relacje-interpretacje nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

44
n- ter- pre- ta- cje Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 2 (26) czerwiec 2012 25. lalkarskie święto nad Białą Kamienicki Dom Kultury Uczniowski Kongres Kultury O miłości w Königshütte Rozmowa z Tadeuszem Biernotem 45/45. Kajtek i Monika Relacje ISSN 1895–8834

Upload: lethuy

Post on 11-Jan-2017

219 views

Category:

Documents


3 download

TRANSCRIPT

Page 1: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

n­ter­pre­ta­cjeKwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej Nr 2 (26) czerwiec 2012

25. lalkarskie święto nad Białą Kamienicki Dom Kultury Uczniowski Kongres Kultury

O miłości w Königshütte Rozmowa z Tadeuszem Biernotem 45/45. Kajtek i Monika

RelacjeISSN 1895–8834

Page 2: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

Wiśniowy sad, Lwowski Teatr Woskresinnia, Lwów, Ukraina (2010)

Magiczna kulka, Komedianci, Czeskie Budziejowice, Czechy (2008)

Legenda o lalce, Hong Kong Puppet and Shadow Art Center, Hongkong (2010)

Agnieszka Morcinek

Na okładce: Krabat, Krabat Ensambl: Figurentheater Wilde & Vogel–Florian Feisel–Grupa Coincidentia, Niemcy/Polska (2012)

Michał Strokowski

Międzynarodowe Festiwale Sztuki Lalkarskiej

Page 3: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf
Page 4: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

Kwartalnik Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-BiałejRok VII nr 2 (26) czerwiec 2012

Adres redakcji ul. 1 Maja 8 43-300 Bielsko-Biała telefony 33-822-05-93 (centrala) 33-822-16-96 (redakcja) [email protected] www.rok.bielsko.pl

Redakcja Małgorzata Słonka redaktor naczelna

Opracowanie graficzne, DTP Mirosław Baca

Wydawca Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej dyrektor Leszek Miłoszewski

Rada redakcyjnaEwa Bątkiewicz Lucyna Kozień Magdalena Legendź Janusz LegońLeszek Miłoszewski Artur Pałyga Jan Picheta Maria Schejbal Agata Smalcerz Maria Trzeciak Urszula Witkowska

Druk Augustana, Bielsko-Biała

Nakład 1000 egz. (dofinansowany przezUrząd Miejski w Bielsku-Białej)

Czasopismo bezpłatneISSN 1895–8834

n­ter­pre­ta­cjeRelacje

25. MFSL: Muubajka, Divadlo Piki, Słowacja Archiwum

25. MFSL: Cyrk sześcianów, The Train Theatre, Izrael

Eldad Maestro

Tadeusz Biernot: Adrianne (Adrianne Pieczonka), akryl, pastel, olej, płótno

Krzysztof Morcinek

25 Międzynarodowych Festiwali Sz tuki LalkarskiejOkładka/wkładka1 Lalkarskie święto według...6 Teatralne rendez-vous nad Białą

Z festiwalowych wspomnień Lucyny Kozień

Recenzja10 Materiał na tragedię

Magdalena Legendź

Upowszechnianie13 Krzepki sześćdziesięciolatek

Marcin Zarębski

17 Odpowiedzi mamy w sobieMagdalena Legendź

34 Rozmaitości36­ RekomendacjeGaleria /Wkładka­­ 45/45.­Kajtek­i­Monika

Bielsko-Biała. Ludzie i budowle25 Strzygowscy

Piotr Kenig

Uczniowski Kongres Kultury29 Kongres odmieniany

przez przypadkiAgata Chyla

31 Wernisaż RozstanieKatarzyna Becker

32 Barwne rozstanieDominika Wandzel

33 Oczy, które patrzą...Agata Chyla

Monika Kałuża: Kura maderska, gwasz, pastel

W galeriach20 Kajtek i Monika – ojciec i córka

Małgorzata Słonka

22 Poszukiwanie siebieZ Tadeuszem Biernotem rozmawiała Agata Smalcerz

Page 5: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

1R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Lalkarskie święto

Od 25 do 30 maja po raz dwudziesty piąty dwumiasto nad Białą wypełnią teatry zwane lalkowymi, ich twórcy i miłośnicy. To teatralne święto ważne jest nie tylko dla nas, mieszkańców Bielska-Białej czy regionu. Ma swoje miejsce w pamięci, a często i w sercu wielu ludzi świata teatru, dla których po-zostaje – wraz z legendarnym Teatrem Lalek Banialuka – symbolem sztuki lalkarskiej. Jak nas widzą?

Miasto-festiwalWiele jest festiwali teatralnych w Polsce i na świecie.

Miewają rozmaite formuły i rozmaitych adresatów. Są fe-stiwale lalkowe i eksperymentalne, komediowe i uliczne, są Szekspirowskie, przyjemne, kameralne, są studenckie, dziecięce etc., etc. Ale de facto dzielą się na dwie główne grupy: festiwale odbywające się w miastach oraz miasta--festiwale. W tych drugich na czas festiwalu całe miasto staje się teatrem, a wszyscy jego mieszkańcy i przyjezd-ni goście – widzami. Tak jest chociażby w Edynburgu, Awinionie, Spoleto, Charleville-Mézières, Mistelbachu czy Szybeniku. Tak jest również w Bielsku-Białej.

W parzyste lata przez jeden majowy tydzień włoda-rzem miasta staje się festiwal teatrów lalek. Z teatralnych sal wylewa się na ulice i place, opanowuje galerie sztu-ki, restauracje, hotele, a nawet ratusz! Ba, potrafi wspiąć się na szczyt Szyndzielni! Nic więc dziwnego, że to fe-stiwal znany i ceniony w całym świecie teatralnym. Ko-lejka zgłaszających się teatrów rośnie z każdym rokiem, ale kryteria selekcji są niezmiennie srogie i dopuszcza-

ją do udziału tylko najlepszych. Polacy też nie mają ta-ryfy ulgowej – są dla nich zaledwie trzy, cztery miejsca wśród kilkudziesięciu prezentacji.

Ta ostra selekcja nie dotyczy naturalnie widzów! Wręcz przeciwnie! Nie ma chyba wielu mieszkańców Bielska-Białej, którzy podczas festiwalu nie widzieli-by przynajmniej jednego spektaklu. Na ten majowy ty-dzień zjeżdżają pod Szyndzielnię teatromani z całej Pol-ski i połowy Europy. Nigdy też nie brakuje tu studentów wydziałów lalkarskich z Wrocławia i Białegostoku, któ-rzy tworzą pełen młodzieńczego wigoru festiwalowy off. Na ten czas Bielsko-Biała staje się lalkarską giełdą, miej-scem, gdzie spotykają się twórcy z różnych stron Polski i świata, gdzie rodzą się nowe pomysły i przyszłe insce-nizacje. Wszystko to sprawia, że festiwal nie kończy się wraz z opadnięciem kurtyny po ostatnim spektaklu i od-jazdem ostatniego szczudlarza. Trwa nadal – w twór-czych przyjaźniach, w planowanych projektach, w na-dziei na ponowne spotkanie za dwa lata. Festiwalu, trwaj!

L i l i a n a B a r d i j e w s k a

według...

Dziwolągarium: uliczne akwarium, reż. South Miller, Les Sages Fous, Trois-Rivieres, Kanada (2006)

Archiwum MFSL

Page 6: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

2 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Słów kilka...Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Biel-

sku-Białej jest wydarzeniem niezwykłym. Czeka się na niego dwa lata! A potem żałuje się, że tak szybko minął. Pozostaje jednak to, co najważniejsze – inspiracja. Cza-sami zainspiruje cały spektakl – najczęściej jednak mały gest, lalka, przedmiot, mina, grymas, element scenogra-fii czy zwykłych kilka nut.

Pamiętam mój pierwszy bielski festiwal... Byłam wte-dy świeżo upieczonym młodym dramaturgiem – niedłu-go po pierwszej premierze. Zachwycało mnie wszyst-ko! Tam po raz pierwszy zobaczyłam spektakle Vogla, Trantera czy Dudy Paivy. Niezwykłe formy, piękne lalki i tysiące pomysłów na własny teatr – wszystko to oszo-łomiło młodą pisarkę, której jedyna styczność z tym te-atrem ograniczała się do wizyt w rodzimym przybytku sztuki i zagłębiania się w meandry własnej, nieodgad-nionej wyobraźni.

Dziś mogę powiedzieć, że widziałam już więcej. Nie „wiele”, ale więcej. Jako dramaturg i dramatopisarz oglą-dam spektakle realizowane w Białostockim Teatrze Lalek lub tam zapraszane. Jeżdżę na festiwale i liczne premie-ry. Teraz już może nie wszystko mnie aż tak zachwyca... Ale festiwal w Bielsku-Białej i panująca na nim cudowna atmosfera – będą zachwycać mnie zawsze!

Ciało rozbite i scaloneInteresowałam się nim już wcześniej: pracując w 1978

roku w bielskiej Banialuce nad Wicehrabią przepołowio-nym Itala Calvina. Wiele lat później, na bielskim festi-walu w 2004 roku, zobaczyłam spektakl Klausa Ober-maiera i Chrisa Haringa: D.A.V.E. – digital amplified video engine, w którym projekcja na ciele tancerza roz-bijała je i scalała, fascynując i przerażając równocześnie, bo było to nagie, bezbronne ciało, a nie przepołowiona drewniana lalka.

Dwa lata później, w 2006 roku znowu spektakl Ober-maiera i Haringa Wiwisektor, i tym razem Grand Prix festiwalu za „prowokujący dialog człowieka z techni-ką, który budzi zachwyt, a jednocześnie obawy o przy-szłość tego dialogu”. Rzeczywiście budził zachwyt, tym bardziej że równie perfekcyjny spektakl sprzed dwóch lat jakby zaledwie dotykał pewnych form i ich symbio-zy z ciałem w ruchu; był bardziej pokazem zadziwiają-cych możliwości niż spójną wypowiedzią.

Wiwisektor to już mocna prezentacja wirtualnego matriksu, napędzana muzyką o zmiennej pulsacji, da-jącej w efekcie galopujące elektroniczne przyspieszenie, a w niej człowiek taki, jaki był zawsze – starający się wejść w swój czas. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że sil-na inspiracja D.A.V.E. zaowocowała moją wystawą towa-rzyszącą Wiwisektorowi, czyli Wotarium, prezentującą tak przepołowionego wicehrabiego, jak i – pars pro toto – 36 świętych szczątków z różnych religii, kultur, prak-tyk duchowych: formy niepełne, kalekie... Z nadzieją na ich teatralne zmartwychwstanie.

J o a n n a B r a u n

M a r t a G u ś n i o w s k a

Sprzedana narzeczona, Divadlo Drak, Hradec Králové, Czechosłowacja, reż. Josef Krofta (1990)

Josef Ptáček

Wiwisektor, reż. Klaus Obermaier, Klaus Obermaier & Chris Haring, Wiedeń, Austria (2006)

Tomasz Wójcik

Page 7: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

3R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

MFSL. Obecność obowiązkowaFestiwal w Bielsku-Białej powstał – jak wszyscy wie-

my – w 1966 roku z inicjatywy Jerzego Zitzmana, ów-czesnego dyrektora Banialuki, który w ten sposób chciał zwrócić uwagę środowisk opiniotwórczych na swój teatr. Festiwal rychło wypromował teatr bielski, ale też inne polskie sceny lalkowe, oraz samo miasto, które w kil-ka lat później stało się gospodarzem jednego z najwięk-szych w świecie festiwali lalkarzy.

Pamiętam ten dzień, kiedy przed 35 bodaj laty wysia-dłam po raz pierwszy na ostatniej stacji pociągu relacji Warszawa–Bielsko-Biała. Przyjezdnych witały dziesiąt-ki narodowych flag rozpostartych nad dzisiejszą ulicą 3 Maja. Miasto na czas jednego tygodnia (najpierw co roku, później co dwa lata) zdominowane było przez ko-rowody przemieszczających się ze spektaklu na spektakl widzów, przez grające uliczne teatry i niemilknący od rana do nocy festiwalowy gwar.

Na bielskim festiwalu należało bezapelacyjnie bywać. Dla wielu z nas, zwłaszcza przez dwie pierwsze dekady, był on oknem na świat, jedyną szansą na poznanie zna-czących spektakli i artystów, zjawisk i kultur różnych kontynentów, niezwykłych i ciekawych ludzi. Festiwa-lowa oferta programowa konfrontowała tradycyjne te-atry narodowe z trendami nowoczesnego lalkarstwa, lal-kowy teatr środkowoeuropejski z teatrem światowym, spektakle dla dzieci z przedstawieniami dla dorosłych.

Był jeszcze jeden powód obowiązkowej obecności na bielskim festiwalu. Tutaj właśnie zawiązywały się i kul-tywowały wielkie i trwałe przyjaźnie – artystyczne, mię-dzyludzkie, serdeczne.

J o a n n a R o g a c k a

I d a H l e d í k o v á

Byliśmy ciekawi...Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Biel-

sku-Białej jest za każdym razem świętem miłośników sztuki teatru. Ma bogatą historię – deski teatru Banialu-ka mogłyby dać najlepsze świadectwo o tym wszystkim, co się na nich działo. Teatralne perełki z całego świata, dzięki mądrości kierownictwa festiwalu, zawsze znaj-dowały drogę do Bielska-Białej, a z nimi ciekawi nowi-nek widzowie i zagraniczni goście. Przybywaliśmy tutaj i nadal przybywamy uczyć się, patrzyć jak bardzo zmie-niła się i ciągle zmienia estetyka naszego „małego”, ale atrakcyjnego teatralnego gatunku, jakim jest teatr lal-kowy. W czasach, kiedy świat był podzielony, bielski fe-stiwal był niezwykłym miejscem, gdzie ten świat otwie-rał się przed nami – nie tylko świat artystyczny. W tym niezwykłym tygodniu czuliśmy powiew wolności róż-nych artystycznych doświadczeń, poetyk, estetyk i trady-cji. Byliśmy ciekawi, co się stanie po usunięciu żelaznej kurtyny, chcieliśmy wiedzieć, czy festiwal w Bielsku--Białej zachowa swą atrakcyjność. Teraz już wiemy, że jest on ważny w każdym okresie, ba! znowu prezentu-je to, co najnowocześniejsze, najatrakcyjniejsze i cen-ne. Jest festiwalem najwyższej jakości, poszukującym i prowokującym.

Do festiwalu mam stosunek osobisty – tu, tak kie-dyś, jak i obecnie – spotykam niezwykłych i wspania-łych ludzi z kręgu teatru Banialuka oraz ich przyjaciół, doskonałych specjalistów i artystów. Związek z nim jest wspólnotą na całe życie! Kochany Festiwalu, życzę Ci pięknego jubileuszu, wiele „żywej wody” na następ-ne lata. I proszę o wybaczenie mojej nieobecności. Bę-dziemy Ciebie i Was Wszystkich wspominać na kongre-sie UNIMA w Chinach!

Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy tak hojnie wspierają festiwal i nim zarządzają!

Cienie Bradshawa, realiz. Richard Bradshaw,

Living Dodo Puppets, Bowral, Australia (2006)

Tomasz Wójcik

Podróż pod parasolem, reż. Jean-Pierre Lescot,

Théâtre d’Ombres Jean-Pierre Lescot,

Fontenay, Francja (1980)

Page 8: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

4 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Kartki z pamiętnikaTeatr Banialuka, Bielsko-Biała, maj 2004

Z każdej ciekawej wyprawy, tym bardziej teatralnej, należy zostawić coś w pamięci. Temu służy ta kartka w pamiętniku, pamiętniku studenta reżyserii Wydzia-łu Sztuki Lalkarskiej w Białymstoku. Dziś wyjeżdżam z Bielska po arcyciekawej uczcie teatralnej, wysmakowa-nej i bogatej w rozmaite formy artystyczne. Trudno bę-dzie rozstać się z tak urokliwym miejscem, gdzie udało się poznać wielu wspaniałych twórców, gdzie atmosfera niezwykłej życzliwości i lalkarskiej pogody towarzyszyła każdemu wydarzeniu. Będę wracać do tych dni, do zbio-ru wyraźnych inspiracji i przeżyć, jakie może wywołać widowisko w odbiorcy, tym bardziej że na scenie ogląda-łem spektakl dyplomowy kolegów z kierunku aktorskie-go, Balladę o Latającym Holendrze w reż. Michaela Vogla. Spektakl o tyle mi bliski, że brałem udział w jego tworze-niu jako asystent reżysera. To przeżycie być może zbuduje we mnie mit miejsca, do którego warto wracać, aby zde-rzać się z trendami i przeglądać się w lustrze twórczości.

Białystok, kwiecień 2012Czytam notatkę sprzed kilku lat, kiedy jako student

reżyserii udałem się na Międzynarodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej w Bielsku-Białej... Dziś jestem zawodowym reżyserem, związanym z Akademią Teatralną, mam za sobą pracę w wielu teatrach, staram się z każdym dniem zgłębiać wiedzę na temat teatru...

Muszę przyznać, że bardzo wyraźnie pamiętam tamten czas spędzony w Banialuce. Z pewnością stało się tak, jak przewidywałem wówczas. To miejsce zyska-ło status szczególnego doświadczenia, które można po-równać z mitycznym przeżyciem, do którego wracam co pewien czas. Na stałe utkwiły we mnie obrazy, kadry ze spektakli, które zobaczyłem, a inspirujące sceniczne zdarzenia do chwili obecnej stanowią impuls do roz-myślań nad nowym scenariuszem, nad koncepcją sce-niczną. Myślę również, że udało mi się spotkać w te za-czarowane dni wielu wartościowych ludzi związanych ze sztuką lalkarską, z którymi zresztą przyjaźnię się po dzień dzisiejszy. Ten szczególny rodzaj atmosfery, ja-kiej doświadczyłem, jest punktem odniesienia w mojej codziennej pracy. Realizując rozmaite plany, staram się do niej wracać, zarażając miłośników teatru pokładami wyzwolonej wyobraźni, jaka zadomowiła się w lalkar-skich przestrzeniach. Myślę, że był to jeden z tych mo-mentów, w których zdobyłem przekonanie, iż warto spę-dzić życie na poznawaniu tej pięknej dziedziny sztuki.J a c e k M a l i n o w s k i

Cała prawda, Marionnettes de la Rose des Vents, Lozanna, Szwajcaria (1984)

Pan Twardowski, insceniz. Monika Snarska, Państwowy Teatr Lalek Guliwer, Warszawa (1970)

Edward Hartwig

Teatr lalek z Hawany, Kuba (1984)

Bogdan Ziarko

Page 9: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

5R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Teatralne Bielsko-BiałaBielsko-Biała kojarzy mi się wyłącznie z teatrem la-

lek Banialuka oraz organizowanym co dwa lata Mię-dzynarodowym Festiwalem Sztuki Lalkarskiej. Czy to w czasach socjalistycznych, gdy wszelkie wyjazdy za-graniczne były bardzo utrudnione, czy później – festi-wal był zawsze prawdziwym „oknem na świat”, bo na-wet gdy mamy paszporty w szufladzie, a do wielu krajów nie potrzeba wizy, mało kto ma możliwość, by podróżo-wać sobie po świecie w poszukiwaniu ciekawych zjawisk z zakresu teatru lalek. Bielsko-bialski festiwal pozwa-lał i nadal pozwala obejrzeć w ciągu paru dni kilkana-ście przedstawień z różnych krajów i kontynentów, da-jąc niepowtarzalną okazję do zapoznania się z nowymi trendami, wybitnymi artystami, głośnymi zespołami.

Ufam organizatorom MFSL i nigdy się nie zawio-dłam. Jeżeli jakiś spektakl znalazł się w programie, to na pewno wart jest uwagi. Także uwagi krytycznej. Po prostu warto wejść z nim w dialog. Obecność na festiwa-lu także przedstawień polskich (starannie wybranych) uatrakcyjnia dyskusję i pozwala zorientować się, w ja-kim miejscu jesteśmy na mapie światowego lalkarstwa. Fakt, że zajmujemy miejsce całkiem niezłe, jest też po części zasługą festiwalu w Bielsku-Białej, bowiem „okno na świat” uchroniło nas przed duchotą prowincji.

H a l i n a W a s z k i e l

Liliana Bardijewska – dramaturg, autorka sztuk dla dzieci i młodzieży

Joanna Braun – scenograf, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie

Marta Guśniowska – dramaturg, autorka sztuk dla dzieci i młodzieży

Ida Hledíková – historyk teatru, wykładowca Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych w Bratysławie

Jacek Malinowski – reżyser, dyrektor teatru Maska w Rzeszowie, wykładowca Akademii Teatralnej w Białymstoku

Joanna Rogacka – krytyk teatralny, kierownik artystyczny teatru Lalka w Warszawie

Halina Waszkiel – historyk teatru, krytyk, wykładowca Akademii Teatralnej w Białymstoku

Sama w kąpieli. Sekret błękitu, reż. Frank Soehnle, Compagnie Vanessa Valk, Stuttgart, Niemcy (2006)

Aladyn i czarodziejska lampa, reż. Suresh Utta, Calcutta Puppet Theatre, Kalkuta, Indie (1980)

Subhash Nandy

Spleen. Charles Baudelaire: poematy prozą, reż. Hendrik Mannes, Figurentheater Wilde & Vogel, Stuttgart, Niemcy (2008)

Agnieszka Morcinek

Page 10: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

6 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Teatralne rendez-vous

nad Białą

Trochę faktów

Na początku był...Pierwszy festiwal odbył się w maju 1966 roku pod nazwą Bielskie Rendez-Vous. Wystąpiło osiem polskich teatrów lalek i jeden czeski – Krajské divadlo loutek z Ostrawy.Potem nosił różne nazwy: Spotkanie Teatrów Lalek, Mię-dzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek, wreszcie Między-narodowy Festiwal Sztuki Lalkarskiej.Od 1998 roku festiwal ma charakter konkursowy. Poza jury profesjonalnym od 2004 roku przedstawienia oce-niane są przez jury młodych krytyków (studenci uni-wersytetów i uczelni artystycznych) oraz jury dziecięce.Szefowie festiwaluPomysłodawcą spotkań i dyrektorem czternastu edycji festiwalu (do 1990) był Jerzy Zitzman. Formułę i kształt kolejnych określali: Aleksander Antończak (1992–1996), Krzysztof Rau (1998–2000), Piotr Tomaszuk (2002), Lu-cyna Kozień (od 2004). Nieco statystykiOd 1966 do 2010 roku w Bielsku-Białej wystąpiło ponad trzysta teatrów z prawie pięćdziesięciu krajów świata. Z Europy nie gościliśmy jedynie San Marino i Luksem-burga. Ze świata oglądaliśmy zespoły z Japonii, Chin,

Hongkongu, Kuby, Tunezji, Tajwanu, Algierii, Togo, Au-stralii, Argentyny, Brazylii, Kanady, Stanów Zjednoczo-nych, Mongolii, Izraela, Iranu, Turcji, Nowej Zelandii, azjatyckich krajów byłego Związku Radzieckiego, Indii, Indonezji, Wietnamu.Najwięcej zespołów przyjechało na XI Międzynarodo-wy Festiwal Teatrów Lalek w 1984 roku: czterdzieści pięć – piętnaście z Polski, trzydzieści zagranicznych (z dwu-dziestu dwóch krajów świata). Pokazały czterdzieści sie-dem przedstawień.OsobowościW Bielsku-Białej swoją twórczość pokazywali tak ważni artyści światowej sceny lalkowej, jak m.in. Luc Amoros i Michele Augustin, Anton Anderle, Joan Baixas, Eric Bass, Dan Bishop, Henk Boerwinkel, Patrick Bonté, Gu-stav Dubelowski-Gellhorn, Tomáš Dvořák, Josef Krofta, Jean-Pierre Lescot, François Lazaro, Witalis Mazuras, Claude i Colette Monestierowie, Fabrizio Montecchi, Nicole Mossoux, Stephen Mottram, Petr Nosálek, Klaus Ober maier, Hoichi Okamoto, Duda Paiva, János Pályi, Stan Parker, Roman Paska, Enno Podhel, Albrecht Ro-ser, Ilke Schönbein, Peter Schumann, Massimo Schuster, Frank Soehnle, Ondrej Spišák, Vojo Stankovski, George Speaight, Neville Tranter, Michael Vogel.

Z festiwalowych wspomnień Lucyny Kozień

Lucyna Kozień – krytyk teatralny,

redaktorka, publicystka, dyrektor Teatru Lalek Banialuka

i Międzynarodowego Festiwalu Sztuki Lalkarskiej.

Festiwalowy plakat, proj. Michał Kliś

Page 11: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

7R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

OsobliwościWystępy dalanga, wietnamskiego teatru na wodzie, te-atrów z Czarnej Afryki, Indii, Indonezji i Iranu, teatru Puncha, Karagöza, Kasperlego, Pulcinelli, teatru braci Napoli z Katanii kultywującego autentyczny folklor sy-cylijski, a także Takeda Marionette Troupe z Tokio – za-łożonego w 1660 roku i przekazywanego z ojca na syna – czy innego japońskiego teatru, Chiryu Karakuri pre-zentującego sięgającą XVIII wieku i tylko na Karaku-ri spotykaną tradycję konstruowania i animacji lalek.Nie tylko teatrKażdej edycji towarzyszą wystawy, na przykład plakatu czy masek obrzędowych i teatralnych, lalek (z kolekcji moskiewskiego Muzeum Obrazcowa czy Muzeum Lal-karskiego w czeskiej Chrudimie albo indonezyjskich). Prezentowana była twórczość wybitnych artystów sceny teatralnej, m.in. Jana Dormana, Jana Berdyszaka, Jadwi-gi Mydlarskiej-Kowal, Andrzeja Łabińca, Joanny Braun, Mikołaja Maleszy, Adama i Alego Bunschów, Michała Klisia, Stasysa Eidrigeviciusa, Kazimierza Mikulskie-go, Józefa Wilkonia, Evy Farkašovej, Antona Anderlego. Był też konkurs na plakat i będąca jego efektem wystawa (1974) – nadesłano trzysta dziewięćdziesiąt prac z całe-go świata. Kolejne edycje: 1976, 1978 i 1980.

Odbywały się seminaria, sesje naukowe, spotkania lite-rackie i fora dyskusyjne. W 1996 roku w czasie festiwalu odbyło się posiedzenie Rady UNIMA, w którym udział wzięli radcy Międzynarodowej Unii Lalkarskiej z dwu-dziestu czterech krajów świata.Wydawnicze śladyPlakaty festiwalowe projektowali: Andrzej Czeczot, Sta-sys Eidrigevicius, Tadeusz Grabowski, Michał Kliś, Alek-sander A. Łabiniec, Rafał Olbiński, Andrzej Pągowski, Ewa Pietrzyk, Waldemar Świerzy, Józef Wilkoń. A me-dale Bronisław Chromy. Statuetkę Grand Prix zaprojek-tował Bronisław Krzysztof.

Otwarcie festiwalu w 2010 roku, aktorzy Banialuki

Agnieszka Morcinek

Kazimierz Dejmek i Stasys Eidrigevicius na bielskim festiwalu (1994)

Gala XII Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalek (1986): na pierwszym planie Stan Parker (Parker Marionettes), Cumbria, Wielka Brytania – po prawej oraz Jerzy Zitzman – po lewej

Page 12: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

8 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Wielu edycjom towarzyszyły gazetki i biuletyny festiwa-lowe, a wśród recenzentów byli uznani krytycy teatral-ni, m.in. Irena Kellner, Wanda Jesionowska, Agniesz-ka Koecher-Hensel, Hanna Baltyn, Henryk Jurkowski, Andrzej Multanowski, Paweł Gabara, Marek Waszkiel, Jan Skotnicki.Ukazało się wiele publikacji, a wśród nich m.in.: Bielskie festiwale lalkowe/The Bielsko Puppet Festivals (1992, red. L. Kozień), Bohaterowie teatru lalek (1992, oprac. graf. A. Łabiniec, tekst M. Waszkiel), XV Międzynarodowy Fe-stiwal Teatrów Lalek w Bielsku-Białej/The XVth Interna-tional Puppet Theatre Festival in Bielsko-Biała (1994, red. L. Kozień), a także w 1979 roku nadbitka kwartalnika „Zaranie Śląskie” opracowana przez A. Linerta i numer specjalny „Teatru Lalek” (1994, red. J. Rogacka, L. Kozień, H. Jurkowski, M. Waszkiel). Tegorocznej, jubileuszowej edycji towarzyszy ponaddwustustronicowy album pod redakcją Lucyny Kozień, zatytułowany Teatr bez granic.

Zza kulis

Niezapomniane przedstawieniePinokio Josefa Krofty i Lir… hiszpańskiego teatru La Tartana.Zaskakujące wydarzenie artystyczneZ całym szacunkiem dla idei – prezentacja bożonarodze-niowych szopek w miesiącu kwitnących bzów...Ironia losuNiedoszły występ bułgarskiego teatru plenerowego. Naj-pierw przez parę dni padał ulewny deszcz. A kiedy prze-stał, w dniu zaplanowanej prezentacji, najważniejszy ak-tor złamał nogę...Zapamiętani gościePewien mag, lekarz z Bagdadu, miłośnik sztuki lalkar-skiej. Przyjechał do Polski na kilka dni, został trzy ty-godnie... Oraz deputowany z Belgii, któremu w podróży towarzyszyła cała świta: sekretarka, asystent i osobisty lekarz... Zapamiętali go nie tylko goście festiwalowi, ale i obsługa hotelu Prezydent.Poza tym wielkie postaci świata kultury: Kazimierz Dejmek, Jan Machulski, Carlos Marrodan Cassas, Olga Tokarczuk, Tomasz Jastrun, Antoni Libera, Kazimierz Braun i wiele, wiele innych znakomitości.Miara wartości festiwaluProśba lalkarza angielskiego, któremu cofnięto sub-wencję na działalność, o interwencję u premier Marga-ret Thatcher.

Hermann, reż. Enno Podehl, Figurentheater im Wind, Köchingen, RFN (1986)

Bogdan Ziarko

Le Horla, reż. François Lazaro, Compagnie François Lazaro, Paryż, Francja (1988)

Chiński teatr cieni, Taiwan Puppet Union – Hwa Chou Puppet Theater, Tajpej, Tajwan (2000)

Page 13: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 9

Egzotyczny kolorytEskortowane na każdym kroku aktorki z afrykańskiej grupy teatralnej, którym nie wolno było z nikim rozma-wiać; Iranki w czadorach pilnowane przez swoich „ko-legów”; zakwefione Arabki w pięknych szatach. Po pro-stu inny, nieznany świat.Największe radościW pewnym historycznym okresie, w odniesieniu do po-dróżujących samolotami, dotarcie na festiwal w jednym czasie i aktorów, i dekoracji. I możliwość realizacji pro-gramu według planu organizatorów.Największe uciążliwościKonieczność zanoszenia do cenzora gazetki festiwalo-wej redagowanej każdego dnia (a właściwie nocy) i mo-zolnie odbijanej na powielaczu. A ponadto, w niektórych edycjach – ciągła obecność, przeważnie w biurze praso-wym, opiekunów „z ramienia”.Osobliwe życzenia artystówWpisanie do rubryki „inne potrzeby” (w karcie infor-macyjnej) wśród wyszczególnionych dokładnie zaką-sek: „szampan”. W latach osiemdziesiątych! Dramatyczne wydarzeniePrzygoda 7-letniej dziewczynki, która zachwycona wspa-niałym kolorowym balonem zaprojektowanym przez Adama Kiliana uczepiła się kolorowych szarf i poszy-bowała ponad dachami miasta. Przerażonemu pilotowi udało się wylądować na płaskim dachu dawnego domu towarowego Klimczok. „Chciałam sobie polatać jak Pipi” – skomentowała już bezpieczna Agnieszka...WpadkaUdało się ją zachować w głębokiej tajemnicy... Pominię-cie w wydrukowanym programie nazwiska wysokiej ran-gi dygnitarza wchodzącego w skład komitetu organiza-cyjnego. Zaprzyjaźnieni zecerzy w nocy dodrukowali niezbędną do okazania liczbę egzemplarzy.Niezatarte wspomnienie gościNocne zakończenie festiwalu na Szyndzielni. I poran-ne – dla niektórych – piesze zejście do Bielska-Białej.A co przed nami? Sześć festiwalowych dni (25–30 maja 2012), trzydzieści spektakli z osiemnastu krajów – na scenie, w plenerze i namiocie. Wystawy, seminarium, warsztaty, pokazy studenckie, czytanie sztuk... Program na: www.bania-luka.pl/festiwal. A o tym, co wydarzyło się na 25. MFSL, napiszemy w następnym numerze RI.

W zawieszeniu, realiz. Stephen Mottram, Stephen

Mottram Animata, Oksford, Wielka Brytania (1996)

Metamorfozy, reż. Henk Boerwinkel, Figurentheater Triangel, Meppel, Holandia

(1990) Hendrik Planting

Pieśń nad pieśniami, reż. Vojo Stankovski,

Dockteatergruppen Totem, Uppsala, Szwecja (1984)

Zdjęcia pochodzą z archiwum festiwalowego

Page 14: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e10

Całą scenę zajmuje niewysoki podest, na który z każ-dej strony wiodą dwa stopnie. To wielka wyłożona czer-wonym suknem płaszczyzna – trochę ziemia skomu-nizowana, trochę ziemia serdeczna, czerwona od krwi ofiar. Czerwony to kolor miłości. Nawet jeśli jest trudna, jak miłość Śląska do Polski. Jeśli wziąć pod uwagę jedną z końcowych scen (gdyby była ostatnią, miałaby niezwy-kłą siłę rażenia), w której główny bohater, trzymając na kolanach zamęczoną w ubeckim obozie dziewczynę, re-cytuje przejmujący wiersz Rilkego, jest to także kościel-ny ołtarz przystrojony w czerwone barwy, jakie w ikono-grafii przywołują ofiarę i królewską godność Chrystusa.

Po bokach, z lóż prosceniowych zwisają hitlerowskie flagi ze swastykami. Dziwny widok, jeśli pamięta się, że bielski teatr nazwę „Polski” nosi dopiero od październi-

ka 1945 roku. Szybko ściągają je na ziemię wkraczający do Chorzowa – Königshütte – czerwonoarmiści. Może to niepotrzebny ozdobnik, a może dobrze ukazuje kon-tekst mających nastąpić wydarzeń.

Spektakl zaczyna się bardzo filmowym chwytem: wi-dzimy bohatera w podeszłym wieku, który przed śmier-cią wspomina swoje życie. Taka retrospektywa w teatrze powoduje, że trudno przejąć się rozwojem akcji, skoro widz wie, że bohaterowi nic złego nie grozi.

Przedstawienie powstało na podstawie niezrealizo-wanego scenariusza filmowego i ma to wady i zalety. Za-letą jest myślenie autora-reżysera obrazem, czasem cieka-wie ukazującym intelektualne zaplecze historyka sztuki (kuchenny kredens ze świętymi obrazkami jako ołtarz czy świątynia śląskiego domu, Pieta w jednej ze scen czy

M a g d a l e n a L e g e n d ź

Materiał na tragedię

Gdy myślę o tworzywie najnowszego spektaklu Teatru Polskie-go, przychodzi mi do głowy Nasze miasto Thorntona Wildera, świetnie wyreżyserowane w 1993 roku w Bielsku-Białej przez Tomasza Dutkiewicza. Albo zrealizowane w roku 2006 przez Jolantę Ptaszyńską – nomen omen w Chorzowie – w nieczyn-nej hucie Kościuszko telewizyjne widowisko Umarli ze Spoon River Edgara L. Mastersa. W przekonaniu o rapsodycznym cha-rakterze przedsięwzięcia utwierdzam się jeszcze bardziej, gdy w teatralnym programie czytam: Sprawy, o których opowiada-my, cały czas czekają na polską i śląską refleksję. Na rzetelny na-mysł. A jeszcze bardziej na wspólne przeżycie. Ludzie, których tym przedstawieniem wskrzeszamy, czekają. Ten namysł nastąpił, na wspólne przeżycie jeszcze za wcześnie?

Magdalena Legendź – teatrolog, zajmuje

się krytyką teatralną, publicystyką, redagowaniem

czasopism i książek.

Jan Schneider (Artur Święs) z Elwirą (Daria Polasik)

Tomasz Wójcik

Page 15: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e 11

oświetlenie rodem z Caravaggia), a czasem sprowadza-jącym się do nudnego planu ogólnego. Z tego powodu przedstawienie lepiej ogląda się z balkonu.

Z drugiej strony jest to również wadą spektaklu i uwi-dacznia się na przykład w grze aktorów. Próżno sili się odtwórca głównej roli Artur Święs na cały arsenał drob-nych gestów – drżenia palców, drgnięć szyi, nagłych ze-sztywnień, gradacji skrzywień i uśmiechów – zresztą na-prawdę przemyślanych i dobrych. Mało kto je dostrzega, bo przydałyby się tu najazdy kamery na detal, a przynaj-mniej zbliżenie czy półzbliżenie. A tak, jego pieczołowi-ta praca nad rolą ginie wśród szerokich kadrów. Zamiast napisać od nowa teatralną wersję z prawdziwego zdarze-nia, gdzie węzły dramatyczne i punkt kulminacyjny by-łyby wyraźne, autor zaadaptował istniejący scenariusz na deski teatru. Jednak epicka opowieść rzadko które-mu reżyserowi dobrze wychodzi, bo scena dramatycz-na w zasadzie nie jest od wystawiania epiki.

Kameralne dramaty Ingmara Villqista są z reguły precyzyjnie zbudowane i konflikty między postaciami aż pulsują. Postacie jego sztuk to zwykle indywidual-ności, charaktery, które z każdą sceną i słowem potra-fią widza zaskoczyć. Z tego atutu autor zrezygnował na rzecz rodzajowości i typowości. Jan Schneider (Artur Święs) jest typowym Ślązakiem, lekarzem wcielonym do Weh r machtu, który potem przechodzi do polskiego wojska, a gdy po wojnie wraca do rodzinnego Chorzo-wa, musi nadal być uległy i lawirować między ubekami, rosyjskimi wyzwolicielami, polską narzeczoną i śląskimi zwolennikami Werwolfu. Śląska dupowatość (określenie Kazimierza Kutza) jest nie tyle wadą doktora Schneide-ra – zresztą Święs pokazał ją znakomicie – ale wyraża postawę reżysera, który chciał upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Ani to do końca panorama śląskich lo-sów, ani dramat człowieka skazanego przez historię na tragiczne wybory moralne. A na niemal grecką trage-dię był tu materiał: jeśli doktor chciał pomagać i leczyć więźniów ubeckiego obozu w Świętochłowicach Zgo-dzie, musiał podpisać zgodę na współpracę z radziec-kimi władzami. Albo zdradziłby swych ziomków, albo swoje człowieczeństwo.

Znakomicie poprowadzony jest tu wątek „uwodze-nia” bohatera przez komunistyczną władzę w osobie ma-jora Kiereńskiego (Tomasz Lorek). Sympatyczny, pełen zrozumienia dla autochtonów miłośnik opery prowa-dzi delikatną polityczną grę, w której zwycięża. Uśmie-cha się jowialnie, klepie po ramieniu, niby jest dyskret-ny, ale potrafi boleśnie ukłuć lub zagrzmieć. Jak Stalin,

który „uśmiechnął się, a mógł zabić”, jak głosiło sta-re powiedzenie. To wielowarstwowa, wysnuta z fizycz-ności i oparta na kontrapunktach rola, jedna z lepszych w dorobku Tomasza Lorka.

Część scen osadzonych w rodzajowej rzeczywisto-ści tradycyjnego, dawnego Śląska, rządzącego się swo-imi prawami, racjami i wartościami, przywodzi na myśl literaturę realizmu magicznego. Kąpanie skatowanej dziewczyny, wieczerza wigilijna, wesele i wreszcie finało-wa scena w ogródkach działkowych powstałych w miej-scu obozu śmierci należą do świetnej Grażyny Bułko-wej – pani Bainer, której partneruje Kazimierz Czapla.

Do teatru rapsodycznego (ale i do antycznej sztuki teatru) reżyser odsyła widza w pozostałych scenach. Ak-torzy nie grają do siebie, nie nawiązują kontaktu z part-nerem, ale wygłaszają swe kwestie zwróceni twarzami do widowni. To jest niezłe, szkoda, że niekonsekwent-ne. Ale z drugiej strony, kto by to wytrzymał przez po-nad dwie godziny? Jaki jest sens tego zabiegu? Czy re-żyserowi chodziło o uwznioślenie, zmitologizowanie śląskiej rzeczywistości, czy może o uniwersalizację? Ta druga możliwość wydaje się najbardziej prawdopodob-na. Uniwersalne są przecież miłość i nienawiść, zdrada i zemsta, okrucieństwo i strach.

Między postaciami nie ma tytułowej miłości, nie ma, bo nie może być porozumienia. Nawet między Pol-ką Marzeną (Anna Guzik) i Ślązakiem Janem. Zawarte małżeństwo jest próbą wyrwania się z samotności, ale to nie może się udać, bo dzieli ich wszystko: wychowa-nie, odmienne doświadczenia, język.

Właśnie język jest w tej sztuce narzędziem prze-mocy i sceny z tym związane są najlepsze. Każdy język

Scena wesela Jana i Marzeny

Page 16: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e12

zawiera w sobie swoisty obraz świata, a gwara jest iden-tyfikatorem tożsamości. Jeśli nie mówisz tak jak my, je-steś obcy, gorszy, wrogi.

Językowa przemoc zaczyna się od przepytywania Schneidera z łacińskich terminów medycznych, co czy-ni major. To swoisty sprawdzian prawdomówności. Nie mówisz jak my, więc trzeba cię sprawdzić. Następna jest brawurowa lekcja języka polskiego, jedna z kluczowych dla rozwoju akcji. Nie mówisz tak jak my, więc można cię poniżyć. Anna Guzik jako Marzena jest w tym akcie poniżania mówiących gwarą dzieci bardzo prawdziwa. Jej rola w ogóle nieco odstaje od pozostałych, bo więcej w niej realistycznej materii, dlatego też aktorka słabiej wypada w scenach „rapsodycznych”. Guzik broni swo-jej postaci, naszkicowanej przez autora negatywną kre-ską – chociaż nie potrafi, chce kochać, żyć i zapomnieć o wojnie. Tu też pojawia się pewien rys tragiczny, który znajduje kulminację w scenie złożenia przez nią donosu. Poruszająca jest także scena, w której zastępca komen-danta obozu Zalewski (bardzo dobry Kuba Abrahamo-wicz) nie tylko fizycznie, ale też psychicznie, każąc jej wymawiać trudne polskie wyrazy, maltretuje więźniar-kę. Nie mówisz jak my, więc można cię zabić.

Na zakończenie o zakończeniu. Nie będę wiele zdra-dzać, ale powiem tylko, że do finału reżyser podcho-

Teatr Polski w Bielsku-Białej: Ingmar Villqist, Miłość w Königs-hütte, scenografia i reżyseria Ingmar Villqist, muzyka Krzysz-tof Maciejowski, premiera 31 marca 2012. Występują: Artur Święs, Anna Guzik, Bernard Krawczyk, Tomasz Lorek, Artur Pierściński, Grażyna Bułka, Kazimierz Czapla, Daria Polasik, Jerzy Dziedzic, Aleksander Pestyk, Kuba  Abrahamowicz, Bo-żena Germańska, Magdalena Gera, Sławomir Miska, Tomasz Sylwestrzak/Adam Myrczek, Piotr Bułka.

dził aż trzy razy. To tak jakby w arii nieumiejętnie brać wysokie C. Rozmywa to wymowę spektaklu, a finał, w którym śląskie postacie zakładają opaski w śląskich barwach, przez prostactwo tego chwytu dodatkowo ją spłaszcza. Epickiemu teatrowi niezbędny jest rytm. Tu go trochę zabrakło, choć muzyka (znów nieco filmowa) w pewnych chwilach ratowała sytuację.

Zdarza się, że teatr zafascynuje się historią, ale czy-niąc ją bohaterką, na ogół dostaje się w jej żarna.

PS W zakłopotanie wprawia i niesmakiem napawa poli-tyczna heca, która rozgorzała wokół spektaklu. Dwa na ten temat słowa. Na premierze nie było RAS-iowskiej klaki, wbrew temu, co napisała jedna z katowickich re-cenzentek i co zdążyła już w miasto ponieść fama. Wsta-wały do oklasków pojedyncze osoby, co było nawet dziw-ne, zważywszy na denerwujący mnie, a panujący wśród bielskiej widowni prowincjonalny zwyczaj standing ova-tion niezależnie od tego, czy spektakl był świetny, taki sobie, czy marny.Warto też przypomnieć niektórym urzędnikom i poli-tykom, że zabraniając teatrowi zabierania głosu w spra-wach zatrącających o politykę, zwyczajnie się ośmieszają. Skąd bowiem wziął się teatr? Czym był dla starożytnych Greków? Miłą rozrywką czy raczej wyrazem życia re-ligijnego i politycznego greckiego polis? Czy umieliby w szkolnym teście zaznaczyć właściwą odpowiedź? Przy-pomnijmy i nowszą historię: zdjęte z afisza Dziady w re-żyserii K. Dejmka wywołały protesty i demonstracje po-przedzające wydarzenia marca 1968 roku. Czy można zatem mówić o współczesnym świecie – toż to najważ-niejsze zadanie teatru! – nie podejmując politycznych wątków?

Na pierwszym planie major Kiereński (Tomasz Lorek) i Marzena (Anna Guzik). W tle scena Wigilii: pani

i pan Bainer (Grażyna Bułka i Kazimierz Czapla)

oraz Jan i Elwira

Page 17: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

13R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Już od progu słychać stłumione dźwięki muzyki i gwar dziecięcych głosów – właśnie trwają zajęcia dla najmłodszych grup. Po południu przyjdą starsi, mło-dzież i dorośli, ruch ustanie dopiero późnym wieczorem. – Mamy stałe obłożenie wszystkich naszych sal, każdego dnia od rana, często aż do godziny 21.00, a nawet dłu-żej, odbywają się różne formy zajęć. Prowadzimy 38 kół zainteresowań, a w cyklu tygodniowym „obsługujemy” 360 stałych uczestników. Gości naszych imprez rocz-nie liczymy w tysiącach – mówi kierowniczka placówki, Halina Pisowadzka, i od razu czuję, że nie doceniałem tego miejsca, nie spodziewałem się takiego rozmachu.

Różnorodność zajęć, z jakich można skorzystać w ka-mienickim Domu Kultury – działającym w strukturach Miejskiego Domu Kultury w Bielsku-Białej – rzeczywi-ście zwraca uwagę: od tradycyjnych, choćby muzycznych

Choć zbliża się do wieku emerytalnego, stale tętni życiem. Dom Kultury w Kamienicy rok po „sześć-dziesiątce” ma się świetnie!

M a r c i n Z a r ę b s k isześćdziesięciolatekKrzepki

(w tym nauka gry na instrumentach, zespół muzyczny i chór) czy plastycznych i teatralnych, aż po rekreacyjne. Dużym zainteresowaniem cieszy się także na przykład koło szachowe. Co zaskakujące, udaje się przyciąg nąć nie tylko dzieci i młodzież. – Coraz więcej osób dorosłych zapisuje się na nasze zajęcia. Najpopularniejsze wśród nich są nauka gry na instrumencie, taniec towarzyski, a także joga i aerobik – nie kryje zadowolenia Halina Pisowadzka. – Kiedyś nasza oferta kierowana była bar-dziej do dzieci, ale obecnie dorośli znajdują więcej czasu i już jako dojrzali ludzie realizują swoje marzenia z mło-dości, choćby o grze na perkusji. Często zdarza się, że rodzice przyprowadzają dziecko, po czym sami zapisu-ją się na zajęcia.

Niegdyś były jeszcze kółka rozwijające nieco zapomniane dziś dziedziny, m.in. działały koła

Pracownicy Domu Kultury w Kamienicy po jubileuszowym koncercie w Teatrze Polskim. Od lewej: Bożena Gościniak, Dariusz Guzowski, Małgorzata Motyka-Madej, Bożena Błaszczyk, Halina Pisowadzka, Irena Tomal, Aldona Hijacent-Paleta, Teresa Kupczyk, Anna Słowińska, Irena Zontek, Danuta Kubizna, Alicja Paleta, Magdalena Koim, Piotr Zontek

Grzegorz Madej

Page 18: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e14

krótkofalowców – tu można było poznać niuanse ra-diotechniki, fotograficzne, modelarskie oraz pracownia krawiecka. Niemal połowa z tych cieszących się popu-larnością w latach siedemdziesiątych dziś już nie istnie-je. Zauważalna jest ewolucja od form ściśle technicz-nych w kierunku artystycznym i rozrywkowym. To efekt zmian zapotrzebowania, na które Dom Kultury powi-nien odpowiadać. Tego typu instytucja musi podążać za zmianami mody wśród młodych ludzi i dostosowy-wać do nich swoje propozycje – w Kamienicy radzą so-bie z tym doskonale od początków działalności.

Zmiany – dość częste – przez lata odzwierciedla-ły się w nazwach. Najpierw był to Dom Harcerza (po-wstał w 1950 roku), potem, jeszcze w latach pięćdziesią-tych, przemianowano go na Młodzieżowy Dom Kultury, by w 1996 zmienić w filię Miejskiego Domu Kultu-ry. Równocześnie zmieniała się też lokalizacja – z racji swych „podróży” po całym mieście zyskał nawet miano „wędrującego” domu kultury. Kolejne siedziby zlokalizo-wane były przy ulicy Piastowskiej, w Domu Żołnierza, w szkołach podstawowych: nr 8 (ul. W. Broniewskiego) oraz nr 33 (os. Złote Łany), w końcu w 1988 roku osiadł w Kamienicy.

Jest to dość specyficzne miejsce. Ta dzielnica Biel-ska-Białej – jak wiele innych zresztą – była kiedyś samo-dzielną wsią (do dziś funkcjonuje tu Koło Gospodyń). W budynku przy ul. Karpackiej 125 (obecna siedziba DK) znajdowała się karczma. Starsi mieszkańcy z nieuf-nością podchodzili do inicjatyw placówki. Dlatego po-czątki funkcjonowania w nowym miejscu nie były łatwe, a zdecydowana większość uczestników zajęć przychodzi-ła spoza dzielnicy. Statystykę tę znacznie zmieniło po-wstanie nieopodal dwóch ogromnych osiedli: Beskidz-kiego i Karpackiego, z których młodzież licznie zaczęła uczęszczać do Domu Kultury. Dziś Kamienica się zmie-nia, to bardzo modna część miasta, powstaje w niej wiele apartamentowców i domów jednorodzinnych. Wpływa

to na wzrost zainteresowania propozycjami kulturalny-mi, co dostrzega Andrzej Tokarz, przewodniczący Rady Osiedla. – Wielu mieszkańców osiedla korzysta z zajęć Domu Kultury, ale przede wszystkim popularne są cy-kliczne imprezy, m.in. wystawy kwiatów, pikniki rodzin-ne, parafiady, koncerty czy występy grup artystycznych.

Istotna jest także współpraca z Radą Osiedla. – Na-szym obowiązkiem jest współdziałanie ze wszystkimi instytucjami na terenie dzielnicy – mówi Andrzej To-karz – ale z Domem Kultury układa się ono wręcz wzor-cowo. Ze szczególną wdzięcznością wspominam pomoc podczas budowy sali gimnastycznej, kiedy to Dom Kul-tury zgodził się na udostępnienie nam części użytkowa-nego dotąd terenu.

Nadal jest spora grupa osób, które w poszukiwaniu odpowiednich zajęć do Kamienicy przyjeżdżają nawet spoza Bielska-Białej – z Czernichowa, Międzyrzecza, Wilkowic i innych okolicznych miejscowości. Dlaczego pokonują kilka razy w tygodniu tę odległą trasę? Bar-dzo często właśnie tu znajdują dokładnie takie zajęcia, jakie im odpowiadają najbardziej – choćby naukę gry na pianinie, na skrzypcach, gitarze basowej czy perku-sji – a nie każdy dom kultury ma tak bogatą ofertę. Nie-kiedy decydują się na określone zajęcia ze względu na instruktora. Tu warto podkreślić, że w Kamienicy lek-cji udzielają fachowcy: Leszek Szewczuga uczy gry na perkusji, Piotr Wolny na gitarze, a Anna Słowińska na keyboardzie. Jeszcze do niedawna współpracował z pla-cówką Jan Stachura, gitarzysta znanej formacji Dzień Dobry. Pracuje tu nadal jego żona, Małgorzata, rów-nież należąca do tegoż zespołu, uczy gry na gitarze aku-stycznej i basowej. Główną plastyczką jest Małgorzata Motyka-Madej, ona też wzięła na swoje barki obowią-zek prowadzenia kronik dokumentujących działalność. O tych kronikach – skrupulatnie zachowujących każ-de wydarzenie, przez co są prawdziwą skarbnicą wie-dzy o placówce, dzielnicy i mieście, a przy tym tworzo-

Archiwalne zdjęcia z kroniki Młodzieżowego

Domu Kultury nr 1

Marcin Zarębski – absolwent polonistyki

Akademii Techniczno- -Humanistycznej

w Bielsku-Białej, czasem zajmuje się dziennikarstwem.

Zespół Fenomen na jubileuszowej gali

Teatr Manufaktura

Dziewczęta z zespołu Chochliki z solistką

Julią Kieczką

Małgorzata Motyka-Madej

Page 19: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

15R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

nych z niezwykłą dbałością o estetykę – można kiedyś napisać osobny artykuł...

Dla wielu osób właśnie w Kamienicy zaczyna się dro-ga do poważnej muzycznej kariery, tak było m.in. z Ra-fałem Gondkiem, muzykiem Grupy Furmana, który pierwsze lekcje pobierał tu u Haliny Król. – To bardzo fajne, że czasem wcale nie trzeba kończyć szkoły mu-zycznej, żeby stać się muzykiem. Ważny jest ten począ-tek, żeby złapać pasję do grania, pokochać instrument. Tego czasem w profesjonalnych szkołach muzycznych brakuje, natomiast dzięki przyjaznej atmosferze i pełnym energii instruktorom można to znaleźć właśnie w domu kultury. Mam na to przykłady moich dwóch uczennic, które wcale nie studiują muzyki, a mimo to grają profe-sjonalnie na skrzypcach i jeżdżą po całym świecie z ze-społami – opowiada Dominika Jurczuk-Gondek z zespo-łu Grupa Furmana, która w kamienickiej placówce jest instruktorką gry na skrzypcach, pianinie, prowadzi zaję-cia z emisji głosu i dyryguje kameralnym chórem Brevis.

Zespoły artystyczne działające w DK mają okazję wy-stępować przed publicznością podczas licznych imprez: pikników rodzinnych, dni tematycznych (celtyckich, in-diańskich itp.). Niektóre z tych imprez z czasem przero-sły oczekiwania i wykroczyły poza Kamienicę, tak jest np. z wystawami kwiatów. – Powstały one w czasach, kiedy nie było jeszcze tak wielu miejsc, w których moż-na pooglądać i kupić kwiaty. Wówczas było spore zapo-trzebowanie na tego typu kiermasze kwiatowe, przez lata udawało się nam robić je nawet dwa razy w roku, wiosną i jesienią – z lekką nostalgią wspomina Halina Pisowadz-ka. Obecnie wystawa wraca do pierwotnego kształtu, łą-cząc targi z pokazami artystycznymi. – Dziś możliwość kupna kompozycji kwiatów czy krzewów nie jest wystar-czająco atrakcyjna, udaje się zrobić to w wielu miejscach, dlatego zdecydowaliśmy się na dodanie do ogrodnictwa odrobiny sztuki i w ten sposób łączymy kiermasz z po-kazami artystycznymi.

Page 20: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e16

Prawdziwie sztandarowymi imprezami DK w Ka-mienicy są konkursy teatrów dziecięcych i młodzieżo-wych. Bielskie Spotkania Teatralne regularnie odbywają się już od dwudziestu dwóch lat. – To prawie całe poko-lenie wychowane na tych imprezach – nie kryje dumy kierowniczka. – Swego czasu chcieliśmy stworzyć rów-nież coś dla teatrów mniejszych, takich, które nie pre-tendują do Spotkań, działających np. w grupach przed-szkolnych, dlatego powstały Szkolne Igraszki Teatralne i odbyły się już dziewięć razy.

Z najważniejszych w rocznym programie wydarzeń koniecznie należy wymienić niezwykłą uroczystość – od kilku lat w Domu Kultury przyznawana jest nagro-da Serca Kryształowego*. To wyróżnienie przeznaczone jest dla osób, które w sposób szczególny poświęcają swój czas i umiejętności dzieciom. Jest to swego rodzaju lo-kalny Order Uśmiechu, a jego dotychczasowymi laure-atami są m.in.: Marian Wantoła – rysownik bajkowych postaci Bolka i Lolka oraz Reksia, Tadeusz Cozac – pre-zes Koła Bielskiego Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, Tadeusz Browiński – prezes ustrońskiej Fun-dacji św. Antoniego, ks. Józef Walusiak – znany od lat z pracy na rzecz młodzieży uzależnionej.

Uroczystość wręczenia Serc Kryształowych słu-ży promocji dzielnicy i samego Domu Kultury, jednak trzeba pamiętać, że każde takie wydarzenie wiąże się z dużym wysiłkiem pracowników. – My robimy to do-datkowo – mówi Halina Pisowadzka – nie możemy na

czas przygotowań zawiesić codziennej działalności, za-tem oprócz normalnych zajęć, które odbywają się zgod-nie z harmonogramem, musimy jeszcze zorganizować całą imprezę. To naprawdę sporo pracy.

Mimo to, rozmawiając z byłymi i obecnymi pracow-nikami, nie spotkałem się z narzekaniem, przeciwnie. – Bardzo lubię tam pracować. Osoby, które tworzą Dom Kultury, są przyjazne i chętne do współpracy. Myślę, że instruktorzy cenią swoją pracę i uczniów – mówi Domi-nika Jurczuk-Gondek. Zalety dostrzega też Jan Stachu-ra, który podkreśla rolę kierowniczki DK, Haliny Piso-wadzkiej, i jej zastępczyni, Ireny Tomal. – Praca z nimi daje instruktorom duży komfort, pozwalają na samo-dzielność w kwestii metody nauczania i prowadzenia zajęć, pod warunkiem, że zadowoleni są i uczniowie, i – w przypadku dzieci – ich rodzice.

Nic dziwnego, że w takiej atmosferze pracuje się do-brze, twórczo i że do takiego domu kultury garnie się mnóstwo osób. Bardzo często trzeba odmówić zapisa-nia dziecka na zajęcia ze względu na brak miejsc. Liczba wychowanków, uczestników i kolejnych chętnych poka-zuje, że obrano właściwą drogę. Podkreśla to były szef placówki, obecnie dyrektor Miejskiego Domu Kultury, Franciszek Kopczak. – Kiedy obejmowałem ten Dom Kultury, był jednym z najgorszych w mieście. Wyko-naliśmy jednak już wtedy dużo pracy, aby to zmienić i dziś, gdy następcy kontynuują moje działania, widać efekty. Oczywiście nie mogę faworyzować żadnej z pod-ległych mi placówek, ale do kamienickiej mam osobi-sty stosunek, bardzo duży sentyment i cieszy mnie jej obecna kondycja.

Radosny obraz nieco psuje bolączka kierownictwa i pracowników, mianowicie brak miejsca. Warunki lo-kalowe zupełnie nie odpowiadają ilości zajęć, dlatego też trwają one całymi dniami, jakoś trzeba pomieścić wszystkie grupy w kilku niewielkich salach. I tak dużo zyskuje się podczas dobrej pogody, gdy można wyko-rzystać zewnętrzną scenę plenerową, latem większość imprez odbywa się właśnie tam. Mimo to pomieszczeń po prostu nie wystarcza. Dlatego, być może, na miejscu będą spóźnione życzenia jubileuszowe, aby to nie był ko-niec wędrówki „wędrującego” Domu Kultury i by trafił on w miejsce – oczywiście także w Kamienicy! – które ukaże pełnię jego możliwości.

* Autorem tej nazwy był 11-letni wówczas Mateusz Madej, dziś maturzysta, ale nadal związany z placówką – jest gitarzystą zespołu rocko-wego Lead Drivers.

Małgorzata Motyka-Madej

Page 21: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

17R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Grupa inscenizuje jedną z Opowieści chasydów Mar-tina Bubera. Wcześniej wspólnie przeczytano dziewięć wybranych, aby dwu-, trzyosobowe zespoły mogły zde-cydować, którą z nich pokażą.

– Jak czułeś się w roli tego sprawiedliwego? – pyta prowadzący.

– To nie była komfortowa sytuacja, bo takie patrze-nie z góry jest niedynamiczne, to niełatwa rola – odpo-wiada mężczyzna. – A mnie ten bagaż-grzech przeszka-dzał we wspinaniu się.

– Ale czułaś, że żyjesz? – pada z grupy pytanie.– Dokładnie tak! – odpowiada kobieta.

Pytanie do cadykaDziewięć osób z różnych stron Polski sobotni poranek

spędza na warsztatach bibliodramy. To już kolejne week-endowe zajęcia prowadzone w Teatrze Grodzkim w Biel-sku-Białej przez Krystynę Sztukę, psycholożkę i psychote-rapeutkę, oraz Piotra Kostuchowskiego, pedagoga. Razem, od stycznia tego roku, będzie tego około stu godzin. Rów-nolegle podobne grupy pracują na Węgrzech, w Islandii, Turcji i Izraelu. Zajęcia są częścią międzynarodowego projektu: Bibliodrama jako sposób edukacji międzykultu-rowej osób dorosłych. W czerwcu ich przedstawiciele spo-tkają się w Islandii, aby wymienić doświadczenia. Każdy z zespołów poprowadzi własny moduł zajęć. Projekt za-kłada też powstanie filmu i publikację książki, będących zapisem pracy i osiągniętych celów.

Na przykrytym białą tkaniną krześle na środku sali siada jeden z uczestników. – W tradycji chasydz-kiej, inaczej niż w filozofii europejskiej, mistrz – cadyk – nie mówi uczniowi, jak jest, ale stara się go doprowa-dzić do zrozumienia, samodzielnego dostrzeżenia isto-ty problemu – wyjaśnia prowadzący. – Wyobraźcie so-bie, że macie przed sobą cadyka i możecie zadać mu jedno pytanie, najważniejsze dla was w tym momencie

M a g d a l e n a L e g e n d ź

OdpowiedziMężczyzna z plecakiem stoi na podwyższeniu. Nie rozgląda się, ledwo pa-trzy na kobietę z mozołem dążącą wzwyż. Obciążona bagażem uporczywie wspina się po schodkach w stronę okna – ku światłu. Raz po raz poprawia przewieszone przez ramię torby. Wreszcie udaje się jej wejść. Koniec sceny.

mamy w sobie

Page 22: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

18 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

życiowym. Zapiszcie je na kartkach. – Po chwili uczest-niczka zadaje pierwsze pytanie: czy lepiej być, czy mieć? Ku zaskoczeniu wszystkich osoba pytająca ma teraz zająć miejsce cadyka i musi sama sobie na nie odpowiedzieć. Kolejno padają następne pytania: jak dobrze wychowy-wać dzieci, czy rozpocząć studia, czemu z wiekiem czas płynie coraz szybciej? Wyważone, interesujące odpo-wiedzi są skutkiem procesu porządkowania wewnętrz-nych wartości. – Wszystkie odpowiedzi mamy w sobie – mówi podczas podsumowania ćwiczenia Ola nr 2 – tylko musimy je odszukać.

Start sprintera– Te warsztaty mają na celu zmieniać ludzkie posta-

wy, czynić otwartymi na inność, na inne kultury i reli-gie – mówi Piotr Kostuchowski. – Naszym problemem jest jednorodność, wszyscy uczestnicy to chrześcijanie, a nawet katolicy. Ponieważ nie udało nam się pozyskać osób innych wyznań czy religii, postanowiliśmy wpro-wadzić teksty literackie będące świadectwem odrębno-

ści i odmienności, jak na przykład poezję perską czy historie chasydzkie. One zastępują rzeczywistą mię-dzykulturowość.

Każde zajęcia poprze-dza rodzaj rozgrzewki, krótkie ćwiczenia na przy-kład pomagające rozpo-znawać i pokazywać sta-ny emocjonalne czy, jak dziś, swobodny taniec do melodii chasydzkich albo elementy ekspresji pla-stycznej. Podczas każdych zajęć analizuje się własne emocje, odczucia i wraże-nia, a także opisuje te od-czuwane wobec innych. – Chcemy dać uczestni-kom pewne techniki, na podstawie których będą mogli wypracować wła-sne środki w przyszłej pra-cy trenerów i edukatorów osób dorosłych. Nie są to jednak uprawnienia zawo-dowe – mówi prowadzący.

Krystyna Sztuka, działająca w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Bibliodrama Network, jest zwolennicz-ką estetyzującego kierunku bibliodramy. – Wszystkie środki dramatyczne są równouprawnione: ruch, plasty-ka, śpiew. Chodzi o to, aby przeżyć ciałem to, co mamy na poziomie wyobrażeń i emocji. Tekst biblijny to two-rzywo dość zmysłowe. Sensem bibliodramy jest właśnie zmysłowe doświadczenie treści biblijnych, które służy rozwojowi uczestnika – mówi prowadząca. Niby to pro-ste, jednak: – Bibliodramy nie da się nauczyć teoretycz-nie, jak nie da się teoretycznie nauczyć startu sprintera. Predyspozycje do udziału ma każdy, jednak na Zacho-dzie, aby zostać instruktorem, trzeba przejść trzyletnie kształcenie. – Jak przy każdym oddziaływaniu psycho-logicznym, trzeba się nauczyć, jak nie wyrządzić niko-mu szkody.

W głąb siebieTylko część uczestników zawodowo pracuje z doro-

słymi. – Interesuje mnie dialog międzykulturowy, nie tylko różne religie, raczej w kontekście ewentualnej przy-szłej pracy – wyjaśnia swoje motywacje udziału w warsz-tatach Ola z Bielska-Białej. – Te zajęcia traktuję jako po-szerzenie zawodowych umiejętności.

Xenia wraz z Olą nr 2 przyjeżdżają z Rybnika, gdzie pracują z grupą dzieci z niepełnosprawnością intelektu-alną. – Byłyśmy już w Teatrze Grodzkim na warsztatach teatralnych, na przedstawieniu. Bardzo do nas przema-wia to, co tutaj się robi. A drama i bibliodrama rozwijają każdego, pozwalają przy pomocy książek, na podstawie tekstów, spoglądać w głąb siebie – odpowiada Xenia na pytanie, czemu się na te warsztaty zapisała.

Ania, teolożka i katechetka z Warki, pracuje w gim-nazjum metodą dramy. Od niedawna uczniowie w ra-mach jednej godziny lekcyjnej na działania artystyczne mogą zamiast muzyki czy plastyki wybrać dramę. – To daje umiejętności wyrażania swoich emocji, wyrażania siebie, autoprezentacji. Zwykle szkoła tego nie uczy, bo i jak? Normalnie trudno przekazywać wartości, a drama, szczególnie bibliodrama, pozwala na to – mówi Ania.

Beata, fizjoterapeutka w zakładzie rehabilitacji Te-atru Grodzkiego, na warsztaty przyszła z ciekawości. – Widzę na co dzień, jak ciało „gryzie” ducha. Tu uczę się rozmawiać ze sobą, przełamywać fałszywe wyobra-żenia i ograniczenia, odkrywać że są zbędne – mówi, dodając, że przydałoby się to wielu osobom potrzebu-jącym rehabilitacji. – Najtrudniejsze momenty są dla mnie zawsze wtedy, gdy mam na forum coś powiedzieć

Krzysztof Tusiewicz

Page 23: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e 19I n t e r p r e t a c j e

od siebie. Obawiam się, jak to zostanie ocenione, mimo że wszyscy są życzliwi. Myślę, że radzę sobie z tym lepiej.

Basia z Bielska-Białej prowadzi zajęcia grupowe z oso-bami chorymi psychicznie, jednak początkowo myśla-ła o samorozwoju. Należała kiedyś do ruchu oazowego i Biblię czyta w ramach modlitwy. – Przeżyłam tu już kilka ważnych momentów, które na mnie wpłynęły. Na przykład, gdy odgrywaliśmy całą grupą chrzest Jezu-sa w Jordanie. Byłam „tylko” wodą, ale tak pochłonęła nas ta sytuacja, tak weszliśmy w role, że poczułam nie-mal metafizyczny dreszcz. Sądzę też, że uda mi się wy-korzystać elementy pracy na konkretnym tekście biblij-nym – z pojedynczym chorym indywidualnie. Stykam się z pacjentami różnych wyznań czy religii, a urojenia często mają religijny wątek – mówi.

Hanna mieszka w Łodzi. Jest nauczycielką, od dzie-sięciu lat prowadzi w ODN-ie zajęcia z nauczycielami metodą dramy. – Na początku nie wiedziałam, że to jest metoda, bo weszłam w nią intuicyjnie – wspomina. – Bibliodramę poznaję raczej dla siebie. Wprawdzie gdy na spotkaniu Kręgu Rodzin Katolickich opowiadałam, co tutaj w Bielsku-Białej się dzieje, wiele osób mówiło: „Zrób to, zrób to kiedyś z nami”. Niewykluczone więc, że zrobię, bo po agapie zawsze rozmawiamy o treściach Bi-blii i to jest to samo, jeśli chodzi o cel, tylko inny sposób.

Gdzie ja jestem?Na wielkich kartonach powstają sylwetki posta-

ci dobranych parami – w takich pozycjach i kolorach, w jakich „widzą siebie” w spotkaniu z drugim człowie-kiem. Krystyna Sztuka płynnie przechodzi od drogi, jaką przemierzał uczeń chasydzkiego rabbiego, do po-znania prawdy, do nowotestamentowej historii spotka-nia zmartwychwstałego Chrystusa z uczniami w drodze do Emaus. Uczestnicy rysują też swoją drogę życiową.

Czy oba rysunki są spójne? – zastanawia się grupa, gdy prace są skończone.

Na jednej planszy dwie postacie: pierwsza klęcząca, druga pochyla się nad nią, a w jej środku różowo-żółta, ciepła przestrzeń. – Tam jest źródło energii – komentuje jedna z uczestniczek – to współgra z tym, co Ania mówiła o swoim rysunku drogi, że w tych czerwonych punktach staje i pochyla się nad sytuacjami, zanim pójdzie dalej.

– W którym miejscu drogi jesteś? – zadaje kolejne pytanie prowadząca.

– No właśnie, gdzie ja jestem – zastanawia się ktoś głośno.

– Ja mam mapę, ale droga jest średnio wyrazista, mam kilka opcji, jak ją przejść – mówi ktoś inny.

– A ja jestem przy którymś z tych źródełek, bo czu-ję, że się dziś dużo napiłam – metaforycznie wyzna-je Hanna.

Na innym kartonie dwie postacie pełne pasji, w dra-matycznych pozach. – Ta zielona postać jest jak fasolka, która nagle wystrzela i szybko rośnie, tu widać, że choć to trudne spotkanie, będzie początkiem czegoś ważne-go w ich życiu – analizuje uczestniczka.

Czy i te warsztaty będą początkiem czegoś ważnego? Nawet jeśli założenia trzeba było modyfikować zależnie od zaistniałej sytuacji? Krystyna Sztuka wyznaje, że bę-dzie zadowolona, jeśli uda się pokazać duchowość i po-mosty, jakie można budować w stronę innych kultur, bo one otwierają w człowieku nowe duchowe przestrzenie. – Człowiek jest bowiem powołany do rozwoju – mówi.

BASICS – Bibliodrama as a way of intercultural learning for adults (Bibliodrama jako sposób edukacji międzykulturowej osób dorosłych), 10.2011–9.2013, www.basicsproject.eu; dofi-nansowanie Komisji Europejskiej, Program Grundtvig.

Krzysztof Tusiewicz

Magdalena Legendź

Page 24: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

20 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Żył dniem dzisiejszym i niespecjalnie dbał o to wszystko, co składa się na dossier artysty, dlatego też jego prace są rozproszone, nie zawsze wiadomo, gdzie ich szukać. I jest ich stosunkowo niewiele. Po kilka mają Muzeum w Bielsku-Białej, Galeria Bielska BWA i Książ-nica Beskidzka, bodaj najwięcej Muzeum Górnośląskie w Bytomiu. Dwa obrazy wiszą na ścianach Regionalne-go Ośrodka Kultury, a rysunki zdobią starą kronikę tej instytucji. Jego obrazy, grafiki, rysunki są także u osób prywatnych. Część wymaga solidnej renowacji.

Przypomnienie sylwetki Kazimierza Wilczyńskie-go to jeden z celów wystawy, która 15 czerwca zostanie otwarta w Regionalnym Ośrodku Kultury* w Bielsku--Białej, gdzie pracował przez kilka lat. Urodził się na Wi-leńszczyźnie (Smorgonie, 1943). Był absolwentem Pań-stwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (Wydział Tkaniny, 1968). Po studiach związał się z Biel-skiem-Białą, gdzie do 1975 roku uczył w Liceum Sztuk Plastycznych, potem pracował w „Kronice Beskidzkiej”, Wojewódzkim Domu Kultury i Wojewódzkiej Biblio-

tece Publicznej – rysował, opracowywał graficznie pu-blikacje, projektował plakaty i afisze, medale, gobeliny, reklamy, scenografie imprez, organizował plenery. Był kilkakrotnie laureatem „Bielskiej Jesieni”, brał udział w wystawach ogólnopolskich (m.in. Warszawa, Opole, Katowice, Rzeszów, Poznań) i okręgowych ZPAP, tak-że zagranicznych. Indywidualne wystawy jego twórczo-ści zorganizowano w Żywcu, Bielsku-Białej i Szczecinie. Zmarł 18 sierpnia 1988 roku. Dokumentację tego, co zo-stało po Kajtku – jak powszechnie go nazywano – opra-cowała Galeria Bielska BWA, kiedy w 1992 roku zorga-nizowano tam jego wystawę retrospektywną.

Prof. Michał Kliś: – W jego obrazach nie ma żywiołu, jest myślenie, porządkowanie materii, budowanie kom-pozycji. Od początku do końca panuje nad emocjami, a mimo to uzyskuje efekty nadzwyczajne. Gdybyśmy po-patrzeli na to pod kątem, powiedzmy, realizacji filmo-wych, tych związanych z apokalipsą, filmami grozy, on to jakby przeczuwał. To może było w nim, w końcu trzy zawały i nie ma człowieka... W rysunkach widać tęsk-

Kajtek i Monika– ojciec i córka

W Jego krótkim życiu nie było kalkulacji ani wyrachowania. Kochał życie z całym jego skomplikowaniem, zawirowaniami. Choć mam wrażenie, że czasem go ono przerażało. Kochał kobiety, chmury i ptaki. Gwał-towny w miłości, łatwy do zranienia, coraz bardziej zmęczony, mówiący o tęsknocie, po prostu tęskniący, stał się bezbronny. Na wpół anioł, z paczką papierosów pod poduszką szpitalną i maską tlenową na twa-rzy – wspomina Monika Kałuża swojego ojca, Kazimierza Wilczyńskiego.

M a ł g o r z a t a S ł o n k a

* Wówczas był to Wojewódz-ki Dom Kultury.

Małgorzata Słonka – specjalistka ds. wydawnictw

Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej,

redaktor naczelna RI.

Kazimierz Wilczyński z córką Moniką i mamą

Archiwum domowe

Page 25: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e 21I n t e r p r e t a c j e

notę za akwafortą, w tamtym czasie takich możliwości nie miał. Popatrzcie na te wszystkie włókniny. Kończy szkołę łódzką, gdzie się zajmują głównie tkaniną, nadru-kiem, gobelinem, pracuje w mieście sukienników. Tu nie może być bez znaczenia dotykanie włókna, to jest jego materia, on przędzie kreską.

Ku zdziwieniu wielu ludzi, nie posiadam dużych, waż-nych prac Taty. Nie przywiązałam się do nich. Nie zdą-żyłam. Myślałam kiedyś, że Tato i Jego prace będą trwać wiecznie i o nic nie muszę zabiegać, że mamy nieskończe-nie dużo czasu. Nie zabiegałam... Przywiązałam się do miłości, która miała czasem gęstość burzy, a prawie za-wsze lekkość przejrzystego po niej powietrza. Nie posia-dam prac Taty, ale cieszę się, że mam kamień w kształcie serca, który nad Sołą parę godzin przewiercał nożykiem, abym mogła nosić go na szyi. Mam laurkę kochającego syna dla Jego Mamy, którą wielbił ponad wszystko, któ-rej zawdzięczał wychowanie mnie, do której wracał na bliny i kołduny – pisze w towarzyszącym wystawie ka-talogu córka Kajtka.

Pokazanie swoistej – choć w szczegółach odmiennej – kontynuacji artystycznych działań Kazimierza Wilczyń-skiego przez jego córkę to drugi cel wystawy w bielskiej Galerii Sztuki ROK. Monika Kałuża (rocznik 1966) stu-diowała na Wydziale Pedagogiczno-Artystycznym Uni-wersytetu Śląskiego – w Instytucie Sztuki w Cieszynie. Dyplom (1990) obroniła w malarskiej pracowni Zeno-na Moskwy. Od 1994 roku pracuje w Szkole Podstawo-wej nr 1 w Żywcu jako nauczycielka plastyki (od 2007 wicedyrektorka). Jej uczniowie odnoszą liczne sukcesy w różnorodnych konkursach regionalnych i ogólnopol-skich, grupowo i indywidualnie (np. praca Patrycji Bar-teczko reprezentowała Polskę w kalendarzu wydanym przez Unię Europejską na rok 2011; efektem współpra-cy szkoły z Fundacją Braci Mniejszych przy żywiec-kim schronisku dla zwierząt było wydanie kolekcji kart pocztowych z pracami dzieci). Od piętnastu lat prowa-dzi także grupę socjoterapeutyczną dla dzieci z rodzin dysfunkcyjnych.

Choć malowaniu – jak na razie – nie poświęca za dużo czasu, pokazywała je na wystawach w Bielsku-Bia-łej i Żywcu. Są to przede wszystkim małe formy. Prze-łomem był rok 2011 – rok jej 45 urodzin. Właśnie tyle lat miał ojciec, kiedy zmarł. To dało impuls do podjęcia z większą intensywnością zaniedbanej nieco twórczo-ści. I stąd także tytuł wystawy.

O swoich pracach mówi: Powstają często w podróży lub są jej zapisem. Myślę o podróżach do miejsc oddalo-

Galeria Sztuki ROK w Bielsku-Bia-łej: 45/45. Kajtek i Monika – wysta-wa twórczości Kazimierza Wilczyń-skiego i Moniki Kałuży, 15 czerwca – 13 lipca 2012.

nych, albo fascynujących bliskością. Nie ilustrują rzeczy-wistości, a raczej opisują lub zaledwie sygnalizują emocje i wrażenia z nią związane. Tworzenie moje to uleganie emocjom, magnetyzmowi czy niezwykłości banalnych z pozoru sytuacji, często pospiesznie zarysowanych, wie-lokrotnie zniekształconych przez upływający czas.

Prof. Michał Kliś, patrząc na jej prace, komentuje: – W tych kompozycjach widoczna jest ulotność chwili i lekkość kolo-rystyczna. Ich autorka ma warsz-tat, to po pierwsze. I ma wrodzo-ne poczucie koloru, dostała je w genach – a co z nim zrobi, zo-baczymy. Jej pejzaże, jakby po-dróżne szkice, to piękne prace, mają swoją klasę. Wykorzystuje w nich akwarelę i gwasz, bardzo szlachetną technikę. Widać też dużą swobodę w rysowaniu, by-łaby dobrą ilustratorką.

Tych, którzy pamiętają i tych, którzy chcieliby ich poznać, za-praszamy na spotkanie z Kaj-tkiem i Moniką.

Monika Kałuża: Camara de Lobos II, akryl, gwasz, piórko

Kazimierz Wilczyński

Page 26: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

22 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Agata Smalcerz: Wybrał Pan emigrację, jeszcze przed zmianą polityczną w Polsce w 1989 roku. Ci, którzy pamiętają tamte czasy, wiedzą, że taka decyzja nie była niczym dziwnym. Beznadzieja, brak perspektyw, ma-razm – dla osób z marzeniami i aspiracjami były nie do zniesienia. Niektórzy wybierali „emigrację wewnętrz-ną”, inni wykonywali krok radykalny i gdy nadarzyła się okazja, wyjeżdżali z kraju. Czy Pana wyjazd do Włoch był rzuceniem się w nieznane, czy też miał Pan ofertę pracy i jakąkolwiek perspektywę?

Tadeusz Biernot: Patrząc z perspektywy czasu, nie oce-niam wyjazdu z kraju w kategoriach dramatycznych. Proces emigracji mogę porównać do nauki pływania. Najlepsza wiedza teoretyczna nie przyda się na wie-le, dopóki się nie zanurzymy, a potem... trzeba płynąć.Jest to zmiana otoczenia umożliwiająca poznanie no-wych języków oraz nowych, ciekawych osób. Przyjaź-nie, jakie nawiązałem wtedy, trwają do dzisiaj i to jest

następny z powodów, dla których odwiedzam bardzo często Włochy, chyba częściej niż Polskę.

Kariera we Włoszech, które są mekką dla dizajnerów, wydaje się być spełnieniem dla projektanta. Pan jednak po kilkunastu miesiącach wybrał nowe wyzwanie i wy-jechał jeszcze dalej, do Kanady. Czy była to szansa na dalszy rozwój, większe możliwości, czy też po prostu ciekawość świata i chęć przygody? Europejska kultura dla młodej Ameryki jest wciąż ważnym odniesieniem. Czy Europejczykowi łatwiej było przekonać do swoich wizji kanadyjskiego odbiorcę i klienta niż na przykład Włocha?

Wyjazd z Włoch do Kanady był nieprzewidzianym przy-padkiem na mojej emigracyjnej drodze, czego nie ża-łuję, chociaż pamiętam, że pierwszego dnia po przylo-cie do Toronto chciałem wsiąść w samolot powrotny do Rzymu. Od tego czasu wiele się zmieniło. Toronto sta-ło się bardzo kosmopolitycznym centrum, gdzie trudno

A g a t a S m a l c e r z

Rozmowa z Tadeuszem Biernotem

Poszukiwanie siebie

Tadeusz Biernot ze swoim obrazem Feist,

akryl, pastel, płótno

Agata Smalcerz – historyk sztuki, publicystka, kuratorka wystaw, dyrektor

Galerii Bielskiej BWA.

Page 27: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e 23I n t e r p r e t a c j e

kogokolwiek zaskoczyć odmiennością ubioru lub obco brzmiącym akcentem.

Praca dla wielkich agencji reklamowych, wydaw-nictw daje na pewno satysfakcję, ale wiąże się też z ogromnym stresem. Po wielu latach pracy dizajnera i sukcesach w tej dziedzinie, kierowania zespołem projektowym, wpływania na wygląd czasopism czy reklam – wybrał Pan czystą sztukę, skupił się na malo-waniu. Uwolnił się Pan od myślenia o dotarciu z prze-kazem do wielotysięcznego odbiorcy; teraz widownia ograniczona jest do bywalców galerii sztuki lub gości odwiedzających mieszkania właścicieli obrazów. Za to „żywotność” tych dzieł, ich funkcjonowanie nie są ograniczone do kilku tygodni kampanii reklamowej, są niemal wieczyste. Czy to miało wpływ na Pana decyzję, czy też po prostu doszedł Pan do punktu, kiedy może „odpuścić sobie wyścig szczurów”?

Świat marketingu jest niezwykle pragmatyczny. W tym świecie kreatywność jest przekładana na pieniądze i bez względu na to, czego się dokonało w przeszłości, jest się tak dobrym, jak dobra była nasza ostatnia kampa-nia reklamowa.Oczywiście coś za coś – krótkotrwała żywotność tzw. sztuki projektowej jest rekompensowana wielotysięcz-ną (niekiedy wielomilionową) widownią. W marketin-gu nie ma czasu na nudę, ale też niewiele jest czasu na działalność kreatywną.Poświęcenie się wyłącznie malarstwu podyktowane było bardziej potrzebą poszukiwania niż potrzebą zmiany. Poszukiwania samego siebie. W gruncie rzeczy ilość pracy się nie zmieniła, wręcz przeciwnie. Wielokrotnie jestem pytany, jak wiele czasu zajmuje mi namalowanie tego czy innego obrazu i za każdym razem mam tę samą odpowiedź: naprawdę nie wiem! Kiedy jestem w studiu, zupełnie tracę poczucie czasu, czuję się jak dziecko w pia-skownicy – pochłonięte kolejną nową pasją, niereagują-ce na to, co się dzieje dokoła.

Co pewien czas zmienia Pan rodzaj aktywności. Był Pan pedagogiem, uczył kreatywnego myślenia, a potem sam stosował je w praktyce. Teraz może Pan sobie po-zwolić na pracę bardziej medytacyjną, skupioną na ma-terii, niemal w samotności, choć przecież w kontakcie z modelem: postaci na Pana obrazach to realne osoby, znani artyści. Na pewno trudno ocenić, która z tych dziedzin była czy jest najbliższa Pana temperamentowi, osobowości. Czy to ewoluuje, zmienia się z wiekiem, czy też wynikło z uwarunkowań? Właściwie to modelowy

przykład rozwoju artystycznego, każdemu artyście można by życzyć takiej kariery...

Przytoczona lista tego, co robiłem, jest tak długa, że za-czynam mieć obawy, czy ja czasami nie mam ADHD? Powiedzmy, że w moim przypadku to była i jest nieustan-na ewolucja, która w końcu jest wbudowana w nasz sys-tem. Istotnie, dużym szczęściem jest robić to, co się na-prawdę lubi. Ze swojej strony mogę powiedzieć, że zawsze robiłem wszystko, żeby temu szczęściu pomóc.

W malarstwie wykorzystuje Pan niezwykłe umiejętności portretowania. Twarze są monumentalne, precyzyjnie odzwierciedlają podobieństwo, a jednocześnie obrazy malowane są swobodnie, lekko, z charakterystyczną miękkością. Proszę opowiedzieć, jak doszedł Pan do takiego sposobu obrazowania. I druga rzecz: czy osoby portretowane wiedzą, że je Pan maluje?

Zawsze intrygowały mnie nie tyle twarze, ile ich wyraz, te ciche namiętności ukryte w nieruchomym, wydawało-by się, spojrzeniu, w niedostrzegalnym uśmiechu. Wolę nie określać siebie jako portrecisty. Rysowałem i malo-wałem twarze z pamięci, po to, żeby przywołać nastrój. Robiłem to, kiedy tylko miałem wolną chwilę. Była to wewnętrzna, poniekąd terapeutyczna potrzeba. Starałem się przywołać i odtworzyć wyraz czyjejś twarzy, a może raczej atmosferę wokół niej. W ten sposób tworzyłem – jak to określam – mój prywatny teatr, w którym każ-da twarz gra swoją rolę. Nie chodzi mi w tym przypad-ku o stworzenie dramatu w stylu Caravaggia (którego notabene uwielbiam), ale bardziej o wydobycie ekspre-sji wynikającej z prostoty formy i środków. Hipnotyzu-je mnie ekspresja twarzy malowanych przez Giotta czy Beata Angelica. To jak oraz co maluję, można by nazwać „przypominaniem sobie kogoś na płótnie”, jest to nie-kończący się proces pojawiania się i znikania, wydoby-wanie kolejnych pokładów z pamięci powoduje nakła-danie się lub zacieranie następnych warstw na płótnie. Jest w tym coś z życia – przemijanie.

Piotr (Piotr Beczała), akryl, pastel, płótno

Krzysztof Morcinek

Page 28: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

24 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Ostatnia seria obrazów, której część jest wystawiona w Galerii Bielskiej BWA, to portrety znanych w świecie operowych sław, aktorek i piosenkarek. Wiele z osób na obrazach – jak nasz wspaniały, światowej sławy tenor Piotr Beczała czy kanadyjska sopranistka Adrianne Pie-czonka – w trakcie procesu malowania zostało włączo-nych do grona bliskich mi przyjaciół. Z Piotrem i jego żoną Kasią spotkaliśmy się dosyć niedawno w Nowym Jorku po jego występie w Metropolitan Opera.Jest to zawsze niezwykle wzbogacające móc poznać ko-goś osobiście oraz starać się dotrzeć do sedna jego sztuki.

Pana wystawa w Galerii Bielskiej BWA jest pewnego rodzaju powrotem w rodzinne strony. Przypomnijmy, że urodził się Pan w Czechowicach-Dziedzicach, uczęszczał do Liceum Plastycznego w Bielsku-Białej, studiował w ASP w Katowicach. Czy to pierwsza wystawa w Polsce od wyjazdu? Wystawiał Pan swoje obrazy w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych; czy także w Europie? To banal-ne pytanie, ale jak Pan się czuje, zatoczywszy takie koło, spotykając się po tylu latach z przyjaciółmi, dawnymi nauczycielami, być może swoimi studentami?

Tadeusz Biernot (rocznik 1954) jest absolwentem katowic-kiego Wydziału Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (1979), gdzie przez wiele lat pracował jako wykładowca. W 1989 roku wyjechał do Włoch, później do Kanady. Praco-wał dla znanych wydawnictw, agencji reklamowych i studiów filmowych (m.in. Cineplex Odeon, Astral Communication, Saatchi & Saatchi, Taxi, Alliance Atlantis, Canadian Broadca-sting Corporation, The Globe and Mail), zdobył wiele nagród. Projekt dla kanału TV Space, kanadyjskiej sieci science fiction, otrzymał złoty medal na przeglądzie Promax Broadcast De-sign Awards w Nowym Jorku (2003). W 2002 roku został dy-rektorem kreatywnym zespołu, który zreformował wizualnie renomowany kanadyjski „Fashion Magazine” i stał się współ-twórcą magazynu „Fashion 18” dla nastoletnich odbiorców. Jest twórcą plakatów filmowych oraz autorem animacji do reklam telewizyjnych i produkcji filmowych.Od 2005 roku Tadeusz Biernot poświęcił się wyłącznie ma-larstwu. Jego prace znajdują się w wielu kolekcjach prywat-nych w USA, Kanadzie, Anglii, Francji, Włoszech, Niemczech i Polsce. Cykl Twarze to ponadnaturalnej wielkości malarskie wizerunki współczesnych celebrytów – sław scen operowych, znanych aktorek i piosenkarek.

Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: Tadeusz Biernot Twarze, 1–20 maja 2012.

Istotnie, to pierwsza wystawa w Polsce po tylu latach – i muszę powiedzieć, że mam tremę, co mi się raczej nie zdarza przed wystawami. Nie wiem, z czego to wyni-ka? Może to nostalgia (?) – pamiętam, że w latach mojej młodości, kiedy Liceum Plastyczne mieściło się jeszcze w zamku, moja droga do szkoły prowadziła obok BWA. Przechodząc tędy codziennie, mieliśmy kontakt ze sztu-ką, a nie należeliśmy do bezkrytycznych odbiorców.Jestem nieco stremowany, ale również bardzo się cieszę, że mogę pokazać w rodzinnych stronach mały fragment tego, nad czym w ostatnich latach pracowałem i gorąco dziękuję Galerii Bielskiej BWA za zaproszenie i zorga-nizowanie tej wystawy.

Dziękuję za rozmowę.

Nadine (Nadine Labaki), akryl, pastel, płótno

Page 29: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

25R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Piotr Kenig – bielszczanin, historyk, zainteresowany szczególnie dziejami Bielska--Białej w XVIII–XIX wieku. Kustosz i kierownik Muzeum Techniki i Włókiennictwa.

P i o t r K e n i g

Według rodzinnego przekazu familia Strzygowskich wywodziła się z Pilzna, niewielkiego miasteczka poło-żonego ok. 20 km na wschód od Tarnowa. Rzekome po-chodzenie ze szlachty o nazwisku Strzegocki wydaje się być późniejszą legendą, mającą uświetnić genealogię rodu. Franciszek Strzygowski (Strzegulski, Strzigocki, ok. 1745–1816), katolik, sukiennik z zawodu, przyje-chał do Białej wkrótce po pierwszym rozbiorze Polski. Tutaj poślubił w 1779 r. bliżej nieznaną Johannę Linnert (ok. 1750–1825), po czym zmienił fach i został czelad-nikiem rzeźnickim. Zasymilował się całkowicie w nie-mieckim środowisku miasta, w niemieckim duchu byli też wychowani jego potomkowie. Informacje na temat jego życia są nadzwyczaj skąpe i ograniczają się do za-pisów w księgach metrykalnych. Nie dorobił się znacz-niejszego majątku, a tym bardziej własnego domu, kilka-krotnie zmieniał miejsce zamieszkania. Według tradycji rodzinnej, pod koniec epoki napoleońskiej, kiedy trans-portował większą ilość żywności dla wojsk austriackich, został wzięty do niewoli przez Francuzów w okolicy Oło-muńca. Po trwającym blisko rok zatrzymaniu powrócił

Strzygowscy

Niemieccy fabrykanci z polskim rodowodem (1)

Na przełomie lat 2000 i 2001 wyburzono budyn-ki Zakładów Przemysłu Wełnianego Welux przy ul. Leszczyńskiej. Nowoczesne centrum handlo-wo-rozrywkowe Gemini Park zastąpiło jeden z najstarszych zakładów przemysłowych dawne-go Bielska-Białej – uruchomioną w 1845 roku fa-brykę sukna Strzygowskich. Żaden ślad nie po-został po przedsiębiorstwie, które przez półtora stulecia dawało zatrudnienie kolejnym pokole-niom robotników.

schorowany do Białej, gdzie zmarł. Był ojcem dziewię-ciorga dzieci, z których czworo wcześnie zmarło. Trzech synów wykształcił na sukienników.

Andreas Strzygowski (1779–1844) podjął naukę u majstra Philippa Henslera, w 1796 r. wyzwolony zo-stał na czeladnika, a w 1800 uzyskał prawa mistrzow-skie w bialskim cechu. W 1802 r. poślubił Susannę Wen-zelis (1782–1844), córkę sukiennika. W 1806 r. jako jeden z pierwszych uruchomił przędzarkę mechaniczną, a w trzy lata później mechaniczną zgrzeblarkę, wchodząc tym samym do grona miejscowych pionierów mechani-zacji. Początkowo mieszkał w nieistniejącym już dzisiaj domu nr 256 przy ul. Lipnickiej 4, a około 1820 r. nabył zajazd Pod Zielonym Drzewem (Zum Grünen Baum) w Lipniku 167 (później 1), na granicy Białej, i został ober-żystą. Około 1842 r. powrócił do sukiennictwa, jednak wkrótce zmarł. Spośród jego dwanaściorga potomstwa czworo dzieci żyło bardzo krótko, a losy trzech synów (Franz, Georg i Andreas) pozostają nieznane. Córka Su-sanna poślubiła w 1829 r. Juliusa Lauterbacha, piwowa-ra z Wieprza k. Żywca, Marianna została w 1840 r. żoną

Ulica Szkolna, dawna Sukiennicza, w głębi niezabudowany teren, na którym stał pierwszy dom Franza Strzygowskiego

Mirosław Baca

Page 30: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

26 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

bialskiego postrzygacza sukna Eduarda Titza, Eleonora wyszła w 1839 r. za postrzygacza sukna Josefa Suchego, a Franziska w 1842 r. za Franza Klupatego, kupca w Igló (dzisiaj Spišská Nová Ves) na Górnych Węgrzech. Naj-młodsza z rodzeństwa, Karolina, która poślubiła (ok. 1855) technika kolei żelaznych Eduarda Scobisa, powró-ciła na starość do Białej, gdzie zmarła w 1899 r. (była te-ściową bialskiego fabrykanta sukna Jakoba Vogta).

Johann Strzygowski (1786–1863) wyuczył się zawo-du u majstra Karla Henslera, w 1801 r. wyzwolony został na czeladnika, a przed 1807 został mistrzem w bialskim cechu. Był jednym z wielu prostych rzemieślników, któ-rzy w epoce postępującej industrializacji, w cieniu komi-nów fabrycznych, próbowali wieść dotychczasową egzy-stencję jako samodzielni sukiennicy. Jednak ok. połowy XIX w. także i on zdecydował się na pracę w przemyśle,

spędzając czternaście ostatnich lat życia w fabryce swo-jego młodszego brata Franza na Leszczynach. Żonaty od 1807 r. z bialanką Susanną Then (1785–1859), spłodził dziesięcioro dzieci, z których pięcioro szybko zmarło. W 1833 r. wydał za mąż dwie córki: Johannę za bialskie-go rzeźnika Josefa Jaroscha, a Antonię za miejscowe-go kuśnierza Johanna Schottka. Theresia była żoną su-kiennika Josepha Zagórskiego. Losy pozostałych córek są nieznane. Johann Strzygowski wielokrotnie zmieniał miejsce zamieszkania, dopiero ok. 1833 r. nabył parte-rowy dom w Białej przy ul. Nad Niwką 56, gdzie spę-dził resztę życia.

Zarówno Andreas, jak i Johann nie pozostawili w Białej męskich potomków. Ich synowie zmarli w wie-ku dziecięcym bądź opuścili miasto*.

Wielka kariera przypadła w udziale najmłodszemu z braci, który awansował do grupy zamożnych fabry-kantów. Ludwig Franz (1800–1891), ochrzczony dwoma imionami, przeszedł do historii jako Franz Strzygowski senior. W 1814 r. rozpoczął naukę zawodu w warsztacie swojego ponad dwadzieścia lat starszego brata Andre-asa, a w 1817 został wyzwolony na czeladnika i ruszył na trwającą trzy lata obowiązkową wędrówkę. Przemierzył na piechotę Węgry, Austrię, Bawarię i Niemcy, prowa-dząc dziennik, w którym odnotował szczegóły swojej po-dróży. Powrócił do Białej w 1820 r. po przebyciu 492 mil (ok. 3700 km) i poznaniu 210 miast. Ze szczególną dumą wspominał rejs statkiem po Dunaju z Wiednia do Semli-na (obecnie Zemun, dzielnica Belgradu). W 1821 r. został mistrzem w bialskim cechu sukienników, po czym po-ślubił młodą wdowę Dorotę Batsch z domu Rozanowicz (Różanowicz, 1795–1859), córkę poważanego starszego cechu Andrzeja Rozanowicza. Zaoszczędzona podczas wędrówki kwota 300 guldenów, powiększona o dalsze 100 guldenów pożyczone od siostry Marianny, żony lip-nickiego kowala Jakuba Kwaśniewskiego, umożliwiła mu uruchomienie w tym samym roku własnej tkalni w Bia-łej pod numerem 204, przy ówczesnej ul. Sukienniczej (później ul. Szkolna 11, dziś niezabudowana parcela).

W następnych latach Franz Strzygowski pracował pil-nie jako sukiennik. Dwa razy do roku podróżował wy-ładowanym do pełna własnym wozem konnym przez Galicję aż do Czerniowców na Bukowinie, a także do węgierskiego Pesztu, aby na tamtejszych rynkach sprze-dawać swoje sukna. Często zabierał ze sobą gotowe wy-roby innych mistrzów. Jedną z takich podróży, podję-tą w 1828 r., niemal przypłacił życiem. Dotarł wówczas prawdopodobnie aż do Mołdawii i Besarabii, gdzie za-

Zabudowa dawnej ul. Nad Niwką w miejscu, gdzie

dzisiaj bierze swój początek ul. W. Broniewskiego; trzeci

od lewej dom Johanna Strzygowskiego, ok. 1970

Dawna ul. Główna na pograniczu Białej i Lipnika, po lewej parterowy zajazd

Pod Zielonym Drzewem Andreasa Strzygowskiego

Ze zbiorów Tomasza Libery

Page 31: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

27R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

raził się tyfusem i w drodze powrotnej, ciężko chory, spędził kilka tygodni w szpitalu w Tyśmienicy koło Sta-nisławowa. Po powrocie do Białej zastał żonę w stroju ża-łobnym, uważany był już bowiem za zmarłego. Pechowa wyprawa spowodowała utratę znacznej części zgroma-dzonego majątku i poważne kłopoty zdrowotne w cią-gu następnych czterech lat.

Kolejny cios spotkał Strzygowskiego w 1833 r., kiedy to spalił się całkowicie jego dom przy ul. Sukienniczej, wraz z warsztatem. Po raz kolejny trzeba było rozpoczy-nać wszystko od początku. Jeszcze w tym samym roku nabył za 7800 guldenów piętrowy dom w Białej przy ul. Głównej 21 (obecnie kamienica przy ul. 11 Listopada 33), w którym mieszkał do końca życia. Od 1834 r. zajmo-wał się wyłącznie handlem wełną i suknem jako kupiec--hurtownik (Tuchhändler). Mimo wielu nieszczęśliwych zrządzeń losu, takich jak procesy sądowe wytoczone przez nieuczciwego żydowskiego wspólnika Josepha Rei-cha (1835) czy też włamania do domu i kradzież zma-gazynowanego sukna (1836 i 1839), udało mu się w na-stępnych latach ponownie zgromadzić pokaźny majątek.

Na przełomie lat 30. i 40. XIX w. rozpoczął się okres prosperity austriackiego przemysłu wełnianego, w tym bielsko-bialskiego, trwający nieprzerwanie aż do rewo-lucji 1848 r. Z każdym rokiem wzrastało znaczenie pro-dukcji wielkoprzemysłowej, fabrycznej, spychającej na margines drobnotowarowe rękodzielnictwo. W spra-wozdaniu z „Trzeciej austriackiej wystawy przemysło-wej”, która odbyła się w Wiedniu w 1845 r., pisano: Biel-sko wraz z okolicą, na granicy Galicji, liczy 13 przędzalni z 400 maszynami i 34.000 wrzecion, ponadto [działa] 50 maszyn [przędzalniczych] u samodzielnych sukienników, 5 manufaktur z 129 krosnami i 210 mistrzów z 790 krosna-mi. Rocznie zużywa się tam 25.000 cetnarów wełny owczej i produkuje ponad 62.000 sztuk sukna za 3.544.000 gul-denów, produkcja jeszcze ciągle wzrasta.

W tej sytuacji, po jedenastu latach przerwy, Franz Strzygowski zdecydował się na powrót do sukiennictwa, ale już w całkiem inny, zgodny z duchem czasu sposób. W lutym 1845 r. kupił za 20 000 guldenów murowany młyn Snatschkego na Leszczynach nr 9 i w następnych miesiącach przebudował go na fabrykę sukna. Dokonał tego bez mistrza budowlanego, bez inżyniera, bez archi-tekta (...), a tylko z pomocą jednego kierownika budowy (Zimmerpolier), co z dumą podkreślał. Fabryka odda-lona ok. 2 km na południe od centrum miasta stała na granicy z bielskim Żywieckim Przedmieściem – w tym rejonie granica Bielska i Lipnika (którego przysiółkiem były wówczas Leszczyny) nie przebiegała na rzece Białej, ale wzdłuż ul. Leszczyńskiej. Jeszcze w tym samym roku koło wodne dotychczasowego młyna przysposobiono do napędu maszyn i uruchomiono przędzalnię, w 1846 r. budynek podwyższono o trzecie piętro, a w 1847 ruszyły w nim tkalnia i wykończalnia. Jednocześnie funkcjono-wała tkalnia w mieście w budynku przy Kudlagasse 214 (obecnie ul. I. J. Paderewskiego 5), należącym wcześniej do Rozanowicza. Można przypuszczać, że kilka krosien pracowało także w domu mieszkalnym fabrykanta przy ul. Głównej 21.

Już w 1845 r. został przyjęty jako wspólnik do ojcow-skiej fabryki najstarszy syn, Josef (1823–1873), wyuczony na postrzygacza u majstra Wilhelma Gräfego w Pszczy-nie. Młodszy, Franz junior (1828–1904), mistrz sukien-

* Z kronikarskiego obowiąz-ku wspomnijmy, że w trady-cji rodzinnej zachowała się informacja o jeszcze jednym Strzygowskim, rzekomo synu Franciszka, który miał zostać nadleśniczym w bliżej nie-znanych „dobrach arcyksią-żęcych” we wschodniej Ga-licji. Mimo szczegółowych badań nie udało się jednak odnaleźć takiej osoby. Być może chodzi o jednego z sy-nów Andreasa?

Tarcza cechowa mistrzów sukienniczych Andrzeja Rozanowicza i Antoniego Gregorczyka (1827)

Dom Franza Strzygowskiego (w środku po prawej), ul. Główna 21 (dziś 11 Listopada 33), widokówka, ok. 1910

Page 32: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

28 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Archiwum

niczy w bialskim cechu, dołączył nieco później i odpo-wiadał za sprawy handlowe przedsiębiorstwa. W 1853 r., ze względu na skalę prowadzonej produkcji, firmie przy-znany został przez komisję gubernialną w Krakowie tzw. formalny krajowy przywilej fabryczny (Landes-Fabriks--Befugniss) i nosiła ona odtąd nazwę „c.k. uprzywile-jowana krajowa fabryka sukna, kaszmiru i materiałów wełnianych Franciszek Strzygowski & Synowie” (k.k. priv. Landesfabrik für Tuch- Kasimir- und Wollstoffe des Franz Strzygowski & Söhne). Jej właściciele otrzy-mali prawo zawieszania cesarskiego orła na budynkach fabrycznych oraz sygnowania nim swoich wyrobów. W następnym roku z powodu znacznego zamówienia ze strony wojska ustawiono dalsze krosna w tzw. domu Dudzika w Białej przy ul. Sukienniczej 1 (obecnie ul.

Szkolna 5), także ten budynek został nieco później za-kupiony przez Strzygowskiego. W 1855 r. w fabryce na Leszczynach uruchomiono maszynę parową, nabytą rok wcześniej w firmie Fürst Salm w Blansku k. Brna. Koło wodne, napędzające dotąd maszyny i urządzenia, użyt-kowano nadal jako źródło dodatkowej energii. W stycz-niu 1858 r., po uregulowaniu spraw majątkowych po-między trzema wspólnikami, firma została ponownie zaprotokołowana w Krakowie. Wartość przedsiębior-stwa (kapitał zakładowy, zabudowania, maszyny, gotów-ka) wynosiła 130 550 guldenów. Franz Strzygowski był już wówczas bogatym i poważanym obywatelem Białej, w 1849 r. jako pierwszy przemysłowiec w dziejach mia-sta wszedł do wydziału miejskiego jako radny.

W 1851 r. wydał starszą córkę Julię za bialskiego kup-ca szkła i porcelany Ignaza Schermańskiego, a w pięć lat później młodszą Annę Magdalenę za kupca z Opa-wy Konrada Brosiga. W kwietniu 1859 r. zmarła żona Strzygowskiego Dorothea, a w następnym roku wdowiec poślubił młodszą o ponad trzydzieści lat Annę Scher-mański (1833–1919), córkę posiadacza ziemskiego z Za-brzega, siostrę swojego zięcia. Synowie nie odnieśli się pozytywnie do tego kroku i z obawy przed nowym po-tomstwem skłonili ojca do wystąpienia z firmy. Faktycz-nie, w drugim małżeństwie Strzygowski senior spłodził jeszcze czworo dzieci**.

Od grudnia 1860 r. przedsiębiorstwo prowadzili bra-cia Josef i Franz junior, pod firmą Fr. Strzygowskiego Synowie (Fr. Strzygowski’s Söhne). Swoją fabrykę stop-niowo powiększali o kolejne budynki. W 1866 r. firma wzięła udział w Wystawie Światowej w Paryżu, a jej wła-ściciele mieli możliwość zapoznania się z najnowszymi zdobyczami techniki w swojej branży. W tym samym roku dokonano zakupu pierwszego krosna mechanicz-nego, które musiało sprawdzić się w użyciu, bowiem następne zainstalowano w 1868 i 1870 r.*** Na Bielsko--Bialskiej Wystawie Przemysłu i Rzemiosła (1871) bra-cia Strzygowscy otrzymali złoty medal za swoje wyroby. Fabryka należała już wówczas do największych w biel-sko-bialskim ośrodku przemysłowym, zatrudniała 240 robotników, przeważnie ubogich, niepiśmiennych pol-skich chłopów z okolicy. Praca trwała od poniedziałku do piątku, od 12 do 13 godzin dziennie.

** Ich losy przedstawione zo-staną później.

*** Typ Schönherr & Hart-mann z Chemnitz w Saksonii, Sternickel & Gülcher z Biel-ska oraz Smith z Anglii.

Portret Franza Strzygowskiego

seniora, ok. 1850 Archiwum rodziny

Strzygowskich

Fabryka Strzygowskich na Leszczynach, widok od

strony wschodniej, litografia, ok. 1870

Page 33: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e 29I n t e r p r e t a c j e

Mianownik – kto? co?Projekt od początku pozyskał wiele przychylnych

osób. Patronat nad nim objął Prezydent Miasta Bielska--Białej Jacek Krywult. Inicjatywę wparły także instytucje samorządowe, prywatni sponsorzy i przyjaciele, których zaprosiliśmy do loży na stronie internetowej. Pomysło-dawczynią oraz organizatorką Uczniowskiego Kongre-su Kultury była Magdalena Pawłowska, nauczycielka literatury w IV LO im. KEN. Do współpracy zaprosili-śmy także inne bielskie szkoły: Muzyczną im. Stanisła-wa Moniuszki oraz Zespół Szkół Plastycznych. Ucznio-wie pierwszej zagrali trzy koncerty, drugiej przedstawili interpretacje Makbeta w formie animacji filmowych. Uczniowie uczniom – tak! Uczniowie dla uczniów – tak!Dopełniacz – kogo? czego? nie było na lekcjach

Trzy dni szkoły bez szkoły, lekcji bez lekcji. Jednak tylko na pozór. W auli IV LO dzień w dzień gromadziła się młodzież szkół średnich Bielska-Białej, aby poszerzyć swoją wiedzę w sposób niekonwencjonalny, wybiegają-cy poza ramy lektur, kluczy i podstaw programowych, a więc w świeży, ciekawszy i bardziej przystępny dla młodych ludzi.Celownik – komu? czemu? był dedykowany Kongres

Uczniom oczywiście! Specjalnie dla nich zostały zor-ganizowane warsztaty tematyczne, tak aby każdy mógł rozwijać swoje zainteresowania pod okiem profesjona-listów. „Ćwiczenia z recenzji z wystawy prac uczniów prof. Leona Tarasewicza” odbyły się pod patronatem Ga-

lerii Bielskiej BWA. Spotkanie z artystą dopełniło uczty i stało się pretekstem do stawiania pytań o paski, kury i tworzenie oryginalnej malarskiej przestrzeni. „Unika-towe formy animacji”, „Pisanie jako wyzwanie rzucone światu”, „Słowa i dźwięki w sztetl” to w kolejności spo-tkania z reżyserem i malarzem Markiem Luzarem, po-etą, prozaikiem i felietonistą Tomaszem Jastrunem oraz reżyserem, aktorem i współtwórcą Teatru Pogranicza Kultur Morochów Bogusławem Słupczyńskim. Dla cie-kawych etnolektu wilamowskiego warsztat językoznaw-czy „Ginące języki” poprowadził dr Tomasz Wicherkie-wicz z uniwersytetu w Poznaniu.

Agata Chyla – uczennica III klasy IV LO im. Komisji Edukacji Narodowej w Bielsku-Białej.

Po wielu miesiącach przygotowań, 17 kwietnia 2012 roku ruszył w IV LO im. KEN w Bielsku-Białej Uczniowski Kongres Kultury. Uczniowski, więc jak w sztuce Tadeusza Słobodzianka Nasza klasa uczniowie odmieniali przez przypadki to, co w kulturze istotne i co wpisuje się w interdyscypli-narny charakter sztuki tak ostatniej dekady, jak i wieków minionych. Dia-log literatury, filmu i malarstwa, popkultury z klasyką, ale i dialog samego artysty ze światem – to tematy przewodnie pierwszej edycji Kongresu.

odmieniany przez przypadki

KongresA g a t a C h y l a

Ada Legoń

Page 34: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

30 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Biernik – kogo? co? zobaczyliśmy i spotkaliśmyZnanych absolwentów IV LO im. KEN – śpiewaczkę

operową Beatę Raszkiewicz, dramaturga Artura Pałygę, kierownika literackiego Teatru Polskiego w Bielsku-Bia-łej Janusza Legonia, aktora Bogusława Słupczyńskiego. To oni współtworzyli program i warsztaty. Specjalny-mi gośćmi Kongresu byli wspomniany już Tomasz Ja-strun i światowej sławy rzeźbiarz Bronisław Krzysztof.

Zobaczyliśmy instalację prof. Ernesta Zawady, a tak-że genialny film Lecha Majewskiego Młyn i krzyż.Narzędnik – z kim? z czym? prowadzono dialog

Dialogowaliśmy, a jakże, przez całe trzy dni. „Dia-log filmu z literaturą i malarstwem” na podstawie filmu L. Majewskiego Młyn i krzyż i eseju F. Gibsona o obra-zie Pietera Bruegla Droga na Kalwarię to podróż w głąb malarskiego dzieła, którą odbyliśmy za sprawą naszej polonistki Renaty Maślanki oraz uczennic z IV LO. Nie mogło w takiej sytuacji zabraknąć reminiscencji z planu filmowego. Nasz szkolny kolega Tymoteusz Król, zwy-cięzca Konkursu Prac Młodych Naukowców Unii Euro-pejskiej, uczestniczył wraz z grupą mieszkańców Wila-mowic w przygotowaniu ścieżki dźwiękowej do filmu.

Dzień drugi upłynął nam pod hasłem „Dialogu pop-kultury z klasyką” i rozpoczął się od spotkania z Toma-szem Jastrunem. Było o jego blogu, erotyce, czułości, starości, człowieku w relacji z historią. Nie mogło też za-braknąć wspomnień o paryskiej „Kulturze” i Wisławie Szymborskiej. Następnie program przygotowany przez nauczycielkę literatury – Jolantę Budzyńską, program o Shakespeare’em w czasach popkultury ilustrowany fragmentami filmu Tytus Andronikus oraz animacja-mi przygotowanymi przez uczniów bielskiego Plastyka.

Dzień trzeci opowiadał o „Artysty dialogu ze sztu-ką i światem”. Kolejny gość – światowej sławy rzeźbiarz Bronisław Krzysztof mówił o swojej pracy, projektach i metodzie rzeźby tworzonej metodą traconego wosku. O jego dialogu ze światem dowiedzieliśmy się sporo z fil-mu Mój manifest.

Pozostała część programu związana była z teatrem, który przywołuje pamięć o miejscach i ludziach. Nie

mogło zabraknąć zatem Tadeusza Kantora i jego „teatru śmierci”, Umarłej klasy i Naszej klasy Tadeusza Słobo-dzianka, dramatu nagrodzonego w 2010 roku literacką nagrodą Nike. Wykłady Janusza Legonia i Magdaleny Pawłowskiej były wprowadzeniem do panelu – dysku-sji o polskiej duszy w kontekście dramatu Słobodzian-ka i książki Anny Bikont My z Jedwabnego. Gośćmi pa-nelu byli: ks. bp Paweł Anweiler, historycy Jacek Szpak i Adam Kazała, teatrolog Janusz Legoń oraz dramaturg Artur Pałyga.

Dzień trzeci zbiegł się z 69. rocznicą wybuchu po-wstania w getcie warszawskim.

Dopełnieniem tego dnia był warsztat teatralny na motywach prozy Izaaka Singera.Miejscownik – o kim? o czym? rozmawiano

O młodych zdolnych, o laureatach konkursów. Roz-dano nagrody za udział w konkursach: na recenzję z wy-stawy prac uczniów prof. L. Tarasewicza, fotograficznym „Kultura da się lubić” (pod patronatem Fundacji Cen-trum Fotografii), na logo (patronował mu dyrektor IV LO). Doceniono również uczniów najbardziej zaanga-żowanych w realizację projektu.Wołacz – o uczniowie, udało się!!!

Nowe przedsięwzięcia, zwłaszcza zrobione od razu z takim rozmachem, wymagają od twórców odrobiny szaleństwa i wiele odwagi. Uczniowski Kongres Kultu-ry rzucony na głęboką wodę na całe szczęście od razu się wynurzył i popłynął pełną parą, odstawiając po trzy-dniowym rejsie transkulturowym uczniów zachłyśnię-tych nową wiedzą z powrotem, niestety, w mury szkolne.

Pozostaje już tylko trzymać kciuki za nową edycję. Na razie jednak idę sobie poczytać Transatlantyk Gom-browicza, w końcu to też zadziwiająca opowieść o rejsie.

IV Liceum Ogólnokształcące im. Komisji Edukacji Naro-dowej w Bielsku-Białej: Uczniowski Kongres Kultury, 17–19 kwietnia 2012.

Spotkanie z Tomaszem Jastrunem, prowadzi

Magdalena Pawłowska

Panel dyskusyjny na temat „polskiej duszy”: Jacek Szpak, Adam Kazała, Janusz Legoń, Artur Pałyga

Koncert uczniów Szkoły Muzycznej

(muzyka zespołu Queen)

Page 35: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

R e l a c j e 31I n t e r p r e t a c j e

Fragmenty recenzji uczniowskich

K a t a r z y n a B e c k e r

Wernisaż Rozstanie

Z czym kojarzy nam się rozstanie? Jest to nic inne-go jak utrata kogoś bliskiego, zerwanie więzi. Właśnie tak zatytułowana jest wystawa prac studentów Akade-mii Sztuk Pięknych, którzy obronili dyplom, rozstając się tym samym ze swym mistrzem i mentorem – Leonem Tarasewiczem. Ten bez wątpienia wielki polski artysta pielęgnował w swych podopiecznych poczucie jednost-kowości i dodawał odwagi w kroczeniu własną ścieżką malarską, co nie jest tak łatwe, jakby się mogło wydawać. Zresztą, jak mówi sam Tarasewicz, szkoły plastyczne za-bijają w człowieku indywidualizm. Wystawa Rozstanie w Galerii Bielskiej BWA ukazuje sześcioro różnorodnych artystów, którzy pod okiem swojego profesora zdołali obronić się przed utratą wyobraźni.

Wernisaż nie ogranicza się jedynie do obrazów. Pierwsze, co przykuwa uwagę zaraz po wejściu na salę, to kolumny. Pomalowane w żółto-czerwone pasy są od-niesieniem do kolumn w dawnej synagodze, na której ruinach powstał budynek bielskiej galerii. Są one sym-bolem wiary, pamięci i różnorodności. Zalewają je kolo-rowe farby – tak jak nowe zalewa stare. Użycie perspekty-wy daje ciekawy efekt stopniowego zalewania, co widać, kiedy patrzy się na rząd kolumn od wejścia. Wykorzysta-nie słupów jako elementu wystawy było pomysłem Zu-zanny Ziółkowskiej, jednej z bardziej barwnych posta-ci, których prace zawisły na ścianach galerii. Artystkę najbardziej interesuje zagadnienie pamięci, wpływ oto-czenia na człowieka oraz emocje, co ukazuje na swych obrazach. Każdy z nich jest także próbą odnalezienia właściwej formy, dlatego są tak różnorodne i ciekawe.

Inną wartą wspomnienia artystką jest Elżbieta Król. Tematem jej prac jest labirynt. Abstrakcyjne linie, po-czynając od kolorowych, a kończąc na czarno-białych, są odzwierciedleniem duszy malarki. Unika ona geome-trii, aby nadać swoim pracom charakter chaosu. Jedno-cześnie poprzez tworzenie na planie kwadratu, będącego

symbolem ładu, ukazuje, że zawsze jest z niego wyj-ście i możliwość powrotu do uporządkowania. Każ-dy z labiryntów przedsta-wia inną historię, dotyczy innych uczuć. Służą do uzewnętrznienia siebie, dając tym samym ujście emo-cjom, zarówno tym negatywnych, jak i pozytywnym.

(...)Najbardziej prowokacyjnym artystą okazał się Grze-

gorz Kozera – malarz, który poprzez odzież stara się opisać zarówno człowieka, jak i jego historię. Jego pra-ca pt. Los Dos może budzić i zapewne w niektórych bu-dzi skrajne uczucia ze względu na dwuznaczny charak-ter. Z pewnością u wielu młodych odbiorców wywoła śmiech, tak jak to było w moim przypadku, u starszych być może zażenowanie. Jednak czyż nie o to właśnie cho-dzi w sztuce, aby w każdy możliwy sposób zaintereso-wać i skłonić do refleksji?

Moim zdaniem większość dzieł na wystawie spełnia to zadanie. Żadnego z artystów nie można nazwać sza-blonowym. Każdy z nich jest indywidualny i być może dlatego wernisaż okazał się tak dużym, w mojej opinii, sukcesem. W czasach, gdy malarstwo zanika, ustępując trójwymiarowemu przedstawianiu świata oraz postępo-wi technicznemu, tj. komputerom i aparatom fotogra-ficznym, pocieszający jest fakt, że są ludzie, którzy wy-bierają trudniejszą ścieżkę i kontynuują tak ważną formę sztuki. Jest to jedna z tych wystaw, które naprawdę war-to zobaczyć, gdyż ukazuje wytrwałość, pomysłowość, a co najważniejsze – indywidualizm i odwagę młodych twórców w dążeniu własną drogą.

Katarzyna Becker – uczennica bielskiego LO im. Mikołaja Reja.

Grzegorz Kozera, Los Dos, akryl, płótno

Krzysztof Morcinek

Page 36: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

32 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

(...)Wystawa Rozstanie jest prezentacją piętnastu prac

dyplomowych szóstki absolwentów pracowni profesora Leona Tarasewicza w warszawskiej ASP. Sześcioro arty-stów, sześć zupełnie różnych stylów, sześć odmiennych spojrzeń na otaczającą nas rzeczywistość, jedna pracow-nia i jeden mistrz, którego niepowtarzalny sposób przed-stawiania swoich myśli za pomocą barw, jak Tarasewicz definiuje malarstwo, oraz niezwykła osobowość pozosta-wiły piętno w twórczości każdego z uczniów.

Pierwsze skojarzenie z warsztatem pana Tarasewi-cza jakie nasunęło mi się podczas oglądania obrazów na wernisażu? Kolor. Niesamowita różnorodność kolorów, nasycenie barw sprawiające, że prace stają się niezwykle wyraziste, pełne życia i ciepła. Inną cechą wiążącą ma-larstwo dyplomatów ze stylem mistrza jest precyzja. Wi-dać ją najlepiej w dziełach Aleksandry Kowalczyk, wy-konanych z mistrzowską wręcz dokładnością, ale także w obrazach Elżbiety Król, której abstrakcyjne kompo-zycje najbardziej kojarzą się z malowanymi przez Leona Tarasewicza „paskami”, będącymi w rzeczywistości nie-samowicie misternymi przedstawieniami odbieranej rze-czywistości i odczuć artysty. (...)

Obraz Skrawki Zuzanny Ziółkowskiej nie od razu przykuł moją uwagę, początkowo wydał mi się wręcz banalny zarówno w formie, jak i w treści, ale gdy po-szłam do Galerii kolejny raz, by przyjrzeć się wystawie, zmieniłam zdanie. Jest to stosunkowo duże płótno, na-ciągnięte na blejtram, o wymiarach 185 x 135 cm, ma-lowane akrylem. W centralnej części można na nim do-strzec zarys ludzkiej sylwetki – głowę, ramiona i tułów, na wyrazistym, niebieskim tle. Kontur postaci na ob-razie wypełniony jest licznymi plamami w różnych ko-lorach i kształtach. Tym, co według mnie najbardziej w obrazie oddziałuje na widza, jest właśnie niezwykła gra barw, nasycenie i kontrast pomiędzy zestawionymi ze sobą kolorami zimnymi i ciepłymi. Nie mieszają się ze sobą, można je bez problemu rozróżnić, wyodrębnić każdą plamę innej barwy, co sprawia, że człowiek przed-stawiony przez artystkę zdaje się składać ze zbioru może przypadkowych, ale ściśle ze sobą połączonych części – tytułowych skrawków.

Mogłoby to nasuwać skojarzenie z układanką czy puzzlami, gdyby nie fakt, że postać nie jest dokończo-na, jej dolny kontur zdaje się zlewać, zacierać. Odbieram ten obraz jako barwną metaforę złożoności człowieka, ludzkiej psychiki, myśli, odczuć, ciała, osobowości, któ-rej nie da się do końca zamknąć w określonej formie, na co wskazuje choćby niedokończenie sylwetki. Indywidu-alizm, niepowtarzalność i życie mogą być prezentowa-ne przez mocne, wyraziste barwy, a jednolite, chłodne, błękitne tło obrazuje otoczenie, rzeczywistość, w której funkcjonuje każdy człowiek. (...)

To właśnie kolor jest elementem najbardziej oddzia-łującym na mnie na tej wystawie, która jest niezwykle barwnym, nie tylko pod względem kolorystyki, ale i te-matyki, stylu czy wykonania zakończeniem nauki u pro-fesora Leona Tarasewicza. Prezentowane obrazy nie są, jak mi się początkowo wydawało, serią kompletnie po-zbawionych treści wytworów, lecz bardzo ciekawymi pod względem różnorodnej tematyki dziełami sztu-ki. Zachwycają również wykonaniem, czy to w reali-stycznych przedstawieniach Radosława Jastrzębskiego urzekających grą światła, czy w dość kontrowersyjnych pracach Grzegorza Kozery przyciągających uwagę nie-powtarzalnym stylem, czy wyrazistych obrazach Justy-ny Kisielewicz, mocno oddziałujących na widza kolo-rem i bogatą kompozycją.

(...)

Barwne rozstanie

D o m i n i k a W a n d z e l

Galeria Bielska BWA w Bielsku-Białej: Rozstanie. Dyploman-ci pracowni Leona Tarasewicza i Pawła Susida, 31 marca – 22 kwietnia 2012; uczestnicy wystawy: Radosław Jastrzębski, Ju-styna Kisielewicz, Aleksandra Kowalczyk, Grzegorz Kozera, Elżbieta Król, Zuzanna Ziółkowska.Obie recenzje zostały nagrodzone w konkursie.

Zuzanna Ziółkowska: Skrawki, akryl, płótno

Krzysztof Morcinek

Dominika Wandzel – uczennica bielskiego LO im. KEN.

Page 37: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

33R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Kunsthistorisches Museum, Wiedeń, sala numer 10 – oczy zwiedzających utkwione w dziełach Pietera Bru-egla. Wieża Babel, Walka karnawału z postem, Zabawy dziecięce, Powrót stada, Droga na Kalwarię*. Trwa wę-drówka widza pośród wielu obrazów szesnastowiecz-nego holenderskiego malarza. Oczy wodzą po starych płótnach, patrzą, podziwiają, ale czy widzą, rozumieją? Czy starają się zrozumieć? Dotrzeć do historii kryjącej się za pejzażem? Dwie pary oczu z XX wieku popatrzy-ły zza okularów na twórczość Bruegla z ponadprzecięt-nym zainteresowaniem i dostrzegły, że w te obrazy moż-na „wejść”, poruszać się między przedstawionymi na nich ludźmi i ukazać za ich pomocą inne, nowe historie. Lech Majewski i Piotr Szulkin, filmowi reżyserzy o malarskiej wyobraźni, wykorzystali w swoich filmach Młyn i krzyż (2011) oraz Oczy uroczne (1976) na dwa różne sposoby sztukę holenderskiego mistrza. (...)

Widziane okiem malarzaLech Majewski zaczynał jako malarz, co widać w spo-

sobie komponowania kadrów. Dialog jest tu zaledwie szczątkową formą komunikacji. Film w  jego reżyserii jest jakby inną formą malarstwa, w której autor próbuje zatrzymać czas i przestrzeń, uchwycić moment. Dlate-go centralnym punktem Młyna i krzyża jest scena, gdy postaci powoli nieruchomieją, a kamera wędruje między nimi, od twarzy do twarzy, wchodząc w ich historie. Ko-lorystyka, pejzaż, sceneria czy kostiumy są niemal ideal-nym odwzorowaniem obrazu będącego inspiracją, dzięki wykorzystaniu technologii CGI (obrazów generowanych komputerowo). Aktorzy grali na tzw. blue screenie, czyli niebieskim tle, do którego później graficy dodawali na-łożone na siebie zdjęcia krajobrazów (np. z Jury Krakow-sko-Częstochowskiej, przypominające te namalowane przez flandryjskiego mistrza) oraz fragmenty doskona-łych laserowych kopii obrazów Bruegla, do których Ma-jewski uzyskał dostęp w wiedeńskim muzeum. Mamy więc do czynienia z analizą obrazu ujętą w ramach fa-bularnego filmu, który podsumował Rutger Hauer sło-wami: Gdy zgodziłem się wystąpić u Lecha Majewskie-go, udało mi się wejść w oczy reżysera. Mam nadzieję, że Państwu również uda się spojrzeć na sztukę jego oczami.

Dawno temu w PRL-u...Stacja telewizyjna, Polska Rzeczpospolita Ludowa,

1976 rok. Na pokazach debiutancki film średniometra-żowy Piotra Szulkina (...) Oczy uroczne, który rok póź-niej otrzymuje Nagrodę Główną na festiwalu filmów fantastycznych w Trieście. Potem reżyser zdobywa sławę w kraju jako twórca autorskich filmów z gatunku science fiction (...). Nie jest jednak autorem mainstreamowym, mieszka i tworzy w PRL-u, używa tradycyjnych metod kręcenia, przez co nie dociera do szerokiej publiczności, a w roku 2011, gdy na ekrany kin oraz do zbiorów mu-zeów na całym świecie trafia Młyn i krzyż (okrzyczany przez krytyków „objawieniem” i „przełomem”), nikt nie pamięta lub nie wie, że Oczy uroczne już w pierwszej sce-nie nawiązują do stylistyki obrazów Bruegla.

Film oparty jest na średniowiecznej legendzie o prze-rażającym Panu i  ciążącej na nim klątwie „urocznych oczu”, których spojrzenie może sprowadzić natychmia-stową śmierć. (...) Historia nie ma jednak tradycyjnie ro-zumianej narracji, fabuła opiera się na grze swobodnych skojarzeń wizualnych. Nie znajdziemy tutaj ani jednego dialogu, przez opowieść prowadzą nas chóralne śpiewy lub melorecytacje stylizowane na ludowe śpiewki, dzięki cze-mu widz może skupić uwagę na malarskich kadrach. Po-jawia się np. scena przedstawiająca pracujących chłopów „zrobiona” w sposób ewidentnie brueglowski. W zwol-nionym tempie widzimy obrazy płaskie, ze złamaną per-spektywą, tak aby móc w jednej przestrzeni dużo zawrzeć: parę rzędów statycznych ludzi, wykonujących umowne ruchy, którzy są wtopieni w tło (...). Ten charakterystycz-ny sposób płaskiego wypełnienia kadru niewielkimi po-staciami ewidentnie wskazuje na twórczość Pietera Bru-egla (...). W ogóle cała sceneria przypomina krajobrazy z Drogi na Kalwarię (zupełnie jak później u Majewskie-go), gdyż akcja toczy się pośród białych, samotnych skał Jury Krakowsko-Częstochowskiej, a zamek Pana jest jak-by żywcem wyjęty gdzieś z drugiego planu obrazów flan-dryjskiego mistrza. Z kolei zmiana kolorystyki (zdjęcia w sepii) i spowolnienie ruchu sugerują, że obraz widzia-ny jest z punktu widzenia nieobecnego obserwatora – zu-pełnie jakbyśmy ponownie stali w sali wiedeńskiego Kun-sthistorisches Museum.

(...) Mimo ogromnych różnic w sposobie przedsta-wienia Brueglowskich obrazów w filmach Oczy urocz-ne oraz Młyn i krzyż, możemy dostrzec w nich tę samą wrażliwość reżyserów związanych ściśle z malarstwem, przez co oba dzieła odkrywają przed nami świat urze-kający sugestywnością plastycznej wizji.

Oczy, które patrzą...

A g a t a C h y l a

* Wł. Droga krzyżowa.

Page 38: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

34 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

ROZMAITOŚCI

Saviv, saviv (Wokół, wokół) to tytuł wystawy (22.02–25.03, Galeria Bielska BWA) Carole Ben-

zaken, mieszkającej w Paryżu. Została przygotowa-na specjalnie dla Bielska-Białej. Artystka odwiedziła miasto w 2009 roku. Odkrycie, że tutejsza galeria sztuki powstała na zgliszczach synagogi, którą we wrześniu 1939 roku zburzyli hitlerowcy, podziałało jak wyzwanie. Multimedialny projekt nawiązuje do starotestamentowego proroctwa Ezechiela mówią-cego o przejściu przez dolinę śmierci i o zmartwych-wstaniu. Znaleźć się tuż nad przepaścią, tak blisko tego, czego znieść się nie da – musiałam wrócić, żeby sfilmować, opracować tę wystawę, obok otwierającej się otchłani. Wrócić i zakończyć podróż na Auschwitz-Birkenau – notowała podczas pobytu w Bielsku-Białej Carole Benzaken. W październiku 2011 roku pierwszą ekspozycję związaną z biel-skim projektem zaprezentowała w Muzeum Sztuki i Historii Judaizmu w Paryżu. W Galerii Bielskiej BWA nastąpiła odsłona obejmująca m.in. ponad 30-metrową wstęgę z wybranymi cytatami z księgi Ezechiela Megillah-ben-Adam, prace malarskie Od drzwi do drzwi, Strange Fruit oraz prace na papierze.Carole Benzaken (ur. 1964, Grenoble) jest absol-wentką Supérieur d’Arts Plastiques i École Nationale Supérieure des Beaux Arts (1990), laureatką m.in. nagrody Marcela Duchampa (2004). Wystawia-ła w Musée National d’Art Moderne w Paryżu i w MoMA w Nowym Jorku. Jest ważną postacią europejskiej sceny artystycznej. Ekspozycja Saviv, sa-viv, której organizatorem jest Ars Cameralis Silesiae Superioris w Katowicach, powstała we współpracy z Galerią Bielską BWA, paryskim Muzeum Sztuki i Historii Judaizmu oraz Galerią Nathalie Obadia, Paris/Bruxelles.

7 marca 30-lecie świętowała Bielska Orkiestra Kameralna Bielskiego Centrum Kultury. Powstała

w 1982 roku w ówczesnym Wojewódzkim Domu Kultury. Jej pierwszym szefem był dyrygent i kom-pozytor Tadeusz Kocyba, a od kilkunastu lat jest nim altowiolista Witold Szulakowski. Tworzy ją grono profesjonalnych muzyków, wychowanków bielskiej szkoły muzycznej, na co dzień pracujących m.in. w Orkiestrze Filharmonii Śląskiej czy Narodowej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia w Kato-wicach. BOK koncertuje w Domu Muzyki, a także w obiektach sakralnych miasta. Ma zróżnicowany repertuar – od muzyki baroku do współczesnej, a także utwory popularne i rozrywkowe. Podczas wielkich imprez, jak np. Festiwal Kompozytorów Polskich, kiedy partytura wymaga zwiększonej obsady, przyjmuje nazwę Bielskiej Orkiestry Festiwa-lowej. Z BOK stale współpracują lub współpracowali jako dyrygenci m.in. Mirosław Jacek Błaszczyk, Jerzy Salwarowski, Kazimierz Kryza. Występowała także pod batutą Sławomira Chrzanowskiego, Krzesimira Dębskiego, Andrzeja Marki czy Andrzeja Zubka i in. W koncertach biorą udział wybitni polscy soliści, tak śpiewacy, jak i instrumentaliści – w jubileuszo-wym zagrali Leszek Możdżer i Krzysztof Jakowicz. Orkiestra koncertowała w wielu miastach Polski, a także za granicą (Słowacja, Czechy, Niemcy, Włochy, Holandia), wykonując głównie muzykę kompozytorów polskich.

Diecezja bielsko-żywiecka powstała z wydzielo-nych terenów archidiecezji krakowskiej i diecezji

katowickiej na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus papieża Jana Pawła II z 25 marca 1992 roku. U podstaw powstania kilkunastu nowych diecezji i nowych metropolii znalazło się dążenie do tego, by Kościół mógł być bliżej wiernych. Biskupem ordynariuszem diecezji został ks. prałat Tadeusz Rakoczy. Od tego momentu minęło 20 lat. Jubileuszowe uroczystości odbyły się 24 mar-ca. Rozpoczęły się Mszą św. w bielskiej katedrze. W homilii bp ordynariusz przywoływał elementy budujące tożsamość kościoła lokalnego, m.in.

osoby patronów (św. Maksymilian, św. Jan Kanty, św. Jan Sarkander), a także fakt, że mamy na tym terenie inne wyznania, przede wszystkim Kościół ewangelicko-augsburski, zatem ekumenizm jest tu na miarę świadectwa wiary. Jest takim elementem z pewnością i to, że z terytorium diecezji bielsko--żywieckiej pochodził Jan Paweł II. Na drugą część obchodów złożyły się dwa wykłady (bpa Piotra Gregera o nauczaniu Biskupa Bielsko-Żywieckiego w odniesieniu do świętych tej ziemi i ks. prof. Edwarda Stańka o dynamizmie wiary) oraz koncert Chóru Akademii Techniczno-Humanistycznej pod dyrekcją Jana Borowskiego – i było to efektowne zwieńczenie jubileuszu (świetne opracowania, znakomite wykonanie, różnorodność, począwszy od muzyki sakralnej, przez utwory folklorystyczne, po szlagiery muzyki rozrywkowej).

Kontynuacje. Rodzina Januszewskich to pierwsza z cyklu wystaw zrealizowanych przez Fundację

Kuźnia Sztuki z Żywca. Projekt „Kontynuacje – wy-stawa dorobku artystycznego twórców powiatu żywieckiego” (dofinansowany przez Starostwo

Zdzisław Marian Januszewski: projekt rzeźby Archiwum Kuźni Sztuki

Carole Benzaken, Megillah-ben-Adam, 2011, instalacja

Archiwum Galerii Bielskiej BWA

Page 39: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

35R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

Jerzy Januszewski – grafika Archiwum Kuźni Sztuki

Powiatowe) jest próbą pokazania dokonań ży-wieckich artystów, począwszy od XVIII wieku do chwili obecnej.Artystyczne tradycje rodziny rozpoczyna pochodzą-cy z Kresów Wschodnich Stefan Rola-Januszewski (1897–1980) – związany z Żywcem od 1931 roku, nauczyciel, żołnierz kampanii wrześniowej i Samo-dzielnej Brygady Strzelców Karpackich (po wojnie pozostał na emigracji). Pokazano jego akwarele z wi-dokiem m.in. żywieckiego kościoła pw. Narodzenia NMP czy Babiej Góry. Na wystawie znalazły się też prace synów: Jerzego (1928–1993; absolwenta ASP w Krakowie, szefa teatralnych pracowni malarskich i dekoracyjnych m.in. Groteski w Krakowie, Guliwe-ra i Teatru Wielkiego w Warszawie oraz Telewizji Polskiej) i Zdzisława Mariana (ur. 1931; absolwenta Liceum Technik Plastycznych w Bielsku-Białej i ASP w Krakowie; nauczyciela m.in. w bielskim Plastyku). Prace pierwszego to ciekawe akty kobiece i męskie wykonane śmiałą kreską, przypominające erotyczne rysunki Jerzego Nowosielskiego. Twórczość Zdzisła-wa Mariana prezentują grafiki, formy rzeźbiarskie wykonane z drewna i blachy miedzianej, projekty materiałów reklamowych Festiwalu Folkloru Górali Polskich. Najmłodszą przedstawicielką rodziny jest

Małgorzata Gabryel, córka Zdzisława, absolwentka PLSP w Bielsku-Białej oraz Uniwersytetu Śląskiego. Uprawia rzeźbę ceramiczną.W galerii Towarzystwa Miłośników Ziemi Żywieckiej wystawa prezentowana była od 30.03 do 30.04, od 15.05 do 15.06 można ją oglądać w Bibliotece Publicznej w Wilkowicach, a w sierpniu w Galerii Sztuki Zamek w Suchej Beskidzkiej.

Festiwal „Sacrum in Musica” odbywał się od 16 do 19 kwietnia. 17.04 koncert w Bielskim Cen-

trum Kultury (główny organizator) dali Finkelshtein Baruh ben Yankel – wielki kantor w Petersburgu i Moskwie – z męskim chórem Zimrah z synagogi w Moskwie. W kilku utworach towarzyszył im zespół klezmerski Yosef-Kapelye z Moskwy. B. Fin-kelshtein ponad 15 lat występował na deskach teatrów operowych. Potem został kantorem. Zdobył międzynarodowe uznanie, nagrał kilka płyt. Prowadzi działalność społeczną w Gminie Żydowskiej Petersburga, uczy śpiewu kantoralnego (Wilno, Moskwa, Mińsk, Petersburg, USA, Izrael). Wykłada w Konserwatorium Petersburskim. Zim-rah to niejako następca chóru, który istniał przed 1917 rokiem. Odrodził się po pieriestrojce (1990). W repertuarze ma fragmenty żydowskiej liturgii, a także rosyjski i żydowski folklor, również utwory światowej klasyki. W jego brzmieniu bez trudu daje się usłyszeć najlepsze tradycje rosyjskiego śpiewu chóralnego. Koncertuje na całym świecie, bierze udział w festiwalach. W szabat i z okazji świąt uczestniczy w nabożeństwach w synagodze mo-skiewskiej lub w synagogach Europy czy Ameryki. Pozostałe koncerty festiwalowe dali: Bielska Orkie-stra Festiwalowa, chór Resonans Con Tutti z Zabrza, Alicja Majewska i Marek Bałata (pieśni sakralne z muzyką Włodzimierza Korcza), Valaam Closter Chants z Petersburga (muzyka starocerkiewna) oraz The Adventist Vocal Ense z Londynu (gospel). Różnorodność i wyśmienite wykonawstwo są za każdym razem gwarantem niezwykłych przeżyć dla publiczności uczestniczącej w festiwalu.

(oprac. ms)

31 marca zmarł Kazimierz Pietraszko z Bucz-kowic (ur. 1924), artysta nieprofesjonalny.

Z zawodu cieśla, m.in. współtwórca kościoła na Górce w Szczyrku. Rzeźbić zaczął stosunkowo póź-no (lata 70. XX wieku), co było wotum wdzięczności wobec Boga za dwukrotne ocalenie od śmierci jeszcze w czasie wojny i podczas dwukrotnego zawału serca. Jego twórczość oscyluje wokół te-matyki religijnej. Najczęściej jest to Chrystus Król lub też frasobliwy, ukoronowany cierniem, upa-dający pod krzyżem, a także postacie biblijne ze Starego i Nowego Testamentu, których żywoty poznawał bardzo dokładnie, w szczegółach często obecnych w rzeźbach. Smukłe, wykonane długimi pociągnięciami nożyka czy dłuta, zazwyczaj jedynie lakierowane, rzadko malowane (fragmenty). Pra-cował w lipie, klonie, świerku, jabłoni, brzozie. Od niedawna uczestniczył w konkursach. Swoich prac raczej nie sprzedawał (jedynie komuś podarował), można je za to oglądać w kościołach (m.in. Buczko-wice, Łodygowice, Rycerka Dolna, Kraków – kościół św. Anny). Jest również twórcą przydrożnych krzyży i kapliczek, w tym milenijnej w pobliżu własnego domu. W 2007 roku mogliśmy podziwiać jego rzad-ko oglądane prace na wystawie Nestorzy beskidz-kiej rzeźby ludowej w Galerii Sztuki Regionalnego Ośrodka Kultury w Bielsku-Białej, wraz z twórczością Józefa Hulki i Antoniego Mazura.

Aleksander Dyl

Page 40: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

36 R e l a c j e I n t e r p r e t a c j e

REKOMENDACJE

Więcej informacji o imprezachw województwie śląskim na stronie:silesiakultura.pl

B I E L S K O - B I A Ł A13. Ogólnopolski Festiwal Piosenki Aktorskiej dla Dzieci i Młodzieży „Śpiewanko”14–15 czerwca, Dom Kultury w HałcnowieInformacje: MDK – Dom Kultury w Hałcnowie, ul. Siostry Małgorzaty Szewczyk 1, tel. 33-816-23-28, www.mdk.beskidy.pl, [email protected]

C I E S Z Y N2. Międzynarodowy Tydzień Czytania Dzieciom – 5. Międzynarodowy Festiwal Czytania nad Olzą2–7 czerwca, Biblioteka Miejska w CieszynieInformacje: Biblioteka Miejska, ul. Głęboka 15, tel. 33-852-07-10, www.biblioteka.cieszyn.pl, [email protected]

23. Międzynarodowy Festiwal Teatralny „Bez Granic”7–10 czerwca, Cieszyn, Czeski Cieszyn, OstrawaInformacje: Biuro Fe sti wa lo we, ul. Men ni cza 20, tel. 509-138-409, www.borderfestival.eu, biuro@bor der fe sti val.eu

Dzień otwarty Muzeum Drukarstwa9 czerwcaInformacje: Muzeum Drukarstwa, ul. Głęboka 50, tel. 33-851-16-30, www.muzeumdrukarstwa.eu, [email protected]

M I L Ó W K APrzegląd Piosenki Religijnej2–3 czerwca, stadion LKSInformacje: Gminny Ośrodek Kultury, ul. Dworcowa 1, tel. 33-863-73-99, www.milowka.pl, [email protected]

W I S Ł A25. Wojewódzki Przegląd Dziecięcych Zespołów Folklorystycznych9–10 czerwca, amfiteatr im. Stanisława HadynyInformacje: Regionalny Ośrodek Kultury, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.rok.bielsko.pl, [email protected]

Ż O R Y6. Festiwal Twórczości Religijnej „Fide et Amore”3 sierpnia – 28 września, żorskie świątynieInformacje: Miejski Ośrodek Kultury, ul. Dolne Przedmieście 1, tel. 32-434-24-36, www.mok.zory.pl, [email protected]

Ż Y W I E CWakacje ze Śrubką2–30 lipca, Klub ŚrubkaInformacje: Klub Śrubka, ul. Grunwaldzka 13, tel. 33-475-07-93, www.srubka.zywiec.org.pl, [email protected]

2 5 . M I ę D Z Y N A R O D O W Y S T u D E N C K I F E S T I W A L F O L K L O R Y S T Y C Z N Y25 sierpnia – 2 września, Bytom, Cieszyn, Koszęcin, Katowice, Ustroń, Zabrze, ŻoryInformacje: Stowarzyszenie Kultury i Folkloru Ziem Polskich Patria, Katowice, ul. Bankowa 12, tel. 32-359-19-49, festiwal.us.edu.pl, [email protected]

4 9 . T Y D Z I E ń K u L T u R Y B E S K I D Z K I E j28 lipca – 5 sierpnia, Wisła, Szczyrk, Żywiec, Maków Podhalański, Oświęcim, Istebna, Ujsoły, Jabłonkóww tym:43. Festiwal Folkloru Górali Polskich w Żywcu23. Międzynarodowe Spotkania Folklorystyczne w Wiśle65. Gorolski Święto w Jabłonkowie18. Festyn Istebniański w Istebnej,34. Wawrzyńcowe Hudy w UjsołachInformacje: Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej, ul. 1 Maja 8, tel. 33-812-69-08, www.rok.bielsko.pl, www.tkb.art.pl

Agata Tomiczek-Wołonciej

Page 41: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

GALERIA

Kazimierz Wilczyński, Monika Kałuża malarstwo

rysunek

Kazimierz Wilczyński: Żółty anioł, olej, płótno, 1971

(wł. Regionalny Ośrodek Kultury w Bielsku-Białej)

Page 42: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

Monika Kałuża:

Funchal, akryl, piórko, 2011

Zatoka Camara de Lobos, akryl, 2011

Gody, pastel, akryl, piórko, 2010

Page 43: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf

Kazimierz Wilczyński:

Wiosna, rysunek piórkiem, 1977 (wł. Lucyna Szulc)

Zima, rysunek piórkiem, 1977 (wł. Lucyna Szulc)

Aleksander Dyl

Page 44: Relacje-Interpretacje Nr 2 (26) czerwiec 2012.pdf