. Kapitalizm nie zostanie obalony przez głodnych i wykluczonych, lecz za sprawą wykorzystania w procesie produkcji zaawansowanych naukowych technologii, co da początek społeczeństwu wolnych i równych jednostek. Cokolwiek sądzi się na temat takiego odczytania Marksa, nie ma wątpliwości, że autor Kapitału doskonale zdawał sobie sprawę z przyciągania przez kapitalistyczny proces produkcji coraz większej liczby zawodów naukowych i technicznych. W Zarysie krytyki ekonomii politycznej mówi, że „powszechna ludzka wiedza [...] s t a ł a się b e z p o ś r e d n i ą s i ł ą w y t w ó r c z ą ”8 - ten zwrot zapowiada to, co dziś niektórzy nazywają społeczeństwem informacyjnym.
Rozwojowi technicznych i administracyjnych sektorów gospodarki towarzyszyło stopniowe rozmywanie się granicy między klasą robotniczą a średnią. Nowe techniki informacyjne niosły ze sobą zmierzch tradycyjnych zawodów, na równi z drastycznym spadkiem stabilności ekonomicznej, zanikiem bezpiecznych ścieżek awansu i koncepcji powołania. Jednym z następstw tego procesu stała się rosnąca proletary- zacja przedstawicieli wolnych zawodów, wraz z ponowną proletaryzacją niektórych gałęzi przemysłowej klasy robotniczej. Jak to ujmuje John Gray: „Klasy średnie odkrywają na nowo kondycję pozbawionej zasobów niepewności ekonomicznej będącej zmorą dziewiętnastowiecznego proletariatu”9. Wiele zawodów tradycyjnie zaliczanych do niższej klasy średniej - nauczyciele, pracownicy socjalni, technicy, dzienni-
7 Cyt. za: Tom Bottomore (red.), Interpretations ofMarx, s. 19. (Zob. Karol Marks, Teorie wartości dodatkowej, ci. 2, s. 752) [przyp. tłum.].
8 Karol Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, s. 574.9 John Gray, False Dawn: The Delusions o f Global Capitalism, London 2002,
s. 111.
146 ■ SIEDEM
karze, pracownicy administracyjni i urzędnicy - poddano procesowi bezwzględnej proletaryzacji, czyniąc ich przedstawicieli obiektem coraz ściślej określonych menadżerskich procedur. To z kolei oznacza, że z większym prawdopodobieństwem przyłączą się oni do właściwej klasy robotniczej w sytuacji politycznego kryzysu.
Dla socjalistów byłoby oczywiście wspaniale, gdyby najlepsi prezesi, menadżerowie i dyrektorzy również zainteresowali się ich sprawą. Marksiści nie mają nic przeciwko sędziom, gwiazdom rocka, magnatom medialnym i generałom dywizji entuzjastycznie zasilającym ich szeregi. Nie istnieje embargo na Ruperta Murdocha i Paris Hilton, o ile okażą dostateczną skruchę i poddadzą się długotrwałemu procesowi pokuty. Nawet Martin Amis i Tom Cruise mogą liczyć na wydanie przez marksistów próbnej karty członkowskiej. Tyle tylko że tego rodzaju jednostki, biorąc pod uwagę ich status społeczny i pozycję materialną, z większym prawdopodobieństwem staną po stronie obecnego systemu. Gdyby z jakiegoś osobliwego powodu usunięcie go leżało w interesie dyktatorów mody, a nie urzędników pocztowych, wówczas marksiści skupiliby polityczną uwagę na tych pierwszych, stanowczo przeciwstawiając się dążeniom pracowników poczty.
Sytuacja nie jest zatem w żadnej mierze tak oczywista, jak sugerują ideolodzy „śmierci pracownika”. W najwyższych kręgach społecznych mamy do czynienia z tym, co słusznie można określać mianem klasy rządzącej, choć nie ma ona nic wspólnego ze spiskiem podłych kapitalistów. W jej szeregach znajdują się arystokraci, sędziowie, politycy wysokiego szczebla, znani prawnicy i duchowni, wyżsi oficerowie policyjni i wojskowi, urzędnicy służby cywilnej, potentaci i komentatorzy medialni, profesorzy (a wśród nich polityczni renegaci), wielcy właściciele ziemscy, bankierzy, maklerzy giełdowi, przedsiębiorcy, prezesi firm, rektorzy szkół prywatnych i tak dalej. W większości nie są to kapitaliści, jednak działają świadomie lub nieświadomie jako przedstawiciele kapitału. To, czy utrzymują się z kapitału, opłat czynszowych czy regularnej pensji, nie ma w tym kontekście znaczenia. Nie wszyscy otrzymujący pensję bądź wynagrodzenie za wykonaną pracę należą do klasy robotniczej.
SIEDEM • 147
\Vystarczy pomyśleć o Britney Spears. Poniżej górnej warstwy społecznej znajduje się poziom menadżerów średniego szczebla, naukowców, pracowników biznesu i tym podobnych, pod nimi natomiast rozciąga się wiele zawodów związanych z niższą klasą średnią, takich jak nauczyciele, prawnicy i niżsi rangą kierownicy. W klasie robotniczej można z kolei widzieć całość złożoną zarówno z pracowników fizycznych, jak i niższych rangą pracowników biurowych: urzędników, techników, pracowników sektora usług, pracowników administracyjnych i tak dalej. W grę wchodzi tu znaczna część światowej populacji. Chris Harman szacuje liczebność klasy robotniczej na świecie na dwa miliardy, a mniej więcej drugie tyle uznaje za osoby poddane z grubsza tej samej logice ekonomicznej10. Inne szacunki mówią o trzech miliardach11. Zniknięcie klasy robotniczej zakończyło się wyraźnie mniejszym sukcesem niż zniknięcie lorda Lucana12.
Nie należy też zapominać o gigantycznej i rosnącej w niesłychanym tempie populacji światowych slumsów. O ile ich mieszkańcy nie stanowią już teraz większości miejskiej ludności świata, to niebawem tak się stanie. Ludzie ci nie są częścią klasy robotniczej w jej klasycznym sensie, ale nie znajdują się również całkowicie poza procesem produkcji. Zwykle balansują na jego granicy, dostarczając niskopłatnych, niewymagają- cych kwalifikacji, dorywczych i nieobjętych żadnymi zabezpieczeniami usług, które świadczą bez umów, praw, przepisów i jakiejkolwiek możliwości negocjacji. Do tej grupy zaliczają się domokrążcy, drobni oszuści, pracownicy fabryk odzieżowych, sprzedawcy żywności, pracujące
10 Chris Harman, The Workers ofthe World, [w:] „International Socialism Journal”, jesień 2002. Przeciwną argumentację dotyczącą klasy robotniczej można znaleźć [w:] Gerald Allan Cohen, IfYoure an Egalitarian, How Come Youre So Rich?, London 2000.
11 Zob. Perry Anderson, „New Left Review”, nr 48, listopad/grudzień 2007, s. 29.12 By oświecić czytelników słabo obeznanych z działalnością przestępczą bry
tyjskiej klasy wyższej, dodajmy, że lord Lucan jest lub był angielskim arystokratą podejrzewanym o zamordowanie swojej opiekunki do dzieci. Zaginął bez śladu kilkadziesiąt lat temu.
148 ■ SIEDEM
dzieci, prostytutki, rikszarze, służący i samozatrudnieni mikroprzedsię- biorcy. Marks wyróżniał różne poziomy bezrobocia; to zaś, co ma do powiedzenia na temat „dryfujących” bezrobotnych czy współczesnych mu pracowników dorywczych, brzmi bardzo podobnie do opisu położenia dzisiejszych mieszkańców slumsów. Jeśli nawet nie są oni stale wykorzystywani, z pewnością padają ofiarą ekonomicznego ucisku; tworzą natomiast najszybciej rosnącą grupę na Ziemi. Są łatwym łupem dla prawicowych ruchów religijnych, ale potrafią również zdobyć się na imponujące akty politycznego oporu. W Ameryce Łacińskiej ponad połowa siły roboczej jest obecnie zatrudniona w ramach tego rodzaju nieformalnej ekonomii. Ludzie ci tworzą nieoficjalny proletariat, który dowiódł, że z powodzeniem potrafi się organizować politycznie. Gdyby tylko zechcieli zbuntować się przeciwko swemu ciężkiemu położeniu, nie ulega wątpliwości, że system kapitalistyczny zatrząsłby się w posadach.
Marks uważał, że koncentracja ludzi w fabrykach była warunkiem ich politycznego wyzwolenia. Skupiając robotników w jednym miejscu na potrzeby własnych egoistycznych interesów, kapitalizm stworzył warunki, w których można było zorganizować się politycznie, co nie do końca zgadzało się z intencją sterników systemu. Kapitalizm nie może przetrwać bez klasy robotniczej, podczas gdy klasa robotnicza może rozkwitać znacznie swobodniej bez kapitalizmu. Mieszkańcy slumsów w megamiastach świata nie są zorganizowani na etapie produkcji, ale nie ma powodu podejrzewać, że to jedyne miejsce, w którym wykorzystywani nędzarze mogą knuć spiski zmierzające do zmiany swojego położenia. Wzorem klasycznego proletariatu są kolektywem, mają wszelkie powody, by życzyć sobie końca obecnego systemu, a stracić mogą wyłącznie własne kajdany13.
Wieści na temat śmierci klasy robotniczej okazały się zatem mocno przesadzone. W radykalnych kręgach pojawiają się głosy mówiące
13 Pisze o tym Slavoj Źiżek [w:] W obronie przegranych spraw, przeł. J. Kutyła, Warszawa 2008, s. 382. Znakomitego opisu dzisiejszych slumsów dostarcza Mikę Davis [w:] Planeta slumsów, Warszawa 2009.
SIEDEM ■ 149
0 przesunięciu ciężaru z klasy na rasę, gender i postkolonializm. Przyjrzymy się tym sprawom nieco później. Tymczasem zauważmy tylko, że tak uproszczone stanowisko zajmować mogą wyłącznie osoby, którym klasa kojarzy się z ubranymi w surduty właścicielami fabryk oraz robotnikami w kombinezonach. Ludzie przekonani, że klasę, podobnie jak zimną wojnę, spotkał koniec, zwracają się w stronę kultury, tożsamości, grupy etnicznej i seksualności. W dzisiejszym świecie sprawy te mają jednak z klasą społeczną związek nie mniej ścisły niż w jakiejkolwiek wcześniejszej epoce.
Osiem
Marksiści są zwolennikami radykalnej akcji politycznej. Odrzucają kurs rozsądnych, umiarkowanych, częściowych reform i opowiadają się za krwawym chaosem rewolucji. Niewielka grupa rewolucjonistów zbuntuje się, obali państwo i narzuci swą wolę większości. To między innymi dlatego marksizm i demokracja mają ze sobą na pieńku. Ponieważ marksiści odrzucają moralność jako ideologię, nie martwi ich specjalnie zamęt, jaki ich polityka wywoła w społeczeństwie. Cel uświęca środki niezależnie od tego, jak wiele osób może w tym czasie stracić życie.
Idea rewolucji przywodzi na myśl obrazy chaosu i przemocy. Pod tym względem można ją przeciwstawić reformom, które postrzegamy zazwyczaj jako pokojowe, umiarkowane i stopniowe. Ta opozycja jest jednak błędna. Wiele reform nie mało ze spokojem nic wspólnego. Pomyślmy0 ruchu praw obywatelskich w Stanach Zjednoczonych. Nie stawiał on sobie rewolucyjnych celów, ale doprowadził do śmierci, pobić, linczów1 brutalnych represji. W kolonialnej Ameryce Łacińskiej w XVIII i XIX wieku wszelkie próby liberalnych reform kończyły się brutalnym społecznym konfliktem.
Dla odmiany niektóre rewolucje miały względnie pokojowy przebieg. Istnieją rewolucje gwałtowne i aksamitne. Niewielu ludzi zginęło w dublińskim powstaniu wielkanocnym w 1916 roku, które doprowadziło do częściowej niepodległości Irlandii. Zaskakująco mało krwi popłynęło w trakcie rewolucji bolszewickiej w 1917 roku. Przejęciu kluczowych punktów w Moskwie nie towarzyszył w istocie nawet jeden wystrzał. Rząd, mówiąc słowami Izaaka Deutschera, „został usunięty z kart historii za pomocą lekkiego popchnięcia” 1 - tak silne okazało się poparcie udzielone rewolucjonistom przez zwykłych ludzi. Kiedy
1 Isaac Deutscher, Stalin, Harmondsworth 1968, s. 173.
152 ■ o s i e m
system radziecki chylił się ku upadkowi ponad 70 lat później, całe to ogromne terytorium przez lata targane morderczymi konfliktami rozpadło się przy niewiele większej daninie z krwi niż ta, którą złożono w dniu jego narodzin. Oczywiście zaraz po zakończeniu rewolucji bolszewickiej rozpoczęła się krwawa wojna domowa w Rosji. Stało się tak jednak dlatego, że nowy porządek społeczny znalazł się pod bezlitosnym ostrzałem ze strony prawicy i obcych najeźdźców. Rządy brytyjski i francuski udzieliły pełnego poparcia kontrrewolucyjnym siłom białych.
Z perspektywy marksistowskiej cechą szczególną rewolucji nie jest wcale ilość związanej z nią przemocy. Nie musi ona też zakończyć się całkowitym przewrotem. Rosja nie zbudziła się nazajutrz po rewolucji październikowej w świecie oczyszczonym z relacji rynkowych i z państwową własnością wszystkich gałęzi przemysłu. Przeciwnie, rynki i własność prywatna przetrwały przez długi okres po przejęciu władzy przez bolszewików, którzy traktowali ich likwidację jako zadanie podzielone na etapy. Lewe skrzydło partii w tym samym duchu podchodziło do kwestii chłopstwa. Wtłaczanie chłopów siłą do kolektywnych gospodarstw nie wchodziło w grę. Proces ten miał być stopniowy i opierać się na konsensusie.
Przygotowanie gruntu pod rewolucję jest zwykle procesem długotrwałym, a osiągnięcie założonych przez nią celów może zająć stulecia. Europejska klasa średnia nie obaliła feudalizmu z dnia na dzień. Przejęcie władzy politycznej jest działaniem krótkoterminowym. Przekształcenie zwyczajów, instytucji i wrażliwości społecznej trwa znacznie dłużej. Można uspołecznić przemysł za pośrednictwem rządowego dekretu, jednak sama ustawa nie ma szans stworzyć kobiet i mężczyzn czujących i działających inaczej od swych dziadków. Do tego potrzeba długiej edukacji i czasochłonnego procesu zmiany kulturowej.
Osoby wątpiące w możliwość tego rodzaju zmiany powinny dobrze przejrzeć się w lustrze. Współcześni mieszkańcy Wielkiej Brytanii stanowią wytwór długiej rewolucji, która swoje apogeum osiągnęła w XVII wieku. Podstawowym dowodem jej powodzenia jest fakt, że większość z nas nie ma o niej najmniejszego pojęcia. Rewolucje udane to te, któ-
OSIEM ■ 153
re wymazują ostatecznie wszelkie ślady swego istnienia. W ten sposób sprawiają, że sytuacja stanowiąca cel walki zaczyna być uznawana za w pełni naturalną. Pod tym względem udane rewolucje przypominają odrobinę ludzki poród. By funkcjonować jako „normalni” ludzie, musimy zapomnieć o bólu i przerażeniu towarzyszącym narodzinom. Początki zwykle są traumatyczne, bez względu na to, czy chodzi o ludzi, czy o państwa. Marks przypomina nam w Kapitale, że nowoczesne państwo brytyjskie, wzniesione na bezwzględnym wyzysku chłopów i proletariuszy, przyszło na świat pokryte na całym ciele krwią zmieszaną z brudem. To między innymi dlatego Marks byłby wstrząśnięty przymusową, stalinowską urbanizacją rosyjskiego chłopstwa. Większość państw pojawiła się w rezultacie rewolucji, najazdów, okupacji, uzurpacji lub, w przypadku społeczeństwa takiego jak Stany Zjednoczone, dzięki eksterminacji. Państwa, którym się powiodło, potrafiły wymazać krwawą historię z pamięci swoich obywateli. Państwa, których niesprawiedliwe początki znajdują się w niedawnej przeszłości - na przykład Izrael i Irlandia Północna - z dużym prawdopodobieństwem będą rozdzierane przez polityczne konflikty.
Ponieważ sami jesteśmy produktem niezwykle udanej rewolucji, jest to zarazem odpowiedź na konserwatywny zarzut, że wszystkie rewolucje kończą się klęską, powrotem do wcześniejszego porządku, czynią świat tysiąc razy gorszym lub pożerają własne dzieci. Być może ominęły mnie wiadomości w gazetach, ale Francja nie sprawia wrażenia kraju, który chciałby przywrócić do władzy feudalną arystokrację, a w Niemczech raczej nie rozpoczynają rządów ziemiańscy junkrzy. W Wielkiej Brytanii istnieje co prawda więcej pozostałości feudalnych niż w większości państw nowoczesnych, począwszy od Izby Lordów po szafarza czarnej laski w parlamencie, wynika to jednak stąd, że są one użyteczne z punktu widzenia rządzącej klasy średniej. Wzorem monarchii wytwarzają rodzaj mistycznej otoczki mającej utrzymać ludzi w nastroju bierności > bezmyślnego uwielbienia. Fakt, że zdaniem wielu osób książę Andrzej nie roztacza jednak aury mistycznego powabu, sugeruje, że mogą istnieć lepsze sposoby uprawomocnienia posiadanej władzy.
154 ■ o s i e m
Większość ludzi na Zachodzie bez wątpienia uznałaby się za przeciwników rewolucji. Prawdopodobnie znaczy to tyle, że są przeciwnikami jednych, a zwolennikami innych rewolucyjnych zrywów. Podobnie jak potrawy na talerzach sąsiadów w restauracji, rewolucje wyglądają najatrakcyjniej w wykonaniu innych. Większość przeciwników rewolucji z pewnością opowiedziałaby się za przewrotem, który obalił brytyjską władzę w Ameryce pod koniec XVIII wieku, albo za uzyskaniem niepodległości przez narody kolonialne, od Indii i Irlandii po Kenię i Malezję. Wydaje się mało prawdopodobne, by wielu z nich uroniło łzę po upadku bloku sowieckiego. Powstania niewolników od Spartakusa po południowe stany Ameryki przypuszczalnie spotkają się z ich aprobatą. Wszystkie te zrywy wiązały się jednak z przemocą - w niektórych przypadkach większą niż podczas rewolucji październikowej. Czy nie byłoby zatem uczciwiej przyznać się, że nasze zastrzeżenia budzi socjalistyczny wariant rewolucji, a nie rewolucja jako taka?
Istnieje oczywiście mniejszość znana jako pacyfiści, ludzie całkowicie odrzucający przemoc. Ich odwaga i stałość zasad w obliczu publicznego ostracyzmu są godne podziwu. Jednak pacyfiści to nie tylko ludzie żywiący odrazę do przemocy. Z wyjątkiem garstki sadystów i psychopatów robią to niemal wszyscy. Aby z pacyfizmem warto było się spierać, musi on stać się czymś więcej niż nabożną deklaracją, że wojna jest straszna. Sprawy cieszące się powszechnym poparciem są nudne niezależnie od tego, jak bardzo byłyby słuszne. Jedynym pacyfistą, z którym warto się spierać, jest człowiek odrzucający przemoc całkowicie. To natomiast oznacza nie tylko odrzucenie wojen czy rewolucji, lecz także niezgodę na cios w głowę zbiegłego mordercy - na tyle mocny, by go oszołomić, lecz nie pozbawić życia - w chwili, gdy zwraca karabin maszynowy w stronę siedzących w klasie dzieci. Każdy, kto mógł taki cios zadać, lecz tego nie zrobił, będzie musiał się dobrze wytłumaczyć podczas kolejnej wywiadówki. Pacyfizm, o ile tylko rozumieć go w nieco bardziej rygorystyczny sposób, jest rażąco niemoralny. Prawie wszyscy godzą się z koniecznością użycia przemocy w skrajnych i wyjątkowych sytuacjach. Karta Narodów Zjednoczonych zezwala na zbrojny opór
osiem 9 155
wobec sił okupacyjnych. Tyle tylko że wszelkie tego rodzaju przejawy agresji należy obwarować licznymi obostrzeniami. Przemoc musi mieć charakter obronny, być adekwatna do zagrożenia, stanowić ostatnie dostępne rozwiązanie po wykorzystaniu wszystkich innych możliwości, być jedynym sposobem na usunięcie jakiegoś fundamentalnego zła, itiieć względnie wysokie szanse powodzenia, nie prowadzić do rzezi niewinnych cywilów i tak dalej.
W swej krótkiej, lecz krwawej historii marksizm doprowadził do straszliwej eskalacji przemocy. Zarówno Stalin, jak i Mao Zedong byli masowymi mordercami na niewyobrażalną skalę. Niewielu dzisiejszych marksistów, o czym mówiliśmy wcześniej, miałoby jednak ochotę bronić tych okropnych zbrodni. Tymczasem wśród niemarksistów znalazłoby się spore grono apologetów zniszczenia Drezna czy Hiroszimy. Przekonywałem również, że marksiści dostarczyli znacznie bardziej przekonujących wyjaśnień, jak doszło do zbrodni popełnionych przez ludzi pokroju Stalina niż jakakolwiek inna szkoła teoretyczna, a tym samym lepiej od innych pokazali, jak można im zapobiec w przyszłości. Co jednak ze zbrodniami kapitalizmu? Co z potworną rzezią znaną jako pierwsza wojna światowa, podczas której starcie spragnionych terytorium państw imperialnych skazało pochodzących z klasy robotniczej żołnierzy na bezsensowną śmierć? Historia kapitalizmu jest także historią globalnej wojny, kolonialnego wyzysku, ludobójstwa i klęsk głodu, którym można było zapobiec. O ile wypaczona odmiana marksizmu dała początek państwu stalinowskiemu, skrajna mutacja kapitalizmu stworzyła państwo faszystowskie. Milion osób zmarło w wyniku wielkiego głodu w Irlandii w latach 40. XVIII wieku w dużej mierze ze względu na opór brytyjskiego rządu, który domagał się przestrzegania praw wolnego rynku w trakcie swojej godnej pożałowania akcji pomocy dla ofiar głodu. Widzieliśmy, że Marks pisze w Kapitale ze stłumioną wściekłością o długim i krwawym procesie, w wyniku którego angielskie chłopstwo zostało oderwane od ziemi. Spokój wiejskiego krajobrazu Anglii kryje w sobie historię brutalnego wywłaszczenia. W porównaniu z tym ciągnącym się przez wiele lat, pełnym przemo-
156 ■ OSIEM
cy epizodem, wydarzenie w rodzaju rewolucji kubańskiej to herbatka u znajomych.
Marksiści uważają, że antagonizm stanowi nieodłączny składnik kapitalizmu. Nie chodzi tylko o konflikt klasowy, lecz o wojny wybuchające w chwili, gdy państwa kapitalistyczne ścierają się ze sobą w walce0 globalne zasoby lub sfery imperialnych wpływów. Jednym z najważniejszych celów międzynarodowego ruchu socjalistycznego był natomiast pokój. Kiedy bolszewicy zdobyli władzę, wycofali Rosję z rzezi pierwszej wojny światowej. Socjaliści, z ich nienawiścią do militaryzmu1 szowinizmu, odegrali kluczową rolę w większości ruchów pokojowych w historii nowoczesnej. Ruch robotniczy nie dążył do przemocy, lecz chciał jej położyć kres.
Marksiści tradycyjnie przeciwstawiają się także temu, co nazywają „awanturnictwem” rozumianym jako bezmyślna konfrontacja garstki rewolucjonistów z gigantycznymi siłami państwa. Rewolucji październikowej nie przeprowadziła tajna koteria spiskowców, lecz jednostki wybrane jawnie w ramach ludowych instytucji przedstawicielskich zwanych radami (sowietami). Marks występował stanowczo przeciwko heroikomicznym powstaniom przeprowadzanym przez bojowników idących z widłami na czołgi. Jego zdaniem udane rewolucje wymagały spełnienia określonych warunków materialnych. Nie jest to jedynie kwestia stalowej woli i dostatecznej odwagi. Szanse na sukces są większe w czasie poważnego kryzysu, kiedy klasa rządząca jest słaba i podzielona, a siły socjalistyczne silne i dobrze zorganizowane, niż w sytuacji, kiedy rząd kwitnie, a słabą opozycję rozdzierają wewnętrzne konflikty. W tym sensie istnieje związek między Marksowskim materializmem - czyli naciskiem kładzionym na analizę materialnych sił w społeczeństwie - a zagadnieniem rewolucyjnej przemocy.
Większość protestów klasy robotniczej w Wielkiej Brytanii, od czartystów po marsze głodowe w latach 30. XX wieku, miała charakter pokojowy. Ogólnie rzecz biorąc, ruch robotniczy uciekał się do przemocy wyłącznie sprowokowany, w sytuacji naglącej potrzeby lub gdy strategia pokojowa poniosła oczywistą klęskę. Podobnie było
OSIEM ■ 157
vi przypadku sufrażystek. Niechęć klasy robotniczej do rozlewu krwi kontrastowała wymownie z gotowością jej panów do wymachiwania szabelką. Robotnicy nie mieli też zasobów militarnych choć w części zbliżonych do tych znajdujących się w gestii państwa kapitalistycznego. W wielu częściach dzisiejszego świata normą stało się represyjne państwo, gotowe wytoczyć działa przeciwko uczestnikom pokojowych strajków i demonstracji. Jak pisał niemiecki filozof Walter Benjamin, rewolucja nie jest gnającym w kierunku przepaści pociągiem, lecz pociągnięciem za hamulec bezpieczeństwa. To napędzany anarchicznymi siłami rynku kapitalizm wymknął się spod kontroli. Socjalizm próbuje poddać jakiejś formie zbiorowego nadzoru tę szalejąca na ulicach bestię.
O ile socjalistyczne rewolucje wiązały się zwykle z przemocą, działo się tak w znacznej mierze dlatego, że klasy rządzące tylko w nielicznych przypadkach skłonne były oddać posiadane przywileje bez walki. Mimo to można żywić nadzieję, że tego rodzaju przemoc uda się ograniczyć do minimum. Rewolucja nie jest dla Marksa tym samym, co zamach stanu czy gwałtowny wybuch niezadowolenia. Rewolucje nie są jedynie próbami obalenia państwa. Takie mogą być cele prawicowego puczu, ale marksiści, mówiąc o rewolucji, mają na myśli co innego. W najpełniejszym sensie rewolucje dochodzą do skutku wtedy, gdy jedna klasa społeczna obala rządy innej, a następnie sama zaczyna sprawować władzę.
W przypadku rewolucji socjalistycznej oznacza to, że zorganizowana klasa robotnicza wraz ze swymi sojusznikami przejmuje ster po burżuazji, czyli kapitalistycznej klasie średniej. Marks uważał jednak klasę robotniczą za zdecydowanie najliczniejszą klasę społeczeństwa kapitalistycznego, dlatego mówimy tu o działaniach większości, a nie małej grupki buntowników. Ponieważ w socjalizmie chodzi o powszechne samostanowienie, nikt nie może przeprowadzić rewolucji socjalistycznej w naszym imieniu, tak jak nikt nie może stać się w naszym zastępstwie mistrzem pokera. Jak pisze Gilbert Keith Chesterton, takie powszechne samostanowienie „przypomina raczej pisanie listów czy wycierania nosa. Wolimy przecież, żeby człowiek sam załatwiał te sprawy, nawet
158 ■ OSIEM
jeśli robi to kiepsko”2. Mój służący może być znacznie bieglejszy w wy. smarkiwaniu mojego nosa ode mnie, ale godność osobista wymaga, bym robił to samodzielnie lub, jeśli jestem księciem Karolem, bym decydował się na to przynajmniej od czasu do czasu. Rewolucji nie może ofiarować nam awangarda zawodowych spiskowców. Nie da się również, o czym wyraźnie mówił Lenin, wywieźć rewolucji za granicę, aby ją tam wprowadzić siłą, przystawiając komuś pistolet do skroni, jak to zrobił Stalin w Europie Wschodniej. W tworzeniu rewolucji trzeba samemu aktywnie uczestniczyć - inaczej niż w przypadku artysty instruującego asystentów, by w jego imieniu umieścili w słoiku z marynatą rekina. Tylko wówczas osoby wcześniej bezsilne zyskają doświadczenie, wiedzę praktyczną i pewność siebie potrzebne do całościowej zmiany społeczeństwa. Rewolucje socjalistyczne mogą mieć wyłącznie demokratyczny charakter. To klasa rządząca jest niedemokratyczną mniejszością. Wielkie rzesze ludzi biorące z konieczności udział w tego rodzaju zrywach są najpewniejszą ochroną przed nadmiernym użyciem przemocy. W tym sensie rewolucje mające największe szanse powodzenia z dużym prawdopodobieństwem będą najbardziej pokojowe.
Nie należy jednak wyciągać wniosku, że rewolucje nie mogą prowadzić do krwawego odwetu ze strony ogarniętych paniką rządów, przygotowanych do przeciwstawienia im aparatu terroru. Nawet państwa autokratyczne muszą polegać na pewnej dozie biernego przyzwolenia ze strony obywateli, choćby było ono tymczasowe i niechętne. Nie da się rządzić ludem, który nie tylko znajduje się w stanie ciągłego niezadowolenia, lecz również odmawia naszym rządom cienia poparcia. Można więzić od czasu od czasu niektórych ludzi, lecz nie wszystkich ludzi bez przerwy. Zdyskredytowane państwa mogą utrzymywać się przez dłuższy okres. Pomyślmy o obecnych reżimach w Birmie czy Zimbabwe. Ostatecznie jednak nawet tyrani zaczynają rozumieć, że ich dni są policzone. Bez względu na to, jak okrutny i zbrodniczy był południowoafrykań-
2 Gilbert Keith Chesterton, Ortodoksja. Romanca o wierze, przeł. M. Sobolewska,
Gdańsk-Warszawa 1996, s. 52.
OSIEM ■ 159
siei apartheid, koniec końców zdano sobie sprawę, że nie ma przed nim przyszłości. To samo można powiedzieć o dyktaturach w Polsce, Niemczech Wschodnich, Rumunii i innych kontrolowanych przez Związek Radziecki krajach pod koniec lat 80. ubiegłego wieku. Podobnie wygląda to w przypadku wielu dzisiejszych ulsterskich unionistów, którzy po latach rozlewu krwi zmuszeni byli przyznać, że popieranie przez nich wykluczenia katolickich obywateli jest po prostu nie do utrzymania.
Dlaczego więc marksiści zwracają się w stronę rewolucji, a nie demokracji parlamentarnej i reformy społecznej? Przede wszystkim nie jest to prawdą, a w każdym razie nie zawsze i nie bez wyjątku. Taki sposób postępowania cechuje wyłącznie przedstawicieli tak zwanej ul- tralewicy3. Jedno z pierwszych rozporządzeń bolszewików po przejęciu władzy w Rosji dotyczyło zniesienia kary śmierci. Bycie reformistą lub rewolucjonistą to co innego niż decyzja, czy jest się kibicem Evertonu czy Arsenału. Większość rewolucjonistów to zwolennicy reform. Nie wszystkich i nie reformizmu jako politycznego panaceum, ale jednak nie sądzą oni, że zmiana socjalistyczna wydarzy się z dnia na dzień, tak jak nie stało się to w przypadku feudalizmu czy kapitalizmu. Od reformizmu właściwego odróżnia rewolucjonistów nie to, że opowiadają się na przykład przeciwko walce z zamykaniem szpitali ze względu na rozproszenie uwagi, jakim ta walka byłaby wobec wielkiej sprawy Rewolucji. Chodzi raczej o spoglądanie na tego rodzaju reformy z szerszej i bardziej radykalnej perspektywy. Reformy są kluczowe. Tyle że prędzej czy później dochodzi się w nich do punktu, w którym system odmawia dalszych ustępstw, znanego w marksizmie jako społeczne stosunki produkcji. Mówiąc prościej, klasa rządząca kontroluje zasoby, którymi pod żadnym pozorem nie zamierza się z nikim dzielić. Dopiero w tym miejscu
3 W zaangażowanych politycznie latach 70. czystość socjalistycznych poglądów testowało się niekiedy, zadając pytania w rodzaju: „Czy poszedłbyś/poszłabyś do burżuazyjnego sądu, gdyby twój partner został zamordowany?” albo: „Czy zgodził- byś/zgodziłabyś się pisać do burżuazyjnej prasy?” Prawdziwymi purystami bądź nltralewicowcami byli jednak ci, którzy potrafili odpowiedzieć stanowczym „nie” na pytanie: „Czy zdecydowałbyś się wezwać burżuazyjną straż pożarną?”
160 ■ OSIEM
powstaje problem wyboru między reformą a rewolucją. Ostatecznie, jak zauważył socjalistyczny historyk Richard Henry Tawney, można obrać warstwa po warstwie cebulę, ale nie da się, usuwając kolejno po jednym pazurze, obedrzeć ze skóry tygrysa. Obieranie cebuli nie oddaje jednak trudności związanych z przeprowadzaniem reform. Większość reform uznawanych przez nas obecnie za cenne zdobycze liberalnego społeczeństwa - powszechne prawo wyborcze, bezpłatna edukacja dla wszystkich, wolność prasy, związki zawodowe i tak dalej - przeprowadzono dzięki walce rzesz obywateli ze stawiającą wściekły opór klasą rządzącą.
Rewolucjoniści nie odrzucają też z definicji demokracji parlamentarnej, zwłaszcza jeśli może przysłużyć się ich celom. Marksiści mają jednak wobec demokracji parlamentarnej zastrzeżenia. Nie ze względu na jej demokratyczny charakter, lecz dlatego że jest demokratyczna w niedostatecznym stopniu. Parlamenty stanowią instytucje, na rzecz których zwykli ludzie, pod wpływem perswazji, mają cyklicznie cedować posiadaną władzę, nie sprawując przy tym nad nimi realnej kontroli. Rewolucję uznaje się zwykle za przeciwieństwo demokracji, widząc w niej dzieło mrocznych koterii wychodzących z ukrycia, aby obalić wolę większości. W istocie, jako proces, w którym ludzie obejmują władzę nad własnym życiem za pośrednictwem powszechnych rad i zgromadzeń, rewolucja jest znacznie bardziej demokratyczna od rozwiązań stosowanych obecnie. W szeregach bolszewików często toczyły się otwarte spory, a koncepcja jednopartyjności w rządzeniu państwem nie była elementem ich pierwotnego programu. Ponadto, jak zobaczymy później, parlamenty stanowią część państwa dążącego w ogólnym rozrachunku do zabezpieczenia zwierzchnictwa kapitału nad siłą roboczą. Nie jest to tylko opinia marksistów. Jak pisał pewien siedemnastowieczny komentator, angielski parlament stanowi „bastion własności”4' Według Marksa parlament lub państwo reprezentuje ostatecznie nie tyle zwykłych ludzi, ile interesy własności prywatnej. Cyceron, jak już
4 Cyt. za: Christopher Hill, Gods Englishman: Olwer Cromwell and the English Revolution, London 1990, s. 137.
OSIEM ■ 161
powiliśmy, zgodziłby się z tym w całej rozciągłości. Żaden parlament działający w ramach kapitalistycznego porządku nie odważy się rzucić ^ryzwania potędze tak głęboko zakorzenionych interesów. Gdyby zagroził, że zamierza dokonać w nie zbyt radykalnej ingerencji, szybko pokazano by mu drzwi. Byłoby zatem rzeczą dziwną, gdyby socjaliści uznawali tego rodzaju debatujące izby za kluczowy składnik swojej polityki, a nie tylko jeden ze środków pozwalających na zbliżenie się do upragnionego celu.
Marks sugerował, że w krajach takich jak Anglia, Holandia czy Stany Zjednoczone socjaliści mogą osiągnąć swoje cele za pomocą pokojowych środków. Nie negował roli parlamentu czy reform społecznych. Sądził również, że partia socjalistyczna może objąć władzę wyłącznie dzięki poparciu ze strony większości członków klasy robotniczej. Autor Kapitału był gorącym zwolennikiem takich reformatorskich organów jak robotnicze partie polityczne, związki zawodowe, stowarzyszenia kulturowe i gazety polityczne. Opowiadał się również za konkretnymi działaniami reformatorskimi, na przykład poszerzeniem praw wyborczych i skróceniem dnia roboczego. W pewnym miejscu dochodzi nawet do nazbyt optymistycznego wniosku, że do obalenia rządów kapitalistycznych wystarczy samo powszechne prawo wyborcze. Również jego współpracownik Fryderyk Engels przywiązywał dużą wagę do stopniowej zmiany społecznej i liczył po cichu na pokojową rewolucję.
Jednym z problemów trapiących socjalistyczne rewolucje jest fakt, że wybuchają z największym prawdopodobieństwem tam, gdzie najtrudniej o ich powodzenie. Lenin dostrzegł tę ironię w przypadku rewolucji październikowej. Okrutnie ciemiężeni i na wpół zagłodzeni ludzie mogą dojść do wniosku, że wywołując rewolucję, niczego nie stracą. Z drugiej strony, wspominaliśmy już, że zacofanie społeczne jako impuls buntu jest najgorszym możliwym początkiem budowy socjalizmu. Obalenie państwa może być w takich warunkach łatwiejsze, jednak poza zasięgiem znajdują się wówczas zasoby pozwalające na stworzenie nowego, mającego szansę przetrwać porządku. Ludzie zadowoleni ze swojego Położenia na ogół nie wywołują rewolucji. Ale nie czynią tego również
162 ■ OSIEM
ludzie odarci z nadziei. Złe wieści dla socjalistów są takie, że dopóki jesteśmy w stanie znaleźć w swoim życiu ślady czegoś dobrego, istnieją bardzo małe szanse, abyśmy zdecydowali się na jego transformację.
Marksistów dręczy niekiedy rzekoma apatia klasy robotniczej. Rzesze ludzi są obojętne wobec bieżącej polityki państwa, które ich zdaniem wykazuje podobną obojętność w stosunku do swoich obywateli. Jednak gdy tylko próbuje się zamykać państwowe szpitale, przenosić fabryki na zachód Irlandii lub budować lotnisko w bliskim sąsiedztwie, z dużym prawdopodobieństwem w ludziach obudzi się potrzeba działania. Warto przy tym podkreślić, że pewna forma apatii może być w pełni racjonalna. Dopóki system społeczny wciąż zapewnia obywatelom niewielkie korzyści, ich pragnienie, by zadowolić się tym, co mają, zamiast dokonywać karkołomnego skoku w przyszłość, nie jest rzeczą pozbawioną sensu. Nie należy kpić z tego rodzaju konserwatyzmu.
Większość ludzi jest w każdym razie zbyt zajęta próbami utrzymania się na powierzchni, by zawracać sobie głowę wizjami przyszłości. Zamęt społeczny, czemu trudno się dziwić, nie jest dla ludzi atrakcyjną perspektywą. Nie należy oczekiwać, że zmienią w tej sprawie zdanie tylko dlatego, że socjalizm wydaje się niezłym pomysłem. Dopiero w sytuacji, gdy niedostatki wynikające ze status quo zaczynają przeważać nad minusami radykalnej transformacji, skok do królestwa przyszłości zaczyna sprawiać wrażenie sensownej opcji. Rewolucje wybuchają zwykle wtedy, gdy wszystkie alternatywne rozwiązania wydają się lepsze od teraźniejszości. W takich okolicznościach rezygnacja z buntu byłaby nieracjonalna. Kapitalizm nie może mieć żalu, jeśli kładąc od wieków nacisk na prywatną korzyść, doprowadzi w końcu do sytuacji, gdy jego najemnicy uznają za swój zbiorowy interes próbę wprowadzenia dla odmiany czegoś nowego.
Reformy i socjaldemokracja z pewnością mogą powstrzymać na jakiś czas rewolucję. Marks żył dostatecznie długo, aby dostrzec początki tego procesu w wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii, jednak nie na tyle długo, by zobaczyć jego rozwiniętą postać. Jeśli klasowe społeczeństwo rzuca swoim podwładnym dostateczną ilość resztek i odpadów, przy-
OSIEM ■ 163
puszczalnie na krótką metę nic mu nie grozi. Jeśli jednak tego nie robi, jest wielce prawdopodobne, że ludzie znajdujący się na końcu hierarchii dziobania, zechcą przejąć nad nim kontrolę. Co miałoby ich przed tym powstrzymać? Czy istnieje coś gorszego, niż nie mieć dla siebie nawet resztek i odpadów? W tym miejscu, stawiając na alternatywną przyszłość, podejmujemy racjonalną decyzję. I choć rozum nie ma w przypadku istot ludzkich ostatniego słowa, posiada dostateczną siłę przebicia, by uzmysłowić nam, kiedy odrzucenie teraźniejszości na rzecz przyszłości niemal na pewno okaże się dla nas korzystne.
Osoby stawiające pytanie, kto obali kapitalizm, zapominają, że w pewnym sensie nie jest to wcale konieczne. Kapitalizm ma pełne prawo oczekiwać upadku na skutek własnych sprzeczności, bez najmniejszej pomocy ze strony przeciwników. Niewiele mu do tego zabrakło parę lat temu. Pod nieobecność zorganizowanej siły politycznej, stanowiącej źródło realnej alternatywy, całkowita implozja systemu z większym prawdopodobieństwem doprowadzi jednak do barbarzyństwa niż do socjalizmu. Jednym z pilnych powodów, dla których potrzebujemy tego rodzaju organizacji politycznej, jest właśnie możliwość poważnego kryzysu kapitalizmu - tak by ograniczyć związane z nim ludzkie cierpienie, a także doprowadzić do powstania nowego, korzystnego dla wszystkich porządku na ruinach dawnego systemu.
Dziewięć
Marksizm wierzy we wszechmocne państwo. Po zniesieniu własności prywatnej socjalistyczni rewolucjoniści będą sprawować despotyczną władzę i położą kres indywidualnej wolności. Tak się działo wszędzie tam, gdzie marksizm został wprowadzony w życie. Nie ma powodów, by oczekiwać, że inaczej będzie w przyszłości. Logika marksizmu sprawia, że ludzie ustępują miejsca partii, partię zastępuje państwo, a po nim władzę przejmuje krwawy dyktator. Demokracja liberalna ma swoje wady, ale jest nieskończenie lepsza niż zamykanie ludzi w szpitalu psychiatrycznym za krytykowanie okrutnego i autorytarnego rządu.
Marks był nieprzejednanym wrogiem państwa. W istocie, na co często zwraca się uwagę, nie mógł doczekać się chwili jego zniknięcia. Krytycy Marksa mogą uznawać tę nadzieję za absurdalny utopizm, muszą jednak wycofać się z posądzania go o entuzjazm dla despotycznego rządu. Tak się składa, że autor Kapitału nie był również irracjonalnym utopistą. Tym, co miało jego zdaniem zniknąć w społeczeństwie komunistycznym, nie było państwo w znaczeniu centralnej administracji. Żadna złożona nowoczesna kultura nie może się bez niej obejść. W trzecim tomie Kapitału Marks pisze w tym kontekście o wykonywaniu „wspólnych czynności, które wynikają z istoty wszelkiej społeczności” 1. Państwo rozumiane jako organ administracyjny będzie w dalszym ciągu istnieć. Marks chciałby jednak pozbyć się państwowego aparatu przemocy. Jak pisze w Manifeście komunistycznym, władza publiczna w komunizmie straci polityczny charakter. Przekonuje, na przekór współczesnym mu anarchistom, że państwo ulegnie likwidacji wyłącznie w tym sensie. Trzeba się pozbyć szczególnej formy władzy, która leży u podstaw dominacji jednej klasy społecznej nad resztą społeczeństwa. Zagrożone nie są parki narodowe ani ośrodki szkolenia kierowców.
1 Karol Marks, Kapitał, t. 3, cz. 1, s. 593.
166 ■ d z i e w i ę ć
Marks przygląda się państwu z chłodnym realizmem. Nie jest to z pewnością organ neutralny politycznie, zachowujący ostrożny dystans wobec ścierających się interesów społecznych. Bez wątpienia nie zachowuje bezstronności w konflikcie między pracą a kapitałem. Państwom nie zależy na rewolucji przeciwko własności. Istnieją między innymi po to, by chronić aktualny porządek społeczny przed ludźmi starającymi się go zmienić. Jeśli ten system jest z gruntu niesprawiedliwy, wówczas to samo dzieje się z państwem. To właśnie tę niesprawiedliwość, a nie laboratoria kryminalistyczne czy teatry narodowe, stara się usunąć Marks.
Twierdzenie, że państwo ma partyjny charakter, to nie teoria spiskowa. Kto wygłasza takie sądy, ten najwyraźniej nie brał ostatnio udziału w żadnej demonstracji politycznej. Państwo liberalne dzieli swoje sympatie równo między kapitalizm i jego krytyków, dopóki ci ostatni nie zaczynają przeważać. Wówczas wkracza do akcji z działkami wodnymi i paramilitarnymi oddziałami, a gdy te nie dadzą sobie rady, sięga po czołgi. Nikt nie wątpi, że państwo potrafi być brutalne. Marks udziela jedynie nowej odpowiedzi na pytanie, komu ta przemoc ostatecznie służy. To wiara w bezstronność państwa ma życzeniowy charakter, a nie sugestia, że pewnego dnia uda nam się obejść bez jego instynktownej przemocy. W istocie nawet państwo przestało do pewnego stopnia wierzyć we własną bezstronność. Policja bijąca strajkujących pracowników lub pokojowych demonstrantów nawet nie udaje już neutralności. Rządy, w tym również tworzone przez laburzystów, nie kryją niechęci do ruchu robotniczego. Jak zauważa Jacąues Ranciere: „Skandaliczna niegdyś teza Marksa, że rządy są zwykłymi przedstawicielami handlowymi międzynarodowego kapitału, dziś jest oczywistością podzielaną zarówno przez «liberałów», jak i «socjalistów». Całkowita tożsamość polityki z zarządzaniem kapitałem nie jest już wstydliwie skrywaną tajemnicą, leżącą u podstaw różnych «form» demokracji; to otwarcie głoszona prawda, na mocy której nasze rządy zyskują legitymizację”2.
2 Jacąues Ranciere, Dis-agreement, Minneapolis 1999, s. 113.
D ZIEW IĘĆ ■ 167
jsfie powinniśmy stąd wyciągać wniosku, że można obejść się bez policji, sądów, więzień czy oddziałów paramilitarnych. Te ostatnie mogą okazać się niezbędne, gdyby w pobliżu grasowały bandy terrorystów uzbrojonych w broń jądrową lub chemiczną. Delikatnie usposobieni przedstawiciele lewicy lepiej zrobią, uwzględniając ten fakt. Przemoc państwowa nie zawsze służy obronie status quo. W trzecim tomie Kapitału Marks wyraźnie odróżnia klasowe i neutralne klasowo funkcje państwa. Funkcjonariusze policji powstrzymujący rasistowskich oprychów przed śmiertelnym pobiciem młodego Azjaty nie działają jako agenci kapitalizmu. Specjalne procesy w sprawach kobiet, które padły ofiarą gwałtu, nie są ponurymi przykładami państwowej represji. Śledczy konfiskujący komputery wypełnione dziecięcą pornografią nie łamią brutalnie praw człowieka. Dopóki istnieje ludzka wolność, będą pojawiać się jej nadużycia, a część z nich będzie na tyle odrażająca, by dla bezpieczeństwa innych uznać za konieczność trzymanie pod kluczem ich sprawców. Więzienia nie są tylko miejscem kary dla ludzi, których wykluczono ze społeczeństwa, lecz jest to pewnością jeden z powodów ich istnienia.
Nie ma dowodów na to, że Marks odrzuciłby którekolwiek z tych twierdzeń. W istocie sądził, że państwo może być wielkim sojusznikiem dobra. Z tego powodu był gorącym zwolennikiem ustawodawstwa zmierzającego do poprawy warunków socjalnych w wiktoriańskiej Anglii. W utrzymywaniu sierocińców i zmuszaniu wszystkich do prowadzenia samochodu po tej samej stronie jezdni nie ma żadnego ucisku. Marks odrzucał jedynie sentymentalny mit państwa jako źródła harmonii pokojowo jednoczącego różne klasy i grupy. Jego zdaniem było ono raczej źródłem podziałów niż zgody. Wprawdzie państwo stara się utrzymać jedność społeczeństwa, jednak robi to w ostatecznym rachunku w interesie klasy rządzącej. Jego pozorna bezstronność skrywa liczne uprzedzenia. Dzięki instytucji państwa „słabemu przybyło jeszcze więzów, a sił bogatemu, które wolność naturalną zniszczyły bezpowrotnie, utrwaliły na zawsze panowanie własności i nierówności; zręczne przywłaszczenie zmieniły w nieodwołalne już prawo i na korzyść kilku
168 ■ D ZIEW IĘĆ
ambitnych wprzęgły odtąd cały ród ludzki w jarzmo pracy, niewoli i nędzy”3. Jak widzieliśmy, nie są to słowa Marksa, lecz Jana Jakuba Rousseau z Rozprawy o nierównościach. Mówiąc o związkach między władzą państwową i przywilejami klasowymi, Marks nie kierował się ekscentryzmem. Oczywiście, nie zawsze wyznawał takie poglądy. Jako młody uczeń Hegla przedstawiał państwo w jednoznacznie pozytywnym świetle. Wówczas jednak nie był jeszcze marksistą. Nawet wtedy, kiedy już nim się stał, wciąż odżegnywał się od przyczepiania mu tej etykiety.
Ludzie mówiący o harmonii i konsensusie powinni wystrzegać się światopoglądu, który można nazwać mentalnością kapelana przemysłu. Chodzi o taką wizję świata, w której po jednej stronie znajdują się chciwi szefowie, mający naprzeciw agresywnych robotników, ze stojącym pośrodku przyzwoitym, łagodnym i liberalnie nastawionym kapelanem - uosobieniem rozumu, umiarkowania i sprawiedliwości - który bezinteresownie stara się pogodzić zwaśnione strony. Tylko dlaczego najsensowniejsze ma być zawsze stanowisko pośrednie? Dlaczego zwykle uważamy się za osoby stojące w centrum, innych podejrzewając0 skrajności? Ostatecznie to, co dla jednych jest umiarkowaniem, innym wydaje się ekstremizmem. Nikt nie ma w zwyczaju obwieszczać wszem1 wobec, że jest fanatykiem, tak jak nikt nie przedstawia się przezwiskiem „Pryszczatek”. Czy staralibyśmy się pogodzić niewolników z ich właścicielami albo przekonać członków jakiegoś plemienia, by zachowali umiar w narzekaniach na ludzi planujących ich eksterminację? Jak wygląda pośrednie stanowisko między rasizmem a jego przeciwieństwem?
Marks nie miał najlepszego zdania o państwie, ponieważ postrzegał je jako rodzaj wyalienowanej władzy. Wygląda to trochę tak, jakby ta sama łaskawa instytucja, która pozbawiła ludzi zdolności decydowania o własnym losie, następnie zaczęła się tym zajmować w ich imieniu.
3 Jan Jakub Rousseau, Rozprawa o pochodzeniu i podstawach nierówności między ludźmi, [w:] tegoż, Trzy rozprawy z filozofii społecznej, przeł. H. Elzenberg, Warszawa 1956, s. 207.
DziEw ięć ■ 169
państwo okazało się przy tym na tyle bezczelne, by nazwać ten proceder „demokracją”. Marks zaczął swoją karierę jako radykalny demokrata, a skończył jako rewolucjonista, kiedy uzmysłowił sobie, ilu zmian będzie wymagać wprowadzenie autentycznej samorządności. Najwyższy autorytet państwa kwestionuje we wcieleniu demokraty. Autor Kapitału jest zbyt mocno przywiązany do idei powszechnej suwerenności, by zadowolić się jej marną namiastką, znaną pod nazwą demokracji parlamentarnej. Nie sprzeciwia się parlamentaryzmowi z zasady, podobnie jak nie robił tego Lenin. Uważa jednak, że demokracja jest zbyt cenna, by zostawić ją wyłącznie parlamentom. Powinna być lokalna, powszechna i rozdzielona między instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Jej zakres powinien obejmować zarówno sferę ekonomii, jak i polityki. Musi wiązać się z autentyczną samorządnością, a nie sprowadzać się do władzy oddanej w ręce politycznej elity. Państwo cieszące się uznaniem w oczach Marksa oznacza władzę obywateli nad samymi sobą, a nie rządy mniejszości nad większością.
Według Marksa państwo oderwało się od społeczeństwa obywatelskiego. Powstała między nimi rażąca sprzeczność. Jesteśmy na przykład abstrakcyjnie równi jako obywatele państwa, lecz dramatycznie podzieleni w codziennym życiu społecznym. To ostatnie rozdzierają konflikty, choć państwu udaje się stworzyć wrażenie, że społeczeństwo jest niepodzielną całością. W istocie państwo jest produktem społeczeństwa, choć wydaje mu się, że odgórnie je kształtuje. Społeczeństwo nie powstało na bazie państwa; przeciwnie, to państwo istnieje jako jego pasożyt. Cały ten układ ma wyjątkowo bałaganiarski charakter. Jak pisze o tym jeden z komentatorów: „Demokracja i kapitalizm zostały postawione na głowie” - zamiast instytucji politycznych regulujących kapitalizm, mamy do czynienia z zależnością odwrotną. Autorem tych słów jest Robert Reich, były szef amerykańskiego Departamentu Pracy, którego skądinąd trudno podejrzewać o marksistowskie sympatie. Jak widać, Marks starał się usunąć lukę między państwem a społeczeństwem, polityką a życiem codziennym. To pierwsze miało stać się częścią drugiego. Dopiero wówczas można mówić o demokracji. Ludzie mają odzyskać w codziennym
170 ■ d ziew ięć
życiu władzę odebraną im przez państwo. Socjalizm jest zwieńczeniem demokracji, a nie jej negacją. Trudno powiedzieć, dlaczego tak wielu obrońców demokracji zgłasza zastrzeżenia do tej wizji.
Wśród marksistów komunałem jest dziś twierdzenie, że prawdziwa władza należy do banków, korporacji i instytucji finansowych, których dyrektorów nikt nigdy nie wybrał i których decyzje wywierają wpływ na życie milionów. Ogólnie rzecz biorąc, władza polityczna jest pokornym sługą Panów Wszechświata. Rządy mogą udzielić im od czasu do czasu reprymendy, a nawet nałożyć na nich karę za „Antyspołeczne Działanie Roku”. Gdyby jednak postanowiły pozbawić ich możliwości robienia interesów, ponoszą poważne ryzyko trafienia za kratki pod eskortą własnych sił bezpieczeństwa. W najlepszym wypadku państwo może liczyć na usunięcie niektórych zniszczeń generowanych przez obecny system. Częściowo robi to z pobudek humanitarnych, a częściowo po to, by przywrócić systemowi utraconą wiarygodność. Właśnie to określa się mianem socjaldemokracji. Fakt, że polityka znajduje się na pasku ekonomii to zasadniczy powód, dla którego państwa w znanej nam postaci nie da się po prostu przejąć na potrzeby socjalizmu. W Wojnie domowej we Francji Marks zauważa, że klasa robotnicza nie może położyć ręki na gotowej maszynerii państwa, wykorzystując ją do swoich celów. Wbudowane w nią bowiem zostały preferencje dla status quo. Jego anemiczna, żałośnie zubożona wersja demokracji odpowiada dominującym obecnie antydemokratycznym interesom.
Podstawowym modelem zbiorowej samorządności była dla Marksa Komuna Paryska z 1871 roku, kiedy to na kilka burzliwych miesięcy lud robotniczy Paryża przejął kontrolę nad własnym losem. Komuna, pisze Marks w Wojnie domowej we Francji, składała się z miejscowych radnych, głównie wybranych w powszechnym głosowaniu robotników, którzy mogli zostać przez wyborców odwołani. W służbie publicznej obowiązywały wynagrodzenia robotnicze, zniesiono stałą armię, policji narzucono odpowiedzialność wobec Komuny. Władza sprawowana wcześniej przez państwo francuskie została przejęta
DZIEWIĘĆ ■ 171
przez komunardów. Księżom zakazano uczestnictwa w życiu publicz- nym, a instytucje edukacyjne otwarto dla zwykłych ludzi i uwolniono je zarówno spod wpływów państwa, jak i Kościoła. Urzędnicy, sędziowie pokoju i pracownicy służby publicznej mieli być wybierani i rozliczani przez wyborców, a w razie potrzeby przez nich odwoływani. Komuna zamierzała również znieść własność prywatną na rzecz produkcji spółdzielczej.
„Zamiast raz na trzy lub sześć lat rozstrzygać, który z członków klasy panującej ma urągać swej roli przedstawiciela ludu w parlamencie - pisze Marks - powszechne prawo głosowania miało [...] służyć ludowi zorganizowanemu w komuny”4. Komuna, ciągnie dalej, była „w istocie rządem klasy robotniczej [...] tą odkrytą wreszcie formą polityczną, w której mogło się dokonać ekonomiczne wyzwolenie pracy”5. Choć Marks nie był bezkrytyczny wobec tego feralnego przedsięwzięcia (wskazywał na przykład, że większość komunardów nie była socjalistami), znalazł w Komunie Paryskiej wiele elementów socjalistycznej polityki. Scenariusz ten narodził się na gruncie praktyki życiowej klasy robotniczej, a nie na desce kreślarskiej jakiegoś teoretyka. Na krótki, ekscytujący moment państwo przestało być wyalienowaną władzą, przybierając postać ludowego samorządu.
Przez kilka miesięcy istniało w Paryżu to, co Marks nazywa „dyktaturą proletariatu”. Niewiele ze znanych Marksowskich powiedzeń budziło większy niepokój jego krytyków. Tymczasem ten groźnie brzmiący zwrot był dla niego po prostu określeniem powszechnej demokracji. Dyktatura proletariatu oznaczała rządy większości. W czasach Marksa słowo „dyktatura” niekoniecznie sugerowało zresztą to samo co obecnie. Odnosiło się do pozaprawnego naruszenia konstytucji politycznej. Augustę Blanąui, sparingpartner polityczny Marksa, człowiek, który mógł poszczycić się karą więzienia nałożoną na niego przez wszystkie francuskie rządy od 1815 do 1880 roku, ukuł frazę „dyktatura proletaria-
4 Karol Marks, Wojna domowa we Francji, s. 387.5 Tamże, s. 389.
172 • DZIEWIĘĆ
tu”, by oznaczyć władzę sprawowaną w imieniu zwykłych łudzi. Marks używał jej w znaczeniu rządów sprawowanych przez nich samych. Blanąui został wybrany na prezydenta Komuny Paryskiej, lecz musiał zadowolić się rolą przywódcy symbolicznego. Jak zwykle siedział wówczas w więzieniu.
Marks pisze niekiedy tak, jakby państwo było po prostu bezpośrednim narzędziem klasy rządzącej. W swoich pismach historycznych jest jednak znacznie subtelniejszy. Zadanie państwa nie polega jedynie na zaspokajaniu bezpośrednich interesów rządzących. Powinno działać również na rzecz społecznej spójności; i choć oba te cele ostatecznie się ze sobą łączą, na krótką metę może dochodzić między nimi do ostrego konfliktu. Poza tym w kapitalizmie państwo zachowuje większą niezależność od stosunków klasowych, niż to się dzieje na przykład w feudalizmie. Pan feudalny jest pozycją zarówno polityczną, jak i gospodarczą, podczas gdy w kapitalizmie funkcje te występują oddzielnie. Nasz przedstawiciel w parlamencie nie jest na ogół naszym pracodawcą. Oznacza to, że państwo kapitalistyczne, sprawiając wrażenie wykraczania ponad stosunki klasowe, nie robi tego w y ł ą c z n i e pozornie. Stopień niezależności państwa od materialnych interesów zależy od zmiennych warunków historycznych. Marks dowodzi, że w azjatyckim sposobie produkcji, związanym z pracami nawodnieniowymi na wielką skalę, które zaordynować może wyłącznie państwo, to właśnie ono stanowi dominującą siłę społeczną. Tak zwani wulgarni marksiści przyjmują zwykle stosunek jeden do jednego między państwem a wiodącą klasą ekonomiczną i zdarzają się sytuacje, kiedy taka relacja między nimi w istocie zachodzi. W niektórych okresach klasa posiadaczy bezpośrednio kieruje państwem. Dobrym przykładem są George Bush i magnaci naftowi. Innymi słowy, jednym z bardziej godnych podziwu osiągnięć Busha było ukazanie słuszności wulgarnego marksizmu. Prezydent Bush podjął również niemały wysiłek, by przedstawić system kapitalistyczny w najgorszym możliwym świetle - to jeszcze jeden fakt każący się zastanowić, czy nie pozostawał po cichu na usługach Korei Północnej.
DZIEWIĘĆ ■ 173
Stosunki, o których mowa, są jednak na ogół bardziej złożone, niż może to sugerować działalność administracji Busha. W istocie niemal wszystko w ludzkim życiu jest bardziej złożone niż to, jaki obraz tych rzeczy zwykła przedstawiać jego administracja. Zdarzają się na przykład okresy, kiedy jedna klasa rządzi w imieniu innej. W dziewiętnastowiecznej Anglii arystokracja wigów wciąż stanowiła rządzącą klasę polityczną, podczas gdy przemysłowa klasa średnia coraz bardziej dominowała ekonomicznie, przy czym pierwsza z nich zasadniczo reprezentowała interesy drugiej. Marks dowodzi, że Ludwik Bonaparte rządził Francją w interesie kapitalizmu finansowego, przedstawiając się jako reprezentant drobnych właścicieli ziemskich. Mniej więcej na tej samej zasadzie naziści rządzili w imieniu górnych warstw kapitału, robiąc to za pośrednictwem ideologii odwołującej się do niższej klasy średniej. Dzięki temu mogli pomstować na pasożytów z klasy wyższej i próżnujących bogaczy w sposób, który na osobach nieuważnych politycznie mógł sprawiać wrażenie autentycznego radykalizmu. Nie był to zresztą całkowity błąd. Faszyzm w rzeczy samej stanowi odmianę radykalizmu. Nie interesuje go liberalna cywilizacja klasy średniej. Tyle tylko, że jego radykalizm ma raczej prawicowy niż lewicowy charakter.
W przeciwieństwie do wielu liberałów Marks nie reagował alergicznie na władzę. Przekonywanie bezsilnych, że wszelka władza jest odrażająca - zwłaszcza jeśli robią to ludzie mający jej pod dostatkiem - raczej nie leży w ich interesie. Osoby, którym słowo „władza” kojarzy się zawsze negatywnie, mają w istocie dużo szczęścia. W kontekście emancypacji władzy nie należy mylić z tyranią. Hasło „Black Power!” ma znacznie większą siłę przebicia niż okrzyk „Precz z władzą!”. O tym, że określona postać władzy naprawdę służy ludzkiej wolności, możemy się przekonać jednak dopiero wtedy, gdy uda się jej przekształcić nie tylko aktualny układ polityczny, ale również samo rozumienie władzy. W socjalizmie nie chodzi o to, by zastąpić jedną grupę rządzących inną. Mówiąc o Komunie Paryskiej, Marks zauważył, że nie była ona „rewolucją sprowadzającą się do przekazania władzy państwowej z rąk jednego odłamu klas panujących w ręce innego, lecz rewolucją,
174 ■ d ziew ięć
która dąży do zniszczenia samej tej straszliwej machiny dominacji klasowej”6.
Socjalizm wymaga zmiany w samym pojęciu suwerenności. Istnieje nikłe podobieństwo między znaczeniem słowa „władza” w dzisiejszym Londynie a tym, jak je rozumiano w Paryżu w 1871 roku. Przynoszącą najlepsze rezultaty formą władzy jest władza nad samym sobą, demokracja natomiast oznacza zbiorowe korzystanie z tej zdolności. W czasach oświecenia podkreślano, że warto się podporządkować wyłącznie takiej formie suwerenności, którą sami stworzyliśmy. Tego rodzaju samostanowienie jest wolnością w najszczytniejszym sensie. Wprawdzie istoty ludzkie mogą nadużywać wolności, jednak bez niej człowieczeństwo byłoby niepełne. Ludzie muszą od czasu do czasu podejmować pochopne lub bezmyślne decyzje - dokonywać wyborów, których rozumny autokrata mógłby z powodzeniem uniknąć. O ile jednak te wybory nie zostaną podjęte przez nich o s o b i ś c i e , zawsze będzie w nich coś pustego i nieautentycznego bez względu na to, jak bardzo okażą się światłe.
Władza przetrwa zatem przejście od kapitalistycznej teraźniejszości do socjalistycznej przyszłości, ale w innej niż dotychczasowa postaci. Idea władzy podlega ewolucji. Tak samo dzieje się w przypadku państwa. W jednym ze znaczeń słowa „państwo”, „państwowy socjalizm” jest wyrażeniem wewnętrznie sprzecznym, tak jak „teorie epistemologiczne Tigera Woodsa”. Z drugiej strony, w pojęciu państwa tkwi pewna siła. Według Marksa będzie ono wciąż istnieć w socjalizmie; dopiero w komunizmie oparte na przymusie państwo ustąpi miejsca ciału zarządczemu. Nie chodzi tu jednak o państwo, któremu bez wahania przykleilibyśmy tę etykietę. To trochę tak, jakby ktoś wskazał na zdecentralizowaną sieć samorządnych wspólnot, elastycznie kierowanych przez wybraną demokratycznie centralną administrację, i oznajmił: „Oto państwo!”,
6 Cyt. za: Tom Bottomore, Interpretations o f Marx, Oxford 1988, s. 286. (Zob. Karol Marks, Pierwszy szkic wojny domowej we Francji, przeł. J. Maliniak, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1 . 12, s. 624) [przyp. tłum.].
D ZIEW IĘĆ • 175
podczas gdy my oczekiwalibyśmy czegoś znacznie bardziej okazałego na wzór Westminsteru, White Hall i tajemniczo-enigmatycznego księ
cia Andrzeja.Część Marksowskiego sporu z anarchistami dotyczyła pytania, na
ile w ogóle ważna jest władza. Czy to właśnie za jej sprawą zapadają kluczowe rozstrzygnięcia? Nie dla Marksa. Jego zdaniem władzę polityczną należy sytuować w szerszym kontekście historycznym. Trzeba stawiać pytanie o interesy materialne, którym służy, bo właśnie one leżą u jej podstaw. Marks miał krytyczny stosunek do idealizujących państwo konserwatystów, ale irytowali go również przeceniający znaczenie państwa anarchiści. Nie godził się na „reifikowanie” władzy, odrywanie jej od otoczenia społecznego i traktowanie jako rzeczy samej w sobie. Jest to niewątpliwie jedna z silnych stron jego pracy, choć pojawia się w niej pewne przeoczenie. To, czego w kontekście władzy nie zauważył Marks, dostrzegli w zaskakująco różny od siebie sposób jego rodacy Freud i Nietzsche. Władza nie jest samowystarczalna, zawiera pierwiastek bezinteresownej rozkoszy płynącej z panowania - element każący władzy napinać muskuły bez widocznej potrzeby i wykraczać poza praktyczne cele, które ją uzasadniają. Szekspir zwrócił na ten problem uwagę, pisząc o relacji między Prosperem i Arielem w Burzy. Ariel jest posłusznym wykonawcą woli Prospera, jednak bez przerwy stara się wymknąć spod jego zwierzchnictwa i robić to, na co ma ochotę. W filuternym, radosnym stylu chce cieszyć się magiczną mocą dla niej samej, a nie tylko w związku ze strategicznymi planami swego władcy. Widząc we władzy proste narzędzie, pomijamy tę nieodłączną jej cechę, co może uniemożliwić zrozumienie, dlaczego władza wiąże się z przymusem.
Dziesięć
Żaden z interesujących ruchów radykalnych ostatnich czterdziestu lat nie powstał na gruncie marksizmu. Feminizm, ruch na rzecz ochrony środowiska, walka o prawa gejów i lesbijek, polityka etniczna, prawa zwierząt, antyglobalizm, ruchy pokojowe zajęty dziś miejsce przestarzałego przywiązania do walki klasowej i stanowią nowe formy politycznego aktywizmu. Marksizm pozostał daleko w tyle. Jego wkład w wymienione działania był marginalny i nieciekawy. Wprawdzie lewica polityczna wciąż istnieje, ma jednak charakter adekwatny do post- klasowego, postprzemysłowego świata.
Jednym z najprężniej rozwijających się nowych nurtów politycznych jest ruch antykapitalistyczny, trudno więc powiedzieć, na czym miałoby polegać radykalne zerwanie z marksizmem. Bez względu na to, jak krytyczni będziemy wobec idei marksistowskich, przejście od marksizmu do antykapitalizmu z trudem można określić mianem przewrotu. Stosunki marksizmu z innymi radykalnymi nurtami świadczą w większości przypadków na jego korzyść. Weźmy na przykład relacje z feminizmem. Bez wątpienia były w niektórych okresach bardzo napięte. Część mężczyzn w gronie marksistów traktowała z lekceważącą pogardą kwestię seksualności lub starała się zaprząc politykę feministyczną do własnych celów. W tradycji marksistowskiej istnieje wiele elementów, które w najlepszym razie zachowują wygodną obojętność wobec problematyki płci, a w najgorszym razie cechują się odstręczającym patriarchalizmem. Z pewnością nie jest to pełny obraz wzajemnych relacji obu nurtów, wbrew ideologicznym deklaracjom niektórych przedstawicielek feminizmu separatystycznego w latach 70. i 80. Wielu męskich marksistów nauczyło się od feminizmu mnóstwa istotnych rzeczy zarówno w życiu prywatnym, jak i politycznym. Z kolei marksizm wpłynął znacząco na myśl i praktykę feministyczną.
178 ■ d z ie s ię ć
Parędziesiąt lat temu, kiedy dialog marksizmu z feminizmem był najżywszy, poruszono wiele istotnych kwestii1. Co marksizm ma do powiedzenia na temat pracy domowej, pominiętej przez samego Marksa? Czy kobiety stanowią klasę społeczną w marksistowskim sensie? W jaki sposób teoria zainteresowana, ogólnie rzecz biorąc, produkcją przemysłową, ma wykazać się zrozumieniem w kwestiach opieki nad dziećmi, konsumpcji, seksualności czy rodziny? Czy rodzina jest istotna w społeczeństwie kapitalistycznym, a może kapitalizm stłoczy ludzi w komunalnych barakach, gdy tylko dojdzie do wniosku, że osiągnie w ten sposób większe zyski i nie poniesie z tego tytułu poważniejszych konsekwencji? (W Manifeście komunistycznym pojawia się atak na mieszczańską rodzinę - argumentacja, którą pragnący jedności teorii i praktyki, a przy okazji uganiający się za kobietami Fryderyk Engels skwapliwie zastosował w swoim prywatnym życiu). Czy kobiety mogą stać się wolne bez zniesienia klasowego społeczeństwa? Na czym polegają związki kapitalizmu i patriarchatu, biorąc pod uwagę znacznie bardziej zaawansowany wiek tego drugiego? Część zwolenników mark- sizmu-feminizmu twierdziła, że ucisk kobiet może skończyć się dopiero wraz z upadkiem kapitalizmu. Inni, co przypuszczalnie bliższe prawdy, utrzymywali, że kapitalizm przetrwa również zniesienie tej formy opresji. Pogląd ten głosi, że w naturze systemu nie ma nic, co wymagałoby podporządkowania kobiet. Historie patriarchatu i klasowego społeczeństwa przenikają się jednak w praktyce do tego stopnia, że trudno wyobrazić sobie zniesienie jednej z nich bez wywołania potężnej fali wstrząsów w drugiej.
Znaczna część pism Marksa jest ślepa na kwestie płci - choć niekiedy wynika to z faktu podobnej ślepoty występującej w przypadku kapitalizmu. Zwracaliśmy już uwagę na relatywną obojętność systemu
1 Aby poczuć atmosferę tych debat, zob.: Juliet Mitchell, Womens Estate, Har- mondsworth 1971; Sheila Rowbotham, Lynne Segal, Hilary Wainwright, Beyond the Fragments, Newcastle and London 1979; Lydia Sargent (red.), Women and Revo- lution, Montreal 1981; oraz Michele Barrett, Womens Oppression Today (wydanie poprawione), London 1986.
DZIESIĘĆ ■ 179
wobec gender, etniczności czy pochodzenia społecznego przy podejmowaniu decyzji, kogo uczynić przedmiotem wyzysku lub odbiorcą oferty handlowej. Robotnik Marksa już na wieczność pozostanie mężczyzną. Nie wynika to jednak z natury kapitalizmu, ale z faktu, że Marks był staroświeckim, wiktoriańskim patriarchą. Mimo konserwatywnych poglądów przypisywał pierwszoplanowe znaczenie stosunkom związanym z reprodukcją seksualną, a w Ideologii niemieckiej twierdził nawet, że autentyczne stosunki społeczne powstają wyłącznie na bazie rodziny. W kwestii wytwarzania życia - „zarówno własnego, przez pracę, jak cudzego, przez płodzenie”2 - dwie wielkie historyczne narracje seksualnej i materialnej produkcji, bez których historia ludzka zostałaby gwałtownie przerwana, pozostają ze sobą, według Marksa, w ścisłym związku. Najważniejszym dziełem kobiet i mężczyzn są inne kobiety i mężczyźni. Dzięki reprodukcji ludzie wytwarzają siłę roboczą pozwalającą wszystkim systemom społecznym utrzymać się przy życiu. Seksualna i materialna reprodukcja mają własne niepowtarzalne historie, których nie należy ze sobą łączyć. Na ich gruncie od niepamiętnych czasów toczą się jednak konflikty i istnieje niesprawiedliwość, więc ich ofiary mają wspólny interes w politycznej emancypacji.
Engels praktykował zarówno seksualną, jak i polityczną solidarność z proletariatem, utrzymując kochankę z klasy robotniczej. Uważał, że emancypacja kobiet idzie w parze z upadkiem klasowego społeczeństwa. (Ponieważ jego kochanka była przy okazji Irłandką, zadbał też o antyko- lonialny wymiar ich związku). Jego praca Pochodzenie rodziny, własności prywatnej i państwa stanowi znakomitą próbkę antropologii społecznej, pełną błędów, ale i dobrych intencji. Nie zakwestionował w niej tradycyjnego podziału pracy między płciami, ale uznał wyzysk kobiet przez mężczyzn za „pierwszy przypadek klasowej dominacji”. Bolszewicy potraktowali tak zwaną „kwestię kobiecą” poważnie: powstanie mające obalić cara rozpoczęło się wraz z masowymi demonstracjami w Międzynarodowy Dzień Kobiet w 1917 roku. Po dojściu do władzy
2 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 31.
180 ■ DZIESIĘĆ
partia przyznała równouprawnieniu wysoki priorytet polityczny i ustanowiła Międzynarodowy Sekretariat Kobiet, a ten z kolei zwołał Pierwszy Międzynarodowy Kongres Kobiet Pracujących, w którego obradach uczestniczyły delegatki z dwudziestu państw. W ich odezwie „Do kobiet pracujących świata” wyzwolenie kobiet i cele komunizmu są uznawane za pokrewne.
„Jest rzeczą uderzającą, że do momentu odrodzenia się ruchów feministycznych w latach 60. XX wieku - pisze Robert J. C. Young - to wyłącznie mężczyźni z kręgów socjalistycznych lub komunistycznych postrzegali kwestię równouprawnienia za nieodłączny element innych form politycznego wyzwolenia”3. W początkach XX wieku sprawy płci, obok kwestii nacjonalizmu i kolonializmu, poruszano wyłącznie w obrębie ruchu komunistycznego. „Komunizm - ciągnie Young - był pierwszym i jedynym programem politycznym, który zdał sobie sprawę ze związków łączących różne formy dominacji i wyzysku [klasę, gen- der i kolonializm], jak również z konieczności zniesienia ich wszystkich jako podstawowego warunku usunięcia każdej z nich”4. Większość tak zwanych społeczeństw socjalistycznych dążyła do znaczącego postępu w zakresie praw kobiet, w wielu przypadkach traktując „kwestię kobiecą” z godną podziwu uwagą na długo przed tym, zanim zyskała jakikolwiek oddźwięk na Zachodzie. Zdobycze komunizmu w dziedzinie płci i seksualności okazały się niedostateczne, co nie zmienia faktu, że - jak przekonuje Michele Barrett - „poza myślą feministyczną nie ma tradycji krytycznej analizy wyzysku kobiet dorównującej wnikliwości i uwadze, z jaką podchodzili do tego problemu kolejni marksistowscy myśliciele”5.
Marksizm nie tylko opowiadał się konsekwentnie za prawami kobiet, lecz znajdował się wśród najbardziej zagorzałych zwolenników
3 Robert J. C. Young, Postcolonialism: An Historical Introduction, Oxford 2001,
s- 372-73-4 Tamże, s. 142.5 Michele Barrett, Feminism, [w:] Tom Bottomore (red.), A Dictionary of
Marxist Thought, Oxford 1983, s. 190.
DZIESIĘĆ ■ 181
ruchów antykolonialnych. W pierwszej połowie XX wieku stanowił wręcz ich podstawową inspirację. Marksiści znajdowali się w awangardzie trzech największych politycznych starć epoki nowoczesnej: oporu wobec kolonializmu, emancypacji kobiet i walki przeciwko faszyzmowi. Marksizm był stałym punktem wyjścia dla większości przedstawicieli pierwszego pokolenia wielkich teoretyków wojen antykolonialnych. W latach 20. i 30. właściwie jedynymi ludźmi głoszącymi równość rasową byli komuniści. Przeważająca część afrykańskiego nacjonalizmu po drugiej wojnie światowej, od Kwame Nkrumaha po Frantza Fanona i innych, odwoływała się do takiej czy innej wersji marksizmu lub socjalizmu. Większość partii komunistycznych w Azji włączyła do swoich programów nacjonalizm. Jak pisze Jules Townshend: „Klasy robotnicze, z istotnym wyjątkiem francuskiej i włoskiej, sprawiały [w latach 60.] wrażenie względnie uśpionych w krajach rozwiniętego kapitalizmu. Tymczasem w Azji, Afryce i Ameryce Południowej chłopstwo wraz z inteligencją przeprowadzało rewolucje bądź tworzyło społeczeństwa w imię socjalizmu. Z Azji nadeszła inspiracja chińskiej rewolucji kulturalnej Mao Zedonga w 1966 roku oraz oporu Wietkongu Ho Chi Minha wobec Amerykanów w Wietnamie; z Afryki socjalistyczne i wyzwoli- cielskie wizje Juliusa Nyererea w Tanzanii, Kwame Nkrumaha w Ghanie, Amilcara Cabrala w Gwinei Bissau oraz Frantza Fanona w Algierii; natomiast z Ameryki Południowej rewolucja kubańska Fidela Castro i Che Guevary”6.
Od Malezji po Karaiby, od Irlandii po Algierię rewolucyjny nacjonalizm zmuszał marksizm do ponownej autorefleksji. Równocześnie marksizm starał się dostarczyć ruchom wolnościowym Trzeciego Świata bardziej konstruktywnych rozwiązań niż zastąpienie obcej klasy kapitalistycznej rządami jej rodzimej wersji. Nie zadowalał się również fetyszem narodu, zwracając się w kierunku międzynarodowych wizji. Marksizm poparł ruchy narodowowyzwoleńcze w tak zwanym Trzecim świecie, podkreślając, że ich perspektywa powinna być raczej między-
6 Jules Townshend, The Połitics o f Marxism, s. 142.
182 ■ DZIESIĘĆ
narodowo-socjalistyczna niż burżuazyjno-narodowa. W większości przypadków apele te przeszły bez echa.
Obejmując władzę, bolszewicy uznali prawo do samostanowienia ludów kolonialnych. Światowy ruch komunistyczny zrobił bardzo wiele, by przekuć tę deklarację w praktykę. Lenin, mimo krytycznego stosunku do nacjonalizmu, był pierwszym ważnym teoretykiem politycznym rozumiejącym znaczenie ruchów narodowowyzwoleńczych. Podkreślał, na przekór romantycznemu nacjonalizmowi, że wyzwolenie narodowe jest kwestią radykalnej demokracji, a nie szowinistycznych sentymentów. Tym sposobem marksizm połączył w szczególnie wybuchowej mieszance poparcie dla antykolonializmu i krytykę ideologii nacjonalistycznej. Jak zauważa Kevin Anderson: „Przez trzy dekady przed uzyskaniem przez Indie niepodległości i ponad cztery dekady przed pojawieniem się afrykańskich ruchów narodowowyzwoleńczych na początku lat 60. [Lenin] dostrzegał już w antyimperialistycznych ruchach narodowych kluczowe czynniki globalnej polityki”7. Konieczna jest - pisał Lenin w 1920 roku - „bezpośrednia pomoc wszystkich partii komunistycznych dla ruchów rewolucyjnych wśród narodów zależnych lub nierównouprawnionych (np. w Irlandii, wśród Murzynów Ameryki itp.) oraz w koloniach”8. Atakował to, co określał mianem „wielkorosyj- skiego szowinizmu” w obrębie Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego - stanowisko, które nie przeszkodziło mu jednak w opowiedzeniu się za aneksją Ukrainy, a później za siłowym zajęciem Gruzji. Niektórzy inni bolszewicy, wliczając w to Lwa Trockiego i Różę Luksemburg, okazywali silną niechęć wobec nacjonalizmu.
Marks miał nieco mniej jednoznaczny stosunek do antykolonialnej polityki. We wczesnym okresie wspierał walkę przeciwko władzy kolonialnej jedynie w sytuacji, kiedy działała na rzecz rewolucji socjalistycz-
7 Kevin B. Anderson, The Rediscovery and Persistence o f the Dialectic in Philoso- phy and in World Politics, [w:] Sebastian Budgeon, Stathis Kouvelakis, Slavoj Żiźek (red.), Lenin Reloaded. Towards a Politics ofTruth, London 2007, s. 121.
8 Cyt. za: tamże, s. 133. (Zob. Włodzimierz Lenin, Pierwotny szkic tez w kwestii narodowej, [w:] tegoż, Dzieła wszystkie, t. 41, Warszawa 1988, s. 159) [przyp. tłum.]-
DZIESIĘĆ ■ 183
nej. W myśl jego skandalicznej deklaracji pewne narody były „niehisto- ryczne”, a tym samym skazane na zagładę. W jednym eurocentrycznym posunięciu Czesi, Słoweńcy, Dalmatyńczycy, Romowie, Chorwaci, Serbowie, Morawianie, Ukraińcy i inni zostali lekką ręką odesłani do historycznego lamusa. W pewnym okresie Engels opowiadał się gorąco za kolonizacją Algierii i amerykańskim podbojem Meksyku. Wielki południowoamerykański wyzwoliciel Simon Bolivar nie cieszył się szczególnym uznaniem autora Kapitału. O Indiach Marks wspominał jako o kraju, który nie mógł poszczycić się własną historią, więc podporządkowanie go Brytyjczykom mimochodem stworzyło warunki dla rewolucji socjalistycznej na subkontynencie. Nie są to wypowiedzi, za które dostaje się piątki na zajęciach z postkolonializmu od Canterbury po Kalifornię.
Marks wyraża się pozytywnie o kolonializmie nie dlatego, że wizja dominacji jednego kraju nad innym ma dla niego nieodparty urok. Wiąże on tego rodzaju podły i poniżający ucisk z pojawieniem się kapitalistycznej nowoczesności na terytorium „zacofanego” świata. Natomiast kapitalizm nie tylko przynosi pewne korzyści temu światu, ale również toruje drogę socjalizmowi. Omówiliśmy już wady i zalety tego typu „teleologicznych” koncepcji wcześniej.
Sugestia, że kolonializm może mieć wymiar postępowy, staje ością w gardle wielu zachodnich pisarzy postkolonialnych, którzy obawiają się, że składając równie niepoprawną politycznie deklarację, potencjalnie uchylają drzwi rasizmowi i etnocentryzmowi. Wśród indyjskich czy irlandzkich historyków taki pogląd nie jest jednak właściwie niczym nowym9. W jaki sposób tak złożone zjawisko, jak trwający przez wiele wieków i występujący na ogromnym obszarze kolonializm, miałoby nie przynieść nawet jednego pozytywnego rezultatu? Rządy brytyjskie w dziewiętnastowiecznej Irlandii pociągnęły za sobą głód, przemoc, biedę, podziały rasowe i religijny ucisk. Przyniosły jednak również umiejętność czytania i pisania, język, edukację, zalążki demokracji, technikę,
9 W kwestii indyjskiej historiografii zob. Aijaz Ahmad, In Theory. Classes, Na- tions, Literatures, London, 1992, r. 6.
184 ■ DZIESIĘĆ
środki komunikacji i instytucje publiczne pozwalające ruchowi narodowemu zorganizować się, aby ostatecznie przejąć kontrolę nad państwem. Wszystko to było cenne samo w sobie, a przy okazji działało na rzecz szczytnego politycznego celu.
Wielu Irlandczyków spoglądało przychylnym okiem na możliwość dołączenia do nowoczesnego świata dzięki nauce angielskiego, jednak cześć irlandzkich romantyków z klasy wyższej protekcjonalnie życzyła sobie, by Irlandczycy porozumiewali się wyłącznie w języku ojczystym. Podobne uprzedzenia widać dziś u niektórych pisarzy postkolonialnych, traktujących kapitalistyczną nowoczesność jako całkowitą klęskę. Ludzie, których biorą w obronę, rzadko podzielają tego rodzaju sentymenty. Oczywiście byłoby lepiej, gdyby Irlandczycy przeszli drogę do demokracji (a ostatecznie dobrobytu) w mniej traumatyczny sposób. Przede wszystkim Irlandia nigdy nie powinna znaleźć się w sytuacji upokarzającej zależności kolonialnej. Ponieważ tak się jednak stało, w położeniu tym warto było dostrzec jakieś korzyści.
Marks potrafił znaleźć w kolonializmie ślady „postępowych” tendencji. Nie powstrzymało go to przed odrzuceniem „barbarzyństwa” rządów kolonialnych w Indiach oraz w innych miejscach ani przed kibicowaniem wielkiemu indyjskiemu powstaniu z 1857 roku. Rzekome okrucieństwa powstańców - jak pisał - były jedynie odbiciem drapieżnego zachowania samych Brytyjczyków. Imperializm brytyjski w Indiach nie był wcale dobroczynnym procesem cywilizacyjnym, lecz „upustem krwi, który nie może ujść bezkarnie” 10. Indie obnażyły „głęboką obłudę i immanentne barbarzyństwo burżuazyjnej cywilizacji”, pozostającej w szacownym przebraniu we własnym kraju, lecz ukazującej swoje prawdziwe oblicze poza nim11. Aijaz Ahmad twierdzi nawet, że
10 Cyt. za: tamże s. 228. (Por. Karol Marks, Marks do Danielsona - 19 lutego 1881 r„ przeł. J. Nowacki, M. Bilewicz, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 35> Warszawa 1977, s. 180) [przyp. tłum.].
11 Aijaz Ahmad, dz. cyt., s. 235. (Por. Karol Marks, Przyszłe następstwa panowania brytyjskiego w Indiach, przeł. Antoni Bal, [w:] tychże, Dzieła, t. 9, Warszawa 1965, s. 251) [przyp. tłum.].
d ziesięć ■ 185
w XIX wieku w Indiach nie było ani jednego wpływowego reformatora, który zająłby w sprawie indyjskiej niepodległości równie jednoznaczne stanowisko, jak Marks12.
Marks odwołał również swoje wcześniejsze stanowisko dotyczące podboju Meksyku. Podobnie postąpił Engels w sprawie francuskiego wywłaszczenia Algierii. Gorzko zauważył, że kolonizacja przyniosła jedynie rozlew krwi, grabieże, przemoc i „jawną arogancję” osadników wobec „pomniejszej krwi” miejscowej ludności. Wyłącznie ruch rewolucyjny mógł odwrócić tę sytuację. Marks wspierał chiński ruch narodowy przeciwko temu, co pogardliwie nazywał kolonialnymi „handlarzami cywilizacją”. Nadrabiał więc swój wcześniejszy szowinizm, opowiadając się za walką wyzwoleńczą skolonizowanych narodów bez względu na to, czy były „niehistoryczne”, czy też nie. Przekonany, że każdy naród uciskający inny wykuwa własne kajdany, uznawał irlandzką niepodległość za warunek wstępny rewolucji socjalistycznej w Anglii. Już w Manifeście komunistycznym pisał, że konflikt klasy robotniczej z jej zwierzchnikami najpierw przybiera postać walki narodowej.
W naszkicowanej przeze mnie tradycji sprawy kultury, płci, języka, inności, różnicy, tożsamości i grupy etnicznej były nierozerwalnie związane z kwestiami władzy państwowej, materialnych nierówności, wyzysku siły roboczej, imperialnej grabieży, masowego oporu politycznego i rewolucyjnej transformacji. Gdyby te sprawy od siebie oddzielić, otrzymamy coś na kształt znacznej części współczesnej teorii postkolo- nialnej. Rozpowszechniło się dziś naiwne przekonanie, że około roku 1980 skompromitowany marksizm ustąpił miejsca bardziej politycznie adekwatnemu postkolonializmowi. To jednak, jak mawiają filozofowie, błąd przesunięcia kategorialnego - próbujemy porównywać mysz polną z instytucją małżeństwa. Marksizm jest masowym ruchem politycznym, obecnym od kilku stuleci na różnych kontynentach. W imię doktryny marksistowskiej walczyły, a niekiedy umierały na całym świecie niezliczone rzesze kobiet i mężczyzn. Postkolonializm to język aka-
12 Tamże, s. 236.
186 Ęj DZIESIĘĆ
demicki, właściwie nieużywany poza murami kilkuset uniwersytetów i dla przeciętnego mieszkańca Zachodu często równie niezrozumiały, co suahili...
Teoria postkolonializmu pojawiła się pod koniec XX wieku, mniej więcej w okresie, gdy walki o niepodległość zaczynały w naturalny sposób wygasać. Założycielska praca tego nurtu, Orientalizm Edwarda Saida, została wydana w połowie lat 70., czyli w okresie, gdy dotkliwy kryzys kapitalizmu usuwał na Zachodzie pozostałości rewolucyjnego ducha. Książka Saida, co w tym kontekście przypuszczalnie istotne, miała dość silny wydźwięk antymarksistowski. Postkolonializm, zachowując niektóre elementy rewolucyjnego dziedzictwa, pod innymi względami okazał się jego zaprzeczeniem. To postrewolucyjny dyskurs skrojony na miarę postrewolucyjnego świata. Na jego gruncie powstało wiele wnikliwych i nowatorskich prac. Jednak w nieco mniej szlachetnej wersji postkolonializm to w zasadzie nic innego jak postmodernistyczne ministerstwo spraw zagranicznych.
To nieprawda, że klasę można dziś swobodnie zastąpić kategoriami gender, grupy etnicznej i tożsamości. Konflikt międzynarodowych korporacji i słabo opłacanych, wywodzących się ze rdzennej ludności pracowników z południowej półkuli (zazwyczaj zresztą kobiet) j es t problemem klasowym w ściśle marksistowskim rozumieniu. To nie tak, że „eurocentryczne” podkreślanie roli zachodnich górników czy pracowników fabryk teraz zastąpiono mniej zaściankowym punktem widzenia. Klasa zawsze była fenomenem międzynarodowym. Marks lubił wyobrażać sobie, że klasa robotnicza nie ma ojczyzny. W rzeczywistości chodzi tu jednak o kapitalizm. W pewnym sensie globalizacja to żadna nowina, o czym przekonuje rzut oka na Manifest komunistyczny- Kobiety zawsze stanowiły istotną część siły roboczej, a dyskryminacji rasowej nigdy nie dało się łatwo oddzielić od wyzysku ekonomicznego. Tak zwane nowe ruchy społeczne nie są wcale nowe. Mówiąc, że „wzięły sprawy w swoje ręce” po mającym klasową obsesję, antypluralistycznym marksizmie, zapominamy o tym, że przez dłuższy czas działały wspólnie z nim w przynoszącym dobre rezultaty sojuszu.
D ziE sięć ■ 187
Postmoderniści oskarżali niekiedy marksizm o eurocentryzm, próbę wprowadzenia białych, racjonalistycznych wartości w odmiennych kulturowo obszarach planety. Marks z pewnością był Europejczykiem, o czym świadczy jego żywe zainteresowanie polityczną emancypacją. Emancypacyjne tradycje intelektualne odcisnęły trwałe piętno na historii Europy, podobnie jak praktyka niewolnictwa. Europa jest zarówno ojczyzną demokracji, jak i obozów śmierci. Odpowiada za ludobójstwo w Kongu, ale ma na swoim koncie Komunę Paryską i sufrażystki. Łączą się z nią socjalizm i faszyzm, Sofokles i Arnold Schwarzenegger, prawa obywatelskie i pociski typu Cruise, dziedzictwo feminizmu i masowy głód. W innych częściach świata również znajdziemy wymieszane ze sobą oświecenie i ucisk. Jedynie ludzie postrzegający Europę jako do cna zepsutą, w superlatywach opiewający postkolonialne „marginesy”, mogą czuć się tym faktem zaskoczeni. Niektórzy z nich określają się mianem pluralistów. Większość to jednak nie tyle postkolonialiści, ile nękani poczuciem winy Europejczycy, pełni uprzedzeń wobec własnej ojczyzny. Ich poczucie winy rzadko obejmuje rasizm wpisany w pogardę dla wszystkiego, co europejskie.
Nie ma wątpliwości, że na dzieło Marksa nakłada ograniczenia pozycja społeczna. Jeśli jego teoria jest słuszna, nie mogło być jednak inaczej. Marks był europejskim intelektualistą z klasy średniej. Niewielu europejskich intelektualistów z klasy średniej nawoływało jednak do obalenia imperium lub emancypacji robotników fabrycznych. Rzesze myślicieli kolonialnych wyraźnie nie czuły takiej potrzeby. Nieco protekcjonalnie wygląda sugestia, że cała plejada wielkich antykolonialnych przywódców czerpiących inspirację z Marksa, od Jamesa Connollyego po Cyrila Lionela Roberta Jamesa, to jedynie naiwne ofiary zachodniego oświecenia. Wspaniała kampania na rzecz wolności, rozumu i postępu, rozpoczęta w sercu osiemnastowiecznego mieszczaństwa, była porywającym aktem wyzwolenia spod władzy tyranii. Przy okazji sama stanowiła jednak subtelną formę despotyzmu. Nie kto inny jak Marks zwrócił nam uwagę na istnienie tej sprzeczności. Stając po stronie wielkich burżuazyjnych ideałów wolności, rozumu i postępu, chciał wie-
188 ■ DZIESIĘĆ
dzieć, dlaczego wszystkie te wartości mają tendencję do obracania się we własne przeciwieństwo, gdy tylko zastosuje się je w praktyce. Pod tym względem Marks był krytykiem oświecenia. Tyle że, wzorem większości skutecznych odmian krytyki, swoje sądy formułował z jego wnętrza. Jako konsekwentny apologeta oświecenia, był zarazem jego nieprzejednanym przeciwnikiem.
Kto dąży do politycznej emancypacji, nie może kręcić nosem na rodowód osób wyciągających w jego kierunku pomocną rękę. Fidel Castro nie obraził się na rewolucję socjalistyczną tylko dlatego, że Marks wywodził się z niemieckiej burżuazji. Radykałowie w Azji i Afryce uparcie ignorują fakt, że Trocki był rosyjskim Żydem. To liberałowie z klasy średniej podnoszą larum z powodu „protekcjonalnego” traktowania ludzi pracy, na przykład kiedy organizuje się dla nich wykłady o Williamie Morrisie lub wielokulturowości. Robotnicy są na ogół wolni od tego rodzaju luksusowych obsesji i cieszy ich każde polityczne wsparcie, na które mogą liczyć. Tak było w przypadku przedstawicieli kolonialnego świata, którzy po raz pierwszy dowiedzieli się o wolności politycznej od Marksa. Marks rzeczywiście był Europejczykiem; jednak najpierw to w Azji jego idee zapuściły korzenie, a największy rozkwit przeżyły w tak zwanym Trzecim Świecie. Większość społeczeństw uznawanych za marksistowskie wywodziła się spoza Europy. Teoria nigdy nie jest czymś, co się po prostu przyjmuje, a następnie stosuje na wielką skalę w praktyce. Musi przejść proces transformacji. W przypadku Marksow- skiego antykolonializmu było podobnie.
Krytycy Marksa zwracają niekiedy uwagę na tak zwane wątki prometejskie w jego pracach - przeświadczenie o panowaniu człowieka nad światem przyrody i wiarę w nieograniczony ludzki postęp. Istotnie, twórczość Marksa nawiązuje momentami do tego nurtu, co jest normalne w przypadku dziewiętnastowiecznego europejskiego intelektualisty. Około roku 1860 nie przejmowano się specjalnie plastikowymi workami i emisją dwutlenku węgla. Poza tym przyrodę w niektórych sytuacjach trzeba okiełznać. Jeśli stosunkowo szybko nie zbudujemy sporej ilości
DZIESIĘĆ ■ 189
wałów nadmorskich, ryzykujemy utratę Bangladeszu. Szczepionki na dur brzuszny są przykładem ludzkiego panowania nad przyrodą, podobnie jak mosty i neurochirurgia. Dojenie krów i budowa miast oznaczają zaprzęgnięcie natury do naszych celów. Przekonanie, że nigdy nie powinniśmy górować nad przyrodą, jest sentymentalnym nonsensem. Nawet jeśli musimy nad nią od czasu do czasu panować, możemy tego dokonać jedynie dzięki precyzyjnemu dostrojeniu się do sygnałów płynących z jej wnętrza, które nosi nazwę nauki.
Marks widzi w tej czułostkowości („dziecinnym stosunku do natury”) odbicie zabobonnego stosunku do świata przyrody, której oddaje się cześć jako sile wyższej. Ta zafałszowana relacja do naszego środowiska pojawia się w nowoczesności jako to, co nazywa fetyszyzmem towarowym. Po raz kolejny nasze życie zależy od obcych mocy, martwych kawałków materii, które przekształcono w tyrańską formę życia. Tyle tylko, że te naturalne moce nie są już drzewnymi duszkami ani wodnymi nimfami, lecz obrotem towarów na rynku, nad którym mamy równie niewielką kontrolę, jak Odyseusz nad bogiem morza. Między innymi w tym sensie Marksowska krytyka ekonomii łączy się bezpośrednio z jego troską o naturę.
Już w Ideologii niemieckiej Marks uwzględnia czynniki geograficzne i klimatyczne w analizie społecznej. Twierdzi, że wszelkie badanie historyczne „musi wychodzić z tych naturalnych podstaw i ich modyfikacji w przebiegu dziejów, powodowanej przez działalność ludzi” 13. W Kapitale pisze o sytuacji, w której „uspołeczniony człowiek, zrzeszeni producenci regulują racjonalnie [...] swoją wymianę materii z przyrodą, poddają ją wspólnej kontroli, zamiast być przez nią opanowani jak przez ślepą siłę” 14. Chodzi o „wymianę”, a nie panowanie, racjonalną kontrolę zamiast brutalnego zwierzchnictwa. W każdym razie Marksowski Prometeusz (jego ulubiona postać klasyczna) jest w mniejszym stopniu entuzjastą techniki niż politycznym buntownikiem. Marks, wzorem
13 Karol Marks, Fryderyk Engels, Ideologia niemiecka, s. 21. Karol Marks, Kapitał, t. 3, cz. 2, s. 560.14
190 U DZIESIĘĆ
Dantego, Miltona, Goethego, Blakea, Beethovena i Byrona, utożsamia Prometeusza z rewolucją, energią twórczą i buntem przeciwko bogom15.
Zarzut, że Marks to jedynie kolejny oświeceniowy racjonalista dążący do grabieży natury w imię człowieka, jest całkowicie chybiony. Marks miał więcej wspólnego z nowoczesnym ruchem na rzecz ochrony środowiska niż zdecydowana większość myślicieli wiktoriańskich. Pewien współczesny komentator przekonuje, że dzieło Marksa dostarcza „głębszego wglądu w złożone kwestie związane z panowaniem nad przyrodą niż jakakolwiek inna myśl społeczna w XIX wieku, nie mówiąc o epokach wcześniejszych” 16. Nawet lojalni członkowie fanklubu Marksa mogą uznać to twierdzenie za lekką przesadę, choć mieści się w nim sporo prawdy. Młody Engels zbliżał się do Marksowskiego stanowiska dotyczącego ekologii, pisząc, że „kupczenie ziemią, która jest dla nas wszystkim, która jest pierwszym warunkiem naszej egzystencji, było ostatnim krokiem prowadzącym do kupczenia samym sobą” 17.
O tym, że Ziemia stanowi podstawowy warunek naszej egzystencji, mówi Marks w Krytyce Programu Gotajskiego, gdzie przekonuje, że to właśnie przyroda, a nie rozpatrywane w izolacji praca czy produkcja, leży u podstaw ludzkiego życia. Engels pisze w późniejszym okresie w Dialektyce przyrody, że „bynajmniej nie panujemy nad przyrodą jak zdobywca nad obcym ludem, jak ktoś stojący poza przyrodą; ale [...] przynależymy do niej ciałem, krwią i mózgiem [...] znajdujemy się wewnątrz niej i [...] całe nasze panowanie nad nią na tym polega, iż w odróżnieniu od wszystkich innych stworzeń możemy poznawać jej prawa i w sposób właściwy je stosować” 18. Co prawda Engels pobrudził nieco swoje ekologiczne portfolio jako zapalony członek Klubu Łowieckiego
15 John Bellamy Foster, Marx and the Emironment, [w:] Ellen Meiksins Wood, John Bellamy Foster (red.), In Defense ofHistory, New York 1997, s. 150.
16 William Leiss, The Domination of Naturę, Boston, 1974, s. 198.17 Fryderyk Engels, Zarys krytyki ekonomii politycznej, przeł. E. Werfel, [w:] Karol
Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, 1 . 1, s. 764.18 Tegoż, Dialektykaprzyrody, przeł. T. Zabłudowski, [w:] Karol Marks, F r y d e r y k
Engels, Dzieła, t. 20, Warszawa 1972, s. 535.
DZIESIĘĆ • 191
Cheshire, lecz jedna z zasad Marksowskiego materializmu głosi, że nikomu i niczemu nie przysługuje cecha doskonałości.
„Nawet całe społeczeństwo - pisze Marks - cały naród, ba, wszystkie istniejące społeczeństwa wzięte razem nie są właścicielami ziemi. Są tylko jej posiadaczami, użytkownikami i jako boni patres familia [dobrzy ojcowie rodziny] mają obowiązek pozostawienia jej w udoskonalonym stanie następnym pokoleniom”19. Zdaje on sobie świetnie sprawę z konfliktu między krótkoterminową, kapitalistyczną eksploatacją zasobów naturalnych a długofalową, zrównoważoną produkcją. Postęp gospodarczy, jak raz za razem podkreśla, musi odbywać się bez ryzyka dla globalnych warunków naturalnych, od których zależy dobrobyt przyszłych pokoleń. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdyby żył dzisiaj, znalazłby się w awangardzie ruchu na rzecz ochrony środowiska. Jako protoekolog zauważa, że kapitalizm „trwoni siły ziemi”20 i przyczynia się do likwidacji „racjonalnego” rolnictwa.
W Kapitale Marks porusza temat „świadomej racjonalnej uprawy ziemi, jako wieczystej wspólnej własności i jako nieodzownego warunku istnienia i reprodukcji szeregu kolejnych pokoleń ludzkich”21. Kapitalistyczne rolnictwo rozkwita wyłącznie dzięki temu, że „wyniszcza [...] same źródła wszelkiego bogactwa: z i e m i ę i r o b o t n i k a”22. Krytykując kapitalizm przemysłowy, Marks opisuje proces pozbywania się odpadów, wyrąb lasów, skażenie rzek, trujące dla środowiska substancje i zanieczyszczenie powietrza. Równowaga ekologiczna będzie jego zdaniem odgrywać kluczową rolę w socjalistycznym rolnictwie23.
U źródeł troski o przyrodę leży wizja filozoficzna. Marks jest natura- listą i materialistą, dla którego ludzie stanowią część przyrody, a o swo-
19 Karol Marks, Kapitał, t. 3., cz. 2, s. 491.20 Tamże, t. 3, cz. 2, s. 548.21 Tamże.22 K. Marks, Kapitał, 1 . 1, s. 546.23 Zob. Ted Benton, Marxism and Natural Limits, „New Left Review”, nr 178, listo-
pad/grudzień 1989, s. 83.
192 ■ DZIESIĘĆ
jej zwierzęcości zapominają na własne ryzyko. W Kapitale24 pisze nawet0 przyrodzie jako o „ciele” ludzkości, „z którym musi pozostawać w nieustannym procesie”. Środki produkcji, jak pisze, stanowią przedłużenie organów ciała25. Cała cywilizacja, od instytucji senatu po łodzie podwodne, jest po prostu rozwinięciem naszych cielesnych możliwości. Ciało1 świat, podmiot i przedmiot, powinny istnieć w delikatnej równowadze, tak by środowisko wyrażało ludzkie wartości w takim samym stopniu jak język. Przeciwieństwo takiej kondycji nazywa Marks „alienacją”. Sprawia ona, że nie potrafimy rozpoznać samych siebie w tępym materialnym świecie, a tym samym tracimy kontakt z naszą najżywszą istotą.
Kiedy wymiana między ja a naturą ulega zerwaniu, wokół nas pozostaje już tylko kapitalistyczny świat wyzutej z sensu materii, w którym przyroda stanowi co najwyżej plastyczne tworzywo, przykrawane tak, by pasowało do naszych fantazji i potrzeb. Cywilizacja staje się jedną wielką operacją plastyczną. Równocześnie ludzkie j a odrywa się od przyrody, swojego ciała i innych ludzi. Marks uważa, że w kapitalizmie nawet nasze zmysły zostały „utowarowione”. Ciało, przekształcone w abstrakcyjny środek produkcji, zatraciło zdolność do niezależnej zmysłowej egzystencji. Jedynie komunizm może spowodować, że ponownie poczujemy własne ciała. Zdaniem Marksa dopiero wówczas możemy przekroczyć toporny instrumentalny rozum, rozkoszując się duchowym i estetycznym wymiarem świata. Jego myśl jest na wskroś „estetyczna”. W Zarysie krytyki ekonomii politycznej narzeka, że w kapitalizmie przyrodę postrzega się wyłącznie przez pryzmat jej użyteczności, nie dostrzegając w niej „niezależnej mocy”.
Marks uważał, że poprzez produkcję materialną człowiek reguluje i nadzoruje „metabolizm” między światem naturalnym i ludzkim, co odbywa się na zasadzie wzajemnej wymiany, dalekiej od jakiejś aroganckiej dominacji. Wszystko to - przyroda, praca, cierpienie, produktywne
24 W rzeczywistości chodzi o Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne, s. 552 [przyp- tłum.].
25 Zob. Karol Marks, Kapitał, 1 . 1, s. 190 [przyp. tłum.].
DZIESIĘĆ ■ 193
ciało i jego potrzeby - stanowi dla Marksa trwałą infrastrukturę ludzkiej historii. To narracja przewijająca się przez różne kultury, odciskająca na nich nieusuwalne piętno. Jako „metaboliczna” wymiana między człowiekiem a naturą praca jest, zdaniem Marksa, kondycją „wieczną” i niezmienną. Tym, co ulega zmianie - co czyni z istot naturalnych historyczne - są różne sposoby wykorzystywane przez ludzi w zmaganiach z przyrodą. Ludzkość wytwarza swoje środki utrzymania na wiele sposobów. Proces ten jest naturalny, ponieważ musi istnieć z uwagi na konieczność reprodukcji gatunku. Ma on również wymiar kulturowy i historyczny, łącząc się z określonymi formami władzy, konfliktu i wyzysku. Nie ma powodu przypuszczać, że przyjmując pogląd o „wiecznej” naturze pracy, zaczniemy wierzyć w ponadczasowość tych form społecznych.
„Wieczny naturalny warunek życia ludzkiego”26, jak pisze Marks, można przeciwstawić wyparciu naturalnego, materialnego ciała w postmodernizmie. Ciało zaczęto traktować jak składnik kultury. Samo słowo „naturalny” wywołuje politycznie poprawny niesmak. Wszelka uwaga poświęcona naszej wspólnej biologii oznacza intelektualną zbrodnię „biologizmu”. Postmodernizm reaguje nerwowo na niezmienność, którą błędnie uznaje za nieodłączny element politycznej reakcji. I tak, skoro w toku ewolucji ciało ludzkie uległo jedynie niewielkim zmianom, myśl postmodernistyczna dostrzega w nim wyłącznie „kulturowy konstrukt”. Tak się składa, że Marks był myślicielem lepiej od innych zdającym sobie sprawę, w jaki sposób ciału i naturze nadaje się wymiar społeczny. Najważniejsza z tych mediacji nosi nazwę pracy, przenosząc przyrodę w obszar ludzkich znaczeń. Praca jest działalnością sensotwórczą. Nigdzie nie spotykamy się z nagim kawałkiem materii. Świat materialny trafia do nas zawsze w postaci nasyconej ludzkim znaczeniem i nawet pustkę odbieramy jako znaczący sygnał. Powieści Tomasza Hardy ego przekonują o tym ponad wszelką wątpliwość.
Marks uważa dzieje ludzkiego społeczeństwa za część historii naturalnej. Oznacza to między innymi, że uspołecznienie stanowi składnik
26 Tamże, 1 .1 , s. 195.
194 ■ DZIESIĘĆ
naszej zwierzęcej natury. Współpraca jest konieczna do materialnego przetrwania ludzkości, a zarazem stanowi element naszej samorealizacji jako przedstawicieli określonego gatunku. O ile więc przyroda jest w pewnym sensie kategorią społeczną, o tyle społeczeństwo ma również wymiar naturalny. Postmoderniści kładą nacisk na to pierwsze, pomijając drugie. Dla Marksa relacja natury i człowieczeństwa jest niesymetryczna. Ostatecznie, jak pisze w Ideologii niemieckiej, natura ma przewagę. Z punktu widzenia jednostki jest nią śmierć. Faustowski sen o wiecznym postępie w świecie będącym igraszką ludzkiej woli nie bierze pod uwagę „pierwszeństwa natury zewnętrznej”. Dziś nie jest to sen faustowski, lecz amerykański. To wizja skrytej pogardy wobec materii zagradzającej nam drogę do nieskończoności. Dlatego świat materialny należy pokonać siłą albo rozpuścić w kulturze. Postmodernizm i duch pionierski to dwie strony tej samej monety. Żaden z nich nie potrafi przyjąć do wiadomości, że to ograniczenia czynią nas tym, kim jesteśmy, w nie mniejszym stopniu niż proces ich ciągłej transgresji, noszący nazwę historii.
Istoty ludzkie są dla Marksa częścią przyrody, lecz potrafią wznieść się ponad nią, co samo w sobie stanowi składnik ich natury27. Technika, za pomocą której zmieniamy oblicze przyrody, została wykonana z jej własnego tworzywa. Mimo że Marks postrzega naturę i kulturę jako złożoną i nierozerwalną całość, odmawia przyznania pierwszeństwa którejkolwiek z nich. W niepokojąco dojrzałych, wczesnych pracach marzy mu się ostateczna jedność przyrody i ludzkości. W późniejszym okresie godzi się, że zawsze istnieć będzie między nimi napięcie lub nietożsamość, a jedną z nazw tego konfliktu stanowi praca. Odrzuca, bez wątpienia z pewnym żalem, piękną i niemal tak starą jak ludzkość fantazję, w myśl której nieskończenie hojna natura uprzejmie dostraja się do naszych potrzeb:
27 Zob. klasyczne studium poglądów Marksa w tej kwestii: Alfred Schmidt, The Concept o f Naturę in Marx, London 1971.
DZIESIĘĆ ■ 195
Jakże cudowne pędzę tutaj życie!
Dojrzałe jabłka spadają obficie
K o ło mej głowy; słodkie w inne kiście
N a ustach m oich m iażdżą się soczyście;
O b ok wyborne brzoskwinie, morele,
C o same m oich rąk szukają śmiele;
A gdy się, idąc, potknę o melony,
Padam na trawę, kwieciem usidlony.28
Marks wierzy w to, co nazywa „humanizacją natury”. Jego zdaniem przyroda zawsze będzie jednak dawać się ludzkości we znaki, nawet jeśli opór stawiany przez naturę naszym potrzebom można ograniczyć. Wiążą się z tym również pewne korzyści, bo pokonywanie przeszkód jest częścią naszych twórczych zdolności. Świat cudowny byłby również nudny. Marvellowi wystarczyłby prawdopodobnie dzień w ogrodzie ziemskich rozkoszy, by zechciał na powrót znaleźć się w Londynie.
Czy Marks wierzył w nieograniczoną ekspansję ludzkich mocy, naruszającą nasze obecne standardy ekologiczne? To prawda, że niekiedy kładzie za słaby nacisk na naturalne bariery wzrostu, częściowo dlatego, że jego przeciwnicy, tacy jak Tomasz Malthus, wyolbrzymiali ich znaczenie. Marks uznaje ograniczenia nakładane przez naturę na historię, ale sądzi, że potrafimy im się w znacznym stopniu przeciwstawić. W jego pracach z pewnością pojawiają się elementy tego, co moglibyśmy nazwać technooptymizmem - niekiedy zgoła triumfalizmem - takie jak wizja rasy ludzkiej niesionej na barkach wyzwolonych sił wytwórczych ku bramom nowego lepszego świata. Część późniejszych marksistów (Trocki był jednym z nich) doprowadziła tę wizję do utopijnej skrajności, przewidując przyszłość zamieszkiwaną przez bohaterów i geniuszy29. Widzieliśmy już jednak, że istnieje również inny Marks, uznający tego rodzaju rozwój za niespójny z ludzką godnością i dobrobytem.
28 Andrew Marvell, Ogród, przeł. S. Barańczak, [w:] S. Barańczak (red.), Antologia angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia, Kraków 2009, s. 398.
29 Zob. na przykład końcowe akapity Literatury i rewolucji Lwa Trockiego.
196 ■ DZIESIĘĆ
To kapitalizm uważa produkcję za potencjalnie nieskończoną, gdy tymczasem socjalizm umieszcza ją w kontekście wartości moralnych i estetycznych. Czy też, jak ujmuje to Marks w pierwszym tomie Kapitału, „w formie dostosowanej do pełnego rozwoju człowieka”30.
Ted Benton sądzi, że uznanie naturalnych ograniczeń koliduje z polityczną emancypacją wyłącznie wtedy, gdy przyjmuje ona formy utopijne31. Zasoby świata nie pozwalają na coraz lepsze, lecz na dobre życie dla wszystkich. „Obietnica dostatku - pisze Gerald Allan Cohen - nie polega na nieskończonej podaży dóbr, lecz na wytwarzaniu dostatecznej ich ilości przy minimalnym udziale dotkliwego przymusu”32. Przeszkadza w tym nie natura, lecz polityka. Dla Marksa socjalizm wymaga wzrostu sił wytwórczych, jednak zadanie ich rozwoju nie leży w gestii socjalizmu, lecz kapitalizmu. Socjalizm raczej korzysta z tego materialnego bogactwa, niż je tworzy. To Stalin, a nie Marks, widział w socjalizmie kwestię rozwoju mocy produkcyjnych. Kapitalizm jest uczniem czarnoksiężnika: wywołał moce, które wymknęły się całkowicie spod kontroli i teraz zagrażają jego zniszczeniem. Zadanie socjalizmu nie polega na tłumieniu tych sił, ale na poddaniu ich racjonalnej ludzkiej kontroli.
Dziś stajemy przed dwoma wielkimi zagrożeniami dla ludzkiego przetrwania: militarnym i ekologicznym. Z dużym prawdopodobieństwem będą się one do siebie w przyszłości zbliżać, w miarę jak walka o rzadkie zasoby zacznie przeradzać się w konflikty zbrojne. W przeszłości komuniści należeli do najgorliwszych zwolenników pokoju, co zgrabnie podsumowuje Ellen Meiksins Wood. „Wydaje mi się rzeczą oczywistą - pisze historyczka - że ekspansywna, rywalizacyjna i rabunkowa logika kapitalistycznej akumulacji w kontekście sytemu państw narodowych musi, na dłuższą lub krótszą metę, prowadzić do destabilizacji, to zaś oznacza, że kapitalizm [...] jest i pozostanie w dającej się
30 Karol Marks, Kapitał, 1 .1 , s. 545.31 Ted Benton, Marxism and Natural Limits, s. 78.32 Gerald Allan Cohen, Karl Marxs Theory ofHistory: A Defence, Oxford 1978-
s. 307.
d z iesięć ■ 197
przewidzieć przyszłości największym zagrożeniem dla pokoju na świecie”33. Jeśli ruch pokojowy ma uchwycić podstawowe przyczyny globalnej agresji, nie może pozwolić sobie na pominięcie natury żywiącej je bestii. To zaś oznacza, że nie może przystać na ignorowanie spostrzeżeń marksizmu.
Podobnie jest w przypadku ruchu ekologicznego. Wood twierdzi, że biorąc pod uwagę antyspołeczną naturę jego dążenia do akumulacji, kapitalizm nie może ustrzec się ekologicznych spustoszeń. System może zaakceptować rasową i płciową równość, z natury jednak nie jest w stanie zapewnić pokoju na świecie ani okazać szacunku materialnemu światu. Kapitalizm, pisze Wood, „może wygospodarować odrobinę miejsca dla troski o środowisko, zwłaszcza gdy sama technika ochrony przyrody ma rynkowy potencjał. Jednak zasadnicza irracjonalność dążenia do akumulacji kapitału, podporządkowująca wszystko wymogom ekspansji kapitału i tak zwanego wzrostu, z konieczności popada w sprzeczność z równowagą ekologiczną”34. Stary komunistyczny slogan „socjalizm albo barbarzyństwo” zawsze sprawiał wrażenie odrobinę zbyt apokaliptycznego. W miarę staczania się historii w stronę wojny jądrowej i katastrofy ekologicznej trudno potraktować go inaczej niż jak trzeźwą konstatację. Jeśli nie zdecydujemy się działać już teraz, wygląda na to, że kapitalizm doprowadzi nas wszystkich do ruiny.
33 Ellen Meiksins Wood, Capitalism and Humań Emancipation, „New Left Re- view”, nr 67, styczeń/luty 1988, s. 5.
34 Tamże.
Zakończenie
Czas na podsumowanie. Marks głęboko wierzył w jednostkę i odnosił się nieufnie do abstrakcyjnych dogmatów. Nie zawracał sobie głowy ideą doskonałego społeczeństwa, nie dowierzał koncepcji równości i nie roił o przyszłości, w której wszyscy będziemy nosić kombinezony robocze z numerami ubezpieczenia społecznego na plecach. Marzyła mu się różnorodność, a nie standaryzacja. Człowiek nie był dla niego bezwolną igraszką w rękach historii. Prawicowi konserwatyści mogliby uczyć się od niego niechęci wobec państwa. Socjalizm nie był w jego oczach wrogiem, lecz dopełnieniem demokracji. Marksowski model dobrego życia opierał się na idei artystycznej samoekspresji. Nie odrzucał możliwości pokojowej rewolucji i w żadnym wypadku nie sprzeciwiał się reformom społecznym. Pracownicy fizyczni nie byli jego wyłącznym obiektem zainteresowania. Nie postrzegał też społeczeństwa w kategoriach dwóch krańcowo spolaryzowanych klas społecznych.
Produkcja materialna nie była dla Marksa fetyszem. Przeciwnie, opowiadał się za jej maksymalnym ograniczeniem. Jego ideał stanowił czas wolny, a nie praca. Przywiązywał wielką wagę do ekonomii, ponieważ starał się ograniczyć jej władzę nad ludzkością. Materializm Marksa współgrał z wyznawanymi przez niego konsekwentnie zasadami moralnymi i duchowymi. Wychwalał klasę średnią, uznając socja-
200 ■ ZAKOŃCZENIE
lizm za spadkobiercę jej wielkich tradycji: wolności, praw obywatelskich i materialnego dobrobytu. Marksowskie poglądy dotyczące środowiska naturalnego w większości przypadków zdecydowanie wyprzedzały standardy ówczesnej epoki. Nigdy nie pojawił się bardziej stanowczy sojusznik emancypacji kobiet, pokoju na świecie, walki z faszyzmem czy wyzwolenia spod władzy kolonialnej niż ruch polityczny, któremu jego poglądy dały początek.
Czy jakikolwiek myśliciel został tak opacznie zrozumiany?
Bartosz Kuźniarz Świętość pracy
Kto nie chce pracować, niech też nie je!
[2 Tes 3,10]
Gdyby ktoś pokusił się o krótki przegląd ról, w jakich autorzy współczesnej lewicy obsadzają swego patriarchę, szybko okazałoby się, że o Marksie pisze się zazwyczaj na dwa sposoby. W pierwszym wydaniu pełni on rolę czegoś na kształt intelektualnej maskotki, naszywki na rękawie wojskowej kurtki wkładanej przez zbuntowaną młodzież przed wyjściem na wieczorną manifestację. W tym wcieleniu Marks służy za luźny ekwiwalent niepokornego ducha, a marksistowskie staje się niemal wszystko, co wykazuje choćby mętny związek z pomocą słabszym, sprawiedliwością społeczną i „postępowym klimatem”. Tego postmark- sistowskiego i pozbawionego realnej substancji Marksa, zwolennika aborcji, filozofii w szkole i budowy spalarni śmieci, należy zdecydowanie odróżnić od Marksa w wersji hardcore, materialistycznego autora teorii walki klas, koncepcji dyktatury proletariatu, postulatu zniesienia własności prywatnej i żelaznego prawa konieczności historycznej.
W Dlaczego Marks miał rację Terry Eagleton, zgodnie z założeniami swojej książki - „[...] nie mówię wiele na temat marksizmu jako moralnej i kulturowej krytyki. Takie zarzuty zazwyczaj nie padają pod jego adresem, więc zajmowanie się tym tematem wykraczałoby poza ramy mojego tekstu [....]” - wydaje się bliższy obrońcom czystości doktryny niż tym, dla których Marks stanowi globalny symbol sprzeciwu wobec
202 ■ BARTOSZ KUŹNIARZ
zła i marności tego świata. Pod wieloma względami to rygorystyczne stanowisko jest nieuniknione. Pozbywając się materializmu, dialekty- ki, walki klas, dyktatury proletariatu czy koncepcji sposobu produkcji, i kładąc nacisk wyłącznie na wątki etyczne, prędzej czy później do grona wybitnych marksistów będziemy musieli zaliczyć Robina Hooda, Janosika i Zbója Łamignata. Do tego dochodzi konwencja tekstu Eagletona. Pisząc książkę, która jest zarazem apologią i popularnym wprowadzeniem do twórczości podziwianego przez siebie autora, ma się zwykle mocno związane ręce. W istocie, o czym warto pamiętać, brytyjski autor należy do tego grona współczesnych marksistów, dla których Marks nie jest myślicielem etycznym wyłącznie na zasadzie dodatku do twardych ekonomiczno-społecznych analiz. Marks to dla niego przede wszystkim filozof-moralista, nowoczesny Arystoteles kontynuujący etyczną tradycję Stagiryty, z czego wszakże „nie zawsze zdawał sobie [...] sprawę”. Co łączy autora Kapitału z Arystotelesem? Przede wszystkim podobne rozumienie natury ludzkiego szczęścia. „Ostatecznie moralność - wyjaśnia Eagleton w Dlaczego Marks miał rację - sprowadzała się dla Marksa do kwestii przyjemności i zadowolenia z życia. Ale ponieważ nikt nie może przeżyć swojego życia w izolacji, w zakres etyki musi wejść polityka. Dokładnie tak samo myślał Arystoteles”.
Polityczna dusza
Człowiek jest dla Arystotelesa istotą polityczną, zoon politikon. To coś więcej niż animal socialis, zwierzę społeczne, mimo że tak właśnie od czasów Tomasza z Akwinu brzmi standardowe łacińskie tłumaczenie Arystotelesowskiego pojęcia. W Kondycji ludzkiej Hannah Arendt pisze, że dokonane przez Tomasza „zastąpienie tego, co polityczne, tym, co społeczne, bardziej niż jakakolwiek opracowana teoria zdradza, do jakiego stopnia zagubione zostało pierwotne greckie rozumienie polityki”1.
1 Hannah Arendt, Kondycja ludzka, przeł. A. Łagodzka, Fundacja Aletheia, Warszawa 2000, s. 28.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY W 203
Nie ma w tym wielkiej przesady. Mówiąc „zwierzę polityczne”, dajemy do zrozumienia, że aby rozwinąć to, co w człowieku najbardziej pierwotne, należy zapewnić mu realny wpływ na kształt otaczającej go wspólnoty. Polityka jest ludzkiemu zwierzęciu niezbędna, aby nie zatrzymało się ono w jakimś wczesnym, larwalnym stadium rozwoju. Nie wystarczy człowieka uspołecznić, wrzucić między ludzi i pozwolić im kształtować jego odruchy, dążenia i myśli. Przeciwieństwem istoty ludzkiej godnej tego miana nie jest wyłącznie dzikie dziecko wychowane z dala od innych przedstawicieli naszego gatunku, lecz również osoba prywatna (od łacińskiego privatio, oznaczającego brak lub nieobecność) bądź grecki idiota (od greckiego idios, przymiotnika wskazującego na separację lub odrębność), a więc ktoś skupiony bez reszty na życiu domowym i nie- angażujący się w sprawy ważne dla wspólnoty. Prywatność i zacisze domowe, zupełnie inaczej niż teraz, kojarzyły się starożytnym z brakiem i wykluczeniem. Prawdziwe życie toczyło się na agorze i forum, a także podczas posiedzeń Zgromadzenia Ludowego i Senatu, gdzie uprawiano szlachetny agon, spierając się i podejmując decyzje dotyczące sposobu urządzenia państwa.
Bierność polityczna nie jest wyłącznie problemem instytucji państwowych. Nie pozostaje ona również bez wpływu na stan naszej indywidualnej duszy. Wręcz przeciwnie. Kondycja tej ostatniej, a nawet samo jej istnienie, zależy ściśle od tego, co uda nam się ugrać w kontaktach z innymi. „Istnieje nauka badająca najwyższe ludzkie dobro, informuje Arystoteles czytelnika na początku Etyki nikomachejskiej, dodając nieco nieoczekiwanie, że nazywa się ona polityką”2 - pisze Eagleton. Człowiek to dla Arystotelesa forma zamknięta w materii, dusza zmierzająca do urzeczywistnienia w stawiającym jej opór ciele. A ponieważ tkwiący w nas zalążek samych siebie jest kruchy, jego wzrost zależy od uzyskania wpływu na otaczających nas ludzi, którzy mogą wzmocnić lub zniszczyć możliwość bycia tlącą się w naszym wnętrzu. Kiedy na-
2 Terry Eagleton, Trouble with Strangers. A Study o f Ethics, Wiley-Blackwell,
Oxford 2009, s. 304.
204 ■ BARTOSZ KUŹNIARZ
stolatek oznajmia niepewnym głosem podczas spotkania z przyjaciółmi, że pisze wiersze, może spotkać się z ich strony z zainteresowaniem lub z pustym śmiechem. W tym drugim przypadku jego poetycki zapał ma zdecydowanie mniejsze szanse przetrwać niż w sytuacji, gdy słyszący jego wyznanie koledzy uważnie nadstawią uszu, wietrząc nieuczciwą konkurencję w swoich staraniach o względy najładniejszej dziewczyny w klasie. Niewykluczone, że milczenie okaże się w tym wypadku złotem. Pewna młoda osoba, która wysłała swoje liryczne próby do prowadzonej niegdyś przez Wisławę Szymborską rubryki literackiej z komentarzem: „Mój chłopak sądzi, że jestem zbyt ładna, żeby pisać dobre wiersze”, przeczytała w odpowiedzi: „Sądzimy, że jest Pani naprawdę piękną kobietą”. Powstrzymanie się od pisania wierszy bywa cnotą nie mniejszą od ich namiętnej produkcji. Pytanie tylko, czy ulegając presji rówieśników i rezygnując z pisania poezji, ów konkretny, interesujący nas nastolatek będzie kiedykolwiek sobą? Czy wyśrubowana średnia ocen, gra w piłkę nożną i siłownia okażą się tak samo dobrym sposobem, by jego barbarzyński wrzask (barbarie yawp, piękne Whitmanowskie przybliżenie tego, jakie wrażenie na postronnym słuchaczu wywiera bezpośrednia artykulacja zawartości naszego wnętrza, i piękna filmowa scena, w której nauczyciel poezji Robin Williams zmusza rumieniącego się jak pensjonarka Ethana Hawkea do czegoś na kształt przechodzącego w gniewny krzyk bulgotu, w jednej chwili zmieniając wystraszone dziecko w gotowego walczyć o siebie mężczyznę) „rozbrzmiał nad dachami świata”? A może to, co nas nie zniszczy, uczyni nas silniejszymi, więc powinniśmy z zasady, przy byle okazji, kopać nawzajem swoje świętości, ponieważ tylko wtedy będziemy mogli ukazać ich rzeczywistą rangę oraz dowieść swej moralnej siły?
Karoshi zombie
Przykłady dotyczące ludzi młodych są w tym kontekście szczególnie pouczające. Od samych siebie przywykliśmy już bowiem oczekiwać nad- człowieczeństwa, bycia sobą na przekór wszystkiemu i wszystkim. John
ŚW IĘTOŚĆ PRACY ■ 205
Rambo - takich rzeczy się nie zapomina - zestrzelił kiedyś helikopter z luku. W przypadku dzieci, a przynajmniej dopóki nie okaże się, że te nasze są pod jakimś względem zdolniejsze i lepsze od cudzych, trudniej nam zgodzić się na atmosferę bezwzględnej rywalizacji i poddawanie ich zainteresowań ustawicznym próbom. Zdajemy sobie sprawę, że ich dusze są delikatne i bez zachęty z zewnątrz nie rozwiną się w pełni. Czy nie dlatego zależy nam, aby przebywały raczej „w dobrym niż złym towarzystwie”? Nawet w rodzinie Karola Marksa córki musiały mieć lekcje fortepianu, aby „umożliwić im nawiązywanie stosunków i znajomości” i zapewnić „jakąś przyszłość”3 (zastanawiająca przezorność w kontekście zbliżającej się wielkimi krokami rewolucji i mającego nastać w jej następstwie bezklasowego społeczeństwa).
W myśleniu o dorosłym „ja” jesteśmy natomiast zarówno zbyt surowi, jak i zbyt próżni. Wymagamy od siebie zbyt wiele, chcąc unieść własne życie bez niczyjej pomocy. Grzeszymy przy tym pychą, sądząc, że ten kulturystyczny trik jest w ogóle możliwy. Podobna prawidłowość powtarza się dziś w różnych kontekstach. Kapitalizm - wątek pojawiający się wielokrotnie w pracach Eagletona - jest wszak kulturą braku miary i hybris. Przejmuje to, co w nas najszlachetniejsze, choćby pragnienie uznania, pracowitość czy męstwo, a następnie doprowadza te cechy do skrajności, sprawiając, mocą żelaznego prawa dialektyki, że zmieniają się one w swoje karykaturalne (pomyślmy tylko o popularnych podręcznikach samorozwoju) bądź koszmarne przeciwieństwo. „30 hours ofworking and still going strooong”- napisała na Twitterze 14 grudnia 2013 roku Mita Diran, 24-latka zatrudniona w indonezyjskiej filii agencji reklamowej Young & Rubicam, a wkrótce potem zmarła. Agencje prasowe poinformowały, że najbardziej prawdopodobną przyczyną jej śmierci - Japończycy określają tego rodzaju sytuacje słowem karoshi - było przepracowanie.
Dla Arystotelesa nasza egzystencjalna konstrukcja nigdy nie przestaje być podobna do natury dziecka. Z tego powodu nie ma dla czło-
3 Zob. Francis Wheen, Karol Marks. Biografia, przeł. D. Cieśla, W.A.B., Warszawa 2005, s. 163.
206 U BARTOSZ KUŹNIARZ
wieka innej drogi do samego siebie niż poprzez wpływ, jaki wywierają na nas inni. Człowiek jest zwierzęciem społecznym, ulegającym naciskom ze strony przedstawicieli własnego gatunku. Dlatego chcąc ocalić odkryty przez chrześcijaństwo i spopularyzowany przez liberalizm skarb, a więc tkwiącą w nim samotną i niepowtarzalną duszę, musi on stać się zwierzęciem politycznym, a więc zdolnym do kształtowania swojej egzystencji (via postawy i poglądy innych) z zewnątrz. Bez takiego wsparcia prędzej czy później popełniamy coś na kształt metafizycznego kłamstwa - zwykle rozłożonego na wiele rozsądnych kompromisów i pomniejszych kłamstewek - skazującego nas na życie z rozumnym kikutem zamiast duszy, a więc bez tego jednego, co odróżnia człowieka od innych uspołecznionych zwierząt. „Ton i sposób bycia masz taki - poucza Katię profesor w Nieciekawej historii Czechowa - jakbyś była ofiarą. Nie podoba mi się to, kochanie. Sama jesteś winna. Przypomnij sobie, zaczęłaś od tego, że rozgniewałaś się na ludzi, na stosunki, aleś nic nie zrobiła, żeby i jedno, i drugie poprawić. Nie walczyłaś ze złem, a zniechęciłaś się; teraz jesteś ofiarą nie walki, a własnej bezsiły”4.
Etyka jest polityką, zatem jeśli chcemy uniknąć losu egzystencjalnych zombie, powinniśmy dbać o to, by ludzie wokół nas stawali się lepsi. W pewnym sensie musimy sprawić, aby zmusili nas do bycia sobą. Podobno w czasach Wielkiego Kryzysu grupa aktywistów spotkała się z prezydentem USA Franklinem Delano Rooseveltem, przekonując go do wsparcia kontrowersyjnej ustawy. Ten wysłuchał ich uważnie i odpowiedział: „Przekonaliście mnie. A teraz idźcie i zmuście mnie, abym to zrobił”. Nie sądzę, by tę anegdotę należało interpretować w wulgarnie materialistyczny sposób, jako rodzaj instruktażu dla młodych karierowiczów. „Zanim udzielisz czemuś poparcia, zadbaj o polityczne zaplecze” i tym podobne. Jej przekaz wydaje się subtelniejszy: prawdziwa polityka jest zawsze (również, jeśli nie przede wszystkim) polityką kulturową i nie polega na umiejętnym forsowaniu własnej woli, lecz na
4 Antoni Czechow, Nieciekawa historia, przeł. M. Mongirdowa, [w:] tegoż, Opowiadania wybrane, tom i, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1979, s. 396.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY ■ 207
tworzeniu warunków, w których do świata mogą przeniknąć nieobecne w nim wcześniej elementy. Takie, które wcześniej istniały wyłącznie w postaci czyichś nie w pełni skonkretyzowanych marzeń i nadziei. Wszystkie ważne sprawy w naszym życiu mają ten skromny początek. Z ideałem bezkompromisowego indywidualizmu lub wolą mocy, którą błędnie nauczyliśmy się utożsamiać z siłą ducha i „moralną tężyzną”, nie ma to oczywiście wiele wspólnego. Z ideałem takim jest już zresztą ten zasadniczy kłopot, że traktując go poważnie, szybko zmuszeni jesteśmy dojść do sprzecznych z nim zaleceń. Autentyczny indywidualista, o ile w ogóle pozwoli sobie na przyjęcie jakiejś życiowej filozofii, nie ma innego wyjścia niż odrzucić ją przy pierwszej nadarzającej się sposobności.
Superprodukcja
Co do Arystotelesowskiej mądrości dodaje, zdaniem Eagletona, Marks? Przede wszystkim przekonanie, że sferą, na której gruncie nowoczesny człowiek tworzy we współpracy z innymi warunki własnego samourze- czywistnienia, nie jest polityka, lecz ekonomia. Stwarzamy siebie raczej dzięki pracy niż dzięki władzy. „Polityczna antropologia Marksa jest zakorzeniona w bardzo szerokim rozumieniu pracy”5 - pisze Eagleton w swojej pierwszej książce poświęconej w całości myśli autora Kapitału. „Być” to dla Marksa „pracować”, choć zarazem zdaje on sobie świetnie sprawę, że w obecnych warunkach o tożsamości tych dwóch pojęć nie może być mowy. Pracę trzeba najpierw wyzwolić. Świat pracy w jego obecnym kształcie nie prowadzi do harmonijnego rozwoju, lecz karykaturalnego wypaczenia znajdujących się w naszym wnętrzu zalążków egzystencji.
Słowami kluczami są w tym miejscu praxis i „produkcja”. „Produkcja oznacza [...] dla Marksa korzystanie z czyichś podstawowych zdolności w akcie przetwarzania świata”, jest ona u niego „bardzo pojemnym
5 Terry Eagleton, Marks. Marks i wolność, przeł. J. Nowotniak, Amber, Warszawa
1998, s. 36.
208 ■ BARTOSZ KUŹNIARZ
pojęciem, równoważnym «samourzeczywistnianiu»”6, a tym samym za jej przykład można uznać „wszelką samonagradzającą aktywność: grę na flecie, delektowanie się brzoskwinią, kłótnie o Platona, tańczenie galopki, wygłaszanie mowy, zaangażowanie w politykę, organizowanie przyjęcia urodzinowego dla dzieci”. Czy wykonywana przez nas praca jest również odmianą Marksowskiej produkcji? Otóż nie! „Praca w znanej nam postaci - pisze Eagleton - jest wyalienowaną formą tego, co Marks określa pochodzącym ze starożytnej Grecji słowem praxis - oznaczającym ten rodzaj swobodnej, samonagradzającej działalności, za pomocą której zmieniamy rzeczywistość. W starożytnej Grecji słowo to używane było na określenie aktywności wolnego człowieka, w odróżnieniu od niewolnika”. Jeśli pracując, myślimy raczej o efektach naszego wysiłku, zamiast czerpać przyjemność z wykonywanej czynności, jest to nieomylny sygnał, że wolność pozostaje w naszym życiu niezrealizowanym ideałem.
Naszą pracę od praxis, czyli od stanowiącej istotę człowieczeństwa nieskrępowanej produkcji, dzieli zatem dystans alienacji. Lub, patrząc na tę sprawę od drugiej strony: wewnątrz współczesnego modelu zatrudnienia, nastawionego na zarobek i zysk, odcinającego człowieka od efektów jego wysiłku, a nawet od samej czynności pracy, tkwi zapomniany rdzeń praxis-produkcji. „Czymże [...] jest infact [faktycznie] bogactwo po zerwaniu zeń ograniczonej formy burżuazyjnej - pyta cytowany przez Eagletona Marks - jeśli nie stwarzaną w uniwersalnej wymianie uniwersalnością potrzeb indywiduów, ich zdolności, rozkoszy, sił wytwórczych itp.?”7 W sercu obecnego sytemu, z całym jego wyobcowaniem i nieludzką wydajnością, znajduje się człowiek w procesie stawania się, wymiany, twórczego ruchu, który stanowi jego zasadnicze powołanie i warunek wzrostu jego duszy. „Wystarczy” zatem usunąć chorą tkankę kapitalistycznych stosunków produkcji, aby ludzki
6 Tamże, s. 40.7 Cyt. za: tamże. Zob. również: Karol Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozo-
ficzne z 1844 r., przeł. K. Jażdżewski, oraz (rozdział ostatni) T. Zabłudowski, [w:] K. Marks, F. Engels, Dzieła, 1 . 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1976, s. 626.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY ■ 209
geniusz pracy zajaśniał pełnym blaskiem, we wszystkich wcześniejszych epokach tłumionym ciężarem wyzysku i materialnej konieczności: „[...] zwierzę produkuje tylko pod działaniem bezpośredniej potrzeby fizycznej, podczas gdy człowiek produkuje, będąc nawet wolnym od fizycznej potrzeby i naprawdę dopiero wtedy produkuje, gdy jest od niej wolny”8. Według Marksa, podobnie jak dla Greków epoki klasycznej, istota ludzka pokazuje na co ją stać dopiero wtedy, gdy niczego już w gruncie rzeczy nie musi.
Z takim stanowiskiem jest jednak pewien problem. Czy naprawdę jest bowiem tak, że człowiek robi najwięcej wtedy, gdy z jego życia znika uciążliwa konieczność? Marks, będąc nowoczesnym romantykiem, uwiedzionym faustowskimi osiągnięciami własnej epoki - „dopiero burżuazją dowiodła, co jest w stanie zdziałać czynność ludzka”, czytamy w Manifeście komunistycznym - nie miał co do tego wątpliwości. Jego zdaniem wolność i produktywność idą ze sobą w parze. Możliwości ludzkie są przez kapitalizm tłumione, dlatego uwalniając się spod jego wpływu, będziemy potrafili zrobić zdecydowanie więcej. Jedna z podstawowych formuł marksizmu głosi, że w miarę rozwoju społeczeństwa siły wytwórcze zaczynają (i) wchodzić w konflikt z istniejącymi w jego obrębie stosunkami klasowymi, czego wyraz stanowią (2) powtarzające się kryzysy nadprodukcji, które prowadzą do (3) okresu rewolucji społecznej i obalenia istniejącego porządku, przenosząc w rezultacie (4) na nowy pułap czy też wyzwalając z dotychczasowych ograniczeń ludzką produktywność.
Tyle że slogan „wyzwolenia pracy” nie musi wcale posiadać tych siłowych konotacji, które przykleiły się do niego między innymi za sprawą Marksa. Emancypacja rzeczywistych ludzkich możliwości nie musi oznaczać z konieczności przyrostu ich mocy. „Musimy zabrać ideę rozkwitu z siłowni”9 - pisze Eagleton w Końcu teorii. Jest to problem
8 Tamże, s. 554.9 Terry Eagleton, Koniec teorii, przeł. B. Kuźniarz, Wydawnictwo Krytyki Poli
tycznej, Warszawa 2012, s. 120.
210 ■ BARTOSZ KUŹNIARZ
podobny do tego, który doprowadził, między innymi za sprawą niedokładnej parafrazy Engelsa, do błędnych interpretacji słynnych słów Hegla z przedmowy do Zasad filozofii prawa: „co jest rozumne, jest rzeczywiste; a co jest rzeczywiste, jest rozumne” 10. Nie znaczy to oczywiście, że rozumne są dla Hegla Teletubisie, filmy z Jackie Chanem i wyrostek robaczkowy. Ważniejsza jest pierwsza, krytyczna część jego tautologii. Zdaniem Hegla nie wszystko, co istnieje, jest bowiem rzeczywiste. Na tego rodzaju nobilitację zasługują wyłącznie sprawy, które dowiodły swej istotności przed trybunałem rozumu. Podobnie jest w przypadku efektów naszej pracy. Wiele z wyczarowanych przez współczesną gospodarkę przedmiotów i usług jest nie tyle rzeczywistych, ile hiperrzeczy- wistych. To świat po sterydach i operacjach plastycznych, poirytowany atawistycznym i reakcyjnym oporem stawianym mu przez ludzkie ciało (pomyślmy tylko, skąd bierze się powtarzane przez dziennikarzy sportowych pytanie, ile meczów „na najwyższym poziomie” jest w stanie rozegrać w ciągu tygodnia zawodowy piłkarz?). Wchodząc do niektórych sklepów, można odnieść wrażenie, że znaleźliśmy się w jakimś spo- tworniałym gabinecie osobliwości. Aparat telefoniczny z zabytkowym zegarem, busolą i wbudowanym żyroskopem, pluszaki gadające głosem Arnolda Schwarzeneggera, zabawki erotyczne przypominające narzędzia tortur i tym podobne. Sklepy cynamonowe to betka w porównaniu z wnętrzem przeciętnego osiedlowego supermarketu.
Witkacy napisał w zakończeniu Narkotyków: „Sądzę, iż jednym z głównych uroków - i zarazem jedną z najgłębszych szkód - narkotyku [...] jest to, że gwałci on niejako sanktuarium duszy; jak świętokradca rozbija święte naczynia i wyjmuje bezbronnego Boga, którego nie powinny dotykać takie ręce i widzieć takie oczy, napawa się Jego widokiem, dotknięciem i niszczy Go, tak samo narkotyk wdziera się w głębię
10 Georg W. Friedrich Hegel, Zasady filozofii prawa, przeł. A. Landman, PWN, Warszawa 1969, s. 17. W wersji Engelsa: „Wszystko, co jest rzeczywiste, jest rozumne, a wszystko, co jest rozumne, jest rzeczywiste”, [w:] Ludwig Feuerbach i zmierzch klasycznej filozofii niemieckiej, Warszawa 1948, s. 22.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY • 211
podświadomości, gdzie drzemią i rozwijają się jakieś myśli, jakieś stany, które dopiero znacznie później, gdy dojrzeją, mają wejść w naszą świadomość. Jest to więc coś, co przypomina też poronienie: niedojrzały, potworny jeszcze embrion zostaje wydobyty na światło dnia” 11. Trik kapitalistycznej ekonomii działa w podobny sposób. Rzecz nie polega na tym, że zalążek bycia zostaje w naszym wnętrzu stłumiony - jak sądził Marks. Przeciwnie. Za pośrednictwem współczesnych, wirtualnych pieniędzy pragnienie (lub przymus, pomyślmy o zaciągniętym na zakup mieszkania kredycie!) zarobku przechwytuje i rodzi na wzór narkotyku nasze intymne stany (emocje, myśli, doznania), gdy znajdują się one jeszcze w fazie embrionalnej, a więc zanim nastąpi chwila naturalnego rozwiązania. Tym samym, pod postacią towaru, na świat przychodzą byty niedokończone, niepełne i ułomne. Jest ich jednak zarazem o wiele więcej niż w sytuacji, gdybyśmy pozwolili im dojrzewać bez sztucznego wspomagania chęci zysku. Przypomina to trochę zjawisko niekontrolowanej dekompresji. Zewnętrzne ciśnienie znika, a ludzie i przedmioty zostają wyrwani ze swoich naturalnych form, próbując jakimś rozpaczliwym zrywem wypełnić przestrzeń stworzoną wokół nich przez cyrkulujący zawzięcie kapitał. Dlatego wyzwolenie pracy, wbrew nadziejom Marksa i budzonym przez sam ten zwrot skojarzeniom, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa nie będzie polegać na entuzjastycznej eksplozji tłumionej dotychczas energii. Prawdziwsze wydaje się stwierdzenie, że skurczymy się wtedy wreszcie do swoich naturalnych rozmiarów. W rzeczywistości, a nie w tym jej podniesionym do entej potęgi sobowtórze, który Marks nazywał kapitalistycznym sposobem produkcji, s t a ć n a s na znacznie mniej niż to, co zostało wokół nas poronione za sprawą naszej własnej pracy. W rzeczywistości możliwe jest znacznie mniej niż to, czego już dokonaliśmy.
11 Stanisław Ignacy Witkiewicz, Narkotyki. Niemyte dusze, PIW, Warszawa 1975, s. 170.
212 • BARTOSZ KUŹNIARZ
Kucharz
Eagleton jest jednym z niewielu współczesnych myślicieli mających odwagę wyciągnąć z tej sytuacji praktyczne wnioski. Socjalizm, jak podkreśla, będzie z dzisiejszego punktu widzenia nieróbstwem i rajem dla obiboków. „Jednym z najlepszych powodów, by zostać socjalistą, jest niechęć do zbyt długiej pracy” 12 - pisze w Iluzjach postmodernizmu, a podobnych wypowiedzi można znaleźć w jego książkach bez liku. Czy wynika stąd, że w socjalizmie będziemy leżeć w lepiankach, patrząc obojętnym wzrokiem na powiększające się z tygodnia na tydzień pęknięcie na ścianie? Przeciwnie! Tajemnica nie polega na tym, by wyrzec się działania, lecz by działając, odrzucić zwyczaj oceniania tego, co robimy przez pryzmat pieniędzy. „Marksizm skupia się na klasie pracującej nie dlatego, że dostrzega w pracy jakąś oszałamiającą cnotę. Bankierzy i złodzieje również pracują w pocie czoła, lecz nic nie wiadomo o tym, by zdobyli jakieś szczególne uznanie w oczach Marksa”. Oczywiście nie każdy bankier jest złodziejem. Przypuszczalnie mają oni jednak ze sobą więcej wspólnego, niż to się na pozór wydaje. Zawodowi złodzieje to urodzeni finansiści. Nie zależy im na tym, co kradną, zwykle nie czerpią również szczególnej przyjemności z badania zawartości cudzej kieszeni. Łup interesuje ich wyłącznie w postaci uzyskanej z jego upłynnienia gotówki.
Mówiąc, że w socjalizmie będziemy próżnować, Eagleton nie obiecuje zatem globalnej nirwany, lecz stara się rozbić myślowe nawyki sprawiające, że pracą nazywa się dziś niemal wyłącznie to, co przynosi nam finansową korzyść. Wartość własnego wysiłku wiążemy dziś nieodłącznie z pojawiającą się w jego kontekście sumą pieniędzy. Marks powiedziałby, że interesuje nas jedynie wymienna, a nie użytkowa wartość naszych poczynań. Coś w tym jest. Czy istnieje inny rozsądny powód, by nie mielibyśmy nazywać pracą malowania ganku, opieki
12 Terry Eagleton, Iluzje postmodernizmu, przel. P. Rymarczyk, Wydawnictwo Spacja, Warszawa 1998, s. 83.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY • 213
sprawowanej przez rodziców nad dziećmi lub gotowanych przez nas w domu obiadów? Praca zmieniła się w naszym życiu niemal bez reszty w towar. Dorosły człowiek czuje, że robi to, co do niego należy przede wszystkim wtedy, gdy pracuje. Nie przychodzi mu przy tym na myśl, że mógłby nazwać pracą coś, za co nie spodziewa się otrzymać pieniężnej gratyfikacji. W tym sensie w socjalizmie nie będzie mniej pracy, lecz wyłącznie tego, co dziś określa się tym mianem. Eagleton, kładąc nacisk na kategorie produkcji i praxis oraz zastępując nimi zawłaszczoną przez pieniądz koncepcję pracy, stara się nazwać (a nazywając, dowartościować) te wszystkie rzeczy, które robimy, ponieważ uznajemy je za ważne, przyjemne i ciekawe, zdając sobie zarazem sprawę, że nie staną się one nigdy hitem internetu. Innymi słowy, pojęcie produkcji znajduje się w pół drogi między teraźniejszością a socjalistyczną przyszłością lub między pracą wyalienowaną a pracą jako synonimem ludzkiego bycia i tkwiących w nim możliwości.
Można to powiedzieć również nieco inaczej, nie wikłając się w niezręczności wynikające z Marksowskiej terminologii. Trudno przecież oczekiwać, że podczas gotowania lub ścierania kurzu zaczniemy nagle rozpływać się nad naszą obecną produkcją... Czy pod względem etycznym nie mówimy jednak tego samego, kładąc konsekwentnie nacisk raczej na samą czynność pracy niż na uzyskiwane dzięki niej rezultaty? Najdziwniejsze jest bowiem to, że mimo chronicznego przepracowania i obsesji wydajności w pewnym sensie w ogóle jeszcze nie pracujemy. Nie szanujemy pracy, lecz wyłącznie to, co możemy dzięki niej zdobyć. Ludzie spędzający po kilkanaście godzin dziennie, z trudem podnosząc wzrok znad biurka, nie potrafią zmusić się do najprostszych domowych obowiązków. Zmęczenie to tylko wymówka. Prawdziwy powód stanowi brak rozpoznawalnych dla naszego ciała, uzależniających bodźców. Ten sam człowiek, który nie zetrze w mieszkaniu kurzu, przebiegnie w wolny weekend półmaraton. Tworzymy strategie rozwoju, piszemy raporty, wygrywamy przetargi i konkursy, zarządzamy ryzykiem i podejmujemy je, realizujemy projekty, wprowadzamy innowacyjne rozwiązania, pracę omijamy jednak szerokim łukiem. Wielu pracoholików to
214 ■ BARTOSZ KUŹNIARZ
w istocie patentowani lenie. „Kręci mnie medycyna - wyznaje przepytywany przez dziennikarkę «Gazety Wyborczej» gimnazjalista. - Mój starszy brat mnie motywuje. Mówi, że będę fryzjerem, jak będę dostawał same czwórki. Wiem, że to życzliwe żarty, ale myślę: «Nie dam się!»”. W tym lekceważeniu ludzkiego wysiłku jest niemal wszystko, co czyni życie sytego Zachodu nieznośnym: depresja pań domu, wstyd robotników, sprzątaczek i opryskliwość sfrustrowanych ekspedientek. Z podobnym problemem od dawna boryka się feminizm. Jak wyzwolić kobiety inaczej, niż ubierając je w garsonki i każąc im stukać tipsami w klawiatury laptopów? Jak przekonać zajmujących się domem mężczyzn, że przewijanie dzieci jest taką samą pracą jak wypuszczenie na rynek nowej gamy kosmetyków dla niemowląt? Potrzebujemy dziś na gwałt pozytywnego mitu pracy. Czegoś, co da ludziom poczucie godności bez względu na wysokość przelewu otrzymanego za realizację kręcącego ich projektu.
„Grecy znali sztukę, sport, ale nie znali pracy” 13 - zapisała kiedyś Simone Weil. Podobnie jest z nami. Sport oszałamia, sztuka uwodzi swym rezultatem. Nie ma w nich pierwiastka konieczności. Praca jako jedyna, nawet jeśli nie pojawia się w jej kontekście przymus i wyzysk, jest, by tak rzec, niechętna sama sobie, zawiera własną antytezę. Zmusza do monotonnego powtarzania podobnych czynności. Jej dźwiękiem jest miarowy, nieustępliwy rytm. „Jeśli [...] jesteśmy skłonni widzieć rutynę jako nieuchronnie poniżającą człowieka, będziemy atakować samą naturę pracy”14 - pisze Richard Sennett, jeden z niewielu współczesnych fenomenologów pracy, w Korozji charakteru z 1998 roku. Praca nie powoduje uzależnienia, lecz znużenie. Na temat istoty pracy więcej mówią filmowe sceny, w których człowiek jadący do fabryki lub biura patrzy pustym wzrokiem w swoje odbicie w szybie autobusu, niż te ukazujące
13 Simone Weil, Świadomość nadprzyrodzona. Wybór myśli, przeł. A. Olędzka- -Frybesowa, Instytut Wydawniczy Pax, Warszawa 1999, s. 479.
14 Richard Sennett, Korozja charakteru. Osobiste konsekwencje pracy w nowym kapitalizmie, przeł. J. Dzierzgowski, Ł. Mikołajewski, Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2006, s. 53.
ŚW IĘTOŚĆ PRACY • 215
go podczas upartego wykonywania kolejnych zadań. Przede wszystkim zaś autentyczna, rozumiejąca samą siebie praca nie przywiązuje się do własnych efektów. „Spełniaj więc zawsze czyn należny, bez przywiązania [do owocu swego trudu]. Albowiem spełniając czyn bez przywiązania, osiąga człowiek najwyższe dobro” 15 - poucza Bhagawadgita. Jeden z buddyjskich koanów pyta z kolei: „Kto jest nauczycielem wszystkich przeszłych, obecnych i przyszłych Buddów? Kucharz” 16. Człowiek, który w stosunku do rezultatów swojego wysiłku, jak gotujący na co dzień kucharz, nie ma możliwości wykonania wskazującego gestu i oznajmienia: „oto ja”, jest znacznie bliżej zrozumienia natury pracy i ludzkiego losu niż ktoś stale mogący powołać się na wykonane przez siebie dzieła.
Z tego samego powodu świętość pracy wyraża się nie w jej sensie, lecz poezji. „Yvars nadal kochał morze, ale tylko u schyłku dnia, kiedy wody zatoki trochę ciemnieją” - pisze Camus w opowiadaniu o strajku algierskich bednarzy, zastępując swoim zwyczajem, i ku wiecznej irytacji Sartrea, polityczną klęskę pięknem. „Pora była łagodna; siadał po pracy na tarasie domu, rad z czystej koszuli, którą Fernande umiała tak dobrze wyprasować, i z kieliszka anyżówki powleczonego lekką mgłą. Wieczór zapadał, niebo było pełne słodyczy, sąsiedzi rozmawiający z Yvarsem zniżali nagle głosy. Nie wiedział wówczas, czy jest szczęśliwy, czy chce mu się płakać. W każdym razie był z sobą w zgodzie i nie pozostawało mu nic innego jak tylko czekać spokojnie, choć nie bardzo wiedział na co [...] Natomiast rano, gdy jechał do pracy, nie lubił patrzeć na morze, zawsze wiernie stawiające się na spotkanie; zobaczy je dopiero wieczorem”17. Simone Weil, we fragmentach, którym wydawca nadał tytuł Mistyka pracy, pisze z właściwą sobie dosadnością: „Pracownicy fizyczni potrzebują poezji bardziej jeszcze niż chleba. Potrzebują, aby ich życie
15 Bhagawadgita, czyli Pieśń Pana, przeł. J. Sachse, Ossolineum, Wrocław 1988, s. 44.
16 Daisetz Teitaro Suzuki, Wprowadzenie do buddyzmu Zen, przeł. M. Grabowska oraz A. Grabowski, Czytelnik, Warszawa 1979, s. 74.
17 Albert Camus, Niemi, [w:] tegoż, Wygnanie i królestwo, przeł. J. Guze, Wydaw
nictwo Krąg, Warszawa 1992, s. 46.
216 • BARTOSZ KUŹNIARZ
było poezją. Potrzebują blasku światła nieziemskiego [...] niedostatek tej poezji tłumaczy wszystkie formy demoralizacji” 18.
Polityka pracy
W wyzwoleniu pracy od jej uzależniających efektów tkwi jednak, jak można się spodziewać, także potencjał polityczny. Po pierwsze, skupiając wzrok raczej na wewnętrznej strukturze pracy niż na jej uznanych społecznie rezultatach, na dłuższą metę mamy szansę dowartościować ją również w najbardziej przyziemnym, finansowym, degradującym ją obecnie sensie. „Istnieją naprawdę sensowne powody, by osobom zaangażowanym w nudną, brudną lub niebezpieczną pracę płacić więcej niż, dajmy na to, lekarzom lub akademikom, których wysiłki przynoszą im znacznie większą satysfakcję [...] Musimy odwrócić naszą hierarchię wartości” - zauważa w Dlaczego Marks miał rację Eagleton. Czy istnieje lepszy sposób, aby tego dokonać, niż upierając się, że to, co robi fryzjerka i kucharz, jest znacznie bliższe rzeczywistej istocie pracy niż kreatywna księgowość międzynarodowych bankierów?
Po drugie, praca jest ideałem uniwersalnym i nie wymaga, przynajmniej na poziomie wstępnych zasobów, niczego poza dobrze rozumianą troską o samego siebie. W znanym Heglowskim micie niewolnik pozostaje na usługach pana i z czasem, hartując się w wyniku ustawicznej konfrontacji z rzeczywistością, uzależnia go od wykonywanej przez siebie pracy. Ostatnia scena przypowieści przedstawia niewolnika, któremu gnuśny pan, pojąwszy swą zależność, przywraca wolność. Pan „uwalnia i uniezależnia to «inne»” 19. Marks, tworząc swoją teorię klasową, dopisał do Heglowskiej narracji bardziej krwawe zakończenie20. U kresu dziejów, określanych przez Marksa mianem prehistorii,
18 Simone Weil, dz. cyt., s. 482.19 Georg W. Friedrich Hegel, Fenomenologia ducha, 1 . 1, przeł. A. Landman, PWN,
Warszawa 1963, s. 214.20 Nie staram się sugerować, jakoby bezpośrednią inspiracją dla Marksowskiej
teorii klas była Heglowska dialektyka. Brak na to dowodów. Marks ani razu nie
ŚW IĘTOŚĆ PRACY • 217
rozegra się decydujące starcie. Niewolnik czy też, w odświeżonej wersji, robotnik musi pozbawić pana (kapitalistę) władzy, a ponieważ ten drugi z pewnością nie zrzeknie się jej dobrowolnie, trzeba będzie mu narzucić swoją wolę siłą. Historyczny odpowiednik tej metafizycznej potyczki stanowi rewolucja i następujący po niej okres dyktatury proletariatu.
Wielkość pracy, jak się wydaje, polega na tym, że wyzwala ona nie tylko robotnika, czyniąc go bardziej przedsiębiorczym, a w konsekwencji również silniejszym od pana. Przejmując od robotnika ideał pracy, pan zyskuje szansę wyzwolenia samego siebie od gnuśności i zależności, w które popadł wskutek długotrwałego korzystania z owoców cudzego wysiłku. Za pośrednictwem pracy robotnik nie zwraca się zatem przeciwko panu, co stanowiło w XX wieku specjalność opartej na resentymencie lewicy. „Ciaśniej ściśnijcie światu na gardle proletariatu palce!” - wołał Majakowski w Lewą marsz. Szacunek dla pracy czyni z pana i niewolnika sojuszników w dążeniu do sprawiedliwości. W Heglowskiej opowieści, a przynajmniej taka jej interpretacja sprawia dziś wrażenie najbardziej aktualnej, nie chodzi o to, k t o , ale co zostaje w jej rezultacie wyzwolone. Kładąc nacisk na etyczny wymiar pracy, lewicowa polityka zyskuje pozytywny, tymotejski ideał, za którym mogą pójść z podniesioną głową zarówno robotnicy, jak i korzystający z ich nieopłaconego wysiłku kapitaliści. Przy takim określeniu lewicowych celów nie trzeba również zaczynać od tej nierealnej fantazji późnole- wicowej polityki, jaką jest spontaniczny i silny kolektyw. Od masowego buntu ważniejsza jest duma, skupienie na egzystencji, pełnym rozwoju istniejących w każdym z nas możliwości.
przywołuje na przykład w swoich dziełach tego fragmentu Fenomenologii ducha (zob. C. Arthur, Hegels Master-Slave Dialectic and a Myth o f Marxology, „New Left Review”, listopad-grudzień 1983, s. 67-75). Rozważania dotyczące Heglowskich inspiracji u Marksa czy Marksowskich antecedencji u Hegla, choć same w sobie ciekawe, nie muszą nas zresztą w tym miejscu interesować. Teoria klasowa Marksa sprawia wrażenie, ja k b y stanowiła reinterpretację słynnej koncepcji Hegla. To wystarczy. Z ich zestawienia obok siebie wynika zaś, jak sądzę, coś istotnego dla naszego obecnego życia.
218 • BARTOSZ KUŹNIARZ
Podsumujmy: człowiek jest projektem. Nie rodzi się jako gotowy byt, lecz musi dążyć do urzeczywistnienia tkwiących w nim zalążków egzystencji. Ze względu na kruchość swojej duszy i naturalną podatność na zewnętrzne wpływy potrzebuje polityki, czyli możliwości aktywnego poszukiwania i mobilizowania wsparcia ze strony otaczających go ludzi. A ponieważ w nowoczesności forma ludzka urzeczywistnia się w tworzywie dostarczonym przez gospodarkę (Arystotelesa, jak przekonuje Eagleton, należy czytać równolegle z Marksem), naszą jedyną nadzieją na szczęśliwe życie jest angażująca pełnię ludzkich zdolności uetycznio- na praca. Tylko wpływając na cele i warunki własnej pracy, mamy szansę być sobą, rozwijać harmonijnie projekt bycia, z którego obecności zbyt często zdajemy sobie sprawę dopiero wtedy, gdy jego możliwość zaczyna nam się z jakiegoś powodu wymykać.
IN D EKS N AZW ISK
Adorno Theodor 85, 91, 97,123 Ahmad Aijaz 57-58,183-184 Albert Michael 29-31 Alighieri Dante 63,190 Amis Martin 146 Anderson Kevin 182 Anderson Perry 136,147 Andrzej, książę Jorku 153,175 Antonina Maria 70 Arendt Hannah 28, 202 Arystoteles 84,106,118,133,135, 202-203,
205, 207, 218 Austen Jane 98
Balibar Etienne 111 Barrett Michele 178,180 Baudelaire Charles Pierre 136 Beethoven Ludwig 190 Benjamin Walter 123,157 Benton Ted 191,196 Blake William 128,190 Blanąui Augustę 171-172 Bolivar Simon 183 Bonaparte Ludwik 66-67,118,173
Brecht Bertolt 122,136 Bronte Emily 128 Bush George 172-173 Byron George 190
Cabral Amilcar 181 Castro Fidel 181,188 Chesterton Gilbert Keith 157-158 Cohen Gerald Allan 128,196 Connolly James 187 Cruise Tom 146 Cyceron 100,160
Davis Mikę 17,19 Degas Edgar 135 Deutscher Izaak 25,151 Dickens Charles 128 Disraeli Jefferson 63
Elliot Cairnes John 101 Empson William 123 Engels Fryderyk 9,13,17, 24, 48, 50-51,
53, 94,102,161,178-179,183,185,190, 210
220 • INDEKS NAZW ISK
Fanon Frantz 181 Fawley Juda 129Feuerbach Ludwig lio -m , 121, 210 Foucault Michel 96 Fourier Charles 62Freud Zygmunt 7, 9, 63, 85,101,114 ,116 ,
12 3 .175
Geras Norman 72, 87 Gibson Mel 20 Giddens Anthony 37 Goethe Johann Wolfgang 190 Goldsmith 01iver 34,102 Gray John 94,145 Greenspan Alan 84 Grosz George 136 Guevara Che 11
Habermas Jurgen 114Hardy Thomas 129-130,193Harman Chris 147Hartpole Lecky William Edward 101Harvey David 142Heaney Seamus 36Hegel Georg Wilhelm Friedrich 33,139,
168, 210, 216-217 Hilton Paris 146 Hitchcock Alfred 7 Hitler Adolf 86 Homer 126 Horkheimer Max 57 Hume David 115 Hunt Tristram 17
Ibsen Henrik 136
Jagger Mick 136 James Robert 187 Jameson Fredric 16, 59
Jefferson Thomas 27, 63 Johnson Samuel 63
Lawrence David Herbert 128 Lenin Włodzimierz 22, 24, 50, 65,158,
161,169,182 Lionel Cyril 187 Locke John 98,115 Luksemburg Róża 182
Macmurray John 119 Malthus Tomasz 195 Mandela Nelson 32 Marks Eleonora 132 Marvell Andre w 195 Mendelssohn Felix 124 Mili John Stuart 27 Milton John 34-35,105,190 Minh Ho Chi 181 Mises Ludwig, von Monroe Marylin 95 Morris William 59,188 Murdoch Rupert 146
Newton Izaak 9Nietzsche Fryderyk 96,114,122-123,
175Nkrumah Kwame 181 Nyerere Julius 181
0 ’Hara Frank 136 Orwell George 91,128 Owen Robert 62 Paine Tom 99 Pitt Brad 111Platon 107,113,129,130, 208 Proust Marcel 127,136 Racine Jean Baptiste 32 Ranciere Jacąues 166
INDEKS NAZW ISK ■ 221
Reagan Ronald 14Reich Robert 169Richard Cliff 83Richards Keith 80Rimbaud Arthur 136Rousseau Jan Jakub 35,100-101,168
Said Edward 186 Saint-Simon Henri, de 62 Santi Rafael 58 Sartre Jean-Paul 136, 215 Schmidt Alfred 57,111,194 Schoenberg Arnold 32 Schwarzenegger Arnold 187, 210 Shelley Percy 128 Smith Adam 100 Sofokles 187 Spears Britney 147 Stalin Józef 21-22, 26, 55,109,151,155,
158,196Szekspir William 35, 58, 63, 79, 86,175
Tawney Richard Henry 160Thatcher Margaret 14, 63Thompson William 33Townshend Jules 144,181Trocki Lew 22, 24, 26-28, 50,182,188,195Trump Donald 84,141Tukidydes 126
Wergiliusz 63Wilde Oscar 30Williams Raymond 31, 34, 67Wittgenstein Ludwig 118,121Wollstonecraft Mary 128Wood Ellen Meiksins 9,190,196-197Woods Tiger 174Wordsworth William 36
Yeats William Butler 36 Young Robert J. C. 180
Zedong Mao 21, 55,155,181
SPIS R ZEC Z Y
Słowo wstępne 7
Jeden 1 1
Dwa 19
Trzy 33
Cztery 59
Pięć 93
Sześć 109
Siedem 135
Osiem 151Dziewięć 165
Dziesięć 1 7 7
Zakończenie 199
POSŁOWIE
Bartosz Kuźniarz • Świętość pracy 20 1
INDEKS NAZWISK 219
Przekład: Bartosz Kuźniarz Redakcja: Marta Zdanowska Korekta: Janusz KrasońProjekt okładki: Hanna Gill-Piątek, na podstawie koncepcji graficznej grupy Twożywo Układ typograficzny, skład: manufaktura
Druk i oprawa: Drukarnia ReadMe, ul. Olechowska 83, Łódź
Wydawnictwo Krytyki Politycznej 00-372 Warszawa, ul. Foksal 16, II p. [email protected] www.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w siedzibie głównej Krytyki Politycznej (ul. Foksal 16, Warszawa), Świetlicy KP w Łodzi (ul. Piotrkowska 101), Świetlicy KP w Trójmieście (Nowe Ogrody 35, Gdańsk), Świetlicy KP w Cieszynie (ul. Zamkowa 1) oraz księgarni internetowej KP (krytykapolityczna.pl/wydawnictwo), a w cenie detalicznej w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.