carlos ruiz zafón - Światła września

115

Upload: yosax

Post on 09-Feb-2016

30 views

Category:

Documents


0 download

DESCRIPTION

Carlos Ruiz Zafón - Światła Września

TRANSCRIPT

Carlos Ruiz Zafón

wiat!a wrze"nia

Tytu orygina u: Las luces de septiembre

Projekt ok adki: Karolina Micha owska-Filipowicz

Redaktor: Redaktornia.com

Redakcja techniczna: Zbigniew Katafiasz

Konwersja do formatu EPUB: Robert Fritzkowski

Korekta: Redaktornia.com

© Carlos Ruiz Zafón 1995. All rights reserved© Projekt ok adki i ilustracja na ok adce: Opalworks

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2011© for the Polish translation by Katarzyna Okrasko

and Carlos Marrodán Casas

ISBN 978-83-7758-014-1

Warszawskie Wydawnictwo LiterackieMUZA SA

Warszawa 2011

Wydanie I

Drogi Czytelniku,

!wiat a wrze"nia by y moj! trzeci! powie"ci!; ukaza y si# po raz pierwszy w Hiszpanii w 1996 roku. Czytelnicy, którzy znaj! mnie przede wszystkim jako autora Cienia Wiatru i Gry

Anio a, mog! nie wiedzie$, %e moje pierwsze cztery powie"ci wydano w kategorii literatury m odzie%owej. Cho$ powsta y z my"l! o m odzie%y, mia em nadziej#, %e przypadn! do gustu wszystkim czytelnikom, bez wzgl#du na wiek. Przy"wieca a mi ch#$ napisania ksi!%ek, które pragn! bym przeczyta$ nie tylko w dzieci&stwie, ale równie% jako nastolatek, m ody, dwudziestotrzyletni m#%czyzna, czterdziestolatek czy osiemdziesi#cioletni starszy pan. Nadszed wreszcie czas, gdy po latach trudnych batalii o prawa autorskie ksi!%ki mog y zosta$ udost#pnione czytelnikom na ca ym "wiecie. Mimo %e od pierwszego wydania min# o wiele lat, powie"ci wci!% ciesz! si# popularno"ci! zarówno w"ród m odych, jak i starszych odbiorców, co mnie ogromnie cieszy. S!dz#, %e istniej! historie o uniwersalnym wyd'wi#ku, dlatego mam nadziej#, i% doro"li czytelnicy moich pó'niejszych ksi!%ek zechc! si#gn!$ równie% po te, które opowiadaj! o magii, mrocznych tajemnicach i przygodach. Wszystkim za" nowym czytelnikom chcia bym %yczy$ wielu wspania ych przygód w "wiecie literatury.

Z %yczeniami bezpiecznej podró%y

Carlos Ruiz Zafón

luty 2010

* * *

Kochana Irène!(wiat a wrze"nia nauczy y mnie wspomina$ "lady Twoich kroków rozmywane przez wody

przyp ywu. Ju% wtedy wiedzia em, %e nadchodz!ca zima zatrze ca kowicie mira% owego lata, które sp#dzili"my razem w B #kitnej Zatoce. Zdziwi aby" si#, widz!c, jak niewiele si# tutaj od tamtego czasu zmieni o. Wie%a latarni morskiej wci!% wznosi si# niczym wartownik po"ród mgie , a szosa biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika jest coraz mniej ucz#szczana i powoli zaczyna przypomina$ wiejsk!drog# wij!c! si# donik!d po"ród piasków. Ruiny Cravenmoore, nieme i osnute ca unem mroku, nadal zarysowuj! si# nad g#stwin!lasu. Gdy wyp ywam na wody zatoki (cho$ szczerze mówi!c, czyni# to coraz rzadziej), widz#pot uczone szyby w oknach skrzyd a zachodniego b yskaj!ce we mgle niczym fantasmagoryczne sygna y. Czasami, sprowadzony na manowce przez wspomnienie owych dni, podczas których przecinali"my wody zatoki, wracaj!c o zmierzchu do przystani, mam wra%enie, i% znowu widz#migaj!ce w ciemno"ci "wiat a. Chocia% wiem, %e nikogo tam nie ma. Nikogo. Pewnie jeste" ciekawa, co sta o si# z Domem na Cyplu. No wi#c stoi na swoim miejscu, odosobniony, i spogl!da z kraw#dzi klifu na bezkresny ocean. Zesz ej zimy sztorm zniszczy resztki pomostu przy pla%y. Maj#tny jubiler przyby y z miasta, którego nazwy ju% nie pami#tam, skusi si#niemal, by go kupi$ za "mieszn! kwot#, ale zachodnie wiatry i huk fal roztrzaskuj!cych si# o ska y odwiod y go ostatecznie od tego zamys u. Sól morska dokonuje spustosze& w bia ym drewnie domu. Sekretna "cie%ka prowadz!ca ku zatoce zaros a g#stwin! nie do przebycia. Od czasu do czasu, kiedy pozwala mi na to moja praca na nabrze%u, wsiadam na rower i jad# na cypel, by ogl!da$ zachód s o&ca z ganku wisz!cego nad przepa"ci! klifu, i nikogo tu nie ma poza mn! i stadem mew, które osiedli y si# tutaj niczym dzicy lokatorzy, nikogo nie prosz!c o pozwolenie. Patrz# stamt!d na ksi#%yc, który unosz!c si# nad widnokr#giem, kre"li srebrn! girland#prowadz!c! do Groty Nietoperzy. Pami#tam, %e opowiedzia em Ci fantastyczn! histori# okrutnego korsarza, którego statek pewnej nocy w 1746 roku zosta wessany przez grot#. K ama em. Nie by o nigdy przemytnika ani porywczego bukaniera, który by si# odwa%y zapu"ci$ w mroki owej jaskini. Na swoj! obron#mog# tylko powiedzie$, %e by o to jedyne k amstwo, jakie ode mnie us ysza a". Zreszt! pewnie wiedzia a" o tym od samego pocz!tku. Dzi" rano, kiedy wyci!ga em sieci zarzucone tu% przy ska ach, znowu mi si# to przydarzy o. Przez sekund# wydawa o mi si#, i% widz# Ciebie, jak wychodzisz na ganek Domu na Cyplu, by w milczeniu patrze$ na horyzont. Kiedy mewy wzbi y si# do lotu, zrozumia em, %e nikogo tam nie ma. A w dali, wy aniaj!c si# spo"ród mgie , majaczy o Wzgórze (wi#tego Micha a, niczym ulotna wyspa zakotwiczona przez przyp yw. Czasami mam wra%enie, %e wszyscy uciekli gdzie" daleko od B #kitnej Zatoki i tylko ja zosta em schwytany w pu apk# czasu, nadaremnie oczekuj!c, %e purpurowy przyp yw wrze"nia przywróci mi co" wi#cej ni% tylko wspomnienia. Nie zwa%aj zanadto na to, co mówi#. Morze takie ju% jest, po jakim" czasie oddaje wszystko, szczególnie za" wspomnienia. Wydaje mi si#, %e to ju% setny list, który wysy am na Twój ostatni paryski adres, jaki uda o mi si# zdoby$. Czasami zastanawiam si#, czy którykolwiek z tych listów do Ciebie dotar , czy mnie jeszcze pami#tasz i czy pami#tasz ten "wit na Pla%y Anglika. Mam nadziej#, %e tak rzeczywi"cie jest, mam nadziej#, %e %ycie pozwoli o Ci uciec daleko st!d i daleko od tego wszystkiego, co przynios a wojna.

)ycie by o wówczas znacznie prostsze, pami#tasz? Pewnie si# udz#, na pewno tego nie pami#tasz. Coraz cz#"ciej zaczynam dopuszcza$ my"l, %e tylko ja, naiwny g upek, %yj#wspomnieniem wszystkich dni 1937 roku i ka%dego z nich z osobna, dni, kiedy by a" jeszcze tutaj, przy mnie*

1. Niebo nad Pary%em

Pary#, 1936

Ci, co pami#taj! ow! noc, kiedy zmar Armand Sauvelle, zarzekaj! si#, %e purpurowy b ysk przeci! sklepienie nieba, pozostawiaj!c po sobie "lad %arz!cych si# popio ów; b ysk, którego Irène, córka zmar ego, nigdy nie widzia a, ale który pojawia si# w jej snach przez wiele lat. By mro'ny zimowy "wit i szyby sali numer czterna"cie szpitala Saint George pokry a delikatna warstewka lodu, przez któr! wida$ by o rozmywaj!ce si# w z ocistym pó brzasku akwarele miasta.

)ycie Armanda Sauvelle'a zgas o cichutko, bez westchnienia skargi. Jego %ona Simone i córka Irène unios y wzrok, gdy pierwsze b yski dnia zacz# y pru$ fastrygi nocy, rozsypuj!c po sali szpitalnej niteczki "wiat a. Jego syn Dorian drzema na krze"le. Sal! zaw adn# o przejmuj!ce milczenie. Nie trzeba by o s ów, %eby zrozumie$, co si# sta o. Po sze"ciu miesi!cach bezlitosny upiór choroby, której nazwa nigdy nie przesz a Armandowi Sauvelle'owi przez gard o, pokona go. Najzwyczajniej w "wiecie. Tak zacz! si# rok, który w pami#ci rodziny Sauvelle'ów mia si# zapisa$ jako najgorszy w jej historii.

* * *

Armand Sauvelle zabra do grobu swój urok i zara'liwy "miech, ale w t# ostatni! drog# nie wyruszy y z nim bynajmniej jego rozliczne d ugi. Rych o kohorty wierzycieli i wszelkiego rodzaju dyplomowanych s#pów w surdutach zacz# y n#ka$ niezapowiedzianymi wizytami siedzib#Sauvelle'ów przy bulwarze Haussmanna. Po pocz!tkowych, pe nych ch odu i typowej dla kauzyperdów kurtuazji wizytach nast!pi y zawoalowane gro'by. A po nich przyszed czas na egzekucje komornicze. Renomowane szko y i nienagannie skrojone stroje musia y zosta$ zast!pione pracami zleconymi i skromniejszym przyodziewkiem dla Irène i jej m odszego brata. To by pocz!tek zawrotnego zej"cia Sauvelle'ów na ziemi#. Najdotkliwiej odczu a to Simone. Cho$ znów zacz# a pracowa$ jako nauczycielka, jej zarobki by y o wiele za niskie, by sprosta$ p yn!cym zewsz!d roszczeniom. Co chwila pojawia a si# kolejna umowa wierzytelno"ci, kolejny weksel podpisany przez Armanda, kolejna czarna dziura d ugów* W owym to czasie ma y Dorian nabra podejrze&, %e po ow# mieszka&ców Pary%a stanowi!adwokaci i lichwiarze, specyficzny gatunek szczurów, zamieszkuj!cych nie w kanalizacji, ale na powierzchni. Wówczas równie% Irène, w tajemnicy przed matk!, podj# a prac# fordanserki. Najcz#"ciej ta&czy a z m odymi, przera%onymi %o nierzami, za par# groszy (które o "wicie wrzuca a do blaszanego pude ka trzymanego przez Simone pod zlewozmywakiem w kuchni). Rodzina Sauvelle'ów odkry a równie%, i% liczne dot!d zast#py przyjació i osób, na których mo%na by o polega$, zacz# y nagle topnie$ niczym szron w pierwszych promieniach s o&ca. Niemniej gdy nadesz o lato, Henri Leconte, stary przyjaciel Armanda Sauvelle'a, zaproponowa rodzinie przeprowadzk# do ma ego mieszkanka znajduj!cego si# nad sklepem z artyku ami malarskimi, który prowadzi na Montparnassie. Zgodzi si#, by zap acili mu czynsz, kiedy finanse im na to pozwol!, na razie w zamian poprosi tylko, by Dorian pomaga mu jako ch opak na posy ki, bo jemu nogi odmawia y ju% niestety pos usze&stwa. )adne s owa nie by y zdolne odda$

wdzi#czno"ci, jak! odczuwa a Simone wobec starego sklepikarza, cho$ Leconte i tak jej nigdy nie oczekiwa . W "wiecie pe nym szczurów spotkali anio a. Kiedy na ulicach pojawi y si# pierwsze oznaki nadchodz!cej zimy, Irène sko&czy a czterna"cie lat, cho$ czu a si#, jakby mia a dwadzie"cia cztery. Ten jeden raz, za pieni!dze zarobione na dancingu, kupi a tort, by uczci$ urodziny z matk! i z bratem. Tego dnia odczuli szczególnie bole"nie brak ojca. Ca a trójka zdmuchn# a razem "wieczki na torcie w male&kim saloniku mieszkania na Montparnassie, %ycz!c sobie, by razem z p omykami "wieczek zgas o równie%widmo niedoli prze"laduj!ce ich od wielu miesi#cy. Tym razem ich %yczenie mia o si# spe ni$. Jeszcze o tym nie wiedzieli, ale ów ponury rok dobiega w a"nie ko&ca.

* * *

Kilka tygodni pó'niej "wiate ko nadziei nieoczekiwanie zab ys o dla rodziny Sauvelle'ów. Dzi#ki rozleg ym znajomo"ciom monsieur Leconte'a pojawi a si# oferta godziwej pracy dla ich matki w ma ym miasteczku B #kitna Zatoka le%!cym na pó nocnym wybrze%u, daleko od szaro"ci Pary%a, daleko od smutnych wspomnie& ostatnich dni Armanda Sauvelle'a. Zamo%ny wynalazca i fabrykant zabawek Lazarus Jann poszukiwa ochmistrzyni, która zaj# aby si# zarz!dzaniem jego rezydencj! w lesie Cravenmoore. Wynalazca mieszka w przestronnym pa acu, do którego przylega a stara, nieczynna ju%fabryka zabawek. )y tam tylko z %on! Alexandr!, cierpi!c! na nieuleczaln! chorob# i od dwudziestu lat przykut! do ó%ka. Wynagrodzenie by o hojne, a poza tym Lazarus Jann oferowa mo%liwo"$ zamieszkania w niewielkim Domu na Cyplu wzniesionym na klifie, po drugiej stronie lasu Cravenmoore. W po owie czerwca 1937 roku monsieur Leconte po%egna rodzin# Sauvelle'ów na szóstym peronie dworca Austerlitz. Simone i jej dwoje dzieci zaj#li miejsca w poci!gu, który mia ich zawie'$ na wybrze%e Normandii. Stary Leconte, obserwuj!c znikaj!ce w oddali "wiat a ostatniego wagonu, u"miechn! si# w duchu, przeczuwaj!c, %e historia Sauvelle'ów, ich prawdziwa historia, dopiero si# rozpocz# a.

2. Geografia i anatomia

Normandia, lato 1937

Pierwszy dzie& pobytu w Domu na Cyplu Irène i jej matka sp#dzi y na porz!dkowaniu miejsca, które mia o sta$ si# ich siedzib!. Dorian w tym czasie odkrywa swoj! now! pasj#: geografi#, a dok adniej rysowanie map. Syn Simone Sauvelle, uzbrojony w kredki i zeszyt podarowane mu przez Henriego Leconte'a w przeddzie& wyjazdu, zaszy si# po"ród ska , na samym ich szczycie, sk!d móg podziwia$ niezwyk y widok. Miasteczko z male&kim portem rybackim wznosi o si# w samym "rodku wybrze%a okalaj!cego du%! zatok#. W kierunku wschodnim ci!gn# a si# bezkresna piaszczysta pla%a, per owa pustynia przegl!daj!ca si# w morzu, znana jako Pla%a Anglika. Nieco dalej ostroga cypla wbija a si#w wod# niczym ostre szpony. Dom Sauvelle'ów wznosi si# na samym kra&cu cypla, oddzielaj!cym B #kitn! Zatok# od nast#pnego akwenu zwanego przez miejscowych Czarn! Zatok! - ze wzgl#du na jej ciemne i g #bokie wody. W oddali, jakie" pó mili od wybrze%a, Dorian dostrzeg wysepk# z latarni! morsk! wy aniaj!c! si# ze zwiewnej mgie ki. Spogl!daj!c znów w stron# l!du, ch opiec widzia swoj! matk# i siostr# Irène siedz!ce na ganku Domu na Cyplu. Ich nowy dom, dwupi#trowy budynek z pomalowanego na bia o drewna, sta na zboczu klifu niczym zawieszona nad przepa"ci! skalna pó ka. Za nim rozci!ga si# g#sty las, a znad wierzcho ków drzew wyziera a majestatyczna sylwetka rezydencji Lazarusa Janna, Cravenmoore. Cravenmoore przypomina o w a"ciwie pa ac, a mo%e ma ! katedr#. Ta pl!tanina uków, #ków przyporowych, te wie%e i kopu y wyrastaj!ce chaotycznie ze szpiczastego dachu musia y by$wytworem tyle% ekstrawaganckiego, co udr#czonego umys u. Konstrukcj# wzniesiono na planie krzy%a, cho$ obrós on w przeró%ne boczne skrzyd a. Dorian przyjrza si# uwa%nie z owrogiej bryle rezydencji Lazarusa Janna. Legion gargulców i wyrze'bionych w kamieniu anio ów strzeg fasady, podobny zgrai duchów zastyg ych w oczekiwaniu na ciemno"ci nocy. Zamykaj!c zeszyt, by zej"$ z powrotem do Domu na Cyplu, ch opiec zacz! si# zastanawia$, kto móg obra$ sobie podobne miejsce za siedzib#. Mia si# tego dowiedzie$ jeszcze tego samego wieczoru, ca a rodzina zosta a bowiem zaproszona na kolacj# w Cravenmoore - kurtuazyjny gest powitalny ich nowego dobroczy&cy, Lazarusa Janna.

* * *

Pokój Irène wychodzi na pó nocny zachód. Z okna wida$ by o wysepk# z latarni! i plamy "wiat a rzucane przez s o&ce na fale oceanu, roziskrzone laguny srebra. Po miesi!cach sp#dzonych w male&kim paryskim mieszkanku dysponowanie pokojem tylko dla siebie wydawa o si# jej nadmiernym, niezas u%onym luksusem. A ju% czym" wr#cz osza amiaj!cym by a mo%liwo"$zamkni#cia drzwi, by nacieszy$ si# chwilami samotno"ci. Przygl!daj!c si#, jak zachodz!ce s o&ce barwi morze na kolor miedzi, Irène zastanawia a si#nerwowo, co ma za o%y$ na pierwsz! kolacj# z Lazarusem Jannem. Po dawnej, przebogatej garderobie zosta o w a"ciwie ju% tylko wspomnienie. Czu a si# zaszczycona zaproszeniem do rezydencji Cravenmoore, ale jednocze"nie u"wiadomi a sobie, %e nie ma odpowiedniego stroju na tak od"wi#tn! okazj#: wszystkie sukienki wydawa y si# jej najzwyklejszymi achmanami. Przymierzywszy dwa jedyne stroje, które jako tako nadawa y si# na tak uroczysty wieczór, Irène zda a sobie spraw# z nowego, nieprzewidzianego problemu.

Od kiedy sko&czy a czterna"cie lat, jej cia o jakby postanowi o zaokr!gli$ si# w pewnych miejscach, w innych za" wr#cz przeciwnie. Teraz, licz!c sobie niespe na lat pi#tna"cie i spogl!daj!c w lustro, widzia a, %e nie sposób uciec przed prawami natury. Jej zarysowuj!ca si# kobieca sylwetka nie pasowa a do prostego kroju skromnych, znoszonych ubra&. Tu% przed zmierzchem niebo nad B #kitn! Zatok! migota o szkar atnymi odblaskami, kiedy Simone Sauvelle zapuka a delikatnie do sypialni Irène. - Prosz#. Simone zamkn# a za sob! drzwi. Wystarczy o jej jedno spojrzenie, %eby si# domy"li$, w czym tkwi problem. Wszystkie ubrania Irène le%a y na ó%ku. Jej córka, w samej bieli'nie, przygl!da a si# przez okno dalekim "wiat om statków. Simone spojrza a na swoj! dorastaj!c! córk#i u"miechn# a si# w duchu. - Czas mija, a my tego nie zauwa%amy, co? - Wszystkie s! na mnie za ma e. Tak mi przykro - odpar a Irène. - Naprawd# próbowa am. Simone podesz a do okna i przytuli a córk#. (wiat a miasteczka odbija y si# niczym barwne lampiony w wodach zatoki. Przez chwil# obie kontemplowa y poruszaj!ce widowisko zmierzchu zapadaj!cego nad B #kitn! Zatok!. Simone pog adzi a córk# po twarzy i u"miechn# a si#. - Mam przeczucie, %e to miejsce przypadnie nam do gustu. A ty, co my"lisz? - spyta a. - A my? Czy my mu przypadniemy do gustu? - Lazarusowi? Irène przytakn# a. - Przecie% jeste"my przeurocz! rodzin!. B#dzie za nami przepada - odpowiedzia a Simone. - Jeste" tego pewna? - Nie mamy innego wyj"cia, córeczko. Irène wskaza a na swoj! garderob#. - Przymierz jedn! z moich sukienek - powiedzia a z u"miechem Simone. - Co" mi si#wydaje, %e b#d! na tobie le%e$ lepiej ni% na mnie. Irène lekko poczerwienia a. - Przesadzasz - próbowa a nie zgodzi$ si# z matk!. - Poczekamy, zobaczymy.

* * *

Wyrazem twarzy, który Dorian przybra na widok siostry, gdy ta pojawi a si# na schodach wystrojona w sukni# matki, wygra by niejeden konkurs na g upie miny. Irène natychmiast wbi a swe zielone oczy w brata i gro%!c mu palcem wskazuj!cym, ostrzeg a go stanowczo: - Ani s owa. Oniemia y Dorian przytakn! , nie mog!c oderwa$ oczu od tej nieznanej mu kobiety, która nie do"$, %e mia a rysy twarzy jego siostry, to jeszcze odezwa a si# jej g osem. Simone, na widok jego nieopisanego zdziwienia, z trudem powstrzyma a u"miech. Z uroczyst! powag! poprawi a mu muszk#, a potem po o%y a d o& na ramieniu. - )yjesz otoczony kobietami, synu. Przyzwyczajaj si#. Dorian, tyle% zdziwiony, co zrezygnowany, raz jeszcze przytakn! . Kiedy wisz!cy na "cianie zegar wydzwoni godzin# ósm!, wszyscy Sauvelle'owie, od"wi#tnie ubrani, gotowi ju% byli na czekaj!ce ich uroczyste spotkanie. A poza tym umierali ze strachu.

* * *

W kierunku morza ci!gn# a delikatna bryza, poruszaj!c li"$mi le"nej g#stwiny otaczaj!cej

Cravenmoore. Ich szelest towarzyszy odg osom kroków ca ej trójki pod!%aj!cej "cie%k!, która przecina a las niczym tunel wyci#ty w nieprzebytej puszczy. Blada po"wiata ksi#%yca z trudem przebija a si# przez mroczn! pow ok# nad ich g owami. G osy niewidzialnych nocnych ptaków dochodz!ce z koron stuletnich olbrzymów rozbrzmiewa y niepokoj!c! litani!. - Strasznie tu, a% mnie ciarki przechodz! - szepn# a Irène. - Nie wyg upiaj si# - natychmiast uci# a jej matka. - To zwyk y las. Idziemy. Zamykaj!cy grupk# Dorian w milczeniu wpatrywa si# w le"ne cienie. Wyrastaj!ce z ciemno"ci kszta ty w jego wyobra'ni przeradza y si# natychmiast w czyhaj!ce wokó diaboliczne stworzenia. - W "wietle dnia to tylko zaro"la i drzewa - doda a na ca y g os Simone Sauvelle. Ulotny czar, którym Dorian zaczyna si# ju% delektowa$, prys jak ba&ka mydlana. Po paru minutach nocnego spaceru, które Irène d u%y y si# w niesko&czono"$, wyros a przed nimi majestatyczna i strzelista sylwetka Cravenmoore podobnego wy aniaj!cemu si# z mg y ba"niowemu zamkowi. Z ogromnych okien rezydencji Lazarusa Janna pada y snopy z otawego "wiat a. Na ja"niejszym tle nieba odcina y si# sfory gargulców. Dostrzegli równie% fabryk#zabawek przylegaj!c! do budynku. Stan!wszy na skraju lasu, ca a trójka Sauvelle'ów próbowa a obj!$ wzrokiem ogrom rezydencji fabrykanta zabawek. W tym samym momencie podobny do kruka ptak poderwa si# z zaro"li, dziwnie trzepocz!c skrzyd ami, i zacz! kr!%y$ nad ogrodem okalaj!cym Cravenmoore. Zatoczywszy kilka kó ek nad kamienn! fontann!, wyl!dowa w ko&cu u stóp Doriana. Z o%y skrzyd a, ko ysa si# przez chwil# na boki, po czym po o%y si# i znieruchomia . Ch opiec kl#kn! i powoli wyci!gn! ku niemu praw! r#k#. - Lepiej uwa%aj - ostrzeg a go Irène. Dorian, nie zwa%aj!c na s owa siostry, pog aska kruka po skrzydle. Ptak ani drgn! . Ch opiec wzi! go w r#ce i roz o%y mu skrzyd a. Na jego twarzy pojawi si# wyraz ca kowitego zaskoczenia. Odwróci si# ku Irène i Simone. - On jest z drewna - wyszepta . - To zabawka mechaniczna. Wszyscy troje spojrzeli na siebie w milczeniu. Simone westchn# a i niemal rozkazuj!co rzek a: - Zachowujemy spokój. I u"miechamy si#. Musimy zrobi$ dobre wra%enie, zgoda? Dzieci przytakn# y. Dorian z powrotem po o%y ptaka na ziemi. Simone Sauvelle u"miechn# a si# lekko i na jej znak ca a trójka zacz# a wspina$ si# po schodach z bia ego marmuru wiod!cych ku ogromnym drzwiom z br!zu, za którymi kry si# sekretny "wiat Lazarusa Janna. Drzwi Cravenmoore rozwar y si# przed nimi same. Nie musieli nawet u%y$ odlanej z br!zu ko atki w kszta cie g owy anio a. Z wn#trza domu emanowa a z ocista po"wiata. Na tle tej jasno"ci wida$ by o nieruchom! sylwetk#. Posta$ nagle o%y a i poruszy a g ow!. Jednocze"nie da o si#s ysze$ delikatny terkot. Twarz wy oni a si# z cienia. Na przybyszy spogl!da y martwe oczy, zwyk e szklane kule wci"ni#te w mask# pozbawion! jakiegokolwiek wyrazu. Jedynie usta wykrzywia przera%aj!cy u"miech. Dorian prze kn! "lin#, a kobiety cofn# y si# z wra%enia. Posta$ wyci!gn# a ku nim r#k#, po czym znieruchomia a. - Mam nadziej#, %e Christian pa&stwa nie przestraszy . To stara i niedopracowana konstrukcja. Sauvelle'owie odwrócili si# i spojrzeli w dó schodów, sk!d dobiega g os. Mi a i sympatycznie starzej!ca si# twarz u"miecha a si# do nich nieco obuzersko. Elegancko ubrany m#%czyzna mia niebieskie oczy, które b yszcza y pod przyprószonymi siwizn! i starannie

uczesanymi w osami. Podpieraj!c si# nieznacznie hebanow! lask! z wielobarwn! ga k!, podszed do nich i uk oni si# z szacunkiem. - Nazywam si# Lazarus Jann i odnosz# wra%enie, %e jestem pa&stwu winien przeprosiny - powiedzia . G os mia ciep y, %yczliwy, jeden z tych g osów obdarzonych uspokajaj!c! moc! i rzadko spotykan! agodno"ci!. Du%e oczy Lazarusa Janna, przyjrzawszy si# dok adnie Irène i Dorianowi, spocz# y wreszcie na twarzy Simone. - Wracam w a"nie ze swojej codziennej wieczornej przechadzki po lesie i niestety spó'ni em si#. Madame Sauvelle, o ile si# nie myl#* - Bardzo mi mi o. - Mam na imi# Lazarus. Simone skin# a g ow!. - Pozwoli pan, %e przedstawi#. Moja córka Irène. A to mój syn Dorian, nasz beniaminek. Lazarus Jann z rewerencj! u"cisn! d onie obojgu. Mia zdecydowany i mi y u"cisk, a u"miech zara'liwy. - No dobrze. Co do Christiana, nie ma najmniejszych powodów, %eby si# go ba$. Trzymam go na pami!tk# mojego pionierskiego okresu. Wiem, wiem, jest toporny, a i wygl!d ma ma o przyjazny. - Czy to jest maszyna? - pospieszy z pytaniem zafascynowany Dorian. Karc!ce spojrzenie Simone nadesz o zbyt pó'no. Lazarus u"miechn! si# do ch opca. - Tak, mogliby"my tak to uj!$. Z technicznego punktu widzenia Christian jest automatem. - Sam pan go skonstruowa ? - Dorian. - Simone upomnia a syna. Lazarus znów si# u"miechn! . Wida$ by o, %e %adn! miar! nie mia za z e ch opcu jego dociekliwo"ci. - Tak. Skonstruowa em Christiana i wiele innych automatów. To jest, a w a"ciwie by a, moja praca. No dobrze, ale wydaje mi si#, %e kolacja na nas czeka. Mo%e porozmawiamy o tym wszystkim przy suto zastawionym stole i w ten sposób poznamy si# lepiej? Poczuli smakowity zapach pieczeni. Nie trzeba by o wró%ki z kryszta ow! kul!, %eby odgadn!$, o czym wszyscy w tym momencie pomy"leli.

* * *

Zaskakuj!ce powitanie Christiana czy gro'ny wygl!d gmachu Cravenmoore by y niczym w porównaniu z wra%eniem, jakie wywar o na Sauvelle'ach wn#trze posiad o"ci Lazarusa Janna. Ca a trójka, ledwo przekroczywszy próg domu, poczu a si# przeniesiona w fantastyczny "wiat, którego istnienia nie potrafiliby nawet sobie wyobrazi$. Olbrzymie kr#cone schody zdawa y si# wspina$ bez ko&ca. Sauvelle'owie, uniós szy wzrok, ujrzeli, i% prowadz! one na szczyt g ównej wie%y Cravenmoore, a ich zwie&czeniem jest latarnia, z której s!czy si# mg awe, anemiczne "wiat o. W tej widmowej po"wiacie rozchodz!cej si#po pomieszczeniu oczy ca ej trójki odkry y i"cie muzealne zbiory mechanicznych stworze&. Tarcza wielkiego "ciennego zegara, obdarzonego oczami i wykrzywionego w groteskowym grymasie, u"miecha a si# do odwiedzaj!cych. Tancerka w zwiewnej sukni wirowa a w samym "rodku owalnego pomieszczenia, gdzie ka%dy przedmiot, ka%dy najdrobniejszy szczegó stanowi cz#"$"wiata powo anego do %ycia przez Lazarusa Janna. Klamki by y u"miechni#tymi twarzami, które puszcza y oko, kiedy si# je nacisn# o. Ogromna, fantastycznie opierzona sowa wytrzeszcza a szklane 'renice, powoli unosz!c skrzyd a.

Dziesi!tki, a mo%e i setki miniatur i zabawek sta y na pó kach i w gablotach. )ycia by nie starczy o, by zapozna$ si# z ka%d! z nich. Ma y psotny szczeniaczek merda ogonkiem i szczeka na widok przebiegaj!cej przed nim metalowej myszki. Zwieszona z niewidocznego sufitu karuzela wró%ek, smoków i gwiazd kr#ci a si# w pustce wokó zamku unosz!cego si# po"ród bawe nianych ob oczków w rytm pobrz#kiwania dalekiej pozytywki* Gdziekolwiek kierowali swoje spojrzenia, odkrywali nowe wspania o"ci, nowe niewyobra%alne artefakty, coraz przemy"lniejsze i bardziej zdumiewaj!ce. Przez wiele minut stali tak niemal sparali%owani i ca kowicie zauroczeni, nie"wiadomi rozbawionego wzroku, jakim patrzy na nich Lazarus. - To nieprawdopodobne* - wykrztusi a w ko&cu Irène, nie mog!c uwierzy$ w asnym oczom. - To dopiero westybul. Ale rad jestem, %e si# wam podoba - powiedzia Lazarus, prowadz!c ich do przestronnej jadalni Cravenmoore. Dorian zapomnia j#zyka w g#bie i przygl!da si# wszystkiemu oczami jak spodki. Irène i Simone, równie poruszone, usilnie stara y si# nie ulec hipnotycznemu transowi, w jaki wprowadza je dom. Jadalnia, w której podano kolacj#, by a, o ile to w ogóle mo%liwe, jeszcze wspanialsza ni%westybul. Czu o si#, %e wszystko, od kieliszków pocz!wszy, poprzez sztu$ce a% po galowy serwis i puszyste kobierce, przynale%y do królestwa Lazarusa Janna. )aden z przedmiotów nie zdawa si#pochodzi$ z szarej, obrzydliwie normalnej rzeczywisto"ci, któr! zostawili za sob!, przekraczaj!c próg rezydencji. Mimo ca ego przepychu uwag# Irène przyku od pierwszej chwili ogromny portret wisz!cy nad kominkiem, w którym p omienie bucha y ze smoczych paszcz. Obraz przedstawia dam# ol"niewaj!cej urody ubran! w bia ! sukni#. W oczach pi#knej kobiety czu$ by o si #przekraczaj!c! granic# mi#dzy malarskim kunsztem a rzeczywisto"ci!. Przez chwil# Irène czu a, %e zaraz ca kowicie ulegnie magnetycznemu czarowi tego spojrzenia. - To moja ma %onka, Alexandra* Kiedy jeszcze cieszy a si# dobrym zdrowiem. Cudowne dni* - rozleg si# za jej plecami g os Lazarusa, melancholijny i jakby pogodzony z losem.

* * *

Kolacja przy "wiecach przebiega a w mi ej atmosferze. Lazarus Jann okaza si# znakomitym gospodarzem, który szybko zaskarbi sobie sympati# Irène i Doriana zabawnymi anegdotami i opowie"ciami. Powiedzia im, %e wszystkie podane wspania o"ci to dzie o Hannah, dziewczyny w wieku Irène, pe ni!cej jednocze"nie obowi!zki kucharki i pokojówki. Pierwsze lody zosta y prze amane ju% po kilku minutach. Wszyscy brali udzia w o%ywionej konwersacji, któr! fabrykant zabawek potrafi kierowa$ z nader subteln! maestri!. Kiedy przyst!pili do drugiego dania, pieczonego indyka, specjalno"ci Hannah, Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e przebywaj! w towarzystwie starego znajomego. Simone z ulg!skonstatowa a, i% sympatia jej dzieci do Lazarusa jest odwzajemniona, a i ona sama nie mo%e si#oprze$ urokowi nowego pryncypa a. Nie przestaj!c sypa$ anegdotami, Lazarus udzieli im wyczerpuj!cych informacji zwi!zanych z domem i z charakterem obowi!zków Simone. W pi!tek wieczór Hannah mia a wolne i nocowa a u swojej rodziny w miasteczku. Mieli j! pozna$ nazajutrz, kiedy stawi si# w rezydencji do pracy. Nie licz!c Lazarusa i jego %ony, Hannah by a jedynym mieszka&cem Cravenmoore. Ona pomo%e im si# tutaj zaaklimatyzowa$ i gotowa jest wesprze$ ich we wszystkich problemach, jakie mog! si# pojawi$ w pierwszych dniach ich pobytu. Przy deserze, zjawiskowej tarcie z malinami, Lazarus przeszed do wyja"nienia, czego od

ka%dego z nich oczekuje. Aczkolwiek fabryka jest ju% zamkni#ta, on nadal, od czasu do czasu, pracuje w swoim warsztacie zabawek. Podkre"li z ca ! stanowczo"ci!, %e pod %adnym pozorem nie wolno im przekracza$ progu fabryki. Zakaz dotyczy równie% wy%szych pi#ter, a ju% szczególnie pomieszcze& zachodniego skrzyd a, w których mie"ci y si# pokoje jego ma %onki. Od ponad dwudziestu lat Alexandra Jann cierpia a na dziwn! i nieuleczaln! chorob#, która przyku a j! do ó%ka. )ona Lazarusa nie rusza a si# ze swojej sypialni znajduj!cej si# na trzecim pi#trze zachodniego skrzyd a. Jedynie jej m!%, dogl!daj!cy jej w chorobie, mia tam prawo wst#pu. Fabrykant zabawek opowiedzia im, %e %ona, jeszcze jako pe na %ycia m oda kobieta, nabawi a si#tajemniczej przypad o"ci podczas jednej z podró%y, któr! odbywali przez kraje Europy (rodkowej. Nieuleczalna jak na razie choroba powoli, acz systematycznie odbiera a jej si y, do tego stopnia, i% po jakim" czasie nie mog a sama chodzi$ ani utrzyma$ niczego w r#kach. Po up ywie sze"ciu miesi#cy jej stan drastycznie si# pogorszy . By a ju% tylko cieniem tej pi#knej kobiety, z któr! o%eni si# zaledwie kilka lat wcze"niej. Po roku od zara%enia zacz# a zanika$ pami#$ chorej. Po kilku tygodniach z trudno"ci! rozpoznawa a nawet w asnego ma %onka. W tym okresie nie mog a ju% mówi$, a jej oczy, poza straszliw! pustk!, przesta y cokolwiek wyra%a$. Alexandra Jann mia a wówczas dwadzie"cia sze"$ lat. Od tamtego czasu nigdy ju% nie opu"ci a Cravenmoore. Go"cie wys uchali poruszaj!cej opowie"ci Lazarusa w milcz!cym skupieniu. Fabrykant nie zdo a ukry$ emocji wywo anych nawiedzaj!cymi go wspomnieniami, wieloletni! samotno"ci! i cierpieniem. Nie chc!c jednak przyt acza$ go"ci swoim smutkiem, szybko pocz! rozp ywa$ si# w pochwa ach nad deserem. Gorycz jego spojrzenia nie usz a jednak uwadze Irène. Dziewczyna bez trudu potrafi a sobie wyobrazi$, dlaczego wybra si# w t# swoj! szczególn!podró% donik!d. Pozbawiony tego, co najbardziej kocha , Lazarus schroni si# w "wiecie fantazji, tworz!c setki istot i przedmiotów, by wype ni$ jako" dr#cz!c! go samotno"$. S uchaj!c opowie"ci fabrykanta zabawek, Irène nagle zrozumia a, %e ów "wiat rozbuchanej wyobra'ni zaludniaj!cej Cravenmoore to znacznie wi#cej ni% tylko zabawny kaprys geniusza. Ona, która na w asnej skórze odczu a, co to znaczy straci$ kogo" bliskiego, patrzy a teraz na Cravenmoore jak na mroczne odzwierciedlenie labiryntu samotno"ci, w którym Lazarus %y przez ostatnie dwadzie"cia lat. Ka%dy z mieszka&ców owego cudownego "wiata, ka%dy obecny w nim twór, by po prostu z! przelan! w milczeniu. Gdy kolacja mia a si# ku ko&cowi, Simone Sauvelle dok adnie ju% wiedzia a, jaki jest zakres jej obowi!zków w rezydencji. Charakter jej pracy nie odbiega od funkcji ochmistrzyni i niewiele mia wspólnego z jej w a"ciwym zawodem nauczycielki. Niemniej gotowa by a wype nia$ nowe obowi!zki najlepiej, jak potrafi a, by zagwarantowa$ godziw! przysz o"$ swoim dzieciom. Simone mia a: nadzorowa$ prac# Hannah i ludzi zatrudnianych dorywczo, administrowa$ rezydencj!, zajmowa$ si# zaopatrzeniem, utrzymuj!c kontakty z dostawcami i kupcami z miasteczka, prowadzi$stosown! korespondencj# i dba$ o to, by nikt ze "wiata zewn#trznego nie zak óca fabrykantowi jego dobrowolnego odosobnienia. Oprócz tego do jej zada& nale%a równie% regularny zakup ksi!%ek do biblioteki Lazarusa. Pryncypa podkre"li , %e to jeden z najwa%niejszych obowi!zków Simone. Przy okazji wyra'nie da do zrozumienia, %e to w a"nie jej wykszta cenie i zawód zadecydowa y o tym, i% ostatecznie wybra j! spo"ród wielu innych kandydatek z wi#kszym do"wiadczeniem na tym stanowisku. Ze swej strony Lazarus oferowa im mieszkanie w Domu na Cyplu oraz pensj# bardziej ni%godziw!. Jednocze"nie zobowi!za si# pokrywa$ koszty nauki Irène i Doriana od nowego roku szkolnego. Gwarantowa równie% sfinansowanie studiów obojga, je"li wyka%! ku temu zdolno"ci i wol#. Irène i Dorian mogli pomaga$ matce, pod jednym wszak%e warunkiem: musz! przestrzega$%elaznej zasady nieprzekraczania granic wyznaczonych przez Lazarusa.

Simone Sauvelle, dotkliwie do"wiadczonej ostatnimi miesi!cami n#dzy i n#kania przez wierzycieli, oferta Lazarusa zda a si# b ogos awie&stwem niebios. Nie by o lepszego miejsca na ziemi ni% B #kitna Zatoka, by rozpocz!$ ze swoimi dzie$mi nowe %ycie. O lepszej pracy te% nie mog a marzy$ i wszystko wskazywa o na to, %e Lazarus b#dzie pracodawc! hojnym i askawym. Szcz#"cie musia o pr#dzej czy pó'niej si# do nich u"miechn!$. Los chcia , %eby sta o si# to w tym ustroniu i po raz pierwszy od d u%szego czasu Simone by a gotowa zgodzi$ si# na jego wyroki. O ile instynkt jej nie zawodzi , a nie zwyk tego czyni$, domy"la a si#, %e fabrykant obdarza j! i jej dzieci szczer! %yczliwo"ci!. Mog a za o%y$, %e ich obecno"$ w Cravenmoore i ich towarzystwo z czasem z agodz! dotkliwe osamotnienie, w jakim zdawa si# %y$ fabrykant zabawek. Przy kawie Lazarus obieca , %e pewnego dnia wprowadzi absolutnie zauroczonego Doriana w arkana konstrukcji automatycznych zabawek. Oczy Doriana natychmiast rozb ys y entuzjazmem. W tej samej chwili spojrzenia Lazarusa i Simone spotka y si# na chwil# w migoc!cym "wietle "wiec. Simone dostrzeg a w nich tak dobrze jej znane pi#tno samotno"ci. Dwa dryfuj!ce na pe nym morzu statki. Fabrykant zabawek odwróci wzrok i wsta w milczeniu, tym samym daj!c do zrozumienia, %e kolacja dobieg a ko&ca. Potem odprowadzi ich do drzwi, po drodze zatrzymuj!c si# co jaki" czas, by obja"ni$mijane cude&ka. Irène i Dorian s uchali wszystkiego z niek amanym zadziwieniem. Pod dachem Cravenmoore nagromadzi o si# tyle wspania o"ci, i% nie starczy oby stu lat, by nacieszy$ nimi oko. Opuszczaj!c ju% westybul, Lazarus zatrzyma si# przed czym", co wygl!da o na skomplikowany mechanizm skonstruowany ze zwierciade i soczewek, i spojrza tajemniczo na Doriana. Bez s owa wyja"nienia wsun! r#k# w szpaler luster. Zwierciadlane odbicie r#ki po chwili ca kowicie si#rozmy o. Lazarus u"miechn! si#. - Nie we wszystko, co widzisz, powiniene" wierzy$. Obraz rzeczywisto"ci, jaki podsuwaj!nam nasze oczy, jest tylko iluzj!, efektem optycznym - powiedzia . - (wiat o jest wielkim oszustem. Daj mi r#k#. Dorian pos usznie wyci!gn! d o& ku fabrykantowi zabawek i pozwoli mu wsun!$ j! w szpaler zwierciade . Ze zdumieniem patrzy , jak odbicie jego r#ki znika. Spojrza na Lazarusa pe nym w!tpliwo"ci wzrokiem. - Znasz zasady optyki, prawa rz!dz!ce "wiat em? - spyta gospodarz. Dorian pokr#ci g ow!. W tym momencie nie wiedzia nawet, gdzie znajduje si# jego prawa r#ka. - Tak naprawd# magia jest tylko ga #zi! fizyki. Jak u ciebie z matematyk!? - Jako tako, poza trygonometri!. Lazarus u"miechn! si#. - Od tego zaczniemy. Fantazja to liczby, Dorianie. W tym tkwi ca a sztuczka. Ch opak przytakn! , nie bardzo wiedz!c, o czym Lazarus mówi. Gospodarz, doszed szy do progu, przepu"ci swoich go"ci. W tym w a"nie momencie Dorianowi zda o si#, %e widzi rzecz zupe nie niemo%liw!. Gdy ca a grupka znalaz a si# w kr#gu "wiat a jednej z migoc!cych latarni, na "cian# pad y cienie ich sylwetek. Trzech sylwetek, bowiem w"ród nich brakowa o cienia Lazarusa, jakby jego obecno"$ by a tylko fatamorgan!. Kiedy Dorian si# odwróci , napotka badawcze spojrzenie Lazarusa. Ch opiec prze kn! "lin#. Fabrykant zabawek, u"miechaj!c si# kpiarsko, uszczypn! go lekko w policzek. - Nie we wszystko, co widz! twoje oczy, powiniene" wierzy$* Dorian wyszed na zewn!trz za matk! i siostr!. - Dzi#kujemy za wszystko. )yczymy dobrej nocy - po%egna a si# Simone. - Ca a przyjemno"$ po mojej stronie. I mówi# to szczerze - odpar serdecznie Lazarus i

u"miechaj!c si#, uniós r#k# w ge"cie po%egnania. * * *

Zbli%a a si# pó noc, kiedy Sauvelle'owie zag #bili si# w las w drodze do swojego nowego domu. Dorian szed w milczeniu, nie mog!c wci!% otrz!sn!$ si# z wra%enia, jakie zrobi a na nim rezydencja Lazarusa Janna. Irène sz a zatopiona we w asnych my"lach, nie zwracaj!c uwagi na "wiat zewn#trzny. Simone za" odetchn# a z ulg!, dzi#kuj!c Bogu za szcz#"cie, które ich spotka o. W pewnej chwili odwróci a si#, by raz jeszcze spojrze$ na nikn!c! w oddali sylwetk#Cravenmoore. W ca ym budynku by o o"wietlone tylko jedno okno: na trzecim pi#trze zachodniego skrzyd a. Za firankami wida$ by o nieruchom! posta$. W tym samym momencie "wiat o w oknie zgas o i ca y budynek pogr!%y si# w ciemno"ciach.

* * *

Irène, znalaz szy si# w swojej sypialni, zdj# a sukienk# matki i starannie powiesi a j! na oparciu krzes a. Z s!siedniego pokoju dochodzi y g osy Simone i Doriana. Dziewczyna zgasi a "wiat o i po o%y a si# na ó%ku. Niebieskie cienie kr!%y y w ta&cu po suficie jak korowód podryguj!cych widm. Szum fal rozbijaj!cych si# o ska y przechodzi w szept przetykany cisz!. Irène zamkn# a oczy i usi owa a zasn!$. Nadaremnie. Trudno jej by o uwierzy$, %e nie b#dzie musia a ju% wraca$ do skromnego paryskiego mieszkanka ani do tego obrzydliwego dancingu, by zarobi$ kilka n#dznych monet, jakie mogli jej zap aci$ równie biedni jak ona %o nierze. Wiedzia a, %e cienie wielkiego miasta nie zdo aj! jej tu dosi#gn!$, ale odleg o"$ nie jest przeszkod! dla pami#ci. Wsta a i podesz a do okna. W oddali majaczy a wie%a latarni morskiej. Irène skupi a wzrok na wysepce osnutej po yskuj!c! mgie k!. Ciemno"ci przeci! b ysk "wiat a, przypominaj!cy puszczonego z oddali zaj!czka. Par# sekund pó'niej b ysk znowu przeci! noc, by natychmiast zgasn!$. Irène ze zdziwieniem dostrzeg a stoj!c! na ganku matk#. Simone, narzuciwszy na ramiona gruby sweter, patrzy a w morze. Irène nie musia a widzie$ jej twarzy, by domy"li$ si#, %e matka p acze i %e obie d ugo nie b#d! mog y zasn!$. Tej pierwszej nocy w Domu na Cyplu, na pocz!tku drogi, która zdawa a si# prowadzi$ ku szcz#"ciu, bole"nie jak nigdy dot!d odczuwa y brak Armanda Sauvelle'a.

3. B #kitna Zatoka

Ze wszystkich poranków jej %ycia, w oczach i w pami#ci Irène %aden nie by tak s oneczny jak ów poranek dwudziestego drugiego czerwca 1937 roku. Morze rozb yskiwa o jakby usiane diamentami. A niebo* Dot!d, %yj!c w mie"cie, nie potrafi a nawet sobie wyobrazi$, %e niebo mo%e by$ a% tak przejrzyste. Irène mog a teraz ze swojego okna ujrze$ wysepk# z latarni! w ca ej okaza o"ci, podobnie jak niewielkie ska y wy aniaj!ce si# z wód zatoki niczym grzebie&podwodnego smoka. Rozci!gaj!ce si# za Pla%! Anglika miasteczko, ze swoimi domkami równo ustawionymi wzd u% g ównej ulicy, wygl!da o jak obrazek pokryty mgie k! unosz!c! si# znad rybackiego portu. Przymkn!wszy nieco oczy, mog a zobaczy$ raj wymalowany przez Claude'a Moneta, ulubionego malarza jej ojca. Irène otworzy a okno na o"cie%, wpuszczaj!c do pokoju powiew morskiej bryzy przesyconej zapachem soli. Mewy maj!ce gniazda na ska ach odwróci y ebki, by przyjrze$ si# jej z ciekawo"ci!, z jak! patrzy si# na nowych, dopiero co przyby ych s!siadów. Irène spostrzeg a, %e Dorian ju% zaj! swoje ulubione miejsce pomi#dzy ska ami, fantazjuj!c, my"l!c o niebieskich migda ach, zaprz!tni#ty Bóg jeden wie czym* Dziewczyna, zastanawiaj!c si# ju%, w co ma si# ubra$, by jak najrado"niej rozpocz!$ ten bajkowy dzie&, us ysza a dochodz!cy z parteru nieznany sobie, trajkocz!cy i radosny g os. Ws uchuj!c si# w nawa nic# s ów, zdo a a równie% us ysze$ spokojny i agodny tembr g osu matki rozmawiaj!cej, a w a"ciwie usi uj!cej wtr!ci$ jedno, najwy%ej dwa s owa w chwilach, gdy jej rozmówczyni nabiera a oddechu. Ubieraj!c si#, Irène próbowa a odgadn!$, jak wygl!da w a"cicielka niemilkn!cego g osu. Od ma ego do jej ulubionych zabaw nale%a o wyobra%anie sobie danej osoby wy !cznie na podstawie g osu. Zamkn!$ oczy, ws ucha$ si# uwa%nie i odgadn!$, jakiego jest wzrostu, ile wa%y, jak! ma twarz, charakter* Tym razem intuicja podpowiada a jej, %e to m oda, niewysoka dziewczyna, nerwowa i ruchliwa, brunetka o najprawdopodobniej ciemnych oczach. Irène, maj!c w g owie ten obraz, postanowi a zej"$ na dó . Chcia a zaspokoi$ swój poranny g ód, jedz!c porz!dne "niadanie. Przede wszystkim jednak chcia a zaspokoi$ swoj! ciekawo"$ dotycz!c! w a"cicielki owego g osu. Wszed szy do saloniku na parterze, przekona a si#, nie bez satysfakcji, %e pomyli a si# tylko co do jednego: w osy dziewczyny mia y kolor s omkowy. Poza tym strza w dziesi!tk#. W ten oto sposób Irène pozna a Hannah, jeszcze zanim j! zobaczy a.

* * *

Simone Sauvelle do o%y a wszelkich stara&, by zrewan%owa$ si# Hannah równie pysznym "niadaniem za wy"mienit! kolacj#, któr! ta przygotowa a dla nich ubieg ego wieczoru. Dziewczyna poch ania a je z pr#dko"ci! jeszcze wi#ksz! ni% ta, z jak! wyrzuca a z siebie s owa. Simone i Irène, zalane wartkim strumieniem anegdot, plotek i wszelkiego rodzaju historyjek na temat miasteczka i jego mieszka&ców, ju% po kilku minutach mia y wra%enie, %e znaj! Hannah od zawsze. Chrupi!c grzank# za grzank!, Hannah przedstawi a im w telegraficznym skrócie swoj!biografi#. W listopadzie mia a sko&czy$ szesna"cie lat; jej rodzice - ojciec rybak, matka piekarka - mieli w miasteczku domek; mieszka z nimi jeszcze jej kuzyn, Ismael, który kilka lat temu straci rodziców i pomaga stryjkowi, to znaczy ojcu Hannah, w pracy. Ju% nie chodzi a do szko y, bo ta j#dza Jeanne Brau, czyli dyrektorka szko y, zaszufladkowa a j! jak! t#p! i ograniczon!. Mimo wszystko Ismael uczy j! czyta$, a jej znajomo"$ tabliczki mno%enia poprawia a si# z miesi!ca na

miesi!c. Jej ulubionym kolorem by %ó ty. Kolekcjonowa a muszle, które zbiera a zazwyczaj na Pla%y Anglika. Najbardziej na "wiecie lubi a s ucha$ radiowych powie"ci w odcinkach. Uwielbia a te% te letnie wieczory, kiedy do miasta zje%d%a a orkiestra objazdowa i mo%na by o pój"$ pota&czy$na rynku. Nie u%ywa a perfum, lubi a za to szminki* S uchanie Hannah by o tyle% zabawne, co m#cz!ce. Zmiót szy ca e swoje "niadanie i dojad szy resztki "niadania Irène, Hannah na chwil# zawiesi a g os. W domu zapad a cudowna wprost cisza. Nietrudno zgadn!$, %e nie trwa a d ugo. - Mo%e wybierzemy si# razem na spacer? Poka%# ci miasteczko - zaproponowa a Hannah najwyra'niej podekscytowana perspektyw! oprowadzenia nowej kole%anki po B #kitnej Zatoce. Irène spojrza a pytaj!co na matk#. - (wietny pomys - powiedzia a po chwili. - Prosz# si# nie martwi$, prosz# pani, przyprowadz# córk# z powrotem ca ! i zdrow!. Irène po%egna a si# z matk! i obie dziewczyny pobieg y do drzwi, wypad y na zewn!trz i ruszy y ku Pla%y Anglika. Do Domu na Cyplu powoli powraca spokój. Simone wzi# a fili%ank#kawy i wysz a na ganek, by nacieszy$ si# tym tak mi o zapowiadaj!cym si# porankiem. Dorian pomacha jej ze swojego zak!tka na ska ach. Simone skin# a mu r#k!. Dziwny ch opak. Zawsze sam. Jakby nie interesowa o go zupe nie towarzystwo przyjació , a mo%e po prostu nie wiedzia , jak zaskarbi$ sobie sympati# rówie"ników. )yje we w asnym "wiecie, co" tam rysuje w tych swoich zeszytach, nigdy nie wiadomo, o czym w a"ciwie rozmy"la. Dopijaj!c kaw#, Simone jeszcze raz spojrza a na Hannah i swoj! córk#, id!ce w kierunku miasta. S!dz!c po gestykulacji, Hannah trajkota a nieustannie. Bóg dzieli nierówno. Jednym daje wszystko, drugim fig# z makiem*

* * *

Niemal ca y miesi!c zabra o rodzinie Sauvelle'ów zapoznanie si# z sekretami i wszelakimi niuansami %ycia codziennego w male&kim portowym miasteczku. Pierwsza faza - szok kulturowy i dezorientacja - trwa a ponad tydzie&, w czasie którego cz onkowie rodziny odkryli, %e poza dziesi#tnym systemem metrycznym wszystko inne, jak na przyk ad obyczaje czy regu y wspó %ycia spo ecznego, by o ca kowicie odmienne od norm paryskich. Przede wszystkim poczucie czasu. W Pary%u "mia o mo%na by zaryzykowa$ twierdzenie, %e na tysi!c mieszka&ców przypada o tysi!c zegarków, tyranów programuj!cych wszystkim %ycie z i"cie wojskowym rygorem. W B #kitnej Zatoce jedynym zegarem by o s o&ce. Tak jak jedynymi samochodami by y auta doktora Giraud, Lazarusa i pojazd %andarmerii. I nie by o* Ró%nice da o si# wylicza$ bez ko&ca, cho$ w istocie nie kry y si# one w liczbach, lecz w obyczajach. Pary% by miastem anonimowych ludzi, miejscem, w którym mo%na by o przez lata %y$obok siebie, drzwi w drzwi, i nie wiedzie$, jak si# nazywa twój s!siad. W B #kitnej Zatoce wprost przeciwnie, ka%de kichni#cie czy podrapanie si# w nos by o natychmiast powszechnie komentowane, jak miasteczko d ugie i szerokie, i to przez kilka dni. Tu ka%de przezi#bienie by o wiadomo"ci!, a wiadomo"ci by y bardziej zara'liwe ni% przezi#bienia. Nie wychodzi a tu %adna lokalna gazeta, bo i po co. To Hannah podj# a si# misji wprowadzenia ich w %ycie, histori# i cuda miasteczkowej spo eczno"ci. Niewiarygodna pr#dko"$, z jak! dziewczyna wystrzeliwa a z siebie s owa, pozwoli a jej w ci!gu kilku zaledwie spotka& przekaza$, w skomprymowanej formie, tyle informacji i plotek, i% w zupe no"ci wystarczy yby na poka'nych rozmiarów i ca kiem wyczerpuj!cy przewodnik encyklopedyczny. Sauvelle'owie dowiedzieli si# wi#c, %e proboszcz miejscowej parafii, ksi!dz Laurent Savant, organizowa zawody w nurkowaniu i biegi marato&skie i %e oprócz nieustannego

narzekania z ambony na lenistwo parafian i unikanie przez nich porannej gimnastyki przejecha na rowerze wi#cej kilometrów, ni% pokona Marco Polo podczas wyprawy. Dowiedzieli si# równie%, %e lokalne w adze w ka%dy wtorek i czwartek o godzinie trzynastej odbywaj! swe robocze zebrania, podczas których Ernest Dijon, przypuszczalnie do%ywotni burmistrz, ciesz!cy si# matuzalemowym wiekiem, zaj#ty jest obuzerskim podszczypywaniem poduszki swego fotela pod sto em, przekonany, %e to masywne udo Antoinette Fabré, ksi#gowej ratusza i starej panny zaprzysi#g ej jak ma o która. Hannah zasypywa a ich w ci!gu minuty kilkoma opowie"ciami tego rodzaju, co w du%ej mierze mia o zwi!zek z tym, %e jej matka, Élisabeth, prowadzi a miejscow! piekarni#, która jednocze"nie pe ni a funkcj# agencji informacyjnej, s u%by wywiadowczej i k!cika z amanych serc w B #kitnej Zatoce. Sauvelle'owie szybko zrozumieli, %e miasteczkowa ekonomia jest specyficzn! mutacj!gospodarki rynkowej, znacznie odbiegaj!c! od modelu kapitalizmu paryskiego. Wbrew pozorom to, co wydawa o si# zaj#ciem g ównym, w rzeczywisto"ci stanowi o zaj#cie poboczne: w piekarni sprzedawano pieczywo, co oczywiste, ale by a ona równie% swego rodzaju zal!%kiem "rodków masowego przekazu, a monsieur Safont, szewc, by te% rymarzem - ale magnesem, który najbardziej przyci!ga klientów, by o jego pó sekretne zaj#cie astrologa i wró%bity* Przyk ady tego wykonywania kilku zawodów naraz mo%na by mno%y$. )ycie wydawa o si#proste i spokojne, cho$ w rzeczywisto"ci kry o wi#cej niespodzianek ni% sklep z akcesoriami magicznymi. Najwa%niejsze by o zacz!$ %y$ w zgodzie ze specyficznym rytmem miasteczka, ws uchiwa$ si# w to, co mówi! jego mieszka&cy, i podda$ si# wszystkim rytua om inicjacyjnym, przez które musia przej"$ ka%dy nowo przyby y, by sta$ si# pe noprawnym obywatelem B #kitnej Zatoki. Dlatego te% Simone, za ka%dym razem, gdy zachodzi a do miasteczka, by odebra$ listy i przesy ki, zagl!da a do piekarni, by poszerzy$ swoj! wiedz# o przesz o"ci, tera'niejszo"ci i przysz o"ci. Panie z B #kitnej Zatoki przyj# y j! serdecznie i rych o zacz# y bombardowa$ pytaniami dotycz!cymi jej tajemniczego pryncypa a. Lazarus trzyma si# na uboczu, stroni od ludzi i rzadko bywa w miasteczku. Jakby tego by o ma o, otaczaj!c! go aur# tajemniczo"ci pot#gowa y jeszcze otrzymywane przeze& regularnie, co tydzie&, stosy ksi!%ek. - No niech sama pani pomy"li, pani Simone - powiedzia a jej przy jakiej" okazji Pascale Lelouch, aptekarzowa - samotny m#%czyzna, no dobrze, praktycznie samotny* w takim domu* z tak! ilo"ci! ksi!%ek* Wobec tak przenikliwie odkrywczych uwag Simone nauczy a si# potakiwa$ z u"miechem, bez s owa komentarza. Jak zwyk mawia$ jej zmar y m!%, szkoda czasu na jakiekolwiek próby zmieniania "wiata, wystarczy uwa%a$, by "wiat nie zmieni ciebie. Nauczy a si# równie% spe nia$ wszelkie ekstrawaganckie wymagania Lazarusa dotycz!ce korespondencji. Poczta osobista mia a by$ otwierana nast#pnego dnia po jej otrzymaniu i nale%a o odpowiada$ na ni! bez zw oki. Poczta o charakterze handlowym i oficjalne pisma winny by$otwieranie zaraz po otrzymaniu, ale pod %adnym pozorem nie nale%a o odpowiada$ na nie przed up ywem tygodnia. I rzecz najwa%niejsza, ka%d! przesy k# z Berlina, której nadawc! by by niejaki Daniel Hoffmann, nale%a o wr#czy$ Lazarusowi osobi"cie. Nikt, pod %adnym pozorem, nie powinien jej otwiera$. Simone uzna a, %e nie jej spraw! by o dociekanie przyczyn tych, tak szczegó owych, rozporz!dze&. Do"$ szybko przekona a si#, %e po pierwsze, lubi to miejsce, a po drugie, %e mieszkanie z dala od Pary%a mo%e wyj"$ jej dzieciom jedynie na zdrowie. Bez s owa sprzeciwu dostosowa a si# wi#c do rygorystycznego regulaminu otwierania korespondencji i udzielania na ni! odpowiedzi.

Dorian z kolei stwierdzi , %e nawet jego nowo odkryta pasja kartograficzna pozostawia mu jeszcze sporo wolnego czasu, który móg sp#dza$ w towarzystwie ch opaków z miasteczka. Nikt z nich nie zwa%a na to, czy jest tu nowy, czy nie, albo czy jest dobrym p ywakiem, czy nie (a nie by nim, ale jego nowi przyjaciele szybko zaj#li si# jego odpowiedni! edukacj!). Nauczy si#, %e petanka to zaj#cie dla obywateli bli%szych emeryturze, uganianie si# za dziewczynami za" to zaj#cie dla pi#tnastolatków zadzieraj!cych nosa, ofiar burz hormonalnych atakuj!cych cer# i zdrowy rozs!dek. W jego wieku natomiast trzeba by o cieszy$ si# rowerem, fantazjowa$ i uwa%nie przygl!da$ si# "wiatu, w nadziei, %e "wiat wreszcie zauwa%y ciebie. I czeka$ z niecierpliwo"ci! na niedzielne wieczory. Na kino. W ten oto sposób Dorian odkry swoj! now! skryt! mi o"$, przy której kartografia odchodzi a w zapomnienie niczym nauki Ptolemeusza. W %yciu Doriana pojawi a si# Greta Garbo. Boska istota. Na samo jej wspomnienie w porze obiadowej Dorianowi odbiera o apetyt, cho$ tak naprawd# by a to trzydziestoletnia* staruszka. Podczas gdy Simone zaj#ta by a swoimi obowi!zkami, a Dorian bi si# z my"lami, czy jego fascynacja tak star! kobiet! nie ociera si# przypadkiem o perwersj#, Irène przyj# a na siebie ca !nawa nic# s ów niezmordowanej Hannah. M oda kucharka codziennie recytowa a jej list#ch opaków nie tylko do wzi#cia, ale i cechuj!cych si# jako takim obyciem. Hannah s!dzi a, %e je"li w ci!gu dwóch pierwszych tygodni pobytu w miasteczku Irène nie zacznie niewinnie flirtowa$ z którym" z nich, ch opcy zaczn! uwa%a$ j! za dziwol!ga. Sama Hannah musia a jednak przyzna$, %e o ile w kategorii +pi#kny tors, by o w czym wybiera$, o tyle w kategorii +pi#kny umys , w a"ciwie nie mia kto startowa$. W ka%dym razie Irène nie mog a si# op#dzi$ od zalotników, czego przyjació ka szczerze jej zazdro"ci a. - Dziewczyno, gdybym mia a takie powodzenie jak ty, to ju% by abym Mat! Hari - mawia a Hannah. Irène, spogl!daj!c na kr#c!c! si# w pobli%u, niby przypadkiem, chmar# ch opaków, u"miecha a si# z zak opotaniem. - Nie bardzo wiem, czy w ogóle mnie to interesuje* Wygl!daj!, jakby byli jacy"g upkowaci* - G upkowaci? - wybucha a Hannah, nie pojmuj!c, jak mo%na tak marnowa$ okazje. - Jak chcesz us ysze$ co" ciekawego, to pójd' sobie do kina albo ksi!%k# poczytaj. - Zastanowi# si# - "mia a si# Irène. Hannah kr#ci a g ow! z niedowierzaniem. - Marny twój los, spotka ci# to samo, co spotka o mojego kuzyna Ismaela - o"wiadcza a wówczas. Z ma o sk adnych opowie"ci swej przyjació ki Irène zdo a a zrozumie$, %e Ismael ma szesna"cie lat i %e po "mierci rodziców zosta przygarni#ty przez rodzin# Hannah. Pracowa na kutrze razem ze stryjem, ale jego prawdziw! pasj! by o %eglowanie w samotno"ci. Sam zbudowa sobie ód' %aglow! i nada jej nazw#, której Hannah nigdy nie potrafi a zapami#ta$. - Co" greckiego, wydaje mi si#. - A gdzie teraz jest twój kuzyn? - spyta a Irène. - Na morzu. Latem rybacy wyp ywaj! na pe ne morze. Ismael i tata s! na +Estelle,. Wróc!dopiero w sierpniu - wyja"ni a Hannah. - Ci#%ko chyba tak %y$. Tyle czasu na morzu, z dala od rodziny* Hannah wzruszy a ramionami. - Gdzie" pracowa$ trzeba* - Ale praca w Cravenmoore to chyba nie jest szczyt twoich marze&, co? - zapyta a Irène. Hannah spojrza a na ni! z niejakim zaskoczeniem.

- No wiesz, nie moja sprawa* rzecz jasna - zacz# a t umaczy$ si# Irène. - No przesta&, mo%esz pyta$, o co tylko chcesz - powiedzia a Hannah z u"miechem. - Masz racj#, ta praca nie bardzo mi si# podoba. - Ze wzgl#du na Lazarusa? - Nie. Lazarus jest bardzo mi y i obszed si# z nami bardzo askawie. Kiedy tata mia wypadek ze "rub! okr#tow!, ju% dawno temu, to on zap aci za operacj#. Gdyby nie Lazarus* - No to co ci przeszkadza? - A bo ja wiem? To miejsce. Te maszyny* Pe no tam maszyn, które ni st!d, ni zow!d zaczynaj! patrze$ na ciebie. - Przecie% to tylko zabawki. - Spróbuj tam sp#dzi$ chocia% jedn! noc. Ledwo zamykasz oczy, a tu: tik-tak, tik-tak* - Obie spojrza y na siebie uwa%nie. - Tik-tak, tik-tak? - zawtórowa a Irène. Hannah u"miechn# a si# sarkastycznie. - Ze mnie jest tchórz, tego si# nie da ukry$, ale ty jeste" na prostej drodze do staropanie&stwa. - Uwielbiam stare panny - odpar a Irène.

* * *

I tak, niedostrzegalnie prawie, mija dzie& za dniem i ani si# obejrzeli, jak nadszed sierpie&. A z nim nadesz y równie% letnie ulewy i burze, raczej przelotne, trwaj!ce co najwy%ej dwie godziny. Simone by a ca kowicie poch oni#ta swoimi obowi!zkami, Irène przyzwyczaja a si# do Hannah. A Dorian uczy si# oczywi"cie nurkowania, nie przestaj!c kre"li$ w wyobra'ni map sekretnej geografii Grety Garbo. Pewnego sierpniowego dnia, z tych poprzedzonych nocn! ulew!, która zostawia a po sobie chmury w kszta cie zamków p yn!cych po o"lepiaj!co lazurowym niebie, Irène i Hannah postanowi y uda$ si# na spacer po Pla%y Anglika. Min# o ju% pó tora miesi!ca od przybycia Sauvelle'ów do B #kitnej Zatoki. Wszystko zdawa o si# wskazywa$, %e nie czekaj! tu ich ju% %adne niespodzianki. Wkrótce mieli si# jednak przekona$, %e jest zupe nie inaczej.

* * *

(lady stóp biegn!ce wzd u% linii brzegu przypomina y w po udniowym s o&cu ciemne % obienia na o"lepiaj!cej biel! powierzchni, a maszty w porcie ko ysa y si# w oddali niczym rozedrgane mira%e. Siedz!c na zbutwia ych szcz!tkach odzi, która osiad a na zawsze na tej bezkresnej mieli'nie drobniusie&kiego piasku, Irène i Hannah odpoczywa y otoczone przez stadko ma ych niebieskich ptaków, maj!cych gniazda gdzie" na pla%y, pewnie po"ród bia ych wydm. - Czemu ta pla%a nazywa si# Pla%! Anglika? - zapyta a Irène zapatrzona w pagórki piasku rozpo"cieraj!ce si# pomi#dzy miasteczkiem a cyplem. - Przez ca e lata mieszka tu w swojej chatce stary Anglik, który by malarzem. Biedak mia wi#cej d ugów ni% p#dzli. Dawa mieszka&com miasteczka swoje obrazy w zamian za jedzenie i ubrania. Zmar trzy lata temu. Pochowano go tu, na pla%y, gdzie sp#dzi prawie ca e swoje %ycie - wyja"ni a Hannah. - Gdybym mog a wybiera$, te% chcia abym zosta$ pochowana w takim miejscu jak to. - Przyjemne my"li chodz! ci po g owie, nie ma co - powiedzia a Hannah nie bez wyrzutu. - Bynajmniej mi si# nie spieszy - zaznaczy a Irène, zauwa%aj!c niewielk! %aglówk#, która

pojawi a si# na wodach zatoki, jakie" sto metrów od brzegu. - No tak - mrukn# a Hannah. - Znów si# zjawi , nasz samotny %eglarz. Nawet jednego dnia nie móg wytrzyma$ bez tej swojej ajby. - O kim mówisz? - Ojciec i kuzyn wrócili wczoraj z po owu - wyja"ni a Hannah. - Ojciec jeszcze "pi, ale ten* Nie ma dla niego ratunku. Irène znów poszuka a wzrokiem %aglówki. - To mój kuzyn, Ismael. Pó %ycia sp#dza na tej odzi, przynajmniej kiedy nie pracuje z ojcem w porcie. Ale to dobry ch opak. Popatrz na ten medalion. Irène uwa%nie przyjrza a si# medalionowi na z otym a&cuszku wisz!cemu na szyi kole%anki. Przedstawia s o&ce, które zachodzi o do morza. - To prezent od Ismaela. - Prze"liczny - powiedzia a Irène z niek amanym podziwem. Hannah wsta a i wyda a z siebie okrzyk, który sprawi , %e stadko ptaków, niczym wystrzelone z procy, pofrun# o na drugi kraniec pla%y. Niewyra'na sylwetka sternika pomacha a im, a ód' skierowa a si# w stron# brzegu. - Przede wszystkim nie pytaj go o jacht - ostrzeg a Hannah. - A je"li sam zacznie o nim mówi$, pod %adnym pozorem nie pytaj, jak go zrobi . Mo%e o tym gada$ ca ymi godzinami* - To pewnie rodzinne* Hannah pos a a jej w"ciek e spojrzenie. - Chyba zostawi# ci# tu sam! na pla%y, na po%arcie krabom. - Przepraszam. - Wybaczam. Ale je"li my"lisz, %e jestem gadu !, poczekaj tylko, a% poznasz moj! matk#chrzestn!. Przy niej ca a reszta rodziny to po prostu niemowy. - Na pewno j! polubi#. - Na pewno* - odpar a Hannah, niezdolna powstrzyma$ zgry'liwego u"mieszku.

* * *

Jacht Ismaela stan! w linii wiatru, %agiel zacz! opota$. Ismael szybkim ruchem go opu"ci i skierowa dziób odzi w stron# pla%y. Wida$ by o, %e jest wytrawnym %eglarzem. Po chwili spokojnie dobi do brzegu. Wyskoczywszy na l!d, obrzuci Irène spojrzeniem od stóp do g ów. I cho$ stara si# to zrobi$ od niechcenia i jakby przelotnie, nie potrafi od niej oderwa$ wzroku. Hannah, przedrze'niaj!c jego g upaw! min#, natychmiast ich sobie przedstawi a, w charakterystycznym dla siebie stylu. - Ismaelu, to moja przyjació ka Irène - zacz# a nadzwyczaj uprzejmie. - Ale nie musisz gapi$si# na ni! jak ciel# na malowane wrota. Ch opak da sójk# w bok swojej kuzynce i wyci!gn! r#k# do Irène. - Cze"$. Lapidarnemu pozdrowieniu towarzyszy nie"mia y i szczery u"miech. Irène u"cisn# a r#k#ch opca. - Spokojnie, dziewczyno, on naprawd# umie mówi$, tylko teraz go zatka o. W ten sposób chce ci oznajmi$, %e jest tob! oczarowany i tak dalej, i tym podobne. - Moja kuzynka tak du%o gada, %e czasami boj# si#, %e w s owniku zabraknie dla niej s ów - odezwa si# Ismael. - (miem s!dzi$, %e ju% zd!%y a ci# uprzedzi$, by" nie pyta a mnie o jacht. - Szczerze mówi!c, nie zd!%y a - sk ama a na wszelki wypadek Irène. - Akurat. Hannah my"li, %e to jedyny temat, na jaki potrafi# i chc# rozmawia$.

- O sieciach i takielunkach te% potrafisz nie'le nawija$, ale przy %aglówce wysiadaj!. Irène przys uchiwa a si# rozbawiona wymianie uszczypliwo"ci mi#dzy Hannah a Ismaelem. Wida$ by o, %e lubi! si# sprzecza$. Nie robili tego, %eby sprawi$ sobie przykro"$, ale %eby ubarwi$nieco szar! codzienno"$. - S ysza em, %e wprowadzili"cie si# do Domu na Cyplu - powiedzia Ismael. Irène przyjrza a si# ch opcu i spróbowa a na w asny u%ytek opisa$ go sobie. Szesnastolatek, i na tyle wygl!da ; po skórze i w osach wida$ by o, %e du%o czasu sp#dza na morzu. Dzi#ki ci#%kiej pracy w porcie by krzepki i postawny. Ramiona i d onie pe ne by y drobnych blizn, rzecz rzadka w Pary%u. Na prawej nodze, od kolana ku kostce, ci!gn# a si# blizna d u%sza i wyra'niejsza. Irène zastanawia a si#, gdzie te% móg zdoby$ takie trofeum. Na koniec spojrza a mu w oczy, które ju% od pierwszej chwili wyda y jej si# niezwyk e. Du%e i jasne. Ich smutnawe, przenikliwe spojrzenie sprawia o wra%enie, jakby kry o jak!" tajemnic#. Oczy Ismaela przypomina y Irène spojrzenia tych bezimiennych %o nierzy, z którymi ta&czy a po trzy minuty w rytm rz#polenia podrz#dnej orkiestry - spojrzenia, za którymi czai y si# strach, smutek i gorycz. - Kochanie, uszczypn!$ ci#? - Hannah wyrwa a j! z zamy"lenia. - Pó'no si# zrobi o. Mama pewnie si# martwi. - Mama pewnie jest wniebowzi#ta, %e ma chwil# spokoju, ale skoro si# spieszysz - odpowiedzia a Hannah. - Mog# ci# podrzuci$ - zaoferowa si# Ismael. - Przy Domu na Cyplu jest male&ka przysta&, w której mog# zacumowa$. Irène spojrza a pytaj!co na Hannah. - Je"li odmówisz, z amiesz mu serce. Mój kuzyn nie zaprosi by na swoj! ódk# nawet Grety Garbo. - A ty nie pop yniesz? - zapyta a Irène, nieco zaniepokojona. - Nawet za ci#%kie pieni!dze nie wsiad abym na ten wrak. A poza tym mam dzi" wolne, a na placu s! ta&ce. Na twoim miejscu zastanowi abym si# dwa razy. Na sta ym l!dzie atwiej o dobr!parti#. I mówi ci to córka rybaka. Ale nie s uchaj mnie. Id' z nim. A ty, panie marynarzu, uwa%aj na moj! przyjació k#. Ma dotrze$ na miejsce ca a i zdrowa, zrozumiano?

* * *

-ód' odbi a od brzegu i skierowa a si# ku cyplowi. Dziób odzi, na której burcie widnia napis +Kyaneos,, zacz! pru$ przybrze%ne fale. Ismael, wci!% u"miechaj!c si# nie"mia o do dziewczyny, na stoj!co wykonywa poszczególne manewry. Usiad , dopiero gdy wyp yn#li na wody zatoki. Irène, zaj!wszy miejsce na aweczce, nie broni a si# przed pryskaj!cymi jej na twarz kroplami wody. -ód' oddala a si# od brzegu tak szybko, %e Hannah wkrótce przeistoczy a si# w niewielk! posta$ machaj!c! do nich z daleka. Pr#dko"$, z jak! jacht sun! po zatoce, i odg os rozcinanej przez dziób wody, wprowadzi y Irène w dziwny stan: nagle bez %adnego powodu zachcia o jej si# "mia$. - Pierwszy raz? - zapyta Ismael. - To znaczy chc# zapyta$, czy pierwszy raz na jachcie? Irène przytakn# a. - Nie ma si# z czym równa$, co? Dziewczyna znów przytakn# a i wci!% si# u"miechaj!c, nie odrywa a oczu od du%ej blizny na nodze Ismaela. - Konger - powiedzia ch opak. - To d uga historia. Irène unios a wzrok i przyjrza a si# wy aniaj!cej si# co chwila zza drzew lasu sylwetce Cravenmoore.

- Co oznacza nazwa twojej odzi? - To po grecku. +Kyaneos,: od niego pochodz! nasze cyjan i cyjanit* - odpowiedzia Ismael enigmatycznie. Irène zmarszczy a jeszcze bardziej brwi, nic nie rozumiej!c. - Grecy u%ywali tego s owa, %eby opisa$ ciemnoniebieski kolor, kolor morza. Kiedy Homer mówi o morzu, porównuje jego barw# z ciemnym winem. U%ywa tego w a"nie s owa: kyaneos. - A jednak potrafisz rozmawia$ o czym" wi#cej ni% tylko o ódce i sieciach. - Staram si#. - A kto ci# tego nauczy ? - )eglowania? Sam si# nauczy em. - Nie, nie, tego o Homerze. - Mój ojciec pasjonowa si# histori!. Wci!% mam jego ksi!%ki* Irène si# nie odzywa a. - Hannah na pewno powiedzia a ci, %e moi rodzice nie %yj!. Irène przytakn# a tylko g ow!, wpatruj!c si# zauroczona w znajduj!c! si# kilkaset metrów dalej latarni# na wysepce. - Nie dzia a ju% od wielu lat. Zast!pi a j! latarnia portowa w B #kitnej Zatoce - wyja"ni jej. - Nikt ju% nie przyp ywa na wysp#? - zapyta a Irène. Ismael pokr#ci g ow!. - Czemu? - A lubisz opowie"ci o duchach? - odpowiedzia pytaniem na pytanie. - To zale%y* - W miasteczku s! tacy, co wierz!, %e wysepka z latarni! jest zaczarowana czy co" w tym stylu. Wie"$ niesie, %e wiele lat temu uton# a tam jaka" kobieta. Niektórzy zarzekaj! si#, %e widzieli tam "wiat a. No có%, tu, na wybrze%u ka%de miasteczko ma swoje klechdy, wi#c i nasze nie mog o by$ gorsze. - (wiat a? - (wiat a wrze"nia - odpowiedzia Ismael, kiedy zacz#li op ywa$ cypel. - Legenda, powiedzmy, %e to legenda, g osi, i% wiele lat temu, pod koniec lata, kiedy odbywa a si# doroczna, ko&cz!ca sezon maskarada, ludzie ujrzeli kobiet# w przebraniu, która wsiad a w porcie na jacht i odbi a od brzegu. Niektórzy utrzymuj!, %e mia a na wysepce potajemn! randk# z kochankiem, inni twierdz!, %e ucieka a, pope niwszy jak!" straszliw! zbrodni#. Sama widzisz, %e wersji jest du%o i ka%da w gruncie rzeczy mo%liwa, ale najwa%niejsze, %e nikt wie, kim naprawd# by a ta kobieta. Jej twarz zakryta by a mask!. Podczas gdy p yn# a przez zatok#, rozp#ta a si# gwa towna burza, która znios a ód' w stron# ska . -ód' si# roztrzaska a, a tajemnicza kobieta bez twarzy uton# a. Jej cia a nigdy nie odnaleziono. Par# dni pó'niej morze wyrzuci o na brzeg zniszczon! mask#. Od tamtej pory ludzie gadaj!, %e w ostatnie dni lata, o zmierzchu, na wyspie pojawiaj! si# "wiat a* - Duch tej kobiety* - W a"nie, usi uj!cej doko&czy$ podró%. Tak mówi!* - A to prawda? - To historia o duchach. Albo si# w ni! wierzy, albo nie. - A ty w ni! wierzysz? - nie ust#powa a Irène. - Ja wierz# tylko w to, co widz#. - )eglarz niedowiarek. - Co" w tym stylu. Irène znów obrzuci a wysepk# wzrokiem. Fale rozbryzgiwa y si# o ska y. (wiat o,

przechodz!c przez zbite szyby latarni, rozszczepia o si# w t#cz# zanikaj!c! w wodnej zas onie tworzonej przez krople rozbijaj!cych si# fal. - By e" tam kiedykolwiek? - zapyta a. - Na wysepce? Ismael zmieni kierunek, %eby okr!%y$ cypel; pop yn! kawa ek z wiatrem, zrobi zwrot i skierowa dziób pod wiatr, w stron# przystani. - Mo%e chcia aby" si# tam wybra$? - zaproponowa . - A mo%na? - Wszystko mo%na. To tylko kwestia odwagi - odpar Ismael, u"miechaj!c si#prowokacyjnie. Irène wytrzyma a jego spojrzenie. - Kiedy? - W sobot#. Na mojej odzi. - Sami? - Sami. Chyba %e si# boisz* - Nie boj# si# - uci# a natychmiast Irène. - No to w sobot#. Przyp yn# po ciebie przed po udniem. Irène odwróci a g ow#, by spojrze$ w stron# brzegu, na wznosz!cy si# nad klifem Dom na Cyplu. Dorian gapi si# na nich z ganku, nawet nie próbuj!c kry$ swej ciekawo"ci. - To mój brat, Dorian. Mo%e wejdziesz, poznasz moj! mam#. - Kiepsko wypadam na rodzinnych prezentacjach. - Co si# odwlecze, to nie uciecze.

-ód' wp yn# a do male&kiej zatoczki w"ród ska u podnó%a Domu na Cyplu. Ismael z niezwyk ! wpraw! opu"ci %agiel, by ód' si ! inercji pokona a odleg o"$ dziel!c! j! od przystani. Chwyci cum# i wyskoczy na pomost, przytrzymuj!c dziób. Przycumowawszy ód', wyci!gn! d o& ku Irène. - A tak w ogóle to Homer by "lepy, wiesz? Sk!d móg wiedzie$, jakiego koloru jest morze? - spyta a Irène. Ismael wzi! j! za r#k# i mocno trzymaj!c, pomóg jej zeskoczy$ na pomost. - Jeszcze jeden argument, %eby wierzy$ tylko w to, co si# widzi - odpowiedzia ch opak, wci!% nie wypuszczaj!c jej d oni. Irène przypomnia y si# s owa Lazarusa wypowiedziane pierwszego wieczoru w Cravenmoore. - Czasem wzrok nas zwodzi - stwierdzi a. - Ale nie mnie. - Dzi#kuj# za wycieczk#. Ismael u"miechn! si#, puszczaj!c wreszcie jej d o&. - Do zobaczenia w sobot#. - Do zobaczenia. Ismael, trzymaj!c cum# w r#ku, odrzuci dziób na wod#, wskoczy na ódk# i szybko podniós %agiel. Z apawszy wiatr w %agle, wyp yn! z zatoczki. Po chwili +Kyaneos, skierowa si#z powrotem ku portowi B #kitnej Zatoki. Irène jeszcze przez chwil# sta a na pomo"cie, obserwuj!c, jak bia y %agiel maleje w oddali. Dopiero po jakim" czasie zda a sobie spraw#, %e wci!% si# u"miecha, a w d oniach czuje dziwne mrowienie. Ogarn# o j! przekonanie, %e czekaj!cy j! tydzie& b#dzie bardzo, ale to bardzo d ugi.

4. Tajemnice i cienie

W B #kitnej Zatoce istnia y jakby tylko dwie pory roku: lato i ca a reszta. Latem mieszka&cy miasteczka pracowali trzy razy wi#cej ni% zwykle, na potrzeby okolicznych kurortów zape niaj!cych si# turystami, którzy przybywali tu z wielkich miast, by nacieszy$ si# pla%!, s o&cem i nud!, za któr! s ono zap acili. Od trzech d ugich wakacyjnych miesi#cy zale%a los piekarzy, sklepikarzy, restauratorów i wszelkich innych zawodów na wybrze%u Normandii. Podczas tych trzynastu czy czternastu tygodni mieszka&cy B #kitnej Zatoki zamieniali si# w pracowite mrówki, by przez reszt#roku spokojnie pró%nowa$ jak koniki polne. Szczególnie za" pracowite by y pierwsze dni sierpnia, kiedy ruch turystyczny si#ga szczytu i ci#%ko by o sprosta$ gwa townemu wzrostowi zapotrzebowania na wszystko. Jednym z niewielu, którzy nie podlegali temu rytmowi, by Christian Hupert. Jak pozostali szyprowie, musia by$ mrówk! przez dwana"cie miesi#cy w roku. I zawsze z pocz!tkiem lata stary rybak dochodzi do tych samych gorzkich wniosków, widz!c, jak pró%nuj!cy dot!d s!siedzi rzucaj!si# w wir pracy. Stwierdza , %e pope ni kardynalny b !d i %e lepiej by oby zerwa$ z wielowiekow!rodzinn! tradycj! i za o%y$ hotelik, sklepik czy cokolwiek innego. By$ mo%e wówczas jego córka Hannah nie musia aby przez ca y tydzie& us ugiwa$ w Cravenmoore, a on sam mo%e w ko&cu zacz! by widywa$ swoj! %on# d u%ej ni% trzydzie"ci minut dziennie, pi#tna"cie o "wicie, pi#tna"cie o zmierzchu. Ismael przygl!da si# stryjowi. Pracowali razem przy naprawie pompy ss!cej na odzi. Zas#piona twarz rybaka zdradza a, o czym my"li. - Móg by" otworzy$ warsztat szkutniczy - zasugerowa Ismael. Stryj w odpowiedzi mrukn! co" pod nosem. - Albo sprzeda$ kuter i zainwestowa$ w sklep pana Didier. Od sze"ciu lat próbuje ci# do tego nak oni$ - ci!gn! ch opiec. Stary rybak przerwa prac#, by bacznie przyjrze$ si# ch opcu. Trzyna"cie lat ojcowania mu nie zdo a o zatrze$ tego, co najbardziej go w ch opcu dra%ni o, cho$ jednocze"nie w nim to lubi : uderzaj!cego i jakby rosn!cego z roku na rok podobie&stwa do ojca, !cznie z pewnymi cechami charakteru, jak na przyk ad udzielanie rad, o które nikt go nie prosi . - Mo%e ty powiniene" si# nad tym zastanowi$ - odpar Christian. - Ja zbli%am si# ju% do pi#$dziesi!tki. W moim wieku nie zmienia si# zawodu. - No to dlaczego narzekasz? - A znasz takiego, co nie narzeka? Ismael wzruszy ramionami. Obaj znowu nachylili si# nad pomp!. - Dobra, nie powiem ju% s owa na ten temat - wymamrota Ismael. - Akurat. Dokr#$ ten napr#%nik. - Ten napr#%nik nadaje si# na z om. Powinni"my wymieni$ pomp#. Którego" dnia mo%e nam sprawi$ niemi ! niespodziank#. Hupert u"miechn! si# swoim najprzyjemniejszym u"miechem, zarezerwowanym dla nabywców na targu rybnym, w adz portowych i wszelkiej ma"ci naiwniaków. - Ta pompa nale%a a do mojego ojca. A przedtem do mojego dziadka. A przedtem* - W a"nie o tym mówi# - nie pozwoli mu doko&czy$ Ismael. - Wi#kszy by by z niej po%ytek w muzeum rybo ówstwa. - Gadaj zdrów. - Dobrze wiesz, %e mam racj#.

Wyprowadzanie stryja z równowagi by o jedn! z jego ulubionych rozrywek. Ust#powa o jedynie %eglowaniu na w asnej odzi. - Nie mam zamiaru kontynuowa$ dyskusji na ten temat. Dosy$. Koniec. Kropka. Dla podkre"lenia swojej stanowczo"ci przy trzech ostatnich s owach dokr#ci "rub#, u%ywaj!c ca ej swojej si y. Nagle z wn#trza pompy dobieg podejrzany trzask. Hupert u"miechn! si# do ch opca. Chwil# pó'niej cz#"$ napr#%nika, który przed chwil! dokr#ca , wystrzeli a jak z katapulty i przelecia a nad ich g owami, ci!gn!c za sob! t ok, komplet nakr#tek i niezidentyfikowane %elastwo. Stryj i bratanek "ledzili trajektori# z omu, dopóki ten nie wyl!dowa z hukiem na pok adzie s!siedniego kutra nale%!cego do Gérarda Picaud. Picaud, by y bokser o postawie byka i ptasim mó%d%ku, rzuci okiem na cz#"ci, które spad y mu na pok ad, a nast#pnie uniós wzrok ku niebu. Hupert z Ismaelem wymienili znacz!ce spojrzenia. - Wydaje mi si#, %e na jedno wysz o - wyrazi swoje zdanie Ismael. - Jak b#d# chcia us ysze$ twoj! opini#* - To o ni! poprosisz. Wiem. A przy okazji, zastanawia em si# w a"nie, czy sprawi oby ci k opot, gdybym w najbli%sz! sobot# wzi! wolne. Mam do zrobienia par# drobnych napraw na swoim jachcie* - A czy te drobne naprawy nie s! przypadkiem blondynk! metr siedemdziesi!t o zielonych oczach? - rzuci od niechcenia Hupert, u"miechaj!c si# chytrze do swojego bratanka. - Plotki szybko si# rozchodz! - powiedzia Ismael. - Lotem b yskawicy, drogi ch opcze, zw aszcza je"li twoja kuzynka we'mie sprawy w swoje r#ce. A jak ma na imi# m oda dama? - Irène. - No tak. - Co tak? - Poczekamy, zobaczymy. - Jest mi a i tyle. - +Jest mi a i tyle, - powtórzy Hupert, przedrze'niaj!c ton ch odnej oboj#tno"ci bratanka. - Wiesz co, daj spokój. To nie jest dobry pomys . Nie chc# ju% wolnego w sobot# - rozmy"li si# Ismael. - (wietnie si# sk ada, bo trzeba wyczy"ci$ zenz#. Nie zagl!da e" tam od ostatniego po owu. Zaczyna "mierdzie$ jak diabli. - Zrobi si#. Hupert roze"mia si#. - Jeste" równie uparty jak twój ojciec. Podoba ci si# ta dziewczyna czy nie? - Hmm. - Ty, Romeo, mo%e by" askawie wydawa artyku owane d'wi#ki. Jestem jednak od ciebie znacznie starszy. Podoba ci si# czy nie? Ch opak wzruszy ramionami. Zrobi si# na twarzy czerwony jak pomidor. Wreszcie wykrztusi z siebie co" zupe nie niezrozumia ego. - Ja"niej, prosz# - nie odpuszcza stryj. - Powiedzia em, %e tak. Chyba tak. Prawie jej nie znam. - To wi#cej, ni% ja mog em powiedzie$ o twojej stryjence po tym, jak pierwszy raz j!zobaczy em. A Bóg mi "wiadkiem, %e to "wi#ta kobieta. - Jak wygl!da a za m odu? - Nie zaczynaj, albo ca ! sobot# przesiedzisz w zenzie - pogrozi Hupert.

Ismael pokiwa g ow! i zacz! zbiera$ narz#dzia. Stryj czy"ci sobie d onie ze smaru, obserwuj!c swojego pomocnika k!tem oka. Ostatnia dziewczyna, która wzbudzi a zainteresowanie ch opaka, mia a na imi# Laura i by a córk! komiwoja%era z Bordeaux. Ale by o to ju% dwa lata temu. Do tej pory morze i samotno"$ na morzu wydawa y si# jedyn! mi o"ci! jego bratanka. Ta dziewczyna musia a mie$ w sobie co" niezwyk ego. - Do pi!tku zenza b#dzie wyczyszczona - obieca Ismael. - Nie b#d# ci przeszkadza$. Kiedy obaj zeskoczyli o zmierzchu na nabrze%e, by wróci$ do domu, ich s!siad Picaud wci!% przygl!da si# tajemniczym cz#"ciom, zastanawiaj!c si#, czy tego lata z nieba pada$ b#d!"ruby, czy te% mo%e Pan Bóg zsy a mu jaki" znak.

* * *

Kiedy nasta sierpie&, Sauvelle'owie mieli wra%enie, %e mieszkaj! w B #kitnej Zatoce co najmniej od roku. Ci, co nie zdo ali ich jeszcze pozna$ osobi"cie, byli znakomicie poinformowani o ich %yciu dzi#ki sztuce elokwencji Hannah i jej matki, Élisabeth Hupert. Dzi#ki dziwnemu zjawisku z pogranicza magii i poczty pantoflowej wiadomo"ci dociera y do piekarni, wyprzedzaj!c samo zdarzenie, którego dotyczy y. Bagietki i naj"wie%sze wiadomo"ci, od "witu do zmierzchu. W ten oto sposób jedynymi mieszka&cami B #kitnej Zatoki, którzy do pi!tku nie zostali powiadomieni, %e pono$ co" zaiskrzy o pomi#dzy Ismaelem Hupertem a Irène Sauvelle, by y ryby i sami zainteresowani. Niewa%ne, czy rzeczywi"cie co" si# mi#dzy nimi wydarzy o. Krótki rejs z Pla%y Anglika do Domu na Cyplu ju% znalaz si# w anna ach owego lata 1937 roku. Pierwsze dni sierpnia w B #kitnej Zatoce min# y rzeczywi"cie jak z bicza trzas . Simone w ko&cu zdo a a w pe ni zapanowa$ nad swoimi obowi!zkami w Cravenmoore. Lista spraw niecierpi!cych zw oki by a bardzo d uga. Ju% samo odnowienie kontaktów ze sklepikarzami i hurtownikami, uporz!dkowanie rachunkowo"ci i prowadzenie korespondencji Lazarusa wystarcza y, by wype ni$ jej dzie&, prawie nie zostawiaj!c czasu na spanie i oddychanie. Dorian, wyposa%ony w rower, który Lazarus sprezentowa mu w pierwszych dniach pobytu, przeistoczy si# w pos a&ca. Po paru dniach zna ka%dy kamie& i ka%d! wyrw# na drodze do miasteczka. Codziennie rano Simone zaczyna a swój dzie& pracy od udzielania odpowiedzi na listy i dok adnego segregowania przys anej korespondencji, "ci"le stosuj!c si# do wskazówek Lazarusa. (ci!gawka, z o%ona na pó kartka, s u%y a w ka%dej chwili za ratunek, na wypadek gdyby zdarzy o jej si# zapomnie$ którego" z dziwnych polece& pryncypa a. Ci!gle mia a w pami#ci swój trzeci dzie& pracy, kiedy niewiele brakowa o, by odruchowo otworzy a jeden z listów nadanych z Berlina przez Daniela Hoffmanna. W ostatniej chwili przypomnia a sobie, %e przecie% nie wolno jej tego robi$. Przesy ki od Hoffmanna nadchodzi y zazwyczaj co dziewi#$ dni, z punktualno"ci! niemal idealn!. Pergaminowe koperty zawsze by y opatrzone lakow! piecz#ci! z herbem w kszta cie +D,. Simone bardzo szybko nauczy a si# oddziela$ je od pozosta ych przesy ek, nie przyk adaj!c ju%wagi do szczególno"ci tematu. W pierwszych dniach sierpnia jednak sta o si# co", co sprawi o, i%znów poczu a si# zaintrygowana korespondencj! swego pryncypa a z tajemniczym panem Hoffmannem. Simone wesz a wczesnym rankiem do gabinetu Lazarusa, by zostawi$ na jego biurku najnowsze faktury i rachunki. Lubi a robi$ to z samego rana, zanim fabrykant zabawek uda si# do swojego studia, %eby nie musie$ odrywa$ go od zaj#$. Armand mia w zwyczaju rozpoczyna$ swój dzie& pracy od przegl!dania faktur. Przynajmniej dopóki zdrowie mu na to pozwala o. Owego ranka w gabinecie Lazarusa unosi si# zapach tytoniu, który zdradza , %e fabrykant

zabawek pracowa do pó'na w nocy. Simone, odk adaj!c dokumenty na biurko, zauwa%y a jaki"dziwny kszta t, tl!cy si# po"ród popio ów. Zaciekawiona podesz a do kominka i poruszy a pogrzebaczem dogasaj!ce resztki, które okaza y si# stert! przewi!zanych papierów niestrawionych do ko&ca przez ogie&. Poczu a si# g upio, myszkuj!c w tych popio ach, i ju% mia a wychodzi$ z pokoju, gdy dostrzeg a na jednej z kartek lakow! piecz#$ z liter! +D,. Wi#c by y to listy. Lazarus wrzuci w ogie& listy od Daniela Hoffmanna. Nie mój interes, pomy"la a Simone, nic mnie nie obchodzi, dlaczego to zrobi . Od o%y a pogrzebacz i przyrzek a sobie nigdy wi#cej nie wtyka$ nosa w osobiste sprawy pryncypa a.

* * *

Deszcz szemrz!cy o szyby zbudzi Hannah ze snu. By a pó noc. Pokój ton! w b #kitnym pó mroku, a "wiat a dalekiej burzy, która rozszala a si# nad morzem, zmienia y pomieszczenie w chi&ski teatr cieni. Metaliczne tykanie jednego z mówi!cych zegarów Lazarusa - oczy na wiecznie u"miechni#tej twarzy, spogl!daj!ce to w jedn!, to w drug! stron# bez chwili przerwy - dochodzi o uporczywie ze "ciany. Hannah westchn# a. Nienawidzi a nocy w Cravenmoore. W "wietle dziennym dom Lazarusa Janna zdawa si# przeogromnym muzeum cudów i osobliwo"ci. Jednak wraz z nadej"ciem nocy setki mechanicznych istot, maskowate twarze zabawek i automatów zmienia y si# w widmow! faun#, która nigdy nie spa a, zawsze czujna, u"miechni#ta, bacznie obserwuj!ca wszystko niewidz!cymi oczyma. Lazarus sypia w jednym z pokojów zachodniego skrzyd a, przyleg ym do sypialni %ony. Poza gospodarzami i sam! Hannah w domu zamieszkiwa y setki tworów skonstruowanych przez fabrykanta, które zajmowa y ka%dy wolny k!t. W ciszy nocy Hannah s ysza a wyra'nie rozbrzmiewaj!ce w ca ym mieszkaniu echo spr#%yn i trybików. Czasem, kiedy nie mog a zasn!$, godzinami wyobra%a a sobie, jak w ciemno"ciach "wiec! szklane oczy nieruchomych automatów. Ledwo zacz# a znowu zapada$ w sen, us ysza a po raz pierwszy ów d'wi#k - t umiony przez deszcz regularny turkot. Wsta a i cichutko podesz a do okna, staraj!c si# nie przekroczy$obr#bu plamy padaj!cego z zewn!trz "wiat a. Gmatwanina wie%, uków i strzelistych dachów Cravenmoore jakby kurczy a si# pod nawa nic! wody. Z wilczych pysków gargulców wyp ywa y czarne kaskady. Serdecznie nienawidzi a tego miejsca* Irytuj!cy d'wi#k znowu dotar do jej uszu. Hannah, szukaj!c 'ród a tego odg osu, zatrzyma a wzrok na rz#dzie okien zachodniego skrzyd a. Wygl!da o na to, %e na drugim pi#trze wiatr otworzy jedno z nich. Firanki opota y niczym %agle w deszczu, a skrzyd a okna trzaska y raz za razem. Dziewczyna uzna a, %e ma pecha. Na sam! my"l o tym, %e musi wyj"$ na korytarz i przej"$ przez ca y dom do jego zachodniej cz#"ci, dosta a g#siej skórki. Szybko, %eby strach jej ca kiem nie sparali%owa , w o%y a szlafrok i kapcie. By o ciemno, wi#c zapali a "wieczki w kandelabrze. Migotanie p omyków otoczy o j! miedzian! aureol!. Hannah dotkn# a zimnej klamki drzwi sypialni i prze kn# a "lin#. Skrzyd a okna w ciemnym pokoju nadal uparcie uderza y o "cian#. Czeka y na ni!. Wysz a, zamkn# a za sob! drzwi do sypialni i spojrza a w g !b nieko&cz!cego si#, ciemnego tunelu korytarza. Zag #bi a si# w niego, unosz!c kandelabr. Sz a szpalerem wisz!cych w pustce i pogr!%onych w letargu zabawek Lazarusa. Hannah przyspieszy a kroku, staraj!c si# nie rozgl!da$na boki. Na drugim pi#trze Lazarus przechowywa swoje najstarsze automaty, poruszaj!ce si#niezdarnie, o przejaskrawionych i nierzadko przera%aj!cych rysach twarzy. Prawie wszystkie pozamykano w oszklonych gablotach. Zdarza o si#, %e o%ywa y w nich nagle, bez ostrze%enia, pos uszne jakiemu" wewn#trznemu mechanizmowi, który budzi je z ich snu ruchomych lalek. Hannah min# a Madame Sarou, wró%k#, która tasowa a w swych bia ych d oniach karty do

tarota, wybiera a jedn! z nich i pokazywa a widzowi. Dziewczyna nie mog a oprze$ si# pokusie i spojrza a na upiorn! twarz wystrugan! w drewnie. Oczy Cyganki otworzy y si#, a jej d onie wyci!gn# y ku dziewczynie kart#. Hannah zamar a. Na karcie widnia a spowita w p omienie posta$czerwonego diab a. Par# metrów dalej tors cz owieka o wielu maskach kiwa si# z boku na bok. M#%czyzna co jaki" czas ods ania swoje niewidzialne oblicze, odkrywaj!c mask# za mask!. Hannah szybko odwróci a wzrok i przyspieszy a kroku. Za dnia przechodzi a tym korytarzem setki razy. To by y tylko maszyny, nie %ywe istoty; nie zas ugiwa y na jej uwag#, a tym bardziej na jej strach. Powtarzaj!c t# my"l dla dodania sobie otuchy, skr#ci a w korytarz prowadz!cy do zachodniego skrzyd a. Miniaturowa orkiestra Maestra Firettiego siedzia a przy "cianie pogr!%ona w bezruchu. Po wrzuceniu monety figurki orkiestry gra y szczególn! wersj# _Marsza tureckiego _Mozarta. Hannah dotar a do ko&ca korytarza i zatrzyma a si# przed drzwiami z rze'bionego drewna d#bowego. Ka%de z drzwi Cravenmoore ozdobione by y innym reliefem ilustruj!cym któr!" z ba"ni braci Grimm: od Jasia i Ma gosi poprzez Muzykantów z Bremy, Kopciuszka po Czerwonego

Kapturka. W oczach dziewczyny ca a ta ba"niowa ornamentyka by a przera%aj!ca. Nigdy nie przekroczy a progu tego pokoju, tak jak i nie zajrza a do wielu innych pomieszcze& ogromnej rezydencji. I do wielu nie zajrzy, chyba %e zmusz! j! okoliczno"ci. Z wn#trza dobiega omot otwartego okna. Na skórze poczu a zimny powiew nocnego wiatru wydobywaj!cy si# ze szpar w drzwiach. Hannah jeszcze raz rozejrza a si# po korytarzu. Szklane oczy muzyków orkiestry wpatrywa y si# w ciemno"ci. Us ysza a wyra'nie odg os deszczu bij!cego o dach Cravenmoore, jakby nad jej g ow! chrobota y tysi!ce szczurzych pazurków. Dziewczyna westchn# a ci#%ko, nacisn# a klamk# i wesz a do "rodka. Gwa towny podmuch lodowatego powietrza zawirowa wokó niej, zgasi p omyki "wiec i z hukiem zatrzasn! drzwi za jej plecami. Przesi!kni#te deszczem firanki ci#%ko powiewa y. Hannah rzuci a si#, by wpierw zamkn!$ skrzyd a okna, a nast#pnie dok adnie je docisn!$ i mocno przekr#ci$ klamk#. Nerwowo odszuka a w kieszonce szlafroka pude ko zapa ek, po czym dr%!cymi r#kami zapali a "wieczki. W "wietle kandelabru otaczaj!ce j! ciemno"ci o%y y, ukazuj!c oczom Hannah pokój, który wygl!da na sypialni# dziecka. Ma e ó%eczko obok biurka. Pó eczka z ksi!%kami, dzieci#ce ubranka z o%one na krze"le. Para bucików starannie u o%ona pod ó%kiem. -a&cuszek z krzy%ykiem zawieszony na pr#cie u wezg owia. Hannah przesz a si# po pokoju. W jego atmosferze, w meblach i przedmiotach, by o co" dziwnego, co" deprymuj!cego, czego Hannah nie potrafi a do ko&ca okre"li$. Rozejrza a si# raz jeszcze po tej dzieci#cej sypialni. W Cravenmoore nie by o dzieci. Nigdy ich nie by o. Wi#c po co ten pokój? Nagle dozna a ol"nienia. Zrozumia a, co j! od pocz!tku uderzy o. Wcale nie porz!dek ani czysto"$, ale co" tak oczywistego, tak prostego, %e a% umyka o uwadze. By to rzeczywi"cie pokój dziecinny. Ale czego" tu brakowa o. Brakowa o zabawek. W ca ym pomieszczeniu nie by o ani jednej zabawki. Hannah unios a "wiecznik, by przypatrzy$ si# "cianom. Wisia y na nich wycinki z gazet. Dziewczyna odstawi a kandelabr na biureczko i podesz a do "ciany pokrytej mozaik! starych wycinków i fotografii prasowych. Jedna z nich szczególnie zwraca a uwag#. Przedstawia a kobiet#o ostrych, wyrazistych rysach twarzy. W spojrzeniu jej czarnych oczu czai a si# gro'ba. Ta sama twarz pojawia a si# na innych zdj#ciach. Hannah zbli%y a twarz do fotografii tajemniczej damy trzymaj!cej w ramionach dziecko. Pó'niej przebieg a wzrokiem "cian#, czytaj!c nag ówki starych artyku ów, wisz!cych obok siebie bez adu i sk adu. Notki o straszliwym po%arze w jednej z paryskich fabryk, podczas którego

znikn! m#%czyzna o nazwisku Hoffmann. Nazwisko tej postaci obsesyjnie powtarza o si# w wi#kszo"ci wycinków wisz!cych niczym klepsydry na cmentarnym murze. A w samym "rodku, otoczona dziesi!tkami nieczytelnych skrawków gazet, wisia a pierwsza strona dziennika z 1890 roku. A na niej twarz dziecka. Jego oczy pe ne by y przera%enia. Oczy maltretowanego zwierz#cia. Zdj#cie wywar o na niej ogromne wra%enie. Z wyrazu twarzy tego sze"cio-, mo%e siedmioletniego ch opca mo%na by o wywnioskowa$, %e by "wiadkiem niezrozumia ego dla&, potwornego zdarzenia. Hannah poczu a przeszywaj!cy ch ód, zimno promieniuj!ce z niej samej. Próbowa a odczyta$ niewyra'ny tekst towarzysz!cy fotografii. +Odnaleziono o"mioletnie dziecko, które sp#dzi o samotnie siedem dni w ciemnej piwnicy,. Hannah przyjrza a si# twarzy ch opca. W jego rysach by o co" znajomego. W jego oczach mo%e* W tej samej chwili Hannah zda o si#, %e s yszy czyj" g os, szept za swoimi plecami. Odwróci a si#, ale nikogo nie zobaczy a. Odetchn# a z ulg!. W purpurowej po"wiacie rzucanej przez kandelabr unosi y si# tysi!ce drobinek kurzu. Podesz a do jednego z okien i palcami delikatnie odsun# a mu"lin firanki przys aniaj!cej szyb#. Las ton! we mgle. W oknach pracowni Lazarusa, na kra&cu zachodniego skrzyd a, by o jasno. Zarys jego postaci odcina si# na tle z ocistego "wiat a dr%!cego za firankami. Przez szpar# mi#dzy nimi przedar si# w!ski snop, kre"l!c na pod odze smug# jasno"ci. Znowu us ysza a g os, tym razem wyra'niejszy i bli%szy. Szepta jej imi#. Hannah odwróci a si# i po raz pierwszy zauwa%y a blask, jaki bi z ma ego kryszta owego flakonika. Czarna jak obsydian buteleczka, spowita wielobarwnym poblaskiem, sta a w male&kiej niszy. Dziewczyna ostro%nie podesz a do niej i przyjrza a si# flakonikowi. Na pierwszy rzut oka przypomina fiolk# perfum, ale Hannah nigdy nie widzia a równie pi#knego przedmiotu ani równie misternie r%ni#tego kryszta u. Korek w kszta cie pryzmatu mieni si# wszystkimi kolorami t#czy. Hannah poczu a, %e nie oprze si# pokusie, by si#gn!$ po ten przedmiot i palcami pog adzi$ kryszta wabi!cy niezwyk ymi liniami. Z wyj!tkow! ostro%no"ci! wzi# a flakonik w obie d onie. Wa%y wi#cej, ni% si#spodziewa a. I by lodowaty, do tego stopnia, %e dotkni#cie go sprawia o ból. Unios a go na wysoko"$ oczu, by przyjrze$ si# jego zawarto"ci, ale w pierwszej chwili dostrzeg a tylko nieprzeniknion! czer&. Trzymaj!c go pod "wiat o, Hannah dozna a jednak wra%enia, %e w "rodku co" zafalowa o. G#sta, ciemna ciecz, mo%e perfumy* Dr%!cymi palcami dotkn# a ozdobnego korka. We flakoniku co" jakby si# poruszy o. Hannah zawaha a si# na chwil#. Doskona o"$ opakowania zdawa a si# obiecywa$ najbardziej osza amiaj!cy zapach, jaki tylko mog a sobie wyobrazi$. Spróbowa a wyci!gn!$ korek. Czer&wewn!trz flakonika znów si# wzburzy a, jednak Hannah nie zwraca a ju% na to uwagi. W ko&cu korek ust!pi . Nieokre"lony d'wi#k, syk ulatniaj!cego si# spr#%onego gazu, wype ni pokój. W jednej chwili k #by wydostaj!cej si# z flakonu czerni unios y si# w powietrzu, rozlewaj!c si# niczym plama atramentu. Hannah poczu a, jak ca ym jej cia em wstrz!sa dreszcz, a szept g osu osacza j! ze wszystkich stron. Flakonik w jej d oniach by teraz przezroczysty i zrozumia a, %e cokolwiek by o jego zawarto"ci!, uwolni o si# dzi#ki niej. Odstawi a flakonik na miejsce. Nurt zimnego powietrza zaw adn! pokojem, gasz!c po kolei wszystkie "wiece. Im bardziej pokój pogr!%a si# w mroku, tym bardziej odczuwalna stawa a si# w nim czyja" obecno"$. Po ciemniej!cych "cianach rozlewa si# zarys bezkszta tnej postaci. Cie&. Hannah powoli zacz# a cofa$ si# ku wyj"ciu. Po omacku próbowa a natrafi$ na klamk#, by w ko&cu poczu$ jej ch ód. Ostro%nie j! nacisn# a i delikatnie otworzy a drzwi, gotowa rzuci$ si#

natychmiast do ucieczki. Co" sz o w jej stron#, czu a to wyra'nie. Dziewczyna stara a si# szybko zatrzasn!$ za sob! drzwi, ale a&cuszek, który mia a na szyi, zaczepi si# o jeden z wystaj!cych elementów p askorze'by. Jednocze"nie za jej plecami rozleg si#z owrogi i pora%aj!cy syk. Syk du%ego w#%a. Hannah poczu a, %e zy przera%enia zaczynaj!sp ywa$ jej po policzkach. -a&cuszek p#k , a dziewczyna us ysza a, jak medalik spada na pod og#. Oswobodziwszy si#, stan# a przed otwieraj!cym si# przed ni! cienistym tunelem. Na jego ko&cu wida$ by o otwarte drzwi wiod!ce ku schodom do nast#pnego skrzyd a. Znów rozleg si# ponury gwizd. Ca kiem blisko. Dziewczyna pobieg a w stron# schodów. W chwil# pó'niej us ysza a znany ju% jej d'wi#k ust#puj!cej klamki. Tym razem nie potrafi a jednak powstrzyma$ przera%enia. Z g #bi piersi wyrwa jej si# %a osny j#k. Z trwog! rzuci a si# schodami w dó . Mimo %e dysz!c i usi uj!c nie straci$ równowagi, przeskakiwa a po trzy stopnie, wydawa o jej si#, %e nigdy nie pokona tych schodów i nie dobiegnie na parter. Kiedy dotar a wreszcie do drzwi prowadz!cych na ty y ogrodu Cravenmoore, mia a poobijane kostki i kolana, ale bólu prawie nie czu a. Rozsadzaj!ca jej %y y adrenalina podrywa a j! do coraz szybszego biegu. Nigdy nieu%ywane drzwi by y zamkni#te. Hannah z ca ej si y rozbi a okciem szybk#, wystawi a r#k# i szarpn# a klamk# z zewn!trz. Dopiero gdy dobieg a do ton!cego w mroku ogrodu, poczu a ran# na ramieniu. Nie zatrzymuj!c si#, bieg a ku "cianie lasu. Ch ód nocy okr#ca si# wokó niej, przylepiaj!c do jej cia a szlafrok mokry od potu. Na linii drzew, tu% przed "cie%k! przecinaj!c! las Cravenmoore, Hannah obejrza a si# za siebie, by sprawdzi$, czy jej prze"ladowca zdo a ju% dotrze$ do pierwszych cieni ogrodu. Nie dostrzeg a najmniejszego "ladu zjawy. Odetchn# a g #boko. Zimne powietrze pali o jej gard o i ostro k u o w p uca. Ju% szykowa a si# do podj#cia biegu, gdy ujrza a sylwetk#przylepion! do fasady Cravenmoore. Z czerni budynku oderwa o si# jakie" cia o, by zej"$pomi#dzy gargulcami, pe zn!c niczym gigantyczny paj!k. Hannah rzuci a si# w ciemno"$ labiryntu, który mia j! poprowadzi$ na drug! stron# lasu. Spomi#dzy koron drzew wy ania si# ksi#%yc, barwi!c mgie k# na niebiesko. Wiatr wznieca wokó niej szeleszcz!ce g osy tysi!ca li"ci. Drzewa sta y szpalerem skamienia ych widm wyci!gaj!cych ku niej swoje rozczapierzone szpony. Bieg a rozpaczliwie w stron# "wiat a prowadz!cego j! ku wyj"ciu z tego fantasmagorycznego tunelu, bramy do jasno"ci, która zdawa a si# oddala$ od niej, im wi#cej wysi ku wk ada a w to, by si# do niej zbli%y$. Z le"nych zaro"li zacz! dobiega$ narastaj!cy ha as. Cie& przemierza g#stwin#, niszcz!c wszystko, co znalaz o si# na jego drodze, "mierciono"ny "wider przebijaj!cy "cie%k# do niej. Krzyk uwi!z Hannah w gardle. Ga #zie drzew i krzaków poci# y jej d onie, ramiona i twarz dziesi!tkami krwawych pr#g. Goni a resztkami si , zm#czenie, niczym drewniany m otek, wali o j! w skronie, otumaniaj!c ca kowicie i podszeptuj!c, by mu si# podda a, by po o%y a si# na ziemi i poczeka a*Ale nie mog a tego zrobi$. Musia a ucieka$. Jeszcze tylko par# metrów i wybiegnie na drog#prowadz!c! do miasteczka. Na pewno nadjedzie jaki" samochód, na pewno kto" si# zatrzyma i jej pomo%e. Jeszcze tylko kilka sekund, chwila, wystarczy wyj"$ z lasu, %eby znale'$ ratunek. Dalekie "wiat a samochodu jad!cego wzd u% Pla%y Anglika omiot y mroki le"nej g#stwiny. Hannah krzykn# a rozpaczliwie, prosz!c o pomoc. Przez ga #zie i zaro"la zdawa a si# nadchodzi$ za jej plecami tr!ba powietrzna. Hannah unios a wzrok ku kopule ga #zi os aniaj!cych twarz ksi#%yca. Cie& powoli si# rozpe z . Dziewczyna jedynie j#kn# a po raz ostatni. Cie& w wolno opadaj!cych kroplach niczym ci#%kie smugi smo y okry Hannah. Dziewczyna zamkn# a oczy i przywo a a twarz swojej gadatliwej i wiecznie u"miechni#tej matki. Chwil# pó'niej poczu a zimny oddech cienia na swojej twarzy.

5. Zamek po"ród mgie

P ótno %agla odzi Ismaela rozdar o, o umówionej godzinie, mu"lin mgie ki ocieraj!cej si#nieledwie o lustro wody zatoki. Irène i jej matka, siedz!c na ganku i pij!c kaw# z mlekiem, wymieni y spojrzenia. - Nie ma chyba potrzeby, bym uprzedzi a ci#* - zacz# a Simone. - Nie ma takiej potrzeby - odpar a Irène. - Kiedy ostatnio rozmawia y"my na temat m#%czyzn? - spyta a matka. - Kiedy sko&czy am siedem lat i Claude, tamten ch opak z podwórka, namówi mnie, %ebym odda a mu swoj! spódniczk# w zamian za jego spodnie. - Niez e zió ko. - Przecie% on mia tylko pi#$ lat, mamo. - No to pomy"l, jacy potrafi! by$, gdy maj! pi#tna"cie. - Szesna"cie. Simone westchn# a. Szesna"cie lat. Mój Bo%e. Jej córka mia a zamiar uciec ze starym wilkiem morskim. - To znaczy, %e mówimy o ca kiem doros ym cz owieku. - Przecie% on jest tylko pó tora roku starszy ode mnie. To %adna ró%nica. - Ty jeste" jeszcze dzieckiem. Irène u"miechn# a si# wyrozumiale. Zaprowadzanie wojskowej dyscypliny nie by o najsilniejsz! stron! Simone Sauvelle. - Spokojnie, mamo. Wiem, co robi#. - I tego w a"nie si# boj#.

-ód' wp yn# a do zatoczki. Ismael pomacha r#k! na powitanie. Simone przypatrywa a si#ch opcu z jedn! brwi! uniesion! na znak czujno"ci. - A nie by by askaw wej"$ tu, %eby" mog a mi go przedstawi$? - Mamusiu* Simone pokiwa a g ow!. W ka%dym razie nie udzi a si#, %e jej fortel b#dzie skuteczny. - Czy jest co", o czym powinnam ci jeszcze powiedzie$? - zapyta a Simone, ewidentnie podaj!c ty y. Irène poca owa a j! w policzek. - Powinna" %yczy$ mi mi ego dnia. Nie czekaj!c na odpowied', Irène zbieg a ku przystani. Simone patrzy a, jak jej córka chwyta d o& nieznanego jej ch opca (który, w jej podejrzliwych oczach, z ch opca ju% niewiele mia ) i wskakuje na pok ad. Kiedy Irène odwróci a g ow#, by j! pozdrowi$, matka u"miechn# a si#wymuszenie i w odpowiedzi równie% pomacha a r#k!. Patrzy a, jak odp ywaj! w g !b zatoki w blasku promiennego i uspokajaj!cego s o&ca. Siedz!ca na por#czy mewa, by$ mo%e jeszcze jedna matka, która prze%ywa trudne chwile, przygl!da a jej si# z rezygnacj!. - To niesprawiedliwe - powiedzia a Simone do mewy. - Kiedy si# rodz!, nikt ci# nie uprzedza, %e b#d! robi$ to samo co ty, kiedy by a" w ich wieku. Ptak, ca kowicie oboj#tny na tego typu refleksje, poszed w "lady Irène i odlecia . Simone skwitowa a u"miechem swoj! naiwno"$ i opu"ci a ganek, by uda$ si# do Cravenmoore. Praca jest najlepszym lekarstwem, powiedzia a sobie w duchu.

* * *

Odp yn#li na tyle daleko, i% w pewnym momencie brzeg zamieni si# w bia ! kresk#zawieszon! mi#dzy niebem a morzem. Wiatr wia ze wschodu. Dziób +Kyaneosa, pru tak krystalicznie czyst! wod#, i% wida$ by o dno mieni!ce si# szmaragdowymi odblaskami. Irène, której jedynym do"wiadczeniem %eglarskim by a wczorajsza przeja%d%ka, z otwartymi ustami przygl!da a si# hipnotyzuj!cej urodzie zatoki widzianej od strony morza. Dom na Cyplu sta si#ma ! bia ! plamk! po"ród ska , kolorowe budynki miasteczka migota y za" w rozrzedzonym powietrzu unosz!cym si# nad wod!. W dali wida$ by o zbieraj!ce si# na widnokr#gu chmury burzowe. Irène zamkn# a oczy i ws ucha a si# w szum otaczaj!cego j! morza. Kiedy je ponownie otworzy a, nic si# wokó niej nie zmieni o. To nie by sen. Po obj#ciu kursu Ismaelowi nie pozostawa o w a"ciwie nic innego, jak tylko gapi$ si# na Irène, która zachowywa a si#, jakby rzucono na ni! jakie" morskie czary. Metodycznie i skrupulatnie rozpocz! obserwacj# od bladych kostek dziewczyny, nast#pnie wspi! si# powoli wzrokiem, by zatrzyma$ si# w po owie ud Irène, na granicy ustanowionej najbezczelniej przez spódnic#. Niezra%ony przyst!pi do spokojnej oceny nader wdzi#cznego i mi ego dla oka smuk ego tu owia dziewczyny. Mog o to dla niego trwa$ wieczno"$ i pewnie nawet trwa o d ugo i trwa oby d u%ej, gdyby nagle jego oczy nie zetkn# y si# z oczami Irène, co uzmys owi o Ismaelowi, %e jego bezczelne taksowanie nie przesz o niezauwa%one. - O czym my"lisz? - spyta a dziewczyna. - O wietrze - sk ama bez %enady Ismael. - Zaczyna si# zmienia$, odkr#ca na po udnie. Przed burz! tak zazwyczaj bywa. Pomy"la em sobie, %e pewnie chcia aby" najpierw op yn!$ cypel. Tam s! pi#kne widoki. - Jakie widoki? - zapyta a niewinnie Irène. Teraz ju% nie ma w!tpliwo"ci, pomy"la Ismael; dziewczyna kpi a z niego w %ywe oczy. Puszczaj!c mimo uszu docinki swojej pasa%erki, skierowa ód' w stron# pr!du op ywaj!cego klif, oko o mili od cypla. Gdy tylko wyp yn#li za cypel, ich oczom ukaza a si# ogromna, ca kowicie pusta, dzika pla%a ci!gn!ca si# a% ku mgie kom spowijaj!cym Wzgórze (wi#tego Micha a. - To Czarna Zatoka - obja"ni Ismael. - Nosi tak! nazw#, bo jej wody s! znacznie g #bsze od B #kitnej Zatoki, która jest w a"ciwie morsk! p ycizn!, o kilkumetrowej zaledwie g #boko"ci. Mielizna, rzec by mo%na. -awica. Irène ca a ta terminologia morska niewiele mówi a, ale roztaczaj!cy si# przed ni! rzadkiej urody widok powodowa , %e dostawa a g#siej skórki. Jej wzrok zatrzyma si# na miejscu, które wygl!da o jak wy% obiona w skale grota, otwarta ku morzu gardziel. - To laguna - powiedzia Ismael. - Jest jak owal os oni#ty od pr!du i po !czony z morzem male&kim przesmykiem. A po drugiej stronie znajduje si# Grota Nietoperzy. W tym tunelu wg #biaj!cym si# w ska #, widzisz? Pono$ w roku tysi!c siedemset czterdziestym szóstym sztorm wyrzuci na te ska y piracki galeon. Szcz!tki okr#tu i piratów wci!% tam s!. Irène spojrza a na& z niedowierzaniem. Ismael mo%e i by dobrym sternikiem, ale w k amaniu z trudem apa si# na majtka. - To szczera prawda - brn! dalej Ismael. - Czasem tam nurkuj#. Jaskinia prowadzi g #boko w ska # i nie ma ko&ca. - Zabierzesz mnie tam? - zapyta a Irène, udaj!c, %e "wi#cie wierzy w idiotyczn! histori# o rzuconym na ska y statku pirackim. Ismael lekko si# zaczerwieni . To brzmia o jak zaproszenie do dalszego ci!gu. Jak zobowi!zanie. Jednym s owem, kry o si# w tym niebezpiecze&stwo. - Tam jest mnóstwo nietoperzy. St!d nazwa zreszt!* - ostrzeg ch opak, nie znajduj!c innego, bardziej odstr#czaj!cego argumentu.

- Uwielbiam nietoperze. Lataj!ce myszki - odgryz a si# Irène, gotowa nadal pokpiwa$ z ch opaka. - Kiedy tylko zechcesz - odpar Ismael, rezygnuj!c z dalszego oporu. Irène u"miechn# a si# ciep o. Ten u"miech ca kowicie zbi z panta yku Ismaela. Przez dobr!chwil# nie móg si# zorientowa$, jaki jest kierunek wiatru i do czego w a"ciwie s u%y rumpel. A najgorsze, %e dziewczyna zdawa a si# domy"la$, %e co" jest z nim nie tak. Najwy%szy czas zrobi$zwrot. Odpadaj!c od wiatru, tak szybko luzowa grot, %e po zwrocie, zanim skontrowa , ód' si#przechyli a. Fale nieomal musn# y twarz Irène. Ch odne j#zyki. Dziewczyna pisn# a, nie przestaj!c si# "mia$. Ismael odpowiedzia u"miechem. Nie potrafi jeszcze wyczu$, co takiego specjalnego w niej jest, ale wiedzia na pewno, %e nie potrafi od niej oderwa$ wzroku. - P yniemy na latarni# - oznajmi . Kilka sekund pó'niej +Kyaneos,, prowadzony niewidzialn! d oni! wiatru, prze"lizgn! si#nad grzbietami fal. Ismael poczu , jak Irène chwyta si# jego d oni. Zdawa o si#, %e ód' zaraz wzbije si# w powietrze, zostawiaj!c za sob! warkocz bia ej piany. Irène spojrza a na Ismaela, spostrzegaj!c, %e ch opak na ni! patrzy. Przez chwil# jego oczy zatopi y si# w jej oczach, a Irène poczu a, jak ch opak delikatnie "ciska jej d o&. (wiat nigdy nie by tak daleko.

* * *

W po udnie owego dnia Simone Sauvelle przekroczy a próg osobistej biblioteki Lazarusa Janna, znajduj!cej si# w ogromnej owalnej sali w samym sercu Cravenmoore. Bezkresny kosmos ksi!%ek wznosi si# nieprawdopodobn! spiral! ku "wietlikowi z barwionego szk a. Tysi!ce nieznanych i tajemniczych "wiatów wspó istnia y w tej bezmiernej katedrze ksi!%ek. Przez chwil#Simone z nieukrywanym zadziwieniem przygl!da a si# wizji rozci!gaj!cej si# przed jej oczyma, nie mog!c oderwa$ wzroku od mgie ki unosz!cej si# ku sklepieniu. Dopiero po kilku minutach zda a sobie spraw#, %e nie jest tu sama. Przy biurku, w kr#gu padaj!cego bezpo"rednio ze "wietlika "wiat a, siedzia a posta$ w eleganckim garniturze. Us yszawszy kroki Simone, Lazarus odwróci si# i u"miechn! do niej ciep o i serdecznie, zamykaj!c roz o%on! przed sob! ksi!%k#, stary, oprawiony w czarn! skór#egzemplarz. - Ach, to pani, madame Sauvelle. Witam w moim male&kim zaciszu - odezwa si#, wstaj!c. - Nie chcia am przeszkadza$* - Nie, sk!d%e, bardzo jestem rad, %e pani si# tu zjawi a - odpar Lazarus. - Chcia em z pani!omówi$ kwesti# zamówienia, które chc# z o%y$ firmie Arthur Francher* - Arthur Francher w Londynie? Twarz Lazarusa poja"nia a. - Zna pani t# firm#? - Mój m!% zazwyczaj kupowa tam ksi!%ki podczas swych wyjazdów. Burlington Arcade. - No i mia em racj#, %e do tego typu obowi!zków lepszej osoby od pani nie znajd# - stwierdzi Lazarus, przyprawiaj!c Simone o rumie&ce. I doda : - Mo%e omówimy to przy fili%ance kawy? Simone nie"mia o przytakn# a. Lazarus ponownie si# u"miechn! i odstawi gruby tom, który przed chwil! zamkn! , na miejsce, pomi#dzy setki innych podobnych tomów. Simone, przygl!daj!c si# Lazarusowi, nie mog a nie spojrze$ na grzbiet odk adanej ksi!%ki i widniej!cy na nim ozdobnie wykaligrafowany tytu sk adaj!cy si# z jednego wyrazu, z jednego nic niemówi!cego i nieznanego s owa:

Doppelgänger

* * *

Tu% przed po udniem Irène dostrzeg a przed dziobem wysepk# z latarni!. Ismael postanowi op yn!$ wysepk#, by przybi$ do brzegu w male&kiej zatoczce wy% obionej w skale przez morze. Irène zd!%y a ju% w trakcie rejsu uzyska$ od Ismaela szereg informacji o sztuce %eglowania i o w a"ciwo"ciach wiatru. Dzi#ki temu mog a wykona$ kilka polece& swego sternika, pomagaj!c Ismaelowi w niezb#dnych manewrach, które mia y na celu przep yni#cie skalistego przesmyku i dotarcie do starej przystani niedaleko latarni. Wysepka by a go ! ska ! wy aniaj!c! si# z wód zatoki, zamieszkiwan! jedynie przez koloni#mew. Niektóre z nich z ciekawo"ci! przygl!da y si# intruzom. Reszta wola a zerwa$ si# do lotu. Oczy Irène, pod!%aj!c za ich niezdarnym odlotem, natkn# y si# na stare drewniane baraczki, zniszczone przez sztormy i zaniedbanie. Przeszklona laterna wie&czy a smuk ! wie%# latarni, u której stóp znajdowa si# male&ki parterowy budynek, dawny dom latarnika. - Poza mn!, mewami i czasem jakim" krabem nikt tu nie zagl!da od wielu lat - powiedzia Ismael. - Nie licz!c oczywi"cie pirackiego statku widma - za%artowa a Irène. Ch opak szybko przebieg na dziób i chroni!c go, zeskoczy na pomost odzi. Irène posz a w jego "lady. Zacumowawszy +Kyaneosa,, Ismael wzi! koszyk z wiktua ami przygotowany przez ciotk# "wi#cie przekonan!, %e piractwo piractwem, ale do aborda%u panny nie mo%na przyst!pi$ z pustym %o !dkiem, a instynkty nale%y zaspokaja$ wed ug hierarchii potrzeb. - Chod'. Je"li lubisz opowie"ci o duchach, to ta na pewno ci# zainteresuje* Ismael pchn! drzwi i da znak Irène, by "mia o sz a za nim. Po przekroczeniu progu dziewczyna poczu a si#, jakby nagle znalaz a si# w czasoprzestrzeni sprzed kilkudziesi#ciu lat. Wszystko spoczywa o nietkni#te pod warstw! mgie ki odk adanej przez wilgo$ rok po roku. Dziesi!tki ksi!%ek, przeró%ne przedmioty i meble. Wszystko wygl!da o tak, jakby latarnik zosta nagle porwany o "wicie przez jak!" si # nieczyst!. Irène, zafascynowana widokiem, spojrza a na Ismaela. - To jeszcze nic, poczekaj, a% wejdziemy na latarni# - powiedzia ch opak. Wzi! j! za r#k# i poprowadzi ku spiralnym schodom prowadz!cym na latern#. Irène z jednej strony czu a si# jak intruz, który nieproszony wtargn! do cudzego mieszkania, z drugiej strony jednak jak poszukiwacz przygód pod!%aj!cy tropem tajemnicy, któr! lada chwila odkryje. - A co si# sta o z latarnikiem? Ismael zastanawia si# chwil#, jakby próbowa sobie przypomnie$. Wreszcie odpowiedzia : - Pewnej nocy wsiad do swojej ódki i odp yn! . Tak jak sta . Niczego ze sob! nie zabra . - A dlaczego tak zrobi ? - Nigdy tego nie wyjawi - odpar Ismael. - A ty jak my"lisz? Dlaczego uciek ? - Ze strachu. Irène prze kn# a "lin# i zacz# a rozgl!da$ si# niespokojnie, jakby spodziewa a si#, %e zaraz po schodach zacznie j! goni$, niczym "wietlisty demon, widmo owej topielicy i rzuci si# na ni! z wyci!gni#tymi szponami, z twarz! bia ! jak porcelana, z dwiema czarnymi obwódkami wokó p on!cych oczu. - Tu nikogo poza nami nie ma, Irène. Jeste"my ca kiem sami - powiedzia Ismael. Dziewczyna przytakn# a bez wi#kszego przekonania.

- Tylko mewy i kraby, tak? - W a"nie. Schody prowadzi y na górn! platform# latarni, z której, niczym z wie%y stra%niczej, rozci!ga si# widok na ca ! B #kitn! Zatok#. Irène i Ismael wyszli na zewn!trz. Rze"ki wiatr i "wiat o s oneczne natychmiast rozgoni y najmniejszy cho$by cie& zjawy pokutuj!cej we wn#trzu latarni. Irène g #boko odetchn# a i da a si# porwa$ urzekaj!cemu widokowi, jaki mo%na by o ogl!da$ jedynie z tego miejsca. - Fajnie, %e mnie tu zabra e", dzi#kuj# - szepn# a. Ismael pokiwa g ow!, jakby od niechcenia, unikaj!c zarazem jej wzroku. - Mo%e co" przek!simy? Umieram z g odu - stwierdzi . I tak oto oboje usiedli na skraju platformy i z nogami zwisaj!cymi w powietrzu zacz#li opró%nia$ koszyk piknikowy. Ani jedno, ani drugie nie by o tak naprawd# zbyt g odne, ale jedzenie zajmowa o r#ce i g owy. W oddali miasteczko spa o w s o&cu popo udnia najzupe niej oboj#tne wobec tego, co si#dzia o na tej wysepce z dala od wszystkich i wszystkiego.

* * *

Przy trzeciej fili%ance kawy Simone nadal gaw#dzi a z Lazarusem nie"wiadoma, %e zrobi o si# ju% ca kiem pó'no. Rozmowa, która rozpocz# a si# od kurtuazyjnej wymiany uprzejmo"ci, szybko zacz# a dotyka$ powa%niejszych tematów, takich jak ksi!%ki, podró%e, drogie ich sercom wspomnienia. Min# o zaledwie kilka godzin, a Simone ju% mia a wra%enie, %e zna swojego pryncypa a od lat. Stwierdzi a ze zdumieniem, %e po raz pierwszy od miesi#cy odwa%y a si#odnale'$ w pami#ci sceny i obrazy z ostatnich dni %ycia Armanda, a opowiadanie o nich przynios o jej niespodziewan! zupe nie ulg#. Lazarus s ucha bardzo uwa%nie, nie przerywaj!c jej zwierze&%adnym zb#dnym komentarzem. Wiedzia , kiedy nale%y taktownie zmieni$ temat, a kiedy pozwoli$, by strumie& wspomnie& p yn! swobodnie. Z trudem przychodzi o jej my"le$ o Lazarusie jako o pryncypale. Teraz fabrykant zabawek wydawa si# jej raczej przyjacielem, dobrym przyjacielem. Tego popo udnia Simone zrozumia a - i poczu a wówczas wyrzuty sumienia i niemal dzieci#cy wstyd - %e w innych okoliczno"ciach, gdyby %ycie potoczy o si# inaczej, to niezwyk e zupe nie porozumienie, jakie nawi!za o si# mi#dzy nimi, mog oby sta$ si# zal!%kiem czego" wi#cej. Ale nad ni! wisia cie& wdowie&stwa i przesz o"ci, która nie dawa a o sobie zapomnie$, atmosfer# Cravenmoore za" przesyca a niewidzialna obecno"$ chorej ma %onki Lazarusa. W innych okoliczno"ciach* Gdyby %ycie potoczy o si# inaczej* Podczas tej kilkugodzinnej pogaw#dki Simone wyczyta a w oczach Lazarusa, %e podobne my"li chodzi y po g owie i jemu. Wyczyta a w nich jednak tak%e, %e m#%czyzna zamierza dochowa$wierno"ci swojej %onie i %e przysz o"$ ma im do zaoferowania jedynie przyja'&. Prawdziw!, g #bok! przyja'& podobn! do niewidzialnego mostu pomi#dzy dwoma samotnymi "wiatami, które dzieli ocean bolesnych wspomnie&. Z ociste "wiat o, zapowiadaj!ce zmierzch, wpada o teraz do gabinetu Lazarusa, rozpo"cieraj!c pomi#dzy nimi siatk# s onecznych refleksów. Lazarus i Simone przez chwil# patrzyli na siebie w milczeniu. - Czy mog# zada$ panu osobiste pytanie? - Oczywi"cie. - Dlaczego zdecydowa si# pan zosta$ fabrykantem zabawek? Mój zmar y m!% te% by in%ynierem, do"$ utalentowanym. Ale pa&skie prace s! "wiadectwem naprawd# niepospolitego talentu. Wie pan lepiej ode mnie, %e wcale nie przesadzam. Czemu w a"nie zabawki?

Lazarus u"miechn! si# bez s owa. - Nie musi pan odpowiada$ - doda a Simone. Fabrykant wsta i podszed do okna. Bursztynowe "wiat o zala o jego sylwetk#. - To d uga historia - zacz! . - Kiedy by em jeszcze dzieckiem, moja rodzina mieszka a w Pary%u, w starej dzielnicy Les Gobelins. Zna pani pewnie te okolice, uboga dzielnica starych, ponurych kamienic. Szara, widmowa cytadela, w!skie, n#dzne zau ki. W czasach mojego dzieci&stwa miejsce to wygl!da o chyba jeszcze gorzej ni% dzi", o ile to w ogóle mo%liwe. Moja rodzina zajmowa a male&kie mieszkanie w rozpadaj!cym si# budynku przy rue des Gobelins. Cz#"$elewacji grozi a zawaleniem i wspiera a si# na stemplach, ale %adna z mieszkaj!cych tu rodzin nie mog a pozwoli$ sobie na przeprowadzk# w jakie" bardziej przyjazne miejsce. Do dzi" pozostaje dla mnie zagadk!, jak zdo ali"my si# tam wszyscy pomie"ci$, moi trzej bracia, ja, moi rodzice i wujek Luc* Ale zaczynam odbiega$ od tematu. By em samotnym ch opcem. Zawsze. Wi#kszo"$ ch opaków z mojej ulicy interesowa a si#rzeczami, które mnie nie obchodzi y wcale. Nie zna em te% nikogo, z kim móg bym porozmawia$ o tym, co zajmowa o mnie. Na szcz#"cie nauczy em si# czyta$. Ta umiej#tno"$ by a dla mnie prawdziwym wybawieniem, od tej pory moimi przyjació mi sta y si# ksi!%ki. Moja matka na pewno by si# tym zmartwi a, ale w nat oku innych trosk nie zdo a a chyba nawet tego zauwa%y$. Zawsze uwa%a a, %e zdrowe dzieci&stwo polega na bieganiu po ulicach i %e tam w a"nie, od towarzyszy zabaw, mo%emy nauczy$ si# wszystkiego, co w %yciu najwa%niejsze. Mój ojciec natomiast czeka cierpliwie, a% osi!gniemy odpowiedni wiek, by zacz!$ zarabia$pieni!dze, tak w naszym domu potrzebne. Inni mieli jeszcze mniej szcz#"cia. Na naszej klatce schodowej mieszka pewien ch opiec, nazywa si# Jean Neville. Jean i jego owdowia a matka gnie'dzili si# w ciasnym mieszkanku na parterze, tu% przy wej"ciu do budynku. Ojciec ch opca nie %y od lat. Zmar , nabawiwszy si# jakiej"choroby od przebywania w"ród toksycznych wyziewów w fabryce glazury, w której pracowa przez ca e %ycie. Podobno cz#sto tak bywa. Dowiedzia em si# tego wszystkiego, gdy% z czasem zosta em przyjacielem ma ego Jeana, jedynym, jakiego mia . Jego matka, Anne, nie pozwala a mu wychodzi$ z budynku dalej ni% na podwórko. Jego dom by wi#zieniem. Osiem lat wcze"niej Anne Neville urodzi a bli'ni#ta w starym szpitalu Saint Christian na Montparnassie. Jeana i Josepha. Joseph przyszed na "wiat martwy. Przez osiem lat swego %ycia Jean boryka si# nieustannie z poczuciem winy. Uwa%a , %e jest odpowiedzialny za "mier$ swojego brata. A s!dzi tak przez swoj! matk#, która dzie& w dzie& przypomina a mu, %e to z jego winy Joseph przyszed na "wiat martwy. Co wi#cej, uparcie powtarza a, i% zabi cudownego ch opca, który bardziej ni% on zas ugiwa na to, by %y$. Nic z tego, co robi czy mówi Jean, nie zdo a o wzbudzi$ ciep ych uczu$ jego matki. Anne Neville przy "wiadkach okazywa a swojemu dziecku typowe oznaki matczynej troski i przywi!zania. Ale w samotno"ci ich klitki rzeczywisto"$ by a zupe nie inna. Anne co dzie&powtarza a t# sam! litani#. Jean jest leniwy. Prawdziwy z niego obibok. Jego wyniki w nauce pozostawiaj! wiele do %yczenia. Nic dziwnego, skoro nie ma za grosz zdolno"ci. Do niczego. W dodatku straszny z niego niezdara. Jego przyj"cie na "wiat by o jedn! wielk! omy k!. Joseph to zupe nie inna historia, on by by zupe nie inny. By by wspania ym ch opcem, zdolnym, bystrym*By by tym wszystkim, czym Jean nie zdo a zosta$. Nigdy. Ma y Jean od najwcze"niejszego dzieci&stwa rozumia , %e to on powinien by umrze$ w owej mrocznej szpitalnej sali. )e zaj! cudze miejsce. Wszystkie zabawki, które Anne troskliwie przechowywa a dla przysz ego dziecka, sko&czy y w p omieniach piecyka w tydzie& po tym, jak wysz a ze szpitala. Jean nigdy nie mia ani jednej zabawki. Matka mu na to nie pozwala a. Przecie%

nie zas ugiwa na nie. Której" nocy ch opiec zbudzi si# ze snu z krzykiem. Matka podesz a do jego ó%ka i spyta a, co si# sta o. Jean, przera%ony, wyzna , %e "ni a mu si# zjawa, z y duch, który goni go przez nieko&cz!cy si# tunel. Anne nie waha a si# ani przez chwil#, wyja"ni a mu, %e ów sen by znakiem. Zjawa, która mu si# przy"ni a, to cie& zmar ego brata, który poprzysi!g zemst#. Jean musi si#bardziej stara$, s ucha$ matki we wszystkim, nie sprzeciwia$ si# jej poleceniom, jednym s owem by$ lepszym synem, w przeciwnym bowiem wypadku duch brata przyjdzie po niego i zabierze ze sob! do piekie . Mówi!c to, Anne zaci!gn# a syna do piwnicy i zostawi a go tam samego przez dwana"cie godzin, by dog #bnie przemy"la to, co mu przed chwil! powiedzia a. Zrobi a to wówczas po raz pierwszy. Ale nie ostatni. Rok pó'niej, kiedy ma y Jean opowiedzia mi o wszystkim pewnego popo udnia, w osy zje%y y mi si# na g owie. Zapragn! em jako" pomóc temu ch opcu, pocieszy$ go, z agodzi$ jego cierpienie. Jedyne, co przysz o mi do g owy, to wyj!$ z mojej skarbonki pracowicie usk adane oszcz#dno"ci i pój"$ do sklepu z zabawkami pana Giradota. Nie uzbiera o si# tego zbyt wiele, starczy o tylko na u%ywan! marionetk#, poruszanego sznurkami kartonowego anio a. Zapakowa em go w b yszcz!cy papier i nast#pnego dnia poczeka em, a% Anne Neville wyjdzie po zakupy. Zapuka em do drzwi kolegi, powiedzia em, %e to ja, Lazarus. Jean po chwili otworzy . Wr#czy em mu paczk#. Powiedzia em, %e to prezent, i odszed em. Nie widzia em go przez kolejne trzy tygodnie. Pomy"la em, %e cieszy si# pewnie swoim prezentem. Ja przez d ugi czas nie mia em si# cieszy$ swoimi oszcz#dno"ciami. Dowiedzia em si#pó'niej, %e %ywot owego anio a by krótki: jeszcze tego samego dnia sko&czy w p omieniach. Anne go znalaz a. Zapyta a syna, sk!d wzi! marionetk#, a Jean, nie chc!c mnie w to miesza$, powiedzia , %e zrobi j! sam. Kara, która tym razem spad a na Jeana, by a jeszcze surowsza ni% wszystkie poprzednie. Anne wpad a w sza , zawlok a syna do piwnicy i zamkn# a go tam, gro%!c, %e z owieszczy cie& na pewno po niego przyjdzie i zabierze go ze sob!. Jean Neville sp#dzi w piwnicy ca y tydzie&. Matka wda a si# w jak!" sprzeczk# na targu w Les Halles i policja zamkn# a j!, wraz z innymi, we wspólnej celi. Znalaz szy si# na wolno"ci, przez kilka dni w óczy a si# po ulicach. Kiedy wróci a wreszcie do domu, nikogo tam nie by o. Drzwi piwnicy si# zaci# y i s!siedzi pomogli Anne je wywa%y$. Piwnica by a pusta. Ani "ladu Jeana* Lazarus zawiesi g os. Simone czeka a cierpliwie, a% fabrykant zabawek zako&czy swoj!opowie"$. - Nikt wi#cej nie zobaczy Jeana Neville'a w naszej dzielnicy. Ci, którzy dowiedzieli si# o ca ej tej historii, uznali, i% ch opiec najpewniej wydosta si# z piwnicy, by$ mo%e kana ami, i postanowi uciec jak najdalej od matki. Ja równie% s!dz#, %e tak w a"nie si# sta o, aczkolwiek je"li zapyta aby pani jego matki, która przez ca e tygodnie, miesi!ce nawet rzewnymi zami p aka a po stracie syna, powiedzia aby, %e cie& zabra go ze sob!* Wspomnia em wcze"niej, %e by em bodaj jedynym przyjacielem Jeana Neville'a. Cho$ gwoli prawdy* W a"ciwie to on by moim jedynym przyjacielem. I, ju% po latach, przyrzek em sobie, %e zrobi# wszystko, co w mojej mocy, %eby %adne dziecko wi#cej nie musia o %y$ jak Jean, bez jednej chocia%by zabawki. )eby koszmar, który zmieni dzieci&stwo mojego przyjaciela w piek o, nie przydarzy si# ju% nikomu. Do dzi" my"l# o nim, zastanawiam si#, gdzie te% mo%e si# podziewa$. Pewnie ca a ta opowie"$ wydaje si# pani dziwna* - Bynajmniej - odpar a Simone, ukrywaj!c twarz w cieniu. Potem wysz a z niego i u"miechn# a si# serdecznie do Lazarusa.

- Robi si# pó'no - powiedzia agodnie fabrykant zabawek. - Musz# zajrze$ do %ony. Simone pokiwa a g ow!. - Jestem niezwykle wdzi#czny za pani przemi e towarzystwo, madame Sauvelle - powiedzia Lazarus. Potem uda si# do swoich pokoi. Simone odprowadzi a go wzrokiem. Samotno"$ tworzy dziwne labirynty.

* * *

S o&ce powoli zaczyna o chyli$ si# ku zachodowi, a soczewki latarni rzuca y na zatok#z ociste i szkar atne refleksy. Wiej!ca od morza bryza by a teraz ch odniejsza. Po b #kitnym niebie od czasu do czasu przep ywa y delikatne ob oczki niczym sterowce z bia ej bawe ny. Irène le%a a oparta lekko na ramieniu Ismaela. Nie odzywa a si# ani s owem. Ch opak nie"mia o obj! j! ramieniem. Irène spojrza a na niego. Jej usta by y otwarte, dr%a y. Ismael poczu askotanie w %o !dku i dziwne dudnienie w uszach. To jego w asne serce wali o mu jak m otem. Ich usta niepewnie zbli%y y si# do siebie. Dziewczyna przymkn# a oczy. Teraz albo nigdy, pomy"la Ismael. I wybra teraz. Jego wargi dotkn# y warg Irène. Nast#pne dziesi#$ sekund zda o si# ca ! wieczno"ci!. Pó'niej Irène i Ismael, le%!c w milczeniu, obj#ci na wie%y latarni morskiej, poczuli, %e nie ma ju% mi#dzy nimi %adnych barier, %e ka%de spojrzenie, ka%dy gest s! s owami w im tylko znanym j#zyku. Gdyby to zale%a o od nich, pozostaliby tam do dnia S!du Ostatecznego.

* * *

- Gdzie chcia by" by$ za dziesi#$ lat? - zapyta a niespodziewanie Irène. Ismael zamy"li si# nad odpowiedzi!. Pytanie nie nale%a o do atwych. - Trudno powiedzie$. W a"ciwie sam nie wiem. - Co chcia by" robi$? Chcesz pój"$ w "lady stryjka? - To chyba nie by by najlepszy pomys . - Wi#c nie chcesz by$ rybakiem. Ale masz jakie" inne plany? - dr!%y a dziewczyna. - Nie wiem, to pewnie g upstwo* - Ale co w a"ciwie? Ismael milcza d ugo. Irène spokojnie czeka a na odpowied'. - My"la em o serialach radiowych. Chcia bym je pisa$ - wydusi w ko&cu Ismael. Wi#c odwa%y si# wreszcie powiedzie$ to g o"no. Irène u"miechn# a si# do niego swoim tajemniczym, nieodgadnionym u"miechem. - A jakie seriale? Ismael spojrza na ni! uwa%nie. Nigdy o tym z nikim nie rozmawia i teraz te% wcale nie czu si# pewnie. Przesz o mu przez my"l, %e o wiele bezpieczniej by oby zwin!$ %agle i wróci$ do swojego portu. - Kryminalne, przygodowo-sensacyjne - odpar w ko&cu niepewnie. - My"la am, %e takie rzeczy nie robi! na tobie wra%enia. - )eby o nich pisa$, wcale nie musz! na mnie robi$ wra%enia - zaoponowa Ismael. - Od jakiego" czasu zbieram wycinki z gazet o takim cz owieku, wiesz, nazywa si# Orson Welles. Marz#o tym, %eby kiedy" z nim pracowa$* - Orson Welles. Nie mam poj#cia, kto to, ale domy"lam si#, %e nie b#dzie atwo do niego dotrze$. A masz ju% jaki" pomys ? Ismael pokiwa g ow!. - Musisz mi obieca$, %e nikomu nic nie powiesz.

Dziewczyna z ca ! powag! unios a d o&. Zachowanie Ismaela zdawa o si# jej troch#dziecinne, ale ca a ta historia bardzo j! zaintrygowa a. - Chod' ze mn!. Ismael poprowadzi j! z powrotem od mieszkania latarnika. Ju% wewn!trz ch opiec z oczyma b yszcz!cymi z podniecenia podszed do stoj!cego w k!cie kufra i go otworzy . - Kiedy dotar em tu po raz pierwszy, odkry em resztki jachtu tej kobiety, która pono$utopi a si# tu dwadzie"cia lat temu - powiedzia tajemniczym tonem. - Pami#tasz histori#, któr! ci opowiada em? - (wiat a wrze"nia - wyrecytowa a Irène. - Tajemnicza dama znikaj!ca podczas burzy* - W a"nie. A wiesz, co znalaz em we wraku jachtu? - Co? Ismael w o%y r#k# do kufra i wyj! z niego niewielki notatnik oprawny w skór#, ukryty wewn!trz metalowego pude ka przypominaj!cego pude ko cygar. - Woda rozmy a atrament w niektórych miejscach, ale s! strony jeszcze ca kiem czytelne. - To zeszyt? - zapyta a zaintrygowana Irène. - I to nie byle jaki zeszyt - wyja"ni Ismael. - To pami#tnik. Jej pami#tnik.

* * *

Tu% przed zmierzchem +Kyaneos, odbi od brzegu i skierowa si# ku Domowi na Cyplu. Purpurowe s o&ce, rozgrzana do czerwono"ci kula, chowa o si# powoli za horyzont. Irène patrzy a w milczeniu na steruj!cego Ismaela. Ch opiec u"miechn! si# do niej, po czym spojrza znów na %agle, skupiony na wietrze, który zaczyna zmienia$ kierunek na zachodni. Do tej pory Irène ca owa a si# z dwoma ch opakami. Pierwszy raz z bratem szkolnej kole%anki, by to w a"ciwie eksperyment. By a ciekawa, co si# wtedy czuje. Ale nie poczu a nic wielkiego. Drugi ch opak, Gérard, by jeszcze bardziej wystraszony ni% ona, wi#c do"wiadczenie to nie zmieni o wcale jej przekonania, %e ca a sprawa jest mocno przereklamowana. Ale poca unki Ismaela by y zupe nie inne. Kiedy dotkn# a jego ust, poczu a co" jakby rozchodz!cy si# po ca ym ciele pr!d. Mia inny dotyk. Inny zapach. Wszystko w nim by o inne. - O czym my"lisz? - zapyta Ismael na widok jej zadumanej miny. Irène unios a brew, ale nie odpowiedzia a. Ismael wzruszy ramionami i prowadzi ód' dalej w kierunku cypla. Stado ptaków odprowadzi o jacht a% do skalnej przystani. (wiat a domu rzuca y na zatoczk# ta&cz!ce refleksy. Migoc!ce w oddali miasteczko odbija o si# w wodzie feeri! ró%nobarwnych plam. - Zrobi o si# zupe nie ciemno - powiedzia a Irène zatroskanym tonem. - Nic ci si# nie stanie, prawda? Ismael u"miechn! si#. - +Kyaneos, zna drog# na pami#$. Oczywi"cie, %e nic mi si# nie stanie.

-ód' dobi a delikatnie do przystani. Krzyk mew dochodz!cy ze ska klifu od czasu do czasu rozdziera cisz#. Ciemnogranatowa wst#ga opasywa a coraz cia"niej ja"niejsz! lini# horyzontu, zza chmur wyziera a md a po"wiata ksi#%yca. - Pó'no ju% - zacz# a Irène. - Tak* Dziewczyna wyskoczy a na brzeg. - Wezm# ze sob! dziennik. B#d# go strzec jak oka w g owie. Ismael przytakn! w milczeniu. Irène roze"mia a si# nerwowo. - Dobranoc.

Spojrzeli na siebie w pó mroku. - Dobranoc, Irène. Ismael zwolni cum#. - Pomy"la em, %e jutro wybior# si# do laguny. Chcia aby" pop yn!$ ze mn!? Przytakn# a. -ód' odbija a od brzegu. - Przyp yn# po ciebie. Sylwetka +Kyaneosa, znikn# a w ciemno"ciach. Irène patrzy a za nim dopóty, dopóki nocny mrok ca kiem go nie wch on! . Potem, prawie unosz!c si# nad ziemi!, pobieg a do Domu na Cyplu. Na ganku czeka a na ni! matka. Nie trzeba by o by$ Sherlockiem Holmesem, by odgadn!$, %e Simone nie tylko widzia a, ale pewnie i s ysza a ca y epizod na nabrze%u. - Uda a si# wyprawa? - zapyta a. Zmieszana Irène prze kn# a "lin#. Simone u"miechn# a si# chytrze. - Mo%esz mi chyba opowiedzie$. Irène usiad a obok matki, która obj# a j! ramieniem. - A ty? - zapyta a dziewczyna. - Jak tobie min! dzie&? Simone, na wspomnienie popo udnia sp#dzonego w towarzystwie Lazarusa, westchn# a ci#%ko. Przytuli a si# mocniej do córki i u"miechn# a si# do swoich my"li. - To by dziwny dzie&, Irène. Chyba si# starzej#. - G upstwa gadasz. Dziewczyna spojrza a matce w oczy. - Co" nie tak, mamo? Simone u"miechn# a si# z trudem i bez s owa pokr#ci a g ow!. - Po prostu t#skni# za twoim ojcem - powiedzia a po chwili, a po jej policzku pop yn# a za. - Tata odszed - powiedzia a Irène. - Musisz pozwoli$ mu odej"$. - Nie wiem, czy potrafi#. Irène obj# a j! i us ysza a, %e matka szlocha.

6. Pami#tnik Almy Maltisse

Nast#pny poranek wsta ca y zasnuty mg !. Pierwsze "wiat a brzasku zaskoczy y Irène, zatopion! w lekturze odkrytego przez Ismaela pami#tnika. Zwyk e zaintrygowanie towarzysz!ce jej na pocz!tku lektury zmieni o si# tej nocy, która min# a dla Irène niepostrze%enie, w ciekawo"$niemal obsesyjn!. Od pierwszych linijek rozmazana przez czas kaligrafia owej tajemniczej damy, ofiary morskiej toni, sta a si# dla dziewczyny hipnotyzuj!cym zupe nie rebusem, zagadk! zdaj!c!si# nie mie$ rozwi!zania, która sprawi a, %e zm#czenie i senno"$ pierzch y bez "ladu.

$Dzi" po raz pierwszy ujrza am twarz cienia. Patrzy a na mnie z ciemno"ci, wyczekuj%ca

i nieruchoma. Dobrze wiem, co czai si& w tych oczach, owa si a, która utrzymuje go przy #yciu -

si a nienawi"ci. Czu am wyra'nie jego obecno"( i zrozumia am, #e pr&dzej czy pó'niej nasze dni w

tym miejscu zmieni% si& w koszmar. Dopiero teraz u"wiadomi am sobie, jak bardzo potrzebuje

pomocy i #e cokolwiek mia oby si& sta(, nie mog& zostawi( go samego$ Tajemniczy g os tej kobiety zdawa si# mówi$ do Irène szeptem, strona po stronie wyznawa jej bez %adnych zahamowa& najskrytsze sekrety, które przez lata le%a y zapomniane na dnie kufra. Nie min# o jeszcze sze"$ godzin, od kiedy Irène zanurzy a si# w lekturze pami#tnika, a nieznana dama zd!%y a si# przeistoczy$ w niewidzialn! przyjació k#, w g os dochodz!cy z przesz o"ci, który nie znajduj!c innej pociechy, wybra w a"nie j!, by zwierzy$ jej si# ze swych najintymniejszych trosk, wspomnie& i zagadki owej wrze"niowej nocy, nocy jej "mierci w lodowatych wodach obmywaj!cych wysepk# z latarni!.

$I znowu to si& sta o. Tym razem z moimi ubraniami. Dzi" rano, kiedy uda am si& do

mojej garderoby, zobaczy am, #e drzwi do szafy s% otwarte, a wszystkie moje suknie, te suknie,

którymi obdarowywa mnie przez te wszystkie lata, zasta am porozrzucane wsz&dzie, ca e w

strz&pach, jakby poci& y je ostrza setek no#y. Tydzie) temu zniszczy mój pier"cionek zar&czynowy.

Znalaz am go na pod odze. Nie by o co zbiera(. Reszta mojej bi#uterii znikn& a. Porysowa lustra

w mojej sypialni. Z ka#dym dniem jego obecno"( staje si& bardziej namacalna, a furia bardziej

wyczuwalna. Na razie niszczy po kolei wszystkie moje rzeczy. Pó'niej zakatuje mnie. To tylko

kwestia czasu. To mnie przecie# nienawidzi. To mojej "mierci pragnie. Nie ma tu miejsca dla nas

obojga$(wit pokry miedzianym kobiercem morskie fale, kiedy Irène dotar a do ostatniego s owa

pami#tnika. Pomy"la a, %e po raz pierwszy w %yciu pozna a kogo" tak dobrze. Nigdy nikt nie mia odwagi wyzna$ jej swych najskrytszych sekretów z tak! szczero"ci!, z jak! przeczytany w a"nie pami#tnik ujawnia najbardziej osobiste my"li tej kobiety, której, paradoksalnie, nigdy nie widzia a na oczy. Kobiety, która zgin# a dawno temu, zanim Irène przysz a na "wiat.

$Nie mam z kim porozmawia(, nie mam komu si& zwierzy( z trwogi, która ogarnia mnie

dzie) po dniu. Czasami marz& o tym, by cofn%( czas i przekre"li( to wszystko, co dot%d prze#y am.

W takich chwilach w a"nie rozumiem, #e mój l&k i mój smutek s% niczym w porównaniu z jego

l&kiem i smutkiem, #e on mnie potrzebuje, #e bez mojego "wiat a jego "wiat o zga"nie na zawsze.

Prosz& tylko Boga, by da nam si &, by pozwoli nam prze#y( i uciec przed cieniem

rozpo"cieraj%cym si& nad nami. Mam wra#enie, #e ka#da linijka, któr% pisz& w tym pami&tniku,

b&dzie moj% ostatni%. Irène poczu a, %e zaraz si# rozp acze, nie bardzo wiedzia a dlaczego. W otaczaj!cej j! ciszy zap aka a na wspomnienie tej niewidzialnej damy, która poruszy a jak!" nieznan! dot!d strun# w jej duszy. Dopiero teraz zauwa%y a, %e na górze pierwszej strony widniej! imi# i nazwisko, które by$mo%e zdradza y to%samo"$ autorki pami#tnika:

Alma Maltisse

Po chwili Irène ujrza a, jak %agiel +Kyaneosa, rozdziera mgie k#, p yn!c ku Domowi na Cyplu. Wzi# a pami#tnik i nieomal%e na paluszkach wysz a na kolejn! randk# z Ismaelem.

* * *

Po kilku zaledwie minutach ód' op yn# a cypel i znalaz a si# na wodach Czarnej Zatoki. (wiat o poranka rzuca o cienie na wysokie "ciany normandzkich klifów stawiaj!cych czo o wodom oceanu. Padaj!ce na wod# promienie s o&ca odbija y si# od spienionej powierzchni o"lepiaj!cymi odblaskami lej!cego si# srebra. -ód' p yn# a ostrym kursem na wiatr, kil niczym sztylet rozcina wod#. Dla Ismaela by to tylko kolejny rejs, dla Irène wci!% jeszcze cudowna przygoda. W oczach pocz!tkuj!cej %eglarki owo zapieraj!ce dech w piersiach widowisko by o jak obietnica tysi!ca fascynuj!cych przygód i tajemnic, jakie czeka y na odkrycie w wodach oceanu. Ismael, ze sterem w r#ku, u"miechni#ty jak rzadko, trzyma kurs jachtu na lagun#. Irène, niekryj!ca swego zauroczenia morzem, zacz# a relacjonowa$ Ismaelowi wszystko, czego dowiedzia a si# z pierwszej lektury pami#tnika Almy Maltisse. - To oczywiste, %e pisa a ten pami#tnik tylko dla siebie - zauwa%y a Irène. - Zastanawia mnie, dlaczego przez ca y czas unika imion, nie podaje ani jednego. Jakby ludzie, w"ród których %yje, byli ca kowicie anonimowi. - Nie da si# go czyta$ - stwierdzi Ismael, który ju% dawno temu uzna , %e nie zdo a przebrn!$ przez te zapiski. - Nieprawda - zaoponowa a Irène. - Problem w tym, %e aby go zrozumie$, trzeba by$kobiet!. Ismael mia ju% na ko&cu j#zyka jak!" ci#t! replik# wobec insynuacji swego za oganta, ale z niewiadomych przyczyn wola zamilcze$ i si# wycofa$. W pewnym momencie Ismael zmieni kurs i skierowa si# ku w!skiemu przesmykowi. Bardzo szybko tam dotarli, przep yn#li pomi#dzy ska ami i znale'li si# na spokojnych wodach laguny. Zatoczka, maj!ca zaledwie kilka metrów g #boko"ci, by a ogrodem przejrzystych szmaragdów, a piaszczyste dno migota o niczym bia y welon. Irène z otwartymi ustami podziwia a kryj!ce si# na dnie laguny cuda. -awica ryb podobnych do migocz!cych srebrnych rzutek ta&czy a pod kad ubem +Kyaneosa,. - To niewiarygodne - wyj!ka a Irène. - To laguna - sprostowa , pragmatyczny jak zwykle, Ismael. Potem, zanim Irène zd!%y a otrz!sn!$ si# z hipnotycznego wra%enia, jakie wywiera o na niej to miejsce, ch opak opu"ci %agiel i zacumowa ód'. +Kyaneos, ko ysa si# teraz agodnie niczym li"$ na powierzchni ka u%y. - No dobra. To chcesz zobaczy$ t# jaskini#? Zamiast odpowiedzi Irène u"miechn# a si# do niego wyzywaj!co i bez s owa zdj# a sukienk#. Oczy Ismaela zrobi y si# wielkie jak spodki. To, co ujrza przed sob!, przeros o jego naj"mielsze oczekiwania. Irène, w o wiele bardziej sk!pym, ni% si# spodziewa , kostiumie k!pielowym, tak krótkim, %e jej matka nigdy nie zgodzi aby si# przyzna$, i% zas uguje na t# nazw#, roze"mia a si# na widok g upiej miny Ismaela. Pozwoli a mu nacieszy$ oczy swoim widokiem, ale nie za d ugo, kilka zaledwie sekund, i wskoczywszy do wody, znikn# a pod po yskuj!c! tafl!. Ta dziewczyna by a dla niego zdecydowanie za szybka. A mo%e to on nie nad!%a . Nie zastanawiaj!c si# dwa razy, skoczy za ni!. Pilnie potrzebowa och ody. Ismael i Irène podp yn#li do wej"cia do Groty Nietoperzy przypominaj!cego tunel

prowadz!cy w g !b wykutej w skale katedry. Poczuli, jak op ywa ich zimny pr!d wydostaj!cy si# z groty. Wn#trze podwodnej jaskini mia o kszta t kopu y, z której zwiesza y si# setki stalaktytów podobnych do skamienia ych lodowych ez. Odbijaj!ce si# od wody "wiat o ods ania o tysi!ce zakamarków po"ród ska , a piaszczyste dno delikatnie fosforyzowa o, jakby rozci!ga si# na nim "wietlisty kobierzec. Irène zanurkowa a i otworzy a pod wod! oczy. (wiat migotliwych odb ysków, zaludniony przez niesamowite, fascynuj!ce stworzenia, falowa przed ni! w zwolnionym tempie. Ma e awice rybek migota y o"lepiaj!co, jakby puszcza y wielobarwne zaj!czki. Ze ska zwisa y t#czowe ro"liny. Male&kie kraby biega y po piaszczystym dnie. Dziewczyna trzyma a g ow# pod wod!, wpatruj!c si# w faun# zamieszkuj!c! jaskini#, a% poczu a, %e brakuje jej tchu. - Uwa%aj, bo jak tak dalej pójdzie, wyro"nie ci rybi ogon i zmienisz si# w syren# - za%artowa Ismael. Ona u"miechn# a si# tylko i w md ym "wietle jaskini poca owa a go. - Ju% jestem syren! - szepn# a, kieruj!c si# w g !b Groty Nietoperzy. Ismael mrugn! okiem do kraba, który obserwowa ca ! scen# ze skalnej "ciany ze stoickim spokojem i antropologiczn!, rzec by mo%na, ciekawo"ci!. Pe ne %yciowej m!dro"ci spojrzenie skorupiaka by o jednoznaczne. Irène znów sobie z niego kpi a.

* * *

Nie ma jej ju% ca y dzie&, pomy"la a Simone. Hannah nie tylko nie stawi a si# w pracy, ale i nie dawa a %adnego znaku %ycia. Simone zacz# a si# zastanawia$, czy chodzi tylko o zwyk e uchybienie natury dyscyplinarnej. Mia a nadziej#, %e tak w a"nie jest. Odczeka a ca e niedzielne popo udnie, licz!c na jak!" wiadomo"$ od dziewczyny. Pewnie musia a uda$ si# do domu. Jaka"ma a niedyspozycja. Nieprzewidziana sprawa wymagaj!ca pilnego za atwienia. By a sk onna zaakceptowa$ ka%de wyja"nienie. Po godzinach oczekiwania uzna a wreszcie, %e nie mo%e d u%ej odk ada$ tego problemu na pó'niej. Ju% mia a zatelefonowa$ do rodziców Hannah, kiedy rozleg si#dzwonek. W s uchawce odezwa si# nieznajomy g os, którego ton nie by bynajmniej uspokajaj!cy. - Dzie& dobry, pani Sauvelle. Nazywam si# Henri Faure. Jestem szefem %andarmerii w B #kitnej Zatoce - oznajmi , a ka%de jego s owo zda o si# Simone ci#%kie niczym g az. Po obu stronach linii zapad a pe na napi#cia cisza. - Jest pani tam? - zapyta %andarm. - Tak, s ucham. - Musz# przekaza$ pani z ! wiadomo"$*

* * *

Dorian uzna swój dzie& pracy za zako&czony. Wszystkie zadania, które powierzy a mu Simone, zosta y skrz#tnie wykonane, a perspektywa wolnego popo udnia przedstawia a si# nader obiecuj!co. Kiedy dotar do Domu na Cyplu, okaza o si#, %e Simone nie wróci a jeszcze z Cravenmoore, a Irène w óczy a si# gdzie" pewnie z tym swoim nowym narzeczonym. Dorian, wypiwszy duszkiem dwie szklanki mleka, rozejrza si# po domu, który pod nieobecno"$ obydwu kobiet wyda mu si# nagle przera'liwie cichy. Poczu si# nieswojo. Dla kogo" przyzwyczajonego do towarzystwa znalezienie si# w pustym domu bywa do"wiadczeniem niezbyt przyjemnym. Pomy"la , %e skoro do zmroku zosta o jeszcze kilka godzin, móg by zrobi$ sobie wycieczk#do lasu Cravenmoore. W dziennym "wietle, tak jak mówi a Simone, tajemnicze cienie okazywa y si# tylko drzewami, listowiem i zaro"lami. Dodaj!c sobie odwagi t! my"l!, ch opak zag #bi si# w g#sty, poprzecinany labiryntem "cie%ek las, rozci!gaj!cy si# pomi#dzy Domem na Cyplu a

rezydencj! Lazarusa Janna. Po dziesi#ciu minutach przechadzki zauwa%y nagle dziwne "lady prowadz!ce ze skalistego wybrze%a w g !b lasu i znikaj!ce niespodziewanie przy wej"ciu na polan#. Ch opiec ukl#kn! i dotkn! "ladów, a w a"ciwie bezkszta tnych wg #bie& w le"nej "ció ce. Cokolwiek je zostawi o, musia o sporo wa%y$. Dorian raz jeszcze zbada ostatni odcinek owego tajemniczego tropu a% do miejsca, w którym "lady si# urywa y. Je"li mia wierzy$ temu, co widzia , id!ca t#dy osoba, a mo%e zwierz#, zatrzyma o si# tu i* wyparowa o. Uniós wzrok i spojrza na drgaj!c! w koronach drzew Cravenmoore siatk# cieni i prze"witów. Jeden z ptaków Lazarusa przelecia z ga #zi na ga !'. Ch opakowi ciarki przesz y po plecach. Czy w tym lesie nie by o ani jednego %ywego zwierz#cia? Czy czai y si# tu tylko te mechaniczne istoty, które wyskakiwa y nagle z cienia, by równie nagle znikn!$, nigdy nie zdradzaj!c, sk!d w a"ciwie przychodz! ani dok!d zmierzaj!? Dorian spojrza teraz na pnie pobliskich drzew. Na jednym z nich ujrza bruzd#. Podszed do pnia i dotkn! wg #bienia. Co"wyci# o w drewnie g #bok! ran#. Pó'niej zobaczy kolejne szramy, którymi przeorany by pie& a%do samej korony. Ch opak prze kn! "lin# i postanowi zmyka$ st!d jak najpr#dzej.

* * *

Ismael poprowadzi Irène do znajduj!cej si# w samym sercu groty niewielkiej ska y, która wystawa a nieco nad powierzchni# wody. Po o%yli si# na skale, by chwil# odpocz!$. (wiat o padaj!ce od wyj"cia z jaskini rzuca o na jej "ciany ko ysz!ce si# w dziwnym ta&cu cienie. Woda w grocie by a cieplejsza ni% w lagunie i unosi a si# nad ni! kurtyna pary. - Jest jakie" inne wej"cie do tej groty? - zapyta a Irène. - Tak, jest jeszcze jedno, ale niebezpieczne. Bezpiecznie mo%na si# tu dosta$ tylko od strony morza, z laguny. Dziewczyna zapatrzy a si# na spektakl md ego "wiat a ods aniaj!cego zakamarki jaskini. Miejsce niew!tpliwie mia o niepowtarzalny, magiczny wr#cz urok. Przez chwil# Irène odnios a wra%enie, %e znalaz a si# w ogromnej sali wykutego w skale pa acu, w sali rodem z ba"ni, do której trafi$ mo%na tylko we "nie. - To zupe nie wyj!tkowe miejsce - powiedzia a. Ismael przytakn! . - Czasami przyp ywam tu tylko po to, %eby usi!"$ na jednej z tych ska i popatrze$, jak "wiat o mieni si# ró%nymi kolorami pod wod!. To moje prywatne sanktuarium. - Z dala od "wiata, co? - Tak daleko, jak tylko si# da. - Nie lubisz towarzystwa, prawda? - Zale%y jakiego - odpar , u"miechaj!c si#. - Czy mam to potraktowa$ jak komplement? - Mo%e. Ismael odwróci wzrok i spojrza w kierunku wej"cia do groty. - Powinni"my ju% i"$. Nied ugo b#dzie przyp yw. - A czemu musimy i"$? - Przyp yw wpycha do jaskini masy wody. Grota wype nia si# a% do samego sklepienia. To "miertelna pu apka. Je"li nie wydostaniesz si# st!d w por#, utopisz si# jak jaki" szczur. Nagle ca a magia tego miejsca wyda a si# Irène z owieszcza. Oczyma wyobra'ni ujrza a, jak jaskinia wype nia si# lodowat! wod!, odcinaj!c! drog# ucieczki. - Mamy du%o czasu - uspokoi j! Ismael.

Irène, niewiele my"l!c, skierowa a si# ku wyj"ciu z jaskini; nie zatrzyma a si#, dopóki nie poczu a na skórze promieni s o&ca. Ismael patrzy na ni!, kiedy p yn# a tak co si w r#kach i nogach, i u"miechn! si# do siebie. I tak by a odwa%na. Bez dwóch zda&. Droga powrotna up yn# a w milczeniu. S owa pami#tnika rozbrzmiewa y raz po raz w uszach Irène niczym echo, które uparcie nie chce umilkn!$. S o&ce ca kiem schowa o si# za grub!zas on! chmur, które zasnu y niebo, nadaj!c morzu pos#pny, stalowoszary kolor. Wiatr zrobi si#przenikliwie zimny, Irène znów w o%y a sukienk#. Tym razem Ismael nie spojrza nawet, jak si#ubiera, niechybny znak, %e ton! we w asnych rozmy"laniach, trudno powiedzie$ o czym. Kiedy +Kyaneos, op ywa cypel, zapada ju% zmierzch. W oddali majaczy a wysepka z latarni!, ton!ca we mgle. Ismael skierowa ód' ku przystani i ze zwyk ! dla siebie wpraw!zacumowa j!, chocia% my"lami nadal by tysi!ce kilometrów stamt!d.

)egnaj!c si#, Irène wzi# a ch opca za r#k#. - Dzi#kuj# za to, %e zabra e" mnie do groty - powiedzia a i wyskoczy a na brzeg. - Zawsze mi dzi#kujesz, nie musisz tego robi$. To raczej ja ci dzi#kuj#, %e ze mn!pop yn# a". Irène z trudem przysz o oprze$ si# pokusie, %eby go zapyta$, kiedy si# znów zobacz!. Intuicja podpowiada a jej jednak, %e lepiej tego nie robi$. Ismael odwi!za cum# i +Kyaneos, odbi od brzegu. Dziewczyna jeszcze przez chwil# sta a na kamiennych schodkach klifu, patrz!c za odzi!oddalaj!c! si# w kierunku "wiate nabrze%a i eskortowan! przez stado mew. +Kyaneos, sun! do miasteczka po falach uk adaj!cych si# w srebrzysty dywan.

* * *

Wszed szy do domu, Irène od razu poczu a, %e co" jest nie tak. Panowa tu jaki" niezwyk y porz!dek, niecodzienny spokój, podejrzana cisza. (wiat a w znajduj!cym si# na parterze salonie nie"mia o próbowa y rozproszy$ mroki pochmurnego wieczora. Dorian, siedz!c na jednym z foteli, wpatrywa si# w milczeniu w buzuj!cy w kominku ogie&. Odwrócona plecami do drzwi Simone, z kubkiem wystyg ej kawy w d oniach, spogl!da a w morze. S ycha$ by o tylko wiatr kr#c!cy chor!giewk! na dachu. Irène i Dorian spojrzeli na siebie bez s owa. Irène podesz a do matki i po o%y a jej d o& na ramieniu. Simone Sauvelle odwróci a si#. W oczach mia a zy. - Co si# sta o, mamo? Simone obj# a córk#. Irène dotkn# a jej d oni. By y zimne. Dr%a y. - Hannah - wymamrota a Simone. D ugo nie mog a wydusi$ z siebie nic wi#cej. Wiatr stuka okiennicami Domu na Cyplu. - Nie %yje - powiedzia a w ko&cu.

(wiat wokó Irène run! niczym domek z kart.

7. Droga cieni

Droga biegn!ca wzd u% Pla%y Anglika rozb yskiwa a ostatnimi "wiat ami zmierzchu, wij!c si# szkar atn! serpentyn! w kierunku miasteczka. Irène, peda uj!c na rowerze brata, odwróci a na chwil# g ow#, by spojrze$ jeszcze w stron# Domu na Cyplu. S owa Simone i przera%enie w jej oczach na widok wybiegaj!cej z domu córki nie dawa y Irène spokoju, ale obraz Ismaela %egluj!cego ku czekaj!cej na& wiadomo"ci o "mierci Hannah by silniejszy od wyrzutów sumienia. Simone wyja"ni a jej, %e kilka godzin temu dwóch turystów natrafi o na cia o Hannah tu%przy lesie. Wszyscy ci, którzy znali nieustannie trajkocz!c! dziewczyn#, przyj#li wiadomo"$ o jej "mierci z niedowierzaniem, z nieukrywanym smutkiem i z bólem. Ale poza informacj!, %e matka Hannah, Élisabeth, na wie"$ o "mierci córki dozna a szoku i znajduje si# pod opiek! doktora Giraud, który zaaplikowa jej silne "rodki uspokajaj!ce, nikt nic wi#cej nie wiedzia . Teraz, po wielu latach, znowu zacz# y chodzi$ s uchy o pasmie zbrodni, które dawno temu wstrz!sn# y ca ! okolic!. Byli i tacy, co w obecnym nieszcz#"ciu chcieli dopatrzy$ si# kolejnej ods ony makabrycznego a&cucha niewyja"nionych morderstw, do których w latach dwudziestych dosz o w lesie Cravenmoore. Inni woleli jednak wstrzyma$ si# z wypowiadaniem jakiegokolwiek zdania do momentu ujawnienia wi#kszej liczby szczegó ów dotycz!cych okoliczno"ci tragedii. Ale miast informacji mno%y y si# plotki, narasta y domys y, rozpowiadano pog oski zaciemniaj!ce jedynie spraw#przyczyn "mierci dziewczyny. Obaj tury"ci, którzy podczas wycieczki natkn#li si# na zw oki, od wielu godzin przebywali na posterunku %andarmerii, gdzie sk adali zeznania. W drodze za"znajdowa o si# ju% - pono$ - dwóch "ledczych z La Rochelle. I tyle o "mierci Hannah wiedziano na pewno. Wszystko inne by o zagadk!. Peda uj!c ile si w nogach, Irène dotar a do miasteczka, w chwili gdy kula s o&ca zanurzy a si# ca kowicie za widnokr#giem. Na ulicach by o pusto, nie licz!c kilku przechodniów pod!%aj!cych w milczeniu niczym cienie bez swych panów. Dziewczyna opar a rower o star!latarni# o"wietlaj!c! wylot zau ka, przy którym sta dom stryjostwa Ismaela. By to skromny, bardzo zwyczajny budynek, domek rybacki nad zatok!. Go ym okiem wida$ by o, %e "ciany od wielu lat nie widzia y p#dzla i farby lub przynajmniej wapna, a ciep e "wiat o latar& wydobywa o wszystkie "lady, jakie zostawi y na murach morskie wiatry i sól. Irène, czuj!c, jak "ciska j! w %o !dku, podesz a do drzwi, lecz zawaha a si#, czy zapuka$. Jakim prawem w a"ciwie mia a czelno"$ w takim momencie wtr!ca$ si# do czyjego" bólu? O co jej w a"ciwie chodzi? Stan# a nagle w miejscu, niezdolna ruszy$ do przodu ani cofn!$ si#, targana w!tpliwo"ciami z jednej strony, z drugiej za" potrzeb! ujrzenia Ismaela i towarzyszenia mu w takiej w a"nie chwili jak ta. W tym momencie otworzy y si# drzwi do domu. Za%ywna i pe na powagi posta$ doktora Giraud ruszy a ku wylotowi zau ka. (wiec!ce oczy lekarza dostrzeg y zza szkie okularów stoj!c!w pó mroku Irène. - Jeste" córk! madame Sauvelle, o ile si# nie myl#? Dziewczyna przytakn# a. - Ismaela nie ma w domu, bo pewnie chcia a" si# z nim zobaczy$ - poinformowa j! doktor Giraud. - Jak tylko dowiedzia si# o swojej kuzynce, wsiad na ód' i odp yn! . Lekarz zauwa%y , %e twarz dziewczyny mocno poblad a. - To dobry %eglarz. Wróci.

* * *

Irène stan# a na ko&cu ostrogi mola. Samotny %agiel +Kyaneosa, odcina si# od nadwodnej mgie ki o"wietlony przez ksi#%yc. Dziewczyna usiad a na brzegu, obserwuj!c, jak ód' Ismaela obiera kurs na wysepk# z latarni!. Z wybranej przeze& samotno"ci nic ju% nie mog o go uratowa$ i nikt nie móg pospieszy$ z pomoc!. Irène poczu a, jak bardzo chce wskoczy$ do jakiej" ódki wios owej i pop yn!$ za ch opcem a% na kres jego tajemnego "wiata, wiedzia a jednak, %e wszelki wysi ek jest ju% daremny. U"wiadamiaj!c sobie, %e rzeczywista waga tego, co si# naprawd# sta o, zaczyna do niej dociera$ dopiero teraz, poczu a, jak jej oczy nape niaj! si# zami. Kiedy +Kyaneos, znikn! w ciemno"ciach, wsiad a na rower i rozpocz# a drog# powrotn! do domu. Jad!c wzd u% pla%y, wyobrazi a sobie Ismaela siedz!cego w milczeniu na wie%y latarni morskiej. Przera'liwie samotnego. Przypomnia a sobie, jak cz#sto wybiera a si# w t# podró% w g !b w asnej duszy, i przyrzek a sobie, %e cokolwiek si# wydarzy, nie pozwoli na to, by ch opak zab !dzi na tej drodze pe nej cieni.

* * *

Tej nocy kolacja trwa a krótko. Rytua milcze& i unikaj!cych si# nawzajem spojrze& zast!pi zazwyczaj panuj!c! przy stole atmosfer#, a ca a trójka, niby spo%ywaj!c wieczorny posi ek, my"la a wy !cznie o tym, by jak najszybciej uda$ si# do swych pokojów. O jedenastej w nocy w ca ym domu panowa a cisza jak makiem zasia i zapalone by o jedno tylko "wiat o: lampka nocna Doriana. Do pokoju ch opca wpada a przez otwarte okno ch odna bryza. Dorian, wyci!gni#ty na ó%ku, s ucha ze wzrokiem b !dz!cym w mroku przedziwnie nieokre"lonych g osów lasu. Tu%przed pó noc! zgasi lampk# i podszed do okna. Ciemne fale li"ci przetacza y si# przez g!szcz. Wyt#%y wzrok, usi uj!c przebi$ si# przez wiruj!cy w listowiu korowód cieni. Niemal fizycznie czu czyj!" obecno"$. Za lasem wida$ by o nieregularn! bry # Cravenmoore i %ó tawy prostok!t w ostatnim oknie skrzyd a zachodniego. Nagle z zaro"li unios a si# migotliwa i z otawa aureola. (wiat a w lesie. (wiat a lampki lub latarki w le"nej g#stwinie. Ch opak prze kn! "lin#. Krótkie b yski pojawia y si#to tu, to tam, przesuwaj!c si#, kr!%!c, cofaj!c si# pomi#dzy drzewami. Minut# pó'niej, w skórzanych butach i opatulony w gruby sweter, Dorian zszed na palcach, najostro%niej, jak móg , po schodach i ostro%nie otworzy drzwi na ganek. Noc by a zimna i s ycha$ by o huk fal rozbijaj!cych si# u stóp klifu. Oczy ch opca pod!%y y za rysowanym przez promienie ksi#%yca szlakiem, srebrn! wst#g! wij!c! si# ku "cianie lasu. (ciskanie w %o !dku przypomnia o ch opcu ciep y azyl pokoju. Dorian westchn! .

(wiat a przek uwa y opary przy brzegu lasu niczym bia e szpileczki. Ch opak uwa%nie stawia ka%dy krok, ale ani si# spostrzeg , kiedy poczu , %e otoczony ju% jest przez le"ne cienie, a Dom na Cyplu zdawa si# znajdowa$ daleko, strasznie daleko.

* * *

)adna, cho$by i najmroczniejsza ciemno"$ i %adna, cho$by i najcichsza cisza nie mog yby tej nocy z o%y$ Irène zbawczym snem. Wreszcie oko o pó nocy podda a si# i zapali a ma ! lampk#na nocnym stoliku. Pami#tnik Almy Maltisse le%a obok male&kiego medalionu, który Irène kilka lat temu dosta a w prezencie od ojca: wygrawerowany w srebrze wizerunek anio a. Irène wzi# a pami#tnik i otworzy a na pierwszej stronie. Wysz a jej naprzeciw p ynna i kr!g a kaligrafia. Stroniczka w tonach wyblak ej ochry podobna by a faluj!cym anom %yta. Nie spiesz!c si#, powoli przemierzaj!c linijk# za linijk!, Irène

rozpocz# a po raz wtóry podró% do skrywanej pami#ci Almy Maltisse. Ledwie odwróci a pierwsz! stron#, a urok s ów porwa j! z sob! daleko st!d. Nie s ysza a ju% huku fal ani wiatru w lesie. My"lami by a w zupe nie innym "wiecie*

$W nocy s ysza am ich k ótni& w bibliotece. On krzycza i b aga , by zostawi go w spokoju

i znikn% z tego domu na zawsze. Powiedzia , #e nie ma najmniejszego prawa wyczynia( z naszym

#yciem tego, co wyczynia. Nigdy nie zapomn& jego "miechu, tego zwierz&cego wycia pe nego

w"ciek o"ci i nienawi"ci, który rozleg si& za murami. *omot tysi&cy spadaj%cych z pó ek ksi%#ek

rozszed si& po ca ym domu. Z dnia na dzie) jest coraz bardziej rozsierdzony. Od chwili kiedy

uwolni am t& besti& z jej kryjówki, ro"nie nieustannie w si &.

On ca y czas pe ni stra# przy moim ó#ku. Wiem, i# l&ka si&, #e je"li zostawi mnie sam%,

cho( na chwil&, cie) przyjdzie po mnie. Od wielu ju# dni nie dzieli si& ze mn% swoimi my"lami, ale

nie jest mi to potrzebne. Nie "pi ju# od tygodni. Ka#da noc to okrutne i nieko)cz%ce si&oczekiwanie. Po ca ym domu rozstawia setki "wiec, usi uj%c o"wietli( ka#dy k%t i zakamarek, tak by

nigdzie nie by o ani odrobiny ciemno"ci, w której cie) móg by si& schroni(.

Czasem nawiedzaj% mnie my"li, #e to wszystko przeze mnie, #e gdybym znikn& a, jego

przekl&ty los znikn% by razem ze mn%. By( mo#e w a"nie tak powinnam zrobi(, porzuci( go i wyj"(na nieuniknione spotkanie z cieniem. Tylko to przyniesie nam spokój. Przed podj&ciem tego kroku

wstrzymuje mnie jedynie to, #e nie potrafi& znie"( my"li o porzuceniu go. Bez niego nic nie ma

sensu. Ani #ycie, ani "mier($ Irène unios a wzrok znad pami#tnika. K #bek w!tpliwo"ci Almy Maltisse z jednej strony j!zdumiewa , z drugiej za" zdawa si# jej niepokoj!co bliski. Kreska oddzielaj!ca win# i ch#$ %ycia zdawa a si# cieniutka niczym zatrute ostrze. Irène zgasi a "wiat o. Obraz wci!% tkwi w jej g owie. Zatrute ostrze.

* * *

Dorian wszed do lasu, pod!%aj!c za b yskaj!cymi spomi#dzy zaro"li "wiate kami, które w a"ciwie mog y si# znajdowa$ w ka%dym miejscu w g#stwinie. Zwil%one mgie k! li"cie przeistacza y si# w wachlarze nieuchwytnych mira%y. Odg os jego w asnych kroków by jak pu apka zastawiana na siebie samego. W ko&cu nabra g #boko powietrza i przypomnia sobie, po co tu przyszed : nie wyjdzie st!d, dopóki nie sprawdzi, co takiego chowa si# w tym lesie. To wszystko, nic wi#cej. Zatrzyma si# tu% przed polank!, dostrzeg szy jakie" "lady, niewyra'ne ju% i nieco zatarte. Podszed do rozdrapanego pnia i dotkn! bruzd. Wyobrazi sobie zwierz# wspinaj!ce si# p#dem na drzewo, uciekaj!ce niczym diabe przed wod! "wi#con!. Par# sekund pó'niej trzask amanej ga #zi za jego plecami u"wiadomi mu, %e w pobli%u kto" si# znajduje. Albo co". Dorian skry si# i przykucn! za krzakiem. Ostre ga #zie k u y go jak szpilki. Wstrzyma oddech i zacz! si# modli$, by ten, kto czai si# nieopodal, nie us ysza omotania jego serca, jemu samemu dudni!cego w skroniach. Niebawem migoc!ce "wiat a, które przedtem widzia z daleka, nagle zacz# y si# zbli%a$, prze"wiecaj!c przez zaro"la. Zawieszone w powietrzu pasemka mg y nabra y czerwonawego po ysku. Rozleg si# odg os deptanych li"ci i ga #zi. Kroki nieuchronnie zbli%a y si# do kryjówki ch opca. Dorian zamkn! oczy i zamar w bezruchu. Kroki ucich y. Dorianowi zabrak o tchu, ale w tym momencie by "wi#cie przekonany, %e mo%e nie oddycha$ i dziesi#$ lat. Kiedy poczu , %e jednak zaraz rozsadzi mu p uca, dwie d onie rozchyli y ga #zie krzaka, za którym si# chowa . Ch opcu kolana zacz# y si# trz!"$ jak galareta. (wiat o lampki o"lepi o go. Po chwili, która d u%y a mu si# w niesko&czono"$, kto" postawi lampk# na ziemi i ukl#kn! przy nim. Twarz wydawa a si#

ch opcu znajoma, ale przera%enie parali%owa o go do tego stopnia, %e nie by w stanie jej rozpozna$. M#%czyzna u"miechn! si#. - Czy mo%na wiedzie$, co tu w a"ciwie robisz o tej porze? - rozleg si# mi y i agodny g os. W ko&cu do Doriana dotar o, %e kl#czy przed nim Lazarus. Dopiero wtedy g #boko odetchn! . A i tak dobr! chwil# trwa o, zanim r#ce przesta y mu dr%e$. W tym czasie Lazarus zaprowadzi go do pomieszczenia przylegaj!cego do fabryki zabawek, po czym niespiesznie przygotowa dwie fili%anki gor!cej czekolady. Kiedy wydawa o si#, %e ch opiec ju% och on! , Lazarus poda mu fili%ank# i usiad naprzeciwko. Nie bacz!c na maniery, trzymali fili%anki w obu d oniach i siorbali czekolad#, od czasu do czasu spogl!daj!c na siebie. Wreszcie Lazarus si# roze"mia . - (miertelnie mnie przestraszy e", synu - powiedzia . - Pociesz# pana, pa&ski strach jest niczym w porównaniu ze strachem, jakiego ja si#najad em - odpar Dorian, czuj!c, jak gor!ca czekolada rozlewaj!ca si# w %o !dku przynosi mu b ogi spokój. - W to akurat nie w!tpi# nic a nic - za"mia si# Lazarus. - A teraz przyznaj si#, co tam robi e"? - Zobaczy em "wiat a. - Zobaczy e" moj! lamp#. I dlatego wyszed e"? W "rodku nocy? Zapomnia e", co si# sta o Hannah? Dorian prze kn! "lin#. Odniós wra%enie, %e po yka kul#. Du%! kul# bilardow!. - Nie zapomnia em. - I s usznie. Musisz o tym pami#ta$. -a%enie tutaj po ciemku jest niebezpieczne. Od kilku ju% dni mam wra%enie, %e kto" kr#ci si# po lesie. - Pan te% widzia "lady? - Jakie "lady? Dorian zwierzy mu si# ze swych obaw i niepokojów. Opowiedzia Lazarusowi o tym, %e wydaje mu si#, i% w lesie kto" jest. Z pocz!tku nie by pewien, czy potrafi wyrazi$ wszystkie swoje domys y, ale Lazarus wzbudza w nim tyle zaufania, %e bez problemu rozwi!za mu si# j#zyk. Lazarus przys uchiwa si# z uwag! opowie"ci ch opca, nie kryj!c pewnego zdziwienia, nawet u"miechaj!c si# od czasu do czasu przy najbardziej nieprawdopodobnych szczegó ach. - Cie&, powiadasz? - w pewnym momencie zapyta z pow!tpiewaniem Lazarus. - Pan nie wierzy w ani jedno moje s owo - powiedzia rozgoryczony Dorian. - Ale% nie, sk!d%e. Wierz# ci. A przynajmniej próbuj# ci wierzy$. Sam musisz jednak przyzna$, %e to wszystko, co mi opowiadasz, jest do"$* szczególne. - Ale pan te% co" zobaczy . I dlatego wyszed pan do lasu. Mam racj#? Lazarus u"miechn! si#. - Zgadza si#. Te% wydawa o mi si#, %e co" widz#, ale chyba nie jestem tak spostrzegawczy jak ty. Dorian dopi swoj! czekolad#. - Napijesz si# jeszcze? - zaproponowa Lazarus. Ch opak skin! g ow!. Dobrze si# czu w towarzystwie fabrykanta zabawek. My"l o tym, %e mo%e wypi$ jeszcze jedn! fili%ank# czekolady w "rodku nocy, wyda a mu si# zapowiedzi!ekscytuj!cej i pouczaj!cej przygody. Rozgl!daj!c si# po pracowni, w której si# znajdowali, Dorian dostrzeg na jednym ze sto ów okryty p ótnem zarys sylwetki sporych rozmiarów. - Pracuje pan nad czym" nowym?

Lazarus przytakn! . - Chcesz zobaczy$? Oczy ch opca rozb ys y nieukrywanym przej#ciem. Nie musia odpowiada$. - Musisz mie$ na uwadze, %e jeszcze nad tym pracuj#* - powiedzia Lazarus, podchodz!c do p ótna i unosz!c lampk#. - To automat? - spyta ch opiec. - Na swój sposób tak. W rzeczywisto"ci ta praca jest nieco ekstrawagancka, tak mi si#przynajmniej wydaje. Od lat ten projekt chodzi mi po g owie. Pomys podsun! mi ch opiec mniej wi#cej w twoim wieku, dawno temu. - Przyjaciel? Lazarus u"miechn! si# melancholijnie. - Gotów? - spyta . Dorian skwapliwie przytakn! . Lazarus poci!gn! za p ótno okrywaj!ce prac#. Dorian odskoczy przera%ony. - To tylko maszyna, Dorianie. Nie musisz si# jej ba$. Dorian przyjrza si# tej majestatycznej postaci. Lazarus skonstruowa metalowego anio a, dwumetrowego nieomal%e olbrzyma z dwoma ogromnymi skrzyd ami. Spod kaptura l"ni a wycyzelowana w stali twarz. Mia ogromne r#ce. G owa Doriana zmie"ci aby mu si# w d oni. Lazarus przekr#ci co" u podstawy g owy anio a i mechaniczny stwór otworzy oczy, dwa rubiny rozpalone niczym %ar. Patrzy y na&. Tylko i wy !cznie na Doriana. Dorian poczu , jak skr#caj! mu si# wn#trzno"ci. - Niech go pan wy !czy, b agam* - poprosi . Lazarus spostrzeg przera%ony wzrok ch opca i b yskawicznie zarzuci p ótno na automat. Po znikni#ciu demonicznego anio a Dorian westchn! z ulg!. - Przykro mi - powiedzia Lazarus. - Nie powinienem by ci go pokazywa$. To tylko maszyna, Dorianie. Zwyk y metal. Zabawka. Nie pozwól, %eby jej widok wzbudza w tobie strach. Ch opiec, cho$ niech#tnie i bez przekonania, jednak przytakn! . Lazarus szybko pocz#stowa go kolejn! fili%ank! dymi!cej czekolady. Dorian napi si#g#stego i przywracaj!cego si y p ynu. Fabrykant zabawek ca y czas uwa%nie mu si# przygl!da . Po kilku ykach ch opiec uniós wzrok znad fili%anki i spojrza na Lazarusa. Obaj si# u"miechn#li. - Ale si# przestraszy e", co? - stwierdzi Lazarus. Dorian zachichota nerwowo. - Pewnie my"li pan, %e jestem tchórzem. - Wprost przeciwnie. Niewielu odwa%y oby si# wyj"$ do lasu po tym, co spotka o Hannah. - A co si# sta o? Jak pan my"li? Lazarus wzruszy ramionami. - Trudno powiedzie$. S!dz#, %e musimy poczeka$ na wyniki policyjnego "ledztwa. - No tak, ale* - Ale co? - A je"li w lesie rzeczywi"cie co" si# kr#ci? - nie dawa za wygran! Dorian. - Cie&? Dorian przytakn! z powag!. - Wiesz, co to jest Doppelgänger? - spyta Lazarus. Ch opak zaprzeczy . Fabrykant zabawek spojrza na niego k!tem oka. - To niemieckie s owo - wyja"ni . - Oznacza ono cie&, który z jakiego" powodu oderwa si#od swojego w a"ciciela. Opowiedzie$ ci ciekaw! histori# z tym zwi!zan!?

- Tak, bardzo prosz#* Lazarus usiad wygodnie naprzeciwko ch opca i wyj! d ugie cygaro. Dzi#ki obejrzanym filmom Dorian wiedzia , %e ów przedmiot o kszta cie torpedy nosi nazw# cygara hawa&skiego i %e poza tym, i% kosztuje fortun#, po zapaleniu wydziela nieprzyjemny i dusz!cy zapach. Oprócz Grety Garbo ulubionym bohaterem jego niedzielnych seansów filmowych by Groucho Marx. Zwykli ludzie znali zapach cygara tylko z ekranów. Lazarus przyjrza si# dok adnie trzymanemu w r#ku cygaru i nieoczekiwanie schowa je, gotów rozpocz!$ swoj! opowie"$. - Do rzeczy wi#c. Histori# t# opowiedzia mi dawno temu jeden z moich kolegów. Jest rok tysi!c dziewi#$set pi#tnasty. Miejsce akcji: Berlin* Ze wszystkich berli&skich zegarmistrzów nikt tak nie d!%y do perfekcji, nikt nie by tak skrupulatny w swej robocie jak Hermann Blöcklin. Wystarczy rzec, %e jego obsesyjne próby tworzenia coraz precyzyjniejszych mechanizmów doprowadzi y go do opracowania teorii o zwi!zkach pomi#dzy czasem a pr#dko"ci! "wiat a. Blöcklin mieszka na Heinrichstrasse, w ma ym pe nym zegarów mieszkanku na ty ach swego warsztatu. By samotnikiem. Nie mia rodziny. Nie mia przyjació . Jego jedynym towarzyszem by stary kot Salman, który potrafi godzinami le%e$ u jego boku, podczas gdy Blöcklin oddawa si# wy !cznie swoim poszukiwaniom. Z biegiem czasu sta y si# one jego obsesj!. Zdarza o mu si# cz#sto ca ymi dniami nie otwiera$ dla klientów swego warsztatu. Potrafi pracowa$ bez spoczynku dwadzie"cia cztery godziny na dob# nad projektem swych marze&: nad zegarem doskona ym, uniwersaln! maszyn! mierz!c! czas. Nad Berlinem od wielu dni szala a "nie%yca. Mróz nie odpuszcza . Zegarmistrza odwiedzi dziwny klient, elegancki m#%czyzna, który przedstawi si# jako Andreas Corelli. Ubrany by w szykowny bia y garnitur. Mia d ugie, jedwabiste i przyprószone srebrem w osy. Ciemne okulary przys ania y mu oczy. Blöcklin poinformowa przybysza, %e zak ad jest nieczynny, ale Corelli nalega , podkre"laj!c, %e przyjecha z bardzo daleka tylko po to, %eby si# z nim spotka$. Wyja"ni mu, %e dok adnie wie o jego pracach, i na poparcie tego opisa mu ze szczegó ami niektóre z nich, co wprawi o w niepomierne zdumienie zegarmistrza, przekonanego, %e jego odkrycia stanowi!pilnie strze%on! tajemnic#. Nie mniej dziwne by o zamówienie Corellego. Blöcklin mia skonstruowa$ zegarek, specjalny zegarek. Wskazówki mia y si# kr#ci$ w odwrotnym kierunku. Corelli wyja"ni zegarmistrzowi, %e cierpi na "mierteln! chorob# i ma przed sob! tylko kilka miesi#cy %ycia, dlatego te% chce mie$ zegarek, który odlicza by mu godziny, minuty i sekundy, jakie zosta y mu do dnia "mierci. Ekstrawaganckiemu zamówieniu towarzyszy a nader hojna oferta zap aty. I nie tylko, bo Corelli przyrzek ponadto, %e przeka%e Blöcklinowi "rodki pozwalaj!ce na do%ywotnie finansowanie jego bada&. W zamian domaga si# tylko po"wi#cenia kilku tygodni na stworzenie wspomnianego wynalazku. Blöcklin, rzecz oczywista, przysta na propozycj#. Przez dwa tygodnie nie zajmowa si#niczym innym jak tylko realizacj! niecodziennego zlecenia. Siedzia jak zwykle w swoim warsztacie, kiedy do drzwi ponownie zapuka Andreas Corelli. Zegarek by ju% gotów. Corelli, u"miechaj!c si#, obejrza go dok adnie i nie szcz#dz!c s ów pochwa y dla kunsztu zegarmistrza, stwierdzi , %e w pe ni zas u%y na ustalon! zap at#. Zm#czony, lecz szcz#"liwy Blöcklin wyzna mu, %e w to zlecenie w o%y ca ! swoj! dusz#. Corelli przytakiwa ze zrozumieniem. Nakr#ci zegarek. Wskazówki ruszy y. Wr#czy Blöcklinowi sakw# z otych monet i po%egna si#. Zegarmistrz, nie posiadaj!c si# ze szcz#"cia, apczywie przelicza z ote monety. W pewnym momencie dostrzeg swoje odbicie w lustrze: nagle postarza !, zniszczon! twarz. Za du%o pracowa . Postanowi da$ sobie par# dni wolnego, by odpocz!$ i odzyska$ si y.

Nast#pnego dnia promienie o"lepiaj!cego s o&ca wdar y si# przez okno mieszkanka Blöcklina. Zegarmistrz, wci!% zm#czony, podszed do umywalki i znowu spojrza w lustro. Tym razem jednak zmartwia ca y. Wieczorem, kiedy k ad si# do ó%ka, jego twarz by a twarz!m#%czyzny licz!cego sobie czterdzie"ci par# lat, zm#czonego, owszem, i przepracowanego, niemniej cz owieka jeszcze m odego. Dzi" mia przed sob! cz owieka dobijaj!cego sze"$dziesi!tki. Przera%ony wyszed do parku, by zaczerpn!$ powietrza. Wróciwszy do zak adu, przejrza si#znowu. Z lustra patrzy na& starzec. Kiedy spanikowany wybieg na ulic#, wpad na s!siada, który zapyta go, czy widzia mo%e zegarmistrza Blöcklina. Hermann rzuci si# do ucieczki. T# noc sp#dzi w cuchn!cej knajpie w otoczeniu przeró%nej ma"ci m#tów i szumowin. By o mu wszystko jedno, gdzie i z kim b#dzie, byle nie zosta$ samemu. Czu , jak z ka%d! minut! jego skóra pokrywa si# dziesi!tkami zmarszczek. Mia wra%enie, %e ko"ci zaraz mu si# rozpadn!, a oddech staje si# coraz ci#%szy. Zbli%a a si# pó noc, kiedy jaki" nieznajomy zapyta go, czy mo%e si# przysi!"$. Blöcklin spojrza na&. By to elegancki, przystojny, niespe na dwudziestoletni m odzieniec. Nie zna go, chocia% ciemne okulary przys aniaj!ce twarz wyda y mu si# znajome. Serce skoczy o mu do gard a. Corelli* Andreas Corelli usiad naprzeciwko i wyj! zegarek wykonany przez Blöcklina kilka dni temu. Zrozpaczony zegarmistrz zapyta go, czy wie co" o przypad o"ci, która zacz# a go n#ka$. Dlaczego starzeje si# z sekundy na sekund#? Corelli pokaza zegarek - wskazówki powoli kr#ci y si# w kierunku odwrotnym ni% zazwyczaj - i przypomnia mu jego w asne s owa o tym, %e w o%y w t# robot# ca ! swoj! dusz#. Z tego te% powodu jego cia o i dusza starzej! si# z ka%d! minut!. Blöcklin zdj#ty ob #dnym przera%eniem zacz! b aga$ Corellego o pomoc. Powiedzia , %e gotów jest zrobi$ wszystko, odda$ cokolwiek w zamian za odzyskanie m odo"ci i w asnej duszy. Corelli u"miechn! si# i spyta , czy aby jest tego ca kiem pewien. Zegarmistrz nie zawaha si#: gotów jest na wszystko. Corelli odpar wówczas, %e odda zegarek, a wraz z nim dusz# zegarmistrza, w zamian za co", czego u%yteczno"$ i tak jest mocno w!tpliwa: za jego cie&. Blöcklin zdumiony zapyta , czy to jedyna cena, jak! ma zap aci$. Corelli przytakn! i Blöcklin przysta na propozycj#. Niedawny klient Blöcklina wyj! wówczas szklany flakonik, odkorkowa go i po o%y na stole. Blöcklin os upia y patrzy , jak jego cie&, porwany jakby przez wir powietrza, zostaje wessany do flakonu. Corelli po%egna si# z Blöcklinem, wsta i odszed . Gdy tylko znikn! w mrokach nocy, wskazówki zegarka w r#kach Blöcklina zacz# y si#kr#ci$ w prawid owym kierunku. Kiedy Blöcklin o "wicie wróci do domu, jego twarz by a znowu twarz! m odego cz owieka. Zegarmistrz odetchn! z ulg!. Niemniej czeka a go pewna niespodzianka. Jego kot Salman nie wyszed mu na spotkanie. Zegarmistrz szuka go po ca ym domu. Wreszcie go odnalaz . W osy stan# y mu d#ba z przera%enia. Zwierz# wisia o w jego warsztacie powieszone na kablu od lampy. Stó by przewrócony, a narz#dzia rozrzucone po pod odze. Jakby tr!ba powietrzna przesz a przez zak ad, niszcz!c wszystko, co napotka a na swej drodze. Ale to jeszcze nie koniec. (ciany by y pomazane. Kto" nabazgra na nich niezrozumia e s owo:

Nilkcölb

Zegarmistrz przyjrza si# obrzydliwemu napisowi. Dopiero po jakim" czasie zrozumia jego znaczenie. To by o jego w asne nazwisko, napisane na wspak. Nilkcölb. Blöcklin. Jaki" szepcz!cy g os rozleg si# za jego plecami i kiedy Blöcklin odwróci si#, stan! twarz! w twarz z samym sob!, ze swym ciemnym odbiciem, diabolicznym mira%em w asnej twarzy.

I wtedy zrozumia . Mia przed sob! swój w asny cie&. Prowokacyjnie przygl!daj!cy mu si#cie&. Chcia go z apa$, ale cie& za"mia si# jak hiena i czmychn! . Blöcklin zatrwo%ony zobaczy , jak cie& wymyka si# z zak adu, trzymaj!c d ugi nó%, i znika w pó mroku. Tej samej nocy dosz o do pierwszego morderstwa na Heinrichstrasse. Wielu "wiadków potwierdzi o w swych zeznaniach, i% widzieli zegarmistrza Blöcklina, jak z zimn! krwi! zadaje ciosy no%em %o nierzowi, który o "wicie mia nieszcz#"cie znale'$ si# w zau ku. Policja zaaresztowa a podejrzanego i podda a przes uchaniom. Nast#pnej nocy, podczas gdy Blöcklin nadal przebywa w areszcie, dokonano dwóch kolejnych morderstw. Po mie"cie rozesz y si# plotki o tajemniczym mordercy czyhaj!cym po zmroku w berli&skich zau kach na swoje ofiary. Blöcklin usi owa wyja"ni$ "ledczym, o co w tym wszystkim chodzi, ale nikt go nie s ucha . Dziennikarze snuli przeró%ne domys y, postawili nawet hipotez#, %e morderca noc w noc wymyka si# ze swojej pilnie strze%onej celi, by dokona$ przera%aj!cych zbrodni, jakich Berlin do tej pory nie zna . Strach przed cieniem z Berlina parali%owa miasto przez dwadzie"cia pi#$ dni. Koniec tej przedziwnej sprawy by równie nieoczekiwany i niewyt umaczalny co i jej pocz!tek. O "wicie dwunastego stycznia tysi!c dziewi#$set szesnastego roku cie& Hermanna Blöcklina w"lizgn! si# do ponurego wi#zienia tajnej policji. Wartownik, który pe ni stra% przy celi, zezna pod przysi#g!, i%widzia , jak Blöcklin zacz! mocowa$ si# z jakim" cieniem i %e w pewnym momencie bójki zegarmistrz zada cieniowi cios no%em. O "wicie zmiennik stra%nika natrafi w celi na cia o Blöcklina z ran! w sercu. Par# dni pó'niej zg osi si# niejaki Andreas Corelli z propozycj! op acenia kosztów pochówku Blöcklina na berli&skim cmentarzu. W ostatniej drodze towarzyszyli zegarmistrzowi jedynie grabarz i ów dziwny osobnik w ciemnych okularach. Seria morderstw na Heinrichstrasse pozostaje wci!% niewyja"niona, a policja berli&ska dot!d nie zamkn# a akt sprawy* - Jejku - j#kn! Dorian, gdy Lazarus sko&czy sw! opowie"$. - To si# wydarzy o naprawd#? Fabrykant zabawek u"miechn! si#. - Nie, ale by em pewien, %e ta historia bardzo przypadnie ci do gustu. Dorian zatopi wzrok w swojej fili%ance. Zrozumia , %e Lazarus specjalnie wymy"li dla niego t# historyjk#, %eby móg nieco zapomnie$ o strachu, którego si# najad za spraw!mechanicznego anio a. Niez y fortel, ale jednak tylko fortel. Lazarus poklepa go pocieszaj!co po ramieniu. - Odnosz# wra%enie, %e jest ju% za pó'no na zabawy w detektywów - stwierdzi . - Chod', odprowadz# ci# do domu. - A nie powie pan nic mojej mamie? - zapyta b agalnym tonem Dorian. - Nie powiem, ale pod jednym warunkiem: przyrzeknij mi, %e nigdy ju% nie b#dziesz noc!chodzi do lasu, przynajmniej dopóki nie wyja"ni si# sprawa Hannah* Spojrzeli sobie g #boko w oczy. - Umowa stoi - zgodzi si# ch opiec. Lazarus u"cisn! mu d o&, jakby w a"nie dobili targu, a nast#pnie, z tajemniczym u"miechem na ustach, podszed do szafy i wyci!gn! drewnian! skrzyneczk#. Wr#czy j!Dorianowi. - Co to jest? - spyta zaintrygowany ch opiec. - Niespodzianka. Otwórz. Dorian podniós wieczko. W "wietle lamp zab ys a srebrna figurka wielko"ci jego d oni. Dorian spojrza pytaj!co na Lazarusa. Fabrykant zabawek, zamiast wyja"ni$ mu, w czym rzecz, powiedzia :

- Pozwól, %e zademonstruj# ci, jak to dzia a. Wyj! ze skrzynki figurk# i postawi j! na stole, po czym delikatnie nacisn! . Figurka jakby o%y a. Rozpostar a skrzyd a. To by anio . Podobny do tego, którego Dorian przed chwil! widzia , ale w mniejszej skali. - Takiego ma ego chyba si# nie boisz? Zachwycony Dorian przytakn! . - Wobec tego to jest twój anio stró%. B#dzie ci# chroni$ przed cieniami* Lazarus odprowadzi Doriana do Domu na Cyplu, t umacz!c mu po drodze wszelkie tajniki projektowania i konstruowania automatów i innych mechanizmów, których stopie&skomplikowania i przemy"lno"$ wyda y si# Dorianowi bli%sze sztuce czarnoksi#skiej ni% naukom technicznym. Lazarus wiedzia wszystko i zna odpowiedzi na najtrudniejsze i najbardziej podchwytliwe pytania. Nie sposób by o go zagi!$. Kiedy wychodzili z lasu, Dorian by ju% ca kiem zauroczony swoim nowym przyjacielem. - Nie zapominaj o naszej umowie - powiedzia na po%egnanie Lazarus. - )adnych nocnych wycieczek. Dorian przytakn! i skierowa si# w stron# domu. Fabrykant zabawek nie ruszy si# z miejsca, dopóki ch opak nie dotar do swego pokoju i nie pomacha mu z okna. Lazarus te% mu pomacha i zag #bi si# w cieniach lasu. Dorian po o%y si# do ó%ka. U"miech nie schodzi mu z ust. Wszystkie troski i l#ki ulotni y si# jak za dotkni#ciem czarodziejskiej ró%d%ki. Ch opiec otworzy skrzyneczk# i wyci!gn! z niej podarowanego mu przez Lazarusa mechanicznego anio a. By a to arcyprecyzyjna i przedziwnej urody robota. Skomplikowana konstrukcja przywodzi a na my"l fascynuj!ce nauki tajemne. Dorian postawi go na pod odze przy ó%ku i zgasi "wiat o. Lazarus jest geniuszem. Oto w a"ciwe s owo. Dorian s ysza je setki razy, zawsze zdziwiony, %e u%ywa si# go w sytuacjach, kiedy obdarzeni tym mianem %adn! miar! do niego nie dorastaj!. A on pozna w a"nie prawdziwego geniusza. Co wi#cej, zaprzyja'ni si# z nim. Fal# entuzjazmu bardzo szybko wypar a narastaj!ca senno"$. Nagle Doriana ogarn# o zm#czenie. Wyobrazi sobie, %e zostaje uczniem Lazarusa i dziedzicem jego wiedzy, konstruuje maszyn# tropi!c! i owi!c! cienie, dzi#ki czemu uwalnia "wiat od gro'nej organizacji przest#pczej. Dorian ju% spa , kiedy stoj!ca na pod odze figurka ni st!d, ni zow!d zacz# a powoli rozpo"ciera$ skrzyd a. G owa metalowego anio a przekr#ci a si# na bok, a r#ka unios a si#. Jego czarne oczy, dwie obsydianowe zy, zab ys y w ciemno"ciach.

8. Zagadka

Ju% trzeci dzie& Irène próbowa a dowiedzie$ si# czegokolwiek o Ismaelu, bez skutku. Nikt w miasteczku nie umia jej pomóc. Ch opak znikn! bez "ladu. Znikn# a równie% jego ód'. Przez wybrze%e Normandii przechodzi front burzowy, zaci!gaj!c niebo nad zatok! grub! warstw!popielatych chmur, i nie zanosi o si# na to, by pogoda przez najbli%sze dni mia a si# poprawi$. Ulice miasteczka zdawa y si# pogr!%one w letargu w ów d%d%ysty poranek, gdy Hannah odby a swoj! ostatni! drog# na male&ki cmentarz usytuowany na szczycie wzgórza znajduj!cego si# na pó nocnym wschodzie B #kitnej Zatoki. Kondukt odprowadzi j! do cmentarnej bramy. Ko&cowa cz#"$ ceremonii pogrzebowej, na %yczenie rodziny, odby a si# ju% tylko w gronie najbli%szych zmar ej, podczas gdy mieszka&cy miasteczka rozchodzili si# do swych domów, w milczeniu wspominaj!c dziewczyn#. Orszak z wolna rozprasza si# w deszczu, a Lazarus zaproponowa , %e odwiezie Simone i jej dzieci do Domu na Cyplu. W tym w a"nie momencie Irène dostrzeg a samotn! posta$ Ismaela na skalistym wierzcho ku klifu wznosz!cego si# tu% przy cmentarzu. Ch opak wpatrywa si# w o owiane morze. Wystarczy a krótka wymiana spojrze& mi#dzy Irène a matk!. Simone skin# a g ow!, pozwalaj!c córce odej"$. Gdy samochód Lazarusa oddala si# od kapliczki "wi#tego Rolanda, Irène ju% wspina a si# "cie%k! prowadz!c! na szczyt klifu. Na horyzoncie wida$ by o zapowied' zbli%aj!cej si# burzy, która rozcina a niebo bia ymi ostrzami b yskawic. Pod"wietlane fioletowym "wiat em chmury wygl!da y jak k #by dymu po eksplozji. Dziewczyna dotar a do Ismaela siedz!cego na skale ze spojrzeniem zagubionym w falach oceanu. W oddali wysepka z latarni! i cypel gin# y we mgle.

* * *

Gdy wrócili do miasteczka, Ismael niepytany opowiedzia Irène, co robi przez ostatnie trzy dni. Zacz! swoj! opowie"$ od chwili, kiedy dotar a do niego wiadomo"$ o "mierci Hannah. Odp yn! na +Kyaneosie, w stron# wysepki z latarni!, usi uj!c uciec przed rozpacz!, cho$ i tak nie by o od niej ucieczki. Po d ugiej nocy nasta wreszcie "wit, który pozwoli mu uporz!dkowa$ nat ok my"li i skoncentrowa$ si# na jednym zadaniu, jedynym "wiate ku w tym mrocznym tunelu: musi odnale'$ sprawc# tragedii i wymierzy$ mu sprawiedliwo"$. Pragnienie zemsty wydawa o si# jedynym lekarstwem zdolnym ukoi$ ból. Dotychczasowe ustalenia %andarmerii nie przekonywa y go zupe nie. Nadzwyczajna dyskrecja, z jak! w adze lokalne prowadzi y "ledztwo, wyda a mu si# co najmniej podejrzana. Nast#pnego dnia rano Ismael postanowi wszcz!$ dochodzenie na w asn! r#k#. Za wszelk! cen#. W tej grze trzeba by o zapomnie$ o jakichkolwiek zasadach. Tej samej nocy w ama si# do pracowni doktora Giraud. Pos uguj!c si# w asnym sprytem i paroma narz#dziami, zdo a pokona$ k ódki i a&cuchy broni!ce mu dost#pu. Irène s ucha a, ju% to z niedowierzaniem, ju% to z niepomiernym zdziwieniem, jak Ismael dotar do prosektorium i odczekawszy w oparach formaliny i w widmowym pó mroku, a% doktor Giraud pójdzie do domu, odszuka w kartotece doktora teczk# z dokumentami dotycz!cymi "mierci Hannah. Sk!d u niego tyle zimnej krwi niezb#dnej, by zdoby$ si# na podobny wyczyn, trudno by o stwierdzi$, bo na pewno nie doda y mu odwagi le%!ce na sto ach dwa trupy przykryte p ótnem. By y to zw oki dwóch nurków, których ubieg ej nocy porwa zdradliwy pr!d w przesmyku La Rochelle, kiedy próbowali wydoby$ adunek rozbitego dawno temu o podwodne ska y %aglowca.

Irène, blada jak porcelanowa figurka, wys ucha a mrocznej opowie"ci od pocz!tku do ko&ca, ze wszystkimi makabrycznymi szczegó ami, !cznie z tym, jak Ismael potkn! si# o stó do sekcji zw ok. Odetchn# a z ulg! dopiero wtedy, kiedy narrator opowie"ci znalaz si# poza murami pos#pnego budynku. Ismael szybko schroni si# w swej odzi, by tam przez kilka godzin wertowa$zebrane w teczce dokumenty, usi uj!c przebi$ si# przez g!szcz s ów i medyczny %argon doktora Giraud. Irène prze kn# a "lin#. - I co jej si# sta o? - wydusi a z siebie. Ismael spojrza Irène prosto w oczy. Dziewczyna dostrzeg a w jego oczach dziwny b ysk. - Nie wiedz!, co si# sta o. Ale wiedz!, dlaczego umar a. Wed ug raportu oficjalnym powodem "mierci jest zatrzymanie akcji serca - zacytowa . - Ale w ko&cowych wnioskach Giraud stwierdza, %e w jego mniemaniu Hannah zobaczy a w lesie co", co wywo a o u niej atak paniki. Panika. Raz i drugi to s owo rozbrzmia o w g owie Irène. Jej przyjació ka Hannah umar a ze strachu i to co", czego si# przestraszy a, cokolwiek to jest, nadal przebywa w lesie. - To by a niedziela, prawda? - zapyta a Irène. - Tego w a"nie dnia co" si# musia o sta$* Ismael pokiwa g ow!. Nie by o w!tpliwo"ci, %e ch opak doszed do tego samego wniosku znacznie wcze"niej ni% Irène. - Albo w nocy z soboty na niedziel# - zasugerowa . Irène spojrza a na niego pytaj!co. - Hannah sp#dzi a t# noc w Cravenmoore. Nast#pnego dnia "lad po niej zagin! . A potem znaleziono jej zw oki w lesie - podsumowa ch opak. - Masz jakie" podejrzenia? - By em w lesie. S! "lady. Po amane ga #zie. Dosz o do jakiej" walki. Kto" "ciga Hannah. Od rezydencji. - Od Cravenmoore? Ismael znów przytakn! . - Musimy si# dowiedzie$, co takiego si# sta o przed jej znikni#ciem. By$ mo%e to wyja"ni, kto "ciga j! w lesie. - A jak mamy si# tego dowiedzie$? Przecie% policja* - zacz# a Irène. - Jest tylko jeden sposób. - Cravenmoore - szepn# a Irène. - Otó% to. Dzi" w nocy.

* * *

Zmierzch rozdziera miedzianymi szczelinami burzowe chmury nadchodz!ce znad horyzontu. Noc, rozpo"cieraj!c cienie nad zatok!, pozostawia a jednak na sklepieniu nieba lufcik jasno"ci, dzi#ki któremu mo%na by o podziwia$ kr!g "wiat a roztaczany przez dope niaj!cy si#ksi#%yc. Srebrnawa po"wiata rysowa a wzorzyste odblaski w pokoju Irène. Dziewczyna na chwil#unios a wzrok znad pami#tnika Almy Maltisse i spojrza a na cia o niebieskie %yczliwie u%yczaj!ce jej poblasku. Za dwadzie"cia cztery godziny b#dzie pe nia. Trzecia pe nia lata. Noc ulicznej maskarady w B #kitnej Zatoce. Ale teraz, w tym momencie, ksi#%yc nabra dla niej innego znaczenia. Niebawem dojdzie do jej sekretnego spotkania z Ismaelem na progu lasu Cravenmoore. Zamiar zapuszczenia si# w t#nieprzebyt! g#stwin# wyda jej si# teraz pomys em niezbyt rozs!dnym. A w a"ciwie, nazywaj!c rzecz po imieniu, ca kowit! g upot!. Z drugiej jednak strony nie mog a przecie% zawie"$ Ismaela, tym bardziej %e wspar a nie tak dawno pomys ch opca, by uda$ si# do rezydencji Lazarusa Janna i

tam próbowa$ odnale'$ odpowiedzi, które wyja"ni yby zagadk# "mierci Hannah. Nie potrafi a jako" uporz!dkowa$ swoich my"li, wi#c wzi# a pami#tnik Almy Maltisse i schroni a si# w jej wyznaniach.

$Od trzech dni nie mam o nim #adnych wie"ci. Bez s owa wyjecha o pó nocy,

przekonany, #e je"li oddali si& ode mnie, cie) pod%#y za nim. Nie chcia mi powiedzie(, dok%d si&udaje, ale mam podejrzenia, #e znalaz schronienie na wysepce z latarni%. Zawsze tam ucieka w

poszukiwaniu spokoju, teraz za" odnosz& wra#enie, #e tym razem wybra to miejsce jak

przera#one dziecko, które ma stawi( czo o swemu koszmarowi. Jego nieobecno"( zmusi a mnie

jednak do podania w w%tpliwo"( wszystkich moich dotychczasowych przekona). Przez te trzy dni

cie) si& nie pojawi . Nie ruszy am si& z sypialni, otoczona "wiat ami, "wiecami i lampkami

oliwnymi. W ca ym domu by o jasno, "wiat o dociera o do ka#dego, nawet najmniej dost&pnego

zakamarka. Trudno by o mi zasn%(.

Gdy pó'n% noc% pisz& te s owa, mog&, mimo lekkiej mg y, dostrzec przez okno wysepk& z

latarni%. Po"ród ska migoce "wiate ko. Wiem, #e to on, odosobniony w wi&zieniu, na które sam si&skaza . Nie mog& tu zosta(. Ani godziny d u#ej. Temu koszmarowi musimy przeciwstawi( si&razem i tylko razem. A je"li w tej walce przyjdzie zgin%(, to te# powinni"my zgin%( razem.

Ma o mnie obchodzi, czy ten ob &d b&dzie trwa jeden dzie) wi&cej, czy jeden dzie) mniej.

Jestem przekonana, #e cie) nie da nam spokoju. Jeszcze jeden taki tydzie) jak ten ostatni by by

ponad moje si y. Moje sumienie jest czyste, a moja dusza pogodzona sama z sob%. Strach, który

odczuwa am wcze"niej, ust%pi teraz miejsca zm&czeniu i brakowi nadziei.

Jutro, podczas gdy ca e miasteczko bawi( si& b&dzie na rynku na balu maskowym,

poszukam w porcie jakiej" ódki i pop yn& do niego. Nie obchodz% mnie konsekwencje. Gotowa

jestem je ponie"(. Wystarczy mi, #e b&d& u jego boku, #e b&d& mog a s u#y( mu pomoc%, do

samego ko)ca.

Co" mi podpowiada, #e by( mo#e mamy jeszcze jak%" szans&, by znowu zacz%( #y(normalnie, szcz&"liwie, spokojnie. Niczego wi&cej nie pragn&$ Odg os rzuconego o szyb# kamyczka wyrwa Irène z lektury. Zamkn# a pami#tnik i wyjrza a przez okno. Ismael czeka na ni! przy drodze do lasu. Gdy wk ada a gruby we niany sweter, ksi#%yc powoli chowa si# za chmury.

* * *

Irène bacznie przyjrza a si# matce ze szczytu schodów. Simone, nie pierwszy zreszt! raz, zapad a w sen, siedz!c w swym ulubionym fotelu, przy oknie wychodz!cym na zatok#. Na podo ku sukni le%a a ksi!%ka, a okulary do czytania zsun# y si# z nosa Simone i zwisa y na a&cuszku niczym przewrócone na górce saneczki. W k!cie drewniane radio z rze'bionymi motywami secesyjnymi szepta o kolejny odcinek mro%!cego krew w %y ach serialu kryminalnego. Maj!c nadziej#, %e szmer radia przyt umi jej kroki, Irène przemkn# a na paluszkach przed matk! i wesz a do kuchni, z której mo%na by o wyj"$ do ogrodu na ty ach. Ca a operacja trwa a nie d u%ej ni%pi#tna"cie sekund. Ismael czeka na ni!, ubrany w skórzan! kurtk#, robocze spodnie i buty, które wygl!da y tak, jakby przeszed w nich do Stambu u i z powrotem, i to nie jeden raz. Nocna bryza nawiewa a zimn! mg # nad zatok#, rozwieszaj!c nad lasem mleczne girlandy. Irène zapi# a sweter a% pod sam! szyj# i w odpowiedzi na pytaj!ce spojrzenie ch opca przytakn# a tylko w milczeniu. Nie zamieniwszy ani s owa, weszli na "cie%k# prowadz!c! w g !b lasu. W ciemno"ciach rozbrzmiewa y niepokoj!ce, tajemnicze d'wi#ki. Ga #zie poruszane wiatrem zag usza y ryk fal rozbijaj!cych si# o klif. Irène sz a z Ismaelem przez ciemn! g#stwin#. Zza

zwa ów p#dz!cych po niebie chmur od czasu do czasu wygl!da ksi#%yc, spowijaj!c drzewa upiornym, pulsuj!cym poblaskiem. W po owie drogi Irène wzi# a Ismaela za r#k# i nie wypuszcza a jej a% do chwili, gdy wyros a przed nimi masywna bry a Cravenmoore. Na znak ch opca zatrzymali si# za pniem drzewa "miertelnie ranionego piorunem. Na kilka sekund ksi#%yc rozdar g#st! kurtyn# aksamitnych chmur. Jego promienie pad y na elewacj#Cravenmoore, wydobywaj!c z ciemno"ci reliefy i wie%yczki rezydencji przypominaj!cej chimeryczn!, z owrog! katedr# zagubion! w sercu zakl#tego lasu. Potem ulotna wizja zgas a i trójk!t z ocistego "wiat a rozla si# u stóp budowli. W g ównych drzwiach ukaza a si# posta$Lazarusa Janna. Fabrykant zamkn! za sob! drzwi, zszed po schodach i skierowa swe kroki na "cie%k# biegn!c! skrajem lasu. - To Lazarus. Wychodzi na swoj! conocn! przechadzk# - wymamrota a Irène. Ismael przytakn! bez s owa i przytrzyma dziewczyn#, nie spuszczaj!c z oka fabrykanta zabawek, który szed teraz w stron# lasu, prosto na nich. Irène spojrza a pytaj!co na Ismaela. Ch opak westchn! i nerwowo rozejrza si# wokó . Kroki Lazarusa rozbrzmiewa y coraz bli%ej. Ismael chwyci Irène za rami# i popchn! j! w stron# pnia martwego drzewa. - Do "rodka. Szybko - wyszepta . We wn#trzu pnia unosi si# ci#%ki zapach wilgoci i zmursza ego drewna. Z zewn!trz, przez niewielkie otwory na ca ej d ugo"ci martwego pnia, s!czy o si# md e "wiat o, rysuj!c co" na kszta t "wietlnej drabiny wspinaj!cej si# a% pod sklepienie tej niby-pieczary. Irène spojrza a w gór#. Ciarki przesz y jej po plecach. Dwa metry nad sob! ujrza a rz!d l"ni!cych punkcików. Oczy. Z jej gard a wyrwa si# niemy krzyk - Ismael zd!%y zas oni$ jej usta d oni!. Ch opak trzyma j! mocno, nie pozwalaj!c jej wyswobodzi$ si# z u"cisku. - To tylko nietoperze, na lito"$ bosk!. Sied' spokojnie - szepn! jej do ucha. Kroki Lazarusa okr!%y y pie& i skierowa y si# w g#stwin#. Ismael nie zdj! r#ki z ust Irène, dopóki kroki fabrykanta zabawek nie umilk y zupe nie. Niewidzialne skrzyd a nietoperzy poruszy y si# w ciemno"ci. Irène poczu a na twarzy zimny powiew i kwa"ny odór zwierz!t. - A my"la em, %e nie boisz si# nietoperzy - powiedzia Ismael. - No dobra, idziemy. Irène posz a za nim przez ogród Cravenmoore. Obeszli rezydencj#, chc!c dosta$ si# do niej od ty u. Irène ca y czas powtarza a sobie, %e nikogo nie ma w domu. Nikt nie mo%e ich obserwowa$, to tylko z udzenie. Dotarli do skrzyd a s!siaduj!cego z dawn! fabryk! zabawek i stan#li przed drzwiami, które, jak im si# wydawa o, prowadzi y do warsztatu albo sali monta%owej. Ismael wyj! z kieszeni scyzoryk i otworzy go. Ostrze zab ys o w ciemno"ci. Ch opiec wpierw delikatnie dotkn! zamka palcami, a pó'niej wsun! ko&cówk# ostrza. - Odsu& si# troch#. Potrzebuj# wi#cej "wiat a. Irène cofn# a si# kilka kroków. Spróbowa a przebi$ wzrokiem panuj!ce w fabryce zabawek ciemno"ci. Szyby zdawa y si# przydymione wieloletnim opuszczeniem i nie sposób by o dostrzec, co kryje si# za nimi. - No dalej, dalej - mamrota pod nosem Ismael, mocuj!c si# z zamkiem. Irène spojrza a na niego, staraj!c si# nie zwraca$ uwagi na wewn#trzny g os, który mówi jej, %e w amywanie si# na teren cudzej posiad o"ci nie jest najlepszym pomys em. W ko&cu zamek ust!pi z cichutkim trzaskiem. U"miech rozja"ni twarz Ismaela. Drzwi uchyli y si# na kilka centymetrów. - Bu ka z mas em. - Ismael popchn! drzwi. - Musimy si# pospieszy$ - powiedzia a Irène. - Lazarus pewnie nied ugo wróci.

Ismael wszed do "rodka. Irène westchn# a g #boko i posz a za nim. W bladym "wietle wpadaj!cym do wn#trza wznosi y si#, niczym bia e opary, g#ste tumany kurzu. Pomieszczenie przesycone by o ostrym chemicznym zapachem. Kiedy Ismael zamkn! drzwi za swoimi plecami, oboje znale'li si# w "wiecie nieprzeniknionych, tajemniczych cieni. Dawna fabryka zabawek Lazarusa Janna wydawa a si# spa$ wiecznym snem. - Nic nie widz# - szepn# a Irène, z ca ych si powstrzymuj!c si#, by nie rzuci$ si# do natychmiastowej ucieczki. - Musimy poczeka$, a% nasze oczy przyzwyczaj! si# do ciemno"ci. To potrwa tylko chwil# - powiedzia Ismael zupe nie bez przekonania. Jednak chwila min# a i wbrew zapewnieniom Ismaela nic si# nie zmieni o. Zas ona czerni przys aniaj!ca fabryk# Lazarusa wcale si# nie rozproszy a. Irène usi owa a odgadn!$, w któr!stron# powinni si# skierowa$, kiedy zauwa%y a nieruchom!, majestatyczn! posta$ stoj!c! zaledwie kilka metrów przed nimi. Serce podskoczy o jej do gard a. - Ismaelu, kto" tu jest* - wyj!ka a, z ca ej si y wczepiaj!c si# w rami# ch opca. Ismael spróbowa przenikn!$ wzrokiem pó mrok i prze kn! "lin#. W powietrzu unosi a si#posta$ z rozwartymi ramionami. Sylwetka ko ysa a si# powoli, jak wahad o, a na plecy sp ywa y jej d ugie w osy. Ch opak si#gn! dr%!cymi palcami do kieszeni kurtki i wyj! pude ko zapa ek. Unosz!ca si# posta$ nie wykonywa a %adnego ruchu jak %ywy pos!g gotów skoczy$ na nich, gdy tylko pojawi si# p omyk. Ismael potar zapa k# o drask#. Wybuch p omienia o"lepi ich na chwil#. Irène z apa a Ismaela za rami#. W chwil# pó'niej to, co ukaza o si# jej oczom, "ci# o jej krew w %y ach. Poczu a, %e mi#"nie odmawiaj! jej pos usze&stwa. Przed ni! ko ysa o si# w migotliwym p omyku zapa ki cia o jej matki, Simone, zwisaj!c z rozpostartymi ramionami z sufitu. - Mój Bo%e* Posta$ zacz# a obraca$ si# powoli wokó w asnej osi, ukazuj!c po chwili sw! drug! stron#. W nik ym "wietle b ysn# y kable i trybiki. Twarz podzielona by a na dwie po ówki. Tylko jedna z nich by a doko&czona. - To po prostu maszyna, najzwyczajniejsza w "wiecie maszyna - odezwa si# Ismael, usi uj!c uspokoi$ Irène. Irène odwa%y a si# spojrze$ na makabryczn! podobizn# Simone. To by y jej rysy. Jej w osy, ten sam kolor oczu. Najdrobniejszy szczegó jej skóry, ka%dy rys jej twarzy zosta y odtworzone w masce pozbawionej wyrazu i przyprawiaj!cej o dreszcze. - Co si# tutaj dzieje? - ledwie wykrztusi a. Ismael wskaza na co", co wygl!da o jak drzwi wej"ciowe w g #bi warsztatu. - Chod'my tamt#dy - wskaza , odci!gaj!c Irène od tego miejsca i pos#pnej postaci wisz!cej w powietrzu. Oszo omiona dziewczyna ruszy a za nim, wci!% nie mog!c otrz!sn!$ si# z tego, co przed chwil! widzia a. P omyk trzymanej przez Ismaela zapa ki zgas chwil# pó'niej i ponownie oboje znale'li si#w ca kowitej ciemno"ci. Gdy tylko dotarli do drzwi prowadz!cych do wn#trz Cravenmoore, kobierzec cieni, który wcze"niej rozpostar si# u ich stóp, zwin! si# po ich przej"ciu jak p atki czarnego kwiatu i nabieraj!c masy, zacz! przesuwa$ si# po "cianach. Cie& skierowa si# ku sto om warsztatu. Jego czarny "lad pad na bia e p ótno os aniaj!ce posta$ owego mechanicznego anio a, którego Lazarus

pokaza poprzedniej nocy Dorianowi. Powoli cie& wcisn! si# pod materia , po czym jego masa jak para przedosta a si# poprzez spojenia do metalowej konstrukcji. Znikn! wewn!trz metalowego anio a. Niebawem warstwa szronu zacz# a rozprzestrzenia$si# i pokrywa$ cia o maszyny, tworz!c lodow! paj#czyn#. Po chwili oczy anio a otworzy y si#ostro%nie. W ciemno"ci b ys y dwa %arz!ce si# rubiny. Olbrzymia posta$ powoli usiad a i rozpostar a swoje skrzyd a. Nast#pnie stan# a na ziemi wpierw jedn! nog!, potem drug!. Pazury porysowa y drewniany blat sto u. W sie$ niebieskawego "wiat a unosz!cego si# w powietrzu wpad a spirala dymku po zapa ce rzuconej przez Ismaela na pod og#. Anio postawi pierwsze kroki i poczuwszy si# pewnie, znikn! w mroku, pod!%aj!c "ladem Ismaela i Irène.

9. Nocne metamorfozy

Daleki odg os uporczywego stukania wyrwa Simone ze "wiata wiruj!cych w ta&cu akwarel i ksi#%yców stapiaj!cych si# w monety z p ynnego srebra. Po chwili ciszy stukot rozleg si# znowu, tym razem ca kowicie wybijaj!c Simone ze snu i u"wiadamiaj!c jej, %e raz jeszcze sen okaza si#jednak silniejszy i od niej, i od usilnej ch#ci dotarcia do ko&ca rozdzia u przed pó noc!. Gdy si#ga a po swoje okulary do czytania, znowu us ysza a ów natarczywy d'wi#k, ale tym razem zdo a a go rozpozna$ i zlokalizowa$. Kto" delikatnie puka kostkami palców w okno wychodz!ce na ganek. Simone wsta a i pozna a u"miechaj!c! si# zza szyby twarz Lazarusa. Poczu a, jak nagle jej policzki si# czerwieni!. Podchodz!c do drzwi, rzuci a okiem na swoje odbicie w lustrze wisz!cym w przedpokoju. Zgroza. - Dobry wieczór, madame Sauvelle. Mo%e przyszed em nie w por#* - odezwa si# Lazarus. - )adn! miar!. Ja* Szczerze mówi!c, czyta am ksi!%k# i wstyd si# przyzna$, ale zasn# am. - To oznacza, %e powinna pani natychmiast wzi!$ si# do czytania innej ksi!%ki - skwitowa Lazarus. - Te% tak s!dz#. Ale prosz# wej"$. - Nie chcia bym przeszkadza$. - Prosz# nie mówi$ g upstw. Zapraszam do "rodka. Lazarus skin! grzecznie g ow! i wszed do domu. Szybko omiót oczami pomieszczenie. - Nigdy Dom na Cyplu nie wygl!da lepiej - stwierdzi . - Gratuluj#. - To zas uga Irène. To ona jest nasz! dekoratork!. Poda$ herbaty? Mo%e kawy? - My"l#, %e herbata by aby w sam raz, ale* - )adnego ale. Ja te% z przyjemno"ci! si# napij#. Ich spojrzenia zetkn# y si# przez u amek sekundy. Lazarus ciep o si# u"miechn! . Simone, speszona nagle, uciek a wzrokiem w bok i skupi a si# na zaparzaniu herbaty. - Pewnie zastanawia si# pani nad powodem mojej wizyty - zacz! fabrykant zabawek. Nie inaczej, odpar a w my"lach Simone. - No có%, co wieczór przechadzam si# po lesie, nierzadko dochodz!c do ska nadmorskich. Te spacery pomagaj! mi si# zrelaksowa$ - dobieg do niej g os Lazarusa. Mi#dzy nimi zapad a chwila ciszy, zm!conej jedynie d'wi#kiem wody nalewanej do imbryczka. - Czy s ysza a pani o dorocznym balu maskowym w B #kitnej Zatoce, madame Sauvelle? - W ostatni! pe ni# sierpnia* - przypomnia a sobie madame Sauvelle. - Otó% to. Zastanawia em si#* Prosz# przyj!$ do wiadomo"ci, %e moja propozycja do niczego pani nie zobowi!zuje, w przeciwnym razie nie odwa%y bym si#, to znaczy, nie wiem, czy wyra%am si#* Lazarus sprawia wra%enie stremowanego uczniaka. Ona u"miechn# a si# %yczliwie. - Zastanawia em si#, czy by aby pani tak mi a i raczy a przyj!$ zaproszenie do towarzyszenia mi na tegorocznym balu - wyrzuci w ko&cu z siebie. Twarz Simone spowa%nia a. U"miech Lazarusa prys w mgnieniu oka. - Przepraszam. Nie powinienem by wyst#powa$ z tak! propozycj!. Prosz# mi wybaczy$moj! "mia o"$* - Z cukrem czy bez cukru? - uci# a Simone bez cienia osch o"ci. - Prosz#? - Herbat#. Z cukrem czy bez?

- Dwie y%eczki prosz#. Simone kiwn# a g ow! i powoli wsypa a do jego fili%anki dwie y%eczki, po czym poda a Lazarusowi herbat# i u"miechn# a si# do&. - Mo%e urazi em pani!* - Nie, sk!d%e. Po prostu nie jestem przyzwyczajona, by zapraszano mnie na ta&ce. Ale z wielk! przyjemno"ci! b#d# panu towarzyszy$ - odpowiedzia a Simone zaskoczona podj#t! przez siebie decyzj!. Twarz Lazarusa rozpromieni a si# w szerokim u"miechu. Przez chwil# Simone poczu a si#, jakby uby o jej trzydzie"ci lat, cho$ zaraz nasz y j! w!tpliwo"ci, czy aby takie wra%enie nie jest tyle%mi e, co "mieszne. Zda a sobie spraw#, %e ogarnia j! niebezpieczne oszo omienie, silniejsze od wstydu, pow"ci!gliwo"ci i wyrzutów sumienia. Zapomnia a ju%, jak pokrzepiaj!co dzia a "wiadomo"$, %e kto" zwraca na ni! uwag#. Dziesi#$ minut pó'niej oboje kontynuowali rozmow#, ale ju% na ganku Domu na Cyplu. Morska bryza ko ysa a wisz!cymi lampkami naftowymi. Lazarus, siedz!c na drewnianej por#czy, spogl!da na faluj!ce korony le"nych drzew i czarne szemrz!ce morze. Simone patrzy a na twarz fabrykanta zabawek. - Bardzo si# ciesz#, %e dom przypad pa&stwu do gustu - powiedzia Lazarus. - Czy dzieci przystosowa y si# jako" do %ycia w B #kitnej Zatoce? - Nie mam powodów, %eby si# skar%y$. Wprost przeciwnie. Irène nawet znalaz a sobie absztyfikanta w miasteczku. Ismael. Zna go pan? - Ismael* tak, oczywi"cie. Mówi!, %e to porz!dny ch opak - odpar Lazarus z pewn!rezerw!. - Tak! mam nadziej#. Aczkolwiek wci!% czekam, a% córka mi go przedstawi. - Dzieciaki takie s!. Prosz# postawi$ si# w ich sytuacji* - jakby usprawiedliwiaj!co mówi Lazarus. - Chyba pope niam ten sam b !d co wszystkie matki: o"mieszam si#, zachowuj!c si#nadopieku&czo wobec mojej nieomal pi#tnastoletniej ju% córki. - No có%, to ca kiem naturalne. - Nie s!dz#, by podziela a t# opini#. Lazarus u"miechn! si#, ale nic nie powiedzia . - Wie pan co" o tym ch opcu? - zapyta a Simone. - O Ismaelu?* Prawd# mówi!c, niewiele* - zacz! . - Wiem, %e jest dobrym %eglarzem. Zdaje si#, %e ma opini# ch opca skrytego i w a"ciwie odludka, unikaj!cego kontaktów z lud'mi. Ale prosz# wzi!$ poprawk# na to, %e ja %yj# nieco na marginesie lokalnej spo eczno"ci* Niemniej uwa%am, %e nie ma pani najmniejszych powodów do niepokoju.

* * *

Echo g osów wspina o si# do okna sypialni niczym kapry"na spirala dymu z niedbale zgaszonego papierosa; nie sposób by o je ignorowa$. Szum morza nie zag usza do ko&ca s ów Lazarusa i Simone rozmawiaj!cych na ganku, chocia% Dorian w gruncie rzeczy wola by, by rozmowa ta nigdy nie dotar a do jego uszu. W ka%dym zdaniu, w ka%dej zmianie intonacji by o co", co go niepokoi o. Co", z czego nie do ko&ca zdawa sobie spraw# i czego nie potrafi by nazwa$, jaka" niewidzialna obecno"$, która zdawa a si# przesyca$ t# konwersacj# od samego pocz!tku. By$ mo%e chodzi o tylko o to, %e s ysza , jak jego matka gaw#dzi z wyra'n! przyjemno"ci!z innym m#%czyzn!, chocia% m#%czyzn! tym by Lazarus, którego Dorian uwa%a przecie% za przyjaciela. Mo%e przeszkadza a mu za%y o"$, z jak! oboje wydawali si# rozmawia$. A mo%e,

pomy"la w ko&cu Dorian, chodzi o o zwyk ! zazdro"$ i niedorzeczne przekonanie, %e jego matka nie powinna ju% nigdy w %yciu czerpa$ przyjemno"ci z przebywania z innym m#%czyzn!. Przekonanie skrajnie egoistyczne. Egoistyczne i niesprawiedliwe. W ko&cu Simone by a nie tylko jego matk!, by a te% kobiet! z krwi i ko"ci i oprócz towarzystwa swoich dzieci potrzebowa a przyjació . Czyta o tym w ksi!%kach. Dorian jeszcze raz powtórzy ca e rozumowanie od pocz!tku. W teorii wszystko si# zgadza o. W praktyce - ju% nie bardzo. Nie"mia o, nie zapalaj!c w pokoju "wiat a, Dorian podszed do okna i ukradkiem wyjrza na ganek. +Egoista i w dodatku szpieg,, przebieg o mu przez my"l. Znalaz si# teraz w nader dogodnym miejscu do szpiegowania. Ujrza cie& swojej matki na pod odze ganku. Zobaczy te%Lazarusa, który sta , wpatruj!c si# w czarne, nieprzeniknione morze. Dorian prze kn! "lin#. Podmuch wiatru poruszy zas onami, za którymi skry si# ch opiec; Dorian instynktownie cofn! si#kilka kroków. G os jego matki wypowiedzia jakie" niezrozumia e s owa. +Nie powinienem wtyka$nosa w nie swoje sprawy,, pomy"la zawstydzony. Ju% mia odej"$ bezszelestnie od okna, kiedy dostrzeg k!tem oka jaki" ruch. Odwróci si#natychmiast w tym kierunku, czuj!c, jak w osy je%! mu si# na g owie. Pokój pogr!%ony by w ciemno"ciach tu i ówdzie porozcinanych snopami b #kitnego "wiat a s!cz!cego si# przez faluj!ce zas ony. Powoli namaca nocny stolik, chc!c zapali$ lampk#. Drewno by o zimne. Jego palce przez kilka sekund nie mog y znale'$ w !cznika. Kiedy wreszcie na niego natrafi , natychmiast go nacisn! . Metalowy drucik %arówki rozb ys przez chwil# w!t ym "wiat em, po czym zgas z przeci!g ym westchnieniem. Mglisty odb ysk o"lepi go na chwil#. Potem ciemno"$ zg#stnia a jakby jeszcze bardziej, zmieniaj!c si# w otch a& czarnej wody.

+)arówka si# przepali a - pomy"la . - To nic niezwyk ego. Metal, z którego wykonany jest %arnik, wolfram, ma ograniczony czas pracy. Uczy em si# o tym w szkole,. Ale wszystkie te uspokajaj!ce argumenty rozwia y si# jak dym, gdy Dorian znów zauwa%y to poruszenie po"ród ciemno"ci. Zda o mu si#, %e cienie nagle o%y y. Zrobi o mu si# zimno. Przed nim sta jaki" ciemny kszta t, który wyra'nie si# porusza . Czarna nieprzejrzysta posta$ zatrzyma a si# na "rodku pokoju. +Obserwuje mnie,, powiedzia Dorianowi jaki" wewn#trzny g os. Potem cie& znów zacz! i"$ ku niemu i Dorian przekona si#, %e to nie pod oga si# trz#sie, tylko jego kolana. Parali%owa go strach na my"l o tym, %e ta czarna zjawa, krok po kroku, podchodzi coraz bli%ej. Dorian cofa si#, dopóki nie stan! w kr#gu bladego "wiat a przedzieraj!cego si# przez zas ony. Zjawa nie o"mieli a si# go przekroczy$. Ch opak czu , %e zaraz zacznie zgrzyta$ z#bami, wi#c z ca ej si y zacisn! szcz#ki i opar si# pokusie, by zamkn!$ oczy. Nagle w sypialni rozleg si#jaki" g os. Dorian ze zdumieniem stwierdzi , %e to on sam przemówi . W dodatku pewnym tonem, bez krzty l#ku. - Wyno" si# st!d! - wymamrota Dorian w kierunku ciemno"ci. - Wynocha, powiedzia em! W odpowiedzi us ysza straszliwy d'wi#k, który wydawa si# echem dalekiego "miechu, okrutnego i do szpiku ko"ci z ego. W tej samej chwili rysy twarzy cienia ukaza y si# na moment w mroku niczym mira% nad obsydianow! toni!. Czarne jak smo a. Demoniczne. - Wyno" si# st!d! - powtórzy Dorian. Czarna chmura rozwia a si# na jego oczach i cie& niczym roz%arzony ogon komety przelecia przez ca y pokój ku drzwiom, by tam przeistoczy$ si# w fantasmagoryczn! spiral#, która wkr#ci a si# w dziurk# od klucza. Mroczne tornado niesione przez niewidzialn! si #. Dopiero wtedy druciki %arówki ponownie roz%arzy y si# i tym razem ciep e "wiat o zala o pokój. O"lepiony nag ym rozb yskiem Dorian chcia wrzasn!$, ale krzyk przera%enia uwi!z mu w gardle. Najszybciej, jak móg , rozejrza si# dok adnie po ca ym pokoju. Po zjawie, któr! widzia lub

zdawa o mu si#, %e widzia par# sekund wcze"niej, nie by o najmniejszego "ladu. Dorian zaczerpn! powietrza i ruszy ku drzwiom. Po o%y d o& na klamce. By a zimna jak lód. Zebrawszy resztki odwagi, otworzy drzwi i rozejrza si# po korytarzu. Pusto. Cofn! si# i ostro%nie zamkn! drzwi. Podszed do okna. Na dole, w ganku, Lazarus %egna si# z jego matk!. Fabrykant zabawek nachyli si# i poca owa Simone w policzek. Poca unek by krótki, mu"ni#cie w a"ciwie. Dorian poczu , jak %o !dek kurczy mu si# do rozmiarów groszku. Chwil# pó'niej m#%czyzna podniós w ciemno"ciach wzrok i u"miechn! si# do Doriana. Serce skoczy o ch opcu do gard a. Fabrykant zabawek powoli oddala si# w stron# lasu osrebrzonego "wiat em ksi#%yca. I cho$ Dorian usilnie wyt#%a wzrok, nie uda o mu si# dostrzec cho$by "ladu cienia Lazarusa. Chwil#pó'niej m#%czyzna znikn! w ciemno"ciach.

* * *

Pokonawszy d ugi korytarz !cz!cy fabryk# zabawek z domem fabrykanta, Ismael i Irène znale'li si# w samym "rodku rezydencji Cravenmoore. Noc! pa ac Lazarusa sprawia wra%enie mrocznego labiryntu, którego korytarze zaludnione dziesi!tkami mechanicznych istot rozga #zia y si# niczym macki faluj!ce we wszystkich kierunkach. Z latarni wie&cz!cej spiralne schody w centrum budynku pada o "wiat o podobne do m%awki purpurowych, z ocistych i niebieskich refleksów, które sp ywa y ku wn#trzu Cravenmoore jak odpryski kalejdoskopu. Pogr!%one w letargu sylwetki automatów, zastyg e twarze na tle murów nasuwa y Irène my"l o magicznym zakl#ciu, które, rzucone na wszystkich mieszka&ców pa acu, uwi#zi o ich w zaczarowanym "nie. Bardziej przyziemny Ismael dostrzega w nich jedynie wytwory pogmatwanego niespokojnego umys u, który powo a je do %ycia. Ale wcale go to nie uspokaja o, wr#cz przeciwnie, w miar# jak zag #biali si# w zakazan! cz#"$ rezydencji Lazarusa Janna, coraz wyra'niej odczuwali jego niewidzialn! obecno"$. Osobowo"$ fabrykanta zabawek odcisn# a swoje pi#tno w ka%dym szczególe tej barokowej konstrukcji: od sklepienia ozdobionego freskami przedstawiaj!cymi scenki s ynnych ba"ni po mozaik# na pod odze: bezkresn! szachownic#tworz!c! hipnotyczn! sie$ i zwodz!c! wzrok szalonym efektem optycznym. Przemierzanie pomieszcze& Cravenmoore podobne by o zag #bianiu si# w fascynuj!cy i zarazem straszny sen. Ismael zatrzyma si# u podnó%a schodów i przygl!daj!c si# badawczo ka%demu niemal stopniowi, wspi! si# wzrokiem po spirali gin!cej pod sklepieniem. W tym czasie Irène zauwa%y a, %e jeden ze skonstruowanych przez Lazarusa zegarów, obdarzony twarz! w kszta cie s o&ca, otwiera oczy i u"miecha si# do nich. W chwili gdy wskazówki zetkn# y si# na godzinie dwunastej, s oneczny cyferblat ust!pi miejsca tarczy ksi#%yca promieniuj!cej widmowym "wiat em. Zegar toczy ciemnymi, l"ni!cymi oczyma z lewa na prawo i z prawa na lewo. - Idziemy na gór# - szepn! Ismael. - Sypialnia Hannah jest na drugim pi#trze. - Ty wiesz, ile tu jest pokoi? Dziesi!tki! Sk!d mo%emy wiedzie$, który z nich zajmowa a? - Hannah opowiada a mi, %e jej sypialnia znajdowa a si# na ko&cu korytarza i wychodzi a na zatok#. Irène przytakn# a, cho$ nie do ko&ca by a pewna, czy te informacje im wystarcz!. Ch opak zdawa si# równie przyt oczony atmosfer! miejsca jak ona, chocia% nie przyzna by si# do tego nawet na m#kach. Raz jeszcze spojrzeli na zegar. - Ju% pó noc - powiedzia a Irène. - Lazarus chyba zaraz wróci. - No to w drog#. Schody wspina y si# wymy"ln! spiral! zdaj!c! si# zaprzecza$ prawu ci!%enia, jakby to by y nie schody, ale katedralne uki spotykaj!ce si# na sklepieniu. Wbiegaj!c szybko po stopniach,

dotarli na pierwsze pi#tro. Ismael chwyci Irène za r#k# i poci!gn! j! za sob!. Im wy%ej szli, tym bardziej "ciany zdawa y si# zaw#%a$ wokó nich, wywieraj!c wra%enie, %e oboje wchodz! w gardziel kamiennego potwora, co jeszcze pot#gowa o odczuwan! przez nich klaustrofobi#. - Jeste"my ju% blisko - powiedzia ch opak, nieomylnie odczytuj!c pe ne przera%enia milczenie Irène. Po trzydziestu sekundach, które d u%y y im si# w niesko&czono"$, dotarli do drzwi prowadz!cych na drugie pi#tro rezydencji i wydostali si# wreszcie z przyt aczaj!cej klatki schodowej. Przed nimi rozci!ga si# g ówny korytarz wschodniego skrzyd a. Horda znieruchomia ych postaci czai a si# w cieniu. - Powinni"my si# rozdzieli$ - odezwa si# Ismael. - Wiedzia am, %e to zaproponujesz. - Ale pozwol# ci wybra$, któr! cz#"$ chcesz zbada$ - spróbowa za%artowa$ Ismael. Irène si# rozejrza a. Spojrza a najpierw na wschód - na trzy zakapturzone postacie nachylaj!ce si# nad ogromnym kot em. Czarownice. Dziewczyna wskaza a w przeciwnym kierunku. - Id# tam. - To tylko maszyny, Irène - próbowa j! uspokoi$ Ismael. Zwyk e zabawki. Nie ma w nich %ycia. - Rano mo%e b#d# sk onna w to uwierzy$. - Dobrze, ja pójd# w tamt! stron#. Spotykamy si# tutaj za pi#tna"cie minut. Je"li niczego nie uda nam si# znale'$, trudno. Pójdziemy sobie st!d - zapewni . - Obiecuj#. Dziewczyna pokiwa a g ow!. Ismael wr#czy jej pude ko zapa ek. - Mog! ci si# przyda$. Irène schowa a je w kieszeni swetra i spojrza a jeszcze raz na Ismaela, który poca owa j!delikatnie w usta. - Powodzenia - wyszepta . Zanim zd!%y a cokolwiek powiedzie$, ch opak oddali si# w g !b korytarza ton!cego w ciemno"ciach. +Powodzenia,, pomy"la a Irène. S ysza a oddalaj!ce si# za jej plecami odg osy kroków. Nabra a powietrza i ruszy a w przeciwn! stron# korytarzem przecinaj!cym centraln! o" rezydencji, który rozga #zia si# przy g ównych schodach. Irène l#kliwie spojrza a w otch a& dolnych pi#ter. Padaj!cy z latarni umieszczonej na samym szczycie snop "wiat a rozszczepia si#, tworz!c t#cz# osuwaj!c! si# w ciemno"ci. Z miejsca, w którym sta a Irène, jedna odnoga korytarza bieg a na po udnie, druga na zachód. Okna cz#"ci zachodniej by y jedynymi, które wychodzi y na zatok#. Dziewczyna bez chwili wahania skierowa a si# w t# stron#, zostawiaj!c za sob! dodaj!c! otuchy jasno"$ latarni. Do"$szybko dostrzeg a przecinaj!c! korytarz niemal przezroczyst!, jakby zrobion! z gazy zas onk#, która ewidentnie oddziela a zupe nie odmienne od reszty pa acu pomieszczenie. Nigdzie nie by o wida$ jakiejkolwiek mechanicznej postaci. Na samej górze zas onki widnia ozdobny haft, jakby iluminacja litery A. Irène delikatnie odci!gn# a zas onk# i przekroczy a t# dziwn! granic#, która zdawa a si#rozdziela$ zachodnie skrzyd o. Zimny powiew musn! jej twarz. Dziewczyna dostrzeg a, %e "ciany s! g#sto pokryte przeró%nymi drzeworytami. Przyjrzawszy si# dok adnie, zauwa%y a równie% troje drzwi. Dwoje po bokach i trzecie, najwi#ksze z nich, na ko&cu korytarza. Na tych ostatnich widnia a ta sama litera co na zas once. Irène ostro%nie skierowa a si# ku drzwiom w g #bi. Na osaczaj!cych j! z obu "cian reliefach

widnia y niezrozumia e sceny z dziwnymi istotami. Ka%da z tych scen !czy a si# z nast#pn!, co tworzy o ocean jakich" hieroglifów, których znaczenie ca kowicie jej umyka o. Irène, dochodz!c do drzwi na ko&cu korytarza, z ka%dym krokiem nabiera a pewno"ci, %e Hannah nie mog a zajmowa$pokoju w tej cz#"ci domostwa. Dziwny urok tego miejsca by jednak silniejszy od ponurej atmosfery zakazanego sanktuarium, jak! si# tu oddycha o. W powietrzu da o si# wyczu$ czyj!"blisk!, namacaln! nieomal obecno"$. Irène poczu a, jak jej puls przyspiesza, gdy k ad a dr%!c! d o& na klamce. Co" j! zatrzyma o. Przeczucie. Mia a jeszcze czas, by si# cofn!$, do !czy$ do Ismaela i uciec z tego domu, zanim Lazarus odkryje ich naj"cie. Ga ka klamki wpierw "lizga a si# w palcach, ale wreszcie delikatnie si#obróci a. Irène zamkn# a oczy. Nie powinna tam wchodzi$. Wystarczy si# cofn!$ i zawróci$. Nie powinna ulega$ tej irrealnej atmosferze, tej atmosferze ze snu, podszeptuj!cej jej, by pchn# a drzwi i przekroczy a próg, nieodwracalnie. Dziewczyna otworzy a oczy. Droga do powrotu przez pó mrok korytarza sta a otworem. Irène obejrza a si# i westchn# a. Jej wzrok zatrzyma si# na chwil# na refleksach barwi!cych zas onk#. W tym samym momencie za mgie k! zas onki wyrós zarys ciemnej sylwetki. - Ismael? - szepn# a Irène. Sylwetka sta a przez chwil# bez ruchu, po czym bezg o"nie ponownie odsun# a si# w cie&. - To ty, Ismaelu? - znowu spyta a Irène. Trucizna paniki zacz# a powoli przenika$ do jej %y . Nie odwracaj!c wzroku od zas onki, pchn# a ga k# klamki, wesz a do "rodka i zamkn# a za sob! drzwi. W pierwszej chwili szafirowe "wiat o wpadaj!ce przez ogromne, wysokie i w!skie okna o"lepi o j!. Podczas gdy jej 'renice przyzwyczaja y si# do zwiewnej jasno"ci pomieszczenia, Irène spróbowa a, mimo dr%!cych palców, zapali$ jedn! z zapa ek, które da jej Ismael. Miedziany p omyczek pomóg jej ujrze$ pa acowy salon, którego rozmiary i przepych wygl!da y jak przeniesione prosto ze stronic ba"ni. Sufit zwie&czony labiryntem kasetonów wirowa zawrotnie nad "rodkiem salonu. W k!cie okaza y baldachim u o%ony ze sp ywaj!cych d ugich z otawych welonów os ania o%e. W "rodku pomieszczenia marmurowy stó podtrzymywa ogromn! szachownic# z ustawionymi na niej bierkami ze szk a. W przeciwleg ym kra&cu pokoju Irène odkry a jeszcze jedno 'ród o "wiat a wspó tworz!ce panuj!c! tu t#czow! atmosfer#: gardziel kominka, w którym p on# y grube pnie. Nad kominkiem wisia ogromny portret. Z bladego oblicza, obdarzonego niespotykanie delikatnymi rysami, spogl!da y g #bokie i smutne oczy kobiety o urzekaj!cej urodzie. Dama na portrecie spowita by a w d ugie bia e szaty. Za ni! da o si# dojrze$ wysepk# z latarni!. Irène podesz a powoli do kominka, os aniaj!c d oni! p omie& zapa ki. Ledwie stan# a pod portretem, gdy zapa ka zacz# a parzy$ j! w palce. Dmuchaj!c na palce, dziewczyna dostrzeg a stoj!cy na biurku "wiecznik. W a"ciwie nie by jej potrzebny, ale mimo wszystko zapali a "wiec#kolejn! zapa k!. Ponownie znalaz a si# w kr#gu roztaczanej przez p omyk jasno"ci, w której dostrzeg a le%!c! na biurku otwart! ksi!%k!. Oczy Irène rozpozna y znany ju% jej charakter pisma, widniej!cy na pergaminowym niemal papierze pokrytym warstewk! kurzu utrudniaj!cego odczytanie skre"lonych tam s ów. Irène dmuchn# a delikatnie; chmura tysi#cy "wiec!cych drobinek wzbi a si# w powietrze i opad a na blat. Dziewczyna wzi# a otwart! ksi!%k# do r#ki i przerzuci a strony na pocz!tek. Przybli%y a tekst do "wiat a, by u atwi$ sobie przeczytanie napisu ze z oconych liter. W miar# jak dociera o do niej, co ów napis rzeczywi"cie oznacza, czu a, jak sztywnieje jej kark, a po plecach zaczynaj! rozchodzi$ si#lodowate szpileczki dreszczy.

Alexandra Alma Maltisse

Lazarus Joseph Jann

1915

Jedno z pal!cych si# w kominku polan trzasn# o, wyrzucaj!c z siebie male&kie iskry, które zgas y, spad szy na pod og#. Irène zamkn# a ksi!%k# i od o%y a j! na biurko. I wtedy zda a sobie spraw#, %e z drugiego kra&ca pokoju, zza nieznacznie powiewaj!cych zas on baldachimu, kto" si#jej przygl!da. Dostrzeg a zarys le%!cej na ó%ku postaci. By a to sylwetka kobiety. Irène ruszy a ku ó%ku. Kobieta unios a d o&. - Alma? - szepn# a Irène przestraszona w asnym g osem. Dziewczyna pokona a przestrze& dziel!c! j! od ó%ka. Serce bi o jej mocno, oddycha a z trudem. Dotkn# a zas on. W tej samej chwili przez pokój przeszed zimny powiew. Zas onki baldachimu zafalowa y delikatnie. Irène odwróci a si# w stron# drzwi. Przez szpar# w drzwiach rozlewa si# po pod odze cie&, niczym ka u%a czarnego atramentu. Rozleg si# d'wi#k nie z tego "wiata, g os odleg y i pe en nienawi"ci, jakby szepc!cy co" w ciemno"ciach. W u amek sekundy pó'niej drzwi otworzy y si# pod naporem ogromnej si y i z hukiem trzasn# y o "cian#, wypadaj!c nieomal z zawiasów. Kiedy z pó mroku wy oni y si# szpony, d ugie i ostre jak stalowe kolce, Irène wrzasn# a wniebog osy.

* * *

Ismael zacz! ju% podejrzewa$, %e pope ni jaki" b !d, staraj!c si# zlokalizowa$ pokój Hannah. Dziewczyna opowiada a mu wiele razy o tym domu, a on naszkicowa sobie w wyobra'ni plan Cravenmoore. Kiedy jednak znalaz si# w "rodku, labiryntowa konstrukcja rezydencji wyda a mu si# niemo%liwa do rozszyfrowania. Wszystkie pokoje, które próbowa otworzy$, by y zamkni#te na cztery spusty. Nie uda o mu si# przechytrzy$ ani jednego z zamków, a nieczu y na jego pora%k# zegarek odmierza nieub aganie czas. Pi#tna"cie minut up yn# o i ch opak zrozumia , %e nic ju% nie zdo a wskóra$. Perspektywa zaprzestania poszukiwa&, przynajmniej tej nocy, wydawa a mu si# coraz bardziej kusz!ca. Wystarczy jeden rzut oka na t# pos#pn! sceneri#, by znale'$ tysi!c usprawiedliwie& dla decyzji o odwrocie. Ju% podj! postanowienie o opuszczeniu siedziby Lazarusa, kiedy rozleg si# krzyk Irène. Do uszu Ismaela dotar jak z g #bi studni, st umiony i g uchy, odbijaj!cy si# zwielokrotnionym echem. Ismael poczu , %e adrenalina rozpala mu %y y, i rzuci si# co si w nogach ku przeciwleg emu kra&cowi monumentalnego korytarza. Biegn!c przez ten mroczny tunel, nie zwraca uwagi na rozmyte kszta ty przesuwaj!ce si#mu przed oczyma. Przeci! stref# widmowej po"wiaty rzucanej przez latarni#, min! gmatwanin#korytarzyków wokó g ównych schodów. Kafelki na pod odze wydawa y si# wyd u%a$ pod jego stopami. Mia wra%enie, %e koniec korytarza, zamiast si# przybli%a$, ucieka przed nim coraz szybciej. Znów us ysza krzyki Irène, tym razem znacznie wyra'niej. Przebieg pod przezroczystymi zas onkami i dostrzeg w ko&cu drzwi prowadz!ce do pokoju po o%onego na kra&cu zachodniego skrzyd a. Nie zastanawiaj!c si# ani chwili, Ismael pogna w tamt! stron#, nie"wiadom, co czeka go za drzwiami. Wbieg do ogromnego pokoju o"wietlonego %arem tl!cych si# w kominku polan. Widok Irène, której posta$ odcina a si# na tle wielkiego okna zalanego b #kitn! po"wiat!, uspokoi go. Ale tylko na krótk! chwil#, gdy% zaraz dostrzeg w oczach dziewczyny "miertelne przera%enie. Wtedy instynktownie odwróci si# i to, co ujrza przed sob!, sprawi o, %e zrobi o mu si# ciemno przed

oczyma, a ca e jego cia o sparali%owa strach. Przez moment nie by zdolny wykona$ najmniejszego ruchu. Wy aniaj!ca si# z cienia olbrzymia posta$ rozpostar a gigantyczne skrzyd a przypominaj!ce skrzyd a nietoperza. A mo%e demona. Anio wyci!gn! dwoje pot#%nych ramion. Palce mia d ugie i ciemne, zako&czone l"ni!cymi stalowymi szponami, które rozb ys y przed jego przys oni#t! kapturem twarz!. Ismael cofn! si# o krok w stron# kominka, anio za" uniós g ow#, ukazuj!c w "wietle p omieni swoje oblicze. Jego rysy nie by y rysami twarzy zwyk ej maszyny. We wn#trzu tej piekielnej marionetki co" si# kry o. Jaka" namacalna niemal, z a istota. Ch opak musia u%y$ ca ej si y woli, %eby nie zamkn!$ oczu. Potem chwyci niezaj#ty przez p omienie koniec %arz!cego si#polana. Wymachuj!c nim przed twarz! anio a, wskaza Irène drzwi. - Zacznij, bardzo powoli, i"$ w t# stron# - powiedzia . Dziewczyna by a jednak w takim szoku, %e w ogóle nie zareagowa a na jego s owa. - Rób, co ci mówi# - poleci jej Ismael energicznie. Ton jego g osu przebudzi Irène z letargu. Ca a dr%!c, pokiwa a g ow! i przesz a kilka kroków w kierunku drzwi. Wtedy posta$ anio a zwróci a si# ku niej niczym uwa%ny, cierpliwy drapie%ca czatuj!cy na swoj! zdobycz. Irène poczu a, %e stopy wrastaj! jej w pod og#. - Nie patrz na niego! Id' dalej - powiedzia Ismael, nie przestaj!c grozi$ anio owi p on!cym polanem. Irène zrobi a kolejny krok. Przera%aj!ca istota pochyli a g ow# w jej kierunku. Dziewczyna a% j#kn# a. Ismael, wykorzystuj!c nieuwag# przeciwnika, uderzy go polanem w g ow#. Posypa si#deszcz czerwonych iskier. Zanim ch opiec zd!%y cofn!$ r#k#, szpony anio a zacisn# y si# na drewnie, a d ugie, pi#ciocentymetrowe pazury, ostre jak rze'nickie no%e, zmia%d%y y je w py na oczach Ismaela. Anio ruszy w jego stron#. Ch opiec poczu , jak pod oga wibruje pod ci#%arem napastnika. - Jeste" tylko przekl#t! maszyn!. Cholern! kup! z omu - wymamrota Ismael, staraj!c si#przezwyci#%y$ parali%uj!cy l#k, jaki wzbudza y w nim szkar atne oczy b yszcz!ce pod kapturem. Demoniczne 'renice automatycznej istoty zw#%a y si# powoli, a% zmieni y si# w krwawe punkciki na czarnych jak smo a t#czówkach. Oczy tygrysa. Anio post!pi kolejny krok w stron#ch opca. Ismael zrobi szybkie rozeznanie w sytuacji: od drzwi dzieli o go jakie" osiem metrów. Nie mia szans, by uciec. Ale Irène tak. - Kiedy dam ci znak, biegnij do drzwi. I nie zatrzymuj si#, dopóki nie wydostaniesz si# z domu. - Nie ma mowy. - Nie czas na dyskusje - uci! Ismael, nie spuszczaj!c anio a z oka. - Biegnij! Ch opak kalkulowa w my"lach, ile czasu zajmie mu dobiegni#cie do okna, by spróbowa$ucieczki fasad! budynku, kiedy sta o si# co" zupe nie nieoczekiwanego. Irène, zamiast rzuci$ si# ku drzwiom do ucieczki, chwyci a p on!ce polano i stan# a przed anio em. - Spójrz na mnie, ty potworze - krzykn# a, podpalaj!c p omieniem polana peleryn#okrywaj!c! anio a i wywo uj!c tym wrzask w"ciek o"ci skrywaj!cego si# wewn!trz cienia. Ismael, ca kowicie zdezorientowany, skoczy ku Irène i pchn! j! na pod og#, w ostatniej chwili ratuj!c j! przed pi#cioma ostrzami, które "wisn# y w powietrzu, chybiaj!c celu. Peleryna anio a p on# a, upodabniaj!c jego ogromn! sylwetk# do ognistej spirali. Ismael z apa Irène za rami#i pomóg jej wsta$. Ruszyli biegiem ku wyj"ciu, ale anio , zerwawszy z siebie p on!ce okrycie, przeci! im drog#. Spod p omieni wy oni a si# poczernia a stal zbroi.

Ismael, ani przez chwil# nie puszczaj!c d oni dziewczyny (chcia w ten sposób zapobiec jej kolejnym bohaterskim odruchom), poci!gn! j! ku oknu. Woln! r#k! z apa za krzes o i rozbi nim szyb#. Deszcz szklanych od amków spad na nich, a zimny wiatr uniós zas ony a% pod sufit. Czuli za swoimi plecami kroki zbli%aj!cego si# anio a. - Szybko! Skacz na gzyms! - krzykn! ch opak. - Co? - z niedowierzaniem j#kn# a Irène. Nie bawi!c si# w jakiekolwiek wyja"nienia, Ismael wypchn! Irène na zewn!trz. Dziewczyna niemal przelecia a przez dziur# obramowan! szklanymi drzazgami, zatrzymuj!c si# w ostatniej chwili nad przepa"ci!. Serce jej zamar o. By a pewna, %e zaraz jej cia o runie w otch a&. Ale Ismael, nawet na sekund# nie pu"ciwszy jej r#ki, natychmiast wyci!gn! Irène na w!ziutki gzyms biegn!cy przez ca ! fasad# niczym korytarz po"ród chmur. B yskawicznie doskoczy do niej i popchn! , by zacz# a si# przesuwa$. Wiatr osuszy mu pot sp ywaj!cy po twarzy. - Nie patrz w dó ! - krzykn! . Zd!%yli przesun!$ si# po gzymsie zaledwie metr, gdy z rozbitego okna wychyli si# szpon anio a; ostre pazury wry y si# w kamie&, zostawiaj!c za sob! cztery d ugie bruzdy i fajerwerk iskier. Nie mog!c zapanowa$ nad dr%eniem nóg, Irène krzykn# a, czuj!c, %e lada chwila straci równowag#. - Nie mog# i"$ - wydusi a z siebie. - Jeszcze jeden krok i spadn#. - Mo%esz. I zrobisz to. Teraz - pop#dzi j!, chwyciwszy jeszcze mocniej za r#k#. - Je"li spadniesz, to razem ze mn!. Dziewczyna spróbowa a si# u"miechn!$. Nagle, par# metrów w bok od nich, jedno z okien eksplodowa o tysi!cami od amków szk a. W "lad za wybuchem wy oni y si# szpony anio a, a w sekund# pó'niej ca e cia o potwora, które natychmiast przywar o do fasady jak paj!k. - Mój Bo%e* - j#kn# a Irène. Ismael poci!gn! j! za r#k#, usi uj!c zawróci$. Anio zacz! pe zn!$ ku nim; jego posta$mo%na by o wzi!$ za jeszcze jednego diabolicznego gargulca podpieraj!cego najwy%szy fryz fasady Cravenmoore. Ch opak b yskawicznie rozejrza si# wokó siebie. Stwór powoli przesuwa si# w ich kierunku. - Ismael* - Widz#, widz#! Ch opak oceni szanse na prze%ycie, gdyby skoczyli z tej wysoko"ci. Zerowe, a i to przy du%ej dozie optymizmu. Powrót do pokoju przez okno zaj! by zbyt wiele czasu. Anio spad by na nich, nim zd!%yliby zawróci$. Wiedzia , %e na podj#cie jakiejkolwiek decyzji ma zaledwie par#sekund. Irène trz#s a si# ca a; jej d o& "cisn# a jeszcze mocniej jego r#k#. Ismael rzuci ponownie wzrokiem na anio a, pe zn!cego w ich stron# powoli, ale skutecznie. Ch opak prze kn! "lin# i spojrza w drug! stron#. Nieopodal po fasadzie bieg y w dó rynny. Po owa mózgu Ismaela zaj#ta by a pytaniem, czy wytrzymaj! one ci#%ar dwóch cia , podczas gdy druga po owa rozwa%a a wszystkie mo%liwe sposoby z apania si# grubej rury, ostatniej drogi ucieczki. - Z ap si# mnie mocno - szepn! wreszcie. Irène spojrza a na&, a pó'niej w dó , w przepa"$, i odgad a jego zamiary. - Nie, na mi o"$ bosk!! Ismael pu"ci do niej oko. - Mi ej podró%y - szepn! . Pazury anio a "wisn# y i wbi y si# cztery centymetry od twarzy Irène. Dziewczyna krzykn# a, przycisn# a si# jeszcze mocniej do Ismaela i zamkn# a oczy. Spadali w zawrotnym

p#dzie. Kiedy Irène otworzy a oczy, oboje wisieli w pustce. Ismael zje%d%a po rynnie i nie mia w a"ciwie %adnego wp ywu na pr#dko"$, nie mówi!c o hamowaniu. )o !dek podszed mu do gard a. Nad nimi anio zacz! na przemian szarpa$ rur! i przygniata$ j! do "ciany. Ismael czu , jak coraz bardziej piek! go d onie i ramiona w miejscach po zdartym naskórku. By pewien, %e pieczenie przejdzie zaraz w ból nie do wytrzymania. Anio zacz! schodzi$ w ich kierunku, usi uj!c trzyma$ si# rynny* Ci#%ar jego cia a poci!gn! go w dó , odrywaj!c od "ciany. Metalowa masa potwora run# a w otch a&, ci!gn!c za sob! ca ! rur#, która zacz# a, z trzymaj!cymi si# jej jeszcze Ismaelem i Irène, wygina$ si# niczym ogromny uk ku ziemi. Ch opak próbowa nie straci$ nad tym wszystkim kontroli, ale ból i pr#dko"$, z jak! spadali, by y silniejsze od jego stara&. Rura wy"lizgn# a si# z jego ramion i oboje zacz#li spada$ ku ogromnemu stawowi okalaj!cemu zachodnie skrzyd o Cravenmoore. Z w"ciek ym impetem zderzyli si# z lodowatym lustrem czarnej wody. Bezw ad upadku poci!gn! ich na muliste dno. Irène poczu a, jak zimna woda wdziera si# jej przez nos i pali w gard o. Nie mog a powstrzyma$ kolejnego ataku paniki. Rozwar a powieki pod wod!, ale piek!ce oczy pozwoli y jej jedynie zobaczy$ mroczn! to& i p yn!c! obok niej posta$: Ismaela. Ch opak z apa Irène i poci!gn! ku powierzchni. Znalaz szy si#na niej, zach ysn#li si# powietrzem. - Szybko - ponagli Ismael. Irène dostrzeg a rany na jego d oniach i r#kach. - Nic takiego - sk ama Ismael, wyskakuj!c na brzeg. Irène posz a w jego "lady. Ociekali wod!. Przemoczone ubrania szybko sztywnia y w ch odzie nocy, oblepiaj!c ich niczym skorupa szronu. Ismael rozejrza si# wokó . - Widzisz go? - spyta a Irène. - Mo%e przy upadku jednak* Co" poruszy o si# w zaro"lach. Natychmiast rozpoznali p on!ce szkar atem oczy. Anio tam by i to co", co wprawia o go w ruch i nim zawiadywa o, nie mia o najmniejszego zamiaru pozwoli$im uj"$ z %yciem. - Uciekajmy! Oboje rzucili si# ku "cianie lasu. Mokre ubrania utrudnia y bieg. Zimno zaczyna o przenika$ich ko"ci. Doszed ich hurgot szamoc!cego si# w zaro"lach anio a. Ismael z ca ej si y poci!gn! dziewczyn# za sob!, w g !b lasu, tam gdzie mg a zaczyna a ju% g#stnie$. - Gdzie mnie ci!gniesz? - j#kn# a Irène, widz!c, %e chroni! si# w nieznanej jej cz#"ci lasu. Ismael, miast udzieli$ odpowiedzi, szarpn! jej r#k# jakby w akcie ostatecznej desperacji. Irène czu a, jak zaro"la ostro tn! jej kostki, a mi#"nie odmawiaj! ju% pos usze&stwa ze zm#czenia. Wiedzia a, %e nie da rady biec dalej. By a u kresu si . Lada chwila potwór dopadnie ich w "rodku lasu i rozszarpie swoimi pazurami. - Nie mog# ju%* - Mo%esz! Ismael ci!gn! j!. G owa skaka a jej na wszystkie strony. S ysza a trzask amanych ga #zi tu% za plecami. Przez chwil# my"la a, %e zaraz zemdleje, ale bolesne uk ucie w nodze ocuci o j!natychmiast. Szpony anio a przebi y si# przez zaro"la i jeden z pazurów rozci! udo dziewczyny. Irène krzykn# a. Za szponami natychmiast pojawi a si# twarz potwora. Irène usi owa a zamkn!$oczy, ale nie mog a oderwa$ wzroku od napastnika. W tej samej chwili dotarli do ukrytego za g#stwin! zaro"li ma ego wej"cia do groty. Ismael, przebijaj!c si# przez krzaki, poci!gn! Irène za sob! do "rodka. Zrozumia a, %e ch opiec od pocz!tku ci!gn! j! w a"nie w ten le"ny zak!tek. Do jaskini. Czy%by wierzy , %e anio mo%e w pewnym

momencie da$ im spokój? Jakby na potwierdzenie swych obaw Irène us ysza a ostry zgrzyt pazurów o ska #. Ismael, przeci!gn!wszy dziewczyn# przez w!sk! gardziel, zatrzyma si# przed dziur! w ziemi, prowadz!cym w pustk# otworem, z którego wydobywa si# powiew wiatru o s onym zapachu i niespokojny szum. Woda. Morze. - Skacz! - rozkaza ch opak. Irène spojrza a ku czarnej dziurze. Droga prowadz!ca prosto do piek a wygl!da a pewnie znacznie przyjemniej ni% to, co si# otwiera o pod jej nogami. - Co tam jest? Ismael westchn! wyczerpany. Anio zbli%a si# nieub aganie. Jego kroki s ycha$ by o tu%-tu%. - To jedno z wej"$ do Groty Nietoperzy. - To jest to drugie wej"cie? Twierdzi e", %e jest bardzo niebezpieczne! - Nie mamy wyboru* Ich spojrzenia spotka y si# w pó mroku. Kilka metrów od nich rozleg si# szcz#k szponów. Ismael kiwn! g ow!. Dziewczyna z apa a jego r#k# i z zamkni#tymi oczyma skoczy a w pustk#. Anio pokona wej"cie do jaskini i wpad z ca ym impetem do "rodka. Lot w ciemno"ciach nie mia ko&ca. Kiedy w ko&cu zanurzyli si# w morzu, tysi!ce lodowatych szpileczek przeszy y ich cia a. Wynurzywszy si# z wody, zobaczyli, jak z otworu widniej!cego w górze groty ledwo s!czy si# niteczka "wiat a. Falowanie przyp ywu pcha o ich ku "cianie ostro naje%onych ska . - Gdzie on jest? - zapyta a Irène, staraj!c si# opanowa$ dygot, w który wpad o ca e jej cia o pod wp ywem lodowato zimnej wody. Obj#li si# w milczeniu i trwali tak przez chwil#, czekaj!c na moment, kiedy z wody wy oni si# ten piekielny twór i w ciemno"ciach morskiej jaskini odbierze im %ycie. Ale ten moment nie nadchodzi . Ismael pierwszy zda sobie spraw#, %e ju% nie nadejdzie. Szkar atne oczy anio a "wieci y na dnie jaskini. Ogromny ci#%ar potwora uniemo%liwia mu wyp yni#cie na powierzchni#. Ryk "lepej furii dotar do nich poprzez wod#. Si a, która wprawia a w ruch anio a, skr#ca a si# ze w"ciek o"ci, zdaj!c sobie spraw#, %e mordercza kuk a wpad a w pu apk# i sta a si# zupe nie bezu%yteczna. Ta kupa z omu nigdy nie zdo a wyp yn!$ na powierzchni#. W a"nie zosta a skazana na wieczny spoczynek na dnie groty, póki morze nie przeistoczy jej w stert# zardzewia ego %elastwa. Ismael i Irène patrzyli, jak blask tych potwornych oczu niknie powoli, by wreszcie zgasn!$w wodzie na zawsze. Ismael westchn! z ulg!. Irène p aka a w milczeniu. - Sko&czy o si# - szepta a, dygoc!c. - Sko&czy o si#. - Niestety nie - powiedzia Ismael. - To tylko maszyna, bezwolna maszyna. Ona nie rusza a si# sama z siebie. Co" ni! porusza o. To, co chcia o nas zabi$, wci!% tam jest* - Ale co to jest? - Nie wiem. W tej chwili na dnie groty nast!pi a eksplozja. K #by czarnych b!belków unios y si# ku powierzchni, a wyp yn!wszy, stopi y si# w czarn! zjaw#, która wpe z a po skalistej "cianie ku wyj"ciu w kopule groty. Cie& zatrzyma si# i obróci w ich stron#. - Odchodzi ju%? - zapyta a Irène z nadziej!. Ca a grota wype ni a si# okrutnym i jadowitym "miechem. Ismael powoli pokr#ci g ow!. - Pozwala nam tu zosta$ - odpar - %eby przyp yw doko&czy dzie a* Cie& znikn! w górnym wej"ciu do groty. Ismael westchn! i poprowadzi Irène ku ma ej wystaj!cej z wody skale, na której mie"cili

si# oboje. Pomóg dziewczynie si# wspi!$, a nast#pnie obj! j! ramieniem. Byli poharatani, trz#"li si# z zimna, ale si starczy o im tylko na to, by po o%y$ si# na skale i g #boko pooddycha$. W pewnej chwili Ismael poczu , %e woda znów oblewa jego stopy. Zrozumia , %e zacz! si# przyp yw. To nie prze"laduj!cy ich stwór wpad w pu apk#, ale oni znale'li si# w potrzasku* Cie& odda ich na ask# "mierci powolnej i strasznej.

10. W pu apce

Wdzieraj!ce si# do Groty Nietoperzy morskie fale rycza y z owrogo. Zimne pr!dy Czarnej Zatoki wp ywa y skalnymi kana ami, wype niaj!c pogr!%on! w ciemno"ciach jaskini#przera'liwym, dudni!cym echem. Wej"cie do groty od strony l!du znajdowa o si# wysoko nad nimi, dalekie i nieosi!galne, podobne do oka kopu y. Przez kilka zaledwie minut poziom wody podniós si# zauwa%alnie. Irène u"wiadomi a sobie, %e powierzchnia ska y, na której schronili si#niczym rozbitkowie, kurczy si# nieub aganie, centymetr za centymetrem. - Przyp yw - wymamrota a. Przygn#biony Ismael pokiwa g ow! w milczeniu. - Co si# z nami stanie? - zapyta a Irène, domy"laj!c si# odpowiedzi. Mia a nadziej#, %e ch opak, niewyczerpane 'ród o pomys ów, wyci!gnie w ostatniej chwili z r#kawa jaki" trik, który pozwoli im wyj"$ ca o z opresji. Ismael pos a jej pos#pne spojrzenie. Nadzieja Irène rozwia a si# w jednej chwili. - Podczas przyp ywu woda blokuje wej"cie do jaskini - wyja"ni Ismael. - Pozostaje ju%tylko otwór w sklepieniu. Ale st!d, z do u, nie sposób si# tam dosta$. Ch opak zawiesi g os. Jego twarz skry a si# w ciemno"ciach. - Jeste"my w pu apce - zawyrokowa . My"l o narastaj!cym powoli przyp ywie, który sprawi, %e uton! w tej lodowatej wodzie jak szczury, zmrozi a Irène krew w %y ach. W czasie ucieczki przed mechanicznym anio em szalej!ca w jej %y ach adrenalina kompletnie zm!ci a jej zdolno"$ logicznego rozumowania. Teraz, kiedy dr%a a z zimna w ciemno"ciach, perspektywa powolnej "mierci wydawa a si# prawdziwym koszmarem. - Musi istnie$ jaki" sposób, by si# st!d wydosta$ - upiera a si#. - Nie ma. - I co teraz zrobimy? - Na razie nic. Poczekamy* Irène zrozumia a, %e nie powinna naciska$ na Ismaela. Ch opiec o wiele lepiej ni% ona zdawa sobie spraw# ze zdradliwej natury tej groty. I pewnie ba si# jeszcze bardziej od niej. Zastanowiwszy si# chwil#, dosz a do wniosku, %e zmiana tematu rozmowy zrobi aby dobrze im obojgu. - Wiesz co* Kiedy byli"my jeszcze w Cravenmoore - zacz# a - i gdy wesz am do tego pokoju, zobaczy am tam co". To ma zwi!zek z Alm! Maltisse. Ismael spojrza na ni! z niedowierzaniem. - Wydaje mi si#* Wydaje mi si#, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to jedna i ta sama osoba. Alma Maltisse to nazwisko panie&skie Alexandry, nazywa a si# tak, zanim wysz a za Lazarusa - wyja"ni a Irène. - To niemo%liwe. Alma Maltisse uton# a, p yn!c do wysepki z latarni! wiele lat temu - zaoponowa Ismael. - Ale nigdy nie odnaleziono jej cia a* - To niemo%liwe - upiera si# ch opiec. - Tam, w tamtym pokoju, widzia am jej portret i* kto" le%a na tamtym ó%ku. Kobieta. Ismael przetar oczy. Próbowa zebra$ my"li. - Poczekaj. Przypu"$my, %e masz racj#. Za ó%my, %e Alma Maltisse i Alexandra Jann to ta sama osoba. W takim razie kim jest kobieta, któr! widzia a" w Cravenmoore? Kim jest kobieta zamkni#ta przez te wszystkie lata w niedost#pnym pokoju i udaj!ca %on# Lazarusa?

- Nie mam poj#cia. Im wi#cej si# dowiadujemy, tym mniej z tego wszystkiego rozumiem - przyzna a Irène. - I jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju. Ta posta$, któr! widzieli"my w fabryce zabawek. Imitacja mojej matki. Kiedy o tym pomy"l#, w osy mi si# je%! na g owie. Lazarus konstruuje zabawk# o twarzy mojej matki* Zimna fala zala a im kostki. Odk!d tu weszli, woda podnios a si# co najmniej o dwadzie"cia centymetrów. Spojrzeli na siebie zrozpaczeni. Morze znów zarycza o i kolejna fala przela a si# przez wej"cie do jaskini. Zanosi o si# na bardzo d ug! noc.

* * *

Pó noc zasnu a klify mg !, która wspina a si# stopie& za stopniem z przystani do Domu na Cyplu. Lampa naftowa dopala a si# powoli na ganku, nadal ko ysz!c si# na wietrze. Nocn! cisz#zak óca tylko szum morza i szelest ga #zi w lesie. Dorian le%a w ó%ku, trzymaj!c na piersiach szklank#, w której umie"ci zapalon! "wieczk#. Nie chcia , by jego matka zorientowa a si#, %e nie zgasi jeszcze "wiat a, a po ostatnich wydarzeniach zupe nie straci zaufanie do swojej nocnej lampki. P omyk ta&czy w rytm jego oddechu jak duszek ognia. W jego migotliwym "wietle raz po raz ukazywa y si# Dorianowi jakie" niepokoj!ce kszta ty. Ch opiec westchn! . Tej nocy za nic w "wiecie nie zdo a zmru%y$ oka. Po%egnawszy si# z Lazarusem, Simone zajrza a do sypialni syna, by sprawdzi$, czy wszystko w porz!dku. Dorian skuli si# pod ko dr! w ubraniu, odgrywaj!c opanowan! do perfekcji scenk# pod tytu em +i zasn! snem sprawiedliwego,, wi#c matka odesz a zadowolona do swojego pokoju, by zrobi$ to samo. Od tego czasu up yn# y ju% ca e godziny, a mo%e nawet lata, my"la Dorian. Tej ci!gn!cej si# w niesko&czono"$ nocy wielokrotnie przekona si#, i% sta si# istnym k #bkiem nerwów. Ka%dy szelest, szmer, ka%dy cie& sprawia y, %e serce bi o mu m otem w piersiach. P omyk "wiecy zacz! si# powoli dopala$, zmieniaj!c si# w male&k! b #kitn! ba&k#, której "wiat o nie mog o ju% przedrze$ si# przez mrok. W jednej chwili ciemno"ci na powrót zagarn# y obszar, z którego wcze"niej tak niech#tnie si# wycofa y. Dorian s ysza , jak krople gor!cego wosku spadaj!, by zastygn!$ na dnie szklanki. Zaledwie kilka centymetrów od g owy ch opca z nocnego stolika spogl!da na niego o owiany anio podarowany mu przez Lazarusa. +Dosy$ tego,, pomy"la Dorian zdecydowany zastosowa$ jedn! ze swych ulubionych taktyk w walce z bezsenno"ci! i nocnymi koszmarami, a mianowicie co" przek!si$. Odkry si# i wsta z ó%ka. Za ka%dym razem, gdy próbowa przemkn!$ si# bezszelestnie przez Dom na Cyplu, pod jego stopami zaczyna y rozlega$ si# trzaski, jakby st!pa po pe nym drobnych ga !zek runie le"nym, postanowi wi#c nie wk ada$ butów. Uzbrojony w t# resztk#odwagi, jaka mu jeszcze pozosta a, przeszed na palcach przez sypialni#. D ug! chwil# zabra o mu otwarcie drzwi w taki sposób, by nie zbudzi$ matki nocnym koncertem zardzewia ych zawiasów. Na szcz#"cie si# uda o. Bardzo ostro%nie wyjrza z pokoju, by zrobi$ rozeznanie w sytuacji. Korytarz ton! w ciemno"ciach, a schody rzuca y na "cian# cie& podobny do klawiatury pianina. Panowa tu absolutny spokój. Najmniejszego ruchu. Ani jeden py ek nie drgn! w powietrzu. Dorian cicho zamkn! za sob! drzwi i przekrad si# do schodów, przechodz!c przed drzwiami sypialni Irène. Siostra bardzo wcze"nie posz a dzi" spa$, t umacz!c si# niezno"nym bólem g owy. Dorian pomy"la , %e pewnie czyta co" ukradkiem albo wypisuje jakie" mi osne brednie do tego swojego ukochanego %eglarza, z którym sp#dza a ostatnio dwadzie"cia pi#$ godzin na dob#. Odk!d ujrza j!po raz pierwszy w sukni Simone, wiedzia , %e po Irène mo%na si# spodziewa$ ju% tylko jednego: problemów. Schodz!c po stopniach ciszej ni% india&ski zwiadowca, Dorian obieca sobie solennie,

%e je"li kiedykolwiek si# zakocha, nie b#dzie si# zachowywa w tak %a osny sposób. Kobiety pokroju Grety Garbo nie zaprz!ta y sobie g owy bzdurami. Ani kwiatami, g upkowatymi minami, t#sknymi westchnieniami. Mo%e i by tchórzem. Ale na pewno nie tchórzem sentymentalnym, co to, to nie. Znalaz szy si# na parterze, Dorian zauwa%y , %e dom otulony jest zas on! mg y, tak g#st!, %e przys ania a widok ze wszystkich okien. U"mieszek, który rozja"ni mu twarz, kiedy zacz! snu$swoje z o"liwe insynuacje na temat siostry, ulotni si# bez "ladu. +To tylko skondensowana para wodna - pomy"la . - Skondensowana para wodna, która si# przemieszcza. Fizyka dla pocz!tkuj!cych,. Ta naukowa perspektywa pozwoli a mu si# uspokoi$ i zapomnie$ na chwil# o mgle, która wciska a si# do "rodka przez szpary w oknach. Ruszy do kuchni. Tam przekona si#, %e romans Irène z Kapitanem Gromem mia te% swoje dobre strony - odk!d zacz# a si# z nim spotyka$, siostra Doriana ani razu nie zbli%y a si# do pude ka wy"mienitych szwajcarskich czekoladek, które Simone trzyma a w drugiej szufladzie kredensu. Oblizuj!c si# jak kot, ch opiec ugryz pierwsz! czekoladk#. Cudowna truflowo-kakaowo-migda owa fala rozla a mu si# w gardle. Uwa%a czekolad# za drugi, po kartografii oczywi"cie, najznakomitszy wynalazek rodzaju ludzkiego. A najbardziej j! lubi w a"nie w postaci czekoladek. +Zmy"lny naród, ci Szwajcarzy - przysz o Dorianowi do g owy. - Zegarki i czekoladki. Precyzja i przyjemno"$. Wiedz!, co w %yciu wa%ne,. Nag y ha as wyrwa go brutalnie z tych s odkich rozwa%a& teoretycznych. Dorian, us yszawszy go raz jeszcze, zamar ze strachu, a kolejna czekoladka wy"lizgn# a mu si# z r!k. Kto" puka do drzwi. Dorian spróbowa prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle. Dwa kolejne uderzenia rozleg y si# jeszcze wyra'niej ni% przedtem. Dorian wszed do salonu z oczyma utkwionymi w drzwi. Pasemka mg y prze"lizgiwa y si# przez próg. Kto" znów zapuka . Dorian zamar w bezruchu, niezdecydowany, co powinien zrobi$. - Kto tam? - zapyta ami!cym si# g osem. Zamiast odpowiedzi jeszcze raz us ysza pukanie. Ch opiec podszed do okna, ale mg a by a tak g#sta, %e nie móg przez nie wyjrze$. Na ganku nie s ycha$ by o %adnych kroków. Tajemniczy go"$ widocznie ju% sobie poszed . Pewnie jaki" zb !kany w#drowiec. Ju% mia wraca$ do kuchni, kiedy ów d'wi#k rozleg si# znowu. Tym razem pukano w okno, jakie" dziesi#$ centymetrów od jego twarzy. Serce skoczy o mu do gard a. Zacz! cofa$ si# powoli w g !b salonu, a% dotkn! plecami jednego ze stoj!cych w nim krzese . Potem chwyci instynktownie "wiecznik i potrz!sn! nim przed sob!. - Odejd' - wyszepta . Przez u amek sekundy zdawa o mu si#, %e za szyb! zamajaczy a jaka" twarz. Po chwili okno otworzy o si# na o"cie%, jakby uderzy w nie huragan. Pokój zala a fala zimna, pó'niej za"zdumiony Dorian ujrza rozpe zaj!c! si# po pod odze czarn! plam#. Cie&. Plama zatrzyma a si# tu% przed nim, a potem zacz# a unosi$ si# znad pod ogi i nabiera$kszta tu niczym marionetka z czarnej mg y poruszana niewidzialnymi sznurkami. Dorian spróbowa uderzy$ j! "wiecznikiem, ale metal przechodzi przez intruza jak przez dym. Ch opak cofn! si#przera%ony, a cie& rzuci si# na niego. Dwie bezforemne d onie chwyci y go za gard o; poczu na skórze ich lodowaty u"cisk. Przed jego oczyma z bezkszta tu zacz# y si# formowa$ rysy twarzy. Strach przenikn! Doriana do szpiku ko"ci. Zaledwie kilkana"cie centymetrów od swojej g owy ujrza oblicze ojca. Armand Sauvelle u"miechn! si# do niego wilczym, okrutnym, pe nym nienawi"ci u"miechem. - Witaj, Dorianie. Przyszed em po mam#. Zaprowadzisz mnie do niej? - wysycza cie&.

Ton tego g osu obj! mu mrozem serce. To nie by g os jego ojca. Te demoniczne, p on!ce 'renice nie by y oczyma jego ojca. Nie mówi!c ju% o d ugich, ostrych z#bach* To nie móg by$Armand Sauvelle. - Ty nie jeste" moim ojcem! Wilczy u"miech cienia prys jak ba&ka mydlana, a jego rysy stopi y si# jak ciep y wosk. Zwierz#cy ryk nienawi"ci i furii rozdar powietrze i jaka" niewidzialna si a cisn# a ch opcem na drugi kraniec pokoju. Dorian uderzy w fotel, który przewróci si# na pod og#. Odurzony ciosem podniós si# z wysi kiem i zd!%y zobaczy$, jak cie& - obdarzona w asnym %yciem, wpe zaj!ca po schodach ka u%a smo y - pokonuje stopie& za stopniem. - Mamo! - krzykn! Dorian, rzucaj!c si# w stron# schodów. Cie& zatrzyma si# na chwil# i wbi w niego wzrok. Jego obsydianowe usta wymówi y bezg o"nie jedno tylko s owo. Dorian. Wszystkie szyby wylecia y z okien, opadaj!c na pod og# deszczem "mierciono"nych od amków, a do Domu na Cyplu wtargn# a mg a. Cie& odwróci si# i znów zacz! i"$ na gór#. Dorian pobieg za nim, za t! widmow!, unosz!c! si# nad pod og! sylwetk!, która nieub aganie kierowa a si# do sypialni Simone. - Nie! - krzykn! ch opak. - Zostaw w spokoju moj! matk#! Cie& u"miechn! si# i chwil# pó'niej masa czarnej pary zawirowa a niczym tornado, które przez dziurk# od klucza przecisn# o si# do sypialni Simone. Na sekund# w domu zaleg a przera'liwa cisza. Dorian pobieg w kierunku sypialni, ale zanim do niej dotar , drzwi wylecia y z framug z niespotykanym impetem, jakby w pokoju Simone wybuch a bomba, i roztrzaska y si# o "cian# w ko&cu korytarza. Ch opak ledwo zd!%y przed nimi uskoczy$. Kiedy wsta z pod ogi, ujrza przed sob! widok rodem z najgorszego koszmaru. Cie& biega po "cianach sypialni Simone. Cia o jego matki, pogr!%onej w g #bokim "nie, rzuca o na "cian# swój w asny cie&. Dorian patrzy , jak czarna posta$ ze"lizguje si# na ó%ko, a usta widma zbli%aj! si# do ust jego matki. Simone rzuca a si# na ó%ku, z tajemniczych powodów nie mog!c si# przebudzi$ ze snu. Czarne szpony unios y j! razem z prze"cierad em. Dorian zagrodzi drog# cieniowi, ale po raz kolejny wybuch niepohamowanej furii wyrzuci go z pokoju. Widmo z Simone w ramionach rzuci o si# p#dem w dó schodów. Dorian, walcz!c z zamroczeniem po kolejnym upadku, wsta i zacz! schodzi$ na parter. Cie& si# odwróci . Przez chwil# spogl!dali na siebie badawczo. - Wiem, kim jeste" - wyszepta ch opiec. Z czarnej mg y wy oni o si# nowe, nieznane ch opcu oblicze: rysy m odego, eleganckiego m#%czyzny o b yszcz!cych oczach. - Nic nie wiesz - zaprzeczy cie&. Dorian patrzy , jak widmo omiata spojrzeniem pokój, a potem zatrzymuje wzrok na drzwiach prowadz!cych do piwnicy. Drzwi ze starego drewna otworzy y si# niespodziewanie, a ch opiec poczu , jak jaka" niewidzialna si a, której nie sposób si# przeciwstawi$, popycha go w tamt! stron#. Potoczy si# po schodach ku nieprzeniknionym ciemno"ciom. Drzwi zamkn# y si# za nim niczym ci#%ka kamienna p yta. Dorian zrozumia , %e za chwil# straci przytomno"$. Przedtem us ysza jeszcze, jak cie&"mieje si# po"ród mg y, niczym hiena unosz!c jego matk# w las.

* * *

Wody przyp ywu zalewa y coraz wi#ksz! cz#"$ jaskini. Irène i Ismael czuli, jak z ka%d!chwil! "miertelny kr!g nieub aganie zaciska si# wokó nich. Irène nie pami#ta a ju%, kiedy kolejna

fala zmy a ich ze ska y, która przez jaki" czas s u%y a im za schronienie. Teraz nie mieli pod stopami dna. Byli zdani na ask# przyp ywu i na swoje w asne si y. Zimno ch osta o j!, powoduj!c przenikliwy ból mi#"ni, mia a wra%enie, %e wbijaj! si# w nie tysi!ce igie ek. Zacz# a traci$ czucie w d oniach. O owiane szpony zm#czenia zdawa y si# chwyta$ j! za kostki i ci!gn!$ na dno. Jaki" g os szepta jej do ucha, by si# podda a, by nie walczy a d u%ej z tym b ogim snem, który czeka na nich pod wod!. Ismael z trudem utrzymywa dziewczyn# na powierzchni i czu , jak jej cia o dr%y w jego ramionach. Na jak d ugo starczy mu si ? Nie wiedzia . Nie mia te% poj#cia, ile czasu brakowa o jeszcze do "witu, do chwili, gdy przyp yw zacznie si# cofa$. - Nie opuszczaj ramion. Ruszaj si#. Musisz za wszelk! cen# si# rusza$ - j#kn! . Irène, ledwo przytomna, pokiwa a g ow!. - Spa$ mi si# chce - powiedzia a, a ch opak zrozumia , %e Irène zaraz zemdleje. - Nie! Nie mo%esz teraz zasypia$! - krzykn! , potrz!saj!c ni! zdecydowanie. Szeroko otwarte oczy Irène spogl!da y na niego, wcale go nie widz!c. Ismael uniós r#k#, by dotkn!$ skalnego sufitu, ku któremu wynios y ich fale. Wewn#trzny pr!d oddala ich od otworu w kopule i popycha w g !b pieczary, coraz dalej od jedynej drogi ucieczki. Pomimo i% rozpaczliwie stara si# utrzyma$ pod otworem, nie mia czego si# z apa$. Woda zacz# a dociera$ pod samo sklepienie jaskini. I chocia% zosta a ju% tylko w!ska szpara, pozwalaj!ca im oddycha$, kolejne fale nieub aganie wlewa y si# do groty. Na chwil# twarz Irène zanurzy a si# pod wod!. Ismael szybko chwyci dziewczyn# i przyci!gn! do siebie. By a ca kiem oszo omiona. Ch opak dobrze wiedzia , %e niejeden silniejszy od niej m#%czyzna, zdany na ask# morza, poddawa si#. Obezw adniaj!ce zimno mog o pokona$ka%dego. Zabójcza woda wpierw parali%owa a mi#"nie, a nast#pnie m!ci a umys , cierpliwie czekaj!c, a% ofiara sama pójdzie w obj#cia "mierci. Ismael potrz!sn! dziewczyn! i obróci j! ku sobie. Papla a co" bez adu i sk adu. Ismael, niewiele si# zastanawiaj!c, uderzy j! mocno w twarz. Irène otworzy a oczy i wyda a histeryczny pisk. Przez chwil# nie wiedzia a, gdzie jest. W ciemno"ciach, w lodowatej wodzie, czuj!c, %e trzymaj! j! czyje" r#ce, uzna a, %e "ni jej si# najgorszy z koszmarów. Pó'niej wszystko jej si#przypomnia o. Cravenmoore. Anio . Grota. Ismael przytuli j! delikatnie. Nie potrafi a powstrzyma$ ez, ka a jak wystraszona dziewczynka. - Nie pozwól mi tutaj umrze$ - szepn# a. Ch opiec poczu si#, jakby otrzyma cios zatrutym sztyletem. - Nie umrzesz tutaj. Przysi#gam ci. Nie dopuszcz# do tego. Lada chwila zacznie si# odp yw, a grota nie b#dzie ca kiem zalana* Musimy tylko wytrzyma$ jeszcze troch#. Tylko troszeczk#. Na pewno si# st!d wydostaniemy. Irène przytakn# a i przytuli a si# do niego jeszcze mocniej. Gdyby tylko Ismael wierzy w swoje s owa równie mocno, jak wierzy a w nie jego towarzyszka niedoli.

* * *

Lazarus Jann powoli pokonywa stopnie g ównych schodów rezydencji Cravenmoore. Aura czyjej" dziwnej obecno"ci unosi a si# w "wietle lampy umieszczonej na szczycie. Móg poczu$ j! w zapachu powietrza, w ruchu drobinek kurzu, które !czy y si# w sie$ srebrzystych nitek, gdy "wiat o wydobywa o je z mroku. Dotar szy na drugie pi#tro, szybko spojrza na znajduj!ce si# za zas onkami drzwi w ko&cu korytarza. By y otwarte. R#ce zacz# y mu dr%e$. - Alexandra? Ch odny podmuch wiatru zatrzepota zas onami. Lazarusem zaw adn# y jak najgorsze przeczucia. Zamkn! oczy i przy o%y r#k# do serca. Dojmuj!cy ból przeszy mu pier" i

promieniowa ku prawemu ramieniu niczym p on!cy lont, znieczulaj!c po drodze ka%dy najmniejszy nerw. - Alexandra? - j#kn! . Rzuci si# biegiem ku drzwiom i stan! w progu. Rozejrza si# po pokoju, przypatruj!c si#"ladom walki, rozbitym szybom, przez które wpe za a zimna mg a sun!ca od lasu. Zacisn! d o& z ca ej si y, wbijaj!c sobie paznokcie w skór#. - A %eby ci#* Otar zimny pot z czo a, podszed do ó%ka i z niezwyk ! delikatno"ci! rozsun! zas ony baldachimu. - Przykro mi, kochanie* - powiedzia , siadaj!c na brzegu ó%ka. - Bardzo mi przykro* Dziwny d'wi#k przyku jego uwag#. Drzwi do pokoju niespodziewanie zacz# y powoli otwiera$ si# i zamyka$. Lazarus wsta i ostro%nie do nich podszed . - Jest tam kto? - spyta . Nie otrzyma odpowiedzi, ale drzwi znieruchomia y. Lazarus wyszed za próg, stan! i rozejrza si# po korytarzu. Kiedy us ysza szmer, by o ju% za pó'no. Uderzenie w kark zwali o go z nóg. Na wpó przytomny poczu , %e czyje" r#ce wlok! go po pod odze korytarza. Zdawa o mu si#, %e jak przez mg # widzi Christiana, maszyn# pilnuj!c! g ównych drzwi. Twarz automatu obróci a si# ku Lazarusowi. Oczy Christiana ja"nia y okrutnym b yskiem. W chwil# pó'niej Lazarus straci przytomno"$.

* * *

Ismael, zauwa%ywszy, %e spychaj!ca ich dot!d w g !b groty woda przesta a ju% napiera$, domy"li si#, %e nachodzi "wit. Niewidzialna si a wt aczaj!ca przez ca ! noc ogromne masy wody zacz# a powoli s abn!$, pozwalaj!c Ismaelowi przeci!gn!$ Irène w najwy%sz! cz#"$ groty, gdzie morze pozostawi o jeszcze odrobin# powietrza. Kiedy poblask jasno"ci migoc!cy na piaszczystym dnie rozci!gn! si# w "cie%ynk# bladego "wiat a prowadz!c! ku wyj"ciu z groty i zacz! si# odp yw, Ismael wyda z siebie okrzyk rado"ci, którego nikt, nawet towarzysz!ca mu dziewczyna, nie móg us ysze$. Ch opiec wiedzia , %e z chwil! gdy lustro wody zacznie opada$, grota sama wska%e im drog# wyj"cia do laguny, na powietrze. Irène utrzymywa a si# na powierzchni, od kilku ju% chyba godzin, wy !cznie dzi#ki pomocy Ismaela. Nie mog!c ca kowicie si# przebudzi$, wci!% balansowa a na granicy snu i jawy. Drgawki ju% nie targa y jej cia em; po prostu unosi a si# na wodzie niczym martwy przedmiot. Ismael, czekaj!c, a% odp yw otworzy im drog#, zda sobie spraw#, %e gdyby go tu nie by o, Irène zmar aby ju% kilka godzin temu. Podtrzymuj!c j! na powierzchni i szepc!c s owa otuchy, których dziewczyna i tak nie mog a zrozumie$, Ismael przypomnia sobie przeró%ne historie opowiadane przez rybaków i marynarzy o spotkaniach ze "mierci! i o tym, %e je"li kto" uratowa %ycie drugiemu cz owiekowi na morzu, ich dusze by y ju% na zawsze z !czone niewidzialn! wi#zi!. Woda opad a na tyle nisko, %e Ismael zdo a przenie"$ Irène ku lagunie, opuszczaj!c ostatecznie grot#. (wit na horyzoncie zaplata bursztynowy warkocz, kiedy Ismael dowlók dziewczyn# na brzeg. Pó przytomna Irène otworzy a oczy i ujrza a nad sob! u"miechni#t! twarz Ismaela. - )yjemy - szepn! . Irène zamkn# a powieki ca kiem wyczerpana. Ismael raz jeszcze uniós wzrok i spojrza na rozgrywaj!ce si# w tej chwili widowisko "wiate brzasku nad "cian! lasu i klifem. Nigdy w %yciu nie widzia nic równie pi#knego. A pó'niej

wyci!gn! si# obok Irène na bia ym piasku i pozwoli , by wreszcie zmog o go zm#czenie. Z tego snu nic nie mog o ich zbudzi$. Po prostu nic.

11. Twarz skryta pod mask!

Gdy Irène si# obudzi a, zobaczy a wpatruj!ce si# w ni! nie bez ciekawo"ci czarne oczka. Wzdrygn# a si#, a sp oszona mewa wzbi a si# do lotu. Irène poczu a, %e ma pop#kane i obola e wargi, zesztywnia e mi#"nie. Piek a j! skóra na ca ym ciele. By a kompletnie wycie&czona, a w g owie mia a pustk#. Ogarn# y j! md o"ci, kr#ci o jej si# w g owie. Gdy próbowa a wsta$, zda a sobie spraw#, %e jej skór# pal! promienie s o&ca. W ustach poczu a nag y gorzki smak. Niewyra'ny obraz niewielkiej zatoczki po"ród ska zawirowa jej w oczach niczym karuzela. Nigdy nie czu a si#tak 'le. Po o%y a si# z powrotem i dopiero w tym momencie dostrzeg a le%!cego obok Ismaela. W pierwszym odruchu pomy"la a, %e ch opak nie %yje, ale na szcz#"cie us ysza a jego przyspieszony oddech. Przetar a oczy, usi uj!c jak najszybciej doj"$ do siebie, po czym przy o%y a d o& do szyi Ismaela. Uda o jej si# wyczu$ puls. Irène pog adzi a ch opca po twarzy. Chwil# pó'niej otworzy oczy. - Wygl!dasz okropnie - wymamrota , u"miechaj!c si# z wysi kiem. - Szkoda, %e siebie nie mo%esz zobaczy$ - odpar a dziewczyna. Wstali i niczym dwoje rozbitków wyrzuconych na brzeg przez sztorm chwiejnym korkiem schronili si# w cieniu resztek pnia, który zwali si# na klif. Mewa czuwaj!ca nad ich snem znów przysiad a na piasku, ciekawa dalszego ci!gu tej historii. - Która mo%e by$ godzina? - zapyta a Irène, staraj!c si# ignorowa$ pulsuj!cy w skroniach ból. Ismael wyci!gn! ku niej r#k# z zegarkiem. Pod szkie kiem chlupota a woda, a urwany sekundnik wygl!da jak skamienia y w#gorz w akwarium. Ch opak zrobi daszek z d oni i spojrza na s o&ce. - Po udnie ju% min# o. - Jak d ugo spali"my? - zapyta a. - Za krótko - odpar Ismael. - Je"li o mnie chodzi, móg bym spa$ przez ca y tydzie&. - Nie mamy na to czasu - ponagli a go Irène. Ismael przytakn! i zacz! bacznie przygl!da$ si# ska om, szukaj!c sposobu, %eby si# st!d wydosta$. - Ci#%ka sprawa. Ja znam t# lagun# tylko od strony morza* - zacz! . - A co jest za tymi ska ami? - Las, przez który wczoraj uciekali"my. - Wi#c na co czekamy? Ismael nie odrywa wzroku od klifu. Przed nimi wznosi a si# stroma kamienna ska a. Pokonanie jej wymaga o czasu, nie mówi!c ju% o tym, %e po drodze mog a ich spotka$ niejedna bolesna lekcja z prawa ci!%enia, gro%!ca po amaniem ko"ci. W oczach mign! mu obraz jajka roztrzaskuj!cego si# o ziemi#. +(wietne zako&czenie,, pomy"la . - Umiesz si# wspina$? - zapyta Ismael. Irène wzruszy a ramionami. Ch opak rzuci okiem na jej bose stopy ca e w piasku, na niczym nieos oni#te ramiona i nogi* - Uprawia am w szkole gimnastyk# i ca kiem nie'le sobie radzi am ze wspinaniem po linie - odpar a. - To chyba co" podobnego. Ismael westchn! . K opotów, miast ubywa$, ci!gle przybywa o.

* * *

Przez kilka sekund Simone Sauvelle znowu mia a osiem lat. Znowu ujrza a owe srebrzysto-miedziane "wiat a kre"l!ce kapry"ne pasemka dymu. Znowu poczu a intensywny zapach topi!cego si# wosku, us ysza a rozchodz!ce si# w pó mroku szepty, ujrza a hipnotyczny taniec setek p omyków nad "wiecami w owym pa acu pe nym tajemnic i czarów, jednym z najintensywniejszych wspomnie& z dzieci&stwa - w katedrze Saint Étienne. Ale magiczna chwila trwa a zaledwie kilka sekund. Potem czar prys . W miar# jak jej zm#czone oczy przyzwyczaja y si# do otaczaj!cego j! pó mroku, Simone u"wiadamia a sobie, %e "wiece pal! si#, owszem, ale nie w %adnej kaplicy, %e ta&cz!ce na "cianach plamy "wiat a to tylko stare fotografie, a docieraj!ce do jej uszu szepty rozlegaj! si# jedynie w jej g owie. Wnet poj# a, %e nie znajduje si# w Domu na Cyplu i %e nigdy przedtem tu nie by a. Usi owa a uporz!dkowa$ w pami#ci przebieg ostatnich godzin. Pami#ta a rozmow# z Lazarusem na ganku. Pami#ta a, %e przygotowa a sobie przed spaniem kubek ciep ego mleka, i pami#ta a ostatnie s owa z ksi!%ki, któr! czyta a do poduszki. Potem zgasi a "wiat o. Jak przez mg # przypomnia a sobie, %e chyba "ni y jej si# krzyki dziecka, a pó'nej %e nagle przebudzi a si# w "rodku nocy po"ród biegaj!cych po "cianie cieni. Wszystko inne w jej pami#ci jawi o si# jak kreski niedoko&czonego rysunku. Pod palcami poczu a bawe nian! tkanin#. Ze zdziwieniem stwierdzi a, %e wci!% jest w koszuli nocnej. Wsta a i zbli%y a si# do "ciany, w której odbija o si# "wiat o wielu bia ych "wiec powtykanych starannie w ramiona "wieczników obros ych stru%kami zastyg ego wosku. S ycha$ by o syk p omyków. To w a"nie ten d'wi#k skojarzy jej si# wcze"niej z szepcz!cymi g osami. Na widok z ocistej aureoli p on!cych "wiec zacz# a odzyskiwa$ pami#$. Wspomnienia wraca y jej jedno po drugim niczym pierwsze krople deszczu o "wicie. W tym momencie struchla a ze strachu. Przypomnia a sobie lodowaty dotyk niewidzialnych d oni ci!gn!cych j! gdzie" przez noc. Przypomnia a sobie g os szepcz!cy jej do ucha i swoje daremne próby wyrwania si# ze snu obezw adniaj!cego ka%dy mi#sie&. Przypomnia a sobie przelewaj!c! si# czarn! magm#, która unosi a j! przez las. Przypomnia a sobie, jak ów cie& nie z tego "wiata wymówi jej imi#, a ona, sparali%owana strachem, zrozumia a, %e nie jest to senna mara. Simone zamkn# a oczy i gwa townie zas oni a sobie usta d oni!, by st umi$ krzyk. Natychmiast pomy"la a o dzieciach. Co si# dzieje z Irène i z Dorianem? Czy s! w domu? Czy to widziad o porwa o równie% jej dzieci? Ka%da próba odpowiedzi przynosi a jedynie coraz wi#kszy strach i rozdzieraj!cy ból. Rzuci a si# w kierunku drzwi i zacz# a si# z nimi mocowa$, krzycz!c i j#cz!c, póki nie pokona y jej zm#czenie i rozpacz. Stopniowo ch odny spokój przywróci j! do rzeczywisto"ci. Zrozumia a, %e zosta a uwi#ziona. Ten, kto porwa j! w "rodku nocy, zamkn! j! w tym miejscu. Przypuszczalnie porwa te% jej dzieci. I nie czas by o teraz zastanawia$ si#, czy zrani je lub wyrz!dzi im krzywd#. Je"li chcia a co" dla nich zrobi$, musia a za wszelk! cen# unika$ popadania w panik# i zacz!$ panowa$ nad swoimi my"lami. Powtarzaj!c sobie te s owa, Simone zacisn# a pi#"ci. Nie otwieraj!c oczu, zacz# a g #boko oddycha$; poczu a, jak serce powoli odzyskuje swój normalny rytm. Po jakim" czasie otworzy a oczy i rozejrza a si# uwa%nie po pokoju. Im szybciej zrozumie, co takiego si# dzieje i o co w tym wszystkim chodzi, tym szybciej b#dzie mo%na st!d wyj"$ i ruszy$na pomoc Irène i Dorianowi. Najpierw jej wzrok pad na ma e, skromne meble. Zwyczajne, rzec by si# chcia o, biedne mebelki. Znajdowa a si# w dzieci#cym pokoju, ale intuicja podpowiada a jej, %e ju% od dawna nie

mieszka o w nim %adne dziecko. Z ka%dego zakamarka tego miejsca emanowa a staro"$. Simone usiad a na ó%eczku i rozejrza a si# raz jeszcze po pokoju. Brakowa o w nim niewinno"ci. Wyczuwa o si# tu jedynie mrok. Z o. Powolna trucizna strachu zacz# a kr!%y$ w jej %y ach, ale Simone, ignoruj!c to uczucie, wzi# a jeden ze "wieczników i podesz a do "ciany. Bezlik fotografii i wycinków prasowych tworzy kola%, którego kraniec gin! w pó mroku. Odnios a wra%enie, %e wszystkie one zosta y rozmieszczone na "cianie wed ug jakiego" klucza. Ponure muzeum wspomnie& rozk ada o si# przed jej oczyma niczym wachlarz. Wycinki a% si# prosi y, by ka%demu z osobna i wszystkim razem nada$ jaki" sens. Jakby by y g osem z dalekiej przesz o"ci b agaj!cym o wys uchanie. Simone zbli%y a "wiecznik do "ciany i pozwoli a, by przed jej oczami pop yn! strumie& fotografii, rycin i s ów. Spo"ród dziesi!tków wycinków wy owi a wzrokiem znajome nazwisko: Daniel Hoffmann. Na widok tych s ów pami#$ Simone przebudzi a si# b yskawicznie. Tajemnicza posta$ z Berlina. Korespondencj# od niego mia a przekazywa$ do r!k w asnych Lazarusa, fabrykant zabawek uczula j! na to od samego pocz!tku. Sam za", jak przekona a si# kiedy" przypadkiem, wrzuca jego listy w ogie&. Co" jednak szwankowa o w ca ej tej historii. M#%czyzna b#d!cy bohaterem tych notatek nie mieszka wcale w Berlinie i w dodatku, s!dz!c z daty ich publikacji, dzi" musia by by$ w wieku nieprawdopodobnie s#dziwym. Zaintrygowana Simone zacz# a czyta$ teksty notek. Hoffmann z jednego z wycinków by cz owiekiem bogatym, bajecznie bogatym. Kolejna notatka, umieszczona kilka centymetrów dalej, informowa a o po%arze w fabryce zabawek. Hoffmann zgin! w p omieniach. Ogie& strawi budynek na oczach t umu "wiadków tego i"cie dantejskiego widowiska. W"ród nich o"mioletni ch opiec spogl!da w obiektyw przera%onym wzrokiem. To samo spojrzenie zobaczy a na innej fotografii. Tym razem towarzysz!ca jej notka dotyczy a historii dziecka, które sp#dzi o siedem dni zamkni#te w piwnicy, zupe nie samo w przera'liwych ciemno"ciach. Uwolnili je policjanci, którzy znale'li przedtem zw oki matki w mieszkaniu. Twarz ch opca, który mia oko o siedmiu, o"miu lat, mimo ogromnego l#ku w oczach pozbawiona by a jakiegokolwiek wyrazu. Ciarki przesz y jej po plecach, kiedy kawa ki owej mrocznej amig ówki zacz# y sk ada$ si#w ca o"$. Zbli%y a twarz do kolejnych fragmentów, które przyci!ga y j! z hipnotyczn! moc!. Wycinki uporz!dkowano chronologicznie. Wiele z nich opowiada o o postaciach, o których Simone w %yciu nie s ysza a. Jej szczególn! uwag# zwróci a dziewczyna niezwyk ej urody, Alexandra Alma Maltisse, dziedziczka stalowych potentatów, któr! magazyn z Marsylii opisywa jako narzeczon! m odego i wielce utalentowanego in%yniera, konstruktora zabawek Lazarusa Janna. Obok tego wycinka znajdowa si# cykl zdj#$ ukazuj!cych ol"niewaj!c! par# przekazuj!c! w darze zabawki jednemu z sieroci&ców na Montparnassie. Oboje promienieli rado"ci!. +Postanowi em sobie solennie, %e ka%de dziecko w tym kraju, niezale%nie od swojej sytuacji, b#dzie mia o przynajmniej jedn! zabawk#,, mówi in%ynier. Kolejna notka dotyczy a "lubu Lazarusa Janna i Almy Maltisse. Oficjalne zdj#cie zar#czynowe zrobiono u podnó%a schodów Cravenmoore. M ody, tryskaj!cy energi! Lazarus obejmowa swoj! narzeczon!. Tego obrazka jak ze snu nie m!ci a ani jedna chmurka. Przedsi#biorczy in%ynier naby w a"nie luksusow! posiad o"$, w której zamierza osi!"$ ze swoj! ma %onk!. Wiadomo"$ ilustrowa y liczne zdj#cia Cravenmoore. Kola% zdj#$ i notek prasowych wydawa si# ci!gn!$ bez ko&ca i nieustannie przybywa o w nim wydarze& i postaci. Simone zatrzyma a si# i wróci a do pocz!tku. Zagubiona i przera%ona twarz tego ch opca nie dawa a jej spokoju. Spojrza a g #boko w jego zrozpaczone oczy. Powoli zacz# a

rozpoznawa$ to samo spojrzenie, które obudzi o w niej tyle nadziei, dzi#ki któremu zacz# a marzy$o nowej przyja'ni. Nie patrzy na ni! %aden Jean Neville, o którym opowiedzia jej kiedy" fabrykant zabawek. Zna a te oczy, zna a je bardzo dobrze. Patrzy na ni! Lazarus Jann. Jej serce "cisn! nag y smutek. Westchn# a g #boko i zamkn# a oczy. Z jakiego" powodu, jeszcze zanim za jej plecami rozleg si# g os, wiedzia a, %e w pokoju jest kto" jeszcze.

* * *

Kiedy Ismael i Irène dotarli na szczyt klifu, by o ju% pó'ne popo udnie. Po karko omnej wspinaczce pozosta y im bolesne zranienia i niezliczone otarcia na ramionach i nogach. Musieli zap aci$ t# cen# za przej"cie wzbronion! "cie%k!. Ismael spodziewa si#, %e droga b#dzie trudna, ale rzeczywisto"$ przeros a jego naj"mielsze wyobra%enia. By pe en podziwu dla Irène, która ani razu nie poskar%y a si# na ból, w dodatku wykaza a si# niespotykan! wprost odwag!. Wspina a si# po ska ach, po których nikt przy zdrowych zmys ach nie o"mieli by si#wspi!$. Kiedy wreszcie stan#li na skraju lasu, Ismael bez s owa przytuli j! do siebie. Nie wystarczy oby wody w ca ym oceanie, %eby ugasi$ ogie&, który tli si# w tej dziewczynie. - Zm#czona? Nie mog!c z apa$ tchu, Irène pokr#ci a g ow!. - Mówi ci ju% kto", %e jeste" najbardziej upart! istot! na ca ej planecie? Dziewczyna u"miechn# a si# z wysi kiem. - Nie znasz jeszcze mojej matki. Zanim zd!%y odpowiedzie$, poci!gn# a go za r#k# w stron# lasu. Za ich plecami zia a gro'na przepa"$, a na jej dnie po yskiwa o morze. Gdyby wcze"niej kto" powiedzia mu, %e zdo a wspi!$ si# po tych ska ach, nie uwierzy by za nic w "wiecie. Natomiast je"li chodzi o Irène, od dzi" gotów by uwierzy$ we wszystko.

* * *

Simone powoli odwróci a si# ku cieniom. Czu a obecno"$ intruza; mog a nawet us ysze$szmer jego urywanego oddechu, ale nie mog a go zobaczy$. Po"wiata p omieni odbija a si# od nieprzeniknionego halo, poza którym pokój przeistacza si# w rozleg ! scen# pozbawion! g #bi. Simone usi owa a przenikn!$ wzrokiem pó mrok skrywaj!cy go"cia. Zaw adn! ni! dziwny spokój, odzyska a zaskakuj!c! jasno"$ my"li. Jej zmys y zdawa y si# odbiera$ ka%dy, najmniejszy cho$by szczegó z pora%aj!c! precyzj!. Umys jej rejestrowa ka%dy ruch powietrza, najs abszy d'wi#k, najmniejszy b ysk "wiat a. I tak chroniona przez ów dziwny stan spokoju milcza a, stoj!c na wprost ciemno"ci i czekaj!c, a% go"$ da jaki" znak. - Nie spodziewa em si# pani tutaj - wreszcie rozleg si# g os w ciemno"ciach, g os s aby, daleki. - Boi si# pani? Simone przecz!co pokr#ci a g ow!. - I s usznie. Nie powinna si# pani ba$. Nie powinna pani czu$ strachu. - Nie ma pan zamiaru wyj"$ z ukrycia, panie Lazarusie? Po jej pytaniu zapad a cisza. Oddech Lazarusa sta si# g o"niejszy. - Wol# pozosta$ tu, gdzie jestem - odpar wreszcie. - Dlaczego? W pó mroku co" b ysn# o. Iskierka, niedostrzegalny prawie odblask. - Mo%e pani spocznie, madame Sauvelle? - Dzi#kuj#, postoj#. - No có%, skoro tak pani wygodniej - skwitowa m#%czyzna, po czym znów zamilk na

chwil#. - Niew!tpliwie zastanawia si# pani, co takiego si# wydarzy o? - Mi#dzy innymi - uci# a Simone z lekk! irytacj! w g osie. - Wobec tego mo%e najpro"ciej b#dzie, je"li zada mi pani wszystkie nurtuj!ce pani! pytania, a ja spróbuj# udzieli$ na nie odpowiedzi. Simone prychn# a ze z o"ci!. - Mam tylko jedno pytanie: gdzie jest wyj"cie? - sykn# a. - Obawiam si#, %e akurat na to pytanie nie mog# w a"nie odpowiedzie$. Jeszcze nie teraz. - A dlaczego? - To kolejne pytanie z listy? - Gdzie jestem? - W Cravenmoore. - A jak si# tu znalaz am i dlaczego? - Kto" pani! sprowadzi * - Pan? - Nie. - Wi#c kto? - Kto", kogo pani nie zna* chwilowo. - Gdzie s! moje dzieci? - Nie wiem. Simone z twarz! poczerwienia ! od z o"ci skierowa a si# ku cieniom. - Ty przekl#ty bastardzie!* Ruszy a w stron#, sk!d dochodzi g os. Jej oczy zdo a y wypatrzy$ sylwetk# siedz!c! w fotelu. Lazarus. Ale w jego twarzy by o co" dziwnego. Simone zatrzyma a si#. - To maska - poinformowa Lazarus. - A po co maska? - zapyta a, czuj!c, %e spokój, którego zacz# a do"wiadcza$, gwa townie si# ulatnia. - Maski ujawniaj! prawdziw! twarz kryj!cej si# za nimi osoby* Simone stara a si# zapanowa$ nad sob!. Poddanie si# z o"ci do niczego nie doprowadzi. - Gdzie s! moje dzieci? Prosz#* - Powiedzia em ju%. Nie wiem, madame Sauvelle. - A co ze mn!? Co pan zrobi ze mn!? Lazarus rozwar jedn! ze swych d oni, okryt! satynow! r#kawiczk!. Powierzchnia maski zal"ni a znowu. To w a"nie ten b ysk Simone widzia a przedtem. - Nie wyrz!dz# pani krzywdy. Nie musi si# pani mnie ba$, Simone. Prosz# mi zaufa$. - Nie wydaje si# panu, %e ta pro"ba jest troch# nie na miejscu? - Dla pani dobra. Usi uj# pani! chroni$. - Przed kim? - Niech pani spocznie, prosz#. - Co tu si#, do diab a, dzieje? Dlaczego nie chce mi pan powiedzie$, co si# tu dzieje? Simone poczu a, %e jej g os powoli zaczyna si# ama$ i przybiera$ dzieci#ce tony. Rozpoznaj!c pierwsze objawy paniki, zacisn# a pi#"ci i g #boko odetchn# a. Cofn# a si# o kilka kroków i usiad a na jednym z krzese stoj!cych wokó pustego sto u. - Dzi#kuj# - odezwa si# cichutko Lazarus. Kobieta w milczeniu uroni a z#. - Przede wszystkim chcia bym, %eby dowiedzia a si# pani, i% jest mi niewymownie przykro, %e zosta a pani w to wszystko wpl!tana. Nie s!dzi em, %e kiedykolwiek mo%e doj"$ do czego"

takiego - o"wiadczy fabrykant zabawek. - Dziecko o imieniu i nazwisku Jean Neville nigdy nie istnia o, nieprawda%? - spyta a Simone. - To pan by tym dzieckiem. Historia, któr! mi pan opowiedzia * by a prawdziwa po cz#"ci i pokrywa a si# z pa&skim w asnym %yciem. - Widz#, %e zapozna a si# pani z moj! kolekcj! wycinków. Przypuszczalnie doprowadzi o to pani! do wysnucia paru interesuj!cych, niemniej mylnych wniosków. - Jedyny wniosek, który wysnu am, panie Jann, to %e jest pan chorym cz owiekiem, potrzebuj!cym pomocy. Nie wiem, jak zdo a mnie pan tu przynie"$, ale zapewniam pana, %e je"li uda mi si# st!d wyj"$, skieruj# swoje pierwsze kroki na posterunek %andarmerii. Porwanie jest czynem karalnym* Natychmiast zda a sobie spraw# z groteskowo"ci i absurdalno"ci swoich w asnych s ów. - Czy to znaczy, %e ma pani zamiar z o%y$ wymówienie, madame Sauvelle? Ta rzadka u Lazarusa ironiczna nutka wyda a si# Simone podejrzana. Jej pryncypa , na ile go zna a, nigdy nie pozwoli by sobie na taki komentarz. Cho$ na dobr! spraw# wcale go tak dobrze nie zna a. - Znaczy, co znaczy - odpowiedzia a sucho. - (wietnie. Wobec tego, zanim uda si# pani na posterunek %andarmerii, czemu nie b#d# si#przeciwstawia$, pozwoli pani, %e uzupe ni# o kilka niezb#dnych szczegó ów histori#, któr! z pewno"ci! stara si# pani uporz!dkowa$ sobie w g owie. Simone przygl!da a si# zimnej, pozbawionej jakiegokolwiek wyrazu masce, porcelanowej twarzy, z której ust wydobywa si# beznami#tny, jakby dochodz!cy z daleka g os. W oczach mog a dostrzec tylko ciemno"$. - Sama si# pani przekona, moja droga Simone, %e jedyny mora , jaki mo%na wysnu$ z tej historii, tak jak i z ka%dej innej, brzmi: w prawdziwym %yciu, w odró%nieniu od fikcji, nic nie jest tym, czym si# wydaje* - Czy mo%e mi pan co" przyrzec? - przerwa a mu. - O ile b#dzie to w mojej mocy* - Prosz# mi obieca$, %e je"li wys ucham pa&skiej historii do ko&ca, pozwoli mi pan st!d odej"$ z moimi dzie$mi. Przysi#gam, %e nie zg osz# si# na policj#. Zabior# Irène i Doriana i wyjedziemy z miasteczka. Znikniemy st!d na zawsze. Maska przez jak!" chwil# nie odpowiada a. - Naprawd# tego pani pragnie? Przytakn# a, powstrzymuj!c zy. - Rozczarowuje mnie pani, Simone. S!dzi em, %e jeste"my przyjació mi. Dobrymi przyjació mi. - B agam* Maska zacisn# a pi#"$. - No có%. Je"li tak bardzo chce pani by$ ze swoimi dzie$mi, to oczywi"cie spe ni# pani %yczenie. W odpowiednim czasie*

* * *

- Pami#ta pani swoj! matk#, madame Sauvelle? W sercu wszystkich dzieci jest szczególne miejsce dla tych, które wyda y je na "wiat. Male&kie "wiate ko, które nigdy nie ga"nie. Gwiazdka na firmamencie. A ja przez wi#kszo"$ swego %ycia próbowa em zgasi$ to "wiate ko. Ca kowicie o nim zapomnie$. Ale nie jest to atwe. Prosz# mi wierzy$. Mam nadziej#, %e zanim os!dzi mnie pani i wyda wyrok, wys ucha mnie pani do ko&ca. B#d# si# streszcza . Dobre opowie"ci nie potrzebuj!

zbyt wielu s ów* Przyszed em na "wiat noc! dwudziestego szóstego grudnia tysi!c osiemset osiemdziesi!tego drugiego roku, w starej kamienicy w najciemniejszym zau ku paryskiej dzielnicy Les Gobelins. W ponurym, odpychaj!cym miejscu, bez dwóch zda&. Czyta a pani Victora Hugo, madame Sauvelle? Je"li tak, to dobrze pani wie, co mam na my"li. Tam w a"nie moja matka, której asystowa a tylko s!siadka Nicole, urodzi a mnie. Panowa o takie zimno, %e nie by em w stanie wyda$ swojego pierwszego krzyku. Wrzasn! em dopiero po kilku minutach, rzecz niespotykana u noworodków. Moja matka w pierwszym momencie przekonana by a, %e urodzi em si# martwy. Kiedy okaza o si#, %e jednak %yj#, nieszcz#sna uzna a to za cud i postanowi a, odwo uj!c si# do ewangelicznej opowie"ci o -azarzu, da$ mi na imi# Lazarus. Moje dzieci&stwo jawi mi si# w pami#ci jako krzyki dochodz!ce z ulicy i ci!gn!ce si# w niesko&czono"$ choroby mojej matki. Nicole bra a mnie na kolana i t umaczy a, %e moja mama jest bardzo chora i nie mo%e si# mn! zajmowa$, %e powinienem by$ grzeczny i i"$ si# bawi$ z innymi dzie$mi na podwórku. Siedzenie na kolanach tej dobrej kobiety to jedno z moich pierwszych wspomnie&. S!siadka mia a na my"li grup# obdartych dzieciaków %ebrz!cych od wschodu do zachodu s o&ca, które przed uko&czeniem siedmiu lat wiedzia y ju%, %e aby prze%y$ w tej dzielnicy, trzeba zosta$ albo policjantem, albo z odziejem. Chyba nie musz# wyja"nia$, która z mo%liwo"ci wydawa a im si# atrakcyjniejsza. Jedynym "wiate kiem nadziei, jakie pami#tam z tych mrocznych dni mojego dzieci&stwa, by tajemniczy m#%czyzna, g ówny bohater naszych marze&. Nazywa si# Daniel Hoffmann i dla nas wszystkich by symbolem fantazji, do tego stopnia, %e wielu z nas w ogóle w!tpi o w jego istnienie. Jak wie"$ g osi a, Hoffmann pojawia si# na ulicach Pary%a w przeró%nych przebraniach, podaj!c si# za rozmaite postacie, by rozdawa$ ubogim dzieciom zabawki, które sam konstruowa w swojej fabryce. Wszystkie paryskie dzieciaki s ysza y o nim i marzy y, %e kiedy" mo%e szcz#"cie si#do nich u"miechnie i spotkaj! Hoffmanna. By on w adc! magii i wyobra'ni. Fascynacj# jego osob! jedno tylko mog o pokona$: wiek. W miar# jak dzieciaki dorasta y, a si a ich wyobra'ni zanika a, nazwisko fabrykanta zabawek powoli zaciera o si# w ich pami#ci. Wreszcie przychodzi taki dzie&, kiedy s ysz!c z ust w asnych dzieci jego imi# i nazwisko, nie potrafi y przypomnie$ sobie, o kim mowa* Nie by o pot#%niejszego producenta zabawek od Daniela Hoffmanna. By w a"cicielem wielkiej fabryki w Les Gobelins. Swoim wygl!dem przypomina a ogromn! katedr# wznosz!c! si#po"ród mroków tej pos#pnej, naje%onej niebezpiecze&stwami dzielnicy n#dzy. Wyrastaj!ca z samego centrum budynku strzelista wie%a wbija a si# w chmury. Codziennie o "wicie i o zmierzchu rozlega o si# z niej bicie dzwonów. Ich echo nios o si# po ca ym mie"cie. Wszystkie dzieciaki w dzielnicy zna y ten budynek, doro"li jednak nie mogli go zobaczy$, przekonani, %e na tym terenie rozci!ga si# bagno, nieprzebyte ugory w samym sercu mrocznej metropolii. Nikt nie zna prawdziwej twarzy Daniela Hoffmanna. Pono$ konstruktor zajmowa najwy%sze pi#tro na wie%y, z której wychodzi tylko i wy !cznie po to, by w przebraniu przechadza$si# o zmierzchu po ulicach Pary%a i rozdawa$ zabawki do"wiadczonym przez los dzieciom. W zamian %!da od dzieciaków tylko jednego: obietnicy wiecznej mi o"ci i bezgranicznego pos usze&stwa. Ka%de dziecko bez wahania odda oby mu swoje serce. Nie wszystkie jednak mia y szcz#"cie go rozpozna$. Opowiadano, %e mia do dyspozycji setki przebra& i masek, pod którymi si# ukrywa . Byli nawet tacy, którzy twierdzili, i% Daniel Hoffmann nigdy nie u%ywa dwa razy tego samego przebrania. Wró$my jednak do mojej matki. Choroba, o której mówi a Nicole, wci!% jest dla mnie tajemnic!. Sk onny jestem twierdzi$, %e niektórzy ludzie, podobnie jak niektóre zabawki,

przychodz! na "wiat ze skaz!. W pewnym stopniu jeste"my podobni do zepsutych zabawek, nie s!dzi pani? W ka%dym razie przypad o"$ mojej matki sko&czy a si# stopniow! utrat! w adz umys owych. Kiedy cia o choruje, tak%e i umys zaczyna niedomaga$. Samo %ycie. W ten oto sposób dorasta em, maj!c samotno"$ za jedynego towarzysza. Podobnie jak inne dzieci, marzy em, %e którego" dnia sam Daniel Hoffmann przyjdzie mi z pomoc!. Pami#tam, %e co noc, zanim poszed em spa$, modli em si# do mojego anio a stró%a, by fabrykant zabawek pojawi si# na mej drodze. Modli em si# o to co noc. My"l#, %e to w a"nie za spraw! opowie"ci o Hoffmannie zacz! em sam konstruowa$ zabawki. U%ywa em do tego odpadów znajdowanych na "mietnikach. Tak zbudowa em swój pierwszy poci!g i swój pierwszy trzypi#trowy zamek. Po nich zrobi em jeszcze kartonowego smoka i machin# lataj!c!, a prosz# pami#ta$, %e wtedy aeroplany nie by y tak powszechnym widokiem jak dzi". Ale moj! ulubion! zabawk! by Gabriel. Anio . Cudowny anio , którego zrobi em w asnymi r#kami, by chroni mnie przed ciemno"ci! i niebezpiecze&stwami losu. Skonstruowa em go z prasowalnicy i najprzeró%niejszego %elastwa, które zdoby em w opuszczonej tkalni dwie ulice od domu. Jednak %ywot Gabriela, mojego anio a stró%a, by krótki. Tego samego dnia, kiedy matka odkry a mój arsena zabawek, Gabriel zosta skazany na "mier$. Matka zawlok a mnie do piwnicy i tam, rozgl!daj!c si# nerwowo dooko a, jakby w obawie, %e kto" czai si# w ciemno"ci, wyja"ni a mi szeptem, i% we "nie przemówi do niej tajemniczy g os. Ów g os wyjawi jej nast#puj!cy sekret: otó% zabawki, wszystkie zabawki, by y wynalazkiem samego Lucyfera, który zamierza pos u%y$ si# nimi po to, by doprowadzi$ do zguby dzieci z ca ego "wiata. Tej samej nocy Gabriel wraz z reszt! moich zabawek wyl!dowa w p omieniach piecyka. Musia em by$ "wiadkiem tego wydarzenia, sam upewni$ si#, %e sp on# y do cna. Moja matka bardzo na to nalega a. Mówi a, %e w przeciwnym razie cie& mojej przekl#tej duszy przyjdzie po mnie. Na ten cie& sk ada y si# wszystkie plamy na moim honorze, moje z e uczynki i s abo"ci. Wed ug jej s ów ten cie& nie odst#powa mnie na krok - mroczne odbicie tego, jak bezlito"nie si# do niej odnosi em, jak podle post#powa em. Mia em wtedy zaledwie siedem lat. W tym samym mniej wi#cej czasie choroba mojej matki si# nasili a. Zacz# a zamyka$ mnie w piwnicy, gdzie jej zdaniem cie& nie móg mnie odnale'$. Podczas tych d ugich godzin sp#dzonych w piwnicy powstrzymywa em oddech, obawiaj!c si#, %e us yszy mnie cie&, to przekl#te odbicie grzesznej duszy, i zabierze mnie ze sob! prosto do piek a. Pewnie to wszystko wydaje si# pani "mieszne, a w najlepszym razie smutne, madame Sauvelle, ale dla takiego ma ego ch opca by to koszmar; koszmar, który musia prze%ywa$ codziennie. Nie b#d# pani zanudza$, mno%!c ponure szczegó y. Do"$ powiedzie$, %e którego" dnia, po tym jak po raz kolejny zosta em zamkni#ty w piwnicy, moja matka ostatecznie postrada a zmys y, a ja sp#dzi em ca y tydzie& uwi#ziony w ciemno"ciach. Pewnie ju% pani przeczyta a wycinek na ten temat. To jedna z tych wiadomo"ci, które dziennikarze z upodobaniem zamieszczaj! na pierwszych stronach gazet. Z e wie"ci, zw aszcza za" te odra%aj!ce i makabryczne, otwieraj! z zadziwiaj!c!skuteczno"ci! portfele czytelników. Mog# chyba "mia o zaryzykowa$ twierdzenie, i% zastanawia si#pani, co robi dziecko przez siedem dni i siedem nocy w ciemnej piwnicy.

(miem s!dzi$, i% nie wie pani, %e cz owiek przez par# godzin pozbawiony "wiat a traci poczucie czasu. Godziny staj! si# minutami, sekundami. A mo%e by$, %e i tygodniami. Czas i "wiat o s! ze sob! "ci"le powi!zane. W moim przypadku najistotniejsze jest, %e w tym czasie wydarzy o si# co" zupe nie nadzwyczajnego. Cud. Drugi cud w moim %yciu, na dobr! spraw#, po

tych kilku minutach zawieszenia mi#dzy %yciem a "mierci!, tu% po moim przyj"ciu na "wiat. Moje b agania zosta y wys uchane. Nie na darmo modli em si# tak %arliwie. By$ mo%e to tylko szcz#"cie, by$ mo%e przeznaczenie* Odwiedzi mnie Daniel Hoffmann. Przyszed w a"nie do mnie. Spo"ród ca ej paryskiej dzieciarni tej nocy to ja zosta em jego wybra&cem. Wci!% mam w uszach to delikatne pukanie w kratk# wychodz!cego na ulic# otworu wentylacyjnego. By dla mnie za wysoko, ale g osowi, który stamt!d dobiega , mog em odpowiedzie$. W %yciu nie s ysza em równie agodnego i cudownego g osu. G osu, który rozprasza ciemno"ci i sprawia , %e strach biednego dzieciaka znika jak "nieg w promieniach s o&ca. I nie uwierzy pani, ale Daniel Hoffmann zawo a mnie po imieniu. A ja otworzy em mu drzwi swego serca. I w tym momencie piwnica rozb ys a nieziemskim "wiat em, i zjawi si# w niej Hoffmann w ol"niewaj!cym bia ym stroju. Brak mi s ów, pani Simone. To by anio , prawdziwy "wietlisty anio . Nigdy nie widzia em kogo", kto otoczony by by tak niezwyk ! aur! pi#kna i spokoju. Tamtej nocy, maj!c Daniela Hoffmanna równie blisko, jak mam dzi" pani!, odby em z nim d ug! rozmow#. Nie musia em opowiada$ mu o Gabrielu i o innych moich zabawkach - wiedzia o wszystkim. Musz# pani powiedzie$, %e Hoffmann by w ogóle "wietnie poinformowany. Zna wszystkie opowie"ci o cieniu, którymi zadr#cza a mnie moja matka. Wszystkie, co do jednej. Wyznawszy mu, %e ten cie& naprawd# mnie przera%a , poczu em ulg#. Nawet sobie pani nie wyobra%a, ile wspó czucia by o w tym cz owieku. Cierpliwie wys ucha tego wszystkiego, co mi si# przydarzy o. Czu em, jak bliski mu jest mój ból i moje cierpienie. Szczególnie dobrze za"rozumia najstraszliwszy z moich l#ków: cie&. Mój w asny cie&, tego z owrogiego ducha, który nie odst#powa mnie na krok i bra na siebie ca e z o, jakie we mnie by o* To Daniel Hoffmann wskaza mi, co powinienem zrobi$. Prosz# postawi$ si# w mojej sytuacji, do tej pory by em tylko biednym ignorantem. Co ja mog em wiedzie$ o cieniach? Co mog em wiedzie$ o tych tajemniczych duchach nawiedzaj!cych ludzi w snach, by mówi$ o przesz o"ci i przepowiada$ przysz o"$? Nic a nic. Ale on wiedzia . Wiedzia wszystko. I gotów by mi pomóc. Tamtej nocy Daniel Hoffmann ukaza mi przysz o"$. Powiedzia , %e przeznaczone mi jest zosta$ dziedzicem jego imperium. Wyja"ni mi, %e pewnego dnia przejm# ca ! jego wiedz#, ca ! jego sztuk#, a otaczaj!cy mnie "wiat n#dzy zniknie na zawsze. Ofiarowa mi przysz o"$, o której nawet nie "mia em marzy$. Wielk! przysz o"$. Ja nie wiedzia em, co to jest. A on mi to podarowa . W zamian prosi mnie tylko o jedno. O ma e, nieznacz!ce przyrzeczenie. Mia em odda$ mu swoje serce. Tylko jemu i nikomu wi#cej. Fabrykant zabawek zapyta mnie, czy rozumiem, co to znaczy. Bez wahania odpowiedzia em mu, %e rozumiem. )e bez namys u oddam mu swoje serce. By jedynym cz owiekiem, który nie potraktowa mnie 'le. Jedynym cz owiekiem, dla którego co" znaczy em. Powiedzia mi, %e je"li tylko tego pragn#, bardzo szybko opuszcz# to miejsce, %e nigdy nie wróc#do tego domu, do tej dzielnicy i %e nigdy ju% wi#cej nie zobacz# swojej matki. I wreszcie powiedzia mi rzecz najwa%niejsz!: %e ju% nigdy nie b#d# musia ba$ si# cienia. Je"li zrobi# to, o co mnie prosi, czeka mnie "wietlana przysz o"$. Zapyta , czy mu ufam. Przytakn! em. Wówczas wyj! kryszta owy flakonik, niewiele ró%ni!cy si# zapewne od pani flakoników z perfumami. U"miechaj!c si#, wyci!gn! korek. Na moich oczach sta o si# co" niesamowitego. Mój cie&, moje odbicie na "cianie, zmieni si# w ta&cz!c! plam#. W chmur# ciemno"ci, która zosta a wessana do flakonika i na zawsze uwi#ziona w jego wn#trzu. Daniel Hoffmann zatka naczynie i poda mi je. Kryszta by zimny jak lód. Wyt umaczy mi, %e od tej pory moje serce nale%y do niego i %e niebawem wszystkie moje

problemy znikn!, o ile nie z ami# przyrzeczenia. Powiedzia em mu, %e nie móg bym tego zrobi$. U"miechn! si# do mnie sympatycznie i wr#czy mi prezent. Kalejdoskop. Poprosi mnie, bym zamkn! oczy i z ca ych si pomy"la o czym", czego pragn# najbardziej na "wiecie. Zacisn! em powieki, a on ukl!k przede mn! i poca owa mnie w czo o. Kiedy otworzy em oczy, ju% go nie by o. Tydzie& pó'niej policja, po otrzymaniu sygna u od anonimowego informatora o tym, co dzieje si# w moim domu, uwolni a mnie z mojego piwnicznego wi#zienia. Moja matka nie %y a* Kiedy prowadzono mnie do komisariatu, wokó nas zaroi o si# od wozów stra%ackich. W powietrzu czu$ by o sw!d spalenizny. Policjanci, z którymi szed em, zboczyli z drogi i wtedy to zobaczy em: wznosz!ca si# na horyzoncie fabryka Daniela Hoffmanna sta a w p omieniach najstraszliwszego po%aru, jaki kiedykolwiek wybuch na ulicach Pary%a. Ludzie, którzy nigdy wcze"niej nie zwrócili na ni! uwagi, stali teraz i patrzyli na ogie& trawi!cy "wi!tyni# zabawek. I wszyscy wówczas przypomnieli sobie imi# i nazwisko bohatera swoich dzieci#cych marze&, Daniela Hoffmanna. Pa ac w adcy imperium p on! * P omienie i k #by czarnego dymu bi y w niebo przez trzy dni i trzy noce, jakby bramy piekie rozwar y si# w samym sercu miasta. By em tam i widzia em to na w asne oczy. Dopiero po paru dniach, kiedy z budynku ogromnej fabryki pozosta y ju% tylko zgliszcza, gazety zamie"ci y o tym informacj#. Z czasem odpowiednie w adze odnalaz y jakiego" dalekiego krewnego mojej matki, który podj! si# trudu wychowania mnie. Przeprowadzi em si# do mojej nowej rodziny w Cap d'Antibes. Tam dorasta em, tam chodzi em do szko y. Wiod em normalne %ycie. Szcz#"liwe. Dok adnie takie, jakie obieca mi Daniel Hoffmann. Nawet pozwoli em sobie, na w asny u%ytek, zmodyfikowa$nieco swój %yciorys: zreszt! opowiedzia em pani kiedy" t# histori#. W dniu osiemnastych urodzin otrzyma em list. Wys ano go z Montparnasse'u. Na stemplu pocztowym widnia a data sprzed o"miu lat. Mój stary przyjaciel donosi mi, %e kancelaria notarialna niejakiego Gilberta Travanta w Fontainebleau jest w posiadaniu aktu w asno"ci rezydencji na wybrze%u Normandii. W dniu osi!gni#cia pe noletno"ci stawa em si# jej w a"cicielem. List podpisany by inicja em +D,. Ale musia o up yn!$ kilka lat, zanim osiad em w Cravenmoore. Zdaniem moich wyk adowców by em wielce obiecuj!cym in%ynierem. Moje projekty zabawek przewy%sza y wszystko, co zaprojektowano do tej pory. Szybko zrozumia em, %e nadszed wreszcie czas, by uruchomi$ w asn! fabryk#. W Cravenmoore oczywi"cie. Wszystko toczy o si# zgodnie z nakre"lon! mi przez Daniela Hoffmanna wizj! przysz o"ci. Wszystko. Dopóki nie zdarzy si#wypadek. Sta o si# to trzynastego lutego w Porte de Saint Michel. Nazywa a si# Alexandra Alma Maltisse i by a najpi#kniejsz! istot! na "wiecie. Przez te wszystkie lata przechowywa em starannie ów flakonik, który Daniel Hoffmann przekaza mi w piwnicy przy rue des Gobelins. Przez ca y czas by równie zimny jak owej pierwszej nocy. Sze"$ miesi#cy pó'niej z ama em przyrzeczenie z o%one Danielowi Hoffmannowi i odda em swoje serce tej dziewczynie. O%eni em si# z ni!. By to najszcz#"liwszy dzie& w moim %yciu. W noc przed "lubem, który mia si# odby$ w Cravenmoore, uda em si# na skalisty cypel, wzi!wszy z sob! flakonik z moim cieniem. I tam, skazuj!c go na wieczne zapomnienie, rzuci em w ciemn! kipiel. Jak ju% mówi em, nie dotrzyma em obietnicy*

* * *

S o&ce zacz# o si# powoli chyli$ ku zachodowi, kiedy Ismael z Irène zobaczyli wreszcie

przebijaj!c! zza drzew tyln! elewacj# Domu na Cyplu. Zdawa o si#, %e zm#czenie, które dot!d odczuwali, opu"ci o ich teraz, jakby w oczekiwaniu na odpowiedniejszy moment, by znienacka znów ich dopa"$. Ismael s ysza o tym dziwnym zjawisku, o rodzaju specyficznego oddechu, jaki apali sportowcy, przekraczaj!c próg skrajnego zm#czenia. Od tego momentu cia o potrafi o pod!%a$ dalej bez oznak wyczerpania. Rzecz jasna, dopóki ostatecznie nie odmówi o pos usze&stwa. Kiedy by o ju% po wszystkim, zm#czenie znów dawa o o sobie zna$. Po%yczka od mi#"ni, by tak rzec. - O czym my"lisz? - zapyta a Irène na widok zafrapowanej miny ch opca. - O tym, %e co" bym zjad . - Ja te% jestem g odna. To dziwne. - Wr#cz przeciwnie. Nic tak nie zaostrza apetytu jak porz!dny strach - za%artowa Ismael. Wydawa o si#, %e w Domu na Cyplu panuje spokój, nie by o "ladu jakichkolwiek nieproszonych go"ci. Dwie girlandy susz!cego si# prania powiewa y na wietrze. Ismael spojrza k!tem oka na co", co bez w!tpienia by o bielizn! Irène. Przed oczyma stan! mu obraz dziewczyny w samej tylko bieli'nie. - Dobrze si# czujesz? - zapyta a Irène. Ch opak prze kn! "lin# i przytakn! . - Jestem tylko g odny i zm#czony. Poza tym wszystko w porz!dku. Irène pos a a mu tajemniczy u"miech. Ismaelowi przysz o do g owy, %e by$ mo%e wszystkie kobiety posiad y umiej#tno"$ czytania w my"lach, po chwili uzna jednak, %e z pustym %o !dkiem lepiej nie zag #bia$ si# w podobne rozwa%ania. Dziewczyna spróbowa a otworzy$ tylne drzwi do domu, ale stwierdzi a, %e kto" zamkn! je od wewn!trz. U"miech na jej twarzy natychmiast ust!pi miejsca grymasowi zdziwienia. - Mamo? Dorian? - zawo a a, cofaj!c si# i przygl!daj!c oknom z wy%szego pi#tra. - Spróbujmy od frontu - zaproponowa Ismael. Irène posz a za nim, okr!%aj!c dom a% do ganku. Nagle stan#li jak wryci przed rozci!gaj!cym si# u ich stóp dywanem szklanych od amków. Ich oczom ukaza y si# zniszczone drzwi i powybijane okna. Na pierwszy rzut oka sprawia o to wra%enie, jakby eksplozja gazu wyrwa a drzwi z zawiasów i rozbi a w drobny py wszystkie szyby. Irène usi owa a powstrzyma$rosn!c! w %o !dku kul# lodu. Bezskutecznie. Spojrza a przera%ona na Ismaela i ruszy a w stron#wej"cia. Powstrzyma j! bez s owa. - Madame Sauvelle? - krzykn! z ganku. Jego g os rozszed si# po ca ym domu. Ismael ostro%nie wszed do "rodka i rozejrza si#. Irène posz a jego "ladem. Tak ci#%kiego westchnienia nigdy jeszcze z siebie nie wyda a. Okre"lenie +dewastacja, do pewnego stopnia jedynie oddawa o stan zniszcze&, w jakim zastali dom. Ismael nigdy dot!d nie widzia efektów tornada, ale wyobrazi sobie, %e po przej"ciu straszliwej wichury zniszczenia s! jednak znacznie mniejsze od tych, na które w a"nie spogl!da . - Mój Bo%e* - Uwa%aj na szk o - ostrzeg ch opak. - Mamo! Krzyk potoczy si# po ca ym domu niczym duch b !kaj!cy si# od pokoju do pokoju. Ismael, ani na chwil# nie puszczaj!c Irène, podszed do schodów i spojrza w gór#. - Wejd'my tam - powiedzia a dziewczyna. Zacz#li wchodzi$ powoli, rozgl!daj!c si# uwa%nie po tym wszystkim, co pozostawi a po sobie niewidzialna si a. Irène pierwsza dostrzeg a brak drzwi w pokoju Simone. - Niemo%liwe! - wyszepta a.

Ismael szybko znalaz si# na progu sypialni i zajrza do "rodka. Pusto. Obeszli wszystkie pokoje na pi#trze. Pusto wsz#dzie. - Gdzie oni si# mogli podzia$? - spyta a dziewczyna dr%!cym g osem. - Nie mam poj#cia. Tu w ka%dym razie nikogo nie ma. Wracamy na dó . Z tego, co zd!%y zobaczy$, wygl!da o na to, %e w domu wywi!za a si# gwa towna walka. Ale swoje spostrze%enia i wnioski wola na razie zachowa$ dla siebie, tym bardziej %e zacz# y w nim narasta$ ponure podejrzenia. Zszokowana wci!% Irène p aka a u podnó%a schodów. +Jeszcze troch#, a wpadnie w histeri#,, pomy"la Ismael. Musia szybko co" wymy"li$, by temu zapobiec. W g owie zawirowa a mu karuzela pomys ów. Co jeden, to gorszy. Nagle do ich uszu dotar omot. A po nim zapad a martwa cisza. Irène unios a g ow# i zap akanymi oczyma spojrza a pytaj!co na Ismaela, by si# upewni$, czy on te% s ysza ten ha as. Ch opak przytakn! , przyk adaj!c palec do ust. Krótkie metaliczne uderzenia rozleg y si# ponownie w ca ym domu. Ismael zacz! si# gor!czkowo zastanawia$, co mu ten przyt umiony d'wi#k przypomina. Co" w "rodku wali o o metal. A mo%e kto". Rytmiczne walenie si# powtórzy o. Ismael poczu , jak pod stopami lekko wibruje mu pod oga. Jego wzrok zatrzyma si# na zamkni#tych drzwiach w korytarzu, który prowadzi do kuchni. - Co jest za tymi drzwiami? - Schody do piwnicy* - odpar a Irène. Ch opak podszed do drzwi i przy o%y do nich ucho. Znów us ysza omot uderze&. Nacisn! klamk#, ale ta by a zablokowana. - Jest tam kto? - krzykn! . Z piwnicy dobieg odg os kroków stawianych na schodach. - Uwa%aj - ostrzeg a Irène. Ismael cofn! si#. Na chwil# stan! mu przed oczyma obraz wy aniaj!cego si# z piwnicy anio a. Za drzwiami odezwa si# s abo s yszalny, dr%!cy g os. Irène dopad a do drzwi. - Dorian! W odpowiedzi g os wymamrota co" niezrozumia ego. Irène spojrza a na Ismaela i przytakn# a. - To mój brat. Ch opak na w asnej skórze przekona si#, %e wywa%enie drzwi czy nawet ich rozwalenie jest przedsi#wzi#ciem znacznie bardziej skomplikowanym, ni% mog oby to wynika$ z seriali radiowych. Dobry kwadrans zaj# o im znalezienie w kuchennej spi%arni metalowego pr#ta i wywa%enie nim drzwi. Ismael, zlany potem, cofn! si#, a Irène zwie&czy a jego trud, jednym pchni#ciem otwieraj!c drzwi. Zamek, bezkszta tna pl!tanina drzazg i pordzewia ego mechanizmu, spad na pod og#. Ch opakowi ten widok przywiód na my"l je%a. Chwil# pó'niej z ciemno"ci wy oni si# blady Dorian o st#%a ej ze strachu twarzy. R#ce mu dr%a y. Niczym przera%one zwierz!tko wtuli si# w ramiona siostry. Irène spojrza a na Ismaela. Wida$ by o, %e brat Irène ma za sob! potworne prze%ycia. Dziewczyna ukl#k a przed nim i wytar a mu brudn!, zlan! zami twarz. - Wszystko w porz!dku? - zapyta a spokojnie, staraj!c si# sprawdzi$, czy ch opak nie jest ranny lub pot uczony. Dorian pokiwa g ow!. - A wiesz, gdzie jest mama? Podniós g ow#. W oczach wida$ by o przera%enie. - Dorian, to bardzo wa%ne. Gdzie jest mama? - Zabra j! ze sob!* - wymamrota .

Ismael zastanawia si#, ile czasu ch opiec sp#dzi w ciemnej piwnicy. - Zabra j! ze sob!* - powtórzy Dorian, jakby znajdowa si# w hipnotycznym transie. - Kto j! zabra ? - spyta a Irène z trze'wym spokojem. - Kto zabra mam#? Dorian spojrza wpierw na siostr#, pó'niej na Ismaela i u"miechn! si# s abiutko, jakby pytanie, które us ysza , by o absurdalne. - Cie& - odpar . - Zabra j! cie&. Ismael i Irène spojrzeli na siebie wymownie. Dziewczyna westchn# a g #boko i po o%y a d onie na ramionach brata. - Dorianie, musisz zrobi$ co" bardzo wa%nego. Rozumiesz? Dorian przytakn! . - Musisz pojecha$ do miasteczka na posterunek %andarmerii. Powiedz komisarzowi, %e w Cravenmoore wydarzy si# straszny wypadek. )e mama jest ranna. Niech przyjad! jak najszybciej. Zrozumia e"? Dorian przygl!da si# siostrze zdezorientowany. - Nie wspominaj o cieniu. Mów tylko to, co ci przed chwil! powiedzia am. To bardzo wa%ne. W przeciwnym razie nikt ci nie uwierzy. Powiedz tylko o wypadku. Ismael przytakn! . - Musisz to zrobi$ dla mamy i dla mnie. Rozumiesz? Dorian spojrza na Ismaela, a pó'niej na swoj! siostr#. - Mama mia a wypadek w Cravenmoore i jest ranna. Potrzebuje natychmiastowej pomocy - wyrecytowa mechanicznie ch opak. - Ale mamie nic nie jest, prawda? Irène u"miechn# a si# do& i przytuli a go. - Kocham ci# - szepn# a mu do ucha. Dorian poca owa siostr# w policzek, pozdrowi Ismaela i ruszy na poszukiwanie swojego roweru. Znalaz go przy ganku. Prezent od Lazarusa by jedn! wielk! kup! z omu. Ch opak wpatrywa si# w szcz!tki swojego roweru, podczas gdy Ismael i Irène, stan!wszy na ganku, zdumieni przygl!dali si# znalezisku. - Komu si# chcia o tak rozwala$ rower? - dziwi si# Dorian. - Pospiesz si# lepiej, Dorianie - przynagli a go Irène. Ch opak bez namys u rzuci si# biegiem. Irène i Ismael patrzyli z ganku, jak znika. S o&ce powoli zanurza o si# w zatoce niczym krwawy balon, barwi!c wody swoim szkar atem. Oboje spojrzeli na siebie. Nie musieli nic mówi$. Wiedzieli, co ich czeka za g#stwin! lasu, w samym sercu ciemno"ci.

12. Doppelgänger

Nigdy przed o tarzem nie sta a pi#kniejsza panna m oda - powiedzia a maska. - Nigdy. Do uszu Simone dociera cichy lament "wiec p on!cych w pó mroku i szept wiatru ocieraj!cego si# o zast#py gargulców strzeg!ce wie% Cravenmoore. Odg osy nocy. - (wiat o, które Alexandra wnios a w moje %ycie, usun# o z mej pami#ci wszystkie bolesne wspomnienia dzieci&stwa. (miem s!dzi$, %e ma o który "miertelnik zdo a zazna$ w %yciu podobnego szcz#"cia i spokoju. W pewnym sensie przesta em by$ tym ch opakiem z najn#dzniejszej dzielnicy Pary%a. Zapomnia em, co to znaczy by$ zamkni#tym na d ugie godziny w ciemno"ciach. Wymaza em z pami#ci t# piwnic#, gdzie zawsze wydawa o mi si#, %e s ysz# g osy, gdzie g os mojego sumienia przypomina mi o cieniu, który choroba mojej matki wypu"ci a z piekielnych czelu"ci. Prze"laduj!cy mnie latami koszmar wygna em precz. W tym koszmarze z piwnicy naszego domu przy rue des Gobelins schody prowadzi y wprost do Styksu. To wszystko nale%a o ju% do przesz o"ci. A wie pani dlaczego? Dlatego %e Alexandra Alma Maltisse, mój prawdziwy anio , nauczy a mnie, %e wbrew temu, co matka powtarza a mi przez ca e dzieci&stwo, nie jestem z ym cz owiekiem. Rozumie pani? Nie jestem z ym cz owiekiem. )e jestem taki jak inni. Jak ca a reszta. )e jestem niewinny. G os Lazarusa zamilk na chwil#. Simone wyobrazi a sobie zy p yn!ce po zamaskowanej twarzy. - Razem odkrywali"my Cravenmoore. Wiele osób s!dzi, %e to ja jestem autorem tego wszystkiego, co si# tu znajduje, ale to nieprawda. Tylko znikoma cz#"$ jest dzie em moich r!k. Ca a reszta, te korytarze pe ne cudów, których mechanizmów ja sam nie jestem w stanie do ko&ca zrozumie$, ju% istnia y, kiedy tu zamieszka em. Nigdy si# nie dowiem, od jak dawna si# tu znajduj!. Kiedy" by em przekonany, %e przede mn! byli inni. Czasem, kiedy zatrzymuj# si# w nocy i zaczynam nas uchiwa$, wydaje mi si#, %e docieraj! do mnie echa innych g osów, innych kroków rozlegaj!ce si# w korytarzach tego pa acu. Nieraz my"l#, %e czas zatrzyma si# w ka%dym pokoju, w ka%dym pustym korytarzu i %e wszystkie twory zamieszkuj!ce to miejsce by y niegdy" istotami z krwi i ko"ci. Jak ja. Ju% dawno przesta em si# przejmowa$ tymi tajemnicami i nie dziwi o mnie nawet to, %e po miesi!cach mieszkania w Cravenmoore ci!gle jeszcze odkrywa em pomieszczenia, w których nigdy przedtem nie by em, nowe korytarze prowadz!ce do nieznanych mi cz#"ci* Wierz#, %e s! takie miejsca, nieliczne wielowiekowe pa ace, b#d!ce czym" wi#cej ni% zwyk ! budowl!. )ywe, obdarzone dusz! i maj!ce swój szczególny sposób porozumiewania si# z nami. Cravenmoore jest jednym z takich miejsc. Nikt nie wie, kiedy je wzniesiono. Kto je zbudowa ani dlaczego. Ale kiedy ten dom do mnie mówi, zamieniam si# w s uch* Pó'n! wiosn! tysi!c dziewi#$set szesnastego roku, w pe nym rozkwicie naszego szcz#"cia, co" si# wydarzy o. Prawd# mówi!c, zacz# o si# to ju% rok wcze"niej, ale ja nie mia em o tym poj#cia. Nazajutrz po naszym "lubie Alexandra wsta a o "wicie i uda a si# do salonu owalnego, %eby raz jeszcze nacieszy$ oczy setkami prezentów "lubnych. Spo"ród wszystkich jej uwag#zwróci a szkatu ka r#cznej roboty. Cacko. Zauroczona Alexandra otworzy a j!. W "rodku by bilecik i kryszta owy flakonik. Na bileciku, adresowanym do niej, napisane by o, %e jest to prezent specjalny. Niespodzianka. )e we flakoniku znajduj! si# moje ulubione perfumy, perfumy, których u%ywa a moja matka, i %e powinna go trzyma$ w ukryciu i otworzy$ dopiero w dniu pierwszej rocznicy naszego "lubu. I %e mia to by$ sekret pomi#dzy ni! a moim przyjacielem z dzieci&stwa, podpisanym pod bilecikiem Danielem Hoffmannem*

Zastosowawszy si# "ci"le do pro"by nadawcy, Alexandra, przekonana, i% w ten sposób uczyni mnie szcz#"liwszym, trzyma a prezent w ukryciu przez nast#pne dwana"cie miesi#cy. Gdy nadszed dzie& naszej pierwszej rocznicy, wyj# a flakonik ze szkatu ki i otworzy a go. Nie musz#chyba mówi$, %e nie by o w nim %adnych perfum. By to ten sam flakonik, który ja wrzuci em do morza dzie& przed naszym "lubem. Od chwili, gdy Alexandra go odkorkowa a, nasze %ycie zmieni o si# w koszmar* Zacz! em otrzymywa$ korespondencj# od Daniela Hoffmanna. Co dziwne, pisa do mnie z Berlina, gdzie, jak sam mówi , organizowa wielkie przedsi#wzi#cie, które pewnego dnia mia o zmieni$ "wiat. Odwiedza miliony dzieci i wr#cza im podarunki. Miliony dzieci, które pewnego dnia mia y stworzy$ najwi#ksze wojsko, armi#, jakiej nie widzia "wiat. Wci!% nie rozumiem, co mia na my"li* W jednej z pierwszych paczek, jakie od niego otrzyma em, przys a mi ksi!%k#, bardzo stary oprawny w skór# tom. Na grzbiecie widnia o s owo: Doppelgänger. Wie pani, co to takiego Doppelgänger? Oczywi"cie, %e pani nie wie. Legendy i magia nikogo dzi" ju% nie interesuj!. To s owo pochodzenia germa&skiego, oznacza ono cie&, który odrywa si# od swojego w a"ciciela i zwraca przeciwko niemu. To tylko pocz!tek, oczywi"cie. I tak te% by o w moim przypadku. Najistotniejsz! cz#"ci! ksi!%ki, jej esencj!, jest podr#cznik o cieniach. Antykwaryczna pere ka. Kiedy przyst!pi em do jego lektury, ju% by o za pó'no. Co" ju% wzrasta o w ukryciu, chroni!c si# w ciemno"ciach tego domu; dzie& po dniu, miesi!c po miesi!cu, niczym jajo w#%a czekaj!ce na wyklucie. W maju tysi!c dziewi#$set szesnastego roku zacz# o si# ze mn! dzia$ co" dziwnego. (wiat o, które wnios a ze sob! Alexandra, powoli gas o. Niebawem powzi! em pierwsze podejrzenia. Cie& chyba rzeczywi"cie istnia . Ale i tak ju% by o za pó'no. Po pierwszych atakach ko&czy o si# jedynie na strachu. Ubrania Alexandry by y niszczone. Drzwi z trzaskiem zamyka y si# za ni!, a ró%ne przedmioty spada y popychane przez niewidzialne r#ce. G osy w ciemno"ciach. To by zaledwie pocz!tek* W tym domu istniej! tysi!ce zakamarków, idealnych kryjówek dla cienia. Zrozumia em wówczas, %e miejsce to jest dusz! swojego twórcy, Daniela Hoffmanna, i %e cie& b#dzie w tym budynku rós , z ka%dym dniem staj!c si# coraz silniejszy. A ja wprost przeciwnie, b#d# traci si y. Ca a tkwi!ca we mnie moc przejdzie z czasem na niego, co oznacza o, %e ja, wracaj!c do ciemno"ci mojego dzieci&stwa w Les Gobelins, w ko&cu stan# si# cieniem, on za" mistrzem. Postanowi em zamkn!$ fabryk# zabawek i wróci$ do mojej dawnej obsesji. Chcia em o%ywi$ Gabriela, owego anio a stró%a, który chroni mnie w Pary%u. Wracaj!c do dzieci&stwa, wierzy em, %e je"li zdo am go o%ywi$, on obroni mnie i Alexandr# przed cieniem. I tak oto zaprojektowa em mechaniczn! istot#, obdarzon! moc!, której si a przekracza a moje naj"mielsze marzenia. Stalowego kolosa. Anio a, który mia by$ wybawieniem od dr#cz!cego mnie koszmaru. Jaki% ja by em naiwny! Ledwie owa istota zdo a a sama ruszy$ si# ze sto u w moim warsztacie, natychmiast zosta em pozbawiony jakichkolwiek z udze&, jakie %ywi em, roj!c o jego "lepym wobec mnie pos usze&stwie. Bo nie mnie s ucha , tylko tego drugiego. Swojego mistrza. On za", cie&, nie móg istnie$ beze mnie, bo to ja by em 'ród em, z którego czerpa swoj! si #. Anio nie tylko nie uwolni mnie od poniewierki, ale zosta najgorszym z moich stró%ów. Stró%em tego strasznego sekretu, na który skazany by em do ko&ca dni moich, stró%em, który natychmiast zareaguje, je"li co" lub kto" temu sekretowi zagrozi. I zareaguje bezlito"nie. Ataki na Alexandr# nasili y si#. Cie& by coraz pot#%niejszy i z dnia na dzie& coraz gro'niejszy. Postanowi ukara$ mnie, ka%!c cierpie$ mojej %onie. Odda em Alexandrze serce, które ju% nie do mnie nale%a o. Ten b !d mia si# okaza$ nasz! zgub!. Kiedy by em ju% bliski postradania

zmys ów, nagle ol"ni o mnie, %e cie& dzia a jedynie wówczas, kiedy ja jestem w pobli%u. Nie móg %y$ z dala ode mnie. Postanowi em wobec tego opu"ci$ Cravenmoore i schroni$ si# na wysepce z latarni!. Tam nikogo nie móg skrzywdzi$. Wy !cznie ja powinienem zap aci$ za swoj! zdrad#. Ale nie docenia em si y Alexandry. Jej mi o"ci do mnie. Pokonuj!c strach i ryzykuj!c %ycie, pospieszy a do mnie z pomoc! w noc ulicznego balu maskowego. Ale gdy ód', przep yn!wszy zatok#, dotar a do brzegu wysepki, cie& spad na ni! i poci!gn! j! w g #biny. Jeszcze mam w uszach jego "miech, kiedy wynurzy si# spo"ród fal. Nast#pnego dnia schroni si# w tym kryszta owym flakonie. Zobaczy em go znowu dopiero po dwudziestu latach* Simone, dr%!c, wsta a z krzes a i zacz# a powoli cofa$ si#, krok po kroku, a% dotkn# a plecami "ciany. Dalsze wys uchiwanie tego cz owieka* tego ci#%ko chorego cz owieka by o ponad jej si y. Tylko z o"$ i gniew trzyma y j! na nogach i nie pozwala y ulec panice, któr! wzbudza a w Simone owa zamaskowana posta$ i jej opowie"$. - Droga pani, nie, nie* Prosz# nie pope nia$ tego b #du* Czy pani nie rozumie, co si#dzieje? Kiedy przyby a tu pani ze swoimi dzie$mi, nie potrafi em zapobiec temu, %e moje serce zwróci o szczególn! uwag# na pani!. Nie uczyni em tego "wiadomie. Nawet nie zdawa em sobie sprawy z tego, co si# dzieje. A kiedy zrozumia em, by o ju% za pó'no. Usi owa em st umi$ to zauroczenie, konstruuj!c maszyn# na pani podobie&stwo* - Prosz#? - Wierzy em* Ledwie pani przyjecha a, ledwie pani obecno"$ zacz# a przywraca$ temu miejscu %ycie, a cie&, który przez dwadzie"cia lat spoczywa w tym przekl#tym flakonie, przebudzi si# ze swego letargu. Szybko znalaz sobie odpowiedni! ofiar#, która go uwolni a* - Hannah* - szepn# a Simone. - Dobrze wiem, co teraz pani czuje i co pani my"li. Prosz# mi wierzy$. Ale tu nie ma %adnej drogi ucieczki. Zrobi em wszystko, co w mojej mocy* Musi mi pani uwierzy$* Posta$ w masce wsta a i ruszy a w stron# Simone. - Ani kroku dalej! - krzykn# a Simone. Lazarus zatrzyma si#. - Nie mam zamiaru pani skrzywdzi$. Jestem pani przyjacielem. Prosz# si# ode mnie nie odwraca$. Simone poczu a fal# nienawi"ci wzbieraj!c! w niej z najg #bszych zakamarków duszy. - Zamordowa pan Hannah* - Simone* - Gdzie s! moje dzieci? - One same wybra y swój los* Lodowy sztylet rozdar jej dusz#. - Co* co pan z nimi zrobi ? Lazarus uniós d onie w r#kawiczkach. - Nie %yj!* Zanim zdo a do ko&ca wypowiedzie$ swoje s owa, Simone wyda a okrzyk w"ciek o"ci i chwyciwszy ze sto u "wiecznik, zamierzy a si# nim na stoj!cego przed ni! m#%czyzn#. Podstawka "wiecznika roztrzaska a si# z hukiem w samym "rodku maski. Porcelanowa twarz p#k a na tysi!c od amków, a kandelabr spad w pó mrok. Niczego tam nie by o. Sparali%owana Simone skupi a wzrok na czarnej masie unosz!cej si# przed ni!. Posta$zdj# a z d oni bia e r#kawiczki, spod których wyjrza a jedynie ciemno"$. I dopiero z t! chwil!Simone mog a dostrzec owo demoniczne oblicze kszta tuj!ce si# przed ni!, chmur# rosn!cych powoli cieni, które sycza y jak rozdra%niony w!%. Piekielny wrzask rozdar uszy Simone, wycie,

które zgasi o wszystkie p omienie w pokoju. Po raz pierwszy i ostatni Simone us ysza a prawdziwy g os cienia. W tej samej chwili chwyci y j! ostre szpony i zawlok y ku ciemno"ciom.

* * *

W miar# jak zanurzali si# w las, Irène i Ismael spostrzegli, %e delikatna mgie ka spowijaj!ca ga #zie zaczyna nabiera$ z ocistego poblasku, jakby para wodna wch ania a w siebie t# dziwn!po"wiat# bij!c! zapewne od Cravenmoore. Otaczaj!cy ich krajobraz stawa si# coraz bardziej nierzeczywisty i gro'ny. Kiedy stan#li na skraju lasu, ich oczom ukaza o si#, bynajmniej nie uspokajaj!ce, wyja"nienie tego dziwnego zjawiska. We wszystkich oknach rezydencji pali y si#niezwykle jasne "wiat a, które upodabnia y gigantyczny budynek do statku widma, wynurzaj!cego si# nagle z morskich odm#tów. Irène i Ismael zatrzymali si# przy bramie zwie&czonej ostrymi grotami, strzeg!cej wej"cia do ogrodu. Przez d ug! chwil# jak zahipnotyzowani wpatrywali si# w niecodzienny widok. Otoczona tym nieziemskim nimbem bry a Cravenmoore wydawa a si# jeszcze bardziej z owroga. Twarze dziesi!tków gargulców wy ania y si# z ciemno"ci niczym oblicza koszmarnych wartowników. Ale nie dlatego si# zatrzymali. W powietrzu wisia o co" jeszcze bardziej przera%aj!cego, jaka"niewidzialna obecno"$. Z wn#trza budynku dochodzi y odg osy dziesi!tków, setek wprawionych w ruch automatycznych zabawek: zniekszta cone melodie pozytywek, harmider mechanicznych "miechów, które miesza y si# z poszumem wiatru. Przez chwil# stali tak, zas uchani w muzyk# Cravenmoore, a potem ruszyli ku g ównemu wej"ciu, jakby chc!c dotrze$ do 'ród a tej kakofonicznej symfonii. Przez drzwi otwarte teraz na o"cie% s!czy y si# z ociste opary. W g #bi zobaczyli cienie pulsuj!ce i podryguj!ce w takt tej piekielnej melodii. Irène instynktownie chwyci a Ismaela za r#k#. Ch opiec spojrza na ni!badawczo. - Jeste" pewna, %e chcesz tam wej"$? - zapyta . W jednym z okien ukaza a si# wiruj!ca wokó w asnej osi baletnica. Irène spu"ci a wzrok. - Nie musisz ze mn! i"$. W ko&cu to moja matka* - Niezwykle kusz!ca oferta. Nie powtarzaj mi jej dwa razy - za%artowa Ismael. - Dobrze - zgodzi a si# Irène. - Niech si# dzieje, co chce* - Niech si# dzieje. Zacz#li si# wspina$ po schodach prowadz!cych do Cravenmoore, staraj!c si# nie zwraca$uwagi na "miechy, muzyk#, "wiat a i makabryczny taniec automatów. Gdy tylko przekroczyli próg rezydencji, do Ismaela dotar o, %e wszystko, co widzieli dotychczas, to jedynie uwertura. Ch opca przera%a y nie wynalazki Lazarusa ani nawet ten ogromny anio . W tym domu by o co" innego. Czyja" obecno"$, tak wyra'nie wyczuwalna. Promieniuj!ca nienawi"ci! i w"ciek o"ci!. I w jaki"niewyt umaczalny sposób Ismael zrozumia , %e ten kto" na nich czeka.

* * *

Dorian przez d ug! chwil# dobija si# do drzwi posterunku. Nie móg z apa$ tchu, mia wra%enie, %e nogi za chwil# odmówi! mu pos usze&stwa. Gna tu jak szalony, najpierw przebieg przez las i znalaz szy si# na Pla%y Anglika, ruszy co si w nogach d u%!c! si# w niesko&czono"$"cie%k! prowadz!c! skrajem pla%y do miasteczka. S o&ce zacz# o chowa$ si# za horyzont, a on nie zatrzyma si# ani razu, wiedzia bowiem, %e je"li przystanie cho$ na chwil#, za %adne skarby nie zdo a ruszy$ si# z miejsca przez najbli%szych dziesi#$ lat. Mia w g owie tylko jeden obraz, który dodawa mu si : ów cie& unosz!cy jego matk# w mrok. Samo jego wspomnienie wystarcza o, by dobiec na sam koniec "wiata.

Kiedy drzwi posterunku %andarmerii otworzy y si# w ko&cu, stan! w nich brzuchaty agent Jobart. Male&kie oczka %andarma spojrza y badawczo na ch opca, który wygl!da tak, jakby mia za chwil# zemdle$. Dorian odniós wra%enie, %e stoi twarz! w twarz z ogromnym nosoro%cem. )andarm u"miechn! si# ironicznie i profesjonalnym gestem schowa kciuki do kieszeni. Na jego twarzy pojawi si# grymas pod tytu em: nie-za-pó'no-troch#-na-wizyty? Dorian westchn! . Chcia prze kn!$ "lin#, ale kompletnie zasch o mu w gardle. - No wi#c? - niemal zaszczeka Jobart. - Wody* - To nie bar, mój drogi. Ta próbka zjadliwej ironii mia a zapewne by$ "wiadectwem niepospolitego instynktu i zimnej krwi typowych dla wytrawnego "ledczego. Mimo wszystko Jobart wpu"ci ch opca do "rodka i nala mu szklank# wody. Dorian nigdy by si# nie spodziewa , %e zwyk a woda mo%e mie$tak wspania y smak. - Jeszcze. Jobart poda mu kolejn! szklank#, tym razem posy aj!c mu spojrzenie Sherlocka Holmesa. - Nie ma za co. Dorian opró%ni szklank# i popatrzy na policjanta. W jego g owie zabrzmia y s owa siostry, które wyrecytowa bezb #dnie. - Moja matka mia a powa%ny wypadek. W Cravenmoore. Jest ranna. Jobart potrzebowa kilkunastu sekund, by przetworzy$ tyle informacji naraz. - Jaki rodzaj wypadku? - zapyta dociekliwym tonem. - Niech pan si# ruszy! - wybuchn! Dorian. - Jestem tylko ja. Nie mog# opu"ci$ posterunku. Ch opak ci#%ko westchn! . Spo"ród wszystkich kretynów "wiata akurat jemu musia si#trafi$ wzorzec z Sèvres. - Niech pan wezwie kogo" przez radiotelefon. Niech pan co" zrobi! Szybko! Wida$ w tonie, jak i w spojrzeniu Doriana by o do"$ determinacji, skoro Jobart zdo a jednak ruszy$ swój szacowny ty ek i podej"$ do stanowiska radiotelegrafisty. Ale zamiast od razu w !czy$ radiostacj#, odwróci si# do ch opca z podejrzliwym i niezdecydowanym wyrazem twarzy. - Niech pan dzwoni! Ju%!

* * *

Lazarus ockn! si# gwa townie, czuj!c przeszywaj!cy ból w karku. Dotkn! bol!cego miejsca i poczu otwart! ran#. Jak przez mg # przypomnia a mu si# twarz Christiana w korytarzu zachodniego skrzyd a. Automat uderzy go i pewnie tutaj zawlók . Lazarus si# rozejrza . By w jednym z tak wielu nieu%ywanych pokoi Cravenmoore. Wsta powoli, usi uj!c zebra$ my"li. Ledwo stan! na nogach, poczu nieludzkie zm#czenie. Zamkn! oczy i zacz! g #boko oddycha$. Gdy po jakiej" chwili uspokoi mu si# oddech, otworzy oczy. Jego uwag# zwróci o ma e lustro wisz!ce na jednej ze "cian. Podszed do niego, by spojrze$na swoje odbicie. Nast#pnie, podszed szy do male&kiego okienka, z którego wida$ by o g ówn! fasad#, zauwa%y dwie postacie przechodz!ce przez ogród. Zmierza y ku wej"ciu.

* * *

Ismael i Irène przekroczyli próg rezydencji i pod!%yli ku 'ród u p yn!cego z g #bi domu "wiat a. Niczym podmuch lodowatego wiatru dotar a do nich katarynkowa muzyka karuzeli i

metaliczny terkot tysi#cy nagle obudzonych z mechanicznego snu zabawek wisz!cych na "cianach, w powietrzu, pouk adanych na pó kach. W witrynach o%y o panoptikum przedziwnych stworze&. Gdziekolwiek si# spojrza o, natrafia o si# na jeden z uruchomionych wynalazków Lazarusa. Zegary z twarzami miast tarcz, lalki poruszaj!ce si# lunatycznym krokiem, widmowe oblicza przypominaj!ce zg odnia e bestie* - Ale tym razem si# nie rozdzielajmy - powiedzia a Irène. - Nawet mi to przez my"l nie przesz o - odpar Ismael przyt oczony og uszaj!cym hurkotem. Zd!%yli przebiec zaledwie kilka metrów, kiedy g ówne drzwi z hukiem zamkn# y si# za ich plecami. Irène krzykn# a i kurczowo z apa a si# ch opca. Jak spod ziemi wyros a przed nimi ogromna posta$. Jej twarz przys oni#ta by a mask! demonicznego klowna. Dwie zielone 'renice b yszcza y w otworach na oczy. Irène i Ismael cofn#li si#. W d oniach olbrzyma b ysn! nó%. W oczach Irène stan! nagle obraz mechanicznego majordomusa, który otworzy im drzwi podczas pierwszej wizyty w Cravenmoore. Christian. Tak si# nazywa . Automat zamierzy si# na nich. - Christianie, nie! - krzykn# a Irène. - Nie! Majordomus zatrzyma si#. Nó% wypad mu z r!k. Ismael spojrza na dziewczyn#, nic z tego wszystkiego nie rozumiej!c. Znieruchomia a posta$ przygl!da a im si#. - Szybko! - ponagli a ch opca Irène, ruszaj!c w g !b domu. Ismael pobieg za ni!, zd!%ywszy podnie"$ z ziemi upuszczony przez Christiana nó%. Dogoni Irène przy schodach wznosz!cych si# ku majacz!cej w górze kopule. Irène rozejrza a si#niezdecydowana. - W któr! stron# idziemy? - spyta Ismael, ca y czas nerwowo ogl!daj!c si# za siebie. Irène ci!gle nie potrafi a si# zdecydowa$, któr! z dróg w labiryncie Cravenmoore wybra$. Nagle poczuli pr!d lodowatego powietrza dochodz!cy z jednego z korytarzy. Jednocze"nie us yszeli jakby dobywaj!cy si# z dna studni g os: - Irène* Dziewczyna poczu a, %e nerwy zaraz odmówi! jej pos usze&stwa. G os rozleg si#ponownie. Zatrzyma a wzrok na skraju jednego z korytarzy. Ismael spojrza w tym samym kierunku i zobaczy j!. Simone, unosz!c si# nad ziemi!, otoczona p aszczem mgie ki, p yn# a ku nim, wyci!gaj!c ramiona. W oczach czai si# demoniczny b ysk. Jej sinawe wargi rozchyli y si#. B ysn# y ostre k y. - Mama? - j#kn# a Irène. - To nie jest twoja matka! - krzykn! Ismael i odsun! j! z drogi zbli%aj!cego si# widma. Snop "wiat a, który pad nagle na twarz Simone, ujawni ca ! szkaradn! groz# tej postaci. Ismael popchn! dziewczyn# na pod og#, %eby uchroni$ j! przed szponami automatu. Ten zawróci , szykuj!c si# do kolejnego ataku. Teraz Ismael zobaczy wyra'nie, %e twór ma tylko pó twarzy. Druga po owa by a metalow! mask!. - To ta kuk a, któr! ju% widzieli"my. To nie jest twoja matka - powiedzia ch opak, próbuj!c wyrwa$ Irène z hipnotycznego transu, w jaki wprawi j! widok zjawy. - To co" nimi porusza, jakby by y marionetkami. W automacie rozleg si# metaliczny trzask. Szpony potwora ruszy y z niebywa ! pr#dko"ci!w ich stron#. Ch opak z apa Irène i rzuci si# do ucieczki, nie maj!c najmniejszego poj#cia, dok!d ma w a"ciwie ucieka$. Co si w nogach pobiegli w g !b korytarza. Raz po raz, to z jednej, to z drugiej strony otwiera y si# nagle jakie" drzwi. Zabawki Lazarusa skaka y na nich z sufitu. - Szybko! - krzykn! Ismael, s ysz!c za plecami szcz#k stalowych pazurów. Irène spojrza a za siebie. Wilcze k y tej monstrualnej kopii jej matki niemal musn# y jej twarz. Pi#$ b yszcz!cych ostrzy rozci# o powietrze na wysoko"ci oczu dziewczyny. Ismael

poci!gn! j! mocno za r#k#. Znale'li si# wewn!trz du%ego pokoju ton!cego w pó mroku. Dziewczyna upad a na pod og#. Ismael zatrzasn! za sob! drzwi. Szpony automatu wbi y si# w nie niczym groty "mierciono"nych strza . - Mój Bo%e* - westchn# a dziewczyna. - Tylko nie to. Unios a wzrok. By a blada jak "ciana. - Nic ci nie jest? - zapyta Ismael. Pokr#ci a g ow! bez przekonania i rozejrza a si#. Pó ki z ksi!%kami ci!gn# y si# w niesko&czono"$. Do tysi#cy woluminów pokrywaj!cych wysokie "ciany wiód labirynt w!skich galeryjek i drabinek. - Jeste"my w bibliotece Lazarusa. - Mam nadziej#, %e istnieje jakie" inne wyj"cie, bo ja nie mam zamiaru wraca$ t! sam! drog! - powiedzia Ismael, wskazuj!c kciukiem drzwi. - Musi by$. My"l#, %e jest, nie mam tylko poj#cia gdzie - odpar a Irène, id!c w g !b ogromnej biblioteki, podczas gdy Ismael zastawia drzwi krzes ami. Je"li te drzwi wytrzymaj! chocia% dwie minuty, powiedzia sobie w duchu, to zaczn#wierzy$ w cuda, bezwarunkowo. Za plecami us ysza g os Irène. Odwróci si# i zobaczy , jak dziewczyna przy stole bibliotecznym przerzuca strony ksi!%ki, która wygl!dem swym przypomina a jaki" antykwaryczny egzemplarz. - Tu co" jest - powiedzia a. W Ismaelu zakie kowa y jak najgorsze podejrzenia. - Zostaw t# ksi!%k#. - Dlaczego? - zapyta a zdezorientowana Irène. - Od ó% j!. Dziewczyna zamkn# a pos usznie ksi!%k#. Blask ognia w kominku roz"wietli z ote litery na ok adce: Doppelgänger. Ledwie Irène odesz a od biurka, poczu a, jak pod jej stopami zaczyna dr%e$ ca a pod oga w bibliotece. P omienie w kominku przygas y, a niektóre tomy stoj!ce na pó kach zadr%a y. Dziewczyna podbieg a do Ismaela. - O co tu chodzi*? - zapyta ch opak, równie% czuj!c ów rumor dobiegaj!cy jakby z najg #bszych zakamarków domu. W tym momencie ksi!%ka, któr! Irène od o%y a na biurko, gwa townie otworzy a si# i rozwar a w po owie. P omienie ca kiem zgas y zdmuchni#te lodowatym powiewem. Ismael obj! Irène i przytuli do siebie. Pojedyncze ksi!%ki zrzucane przez niewidzialne r#ce zacz# y spada$ z rega ów. - Tu poza nami jest kto" jeszcze - szepn# a dziewczyna. - Czuj# go* Kartki ksi!%ki, jedna po drugiej, zacz# y powoli przewraca$ si# w podmuchach wiatru. Ismael spojrza uwa%nie na stronice starego tomu jarz!ce si# w asnym "wiat em i zauwa%y , %e litery rozp ywaj! si# i jakby paruj! jedna po drugiej, tworz!c czarn! chmur# nad ksi!%k!. Ta bezkszta tna masa wsysa a s owo po s owie, zdanie po zdaniu. G#stniej!cy ob ok skojarzy si# Ismaelowi z wisz!cym w powietrzu widmem z atramentu. W k #bi!cej si# czarnej chmurze zacz# y powoli kszta towa$ si# zarysy r!k, nóg, tu owia. Z cienia wy ania a si# nieprzenikniona twarz. Ismael i Irène, sparali%owani przera%eniem, patrzyli na zjaw# i pojawiaj!ce si# wokó niej inne kszta ty, inne cienie o%ywaj!ce spo"ród stronic ksi!%ek, które przed chwil! spad y z pó ek. Przed ich pe nymi niedowierzania oczyma zacz! stopniowo formowa$ si# legion cieni. Cieni dzieci, starców, dam odzianych w przedziwne stroje* Wszyscy wygl!dali niczym schwytane duchy, zbyt

s abe, by ostatecznie przybra$ jak!" konkretn! form#. Twarze w agonii, jakby budz!ce si# z letargu, bezwolne. Przygl!daj!c si# im, Irène odnosi a wra%enie, %e ma przed sob! dusze dziesi!tków osób schwytanych w pu apk# przera%aj!cego zakl#cia. Wyci!ga y ku niej r#ce, b agaj!c o pomoc, ale ich palce rozszczepia y si# w ulotnych mira%ach. Czu a niemal fizycznie dr#cz!cy ich koszmar, ich ponury czarny sen. Przez kilka sekund trwania tej wizji zastanawia a si#, kim s! te zjawy i jak si# tu znalaz y. Czy tak jak i ona zawita y tu kiedy" nierozwa%nie? Przez chwil# s!dzi a nawet, %e mo%e po"ród tych nocnych mar i duchów przekl#tych uda jej si# rozpozna$ swoj! matk#. Ale wystarczy ledwie dostrzegalny gest cienia, a mgliste cia a zbi y si# w czarn! wiruj!c! mas#, która przelecia a przez ca y pokój. Cie& rozwar si# i wessa po kolei wszystkie dusze, odbieraj!c im resztki tl!cych si# w nich si . Wszystko odbywa o si# w "miertelnej ciszy. Sko&czywszy t# swoist! egzekucj#, cie& otworzy oczy. Dwie krwawe aureole przeszy y ciemno"$. Irène chcia a krzykn!$, ale jej g os zosta zag uszony przez brutalny omot, który wstrz!sn! Cravenmoore. Wszystkie okna i drzwi zacz# y zamyka$ si# z hukiem p yt nagrobnych. Ismael, s ysz!c rozchodz!ce si# po ca ej rezydencji cmentarne echo, pomy"la , %e w a"nie znikaj! resztki nadziei na wydostanie si# st!d. Z wysoko po o%onego sufitu ma a stru%ka jasno"ci przeciska a si# przez szczelin#, lu'no zwisaj!ca niteczka "wiat a spod tego sklepienia cyrkowego namiotu. Oczy Ismaela chwyci y si# tej niteczki. Ch opak, nie zwlekaj!c, z apa Irène za r#k# i po omacku poci!gn! w przeciwleg y kraniec pokoju. - Mo%e tam jest drugie wyj"cie - wysapa . Irène pod!%y a wzrokiem za palcem wskazuj!cym Ismaela. Dostrzeg a pasemko "wiat a, które zdawa o si# pada$ przez dziurk# od klucza w zamku. Biblioteka zbudowana by a z koncentrycznych owali, przez które przebiega w!ziutki korytarzyk wznosz!cy si# spiralnie wzd u%"ciany i prowadz!cy do ró%nych galerii odchodz!cych od niego. Simone opowiada a jej kiedy" o tym architektonicznym kaprysie: id!c tym korytarzem do ko&ca, dociera o si# niemal na trzecie pi#tro. Co" w rodzaju wie%y Babel z drzwiami w "rodku, pomy"la a. Tym razem to ona poprowadzi a Ismaela w stron# korytarza, a gdy ju% tam dotarli, pod!%yli nim bez zw oki. - Wiesz, dok!d to prowadzi? - spyta ch opak. - Spokojnie, trzymaj si# mnie. Ismael bez namys u ruszy za ni!. W miar# zag #biania si# w korytarz czu , %e równomiernie id! coraz bardziej pod gór#. Zimny pr!d powietrza owia mu plecy. Gdy spojrza do ty u, zobaczy rozrastaj!c! si# na pod odze g#st! czarn! plam#. Cie& mia niemal sta ! konsystencj# i tylko jego obrys zdawa si# zlewa$ z mrokiem. Widmowa plama rozprzestrzenia a si# niczym ka u%a g#stego i b yszcz!cego oleju. Po paru sekundach owa masa p ynnej czerni dotar a do jego stóp. Ismael poczu , jak tamuje mu oddech, tak samo jak wtedy, kiedy wpada si# nieoczekiwanie do lodowatej wody. - Szybko! - krzykn! . Tak jak przypuszczali, pasemko "wiat a pada o z dziurki od klucza w drzwiach znajduj!cych si# zaledwie kilka metrów od nich. Ismael przyspieszy i na krótk! chwil# uda o mu si# oderwa$ od depcz!cego mu po pi#tach cienia. Szanse, %e w a"nie te drzwi b#d! otwarte, uznawa za bliskie zeru. Ca y wysi ek na nic, je"li oka%e si#, %e nigdzie nie prowadz!. Irène palcami opuka a zamek, szukaj!c klamki lub innego sposobu, by otworzy$ drzwi. Ismael odwróci si#, chc!c sprawdzi$, jak daleko od nich jest cie&, i jego oczy natrafi y na wznosz!c! si# przed nim czarn! kolumn#, rze'b# z g#stego gazu powoli nabieraj!c! kszta tów.

Lepka, smolista twarz zmaterializowa a si#. Ismael nie wierzy w asnym oczom. Przetar je szybko. Zamruga . Twarz nie znika a. Jego w asna twarz. Jego ciemne odbicie u"miechn# o si# z o"liwie, a spomi#dzy ust wysun! si# j#zyk w#%a. Ch opak odruchowo wyci!gn! nó% odebrany automatowi w westybulu i skierowa ostrze w stron#cienia. Smolista breja dmuchn# a w stron# broni. Nó% od ostrza po r#koje"$ pokry si# siateczk!szronu i drzazgami lodu. Ismael poczu , jak zmro%ony metal parzy mu d o&. Mróz, lodowaty mróz pali jak ogie&, je"li nie bardziej. Ch opak by pewny, %e zaraz wypu"ci bro& z r#ki, uda o mu si# jednak wytrzyma$szarpi!cy ból przedramienia i wyprowadzi$ uderzenie prosto w twarz cienia. Uci#ty j#zyk spad pod nogi Ismaela. Kawa ek czarnej masy natychmiast owin! si# wokó kostki ch opca niczym druga skóra i zacz! powoli wspina$ si# po nodze. Lepki i zimny dotyk tej masy przyprawi Ismaela o md o"ci. W tej samej chwili us ysza za swymi plecami trzask zamka, z którym zmaga a si# Irène. Szybko odwróci g ow#. Przed nimi otworzy si# tunel "wiat a. Dziewczyna natychmiast przeskoczy a próg. Ismael od razu pod!%y za ni!, zamykaj!c za sob! drzwi, by odci!$ drog#swemu prze"ladowcy. Kawa ek, który oderwa si# od cienia, wspi! si# po ydce ch opca, przybieraj!c posta$ ogromnego paj!ka. Ch opak poczu w nodze przeszywaj!cy ból. Krzykn! . Irène spróbowa a strzepn!$ paj!ka, ten za" odkr#ci si# i skoczy na ni!. Irène wyda a krzyk przera%enia. - We' go! Ismael zdezorientowany rozejrza si# i odkry 'ród o "wiat a, które ich tu przywiod o. W g !b pó mroku prowadzi niczym widmowa procesja rz!d p on!cych "wiec. Ch opak z apa jedn! z nich i przybli%y p omie& do paj!ka zmierzaj!cego ju% ku gard u Irène. Poczuwszy blisko"$ ognia, stwór sykn! z w"ciek o"ci i bólu i rozpad si# w deszcz czarnych kropel. Ismael odrzuci "wiec# i odsun! Irène jak najdalej od spadaj!cych na ziemi# fragmentów, które potoczywszy si# po pod odze jak krople rt#ci, po !czy y si# w jednolit! mas#, ta za" podpe z a do drzwi i znikn# a w szczelinie. - Ogie&. Boi si# ognia* - powiedzia a Irène. - No to mu tego ognia nie po%a ujemy. Ismael podniós "wieczk# i postawi przy drzwiach. Irène rozgl!da a si# po pomieszczeniu, do którego trafili. Przypomina o ono pusty, pozbawiony mebli przedpokój, pokryty wieloletni!warstw! kurzu. Przypuszczalnie pomieszczenie s u%y o w swoim czasie jako sk adzik lub dodatkowy magazyn dla biblioteki. Dok adnie si# jednak przyjrzawszy, stwierdzi a, %e pod sufitem co" jest. System ma ych rur. Irène chwyci a jedn! ze "wiec i unosz!c j! wysoko nad g ow!, o"wietli a pomieszczenie. W blasku p omienia b ysn# y glazury i mozaiki, którymi wy o%one by y "ciany. - Gdzie my, do diab a, jeste"my? - zapyta Ismael. - Nie wiem* to wygl!da* to wygl!da jak prysznice*

(wiat o "wiecy wydoby o metaliczne zraszacze, sie$ setek otworków w kszta cie dzwonków zwisaj!cych z rurek. Wszystkie by y zardzewia e i pokryte paj#czynami. - Cokolwiek to jest, to i tak od wieków* Nie zd!%y doko&czy$ zdania, kiedy rozleg si# metaliczny zgrzyt, atwo rozpoznawalny d'wi#k odkr#canego kurka, ca kiem prze%artego rdz!. W "rodku, tu% przy nich. Irène skierowa a "wiec# ku "cianie wy o%onej glazur!. Oboje zobaczyli, jak dwa kurki powoli si# przekr#caj!. Przez "ciany przechodzi o g #bokie dr%enie. Po kilku sekundach milczenia oboje zdo ali

umiejscowi$ ów d'wi#k, odg os czego", co przepycha o si# przez rury nad ich g owami. Co"szuka o drogi w w!skich rurach. - On tam jest! - krzykn# a Irène. Ismael przytakn! , nie odrywaj!c oczu od zraszaczy. Po chwili nieprzenikniona masa zacz# a przeciska$ si# przez otwory. Irène i Ismael cofn#li si# powoli, nie odrywaj!c oczu od cienia kszta tuj!cego si# powolutku przed nimi, niczym kopiec usypywany przez spadaj!ce w klepsydrze ziarenka piasku. W ciemno"ciach zarysowa a si# para oczu. Twarz Lazarusa u"miechn# a si# do nich z sympati!. Wizja koj!ca, gdyby nie zdobyta ju% przez nich wiedza, %e to nie z Lazarusem maj! do czynienia. Irène zrobi a krok w jego stron#. - Gdzie jest moja matka? - zapyta a wyzywaj!co. Rozleg si# g #boki, ma o cz owieczy g os. - Jest ze mn!. - Odsu& si# od niego - powiedzia Ismael. Cie& wbi oczy w ch opca. Ten jakby zacz! wpada$ w trans. Irène potrz!sn# a Ismaela za rami#, chc!c go odsun!$ od cienia, ale ch opiec by niezdolny do jakiejkolwiek reakcji. Dziewczyna stan# a mi#dzy nimi i uderzy a Ismaela po twarzy. Oprzytomnia . Twarz cienia przemieni a si# w mask# w"ciek o"ci i dwoje d ugich ramion wyci!gn# o si# ku ch opcu i dziewczynie. Irène pchn# a Ismaela na "cian#, schylaj!c si# jednocze"nie, by nie wpa"$ w szpony cienia. W tym momencie otworzy y si# drzwi, przez które wla a si# una "wiat a. W progu stan! m#%czyzna i wysoko uniós lamp# naftow!. - Id' precz! - krzykn! . Irène natychmiast rozpozna a g os Lazarusa Janna, fabrykanta zabawek. Cie& zawy z w"ciek o"ci!. Jedna ze "wiec zgas a. Lazarus ruszy w jego stron#. Irène zdawa o si#, %e fabrykant zabawek, odk!d widzia a go po raz ostatni, bardzo si# postarza . Jego przekrwione oczy wskazywa y na skrajne zm#czenie. By y to oczy osoby wycie&czonej przez okrutn! chorob#. - Id' precz! - krzykn! ponownie. W k #bi!cej si# postaci cienia mign# a demoniczna twarz, po czym widmo przeistoczy o si#w ob ok gazu, który zacz! przeciska$ si# przez szpary w pod odze. Ostatnie opary znikn# y przez szczelin# w "cianie. Ucieczce towarzyszy y "wist, wycie i d'wi#ki podobne odg osom wiatru bij!cego w okna. Lazarus przypatrywa si# przez chwil# owej szczelinie, po czym skierowa swe spojrzenie ku Ismaelowi i Irène. - A wy co tu robicie? - zapyta , nie kryj!c z o"ci. - Przysz am po swoj! mam# i nie odejd# st!d bez niej - o"wiadczy a Irène, bez zmru%enia wytrzymuj!c owo przejmuj!ce i natarczywe spojrzenie. - Nie masz poj#cia, przeciwko komu wyst#pujesz* - odpar Lazarus. - Szybko, t#dy. On zaraz wróci. Lazarus poprowadzi ich przez drzwi. - Co to by o? Co takiego widzieli"my? - spyta Ismael. Lazarus spojrza na& badawczo. - To by em ja. To mnie widzia e"*

* * *

Id!c za Lazarusem, zag #bili si# w kr#ty labirynt tuneli, który zdawa si# prowadzi$ przez

podziemia Cravenmoore, szlakami równoleg ymi do korytarzy i galeryjek. Po obu stronach drogi widnia y zamkni#te drzwi, wej"cia do dziesi!tków pokoi i sal rezydencji. Echo ich kroków g ucho odbija o si# od "cian w!skiego przej"cia, jakby pod!%a o za nimi niewidzialne wojsko. Z lampy Lazarusa pada na "ciany tunelu pier"cie& bursztynowego "wiat a. Ismael widzia swój cie& i cie& Irène. Sylwetka Lazarusa nie rzuca a cienia. Fabrykant zabawek zatrzyma si# przed wysokimi i w!skimi drzwiami, wyci!gn! klucz i przekr#ci go w zamku. Rzuci okiem za siebie, w g !b korytarza, i da gestem zna$, by weszli. - Prosz# t#dy - powiedzia zdenerwowany. - Na razie si# nie pojawi, przynajmniej przez kilka minut* Ismael i Irène spojrzeli na siebie zaskoczeni. - Nie macie wyboru, musicie mi zaufa$ - ostrzeg ich Lazarus. Ch opak westchn! i poszed w g !b pokoju. Irène ruszy a za nim. Lazarus zamkn! za sob!drzwi. W "wietle lampy ukaza a si# "ciana pokryta ogromn! liczb! fotografii i wycinków. W k!cie sta o ma e ó%ko i puste biurko. Lazarus wpierw postawi lamp# na pod odze, a potem zaj! si#obserwowaniem m odych ogl!daj!cych przymocowane do "ciany zdj#cia i materia y prasowe. - Powinni"cie opu"ci$ Cravenmoore jak najszybciej. Irène odwróci a si# do&. - To nie o was mu chodzi - doda fabrykant zabawek - ale o Simone. - Ale po co? Po co mu Simone? Lazarus spu"ci wzrok. - Chce j! zniszczy$. )eby mnie ukara$. I nie zawaha si#, %eby i was zniszczy$, je"li staniecie mu na drodze. - Co to wszystko znaczy? I co nam pan chce przez to powiedzie$? - zapyta Ismael. - Wszystko, co mia em wam do powiedzenia, ju% wam powiedzia em. Musicie st!d ucieka$. Wcze"niej czy pó'niej on tu wróci, a ja ju% nie b#d# móg pospieszy$ wam z pomoc!. - Ale kto ma wróci$? - Widzia e" go na w asne oczy. W tym momencie rozleg si# daleki, dochodz!cy z g #bi domu huk. I nie przesta si#rozlega$. Zbli%a si#. Irène wstrzyma a oddech i spojrza a na Ismaela. Kroki. Jeden za drugim, jak wystrza y, coraz bli%ej. Lazarus u"miechn! si# k!cikiem ust. - Ju% idzie - oznajmi . - Macie coraz mniej czasu. - Gdzie jest moja matka? Gdzie j! zabra ? - nie rezygnowa a dziewczyna. - Nie wiem. A nawet gdybym wiedzia , nie na wiele by si# to zda o. - Pan skonstruowa t# maszyn# z jej twarz!* - oskar%ycielsko odezwa si# Ismael. - Wydawa o mi si#, %e to mu wystarczy, ale on chcia wi#cej. On chcia jej. Piekielne kroki dotar y ju% do drzwi wiod!cych do przyleg ego korytarza. - Za tymi drzwiami - wyja"ni Lazarus - jest galeryjka prowadz!ca do g ównych schodów. Je"li zosta a wam cho$ odrobina rozs!dku, uciekajcie st!d jak najpr#dzej i jak najdalej od tego domu. Na zawsze. - Nigdzie si# nie ruszymy - odpar Ismael. - Nie ruszymy si# bez Simone. Drzwiami, przez które si# tu dostali, wstrz!sn# o uderzenie. W chwil# pó'niej przez szczelin# przy pod odze zacz# a wlewa$ si# czarna breja. - Zwiewamy! - krzykn! Ismael. Cie& owin! si# wokó lampy i roztrzaska szk o. P omie& zgas od lodowatego powiewu. Lazarus w ciemno"ciach patrzy , jak ch opak i dziewczyna uciekaj! przez drugie drzwi. Obok niego stan# a czarna posta$.

- Zostaw ich w spokoju - szepn! Lazarus. - To tylko dwójka dzieciaków. Pozwól im odej"$w spokoju. Mo%esz przecie% wzi!$ mnie. Zrób to wreszcie. Przecie% o to ci zawsze chodzi o. Cie& si# u"miechn! .

* * *

Korytarzyk, w którym si# znale'li, przecina centraln! o" Cravenmoore. Irène rozpozna a t#enklaw# korytarzy i poprowadzi a Ismaela ku podstawie kopu y. Przez ogromne szyby wida$ by o ob oki, olbrzymy z czarnej bawe ny p yn!ce niebem. Z wie&cz!cej szczyt kopu y latarni, kszta tem podobnej do ogromnego t oka, pada o hipnotyczne halo kalejdoskopowych blasków. - T#dy - wskaza a dziewczyna. - T#dy? To znaczy któr#dy? - zapyta zdenerwowany Ismael. - Chyba wiem, gdzie j! trzyma. Ismael spojrza za siebie. Korytarz ton! w ciemno"ciach i nic w nim nie wskazywa o na jakikolwiek ruch, cho$ ch opak wiedzia , %e cie& mo%e, zupe nie przez nich niezauwa%ony, przemieszcza$ si# w tamtym kierunku. - Mam nadziej#, %e wiesz, co robisz - powiedzia , pragn!c za wszelk! cen# oddali$ si# st!d jak najszybciej. - Id' za mn!. Irène skierowa a si# ku jednemu ze skrzyde ocienionych pó mrokiem. Ismael pod!%y za ni!. (wiat o latarni powoli przygasa o, a sylwetki mechanicznych stworze& tworz!cych szpaler przekszta ci y si# w ledwie rozpoznawalny zarys. G osy, "miechy i terkot setek mechanizmów t umi y odg os kroków Ismaela i Irène. Ch opak raz jeszcze si# odwróci , by spojrze$ na wlot do tunelu, w który si# teraz zag #biali. Da o si# odczu$ podmuch zimnego powietrza. Ismael, rozejrzawszy si#, rozpozna lekko dr%!ce mu"linowe firanki, z wyszytym na nich i powoli faluj!cym inicja em.

A

- Jestem przekonana, %e tu j! przetrzymuje - powiedzia a Irène. Za firankami w g #bi korytarza wida$ by o rze'bione w drewnie drzwi tarasuj!ce przej"cie. Poczuli kolejny powiew zimnego powietrza, który poruszy zas onkami. Ismael sta spi#ty do granic wytrzyma o"ci i wyt#%aj!c wzrok, stara si# przenikn!$ciemno"$. - Co si# dzieje? - spyta a Irène, dostrzeg szy rosn!c! niepewno"$ ch opca. Ismael szykowa si# ju% do odpowiedzi, ale zrezygnowa . Pod!%y a za jego wzrokiem. Zwyk y punkcik "wiat a na ko&cu tunelu. A wokó ciemno"ci. - On tam jest - powiedzia Ismael. - Obserwuje nas. Irène chwyci a si# jego ramienia. - Nie czujesz tego? - Uciekajmy st!d, Ismaelu. Przytakn! , ale jego my"li by y zupe nie gdzie indziej. Irène wzi# a go za r#k# i poci!gn# a za sob! do drzwi. Ismael szed , nie przestaj!c patrze$ za siebie. W ko&cu, kiedy dotar szy do wyj"cia, zatrzyma a si#, oboje spojrzeli na siebie. Ismael bez s owa po o%y r#k# na ga ce klamki i powoli j! przekr#ci . Zamek ust!pi z lekkim metalicznym trzaskiem. Drzwi otworzy y si# same pod naporem w asnego ci#%aru. W pokoju unosi a si# bladoniebieska mgie ka, gdzieniegdzie tylko rozwiewana szkar atnym blaskiem p omieni.

Irène stan# a na "rodku pokoju. Od jej poprzedniego pobytu nic si# nie zmieni o. Ogromny portret Almy Maltisse l"ni nad kominkiem, a w rzucanych przez niego odblaskach to wy ania si#, to chowa zarys cienkich jedwabnych zas on zwisaj!cych przy baldachimie o%a. Ismael zamkn! dok adnie drzwi za sob! i poszed za Irène. Dziewczyna wyci!gn# a r#k#, by go zatrzyma$, i jednocze"nie wskaza a fotel ustawiony przodem do kominka. Z jednego z opar$ zwisa a blada r#ka. Wygl!da a niczym zwi#d y kwiat. Wokó wisz!cej bezw adnie d oni b yska y od amki st uczonego kieliszka, stercz!ce z g adzi rozlanego p ynu, per y na zwierciadle. Irène poczu a, %e serce zaraz wyskoczy jej z piersi. Pu"ci a d o& Ismaela i ostro%nie zbli%y a si# do fotela. Migaj!ca una p omieni o"wietli a pod u%n! twarz: twarz Simone. Irène ukl#k a przy matce i uj# a jej d o&. D ugo nie mog a wyczu$ t#tna. - Mój Bo%e* Ismael szybko podszed do biurka i wzi! stamt!d male&k! srebrn! tac#. Wróci do fotela i przy o%y j! do twarzy Simone. Powierzchnia tacy zamgli a si# nieznacznie. Irène odetchn# a z ulg!. - )yje - powiedzia Ismael, przygl!daj!c si# twarzy kobiety, w której zdawa si# dostrzega$twarz dojrzalszej i m!drzejszej Irène. - Musimy j! st!d wyci!gn!$. Pomó% mi! Stan#li z dwóch boków Simone i otoczywszy j! ramionami, spróbowali unie"$ z fotela. Zd!%yli j! podnie"$ zaledwie kilka centymetrów, kiedy w pokoju rozleg si# przenikliwy szept, od którego ciarki przesz y im po plecach. Rozejrzeli si# wokó przera%eni. Cienie ich sylwetek drga y na "cianach w "wietle p omieni. - Nie tra$my czasu - przynagli a ch opca Irène. Ismael ponownie chwyci Simone, ale znów us yszeli ów szept, rozlegaj!cy si# jeszcze bli%ej. Ch opakowi tym razem uda o si# wychwyci$, sk!d dochodzi. Spojrza na portret. W jednej chwil pokrywaj!ca obraz czarna zas ona zmieni a si# w plam# p ynnej ciemno"ci, która zacz# a rosn!$ i p#cznie$. Wyci!gn# a ku nim d ugie ramiona zako&czone ostrymi jak sztylety szponami. Ismael cofn! si#, ale cie& z koci! zwinno"ci! zeskoczy ze "ciany i przemkn!wszy si# w pó mroku, stan! za jego plecami. Przez chwil# ch opak widzia tylko ciemne odbicie swojej sylwetki na pod odze. Potem z zarysu jego postaci wy oni a si# inna, która uros a i w ko&cu po kn# a jego cie&. Ch opak poczu , %e nieprzytomna Simone wy"lizguje mu si# z r!k. Jaka"lodowata d o& z apa a go za szyj# i rzuci a z impetem o "cian#. - Ismael! - wrzasn# a Irène. Cie& odwróci si# do niej. Dziewczyna pobieg a w drugi koniec pokoju. Ta&cz!ce pod jej stopami ciemne sylwetki zamkn# y si# wokó niej, rysuj!c "mierciono"ny kwiat. Poczu a zimny dotyk cienia, który obejmowa j! powoli, parali%uj!c wszystkie mi#"nie. Próbuj!c si# wyszarpn!$ z tego lodowatego u"cisku, Irène zauwa%y a, jak z sufitu odrywa si# ciemna bezkszta tna masa, z której zaczyna si# wy ania$ znajoma twarz. Twarz Hannah. Ale ten nowy twór spojrza na Irène z nienawi"ci!, a jego usta rozchyli y si# w z owrogim u"miechu, ukazuj!c d ugie l"ni!ce k y. - Ty nie jeste" Hannah - powiedzia a Irène s abym g osem. Cie& uderzy j! w twarz, rozcinaj!c skór# na policzku. Z rany pop yn# o kilka kropli krwi. Cie& natychmiast wych epta je apczywie. Irène ogarn# y md o"ci. Potwór zbli%a si# do niej nieuchronnie, machaj!c na wysoko"ci jej twarzy d ugimi ostrymi pazurami. Ismael, jeszcze oszo omiony uderzeniem o "cian#, us ysza metaliczny, chrapliwy g os. Zobaczy , jak stoj!cy w samym "rodku pokoju cie& trzyma Irène w u"cisku, gotów j! zabi$. Ch opak wrzasn! i rzuci si# na napastnika, ale jego cia o przenikn# o przez czarne opary, które rozsypa y si# na tysi!c drobniutkich kropelek i opad y na pod og# niby deszcz p ynnego w#gla.

Ismael podniós Irène z ziemi. Kropelki tymczasem zacz# y si# znów !czy$ w ca o"$. Czarna masa zawirowa a niczym tornado, porywaj!c z miejsca pobliskie meble i miotaj!c nimi jak "mierciono"nymi pociskami o "ciany i okna. Irène i Ismael rzucili si# na pod og#. Biurko uderzy o w jedno z okien, t uk!c szyb# na drobniusie&kie od amki. Ismael os oni Irène w asnym cia em przed tym gradem szk a. Kiedy podniós wzrok, ciemny wir zacz! si# przepoczwarza$ w now! posta$. Wyros y jej dwa wielkie skrzyd a. Cie& sta przed nimi jeszcze pot#%niejszy i straszliwszy ni% przedtem. Wyci!gn! jedn! ze swych d oni, na której ukaza a si# para oczu i usta. Ismael znów si#gn! po nó% i stan!wszy przed Irène, pogrozi nim cieniowi. Potwór zacz! si# zbli%a$ do ch opca. Jego szpony zacisn# y si# na ostrzu. Ismael poczu lodowaty pr!d wspinaj!cy mu si# po palcach, a potem po ramieniu, parali%uj!cy wszystkie mi#"nie. Nó% spad na pod og#, a cie& otoczy Ismaela. Irène rzuci a si# ku niemu, ale by a bezsilna. Potwór ci!gn! ch opca prosto w ogie&. Wtedy drzwi do pokoju si# otworzy y. W progu ukaza a si# posta$ Lazarusa Janna.

* * *

Pasa%erowie samochodu %andarmerii, który otwiera kolumn#, jako pierwsi dostrzegli widmowe "wiat o przes!czaj!ce si# przez le"n! g#stwin#. Wóz doktora Giraud i karetka wezwana z przychodni w La Rochelle p#dzi y za nim szos! wiod!c! wzd u% Pla%y Anglika. Dorian, siedz!cy obok szefa %andarmerii, Henriego Faure'a, spojrza zaniepokojony na wy aniaj!c! si# zza lasu spowit! mg ! sylwetk# Cravenmoore, otoczon! zielonkawym nimbem niczym upiorna, gigantyczna karuzela. Komisarz zmarszczy brwi. Przez pi#$dziesi!t lat, które sp#dzi w tym miasteczku, nigdy nie widzia niczego podobnego. - Szybciej! - ponagli Dorian. Komisarz spojrza na ch opca. Przyspieszaj!c, zacz! si# zastanawia$, czy historia o rzekomym wypadku ma w ogóle cokolwiek wspólnego z prawd!. - Jest co", o czym zapomnia e" nam powiedzie$? Dorian milcza , z nieprzeniknionym wyrazem twarzy patrz!c na Cravenmoore. Komisarz ruszy pe nym gazem.

* * *

Cie& odwróci si# i ujrzawszy przed sob! Lazarusa, wypu"ci Ismaela z r!k. Ch opiec spad na pod og# i krzykn! z bólu. Irène pobieg a ku niemu, by pomóc mu si# podnie"$. - Zabierz go st!d - powiedzia Lazarus, id!c zdecydowanym krokiem w kierunku cienia, który zacz! si# cofa$. Ismael poczu piek!cy ból w ramieniu. J#kn! . - Nic ci nie jest? - zapyta a dziewczyna. Ch opiec wymamrota co" zupe nie niezrozumia ego, potem z trudem wsta i pokr#ci g ow!. Lazarus spojrza na niego i zdecydowanym tonem powiedzia : - Wynie"cie j! st!d i uciekajcie! Cie& sycza przed nim niczym osaczony w!%. Nagle czmychn! na "cian# i schroni si# z powrotem w portrecie. - Ile razy mam powtarza$, %eby"cie sobie st!d poszli? - krzykn! Lazarus. Irène z Ismaelem podnie"li z trudem Simone i zacz#li j! wlec ku wyj"ciu. Kiedy byli ju%przy drzwiach, Irène spostrzeg a k!tem oka, jak Lazarus zbli%a si# do ó%ka z baldachimem i z

niebywa ! delikatno"ci! rozchyla zas ony. Za nimi ukaza a si# kobieca posta$. - Poczekaj - wyszepta a Irène, a serce podskoczy o jej do gard a. To musia a by$ Alma. Dziewczyna wzruszy a si#, widz!c zy p yn!ce po policzkach Lazarusa. Fabrykant zabawek obj! Alm#. Irène nigdy w %yciu nie widzia a równie czu ego u"cisku. Ka%dy ruch, ka%dy gest Lazarusa zdradza y niespotykane oddanie i mi o"$ - mi o"$, która przetrwa a ca e %ycie. Ramiona Almy otoczy y Lazarusa i przez chwil# oboje trwali w magicznym u"cisku, nie zwa%aj!c na to, co si# dzieje wokó . Irène poczu a, %e zbiera si# jej na p acz. Ale nie mia a czasu, by si# rozklei$, gdy% jej oczom ukaza si# nowy przera%aj!cy widok. Czarna plama zeskoczy a z portretu i zacz# a bezszelestnie podkrada$ si# do o%a. Dziewczyna a% zadr%a a ze strachu. - Lazarusie! Uwaga! Fabrykant zabawek odwróci si#. Stoj!cy przed nim cie& a% rykn! z w"ciek o"ci. Lazarus wytrzyma spojrzenie tej piekielnej istoty. Na jego twarzy nie by o najmniejszych oznak strachu. Potem spojrza na Irène i Ismaela wzrokiem, którego znaczenia nie zrozumieli od razu. Kiedy Irène poj# a w ko&cu, co zamierza zrobi$, rzuci a si#, by go powstrzyma$. - Nie! - krzykn# a. Ismael obj! mocno dziewczyn#, nie pozwalaj!c, by podbieg a do ó%ka. Fabrykant zabawek podszed do cienia. - Drugi raz mi jej nie zabierzesz! Cie& uniós szpony, gotów rzuci$ si# na swego w a"ciciela. Lazarus wsun! d o& do kieszeni marynarki i wyci!gn! z niej l"ni!cy przedmiot. Rewolwer.

(miech cienia, podobny do chichotu hieny, zadudni w ca ym pokoju. Lazarus nacisn! spust. Ismael przygl!da si# scenie, nic nie rozumiej!c. Fabrykant zabawek u"miechn! si# z wysi kiem. Rewolwer wypad mu z r!k. Na jego piersi ukaza a si# czerwona plama, która zacz# a rozlewa$ si# po koszuli. Krew. Cie& wyda z siebie przeci!g e, rozpaczliwe wycie, od którego a% zatrz#s y si# "ciany w ca ej rezydencji. Okrzyk trwogi. - O mój Bo%e - j#kn# a Irène. Ismael chcia podbiec do Lazarusa i udzieli$ mu pomocy, ale ten pokr#ci g ow!. - Nie. Zostawcie mnie z ni! sam na sam. Id'cie st!d wreszcie* - wyszepta . Z k!cika ust pop yn# a mu stru%ka krwi. Ismael, podtrzymuj!c Lazarusa, pomóg mu usi!"$ na ó%ku. Spojrza k!tem oka na wezg owie, uderzy go widok bladej, smutnej twarzy. Twarzy Almy Maltisse. Jej zamglone oczy spojrza y na niego przeci!gle niewidz!cym wzrokiem, pogr!%one we "nie, z którego nigdy nie mia y si# przebudzi$. Ismael mia przed sob! maszyn#. Przez te wszystkie lata Lazarus opiekowa si# automatem, podtrzymuj!c w ten sposób pami#$ o swojej %onie, któr! odebra mu cie&. Ismael cofn! si# przera%ony. Lazarus spojrza na niego b agalnym wzrokiem. - Chc# zosta$ z ni! sam, prosz#. - Ale to tylko* - zacz! Ismael. - Ona jest wszystkim, co mam* Ch opak poj! teraz, dlaczego nigdy nie znaleziono cia a kobiety, która uton# a w pobli%u wysepki z latarni! podczas owej s ynnej burzy. Lazarus wy owi je i przywróci do %ycia, takiego %ycia, jakie potrafi mu da$. )ycia mechanicznego. Niezdolny stawi$ czo a utracie %ony, stworzy jej kopi#, to budz!ce lito"$ widmo, z którym sp#dzi ostatnie dwadzie"cia lat. Ale patrz!c w oczy konaj!cego Lazarusa, Ismael zrozumia , %e w pewnym sensie fabrykant zabawek osi!gn! swój cel.

Alma Maltisse %y a, przynajmniej w sercu swojego ukochanego. Fabrykant zabawek pos a ch opcu ostatnie, pe ne cierpienia spojrzenie. Ismael pokiwa g ow! i cofn! si# do miejsca, gdzie czeka a Irène. Dziewczyna zobaczy a, %e jest blady jak "mier$. - Co si#*? - Idziemy st!d. Szybko - przerwa jej Ismael. - Ale* - Wychodzimy! Podnie"li z wysi kiem nieprzytomn! wci!% Simone i skierowali si# ku wyj"ciu. Drzwi zatrzasn# y si# za nimi z hukiem. W pokoju zostali Lazarus, jego %ona i cie&. Irène i Ismael starali si# jak najszybciej wybiec z budynku. Dopadli do g ównych schodów, a w ich uszach ca y czas d'wi#cza o nieludzkie wycie dobiegaj!ce z pokoju, który przed chwil! opu"cili. By y to krzyki cienia.

* * *

Lazarus Jann podniós si# z wysi kiem z ó%ka i na chwiejnych nogach stan! twarz! w twarz z cieniem. Widmo spojrza o na niego z rozpacz!. Male&ki otwór, który pozostawi a w ciele Lazarusa kula, rós z ka%d! sekund! i po%era tak%e jego cie&. Przera%ony stwór próbowa znale'$schronienie w obrazie, ale tym razem Lazarus wyj! z kominka szczap# i podpali p ótno. Ogie& rozprzestrzeni si# po obrazie jak fale po stawie. Cie& krzykn! . W mroku biblioteki tymczasem strony czarnej ksi#gi zacz# y krwawi$. Potem buchn# y z nich p omienie. Lazarus powlók si# z powrotem do ó%ka, ale cie&, za"lepiony nienawi"ci!, rzuci si# za nim, siej!c p omienie i %ar. Baldachim nad ó%kiem zaj! si# w jednej chwili, potem j#zyki ognia rozpe z y si# na sufit i pod og#, poch aniaj!c z furi! wszystko, co napotka y na swej drodze. W jednej chwili pokój zmieni si# w istne piek o. P omienie obj# y jedno z okien, a nieliczne szyby, które nadal by y ca e, eksplodowa y teraz na setki od amków. Do "rodka wdar si# podmuch zimnego nocnego powietrza. Drzwi pokoju wypad y z futryny i niczym p on!cy pocisk przelecia y korytarzem. Ogie& jak plaga, której nie sposób opanowa$, rozprzestrzenia si# powoli, ale nieub aganie, by wkrótce wzi!$ w swoje posiadanie ca ! rezydencj#. Przedzieraj!c si# przez p omienie, Lazarus si#gn! po kryszta owy flakonik, w którym cie&mieszka przez ca e lata, i uniós go w d oniach. Krzycz!c rozpaczliwie, mroczny upiór wskoczy do swojej kryjówki. Na szkle pokaza a si# natychmiast paj#czyna lodu. Lazarus zakorkowa naczynie i spojrzawszy na nie po raz ostatni, rzuci w ogie&. Flakonik p#k na tysi!ce kawa ków. W tej samej chwili cie&, niczym gasn!cy oddech kl!twy, odszed na zawsze. Fabrykant zabawek poczu , %e i z niego powoli uchodzi %ycie.

* * *

Kiedy Ismael i Irène wydostali si# wreszcie g ównym wej"ciem, nios!c na r#kach wci!%nieprzytomn! Simone, p omienie dosi#g y ju% okien na trzecim pi#trze. W ci!gu zaledwie kilku sekund szyby zacz# y eksplodowa$, jedna po drugiej, zasypuj!c ogród deszczem p on!cych od amków. Ismael i Irène pobiegli na skraj lasu i dopiero tam, zatrzymawszy si# pod drzewami, odwa%yli si# spojrze$ za siebie. Cravenmoore sta o w p omieniach.

13. (wiat a wrze"nia

Owej pami#tnej nocy roku 1937 wszystkie cudowne istoty zamieszkuj!ce siedzib# Lazarusa Janna po kolei pad y pastw! bezlitosnych p omieni. Wskazówki mówi!cych zegarów roztopi y si#w strugi p ynnego o owiu. Baletnice i orkiestry, magowie i czarownice, szachi"ci i inne mechaniczne cacka znikn# y na zawsze. Pi#tro za pi#trem, pokój za pokojem duch zniszczenia zagarn! wszystko, co kry o w sobie to magiczne i przera%aj!ce miejsce. W kilkana"cie minut ca e bezkresne królestwo wyobra'ni zmieni o si# w zgliszcza. W p omieniach tego piek a, które rozgorza o na nocnym niebie krwaw! un!, znikn# y na zawsze wycinki prasowe i fotografie, latami tak pieczo owicie gromadzone przez Lazarusa Janna. Kiedy na miejsce dotar y wreszcie samochód %andarmerii, karetka i wóz doktora Giraud, zl#knione oczy ch opca ze zdj#cia zamkn# y si# na zawsze w owym pokoju dziecinnym, w którym nigdy nie by o zabawek. Ostatnie chwile Lazarusa i jego %ony mia y pozosta$ w pami#ci Ismaela na ca e %ycie. Zanim wyszed z pokoju, ch opiec zobaczy jeszcze, jak fabrykant zabawek ca uje w czo o Alexandr#Alm# Maltisse. Przysi!g sobie wówczas, %e do ko&ca swych dni nie zdradzi nikomu ich sekretu.

* * *

W pierwszych "wiat ach brzasku mo%na by o dostrzec chmur# popio ów p yn!c! ku horyzontowi nad purpurowymi wodami zatoki. Pla%# Anglika zasnuwa a jeszcze poranna mg a, kiedy ruiny Cravenmoore zacz# y si# wy ania$ z ciemno"ci ponad koronami drzew. Szary dym anemicznie unosi si# ku niebu cienkimi serpentynami, przetykaj!c chmury "cie%kami ciemnego aksamitu, omijanymi z daleka przez stada kieruj!cych si# na zachód ptaków. Kurtyna nocy unosi a si# powoli. Poranna bryza rozwiewa a leniwie pasma rdzawej mgie ki, która jeszcze przed chwil! przys ania a ca kowicie widok na wysepk# z latarni!. Irène i Ismael sp#dzili ostatnie minuty tej d ugiej nocy, siedz!c na bia ym piasku pustej zupe nie pla%y. Trzymaj!c si# za r#ce, patrzyli w milczeniu na pierwsze ró%owe promienie s o&ca przebijaj!ce si# przez chmury i kre"l!ce na wodach "cie%k# "wietlistych pere . Wie%a latarni wychyn# a zza mg y, ciemna i samotna. Irène u"miechn# a si# smutno, zrozumiawszy, i% owe tajemnicze "wiat a, które miejscowi widywali od lat, ju% nigdy nie rozb ysn! w oddali. Tego poranka "wiat a wrze"nia zgas y na zawsze. Nic, nawet wspomnienie wydarze& tego lata, nie mog o ju% zatrzyma$ duszy Almy Maltisse. Zatopiona w tych rozmy"laniach Irène spojrza a na Ismaela. Zobaczy a, %e zy nap ywaj!mu do oczu, ale zrozumia a, %e ch opak nie pozwoli sobie na p acz. - Wracamy do domu - powiedzia . Irène przytakn# a. Wstali i ruszyli w stron# Domu na Cyplu. Podczas tej drogi przez g ow#Irène przemkn# a tylko jedna my"l. Na tym "wiecie cieni i "wiate wszyscy, ka%dy z nas, musimy odnale'$ swoj! w asn! drog#. Kilka dni pó'niej, kiedy Simone opowiedzia a im prawdziw! histori# Lazarusa Janna i Almy Maltisse, któr! pozna a z ust cienia, wszystkie cz#"ci amig ówki zacz# y wreszcie do siebie pasowa$. I chocia% poznali w ko&cu ca ! prawd#, by o ju% za pó'no, by odmieni$ bieg wydarze&. Z y los prze"ladowa Lazarusa przez ca e %ycie, od tragicznego dzieci&stwa do samej "mierci. (mierci, któr! on sam uzna za jedyne wybawienie. Nie pozosta o mu nic innego jak wyruszy$ w ostatni! drog# na spotkanie z Alm! Maltisse tam, gdzie nie móg ich dosi#gn!$ ani jego w asny cie&, ani kl!twa owego tajemniczego w adcy cieni, przedstawiaj!cego si# jako Daniel Hoffmann.

Nawet on, ca a jego tajemna wiedza i magiczne sztuczki, nie by zdolny zniszczy$ tego uczucia, tej mi o"ci po grób, która po !czy a Lazarusa i Alm#.

* * *

Pary#, 26 maja 1947 roku

Kochany Ismaelu! Od mojego ostatniego listu up yn# o tak wiele czasu. Zbyt wiele. W ko&cu, niespe na tydzie& temu, zdarzy si# cud. Wszystkie listy, które przez tyle lat wysy a e" na mój stary adres, dotar y do mnie dzi#ki uprzejmo"ci mojej s!siadki, poczciwej, prawie dziewi#$dziesi#cioletniej staruszki, która przechowywa a je w nadziei, %e którego" dnia kto" si# po nie zg osi. Od kilku dni czytam je i czytam, raz, drugi, trzeci, i nie mog# si# od nich oderwa$. Przechowuj# je niczym najcenniejszy skarb. Nie jest atwo wyja"ni$ powody mojego milczenia, tak d ugiej nieobecno"ci. Zw aszcza Tobie, Ismaelu. Zw aszcza Tobie. Tych dwoje dzieciaków na pla%y nie mog o nijak wyobrazi$ sobie, %e tego poranka, kiedy zgas na zawsze cie& Lazarusa Janna, nad "wiatem zacz# y si# zbiera$ inne, znacznie bardziej upiorne cienie. Cienie nienawi"ci. Domy"lam si#, %e przez te lata ka%de z nas nieraz wspomina o Daniela Hoffmanna i jego tajemnicze berli&skie +przedsi#wzi#cie,. Kiedy straci am z Tob! kontakt, podczas tej strasznej wojennej zawieruchy, napisa am do Ciebie setki listów, które nigdy nigdzie nie dotar y. Do tej pory zastanawiam si#, gdzie si# podzia y, gdzie si# podzia y wszystkie te s owa, wszystkie rzeczy, które pragn# am Ci opowiedzie$. Chc#, %eby" wiedzia , %e przez ca y ten mroczny, ponury czas Twoje wspomnienie, pami#$ o tamtym lecie w B #kitnej Zatoce, dodawa y mi si , by prze%y$ ka%dy kolejny dzie&. Wiesz ju% pewnie, %e Dorian zaci!gn! si# na ochotnika i s u%y w pó nocnej Afryce przez dwa lata. Wróci stamt!d ze stert! pobrz#kuj!cych medali i z ran!, przez któr! b#dzie utyka do ko&ca %ycia. Ale i tak mo%e uwa%a$ si# za szcz#"liwca. Przecie% wróci . Ucieszysz si# zapewne na wie"$ o tym, %e znalaz wreszcie prac# w instytucie kartograficznym marynarki handlowej i %e w wolnych chwilach - a jego narzeczona Michelle zostawia mu ich niewiele (powiniene" j! zobaczy$) - przemierza "wiat ze swoim cyrklem. Je"li chodzi o moj! matk#, có% nowego mog# Ci powiedzie$? Zazdroszcz# jej si y i hartu ducha, dzi#ki którym przetrwali"my wszyscy tyle %yciowych zakr#tów. Lata wojny by y dla niej ci#%kie, mo%e jeszcze ci#%sze ni% dla nas. Nigdy o tym nie mówi, ale czasami, kiedy patrz# na ni!, jak siedzi przy oknie i w milczeniu spogl!da na przechodniów, zastanawiam si#, o czym ci!gle rozmy"la. Nie chce ju% wychodzi$ z domu i sp#dza ca e godziny, za jedyne towarzystwo maj!c ksi!%k#. Mam wra%enie, %e przesz a na drug! stron# mostu, a ja nie mog# pój"$ za ni!* Czasem widz#, jak ogl!da stare zdj#cia taty i p acze. U mnie wszystko w porz!dku. Miesi!c temu odesz am ze szpitala Saint Bernard, w którym pracowa am przez te wszystkie lata. Maj! go wyburzy$. Mam nadziej#, %e wraz z nim znikn!wspomnienia cierpie& i potworno"ci, które widzia am tam podczas wojny. My"l#, %e ja te% nie jestem t! sam! osob!, Ismaelu. Co" we mnie p#k o. Widzia am na w asne oczy rzeczy, których nigdy nie spodziewa am si# ujrze$* (wiat jest pe en cieni, Ismaelu, cieni o wiele gorszych od istoty, z któr! walczyli"my tamtej nocy w Cravenmoore. Cieni, przy których twory Daniela Hoffmanna s! tylko dziecinn! zabawk!. Cieni mieszkaj!cych w ka%dym z nas. Czasami ciesz# si#, %e tata tego nie do%y . Nie my"l tylko, %e sta am si# sentymentalna. Nic z tych rzeczy. Kiedy czyta am Twój ostatni list, serce a% skoczy o mi w piersi. Poczu am si# tak,

jakby po dziesi#ciu deszczowych, pochmurnych latach wysz o wreszcie s o&ce. Znalaz am si# znów na Pla%y Anglika, na wysepce z latarni!, p ywa am po wodach zatoki na pok adzie +Kyaneosa,. Zawsze b#d# wspomina$ owo lato jako najwspanialszy czas mojego %ycia. Wyznam Ci sekret. Wiele razy podczas d ugich wojennych nocy, podczas gdy wystrza y i krzyki rozbrzmiewa y w ciemno"ciach, wraca am my"lami tam, na wysepk# z latarni!, do Ciebie. Szkoda, %e nie zostali"my tam na zawsze. Szkoda, %e ten dzie&, który sp#dzili"my razem na wysepce, nie trwa ca e %ycie. Pewnie zastanawiasz si#, czy wysz am za m!%. Odpowied' brzmi: nie. Chocia%pretendentów mi nie brakowa o, nie my"l sobie. Nadal jestem m oda, nadal mam powodzenie. Mia am kilku narzeczonych. Przychodzili, odchodzili. Czas wojny by zbyt ci#%ki, by przej"$ przez niego samotnie, a ja nie jestem tak silna jak matka. Ale nic wi#cej. Nauczy am si#, %e samotno"$ jest czasem drog!, która pozwala osi!gn!$ wewn#trzny spokój. A ostatnio pragn# am tylko tego - spokoju. I to ju% wszystko. A mo%e nic. Jak mam Ci wyt umaczy$ moje uczucia, opowiedzie$wszystko, co spotka o mnie przez te lata? Chcia abym jednym ruchem wymaza$ na zawsze pami#$o nich. Chcia abym, by moim ostatnim wspomnieniem by ów "wit na pla%y. Chcia abym odkry$, %e ostatnie dziesi#$ lat by o tylko z ym snem, z którego w a"nie si# przebudzi am. Chcia abym znów by$ nastolatk! i nie rozumie$ otaczaj!cego mnie "wiata, wiem jednak, %e to niemo%liwe. Nie b#d# ju% wi#cej pisa$. Marz# o tym, by nast#pnym razem porozmawia$ z Tob!naprawd#, a nie na papierze. Za tydzie& mama wyjedzie do Aix-en-Provence, %eby sp#dzi$ par# miesi#cy ze swoj!siostr!. Tego samego dnia ja wróc# na dworzec Austerlitz i wsi!d# do poci!gu jad!cego do Normandii, tak jak dziesi#$ lat temu. Wiem, %e b#dziesz na mnie czeka , i wiem, %e bez trudu Ci#rozpoznam, rozpozna abym Ci#, nawet gdyby min# o sto lat. Jestem tego pewna. Wieki temu, podczas jednej z najczarniejszych wojennych nocy mia am sen. Sz am w nim z Tob! po Pla%y Anglika. S o&ce zachodzi o, zza mg y prze"witywa a wysepka z latarni!. Wszystko by o takie jak dawniej: Dom na Cyplu, zatoka, nawet ruiny Cravenmoore góruj!ce nad lasem. Wszystko oprócz nas. My byli"my par! staruszków. Ty nie mia e" ju% si , by %eglowa$, ja mia am w osy bia e jak mleko. Ale byli"my razem. Od tamtej nocy wiedzia am ju%, %e którego" dnia, niewa%ne kiedy, nadejdzie nasz czas. )e gdzie" daleko "wiat a wrze"nia zapal! si# dla nas i %e wtedy %aden cie& nie stanie nam ju% na drodze. I %e b#dziemy razem, na zawsze.

MUZA SA 00-590 Warszawa ul. Marsza kowska 8 tel. 22 6297624, 22 6296524 e-mail: [email protected] Dzia zamówie&: 22 6286360 Ksi#garnia internetowa: www.muza.com.pl

Konwersja do formatu EPUB: MAGRAF s.c., Bydgoszcz