sat-okh - ziemia słonych skał

Download Sat-Okh - Ziemia Słonych Skał

If you can't read please download the document

Upload: itulec

Post on 10-Jun-2015

1.051 views

Category:

Documents


14 download

TRANSCRIPT

Sat-Okh Ziemia Sonych Ska KB

Ksika ta nie jest wytworem fantazji, leci opowiada o zdarzeniach rzeczywistych. Opisane w niej wypadki dziay si w Kanadzie Pnocnej przed 1930 rokiem, niektre za z wystpujcych w Ziemi Sonych Ska osb yj po dzi dzie. Ojciec mj, Wysoki Orze, nada jest naczelnikiem plemienia, pozostaje tam rwnie moja siostra. Natomiast brat mj, Tanto, gwny bohater tych wspomnie, ju nie yje. Zosta zabity przez biaych... Mnie losy rzuciy do Polski, do kraju mojej matki. Nie powrciem ju do Kanady, Polska stal si moj now ojczyzn. Chciaem jednak tej pierwszej odda sprawiedliwo. Postanowiem wic opowiedzie Wam, modzi przyjaciele, o trudnym i twardym losie Indian. Mam nadziej, e dziki tej ksice moe troch lepiej zrozumiecie ich ycie, marzenia, ich mio do puszczy, ich walk o wolno, ktrej pozostao im tak niewiele, a ktrej tak bardzo im potrzeba. 1958 r. Sysz pord lasw krzyki i wycie przecigle, Sysz pord lasw bbny i krzyki wojenne. Lesie - ukryj mnie, Zacieraj moje lady, Daj mi sil niedwiedzia I zwinno pumy... Gdyby orze unis ci w gr, ponad krain Tolandi, lec na poudnie od rzeki Mackenzie, Jeziora Niedwiedziego i wielkiego zakrtu Yukonu - zachd przysoniby ci wysoki acuch Gr Skalistych, a na poudnie rozwaryby si przed twymi oczami horyzonty szerokich prerii. Owe prerie to szlak bizonw cigncy si od kanadyjskich stanw Alberta i Saskatchewan poprzez obie Dakoty, Nebrask, Kansas, Oklahom, a po kamienisty Teksas.

Pord owego koa, ktre zakrelaj bieg rzeki Mackenzie i Jezioro Niedwiedzie, podne Gr Skalistych i. pogranicze stepw, a wreszcie wielki zakrt Yukonu - ujrzysz puszcz, wielk i ciemn jak pnocne morze, z ktrego fal stercz kamienne wyspy samotne bloki granitowych ska. Skd wziy si owe bloki? Opowiadaj o tym starzy wojownicy przy ogniskach. Zanim w tej puszczy narodzi si pierwszy jej mieszkaniec - Indianin, walczyy o ni dwa duchy: Kanaha, Duch Ciemnoci, i Nabash-cisa, Duch wiata... Nieubagana bya to Walka - taka jak cae ycie puszczy. Pan Ciemnoci stara si zdawi jasno, Duch wiata - pokona cie. Kanaha-mocarz chwyta granitowe bloki i ciska je w jeziora, pokrywajce wwczas gsto ten kraj. Siacz z niego by potny - ktry wojownik potrafiby tak napi uk, by strzaa dosiga czubka bloku? Gdy rzuci, woda jeziora wystpowaa wzbijajc si supem w niebo i pokrywajc je ciemnymi chmurami. Wtedy Kanaha taczy Taniec Zwycistwa, a od umiechu jego stawao si w puszczy jeszcze ciemniej. Nabash-cisa wysya swe strzaybyskawice, ktre olepiay Kanah. Wtedy Kanaha znw chwyta za gazy. Ile razy to czyni, tylekro nowa skaa wyaniaa si z puszczy. Ale oto Nabash-cisa przenis si na poudnie, w krain osnut cienk pajczyn rzek i strumieni. Nie mg ju ciemny wojownik rzuca gazw do jezior - zacz spdza z pnocnego nieba chmury. Zmczone dugim szlakiem, osabe byy i ulege socu sprzymierzecowi Nabash-cisy. Spyny zami, a soce zalnio w spadajcych na ziemi kroplach. Na pnocy - tam, skd przyszy chmury - rozbysa tcza. Zapanowaa wiato, od ktrej ciemny mocarz Kanaha olep, a Nabash-cisa taczy Taniec Soca. lepy Kanaha yje dotd w grach, gdzie si schroni. Nie wojuje. Tylko gdy usyszy w swym krlestwie ciszy i ciemnoci czyje gosy, strca w ich kierunku lawin kamieni... Gdyby orze unis ci w gr i powoli popyn nad puszcz, ujrzaby w jej cieniu wielk srebrn sie ryback; niezliczon ilo poczonych ze sob strumieni, rzek, wodospadw i jezior. Ale oto ptak znia si nad jedn ze ska, dotykasz jej stopami. Poegnaj ora obyczajem tego kraju, unie w gr praw do. Odlatuje on w stron gr. Ty za zejd ze mn ze skay w samo serce puszczy. Wok nas pmrok i cisza. Jeeli masz dobr wol, bd spokojny: jeli zrozumiesz puszcz, ona ci te zrozumie. Ale jeeli nierozwanie zechcesz zakci jej spokj, pamitaj: ona ci zniszczy. Przyprowadziem ci do niej, aby j pozna. Chciabym ci nauczy tego, co sam do

niej czuj - szacunku i mioci. Jest ona moim domem, domem mojego ojca, przyjaci, domem mego plemienia - Szewanezw. ywi nas i odziewa, cieszy nas swoim piknem, ale potrafi te uczy strachu. Patrz, oto z najstarszych olbrzymw drzew, z ich gazi spadaj a do ziemi ciemne paszcze mchu - zielone i brunatne. Kiedy za na pie padnie promie soca, kora zalni srebrem, jak gowa stuletniego wojownika. Pamitaj, e puszcza pena jest duchw, ktre potrafi by agodne i przychylne, ale ktre te, jeli zmcisz ich spokj, nie oka litoci. Las yje. Nawet ten, ktry utka drobn pajczyn pomidzy pniami, zuzi-pajk, ma dusz. C dopiero wielkie drzewa i zwierzta! Powtarzam wic: bd ostrony i szanuj stare prawa puszczy! Poznawa j bdziemy wsplnie. Sta si moim towarzyszem i przyjacielem. Spdzimy razem wiele lat, wiele Wielkich i Maych Soc, naucz ci naszych pieni i tacw, poznasz losy naszego plemienia - plemienia wolnych po dzi dzie Indian Szewanezw. Zaprowadz ci do mojej wioski. Przyjdziemy do niej po raz pierwszy w Miesicu Leccego w Gr Ksiyca. Jest to miesic niegw i mrozw. Ogldasz si za siebie? Szukasz ora? Powrci ju do gniazda. Chod wic ze mn nad brzeg jednego z jezior. Pierwsze promienie soca padaj na onieony brzeg jeziora. Jezioro jest pokryte lodem, nieg trzeszczy pod stopami, Duch Jeziora pi spokojnie w Miesicu Leccego w Gr Ksiyca. Nie obudz go nasze gosy, cho mieszkamy blisko brzegu. Nasze tipi - namioty ze skr - ustawione s pkolem i tworz szerok podkow, otwart od strony jeziora. Ramiona owej podkowy obejmuj wielki plac, w ktrego rodku tkwi pal totemowy z lipowego drzewa. Rzeby na palu wiadcz o tym, e jest to obz pokolenia Sowy, ludzi wywodzcych si od ptaka, ktry widzi w nocy. Na samym szczycie pala czarownik Gorzka Jagoda wyrzebi wielk sow o okrgych oczach, czerwonym dziobie i szeroko rozpostartych skrzydach. Poniej ten sam ptak ma ju zamiast skrzyde ludzkie rce i nogi, zakoczone sowimi jeszcze szponami. Trzecia odmiana jest ju ca ludzk postaci 0 gowie sowy; obejmuje ona figur nagiego czowieka, wyobraajc ojca caego plemienia Sowy. Pierwsze promienie soca padaj skonie. Ich blask jest czerwony, a dugie cienie tipi maj kolor granatowy. Soce dopiero wzeszo, lecz wioska nie pi. Na placu przed palem totemowym odbywa si taniec, ktry rozpocz si wraz ze wschodem soca. Prowadzi go czarownik Gorzka Jagoda.

W ostrym wietle czerwonych promieni widz go wyranie. Przypomina stojcego na tylnych nogach skrzydlatego bizona. Na gowie ma bizoni skalp o szeroko rozstawionych rogach. Ich koce - tak jak dzib sowy na totemowym palu - byszcz czerwieni. Twarz pomalowa w niebieskie i te pasy. Do szeroko rozpostartych ramion przytwierdzi grzechotki z kopyt jelenich, ktre trzaskaj jak ttent karibu pdzcego po kamienistym brzegu rzeki. Wraz z nim taczy wojownik obnaony do pasa: Nepemus - Silna Lewa Rka, wielki myliwy i tancerz naszego plemienia. Obaj kr w rodku wielkiego koa wojownikw, wybijajcych rytm na bbnach i grzechotkach z wich skorup.Rytm jest coraz goniejszy, szybszy. Ciao Nepemusa, wysmarowane tuszczem niedwiedzim, lni jak brz. Chwilami wydaje si, e tancerz posiada kilka par ng, to znw, e jak czapla wiruje na jednej nodze - a za to na szyi, obwieszonej sznurami z pazurw i kw wilczych, chwiej si trzy gowy... Tomahawk Nepemusa zadaje ciosy niewidzialnym przeciwnikom. Rka wojownika jest niezawodna, jego minie twarde jak ky niedwiedzia. Kady cios tomahawkiem, wist jego ostrza to Pie mierci dla wroga. Coraz wyej wznosi si piew wojownikw: Manitou, Manitou, Daj im sil niedwiedzia, By byli odwani jak wilk w ataku. By mstwo swe wzili od brata rysia... Jest to dzie Nanan-cisa, Oddalenia, wito przyjmowania maych chopcw do szkoy natury. Dlatego, gdy nagle sabnie pie i zwalnia si rytm taca, Nepemus kieruje swe kroki w stron tipi naczelnika plemienia, Leoo-karko-ono-ma, Wysokiego Ora. Nepemus skrada si, stpa par krokw, to znw zatrzymuje si. Wznosi w gr tomahawk i taczc w miejscu, nasuchuje odgosw z wewntrz namiotu. W lad za nim posuwa si krg wojownikw, wrd nich Gorzka Jagoda. Nepemus staje przed wejciem do namiotu. Ale dwch wojownikw z dzidami strojnymi w pira wystpuje naprzd i zagradza mu wejcie do tipi. Nepemus raz za razem prbuje przedrze si do rodka namiotu, lecz raz za razem krzyuj si przed nim dzidy wojownikw i Nepemus cofa si od wejcia. Piciokrotnie krzyoway si dzidy i tylekro Nepemus cofa si od namiotu. Znaczyo to, e chopiec, po ktrego przyszed, ukoczy pi lat i e nadszed na czas, by rozpocz

ycie wrd wojownikw, uczy si ich mdroci, poznawa prawa plemienia i puszczy. Ja byem tym chopcem. Do tego dnia mieszkaem w namiocie rodzicw pod opiek matki. Moja matka nosia imi Ta-wah, Biay Obok. Miaa bowiem jasne wosy - tak jasne, jak adna z innych kobiet plemienia. Byem jej najmodszym synem. Brat, ktrego jeszcze nie znaem, i siostra, ktra wraz z matk dotychczas si mn opiekowaa, podobni byli bardziej do ojca. Mieli jak on czarne o stalowym poysku wosy i oczy ciemne niezym oczy braci amuk - bobrw. Tylko ja wanie miaem wosy i oczy matki. Moe dlatego, e byem tak do niej podobny, a moe dlatego, e po prostu byem najmodszy, staem si jej ulubiecem. Opiekowaa si mn czule i piecia gorcej ni inne kobiety swych synw. Do tego dnia - a i przez wiele jeszcze miesicy - nazywano mnie po prostu UtiMalutki. Nazywano tak wszystkich maych chopcw. My, mali chopcy, nie mielimy jeszcze imion, ktre zdobywa si z trudem, czsto piecztujc zwycistwo nie tylko potem, lecz i krwi. Jak kady Uti - marzyem o wicie Nanan-cisa, po ktrym miaem uda si do obozu Modych Wilkw, pod opiek starych wojownikw. Tam razem z innymi chopcami naszego plemienia bd uczy si czytania tropw wilczych, zszywania kory brzozowej na kanoe, zastawiania side na wydrzych ciekach, trafiania strza z uku dzikiej kaczki w jej szybkim locie. Tam poznam prawa puszczy i obowizki wojownika. Tam stan si dorosym. Chyba mnie rozumiecie. Nie tylko marzyem, lecz po prostu musiaem marzy o chwili, w ktrej przed wejciem do naszego namiotu rozlegnie si piew wojownikw, gos bbnw i haas grzechotek z wich skorup. Kiedy jednak posyszaem kroki Nepemusa tu u wejcia do namiotu, ogarn mnie strach. Wiedziaem, e rozstaj si z moj matk, e nie ujrz jej oczu, nie posysz gosu przez wiele lat. Nie patrzyem w jej stron, aby si po prostu nie rozpaka takjak Tinahet Smuka Brzoza - siedzca obok niej siostra. Kiedy skra wejciowa rozsuna si i ujrzaem przed sob ogromn posta Nepemusa, zapomniaem o tamtych wszystkich marzeniach, o obozie Modych Wilkw i subie wojownika. Chciaem rzuci si w stron matki i w jej ramionach ukry si przed posem z gronego, nieznanego wiata. Nepemus nie pozostawi mi jednak czasu ani na pacz, ani na strach, ani na rozpacz. Szarpn mnie za garnie i oto staem ju midzy nim a czarownikiem - odebrany matce, jej czuej opiece.

Tak oto stawiaem na udeptanym, trzeszczcym od mrozu niegu pierwsze kroki nowego ycia. Przed oczami migny pki wilczych i niedwiedzich skalpw i grzechotki z jelenich kopyt, uwieszone na ramionach Gorzkiej Jagody. Staem twarz do soca, zatrzs mn chodny dreszcz, chd siga serca. Wtedy jednak porzuciem ju cay swj strach, wszelk myl o zach za matk. Wkroczyem przecie na now drog, na drog, z ktrej nie zawrc. Nepemus wskaza mi namiot, w ktrym miaem czeka do chwili, kiedy wyruszymy w dalek podr. Obz Modych Wilkw znajdowa si bowiem z dala od wioski. Byem w namiocie sam. Nie pakaem. Ale dobrze pamitam owe samotne godziny. By w nich lk i odwaga, niepokj i nadzieja, smutek i rado. Dobrze take pamitam Pie Poegnania, ktr, zanim Nepemus wkroczy do namiotu rodzicw, piewaa Biay Obok, moja matka: Och, Uti, duszo mej duszy, Odchodzisz w dalek drog, By zapomnie o mnie. Ale pamitaj, Uti, e sil, e rozumem Zdobdziesz imi i szacunek zdobdziesz. Bd wic dzielny i miay, A krokiem twym niech kieruje Wielki Duch. Och, Uti, czstko mego ciaa Odchodzisz w dalek drog, By zapomnie o mnie... - Uti, czas. Gos Nepemusa obudzi mnie z gbokiego snu. Zblia si wit. Wioska milczaa - tylko my dwaj gotowalimy si do dalekiej drogi. Nie trwao to dugo. W cigu kilku minut zaoylimy karpie, rakiety niene, okrylimy ramiona skrzanymi, derkami i... to wszystko. Nikt nas nie egna. Tylko wychodzc z woski jeszcze raz spojrzaem na namiot rodzicw. Zza zasony wychyliy si dwie gowy - podniosem na poegnanie rk. Nepemus szed przodem. Weszlimy do paszczy. Las, przywalony niegiem, sta w wielkiej ciszy. Spod gazek jaowca mign wapoos - krlik, biaa okrga kulka, i znikn w

gstych zarolach. Nie obejrzaem si. Droga nie bya atwa, cho Nepemus przecia! lady pamitajc, e nie idzie za nim wojownik. Mina godzina. nieg, ktry ledwo prszy, zaczyna gstnie, przesania oczy. Kiedy wreszcie wstaje dzie, zdaje si, e idziemy przez grzskie bagno, a nie nienym tropem. Nogi wa coraz wicej, coraz wolniej zginaj si w kolanach. Z kadym krokiem przybywa mi lat, wkrtce stan si starcem, ktrego nogi wa tyle co skaa. Milcz jednak. Musz wytrwa. Nie bd prosi Nepemusa o odpoczynek. Ale na skraju wielkiej polany mj wysoki przyjaciel przystaje i patrzy na mnie. Nie umiem ukry wysilonego oddechu. Nepemus umiecha si do mnie lekko: - Uti bdzie teraz podrowa na plecach Nepemusa - mwi. - May-oo. Dobrze - westchnem. Musiaem chyba usn na szerokich plecach Nepemusa. Kiedy otwarem oczy, mino ju poudnie. nieg przesta pada. Zblialimy si do wielkiego nukewap - sucego polujcym wojownikom namiotu z kory, z ktrego na szmer ludzkich krokw wybieg sekusju - gronostaj. Nepemus zsadza mnie z plecw; potem bierze si do rozpalania ognia. Kiedy zaczyna zbiera drzewo, wiem ju, e zatrzymamy si tu przez ca noc. Gromadzi je w namiocie w wysoki stos. Cho jestem Uti, wiadomo mi, e tak naley postpowa w puszczy zawsze w miesicach niegu i mrozu. Kto o tym zapomina - przestaje y. Ja tymczasem uprztam nukewap, wycieam go mikkimi jodowymi gazkami. Nepemus wie na pobliskiej sonie kawaek misa. To pokarm dla sikorek, przyjaciek, ktre zawsze towarzysz nam w drodze przez puszcz. Potemzapala kaluti - fajeczk i siada przy ognisku. Sysz, jak w dali, guchym echem, niesie si wrd drzew wycie polujcego wilka samotnika. Jestem bardzo zmczony, mimo e wikszo drogi spdziem na plecach opiekuna. Z trudem cigam mokasyny, okrywam plecy wilcz skr i siadam przy wojowniku. Nie bardzo chce mi si je, nadziewam jednak na strza kawaek misa i zaczynam go piec nad pomieniem ogniska. Siedz obok Nepemusa i patrz w ogie. Jest taki czerwony i zoty, jak ten, ktry ogrzewa mnie w namiocie rodzicw - rozniecaa go matka. Pomie jest wysoki, owietla wyranie twarz Nepemusa, znaczon dwiema gbokimi bliznami. To lady po walce z szarym niedwiedziem, ktrego skra wisi w namiocie wojownika. Czy potrafi kiedy sprosta sile i wciekoci wielkiego niedwiedzia? Czy potrafi kiedy sta si wojownikiem tak wielkiego imienia, jak Nepemus? Niczego w tej chwili na wiecie bardziej nie pragn. Jak to osign? Pien Poegnania mwi: si i

rozumem... Ze sowami tej pieni wraca ku mnie pami gosu matki. Znowu robi mi si smutno chocia marz teraz o tym, by zosta wojownikiem, ktry zawiesi w swym namiocie niejedn skr szarego niedwiedzia. Pie Poegnania jest pikna, ale nie wszystkie jej sowa s prawdziwe. Bo cho odchodz w dalek drog, to jednak nie zapomn o niej - o Biaym Oboku. Bd o niej pamita zawsze, cho jestem ju sam i cho od dzisiejszego dnia sam bd musia szuka sobie miejsca przy ognisku, osania si przed chodem nocy...- Co to? - ocknem si nagle. Witaj, Tauha, przyjacielu! O moje kolana opiera przednie apy i lie mi twarz duy, szary pies, Tauha, przyjaciel. Przyszed. Nie zostawi mnie samego. Bratni duch poj m samotno - a moe sam j przeywa. Zapewne matka naprowadzia go na nasz lad, za ktrym przybieg do ukrytego w lesie nukewap. Objem go za szyj i dugo caowaem ostry pysk przyjaciela. Zapomniaem nawet o tym, e Nepemus nam si przyglda. I cho mi wstyd przyzna, niejedna za wsika w gst sier Tauhy - jakbym jeszcze siedzia w rodzinnym namiocie i mia prawo si maza, niczym byle Uti, ktremu matka odebraa drewnian jaszczurk. Gos Nepemusa by surowy: - Uti musi spa, musi wypocz. Jutro ciki szlak dla modych ng. I znw droga. W puszczy spotyka nas wschd soca i wycie muhikoons - wilkw. Na ten zew Tauha podwija pod siebie ogon, podnosi eb i odpowiada przecigym, jkliwym wyciem. Chwilami wydaje si, jakby gos jego wyrywa si z gardzieli dwch rnych zwierzt. Najpierw jest to przecige, przenikliwe wycie, nieustannie wznoszce si w gr, napite jak wysoki gos fletu. Potem - po sekundzie milczenia - w gardzieli psa gotuje si zduszony warkot, zdawiony, wyrwany z gbi trzewi. Czy to w psie odzywa si jego wilcza krew? Czy w wilku - psia? Matk Tauhy uwiza ojciec w czasie wilczych godw w lesie, tak jak wszyscy to czyni. Jakiej wic krwi ma Tauha wicej? Na to pytanie mgby odpowiedzie tylko Nana-bosho, Duch Zwierzt. Tauha jest mieszacem, jak wszystkie nasze psy. Szczeka nie potrafi - tylko wyje jak ojciec wilk. Pokryty ciemn, gst wiecznie zjeon na grzbiecie sierci, o szerokiej piersi i silnych nogach, jest prawdziwym wodzem swego rodu - w obroy z kolcw jeozwierza na karku dawa sobie rad z czterema wilkami lenymi i bardzo byem z niego dumny. Co go rnio od braci puszczy? Chyba tylko spojrzenie, poczciwe, nieomal kobiece. Ach, tak jeszcze i to, e nie ssa wody wilczym czy koskim obyczajem, lecz najzwyczajniej, po psiemu, chepta j jzykiem.

Soce przebyo ju poow swego szlaku, gdy oczom moim ukaza si dziwny, a zarazem wspaniay widok. Przez chwil zdawao mi si, e odwiedzam we nie krain legend - tak niesamowicie wygldaa ta skaa - kamienny olbrzym zwiesiwszy gow siedzia i duma nad czym. Splt na kolanach granitowe ramiona i zastyg w bezruchu. O czym myla? Nikt tego nie wie. Nikt nie wie, dlaczego Manitou stworzy ska tak bardzo przypominajc wojownika. A moe po prostu zamieni w ska jedno ze swych dzieci. Jeeli tak, to nie zdradzi ono ju swej tajemnicy. Pa-pok-kuna, Skaa Milczcego Wojownika, nie umie mwi. Tu czekay nas sanie i przyszy mj przyjaciel Owases - Dziki Zwierz. Gdy nadeszlimy, siedzia pod ska w pozycji przypominajcej Milczcego Wojownika. Rni si ode chyba tym, e wyrzek sowa powitania do Nepemusa. Sam, nieruchomy, wyglda jak wyciosany z kamienia. Szczupa twarz o wystajcych kociach policzkowych i gboko osadzonych oczach przypominaa ska. Nad ni, jak biay mech, widniaa siwizna wosw. Gdy sta, lekko garbi plecy, jakby gotujc si do skoku. Std chyba jego imi: Dziki Zwierz. Nie tracilimy czasu - trzeba byo rusza dalej. Nepemus przeciera lady - Owases za bieg za saniami, ktre pdziy przez coraz wyraniej zmieniajc si puszcz. Las rzednia. Zniky jaowce, krzaki ten-kwe i gogu. Coraz rzadziej byskaa kora sosen, a coraz czciej pojawia si wierk. Z liciastych drzew widziaem tu ju tylko brzoz, schylon pod ciarem niegu niczym saby czowiek. Brzozy dotykay niemal czubkami ziemi, tworzc czarodziejskie biae uki, przez ktre przejedalimy. Tylko wierki zachoway dumnie podniesione gowy, schylajc za to cikie apy ku doowi, jakby chciay co podj z ziemi 1 unie w gr. Koczya si tu rwnina. Co chwila szlak to wznosi si w gr, to opada w agodn kotlin. Sanie koysay si agodnie i zapewne znowu bym usn, wsuchany w monotonny gos grzechotki psa przewodnika, gdyby nie zwrci mej uwagi niepokj Owasesa, ktry marszczc ze zoci czoo coraz czciej spoglda w niebo. Nie rozumiaem tego niepokoju. Nie wiedziaem jeszcze, co to naprawd oznacza, kiedy na niebie jak owego wieczoru, poczyna gromadzi si coraz wicej chmur, niczym ogromne strzay wypuszczone z uku niewidzialnego strzelca, tworzc coraz szersze, ciemniejsze sklepienie ponad puszcz. Nie wiedziaem, co to znaczy, poniewa nigdy jeszcze nie znalazem si sam wobec gstniejcej zamieci nienej, niesionej pnocno-zachodnim wiatrem i groniejszej nieraz ni stado godnych wilkw. Rozumiaem jednak, e Owases bez powodu nie marszczyby czoa. Nawet w gosie Nepemusa posyszaem niespokojn nut, kiedy krzykiem hrrr, hrrr pogania psy.

Pamitam to jak dzi. nieg pada coraz gciej. Wiatr osypuje z gazi drzew biae, wilgotniejce pod pnocno-zachodnim wiatrem okicie. Coraz ciszy jest szlak dla sa - nie sycha ju w zaprzgu wesoych poszczekiwa, jakie powitay Nepemusa i mnie pod Ska Milczcego Wojownika. Pozy sa, oblepione niegiem, stawiaj opr z wrog niemal zacitoci i zapadaj si w kotlinach. Na wznoszcym si zboczu coraz oporniej lgn do Wilgotnego niegu. Milcz zmczone psy - nieg nie skrzypi pod nartami Owasesa. Zapada zmrok, ale nie rozkadamy obozowiska. Powoli nikn z mych oczu postacie Nepemusa i Owasesa. nieg pada mi na twarz, zalepia oczy, sysz warczenie Tauhy, ktry zapewne popdza psy zaprzgu, chwytajc je za uszy. Jest ju cakiem ciemno, kiedy skrcamy nagle w bok z gwnego szlaku. Teraz ju co chwila sanie wznosz si w gr lub opadaj w d. W kocu w pewnej chwili, na ostrym zakrcie, sysz pod pozami sa zgrzyt kamieni i jak szarpnity za kark lec w wielk zasp niegu. Trudno mi si podnie, rce po barki zapadaj si w zasp, szamocz si w niej jak w zym nie. Sysz skowyt i pisk spltanego zaprzgu, wcieky warkot Tauhy i wist bata. Kiedy wstaem, Nepemus doprowadzi ju zaprzg do porzdku. Nade mn pochyla si Owases, tu przed oczyma widz jego byszczce renice i zby - mieje si ze mnie. - Wracaj na sanie, Uti - powiedzia. - Do obozu pozostaje nam ju tylko dwa loty strzay. Nie miaem odpowiedzie, nie odpowiedziaem nawet umiechem. Ale syszc te sowa byem naprawd bardzo szczliwy. Od tej chwili nie byem ju dzieckiem. Stawaem si Muhikoons-sit - Modym Wilkiem. Czarne niebo dotkno szczytw drzew. Kin-ona-taoo! Wojownicy! Zbierajcie si ju! Aby wrd odgosw wielkiego bbna. Wrd piewu i tacw Powita Boga Ciemnoci, Sisiaohe. (z pieni wieczornych) Zaczekaj tu - powiedzia Owases, gdy stanlimy przed niewielkim skrzanym tipi. Namiot przypomina te, w ktrych mieszkalimy w wiosce nad jeziorem. By jednak mniej strojny w ozdoby i malowida, by namiotem wioski Wilkw.

Wszedem do wntrza. Byo ciepo i przytulnie. Pod cianami leao narcze wilczych skr, rozcielonych jak posanie. Usiadem na nich. Owases odszed, byo cicho, tylko z daleka syszaem cichy szmer puszczy i poszczekiwanie psa. Czekaem na brata. Nie widziaem go jeszcze nigdy - odszed do obozu Wilkw na cztery lata przed mym urodzeniem. Jedynie matka czsto wspominaa Tanto, opowiadaa o nim, gdy bylimy sami. Marzyem wtedy, by kiedy mwia i o mnie z tak byszczcymi oczami, tak dumna i szczliwa. I cho w gruncie rzeczy wiedziaem o nim niewiele - nie znaem historii jego oww, nie syszaem nawet dokadnie o tym, jak zdoby swe imi byem pewien, e jest najdzielniejszym, najzrczniejszym i najmdrzejszym ze wszystkich Modych Wilkw. Czekaem dugo. Na dworze gwiazdy na pewno wskazyway ju, e mina poowa nocy... Nadszed krokiem tak cichym, e gdy stan u wejcia do tipi, nie zauwayem go w pierwszej chwili. Dopiero wtedy, kiedy znalaz si w drobnym krgu wiata przygasego ju ogniska, po raz pierwszy ujrzaem brata takim, jaki po dzi dzie pozosta w mej pamici. By wysoki i pikny - gdy wstaem, sigaem mu zaledwie piersi. Nosi bluz z wilczych skr wyszywan u dou kolorowymi koralikami, futrzane spodnie, nie sigajce kolan mokasyny. Odkryte, wysmarowane tuszczem wosy lniy w blasku ognia jak futro foki wynurzonej z wody. A wic tak wyglda mj starszy brat? Serce mi bio. Czekaem w milczeniu, a pierwszy si odezwie. On jednak sta przy ognisku patrzc na mnie, nieporuszony i milczcy. Dopiero gdy niemiao ruchem rki wskazaem mu miejsce u ognia, usiad w milczeniu nie spuszczajc ze mnie wzroku. Gdy ju przyjrza mi si, dotkn rk moich piersi i powiedzia: - Jeste Uti, syn mojej matki, mj brat... - Tak. Dorzuci do ognia kilka drewienek i spyta cichszym nieco gosem: - Jak si czuje matka? Chciaem by dojrzaym i nieugitym wojownikiem. Chciaem zachowa spokj, obojtne spojrzenie, obojtn twarz. Ale przecie dopiero wczoraj poegnaem si z matk, jeszcze wczoraj syszaem jej gos - i zy zakrciy mi si w oczach. Odwrciem twarz od ognia, zaczem opowiada 0 matce, o tym, co mwia mi o nim samym, jak mnie egnaa, jak wyglda, czy

wesoa jest, jakie piewa pieni, jak niebieskie ma oczy i jasne wosy. Na koniec - a nie mwiem dugo, by gos nie zdradzi, e jestem jeszcze maym chopcem, ktremu le i trudno rozstawa si z matk - powiedziaem sowa tylekro przez ni powtarzane: - Mieszkasz w jej sercu. Zawsze o tobie myli. Nie widziaem twarzy Tanto, bo ogie znw nieco przygas. Brat nic nie odpowiedzia, tylko po chwili wycign rk nad ognisko i drobne czerwone pomyki zaczy wi si midzy jego palcami, oplatajc do. Cofn j powoli, zebra wosy z czoa, zacz mwi: - Uti, mamy w sobie jednakow krew. Jeste moim bratem i stawiasz dopiero pierwszy krok na ciece mczyzny. Ja te byem Uti, kiedy mnie tu przywiz Owases. Teraz mam ju imi. Wiele Wielkich Soc przeszo od chwili, gdy ostatni raz nazwano mnie Utim. - Wiem. Nazywasz si Tanto, elazne Oko - przytaknem. - Tak - Tanto powanie skin gow. - Nazywaj mnie Tanto, bo przed moj strza jeszcze nikt nie zdoa uciec i moje strzay s strzaami mierci. Puszcza jest dla mnie tym, czym dla ciebie jeszcze wczoraj byo tipi naszej matki. Zanim tu przyszedem, tak jak i ty nie wiedziaem o niczym.-Nie wiedziaem nawet, e s dobre i ze wiatry, e potrafi przyprowadzi 1 odpdzi zwierzyn, zatrze po niej lady i w czas uprzedzi j o myliwym. A teraz wiatr jest moim przyjacielem i ciesz si, gdy wieje Key-wey-keen, pnocno-zachodni wiatr myliwski. Umiem teraz rogiem z kory brzozowej wabi osia wtedy, gdy o zaczyna sucha gosu swojej krwi... Suchaem tego, co mwi starszy brat, tak aby spamita kade sowo i aeby adne z nich nie umkno z pamici. Uczyniem pierwszy krok na ciece mczyzny. Mj starszy brat rozmawia ze mn jak rwny z rwnym trzymajc mi rk na ramieniu. Ogie przygasa coraz bardziej, chwilami gos brata nieco przycicha, chwilami nie wiedziaem, czy wszystko to dzieje si naprawd, czy nie jest moe snem, ktry ni mi si jeszcze w namiocie mojej matki nad jeziorem. Nagle drgnem, zasona u wejcia tipi zafalowaa gwatownie, ujrzaem eb Tauhy i wielki pies, pies przyjaciel, jednym skokiem rzuci si do moich kolan. Brat rozemia si. - Odszuka ci. Boi si o ciebie. Mwie mu, e si boisz podry do wioski Wilkw? miaem si take. Brat nie kpi ze mnie. Jego miech by tak przyjazny i wesoy jak rado Tauhy. Byem szczliwy - mimo wszystko szczliwy, e nie jestem tu sam, e mam brata przy sobie, e odnalaz mnie Tauha, dobry, stary, mdry pies. I tak zaczo si nowe ycie.

Szybko, bardzo szybko biegn dni w obozie Modych Wilkw. Trudno pochwyci te chwile, spamita je dobrze, kiedy wpierw spada z gazi puchowa czapa niegu, strcona pierwszym wiosennym wiatrem - kiedy - potem ta sama ga rozkwita pierwszym wiosennym pkiem. Kiedy pk pka, by bysn kwiatem. Czas mija wrd wicze, wdrwek po puszczy, polowa. I jak z biegiem lat pokrywa si malowidami skra bizona, obrazujca histori plemienia, tak roso nasze dowiadczenie. Kada wyprawa, kady myliwski szlak uczy czego nowego, blu albo radoci, odkrywa gupot lub dawa mdro. Byo nas wielu takich jak ja, ledwo co oderwanych od namiotu matek. Ale kady chcia by ju mczyzn dojrzaym i sawnym wojownikiem, kady chcia przewodzi reszcie. Kady wic pragn okaza si mdrzejszym, silniejszym i bystrzejszym ni pozostali. Najbardziej ze wszystkich polubiem starszego nieco ode mnie chopca z rodu Sowy. Nazywaem go Kuku-kuru-too, Skaczc Sow, gdy skaka najdalej i najwyej z nas wszystkich. Stalimy si prawdziwymi przyjacimi, ale przyja nasza zacza si w dziwny sposb. Gdy pojawiem si w osadzie, Sowa by ju przywdc najmodszych Wilkw. Wyglda zreszt na wodza. By wysoki, mia dugie mocne nogi, nie obcinane nigdy wosy okalay mu gow gstym wiecem i czasami trudno byo pochwyci bysk oczu pod czarnym pasmem wosw. Poza tym by silniejszy i wytrzymalszy od wielu innych. Nazajutrz po przybyciu, szukajc brata, wyszedem o wicie na Plac Wielkiego Ogniska, wok ktrego krgiem stay obozowe namioty. Od razu spotkaem tu kilku chopcw, ktrzy bez sowa a szybko otoczyli mnie wpatrujc si w m gow. Nie wiedziaem, o co im chodzi, i czujc, e uparcie przygldaj si mym wosom, staem w milczeniu, troch zy, a troch niespokojny. Z innych stron podchodzili nowi trzymajc w rkach uki. W kocu najwyszy z nich - a by to wanie Skaczca Sowa - wystpi przed otaczajcy mnie krg i powiedzia ostrym, wysokim gosem: - Uti, zmyj farb ze swoich wosw. Wygldasz jak starzec. Jeeli chcesz zosta z nami, musisz mie wosy takie jak my - i przecign rk po wasnych czarnych, byszczcych od niedwiedziego tuszczu warkoczykach. W wiosce moje janiejsze ni u innych dzieci wosy nie byy niczym dziwnym. U nas wiedziano, e matka jest obca, e nie jest crk indiask. Tu jednak nikt o tym nie wiedzia. Zrozumiaem, dlaczego Skaczca Sowa i inni pomyleli, i pofarbowaem swoje wosy po to, aby upodobni si do starych, dowiadczonych wojownikw, ktrych wosy z biegiem lat

nabieray koloru kory brzozowej. Ale postanowiem niczego nie tumaczy. Pogardliwe miny chopcw obudziy we mnie zo. Wzruszyem ramionami patrzc w oczy Skaczcej Sowy: - Jeeli chcesz, to sam sobie zmyj wasne wosy. Ja swoich nie maluj. - Nie zmyjesz? - Nie. I wtedy na znak Skaczcej Sowy chopcy rzucili si na mnie. Szarpaem si, wyrywaem, kopaem na wszystkie strony. Gryzem nawet, aby si uwolni. Ale dziesitki rk chwycio mnie i wloko nad brzeg p zamarznitej rzeki. Caa obrona nie zdaa si na nic. Po chwili moja gowa znalaza si w wodzie, a Skaczca Sowa i inni poczli j szorowa, naciera piaskiem, szarpa za wosy. Zachystywaem si wod, a zy wciekoci i blu napyway mi do oczu. Wreszcie pucili mnie. Podrapana skra pieka, z rozbitego czoa spywaa krew, ktra mieszajc si z wod zacza na mnie zamarza. Dopiero teraz poczuem mrz. Bluza wisiaa na mnie w strzpach, odsaniajc podrapane piersi i ramiona, cay byem przemoczony. Rozejrzaem si po twarzach stojcych wok mnie chopcw i cho dusia mnie jeszcze zo, zachciao mi si nagle mia - takie bezradne widniao na nich rozczarowanie: zrozumieli, e nie farbowaem wosw. Ale zo bya silniejsza od chci miechu. A bl jeszcze j podnieca. Nie mogem przebaczy, jeli miaem zachowa wobec nich swoj godno. Skrzywdzili mnie - i teraz jeden powinien za to zapaci, ten, za ktrego przyczyn wszystko si stao. Tym bardziej e Skaczca Sowa sta tu przede mn, a jego gupia mirta i bezmiernie zdziwione oczy jeszcze bardziej pobudziy mj gniew. Zaciskajc pici, spokojnym jednak gosem powiedziaem do niego: - Uti z rodu Sowy! Obrazie mnie nie wierzc moim sowom. Niech uszy twoje dobrze suchaj, co powie ci syn Wysokiego Ora. Podnis do na znak, e uwanie sucha. - W obecnoci tych Modych Wilkw - cignem - bd z tob walczy. Jeeli ci pokonam, przeprosisz mnie. Znw podnis do na znak, e si zgadza. Jeden z chopcw pobieg do namiotu po tuszcz niedwiedzi, my za rozebralimy si do pasa, przygotowujc si do walki. Mrz by taki, e kady krok trzaska, jakby si chodzio po wyschym chrucie. Nie ogrzaem si jeszcze po przymusowej kpieli i byem pewien, e krew moja przemienia si w ld. Kada chwila cigna si bez koca, niczym noc zimowa w

czasie marszu. Nareszcie... Zgrabiaymi rkami natarem grudk tuszczu piersi i ramiona. To samo robi mj przeciwnik, ale z rwn jak ja niezdarnoci. Wida i jego mrz nie oszczdza. Wrd ciszy, jaka zapanowaa, poczlimy kry wok siebie. Pierwszy uderzy Skaczca Sowa, lecz le obliczy skok - polizn si i padajc podci mi nogi. Runlimy obaj w nieg. Trudno powiedzie, ktry z nas bra gr nad przeciwnikiem. Skaczca Sowa by wprawdzie wyszy i silniejszy, ale walczy w poczuciu winy, a mnie gniew siy podwaja. W pewnej jednak chwili zaczem ulega i kiedy ju bliski byem klski, poczuem nagle, e co unosi mnie w gr i odrywa od przeciwnika. Oto obaj znalelimy si pod pachami Owasesa, ktry skierowa swe kroki ku namiotowi. Niedug chwil potem siedziaem na skrach wewntrz tipi i powoli rozcieraem plecy. To samo czyni siedzcy naprzeciw mnie Skaczca Sowa. Patrzylimy na siebie spode ba jako niedawni wrogowie. Tylko e teraz ju bez takiej zoci i raczej z odcieniem wspczucia, bo zarwno na jego, jak i na moich plecach coraz wyraniej wystpoway lady skrzanego rzemienia Owasesa. Pierwszy przerwaem milczenie:- Powiem ci, e tam nad rzek mylaem ju, e nie wytrzymam z zimna. Chciaem nakada z powrotem futro. Sowa spojrza na mnie uwanie. To, co powiedziaem, powiedziaem spokojnie i bez zoci. Wsta i podszed do mnie. - I ja tak samo - zacz niemiao, wycigajc do mnie rk. Od tych sw zacza si nasza przyja. Najsilniejsza ze wszystkich przyjani. Rosa podczas wsplnych wypraw myliwskich, podchodw przez puszcze i gry, przez dugie miesice wsplnych lat. Przez otwr tipi wida byo rowiejce niebo nad szczytami wierkw. Nadszed ju Miesic Pkajcych Pkw. Czas wstawa - po wschodzie soca upolowa mona wicej zwierzyny ni w cigu caego dnia. Zerwaem si wic z posania i popdziem nad rzek. W nocy mczy mnie Nanabun - Duch Snw: leaem zwizany w jaskini, a nade mn schyla si, ryczc i szczerzc ky, czarny, ziejcy ogniem niedwied. To by bardzo niedobry sen. Wieczorem miaem rozpalone ciao i bolaa mnie gowa. Owases powiedzia, e musiaa mnie ugry maa mucha keowakes - maa mucha keowakes sprowadza swym dem gorczk i ze sny. Teraz biegem ku rzece jak co ranka, ale byem jeszcze saby. Nogi moje zaamyway si, jakby ziemia usana bya mikkim puchem dzikich gsi. Gow miaem pust i napcznia, wydawao mi si, e przelewa si w niej cika woda. A ciao moje postarzao

si przez noc o wiele Wielkich Soc i teraz musiaem pozby si saboci, zanim wyruszymy w puszcz. Najlepszym za lekarstwem na sabo jest fala rzeczna. Skoczyemdo wody. Ciao moje przeszyy tysice ostrych kolcw. Rzeka w Miesicu Pkajcych Pkw niesie jeszcze sporo zimnego lodu. Ciepo kwitncych k i zieleniejcej puszczy jeszcze tu nie dociera. Nawet o nie wchodzi na szeroki nurt i gdy pywa, trzyma si jeszcze brzegu. Moje rce tn spokojn porann fal, woda orzewia twarz i chodzi czoo. Z kadym ruchem ubywa mi lat i staj si coraz modszy, zdrowszy i silniejszy. Powrotna droga do tipi jest ju gadka i twarda. Biegncy za mn Tauha skomle i szczeka - skomle troch aonie, e tak szybko przed nim uciekam. Znw by na wczdze po lesie, ma zapade boki i zeszoroczne igliwie w gstych kudach. Niezbyt si wida udao nocne polowanie i teraz brak mu ochoty do wycigw. Gdy pierwsze promienie wstajcego soca przebijaj wierzchoki wierkw, uzbrojeni w noe i uki wyruszamy do puszczy. Za wynios, przygarbion sylwetk Owasesa poda czterech chopcw - Skaczca Sowa i oprcz mnie dwch jeszcze Utich bez imienia. Jestem z nich najniszy i id z tyu. Trzeba dobrze wyciga nogi, by trafi stopami na lady Owasesa. Musimy przecie chodzi tak jak wojownicy i pozostawi na ciekach tylko jeden lad. Wyszlimy na szerok polan otoczon z wszech stron przez zakrt rzeki. Porose krzakami skay broniy dostpu od strony puszczy. Tu Owases zatrzyma si. - Przyjrzyjcie si tej skale. Gdy caa ukae si w socu, macie by na polanie. Teraz wyruszycie do puszczy po tamtej stronie rzeki na owy. Oczywicie pobieglimy razem we dwjk ze Skaczc Sow. W miejscu, gdzie zakrt rzeki by najostrzejszy, postanowilimy przeprawi si na drugi brzeg. Tu nurt mia najmniejsz szeroko. Spilimy ubrania paskami, by umocowa je na gowie, uki i koczany ze strzaami przewiesilimy przez plecy. Sowa pierwszy by gotw i pierwszy skoczy z brzegu do wody. Nurt porwa go i skry za zakrtem. Skoczyem za nim. Tym razem nie czuem ju zimna. Ca uwag skupiem na tym, by nie zamoczy ubrania i nie da si zbytnio znie przez prd. Nurt by silny. Nad sterczcymi z wody skaami przelatyway bryzgi pian. Trzeba byo uwanie pyn nurtem, by nie natkn si na ska. Tymczasem le umocowane ubranie przeszkadzao mi coraz bardziej i prd znosi mnie w d rzeki. Mimo wszystko byem jeszcze do saby i prd znisby mnie zbytnio w d, gdyby Skaczca Sowa nie wycign ku mnie z przeciwnego brzegu dugiej gazi. Tu jednak drogi nasze musiay si rozej. Polowa kazano nam samotnie.

Na oznaczone miejsce stawiem si pierwszy, ale z pustymi rkami. Rozgldaem si do niepewnie, ale ujrzawszy dwch nastpnych Uti uspokoiem si nieco. Powiodo im si nie inaczej ni mnie. Mieli w koczanach tyle samo strza co przed wyruszeniem do puszczy. Nieatwo jest niedowiadczonemu Uti podej zwierzyn. Nana-bosho, Duch Zwierzt, sprzymierzony z grnym wiatrem, czsto potrafi uprzedzi jelenia o myliwym, zanim ciciwa uku zdy wyda cichy wist. Owases siedzia nieporuszony na skale, zapatrzony w jej podne. By nieruchomy niczym Skaa Milczcego Wojownika. Siedlimy wok niego nie przerywajc milczenia. - Patrzcie uwanie! - przerwa wreszcie cisz Owases. Spojrzelimy za jego wycignit doni i po przeciwlegej stronie ujrzelimy nadchodzcego Skaczc Sow. Szed zgity, dwigajc co na plecach. - Patrzcie uwanie, Uti! - powtrzy Owases - wasz brat ubi grsk koz. Trzeba mie bystre oko i dugie nogi, by mc zawiesi czaszk kozicy w swoim tipi. Na dany znak zerwalimy si i popdzilimy w stron rzeki zrzucajc po drodze ubranie. Po chwili pomagalimy Skaczcej Sowie przepyn przez rzek razem z jego zdobycz. Koza bya pikna i rosa. Miaa nie mniej ni dwa lata. W lewym jej boku koo serca pozostay lady po dwch strzaach, lady tak bliskie siebie, jakby strzay wypuszcza ze swego uku szybki i dowiadczony myliwiec. Skaczca Sowa by powany i obojtny. Tak powany i obojtny, jak Owases, ktry nie pochwali go nawet jednym sowem. Ale oczy mego przyjaciela byszczay i oddech by szybki z dumy - nawet my trzej, ktrym si nie powiodo, te bylimy dumni. Soce schodzio ju na drug poow swego szlaku, gdy wkraczalimy do obozu. Tym razem pierwszy szed Sowa dwigajc na plecach sw zdobycz. Bya to pierwsza ubita przeze koza, a stary obyczaj nakazywa, by chopak, ktry upoluje po raz pierwszy koz, sam wnis j do obozu, sam oprawi i zaprosi w kocu przyjaci na wieczorn uczt. Po powrocie z oww zbieramy si na polanie opodal obozu. Gdy ju tam jestemy, przyjeda na koniu Owases, a za nim biegnie luzem drugi mustang. Kady z Modych Wilkw musi bowiem opanowa sztuk wadania broni i ujedania konia tak doskonale, jak nauczy si oddycha, mwi, chodzi i je. Nieatwa to nauka, ktrej udziela nam Owases, a ktra musi sta si tak naturalna, jak oddech czy sowo. Tym bardziej trudno mi j opanowa, e jeszcze niezupenie zgoio si biodro, odarte ze skry po pierwszym upadku z konia, i jeszcze drtwiej rce, zmczone wczorajszym wiczeniem rzutu tomahawkiem. Na dany przez Owasesa znak skacz na luzaka. Teraz, kiedy ju jestem na koniu, nie

wolno mi da si dopdzi gonicemu za mn Owasesowi. Wiem, e gdy mnie dopdzi, na plecy moje spadnie niejeden cios skrzanego rzemienia. A rami ma Owases nielekkie. Gdy uda mi si jednak okry polan bez jednego uderzenia, bdzie to prba zwyciska. Podbiegajc do konia chwytam rkami za rzemienn przepask opasujc jego grzbiet i kad si na wycignitej szyi. Pdz przed siebie - ko sam wymija porastajce z rzadka polan drzewa. Z tyu ttent kopyt konia Owasesa. Ogldam si. Dziel mnie od niego tylko dwie koskie dugoci. Owases wanie odchyla do tyu rk z rzemieniem i przegina si lekko w moj stron. Czuj, e za chwil grozi mi piekca nagroda za z jazd. Nachylam si wic jeszcze bardziej nad szyj mego mustanga i wpijam pity w jego ebra. Mijamy ju blisko poow drogi - Owases zostaje nieco w tyle, lecz po chwili znowu zaczyna si niebezpiecznie, coraz niebezpieczniej przyblia. Zziajany oddech jego konia sysz tu nad uchem, a do grupki stojcej na skraju polany chopcw pozostaje jeszcze cay lot strzay. Kiedy jednak sysz nad sob ostry wist rzemienia, udaje mi si szarpn konia za grzyw, tak e uskakujc w bok odbiega on od kierunku pogoni, ja za, przytrzymujc si rkami skrzanego pasa, zelizguj si na brzuch koski. Rzemie przelatuje nad gow, a rozpdzony ko Owasesa przemyka obok. Udao mi si to po raz pierwszy. Nim Owases zawrci, byem przy chopcach. Po raz pierwszy wygraem. Po lekcjach jazdy rozpoczynaj si prby zrcznoci w obchodzeniu si z broni. Oto Skaczca Sowa pdzi w penym galopie w stron drzewa, na ktrym wymalowano koo wielkoci ludzkiej gowy. Pd wiatru odsania twarz przyjaciela, z wysokiego czoa odgarnia wosy splecione w drobne warkoczyki. Oczy przyjaciela wpatrzone s w koo, w uniesionej rce trzyma n - a mijajc drzewo wyprostowuje si i nagym ruchem ramienia ciska noem w stron celu. Pira, zdobice rkoje noa, wydaj cichy gwizd, ostrze gucho uderza o kor. Sowa oglda si, twarz mu nieco ganie - n ugrzz poza koem. Owases wyciga go i podaje innemu. Ja za nie wiem, czy bardziej smuci si porak przyjaciela, czy bardziej cieszy si tym, e tylko ja dzisiaj zdoaem trafi trzykrotnie w sam rodek celu. Gdy wracamy do obozu, cienie nasze s ju dugoci wysokiego buka, a puszcza czai si w wieczornej ciszy. Idziemy zmczeni, ale weseli. Rka boli od wicze noem i tomahawkiem, dr nogi od ciskania koskiego grzbietu. A cho kilku z nas ma lady rzemienia na plecach po prbie jazdy i cho tylko mnie udao si dzi trafi trzykrotnie noem w rodek celu - wiemy jednak, e Owases jest zadowolony ze swoich uczniw. Ze o wiele bardziej ni przed trzema miesicami musi trudzi si, by dopdzi kogo z nas podczas

prby jazdy, i e nikt ju z najmodszych jego uczniw nie chybia drzewa, cho chybia samego celu, nie dziurawi ani noem, ani tomahawkiem przestraszonego powietrza. . Dzi Owases po raz pierwszy od wielu dni nie zgani nikogo z nas - a to u niego rwna si wielkiej pochwale.Gdy niebo na zachodzie ciemnieje, a ksiyc nabiera blasku, zbieramy si wok ogniska. Nad ogniskiem, w chodnym dymie, wdzi si miso osia i rozpatanego jesiotra. Skaczca Sowa podaje Owasesowi serce ubitej przez siebie kozy, nauczyciel za dzieli je na cztery czci i podaje kademu z nas: - Jedzcie, Uti, serce biaej kozy i procie jej ducha, by nie gniewa si na was. Gdy wyroniecie na wojownikw, obycie jedli serca niedwiedzie, a czaszki ich oby czsto zdobiy wasze namioty. Niebo jest wysokie, dym pachnie gorzko, a serce kozicy jest najlepsz czstk wiata i najlepszym przysmakiem. Uczta nasza jest najweselsz uczt od wielu miesicy, cho siedzimy wok ogniska w milczcej powadze. Kady z nas patrzy w przysze lata i widzi siebie wielkim myliwym, o ktrego czynach piewaj przy ognisku pieni. Milczy Owases milczymy i my. A ja piewam sobie w duchu pie o tym, e bd kiedy jak Nepemus, e bd mia jak on surow i znaczon bliznami po niedwiedzich pazurach twarz, e jak Nepemus toczy bd z szarym niedwiedziem walk wrcz - i zwyci. Bdzie to pikna walka. Naprzeciw mnie stanie wielki szary niedwied, o wielkiej wciekoci i wielkich kach i pazurach - a ja bd mia swoj dzielno i swj n. Ostrze noa krtsze jest i sabsze od kadego z niedwiedzich pazurw. Ostrze noa mona zama na drewnianej gazi - a niedwied swoimi pazurami potrafi upa ska. Aleja zwyci niedwiedzia i postawi mu nog na karku. Zabior mu jego imi - i nie bd mnie ju nazywa Uti, chopcem bez imienia, ale bd mnie zwa Szarym Niedwiedziem, Dugim Kem albo Ostrym Pazurem. Pragnbym w namiocie zoy zmczone ciao. I odpocz cho przez jedn noc. Prowadcie mnie, stopy, w kierunku namiotu, Gdzie odwiedzi mnie sodki Nanabun - Duch Snw. Odsu derk wejciow i popro mnie na spoczynek Do swego namiotu, kochany mj bracie. Promienie soca tworz na trawie derk o wzorze, jakiego nie utka najzrczniejsza kobieta. Nad k pochyla si wysoka skaa, podobna do skulonego starca, drzemicego z

twarz zoon na kolanach. Ska okra szeroka rzeka - skrca tu gwatownie i powolnym nurtem wpywa w puszcz. Przy samej skale nurt rzeczny wyrwa gbi, po ktrej woda pynie przezroczyst, pen podwodnych wirw fal. To byo nasze ulubione miejsce. Tu spotykalimy si - ja, Tanto i Skaczca Sowa. Tu Tanto uczy nas pywa i skaka ze skay. Kiedy soce zachodzi, woda wok skay podobna jest do srebrnej ki. Gdy pierwszy raz przyszedem tu noc, by zawrze z rzek i Duchem Wd braterstwo krwi, noc bya cicha jak spokojny sen. Przyszedem tu sam - sam jeden chciaem sprzymierzy si z rzek. Stanwszy na skale witaem uniesion rk ksiyc, puszcz i odbijajce si w wodzie wierzchoki drzew. Na znak przymierza zaciem si w rk i czerwona kropla krwi spada w agodny nurt. A potem skoczyem w srebrn gbi. Nie jestem ju w takiej chwili czowiekiem. Jestem ryb, najbliszym sprzymierzecem i przyjacielem Ducha Wd. Rozgarniam rkami chodn wod, pyn w d, potem naprzeciw nurtu, potem nagym skrtem, jak ryba przestraszona cienia wielkiego ptaka, rzucam si w bok, by otrze si o porosy wodorostami blok skay. Kiedy za odbijam si od dna, przepywajce nade mn ryby wiec uskami jak wietliki w puszczy - tylko e ich blask te jest zamglony i tajemniczy, cho przyjazny, jak cay wiat mojego nowego sprzymierzeca, Ducha Wd. Potem wypywam. Bardzo jestem may wobec ogromu nawisej nade mn skalnej postaci. A jednak czuj si wielkim, kiedy siadam na skalnej krawdzi. I cho ju znowu jestem maym chopcem, zawarem nowe braterstwo. Milczymy wszyscy czterej - ksiyc, Duch Skay, Duch Wd i ja. Pod koniec Miesica Jagd, kiedy koczy si pogodny dzie, a my zmczeni caodzienn nauk odpoczywalimy jak co dzie na Skale Milczcego Wojownika, od strony wielkich rwnin dobieg nas odgos koskiego galopu. Z pocztku by cichy. Mogo si wydawa, e to zmczenie szumi nam w uszach. Pierwszy zerwa si Tanto - potem usyszelimy i my coraz bliszy i wyraniejszy ttent. Patrzylimy na siebie z niepokojem. Z tamtej strony, od strony naszej wioski, bardzo rzadko dawa si sysze pogos koskiego galopu. Nikomu z nas nie wolno byo jedzi w tamtym kierunku, a mieszkacy wioski tylko w najwaniejszych sprawach odwiedzali osad Modych Wilkw. Kt wic mg to by? Tanto pierwszy zeskoczy ze skay. Pobieglimy z Sow za nim. Przed namiotem Owasesa sta rosy, czarny ko, okryty pian. Jeszcze niespokojny,

taczy i bijc kopytami ziemi, podnoszc w gr eb z nastawionymi uszami, ra. Uchwyciem Tanto za okie, serce zabio mi niespokojnie - to by wierzchowiec naszego ojca. ledziem za wzrokiem Tanto i wraz z nim zaczem i w stron wysokiego, starego buku. W cieniu drzewa sta nasz ojciec. Sta milczcy, wysoki, odziany tylko w spodnie z frdzlami, uywane jedynie na owy lub do walki. Pier mia odkryt, widniay na niej blizny i szeroki lad niedwiedzich pazurw. Tanto, Sowa i ja stanlimy tu przed nim. Nie wolno si byo odezwa, pki ojciec pierwszy nie przemwi. Stalimy wic nieruchomo i bez sowa - cho tak bardzo pragnem rzuci si ojcu na szyj, przytuli si do niego, usysze jego gos. Nie widziaem go przecie przez cay okres Wielkiego Soca. Ojciec przypatrywa si nam uwanie i bez umiechu. W kocu zbliy si, pooy do na ramieniu Tanto, a mnie pogadzi po wosach. Na moment osabem. Serce podeszo do garda, a do oczu napyny zy. Byo mi bardzo smutno, a rwnoczenie rosa we mnie zo na siebie, e jeszcze cigle nie umiem by wojownikiem i e plcze si we mnie jeszcze dusza dziewczyny. Na szczcie ojciec nie przyjrza mi si uwanie. Wida byo, e cho nas obejmuje, mylami jest daleko. e mylom tym brak spokoju. Nawet Skaczca Sowa rozumia to dobrze, bo spojrzawszy na bokiem widziaem, e oczy ma przestraszone i lekko dr mu rce. Ojciec kaza nam usi, sam siad obok i zapali sw ma fajeczk. To, co mwi, mwi W naszej obecnoci, ale chyba nie do nas, Patrzy ponad nasze gowy i nie zwraca twarzy nawet ku Tanto, ktry by przecie prawie modym wojownikiem. Mwi tak, jakby po prostu chcia sysze wasne myli. - Kiedy byem takim chopcem jak ty, mj Uti, i jak Uti z rodu Sowy, nasze plemi przywdrowao w te strony. Kiedy byem takim chopcem jak wy, nasze plemi przybyo nad t rzek, by wie ycie spokojne. By y daleko od osad Okimow - biaych ludzi. Wiele Wielkich Soc przechodzio nad nasz wiosk, a w wiosce panowa spokj. Sycha byo wesoe pieni i wojownicy taczyli tace zwyciskich owcw. Chc, aby moi synowie stali si jak najprdzej wojownikami i swoim ramieniem wspierali moje rami. Biali ludzie znw przypomnieli sobie o naszych wioskach i soce coraz bardziej zachodzi dla nas poza ze chmury. Okimow znowu odnaleli drog do mego tipi i trudno bdzie ich z tej cieki zawrci, trudno bdzie polowa w wolnym lesie i wdrowa przez nasz puszcz... Nie rozumiaem tego, co mwi ojciec, nie rozumia tego take Sowa. Jeden Tanto wpatrywa si uwanie w twarz ojca, jakby poj kade sowo i pochwyci te myli, ktrych ojciec nawet na gos nie wypowiedzia. Draem lekko, ale nie dlatego, e soce ju dotkno

tarcz drzew na zachodzie i nad ziemi cign wieczorny chd. Chocia byem przy ojcu, przy bracie i przyjacielu, wydawao mi si chwilami, e jestem sam i zdany na ask bezlitosnych wrogw. Tu po zachodzie soca powrci z puszczy Owases. Ojciec przywita si z naszym nauczycielem bez sowa i bez sowa weszji razem do namiotu. Ju po chwili z gbi tipi zaczy dobiega krtkie urywane gosy bbna. By to znak zwoujcy wszystkich mczyzn na narad. Wtedy Tanto pochwyci mnie i Sow za ramiona: - U Owasesa bdzie narada wojownikw. Jeeli nie, bdziecie haaliwi jak dzikie prosita, zabior was z sob pod namiot, ebymy mogli podsucha, co starsi powiedz na naradzie. Sowa i ja nie mielimy si nawet odezwa, tylko pochwycilimy go za rce gorczkowo, kiwajc gowami, bagajc go wzrokiem, by zechcia dotrzyma obietnicy. Soce ju zaszo i wok namiotu gstnia mrok, mrok wielkich drzew. Czekalimy dugie chwile, a wszyscy wojownicy zejd si do tipi Owasesa, czekalimy ukryci za najblisz kp krzakw, nie odzywajc si nawet szeptem, bojc si goniej odetchn. Dopiero kiedy ostatni z wojownikw wszed do namiotu, poczlimy ladem Tanto przelizgiwa si z kamienia na kamie, baczc, by nie wej poza obrb najgbszego, rzucanego przez sosny cienia. Na trzydzieci krokw przed namiotem leglimy w wysokiej trawie. Ale wtedy, jak na rozkaz czarownika, komary przypomniay sobie o nas i karzc za zuchwao ciy niczym grzechotniki. Nie mogem w pewnej chwili wytrzyma ich ataku i daem znak Sowie, by uama kawaek gazi jaowca do oganiania si przed nimi. Sowa by rwnie gupi, jak ja, i w ciszy wieczornej trzask amanej gazi rozleg si niczym grzmot. Tanto poczstowa nas obu mokasynem, ale na szczcie nikt ze starszych nie zwrci uwagi na trzask gazi. Czas duy si coraz bardziej. Tanto porzuci nas i popezn przodem. Mielimy czeka na jego znak - nie dawa go jednak. Chwilami wydawao mi si, e niedugo ju nastanie wit i soce odkryje nas tutaj schowanych w jaowcu. W kocu wychyliem gow zza krzaka, by spojrze na namiot Owasesa. W namiocie lnio ju ognisko i w tej samej chwili rozlego si gdzie obok rechotanie nocnej ropuchy. By to znak brata, e mamy czoga si w kierunku namiotu. Znalazem si moe w poowie drogi, gdy ksiyc wyszed zza chmur i swym blaskiem owietli wszystko dokoa. W tym za samym momencie rozchylia si skra wejciowa namiotu i w jego progu stan ojciec. Zesztywniaem. Zapragnem nagle zapa si pod ziemi lub sta si niewidocznym jak Manitou. Ojciec sta wprawdzie bokiem do nas,

baem si jednak na spojrze, by wasnym wzrokiem nie przycign jego spojrzenia, tak jak polujcy wilk czy polujcy myliwy nie wpatruje si nigdy w sw ofiar, by nie wyczuwaa jego obecnoci. Chwilami serce moje ustawao, bo mogem przysic, e ojciec patrzy wprost na mnie. e za chwil podejdzie i podniesie w gr jak maego krlika. Na szczcie to tylko mj strach mia mae serce. Ojciec nie dostrzeg mnie. Zagwizda cichutko. Odpowiedziao mu renie, a potem odgos lekkiego galopu. Ko przebieg o kilka metrw ode mnie i stan przy ojcu. Po chwili ksiyc znw zaszed za chmury i w zgstniaym mroku bysno ognisko spoza uchylonej zasony, na tle za jego czerwonego blasku migna posta wchodzcego do tipi ojca. Teraz dopiero osabem. Przez cay ten czas leaem z napronymi do blu miniami. Szczki miaem tak zacinite, e podczogawszy si do Tanto nie mogem ich rozewrze. Tanto bysn nade mn oczami jak zy ry. - Zachowujesz si jak jeozwierz, ktry pdzi tam, gdzie go oczy ponios, bez porozumienia z gow. Oczy twoje s lepe jak u wilczego szczenicia, a w gowie twej mieszkaj wiewirki. - Wyzwiska brata byy tak ciche, e ledwie mnie dochodziy. - Jak moge wychodzi zza kamienia, gdy ksiyc w tym samym czasie chcia obejrze wiat? Bab bdziesz, a nie wojownikiem... Milczaem z pokor. Znalelimy si w kocu pod samym namiotem, po przeciwlegej stronie od wejcia. Z grnego otworu wsk smug dobywa si dym. Z zewntrz dobiega nas szmer cichej rozmowy. Przez ma szpar mona byo dojrze wntrze tipi. Przy ognisku siedziao zaledwie piciu wojownikw: Owases zwrcony do nas plecami, obok niego po obu stronach Tanone - Zamany N, brat Owasesa, i stary wojownik Gichy-wape, Wielkie Skrzydo. Ojciec mj wraz z czarownikiem Gorzk Jagod siedzieli naprzeciw nas. Kilku innych wojownikw przysiado poza krgiem wiata. Czarownik przybrany by w wilczy kopak i cienko szlifowane rogi bizona, chwiejce si przy kadym ruchu gow. Z szyi zwiesza mu si sznur niedwiedzich kw, ramiona mia okryte przybran pirami skr czarnego niedwiedzia. Ogarn mnie przeraliwy lk. Z tyu syszaem, jak Skaczcej Sowie dzwoniy ze strachu zby. Tanto przytrzyma mu szczk i pogrozi pici. Sowa tchn mi w ucho: - Skd tu si wzi Gorzka Jagoda? Czyje oczy go u nas widziay? Istotnie - skd mg si wzi? Od miesica przebywa w wiosce nad jeziorem. Nie widzielimy go ani przed przybyciem ojca, ani jak wchodzi do tipi Owasesa. Drelimy ze strachu. Nawet Tanto

oddycha szybciej ni zwykle. Nie mogem oderwa oczu od postaci Gorzkiej Jagody. Byem pewien, e widzi nas, e wie o nas, e za chwil na jego rozkaz duchy zmarych ukarz nas za zuchwao. Przytuliem si do Sowy czekajc na cios. Tanto widzc, co si z nami dzieje, odepchn nas nieco do tyu. Posyszelimy jeszcze gos ojca: - Suchajcie mnie, wielcy mowie, a uszy wasze niech bd szeroko otwarte. Cztery Mae Soca temu przyby do nas biay czowiek z mwicym papierem. Papier kae opuci nam nasze tereny i zamieszka w rezerwatach. Tak chce naczelnik biaych, Wap-nap-ao. Dalszych sw nie dosyszaem. Tym bardziej e ju po chwili Tanto znowu ostrym ruchem rki kaza nam si cofn. Zaledwie kilka sw dotaro do naszych uszu. Nie umielimy jednak poj ich znaczenia. Tanto pozosta przy namiocie i na pewno wiedzia wszystko, o czym mwi wojownicy. Ogarnia mnie coraz wikszy niepokj, bo widziaem, jak Tanto kilkakrotnie zacisn pici, a raz nawet chwyci za rkoje noa zawieszonego u pasa. Znowu gos ojca powtrzy kilkakro imi Wap-nap-ao potem ozwa si gos Owasesa i gos Gorzkiej Jagody. Przyguchy Wielkie Skrzydo mwi goniej ni inni i syszelimy dokadnie jego sowa, kiedy rzek, e nad wioski naszego plemienia znowu, jak za dni jego modoci, nadcigaj czarne chmury. Potem znw odezwa si ojciec, ale wanie wtedy Tanto kaza nam si cofn i sam szed naszym ladem. Gdy wrcilimy w cie sosen, pochwyciem go za rk. - Tanto - prosiem - o czym mwili wojownicy? Tanto pochyli si ku nam: - To, o czym mwili, nie byo przeznaczone ani dla mnie, ani dla was. Ja nie pamitam, o czym mwili. - Tanto... - Nie pamitam - powtrzy i odszed. Wrcilimy z Sow do naszego tipi. Dopiero tutaj Sowa nabra nieco odwagi. Prdzej ni ja wyzby si strachu i smutku, tote zacz si na mnie zoci: - Jeste Uti i bdziesz Uti, a w twojej gowie naprawd mieszkaj wiewirki. Nie umiesz nic wymyli, eby twj brat przemwi? Nie umiesz? Rzeczywicie, nie umiaem. Nie wiedziaem, w jaki sposb mona by wydoby co z brata. Tanto widzia rozmow. My za tylko syszelimy urywki sw, ktrych przecie bez gestu, bez ruchu doni i tak poj nie mona. Tanto pozna ca tre przemwienia ojca i widzia, jaki znak uczyni czarownik, a to wanie mogo by najwaniejsze. Ale Tanto nas odpdzi, a sam te wycofa si jeszcze przed kocem narady. Widocznie uzna, e ani my, ani nawet on nie ma prawa zna wszystkich myli starszych. Czuem al do Tanto, ale tylko al. Zapewne wiedzia, co robi. Natomiast Sowa zacz mnie zoci.

- A w twojej gowie biegaj tchrze! - krzyknem. - Bye wraz ze mn i sam moge spyta. Jeste troch starszy i brat atwiej by ci posucha. Ku mojemu zdumieniu Sowa jednak nie chcia si dalej kci. Zapewne i on by bardziej niespokojny ni zy i tylko gniewem chcia w niepokj przed sob i przede mn ukry. Siedzielimy dugo przy ognisku, rozmylajc nad tym, jak ochroni wiosk od czarnych chmur i dlaczego, kiedy mwi si o biaych ludziach, plemieniu naszemu grozi maj czarne chmury? Ale i tak nic nie wiedzielimy i niczego nie umielimy wymyli. Oczy zaczy si klei. Dorzuciem wic na ogie troch wieego jaowca, by przegna komary, ktre znw sobie o nas przypomniay, i uoylimy si na spoczynek. Z pierwszego snu wyrwa nas jednak nagy gos bbna, wysoki wist piszczaki. Skoczylimy na rwne nogi. Wybieglimy z namiotu na Plac Wielkiego Ogniska. Byskay tu pomienie trzech ognisk, wok ktrych zebrali si ju wszyscy doroli wojownicy obozu. Rozbrzmiewaa powolna na razie muzyka - powolna jak zapowied, jak sygna wywoawczy. Dddniy bbny, wistay piszczaki z pir orlich i flety cisowe, skrzeczay grzechotki z wich skorup, oplecione raciczkami jeleni. Nagle na polan wbieg w podskokach wojownik umalowany, w czarne i te pasy. Nogi jego zdobiy rwnie malowane gwiazdy i pksiyce oraz uwieszone u kolan i kostek koskie ogony. Biodra opinaa przepaska obszyta pirami kruka... Wojownik wyobraa noc. W lad za nim z ciemnoci wypad ogromnym skokiem drugi tancerz - dzie. wieci piropuszem z biaych pir orlich, twarz pokry barwami powitalnymi, bia i niebiesk, jasne mia mokasyny i nogi przybrane biaymi pirami sw. Tak rozpocz si taniec o walce Dnia z Noc - taniec na cze przybyego do osady wodza. Patrzylimy szeroko rozwartymi oczami, bbny biy coraz szybciej i coraz szybciej biy nasze serca. Patrzc na walk Dnia z Noc poczlimy si koysa w kolanach, wybija stopami takt, przed oczami migay biae pira ora i czarne pira kruka, rce same unosiy si w gr, a piszczaki i flety wistay nad gowami jak chmury leccych strza. Przyjdcie, podniebne ory, Przyjdcie i sidcie niziutko, A polem wejdcie w gb tego namiotu, Prosz was o to - wejdcie, Zblicie si do nas, ory,

Zamieszkajcie w namiotach naszych. Kiedy koczy si lato, wawa, dzika g, wyrusza na poudnie. Nad puszcz zaczyna piewa Key-wey-keen, pnocno-zachodni wiatr. Potem znw nieg przygina ku ziemi biae brzozy, mrz skuwa lodem jezioro. W zimie sycha gos wilczych stad, ktre wyj do leccego w gr ksiyca, zwouj si na owy, piewaj Pieni mierci samotnym osiom i jeleniom. My uczymy si wtedy sztuki zakadania side, owienia ryb w przerblach, samotnych wdrwek przez nien puszcz, prowadzenia psich zaprzgw. Ale nie tylko dni pdz szybko - pdz tygodnie i miesice. Trudno je obj pamici, nie da si opowiedzie o wszystkim. Oto sycha nad puszcz krzyk powracajcych gsi. Brat Mokwe, niedwied, wstaje z zimowego legowiska. Jego samica wyprowadza mae na ciepy blask soca. Bracia bobry znw ukazuj okrge gowy nad rozlewiskiem wok swych tam. Znowu Mode Wilki rozpoczn nauk jazdy konnej i budowy odzi. Szybki nurt wiosennej fali niesie brzozowe kanoe, jak wiatr. Potem rzeka si uspokaja - jest lato. Pyniemy na mielizny, gdzie w gorcym socu lata wygrzewaj si tuste szczupaki. Ju nie jestemy tak cakiem mali i bezbronni, jak w pierwszym miesicu po przybyciu do obozu. Owases oszczdza sw. Nie zawsze oszczdza pasa. Ale hojnie i zawsze rozdaje nam sw wiedz. Wie te, e najlepszym nauczycielem bywa potrzeba i konieczno. W pierwszym i drugim roku pobytu w obozie rozdziela nam jeszcze ywno. Ale w trzecim i czwartym zaprowadza nowy zwyczaj: kto nie potrafi upolowa sobie zwierzyny, ten... nie je. Takie prby trwaj wpierw tydzie, potem dwa, trzy... I oto w pitym roku szkoy natury, od pocztku Miesica Jagd a po pierwszy nieg, zdani ju jestemy tylko na wasny oszczep i uk, na spryt tropiciela i bystro myliwskich oczu. Ale nikt nie jest w swych prbach samotny. Niektrzy chopcy s lepszymi tropicielami, innym znw nawet ptak nie umknie spod strzay, inni jeszcze umiej wabi zwierzyn lub odkrywa nowe owiska ryb. Kady wic pomaga kademu - a wasnorcznie upolowany krlik smakuje tysickro lepiej ni ofiarowana przez starszych szynka niedwiedzia. Jake szybko pdzi czas. Oto znw wyj wilki i dmie nad przysypanymi niegiem namiotami zimowy pnocny wiatr, i znw piewa szumem wody pierwsza wiosenna odwil. Nie jestem ju maym chopcem - nie musz wazi na kamie, by z niego dopiero dosta si na grzbiet koski. Na maych Uti, przybywajcych do obozu, patrzymy z gry - tak jak Tanto niegdy na nas patrzy. Tanto jest ju prawie wojownikiem... Jak szybko w mej

pamici biegn owe lata! Znowu min Miesic Kwitncych Drzew. Nad jeziorami rozkrzyczay si wodne ptaki. Soce byo coraz gortsze, coraz duej pozostawao nad puszcz i rosa jego droga ze wschodu na zachd. Trwa Miesic Jagd - r padziernik. W miesicu tym - jak co roku - o wiele wicej czasu spdzalimy w puszczy ni w obozie. A im duej kto z nas pozostawa samotny w lesie, tym wiksze spotykao go uznanie ze strony nauczyciela. Las by ju naszym drugim domem, coraz dokadniej odkrywa swe cieki i tajemnice. Pod koniec Miesica Jagd wytropiem w pobliu Grzmicych Dow legowisko szarego niedwiedzia, u podna ostrych ska odkrylimy ze Skaczc Sow kilka legowisk wilczych. Umielimy ju wyczyta ze ladw, czy przechodzi ciek czowiek, jak prdko szed, jakiego by wzrostu, chory czy zdrowy, czy naleao w nim widzie przyjaciela czy wroga. Las sta si ju nam przyjaznym, starym bratem, ywicielem i domem. Z niego czerpalimy sw mdro - wiedz o yciu, sztuk ycia. Mohe-koos - wilk by nam przyjacielem, cho mg sta si wrogiem, tak samojak niedwied, asica czy jele. Drzewa chroniy nas przed ulewnymi deszczami, a my prosilimy dusze drzew o danie nam kory na kanoe czy gazi na uk. Po zabiciu niedwiedzia nie porzucalimy na ziemi jego czaszki, lecz zawieszalimy j na gazi, ozdabialimy koralikami, pirkami, do rodka za sypalimy tyto jako ofiar dla ducha niedwiedzia. Ciao zabitego bobra wraca do rzeki, gdy ywioem jego jest woda.Po zabiciu za jelenia myliwi kad go tak, by gowa zwrcona bya w kierunku Key-wey-keen, wiatru pnocno-zachodniego, przed pyskiem za stawiaj mu naczynie zjadem i wtedy rozpoczyna si taniec: myliwi naladuj bieg jelenia, jego skoki, potem krok myliwych, scen ucieczki, ataku i mierci. Na koniec podchodz do zabitego zwierza, gadz go i dzikuj, e da si zabi. - Odpoczywaj, starszy bracie - piewaj. A czarownik przybrany w jeleni skr z rogami na gowie powiada tak: - Przyniose nam swoje rogi, i za to ci dzikujemy. Dae nam swoj skr, i za to ci dzikujemy. Misem swym napenie nasze odki, krwi swoj nasze yy, i za to bd szczliwy w Krainie Wiecznego Spokoju, gdzie ci spotkamy po mierci. O wielki, mdry starszy bracie, wybacz, e musielimy ci zabi. - Wybacz, starszy bracie - powtarzaj wojownicy. Nigdy nie zabijalimy bez potrzeby. Uczylimy si, e Indianin ma prawo polowa

tylko wtedy, gdy grozi mu gd, e nie wolno te wyrusza mu na polowanie, jeeli w przeddzie przeni zy sen lub zabroni mu oww czarownik. W puszczy bowiem s te wrogowie - ze duchy albo zoliwe i nieprzyjazne mae lene duszki, sprowadzajce ze zwierzcych ladw w boczne cieki, na faszywe tropy, na moczary i bagna. Tote kiedy przyszo nam spdzi noc w puszczy, nie obawialimy si ani zwierzt, ani burzy, ani wiatru czy ciemnoci. Wystarczyo jednak, bymy posyszeli jaki odgos, ktrego nikt z nas nie umia sobie wytumaczy - by noc stawaa si nagle piekem, i to nie tylko dla maych chopcw. Kulilimy si przy ognisku, drc ze strachu, bo zdawao si nam, e widzimy w ciemnociach nieprzyjazne ludziom, drzewom i zwierztom ze duchy, sugi Kanahy: szkielety bez gw, pdzce jelenie o wyartych wntrznociach, siedzcego na grzbiecie jelenia lepego rysia, ktry w kach trzyma paczce dziecko. Byy takie chwile, kiedy zdawao si nam, i zmory kr wok nas w zawrotnym pdzie, e kady z nas widzi je wasnymi oczami i e nic ju nas uratowa nie zdoa. Noc mijaa bez snu - o wicie za opuszczalimy grone miejsce, by nigdy ju do niegodnie powrci, i Ale Miesic Jagd by piknym miesicem. By te naszym miesicem. Zabawy trway caymi dniami - trudno zreszt byo w nich oddzieli rado od nauki i zabaw od trudu. Owases, Zamany N czy Wielkie Skrzydo opowiadali o starych czasach, o walkach i wojnach midzy plemionami. Potem wic prowadzilimy ze sob potyczki i wojny naladujc z dziejw dawnych dni to wszystko, o czym chtnie wspominali starcy. Dzielilimy si zwykle na dwa oddziay zoone z samych Uti, chopcw bez imienia. Kady z nas malowa na twarzy i piersiach barwy wojenne - i jak wyruszajcy na ciek wojenn wojownik smarowa swe ciao tuszczem dla ochrony przed owadami. Starsi chopcy pokpiwali nieco z nas, chtnie wic i za zgod Owasesa uciekalimy z obozu na kilka dni, by toczy swe potyczki i wojny midzy plemionami. Byo wrd nas dwch wodzw, Skaczca Sowa - i ja. Kiedy dzi przymykam oczy, dobrze widz polan pod Ska Milczcego Wojownika, na ktrej zbieramy si przed wypraw, sysz gosy naszej narady, widz twarze moich wojownikw lnice czerwon, t i czarn farb. Przed nami rzeka. Za rzek puszcza, w ktr wyruszy wczoraj Skaczca Sowa ze swoim oddziaem. Jego na rozkaz Owasesa mielimy dzisiaj wyledzi. Wiedzielimy, e wszed do puszczy w stronie pnocnej. Zbyt dobrze jednak znaem swego przyjaciela, by sdzi, e uda si w tym kierunku, w ktrym znikn jego oddzia.

Naleao te strzec si wywiadowcw, ktrych rozwany mj przyjaciel na pewno pozostawi na skraju puszczy, by ledzili nasze poruszenia. Przepynwszy rzek ruszylimy ladem oddziau Skaczcej Sowy. Posuwalimy si gsiego. Gdy tylko weszlimy w las, wysaem piciu swoich, by starali si odnale tropy wywiadowcw - sam za z reszt oddziau ruszyem wielkim ukiem w stron poudniow. Tauh oczywicie pozostawiem w obozie. Nie chciaem, by wch psa pomg nam w naszej walce - nie wolno zreszt byo posugiwa si czymkolwiek innym ni wasnym wzrokiem, wchem i wasn mdroci. Szlimy bez sowa. Ubrani bylimy tak jak wojownicy na ciece wojennej - mielimy tylko przepaski biodrowe lub spodnie myliwskie. Zjedzenia wzilimy tylko pemmikan, miso starte na proszek, nielimy drewniane tomahawki, dzidy o stpionych ostrzach i strzay z drewnianymi grotami. Na wypadek polowania kady z nas otrzyma jednak od Owasesa po trzy ostre strzay do koczanu. Przeszedszy spory kawa drogi, kiedy wczesne soce zaczo si ju wznosi na szczyty drzew, zatrzymaem swj oddzia, by czeka na wywiadowcw. Mijay dugie chwile ciszy i milczenia - trwalimy w bezruchu. Koo nas przebiega asica. Zza krzaka jagd wystawi dugie uszy krlik. Nikt nie drgn nawet, nie sign po strza. Czekalimy. Szybciej, ni mylaem, rozlego si kilkakrotne cmokanie wiewirki, coraz blisze i coraz cichsze. Poznalimy - tak, to jeden z naszych wywiadowcw przyszed z wieci o wykryciu wyranych ladw przeciwnika. Czyby Sowa by tak nieostrony, e nie zatar swego tropu? A moe zlekceway nas? Po krtkiej naradzie postanowilimy rozbi si na dwie grupy. Ja z czci chopcw miaem uda si w kierunku odkrytych ladw - drug grup obj Uti ze szczepu Kapotw, z zadaniem dalszego posuwania si ku poudniowi. Sygnaem naszym mia by pisk orlicy zwoujcej swe mae. Wywiadowca szybko doprowadzi nas na miejsce odkrytych tropw. By to teren na p kamienisty, przecity duymi jarami, zasypany zomami ska. Drzewa rosy tu nisko, a korony ich tak pozrastay si z sob, e trudno byo dostrzec bkit nieba. Strumienie pyny tu w wiecznym cieniu, na ich brzegu odkry byo mona lady soboli i rysi. Wywiadowca wskaza odcinity kilkakrotnie w mikkiej ziemi midzy kamieniami lad mokasynw. Przechodzio tdy trzech chopcw. To byo wyrane jak soce na niebie i jasne jak woda rzeczna w blasku tego soca. C to za wywiadowcy, co szli na wypraw tak spokojnie i tak nie kryjc swych

ladw, jak stare kobiety, kiedy id wypra derki nad brzegiem jeziora? C to za wywiadowcy, ktrzy mogli przej po kamieniach i nie pozostawi adnych ladw, a pozostawili wyrany trop mokasynw odbity w wilgotnym mchu? Patrzc na trop zaczem si cicho mia. To bya zbyt jawna gra, by moga si uda i wcign mnie w puapk. Ale szybko przestaem si mia: przecie odkrytym ladem poszo czterech moich wywiadowcw i gotowi da si wcign w zastawione przez Skaczc Sow sida. Ruszyem wic tropem wraz z jednym z Utich, kac reszcie posuwa si za nami w odlegoci lotu strzay. Wkrtce dotarlimy do do pytkiego, lecz gsto porosego drzewami i krzakami wwozu. Oba lady - lady chopcw Sowy i moich czterech wywiadowcw - wiody prosto w gb. Cofnem si do swego oddziau, coraz bardziej niespokojny o tamtych czterech wwz wyglda jak puapka na rysia. Wietrzyem niebezpieczestwo. Kazaem w najwikszej ciszy okry cay wwz i powoli zbada kade drzewo i kady jego krzak. - Jeli wwz bdzie pusty, kady da znak piskiem orlicy. Zostaem sam z jednym tylko wywiadowc. Reszta rozbiega si cicho jak cienie w poudnie. Chwile duyy si nieznonie - gnbi mnie los wywiadowcw, ktrzy poszli niebezpiecznym ladem, niczym dzieci za gosem matki. Braa mnie na nich zo. Moe jeszcze rozmawiali! A moe, jak najmodsi Uti, mruczeli sobie piosenki o tustym mleku albo biaej wdzonej rybie? W kocu odezwa si pisk orlicy, jeden, drugi trzeci... A wic moglimy wej bezpiecznie w gb wwozu. Sta tu cie gboki niczym woda w mrocznym stawie. W poowie wwozu wiedziaem ju wszystko. Serce bio mi z gniewu i zoci. Na samym rodku cieki byo peno zdeptanych ladw. Pod najbliszym krzakiem odnalazem zamany trzonek tomahawka. Jeden z chopcw pochwyci go z gonym sapniciem: Uff! - Poznajesz? - spytaem. - Tak. To mego brata. A w brat by wanie jednym z tych czterech wywiadowcw, ktrzy jak mae myszy dali zaskoczy si Skaczcej Sowie. Wszystkie lady byy wyrane, tak wyrane, jakby okoliczna trawa, mech i krzaki opowiedziay nam na gos ca histori, ktra tu si wydarzya. Skaczca Sowa otoczy po prostu cay wwz, w ktrego rodek zawiody naszych chopcw jak za rczk, jak na sznurku wyrane a zdradzieckie lady. No i krtka bya to walka; gdy weszli w zasadzk, spad na nich jak wrona na kurczta i wzi bez trudu do niewoli. Co czyni dalej?

Od miejsca ladw po bitwie trop nagle zacz wika si traci. Ju nie by tak wyrany, uwanie trzeba byo schyla si nad ziemi, by odnale gbiej wcinity lad stopy. Prowadzi w stron rzeki i tu gin. Rozesaem dwch chopcw w d i w gr nurtu, za kadym z nich posuwa si may ubezpieczajcy oddziaek. Poszukiwania nie byy atwe, dopiero wtedy, gdy soce znalazo si ju w zenicie, przybieg jeden z wysanych niosc piro. Naleao do jednego ze schwytanych przez Sow chopcw. Odkrylimy wic dalszy trop. Po raz pierwszy od duszego czasu spojrzelimy na siebie bez gniewu i zoci. Nie omyliem si - cho Skaczca Sowa znikn w stronie pnocnej, to jednak teraz wyranie prowadziy jego lady ku poudniowi. Dostalimy jednak gorzk nauczk. Teraz ju trzeba byo posuwa si naprzd najostro-niej, jak we wrogiej puszczy, jak wobec miertelnego niebezpieczestwa. Wok wywiadowcy, dcego gwnym tropem, szeroko rozrzuciem cay, w kadej chwili gotowy do walki oddzia. Szlimy bardzo powoli, ale bez chwili przerwy i w najwikszej ciszy. Nie wolno byo zatrzymywa si ani po to, by ugasi pragnienie, ani dla adnej innej boskiej czy ludzkiej przyczyny. Trzeby byo odpaci za naiwno tamtych. lady wiody w stron Czerwonego Kanionu, graniczcego z poudniowo-wschodnim skrajem lasu. Weszlimy w Kanion jak cienie. Od tej chwili trzeba byo ju peza pod jego cianami w gromadzcym si mroku. Szybko zblia si wieczr. Wreszcie zabio mi radonie serce - oto przed mymi oczami otworzy si widok na niewielkie jezioro. Na poudniowym jego brzegu pono wysokie i jasne ognisko. Tak wic jak ja okazaem si zbyt pewnym siebie przywdc w pierwszym okresie dnia, tak teraz Sowa zbyt zaufa swej mdroci i bezpieczestwu palc jasny ogie i nie kryjc niczego. Weszlimy w nadbrzene krzaki czekajc nocy. Sowa mia jednak sprzymierzecw. Byy nimi komary, jaki ptak koyszcy si niespokojnie nad naszymi gowami, kilka nocnych ropuch skaczcych ciko wok nas. Draem, e krzyk nocnego ptaka i rechotanie ab obudz czujno tamtych, ale na szczcie Sowa ufa ju sobie bez miary. Wystawi strae tylko od pnocnej strony, my za zaczlimy powoli posuwa si brzegiem jeziora, tak by dotrze do obozowiska od odkrytej strony poudniowej. Wiedziaem, e nie wolno nam od razu zaczyna bitwy. Brako mi czterech wojownikw. Uwolni ich bdzie trudno. Ale im trudniej bdzie osign zwycistwo, tym pikniejszy bdzie jego smak. Musielimy wpierw wyswobodzi wywiadowcw i potem dopiero zaskoczy obz nieprzyjaciela.

Sowa nie by przezorny. Obozowa zbyt blisko grupy wysokich drzew, ktrych dolne gazie sigay skraju lasu i opaday tak nisko, e dotkn ich mona byo rkami. Poza tym nie umieci jecw w samym rodku obozowiska, lecz niedbale pozostawi ich poza krgiem wiata, blisko kpy zaroli. Kiedy pomie strzela wyej, widziaem wyranie ca czwrk lec obok siebie, pod stra obrconego do nich chopca, jednego z najmodszych Uti. Niepokoia mnie tylko jedna sprawa - nie widziaem przy ognisku Skaczcej Sowy. To mogo by niebezpieczne. Nie mona byo jednak duej czeka. Na jasny ksiyc nadchodzia wanie szeroka awica chmur. Plan miaem prosty, tak prosty, e winien by przynie powodzenie. Zdecydowaem si sam podej do jecw. Zastpstwo w dowodzeniu postanowiem przekaza chopcu z rodu Kapotw. By on bystrym i chytrym chopcem. Mogem ufa, e nie zezwoli na adn nieostrono. Obawia si mogem z jego strony tylko jednej rzeczy - e bdzie zbyt ostrony. Wytumaczyem mu swj plan w kilku zdaniach: - Id do jecw - szeptaem. - Bd si stara rozci ich wizy, eby byli gotowi do ataku wraz z nami. Ty wejd na najblisz przy ognisku sosn i bacz. Jeli ujrzysz, e mi co grozi, daj zna krzykiem puchacza. Jeli napadn na mnie, niech cay oddzia od razu rusza do ataku. Jeli za ujrzysz mnie ju przy jecach, niech cay oddzia przygotuje si do napadu z dwch stron: od strony brzegu i tej kpy drzew. Syszaem jego nieco zdyszany oddech. Chcia co powiedzie, czuem, e si waha ale w kocu tylko skin gow. - May-oo, dobrze - odrzek cichutko i zacz wspina si na drzewo. Sowa mia przekltych sprzymierzecw. Byy nimi oczywicie komary. Zncone widokiem ognia, a rwnoczenie odpdzane od obozu Sowy przez dym, na mnie chciay sobie powetowa swj zawd. Miaem jednak nadziej, e dobrze daj si we znaki take jecom - e wobec tego moi wywiadowcy nie le zbyt spokojnie i e stranik zdy si ju przyzwyczai do ich niespokojnych ruchw. Mogo to uatwi zadanie. Los mi sprzyja. Ksiyc przesoni chmury. Ognisko przygaso. Na skraju lasu, nieco dalej ni ja si znajdowaem, sycha byo krztanie dwch czy trzech zbierajcych chrust chopcw Sowy. Komary ciy bezlitonie, ja jednak nie mogem powstrzyma si od bezgonego miechu. Nazbyt byli pewni swego bezpieczestwa. Niewiele jednak brako do tego, bym ponis jeszcze jedn porak. Gdy mijaem wanie odkryt polank midzy grup sosen, skd ledzi moj drog zastpca, a kp krzakw, przy ktrej leeli jecy, posyszaem krzyk puchacza. Przylgnem do ziemi. Byem

o krok od zwycistwa - od jecw dzieli mnie tylko gsty krzak jaowca. I wanie w tej chwili przebieg obok mnie Sowa niosc wielk narcz gazi do ogniska. Na szczcie nis ich tyle, e przesoniy mu troch twarz i nie mg mnie spostrzec. Rzecz si powtarzaa czuem, e zarwno jego, jak i moje triumfy bd raczej owocem cudzej nierozwagi ni wasnych zasug. Bya to chyba najcisza godzina. Pomie ogniska buchn wysoko. W moj stron nie pyn dym, ktry odpdziby cho jednego najmniejszego komara - pyn za to zapach pieczonego nad ogniem krlika i ju nie wiadomo byo, co gorsze, czy grocy odkryciem wysoki jasny pomie, czy komary, czy zapach misa, ktry przypomina o tym, e przez cay dzie nie tknem jedzenia. Najtrudniej jest czeka. Przymknem oczy, aeby ich blask mnie nie zdradzi. Chwile mijay tak opornie, jakby rozcigay si na cae miesice. Leaem nieruchomy, jak brat mohekoos - wilk, z niezmiern cierpliwoci oczekujcy swojej godziny. Na szczcie, oddzia Sowy koczy ju uczt, pomie ogniska znw przygas, zacienia si wok niego krg cieni, nie cicha jednak rozmowa. Chopcy, wzorem starych wojownikw, chepili si jeszcze cigle swoimi czynami, opowiadali, ktry z nich pierwszy wpad na mych wywiadowcw, ktry z nich ktrego powali, ktry najbardziej mg si szczyci chytroci lisa, dzikoci wilka, szybkoci jelenia. Widziaem ich dokadnie i znw chciao mi si mia. Jeden Skaczca Sowa milcza. Ale milcza z tak dum, e przez chwil nawet zrobio mi si go al - czy za godzin bdzie nadal taki dumny? Wreszcie przyszed mj czas. Wstrzymujc oddech wcisnem si niezmiernie powoli w kp jaowcw. Nie by to zabieg przyjemny, ale igy kuy sabiej ni komary. Przy ognisku niczego nie zauwaono. Nikt nie drgn nawet, gdy pod mym okciem trzasa gazka, w moich uszach wybuchajca niczym huk piorunu. Poruszy si natomiast najbliej lecy mnie jeniec i musz przyzna, e tym razem wykaza nieco wiksz rozwag ni w wwozie klski. Widocznie przeczul, e gazka trzasna pod stop czy rk przyjaciela, i udajc, e ogania si od komarw, przysun si z lekka w moj stron. Wystarczyo sign doni, by dotkn noem jego sptanych na plecach rk. Czekaem jednak jeszcze, a pierwszym chopcom przy ognisku zaczn opada gowy na piersi, a ar ognia zblednie i przyganie w popiele. Na koniec wycignem rk z noem. Pta puciy atwo. N pozosta w wolnych doniach mojego Uti. Zaczem si cofa. Kiedy wrciem pod sosn, oddzia by gotw do ataku. Prowadziem grup majc natrze wzdu brzegu jeziora.

Wierzcie mi, wspaniaa bya to chwila, kiedy wreszcie z wojennym, leccym ponad las, jezioro i kanion krzykiem, z wzniesionymi w gr dzidami i tomahawkami runlimy na senny, niczego zego nie oczekujcy ju oddzia Sowy! Cika bya walka i obaj z Sow przez dobry miesic wspominalimy nasze spotkanie przy kadym ruchu. Skoczya si dopiero przed witem - a dopiero po wschodzie soca mj oddzia wyapa ostatnich zbiegych do lasu wrogw. Sodkie byo zwycistwo, cho przy porannej kpieli, wsplnej ju kpieli zwycizcw i zwycionych, lady po ciosach tomahawkw i dzid pieky bardziej ni ukszenia stu tysicy komarw. Najwspanialsza za bya poranna piecze z krlikw, ktre na nasz cze musieli zowi zwycieni. Za t przygod chwali mnie Owases i nawet Tanto, cho i tym razem nie da si ubaga i nie zdradzi ani sowa z podsuchanej przez siebie nocnej narady wojownikw. Bya to tylko jednak maa chmurka na jasnym niebie chway, w ktrej blasku chodziem przez pene dwa dni po powrocie do obozu, przez te dwa dni, pod koniec ktrych spotkao mnie jeszcze wiksze szczcie. Oto drugiego dnia, kiedy w wiosce rozpalilimy ju wieczorne ogniska, by upiec upolowanego przez Zamanego Noa jelenia, na Plac Wielkiego Ogniska wjecha w pdzie jeden z modszych wojownikw naszego szczepu. Poznaem go od rau - by to ty Mokasyn. Przyby cay pokryty szaroczerwonym kurzem wielkiej rwniny, prowadzc ze sob luzaka. My, modsi, od razu okrylimy go przygldajc si z ciekawoci koniom. On za - miast spyta o ktrego z dojrzaych wojownikw - zwrci si wprost do nas: - Jestem ty Mokasyn - powiedzia. - Przysa mnie tu Wysoki Orze, abym odszuka jego najmodszego syna. Serce zabio mi gwatownie. Wystpiem z krgu chopcw i podnoszc do do gry odezwaem si: - Ja jestem Uti, syn Wysokiego Ora. Z czym przysa mj ojciec wielkiego wojownika, tego Mokasyna? Byem wprawdzie maym chopcem, ale moje sowa na pewno spodobay si przybyszowi. Umiechn si lekko i pochyli ku mnie. - ty Mokasyn - mwi - nie aowa swego konia i gna do obozu Modych Wilkw przez dzie i przez noc, aby synowi Wysokiego Ora przekaza ojcowski podarunek. I wtedy, w tej szczliwej chwili, rzuci wodze luzaka w moje rce! To by mj ko! Mj pierwszy ko! ty Mokasyn odjecha ju w stron namiotu Owasesa, a ja cigle jeszcze staem

nieruchomo, dzierc wodze mustanga w swojej doni i dawic w gardle zarwno ch do miechu, jak do paczu i krzyku z radoci. Stojcy wok mnie rwienicy te milczeli w nabonym zdumieniu. Mj ko! By to zwyky mustang indiaski. Nic w nim nie byo piknego - nic takiego, co by mogo porwa ludzkie oczy piknoci linii i rysunku. Ale dla mnie to by najwspanialszy ko wiata. Wyda mi si nie koniem, lecz ptakiem ciglejszym, bystrzejszym i wytrzymalszym ni wszystkie, jakie dotychczas widziaem. Istotnie - nie by zbyt pikny. Zwiesi nisko duy, ciki eb i sta spokojnie na krtkich, silnych nogach o kolanach nieco zwrconych ku rodkowi. Ale kady znawca indiaskich koni potrafiby go doceni. Pod dug sierci rysoway si silne minie wytrzymaego szybkobiegacza, szeroka pier wiadczya o regularnoci oddechu, a dugi tuw o agodnym, falistym galopie.Oczywicie zapomnielimy o naszych ogniskach. Wiodem konia ku rzece, a za mn wszyscy Uti, bardziej zachwyceni ni zazdroni, szli, by pomc mi w kpieli wierzchowca. Wiedzieli bowiem, e cho to mnie ofiarowa go ojciec, jednak adnemu z nich nie odmwi, jeli zechce wyprbowa mego konia. Mustang by spokojny i agodny. Sta w wodzie rc z cicha, gdy masowalimy go mikkimi gazkami wierzby. Mia wielkie, mdre oczy i aksamitne chrapy. Tuliem do nich twarz tak czule, jak tuliem niegdy policzek do matczynej rki. To by nasz ko! Gdy wysech, poczlimy go stroi wplatajc w grzyw i ogon najpikniejsze, jakie kady z nas mia, pira. I wkrtce nasz ko by strojniejszy ni konie wszystkich wojownikw z osady Modych Wilkw - przypomina bardziej wierzchowca jakiego wielkiego wodza ni jedynego konia wielu maych Uti. Szybko sprawdzilimy, co on umie. Ojciec zadba o to, by da w nasze rce mdrego przyjaciela. Ko by ujedony, znakomicie, nie mielimy adnego kopotu z dosiadaniem go. Na gwizd kad si na ziemi, potem znowu na gwizd podnosi si, zmienia krok i kierunek za delikatnym dotkniciem doni, galop mia mikki i dugi, a na jego grzbiecie miecio si bez najmniejszego trudu a trzech znakomitych jedcw z wioski Modych Wilkw. Wanie zachodzio soce, gdy na strojnym koniu, otoczony przez rwienikw, w blasku czerwonych i zotych promieni podjechaem pod namiot Tanto, by przed bratem pochwali si sw dum i radoci. Tanto obejrza dokadnie konia kiwajc z uznaniem gow, potem dosiad go i zmieniajc krok do galopu okry Plac Wielkiego Ogniska. Osadzi go przed nami w penym biegu, tak e rozwierzgane kopyta ujrzelimy tu nad gow. Tanto umiechn si. - Dobry ko - rzek. - Szanuj go, a bdziesz mia w nim przyjaciela, ktry ciebie

uszanowa potrafi. Znikn na chwil we wntrzu namiotu i wynis skr wilcz oraz par strzemion. Narzuci je na grzbiet mego konia. O, jake byem bogaty! - Przyjmij ten dar - mwi Tanto - od swego brata i niech ci Wielki Duch pomoe w twoim modym yciu. Jutro, nim soce wzejdzie nad czubki drzew - wskaza na buki po wschodniej stronie - bd u mnie, a tymczasem niech ko twj si pasie razem z komi innych wojownikw. Na dugo przed oznaczon por byem u brata. Z kilku namiotw dym unosi si w niebo cienk a prost smug, obfita rosa i spywajca ku rzece mga zapowiaday jasn pogod. Wysoki krzyk ptakw nis si w czystym powietrzu od strony lasw. Lekki wiatr pachnia ywic i lenymi zioami. A ja byem szczliwy. Dobry sta si dla mnie Miesic Jagd. Odniosem zwycistwo nad jeziorem u Czerwonego Kanionu. Pochwalili mnie Owases i Tanto. Ojciec przysa wspaniaego konia, a dzi po raz pierwszy mj starszy brat mia mnie zabra ze sob do puszczy. Czekajc na biegaem wkoo namiotu jak mody pies, krzyczc o owach, na ktre si wybieram, wymachujc z radoci rkami. Biegaem tak nieprzytomnie, e wpadem na wojownika Czarn Rk, ktry wraca z nocnych oww i nis na ramieniu dzik koz. Wpadem na tak gwatownie, e omal nie zbiem go z ng i od razu przekonaem si, e Czarna Rka ma bardzo cik rk. Zabolao, ale ani wojownik, ani ja nie utracilimy z tego powodu humoru. Czarna Rka umiechn si nawet: - Wielki z ciebie myliwy, Uti. Radzibym ci jednak zabra z sob bro. Zwierzta wracaj teraz z nocnych oww do legowisk i co zrobisz, kiedy spotkasz wilka samotnika? - Nie przelkn si, Czarna Rko. A zreszt jedzie ze mn do lasu Tanto, mj brat. I zbyt wielkim jest on myliwym, aby obawia si mohekoos. - Tanto jest dzielnym modziecem - przyzna Czarna Rka. - Ale i najwikszy myliwy nie wie o wszystkim i najwikszy myliwy nie uczy si na wasnych bdach. Bo kady wielki bd jest zarazem bdem ostatnim. Kto zrobi bd, zataczy Taniec mierci na pnocnym niebie. Tam - wskaza szare pasmo widnokrgu. - Obymy si spotkali tam jak najpniej. Mody Wilku. Czarna Rka odszed mruczc jeszcze co do siebie, a ja oczywicie nie wierzyem jego sowom. By to zbyt pikny dzie, by wysuchiwa sw rozwagi. Nadal biegaem wok namiotu brata, piewajc piosenk o wszystkim, co zdarzyo si w ostatnich dniach, o drodze przez puszcz, zwyciskiej bitwie i polowaniu, ktre nas czeka.

Widok Tanto troch mnie rozczarowa. Brat prcz siekiery i noa myliwskiego nie mia adnej broni, a mnie da tylko worek z kolej skry. Z tego za, e nie wzi adnych zapasw, wywnioskowaem, e nie czeka nas adna wielka wyprawa, e udajemy si w niedalek bardzo drog. Nie wypadao mi pyta, cho ciekawo mczya nieznonie, ale gdy wioska skrya si za drzewami, Tanto sam odezwa si: - Znalazem pszczoy. Idziemy po mid dla mego brata i jego przyjaci.Teraz rozczarowanie walczyo o lepsze z radoci. Marzyem wprawdzie o jakich wielkich owach na jelenia, bia koz czy nawet niedwiedzia, ale z drugiej strony nic lepszego ponad ciemne plastry miodu nie mona byo w puszczy znale. Szybko wic pogodziem si z tym, e jeszcze dzisiaj nie bd wraz z Tanto polowa jak wielki myliwiec, i tylko przeykaem lin mylc o smaku i zapachu, ktry na nas czeka w lenej barci. I raz tylko przeszed mnie dreszcz na wspomnienie, jak smakuje do lenego ludku, kiedy broni swego miodu. Mylc o tym szedem tropem brata, rozgldajc si pilnie dokoa. Wreszcie znalazem to, czego szukaem: krzak kwanoni, gsto porosy ciemnymi, podunymi jagodami. Tanto usiad na ziemi, ja za zaczem zrywa jagody. Gdy zebraem ich dostateczn ilo, obaj natarlimy ciao ich czerwonym, przenikliwie pachncym sokiem, ktrego wo skuteczniej broni przed pszczoami ni jaowcowy dym. Szlimy pnocn ciek i w miejscu, w ktrym piorun zama i spali star sosn, skrcilimy ku wschodowi w gsty, niezbyt wysoki las o bogatym podszyciu. Tu ju trzeba byo i ostroniej i przezorniej ni ciek. Weszlimy bowiem w kraj braci drapienikw, ktre, cho soce ju wzeszo, cigle jeszcze mogy wraca z oww do swych legowisk. Trzeba byo omija stop suche gazki i licie, dba, by nie potrci cienkich pni modych drzew, i pod wiatr, aby - zanim zdy nas zwietrzy jakikolwiek zwierz - spostrzec go od razu. Po tym, jak brat si wok rozlda, zrozumiaem, e zbliamy si do celu. Minlimy may strumie, wijcy si bez szmeru wrd obrosych mchem kamieni, potem krzaki kwitncych jagd i zagajnik ciasno spltanych ze sob grabw. Gdy wyszlimy ze, posyszaem nagle trzask rozupywanej gazi. Tanto za pochwyci mnie za rami i cisn je tak, e omal nie krzyknem. Chwil potem posyszaem wcieky huk pszczelego roju, jakie ciche pomruki i gone mlaskanie. Brat dobrze wiedzia, kto zdy nas uprzedzi. Cignc mnie za rami pocz si cofa. Ale w tym samym momencie i ja zauwayem stojcego przy niskim dbie brunatnego niedwiedzia z plastrem miodu w apach. Po dzi dzie ze wstydem wspominam, e utraciem wtedy spokj, rozsdek i rozwag

- wyrwaem si z doni Tanto i runem do lepej, optanej ucieczki. Przeraone oczy mao widz. Potknem si o suchy korze i padem jak dugi z krzykiem strachu. Za swymi plecami posyszaem krtki, zy poryk niedwiedzia. Musia to by nieprzyjazny ludziom samotnik, ktrego ju i tak podraniy pszczoy. Brat poderwa mnie z ziemi i pognalimy w stron wyszych drzew. Za nami trzaskay gazie pod apami pdzcego niedwiedzia. Wiedzielimy dobrze, e nawet najszybszy bieg nas nie uratuje i jeli nie zdymy schroni si na wysokie drzewo, zataczymy dzi Taniec mierci na pnocnym niebie. Na szczcie Tanto zdoa pochwyci doln ga wielkiego grabu, wspi si na ni byskawicznie i poda mi rk. Sapanie niedwiedzia syszaem tu za sob. Krzyczaem co, brat poderwa mnie w gr jak rybak podrywa ma potk, chwyciem palcami za ga i tylko poczuem, e co uderza mnie w stopy, zrywa mokasyn. Brako czasu na to, by zastanawia si, a nawet rozumie, co si stao. Pilimy si w gr, bo niedwied nie zaprzesta pogoni. Laz za nami, usta dopiero wtedy, kiedy ciesze gazie poczy si pod nim ugina. Przystan ryczc, szczerzc ky, prbujc potrzsa konarami, na ktre schowalimy si. By to stary samotnik, o futrze poznaczonym wielu bliznami, z rozerwanym prawym uchem, o wciekych oczkach nabiegych krwi. Wspiem si najwyej, jak mogem. Draem trzymajc si kurczowo gazi. Tanto jednak odzyska ju oddech i spokj. Uama spor ga i pocz bi ni napastnika po nosie. Zuchwao Tanto dodaa mi odwagi. Zaczem wic te rzuca w niedwiedzia maymi gazkami i krzycze: - O, Mokwe, niedwiedziu, kosmaty bracie! Odejd std, bo ci zabijemy i duch twj bdzie musia azi po drzewach jak czerwona wiewirka. A to przecie wstyd dla takiego wojownika jak ty. A Tanto: - O, Mokwe, niedwiedziu, zy bracie! Mam ju jedn skr w swym namiocie, wiksz i czarniejsz ni twoja. Ale id chody zimowe i szukam drugiej skry do swego namiotu. Jeli wic chcesz zachowa swe futro, odejd i zostaw nas w spokoju! Niedwied przekonawszy si, e nie zdoa nas dosign, cofn si powoli, zlaz z drzewa. Krzyczaem w upojeniu na przemian pochway, groby i wyzwiska. Ale znw umilkem. Chytry wrg wpierw pocz wyrywa korzenie, a potem prbowa obali drzewo napierajc na nie cielskiem. Tanto nie ustawa w obelgach i rzucaniu gazi. Drzewo chwiao si, mimo e pie by gruby. Na koniec niedwied znudzi si daremnymi prbami, rykn jeszcze kilka razy coraz

leniwiej i ciszej, w kocu opad na cztery apy, ziewn i powoli odszed w gszcz modych grabw. Suchalimy, w napitym milczeniu. Odgos amanych gazi cich w coraz wikszym oddaleniu. Tanto rozemia si i gdy w lesie znw zapada agodna cisza upalnego poudnia, bez szmeru zsun si na ziemi, a ja poszedem w jego lad. Nie zdylimy jednak uj piciu nawet krokw, gdy z przeciwnej ni dotychczas strony, z tej samej, z ktrej przedtem nadeszlimy, wypad w strasznym milczeniu ten sam niedwied. Na szczcie Tanto ujrza go od razu. Wrzasnem - osaby mi kolana, byem pewien, e nic ju mnie nie uratuje. Ale brat zdy podrzuci mnie na ga i sam ptasim skokiem umkn sprzed samych kw zwierzcia. Nie wystarczyo mi ju odwagi wspominajc przestrogi Czanej Rki, przestrogi o tym, e pierwszy bd myliwca bywa bdem ostatnim, utraciem wiar w ratunek, nawet wiar w przezorno i mdro mego brata. Jemu zreszt oczy a zbielay z wciekoci - wpierw rzuci siekier, chwil potem noem. Ale trzonek tomahawka zawadzi o ga i chybi celu, n za, miast trafi w sam wzniesion ku nam paszcz, olizn si tylko po kach, kaleczc uniesione wargi, i przebi przedni ap. Zerwaa si burza - samotnik szala, jego ryk nis si nad lasem jak huk sierpniowych piorunw. Mode drzewka, wyrywane z korzeniami, latay na wszystkie strony, wyrzucana do gry potnymi apami ziemia sigaa nas, zasypywaa oczy i usta. Dostaem maym kamykiem prosto w grn warg i poczuem na ustach smak krwi. Las wok zamar. Nic poza trzaskiem drzew amanych przez szarego brata i poza jego rykiem nie byo sycha. Maa pliszka, ktra przysiada obok mnie na gazi, tak odrtwiaa z przestrachu, e mogem j wzi w do. Podne naszego drzewa wygldao tak, jakby stoczyo tu bitw stu wojownikw. W zielonym mchu widniay czarne plamy zdartej darni, w powietrzu wci latay gazie, grudki ziemi i kudy niedwiedzia wydarte przeze samego w gniewnym szale. Nawet Tanto umilk i patrzy na samotnika wzrokiem, ktry bardziej przypomina moje spojrzenie - spojrzenie przestraszonego Uti - ni wzrok dojrzaego myliwca. Cienie drzew znw zaczy pada skonie. Nie wiem, nie pamitam, ile czasu mogo min od chwili, gdy ponownie schronilimy si na drzewo. Zacinite na gaziach palce drtwiay, przed oczami migay mi ciemne patki. Nagle oyem: Tanto prostujc si i przykadajc donie do ust wyda przenikliwy, wysoki, gony okrzyk. Niedwied za umilk i unoszc pysk w gr, tracc prawie cay swj gniew, pocz nieufnie wszy. Jeszcze na chwil leg u stp naszego drzewa lic zranion

ap i wszc wokoo. I wtedy usyszaem i ja: jakby dalekie parskanie koni i tupot kopyt po mikkim poszyciu. Tanto znw zacz woa ostrzegajc przed niebezpieczestwem. Ale niedwied uzna widocznie, e jemu grozi wiksze - po chwili zerwa si i cichym, szybkim truchtem przepad w gbi lasu. Uratowali nas Owases i Wielkie Skrzydo. aden z nich nie przemwi ani sowa, ale Tanto opowiadajc, co si stao, pochyla gow i patrzy w ziemi tak samo, jak czyniem to ja, kiedy przyszo tumaczy si z jakiego chopicego gupstwa. Wracalimy do wioski idc ladem Owasesa. Kiedy weszlimy ju na wiodc do obozu ciek i kiedy wrcia mi caa odwaga, przemwiem swobodnym gosem: - Myl sobie, bracie, e najwikszy nawet myliwy nie wie o wszystkim i najwikszy myliwy nie uczy si na wasnych bdach, bo kto zrobi bd, ju do nie powraca, tylko taczy Taniec mierci na pnocnym niebie. Dlaczego nie wzie uku, mdry bracie? Ale tym razem mdro Czarnej Rki obrcia si przeciw mnie. Nie w por wypowiedziaem jego sowa. Tanto mia jeszcze cisz rk ni Owases i Czarna Rka sponiewiera mnie prawdziwie po bratersku. Nauczyem